Jayne Ann Krentz
Jak
woda na
pustyni
1
Prolog
Avalon, Arizona
Dwanaście lat wcześniej...
W
padł do domu z parnej pustynnej nocy, czarnoksiężnik mściciel z mrocznych
kanionów, dzierżący w pięściach piorun i błyskawicę.
Aleksa zmartwiała u szczytu schodów, gdy usłyszała jego głos w sieni. Zrobiła to
instynktownie, była to odruchowa reakcja żywej istoty na obecność drapieżnika.
- Nie wiem, Kenyon, czy mojego ojca zabiłeś ty, czy Guthrie - powiedział. - A
właściwie nie. O ile wiem, zaplanowaliście to razem.
Noc była ciepła, ale Aleksa, ukryta w mroku na piętrze, mimo woli zadrżała. John
Laird Trask był młody, z pewnością dopiero niedawno skończył dwadzieścia lat, lecz
stalowego chłodu, którym maskował furię, nie powstydziłby się człowiek dwa razy starszy.
- Posłuchaj mnie, synu, i to dobrze. - Lloyd Kenyon odezwał się spokojnym, lecz
stanowczym tonem, w którym pobrzmiewało współczucie dla młodzieńca. - Nikt nie
zamordował twojego ojca. Kiedy ochłoniesz i spokojnie to przemyślisz, pogodzisz się z
faktami. To był tragiczny wypadek.
- Gówno prawda. Tata był dobrym kierowcą i znał tę drogę. Nie zwalił się z Avalon
Point przypadkiem. Któryś z was zepchnął go z drogi.
Aleksie nagle zakręciło się w głowie. Ogarnęło ją takie przerażenie, że zabrakło jej
tchu. Trask groził Lloydowi. A był od niego nie tylko znacznie młodszy, lecz również
wyższy, chociaż Lloydowi zostały jeszcze krzepa i mięśnie z czasów, gdy był brygadzistą na
budowie.
Ten nagły lęk o bezpieczeństwo Lloyda bardzo ją zaskoczył. Do dziś wieczór byłaby
gotowa przysiąc, że nie żywi do niego żadnych osobistych uczuć. Razem z matką
wprowadziła się do tego domu po jej rozwodzie, półtora roku temu. Bardzo uważała, żeby
zachować chłodny dystans do krzepkiego, mało interesującego, niezłomnego biznesmena,
2
którego poślubiła jej matka. Na każdym kroku dawała ojczymowi do zrozumienia, że nigdy
nie będzie mógł zająć miejsca charyzmatycznego bohatera, który był jej prawdziwym ojcem.
Minął rok, odkąd Crawford Chambers zginął od kuli snajpera. Zawsze, przez co
najmniej połowę roku uganiał się po całym świecie z aparatem fotograficznym, uwieczniając
sceny z licznych małych i brutalnych wojen domowych. Dzięki temu stał się legendą w
kręgach dziennikarskich.
Crawford miał w sobie to wszystko, czego brakowało Lloydowi; był pełnym fantazji,
przebojowym człowiekiem, który nieustannie ocierał się o śmierć.
Aleksa pomyślała, że ojciec umiałby poradzić sobie z Traskiem. Ale stateczny,
flegmatyczny Lloyd prawdopodobnie nie miał najmniejszej szansy.
Tłumaczyła sobie, że oskarżenia młodego człowieka są czczą gadaniną. Lloyd nigdy
nikomu nie wyrządziłby krzywdy.
Musiała dostać się do telefonu.
Najbliższy aparat był u podnóża schodów. Wielkim wysiłkiem woli pokonała
chwilowy paraliż. W milczeniu, ostrożnie zeszła po schodach.
- Tamtej nocy padał deszcz. - Głos Lloyda był spokojny, argumentacja logiczna. - O
tej porze roku często zdarzają się ulewy. Ten odcinek drogi jest bardzo zdradliwy. Wszyscy o
tym wiedzą. Zawsze twierdziłem, że podczas burzy drogę na skałach powinno się zamykać
dla ruchu.
- Deszcz przestał padać, zanim tata wsiadł do samochodu - odparł Trask. -
Sprawdziłem to u glin.
- Ale droga jeszcze była wilgotna. Nawet najlepszy kierowca czasem popełnia błąd.
- To nie był błąd kierowcy. Wiem wszystko o waszej spółce. I o ofercie od tej sieci
hotelowej. Tatę zamordowano, bo ktoś chciał, żeby nie przeszkadzał w interesach.
Aleksa uświadomiła sobie, że Trask wierzy w każde swoje słowo. Ona wiedziała, że
się myli, przynajmniej co do Lloyda. Ale młody człowiek był święcie przekonany, że jego
ojca zamordowano.
Wyczuła, że za jej plecami, na schodach, stoi matka. Zerknęła przez ramię. Vivien
przysłuchiwała się kłótni mężczyzn, a rysy jej kształtnej surowej twarzy ściągnął niepokój.
- Uważasz, że wdałem się w spisek, żeby zgładzić twojego ojca? - Z głosu Lloyda biło
niedowierzanie. - To bezczelność.
3
- Dziś po południu przeglądałem papiery ojca. Słyszałem o kłótni, do jakiej doszło w
klubie w wieczór poprzedzający jego śmierć. Nie musiałem długo myśleć, żeby wszystko
poskładać do kupy.
- Partnerzy w interesach czasem miewają różne poglądy. Takie jest życie, synu.
- Ta kłótnia była czymś więcej niż zwykłą różnicą poglądów. Rozmawiałem z
barmanem w klubie. Powiedział, że wy trzej omal się nie pobiliście.
- Guthrie bywa w gorącej wodzie kąpany, kiedy zaczyna pić - przyznał Lloyd. - Ale
go powstrzymałem. Nie doszło do rękoczynów.
- Wtedy może nie. Ale ty i Guthrie wiedzieliście, że tata nigdy nie zgodzi się na
sprzedanie Avalon Mansion sieci hotelowej.
- Do diabła, dość tego - uciął Lloyd stanowczo. - Staram się być cierpliwy. Wiem, że
masz za sobą kilka okropnych dni i że spadła na ciebie wielka odpowiedzialność. Ale
posuwasz się zdecydowanie za daleko.
- Wierz mi, Kenyon, że to dopiero niewinna przymiarka do tego, co nastąpi.
- Najpierw musisz uporządkować swoje sprawy, Trask. Przede wszystkim zajmij się
bratem. On ma dopiero siedemnaście lat i nikogo na świecie oprócz ciebie.
- Dzięki tobie i Guthriemu.
- To kłamstwo. Kiedy wróci ci rozsądek i trochę ochłoniesz, sam to zrozumiesz.
Tymczasem lepiej zacznij myśleć o przyszłości. Roboty masz po łokcie.
- Nie wtrącaj się do mojej roboty, ty sukinsynu.
- Lepiej, żeby ktoś ci to uświadomił. Musisz się uporać z następstwami bankructwa
ojca i jednocześnie zaopiekować się bratem. To jest zadanie godne prawdziwego mężczyzny.
Powinieneś się na tym skupić i nie rozpraszać sił. Nie wolno ci tracić energii na tropienie
jakiegoś wydumanego spisku.
- Nie potrzebuję, żebyś dyktował mi, co mam robić. Zajmę się Nathanem i sobą też.
Ale któregoś dnia odkryję, co naprawdę stało się na Avalon Point tego wieczoru, gdy zginął
tata.
Aleksa zeszła z ostatnich stopni schodów. Mężczyźni, pochłonięci sobą, nie zwrócili
na nią uwagi. Lloyd stał odwrócony do niej plecami i wpatrywał się w swego rozmówcę.
Pierwszy raz widziała Johna Lairda Traska. Ze słów ojczyma wiedziała, że jego
rodzina pochodzi z Seattle. Harry zamierzał przekształcić dawny Avalon Mansion w
4
luksusowy hotel. W związku z tym projektem był przez ostatni rok częstym gościem w
Avalon. Jego dwóch synów pozostawało w Seattle.
Do tej pory Aleksa mało się interesowała zawodowymi sprawami Lloyda, mimo że
zarządzał również jej spadkiem po babce. Dlatego niewiele wiedziała o Harrym Trasku i
jeszcze mniej o jego synach.
Była jednak przekonana, że po tym wieczorze nigdy w życiu nie zapomni Johna
Lairda Traska.
Z miejsca, gdzie stała, wydawał się wielki. Ciepłe światło lejące się z żyrandola nad
jego głową bynajmniej nie łagodziło gniewnych, ostrych rysów. Wściekłość Traska była
niemal namacalna.
Już tylko krok dzielił ją od telefonu. Zaczerpnęła tchu, wyciągnęła rękę i podniosła
słuchawkę.
- Panie Trask, jeśli natychmiast pan nie wyjdzie, wezwę policję - powiedziała z
determinacją, która zaskoczyła nie tylko wszystkich obecnych, lecz również ją.
Obaj mężczyźni raptownie odwrócili się do niej. Zafascynowało ją niezłomne
spojrzenie zielonozłotych oczu Traska. Przez chwilę stała jak zaklęła, zaciskając dłoń na
słuchawce.
- Nic się nie stało, Alekso - odezwał się Lloyd łagodnie. - Panuję nad sytuacją. Nasz
gość już wychodzi. Mam rację?
Trask wpatrywał się w Aleksę jeszcze przez dwie, może trzy sekundy, jakby chciał
ocenić, ile warta jest ona i jej groźba. Potem szybko się odwrócił, przesyłając jej na
pożegnanie pogardliwe spojrzenie, od którego mogły przejść po plecach ciarki.
- Tak, Kenyon, już idę - powiedział. - Ale któregoś dnia wrócę, żeby się dowiedzieć
całej prawdy. I wtedy ktoś za to zapłaci. Możesz być tego pewien. - Z tymi słowami wyszedł
w mrok.
Przez następne sekundy w domu panowała cisza.
Potem Lloyd głośno odetchnął i cicho zamknął drzwi na dwór. Krzepiąco uśmiechnął
się do pasierbicy.
- Nie martw się, on sam nie wierzy w te bzdury.
Aleksa pomyślała o bezwzględnej determinacji, którą widziała w oczach Traska.
- Owszem, wierzy.
Na zewnątrz zaterkotał silnik furgonetki.
5
Vivien powoli zeszła na parter.
- On mówił poważnie, Lloyd. Czy sądzisz, że może jeszcze wrócić i narobić
kłopotów?
- Nie. Przez tego młodzieńca przemawiał ból po stracie ojca. - Lloyd otoczył żonę
ramieniem. Spojrzał ciepło na jej córkę. - Ty wiesz, co on teraz przeżywa, prawda, moja
droga?
Aleksa uświadomiła sobie, że wciąż trzyma słuchawkę, i odłożyła ją na widełki,
- Tak - powiedziała. - Chyba wiem.
- Po prostu musiał się wyładować i wykorzystał w tym celu pierwszą osobę, którą miał
pod ręką, czyli akurat mnie. - Pokręcił głową. - Ma przed sobą trudny okres. Jego ojciec
potrafił pięknie marzyć, ale nie umiał przekładać swoich projektów na pieniądze. Finanse
zostawił w opłakanym stanie. A przecież Trask musi też zaopiekować się młodszym bratem.
- Sądzisz, że sobie poradzi? - spytała niespokojnie Vivien. - Ma tylko dwadzieścia trzy
lata.
- Wszystko będzie dobrze. - Lloyd uniósł krzaczaste siwe brwi. - Ale rano skontaktuję
się z adwokatem, który zajmuje się nieruchomościami Harry’ego, i sprawdzę, czy mogę jakoś
pomóc w kwestiach finansowych.
Aleksa ze skrzyżowanymi ramionami słuchała oddalającego się warkotu samochodu.
- On nie weźmie od ciebie pieniędzy, Lloyd - powiedziała.
- Jak trochę ochłonie i zrozumie, na co się porywa, sam dojdzie do wniosku, że to
jedyne rozsądne wyjście - odparł jej ojczym.
- Nie. - Aleksa pomyślała o zaciekłości, którą zobaczyła w oczach Traska. - On nie
przyjmie żadnej pomocy. Ani od ciebie, ani od nikogo innego.
- Dzięki Bogu, że sobie poszedł - szepnęła Vivien. - Nie będę ukrywać, że mnie
przestraszył.
- Gdy znajdzie się w Seattle, ochłonie i zajmie tym, co dla niego ważne - powiedział
Lloyd.
Aleksa zatrzymała na nim wzrok. Znała go krótko, przekonała się jednak, że zwykle
wydaje bardzo trafne sady o ludziach. Zdziwiło ją, że tym razem ojczym przeoczył coś
oczywistego.
Mylisz się - powiedziała. - On tymczasem zrezygnował, ale któregoś dnia na pewno tu
wróci.
6
Rozdział pierwszy
Seattle
Teraźniejszość...
D
o diabła, J.L., tu nie chodzi o to, żeby otworzyć następny hotel, tylko o to, że
dyszysz chęcią zemsty. - Nathan położył dłonie na szkle przykrywającym biurko i spojrzał
kwaśno na Traska przez soczewki drucianych okularów. - Za to, co stało się z tatą wiele lat
temu. Przyznaj się.
- Mówię ci ostatni raz. Jadę do Avalon wyłącznie w interesach firmy. - Trask usiadł
wygodniej na krześle obitym szarą skórą i splótł dłonie. - Myślałem, że wyrażam się jasno.
Tylko Nathan, zwracając się do niego, wciąż jeszcze używał inicjałów J.L. Dla reszty
pracowników i dla całego świata był po prostu Traskiem, prezesem i dyrektorem naczelnym
firmy Avalon Resorts, Inc. Tak było od pięciu lat, odkąd odszedł z sieci Carrington-Towne
Hotels i postanowił spróbować sił samodzielnie.
- Nie podoba mi się to. - Nathan odsunął się od biurka i wcisnął ręce do kieszeni
spodni. Z chmurną miną zaczął przyglądać się przez okno mżawce siąpiącej nad Seattle. -
Masz obsesję na punkcie tej nieruchomości w Arizonie od samego początku, to znaczy od
dwóch lat, kiedy kupiłeś ją od Carringtona.
- Mam wobec niej konkretne plany, a nie obsesję na jej punkcie. To jest różnica.
- Niewątpliwie. Dlatego mówię ci, że twój stosunek do tego projektu zasługuje na
miano obsesji. Przede wszystkim nie mieliśmy najmniejszego powodu, żeby kupić Avalon
Mansion.
- Owszem, mieliśmy - sprzeciwił się Trask. - To był zakup za bezcen.
Nathan parsknął pod nosem.
- Bo dotąd każda firma hotelarska, która próbowała przyłożyć rękę do tej
nieruchomości, ponosiła finansową klęskę. Nawet Carrington zdecydował, że nie warto pruć
starej rudery, żeby zamienić ją w hotel.
7
- My nie poniesiemy klęski - oświadczył z niezbitą pewnością Trask. Nie był
marzycielem pokroju ojca, wiedział, że jest naprawdę dobry w swojej branży. - Tata zawsze
powtarzał, że Avalon będzie następną Sedoną. Miał rację. Wyprzedził swoje czasy o
dwanaście lat, ale miał rację.
Nathan wlepił wzrok w sufit, wyraźnie szukając w górze źródła niewyczerpanej
cierpliwości.
- Z tym nie będę się sprzeczał. I nie twierdzę, że ten nowy hotel nie wypali. W
odróżnieniu od taty na pewno jesteś w stanie go uruchomić i utrzymać.
- Właśnie. Jestem w stanie go uruchomić i utrzymać. - Trask nie poczuwał się do
obowiązku zachowania skromności, skoro fakt był niepodważalny. - Może nie jestem
szczególnie twórczym typem, ale solidne marzenie potrafię poznać na pierwszy rzut oka. Tym
przecież handlujemy. Marzeniami.
Miejscowość Avalon w stanie Arizona, ze swym surrealistycznym pejzażem, na który
składały się fantazyjne czerwone skały, tajemnicze kaniony z piaskowca i niezapomniane
zachody słońca, już dość dawno zwróciła uwagę artystów, pisarzy, emerytów i zwolenników
New Age.
Dlatego od kilku lat w Avalon działało z powodzeniem kilka hotelików i pensjonatów,
a także modny ośrodek dla amatorów metafizyki, znany pod nazwą instytutu Dimensions.
Avalon Resort & Spa miał stać się pierwszym wielkim, luksusowym hotelem,
przyciągającym coraz więcej turystów, którzy odkryli uroki regionu.
- Przez najbliższe kilka lat Avalon będzie na fali. - Trask spojrzał na chmurne niebo za
oknem i pomyślał o tamtej parnej nocy w Arizonie sprzed dwunastu lat. - A my się
przygotujemy i z tą falą popłyniemy.
- Naprawdę nie wątpię w twój nos do takich interesów. - Nathan spojrzał na niego
zakłopotany. - Mam jednak przeczucie, że ta nieruchomość znaczy dla ciebie co innego niż
pozostałe. Im bliżej jesteśmy otwarcia, tym dziwniej się zachowujesz.
- Nie ma nic dziwnego w tym, że jadę na inaugurację nowego hotelu. Jestem na
wszystkich takich uroczystościach.
- Jasne, tylko nie zatrzymujesz się potem w takim hotelu na miesiąc albo dwa.
- Już dość dawno doszedłem do wniosku, że powinienem spędzać więcej czasu w
rozjazdach. Sam to wiesz. - Trask uśmiechnął się. - Jaki jest sens utrzymywania biura i
prywatnego apartamentu w każdym hotelu, jeśli nigdy się z niego nie korzysta?
8
Nathan raptownie się odwrócił i zmrużył bystre oczy.
- Umówmy się wobec tego, że to ja pojadę na otwarcie w Avalon, J.L.
Trask cicho przebierał palcami po biurku, zastanawiając się, jaką taktykę przyjąć
wobec brata.
Nathan skończył architekturę na Uniwersytecie Stanu Waszyngton. To on twórczo
rozpracowywał wystrój wnętrz wszystkich hoteli sieci Avalon Resorts.
Matka, która zmarła wkrótce po jego narodzinach, pozostawiła w spadku młodszemu
synowi nie tylko artystyczne talenty, lecz również jasnokasztanowe włosy i ciepłe piwne
oczy.
Kobiety uważały, że Nathan jest przystojny. Nigdy nie brakowało mu chętnych do
nawiązania bliższej znajomości. Ale on odnosił się do kobiet z uprzejmą obojętnością, dopóki
nie zakochał się po uszy w Sarze Howe. Pobrali się po czterech miesiącach. Trask miał pewne
zastrzeżenia wobec tego małżeństwa, przede wszystkim to, że Nathan był, jego zdaniem, za
młody.
Z drugiej strony, co on właściwie wiedział o małżeństwie? Jego związek był skutkiem
wyważonej decyzji, którą podjął w ten sam sposób, w jaki decydował o wszystkich sprawach
zawodowych. Okazał się jednak całkowitą katastrofą.
Natomiast Nathan i Sara wydawali się bardzo szczęśliwi. No, i lada dzień mieli zostać
rodzicami.
Rodzicami. Dziwnie było Traskowi myśleć o tym, że młodszy brat będzie ojcem.
Znienacka powróciło do niego przykre wspomnienie z pogrzebu Harry’ego. Wtedy
pierwszy raz przemknęło mu przez głowę, że od tej pory to na nim spoczywa
odpowiedzialność za Nathana. Do niego należało zapewnienie młodszemu bratu dachu nad
głową i dopilnowanie, by zdobył wykształcenie i miał odpowiedni życiowy start.
Trask wiedział, że nigdy nie zapomni strachu, który go wtedy opanował. Wcześniej
był u adwokata i tam wyjaśniono mu, że ojciec zginął, będąc u progu bankructwa. Wszystkie
jego nieruchomości, z domem w Seattle włącznie, miały poważnie obciążoną hipotekę.
Z pewnym wysiłkiem Trask wyłączył ekran w głowie. Zaczął się zastanawiać, czy
powinno go niepokoić to, że obrazy z przeszłości wracają do niego coraz częściej.
Jeszcze niedawno sądził, że te stare fotografie, utrwalone w umyśle, wyblakły i są już
tylko odległymi wspomnieniami. Przez ostatnie lata rzadko mu się przypominały, może
dlatego że zajmowały go liczne kryzysowe sytuacje. Najpierw rozwiązywał podstawowy
9
problem zapewnienia sobie i Nathanowi źródeł utrzymania. Jednocześnie musiał podtrzymać
załamanego brata na duchu i uporać się z własnym gniewem oraz poczuciem winy.
Gdy wreszcie przezwyciężył skutki bankructwa, skupił uwagę na długoterminowym
celu: stworzeniu firmy Avalon Resorts, Inc. Przez kilka lat pracował tu i tam na budowach,
podejmował się ciężkich, lecz dobrze płatnych prac, dzięki którym mógł sfinansować
edukację swoją i Nathana. Potem zatrudnił się w sieci Carrington-Towne. Sukces, jaki odniósł
w tym dynamicznym hotelowym konglomeracie, pomógł mu powołać do życia spółkę Avalon
Resorts, Inc.
Praca była dla niego darem opatrzności nie tylko w znaczeniu finansowym. Dała
bowiem upust jego niespożytej energii i zepchnęła strzępki wspomnień na peryferie umysłu.
Teraz jednak przykre obrazy z przeszłości znowu stawały się ostrzejsze i coraz częściej
do niego wracały. Wszystkie miały jedną cechę wspólną: łączyły się ze śmiercią ojca.
Nie potrzebował psychoterapeuty, by wiedzieć, że to plan powrotu do Avalon tak
ożywił jego pamięć i podsycił wyrzuty sumienia, które niezmiennie towarzyszyły strzępkom
przeszłości, wyświetlanym na ekranie w jego głowie.
Nathan z ponurą miną spojrzał w okno.
- Nie podoba mi się to, J.L. Wolałbym, żebyś tam nie jechał. Mam złe przeczucia.
- Wiesz przecież, że Glenda zażyczyła sobie mojej obecności. Podobno hotelowa
kolekcja sztuki ściągnie masy dziennikarzy, więc mam wykorzystać sytuację.
- Wiem. - Nathan rozmasował sobie kark. - Będą o nas mnóstwo pisać dzięki tej
kolekcji.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz. Kiedy pomyślę o tym, ile zapłaciliśmy
konsultantowi...
Nathan uśmiechnął się kwaśno.
- Edward Vale był wart każdego wydanego na niego centa. Jest jednym z najlepszych
fachowców w kraju. Ma kontakty w świecie sztuki, a tego właśnie potrzeba, żeby stworzyć
dobrą kolekcję dla potrzeb firmy.
- Mnie interesuje tylko to, żeby inwestycja się zwróciła.
- Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że być może trochę za bardzo skupiasz się na
finansach, J.L.?
Trask przez chwilę rozważał odpowiedź.
- Nie.
10
- Chodzi o sztukę. Oprócz pieniędzy są inne czynniki, które współtworzą dobrą
kolekcję.
- Nie dla dużej firmy.
- A prestiż? - Nathan gestykulował coraz bardziej przejęty swoimi teoriami. - A wzór
przedsiębiorcy obywatela? Zobowiązania wobec społeczności lokalnej?
Starszy brat burknął coś niezrozumiałego.
- A świadomość, że Avalon Resorts, Inc. zgromadzi wspaniałą kolekcję dzieł sztuki i
rzemiosła, dostępną dla tysięcy ludzi, którzy inaczej, być może, nigdy nie mieliby okazji
obejrzenia czegoś podobnego? - ciągnął Nathan. - A obowiązek zachowania najbardziej
interesujących dzieł sztuki dwudziestego wieku dla przyszłych pokoleń?
- Jesteśmy właścicielami sieci hotelowej. Decydującym czynnikiem są dla nas
dokonane rezerwacje.
Nathan przesłał bratu spojrzenie pełne irytacji.
- Mnie nie martwi kolekcja, tylko twoja obsesja na punkcie nowego hotelu. Masz mi
przysiąc na stertę bilansów kwartalnych Avalon Resorts, Inc., że nie wracasz tam po to, żeby
szukać zemsty.
- Wracam tam, żeby otworzyć w Avalon hotel, o którego stworzeniu marzył ojciec -
odparł cicho Trask.
Nie powiedział Nathanowi o prywatnym detektywie, którego zatrudnił pół roku
wcześniej. Nie chciał pogłębiać niepokoju brata.
Nie wracam po to, żeby szukać zemsty, pomyślał. Wracam, bo chcę odkryć prawdę.
Gdy znajdę odpowiedzi na swoje pytania, będę miał mnóstwo czasu, żeby zaplanować
zemstę.
11
Rozdział drugi
Avalon w stanie Arizona
Teraźniejszość...
A
leksa Chambers wolno obeszła smukłą rzeźbę z brązu, przedstawiającą satyra,
ustawioną na zielonej marmurowo-drewnianej podstawie. Przystanęła, by przesunąć dłonią po
muskularnych tylnych kończynach pół człowieka, pól konia. Jej wzrok padł na misternie
wyrzeźbione genitalia.
Skrzywiła się i szybko przeniosła wzrok wyżej. Byłaby gotowa przysiąc, że satyr
puścił do niej oko.
Coś ją raziło w tej rzeźbie. Ręka twórcy wydała jej się podejrzanie znajoma.
Zapałała gniewem, lecz jako profesjonalistka starała się zachować pozory chłodu.
Zbyt wiele zależało od powodzenia tej kolekcji. Nie mogła teraz wszystkiego zepsuć.
- To jeden z lepszych falsyfikatów, jakie kiedykolwiek widziałam, Edwardzie -
powiedziała beznamiętnie. - Ale na pewno jest to falsyfikat. Z całą pewnością nie stoimy
przed dziełem Icarusa Ivesa.
- Falsyfikat? - Edward Vale aż otworzył usta ze zdumienia. - Oszalałaś? Za
Tańczącego satyra zapłaciłem Paxtonowi Forsythowi fortunę.
- Z funduszy Avalon Resorts, a nie własnych. Zatelefonuj do Forsytha, powiedz mu,
że dałeś Satyra do oceny niezależnemu rzeczoznawcy i chcesz go zwrócić.
Edward na chwilę zamknął oczy. Zdawało się, że jego elegancką postać przeszył
dreszcz.
- Wiesz, że to nie wchodzi w grę. Równie dobrze mógłbym powiedzieć Forsythowi, że
dał się oszukać. Albo jeszcze gorzej, że celowo wetknął mi tę rzeźbę. Tak czy owak, jeśli się
dowie, że zakwestionowałem jego opinię, wpadnie we wściekłość. I nigdy więcej nie będzie
chciał robić ze mną interesów.
Aleksa pochwyciła wzrok Edwarda ponad rogiem sterczącym z głowy satyra.
- Chcesz, żebym z nim porozmawiała?
12
- Nie, na miły Bóg, nawet o tym nie myśl. - Bezładnie zatrzepotał rękami,
zwracającymi uwagę fachowym manikiurem. - Jeśli zadzwonisz do Forsytha, żeby mu
powiedzieć, że twoim zdaniem Tańczący satyr jest, hm, kopią...
- Nie jest kopią, Edwardzie. Jest falsyfikatem. Zwykłym oszustwem.
- Tego nie wiemy. - Edward zerknął na rzeźbę. - To może być kopia wykonana w
dobrej wierze. Na przykład dzieło złożone w hołdzie Icarusowi Ivesowi, które przed wieloma
laty przypadkowo wzięto za oryginał.
- Jeśli w to wierzysz, to mam oryginalny avaloński przyrząd do dostrajania wirów
energetycznych i mogę ci go sprzedać.
Edward jęknął.
- Oboje wiemy, że nie możesz zatelefonować do Paxtona Forsytha. Jeśli to zrobisz,
nabierze podejrzeń, że byłaś moim rzeczoznawcą od art déco przy realizacji tego projektu. To
mnie wykończy.
Aleksa oparła się o gipsowa replikę rzymskiej kolumny i skrzyżowała ramiona.
- Wykończy?
- Bądźmy szczerzy, Alekso. Ani ciebie, ani mnie nie stać na ryzyko w tak delikatnej
sytuacji. Trask jest podobno bardzo czuły na punkcie wydawania jego pieniędzy. Przyjął mnie
jako konsultanta tego projektu dzięki mojej reputacji w świecie sztuki. Jeśli ktoś mu szepnie,
że mi pomagasz, może się bardzo zdenerwować.
- Cholernie przykra sprawa, co?
Edward przeniósł ciężar ciała na palce eleganckich beżowych pantofli i przeszył
Aleksę ponurym spojrzeniem.
- Przede wszystkim najprawdopodobniej mnie wyrzuci i wtedy oboje zostaniemy bez
zleceń.
Aleksa wydęła wargi.
- Domyślam się, że to jest konkret, którego mamy się trzymać?
- Jasne. Mówią, że Trask interesuje się wyłącznie konkretami. - Edward spojrzał na
nią błagalnie. - Przypuszczalnie nie mam co liczyć na twoją błędną ocenę Tańczącego satyra?
Aleksa bardzo nieelegancko parsknęła.
- Sam dobrze się przypatrz.
13
- Przypatrzyłem się, kiedy kupowałem tę rzeźbę od Forsytha. Nie widzę w niej nic
złego ani podejrzanego. - Edward gniewnie zerknął na brązowy posąg. - Wspaniały satyr.
Podręcznikowy przykład francuskich wpływów na amerykańską rzeźbę okresu art déco.
- W tym rzecz - powiedziała cicho Aleksa. - Satyr jest przedobrzony.
Edward zamrugał, a potem zrobił bardzo złą minę.
- Słucham?
Aleksa lekceważąco machnęła ręką w stronę rzeźby.
- Popatrz, jak misternie układają się te zygzakowate linie we włosach. I jak idealnie
wyważono ułożenie ramion na wzór egipski. I jak dynamicznie zakomponowano stopy,
kopyta czy co tam ma satyr. A co powiesz na jego, nazwijmy to, lubieżne rysy?
- Wyrafinowana zmysłowość jest klasycznym elementem stylu art déco - przypomniał
jej Edward.
- Zmysłowość art déco jest lodowato zimna i mroczna. To jest za ciepłe, za bardzo
żywe. Poza tym oryginały Ivesa są mniej wycyzelowane... - Aleksa urwała, szukając
właściwego słowa - chłodniejsze.
- Czy jesteś pewna? - Edward badawczo przyjrzał się dziełu.
- Absolutnie. - Nie było powodu do zachowywania ostrożności. W tych sprawach
prawie nigdy się nie myliła. Edward wiedział o tym lepiej niż ktokolwiek inny.
- Pochodzenie dzieła jest nie do zakwestionowania. - Powiedział to tak, jakby bardziej
chciał przekonać samego siebie niż ją. - Przecież ta rzeźba była wystawiona w galerii Paxtona
Forsytha. A on od trzydziestu lat ma do czynienia z najpoważniejszymi kolekcjonerami sztuki
na świecie. Jego reputacja...
- Wiem, wiem - przerwała mu Aleksa. - Jego reputacja jest inna niż moja.
Edward się wyprostował. Naprawdę robił duże wrażenie w lekko pogniecionej
popielatej marynarce i dopasowanych do niej spodniach, zaprasowanych w kant. Aleksa
pozwoliła sobie na chwilę zazdrości. Należał do tych nieczęsto spotykanych ludzi, którzy
dzięki wrodzonemu poczuciu stylu mogą nosić letnie garnitury i nie przypominają w nich
rozgrzebanego łóżka.
- Szczerze mówiąc, tak - przyznał. - Twoja reputacja nie jest najlepsza i oboje o tym
wiemy. Do diabła, Alekso, są sytuacje, kiedy jako ludzie z branży powinniśmy rozważyć
praktyczny aspekt sprawy.
- Praktyczny?
14
- Wiesz, co próbuję powiedzieć. Trask zlecił stworzenie tej kolekcji dla potrzeb swojej
firmy. Oboje wiemy, że tacy faceci kupują dzieła sztuki, żeby zdobyć publicity i zrobić
wrażenie na swoich konkurentach. To po prostu sprawa image’u.
- Już go widzę na polu golfowym z podobnymi ważniakami jak on - podjęła wątek
Aleksa. - W moim hotelu mam lepszą kolekcję sztuki niż ty w swoim.
Edward się skrzywił.
- Brutalne, ale trafne. Kolekcje dziel sztuki przypisane do firm są myśliwskimi
trofeami ich naczelnych dyrektorów, podobnie jak nowe młode żony. Krótko mówiąc, Trask,
i nie tylko on, nigdy nie zakwestionuje autentyczności dzieła kupionego za pośrednictwem
galerii Paxtona Forsytha.
- Bo reputacja Forsytha jest nieposzlakowana.
- Właśnie. Nie obraź się, ale Trask ma wszelkie podstawy, by zlekceważyć twoją
opinię. - Wskazał zatłoczone zaplecze sklepiku Aleksy. - Sama popatrz, z czego ostatnio
żyjesz. Natychmiast przychodzi na myśl słowo kicz.
Aleksa nie dała po sobie poznać, jak boleśnie została trafiona. Nawet się nie
skrzywiła. Uświadomiła sobie za to, że ma już dużą wprawę w zachowywaniu niewzruszonej
twarzy, gdy wypływa kwestia jej przeszłości.
Minęło niewiele ponad rok, odkąd skandal z fałszerstwami zniszczył jej
rozpoczynającą się karierę rzeczoznawcy dwudziestowiecznej sztuki. W okamgnieniu Aleksa
straciła swój największy atut w branży, reputację uczciwego sprzedawcy.
Po upokarzającej klęsce niegdyś prestiżowej galerii McClelland w Scottsdale wróciła
do Avalon, by lizać rany i planować powrót do branży. Pierwszym etapem jej wielkiego planu
było przeczekanie, aż ucichną najgorsze plotki.
Sklepik pod nazwą Elegant Relic był dla niej jedynie środkiem tymczasowym,
mającym zająć czas i umożliwić wyładowanie energii w okresie poświęconym na
przygotowanie chwalebnego come backu.
Sklepik specjalizował się w tanich replikach starożytnych i średniowiecznych dzieł
sztuki. Sprzedawała swój towar miłośnikom New Age i metafizyki, a także ludziom
zafascynowanym symboliką przeszłości.
Uznała, że nie może narzekać. Nauczyła się nawet czerpać pewną satysfakcję z
obecnego zajęcia. Lloyd słusznie przewidział, że przy okazji będzie mogła się wiele
15
dowiedzieć o prowadzeniu biznesu. W każdym razie niewątpliwie przeszła długą drogę od
dnia upadku galerii McClelland.
Biorąc wzór ze sprzedawanych przez siebie replik, umiała bardzo zręcznie pokazywać
światu nieprawdziwy obraz swojej osoby. O wcześniejszej karierze wyrażała się z chłodną
nonszalancją. Ale w głębi duszy marzyła tylko o powrocie do dawnego życia.
Edward Vale i kolekcja art déco dla hotelu Avalon Resorts & Spa to był bilet
powrotny do świata, za którym tęskniła. Nie wolno jej było zmarnować tak wspaniałej okazji.
- Co mam ci powiedzieć, Edwardzie? Zapłaciłeś mi, żebym wydała opinię o
Tańczącym satyrze, więc ją wydałam. Wiesz, że mam rację.
Edward rozsunął poły popielatej marynarki i wsparł ręce na biodrach. Znów spojrzał
ze złością na rzeźbę z brązu.
- A niech to szlag trafi!
Aleksa zmierzyła go wzrokiem.
- Co z tym zrobisz?
- Nie wiem. - Edward zerknął na nią z ukosa. - Muszę to przemyśleć.
Aleksie przebiegł po karku niepokojący dreszcz.
- O czym tu myśleć? Falsyfikat i kropka.
- Według ciebie - mruknął.
Jej niepokój przerodził się w panikę.
- Edwardzie, dobrze wiesz, że w tych sprawach nigdy się nie mylę.
Wolno odwrócił od niej wzrok.
- Nikt nie jest nieomylny. Gdyby powstała kontrowersja, zdanie Forsytha przeczyłoby
twojemu. Jako specjalista zatrudniony przez Avalon Resorts, Inc. Mama wszelkie prawo
oprzeć się na werdykcie Forsytha. W gruncie rzeczy wiara w jego kompetencje jest dla mnie
kwestią zawodowej odpowiedzialności.
Aleksa gwałtownie odsunęła się od rzymskiej kolumny i stanęła wyprostowana.
- Tylko mi nie mów, że zamierzasz dołączyć to dzieło do kolekcji w hotelu.
- Czemu nie? - Twarz Edwarda, wyraźnie opalona w solarium, przybrała zacięty
wyraz. - Dzieło zaopiniował pozytywnie nie kto inny jak Paxton Forsyth.
- Do diabla, Edwardzie! Nie możesz umieścić Tańczącego satyra w hotelowej
kolekcji.
- Podaj mi chociaż jeden ważny powód.
16
Stanęła przed nim o krok.
- Podałam ci najlepszy możliwy. To nie jest dzieło Icarusa Ivesa.
- Ty tak twierdzisz.
- Owszem, tak twierdzę.
Zaskoczyło ją, jak niewiele jej brakuje do wybuchu. Co za idiotyzm! Przecież musiała
zachować daleko posuniętą ostrożność, żeby nie stracić wszystkiego, co miała nadzieję
zyskać tym przedsięwzięciem.
Tłumaczyła sobie, że Edward naprawdę ma prawo przedłożyć opinię Forsytha nad jej
werdykt. Słusznie zresztą zauważył, że większość ludzi uznałaby za jego zawodowy
obowiązek danie pierwszeństwa renomowanej galerii.
To są interesy, powtórzyła sobie w myślach. Stawką była jej przyszłość. Musiała
zachować spokój. Na pewno nie wolno było zniszczyć nawiązanej od nowa współpracy z
Edwardem Vale’em.
Znali się jeszcze z czasów galerii McClelland. Gdy Aleksa dowiedziała się, że dostał
lukratywne zlecenie wybrania dzieł sztuki z okresu art déco do nowego hotelu Avalon
Resorts, zaproponowała mu, że anonimowo zaopiniuje wszystkie dzieła.
Edward skorzystał z tej okazji. Nikt tak dobrze jak on nie wiedział, jakim wspaniałym
rzeczoznawcą jest Aleksa. Poza tym miał do spłacenia dług wdzięczności. To dzięki niej nie
stał się jeszcze jedną ofiarą galerii McClelland. Dobrze rozumiał, że nie wolno mu o tym
zapomnieć.
Zawarli umowę. Aleksa potajemnie zaopiniowała wszystkie eksponaty jego hotelowej
kolekcji. Właśnie skończyła pracę, a teraz splendory, przynajmniej na początku, miały
spłynąć na Edwarda.
Gdyby wszystko ułożyło się po ich myśli i recenzje były sprzyjające, Edward miał
rozpuścić pogłoskę, że Aleksa pomagała mu w dokonywaniu wyboru. Autorzy recenzji i inni
ludzie, uważający się za ekspertów od art déco, nie mogliby już wtedy odwołać swoich
autorytatywnych opinii o kolekcji bez narażenia się na śmieszność.
Przed Aleksą zamajaczyła wizja różowej przyszłości. Przy odrobinie szczęścia
recenzje i artykuły w największych gazetach i czasopismach czytywanych przez fachowców
ze świata sztuki mogły zapewnić jej następne zlecenia. Zaczną się do niej dobijać prywatni
kolekcjonerzy. Znowu będą dzwonić kustosze muzeów i właściciele galerii.
17
Naturalnie to wszystko musiało jeszcze potrwać. Aleksa była jednak zdecydowana
ostatecznie uwolnić się od pomówienia o fałszerstwo, które zaszkodziło jej karierze.
Wszystko zależy od powodzenia hotelowej kolekcji, pomyślała. Efektowne przyjęcie
inauguracyjne, które zaplanował zarząd hotelu, musiało przyciągnąć tłumy ważnych
osobistości nie tylko z branży turystycznej, lecz również z najróżniejszych muzeów i galerii
na południowo-zachodnim i zachodnim wybrzeżu.
Edward wspomniał jej, że ma być obecny nawet dziennikarz z „Twentieth-Century
Artifact”, magazynu uważanego za biblię amatorów sztuki dwudziestego wieku. Właśnie
autor stałej rubryki tego pisma, zatytułowanej „Notatki dobrze poinformowanego
”
, najbardziej
zaszkodził reputacji Aleksy po upadku galerii McClelland.
Nie, stanowczo nie było jej stać na kłótnię z Edwardem Vale’em.
