Jayne Ann Krentz Jak woda na pustyni

background image

Jayne Ann Krentz

Jak

woda na

pustyni

1

background image

Prolog

Avalon, Arizona

Dwanaście lat wcześniej...

W

padł do domu z parnej pustynnej nocy, czarnoksiężnik mściciel z mrocznych

kanionów, dzierżący w pięściach piorun i błyskawicę.

Aleksa zmartwiała u szczytu schodów, gdy usłyszała jego głos w sieni. Zrobiła to

instynktownie, była to odruchowa reakcja żywej istoty na obecność drapieżnika.

- Nie wiem, Kenyon, czy mojego ojca zabiłeś ty, czy Guthrie - powiedział. - A

właściwie nie. O ile wiem, zaplanowaliście to razem.

Noc była ciepła, ale Aleksa, ukryta w mroku na piętrze, mimo woli zadrżała. John

Laird Trask był młody, z pewnością dopiero niedawno skończył dwadzieścia lat, lecz

stalowego chłodu, którym maskował furię, nie powstydziłby się człowiek dwa razy starszy.

- Posłuchaj mnie, synu, i to dobrze. - Lloyd Kenyon odezwał się spokojnym, lecz

stanowczym tonem, w którym pobrzmiewało współczucie dla młodzieńca. - Nikt nie

zamordował twojego ojca. Kiedy ochłoniesz i spokojnie to przemyślisz, pogodzisz się z

faktami. To był tragiczny wypadek.

- Gówno prawda. Tata był dobrym kierowcą i znał tę drogę. Nie zwalił się z Avalon

Point przypadkiem. Któryś z was zepchnął go z drogi.

Aleksie nagle zakręciło się w głowie. Ogarnęło ją takie przerażenie, że zabrakło jej

tchu. Trask groził Lloydowi. A był od niego nie tylko znacznie młodszy, lecz również

wyższy, chociaż Lloydowi zostały jeszcze krzepa i mięśnie z czasów, gdy był brygadzistą na

budowie.

Ten nagły lęk o bezpieczeństwo Lloyda bardzo ją zaskoczył. Do dziś wieczór byłaby

gotowa przysiąc, że nie żywi do niego żadnych osobistych uczuć. Razem z matką

wprowadziła się do tego domu po jej rozwodzie, półtora roku temu. Bardzo uważała, żeby

zachować chłodny dystans do krzepkiego, mało interesującego, niezłomnego biznesmena,

2

background image

którego poślubiła jej matka. Na każdym kroku dawała ojczymowi do zrozumienia, że nigdy

nie będzie mógł zająć miejsca charyzmatycznego bohatera, który był jej prawdziwym ojcem.

Minął rok, odkąd Crawford Chambers zginął od kuli snajpera. Zawsze, przez co

najmniej połowę roku uganiał się po całym świecie z aparatem fotograficznym, uwieczniając

sceny z licznych małych i brutalnych wojen domowych. Dzięki temu stał się legendą w

kręgach dziennikarskich.

Crawford miał w sobie to wszystko, czego brakowało Lloydowi; był pełnym fantazji,

przebojowym człowiekiem, który nieustannie ocierał się o śmierć.

Aleksa pomyślała, że ojciec umiałby poradzić sobie z Traskiem. Ale stateczny,

flegmatyczny Lloyd prawdopodobnie nie miał najmniejszej szansy.

Tłumaczyła sobie, że oskarżenia młodego człowieka są czczą gadaniną. Lloyd nigdy

nikomu nie wyrządziłby krzywdy.

Musiała dostać się do telefonu.

Najbliższy aparat był u podnóża schodów. Wielkim wysiłkiem woli pokonała

chwilowy paraliż. W milczeniu, ostrożnie zeszła po schodach.

- Tamtej nocy padał deszcz. - Głos Lloyda był spokojny, argumentacja logiczna. - O

tej porze roku często zdarzają się ulewy. Ten odcinek drogi jest bardzo zdradliwy. Wszyscy o

tym wiedzą. Zawsze twierdziłem, że podczas burzy drogę na skałach powinno się zamykać

dla ruchu.

- Deszcz przestał padać, zanim tata wsiadł do samochodu - odparł Trask. -

Sprawdziłem to u glin.

- Ale droga jeszcze była wilgotna. Nawet najlepszy kierowca czasem popełnia błąd.

- To nie był błąd kierowcy. Wiem wszystko o waszej spółce. I o ofercie od tej sieci

hotelowej. Tatę zamordowano, bo ktoś chciał, żeby nie przeszkadzał w interesach.

Aleksa uświadomiła sobie, że Trask wierzy w każde swoje słowo. Ona wiedziała, że

się myli, przynajmniej co do Lloyda. Ale młody człowiek był święcie przekonany, że jego

ojca zamordowano.

Wyczuła, że za jej plecami, na schodach, stoi matka. Zerknęła przez ramię. Vivien

przysłuchiwała się kłótni mężczyzn, a rysy jej kształtnej surowej twarzy ściągnął niepokój.

- Uważasz, że wdałem się w spisek, żeby zgładzić twojego ojca? - Z głosu Lloyda biło

niedowierzanie. - To bezczelność.

3

background image

- Dziś po południu przeglądałem papiery ojca. Słyszałem o kłótni, do jakiej doszło w

klubie w wieczór poprzedzający jego śmierć. Nie musiałem długo myśleć, żeby wszystko

poskładać do kupy.

- Partnerzy w interesach czasem miewają różne poglądy. Takie jest życie, synu.

- Ta kłótnia była czymś więcej niż zwykłą różnicą poglądów. Rozmawiałem z

barmanem w klubie. Powiedział, że wy trzej omal się nie pobiliście.

- Guthrie bywa w gorącej wodzie kąpany, kiedy zaczyna pić - przyznał Lloyd. - Ale

go powstrzymałem. Nie doszło do rękoczynów.

- Wtedy może nie. Ale ty i Guthrie wiedzieliście, że tata nigdy nie zgodzi się na

sprzedanie Avalon Mansion sieci hotelowej.

- Do diabła, dość tego - uciął Lloyd stanowczo. - Staram się być cierpliwy. Wiem, że

masz za sobą kilka okropnych dni i że spadła na ciebie wielka odpowiedzialność. Ale

posuwasz się zdecydowanie za daleko.

- Wierz mi, Kenyon, że to dopiero niewinna przymiarka do tego, co nastąpi.

- Najpierw musisz uporządkować swoje sprawy, Trask. Przede wszystkim zajmij się

bratem. On ma dopiero siedemnaście lat i nikogo na świecie oprócz ciebie.

- Dzięki tobie i Guthriemu.

- To kłamstwo. Kiedy wróci ci rozsądek i trochę ochłoniesz, sam to zrozumiesz.

Tymczasem lepiej zacznij myśleć o przyszłości. Roboty masz po łokcie.

- Nie wtrącaj się do mojej roboty, ty sukinsynu.

- Lepiej, żeby ktoś ci to uświadomił. Musisz się uporać z następstwami bankructwa

ojca i jednocześnie zaopiekować się bratem. To jest zadanie godne prawdziwego mężczyzny.

Powinieneś się na tym skupić i nie rozpraszać sił. Nie wolno ci tracić energii na tropienie

jakiegoś wydumanego spisku.

- Nie potrzebuję, żebyś dyktował mi, co mam robić. Zajmę się Nathanem i sobą też.

Ale któregoś dnia odkryję, co naprawdę stało się na Avalon Point tego wieczoru, gdy zginął

tata.

Aleksa zeszła z ostatnich stopni schodów. Mężczyźni, pochłonięci sobą, nie zwrócili

na nią uwagi. Lloyd stał odwrócony do niej plecami i wpatrywał się w swego rozmówcę.

Pierwszy raz widziała Johna Lairda Traska. Ze słów ojczyma wiedziała, że jego

rodzina pochodzi z Seattle. Harry zamierzał przekształcić dawny Avalon Mansion w

4

background image

luksusowy hotel. W związku z tym projektem był przez ostatni rok częstym gościem w

Avalon. Jego dwóch synów pozostawało w Seattle.

Do tej pory Aleksa mało się interesowała zawodowymi sprawami Lloyda, mimo że

zarządzał również jej spadkiem po babce. Dlatego niewiele wiedziała o Harrym Trasku i

jeszcze mniej o jego synach.

Była jednak przekonana, że po tym wieczorze nigdy w życiu nie zapomni Johna

Lairda Traska.

Z miejsca, gdzie stała, wydawał się wielki. Ciepłe światło lejące się z żyrandola nad

jego głową bynajmniej nie łagodziło gniewnych, ostrych rysów. Wściekłość Traska była

niemal namacalna.

Już tylko krok dzielił ją od telefonu. Zaczerpnęła tchu, wyciągnęła rękę i podniosła

słuchawkę.

- Panie Trask, jeśli natychmiast pan nie wyjdzie, wezwę policję - powiedziała z

determinacją, która zaskoczyła nie tylko wszystkich obecnych, lecz również ją.

Obaj mężczyźni raptownie odwrócili się do niej. Zafascynowało ją niezłomne

spojrzenie zielonozłotych oczu Traska. Przez chwilę stała jak zaklęła, zaciskając dłoń na

słuchawce.

- Nic się nie stało, Alekso - odezwał się Lloyd łagodnie. - Panuję nad sytuacją. Nasz

gość już wychodzi. Mam rację?

Trask wpatrywał się w Aleksę jeszcze przez dwie, może trzy sekundy, jakby chciał

ocenić, ile warta jest ona i jej groźba. Potem szybko się odwrócił, przesyłając jej na

pożegnanie pogardliwe spojrzenie, od którego mogły przejść po plecach ciarki.

- Tak, Kenyon, już idę - powiedział. - Ale któregoś dnia wrócę, żeby się dowiedzieć

całej prawdy. I wtedy ktoś za to zapłaci. Możesz być tego pewien. - Z tymi słowami wyszedł

w mrok.

Przez następne sekundy w domu panowała cisza.

Potem Lloyd głośno odetchnął i cicho zamknął drzwi na dwór. Krzepiąco uśmiechnął

się do pasierbicy.

- Nie martw się, on sam nie wierzy w te bzdury.

Aleksa pomyślała o bezwzględnej determinacji, którą widziała w oczach Traska.

- Owszem, wierzy.

Na zewnątrz zaterkotał silnik furgonetki.

5

background image

Vivien powoli zeszła na parter.

- On mówił poważnie, Lloyd. Czy sądzisz, że może jeszcze wrócić i narobić

kłopotów?

- Nie. Przez tego młodzieńca przemawiał ból po stracie ojca. - Lloyd otoczył żonę

ramieniem. Spojrzał ciepło na jej córkę. - Ty wiesz, co on teraz przeżywa, prawda, moja

droga?

Aleksa uświadomiła sobie, że wciąż trzyma słuchawkę, i odłożyła ją na widełki,

- Tak - powiedziała. - Chyba wiem.

- Po prostu musiał się wyładować i wykorzystał w tym celu pierwszą osobę, którą miał

pod ręką, czyli akurat mnie. - Pokręcił głową. - Ma przed sobą trudny okres. Jego ojciec

potrafił pięknie marzyć, ale nie umiał przekładać swoich projektów na pieniądze. Finanse

zostawił w opłakanym stanie. A przecież Trask musi też zaopiekować się młodszym bratem.

- Sądzisz, że sobie poradzi? - spytała niespokojnie Vivien. - Ma tylko dwadzieścia trzy

lata.

- Wszystko będzie dobrze. - Lloyd uniósł krzaczaste siwe brwi. - Ale rano skontaktuję

się z adwokatem, który zajmuje się nieruchomościami Harry’ego, i sprawdzę, czy mogę jakoś

pomóc w kwestiach finansowych.

Aleksa ze skrzyżowanymi ramionami słuchała oddalającego się warkotu samochodu.

- On nie weźmie od ciebie pieniędzy, Lloyd - powiedziała.

- Jak trochę ochłonie i zrozumie, na co się porywa, sam dojdzie do wniosku, że to

jedyne rozsądne wyjście - odparł jej ojczym.

- Nie. - Aleksa pomyślała o zaciekłości, którą zobaczyła w oczach Traska. - On nie

przyjmie żadnej pomocy. Ani od ciebie, ani od nikogo innego.

- Dzięki Bogu, że sobie poszedł - szepnęła Vivien. - Nie będę ukrywać, że mnie

przestraszył.

- Gdy znajdzie się w Seattle, ochłonie i zajmie tym, co dla niego ważne - powiedział

Lloyd.

Aleksa zatrzymała na nim wzrok. Znała go krótko, przekonała się jednak, że zwykle

wydaje bardzo trafne sady o ludziach. Zdziwiło ją, że tym razem ojczym przeoczył coś

oczywistego.

Mylisz się - powiedziała. - On tymczasem zrezygnował, ale któregoś dnia na pewno tu

wróci.

6

background image

Rozdział pierwszy

Seattle

Teraźniejszość...

D

o diabła, J.L., tu nie chodzi o to, żeby otworzyć następny hotel, tylko o to, że

dyszysz chęcią zemsty. - Nathan położył dłonie na szkle przykrywającym biurko i spojrzał

kwaśno na Traska przez soczewki drucianych okularów. - Za to, co stało się z tatą wiele lat

temu. Przyznaj się.

- Mówię ci ostatni raz. Jadę do Avalon wyłącznie w interesach firmy. - Trask usiadł

wygodniej na krześle obitym szarą skórą i splótł dłonie. - Myślałem, że wyrażam się jasno.

Tylko Nathan, zwracając się do niego, wciąż jeszcze używał inicjałów J.L. Dla reszty

pracowników i dla całego świata był po prostu Traskiem, prezesem i dyrektorem naczelnym

firmy Avalon Resorts, Inc. Tak było od pięciu lat, odkąd odszedł z sieci Carrington-Towne

Hotels i postanowił spróbować sił samodzielnie.

- Nie podoba mi się to. - Nathan odsunął się od biurka i wcisnął ręce do kieszeni

spodni. Z chmurną miną zaczął przyglądać się przez okno mżawce siąpiącej nad Seattle. -

Masz obsesję na punkcie tej nieruchomości w Arizonie od samego początku, to znaczy od

dwóch lat, kiedy kupiłeś ją od Carringtona.

- Mam wobec niej konkretne plany, a nie obsesję na jej punkcie. To jest różnica.

- Niewątpliwie. Dlatego mówię ci, że twój stosunek do tego projektu zasługuje na

miano obsesji. Przede wszystkim nie mieliśmy najmniejszego powodu, żeby kupić Avalon

Mansion.

- Owszem, mieliśmy - sprzeciwił się Trask. - To był zakup za bezcen.

Nathan parsknął pod nosem.

- Bo dotąd każda firma hotelarska, która próbowała przyłożyć rękę do tej

nieruchomości, ponosiła finansową klęskę. Nawet Carrington zdecydował, że nie warto pruć

starej rudery, żeby zamienić ją w hotel.

7

background image

- My nie poniesiemy klęski - oświadczył z niezbitą pewnością Trask. Nie był

marzycielem pokroju ojca, wiedział, że jest naprawdę dobry w swojej branży. - Tata zawsze

powtarzał, że Avalon będzie następną Sedoną. Miał rację. Wyprzedził swoje czasy o

dwanaście lat, ale miał rację.

Nathan wlepił wzrok w sufit, wyraźnie szukając w górze źródła niewyczerpanej

cierpliwości.

- Z tym nie będę się sprzeczał. I nie twierdzę, że ten nowy hotel nie wypali. W

odróżnieniu od taty na pewno jesteś w stanie go uruchomić i utrzymać.

- Właśnie. Jestem w stanie go uruchomić i utrzymać. - Trask nie poczuwał się do

obowiązku zachowania skromności, skoro fakt był niepodważalny. - Może nie jestem

szczególnie twórczym typem, ale solidne marzenie potrafię poznać na pierwszy rzut oka. Tym

przecież handlujemy. Marzeniami.

Miejscowość Avalon w stanie Arizona, ze swym surrealistycznym pejzażem, na który

składały się fantazyjne czerwone skały, tajemnicze kaniony z piaskowca i niezapomniane

zachody słońca, już dość dawno zwróciła uwagę artystów, pisarzy, emerytów i zwolenników

New Age.

Dlatego od kilku lat w Avalon działało z powodzeniem kilka hotelików i pensjonatów,

a także modny ośrodek dla amatorów metafizyki, znany pod nazwą instytutu Dimensions.

Avalon Resort & Spa miał stać się pierwszym wielkim, luksusowym hotelem,

przyciągającym coraz więcej turystów, którzy odkryli uroki regionu.

- Przez najbliższe kilka lat Avalon będzie na fali. - Trask spojrzał na chmurne niebo za

oknem i pomyślał o tamtej parnej nocy w Arizonie sprzed dwunastu lat. - A my się

przygotujemy i z tą falą popłyniemy.

- Naprawdę nie wątpię w twój nos do takich interesów. - Nathan spojrzał na niego

zakłopotany. - Mam jednak przeczucie, że ta nieruchomość znaczy dla ciebie co innego niż

pozostałe. Im bliżej jesteśmy otwarcia, tym dziwniej się zachowujesz.

- Nie ma nic dziwnego w tym, że jadę na inaugurację nowego hotelu. Jestem na

wszystkich takich uroczystościach.

- Jasne, tylko nie zatrzymujesz się potem w takim hotelu na miesiąc albo dwa.

- Już dość dawno doszedłem do wniosku, że powinienem spędzać więcej czasu w

rozjazdach. Sam to wiesz. - Trask uśmiechnął się. - Jaki jest sens utrzymywania biura i

prywatnego apartamentu w każdym hotelu, jeśli nigdy się z niego nie korzysta?

8

background image

Nathan raptownie się odwrócił i zmrużył bystre oczy.

- Umówmy się wobec tego, że to ja pojadę na otwarcie w Avalon, J.L.

Trask cicho przebierał palcami po biurku, zastanawiając się, jaką taktykę przyjąć

wobec brata.

Nathan skończył architekturę na Uniwersytecie Stanu Waszyngton. To on twórczo

rozpracowywał wystrój wnętrz wszystkich hoteli sieci Avalon Resorts.

Matka, która zmarła wkrótce po jego narodzinach, pozostawiła w spadku młodszemu

synowi nie tylko artystyczne talenty, lecz również jasnokasztanowe włosy i ciepłe piwne

oczy.

Kobiety uważały, że Nathan jest przystojny. Nigdy nie brakowało mu chętnych do

nawiązania bliższej znajomości. Ale on odnosił się do kobiet z uprzejmą obojętnością, dopóki

nie zakochał się po uszy w Sarze Howe. Pobrali się po czterech miesiącach. Trask miał pewne

zastrzeżenia wobec tego małżeństwa, przede wszystkim to, że Nathan był, jego zdaniem, za

młody.

Z drugiej strony, co on właściwie wiedział o małżeństwie? Jego związek był skutkiem

wyważonej decyzji, którą podjął w ten sam sposób, w jaki decydował o wszystkich sprawach

zawodowych. Okazał się jednak całkowitą katastrofą.

Natomiast Nathan i Sara wydawali się bardzo szczęśliwi. No, i lada dzień mieli zostać

rodzicami.

Rodzicami. Dziwnie było Traskowi myśleć o tym, że młodszy brat będzie ojcem.

Znienacka powróciło do niego przykre wspomnienie z pogrzebu Harry’ego. Wtedy

pierwszy raz przemknęło mu przez głowę, że od tej pory to na nim spoczywa

odpowiedzialność za Nathana. Do niego należało zapewnienie młodszemu bratu dachu nad

głową i dopilnowanie, by zdobył wykształcenie i miał odpowiedni życiowy start.

Trask wiedział, że nigdy nie zapomni strachu, który go wtedy opanował. Wcześniej

był u adwokata i tam wyjaśniono mu, że ojciec zginął, będąc u progu bankructwa. Wszystkie

jego nieruchomości, z domem w Seattle włącznie, miały poważnie obciążoną hipotekę.

Z pewnym wysiłkiem Trask wyłączył ekran w głowie. Zaczął się zastanawiać, czy

powinno go niepokoić to, że obrazy z przeszłości wracają do niego coraz częściej.

Jeszcze niedawno sądził, że te stare fotografie, utrwalone w umyśle, wyblakły i są już

tylko odległymi wspomnieniami. Przez ostatnie lata rzadko mu się przypominały, może

dlatego że zajmowały go liczne kryzysowe sytuacje. Najpierw rozwiązywał podstawowy

9

background image

problem zapewnienia sobie i Nathanowi źródeł utrzymania. Jednocześnie musiał podtrzymać

załamanego brata na duchu i uporać się z własnym gniewem oraz poczuciem winy.

Gdy wreszcie przezwyciężył skutki bankructwa, skupił uwagę na długoterminowym

celu: stworzeniu firmy Avalon Resorts, Inc. Przez kilka lat pracował tu i tam na budowach,

podejmował się ciężkich, lecz dobrze płatnych prac, dzięki którym mógł sfinansować

edukację swoją i Nathana. Potem zatrudnił się w sieci Carrington-Towne. Sukces, jaki odniósł

w tym dynamicznym hotelowym konglomeracie, pomógł mu powołać do życia spółkę Avalon

Resorts, Inc.

Praca była dla niego darem opatrzności nie tylko w znaczeniu finansowym. Dała

bowiem upust jego niespożytej energii i zepchnęła strzępki wspomnień na peryferie umysłu.

Teraz jednak przykre obrazy z przeszłości znowu stawały się ostrzejsze i coraz częściej

do niego wracały. Wszystkie miały jedną cechę wspólną: łączyły się ze śmiercią ojca.

Nie potrzebował psychoterapeuty, by wiedzieć, że to plan powrotu do Avalon tak

ożywił jego pamięć i podsycił wyrzuty sumienia, które niezmiennie towarzyszyły strzępkom

przeszłości, wyświetlanym na ekranie w jego głowie.

Nathan z ponurą miną spojrzał w okno.

- Nie podoba mi się to, J.L. Wolałbym, żebyś tam nie jechał. Mam złe przeczucia.

- Wiesz przecież, że Glenda zażyczyła sobie mojej obecności. Podobno hotelowa

kolekcja sztuki ściągnie masy dziennikarzy, więc mam wykorzystać sytuację.

- Wiem. - Nathan rozmasował sobie kark. - Będą o nas mnóstwo pisać dzięki tej

kolekcji.

- Mam nadzieję, że się nie mylisz. Kiedy pomyślę o tym, ile zapłaciliśmy

konsultantowi...

Nathan uśmiechnął się kwaśno.

- Edward Vale był wart każdego wydanego na niego centa. Jest jednym z najlepszych

fachowców w kraju. Ma kontakty w świecie sztuki, a tego właśnie potrzeba, żeby stworzyć

dobrą kolekcję dla potrzeb firmy.

- Mnie interesuje tylko to, żeby inwestycja się zwróciła.

- Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że być może trochę za bardzo skupiasz się na

finansach, J.L.?

Trask przez chwilę rozważał odpowiedź.

- Nie.

10

background image

- Chodzi o sztukę. Oprócz pieniędzy są inne czynniki, które współtworzą dobrą

kolekcję.

- Nie dla dużej firmy.

- A prestiż? - Nathan gestykulował coraz bardziej przejęty swoimi teoriami. - A wzór

przedsiębiorcy obywatela? Zobowiązania wobec społeczności lokalnej?

Starszy brat burknął coś niezrozumiałego.

- A świadomość, że Avalon Resorts, Inc. zgromadzi wspaniałą kolekcję dzieł sztuki i

rzemiosła, dostępną dla tysięcy ludzi, którzy inaczej, być może, nigdy nie mieliby okazji

obejrzenia czegoś podobnego? - ciągnął Nathan. - A obowiązek zachowania najbardziej

interesujących dzieł sztuki dwudziestego wieku dla przyszłych pokoleń?

- Jesteśmy właścicielami sieci hotelowej. Decydującym czynnikiem są dla nas

dokonane rezerwacje.

Nathan przesłał bratu spojrzenie pełne irytacji.

- Mnie nie martwi kolekcja, tylko twoja obsesja na punkcie nowego hotelu. Masz mi

przysiąc na stertę bilansów kwartalnych Avalon Resorts, Inc., że nie wracasz tam po to, żeby

szukać zemsty.

- Wracam tam, żeby otworzyć w Avalon hotel, o którego stworzeniu marzył ojciec -

odparł cicho Trask.

Nie powiedział Nathanowi o prywatnym detektywie, którego zatrudnił pół roku

wcześniej. Nie chciał pogłębiać niepokoju brata.

Nie wracam po to, żeby szukać zemsty, pomyślał. Wracam, bo chcę odkryć prawdę.

Gdy znajdę odpowiedzi na swoje pytania, będę miał mnóstwo czasu, żeby zaplanować

zemstę.

11

background image

Rozdział drugi

Avalon w stanie Arizona

Teraźniejszość...

A

leksa Chambers wolno obeszła smukłą rzeźbę z brązu, przedstawiającą satyra,

ustawioną na zielonej marmurowo-drewnianej podstawie. Przystanęła, by przesunąć dłonią po

muskularnych tylnych kończynach pół człowieka, pól konia. Jej wzrok padł na misternie

wyrzeźbione genitalia.

Skrzywiła się i szybko przeniosła wzrok wyżej. Byłaby gotowa przysiąc, że satyr

puścił do niej oko.

Coś ją raziło w tej rzeźbie. Ręka twórcy wydała jej się podejrzanie znajoma.

Zapałała gniewem, lecz jako profesjonalistka starała się zachować pozory chłodu.

Zbyt wiele zależało od powodzenia tej kolekcji. Nie mogła teraz wszystkiego zepsuć.

- To jeden z lepszych falsyfikatów, jakie kiedykolwiek widziałam, Edwardzie -

powiedziała beznamiętnie. - Ale na pewno jest to falsyfikat. Z całą pewnością nie stoimy

przed dziełem Icarusa Ivesa.

- Falsyfikat? - Edward Vale aż otworzył usta ze zdumienia. - Oszalałaś? Za

Tańczącego satyra zapłaciłem Paxtonowi Forsythowi fortunę.

- Z funduszy Avalon Resorts, a nie własnych. Zatelefonuj do Forsytha, powiedz mu,

że dałeś Satyra do oceny niezależnemu rzeczoznawcy i chcesz go zwrócić.

Edward na chwilę zamknął oczy. Zdawało się, że jego elegancką postać przeszył

dreszcz.

- Wiesz, że to nie wchodzi w grę. Równie dobrze mógłbym powiedzieć Forsythowi, że

dał się oszukać. Albo jeszcze gorzej, że celowo wetknął mi tę rzeźbę. Tak czy owak, jeśli się

dowie, że zakwestionowałem jego opinię, wpadnie we wściekłość. I nigdy więcej nie będzie

chciał robić ze mną interesów.

Aleksa pochwyciła wzrok Edwarda ponad rogiem sterczącym z głowy satyra.

- Chcesz, żebym z nim porozmawiała?

12

background image

- Nie, na miły Bóg, nawet o tym nie myśl. - Bezładnie zatrzepotał rękami,

zwracającymi uwagę fachowym manikiurem. - Jeśli zadzwonisz do Forsytha, żeby mu

powiedzieć, że twoim zdaniem Tańczący satyr jest, hm, kopią...

- Nie jest kopią, Edwardzie. Jest falsyfikatem. Zwykłym oszustwem.

- Tego nie wiemy. - Edward zerknął na rzeźbę. - To może być kopia wykonana w

dobrej wierze. Na przykład dzieło złożone w hołdzie Icarusowi Ivesowi, które przed wieloma

laty przypadkowo wzięto za oryginał.

- Jeśli w to wierzysz, to mam oryginalny avaloński przyrząd do dostrajania wirów

energetycznych i mogę ci go sprzedać.

Edward jęknął.

- Oboje wiemy, że nie możesz zatelefonować do Paxtona Forsytha. Jeśli to zrobisz,

nabierze podejrzeń, że byłaś moim rzeczoznawcą od art déco przy realizacji tego projektu. To

mnie wykończy.

Aleksa oparła się o gipsowa replikę rzymskiej kolumny i skrzyżowała ramiona.

- Wykończy?

- Bądźmy szczerzy, Alekso. Ani ciebie, ani mnie nie stać na ryzyko w tak delikatnej

sytuacji. Trask jest podobno bardzo czuły na punkcie wydawania jego pieniędzy. Przyjął mnie

jako konsultanta tego projektu dzięki mojej reputacji w świecie sztuki. Jeśli ktoś mu szepnie,

że mi pomagasz, może się bardzo zdenerwować.

- Cholernie przykra sprawa, co?

Edward przeniósł ciężar ciała na palce eleganckich beżowych pantofli i przeszył

Aleksę ponurym spojrzeniem.

- Przede wszystkim najprawdopodobniej mnie wyrzuci i wtedy oboje zostaniemy bez

zleceń.

Aleksa wydęła wargi.

- Domyślam się, że to jest konkret, którego mamy się trzymać?

- Jasne. Mówią, że Trask interesuje się wyłącznie konkretami. - Edward spojrzał na

nią błagalnie. - Przypuszczalnie nie mam co liczyć na twoją błędną ocenę Tańczącego satyra?

Aleksa bardzo nieelegancko parsknęła.

- Sam dobrze się przypatrz.

13

background image

- Przypatrzyłem się, kiedy kupowałem tę rzeźbę od Forsytha. Nie widzę w niej nic

złego ani podejrzanego. - Edward gniewnie zerknął na brązowy posąg. - Wspaniały satyr.

Podręcznikowy przykład francuskich wpływów na amerykańską rzeźbę okresu art déco.

- W tym rzecz - powiedziała cicho Aleksa. - Satyr jest przedobrzony.

Edward zamrugał, a potem zrobił bardzo złą minę.

- Słucham?

Aleksa lekceważąco machnęła ręką w stronę rzeźby.

- Popatrz, jak misternie układają się te zygzakowate linie we włosach. I jak idealnie

wyważono ułożenie ramion na wzór egipski. I jak dynamicznie zakomponowano stopy,

kopyta czy co tam ma satyr. A co powiesz na jego, nazwijmy to, lubieżne rysy?

- Wyrafinowana zmysłowość jest klasycznym elementem stylu art déco - przypomniał

jej Edward.

- Zmysłowość art déco jest lodowato zimna i mroczna. To jest za ciepłe, za bardzo

żywe. Poza tym oryginały Ivesa są mniej wycyzelowane... - Aleksa urwała, szukając

właściwego słowa - chłodniejsze.

- Czy jesteś pewna? - Edward badawczo przyjrzał się dziełu.

- Absolutnie. - Nie było powodu do zachowywania ostrożności. W tych sprawach

prawie nigdy się nie myliła. Edward wiedział o tym lepiej niż ktokolwiek inny.

- Pochodzenie dzieła jest nie do zakwestionowania. - Powiedział to tak, jakby bardziej

chciał przekonać samego siebie niż ją. - Przecież ta rzeźba była wystawiona w galerii Paxtona

Forsytha. A on od trzydziestu lat ma do czynienia z najpoważniejszymi kolekcjonerami sztuki

na świecie. Jego reputacja...

- Wiem, wiem - przerwała mu Aleksa. - Jego reputacja jest inna niż moja.

Edward się wyprostował. Naprawdę robił duże wrażenie w lekko pogniecionej

popielatej marynarce i dopasowanych do niej spodniach, zaprasowanych w kant. Aleksa

pozwoliła sobie na chwilę zazdrości. Należał do tych nieczęsto spotykanych ludzi, którzy

dzięki wrodzonemu poczuciu stylu mogą nosić letnie garnitury i nie przypominają w nich

rozgrzebanego łóżka.

- Szczerze mówiąc, tak - przyznał. - Twoja reputacja nie jest najlepsza i oboje o tym

wiemy. Do diabła, Alekso, są sytuacje, kiedy jako ludzie z branży powinniśmy rozważyć

praktyczny aspekt sprawy.

- Praktyczny?

14

background image

- Wiesz, co próbuję powiedzieć. Trask zlecił stworzenie tej kolekcji dla potrzeb swojej

firmy. Oboje wiemy, że tacy faceci kupują dzieła sztuki, żeby zdobyć publicity i zrobić

wrażenie na swoich konkurentach. To po prostu sprawa image’u.

- Już go widzę na polu golfowym z podobnymi ważniakami jak on - podjęła wątek

Aleksa. - W moim hotelu mam lepszą kolekcję sztuki niż ty w swoim.

Edward się skrzywił.

- Brutalne, ale trafne. Kolekcje dziel sztuki przypisane do firm są myśliwskimi

trofeami ich naczelnych dyrektorów, podobnie jak nowe młode żony. Krótko mówiąc, Trask,

i nie tylko on, nigdy nie zakwestionuje autentyczności dzieła kupionego za pośrednictwem

galerii Paxtona Forsytha.

- Bo reputacja Forsytha jest nieposzlakowana.

- Właśnie. Nie obraź się, ale Trask ma wszelkie podstawy, by zlekceważyć twoją

opinię. - Wskazał zatłoczone zaplecze sklepiku Aleksy. - Sama popatrz, z czego ostatnio

żyjesz. Natychmiast przychodzi na myśl słowo kicz.

Aleksa nie dała po sobie poznać, jak boleśnie została trafiona. Nawet się nie

skrzywiła. Uświadomiła sobie za to, że ma już dużą wprawę w zachowywaniu niewzruszonej

twarzy, gdy wypływa kwestia jej przeszłości.

Minęło niewiele ponad rok, odkąd skandal z fałszerstwami zniszczył jej

rozpoczynającą się karierę rzeczoznawcy dwudziestowiecznej sztuki. W okamgnieniu Aleksa

straciła swój największy atut w branży, reputację uczciwego sprzedawcy.

Po upokarzającej klęsce niegdyś prestiżowej galerii McClelland w Scottsdale wróciła

do Avalon, by lizać rany i planować powrót do branży. Pierwszym etapem jej wielkiego planu

było przeczekanie, aż ucichną najgorsze plotki.

Sklepik pod nazwą Elegant Relic był dla niej jedynie środkiem tymczasowym,

mającym zająć czas i umożliwić wyładowanie energii w okresie poświęconym na

przygotowanie chwalebnego come backu.

Sklepik specjalizował się w tanich replikach starożytnych i średniowiecznych dzieł

sztuki. Sprzedawała swój towar miłośnikom New Age i metafizyki, a także ludziom

zafascynowanym symboliką przeszłości.

Uznała, że nie może narzekać. Nauczyła się nawet czerpać pewną satysfakcję z

obecnego zajęcia. Lloyd słusznie przewidział, że przy okazji będzie mogła się wiele

15

background image

dowiedzieć o prowadzeniu biznesu. W każdym razie niewątpliwie przeszła długą drogę od

dnia upadku galerii McClelland.

Biorąc wzór ze sprzedawanych przez siebie replik, umiała bardzo zręcznie pokazywać

światu nieprawdziwy obraz swojej osoby. O wcześniejszej karierze wyrażała się z chłodną

nonszalancją. Ale w głębi duszy marzyła tylko o powrocie do dawnego życia.

Edward Vale i kolekcja art déco dla hotelu Avalon Resorts & Spa to był bilet

powrotny do świata, za którym tęskniła. Nie wolno jej było zmarnować tak wspaniałej okazji.

- Co mam ci powiedzieć, Edwardzie? Zapłaciłeś mi, żebym wydała opinię o

Tańczącym satyrze, więc ją wydałam. Wiesz, że mam rację.

Edward rozsunął poły popielatej marynarki i wsparł ręce na biodrach. Znów spojrzał

ze złością na rzeźbę z brązu.

- A niech to szlag trafi!

Aleksa zmierzyła go wzrokiem.

- Co z tym zrobisz?

- Nie wiem. - Edward zerknął na nią z ukosa. - Muszę to przemyśleć.

Aleksie przebiegł po karku niepokojący dreszcz.

- O czym tu myśleć? Falsyfikat i kropka.

- Według ciebie - mruknął.

Jej niepokój przerodził się w panikę.

- Edwardzie, dobrze wiesz, że w tych sprawach nigdy się nie mylę.

Wolno odwrócił od niej wzrok.

- Nikt nie jest nieomylny. Gdyby powstała kontrowersja, zdanie Forsytha przeczyłoby

twojemu. Jako specjalista zatrudniony przez Avalon Resorts, Inc. Mama wszelkie prawo

oprzeć się na werdykcie Forsytha. W gruncie rzeczy wiara w jego kompetencje jest dla mnie

kwestią zawodowej odpowiedzialności.

Aleksa gwałtownie odsunęła się od rzymskiej kolumny i stanęła wyprostowana.

- Tylko mi nie mów, że zamierzasz dołączyć to dzieło do kolekcji w hotelu.

- Czemu nie? - Twarz Edwarda, wyraźnie opalona w solarium, przybrała zacięty

wyraz. - Dzieło zaopiniował pozytywnie nie kto inny jak Paxton Forsyth.

- Do diabla, Edwardzie! Nie możesz umieścić Tańczącego satyra w hotelowej

kolekcji.

- Podaj mi chociaż jeden ważny powód.

16

background image

Stanęła przed nim o krok.

- Podałam ci najlepszy możliwy. To nie jest dzieło Icarusa Ivesa.

- Ty tak twierdzisz.

- Owszem, tak twierdzę.

Zaskoczyło ją, jak niewiele jej brakuje do wybuchu. Co za idiotyzm! Przecież musiała

zachować daleko posuniętą ostrożność, żeby nie stracić wszystkiego, co miała nadzieję

zyskać tym przedsięwzięciem.

Tłumaczyła sobie, że Edward naprawdę ma prawo przedłożyć opinię Forsytha nad jej

werdykt. Słusznie zresztą zauważył, że większość ludzi uznałaby za jego zawodowy

obowiązek danie pierwszeństwa renomowanej galerii.

To są interesy, powtórzyła sobie w myślach. Stawką była jej przyszłość. Musiała

zachować spokój. Na pewno nie wolno było zniszczyć nawiązanej od nowa współpracy z

Edwardem Vale’em.

Znali się jeszcze z czasów galerii McClelland. Gdy Aleksa dowiedziała się, że dostał

lukratywne zlecenie wybrania dzieł sztuki z okresu art déco do nowego hotelu Avalon

Resorts, zaproponowała mu, że anonimowo zaopiniuje wszystkie dzieła.

Edward skorzystał z tej okazji. Nikt tak dobrze jak on nie wiedział, jakim wspaniałym

rzeczoznawcą jest Aleksa. Poza tym miał do spłacenia dług wdzięczności. To dzięki niej nie

stał się jeszcze jedną ofiarą galerii McClelland. Dobrze rozumiał, że nie wolno mu o tym

zapomnieć.

Zawarli umowę. Aleksa potajemnie zaopiniowała wszystkie eksponaty jego hotelowej

kolekcji. Właśnie skończyła pracę, a teraz splendory, przynajmniej na początku, miały

spłynąć na Edwarda.

Gdyby wszystko ułożyło się po ich myśli i recenzje były sprzyjające, Edward miał

rozpuścić pogłoskę, że Aleksa pomagała mu w dokonywaniu wyboru. Autorzy recenzji i inni

ludzie, uważający się za ekspertów od art déco, nie mogliby już wtedy odwołać swoich

autorytatywnych opinii o kolekcji bez narażenia się na śmieszność.

Przed Aleksą zamajaczyła wizja różowej przyszłości. Przy odrobinie szczęścia

recenzje i artykuły w największych gazetach i czasopismach czytywanych przez fachowców

ze świata sztuki mogły zapewnić jej następne zlecenia. Zaczną się do niej dobijać prywatni

kolekcjonerzy. Znowu będą dzwonić kustosze muzeów i właściciele galerii.

17

background image

Naturalnie to wszystko musiało jeszcze potrwać. Aleksa była jednak zdecydowana

ostatecznie uwolnić się od pomówienia o fałszerstwo, które zaszkodziło jej karierze.

Wszystko zależy od powodzenia hotelowej kolekcji, pomyślała. Efektowne przyjęcie

inauguracyjne, które zaplanował zarząd hotelu, musiało przyciągnąć tłumy ważnych

osobistości nie tylko z branży turystycznej, lecz również z najróżniejszych muzeów i galerii

na południowo-zachodnim i zachodnim wybrzeżu.

Edward wspomniał jej, że ma być obecny nawet dziennikarz z „Twentieth-Century

Artifact”, magazynu uważanego za biblię amatorów sztuki dwudziestego wieku. Właśnie

autor stałej rubryki tego pisma, zatytułowanej „Notatki dobrze poinformowanego

, najbardziej

zaszkodził reputacji Aleksy po upadku galerii McClelland.

Nie, stanowczo nie było jej stać na kłótnię z Edwardem Vale’em.

Z drugiej strony nie mogła też dopuścić do umieszczenia Tańczącego satyra w

hotelowej kolekcji. Zainwestowała w nią zbyt wiele czasu, energii i bezinteresownej pasji. To

był ideał, a przede wszystkim jej kolekcja.

- Rozumiem twoje stanowisko. - Postarała się wyczarować jak najpiękniejszy

uśmiech, który mógłby załagodzić sytuację. - Ale sam powiedziałeś, że na otwarcie hotelu

przyjedzie mnóstwo specjalistów z naszej branży. Po co kusić los? Przecież któryś z nich

może się zorientować, że Tańczący satyr jest falsyfikatem.

Edward pokręcił głową.

- Trudno to sobie wyobrazić, skoro fałszerz zwiódł nawet Paxtona Forsytha. Jakie jest

prawdopodobieństwo tego, że w tłumie gości znajdzie się ktoś obdarzony twoim instynktem?

Nigdy nikogo takiego nie spotkałem.

Nie miała nic do stracenia. Cóż jej pozostało? Mogła tylko błagać.

- Edwardzie, proszę cię. Zdaję się na twoją łaskę. Przez wzgląd na mnie wyłącz tę

rzeźbę z kolekcji.

Spojrzał na nią zbolałym wzrokiem.

- To są interesy. Na Tańczącego satyra poświęciłem niemałą część całego funduszu na

kolekcję. Trask może nie znać się na sztuce, ale na pewno zna się na pieniądzach. Prędzej czy

później ktoś przejrzy wszystkie rachunki. Co mam wtedy powiedzieć? „Przepraszam, panie

Trask, ale wydałem plik pańskich pieniędzy na falsyfikat, który musiałem wyrzucić”?

- Mamy czas. - Aleksa postanowiła poszukać drogi pośredniej między pochlebstwem i

perswazją. - Trask na pewno nie będzie sprawdzać rachunków osobiście. To jest projekt jego

18

background image

firmy. On pewnie nawet nigdy nie zobaczy rachunku. Tym zajmie się księgowość, a to

oznacza wiele miesięcy biurokracji.

Edward się zawahał.

- Nie wiem, Alekso. Z tego, co słyszałem, on osobiście nadzoruje wszystkie piony

swojej firmy.

Rozpaczliwie szukała dobrego wyjścia.

- Posłuchaj, zawrzemy umowę. Obiecaj mi, że włączysz Tańczącego satyra do

kolekcji dopiero po otwarciu hotelu.

- Alekso...

- Niech krytycy sztuki i bywalcy galerii obejrzą pierwszego wieczoru tylko to co

dobre. Daj dziennikarzom szansę napisania recenzji. Poczekaj, aż „Twentieth-Century

Artifact” powie całemu światu, że w hotelu Avalon Resorts & Spa znajduje się wystawa art

déco godna najlepszych muzeów. A potem możesz gdzieś wstawić tę cholerną rzeźbę, jeśli

naprawdę uważasz, że jest oryginałem.

Edward zadumał się nad propozycją i przez chwilę przestępował z palców na piętę.

Aleksa czekała, wsłuchując się w głośne bicie swego serca.

- Pomyślę o tym - zdecydował w końcu.

Odetchnęła i nieco się rozluźniła,

- Dziękuję ci. - Uśmiechnęła się. - Wyświadczysz przysługę sobie samemu, jeśli

usuniesz tę rzeźbę. Jak powiedziałam, nie warto ryzykować, że ktoś odkryje falsyfikat.

- Jesteś jedyną osobą, która uważa, że to nie jest autentyk Ivesa. - Podciągnął rękaw

popielatej marynarki i wzdrygnął się zaskoczony na widok srebmo-czarnej tarczy zegarka. -

Słuchaj, muszę już biec. Mam milion spraw do załatwienia przed przyjęciem.

- Rozumiem.

- Pomożesz mi to załadować, prawda? - Edward pochylił się i złapał Tańczącego

satyra za tylne kończyny.

- Jasne. - Aleksa zacisnęła dłonie na głowie stwora. - Pfuj. Nie jest lekki.

- Nie. - Edward zaczął wycofywać się ostrożnie między stertami towarów do tylnych

drzwi zaplecza. - Aha, dziś rano dojechały czajniczki do herbaty Clarice Cliff. Będą

wspaniale wyglądać w gablocie we wschodnim skrzydle.

19

background image

- Och, wiem. Sama je wybierałam, pamiętasz? Stworzenie reprezentatywnego zestawu

kosztowało mnie wiele miesięcy pracy. A potem musiałam jakoś wyłudzić je od

kolekcjonerów.

- Chciałaś powiedzieć: przekupić kolekcjonerów.

- Dobre okazy rzadko są tanie. - Dźwigając swoją połówkę rzeźby, przesuwała się za

Edwardem w labiryncie artystycznie strzaskanych kolumn, postumentów ze spiralnymi

zdobieniami i skrzydlatych lwów. - Edwardzie, jeszcze co do Tańczącego satyra...

- Otwórz drzwi, dobrze?

- Proszę bardzo.

Opuściła rzeźbę na podłogę i wyminęła Edwarda, by otworzyć drzwi wychodzące na

tyły sklepiku. Rozejrzała się po alejce, która służyła wszystkim użytkownikom sklepów i

galerii, znajdujących się przy Avalon Plaza. Pora była zbyt wczesna, by cokolwiek już

funkcjonowało, lecz Aleksa mimo wszystko wolała się upewnić, że nikt nie kręci się w

pobliżu.

Nie byłoby dobrze, gdyby ktoś zauważył, że razem z Edwardem wynoszą dużą rzeźbę

w stylu art déco z zaplecza Elegant Relic.

Naturalnie wcale nie ukrywali swojej znajomości, ale o dawnej i obecnej współpracy

oboje milczeli jak grób.

- Droga wolna.

Znowu złapała za głowę rzeźby.

Jakoś dodźwigali ją do nieoznaczonej białej furgonetki, stojącej w alejce. Tym razem

to Edward postawił swój koniec rzeźby na ziemi i otworzył drzwi z boku samochodu.

- Gotowa? - spytał.

- Gotowa.

Wsunęli satyra do wnętrza furgonetki i Edward szybko zatrzasnął drzwi.

Aleksa otrzepała ręce z kurzu.

- Edwardzie?

- Tak? - Wyjął z kieszeni kluczyki i szedł już, by usiąść za kierownicą.

- Jeszcze jedno - powiedziała bardzo zdecydowanie.

Edward nieufnie zerknął przez ramię.

- Co takiego?

- Nie dostałam zaproszenia na otwarcie hotelu. Powinno już nadejść.

20

background image

- To prawda.

- Mogłabym skorzystać z tego, które dostali moja matka i Lloyd, bo wyjechali na

miesiąc na Maui. Ale tam jest wyraźnie napisane, że zaproszenie dotyczy pana i pani Kenyon.

- Sprawdzę - obiecał ze zwracającą uwagę skwapliwością.

- Obiecałeś mi. - W tej kwestii należało twardo obstawać przy swoim. Edward miał

wielką wprawę w wykręcaniu się od niemiłych obowiązków, jeśli dało mu się choćby

najmniejszą okazję. - To była część naszej umowy, pamiętasz?

Westchnął.

- Wiem, wiem, ale w ten sposób ryzykujemy. Co będzie, jeśli Trask cię pozna i jakoś

skojarzy ze sprawą fałszerstw w galerii McClelland?

- Powiedziałam ci, że on widział mnie raz w życiu. Dwanaście lat temu i tylko przez

kilka minut. Byłam wtedy chuderlawą nastolatką, a on miał co innego na głowie. Na pewno

mnie sobie nie przypomni, nawet jeśli przypadkiem spotkamy się na przyjęciu. Poza tym nie

może skojarzyć mnie ze sprawą galerii McClelland, chyba że ktoś mu o tym wcześniej powie.

- Nie jestem pewien. - Edward zdawał się powątpiewać. - Słyszałem, że jest absolutnie

bezlitosny wobec tych, których posądza o oszustwo.

- Nikt go nie oszukał. Dostaje to, za co zapłacił.

- Tak, naturalnie - powiedział szybko Edward. - Ale sama dobrze wiesz, że w naszej

branży reputacja jest wszystkim. Jeżeli choćby przemknie mu przez myśl, że ktoś go robi w

konia, jesteśmy zgubieni.

- Nawet jeśli dziwnym zrządzeniem losu zauważy mnie na przyjęciu, nawet jeśli mnie

pozna i w dodatku skojarzy ze skandalem w galerii McClelland, co jest wyjątkowo mało

prawdopodobne, jako że sztuka go nie interesuje, to i tak nie będzie wiedział, że jestem

rzeczoznawcą, który wybierał eksponaty do jego nowego hotelu.

- Hm...

- Nie pisnęłam nikomu ani słówka o tym, że dla ciebie pracuję, a wiem, że ty też

trzymałeś język za zębami. No więc kto miałby powiedzieć Traskowi?

- Chyba masz rację.

Wyczuwając słabość przeciwnika, Aleksa przystąpiła do ataku.

- Posłuchaj, daję ci słowo, że ubiorę się na czarno i będę przez cały czas chować się za

roślinami w doniczkach. Na przyjęcie zjedzie się mnóstwo ludzi. Trask w ogóle się nie

dowie, że tam jestem.

21

background image

Edward popatrzył na nią z dość niezwykłym dla siebie błyskiem w jasnoszarych

oczach.

- Jesteś pewna, że chcesz tam być?

- Żarty sobie stroisz? - Spojrzała na niego oburzona. - Własną krwawicą budowałam tę

kolekcję. To oczywiste, że chcę być na inauguracyjnym przyjęciu. Od początku mówiłam ci,

że to jest dla mnie ważne.

- Myślałem, że może zmieniłaś zdanie - wymamrotał.

- Skąd, u licha, przyszło ci to do głowy?

Edward wzruszył ramionami. Widać było, że marynarka jest w tym miejscu dyskretnie

watowana.

- Od kilku dni dochodzą do mnie wieści, że nie wszyscy w Avalon są zachwyceni

przyjazdem Traska, nawet krótkim - wyjaśnił zakłopotany.

- I co z tego?

Otwierając drzwi szoferki, spojrzał Aleksie prosto w oczy.

- Jednym z ludzi, którzy woleliby, żeby go tu nie było, jest podobno twój ojczym.

- Lloyd nie jest moim ojczymem - odparła machinalnie. - Jest mężczyzną, którego

matka poślubiła po rozwodzie z moim ojcem. To stanowi różnicę, przynajmniej z mojego

punktu widzenia. A skoro już o tym mowa, chciałabym widzieć, co słyszałeś o Trasku i

Lloydzie?

- Bardzo niewiele, słowo daję. - Edward przesłał jej zza kierownicy znaczące

spojrzenie. - Znasz moją dewizę. Nie interesuj się zanadto klientem. Nie mam zamiaru popaść

w szaleństwo.

- Edwardzie, kto ci powiedział o Lloydzie i Trasku?

Znacząco skłonił głowę, wskazując tylne wejścia do dwóch pawilonów znajdujących

się dalej przy tej samej alejce.

- Podsłuchałem rozmowę Joanny Bell z Dylanem Fennem, tym facetem, który

prowadzi księgarnię. Odniosłem wrażenie, że Trask ma jakieś pretensje do ludzi, którzy

kiedyś byli w spółce z twoim ojcem. Zgadza się?

Aleksa zerknęła w kierunku wskazanym przez rozmówcę. Jeden z pawilonów mieścił

popularną galerię Joanna’s Crystal Rainbow, sprzedającą biżuterię z kamieni i kryształu.

Aleksa poznała Joannę wkrótce po otwarciu Elegant Relic. Nie zaprzyjaźniły się, ale

utrzymywały dobrosąsiedzkie kontakty. Joanna była przyrodnią siostrą charyzmatycznego

22

background image

Webstera Bella, właściciela i guru modnego ośrodka metafizycznego, znanego pod nazwą

instytutu Dimensions.

W drugim pawilonie mieściła się księgarnia Spheres, wyspecjalizowana w tematyce

metafizycznej. Prowadził ją Dylan Fenn, będący zarazem jej właścicielem.

Aleksa znów zwróciła się do Edwarda:

- Jakąkolwiek plotkę usłyszałeś, jest spóźniona przynajmniej o dziesięć lat. Nie

zaśmiecaj sobie umysłu.

- Chętnie posłucham tej rady. - Edward przekręcił kluczyk w stacyjce. - Jak

powiedziałem, hołduję polityce nie interesowania się klientem.

- Edwardzie, jeśli chodzi o moje zaproszenie...

- Dobrze już, dobrze. - Uśmiechnął się, pokazując rząd równych białych zębów, dzieło

dentysty. - Jeśli koniecznie chcesz iść na bal, Kopciuszku, załatwię ci wstęp. Pamiętaj tylko,

żebyś nie rzucała się w oczy. Wiem z dobrych źródeł, że Trask na pewno nie jest księciem.

- Nie szukam księcia. Chcę tylko robić to samo co dawniej.

Rysy twarzy Edwarda złagodniały.

- Wiem, Alekso. Tak trzymać. Potrafisz dopiąć swego, jeśli istnieje choćby cień

szansy.

Stała i patrzyła śladem wolno odjeżdżającej furgonetki. Po chwili obróciła się i

schroniła na zatłoczonym zapleczu swojego sklepiku.

Zastanawiała się, dlaczego nie powiedziała Edwardowi, że Tańczący satyr jest nie

tylko doskonałym falsyfikatem. Jest również dziełem Harriet McClelland.

Mac znowu wzięła się do pracy.

23

background image

Rozdział trzeci

N

ajpierw zobaczyła dżipa. Do jego ciemnozielonej karoserii przylgnęła warstwa

zaschniętej gliny, co mogło świadczyć o długiej jeździe. Samochód stał na poboczu drogi

przy Avalon Point. Na jego widok Aleksa raptownie przystanęła.

Nie było nic niezwykłego w tym, że zatrzymał się tutaj turysta. Wkrótce miało zajść

słońce, a o zachodzie widok, jaki rozciągał się z tego miejsca na czerwone słupy skalne i

kaniony, nie miał sobie równych.

Aleksa rozejrzała się w poszukiwaniu kierowcy.

Zauważyła go dopiero po dłuższej chwili. Stał w głębokim cieniu skalnego grzyba.

Natychmiast uświadomiła sobie, że obcy znalazł się po niewłaściwej stronie

niewysokiej metalowej barierki, którą postawiono przed kilkoma laty dla bezpieczeństwa

turystów. Wpadła w przerażenie. Był stanowczo za blisko krawędzi skały.

Wydawał się zresztą całkiem obojętny na czarodziejskie piękno okolicy, płonącej

blaskiem zachodzącego słońca. Aleksa widziała, że wpatruje się zadumanym wzrokiem w

głąb zarośniętego kanionu. W jego skupieniu było coś mrocznego, jakby zajmował się

czytaniem przepowiedni.

Zdarzało się, że nadgorliwi amatorzy fotografowania przesadnie ryzykowali w

poszukiwaniu doskonałego ujęcia zachodu słońca.

- Przepraszam - odezwała się głośno. - Ta barierka stoi tutaj nie bez powodu.

Niebezpiecznie jest ją przekraczać.

Mężczyzna stojący w cieniu bez pośpiechu odwrócił się w jej stronę.

W pierwszej chwili odniosła takie wrażenie, jakby zszedł prosto z obrazu Tamary

Łempickiej.

Artystka, która zyskała sławę jako najważniejsza portrecistka art déco, zachwyciłaby

się takim modelem. Tak przynajmniej uznała Aleksa. Łempicka wspaniale odmalowywała

mroczną, złowrogą, niepokojącą energię emanującą z przedstawionych na obrazie postaci.

Umiała tchnąć w nie skondensowaną zmysłowość i otoczyć je lodowato zimną, tajemniczą

aurą.

24

background image

Ale w tym przypadku artystka nie musiałaby tworzyć złowrogiej iluzji, pomyślała

Aleksa. Wystarczyłoby uchwycić niepokojący realizm tej sceny.

Nagle rozpoznała mężczyznę i z wrażenia zatrzymała się w pół kroku.

Trask.

Dwanaście lat starszy, sroższy, bardziej niebezpieczny, ale bez wątpienia ten sam.

Wydawał się nawet potężniejszy niż wtedy, gdy go ostatnio widziała. Smukły, lecz dobrze

zbudowany, nadal zajmował dużo miejsca. Aż dziw bierze, że światło nie załamywało się, by

otoczyć go aureolą.

Przez chwilę jej się przyglądał.

- Dziękuję za ostrzeżenie - powiedział.

Nie zrobił jednak żadnego ruchu, żeby wrócić na właściwą stronę barierki. To mi do

niego pasuje, pomyślała. Ten człowiek przywykł do stania na krawędzi urwiska. Wystarczyło

na niego popatrzeć, by się o tym przekonać.

Uświadomiła sobie, że z zapartym tchem czeka, czy ją pozna. Ale nie pokazał po

sobie, że pamięta ją ze sceny, która rozegrała się w domu Lloyda przed dwunastoma laty.

Odetchnęła z ulgą.

Podmuch wiatru wytrącił ją z transu. Udało jej się jednak zatrzymać na twarzy

uśmiech przeznaczony dla nieznajomego turysty.

- Powinien pan mimo wszystko wrócić na tę stronę barierki. - Przeraził ją jej

chrapliwie brzmiący głos. Trzymaj się, Alekso. - Czy nie widział pan znaku?

- Owszem, widziałem. - Mówił cicho, lecz dźwięcznie, jak człowiek, który nie musi

grzmieć, żeby zwrócić na siebie uwagę. Ktoś przyzwyczajony do wydawania rozkazów i

pilnowania, by je wykonywano.

Należało skończyć z kuszeniem losu. Aleksa wiedziała, że powinna odejść, zanim

Trask ją pozna. Nie było sensu ryzykować. Szybko opracowała taktykę odwrotu.

- Czy pan się zgubił? Może wskazać panu drogę? - zaproponowała.

Wydal się rozbawiony.

- Wiem, gdzie jestem - odparł.

- W takim razie już pójdę - powiedziała. - Robi się późno.

- Czy można panią podwieźć?

25

background image

- Słucham? Nie. - Zaskoczona, cofnęła się o krok, chociaż mężczyzna wcale nie

próbował do niej podejść. - Chciałam powiedzieć, że dziękuję. Mieszkam niedaleko. Z tej

ścieżki korzystam, żeby trochę się rozruszać. - Boże, co za androny.

Zrobił lekko zdziwioną minę.

- Proszę się nie obawiać. Nie jestem seryjnym mordercą.

Wciąż się uśmiechała.

- Och, oni wszyscy tak mówią.

- Rozumiem, że pani należy do osób, które nie pozwalają się podwozić obcym.

- W naszych czasach żaden inteligentny człowiek nie korzysta z takich propozycji.

- Może wobec tego się przedstawię. Nazywam się Trask. Moja firma jest właścicielem

nowego hotelu w Avalon.

Tylko spokojnie, Alekso.

- Miło mi było pana poznać, panie Trask.

- Sam Trask wystarczy.

- Jasne. Udanego rozruchu hotelu. - Cofnęła się jeszcze o krok. - Wszyscy w mieście

bardzo się nim ekscytują.

- Naprawdę?

- Tak.

- Miło mi to słyszeć.

Nie ufała jego rozbawionym, lecz chłodnym oczom. Przestała uprzejmie się

uśmiechać.

- Witamy w Avalon, Trask.

Szybko odwróciła się i energicznym krokiem zaczęła się oddalać.

- Radzę się pospieszyć - odezwał się za jej plecami stanowczo zbyt cichym głosem. -

Słyszałem, że na pustyni noc zapada szybko. Wkrótce będzie ciemno.

Oparła się chęci, by rzucić się do ucieczki. Szła dalej z ponurą determinacją i

nasłuchiwała, czy usłyszy odgłos silnika dżipa.

Wreszcie rzeczywiście ożył niskim, bulgotliwym warkotem. Nie odwróciła się, ale

zaczerpnęła tchu dopiero wówczas, gdy dźwięk ucichł w oddali.

Wtedy pozwoliła sobie na przyspieszenie kroku.

26

background image

Do jej krwi musiało przeniknąć dużo adrenaliny, bo poczuła mrowienie w stopach i

dłoniach. Było jej jednocześnie gorąco i zimno. Takie uczucie ogarnia kogoś, kto o włos

uniknął śmierci.

Wreszcie stało się. Trask wrócił do Avalon.

27

background image

Rozdział czwarty

W

godzinę później Aleksa, przebrana w czarną atłasową suknię, ożywioną zawiłym

ornamentem art déco w kolorze złotym, wyciągnęła się na jednej ze swoich najcenniejszych

ruchomości, a mianowicie na szezlongu. Smukły, żeliwny mebel pochodził z lat

dwudziestych, był obity czarną skórą, a zdobiły go nóżki i poręcze w kształcie palm.

Szezlong dostała w prezencie od byłej pracodawczyni, którą kiedyś uważała również

za dobrą przyjaciółkę i nauczycielkę. Niestety, została przez nią zdradzona.

Zacisnęła zęby i sięgnęła po aparat telefoniczny. Edward sprawił, że rozmyślała o

Harriett McClelland przez cały dzień. Podnosząc słuchawkę, znowu zobaczyła przed oczami

Tańczącego satyra. Nie myliła się. Musiał być dziełem Mac.

To było w jej stylu, Wysłać falsyfikat swojego autorstwa do galerii Paxtona Forsytha,

prawdziwego bastionu miłośników dwudziestowiecznej sztuki i rzemiosła. Bez wątpienia

chodziło o rodzaj testu. Mac chciała się przekonać, czy brązowy satyr zwiedzie samego

Forsytha. No i naturalnie zwiódł.

- Słucham? - rozległ się w słuchawce ciepły głos Vivien Kenyon.

- To ja, mamo. - Aleksa upiła łyk wina.

- Kochanie, czy coś się stało?

- Nie, skądże. Wszystko w porządku. - Aleksa rozparła się wygodniej na szezlongu. -

Zadzwoniłam, żeby się dowiedzieć, co słychać.

- Maui jest wspaniałe jak zawsze. - Po głosie Vivien można się było domyślić, że się

uśmiecha. - Lloyd naturalnie właśnie gra w golfa. Niedługo wróci. Czy jesteś pewna, że u

ciebie wszystko w porządku? Nie spodziewałam się twojego telefonu.

Aleksa upiła następny łyk białego sauvignon i zapatrzyła się w kubizujący,

geometryczny wzór na czarno-brązowo-żółtym dywanie.

- Poznałam dzisiaj właściciela nowego hotelu - powiedziała.

Nastąpiła krótka chwila milczenia.

28

background image

- Poznałaś młodego Traska?

- Nie nazwałabym go młodym. Już nie. Zresztą może nigdy nie był młody.

- To wszystko jest względne, prawda, kochanie? Ale masz rację, dwanaście lat

musiało zostawić ślad. Ile on ma w tej chwili? Trzydzieści cztery?

- Trzydzieści pięć.

- Pamiętał cię?

- Nie, dzięki Bogu. To zresztą było bardzo niezobowiązujące spotkanie. Nawet mu nie

powiedziałam, jak się nazywam.

- Rozumiem. - Vivien westchnęła. - Prawdę mówiąc, wiedzieliśmy, że on ma

przyjechać na otwarcie hotelu.

- Kiedy przyznasz wprost, że zaplanowałaś urlop w taki sposób, żeby być z Lloydem

na Maui w czasie, gdy Trask będzie w Avalon?

Matka się zawahała.

- Myślałam, że to jest dość oczywiste.

- Bo jest.

- Lloyd mówi, żeby się nie przejmować, ale, moim zdaniem, sytuacja byłaby w

najlepszym razie niezręczna, gdyby spotkali się twarzą w twarz na przyjęciu.

- Zawsze byłaś dyplomatką.

- Zawsze byłam tchórzem. - Vivien zachichotała. - Zresztą ten urlop należał nam się

od dawna.

- Dopiero co wróciliście do domu z rejsu.

Matka puściła tę uwagę mimo uszu.

- Jestem pewna, że Trask już się pogodził ze śmiercią ojca.

Aleksa pomyślała o nim, stojącym po niewłaściwej stronie barierki i spoglądającym w

głąb kanionu poniżej Avalon Point.

- Skąd u ciebie taka pewność?

- To chyba oczywiste. Od paru lat jest zamożnym człowiekiem sukcesu. Ma do

dyspozycji niemałe środki. Gdyby chciał rozgrzebać przeszłość, mógłby to zrobić już dawno.

- Może.

- Nawet nie zadał sobie trudu, żeby chociaż raz przyjechać podczas budowy hotelu -

przypomniała Vivien. - Wszystkim zajmowali się jego ludzie.

Aleksa upiła wina z kieliszka.

29

background image

- To prawda.

- Teraz chce pewnie tylko spełnić wszystkie obowiązki związane z uruchomieniem

hotelu. W najgorszym razie zostanie w Avalon kilka dni.

- Nie sądzę. - W słuchawce zapadła cisza. - Mamo?

- Tak?

- Co właściwie zdarzyło się dwanaście lat temu.

- Jak to co?

- No, bo jeśli on nie pogodził się z przeszłością? Co będzie, jeżeli wrócił do miasta,

żeby narobić nam kłopotów?

- Naprawdę nie przypuszczam, żeby czekał tak długo z powrotem, gdyby myślał o

zemście. - Mimo usilnych starań Vivien nie potrafiła ukryć niepokoju w głosie.

- Byłam wtedy za mała, żeby zwracać uwagę na szczegóły - powiedziała wolno

Aleksa. - Ale pamiętam, że Lloyd był wspólnikiem Harry’ego Traska i jeszcze jednego

człowieka.

- Deana Guthriego.

- Właśnie Deana Guthriego. Tak się tamten nazywał. On jeszcze mieszka gdzieś tu w

okolicy, prawda?

- Tak, oczywiście. Ale ja go nigdy nie lubiłam. Za dużo pije i jest bardzo porywczy.

Już zapomniałam, ile miał żon. Przynajmniej ze trzy. Z ostatnią rozwiódł się kilka miesięcy

temu. Ktoś mówił, że ona jest projektantką biżuterii. Mieszka, zdaje się, w Shadow Canyon.

- Czy z dzisiejszego punktu widzenia wydaje ci się, że Trask mógł mieć rację i jego

ojciec rzeczywiście nie zginął w wypadku?

- Mój Boże, Alekso, nie sądzisz chyba, że Lloyd mógłby... - zaczęła Vivien.

- Nie, naturalnie, że nie - zapewniła ją pospiesznie Aleksa. - To niemożliwe. Ale

gdyby to był Guthrie? Sama powiedziałaś, że za dużo pije i jest porywczy. Czy, twoim

zdaniem, mógł mieć coś wspólnego ze śmiercią Harry’ego Traska?

- W swoim czasie rozmawiałam o tym z Lloydem - cicho odrzekła Vivien. - On

zawsze uważał, że Guthrie nie jest typem zabójcy, nawet jeśli czasem ponoszą go nerwy.

- Lloyd zna się na ludziach.

- Sama najlepiej wiesz - powiedziała łagodnie Vivien.

Aleksa przypomniała sobie, ile cierpliwości i wyrozumiałości Lloyd wykazał w

trudnych latach, które nastąpiły, gdy ona i matka wprowadziły się do jego domu.

30

background image

Co do niej, ostro się buntowała przeciwko temu, by ktokolwiek próbował zająć

miejsce ojca. Lloyd jednakże nigdy nie miał takiego zamiaru. Jej manifestacje lodowatej

obojętności traktował tak samo jak wszystko inne, czyli ze spokojem.

- Ta dziewczynka nie potrzebuje drugiego ojca – powiedział kiedyś do żony. -

Potrzebny jest jej człowiek, który udowodni, że nie wszyscy mężczyźni są tacy sami jak jej

ojciec.

Lloyd był cichy, solidny, godzien zaufania, toteż z upływem lat stał się dla Aleksy

kimś ważnym. To on pokazał jej, jak prowadzić samochód, to on pomagał jej wybrać college

i nauczył podstaw biznesu.

Cierpliwy, solidny, godzien zaufania. Aleksę bardzo zaskoczyło, że czuje się z nim

związana poczuciem lojalności. I że jest gotowa go bronić.

- Ale Lloyd też nie jest nieomylnym sędzią ludzkich charakterów - stwierdziła.

- Co masz na myśli?

- Nie pamiętasz? Dwanaście lat temu powiedział, że Trask więcej się nie pojawi.

- Pamiętam... - Vivien urwała. - I pamiętam, jak ty powiedziałaś, że któregoś dnia

Trask jednak wróci.

- Miałam rację.

31

background image

Rozdział piąty

T

rask pogłaskał stylizowane skrzydła jednego z dwóch masywnych marmurowych

kondorów, które strzegły wejścia na schody.

- Wyglądają tak, jakby spadły z dachu budynku Chryslera - powiedział.

Edward Vale spojrzał nań zbolałym wzrokiem. Była to jednak tylko chwila, zaraz bowiem

przybrał pogodną, acz arogancką minę człowieka wtajemniczonego.

- Uważa się je za znakomity przykład wpływu Azteków i Majów na rzeźbę art déco.

- Ile za nie zapłaciłem?

Zaniepokojony Edward mimo woli drgnął.

- Musiałbym sprawdzić rachunki, ale przypuszczam, że ta para kondorów musiała

kosztować coś około dwudziestu tysięcy.

Tym razem drgnął Trask.

- Dwadzieścia kawałków? Za dwa marmurowe ptaki?

- Mieliśmy szczęście, że w ogóle udało się je kupić - zapewnił go Edward. - Były w

rękach prywatnego kolekcjonera. Gdybym nie miał znajomości na rynku sztuki art déco,

nawet nie wiedziałbym, że są na sprzedaż.

- Pewnie powinienem się cieszyć, że dzięki pańskim znajomościom trafiła mi się para

kondorów, a nie, na przykład, różowych flamingów.

Edward odchrząknął.

- Te ptaki doskonale punktują początek reprezentacyjnych schodów.

Trask cofnął się o krok i przyjrzał jawnie ekscentrycznej linii schodów. Stanowiły one

centralny akcent foyer. Po takich schodach kobiety wystrojone w atłasowe wieczorowe suknie

poruszały się z niewymuszonym wdziękiem w starych filmach z Carym Grantem.

Trask wiedział, że umie na pierwszy rzut oka poznać marzenia, które są realne.

- Ma pan rację, Vale. Te ptaki rzeczywiście pasują do schodów.

Edward nieco się odprężył.

32

background image

- Miło mi, że się panu podoba.

Trask wolno obrócił się na pięcie i omiótł wzrokiem resztę foyer. Misterne żyrandole z

żeliwa i rżniętego szkła rzucały zmysłowe światło na lakierowane stoliki i zamaszyste

krzywizny krzeseł. Był to skończony wszechświat. Foyer pulsowało mrocznym erotyzmem,

tchnęło dekadencją okresu międzywojennego. Jego efekt wzmacniały zabytkowe meble i

dzieła sztuki rozmieszczone w strategicznych punktach hotelu.

Trask wiedział, że gdy goście przekroczą próg, znajdą się w innym miejscu i czasie,

ujrzą świat, w którym można przeżywać niecodzienne romanse i snuć niebezpieczne intrygi.

Kupił marzenie, zapłacił za nie i dostał właśnie to, czego sobie życzył.

- Dobra robota, Vale. Wyglądu na to, że pieniądze mi się zwrócą.

- Dziękuję. - Odprężony Edward promiennie się uśmiechnął. - Chcę powiedzieć, że

zapewnił pan temu hotelowi niepowtarzalny wystrój. Goście będą urzeczeni, jestem tego

pewien.

- Czy wszystkie dzieła sztuki są już na miejscach?

- Tak. - Edward odchrząknął. - Oprócz jednej rzeźby z brązu, którą mamy umieścić w

końcu korytarza zachodniego skrzydła dziś po południu.

- Doskonale. Czyli jesteśmy gotowi.

- Owszem. - Edward uśmiechnął się szeroko. - Zapewniam pana, że jeśli chodzi o

kolekcję sztuki, to przed przyjęciem wszystko będzie na swoim miejscu.

- Cieszę się. Moi specjaliści od wizerunku firmy bardzo liczą na to, że stylowy wystrój

przyciągnie wielu dziennikarzy.

- Rozumiem i jestem przekonany, że właśnie tak będzie.

- Mam nadzieję - mruknął Trask. - Cholernie dużo za to zapłaciłem.

Jego uwagę zwrócił odgłos kroków. Zerknął przez ramię i zobaczył Petego Santanę,

zbliżającego się doń sprężystym krokiem.

Pete pracował u niego od czterech lat. Był towarzyskim, bardzo energicznym

człowiekiem i miał nosa do takich drobiazgów, które potem w przewodnikach decydują o

różnicy między hotelem cztero- i pięciogwiazdkowym.

- Przepraszam, że przeszkadzam. - Pete przystanął. Skwitował obecność Edwarda

skinieniem głowy i spojrzał na Traska. - Za kilka minut mam spotkanie z szefem ochrony.

Będziemy omawiać kwestie parkowania i przepływu ludzi w czasie przyjęcia. Postanowiłem

spytać, czy zechce pan do nas zajrzeć.

33

background image

Trask pokręcił głową.

- Nie, dziękuję. To ty jesteś odpowiedzialny za prowadzenie tego hotelu, Pete. Już ci

powiedziałem, że jestem tu tylko po to, żeby ściągnąć więcej dziennikarzy i ważnych

osobistości. A poza tym mam urlop i chcę odpocząć.

- Jasne. - Swój oczywisty sceptycyzm Pele skrył za profesjonalnym uśmiechem. -

Wobec tego idę na spotkanie. Proszę mi dać znać, gdyby pan czegoś potrzebował.

- Nie jestem tu gościem. Mogę sam o siebie zadbać.

- Jasne - powtórzył Pete. Wydawał się jednak coraz bardziej nieufny. - Aha, jeszcze

jedno - dodał. - W sprawie tych dwóch zaproszeń, na które Glenda miała zwrócić uwagę.

Trask znieruchomiał.

- Co w tej sprawie?

- Rozmawiałem z nią parę minut temu. Guthrie nie zadał sobie trudu, żeby

odpowiedzieć, więc zatelefonowała do jego biura i dowiedziała się, że zdecydowanie nie

wybiera się na przyjęcie.

To ciekawe, pomyślał Trask. Polowanie dopiero się zaczyna, a zwierzyna już szuka

schronienia.

- A co z Kenyonem? - spytał. Kątem oka zauważył, jak Vale sztywnieje. Widać było,

że Avalon jest mieściną, w której nawet przepłacony konsultant artystyczny wie, o czym

ćwierkają miejscowe ptaszki.

- Glenda dostała pisemne podziękowanie od państwa Kenyon - odrzekł Pele. - Zdaje

się, że wyjechali na miesiąc na Hawaje.

Santana wydaje się nie mniej ostrożny niż Vale, pomyślał Trask. Najwyraźniej

wszyscy w Avalon doszli do wniosku, że przyjechał tutaj nie tylko po to, by pomóc w

otwarciu hotelu. Jemu to nie przeszkadzało. Kiedy człowiek chce, żeby wypłynęło coś, co jest

na dnie naczynia z wodą, wystarczy, że pomiesza łyżką.

- W porządku, Pete. Dziękuję za informacje.

- Wszystko gra. Jak mówiłem, proszę dać mi znać, gdyby pan czegoś potrzebował. -

Pete zerknął na Edwarda. - Aha, Glenda dostała od pana w ostatniej chwili prośbę o

uzupełnienie listy gości, więc wysłała zaproszenie również do panny Aleksy Chambers.

- Dziękuję - bąknął Edward.

34

background image

- Nie ma sprawy. - Pete uśmiechnął się. - To jest rutynowa procedura w Avalon

Resorts. Wszyscy najważniejsi podwykonawcy i dostawcy projektu mają prawo zaprosić

gości na inauguracyjne przyjęcie.

- Bardzo miły zwyczaj. - Edward wyjął śnieżnobiałą chustkę i przesunął nią po czole. -

Chyba trochę tu za ciepło. Może warto byłoby wyregulować klimatyzację?

Trask z zainteresowaniem przyjrzał się, jak Edward ociera pot. Na zewnątrz wiosna

była w pełni, słońce grzało z całej siły i temperatura dochodziła do trzydziestu stopni, ale w

foyer panował przyjemny chłód.

- Każę komuś sprawdzić urządzenia - powiedział cicho.

- Och, to tylko taka sugestia. - Edward wątle się uśmiechnął. - Bardzo przepraszam,

muszę sprawdzić, co z tą ostatnią rzeźbą.

Odwrócił się i szybko odszedł w stronę masywnych drzwi ze rżniętego szkła,

stanowiących główne wejście hotelu.

Trask poczekał, aż Vale zniknie. Potem minął oba drogocenne kondory i wszedł na

pierwsze piętro.

U szczytu schodów skręcił w długi korytarz i po miękkim dywanie dotarł do swojego

apartamentu, znajdującego się w głębi zachodniego skrzydła.

Otworzywszy drzwi, znalazł się w pokoju zwracającym uwagę stylową, choć niezbyt

wyszukaną elegancją. W tak zaprojektowanym miejscu nocami uwodzi się kobiety i knuje

niecne spiski.

Przyćmione mleczne światło, sączące się z kinkietów osłoniętych kloszami z

matowego szkła, padało na abstrakcyjne czerwono-złote wzory wymalowane na parawanie.

Cynobrowożółte tkaniny, leżące na meblach, wzmagały wrażenie bogactwa i dekadencji.

Nathan twierdził, że sofa i fotele są replikami mebli pokazanych na Wystawie Paryskiej w

1925 roku. Gdy Trask spytał go, co to była za wystawa, brat jęknął. Trask doszedł więc do

wniosku, że dla art déco musiało to być kluczowe wydarzenie.

Podszedł do czarnego lakierowanego kredensu i zapalił lampę, która wyglądała tak,

jakby żywcem zdjęto ją z maski packarda, model 1927. Ale gdy otworzył drzwi mebla, ukazał

się nagle ultranowoczesny warsztat pracy biznesmena. Trask podniósł słuchawkę telefonu i

wybrał numer.

Po pierwszym dzwonku odpowiedziała Glenda Blaine, jego onieśmielająco skuteczna

szefowa od kreowania wizerunku firmy.

35

background image

- Blaine, słucham - przedstawiła się z szorstką precyzją oficera składającego meldunek

z frontu.

