Dorzynanie kanonu lektur szkolnych. Jak
uciszono krzyk polskości
Dodano: 12.09.2013
Za PRL „znaleziono” sposób na Mickiewicza – uwypuklono jego rusofilstwo i przyjaźń z
Puszkinem. „Przyjaciele Moskale” i wpływ Towiańskiego na wizje życiowe Mickiewicza
ułatwiły wykorzystywanie go przez reżimową propagandę. Nikt jednak „Pana Tadeusza” nie
skasował.
W gorącym okresie przed wybuchem Powstania Styczniowego, gdy na ulicach wrzało jak w tyglu,
a najprostszy znak polskości powodował represje, specjalnego znaczenia nabierała każda polska
głoska i litera. Jeśli z
nad Towarzystwem Kredytowym przy ul. Erywańskiej zerwano
czarnego orła, by na miejsce dwugłowego ptaszyska powiesić naszego, białego – uwaga była
skupiona na tym, co niesie za sobą narodowego ducha, co go wyraża i co jest jego obrazem. Wtedy
także polska literatura była spadkobiercą dawnej wielkości i dawała nadzieję na równie
wielką przyszłość. Romantyzm polski był wyjątkowy, kiedy patrzy się na historię literatury
powszechnej. Wyjątkowy, bo wzmożony opresją i niewolą. Wyjątkowy, bo niesiony przekonaniem
o polskiej misji dziejowej. Nasza Ojczyzna jawiła się jako kaganek wolności, który rozświetlać ma
tę ideę w całym świecie. Gdy Adam Asnyk spotykał się ze studentami Akademii Medyko-
Chirurgicznej i słuchał tego, co mówiono na zebraniach tajnych kółek patriotycznych, to potem
piórem wyrażał to, co czuli wszyscy. A już specjalnego znaczenia, miary i wagi były dzieła
naszych największych włodarzy literackiej wyobraźni narodu. Wśród nich na pierwszym
miejscu był Adam Mickiewicz.
Groźne dla Moskali
„Księgi Narodu Polskiego i Pielgrzymstwa Polskiego” stały się Biblią polskiej ulicy. Przepisywano
ich fragmenty na karteluszkach i przekazywano innym, cytowano i uczono się na . Dzięki tym
objawionym wersetom nadawano sens cierpieniu, sens trwaniu i sens ciągłemu przygotowaniu do
walki. Polska Mesjaszem współczesnego świata – znaczyło tyle, co już od dawna zdawało się nam
przeznaczone. Od czasów, gdyśmy stawiali czoło Krzyżakom i ustami Pawła Włodkowica na
soborze w Konstancji mówili, że inaczej winna wyglądać droga ewangelizacji pogan niźli przez
miecz. Miłość jest drogą. Sposobem. Wyborem. Polskim wyborem.
Z „Ksiąg Pielgrzymstwa…” czerpano w okresie przedpowstaniowym nie tylko siłę duchową, ale
także inspiracje i pomysły do codziennej manifestacji polskości. Chodzenie w staropolskich
czamarach czy wysokich szlacheckich butach stawało się najprostszym sposobem
pokazywania, żeśmy Polacy. Rosjanie walczyli i z tym, wydając kolejne zakazy dotyczące ubioru.
Ulica chodziła na czarno, więc czerń została zabroniona. Wtedy kobiety przerzuciły się na fiolet.
Gdy i ten kolor wykluczono, na narodowe rocznice ubrano się nagle we wszystkie możliwie
najbardziej pstrokate barwy, aż w oczy raziła ich feeria. Cóż mogli zdziałać żandarmi? Nic.
Inspiracja płynąca z dzieł Mickiewicza nie uszła uwagi zaborcy. M.in. właśnie dlatego dość długo
nie pozwalano go drukować. Wiedziano, jak może być niebezpieczny, jak może wzbudzić w
narodzie gorące i wielkie uniesienie. Co dla nas piękne – dla Moskali było groźne.
Do 1858 r. nie było pełnego polskiego wydania dzieł Mickiewicza. Dopiero za sprawą oficyny
Merzbacha ukazały się one w Królestwie Kongresowym, ale niepełne – cenzura nie pozwoliła na
III części „Dziadów”.