Z drugiej strony nie mogła też dopuścić do umieszczenia Tańczącego satyra w
hotelowej kolekcji. Zainwestowała w nią zbyt wiele czasu, energii i bezinteresownej pasji. To
był ideał, a przede wszystkim jej kolekcja.
- Rozumiem twoje stanowisko. - Postarała się wyczarować jak najpiękniejszy
uśmiech, który mógłby załagodzić sytuację. - Ale sam powiedziałeś, że na otwarcie hotelu
przyjedzie mnóstwo specjalistów z naszej branży. Po co kusić los? Przecież któryś z nich
może się zorientować, że Tańczący satyr jest falsyfikatem.
Edward pokręcił głową.
- Trudno to sobie wyobrazić, skoro fałszerz zwiódł nawet Paxtona Forsytha. Jakie jest
prawdopodobieństwo tego, że w tłumie gości znajdzie się ktoś obdarzony twoim instynktem?
Nigdy nikogo takiego nie spotkałem.
Nie miała nic do stracenia. Cóż jej pozostało? Mogła tylko błagać.
- Edwardzie, proszę cię. Zdaję się na twoją łaskę. Przez wzgląd na mnie wyłącz tę
rzeźbę z kolekcji.
Spojrzał na nią zbolałym wzrokiem.
- To są interesy. Na Tańczącego satyra poświęciłem niemałą część całego funduszu na
kolekcję. Trask może nie znać się na sztuce, ale na pewno zna się na pieniądzach. Prędzej czy
później ktoś przejrzy wszystkie rachunki. Co mam wtedy powiedzieć? „Przepraszam, panie
Trask, ale wydałem plik pańskich pieniędzy na falsyfikat, który musiałem wyrzucić”?
- Mamy czas. - Aleksa postanowiła poszukać drogi pośredniej między pochlebstwem i
perswazją. - Trask na pewno nie będzie sprawdzać rachunków osobiście. To jest projekt jego
18
firmy. On pewnie nawet nigdy nie zobaczy rachunku. Tym zajmie się księgowość, a to
oznacza wiele miesięcy biurokracji.
Edward się zawahał.
- Nie wiem, Alekso. Z tego, co słyszałem, on osobiście nadzoruje wszystkie piony
swojej firmy.
Rozpaczliwie szukała dobrego wyjścia.
- Posłuchaj, zawrzemy umowę. Obiecaj mi, że włączysz Tańczącego satyra do
kolekcji dopiero po otwarciu hotelu.
- Alekso...
- Niech krytycy sztuki i bywalcy galerii obejrzą pierwszego wieczoru tylko to co
dobre. Daj dziennikarzom szansę napisania recenzji. Poczekaj, aż „Twentieth-Century
Artifact” powie całemu światu, że w hotelu Avalon Resorts & Spa znajduje się wystawa art
déco godna najlepszych muzeów. A potem możesz gdzieś wstawić tę cholerną rzeźbę, jeśli
naprawdę uważasz, że jest oryginałem.
Edward zadumał się nad propozycją i przez chwilę przestępował z palców na piętę.
Aleksa czekała, wsłuchując się w głośne bicie swego serca.
- Pomyślę o tym - zdecydował w końcu.
Odetchnęła i nieco się rozluźniła,
- Dziękuję ci. - Uśmiechnęła się. - Wyświadczysz przysługę sobie samemu, jeśli
usuniesz tę rzeźbę. Jak powiedziałam, nie warto ryzykować, że ktoś odkryje falsyfikat.
- Jesteś jedyną osobą, która uważa, że to nie jest autentyk Ivesa. - Podciągnął rękaw
popielatej marynarki i wzdrygnął się zaskoczony na widok srebmo-czarnej tarczy zegarka. -
Słuchaj, muszę już biec. Mam milion spraw do załatwienia przed przyjęciem.
- Rozumiem.
- Pomożesz mi to załadować, prawda? - Edward pochylił się i złapał Tańczącego
satyra za tylne kończyny.
- Jasne. - Aleksa zacisnęła dłonie na głowie stwora. - Pfuj. Nie jest lekki.
- Nie. - Edward zaczął wycofywać się ostrożnie między stertami towarów do tylnych
drzwi zaplecza. - Aha, dziś rano dojechały czajniczki do herbaty Clarice Cliff. Będą
wspaniale wyglądać w gablocie we wschodnim skrzydle.
19
- Och, wiem. Sama je wybierałam, pamiętasz? Stworzenie reprezentatywnego zestawu
kosztowało mnie wiele miesięcy pracy. A potem musiałam jakoś wyłudzić je od
kolekcjonerów.
- Chciałaś powiedzieć: przekupić kolekcjonerów.
- Dobre okazy rzadko są tanie. - Dźwigając swoją połówkę rzeźby, przesuwała się za
Edwardem w labiryncie artystycznie strzaskanych kolumn, postumentów ze spiralnymi
zdobieniami i skrzydlatych lwów. - Edwardzie, jeszcze co do Tańczącego satyra...
- Otwórz drzwi, dobrze?
- Proszę bardzo.
Opuściła rzeźbę na podłogę i wyminęła Edwarda, by otworzyć drzwi wychodzące na
tyły sklepiku. Rozejrzała się po alejce, która służyła wszystkim użytkownikom sklepów i
galerii, znajdujących się przy Avalon Plaza. Pora była zbyt wczesna, by cokolwiek już
funkcjonowało, lecz Aleksa mimo wszystko wolała się upewnić, że nikt nie kręci się w
pobliżu.
Nie byłoby dobrze, gdyby ktoś zauważył, że razem z Edwardem wynoszą dużą rzeźbę
w stylu art déco z zaplecza Elegant Relic.
Naturalnie wcale nie ukrywali swojej znajomości, ale o dawnej i obecnej współpracy
oboje milczeli jak grób.
- Droga wolna.
Znowu złapała za głowę rzeźby.
Jakoś dodźwigali ją do nieoznaczonej białej furgonetki, stojącej w alejce. Tym razem
to Edward postawił swój koniec rzeźby na ziemi i otworzył drzwi z boku samochodu.
- Gotowa? - spytał.
- Gotowa.
Wsunęli satyra do wnętrza furgonetki i Edward szybko zatrzasnął drzwi.
Aleksa otrzepała ręce z kurzu.
- Edwardzie?
- Tak? - Wyjął z kieszeni kluczyki i szedł już, by usiąść za kierownicą.
- Jeszcze jedno - powiedziała bardzo zdecydowanie.
Edward nieufnie zerknął przez ramię.
- Co takiego?
- Nie dostałam zaproszenia na otwarcie hotelu. Powinno już nadejść.
20
- To prawda.
- Mogłabym skorzystać z tego, które dostali moja matka i Lloyd, bo wyjechali na
miesiąc na Maui. Ale tam jest wyraźnie napisane, że zaproszenie dotyczy pana i pani Kenyon.
- Sprawdzę - obiecał ze zwracającą uwagę skwapliwością.
- Obiecałeś mi. - W tej kwestii należało twardo obstawać przy swoim. Edward miał
wielką wprawę w wykręcaniu się od niemiłych obowiązków, jeśli dało mu się choćby
najmniejszą okazję. - To była część naszej umowy, pamiętasz?
Westchnął.
- Wiem, wiem, ale w ten sposób ryzykujemy. Co będzie, jeśli Trask cię pozna i jakoś
skojarzy ze sprawą fałszerstw w galerii McClelland?
- Powiedziałam ci, że on widział mnie raz w życiu. Dwanaście lat temu i tylko przez
kilka minut. Byłam wtedy chuderlawą nastolatką, a on miał co innego na głowie. Na pewno
mnie sobie nie przypomni, nawet jeśli przypadkiem spotkamy się na przyjęciu. Poza tym nie
może skojarzyć mnie ze sprawą galerii McClelland, chyba że ktoś mu o tym wcześniej powie.
- Nie jestem pewien. - Edward zdawał się powątpiewać. - Słyszałem, że jest absolutnie
bezlitosny wobec tych, których posądza o oszustwo.
- Nikt go nie oszukał. Dostaje to, za co zapłacił.
- Tak, naturalnie - powiedział szybko Edward. - Ale sama dobrze wiesz, że w naszej
branży reputacja jest wszystkim. Jeżeli choćby przemknie mu przez myśl, że ktoś go robi w
konia, jesteśmy zgubieni.
- Nawet jeśli dziwnym zrządzeniem losu zauważy mnie na przyjęciu, nawet jeśli mnie
pozna i w dodatku skojarzy ze skandalem w galerii McClelland, co jest wyjątkowo mało
prawdopodobne, jako że sztuka go nie interesuje, to i tak nie będzie wiedział, że jestem
rzeczoznawcą, który wybierał eksponaty do jego nowego hotelu.
- Hm...
- Nie pisnęłam nikomu ani słówka o tym, że dla ciebie pracuję, a wiem, że ty też
trzymałeś język za zębami. No więc kto miałby powiedzieć Traskowi?
- Chyba masz rację.
Wyczuwając słabość przeciwnika, Aleksa przystąpiła do ataku.
- Posłuchaj, daję ci słowo, że ubiorę się na czarno i będę przez cały czas chować się za
roślinami w doniczkach. Na przyjęcie zjedzie się mnóstwo ludzi. Trask w ogóle się nie
dowie, że tam jestem.
21
Edward popatrzył na nią z dość niezwykłym dla siebie błyskiem w jasnoszarych
oczach.
- Jesteś pewna, że chcesz tam być?
- Żarty sobie stroisz? - Spojrzała na niego oburzona. - Własną krwawicą budowałam tę
kolekcję. To oczywiste, że chcę być na inauguracyjnym przyjęciu. Od początku mówiłam ci,
że to jest dla mnie ważne.
- Myślałem, że może zmieniłaś zdanie - wymamrotał.
- Skąd, u licha, przyszło ci to do głowy?
Edward wzruszył ramionami. Widać było, że marynarka jest w tym miejscu dyskretnie
watowana.
- Od kilku dni dochodzą do mnie wieści, że nie wszyscy w Avalon są zachwyceni
przyjazdem Traska, nawet krótkim - wyjaśnił zakłopotany.
- I co z tego?
Otwierając drzwi szoferki, spojrzał Aleksie prosto w oczy.
- Jednym z ludzi, którzy woleliby, żeby go tu nie było, jest podobno twój ojczym.
- Lloyd nie jest moim ojczymem - odparła machinalnie. - Jest mężczyzną, którego
matka poślubiła po rozwodzie z moim ojcem. To stanowi różnicę, przynajmniej z mojego
punktu widzenia. A skoro już o tym mowa, chciałabym widzieć, co słyszałeś o Trasku i
Lloydzie?
- Bardzo niewiele, słowo daję. - Edward przesłał jej zza kierownicy znaczące
spojrzenie. - Znasz moją dewizę. Nie interesuj się zanadto klientem. Nie mam zamiaru popaść
w szaleństwo.
- Edwardzie, kto ci powiedział o Lloydzie i Trasku?
Znacząco skłonił głowę, wskazując tylne wejścia do dwóch pawilonów znajdujących
się dalej przy tej samej alejce.
- Podsłuchałem rozmowę Joanny Bell z Dylanem Fennem, tym facetem, który
prowadzi księgarnię. Odniosłem wrażenie, że Trask ma jakieś pretensje do ludzi, którzy
kiedyś byli w spółce z twoim ojcem. Zgadza się?
Aleksa zerknęła w kierunku wskazanym przez rozmówcę. Jeden z pawilonów mieścił
popularną galerię Joanna’s Crystal Rainbow, sprzedającą biżuterię z kamieni i kryształu.
Aleksa poznała Joannę wkrótce po otwarciu Elegant Relic. Nie zaprzyjaźniły się, ale
utrzymywały dobrosąsiedzkie kontakty. Joanna była przyrodnią siostrą charyzmatycznego
22
Webstera Bella, właściciela i guru modnego ośrodka metafizycznego, znanego pod nazwą
instytutu Dimensions.
W drugim pawilonie mieściła się księgarnia Spheres, wyspecjalizowana w tematyce
metafizycznej. Prowadził ją Dylan Fenn, będący zarazem jej właścicielem.
Aleksa znów zwróciła się do Edwarda:
- Jakąkolwiek plotkę usłyszałeś, jest spóźniona przynajmniej o dziesięć lat. Nie
zaśmiecaj sobie umysłu.
- Chętnie posłucham tej rady. - Edward przekręcił kluczyk w stacyjce. - Jak
powiedziałem, hołduję polityce nie interesowania się klientem.
- Edwardzie, jeśli chodzi o moje zaproszenie...
- Dobrze już, dobrze. - Uśmiechnął się, pokazując rząd równych białych zębów, dzieło
dentysty. - Jeśli koniecznie chcesz iść na bal, Kopciuszku, załatwię ci wstęp. Pamiętaj tylko,
żebyś nie rzucała się w oczy. Wiem z dobrych źródeł, że Trask na pewno nie jest księciem.
- Nie szukam księcia. Chcę tylko robić to samo co dawniej.
Rysy twarzy Edwarda złagodniały.
- Wiem, Alekso. Tak trzymać. Potrafisz dopiąć swego, jeśli istnieje choćby cień
szansy.
Stała i patrzyła śladem wolno odjeżdżającej furgonetki. Po chwili obróciła się i
schroniła na zatłoczonym zapleczu swojego sklepiku.
Zastanawiała się, dlaczego nie powiedziała Edwardowi, że Tańczący satyr jest nie
tylko doskonałym falsyfikatem. Jest również dziełem Harriet McClelland.
Mac znowu wzięła się do pracy.
23
Rozdział trzeci
N
ajpierw zobaczyła dżipa. Do jego ciemnozielonej karoserii przylgnęła warstwa
zaschniętej gliny, co mogło świadczyć o długiej jeździe. Samochód stał na poboczu drogi
przy Avalon Point. Na jego widok Aleksa raptownie przystanęła.
Nie było nic niezwykłego w tym, że zatrzymał się tutaj turysta. Wkrótce miało zajść
słońce, a o zachodzie widok, jaki rozciągał się z tego miejsca na czerwone słupy skalne i
kaniony, nie miał sobie równych.
Aleksa rozejrzała się w poszukiwaniu kierowcy.
Zauważyła go dopiero po dłuższej chwili. Stał w głębokim cieniu skalnego grzyba.
Natychmiast uświadomiła sobie, że obcy znalazł się po niewłaściwej stronie
niewysokiej metalowej barierki, którą postawiono przed kilkoma laty dla bezpieczeństwa
turystów. Wpadła w przerażenie. Był stanowczo za blisko krawędzi skały.
Wydawał się zresztą całkiem obojętny na czarodziejskie piękno okolicy, płonącej
blaskiem zachodzącego słońca. Aleksa widziała, że wpatruje się zadumanym wzrokiem w
głąb zarośniętego kanionu. W jego skupieniu było coś mrocznego, jakby zajmował się
czytaniem przepowiedni.
Zdarzało się, że nadgorliwi amatorzy fotografowania przesadnie ryzykowali w
poszukiwaniu doskonałego ujęcia zachodu słońca.
- Przepraszam - odezwała się głośno. - Ta barierka stoi tutaj nie bez powodu.
Niebezpiecznie jest ją przekraczać.
Mężczyzna stojący w cieniu bez pośpiechu odwrócił się w jej stronę.
W pierwszej chwili odniosła takie wrażenie, jakby zszedł prosto z obrazu Tamary
Łempickiej.
Artystka, która zyskała sławę jako najważniejsza portrecistka art déco, zachwyciłaby
się takim modelem. Tak przynajmniej uznała Aleksa. Łempicka wspaniale odmalowywała
mroczną, złowrogą, niepokojącą energię emanującą z przedstawionych na obrazie postaci.
Umiała tchnąć w nie skondensowaną zmysłowość i otoczyć je lodowato zimną, tajemniczą
aurą.
24
Ale w tym przypadku artystka nie musiałaby tworzyć złowrogiej iluzji, pomyślała
Aleksa. Wystarczyłoby uchwycić niepokojący realizm tej sceny.
Nagle rozpoznała mężczyznę i z wrażenia zatrzymała się w pół kroku.
Trask.
Dwanaście lat starszy, sroższy, bardziej niebezpieczny, ale bez wątpienia ten sam.
Wydawał się nawet potężniejszy niż wtedy, gdy go ostatnio widziała. Smukły, lecz dobrze
zbudowany, nadal zajmował dużo miejsca. Aż dziw bierze, że światło nie załamywało się, by
otoczyć go aureolą.
Przez chwilę jej się przyglądał.
- Dziękuję za ostrzeżenie - powiedział.
Nie zrobił jednak żadnego ruchu, żeby wrócić na właściwą stronę barierki. To mi do
niego pasuje, pomyślała. Ten człowiek przywykł do stania na krawędzi urwiska. Wystarczyło
na niego popatrzeć, by się o tym przekonać.
Uświadomiła sobie, że z zapartym tchem czeka, czy ją pozna. Ale nie pokazał po
sobie, że pamięta ją ze sceny, która rozegrała się w domu Lloyda przed dwunastoma laty.
Odetchnęła z ulgą.
Podmuch wiatru wytrącił ją z transu. Udało jej się jednak zatrzymać na twarzy
uśmiech przeznaczony dla nieznajomego turysty.
- Powinien pan mimo wszystko wrócić na tę stronę barierki. - Przeraził ją jej
chrapliwie brzmiący głos. Trzymaj się, Alekso. - Czy nie widział pan znaku?
- Owszem, widziałem. - Mówił cicho, lecz dźwięcznie, jak człowiek, który nie musi
grzmieć, żeby zwrócić na siebie uwagę. Ktoś przyzwyczajony do wydawania rozkazów i
pilnowania, by je wykonywano.
Należało skończyć z kuszeniem losu. Aleksa wiedziała, że powinna odejść, zanim
Trask ją pozna. Nie było sensu ryzykować. Szybko opracowała taktykę odwrotu.
- Czy pan się zgubił? Może wskazać panu drogę? - zaproponowała.
Wydal się rozbawiony.
- Wiem, gdzie jestem - odparł.
- W takim razie już pójdę - powiedziała. - Robi się późno.
- Czy można panią podwieźć?
25
- Słucham? Nie. - Zaskoczona, cofnęła się o krok, chociaż mężczyzna wcale nie
próbował do niej podejść. - Chciałam powiedzieć, że dziękuję. Mieszkam niedaleko. Z tej
ścieżki korzystam, żeby trochę się rozruszać. - Boże, co za androny.
Zrobił lekko zdziwioną minę.
- Proszę się nie obawiać. Nie jestem seryjnym mordercą.
Wciąż się uśmiechała.
- Och, oni wszyscy tak mówią.
- Rozumiem, że pani należy do osób, które nie pozwalają się podwozić obcym.
- W naszych czasach żaden inteligentny człowiek nie korzysta z takich propozycji.
- Może wobec tego się przedstawię. Nazywam się Trask. Moja firma jest właścicielem
nowego hotelu w Avalon.
Tylko spokojnie, Alekso.
- Miło mi było pana poznać, panie Trask.
- Sam Trask wystarczy.
- Jasne. Udanego rozruchu hotelu. - Cofnęła się jeszcze o krok. - Wszyscy w mieście
bardzo się nim ekscytują.
- Naprawdę?
- Tak.
- Miło mi to słyszeć.
Nie ufała jego rozbawionym, lecz chłodnym oczom. Przestała uprzejmie się
uśmiechać.
- Witamy w Avalon, Trask.
Szybko odwróciła się i energicznym krokiem zaczęła się oddalać.
- Radzę się pospieszyć - odezwał się za jej plecami stanowczo zbyt cichym głosem. -
Słyszałem, że na pustyni noc zapada szybko. Wkrótce będzie ciemno.
Oparła się chęci, by rzucić się do ucieczki. Szła dalej z ponurą determinacją i
nasłuchiwała, czy usłyszy odgłos silnika dżipa.
Wreszcie rzeczywiście ożył niskim, bulgotliwym warkotem. Nie odwróciła się, ale
zaczerpnęła tchu dopiero wówczas, gdy dźwięk ucichł w oddali.
Wtedy pozwoliła sobie na przyspieszenie kroku.
26
Do jej krwi musiało przeniknąć dużo adrenaliny, bo poczuła mrowienie w stopach i
dłoniach. Było jej jednocześnie gorąco i zimno. Takie uczucie ogarnia kogoś, kto o włos
uniknął śmierci.
Wreszcie stało się. Trask wrócił do Avalon.
27
Rozdział czwarty
W
godzinę później Aleksa, przebrana w czarną atłasową suknię, ożywioną zawiłym
ornamentem art déco w kolorze złotym, wyciągnęła się na jednej ze swoich najcenniejszych
ruchomości, a mianowicie na szezlongu. Smukły, żeliwny mebel pochodził z lat
dwudziestych, był obity czarną skórą, a zdobiły go nóżki i poręcze w kształcie palm.
Szezlong dostała w prezencie od byłej pracodawczyni, którą kiedyś uważała również
za dobrą przyjaciółkę i nauczycielkę. Niestety, została przez nią zdradzona.
Zacisnęła zęby i sięgnęła po aparat telefoniczny. Edward sprawił, że rozmyślała o
Harriett McClelland przez cały dzień. Podnosząc słuchawkę, znowu zobaczyła przed oczami
Tańczącego satyra. Nie myliła się. Musiał być dziełem Mac.
To było w jej stylu, Wysłać falsyfikat swojego autorstwa do galerii Paxtona Forsytha,
prawdziwego bastionu miłośników dwudziestowiecznej sztuki i rzemiosła. Bez wątpienia
chodziło o rodzaj testu. Mac chciała się przekonać, czy brązowy satyr zwiedzie samego
Forsytha. No i naturalnie zwiódł.
- Słucham? - rozległ się w słuchawce ciepły głos Vivien Kenyon.
- To ja, mamo. - Aleksa upiła łyk wina.
- Kochanie, czy coś się stało?
- Nie, skądże. Wszystko w porządku. - Aleksa rozparła się wygodniej na szezlongu. -
Zadzwoniłam, żeby się dowiedzieć, co słychać.
- Maui jest wspaniałe jak zawsze. - Po głosie Vivien można się było domyślić, że się
uśmiecha. - Lloyd naturalnie właśnie gra w golfa. Niedługo wróci. Czy jesteś pewna, że u
ciebie wszystko w porządku? Nie spodziewałam się twojego telefonu.
Aleksa upiła następny łyk białego sauvignon i zapatrzyła się w kubizujący,
geometryczny wzór na czarno-brązowo-żółtym dywanie.
- Poznałam dzisiaj właściciela nowego hotelu - powiedziała.
Nastąpiła krótka chwila milczenia.
28
- Poznałaś młodego Traska?
- Nie nazwałabym go młodym. Już nie. Zresztą może nigdy nie był młody.
- To wszystko jest względne, prawda, kochanie? Ale masz rację, dwanaście lat
musiało zostawić ślad. Ile on ma w tej chwili? Trzydzieści cztery?
- Trzydzieści pięć.
- Pamiętał cię?
- Nie, dzięki Bogu. To zresztą było bardzo niezobowiązujące spotkanie. Nawet mu nie
powiedziałam, jak się nazywam.
- Rozumiem. - Vivien westchnęła. - Prawdę mówiąc, wiedzieliśmy, że on ma
przyjechać na otwarcie hotelu.
- Kiedy przyznasz wprost, że zaplanowałaś urlop w taki sposób, żeby być z Lloydem
na Maui w czasie, gdy Trask będzie w Avalon?
Matka się zawahała.
- Myślałam, że to jest dość oczywiste.
- Bo jest.
- Lloyd mówi, żeby się nie przejmować, ale, moim zdaniem, sytuacja byłaby w
najlepszym razie niezręczna, gdyby spotkali się twarzą w twarz na przyjęciu.
- Zawsze byłaś dyplomatką.
- Zawsze byłam tchórzem. - Vivien zachichotała. - Zresztą ten urlop należał nam się
od dawna.
- Dopiero co wróciliście do domu z rejsu.
Matka puściła tę uwagę mimo uszu.
- Jestem pewna, że Trask już się pogodził ze śmiercią ojca.
Aleksa pomyślała o nim, stojącym po niewłaściwej stronie barierki i spoglądającym w
głąb kanionu poniżej Avalon Point.
- Skąd u ciebie taka pewność?
- To chyba oczywiste. Od paru lat jest zamożnym człowiekiem sukcesu. Ma do
dyspozycji niemałe środki. Gdyby chciał rozgrzebać przeszłość, mógłby to zrobić już dawno.
- Może.
- Nawet nie zadał sobie trudu, żeby chociaż raz przyjechać podczas budowy hotelu -
przypomniała Vivien. - Wszystkim zajmowali się jego ludzie.
Aleksa upiła wina z kieliszka.
29
- To prawda.
- Teraz chce pewnie tylko spełnić wszystkie obowiązki związane z uruchomieniem
hotelu. W najgorszym razie zostanie w Avalon kilka dni.
- Nie sądzę. - W słuchawce zapadła cisza. - Mamo?
- Tak?
- Co właściwie zdarzyło się dwanaście lat temu.
- Jak to co?
- No, bo jeśli on nie pogodził się z przeszłością? Co będzie, jeżeli wrócił do miasta,
żeby narobić nam kłopotów?
- Naprawdę nie przypuszczam, żeby czekał tak długo z powrotem, gdyby myślał o
zemście. - Mimo usilnych starań Vivien nie potrafiła ukryć niepokoju w głosie.
- Byłam wtedy za mała, żeby zwracać uwagę na szczegóły - powiedziała wolno
Aleksa. - Ale pamiętam, że Lloyd był wspólnikiem Harry’ego Traska i jeszcze jednego
człowieka.
- Deana Guthriego.
- Właśnie Deana Guthriego. Tak się tamten nazywał. On jeszcze mieszka gdzieś tu w
okolicy, prawda?
- Tak, oczywiście. Ale ja go nigdy nie lubiłam. Za dużo pije i jest bardzo porywczy.
Już zapomniałam, ile miał żon. Przynajmniej ze trzy. Z ostatnią rozwiódł się kilka miesięcy
temu. Ktoś mówił, że ona jest projektantką biżuterii. Mieszka, zdaje się, w Shadow Canyon.
- Czy z dzisiejszego punktu widzenia wydaje ci się, że Trask mógł mieć rację i jego
ojciec rzeczywiście nie zginął w wypadku?
- Mój Boże, Alekso, nie sądzisz chyba, że Lloyd mógłby... - zaczęła Vivien.
- Nie, naturalnie, że nie - zapewniła ją pospiesznie Aleksa. - To niemożliwe. Ale
gdyby to był Guthrie? Sama powiedziałaś, że za dużo pije i jest porywczy. Czy, twoim
zdaniem, mógł mieć coś wspólnego ze śmiercią Harry’ego Traska?
- W swoim czasie rozmawiałam o tym z Lloydem - cicho odrzekła Vivien. - On
zawsze uważał, że Guthrie nie jest typem zabójcy, nawet jeśli czasem ponoszą go nerwy.
- Lloyd zna się na ludziach.
- Sama najlepiej wiesz - powiedziała łagodnie Vivien.
Aleksa przypomniała sobie, ile cierpliwości i wyrozumiałości Lloyd wykazał w
trudnych latach, które nastąpiły, gdy ona i matka wprowadziły się do jego domu.
30
Co do niej, ostro się buntowała przeciwko temu, by ktokolwiek próbował zająć
miejsce ojca. Lloyd jednakże nigdy nie miał takiego zamiaru. Jej manifestacje lodowatej
obojętności traktował tak samo jak wszystko inne, czyli ze spokojem.
- Ta dziewczynka nie potrzebuje drugiego ojca – powiedział kiedyś do żony. -
Potrzebny jest jej człowiek, który udowodni, że nie wszyscy mężczyźni są tacy sami jak jej
ojciec.
Lloyd był cichy, solidny, godzien zaufania, toteż z upływem lat stał się dla Aleksy
kimś ważnym. To on pokazał jej, jak prowadzić samochód, to on pomagał jej wybrać college
i nauczył podstaw biznesu.
Cierpliwy, solidny, godzien zaufania. Aleksę bardzo zaskoczyło, że czuje się z nim
związana poczuciem lojalności. I że jest gotowa go bronić.
- Ale Lloyd też nie jest nieomylnym sędzią ludzkich charakterów - stwierdziła.
- Co masz na myśli?
- Nie pamiętasz? Dwanaście lat temu powiedział, że Trask więcej się nie pojawi.
- Pamiętam... - Vivien urwała. - I pamiętam, jak ty powiedziałaś, że któregoś dnia
Trask jednak wróci.
- Miałam rację.
31
Rozdział piąty
T
rask pogłaskał stylizowane skrzydła jednego z dwóch masywnych marmurowych
kondorów, które strzegły wejścia na schody.
- Wyglądają tak, jakby spadły z dachu budynku Chryslera - powiedział.
Edward Vale spojrzał nań zbolałym wzrokiem. Była to jednak tylko chwila, zaraz bowiem
przybrał pogodną, acz arogancką minę człowieka wtajemniczonego.
- Uważa się je za znakomity przykład wpływu Azteków i Majów na rzeźbę art déco.
- Ile za nie zapłaciłem?
Zaniepokojony Edward mimo woli drgnął.
- Musiałbym sprawdzić rachunki, ale przypuszczam, że ta para kondorów musiała
kosztować coś około dwudziestu tysięcy.
Tym razem drgnął Trask.
- Dwadzieścia kawałków? Za dwa marmurowe ptaki?
- Mieliśmy szczęście, że w ogóle udało się je kupić - zapewnił go Edward. - Były w
rękach prywatnego kolekcjonera. Gdybym nie miał znajomości na rynku sztuki art déco,
nawet nie wiedziałbym, że są na sprzedaż.
- Pewnie powinienem się cieszyć, że dzięki pańskim znajomościom trafiła mi się para
kondorów, a nie, na przykład, różowych flamingów.
Edward odchrząknął.
- Te ptaki doskonale punktują początek reprezentacyjnych schodów.
Trask cofnął się o krok i przyjrzał jawnie ekscentrycznej linii schodów. Stanowiły one
centralny akcent foyer. Po takich schodach kobiety wystrojone w atłasowe wieczorowe suknie
poruszały się z niewymuszonym wdziękiem w starych filmach z Carym Grantem.
Trask wiedział, że umie na pierwszy rzut oka poznać marzenia, które są realne.
- Ma pan rację, Vale. Te ptaki rzeczywiście pasują do schodów.
Edward nieco się odprężył.
32
- Miło mi, że się panu podoba.
Trask wolno obrócił się na pięcie i omiótł wzrokiem resztę foyer. Misterne żyrandole z
żeliwa i rżniętego szkła rzucały zmysłowe światło na lakierowane stoliki i zamaszyste
krzywizny krzeseł. Był to skończony wszechświat. Foyer pulsowało mrocznym erotyzmem,
tchnęło dekadencją okresu międzywojennego. Jego efekt wzmacniały zabytkowe meble i
dzieła sztuki rozmieszczone w strategicznych punktach hotelu.
Trask wiedział, że gdy goście przekroczą próg, znajdą się w innym miejscu i czasie,
ujrzą świat, w którym można przeżywać niecodzienne romanse i snuć niebezpieczne intrygi.
Kupił marzenie, zapłacił za nie i dostał właśnie to, czego sobie życzył.
- Dobra robota, Vale. Wyglądu na to, że pieniądze mi się zwrócą.
- Dziękuję. - Odprężony Edward promiennie się uśmiechnął. - Chcę powiedzieć, że
zapewnił pan temu hotelowi niepowtarzalny wystrój. Goście będą urzeczeni, jestem tego
pewien.
- Czy wszystkie dzieła sztuki są już na miejscach?
- Tak. - Edward odchrząknął. - Oprócz jednej rzeźby z brązu, którą mamy umieścić w
końcu korytarza zachodniego skrzydła dziś po południu.
- Doskonale. Czyli jesteśmy gotowi.
- Owszem. - Edward uśmiechnął się szeroko. - Zapewniam pana, że jeśli chodzi o
kolekcję sztuki, to przed przyjęciem wszystko będzie na swoim miejscu.
- Cieszę się. Moi specjaliści od wizerunku firmy bardzo liczą na to, że stylowy wystrój
przyciągnie wielu dziennikarzy.
- Rozumiem i jestem przekonany, że właśnie tak będzie.
- Mam nadzieję - mruknął Trask. - Cholernie dużo za to zapłaciłem.
Jego uwagę zwrócił odgłos kroków. Zerknął przez ramię i zobaczył Petego Santanę,
zbliżającego się doń sprężystym krokiem.
Pete pracował u niego od czterech lat. Był towarzyskim, bardzo energicznym
człowiekiem i miał nosa do takich drobiazgów, które potem w przewodnikach decydują o
różnicy między hotelem cztero- i pięciogwiazdkowym.
- Przepraszam, że przeszkadzam. - Pete przystanął. Skwitował obecność Edwarda
skinieniem głowy i spojrzał na Traska. - Za kilka minut mam spotkanie z szefem ochrony.
Będziemy omawiać kwestie parkowania i przepływu ludzi w czasie przyjęcia. Postanowiłem
spytać, czy zechce pan do nas zajrzeć.
33
Trask pokręcił głową.
- Nie, dziękuję. To ty jesteś odpowiedzialny za prowadzenie tego hotelu, Pete. Już ci
powiedziałem, że jestem tu tylko po to, żeby ściągnąć więcej dziennikarzy i ważnych
osobistości. A poza tym mam urlop i chcę odpocząć.
- Jasne. - Swój oczywisty sceptycyzm Pele skrył za profesjonalnym uśmiechem. -
Wobec tego idę na spotkanie. Proszę mi dać znać, gdyby pan czegoś potrzebował.
- Nie jestem tu gościem. Mogę sam o siebie zadbać.
- Jasne - powtórzył Pete. Wydawał się jednak coraz bardziej nieufny. - Aha, jeszcze
jedno - dodał. - W sprawie tych dwóch zaproszeń, na które Glenda miała zwrócić uwagę.
Trask znieruchomiał.
- Co w tej sprawie?
- Rozmawiałem z nią parę minut temu. Guthrie nie zadał sobie trudu, żeby
odpowiedzieć, więc zatelefonowała do jego biura i dowiedziała się, że zdecydowanie nie
wybiera się na przyjęcie.
To ciekawe, pomyślał Trask. Polowanie dopiero się zaczyna, a zwierzyna już szuka
schronienia.
- A co z Kenyonem? - spytał. Kątem oka zauważył, jak Vale sztywnieje. Widać było,
że Avalon jest mieściną, w której nawet przepłacony konsultant artystyczny wie, o czym
ćwierkają miejscowe ptaszki.
- Glenda dostała pisemne podziękowanie od państwa Kenyon - odrzekł Pele. - Zdaje
się, że wyjechali na miesiąc na Hawaje.
Santana wydaje się nie mniej ostrożny niż Vale, pomyślał Trask. Najwyraźniej
wszyscy w Avalon doszli do wniosku, że przyjechał tutaj nie tylko po to, by pomóc w
otwarciu hotelu. Jemu to nie przeszkadzało. Kiedy człowiek chce, żeby wypłynęło coś, co jest
na dnie naczynia z wodą, wystarczy, że pomiesza łyżką.
- W porządku, Pete. Dziękuję za informacje.
- Wszystko gra. Jak mówiłem, proszę dać mi znać, gdyby pan czegoś potrzebował. -
Pete zerknął na Edwarda. - Aha, Glenda dostała od pana w ostatniej chwili prośbę o
uzupełnienie listy gości, więc wysłała zaproszenie również do panny Aleksy Chambers.
- Dziękuję - bąknął Edward.
34
- Nie ma sprawy. - Pete uśmiechnął się. - To jest rutynowa procedura w Avalon
Resorts. Wszyscy najważniejsi podwykonawcy i dostawcy projektu mają prawo zaprosić
gości na inauguracyjne przyjęcie.
- Bardzo miły zwyczaj. - Edward wyjął śnieżnobiałą chustkę i przesunął nią po czole. -
Chyba trochę tu za ciepło. Może warto byłoby wyregulować klimatyzację?
Trask z zainteresowaniem przyjrzał się, jak Edward ociera pot. Na zewnątrz wiosna
była w pełni, słońce grzało z całej siły i temperatura dochodziła do trzydziestu stopni, ale w
foyer panował przyjemny chłód.
- Każę komuś sprawdzić urządzenia - powiedział cicho.
- Och, to tylko taka sugestia. - Edward wątle się uśmiechnął. - Bardzo przepraszam,
muszę sprawdzić, co z tą ostatnią rzeźbą.
Odwrócił się i szybko odszedł w stronę masywnych drzwi ze rżniętego szkła,
stanowiących główne wejście hotelu.
Trask poczekał, aż Vale zniknie. Potem minął oba drogocenne kondory i wszedł na
pierwsze piętro.
U szczytu schodów skręcił w długi korytarz i po miękkim dywanie dotarł do swojego
apartamentu, znajdującego się w głębi zachodniego skrzydła.
Otworzywszy drzwi, znalazł się w pokoju zwracającym uwagę stylową, choć niezbyt
wyszukaną elegancją. W tak zaprojektowanym miejscu nocami uwodzi się kobiety i knuje
niecne spiski.
Przyćmione mleczne światło, sączące się z kinkietów osłoniętych kloszami z
matowego szkła, padało na abstrakcyjne czerwono-złote wzory wymalowane na parawanie.
Cynobrowożółte tkaniny, leżące na meblach, wzmagały wrażenie bogactwa i dekadencji.
Nathan twierdził, że sofa i fotele są replikami mebli pokazanych na Wystawie Paryskiej w
1925 roku. Gdy Trask spytał go, co to była za wystawa, brat jęknął. Trask doszedł więc do
wniosku, że dla art déco musiało to być kluczowe wydarzenie.
Podszedł do czarnego lakierowanego kredensu i zapalił lampę, która wyglądała tak,
jakby żywcem zdjęto ją z maski packarda, model 1927. Ale gdy otworzył drzwi mebla, ukazał
się nagle ultranowoczesny warsztat pracy biznesmena. Trask podniósł słuchawkę telefonu i
wybrał numer.
Po pierwszym dzwonku odpowiedziała Glenda Blaine, jego onieśmielająco skuteczna
szefowa od kreowania wizerunku firmy.
35
- Blaine, słucham - przedstawiła się z szorstką precyzją oficera składającego meldunek
z frontu.
Glenda pracowała u niego od samego początku Avalon Resorts, Inc., lecz mimo to,
ilekroć ją widział, kusiło go, by zasalutować.
- Słyszałem, że wysłaliśmy zaproszenie do niejakiej Aleksy Chambers.
- Tak. W ostatniej chwili dopisano ją do listy gości. Załatwiłam sprawę osobiście.
Trask przyjrzał się zgrabnej marmurowej konsolecie, którą miał przed sobą.
- O ile wiem, o jej dopisanie poprosił konsultant artystyczny.
- Owszem.
- Czy mamy jakieś ślady udziału Aleksy Chambers w naszym projekcie?
- Zaraz sprawdzę.
Trask usłyszał w tle szelest papieru. Natychmiast wyobraził sobie wyjątkowo
racjonalnie zagospodarowane biurko Glendy. Wróciła po kilkunastu sekundach.
- Jest tu lista gości, ale nie widzę żadnych informacji o związku Aleksy Chambers z
naszym projektem. Mam tylko jej adres w Avalon.
- Sprawdź, proszę, czy potrafimy ustalić, na czym polegał jej związek z projektem.
Dowiedz się, czy była dostawcą, czy podwykonawcą.
- Dobrze, proszę pana.
- Aha, Glendo...
- Słucham.
- Zachowaj dyskrecję.
- Pracuję nad kreowaniem wizerunku firmy, proszę pana. - To nie był żart, lecz
zapewnienie profesjonalisty. - Muszę być dyskretna.
- Przepraszam. Po prostu wolałbym, żeby Vale się nie dowiedział o moim
zainteresowaniu nazwiskiem, które umieścił na liście.
- Rozumiem. Mógłby się obrazić. Artystyczne osobowości bywają dość kapryśne.
- Mhm, tak samo jak ludzie interesu.
Glenda nie odpowiedziała natychmiast. Trask zaczął się zastanawiać, czy
przypadkiem jej świetnie zaprogramowany mózg nie odtwarza ich rozmowy, żeby ustalić, czy
należy się roześmiać. Widocznie jednak Glenda doszła do wniosku, że grzecznościowy
chichot nie jest niezbędny, podjęła bowiem rozmowę dokładnie tym samym tonem co przed
chwilą.