Glenda pracowała u niego od samego początku Avalon Resorts, Inc., lecz mimo to,

ilekroć ją widział, kusiło go, by zasalutować.

- Słyszałem, że wysłaliśmy zaproszenie do niejakiej Aleksy Chambers.

- Tak. W ostatniej chwili dopisano ją do listy gości. Załatwiłam sprawę osobiście.

Trask przyjrzał się zgrabnej marmurowej konsolecie, którą miał przed sobą.

- O ile wiem, o jej dopisanie poprosił konsultant artystyczny.

- Owszem.

- Czy mamy jakieś ślady udziału Aleksy Chambers w naszym projekcie?

- Zaraz sprawdzę.

Trask usłyszał w tle szelest papieru. Natychmiast wyobraził sobie wyjątkowo

racjonalnie zagospodarowane biurko Glendy. Wróciła po kilkunastu sekundach.

- Jest tu lista gości, ale nie widzę żadnych informacji o związku Aleksy Chambers z

naszym projektem. Mam tylko jej adres w Avalon.

- Sprawdź, proszę, czy potrafimy ustalić, na czym polegał jej związek z projektem.

Dowiedz się, czy była dostawcą, czy podwykonawcą.

- Dobrze, proszę pana.

- Aha, Glendo...

- Słucham.

- Zachowaj dyskrecję.

- Pracuję nad kreowaniem wizerunku firmy, proszę pana. - To nie był żart, lecz

zapewnienie profesjonalisty. - Muszę być dyskretna.

- Przepraszam. Po prostu wolałbym, żeby Vale się nie dowiedział o moim

zainteresowaniu nazwiskiem, które umieścił na liście.

- Rozumiem. Mógłby się obrazić. Artystyczne osobowości bywają dość kapryśne.

- Mhm, tak samo jak ludzie interesu.

Glenda nie odpowiedziała natychmiast. Trask zaczął się zastanawiać, czy

przypadkiem jej świetnie zaprogramowany mózg nie odtwarza ich rozmowy, żeby ustalić, czy

należy się roześmiać. Widocznie jednak Glenda doszła do wniosku, że grzecznościowy

chichot nie jest niezbędny, podjęła bowiem rozmowę dokładnie tym samym tonem co przed

chwilą.

36

background image

- Pani Chambers może nie mieć w ogóle nic wspólnego z naszym projektem -

uprzedziła go. - Zna pan architektów i projektantów wnętrz. Często wykorzystują swój

przywilej zapraszania gości po to, by pokazać swoje dzieła klientom, przyjaciołom i rodzinie.

Inauguracyjne przyjęcie to dla nich wspaniała okazja.

- Zdaję sobie z tego sprawę. W każdym razie oddzwoń, kiedy się dowiesz, do której

kategorii zalicza się pani Chambers.

- Dobrze, proszę pana.

Trask wolno odłożył słuchawkę. Wyprostował się i przeszedł po miękkim dywanie do

drzwi na balkon.

Gdy przekręcił ozdobną gałkę, natychmiast poczuł na twarzy powiew wiatru,

delikatny jak jedwabna apaszka i nasycony zapachem pustyni.

Ciekawiło go, czy ojcu spodobałby się ten hotel. Ale choć był przekonany, że znajdzie

w Avalon odpowiedzi na różne pytania, to wiedział, że ta kwestia pozostanie otwarta.

Nathan sporządził projekt oparty na pierwotnych założeniach Harry’ego. Hotel

powstał na zrębach dawnego Avalon Mansion, zbudowanego w latach trzydziestych przez

byłego gangstera, który po zniesieniu prohibicji wycofał się z interesów i przeniósł do

Arizony.

Zdaniem Nathana, ostateczny wynik stanowił skrzyżowanie stylu Franka Lloyda

Wrighta z hiszpańskim stylem kolonialnym. Natomiast dla Traska było to urzeczywistnienie

scenerii, hollywoodzkich filmów z lat trzydziestych. I nawet mu to odpowiadało. Znał moc

porywającego marzenia.

Na dole woda w basenie o fantazyjnie rzeźbionym obmurowaniu połyskiwała

odcieniami słońca chylącego się ku zachodowi. Dalej ciągnął się pas zieleni, fairway

prowadzący do dwunastego dołka na polu golfowym, należącym do Red Canyon Country

Club. Tłem dla tych wybryków cywilizacji była surowa, ponadczasowa elegancja rdzawych

wałów i kamiennych wież pustyni.

Trask spędził całe życie nad Pacyfikiem, na pochmurnym, chłodnym północno-

zachodnim wybrzeżu, zdawało mu się więc, że tracące surrealizmem urwiska i kaniony

Avalon powinny być dla niego całkowicie obce. Był zupełnie nieprzygotowany na wrażenie,

jakie wywarło na nim to miejsce, gdy przyjechał tu przed trzema dniami. Wciąż nie bardzo

rozumiał, dlaczego w wieku trzydziestu pięciu lat nagle poczuł dziwny pociąg do scenerii

rodem z filmów science fiction.

37

background image

Dwanaście lat temu ta sama sceneria wcale mu się nie podobała. Spędził wtedy w

Avalon piekielne czterdzieści osiem godzin. Załatwiał sprawy związane z pogrzebem ojca,

pocił się na myśl o przyszłości i walczył z ciężkimi wyrzutami sumienia. Jedynym uczuciem,

które zapamiętał z tamtych dni, był gniew.

Tym razem jednak wszystko wydawało mu się inne. Od razu, od pierwszego dnia, gdy

przy urwisku Avalon Point spotkał tę kobietę o kryształowo przejrzystym spojrzeniu.

Znowu przemknął mu przed oczami jej obraz. Przypomniał sobie jej czarne, lekko

podwinięte przy uszach włosy, nos o charakterystycznym kształcie i turkusowe oczy, z głębi

których promieniowały powaga i nieufność.

Gdy się oddalała, zapewne nie zdając sobie sprawy ze zmysłowości swoich ruchów,

marzył o pełni księżyca i sypialni, w której mieszają się erotyczne zapachy.

Nie miała srebrnej bransoletki z turkusami, jakie nosiło w Avalon pół miasta. Należało

więc przypuszczać, że nie należała do klienteli instytutu Dimensions.

Potem nagle przemknęło mu przez głowę, że jeszcze czegoś z biżuterii zabrakło mu na

jej ręce. Ślubnej obrączki.

I nagle zobaczył ten sam obraz co trzy dni temu na Avalon Point.

Chuderlawa nastolatka z wielkimi spłoszonymi oczami. Tamtej nocy przed

dwunastoma laty śmiertelnie się go bała, lecz mimo to podeszła do telefonu i kazała mu

opuścić dom Kenyona. Wiedział, że tej determinacji nigdy nie zapomni.

Dzięki prywatnemu detektywowi, którego zatrudnił przed kilkoma miesiącami, znał

nazwisko pasujące do tej twarzy.

Aleksa Chambers.

Dlaczego, u diabła, chciała się wkraść na jego przyjęcie?

38

background image

Rozdział szósty

M

yślę, że załatwiliśmy sprawę sklepów przy Avalon Plaza. - Aleksa odłożyła

długopis i sięgnęła po filiżankę herbaty. - Coś jeszcze?

- Nie sądzę - powiedział Foster Radstone i również sięgnął po filiżankę, błyskając przy

okazji charakterystyczną srebrną bransoletą instytutu Dimensions z niepowtarzalnym

skomplikowanym wzorem z turkusów. - Nie widzę niebezpieczeństwa poważnych

konfliktów. W instytucie prawdziwy ruch zacznie się dopiero w sobotę o ósmej wieczorem.

Przyjezdni będą mieli mnóstwo czasu, żeby dojechać z centrum, wysłuchać prelekcji

Webstera i obejrzeć pokaz sztucznych ogni.

- Czy parkowanie w okolicach instytutu może sprawić kłopoty? - Aleksa, siedząca po

drugiej stronie tego samego stolika w Café Solstice, zamknęła teczkę z dokumentacją

przygotowań do festiwalu Wiosna w Avalon. - Wszyscy ważni ludzie twierdzą, że na

festiwalowy weekend przyjedzie w tym roku wyjątkowo dużo gości.

Na Posterze nie zrobiło to wrażenia.

- Damy sobie radę. W razie tłoku mamy mnóstwo wolnego miejsca poza ogrodzeniem.

Zielona markiza, osłaniająca taras kawiarenki, chroniła przed słonecznym żarem.

Robiło się późno. Większość bywalców wpadających tu na lancz wróciła już do swoich zajęć.

Teraz przyszedł czas klientów pobliskich sklepów, którzy w przerwie zakupów wstępowali na

orzeźwiającą filiżankę herbaty, jednej z wielu mieszanek, które osobiście przygotowywał

Stewart Lutton, właściciel Café Solstice.

Aleksa szukała w myślach pretekstu, który pozwoliłby jej wrócić do Elegant Relic.

Nie lubiła częstych spotkań z Fosterem, do których zmuszały ją obowiązki w komitecie

festiwalowym. Wcale nie chciała wejść w skład tego komitetu. Zrobiła to dopiero za namową

matki i Lloyda.

- To dobry sposób na rozszerzenie kręgu znajomych - powiedziała Vivien.

- I na nawiązanie kontaktów przydatnych w interesach - dodał Lloyd.

39

background image

Oboje, o czym Aleksa doskonale wiedziała, mieli nadzieję, że w ten sposób pozna

jakiś wzór męskości i może wreszcie umówi się na randkę.

Tymczasem skończyło się na spędzaniu długich godzin z Fosterem Radstone’em,

finansowym guru instytutu Dimensions.

Że też musiała trafić akurat na jedynego mężczyznę, z którym wcześniej spotykała się

prywatnie po powrocie do Avalon.

To mnie nauczy, żeby się nie pchać, gdzie nie trzeba, pomyślała ze złością.

Zakończyli omawianie spraw i Foster wyciągnął się swobodnie na krucho

wyglądającym krzesełku, oparłszy stopę o kolano drugiej nogi. Wcale nie zdradzał chęci

szybkiego oddalenia się i odbycia spotkań z innymi członkami komitetu organizacyjnego,

którzy znajdowali się w tej chwili w bardzo różnych punktach miasteczka. Przeciwnie,

wydawało się, że popołudnie zamierza spędzić pod kawiarnianą markizą.

- Przygotowania do targów metafizycznych zakończone? - spytała Aleksa bardziej po

to, by cokolwiek powiedzieć, niż ze szczerego zainteresowania.

Targi, przyciągające barwny tłum samozwańczych jasnowidzów, wróżów, badaczy

aury, telepatów i mediów, stanowiły bardzo popularną część festiwalu. Co roku ściągały

tysiące ludzi do instytutu, który dysponował odpowiednim terenem do ich organizacji.

- Mamy dwa razy więcej stoisk niż w zeszłym roku - powiedział wielce

usatysfakcjonowany Foster. - Webster jest zadowolony.

W to Aleksa nie wątpiła. Każdy, kto przyjeżdżał na targi, był potencjalnym

uczestnikiem seminariów instytutu. Mimo metafizycznego sztafażu instytut Dimensions był w

istocie zwykłym przedsiębiorstwem. Od lat przodował w okolicy pod względem liczby

oferowanych miejsc pracy. Teraz jego pozycję zajął nowo otwarty hotel.

- W przyszłym roku komitet powinien uruchomić wahadłową linię autobusową

między centrum miasta i instytutem - powiedziała Aleksa.

Foster uśmiechnął się do niej aprobująco.

- Masz absolutną rację. W przyszłym roku na pewno się nad tym zastanowimy.

Uśmiech Fostera powinien był jej sprawić przyjemność. Tymczasem nie wiadomo

dlaczego chciało jej się zgrzytać zębami.

- No, to za zakończenie spotkań komitetu - zażartowała, wznosząc toast filiżanką

herbaty. - Ja na przykład już nie mogę się doczekać, kiedy będzie po wszystkim.

40

background image

- Wiem, że w przygotowanie festiwalu wkłada się dużo ciężkiej pracy, ale zdaje mi

się, Alekso, że tego właśnie ci trzeba. To dobrze, że zaczęłaś się udzielać.

Jak zwykle jego uwaga, wypowiedziana w dobrej wierze, strasznie ją zirytowała.

Aleksa była przekonana, że Foster zachowuje się wobec niej protekcjonalnie.

Powtórzyła sobie w myślach, że prawa ręka Webstera Bella musi sprawiać wrażenie

pewnego siebie osobnika o rozwiniętej percepcji pozazmysłowej. Czego innego można się

spodziewać po kimś, kto jest numerem dwa w ośrodku zajmującym się metafizyką?

Chcąc oddać Fosterowi sprawiedliwość, musiała zresztą przyznać, że stanowi żywy

przykład wrażliwego mężczyzny ery New Age. W dodatku był wykształcony. Na pierwszej

randce zręcznie wplótł do rozmowy informację, że ma dwa magisteria, z filozofii i

zarządzania.

Nie dała się tym olśnić. W głębi duszy wiedziała, że wcale nie jest głupsza od niego,

No, może nie tak oświecona, ale na pewno równie bystra.

Na drugiej randce spytała go, dlaczego ze swoim wykształceniem został wiceguru w

metafizycznym interesie. Kiedy wyjaśnili już sobie błędność takiej nieadekwatnej i

nieoświeconej terminologii, Foster wygłosił dwugodzinny wykład na temat znaczenia

duchowych poszukiwań we współczesnym świecie.

- W końcu więcej dobra i pożytku będzie z mojej pracy w instytucie, niż byłoby,

gdybym zajął się karierą akademicką albo biznesem - zakończył z przejęciem.

Przez mniej więcej dobę po tej rozmowie Aleksa czuła się osobą przerażająco płytką i

nieoświeconą. Ale potem jej przeszło.

Do niezliczonych zalet Fostera należało również to, że był przystojny. Nawet trochę za

przystojny, pomyślała Aleksa. Ale może ona była tylko zbyt wybredna.

Widywała jego zdjęcia w publikacjach instytutu i od czasu do czasu w „Avalon

Herald”. Był bardzo fotogeniczny. Na fotografiach wspaniale wychodził lekko przydymiony

odcień jego złocistobrązowych włosów i heroiczny profil. Natomiast w kontaktach osobistych

jego największy atut stanowiło niewyobrażalnie szczere spojrzenie bursztynowych oczu,

którymi potrafił przekonać każdego rozmówcę, że jest głęboko zainteresowany jego losem.

Seminaria Fostera cieszyły się - zwłaszcza wśród kobiet - prawie tak wielką

popularnością jak zajęcia samego Webstera Bella.

Aleksa przeżyła głębokie zaskoczenie, gdy wkrótce po rzuceniu przez nią seminarium

poświęconego medytacji Foster zaprosił ją na kolację. Od razu jednak wyczuła, że ta

41

background image

znajomość skończy się dla niej tak samo jak wszystkie inne: płaczem, a nie fanfarami. I miała

rację.

- Czy zastanawiałaś się nad wzięciem udziału w jeszcze jednym seminarium? - spytał

Foster.

- Nie.

- Naprawdę uważam, że powinnaś skorzystać z naszych intensywnych kursów,

Alekso.

- Wiem, że masz dobre chęci, ale ostatnio pracuję na okrągło. Poza tym metafizyka

jest nie dla mnie.

- Jest dla wszystkich. - Przesłał jej krzepiący uśmiech. - Musisz przyznać, że za

pierwszym razem nie dałaś programowi szansy na skuteczne oddziałanie.

- To prawda, zrezygnowałam po trzech tygodniach.

- Do osiągnięcia pełnych efektów potrzeba znacznie dłuższego czasu, zwłaszcza takiej

osobie jak ty.

- Jak ja?

- Obserwowałem cię, gdy chodziłaś na nasze zajęcia. Masz przed sobą długą drogę,

Alekso. Musisz się nauczyć, jak dopuszczać do siebie uczucia, żyć tu i teraz, korzystać z

wolności.

- Dziękuję, ale dobrze radzę sobie bez tego.

- Mogłabyś radzić sobie jeszcze lepiej. Tylko o to mi chodzi. - Foster pochylił się ku

niej. - Masz w sobie moc, dzięki której mogłabyś stać się naprawdę wolna. Czemu jej nie

spożytkować?

- Bo jestem jedną z tych biednych, nieszczęsnych sztywniaczek, które muszą, zarabiać

na życie. - Aleksa zerknęła na zegarek. - A skoro o tym mowa, to przyszedł czas, żebym

wróciła do sklepu. Kerry będzie się martwić, gdzie się podziałam.

- Proszę cię tylko o jedno. Pomyśl jeszcze o ponownym zapisaniu się na seminarium

medytacji z przewodnikiem duchowym. Musisz się otworzyć na fale pozytywnej energii.

Wiele tracisz przez to, że pozwalasz negatywnym siłom władać swoją świadomością.

Wielki ciemny kształt przysłonił słońce. Aleksę ogarnęło nagłe przeczucie. Nie

musiała podnosić głowy, żeby wiedzieć, kto stanął obok.

- Czy przeszkadzam? - spytał Trask.

- Właśnie mówiliśmy o negatywnych siłach - mruknęła.

42

background image

- Słucham? - Spojrzał na nią z uprzejmym zainteresowaniem. - Obawiam się, że nie

całkiem zrozumiałem.

Spojrzała na niego, celowo robiąc dość nieprzytomną minę.

- Czyżbyśmy się znali? Ach tak, przypominam sobie. Avalon Point. Pan ma coś

wspólnego z tym nowym hotelem.

W zielonych oczach Traska zapłonęły wesołe ogniki. Pozdrowił ją uniesieniem

filiżanki z kawą, którą trzymał w dłoni.

- Widzę, że muszę popracować nad robieniem dobrego wrażenia od pierwszej chwili.

Aleksa spłonęła rumieńcem. Na szczęście nie musiała się silić na ciętą ripostę. Foster

już stał przed Traskiem z wyciągniętą ręką.

- Foster Radstone z instytutu Dimensions. Chyba jeszcze nie mieliśmy przyjemności

się poznać.

- Trask. Jak pani słusznie zauważyła, mam coś wspólnego z nowym hotelem.

Foster zachichotał.

- Krótko mówiąc, jest pan jego właścicielem. Witamy w Avalon, panie Trask.

Rozumiem, że znacie się z Aleksą.

- Owszem, poznaliśmy się.

Aleksa stężała. Zagadkowy wyraz jego oczu bardzo ją zaniepokoił. Poznał ją czy nie?

Ta niepewność była dla niej nieznośna.

Postanowiła przejąć inicjatywę.

- Akurat wtedy spieszyłam się do domu – powiedziała obojętnie. - Chyba nawet się

nie przedstawiłam.

- Owszem. Ale była pani wytrącona z równowagi.

Zmarszczyła czoło.

- Wytrącona z równowagi?

- Nie podobało się pani, że stoję po niewłaściwej stronie barierki, pamięta pani?

Proszę mi powiedzieć, czy regularnie patroluje pani tę okolicę w poszukiwaniu turystów,

którzy nie stosują się do zakazów?

Kątem oka zauważyła zdumioną minę Fostera. Musiała bardzo uważać, żeby znowu

się nie zaczerwienić.

- Nazywam się Aleksa Chambers - przedstawiła się zdecydowanie.

Trask skłonił głowę.

43

background image

- Miło mi panią spotkać. Ponownie.

Nie wydawało się, by ją poznał. Wciąż przyglądał się jej z tym samym chłodnym

rozbawieniem.

Przypomniała sobie, że musi zaczerpnąć tchu. Wszystko w porządku. Nie ma powodu

do zmartwienia. Trask jeszcze nie skojarzył jej z Lloydem. Siedział w Avalon już kilka dni, a

mimo to nazwisko Chambers nic dla niego nie znaczyło. Mogła się odprężyć.

- Czy pani zawsze przestrzega wszystkich zasad, panno Chambers? - spytał.

Uświadomiła sobie, że do niedawna właśnie tak było. Zanim uknuła plan, który miał

jej zapewnić powrót do zawodu, nigdy nie miała silnego bodźca, który skłoniłby ją do

łamania zasad. Wbrew opinii jej byłej terapeutki to nie lęk powstrzymywał ją przed

podejmowaniem ryzyka. Po prostu do tej pory nie zdarzyło się jej czegoś chcieć aż tak

bardzo, by cel uświęcał środki.

- W odróżnieniu od niektórych jestem zdania, że zasady mają swoje uzasadnienie.

- Naturalnie. Są po to, żeby je łamać.

- Na szczęście nie wszyscy podzielają pański pogląd - odparła przez zęby. - Może się

to panu nie podobać, ale zasady są jak klej, który spaja cywilizacje.

- Nie twierdzę, że trzeba łamać wszystkie zasady - oświadczył Trask. - Mam na myśli

tylko te, które mi przeszkadzają.

Uśmiechnęła się groźnie.

- Proszę mi powiedzieć, czy wiele z nich panu przeszkadza?

Wzruszył ramionami.

- Przyznaję, że na autostradzie życia zdarza mi się czasem lekceważyć ostrzegawcze

barierki.

Foster przeniósł wzrok z Aleksy na Traska i z powrotem. Miał dość zdezorientowaną

minę.

- Chyba nie zrozumiałem pointy. O co chodziło z tą barierką?

- W dniu, kiedy tu przyjechałem, pani Chambers zauważyła mojego dżipa na Avalon

Point - wyjaśnił Trask. - Stałem po niewłaściwej stronie barierki i to ją bardzo zaniepokoiło.

- Rozumiem.

- A potem zaproponowałem, że podwiozę ją do domu. - Trask przyglądał się twarzy

Aleksy. - Ale powiedziała, że niebezpiecznie jest wsiadać do samochodów obcych ludzi.

Foster uśmiechnął się ze zrozumieniem.

44

background image

- Już mam obraz sytuacji. Najwyraźniej zaszło drobne nieporozumienie. A pan

zapewne zatrzymał się przy Avalon Point, żeby obejrzeć okolicę? Niewiarygodny widok,

prawda?

- Nie oglądałem okolicy - odparł Trask.

Aleksa uniosła brwi.

- Podejrzewam, że tutejszy krajobraz musi być szokujący dla kogoś, kto przyjechał z

Seattle.

- Jest inny.

Foster zmienił temat z dyplomatyczną pewnością siebie, której Aleksa mogła mu tylko

pozazdrościć.

- Gratuluję nowego hotelu - powiedział. - To będzie największa atrakcja Avalon.

Trask skinął głową.

- Dziękuję. Jesteśmy bardzo zadowoleni z wyniku.

- Wybraliście doskonały okres na otwarcie - entuzjazmował się Foster. - Festiwal

Wiosna w Avalon jest u nas najważniejszym wydarzeniem roku. Do miasta zjedzie mnóstwo

gości.

- Myślę, że to rzeczywiście będzie dobry początek. Oficjalnie hotel otwiera podwoje

dwa dni po inauguracyjnym przyjęciu. Mamy już dużo rezerwacji nie tylko na czas festiwalu,

lecz również na następne kilka miesięcy.

Foster skinął głową.

- To mnie nie dziwi. Avalon nabiera dużego znaczenia na południowym zachodzie

Stanów. Pozytywna energia wirów w tym rejonie sprawia, że jest to bardzo szczególny punkt.

- Najogólniej mówiąc, metafizyka jest mi raczej obca. - Trask zerknął na Aleksę. - Ale

wierzę w to, że wszystko w końcu trafia na swoje miejsce.

- To dość ciekawe - stwierdził Foster, przybierając ton wykładowcy. - Pańskie

przekonanie opiera się na starożytnej karmicznej doktrynie, według której wszystkie uczynki

mają swoje następstwa nie tylko w świecie materialnym, lecz również w sferach osobowej i

metafizycznej.

Trask nie spuszczał oka z Aleksy.

- W tłumaczeniu oznacza to prawdopodobnie, że żaden dobry uczynek nie pozostaje

bez kary.

45

background image

- Będę o tym pamiętać w przyszłości, jeśli znów zobaczę pana po niewłaściwej stronie

barierki - powiedziała Aleksa. - Jak długo zamierza pan zatrzymać się w Avalon?

- Dopóki wszystkiego nie załatwię.

Aleksa byłaby gotowa przysiąc, że poczuła zimny podmuch wiatru na tarasie. Ale

falista krawędź zielonej markizy nawet nie drgnęła.

Igra sobie, pomyślała. Ale po co? Czyżby plotki były prawdziwe? Czyżby wrócił do

Avalon, żeby się zemścić?

Trask skosztował kawy i skrzywił się smutno.

- Poszukiwania trwają.

Aleksa stężała.

- Jakie poszukiwania?

- Odkąd tutaj przyjechałem, szukam znośnej kawy. Jak dotąd bez powodzenia.

Foster wybuchnął śmiechem.

- Słyszałem, że mieszkańcy Seattle mają obsesję na punkcie kawy.

Aleksa znowu uniosła brwi.

- Café Solstice słynie z dobrej herbaty. Właściciel osobiście sporządza mieszanki. Jeśli

chce się pan napić kawy, to przyszedł pan w złe miejsce.

- Czyli mam kłopot.

- Na to wygląda. - Aleksa zniecierpliwiła się tą rozmową. Wzięła ze stolika teczkę i

wstała. - Powiedział pan, że metafizyka jest panu raczej obca, ale skoro obojętnie odnosi się

pan również do naszych widoków i herbaty, to być może nie pozostanie pan w Avalon zbyt

długo.

- To zależy.

- Od czego?

- Od tego, czy znajdę tu coś poza widokami i herbatą. Coś, do czego nie będę odnosił

się obojętnie.

46

background image

Rozdział siódmy

S

trażnik wypił ziołowy napar i przyglądał się, jak promienie zachodzącego słońca

nadają kanionom i wysokim skałom Avalon odcienie rdzy i krwi.

Zbliżał się wieczór. Jeszcze trochę, i kontury rzeczywistości się zatrą, zmienią,

osiągną nowy wymiar.

Tam, w sferze wyższej świadomości, siła i kierunek wirów energii są lepiej widoczne i

łatwe do zanalizowania. Jeśli ktoś ma odpowiednie predyspozycje, a Strażnik je miał, potrafi

dostrzec głęboko ukryte prawdy.

Wiry szalały, czego zresztą można było się spodziewać. Przecież zapowiedzi

przyjazdu Traska były widoczne od wielu miesięcy. Nagle załamała się harmonia sił w tym

rejonie. Skupiska negatywnej energii dążyły do uzewnętrznienia.

Sytuacja była niebezpieczna, równowaga wirów została zakłócona. Ale Strażnik

upajał się tym niebezpieczeństwem, czerpał z niego moc.

Zapadł jeszcze głębiej w trans, znalazł miejsce, w którym pulsowała i kłębiła się

energia w najbardziej nieuchwytnej postaci.

Wkrótce, gdy nadeszła właściwa chwila, Strażnik poddał się wirującym siłom i wydal

głośny, wstrząsający krzyk seksualnego spełnienia, który odbił się wielokrotnym echem od

ścian pieczary.

Minęło aż dwanaście lat, odkąd zdarzył mu się podobny, naprawdę dobry orgazm.

47

background image

Rozdział ósmy

D

otrzymała obietnicy danej Edwardowi. Na inauguracyjne przyjęcie w hotelu ubrała

się na czarno i gdy tylko znalazła się w foyer, postarała się wtopić w otoczenie.

Jak duch przesuwała się po obrzeżach ludzkiej ciżby, nasłuchując strzępków rozmów.

Przez cały czas miała na oku Traska i pilnowała, żeby dzieliło ich morze ludzi albo dżungla

doniczkowej roślinności.

W tłumie dostrzegła kilka znajomych twarzy. Wymieniła ukłony z kilkorgiem

znajomych Vivien i Lloyda, przesłała uśmiechy mijanym klientom Elegant Relic. Naturalnie

przyszło wiele miejscowych osobistości, w tym pani burmistrz z mężem, ale wielu gości było

przyjezdnych. Oprócz zespołów architektów, projektantów wnętrz i budowniczych, którzy

byli twórcami hotelu, zjawili się także przedstawiciele licznych firm i organizacji

turystycznych.

Dotarli zaproszeni reporterzy z Tucson i Phoenix, a także dziennikarz z „Twentieth-

Century Artifact”.

W takim tłoku łatwo było pozostać niezauważonym. Aleksa powtarzała sobie więc, że

nie ma powodu do niepokoju i że musi tylko uważać na Traska.

Przez cały czas dobrze wiedziała, w którym punkcie foyer Trask się znajduje. Szósty

zmysł ostrzegał ją za każdym razem, gdy naturalne przypływy i odpływy tłumu znosiły go

zbyt blisko.

Pomyślała, że szansa przypadkowego skrzyżowania dróg jest minimalna. Nawet

gdyby chciała podejść do Traska, musiałaby się nad tym napracować. Jako gospodarz tego

zgromadzenia był nieustannie otoczony wianuszkiem ludzi.

Wysoka, przystojna kobieta w średnim wieku, mająca na nosie okulary do czytania w

czerwonej oprawce, a na głowie prostą praktyczną fryzurę, nie odstępowała Traska ani na

krok. Aleksa doszła do wniosku, że jest to wspomniana przez Edwarda Glenda Blaine,

specjalistka od kreowania wizerunku firmy.

48

background image

W centrum uwagi znajdował się oczywiście Trask, ale nie był on jedyną atrakcją

przyjęcia. Wielu gości, którzy nie mogli się do niego dopchać, otoczyło ciasnym kręgiem

Webstera Bella, szefa instytutu Dimensions.

Aleksa przystanęła pod filarem i przez chwilę obserwowała Bella. Zdarzało jej się

zamienić z nim kilka słów, gdy odwiedzał swoją przyrodnią siostrę Joannę w galerii przy

Avalon Plaza. Zawsze czarował wdziękiem i galanterią.

Trudno było nie zauważyć Webstera, gdziekolwiek się znalazł. Wysoki i energiczny, o

wyrazistej, pociętej bruzdami, opalonej twarzy, której pozazdrościłby mu niejeden legendarny

rewolwerowiec z Arizony, miał to coś, co zwykło się nazywać prezencją.

Musiał być świeżo po sześćdziesiątce. Siwe włosy wiązał na karku czarnym

rzemykiem. Do efektownej czarnej koszuli i czarnych spodni nosił szeroki srebrny pas,

nabijany turkusami. Na szyi miał coś w rodzaju ryngrafu, także srebrnego z turkusami, a na

przedramieniu bransoletę.

Wielu gości nosiło podobne bransolety. Były one modne wśród miejscowych, a

chętnie kupowali je także szukający pamiątek turyści. Aleksa pomyślała o tej, która, dostała

od Fostera. Był to kosztowny egzemplarz, wykonany z prawdziwego srebra i pięknych

kamieni, całkiem inny niż masówka sprzedawana turystom. Ostatnio spoczywała ona jednak

na samym dnie szuflady z biżuterią.

- O, jesteś, Alekso. - Edward, imponujący nieskazitelnie białym smokingiem, stanął

nagie u jej boku. - Osobiście na ogół nie trawię takich guru, ale muszę przyznać, że

Bell wygląda całkiem, całkiem. W każdym razie robi wrażenie nie byle kogo.

Aleksa uśmiechnęła się szeroko.

- Podejrzewam, że w każdym guru, który odniósł sukces, musi drzemać showman.

- To prawda. - Edward włożył sobie do ust kanapkę. - Jestem trochę zdziwiony tym, że

zaproszono go na otwarcie hotelu Traska.

- Zawodowa uprzejmość - powiedziała Aleksa. - Jeśli nad tym pomyślisz, dojdziesz do

wniosku, że oni obaj są w tej samej branży, hotelowej.

- Masz rację. Z tego, co słyszałem, instytut ma corocznie prawie tyle samo płatnych

gości co duży hotel.

- Bell i Trask mają jeszcze coś wspólnego - dodała Aleksa. - Obaj zaspokajają

potrzeby najbogatszego sektora rynku. Bycie modnym ma swoją cenę. Tydzień w instytucie

kosztuje prawie tyle samo co tydzień w Avalon Resorts.

49

background image

- Gdybym miał wybierać, wolałbym spędzić tydzień w Avalon Resorts niż dwa

tygodnie w instytucie. - Edward się otrząsnął. - W hotelu gość przynajmniej nie musi jeść tofu

i medytować.

- Masz rację. - Aleksa obróciła się i stanęła z nim twarzą w twarz. - A teraz proszę o

chwilę szczerości. Co ludzie sztuki mówią o mojej kolekcji?

- Szaleją z zachwytu. - Edward zachichotał. - Szkoda, że nie słyszałaś dziennikarza z

TCA. Wyraża się w samych superlatywach o głębi i różnorodności eksponatów. Nikt jeszcze

o tym nie wie, ale odniosłaś oszałamiający sukces, moja droga. Tymczasem naturalnie chwała

spływa na mnie.

Aleksa bardzo się ożywiła. Obudziła się w niej nadzieja.

- Na razie jakoś to zniosę.

- Oprowadzę teraz tę grupkę po wschodnim skrzydle. Chcę im pokazać tkaniny

Deskeya i szkło SteubenGlass Work. - Puścił do niej oko. - Chcesz iść za nami i podsłuchać,

jakie są wrażenia?

- Nie, dziękuję. Zamierzam sama się oprowadzić.

- Tylko uważaj, żebyś nie wpadła na Traska.

- Nie martw się - odparła Aleksa. - Dziś wieczorem jest za bardzo zajęty gośćmi, żeby

mnie zauważyć.

- Pewnie masz rację, ale pamiętaj, że nie wolno nam ryzykować.

- Tym też się nie martw. Wiem z wiarygodnego źródła, że należę do ludzi, którzy

unikają ryzyka.

- Kto ci to powiedział?

- Moja terapeutka.

Edward przesłał jej powątpiewające spojrzenie.

- Jeśli tak bardzo unikasz ryzyka, to co tutaj robisz?

Zacisnęła dłoń na pasku wieczorowej torebki.

- To jest dla mnie bardzo, bardzo ważne.

Edward spojrzał na nią ze zrozumieniem.

- Czasem jednak warto zaryzykować, hm?

- Właśnie.

- Nie martw się, Alekso. Wszystko się ułoży. Sama zobaczysz. Jeszcze kilka miesięcy,

i znowu będziesz w branży.

50

background image

- Tym razem na własnym rozrachunku - zapowiedziała. - Po tym, jak Mac zostawiła

mnie wilkom na pożarcie, wolę sama być swoim szefem.

- Nie mogę cię winić za takie wnioski. - Powoli zaczął się oddalać.

- Edwardzie?

Przystanął i zerknął na nią przez ramię.

- Hę?

Uśmiechnęła się.

- Bez względu na to, jak potoczy się moja kariera, chciałam ci podziękować za

wszystko, co dla mnie zrobiłeś.

- Cała przyjemność po mojej stronie. Oboje wiemy, że miałem u ciebie dług

wdzięczności. - Uniósł wypielęgnowaną dłoń i niedbale nią skinął. - Muszę iść. Czeka na

mnie grupa do oprowadzenia.

Gdy znikł w tłumie, Aleksa obróciła się i ruszyła w przeciwną stronę.

Weszła do zachodniego skrzydła i zaczęła spacerować po korytarzu wyłożonym

grubym dywanem. Niekiedy przystawała, żeby nacieszyć się którymś z obrazów z lat

dwudziestych, wybranych przez nią specjalnie do lego korytarza. Wszystkie były pejzażami z

południowego zachodu Sianów.

Art déco znakomicie pasuje do dramatycznej gry światła i cienia na pustyni,

pomyślała. Okolice Santa Fe i Tao przyciągały wielu sławnych ludzi, na przykład Hartleya,

Dasbura i Georgię O’Keefe. Ale Avalon także zwróciło na siebie uwagę kilku niezwykłych

artystów.

Przy końcu korytarza skręciła na schody. Na pierwszym piętrze z ulgą stwierdziła, że

jest sama. Tego wieczoru goście mieli dostęp do całego hotelu z wyjątkiem części

rekreacyjnej, ale jak dotąd żaden z nich nie zabłądził aż tak daleko. Mogła więc spokojnie

przyjrzeć się efektom swojej pracy.

Wolno przesuwała się korytarzem zachodniego skrzydła. Gruby dywan tłumił stukot

wysokich obcasów. Muzyka i śmiechy na dole wydawały się w tym miejscu bardzo odległe.

Pochyliła się nad gablotką z reprezentatywnym wyborem modernistycznej ceramiki,

gdy nagle rzucił jej się w oczy znajomy błysk brązowego rogu. Światło, sączące się z kutych

kinkietów osłoniętych kloszami z matowego szkła, było rozproszone i dość słabe, lecz mimo

to przysięgłaby, że zauważyła również lubieżne mrugnięcie okiem.

51

background image

Wzburzona wyprostowała się i wlepiła wzrok w brązową rzeźbę, stojącą w niewielkiej

wnęce przy końcu korytarza.

- Vale, ty sukinsynu - syknęła. - Cofam wszystkie wyrazy wdzięczności. Jak mogłeś

mi to zrobić, ty mały krętaczu?

Podciągnęła długą czarną suknię powyżej kolan i prawie biegiem pokonała tę część

korytarza, która dzieliła ją od rzeźby.

Zatrzymała się przed wnęką i z wściekłością zwróciła się do Tańczącego satyra.

- Uduszę go! - powiedziała stworowi. - Przysięgam, że uduszę!

Rozejrzała się i spostrzegła drzwi, które wyglądały tak, jakby prowadziły do

składziku. Doskonale. Tam ukryje fałszywego Icarusa Ivesa do końca przyjęcia.

Rzuciła torebkę na najbliższe krzesło, chwyciła satyra oburącz za ogon i zaczęła

ciągnąć po dywanie.

Mimo jej wysiłków metalowe bydlę przesunęło się zaledwie o kilkanaście

centymetrów.

Zapomniała już, jak ciężka jest ta rzeźba. Pozostawało jej cieszyć się, że dla

bezpieczeństwa Edward nie przyśrubował satyra do podłogi, tak jak większości wolno

stojących eksponatów.

Mocniej zacisnęła dłonie na ogonie mitycznej istoty i skupiła się na swoim zadaniu.

Praca w galerii miała swoje korzystne skutki uboczne. Jednym z nich było to, że częste

przesuwanie i dźwiganie artystycznych dwudziestowiecznych mebli wyrabiało mięśnie.

Na szczęście ostatni rok w Elegant Relic nie zaszkodził jej kondycji. Najwidoczniej

rozpakowywanie i ustawianie niezliczonych kamiennych gargulców, a od czasu do czasu

kopii szesnastowiecznych zbroi również sprzyjały tężyźnie fizycznej.

Udało jej się dociągnąć satyra do drzwi składziku i właśnie wtedy usłyszała znajomy

głos, od którego ciarki przebiegły jej po plecach.

- Mnie też się to cudo nie bardzo podoba. Ale skoro zapłaciłem za nie więcej niż za

mojego dżipa, to niestety nie mogę pozwolić na tak brutalne jego usuniecie, pani Chambers.

Aleksa pomyślała z przerażeniem o swoich nadziejach na przyszłość.

A niech to cholera! Powoli wypuściła z rąk ogon satyra.

Wyprostowała się i obróciła do Traska.

Stał na dywanie, który stłumił odgłos kroków. W kosztownym smokingu wyglądał

bardzo elegancko i majestatycznie. Przyćmione światło odbijało się w jego ciemnych

52

background image

włosach, a siwiejące pasemka na skroniach wyglądały jak okruchy lodu. Oczy były całkiem

bez wyrazu.

Westchnęła.

- Udane przyjęcie.

Znacząco spojrzał na rzeźbę.

- Pani mnie zaskakuje. Byłbym raczej skłonny przypuszczać, że śmiertelnie się pani

nudzi i stąd ten pomysł z przemeblowaniem.

Podobnie jak on zatrzymała wzrok na brązowym satyrze.

- To długa historia.

- Może opowie mi ją pani w skróconej wersji?

Nic z tego, nie pozwolę się zastraszyć, pomyślała.

- W każdym razie nie próbowałam tego ukraść.

- Niewiele brakowało, a dałbym się nabrać.

- Chciałam tylko ukryć tę rzeźbę, zanim ktoś ją zobaczy. - Wskazała ręką drzwi do

składziku. - Zamierzałam ją tam przechować.

Przez chwilę wydawało się, że Trask bardzo intensywnie myśli.

- Po co? - spytał w końcu.

Zawahała się. To był śliski moment, ale przecież od początku wiedziała, że pomysł

jest ryzykowny. Teraz nie miała innego wyjścia, jak walczyć o swoją przyszłość.

- Zaszła pomyłka. Tańczący satyr nie powinien był się tu znaleźć. To nie jest

oryginalny Icarus Ives.

- Chce mi pani powiedzieć, że zapłaciłem grube pieniądze za fałszerstwo?

- Po prostu zaszło nieporozumienie.

- Nie lubię nieporozumień na mój koszt.

- Jestem pewna, że po przyjęciu wszystko będzie można bez trudu wyjaśnić.

Tymczasem jednak nie chcę tego satyra w mojej... uhm, chciałam powiedzieć: w hotelowej

kolekcji. Przynajmniej nie dziś wieczorem, kiedy kręci się tutaj tylu znawców sztuki.

- Pani nie chce tego w kolekcji? - Trask przyjrzał jej się z żywym zainteresowaniem. -

A dlaczego panią interesuje, co znawcy sądzą o mojej kolekcji?

- Bo to ja wybierałam eksponaty. - Kij utkwił w mrowisku. Nie było sensu dalej

uprawiać gierek. - Edward Vale powierzył mi rolę rzeczoznawcy art déco w pańskim

53

background image

projekcie. A ja nie zaakceptowałam Tańczącego satyra. Najwyraźniej doszło do przekłamania

w trakcie organizacji wystawy.

- Czy podobne przekłamanie miało miejsce w galerii McClelland dwa lata temu?

Aleksę zatkało. Stała z otwartymi ustami, ale nie chciało przejść przez nie ani jedno

słowo. Było znacznie gorzej, niż jej się zdawało. Trask wiedział o skandalu w galerii

McClelland.

Przeszył ją zimnym spojrzeniem.

- I co dalej, pani Chambers? Czy powinienem się zastanawiać nad autentycznością

każdego eksponatu w mojej nowej, bardzo kosztownej kolekcji art déco?

Wściekłość okazała się silniejsza od rozsądku.

- Och, Trask, skąd mam wiedzieć? Może tak, podobnie jak ja powinnam się

zastanawiać, czy pan przyjechał do Avalon tylko na otwarcie hotelu, czy może chce się pan

zemścić na Lloydzie Kenyonie.

Uniósł brwi.

- A więc jednak mnie pani pamięta. Nie byłem tego pewien, kiedy spotkaliśmy się na

Avalon Point. Zagrała pani wspaniale.

- Pan też.

- Pewnie oboje jesteśmy wspaniali. Ale wróćmy do pani reputacji, która, niestety, nie

jest już tak wspaniała. O ile wiem, dwa lata temu bardzo zaszkodził jej skandal w galerii

McClelland w Scottsdale.

Wytrzymała jego spojrzenie.

- Nie mam nic wspólnego z fałszerstwami, które się tam znalazły. W gruncie rzeczy

nawet sama je odkryłam.

- Ma pani na to dowód?

- Prawdopodobnie nie tego rodzaju, który byłby dla pana przekonujący. Do śledztwa

nie doszło, bo żaden z klientów galerii nie chciał wnieść skargi.

- Co za szczęście.

- To dość typowa reakcja w świecie sztuki.

Spojrzał na nią z oczywistym niedowierzaniem.

- Co to za głupi klient, który siedzi cicho, kiedy go oszukują?

- Taki, któremu zależy na swojej reputacji.

- Jak to?

54

background image

- Niech pan pomyśli. Podobna sytuacja występuje, gdy prezes wielkiej firmy

stwierdza, że jeden z jego pracowników wyciągał pieniądze z kont klientów albo że haker

złamał zabezpieczenia komputerowe. Firmie zwykle zależy na wyciszeniu sprawy, bo obawia

się hałasu spowodowanego aresztowaniem i procesem winowajcy. Przecież wtedy ludzie

przestaliby wierzyć w zdolność tejże firmy do zachowania dyskrecji i zapewnienia

bezpieczeństwa klientom.

Trask zmrużył oczy.

- Nie musi mi pani tłumaczyć, jak się kręci świat biznesu.

- W świecie sztuki jest podobnie. Galeria McClelland sprzedawała towary prawie

wyłącznie renomowanym znawcom sztuki i uznanym ekspertom, którzy występowali jako

pełnomocnicy swoich bogatych klientów.

- Już rozumiem! Żaden tak zwany ekspert nie chce przyznać, że nabrał się na zręczne

fałszerstwo.

- Właśnie. To szkodzi interesom. Dlatego wszyscy ludzie zamieszani w skandal w

galerii McClelland byli żywotnie zainteresowani tym, żeby jak najbardziej wyciszyć tę

sprawę. Na szali znalazła się niejedna reputacja i kariera. Naturalnie McClelland słusznie

liczyła na taki właśnie rozwój wypadków. Nie było ani śledztwa, ani aresztowań, ani procesu.

Tylko mnóstwo plotek i pogłosek.

- Słyszałem, że w tych plotkach i pogłoskach pani nazwisko powtarzało się wyjątkowo

często.

Skrzyżowała ramiona i dumnie podniosła głowę.

- Mnie najbardziej zaszkodziła jadowita plotka pochodząca z wpływowego

branżowego magazynu „Twentieth-Century Artifact”. Ten idiota dziennikarz, który wysmażył

artykuł, nie znał wszystkich faktów. Zasugerował czytelnikom, że świadomie uczestniczyłam

w sprzedaży fałszerstw.

- Co stało się z fałszerzem?

- Z Harriet McClelland? - Aleksa spojrzała ponuro na Tańczącego satyra. - Znikła bez

śladu i zostawiła mnie na lodzie.

Przez chwilę Trask milczał, widać było jednak, że szybko przetwarza otrzymane

informacje.

Wreszcie poruszył się i machinalnie przesunął dłonią po lakierowanej gablocie.

- Czy można zweryfikować choćby część pani opowiadania?

55

background image

Musiała bardzo się starać, żeby się zdobyć na beztroskie wzruszenie ramionami.

Może wśród dawnych klientów galerii jest ze dwóch takich, którzy byliby gotowi

nieoficjalnie o tym porozmawiać, pamiętając, że uchroniłam ich przed kupnem bardzo

drogich i, niestety, bardzo fałszywych dzieł sztuki i okazów rzemiosła artystycznego z

początków dwudziestego wieku.

- Tylko tylu?

- Tylko tylu mnie posłuchało, kiedy ich ostrzegałam, żeby nie ufali McClelland.

Edward Vale należał właśnie do tej nielicznej grupy. To dlatego...

Zanim zdążyła dokończyć, na podeście schodów pojawiło się współczesne wcielenie

walkirii w osobie Glendy Blaine.

- Ach, tu pan jest. - Glenda szybko pokonała długość korytarza. - Wszędzie pana

szukałam. Jedna ze stacji telewizyjnych w Phoenix przysłała reportera z kamerą. Umówiłam

pana na wywiad za pięć minut przed tymi wielkimi marmurowymi ptakami w foyer przy

schodach.

Trask nie spuszczał wzroku z Aleksy.

- Jestem w tej chwili dość zajęty, Glendo.

- Ależ, proszę pana, musiałam bardzo się napracować, żeby załatwić ten wywiad. -

Glenda spojrzała na niego z wyrzutem. - Podobno chciał pan wykorzystać wszystkie możliwe

kanały informacyjne.

Trask spochmurniał.

- Zaraz zejdę na dół.

- Jest pan potrzebny teraz.

Ku zaskoczeniu Aleksy, Trask potulnie skłonił głowę.

- Niech będzie, Glendo. Już schodzę.

Usatysfakcjonowana kobieta szybko oddaliła się w kierunku schodów.

Trask spojrzał na Aleksę.

- Jeszcze nie skończyliśmy. Po przyjęciu pojedzie pani ze mną do domu. Chcę z panią

porozmawiać.

Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i odszedł śladem Glendy.

Aleksa poczekała, aż zostanie sama.

56

background image

- Nie sądzę, żebym miała się zgodzić - szepnęła w ciszy opustoszałego korytarza. -

Mogłam ostatnio kilka razy zaryzykować, ale jeszcze nie straciłam rozumu. I nie zamierzam

wsiadać do samochodów obcych mężczyzn.

Obróciła się, z całej siły naparła na Tańczącego satyra, wepchnęła go do składziku i

zatrzasnęła za nim drzwi.

57

background image

Rozdział dziewiąty

A

leksa leżała w łóżku, ale wciąż jeszcze daleko jej było do zaśnięcia, gdy usłyszała

warkot silnika na podjeździe. Po ścianie naprzeciwko okna przesunęły się bliźniacze snopy

światła z reflektorów. Zaraz potem samochód stanął. Silnik zgasł.

Przewidziała, że Trask za nią przyjedzie.

Odrzuciła koc, wstała i sięgnęła po czarno-złoty atłasowy szlafrok. Gdy wsuwała

stopy w puchate złote kapcie, ogarnęło ją przykre poczucie nieuchronności losu.

Podeszła do jednego ze swych bardzo praktycznych skarbów art déco, toaletki z

lakierowanego drewna, zdobionej zielonym szkłem. Mebel zaprojektowany w 1927 roku

nawiązywał do wyszukanej tradycji Paula Frankla. Był niezaprzeczalnie zmysłowy,

przykuwał wzrok eleganckimi krzywiznami i lśniącymi powierzchniami. Dzięki tej toaletce

Aleksa potrafią siłą wyobraźni zamienić swoją sypialnię w bardzo wymyślny buduar.

Zapaliła lampkę, ale gdy zobaczyła swe odbicie w owalnym lustrze, omal natychmiast

jej nie zgasiła.

Przed położeniem się do łóżka dokładnie zmyła z twarzy makijaż. Ponieważ usunęła

również wszelkie ślady konturówki, jej oczy wyglądały teraz tak, jakby znajdowały się

głęboko w cieniu. Włosy miała potargane i splątane od przewracania się z boku na bok. Z

rysów twarzy łatwo można było wyczytać napięcie.

Mało atrakcyjny widok, oceniła. Z drugiej strony, w jakim celu miałaby czarować

Traska? Przecież nie przyjechał tutaj po to, żeby ją uwieść.

Ze złością jeszcze raz spojrzała w lustro. Skąd jej przyszło do głowy słowo „uwieść”?

Z pewnością nigdy go nie nadużywała.

Zły omen, jeśli ktoś jest przesądny.

Rozległy się trzy głośne stuknięcia do drzwi.

To zupełnie jak scena z kiepskiej baśni, pomyślała Aleksa. Trask szukał jej po

skończonym balu, ale wcale nie był księciem, jak zresztą słusznie ostrzegał ją Edward.

58

background image

Z drugiej strony ona też nie bardzo nadawała się na Kopciuszka.

Bardzo zakłopotana podejrzanie szybkim biciem swego serca, opuściła sypialnię i

krótkim korytarzem przeszła do ciemnego salonu.

Znowu rozległo się energiczne pukanie. Zapaliła stylizowaną na lata dwudzieste

lampę ze szkła i chromu, a potem podeszła do drzwi i zerknęła przez wizjer.

Trask stał na najwyższym stopniu. Najwyraźniej przyjechał do niej z opuszczonymi

szybami w samochodzie, bo jego ciemne włosy były bardzo potargane. Nie miał na sobie

góry od czarnego smokingu. Muszka zwisała luźno na tle śnieżnobiałej koszuli.

Wyjął już także spinki z mankietów i zakasał rękawy. Aleksa zauważyła, że ma

muskularne przedramiona. Widocznie nie zawsze siedział za dyrektorskim biurkiem.

Wyglądał tak, jakby lada chwila miał wyciągnąć rapier i stanąć do pojedynku w

obronie swego honoru.

Szczęście, że nie przyjechał mnie uwieść, pomyślała Aleksa. Diabli wiedzą, co

mogłoby się wydarzyć.

Głęboko odetchnęła. Ty szalona kobieto! Zdecydowanym ruchem otworzyła drzwi.

- Jest późno - oznajmiła.

- Wiem. - Zmierzył ją nieprzeniknionym spojrzeniem. - Przyjęcie się skończyło.

Proszę poczęstować mnie drinkiem.

Aleksa trochę się opamiętała, gdy uświadomiła sobie, że ostre światło latarni na ganku

z pewnością bezlitośnie demaskuje cienie pod jej oczami.

W gruncie rzeczy jednak, co ją to mogło obchodzić?

W każdym razie cofnęła się do salonu, gdzie światło było słabsze i rozproszone.

Szybko zrozumiała, że popełniła błąd.

Trask przekroczył próg, zanim zdążyła pomyśleć, jak odzyskać terytorium, z którego

lekkomyślnie ustąpiła.

- Chciałem się napić - powiedział.

- Przed chwilą był pan na przyjęciu.

- Służbowo. Nigdy nie piję w pracy. - Z nieukrywanym zaciekawieniem rozejrzał się

po wnętrzu przytulnego, choć niedużego domu.

- U pani jest trochę tak jak w apartamencie mojego hotelu. Pani naprawdę siedzi po

uszy w tym art déco, co?

- Powiedziałam panu, że się w tym specjalizuję.

59

background image

- Jeśli nie chce mnie pani poczęstować drinkiem, to przynajmniej niech mi pani da

filiżankę kawy.

Odwróciła się i poszła do kuchni.

- Zrobię panu herbaty.

- Niech będzie. - Stanął w drzwiach i patrzył, jak Aleksa napełnia czajnik. - Tu i tak

nikt nie potrafi zaparzyć przyzwoitej kawy.

- Ten problem można łatwo rozwiązać.

- Wiem. Zatelefonuję do mojego biura w Seattle i każę komuś wysłać kurierem

awaryjny zapas kawy.

- Miałam na myśli jeszcze prostsze rozwiązanie - powiedziała słodko. - Może pan

zwyczajnie wrócić do Seattle.

- Wrócę. - Oparł się ramieniem o ramę drzwi i skrzyżował ramiona. - W końcu wrócę.

Postawiła czajnik na kuchence.

- Po co pan tu przyszedł w środku nocy, Trask?

- Mówiłem, że chcę z panią porozmawiać.

- Zdaje mi się, że już nie mamy o czym.

- Myli się pani.

Zmierzyła go nieufnym spojrzeniem. Potem otworzyła szafkę w kredensie i wyjęła z

niej czajniczek do herbaty, ozdobiony jaskrawym wzorem w stylu art déco, oraz dwa kubki

od kompletu.

Postanowiła zadać Traskowi pytanie, które najbardziej ją dręczyło od czasu, gdy

wyszła z przyjęciu.

- Czy rozmawiał pan z Edwardem Vale’em o mojej roli w tworzeniu pańskiej nowej

kolekcji?

- Doskonale pani wie, że nie - odrzekł Trask.

Zatrzymała rękę na puszce z zieloną herbatą.

- Dlaczego nie?

Skrzywił się.

- Ponieważ znalazłem się w tej samej sytuacji co klienci galerii McClelland, o których

pani mi opowiedziała. Ci, którzy pozwolili się oszukać i nie chcieli się do tego publicznie

przyznać.

60

background image

- Rozumiem. - Spojrzała mu w oczy. - Byłoby kłopotliwe dla pana osobiście i dla

pańskiej firmy, gdyby ktokolwiek zakwestionował autentyczność nowej kolekcji wystawionej

w hotelu, tak?

- Bardzo kłopotliwe.

Nasypała herbacianych liści do czajniczka.

- Chce pan zasięgnąć u mnie rady?

- Czemu nie. Zważywszy na sytuacje, jest pani jedynym znawcą przedmiotu, do

którego mogę się zwrócić.

Zamyśliła się nad jego odpowiedzią.

- Jest pan w trudnej sytuacji, prawda’? Radzę panu zachować spokój i nie zdradzać się

ze swoimi podejrzeniami do czasu, aż zaczną się ukazywać recenzje. Kiedy będzie pan miał

czarno na białym opinie tak zwanych ekspertów, którzy stwierdzą, że jest pan posiadaczem

wspaniałej, olśniewającej, oszałamiającej kolekcji, wyjdzie pan na swoje.

- Czyżby? - Nawet nie starał się ukryć sceptycyzmu. - A skąd pani to wie?

- Proszę się nie martwić, krytycy nie wycofają się ze swych raz ogłoszonych w prasie,

niezwykle cennych opinii.

- Innymi słowy, oni też nie chcą wyjść na głupich.

- Właśnie.

- A pani?

Uśmiechnęła się leniwie.

- Przy odrobinie szczęścia po ukazaniu się recenzji, a zwłaszcza tej w „Twentieth-

Century Artifact”, ja również wyjdę na swoje.

- A tymczasem zależy pani na tym, żebym trzymał język za zębami.

- Tylko przez kilka tygodni. W najgorszym razie kilka miesięcy. - Pomyślała, że

znowu ryzykuje. To nie był człowiek, któremu można grozić. Należało go przekonać. Zrobiła

w myśli przegląd argumentów.

- Umowa stoi - powiedział niespodziewanie.

Ze zdziwienia omal nie upuściła kubka.

- Czy zawsze podejmuje pan decyzje tak szybko?

Oczy mu zabłysły.

- Tę decyzję podjąłem, jeszcze zanim rozstaliśmy się podczas przyjęcia, Alekso.

Zmieszała się.

61

background image

- Dlaczego?

- Ponieważ ma pani rację. Pozostało mi niewielkie pole manewru. Poza tym przez

najbliższe tygodnie muszą załatwić w Avalon jeszcze kilka spraw, którym zamierzam

poświęcić większość swojego czasu. Dlatego pytanie, czy zostałem oszukany w kwestii art

déco, nie jest dla mnie najważniejsze.

- Tego się obawiałam. - Przenikliwy gwizd czajnika przestraszył ją tak, że aż

podskoczyła. Odwróciła się i zdjęła naczynie z kuchenki. - To znaczy, że plotki są

prawdziwe. Wrócił pan z jakimś obłędnym planem zemsty.

- Jestem tutaj, żeby zdobyć odpowiedzi na kilka pytań.

- Minęło dwanaście lat, Trask. Jak po takim czasie może pan uzyskać jakąkolwiek

odpowiedź?

- Przez ostatnie pół roku prywatny detektyw, którego zatrudniłem, zbierał dla mnie

informacje o dwóch ludziach, którzy byli wspólnikami mojego ojca w dniu jego śmierci.

- Jednym jest Lloyd, a drugim ten Dean Guthrie.

Skinął głową.

- Zdobyłem nowe informacje o finansowej i osobistej sytuacji Kenyona i Guthriego,

takie, do których w swoim czasie nie miałem dostępu.

- I co zamierza pan z nimi zrobić?

- Trochę je zamieszać i zobaczyć, co się uwarzy.

- To brzmi dość makiawelicznie. - Skończyła zalewać herbaciane liście wrzątkiem i

odstawiła czajnik na kuchenkę nieco głośniej, niż zamierzała. - Niech pan posłucha, Trask.

Nie wiem, jakim informacjom dał pan wiarę, ale żądam, żeby zostawił pan Lloyda w spokoju.

Słyszy pan? Znam go tak samo dobrze, jak znałam mojego ojca. Pod pewnymi względami

nawet lepiej. I wiem, że Lloyd nigdy w życiu nie maczałby palców w morderstwie.

- Skoro tak, to nie ma się pani czego obawiać, prawda?

- Czy to jest groźba?

- Nie. Stwierdzenie faktu.

- Do diabła! Jeśli myśli pan, że będę spokojnie stała z boku i patrzyła, jak pan

rozgrzebuje przeszłość, żeby zaszkodzić niewinnym ludziom...

- Nie mam nic przeciwko niewinnym ludziom. - Jego głos nagle nabrał mocy. - Chcę

prawdy i zamierzam ją odkryć.

Przyjrzała się jego twarzy i dostrzegła w niej bezwzględną determinację.

62

background image

- Pan naprawdę wierzy w to, że pańskiego ojca ktoś zamordował.

- Tak.

- Ale jaki mógłby mieć motyw?

- Interes, który nie wypalił.

- Wiele interesów nie wypala, ale ludzie nie mordują się nawzajem z tego powodu.

- Myli się pani - odrzekł. - Czasem się mordują.

- Nie Lloyd Kenyon. - Zaskoczyło ją, jak bardzo jest tego pewna. - To łagodny,

serdeczny człowiek, a nie morderca.

- Jeszcze nie wiem, czy on był w to zamieszany. A nawet jeśli nie, to pozostaje druga

możliwość.

- Dean Guthrie.

Trask przyjrzał jej się z uwagą.

- Zna go pani?

- Nie - przyznała. - Matka powiedziała mi kiedyś, że od czasu tej spółki z pańskim

ojcem Lloyd z nim już nie współpracuje.

- Według tego, co wiem od swojego detektywa, pani matka ma rację. Po rozpadzie

spółki Kenyon i Guthrie poszli każdy swoją drogą. Może to, co stało się tego wieczoru, gdy

mój ojciec runął w przepaść z Avalon Point, uniemożliwiło im współpracę. Potem nie mogli

już sobie zaufać.

- Wspaniale. - Rozłożyła ręce. - Teraz snuje pan jakieś spiskowe teorie dziejów. Pan

ma obsesję na punkcie tej domniemanej zmowy. Wie pan?

- Brat mówi mi to samo. - Zerknął na czajniczek. - Czy herbata jest gotowa?

Aleksa była tak skupiona na problemie, jak poradzić sobie z wyznawcą spiskowej

teorii dziejów, że przez chwilę nie mogła zrozumieć pytania. Wreszcie odwróciła głowę i

tępym wzrokiem zapatrzyła się w czajniczek.

- Tak. - Ujęta naczynie za ucho. - Tak.

Nalała herbaty do kubków nie po to, żeby okazać się dobrą gospodynią, ale dlatego że

potrzebowała chwili na zebranie myśli.

Gdy podawała Traskowi kubek, ich spojrzenia na chwilę się spotkały.

- Niech mi pan powie prawdę. Czy ma pan jakiś niepodważalny dowód przeciwko

Lloydowi albo Guthriemu?

63

background image

Biorąc kubek, musnął jej dłoń. Aleksa przysięgłaby, że przeskoczyły między nimi

iskry, całkiem takie jak te, które powstają, gdy dotknie się metalowego przedmiotu,

przeszedłszy kawałek po puchatej wykładzinie ze sztucznego tworzywa.

- Jeszcze nie - odparł.

Nieco się odprężyła.

- Poza tą obsesją przeszłości wydaje się pan całkiem inteligentnym człowiekiem.

Uniósł brwi.

- Ho, ho. Naprawdę pani tak myśli czy to tylko puste słowa?

Aleksa zlekceważyła tę prowokację.

- Jeśli nie robi na panu wrażenia nic innego, to musi pan przynajmniej pamiętać o

swojej reputacji w interesach. Przypuszczam, że to jest dla pana naprawdę ważne.

- To się rozumie samo przez się. A dlaczego pani o tym mówi?

- Mam nadzieję, że nie zrobi pan nic głupiego, dopóki nie będzie pan miał wszystkich

faktów poukładanych jak na talerzu.

- Nic głupiego?

- No, wie pan, nic takiego, co mogłoby postawić w złym świetle pana i Avalon

Resorts, Inc.

- Gdybym robił głupstwa, nie stworzyłbym Avalon Resorts.

- To dobrze. - Wzięła swój kubek, obeszła gościa i wróciła do salonu. - Chwycę się

brzytwy, jeśli pan pozwoli.

- Nie wygląda pani na masochistkę, ale proszę bardzo. - Poszedł za Aleksą i uważnie

się przyjrzał, jak siada z podkurczonymi nogami na szezlongu. - Zresztą nie ma to większego

znaczenia.

Bardzo żałowała, że nie umie czytać w jego myślach.

- Prawdopodobnie powie pan, że nie mam prawa o to prosić, ale chcę, żeby mi pan coś

obiecał.

Wyglądało na to, że go zaintrygowała.

- Cóż takiego?

- Chcę, żeby dał mi pan słowo honoru, że porozmawia pan ze mną o każdym tak

zwanym dowodzie, jaki znajdzie pan tu, w Avalon, zanim wyciągnie pan daleko idące

wnioski, dotyczące roli odegranej przez Lloyda Kenyona w śmierci pańskiego ojca.

Przez chwilę się zastanawiał.

64

background image

- Czemu nie?

Za łatwo mi to poszło, pomyślała. Miała wrażenie, że Trask dostrzegł w jej życzeniu

jakieś nieścisłości, które uszły jej uwagi. Należało szybko zacieśnić sieć.

- To samo dotyczy pana Guthriego.

- A co panią obchodzi Guthrie?

- Bardzo mało. Nawet go nie znam. Ale ponieważ był kiedyś wspólnikiem Lloyda, nie

chcę, żeby po dodaniu dwóch do dwóch wyszło panu pięć.

Trask mruknął coś pod nosem, ale na tym się skończyło.

- Innymi słowy - ciągnęła, niewzruszenie zmierzając do celu - chcę, żeby przedstawił

mi pan swoje dowody, zanim dojdzie pan do wniosku, że Lloyd i Guthrie uknuli spisek w

celu pozbycia się Harry’ego Traska.

- Alekso...

- Niech pan wysłucha mnie do końca. - Znowu porwała ją fala dziwnej beztroski. -

Pan jeszcze tego nie wie, ale kiedy krytycy sztuki, którzy byli na przyjęciu, napiszą recenzje,

przekona się pan, że dzięki mnie firma Avalon Resorts, Inc. stała się posiadaczem jednej z

najwspanialszych kolekcji sztuki art déco, jakie stworzono poza Nowym Jorkiem.

Przez chwilę Trask milczał. Potem spojrzał na nią trochę zdziwiony i spytał:

- I co z tego?

- Jest pan moim dłużnikiem.

- Słucham?

- Pracowałam za ułamek honorarium, którym mogłabym pana obciążyć za

pośrednictwem Edwarda Vale’a. Dla zrekompensowania mi tego wyzysku może pan

przynajmniej dać mi słowo honoru.

- O czym my, u diabła, mówimy?! - Teraz był naprawdę oburzony. - Wcale pani nie

wyzyskiwałem!

- Owszem, wyzyskiwał pan. Tylko nie był pan tego świadom. Ale jestem gotowa

przymknąć na to oko, jeśli w zamian obieca mi pan nie występować przeciwko Lloydowi ani

Guthriemu, nie porozmawiawszy przedtem ze mną o faktach, które pan odkrył.

Znowu zapadła cisza. Długa. Aleksa przekonała się nawet, że nie starcza jej już

powietrza i musi odetchnąć.

- W porządku - rzekł wreszcie Trask. - Obiecuję.

65

background image

Dokończył herbatę i odstawił kubek. Potem wstał i wyszedł przez frontowe drzwi, nie

oglądając się za siebie.

Nie myliłam się, pomyślała Aleksa, nasłuchując cichnącego warkotu silnika. Trask

rzeczywiście miał szczęście, że nie przyjechał tu, żeby mnie uwieść.

Nie wiadomo, co mogłoby się wtedy stać. Przecież stała się szaloną kobietą.

Kilka minut później, gdy weszła do kuchni, by odstawić puste kubki do zlewu,

odkryła, że ręce nadal lekko jej drżą.

Zbyt częste podejmowanie ryzyka, pomyślała, ma taki skutek, że nie wytrzymują

nerwy.

T

ak jak i on zdawała sobie sprawę z tego, że coś ich ku sobie popycha. Widział to w

jej oczach. Zastanawiał się, co by się stało, gdyby ją pocałował.

Głupie pytanie. Trask mocniej zacisnął dłoń na kierownicy i dalej patrzył, jak przed

dżipem rozwija się wąska wstążka drogi. Nie powinien nawet myśleć o romansowaniu z

Aleksą Chambers.

Była pasierbicą Lloyda Kenyona. Co więcej, była również skompromitowanym

rzeczoznawcą dzieł sztuki i utrzymywała kontakty ze znaną oszustką, niejaką McClelland.

Mogła więc niewątpliwie uczynić jego firmę dumnym posiadaczem największej kolekcji

falsyfikatów art déco na zachodzie Stanów. Cholera, może nawet w całym kraju.

Groziło mu, że gdy w branżowych czasopismach ukażą się recenzje i artykuły,

któregoś dnia zbudzi się i stwierdzi, że został wystawiony na pośmiewisko wszystkich

biznesmenów kolekcjonujących sztukę w tym kraju. Oczami wyobraźni zobaczył tytuł, który

mógł się pojawić w dziale biznesu najpoważniejszych dzienników, a brzmiał on:

DYREKTOR AVALON RESORTS OFIARĄ FAŁSZERZY DZIEŁ SZTUKI.

Nie było cienia wątpliwości. Romans z Aleksą Chambers skomplikowałby jego już i

tak zawiłą sytuację.

Próbował dociec motywów działania tej kobiety.

Może miała nadzieję, że będzie mogła wpływać na kierunki jego śledztwa w sprawie

śmierci Harry’ego.

66

background image

Może uznała, że dzielenie z nim łoża będzie skutecznym sposobem na odwrócenie

jego uwagi od Lloyda Kenyona.

Cholera! Już mu prawie stanął.

Może się nie myliła.

67

background image

Rozdział dziesiąty

A

leksa zaparkowała toyotę camry w części Avalon Plaza przeznaczonej dla

właścicieli sklepików oraz ich pracowników, wysiadła i spojrzała na zegarek.

Najwyższa pora, żeby napić się herbaty i zjeść drożdżówkę w Café Solstice, a potem

otworzyć Elegant Relic.

Zarzuciła sobie na ramię szeroki pasek czarnego, skórzanego worka, który spełniał

jednocześnie funkcje damskiej torebki i aktówki, po czym ruszyła w stronę kawiarni.

Avalon Plaza, dzieło modnego architekta, był wariacją na temat hiszpańskiej osady

kolonialnej. Oplecione winoroślą treliaże zacieniały terakotowe chodniki. W słońcu

błyszczały dachy z czerwonej dachówki. Kunsztownie kute żeliwne ławeczki stały wokół

migotliwej fontanny, obmurowanej żółtymi, niebieskimi i białymi płytkami.

Pawilony na placu służyły turystom, a także tym spośród mieszkańców, których

interesowała metafizyka. Prawdę mówiąc, wcale nie tutaj Aleksa wyobrażała sobie miejsce

dla Elegant Relic, gdy postanowiła założyć sklepik, lecz okazało się, że nie ma wielkiego

wyboru.

Podjąwszy decyzję o powrocie do Avalon, żeby przeczekać hałas po skandalu w

galerii McClelland, stanęła przed problemem znalezienia miejsca na sklepik. Ale lokale do

wynajęcia były w Avalon na wagę złota, ponieważ miasteczko szybko się rozrastało, a do

tego odwiedzało je coraz więcej turystów.

Lloyd dyskretnie rozpuścił wieści i na szczęście dla niej jeden z jego znajomych dał

znać, że podobno potrzebny jest nowy najemca do pawilonu przy głównym placu miasteczka.

Chociaż w Elegant Relic nie było towarów dla głosicieli New Age ani miłośników

metafizyki, to gargulce, reprodukcje średniowiecznych map i imitacje staroegipskiej biżuterii

dobrze pasowały do otoczenia.

Trudno, to tylko na rok lub dwa, pomyślała Aleksa i powtarzała to sobie każdego

ranka po przyjeździe do pracy.

68

background image

- Pokój i harmonia, Alekso.

Zerknęła na stiukową arkadę przy wejściu do Spheres i zobaczyła Dylana Fenna,

właściciela księgarni. Zupełnie nie pasował on do pseudokolonialnej architektury swojego

pawilonu, chyba że w osiemnastym wieku na południowym zachodzie Stanów noszono

platynowe włosy ostrzyżone na zapałkę, złote kolczyki w uchu, krawaty w tej samej

kolorystyce co w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku i sandały na grubej podeszwie.

Dylan prawdopodobnie skończył już czterdziestkę, chociaż trudno było mieć co do

tego pewność. Ten blady i szczupły człowiek nie wiadomo czemu sprawiał wrażenie

obojnaka, aczkolwiek jeśli nawet miał jakieś życie erotyczne -homo- czy też heteroseksualne,

to Aleksa nigdy nie zauważyła niczego, co by na to wskazywało.

Przystanęła na chodniku i uśmiechnęła się.

- Dzień dobry.

W odróżnieniu od połowy miasteczka i wszystkich właścicieli pawilonów przy placu

nie przejęła zwyczaju witania się pozdrowieniem instytutu Dimensions, „pokój i harmonia”.

- Co sądzisz o nowej wystawie? - Turkusy i srebro instytutowej bransolety zalśniły w

słońcu, gdy Dylan zamaszystym gestem wskazał książki pieczołowicie ustawione po

drugiej stronie szyby. - Chwytliwa?

Aleksa przyjrzała się kompozycji. Składało się na nią kilkadziesiąt egzemplarzy dzieła

Żyć według wskazań Dimensions: budowanie życia opartego na zasadach pokoju i harmonii.

Książki tworzyły artystyczne kręgi i piramidy.

Wystawa była zdominowana przez olbrzymie zdjęcie Webstera Bella w instytutowych

barwach, czyli czerni, srebrze i turkusie, a napis pod spodem głosił: „Autor podpisuje swoją

książkę”.

- Wygląda dobrze - oceniła Aleksa. - Na pewno znowu będziesz, miał kolejkę po

autografy, tak samo jak poprzednim razem.

- Mam nadzieję. W nowej książce Webster pogłębia tematy, które podejmował w tej

zeszłorocznej. Przede wszystkim pisze więcej o metafizycznym aspekcie diety Dimensions i

programu ćwiczeń.

- Już przeczytałeś?

- Jasne. - Niebieskie oczy Dylana zabłysły dumą. - Webster zawsze pilnuje, żebym

dostał z wydawnictwa egzemplarz sygnalny.

- Od jak dawna sprzedajesz jego książki?

69

background image

Dylan nieznacznie wzruszył chudymi ramionami.

- Odkąd zaczął je pisać. Pierwsza wyszła chyba cztery lata po otwarciu instytutu.

Poczekaj, to byłoby...

- Dokładnie siedem lat temu - rozległ się znajomy głos. - Webster ma u ciebie dług

wdzięczności, Dylan. Podejrzewam, że sprzedałeś więcej jego książek niż wszystkie

księgarnie w Tucson i Phoenix razem wzięte.

Dylan uśmiechnął się, szczerząc zęby.

- Pokój i harmonia, Joanno.

Aleksa odwróciła się i zobaczyła Joannę Bell, zbliżającą się ku nim sprężystym

krokiem po terakotowym chodniku. W ręce trzymała plastikowy kubeczek z herbatą,

ozdobiony logo Café Solstice. Stewart parzył dla niej specjalną mieszankę. Nazywał ją

„Tęczą Joanny”.

Joanna była kilka lat młodsza od swojego przyrodniego brata, co oznaczało, że miała

jakieś pięćdziesiąt pięć lat. Wciąż zwracała na siebie uwagę ciemnymi oczami i

arystokratycznymi rysami twarzy.

Dyskretnie farbowane włosy wiązała w skomplikowany węzeł na karku. Podobnie jak

Webster była zwolenniczką biżuterii ze srebra i turkusów. Oprócz instytutowej bransolety

nosiła kilka srebrnych obręczy, stanowiących współczesną interpretację tradycyjnego

naszyjnika, i dostatecznie dużo pierścieni, by nocą na autostradzie oślepić nimi

przebiegającego jelenia.

- Cześć, Joanno - powiedziała Aleksa.

Joanna uśmiechnęła się do niej, ale w jej oczach widać było napięcie.

- Czy przypadkiem nie widziałam cię wczoraj na przyjęciu w Avalon Resorts? Chyba

mignęłaś mi w tłoku, ale nie zdążyłam do ciebie podejść.

- Wpadłam tylko na parę minut.

- Widziałaś hotelową kolekcję? Edward Vale naprawdę się popisał. Nie jestem wielką

miłośniczką art déco, ale muszę przyznać, że do Avalon Resorts pasuje to doskonale.

Aleksa z pewnym wysiłkiem ukryła zaskoczenie. Powiedziała sobie, że to dobry znak,

jeśli Joanna zwróciła uwagę na wystawę w hotelu. Mimo to nie mogła się pozbyć zdziwienia.

Do tej pory jedynym przejawem sztuki, jaki interesował Joannę, była biżuteria artystyczna.

70

background image

Aleksa starannie unikała rozmów o swojej przeszłości z właścicielami pawilonów przy

Avalon Plaza. Czekanie w ukryciu na okazję stanowiło część jej wielkiego planu powrotu do

branży.

Właśnie zastanawiała się, jak zręcznie zmienić temat, żeby rozmowa nie zbłądziła na

niebezpieczny grunt, gdy z odsieczą przyszedł jej Dylan.

- Dobrze się bawiłaś wczoraj wieczorem. Joanno? - spytał łagodnie.

Aleksa zerknęła na niego, zdziwiona troską w jego głosie.

- Tak, naturalnie. - Joanna przesłała mu wątły uśmiech. - Och, muszę otworzyć

galerię. W miasteczku robi się gwarno. Ludzie zaczynają się zjeżdżać na festiwal.

- Na razie. - Dylan popatrzył za nią, gdy odchodziła ku drzwiom Crystal Rainbow.

- Czyżbym czegoś nie wiedziała? - spytała Aleksa. - A może to nie moja sprawa?

- Co takiego? - Dylan zamrugał, a potem potrząsnął głową. - Przepraszam, myślałem,

że wiesz.

- Co wiem?

- Joanna była zaręczona z Harry m Traskiem, facetem, który dwanaście lat temu

próbował przerobić na hotel stary Avalon Mansion. Kiedy Harry zginął w wypadku

samochodowym, długo nie mogła się otrząsnąć z depresji. Martwiłem się o nią wczoraj

wieczorem. Nie byłem pewien, czy na widok syna Harry’ego nie wrócą przykre

wspomnienia.

O

czwartej po południu Aleksa została w Elegant Relic sama. Przez witrynę

obserwowała samochód dostawczy ze znakiem firmowym „Avalon Herald”, który zatrzymał

się przy maszynie sprzedającej prasę, stojącej przed jej sklepikiem. Młody człowiek

zeskoczył na ziemię i włożył do pojemnika kilkanaście egzemplarzy jedynej lokalnej gazety

w miasteczku.

Aleksa wzięła jakieś drobne z torebki i wybiegła na zewnątrz. Wsunęła monetę do

otworu i prawie wyrwała gazetę z maszyny.

Znalazłszy się z powrotem w środku, rozłożyła ją na kontuarze przy kasie i przejrzała

wstępny artykuł o inauguracyjnym przyjęciu w hotelu Avalon Resorts & Spa.

