Ile PRL w III RP
Fragment wystąpienia podczas konferencji zorganizowanej 4 czerwca 2009 roku
przez Fundację Veritas et scientia notował Filip Rdesiński
Chciałabym zrozumieć, dlaczego tak wielu moich młodych współpracowników w Polskiej
Akademii Nauk i na uczelni, którzy mają trzydzieści parę, czterdzieści lat, tak łatwo
akceptuje mechanizmy życia społecznego dysfunkcyjne dla demokracji i dla interesów naszej
wspólnoty? Skąd się bierze narastające przyzwolenie na niedoskonałość demokracji?
Być może nie jestem dostatecznie nowoczesna i zmodernizowana, ale kiedy słyszę długie
wystąpienia, w których marketing, perswazja, PR i bardzo wiele fachowych terminów związanych z
globalizacją i rynkiem medialnym mają być nowoczesną wizją tego, jak świat zmienia się na lepsze,
to widzę w tym zwyczajną propagandę, która niczym nie różni się od tej z PRL.
Jedyni do rządzenia
Postrzegam PRL jako strukturę, w której mechanizmy władzy wyżłobiły w tkance społecznej, w
myśleniu społecznym potężne koleiny. Są one tak głębokie i wyrobione, że mimo zmiany, mimo
bardzo wielu niepodległościowych osiągnięć III RP, odnosi się wrażenie, że z powrotem w te
koleiny wpadamy. One zaczynają nas nieść i prowadzić w stronę takiego systemu, w którym
zmiany demokratyczne jakby słabły.
Polska Ludowa była systemem, w którym mieliśmy do czynienia z dominacją jednej partii, przy
zachowaniu pewnych pozorów demokratycznych wyborów. To prawda, że to był front jedności
narodu, ale zawsze można powiedzieć, że demokracje mogą być różne. Jedna jest rywalizacyjno-
konkurencyjna, ale bywają i takie, w których dochodzi do kartelu elit i takich zjawisk
koncyliacyjno-deliberacyjnej demokracji, jak na przykład w Niemczech. SPD z CDU i CSU
stworzyły wielką koalicję i wcale nie musi między nimi dochodzić do wielkiej rywalizacji.
Można by więc PRL opisać jako byt polityczny, w którym byli koncesjonowani katolicy, ZSL i SD i
jedna dominująca partia. Co było bardzo ważne w tym systemie? Dominacja jednej partii była
ułożona wertykalnie. Najważniejszym mechanizmem PRL było to, że tylko jedna partia zasługiwała
na rządzenie. Reszta to były drobiazgi. Spójrzcie, państwo, na naszą dzisiejszą rzeczywistość.
Zawsze, w każdych wyborach jest tylko jedna partia, która zasługuje na rządzenie. Ona może się
nazywać Unia Wolności, Unia Demokratyczna, SLD, Platforma Obywatelska, ale układ wraca nie
do horyzontalnego zrównania różnych partii politycznych, które są równowartościowe. Ten układ
odtwarza tę PRL-owską wizję jednej, światłej, znakomitej partii, która jest najbardziej postępowa,
najbardziej nowoczesna.
Taka narracja i taki kontekst istniały w PRL i takie są dzisiaj. Tylko jedna partia ma legitymację z
racji najbardziej nowoczesnej, najbardziej światłej, popieranej przez najlepszych ludzi, stworzonej
przez najdoskonalsze umysły. Ponieważ demokracja potrzebuje istnienia innych partii, one się
pojawiają, ale w układzie wertykalnym, a nie horyzontalnym.
Ta legitymacja do sprawowania władzy jest też bardzo zideologizowana - jak w PRL. Wiadomo
było, że istnieje jedna ideologia, jedynie słuszna. Jedna jedyna narracja dotycząca historii,
przeszłości i teraźniejszości. Prywatnie można było uważać, że polskich ofi cerów w Katyniu zabili
Rosjanie, ale to nie było ważne. Ważne było, aby w dominującej narracji mówiono, albo udawano,
że się mówi, wedle tego, co było obowiązujące.
Manipulacja samooceną
W PRL demos, czyli lud, nie dysponował mechanizmami kontrolnymi. Nie można było uruchomić
takiej procedury, w której establishment podlegałby społecznej kontroli. To jest opis systemu
niedemokratycznego, ale problem polega na tym, że od totalitaryzmu do demokracji istnieje pewne
kontinuum. Może więc być demokracja jak w Rosji, w której mimo wszystko obecne są partie
polityczne i prawie niezależna prasa. Można być demokratycznym jak w Meksyku i można być
demokratycznym jak w Stanach Zjednoczonych. Problem polega na tym, których mechanizmów
jest w naszym kraju w nadmiarze, a których brakuje.