36
- Pani Chambers może nie mieć w ogóle nic wspólnego z naszym projektem -
uprzedziła go. - Zna pan architektów i projektantów wnętrz. Często wykorzystują swój
przywilej zapraszania gości po to, by pokazać swoje dzieła klientom, przyjaciołom i rodzinie.
Inauguracyjne przyjęcie to dla nich wspaniała okazja.
- Zdaję sobie z tego sprawę. W każdym razie oddzwoń, kiedy się dowiesz, do której
kategorii zalicza się pani Chambers.
- Dobrze, proszę pana.
Trask wolno odłożył słuchawkę. Wyprostował się i przeszedł po miękkim dywanie do
drzwi na balkon.
Gdy przekręcił ozdobną gałkę, natychmiast poczuł na twarzy powiew wiatru,
delikatny jak jedwabna apaszka i nasycony zapachem pustyni.
Ciekawiło go, czy ojcu spodobałby się ten hotel. Ale choć był przekonany, że znajdzie
w Avalon odpowiedzi na różne pytania, to wiedział, że ta kwestia pozostanie otwarta.
Nathan sporządził projekt oparty na pierwotnych założeniach Harry’ego. Hotel
powstał na zrębach dawnego Avalon Mansion, zbudowanego w latach trzydziestych przez
byłego gangstera, który po zniesieniu prohibicji wycofał się z interesów i przeniósł do
Arizony.
Zdaniem Nathana, ostateczny wynik stanowił skrzyżowanie stylu Franka Lloyda
Wrighta z hiszpańskim stylem kolonialnym. Natomiast dla Traska było to urzeczywistnienie
scenerii, hollywoodzkich filmów z lat trzydziestych. I nawet mu to odpowiadało. Znał moc
porywającego marzenia.
Na dole woda w basenie o fantazyjnie rzeźbionym obmurowaniu połyskiwała
odcieniami słońca chylącego się ku zachodowi. Dalej ciągnął się pas zieleni, fairway
prowadzący do dwunastego dołka na polu golfowym, należącym do Red Canyon Country
Club. Tłem dla tych wybryków cywilizacji była surowa, ponadczasowa elegancja rdzawych
wałów i kamiennych wież pustyni.
Trask spędził całe życie nad Pacyfikiem, na pochmurnym, chłodnym północno-
zachodnim wybrzeżu, zdawało mu się więc, że tracące surrealizmem urwiska i kaniony
Avalon powinny być dla niego całkowicie obce. Był zupełnie nieprzygotowany na wrażenie,
jakie wywarło na nim to miejsce, gdy przyjechał tu przed trzema dniami. Wciąż nie bardzo
rozumiał, dlaczego w wieku trzydziestu pięciu lat nagle poczuł dziwny pociąg do scenerii
rodem z filmów science fiction.
37
Dwanaście lat temu ta sama sceneria wcale mu się nie podobała. Spędził wtedy w
Avalon piekielne czterdzieści osiem godzin. Załatwiał sprawy związane z pogrzebem ojca,
pocił się na myśl o przyszłości i walczył z ciężkimi wyrzutami sumienia. Jedynym uczuciem,
które zapamiętał z tamtych dni, był gniew.
Tym razem jednak wszystko wydawało mu się inne. Od razu, od pierwszego dnia, gdy
przy urwisku Avalon Point spotkał tę kobietę o kryształowo przejrzystym spojrzeniu.
Znowu przemknął mu przed oczami jej obraz. Przypomniał sobie jej czarne, lekko
podwinięte przy uszach włosy, nos o charakterystycznym kształcie i turkusowe oczy, z głębi
których promieniowały powaga i nieufność.
Gdy się oddalała, zapewne nie zdając sobie sprawy ze zmysłowości swoich ruchów,
marzył o pełni księżyca i sypialni, w której mieszają się erotyczne zapachy.
Nie miała srebrnej bransoletki z turkusami, jakie nosiło w Avalon pół miasta. Należało
więc przypuszczać, że nie należała do klienteli instytutu Dimensions.
Potem nagle przemknęło mu przez głowę, że jeszcze czegoś z biżuterii zabrakło mu na
jej ręce. Ślubnej obrączki.
I nagle zobaczył ten sam obraz co trzy dni temu na Avalon Point.
Chuderlawa nastolatka z wielkimi spłoszonymi oczami. Tamtej nocy przed
dwunastoma laty śmiertelnie się go bała, lecz mimo to podeszła do telefonu i kazała mu
opuścić dom Kenyona. Wiedział, że tej determinacji nigdy nie zapomni.
Dzięki prywatnemu detektywowi, którego zatrudnił przed kilkoma miesiącami, znał
nazwisko pasujące do tej twarzy.
Aleksa Chambers.
Dlaczego, u diabła, chciała się wkraść na jego przyjęcie?
38
Rozdział szósty
M
yślę, że załatwiliśmy sprawę sklepów przy Avalon Plaza. - Aleksa odłożyła
długopis i sięgnęła po filiżankę herbaty. - Coś jeszcze?
- Nie sądzę - powiedział Foster Radstone i również sięgnął po filiżankę, błyskając przy
okazji charakterystyczną srebrną bransoletą instytutu Dimensions z niepowtarzalnym
skomplikowanym wzorem z turkusów. - Nie widzę niebezpieczeństwa poważnych
konfliktów. W instytucie prawdziwy ruch zacznie się dopiero w sobotę o ósmej wieczorem.
Przyjezdni będą mieli mnóstwo czasu, żeby dojechać z centrum, wysłuchać prelekcji
Webstera i obejrzeć pokaz sztucznych ogni.
- Czy parkowanie w okolicach instytutu może sprawić kłopoty? - Aleksa, siedząca po
drugiej stronie tego samego stolika w Café Solstice, zamknęła teczkę z dokumentacją
przygotowań do festiwalu Wiosna w Avalon. - Wszyscy ważni ludzie twierdzą, że na
festiwalowy weekend przyjedzie w tym roku wyjątkowo dużo gości.
Na Posterze nie zrobiło to wrażenia.
- Damy sobie radę. W razie tłoku mamy mnóstwo wolnego miejsca poza ogrodzeniem.
Zielona markiza, osłaniająca taras kawiarenki, chroniła przed słonecznym żarem.
Robiło się późno. Większość bywalców wpadających tu na lancz wróciła już do swoich zajęć.
Teraz przyszedł czas klientów pobliskich sklepów, którzy w przerwie zakupów wstępowali na
orzeźwiającą filiżankę herbaty, jednej z wielu mieszanek, które osobiście przygotowywał
Stewart Lutton, właściciel Café Solstice.
Aleksa szukała w myślach pretekstu, który pozwoliłby jej wrócić do Elegant Relic.
Nie lubiła częstych spotkań z Fosterem, do których zmuszały ją obowiązki w komitecie
festiwalowym. Wcale nie chciała wejść w skład tego komitetu. Zrobiła to dopiero za namową
matki i Lloyda.
- To dobry sposób na rozszerzenie kręgu znajomych - powiedziała Vivien.
- I na nawiązanie kontaktów przydatnych w interesach - dodał Lloyd.
39
Oboje, o czym Aleksa doskonale wiedziała, mieli nadzieję, że w ten sposób pozna
jakiś wzór męskości i może wreszcie umówi się na randkę.
Tymczasem skończyło się na spędzaniu długich godzin z Fosterem Radstone’em,
finansowym guru instytutu Dimensions.
Że też musiała trafić akurat na jedynego mężczyznę, z którym wcześniej spotykała się
prywatnie po powrocie do Avalon.
To mnie nauczy, żeby się nie pchać, gdzie nie trzeba, pomyślała ze złością.
Zakończyli omawianie spraw i Foster wyciągnął się swobodnie na krucho
wyglądającym krzesełku, oparłszy stopę o kolano drugiej nogi. Wcale nie zdradzał chęci
szybkiego oddalenia się i odbycia spotkań z innymi członkami komitetu organizacyjnego,
którzy znajdowali się w tej chwili w bardzo różnych punktach miasteczka. Przeciwnie,
wydawało się, że popołudnie zamierza spędzić pod kawiarnianą markizą.
- Przygotowania do targów metafizycznych zakończone? - spytała Aleksa bardziej po
to, by cokolwiek powiedzieć, niż ze szczerego zainteresowania.
Targi, przyciągające barwny tłum samozwańczych jasnowidzów, wróżów, badaczy
aury, telepatów i mediów, stanowiły bardzo popularną część festiwalu. Co roku ściągały
tysiące ludzi do instytutu, który dysponował odpowiednim terenem do ich organizacji.
- Mamy dwa razy więcej stoisk niż w zeszłym roku - powiedział wielce
usatysfakcjonowany Foster. - Webster jest zadowolony.
W to Aleksa nie wątpiła. Każdy, kto przyjeżdżał na targi, był potencjalnym
uczestnikiem seminariów instytutu. Mimo metafizycznego sztafażu instytut Dimensions był w
istocie zwykłym przedsiębiorstwem. Od lat przodował w okolicy pod względem liczby
oferowanych miejsc pracy. Teraz jego pozycję zajął nowo otwarty hotel.
- W przyszłym roku komitet powinien uruchomić wahadłową linię autobusową
między centrum miasta i instytutem - powiedziała Aleksa.
Foster uśmiechnął się do niej aprobująco.
- Masz absolutną rację. W przyszłym roku na pewno się nad tym zastanowimy.
Uśmiech Fostera powinien był jej sprawić przyjemność. Tymczasem nie wiadomo
dlaczego chciało jej się zgrzytać zębami.
- No, to za zakończenie spotkań komitetu - zażartowała, wznosząc toast filiżanką
herbaty. - Ja na przykład już nie mogę się doczekać, kiedy będzie po wszystkim.
40
- Wiem, że w przygotowanie festiwalu wkłada się dużo ciężkiej pracy, ale zdaje mi
się, Alekso, że tego właśnie ci trzeba. To dobrze, że zaczęłaś się udzielać.
Jak zwykle jego uwaga, wypowiedziana w dobrej wierze, strasznie ją zirytowała.
Aleksa była przekonana, że Foster zachowuje się wobec niej protekcjonalnie.
Powtórzyła sobie w myślach, że prawa ręka Webstera Bella musi sprawiać wrażenie
pewnego siebie osobnika o rozwiniętej percepcji pozazmysłowej. Czego innego można się
spodziewać po kimś, kto jest numerem dwa w ośrodku zajmującym się metafizyką?
Chcąc oddać Fosterowi sprawiedliwość, musiała zresztą przyznać, że stanowi żywy
przykład wrażliwego mężczyzny ery New Age. W dodatku był wykształcony. Na pierwszej
randce zręcznie wplótł do rozmowy informację, że ma dwa magisteria, z filozofii i
zarządzania.
Nie dała się tym olśnić. W głębi duszy wiedziała, że wcale nie jest głupsza od niego,
No, może nie tak oświecona, ale na pewno równie bystra.
Na drugiej randce spytała go, dlaczego ze swoim wykształceniem został wiceguru w
metafizycznym interesie. Kiedy wyjaśnili już sobie błędność takiej nieadekwatnej i
nieoświeconej terminologii, Foster wygłosił dwugodzinny wykład na temat znaczenia
duchowych poszukiwań we współczesnym świecie.
- W końcu więcej dobra i pożytku będzie z mojej pracy w instytucie, niż byłoby,
gdybym zajął się karierą akademicką albo biznesem - zakończył z przejęciem.
Przez mniej więcej dobę po tej rozmowie Aleksa czuła się osobą przerażająco płytką i
nieoświeconą. Ale potem jej przeszło.
Do niezliczonych zalet Fostera należało również to, że był przystojny. Nawet trochę za
przystojny, pomyślała Aleksa. Ale może ona była tylko zbyt wybredna.
Widywała jego zdjęcia w publikacjach instytutu i od czasu do czasu w „Avalon
Herald”. Był bardzo fotogeniczny. Na fotografiach wspaniale wychodził lekko przydymiony
odcień jego złocistobrązowych włosów i heroiczny profil. Natomiast w kontaktach osobistych
jego największy atut stanowiło niewyobrażalnie szczere spojrzenie bursztynowych oczu,
którymi potrafił przekonać każdego rozmówcę, że jest głęboko zainteresowany jego losem.
Seminaria Fostera cieszyły się - zwłaszcza wśród kobiet - prawie tak wielką
popularnością jak zajęcia samego Webstera Bella.
Aleksa przeżyła głębokie zaskoczenie, gdy wkrótce po rzuceniu przez nią seminarium
poświęconego medytacji Foster zaprosił ją na kolację. Od razu jednak wyczuła, że ta
41
znajomość skończy się dla niej tak samo jak wszystkie inne: płaczem, a nie fanfarami. I miała
rację.
- Czy zastanawiałaś się nad wzięciem udziału w jeszcze jednym seminarium? - spytał
Foster.
- Nie.
- Naprawdę uważam, że powinnaś skorzystać z naszych intensywnych kursów,
Alekso.
- Wiem, że masz dobre chęci, ale ostatnio pracuję na okrągło. Poza tym metafizyka
jest nie dla mnie.
- Jest dla wszystkich. - Przesłał jej krzepiący uśmiech. - Musisz przyznać, że za
pierwszym razem nie dałaś programowi szansy na skuteczne oddziałanie.
- To prawda, zrezygnowałam po trzech tygodniach.
- Do osiągnięcia pełnych efektów potrzeba znacznie dłuższego czasu, zwłaszcza takiej
osobie jak ty.
- Jak ja?
- Obserwowałem cię, gdy chodziłaś na nasze zajęcia. Masz przed sobą długą drogę,
Alekso. Musisz się nauczyć, jak dopuszczać do siebie uczucia, żyć tu i teraz, korzystać z
wolności.
- Dziękuję, ale dobrze radzę sobie bez tego.
- Mogłabyś radzić sobie jeszcze lepiej. Tylko o to mi chodzi. - Foster pochylił się ku
niej. - Masz w sobie moc, dzięki której mogłabyś stać się naprawdę wolna. Czemu jej nie
spożytkować?
- Bo jestem jedną z tych biednych, nieszczęsnych sztywniaczek, które muszą, zarabiać
na życie. - Aleksa zerknęła na zegarek. - A skoro o tym mowa, to przyszedł czas, żebym
wróciła do sklepu. Kerry będzie się martwić, gdzie się podziałam.
- Proszę cię tylko o jedno. Pomyśl jeszcze o ponownym zapisaniu się na seminarium
medytacji z przewodnikiem duchowym. Musisz się otworzyć na fale pozytywnej energii.
Wiele tracisz przez to, że pozwalasz negatywnym siłom władać swoją świadomością.
Wielki ciemny kształt przysłonił słońce. Aleksę ogarnęło nagłe przeczucie. Nie
musiała podnosić głowy, żeby wiedzieć, kto stanął obok.
- Czy przeszkadzam? - spytał Trask.
- Właśnie mówiliśmy o negatywnych siłach - mruknęła.
42
- Słucham? - Spojrzał na nią z uprzejmym zainteresowaniem. - Obawiam się, że nie
całkiem zrozumiałem.
Spojrzała na niego, celowo robiąc dość nieprzytomną minę.
- Czyżbyśmy się znali? Ach tak, przypominam sobie. Avalon Point. Pan ma coś
wspólnego z tym nowym hotelem.
W zielonych oczach Traska zapłonęły wesołe ogniki. Pozdrowił ją uniesieniem
filiżanki z kawą, którą trzymał w dłoni.
- Widzę, że muszę popracować nad robieniem dobrego wrażenia od pierwszej chwili.
Aleksa spłonęła rumieńcem. Na szczęście nie musiała się silić na ciętą ripostę. Foster
już stał przed Traskiem z wyciągniętą ręką.
- Foster Radstone z instytutu Dimensions. Chyba jeszcze nie mieliśmy przyjemności
się poznać.
- Trask. Jak pani słusznie zauważyła, mam coś wspólnego z nowym hotelem.
Foster zachichotał.
- Krótko mówiąc, jest pan jego właścicielem. Witamy w Avalon, panie Trask.
Rozumiem, że znacie się z Aleksą.
- Owszem, poznaliśmy się.
Aleksa stężała. Zagadkowy wyraz jego oczu bardzo ją zaniepokoił. Poznał ją czy nie?
Ta niepewność była dla niej nieznośna.
Postanowiła przejąć inicjatywę.
- Akurat wtedy spieszyłam się do domu – powiedziała obojętnie. - Chyba nawet się
nie przedstawiłam.
- Owszem. Ale była pani wytrącona z równowagi.
Zmarszczyła czoło.
- Wytrącona z równowagi?
- Nie podobało się pani, że stoję po niewłaściwej stronie barierki, pamięta pani?
Proszę mi powiedzieć, czy regularnie patroluje pani tę okolicę w poszukiwaniu turystów,
którzy nie stosują się do zakazów?
Kątem oka zauważyła zdumioną minę Fostera. Musiała bardzo uważać, żeby znowu
się nie zaczerwienić.
- Nazywam się Aleksa Chambers - przedstawiła się zdecydowanie.
Trask skłonił głowę.
43
- Miło mi panią spotkać. Ponownie.
Nie wydawało się, by ją poznał. Wciąż przyglądał się jej z tym samym chłodnym
rozbawieniem.
Przypomniała sobie, że musi zaczerpnąć tchu. Wszystko w porządku. Nie ma powodu
do zmartwienia. Trask jeszcze nie skojarzył jej z Lloydem. Siedział w Avalon już kilka dni, a
mimo to nazwisko Chambers nic dla niego nie znaczyło. Mogła się odprężyć.
- Czy pani zawsze przestrzega wszystkich zasad, panno Chambers? - spytał.
Uświadomiła sobie, że do niedawna właśnie tak było. Zanim uknuła plan, który miał
jej zapewnić powrót do zawodu, nigdy nie miała silnego bodźca, który skłoniłby ją do
łamania zasad. Wbrew opinii jej byłej terapeutki to nie lęk powstrzymywał ją przed
podejmowaniem ryzyka. Po prostu do tej pory nie zdarzyło się jej czegoś chcieć aż tak
bardzo, by cel uświęcał środki.
- W odróżnieniu od niektórych jestem zdania, że zasady mają swoje uzasadnienie.
- Naturalnie. Są po to, żeby je łamać.
- Na szczęście nie wszyscy podzielają pański pogląd - odparła przez zęby. - Może się
to panu nie podobać, ale zasady są jak klej, który spaja cywilizacje.
- Nie twierdzę, że trzeba łamać wszystkie zasady - oświadczył Trask. - Mam na myśli
tylko te, które mi przeszkadzają.
Uśmiechnęła się groźnie.
- Proszę mi powiedzieć, czy wiele z nich panu przeszkadza?
Wzruszył ramionami.
- Przyznaję, że na autostradzie życia zdarza mi się czasem lekceważyć ostrzegawcze
barierki.
Foster przeniósł wzrok z Aleksy na Traska i z powrotem. Miał dość zdezorientowaną
minę.
- Chyba nie zrozumiałem pointy. O co chodziło z tą barierką?
- W dniu, kiedy tu przyjechałem, pani Chambers zauważyła mojego dżipa na Avalon
Point - wyjaśnił Trask. - Stałem po niewłaściwej stronie barierki i to ją bardzo zaniepokoiło.
- Rozumiem.
- A potem zaproponowałem, że podwiozę ją do domu. - Trask przyglądał się twarzy
Aleksy. - Ale powiedziała, że niebezpiecznie jest wsiadać do samochodów obcych ludzi.
Foster uśmiechnął się ze zrozumieniem.
44
- Już mam obraz sytuacji. Najwyraźniej zaszło drobne nieporozumienie. A pan
zapewne zatrzymał się przy Avalon Point, żeby obejrzeć okolicę? Niewiarygodny widok,
prawda?
- Nie oglądałem okolicy - odparł Trask.
Aleksa uniosła brwi.
- Podejrzewam, że tutejszy krajobraz musi być szokujący dla kogoś, kto przyjechał z
Seattle.
- Jest inny.
Foster zmienił temat z dyplomatyczną pewnością siebie, której Aleksa mogła mu tylko
pozazdrościć.
- Gratuluję nowego hotelu - powiedział. - To będzie największa atrakcja Avalon.
Trask skinął głową.
- Dziękuję. Jesteśmy bardzo zadowoleni z wyniku.
- Wybraliście doskonały okres na otwarcie - entuzjazmował się Foster. - Festiwal
Wiosna w Avalon jest u nas najważniejszym wydarzeniem roku. Do miasta zjedzie mnóstwo
gości.
- Myślę, że to rzeczywiście będzie dobry początek. Oficjalnie hotel otwiera podwoje
dwa dni po inauguracyjnym przyjęciu. Mamy już dużo rezerwacji nie tylko na czas festiwalu,
lecz również na następne kilka miesięcy.
Foster skinął głową.
- To mnie nie dziwi. Avalon nabiera dużego znaczenia na południowym zachodzie
Stanów. Pozytywna energia wirów w tym rejonie sprawia, że jest to bardzo szczególny punkt.
- Najogólniej mówiąc, metafizyka jest mi raczej obca. - Trask zerknął na Aleksę. - Ale
wierzę w to, że wszystko w końcu trafia na swoje miejsce.
- To dość ciekawe - stwierdził Foster, przybierając ton wykładowcy. - Pańskie
przekonanie opiera się na starożytnej karmicznej doktrynie, według której wszystkie uczynki
mają swoje następstwa nie tylko w świecie materialnym, lecz również w sferach osobowej i
metafizycznej.
Trask nie spuszczał oka z Aleksy.
- W tłumaczeniu oznacza to prawdopodobnie, że żaden dobry uczynek nie pozostaje
bez kary.
45
- Będę o tym pamiętać w przyszłości, jeśli znów zobaczę pana po niewłaściwej stronie
barierki - powiedziała Aleksa. - Jak długo zamierza pan zatrzymać się w Avalon?
- Dopóki wszystkiego nie załatwię.
Aleksa byłaby gotowa przysiąc, że poczuła zimny podmuch wiatru na tarasie. Ale
falista krawędź zielonej markizy nawet nie drgnęła.
Igra sobie, pomyślała. Ale po co? Czyżby plotki były prawdziwe? Czyżby wrócił do
Avalon, żeby się zemścić?
Trask skosztował kawy i skrzywił się smutno.
- Poszukiwania trwają.
Aleksa stężała.
- Jakie poszukiwania?
- Odkąd tutaj przyjechałem, szukam znośnej kawy. Jak dotąd bez powodzenia.
Foster wybuchnął śmiechem.
- Słyszałem, że mieszkańcy Seattle mają obsesję na punkcie kawy.
Aleksa znowu uniosła brwi.
- Café Solstice słynie z dobrej herbaty. Właściciel osobiście sporządza mieszanki. Jeśli
chce się pan napić kawy, to przyszedł pan w złe miejsce.
- Czyli mam kłopot.
- Na to wygląda. - Aleksa zniecierpliwiła się tą rozmową. Wzięła ze stolika teczkę i
wstała. - Powiedział pan, że metafizyka jest panu raczej obca, ale skoro obojętnie odnosi się
pan również do naszych widoków i herbaty, to być może nie pozostanie pan w Avalon zbyt
długo.
- To zależy.
- Od czego?
- Od tego, czy znajdę tu coś poza widokami i herbatą. Coś, do czego nie będę odnosił
się obojętnie.
46
Rozdział siódmy
S
trażnik wypił ziołowy napar i przyglądał się, jak promienie zachodzącego słońca
nadają kanionom i wysokim skałom Avalon odcienie rdzy i krwi.
Zbliżał się wieczór. Jeszcze trochę, i kontury rzeczywistości się zatrą, zmienią,
osiągną nowy wymiar.
Tam, w sferze wyższej świadomości, siła i kierunek wirów energii są lepiej widoczne i
łatwe do zanalizowania. Jeśli ktoś ma odpowiednie predyspozycje, a Strażnik je miał, potrafi
dostrzec głęboko ukryte prawdy.
Wiry szalały, czego zresztą można było się spodziewać. Przecież zapowiedzi
przyjazdu Traska były widoczne od wielu miesięcy. Nagle załamała się harmonia sił w tym
rejonie. Skupiska negatywnej energii dążyły do uzewnętrznienia.
Sytuacja była niebezpieczna, równowaga wirów została zakłócona. Ale Strażnik
upajał się tym niebezpieczeństwem, czerpał z niego moc.
Zapadł jeszcze głębiej w trans, znalazł miejsce, w którym pulsowała i kłębiła się
energia w najbardziej nieuchwytnej postaci.
Wkrótce, gdy nadeszła właściwa chwila, Strażnik poddał się wirującym siłom i wydal
głośny, wstrząsający krzyk seksualnego spełnienia, który odbił się wielokrotnym echem od
ścian pieczary.
Minęło aż dwanaście lat, odkąd zdarzył mu się podobny, naprawdę dobry orgazm.
47
Rozdział ósmy
D
otrzymała obietnicy danej Edwardowi. Na inauguracyjne przyjęcie w hotelu ubrała
się na czarno i gdy tylko znalazła się w foyer, postarała się wtopić w otoczenie.
Jak duch przesuwała się po obrzeżach ludzkiej ciżby, nasłuchując strzępków rozmów.
Przez cały czas miała na oku Traska i pilnowała, żeby dzieliło ich morze ludzi albo dżungla
doniczkowej roślinności.
W tłumie dostrzegła kilka znajomych twarzy. Wymieniła ukłony z kilkorgiem
znajomych Vivien i Lloyda, przesłała uśmiechy mijanym klientom Elegant Relic. Naturalnie
przyszło wiele miejscowych osobistości, w tym pani burmistrz z mężem, ale wielu gości było
przyjezdnych. Oprócz zespołów architektów, projektantów wnętrz i budowniczych, którzy
byli twórcami hotelu, zjawili się także przedstawiciele licznych firm i organizacji
turystycznych.
Dotarli zaproszeni reporterzy z Tucson i Phoenix, a także dziennikarz z „Twentieth-
Century Artifact”.
W takim tłoku łatwo było pozostać niezauważonym. Aleksa powtarzała sobie więc, że
nie ma powodu do niepokoju i że musi tylko uważać na Traska.
Przez cały czas dobrze wiedziała, w którym punkcie foyer Trask się znajduje. Szósty
zmysł ostrzegał ją za każdym razem, gdy naturalne przypływy i odpływy tłumu znosiły go
zbyt blisko.
Pomyślała, że szansa przypadkowego skrzyżowania dróg jest minimalna. Nawet
gdyby chciała podejść do Traska, musiałaby się nad tym napracować. Jako gospodarz tego
zgromadzenia był nieustannie otoczony wianuszkiem ludzi.
Wysoka, przystojna kobieta w średnim wieku, mająca na nosie okulary do czytania w
czerwonej oprawce, a na głowie prostą praktyczną fryzurę, nie odstępowała Traska ani na
krok. Aleksa doszła do wniosku, że jest to wspomniana przez Edwarda Glenda Blaine,
specjalistka od kreowania wizerunku firmy.
48
W centrum uwagi znajdował się oczywiście Trask, ale nie był on jedyną atrakcją
przyjęcia. Wielu gości, którzy nie mogli się do niego dopchać, otoczyło ciasnym kręgiem
Webstera Bella, szefa instytutu Dimensions.
Aleksa przystanęła pod filarem i przez chwilę obserwowała Bella. Zdarzało jej się
zamienić z nim kilka słów, gdy odwiedzał swoją przyrodnią siostrę Joannę w galerii przy
Avalon Plaza. Zawsze czarował wdziękiem i galanterią.
Trudno było nie zauważyć Webstera, gdziekolwiek się znalazł. Wysoki i energiczny, o
wyrazistej, pociętej bruzdami, opalonej twarzy, której pozazdrościłby mu niejeden legendarny
rewolwerowiec z Arizony, miał to coś, co zwykło się nazywać prezencją.
Musiał być świeżo po sześćdziesiątce. Siwe włosy wiązał na karku czarnym
rzemykiem. Do efektownej czarnej koszuli i czarnych spodni nosił szeroki srebrny pas,
nabijany turkusami. Na szyi miał coś w rodzaju ryngrafu, także srebrnego z turkusami, a na
przedramieniu bransoletę.
Wielu gości nosiło podobne bransolety. Były one modne wśród miejscowych, a
chętnie kupowali je także szukający pamiątek turyści. Aleksa pomyślała o tej, która, dostała
od Fostera. Był to kosztowny egzemplarz, wykonany z prawdziwego srebra i pięknych
kamieni, całkiem inny niż masówka sprzedawana turystom. Ostatnio spoczywała ona jednak
na samym dnie szuflady z biżuterią.
- O, jesteś, Alekso. - Edward, imponujący nieskazitelnie białym smokingiem, stanął
nagie u jej boku. - Osobiście na ogół nie trawię takich guru, ale muszę przyznać, że
Bell wygląda całkiem, całkiem. W każdym razie robi wrażenie nie byle kogo.
Aleksa uśmiechnęła się szeroko.
- Podejrzewam, że w każdym guru, który odniósł sukces, musi drzemać showman.
- To prawda. - Edward włożył sobie do ust kanapkę. - Jestem trochę zdziwiony tym, że
zaproszono go na otwarcie hotelu Traska.
- Zawodowa uprzejmość - powiedziała Aleksa. - Jeśli nad tym pomyślisz, dojdziesz do
wniosku, że oni obaj są w tej samej branży, hotelowej.
- Masz rację. Z tego, co słyszałem, instytut ma corocznie prawie tyle samo płatnych
gości co duży hotel.
- Bell i Trask mają jeszcze coś wspólnego - dodała Aleksa. - Obaj zaspokajają
potrzeby najbogatszego sektora rynku. Bycie modnym ma swoją cenę. Tydzień w instytucie
kosztuje prawie tyle samo co tydzień w Avalon Resorts.
49
- Gdybym miał wybierać, wolałbym spędzić tydzień w Avalon Resorts niż dwa
tygodnie w instytucie. - Edward się otrząsnął. - W hotelu gość przynajmniej nie musi jeść tofu
i medytować.
- Masz rację. - Aleksa obróciła się i stanęła z nim twarzą w twarz. - A teraz proszę o
chwilę szczerości. Co ludzie sztuki mówią o mojej kolekcji?
- Szaleją z zachwytu. - Edward zachichotał. - Szkoda, że nie słyszałaś dziennikarza z
TCA. Wyraża się w samych superlatywach o głębi i różnorodności eksponatów. Nikt jeszcze
o tym nie wie, ale odniosłaś oszałamiający sukces, moja droga. Tymczasem naturalnie chwała
spływa na mnie.
Aleksa bardzo się ożywiła. Obudziła się w niej nadzieja.
- Na razie jakoś to zniosę.
- Oprowadzę teraz tę grupkę po wschodnim skrzydle. Chcę im pokazać tkaniny
Deskeya i szkło SteubenGlass Work. - Puścił do niej oko. - Chcesz iść za nami i podsłuchać,
jakie są wrażenia?
- Nie, dziękuję. Zamierzam sama się oprowadzić.
- Tylko uważaj, żebyś nie wpadła na Traska.
- Nie martw się - odparła Aleksa. - Dziś wieczorem jest za bardzo zajęty gośćmi, żeby
mnie zauważyć.
- Pewnie masz rację, ale pamiętaj, że nie wolno nam ryzykować.
- Tym też się nie martw. Wiem z wiarygodnego źródła, że należę do ludzi, którzy
unikają ryzyka.
- Kto ci to powiedział?
- Moja terapeutka.
Edward przesłał jej powątpiewające spojrzenie.
- Jeśli tak bardzo unikasz ryzyka, to co tutaj robisz?
Zacisnęła dłoń na pasku wieczorowej torebki.
- To jest dla mnie bardzo, bardzo ważne.
Edward spojrzał na nią ze zrozumieniem.
- Czasem jednak warto zaryzykować, hm?
- Właśnie.
- Nie martw się, Alekso. Wszystko się ułoży. Sama zobaczysz. Jeszcze kilka miesięcy,
i znowu będziesz w branży.
50
- Tym razem na własnym rozrachunku - zapowiedziała. - Po tym, jak Mac zostawiła
mnie wilkom na pożarcie, wolę sama być swoim szefem.
- Nie mogę cię winić za takie wnioski. - Powoli zaczął się oddalać.
- Edwardzie?
Przystanął i zerknął na nią przez ramię.
- Hę?
Uśmiechnęła się.
- Bez względu na to, jak potoczy się moja kariera, chciałam ci podziękować za
wszystko, co dla mnie zrobiłeś.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Oboje wiemy, że miałem u ciebie dług
wdzięczności. - Uniósł wypielęgnowaną dłoń i niedbale nią skinął. - Muszę iść. Czeka na
mnie grupa do oprowadzenia.
Gdy znikł w tłumie, Aleksa obróciła się i ruszyła w przeciwną stronę.
Weszła do zachodniego skrzydła i zaczęła spacerować po korytarzu wyłożonym
grubym dywanem. Niekiedy przystawała, żeby nacieszyć się którymś z obrazów z lat
dwudziestych, wybranych przez nią specjalnie do lego korytarza. Wszystkie były pejzażami z
południowego zachodu Sianów.
Art déco znakomicie pasuje do dramatycznej gry światła i cienia na pustyni,
pomyślała. Okolice Santa Fe i Tao przyciągały wielu sławnych ludzi, na przykład Hartleya,
Dasbura i Georgię O’Keefe. Ale Avalon także zwróciło na siebie uwagę kilku niezwykłych
artystów.
Przy końcu korytarza skręciła na schody. Na pierwszym piętrze z ulgą stwierdziła, że
jest sama. Tego wieczoru goście mieli dostęp do całego hotelu z wyjątkiem części
rekreacyjnej, ale jak dotąd żaden z nich nie zabłądził aż tak daleko. Mogła więc spokojnie
przyjrzeć się efektom swojej pracy.
Wolno przesuwała się korytarzem zachodniego skrzydła. Gruby dywan tłumił stukot
wysokich obcasów. Muzyka i śmiechy na dole wydawały się w tym miejscu bardzo odległe.
Pochyliła się nad gablotką z reprezentatywnym wyborem modernistycznej ceramiki,
gdy nagle rzucił jej się w oczy znajomy błysk brązowego rogu. Światło, sączące się z kutych
kinkietów osłoniętych kloszami z matowego szkła, było rozproszone i dość słabe, lecz mimo
to przysięgłaby, że zauważyła również lubieżne mrugnięcie okiem.
51
Wzburzona wyprostowała się i wlepiła wzrok w brązową rzeźbę, stojącą w niewielkiej
wnęce przy końcu korytarza.
- Vale, ty sukinsynu - syknęła. - Cofam wszystkie wyrazy wdzięczności. Jak mogłeś
mi to zrobić, ty mały krętaczu?
Podciągnęła długą czarną suknię powyżej kolan i prawie biegiem pokonała tę część
korytarza, która dzieliła ją od rzeźby.
Zatrzymała się przed wnęką i z wściekłością zwróciła się do Tańczącego satyra.
- Uduszę go! - powiedziała stworowi. - Przysięgam, że uduszę!
Rozejrzała się i spostrzegła drzwi, które wyglądały tak, jakby prowadziły do
składziku. Doskonale. Tam ukryje fałszywego Icarusa Ivesa do końca przyjęcia.
Rzuciła torebkę na najbliższe krzesło, chwyciła satyra oburącz za ogon i zaczęła
ciągnąć po dywanie.
Mimo jej wysiłków metalowe bydlę przesunęło się zaledwie o kilkanaście
centymetrów.
Zapomniała już, jak ciężka jest ta rzeźba. Pozostawało jej cieszyć się, że dla
bezpieczeństwa Edward nie przyśrubował satyra do podłogi, tak jak większości wolno
stojących eksponatów.
Mocniej zacisnęła dłonie na ogonie mitycznej istoty i skupiła się na swoim zadaniu.
Praca w galerii miała swoje korzystne skutki uboczne. Jednym z nich było to, że częste
przesuwanie i dźwiganie artystycznych dwudziestowiecznych mebli wyrabiało mięśnie.
Na szczęście ostatni rok w Elegant Relic nie zaszkodził jej kondycji. Najwidoczniej
rozpakowywanie i ustawianie niezliczonych kamiennych gargulców, a od czasu do czasu
kopii szesnastowiecznych zbroi również sprzyjały tężyźnie fizycznej.
Udało jej się dociągnąć satyra do drzwi składziku i właśnie wtedy usłyszała znajomy
głos, od którego ciarki przebiegły jej po plecach.
- Mnie też się to cudo nie bardzo podoba. Ale skoro zapłaciłem za nie więcej niż za
mojego dżipa, to niestety nie mogę pozwolić na tak brutalne jego usuniecie, pani Chambers.
Aleksa pomyślała z przerażeniem o swoich nadziejach na przyszłość.
A niech to cholera! Powoli wypuściła z rąk ogon satyra.
Wyprostowała się i obróciła do Traska.
Stał na dywanie, który stłumił odgłos kroków. W kosztownym smokingu wyglądał
bardzo elegancko i majestatycznie. Przyćmione światło odbijało się w jego ciemnych
52
włosach, a siwiejące pasemka na skroniach wyglądały jak okruchy lodu. Oczy były całkiem
bez wyrazu.
Westchnęła.
- Udane przyjęcie.
Znacząco spojrzał na rzeźbę.
- Pani mnie zaskakuje. Byłbym raczej skłonny przypuszczać, że śmiertelnie się pani
nudzi i stąd ten pomysł z przemeblowaniem.
Podobnie jak on zatrzymała wzrok na brązowym satyrze.
- To długa historia.
- Może opowie mi ją pani w skróconej wersji?
Nic z tego, nie pozwolę się zastraszyć, pomyślała.
- W każdym razie nie próbowałam tego ukraść.
- Niewiele brakowało, a dałbym się nabrać.
- Chciałam tylko ukryć tę rzeźbę, zanim ktoś ją zobaczy. - Wskazała ręką drzwi do
składziku. - Zamierzałam ją tam przechować.
Przez chwilę wydawało się, że Trask bardzo intensywnie myśli.
- Po co? - spytał w końcu.
Zawahała się. To był śliski moment, ale przecież od początku wiedziała, że pomysł
jest ryzykowny. Teraz nie miała innego wyjścia, jak walczyć o swoją przyszłość.
- Zaszła pomyłka. Tańczący satyr nie powinien był się tu znaleźć. To nie jest
oryginalny Icarus Ives.
- Chce mi pani powiedzieć, że zapłaciłem grube pieniądze za fałszerstwo?
- Po prostu zaszło nieporozumienie.
- Nie lubię nieporozumień na mój koszt.
- Jestem pewna, że po przyjęciu wszystko będzie można bez trudu wyjaśnić.
Tymczasem jednak nie chcę tego satyra w mojej... uhm, chciałam powiedzieć: w hotelowej
kolekcji. Przynajmniej nie dziś wieczorem, kiedy kręci się tutaj tylu znawców sztuki.
- Pani nie chce tego w kolekcji? - Trask przyjrzał jej się z żywym zainteresowaniem. -
A dlaczego panią interesuje, co znawcy sądzą o mojej kolekcji?
- Bo to ja wybierałam eksponaty. - Kij utkwił w mrowisku. Nie było sensu dalej
uprawiać gierek. - Edward Vale powierzył mi rolę rzeczoznawcy art déco w pańskim
53
projekcie. A ja nie zaakceptowałam Tańczącego satyra. Najwyraźniej doszło do przekłamania
w trakcie organizacji wystawy.
- Czy podobne przekłamanie miało miejsce w galerii McClelland dwa lata temu?
Aleksę zatkało. Stała z otwartymi ustami, ale nie chciało przejść przez nie ani jedno
słowo. Było znacznie gorzej, niż jej się zdawało. Trask wiedział o skandalu w galerii
McClelland.
Przeszył ją zimnym spojrzeniem.
- I co dalej, pani Chambers? Czy powinienem się zastanawiać nad autentycznością
każdego eksponatu w mojej nowej, bardzo kosztownej kolekcji art déco?
Wściekłość okazała się silniejsza od rozsądku.
- Och, Trask, skąd mam wiedzieć? Może tak, podobnie jak ja powinnam się
zastanawiać, czy pan przyjechał do Avalon tylko na otwarcie hotelu, czy może chce się pan
zemścić na Lloydzie Kenyonie.
Uniósł brwi.
- A więc jednak mnie pani pamięta. Nie byłem tego pewien, kiedy spotkaliśmy się na
Avalon Point. Zagrała pani wspaniale.
- Pan też.
- Pewnie oboje jesteśmy wspaniali. Ale wróćmy do pani reputacji, która, niestety, nie
jest już tak wspaniała. O ile wiem, dwa lata temu bardzo zaszkodził jej skandal w galerii
McClelland w Scottsdale.