Ograbiane dusze
Za sprawą artykułu w „Gazecie Krakowskiej”, w którym nauczyciele wyrazili swoje obawy
związane z „wyrżnięciem” kilka lat temu z programu nauczania gimnazjów „Pana Tadeusza” i
„Trylogii” – w mediach na nowo zagościł temat doboru lektur dla szkół. Ministerstwo Edukacji
uspokajało, że zmiany zostały wprowadzone już dawno. Moim zdaniem należy jednak znowu o tym
mówić. Bo w zalewie spraw bieżących, politycznych, doraźnych ginąć mogą z oczu te, które
dotyczą jakości naszych przyszłych pokoleń. Innymi słowy, tego, jaka będzie Polska za lat 20,
50 i 100. Może więc właśnie kwestia „Pana Tadeusza” w programach szkolnych jest nawet bardziej
istotna niż to, ile procent wynosi VAT.
Należy bowiem odpowiedzieć sobie na pytanie: jak chcemy wychować młodych Polaków? Błędem
jest patrzenie na literaturę ojczystą jedynie jako na dziedzinę nauki, gdzie tylko wiedza staje się
celem dydaktycznych starań. W tym wypadku chodzi o coś więcej. O przeżywanie polskości. O
doświadczenie duchowe, które winno się stać udziałem młodzieży, by wrosło w jej dusze i
serca. Czy rugując „Pana Tadeusza” i „Trylogię” z programów gimnazjalnych, nie ograbiamy w ten
sposób dusz przyszłych pokoleń?
„Powrót Taty”
Gdy mowa o Mickiewiczu i młodzieży, nieodmiennie przychodzi mi na myśl obraz, jaki narysował
we wspomnieniach („Kartki z pamiętnika Alkara”, wyd.1913) wspaniały Polak i varsavianista
Aleksander Kraushar. Pisał on o swoich latach szkolnych spędzonych w Warszawie. O tym, jak
został ukarany za to, że nie zdjął czapki przed osławionym kuratorem Pawłem Muchanowem.
Małego Aleksandra zamknięto za karę w szkolnej kozie.
Był rok 1855, rok śmierci Mickiewicza, ale Kraushar nie wiedział nawet, że ktoś taki istnieje. Nie
znał jego nazwiska. Siedząc w owej kozie, nudził się śmiertelnie. Między rupieciami znalazł
poszarpaną książkę, resztki wymęczonego egzemplarza „Wypisów” Łyszkowskiego. Zaczął
przerzucać kartki. Czytał o „szlichtiadach, dożynkach, jaguarach, słoniach, małpach i tygrysach”.
Na koniec natrafił na wiersze. A pomiędzy nimi na utwór podpisany literką M., a zatytułowany
„Powrót Taty”.
„Pójdźcie (…), pójdźcie wszystkie razem / Za miasto, pod słup, na wzgórek...”. Wspomina Alkar:
„Po raz pierwszy w życiu odczytałem w całości owe pełne prostoty strofki wiersza, którego autor był
mi podówczas zupełnie nieznany, lecz wrażenie odniosłem ogromne”. Siedząc w szkolnej kozie,
Kraushar czytał ten utwór, dopóki nie nauczył się go na pamięć. Dopiero lata później dowiedział
się, że autorem wiersza był Adam Mickiewicz.