„Herald” był typową małomiasteczkową gazetą. Utrzymany w pogodnym,

nieformalnym tonie, publikował przede wszystkim artykuły o rozwoju turystyki w regionie,

rozgrywkach futbolowych miejscowych szkół średnich oraz o dorocznym festiwalu Wiosna w

71

background image

Avalon. Aleksa mówiła sobie w duchu, że nie ma to najmniejszego znaczenia, czy pismaki z

„Avalon Herald” wspomniały o jej kolekcji sztuki w nowym hotelu. Była przekonana, że

gazeta nawet nie współpracuje z żadnym krytykiem sztuki.

Rozsądek podpowiadał jej, że dziennikarz wysłany na przyjęcie mógł nawet nie

zauważyć jej wspaniałej kolekcji.

Przeczytała cały artykuł, aż wreszcie przy końcu znalazła jedno interesujące ją zdanie.

...Kilka osobistości świata sztuki z Tucson i Phoenix przyjechało obejrzeć hotelową

kolekcję dzieł sztuki i rzemiosła artystycznego z początków dwudziestego wieku.

- To wszystko? - spytała głośno, oburzona. - Tyle tylko potraficie napisać o jednej z

najlepszych kolekcji art déco w kraju? Och, wy gryzipiórki!

W otwartych drzwiach sklepiku zamajaczyła postać.

- Czy to jest rozmowa prywatna, czy mogę się włączyć?

Podniosła głowę i naturalnie zobaczyła Traska. Był w sportowej koszuli i dżinsach,

wiec wyglądał tak, jakby właśnie zszedł z placu budowy.

Wyrzuciła z siebie pierwsze pytanie, które jej przyszło do głowy:

- Co pan tu robi?

- Przyszedłem panią zobaczyć. - Wszedł do środka i zatrzymał się przed wyborem

kamiennych gargulców. Wziął jedną z mniejszych figurek, potworka rozmiarów pięści,

mającego elfie uszy, wyłupiaste oczy i błoniaste skrzydła. - Czyli tym zajmuje się pani w

chwilach wolnych od bycia tajnym rzeczoznawcą Edwarda Vale’a.

- Nie mam wyboru. - Aleksa wyprostowała się i powoli złożyła gazetę. - Tajnemu

rzeczoznawcy niełatwo znaleźć pracę.

Trask przeszedł przez labirynt pseudogreckich urn i przystanął przed krzesłem w stylu

egipskim, które Aleksa na swój użytek przezwała tronem Kleopatry.

- Nie są to pełnowartościowe eksponaty muzealne - zauważył Trask.

- Nie. - Usłyszała serię dość głośnych szelestów i nagle zorientowała się, że właśnie

zmięła gazetę. - Nawet nie próbuję tak twierdzić. Wszystko, co można u mnie kupić, ma

wyraźne oznaczenie kopii.

- Wyraźne oznaczenie - powtórzył. - W odróżnieniu od właścicielki.

- Co pan miał na myśli?

72

background image

- Nic złego. Po prostu nie mogę pani rozgryźć, to wszystko. Czy zje pani dzisiaj ze

mną kolację?

Wlepiła w niego wzrok, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że ma rozdziawione

usta. Zamknęła je dopiero po chwili, nie bez dużego wysiłku woli.

- Myśli pan, że podczas kolacji można mnie rozgryźć?

Uśmiechnął się nieznacznie.

- Mam przeczucie, że to potrwa trochę dłużej. Ale mogę przynajmniej zacząć.

Pojedziemy do klubu, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu.

- Nie jestem jego członkiem.

- Nie szkodzi. Ja jestem.

- Aha.

Wciąż badawczo jej się przyglądał.

- To ma oznaczać tak czy nie?

- Sama się nad tym zastanawiam.

- Odniosłem wrażenie, że póki jestem w Avalon, chce pani śledzić każdy mój krok.

- Czy to znaczy, że chce mnie pan zaprosić na kolację i tam szczegółowo wyłożyć mi

wszystkie swoje paranoiczne teorie spiskowe?

- To zależy od tego, czy pani umie słuchać.

Aleksa głęboko odetchnęła.

- Chyba umiem. Tak mi się zdaje.

- Lubię entuzjazm u kobiet. - Skłonił przed nią głowę. - Przyjadę po panią o wpół do

ósmej. - Obrócił się na pięcie i ruszył do drzwi.

- Chwileczkę! - Ich spojrzenia spotkały się nad maską faraona Tutanchamona. - Czy

mogę spytać dlaczego?

- Powiedziałem pani, że przyjechałem do Avalon, żeby trochę namieszać. Trudno mi

wymyślić lepszy początek niż pokazanie członkom miejscowego klubu, że jem kolację z

pasierbicą Lloyda Kenyona.

Zmartwiała.

- Mam służyć jako mieszadło?

Nikło się uśmiechnął.

- W zamian za to będzie pani w idealnej pozycji, żeby sprawdzić, co się w końcu

uwarzy.

73

background image

- Skąd pan wie, że zjedzenie ze mną kolacji w klubie spowoduje oczekiwane przez

pana skutki?

W oczach zabłysły mu wesołe ogniki.

- W ostatnich latach jest moda na Avalon, ale to wciąż tylko miasteczko. A to znaczy,

że żyje plotkami, pogłoskami i domysłami.

Popatrzyła na niego zakłopotana.

- W jaki sposób prowokowanie plotek i domysłów miałoby panu pomóc w tak

zwanym śledztwie?

- Przyjechałem tutaj po odpowiedzi na kilka pytań. Z mojego doświadczenia wynika,

że nic tak nie zachęca ludzi do mówienia jak świeże plotki.

- Więc tego pan chce? - Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. - Żeby

ludzie zaczęli plotkować o przeszłości?

- Od czegoś muszę zacząć.

- Powtarzam panu, że nie zostało nic mrocznego do odkrycia.

- W takim razie będzie pani miała darmowa kolację. - Trask wyszedł ze sklepiku.

Aleksa patrzyła przez chwilę, jak idzie terakotowym chodnikiem do parkingu.

Myśl o tym, że zaprosił ją na kolację tylko po to, żeby wywołać falę plotek, nie była

przyjemna. Ale istniała też znacznie gorsza możliwość.

Może chciał od niej wyciągnąć informacje na temat Lloyda? Czy był lepszy sposób na

odkrycie nieznanych faktów z życia ekswspólnika Harry’ego niż spotkać się z jego

pasierbicą?

Tak czy owak kolacja z Traskiem wydawała jej się niebezpiecznym przeżyciem.

Przyszło jej jednak do głowy, że jego plan może odwrócić się przeciwko niemu.

Przecież podczas kolacji i ona mogła wyciągnąć od niego różne informacje. Im więcej

wiedziała o nim i jego zamiarach, tym lepiej mogła chronić Lloyda.

Nagle poczuła bardzo nieprzyjemne ściskanie w żołądku. Ciekawe, czy jej była

terapeutka, doktor Ormiston, zaaprobowałaby ten nowy, bardzo ryzykowny styl życia.

74

background image

Rozdział jedenasty

P

rzejście przez salę restauracyjną ze świecami okazało się jedną z najdłuższych dróg

w życiu Aleksy od czasu, gdy ostatni raz wychodziła z galerii McClelland. Nagły szmerek,

który podniósł się przy stolikach w chwili, gdy Trask otworzył przed nią drzwi Red Canyon

Country Club, wkrótce ustąpił miejsca gwarowi rozmów, zbyt głośnych, by mogły być

naturalne.

W chwili gdy kelner odsuwał dla niej krzesło od stolika, zerknęła na swego

towarzysza. Wyraz rozbawienia, jaki zauważyła w jego oczach, przekonał ją, że w

odróżnieniu od niej Trask był w pełni przygotowany na taką reakcję ludzi.

To nowe beztroskie podejście do życia jest nawet nie najgorsze, pomyślała, ale czy

przypadkiem nie próbuję grać w nie swojej lidze? Prawdopodobnie miałaby większą szansę

na doznanie projekcji astralnej podczas jednego z seminariów instytutu Dimensions niż na

wyciągnięcie z Traska jego mrocznych sekretów.

- Niech się pani nie przejmuje - powiedział, otwierając menu, ozdobione wstążką z

chwościkiem. - Przecież właśnie po to tu przyszliśmy.

Pochyliła się do niego i zniżyła głos.

- Pan wiedział, że tak będzie, prawda?

Podniósł głowę.

- Czy chce pani zmienić lokal?

To było wyzwanie, którego nie mogła zignorować. Wyprostowała ramiona i wzięła ze

stolika menu, jakby podejmowała rzuconą rękawicę.

- Nie, skądże - odparła, usiłując skupić się na przystawkach. - Byłoby jeszcze gorzej,

gdybyśmy teraz wstali i wyszli.

- Ma pani rację - potwierdził. - Proszę mi wierzyć, że najlepszym sposobem radzenia

sobie w podobnej sytuacji jest zachowanie zimnej krwi.

75

background image

- Wiem. - Przypomniały jej się ponure dni, które nastąpiły po skandalu w galerii

McClelland. Wzięli ją wtedy na języki wszyscy ludzie ze świata sztuki na południowym

zachodzie kraju. - Już to przerobiłam, ale wolałabym nie mieć zbyt wielu okazji do

wykorzystania tej wiedzy,

Uśmiechnął się wątle.

- Może pocieszy panią, że większość tych ludzi, którzy poznali nas kilka minut temu,

prawdopodobnie szczerze się o panią martwi.

- O mnie?

Wciąż patrzył jej w oczy.

- Z pewnością zastanawiają się, czy moje spotkanie z panią nie jest częścią

diabolicznego planu wykorzystania pani przeciwko Kenyonowi.

Wytrzymała jego spojrzenie.

- A jest?

W jego uśmiechu pojawiło się coś złowieszczego, choć prawie niezauważalnego.

- Jak pani myśli?

Ludzie będący za pan brat z niebezpieczeństwami w żadnej sytuacji nie powinni tracić

panowania nad sobą.

- Powiedzmy, że zachowuję mój sąd dla siebie.

- W ten sposób na pewno uniknie pani pomyłki.

- Zabrzmiało to tak, jakby pan nie popierał mojego podejścia.

- Sądziłem, że nasza znajomość oprze się na zasadzie partnerstwa - odrzekł w

zadumie. - I miałem nadzieję na pewną dozę wzajemnego zaufania.

- Zaufania? - Uśmiechnęła się z pogardą. - Niech mi pan nie opowiada o zaufaniu.

Przecież pan też mi nie ufa. Wciąż czeka pan na recenzje swojej nowej kolekcji sztuki, żeby

ustalić, czy pana nie okradłam, prawda?

Zapadło milczenie.

- Ma pani rację - przyznał w końcu.

- No, właśnie. - To było małe zwycięstwo, ale ważne. Dodało jej otuchy. - Nawiasem

mówiąc, może pan się mylić.

Zrobił zdziwioną minę.

- W jakiej kwestii?

76

background image

- W tym, że wszyscy tu obecni troszczą się o mnie. Podejrzewam, że sporo ludzi

zastanawia się raczej, czy nie spotkałam się z panem dlatego, że sama coś knuję.

Oczy mu zabłysły.

- Czy pozwoliła się pani zaprosić na kolację po to, żeby mnie uwieść i w ten sposób

skłonić do zaniechania moich planów?

Nagle zrobiło jej się bardzo ciepło, z uznaniem pomyślała więc o dyskretnym

oświetleniu sali.

- A jak pan myśli?

- Myślę, że jeśli o mnie chodzi, mogłoby to być bardzo interesujące, ale z pani punktu

widzenia raczej mało efektywne.

Z trzaskiem zamknęła menu.

- W porządku, przyjmijmy jako pewnik, że nie uda mi się przemówić panu do rozumu.

Zapewniam również, że nie udzielę panu żadnej poufnej informacji o Lloydzie Kenyonie. Czy

teraz jesteśmy kwita?

- Zdaje się, że to bardzo ogranicza naszą rozmowę.

- Owszem. - Znowu obdarzyła go chłodnym uśmiechem. - O czym więc

porozmawiamy?

- Może o nas?

Tego zupełnie się nie spodziewała.

- O nas?

- Czemu nie?

- Bo...

- Pozostaniemy na neutralnym gruncie.

- Cóż...

Powrót kelnera uratował ją przed koniecznością szybkiego wymyślenia czegoś

inteligentnego. Niestety, ulga była krótka.

- Najpierw oczyśćmy teren - powiedział Trask, gdy znów zostali sami. - Nie jestem

żonaty, a pani nie ma męża.

Bardzo ją zdziwił.

- Skąd pan wie, że nie mam?

Zerknął na jej lewą rękę.

77

background image

- Przede wszystkim nie nosi pani obrączki. Ale na wszelki wypadek spytałem o to

kilka osób.

- Wypytywał pan ludzi? O mnie?

- Proszę się nie martwić. Byłem dyskretny. Dobrze, idźmy dalej...

- Nie, zatrzymajmy się tutaj. - Spojrzała na niego spod przymkniętych powiek. - Co

pan ma na myśli, mówiąc o dyskrecji?

- Niech pani nie wpada w obsesję. To był zwykły środek ostrożności.

- Środek ostrożności?

- Nie spotykam się z mężatkami.

- Rozumiem. - Chciała go zaatakować, ale zabrakło jej pomysłu. Trudno, żeby miała

do niego pretensje o taką politykę.

- Czy chce mi pani powiedzieć, że nie znała pani mojego stanu cywilnego, przyjmując

zaproszenie na kolację?

Zawahała się, zaraz jednak wzruszyła ramionami.

- Wiem, że pan jest rozwiedziony.

- Skąd? - spytał obojętnie.

- Wspomniał o tym Edward Vale.

Trask skinął głową.

- To możliwe. W każdym razie mieliśmy iść dalej. Czy powie mi pani dlaczego?

- Co dlaczego?

- Dlaczego wciąż jest pani samotna?

Zdobyła się na przelotny uśmiech.

- To zależy od punktu widzenia. Moja terapeutka, doktor Ormiston, którą

odwiedzałam przez całe dwa miesiące, powiedziała, że nie najlepiej udaje mi się wchodzenie

w związki. Twierdziła, że jestem nadmiernie ostrożna i unikam ryzyka, zwłaszcza w

kontaktach z mężczyznami.

- Unika pani ryzyka?

- Aha. Bo obawiam się, że będzie łatwo mnie skrzywdzić. To przez ojca, na którym

nie mogłam polegać.

- Taaak. - Trask pokiwał głową. - Unika pani ryzyka. Rozumiem. A jak pani

skomentowała tę diagnozę?

- Powiedziałam jej, że jeszcze nie spotkałam właściwego mężczyzny.

78

background image

- Jasne. - Zadumał się nad jej odpowiedzią. - A które wyjaśnienie jest poprawne? Pani

czy pani doktor Ormiston?

- Diabli wiedzą. - Aleksa uznała, że czas zamienić się rolami. - Dlaczego żona od pana

odeszła?

- Pomyślmy. - Przybrał skupioną minę. - Jeśli dobrze pamiętam, powiedziała, że mam

obsesję na punkcie budowy imperium, nie rozumiem jej potrzeb i nie dzielę się z nią swoimi

najgłębszymi uczuciami.

Aleksa odkaszlnęła.

- Ale poza tym wydawało się, że jest to przykładne małżeństwo?

- Owszem. Tyle że nie miałem materiału porównawczego.

- Czy któryś z zarzutów był prawdziwy? To budowanie imperium i tak dalej.

- Pewnie tak. Osobiście sądzę jednak, że prawdziwą przyczyną jej odejścia było to, że

nigdy mi nie wybaczyła obstawania przy podpisaniu intercyzy.

Aleksa opuściła kromkę chleba, którą zamierzała ugryźć.

- Rozumiem.

- Zostawiła mnie dla komputerowego miliardera z Seattle, który w wieku czterdziestu

lal wycofał się z interesów i kupił sobie dom na południu Francji. Powiedziała, że nawet jeśli

to jest osioł, to i tak ma w sobie więcej romantyzmu, niż ja kiedykolwiek mógłbym z siebie

wykrzesać.

- Czy to znaczy, że tamten nie obstawał przy intercyzie?

- Moim zdaniem, właśnie o to chodziło.

Aleksa się zawahała.

- A pan dlaczego obstawał?

- Jestem biznesmenem. Wierzę w pisemne umowy, a nie w bajki.

- Śmieszne, że właśnie pan to mówi.

- Tak? - Zaskoczyła go. - Dlaczego?

- Nigdy nie rozmawiałam o tym z doktor Ormiston, ale zdaje mi się, że jeden z moich

problemów z mężczyznami dotyczy tego samego.

- Intercyzy?

- Tak. Dostałam pokaźny spadek po babce ze strony ojca. Już po jego śmierci. Mama

powierzyła go Lloydowi, żeby obracał tymi pieniędzmi... - Urwała. - On zna się na finansach.

- Tak słyszałem - powiedział cicho Trask.

79

background image

- Bardzo szybko przekonał mnie, że bez względu na to, kogo będę chciała poślubić,

powinnam się zabezpieczyć przez spisanie intercyzy. Zgodziłam się z nim. Ale wie pan co?

Ilekroć wspominałam o tym mężczyźnie, z którym się spotykałam, znajomość natychmiast

traciła na intensywności.

- Dziwny przypadek - mruknął Trask.

- Mnie też się tak zdaje.

- Jak to się stało, że nigdy nie porozmawiała pani o konkretach z tą terapeutką, która

stwierdziła, że nie umie pani tworzyć związków?

- Podobnie jak miliarder pańskiej żony, doktor Ormiston była w głębi serca

romantyczką. Nie wydawało mi się, żeby rozumiała potrzebę czegoś takiego jak intercyza.

Trask leniwie się uśmiechnął.

- Niech mnie kule biją. Wygląda na to, że jednak mamy ze sobą coś wspólnego. Oboje

boimy się stać ofiarami małżeństwa dla pieniędzy.

Zapadło ciężkie milczenie. Aleksa natychmiast poczuła, jak ogarniają ją niepokój. Na

szczęście właśnie w tej chwili kelner przyniósł im sałatki z awokado i limonek.

- Myślę, że dość już powiedzieliśmy o małżeństwie - odezwała się Aleksa, gdy

odszedł. Zdziwiła się, że jej głos zabrzmiał tak wątłe. - Poszukajmy czegoś bardziej

interesującego.

Trask wziął do ręki widelec.

- Na przykład?

Uchwyciła się pierwszej myśli, jaka jej przyszła do głowy.

- Niech będzie kariera zawodowa. To powinien być bezpieczny temat. Pan wie dużo o

mojej. Teraz proszę opowiedzieć o swojej. Bez wątpienia poszedł pan w ślady ojca.

Niespodziewanie ciepło, które było między nimi, w okamgnieniu się ulotniło. Trask

odsunął się od niej o całe kilometry.

- Jestem zupełnie inny niż ojciec - powiedział. - On był marzycielem.

Uświadomiła sobie, że znowu wkroczyła na grząski grunt. Rozsądek dyktował, żeby

się wycofać. Ale nowo odkryty ryzykancki pierwiastek jej natury pchał ją naprzód.

- Jakie miał marzenia? - spytała.

- Och, lista jest długa. Pierwsze było chyba marzenie o tym, by zostać zawodowym

baseballistą. Przypuszczam, że rozwiało je moje przyjście na świat. - Trask nabił na widelec

80

background image

kawałek awokado. - Naturalnie fiasko tego pomysłu nie powstrzymało ojca przed próbami

wyuczenia mnie na pitchera.

- I co?

- Chciałem mu sprawić przyjemność, więc trenowałem przez całą szkołę średnią, ale

po pójściu do college’u powiedziałem „nie”. Wytłumaczyłem mu, że nie starcza mi już czasu,

który muszę dzielić między studia i pracę. Ale prawda była taka, że miałem dość realizowania

cudzych marzeń. Pierwszy raz poważnie się pokłóciliśmy, kiedy mu oznajmiłem, że

zamierzam zostać biznesmenem.

- Dlaczego biznesmenem?

Wzruszył ramionami.

- Chciałem zająć się czymś, nad czym mógłbym zapanować.

- A inne marzenia pańskiego ojca?

- Próbował zbić majątek na nieruchomościach. Kiedy to się nie udało, wziął udział w

wyborach do parlamentu stanowego. Przegrał z hukiem. Potem opracował projekt prywatnej

linii promowej na jeziorze Washington. Zbankrutował jeszcze przed wodowaniem pierwszego

promu. Następny był pomysł firmy turystycznej, organizującej loty balonami na gorące

powietrze...

- Zaczynam rozumieć. Jak znosiła to pańska matka?

Zawahał się.

- Nie było to dla niej łatwe. Ale wytrzymała. Umarła po urodzeniu mojego młodszego

brata, Nathana.

- Och, przykro mi.

- Mam przeczucie, że gdyby żyła, skończyłoby się to rozwodem. Niezbyt dobrze ją

pamiętam, ale w tych obrazach, które gdzieś mam zapisane, matka najczęściej błaga ojca,

żeby był rozsądny. Gdy umarła, przypuszczalnie uznałem, że muszę przejąć jej rolę.

Aleksa skinęła głową.

- To trudne zadanie dla dziecka, żeby matkować ojcu. Mnóstwo trosk i

odpowiedzialności, ale małe możliwości oddziaływania.

Skrzywił się.

- Widać, że pani miała terapeutkę.

- Nic dziwnego, że wybrał pan karierę, która zapewnia dużą wolność wyboru.

81

background image

- Cóż mogę powiedzieć? Mam fioła na punkcie planowania wszystkiego w

najdrobniejszych szczegółach.

- A pański brat?

Rysy twarzy złagodniały; Aleksie wydało się, że widzi na niej coś pokrewnego

ojcowskiej dumie.

- Nathan i ja dobrze się uzupełniamy. On jest umysłem twórczym. Fantastyczny

architekt. Kierował budową trzech hoteli naszej sieci, również tego w Avalon.

- Jeśli on jest umysłem twórczym, to jaką rolę przeznaczył pan dla siebie?

- Ja pilnuję parametrów. Do tego nie potrzeba talentu twórczego, tylko mnóstwa

samozaparcia.

- Dlaczego odżegnuje się pan od twórczego myślenia? - Nieznacznie przechyliła

głowę, żeby dokładniej mu się przyjrzeć. - O hotelach Avalon Resorts mówi się, że można w

nich spędzić urlop marzeń.

- Wielkie pomysły są dziełem mojego brata. Ja tylko sprawdzam, które są wykonalne

finansowo.

Oparła głowę na dłoni.

- Myślę, że to również wymaga twórczego talentu.

- W moim przekonaniu, nie. - Wzruszył ramionami. - Ale wiem, że nigdy nie popełnię

błędu swojego ojca.

Podniosła wzrok i spojrzała na niego.

- To znaczy?

- Na pierwszy rzut oka potrafię poznać realne marzenie, ale nigdy nie pozwalam mu

się ponieść zbyt daleko.

Aleksa rozważyła to ze swej nowej, ryzykanckiej perspektywy.

- Jaki jest pożytek z marzenia, jeśli nie można nim żyć? Przynajmniej przez chwilę -

dodała, gdyż odezwał się w niej dobrze znany głos rozsądku.

82

background image

Rozdział dwunasty

T

rask nie miał najmniejszej ochoty kończyć tego spotkania. Prowadząc Aleksę do

wyjścia z restauracji, zastanawiał się, w jaki sposób można by jeszcze trochę je przedłużyć.

Otulił ich ciepły, aksamitny mrok pustynnego wieczoru.

Był ciekaw, o czym myśli jego towarzyszka. Przyglądał jej się ukradkiem, gdy szli

między rzędami samochodów na marnie oświetlonym klubowym parkingu.

Turkusowa sukienka trzymała się na wąskich ramiączkach i miała taki krój, że przy

najlżejszym poruszeniu cienka tkanina marszczyła się i leciutko falowała na sterczących,

krągłych piersiach Aleksy i wokół kształtnych ud. Trask już w restauracji uważnie przyglądał

się tej kreacji i zastanawiał, czy nie jest to przypadkiem halka albo nocna koszula

wykorzystana w dość niekonwencjonalny sposób.

Właśnie taką suknię kobieta mogłaby włożyć, żeby zejść w niej po schodach jego

nowego hotelu.

Wysokie obcasy sandałków Aleksy stukały o betonowe płyty parkingu. Lśniące,

półdługie, lekko podwinięte włosy częściowo zasłaniały twarz.

Aleksa wydawała się całkiem pochłonięta tajemniczymi kobiecymi rozmyślaniami.

Trask najchętniej wyrwałby ją z zadumy i znów zainteresował swoją osobą, tak jak podczas

kolacji, nie miał jednak pomysłu, jak to zrobić.

Był ciekaw, czy uznała ten wieczór za całkiem zmarnowany, bo przecież nie zdradził

żadnego znaczącego szczegółu ze swoich planów.

Aleksa znienacka przystanęła ze spłoszoną miną.

- Trask, pana dżip...

Ton jej głosu natychmiast go zaalarmował. Spojrzał na swój samochód zaparkowany

między BMW i jakimś innym wozem. Światło dziwnie załamywało się na przedniej szybie.

Po chwili zobaczył, że szyba jest pokryta pajęczą siateczką pęknięć.

- Moja firma ubezpieczeniowa nie będzie zachwycona.

83

background image

- Trask! Uwaga, z tyłu!

Usłyszał tupot ciężkich butów na betonowych płytach. Odwrócił się.

Z mroku między zaparkowanymi samochodami wyskoczyli dwaj faceci w dżinsowych

koszulach, spodniach i narciarskich goglach zasłaniających twarz. Jeden z nich trzymał

metalowy przedmiot. Łyżka do opon, skojarzył Trask. Tym musiał rozwalić mi szybę.

Miał ułamek sekundy, żeby uświadomić sobie jeszcze, jaką abstrakcją są narciarskie

gogle na pustyni.

- Niech pani ucieka, Alekso. Szybko!

Zobaczył, jak Aleksa otwiera usta, prawdopodobnie po to, żeby wezwać pomocy.

Mężczyzna w czerwonych goglach chwycił ją od tyłu i dusząc ramieniem, zaczął ciągnąć do

tyłu. Drugi napastnik, dla odmiany w niebieskich goglach, ruszył prosto na niego z wysoko

uniesioną łyżką do opon.

- Masz szczęście - burknął „niebieski”. - Dzisiaj tylko dostaniesz ostrzeżenie i

wiadomość, żebyś miał nad czym myśleć. - Zamachnął się łyżką i chciał uderzyć swą ofiarę

po żebrach.

Traskowi przydały się w tej chwili lata, które przepracował na budowach, żeby

sfinansować swoje studiu i pomóc Nathanowi. W takich miejscach czasem trzeba było twardo

się postawić, toteż miał za sobą niejedną bójkę i wielu z jego przeciwników gorzko

pożałowało swoich zapędów.

Odskoczył do tylu. Rozległ się świst. Łyżka do opon minęła o centymetry jego żebra.

- Posłuchaj - odezwał się znów „niebieski”, zbliżając się do niego kołyszącym

krokiem. - Nie jesteś mile widziany w Avalon. Kapujesz?

- Kto ci kazał to powtórzyć? - Trask cofnął się do wąskiego przesmyku między

dżipem i BMW. - Guthrie?

- Wystarczy, jeżeli będziesz wiedział, że masz wrócić do Seattle - odparł „niebieski”,

wciąż postępując naprzód. Był już między samochodami.

Znów zamachnął się łyżką i raptownie ją opuścił.

Trask nie czekał na skutki. W okamgnieniu znalazł się na masce dżipa. Tym razem

łyżka świsnęła mu koło uda.

Usłyszał głośny, metaliczny łoskot, niewątpliwy skutek zderzenia łyżki z błotnikiem

samochodu. Potężna siła została wyhamowana przez nieruchomą przeszkodę.

84

background image

„Niebieski” jęknął i się zachwiał. Trask wykorzystał sytuację i skoczył prosto na

niego. Obaj wylądowali na betonie, ale „niebieski” znalazł się na spodzie, więc przyjął na

siebie impet uderzenia. Po drodze zawadził jeszcze głową o błotnik dżipa.

Nie chciałbym być na jego miejscu, pomyślał Trask i podczas gdy „niebieski” leżał

nieruchomo, chwycił łyżkę do opon.

- Sig? - „Czerwony” wydawał się bardzo zaniepokojony. - Sig, co z tobą, do cholery?!

Kończ to, człowieku, bo ja stąd spadam. Ta suka za bardzo mnie męczy.

Trask wstał i wyszedł z ciemnego przejścia między samochodami.

- Twój przyjaciel postanowił się zdrzemnąć. - Nie spojrzał na twarz Aleksy. Szedł

prosto na „czerwonego”, przygotowując łyżkę do uderzenia. - Puść ją.

- Sig? - „Czerwony” mocniej zacisnął ramię na szyi Aleksy. - Sig? Gdzie jesteś?

Musimy spływać.

- Puść ją - cicho powtórzył Trask.

- Nie podchodź. - Mężczyzna wydawał się nieprzytomny ze strachu. - Nie podchodź,

słyszysz? Bo inaczej zrobię jej krzywdę. Przysięgam, że zrobię.

Trask stanął. Zwrócił się do napastnika cichym, stanowczym głosem:

- Puść ją i wynoś się stąd, póki możesz. Słyszę, że ludzie wychodzą z restauracji.

Zaraz zobaczą, co się dzieje.

- Mieliśmy cię tylko ostrzec, człowieku - tłumaczył się piskliwie „czerwony”. - To

wszystko.

- Powiedz Guthriemu, żeby następnym razem sam się pofatygował, gdy będzie chciał

mnie ostrzec.

W drugim końcu parkingu zabłysły reflektory. „Czerwony” szybko obrócił głowę w

tamtą stronę.

Trask zobaczył uniesione kolano Aleksy. Po chwili wysoki obcas jej sandałka z całej

siły uderzył w goleń „czerwonego”.

Mężczyzna krzyknął i odskoczył w bok. Ciężko uderzył o kratę chłodnicy

zaparkowanego tam samochodu. Ponieważ jednak przez cały czas trzymał Aleksę, która

również poleciała do tyłu, ostatecznie stracił równowagę.

Trask rzucił łyżkę na ziemię i skoczył ku walczącej parze.

85

background image

„Czerwony” miał już dość. Pchnął kobietę na Traska i puścił się biegiem wzdłuż rzędu

stojących samochodów. Drugi mężczyzna, Sig, z wysiłkiem wsiał i chwiejnie ruszył śladem

swego kompana.

Trask chwycił Aleksę.

- Nic pani nie jest?

- Nic. - Była przestraszona, lecz opanowana. - A panu?

Usłyszał trzask dwóch par samochodowych drzwi. Błysnęły reflektory. Dostrzegł

jeszcze odrapany pikap, który gwałtownie ruszył i zarzucając w poślizgu na zakręcie, opuścił

parking.

- Mnie? - spytał. - Nic a nic. W najgorszym razie jestem bliski histerii.

Wydała odgłos, który mógł być zarówno śmiechem, jak szlochem, i mocno się do

niego przytuliła.

- O, Boże, Trask. O, Boże. Ten facet z łomem...

- Już w porządku. - Niezgrabnie pogłaskał ją po plecach, próbując znaleźć jakieś

krzepiące słowa. - Im chodziło o mnie. Pani znalazła się w niewłaściwym miejscu w

niewłaściwej chwili.

- Jeśli chciał mnie pan pocieszyć, to się panu nie udało.

Wielki biały lincoln ruszył z końca parkingu i szybko się do nich zbliżył. Zatrzymał

się tuż obok, a jego kierowca opuścił szybę.

Trask spojrzał na nalaną twarz mężczyzny. Żółte światło latarń padało mu na łysinę i

nadawało skórze chorobliwy odcień.

- Dobry wieczór, Guthrie - powiedział cicho Trask. Poczuł, jak Aleksa tężeje. - Pana

zbiry odjechały tamtędy. Ale radzę nająć bardziej utalentowanych, oczywiście jeżeli jeszcze

pana na to stać.

- Nie wiem, o czym mówisz, Trask. - Ochrypły, bełkotliwy głos zdradzał, że

mężczyzna stanowczo za dużo wypił. - Nic tu nie widziałem.

- Słyszałem, że nadmiar alkoholu szkodzi na wzrok.

Guthrie wpadł we wściekłość.

- Wiedziałem, że wrócisz i będziesz mącił, sukinsynu! Ale ze mną lepiej nie zaczynaj.

Rozumiesz? Nikt rozsądny nie zaczyna z Deanem Guthriem.

- On jest pijany - szepnęła Aleksa. - Chodźmy stąd.

Trask zlekceważył jej życzenie.

86

background image

- Musisz coś zrozumieć, Guthrie. To jest sprawa między nami. Dziś wieczorem

popełniłeś błąd. Wmieszałeś do tego panią Chambers. Tak się nie robi.

- Gówno mnie obchodzą twoje groźby, Trask. - Guthrie mówił coraz głośniej. -

Kapujesz? Gówno! Spróbuj się tylko do mnie zbliżyć, to wezwę gliny.

Trask zorientował się, że Guthrie podnosi głos, bo dookoła zebrało się już kilkoro

gapiów. Dwie pary w średnim wieku, które wyszły z restauracji, stały i przyglądały im się z

mieszaniną zgrozy i obrzydzenia. Bez wątpienia już nazajutrz całe miasteczko będzie huczeć

od plotek o awanturze pod klubem.

- Myślę, że dokończymy tę rozmowę innym razem - powiedział Trask.

- Nic z tego. Porozmawiamy teraz. Ciągle ci się zdaje, że mam coś wspólnego ze

śmiercią twojego ojca, ty pieprznięty sukinsynu?!

Trask przyjrzał mu się uważnie.

- A masz?

- Jasny gwint! Jesteś tak samo tępy i uparty jak on. - Guthrie zaczął łapać powietrze

ustami. - Wiedziałem, że wrócisz. Wiedziałem to już tamtej nocy, kiedy wdarłeś się do

mojego domu. Moja żona twierdziła, że po prostu musiałeś się wyładować, ale ja wiedziałem.

- Miałeś rację - powiedział Trask.

- Dość tego. Trask, proszę - przerwała im Aleksa. - Nie ma sensu z nim dyskutować.

Guthrie zerknął na nią, a potem jego wielka głowa obróciła się znowu w stronę

Traska.

- No, i co pan wykombinował, panie Jeb Wielki Łeb?

- Aleksa ma rację. Jesteś pijany. - Trask wziął ją za ramię. - Zjeżdżaj stąd, Guthrie.

- Myślisz, że możesz się zemścić na Kenyonie, pieprząc jego pasierbicę? Tak myślisz?

Trask zawrzał gniewem. Puścił Aleksę i ruszył wolno w stronę lincolna.

- Powiedziałem, że dość tego.

- Trask, nie. - Aleksa złapała go za rękaw, ale jej się wywinął.

Guthrie z chytrą miną przyglądał się podchodzącemu Traskowi.

- Może chcesz położyć łapy na jej forsie, he? To naprawdę wkurzyłoby Kenyona.

Trask nie odpowiedział. Był już nie dalej niż o metr od lincolna.

- Za kogo ty się uważasz, sukinsynu?! - Guthrie coraz bardziej podnosił głos. - Zostaw

mnie w spokoju. Każę cię aresztować, jeśli spróbujesz się do mnie zbliżyć.

87

background image

Zapalił silnik. Lincoln z piskiem opon wystrzelił naprzód w chwili, gdy Trask sięgał

do klamki.

Dwie pary w średnim wieku stały jak skamieniałe. Obie nie spuszczały wzroku z

Traska i Aleksy.

Trask śledził znikającego w mroku lincolna. Potem obrócił się do Aleksy. Przyglądała

mu się szeroko otwartymi oczami. Jęknął.

- Dwanaście lat temu nie zrobiłem dobrego wrażenia. A ta scena prawdopodobnie nie

poprawiła mojego wizerunku w pani oczach. Ale nie chciałbym, żeby pani nabrała

przekonania, że za każdym razem, kiedy z kimś się spotykam, wdaję się w bójkę.

Aleksa zamrugała. Potem, wciąż drżąc, uśmiechnęła się.

- Postaram się nie mieć uprzedzeń.

T

rask spojrzał ze złością na Calvina Strooda, szefa policji w Avalon, siedzącego po

drugiej stronie porysowanego biurka.

- Od razu powiedziałem, że to strata czasu.

Aleksa z niezadowoleniem zmarszczyła czoło.

- Niech pan nie będzie śmieszny. Musieliśmy złożyć doniesienie o tym, co zaszło na

parkingu.

Grube rysy Strooda ułożyły się w zbolały grymas. Szef policji wyraźnie dawał im do

zrozumienia, że nie jest szczęśliwy z tego powodu, iż oderwano go od wieczornego wydania

wiadomości po to, by spisał zeznania na posterunku. Trask był absolutnie pewien, że Strood

nie scedował przyjmowania ich doniesienia na któregoś ze swoich podwładnych tylko

dlatego, że składający je stał się ostatnio potentatem na rynku pracy w Avalon.

- Będziemy szukać tych dwóch, którzy na państwa napadli - powiedział cierpliwie

szeryf. - Ale, moim zdaniem, oni już od dawna są w Phoenix albo Tucson. A nawet jeśli

jeszcze nie uciekli z Avalon, to trudno będzie wyłowić ich z tłumu. W tym tygodniu mamy

mnóstwo gości. Wie pan, jak to w okresie festiwalu.

- Niech pan porozmawia z Guthriem - powiedział beznamiętnie Trask.

Strood uniósł brwi.

- Czy na pewno właśnie tego pan chce? Jeśli dobrze słyszałem, mieliście z Guthriem

kłótnię. „Zażartą kłótnię”, jak wyraził się świadek. Za to nikt nie widział dwóch mężczyzn,

którzy podobno chcieli pana napaść.

88

background image

- Niech pan porozmawia z Guthriem - powtórzył Trask. -I niech pan go spyta o tych

dwóch zbirów.

- Dobrze już, dobrze. - Szeryf ciężko westchnął. - Ale niczego nie obiecuję. Nie zna

pan nazwisk, nie umie podać rysopisów, nie widział pan tablicy rejestracyjnej. Nic wam się

nie stało i niczego nie skradziono. Ma pan tylko wyciągniętą z kapelusza teorię, że Guthrie

nasłał na pana dwóch opryszków.

Aleksa pochyliła się naprzód z bardzo złą miną.

- Czy chce pan powiedzieć, że wszystko sobie wymyśliliśmy?

Strood pokręcił głową.

- Nie, pani Chambers. Chcę tylko powiedzieć, że nie widzę dla siebie punktu

zaczepienia. Ale zrobię, co będę mógł.

Czyli nic, pomyślał Trask.

89

background image

Rozdział trzynasty

O

bcasy sandałków Aleksy zastukały o mozaikowe płytki. Stanęła kilka kroków za

progiem obszernego, bezwstydnie luksusowego hotelowego kompleksu basenów i zaczęła

chłonąć jego zmysłową atmosferę.

Panowało tu przyjemne ciepło. Bardzo się z tego ucieszyła, bo po ostatnich emocjach

wciąż drżała i raz po raz chwytały ją dreszcze.

- To jest niewiarygodne - powiedziała.

Woda barwy płynnych akwamarynów pluskała o brzegi trzech fantazyjnie

ukształtowanych basenów. Dodatkiem do nich były dwie fontanny, chwilowo nieczynne.

Kolumny, obłożone płytkami ceramicznymi i zdobione złoceniami, z gracją nikły w głębokim

cieniu pod sklepieniem. Rzędy leżanek i stanowisk do masażu były poprzedzielane

skupiskami palm i paproci w donicach.

Mimo niezaprzeczalnej zmysłowości tego miejsca panowała tu złowieszcza cisza,

Aleksa wiedziała, że mają je z Traskiem dla siebie. Hotel otwierał podwoje dla gości dopiero

nazajutrz. Tej nocy dyżurowała jedynie znikoma część personelu.

- Edward powiedział mi, że architekt przeszedł samego siebie, ale nie miałam pojęcia,

że tak to wyszło. - Boże, po co takie gadanie? To bez wątpienia jeszcze jeden skutek

nadmiaru gwałtownych wrażeń.

- Baseny nie były dostępne dla zwiedzających wczoraj wieczorem. - Trask zamknął za

sobą ciężkie drzwi z nieprzezroczystego szkła. - Ludzie z działu kreowania wizerunku firmy

obawiali się, że ktoś wypije za dużo szampana i wpadnie do wody.

Otworzył drzwi z boku i wszedł do niewielkiego pomieszczenia. Aleksa zobaczyła

błyszczące tarcze na konsolecie. Trask przyglądał się chwilę wyłącznikom. W końcu poruszył

dwoma.

Melodyjny, bulgotliwy dźwięk znowu zwrócił uwagę Aleksy na fontanny. Teraz z obu

tryskała woda i spływała do niskich niebieskozielonych baseników.

90

background image

Uśmiechnęła się.

- To wygląda jak marzenie o starorzymskich termach.

- Hotel w Avalon ma być jak marzenie. - Trask przyglądał się jej, stojąc w cieniu. -

Zapraszam do obejrzenia wszystkiego, ale lepiej niech pani najpierw zdejmie buty. Ta

posadzka jest zaprojektowana z myślą o bosych stopach albo gumowych podeszwach.

- Dobrze.

Czuła na sobie jego spojrzenie, gdy zsuwała z nóg sandałki na wysokich obcasach.

Niewiele mówili, odkąd przyjechali z posterunku policji, na który dostali się hotelowym

samochodem.

Po rozmowie ze Stroodem, zamiast odwieźć Aleksę do domu, Trask przywiózł ją do

hotelu. Nie protestowała. Prawdę mówiąc, nie miała specjalnej ochoty na samotność.

Poczuła pod stopami ciepło płytek, od których izolowały ją jedynie pończochy.

Podeszła do krawędzi największego z trzech basenów i spojrzała w dół.

Jej towarzysz nie zapalił wszystkich świateł, tylko te, które znajdowały się w basenach

pod powierzchnią wody. Niebieskawy blask jeszcze spotęgował nieziemską atmosferę.

Trask również zdjął buty i zaczął się zbliżać do Aleksy po mozaikowej posadzce.

Znowu poczuła dreszcz biegnący po plecach. Czyżby jeszcze ślad przeżyć na

parkingu? Instynktownie odsunęła się na bok. Trask przystanął i utkwił w niej wzrok.

Stanęła przy obmurowaniu jednej z fontann. Zatrzymał się niecały metr od niej.

Wpatrywała się w bulgoczącą wodę i próbowała wymyślić ostrą, ciętą odprawę. Nie było to

łatwe. Czuła, jak obłok pary, kłębiący się nad wodą, emanuje niezwykłą erotyczną energią,

która pcha ich ku sobie.

Kości zostały rzucone.

- Nie ma nic bardziej uwodzicielskiego niż woda na pustyni - powiedziała cicho.

- Myli się pani. Jest coś.

Zerknęła przez ramię. To był błąd. Spojrzała Traskowi w oczy i natychmiast przelała

się przez nią fala gorąca. Gorączkowo szukała sposobu na opanowanie sytuacji. Postanowiła

postawić sprawę jasno.

- Po co pan mnie tu przywiózł?

- Z dwóch powodów. Po pierwsze, chciałem jeszcze raz przeprosić za ten incydent na

parkingu. To była moja wina. Nie powinienem był...

91

background image

- Nie ma o czym mówić - przerwała mu, machając ręką ze zniecierpliwieniem. - To

wcale nie była pana wina. Nie może pan brać na siebie odpowiedzialności za wszystko,

Trask.

Zmrużył oczy, ale nie próbował zaprzeczyć.

- Po drugie, chciałem powiedzieć, że Guthrie kłamał. Wcale nie planuję pani użyć

przeciwko Lloydowi Kenyonowi.

- Czy dlatego, że uważa pan to za nierealne? - Stanęła z nim twarzą w twarz. - Czy

raczej dlatego, że są granice, których pan nie przekracza?

- Jak pani myśli?

Zawahała się.

- Nie zmieniłam zdania. Sądy na pański temat zachowuję dla siebie, tak samo jak pan

opinie o mnie. Ale powiem jedno, Trask. Jeśli naprawdę myśli pan o użyciu mnie przeciwko

Lloydowi, to szkoda czasu.

Zamyślił się.

- Zdaje się, że nasz związek nie zaczyna się najlepiej.

- Nasz związek - powtórzyła z naciskiem - dotyczy interesów, nie ma w nim nic

osobistego. Zgodził się pan przedstawiać mi swoje spiskowe teorie, zanim zrobi pan

cokolwiek na ich podstawie, a ja zamierzam dopilnować wykonania tej umowy.

- Czy na pewno chce pani na to patrzeć właśnie w ten sposób?

- Tak. - Przyjrzała się płytkom na dnie baseniku fontanny. - Guthrie panu groził.

Najwyraźniej pański przyjazd bardzo go przestraszył.

- Powiedziałem pani, że przyjechałem tutaj namieszać.

- Gratuluję. Już się panu udało. - Zerknęła na niego. - Dziś wieczorem mógł pan zostać

ciężko ranny.

Uśmiechnął się nieznacznie, choć jego oczy pozostały nieprzeniknione.

- Czy to panią martwi?

- Tak - odrzekła.

Znowu zrobił krok w jej stronę, jeszcze bardziej zmniejszając dzielący ich dystans.

- Dlaczego?

To pytanie ją zakłopotało. I zirytowało.

92

background image

- Wolałabym, żeby dotrwał pan w całości do dnia, kiedy ukażą się recenzje pańskiej

nowej hotelowej kolekcji art déco. Chcę w tej sprawie czegoś dowieść, a nie będę mogła tego

zrobić, jeśli pozwoli pan się stłuc najemnym zbirom Deana Guthriego.

- Miło wiedzieć, że pani się tym przejmuje. Ale niepotrzebnie. Potrafię dać sobie z

nim radę.

Skrzyżowała ramiona.

- Przyznaję, że dziś wieczorem pan sobie poradził.

- Miałem pomocnika. Nawiasem mówiąc, ten trik z obcasem bardzo mi się podobał.

- Nauczył mnie tego Lloyd, zanim wyjechałam na studia.

- Rozumiem.

Znowu przeszył ją niemiły dreszcz.

- Guthrie jest niebezpieczny, Trask.

- Jego charakter i kłopoty z alkoholem to dwie przyczyny, dla których umieściłem go

na samym początku mojej listy podejrzanych.

- A inne przyczyny?

Trask przez chwilę milczał. Wyczuwała, że zastanawia się, ile informacji może jej

ujawnić. Sądziła nawet, że zostanie zbyta byle czym. Tymczasem, ku jej zaskoczeniu, Trask

odpowiedział konkretnie.

- Według danych zebranych przez mojego detektywa, dwanaście lat temu Guthrie był

w poważnych kłopotach finansowych. Zdecydowanie przeinwestował i groziło mu

bankructwo. Z czegoś musiał zrezygnować.

Aleksa rozważyła to, co usłyszała, i pokręciła głową.

- Guthrie jest deweloperem. Lloyd twierdzi, że deweloperzy zawsze przeinwestowują i

zawsze balansują na krawędzi bankructwa. Większość z nich ma taki styl życia.

- Z mojego punktu widzenia sytuacja finansowa Guthriego w momencie, gdy zginął

mój ojciec, mogła stanowić motyw zbrodni - odparł beznamiętnie Trask.

- Bardzo wątpliwy, gdyby ktoś mnie spytał o zdanie. A co pan wie takiego o Lloydzie,

że został na drugim miejscu listy tak zwanych podejrzanych?

- Kenyon również zainwestował pieniądze w kilka przedsięwzięć.

Spojrzała na niego wyraźnie rozdrażniona.

- Lloyd jest zawodowym inwestorem w branży nieruchomości. Zbiera pieniądze na

finansowanie cudzych projektów. Jest w tym dobry. Powiedziałam panu, że między innymi

93

background image

zarządza moim spadkiem po babce. Moje zasoby rosną z roku na rok, mimo że tymczasem

mieliśmy kryzys ekonomiczny.

- Nigdy nie twierdziłem, że Kenyon jest słaby w tym, co robi. - Twarz Traska stężała.

- Przeciwnie. Dwanaście lat temu doszedł do wniosku, że marzenia mojego ojca o

przekształceniu Avalon Mansion w hotel nie mają szans realizacji. Chciał wycofać pieniądze

swoich klientów z tego przedsięwzięcia. Ojciec zagroził, że mu to maksymalnie utrudni.

- Lloyd od lat negocjuje z deweloperami i rozwiązuje różne skomplikowane sytuacje

finansowe. Umie postępować z ludźmi i wie, co robić z pieniędzmi. Gwarantuję panu, że nie

zamordowałby nikogo, kto próbowałby utrudnić mu życie.

Trask przez chwilę milczał. Przypatrywał się wodzie spływającej po bokach fontanny.

- Obaj mieli rację, to pani wie - powiedział w końcu.

Aleksa zmarszczyła czoło.

- To znaczy?

- Kenyon i Guthrie mieli rację, że chcieli wycofać pieniądze z przedsięwzięcia ojca.

Na Avalon Mansion straciliby olbrzymie sumy, gdyby nie wstrzymano realizacji.

Aleksa usłyszała w jego głosie nutę rozczarowania i czegoś jeszcze. Czyżby

cierpienia? Nie wiedziała, co powiedzieć.

- Rozumiem - bąknęła.

Trask postawił stopę na krawędzi baseniku fontanny. Pochylił się, oparł łokieć na

kolanie i spojrzał w pieniącą się wodę.

- Powiedziałem pani, że mój ojciec był marzycielem.

- Tak.

- Miał pomysły, ale nie był dobry w przekładaniu ich na finansowe konkrety.

Przebudowa Avalon Mansion była od początku katastrofą z opóźnionym zapłonem.

Niedofinansowane i źle zarządzane przedsięwzięcie. Ale tata nie chciał słuchać...

Trask urwał raptownie. Na chwilę zacisnął lewą pięść.

Aleksa zrozumiała.

- Pański ojciec nie chciał słuchać pana rad? Czy to chciał pan powiedzieć?

- Miał obsesję na tym punkcie. I wizję tego, czym może być Avalon Mansion. - Twarz

Traska była bardzo posępna. - Kiedy tata dawał się ponieść marzeniom, nie widział z trzech

metrów kamiennego muru przed nosem.

Aleksa nabrała powietrza głęboko do płuc.

94

background image

- Próbował mu to pan wytłumaczyć, prawda?

- Kłóciłem się z nim, póki nie straciłem głosu. Niestety, powiedział, że mam zaledwie

dwadzieścia trzy lata. Co mogę wiedzieć?

- Ale pan wiedział?

Trask wolno obrócił głowę. W oczach miał bezlitosny wyraz.

- To było nasze najgorsze starcie. O wiele gorsze niż wtedy, kiedy powiedziałem mu,

że nie chcę grać w uniwersyteckiej drużynie baseballu, a tym bardziej zostać zawodowcem.

Gorsze niż wtedy, gdy pokłóciliśmy się o pieniądze, które matka zostawiła na edukację

Nathana, a on wsadził w ten cholerny projekt linii promowej.

Aleksa zorientowała się, że gniew Traska nie jest skierowany przeciwko ojcu. To do

siebie miał pretensje.

- Tamtego wieczoru wytoczyłem wszystkie racjonalne argumenty, jakie miałem, aż w

końcu straciłem cierpliwość - ciągnął cicho. - Powiedziałem mu, że znowu doprowadzi nas do

bankructwa. Błagałem, żeby zrezygnował z tego przedsięwzięcia. Żeby pomyślał o

przyszłości Nathana. Tata wpadł we wściekłość. Powiedział, że jestem ślepy na twórcze

wizje. Trzasnął słuchawką o widełki, i tyle. Ja też.

- Tamtego wieczoru? - Aleksa nie kryła współczucia. - Pokłóciliście się właśnie

tamtego fatalnego wieczoru? Bezpośrednio przed wypadkiem?

Trask miał zamknięte oczy. Zdawał sobie sprawę z tego, że powiedział więcej, niż

zamierzał.

- Trzy godziny po tej kłótni dostałem telefon od policji z Avalon. Powiedzieli mi, że

samochód ojca runął z urwiska na Avalon Point.

- Och, Trask. - Nie miała pojęcia, jak się zachować, więc tylko dotknęła jego ramienia.

- Wcale się nie dziwię, że obsesyjnie szuka pan odpowiedzi na swoje pytania.

W głębi duszy obawia się pan, że ojciec zginął przez pana, prawda?

Nagle zmienił się na twarzy.

- O czym pani mówi, do cholery? Powiedziałem już, że ojca zamordowano, i

zamierzam tego dowieść.

- Pan boi się tego, że mogło być całkiem inaczej. Że po waszej kłótni ojciec usiadł za

kierownicą, chociaż nad sobą nie panował, i w ten sposób przyczynił się pan do jego śmierci.

Tak?

- To jest wyssane z palca.

95

background image

- Owszem - przyznała Aleksa. - Ale mimo wszystko w głębi duszy obawia się pan, że

może być prawdziwe. Przyjechał pan do Avalon, by sprawdzić, czy słusznie się pan obwiniał

przez te wszystkie lata.

Nie odezwał się.

Aleksa ujęła go za ramię.

- Proszę posłuchać. Nie ponosi pan winy za śmierć ojca. Ale to nie znaczy, że ponosi

ją kto inny.

- Dowiem się, co zaszło tamtego wieczoru - powiedział niezłomnie.

- Trask, niech mnie pan posłucha. Wiem, jak to jest, kiedy ktoś do pana dzwoni z taką

wiadomością w środku nocy. Wiem, jak to jest, kiedy nie można się pożegnać.

- Alekso...

Mocniej zacisnęła dłoń.

- Wiem, jak można się czuć z takimi myślami. Ileż to razy zastanawiałam się, co by

było, gdybym była ładniejsza i mądrzejsza, a jeszcze lepiej, gdybym była synem. Może wtedy

ojciec spędzałby więcej czasu w domu. Może nie znudziłby się takim życiem i nie objeżdżał

całego świata, nadstawiając karku, żeby fotografować zabijających się ludzi. Może nie dałby

się wtedy zastrzelić jakiemuś anonimowemu snajperowi, który pewnie nawet nie wiedział, do

kogo strzela...

Urwała gwałtownie, wstrząśnięta tym potokiem słów. Jeszcze nigdy nie powiedziała

tego głośno, nawet przed doktor Ormiston.

Trask patrzył na nią nieruchomym wzrokiem.

- Przykro mi.

Opanowanie się kosztowało Aleksę sporo wysiłku.

- Czasem nie ma odpowiedzi - odezwała się w końcu.

- A czasem są odpowiedzi. I, zamierzam je zdobyć.

- Nigdy nie sądziłabym, że powiem to, co powiedziałam - szepnęła. - Ale życzę panu

szczęścia. Będzie go pan potrzebował.

Pod wpływem nagłego odruchu wspięła się na palce i musnęła wargami jego usta. Nie

zareagował.

Zdjęła rękę z jego ramienia i odwróciła się do drzwi.

- Alekso.

Przystanęła i spojrzała za siebie.

96

background image

- Co takiego?

- Nie chcę pani współczucia i nie potrzebuję go. Rozumie pani?

Wyczuła, jak narasta w nim napięcie.

- Rozumiem. Współczucie wykluczone.

- I następnym razem, kiedy będzie mnie pani całować, niech to będzie naprawdę. Nie

potrzebuję całusków na pocieszenie. Nie jestem dzieckiem z rozbitym kolanem.

- A czego pan potrzebuje, Trask?

W jednej chwili pokonał dzielące ich dwa kroki i wziął ją w ramiona.

- Tego.

Poczuła jego gorące, spragnione usta. Od tego pocałunku ożyły wszystkie tłumione

dotąd pragnienia.

W nagłej gorączce przemknęło jej przez myśl, że nie chce już symbolicznych

pocałunków. Nie chce próbować go przekonać muśnięciem warg, że rozumie, co przeszedł

przez te wszystkie lata.

Chciała przylgnąć do niego z całej siły, aby pocałunek mógł przeniknąć całe jej ciało.

Objęła go za szyję i pozwoliła się wciągnąć wirowi rozbudzonych zmysłów.

97

background image

Rozdział czternasty

T

eraz liczyła się tylko żywiołowa reakcja Aleksy. Wszystko, o czym myślał jeszcze

kilka sekund wcześniej, odsunęło się na dalszy plan.

Nie zapomniał o Guthriem i Kenyonie ani o tym, co stało się przed dwunastoma laty.

Ale właśnie w tej chwili trzymał Aleksę w ramionach, więc inne sprawy mogły poczekać.

Objął ją mocniej. Była miękka i pełna energii. Czuł jej zapach. Znał już kobiety, które

pachniały atrakcyjnie, ale żadna nie mogła równać się z nią.

Jej kształty natychmiast go oczarowały. Wydawały się jakby stworzone specjalnie dla

niego. Pasowali do siebie idealnie. Gdy Aleksa westchnęła i rozchyliła wargi, miał wrażenie,

że mógłby w tej chwili podbić większą część cywilizowanego świata i jeszcze dotrzeć do

źródeł Amazonki.

Najpierw jednak pragnął się z nią kochać. Musiał się z nią kochać. Zaraz, tej nocy.

Przyciągnął ją bliżej. Przywarła udem do jego nogi, którą opierał o krawędź basenu

fontanny.

Nie ma nic bardziej uwodzicielskiego niż woda na pustyni.

Nie przerywając pocałunku, objął Aleksę wpół, podniósł z ziemi i trzymając w

objęciach, wszedł do basenu. Krople z wodotrysku opadały na nich ciepłym deszczem.

Aleksa westchnęła i zrobiła taki ruch, jakby się chciała odsunąć, ale wciąż z całej siły

trzymała Traska za ramiona. Wpatrywała się w niego przez kroplistą mgiełkę. Oczy jej lśniły,

a woda sklejała włosy i spływała po twarzy.

Nie mógł jej powiedzieć, jak bardzo jest podekscytowany i zachwycony własnym

wybuchem namiętności. Ich zbliżenie było w tej chwili czymś całkowicie naturalnym i

nieuniknionym.

- Trask... - Ujęła jego twarz w dłonie i dotknęła ustami policzka. Raz za razem

przyszczypując wargami skórę, dotarła aż do ucha, którego płatek delikatnie złapała zębami.

98

background image

On tymczasem poznawał dotykiem jej kształty. Przemoczona, cienka sukienka

oblepiła ją niczym dodatkowa warstwa naskórka. Przez mokrą tkaninę wyraźnie czuł ciepło

ciała. Gdy zamknął dłonie na piersiach, odkrył pod prawie przezroczystym staniczkiem

twarde duże grudki.

Opary unoszące się nad basenami zamieniały otoczenie w baśniową scenerie.

Rzeczywistość została za drzwiami. Pierwszy raz w życiu Trask zrobił coś niewyobrażalnego.

Z własnej, nieprzymuszonej woli pozwolił się unieść marzeniu.

Zawsze mogę się potem wycofać, pomyślał. Z faktami umiał sobie poradzić. W

konkretach zawsze był dobry. Ale w ten jeden, jedyny wieczór skapitulował i oddał się we

władzę marzeniu. Potrzebował tego.

Tylko w ten jeden wieczór.

Aleksa nie protestowała, kiedy rozpiął jej suknię na plecach. Zsunął mokry jedwab z

jej ciała i rzucił do wody. Potem rozpiął staniczek, który również opadł i wolno odpłynął.

Nagle poczuł jej dłonie na torsie. Dopiero teraz uświadomił sobie, że rozpięła mu

koszulę.

- Jak przyjemnie cię dotykać - szepnęła gdzieś przy jego ramieniu.

Usłyszał w jej głosie nieukrywany zachwyt. To był niezwykły afrodyzjak.

Nie potrzebował żadnego innego.

Przykląkł na jedno kolano i pociągnął pończochy w dół aż do kostek.

Powoli zaczął wędrować dłońmi z powrotem, w górę. Rozchylił Aleksie uda i wsunął

między nie palec. Wydała zduszony jęk. Jej paznokcie wpiły mu się w skórę.

Cofnął rękę, objął dłońmi pośladki i odnalazł językiem wejście do jej ciała. Drugiego

takiego smaku nie było we wszechświecie. Poczuł dojmujący głód, nienasycenie,

niewyobrażalne wprost pragnienie.

Wstał, spojrzał jej w oczy i zobaczył w nich namiętną tęsknotę.

Rozpiął pasek spodni.

Potrzebował tylko chwili, by wyjąć z kieszeni foliowy pakiecik i pozbyć się reszty

ubrania.

Gdy wziął Aleksę na ręce i niósł do najbliższej leżanki, wyszeptała jego imię. Niemal

cudem jeszcze odsunął chwilę największej rozkoszy.

Położył Aleksę na poduszkach i opadł na nią. Oplotła go nogami. Była wilgotna i

śliska.

99

background image

I gorąca. Och, jaka gorąca.

Z jękiem wdarł się głęboko w jej smukłe ciało. Uniosła biodra, wychodząc mu na

spotkanie. Odnalazł palcem wrażliwą grudkę między jej nogami i pogłaskał ją.

Dookoła woda w basenach bulgotała, pluskała, pryskała.

Pchnął, aby być w niej jeszcze głębiej.

Krzyknęła głośno, zadrżała i wyprężyła się pod ciężarem Traska. Próbował zapanować

nad sobą jak najdłużej, żeby cieszyć się rozkoszą partnerki, ale nie pozwoliły mu na to

zmysłowe ruchy jej ciała.

Gdzieś w wibrującej próżni zadźwięczał ostrzegawczy dzwonek. Przypominał o

niebezpieczeństwie poddawania się marzeniom.

Zlekceważył ostrzeżenie. Brutalnej konieczności powrotu na ziemię mógł stawić czoło

później.

A

leksa usiadła na krawędzi leżanki i ciaśniej otuliła ciało wielkim ręcznikiem

kąpielowym. Rozejrzała się ukradkiem, wciąż nie bardzo przekonana, czy przypadkiem nie

padła ofiarą halucynacji. Ale parna atmosfera, pieniste fontanny i lśniące płytki były bez

wątpienia prawdziwe.

To nie była ona. Nie mogła być ona. Ona nie zachowywała się w ten sposób.

Szalona kobieta, która w nią wstąpiła, bawiła się na sto dwa. Ale o następstwach

myślała już ta druga, prawdziwa Aleksa.

Popatrzyła na Traska, zbliżającego się do niej przez białawe opary. On również okręcił

się ręcznikiem, znalezionym w jednej z przebieralni. Niósł płaszcz kąpielowy.

Gdy podszedł bliżej, przyjrzała się zagadkowemu wyrazowi jego oczu. Czy

zaplanował wcześniej, że ją uwiedzie? A może poddał się czarowi chwili tak samo jak ona?

Albo już żałował tego epizodu? Albo po prostu chciał w ten sposób zdobyć nad nią władzę?

- Możesz wziąć ten płaszcz do domu - powiedział.

- Dobrze. - Nie rozumiała, dlaczego nagle zrobiło jej się podejrzanie ciepło. O zgrozo,

uświadomiła sobie, że policzki pałają jej rumieńcem.

To było śmieszne. Musiała wziąć się w garść, bo groziło jej straszne upokorzenie.

Przesłała Traskowi promienny uśmiech z nadzieją, że jest to mina wyrafinowanej

kobiety. Bądź chłodna, Alekso. Ryzykanci muszą być chłodni w każdej sytuacji.

100

background image

- Tłumaczenie twojemu personelowi, dlaczego nie mamy na sobie tych samych ubrań

co wcześniej, będzie chyba dość niezręczne - powiedziała.

- Drobiazg. Powiemy, że nagle postanowiliśmy się wykąpać w jednym z basenów. Nie

martw się tym. Wyszkolony personel wie, że nie zadaje się niepotrzebnych pytań. - Na

wargach zaigrał mu kpiący grymas. - Zwłaszcza szefowi.

- To nie powstrzyma ludzi przed snuciem domysłów na nasz temat. Sam nieraz

zwracałeś uwagę, że to jest małe miasteczko.

- Jeśli ma ci to poprawić samopoczucie, możemy wyjść drzwiami dla personelu.

Rozważając tę propozycję, wydęła wargi. Potem pokręciła głową.

- To byłoby jeszcze gorsze.

- Nie bardzo wiesz, co z tym zrobić, hm?

- Po prostu przyszło mi do głowy, że reperkusje mogą być dość kłopotliwe, to

wszystko. - W czasie gdy zmagała się z wkładaniem płaszcza kąpielowego, ręcznik

niebezpiecznie jej się obsunął. - Dla nas obojga.

- Nie zamierzam się tym przejmować - oznajmił. - A ty?

- Też nie. - A niech to. Czemu jej głos był taki piskliwy? Skupiła się na przywracaniu

mu normalnego tembru, a jednocześnie dalej szamotała się z płaszczem kąpielowym. - Czym

tu się martwić? Jesteśmy dorośli. Takie sprawy dzisiaj nie stanowią problemu.

Cholera. Znowu nie trafiła w rękaw. Musiała spróbować drugi raz.

- Poczekaj. Pomogę ci. - Trask wyjął jej z rąk płaszcz kąpielowy.

Aleksa odwróciła się do niego plecami i nie wiedząc, jak się zachować, kurczowo

zacisnęła obie dłonie na ręczniku.

- Musisz puścić ten ręcznik, jeśli chcesz włożyć płaszcz kąpielowy.

- Wiem.

Zaczerpnęła tchu, zamknęła oczy, puściła ręcznik i wsunęła ramiona w rękawy

rozpostartego płaszcza.

Ulżyło jej, że powiodła się od razu pierwsza próba. Chwyciła za dyndające końce

paska i zawiązała je na kokardę.

Bądź chłodna, szalona kobieto. Panujesz nad sytuacją.

Otworzyła oczy i stwierdziła, że Trask przygląda jej się z rozbawieniem.

- Może uda mi się znaleźć grzebień, żebyś mogła się uczesać.

101

background image

Włosy. Przesunęła dłonią po wilgotnych splątanych kosmykach. Sterczały na

wszystkie strony.

- Mam grzebień w torebce. - Wyrwała mu swoją torebkę z ręki, otworzyła jednym

szarpnięciem i równie energicznie wydobyła poszukiwany przedmiot. Przeciągnęła nim po

włosach. - Au!

Trask przyjrzał się wynikowi tego zabiegu.

- Może mnie się uda lepiej.

- Nie, nie. Dziękuję. - Zrezygnowała z przywracania włosów do jakiego takiego

porządku i zerknęła na zegarek. Wyglądało na to, że przetrwał kąpiel w fontannie. - Robi się

późno. Jutro mam mnóstwo pracy.

- Słusznie. Ja też.

Dziwny ton jego głosu sprawił, że poderwała głowę. Pochwyciła jego zmysłowe

spojrzenie.

- Trask, myślę... - Zmieszała się.

- Zastanawiasz się, czy to nie był poważny błąd? - spytał stanowczo zbyt obojętnie.

Zagotowało się w niej, i całe szczęście, bo ze złości zapomniała o zmieszaniu.

- Zastanawiałam się, czy nie stawiasz sobie tego samego pytania - odpaliła.

- Pożyjemy, zobaczymy. Nie ma innego wyjścia.

A

leksa obudziła się nagle tak spłoszona, że przez chwilę nie była pewna, czy do

sypialni nie dostał się włamywacz. Sparaliżował ją lęk. Leżała nieruchomo i nasłuchiwała z

niezwykłą uwagą, czy nie doleci jej skrzypnięcie podłogi albo odgłos czyjegoś oddechu.

Udawaj, że śpisz, pomyślała.

Telefon zadzwonił znowu.

Ulżyło jej. Na szczęście nie włamywacz.

Nie ma problemu. Z tym sobie poradzę.

Zerknęła na fosforyzująca, tarczę budzika i wyciągnęła rękę po słuchawkę. Piętnaście

po drugiej. Nikt o tej porze nie dzwoni z radosną nowiną.

Pomyślała o matce i Lloydzie na Maui. Jeśli coś się stało jednemu z nich lub obojgu...

W nocy zdarzają się również obsceniczne telefony. W tej chwili zgodziłaby się bez

wahania na chrapliwy oddech w słuchawce. Wszystko, byle nie złe wiadomości z Hawajów.

Przyłożyła słuchawkę do ucha.

102

background image

- Słucham?

- Trask uaktywnił wiry negatywnej energii. Trzymaj się z dala od niego.

Głos był cichy i zniekształcony, jakby osobnik, który dzwonił, zakrył mikrofon

chustką

- Kto mówi? - Aleksa usiadła na łóżku. - Wcale mi się nie podoba taki głupi żart.

- Wiry nie odzyskają równowagi, póki Trask jest tutaj. Grozi ci niebezpieczeństwo.

- Kto mówi? - Wytężyła słuch, starając się wyłapać znajomą nutę w dziwnie płasko

brzmiącym głosie. Zdawało jej się, że doleciał ją dźwięk zapuszczanego silnika. I inne głosy

w tle. Śmiech? Czyżby jakieś szczeniaki?

- Dostałaś ostrzeżenie. Trzymaj się z dala od Traska, bo inaczej porwie cię mroczna

nawałnica...

- Posłuchaj, ty mały bydlaku. Są kroki prawne, które...

Trzask. Połączenie przerwano.

Wolno odłożyła słuchawkę. Zapaliła światło i usiadła na krawędzi łóżka.

Z szafki obok wyjęła książkę telefoniczną. Szybko przemknęła wzrokiem po

użytecznych informacjach o poczcie głosowej, usługach telefonicznych, sposobach

uzyskiwania połączeń zamiejscowych, numerach kierunkowych i taryfach.

Znalazła potrzebne hasło i skorzystała z instrukcji, pozwalającej oddzwonić do

ostatniego rozmówcy.

Usłyszała sygnał w słuchawce. Z napięciem czekała, kto odbierze telefon. Gdzieś

czytała, że większość ofiar obscenicznych telefonów zna swojego dręczyciela.

Z drugiej strony opowiadanie o wirach negatywnej energii trudno uznać za

obsceniczne.

- Tak, słucham. Głos był młody. Akcent wskazywał na nastolatka.

- Kto mówi? - spytała Aleksa.

- Ja, Tarzan. To ty, Jane?

Zabrzmiały stłumione chichoty. Zawarczał samochodowy silnik.

W tle rozległ się inny głos.

- Do diabła, dzieciaki, przestańcie się bawić telefonem, bo jak mi Bóg miły, każę go

zdemontować!

Zirytowany dorosły, pomyślała Aleksa.

- Jeśli chcesz, żeby ktoś ci przywiózł gorzałę, to się nie wysilaj.

103

background image

Znowu rozległy się śmiechy nastolatków.

- Dajcie mi słuchawkę. - To był nowy głos, szorstki i agresywny. - Kto tam, do

cholery?

- Bardzo przepraszam, że przeszkadzam - powiedziała Aleksa arystokratycznym

tonem, jakiego zdołała się nauczyć, pracując w galerii. - Ktoś przed chwilą zatelefonował do

mnie z tego aparatu i odłożył słuchawkę. Chciałam się dowiedzieć, kto to był.

- Pewnie jeden z tych punków, które tu przesiadują. - Z głosu biła irytacja. - Była

dzisiaj potańcówka. Część dzieciaków jeszcze się tu kręci. Wie pani, jak to jest. Powinny

dawno być w łóżeczkach, ale rodziców teraz nic nie obchodzi, gdzie są ich pociechy.

- Przepraszam, ale „tu” to znaczy gdzie?

- Dodzwoniła się pani do budki telefonicznej przed barem Avalon Quick Stop. Jestem

kierownikiem nocnej zmiany.

- Rozumiem. Dziękuję za wyjaśnienie. Wie pan, jak to jest z takimi nocnymi

telefonami.

- Jasne. - Kierownik okazał się zaskakująco życzliwy. - Ale tym bym się raczej nie

przejmował. Znam większość z tych dzieciaków. Gdyby dowcipy się powtarzały, proszę dać

mi znać, to zaprowadzę tu porządek.

- Dziękuję.

Odłożyła słuchawkę. Zgasiła światło i wsunęła się pod koc.

Długo nie mogła zasnąć. Wpatrywała się w sufit i zastanawiała nad głosem osoby,

która do niej zadzwoniła.

Nie brzmiał młodo. Poza tym było bardzo mało prawdopodobne, żeby jakiś młokos,

który przyszedł się bawić w Avalon Quick Stop, interesował się Traskiem, wirami energii i

czymkolwiek, co dla nastolatka stanowi zamierzchłą przeszłość.

Zresztą sama dobrze wiedziała, że decydując się na seks z Traskiem, podejmuje

ryzyko. W tej sprawie na pewno nie potrzebowała ostrzegawczych telefonów po nocach.

104

background image

Rozdział piętnasty

J

ak wypadło przyjęcie? - spytał Nathan. - Próbowałem się z tobą wczoraj

skontaktować, żeby zdobyć relację z pierwszej ręki, ale nie odbierałeś telefonu.

- Dostałem twoje wiadomości. Poszło zgodnie z planem. - Trask ze słuchawką w dłoni

podszedł do drzwi. - Znasz Glendę. Zawsze ma wszystko zapięte na ostatni guzik.

- Jasne. Ciekaw jestem, co sądzisz o kolekcji sztuki.

- Interesująca. - Trask otworzył drzwi i wyszedł na balkon. - Przynajmniej na trawniku

przed hotelem nie mam żadnych różowych flamingów.

Jeszcze nie było południa, ale słońce już stało wysoko. Sylwetki samotnych stromych

wzgórz i strzelistych skał rysowały się na tle nieba.

- Polubisz art déco, kiedy zaczną o tobie mówić z powodu tej kolekcji. - Nathan na

chwile zamilkł. - Wciąż planujesz dłuższy pobyt w Arizonie?

Trask zerknął na skrzący się basen. Ożyły wspomnienia ostatniej nocy.

- Owszem.

Nathan jęknął.

- Podejrzewam, że nie mam co strzępić sobie języka i namawiać cię na powrót?

- Nie. Ale przypomniałeś mi, że potrzebuję czegoś z Seattle.

- Czego?

- Kawy. Poproś Berniego, żeby przysłał mi większą ilość tej co zwykle. Niech nada

nocnym kurierem.

Nathan parsknął pod nosem.

- Co ty właściwie tam robisz, J.L.?

- Naprawdę chcesz wiedzieć, co robię na wiosennym urlopie? Zastanówmy się.

Wczoraj wieczorem miałem randkę.

Po drugiej stronie linii zapadła znacząca cisza.

- Co takiego?

105

background image

- Nie zachowuj się tak, jakbym próbował skakać na bungee, albo ćwiczyć połykanie

mieczy.

- Nie byłeś na randce od miesięcy. - Nathan wydawał się bardzo zaintrygowany. - Coś

ty wymyślił? Z kim się spotykasz?

- Nazywa się Aleksa Chambers. Ma sklepik tutaj w miasteczku. Sprzedaje kiczowate

kopie muzealnych eksponatów. Wiesz, gargulce, skrzydlate lwy i zbroje.

- Nie wiedziałem, że się interesujesz tą branżą.

- Nigdy nie wiadomo, kiedy człowiekowi przyda się zbroja.

Nathan wybuchnął śmiechem. Wydawało się, że mu ulżyło.

- Jak poznałeś tę Aleksę?

- Była na przyjęciu.

- Mogę tylko powiedzieć, że wolę się martwić, czy pamiętasz o tym, żeby seks był

bezpieczny, niż zastanawiać się, czy minęła ci już obsesja na punkcie przeszłości.

Trask nie odpowiedział. Przez chwilę na linii panowała cisza.

- Cholera! - Rozbawienie Nathana uleciało w jednej chwili. Jego miejsce zajęła ponura

rezygnacja. - Wiedziałem, że to zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Jaki związek ma

Aleksa Chambers z twoją obsesją?

- Jest pasierbicą Lloyda Kenyona.

- Diabli nadali!

- Dziękuję za dobre słowo, braciszku. - Trask odwrócił się plecami do surowego

krajobrazu i wrócił do apartamentu. - Kończę rozmowę. Za pięć minut mam spotkanie.

- Poczekaj - powstrzymał go Nathan. - Posłuchaj mnie, J.L. Nie wiem, co ty knujesz,

ale nie podoba mi się ta cała Aleksa.

- Z uwagą wysłuchałem twojej opinii.

- Bez względu na to, co o tym myślisz, spotykanie się z pasierbicą Lloyda Kenyona

jest złym pomysłem. Ludzie zaczną się zastanawiać, czy nie masz jakichś ukrytych

motywów. Cholera, ja sam się zastanawiam...

Rozległo się pukanie. Trask zerknął na drzwi.

- Pora na mnie.

- Nie wykręcaj się, J.L. Muszę wbić ci trochę rozumu do głowy. Jesteś naczelnym

Avalon Resorts, Inc. Firma nie potrzebuje kłopotów...

106

background image

Trask delikatnie wcisnął guzik przerywający połączenie. Odłożył aparat telefoniczny

na biurko i podszedł do drzwi.

Na korytarzu stała Joanna Bell. Gdy uśmiechnęła się do niego, zauważył, że lekko

drżą jej wargi.

- Cześć, Trask.

Odsunął się na bok.

- Niech pani wejdzie, Joanno.

W

padłem, żeby się pożegnać. - Edward Vale stanął w tylnych drzwiach Elegant

Relic. Jak zwykle wyglądał bardzo schludnie w beżowej, sportowej marynarce, kremowej

koszuli i spodniach w podobnym odcieniu. - Wracam do Phoenix.

Aleksa zerknęła na niego z chmurną miną.

- Masz tupet, jeśli śmiesz się pokazać na moim progu po tym numerze, który

wywinąłeś z Tańczącym satyrem.

Niespokojnie drgnął.

- Wiem, wiem. Miałem nadzieję, że jeśli dam ci dzień na ochłonięcie, to będziesz

trochę mniej uprzedzona...

- Mniej uprzedzona? Do falsyfikatu w mojej pięknej kolekcji?

- Musiałem podjąć decyzję prezesa.

- Po cichu wetknąłeś tę rzeźbę do zachodniego skrzydła z nadzieją, że jej nie zauważę,

co?

- Spróbuj mnie zrozumieć. Nie mogłem udawać, że ta rzeźba nie istnieje. Trask chciał

obejrzeć wszystkie skatalogowane przedmioty, punkt po punkcie.

Aleksa pomyślała, że nie ma sensu znęcać się nad Edwardem. Stało się. Czy wyjdzie

jej to na lepsze, czy na gorsze, miał dopiero pokazać czas. Poza tym udało jej się ukryć

rzeźbę, zanim ktoś z krytyków sztuki zdążył ją obejrzeć. Przyszłość wydawała się bezpieczna.

Aleksa uznała, że stać ją na puszczenie dawnych win w niepamięć.

- Mniejsza o to. - Uśmiechnęła się do niego kwaśno. - Jeśli nie liczyć numeru z

Tańczącym satyrem, wszystko poszło dobrze. Dziękuję ci, Edwardzie. Wiem, że ryzykowałeś,

biorąc mnie do współpracy, i doceniam to.