Wytrzymała jego spojrzenie.
- Nie mam nic wspólnego z fałszerstwami, które się tam znalazły. W gruncie rzeczy
nawet sama je odkryłam.
- Ma pani na to dowód?
- Prawdopodobnie nie tego rodzaju, który byłby dla pana przekonujący. Do śledztwa
nie doszło, bo żaden z klientów galerii nie chciał wnieść skargi.
- Co za szczęście.
- To dość typowa reakcja w świecie sztuki.
Spojrzał na nią z oczywistym niedowierzaniem.
- Co to za głupi klient, który siedzi cicho, kiedy go oszukują?
- Taki, któremu zależy na swojej reputacji.
- Jak to?
54
- Niech pan pomyśli. Podobna sytuacja występuje, gdy prezes wielkiej firmy
stwierdza, że jeden z jego pracowników wyciągał pieniądze z kont klientów albo że haker
złamał zabezpieczenia komputerowe. Firmie zwykle zależy na wyciszeniu sprawy, bo obawia
się hałasu spowodowanego aresztowaniem i procesem winowajcy. Przecież wtedy ludzie
przestaliby wierzyć w zdolność tejże firmy do zachowania dyskrecji i zapewnienia
bezpieczeństwa klientom.
Trask zmrużył oczy.
- Nie musi mi pani tłumaczyć, jak się kręci świat biznesu.
- W świecie sztuki jest podobnie. Galeria McClelland sprzedawała towary prawie
wyłącznie renomowanym znawcom sztuki i uznanym ekspertom, którzy występowali jako
pełnomocnicy swoich bogatych klientów.
- Już rozumiem! Żaden tak zwany ekspert nie chce przyznać, że nabrał się na zręczne
fałszerstwo.
- Właśnie. To szkodzi interesom. Dlatego wszyscy ludzie zamieszani w skandal w
galerii McClelland byli żywotnie zainteresowani tym, żeby jak najbardziej wyciszyć tę
sprawę. Na szali znalazła się niejedna reputacja i kariera. Naturalnie McClelland słusznie
liczyła na taki właśnie rozwój wypadków. Nie było ani śledztwa, ani aresztowań, ani procesu.
Tylko mnóstwo plotek i pogłosek.
- Słyszałem, że w tych plotkach i pogłoskach pani nazwisko powtarzało się wyjątkowo
często.
Skrzyżowała ramiona i dumnie podniosła głowę.
- Mnie najbardziej zaszkodziła jadowita plotka pochodząca z wpływowego
branżowego magazynu „Twentieth-Century Artifact”. Ten idiota dziennikarz, który wysmażył
artykuł, nie znał wszystkich faktów. Zasugerował czytelnikom, że świadomie uczestniczyłam
w sprzedaży fałszerstw.
- Co stało się z fałszerzem?
- Z Harriet McClelland? - Aleksa spojrzała ponuro na Tańczącego satyra. - Znikła bez
śladu i zostawiła mnie na lodzie.
Przez chwilę Trask milczał, widać było jednak, że szybko przetwarza otrzymane
informacje.
Wreszcie poruszył się i machinalnie przesunął dłonią po lakierowanej gablocie.
- Czy można zweryfikować choćby część pani opowiadania?
55
Musiała bardzo się starać, żeby się zdobyć na beztroskie wzruszenie ramionami.
Może wśród dawnych klientów galerii jest ze dwóch takich, którzy byliby gotowi
nieoficjalnie o tym porozmawiać, pamiętając, że uchroniłam ich przed kupnem bardzo
drogich i, niestety, bardzo fałszywych dzieł sztuki i okazów rzemiosła artystycznego z
początków dwudziestego wieku.
- Tylko tylu?
- Tylko tylu mnie posłuchało, kiedy ich ostrzegałam, żeby nie ufali McClelland.
Edward Vale należał właśnie do tej nielicznej grupy. To dlatego...
Zanim zdążyła dokończyć, na podeście schodów pojawiło się współczesne wcielenie
walkirii w osobie Glendy Blaine.
- Ach, tu pan jest. - Glenda szybko pokonała długość korytarza. - Wszędzie pana
szukałam. Jedna ze stacji telewizyjnych w Phoenix przysłała reportera z kamerą. Umówiłam
pana na wywiad za pięć minut przed tymi wielkimi marmurowymi ptakami w foyer przy
schodach.
Trask nie spuszczał wzroku z Aleksy.
- Jestem w tej chwili dość zajęty, Glendo.
- Ależ, proszę pana, musiałam bardzo się napracować, żeby załatwić ten wywiad. -
Glenda spojrzała na niego z wyrzutem. - Podobno chciał pan wykorzystać wszystkie możliwe
kanały informacyjne.
Trask spochmurniał.
- Zaraz zejdę na dół.
- Jest pan potrzebny teraz.
Ku zaskoczeniu Aleksy, Trask potulnie skłonił głowę.
- Niech będzie, Glendo. Już schodzę.
Usatysfakcjonowana kobieta szybko oddaliła się w kierunku schodów.
Trask spojrzał na Aleksę.
- Jeszcze nie skończyliśmy. Po przyjęciu pojedzie pani ze mną do domu. Chcę z panią
porozmawiać.
Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i odszedł śladem Glendy.
Aleksa poczekała, aż zostanie sama.
56
- Nie sądzę, żebym miała się zgodzić - szepnęła w ciszy opustoszałego korytarza. -
Mogłam ostatnio kilka razy zaryzykować, ale jeszcze nie straciłam rozumu. I nie zamierzam
wsiadać do samochodów obcych mężczyzn.
Obróciła się, z całej siły naparła na Tańczącego satyra, wepchnęła go do składziku i
zatrzasnęła za nim drzwi.
57
Rozdział dziewiąty
A
leksa leżała w łóżku, ale wciąż jeszcze daleko jej było do zaśnięcia, gdy usłyszała
warkot silnika na podjeździe. Po ścianie naprzeciwko okna przesunęły się bliźniacze snopy
światła z reflektorów. Zaraz potem samochód stanął. Silnik zgasł.
Przewidziała, że Trask za nią przyjedzie.
Odrzuciła koc, wstała i sięgnęła po czarno-złoty atłasowy szlafrok. Gdy wsuwała
stopy w puchate złote kapcie, ogarnęło ją przykre poczucie nieuchronności losu.
Podeszła do jednego ze swych bardzo praktycznych skarbów art déco, toaletki z
lakierowanego drewna, zdobionej zielonym szkłem. Mebel zaprojektowany w 1927 roku
nawiązywał do wyszukanej tradycji Paula Frankla. Był niezaprzeczalnie zmysłowy,
przykuwał wzrok eleganckimi krzywiznami i lśniącymi powierzchniami. Dzięki tej toaletce
Aleksa potrafią siłą wyobraźni zamienić swoją sypialnię w bardzo wymyślny buduar.
Zapaliła lampkę, ale gdy zobaczyła swe odbicie w owalnym lustrze, omal natychmiast
jej nie zgasiła.
Przed położeniem się do łóżka dokładnie zmyła z twarzy makijaż. Ponieważ usunęła
również wszelkie ślady konturówki, jej oczy wyglądały teraz tak, jakby znajdowały się
głęboko w cieniu. Włosy miała potargane i splątane od przewracania się z boku na bok. Z
rysów twarzy łatwo można było wyczytać napięcie.
Mało atrakcyjny widok, oceniła. Z drugiej strony, w jakim celu miałaby czarować
Traska? Przecież nie przyjechał tutaj po to, żeby ją uwieść.
Ze złością jeszcze raz spojrzała w lustro. Skąd jej przyszło do głowy słowo „uwieść”?
Z pewnością nigdy go nie nadużywała.
Zły omen, jeśli ktoś jest przesądny.
Rozległy się trzy głośne stuknięcia do drzwi.
To zupełnie jak scena z kiepskiej baśni, pomyślała Aleksa. Trask szukał jej po
skończonym balu, ale wcale nie był księciem, jak zresztą słusznie ostrzegał ją Edward.
58
Z drugiej strony ona też nie bardzo nadawała się na Kopciuszka.
Bardzo zakłopotana podejrzanie szybkim biciem swego serca, opuściła sypialnię i
krótkim korytarzem przeszła do ciemnego salonu.
Znowu rozległo się energiczne pukanie. Zapaliła stylizowaną na lata dwudzieste
lampę ze szkła i chromu, a potem podeszła do drzwi i zerknęła przez wizjer.
Trask stał na najwyższym stopniu. Najwyraźniej przyjechał do niej z opuszczonymi
szybami w samochodzie, bo jego ciemne włosy były bardzo potargane. Nie miał na sobie
góry od czarnego smokingu. Muszka zwisała luźno na tle śnieżnobiałej koszuli.
Wyjął już także spinki z mankietów i zakasał rękawy. Aleksa zauważyła, że ma
muskularne przedramiona. Widocznie nie zawsze siedział za dyrektorskim biurkiem.
Wyglądał tak, jakby lada chwila miał wyciągnąć rapier i stanąć do pojedynku w
obronie swego honoru.
Szczęście, że nie przyjechał mnie uwieść, pomyślała Aleksa. Diabli wiedzą, co
mogłoby się wydarzyć.
Głęboko odetchnęła. Ty szalona kobieto! Zdecydowanym ruchem otworzyła drzwi.
- Jest późno - oznajmiła.
- Wiem. - Zmierzył ją nieprzeniknionym spojrzeniem. - Przyjęcie się skończyło.
Proszę poczęstować mnie drinkiem.
Aleksa trochę się opamiętała, gdy uświadomiła sobie, że ostre światło latarni na ganku
z pewnością bezlitośnie demaskuje cienie pod jej oczami.
W gruncie rzeczy jednak, co ją to mogło obchodzić?
W każdym razie cofnęła się do salonu, gdzie światło było słabsze i rozproszone.
Szybko zrozumiała, że popełniła błąd.
Trask przekroczył próg, zanim zdążyła pomyśleć, jak odzyskać terytorium, z którego
lekkomyślnie ustąpiła.
- Chciałem się napić - powiedział.
- Przed chwilą był pan na przyjęciu.
- Służbowo. Nigdy nie piję w pracy. - Z nieukrywanym zaciekawieniem rozejrzał się
po wnętrzu przytulnego, choć niedużego domu.
- U pani jest trochę tak jak w apartamencie mojego hotelu. Pani naprawdę siedzi po
uszy w tym art déco, co?
- Powiedziałam panu, że się w tym specjalizuję.
59
- Jeśli nie chce mnie pani poczęstować drinkiem, to przynajmniej niech mi pani da
filiżankę kawy.
Odwróciła się i poszła do kuchni.
- Zrobię panu herbaty.
- Niech będzie. - Stanął w drzwiach i patrzył, jak Aleksa napełnia czajnik. - Tu i tak
nikt nie potrafi zaparzyć przyzwoitej kawy.
- Ten problem można łatwo rozwiązać.
- Wiem. Zatelefonuję do mojego biura w Seattle i każę komuś wysłać kurierem
awaryjny zapas kawy.
- Miałam na myśli jeszcze prostsze rozwiązanie - powiedziała słodko. - Może pan
zwyczajnie wrócić do Seattle.
- Wrócę. - Oparł się ramieniem o ramę drzwi i skrzyżował ramiona. - W końcu wrócę.
Postawiła czajnik na kuchence.
- Po co pan tu przyszedł w środku nocy, Trask?
- Mówiłem, że chcę z panią porozmawiać.
- Zdaje mi się, że już nie mamy o czym.
- Myli się pani.
Zmierzyła go nieufnym spojrzeniem. Potem otworzyła szafkę w kredensie i wyjęła z
niej czajniczek do herbaty, ozdobiony jaskrawym wzorem w stylu art déco, oraz dwa kubki
od kompletu.
Postanowiła zadać Traskowi pytanie, które najbardziej ją dręczyło od czasu, gdy
wyszła z przyjęciu.
- Czy rozmawiał pan z Edwardem Vale’em o mojej roli w tworzeniu pańskiej nowej
kolekcji?
- Doskonale pani wie, że nie - odrzekł Trask.
Zatrzymała rękę na puszce z zieloną herbatą.
- Dlaczego nie?
Skrzywił się.
- Ponieważ znalazłem się w tej samej sytuacji co klienci galerii McClelland, o których
pani mi opowiedziała. Ci, którzy pozwolili się oszukać i nie chcieli się do tego publicznie
przyznać.
60
- Rozumiem. - Spojrzała mu w oczy. - Byłoby kłopotliwe dla pana osobiście i dla
pańskiej firmy, gdyby ktokolwiek zakwestionował autentyczność nowej kolekcji wystawionej
w hotelu, tak?
- Bardzo kłopotliwe.
Nasypała herbacianych liści do czajniczka.
- Chce pan zasięgnąć u mnie rady?
- Czemu nie. Zważywszy na sytuacje, jest pani jedynym znawcą przedmiotu, do
którego mogę się zwrócić.
Zamyśliła się nad jego odpowiedzią.
- Jest pan w trudnej sytuacji, prawda’? Radzę panu zachować spokój i nie zdradzać się
ze swoimi podejrzeniami do czasu, aż zaczną się ukazywać recenzje. Kiedy będzie pan miał
czarno na białym opinie tak zwanych ekspertów, którzy stwierdzą, że jest pan posiadaczem
wspaniałej, olśniewającej, oszałamiającej kolekcji, wyjdzie pan na swoje.
- Czyżby? - Nawet nie starał się ukryć sceptycyzmu. - A skąd pani to wie?
- Proszę się nie martwić, krytycy nie wycofają się ze swych raz ogłoszonych w prasie,
niezwykle cennych opinii.
- Innymi słowy, oni też nie chcą wyjść na głupich.
- Właśnie.
- A pani?
Uśmiechnęła się leniwie.
- Przy odrobinie szczęścia po ukazaniu się recenzji, a zwłaszcza tej w „Twentieth-
Century Artifact”, ja również wyjdę na swoje.
- A tymczasem zależy pani na tym, żebym trzymał język za zębami.
- Tylko przez kilka tygodni. W najgorszym razie kilka miesięcy. - Pomyślała, że
znowu ryzykuje. To nie był człowiek, któremu można grozić. Należało go przekonać. Zrobiła
w myśli przegląd argumentów.
- Umowa stoi - powiedział niespodziewanie.
Ze zdziwienia omal nie upuściła kubka.
- Czy zawsze podejmuje pan decyzje tak szybko?
Oczy mu zabłysły.
- Tę decyzję podjąłem, jeszcze zanim rozstaliśmy się podczas przyjęcia, Alekso.
Zmieszała się.
61
- Dlaczego?
- Ponieważ ma pani rację. Pozostało mi niewielkie pole manewru. Poza tym przez
najbliższe tygodnie muszą załatwić w Avalon jeszcze kilka spraw, którym zamierzam
poświęcić większość swojego czasu. Dlatego pytanie, czy zostałem oszukany w kwestii art
déco, nie jest dla mnie najważniejsze.
- Tego się obawiałam. - Przenikliwy gwizd czajnika przestraszył ją tak, że aż
podskoczyła. Odwróciła się i zdjęła naczynie z kuchenki. - To znaczy, że plotki są
prawdziwe. Wrócił pan z jakimś obłędnym planem zemsty.
- Jestem tutaj, żeby zdobyć odpowiedzi na kilka pytań.
- Minęło dwanaście lat, Trask. Jak po takim czasie może pan uzyskać jakąkolwiek
odpowiedź?
- Przez ostatnie pół roku prywatny detektyw, którego zatrudniłem, zbierał dla mnie
informacje o dwóch ludziach, którzy byli wspólnikami mojego ojca w dniu jego śmierci.
- Jednym jest Lloyd, a drugim ten Dean Guthrie.
Skinął głową.
- Zdobyłem nowe informacje o finansowej i osobistej sytuacji Kenyona i Guthriego,
takie, do których w swoim czasie nie miałem dostępu.
- I co zamierza pan z nimi zrobić?
- Trochę je zamieszać i zobaczyć, co się uwarzy.
- To brzmi dość makiawelicznie. - Skończyła zalewać herbaciane liście wrzątkiem i
odstawiła czajnik na kuchenkę nieco głośniej, niż zamierzała. - Niech pan posłucha, Trask.
Nie wiem, jakim informacjom dał pan wiarę, ale żądam, żeby zostawił pan Lloyda w spokoju.
Słyszy pan? Znam go tak samo dobrze, jak znałam mojego ojca. Pod pewnymi względami
nawet lepiej. I wiem, że Lloyd nigdy w życiu nie maczałby palców w morderstwie.
- Skoro tak, to nie ma się pani czego obawiać, prawda?
- Czy to jest groźba?
- Nie. Stwierdzenie faktu.
- Do diabła! Jeśli myśli pan, że będę spokojnie stała z boku i patrzyła, jak pan
rozgrzebuje przeszłość, żeby zaszkodzić niewinnym ludziom...
- Nie mam nic przeciwko niewinnym ludziom. - Jego głos nagle nabrał mocy. - Chcę
prawdy i zamierzam ją odkryć.
Przyjrzała się jego twarzy i dostrzegła w niej bezwzględną determinację.
62
- Pan naprawdę wierzy w to, że pańskiego ojca ktoś zamordował.
- Tak.
- Ale jaki mógłby mieć motyw?
- Interes, który nie wypalił.
- Wiele interesów nie wypala, ale ludzie nie mordują się nawzajem z tego powodu.
- Myli się pani - odrzekł. - Czasem się mordują.
- Nie Lloyd Kenyon. - Zaskoczyło ją, jak bardzo jest tego pewna. - To łagodny,
serdeczny człowiek, a nie morderca.
- Jeszcze nie wiem, czy on był w to zamieszany. A nawet jeśli nie, to pozostaje druga
możliwość.
- Dean Guthrie.
Trask przyjrzał jej się z uwagą.
- Zna go pani?
- Nie - przyznała. - Matka powiedziała mi kiedyś, że od czasu tej spółki z pańskim
ojcem Lloyd z nim już nie współpracuje.
- Według tego, co wiem od swojego detektywa, pani matka ma rację. Po rozpadzie
spółki Kenyon i Guthrie poszli każdy swoją drogą. Może to, co stało się tego wieczoru, gdy
mój ojciec runął w przepaść z Avalon Point, uniemożliwiło im współpracę. Potem nie mogli
już sobie zaufać.
- Wspaniale. - Rozłożyła ręce. - Teraz snuje pan jakieś spiskowe teorie dziejów. Pan
ma obsesję na punkcie tej domniemanej zmowy. Wie pan?
- Brat mówi mi to samo. - Zerknął na czajniczek. - Czy herbata jest gotowa?
Aleksa była tak skupiona na problemie, jak poradzić sobie z wyznawcą spiskowej
teorii dziejów, że przez chwilę nie mogła zrozumieć pytania. Wreszcie odwróciła głowę i
tępym wzrokiem zapatrzyła się w czajniczek.
- Tak. - Ujęta naczynie za ucho. - Tak.
Nalała herbaty do kubków nie po to, żeby okazać się dobrą gospodynią, ale dlatego że
potrzebowała chwili na zebranie myśli.
Gdy podawała Traskowi kubek, ich spojrzenia na chwilę się spotkały.
- Niech mi pan powie prawdę. Czy ma pan jakiś niepodważalny dowód przeciwko
Lloydowi albo Guthriemu?
63
Biorąc kubek, musnął jej dłoń. Aleksa przysięgłaby, że przeskoczyły między nimi
iskry, całkiem takie jak te, które powstają, gdy dotknie się metalowego przedmiotu,
przeszedłszy kawałek po puchatej wykładzinie ze sztucznego tworzywa.
- Jeszcze nie - odparł.
Nieco się odprężyła.
- Poza tą obsesją przeszłości wydaje się pan całkiem inteligentnym człowiekiem.
Uniósł brwi.
- Ho, ho. Naprawdę pani tak myśli czy to tylko puste słowa?
Aleksa zlekceważyła tę prowokację.
- Jeśli nie robi na panu wrażenia nic innego, to musi pan przynajmniej pamiętać o
swojej reputacji w interesach. Przypuszczam, że to jest dla pana naprawdę ważne.
- To się rozumie samo przez się. A dlaczego pani o tym mówi?
- Mam nadzieję, że nie zrobi pan nic głupiego, dopóki nie będzie pan miał wszystkich
faktów poukładanych jak na talerzu.
- Nic głupiego?
- No, wie pan, nic takiego, co mogłoby postawić w złym świetle pana i Avalon
Resorts, Inc.
- Gdybym robił głupstwa, nie stworzyłbym Avalon Resorts.
- To dobrze. - Wzięła swój kubek, obeszła gościa i wróciła do salonu. - Chwycę się
brzytwy, jeśli pan pozwoli.
- Nie wygląda pani na masochistkę, ale proszę bardzo. - Poszedł za Aleksą i uważnie
się przyjrzał, jak siada z podkurczonymi nogami na szezlongu. - Zresztą nie ma to większego
znaczenia.
Bardzo żałowała, że nie umie czytać w jego myślach.
- Prawdopodobnie powie pan, że nie mam prawa o to prosić, ale chcę, żeby mi pan coś
obiecał.
Wyglądało na to, że go zaintrygowała.
- Cóż takiego?
- Chcę, żeby dał mi pan słowo honoru, że porozmawia pan ze mną o każdym tak
zwanym dowodzie, jaki znajdzie pan tu, w Avalon, zanim wyciągnie pan daleko idące
wnioski, dotyczące roli odegranej przez Lloyda Kenyona w śmierci pańskiego ojca.
Przez chwilę się zastanawiał.
64
- Czemu nie?
Za łatwo mi to poszło, pomyślała. Miała wrażenie, że Trask dostrzegł w jej życzeniu
jakieś nieścisłości, które uszły jej uwagi. Należało szybko zacieśnić sieć.
- To samo dotyczy pana Guthriego.
- A co panią obchodzi Guthrie?
- Bardzo mało. Nawet go nie znam. Ale ponieważ był kiedyś wspólnikiem Lloyda, nie
chcę, żeby po dodaniu dwóch do dwóch wyszło panu pięć.
Trask mruknął coś pod nosem, ale na tym się skończyło.
- Innymi słowy - ciągnęła, niewzruszenie zmierzając do celu - chcę, żeby przedstawił
mi pan swoje dowody, zanim dojdzie pan do wniosku, że Lloyd i Guthrie uknuli spisek w
celu pozbycia się Harry’ego Traska.
- Alekso...
- Niech pan wysłucha mnie do końca. - Znowu porwała ją fala dziwnej beztroski. -
Pan jeszcze tego nie wie, ale kiedy krytycy sztuki, którzy byli na przyjęciu, napiszą recenzje,
przekona się pan, że dzięki mnie firma Avalon Resorts, Inc. stała się posiadaczem jednej z
najwspanialszych kolekcji sztuki art déco, jakie stworzono poza Nowym Jorkiem.
Przez chwilę Trask milczał. Potem spojrzał na nią trochę zdziwiony i spytał:
- I co z tego?
- Jest pan moim dłużnikiem.
- Słucham?
- Pracowałam za ułamek honorarium, którym mogłabym pana obciążyć za
pośrednictwem Edwarda Vale’a. Dla zrekompensowania mi tego wyzysku może pan
przynajmniej dać mi słowo honoru.
- O czym my, u diabła, mówimy?! - Teraz był naprawdę oburzony. - Wcale pani nie
wyzyskiwałem!
- Owszem, wyzyskiwał pan. Tylko nie był pan tego świadom. Ale jestem gotowa
przymknąć na to oko, jeśli w zamian obieca mi pan nie występować przeciwko Lloydowi ani
Guthriemu, nie porozmawiawszy przedtem ze mną o faktach, które pan odkrył.
Znowu zapadła cisza. Długa. Aleksa przekonała się nawet, że nie starcza jej już
powietrza i musi odetchnąć.
- W porządku - rzekł wreszcie Trask. - Obiecuję.
65
Dokończył herbatę i odstawił kubek. Potem wstał i wyszedł przez frontowe drzwi, nie
oglądając się za siebie.
Nie myliłam się, pomyślała Aleksa, nasłuchując cichnącego warkotu silnika. Trask
rzeczywiście miał szczęście, że nie przyjechał tu, żeby mnie uwieść.
Nie wiadomo, co mogłoby się wtedy stać. Przecież stała się szaloną kobietą.
Kilka minut później, gdy weszła do kuchni, by odstawić puste kubki do zlewu,
odkryła, że ręce nadal lekko jej drżą.
Zbyt częste podejmowanie ryzyka, pomyślała, ma taki skutek, że nie wytrzymują
nerwy.
T
ak jak i on zdawała sobie sprawę z tego, że coś ich ku sobie popycha. Widział to w
jej oczach. Zastanawiał się, co by się stało, gdyby ją pocałował.
Głupie pytanie. Trask mocniej zacisnął dłoń na kierownicy i dalej patrzył, jak przed
dżipem rozwija się wąska wstążka drogi. Nie powinien nawet myśleć o romansowaniu z
Aleksą Chambers.
Była pasierbicą Lloyda Kenyona. Co więcej, była również skompromitowanym
rzeczoznawcą dzieł sztuki i utrzymywała kontakty ze znaną oszustką, niejaką McClelland.
Mogła więc niewątpliwie uczynić jego firmę dumnym posiadaczem największej kolekcji
falsyfikatów art déco na zachodzie Stanów. Cholera, może nawet w całym kraju.
Groziło mu, że gdy w branżowych czasopismach ukażą się recenzje i artykuły,
któregoś dnia zbudzi się i stwierdzi, że został wystawiony na pośmiewisko wszystkich
biznesmenów kolekcjonujących sztukę w tym kraju. Oczami wyobraźni zobaczył tytuł, który
mógł się pojawić w dziale biznesu najpoważniejszych dzienników, a brzmiał on:
DYREKTOR AVALON RESORTS OFIARĄ FAŁSZERZY DZIEŁ SZTUKI.
Nie było cienia wątpliwości. Romans z Aleksą Chambers skomplikowałby jego już i
tak zawiłą sytuację.
Próbował dociec motywów działania tej kobiety.
Może miała nadzieję, że będzie mogła wpływać na kierunki jego śledztwa w sprawie
śmierci Harry’ego.
66
Może uznała, że dzielenie z nim łoża będzie skutecznym sposobem na odwrócenie
jego uwagi od Lloyda Kenyona.
Cholera! Już mu prawie stanął.
Może się nie myliła.
67
Rozdział dziesiąty
A
leksa zaparkowała toyotę camry w części Avalon Plaza przeznaczonej dla
właścicieli sklepików oraz ich pracowników, wysiadła i spojrzała na zegarek.
Najwyższa pora, żeby napić się herbaty i zjeść drożdżówkę w Café Solstice, a potem
otworzyć Elegant Relic.
Zarzuciła sobie na ramię szeroki pasek czarnego, skórzanego worka, który spełniał
jednocześnie funkcje damskiej torebki i aktówki, po czym ruszyła w stronę kawiarni.
Avalon Plaza, dzieło modnego architekta, był wariacją na temat hiszpańskiej osady
kolonialnej. Oplecione winoroślą treliaże zacieniały terakotowe chodniki. W słońcu
błyszczały dachy z czerwonej dachówki. Kunsztownie kute żeliwne ławeczki stały wokół
migotliwej fontanny, obmurowanej żółtymi, niebieskimi i białymi płytkami.
Pawilony na placu służyły turystom, a także tym spośród mieszkańców, których
interesowała metafizyka. Prawdę mówiąc, wcale nie tutaj Aleksa wyobrażała sobie miejsce
dla Elegant Relic, gdy postanowiła założyć sklepik, lecz okazało się, że nie ma wielkiego
wyboru.
Podjąwszy decyzję o powrocie do Avalon, żeby przeczekać hałas po skandalu w
galerii McClelland, stanęła przed problemem znalezienia miejsca na sklepik. Ale lokale do
wynajęcia były w Avalon na wagę złota, ponieważ miasteczko szybko się rozrastało, a do
tego odwiedzało je coraz więcej turystów.
Lloyd dyskretnie rozpuścił wieści i na szczęście dla niej jeden z jego znajomych dał
znać, że podobno potrzebny jest nowy najemca do pawilonu przy głównym placu miasteczka.
Chociaż w Elegant Relic nie było towarów dla głosicieli New Age ani miłośników
metafizyki, to gargulce, reprodukcje średniowiecznych map i imitacje staroegipskiej biżuterii
dobrze pasowały do otoczenia.
Trudno, to tylko na rok lub dwa, pomyślała Aleksa i powtarzała to sobie każdego
ranka po przyjeździe do pracy.
68
- Pokój i harmonia, Alekso.
Zerknęła na stiukową arkadę przy wejściu do Spheres i zobaczyła Dylana Fenna,
właściciela księgarni. Zupełnie nie pasował on do pseudokolonialnej architektury swojego
pawilonu, chyba że w osiemnastym wieku na południowym zachodzie Stanów noszono
platynowe włosy ostrzyżone na zapałkę, złote kolczyki w uchu, krawaty w tej samej
kolorystyce co w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku i sandały na grubej podeszwie.
Dylan prawdopodobnie skończył już czterdziestkę, chociaż trudno było mieć co do
tego pewność. Ten blady i szczupły człowiek nie wiadomo czemu sprawiał wrażenie
obojnaka, aczkolwiek jeśli nawet miał jakieś życie erotyczne -homo- czy też heteroseksualne,
to Aleksa nigdy nie zauważyła niczego, co by na to wskazywało.
Przystanęła na chodniku i uśmiechnęła się.
- Dzień dobry.
W odróżnieniu od połowy miasteczka i wszystkich właścicieli pawilonów przy placu
nie przejęła zwyczaju witania się pozdrowieniem instytutu Dimensions, „pokój i harmonia”.
- Co sądzisz o nowej wystawie? - Turkusy i srebro instytutowej bransolety zalśniły w
słońcu, gdy Dylan zamaszystym gestem wskazał książki pieczołowicie ustawione po
drugiej stronie szyby. - Chwytliwa?
Aleksa przyjrzała się kompozycji. Składało się na nią kilkadziesiąt egzemplarzy dzieła
Żyć według wskazań Dimensions: budowanie życia opartego na zasadach pokoju i harmonii.
Książki tworzyły artystyczne kręgi i piramidy.
Wystawa była zdominowana przez olbrzymie zdjęcie Webstera Bella w instytutowych
barwach, czyli czerni, srebrze i turkusie, a napis pod spodem głosił: „Autor podpisuje swoją
książkę”.
- Wygląda dobrze - oceniła Aleksa. - Na pewno znowu będziesz, miał kolejkę po
autografy, tak samo jak poprzednim razem.
- Mam nadzieję. W nowej książce Webster pogłębia tematy, które podejmował w tej
zeszłorocznej. Przede wszystkim pisze więcej o metafizycznym aspekcie diety Dimensions i
programu ćwiczeń.
- Już przeczytałeś?
- Jasne. - Niebieskie oczy Dylana zabłysły dumą. - Webster zawsze pilnuje, żebym
dostał z wydawnictwa egzemplarz sygnalny.
- Od jak dawna sprzedajesz jego książki?
69
Dylan nieznacznie wzruszył chudymi ramionami.
- Odkąd zaczął je pisać. Pierwsza wyszła chyba cztery lata po otwarciu instytutu.
Poczekaj, to byłoby...
- Dokładnie siedem lat temu - rozległ się znajomy głos. - Webster ma u ciebie dług
wdzięczności, Dylan. Podejrzewam, że sprzedałeś więcej jego książek niż wszystkie
księgarnie w Tucson i Phoenix razem wzięte.
Dylan uśmiechnął się, szczerząc zęby.
- Pokój i harmonia, Joanno.
Aleksa odwróciła się i zobaczyła Joannę Bell, zbliżającą się ku nim sprężystym
krokiem po terakotowym chodniku. W ręce trzymała plastikowy kubeczek z herbatą,
ozdobiony logo Café Solstice. Stewart parzył dla niej specjalną mieszankę. Nazywał ją
„Tęczą Joanny”.
Joanna była kilka lat młodsza od swojego przyrodniego brata, co oznaczało, że miała
jakieś pięćdziesiąt pięć lat. Wciąż zwracała na siebie uwagę ciemnymi oczami i
arystokratycznymi rysami twarzy.
Dyskretnie farbowane włosy wiązała w skomplikowany węzeł na karku. Podobnie jak
Webster była zwolenniczką biżuterii ze srebra i turkusów. Oprócz instytutowej bransolety
nosiła kilka srebrnych obręczy, stanowiących współczesną interpretację tradycyjnego
naszyjnika, i dostatecznie dużo pierścieni, by nocą na autostradzie oślepić nimi
przebiegającego jelenia.
- Cześć, Joanno - powiedziała Aleksa.
Joanna uśmiechnęła się do niej, ale w jej oczach widać było napięcie.
- Czy przypadkiem nie widziałam cię wczoraj na przyjęciu w Avalon Resorts? Chyba
mignęłaś mi w tłoku, ale nie zdążyłam do ciebie podejść.
- Wpadłam tylko na parę minut.
- Widziałaś hotelową kolekcję? Edward Vale naprawdę się popisał. Nie jestem wielką
miłośniczką art déco, ale muszę przyznać, że do Avalon Resorts pasuje to doskonale.
Aleksa z pewnym wysiłkiem ukryła zaskoczenie. Powiedziała sobie, że to dobry znak,
jeśli Joanna zwróciła uwagę na wystawę w hotelu. Mimo to nie mogła się pozbyć zdziwienia.
Do tej pory jedynym przejawem sztuki, jaki interesował Joannę, była biżuteria artystyczna.
70
Aleksa starannie unikała rozmów o swojej przeszłości z właścicielami pawilonów przy
Avalon Plaza. Czekanie w ukryciu na okazję stanowiło część jej wielkiego planu powrotu do
branży.
Właśnie zastanawiała się, jak zręcznie zmienić temat, żeby rozmowa nie zbłądziła na
niebezpieczny grunt, gdy z odsieczą przyszedł jej Dylan.
- Dobrze się bawiłaś wczoraj wieczorem. Joanno? - spytał łagodnie.
Aleksa zerknęła na niego, zdziwiona troską w jego głosie.
- Tak, naturalnie. - Joanna przesłała mu wątły uśmiech. - Och, muszę otworzyć
galerię. W miasteczku robi się gwarno. Ludzie zaczynają się zjeżdżać na festiwal.
- Na razie. - Dylan popatrzył za nią, gdy odchodziła ku drzwiom Crystal Rainbow.
- Czyżbym czegoś nie wiedziała? - spytała Aleksa. - A może to nie moja sprawa?
- Co takiego? - Dylan zamrugał, a potem potrząsnął głową. - Przepraszam, myślałem,
że wiesz.
- Co wiem?
- Joanna była zaręczona z Harry m Traskiem, facetem, który dwanaście lat temu
próbował przerobić na hotel stary Avalon Mansion. Kiedy Harry zginął w wypadku
samochodowym, długo nie mogła się otrząsnąć z depresji. Martwiłem się o nią wczoraj
wieczorem. Nie byłem pewien, czy na widok syna Harry’ego nie wrócą przykre
wspomnienia.
O
czwartej po południu Aleksa została w Elegant Relic sama. Przez witrynę
obserwowała samochód dostawczy ze znakiem firmowym „Avalon Herald”, który zatrzymał
się przy maszynie sprzedającej prasę, stojącej przed jej sklepikiem. Młody człowiek
zeskoczył na ziemię i włożył do pojemnika kilkanaście egzemplarzy jedynej lokalnej gazety
w miasteczku.
Aleksa wzięła jakieś drobne z torebki i wybiegła na zewnątrz. Wsunęła monetę do
otworu i prawie wyrwała gazetę z maszyny.
Znalazłszy się z powrotem w środku, rozłożyła ją na kontuarze przy kasie i przejrzała
wstępny artykuł o inauguracyjnym przyjęciu w hotelu Avalon Resorts & Spa.
„Herald” był typową małomiasteczkową gazetą. Utrzymany w pogodnym,
nieformalnym tonie, publikował przede wszystkim artykuły o rozwoju turystyki w regionie,
rozgrywkach futbolowych miejscowych szkół średnich oraz o dorocznym festiwalu Wiosna w
71
Avalon. Aleksa mówiła sobie w duchu, że nie ma to najmniejszego znaczenia, czy pismaki z
„Avalon Herald” wspomniały o jej kolekcji sztuki w nowym hotelu. Była przekonana, że
gazeta nawet nie współpracuje z żadnym krytykiem sztuki.
Rozsądek podpowiadał jej, że dziennikarz wysłany na przyjęcie mógł nawet nie
zauważyć jej wspaniałej kolekcji.
Przeczytała cały artykuł, aż wreszcie przy końcu znalazła jedno interesujące ją zdanie.
...Kilka osobistości świata sztuki z Tucson i Phoenix przyjechało obejrzeć hotelową
kolekcję dzieł sztuki i rzemiosła artystycznego z początków dwudziestego wieku.
- To wszystko? - spytała głośno, oburzona. - Tyle tylko potraficie napisać o jednej z
najlepszych kolekcji art déco w kraju? Och, wy gryzipiórki!
W otwartych drzwiach sklepiku zamajaczyła postać.
- Czy to jest rozmowa prywatna, czy mogę się włączyć?
Podniosła głowę i naturalnie zobaczyła Traska. Był w sportowej koszuli i dżinsach,
wiec wyglądał tak, jakby właśnie zszedł z placu budowy.
Wyrzuciła z siebie pierwsze pytanie, które jej przyszło do głowy:
- Co pan tu robi?
- Przyszedłem panią zobaczyć. - Wszedł do środka i zatrzymał się przed wyborem
kamiennych gargulców. Wziął jedną z mniejszych figurek, potworka rozmiarów pięści,
mającego elfie uszy, wyłupiaste oczy i błoniaste skrzydła. - Czyli tym zajmuje się pani w
chwilach wolnych od bycia tajnym rzeczoznawcą Edwarda Vale’a.
- Nie mam wyboru. - Aleksa wyprostowała się i powoli złożyła gazetę. - Tajnemu
rzeczoznawcy niełatwo znaleźć pracę.
Trask przeszedł przez labirynt pseudogreckich urn i przystanął przed krzesłem w stylu
egipskim, które Aleksa na swój użytek przezwała tronem Kleopatry.
- Nie są to pełnowartościowe eksponaty muzealne - zauważył Trask.
- Nie. - Usłyszała serię dość głośnych szelestów i nagle zorientowała się, że właśnie
zmięła gazetę. - Nawet nie próbuję tak twierdzić. Wszystko, co można u mnie kupić, ma
wyraźne oznaczenie kopii.
- Wyraźne oznaczenie - powtórzył. - W odróżnieniu od właścicielki.
- Co pan miał na myśli?
72
- Nic złego. Po prostu nie mogę pani rozgryźć, to wszystko. Czy zje pani dzisiaj ze
mną kolację?
Wlepiła w niego wzrok, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że ma rozdziawione
usta. Zamknęła je dopiero po chwili, nie bez dużego wysiłku woli.
- Myśli pan, że podczas kolacji można mnie rozgryźć?
Uśmiechnął się nieznacznie.
- Mam przeczucie, że to potrwa trochę dłużej. Ale mogę przynajmniej zacząć.
Pojedziemy do klubu, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu.
- Nie jestem jego członkiem.
- Nie szkodzi. Ja jestem.
- Aha.
Wciąż badawczo jej się przyglądał.
- To ma oznaczać tak czy nie?
- Sama się nad tym zastanawiam.
- Odniosłem wrażenie, że póki jestem w Avalon, chce pani śledzić każdy mój krok.
- Czy to znaczy, że chce mnie pan zaprosić na kolację i tam szczegółowo wyłożyć mi
wszystkie swoje paranoiczne teorie spiskowe?
- To zależy od tego, czy pani umie słuchać.
Aleksa głęboko odetchnęła.
- Chyba umiem. Tak mi się zdaje.
- Lubię entuzjazm u kobiet. - Skłonił przed nią głowę. - Przyjadę po panią o wpół do
ósmej. - Obrócił się na pięcie i ruszył do drzwi.
- Chwileczkę! - Ich spojrzenia spotkały się nad maską faraona Tutanchamona. - Czy
mogę spytać dlaczego?
- Powiedziałem pani, że przyjechałem do Avalon, żeby trochę namieszać. Trudno mi
wymyślić lepszy początek niż pokazanie członkom miejscowego klubu, że jem kolację z
pasierbicą Lloyda Kenyona.
Zmartwiała.
- Mam służyć jako mieszadło?
Nikło się uśmiechnął.
- W zamian za to będzie pani w idealnej pozycji, żeby sprawdzić, co się w końcu
uwarzy.