Śmiesznie byłoby myśleć, że wystarczyłoby dzisiejszego gimnazjalistę zamknąć na 12 godzin w
schowku na szczotki i wrzucić mu podarte karty z „Powrotem Taty”, aby zachwycił się
Mickiewiczem. Raczej należy popatrzeć, jak wielka przestrzeń dzieli tamtego gimnazjalistę od
dzisiejszego. To półtora wieku, w którym każdy mijający rok waży wiele. Jeśli pojawiają się głosy,
że młodzież to nudzi, że do niej nie trafia, że dużo zabawniejszy jest Gombrowicz, który ten cały
romantyzm polski wykpiwa i z niego rechoce – to może trzeba się zastanowić, JAK o „Panu
Tadeuszu” opowiedzieć, by młody człowiek go zapragnął przeczytać. A problem m.in. leży w tym,
że polskie nauczycielki i nauczyciele (choć statystycznie w większości wypadków języka polskiego
uczą kobiety) nie są na to przygotowani. Sami utonęli już w sztywnym sposobie myślenia, nauczyli
się go na kolejnych uniwersyteckich rozprawkach, dysertacjach i seminariach. „Pan Tadeusz” już
w nich umarł, więc jak ma ożyć dla ich uczniów? Jak wzniecą ducha, gdy im samym dźwięczy
pustym dźwiękiem? Przykro tak mówić i pisać. Wiadomo, że są w Polsce nauczyciele obdarzeni
charyzmą, pomysłem, intelektem, świadomi tego, że lekcja języka polskiego to lekcja polskości. Są
tacy, to pewne – niestety, stanowią mniejszość.
Obraz społeczeństwa
Wielki, XIX-wieczny literaturoznawca, profesor Stanisław Tarnowski, w „Dziejach Polskiej
Literatury” porównał dzieło Mickiewicza do eposów homeryckich. Pisze Tarnowski, że próbowało
do greckiego praojca literatury zbliżyć się poziomem wielu – i Wergiliusz, i Tasso, i Ariosto, i
Milton, i Camõens. Żadnemu się nie udało. „W cywilizowanym, przecywilizowanym wieku XIX,
pośród zestarzałych i przekwitłych społeczeństw europejskich, w epoce, kiedy literatura była
zupełnie literacką, a krytyczną i refleksyjną do zbytku, powstał poemat, który jeden na świecie
zbliża się do Homera”.
Bardzo to odważne stwierdzenie, biorąc pod uwagę, że teza prezentowana jest przez umysł słynący
z trzeźwych sądów, jednego z luminarzy ruchu „Stańczyków”. Trudno domniemywać, by
Tarnowski dał się unieść romantycznym wichrom namiętności, gdy był właśnie ostoją nurtu
zdroworozsądkowego.
W czym tkwi wyjątkowość „Pana Tadeusza”? W tym właśnie, że jest on wyrazem polskości.
Krzykiem polskości. Wyznaniem miłości do Polski spisanym w dwunastu księgach. To dzieło
wyjątkowe, specyficzny poemat bohaterski, który jednak w odczuciu profesora Tarnowskiego
epopeją w pełnym tego słowa znaczeniu nie jest.
Ale tak pisze o tym utworze: „Przez to, że powstał pośród społeczeństwa polskiego naprzód, po
wtóre przez wybór przedmiotu, czasu i społeczeństwa, którego jest obrazem. Znajdowało się i
znajduje dotąd nasze społeczeństwo w stanie przejścia umysłowego i moralnego, w stanie zwrotu i
przetworzenia, w położeniu wyjątkowem i anormalnem, a to wszystko wyostrzyło niezmiernie nasze
uczucie, naszą wyobraźnię utrzymywało w ustawicznym ruchu, usposobiło i uczucie, i wyobraźnię
do bardzo silnej i bardzo żywej perecpcyi wrażeń, a wszystkie wrażenia, jakie na nas działały,
obudzały przed innemi dwa uczucia, tęsknoty i nadziei, które są dominującym tonem w naszym
uczuciu miłości do ojczyzny. W tych uczuciach właśnie poczęty był »Pan Tadeusz«”.
Oto dlaczego dzieło Mickiewicza jest dla Polaków wyjątkowe. Wyrasta z naszych marzeń i z
naszej zbiorowej pamięci. Wyrasta i jednocześnie ją pogłębia.