- Nie ma o czym mówić. - Edward nieznacznie zaróżowił się na twarzy. - Jestem ci

gorąco wdzięczny. To był poważny klient, więc chciałem mieć pewność, że kolekcja w

107

background image

Avalon Resorts będzie najwyższej próby. Wiedziałem, że na twoim sądzie mogę polegać.

Zresztą mam jeszcze u ciebie dług wdzięczności za falsyfikaty z galerii McClelland, których

nie kupiłem.

- Jesteśmy kwita.

- Jeśli recenzje będą dobre, to jeszcze do ciebie zatelefonuję - obiecał. - Mam również

innych klientów, którzy chcą wzbogacić swoje kolekcje dwudziestowiecznej sztuki. I firmy, i

osoby prywatne.

- Zawsze wiesz, gdzie mnie znaleźć.

Pod wpływem nagłego odruchu Aleksa podeszła do niego i szybko go uściskała. Gdy

się cofnęła, ze zdziwieniem dostrzegła w jego oczach zatroskanie.

- Alekso, moja droga, waham się, czy to powiedzieć, ale zważywszy na nasze

długotrwale kontakty zawodowe i znajomość, która w moim odczuciu staje się coraz lepiej

scementowaną przyjaźnią...

- Wyduś to z siebie, Edwardzie.

- Niech będzie, powiem wprost. Słyszałem, że wczoraj wieczorem byłaś w klubie.

- I co z tego?

Edward odchrząknął.

- Podobno byłaś z Traskiem.

- Jak na człowieka, który się zarzeka, że nie chce dużo wiedzieć o kliencie, masz

zaskakująco dobrą orientację w najświeższych plotkach.

- Przypuszczam, że byłem raczej na końcu łańcucha ludzi, do których dotarła ta

informacja. Jeśli mam być szczery, szumi o tym całe miasto.

- Wszyscy mówią o tym, że zjadłam kolację z Traskiem? Widocznie mało się dzisiaj

dzieje w Avalon.

- Nie chodzi tylko o kolację - z naciskiem powiedział Edward. - Podobno potem

rozegrała się jakaś przykra scena na parkingu. A jeszcze potem pojechałaś z Traskiem do

hotelu i wyszłaś stamtąd ubrana w firmowy płaszcz kąpielowy.

Aleksa wyprostowała się i spojrzała wyniośle na Edwarda.

- Napadło na nas dwóch zbirów. Potłukli szyby w dżipie Traska. A potem jeszcze

zjawił się Guthrie. Doszło do dość ostrej wymiany zdań. Co zaś do płaszcza kąpielowego, to

po tym wszystkim poszliśmy popływać. No i koniec plotek.

108

background image

- Cholera. - Edward się skrzywił. - Wiedziałem, że nie powinienem zaczynać tej

rozmowy. To naprawdę nie są moje sprawy.

- Ano nie.

- Mimo wszystko jesteś moim przyjacielem, no i mam wobec ciebie dług

wdzięczności. - Edward zawahał się. - Przypuszczam, że nie zyskam w twoich oczach, jeśli

spróbuję cię ostrzec, żebyś trzymała się w bezpiecznej odległości od tego klienta.

Aleksie przypomniał się jej nocny rozmówca.

- Bezpiecznej?

- Muszę być szczery, moja droga. Jesteś uroczą, interesującą, atrakcyjną kobietą.

- Niesamowite, Edwardzie. Aż mi się zakręciło w głowie.

- To prawda. Gdybym miał skłonności w tym kierunku, sam dawno zaprosiłbym cię

na kolację.

Aleksa uśmiechnęła się szeroko.

- Ale nie masz, a Roger byłby wściekle zazdrosny.

- Tak. - Edward zebrał myśli. - Ale wracając do tematu. Słyszałem dostatecznie dużo

tutejszych plotek, by wnioskować, że zainteresowanie Traska twoją osobą musi wydawać się

podejrzane.

Ukryta w niej szalona istota bez zapowiedzi dała o sobie znać.

- Czyżby? A moje zainteresowanie jego osobą?

Edward wyraźnie się zmieszał.

- Słucham?

- Obawiasz się, że Trask może chcieć mnie wykorzystać. Ale czy tobie i innym

ludziom nie przyszło do głowy, że ja też mogę mieć swoje pokrętne powody, żeby się z nim

spotykać?

Edward zamrugał, oswajając się z nowym punktem widzenia.

- Nie. Szczerze mówiąc, nawet o tym nie pomyślałem.

- Posłuchaj, doceniam twoją troskę. Ale od czasu pracy w galerii McClelland nie

jestem niewinną panienką i straciłam naiwną wiarę w moich braci i siostry w

człowieczeństwie.

Edward skrzywił się.

- Pewnie właśnie tak jest.

109

background image

- Dobrze rozumiem, że Trask mógł mnie zaprosić na kolację z innych powodów niż

mój ujmujący wdzięk, dowcip i osobowość.

Edward wydawał się śmiertelnie zawstydzony.

- Nigdy nie sugerowałem, że brakuje ci dowcipu albo wdzięku. O osobowości nawet

nie wspomnę.

- Serdeczne dzięki, Ed.

- Nie błyszczę w tej rozmowie, co?

- Nie przejmuj się. - Próbowała krzepiąco się uśmiechnąć. - Wiem, co robię. -

Przynajmniej tak jej się zdawało. Właściwie powinna trzymać za siebie kciuki.

- Naturalnie. - Edward zajął się wygładzaniem rękawów płóciennej marynarki. -

Trudno, muszę już iść. Obiecałem Rogerowi, że zjemy razem kolację w Scottsdale.

- Do widzenia, Edwardzie. - Aleksa podeszła do drzwi. - Przekaż pozdrowienia

Rogerowi. I jeszcze raz dziękuję ci za wszystko. Oczywiście z wyjątkiem Tańczącego satyra.

- Cała przyjemność po mojej stronie, najdroższa. - Edward wsiadł do białej furgonetki.

- Zawsze mówiłem, że jeśli chodzi o początki dwudziestego wieku, to jesteś najlepsza w

branży. Niedługo wszyscy się o tym przekonają.

Uniósł w pożegnalnym geście starannie wypielęgnowaną rękę i wrzucił bieg.

N

ie bardzo wiem, jak to wyrazić. - Joanna odstawiła filiżankę na hotelowy wózek i

wstała z fotela. Podeszła do balkonowych drzwi i zapatrzyła się na słoneczny widok. - Z

pewnością ma pan wszelkie prawo powiedzieć mi, żebym pilnowała własnego nosa.

Trask oparł się o biurko.

- Chodzi o ostatni wieczór, prawda?

Skinęła głową.

- Tak. Słyszałam, że zaprosił pan Aleksę Chambers do klubu. Słyszałam też, że potem

między panem i Guthriem doszło do scysji na parkingu.

- Nie mam pojęcia, po co w ogóle wydawać „Avalon Herald”? Nowiny rozchodzą się

po miasteczku z taką szybkością, że drukowanie ich wydaje się pozbawione sensu.

Joanna spojrzała na niego cierpiętniczym wzrokiem.

- Przepraszam, Trask, ale muszę spytać, czy te plotki są prawdziwe.

- Które?

- Czy przyjechał pan do Avalon... żeby rozdrapywać stare rany?

110

background image

- Czy ta ewentualność panią martwi?

- Tak.

- Dlaczego?

- Bo chociaż wiem, że nie znajdzie pan odpowiedzi na swoje pytania, to obawiam się,

że przez zamęt, jakiego pan narobi, będzie wiele nieprzyjemności. Ucierpi na tym nie tylko

pan, lecz również różni niewinni ludzie.

- Jacy niewinni ludzie?

Joanna mocno splotła dłonie.

- Na przykład Aleksa Chambers.

Szybkość tej riposty go zaniepokoiła, ale zagłuszył wyrzuty sumienia.

- Skąd pewność, że nie znajdę odpowiedzi?

- Bo ich nie ma. A jeśli są, to nie takie, jakich pan oczekuje. Proszę mnie posłuchać,

Trask. Byłam zdruzgotana tym, co stało się dwanaście lat temu. Kochałam pańskiego ojca.

- Wiem.

- To był straszny wypadek. Ale tragedia, nie akt przemocy. Pogodziłam się już z

przeszłością. Sądziłam, że pan i pański brat zrobiliście to samo.

- Czym pani się konkretnie martwi?

- Nie wiem. - Joannie zadrżały usta. - Ale obawiam się, że będzie więcej takich

incydentów jak wczorajszy między panem i Guthriem. Komuś może stać się krzywda.

- Umiem sobie z nim poradzić.

- Na pewno? On pije znacznie więcej niż przed dwunastoma laty. I jest o wiele

bardziej nieobliczalny. Wiem to, bo przyjaźnię się z jego ostatnią byłą żoną, Liz. Jak pan

myśli, dlaczego się z nim rozwiodła? A czy zastanawiał się pan nad Lloydem Kenyonem? Co

on, pańskim zdaniem, zrobi, kiedy się dowie, że spotyka się pan z Aleksą?

Trask wzruszył ramionami.

- Nie mam pojęcia.

- Niech pan nie udaje. - W jej oczach pojawiła się desperacja. - Wie pan równie dobrze

jak ja, że gdy Kenyon o tym usłyszy, uzna, że chce się pan nią jakoś posłużyć. Będzie

wściekły.

- Aleksa jest dorosła i zna życie. Wie, co się stało dwanaście lat temu. Może

podejmować własne decyzje.

Joanna bez wahania skrzyżowała z nim spojrzenia.

111

background image

- Ona może mieć swoje powody, żeby się z panem spotykać. Na przykład, jeśli wydaje

jej się, że może panem manipulować. Czy pan się nad tym zastanawiał?

- Jestem gotów podjąć to ryzyko.

- W jakim celu? Co pan chce osiągnąć?

- Chcę zdobyć kilka informacji. Czy tak trudno to zrozumieć? Chcę wiedzieć, co się

stało przed dwunastoma laty.

- Mieszkam w tym miasteczku od prawie czternastu lat. Znam wszystkich ludzi,

którzy znali pańskiego ojca, i mówię panu, że nie było i nie ma wielkiego spisku, który

mógłby pan odkryć. Niech pan wraca do Seattle i zostawi nas w spokoju.

- Przykro mi, Joanno, ale nie mogę. Jeszcze nie.

K

olejka ludzi, którzy przyszli kupić książkę Żyć według wskazań Dimensions i

zdobyć autograf jej autora, Webstera Bella, ciągnęła się jeszcze za drzwi sklepiku Aleksy.

Zaczęła maleć dopiero pod koniec dyżuru autora.

Niektórzy zwolennicy Webstera zaglądali po drodze do Elegant Relic, ale sprzedaż nie

szła dobrze. Ludzie przyszli na Avalon Plaza po książki, nie po zbroje i egipską biżuterię.

Aleksa i jej pomocnica Kerry sprzedały klientom Webstera Bella jedynie zestaw podpórek do

książek w kształcie gargulców i jedną tarczę krzyżowców.

Tuż przed końcem urzędowania Webstera w Spheres Aleksa doszła do wniosku, że nie

ma co się spodziewać ożywienia w interesach, zostawiła więc Kerry na straży sklepiku i

poszła do Café Solstice po mrożoną zieloną herbatę.

Gdy przechodziła obok księgarni, Dylan Fenn wystawił głowę i przyzwał ją

skinieniem palca. Jego anielskie platynowe włosy lśniły w słońcu. Wydawał się bardzo

zadowolony z siebie.

- Masz szczęście, Alekso. Webster jeszcze nie wyszedł, a zostało mi kilka

egzemplarzy jego książki.

- To nie jest fair, Dylan. Kiedy ostatnio namówiłam cię na kupno gargulca?

- Niech się zastanowię. - Przez chwilę udawał, że się namyśla. - Chyba w grudniu,

dwudziestego dziewiątego, kiedy się zorientowałaś, że zostanie ci dużo tych małych

gargulców w stroju świętego Mikołaja.

- Oj, niech ci będzie. Kupię książkę. Ale musisz wiedzieć, że życie według wskazań

Dimensions jest nie dla mnie.

112

background image

- Ciągle mi to powtarzasz, ale ja się nie poddaję. Pozytywna energia musi kiedyś

wywrzeć na ciebie wpływ. Nie możesz się zawsze opierać jej wirom. Bądź co bądź jesteśmy

w Avalon.

- Chcesz powiedzieć, że wisi nade mną klątwa pozytywnego myślenia?

Dylan wyszczerzył zęby.

- Coś w tym rodzaju.

W drzwiach błysnęło srebro i turkusy, bo za Dylanem stanął Webster. Przesłał Aleksie

charyzmatyczny uśmiech. Jego oczy, z których obficie promieniowały empatia i zrozumienie,

miały kolor bursztynu.

- Nie męcz jej. - Ojcowskim gestem położył Dylanowi rękę na ramieniu. - Każdy sam,

gdy dojrzeje, znajdzie swoją drogę do instytutu. Jak się pani ma, Alekso?

- Dziękuję, dobrze. - Zaczerwieniła się. - Rzecz jasna z przyjemnością poproszę o

autograf na pana książce, panie Webster.

Zachichotał. Brzmiało to prawie jak muzyka, głos był niski i dźwięczny.

- Wcale nie ma pani obowiązku kupić książki tylko dlatego, że zna pani autora.

- Nie, nie, naprawdę chcę kupić.

Dylan odsunął się od drzwi.

- Zapraszam. Zaraz dam ci egzemplarz. Webster podpisze.

- Wspaniale. - Aleksa starała się wykrzesać z siebie choć odrobinę szczerego

entuzjazmu. Uśmiechnęła się pięknie do Webstera.

- Zdaje się, że miał pan dzisiaj tłumy klientów.

- Owszem, bardzo obiecująca frekwencja, naturalnie dzięki Dylanowi.

- Ja tylko sprzedaję książki. - Dylan wziął jeden egzemplarz Żyć według wskazań

Dimensions z niewielkiego stosiku, który został jeszcze przy stoliku autora. - A pan ściąga

tłumy, Webster.

- Ten tytuł rzeczywiście osiąga niezłe wyniki. - Webster zerknął na okładkę swojej

książki. - Miejmy nadzieję, że zmieni życie przynajmniej kilku osób.

Zmieni życie kilku osób? W zestawieniu z tym celem własne aspiracje zawodowe

wydały się nagle Aleksie żałośnie przyziemne.

Webster otworzył książkę i wyjął z kieszeni kosztowne srebrne pióro zdobione

turkusami. Nabazgrał w poprzek strony krótką dedykację i złożył podpis.

- Proszę bardzo. - Podał książkę Aleksie.

113

background image

- Dziękuję. - Postanowiła umieścić ją na półce w salonie. Nikt nie musiał wiedzieć, że

Aleksa Chambers jest jedną z może trzech osób w Avalon, które nie przeczytały żadnej

książki Webstera Bella.

Do księgarni weszło dwoje klientów. Kobieta poprosiła Dylana o przewodnik po

metafizycznych punktach energetycznych, znajdujących się w okolicy na pustyni. Dylan

zaprowadził ją i jej przyjaciela do półek w drugim końcu księgarni.

Aleksa została sama z Websterem. Chciała powoli wycofać się za próg, przypomniała

sobie jednak, że jeszcze nie zapłaciła za książkę, więc przystanęła.

- Mam nadzieję, że moja książka się pani przyda - powiedział autor bardzo cicho. -

Droga instytutu Dimensions jest drogą pokoju i harmonii. Większość z nas doświadcza w

życiu zbyt wielu stresów. Kluczem do wykorzystania naszych prawdziwych potencjałów jest

oparcie się negatywnym siłom, które nas otaczają.

Coś w jego głosie przyciągnęło jej uwagę. Skupione na niej spojrzenie Bella

wprawiało ją w zakłopotanie.

- Jasne - powiedziała. - Pokój i harmonia.

- Alekso, waham się, czy mogę sobie pozwolić na osobistą uwagę. - Webster popatrzył

w drugi koniec sali, gdzie Dylan wciąż obsługiwał klientów. Potem jeszcze bardziej zniżył

głos. - Właściwie nie znamy się dobrze. Ale wiem, że przyjaźni się pani z Joanną. Czy mogę

być szczery?

- No...

- Wyczuwam poważne zakłócenia w pani aurze.

- O, do diabla! To śmieszne, że pan o tym wspomina. Właśnie ostatnio martwiłam się

o swoją aurę.

Uśmiechnął się smutno.

- Wiem, że tym, którzy nie odnaleźli jeszcze źródła swojej mocy, tacy ludzie jak ja

wydają się śmieszni.

Zmieszała się.

- Przepraszam. Nie chciałam dać do zrozumienia, że pan wydaje mi się śmieszny.

Próbowałam...

- Nic się nie stało. - Uśmiechnął się z autoironią. - Mnie to nie przeszkadza. Co tam,

jeśli ten metafizyczny interes kiedyś się zawali, zawsze mogę znaleźć pracę jako

rozśmieszacz.

114

background image

Aleksa trochę się odprężyła.

- Przepraszam. W pobliżu guru zawsze zachowuję się dość nerwowo.

Webster przestał się uśmiechać. Spojrzał na nią z troską.

- Wie pani, nie uważam się za gum. Próbuję tylko pomóc innym w znalezieniu

wewnętrznego pokoju, który na swój użytek znalazłem właśnie tutaj, w tej czerwonej krainie

otaczającej Avalon.

- Jasne - powiedziała szybko.

- Ale nie o tym chciałem porozmawiać. Słyszałem, co się stało wczoraj w Red Canyon

Country Club.

- Odnoszę wrażenie, że nie ma już ani jednej osoby, która nie słyszałaby o mojej

kolacji z Traskiem.

- Proszę mi wierzyć, wspominam o tym tylko dlatego, że jestem szczerze zatroskany.

Od Joanny słyszałem, że Vivien i Lloyd Kenyonowie wyjechali z miasta. Może nie mówili

pani, że Traska i Lloyda antagonizuje pewne zdarzenie.

Aleksa spojrzała na niego z ukosa.

- Dobrze wiem, co się stało przed dwunastoma laty. Nie chcę o tym rozmawiać.

Webster skrzywił się.

- Wygląda na to, że zostałem przywołany do porządku.

- Przepraszam. Nie chcę być niegrzeczna, ale nie wydaje mi się, żeby odgrzewanie

starych plotek mogło przynieść jakieś korzyści.

- Jestem tego samego zdania, Alekso. Plotki są, najogólniej rzecz biorąc, skrajnie

negatywną siłą. Martwi mnie jednak, że być może Trask wrócił do Avalon, by ożywić

przeszłość. Niewykluczone, że chce posłużyć się panią dla osiągnięcia swoich celów.

- Doceniam pańską troskę - powiedziała chłodno Aleksa.

- Ale to nie moja sprawa, tak? - Webster przesłał jej wymuszony uśmiech. - Dobrze,

już nic więcej o tym nie powiem. Ale proszę, niech pani pozwoli, że przekażę jej szczyptę

metafizycznej mądrości starożytnych.

- To znaczy?

Pochylił się prawie do samego jej ucha i zniżył głos do szeptu.

- Nie podniecaj się kutaskiem, kiedy jesteś z Traskiem.

Potem natychmiast się wyprostował. Nie zważając na wytrzeszczone oczy Aleksy,

niedbałym uniesieniem dłoni pożegnał Dylana i z porozumiewawczym mrugnięciem opuścił

115

background image

księgarnię. Dopiero po jego wyjściu Aleksa otrząsnęła się z osłupienia. Poczekała, aż klienci

również znajdą się na ulicy, i podeszła do lady ze swoim egzemplarzem Żyć według wskazań

Dimensions.

- Nic mi nie mów, sam zgadnę. - Dylan spojrzał na nią znacząco, biorąc książkę z jej

rąk. - Webster wystąpił z małą ojcowską radą?

- Skąd wiesz?

- Nie żartuj! - Nacisnął kilka klawiszy kasy. - Wszyscy wiedzą o tobie i Trasku w

klubie wczoraj wieczorem. I o bójce z Guthriem.

- Nie było bójki. Trask spłoszył dwóch chętnych do rozboju, a potem zamienił kilka

zdań z Guthriem, i tyle. - Zastanawiała się, ile jeszcze razy będzie musiała opowiedzieć tę

historię.

- Skoro tak mówisz. - Dylan otaksował ją wzrokiem. - Osobiście radziłbym ci trzymać

się z dala od Traska.

- Zdaje się, że dzisiaj słyszałam już tę radę kilka razy. - Zawahała się. - Dylan, czy

mieszkałeś tu, w Avalon, dwanaście lat temu?

- Pewnie, że tak. - Wsunął książkę do papierowej torby. - Prowadziłem wtedy

księgarnię w instytucie.

- Naprawdę? Pracowałeś dla Webstera Bella?

- A co w tym dziwnego? Zanim otwarto hotel, instytut był największym pracodawcą w

Avalon. - Dylan odłożył zapakowaną książkę na bok i oparł się łokciami o kontuar. - To

Webster zachęcił mnie parę lat temu do otwarcia Spheres. Twierdził, że muszę się rozwijać i

w wymiarze osobowym, i zawodowym. Zawsze będę mu za to wdzięczny.

- Webster wydaje mi się sympatyczny, lubię też Joannę, ale muszę powiedzieć, że

trochę mnie zniesmacza to jego robienie z siebie guru. Jak dla mnie za bardzo pachnie to

telemisjonarstwem.

Dylan się uśmiechnął.

- W metafizyce zawsze było dużo lipy, bo to są wielkie pieniądze. Ale Bell nie wciska

kitu. Ludzie się do niego garną. Sama widziałaś dzisiaj, ilu było chętnych do kupienia jego

książki. Umie do nich trafić. Zmienia ich życie.

- Joanna mówiła mi, że ośrodek w Avalon znakomicie prosperuje, więc Webster

zamierza otworzyć drugi w pobliżu Santa Fe.

116

background image

- To prawda. - Dylan zapatrzył się w cieniste miejsce przed księgarnią. - Ten człowiek

ma poczucie misji. Odkąd dwadzieścia lat temu zmarła mu żona, skupił całą uwagę na swoim

przesłaniu.

- Nie ożenił się drugi raz?

- Nie.

- Joanna też nie jest mężatką - powiedziała Aleksa. - Czy to nie wydaje ci się trochę

dziwne?

- Myślę, że w życiu Webstera nie ma miejsca na żonę. A Joanna nie wykazuje

najmniejszego zainteresowania zamążpójściem od czasu śmierci Harry’ego Traska.

- Chyba jest bardzo blisko z Websterem.

Dylan skinął głową.

- Tylko raz słyszałem, że się kłócili. Wtedy gdy Joanna powiedziała mu, że wychodzi

za mąż za Harry’ego Traska.

Aleksa spojrzała na niego zaskoczona.

- Był przeciwny temu małżeństwu?

- Od samego początku.

- A wiesz może dlaczego?

Dylan wzruszył ramionami.

- Joanna nigdy dużo o tym nie mówiła, ale Webster najwyraźniej chciał ją chronić.

Prawdopodobnie obawiał się, że Harry’ego Traska interesują tylko jej pieniądze.

- Z tego co, słyszałem - rozległ się znajomy skwaszony głos - Webster miał poważne

powody do niepokoju. Ludzie, którzy znali Harry’ego Traska, mówią o nim, że miał talent do

bardzo kosztownych przedsięwzięć, które nigdy nie chciały wypalić.

Aleksa obróciła się i zobaczyła w drzwiach Stewarta Luttona. Uśmiechnęła się do

niego.

Stewart nie odwzajemnił uśmiechu. Nie przejęła się tym. On nigdy się nie uśmiechał.

Kłóciłoby się to z jego pozą. Aleksę nieraz kusiło, żeby go spytać, skąd i od kiedy ma tatuaże

na ramionach, ale nigdy nie znalazła w sobie dość śmiałości.

Te jego prywatne dzieła sztuki można było oglądać przez większą część roku, bo

Stewart niemal każdego dnia ubierał się tak samo. Deszcz czy słońce, gorąco czy zimno,

zjawiał się w Café Solstice w podkoszulku z motocyklem, szortach i sandałach. Długie

siwiejące włosy podtrzymywał opaską z materiału.

117

background image

Jedynym jaskrawym akcentem jego stroju była bransoleta instytutu na lewym

nadgarstku. Nikt na Avalon Plaza nie wiedział wiele o Stewarcie, jednak gdy przychodziło do

mieszania i parzenia herbaty, wszyscy zgadzali się, że jest prawdziwym artystą.

- Właśnie szłam do Café Solstice, gdy tu obecny Dylan wciągnął mnie do swojej

jaskini i zmusił do kupienia książki - powiedziała Aleksa.

- Ej, nie miej do mnie pretensji. - Dylan przesłał jej wniebowzięty uśmiech. -

Widocznie taki skutek wywarła energia wirów znajdujących się pod moim sklepem.

- Mhm. - Aleksa zwróciła się z powrotem do Stewarta: - Uważasz więc, że Webster

miał powody martwić się o to, że Joanna utraci spadek?

- Wszyscy w okolicy są raczej zgodni co do tego, że Harry Trask szybko by go

zmarnotrawił. - Stewart zmrużył oczy. - Szkoda by było.

Aleksa się zadumała.

- Joanna jest inteligentną kobietą. Myślę, że umiałaby zatroszczyć się o własne

pieniądze.

Stewart spochmurniał.

- Nawet jeśli masz rację, to dla instytutu te pieniądze byłyby stracone.

Aleksa wlepiła w niego wzrok. Fakty zaczęły jej się układać w logiczny ciąg.

- Chcesz powiedzieć, że Joanna zainwestowała w instytut?

- Nie wiedziałaś o tym? - Dylan spojrzał na nią wyraźnie zaskoczony. - A kto, twoim

zdaniem, dał pieniądze na wybudowanie bazy noclegowej ośrodka i budynku seminaryjnego?

Żaden bank nie chciał wtedy gadać z Websterem.

Stewart zerknął na Aleksę.

- A kto, twoim zdaniem, pomaga mu sfinansować nowy ośrodek w Santa Fe?

- Joanna?

Skinął głową.

- Ona zawsze była na miejscu, kiedy potrzebował finansowego wsparcia swojej pracy.

Bez niej jego przesłanie dotarłoby najwyżej do garstki ludzi.

Dylan wzruszył ramionami.

- Naturalnie Joanna nie jest jedynym inwestorem, ale za to ważnym. Zwłaszcza na

początku jej pieniądze miały kluczowe znaczenie. A teraz znowu nabrały wagi ze względu na

ośrodek w Santa Fe.

- Rozumiem - powiedziała Aleksa.

118

background image

Dylan przez chwilę wpatrywał się w swoje dłonie. Gdy podniósł głowę, w jego

niebieskich oczach widniała troska.

- Wiem, że to nie moja sprawa, ale wczoraj jadłaś kolację z Traskiem...

- Masz rację, Dylan - powiedziała łagodnie. - To rzeczywiście nie twoja sprawa.

Jego blada skóra przybrała nagle odcień czerwieni.

- Przepraszam.

Teraz ona wprawiła go w zakłopotanie. Uśmiechnęła się, żeby zatuszować ostrość

odprawy.

- Wiem, że masz dobre intencje. Ale nie martw się o mnie, Dylan. Sama umiem się o

siebie zatroszczyć.

- Jasne. - Spojrzał na nią z żałosnym uśmiechem. - Nie chciałem udawać starszego

brata. Tak jakoś wyszło, bo ten cały powrót Traska do Avalon psuje ludziom krew.

- Co masz na myśli?

- On chce powiedzieć, że zanosi się na kłopoty - wyjaśnił Stewart złowieszczym

tonem. - Trzymaj się z dala od Traska, bo inaczej możesz na własnej skórze odczuć skutki

uwolnienia w Avalon złej energii.

Aleksa wlepiła w niego zdziwiony wzrok.

- Mówisz poważnie, hm?

- Stewart zawsze mówi poważnie, powinnaś to wiedzieć - wtrącił oschle Dylan. - I

odczuwa silną więź z instytutem, no nie, Stewart?

W oczach Stewarta pojawił się zapalczywy błysk.

- Instytut zmienił moje życie.

- Właśnie. - Dylan zrobił głupią minę i zwrócił się z powrotem do Aleksy: - Ale dość

tego melodramatu. Bierzmy się do ważniejszych spraw.

- Czyli? - uprzejmie zainteresowała się Aleksa.

Przewrócił oczami.

- Nie udawaj tępej, bo ci z tym nie do twarzy. To jasne, że wszyscy w mieście chcą

wiedzieć, czy plotki są prawdziwe.

Aleksa postanowiła, że nie sprzeda tanio swojej skóry.

- Jakie plotki?

Radośnie wyszczerzył zęby.

119

background image

- Czy wczoraj w nocy urządziliście sobie z Traskiem dziką orgię na basenie w nowym

hotelu?

- To mnie przerasta - powiedziała bardzo cicho. - Tak dawno nie brałam udziału w

orgii, że już zapomniałam, co to właściwie jest.

O

piątej po południu wielki cień padł na makietę megalitów ze Stonehenge,

wystawioną w witrynie Elegant Relic. Aleksa, która właśnie przekręcała tabliczkę na

drzwiach, tak by napis ZAMKNIĘTE znalazł się od strony ulicy, zerknęła na chodnik

zdobiony treliażami.

Stał tam Trask. Poczuła, że nie może zapanować nad zdenerwowaniem. On

tymczasem poczekał, aż obrócona tabliczka na drzwiach znieruchomieje, a potem wszedł do

sklepiku.

- Czy słusznie zakładam, że spędziła pani dzień w ten sam sposób co ja? - spytał bez

wstępów.

- To zależy. - Żeby się od niego odgrodzić, stanęła za kontuarem. To jej dodało

pewności siebie, choć nie bardzo rozumiała dlaczego. - Co pan dzisiaj porabiał?

- Odbierałem ostrzeżenia.

- Co za dziwny zbieg okoliczności. Robiłam dokładnie to samo.

Skinął głową.

- Dla porządku chciałbym wiedzieć, ile osób zadało sobie trud powiedzenia pani, że

słyszały o bójce na parkingu, orgii na basenie, i radziły, żeby trzymała się pani ode mnie z

daleka?

Oparła się o kontuar, wyciągnęła dłoń i zaczęła liczyć na palcach.

- Sprawdźmy. Jeśli liczyć ten obsceniczny telefon w nocy...

Uniósł brwi.

- Ktoś do pani dzwonił?

- Jakiś bałwan skorzystał z automatu przy całodobowym barze, żeby poinformować

mnie, że zostały rozbudzone mroczne wiry.

- Powiada pani: rozbudzone?

Zmierzyła go karcącym spojrzeniem.

- Niech pan nie zaczyna. Jak mówiłam, jeśli wliczyć tę rozmowę telefoniczną, to

wyjdzie mi w sumie mniej więcej pół tuzina ostrzeżeń.

120

background image

Trask podszedł do dużego kilimu, przedstawiającego jednorożca i damę odzianą w

średniowieczną szatę.

- Jak pani to znosi?

- Ostrzeżenia? - Westchnęła. - Wszyscy mają dobre intencje. Ale ogólnie rzecz biorąc,

trochę mnie to irytuje.

- Owszem, mnie też. Wynikałoby z tego, że jedno z nas jest niewolnikiem

namiętności, a drugie uwodzicielem i manipulatorem, niewahającym się wykorzystać seksu

do osiągnięcia swoich celów.

Odkaszlnęła.

- Czy zauważył pan zgodność poglądów co do tego, które z nas jest niewolnikiem

namiętności, a które uwodzicielem pozbawionym skrupułów?

- Według obecnych notowań, pani jest niewolnicą. Mnie przyznano tę drugą rolę.

- Cholera, tego się obawiałam. To nie jest fair.

W dalszym ciągu przyglądał się kilimowi.

- Nie podoba się pani rola kobiety zniewolonej namiętnością?

- Mam wrażenie, że to obraża moją inteligencję.

- Coś w tym jest. - Odwrócił się od jednorożca i spojrzał jej w oczy. - Czy to znaczy,

że zechce pani iść ze mną jeszcze raz na kolację, aby omówić podział ról?

Zabębniła palcami na kontuarze.

- Może byłoby lepiej, gdybyśmy pozostali przy rozmowach o łączących nas

interesach.

- Naprawdę tak pani widzi naszą znajomość? Jako umowę ludzi interesu?

O, szalona kobieto!

- Przecież właśnie tak ustaliliśmy.

Na moment zapadła cisza.

- Z grubsza rzecz biorąc, tak.

Powiedziała sobie, że panuje nad sytuacją. Bez kłopotów. Najwidoczniej im częściej

się ryzykuje, tym lepiej znosi się ciężary ryzyka. Wyprostowała się za kontuarem.

- Chętnie zjem z panem kolację. Ale u mnie. Wolałabym, żebyśmy mieli trochę

prywatności, na co w żadnej restauracji w Avalon raczej nie możemy liczyć.

Spojrzał na nią domyślnie.

- Tym razem chce pani być na swoim gruncie, tak?

121

background image

- Owszem. - Ślicznie się do niego uśmiechnęła, co miało dowodzić tego, że to ona

panuje nad sytuacją. - Tym razem chcę być na swoim gruncie.

122

background image

Rozdział szesnasty

S

kalne słupy dominujące w krajobrazie Avalon jarzyły się pomarańczowoczerwonym

światłem zachodzącego słońca. Trask podszedł do krawędzi patia, oparł stopę na niskim

kamiennym murku i zapatrzył się w dał.

Z tego miejsca nie widział Avalon Point, wiedział jednak, że do urwiska jest blisko.

Naturalne wzniesienie terenu przed patiem domu Aleksy zasłaniało drogę na skałach, od

czasu do czasu dochodził jednak z oddali pomruk samochodowego silnika.

Usłyszał szmer przesuwanych drzwi i sandałki Aleksy cicho zaskrzypiały na płytkach.

- Kolacja będzie gotowa za kilka minut. - Podała mu piwo. - Mam nadzieję, że lubi

pan Przysmak Południowego Zachodu.

Biorąc od niej butelkę, poczuł delikatny aromat świeżo rozkrojonej limonki.

- Czy to jest podobne do Przysmaku Pacyfiku?

- Wcale bym się nie zdziwiła. Ale my prawdopodobnie używamy więcej tortilli i

pieprzu chili. - Popatrzyła na rudziejące kaniony. - Kto pana dzisiaj ostrzegał?

Upił łyk zimnego piwa i przez chwilę rozważał odpowiedź.

- Na przykład Joanna Bell.

- Naprawdę? - Wydała się zaskoczona. - Mnie pouczał jej brat.

Tym razem to on się zdziwił. Obrócił głowę i spojrzał na Aleksę.

- Ostrzegł panią Webster Bell osobiście?

- Mhm. - Skrzywiła się. - Naturalnie nie on jeden. Także Edward Vale, Dylan Fenn,

który ma księgarnię przy Avalon Plaza, i jeszcze facet prowadzący tam kawiarnię, Stewart

Lutton.

- Co oni wszyscy pani powiedzieli?

- Sprowadzało się to w zasadzie do jednego. Zgodnie twierdzili, że powinnam trzymać

się od pana z daleka.

Przyjrzał się meksykańskiej etykiecie na butelce.

123

background image

- Joannie także nie spodobało się nasze spotkanie. Ale posunęła się nawet nieco dalej.

- To znaczy?

- Powiedziała mi, żebym nie rozgrzebywał przeszłości.

- No, no, no. - Wysączyła łyk wina, którego sama sobie nalała. - Czy podała panu

konkretny powód?

- Podobno mogą na tym ucierpieć niewinni ludzie.

Aleksa jęknęła.

- Przypuszczam, że po jej ostrzeżeniu upewnił się pan w swoich podejrzeniach co do

istnienia złowrogich zagadek i wielkiego spisku tu, w Avalon.

- Gdyby dwanaście łat temu zdarzył się jedynie wypadek, to dlaczego, u diabła, ktoś

miałby teraz ucierpieć albo się zaniepokoić z powodu mojego wypytywania? - spytał cicho.

Aleksa spojrzała mu w oczy.

- Może Joanna obawia się, że to pan ucierpi? Wszyscy twierdzą, że kochała pańskiego

ojca. Może próbuje pana chronić?

- Przed czym? Przed odkryciem, że tata sam był odpowiedzialny za swoje kłopoty w

interesach? Że dał się ponieść wizji, do której całkiem stracił dystans? Że wciągnąłby

Kenyona i Guthriego w finansowe bagno, gdyby nie musiał wszystkiego sprzedać na pokrycie

długów? - Trask mocniej zacisnął dłoń na butelce piwa. - Przecież to wszystko już wiem.

Aleksa spojrzała zadumanym wzrokiem na pustynny krajobraz.

- Na to wygląda.

Zapadło milczenie. Zmierzchało. Trask zobaczył, że w domach rozrzuconych po

okolicy zaczynają zapalać się światła. Aleksa nie wróciła jednak do środka, żeby sprawdzić,

czy coś się nie przypala w kuchni. Wyczuł jej napięcie.

- Czyżbym nie wiedział czegoś ważnego?

Popatrzyła na wino w kieliszku.

- Waham się, czy panu o tym wspomnieć, bo nie chcę jeszcze dolewać oliwy do

pańskich teorii.

- Już i tak wszystko się pali.

- Dowiedziałam się dzisiaj, że Webster Bell mógł mieć poważne zastrzeżenia wobec

ewentualnego małżeństwa Joanny z pańskim ojcem.

Trask obrócił się do niej tak gwałtownie, że aż pisnęła przestraszona i cofnęła się o

krok.

124

background image

Przyjrzał się jej twarzy. Było coraz ciemniej i nie był w stanie nic wyczytać z jej oczu.

- Czy jest pani tego pewna?

- Nie - odparła szybko. - To tylko plotka. Słyszałam ją od Dylana Ferma i Stewarta

Luttona, o których panu wcześniej wspomniałam.

- Czy wyjaśnili pani, dlaczego Bell nie chciał, żeby Joanna poślubiła mojego tatę?

Aleksa zawahała się.

- Najprawdopodobniej obawiał się, że pański ojciec przepuści znaczną część

dziedzicznego kapitału Joanny na budowę nowego hotelu.

Rysy twarzy Traska stężały.

- Nie mogę mieć pretensji do Bella, że niepokoiła go taka możliwość. Dla

usprawiedliwienia taty mogę tylko powiedzieć, że on nigdy nie nazwałby tego procederu

posługiwaniem się cudzymi pieniędzmi. On nazwałby to inwestycją.

- Wydaje mi się, że Webster nie ufał pańskiemu ojcu, jeśli chodzi o finanse.

Trask wypił trochę piwa.

- Miał rację.

Aleksa znowu na chwilę zamilkła.

- Mam jeszcze jedną starą plotkę od znajomych - powiedziała w końcu.

- Widzę, że dziś wieczorem jest pani prawdziwą kopalnią informacji.

- Tłumaczę sobie, że pomagam panu w dobrze pojętym własnym interesie.

- Im szybciej się dowiem, co zaszło dwanaście lat temu, tym szybciej wyjadę, tak?

Popatrzyła na niego, ale zmrok się pogłębił i teraz nawet jej wyraz twarzy był już

nieczytelny.

- Chodzi o to - podjęła zdecydowanie po chwili - że Webster Bell mógł sprzeciwić się

małżeństwu siostry nie dlatego, żeby ją chronić.

- Słucham uważnie.

Aleksa głośno nabrała powietrza i powoli je wypuściła.

- Potrzebował pieniędzy przyrodniej siostry, żeby sfinansować rozwój instytutu. Z

punktu widzenia ekonomii Joanna była jednym z fundamentów jego przedsięwzięcia.

Trask zaniemówił z wrażenia. Cholera! Jak mógł przegapić kogoś tak oczywistego jak

Webster Bell?

125

background image

Przez dłuższą chwilę zastanawiał się nad nowym tropem. Wnioski nie bardzo mu się

podobały. Bez wątpienia, rozmyślając o tej sprawie przez ostatnie dwa lata, nie mylił się aż

tak bardzo. Ale obsesyjnie trzymał się jednej hipotezy.

Teraz zaczął szukać innych punktów zaczepienia.

- Na czym polega pani strategia, Alekso? Czy chce mnie pani poszczuć na Bella w

nadziei, że zapomnę o Guthriem i Kenyonie?

- Wiedziałam, że powinnam siedzieć cicho. - Odwróciła się do niego plecami i ruszyła

do kuchni. - Czy zawsze był pan tak podejrzliwy, Trask? A może nabył pan tej fatalnej cechy

dopiero ostatnio?

- Taki już się urodziłem.

- Rozumiem. To jest najlepszy argument na rzecz inżynierii genetycznej, jaki do tej

pory słyszałam.

A

leksa miała rację co do kolacji, pomyślał Trask. Przysmak Południowego Zachodu

nie różniłby się od Przysmaku Pacyfiku, gdyby nie tortille i chili. Można się było

przyzwyczaić.

Jedli na patiu. Księżycowa poświata mieszała się z migotliwym światłem świec. Niebo

było bardzo ciemne; wyglądało jak odwrócona czara z kobaltowego szklą, ozdobiona

brylantami. Raz po raz powiewał ciepły wietrzyk.

Trudno było o bardziej romantyczną scenerię. Trask bardzo żałował, że wcześniej

zepsuł nastrój. Odkąd oskarżył Aleksę o próby sprowadzenia jego śledztwa na manowce,

rozmowa się nie kleiła.

Rozważał, czy Aleksa wyrzuci go za drzwi zaraz po kolacji, czy może poczęstuje go

jeszcze herbatą.

Zastanawiał się też, jak by zareagowała, gdyby ją znowu pocałował. Nie był w tym

względzie optymistą. Chociaż nie nawiązała w rozmowie do ich spotkania na basenie, miał

nieodparte wrażenie, że o ostatniej nocy myśli jak o grubej pomyłce.

Drzwi na patio znowu się otworzyły. Aleksa wróciła z kuchni, niosąc czajniczek.

Jego nadzieje ożyły. A więc jednak mógł liczyć przynajmniej na herbatę. Usiadła i

nalała esencji do dwóch filiżanek.

- I co dalej, skoro już pan namieszał w tym kotle?

- Posiedzę i poczekam, aż coś się upichci.

126

background image

Szybko podniosła głowę.

- Czy zamierza pan po prostu zlekceważyć moje informacje o Bellu?

- Nie. Rano zatelefonuję do Okudy...

- Do Okudy?

- Do Phila Okudy, detektywa, który zbiera materiały w tej sprawie. Polecę mu

sprawdzić, jaka była sytuacja finansowa instytutu przed dwunastoma laty. Ale osobiście

stawiam na Guthriego.

Z niedowierzaniem uniosła brwi i usiadła.

- Z powodu tego drobnego incydentu na parkingu?

- Nazywa to pani drobnym incydentem?

- No, owszem, z tymi dwoma zbirami Guthrie trochę przesadził. Ale musi pan

przyznać, że ma prawo być zaniepokojony. Jak pan by się czuł, gdyby ktoś zaczął

rozgrzebywać pańską przeszłość w poszukiwaniu dowodów, że jest pan mordercą?

- Guthrie wpadł w panikę. Mam przeczucie, że jeżeli jeszcze trochę go przycisnę, to

się załamie.

- Nie sądzę, żeby miał pan właściwe podejście do sprawy.

- O, awansowała pani na eksperta?

- Mieszkam w tym mieście dłużej niż pan. Wiem, jak...

Przerwał jej daleki stłumiony huk.

Oboje odwrócili się i spojrzeli w stronę szosy na skałach.

Traska przeszył dreszcz. Odsunął krzesło.

- Ten odgłos doszedł stamtąd. Chyba samochód. Pójdę sprawdzić.

- Idę z panem.

Z obrzeża patia dostrzegł w oddali łunę.

- Proszę najpierw zadzwonić pod dziewięćset jedenaście. I przynieść dobrą latarkę,

jeśli ma pani taką.

Wskoczył na murek i ruszył w stronę czerwonego blasku.

Aleksa dogoniła go dopiero po chwili. Wysokie obcasy nie ułatwiały jej zadania. W

dłoni ściskała telefon komórkowy.

- Nie, nie wiem, co się dokładnie stało! - krzyknęła do mikrofonu. - Ale widzę

płomienie. Przypuszczam, że samochód się pali.

127

background image

Trask obrócił się i wyciągnął ramię. Aleksa wcisnęła mu do ręki latarkę. Zapalił ją i

skierował snop światła na ziemię, żeby odnaleźć ścieżkę.

Łuna stawała się coraz bardziej jaskrawa.

- Mój Boże - szepnęła Aleksa. - Avalon Point.

Trask dotarł do obmurowania szosy i zeskoczył na chodnik, Aleksa za nim. Na drogę

posypała się lawinka kamyków i piachu.

W oddali zawyła syrena.

Przeszli na drugą stronę szosy i ruszyli w stronę urwiska. W dole szalały płomienie.

- Niech pani nie podchodzi. - Trask przeszedł przez wyrwę w barierze ochronnej. -

Może wybuchnąć.

- Trask, proszę wrócić, już za późno. Nic pan nie pomoże.

Stanął na krawędzi Avalon Point i spojrzał w piekielną czeluść. Aleksa miała rację.

Ogarnęło go dziwne uczucie.

Koszmar połączył przeszłość z teraźniejszością.

Tak zginął jego ojciec. Właśnie w tym miejscu.

Ale tego wieczoru to nie samochód ojca leżał na skałach poniżej Avalon Point. Bijące

w niebo płomienie dawały aż nadto światła, by Trask mógł poznać resztki białego lincolna.

Dean Guthrie.

128

background image

Rozdział siedemnasty

A

leksa wpatrywała się w sufit swojej sypialni, gdy wiele godzin później zadzwonił

telefon. Podniosła słuchawkę z nadzieją, że to Trask.

- Halo?

- Mroczne wiry szaleją. Nawałnica nasila się z każdą chwilą, uwolniona energia jest

coraz bardziej niebezpieczna. Śmierć i zniszczenie dotarły do Avalon. Szukaj schronienia,

póki nie jest za późno.

- Odpieprz się. - Aleksa z trzaskiem odłożyła słuchawkę.

Zaczęła obserwować cienie nad łóżkiem. Wiedziała, że tej nocy już nie zaśnie. Ilekroć

spuszczała powieki, przed oczami jawił jej się ogień i biały lincoln.

Drżała, chociaż w ciepłą noc leżała przykryta kocem.

K

oszmar naszedł go godzinę przed świtem. Dokładnie widział płomienie i

powyginane kawałki metalu.

Najgorszy w tej wizji był Guthrie, który spokojnie przyglądał mu się przez zacienioną

przednią szybę.

Trask ocknął się mokry od potu. Przez chwilę nie mógł sobie przypomnieć, gdzie jest.

Nie wiedział nawet, który jest rok.

Potem uświadomił sobie, że dzwoni telefon przy łóżku. Sięgnął po słuchawkę,

serdecznie wdzięczny osobie, która przerwała jego męki.

Tłumaczył sobie, że obraz twarzy Guthriego był tylko kaprysem jego wyobraźni. W

rzeczywistości ogień strzelał zbyt wysoko, by cokolwiek można było dostrzec we wnętrzu

samochodu.

Dobrze się stało, że podczas gdy sanitariusze zabierali ciało, on i Aleksa akurat

składali zeznania przed szeryfem Stroodem.

- Trask, słucham.

129

background image

- Chciałam sprawdzić, czy udało ci się pospać - odezwała się Aleksa.

Resztki koszmaru natychmiast znikły.

- Nie za wiele. - Odchylił koc i przerzucił nogi przez krawędź łóżka. - A tobie?

- Mój półobsceniczny rozmówca znowu zadzwonił.

- Sukinsyn! -Trask przez chwilę milczał. - Co powiedział?

- Coś o złej energii i szalejących wirach. Wspomniał też o śmierci i zniszczeniu.

Odniosłam wrażenie, że wie, co się stało wieczorem na Avalon Point.

- W tej chwili pewnie połowa miasta już wie o wypadku Guthriego.

- Też tak sądzę. - Zamyśliła się. - Sanitariusz powiedział mi, że Guthrie

prawdopodobnie zginął na miejscu. A jeśli nie, to był nieprzytomny w chwili, gdy samochód

zaczął się palić.

Trask przypomniał sobie, że tak samo pocieszano go po wypadku Harry’ego przed

dwunastoma laty. Być może Aleksa słyszała podobne zapewnienia po śmierci ojca.

Wsłuchiwał się w ciszę, która zapadła na linii. Zdawał sobie sprawę z tego, że nikt nie

wie na pewno, jak długo żyła ofiara wypadku. Nikt nie zna ostatnich przebłysków

świadomości takiego człowieka.

Ale rozumiał także, że na użytek tych, którzy muszą żyć dalej, chętnie tworzy się

fikcję, opowiada się, że ofiara wypadku długo nie cierpiała.

- Na pewno miał rację - odezwała się znowu Aleksa. - Taka siła uderzenia musi zabić

w jednej chwili.

- Tak.

I znowu zapadło kłopotliwe milczenie.

Trask spojrzał na różowiejące niebo.

- Może powinnaś wziąć dzisiaj wolne i trochę odpocząć.

- Mam pilne sprawy w sklepie. Zresztą wolę się czymś zająć.

- Słusznie. - Dobrze rozumiał, że praca może skutecznie zagłuszyć przykre

wspomnienie. Sam wielokrotnie korzystał z tego narkotyku, na przykład w trudnym okresie

rozpadu swojego małżeństwa.

Zawahała się.

- Co zamierzasz dziś robić?

- Ja? O, mam dużo zajęć. Nie mówiłem ci? Szeryf Strood zaprosił mnie na jeszcze

jedną randkę.

130

background image

- Znowu będziesz z nim rozmawiał? Po co? Przecież opowiedzieliśmy mu już o

wszystkim, co widzieliśmy wczoraj wieczorem.

- Zdaje się, że chce jeszcze wrócić do kwestii nieporozumienia na parkingu.

- Och, nie. On chyba nie myśli, że...

Jej popłoch, nie wiadomo czemu, bardzo go pokrzepił.

- Strood chce tylko wyjaśnić kilka wątpliwości - powiedział. - Nie mogę mieć do

niego pretensji. Taką ma pracę.

- Sądzisz, że będzie próbował wplątać cię w tę sprawę? Po co? Dwanaście lat temu nie

był szeryfem w Avalon. Przyszedł dopiero po śmierci Wilcoksa, czyli przed pięcioma laty.

- Strood słyszał plotki, tak samo jak wszyscy.

- Mogę zadzwonić do adwokata Lloyda, gdybyś potrzebował porady prawnika.

- Nie martw się. Avalon Resorts, Inc. zatrudnia sporą gromadkę prawników. -

Trask uśmiechnął się pod nosem. - W razie potrzeby wiem, gdzie szukać adwokata.

- To niemożliwe, żeby łączono twoją osobę ze śmiercią Guthriego. Przypomnij

Stroodowi, że w czasie gdy się to stało, byliśmy razem.

- Dobrze. - Trask znowu uśmiechnął się do siebie. - Nie omieszkam tego zrobić.

W

Café Solstice unosiły się gęste opary niezdrowej ciekawości. Gdy parę minut

przed dziesiątą Aleksa przekroczyła próg kawiarni, zwróciły się na nią wszystkie oczy.

Przystanęła i potoczyła wzrokiem po znajomych twarzach.

- Rozumiem, że wszyscy już wiedzą, co się stało.

Właściciele pobliskich pawilonów, siedzący nad kubkami herbaty i drożdżówkami,

potwierdzili to niewyraźnymi pomrukami.

Dylan, oparty o kontuar, z zatroskaną miną spojrzał na Aleksę.

- Czy to prawda, że byliście z Traskiem pierwsi na miejscu wypadku?

Aleksa drgnęła.

- Tak. To było straszne.

Joanna wbiła wzrok w swój kubek.

- Biedny Guthrie.

Brad Vasquez, właściciel biura podróży Out of Body, pokręcił głową.

- Sąd już dawno powinien mu odebrać prawo jazdy. Wszyscy wiedzieli, że ma

problemy z piciem.

131

background image

- Kiedyś o mało mnie nie potrącił na tym ostrym zakręcie, tu niedaleko - powiedział

Stewart, lejąc wrzątek do czajniczka. - Brakowało dosłownie paru centymetrów.

Zadzwoniłem potem do niego i powiedziałem mu, że mógł nas obu wysłać na tamten świat.

Aleksa podeszła do kontuaru po swoją herbatę.

- I co?

Stewart wzruszył ramionami.

- Wściekł się. Wrzeszczał, wrzeszczał i nie mógł przestać. Ale twierdził, że doskonale

nad sobą panuje.

- Zastanawiam się, jak przyjęła tę wiadomość jego była żona - powiedział Brad.

Stewart podniósł wzrok.

- Która? Do niedawna miał ich przynajmniej trzy.

Joanna, która dotąd przyglądała się swojej herbacie, wyprostowała się.

- Liz przeżywa to bardzo ciężko. Rozmawiałam z nią rano. Wiecie, oni z Deanem

wciąż się spotykali, chociaż rozwód orzeczono parę miesięcy temu.

Brad zrobił zdziwioną minę.

- Guthrie sypiał ze swoją byłą?

- Owszem, pozostawali w związku - poprawiła go zasadniczym tonem Joanna.

Aleksa zerknęła na nią.

- Skąd wiesz?

- Liz jest moją przyjaciółką od serca - wyjaśniła cicho Joanna. - Od lat wystawiam u

siebie biżuterię, którą projektuje. Poza tym udziela się w instytucie. Od czasu do czasu

spotykamy się w różnych komisjach i komitetach.

Na twarzy Dylana pojawił się wyraz zaciekawienia.

- A dlaczego ona wzięła ślub z takim ohydnym pijusem jak Guthrie?

- Nic nowego pod słońcem - odrzekła Joanna. - Myślała, że uda jej się go zmienić.

- Gdzieś to już słyszałem - padł komentarz z głębi sali.

Stewart powiódł po wszystkich posępnym spojrzeniem.

- Przyznacie, że jest coś dziwnego w śmierci Guthriego. Pomyślcie tylko, jakie jest

prawdopodobieństwo.

Zapadło niezręczne milczenie. Aleksa zwróciła uwagę, że wszyscy unikają jej

wzroku.

- O jakim prawdopodobieństwie mówisz, Stewart? - spytała cicho.

132

background image

Przy kontuarze poruszył się Dylan i zerknął na nią.

- Ma na myśli to, że Guthrie zginął właśnie teraz. Przecież pił od lat, więc zgodnie z

prawami logiki powinien się zwalić z tego urwiska znacznie wcześniej.

Aleksa przeszyła go wzrokiem.

- Co chcesz przez to powiedzieć, Dylan?

Odpowiedziała jednak Joanna.

- To samo, co dzisiaj rano mówią wszyscy, którzy znali Guthriego. Bardzo dziwnie się

złożyło, że zginął akurat kilka dni po powrocie Traska do Avalon.

- A jeszcze dziwniej, że zginął dokładnie w tym samym miejscu co Harry Trask -

dodał cicho Dylan.

Aleksa poczuła, jak wzbiera w niej gniew.

- Niech wam się nie wydaje, że Trask miał coś wspólnego z wypadkiem Guthriego.

Byłam razem z nim, kiedy tamten runął w przepaść. Trask nie mógł przyłożyć do tego ręki.

- Nie gorączkuj się, Alekso - zmitygował ją Stewart. - Nikt nie twierdzi, że on zabił

Deana Guthriego.

- Jasne, że nie - skwapliwie zawtórował mu Brad. - Nikt nie twierdzi nawet, że śmierć

Guthriego nie była wypadkiem. Dziwi mnie tylko zbieżność czasu.

- I miejsce - dodał cicho Stewart. - Avalon Point. To samo urwisko, z którego Harry

Trask...

- Nie kończ - ostrzegła go Aleksa.

Stewart wzruszył potężnym, wytatuowanym ramieniem, ale posłusznie urwał.

Dylan uciekł przed nią wzrokiem.

- Zgodnie z teorią Dimensions, nie ma we wszechświecie zbiegów okoliczności.

Aleksa zdała sobie sprawę z tego, że drży jej ręka, tak bardzo starała się zapanować

nad ogarniającą ją furią. Ostrożnie odstawiła kubek i przewędrowała wzrokiem po wszystkich

gościach kawiarni.

- Wbrew powszechnej opinii Trask nie miał powodu, żeby chcieć śmierci Deana

Guthriego - oświadczyła. - Nie jest tajemnicą, że żywi pewne wątpliwości w sprawie

wydarzeń sprzed dwunastu lat, ale na pewno nie podejmie żadnych kroków, póki nie

zdobędzie odpowiedzi na swoje pytania.

- Może Guthrie nie wytrzymał napięcia - zastanawiał się głośno Brad.

- Jakiego napięcia? - obruszyła się Aleksa.

133

background image

- Tego, które z pewnością musiał odczuwać - wyjaśnił. - Jeśli dobrze słyszałem,

powrót Traska do Avalon bardzo wytrącił go z równowagi. Była przecież ta awantura na

parkingu...

- To Guthrie groził Traskowi, a nie odwrotnie - stwierdziła oschle Aleksa. - Poza

tym...

Joanna wydała stłumiony krzyk. Jej plastikowy kubeczek upadł na podłogę. Gorąca

herbata chlusnęła na stopę Aleksy osłoniętą jedynie ażurowym sandałkiem. Aleksa

odskoczyła.

- Właśnie czegoś takiego się obawiałam - szepnęła Joanna. Te ciche, przepojone

trwogą słowa zwróciły na nią uwagę wszystkich obecnych. W jej ciemnych oczach zalśniły

łzy.

Aleksa podeszła do niej z wyciągniętą ręką.

- Joanno?

- Przepraszam. - Joanna nie ujęła podanej dłoni. - Zrobiło się późno. Muszę otworzyć

galerię. - Wyjęła chustkę z torebki, przycisnęła ją do twarzy i uciekła z kawiarni.

Aleksa znowu poczuła na sobie wzrok wszystkich obecnych.

- Joanna ma rację - powiedziała. - Rzeczywiście zrobiło się późno.

G

dy kilka minut później przestąpiła próg Crystal Rainbow, Joanna uniosła głowę

znad tacy z kolorowymi kryształami.

- To było żałosne - powiedziała cicho Joanna. - Nie wiem, co mnie naszło. Wcale nie

zamierzałam zrobić takiej sceny. Czy bardzo cię sparzyłam?

- Nie, nic się nie stało.

- Zdenerwowałam się. - Joanna zamrugała, powstrzymując łzy. - Ostatnio ciągle

chodzę podenerwowana. Silny stres, rozumiesz. Lekarze dali mi jakieś pigułki. Może

powinnam jedną wziąć.

- Ja też jestem ostatnio dość spięta. - Aleksa przeszła przed ekspozycją lśniącej

biżuterii z kamieni i kryształu. - O co ci właściwie chodziło, Joanno? Chyba mam prawo

wiedzieć.

- Owszem, masz. - Joanna zamknęła oczy i potarła skronie. Gdy znowu spojrzała na

Aleksę, widać było że zdołała się opanować. - Ale naprawdę nie wiem, co ci powiedzieć.

- Co, twoim zdaniem, stało się Harry’ emu Traskowi dwanaście lat temu?

134

background image

Joanna wzięła do ręki jeden z kryształów w odcieniu bursztynu. Zacisnęła na nim

palce, jakby był talizmanem.

- Zginął w wypadku, tak jak powiedziała policja - szepnęła. - Była burza, spadło dużo

deszczu. Drogi były mokre i śliskie. Harry stracił panowanie nad kierownicą i spadł z

urwiska. Ale zawsze wiedziałam, że jego syn w to nie wierzy.

- A ty wierzysz?

- Oczywiście. - Joanna ścisnęła bursztynowy kryształ z taką siłą, że pobielały jej

knykcie. - Kiedy młody Trask wyjechał i już nie wrócił do Avalon, uznałam, że również on

pogodził się ze śmiercią Harry’ego. Aż tu znienacka jego firma ogłosiła, że zamierza

zbudować hotel w Avalon. Natychmiast przewidziałam jego powrót.

- Wrócił i jest tutaj.

- Tak. - Joanna otworzyła dłoń i zapatrzyła się w kryształ. - Jest tutaj. I ktoś zginął.

- Obawiasz się, że Trask pośrednio ponosi za to odpowiedzialność? - Aleksa zbliżyła

się do niej o krok. - Posłuchaj mnie, Joanno. Przysięgam, że spędziliśmy razem cały wieczór.

Był u mnie, kiedy usłyszeliśmy huk.

Joanna patrzyła w kryształ.

- Wierzę ci.

- Dlaczego więc jesteś tak przestraszona?

- Tylko głupiec zaprzeczyłby temu, że są rzeczy na tej ziemi, a zwłaszcza tu, w

okolicy Avalon, których nie da się do końca zrozumieć.

Aleksa wydawała się wstrząśnięta.

- Chcesz mi powiedzieć, że wierzysz w tajemniczą negatywną silę uaktywnioną przez

powrót Traska? W to, że Guthriego wciągnął jakiś mroczny wir?

- Nie ma powodu szukać nadnaturalnych przyczyn. Ludzie wytwarzają tyle

negatywnej energii, że wystarcza jej na większość problemów tego świata.

- Tu się zgadzam - powiedziała zdecydowanie Aleksa. - Z tego, co widziałam i

słyszałam, mogę powiedzieć, że Dean Guthrie sam był swoim najgorszym wrogiem.

- Masz rację - szepnęła Joanna. - Wszyscy to wiedzą.

Aleksa zbliżyła się jeszcze o krok, wyciągnęła rękę i położyła ją Joannie na ramieniu.

- Porozmawiaj ze mną. Powiedz mi, czego tak się boisz. Co, twoim zdaniem, Trask

mógłby odkryć tutaj, w Avalon?

135

background image

- Nie wiem. - Na ładnej twarzy Joanny pojawiło się jeszcze większe napięcie. - W tym

rzecz. Nie rozumiesz? Nie wiem, co on znajdzie, jeśli dalej będzie rozgrzebywał przeszłość.

Otwieranie starych grobów zawsze jest niebezpieczne.

Starych grobów.

Dobrze, że nie wierzę w negatywne aury i wibracje, pomyślała Aleksa. Wyraźnie

czuła niepokój rozmówczyni i jej lęk, z trudnością utrzymywany na wodzy.

- Joanno...

- Chcesz wiedzieć, czego się boję? Powiem ci. - Joanna cisnęła kryształ na ladę. -

Dwanaście lat temu człowiek, którego kochałam, zginął w strasznym wypadku. Jego syn

poprzysiągł zemstę. Teraz wrócił do miasta, a jeden z ludzi, którym wtedy groził, zginął. Nie

sądzę, żeby to był przypadek.

- Chcesz powiedzieć, że, twoim zdaniem, Trask zamordował Guthriego?

- Nie.

- Więc co?

- On powinien wyjechać, zanim zginie następny człowiek.

Ręce Joanny drżały tak bardzo, że jej srebrno-turkusowa bransoleta podskakiwała na

nadgarstku.

- Muszę wziąć pigułkę - powiedziała.

W

miarę upływu czasu dzień wcale nie miał się ku lepszemu. Trask się nie odezwał,

za to zadzwonił dziennikarz z „Avalon Herald”.

- Mówi Rich Rudd. Pani Chambers, sprawdzam informacje, które dostałem od policji.

Guthrie był od dawna jednym z ludzi trzęsących tym miastem, o tym pani wie, prawda?

- Wiem.

- Rozumiem, że pani i J.L. Trask, prezes i dyrektor naczelny Avalon Resorts, byliście

pierwsi na miejscu wypadku.

- Tak. Kończyliśmy kolację, kiedy usłyszeliśmy huk.

- Kolację?

Aleksa zabębniła palcami na kontuarze.

- Jedliśmy razem kolację.

- Nie przypominam sobie żadnej restauracji w pobliżu Avalon Point.

Gdy się powiedziało a, trzeba powiedzieć b, pomyślała Aleksa.

136

background image

- Wczoraj wieczorem J.L. Trask był gościem w moim domu, który znajduje się

niedaleko Avalon Point.

- Gościem. - Po każdym słowie słychać było suchy stukot komputerowej klawiatury. -

Czy pani długo zna pana Traska?

- To pytanie wydaje mi się nieistotne dla sprawy, panie Rudd - odparła chłodno. -

Chyba że przygotowuje pan do jutrzejszego wydania również kolumnę towarzyską.

- Wejście Avalon Resorts i Traska do naszego miasta jest nowiną dużego kalibru.

Chodzą też słuchy o jakiejś dawnej kłótni.

- Czyżby? - Aleksa bardzo chciała, żeby jej zdziwienie wypadło szczerze.

- Kłótni z udziałem Deana Guthriego i Lloyda Kenyona.

- Fascynujące - odparła enigmatycznie.

Ciemna sylwetka zasłoniła wejście do sklepiku. Aleksa obejrzała się i zobaczyła

Traska. Przełożyła słuchawkę do lewej ręki, wskazała ją palcem i ruchem warg powiedziała:

- Dziennikarz.

Trask podszedł do niej z poirytowaną miną.

- Podobno Guthriego bardzo zaniepokoiła obecność Traska w Avalon - ciągnął Rich

Rudd. - Czy chciałaby pani to skomentować?

- Nie.

Trask podszedł do kontuaru i wyjął Aleksie słuchawkę z ręki.

- Rudd? - spytał cicho.

Skinęła głową.

- Od rana unikałem jego telefonów. - Przysunął usta do mikrofonu. - Mówi Trask.

Aleksa usłyszała bzyczenie. Zorientowała się, że są to pytania Rudda, wystrzeliwane

jak z karabinu maszynowego. Trask przez chwilę słuchał.

- Prywatny, Rudd. Przykro mi, ale to jest jedyne pytanie, na które dzisiaj odpowiem.

Delikatnie odłożył słuchawkę na widełki. Aleksa zerknęła na niego pytająco.

- Co chciał wiedzieć?

- Pytał mnie, czy nasza znajomość ma charakter prywatny, czy zawodowy.

- O! - To było wszystko, co w tym momencie przyszło Aleksie do głowy.

- Jak minął dzień?

137

background image

- Marnie. Joanna Bell i inni ludzie z Avalon Plaza uważają, że w rejonie Avalon

została uwolniona niebezpieczna metafizyczna siła. Najgorsze, że sprzedałam dzisiaj tylko

dwa skrzydlate lwy i reprodukcję mapy, która przedstawia krawędź świata. A co u ciebie?

- Dobra wiadomość to ta, że oficjalnie nie jestem podejrzanym w sprawie śmierci

Guthriego. Natomiast zła, że sporo ludzi w mieście odczuwa z tego powodu wielki zawód.

Aleksa bardzo się oburzyła.

- Nigdy nie było mowy o tym, że jesteś podejrzany.

- Kwestia punktu widzenia, na ile zdążyłem się zorientować. W każdym razie szeryf

Strood traktuje chwilowo śmierć Guthriego jako wypadek spowodowany pod wpływem

alkoholu. Mam wrażenie, że wcale nie jest bardziej zachwycony niż ja perspektywą

ewentualnego śledztwa w sprawie morderstwa.

- Pewnie, że to był wypadek po pijanemu. - Aleksa zmarszczyła czoło. - Co miałeś na

myśli, mówiąc o tych zawiedzionych ludziach?

- Zgódźmy się, że dla niektórych historia śmierci Guthriego byłaby o wiele bardziej

ekscytująca, gdyby udało się powiązać ten wypadek z moją osobą i groźbami, jakie

wygłaszałem dwanaście lat temu.

- Mała szansa. - Aleksa parsknęła z irytacją. - Nie wiem, jak ktoś mógłby tego

dokonać. To był tragiczny zbieg okoliczności, i tyle.

Trask się zamyślił.

- Nie jestem taki pewien.

Aleksa zmartwiała.

- Nie rób tego.

- Czego?

Machnęła ręką.

- Nie mów, proszę, o wirach negatywnej energii i nieistnieniu zbiegów okoliczności

we wszechświecie. Mam na dzisiaj dość metafizyki.

- Moje teorie nie mają nic wspólnego z metafizyką. Ale muszę przyznać, że nie jestem

z tych, którzy przesadnie wierzą w zbiegi okoliczności.

- Cholera! Tego się obawiałam. - Aleksa wzięła torebkę z szafki pod kasą i zarzuciła ją

sobie na ramię. Wyjęła z kieszeni klucze. - Czas zamykać. Chodźmy. - Ruszyła do drzwi.

- Dokąd idziemy?

- Gdzieś, gdzie będziemy mieli trochę spokoju.

138

background image

Trask poszedł za nią do drzwi.

- Po co?

Przystanęła, żeby przekręcić tabliczkę w witrynie.

- Musimy porozmawiać.

139

background image

Rozdział osiemnasty

T

rask zsunął się na jedną ze skał otaczających sadzawkę, zasilaną przez strumień. Po

bokach wznosiły się wilgotne ściany jaskini. Przez wylot widział upalne popołudnie, ale w tej

oazie panował chłód i spokój. Dawała ona wspaniałe schronienie przed palącymi, jaskrawymi

promieniami słońca i wytchnienie od surowego krajobrazu. Nie ma nic bardziej

uwodzicielskiego niż woda na pustyni.

Poczuł niezwykłe ożywienie. Uciszył jednak budzące się nagle zmysły i rozejrzał się

po jaskini, kryjącej zbiornik kryształowo czystej wody.

To miejsce było piękne, fascynujące, tajemnicze.

Mokre.

Poczuł się tu jak intruz.

- To jest tak zwane Źródło Harmonii - wyjaśniła Aleksa i usiadła na kamieniu

naprzeciwko niego, po drugiej stronie skalistej sadzawki. - Podobno jeden z metafizycznych

punktów energetycznych w okolicy. Nawiasem mówiąc, tutejszy wir skupia energię żeńską.

- Nie wiedziałem, że wiry mają płeć - mruknął pod nosem Trask.

- Zapytaj, potwierdzi to każdy mieszkaniec Avalon. Wiry energii mogą być

pozytywne albo negatywne i męskie albo żeńskie.

- Aha. Często tutaj przyjeżdżasz?

- Czasami. - Wrzuciła kamyk do sadzawki. Na powierzchni wody ukazały się koła. -

Gdy muszę się nad czymś zastanowić. Spędzałam tu mnóstwo czasu, kiedy zamieszkałyśmy z

mamą w Avalon.

- Czyżby? - Udał rozbawienie. - Nie sądziłem, że metafizyka robi na tobie wrażenie.

- Nie robi. - Podkurczyła nogę. - Ale muszę przyznać, że po odjeździe z tego miejsca

zawsze czuję się bardziej odprężona i spokojniejsza. W pewien sposób silniejsza.

140

background image

Traskowi przypomniało się nagle, jak wyglądała przed dwunastoma laty, gdy stała

przed nim z aparatem telefonicznym w ręce. Zobaczył wielkie oczy, z których biła

determinacja i odwaga. Wciąż jest taka sama, pomyślał.

Zerknęła na niego ponad sadzawką.

- Co miałeś na myśli, mówiąc, że śmierć Guthriego można powiązać z tobą i tym, co

się stało przed dwunastoma laty?

- Być może uznasz, że teorie spiskowe wywierają na mnie coraz silniejszy wpływ, ale

nie traktuję śmierci Guthriego jak wypadku.

Aleksa podciągnęła kolana pod brodę i oparła na nich głowę.

- Już mam za sobą taką rozmowę z Joanną. Czy naprawdę wierzysz w to, że w Avalon

uaktywniła się jakaś złowroga siła?

- Czy to ci powiedziała Joanna?

- Niezupełnie. - Aleksa podniosła głowę. - Ale mam wrażenie, że ona właśnie ciebie

postrzega jako oko cyklonu. Sądzi, że jeżeli wyjedziesz, wszystko wróci do normy.

- To chyba zależy od definicji normy. - Nieznacznie zmienił pozycję. - W każdym

razie sama chciałaś, żebym ci się zwierzał ze wszystkiego, zanim cokolwiek zrobię. Chcesz

posłuchać mojej nowej teorii czy nie?

- Nie mam wielkiego wyboru. Mów, proszę, tylko jak najprościej.

- Tymczasem nie mam wielu punktów zaczepienia...

- Nie da się ukryć.

- Tylko przeczucie.

Zmarszczyła nos.

- Powiadasz: przeczucie?

- Miewam to wtedy, gdy grożą mi kłopoty w interesach - wyjaśnił. - Pamiętam je też z

okresu poprzedzającego ucieczkę mojej żony z tamtym facetem.

Uniosła brwi.

- I z tego wieczoru sprzed dwunastu lat, kiedy wdarłeś się do domu Lloyda?

Ich spojrzenia na chwilę się spotkały.

- Owszem. To było takie samo przeczucie.

Westchnęła.

- Niech będzie. Powiedz mi więc, w jaki sposób można powiązać śmierć Guthriego ze

śmiercią twojego ojca?

141

background image

Nagle wydała mu się stanowczo za bardzo rzeczowa. Może chciała mu się

przypodobać?

- Właściwie jeszcze tego nie wiem - przyznał.

- Dlaczego stało się to teraz? Jeśli ktoś chciał zabić Guthriego, to po co czekał z tym

do twojego przyjazdu?

Wzruszył ramionami.

- Przychodzi mi do głowy jeden oczywisty powód. W razie gdyby policja doszła do

wniosku, że nie był to nieszczęśliwy wypadek, poszlaki będą wskazywały na mnie.

- Chcesz powiedzieć, że ktoś próbuje obciążyć cię swoją winą?

Powątpiewanie w głosie Aleksy zaniepokoiło go. Bardzo zależało mu na tym, żeby

nabrała przekonania do jego nowej teorii. Już od pewnego czasu myślał o niej jak o partnerze

i sprzymierzeńcu w tej sprawie.

- Zastanów się tylko. W Avalon od kilku miesięcy było oficjalnie wiadomo, że

przyjadę na otwarcie nowego hotelu. Jeśli ktoś chciał się pozbyć Guthriego, opłacało mu się

zaczekać do czasu, gdy znajdę się w pobliżu.

Skrzywiła się niechętnie.

- To bardzo naciągana teoria.

- Wiem, że trzeba jeszcze znaleźć odpowiedzi na wiele pytań. W tej chwili twierdzę

tylko tyle, że między tymi dwoma zgonami może istnieć jakiś związek.

- Na przykład?

- Zawsze byłem przekonany, że śmierć mojego ojca miała coś wspólnego z interesami,

które prowadził. Jeśli się nie mylę, nie byłoby sprzeczne z logiką, gdyby śmierć Guthriego

również miała powiązanie z jego sytuacją finansową.

Spojrzała na niego niedowierzająco.

- Sprzed dwunastu lat? Czy naprawdę uważasz, że ktoś czekałby tak długo, żeby go

zabić?

- Nie, skądże. Mówię o obecnej sytuacji finansowej Guthriego.

- Coś ty! - Rozłożyła ręce. - Czyżby ktoś popełnił zbrodnię, bo akurat nadarzyła mu

się dobra okazja? Od dawna chciał pozbyć się Guthriego, więc skorzystał z twojej obecności.

- Owszem. To mniej więcej streszcza moją nową roboczą hipotezę. Musisz przyznać,

że gdybym nie miał solidnego alibi na ubiegły wieczór, mógłbym stać się dla policji głównym

obiektem zainteresowania.

142

background image

- Tylko pod warunkiem, że nie zakończono by śledztwa wnioskiem o nadużyciu

alkoholu przez ofiarę.

- Żaden morderca, nawet bardzo ostrożny, nie może być pewien, że nie pozostawił

jakiegoś śladu - powiedział obojętnie Trask. - Lepiej więc mieć na wszelki wypadek

przygotowaną wersję rezerwową. Byłem pod ręką. Dlaczego z tego nie skorzystać?

- Poszukajmy w tym jakiejś logiki, Trask. Jeśli ktoś postanowił zamordować

Guthriego, a winą obciążyć ciebie, to postarałby się, żebyś nie miał alibi.

Spojrzał jej w oczy.

- Załóżmy, że wiedział, gdzie jestem. Może doszedł do wniosku, że twoje świadectwo

nie zostanie uznane przez sąd za mocne alibi.

- Co to ma znaczyć? - Aleksa zrobiła chmurną minę. - Czy do tego stopnia zaślepia

mnie namiętność, że byłabym dla ciebie zdolna do krzywoprzysięstwa?

Pomyślał smutno, że wolałby tego nie sprawdzać.

- Jest jeszcze inna możliwość.

- Jaka?

- Sąd prawdopodobnie byłby przekonany, że posłużyłem się tobą w celu zapewnienia

sobie alibi. Na pewno widziałaś dość filmów, żeby wiedzieć, że można wcześniej uszkodzić

samochód. Wcale nie trzeba być świadkiem wypadku.

- Ale nawet jeśli ktoś celowo uszkodził samochód, to jakie byłoby

prawdopodobieństwo, że Guthrie rozbije się akurat na Avalon Point?

- Wcale nie takie małe, jak się wydaje. Wyobraźmy sobie, że wsiadł po pijanemu do

uszkodzonego samochodu i drogą na skałach jechał do domu. Na Avalon Point jest

najostrzejszy zakręt w okolicy i zarazem największy spadek.

Aleksa podchwyciła jego myśl.

- Właśnie. A Guthrie rzeczywiście był pijany. Z pewnością mógł mieć kłopoty z

płynnym pokonaniem zakrętu. Nie ma sensu wyjaśniać jego śmierci jakimś spiskiem.

Trask nie odezwał się ani słowem.

Aleksa skrzywiła się.

- Dobrze, widzę, że cię nie przekonam. Wobec tego kto, twoim zdaniem, zabił

Guthriego?

- Zapewne ta sama osoba, której dwanaście lat temu zależało na śmierci mojego ojca.

Webster Bell.

143

background image

Osłupiała.

- Co?

- Przecież słyszałaś.

- To jest obłęd. - Zamknęła oczy. - Jedynym plusem w tym wszystkim jest to, że

zdecydowałeś się skreślić z listy podejrzanych Lloyda.

- Przyznaję, że prawdopodobieństwo zamieszania w tę sprawę Kenyona mocno

zmalało.

Otworzyła oczy i spojrzała na niego z gniewem.

- Ładna mi pociecha. Trask, nie możesz wyciągać takich szalonych wniosków.

Mówisz nie o byle kim, tylko o Websterze Bellu.

- Wiem, że, twoim zdaniem, szukam wiatru w polu, ale jeśli przeczucie mnie nie myli,

to mogę nie mieć innego wyjścia.

- Jak to?

- Jest możliwe, że człowiek, który zabił Guthriego, będzie chciał zabić również mnie.

- Po co? - spytała zdumiona.

- Ponieważ swoim powrotem do Avalon po tylu latach potwierdziłem jego, albo jej,

najgłębsze lęki.

Zrozumiała.

- Chodzi o to, że nigdy nie przestaniesz stawiać pytań o przeszłość?

- Właśnie.

- Boże - szepnęła. - Co teraz zrobisz?