By funkcjonować, komuniści potrzebowali społeczeństwa, które nie wierzy w siebie, źle o sobie
myśli, czyli - jakby powiedział socjolog czy psycholog - ma zaniżoną samoocenę. Zdegradowaną
tożsamość. Zdegradowaną polskość.
Ludzie, którzy ufają sobie i mają poczucie własnej wartości, wiele wymagają od swojej władzy.
Rządzenie społeczeństwem postrzegającym się jako gorsze od innych nie jest żadną sztuką.
Obywatele nie mają poczucia sprawstwa, podmiotowości i sterowności. Przed wyborami do
europarlamentu Niemcy przeprowadzili co najmniej dwie duże akcje na zaniżenie samooceny
Polaków. To był majstersztyk. Przypomniano nam - kochani uważajcie, jeszcze chwilka, a
zostaniecie autorami II wojny światowej, sprawcami krzywd niemieckich i żydowskich. Nie
oburzam się na to. Widzę w tym socjotechnikę. Genialną socjotechnikę! W jaki sposób można
poprawić sobie samoocenę? Wybrać takich, którzy nie będą pretekstem do tego, by pogłębiać nasze
kompleksy. PRL był skonstruowany dokładnie w ten sam sposób. Polacy po II wojnie światowej
dostali potężny cios w poczucie własnej wartości.
Można bowiem było zorganizować proces szesnastu. Zamienić bohaterów na bandziorów, wsadzić
ich do więzienia i powiesić. Nie było tak wielu narodów, które miałyby tyle powodów do chwały,
jak Polacy, i tak by im tę chwałę brutalnie odebrano. Po co? Należało przetrącić nam kręgosłupy i
sprawić, byśmy stracili wiarę w siebie, by dzięki temu można było swobodnie rządzić przez wiele
lat.
Oburzeni studenci
Mam wrażenie, że nie dostrzegamy, jak w Polsce zaczynają wygrywać pewne mechanizmy, które,
choć nie mają już za sobą klasy robotniczej, nie mają komunizmu, nie mają ideologii, to wciąż są
niebezpieczne.
Próbują one odtworzyć ten układ, który z demokracją, z poczuciem własnej wartości
społeczeństwa, ze rozumieniem dobra wspólnego niewiele łączy. Ci, którzy chcą namówić Polaków
do nowej, jedynie słusznej narracji, w której Okrągły Stół i rząd Mazowieckiego mają być
najważniejszymi wydarzeniami do świętowania, są dokładnie tymi, którzy marzą o wąskiej elicie,
jednej partii mającej legitymację do sprawowania władzy w Polsce, zdobytą przy Okrągłym Stole.
Wybory 4 czerwca były dniem zupełnie nieprawdopodobnym. Poszli w 62 proc. na wybory i z całej
tej puli, jaką mieli, wybrali tylko to, co było demokracją. Wybrali tylko tych z komitetu
obywatelskiego "Solidarności". Wywalili Okrągły Stół. Zrobili coś niebywałego i do dzisiaj nie
wiedzą, że to zrobili. Nie wiedzą, że mogą świętować 4 czerwca.
Dlaczego lustracja nie może się udać? Dlaczego tak trudno walczyć z korupcją? Bo to są
mechanizmy kontrolowania elit. Czym jest z socjologicznego punktu widzenia lustracja? To
przetestowanie, czy obywatel zasługuje na to, żeby zostać elitą mojego kraju.
Przy Okrągłym Stole zassano mechanizmy PRL do III RP. Lustracja jest niepotrzebna, bo to jest
mechanizm, w którym demos, czyli zwykły wyborca, ośmiela się kontrolować elity i mówić:
"Sprawdzam". Co to jest walka z korupcją? To jest próba sprawdzenia, jak rządzisz. Nie skąd
przyszedłeś, tylko jak rządzisz. Na zajęciach spotykam studentów, którzy niemal z pianą na ustach
mówią, że to skandal, iż w Polsce istnieje takie prawo, które pozwala temu, kto dał łapówkę,
donieść na tego, kto ją wziął, i nie ponieść kary. Jest skandalem to, że można walczyć z korupcją. A
prowokacja? Jak można było zrobić coś takiego pani Sawickiej? - mówią młodzi ludzie. Nie
komuniści, nie postkomuniści, a studenci kierunku administracji. Oni będą pracować w
administracji publicznej. Dlaczego mają takie zdanie? Dlatego, że ich przekonano, że elit
kontrolować nie można. Demokracja bez etosu egalitarnego nie funkcjonuje. Dlaczego ten etos
egalitarny się z trudem przebija? Sięgnijmy do PRL. To wówczas skonstruowano w układzie
niehoryzontalnym system kilku partii. Nie równych, uprawnionych do tego, żeby konkurować o
władzę, tylko jedną, światłą, a inne bez prawa głosu.
Czy to działa do dziś? Odpowiedzcie, państwo, sami.
Autor: Barbara Fedyszak-Radziejowska