73
- Skąd pan wie, że zjedzenie ze mną kolacji w klubie spowoduje oczekiwane przez
pana skutki?
W oczach zabłysły mu wesołe ogniki.
- W ostatnich latach jest moda na Avalon, ale to wciąż tylko miasteczko. A to znaczy,
że żyje plotkami, pogłoskami i domysłami.
Popatrzyła na niego zakłopotana.
- W jaki sposób prowokowanie plotek i domysłów miałoby panu pomóc w tak
zwanym śledztwie?
- Przyjechałem tutaj po odpowiedzi na kilka pytań. Z mojego doświadczenia wynika,
że nic tak nie zachęca ludzi do mówienia jak świeże plotki.
- Więc tego pan chce? - Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. - Żeby
ludzie zaczęli plotkować o przeszłości?
- Od czegoś muszę zacząć.
- Powtarzam panu, że nie zostało nic mrocznego do odkrycia.
- W takim razie będzie pani miała darmowa kolację. - Trask wyszedł ze sklepiku.
Aleksa patrzyła przez chwilę, jak idzie terakotowym chodnikiem do parkingu.
Myśl o tym, że zaprosił ją na kolację tylko po to, żeby wywołać falę plotek, nie była
przyjemna. Ale istniała też znacznie gorsza możliwość.
Może chciał od niej wyciągnąć informacje na temat Lloyda? Czy był lepszy sposób na
odkrycie nieznanych faktów z życia ekswspólnika Harry’ego niż spotkać się z jego
pasierbicą?
Tak czy owak kolacja z Traskiem wydawała jej się niebezpiecznym przeżyciem.
Przyszło jej jednak do głowy, że jego plan może odwrócić się przeciwko niemu.
Przecież podczas kolacji i ona mogła wyciągnąć od niego różne informacje. Im więcej
wiedziała o nim i jego zamiarach, tym lepiej mogła chronić Lloyda.
Nagle poczuła bardzo nieprzyjemne ściskanie w żołądku. Ciekawe, czy jej była
terapeutka, doktor Ormiston, zaaprobowałaby ten nowy, bardzo ryzykowny styl życia.
74
Rozdział jedenasty
P
rzejście przez salę restauracyjną ze świecami okazało się jedną z najdłuższych dróg
w życiu Aleksy od czasu, gdy ostatni raz wychodziła z galerii McClelland. Nagły szmerek,
który podniósł się przy stolikach w chwili, gdy Trask otworzył przed nią drzwi Red Canyon
Country Club, wkrótce ustąpił miejsca gwarowi rozmów, zbyt głośnych, by mogły być
naturalne.
W chwili gdy kelner odsuwał dla niej krzesło od stolika, zerknęła na swego
towarzysza. Wyraz rozbawienia, jaki zauważyła w jego oczach, przekonał ją, że w
odróżnieniu od niej Trask był w pełni przygotowany na taką reakcję ludzi.
To nowe beztroskie podejście do życia jest nawet nie najgorsze, pomyślała, ale czy
przypadkiem nie próbuję grać w nie swojej lidze? Prawdopodobnie miałaby większą szansę
na doznanie projekcji astralnej podczas jednego z seminariów instytutu Dimensions niż na
wyciągnięcie z Traska jego mrocznych sekretów.
- Niech się pani nie przejmuje - powiedział, otwierając menu, ozdobione wstążką z
chwościkiem. - Przecież właśnie po to tu przyszliśmy.
Pochyliła się do niego i zniżyła głos.
- Pan wiedział, że tak będzie, prawda?
Podniósł głowę.
- Czy chce pani zmienić lokal?
To było wyzwanie, którego nie mogła zignorować. Wyprostowała ramiona i wzięła ze
stolika menu, jakby podejmowała rzuconą rękawicę.
- Nie, skądże - odparła, usiłując skupić się na przystawkach. - Byłoby jeszcze gorzej,
gdybyśmy teraz wstali i wyszli.
- Ma pani rację - potwierdził. - Proszę mi wierzyć, że najlepszym sposobem radzenia
sobie w podobnej sytuacji jest zachowanie zimnej krwi.
75
- Wiem. - Przypomniały jej się ponure dni, które nastąpiły po skandalu w galerii
McClelland. Wzięli ją wtedy na języki wszyscy ludzie ze świata sztuki na południowym
zachodzie kraju. - Już to przerobiłam, ale wolałabym nie mieć zbyt wielu okazji do
wykorzystania tej wiedzy,
Uśmiechnął się wątle.
- Może pocieszy panią, że większość tych ludzi, którzy poznali nas kilka minut temu,
prawdopodobnie szczerze się o panią martwi.
- O mnie?
Wciąż patrzył jej w oczy.
- Z pewnością zastanawiają się, czy moje spotkanie z panią nie jest częścią
diabolicznego planu wykorzystania pani przeciwko Kenyonowi.
Wytrzymała jego spojrzenie.
- A jest?
W jego uśmiechu pojawiło się coś złowieszczego, choć prawie niezauważalnego.
- Jak pani myśli?
Ludzie będący za pan brat z niebezpieczeństwami w żadnej sytuacji nie powinni tracić
panowania nad sobą.
- Powiedzmy, że zachowuję mój sąd dla siebie.
- W ten sposób na pewno uniknie pani pomyłki.
- Zabrzmiało to tak, jakby pan nie popierał mojego podejścia.
- Sądziłem, że nasza znajomość oprze się na zasadzie partnerstwa - odrzekł w
zadumie. - I miałem nadzieję na pewną dozę wzajemnego zaufania.
- Zaufania? - Uśmiechnęła się z pogardą. - Niech mi pan nie opowiada o zaufaniu.
Przecież pan też mi nie ufa. Wciąż czeka pan na recenzje swojej nowej kolekcji sztuki, żeby
ustalić, czy pana nie okradłam, prawda?
Zapadło milczenie.
- Ma pani rację - przyznał w końcu.
- No, właśnie. - To było małe zwycięstwo, ale ważne. Dodało jej otuchy. - Nawiasem
mówiąc, może pan się mylić.
Zrobił zdziwioną minę.
- W jakiej kwestii?
76
- W tym, że wszyscy tu obecni troszczą się o mnie. Podejrzewam, że sporo ludzi
zastanawia się raczej, czy nie spotkałam się z panem dlatego, że sama coś knuję.
Oczy mu zabłysły.
- Czy pozwoliła się pani zaprosić na kolację po to, żeby mnie uwieść i w ten sposób
skłonić do zaniechania moich planów?
Nagle zrobiło jej się bardzo ciepło, z uznaniem pomyślała więc o dyskretnym
oświetleniu sali.
- A jak pan myśli?
- Myślę, że jeśli o mnie chodzi, mogłoby to być bardzo interesujące, ale z pani punktu
widzenia raczej mało efektywne.
Z trzaskiem zamknęła menu.
- W porządku, przyjmijmy jako pewnik, że nie uda mi się przemówić panu do rozumu.
Zapewniam również, że nie udzielę panu żadnej poufnej informacji o Lloydzie Kenyonie. Czy
teraz jesteśmy kwita?
- Zdaje się, że to bardzo ogranicza naszą rozmowę.
- Owszem. - Znowu obdarzyła go chłodnym uśmiechem. - O czym więc
porozmawiamy?
- Może o nas?
Tego zupełnie się nie spodziewała.
- O nas?
- Czemu nie?
- Bo...
- Pozostaniemy na neutralnym gruncie.
- Cóż...
Powrót kelnera uratował ją przed koniecznością szybkiego wymyślenia czegoś
inteligentnego. Niestety, ulga była krótka.
- Najpierw oczyśćmy teren - powiedział Trask, gdy znów zostali sami. - Nie jestem
żonaty, a pani nie ma męża.
Bardzo ją zdziwił.
- Skąd pan wie, że nie mam?
Zerknął na jej lewą rękę.
77
- Przede wszystkim nie nosi pani obrączki. Ale na wszelki wypadek spytałem o to
kilka osób.
- Wypytywał pan ludzi? O mnie?
- Proszę się nie martwić. Byłem dyskretny. Dobrze, idźmy dalej...
- Nie, zatrzymajmy się tutaj. - Spojrzała na niego spod przymkniętych powiek. - Co
pan ma na myśli, mówiąc o dyskrecji?
- Niech pani nie wpada w obsesję. To był zwykły środek ostrożności.
- Środek ostrożności?
- Nie spotykam się z mężatkami.
- Rozumiem. - Chciała go zaatakować, ale zabrakło jej pomysłu. Trudno, żeby miała
do niego pretensje o taką politykę.
- Czy chce mi pani powiedzieć, że nie znała pani mojego stanu cywilnego, przyjmując
zaproszenie na kolację?
Zawahała się, zaraz jednak wzruszyła ramionami.
- Wiem, że pan jest rozwiedziony.
- Skąd? - spytał obojętnie.
- Wspomniał o tym Edward Vale.
Trask skinął głową.
- To możliwe. W każdym razie mieliśmy iść dalej. Czy powie mi pani dlaczego?
- Co dlaczego?
- Dlaczego wciąż jest pani samotna?
Zdobyła się na przelotny uśmiech.
- To zależy od punktu widzenia. Moja terapeutka, doktor Ormiston, którą
odwiedzałam przez całe dwa miesiące, powiedziała, że nie najlepiej udaje mi się wchodzenie
w związki. Twierdziła, że jestem nadmiernie ostrożna i unikam ryzyka, zwłaszcza w
kontaktach z mężczyznami.
- Unika pani ryzyka?
- Aha. Bo obawiam się, że będzie łatwo mnie skrzywdzić. To przez ojca, na którym
nie mogłam polegać.
- Taaak. - Trask pokiwał głową. - Unika pani ryzyka. Rozumiem. A jak pani
skomentowała tę diagnozę?
- Powiedziałam jej, że jeszcze nie spotkałam właściwego mężczyzny.
78
- Jasne. - Zadumał się nad jej odpowiedzią. - A które wyjaśnienie jest poprawne? Pani
czy pani doktor Ormiston?
- Diabli wiedzą. - Aleksa uznała, że czas zamienić się rolami. - Dlaczego żona od pana
odeszła?
- Pomyślmy. - Przybrał skupioną minę. - Jeśli dobrze pamiętam, powiedziała, że mam
obsesję na punkcie budowy imperium, nie rozumiem jej potrzeb i nie dzielę się z nią swoimi
najgłębszymi uczuciami.
Aleksa odkaszlnęła.
- Ale poza tym wydawało się, że jest to przykładne małżeństwo?
- Owszem. Tyle że nie miałem materiału porównawczego.
- Czy któryś z zarzutów był prawdziwy? To budowanie imperium i tak dalej.
- Pewnie tak. Osobiście sądzę jednak, że prawdziwą przyczyną jej odejścia było to, że
nigdy mi nie wybaczyła obstawania przy podpisaniu intercyzy.
Aleksa opuściła kromkę chleba, którą zamierzała ugryźć.
- Rozumiem.
- Zostawiła mnie dla komputerowego miliardera z Seattle, który w wieku czterdziestu
lal wycofał się z interesów i kupił sobie dom na południu Francji. Powiedziała, że nawet jeśli
to jest osioł, to i tak ma w sobie więcej romantyzmu, niż ja kiedykolwiek mógłbym z siebie
wykrzesać.
- Czy to znaczy, że tamten nie obstawał przy intercyzie?
- Moim zdaniem, właśnie o to chodziło.
Aleksa się zawahała.
- A pan dlaczego obstawał?
- Jestem biznesmenem. Wierzę w pisemne umowy, a nie w bajki.
- Śmieszne, że właśnie pan to mówi.
- Tak? - Zaskoczyła go. - Dlaczego?
- Nigdy nie rozmawiałam o tym z doktor Ormiston, ale zdaje mi się, że jeden z moich
problemów z mężczyznami dotyczy tego samego.
- Intercyzy?
- Tak. Dostałam pokaźny spadek po babce ze strony ojca. Już po jego śmierci. Mama
powierzyła go Lloydowi, żeby obracał tymi pieniędzmi... - Urwała. - On zna się na finansach.
- Tak słyszałem - powiedział cicho Trask.
79
- Bardzo szybko przekonał mnie, że bez względu na to, kogo będę chciała poślubić,
powinnam się zabezpieczyć przez spisanie intercyzy. Zgodziłam się z nim. Ale wie pan co?
Ilekroć wspominałam o tym mężczyźnie, z którym się spotykałam, znajomość natychmiast
traciła na intensywności.
- Dziwny przypadek - mruknął Trask.
- Mnie też się tak zdaje.
- Jak to się stało, że nigdy nie porozmawiała pani o konkretach z tą terapeutką, która
stwierdziła, że nie umie pani tworzyć związków?
- Podobnie jak miliarder pańskiej żony, doktor Ormiston była w głębi serca
romantyczką. Nie wydawało mi się, żeby rozumiała potrzebę czegoś takiego jak intercyza.
Trask leniwie się uśmiechnął.
- Niech mnie kule biją. Wygląda na to, że jednak mamy ze sobą coś wspólnego. Oboje
boimy się stać ofiarami małżeństwa dla pieniędzy.
Zapadło ciężkie milczenie. Aleksa natychmiast poczuła, jak ogarniają ją niepokój. Na
szczęście właśnie w tej chwili kelner przyniósł im sałatki z awokado i limonek.
- Myślę, że dość już powiedzieliśmy o małżeństwie - odezwała się Aleksa, gdy
odszedł. Zdziwiła się, że jej głos zabrzmiał tak wątłe. - Poszukajmy czegoś bardziej
interesującego.
Trask wziął do ręki widelec.
- Na przykład?
Uchwyciła się pierwszej myśli, jaka jej przyszła do głowy.
- Niech będzie kariera zawodowa. To powinien być bezpieczny temat. Pan wie dużo o
mojej. Teraz proszę opowiedzieć o swojej. Bez wątpienia poszedł pan w ślady ojca.
Niespodziewanie ciepło, które było między nimi, w okamgnieniu się ulotniło. Trask
odsunął się od niej o całe kilometry.
- Jestem zupełnie inny niż ojciec - powiedział. - On był marzycielem.
Uświadomiła sobie, że znowu wkroczyła na grząski grunt. Rozsądek dyktował, żeby
się wycofać. Ale nowo odkryty ryzykancki pierwiastek jej natury pchał ją naprzód.
- Jakie miał marzenia? - spytała.
- Och, lista jest długa. Pierwsze było chyba marzenie o tym, by zostać zawodowym
baseballistą. Przypuszczam, że rozwiało je moje przyjście na świat. - Trask nabił na widelec
80
kawałek awokado. - Naturalnie fiasko tego pomysłu nie powstrzymało ojca przed próbami
wyuczenia mnie na pitchera.
- I co?
- Chciałem mu sprawić przyjemność, więc trenowałem przez całą szkołę średnią, ale
po pójściu do college’u powiedziałem „nie”. Wytłumaczyłem mu, że nie starcza mi już czasu,
który muszę dzielić między studia i pracę. Ale prawda była taka, że miałem dość realizowania
cudzych marzeń. Pierwszy raz poważnie się pokłóciliśmy, kiedy mu oznajmiłem, że
zamierzam zostać biznesmenem.
- Dlaczego biznesmenem?
Wzruszył ramionami.
- Chciałem zająć się czymś, nad czym mógłbym zapanować.
- A inne marzenia pańskiego ojca?
- Próbował zbić majątek na nieruchomościach. Kiedy to się nie udało, wziął udział w
wyborach do parlamentu stanowego. Przegrał z hukiem. Potem opracował projekt prywatnej
linii promowej na jeziorze Washington. Zbankrutował jeszcze przed wodowaniem pierwszego
promu. Następny był pomysł firmy turystycznej, organizującej loty balonami na gorące
powietrze...
- Zaczynam rozumieć. Jak znosiła to pańska matka?
Zawahał się.
- Nie było to dla niej łatwe. Ale wytrzymała. Umarła po urodzeniu mojego młodszego
brata, Nathana.
- Och, przykro mi.
- Mam przeczucie, że gdyby żyła, skończyłoby się to rozwodem. Niezbyt dobrze ją
pamiętam, ale w tych obrazach, które gdzieś mam zapisane, matka najczęściej błaga ojca,
żeby był rozsądny. Gdy umarła, przypuszczalnie uznałem, że muszę przejąć jej rolę.
Aleksa skinęła głową.
- To trudne zadanie dla dziecka, żeby matkować ojcu. Mnóstwo trosk i
odpowiedzialności, ale małe możliwości oddziaływania.
Skrzywił się.
- Widać, że pani miała terapeutkę.
- Nic dziwnego, że wybrał pan karierę, która zapewnia dużą wolność wyboru.
81
- Cóż mogę powiedzieć? Mam fioła na punkcie planowania wszystkiego w
najdrobniejszych szczegółach.
- A pański brat?
Rysy twarzy złagodniały; Aleksie wydało się, że widzi na niej coś pokrewnego
ojcowskiej dumie.
- Nathan i ja dobrze się uzupełniamy. On jest umysłem twórczym. Fantastyczny
architekt. Kierował budową trzech hoteli naszej sieci, również tego w Avalon.
- Jeśli on jest umysłem twórczym, to jaką rolę przeznaczył pan dla siebie?
- Ja pilnuję parametrów. Do tego nie potrzeba talentu twórczego, tylko mnóstwa
samozaparcia.
- Dlaczego odżegnuje się pan od twórczego myślenia? - Nieznacznie przechyliła
głowę, żeby dokładniej mu się przyjrzeć. - O hotelach Avalon Resorts mówi się, że można w
nich spędzić urlop marzeń.
- Wielkie pomysły są dziełem mojego brata. Ja tylko sprawdzam, które są wykonalne
finansowo.
Oparła głowę na dłoni.
- Myślę, że to również wymaga twórczego talentu.
- W moim przekonaniu, nie. - Wzruszył ramionami. - Ale wiem, że nigdy nie popełnię
błędu swojego ojca.
Podniosła wzrok i spojrzała na niego.
- To znaczy?
- Na pierwszy rzut oka potrafię poznać realne marzenie, ale nigdy nie pozwalam mu
się ponieść zbyt daleko.
Aleksa rozważyła to ze swej nowej, ryzykanckiej perspektywy.
- Jaki jest pożytek z marzenia, jeśli nie można nim żyć? Przynajmniej przez chwilę -
dodała, gdyż odezwał się w niej dobrze znany głos rozsądku.
82
Rozdział dwunasty
T
rask nie miał najmniejszej ochoty kończyć tego spotkania. Prowadząc Aleksę do
wyjścia z restauracji, zastanawiał się, w jaki sposób można by jeszcze trochę je przedłużyć.
Otulił ich ciepły, aksamitny mrok pustynnego wieczoru.
Był ciekaw, o czym myśli jego towarzyszka. Przyglądał jej się ukradkiem, gdy szli
między rzędami samochodów na marnie oświetlonym klubowym parkingu.
Turkusowa sukienka trzymała się na wąskich ramiączkach i miała taki krój, że przy
najlżejszym poruszeniu cienka tkanina marszczyła się i leciutko falowała na sterczących,
krągłych piersiach Aleksy i wokół kształtnych ud. Trask już w restauracji uważnie przyglądał
się tej kreacji i zastanawiał, czy nie jest to przypadkiem halka albo nocna koszula
wykorzystana w dość niekonwencjonalny sposób.
Właśnie taką suknię kobieta mogłaby włożyć, żeby zejść w niej po schodach jego
nowego hotelu.
Wysokie obcasy sandałków Aleksy stukały o betonowe płyty parkingu. Lśniące,
półdługie, lekko podwinięte włosy częściowo zasłaniały twarz.
Aleksa wydawała się całkiem pochłonięta tajemniczymi kobiecymi rozmyślaniami.
Trask najchętniej wyrwałby ją z zadumy i znów zainteresował swoją osobą, tak jak podczas
kolacji, nie miał jednak pomysłu, jak to zrobić.
Był ciekaw, czy uznała ten wieczór za całkiem zmarnowany, bo przecież nie zdradził
żadnego znaczącego szczegółu ze swoich planów.
Aleksa znienacka przystanęła ze spłoszoną miną.
- Trask, pana dżip...
Ton jej głosu natychmiast go zaalarmował. Spojrzał na swój samochód zaparkowany
między BMW i jakimś innym wozem. Światło dziwnie załamywało się na przedniej szybie.
Po chwili zobaczył, że szyba jest pokryta pajęczą siateczką pęknięć.
- Moja firma ubezpieczeniowa nie będzie zachwycona.
83
- Trask! Uwaga, z tyłu!
Usłyszał tupot ciężkich butów na betonowych płytach. Odwrócił się.
Z mroku między zaparkowanymi samochodami wyskoczyli dwaj faceci w dżinsowych
koszulach, spodniach i narciarskich goglach zasłaniających twarz. Jeden z nich trzymał
metalowy przedmiot. Łyżka do opon, skojarzył Trask. Tym musiał rozwalić mi szybę.
Miał ułamek sekundy, żeby uświadomić sobie jeszcze, jaką abstrakcją są narciarskie
gogle na pustyni.
- Niech pani ucieka, Alekso. Szybko!
Zobaczył, jak Aleksa otwiera usta, prawdopodobnie po to, żeby wezwać pomocy.
Mężczyzna w czerwonych goglach chwycił ją od tyłu i dusząc ramieniem, zaczął ciągnąć do
tyłu. Drugi napastnik, dla odmiany w niebieskich goglach, ruszył prosto na niego z wysoko
uniesioną łyżką do opon.
- Masz szczęście - burknął „niebieski”. - Dzisiaj tylko dostaniesz ostrzeżenie i
wiadomość, żebyś miał nad czym myśleć. - Zamachnął się łyżką i chciał uderzyć swą ofiarę
po żebrach.
Traskowi przydały się w tej chwili lata, które przepracował na budowach, żeby
sfinansować swoje studiu i pomóc Nathanowi. W takich miejscach czasem trzeba było twardo
się postawić, toteż miał za sobą niejedną bójkę i wielu z jego przeciwników gorzko
pożałowało swoich zapędów.
Odskoczył do tylu. Rozległ się świst. Łyżka do opon minęła o centymetry jego żebra.
- Posłuchaj - odezwał się znów „niebieski”, zbliżając się do niego kołyszącym
krokiem. - Nie jesteś mile widziany w Avalon. Kapujesz?
- Kto ci kazał to powtórzyć? - Trask cofnął się do wąskiego przesmyku między
dżipem i BMW. - Guthrie?
- Wystarczy, jeżeli będziesz wiedział, że masz wrócić do Seattle - odparł „niebieski”,
wciąż postępując naprzód. Był już między samochodami.
Znów zamachnął się łyżką i raptownie ją opuścił.
Trask nie czekał na skutki. W okamgnieniu znalazł się na masce dżipa. Tym razem
łyżka świsnęła mu koło uda.
Usłyszał głośny, metaliczny łoskot, niewątpliwy skutek zderzenia łyżki z błotnikiem
samochodu. Potężna siła została wyhamowana przez nieruchomą przeszkodę.
84
„Niebieski” jęknął i się zachwiał. Trask wykorzystał sytuację i skoczył prosto na
niego. Obaj wylądowali na betonie, ale „niebieski” znalazł się na spodzie, więc przyjął na
siebie impet uderzenia. Po drodze zawadził jeszcze głową o błotnik dżipa.
Nie chciałbym być na jego miejscu, pomyślał Trask i podczas gdy „niebieski” leżał
nieruchomo, chwycił łyżkę do opon.
- Sig? - „Czerwony” wydawał się bardzo zaniepokojony. - Sig, co z tobą, do cholery?!
Kończ to, człowieku, bo ja stąd spadam. Ta suka za bardzo mnie męczy.
Trask wstał i wyszedł z ciemnego przejścia między samochodami.
- Twój przyjaciel postanowił się zdrzemnąć. - Nie spojrzał na twarz Aleksy. Szedł
prosto na „czerwonego”, przygotowując łyżkę do uderzenia. - Puść ją.
- Sig? - „Czerwony” mocniej zacisnął ramię na szyi Aleksy. - Sig? Gdzie jesteś?
Musimy spływać.
- Puść ją - cicho powtórzył Trask.
- Nie podchodź. - Mężczyzna wydawał się nieprzytomny ze strachu. - Nie podchodź,
słyszysz? Bo inaczej zrobię jej krzywdę. Przysięgam, że zrobię.
Trask stanął. Zwrócił się do napastnika cichym, stanowczym głosem:
- Puść ją i wynoś się stąd, póki możesz. Słyszę, że ludzie wychodzą z restauracji.
Zaraz zobaczą, co się dzieje.
- Mieliśmy cię tylko ostrzec, człowieku - tłumaczył się piskliwie „czerwony”. - To
wszystko.
- Powiedz Guthriemu, żeby następnym razem sam się pofatygował, gdy będzie chciał
mnie ostrzec.
W drugim końcu parkingu zabłysły reflektory. „Czerwony” szybko obrócił głowę w
tamtą stronę.
Trask zobaczył uniesione kolano Aleksy. Po chwili wysoki obcas jej sandałka z całej
siły uderzył w goleń „czerwonego”.
Mężczyzna krzyknął i odskoczył w bok. Ciężko uderzył o kratę chłodnicy
zaparkowanego tam samochodu. Ponieważ jednak przez cały czas trzymał Aleksę, która
również poleciała do tyłu, ostatecznie stracił równowagę.
Trask rzucił łyżkę na ziemię i skoczył ku walczącej parze.
85
„Czerwony” miał już dość. Pchnął kobietę na Traska i puścił się biegiem wzdłuż rzędu
stojących samochodów. Drugi mężczyzna, Sig, z wysiłkiem wsiał i chwiejnie ruszył śladem
swego kompana.
Trask chwycił Aleksę.
- Nic pani nie jest?
- Nic. - Była przestraszona, lecz opanowana. - A panu?
Usłyszał trzask dwóch par samochodowych drzwi. Błysnęły reflektory. Dostrzegł
jeszcze odrapany pikap, który gwałtownie ruszył i zarzucając w poślizgu na zakręcie, opuścił
parking.
- Mnie? - spytał. - Nic a nic. W najgorszym razie jestem bliski histerii.
Wydała odgłos, który mógł być zarówno śmiechem, jak szlochem, i mocno się do
niego przytuliła.
- O, Boże, Trask. O, Boże. Ten facet z łomem...
- Już w porządku. - Niezgrabnie pogłaskał ją po plecach, próbując znaleźć jakieś
krzepiące słowa. - Im chodziło o mnie. Pani znalazła się w niewłaściwym miejscu w
niewłaściwej chwili.
- Jeśli chciał mnie pan pocieszyć, to się panu nie udało.
Wielki biały lincoln ruszył z końca parkingu i szybko się do nich zbliżył. Zatrzymał
się tuż obok, a jego kierowca opuścił szybę.
Trask spojrzał na nalaną twarz mężczyzny. Żółte światło latarń padało mu na łysinę i
nadawało skórze chorobliwy odcień.
- Dobry wieczór, Guthrie - powiedział cicho Trask. Poczuł, jak Aleksa tężeje. - Pana
zbiry odjechały tamtędy. Ale radzę nająć bardziej utalentowanych, oczywiście jeżeli jeszcze
pana na to stać.
- Nie wiem, o czym mówisz, Trask. - Ochrypły, bełkotliwy głos zdradzał, że
mężczyzna stanowczo za dużo wypił. - Nic tu nie widziałem.
- Słyszałem, że nadmiar alkoholu szkodzi na wzrok.
Guthrie wpadł we wściekłość.
- Wiedziałem, że wrócisz i będziesz mącił, sukinsynu! Ale ze mną lepiej nie zaczynaj.
Rozumiesz? Nikt rozsądny nie zaczyna z Deanem Guthriem.
- On jest pijany - szepnęła Aleksa. - Chodźmy stąd.
Trask zlekceważył jej życzenie.
86
- Musisz coś zrozumieć, Guthrie. To jest sprawa między nami. Dziś wieczorem
popełniłeś błąd. Wmieszałeś do tego panią Chambers. Tak się nie robi.
- Gówno mnie obchodzą twoje groźby, Trask. - Guthrie mówił coraz głośniej. -
Kapujesz? Gówno! Spróbuj się tylko do mnie zbliżyć, to wezwę gliny.
Trask zorientował się, że Guthrie podnosi głos, bo dookoła zebrało się już kilkoro
gapiów. Dwie pary w średnim wieku, które wyszły z restauracji, stały i przyglądały im się z
mieszaniną zgrozy i obrzydzenia. Bez wątpienia już nazajutrz całe miasteczko będzie huczeć
od plotek o awanturze pod klubem.
- Myślę, że dokończymy tę rozmowę innym razem - powiedział Trask.
- Nic z tego. Porozmawiamy teraz. Ciągle ci się zdaje, że mam coś wspólnego ze
śmiercią twojego ojca, ty pieprznięty sukinsynu?!
Trask przyjrzał mu się uważnie.
- A masz?
- Jasny gwint! Jesteś tak samo tępy i uparty jak on. - Guthrie zaczął łapać powietrze
ustami. - Wiedziałem, że wrócisz. Wiedziałem to już tamtej nocy, kiedy wdarłeś się do
mojego domu. Moja żona twierdziła, że po prostu musiałeś się wyładować, ale ja wiedziałem.
- Miałeś rację - powiedział Trask.
- Dość tego. Trask, proszę - przerwała im Aleksa. - Nie ma sensu z nim dyskutować.
Guthrie zerknął na nią, a potem jego wielka głowa obróciła się znowu w stronę
Traska.
- No, i co pan wykombinował, panie Jeb Wielki Łeb?
- Aleksa ma rację. Jesteś pijany. - Trask wziął ją za ramię. - Zjeżdżaj stąd, Guthrie.
- Myślisz, że możesz się zemścić na Kenyonie, pieprząc jego pasierbicę? Tak myślisz?
Trask zawrzał gniewem. Puścił Aleksę i ruszył wolno w stronę lincolna.
- Powiedziałem, że dość tego.
- Trask, nie. - Aleksa złapała go za rękaw, ale jej się wywinął.
Guthrie z chytrą miną przyglądał się podchodzącemu Traskowi.
- Może chcesz położyć łapy na jej forsie, he? To naprawdę wkurzyłoby Kenyona.
Trask nie odpowiedział. Był już nie dalej niż o metr od lincolna.
- Za kogo ty się uważasz, sukinsynu?! - Guthrie coraz bardziej podnosił głos. - Zostaw
mnie w spokoju. Każę cię aresztować, jeśli spróbujesz się do mnie zbliżyć.
87
Zapalił silnik. Lincoln z piskiem opon wystrzelił naprzód w chwili, gdy Trask sięgał
do klamki.
Dwie pary w średnim wieku stały jak skamieniałe. Obie nie spuszczały wzroku z
Traska i Aleksy.
Trask śledził znikającego w mroku lincolna. Potem obrócił się do Aleksy. Przyglądała
mu się szeroko otwartymi oczami. Jęknął.
- Dwanaście lat temu nie zrobiłem dobrego wrażenia. A ta scena prawdopodobnie nie
poprawiła mojego wizerunku w pani oczach. Ale nie chciałbym, żeby pani nabrała
przekonania, że za każdym razem, kiedy z kimś się spotykam, wdaję się w bójkę.
Aleksa zamrugała. Potem, wciąż drżąc, uśmiechnęła się.
- Postaram się nie mieć uprzedzeń.
T
rask spojrzał ze złością na Calvina Strooda, szefa policji w Avalon, siedzącego po
drugiej stronie porysowanego biurka.
- Od razu powiedziałem, że to strata czasu.
Aleksa z niezadowoleniem zmarszczyła czoło.
- Niech pan nie będzie śmieszny. Musieliśmy złożyć doniesienie o tym, co zaszło na
parkingu.
Grube rysy Strooda ułożyły się w zbolały grymas. Szef policji wyraźnie dawał im do
zrozumienia, że nie jest szczęśliwy z tego powodu, iż oderwano go od wieczornego wydania
wiadomości po to, by spisał zeznania na posterunku. Trask był absolutnie pewien, że Strood
nie scedował przyjmowania ich doniesienia na któregoś ze swoich podwładnych tylko
dlatego, że składający je stał się ostatnio potentatem na rynku pracy w Avalon.
- Będziemy szukać tych dwóch, którzy na państwa napadli - powiedział cierpliwie
szeryf. - Ale, moim zdaniem, oni już od dawna są w Phoenix albo Tucson. A nawet jeśli
jeszcze nie uciekli z Avalon, to trudno będzie wyłowić ich z tłumu. W tym tygodniu mamy
mnóstwo gości. Wie pan, jak to w okresie festiwalu.
- Niech pan porozmawia z Guthriem - powiedział beznamiętnie Trask.
Strood uniósł brwi.
- Czy na pewno właśnie tego pan chce? Jeśli dobrze słyszałem, mieliście z Guthriem
kłótnię. „Zażartą kłótnię”, jak wyraził się świadek. Za to nikt nie widział dwóch mężczyzn,
którzy podobno chcieli pana napaść.
88
- Niech pan porozmawia z Guthriem - powtórzył Trask. -I niech pan go spyta o tych
dwóch zbirów.
- Dobrze już, dobrze. - Szeryf ciężko westchnął. - Ale niczego nie obiecuję. Nie zna
pan nazwisk, nie umie podać rysopisów, nie widział pan tablicy rejestracyjnej. Nic wam się
nie stało i niczego nie skradziono. Ma pan tylko wyciągniętą z kapelusza teorię, że Guthrie
nasłał na pana dwóch opryszków.
Aleksa pochyliła się naprzód z bardzo złą miną.
- Czy chce pan powiedzieć, że wszystko sobie wymyśliliśmy?
Strood pokręcił głową.
- Nie, pani Chambers. Chcę tylko powiedzieć, że nie widzę dla siebie punktu
zaczepienia. Ale zrobię, co będę mógł.
Czyli nic, pomyślał Trask.
89
Rozdział trzynasty
O
bcasy sandałków Aleksy zastukały o mozaikowe płytki. Stanęła kilka kroków za
progiem obszernego, bezwstydnie luksusowego hotelowego kompleksu basenów i zaczęła
chłonąć jego zmysłową atmosferę.
Panowało tu przyjemne ciepło. Bardzo się z tego ucieszyła, bo po ostatnich emocjach
wciąż drżała i raz po raz chwytały ją dreszcze.
- To jest niewiarygodne - powiedziała.
Woda barwy płynnych akwamarynów pluskała o brzegi trzech fantazyjnie
ukształtowanych basenów. Dodatkiem do nich były dwie fontanny, chwilowo nieczynne.
Kolumny, obłożone płytkami ceramicznymi i zdobione złoceniami, z gracją nikły w głębokim
cieniu pod sklepieniem. Rzędy leżanek i stanowisk do masażu były poprzedzielane
skupiskami palm i paproci w donicach.
Mimo niezaprzeczalnej zmysłowości tego miejsca panowała tu złowieszcza cisza,
Aleksa wiedziała, że mają je z Traskiem dla siebie. Hotel otwierał podwoje dla gości dopiero
nazajutrz. Tej nocy dyżurowała jedynie znikoma część personelu.
- Edward powiedział mi, że architekt przeszedł samego siebie, ale nie miałam pojęcia,
że tak to wyszło. - Boże, po co takie gadanie? To bez wątpienia jeszcze jeden skutek
nadmiaru gwałtownych wrażeń.
- Baseny nie były dostępne dla zwiedzających wczoraj wieczorem. - Trask zamknął za
sobą ciężkie drzwi z nieprzezroczystego szkła. - Ludzie z działu kreowania wizerunku firmy
obawiali się, że ktoś wypije za dużo szampana i wpadnie do wody.
Otworzył drzwi z boku i wszedł do niewielkiego pomieszczenia. Aleksa zobaczyła
błyszczące tarcze na konsolecie. Trask przyglądał się chwilę wyłącznikom. W końcu poruszył
dwoma.
Melodyjny, bulgotliwy dźwięk znowu zwrócił uwagę Aleksy na fontanny. Teraz z obu
tryskała woda i spływała do niskich niebieskozielonych baseników.
90
Uśmiechnęła się.
- To wygląda jak marzenie o starorzymskich termach.
- Hotel w Avalon ma być jak marzenie. - Trask przyglądał się jej, stojąc w cieniu. -
Zapraszam do obejrzenia wszystkiego, ale lepiej niech pani najpierw zdejmie buty. Ta
posadzka jest zaprojektowana z myślą o bosych stopach albo gumowych podeszwach.
- Dobrze.
Czuła na sobie jego spojrzenie, gdy zsuwała z nóg sandałki na wysokich obcasach.
Niewiele mówili, odkąd przyjechali z posterunku policji, na który dostali się hotelowym
samochodem.
Po rozmowie ze Stroodem, zamiast odwieźć Aleksę do domu, Trask przywiózł ją do
hotelu. Nie protestowała. Prawdę mówiąc, nie miała specjalnej ochoty na samotność.
Poczuła pod stopami ciepło płytek, od których izolowały ją jedynie pończochy.
Podeszła do krawędzi największego z trzech basenów i spojrzała w dół.
Jej towarzysz nie zapalił wszystkich świateł, tylko te, które znajdowały się w basenach
pod powierzchnią wody. Niebieskawy blask jeszcze spotęgował nieziemską atmosferę.
Trask również zdjął buty i zaczął się zbliżać do Aleksy po mozaikowej posadzce.
Znowu poczuła dreszcz biegnący po plecach. Czyżby jeszcze ślad przeżyć na
parkingu? Instynktownie odsunęła się na bok. Trask przystanął i utkwił w niej wzrok.
Stanęła przy obmurowaniu jednej z fontann. Zatrzymał się niecały metr od niej.
Wpatrywała się w bulgoczącą wodę i próbowała wymyślić ostrą, ciętą odprawę. Nie było to
łatwe. Czuła, jak obłok pary, kłębiący się nad wodą, emanuje niezwykłą erotyczną energią,
która pcha ich ku sobie.
Kości zostały rzucone.
- Nie ma nic bardziej uwodzicielskiego niż woda na pustyni - powiedziała cicho.
- Myli się pani. Jest coś.
Zerknęła przez ramię. To był błąd. Spojrzała Traskowi w oczy i natychmiast przelała
się przez nią fala gorąca. Gorączkowo szukała sposobu na opanowanie sytuacji. Postanowiła
postawić sprawę jasno.
- Po co pan mnie tu przywiózł?
- Z dwóch powodów. Po pierwsze, chciałem jeszcze raz przeprosić za ten incydent na
parkingu. To była moja wina. Nie powinienem był...
91
- Nie ma o czym mówić - przerwała mu, machając ręką ze zniecierpliwieniem. - To
wcale nie była pana wina. Nie może pan brać na siebie odpowiedzialności za wszystko,
Trask.
Zmrużył oczy, ale nie próbował zaprzeczyć.
- Po drugie, chciałem powiedzieć, że Guthrie kłamał. Wcale nie planuję pani użyć
przeciwko Lloydowi Kenyonowi.
- Czy dlatego, że uważa pan to za nierealne? - Stanęła z nim twarzą w twarz. - Czy
raczej dlatego, że są granice, których pan nie przekracza?
- Jak pani myśli?
Zawahała się.
- Nie zmieniłam zdania. Sądy na pański temat zachowuję dla siebie, tak samo jak pan
opinie o mnie. Ale powiem jedno, Trask. Jeśli naprawdę myśli pan o użyciu mnie przeciwko
Lloydowi, to szkoda czasu.
Zamyślił się.
- Zdaje się, że nasz związek nie zaczyna się najlepiej.
- Nasz związek - powtórzyła z naciskiem - dotyczy interesów, nie ma w nim nic
osobistego. Zgodził się pan przedstawiać mi swoje spiskowe teorie, zanim zrobi pan
cokolwiek na ich podstawie, a ja zamierzam dopilnować wykonania tej umowy.
- Czy na pewno chce pani na to patrzeć właśnie w ten sposób?
- Tak. - Przyjrzała się płytkom na dnie baseniku fontanny. - Guthrie panu groził.
Najwyraźniej pański przyjazd bardzo go przestraszył.
- Powiedziałem pani, że przyjechałem tutaj namieszać.
- Gratuluję. Już się panu udało. - Zerknęła na niego. - Dziś wieczorem mógł pan zostać
ciężko ranny.
Uśmiechnął się nieznacznie, choć jego oczy pozostały nieprzeniknione.
- Czy to panią martwi?
- Tak - odrzekła.
Znowu zrobił krok w jej stronę, jeszcze bardziej zmniejszając dzielący ich dystans.
- Dlaczego?