- To, co już zacząłem robić. Znajdę dowód potrzebny do przekonania władz, że ktoś

zabił mojego tatę.

- W jaki sposób?

- Muszę się dowiedzieć, kto zabił Guthriego.

W

iedział, że nie spisuje się najlepiej. Gdy wracali do miasteczka, Aleksa miała

bardzo kwaśną minę, nieufną i zrezygnowaną. Musiała się zastanawiać, czy całkiem mu nie

odbiło.

Był też absolutnie pewien, że nie pójdzie z nim drugi raz do łóżka, póki nie

rozstrzygnie, jaki jest stan jego umysłu.

144

background image

Z drugiej strony, rozmyślał, wchodząc do hotelowego foyer, zgodziła się zjeść ze mną

jutro kolację. Pozwolił więc sobie na bardzo ostrożny optymizm.

- Dzień dobry panu. - Erie Emerson, portier, zajęty w tej chwili jakimiś kolorowymi

mapkami, przesłał mu profesjonalny uśmiech. - Kurier zostawił dla pana paczuszkę.

Wreszcie dotarła kawa. Nastrój Traska nieznacznie się polepszył.

- Najwyższy czas.

- Zaraz panu przyniosę.

Erie wstał i znikł w pokoiku na zapleczu. Czekając na jego powrót, Trask rozejrzał się.

Po foyer kręciło się sporo ludzi. Panowała tam atmosfera oczekiwania. Przyjechali pierwsi

hotelowi goście.

Z satysfakcją przyjrzał się minom ludzi, mierzących wzrokiem kontuar recepcji,

wykonany z lakierowanego drewna, szklanych płytek i stalowych rurek. Pracował

dostatecznie długo w tej branży, by wiedzieć, co najlepiej przemawia do wyobraźni.

Erie przyniósł starannie opakowaną i oklejoną paczuszkę.

Trask wziął ją i pociągnął nosem. Wyczuł woń aromatycznej palonej kawy.

- Wygląda na to, że jednak przeżyję.

Portier wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Miło mi to słyszeć, sir, zważywszy na to, że wypłaca mi pan pensję. Rozumiem, że

kawa jest ziarnista.

- Oczywiście.

- W apartamencie ma pan maszynkę, ale potrzebny jest jeszcze młynek. - Podniósł

słuchawkę telefonu. - Zaraz powiem w kuchni, żeby panu przysłali.

- Dziękuję. Zawsze mówię, że dobry portier powinien czytać w myślach. - Skinął

głową ku grupce ludzi przy kontuarze recepcji. - Widzę, że już nadjeżdżają goście.

- To jest dopiero pierwsza partia przyjezdnych, jeszcze niewielka. Pan Santana mówi,

że dzisiaj będzie zajęta jedna trzecia miejsc. Ale na weekend już mamy komplet. To był

znakomity pomysł, żeby otworzyć hotel tuż przed festiwalem, chociaż będzie spore urwanie

głowy.

- Nie ma nic lepszego niż huczna inauguracja. Z hotelami jest tak samo jak z

restauracjami. Albo od początku ściągają klientelę, albo są na straconej pozycji.

Erie zachichotał.

145

background image

- Sądząc po rezerwacjach, możemy być spokojni. Widocznie do wykopu pod

fundamenty nalało się trochę pozytywnej energii z tych wirów, które tu mamy.

- Właśnie - mruknął Trask. - Wiry pozytywnej energii. Ciekaw jestem, czy męskie,

czy żeńskie.

Erie wzruszył ramionami.

- Ludzie z instytutu mówią, że to bez znaczenia. I jedne, i drugie mają jednakową

moc. Najważniejsze, żeby były pozytywne.

Trask poczuł, że metafizyka nie ma jednak władzy nad jego umysłem, więc skinął

portierowi głową i odszedł w kierunku schodów.

Na pierwszym piętrze skręcił do zachodniego skrzydła i wkrótce stanął przed

drzwiami swojego apartamentu. W jednej ręce ściskał aromatyczną paczuszkę, drugą

wyjmował kartę magnetyczną

Jego uwagę zwrócił metaliczny błysk. Zajrzał do wnęki i zobaczył Tańczącego satyra.

Przysiągłby, że to przeklęte szkaradztwo do niego mrugnęło.

Przypomniał sobie, jak przyłapał Aleksę na wpychaniu rzeźby do składziku podczas

przyjęcia. Uśmiechnął się pod nosem.

- Może cię zatrzymam, nawet jeśli okażesz się falsyfikatem - powiedział do stwora.

Wsunął kartę w szparę i otworzył drzwi. W apartamencie panował chłód i mrok -

podobnie jak w jaskini ze Źródłem Harmonii - ale tu przynajmniej nie czuł się intruzem w

tajemniczym świecie.

Podczas sprzątania obsługa zaciągnęła story i uruchomiła klimatyzację. Przystanął i

przekręcił gałkę termostatu na zero. Potem otworzył drzwi na balkon. Wolał pustynne świeże

powietrze, mimo że było zdecydowanie cieplejsze.

Odsunął parawan, za którym kryło się biurko i pełny zestaw nowoczesnego sprzętu

niezbędnego człowiekowi interesu.

Przez chwilę przyglądał się tej miniaturze biura, próbując ustalić, co wzbudziło jego

czujność.

Obsługa dostała wyraźne polecenie, żeby nie ruszać żadnych papierów ani

przedmiotów osobistych, zostawionych przez gościa na biurku. Tej zasady powinna

przestrzegać zwłaszcza w przypadku jego biurka.

Trask był prawie pewien, że zostawił notes na porannym wydaniu „Avalon Herald”.

Teraz leżał on przy aparacie telefonicznym.

146

background image

Cała obsługa hotelu była nowa. Ktoś mógł zapomnieć o jego instrukcjach w sprawie

biurek.

Otworzył górną szufladę, wyjął z niej plik papierów i zaczął je przeglądać. W tych

notatkach nie miał nic szczególnie ważnego. Większość dotyczyła drobnych spraw, które

zamierzał omówić z Petem Santaną. Były też jedna czy dwie sprawy z zakresu tworzenia

wizerunku firmy, coś dla Glendy Blaine.

Ważna teczka, w której chował materiały zebrane przez Phila Okudę, była bezpiecznie

ukryta w ściennym sejfie.

W notatkach, które trzymał, zainteresowało go tylko to, że wydawały się inaczej

ułożone niż przedtem. Założyłby się, że ktoś je przeglądał.

Mógł to zrobić wścibski albo źle wyszkolony pracownik. Takie sytuacje nie powinny

się zdarzać w hotelu Avalon Resorts, czasem jednak wśród personelu trafiała się osoba nie na

swoim miejscu.

Było też możliwe, że ktoś przeszukał jego pokój w czasie, gdy wybrali się z Aleksą do

źródła. Zważywszy na bałagan związany z otwarciem hotelu, prześlizgnięcie się przez

pierścień ochrony na pewno nie sprawiłoby nikomu trudności.

- Zaczynasz się denerwować, sukinsynu? To dobrze. Bardzo dobrze. Nerwowi ludzie

popełniają błędy.

147

background image

Rozdział dziewiętnasty

S

trażnik wypił ostatni łyk ziołowej herbaty i z głębi swej pieczary obserwował

zachód słońca. Jasność powoli i nieuchronnie ustępowała przed mrokiem. Symbolika tego

zjawiska bardzo do niego przemawiała.

W mroku granice świadomości się rozszerzały. Pogłębiała się koncentracja. Ostrość

percepcji wzrastała.

Strażnik śledził pulsujący ruch wirów. Energia negatywna zdecydowanie dominowała.

Niebezpieczna sytuacja, jeśli popełni się nieostrożność. Ale za to jaki chaos.

Minęło dwanaście lat, odkąd pierwszy raz zaczerpnął tej obezwładniającej siły.

Dwanaście lat, odkąd dla dobra sprawy trzeba było zabić człowieka. Przypływ energii był

niewiarygodny.

To zadziwiające, o ile wszystko było tym razem łatwiejsze. I o ile bardziej

satysfakcjonujące.

Patrząc wstecz, strażnik rozumiał, że przez ostatnie dwanaście lat obrońca instytutu

powstrzymywał się od zabijania tylko i wyłącznie ze strachu. Zwykłego paraliżującego

strachu, że zostanie złapany.

Teraz jednak nie ulegało wątpliwości, że do tego nigdy nie dojdzie.

Ostatni triumf był znakiem. Trzeba posuwać naprzód wielkie dzieło. I trzeba to robić

szybko, póki w ziemi pod Avalon szaleje nawałnica mrocznej energii.

Strażnik był gotowy. Niepewność i gigantyczny strach, które dręczyły go przez

dwanaście lat, zginęły razem z Guthriem. Koniec z tymi obezwładniającymi uczuciami; ich

miejsce zajęła moc.

Tym razem seksualne spełnienie miało wręcz miażdżącą siłę.

148

background image

Rozdział dwudziesty

A

leksa pochyliła się nad aparatem telefonicznym.

- Wiem, że się nie znamy, pani Guthrie, ale jestem przyjaciółką Joanny Bell.

- Owszem, wspominała mi o pani. - Liz Guthrie wydawała się zniecierpliwiona i

rozkojarzona. - Ale naprawdę w tej chwili nie mam czasu rozmawiać. To jest moja godzina

medytacji. Przewodnik duchowy z instytutu Dimensions mówi, że powinnam mieć więcej

samodyscypliny. Dlatego staram się medytować codziennie o tej samej porze.

- Rozumiem, ale chciałam pani zadać tylko kilka pytań.

- Na jaki temat?

- Dość niezręcznie mi to mówić, ale chodzi o pani byłego męża.

- O Deana? - W głosie Liz dał się słyszeć popłoch. - Dean nie żyje. Dlaczego chce

mnie pani o niego wypytywać?

- Współczuję pani z powodu tej straty...

- Byliśmy rozwiedzeni - powiedziała sztywno Liz.

- Wiem - odrzekła Aleksa. I co dalej? Przecież nie mogła powiedzieć: Słyszałam, że

po rozwodzie dalej ze sobą spaliście, i zastanawiam się, czy pani mąż nie wspomniał kiedyś,

co się stało dwanaście lat temu z Harrym Traskiem, i czy ostatnio nie napomykał, że ma

jakichś wrogów oprócz J.L. Traska? Delikatność ma swoje granice.

- Wolałabym nie rozmawiać o Deanie - powiedziała Liz. - Mój przewodnik duchowy

twierdzi, że za bardzo skupiam się na negatywnych siłach, które mnie otaczają. Dean był

negatywną siłą.

- Rzecz w tym, że byłam jedną z pierwszych osób na miejscu jego wypadku.

- Rozumiem. - Głos Liz nieco złagodniał. - To musiało być dla pani bardzo stresujące

przeżycie.

- Tak, ale nie o tym chcę rozmawiać.

149

background image

- Radzę pani zapisać się na terapię grupową. W instytucie są doskonali terapeuci. Ktoś

na pewno mógłby pani pomóc. W moim przypadku zdziałali cuda.

- Dziękuję. Ale chciałam przede wszystkim spytać, czy Dean wspominał w pani

obecności o czymś, co go niepokoi.

Zapadła znacząca cisza.

- O co konkretnie pani chodzi?

- Myślę, że łatwiej byłoby nam porozmawiać osobiście.

- Nie sądzę, żeby udało mi się...

- Bardzo proszę. Tylko kilka pytań. To dla mnie bardzo ważne. - Aleksa gorączkowo

szukała argumentów. - Powinno mi to pomóc w odzyskaniu pokoju i harmonii. Są sprawy

wymagające wyjaśnienia. Ten wypadek rzeczywiście był dla mnie silnym stresem i w ogóle.

Liz zawahała się.

- No, dobrze. Myślę, że to nie zaszkodzi. Niech pani przyjdzie o dziesiątej. Do tej pory

będę zajęta ze swoim przewodnikiem duchowym. O, właśnie przyszedł. Muszę kończyć.

- Dziękuję. Do zobaczenia o dziesiątej.

Aleksa z ulgą odłożyła słuchawkę. Szybko wybrała numer swojej pomocnicy.

- Kerry, czy mogłabyś dzisiaj otworzyć za mnie sklep? Mam ważną sprawę i trochę

spóźnię się do pracy.

B

ez względu na porę dnia w Shadow Canyon zawsze panował półmrok. Był to

popularny cel wycieczek w lecie, gdy tamtejszy strumień i zielony baldachim liści dawały

wytchnienie od upału. W Shadow Creek było kilka głębszych miejsc do kąpieli, bardzo

cenionych zarówno przez miejscowych, jak i przyjezdnych.

Flora i fauna wyżej położonej części kanionu tworzyła zadziwiający kontrast dla

pustynnego krajobrazu, który widziało się wcześniej przy drodze. Chłodne ciemne jaskinie i

rozpadliny w skalnych ścianach przyciągały włóczykijów i amatorów podglądania ptaków.

Ale nawet w najgorętsze dni lata, gdy słońce bezlitośnie spopielało Avalon i jego

mieszkańców, Aleksa nie była miłośniczką Shadow Canyon. Cień i chłód, które można tam

było znaleźć, nie rekompensowały jej lekkiego klaustrofobicznego lęku, który zawsze ją tam

ogarniał.

Zatrzymała toyotę i przez przednią szybę obejrzała dom Liz Guthrie. Wyglądał

kosztownie i modnie, ściany były obficie przeszklone, a dookoła biegł szeroki taras. W

150

background image

oknach nie było śladu zapalonego światła. Wprawdzie dochodziła już dziesiąta, ale kanion był

ciemny, więc Aleksę raczej to zaskoczyło.

Może ludzie mieszkający na stałe w półmroku po prostu się do tego przyzwyczajają.

Wysiadła z samochodu i potoczyła wzrokiem po gęstym skupisku drzew przy domu.

W rysunku gałęzi zwieszających się nad dachem było coś złowrogiego.

Szybkim krokiem podeszła do frontowych schodków.

Decyzja odbycia rozmowy z żoną Deana Guthriego narodziła się w niej pod wpływem

impulsu. Podjęła ją zaraz po przebudzeniu.

Trask był przekonany, że jądrem spisków, których istnienia się domyślał, są sprawy

finansowe. Ona jednak nie była tego taka pewna. Te telefoniczne anonimy skłaniały ją raczej

ku podejrzewaniu osobistych animozji.

Próbowała sobie wytłumaczyć, że rozmowa z Liz Guthrie jest złym pomysłem, ale im

więcej o tym myślała, tym trudniej jej było z niego zrezygnować.

Liz była jedyną osobą, która zdawała się mieć bliskie kontakty z Guthriem.

Naturalnie jej były mąż mógł należeć do ludzi nieskłonnych do zwierzeń, ale jeśli już

z kimś rozmawiał o swoich kłopotach, to najprawdopodobniej była to kobieta, z którą ostatnio

sypiał.

Szelesty gałęzi nad głową wydały jej się dość nieprzyjemne. Było w nich coś

żarłocznego, niesamowitego, od czego dreszcz przebiegał po karku.

Nikt nie przyszedł otworzyć drzwi.

Aleksa wolno wypuściła powietrze, nagle bowiem odczuła dziwną ulgę. Uświadomiła

sobie, że wcale nie oczekuje tej rozmowy z entuzjazmem.

Postanowiła wrócić do swojej toyoty, ale schodząc po schodkach z tarasu,

mimochodem zatrzymała wzrok na bocznej ścianie domu. Drzwi garażu były zamknięte. Czy

samochód Liz znajdował się w środku?

Mogła to bez trudu sprawdzić.

Tylko co z tego, jeśli się okaże, że jest w środku? - pomyślała. Każdy ma święte

prawo nie otworzyć drzwi własnego domu.

Z drugiej strony przejechała parę kilometrów, żeby porozmawiać z Liz. W pewnym

sensie została nawet zaproszona. Może warto więc było się upewnić, czy jej nieprzychylnie

nastawiona do wizyt gospodyni jest w domu.

151

background image

Szybko zeszła po ostatnich stopniach schodków i skręciła za róg. Garaż miał jedno

brudne okienko, przez które zajrzała do środka. Samochodu nie było.

Może Liz zmieniła zdanie.

Ale niewiele ponad godzinę temu była w domu i twierdziła, że do dziesiątej zamierza

medytować ze swoim przewodnikiem duchowym.

Aleksa chciała się wycofać, nawet odeszła parę kroków, zauważyła jednak

podniesioną żaluzję w oknie kuchni. Przystanęła. Obudził się w niej dziwny niepokój.

Z wahaniem weszła po schodkach od tyłu na taras i zajrzała do kuchni. Tłumaczyła

sobie, że wcale nie szpieguje. Zwykła ciekawość.

Kogo jednak chciała oszukiwać? Równie dobrze mogła przyznać, że puszczają jej

nerwy. Coś tu było nie tak.

Na blacie wyłożonym płytkami, niedaleko zlewu, stały pusta miseczka po muesli i

kubek. I co z tego można wywnioskować, pani detektyw? Że Liz była rano w domu? Też mi

odkrycie.

Przeszła wzdłuż ściany, mijając ciąg zasłoniętych okien. Bez wątpienia był tam salon.

Idąc dalej po tarasie, skręciła za róg.

Przed nią wyrosło nagle przeszklone studio, stanowiące coś w rodzaju przybudówki.

Jedną jego ścianę tworzyły rozsuwane, szklane drzwi.

Były uchylone. Krawędź kremowej zasłony poruszała się w szparze.

Podeszła do drzwi.

- Jest tam kto?! - zawołała. - Liz, to ja, Aleksa Chambers. Jeśli jest pani w domu,

proszę się odezwać.

Nie było odpowiedzi.

Za jej plecami wiatr złowieszczo westchnął w gałęziach. Krajobraz kanionu naprawdę

dawał jej się dzisiaj we znaki.

- Pani Guthrie? Mam ważną sprawę.

Przestała już walczyć z przeczuciem nadchodzącej katastrofy. Szerzej rozchyliła

drzwi, chwyciła za zasłonę i podniosła ją na tyle, by móc zajrzeć do środka.

Zobaczyła niewielki, skąpo umeblowany pokój, utrzymany w neutralnej kolorystyce.

Nie było w nim krzeseł, tylko jedna jasna poduszka pośrodku mlecznego dywanu. Zauważyła

półkę na książki i niski drewniany stolik, na którym stało duże naczynie z różowego

kryształu.

152

background image

Dwa parawany shoji oddzielały przeszklone studio od reszty domu, zasłaniając widok

na sąsiedni pokój, a może korytarz.

Tutaj Liz Guthrie medytowała.

Aleksa wiedziała, że podczas seminariów w instytucie podkreśla się konieczność

stworzenia prywatnej przestrzeni do medytacji. W hierarchii potrzeb stawiano to na równi z

systematycznym prowadzeniem dziennika medytacji. W trakcie krótkiego zetknięcia z

instytutem nie udało jej się jednak spełnić żadnego z tych warunków. W skrytości ducha

przypisywała to znudzeniu, która ogarniało ją, ilekroć próbowała medytować.

Przesunęła wzrokiem po niskiej półce z książkami i bez zdziwienia stwierdziła, że jest

ona zastawiona publikacjami instytutu. Naturalnie było tam również Żyć według wskazań

Dimensions.

Znajomy brulion w turkusowo-białej okładce leżał na półce. Dziennik medytacji

instytutu Dimensions.

Aleksie przypomniał się dziennik, który dostała, zapisawszy się na Seminarium

Medytacji z Przewodnikiem dla Początkujących. Sumiennie spisywała swoje doznania przez

trzy pełne dni, póki nie doszła do wniosku, że jej droga do samodoskonalenia zgodnie ze

wskazaniami instytutu jest nie tylko przerażająco nudna, lecz również będzie dość krótka.

Znów się zawahała. Nie powinna wchodzić do domu. Na swoje usprawiedliwienie

miała tylko dojmujące przeczucie, że stało się coś złego.

- Liz?

Zaczerpnęła tchu i weszła do pokoju przeznaczonego do medytacji.

Wzdrygnęła się, nagłe bowiem zmieniło się natężenie światła, padającego z drugiej

strony na parawany shoji. Serce, i tak już wyrywające jej się z piersi, zabiło jeszcze

gwałtowniej. Wlepiła wzrok w parawany.

- Liz, to ja. Aleksa Chambers. - Własny głos wydał jej się nienaturalnie głośny i trochę

za wysoki.

Po drugiej stronie zamajaczyła ciemna postać. Głowę miała dziwnie okrągłą. Nie było

widać rąk ani nóg, tylko wydłużony mroczny kształt. Powoli zbliżała się w stronę Aleksy.

Resztkami woli powstrzymywała krzyk.

Postać podeszła do parawanu.

Aleksie wreszcie wrócił zdrowy rozsądek. Uświadomiła sobie, że patrzy na osobę

ubraną w szlafrok z kapturem. Widocznie Liz Guthrie była pod prysznicem.

153

background image

- Przepraszam, Liz, mam nadzieję, że pani nie przestraszyłam. - Boże, teraz dla

odmiany jej głos był przesadnie beztroski i radosny. - Wiem, że nie miałam prawa tak się

wedrzeć do cudzego domu, ale nie otworzyła pani drzwi, więc myślałam, że coś się stało.

Osoba za parawanem nie odezwała się. Uniosła ciemne ramię. Aleksa zobaczyła zarys

noża z długim ostrzem.

Nóż!

Wreszcie była gotowa uwierzyć w wiry negatywnej energii i mroczne siły. Dosłownie

czuła, jak emanują ku niej od postaci po drugiej stronie parawanu.

To nie była Liz Guthrie.

Aleksa odwróciła się i wyskoczyła na taras.

Samochód. Musiała się dostać do samochodu.

Nie. Człowiek z nożem z pewnością właśnie tego się spodziewał. Toyota stała po

frontowej stronie domu. Musiałaby obiec budynek.

Intruz łatwo mógł znaleźć się tam przed nią, skracając sobie drogę przez wnętrze

domu.

Jedyną nadzieją dla niej było ukrycie się wśród drzew albo w jednej z licznych

niewielkich jaskiń, wyżłobionych w ścianach kanionu.

Pędząc po tarasie, czuła, jak ciężka torebka zsuwa jej się z ramienia. Chciała ją rzucić,

ale przypomniała sobie, że ma w środku telefon komórkowy. Zacisnęła dłoń na pasku,

zeskoczyła z tarasu i śmignęła między drzewa.

Zrobiła może dziesięć kroków, gdy otoczyły ją krzaki i gałęzie drzew. Obejrzała się

przez ramię. Nie widziała całego tarasu, ale usłyszała tupot kroków na deskach.

Ktoś za nią biegł.

Dostrzegła kawałek powiewającej czarnej szaty. Zwiędłe liście i małe gałązki

szeleściły i trzaskały.

Scena była żywcem przeniesiona z koszmaru. Ścigało ją widmo bez twarzy.

Przedzierała się przez zarośla z przekonaniem, że walczy o życie.

154

background image

Rozdział dwudziesty pierwszy

T

eren gwałtownie się podnosił. Aleksa straciła równowagę na ściółce z sosnowych

igieł i zaczęła się zsuwać po pochyłości. Odruchowo wyciągnęła ramię i na szczęście trafiła

na zwisające gałęzie. Tym razem jej się udało.

Parła dalej, przedzierając się między drzewami i krzakami. Ciężko dyszała. Bała się,

że wkrótce zabraknie jej tchu.

Wprawdzie prześladowca na pewno nie widział jej lepiej niż ona jego, nie ulegało

jednak wątpliwości, że każdy ruch zdradza jej pozycję.

Wyraźnie go słyszała. Nie gnał na oślep. Przystawał, nasłuchiwał odgłosów jej

szaleńczej ucieczki i stopniowo zmniejszał dzielącą ich odległość.

W ten sposób nie miała szansy. Musiała ukryć się gdzieś na wystarczająco długo, żeby

sięgnąć po telefon i wezwać pomoc. Gdyby dotarła do jednej z jaskiń, mogłaby znaleźć

schronienie w środku.

Potężne drzewa porastały cały stok kanionu. Stromizna stawała się coraz ostrzejsza.

Pierwszy skalisty wylot jaskini pojawił się na jej drodze niespodziewanie. W jego

smolistej czerni mogło się kryć wszystko, od grzechotnika począwszy, a na rodzinie kojotów

skończywszy.

Aleksa nie była w tej chwili zbyt wybredna, ale instynkt kazał jej minąć jaskinię. To

byłaby zbyt oczywista kryjówka.

Zerknęła przez ramię. Wydało jej się, że znów zauważyła błysk czarnej szaty. Ale

prawie natychmiast znikła ona za zasłoną świerkowych gałęzi.

Wspinaczka stawała się coraz trudniejsza i bardziej zdradliwa. Spod sandałków

staczały się kamienie. Na drodze wyrosły pozostałości dawnej kamiennej lawiny. Aleksa z

wysiłkiem ominęła największy głaz. Przynajmniej dał jej zasłonę.

W pewnej chwili przystanęła i natężyła słuch. Wśród jęków i westchnień drzew

rozbrzmiewał wyraźny odgłos zbliżających się kroków. Zakapturzony człowiek nie spieszył

155

background image

się, lecz nie ustawał w bezlitosnym pościgu. Zupełnie jakby był pewien, że wkrótce pokona ją

własne zmęczenie.

Prawdopodobnie miał rację.

Przytrzymała torebkę, która zsuwała się z ramienia, i wyciągnęła rękę do spiczastej

skałki. Spod jej stóp znowu posypały się luźne kamienie. Uświadomiła sobie, że jeśli nie

zachowa ostrożności, może spowodować małą lawinę, która ściągnie ją w dół.

Lawina. Rozejrzała się. Widziała ślady wcześniejszego osuwania się kamieni i żwiru.

Dostrzegła wyloty następnych jaskiń. Ale minęła jeszcze trzy, zanim znalazła taki,

który był częściowo zasłonięty kamiennym osypiskiem.

Wydawał się daleki, nieosiągalny. Pomyślała jednak o nożu w rękach prześladowcy i

poczuła przypływ sił. Zdołała się wspiąć do czarnego otworu. Modląc się, żeby nie spotkać

jakiegoś stworzenia, które mogłoby ją uznać za intruza, zaczęła pokonywać stromiznę.

W nieprzeniknionej ciemności nic nie zasyczało, nie zagrzechotało ani nie ryknęło.

Przykucnęła za kamienną barykadą. W obawie, że może zostać zauważona przez

prześladowcę, starała się sponad niej nie wyglądać. Pomyślała, że bluzeczka w

pomarańczowo-żółte paski nie była najlepszym strojem na ten dzień. Świeciła jak latarnia

morska.

Aleksa wtopiła się w mrok i zamieniła w słuch.

W dole chrzęściły kamienie. Prześladowca wciąż był na jej tropie.

Położyła ramiona na największej skałce, zasłaniającej wlot do jaskini, i z całej siły ją

pchnęła.

Przez ułamek sekundy nic się nie działo.

A potem podniósł się szum i łoskot i usypisko sprzed jaskini jakby ożyło.

Powoli, lecz nieuchronnie lawina kamieni i żwiru nabierała impetu. Huk był coraz

większy, a pęd skalnych odłamków coraz szybszy. Aleksa zepchnęła jeszcze kilka średniej

wielkości głazów spod wylotu jaskini.

- Nieee...!

Krzyk, jaki się rozległ, był głośny i przenikliwy. Wyrażał wściekłość i przerażenie.

Aleksa nie umiała jednak powiedzieć, czy krzyczy mężczyzna, czy kobieta.

Nie słyszała kroków, była jednak przekonana, że prześladowca w panice szuka

kryjówki przed lawiną.

Łoskot spadających kamieni zdawał się trwać bez końca.

156

background image

Aleksę ogarnęła euforia.

- Nie zaczynaj z szaloną kobietą - mruknęła i na wszelki wypadek stoczyła w dół

jeszcze parę kamieni.

Potem przycupnęła w rozpadlinie i z napięciem wsłuchiwała się w powoli zapadającą

ciszę. Ale poczucie triumfu uleciało tak samo szybko, jak szybko ją ogarnęło. Chwyciły ją

dreszcze.

Nagle uświadomiła sobie, jak ciasna i ciemna jest jej kryjówka. Klaustrofobia dała o

sobie znać. Pokonała jej atak, ćwicząc głębokie oddechy. Pomyślała, że krótki kontakt z

instytutem Dimensions jednak na coś jej się przydaje.

Po chwili, gdy na ścieżce poniżej jaskini wciąż panowała niczym niezmącona cisza,

otworzyła torebkę i wyjęła telefon komórkowy.

Wybranie alarmowego numeru nie było łatwe. Głupi mały aparacik w ogóle nie chciał

się utrzymać w drżącej dłoni.

157

background image

Rozdział dwudziesty drugi

D

laczego, u diabła, nie powiedziałaś mi o swoim zamiarze?! - Trask chodził tam i z

powrotem po salonie w domu Aleksy. Musiał się bardzo starać, by nie poddać się

gwałtownemu uczuciu, którego nie potrafił nazwać. - Trudno byłoby wymyślić coś

głupszego! Czy ty masz pojęcie, co się mogło stać?

- Naprawdę nie musisz mi tego tak głośno uświadamiać. - Aleksa siedziała na

krawędzi smukłego szezlongu, skulona nad kubkiem gorącej herbaty. - Przecież tam byłam.

Po powrocie do domu zaczęła od wzięcia prysznica. Trask gotował się ze złości przez

cały czas, gdy rozkoszowała się kąpielą, a potem przebierała w dżinsy i białą bawełnianą

koszulkę.

Wreszcie wyłoniła się z sypialni. Wilgotne włosy miała zaczesane do tyłu i

przytrzymane opaską z imitacji szylkretu. Zwracało to uwagę na cienie pod oczami i napięte

rysy twarzy.

Najchętniej objąłby ją i z całej siły przytulił, żeby się przekonać, że już jej nic nie

grozi. Nie wiedział jednak, jak zareagowałaby na takie zachowanie, zdecydował więc, że

przemówi jej do rozumu. Każdy renomowany dyrektor żyje według prostych zasad. Jedna z

nich brzmi, że w razie wątpliwości należy zacząć krzyczeć.

Przystanął koło okna.

- Zanim się tam wybrałaś, powinnaś była do mnie zatelefonować!

- Przestań mnie strofować. Dość miałam Strooda i jego policjanta, którzy wmawiali mi

halucynacje.

- Oni wcale nie twierdzili, że masz przywidzenia. - Zerknął przez ramię. Przesłała mu

spojrzenie pełne ironii, więc twarz trochę mu złagodniała. - W każdym razie niezupełnie.

Przypuszczali tylko, że wypadek Guthriego zrobił na tobie silne wrażenie, dlatego potem

zareagowałaś z pewną przesadą na widok cienia.

- Guzik prawda. Uważają, że mam świra.

158

background image

Postanowił nie ciągnąć tej sprzeczki. Aleksa miała rację. Szeryf Strood i policjant

Clarke byli bardzo uprzejmi i profesjonalni w każdym calu, ale nie znaleźli żadnej poszlaki,

potwierdzającej wersję o zakapturzonym nożowniku ścigającym Aleksę w kanionie.

Jedynymi dowodami tego, że stało się coś niezwykłego, były plamy na płóciennych

spodniach Aleksy, jej poobcierane kolana i połamane paznokcie.

Nikt nie wątpił w to, że w panice przedzierała się przez zarośla. Niewyjaśnione

pozostało, dlaczego to robiła, przynajmniej zdaniem Strooda. Złowrogi cień za parawanem

nie wytrzymał próby przesłuchania.

Policjant, który odpowiedział na wezwanie Aleksy, nie znalazł żadnych śladów

obecności obcego człowieka w domu Liz Guthrie. Oficjalnie stwierdzono, że nie ma

dowodów na włamanie albo rozbój. Nie wyglądało na to, by zginęło cokolwiek

wartościowego. W salonie pozostała kosztowna aparatura odtwarzająca.

- Pani Chambers może mieć pewne problemy w związku z wypadkiem Guthriego -

powiedział Strood nie bez współczucia. - Takie przeżycia często powodują silny wstrząs.

Koszmary senne i tak dalej.

Trask postanowił nie wspominać, że i on miał senny koszmar po śmierci Guthriego.

- Ona nie należy do ludzi, którzy ni stąd, ni zowąd wymyślają dziwaczne historyjki.

Coś musiało ją bardzo przestraszyć.

Grubo ciosane rysy Strooda złagodniały.

- Mam za sobą wiele lat służby. Z doświadczenia mogę panu powiedzieć, że wstrząs

może się objawić w najbardziej nieoczekiwany sposób.

- Wiem.

- Niech pan ją odwiezie do domu i dopilnuje, żeby wypoczęła. Gdyby objawy się

nasiliły, powinien ją pan namówić na kontakt z terapeutą.

Trask odsunął na bok myśli o bardzo nieefektywnej rozmowie ze Stroodem. Szeryf

miał rację. Nie było dowodu przestępstwa.

Potarł kark, usiłując trochę rozmasować mięśnie, które od dwóch godzin, czyli od

telefonu Aleksy, wciąż były zesztywniałe.

- Po cholerę pojechałaś do Shadow Canyon?

- Już ci mówiłam, że chciałam osobiście porozmawiać z Liz Guthrie.

- Czego się chciałaś od niej dowiedzieć? Przecież ona nie ma związku z tymi

sprawami.

159

background image

Aleksa zawahała się.

- Ludzie twierdzą, że Guthrie nadal był jej kochankiem.

Trask na chwilę znieruchomiał.

- Jesteś tego pewna?

- To plotka. - Aleksa zacisnęła dłonie na kubku. - Myślałam, że może Liz opowie mi

coś o nastroju Guthriego. Interesuje mnie zwłaszcza ostatni wieczór jego życia.

- Strood twierdzi, że był jak zwykle zalany w pestkę. Sama go słyszałaś. On nie

zmieni linii śledztwa, ponieważ nie ma żadnych podstaw, by twierdzić, że to nie był wypadek.

- Ale my mamy inną linię śledztwa - powiedziała Aleksa. - Chyba że się mylę.

Trask uświadomił sobie, że za chwilę zginie od własnej broni. Nie była to przyjemna

myśl.

- Postawmy sprawę jasno. To ja mam inną linię śledztwa.

- Podobno jesteśmy w tej sprawie partnerami, Trask.

- Obiecałem tylko, że będę cię informował. To nie jest równoznaczne z partnerstwem.

- Jestem w to wmieszana tak samo jak ty i mam takie samo prawo do sprawdzenia

domniemanej wersji wydarzeń. Jeśli nie chcesz, żebyśmy pracowali wspólnie, to trudno. Ja

pójdę swoją drogą, a ty swoją.

- Nie ma mowy. - Ruszył ku niej z bliżej nieokreślonym zamiarem. Naturalnie musiał

jakoś wlać jej oleju do głowy. W pół drogi nagle przystanął, gdyż dotarło do niego znaczenie

jej ostatnich słów. - O, cholera! Czyżbyś chciała powiedzieć, że w mojej spiskowej teorii jest

jednak coś godnego uwagi?

Przyjrzała mu się w skupieniu.

- Nie wymyśliłam sobie tego człowieka, który był w domu Liz Guthrie. Nie miałam

halucynacji, kiedy twierdziłam, że jakiś oprych z wielkim nożem ścigał mnie po kanionie. To,

co mnie spotkało dziś rano, wcale nie musiało mieć nic wspólnego ze spiskową teorią. Mógł

to być zwykły włamywacz, któremu przeszkodziłam w pracy.

Nie poruszył się.

- Mógł.

- Ale jak sam powiedziałeś, zbiegi okoliczności w takiej sytuacji są trudne do

przyjęcia. Z samego rana Liz Guthrie była w domu. Rozmawiałam z nią przez telefon.

Zgodziła się ze mną spotkać. Miałam tylko poczekać godzinę, bo chciała najpierw

pomedytować. Powiedziała, że jej... - Aleksa urwała.

160

background image

Trask usiadł na krześle. Nie odrywał oczu od jej twarzy.

- Co się stało?

- W tym zamęcie omal nie zapomniałam. Liz powiedziała mi, że będzie medytować ze

swoim przewodnikiem duchowym z instytutu Dimensions. A potem, gdy kończyłyśmy

rozmowę, jej przewodnik właśnie przyszedł.

- Mężczyzna?

- Myślę... Nie, chwileczkę. - Aleksa postukała palcem w kubek. - Nie powiedziała

tego wyraźnie. Tylko tyle, że jej przewodnik już jest.

- No, dobrze. Wobec tego ten przewodnik, czy też przewodniczka, mógł pojechać

gdzieś z Liz przed twoim przybyciem do Shadow Canyon.

- Ale po co?

- Milion możliwych powodów, jak powiedział Strood.

Aleksa zmarszczyła nos.

- Zaczynasz rozumować stanowczo zbyt pragmatycznie. To nie jest Trask, jakiego

znam i... - Urwała i uśmiechnęła się chłodno. - Trask, jakiego znam i uważam za wybitnego

przedstawiciela spiskowej teorii dziejów.

Przyjrzał się jej zaróżowionym policzkom. Nie rozumiał jej zakłopotania. Omal nie

powiedziała „znam i kocham”, ale przecież zabrzmiałoby to jak niewinny dowcip. Na pewno

nie potraktowałby poważnie takiej uwagi.

- Staram się trzymać zasad logiki, ponieważ nie jestem pewien, czy byłoby dobrze,

gdybyśmy oboje stracili kontakt z rzeczywistością, w dodatku jednocześnie - oświadczył.

- Chyba masz rację. Widocznie myślenie w duchu spiskowej teorii jest zaraźliwe. -

Aleksa upiła łyk herbaty. - Swoją drogą bardzo chciałabym wiedzieć, dokąd Liz pojechała i

jak długo jej nie będzie.

Trask wygodniej rozsiadł się na krześle i wlepił wzrok w swoje stopy.

- Gdyby długo nie wracała, prawdopodobnie będziemy mogli się tego dowiedzieć.

- Tak sądzisz?

- Jak wiesz, od wielu miesięcy pracuje dla mnie prywatny detektyw. Znajdowanie

zaginionych ludzi to dla niego kaszka z mlekiem. Mogę zatelefonować do Phila po południu i

dołączyć Liz Guthrie do jego listy zadań.

- To byłoby dla ciebie dość krępujące, a przy okazji kosztowne, gdyby się okazało, że

poszła do biblioteki albo robiła duże zakupy.

161

background image

- Krępujące, owszem. Ale jeśli chodzi o finanse, byłaby to tylko kropla w morzu tego,

co już wydałem.

- Rozumiem.

Bezmyślnie zatrzymał wzrok na pomarańczowo-zielonych, podpórkach kończących

rzędy książek na półce. Zamaszyste krzywizny odlewów zdradziły mu, że ma przed sobą

przedmioty w stylu art déco. Od Edwarda Vale’a wiedział, że dawne wyroby z bakelitu są

bardzo poszukiwane przez kolekcjonerów.

- Coś jest nie tak? - spytała Aleksa.

- To możliwe. - Oderwał wzrok od podpórek. - Powinniśmy rozważyć jeszcze jeden

trop.

- Jaki?

- Ktoś próbował cię dzisiaj nastraszyć. Mógł to być rozeźlony włamywacz. Albo

osoba nieznana. Mogła to być nawet sama Liz Guthrie ubrana w szlafrok z kapturem.

Aleksa zmarszczyła czoło.

- Dziwny pomysł.

- Ale jest jeszcze jedna możliwość, choć może niezbyt prawdopodobna.

- To znaczy?

Trask odczekał chwilę, a potem powiedział:

- Może istnieć jakiś związek między tym dzisiejszym zdarzeniem a anonimowymi

telefonami, które miewasz po nocach.

Wytrzeszczyła na niego oczy.

- Dlaczego ktoś miałby sobie zadać tyle trudu, żeby mnie przestraszyć?

- Nie wiem. Ale przyszło mi do głowy, że temu, kto za tym stoi, może się nie podobać

nasze... - Zaczął szukać lepszego słowa, ale go nie znalazł. - Nasze partnerstwo.

Przyjrzała mu się w zadumie.

- To się staje z każdą chwilą bardziej niejasne.

- Lepiej się do tego przyzwyczaić. My, miłośnicy spiskowych teorii, cieszymy się

wszystkim, co niejasne i zagadkowe.

162

background image

Rozdział dwudziesty trzeci

P

arę minut po piątej Trask stał na balkonie swojego apartamentu, gdy usłyszał

pomruk faksu. Tym razem jednak nie wrócił natychmiast do wnętrza, żeby sprawdzić, jakie

informacje mu przesłano.

Miał dość stania nad faksem, jakby to była starożytna wyrocznia, która może udzielić

odpowiedzi na wszystkie pytania. Większą część dnia spędził przy tej złośliwej maszynie,

wyszarpując z niej nerwowo wszystkie świeżo drukowane strony. Gdy udawało mu się na

chwilę oderwać od faksu, rozmawiał przez telefon.

Na biurku miał już pokaźną stertę informacji o dawnych i obecnych inwestycjach

firmy Guthrie Investments. Jednak do tej pory żadna z nich nie wydawała się przydatna.

Mogły posłużyć tylko do tego, by wykazać, że żadnego spisku nie było.

Usiadł na leżaku, nogi położył na poręczy i wlepił wzrok w rdzawe skały.

Zaczął analizować swoje domysły. Przez cały czas wiedział, że hipoteza o

morderstwie dokonanym na ojcu może być tylko wytworem jego fantazji, ponurą wizją, którą

próbował się posłużyć do zepchnięcia w niepamięć ich ostatniej rozmowy telefonicznej.

Przez ostatnie dwanaście lat unikał wracania do tej kwestii. Teraz jednak zaczął się

zastanawiać nad swoim poczuciem winy. Wiedział, że będzie musiał jakoś sobie z nim

poradzić, gdyby się miało okazać, że spiskowa teoria go zawiodła.

Najpierw jednak należało sprawdzić, czy teoria ta rzeczywiście nie ma racji bytu.

Wrócił myślami do teraźniejszości. Przypomniał sobie Aleksę, jej poobcierane kolana

i podrapane ręce. I ponury wyraz jej oczu. Ktoś śmiertelnie ją przestraszył.

Postanowił, że bez względu na wynik swojego śledztwa nie wyjedzie z Avalon,

dopóki się nie dowie, kto ją prześladuje.

Przyszło mu do głowy, że w ogóle nie musi się spieszyć z wyjazdem. To przecież

oznaczałoby również rozstanie z Aleksą. Na myśl o tym ogarniała go dziwna pustka.

163

background image

Wszystko jedno, jak nazwać to, co istniało między nimi. Przed powrotem do Seattle

musiał to jakoś zakończyć.

Faks za jego plecami wydał ostatni pomruk i zamilkł. Trask odczekał jeszcze chwilę.

W końcu zdjął nogi z poręczy, wstał i wrócił do pokoju.

Podszedł do biurka i wziął z podstawki strony wyplute przez faks. Znowu jakieś dane

finansowe.

Nalał sobie następną filiżankę kawy. Z wydrukiem w ręce wyszedł na balkon i znowu

usiadł z nogami na poręczy. Metodycznie zaczął czytać informacje przesłane mu przez Phila

Okudę. Dotyczyły kolejnych spraw, w które Guthrie był zaangażowany w dniu swojej

śmierci.

Jedno słowo w drugim akapicie zwróciło szczególną uwagę Traska.

Wyprostował się gwałtownie.

- Guthrie, ty sukinsynu! Wiedziałem, że istnieje jakiś związek.

Sięgnął po słuchawkę telefonu.

A

leksa zerknęła na piramidę plastikowych pojemników w objęciach Traska i z

trudem powstrzymała cieknącą ślinkę.

- Kiedy zapowiedziałeś się z kolacją, myślałam, że chodzi o pizzę. - Szerzej otworzyła

drzwi. - To wygląda jak posiłek w luksusowym hotelu.

- Przecież jestem właścicielem hotelu. - Trask zaniósł smakowicie pachnące pakunki

na kuchenny blat. - Mój nowy szef kuchni stara się mnie oczarować.

- Nie wiem jak ty, ale ja jestem oczarowana.

Pozostawało jej wierzyć, że ma taki apetyt nie na Traska, a jedynie na te wszystkie

specjały.

Odwrócił się twarzą do niej, trzymając w jednej ręce korkociąg, a w drugiej butelkę

ciemnoczerwonego zinfandela. Spojrzała w jego błyszczące oczy i zrozumiała, że sama się

oszukuje. Apetyt miała przede wszystkim na niego.

W koszuli khaki i czarnych luźnych spodniach z bawełny wydawał się znacznie

bardziej luksusowym specjałem niż wszystkie przyniesione przez niego potrawy. Cała

kuchnię nasycał erotyczną energią.

Niestety, we wcześniejszej rozmowie telefonicznej wyraźnie dał jej do zrozumienia,

że chce porozmawiać z nią o swych spiskowych teoriach, a nie o ich związku.

164

background image

Może zresztą tak było lepiej. Z pewnością mniej zagrażało to jej zdrowiu

psychicznemu. Poza tym nie miała prawa narzekać. Przecież po gorącej nocy na basenie sama

wycofała się z romansu.

- Mam wiadomość, która powinna zaciekawić nas oboje - powiedział Trask.

- To dobrze. - Podeszła do blatu i zaczęła podważać wieczka pojemników. - Czy są tu

jakieś specjalności szefa kuchni?

- W tym małym pojemniku po prawej.

- O, już mam. - Zdjęła wieczko i poczęstowała się tartinką ozdobioną salsą. Zaraz

potem wzięła następną. - Masz ochotę?

- Naturalnie. - Nie przestawał pracować nad otwieraniem butelki.

Uświadomiła sobie, że Trask czeka na włożenie mu tartinki do ust. Zawahała się, ale

odważnie przechyliła się przez blat i wsunęła mu ją między zęby. Natychmiast cofnęła rękę.

- Odpręż się - powiedział, żując spokojnie. - Zazwyczaj nie gryzę rąk, które mnie

karmią,

- Zasada godna pochwały. - Przyglądała się, jak nalewa do kieliszków rubinowe wino.

- No, to posłuchajmy wielkiej nowiny.

- Znalazłem brakujące ogniwo. - Jego oczy, pełne satysfakcji, wydawały się w tej

chwili intensywnie zielone. Podał Aleksie kieliszek. - Informacja przyszła do mnie faksem tuż

po piątej.

- Jakie to ogniwo?

- Łączy śmierć mojego ojca z tak zwanym wypadkiem Guthriego.

Znieruchomiała z kieliszkiem w pół drogi do ust. Wolno odstawiła naczynie na blat.

- Masz na myśli swoją spiskową teorię?

- Wolę nazywać ją teraz naszą teorią.

Spojrzała nieufnie.

- Mówisz poważnie?

Stuknął kieliszkiem o kieliszek Aleksy i uniósł go do ust.

- Nigdy w życiu nie byłem bardziej poważny.

- Zamieniam się w słuch.

- Jedno słowo: Dimensions.

Zamrugała. Tego się nie spodziewała.

- Co z Dimensions? Nie sugerujesz chyba metafizycznego podłoża sprawy?

165

background image

Trask zamyślił się.

- Może - rzekł po chwili.

- Nie żartuj.

- Dziś po południu dowiedziałem się, że w chwili śmierci Guthrie był mocno

zaangażowany w kilka inwestycji budowlanych.

- I co z tego?

- Według mojego informatora, chciał się wycofać z jednej z nich, ponieważ

potrzebował gotówki na udział w bardzo atrakcyjnej spółce, budującej centrum handlowe pod

Phoenix.

- Chwileczkę. Czy, twoim zdaniem, ktoś zamordował Deana Guthriego dlatego, że

chciał wycofać swoje fundusze z jakiegoś przedsięwzięcia?

- Uważam to za bardzo prawdopodobną możliwość.

- To przypomina mi teorię, którą próbowałeś wyjaśnić śmierć swego ojca.

- Zupełnie słusznie.

Pokręciła głową.

- Nie widzę związku.

- Posłuchaj, Alekso. Dwanaście lat temu Guthrie miał finansowy dylemat. Musiał

szybko zdobyć gotówkę, żeby ją zainwestować. Mój ojciec stał mu na drodze.

- To już słyszałam. I co dalej?

- Zgadnij, w co Guthrie zainwestował przed dwunastoma laty po wycofaniu pieniędzy

z przedsięwzięcia ojca.

- Nie mam pojęcia.

Trask upił duży łyk wina.

- Udzielił kredytu instytutowi Dimensions.

Znieruchomiała.

- Rozumujesz za szybko jak na moje możliwości. Zwolnij, proszę, i wyjaśnij mi, co,

twoim zdaniem, z tego wynika.

- Wciąż jeszcze brakuje ważnych części w tej łamigłówce, ale do tej pory ułożyłem

tyle... - Trask oparł się o blat. - Dwanaście lat temu Guthrie musiał dokonać wyboru między

dwiema inwestycjami: hotelem mojego ojca i instytutem Dimensions. Wybrał Dimensions,

ale ojciec zagroził mu wytoczeniem sprawy sądowej, co unieruchomiłoby kapitał na długie

miesiące, a Guthriego pozbawiło możliwości manewru.

166

background image

- Myślisz, że ktoś zabił twojego ojca, żeby uwolnić pieniądze Guthriego i umożliwić

ich przelanie na konto instytutu?

- Owszem. Nie mogę jeszcze dowieść morderstwa, ale na pewno znajdę dowody na to,

że po śmierci mojego ojca pieniądze Guthriego zasiliły instytut. Istnieją przecież

niezaprzeczalne ślady tych operacji w dokumentach.

- Rozumiem, mów dalej, tylko błagam, nie spiesz się za bardzo.

Trask upił jeszcze jeden łyk wina i odstawił kieliszek. Spojrzał Aleksie w oczy.

- Sadzę, że po prostu historia się powtórzyła. Tylko tym razem Guthrie wystąpił w

innej roli.

- Jak to?

- Mówiłem ci już, że w okresie poprzedzającym swoją śmierć miał problemy

finansowe.

- Twierdziłeś, że próbował się wykręcić z jakiegoś przedsięwzięcia, żeby

zainwestować gotówkę w inne.

- Z jakiego przedsięwzięcia chciał się wycofać? Możesz strzelać tylko raz.

- Skąd, u licha, mam wiedzieć... O, Boże. Powiedziałeś, że ogniwem łączącym jest

instytut. Czy chodzi o projekt nowego ośrodka w Santa Fe?

- Witam na kursie „Biznes dla początkujących”. Zapraszam do pierwszej ławki.

- Wiesz, co to znaczy? - Usiłowała ogarnąć całą tę gmatwaninę faktów. - Logiczny

wniosek wydaje się następujący: ktoś zamordował z tego samego powodu i twojego ojca, i

Guthriego. A tym powodem jest instytut Dimensions.

- Właśnie. - Trask ujął kieliszek i przyjrzał się rubinowo-czerwonej cieczy. - Dwa razy

w ciągu ostatnich dwunastu lat został zagrożony dopływ strategicznego kapitału dla instytutu.

Moim zdaniem, w obu przypadkach ktoś po prostu zlikwidował inwestora, który stwarzał

zagrożenie.

Aleksa nagle przypomniała sobie rozmowę z Dylanem Fennem i Stewartem Luttonem

w Spheres. Przed oczami stanęła jej napięta, niespokojna twarz Joanny. Poczuła, że ma

całkiem suche wargi.

- Oczywiście rozumiesz, co to oznacza? - spytał chłodno Trask.

- Tak. - Oparła łokcie na blacie i spokojnie zastanowiła się nad wnioskami. - Dla

ciebie jest to dodatkowa poszlaka przeciwko twojemu nowemu podejrzanemu.

- Przeciwko Websterowi Bellowi. Wszystko pasuje.

167

background image

D

wie godziny później Trask usiadł na leżaku i zapatrzył się w rozgwieżdżone niebo

nad patiem. Dziwiło go trochę, że po tylu latach spędzanych na północnym zachodzie kraju

tak podoba mu się w Avalon. Było coś fascynującego w widoku księżyca w pełni nad

pustynią. Mógłby się chyba nawet do niego przyzwyczaić.

Brakowało tylko wycia kojota. To byłby znakomity uzupełniający akcent. A poza tym

również miła odmiana, ponieważ odkąd usiedli do kolacji, Aleksa mówiła i mówiła bez

przerwy.

- Nie wolno nam się spieszyć, Trask. Musimy zdobyć pewność. Nie można tak po

prostu oskarżyć Webstera Bella o morderstwo. Ten człowiek jest guru dla tysięcy. Ludzie

patrzą w niego jak w obraz.

Uznał, że ma już dość tej litanii zastrzeżeń, przestróg i argumentów. Zaczynał tracić

cierpliwość. Chciał przejść do konkretnego planu, ale nie mógł, bo Aleksa nieustannie

domagała się, żeby zachował ostrożność. Prawdziwy cud, że jeszcze nie ochrypła.

Odsunęła niedojedzony naleśnik i pochyliła się ku Traskowi.

- Posłuchaj mnie, proszę - powiedziała z przejęciem. - Jesteś biznesmenem i wiesz

równie dobrze jak ja, że musimy trzymać się faktów. A dotąd nie mamy zbyt wielu dowodów.

- Siłą sprawczą tego wszystkiego wydaje mi się instytut Dimensions. Mam takie

przeczucie. To jest wspólny mianownik wszystkich wątków. - Nużyło go powtarzanie kolejny

raz tych samych kontrargumentów. - A Webster Bell to instytut Dimensions.

- Nie przeczę, że wszystkie poszlaki, które tymczasem mamy, biegną w tamtym

kierunku. Chodzi mi tylko o to, że musimy zdobyć naprawdę przekonujące dowody, zanim

wyzwiesz Webstera Bella na pojedynek w samo południe.

Rozbawiła go.

- Pochodzę z Seattle, My nie toczymy pojedynków w samo południe. Wolimy

subtelniejsze metody.

- Czyżby. A co jest dla ciebie subtelniejszą metodą?

Trask wzruszył ramionami.

- Och, niejedno. Człowiek może przypadkiem spaść z pokładu promu do lodowatej

głębi Cieśniny Pugeta i jego ciało nigdy nie zostanie znalezione. Albo może iść w Góry

Kaskadowe i już nie wrócić. Dużą popularnością cieszą się też wypadki na nartach i na łodzi

żaglowej...

168

background image

Patrzyła na niego coraz bardziej przerażona.

- Mój Boże, ty mówisz poważnie. Trask, chyba nie... nie...

- Spokojnie. Nie interesuje mnie odsiadka w więzieniu pod zarzutem morderstwa.

Mam inne plany na resztę życia.

- Miło mi to słyszeć. - Usiadła swobodniej, choć w jej oczach pozostała nieufność. -

Przecież masz firmę, którą trzeba kierować.

- Między innymi. - Pierwszy raz, odkąd Jennifer zostawiła go dla komputerowego

miliardera, przyszło mu do głowy, że może chce zrobić ze swoim życiem jeszcze coś więcej

niż tylko otwierać następne hotele, będące urzeczywistnieniem rozmaitych marzeń. Tylko co?

Aleksa przesłała mu ponad stolikiem groźne spojrzenie.

- Trask?

Na przykład kochać się z Aleksą, uznał. To byłby dobry sposób na zapełnienie pustki

w życiu.

- Trask? Słyszysz mnie?

- Przepraszam, zamyśliłem się. Co powiedziałaś?

- Zaproponowałam, żebyś zlecił zdobycie potrzebnych informacji swojemu

detektywowi.

- Dzwoniłem do Okudy dziś po południu z prośbą o zbadanie przeszłości Bella.

Poleciłem mu również, żeby zainteresował się, jakie będą losy majątku Guthriego po śmierci

właściciela.

Aleksa uniosła brwi.

- O tym nie pomyślałam. Tutaj nikt nic nie wie o jego rodzinie. Ciekawe, kto przejmie

zarządzanie jego majątkiem.

- To jest w tym momencie bardzo ważne pytanie.

- Jest jeszcze inna ważna sprawa.

- Liz Guthrie?

Aleksa przechyliła głowę.

- Czy wciąż nie ma wiadomości, gdzie przebywa?

- Nie. Phil mówi, że na jej znalezienie potrzebuje przynajmniej doby, Jeśli Liz

pozostaje w ukryciu, może potrwać to trochę dłużej.

- Nadal nie podnosi słuchawki, więc możemy chyba założyć, że nie poszła do sklepu.

169

background image

- Założenie wydaje się rozsądne. - Trask popatrzył, jak księżyc chowa się częściowo

za skalnym słupem.

- Zastanawiam się nad rolą, jaką odgrywa w tym wszystkim Liz - odezwała się po

chwili Aleksa.

- Jeszcze nie wiem, jaka to rola. Ale jedno nie podlega dyskusji. Liz też jest związana

z instytutem Dimensions.

- Uczestniczyła w seminarium medytacji z przewodnikiem. - Aleksa wzruszyła

ramionami. - Wielkie rzeczy. Połowa Avalon brała udział w jakichś zajęciach instytutu. Sama

po powrocie chodziłam tam na seminarium.

Tym go zaskoczyła.

- Naprawdę?

Uśmiechnęła się od ucha do ucha.

- Mama i Lloyd uważali, że to dobry sposób na poznanie nowych ludzi. Oni bardzo się

martwią tym, że za mało udzielam się towarzysko.

- Pewnie się zdziwią, kiedy wrócą do domu i stwierdzą, że nawiązałaś płomienny

romans.

Aleksa szeroko otworzyła oczy i natychmiast je zmrużyła.

- Nie nawiązałam żadnego romansu. To, co się zdarzyło między nami, należy

zaklasyfikować jako zwykłą przygodę. Jedną noc szaleństw, ot i wszystko.

Jak widać, nie bardzo umiał wykorzystać pozytywną energię okolicznych wirów.

Zastanowiło go, czy nie powinien zapisać się na seminarium w instytucie.

- To chyba zależy od definicji przygody - powiedział ostrożnie.

- Zdarzyło się to raz, czyli przygodnie. Koniec, kropka.

- Niech będzie, przekonałaś mnie. - Zawahał się. - No, i co? Tak było?

- Jak było?

- Czy poznałaś nowych ludzi na seminarium w instytucie?

Z jej twarzy, ukrytej w mroku, nie można było niczego wyczytać.

- Kilkoro.

Pomyślał o dniu, gdy zastał ją w kawiarni z Fosterem Radstone’em.

- Na to wygląda. Co było między tobą i Radstone’em, skoro o tym mowa?

Zaskoczona, zamrugała.

- Skąd wiesz, że przez pewien czas spotykałam się z Radstone’em?

170

background image

- Ten facet za bardzo się ku tobie nachylał. Tak jakby mu się zdawało, że ma do tego

prawo. - Nie bardzo wiedział, jak można wyjaśnić coś takiego kobiecie.

- Hmm. - Nie wydawała się zadowolona. - Cokolwiek nas łączyło, nie trwało długo.

Poznałam go, gdy chodziłam na jego seminarium w instytucie. Potem zrezygnowałam i wtedy

któregoś dnia zadzwonił do mnie i zaprosił na randkę. Spotkaliśmy się kilka razy, i tyle.

- Czy to jest jeszcze jeden przykład twojej tak zwanej niezdolności do angażowania

się w związki?

- Niezupełnie. - Aleksa uśmiechnęła się nieoczekiwanie. - Pomysł Fostera na randkę

ograniczał się do tłumaczenia mi, jak wiele mogę skorzystać z zajęć w instytucie.

- Dlaczego zrezygnowałaś z seminarium?

Oparła podbródek na dłoni i spojrzała na Traska z zagadkowym wyrazem twarzy.

- To nie było dla mnie. Poza tym miałam wtedy znacznie ciekawsze zajęcie, które

pochłaniało mnóstwo mojego czasu.

- To znaczy?

- Wybór eksponatów do kolekcji dwudziestowiecznej sztuki dla twojego hotelu.

- Tak?

- Możesz mi wierzyć, że to była praca na cały etat. A przecież musiałam też prowadzić

sklep. Jedno w połączeniu z drugim nie zostawiało mi wiele czasu na seminaria poświęcone

medytacji i na randki.

Skinął głową.

- W pewnym sensie można więc powiedzieć, że to z mojej winy nie udzielałaś się

społecznie przez ostatni rok.

- Owszem. Proponuję jednak, żebyśmy wrócili do tematu rozmowy.

- Oczywiście, czemu nie?

- Co zrobimy dalej? Czy będziemy siedzieć i czekać na następne informacje od

twojego detektywa?

- Nie.

- Nie? - Oczy Aleksy zalśniły zaciekawieniem. - A co możemy zrobić, żeby go

wyręczyć?

- Właśnie się nad tym zastanawiam.

- Tego się obawiałam.

- Mam kilka pomysłów. Ale najpierw muszę zdobyć pewność, że nic ci nie grozi.

171

background image

Wytrzeszczyła na niego oczy.

- Słucham?

- Jeśli mam rację, że za tym wszystkim kryje się Bell, to on z pewnością chce, żebyś

mu nie bruździła, ale nie ucieknie się do zbyt drastycznych środków.

- No, nie wiem. To, co zdarzyło się dziś rano w domu Liz, wydawało mi się dość

drastyczne.

- Moim zdaniem, ten sukinsyn nasłał kogoś, żeby cię przestraszył.

- Dlaczego tak uważasz?

Trask się zawahał. Aleksa miała już dość jak na jeden dzień. Nie chciał jeszcze

bardziej jej niepokoić. Z drugiej strony oboje tkwili w tej sprawie po uszy. Musiała mieć

pełny obraz sytuacji. Postanowił powiedzieć jej wszystko bez ogródek.

- Bell nie jest głupi. Jeszcze jedno morderstwo byłoby nie tylko niepotrzebne, lecz

również wyjątkowo ryzykowne. Dwie nagłe śmierci w ciągu jednego tygodnia w tak małym

miasteczku jak Avalon prawdopodobnie skłoniłyby do zadawania pytań nawet szeryfa

Strooda.

Spojrzała na niego porozumiewawczo.

- Zwłaszcza po tym, jak wywarłeś na niego pewien nacisk, co?

- Owszem, nie przeczę. - Włożył do ust jedną z pozostałych miętówek w czekoladzie,

ale nie poczuł żadnego smaku. Gdyby cokolwiek stało się Aleksie, nie ograniczyłby się do

naciskania Strooda. Przewróciłby całe miasteczko do góry nogami.

- Jeśli słusznie rozumujesz - odezwała się Aleksa - to możemy wnioskować, że

sprawcy, kimkolwiek jest, najbardziej zależy na tym, by nie wszczęto śledztwa. To zaś

oznacza, że prawdopodobnie nic mi nie grozi.

- Żadne wnioskowania tu nie wystarczą.

- Jak to?

- Mimo że Bell pewnie chce cię tylko przestraszyć, żebyś nie wchodziła mu w paradę,

to uważam, że powinniśmy podjąć środki ostrożności.

- Ale przecież nie wiemy, czy za tym rzeczywiście kryje się Webster Bell.

- To jest poza dyskusją. Rozmawiamy teraz o środkach ostrożności.

Westchnęła.

- No, już dobrze. Co proponujesz?

Zamyślił się.

172

background image

- Tymczasem kilka rozsądnych kroków powinno wystarczyć.

- Jakich kroków?

- Przede wszystkim nie możesz zostawać na dłużej sama, żeby nie powtórzyło się to,

co było wczoraj. Ten człowiek nie będzie próbował nic zrobić za dnia, jeśli w pobliżu będą

świadkowie.

Aleksa zadumała się.

- To całkiem pocieszające. Ale mam wrażenie, że przeoczyliśmy coś bardzo ważnego.

- Co mianowicie?

- Jeśli twoje domysły są słuszne, to niebezpieczeństwo grozi raczej tobie, a nie mnie.

Jej troska sprawiła mu szczerą przyjemność.

- Martwisz się o mnie?

- Owszem. Nie zastanawiałam się nad tym, ale teraz dochodzę do wniosku, że tak.

- Dziękuję. Jestem wzruszony. Natomiast jeśli chodzi o noce...

Spojrzała na niego bardzo ostro.

- Co z nocami?

- Mamy kilka możliwości do wyboru. - Bardzo się pilnował, żeby zachować absolutny

spokój. Chciał sprawić wrażenie człowieka myślącego logicznie i racjonalnie. Zdecydowanie

nie życzył sobie, żeby Aleksa pomyślała, że jego obsesja przekroczyła granice zdrowego

rozsądku. - Możesz zamieszkać ze mną w hotelu.

- Mam się wprowadzić do hotelu? - Spojrzała na niego zdumiona. - Czyś ty oszalał?

- Alekso, bądźże rozsądna. Avalon Resorts zapewnia gościom całodobową ochronę.

Dyskretną, ale profesjonalną. Nawet nie będziesz sobie zdawać sprawy z jej obecności.

- Wybij to sobie z głowy. - Hałaśliwie odsunęła krzesło od stolika. - Nie mam zamiaru

przeprowadzić się do Avalon Resorts & Spa. Serdeczne dzięki, wolę mieszkać we własnym

domu.

- W porządku. Według planu numer dwa wieczorami będzie tutaj przychodził

ochroniarz z Avalon Resorts i patrolował okolicę.

- Widzę, że teraz chcesz mi przydzielić goryla. - Splotła ramiona i sztywno

wyprostowana, zaczęła się przechadzać. - Ale to mi się też nie podoba.

- Jest jeszcze trzecia możliwość - powiedział z nadzieją, że zabrzmi to zupełnie

naturalnie.

Spojrzała na niego podejrzliwie.

173

background image

- Jeśli chcesz zaproponować, żebym na trochę wyjechała z miasta, to szkoda twoich

wysiłków. Mam sklep, który muszę prowadzić. Poza tym nie zamierzam zostawić naszej

sprawy.

- Wiem, że nie wyjedziesz. Wcale zresztą nie jestem pewien, czy byłby to dobry

pomysł. - Starał się zachować cierpliwość. - Zamierzałem zaproponować, że będę u ciebie

nocował.

Nie odpowiedziała, tylko spojrzała na niego tak, jakby nagle zaczął przemawiać w

obcym języku.

- Naturalnie spałbym na kanapie - dodał uprzejmie.

- Na kanapie?

- No, twoi sąsiedzi istotnie mogą nie zrozumieć sytuacji i wyciągnąć pochopne

wnioski.

- Sąsiedzi? A co oni mnie obchodzą. Zresztą już i tak wszyscy w mieście uważają, że

łączy nas szalony romans. - Rysy jej stężały. - Chociaż to była tylko przygoda.

Spojrzał na nią.

- Nie wiem, jak to wyglądało z twojego punktu widzenia, ale z mojego to była szalona

przygoda.

Wlepiła w niego wzrok, ale wyraźnie zabrakło jej słów.

- Alekso, jeszcze raz proszę cię o odrobinę rozsądku. Zważywszy na powiązania tej

sprawy z instytutem i prawdopodobne przyczyny śmierci Guthriego, musimy bardzo

poważnie potraktować twoje dzisiejsze kłopoty. Jeśli nie pozwolisz nocować mi u siebie, to

gdzie indziej będę przewracał się z boku na bok, zlany zimnym potem.

- Dlaczego?

- Nie zasnę, nie mając pewności, że nic ci nie grozi.

- O!

- A należy mi się trochę odpoczynku.

- Mhm.

- Wobec tego ustaliliśmy - powiedział. - Dzisiejszą noc spędzę tutaj. Na kanapie.

- To nie będzie zbyt wygodne. Przecież wszystkie rzeczy masz w hotelu.

Uśmiechnął się na myśl o małej torbie Avalon Resorts z artykułami pierwszej

potrzeby. Zapakował ją do dżipa, zanim przyjechał do Aleksy. W torbie miał między innymi

174

background image

maszynkę do golenia i prezerwatywę. I kto mógłby mu zarzucić nieumiejętność pozytywnego

myślenia?

- Przeżyję - powiedział.

175

background image

Rozdział dwudziesty czwarty

D

zwonek telefonu wyrwał Aleksę z tak głębokiego snu, jakiego nie zaznała od wielu

dni. Ocknęła się z myślą, że źle nastawiła budzik.

Dzwonek zadźwięczał ponownie, groźny i przenikliwy. Zerknęła w okno i stwierdziła,

że na dworze jest jeszcze ciemno. Cyfry na tarczy zegarowej fosforyzowały zielonym

blaskiem. Kwadrans po drugiej.

- Cholera.

Usiadła na łóżku i wlepiła wzrok w aparat telefoniczny, jakby to była kobra.

Cień, który pojawił się w drzwiach, przegnał złowrogi czar. Trask. Nagle bardzo się

ucieszyła, że pozwoliła mu spać na kanapie w salonie. Jego widok podziałał na nią krzepiąco,

choć wolała się nie zastanawiać dlaczego.

Nie zdążył nawet zapiąć spodni. Zauważyła pod nimi biały trójkąt.

Rozległ się następny dzwonek. Rusz się, wreszcie, pomyślała. I na miły Bóg, przestań

się gapić na męskie slipy.

- Odbierz, Alekso. - Trask podszedł do niej. Na jego twarzy igrała księżycowa

poświata. - I wyraźnie daj mu do zrozumienia, że nie jesteś sama.

Wyciągnęła rękę po słuchawkę.

- Halo, kto tam? - spytała.

- Ciekawe, czy będzie chciał iść z tobą do łóżka, gdy się dowie o fałszerstwach w

galerii McClelland?

Aleksa zmartwiała.

- Co pan wie o galerii McClelland?

- Dostatecznie dużo. - Głos znowu był stłumiony i zniekształcony. - To jest ostatnie

ostrzeżenie. Trzymaj się z dala od Traska, bo inaczej wszystkiego się dowie.

- On jest tutaj. Może mu pan wszystko opowiedzieć od razu i oszczędzić sobie czasu,

a...

176

background image

Urwała i wzdrygnęła się, bo rozmówca z całej siły trzasnął słuchawką o widełki.

- Teraz ja. - Trask szybko wziął od niej słuchawkę i wybrał kod, pozwalający połączyć

się z ostatnim rozmówcą.

Aleksa podciągnęła prześcieradło pod brodę i w napięciu czekała, co będzie dalej.

Wreszcie ktoś podniósł słuchawkę.

- Wiem, że to jest automat - powiedział szorstko Trask. - Czy widział pan może, kto

go ostatnio używał? - Nastąpiła pauza. - Dzieciaki? Czy jest pan pewien, że nie ma w pobliżu

nikogo dorosłego? Czy nikt stamtąd przed chwilą nie odjechał?

Aleksa słuchała, jak Trask zadaje dobrze jej znane pytania. Wcale się nie zdziwiła, że

niczego nie udało mu się osiągnąć. Odłożył słuchawkę i spojrzał na nią.

- Znowu całodobowy bar - powiedział. - Nikt nie zwrócił uwagi na to, kto poprzednio

używał automatu.

- Jakoś mnie to nie dziwi - mruknęła Aleksa. - Nikt nie patrzy na człowieka, który

telefonuje z automatu, chyba że zajmuje linię na pół godziny.

- Co powiedział tym razem?

- Ten, co dzwonił? Był trochę bardziej konkretny niż zwykle. - Mocniej zacisnęła dłoń

na prześcieradle. - Nie wspomniał o mrocznych wirach ani o nawałnicy. Próbował mnie

zaszantażować.

- Skandalem w galerii McClelland?

- Tak. - Obserwowała go kątem oka.

- Ciekawe, że Bell o tym wie. - Trask wydawał się zadumany.

- Wciąż zwracam ci uwagę, że nie jesteśmy pewni, czy telefonuje do mnie Webster

Bell. Zresztą każdy człowiek w Avalon poznaje go na pierwszy rzut oka. Nie bardzo

wyobrażam sobie, jak mógłby się zaczaić późną porą w całodobowym barze tak, żeby nikt go

nie zauważył.

Trask zerknął na aparat telefoniczny.

- Do brudnej roboty może używać kogoś innego.

- W każdym razie skandal w galerii McClelland nie jest tajemnicą państwową. A już

na pewno nie w świecie sztuki.

- Ale ktoś niezainteresowany tematem musiałby trochę poszperać, żeby się o tym

dowiedzieć, prawda?

177

background image

- Chyba tak, zważywszy na to, że skandal miał miejsce ponad rok temu. Od miesięcy

nic już w prasie na ten temat nie pisano. Gdyby było inaczej, wiedziałabym o tym z całą

pewnością.

-Tak myślę.

- Sam jesteś najlepszym przykładem. - Uniosła brwi. - O skandalu w galerii

McClelland dowiedziałeś się dopiero po zakupieniu kolekcji sztuki dwudziestowiecznej, nie

wcześniej. A przecież stosujesz różne środki ostrożności, żeby cię nie oszukano.

- Myślę, że całkiem typowe, chociaż prawdopodobnie, gdy komuś jednak uda się mnie

oszukać, jestem trochę bardziej pamiętliwy niż inni.

Rozzłościło ją, że ta mało subtelna aluzja okazała się dla niej bolesna. Czyżby

uwierzyła, że przeżycia ostatnich dni wykształciły między nią i Traskiem trwałą więź? Czyste

marzenie, co zresztą on powiedziałby jej bez skrupułów.

- Zapamiętam to sobie - szepnęła.

Nie poruszył się. Wciąż przyglądał jej się z mrocznego kąta przy łóżku. Ale było w

nim coś niepokojącego, czego nie odczuła wcześniej.

- Na wszelki wypadek powiem ci, że nic mnie nie obchodzi, czy nie okaże się jednak,

że jestem właścicielem najlepszej kolekcji falsyfikatów art déco we wszechświecie.

Zawrzała gniewem.

- Co masz na myśli? - spytała groźnie.

- Przecież słyszałaś. - Podszedł bliżej do łóżka. - Próbuję ci wytłumaczyć, że to, co

jest między nami, nie ma żadnego związku z tą cholerną kolekcją.

- I co? Mam być ci za to wdzięczna?

Przystanął przy krawędzi łóżka.

- Chcę ci coś wyjaśnić.

- Wiem. - Raptownie uklękła i owinęła się prześcieradłem jak zbroją, chroniącą przed

słowami. - Wiem, co chcesz osiągnąć swymi głupimi wyjaśnieniami, ale nic z tego!

- A niby co chcę osiągnąć?

- Chcesz iść ze mną do łóżka. Żeby przygoda przeciągnęła się na drugą noc. - Czuła,

że twarz jej płonie, ale nie zwracała na to uwagi. Była znacznie bardziej wściekła niż

zakłopotana. - Wybij to sobie z głowy.

- Alekso...

178

background image

- A skoro już mowa o marnych uwodzicielskich chwytach, to czy sądzisz, że po takiej

obraźliwej aluzji, na jaką pozwoliłeś sobie przed chwilą, z radością zaproszę cię do łóżka na

chwilę odprężającego seksu?

W półmroku błyszczały mu oczy.

- Nie rozumiem, czym cię obraziłem. Chciałem ci tylko powiedzieć, że ta kolekcja nic

a nic mnie nie obchodzi.

- I to mnie miało roznamiętnić? - Jeszcze bardziej podniosła głos. - Twoim zdaniem,

istnieje duże prawdopodobieństwo, że cię oszukałam, ale jesteś gotów przymknąć na to oko,

bo wzwód nie pozwala ci myśleć. To ma być czułe wyznanie, któremu nie można się oprzeć?

- Nie o to mi chodziło.

- Ale tak to zabrzmiało.

- Zabrzmiało zupełnie nie tak, jak powinno. - Położył ręce na jej ramionach. -

Chciałem powiedzieć, że ta kolekcja nie jest dla mnie ważna.

- Dziś nie, bo zaślepił cię seks, ale co będzie jutro?

Mocniej zacisnął ręce.

- Nic złego się nie stanie, bo wiem, że mnie nie oszukałaś.

- Naprawdę? Skąd ta pewność?

- Bo ci ufam! - ryknął.

- I co się stało, że nagle można mi zaufać? Nic się przecież nie zmieniło. Jestem tą

samą kobietą, którą niedawno poznałeś. Rzeczoznawcą z bardzo wątpliwą przeszłością. Nie

masz dowodu, że obrazy, rzeźby i meble w twoim nowym hotelu nie są podróbkami,

falsyfikatami.

- Mylisz się. Przede wszystkim jesteśmy teraz partnerami.

- Co to zmienia?

- Wszystko. - Głos mu zmiękł. - Do diabła! Nie byłbym tutaj dzisiaj, gdybym ci nie

ufał.

- A powiedz mi łaskawie, kiedy doszedłeś do tego odkrywczego wniosku, że można

mi zaufać.

Ku jej zaskoczeniu Trask na dłuższą chwilę zamilkł. Czuła, jak jego gniew

przekształca się w coś dalece bardziej niebezpiecznego.

- Nie mam pojęcia, ale zdaje się, że dwanaście lat temu.

179

background image

- Co ty wygadujesz? - Spojrzała na niego z niedowierzaniem. - Dwanaście lat temu

widziałeś mnie tylko parę minut. Szalałeś wtedy z wściekłości. Dziwię się, że w ogóle mnie

zapamiętałeś.

- Poznałem cię natychmiast, gdy znowu cię zobaczyłem. - Zatrzymał skupiony wzrok

na jej twarzy. - Nigdy nie zapomniałem tego, jak na mnie patrzyłaś, kiedy kazałaś mi się

wynosić ze swojego domu. Byłaś chuda jak patyk. Tylko skóra, kości i wielkie przerażone

oczy. Bałaś się mnie, prawda?

- Och, wtedy bałam się wielu rzeczy.

- Ale nie uciekłaś, nie szukałaś schronienia. Zeszłaś na dół, podniosłaś słuchawkę i

kazałaś mi wyjść, grożąc policją.

- A ty wyszedłeś.

- Oczywiście. - Skrzywił usta. - Wiedziałem, że spełnisz groźbę. Widziałem to w

twoich oczach.

- Ja też wiedziałam, że dotrzymasz słowa - szepnęła. - Wiedziałam, że któregoś dnia

wrócisz.

- Kiedy patrzyłaś mi w oczy i mówiłaś, że przekonam się, jak wspaniałą kolekcję art

déco ma mój hotel, też ci wierzyłem. Tylko nie przyznałem się do tego, za bardzo byłem zły.

- Czy dlatego, że Edward zatrudnił mnie jako rzeczoznawcę bez porozumienia się z

tobą?

- Nie. - Zdjął ręce z ramion i położył na głowie Aleksy, a palce wsunął we włosy. -

Byłem zły, ponieważ od pierwszej chwili wiedziałem, że zawsze będziesz stała między mną i

Kenyonem. Nie chciałem, żebyś się do tego mieszała.

Puściła prześcieradło i chwyciła go za nadgarstki.

- Dlaczego nie?

Poruszył palcami.

- Bo wiedziałem, że nie zemszczę się na Kenyonie, jeśli miałbym przy tym

skrzywdzić ciebie.