Śmierć w zagranicznej oberży
Zapewne trudność w ocenie tego, czy i w jaki sposób przedstawiać uczniom „Pana Tadeusza”,
bierze się z tego, że mamy dzisiaj w Polsce dwie różne oceny rzeczywistości. Jedna część
społeczeństwa trwa w złudnym przekonaniu o osiągnięciu „kresu polskiej historii”, kiedy to
stanęliśmy już w europejskim raju i wystarczy wyzbyć się dawnych grzesznych, narodowych
uniesień, by w nim pozostać. Druga ma coraz głębsze poczucie, że nadal jesteśmy w „stanie
przejścia umysłowego i moralnego, w stanie zwrotu i przetworzenia, w położeniu wyjątkowem i
anormalnem”. Jedynie patrząc wnikliwie na kondycję Rzeczypospolitej – moralną, prawną,
gospodarczą etc. – można dostrzec potrzebę usilnej i głębokiej pracy nad kształtowaniem
tożsamości przyszłych pokoleń. Tyle że niegdyś było w pewnym sensie łatwiej, gdyż walka o
polskość stawała się jednym z przejawów młodzieńczego buntu. Teraz czasy zachęcają do
łatwego i złudnego osiadania na fałszywych laurach.
Gdy Aleksander Kraushar dorastał, ze wszystkim, co polskie, walczył otwarcie najeźdźca – „wśród
owego rozkwitu pozornego sztuki i literatury, tępienie ducha narodowego we wszystkich jego
żywotniejszych objawach odbijało się w czujnem i bezwględnem ze strony cenzury pilnowaniu, by
między wiersze drukowanego słowa nie przenikały najlżejsze nawet echa twórczości wielkich
wodzów literatury emigracyjnej, aby nazwisk ich i tytułów ich dzieł nie drukowano, aby w pismach
peryodycznych i książkach nie mieściły się najodleglejsze nawet aluzje do politycznego stanu kraju
i nadziei na przyszłość”.
Za PRL „znaleziono” sposób na Mickiewicza – uwypuklono jego rusofilstwo i przyjaźń z
Puszkinem. „Przyjaciele Moskale” oraz wpływ Towiańskiego i jego sekty na wizje życiowe
Mickiewicza ułatwiły wykorzystywanie go przez reżimową propagandę.
Jak blisko przecież – zdaje się – od „Trybuny Ludów” do „Trybuny Ludu”. To prawie jedno i to
samo, choć w rzeczywistości dwie różne rzeczy, w innym wymiarze, czasie, kontekście i znaczeniu.
Jednak nawet PRL-owskim specom od manipulowania polskimi umysłami nie przychodziło do
głowy, żeby „Pana Tadeusza” po prostu skasować.
Tymczasem – co warto powtórzyć – nie chodzi jedynie o zastrzyk wiedzy dotyczącej dzieła.
Ważniejsze jest zaszczepianie ducha. Zostawianie śladów na całe życie. To, kim jesteśmy,
stanowi przecież składową wszystkich doświadczeń. Wielki literaturoznawca i specjalista od
Mickiewicza, Piotr Chmielowski, w swojej fundamentalnej XIX-wiecznej biografii poety,
wspomina jego drogę z Rzymu do Paryża. W pewnej oberży przy trakcie wieszcz napotkał
umierającego na cholerę polskiego oficera, który walczył wcześniej w Powstaniu Listopadowym.
Dzień później żołnierz nie żył. Mickiewicz był wstrząśnięty. Jechał potem milczący całą drogę. To
było jego doświadczenie i także opowieść o Polsce – powstanie upadło, a dzielny żołnierz skończył
życie w nędznych warunkach, gdzieś za granicą. Dusza poety stała się bogatsza o miriady kolejnych
wzruszeń.
Dzisiaj uznano, że „Pan Tadeusz” już nikogo nie poruszy. Wypalił się. Wyblakł. Nudny, niech
umiera w zagranicznej oberży…
Zapomniano, że – jak pisał Tarnowski – „Tadeusz jest niezawodnie płodem społeczeństwa całego,
nosiliśmy go w łonie wszyscy, choć o tym nie wiemy”.
A może znowu dla kogoś jest…
niebezpieczny
? Bo pokazuje, że są Polacy, którzy nadal mają w
sobie tęsknotę i nadzieję. I gdzieś pod skórą, w najdalszych zakamarkach duszy, noszą obraz
dawnej, pięknej Polski. A może, co gorsza, wzbudzi się ta tęsknota i wśród ludzi młodych?
„Dziś piękność twą w całej ozdobie / Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie…” – mogą powtórzyć za
poetą z całą wiarą, siłą i przekonaniem. Bo nadal tęsknią. Bo Ona jest już tak blisko. A jednocześnie
tak daleko.