To pytanie ją zakłopotało. I zirytowało.
92
- Wolałabym, żeby dotrwał pan w całości do dnia, kiedy ukażą się recenzje pańskiej
nowej hotelowej kolekcji art déco. Chcę w tej sprawie czegoś dowieść, a nie będę mogła tego
zrobić, jeśli pozwoli pan się stłuc najemnym zbirom Deana Guthriego.
- Miło wiedzieć, że pani się tym przejmuje. Ale niepotrzebnie. Potrafię dać sobie z
nim radę.
Skrzyżowała ramiona.
- Przyznaję, że dziś wieczorem pan sobie poradził.
- Miałem pomocnika. Nawiasem mówiąc, ten trik z obcasem bardzo mi się podobał.
- Nauczył mnie tego Lloyd, zanim wyjechałam na studia.
- Rozumiem.
Znowu przeszył ją niemiły dreszcz.
- Guthrie jest niebezpieczny, Trask.
- Jego charakter i kłopoty z alkoholem to dwie przyczyny, dla których umieściłem go
na samym początku mojej listy podejrzanych.
- A inne przyczyny?
Trask przez chwilę milczał. Wyczuwała, że zastanawia się, ile informacji może jej
ujawnić. Sądziła nawet, że zostanie zbyta byle czym. Tymczasem, ku jej zaskoczeniu, Trask
odpowiedział konkretnie.
- Według danych zebranych przez mojego detektywa, dwanaście lat temu Guthrie był
w poważnych kłopotach finansowych. Zdecydowanie przeinwestował i groziło mu
bankructwo. Z czegoś musiał zrezygnować.
Aleksa rozważyła to, co usłyszała, i pokręciła głową.
- Guthrie jest deweloperem. Lloyd twierdzi, że deweloperzy zawsze przeinwestowują i
zawsze balansują na krawędzi bankructwa. Większość z nich ma taki styl życia.
- Z mojego punktu widzenia sytuacja finansowa Guthriego w momencie, gdy zginął
mój ojciec, mogła stanowić motyw zbrodni - odparł beznamiętnie Trask.
- Bardzo wątpliwy, gdyby ktoś mnie spytał o zdanie. A co pan wie takiego o Lloydzie,
że został na drugim miejscu listy tak zwanych podejrzanych?
- Kenyon również zainwestował pieniądze w kilka przedsięwzięć.
Spojrzała na niego wyraźnie rozdrażniona.
- Lloyd jest zawodowym inwestorem w branży nieruchomości. Zbiera pieniądze na
finansowanie cudzych projektów. Jest w tym dobry. Powiedziałam panu, że między innymi
93
zarządza moim spadkiem po babce. Moje zasoby rosną z roku na rok, mimo że tymczasem
mieliśmy kryzys ekonomiczny.
- Nigdy nie twierdziłem, że Kenyon jest słaby w tym, co robi. - Twarz Traska stężała.
- Przeciwnie. Dwanaście lat temu doszedł do wniosku, że marzenia mojego ojca o
przekształceniu Avalon Mansion w hotel nie mają szans realizacji. Chciał wycofać pieniądze
swoich klientów z tego przedsięwzięcia. Ojciec zagroził, że mu to maksymalnie utrudni.
- Lloyd od lat negocjuje z deweloperami i rozwiązuje różne skomplikowane sytuacje
finansowe. Umie postępować z ludźmi i wie, co robić z pieniędzmi. Gwarantuję panu, że nie
zamordowałby nikogo, kto próbowałby utrudnić mu życie.
Trask przez chwilę milczał. Przypatrywał się wodzie spływającej po bokach fontanny.
- Obaj mieli rację, to pani wie - powiedział w końcu.
Aleksa zmarszczyła czoło.
- To znaczy?
- Kenyon i Guthrie mieli rację, że chcieli wycofać pieniądze z przedsięwzięcia ojca.
Na Avalon Mansion straciliby olbrzymie sumy, gdyby nie wstrzymano realizacji.
Aleksa usłyszała w jego głosie nutę rozczarowania i czegoś jeszcze. Czyżby
cierpienia? Nie wiedziała, co powiedzieć.
- Rozumiem - bąknęła.
Trask postawił stopę na krawędzi baseniku fontanny. Pochylił się, oparł łokieć na
kolanie i spojrzał w pieniącą się wodę.
- Powiedziałem pani, że mój ojciec był marzycielem.
- Tak.
- Miał pomysły, ale nie był dobry w przekładaniu ich na finansowe konkrety.
Przebudowa Avalon Mansion była od początku katastrofą z opóźnionym zapłonem.
Niedofinansowane i źle zarządzane przedsięwzięcie. Ale tata nie chciał słuchać...
Trask urwał raptownie. Na chwilę zacisnął lewą pięść.
Aleksa zrozumiała.
- Pański ojciec nie chciał słuchać pana rad? Czy to chciał pan powiedzieć?
- Miał obsesję na tym punkcie. I wizję tego, czym może być Avalon Mansion. - Twarz
Traska była bardzo posępna. - Kiedy tata dawał się ponieść marzeniom, nie widział z trzech
metrów kamiennego muru przed nosem.
Aleksa nabrała powietrza głęboko do płuc.
94
- Próbował mu to pan wytłumaczyć, prawda?
- Kłóciłem się z nim, póki nie straciłem głosu. Niestety, powiedział, że mam zaledwie
dwadzieścia trzy lata. Co mogę wiedzieć?
- Ale pan wiedział?
Trask wolno obrócił głowę. W oczach miał bezlitosny wyraz.
- To było nasze najgorsze starcie. O wiele gorsze niż wtedy, kiedy powiedziałem mu,
że nie chcę grać w uniwersyteckiej drużynie baseballu, a tym bardziej zostać zawodowcem.
Gorsze niż wtedy, gdy pokłóciliśmy się o pieniądze, które matka zostawiła na edukację
Nathana, a on wsadził w ten cholerny projekt linii promowej.
Aleksa zorientowała się, że gniew Traska nie jest skierowany przeciwko ojcu. To do
siebie miał pretensje.
- Tamtego wieczoru wytoczyłem wszystkie racjonalne argumenty, jakie miałem, aż w
końcu straciłem cierpliwość - ciągnął cicho. - Powiedziałem mu, że znowu doprowadzi nas do
bankructwa. Błagałem, żeby zrezygnował z tego przedsięwzięcia. Żeby pomyślał o
przyszłości Nathana. Tata wpadł we wściekłość. Powiedział, że jestem ślepy na twórcze
wizje. Trzasnął słuchawką o widełki, i tyle. Ja też.
- Tamtego wieczoru? - Aleksa nie kryła współczucia. - Pokłóciliście się właśnie
tamtego fatalnego wieczoru? Bezpośrednio przed wypadkiem?
Trask miał zamknięte oczy. Zdawał sobie sprawę z tego, że powiedział więcej, niż
zamierzał.
- Trzy godziny po tej kłótni dostałem telefon od policji z Avalon. Powiedzieli mi, że
samochód ojca runął z urwiska na Avalon Point.
- Och, Trask. - Nie miała pojęcia, jak się zachować, więc tylko dotknęła jego ramienia.
- Wcale się nie dziwię, że obsesyjnie szuka pan odpowiedzi na swoje pytania.
W głębi duszy obawia się pan, że ojciec zginął przez pana, prawda?
Nagle zmienił się na twarzy.
- O czym pani mówi, do cholery? Powiedziałem już, że ojca zamordowano, i
zamierzam tego dowieść.
- Pan boi się tego, że mogło być całkiem inaczej. Że po waszej kłótni ojciec usiadł za
kierownicą, chociaż nad sobą nie panował, i w ten sposób przyczynił się pan do jego śmierci.
Tak?
- To jest wyssane z palca.
95
- Owszem - przyznała Aleksa. - Ale mimo wszystko w głębi duszy obawia się pan, że
może być prawdziwe. Przyjechał pan do Avalon, by sprawdzić, czy słusznie się pan obwiniał
przez te wszystkie lata.
Nie odezwał się.
Aleksa ujęła go za ramię.
- Proszę posłuchać. Nie ponosi pan winy za śmierć ojca. Ale to nie znaczy, że ponosi
ją kto inny.
- Dowiem się, co zaszło tamtego wieczoru - powiedział niezłomnie.
- Trask, niech mnie pan posłucha. Wiem, jak to jest, kiedy ktoś do pana dzwoni z taką
wiadomością w środku nocy. Wiem, jak to jest, kiedy nie można się pożegnać.
- Alekso...
Mocniej zacisnęła dłoń.
- Wiem, jak można się czuć z takimi myślami. Ileż to razy zastanawiałam się, co by
było, gdybym była ładniejsza i mądrzejsza, a jeszcze lepiej, gdybym była synem. Może wtedy
ojciec spędzałby więcej czasu w domu. Może nie znudziłby się takim życiem i nie objeżdżał
całego świata, nadstawiając karku, żeby fotografować zabijających się ludzi. Może nie dałby
się wtedy zastrzelić jakiemuś anonimowemu snajperowi, który pewnie nawet nie wiedział, do
kogo strzela...
Urwała gwałtownie, wstrząśnięta tym potokiem słów. Jeszcze nigdy nie powiedziała
tego głośno, nawet przed doktor Ormiston.
Trask patrzył na nią nieruchomym wzrokiem.
- Przykro mi.
Opanowanie się kosztowało Aleksę sporo wysiłku.
- Czasem nie ma odpowiedzi - odezwała się w końcu.
- A czasem są odpowiedzi. I, zamierzam je zdobyć.
- Nigdy nie sądziłabym, że powiem to, co powiedziałam - szepnęła. - Ale życzę panu
szczęścia. Będzie go pan potrzebował.
Pod wpływem nagłego odruchu wspięła się na palce i musnęła wargami jego usta. Nie
zareagował.
Zdjęła rękę z jego ramienia i odwróciła się do drzwi.
- Alekso.
Przystanęła i spojrzała za siebie.
96
- Co takiego?
- Nie chcę pani współczucia i nie potrzebuję go. Rozumie pani?
Wyczuła, jak narasta w nim napięcie.
- Rozumiem. Współczucie wykluczone.
- I następnym razem, kiedy będzie mnie pani całować, niech to będzie naprawdę. Nie
potrzebuję całusków na pocieszenie. Nie jestem dzieckiem z rozbitym kolanem.
- A czego pan potrzebuje, Trask?
W jednej chwili pokonał dzielące ich dwa kroki i wziął ją w ramiona.
- Tego.
Poczuła jego gorące, spragnione usta. Od tego pocałunku ożyły wszystkie tłumione
dotąd pragnienia.
W nagłej gorączce przemknęło jej przez myśl, że nie chce już symbolicznych
pocałunków. Nie chce próbować go przekonać muśnięciem warg, że rozumie, co przeszedł
przez te wszystkie lata.
Chciała przylgnąć do niego z całej siły, aby pocałunek mógł przeniknąć całe jej ciało.
Objęła go za szyję i pozwoliła się wciągnąć wirowi rozbudzonych zmysłów.
97
Rozdział czternasty
T
eraz liczyła się tylko żywiołowa reakcja Aleksy. Wszystko, o czym myślał jeszcze
kilka sekund wcześniej, odsunęło się na dalszy plan.
Nie zapomniał o Guthriem i Kenyonie ani o tym, co stało się przed dwunastoma laty.
Ale właśnie w tej chwili trzymał Aleksę w ramionach, więc inne sprawy mogły poczekać.
Objął ją mocniej. Była miękka i pełna energii. Czuł jej zapach. Znał już kobiety, które
pachniały atrakcyjnie, ale żadna nie mogła równać się z nią.
Jej kształty natychmiast go oczarowały. Wydawały się jakby stworzone specjalnie dla
niego. Pasowali do siebie idealnie. Gdy Aleksa westchnęła i rozchyliła wargi, miał wrażenie,
że mógłby w tej chwili podbić większą część cywilizowanego świata i jeszcze dotrzeć do
źródeł Amazonki.
Najpierw jednak pragnął się z nią kochać. Musiał się z nią kochać. Zaraz, tej nocy.
Przyciągnął ją bliżej. Przywarła udem do jego nogi, którą opierał o krawędź basenu
fontanny.
Nie ma nic bardziej uwodzicielskiego niż woda na pustyni.
Nie przerywając pocałunku, objął Aleksę wpół, podniósł z ziemi i trzymając w
objęciach, wszedł do basenu. Krople z wodotrysku opadały na nich ciepłym deszczem.
Aleksa westchnęła i zrobiła taki ruch, jakby się chciała odsunąć, ale wciąż z całej siły
trzymała Traska za ramiona. Wpatrywała się w niego przez kroplistą mgiełkę. Oczy jej lśniły,
a woda sklejała włosy i spływała po twarzy.
Nie mógł jej powiedzieć, jak bardzo jest podekscytowany i zachwycony własnym
wybuchem namiętności. Ich zbliżenie było w tej chwili czymś całkowicie naturalnym i
nieuniknionym.
- Trask... - Ujęła jego twarz w dłonie i dotknęła ustami policzka. Raz za razem
przyszczypując wargami skórę, dotarła aż do ucha, którego płatek delikatnie złapała zębami.
98
On tymczasem poznawał dotykiem jej kształty. Przemoczona, cienka sukienka
oblepiła ją niczym dodatkowa warstwa naskórka. Przez mokrą tkaninę wyraźnie czuł ciepło
ciała. Gdy zamknął dłonie na piersiach, odkrył pod prawie przezroczystym staniczkiem
twarde duże grudki.
Opary unoszące się nad basenami zamieniały otoczenie w baśniową scenerie.
Rzeczywistość została za drzwiami. Pierwszy raz w życiu Trask zrobił coś niewyobrażalnego.
Z własnej, nieprzymuszonej woli pozwolił się unieść marzeniu.
Zawsze mogę się potem wycofać, pomyślał. Z faktami umiał sobie poradzić. W
konkretach zawsze był dobry. Ale w ten jeden, jedyny wieczór skapitulował i oddał się we
władzę marzeniu. Potrzebował tego.
Tylko w ten jeden wieczór.
Aleksa nie protestowała, kiedy rozpiął jej suknię na plecach. Zsunął mokry jedwab z
jej ciała i rzucił do wody. Potem rozpiął staniczek, który również opadł i wolno odpłynął.
Nagle poczuł jej dłonie na torsie. Dopiero teraz uświadomił sobie, że rozpięła mu
koszulę.
- Jak przyjemnie cię dotykać - szepnęła gdzieś przy jego ramieniu.
Usłyszał w jej głosie nieukrywany zachwyt. To był niezwykły afrodyzjak.
Nie potrzebował żadnego innego.
Przykląkł na jedno kolano i pociągnął pończochy w dół aż do kostek.
Powoli zaczął wędrować dłońmi z powrotem, w górę. Rozchylił Aleksie uda i wsunął
między nie palec. Wydała zduszony jęk. Jej paznokcie wpiły mu się w skórę.
Cofnął rękę, objął dłońmi pośladki i odnalazł językiem wejście do jej ciała. Drugiego
takiego smaku nie było we wszechświecie. Poczuł dojmujący głód, nienasycenie,
niewyobrażalne wprost pragnienie.
Wstał, spojrzał jej w oczy i zobaczył w nich namiętną tęsknotę.
Rozpiął pasek spodni.
Potrzebował tylko chwili, by wyjąć z kieszeni foliowy pakiecik i pozbyć się reszty
ubrania.
Gdy wziął Aleksę na ręce i niósł do najbliższej leżanki, wyszeptała jego imię. Niemal
cudem jeszcze odsunął chwilę największej rozkoszy.
Położył Aleksę na poduszkach i opadł na nią. Oplotła go nogami. Była wilgotna i
śliska.
99
I gorąca. Och, jaka gorąca.
Z jękiem wdarł się głęboko w jej smukłe ciało. Uniosła biodra, wychodząc mu na
spotkanie. Odnalazł palcem wrażliwą grudkę między jej nogami i pogłaskał ją.
Dookoła woda w basenach bulgotała, pluskała, pryskała.
Pchnął, aby być w niej jeszcze głębiej.
Krzyknęła głośno, zadrżała i wyprężyła się pod ciężarem Traska. Próbował zapanować
nad sobą jak najdłużej, żeby cieszyć się rozkoszą partnerki, ale nie pozwoliły mu na to
zmysłowe ruchy jej ciała.
Gdzieś w wibrującej próżni zadźwięczał ostrzegawczy dzwonek. Przypominał o
niebezpieczeństwie poddawania się marzeniom.
Zlekceważył ostrzeżenie. Brutalnej konieczności powrotu na ziemię mógł stawić czoło
później.
A
leksa usiadła na krawędzi leżanki i ciaśniej otuliła ciało wielkim ręcznikiem
kąpielowym. Rozejrzała się ukradkiem, wciąż nie bardzo przekonana, czy przypadkiem nie
padła ofiarą halucynacji. Ale parna atmosfera, pieniste fontanny i lśniące płytki były bez
wątpienia prawdziwe.
To nie była ona. Nie mogła być ona. Ona nie zachowywała się w ten sposób.
Szalona kobieta, która w nią wstąpiła, bawiła się na sto dwa. Ale o następstwach
myślała już ta druga, prawdziwa Aleksa.
Popatrzyła na Traska, zbliżającego się do niej przez białawe opary. On również okręcił
się ręcznikiem, znalezionym w jednej z przebieralni. Niósł płaszcz kąpielowy.
Gdy podszedł bliżej, przyjrzała się zagadkowemu wyrazowi jego oczu. Czy
zaplanował wcześniej, że ją uwiedzie? A może poddał się czarowi chwili tak samo jak ona?
Albo już żałował tego epizodu? Albo po prostu chciał w ten sposób zdobyć nad nią władzę?
- Możesz wziąć ten płaszcz do domu - powiedział.
- Dobrze. - Nie rozumiała, dlaczego nagle zrobiło jej się podejrzanie ciepło. O zgrozo,
uświadomiła sobie, że policzki pałają jej rumieńcem.
To było śmieszne. Musiała wziąć się w garść, bo groziło jej straszne upokorzenie.
Przesłała Traskowi promienny uśmiech z nadzieją, że jest to mina wyrafinowanej
kobiety. Bądź chłodna, Alekso. Ryzykanci muszą być chłodni w każdej sytuacji.
100
- Tłumaczenie twojemu personelowi, dlaczego nie mamy na sobie tych samych ubrań
co wcześniej, będzie chyba dość niezręczne - powiedziała.
- Drobiazg. Powiemy, że nagle postanowiliśmy się wykąpać w jednym z basenów. Nie
martw się tym. Wyszkolony personel wie, że nie zadaje się niepotrzebnych pytań. - Na
wargach zaigrał mu kpiący grymas. - Zwłaszcza szefowi.
- To nie powstrzyma ludzi przed snuciem domysłów na nasz temat. Sam nieraz
zwracałeś uwagę, że to jest małe miasteczko.
- Jeśli ma ci to poprawić samopoczucie, możemy wyjść drzwiami dla personelu.
Rozważając tę propozycję, wydęła wargi. Potem pokręciła głową.
- To byłoby jeszcze gorsze.
- Nie bardzo wiesz, co z tym zrobić, hm?
- Po prostu przyszło mi do głowy, że reperkusje mogą być dość kłopotliwe, to
wszystko. - W czasie gdy zmagała się z wkładaniem płaszcza kąpielowego, ręcznik
niebezpiecznie jej się obsunął. - Dla nas obojga.
- Nie zamierzam się tym przejmować - oznajmił. - A ty?
- Też nie. - A niech to. Czemu jej głos był taki piskliwy? Skupiła się na przywracaniu
mu normalnego tembru, a jednocześnie dalej szamotała się z płaszczem kąpielowym. - Czym
tu się martwić? Jesteśmy dorośli. Takie sprawy dzisiaj nie stanowią problemu.
Cholera. Znowu nie trafiła w rękaw. Musiała spróbować drugi raz.
- Poczekaj. Pomogę ci. - Trask wyjął jej z rąk płaszcz kąpielowy.
Aleksa odwróciła się do niego plecami i nie wiedząc, jak się zachować, kurczowo
zacisnęła obie dłonie na ręczniku.
- Musisz puścić ten ręcznik, jeśli chcesz włożyć płaszcz kąpielowy.
- Wiem.
Zaczerpnęła tchu, zamknęła oczy, puściła ręcznik i wsunęła ramiona w rękawy
rozpostartego płaszcza.
Ulżyło jej, że powiodła się od razu pierwsza próba. Chwyciła za dyndające końce
paska i zawiązała je na kokardę.
Bądź chłodna, szalona kobieto. Panujesz nad sytuacją.
Otworzyła oczy i stwierdziła, że Trask przygląda jej się z rozbawieniem.
- Może uda mi się znaleźć grzebień, żebyś mogła się uczesać.
101
Włosy. Przesunęła dłonią po wilgotnych splątanych kosmykach. Sterczały na
wszystkie strony.
- Mam grzebień w torebce. - Wyrwała mu swoją torebkę z ręki, otworzyła jednym
szarpnięciem i równie energicznie wydobyła poszukiwany przedmiot. Przeciągnęła nim po
włosach. - Au!
Trask przyjrzał się wynikowi tego zabiegu.
- Może mnie się uda lepiej.
- Nie, nie. Dziękuję. - Zrezygnowała z przywracania włosów do jakiego takiego
porządku i zerknęła na zegarek. Wyglądało na to, że przetrwał kąpiel w fontannie. - Robi się
późno. Jutro mam mnóstwo pracy.
- Słusznie. Ja też.
Dziwny ton jego głosu sprawił, że poderwała głowę. Pochwyciła jego zmysłowe
spojrzenie.
- Trask, myślę... - Zmieszała się.
- Zastanawiasz się, czy to nie był poważny błąd? - spytał stanowczo zbyt obojętnie.
Zagotowało się w niej, i całe szczęście, bo ze złości zapomniała o zmieszaniu.
- Zastanawiałam się, czy nie stawiasz sobie tego samego pytania - odpaliła.
- Pożyjemy, zobaczymy. Nie ma innego wyjścia.
A
leksa obudziła się nagle tak spłoszona, że przez chwilę nie była pewna, czy do
sypialni nie dostał się włamywacz. Sparaliżował ją lęk. Leżała nieruchomo i nasłuchiwała z
niezwykłą uwagą, czy nie doleci jej skrzypnięcie podłogi albo odgłos czyjegoś oddechu.
Udawaj, że śpisz, pomyślała.
Telefon zadzwonił znowu.
Ulżyło jej. Na szczęście nie włamywacz.
Nie ma problemu. Z tym sobie poradzę.
Zerknęła na fosforyzująca, tarczę budzika i wyciągnęła rękę po słuchawkę. Piętnaście
po drugiej. Nikt o tej porze nie dzwoni z radosną nowiną.
Pomyślała o matce i Lloydzie na Maui. Jeśli coś się stało jednemu z nich lub obojgu...
W nocy zdarzają się również obsceniczne telefony. W tej chwili zgodziłaby się bez
wahania na chrapliwy oddech w słuchawce. Wszystko, byle nie złe wiadomości z Hawajów.
Przyłożyła słuchawkę do ucha.
102
- Słucham?
- Trask uaktywnił wiry negatywnej energii. Trzymaj się z dala od niego.
Głos był cichy i zniekształcony, jakby osobnik, który dzwonił, zakrył mikrofon
chustką
- Kto mówi? - Aleksa usiadła na łóżku. - Wcale mi się nie podoba taki głupi żart.
- Wiry nie odzyskają równowagi, póki Trask jest tutaj. Grozi ci niebezpieczeństwo.
- Kto mówi? - Wytężyła słuch, starając się wyłapać znajomą nutę w dziwnie płasko
brzmiącym głosie. Zdawało jej się, że doleciał ją dźwięk zapuszczanego silnika. I inne głosy
w tle. Śmiech? Czyżby jakieś szczeniaki?
- Dostałaś ostrzeżenie. Trzymaj się z dala od Traska, bo inaczej porwie cię mroczna
nawałnica...
- Posłuchaj, ty mały bydlaku. Są kroki prawne, które...
Trzask. Połączenie przerwano.
Wolno odłożyła słuchawkę. Zapaliła światło i usiadła na krawędzi łóżka.
Z szafki obok wyjęła książkę telefoniczną. Szybko przemknęła wzrokiem po
użytecznych informacjach o poczcie głosowej, usługach telefonicznych, sposobach
uzyskiwania połączeń zamiejscowych, numerach kierunkowych i taryfach.
Znalazła potrzebne hasło i skorzystała z instrukcji, pozwalającej oddzwonić do
ostatniego rozmówcy.
Usłyszała sygnał w słuchawce. Z napięciem czekała, kto odbierze telefon. Gdzieś
czytała, że większość ofiar obscenicznych telefonów zna swojego dręczyciela.
Z drugiej strony opowiadanie o wirach negatywnej energii trudno uznać za
obsceniczne.
- Tak, słucham. Głos był młody. Akcent wskazywał na nastolatka.
- Kto mówi? - spytała Aleksa.
- Ja, Tarzan. To ty, Jane?
Zabrzmiały stłumione chichoty. Zawarczał samochodowy silnik.
W tle rozległ się inny głos.
- Do diabła, dzieciaki, przestańcie się bawić telefonem, bo jak mi Bóg miły, każę go
zdemontować!
Zirytowany dorosły, pomyślała Aleksa.
- Jeśli chcesz, żeby ktoś ci przywiózł gorzałę, to się nie wysilaj.
103
Znowu rozległy się śmiechy nastolatków.
- Dajcie mi słuchawkę. - To był nowy głos, szorstki i agresywny. - Kto tam, do
cholery?
- Bardzo przepraszam, że przeszkadzam - powiedziała Aleksa arystokratycznym
tonem, jakiego zdołała się nauczyć, pracując w galerii. - Ktoś przed chwilą zatelefonował do
mnie z tego aparatu i odłożył słuchawkę. Chciałam się dowiedzieć, kto to był.
- Pewnie jeden z tych punków, które tu przesiadują. - Z głosu biła irytacja. - Była
dzisiaj potańcówka. Część dzieciaków jeszcze się tu kręci. Wie pani, jak to jest. Powinny
dawno być w łóżeczkach, ale rodziców teraz nic nie obchodzi, gdzie są ich pociechy.
- Przepraszam, ale „tu” to znaczy gdzie?
- Dodzwoniła się pani do budki telefonicznej przed barem Avalon Quick Stop. Jestem
kierownikiem nocnej zmiany.
- Rozumiem. Dziękuję za wyjaśnienie. Wie pan, jak to jest z takimi nocnymi
telefonami.
- Jasne. - Kierownik okazał się zaskakująco życzliwy. - Ale tym bym się raczej nie
przejmował. Znam większość z tych dzieciaków. Gdyby dowcipy się powtarzały, proszę dać
mi znać, to zaprowadzę tu porządek.
- Dziękuję.
Odłożyła słuchawkę. Zgasiła światło i wsunęła się pod koc.
Długo nie mogła zasnąć. Wpatrywała się w sufit i zastanawiała nad głosem osoby,
która do niej zadzwoniła.
Nie brzmiał młodo. Poza tym było bardzo mało prawdopodobne, żeby jakiś młokos,
który przyszedł się bawić w Avalon Quick Stop, interesował się Traskiem, wirami energii i
czymkolwiek, co dla nastolatka stanowi zamierzchłą przeszłość.
Zresztą sama dobrze wiedziała, że decydując się na seks z Traskiem, podejmuje
ryzyko. W tej sprawie na pewno nie potrzebowała ostrzegawczych telefonów po nocach.
104
Rozdział piętnasty
J
ak wypadło przyjęcie? - spytał Nathan. - Próbowałem się z tobą wczoraj
skontaktować, żeby zdobyć relację z pierwszej ręki, ale nie odbierałeś telefonu.
- Dostałem twoje wiadomości. Poszło zgodnie z planem. - Trask ze słuchawką w dłoni
podszedł do drzwi. - Znasz Glendę. Zawsze ma wszystko zapięte na ostatni guzik.
- Jasne. Ciekaw jestem, co sądzisz o kolekcji sztuki.
- Interesująca. - Trask otworzył drzwi i wyszedł na balkon. - Przynajmniej na trawniku
przed hotelem nie mam żadnych różowych flamingów.
Jeszcze nie było południa, ale słońce już stało wysoko. Sylwetki samotnych stromych
wzgórz i strzelistych skał rysowały się na tle nieba.
- Polubisz art déco, kiedy zaczną o tobie mówić z powodu tej kolekcji. - Nathan na
chwile zamilkł. - Wciąż planujesz dłuższy pobyt w Arizonie?
Trask zerknął na skrzący się basen. Ożyły wspomnienia ostatniej nocy.
- Owszem.
Nathan jęknął.
- Podejrzewam, że nie mam co strzępić sobie języka i namawiać cię na powrót?
- Nie. Ale przypomniałeś mi, że potrzebuję czegoś z Seattle.
- Czego?
- Kawy. Poproś Berniego, żeby przysłał mi większą ilość tej co zwykle. Niech nada
nocnym kurierem.
Nathan parsknął pod nosem.
- Co ty właściwie tam robisz, J.L.?
- Naprawdę chcesz wiedzieć, co robię na wiosennym urlopie? Zastanówmy się.
Wczoraj wieczorem miałem randkę.
Po drugiej stronie linii zapadła znacząca cisza.
- Co takiego?
105
- Nie zachowuj się tak, jakbym próbował skakać na bungee, albo ćwiczyć połykanie
mieczy.
- Nie byłeś na randce od miesięcy. - Nathan wydawał się bardzo zaintrygowany. - Coś
ty wymyślił? Z kim się spotykasz?
- Nazywa się Aleksa Chambers. Ma sklepik tutaj w miasteczku. Sprzedaje kiczowate
kopie muzealnych eksponatów. Wiesz, gargulce, skrzydlate lwy i zbroje.
- Nie wiedziałem, że się interesujesz tą branżą.
- Nigdy nie wiadomo, kiedy człowiekowi przyda się zbroja.
Nathan wybuchnął śmiechem. Wydawało się, że mu ulżyło.
- Jak poznałeś tę Aleksę?
- Była na przyjęciu.
- Mogę tylko powiedzieć, że wolę się martwić, czy pamiętasz o tym, żeby seks był
bezpieczny, niż zastanawiać się, czy minęła ci już obsesja na punkcie przeszłości.
Trask nie odpowiedział. Przez chwilę na linii panowała cisza.
- Cholera! - Rozbawienie Nathana uleciało w jednej chwili. Jego miejsce zajęła ponura
rezygnacja. - Wiedziałem, że to zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Jaki związek ma
Aleksa Chambers z twoją obsesją?
- Jest pasierbicą Lloyda Kenyona.
- Diabli nadali!
- Dziękuję za dobre słowo, braciszku. - Trask odwrócił się plecami do surowego
krajobrazu i wrócił do apartamentu. - Kończę rozmowę. Za pięć minut mam spotkanie.
- Poczekaj - powstrzymał go Nathan. - Posłuchaj mnie, J.L. Nie wiem, co ty knujesz,
ale nie podoba mi się ta cała Aleksa.
- Z uwagą wysłuchałem twojej opinii.
- Bez względu na to, co o tym myślisz, spotykanie się z pasierbicą Lloyda Kenyona
jest złym pomysłem. Ludzie zaczną się zastanawiać, czy nie masz jakichś ukrytych
motywów. Cholera, ja sam się zastanawiam...
Rozległo się pukanie. Trask zerknął na drzwi.
- Pora na mnie.
- Nie wykręcaj się, J.L. Muszę wbić ci trochę rozumu do głowy. Jesteś naczelnym
Avalon Resorts, Inc. Firma nie potrzebuje kłopotów...
106
Trask delikatnie wcisnął guzik przerywający połączenie. Odłożył aparat telefoniczny
na biurko i podszedł do drzwi.
Na korytarzu stała Joanna Bell. Gdy uśmiechnęła się do niego, zauważył, że lekko
drżą jej wargi.
- Cześć, Trask.
Odsunął się na bok.
- Niech pani wejdzie, Joanno.
W
padłem, żeby się pożegnać. - Edward Vale stanął w tylnych drzwiach Elegant
Relic. Jak zwykle wyglądał bardzo schludnie w beżowej, sportowej marynarce, kremowej
koszuli i spodniach w podobnym odcieniu. - Wracam do Phoenix.
Aleksa zerknęła na niego z chmurną miną.
- Masz tupet, jeśli śmiesz się pokazać na moim progu po tym numerze, który
wywinąłeś z Tańczącym satyrem.
Niespokojnie drgnął.
- Wiem, wiem. Miałem nadzieję, że jeśli dam ci dzień na ochłonięcie, to będziesz
trochę mniej uprzedzona...
- Mniej uprzedzona? Do falsyfikatu w mojej pięknej kolekcji?
- Musiałem podjąć decyzję prezesa.
- Po cichu wetknąłeś tę rzeźbę do zachodniego skrzydła z nadzieją, że jej nie zauważę,
co?
- Spróbuj mnie zrozumieć. Nie mogłem udawać, że ta rzeźba nie istnieje. Trask chciał
obejrzeć wszystkie skatalogowane przedmioty, punkt po punkcie.
Aleksa pomyślała, że nie ma sensu znęcać się nad Edwardem. Stało się. Czy wyjdzie
jej to na lepsze, czy na gorsze, miał dopiero pokazać czas. Poza tym udało jej się ukryć
rzeźbę, zanim ktoś z krytyków sztuki zdążył ją obejrzeć. Przyszłość wydawała się bezpieczna.
Aleksa uznała, że stać ją na puszczenie dawnych win w niepamięć.
- Mniejsza o to. - Uśmiechnęła się do niego kwaśno. - Jeśli nie liczyć numeru z
Tańczącym satyrem, wszystko poszło dobrze. Dziękuję ci, Edwardzie. Wiem, że ryzykowałeś,
biorąc mnie do współpracy, i doceniam to.
- Nie ma o czym mówić. - Edward nieznacznie zaróżowił się na twarzy. - Jestem ci
gorąco wdzięczny. To był poważny klient, więc chciałem mieć pewność, że kolekcja w
107
Avalon Resorts będzie najwyższej próby. Wiedziałem, że na twoim sądzie mogę polegać.
Zresztą mam jeszcze u ciebie dług wdzięczności za falsyfikaty z galerii McClelland, których
nie kupiłem.
- Jesteśmy kwita.
- Jeśli recenzje będą dobre, to jeszcze do ciebie zatelefonuję - obiecał. - Mam również
innych klientów, którzy chcą wzbogacić swoje kolekcje dwudziestowiecznej sztuki. I firmy, i
osoby prywatne.
- Zawsze wiesz, gdzie mnie znaleźć.
Pod wpływem nagłego odruchu Aleksa podeszła do niego i szybko go uściskała. Gdy
się cofnęła, ze zdziwieniem dostrzegła w jego oczach zatroskanie.
- Alekso, moja droga, waham się, czy to powiedzieć, ale zważywszy na nasze
długotrwale kontakty zawodowe i znajomość, która w moim odczuciu staje się coraz lepiej
scementowaną przyjaźnią...
- Wyduś to z siebie, Edwardzie.
- Niech będzie, powiem wprost. Słyszałem, że wczoraj wieczorem byłaś w klubie.
- I co z tego?
Edward odchrząknął.
- Podobno byłaś z Traskiem.
- Jak na człowieka, który się zarzeka, że nie chce dużo wiedzieć o kliencie, masz
zaskakująco dobrą orientację w najświeższych plotkach.
- Przypuszczam, że byłem raczej na końcu łańcucha ludzi, do których dotarła ta
informacja. Jeśli mam być szczery, szumi o tym całe miasto.
- Wszyscy mówią o tym, że zjadłam kolację z Traskiem? Widocznie mało się dzisiaj
dzieje w Avalon.
- Nie chodzi tylko o kolację - z naciskiem powiedział Edward. - Podobno potem
rozegrała się jakaś przykra scena na parkingu. A jeszcze potem pojechałaś z Traskiem do
hotelu i wyszłaś stamtąd ubrana w firmowy płaszcz kąpielowy.
Aleksa wyprostowała się i spojrzała wyniośle na Edwarda.
- Napadło na nas dwóch zbirów. Potłukli szyby w dżipie Traska. A potem jeszcze
zjawił się Guthrie. Doszło do dość ostrej wymiany zdań. Co zaś do płaszcza kąpielowego, to
po tym wszystkim poszliśmy popływać. No i koniec plotek.
108
- Cholera. - Edward się skrzywił. - Wiedziałem, że nie powinienem zaczynać tej
rozmowy. To naprawdę nie są moje sprawy.
- Ano nie.
- Mimo wszystko jesteś moim przyjacielem, no i mam wobec ciebie dług
wdzięczności. - Edward zawahał się. - Przypuszczam, że nie zyskam w twoich oczach, jeśli
spróbuję cię ostrzec, żebyś trzymała się w bezpiecznej odległości od tego klienta.
Aleksie przypomniał się jej nocny rozmówca.
- Bezpiecznej?
- Muszę być szczery, moja droga. Jesteś uroczą, interesującą, atrakcyjną kobietą.
- Niesamowite, Edwardzie. Aż mi się zakręciło w głowie.
- To prawda. Gdybym miał skłonności w tym kierunku, sam dawno zaprosiłbym cię
na kolację.
Aleksa uśmiechnęła się szeroko.
- Ale nie masz, a Roger byłby wściekle zazdrosny.
- Tak. - Edward zebrał myśli. - Ale wracając do tematu. Słyszałem dostatecznie dużo
tutejszych plotek, by wnioskować, że zainteresowanie Traska twoją osobą musi wydawać się
podejrzane.
Ukryta w niej szalona istota bez zapowiedzi dała o sobie znać.
- Czyżby? A moje zainteresowanie jego osobą?
Edward wyraźnie się zmieszał.
- Słucham?
- Obawiasz się, że Trask może chcieć mnie wykorzystać. Ale czy tobie i innym
ludziom nie przyszło do głowy, że ja też mogę mieć swoje pokrętne powody, żeby się z nim
spotykać?
Edward zamrugał, oswajając się z nowym punktem widzenia.
- Nie. Szczerze mówiąc, nawet o tym nie pomyślałem.
- Posłuchaj, doceniam twoją troskę. Ale od czasu pracy w galerii McClelland nie
jestem niewinną panienką i straciłam naiwną wiarę w moich braci i siostry w
człowieczeństwie.
Edward skrzywił się.
- Pewnie właśnie tak jest.
109
- Dobrze rozumiem, że Trask mógł mnie zaprosić na kolację z innych powodów niż
mój ujmujący wdzięk, dowcip i osobowość.
Edward wydawał się śmiertelnie zawstydzony.
- Nigdy nie sugerowałem, że brakuje ci dowcipu albo wdzięku. O osobowości nawet
nie wspomnę.
- Serdeczne dzięki, Ed.
- Nie błyszczę w tej rozmowie, co?
- Nie przejmuj się. - Próbowała krzepiąco się uśmiechnąć. - Wiem, co robię. -
Przynajmniej tak jej się zdawało. Właściwie powinna trzymać za siebie kciuki.
- Naturalnie. - Edward zajął się wygładzaniem rękawów płóciennej marynarki. -
Trudno, muszę już iść. Obiecałem Rogerowi, że zjemy razem kolację w Scottsdale.
- Do widzenia, Edwardzie. - Aleksa podeszła do drzwi. - Przekaż pozdrowienia
Rogerowi. I jeszcze raz dziękuję ci za wszystko. Oczywiście z wyjątkiem Tańczącego satyra.
- Cała przyjemność po mojej stronie, najdroższa. - Edward wsiadł do białej furgonetki.
- Zawsze mówiłem, że jeśli chodzi o początki dwudziestego wieku, to jesteś najlepsza w
branży. Niedługo wszyscy się o tym przekonają.
Uniósł w pożegnalnym geście starannie wypielęgnowaną rękę i wrzucił bieg.
N
ie bardzo wiem, jak to wyrazić. - Joanna odstawiła filiżankę na hotelowy wózek i
wstała z fotela. Podeszła do balkonowych drzwi i zapatrzyła się na słoneczny widok. - Z
pewnością ma pan wszelkie prawo powiedzieć mi, żebym pilnowała własnego nosa.
Trask oparł się o biurko.
- Chodzi o ostatni wieczór, prawda?
Skinęła głową.
- Tak. Słyszałam, że zaprosił pan Aleksę Chambers do klubu. Słyszałam też, że potem
między panem i Guthriem doszło do scysji na parkingu.
- Nie mam pojęcia, po co w ogóle wydawać „Avalon Herald”? Nowiny rozchodzą się
po miasteczku z taką szybkością, że drukowanie ich wydaje się pozbawione sensu.