- Och, Trask. - Uśmiechnęła się drżąco. - Nie zrozumiałam, że chodzi właśnie o to,

gdy mówiłeś, że kolekcja w hotelu nic cię nie obchodzi.

- To nie twoja wina. Trochę się zaplątałem. To mi się zdarza, kiedy zaczynam... -

Urwał. - Mniejsza o to. Teraz już wszystko jest na miejscu.

Przyjrzała się badawczo jego twarzy.

180

background image

- Na pewno?

- A nie na pewno?

Rozważyła wszystkie możliwości.

- Jest stara metafizyczna mądrość, która chyba stosuje się do tej sytuacji.

- W porządku, połknąłem przynętę. Jaka?

- Życie jest krótkie. Zaczynaj je od deseru.

Uśmiechnął się leniwie.

- No, tyle metafizyki mogę znieść.

Delikatnie musnął jej wargi. Aleksa wstrzymała dech, ale nie zaprotestowała.

Wiedziała, jaki jest podniecony. I sama czuła się podobnie.

Trask oparł się kolanem o łóżko.

- Miałaś rację, mówiąc, że moje uwodzicielskie chwyty są dziś marne. I jeszcze w

jednym się nie myliłaś.

- W czym?

- Rzeczywiście mam wzwód. Skąd o tym wiedziałaś? Czy to takie oczywiste?

- Mhm. - Położyła mu ręce na biodrach. - Zapomniałeś zapiąć spodnie.

Zerknął w dół, jęknął i pochylił głowę tak, że zetknęli się czołami.

- Całe szczęście, że nie jest zimno.

Przesunęła dłonie niżej, aż wyczuła palcami, jaki jest twardy.

- Tu jest wręcz gorąco.

- O, tak. - Przewrócił ją na łóżko i przygniótł do pościeli. - Czy to znaczy, że jesteś

gotowa zapomnieć o mojej gafie?

- Liczą się intencje.

Długi i namiętny pocałunek sprawił, że poczuła, jak wzbiera w niej euforia.

- Moje intencje były czyste - szepnął.

- Czyżby?

- No, mniej więcej.

Pocałowała go w obnażone ramię, a potem przebiegła wargami i językiem po

owłosionym torsie. Lizała i delikatnie przyszczypywała skórę zębami, aż stężały mu mięśnie.

Rozkoszowała się świadomością, że jej pieszczoty mają nad nim taką władzę.

Szalona kobieta żyła w niej nadal.

181

background image

Trask położył rękę na wewnętrznej stronie jej uda. Poczuła się nagle otwarta i

bezbronna. Pewnie naprawdę taka jestem, pomyślała. Ale było jej z tym dobrze. Przynajmniej

w tej chwili. Szalona kobieta jakoś sobie z tym radzi.

Gdy poczuła jego palce głęboko w środku, przeszył ją gwałtowny dreszcz.

- Ale ja teraz wcale nie mam czystych intencji - szepnęła zmysłowo.

- Bardzo mnie to cieszy.

Przetoczył się na plecy, tak by znalazła się na górze. Z zachwytem położyła mu dłonie

na torsie, ciesząc się jego żarem i siłą.

A potem zaczęła całować go po klatce piersiowej i brzuchu, wciąż niżej i niżej. Jęknął,

uniósł lekko jej ciało i wsunął się w nie łagodnie, lecz zdecydowanie.

Z każdym ruchem czuła, że jest coraz pełniejsza, doznania stawały się coraz silniejsze.

Wreszcie wybuch rozsypał iskry po całym jej ciele.

Przed chwilą jeszcze otwarta i bezbronna, teraz czuła siłę swej kobiecości.

- Co do jednego się myliłaś - szepnął. - Jutro też będę zaślepiony seksem.

Z

nacznie później Trask poruszył się w łóżku. Otworzył jedno oko i zobaczył, że na

dworze jest jeszcze ciemno. Zamknął oko i ostrożnie zsunął z siebie ciepłe ciało Aleksy.

Wtuliła się w niego przez sen. Poczuł jej narkotyczny zapach. Czyżby już był uzależniony?

- Alekso?

- Hmm...

- Śpisz?

- Tak.

- Chciałem tylko coś powiedzieć.

- To szybko.

- Dobrze. - Zamilkł.

- No? - Wyprostowała nogę i połaskotała go palcami po łydce. - Co chcesz

powiedzieć?

- Już nie możesz twierdzić, że to jest jedna noc szaleństwa.

Znieruchomiała.

- Masz rację - przyznała w końcu. - To już dwie noce szaleństwa.

- Aha. - Pochylił się nad nią i całował ją, dopóki nie nabrał pewności, że skupił na

sobie jej uwagę. - To już jest romans.

182

background image

Rozdział dwudziesty piąty

A

leksa poczuła, że Trask wstaje z łóżka. Otworzyła oczy. Kierował się ku jej

łazience.

- Trask?

Zatrzymał się na progu.

- Śpij.

Trzymał spodnie w ręce.

- Dokąd idziesz?

- Mam sprawę do załatwienia. - Wyglądało na to, że zamierza wziąć prysznic.

- Sprawę? O tej porze? - Zbliżał się świt. - Co za pomysł?

Odrzuciła na bok koce i wyskoczyła z łóżka.

- Stój i nie ruszaj się. To jest moja łazienka. Nie wejdziesz tam, póki mi nie powiesz, o

co chodzi.

Zapalił światło i spojrzał na nią marsowo.

- Miałem ci zostawić kartkę.

- Wspaniałe. To jest prawie tak samo, jakbyś mi obiecał, że kiedyś zadzwonisz.

- Już dobrze, dobrze. - Potarł podbródek pokryły świeżym zarostem. - Liczyłem na to,

że się nie zbudzisz, ale skoro jesteś na nogach...

Zmierzyła go groźnym spojrzeniem.

- Mam nadzieję, że usłyszę dobre wytłumaczenie.

Wzruszył ramionami.

- Zbudziłem się parę minut temu i przyszło mi do głowy, że szukanie Liz Guthrie

zajęłoby mniej czasu, gdybym rozejrzał się po jej domu. Może jest tam jakiś ślad wskazujący

na miejsce, do którego pojechała. Żeby Okuda nie musiał bez końca siedzieć przy

komputerze.

Wprawił ją w kompletne osłupienie.

183

background image

- Wielkie nieba! Chcesz mi powiedzieć, że uciekasz stąd jak złodziej, żeby włamać się

do domu Liz?

- W tych kategoriach brzmi to znacznie mniej niewinnie, niż zamierzałem. Ale w

gruncie rzeczy właśnie o to chodzi. Obawiałem się jednak, że gdybyś znała moje plany,

zechciałabyś mi towarzyszyć.

- Nie mylisz się. - Wyminęła go i weszła do łazienki. - Będę gotowa za dziesięć minut.

Stanęła pod prysznicem z ulgą. Wprawdzie miała towarzyszyć Traskowi w wyprawie,

która mogła zakończyć się dla nich pobytem za kratkami, lecz było to bagatelką w

porównaniu z lękiem, że zamierza ją zostawić po trwającej dwie noce przygodzie.

Poprawka: po trwającym dwie noce romansie.

- Trask?

Stanął obok niej pod prysznicem i wyciągnął rękę po mydło.

- Słucham.

- A jeśli Liz będzie w domu?

- Wtedy mam do niej kilka pytań.

G

odzinę później Aleksa znalazła się z Traskiem w domu Liz Guthrie. Wiedziała, że

w zasadzie już dnieje, ale w kanionie nie było tego widać. Drzewa za oknami wyglądały jak

ciemne wielkie widma.

Ciarki przebiegły jej po plecach, gdy rozglądała się po nieoświetlonej kuchni.

Zmarszczyła nos, doleciał ją bowiem przykry zapach gnijących śmieci. To znaczyło, że Liz

jeszcze nie wróciła.

- Musiała wyjechać w pośpiechu. Nie opróżniła kosza. Nie zamknęła drzwi i okien. -

Trask omiótł kuchenny blat snopem światła z niewielkiej latarki. - Pozostaje pytanie

dlaczego.

- Myślisz, że coś ją spłoszyło?

- Coś lub ktoś. - Trask zerknął przez ramię. - Wszystko w porządku?

- Tak. - Kłamała w żywe oczy, ale nie zamierzała się przyznać, że jest przygotowana

na widok czarnej wyskakującej z szafy postaci bez twarzy, dzierżącej nóż.

- Powiedziałem ci, że nie powinnaś tu ze mną przyjeżdżać - przypomniał jej Trask.

- Powiedziałeś. Ale jestem tutaj, więc nie ma sensu mi tego powtarzać. Załatwmy to,

po co przyjechaliśmy.

184

background image

Uniósł brwi.

- Zdaje mi się, że jesteś trochę spięta od samego rana.

- Nie wypiliśmy herbaty na dobry początek dnia - zripostowała. - Czego właściwie

szukamy?

- Nie wiem. - Trask wolno wszedł do ciemnego korytarza. - Ale skoro stara prawda

głosi, że wszystkiemu winne są pieniądze, to chciałbym znaleźć jakieś teczki z dokumentami.

Aleksa otworzyła kredens, zadowolona, że włożyła rękawiczki.

- Nadal jesteś przekonany, że w tej sprawie chodzi o pieniądze?

- Instytut Dimensions jest przede wszystkim przedsiębiorstwem. A ja bardzo

polubiłem myśl, że ta sprawa ma związek z instytutem. Musi mieć.

Postanowiła z nim nie dyskutować. Wyjęła swoją miniaturową latarkę, włączyła ją i

dalej szła za nim przez ciemny cichy dom.

- Policjant, który przyjął moje wezwanie, miał rację - powiedziała, przyglądając się

kosztownej aparaturze stereo w salonie. - Nie ma śladu, żeby cokolwiek tutaj ruszano. Nic

dziwnego, że Strood posądził mnie o halucynacje.

- On wcale nie powiedział Stroodowi, że masz halucynacje.

- Owszem, powiedział. Podsłuchałam ich rozmowę, kiedy wróciłam z toalety.

Policjant sugerował, że jestem histeryczką, która przestraszyła się cienia. Nie próbuj

zaprzeczać. Strood na pewno ci to przekazał.

Trask otworzył szafę.

- No co, nie przekazał?

Zamknął drzwi szafy.

- Tego nie, tylko coś w tym rodzaju. A ja mu powiedziałem, że jest idiotą.

Miło ją zaskoczył.

- Dzięki. Doceniam twoją wiarę w moje zdrowie psychiczne.

- Co tam, my, zwolennicy spiskowych teorii, musimy trzymać się razem. - Otworzył

drzwi i oświetlił latarką przyległe pomieszczenie. - Mamy szczęście. Widzę biurko z

szafkami. Wygląda mi to na domową namiastkę gabinetu.

- Częstuj się. Ja tymczasem obejrzę sypialnię.

- Pamiętaj, żeby niczego nie ruszać - powiedział i znikł w gabinecie.

- Nie martw się. Czytałam dostatecznie dużo kryminałów, żeby o tym wiedzieć. Będę

uważać.

185

background image

Doszła korytarzem do otwartych drzwi, przez które mimo mroku dostrzegła zarysy

łóżka i komody.

Za jej plecami rozległ się pisk. Nerwowo podskoczyła i obróciła się tak szybko, że

omal nie straciła równowagi. Ręce w jednej chwili zrobiły jej się lodowate.

- Trask? - szepnęła.

- Co? - dobiegł ją cichy, spokojny głos z gabinetu. Zaraz potem nastąpił kolejny pisk.

Zrozumiała, że usłyszała odgłos otwierania metalowych szuflad.

- Nic. - Głęboko odetchnęła, mocniej zacisnęła dłoń na latarce i weszła do sypialni.

W pierwszej chwili wydało jej się, że nic nie odbiega od normy. Łóżko było posłane,

drzwi szafy zamknięte.

Oświetliła tytuły książek, leżących na szafce przy łóżku: Dimensions w naszym życiu,

Przeżyć dzień z Dimensions, Schudnąć z Dimensions.

- Ty naprawdę się w to zaangażowałaś, Liz - szepnęła.

Podeszła do szafy i ostrożnie otworzyła drzwi. Promień latarki trafił na dużą przerwę

między luźnymi granatowymi spodniami i czarną suknią koktajlową. Zupełnie jakby ktoś w

pośpiechu chwycił wszystkie stroje wiszące obok siebie i wyciągnął je z szafy.

Luka była widoczna również na półce nad drążkiem. Mogła tam przedtem stać na

przykład spora walizka.

Aleksa obróciła się i weszła do przyległej łazienki. Otworzyła apteczkę i przesunęła

snopem światła po półkach. Szafka była prawie pusta. W środku zostały tylko paczka

wacików do uszu i opróżniony do połowy flakonik płynu do płukania ust.

Wróciła przez sypialnię na korytarz. Wsunęła głowę do gabinetu.

- Chyba masz rację - powiedziała. - Liz nie tylko wyjechała w pośpiechu, ale

prawdopodobnie zamierza przez pewien czas gdzieś pobyć. Zabrała sporo ubrań, przybory

toaletowe i kosmetyki.

Trask wciąż pochylał głowę nad otwartą szafką z dokumentami.

- Coś musiało ją przestraszyć.

- Może facet z nożem.

- Może. W tej chwili pewne jest tylko to, że nie namówimy Strooda na poważne

zajęcie się tą sprawą. Nie mamy żadnych dowodów, że stało się coś złego.

Trask był pochłonięty studiowaniem zawartości teczek, więc obróciła się i ruszyła w

drugi koniec korytarza.

186

background image

Jeden z parawanów shoji był odsunięty. Lęk ścisnął ją za gardło, gdy zorientowała się,

że w tej pozycji zostawił go jej prześladowca. Naturalnie nie był to dowód dla Strooda,

przekonała się jednak ostatecznie, że nie miała halucynacji.

Słońce wzeszło już chyba dość wysoko, bo trochę światła z kanionu przenikało przez

jasne zasłony studia, w którym Liz medytowała. Widok pomieszczenia był znajomy. Różowy

kryształ nadal stał na stoliku. Poduszka leżała dokładnie w tym samym miejscu co

poprzednio.

Aleksa kierowała snop światła to tu, to tam. W pewnej chwili omiotła nim półkę z

książkami. Ogarnęło ją mgliste przeczucie.

Trask bezszelestnie stanął za jej plecami.

- Co się stało?

- Nie bardzo wiem, ale coś tu się zmieniło.

Jeszcze raz przesunęła snopem światła po półce z książkami. Ciasno obok siebie stały

różne wydawnictwa instytutu Dimensions. Już miała zrezygnować, gdy nagle ją olśniło,

- Znikł dziennik.

- Jaki dziennik?

Wolno odwróciła się do Traska.

- Dziennik medytacji Liz. Nie ma go. Jeśli nie wróciła do domu po mojej wizycie, to

znaczy, że on go zabrał.

- Facet z nożem?

- Tak. Ale po co, u licha, miałby to zrobić?

- Nie mam pojęcia. Co to jest dziennik medytacji?

- Taki notatnik, w którym zapisujesz swoje postępy w drodze do osiągnięcia pokoju i

harmonii. Dostaje go każdy, kto uczęszcza na jakiekolwiek zajęcia w instytucie. Wczoraj

dziennik Liz leżał na książkach, na tej półce. Teraz go nie ma.

- Co zapisuje się w takim dzienniku?

- Nie wiem. Zapiski powinny być bardzo osobiste. Liz prawdopodobnie notowała

doznania, jakie miała podczas ćwiczeń medytacyjnych.

- A może był tam wymieniony jej przewodnik duchowy? - wysunął przypuszczenie

Trask. - Czy mogłaby tam coś o nim napisać?

Aleksa przełknęła ślinę, zrozumiała bowiem intencję Traska. Przewodnik duchowy

mógł być ostatnią osobą, która widziała Liz przed jej zniknięciem.

187

background image

- Tak. - Nabrała tchu. - Po zastanowieniu jestem prawie pewna, że mogła coś o nim

napisać. Och, Trask, sądzisz, że to jeden z przewodników duchowych instytutu gonił mnie z

nożem?

- Nie wiadomo. Ale jeśli ograniczył się do zabrania dziennika Liz, to musiało być tam

coś, co go interesowało.

- Czy wiesz, co z tego wynika? - Aleksa stanęła z nim twarzą w twarz. - Jeśli się

dowiemy, kto jest jej przewodnikiem duchowym, będziemy mieli nitkę, po której dojdziemy

do kłębka.

- Możliwe. Ale tymczasem pojawiły się nowe interesujące pytania.

- To znaczy?

Trask pokazał jej szarą teczkę.

- Według tych i innych dokumentów, które znalazłem w gabinecie, Liz i Dean Guthrie

po rozwodzie nie tylko dalej ze sobą sypiali, lecz również razem inwestowali.

- Co takiego?

Trask uśmiechnął się z ponurą satysfakcją myśliwego, któremu zwierzę wychodzi na

muszkę.

- Byli wspólnikami w przynajmniej kilku przedsięwzięciach. Najwidoczniej uznali, że

taki drobiazg jak rozwód nie powinien psuć ich przykładnej współpracy finansowej.

Aleksie zaschło w ustach.

- Czy oboje mieli związek z nową inwestycją instytutu w Santa Fe? Z tą, z której,

twoim zdaniem, Guthrie chciał się wycofać?

- Możliwe. - Trask wsunął dokumenty pod pachę i ruszył korytarzem. - Ale tu nie ma

na to dowodów. Człowiek, który zabrał dziennik, prawdopodobnie wziął również potrzebną

teczkę. Jedną albo więcej. Tego zresztą też nie jesteśmy w stanie sprawdzić.

- Nie bierzesz pod uwagę możliwości, że Liz zabrała niektóre teczki, kiedy

wyjeżdżała.

- To prawda. Ale jest jeszcze coś, o czym ci nie powiedziałem. Jeśli Guthrie z Liz

istotnie wspólnie zainwestowali w ośrodek w Santa Fe i jeśli zachowali dotychczasowe

zasady współpracy, to warto odnotować bardzo ciekawy fakt.

- Mianowicie? - spytała Aleksa.

- Liz Guthrie ma obecnie kontrolę nad wszystkim, co pozostawił Dean Guthrie, z jego

inwestycjami włącznie.

188

background image

Przemyślała tę nową informację.

- Może ktoś się go pozbył, bo wiedział, że Liz wszystko odziedziczy, a sądził, że

będzie miał na nią wpływ.

- Ho, ho, szybko dochodzisz do wprawy w stosowaniu spiskowej teorii. Chyba dam ci

awans.

- Na kogo? Na główną amatorkę spisków? Dziękuję, nie skorzystam.

- Nie, to nie. - Trask upewnił się, że ma dokumenty pod pachą, i skierował się do

drzwi. - W każdym razie z mojego punktu widzenia wszystko, co znalazłem w tej teczce,

stanowi dodatkowy materiał dowodowy przeciwko Websterowi Bellowi. Bell miał motyw i

okazję. Ma też w instytucie mnóstwo chłopców na posyłki.

- Wiem, że to go nie stawia w dobrym świetle. - Aleksa podążyła śladem

rozumowania Traska. - Ale nie bardzo potrafię go sobie wyobrazić jako mordercę.

- Może właśnie dlatego zbrodnie uchodzą mu płazem. W każdym razie, jeśli mam

rację, to mogę powiedzieć ci jeszcze jedno.

- Co takiego?

Zerknął na nią przez ramię.

- Liz Guthrie może mieć większe problemy niż to, że Bell kontroluje jej finanse.

- Co może być gorszego niż sytuacja, w której natchniony guru dobiera się do twoich

pieniędzy i chce je przelać na konto instytutu?

- Sytuacja, w której natchniony gum uznaje, że nie jesteś mu już potrzebna, więc

usuwa cię z tego świata - odparł Trask.

Aleksa zmartwiała.

- Nie byłoby sensu zabijać Liz. Jeśli twoje przypuszczenia są słuszne, ona jest kurą

znoszącą złote jajka. Gdyby coś jej się stało, skończyłyby się profity.

- Wcale nie, pod warunkiem że Webster Bell zawczasu namówiłby ją do sporządzenia

testamentu na korzyść instytutu Dimensions.

Gdy Aleksa schodziła na podjazd przed domem, nagle ogarnął ją lęk.

- Ludzie tak robią, prawda? Obdarowują w testamentach fundacje, uniwersytety i

różne instytucje.

- Nawet często.

- Może właśnie dlatego Liz wyjechała z nieznanym kierunku.

189

background image

- Może - zgodził się z nią Trask. - W tych okolicznościach zniknięcie wydaje się

logiczną decyzją. Przynajmniej do czasu zmiany testamentu.

190

background image

Rozdział dwudziesty szósty

P

arę minut po dziesiątej Trask wszedł do hotelowego foyer i zobaczył ciżbę ludzi.

Goście wkrótce mieli wsiąść do lśniącego autokaru, zaparkowanego na półkolistym

podjeździe. Tablica za przednią szybą pojazdu informowała, że celem podróży są okoliczne

punkty energetyczne.

- Dzień dobry, panie Trask. - Pete Santana powitał go z miną oberżysty, mającego

wszystkie miejsca zajęte. - Szukałem pana. Pomyślałem, że chętnie pan to obejrzy. - Uniósł

rękę, w której trzymał gazety. - Napisali o nas na całą stronę i w Tucson, i w Phoenix.

Dziennikarze są zachwyceni.

- Pokaż, Pete. - Trask wziął od niego gazety. Obie były złożone tak, żeby artykuł o

hotelu natychmiast można było przeczytać.

NOWY KLEJNOT W KORONIE AVALON

W zeszłym tygodniu sieć Avalon Resorts, Inc. otworzyła swój najbardziej luksusowy

hotel. Mieści się on w samym Avalon. Gospodarzem uroczystego przyjęcia inaugurującego

działalność hotelu był prezes i dyrektor naczelny firmy, John Laird Trask.

Był już najwyższy czas, żebyśmy wrócili tam, gdzie wszystko się zaczęło - powiedział

nam J.L Trask w wywiadzie udzielonym przed uroczystością. - Przebudowa dawnego Avalon

Mansion na hotel stanowiła największe marzenie mojego nieżyjącego już ojca. To, co

państwo dzisiaj widzą, jest urzeczywistnieniem jego wizji”.

Trask szybko przesunął wzrokiem po kolumnie i zatrzymał się na słowach „art déco”.

Tu zaczął czytać z większą uwagą:

W hotelu znajduje się kolekcja sztuki art déco. Eksponaty do niej zgromadził Edward

Vale, renomowany znawca sztuki, współpracujący jako konsultant z wieloma firmami i

191

background image

kolekcjonerami prywatnymi. Wystawę obejrzeli wybitni przedstawiciele świata sztuki, którzy

specjalnie w tym celu przybyli na przyjęcie.

Członkowie rady miejskiej Avalon wyrażali się z wielkim entuzjazmem o

ekonomicznym wpływie nowego...

Przerwał czytanie i złożył gazety. Jednoakapitowa wzmianka o kolekcji, zamieszczona

w codziennej gazecie, z pewnością nie zaspokajała ambicji Aleksy. Potrzeba jej było znacznie

więcej, by triumfalnie wrócić do swej profesji.

Oddał gazety Santanie.

- Wygląda na to, że dobrze wystartowaliśmy.

Pete uśmiechnął się.

- Pewnie. Nazwali nasz hotel „marzeniem na pustyni”. Mamy w najbliższych planach

kilka rezerwacji dla różnych kongresów.

Trask skinął głową, wskazując zatłoczone foyer.

- To zapowiada się atrakcyjnie.

Pete przyjrzał się gościom z nieukrywaną satysfakcją.

- Festiwal przyciągnął tłumy. Otworzyliśmy hotel w idealnym momencie. Avalon już

jest modne, a w przyszłości zrobi prawdziwą furorę.

- Tata miał rację. - Trask ruszył ku schodom. - Tylko nie trafił we właściwy czas.

Nigdy nie trafiał.

Wszedł na piętro i korytarzem zachodniego skrzydła dotarł do swego apartamentu.

Otwierając drzwi, wymienił porozumiewawcze, mrugnięcie z Tańczącym satyrem.

- Z każdym dniem wyglądasz lepiej.

W pokoju podszedł prosto do biurka, żeby posłuchać nagranych wiadomości. Trzy

pochodziły z jego biura w Seattle. Nie miały większego znaczenia, więc je skasował.

Potem zmełł porcję ciemnych palonych ziaren ze swego drogocennego zapasu i

zaparzył sobie dobrą kawę. Trzymając filiżankę, zatelefonował do Phila Okudy. Detektyw

natychmiast podniósł słuchawkę.

- Mówi Trask.

- Tego się obawiałem - odparł oschle. - Jeszcze nic nie wiem o Liz Guthrie, jeśli w tej

sprawie pan dzwoni. Bez wątpienia zależy jej na tym, żeby pozostać w ukryciu. Nikt z

przyjaciół nie dostał od niej wiadomości. Bliskiej rodziny nie ma. Widocznie ostatnio

192

background image

posługuje się tylko gotówką, bo nie używała ani kart kredytowych, ani czeków, ani niczego,

co zostawia ślady.

- Czy potrafi ją pan znaleźć, jeśli za wszystko płaci gotówką?

- Oczywiście, tyle że dłużej to potrwa.

- Niech pan zatrudni jeszcze kilka osób do poszukiwań, Phil. Musimy ją mieć jak

najszybciej.

- W czym jest kłopot?

- Prawdopodobnie jeszcze ktoś oprócz nas jej szuka. Może chcieć ją zabić, jeśli nie

teraz, to w najbliższej przyszłości.

- Rozmawiał pan z glinami? - spytał Phil.

- Oni uważają, że pojechała na wakacje. Ma pan coś nowego o Bellu?

- Niestety, nic. Wygląda na to, że przestrzega prawa. Ale nie mogę powiedzieć tego

samego o jego współpracowniku, Fosterze Radstonie.

- Naprawdę? - Trask usiadł na krześle. - Co pan na niego ma?

- Zanim zaczął pracować w Dimensions, nazywał się Fletcher Richards.

- Wie pan, dlaczego zmienił nazwisko?

- Prawdopodobnie dlatego, że poszukują go władze Florydy. W przeszłości, gdy

pracował jako doradca finansowy, wyłudził oszczędności całego życia od sporej grupy

zacnych obywateli.

D

ylan postukał łyżeczką w szklankę, żeby zwrócić na siebie uwagę osób zebranych w

Café Solstice.

- Uwaga, uwaga, zaczynamy zebranie Avalon Plaza Business Association - oznajmił.

Aleksa rozejrzała się i szybko policzyła zebranych.

- Brakuje jeszcze Joanny.

Stewart podniósł głowę znad dużego naczynia wypełnionego listkami herbaty.

Przygotowywał w nim swoją kolejną mieszankę.

- Do sklepu też dzisiaj nie przyszła. Zostawiła pomocnicę na gospodarstwie. Chyba

nie najlepiej się czuła.

- Joanna zachowuje się ostatnio dość dziwnie - stwierdził Brad.

Pozostali właściciele pawilonów potwierdzili jego słowa mniej lub bardziej

wyraźnymi pomrukami.

193

background image

- Zaczynam się o nią martwić - powiedziała Margie Ferris, właścicielka sklepu z

zabawkami. - Zastanawiam się, czy ktoś z nas nie powinien porozmawiać z jej bratem.

- Porozmawiać z Websterem? - Dylan zmarszczył czoło. - Nie jestem pewien, czy to

dobry pomysł. Joannie nie podobałoby się, że wkraczamy w jej osobiste sprawy. Zresztą ona

jest z Websterem bardzo blisko. Gdyby chciała mu się zwierzyć, na pewno już by to zrobiła.

Margie spochmurniała.

- Nie możemy obojętnie patrzeć, jak Joanna z wolna popada w depresję, ze

wszystkimi klinicznymi objawami.

Aleksa przyjrzała się znajomym twarzom. Na wszystkich malowała się troska. Ale

nikt nie potrafił wymyślić, co dalej.

Dylan drgnął.

- Powiem wam coś. Jeśli uważacie, że to dobry pomysł, zatelefonuję dziś wieczorem

do Webstera i szczerze z nim porozmawiam. Znamy się od lat. Może go przekonam, że

Joanna potrzebuje fachowej pomocy.

Stewart i inni szybko skinęli głowami, zadowoleni, że ktoś na ochotnika wystąpił z

inicjatywą.

- Dobrze, wobec tego jesteśmy umówieni. - Dylan wziął do ręki plik papierów. -

Wracajmy do spraw bieżących. Aleksa dała mi przed chwilą kilka dokumentów Komitetu

Festiwalowego. Jest między nimi ostateczny harmonogram imprez w śródmieściu. Z naszego

punktu widzenia nie ma w nim istotnych zmian. Wszystkie sklepy przy Plaza będą otwarte do

siódmej, zgodnie z pierwotnymi założeniami. Czy są jakieś pytania?

Aleksa obojętnie wysłuchała uwag kolegów. Przez cały czas jej myśli obracały się

wokół ciemnego pokoiku, używanego przez Liz do medytacji. Poczucie, że trzeba szybko coś

zrobić, dręczące ją nieprzerwanie, odkąd wyszli stamtąd z Traskiem, stawało się coraz

bardziej naglące.

Gdy dziesięć minut później zebranie dobiegło końca, szybko wzięła kubeczek z

herbatą, pożegnała wszystkich i ruszyła do drzwi.

- Powinniśmy mieć dzisiaj dobry dzień - powiedział Brad Vasquez, który wyszedł za

nią. - Miasto jest pełne turystów. Jeszcze nie było festiwalu z takim rozmachem. To dzięki

otwarciu hotelu.

Aleksa zerknęła w stronę drzwi Crystal Rainbow.

194

background image

- Joanna musi naprawdę źle się czuć, jeśli nie przyszła do pracy w taki dzień. Obroty

będą jak przed Bożym Narodzeniem.

- Nie da się ukryć. Dlatego pędzę otworzyć sklep. Do zobaczenia po godzinie szczytu,

Alekso.

- Cześć. - Wzorem Brada poszła zadbać o klientów.

Mimo pięknej pogody i tłumu kupujących, który skutecznie zajął jej pierwszą godzinę

pracy, coraz bardziej się niepokoiła.

- O jedenastej podeszła do telefonu i wybrała domowy numer Joanny. Ulżyło jej, gdy

po szóstym albo siódmym dzwonku koleżanka podniosła słuchawkę. Ale jej głos brzmiał

bezbarwnie, a język nieco się plątał.

- Halo?

- Joanno, mówi Aleksa. Dobrze się czujesz?

- Nie spałam w nocy - wymamrotała Joanna. - Rano znowu wzięłam pigułki.

- Może czegoś potrzebujesz? Wpadłabym do ciebie po pracy.

- Herbaty - szepnęła Joanna. - Skończyła mi się moja specjalna mieszanka. Dałabym

wszystko za jej pełny kubek.

- Przyniosę ci trochę.

- Dziękuję. - Nastąpiła przerwa. - Alekso?

- Słucham.

- Nieważne. Nie mogę teraz tłumaczyć. Jestem za bardzo zmęczona.

Rozległ się głośny trzask odłożonej słuchawki i na linii zapadła cisza.

Dwie godziny później tłok w sklepiku nieco zmalał. Aleksa wyszła więc przynieść

mrożonej herbaty dla siebie i Kerry.

W Café Solstice interesy kwitły. Aleksa zamówiła u barmana mrożoną herbatę i

poprosiła o paczuszkę specjalnej mieszanki Joanny.

- Chyba przydałyby ci się dwie dodatkowe ręce, Ted.

- O, tak. - Ted wydał jej resztę. - Ale wie pani co? Szef uciekł mi do banku. Akurat w

południe, kiedy jest najwięcej klientów.

- Trzymaj się - pokrzepiła go Aleksa. - W niedzielę będzie już święty spokój.

Ted wyszczerzył zęby.

- W kółko to sobie powtarzam.

195

background image

Aleksa wzięła dwa styropianowe kubki oraz paczuszkę herbaty i wróciła z tym do

sklepiku. Kerry właśnie pakowała klientowi dwa gargulce średniej wielkości.

Aleksa poczekała, aż kupujący wyjdzie. Potem wzięła telefon i znowu zadzwoniła do

Joanny.

Odczekała dziesięć dzwonków. Tym razem nie było żadnej reakcji.

Jej niepokój się pogłębił. Zastanowiło ją, ile pigułek wzięła Joanna.

Nie mogła wytrzymać niepewności.

Odłożyła telefon na miejsce i spojrzała na Kerry.

- Przykro mi, że akurat dzisiaj zostawiam cię samą, ale spróbuj poradzić sobie przez

godzinę beze mnie. Bardzo się martwię o Joannę. Nie mogę się do niej dodzwonić. Pojadę

szybko sprawdzić, czy wszystko jest w porządku u niej w domu.

- Nie ma sprawy - odrzekła Kerry. - Kiedy mam dużo klientów, przechodzę samą

siebie. Zwłaszcza jeśli wiem, że wkrótce będę miała wolny dzień.

Aleksa zerknęła na zegar.

- W najgorszym razie powinnam wrócić o czwartej.

- Dam sobie radę. Mam nadzieję, że z Joanną wszystko jest w porządku.

- Na pewno. Do zobaczenia za godzinę.

Aleksa wzięła torebkę i wyszła przez zaplecze pełne towarów. Na parkingu dotarła do

swojej toyoty, otworzyła drzwi i usunęła zasłonę przeciwsłoneczną.

Kilka razy odwiedzała już Joannę w jej domu na wzgórzach. Jechało się tam niecałe

dwadzieścia minut. Po drodze powtarzała sobie w kółko, że trzeba zachować spokój. Przecież

nic nie mogło się stać. Joanna była tylko przygnębiona ponurymi wspomnieniami, które

wróciły do niej po wypadku Guthriego.

Ale zbliżając się krętą szosą do celu, Aleksa miała coraz gorsze przeczucia. Może

należało pojechać tam wcześniej?

Dom Joanny zaprojektował ten sam architekt, który był autorem projektu instytutu

Dimensions. Wielościenna bryła była obficie przeszklona. Z samotnego wzgórza, na którym

stała, rozciągała się piękna panorama miasteczka, a dalej rdzawoczerwonej pustyni. Joanna

zawsze ceniła sobie odosobnienie i nie miała sąsiadów.

Skręciwszy na podjazd, Aleksa zobaczyła znajomego lexusa. W ten sposób zdobyła

podstawową wiadomość: Joanna była w domu.

Wysiadła z toyoty, przeszła po obszernym tarasie do drzwi i zadzwoniła.

196

background image

Nikt się nie pojawił, więc załomotała pięścią w drewniane płyty.

- Joanno, to ja, Aleksa! Proszę, otwórz drzwi. Martwię się o ciebie.

Czekała na reakcję. Ale dookoła panowała przygnębiająca cisza. Gdy stało się jasne,

że Joanna nie otworzy drzwi, Aleksa podeszła do okna kuchni i zajrzała do środka.

Joanna, okryta turkusowym włochatym szlafrokiem, leżała skulona na podłodze. Na

blacie stała buteleczka z pigułkami. Obok był też pusty kubek i paczuszka herbaty z etykietką

Café Solstice. Najwyraźniej Joanna jeszcze znalazła w kredensie swoją specjalną mieszankę.

- Joanno!

Aleksa podbiegła do kuchennych drzwi; były zamknięte. Przez chwilę rozmyślała

gorączkowo, czy nie wybić szyby. Uzmysłowiła sobie jednak, do kogo przyszła. Na Plaza

zapasowy klucz do galerii Joanna zawsze chowała pod donicą.

Aleksa rozejrzała się. W pobliżu drzwi stał duży kwitnący kaktus.

Przypuszczenie okazało się słuszne. Wyjęła klucz spod ciężkiej terakotowej donicy,

włożyła go do zamka, otworzyła drzwi i weszła do środka.

Uderzył ją siarkowy odór przypominający smród zgniłych jaj. Gaz! Przypomniała

sobie, jak Joanna opowiadała jej, że kiedy kupiła nowoczesną kuchenkę, musiała

zainstalować w domu zbiornik. Do tej słabo zaludnionej okolicy nie docierał bowiem

gazociąg.

- Wielki Boże, Joanno!

Jednym szarpnięciem Aleksa otworzyła drzwi na oścież, zaczerpnęła powietrza do

płuc i wpadła do środka. Zastanawiała się, ile gazu musi się ulotnić, żeby groził wybuch.

Mało wiedziała o niebezpieczeństwach związanych z nieszczelnymi przewodami gazowymi.

U siebie w domu miała wyłącznie urządzenia elektryczne.

Chwyciła Joannę za kostki i z całej siły pociągnęła. Joanna nie była dużo cięższa od

Tańczącego satyra, Aleksa zdołała więc wywlec ją na taras.

- Joanno, proszę, nie umieraj.

Gorączkowo szukała pulsu. Gdy wreszcie wyczula słabe bicie serca, odetchnęła z

ulgą.

- Joanno, słyszysz mnie? Powiedz coś. Co się stało? Upadłaś?

Kobieta jęknęła. Poruszyła rękami, ale nie otworzyła oczu.

- Nie daj mnie. Proszę, pomóż mi.

197

background image

Przerażenie, które wyczuwało się w jej niewyraźnym głosie, wprawiło Aleksę w

jeszcze większy popłoch.

- Nie ruszaj się, wezwę pomoc.

Rozejrzała się, żeby sprawdzić, gdzie rzuciła torebkę, odnalazła ją i wyjęła telefon

komórkowy.

- Aleksa? - Joanna z wysiłkiem zamrugała. - Co tutaj robisz?

- Wszystko w porządku - powiedziała Aleksa, wykręcając numer alarmowy. - Pomoc

już jest w drodze.

- Za późno. - Joanna zrezygnowała z prób otwarcia oczu na dłużej. - Za późno.

Potwory.

Tymczasem operator telefonu alarmowego strzelał pytaniami prosto do ucha Aleksy.

Próbowała się skupić, żeby na nie odpowiedzieć.

- Nie, nie wiem, co się stało. - Zajrzała do kuchni. - W domu ulatnia się gaz. Jesteśmy

na dworze. Zostawiłam drzwi otwarte. Na blacie w kuchni widzę flakonik z pigułkami.

- Co to za pigułki?

- Coś na receptę. Myślę, że środek uspokajający. Wspominała wcześniej, że brała lek

na uspokojenie.

- Ambulans już jedzie. Niech pani postara się przeszkodzić jej w zaśnięciu. Do domu

lepiej już nie wracać.

- Jasne. - Aleksa przerwała połączenie. Pochyliła się z niepokojem nad Joanną.

- Powiedz mi, co się stało.

- Potwory. - Joanna znów zamrugała, nagle czymś podniecona. - Jest u potworów.

- Co jest u potworów?

- Zabierz je ode mnie. Zrób coś. Chcą mnie zabić. Zabierz je.

- Joanno, posłuchaj mnie. Masz halucynacje. Nic tutaj nie ma.

- Widzę je. - Głos Joanny stał się piskliwy z przerażenia. Poruszyła ręką,

prawdopodobnie chcąc odgonić jakieś niewidzialne koszmary. - Zatrzymaj je. Proszę, odgoń

je.

Aleksa mocno ścisnęła jej rękę.

- Nie dam im cię. Obiecuję.

Joanna zamrugała raptownie, a potem nagle spojrzała na nią nieprzytomnymi,

przerażonymi oczami.

198

background image

- Przepraszam. Nie mogłam wymyślić nic innego. Tak bardzo się bałam.

- Czego się bałaś?

- Że to się powtarza. - Joanna zamknęła oczy. - I powtarza się. Znowu. Nie widzisz?

- Co się powtarza?

Joanna zaczęła się rzucać i wymachiwać rękami w powietrzu.

- Zjadają mnie. Każ im przestać.

Aleksa usłyszała w oddali syrenę. Mocniej zacisnęła dłoń na ręce Joanny.

- Nie pozwolę im cię skrzywdzić.

- Obiecujesz? - Łzy pociekły Joannie z kącików oczu.

- Obiecuję. - Samochód skręcił na podjazd. - Przyjechał ambulans. Wszystko będzie

dobrze.

Joanna jęknęła.

- Przepraszam. Byłam w rozpaczy. Nie mogłam wymyślić nic innego. Przepraszam.

Ktoś głośno zapukał. Aleksa zerwała się na równe nogi.

- Jesteśmy za domem! - krzyknęła. - Na tarasie.

- Nie zapomnij. - Joanna wpatrywała się w nią nie widzącymi oczami. - Potwory.

Bądź ostrożna. Bardzo ostrożna.

- Będę ostrożna - odpowiedziała Aleksa uspokajającym tonem.

Wyminęli ją dwaj sanitariusze, szybcy i sprawni. Dopiero wtedy zauważyła, kto

przyjechał równocześnie z nimi.

- Trask! Co tutaj robisz?

- Mieliśmy umowę, pamiętasz? - Spojrzał na nią surowo. - Miałaś nigdzie nie jeździć

sama.

- Byłabym gotowa przysiąc, że ta zasada dotyczy tylko nocy. Zresztą nie jestem sama,

tylko z Joanną.

- To nie jest dobra chwila na dyskusje o zasadach naszego partnerstwa. Nie jestem w

najlepszym nastroju. Co tu się dzieje, do cholery?!

- Ciekawe pytanie.

Drgnął i zerknął przez otwarte drzwi do wnętrza domu.

- Gaz?

- Tak sądzę. - Aleksa przyglądała się krzątaninie sanitariuszy. - Joanna kazała ostatnio

zainstalować zbiornik. Coś musiało się popsuć.

199

background image

P

ół godziny później Trask podszedł do telefonu, stojącego na stoliku przy sofie w

salonie Joanny. Woń zgniłych jaj już się ulotniła po tym, jak odciął dopływ gazu ze zbiornika.

Wszystkie okna i drzwi były szeroko otwarte.

Jeszcze raz sprawdził numer w książce telefonicznej. Po drugim dzwonku podniesiono

słuchawkę.

- Instytut Dimensions. - Głos był ciepły, przyjazny, pełen pokoju i harmonii. - W czym

mogę pomóc?

- Mówi Trask z Avalon Resorts, Inc. - W jego głosie dla odmiany nie było ani pokoju,

ani harmonii. - Proszę z Websterem Bellem.

Nastąpiła krótka pauza. Recepcjonistka niewątpliwie bardzo się zdziwiła. Trask

zerknął na Aleksę. Stała przy oknie i przyglądała się odjazdowi ambulansu.

- Bardzo mi przykro, panie Trask, ale pan Bell nie może teraz podejść do telefonu.

Prowadzi seminarium. Nigdy nie przeszkadzamy mu, gdy wykłada.

- Proszę go sprowadzić - zażądał Trask. - Natychmiast.

- Hm, chwileczkę, proszę.

Recepcjonistka zasłoniła mikrofon dłonią. Trask usłyszał jednak, że kobieta z kimś

rozmawia. Wydawała się zestresowana. Po kilkunastu sekundach odezwała się znowu.

- Proszę się nie rozłączać, panie Trask. Przełączyła rozmowę.

- Mówi Foster Radstone. W czym problem, panie Trask?

- W tym, że właśnie przed chwilą sanitariusze zapakowali do ambulansu panią Joannę

Bell.

- Joannę? - Wstrząs był poważny. Foster zapomniał o układnym tonie. - Czy pan jest

pewny? Co jej się stało? Czy...?

- Żyje, jeśli o to chce pan spytać. Ale ledwie, ledwie. Niech pan zawoła Bella.

- Oczywiście. Proszę chwilę poczekać.

Znowu zapadła cisza, w końcu jednak Webster Bell podniósł słuchawkę. Trask

uświadomił sobie, że Foster się nie rozłączył. Wciąż słuchał z drugiego aparatu.

- Co się stało Joannie? - spytał nerwowo Webster. - Czy już nic jej nie grozi?

- Jest w drodze do szpitala - wyjaśnił Trask. - Aleksa Chambers znalazła ją leżącą w

domu na podłodze. Prawdopodobnie wzięła środki uspokajające, a poza tym instalacja

200

background image

gazowa była nieszczelna. Joanna majaczy, ale żyje i ma przebłyski świadomości. Sanitariusz

powiedział, że to dobry znak.

- Mój Boże - szepnął Webster. - Ona nie... To znaczy, nie ma chyba podejrzenia, że to

było celowe?

- Trudno mi powiedzieć - odparł cicho Trask.

- Wiem, że ostatnio była w stresie, ale nie miałem pojęcia, że... Mniejsza o to. Foster?

Jest pan tam jeszcze? Muszę jechać do szpitala.

- Zawiozę pana, Webster - zaofiarował się Foster. - To jest kwadrans jazdy.

- Dobrze. Spotkamy się przy samochodzie.

Rozległ się trzask, gdyż Webster odłożył słuchawkę, ale Foster jeszcze się odezwał.

- Trask? Czy pan powiedział, że to Aleksa znalazła Joannę?

- Tak. - Trask zobaczył, że Aleksa odwraca się od okna i wlepia wzrok w stertę

magazynów na stoliku przy sofie. Widać było, jak cała tężeje.

- Gdzie ona jest? - spytał Foster.

- Aleksa? Tutaj, ze mną.

- Jesteście oboje u Joanny w domu?

- Tak.

Aleksa wreszcie się ruszyła. Podeszła do stolika, jakby przyciągnął ją tam magnes.

Potem wzięła do ręki lśniące czasopismo z wierzchu sterty.

- Nie rozumiem - powiedział Foster. - W jaki sposób znalazła Joannę?

- To długa historia. Czy nie powinien się pan pospieszyć? Bell powiedział, że

spotkacie się przy samochodzie.

- A, tak. Słusznie. Muszę iść. Ale jeśli jesteście u Joanny w domu...

- Niech się pan nie martwi. Dopływ gazu jest odcięty, a dom przewietrzony.

Wychodząc, zamkniemy drzwi na klucz.

- No tak, dziękuję.

Trask odłożył słuchawkę. Aleksa wpatrywała się z niezwykłym skupieniem w okładkę

magazynu, trzymanego w dłoni.

- Radstone zawiezie Bella do szpitala – powiedział. - Obiecałem mu wszystko tu

pozamykać.

Aleksa wreszcie podniosła wzrok. Miała bardzo dziwną minę. Zupełnie jakby

zobaczyła ducha, pomyślał Trask.

201

background image

- Jak zareagował Bell? - spytała cicho.

Trask wzruszył ramionami.

- Tak jak prawdopodobnie każdy brat zareagowałby na wiadomość, że siostra

próbowała odebrać sobie życie.

- Ona miała halucynacje.

- Słyszałem. Brzmiało to dość dziwnie.

Aleksa znowu zerknęła na okładkę magazynu.

- Ciągle mówiła o potworach. Ale raz czy dwa wydawało mi się, że mnie poznała.

Próbowała mnie przeprosić.

- Za co?

- Nie zrozumiałam. Kiedy próbowałam się tego od niej dowiedzieć, znowu zaczęła

bredzić o potworach, które chcą ją zabić. Była przerażona.

Trask pomyślał o niepokoju, jaki malował się na twarzy Joanny w dniu, gdy spotkali

się w hotelu.

- Ona mnie niedawno ostrzegała, żebym nie rozgrzebywał przeszłości.

- Myślę, że śmierć Guthriego bardzo ją przestraszyła.

- Może chodzi nie tylko o to - powiedział Trask. - Może ona coś wie. A może tylko ma

podejrzenia? Tak czy owak, wątpię, czy zechce z nami porozmawiać. Przecież musi mieć

wzgląd na brata.

- Przede wszystkim obowiązuje ją lojalność wobec Webstera - zgodziła się Aleksa. -

Jeśli uważa, że on jest w coś zamieszany, to będzie przeżywała ciężkie rozterki, co robić.

- To mogłoby tłumaczyć jej stres, który doprowadził do przedawkowania środków

uspokajających.

- Mogłoby również tłumaczyć to. - Aleksa pokazała mu magazyn.

Trask przyjrzał się lśniącej okładce. Przedstawiała akt odlany w brązie.

- Co to jest?

- „TCA” - odszepnęła.

Zmarszczył czoło.

- Co?

- „Twentieth-Century Artifact”. Numer sprzed roku. Właśnie w nim opublikowano

pierwsze plotki o fałszerstwach w galerii McClelland. I tam połączono moje nazwisko ze

skandalem.

202

background image

Trask zrozumiał, co z tego wynika. Podszedł do Aleksy, wyjął jej magazyn z rąk i

przeczytał tytuł pod zdjęciem rzeźby z brązu: „Falsyfikaty i oszustwa w galerii McClelland?”.

- Czy jesteś tego pewna? - spytał.

- Wierz mi, że dopóki żyję, nie zapomnę tej okładki. - Odebrała mu magazyn i

otworzyła go na stronie z zagiętym rogiem. - Joanna nie interesuje się sztuką dwudziestego

wieku. A ten numer magazynu ma ponad rok. Przychodzi mi do głowy tylko jeden powód, dla

którego trzymała go u siebie w pokoju.

Trask przeczytał tytuł artykułu:

- „Plotki o oszustwie w galerii McClelland. Pracownica zamieszana w aferę”. -

Pochwycił wzrok Aleksy. - Powiedziałaś, że Joanna próbowała cię za coś przeprosić, prawda?

- Tak. Czy myślisz, że to ona mogła do mnie dzwonić po nocach?

- Na to wygląda. Ale po co?

- Widocznie uświadomiła sobie, że nie powstrzyma cię przed rozgrzebywaniem tego,

co należy do przeszłości, cokolwiek miałoby to być - powiedziała. - Dlatego próbowała mnie

przestraszyć, żebym trzymała się z daleka od ciebie. Zapewne chciała mnie w ten sposób

chronić.

203

background image

Rozdział dwudziesty siódmy

T

rask rozparł się na leżaku i zapatrzył w gwiazdy skrzące się nad patiem domu

Aleksy.

- Nie zdążyłem ci dzisiaj powiedzieć o kilku sprawach. Po pierwsze, w Tucson i

Phoenix ukazały się artykuły o otwarciu hotelu.

Aleksa przeciągnęła się na sąsiednim leżaku.

- Mam nadzieję, że prasa jest dobra?

- Owszem.

- Czy napisali, że twój hotel jest spełnieniem wszelkich marzeń?

- A co innego mieliby napisać? - Zrobił pauzę. - Wspomnieli również o kolekcji

sztuki.

- To dobrze.

- Nie cieszy cię to?

- Nie będę się cieszyć, póki w „Twentieth-Century Artifact” nie ukaże się artykuł, w

którym nazwą tę kolekcję najwspanialszym skarbcem art déco poza Nowym Jorkiem.

- Tego się obawiałem. Czy nie sądzisz, że w obecnych okolicznościach masz za

wielkie oczekiwania?

- Nie. To prawda. W Avalon jest jedna z najlepszych kolekcji art déco w kraju. Kiedy

„Twentieth-Century Artifact” uzna ten fakt, będę mogła publicznie ujawnić swój wkład w jej

powstanie i zebrać zasłużone laury.

Trask zapatrzył się w gwiazdy, w skupieniu rozważając metody, jakimi mógłby

wywrzeć wpływ na wydawców tego magazynu. Nie miał znajomości w branży wydawniczej,

ale znał ludzi, którzy utrzymywali takie kontakty.

- Nawet o tym nie myśl, Trask.

Przybrał minę niewiniątka.

- O czym?

204

background image

- O wymuszeniu na redakcji „Twentieth-Century Artifact” entuzjastycznej recenzji.

- Zawsze psujesz mi zabawę.

- Myśl jest kusząca - zapewniła go. - Ale wątpię, czy osiągnąłbyś pożądany efekt.

Twoje starania mogłyby się zwrócić przeciwko mnie. Serdeczne dzięki, nie potrzebuję więcej

antyreklamy w prasie.

- Nie doceniasz mnie, moja droga. Umiem stosować bardzo subtelne techniki nacisku.

- Wiem, wiem. - Uśmiechnęła się. - Ale zapomnij o „Twentieth-Century Artifact”.

Mamy w tej chwili ważniejsze sprawy na głowie. Jakie są następne nowiny?

- Radstone jest profesjonalnym wyłudzaczem pieniędzy.

Parsknęła pod nosem.

- On zawsze wyraża się o tobie w samych superlatywach.

- Mówię poważnie, Alekso. Ten facet posługiwał się przedtem nazwiskiem Fletcher

Richards. Ograbił dużo starych ludzi, korzystając ze swojego statusu doradcy finansowego.

Spojrzała na niego zdumiona.

- Mówisz poważnie?

- Tak.

- Trudno mi w to uwierzyć. On jest prawą ręką Webstera. Spotykałam się z nim.

- Póki nie wydarłem cię z jego szponów, powierzając ci wyszukiwanie dzieł sztuki do

hotelowej kolekcji - dokończył. - Czy mimo wszystko nie widzisz w tym działania

metafizyki?

Spojrzała na niego koso.

- Słucham?

Zatoczył ręką szeroki łuk.

- Och, to wygląda tak, jakby istniała tu jakaś tajemnicza siła.

- Tajemnicza siła?

- Która próbuje nas połączyć - wyjaśnił.

- Podejrzewam, że to jest tylko hipoteza.

- Masz rację. Moja hipoteza, której będę się trzymał. - Zadowolony z konkluzji, podjął

następny temat. - Powiedz mi jeszcze raz, po co pojechałaś dziś do Joanny.

- Jak wiesz, martwiłam się o nią. Nie przyszła do sklepu. Stewart powiedział, że źle

się czuła. Próbowałam do niej zadzwonić, ale nie podnosiła słuchawki.

205

background image

- Więc od razu wskoczyłaś do samochodu i pojechałaś do niej do domu? Rozumiem,

że nawet nie przeszło ci przez myśl, żeby mnie o tym zawiadomić. A mieliśmy pracować nad

tą sprawą razem, jeśli sobie przypominasz.

- No, właśnie. Miałam cię zapytać, jak dowiedziałeś się, gdzie jestem.

- Proszę bardzo, zmieniaj temat, kiedy zaczynam ci robić wymówki. Tylko tak dalej. -

Zerknął na nią rozdrażniony. - Zadzwoniłem do sklepu. Rozmawiałem z twoją pomocnicą,

Kerry.

- O!

- A jeśli chodzi o naszą współpracę... - Urwał, bo na podjeździe rozległ się warkot

silnika. - Zdaje się, że masz gościa.

Aleksa nastawiła uszu.

- Ciekawe, kto przyjechał tak późno wieczorem.

- Zaraz się przekonamy.

Trask wstał i zaczął obchodzić dom. Aleksa zsunęła się z leżaka i ruszyła za nim.

Na podjeździe stał lśniący range rover. Kierowca wyłączył światła i zgasił silnik w

chwili, gdy Trask wychodził zza rogu.

Otworzyły się dwie pary drzwi. Kierowcą okazał się Foster Radstone. Trask przyjrzał

mu się uważnie, gdy stanął na chodniku i zaprezentował Aleksie swój garnitur nieskazitelnie

białych, równych zębów. Żadna cena hotelowej kolekcji art déco nie była za wysoka, jeśli

tylko praca nad jej kompletowaniem mogła powstrzymać Aleksę przed związaniem się z tym

typem.

Siedzenie pasażera opuścił Webster Bell. Światła ganku odbijały się w srebrze jego

naszyjnika i pasa. Wydawał się dziesięć lat starszy niż na przyjęciu w hotelu.

Aleksa wyszła zza pleców Traska.

- Co z Joanną?

- Dojdzie do siebie. - Webster obdarzył ją zmęczonym uśmiechem. - To pani zasługa.

Wpadłem, żeby za to podziękować. Prawdopodobnie ocaliła jej pani życie.

- Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że Joanna jest w stanie tak głębokiej depresji -

powiedział z powagą Foster. - Najwyraźniej jednak potrzeba jej intensywnej opieki

psychiatry. Webster zamierza wszystko przygotować, żeby prosto ze szpitala przenieść ją na

pewien czas do prywatnej kliniki.

206

background image

- Czy pan jest pewien, że ona próbowała popełnić samobójstwo? - Aleksa zerknęła

zamyślona na Webstera. - Może tylko przypadkiem wzięła za dużo środków uspokajających?

- Wolałbym, żeby tak było - powiedział cicho. - Ale obawiam się, że ona naprawdę

jest bardzo chora. Wciąż ma halucynacje.

- Doktor pozwolił Websterowi wejść do niej na kilka minut - wtrącił Foster. - Nie

bardzo umiała zebrać myśli. Niepokoi się o swój dziennik. Szukaliśmy go u niej w domu, ale

bez skutku. Czy przypadkiem nie zauważyliście go dzisiaj, kiedy tam byliście?

- Czy chodzi o dziennik medytacji Dimensions? - spytała z naciskiem Aleksa.

- Tak - odrzekł Webster. - Czy może go pani widziała?

- Przykro mi, ale nie. Nie zwróciłam na niego uwagi.

- Nie byliśmy w domu długo - dodał Trask. - Zadzwoniłem do panów zaraz po

odjeździe sanitariuszy, a potem zamknęliśmy drzwi i wróciliśmy do miasta.

Webster przesunął dłonią po twarzy, jakby chciał zetrzeć z niej znużenie.

- Ona nie bardzo chce ze mną rozmawiać, ale wygląda na to, że za wszelką cenę

pragnie odzyskać swój dziennik.

- Na pewno jest dla niej pociechą - dodał Foster. - Mieliśmy z Websterem nadzieję, że

uda nam się go znaleźć.

- Może jest u niej w sklepie - podsunęła Aleksa.

Trask z najwyższym wysiłkiem powstrzymał się przed nastąpieniem jej na nogę.

- Też nie - odparł Webster. - Byliśmy w sklepie po bezskutecznych poszukiwaniach w

domu. - Bezradnie wzruszył ramionami. - Na razie chyba nic więcej nie możemy zrobić.

Może kiedy Joanna zacznie myśleć trochę jaśniej, przypomni sobie, gdzie położyła ten

dziennik.

- Gdybym mogła w czymś pomóc, proszę, dajcie mi znać - zaofiarowała się Aleksa. -

Joanna jest moją koleżanką. Chciałabym coś dla niej zrobić.

- Dziękuję. - Webster przesłał jej ciepły uśmiech i wsiadł do samochodu. - Niech pani

stara się myśleć pozytywnie.

- Spróbuję - obiecała Aleksa.

Foster uniósł dłoń na pożegnanie.

- Pokój i harmonia.

Znowu ożył potężny silnik range rovera. Trask ujął Aleksę za ramię i obrócił ją, żeby

nie oślepiło jej jaskrawe światło reflektorów. Potem wrócili na patio.

207

background image

Był na siebie wściekły.

- Cholera, po tym, co stało się u Liz, powinniśmy od razu poszukać dziennika Joanny -

powiedział.

- Trudno, nie jesteśmy dobrze przeszkolonymi detektywami. - Aleksa uśmiechnęła się

do niego kwaśno. - Zresztą byliśmy wtedy zajęci myśleniem nad czym innym. Nocne

telefony, pamiętasz?

- Zastanawiam się, co ona wie o tym wszystkim.

- Wygląda na to, że jeszcze przez dłuższy czas nie będziemy mieli okazji jej spytać.

Słyszałeś, co powiedział Foster. Bell zamierza ją przenieść do prywatnej kliniki

psychiatrycznej.

- Bez zastanawiania się, czy naprawdę jest jej to potrzebne - dodał oschle.

- Wiem, że, twoim zdaniem, za tym wszystkim kryje się Bell, ale powiem ci jedno.

- Co takiego?

- Przed chwilą dobrze się przyjrzałam jego twarzy. Jestem prawie pewna, że bez

względu na to, co się tu dzieje, on nie zamierzał narazić siostry na niebezpieczeństwo.

O

taczały ją potwory. Parę zwisało z sufitu na wężowych ogonach i lubieżnie się

uśmiechało. Inne stały trójkami, jeden za drugim, i otwierały gęby ze zdumienia. Na ich

łuskowatych grzbietach siedziało jeszcze kilka. Wszystkie groźnie spoglądały w dół.

Ani jeden się nie poruszył. Zupełnie jakby skuł je mróz...

A

lekso, zbudź się. Śnisz.

- Idź sobie. - Zirytowana natręctwem Traska, przekręciła się na drugi bok i wtuliła w

poduszkę. Czuła, że musi wrócić do swojego snu, zanim oddali się od niej bezpowrotnie.

Trask delikatnie nią potrząsnął.

- Nic się nie stało. To tylko sen.

- Wiem - burknęła. - Ważny sen. Zostaw mnie.

- Chyba pokazałaś mi, gdzie jest moje miejsce. - W jego głosie nie było rozbawienia.

Otworzyła jedno oko. Doszła do wniosku, że i tak nie uda jej się już wrócić do tego

dziwnego snu, obróciła się więc twarzą do Traska.

208

background image

Przypatrywał jej się, oparty na łokciu. Prześcieradło zsunęło mu się do pasa. Na jego

szerokie ramiona padało srebrzyste światło księżyca.

- Zmieniłam zdanie. - Aleksa wolno powiodła palcem po jego bicepsie. - Jesteś

bardziej interesujący niż sen.

- Nie wyobrażasz sobie nawet, jak mi pochlebiłaś.

Zamrugała i ziewnęła.

- Jak to się stało, że jeszcze nie śpisz?

- Rozmyślałem. Ale kiedy wyciągnęłaś do mnie ręce, zaraz przestałem. Zdawało mi

się, że jesteś w nastroju...

- Hmm. - Zmarszczyła czoło, usiłując sobie przypomnieć obrazy ze swojego snu.

- Ktoś interesujący? - spytał Trask podejrzanie uprzejmym tonem.

- Coś interesującego. Potwory, o ile się nie mylę.

- Nawet wiem, skąd zaczerpnęłaś inspirację.

Aleksa pomyślała o Joannie, która leżała na podłodze w kuchni, kurczowo ją

trzymając, i błagała, żeby odpędzić potwory. Wzdrygnęła się.

- Biedna Joanna. Mam nadzieję, że dzisiejszą noc ma wreszcie spokojną. A ty o czym

rozmyślałeś?

Położył poduszkę przy wezgłowiu łóżka i oparł się o nią plecami.

- O instytucie Dimensions.

- A konkretnie?

- Chciałbym wejść do wnętrza tego przybytku.

Aleksa znowu ziewnęła.

- Zapisz się na seminarium medytacji z przewodnikiem. Albo na wycieczkę po terenie

instytutu.

- Miałem na myśli pomieszczenia biurowe. Zwłaszcza gabinety Bella i Radstone’a.

Aleksa zdrętwiała.

- Trask, to brzmi jak bardzo ryzykowny, a może nawet głupi pomysł.

- Głupi? Na szczęście jestem w wystarczającym stopniu mężczyzną, żeby odnosić się

do takich uwag z wyższością.

- Co spodziewasz się znaleźć w ich gabinetach?

- Odpowiedzi na swoje pytania. Okuda twierdzi, że jego komputerowcy zrobili już

wszystko, co mogli. Mimo to znaleźli niewiele użytecznych materiałów. Mam przeczucie, że

209

background image

Bell i Radstone są cwani i nie trzymają kompromitujących dowodów w komputerze

podłączonym do sieci.

Przez chwilę milczała.

- Wciąż uważasz, że w tym wszystkim chodzi o pieniądze, prawda?

- W instytucie chodzi wyłącznie o pieniądze. Zresztą, jak dotąd, wszystkie ofiary stały

na drodze dopływu gotówki dla niego.

- Mówimy o dwóch osobach. - Aleksa uświadomiła sobie, że znowu stara się

przywołać na pomoc głos rozsądku. - O twoim ojcu i Deanie Guthriem. Władze twierdzą, że

obaj zginęli w wypadkach. Co więcej, wypadki te dzieli dwanaście lat. Dlatego nikt nie

zainteresuje się instytutem na podstawie twojej spiskowej teorii. Po prostu nie mamy

porządnego dowodu, który moglibyśmy pokazać glinom.

- Myślisz, że o tym nie wiem? Właśnie z tego powodu chcę obejrzeć gabinety Bella i

Radstone’a.

- Nie podoba mi się to - powiedziała.

- Mnie też nie. - Spojrzał na nią. - Ale nie potrafię wymyślić nic innego, a coś mi

szepce, że mamy mało czasu.

Ręce jej zlodowaciały.

- Chodzi ci o Liz Guthrie?

- Tak. Przeczuwam, że wkrótce wybije jej godzina. Może zresztą nie tylko jej.

Aleksa raptownie usiadła na łóżku.

- Boże, chyba nie myślisz o Joannie?

- Nie chcę cię straszyć, ale odnoszę wrażenie, że jej nagłe załamanie i wyjazd do

kliniki psychiatrycznej są niektórym za bardzo na rękę. Gdybyś dzisiaj do niej nie pojechała,

już by nie żyła. Jestem przekonany, że zarówno w razie jej śmierci, jak i pobytu w zakładzie

dla psychicznie chorych pełnomocnym dysponentem majątku staje się Bell. Założysz się o to?

Aleksa opadła na poduszki.

- Co za galimatias.

- Dlatego muszę się dostać do tych gabinetów w instytucie.

Przez chwilę przyglądała się cieniom na suficie.

- Prawdopodobnie rano będę sobie pluła w brodę, że ci to powiedziałam, ale...

- Słucham uważnie.

210

background image

- Jutro mamy początek festiwalu. Wieczorem do instytutu zjedzie mnóstwo ludzi. W

programie są targi metafizyczne, przemówienie Bella i pokaz sztucznych ogni. Wiem, jaki

jest harmonogram, bo współpracuję z Fosterem w jednym z komitetów koordynacyjnych.

Trask milczał, więc Aleksa ciągnęła:

- Dzięki temu, że kiedyś próbowałam medytować, znam teren instytutu, a co

najważniejsze wnętrze budynku seminaryjnego, w którym znajdują się również

pomieszczenia biurowe.

Trask przetoczył się na bok.

- Narysujesz mi mapkę.

Odwróciła ku niemu głowę.

- Jeszcze lepiej. Pójdę z tobą.

- Nie ma mowy.

- Chcesz się założyć, wspólniku?

211

background image

Rozdział dwudziesty ósmy

N

azajutrz, kilka minut po trzeciej po południu, Dylan Fenn zajrzał przez uchylone

drzwi do Elegant Relic. Uśmiechnął się szeroko na widok Aleksy, która wyszła z zaplecza,

niosąc pełne pudło gargulców.

- Dobrze idzie? - spytał.

- Po co pytasz? Trzeci raz od rana muszę donosić te stwory. - Spojrzała na Kerry. -

Możesz zrobić sobie krótką przerwę. Radzę ci skorzystać z okazji, póki ją masz, bo spokój nie

potrwa długo.

- Już mnie nie ma, szefowo. - Kerry natychmiast opuściła stanowisko za ladą. -

Przynieść ci herbaty, jak będę wracała?

- Chętnie. Mrożonej.

- Zamówienie przyjęte. Cześć, Dylan. - Kerry uśmiechnęła się, mijając go w drzwiach.

- Jak ci leci?

- Straszne tłumy. - Zrobił zabawną minę. - Ale jeszcze cztery godziny, i najgorsze

minie. Będziemy mogli jechać do instytutu na targi metafizyczne i pokaz sztucznych ogni.

Kerry wybuchnęła śmiechem.

- W przyszłym tygodniu oboje z Aleksą będziecie narzekać na brak klientów.

Aleksa podniosła głowę znad półki, na której ustawiała gargulce.

- Jesteśmy ludźmi małego biznesu, Kerry. Narzekanie mamy we krwi. Nie zapomnij o

mojej herbacie.

- Na pewno nie zapomnę - obiecała i oddaliła się w kierunku Café Solstice.

- A ja wracam do Spheres. - Dylan zaczął się odwracać, ale nagle znieruchomiał. -

Wybierasz się wieczorem do instytutu?

Przesiała mu zawodowy uśmiech, ale dłonie nagle jej zlodowaciały.

212

background image

- Za nic nie straciłabym takiej okazji. Ale w tłoku trudno będzie się znaleźć. Wszyscy

mówią, że w tym roku festiwal ściągnął do miasta wyjątkowe tłumy. A targi stawiają dziś

instytut w centrum uwagi. Szpilki tam nie wetkniesz.

- Moglibyśmy pojechać razem moim samochodem.

Aleksa skupiła się na ustawianiu gargulców.

- Dziękuję, ale już się umówiłam.

Dylan zrobił zaskoczoną minę.

- Idziesz z Traskiem?

- Tak.

- Tego się obawiałem. - Twarz zasnuł mu wyraz troski. - Domyślam się, że nie mam

głosu w tej sprawie.

- Nie - odparła łagodnie. - Nie masz.

Uśmiechnął się żałośnie.

- Zresztą to nie moja rzecz. Ale w każdym razie uważaj, dobrze?

- Nie martw się, Dylan. Wiem, co robię. - No, mniej więcej wiem, dodała w myśli.

- Mną się nie przejmuj - powiedział Dylan. - Od rana jestem w dołku, chociaż klienci

walą drzwiami i oknami.

- Z powodu wiadomości o Joannie?

Skinął głową.

- Nie mogę przestać o tym myśleć.

- Rozumiem cię.

- Jesteśmy jej przyjaciółmi, Alekso. Powinniśmy zauważyć, że stoi nad krawędzią

przepaści.

- Nie jesteśmy specjalistami od zdrowia psychicznego - zaoponowała Aleksa.

- Mimo wszystko...

- Może pokrzepi cię świadomość, że wszyscy mamy dzisiaj wyrzuty sumienia.

- Po fakcie łatwo jest zauważyć symptomy, które w odpowiednim czasie nie rzucały

się w oczy - rzekł Dylan. - Ona była ostatnio coraz bardziej niespokojna. A przecież już

kiedyś przeżyła depresję. Po śmierci Harry’ego Traska...

- Najważniejsze, że wydobrzeje.

- Dzięki tobie. A swoją drogą, co cię wczoraj podkusiło, żeby do niej jechać?

- Zwykły odruch.

213

background image

Dylan spojrzał na nią z miną osoby wtajemniczonej.

- Myślę, że to było coś więcej niż odruch. Kiedy wreszcie uznasz wartość teorii

Webstera Bella o falach energii psychicznej i pozytywnych wirach energetycznych?

- Przyjmę ją bez zastrzeżeń w dniu, gdy mój sklep odwiedzą ufoludki w towarzystwie

yeti.

Dylan szerzej otworzył oczy.

- Nie mów, że ich nie zauważyłaś. Cała wycieczka przyjechała dzisiaj autokarem z

Tucson. Mieszkają w hotelu Avalon Resorts.

- Wracaj do pracy, Dylan. Tracisz klientów.

- Masz rację. Na razie. - Dylan wycofał się na dwór i sprężystym krokiem odszedł

cienistą alejką prowadzącą do Spheres.

Aleksa ustawiła na półce ostatniego gargulca i podniosła z podłogi puste pudło.

Ręce wciąż miała lodowato zimne. Jej niepokój nasilał się z minuty na minutę.

Pomyślała, że jak tak dalej pójdzie, dostanie wspólny pokój z Joanną w bez wątpienia drogiej

prywatnej klinice, którą wybrał Webster Bell.

Większą część dnia spędziła na zamartwianiu się Traskiem i jego planem włamania do

instytutu. A gdy na chwilę przestawała o tym myśleć, przypominały jej się Joanna i Liz.

Stanowczo za łatwo przyjęła spiskowe teorie Traska.

Odetchnęła z ulgą, gdy zadźwięczał dzwonek zwiastujący następnego klienta.

Sprzedawanie gargulców i imitacji mieczy odwracało jej uwagę od tego, co czekało ją

wieczorem.

214

background image

Rozdział dwudziesty dziewiąty

A

leksa spojrzała przez przednią szybę dżipa. W snopie światła z reflektorów był

widoczny długi rząd pojazdów zaparkowanych na poboczu drogi, która za bramą instytutu

zaczynała opadać łagodnymi zakosami.

- Parkingi instytutu są już na pewno zajęte do ostatniego miejsca.

Trask przyhamował.

- Już rozumiem, dlaczego Pete Santana postanowił zorganizować specjalną linię

autobusową dla gości hotelu. Lepiej zaparkujmy tutaj, resztę drogi przejdziemy pieszo.

Zjechał na pobocze i zatrzymał samochód na końcu rzędu. Aleksa otworzyła drzwi.

Zawahała się, gdy ogarnęły ją ciemności. Wprawdzie księżyc był prawie w pełni, ale brak

latarni robił swoje. Odwróciła głowę, bo oślepił ją następny nadjeżdżający samochód.

- Potrzebujemy latarek - powiedziała, zarzucając na ramię pasek torby.

- Są w schowku przy kierownicy. - Trask wsunął głowę do samochodu. - Powinny być

dwie, te same, które mieliśmy w domu Liz Guthrie.

Aleksa potrzebowała dłuższej chwili, by pokonać zamknięcie schowka. W końcu

wyjęła latarki, a potem zatrzasnęła drzwi za Traskiem.

Obszedł samochód i przystanął.

- Czy mogłabyś to włożyć do torby? - spytał obojętnym tonem, gdy wysiadła.

Skierowała snop światła na jego wypchaną skórzaną teczkę.

- Dlaczego mam dźwigać takie ciężary?

- Niektórzy jeszcze nie pasują do wizerunku mężczyzny przyszłości i wciąż ściągają

spojrzenia ciekawskich, gdy niosą damską torebkę.

- To nie jest torebka.

- Oczywiście, że nie. Dlaczego, u diabła, miałbym mieć torebkę? - Wsunął jej do ręki

skórzaną teczkę. - To jest laptop.

215

background image

Dopiero po chwili zrozumiała sens jego słów. Tymczasem Trask był już kilka kroków

przed nią i dziarsko maszerował do bramy instytutu.

Wcisnęła laptopa do swej przepełnionej torby i zaczęła gonić Traska.

- Po co ci on? - spytała zdyszana, gdy wreszcie się z nim zrównała.

- Wprawdzie nie jestem hakerem, ale jako biznesmen używam komputera na co dzień,

więc typowe programy znam dość dobrze.

- I co z tego?

- Wolę być przygotowany na wypadek, gdyby się okazało, że Bell i Radstone

magazynują informacje bezpośrednio na dysku, a nie w teczkach z wydrukami.

- Mógłbyś po prostu wziąć kilka dyskietek i skorzystać z komputerów Bella i

Radstone’a, zakładając, że do nich dotrzesz. Kopiowanie nie powinno stanowić problemu.

- W gabinecie nie będę miał czasu medytować, które pliki wyglądają obiecująco.

Używając laptopa, mogę szybko skopiować wszystko jak leci na twardy dysk.

- A jeśli ich komputery mają zabezpieczenie?

- Trudno, to byłby po prostu pech, tak samo jak wtedy, gdyby pliki z ważnymi danymi

były ukryte.

Aleksa poprawiła pasek torby na ramieniu.

- Widzę, że wszystko zawczasu przemyślałeś.

- Może nie uwierzysz, ale dyrektorom płacą właśnie za myślenie.

- Ho, ho. Zawsze chciałam mieć taką ciepłą posadkę. Ale psycholog powiedział mi

jeszcze w szkole średniej, że prawdopodobnie będę musiała ciężko harować na utrzymanie.

Kiedy zamierzasz dokonać włamania?

- Przeanalizowałem program imprez, który mi dałaś. Pójdę do budynku seminaryjnego

podczas przemówienia Bella i pokazu ogni sztucznych. Wtedy wszyscy będą gapić się w

niebo.

Zerknęła na niego. Twarz miał nieprzeniknioną; czuła jednak, że i on jest

podekscytowany.

- Tak naprawdę kazałeś mi schować tego laptopa, żeby nikt się nie zastanawiał, po co

ci komputer na targach metafizycznych.

- Owszem. Naturalnie zawsze mogę utrzymywać, że wykorzystuję go do

odpowiedniego kierowania falami energii, ale nie jestem pewien, czy ktoś by w to uwierzył.

216

background image

Aleksa spojrzała na imponującą bramę z kutego żelaza, osadzoną na kamiennych

słupach, oraz rzęsiście oświetlone zabudowania instytutu w głębi. Noc była ciepła i pachnąca,

lecz mimo to całkiem nieoczekiwanie przeszył ją zimny dreszcz.

- Chyba nie - powiedziała.

P

rzed bramą instytutu kłębiły się tłumy turystów i miejscowych. W rozległym

ogrodzie, otaczającym nowoczesne budynki, ustawiono w kilku rzędach kramy. Ludzie

chodzili między nimi ślimaczym krokiem.

Dzieci miały przymocowane do nadgarstków kolorowe balony. W powietrzu unosił

się zapach aromatycznych świec, zmieszany z wonią hot dogów nadziewanych tofu i

sojowych burgerów. W innych okolicznościach Aleksie bez wątpienia szybko udzieliłaby się

świąteczna atmosfera.

Trask torował im drogę przez ciżbę kupujących i oglądających, a ona zerkała na

szyldy nad kramami. Na jednym umieszczono tabliczkę: „Moc w piramidzie”. Poniżej, na

ladzie, stały niezliczone kryształowe ostrosłupy.

Z kramem sąsiadował namiot pomalowany w wesołe paski. Tabliczka umieszczona

przed nim zapraszała przechodniów do wejścia i sprawdzenia swoich potencjalnych

możliwości telepatycznych i telekinetycznych.

Dalej znajdowały się stoiska z książkami odkrywającymi sekrety alchemii, Atlantydy,

Stonehenge i Roswell. „Naucz się czerpać energię z nieznanych źródeł i wykorzystaj ją w

prowadzeniu swoich spraw finansowych” - głosił napis.

W tłumie przechadzali się poprzebierani uliczni grajkowie. Aleksa zwróciła uwagę na

średniowiecznego błazna w spiczastej czapce i maseczce, który trzymał przy ustach flet. W

otaczającym gwarze muzyki nie było jednak słychać.

- Aż trudno mi uwierzyć, że zebrał się tu dzisiaj taki tłum - mruknął Trask. - Parę

tysięcy ludzi. Wiem, że te metafizyczne bajery mają dużą klientelę, ale żeby do tego stopnia?

Pogarda wyczuwalna w jego głosie nieco Aleksę uraziła. Bądź co bądź Avalon było

jej domem.

- Dla wielu osób metafizyka wcale nie jest pseudofilozoficznym bajerem. Ludzie

zajmują się tym od tysiącleci. A tutaj widzisz po prostu przejaw odwiecznego ludzkiego

pragnienia, by odnaleźć znaczenie we wszechświecie i zbadać nieznane aspekty umysłu.

- Ho, ho. Czyżbyś wyczytała to w broszurze instytutu?

217

background image

- Skąd wiesz? - Przyjrzała się kobiecie ubranej w powiewną suknię, która zręcznie

stawiała karty do tarota. - Ale to prawda. Metafizyka zajmuje ludzi od niepamiętnych czasów.

Prawdopodobnie między innymi dzięki temu jesteśmy ludzcy.

- Pozostanę przy programach księgujących i laptopach.

Zerknęła na niego z ukosa.