Joanna spojrzała na niego cierpiętniczym wzrokiem.
- Przepraszam, Trask, ale muszę spytać, czy te plotki są prawdziwe.
- Które?
- Czy przyjechał pan do Avalon... żeby rozdrapywać stare rany?
110
- Czy ta ewentualność panią martwi?
- Tak.
- Dlaczego?
- Bo chociaż wiem, że nie znajdzie pan odpowiedzi na swoje pytania, to obawiam się,
że przez zamęt, jakiego pan narobi, będzie wiele nieprzyjemności. Ucierpi na tym nie tylko
pan, lecz również różni niewinni ludzie.
- Jacy niewinni ludzie?
Joanna mocno splotła dłonie.
- Na przykład Aleksa Chambers.
Szybkość tej riposty go zaniepokoiła, ale zagłuszył wyrzuty sumienia.
- Skąd pewność, że nie znajdę odpowiedzi?
- Bo ich nie ma. A jeśli są, to nie takie, jakich pan oczekuje. Proszę mnie posłuchać,
Trask. Byłam zdruzgotana tym, co stało się dwanaście lat temu. Kochałam pańskiego ojca.
- Wiem.
- To był straszny wypadek. Ale tragedia, nie akt przemocy. Pogodziłam się już z
przeszłością. Sądziłam, że pan i pański brat zrobiliście to samo.
- Czym pani się konkretnie martwi?
- Nie wiem. - Joannie zadrżały usta. - Ale obawiam się, że będzie więcej takich
incydentów jak wczorajszy między panem i Guthriem. Komuś może stać się krzywda.
- Umiem sobie z nim poradzić.
- Na pewno? On pije znacznie więcej niż przed dwunastoma laty. I jest o wiele
bardziej nieobliczalny. Wiem to, bo przyjaźnię się z jego ostatnią byłą żoną, Liz. Jak pan
myśli, dlaczego się z nim rozwiodła? A czy zastanawiał się pan nad Lloydem Kenyonem? Co
on, pańskim zdaniem, zrobi, kiedy się dowie, że spotyka się pan z Aleksą?
Trask wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia.
- Niech pan nie udaje. - W jej oczach pojawiła się desperacja. - Wie pan równie dobrze
jak ja, że gdy Kenyon o tym usłyszy, uzna, że chce się pan nią jakoś posłużyć. Będzie
wściekły.
- Aleksa jest dorosła i zna życie. Wie, co się stało dwanaście lat temu. Może
podejmować własne decyzje.
Joanna bez wahania skrzyżowała z nim spojrzenia.
111
- Ona może mieć swoje powody, żeby się z panem spotykać. Na przykład, jeśli wydaje
jej się, że może panem manipulować. Czy pan się nad tym zastanawiał?
- Jestem gotów podjąć to ryzyko.
- W jakim celu? Co pan chce osiągnąć?
- Chcę zdobyć kilka informacji. Czy tak trudno to zrozumieć? Chcę wiedzieć, co się
stało przed dwunastoma laty.
- Mieszkam w tym miasteczku od prawie czternastu lat. Znam wszystkich ludzi,
którzy znali pańskiego ojca, i mówię panu, że nie było i nie ma wielkiego spisku, który
mógłby pan odkryć. Niech pan wraca do Seattle i zostawi nas w spokoju.
- Przykro mi, Joanno, ale nie mogę. Jeszcze nie.
K
olejka ludzi, którzy przyszli kupić książkę Żyć według wskazań Dimensions i
zdobyć autograf jej autora, Webstera Bella, ciągnęła się jeszcze za drzwi sklepiku Aleksy.
Zaczęła maleć dopiero pod koniec dyżuru autora.
Niektórzy zwolennicy Webstera zaglądali po drodze do Elegant Relic, ale sprzedaż nie
szła dobrze. Ludzie przyszli na Avalon Plaza po książki, nie po zbroje i egipską biżuterię.
Aleksa i jej pomocnica Kerry sprzedały klientom Webstera Bella jedynie zestaw podpórek do
książek w kształcie gargulców i jedną tarczę krzyżowców.
Tuż przed końcem urzędowania Webstera w Spheres Aleksa doszła do wniosku, że nie
ma co się spodziewać ożywienia w interesach, zostawiła więc Kerry na straży sklepiku i
poszła do Café Solstice po mrożoną zieloną herbatę.
Gdy przechodziła obok księgarni, Dylan Fenn wystawił głowę i przyzwał ją
skinieniem palca. Jego anielskie platynowe włosy lśniły w słońcu. Wydawał się bardzo
zadowolony z siebie.
- Masz szczęście, Alekso. Webster jeszcze nie wyszedł, a zostało mi kilka
egzemplarzy jego książki.
- To nie jest fair, Dylan. Kiedy ostatnio namówiłam cię na kupno gargulca?
- Niech się zastanowię. - Przez chwilę udawał, że się namyśla. - Chyba w grudniu,
dwudziestego dziewiątego, kiedy się zorientowałaś, że zostanie ci dużo tych małych
gargulców w stroju świętego Mikołaja.
- Oj, niech ci będzie. Kupię książkę. Ale musisz wiedzieć, że życie według wskazań
Dimensions jest nie dla mnie.
112
- Ciągle mi to powtarzasz, ale ja się nie poddaję. Pozytywna energia musi kiedyś
wywrzeć na ciebie wpływ. Nie możesz się zawsze opierać jej wirom. Bądź co bądź jesteśmy
w Avalon.
- Chcesz powiedzieć, że wisi nade mną klątwa pozytywnego myślenia?
Dylan wyszczerzył zęby.
- Coś w tym rodzaju.
W drzwiach błysnęło srebro i turkusy, bo za Dylanem stanął Webster. Przesłał Aleksie
charyzmatyczny uśmiech. Jego oczy, z których obficie promieniowały empatia i zrozumienie,
miały kolor bursztynu.
- Nie męcz jej. - Ojcowskim gestem położył Dylanowi rękę na ramieniu. - Każdy sam,
gdy dojrzeje, znajdzie swoją drogę do instytutu. Jak się pani ma, Alekso?
- Dziękuję, dobrze. - Zaczerwieniła się. - Rzecz jasna z przyjemnością poproszę o
autograf na pana książce, panie Webster.
Zachichotał. Brzmiało to prawie jak muzyka, głos był niski i dźwięczny.
- Wcale nie ma pani obowiązku kupić książki tylko dlatego, że zna pani autora.
- Nie, nie, naprawdę chcę kupić.
Dylan odsunął się od drzwi.
- Zapraszam. Zaraz dam ci egzemplarz. Webster podpisze.
- Wspaniale. - Aleksa starała się wykrzesać z siebie choć odrobinę szczerego
entuzjazmu. Uśmiechnęła się pięknie do Webstera.
- Zdaje się, że miał pan dzisiaj tłumy klientów.
- Owszem, bardzo obiecująca frekwencja, naturalnie dzięki Dylanowi.
- Ja tylko sprzedaję książki. - Dylan wziął jeden egzemplarz Żyć według wskazań
Dimensions z niewielkiego stosiku, który został jeszcze przy stoliku autora. - A pan ściąga
tłumy, Webster.
- Ten tytuł rzeczywiście osiąga niezłe wyniki. - Webster zerknął na okładkę swojej
książki. - Miejmy nadzieję, że zmieni życie przynajmniej kilku osób.
Zmieni życie kilku osób? W zestawieniu z tym celem własne aspiracje zawodowe
wydały się nagle Aleksie żałośnie przyziemne.
Webster otworzył książkę i wyjął z kieszeni kosztowne srebrne pióro zdobione
turkusami. Nabazgrał w poprzek strony krótką dedykację i złożył podpis.
- Proszę bardzo. - Podał książkę Aleksie.
113
- Dziękuję. - Postanowiła umieścić ją na półce w salonie. Nikt nie musiał wiedzieć, że
Aleksa Chambers jest jedną z może trzech osób w Avalon, które nie przeczytały żadnej
książki Webstera Bella.
Do księgarni weszło dwoje klientów. Kobieta poprosiła Dylana o przewodnik po
metafizycznych punktach energetycznych, znajdujących się w okolicy na pustyni. Dylan
zaprowadził ją i jej przyjaciela do półek w drugim końcu księgarni.
Aleksa została sama z Websterem. Chciała powoli wycofać się za próg, przypomniała
sobie jednak, że jeszcze nie zapłaciła za książkę, więc przystanęła.
- Mam nadzieję, że moja książka się pani przyda - powiedział autor bardzo cicho. -
Droga instytutu Dimensions jest drogą pokoju i harmonii. Większość z nas doświadcza w
życiu zbyt wielu stresów. Kluczem do wykorzystania naszych prawdziwych potencjałów jest
oparcie się negatywnym siłom, które nas otaczają.
Coś w jego głosie przyciągnęło jej uwagę. Skupione na niej spojrzenie Bella
wprawiało ją w zakłopotanie.
- Jasne - powiedziała. - Pokój i harmonia.
- Alekso, waham się, czy mogę sobie pozwolić na osobistą uwagę. - Webster popatrzył
w drugi koniec sali, gdzie Dylan wciąż obsługiwał klientów. Potem jeszcze bardziej zniżył
głos. - Właściwie nie znamy się dobrze. Ale wiem, że przyjaźni się pani z Joanną. Czy mogę
być szczery?
- No...
- Wyczuwam poważne zakłócenia w pani aurze.
- O, do diabla! To śmieszne, że pan o tym wspomina. Właśnie ostatnio martwiłam się
o swoją aurę.
Uśmiechnął się smutno.
- Wiem, że tym, którzy nie odnaleźli jeszcze źródła swojej mocy, tacy ludzie jak ja
wydają się śmieszni.
Zmieszała się.
- Przepraszam. Nie chciałam dać do zrozumienia, że pan wydaje mi się śmieszny.
Próbowałam...
- Nic się nie stało. - Uśmiechnął się z autoironią. - Mnie to nie przeszkadza. Co tam,
jeśli ten metafizyczny interes kiedyś się zawali, zawsze mogę znaleźć pracę jako
rozśmieszacz.
114
Aleksa trochę się odprężyła.
- Przepraszam. W pobliżu guru zawsze zachowuję się dość nerwowo.
Webster przestał się uśmiechać. Spojrzał na nią z troską.
- Wie pani, nie uważam się za gum. Próbuję tylko pomóc innym w znalezieniu
wewnętrznego pokoju, który na swój użytek znalazłem właśnie tutaj, w tej czerwonej krainie
otaczającej Avalon.
- Jasne - powiedziała szybko.
- Ale nie o tym chciałem porozmawiać. Słyszałem, co się stało wczoraj w Red Canyon
Country Club.
- Odnoszę wrażenie, że nie ma już ani jednej osoby, która nie słyszałaby o mojej
kolacji z Traskiem.
- Proszę mi wierzyć, wspominam o tym tylko dlatego, że jestem szczerze zatroskany.
Od Joanny słyszałem, że Vivien i Lloyd Kenyonowie wyjechali z miasta. Może nie mówili
pani, że Traska i Lloyda antagonizuje pewne zdarzenie.
Aleksa spojrzała na niego z ukosa.
- Dobrze wiem, co się stało przed dwunastoma laty. Nie chcę o tym rozmawiać.
Webster skrzywił się.
- Wygląda na to, że zostałem przywołany do porządku.
- Przepraszam. Nie chcę być niegrzeczna, ale nie wydaje mi się, żeby odgrzewanie
starych plotek mogło przynieść jakieś korzyści.
- Jestem tego samego zdania, Alekso. Plotki są, najogólniej rzecz biorąc, skrajnie
negatywną siłą. Martwi mnie jednak, że być może Trask wrócił do Avalon, by ożywić
przeszłość. Niewykluczone, że chce posłużyć się panią dla osiągnięcia swoich celów.
- Doceniam pańską troskę - powiedziała chłodno Aleksa.
- Ale to nie moja sprawa, tak? - Webster przesłał jej wymuszony uśmiech. - Dobrze,
już nic więcej o tym nie powiem. Ale proszę, niech pani pozwoli, że przekażę jej szczyptę
metafizycznej mądrości starożytnych.
- To znaczy?
Pochylił się prawie do samego jej ucha i zniżył głos do szeptu.
- Nie podniecaj się kutaskiem, kiedy jesteś z Traskiem.
Potem natychmiast się wyprostował. Nie zważając na wytrzeszczone oczy Aleksy,
niedbałym uniesieniem dłoni pożegnał Dylana i z porozumiewawczym mrugnięciem opuścił
115
księgarnię. Dopiero po jego wyjściu Aleksa otrząsnęła się z osłupienia. Poczekała, aż klienci
również znajdą się na ulicy, i podeszła do lady ze swoim egzemplarzem Żyć według wskazań
Dimensions.
- Nic mi nie mów, sam zgadnę. - Dylan spojrzał na nią znacząco, biorąc książkę z jej
rąk. - Webster wystąpił z małą ojcowską radą?
- Skąd wiesz?
- Nie żartuj! - Nacisnął kilka klawiszy kasy. - Wszyscy wiedzą o tobie i Trasku w
klubie wczoraj wieczorem. I o bójce z Guthriem.
- Nie było bójki. Trask spłoszył dwóch chętnych do rozboju, a potem zamienił kilka
zdań z Guthriem, i tyle. - Zastanawiała się, ile jeszcze razy będzie musiała opowiedzieć tę
historię.
- Skoro tak mówisz. - Dylan otaksował ją wzrokiem. - Osobiście radziłbym ci trzymać
się z dala od Traska.
- Zdaje się, że dzisiaj słyszałam już tę radę kilka razy. - Zawahała się. - Dylan, czy
mieszkałeś tu, w Avalon, dwanaście lat temu?
- Pewnie, że tak. - Wsunął książkę do papierowej torby. - Prowadziłem wtedy
księgarnię w instytucie.
- Naprawdę? Pracowałeś dla Webstera Bella?
- A co w tym dziwnego? Zanim otwarto hotel, instytut był największym pracodawcą w
Avalon. - Dylan odłożył zapakowaną książkę na bok i oparł się łokciami o kontuar. - To
Webster zachęcił mnie parę lat temu do otwarcia Spheres. Twierdził, że muszę się rozwijać i
w wymiarze osobowym, i zawodowym. Zawsze będę mu za to wdzięczny.
- Webster wydaje mi się sympatyczny, lubię też Joannę, ale muszę powiedzieć, że
trochę mnie zniesmacza to jego robienie z siebie guru. Jak dla mnie za bardzo pachnie to
telemisjonarstwem.
Dylan się uśmiechnął.
- W metafizyce zawsze było dużo lipy, bo to są wielkie pieniądze. Ale Bell nie wciska
kitu. Ludzie się do niego garną. Sama widziałaś dzisiaj, ilu było chętnych do kupienia jego
książki. Umie do nich trafić. Zmienia ich życie.
- Joanna mówiła mi, że ośrodek w Avalon znakomicie prosperuje, więc Webster
zamierza otworzyć drugi w pobliżu Santa Fe.
116
- To prawda. - Dylan zapatrzył się w cieniste miejsce przed księgarnią. - Ten człowiek
ma poczucie misji. Odkąd dwadzieścia lat temu zmarła mu żona, skupił całą uwagę na swoim
przesłaniu.
- Nie ożenił się drugi raz?
- Nie.
- Joanna też nie jest mężatką - powiedziała Aleksa. - Czy to nie wydaje ci się trochę
dziwne?
- Myślę, że w życiu Webstera nie ma miejsca na żonę. A Joanna nie wykazuje
najmniejszego zainteresowania zamążpójściem od czasu śmierci Harry’ego Traska.
- Chyba jest bardzo blisko z Websterem.
Dylan skinął głową.
- Tylko raz słyszałem, że się kłócili. Wtedy gdy Joanna powiedziała mu, że wychodzi
za mąż za Harry’ego Traska.
Aleksa spojrzała na niego zaskoczona.
- Był przeciwny temu małżeństwu?
- Od samego początku.
- A wiesz może dlaczego?
Dylan wzruszył ramionami.
- Joanna nigdy dużo o tym nie mówiła, ale Webster najwyraźniej chciał ją chronić.
Prawdopodobnie obawiał się, że Harry’ego Traska interesują tylko jej pieniądze.
- Z tego co, słyszałem - rozległ się znajomy skwaszony głos - Webster miał poważne
powody do niepokoju. Ludzie, którzy znali Harry’ego Traska, mówią o nim, że miał talent do
bardzo kosztownych przedsięwzięć, które nigdy nie chciały wypalić.
Aleksa obróciła się i zobaczyła w drzwiach Stewarta Luttona. Uśmiechnęła się do
niego.
Stewart nie odwzajemnił uśmiechu. Nie przejęła się tym. On nigdy się nie uśmiechał.
Kłóciłoby się to z jego pozą. Aleksę nieraz kusiło, żeby go spytać, skąd i od kiedy ma tatuaże
na ramionach, ale nigdy nie znalazła w sobie dość śmiałości.
Te jego prywatne dzieła sztuki można było oglądać przez większą część roku, bo
Stewart niemal każdego dnia ubierał się tak samo. Deszcz czy słońce, gorąco czy zimno,
zjawiał się w Café Solstice w podkoszulku z motocyklem, szortach i sandałach. Długie
siwiejące włosy podtrzymywał opaską z materiału.
117
Jedynym jaskrawym akcentem jego stroju była bransoleta instytutu na lewym
nadgarstku. Nikt na Avalon Plaza nie wiedział wiele o Stewarcie, jednak gdy przychodziło do
mieszania i parzenia herbaty, wszyscy zgadzali się, że jest prawdziwym artystą.
- Właśnie szłam do Café Solstice, gdy tu obecny Dylan wciągnął mnie do swojej
jaskini i zmusił do kupienia książki - powiedziała Aleksa.
- Ej, nie miej do mnie pretensji. - Dylan przesłał jej wniebowzięty uśmiech. -
Widocznie taki skutek wywarła energia wirów znajdujących się pod moim sklepem.
- Mhm. - Aleksa zwróciła się z powrotem do Stewarta: - Uważasz więc, że Webster
miał powody martwić się o to, że Joanna utraci spadek?
- Wszyscy w okolicy są raczej zgodni co do tego, że Harry Trask szybko by go
zmarnotrawił. - Stewart zmrużył oczy. - Szkoda by było.
Aleksa się zadumała.
- Joanna jest inteligentną kobietą. Myślę, że umiałaby zatroszczyć się o własne
pieniądze.
Stewart spochmurniał.
- Nawet jeśli masz rację, to dla instytutu te pieniądze byłyby stracone.
Aleksa wlepiła w niego wzrok. Fakty zaczęły jej się układać w logiczny ciąg.
- Chcesz powiedzieć, że Joanna zainwestowała w instytut?
- Nie wiedziałaś o tym? - Dylan spojrzał na nią wyraźnie zaskoczony. - A kto, twoim
zdaniem, dał pieniądze na wybudowanie bazy noclegowej ośrodka i budynku seminaryjnego?
Żaden bank nie chciał wtedy gadać z Websterem.
Stewart zerknął na Aleksę.
- A kto, twoim zdaniem, pomaga mu sfinansować nowy ośrodek w Santa Fe?
- Joanna?
Skinął głową.
- Ona zawsze była na miejscu, kiedy potrzebował finansowego wsparcia swojej pracy.
Bez niej jego przesłanie dotarłoby najwyżej do garstki ludzi.
Dylan wzruszył ramionami.
- Naturalnie Joanna nie jest jedynym inwestorem, ale za to ważnym. Zwłaszcza na
początku jej pieniądze miały kluczowe znaczenie. A teraz znowu nabrały wagi ze względu na
ośrodek w Santa Fe.
- Rozumiem - powiedziała Aleksa.
118
Dylan przez chwilę wpatrywał się w swoje dłonie. Gdy podniósł głowę, w jego
niebieskich oczach widniała troska.
- Wiem, że to nie moja sprawa, ale wczoraj jadłaś kolację z Traskiem...
- Masz rację, Dylan - powiedziała łagodnie. - To rzeczywiście nie twoja sprawa.
Jego blada skóra przybrała nagle odcień czerwieni.
- Przepraszam.
Teraz ona wprawiła go w zakłopotanie. Uśmiechnęła się, żeby zatuszować ostrość
odprawy.
- Wiem, że masz dobre intencje. Ale nie martw się o mnie, Dylan. Sama umiem się o
siebie zatroszczyć.
- Jasne. - Spojrzał na nią z żałosnym uśmiechem. - Nie chciałem udawać starszego
brata. Tak jakoś wyszło, bo ten cały powrót Traska do Avalon psuje ludziom krew.
- Co masz na myśli?
- On chce powiedzieć, że zanosi się na kłopoty - wyjaśnił Stewart złowieszczym
tonem. - Trzymaj się z dala od Traska, bo inaczej możesz na własnej skórze odczuć skutki
uwolnienia w Avalon złej energii.
Aleksa wlepiła w niego zdziwiony wzrok.
- Mówisz poważnie, hm?
- Stewart zawsze mówi poważnie, powinnaś to wiedzieć - wtrącił oschle Dylan. - I
odczuwa silną więź z instytutem, no nie, Stewart?
W oczach Stewarta pojawił się zapalczywy błysk.
- Instytut zmienił moje życie.
- Właśnie. - Dylan zrobił głupią minę i zwrócił się z powrotem do Aleksy: - Ale dość
tego melodramatu. Bierzmy się do ważniejszych spraw.
- Czyli? - uprzejmie zainteresowała się Aleksa.
Przewrócił oczami.
- Nie udawaj tępej, bo ci z tym nie do twarzy. To jasne, że wszyscy w mieście chcą
wiedzieć, czy plotki są prawdziwe.
Aleksa postanowiła, że nie sprzeda tanio swojej skóry.
- Jakie plotki?
Radośnie wyszczerzył zęby.
119
- Czy wczoraj w nocy urządziliście sobie z Traskiem dziką orgię na basenie w nowym
hotelu?
- To mnie przerasta - powiedziała bardzo cicho. - Tak dawno nie brałam udziału w
orgii, że już zapomniałam, co to właściwie jest.
O
piątej po południu wielki cień padł na makietę megalitów ze Stonehenge,
wystawioną w witrynie Elegant Relic. Aleksa, która właśnie przekręcała tabliczkę na
drzwiach, tak by napis ZAMKNIĘTE znalazł się od strony ulicy, zerknęła na chodnik
zdobiony treliażami.
Stał tam Trask. Poczuła, że nie może zapanować nad zdenerwowaniem. On
tymczasem poczekał, aż obrócona tabliczka na drzwiach znieruchomieje, a potem wszedł do
sklepiku.
- Czy słusznie zakładam, że spędziła pani dzień w ten sam sposób co ja? - spytał bez
wstępów.
- To zależy. - Żeby się od niego odgrodzić, stanęła za kontuarem. To jej dodało
pewności siebie, choć nie bardzo rozumiała dlaczego. - Co pan dzisiaj porabiał?
- Odbierałem ostrzeżenia.
- Co za dziwny zbieg okoliczności. Robiłam dokładnie to samo.
Skinął głową.
- Dla porządku chciałbym wiedzieć, ile osób zadało sobie trud powiedzenia pani, że
słyszały o bójce na parkingu, orgii na basenie, i radziły, żeby trzymała się pani ode mnie z
daleka?
Oparła się o kontuar, wyciągnęła dłoń i zaczęła liczyć na palcach.
- Sprawdźmy. Jeśli liczyć ten obsceniczny telefon w nocy...
Uniósł brwi.
- Ktoś do pani dzwonił?
- Jakiś bałwan skorzystał z automatu przy całodobowym barze, żeby poinformować
mnie, że zostały rozbudzone mroczne wiry.
- Powiada pani: rozbudzone?
Zmierzyła go karcącym spojrzeniem.
- Niech pan nie zaczyna. Jak mówiłam, jeśli wliczyć tę rozmowę telefoniczną, to
wyjdzie mi w sumie mniej więcej pół tuzina ostrzeżeń.
120
Trask podszedł do dużego kilimu, przedstawiającego jednorożca i damę odzianą w
średniowieczną szatę.
- Jak pani to znosi?
- Ostrzeżenia? - Westchnęła. - Wszyscy mają dobre intencje. Ale ogólnie rzecz biorąc,
trochę mnie to irytuje.
- Owszem, mnie też. Wynikałoby z tego, że jedno z nas jest niewolnikiem
namiętności, a drugie uwodzicielem i manipulatorem, niewahającym się wykorzystać seksu
do osiągnięcia swoich celów.
Odkaszlnęła.
- Czy zauważył pan zgodność poglądów co do tego, które z nas jest niewolnikiem
namiętności, a które uwodzicielem pozbawionym skrupułów?
- Według obecnych notowań, pani jest niewolnicą. Mnie przyznano tę drugą rolę.
- Cholera, tego się obawiałam. To nie jest fair.
W dalszym ciągu przyglądał się kilimowi.
- Nie podoba się pani rola kobiety zniewolonej namiętnością?
- Mam wrażenie, że to obraża moją inteligencję.
- Coś w tym jest. - Odwrócił się od jednorożca i spojrzał jej w oczy. - Czy to znaczy,
że zechce pani iść ze mną jeszcze raz na kolację, aby omówić podział ról?
Zabębniła palcami na kontuarze.
- Może byłoby lepiej, gdybyśmy pozostali przy rozmowach o łączących nas
interesach.
- Naprawdę tak pani widzi naszą znajomość? Jako umowę ludzi interesu?
O, szalona kobieto!
- Przecież właśnie tak ustaliliśmy.
Na moment zapadła cisza.
- Z grubsza rzecz biorąc, tak.
Powiedziała sobie, że panuje nad sytuacją. Bez kłopotów. Najwidoczniej im częściej
się ryzykuje, tym lepiej znosi się ciężary ryzyka. Wyprostowała się za kontuarem.
- Chętnie zjem z panem kolację. Ale u mnie. Wolałabym, żebyśmy mieli trochę
prywatności, na co w żadnej restauracji w Avalon raczej nie możemy liczyć.
Spojrzał na nią domyślnie.
- Tym razem chce pani być na swoim gruncie, tak?
121
- Owszem. - Ślicznie się do niego uśmiechnęła, co miało dowodzić tego, że to ona
panuje nad sytuacją. - Tym razem chcę być na swoim gruncie.
122
Rozdział szesnasty
S
kalne słupy dominujące w krajobrazie Avalon jarzyły się pomarańczowoczerwonym
światłem zachodzącego słońca. Trask podszedł do krawędzi patia, oparł stopę na niskim
kamiennym murku i zapatrzył się w dał.
Z tego miejsca nie widział Avalon Point, wiedział jednak, że do urwiska jest blisko.
Naturalne wzniesienie terenu przed patiem domu Aleksy zasłaniało drogę na skałach, od
czasu do czasu dochodził jednak z oddali pomruk samochodowego silnika.
Usłyszał szmer przesuwanych drzwi i sandałki Aleksy cicho zaskrzypiały na płytkach.
- Kolacja będzie gotowa za kilka minut. - Podała mu piwo. - Mam nadzieję, że lubi
pan Przysmak Południowego Zachodu.
Biorąc od niej butelkę, poczuł delikatny aromat świeżo rozkrojonej limonki.
- Czy to jest podobne do Przysmaku Pacyfiku?
- Wcale bym się nie zdziwiła. Ale my prawdopodobnie używamy więcej tortilli i
pieprzu chili. - Popatrzyła na rudziejące kaniony. - Kto pana dzisiaj ostrzegał?
Upił łyk zimnego piwa i przez chwilę rozważał odpowiedź.
- Na przykład Joanna Bell.
- Naprawdę? - Wydała się zaskoczona. - Mnie pouczał jej brat.
Tym razem to on się zdziwił. Obrócił głowę i spojrzał na Aleksę.
- Ostrzegł panią Webster Bell osobiście?
- Mhm. - Skrzywiła się. - Naturalnie nie on jeden. Także Edward Vale, Dylan Fenn,
który ma księgarnię przy Avalon Plaza, i jeszcze facet prowadzący tam kawiarnię, Stewart
Lutton.
- Co oni wszyscy pani powiedzieli?
- Sprowadzało się to w zasadzie do jednego. Zgodnie twierdzili, że powinnam trzymać
się od pana z daleka.
Przyjrzał się meksykańskiej etykiecie na butelce.
123
- Joannie także nie spodobało się nasze spotkanie. Ale posunęła się nawet nieco dalej.
- To znaczy?
- Powiedziała mi, żebym nie rozgrzebywał przeszłości.
- No, no, no. - Wysączyła łyk wina, którego sama sobie nalała. - Czy podała panu
konkretny powód?
- Podobno mogą na tym ucierpieć niewinni ludzie.
Aleksa jęknęła.
- Przypuszczam, że po jej ostrzeżeniu upewnił się pan w swoich podejrzeniach co do
istnienia złowrogich zagadek i wielkiego spisku tu, w Avalon.
- Gdyby dwanaście łat temu zdarzył się jedynie wypadek, to dlaczego, u diabła, ktoś
miałby teraz ucierpieć albo się zaniepokoić z powodu mojego wypytywania? - spytał cicho.
Aleksa spojrzała mu w oczy.
- Może Joanna obawia się, że to pan ucierpi? Wszyscy twierdzą, że kochała pańskiego
ojca. Może próbuje pana chronić?
- Przed czym? Przed odkryciem, że tata sam był odpowiedzialny za swoje kłopoty w
interesach? Że dał się ponieść wizji, do której całkiem stracił dystans? Że wciągnąłby
Kenyona i Guthriego w finansowe bagno, gdyby nie musiał wszystkiego sprzedać na pokrycie
długów? - Trask mocniej zacisnął dłoń na butelce piwa. - Przecież to wszystko już wiem.
Aleksa spojrzała zadumanym wzrokiem na pustynny krajobraz.
- Na to wygląda.
Zapadło milczenie. Zmierzchało. Trask zobaczył, że w domach rozrzuconych po
okolicy zaczynają zapalać się światła. Aleksa nie wróciła jednak do środka, żeby sprawdzić,
czy coś się nie przypala w kuchni. Wyczuł jej napięcie.
- Czyżbym nie wiedział czegoś ważnego?
Popatrzyła na wino w kieliszku.
- Waham się, czy panu o tym wspomnieć, bo nie chcę jeszcze dolewać oliwy do
pańskich teorii.
- Już i tak wszystko się pali.
- Dowiedziałam się dzisiaj, że Webster Bell mógł mieć poważne zastrzeżenia wobec
ewentualnego małżeństwa Joanny z pańskim ojcem.
Trask obrócił się do niej tak gwałtownie, że aż pisnęła przestraszona i cofnęła się o
krok.
124
Przyjrzał się jej twarzy. Było coraz ciemniej i nie był w stanie nic wyczytać z jej oczu.
- Czy jest pani tego pewna?
- Nie - odparła szybko. - To tylko plotka. Słyszałam ją od Dylana Ferma i Stewarta
Luttona, o których panu wcześniej wspomniałam.
- Czy wyjaśnili pani, dlaczego Bell nie chciał, żeby Joanna poślubiła mojego tatę?
Aleksa zawahała się.
- Najprawdopodobniej obawiał się, że pański ojciec przepuści znaczną część
dziedzicznego kapitału Joanny na budowę nowego hotelu.
Rysy twarzy Traska stężały.
- Nie mogę mieć pretensji do Bella, że niepokoiła go taka możliwość. Dla
usprawiedliwienia taty mogę tylko powiedzieć, że on nigdy nie nazwałby tego procederu
posługiwaniem się cudzymi pieniędzmi. On nazwałby to inwestycją.
- Wydaje mi się, że Webster nie ufał pańskiemu ojcu, jeśli chodzi o finanse.
Trask wypił trochę piwa.
- Miał rację.
Aleksa znowu na chwilę zamilkła.
- Mam jeszcze jedną starą plotkę od znajomych - powiedziała w końcu.
- Widzę, że dziś wieczorem jest pani prawdziwą kopalnią informacji.
- Tłumaczę sobie, że pomagam panu w dobrze pojętym własnym interesie.
- Im szybciej się dowiem, co zaszło dwanaście lat temu, tym szybciej wyjadę, tak?
Popatrzyła na niego, ale zmrok się pogłębił i teraz nawet jej wyraz twarzy był już
nieczytelny.
- Chodzi o to - podjęła zdecydowanie po chwili - że Webster Bell mógł sprzeciwić się
małżeństwu siostry nie dlatego, żeby ją chronić.
- Słucham uważnie.
Aleksa głośno nabrała powietrza i powoli je wypuściła.
- Potrzebował pieniędzy przyrodniej siostry, żeby sfinansować rozwój instytutu. Z
punktu widzenia ekonomii Joanna była jednym z fundamentów jego przedsięwzięcia.
Trask zaniemówił z wrażenia. Cholera! Jak mógł przegapić kogoś tak oczywistego jak
Webster Bell?
125
Przez dłuższą chwilę zastanawiał się nad nowym tropem. Wnioski nie bardzo mu się
podobały. Bez wątpienia, rozmyślając o tej sprawie przez ostatnie dwa lata, nie mylił się aż
tak bardzo. Ale obsesyjnie trzymał się jednej hipotezy.
Teraz zaczął szukać innych punktów zaczepienia.
- Na czym polega pani strategia, Alekso? Czy chce mnie pani poszczuć na Bella w
nadziei, że zapomnę o Guthriem i Kenyonie?
- Wiedziałam, że powinnam siedzieć cicho. - Odwróciła się do niego plecami i ruszyła
do kuchni. - Czy zawsze był pan tak podejrzliwy, Trask? A może nabył pan tej fatalnej cechy
dopiero ostatnio?
- Taki już się urodziłem.
- Rozumiem. To jest najlepszy argument na rzecz inżynierii genetycznej, jaki do tej
pory słyszałam.
A
leksa miała rację co do kolacji, pomyślał Trask. Przysmak Południowego Zachodu
nie różniłby się od Przysmaku Pacyfiku, gdyby nie tortille i chili. Można się było
przyzwyczaić.
Jedli na patiu. Księżycowa poświata mieszała się z migotliwym światłem świec. Niebo
było bardzo ciemne; wyglądało jak odwrócona czara z kobaltowego szklą, ozdobiona
brylantami. Raz po raz powiewał ciepły wietrzyk.
Trudno było o bardziej romantyczną scenerię. Trask bardzo żałował, że wcześniej
zepsuł nastrój. Odkąd oskarżył Aleksę o próby sprowadzenia jego śledztwa na manowce,
rozmowa się nie kleiła.
Rozważał, czy Aleksa wyrzuci go za drzwi zaraz po kolacji, czy może poczęstuje go
jeszcze herbatą.
Zastanawiał się też, jak by zareagowała, gdyby ją znowu pocałował. Nie był w tym
względzie optymistą. Chociaż nie nawiązała w rozmowie do ich spotkania na basenie, miał
nieodparte wrażenie, że o ostatniej nocy myśli jak o grubej pomyłce.
Drzwi na patio znowu się otworzyły. Aleksa wróciła z kuchni, niosąc czajniczek.
Jego nadzieje ożyły. A więc jednak mógł liczyć przynajmniej na herbatę. Usiadła i
nalała esencji do dwóch filiżanek.
- I co dalej, skoro już pan namieszał w tym kotle?
- Posiedzę i poczekam, aż coś się upichci.
126
Szybko podniosła głowę.
- Czy zamierza pan po prostu zlekceważyć moje informacje o Bellu?
- Nie. Rano zatelefonuję do Okudy...
- Do Okudy?
- Do Phila Okudy, detektywa, który zbiera materiały w tej sprawie. Polecę mu
sprawdzić, jaka była sytuacja finansowa instytutu przed dwunastoma laty. Ale osobiście
stawiam na Guthriego.
Z niedowierzaniem uniosła brwi i usiadła.
- Z powodu tego drobnego incydentu na parkingu?
- Nazywa to pani drobnym incydentem?
- No, owszem, z tymi dwoma zbirami Guthrie trochę przesadził. Ale musi pan
przyznać, że ma prawo być zaniepokojony. Jak pan by się czuł, gdyby ktoś zaczął
rozgrzebywać pańską przeszłość w poszukiwaniu dowodów, że jest pan mordercą?
- Guthrie wpadł w panikę. Mam przeczucie, że jeżeli jeszcze trochę go przycisnę, to
się załamie.
- Nie sądzę, żeby miał pan właściwe podejście do sprawy.
- O, awansowała pani na eksperta?
- Mieszkam w tym mieście dłużej niż pan. Wiem, jak...
Przerwał jej daleki stłumiony huk.
Oboje odwrócili się i spojrzeli w stronę szosy na skałach.
Traska przeszył dreszcz. Odsunął krzesło.
- Ten odgłos doszedł stamtąd. Chyba samochód. Pójdę sprawdzić.
- Idę z panem.
Z obrzeża patia dostrzegł w oddali łunę.
- Proszę najpierw zadzwonić pod dziewięćset jedenaście. I przynieść dobrą latarkę,
jeśli ma pani taką.
Wskoczył na murek i ruszył w stronę czerwonego blasku.
Aleksa dogoniła go dopiero po chwili. Wysokie obcasy nie ułatwiały jej zadania. W
dłoni ściskała telefon komórkowy.
- Nie, nie wiem, co się dokładnie stało! - krzyknęła do mikrofonu. - Ale widzę
płomienie. Przypuszczam, że samochód się pali.
127
Trask obrócił się i wyciągnął ramię. Aleksa wcisnęła mu do ręki latarkę. Zapalił ją i
skierował snop światła na ziemię, żeby odnaleźć ścieżkę.
Łuna stawała się coraz bardziej jaskrawa.
- Mój Boże - szepnęła Aleksa. - Avalon Point.
Trask dotarł do obmurowania szosy i zeskoczył na chodnik, Aleksa za nim. Na drogę
posypała się lawinka kamyków i piachu.
W oddali zawyła syrena.
Przeszli na drugą stronę szosy i ruszyli w stronę urwiska. W dole szalały płomienie.
- Niech pani nie podchodzi. - Trask przeszedł przez wyrwę w barierze ochronnej. -
Może wybuchnąć.
- Trask, proszę wrócić, już za późno. Nic pan nie pomoże.
Stanął na krawędzi Avalon Point i spojrzał w piekielną czeluść. Aleksa miała rację.
Ogarnęło go dziwne uczucie.
Koszmar połączył przeszłość z teraźniejszością.
Tak zginął jego ojciec. Właśnie w tym miejscu.
Ale tego wieczoru to nie samochód ojca leżał na skałach poniżej Avalon Point. Bijące
w niebo płomienie dawały aż nadto światła, by Trask mógł poznać resztki białego lincolna.
Dean Guthrie.
128
Rozdział siedemnasty
A
leksa wpatrywała się w sufit swojej sypialni, gdy wiele godzin później zadzwonił
telefon. Podniosła słuchawkę z nadzieją, że to Trask.
- Halo?
- Mroczne wiry szaleją. Nawałnica nasila się z każdą chwilą, uwolniona energia jest
coraz bardziej niebezpieczna. Śmierć i zniszczenie dotarły do Avalon. Szukaj schronienia,
póki nie jest za późno.
- Odpieprz się. - Aleksa z trzaskiem odłożyła słuchawkę.
Zaczęła obserwować cienie nad łóżkiem. Wiedziała, że tej nocy już nie zaśnie. Ilekroć
spuszczała powieki, przed oczami jawił jej się ogień i biały lincoln.
Drżała, chociaż w ciepłą noc leżała przykryta kocem.
K
oszmar naszedł go godzinę przed świtem. Dokładnie widział płomienie i
powyginane kawałki metalu.
Najgorszy w tej wizji był Guthrie, który spokojnie przyglądał mu się przez zacienioną
przednią szybę.
Trask ocknął się mokry od potu. Przez chwilę nie mógł sobie przypomnieć, gdzie jest.
Nie wiedział nawet, który jest rok.
Potem uświadomił sobie, że dzwoni telefon przy łóżku. Sięgnął po słuchawkę,
serdecznie wdzięczny osobie, która przerwała jego męki.
Tłumaczył sobie, że obraz twarzy Guthriego był tylko kaprysem jego wyobraźni. W
rzeczywistości ogień strzelał zbyt wysoko, by cokolwiek można było dostrzec we wnętrzu
samochodu.
Dobrze się stało, że podczas gdy sanitariusze zabierali ciało, on i Aleksa akurat
składali zeznania przed szeryfem Stroodem.
- Trask, słucham.
129
- Chciałam sprawdzić, czy udało ci się pospać - odezwała się Aleksa.