- Dlaczego nie dopuszczasz do siebie myśli, że twoje programy komputerowe są po

prostu jeszcze jedną postacią metafizyki?

- Stroisz sobie ze mnie żarty, co?

- Może. - Uśmiechnęła się. - A może nie. Pomyśl o tym. Przecież używasz ich po to,

żeby mieć złudzenie, że nad czymś panujesz, prawda?

- To nie jest złudzenie, tylko metoda sprawowania władzy.

- Ha. Gdybyś miał rację, nie byłoby bankructw na świecie. Wszyscy dyrektorzy i

członkowie zarządów podejmowaliby właściwe decyzje we właściwym czasie. Nikogo nie

zaskakiwałyby fluktuacje na rynkach azjatyckich ani spadek dolara. Ten twój wymyślny

komputer, który w tej chwili noszę, nie jest niczym innym jak wyposażeniem pracowni

alchemika naszej generacji.

- Daj spokój, Alekso. Jesteś stanowczo za inteligentna, żeby wierzyć w te bzdury.

Rozejrzała się po tłumie.

- Nie trzeba w coś wierzyć, żeby mieć szacunek dla mocy, jaką to roztacza.

Przystanął i również omiótł wzrokiem ludzką ciżbę.

- Zgoda, tu mnie przekonujesz. Przyciągnąć tylu ludzi z pieniędzmi to jest prawdziwa

moc.

- Poza tym nie trzeba w coś wierzyć, żeby mieć szacunek dla bodźca, który wyzwala

wiarę w innych - dodała cicho Aleksa. - Rzecz w tym, Trask, że nie jesteśmy

wszechwiedzący.

Zerknął z niechęcią na budę jasnowidza.

- Masz rację. Ale nikt nie zdobędzie nowej wiedzy u wróża.

- Możliwe. - Uśmiechnęła się. - Z drugiej strony przepowiadanie przyszłości bywa

czasem dobrą rozrywką. Próbowałeś kiedyś tak się pobawić?

- Oszalałaś? Jeśli chcę poznać swoją przyszłość, kupuję „Wall Street Journal”.

- To ci dopiero rozrywka.

218

background image

- Proponuję zmienić temat - odparł beznamiętnie. - Powiedz mi, co gdzie jest w

instytucie.

- Dobrze. - Popatrzyła na rzęsiście oświetlony, przeszklony kompleks. - W tym

największym budynku pośrodku odbywają się wszystkie kursy i seminaria. Jak ci mówiłam,

jest on podzielony na dwie części: dydaktyczną i administracyjną.

- Czy jeszcze coś się tam mieści?

- Dosyć dawno nie byłam w środku. - Próbowała sobie przypomnieć rozkład

pomieszczeń. - W holu jest biurko recepcjonistki oraz księgarnia z publikacjami instytutu i

innymi wydawnictwami metafizycznymi.

- A ten podłużny, niski budynek z lewej strony?

Aleksa zerknęła na stok wzgórza.

- To jest ośrodek dla osób, które przyjeżdżają tutaj na dłużej.

- Czyli, krótko mówiąc, hotel?

Skinęła głową.

- Owszem. W dodatku bardzo drogi.

- Czy nie wspominałaś mi, że Bell też mieszka na terenie instytutu?

- Tak. W tym szklanym domu stojącym powyżej hotelu.

- Widzę.

Aleksa usłyszała szelest za plecami. Instynktownie zerknęła przez ramię. Kątem oka

dostrzegła tego samego błazna, na którego już wcześniej zwróciła uwagę. Znikł za kramem,

zanim zdążyła mu się dokładniej przyjrzeć.

Trask spojrzał na nią uważnie.

- Czy coś się stało?

- Nie wiem. - Wzruszyła ramionami, żeby rozluźnić napięte mięśnie. - Miałeś kiedyś

wrażenie, że jesteś obserwowany?

- Owszem. Czy to znaczy, że masz takie wrażenie w tej chwili?

- Tak. To nawet śmieszne. Przecież otacza nas parę tysięcy ludzi, więc w każdej

chwili ktoś na nas patrzy.

- Jest różnica między patrzeniem na kogoś i obserwowaniem go - odparł cicho.

- Na pewno wyobraźnia płata mi figle.

Nie powiedział ani słowa.

- Trask?

219

background image

- No, dobrze. Przyznaję, że i ja czuję się dość dziwnie.

- Facet z fletem?

- Ty też zwróciłaś na niego uwagę?

- Chodzi tu i tam. Ale to całkiem normalne u ulicznego grajka.

- Te metafizyczne bajery mnie nie biorą, ale w swój instynkt wierzę. - Ujął ją za rękę i

pociągnął ku innemu rzędowi kramów. - Zobaczmy, czy uda nam się zgubić go w tłumie.

Wcisnęli się głęboko między ludzi tłoczących się w przejściu. Aleksa zerknęła na

idącą obok niej parę. Oboje mieli plakietki z napisem „Tesla żyje”.

Grupka, w której się znaleźli, porwała ich w pozornie przypadkowym kierunku. Kilka

minut później Aleksa poczuła mocny uścisk ręki Traska na nadgarstku. Odciągnął ją na bok.

- I co teraz? - spytała.

- Chyba zostaliśmy sami, jeśli rzeczywiście za nami chodził. Ale na wszelki wypadek

dowiedzmy się, jakie mamy aury.

- Aury?

- Czemu nie? Sama mówiłaś, że wróżbiarstwo bywa dobrą rozrywką.

Nie puszczając ani na chwilę jej ręki, Trask zaprowadził ją do biało-żółtego namiotu.

Aleksa zerknęła na fantazyjny szyld i zdążyła na nim przeczytać:

CZYTANIE I ANALIZA AURY

Klapa namiotu zasunęła się za nimi, zanim Aleksa przeczytała mniejsze litery pod

spodem. Wnętrze namiotu było pogrążone w ciemności. W głębi żarzyła się samotna lampka.

- O, w końcu klienci - odezwał się kobiecy głos. - Najwyższy czas.

Zabrzęczały dzwoneczki. Postać otulona zwiewną szatą w przynajmniej stu odcieniach

zieleni uniosła się z zielonej poduchy obszytej frędzlami. Zielone jedwabne chusty, które

miała na głowie, zasłaniały rysy jej twarzy.

- Przyszliśmy na czytanie aury - powiedział nonszalancko Trask.

Na Aleksie zrobiło to duże wrażenie. Zachował się tak, jakby badano mu aurę

przynajmniej dwa razy w miesiącu.

- To znakomicie, bo strasznie się nudzę przez cały wieczór. - Znów zabrzęczały

dzwoneczki, kobieta wskazała im dwie duże poduchy z frędzlami. - Proszę usiąść.

Aleksa rozejrzała się i skorzystała z zaproszenia.

220

background image

- Mały ruch? - spytała.

- Bardzo. - Specjalistka od czytania aury wyćwiczonym ruchem zajęła miejsce na

swojej poduszce. - Ale to normalne w mojej branży.

- Mnie to dziwi - stwierdziła Aleksa. - Sądziłabym, że czytanie aury powinno należeć

do głównych atrakcji targów metafizycznych.

Zakwefiona głowa skłoniła się na znak zgodności opinii.

- Niektórzy z moich kolegów mają dziś wieczorem spore powodzenie.

- Na zewnątrz przewalają się tłumy - powiedziała Aleksa. - Jak to możliwe, że u pani

tak pusto?

Trask zmarszczył czoło, jakby dopiero w tej chwili zdziwiło go, że nie musieli czekać

w kolejce.

- Nie wszyscy chcą znać wyniki rzetelnego czytania aury - odpowiedziała specjalistka.

- Ale mnie to nawet odpowiada. Nie jestem w stanie obsłużyć wielu klientów podczas

jednego wieczoru. Teraz, jeśli nie macie nic przeciwko temu, pozbędziemy się nadmiaru

światła.

- Po co? - spytał Trask, gdy kobieta sięgnęła do wyłącznika lampki.

- Łatwiej jest czytać aurę w ciemności - wyjaśniła rzeczowo. - Przynajmniej mnie.

Naturalnie wyczuwam ją w każdym oświetleniu, ale do dobrego jej odczytania muszę mieć

mrok.

- Jasne - powiedział Trask. - Wiadoma sprawa. - Zerknął na zakrytą klapę namiotu.

Aleksa spojrzała w tę samą stronę. Drgnęła, gdy dostrzegła na płótnie wielką sylwetkę

mężczyzny. Przypomniało jej się spotkanie z napastnikiem w domu Liz Guthrie.

Cień się poruszył. Wkrótce zastąpił go inny, znacznie mniejszy. Dziecko. Aleksa

wolno odetchnęła z ulgą. To latarnie przy ścieżce rzucały na płótno namiotu cienie

wszystkich ludzi, którzy przechodzili dostatecznie blisko.

Odwróciła się z powrotem ku badaczce aury. Przez płótno przenikało z zewnątrz

dostatecznie dużo światła, żeby zarys postaci kobiety był widoczny.

- Hmm - powiedziała w końcu badaczka.

- Rozumiem, że nasze aury są nieciekawe - powiedział Trask. Nie wydawał się

nadmiernie tym przejęty.

Aleksa wyczuła, że całą jego uwagę pochłania gra cieni na ścianie namiotu.

Zastanawiała się, czy Trask nie wypatruje sylwetki człowieka w kostiumie błazna.

221

background image

- Przeciwnie - powiedziała kobieta. - Oboje macie wyjątkowo interesujące aury. -

Widać było, że zwróciła głowę ku Aleksie. - Pani aura jest jasna. Jej kolory rysują się bardzo

wyraźnie, wyczuwam duży ładunek energii.

- Rozumiem, że to dobrze?

- Tak. - Kobieta odwróciła się do Traska. - W pańskiej aurze widzę taką kumulację

mocy, która dla wielu ludzi mogłaby być niebezpieczna. Wymaga to doskonałego panowania

nad sobą, na szczęście pan spełnia ten wymóg.

- Panowanie jest moim żywiołem - odrzekł lekko.

- Kolory są ciemne - ciągnęła kobieta - ale wyraźne i czyste.

- To skutek czystego życia - powiedział machinalnie Trask, wciąż wpatrzony w płótno

namiotu.

Kobieta odchrząknęła.

- Powinnam wspomnieć, że w obu aurach widzę cechy świadczące o napięciu.

- Nie rozumiem dlaczego - rzekł Trask. - Przecież tylko spokojnie tu siedzimy i

słuchamy tego, co pan mówi.

Zirytowana jego kpiącymi wtrętami Aleksa dźgnęła go łokciem.

- Niech pani nie zwraca na niego uwagi - powiedziała do badaczki aury. - Jest głodny.

Obiecałam mu, że po wyjściu od pani pójdziemy coś zjeść.

- Rozumiem. Niech go pani idzie nakarmić.

Trask odwrócił się do nich z kosą miną.

- Czy czytanie już się skończyło?

Kobieta nieznacznie się poruszyła. Zabrzęczały dzwoneczki.

- Mogłabym jeszcze powiedzieć coś o wspaniałym dopasowaniu waszych aur.

Prawdziwa synteza jin i Jang. Razem macie prawie pełne spektrum.

- Czy to coś takiego jak pełny los na loterii? - spytał Trask.

- W metafizycznym sensie - odpowiedziała kobieta. - Mogłabym również opowiedzieć

wam, jak jasne, jaskrawe kolory w pani aurze uzupełniają ciemne kolory pańskiej aury i w

jaki sposób harmonizują wasze prądy Tesli. Ale jestem pewna, że oboje już to wiecie.

Aleksa wlepiła w nią zdumiony wzrok,

- Skąd mielibyśmy coś o tym wiedzieć?

Nastąpiła krótka pauza, pełna napięcia. Zarys głowy kobiety znów się poruszył. Widać

było, że przenosi spojrzenie z Aleksy na Traska i z powrotem.

222

background image

- Przepraszam. Założyłam, że łączy was... hm, związek natury osobistej.

- Związek natury osobistej? - spytał złowieszczym tonem Trask. - Co pani przez to

rozumie?

- Uspokój się - mruknęła Aleksa.

Zlekceważył jej ostrzeżenie. Wciąż patrzył na nieszczęsną badaczkę aury.

- Czy pani z kimś o nas rozmawiała?

- Skądże! - Kobieta wydawała się oburzona. - Jestem profesjonalistką. Muszę

przestrzegać zawodowych standardów.

- Czy pani jest związana z instytutem? - spytał bardzo napastliwie Trask.

- Nie - odparła szybko. - Jestem niezależną specjalistką. Wynajęłam tu miejsce na

okres targów.

- Wobec tego o co chodzi w tym całym gadaniu o osobistym związku?

- Po prostu przeczytałam to, co widzę.

Aleksa jęknęła.

- Trask, naprawdę nie wydaje mi się, żebyś podążał we właściwym kierunku.

- Guzik prawda - odparł. - Chcę dokładnie usłyszeć, co ona o nas wie i od kogo.

- Nie ma sprawy. - Kobieta zapaliła lampkę. - Spróbuję to wyjaśnić bez wdawania się

w techniczne szczegóły. To, że dwie aury w pewien sposób rezonują, tak jak u pana i pani,

zwykle wskazuje na więź między tymi ludźmi.

- Więź - powtórzył Trask absolutnie beznamiętnie.

- Tak - potwierdziła kobieta. - Więź.

Aleksa pomyślała o partnerstwie, jakie w pocie czoła wypracowali.

- Można by powiedzieć, jak sądzę, że jest to więź oparta na wspólnocie przeżyć -

odezwała się.

Trask spojrzał na nią dziwnie.

- Czy tak to nazywasz?

- Z braku lepszego sformułowania - odrzekła zakłopotana.

Badaczka aury zawahała się.

- Bardzo przepraszam, że niepotrzebnie się w coś wtrąciłam. Byłam przekonana, że

już się zaręczyliście albo przynajmniej jesteście ze sobą.

Trask spoglądał na nią w sfinksowym milczeniu.

- Uff. - Aleksa poczuła, że robi jej się gorąco.

223

background image

- Wiedziałem, że to wszystko duby smalone - stwierdził ponuro Trask.

- Czyżby sugerował pan, że popełniłam błąd w odczytaniu? - Kobieta wyraźnie

poczuła się zagrożona. - To nie moja wina, że macie rezonujące aury.

- Nie, nie pani wina - przyznała ostrożnie Aleksa.

- Z waszej reakcji wnioskuję, że staracie się utrzymać ten związek w sekrecie -

wyrzuciła z siebie kobieta.

- Rzecz w tym... - zaczęła Aleksa.

- Moim zdaniem, ludzie, którzy potajemnie ze sobą romansują, nie powinni wchodzić

do namiotu Bogu ducha winnej badaczki aury, żeby potem oburzać się tym, co wyczytała.

- Naprawdę nic się nie stało. - Aleksa energicznie wstała. - Nikt pani niczego nie

zarzuca.

- Mam nadzieję. Jak powiedziałam, jestem profesjonalistką i przestrzegam pewnych

zawodowych standardów.

Aleksa trąciła Traska, który wciąż siedział nieruchomo.

- Chodźmy już. Mamy jeszcze dużo do zrobienia.

- Chwileczkę. - Kobieta wyciągnęła rękę. - Należy się pięćdziesiąt dolarów.

- Pięćdziesiąt dolców? - Trask wreszcie otrząsnął się z osłupienia. Zerwał się z

poduchy. - Za jarmarczny seans wróżbiarski? Nie ma mowy.

- Nie przepowiadałam wam przyszłości, tylko czytałam aury. - Kobieta również wstała

z poduszki. - Poza tym nie należy nazywać poważnej specjalizacji jarmarcznym seansem.

Bardzo nie podoba mi się sugestia, że jestem naciągaczką.

- To są targi metafizyczne. - Trask zatoczył ramieniem szeroki łuk. - Tutaj są sami

naciągacze.

- Ma pan prawo do swojego zdania. - Kobiecie aż trzęsły się jedwabne zasłony, tak

była oburzona, choć zachowała lodowatą uprzejmość. - Ale ja mam prawo do swoich

pięćdziesięciu dolarów. Cena czytania aury jest wyraźnie podana na zewnątrz. Jeśli nie chcieli

państwo płacić, trzeba było do mnie nie wchodzić.

- Zapłać jej - syknęła Aleksa przez zęby.

Trask się zaparł.

- Nie ma mowy. Nie wyrzucę pięćdziesięciu dolców dlatego, że ktoś pokazuje

trzeciorzędne przedstawienie.

- Sam chciałeś - przypomniała mu.

224

background image

- Nie pozwolę, żeby ta... ta szarlatanka wykorzystywała sytuację...

- Dobrze już, dobrze, przestań robić scenę. - Aleksa zaczęła mocować się z zamkiem

swojej torby. - Zapłacimy po połowie.

- Nie chodzi mi o pieniądze, tylko o zasadę - oświadczył Trask.

- Jasne. - Aleksa wyjęła z portfela dwadzieścia pięć dolarów. - Skąpi ludzie zawsze tak

mówią.

- Nie jestem skąpy, do cholery! - Trask wyciągnął portfel. - Zapłacę za to czytanie

aury.

- Wystarczy, że zapłacisz swoją działkę. - Aleksa podała kobiecie dwadzieścia pięć

dolarów. - Nawet nie śniłoby mi się zmuszać cię do zapłacenia mojej połowy. Przecież

jesteśmy wspólnikami.

- Powiedziałem, że zapłacę. - Trask wyrwał kobiecie dwa banknoty i wcisnął je z

powrotem w dłoń Aleksie. Potem dał badaczce aury pięćdziesiąt dolarów. - Dobra.

Zadowolona?

- Tak - powiedziała Aleksa.

- Tak - powtórzyła kobieta.

- Fantastycznie. Wobec tego ruszmy się stąd. - Schował portfel do kieszeni, ujął

Aleksę za ramię i pociągnął ją do wyjścia. - Teraz już wiemy, dlaczego przed tym namiotem

nie było kolejki. Jaki człowiek przy zdrowych zmysłach zapłaciłby pięćdziesiąt dolców za

czytanie aury?

- My zapłaciliśmy - powiedziała Aleksa. Badaczka aury schowała banknoty pod

zielone zawoje.

- Usługa była warta swojej ceny.

Trask nie zadał sobie trudu, by odpowiedzieć. Szarpnął za klapę namiotu i

wyprowadził Aleksę na zewnątrz.

Znalazłszy się z powrotem na ogrodowej ścieżce, szybko wtopili się w tłum. Aleksa

rozejrzała się. Człowieka w kostiumie błazna nie zobaczyła. Nieco się odprężyła i spojrzała

na swego towarzysza. Twarz miał posępną.

- Dość niezręcznie to wyszło - powiedziała. - Ale mam wrażenie, że zareagowałeś z

pewną przesadą.

- Pięćdziesiąt dolców dla jakiejś pseudowróżki, która mówi nam, że mamy romans.

Daj spokój!

225

background image

- To nie była wróżka. - Aleksa postanowiła zachować cierpliwość. - I nie mówiła, że

mamy romans. Powiedziała tylko, że doszła do takiego wniosku, bo nasze aury rezonują w

pewien określony sposób.

Trask przesłał jej wymowne spojrzenie. Głęboko odetchnęła.

- Myślę, że wyczerpaliśmy temat. Wracajmy do ważniejszych spraw. - Omiotła

wzrokiem przechodniów. - Nigdzie nie widzę naszego przyjaciela błazna.

To wreszcie otrzeźwiło Traska. Zerknął ukradkiem przez ramię.

- Ja też nie.

- Prawdopodobnie podnieśliśmy fałszywy alarm.

- Ten fałszywy alarm kosztował mnie pięćdziesiąt dolców - burknął Trask. -

Rezonujące aury. Co za kit.

Aleksa spiorunowała go spojrzeniem.

- No, już dobrze, dobrze.

- Wkrótce rozpoczynają się główne punkty programu. - Aleksa zerknęła na zegarek. -

Najpierw przemówienie Webstera, a potem pokaz sztucznych ogni.

- Chodźmy w stronę budynku seminaryjnego.

Aleksa z poczuciem ulgi ruszyła za Traskiem. Postanowiła mu nie wspominać o

swoim wrażeniu, że najprawdopodobniej w metafizycznym języku „silnie rezonujące aury”

oznaczają po prostu zakochanych. I bez tego trudno jej było pogodzić się z konsekwencjami

słów badaczki aury.

226

background image

Rozdział trzydziesty

T

rask słusznie przewidział skutki, jakie wywrą przemówienie Bella i magia

sztucznych ogni. Budynek seminaryjny szybko opustoszał. Nawet recepcjonistka opuściła

swoje stanowisko i wyszła na zewnątrz.

Stał w zacienionym punkcie holu przy wylocie korytarza i z ponurą satysfakcją

myślał, że przynajmniej ta część wieczoru przebiega zgodnie z planem. Teraz musiał się

skoncentrować na czekającym go zadaniu. Przyczynę, dla której bełkot tej badaczki aury tak

nim wstrząsnął, mógł odkryć później.

Odwrócił się i spojrzał w głąb korytarza. Panował tam mrok. Oświetlony był tylko hol

przy samym wejściu.

Łatwo było niepostrzeżenie wślizgnąć się do budynku. Po prostu wmieszał się w tłum

pod księgarnią. Potem wszyscy wyszli posłuchać i zobaczyć Bella, a Trask ukrył się w

męskiej toalecie i odczekał kilka minut. Gdy z niej wyszedł, miał już cały budynek dla siebie.

Ale nie na długo, pomyślał. Trzeba się spieszyć.

Poprawił na ramieniu pasek teczki z laptopem i ruszył ciemnym korytarzem. Po obu

stronach ciągnęły się bliźniacze rzędy oszklonych drzwi biur i sal wykładowych. Jeśli nic się

nie zmieniło od czasu, gdy Aleksa bywała w instytucie, do gabinetu Radstone’a szło się

prosto i skręcało w lewo.

Postanowił najpierw przejrzeć dokumenty Radstone’a, bo, według wszystkich danych,

to on kierował przepływem instytutowych pieniędzy. A pieniądze stanowiły sedno tej sprawy.

Były jedynym motywem, który wyjaśniał śmierć zarówno Harry’ego Traska, jak i Guthriego.

Doszedł do skrzyżowania dwóch korytarzy i skręcił zgodnie z otrzymanymi

wskazówkami.

Nagle usłyszał skrzypienie. W ciszy budynku zabrzmiało nienaturalnie głośno.

Natychmiast zinterpretował ten odgłos. Ktoś szedł poprzecznym korytarzem w sportowym

obuwiu.

227

background image

A więc hipoteza, że zostanie sam, nie potwierdziła się.

Przystanął i spojrzał na najbliższe drzwi. Na matowym szkle znajdowała się tabliczka

z napisem. W mroku nie mógł jej odczytać, musiał jednak natychmiast zniknąć z pola

widzenia. Człowiek skrzypiący podeszwami mógł za chwilę skręcić w jego korytarz.

Dwoma kocimi susami doskoczył do drzwi i chwycił za klamkę. Stawiła opór.

Zaklął w myśli i spróbował otworzyć następne drzwi, również bez powodzenia. Zaczął

się zastanawiać nad racjonalnym uzasadnieniem swojej obecności w tym miejscu. Na

szczęście trzecie drzwi, które nie miały szyby, otworzyły się bez kłopotu.

Wślizgując się za nie, zauważył lśniącą umywalkę, a potem został w absolutnej

ciemności. Wyglądało na to, że tym razem, dla odmiany, toaleta, do której trafił, jest damska.

Przemknęło mu przez myśl, że tego wieczoru spędza w toaletach mnóstwo czasu. Miał

nadzieję, że nie jest to zły znak.

Skrzypienie obuwia dochodziło już z korytarza, w którym przed chwilą się znajdował.

Zabrakło naprawdę niewiele, najwyżej pięciu sekund, i tamten człowiek mógłby go spostrzec.

Ciekawe, kto to był. Prawdopodobnie któryś z pracowników instytutu. Może miał

biuro w tym korytarzu? Ale jeśli tak, to dlaczego nie zapalił światła?

Trask poczekał, aż skrzypienie się oddali. Potem policzył do dziesięciu i ostrożnie

otworzył drzwi. Spojrzał w głąb korytarza.

Przy jego końcu zamajaczył zarys postaci. Wkrótce znikł za drzwiami.

Trask odtworzył w myślach mapę korytarza. Na końcu znajdował się gabinet

Radstone’a. A więc pierwszy twórczy wniosek tego wieczoru: to Foster Radstone osobiście

szedł korytarzem w skrzypiących butach.

Po ciemku.

Oznaczało to, że nie ma mowy o przeszukaniu jego gabinetu. Pozostawał gabinet

Bella. Należało w tym celu zawrócić do skrzyżowania korytarzy i skręcić w lewo.

- Dostałem twoją wiadomość. Czego chcesz, do diabła?!

Stłumiony, gniewny głos dochodził z końca korytarza. To był Foster Radstone. Trask

przystanął.

- Oszalałeś? Wynoś się z mojego gabinetu.

Trask spojrzał w mrok.

- Kompletnie ci odpieprzyło! - Głos Radstone’a niósł się coraz głośniej po całym

korytarzu. - Nie możesz mi grozić. Wynoś się, ty sukinsynu!

228

background image

Drugi twórczy wniosek tego wieczoru: w gabinecie Fostera był jeszcze ktoś.

To wydawało się zbyt interesujące, by przejść nad tym do porządku dziennego.

Trask zaczął ukradkiem podchodzić do gabinetu Radstone’a. Spojrzał w miejsce,

gdzie drzwi powinny stykać się z podłogą. Nie było nawet cienkiej smugi światła. Ale szyba

w drzwiach była podświetlona, prawdopodobnie przez księżyc oraz latarnie stojące przed

instytutem.

Dlaczego tego wieczoru Radstone wolał chować się w ciemności?

Stanąwszy pod drzwiami, Trask zauważył dwa cienie rysujące się na matowej szybie.

Głowa jednego z nich wyglądała dość dziwnie. Z czaszki sterczały spiczaste wypustki.

Błazen.

Na oczach Traska błazen wyprostował przed sobą ramię. W dłoni trzymał nieduży

opływowy przedmiot.

- Nie! Nie! - Głos Radstone’a przeszedł w krzyk. - Poczekaj! Ile chcesz?! Wymień

cenę!

Błazen mruknął coś niezrozumiałego.

Trask postanowił nie tracić czasu na sprawdzanie, czy klamka ustąpi. Gdyby była

zablokowana, straciłby element zaskoczenia.

Zerwał z ramienia torbę i cisnął laptopem w szybę.

Ktoś krzyknął. Radstone.

Na zewnątrz strzeliły w niebo pierwsze race. Suche odgłosy eksplozji zmieszały się z

brzękiem tłuczonego szklą.

Jedna z eksplozji nastąpiła szczególnie blisko. Postać w spiczastej czapce rzuciła się

do okna. Radstone bezwładnie osunął się na podłogę.

Przez rozbitą szybę Trask włożył rękę do gabinetu, otworzył drzwi i wtargnął do

środka.

Błazen miał już jedną nogę na parapecie.

Trask skoczył za nim, ale potknął się o ramię Radstone’a. Zanim odzyskał równowagę

i dopadł okna, błazen niezgrabnie przetoczył się przez gzyms.

Trask w ostatniej chwili chwycił to, co jeszcze mógł złapać. Zacisnął dłoń na rękawie.

Błazen na oślep zamachnął się pięścią. Z oczu, widocznych w otworach jego maski, biły

wściekłość i przerażenie.

229

background image

Trask zdążył odwrócić głowę, lecz dostał w szczękę. Mocniej zacisnął dłoń na rękawie

i pociągnął tamtego ku sobie.

Błazen szarpał się na wszystkie strony. Wreszcie rozległ się trzask rękawa. Trask

chciał chwycić mocniej i jego dłoń zacisnęła się na bransolecie.

Bransoleta pękła, a błazen uwolnił się i puścił biegiem przed siebie.

Trask przełożył nogę przez parapet, starając się nie spuszczać błazna z oczu.

Powstrzymał go jednak jęk człowieka leżącego na podłodze. Niechętnie cofnął się do pokoju.

Coś twardego zachrzęściło mu pod butem. Zlekceważył to. Podszedł do wyłącznika i

zapalił światło.

Foster Radstone leżał rozciągnięty na dywanie. Twarz miał nienaturalnie poszarzałą.

Chciwie chwytał ustami powietrze. W przód turkusowej koszulki polo wsiąkała krew.

Trask podszedł do biurka i podniósł słuchawkę telefonu. Zważywszy na tłumy w

instytucie, powinien być w pobliżu jakiś ambulans.

Nasłuchując coraz cięższego oddechu Radstone’a, zwięźle podał operatorowi numeru

alarmowego szczegóły zdarzenia.

- Ambulans stoi przed bramą instytutu. Zaraz będzie na miejscu - powiedział operator.

- Tylko szybko. - Trask odłożył słuchawkę i kucnął przy Fosterze. Nie było śladu,

żeby kula przeszyła ciało na wylot.

- Pomoc jest w drodze - powiedział. Ściągnął dżinsową koszulę, złożył ją kilka razy i

przycisnął do rany w piersi Radstone’a. - Kto do pana strzelił?

Foster zacharczał. Oczy mu się zamknęły. Twarz bielała z każdą chwilą.

Trask uświadomił sobie, że tego wieczoru nie ma co liczyć na zdobycie jakichkolwiek

odpowiedzi.

- Spokojnie - powiedział cicho. - Zaraz będzie ambulans.

Popatrzył w stronę okna i zobaczył turkusowe koraliki rozsypane na podłodze.

Bransoleta Dimensions. Przypomniał sobie, jak pękała mu w dłoni, gdy usiłował przytrzymać

błazna.

Wspaniale. W ten sposób Strood będzie mógł ograniczyć liczbę podejrzanych do

personelu instytutu, większości kursantów i seminarzystów oraz połowy mieszkańców

Avalon.

- Straż... - wycharczał Foster. - Straż...

Trask usłyszał kroki w korytarzu.

230

background image

- Trochę za późno na wzywanie ochrony.

Foster z wysiłkiem poruszył głową.

- Strażnik.

Trask znieruchomiał. Potem pochylił się niżej nad rannym.

- Niech pan mi o nim opowie, Radstone. Kto jest tym strażnikiem?

Foster otworzył usta, ale tym razem nie dobyło się z nich żadne słowo. Już się nie

poruszał, chociaż wciąż oddychał. Trask przez cały czas przyciskał mu do rany swoją koszulę

i nasłuchiwał zbliżających się kroków.

- Tutaj, w gabinecie! - zawołał.

Dwaj sanitariusze wpadli do środka. Za nimi przybiegło również dwóch

zaniepokojonych ludzi ubranych w biało-niebieskie uniformy pracowników instytutu.

Pierwszy sanitariusz spojrzał od progu na Radstone’a, a potem na Traska.

- Co się stało?

- Postrzał - odrzekł Trask.

Sanitariusz zerknął na zakrwawioną koszulkę Radstone’a.

- Dobra, już widzę. Teraz z drogi, kolej na nas.

Trask wstał i odsunął się na bok.

Jeden z ochroniarzy instytutu spojrzał na niego nieufnie.

- Co tu się dzieje?

- Byłem przed drzwiami Radstone'a, gdy usłyszałem kłótnię i strzał. - W krótkich

zdaniach opowiedział resztę historii, nie wdając się w szczegóły. To nie ci ludzie mieli zająć

się tą sprawą. Prawdziwymi glinami w Avalon byli tylko Strood i jego nieliczni podwładni.

Gdy skończył opowiadać, ochroniarze wymienili skonsternowane spojrzenia.

Najwidoczniej sytuacja ich przerosła.

- Lepiej zawiadomię policję - powiedział pierwszy. - Tom, znajdź Bella i powiedz mu,

co się stało.

- Jasne.

Znikli na korytarzu.

Trask stwierdził, że obaj sanitariusze wciąż mają ręce pełne roboty. Cofnął się jeszcze

o krok i podniósł z podłogi swojego laptopa. Był ciekaw, czy komputer przetrwał upadek.

Zabłądził wzrokiem na biurko Radstone’a. Było zasłane teczkami. Gdy rozejrzał się

po pokoju, stwierdził, że jedna z szuflad szarej szafy na dokumenty jest otwarta.

231

background image

Przeczytał tytuły na kilku teczkach, które leżały na biurku. Wszystkie zawierały

nazwę Dimensions Trust.

Starając się nie zwrócić uwagi sanitariuszy, podszedł do otwartej szuflady i zajrzał do

środka. Leżało tam jeszcze kilka teczek. Na jednej z nich zauważył nagłówek: Chambers,

Aleksa, priorytet.

Znowu usłyszał kroki na korytarzu. Rozległy się nawoływania. Miał kilka sekund na

podjęcie decyzji.

Sanitariusze byli odwróceni do niego plecami. Szybko wyjął z szuflady teczkę Aleksy

i wsunął ją do torby z laptopem.

Nie po to tutaj przyszedł, ale w biznesie czasem trzeba się zadowolić tym, co się

dostaje.

232

background image

Rozdział trzydziesty pierwszy

T

eż odniosłeś wrażenie, że szeryf Strood był nieco wkurzony? - Aleksa zapadła się

głębiej w miękki fotel. Przyglądała się Traskowi. Stał przy biurku, obrócony plecami do niej,

w drugim końcu swojego hotelowego apartamentu. - Czyżby wyprowadziło go z równowagi

to, że uratowałeś Radstone’owi życie.

- Nie wiadomo, czy uratowałem. W szpitalu mówią, że jego stan jest krytyczny. Nie są

pewni, czy przeżyje.

- Gdybyś nie zjawił się w porę, nie miałby żadnej szansy. - Aleksa zadrżała. - Kiedy

pomyślę o tym, że sam mogłeś zostać postrzelony...

- Kiedy rzuciłem laptopem w szybę, ten facet wpadł w panikę. Myślał już tylko o tym,

żeby uciec - powiedział zdenerwowanym głosem Trask.

- Wciąż nie rozumiem, dlaczego Strood był na ciebie taki zły.

- Bo wie, że w końcu będzie musiał rozpocząć uczciwe dochodzenie. - Spojrzał na

Aleksę przez ramię. - Zamówię kanapki do pokoju. Chcesz coś jeszcze?

- Herbaty - odrzekła natychmiast. - Dużo herbaty. Na jedzeniu mi nie zależy. Nie

przełknęłabym ani kęsa.

- Ja tam jestem głodny. - Podniósł słuchawkę.

Aleksa rozejrzała się po apartamencie. Wnętrze było bogate i stylowe, wyrafinowane,

śmiało określone i bezwstydnie ekscentryczne. Krótko mówiąc, doskonały przykład

ożywionego art déco. Znakomicie pasowałby tutaj jej szezlong. Gdyby nie była zszokowana

wydarzeniami w instytucie, apartament niewątpliwie wywarłby na niej olbrzymie wrażenie.

Mimo wszystko opłaca się być właścicielem hotelowego imperium.

Trask odłożył słuchawkę i popatrzył na nią z niepokojem.

- Co się stało?

- Nic. Myślałam właśnie, że to jest niesamowity pokój.

Rozejrzał się z bardzo zagadkową miną.

233

background image

- Marzenie w stanie czystym.

Zdobyła się na zmęczony uśmiech.

- Mnie się podoba. Ale w odróżnieniu od ciebie nie jestem uprzedzona do marzeń.

- Wiem, że nie. - Ostrożnie dotknął szczęki.

Aleksa zmarszczyła czoło.

- Czy na pewno nic ci nie jest?

- Na pewno. Ten facet zawadził o mnie, kiedy uciekał przez okno.

- Może powinieneś przyłożyć sobie kompres?

- Nie warto, nie jest aż tak źle. - Trask opuścił rękę. - A właśnie! Mam dla ciebie małą

pamiątkę.

Podszedł do torby z laptopem, rozpiął suwak i wyjął z niej kartonową teczkę.

- Co to jest? - spytała.

- Nie miałem okazji przejrzeć, ale wygląda na dossier. - Trask podał jej zdobycz. - Na

twój temat.

- Mój co...? - Otworzyła teczkę. Wstrząsnął nią widok jej imienia i nazwiska w

starannie wydrukowanym nagłówku na pierwszej stronie:

Chambers, Aleksa

Potencjał: Kandydatka Poziomu Pierwszego do Kręgu Oświecenia

Szybko przeglądała notatki Fostera na swój temat. Z każdym zdaniem była bardziej

oburzona.

Uwaga: Kandydatką zajmę się osobiście.

Analiza finansowa: Obiekt jest jedyną spadkobierczynią dużego majątku po babce.

Ponadto jest najprawdopodobniej pierwszą spadkobierczynią majątku Lloyda i Vivien

Kenyonów... Niezamężna, bezdzietna...

Aleksa podniosła głowę i stwierdziła, że Trask w skupieniu jej się przygląda.

- To zdumiewające. On doskonale zna moją sytuację finansową.

- Mnie to nie dziwi.

Spiorunowała go wzrokiem i znowu zajęła się zawartością teczki.

234

background image

- Ten łobuz twierdzi, że jestem idealnym obiektem. Śmie nazywać mnie obiektem! On

ma tupet.

- Obiektem czego?

Przejrzała następną stronę.

- Najwidoczniej obiektem zainteresowania instytutu, czyli potencjalnym ofiarodawcą

dużej sumy na rzecz Dimensions Trust. - Znów podniosła głowę, coraz bliższa furii. - On

napisał, że się mną zajmie, rozumiesz?

- Zobacz, co tam jest dalej.

Aleksa przeczytała na głos następny fragment:

- „Udostępniliśmy obiektowi dzierżawę lokalu przy Avalon Plaza, co powinno

związać obiekt z działalnością instytutu i zatrzymać w sferze jego wpływów...”

Zazgrzytała zębami.

- Ach, więc to dlatego udało mi się wynająć ten lokal na sklep. No, niech Lloyd się o

tym dowie.

- Jest coś jeszcze?

Zacisnęła palce na następnej kartce.

- Kolejna notatka. Z okresu, w którym już nie spotykałam się z Radstone’em. „Obiekt

ma najwyraźniej zahamowania seksualne. Przejawia silny opór wobec wejścia w fizyczny

związek z mężczyzną. Moim zdaniem, nie jest zainteresowany również kobietami. Będę

zachęcał obiekt do udziału w Seminarium Oświecenia Seksualnego”.

Znowu urwała. Policzki jej płonęły.

- Też coś. On mnie po prostu nie podnieca, a pisze o zahamowaniach seksualnych.

- Guzik wie - mruknął Trask.

Nie pochwyciła jego spojrzenia. Wystarczyło jej, że usłyszała nieukrywaną

satysfakcję w głosie Traska. Widok zmysłowych błysków w jego oczach byłby zanadto

rozstrajający. Na wszelki wypadek skupiła się na następnej notatce.

- „...odmówił udziału w Seminarium Oświecenia Seksualnego. Trwają starania o

podtrzymanie zaangażowania obiektu w działalność instytutu... Obiekt wszedł w skład

komitetu przygotowującego festiwal. Jestem pewien, że w końcu ulegnie perswazji i

przyłączy się do Kręgu Oświecenia...”

Aleksa przewróciła przedostatnią stronę notatek Fostera i ostatnią przeczytała w

milczeniu.

235

background image

- Hm - mruknęła w końcu.

- Co to znaczyło? - zainteresował się Trask.

- Ostatni zapis ten podły krętacz zrobił dzień po naszej kolacji w klubie. Chyba się

zaniepokoił.

- Czym?

Odchrząknęła.

- Tobą.

- Pokaż. - Trask wziął od niej teczkę i zaczął czytać ostatni akapit na głos. -

„Koniecznie należy zneutralizować seksualny wpływ Traska na obiekt. Nie rozumiem,

dlaczego obiekt mu ulega, ale cel Traska jest oczywisty. Zamierza posłużyć się obiektem

przeciwko Kenyonowi. Najprawdopodobniej chce zaszkodzić finansom Kenyona. Przejęcie

władzy nad majątkiem spadkowym obiektu stanowiłoby środek do tego celu, Kenyon

bowiem często łączy w inwestycjach odsetki od tego kapitału z własnymi pieniędzmi. Utrata

dostępu do majątku spadkowego obiektu powinna zmniejszyć jego możliwości manewru o

połowę...”

Trask raptownie przerwał czytanie. Zamknął teczkę i przeszedłszy kilka kroków, z

trzaskiem cisnął ją na biurko.

- A to sukinsyn! - powiedział cicho.

Aleksa splotła dłonie.

- Wygląda na to, że już wiemy, jaką rolę odgrywa w tym wszystkim Foster. Jego

interesują wyłącznie pieniądze.

Zapadło krótkie napięte milczenie. Trask z opóźnieniem uświadomił sobie, że zawsze

był dumny ze swojej umiejętności skupiania się na kwestiach finansowych.

- Chcę powiedzieć - dodała szybko Aleksa - że chodziło mu tylko o to, żeby położyć

łapę na moim spadku.

- Mówiłem ci.

- Ty jesteś uprzedzony. Uważasz, że wszyscy ludzie z branży metafizycznej są

oszustami i naciągaczami. Tak czy owak, nawet jeśli przyjmiemy, że Foster jest draniem, nie

wyjaśnia to, dlaczego ktoś próbował go dzisiaj zabić. Strood będzie musiał ciężko się

napracować, żeby to odkryć.

Trask skrzyżował ramiona i przysiadł na blacie biurka. Spojrzał na Aleksę zasępiony.

- To wcale nie takie trudne, jeśli Foster był wierny swemu powołaniu oszusta.

236

background image

- Jak to?

- Mogę się z tobą założyć, że doił Dimensions Trust na dużą skalę.

Zamyśliła się nad tą możliwością.

- Myślisz, że oszukiwał Webstera Bella i cały instytut?

- Ktoś, prawdopodobnie człowiek, który strzelił, rozsypał dziś na biurku Radstone’a

teczki dotyczące Dimensions Trust. Musiał to zrobić, czekając na nadejście Fostera.

- Chciał, by znaleziono te teczki razem z ciałem?

- Tak mi się zdaje. - Trask przeszedł na drugi koniec pokoju i otworzył drzwiczki

żółtego barku. - Jeśli mam rację i ktoś próbował zabić Radstone’a dlatego, że ten

sprzeniewierzał pieniądze instytutu, to wszystko układa się w logiczną całość.

- Rozumiem - powiedziała Aleksa. - Ktoś uznał Radstone’a za finansowe zagrożenie

dla instytutu.

Trask wyjął z barku dwie buteleczki, odpieczętował i wlał ich zawartość do

koniakówek.

- Logika właśnie na to wskazuje.

- Czy wspomniałeś Stroodowi, że Radstone próbował powiedzieć coś o strażniku?

- Owszem. - Podał jej kieliszek. - Ale nie zwrócił na to uwagi. Jest zdania, że

Radstone’owi chodziło o straż, a nie o strażnika.

Aleksa wciągnęła głęboko zapach brandy.

- Teoretycznie wystarczy teraz poczekać, aż Foster wyzdrowieje, i mieć nadzieję, że

będzie w stanie powiedzieć, kto go chciał zabić.

Trask przystanął i skrzyżował z nią spojrzenia.

- On może nie wiedzieć, kto to jest. Facet miał maskę. A nawet gdyby Radstone

potrafił go zidentyfikować, to może wcale nie być tym zainteresowany.

- Dlaczego nie?

- Bo wtedy prawdopodobnie musiałby się przyznać do wyłudzania pieniędzy. On nie

ma czystego sumienia. Odnoszę wrażenie, że w pierwszej chwili posądził błazna o chęć

udziału w zyskach. Zachowywał się jak człowiek, którego próbują szantażować.

Aleksa drgnęła.

- Zdaje się, że masz rację co do oszustw Radstone’a.

237

background image

- Coś mi mówi, że kiedy wydobrzeje, rozpłynie się bez śladu. Dojdzie do wniosku, że

to mu zagwarantuje bezkarność, i niestety może mieć rację. Bądź co bądź, jeśli zniknie, to

przestanie być finansowym zagrożeniem dla instytutu.

- A człowiek, który się za tym kryje, wydaje się skupiony właśnie na odsuwaniu

zagrożeń od instytutu. - Aleksa zamilkła na chwilę. - Pozostaje jeszcze Joanna. Może ona

nam coś powie, gdy wyzdrowieje.

Trask upił łyk brandy i spochmurniał.

- Nie wiem, czy możemy liczyć na jej pomoc. Do tej pory wychodziła z siebie, żeby

przeszłość pozostała nieznana.

- Jeśli ten incydent z gazem nie był wypadkiem, to po opuszczeniu szpitala Joanna

może znowu znaleźć się w niebezpieczeństwie. - Aleksa westchnęła. - Tylko jak ją o tym

przekonać?

- Jeśli ona próbuje kogoś osłaniać, to możemy być bezradni - powiedział cicho Trask.

Nagle Aleksa wyprostowała się na krześle i zacisnęła dłoń na kieliszku.

- Jedyną osobą, którą osłaniałaby z takim zapamiętaniem, jest jej brat, a ja wciąż nie

widzę Webstera w roli mordercy.

- Każdemu coś się zdaje - stwierdził oschle Trask. - W każdym razie jeśli Radstone

przeżyje, a wypadek Joanny nie był tak naprawdę wypadkiem, to znaczy, że w ciągu ostatnich

dni przynajmniej dwa razy pokrzyżowaliśmy plany naszemu strzelcowi.

Aleksa zadrżała.

- Tak.

Trask podszedł z kieliszkiem do otwartych drzwi na balkon i potoczył wzrokiem po

zasnutej mrokiem pustyni.

- Podejrzewam, że nie jest to w tej chwili najszczęśliwszy człowiek na świecie.

Prawdopodobnie zaczyna wpadać w panikę. A to znaczy, że jest jeszcze bardziej

niebezpieczny niż dotychczas.

- Nawet nie wiemy, czy chodzi o mężczyznę. Może to być też kobieta.

Trask zawahał się, przypomniała mu się bowiem potyczka w oknie gabinetu

Radstone’a. Bez przekonania skinął głową.

- Może być, ale osobiście uważam, że to nie kobieta.

- Dlaczego?

- To pewnie zabrzmi trywialnie, ale napastnik nie pachniał jak kobieta.

238

background image

- Chcesz powiedzieć, że nie poczułeś zapachu perfum? Nie sądzę, żeby można było

polegać na tak słabej...

Trask pokręcił głową.

- Niezupełnie. Kobiety pachną inaczej niż mężczyźni. Przynajmniej dla męskiego

nosa. Ten facet pocił się właśnie jak facet. Ale to i tak nie jest mocny punkt zaczepienia.

- Powiedziałeś, że on miał bransoletę Dimensions. To mógł być jakiś nawiedzony

pensjonariusz instytutu.

- Pół miasta nosi te bransolety.

Pukanie do drzwi przerwało ponure rozmyślania Aleksy.

- To na pewno obsługa z jedzeniem - powiedział Trask.

Poszedł otworzyć drzwi. Młody człowiek w hotelowej liberii wtoczył wózek do

apartamentu. Cicho zabrzęczały porcelana i srebro. Boy ustawił wszystko na tacy i spojrzał na

Traska.

- Czy coś jeszcze, sir?

- Nie. Tylko tyle.

- Czy nalać herbaty, sir?

Aleksa wbiła wzrok w czajniczek. Przed oczami przesunął jej się obraz pustego kubka

i prawie pełnego opakowania herbaty w kuchni Joanny.

- Wielkie nieba - szepnęła.

Boy zrobił taką minę, jakby oczekiwał, że zaraz padnie ofiarą straszliwej klątwy.

- Czy popełniłem jakiś błąd, proszę pani?

- Nie. - Uśmiechnęła się do niego krzepiąco. - Wszystko w porządku. Po prostu jestem

głodna.

Młody człowiek pospiesznie opuścił apartament. Trask poczekał, aż zamkną się za

nim drzwi, i spojrzał na Aleksę.

- Co się stało?

Nie odrywała wzroku od lśniącego czajniczka.

- Wczoraj, kiedy wyciągałam Joannę na taras, widziałam u niej na blacie w kuchni

pusty kubek i świeżo napoczętą paczuszkę herbaty.

- I co z tego? Połowa mieszkańców Avalon pija herbatę. Tak samo jak pół miasta nosi

bransolety.

239

background image

- Wiem. - Skrzyżowała ramiona na piersi. Intuicja podsunęła jej dość karkołomny

pomysł. - Ale kiedy wcześniej rozmawiałam z Joanną przez telefon, żałowała, że nie ma

swojej mieszanki. Podobno wszystko wypiła. Obiecałam jej przynieść nową paczkę po pracy.

- Może po rozmowie znalazła zapas w kredensie.

- Może. - Aleksa oderwała wzrok od czajniczka i popatrzyła Traskowi w oczy. - Tak

początkowo pomyślałam. Ale jeśli nie?

- Słucham uważnie.

- Przed lanczem poszłam do Café Solstice po kanapki dla siebie i Kerry. Stewarta

Luttona, właściciela kawiarni, nie było. Barman powiedział mi, że szef musiał wyjść, chociaż

ruch tego dnia był wyjątkowo duży.

- Mów dalej.

- To straszne, że sugeruję coś takiego, nie mając dowodów, ale jeśli to Stewart zawiózł

Joannie herbatę?

- Czy potem poczekał w pobliżu, aż Joanna łyknie środki uspokajające i zaśnie, żeby

uszkodzić instalację gazową w domu?

- Stewart mieszka w starej przyczepie. Na co dzień używa gazu z butli.

Prawdopodobnie wiedziałby, jak spowodować uszkodzenie. No, naturalnie wielu ludzi

umiałoby to zrobić.

- Powiedzmy, że niektórzy - poprawił ją Trask. - Ale jeśli masz rację co do herbaty i

tego, że Stewart wyszedł z kawiarni, to jego sytuacja nie wygląda dobrze.

- On jest bardzo oddany instytutowi. I nosi bransoletę.

- Mówiliśmy już, że nosi je wielu ludzi.

- Nie takie. Ludzie bardziej zaangażowani w pracę instytutu zwykle mają bardzo

kosztowne, unikatowe wzory. Bransoleta Stewarta jest właśnie taka. Kosztowna i unikatowa.

Trask wydał się tym bardzo zainteresowany.

- Chcesz powiedzieć, że nie mógłby jej łatwo zastąpić inną?

- Nie, chyba że miał kopię, co wydaje mi się nieprawdopodobne.

- Wystarczy więc, że jutro przyjrzymy się twojemu zaprzyjaźnionemu dostawcy

herbaty i sprawdzimy, czy nosi bransoletę instytutu.

- Pod warunkiem, że mimo dzisiejszych wydarzeń jutro znowu pojawi się w kawiarni.

- Cholera. Prześcigasz mnie w snuciu spiskowych teorii. - Trask sięgnął po słuchawkę.

240

background image

Rozdział trzydziesty drugi

C

o to znaczy, do cholery, że Strood jest nieosiągalny? - Trask poczuł, że czas nagli.

Niespodziewanie teorie Aleksy zaczęły mu się wydawać aż za bardzo prawdopodobne. -

Byłem u niego nie dalej jak godzinę temu. Powiedział mi, że idzie do domu, jak tylko załatwi

papierkową robotę związaną z postrzeleniem Radstone’a.

- Szeryf nie pojechał do domu. - Jego rozmówczyni wydawała się znużona i

poirytowana. - Dostał nagłe wezwanie. Wypadek samochodowy.

Nawet w takiej mieścinie jak Avalon rzadko się zdarzało, by szeryfa wzywano na

miejsce banalnego wypadku samochodowego. Trask czuł, że jego cierpliwość została

wystawiona na poważną próbę.

- Proszę posłuchać. Wiem, że Strood za mną nie przepada. Prawdopodobnie kazał pani

trzymać mnie na dystans. Ale sprawa jest poważna. Muszę się z nim skontaktować.

- Przekażę szeryfowi pańską wiadomość.

Zrozumiał, że traci czas.

- Proszę powiedzieć, że sprawa jest pilna i dotyczy postrzelenia Radstone’a.

- Na pewno powiem.

Z trzaskiem odłożył słuchawkę i spojrzał na Aleksę.

- Strood jest nieosiągalny. Pozostaje nam czekać, aż oddzwoni.

Aleksa usiadła na fotelu obitym czerwoną tkaniną.

- Mam nadzieję, że się nie mylimy. Mogłaby powstać bardzo niezręczna sytuacja,

gdybyśmy byli w błędzie.

Przez twarz Traska przemknął wyraz rozbawienia.

- Dlaczego „my”? Lutton jest twoim kandydatem na podejrzanego roku, a nie moim.

Ja mam własnego.

Drgnęła.

241

background image

- Przyznaję, że ogniwo łączące jest słabe, ale twój kandydat na podejrzanego wydaje

mi się jeszcze mniej prawdopodobny. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jak Webster Bell

nastaje na życie Joanny.

- Dlatego zgadzam się, że warto wspomnieć Stroodowi o Luttonie. - Wrócił do drzwi

na balkon i oparł się o framugę. - Alekso?

- Słucham.

- Czy przypadkiem nie wiesz, kiedy Lutton sprowadził się do Avalon?

- Zastanawiasz się, czy był tutaj dwanaście lat temu, kiedy zginął twój ojciec, prawda?

- spytała łagodnie.

Spojrzał w mrok i postarał się nadać swemu głosowi jak najbardziej obojętne

brzmienie.

- To by się trzymało kupy, pod warunkiem że Lutton rzeczywiście jest w to

zamieszany.

- Przykro mi, Trask, ale nie wiem. Na pewno siedzi tu przynajmniej kilka lat. Kiedyś

wspomniał przy mnie, że wynajmuje pawilon przy Avalon Plaza od samego początku.

- Kiedy te pawilony otwarto?

- Pięć albo sześć lat temu. Nie pamiętam dokładnej daty.

To nic nie znaczyło.

- Dowiedzenie się, kiedy Lutton przyjechał do Avalon, nie powinno być trudne.

- Nie. - Aleksa zawahała się. - I co dalej?

Trask zerknął na tacę z kolacją.

- Zjedzmy coś. Potem położymy się do łóżka i spróbujemy się zdrzemnąć w

oczekiwaniu na telefon Strooda.

Jej wzrok zatrzymał się na otwartych drzwiach do ciemnej sypialni. Gdy Trask złapał

ją na tym, natychmiast odwróciła głowę.

- Lepiej pojadę do domu - powiedziała. - Przecież rano przed wyjściem do sklepu

muszę się przebrać.

- Pozwól popracować jutro swojej pomocnicy. Przynajmniej niech otworzy sklep.

- Obiecałam jej kilka dni wolnych po festiwalowym szczycie. Chciała jechać do

Tucson, odwiedzić swojego chłopaka.

Trask ujął dłoń Aleksy. Delikatnie przesunął kciukiem po miękkiej skórze na

wewnętrznej stronie nadgarstka i z satysfakcją stwierdził, że wywołał tym u niej dreszcz.

242

background image

- Możesz zostać tutaj - powiedział cicho. - Rano odwiozę cię do domu dostatecznie

wcześnie, żebyś zdążyła wziąć prysznic i zmienić ubranie.

W przyćmionym świetle jej oczy wydawały się niezgłębione.

- Co innego, kiedy spędzasz noc u mnie, co innego, kiedy ja zostaję u ciebie w hotelu.

Zawrzała w nim złość. A może był to lęk?

- Co za różnica?

- Sam mówisz, że to jest małe miasteczko.

- Owszem. I wszyscy już wiedzą o naszym romansie. Do diabła! Nawet ta lipna

wróżka, która czytała nasze aury, zgadła, że go mamy.

- Istnieje jeszcze coś takiego jak dyskrecja - bąknęła. - Jeżeli zostanę na noc w hotelu i

jutro rano przedefilujemy przed recepcjonistą i portierem, nie będzie to miało nic wspólnego z

dyskrecją.

Mocniej ścisnął jej nadgarstek.

- Szukasz wymówek. Dlaczego?

- Proszę cię, Trask, daj spokój. Mamy za sobą ciężki wieczór, a końca jeszcze nie

widać. Jestem zmęczona...

- Powiedziałem: koniec z wymówkami. Podaj mi prawdziwy powód, dla którego

chcesz jechać do domu.

Spojrzała na niego ze złością.

- Przestań się ze mną kłócić. Taką podjęłam decyzję. Jeśli chcę jechać do domu, to

jadę do domu.

Głęboko odetchnął.

- Chodzi ci o tę wróżkę od aury, tak?

- O czym ty mówisz?

- Zdenerwowała cię.

- Nie bądź śmieszny - odparła.

Zmrużył oczy.

- Obudziła w tobie wątpliwości co do mojej osoby. Co do naszego związku.

- Może istotnie przyszedł czas, żebym się nad tym poważnie zastanowiła -

odpowiedziała ostrożnie.

- Tylko mi nie mów, że wierzysz w to wróżbiarskie bajdurzenie.

243

background image

- Nie wierzę. Ale to, co powiedziała, skłoniło mnie do rozważenia pewnych aspektów

naszej sytuacji.

- Na przykład?

Spojrzała ku skalnym kominom, rysującym się w księżycowej poświacie.

- Na przykład tego, jak szybko ewoluuje nasza znajomość.

- Cholera! Właśnie tego się obawiałem.

Zerknęła na niego z ukosa.

- Oboje jesteśmy ostatnio poddani dużym stresom.

- Mhm.

Spróbowała uwolnić rękę, więc z ociąganiem rozwarł dłoń.

- Stres zazwyczaj powoduje wyolbrzymione reakcje emocjonalne - ciągnęła. - Uczucia

stają się znacznie silniejsze, niż powinny być.

- Jasne. I co z tego wynika?

Zirytował ją.

- Posłuchaj. Sam zacząłeś tę rozmowę. Chciałeś, żebym opowiedziała ci o swoich

uczuciach. Próbuję to zrobić, ale odnoszę wrażenie, że temat już cię znudził.

- Już dobrze, dobrze. Nie jestem dobry w takich rozmowach.

- To widać.

- Może po prostu nie chcę usłyszeć, że, twoim zdaniem, nasze tak zwane silne uczucia

nie są warte funta kłaków.

Zdrętwiała.

- Wcale tego nie powiedziałam.

- Ja tak to odebrałem.

- Próbuję tylko wprowadzić do tej znajomości nieco rozsądku i logiki.

- Już to widzę. Ni stąd, ni zowąd przestraszyłaś się jakiejś drobnej mistyfikatorki,

która twierdzi, że może odczytać nasze aury.

Aleksa przewróciła oczami.

- Na miłość boską, przestać wszystko na nią zwalać. Jeśli ktoś w tym towarzystwie nic

nie zawinił, to właśnie ona.

- Powinienem ją odszukać i zażądać, żeby zwróciła mi pieniądze. - Wyszedł na balkon

i zacisnął dłonie na żelaznej poręczy. - Dać komuś pięćdziesiąt dolców za to, że spieprzył

doskonały związek. Czy to nie jest rozbój?

244

background image

Przez chwilę panowała cisza. Potem Aleksa wydała dziwny, gardłowy odgłos. Tknięty

nagłym podejrzeniem, Trask szybko się odwrócił. Głośno nabrała powietrza i zasłoniła usta

ręką. Nad krawędzią dłoni widać było jej błyszczące oczy. Popatrzył na nią z

niedowierzaniem.

- Śmiejesz się ze mnie?

- Przepraszam. - Opanowała się i spróbowała udobruchać go uśmiechem. - Nie wiem,

co mnie naszło.

- Cieszę się, że widzisz coś zabawnego w tym fiasku - oświadczył z zaciętą miną.

- Trask, oboje jesteśmy zmęczeni, rozdrażnieni i, delikatnie mówiąc, dalecy od

najlepszej formy. Odpocznijmy trochę. Możemy dokończyć tę rozmowę kiedy indziej.

Nie wiadomo czemu, ogarnęło go nagle przygnębienie.

- Nie sądzę, żeby kiedy indziej poszło nam lepiej. - Nigdy nie możemy się dogadać,

pomyślał.

Przestała się śmiać, a potem również jej oczy spochmurniały.

- Rozumiem. W takim razie w ogóle nie ma sensu wracać do tej rozmowy. Odwieziesz

mnie do domu czy mam zamówić taksówkę?

- Doskonale wiesz, że cię odwiozę. - Patrzył, jak narzuca na ramię pasek torby. - I

przenocuję u ciebie, tak samo jak ostatnio. Będę spal na kanapie, jeśli sobie życzysz. Ale nie

zostawię cię samej. Najpierw musi się skończyć ta cała historia.

- Dobrze. - Ruszyła do drzwi. Nie spojrzała na niego.

Trask poczuł, że coś w nim pęka. Dogonił ją trzema długimi krokami, chwycił za

ramiona i obrócił ku sobie.

- Nie wierzę w aury i we wróżki, ale wierzę w pociąg, który zbliża ludzi do siebie. -

Mocniej zacisnął dłonie na jej ramionach. - I myślę, że tego jest między nami pod dostatkiem.

Odnalazła wzrokiem jego twarz.

- To za mało.

- Sama powiedziałaś, że te uczucia są silne.

- Silne uczucia są przyjemne. - Uśmiechnęła się z rozmarzeniem. - Nawet nie

wyobrażałam sobie, że aż tak bardzo. Ale to też jest za mało.

- Może dla ciebie to za mało, ale ja nie pamiętam u siebie tak silnych uczuć. I dla mnie

one są bardzo ważne. W dodatku nic mnie nie obchodzi, czy to jest skutek stresu.

- Trask...

245

background image

- Po prostu jest mi z tym dobrze. - Potrząsnął głową, zły, że nie umie znaleźć

właściwych słów. - Jest mi z tym bardzo dobrze.

- Zdawało mi się, że to ty nie chcesz dać się oczarować marzeniu.

- Nigdy nie miałem marzenia, które byłoby takie... - znowu nie mógł znaleźć

odpowiedniego słowa - ...takie prawdziwe. - Cholera! Znowu nie tak to wyszło, jak powinno.

Wszystko zepsuł.

Przez chwilę Aleksa stała jak skamieniała. Nie potrafił rozszyfrować burzliwych

emocji widocznych w jej oczach. Przemknęło mu przez myśl, że właśnie postawił wszystko

na jedną kartę i przegrał.

A potem wolno, bardzo wolno uniosła ramiona i objęła go za szyję.

- Może masz rację - szepnęła. Musnęła jego usta. - Bądź co bądź, jak często trafia się

naprawdę porywające marzenie?

W nagłym przypływie euforii ujął jej twarz w dłonie i wycisnął na wargach namiętny

pocałunek.

Nie wiedział, czy to jest marzenie, czy rzeczywistość, był jednak pewien, że mu to nie

wystarczy.

Wziął ją na ręce i zaniósł do hebanowo-srebrnej sypialni.

Położył Aleksę na lśniącym czarnym łożu i opadł na nią, stęskniony za żarem jej ciała,

spragniony jego słonawego zapachu.

Przerwał im wibrujący dźwięk telefonu.

W pierwszym odruchu Trask chciał go zignorować. Ujął w palce guzik jedwabnej

bluzki Aleksy. Otworzyła oczy i popatrzyła na niego.

- Strood - powiedziała.

Jęknął. Niechętnie przetoczył się na bok i podniósł słuchawkę aparatu stojącego na

nocnej szafce.

- Mówi Trask. Tylko ważne sprawy.

- Przepraszam, jeśli przeszkadzam. - Głos szeryfa ociekał sarkazmem. - Wiem, że

dyrektorzy wielkich firm mają dużo ważniejsze sprawy na głowie niż gadanie z

prowincjonalnymi gliniarzami, ale przed chwilą dostałem pana wiadomość, więc pomyślałem,

że może naprawdę chce mi pan powiedzieć coś ważnego.

Trask znowu jęknął i usiadł oparty o aksamitne poduchy w odcieniu

jaskrawoczerwonej szminki do ust.

246

background image

- Byłem w łóżku.

- Ma pan szczęście.

Trask usłyszał w tle glosy i warkot silnika ciężarówki.

- Gdzie pan jest? - spytał.

- Na miejscu wypadku. Prawdę mówiąc, trochę się zdziwiłem, że nie było pana w

pobliżu. Ostatnio zastawałem pana wszędzie, gdzie tylko miało miejsce jakieś dramatyczne

wydarzenie.

- Na dzisiaj mam dość dramatów.

- Ja też. Niestety, czeka mnie jeszcze wypełnianie mnóstwa papierów, więc jeśli może

pan poczekać do rana...

- Nie. Nie mogę. Niech pan posłucha, Strood. Rozmawialiśmy z Aleksą. Są powody,

dla których uważamy, że powinien pan sprawdzić, czy Stewart Lutton, właściciel Café

Solstice, nie wie czegoś o ostatnich wypadkach.

- Lutton?

- Chętnie podzielę się z panem szczegółami naszych przemyśleń. Być może strzelamy

jak kulą w płot, ale w każdym razie jest to jakiś punkt zaczepienia.

W słuchawce zapadła cisza.

- Pff - powiedział w końcu Strood.

Trask usłyszał głośny metaliczny zgrzyt, coś jakby linę dźwigu.

- Szeryfie?

- Tak?

- Gdzie właściwie pan jest?

- To śmieszne, że pan pyta. Na Avalon Point.

Trask zamknął oczy. Poczuł na ramieniu dłoń Aleksy.

- Tylko nie to.

- Oczywiste samobójstwo - powiedział spokojnie Strood. - Facet nawet zostawił list.

Trask już wiedział, czego należy się spodziewać.

- Kto spadł z urwiska?

- Stewart Lutton. Jechał na motorze. W liście, który znaleźliśmy w jego przyczepie,

napisał coś o zakończonej misji Strażnika.

247

background image

Rozdział trzydziesty trzeci

T

ej nocy znowu śniły jej się potwory. Rozdziawione paszcze, lśniące oczy, wystające

zęby, zwisające jęzory. Ale żadna z bestii nie była w stanie naprawdę jej przestraszyć.

Chodziła wśród nich obojętnie, jakby były domowymi zwierzętami albo przynajmniej

wspólnikami w interesach.

Czegoś szukała, ale potwory wciąż stawały jej na drodze...

A

leksa martwiła się o Traska. Wiedziała, że niecierpliwie czeka na telefon od

swojego detektywa. Kazał mu sprawdzić, kiedy Stewart Lutton sprowadził się do Avalon.

Wciąż wiedzieli niewiele więcej niż po wieczornej rozmowie ze Stroodem. Szeryf był

zbyt zajęty, by poinformować ich o szczegółach ostatniego wypadku, ale śledztwo trwało. Z

cząstkowych informacji Aleksa wywnioskowała, że w pożegnalnym liście Stewart przyjął na

siebie winę za próby zamordowania Joanny Bell i Fostera Radstone’a, a także za

zamordowanie Deana Guthriego. Według Strooda, Stewart napisał również coś dziwnego o

duchu króla Artura, który uczynił go Strażnikiem instytutu Dimensions.

W liście nie było jednak ani słowa o Harrym Trasku i w ogóle o dalszej przeszłości.

Aleksa ukradkiem przyglądała się Traskowi, który siedział po drugiej stronie wózka z

tacą, popijał kawę i metodycznie przeżuwał jajka. Czuła promieniujące od niego napięcie.

Wiedziała, że naprawdę odpręży się dopiero wtedy, gdy dostanie odpowiedzi na pytania

dręczące go od dwunastu lat.

Musiała przyznać, że sama bardzo chce je poznać. Ciekawe, jak długo Stewart

mieszkał w Avalon?

Upiła łyk herbaty, którą hotelowy personel zaparzył w porcelanowym czajniczku. Na

przywieszce był napis „English Breakfast” z dodatkiem znaku firmowego Avalon Resorts.

Mało twórcza mieszanka, pomyślała. Ale znośna jak na herbatę w hotelu. Mimo to szef kuchni

na pewno mógłby skorzystać z rad Stewarta.

248

background image

Stewart!

Zadzwonił telefon. Aleksa była bliżej aparatu niż Trask, więc podniosła słuchawkę.

- Słucham?

Odpowiedziało jej zdumione milczenie i dopiero po chwili rozległ się dudniący męski

głos:

- Dzwonię do J.L. Traska. Czyżbym pomylił numer?

- Nie. Trask jest obok. Zaraz go poproszę. - Aleksa podała mu słuchawkę.

- Phil? Co? Nie, nie pokojówka. - Przesłał Aleksie rozbawiony uśmiech, a potem

odwrócił głowę. - Przyjaciółka.

Aleksa zastanowiła się nad tą odpowiedzią. Nie ulegało dla niej wątpliwości, że słowo

„przyjaciółka” może mieć bardzo wiele znaczeń.

- Co pan wie o Luttonie? - spytał Trask.

A więc dzwonił detektyw, na którego telefon czekał. Phil Okuda. Aleksa bardzo

wolno odstawiła filiżankę. Z napięciem wbiła wzrok w twarz Traska.

- Pięć lat temu? Jesteś pewien? - Pochwycił wzrok Aleksy. - Niemożliwe, żeby miał

przedtem związki z instytutem?

Co za rozczarowanie. To nie była odpowiedź, jakiej oczekiwał. Jeszcze nie wszystko

było jasne.

- Rozumiem. Tak, to załatwia sprawę - powiedział bezbarwnie. - Tyle chciałem

wiedzieć. Tak, niech pan dalej szuka Liz Guthrie. Kiedy ją pan znajdzie, proszę do mnie zaraz

zadzwonić. Tak, Porozmawiamy jeszcze później.

Odłożył słuchawkę i spojrzał na Aleksę kamiennym wzrokiem,

- Słyszałaś?

- Stewart przyjechał do Avalon pięć lat temu, tak?

- Tak. - Roztarł sobie kark. Po chwili wziął z tacy pusty kubek i wstał. Podszedł do

blatu po nową porcję kawy. - Kiedy tata zginął na Avalon Point, Lutton przebywał nad zatoką

San Francisco. Odsiadywał osiemnaście miesięcy za narkotyki. Nie ma śladu jego związków

z instytutem Dimensions, póki nie sprowadził się do Avalon.

- Narkotyki? - powtórzyła zdumiona Aleksa. - Kiedy pomyślę o tym, ile herbaty od

niego kupiłam... Był dilerem?

Trask nie odpowiedział.

249

background image

Ogarnęło ją poczucie winy. Dla niego przeszłość Stewarta już nie była ważna. Wstała,

podeszła do Traska i objęła go od tyłu.

- Przykro mi - powiedziała.

- Myślałem, że pogodzę się z każdą odpowiedzią, nawet nie taką, jakiej się

spodziewałem. Ale byłem przekonany na sto procent, że tata nie zginął w wypadku.

Objęła go mocniej.

- Nie miałeś wpływu na to, co się stało.

- Tamtego wieczoru tata był taki zły po naszej rozmowie...

- Przestań. - Przeniosła ręce na ramiona Traska i obróciła go, żeby na nią spojrzał. -

Twój ojciec nie runął w przepaść z powodu tego, co mu powiedziałeś. Był dorosłym

człowiekiem. Jeśli ze złości nie panował nad sobą, to powinien wykazać dość rozsądku, żeby

nie siadać za kierownicą.

Trask patrzył na nią nieruchomym wzrokiem.

- Popatrz na to od innej strony - ciągnęła. - Gdybyś pokłócił się z bratem, a potem

wsiadł do dżipa i wjechał do rowu, to kogo byś winił? Siebie czy brata?

- To byłaby moja i tylko moja wina - odparł z ponurą miną.

- Bo jesteś dorosły, a to znaczy, że przyjmujesz odpowiedzialność za swoje

postępowanie, tak?

Zawahał się.

- Tak. Nie wiem, dokąd zmierzasz, ale...

- Możesz przynajmniej okazać szacunek pamięci swojego ojca, uznając, że był

dorosłym człowiekiem, który samodzielnie decyduje. Bez względu na to, co się stało, to do

niego należała decyzja, a nie do ciebie.

Trask milczał.

Ujęła jego twarz w dłonie.

- Wróciłeś do Avalon szukać odpowiedzi. Już je masz. Teraz pozostaje ci tylko

pogodzić się z przeszłością.

Objął ją, mocno przytulił i ukrył twarz w jej włosach. Długo, długo się nie odzywał,

Aleksa czuła jednak, jak stopniowo się odpręża.

Wszystko będzie dobrze, pomyślała. Trask dojdzie do ładu z tym wszystkim, czego się

dowiedział. Odpowiedzi na jego pytania mogą mu się nie podobać, ale na pewno w końcu je

zaakceptuje.

250

background image

K

lienci, którzy przechodzili tego ranka ocienionymi dróżkami Avalon Plaza, byli

całkiem nieświadomi istnienia ponurej czarnej chmury spowijającej to miejsce. Ale Aleksa

czuła ciężar zdumienia i przerażenia, które ogarnęło wszystkich właścicieli miejscowych

sklepów, z nią włącznie.

W kącie placu majaczył budynek Café Solstice z ciemnymi oknami i zamkniętymi

drzwiami. Wejście było opieczętowane żółtą policyjną taśmą.

Wkrótce po otwarciu pawilonów Dylan Fenn wsunął głowę do wnętrza Elegant Relic.

- Chcesz herbaty, Alekso? Właśnie ją parzę u siebie na zapleczu.

- Dziękuję, dziś nie mam ochoty. - Aleksa wyniosła następną stertę iluminowanych

manuskryptów i zaczęła rozmieszczać je na półce. - Dziwi mnie, że ktokolwiek z nas może w

ogóle myśleć o herbacie, zważywszy na wiadomości o Stewarcie. Wcale nie zdziwiłabym się,

gdybyśmy wszyscy przestawili się na kawę.

- To prawda. - Dylan pokręcił głową. - Wciąż jeszcze nie mogę w to uwierzyć.

Nieprawdopodobne, co? Żeby Lutton... Morderca?

- Okazuje się, że wcale niełatwo poznać psychopatę.

- Oj tak, tak. - Dylan zerknął w stronę ciemnego budynku lokalu. - Dzisiaj rano byłem

jednym z pierwszych, którzy powiedzieli: „To był taki miły facet”.

- Musiał chorować od lat. - Aleksa poprawiła ułożenie jednego z barwnych

manuskryptów. - Wyraźnie wczuł się w rolę obrońcy instytutu. Pamiętasz, co kiedyś

powiedział o tym, że instytut zmienił jego życie?

- Pamiętam, jak przyjechał do Avalon - odrzekł zadumany Dylan. - Był samotnikiem i

sprawiał takie wrażenie, jakby miał wszystkiego dość. A potem zainteresował się instytutem i

nagle znalazł punkt oparcia. Wziął się w garść, otworzył Café Solstice. Nigdy bym się nie

domyślił, że brakuje mu piątej klepki.

- Najwidoczniej miał obsesję na punkcie instytutu.

Dylan pokręcił głową, na której lśniły platynowe włosy.

- Webster miał rację, mówiąc, że przeciwstawne wiry w naszej okolicy straciły

synchronizację. Może teraz, skoro jest już po wszystkim, znowu odzyskają równowagę.

- Mam nadzieję. - Zerknęła na trzymaną w dłoni reprodukcję starej mapy.

Przedstawiono na niej smoki i inne dziwne bestie na krawędzi znanego świata. Potwory. -

Mam też nadzieję, że Joanna wydobrzeje.

251

background image

- Słyszałaś może, jak się czuje?

- Nie. W szpitalu wciąż nie pozwalają jej odwiedzać. Nawet Websterowi.

Dylan wydał się bardzo zaniepokojony.

- Chyba nie sądzisz, że ona będzie na stałe... - Urwał, a potem zniżył głos. - No wiesz,

że będzie miała trwałe uszkodzenie mózgu czy coś takiego. Bo gaz i pigułki wydają mi się

piorunującą mieszaniną.

- Według Webstera, powinna całkiem wyzdrowieć, przynajmniej fizycznie. Ale mam

wrażenie, że jej głównym problemem w tej chwili jest depresja i silny lęk.

- Biedna Joanna. Ciągle powtarzała, że nie należy rozgrzebywać przeszłości.

Aleksa spojrzała na złotookiego potwora z mapy.

- Przecież to, co zaszło w ostatnich dniach, nie miało nic wspólnego z przeszłością.

- Może nie bezpośrednio, musisz jednak przyznać, że powrót Traska do Avalon

spowodował lawinę. Gdyby się tu nie pojawił...

- Trask nie ma nic wspólnego z tym, co się stało. - Aleksa obróciła się raptownie.

Nigdy nie przypuszczałaby, że wybuchnie w niej taka złość. - Nic a nic! Nie chcę słyszeć

więcej bredni na temat Traska i pobudzonych negatywnych wirów. Słyszysz, Dylan?

Zamrugał i cofnął się o krok.

- Jasne.

- To są nic niewarte dyrdymały. Kapujesz?

- Jasne. - Dylan kiwnął głową. - Nic niewarte dyrdymały.

Z nieufnego wyrazu jego twarzy wyczytała, że jej nagły wybuch nie zrobił dobrego

wrażenia. Zaczerpnęła tchu, żeby trochę się uspokoić.

- Przepraszam - powiedziała szorstko. - Nie chciałam na ciebie tak wrzasnąć. Ale po

prostu mam szczerze dość tych głupich teorii o negatywnych wirach.

Dylan uśmiechnął się słabo.

- Zrozumiałem. Dość tych głupich teorii.

K

iedy wracasz do Seattle? - spytał Nathan.

Trask zacisnął dłoń na słuchawce i spojrzał na surrealistyczny krajobraz za oknem.

- Jeszcze nie wiem.

- Do diabła, J.L., przecież podobno wszystko się skończyło. Wreszcie nabrałeś

przekonania, że tata zginął w wypadku. Dlaczego nie chcesz wrócić do domu?

252

background image

Trask przyjrzał się surowym, groźnie wyglądającym, czerwonym skałom za oknem i

zaczął dumać, dlaczego zieleń i woda Seattle już nie wydają mu się pociągające i nawet wcale

nie kojarzą mu się z domem.

- Jeszcze nie skończyłem wakacji.

- Skończysz w którymś z naszych hoteli na Hawajach.

- Mnie się tutaj podoba. - Te słowa go zaskoczyły. Nagle zrozumiał, że powiedział

prawdę. Wbrew wszystkiemu, co się stało i nie stało, szczerze polubił Avalon.

- Wyraźnie pamiętam, jak mówiłeś, że Avalon w stanie Arizona jest niesamowitym

zadupiem - przypomniał mu Nathan.

- Tak, ale okazuje się, że niesamowitość ma swoje uroki.

- A co ze świrniętymi amatorami metafizyki i ich durnym metaględzeniem?

- Można się przyzwyczaić.

- A co powiesz na to, że tam nie ma wody? Ani jezior, ani Cieśniny Pugeta, ani Zatoki

Elliotta?

Trask pomyślał o popołudniu, które spędził z Aleksą nad Źródłem Harmonii.

- Jest woda, tylko że tu, na pustyni, występuje w innej postaci. - Nie ma nic bardziej

uwodzicielskiego...

- A marna kawa?

- Pracuję nad tym.

Nathan na chwilę zamilkł.

- Czy ty się dobrze czujesz, J.L.?

- Tak.

- Jesteś pewien, że pogodziłeś się z prawdą o wypadku taty? Do tej pory obsesyjnie

wracała do ciebie myśl, że tatę zamordowano...

- Fakty są faktami, a ja je przyjmuję. To jest moje ostatnie słowo.

Gdy po chwili znaczącego milczenia Nathan znów się odezwał, jego głos był

przepojony niedowierzaniem.

- To ta kobieta, prawda? Aleksa Chambers. Tak się nazywa?

- Owszem, tak - potwierdził Trask.

- Sypiasz z nią? - spytał Nathan z udaną obojętnością.

Starszy brat nie odpowiedział.

- A więc sypiasz.

253

background image

Trask nadal milczał.

- Nie ma w tym nic złego. - Nathan czuł, że wkroczył na grząski teren. - Może właśnie

romans był ci potrzebny. Może podziała na ciebie jak dobra terapia.

- Nie prosiłem cię o błogosławieństwo i nie potrzebuję terapii.

- Chyba stałeś się nadwrażliwy - powiedział spokojnie Nathan.

Trask omal nie wyrzucił aparatu telefonicznego przez balkon.

- Nadwrażliwy? Skąd ty wziąłeś takie słowo? Z pewnością nie nauczyłeś się go ode

mnie.

Nathan smutno zachichotał.

- Od Sary. Ale jeśli nie chcesz jej rad, przypomnij sobie własną.

- Jaką?

- Nie pozwól się ponieść marzeniu.

- A kiedy to, twoim zdaniem, pozwoliłem się ponieść marzeniu?

- Nie złość się, ja tylko cytuję mądre słowa mojego szacownego starszego brata.

- Przekaż ukłony Sarze. - Trask przerwał połączenie.

Po chwili wstał i wyszedł na balkon. Opadł na jeden z leżaków i zapatrzył się na

księżycową scenerię.

Co się, u diabła, z nim dzieje?!

Doszedł do tego dopiero po dłuższym rozmyślaniu. I wtedy pojął, że ma poważny

problem.

Chciał, żeby jego marzenie się urzeczywistniło.

O

wpół do piątej Aleksa sprzedała ostatni gargulec z półki, zabawnie paskudnego

stwora ze spiczastymi uszami i wystawionym językiem.

Poszła na zaplecze po następny karton towaru. Z trudnych do wyjaśnienia powodów

ohydki sprzedawały się tego dnia jak ciepłe bułeczki.

Wybrała pudło z małymi gargulcami rozmiarów ludzkiej pięści i zaniosła je do sklepu.

Otworzywszy karton, zaczęła ustawiać je w fantazyjnym szyku na półce.

Małe potwory.

Znieruchomiała z gargulcem w dłoni i zerknęła na zaplecze.

Po chwili odstawiła potworka i wolno wróciła do pomieszczenia zapchanego

towarami.

254

background image

Tam przystanęła i wlepiła wzrok w pudla z gargulcami, ustawione pod przeciwległą

ścianą. Nie wiadomo dlaczego, wróciły do niej strzępy snu, jaki niedawno miała.

Otoczyły ją potwory... zupełnie jakby skuł je mróz..

Przebiegły ją ciarki.

Rozdziawione paszcze, lśniące oczy, wystające zęby, zwisające jęzory.

Sprawdziła przez otwarte drzwi, czy do sklepu nie przyszli klienci. Było pusto.

Niechętnie odwróciła się ku pudłom z gargulcami. Joanna próbowała jej coś

powiedzieć.

...Jest u potworów...

To niemożliwe.

Śmieszne.

Ale jeśli Joanna jednak zachowała resztki świadomości tego dnia, gdy się zatruła?

Jeśli jej majaczenia były przemieszane z rzeczywistością?

Sama teraz majaczysz, powiedziała sobie Aleksa. Pomysł wydawał jej się szalony.

Tyle że przeczucie wciąż ją dręczyło i nie było na to rady. Musiała się przekonać, czy Joanna

nie mówiła o „potworach” ukrytych w pudłach na zapleczu Elegant Relic.

Przeszła obok skrzydlatych lwów, gotyckich smoków i egipskich masek pośmiertnych

do spiętrzonych pod ścianą kartonów z gargulcami.

Zestawiła najwyżej stojący karton na podłogę i otworzyła. Zajrzała do środka. Z

plastikowych legowisk zerknęły na nią groźne, lecz zabawne małe stwory.

Zamknęła to pudło i otworzyła następne. Tym razem spojrzały na nią gargulce z

paszczami rozwartymi w obleśnym uśmiechu. Wzięła trzecie pudło. Gargulce z chytrą miną

puszczały do niej oko.

Cichy szmer w przyległym pomieszczeniu zaskoczył ją. Omal nie upuściła następnego

pudła gargulców.

- Zaraz przyjdę! - zawołała głośno.

- Nie spiesz się, moja droga.

Ciepły, babciny głos zmroził jej krew w żyłach. Odstawiła ciężki karton i wolno

odwróciła się, by spojrzeć na drobną, siwowłosą kobietę o bystrych niebieskich oczach, która

stanęła na progu.

- O, do licha! - Aleksa wsparła się pod biodra. - Powinnam była wiedzieć, że prędzej

czy później się tu zjawisz.

255

background image

- Jak miło znów cię zobaczyć, moja droga. - Harriet McClelland rozpływała się w

uśmiechach. - Tyle czasu minęło.

- Ja się wcale nie cieszę, Mac. Ani trochę.

256

background image

Rozdział trzydziesty czwarty

P

omyślałem, że powinniśmy porozmawiać, Trask. - Webster potarł nasadę nosa

gestem człowieka bardzo zmęczonego światem i na chwilę przerwał spacer tam i z powrotem

przed dużym oknem wychodzącym na balkon. - Trzeba wymienić informacje. Wczoraj

wieczorem nadstawił pan karku, ratując Radstone’a, więc pomyślałem, że chciałby pan

wiedzieć, co dotychczas stwierdzili moi księgowi.

Trask podniósł głowę, nalawszy kawy dla nieoczekiwanego gościa. Tego popołudnia

Webster był ubrany po swojemu w barwy instytutu. Miał czarne ubranie, na którym lśniła

srebrna biżuteria z turkusami. Ale siateczka bruzd przy kącikach ust wydawała się głębsza niż

zwykle, a oczy nie miały ciepłego blasku i przenikliwości. Było widać, że przez ostatnią dobę

Webster Bell spał niewiele.

- To rzeczywiście bardzo mnie interesuje. - Trask podał mu kawę. - Przede wszystkim

jednak proszę mi powiedzieć, jak się czuje Joanna.

- Nadal ze mną nie rozmawia. Chce tylko spać. Lekarze twierdzą, że mogła połknąć

jeszcze coś oprócz pigułek uspokajających. Jakiś środek halucynogenny.

- Lutton coś jej podsunął?

- Tak. Rokowania dla niej są w tej chwili, dzięki Bogu, dobre, ale jeszcze dość długo

lekarze nie będą w stanie przeprowadzić badania psychiatrycznego. - Webster zacisnął dłoń. -

Ilekroć pomyślę o tym sukinsynu, Luttonie...

- Miał mi pan powiedzieć, co wyszło na jaw w sprawie Radstone’a - przypomniał mu

Trask.

Webster ciężko westchnął.

- Lekarze mówią, że przeżyje. Ten podstępny łobuz sprzeniewierzył dużą część

kapitału powierniczego.

Upił łyk kawy i skrzywił się. Trask nie umiał powiedzieć, czy z powodu smaku

napoju, czy może myśli o Radstonie.

257

background image

- Jak rozumiem, Lutton miał poczucie, że spoczywa na nim mistyczny obowiązek

ochraniania instytutu - powiedział. - Ale jego doświadczenia w dziedzinie biznesu ograniczają

się chyba do handlu narkotykami i prowadzenia małej kafejki. Jak taki człowiek był w stanie

wykryć machlojki zawodowego oszusta?

Webster zmarszczył czoło.

- Widzę tylko jedno wyjaśnienie. Radstone nie wysilał się specjalnie, żeby maskować

swoje sztuczki. Byłem głupcem, powierzyłem mu całość spraw finansowych.

- Mimo wszystko pracują u pana również księgowi, są specjaliści podatkowi. W firmie

wielkości instytutu nie może być inaczej. Czyżby nikt oprócz nawróconego dilera narkotyków

niczego nie zauważył?

- To panu nie pasuje, prawda?

- Właśnie.

Webster przyjrzał się panoramie widocznej przez otwarte drzwi balkonu.

- Podobno po usunięciu z drogi Guthriego, Radstone’a i Joanny Lutton uznał, że

spełnił swoje zadanie. Tak w każdym razie mówił Strood o jego pożegnalnym liście.

- Ale dwie osoby z tych trzech nadal żyją. Tylko Guthrie zginał. Dlaczego więc Lutton

miałby popełnić samobójstwo?

- Kto wie? - Webster zamyślił się. - On był szalony. A szaleni ludzie popełniają

szalone czyny. Może zabił się dlatego, że w swoim przeświadczeniu zbyt wiele razy zawiódł?

Trask stanął obok rozmówcy w drzwiach na balkon.

- Wciąż jeszcze są w tej sprawie niewyjaśnione kwestie.

- Na przykład?

- Na przykład bardzo chciałbym wiedzieć, co się stało z Liz Guthrie.

Webster przybrał zatroskaną minę.

- Ja też zaczynam się o nią poważnie martwić. Natomiast Strood nadal uważa, że

opuściła miasto z powodów osobistych. I że nic jej nie grozi, bo nie było o niej wzmianki w

liście Luttona.

- Mój człowiek jej szuka. Rano powiedział mi, że już ją prawie znalazł. Przy odrobinie

szczęścia dzisiaj ją zlokalizuje.

Webster skinął głową. Wyraźnie mu ulżyło.

- Z tego, co pan mówi, wynika, że ona żyje. Dzięki Bogu.

- Bardzo chciałbym jej zadać jedno pytanie.

258

background image

- Jakie?

Trask zerknął na Bella.

- Chciałbym poznać nazwisko jej duchowego przewodnika z instytutu. Tego, który był

u niej rankiem, zanim wyjechała z miasta.

Rysy twarzy Webstera stężały.

- Przewodnicy duchowi nie odwiedzają naszych kursantów w domach. To musiała być

jakaś część szwindlu Radstone’a. Prawdopodobnie udawał jej przewodnika, żeby wyłudzać

przelewy na konto, nad którym miał kontrolę.

Trask rozważył tę hipotezę.

- To możliwe.

Webster nieznacznie się uśmiechnął.

- Widzę, że jeszcze dużo brakuje, by wyjaśnienia pana zadowoliły.

- Jestem z tych, których trudno zadowolić.

Webster skinął głową.

- Prawdopodobnie dlatego odnosi pan sukcesy. Trask, to nie jest moja sprawa, ale,

podobnie jak wszyscy w Avalon, zdaję sobie sprawę z tego, że przyjechał pan tutaj po

odpowiedzi na pytania dotyczące przeszłości. I wiem również, że ich pan nie zdobył.

- Zdobyłem. Tylko nie takie, jakich oczekiwałem.

- Jak to w życiu. Efekt finalny konwergencji harmonicznej rzadko spełnia nasze

oczekiwania. Ale to nie znaczy, że wiry energetyczne nie rezonują.

- Bell, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, wolałbym dzisiaj uniknąć wykładu z

metafizyki. Nie jestem w odpowiednim nastroju.

- Rozumiem, że pan nie popiera wielu naszych teorii, ale nie mogę oprzeć się

przekonaniu, że został pan tutaj ściągnięty nieprzypadkowo.

- Owszem. Przyjechałem wziąć udział w otwarciu nowego hotelu.

Nathan miał rację, pomyślał. Jego obowiązki w Avalon się skończyły. Nie było sensu

szukać fałszywych uzasadnień dalszego pobytu.

Trzymało go tutaj jeszcze tylko marzenie.

H

arriet radośnie uśmiechnęła się do Aleksy.

- Zbliża się czas zamknięcia sklepu, moja droga. Może pójdziemy gdzieś na herbatę?

Porozmawiałybyśmy o dawnych czasach.

259

background image

Aleksa otworzyła następne pudło gargulców.

- Na nic nie mam mniejszej ochoty niż herbatę w twoim towarzystwie, Mac.

- Niech będzie kawa - zgodziła się niezrażona tym Harriet. - Widziałam miłą kafejkę

obok.

- Zamknięta do odwołania. - Aleksa przyjrzała się potworkom w kartonie i zamknęła

pokrywę.

- Ojej. Widzę, że wciąż się na mnie trochę gniewasz.

Tego było za wiele. Aleksa ze złością wepchnęła karton gargulców na miejsce i

odwróciła się do Harriet.

- Gniewam? Dlaczego miałabym się gniewać, Mac? Udawałaś moją przyjaciółkę i

mentorkę, a potem nagle zostawiłaś mnie na pożarcie, kiedy wyszły na jaw twoje fałszerstwa.

Musiałam rozmawiać ze wszystkimi rozwścieczonymi klientami. Rozpłynęłaś się bez śladu, a

ja ponosiłam tego konsekwencje.

- Wiem, moja droga, że mi nie uwierzysz, ale wcale nie zamierzałam narobić ci

kłopotów moim ubocznym zajęciem.

- Ubocznym zajęciem? Jesteś oszustką. Nabrałaś wielu wpływowych ludzi. Wcale nie

byli zadowoleni, gdy przekonali się, że zostali oskubani. Znawcy nie cierpią, kiedy ktoś

wystrychnie ich na dudka.

- Rozumiem, że powinnam się wstydzić wystrychnięcia na dudków tak zwanych

znawców i krytyków. - Harriet puściła do niej oko. - Ale musisz przyznać, że niektórym się to

należało. To taka upierdliwa, arogancka banda.

- Ta upierdliwa, arogancka banda nie zostawiła na mnie suchej nitki. Musiałam odejść

z branży na ponad rok, żeby ucichły najgorsze plotki. Możliwe nawet, że nigdy się całkiem

nie pozbieram po tym skandalu.

- Bzdura. W końcu publicity dobrze ci zrobi. Możesz mi zaufać.

- Zaufać ci? Mac, raz to zrobiłam, a ty mnie zdradziłaś.

- Och, nie ma potrzeby robić takich melodramatycznych scen. - Harriet uśmiechnęła

się dobrodusznie. - Wszystko ułoży ci się jak najlepiej, zobaczysz. Kiedy ukażą się recenzje

twojej wspaniałej kolekcji art déco zebranej dla hotelu Avalon Resorts & Spa, staniesz się

wybitnym znawcą, który zdemaskował fałszerstwa w galerii McClelland.

- Po moim trupie. Nie dopuszczę do tego, żeby jeszcze kiedykolwiek moje nazwisko

sąsiadowało w prasie z nazwiskiem McClelland.

260

background image

Harriet ze smutkiem pokiwała głową.

- Masz niesamowity instynkt, jeśli chodzi o sztukę dwudziestego wieku, moja droga,

ale wciąż jeszcze musisz się wiele nauczyć o funkcjonowaniu świata sztuki.

Aleksa skrzyżowała ramiona.

- Przez ostatni rok nauczyłam się znacznie więcej, niżbym sobie życzyła. Serdecznie

dziękuję za następne lekcje.

- Głupstwa opowiadasz. Nie dostrzegasz jednego. Ważności mistyki.

Aleksa uniosła brwi.

- Mistyki? Czy to jest inna nazwa głupoty?

- Nie, moja droga, to jest inna nazwa obecności. Fascynacji. Podniecenia. Charyzmy.

Splendoru. Krótko mówiąc, wszystkich tych cech, które robią wrażenie na ludziach żyjących

ze sztuki.

- Czyżby? - Aleksa zatoczyła ramieniem łuk, wskazując dziesiątki imitacji

marmurowych posągów, tanich tapiserii i namiastek mieczy. - Czy to wygląda tak, jakbym

miała mnóstwo mistyki w życiu?

- Poczekaj, moja droga. - Harriet zrobiła taką minę, jakby pomyślała o czymś

przyjemnym. - Młodzi ludzie zawsze są okropnie niecierpliwi.

- Niecierpliwi? - jęknęła Aleksa. - Czy to...?

Otworzyły się drzwi wejściowe. Zerknęła między dwoma postumentami w stylu

greckim, żeby sprawdzić, kto wszedł. To był Dylan, trzymający w dłoni styropianowy kubek.

Przesłał jej zakłopotany uśmiech.

- Och, przepraszam bardzo. - Spojrzał zmieszany na nią, a potem na Harriet. - Czy w

czymś przeszkodziłem?

Harriet obdarzyła go uśmiechem służącym oczarowywaniu klientów.

- Ależ skądże, chłopcze. Aleksa i ja jesteśmy starymi przyjaciółkami. Dawno się nie

widziałyśmy, więc odnawiamy znajomość.

- Rozumiem. - Dylan nie wydawał się przekonany tym wyjaśnieniem. Zwrócił się do

Aleksy, oczekując jakiejś wskazówki.

Cudem zdołała wydobyć z siebie głos.

- Czegoś sobie życzysz, Dylan?

- Przyniosłem ci herbaty. - Pokazał kubeczek. - Mrożonej. Postawię na ladzie.

- Dziękuję, Dylan.

261

background image

- Nie ma za co. Zawsze do usług. - Cofnął się i wpadł na wielką kopię

szesnastowiecznej zbroi. Jedna z metalowych rękawic z brzękiem upadła na podłogę.

- Ojej! - Blada twarz Dylana spłonęła jaskrawym rumieńcem.

- Ostrożnie - powiedziała dziarsko Harriet.

Dylan drgnął. Pochylił się i wyciągnął ramię, żeby podnieść rękawicę. Potem stanął z

bardzo niepewną miną, trzymając żelastwo w dłoni.

- Nie bardzo wiem, gdzie to przymocować.

- Po prostu połóż na stoliku. Doczepię później - powiedziała Aleksa.

- Dobrze. - Posłusznie zostawił rękawicę na stoliku. - Do jutra, Alekso. - Grzecznie

ukłonił się przed Harriet. - Do zobaczenia pani.

W pośpiechu uciekł.

Harriet zwróciła się do Aleksy:

- Chyba się nie mylę, że twój przyjaciel jest z tych wstydliwych?

- Sama jesteś temu winna. To przez ciebie był cały w nerwach.

- Och, moja droga...

- Ja też jestem przez ciebie cała w nerwach. - Aleksa machnęła ręką. - Ale co tam.

Najlepiej od razu mi powiedz, po co przyjechałaś, Mac.

-To całkiem proste. - Uśmiech Harriet udobruchałby nawet diabła. - Potrzebuję

pomocy jednej z moich najdroższych przyjaciółek.

Aleksa spojrzała na nią oburzona.

- Masz na myśli mnie?

- Ciebie.

- Nie licz na to. - Aleksa znów odwróciła się do pudeł z gargulcami. - Jestem zajęta.

- Widzę. Ale to nie zajmie ci dużo czasu. W gruncie rzeczy sprawa jest bardzo prosta.

- Sprawy, które dotyczą ciebie, nigdy nie są proste. - Aleksa znowu ściągnęła pudło ze

sterty i zajrzała do środka. Kolejne stado gargulców wytrzeszczyło na nią oczy. - Zawsze

zwiastujesz kłopoty. Poświęciłam ci najlepsze lata mojego życia i zobacz, jak mi odpłaciłaś.

- Dzięki mnie, moja droga, któregoś dnia staniesz się żywą legendą w branży. Ten

mydłek Paxton Forsyth będzie przy tobie nikim. Twoje opinie o dziełach sztuki z początków

dwudziestego wieku będą w przyszłości traktowane jako niepodważalne i ostateczne.

262

background image

- Już to widzę! - Aleksa była coraz bardziej zaniepokojona. Im dalej brnęła w

demontowanie sterty kartonów z gargulcami, tym bardziej była przekonana, że Joanna chciała

jej powiedzieć coś ważnego. - Kawa na ławę, Mac. Po co tu przyjechałaś?

Harriet odchrząknęła.

- Widzisz, moja droga, tak się złożyło, że znalazłam ostatnio bardzo poważnego

klienta.

- Klienta? - Aleksa znieruchomiała, a potem zerknęła na nią przez ramię. -

Wiedziałam. Dalej jesteś w branży, tak?

- Naturalnie. - Harriet zachichotała. - Czy możesz sobie wyobrazić, jak siedzę na

bujanym fotelu z robótką w ręce?

Myśl o Mac wyrzuconej poza nawias świata sztuki istotnie wydawała się dziwaczna.

Aleksa musiała to przyznać.

- Co dokładnie robisz ostatnimi czasy, Mac?

- To co zwykle - odrzekła mgliście Harriet. - Pomagam moim klientom w nabywaniu

wybitnych dzieł sztuki i rzemiosła z początków dwudziestego wieku.

- Kim są ci klienci? - dociekała Aleksa.

- Bogatymi, kompetentnymi kolekcjonerami, którzy z tego czy innego powodu wolą

nie prowadzić interesów z uznanymi galeriami i domami aukcyjnymi.

- Z jakiego powodu? Czyżby bali się aresztowania?

- Niekiedy tak. - Harriet uśmiechnęła się słodko. - Innym grozi deportacja. Jeszcze

inni mają po prostu obsesję na punkcie zachowania anonimowości. Kolekcjonerzy to dziwni

ludzie, sama o tym wiesz. Ja pomagam tym, którzy starają się o zachowanie najdalej

posuniętej dyskrecji.

- Krótko mówiąc, pracujesz dla kryminalistów i zbirów, którzy nie mają śmiałości

jawnie robić tego, co robią. Gratulacje, Mac. To naprawdę brzmi ekscytująco.

- Z pewnością dostarcza ciekawych przeżyć. W każdym razie potrzebuję twojej

pomocy, moja droga, ponieważ ostatnio udało mi się nabyć dla mojego klienta bardzo cenną

rzeźbę Icarusa Ivesa, zatytułowaną Tańczący satyr.

Aleksa jęknęła.

- Powinnam była od razu wiedzieć.

Harriet miała minkę niewiniątka.

- Jak widzę, tymczasem świetnie się rozumiemy.

263

background image

- Dobrze wiem, że ten Ives, którego Edward kupił od Forsytha, jest twoim

fałszerstwem. Od początku byłam tego pewna.

- Urocza rzeźba, prawda? Rozumiem, że znajduje się ona w zbiorach nowego hotelu

Avalon Resorts & Spa.

- Stoi w zachodnim skrzydle, przed apartamentem właściciela. - Aleksa spojrzała na

Harriet bardzo groźnie. - Zastanawiałam się nawet, co się stało z oryginałem. Ukradłaś go,

prawda? A potem podsunęłaś falsyfikat na jego miejsce.

Harriet napęczniała z dumy.

- Paxton Forsyth w ogóle nie zauważył różnicy. A ten czarujący osioł Vale kupił

rzeźbę do kolekcji w Avalon. Ale kiedy usłyszałam, że opiniujesz jego zakupy, od razu

przewidziałam kłopoty.

Ta wiadomość na chwilę odwróciła uwagę Aleksy od gargulców.

- Czy to znaczy, że plotki na mój temat już krążą?

- Naturalnie, moja droga, przecież powiedziałam ci, że jesteś na drodze do stania się

żywą legendą.

Aleksa zmrużyła oczy.

- Na czym polega twój problem? Przecież dla swojego klienta masz prawdziwego

satyra.

- Problem polega na tym, że mój klient, niestety, wszedł w posiadanie katalogu

kolekcji Vale’a. Zauważył Tańczącego satyra wśród dzieł wystawionych w hotelu i, rzecz

jasna, zaczął się zastanawiać nad autentycznością swojego.

Zapadło milczenie. Aleksa przygryzła wargę. Nagle jednak dostrzegła humorystyczną

stronę powstałej sytuacji.

- O, Boże, to cudowne! - Nie była w stanie powstrzymać rozpierającego ją śmiechu. -

Wyśmienite. Sama pod sobą wykopałaś dołek, Mac. Twój nowy klient boi się, że chcesz

wcisnąć mu falsyfikat, bo prawdziwy satyr jest wystawiony w Avalon.

- Obawiam się, że sprawa przedstawia się mniej więcej w ten sposób. - Harriet

dyskretnie odkaszlnęła. - Niestety, mój klient jest skłonny widzieć tę sytuację w trochę

niewłaściwym świetle.

- Dobrze ci tak. Czego oczekujesz ode mnie?

- Mój klient życzy sobie drugiej opinii na temat rzeźby. - Harriet zrobiła znaczącą

pauzę. - I chce, żeby była to opinia znawcy, który wykrył fałszerstwa w galerii McClelland.

264

background image

Aleksa powoli się wyprostowała.

- Chce, żebym ja wydała opinię o satyrze?

- Tak, właśnie ty, moja droga. - Harriet uśmiechnęła się od ucha do ucha. - Dziwaczna

sytuacja, prawda?

- Przepyszna.

- Obiecuję ci, że skoro tylko przekonasz mojego klienta o autentyczności satyra,

więcej nie padnie na ten temat ani jedno słowo. Falsyfikat może stać w Avalon do końca

świata i nikt tego nie zauważy. Mój klient nie jest zainteresowany w demaskowaniu

fałszerstwa. Chce tylko mieć pewność, że jest posiadaczem oryginału.

- Mac, jeśli sądzisz, że pomogę ci się wyłgać z tego ambarasu, to chyba upadłaś na

głowę.

- Nie żartuj. Nasza przyjaźń z pewnością przetrwa drobne nieporozumienie.

- Czy tak nazywasz pozostawienie przyjaciółki na łasce ludzi oszukanych przez twoje

fałszerstwa? Nieporozumieniem? Nie... Jest!

- Alekso, co się stało, moja droga?

- Wiedziałam, że gdzieś tu musi być. - Aleksa wpatrywała się w róg turkusowo-białej

okładki dziennika medytacji. - Ona wcale nie schowała go w pudle, tylko za pudłami.

Energicznie zaczęła przesuwać kartony, żeby dostać się do znaleziska.

- Uważaj, moja droga. - Harriet spojrzała na nią z troską, gdy Aleksa zachwiała się

pod ciężarem szczególnie wielkiego pudla. - To ma swoje kilogramy. Może ci pomóc, bo

jutro nie będziesz mogła ruszyć ręką?

- Prawdę mówiąc, chętnie skorzystam z pomocy. - Aleksa sięgnęła po dziennik.

Zamarła w pół ruchu.

Ręka.

Przypomniał jej się Dylan, schylający się po rękawicę i podnoszący ją prawą ręką.

- Cholera jasna - szepnęła.

Harriet zaniepokoiła się nie na żarty.

- Co znowu się stało, moja droga?

- Właśnie sobie coś przypomniałam.

- Coś ważnego?

- To możliwe.

- W czym rzecz, moja droga? - dopytywała się Harriet.

265

background image

- Dylan nie miał swojej instytutowej bransolety.

266

background image

Rozdział trzydziesty piąty

T

elefon zadzwonił w chwili, gdy Webster szykował się do opuszczenia apartamentu.

- Trask, słucham.

- Znalazłem panią Guthrie - powiedział bez wstępów Phil Okuda. - Jest ze mną. Cała i

zdrowa, tylko ledwie żywa ze strachu.

- Gdzie pan jest? - Trask pokazał Websterowi, żeby nie wychodził.

- W hotelu niedaleko lotniska w Tucson. Pani Guthrie mieszka tu od czasu, gdy

wyjechała z Avalon. Nie chce ze mną rozmawiać. Twierdzi, że nie może zaufać nikomu

oprócz swojego przewodnika duchowego. Diabli wiedzą, kto to jest.

Trask patrzył, jak Webster Bell zamyka drzwi i cofa się do pokoju.

- Niech pan ją spyta, czy jej przewodnikiem był może Stewart Lutton albo Foster

Radstone.

Webster uniósł siwiejące brwi, wyraźnie zatroskany przebiegiem rozmowy.

Phil powtórzył pytanie i Trask usłyszał niewyraźny głos Liz Guthrie.

- Co powiedziała?

- Że nie odpowie na to pytanie. I nie będzie rozmawiać z nikim oprócz jej

przewodnika duchowego.

- Spytaj, czy porozmawia z Websterem Bellem.

Nastąpiła kolejna przerwa. Po kilku sekundach Phil podjął rozmowę.

- Powiedziała, że naturalnie tak, ale nie wierzy, żeby Webster Bell tam z panem był.

Ona jest naprawdę śmiertelnie przestraszona, Trask.

- Nie rozłączaj się. - Trask zwrócił się do swego gościa: - Niech pan ją zapyta, kto jest

jej przewodnikiem duchowym. Tym, z którym była rano przed wyjazdem z Avalon.

Webster wziął od niego słuchawkę.

- Liz? To ty? Bardzo się o ciebie martwimy.

267

background image

Jego niski, dźwięczny głos wypełnił cały pokój. Trask był pewien, że Liz natychmiast

poczuje się pewniej. Głosu Bella nie można było pomylić z żadnym innym.

- Tak, śmierć Stewarta głęboko nami wszystkimi wstrząsnęła - powiedział łagodnie

Bell. - Biedak musiał być bardzo chory. Tak, możesz już wrócić do domu. Nic ci nie grozi.

Aktywność wirów zmalała. Czy mogę cię spytać, dlaczego wyjechałaś z Avalon?

Znów nastąpiła krótka pauza.

- Rozumiem. - Webster zerknął na Traska. - Mówisz, że twój przewodnik duchowy

przewidział wzrost aktywności wirów? Tak, z pewnością umiał się dostroić do ich

częstotliwości i wykorzystać zasadę rezonansu. Tak, bardzo rozsądnie postąpił, że doradził ci

krótki wyjazd.

Zniecierpliwiony żółwimi postępami rozmowy, Trask zaczął nerwowo chodzić po

pokoju. Wiedział, że Webster najprawdopodobniej stosuje jedyną słuszną taktykę, ale to

wcale nie łagodziło jego zniecierpliwienia.

- Liz, nie jestem w tej chwili w instytucie i nie mam dostępu do dokumentów -

powiedział Webster. - Jak wiesz, byłem ostatnio dość zajęty. Czy możesz mi przypomnieć,

kogo instytut wyznaczył na twojego przewodnika duchowego?

Trask znieruchomiał.

- Czy jesteś tego pewna? - W głosie Webstera zabrzmiało zaskoczenie. Natychmiast

jednak znikło, zamaskowane kojącym ciepłem. - Oczywiście. Dziękuję ci, Liz. Uważaj na

siebie. Zobaczymy się po twoim powrocie do Avalon.

Webster odłożył słuchawkę i popatrzył na Traska.

- No? - przynaglił go Trask.

- Nie rozumiem. - Webster zmarszczył czoło. - To nie ma sensu. Powiedziała, że jej

przewodnikiem duchowym jest Dylan Fenn.

- Cholera! - Trask chwycił za słuchawkę.

T

o jest bardzo ekscytujące, moja droga. - Oczy Harriet lśniły entuzjazmem, gdy szły

przez zastawione towarami zaplecze. - Ale czy mogłabyś mi wyjaśnić, dlaczego mamy się

wykradać z twojego sklepu tylnymi drzwiami.

- Bo jeśli wyjdziemy frontowymi, to Dylan nas zobaczy. Musiałybyśmy przejść obok

jego księgarni, żeby dostać się na parking.

- Pomyśli, że idziemy na herbatę.

268

background image

- Nie. Jedyny lokal przy placu jest zamknięty.

Instynkt, który kazał jej uciekać, był zbyt silny, by mogła go zignorować. Zważywszy

zaś na ostatnie wydarzenia, uznała, że lepiej słuchać głosu instynktu.

- Jeśli uważasz, że to jest sprawa dla policji, to czemu do nich nie zadzwonisz?

- Problem w tym, że jeszcze nie wiem, czy to jest sprawa dla policji. - Aleksa

przesuwała się między greckimi postumentami ku tylnym drzwiom. - Zresztą szeryf Strood

uważa, że jestem rozchwiana emocjonalnie. Jeśli zadzwonię do niego z oskarżeniami, ale bez

dowodów, dojdzie do wniosku, że mój stan się pogorszył. On już zamknął tę sprawę.

- Czy spodziewasz się znaleźć w tej książce dowód jakichś niecnych czynów tego

Dylana Fenna?

- To możliwe. Tymczasem wiem na pewno tylko dwie rzeczy. Po pierwsze, Joanna

czuła, że musi ukryć swój dziennik. Po drugie, Dylan nie ma dzisiaj bransolety instytutu,

chociaż normalnie nigdy jej nie zdejmuje.

- A to znaczy, że...?

- Że może być człowiekiem, którego Trask próbował zatrzymać wczoraj wieczorem w

gabinecie Fostera Radstone’a.

- To jest bardzo skomplikowane, moja droga.

- Owszem. Dlatego chcę iść gdzieś, gdzie będę mogła spokojnie przestudiować ten

dziennik, nie obawiając się, że Dylan mnie na tym nakryje.

- Czy nie powinnaś zamknąć sklepu od frontu? - spytała Harriet.

- Nie. Jeśli Dylan znowu przyjdzie i zobaczy, że jest zamknięte, chociaż wszystkie

światła się palą, może nabrać podejrzeń. A tak po prostu pomyśli, że poszłam wyrzucić

śmiecie albo coś podobnego.

- Skoro tak mówisz. - Gdy Aleksa sięgała do klamki, Harriet rozejrzała się po

zapleczu. Zmarszczyła nos, dyskretnie wyrażając tym obrzydzenie. - Prawdę mówiąc, nie

widzę potrzeby zamykania na klucz tego towaru. Kto by tutaj coś ukradł?

Aleksa spiorunowała ją wzrokiem.

- Siedź cicho, Mac. Jestem na to skazana wyłącznie przez ciebie.

- Och, nie obrażaj się, moja droga. Przecież pracujesz tu tylko tymczasowo. Poza tym

zgodziłyśmy się zapomnieć o przeszłości.

Aleksa energicznie otworzyła drzwi.

269

background image

- Wcale nie zgodziłyśmy się... - Zrobiła krok na zewnątrz i znieruchomiała. - A niech

to cholera.

Przed drzwiami stał Dylan. W ręce trzymał pistolet, a na twarzy miał smutny uśmiech.

Zerknął na dziennik trzymany przez Aleksę.

- Widzę, że go znalazłaś. Właśnie się zastanawiałem, co Joanna z nim zrobiła.

Zawrzała gniewem, którego siła przytłumiła nawet strach.

- O co w tym wszystkim chodzi, Dylan?

- O ofiarę, Alekso. Bardzo ciężko pracowałem, ale ty to zniszczyłaś. Obawiam się, że

teraz tylko ofiara może uspokoić rozszalałe wiry.

- Ja wszystko zniszczyłam? Zwariowałeś?

W oczach Dylana zabłysła furia.

- Joanna i Radstone powinni już być zimni, tak samo jak Guthrie. Wtedy wiry

odzyskałyby równowagę. Pokój i harmonia znów zapanowałyby w Avalon. Ale przez ciebie i

Traska wciąż występują zakłócenia w przepływie energii.

Harriet wydęła wargi.

- Co to za gadanie o ofierze, młody człowieku?

Aleksa mocniej zacisnęła dłoń na dzienniku.

- Nie rozumiesz, Mac? Ten czubek myśli, że jest ofiarą wirów. Poświęcił się dla nich,

ale spieprzył to, co miał zrobić. Wszystko potoczyło się zupełnie inaczej, niż zaplanował.

- Nie, Alekso. - Ruchem uzbrojonej dłoni Dylan nakazał im cofnąć się na zaplecze

sklepu. - Nie rozumiesz - powiedział, wchodząc tam za nimi. - To ty masz być ofiarą. Twoja

śmierć uspokoi wiry. Niestety, obawiam się, że twoja przyjaciółka również będzie musiała

umrzeć. Przepraszam panią. Tak się fatalnie złożyło.

N

ie odbiera ani telefonu w sklepie, ani komórki. - Trask odłożył słuchawkę.

- Spokojnie - powiedział Webster. - Może ma klienta i jest zajęta. A może na chwilę

wyszła.

- Nie podoba mi się to. - Trask wziął klucze i podszedł do drzwi. - Jadę na Avalon

Plaza. Chce mi pan towarzyszyć?

- Tak. - Webster wyszedł za nim na korytarz. - Po drodze może mi pan wyjaśnić, co tu

się dzieje.

270

background image

- Najpierw muszę panu zadać pytanie. - Trask szybko skręcił na schody. - Jak długo

Dylan jest związany z instytutem?

- Od samego początku. - Webster podążał za nim po schodach. - Przyszedł do pracy,

kiedy otwierałem instytut.

- Wiedziałem - stwierdził Trask. - Zawsze to wiedziałem. Powinienem był się

domyślić znacznie wcześniej.

- Czy to ma znaczyć, że uważa pan Dylana za mordercę?

- Tak. W dodatku jest teraz zdesperowany. Na pewno szuka winnego. - Trask

zeskoczył z ostatniego stopnia i puścił się biegiem..

Webster, sapiąc, pognał za nim.

- Myśli pan, że coś grozi Aleksie?

- Dylan ma księgarnię dwa pawilony od Elegant Relic, a ja nie mogę się do niej

dodzwonić. Co pan o tym sądzi?

- Mogą być kłopoty - mruknął Webster.

P

owinnam była odebrać telefon - powiedziała Aleksa. - Ktoś może się zaniepokoić,

dlaczego tego nie zrobiłam.

- Nieprawdopodobne - odparł Dylan. - Ten, kto dzwonił, pomyśli, że wyszłaś do

toalety.

Telefonował Trask. Była tego pewna. A może tylko z rozpaczy snuła fantazje o

ocaleniu?

Wyobraziła sobie, jak Trask wskakuje do dżipa i jedzie na Avalon Plaza, żeby

sprawdzić, co się stało. Może powinna była zwracać więcej uwagi na teorie Webstera Bella o

projekcji pozytywnych wyobrażeń.

- Co zamierzasz, Dylan? - Aleksa ściskała w dłoni dziennik Joanny i bardzo starała się

nie patrzeć na pistolet. Obok niej Harriet wydawała się wyjątkowo niespokojna, nawet

roztrzęsiona, jak nie ona.

- Poczekamy do piątej - odrzekł Dylan. - Kiedy wszyscy pozamykają sklepy i pójdą do

domów, złożę ofiarę.

Aleksa wlepiła w niego wzrok.

- Chyba nie myślisz, że możesz mnie zabić, a jutro przyjść do pracy jakby nigdy nic.

271

background image

- Niestety, muszę opuścić Avalon po spełnieniu zaledwie części mojego zadania. -

Dylan zmrużył oczy. - Przez ciebie. Starałem się utrzymać cię z dala od tego. Wiedziałem, że

zakłócisz energię wirów. Ale ty uparcie się do wszystkiego mieszałaś. Zaczęłaś się z nim

spotykać. Sypiać z nim.

- Z Traskiem?

- Tak, z Traskiem. - Dylan zmarszczył czoło. - To miało się skończyć zupełnie inaczej.

Szybko i bez kłopotu. Wszystkie siły już od dawna powinny być zrównoważone.

Harriet przycisnęła dłoń do szyi.

- Ojej, duszno mi.

Aleksa bardzo wątpiła, czy Harriet kiedykolwiek przeżyła chwilę duszności, ale

powstrzymała się od uwag na ten temat. Spojrzała na Dylana.

- Wypuść moją przyjaciółkę. Ona nic o tym wszystkim nie wie.

- Nie mogę. - Dylan zerknął na zegarek. - Byłyby przez nią kłopoty.

- Ona nie pójdzie na policję, jeśli o to ci chodzi. Sama ma na pieńku z władzami.

- Doprawdy, moja droga - odezwała się Harriet słabym, zdyszanym głosem. - Nie ma

potrzeby prać brudów w obecności obcych.

Dylan spojrzał na nią ze złością.

- Nic mnie to nie obchodzi, nawet jeśli jest poszukiwana za morderstwo. Nie ufam jej i

nie pozwolę odejść.

- Czy tu w środku naprawdę jest gorąco, czy tylko mnie się tak zdaje? - spytała

Harriet.

Aleksa zrobiła spłoszoną minę, miała nadzieję, że przekonującą.

- Może lepiej usiądź, Mac.

Ruchem oczu wskazała jej rząd skrzydlatych lwów. Harriet wyraźnie zrozumiała.

Gdyby udało im się trochę przemieścić, mogłyby odgrodzić się od Dylana barykadą z

kartonów pełnych kamiennych postumentów i kopii popiersi. Przy odrobinie szczęścia

przynajmniej jedna z nich miała wtedy szansę uciec, w razie gdyby Dylan zaczął strzelać.

- To dobry pomysł, moja droga. - Harriet chwiejnie przesunęła się ku rzędowi ciężkich

lwów i chciała usiąść na kartonie. - Lekarz radził mi unikać silnych przeżyć.

- Nie ruszaj się - ostro zakomenderował Dylan. - Zostań tam, gdzie jesteś.

- Jak sobie życzysz, młody człowieku - mruknęła Harriet. - Wyprostowała się ze

zbolałą miną. - Czy masz coś przeciwko temu, że wyjmę sobie pigułki?

272

background image

Zerknął na jej torebkę.

- Nie będą ci potrzebne.

Aleksa przeszyła go wzrokiem.

- Wiesz, że nie ujdzie ci to na sucho. Trask odkryje, co się stało, i nie podda się,

dopóki cię nie znajdzie. On taki już jest. Uparty, obsesyjny typ.

Dylan mocniej zacisnął dłoń na rękojeści pistoletu.

- Traskiem zajmę się później. Najpierw ofiara musi uspokoić wiry.

- Czy zdajesz sobie sprawę, że takim bredzeniem o ofierze sprawiasz wrażenie faceta

niespełna rozumu? - spokojnie spytała Aleksa.

Parsknął pogardliwie.

- Nic z tego nie rozumiesz, co?

- Możesz mi wyjaśnić. Najlepiej zacznij od tego, w jaki sposób się dowiedziałeś, że

Foster Radstone kradnie pieniądze instytutu.

- Zawsze pilnowałem finansów instytutu. Był to jeden z moich obowiązków Strażnika.

Radstone’a podejrzewałem już od wielu miesięcy. Dodałem go do mojej listy.

Harriet zerknęła na niego z zainteresowaniem.

- Wybacz mi, młody człowieku, ale nie wydajesz się typem, który zwraca uwagę na

sprawy finansowe.

Dylan obdarzył ją przelotnym, mrożącym krew w żyłach uśmiechem.

- Zanim znalazłem się w instytucie, przez dziesięć lat zajmowałem się finansami w

zarządzie pewnej spółki.

- A wydawałeś się takim sympatycznym człowiekiem - mruknęła Aleksa. - O jakiej

liście wspomniałeś przed chwilą? - Z jego miny mogła wywnioskować, że nie było to

błyskotliwe pytanie.

- O liście ludzi, których trzeba było usunąć, żeby przesłanie instytutu mogło dotrzeć

do całego świata. Początkowo było ich troje: Dean Guthrie pierwszy, Radstone za nim, a Liz

Guthrie ostatnia.

- Mój Boże - szepnęła Aleksa. Nie zwrócił na to uwagi.

- Długo medytowałem, żeby podjąć decyzję, jak postąpić.

- Chyba nie dość długo - zaprzeczyła Aleksa. - Dlaczego poczekałeś na przyjazd

Traska do Avalon?

273

background image

- Gdyby trzeba było pozbyć się Guthriego natychmiast, zrobiłbym to. Ale wiedziałem,

że stać mnie na kilka miesięcy zwłoki. Mogłem poczekać z usuwaniem przeszkód. Problem

polegał na tym, że musiałem spowodować kilka śmierci w stosunkowo krótkim czasie.

- A chciałeś być pewien, że szeryf Strood nie zauważy związku między nimi, tak?

- Właśnie. Wiedziałem, że obecność Traska w mieście odwróci uwagę Strooda, w

razie gdyby nabrał jakichś podejrzeń co do śmierci Guthriego.

- Ale szeryf nie nabrał podejrzeń.

Dylan skrzywił się pogardliwie.

- Był jak zwykle niekompetentny. Nawet nie przeprowadził porządnego śledztwa.

- Śmierć Guthriego uszła ci na sucho, więc uznałeś, że los ci sprzyja, tak?

- Wiry były niesłychanie aktywne. Mogłem skanalizować wyjątkowo dużo negatywnej

energii. To był dla mnie sygnał, że należy działać dalej.

- Ale potem sprawy zaczęły się komplikować.

Dylan zrobił wściekłą minę.

- Miałem wszystko zaplanowane tak, żeby każda śmierć była inna. Ale udało się tylko

z Guthriem. Ty i Trask popsuliście całą resztę.

Kątem oka Aleksa zauważyła pytające spojrzenie Harriet. Zorientowała się, że Mac

czeka na wskazówkę co dalej.

Nie miała jednak innego pomysłu oprócz zajmowania Dylana rozmową, żeby zyskać

na czasie i centymetr po centymetrze przesuwać się za kartonową barykadę.

- Opowiedz mi o Liz - zażyczyła sobie. - Czy nic jej się nie stało.

- Jest o wiele za wcześnie na jej śmierć - odrzekł zirytowany. - Wyglądałoby to

dziwnie, gdyby zginęła w wypadku zaraz po swoim byłym mężu.

Aleksa z całej siły zacisnęła palce ma dzienniku.

- To rozumiem. Prędzej czy później wszyscy dowiedzieliby się, że Liz dziedziczy cały

majątek Deana, prawda? A założę się, że ona z kolei zapisała wszystko instytutowi.

Dylan zamrugał zdziwiony.

- Wiesz o testamentach?

- Trask i ja dogrzebaliśmy się tego w pewnej chwili.

- Absolutnie wszystko, co posiada Liz, znajdzie się w dyspozycji Dimensions Trust -

stwierdził z satysfakcją Dylan.

274

background image

- To ty jesteś jej przewodnikiem duchowym, prawda? I ty kazałeś jej wyjechać tego

ranka, kiedy miałam się z nią spotkać.

Dylan poruszył pistoletem.

- Kiedy odłożyła słuchawkę i powiedziała, że zamierzasz ją odwiedzić, zrozumiałem,

że zaczniesz zadawać niewygodne pytania. A byłaś związana z Traskiem. Wszystko coraz

bardziej się komplikowało.

- Nie mogłeś ryzykować i pozwolić na to, żeby Liz ze mną porozmawiała.

- Właśnie. Mogłabyś zasiać wątpliwości w jej umyśle. Przecież nie wiedziałem, jak

daleko sięgają podejrzenia Traska.

- Jak ją skłoniłeś do tak nagłego wyjazdu?

Przesłał jej diabelski uśmieszek.

- Ona bezgranicznie mi ufała. Ostrzegłem ją, że wiry stały się dla niej wyjątkowo

niebezpieczne. Była to zresztą prawda, jeśli się nad tym zastanowić. Kazałem jej natychmiast

wyjechać i pozostawać w ukryciu, póki nie powiem jej, że może bezpiecznie wrócić.

- A potem zaczaiłeś się pod jej domem, żeby na mnie napaść.

Pistolet w jego dłoni lekko zadrżał.

- Nie. Odjechałem zaraz po niej. Ale przypomniałem sobie o dzienniku, który

widziałem, wychodząc. W pośpiechu zapomniała go spakować, a ja też go nie zabrałem.

- Nie chciałeś, żeby dziennik dostał się w moje ręce?

- Nie. Obawiałem się, że Liz mogła coś o mnie napisać. Gdybyś znalazła taką

wzmiankę w jej dzienniku, tylko zwiększyłoby to liczbę niewygodnych pytań. Wróciłem po

ten przeklęty dziennik, ale zobaczyłem twój samochód na podjeździe.

- I zorientowałeś się, że już przyjechałam.

- I buszujesz po domu jak włamywacz. - Dylan spojrzał na nią oskarżycielsko. -

Postanowiłem solidnie cię przestraszyć. Zaparkowałem samochód daleko od domu i

włożyłem strój, w którym prowadzę medytacje Liz. Wszedłem do domu frontowymi

drzwiami, kiedy ty zaglądałaś do garażu. Wziąłem nóż z kuchni. Początkowo chciałem cię

tylko przestraszyć, żeby móc zabrać dziennik.

- Nie wierzę ci.

- To prawda. - Spochmurniał. - Ale potem przyszło mi do głowy, że nasze spotkanie

jest znakiem. Wiry podsunęły mi okazję, żeby się ciebie pozbyć.

- Tylko że znów ci się nie udało. Powiedz mi, czy trafiłam cię tą lawiną kamieni?

275

background image

- Ty suko! - Dylan wymierzył w nią z pistoletu. - Kiedy pomyślę o tym, jak bardzo

starałem się utrzymać cię z dala od tego...

- Bardzo przepraszam - odezwała się drżącym głosem Harriet. - Ale obawiam się, że

jeśli nie usiądę, to zaraz się przewrócę. Naprawdę nie czuję się dobrze.

Dylan zawahał się. Potem wykonał niedbały gest wolną ręką.

- Siadaj.

Harriet opadła z wdziękiem na niewielki karton za rzędem lwów.

Teraz tylko jej ramiona i głowa wystawały znad grzbietów uskrzydlonych bestii.

- Dziękuję ci, chłopcze. Całkiem miło się zachowałeś.

Dylan nie zwrócił na nią uwagi. Znowu spojrzał na zegarek.

- Jeszcze parę minut. Zaraz wszystko skończymy.

Aleksa słyszała odległy, przytłumiony odgłos samochodów odjeżdżających z

parkingu. Większość kupujących już opuściła rejon placu. Jej koledzy wkrótce mieli

zakończyć liczenie utargu. Jeszcze trochę i Avalon Plaza opustoszeje do następnego dnia.

Musiała dalej zabawiać Dylana rozmową i modlić się, żeby Trask zjawił się jak

najszybciej.

Myśleć pozytywnie.

- Jak zabiłeś Deana Guthriego? - spytała obojętnie.

- Bez trudu. Jak zwykle wyszedł z baru pijany. Schowałem się na tylnym siedzeniu

jego wielkiego samochodu. Kiedy usiadł za kierownicą, walnąłem go w głowę. Natychmiast

stracił przytomność.

- Wtedy zawiozłeś go na Avalon Point?

Dylan radośnie skinął głową.

- Wysiadłem z samochodu, położyłem nogę Guthriego na pedale gazu i wrzuciłem

bieg. Stoczył się w dół w jednej chwili.

Aleksa zadrżała.

- Wybrałeś Avalon Point, bo to miało związek z Traskiem, prawda?

- Jasne. Chciałem, żeby w razie jakichś wątpliwości Strood zainteresował się

Traskiem. Poza tym to był symbol.

- Symbol?

Dylan uśmiechnął się złowieszczo.

- W tym samym miejscu zepchnąłem z drogi Harry’ego Traska dwanaście lat temu.

276

background image

Aleksa zaczerpnęła tchu.

- A więc Trask miał rację. Jego ojca zamordowano.

Dylan machnął ręką.

- Musiałem się go pozbyć. Stał na drodze rozwoju instytutu.

- Ale dlaczego zamordowałeś biednego Stewarta? Jego nie było na twojej liście.

W oczach Dylana zapłonął gniew.

- Nie zamordowałem Stewarta. Złożyłem go w ofierze, tak samo jak będzie z tobą.

- Czy jest różnica między ofiarą a morderstwem?

- Olbrzymia. Stewart był moim lojalnym giermkiem. Tak samo oddanym sprawie jak

ja. Ale po kolejnym niepowodzeniu wczoraj wieczorem uświadomiłem sobie, że trzeba

nakarmić mroczne wiry. Poza tym Stewartowi nie udało się pozbyć Joanny. Wydawało się

logiczne, że powinien za to zapłacić.

- Wcale nie próbowałeś uspokoić wirów - sprzeciwiła się Aleksa. - Po prostu

stwierdziłeś, że samobójstwo Stewarta jest ci na rękę, bo może zadowolić i Strooda, i Traska.

Miałbyś wtedy więcej swobody. Tylko dlaczego kazałeś Stewartowi zabić Joannę?

Dylan znowu mocniej zacisnął dłoń na rękojeści pistoletu.

- Ona nie chciała rozgrzebywania przeszłości, ale robiła tym wiele szkody. Sama

zaczęła zadawać kłopotliwe pytania. Pewnie wiesz, że jest blisko z Liz. Zebrało im się na

rozmowy o podobieństwie śmierci Guthriego i Harry’ego Traska. Na to nie mogłem

pozwolić. Dlatego kazałem Stewartowi usunąć Joannę.

- Co jest w jej dzienniku? Po co chcesz go mieć?

- Nie wiem - odrzekł chrapliwie. - Ale ta idiotka Liz zadzwoniła do niej już po swoim

wyjeździe. Wprawdzie wyraźnie poleciłem jej, żeby z nikim nie rozmawiała, ale kiedy potem

zadzwoniłem do niej, przyznała mi się, że ze strachu skontaktowała się ze swoją najbliższą

przyjaciółką.

- Z Joanną.

- Tak.

- A teraz się obawiasz, że Joanna mogła napisać w swoim dzienniku coś, co

wskazywałoby na ciebie.

- Wydaje mi się, że ona podejrzewała mnie już od dość dawna - burknął Dylan.

- Ale nic nikomu nie mówiła - rozległ się dudniący głos Webstera Bella. - Bo w głębi

serca obawiała się, że to ja jestem mordercą.

277

background image

Wszystkie głowy obróciły się w jego stronę. Webster stał w drzwiach sklepu.

Dylan wzdrygnął się tak, jakby jeden z wirów poraził go prądem wysokiego napięcia.

- Webster. Nie. Ciebie nie powinno tutaj być. Ty miałeś nie mieć z tym związku.

- Odłóż broń - powiedział stanowczo Webster. - Twoja misja jest skończona.

- Nie podchodź bliżej, bo ją zabiję. - Dylan wolno zbliżał się do Aleksy. - Przysięgam,

że ją zabiję.

- Oddaj mi broń - rzekł spokojnie Webster.

- Przecież jestem twoim Strażnikiem, Nie rozumiesz? Żyję po to, żeby służyć

instytutowi. Musisz mi zaufać, że tak będzie najlepiej.

- Odłóż broń, Dylan.

Harriet zerwała się na równe nogi z przenikliwym krzykiem.

- Moje serce, moje serce! - Przycisnęła dłonie do piersi i osunęła się między kartony.

Pudła zaczęły spadać na wszystkie strony.

Dylan patrzył na to rozwścieczony.

- Ty głupia, stara krowo. - Wycelował pistolet w Harriet.

- Nie rób jej krzywdy. - Aleksa chwyciła pierwszy przedmiot, który nawinął jej się

pod rękę, pudło średniowiecznych map. Podniosła je nad głowę i cisnęła w Dylana.

Uchylił się. Skierował lufę pistoletu na Aleksę.

- Zawsze wszystko psujesz. To miało być zupełnie ina...

Ogłuszający łoskot przerwał jego piskliwe słowa.

Dylan osunął się na podłogę tak nagle, że Aleksa zorientowała się, co zaszło, dopiero

wtedy gdy zobaczyła pistolet na podłodze.

Leżał nieruchomo, wciśnięty między pudło z widokiem Stonehenge z napisem

„Częściowo do montażu” oraz metrową figurę sir Lancelota.

- Alekso. - Trask przeskoczył nad leżącym smokiem i mocno ją chwycił. - Czy nic ci

się nie stało?

- Nic. - Wtuliła się w jego potężne umięśnione ciało. Wprawdzie nie wydawało jej się,

by była istotą, która lubi się tulić, ale w tej chwili sprawiało jej to niekwestionowaną

przyjemność.

- Aleś mnie przestraszyła. Kiedy zorientowałem się, że Dylan...

278

background image

- Właśnie! Co ty mu zrobiłeś? - Oderwała głowę od jego torsu i zobaczyła gargulca

wielkości pięści, leżącego na podłodze obok Dylana. - Och, wcale się nie dziwię, że padł.

Ładny rzut.

- Wspominałem ci, że kiedyś trochę trenowałem baseball. - Machinalnie poruszył

prawym ramieniem, jakby przypomniał mu się dawny ból.

Uśmiechnęła się do niego drżąco.

- Pamiętam. Twój ojciec marzył, że zostaniesz zawodowcem.

Trask skinął głową, ale nie powiedział ani słowa.

- Szalone marzenie twojego ojca pomogło ci dzisiaj ocalić mi życie - szepnęła.

Trask skupił wzrok na jej twarzy.

- Tata zawsze trochę wyprzedzał swoją epokę. - Z całej siły przyciągnął ją do siebie. -

Boże, Alekso. Myślałem, że umrę ze strachu.

- Ja też trochę się zdenerwowałam - wymamrotała. - Chyba nieco trochę przesadziłam

z wcielaniem się w szaloną kobietę.

- Mnie też się tak zdaje - szepnął.

Obróciła głowę i zobaczyła, jak Webster elegancko pomaga Harriet wstać spomiędzy

pudeł.

- Czy na pewno dobrze się pani czuje? - spytał zatroskany. - Może zadzwonić po

ambulans?

Harriet uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.

- Dziękuję, nie ma potrzeby. Jestem w znakomitej formie. - Spojrzała wyczekująco na

Aleksę. - Nie przedstawisz mnie, moja droga?

Aleksa westchnęła.

- Panie Bell, Trask, pozwólcie, że przedstawię wam Harriet McClelland, moją byłą

pracodawczynię. Kobietę, która nauczyła mnie wszystkiego, co wiem o sztuce dwudziestego

wieku, i nie tylko.

- Bardzo mi przyjemnie, proszę pani - powiedział uprzejmie Webster.

Trask przez długą chwilę przyglądał się Harriet w milczeniu. Potem nieznacznie się

uśmiechnął.

- A niech mnie kule biją!

Błękitne oczy Harriet zabłysły aprobująco. Starsza pani mrugnęła do Aleksy.

279

background image

- Muszę przyznać, moja droga, że twój gust, jeśli chodzi o mężczyzn, zdecydowanie

się poprawił od naszego ostatniego spotkania.

280

background image

Rozdział trzydziesty szósty

T

en mały socjopata wszystkich nas oszukał. - Webster ciężko opadł na jeden z

miękkich czerwonych foteli stojących w apartamencie. - Wciąż nie mogę w to uwierzyć. A

więc Harry Trask rzeczywiście został zamordowany. Miał pan rację.

- Miałem rację, ale nie odgadłem przyczyn. - Trask położył ręce na oparciu czerwonej

sofy. - Fenn przyznał się przed Stroodem, że zabił mojego tatę, ponieważ Joanna chciała go

poślubić. Nawet nie wiedział o tym, że spółka taty z Guthriem i Kenyonem wzięła w łeb.

Chciał tylko mieć pewność, że spadek Joanny dalej będzie do dyspozycji instytutu.

- Cholernie mi przykro. - Webster rozmasował siwiejące skronie. - I przepraszam za

wszystko.

- Nikt z tu obecnych nie ponosi żadnej winy - powiedział zdecydowanie Trask. -

Mordercą jest Fenn i na niego spada cała odpowiedzialność.

Aleksa, siedząca na sofie, podniosła głowę, by na niego spojrzeć. Trask ujął ją za

ramię i lekko je uścisnął. Nagle uświadomił sobie, że przez cały wieczór nie robi nic innego,

tylko szuka pretekstów, by jej dotknąć. Nie spuszczał jej z oka ani na chwilę. Miał

przeczucie, że część jego dawnych koszmarów wkrótce ustąpi miejsca nowym.

Upił łyk bardzo drogiej szkockiej, którą osobiście wyjął z dobrze zamkniętej szafy na

zapleczu baru. Aleksa, Webster i Harriet poszli za jego przykładem. Na chwilę zapadło

milczenie.

Dramatyczna scena w Elegant Relic okazała się przeżyciem zbliżającym ludzi,

pomyślał. Gdy skończyli składać zeznania przed Stroodem, przywiózł wszystkich do swojego

apartamentu, żeby mogli zjeść spóźniony obiad i porozmawiać.

Dochodziła północ. Przez otwarte drzwi na balkon wpadało do pokoju chłodne

pustynne powietrze. Trask głęboko nim odetchnął.

- Muszę powiedzieć, że ten młody człowiek, Ferm, ma całkiem nie po kolei w głowie -

powiedziała Harriet z lekkim drżeniem.

281

background image

Trask z rozbawieniem patrzył, jak starsza pani przełyka solidny łyk bardzo mocnej

szkockiej. W zasadzie nie pozostawiło to na niej śladu, jeśli nie liczyć nieznacznej zmiany w

niebieskich oczach, które stały się nieco bardziej lśniące.

- Powiedział, że chce złożyć Aleksę w ofierze dla uspokojenia jakichś wirów -

ciągnęła. - Potraficie to sobie wyobrazić?

- Mnie jest znacznie trudniej wyobrazić sobie co innego - odparła Aleksa. - To, że

Fenn przed przyjściem do instytutu był w zarządzie jakiejś spółki.

Harriet znacząco cmoknęła.

- Każdemu czasem życie dziwnie się układa. Na przykład kto by pomyślał, że kobieta

z nieprawdopodobnym drygiem do dwudziestowiecznej sztuki może otworzyć sklepik z

tandetnymi kopiami muzealnych eksponatów?

Aleksa zareagowała natychmiast.

- Masz tupet, Mac. Jak śmiesz nazywać mój sklep tandetnym? Przecież to twoja wina,

że musiałam go otworzyć...

- Spokojnie, szanowne panie - łagodził Trask. - Odchodzimy od tematu.

Webster podszedł do otwartych drzwi.

- Jeżeli słusznie się domyślam, to Stewart bardzo zazdrościł Fennowi sukcesów w

sprzedaży książek instytutu. Dlatego Fenn mógł nim łatwo manipulować. Poza tym Stewart

miał swoją przeszłość, więc przemoc nie była mu obca.

Traskowi przypomniało się to, co usłyszał od szeryfa.

- Dylan samozwańczo mianował się przewodnikiem duchowym Stewarta i skłonił go

do złożenia przysięgi o zachowaniu tajemnicy, tak samo jak było w przypadku Liz. I Stewart,

i Liz zgodzili się na to, ponieważ naprawdę wierzyli, że Dylan pokaże im drogę do wyższego

poziomu świadomości.

Aleksa zerknęła na Webstera.

- Jak się czuje Joanna?

- Znacznie lepiej. - Guru wątle się do niej uśmiechnął. - Nawet rozmawiałem z nią

kilka minut po tym, jak załatwiłem sprawy ze Stroodem. Powiedziała, że zawsze bardzo ją

zastanawiały okoliczności śmierci Harry’ego Traska.

Aleksa przesłała spojrzenie Traskowi i znów zatrzymała wzrok na Websterze.

- Ale nie zdradziła się z tym ani słowem, bo obawiała się, że pan ma z tym coś

wspólnego.

282

background image

Webster zawahał się.

- Nie mogła uwolnić się od myśli, że to ja zabiłem Harry’ego, żeby nie zyskał dostępu

do jej pieniędzy. Nawet wiem, jak wpadła na ten pomysł. Było między nami kilka ostrych

kłótni na temat jej zamążpójścia.

- Krótko mówiąc, ta Joanna była między młotem i kowadłem - stwierdziła Harriet.

- Przeżyła tragedię, bo straciła człowieka, którego kochała - powiedziała cicho Aleksa.

- Nie mogłaby jeszcze do tego znieść myśli, że jej jedyny żyjący krewny, ukochany brat, jest

mordercą. To dlatego chciała, żeby nie rozgrzebywać przeszłości.

Harriet spojrzała z uznaniem na Aleksę.

- Nie miałam pojęcia, moja droga, że odkąd rozwiązałyśmy współpracę, wiedziesz tak

ekscytujące życie.

- Trudno tu mówić o rozwiązaniu współpracy - syknęła Aleksa przez zęby. - W nocy

spakowałaś manatki, znikłaś i zostawiłaś mnie na lodzie.

- To na jedno wychodzi - stwierdziła pogodnie Harriet. Spojrzała na Traska. -

Rozumiem, że pan jest nowym dumnym właścicielem Tańczącego satyra.

- Istotnie, mam rzeźbę tak zatytułowaną - przyznał Trask i spojrzał porozumiewawczo

na Aleksę. - Ale powiedziano mi, że to falsyfikat.

- Owszem - potwierdziła Harriet. - To jedno z moich najlepszych dzieł.

Trask zachłysnął się szkocką.

- To pani fałszerstwo?

- Tak, mój drogi. - Harriet uśmiechnęła się. - Zastanawiam się, czy mogłabym prosić

pana o małą przysługę...

- Możesz robić wszystko, byłeś jej nie słuchał - ostrzegła go Aleksa.

K

ilka godzin później Aleksa zbudziła się i przekonała, że leży sama w czarnym

lśniącym łożu. Odwróciła się i zobaczyła sylwetkę Traska rysującą się na tle okna.

- Czy wszystko w porządku? - spytała.

- Tak.

Usiadła i podciągnęła kolana pod brodę.

- Już masz odpowiedzi, po które tu przyjechałeś.

- Większość.

Musiała teraz zadać mu pytanie, które dręczyło ją od jakiegoś czasu.

283

background image

- Jak długo jeszcze zostaniesz w Avalon?

- To zależy.

- Od czego?

- Od odpowiedzi na moje ostatnie pytanie.

Nagle poczuła się tak, jakby alkohol uderzył jej do głowy.

- Jakie to pytanie?

Spojrzał na nią.

- Czy podejmiesz jeszcze jedno ryzyko, zanim zdecydujesz się raz na zawsze

zrezygnować z szalonego, nieodpowiedzialnego stylu życia?

- Jakie ryzyko?

- Związane ze mną.

Zrobiło jej się tak lekko na duszy, że nie była pewna, czy zaraz nie uniesie się nad

łóżko. Odsunęła na bok koc, zeskoczyła na podłogę i podeszła do Traska.

Zarzuciła mu ramiona na szyję i pocałowała go w usta.

- Zawsze mówiłam doktor Ormiston, że nie będę miała najmniejszych kłopotów z

wejściem w związek, jeśli tylko spotkam odpowiedniego mężczyznę - oświadczyła.

D

użo później Trask przewrócił się na plecy i podłożył sobie ramię pod głowę.

Pomyślał, że jeszcze nigdy nie czuł się bardziej zadowolony, bardziej zaspokojony i

pogodzony z sobą. A seks też był niesamowity.

- O czym myślisz? - spytała sennie Aleksa.

Uśmiechnął się pod nosem i przyciągnął ją do siebie.

- Szalona kobieta nadal żyje.

284

background image

Rozdział trzydziesty siódmy

Trzy tygodnie później

W

idzę, że miałaś dużo zajęć w czasie, gdy bytem z twoją mamą na wakacjach. -

Lloyd przeciągnął się na leżaku stojącym na patiu w domu Aleksy i sięgnął po puszkę piwa. -

O mało nie dostaliśmy zawału, kiedy usłyszeliśmy, co tu się działo.

- Cóż ja mogę powiedzieć? - Aleksa uśmiechnęła się. - Rzeczywiście mam za sobą

szalony okres. Pewnie taki etap w życiu.

- Miejmy nadzieję, że tylko etap. Nie wyobrażaj sobie, że jestem w stanie wytrzymać

dużo takich podniecających wieści. - Lloyd zmierzył ją wzrokiem. - Ale rozumiem, że Trask

nie jest tylko etapem.

- Nie, Trask jest na stałe. - Zachodzące słońce malowało pustynię na nieziemskie

kolory. - Wychodzę za niego za mąż.

- Tak myślałem. - Lloyd zerknął na grę czerwieni i różu w oddali. - Dlaczego wobec

tego poprosiłaś mnie, żebym przyszedł tu, zanim zjawią się Vivien i Trask?

- Bo chciałam z tobą porozmawiać w cztery oczy

Skinął głową.

- Prawdopodobnie chcesz omówić kwestie intercyzy. Wiem, że zawsze zwracałem ci

na to uwagę. Masz naprawdę dużo pieniędzy, które trzeba zabezpieczyć.

- Dzięki tobie.

Lloyd wzruszył ramionami.

- Ja tylko wziąłem to, co zostawiła twoja babka, i pozwoliłem tym pieniądzom

pracować. No, i tak jak powiedziałem, zanim zaczęłaś się spotykać z chłopakami, już

wbijałem ci do głowy, że trzeba pamiętać o intercyzie.

- To była dobra rada, Lloyd. Nigdy jej nie zapomniałam. Myślisz, że Trask powinien

podpisać intercyzę?

Lloyd spojrzał na nią badawczo.

285

background image

- A ty jak myślisz?

- Nie.

Lloyd uśmiechnął się leniwie.

- Jestem podobnego zdania. A Trask chce intercyzy?

- Nie.

- Tak sądziłem. Wobec tego nie przejmuj się papierami. Dwanaście lat temu ten

sukinsyn nie chciał wziąć ode mnie ani centa. O ile wiem, od tamtej pory wcale się nie

zmienił. Nawet jeśli wasze małżeństwo się nie uda, nie tknie twoich pieniędzy. A ty nie

tkniesz jego majątku. Jesteś tak samo dumna i uparta jak on.

- Nasze małżeństwo na pewno będzie udane.

- Przypuszczalnie masz rację. - Lloyd pociągnął łyk piwa. - Trask okazał się równym

gościem. Przewidziałem, że tak będzie.

Aleksa uśmiechnęła się.

- Byłeś jedynym człowiekiem, który nie martwił się jego powrotem do Avalon.

Lloyd parsknął pod nosem.

- Pewnie powinienem był jednak przynajmniej trochę się martwić.

- Ale nie Traskiem.

- Nie. - Lloyd uniósł krzaczastą brew i przyjrzał jej się z uwagą. - Zawsze wiedziałem,

że rozpoznasz odpowiedniego mężczyznę, kiedy tylko go spotkasz.

- To właśnie próbowałam wytłumaczyć doktor Ormiston.

- No, dobrze, a dlaczego chciałaś, żebym dzisiaj przyszedł wcześniej?

- Żebym mogła cię spytać, czy zaprowadzisz mnie do ołtarza.

Lloyd znieruchomiał z puszką piwa w pół drogi do ust. Znowu leniwie się uśmiechnął,

a oczy zalśniły mu życzliwością.

- To będzie dla mnie prawdziwy zaszczyt, Alekso. Nie mogłaś bardziej mnie

uszczęśliwić.

- Dziękuję. - Zamrugała, żeby widok zachodu słońca jej się nie zamazywał. - Bardzo

ci dziękuję, Lloyd.

Przez chwilę oboje milczeli.

- Powiedz mi coś - odezwał się w końcu Lloyd. - Skąd wiedziałaś, że Trask jest

właśnie tym mężczyzną?

- Chyba stąd, że pod pewnymi istotnymi względami bardzo przypomina mi ciebie.

286

background image

Epilog

Dwa miesiące później

H

arriet z zamaszystym ukłonem wręczyła Aleksie prezent zaręczynowy.

- Na pewno będziesz chciała otworzyć go pierwsza, moja droga.

Aleksa wzięła od niej srebrno-białe opakowanie.

- Tymczasem położę ten prezent razem z innymi.

- Myślę, że powinnaś otworzyć go od razu - powiedział Trask.

Aleksa machnęła ręką w stronę tłumu ludzi, kłębiącego się na terenach hotelu Avalon

Resorts &Spa.

- A co z naszymi gośćmi? Jest tu dzisiaj prawie całe miasto, gdybyście tego nie

zauważyli.

- Ja zauważyłem - powiedział Trask. - Zaraz pójdziemy do gości. Ale najpierw otwórz

prezent od Harriet.

- Przecież wszyscy czekają, aż zatańczymy pierwszego walca.

- Dalej - zachęciła ją Vivien. - Otwórz ten prezent.

Lloyd uśmiechnął się do Aleksy.

- Goście mogą pięć minut poczekać.

Edward Vale uniósł kieliszek szampana.

- Za podarek Harriet.

Aleksa zlekceważyła go. Pił szampana całe popołudnie. Na szczęście zatrzymał się w

hotelu. Postąpił słusznie, bo po zakończeniu uroczystości z pewnością nie mógłby usiąść za

kierownicą.

Potoczyła wzrokiem po kręgu otaczających ją twarzy. Pomyślała, że jest to jeden z

najszczęśliwszych dni jej życia. Oficjalnie zaręczyła się z mężczyzną, którego kochała, a

razem z nią cieszyła się rodzina i najbliżsi. Czy można oczekiwać czegoś więcej?

W tak radosnym nastroju mogła okazać elastyczność.

287

background image

- Niech wam będzie. Otworzę prezent od Harriet.

Rozerwała papier i znalazła w środku białe pudełko. Gdy podniosła pokrywkę i

odsunęła na bok bibułkową wyściółkę, ujrzała najnowszy numer „Twentieth-Century

Artifact”.

Znieruchomiała.

- Prosto z drukarni - powiedziała Harriet. - W sprzedaży będzie dopiero w przyszłym

tygodniu. Wyłudziłam jeden egzemplarz po znajomości. Strona dwudziesta trzecia.

Aleksa drżącymi palcami otworzyła magazyn. Przekonała się, że nie jest łatwo

odszukać stronę dwudziestą trzecią.

- Pomogę ci - zaofiarował się Trask i szybko znalazł potrzebne miejsce. - O, tutaj.

Wzięła od niego magazyn i spojrzała na kolumnę z „Notatkami dobrze

poinformowanego”.

HOTELOWA KOLEKCJA OLŚNIEWA KOLEKCJONERÓW ART DÉCO

Dobrze poinformowani miłośnicy sztuki z zachwytem obejrzeli kolekcją art déco

wystawioną w nowym eleganckim hotelu Avalon Resorts & Spa w arizońskim mieście Avalon.

„Chciałem zgromadzić absolutnie najlepsze eksponaty - powiedział nam Edward Vale,

specjalista, który doglądał realizacji projektu. - Naturalnie zwróciłem się do

najwybitniejszego rzeczoznawcy w tym zakresie, osoby, która wykryła fałszerstwa w galerii

McClelland, Aleksy Chambers. Pani Chambers ma wprost wyjątkowy instynkt, gdy chodzi o

sztukę i rzemiosło dwudziestego wieku. Klient był oczarowany”.

Kolekcja w Avalon stanowi przedmiot zazdrości poważnych muzeów i galerii. Godna

uwagi jest zarówno jej wielkość, jak i głębia potraktowania tematu. Niewątpliwie można ją

zaliczyć do najlepszych kolekcji tego okresu w kraju.

Nigdy przedtem pojęcie nowoczesności nie zostało tak wyraźnie zdefiniowane, jak przez

artystów i rzemieślników art déco. Pani Chambers udało się wspaniale uchwycić tę cechę

okresu.

Dobrze poinformowanych może zainteresować fakt, że katalog kolekcji zawiera również

rzeźbę Icarusa Ivesa Tańczący satyr. Dzieło, pierwotnie zakupione, zostało jednak

odprzedane anonimowemu kolekcjonerowi jeszcze przed otwarciem hotelu. „To była moja

288

background image

prywatna decyzja - powiedział J.L. Trask, prezes i naczelny dyrektor Avalon Resorts, Inc. -

Nigdy nie byłem wielkim entuzjastą dzieł Icarusa Ivesa”.

Chociaż hotelowa kolekcja ogranicza się do najbardziej reprezentatywnych

przykładów art déco, pan Trask powiedział nam, że przy okazji rozpoczął również

kompletowanie niepowtarzalnej kolekcji prywatnej. W jej skład wchodzą doskonałe falsyfikaty

autorstwa anonimowego fałszerza, który spowodował upadek galerii McClelland ponad rok

temu.

Zbieranie rzadkich i interesujących fałszerstw jest od dawna znane w świecie sztuki i

uprawiane przez ekscentrycznych kolekcjonerów...

- Ekscentrycznych? - Trask wyrwał Aleksie magazyn. - Niech ja to zobaczę. Cholera,

Mac, to był pani pomysł, żeby założyć prywatną kolekcję falsyfikatów z galerii McClelland.

Nie ostrzegła mnie pani, że ktoś przylepi mi z tego powodu etykietkę ekscentryka.

- W świecie sztuki to określenie nie razi, mój drogi - powiedziała Harriet. - Jest w nim

pewna mistyka.

- W świecie biznesu to określenie z pewnością razi - odparł Trask. - Ekscentryk.

Żebym...

- Nie przejmuj się. - Aleksa odebrała mu magazyn i podała uśmiechniętej Vivien. -

Któregoś dnia falsyfikaty McClelland będą warte pięć razy więcej niż dzieło Icarusa Ivesa.

Harriet się rozpromieniła.

Trask popatrzył na Aleksę z nieukrywanym zadowoleniem.

- Tak sądzisz?

- Mhm. - Uśmiechnęła się do niego. - Jestem rzeczoznawcą, znam się na tym.

- No, skoro jesteś pewna.

- Myśl pozytywnie - powiedziała. - Mieszkasz w Avalon, prawda? Pozytywne

myślenie jest lokalnym motto.

- No, tak.

- Głowa do góry. Najważniejsze, że dokonałeś wybornej inwestycji.

Uśmiechnął się. Oczy zasnuła mu zmysłowa mgiełka.

- To znaczy, że wszystko jest w porządku. Wiesz, że konkret zawsze do mnie

przemawia.

Wziął ją za rękę i zaczął prowadzić do tłumnie zgromadzonych gości.

289

background image

Aleksa uśmiechnęła się.

- Wiesz co? Na początku mówiłam sobie, że gdybym się w tobie zakochała,

popełniłabym największą lekkomyślność w życiu.

- I miałaś rację?

- Nie - powiedziała. - Jest wręcz przeciwnie. Wreszcie znalazłam coś stałego.

- Zabawne, że to mówisz. - Mocniej zacisnął palce na jej dłoni. - Bo ja na samym

początku mówiłem sobie, że nie pozwolę się ponieść marzeniu.

- A pozwoliłeś?

- Tak - przyznał. - Ale okazało się, że wszystko jest w porządku. Bo to nie było

marzenie. To było naprawdę.

290


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wakacje na Hawajach Jayne Ann Krentz(1)
WODA NA PUSTYNI, PRAKTYCZNE PORADY DOMOWE
Jayne Ann Krentz Damy i awanturnicy 03 Kowboj
Jayne Ann Krentz Misterny plan
Jayne Ann Krentz The Ties That Bind(P)
Jayne Ann Krentz Arcane Society 03 Sizzle and Burn
Jayne Ann Krentz Próba czasu
Jayne Ann Krentz Oczekiwanie
Jayne Ann Krentz Wielka namiętność
Jayne Ann Krentz Światło i mrok
Jayne Ann Krentz Between the Lines(P)
Jayne Ann Krentz Poszukiwacz skarbów
Jayne Ann Krentz Sezamie otwórz się
Jayne Ann Krentz Noc poślubna

więcej podobnych podstron