Resztki koszmaru natychmiast znikły.
- Nie za wiele. - Odchylił koc i przerzucił nogi przez krawędź łóżka. - A tobie?
- Mój półobsceniczny rozmówca znowu zadzwonił.
- Sukinsyn! -Trask przez chwilę milczał. - Co powiedział?
- Coś o złej energii i szalejących wirach. Wspomniał też o śmierci i zniszczeniu.
Odniosłam wrażenie, że wie, co się stało wieczorem na Avalon Point.
- W tej chwili pewnie połowa miasta już wie o wypadku Guthriego.
- Też tak sądzę. - Zamyśliła się. - Sanitariusz powiedział mi, że Guthrie
prawdopodobnie zginął na miejscu. A jeśli nie, to był nieprzytomny w chwili, gdy samochód
zaczął się palić.
Trask przypomniał sobie, że tak samo pocieszano go po wypadku Harry’ego przed
dwunastoma laty. Być może Aleksa słyszała podobne zapewnienia po śmierci ojca.
Wsłuchiwał się w ciszę, która zapadła na linii. Zdawał sobie sprawę z tego, że nikt nie
wie na pewno, jak długo żyła ofiara wypadku. Nikt nie zna ostatnich przebłysków
świadomości takiego człowieka.
Ale rozumiał także, że na użytek tych, którzy muszą żyć dalej, chętnie tworzy się
fikcję, opowiada się, że ofiara wypadku długo nie cierpiała.
- Na pewno miał rację - odezwała się znowu Aleksa. - Taka siła uderzenia musi zabić
w jednej chwili.
- Tak.
I znowu zapadło kłopotliwe milczenie.
Trask spojrzał na różowiejące niebo.
- Może powinnaś wziąć dzisiaj wolne i trochę odpocząć.
- Mam pilne sprawy w sklepie. Zresztą wolę się czymś zająć.
- Słusznie. - Dobrze rozumiał, że praca może skutecznie zagłuszyć przykre
wspomnienie. Sam wielokrotnie korzystał z tego narkotyku, na przykład w trudnym okresie
rozpadu swojego małżeństwa.
Zawahała się.
- Co zamierzasz dziś robić?
- Ja? O, mam dużo zajęć. Nie mówiłem ci? Szeryf Strood zaprosił mnie na jeszcze
jedną randkę.
130
- Znowu będziesz z nim rozmawiał? Po co? Przecież opowiedzieliśmy mu już o
wszystkim, co widzieliśmy wczoraj wieczorem.
- Zdaje się, że chce jeszcze wrócić do kwestii nieporozumienia na parkingu.
- Och, nie. On chyba nie myśli, że...
Jej popłoch, nie wiadomo czemu, bardzo go pokrzepił.
- Strood chce tylko wyjaśnić kilka wątpliwości - powiedział. - Nie mogę mieć do
niego pretensji. Taką ma pracę.
- Sądzisz, że będzie próbował wplątać cię w tę sprawę? Po co? Dwanaście lat temu nie
był szeryfem w Avalon. Przyszedł dopiero po śmierci Wilcoksa, czyli przed pięcioma laty.
- Strood słyszał plotki, tak samo jak wszyscy.
- Mogę zadzwonić do adwokata Lloyda, gdybyś potrzebował porady prawnika.
- Nie martw się. Avalon Resorts, Inc. zatrudnia sporą gromadkę prawników. -
Trask uśmiechnął się pod nosem. - W razie potrzeby wiem, gdzie szukać adwokata.
- To niemożliwe, żeby łączono twoją osobę ze śmiercią Guthriego. Przypomnij
Stroodowi, że w czasie gdy się to stało, byliśmy razem.
- Dobrze. - Trask znowu uśmiechnął się do siebie. - Nie omieszkam tego zrobić.
W
Café Solstice unosiły się gęste opary niezdrowej ciekawości. Gdy parę minut
przed dziesiątą Aleksa przekroczyła próg kawiarni, zwróciły się na nią wszystkie oczy.
Przystanęła i potoczyła wzrokiem po znajomych twarzach.
- Rozumiem, że wszyscy już wiedzą, co się stało.
Właściciele pobliskich pawilonów, siedzący nad kubkami herbaty i drożdżówkami,
potwierdzili to niewyraźnymi pomrukami.
Dylan, oparty o kontuar, z zatroskaną miną spojrzał na Aleksę.
- Czy to prawda, że byliście z Traskiem pierwsi na miejscu wypadku?
Aleksa drgnęła.
- Tak. To było straszne.
Joanna wbiła wzrok w swój kubek.
- Biedny Guthrie.
Brad Vasquez, właściciel biura podróży Out of Body, pokręcił głową.
- Sąd już dawno powinien mu odebrać prawo jazdy. Wszyscy wiedzieli, że ma
problemy z piciem.
131
- Kiedyś o mało mnie nie potrącił na tym ostrym zakręcie, tu niedaleko - powiedział
Stewart, lejąc wrzątek do czajniczka. - Brakowało dosłownie paru centymetrów.
Zadzwoniłem potem do niego i powiedziałem mu, że mógł nas obu wysłać na tamten świat.
Aleksa podeszła do kontuaru po swoją herbatę.
- I co?
Stewart wzruszył ramionami.
- Wściekł się. Wrzeszczał, wrzeszczał i nie mógł przestać. Ale twierdził, że doskonale
nad sobą panuje.
- Zastanawiam się, jak przyjęła tę wiadomość jego była żona - powiedział Brad.
Stewart podniósł wzrok.
- Która? Do niedawna miał ich przynajmniej trzy.
Joanna, która dotąd przyglądała się swojej herbacie, wyprostowała się.
- Liz przeżywa to bardzo ciężko. Rozmawiałam z nią rano. Wiecie, oni z Deanem
wciąż się spotykali, chociaż rozwód orzeczono parę miesięcy temu.
Brad zrobił zdziwioną minę.
- Guthrie sypiał ze swoją byłą?
- Owszem, pozostawali w związku - poprawiła go zasadniczym tonem Joanna.
Aleksa zerknęła na nią.
- Skąd wiesz?
- Liz jest moją przyjaciółką od serca - wyjaśniła cicho Joanna. - Od lat wystawiam u
siebie biżuterię, którą projektuje. Poza tym udziela się w instytucie. Od czasu do czasu
spotykamy się w różnych komisjach i komitetach.
Na twarzy Dylana pojawił się wyraz zaciekawienia.
- A dlaczego ona wzięła ślub z takim ohydnym pijusem jak Guthrie?
- Nic nowego pod słońcem - odrzekła Joanna. - Myślała, że uda jej się go zmienić.
- Gdzieś to już słyszałem - padł komentarz z głębi sali.
Stewart powiódł po wszystkich posępnym spojrzeniem.
- Przyznacie, że jest coś dziwnego w śmierci Guthriego. Pomyślcie tylko, jakie jest
prawdopodobieństwo.
Zapadło niezręczne milczenie. Aleksa zwróciła uwagę, że wszyscy unikają jej
wzroku.
- O jakim prawdopodobieństwie mówisz, Stewart? - spytała cicho.
132
Przy kontuarze poruszył się Dylan i zerknął na nią.
- Ma na myśli to, że Guthrie zginął właśnie teraz. Przecież pił od lat, więc zgodnie z
prawami logiki powinien się zwalić z tego urwiska znacznie wcześniej.
Aleksa przeszyła go wzrokiem.
- Co chcesz przez to powiedzieć, Dylan?
Odpowiedziała jednak Joanna.
- To samo, co dzisiaj rano mówią wszyscy, którzy znali Guthriego. Bardzo dziwnie się
złożyło, że zginął akurat kilka dni po powrocie Traska do Avalon.
- A jeszcze dziwniej, że zginął dokładnie w tym samym miejscu co Harry Trask -
dodał cicho Dylan.
Aleksa poczuła, jak wzbiera w niej gniew.
- Niech wam się nie wydaje, że Trask miał coś wspólnego z wypadkiem Guthriego.
Byłam razem z nim, kiedy tamten runął w przepaść. Trask nie mógł przyłożyć do tego ręki.
- Nie gorączkuj się, Alekso - zmitygował ją Stewart. - Nikt nie twierdzi, że on zabił
Deana Guthriego.
- Jasne, że nie - skwapliwie zawtórował mu Brad. - Nikt nie twierdzi nawet, że śmierć
Guthriego nie była wypadkiem. Dziwi mnie tylko zbieżność czasu.
- I miejsce - dodał cicho Stewart. - Avalon Point. To samo urwisko, z którego Harry
Trask...
- Nie kończ - ostrzegła go Aleksa.
Stewart wzruszył potężnym, wytatuowanym ramieniem, ale posłusznie urwał.
Dylan uciekł przed nią wzrokiem.
- Zgodnie z teorią Dimensions, nie ma we wszechświecie zbiegów okoliczności.
Aleksa zdała sobie sprawę z tego, że drży jej ręka, tak bardzo starała się zapanować
nad ogarniającą ją furią. Ostrożnie odstawiła kubek i przewędrowała wzrokiem po wszystkich
gościach kawiarni.
- Wbrew powszechnej opinii Trask nie miał powodu, żeby chcieć śmierci Deana
Guthriego - oświadczyła. - Nie jest tajemnicą, że żywi pewne wątpliwości w sprawie
wydarzeń sprzed dwunastu lat, ale na pewno nie podejmie żadnych kroków, póki nie
zdobędzie odpowiedzi na swoje pytania.
- Może Guthrie nie wytrzymał napięcia - zastanawiał się głośno Brad.
- Jakiego napięcia? - obruszyła się Aleksa.
133
- Tego, które z pewnością musiał odczuwać - wyjaśnił. - Jeśli dobrze słyszałem,
powrót Traska do Avalon bardzo wytrącił go z równowagi. Była przecież ta awantura na
parkingu...
- To Guthrie groził Traskowi, a nie odwrotnie - stwierdziła oschle Aleksa. - Poza
tym...
Joanna wydała stłumiony krzyk. Jej plastikowy kubeczek upadł na podłogę. Gorąca
herbata chlusnęła na stopę Aleksy osłoniętą jedynie ażurowym sandałkiem. Aleksa
odskoczyła.
- Właśnie czegoś takiego się obawiałam - szepnęła Joanna. Te ciche, przepojone
trwogą słowa zwróciły na nią uwagę wszystkich obecnych. W jej ciemnych oczach zalśniły
łzy.
Aleksa podeszła do niej z wyciągniętą ręką.
- Joanno?
- Przepraszam. - Joanna nie ujęła podanej dłoni. - Zrobiło się późno. Muszę otworzyć
galerię. - Wyjęła chustkę z torebki, przycisnęła ją do twarzy i uciekła z kawiarni.
Aleksa znowu poczuła na sobie wzrok wszystkich obecnych.
- Joanna ma rację - powiedziała. - Rzeczywiście zrobiło się późno.
G
dy kilka minut później przestąpiła próg Crystal Rainbow, Joanna uniosła głowę
znad tacy z kolorowymi kryształami.
- To było żałosne - powiedziała cicho Joanna. - Nie wiem, co mnie naszło. Wcale nie
zamierzałam zrobić takiej sceny. Czy bardzo cię sparzyłam?
- Nie, nic się nie stało.
- Zdenerwowałam się. - Joanna zamrugała, powstrzymując łzy. - Ostatnio ciągle
chodzę podenerwowana. Silny stres, rozumiesz. Lekarze dali mi jakieś pigułki. Może
powinnam jedną wziąć.
- Ja też jestem ostatnio dość spięta. - Aleksa przeszła przed ekspozycją lśniącej
biżuterii z kamieni i kryształu. - O co ci właściwie chodziło, Joanno? Chyba mam prawo
wiedzieć.
- Owszem, masz. - Joanna zamknęła oczy i potarła skronie. Gdy znowu spojrzała na
Aleksę, widać było że zdołała się opanować. - Ale naprawdę nie wiem, co ci powiedzieć.
- Co, twoim zdaniem, stało się Harry’ emu Traskowi dwanaście lat temu?
134
Joanna wzięła do ręki jeden z kryształów w odcieniu bursztynu. Zacisnęła na nim
palce, jakby był talizmanem.
- Zginął w wypadku, tak jak powiedziała policja - szepnęła. - Była burza, spadło dużo
deszczu. Drogi były mokre i śliskie. Harry stracił panowanie nad kierownicą i spadł z
urwiska. Ale zawsze wiedziałam, że jego syn w to nie wierzy.
- A ty wierzysz?
- Oczywiście. - Joanna ścisnęła bursztynowy kryształ z taką siłą, że pobielały jej
knykcie. - Kiedy młody Trask wyjechał i już nie wrócił do Avalon, uznałam, że również on
pogodził się ze śmiercią Harry’ego. Aż tu znienacka jego firma ogłosiła, że zamierza
zbudować hotel w Avalon. Natychmiast przewidziałam jego powrót.
- Wrócił i jest tutaj.
- Tak. - Joanna otworzyła dłoń i zapatrzyła się w kryształ. - Jest tutaj. I ktoś zginął.
- Obawiasz się, że Trask pośrednio ponosi za to odpowiedzialność? - Aleksa zbliżyła
się do niej o krok. - Posłuchaj mnie, Joanno. Przysięgam, że spędziliśmy razem cały wieczór.
Był u mnie, kiedy usłyszeliśmy huk.
Joanna patrzyła w kryształ.
- Wierzę ci.
- Dlaczego więc jesteś tak przestraszona?
- Tylko głupiec zaprzeczyłby temu, że są rzeczy na tej ziemi, a zwłaszcza tu, w
okolicy Avalon, których nie da się do końca zrozumieć.
Aleksa wydawała się wstrząśnięta.
- Chcesz mi powiedzieć, że wierzysz w tajemniczą negatywną silę uaktywnioną przez
powrót Traska? W to, że Guthriego wciągnął jakiś mroczny wir?
- Nie ma powodu szukać nadnaturalnych przyczyn. Ludzie wytwarzają tyle
negatywnej energii, że wystarcza jej na większość problemów tego świata.
- Tu się zgadzam - powiedziała zdecydowanie Aleksa. - Z tego, co widziałam i
słyszałam, mogę powiedzieć, że Dean Guthrie sam był swoim najgorszym wrogiem.
- Masz rację - szepnęła Joanna. - Wszyscy to wiedzą.
Aleksa zbliżyła się jeszcze o krok, wyciągnęła rękę i położyła ją Joannie na ramieniu.
- Porozmawiaj ze mną. Powiedz mi, czego tak się boisz. Co, twoim zdaniem, Trask
mógłby odkryć tutaj, w Avalon?
135
- Nie wiem. - Na ładnej twarzy Joanny pojawiło się jeszcze większe napięcie. - W tym
rzecz. Nie rozumiesz? Nie wiem, co on znajdzie, jeśli dalej będzie rozgrzebywał przeszłość.
Otwieranie starych grobów zawsze jest niebezpieczne.
Starych grobów.
Dobrze, że nie wierzę w negatywne aury i wibracje, pomyślała Aleksa. Wyraźnie
czuła niepokój rozmówczyni i jej lęk, z trudnością utrzymywany na wodzy.
- Joanno...
- Chcesz wiedzieć, czego się boję? Powiem ci. - Joanna cisnęła kryształ na ladę. -
Dwanaście lat temu człowiek, którego kochałam, zginął w strasznym wypadku. Jego syn
poprzysiągł zemstę. Teraz wrócił do miasta, a jeden z ludzi, którym wtedy groził, zginął. Nie
sądzę, żeby to był przypadek.
- Chcesz powiedzieć, że, twoim zdaniem, Trask zamordował Guthriego?
- Nie.
- Więc co?
- On powinien wyjechać, zanim zginie następny człowiek.
Ręce Joanny drżały tak bardzo, że jej srebrno-turkusowa bransoleta podskakiwała na
nadgarstku.
- Muszę wziąć pigułkę - powiedziała.
W
miarę upływu czasu dzień wcale nie miał się ku lepszemu. Trask się nie odezwał,
za to zadzwonił dziennikarz z „Avalon Herald”.
- Mówi Rich Rudd. Pani Chambers, sprawdzam informacje, które dostałem od policji.
Guthrie był od dawna jednym z ludzi trzęsących tym miastem, o tym pani wie, prawda?
- Wiem.
- Rozumiem, że pani i J.L. Trask, prezes i dyrektor naczelny Avalon Resorts, byliście
pierwsi na miejscu wypadku.
- Tak. Kończyliśmy kolację, kiedy usłyszeliśmy huk.
- Kolację?
Aleksa zabębniła palcami na kontuarze.
- Jedliśmy razem kolację.
- Nie przypominam sobie żadnej restauracji w pobliżu Avalon Point.
Gdy się powiedziało a, trzeba powiedzieć b, pomyślała Aleksa.
136
- Wczoraj wieczorem J.L. Trask był gościem w moim domu, który znajduje się
niedaleko Avalon Point.
- Gościem. - Po każdym słowie słychać było suchy stukot komputerowej klawiatury. -
Czy pani długo zna pana Traska?
- To pytanie wydaje mi się nieistotne dla sprawy, panie Rudd - odparła chłodno. -
Chyba że przygotowuje pan do jutrzejszego wydania również kolumnę towarzyską.
- Wejście Avalon Resorts i Traska do naszego miasta jest nowiną dużego kalibru.
Chodzą też słuchy o jakiejś dawnej kłótni.
- Czyżby? - Aleksa bardzo chciała, żeby jej zdziwienie wypadło szczerze.
- Kłótni z udziałem Deana Guthriego i Lloyda Kenyona.
- Fascynujące - odparła enigmatycznie.
Ciemna sylwetka zasłoniła wejście do sklepiku. Aleksa obejrzała się i zobaczyła
Traska. Przełożyła słuchawkę do lewej ręki, wskazała ją palcem i ruchem warg powiedziała:
- Dziennikarz.
Trask podszedł do niej z poirytowaną miną.
- Podobno Guthriego bardzo zaniepokoiła obecność Traska w Avalon - ciągnął Rich
Rudd. - Czy chciałaby pani to skomentować?
- Nie.
Trask podszedł do kontuaru i wyjął Aleksie słuchawkę z ręki.
- Rudd? - spytał cicho.
Skinęła głową.
- Od rana unikałem jego telefonów. - Przysunął usta do mikrofonu. - Mówi Trask.
Aleksa usłyszała bzyczenie. Zorientowała się, że są to pytania Rudda, wystrzeliwane
jak z karabinu maszynowego. Trask przez chwilę słuchał.
- Prywatny, Rudd. Przykro mi, ale to jest jedyne pytanie, na które dzisiaj odpowiem.
Delikatnie odłożył słuchawkę na widełki. Aleksa zerknęła na niego pytająco.
- Co chciał wiedzieć?
- Pytał mnie, czy nasza znajomość ma charakter prywatny, czy zawodowy.
- O! - To było wszystko, co w tym momencie przyszło Aleksie do głowy.
- Jak minął dzień?
137
- Marnie. Joanna Bell i inni ludzie z Avalon Plaza uważają, że w rejonie Avalon
została uwolniona niebezpieczna metafizyczna siła. Najgorsze, że sprzedałam dzisiaj tylko
dwa skrzydlate lwy i reprodukcję mapy, która przedstawia krawędź świata. A co u ciebie?
- Dobra wiadomość to ta, że oficjalnie nie jestem podejrzanym w sprawie śmierci
Guthriego. Natomiast zła, że sporo ludzi w mieście odczuwa z tego powodu wielki zawód.
Aleksa bardzo się oburzyła.
- Nigdy nie było mowy o tym, że jesteś podejrzany.
- Kwestia punktu widzenia, na ile zdążyłem się zorientować. W każdym razie szeryf
Strood traktuje chwilowo śmierć Guthriego jako wypadek spowodowany pod wpływem
alkoholu. Mam wrażenie, że wcale nie jest bardziej zachwycony niż ja perspektywą
ewentualnego śledztwa w sprawie morderstwa.
- Pewnie, że to był wypadek po pijanemu. - Aleksa zmarszczyła czoło. - Co miałeś na
myśli, mówiąc o tych zawiedzionych ludziach?
- Zgódźmy się, że dla niektórych historia śmierci Guthriego byłaby o wiele bardziej
ekscytująca, gdyby udało się powiązać ten wypadek z moją osobą i groźbami, jakie
wygłaszałem dwanaście lat temu.
- Mała szansa. - Aleksa parsknęła z irytacją. - Nie wiem, jak ktoś mógłby tego
dokonać. To był tragiczny zbieg okoliczności, i tyle.
Trask się zamyślił.
- Nie jestem taki pewien.
Aleksa zmartwiała.
- Nie rób tego.
- Czego?
Machnęła ręką.
- Nie mów, proszę, o wirach negatywnej energii i nieistnieniu zbiegów okoliczności
we wszechświecie. Mam na dzisiaj dość metafizyki.
- Moje teorie nie mają nic wspólnego z metafizyką. Ale muszę przyznać, że nie jestem
z tych, którzy przesadnie wierzą w zbiegi okoliczności.
- Cholera! Tego się obawiałam. - Aleksa wzięła torebkę z szafki pod kasą i zarzuciła ją
sobie na ramię. Wyjęła z kieszeni klucze. - Czas zamykać. Chodźmy. - Ruszyła do drzwi.
- Dokąd idziemy?
- Gdzieś, gdzie będziemy mieli trochę spokoju.
138
Trask poszedł za nią do drzwi.
- Po co?
Przystanęła, żeby przekręcić tabliczkę w witrynie.
- Musimy porozmawiać.
139
Rozdział osiemnasty
T
rask zsunął się na jedną ze skał otaczających sadzawkę, zasilaną przez strumień. Po
bokach wznosiły się wilgotne ściany jaskini. Przez wylot widział upalne popołudnie, ale w tej
oazie panował chłód i spokój. Dawała ona wspaniałe schronienie przed palącymi, jaskrawymi
promieniami słońca i wytchnienie od surowego krajobrazu. Nie ma nic bardziej
uwodzicielskiego niż woda na pustyni.
Poczuł niezwykłe ożywienie. Uciszył jednak budzące się nagle zmysły i rozejrzał się
po jaskini, kryjącej zbiornik kryształowo czystej wody.
To miejsce było piękne, fascynujące, tajemnicze.
Mokre.
Poczuł się tu jak intruz.
- To jest tak zwane Źródło Harmonii - wyjaśniła Aleksa i usiadła na kamieniu
naprzeciwko niego, po drugiej stronie skalistej sadzawki. - Podobno jeden z metafizycznych
punktów energetycznych w okolicy. Nawiasem mówiąc, tutejszy wir skupia energię żeńską.
- Nie wiedziałem, że wiry mają płeć - mruknął pod nosem Trask.
- Zapytaj, potwierdzi to każdy mieszkaniec Avalon. Wiry energii mogą być
pozytywne albo negatywne i męskie albo żeńskie.
- Aha. Często tutaj przyjeżdżasz?
- Czasami. - Wrzuciła kamyk do sadzawki. Na powierzchni wody ukazały się koła. -
Gdy muszę się nad czymś zastanowić. Spędzałam tu mnóstwo czasu, kiedy zamieszkałyśmy z
mamą w Avalon.
- Czyżby? - Udał rozbawienie. - Nie sądziłem, że metafizyka robi na tobie wrażenie.
- Nie robi. - Podkurczyła nogę. - Ale muszę przyznać, że po odjeździe z tego miejsca
zawsze czuję się bardziej odprężona i spokojniejsza. W pewien sposób silniejsza.
140
Traskowi przypomniało się nagle, jak wyglądała przed dwunastoma laty, gdy stała
przed nim z aparatem telefonicznym w ręce. Zobaczył wielkie oczy, z których biła
determinacja i odwaga. Wciąż jest taka sama, pomyślał.
Zerknęła na niego ponad sadzawką.
- Co miałeś na myśli, mówiąc, że śmierć Guthriego można powiązać z tobą i tym, co
się stało przed dwunastoma laty?
- Być może uznasz, że teorie spiskowe wywierają na mnie coraz silniejszy wpływ, ale
nie traktuję śmierci Guthriego jak wypadku.
Aleksa podciągnęła kolana pod brodę i oparła na nich głowę.
- Już mam za sobą taką rozmowę z Joanną. Czy naprawdę wierzysz w to, że w Avalon
uaktywniła się jakaś złowroga siła?
- Czy to ci powiedziała Joanna?
- Niezupełnie. - Aleksa podniosła głowę. - Ale mam wrażenie, że ona właśnie ciebie
postrzega jako oko cyklonu. Sądzi, że jeżeli wyjedziesz, wszystko wróci do normy.
- To chyba zależy od definicji normy. - Nieznacznie zmienił pozycję. - W każdym
razie sama chciałaś, żebym ci się zwierzał ze wszystkiego, zanim cokolwiek zrobię. Chcesz
posłuchać mojej nowej teorii czy nie?
- Nie mam wielkiego wyboru. Mów, proszę, tylko jak najprościej.
- Tymczasem nie mam wielu punktów zaczepienia...
- Nie da się ukryć.
- Tylko przeczucie.
Zmarszczyła nos.
- Powiadasz: przeczucie?
- Miewam to wtedy, gdy grożą mi kłopoty w interesach - wyjaśnił. - Pamiętam je też z
okresu poprzedzającego ucieczkę mojej żony z tamtym facetem.
Uniosła brwi.
- I z tego wieczoru sprzed dwunastu lat, kiedy wdarłeś się do domu Lloyda?
Ich spojrzenia na chwilę się spotkały.
- Owszem. To było takie samo przeczucie.
Westchnęła.
- Niech będzie. Powiedz mi więc, w jaki sposób można powiązać śmierć Guthriego ze
śmiercią twojego ojca?
141
Nagle wydała mu się stanowczo za bardzo rzeczowa. Może chciała mu się
przypodobać?
- Właściwie jeszcze tego nie wiem - przyznał.
- Dlaczego stało się to teraz? Jeśli ktoś chciał zabić Guthriego, to po co czekał z tym
do twojego przyjazdu?
Wzruszył ramionami.
- Przychodzi mi do głowy jeden oczywisty powód. W razie gdyby policja doszła do
wniosku, że nie był to nieszczęśliwy wypadek, poszlaki będą wskazywały na mnie.
- Chcesz powiedzieć, że ktoś próbuje obciążyć cię swoją winą?
Powątpiewanie w głosie Aleksy zaniepokoiło go. Bardzo zależało mu na tym, żeby
nabrała przekonania do jego nowej teorii. Już od pewnego czasu myślał o niej jak o partnerze
i sprzymierzeńcu w tej sprawie.
- Zastanów się tylko. W Avalon od kilku miesięcy było oficjalnie wiadomo, że
przyjadę na otwarcie nowego hotelu. Jeśli ktoś chciał się pozbyć Guthriego, opłacało mu się
zaczekać do czasu, gdy znajdę się w pobliżu.
Skrzywiła się niechętnie.
- To bardzo naciągana teoria.
- Wiem, że trzeba jeszcze znaleźć odpowiedzi na wiele pytań. W tej chwili twierdzę
tylko tyle, że między tymi dwoma zgonami może istnieć jakiś związek.
- Na przykład?
- Zawsze byłem przekonany, że śmierć mojego ojca miała coś wspólnego z interesami,
które prowadził. Jeśli się nie mylę, nie byłoby sprzeczne z logiką, gdyby śmierć Guthriego
również miała powiązanie z jego sytuacją finansową.
Spojrzała na niego niedowierzająco.
- Sprzed dwunastu lat? Czy naprawdę uważasz, że ktoś czekałby tak długo, żeby go
zabić?
- Nie, skądże. Mówię o obecnej sytuacji finansowej Guthriego.
- Coś ty! - Rozłożyła ręce. - Czyżby ktoś popełnił zbrodnię, bo akurat nadarzyła mu
się dobra okazja? Od dawna chciał pozbyć się Guthriego, więc skorzystał z twojej obecności.
- Owszem. To mniej więcej streszcza moją nową roboczą hipotezę. Musisz przyznać,
że gdybym nie miał solidnego alibi na ubiegły wieczór, mógłbym stać się dla policji głównym
obiektem zainteresowania.
142
- Tylko pod warunkiem, że nie zakończono by śledztwa wnioskiem o nadużyciu
alkoholu przez ofiarę.
- Żaden morderca, nawet bardzo ostrożny, nie może być pewien, że nie pozostawił
jakiegoś śladu - powiedział obojętnie Trask. - Lepiej więc mieć na wszelki wypadek
przygotowaną wersję rezerwową. Byłem pod ręką. Dlaczego z tego nie skorzystać?
- Poszukajmy w tym jakiejś logiki, Trask. Jeśli ktoś postanowił zamordować
Guthriego, a winą obciążyć ciebie, to postarałby się, żebyś nie miał alibi.
Spojrzał jej w oczy.
- Załóżmy, że wiedział, gdzie jestem. Może doszedł do wniosku, że twoje świadectwo
nie zostanie uznane przez sąd za mocne alibi.
- Co to ma znaczyć? - Aleksa zrobiła chmurną minę. - Czy do tego stopnia zaślepia
mnie namiętność, że byłabym dla ciebie zdolna do krzywoprzysięstwa?
Pomyślał smutno, że wolałby tego nie sprawdzać.
- Jest jeszcze inna możliwość.
- Jaka?
- Sąd prawdopodobnie byłby przekonany, że posłużyłem się tobą w celu zapewnienia
sobie alibi. Na pewno widziałaś dość filmów, żeby wiedzieć, że można wcześniej uszkodzić
samochód. Wcale nie trzeba być świadkiem wypadku.
- Ale nawet jeśli ktoś celowo uszkodził samochód, to jakie byłoby
prawdopodobieństwo, że Guthrie rozbije się akurat na Avalon Point?
- Wcale nie takie małe, jak się wydaje. Wyobraźmy sobie, że wsiadł po pijanemu do
uszkodzonego samochodu i drogą na skałach jechał do domu. Na Avalon Point jest
najostrzejszy zakręt w okolicy i zarazem największy spadek.
Aleksa podchwyciła jego myśl.
- Właśnie. A Guthrie rzeczywiście był pijany. Z pewnością mógł mieć kłopoty z
płynnym pokonaniem zakrętu. Nie ma sensu wyjaśniać jego śmierci jakimś spiskiem.
Trask nie odezwał się ani słowem.
Aleksa skrzywiła się.
- Dobrze, widzę, że cię nie przekonam. Wobec tego kto, twoim zdaniem, zabił
Guthriego?
- Zapewne ta sama osoba, której dwanaście lat temu zależało na śmierci mojego ojca.
Webster Bell.
143
Osłupiała.
- Co?
- Przecież słyszałaś.
- To jest obłęd. - Zamknęła oczy. - Jedynym plusem w tym wszystkim jest to, że
zdecydowałeś się skreślić z listy podejrzanych Lloyda.
- Przyznaję, że prawdopodobieństwo zamieszania w tę sprawę Kenyona mocno
zmalało.
Otworzyła oczy i spojrzała na niego z gniewem.
- Ładna mi pociecha. Trask, nie możesz wyciągać takich szalonych wniosków.
Mówisz nie o byle kim, tylko o Websterze Bellu.
- Wiem, że, twoim zdaniem, szukam wiatru w polu, ale jeśli przeczucie mnie nie myli,
to mogę nie mieć innego wyjścia.
- Jak to?
- Jest możliwe, że człowiek, który zabił Guthriego, będzie chciał zabić również mnie.
- Po co? - spytała zdumiona.
- Ponieważ swoim powrotem do Avalon po tylu latach potwierdziłem jego, albo jej,
najgłębsze lęki.
Zrozumiała.
- Chodzi o to, że nigdy nie przestaniesz stawiać pytań o przeszłość?
- Właśnie.
- Boże - szepnęła. - Co teraz zrobisz?
- To, co już zacząłem robić. Znajdę dowód potrzebny do przekonania władz, że ktoś
zabił mojego tatę.
- W jaki sposób?
- Muszę się dowiedzieć, kto zabił Guthriego.
W
iedział, że nie spisuje się najlepiej. Gdy wracali do miasteczka, Aleksa miała
bardzo kwaśną minę, nieufną i zrezygnowaną. Musiała się zastanawiać, czy całkiem mu nie
odbiło.
Był też absolutnie pewien, że nie pójdzie z nim drugi raz do łóżka, póki nie
rozstrzygnie, jaki jest stan jego umysłu.
144
Z drugiej strony, rozmyślał, wchodząc do hotelowego foyer, zgodziła się zjeść ze mną
jutro kolację. Pozwolił więc sobie na bardzo ostrożny optymizm.
- Dzień dobry panu. - Erie Emerson, portier, zajęty w tej chwili jakimiś kolorowymi
mapkami, przesłał mu profesjonalny uśmiech. - Kurier zostawił dla pana paczuszkę.
Wreszcie dotarła kawa. Nastrój Traska nieznacznie się polepszył.
- Najwyższy czas.
- Zaraz panu przyniosę.
Erie wstał i znikł w pokoiku na zapleczu. Czekając na jego powrót, Trask rozejrzał się.
Po foyer kręciło się sporo ludzi. Panowała tam atmosfera oczekiwania. Przyjechali pierwsi
hotelowi goście.
Z satysfakcją przyjrzał się minom ludzi, mierzących wzrokiem kontuar recepcji,
wykonany z lakierowanego drewna, szklanych płytek i stalowych rurek. Pracował
dostatecznie długo w tej branży, by wiedzieć, co najlepiej przemawia do wyobraźni.
Erie przyniósł starannie opakowaną i oklejoną paczuszkę.
Trask wziął ją i pociągnął nosem. Wyczuł woń aromatycznej palonej kawy.
- Wygląda na to, że jednak przeżyję.
Portier wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Miło mi to słyszeć, sir, zważywszy na to, że wypłaca mi pan pensję. Rozumiem, że
kawa jest ziarnista.
- Oczywiście.
- W apartamencie ma pan maszynkę, ale potrzebny jest jeszcze młynek. - Podniósł
słuchawkę telefonu. - Zaraz powiem w kuchni, żeby panu przysłali.
- Dziękuję. Zawsze mówię, że dobry portier powinien czytać w myślach. - Skinął
głową ku grupce ludzi przy kontuarze recepcji. - Widzę, że już nadjeżdżają goście.
- To jest dopiero pierwsza partia przyjezdnych, jeszcze niewielka. Pan Santana mówi,
że dzisiaj będzie zajęta jedna trzecia miejsc. Ale na weekend już mamy komplet. To był
znakomity pomysł, żeby otworzyć hotel tuż przed festiwalem, chociaż będzie spore urwanie
głowy.
- Nie ma nic lepszego niż huczna inauguracja. Z hotelami jest tak samo jak z
restauracjami. Albo od początku ściągają klientelę, albo są na straconej pozycji.
Erie zachichotał.
145
- Sądząc po rezerwacjach, możemy być spokojni. Widocznie do wykopu pod
fundamenty nalało się trochę pozytywnej energii z tych wirów, które tu mamy.
- Właśnie - mruknął Trask. - Wiry pozytywnej energii. Ciekaw jestem, czy męskie,
czy żeńskie.
Erie wzruszył ramionami.
- Ludzie z instytutu mówią, że to bez znaczenia. I jedne, i drugie mają jednakową
moc. Najważniejsze, żeby były pozytywne.
Trask poczuł, że metafizyka nie ma jednak władzy nad jego umysłem, więc skinął
portierowi głową i odszedł w kierunku schodów.
Na pierwszym piętrze skręcił do zachodniego skrzydła i wkrótce stanął przed
drzwiami swojego apartamentu. W jednej ręce ściskał aromatyczną paczuszkę, drugą
wyjmował kartę magnetyczną
Jego uwagę zwrócił metaliczny błysk. Zajrzał do wnęki i zobaczył Tańczącego satyra.
Przysiągłby, że to przeklęte szkaradztwo do niego mrugnęło.
Przypomniał sobie, jak przyłapał Aleksę na wpychaniu rzeźby do składziku podczas
przyjęcia. Uśmiechnął się pod nosem.
- Może cię zatrzymam, nawet jeśli okażesz się falsyfikatem - powiedział do stwora.
Wsunął kartę w szparę i otworzył drzwi. W apartamencie panował chłód i mrok -
podobnie jak w jaskini ze Źródłem Harmonii - ale tu przynajmniej nie czuł się intruzem w
tajemniczym świecie.
Podczas sprzątania obsługa zaciągnęła story i uruchomiła klimatyzację. Przystanął i
przekręcił gałkę termostatu na zero. Potem otworzył drzwi na balkon. Wolał pustynne świeże
powietrze, mimo że było zdecydowanie cieplejsze.
Odsunął parawan, za którym kryło się biurko i pełny zestaw nowoczesnego sprzętu
niezbędnego człowiekowi interesu.
Przez chwilę przyglądał się tej miniaturze biura, próbując ustalić, co wzbudziło jego
czujność.
Obsługa dostała wyraźne polecenie, żeby nie ruszać żadnych papierów ani
przedmiotów osobistych, zostawionych przez gościa na biurku. Tej zasady powinna
przestrzegać zwłaszcza w przypadku jego biurka.
Trask był prawie pewien, że zostawił notes na porannym wydaniu „Avalon Herald”.
Teraz leżał on przy aparacie telefonicznym.
146
Cała obsługa hotelu była nowa. Ktoś mógł zapomnieć o jego instrukcjach w sprawie
biurek.
Otworzył górną szufladę, wyjął z niej plik papierów i zaczął je przeglądać. W tych
notatkach nie miał nic szczególnie ważnego. Większość dotyczyła drobnych spraw, które
zamierzał omówić z Petem Santaną. Były też jedna czy dwie sprawy z zakresu tworzenia
wizerunku firmy, coś dla Glendy Blaine.
Ważna teczka, w której chował materiały zebrane przez Phila Okudę, była bezpiecznie
ukryta w ściennym sejfie.
W notatkach, które trzymał, zainteresowało go tylko to, że wydawały się inaczej
ułożone niż przedtem. Założyłby się, że ktoś je przeglądał.
Mógł to zrobić wścibski albo źle wyszkolony pracownik. Takie sytuacje nie powinny
się zdarzać w hotelu Avalon Resorts, czasem jednak wśród personelu trafiała się osoba nie na
swoim miejscu.
Było też możliwe, że ktoś przeszukał jego pokój w czasie, gdy wybrali się z Aleksą do
źródła. Zważywszy na bałagan związany z otwarciem hotelu, prześlizgnięcie się przez
pierścień ochrony na pewno nie sprawiłoby nikomu trudności.
- Zaczynasz się denerwować, sukinsynu? To dobrze. Bardzo dobrze. Nerwowi ludzie
popełniają błędy.
147
Rozdział dziewiętnasty
S
trażnik wypił ostatni łyk ziołowej herbaty i z głębi swej pieczary obserwował
zachód słońca. Jasność powoli i nieuchronnie ustępowała przed mrokiem. Symbolika tego
zjawiska bardzo do niego przemawiała.
W mroku granice świadomości się rozszerzały. Pogłębiała się koncentracja. Ostrość
percepcji wzrastała.
Strażnik śledził pulsujący ruch wirów. Energia negatywna zdecydowanie dominowała.
Niebezpieczna sytuacja, jeśli popełni się nieostrożność. Ale za to jaki chaos.
Minęło dwanaście lat, odkąd pierwszy raz zaczerpnął tej obezwładniającej siły.
Dwanaście lat, odkąd dla dobra sprawy trzeba było zabić człowieka. Przypływ energii był
niewiarygodny.
To zadziwiające, o ile wszystko było tym razem łatwiejsze. I o ile bardziej
satysfakcjonujące.
Patrząc wstecz, strażnik rozumiał, że przez ostatnie dwanaście lat obrońca instytutu
powstrzymywał się od zabijania tylko i wyłącznie ze strachu. Zwykłego paraliżującego
strachu, że zostanie złapany.
Teraz jednak nie ulegało wątpliwości, że do tego nigdy nie dojdzie.
Ostatni triumf był znakiem. Trzeba posuwać naprzód wielkie dzieło. I trzeba to robić
szybko, póki w ziemi pod Avalon szaleje nawałnica mrocznej energii.
Strażnik był gotowy. Niepewność i gigantyczny strach, które dręczyły go przez
dwanaście lat, zginęły razem z Guthriem. Koniec z tymi obezwładniającymi uczuciami; ich
miejsce zajęła moc.
Tym razem seksualne spełnienie miało wręcz miażdżącą siłę.
148
Rozdział dwudziesty
A
leksa pochyliła się nad aparatem telefonicznym.
- Wiem, że się nie znamy, pani Guthrie, ale jestem przyjaciółką Joanny Bell.
- Owszem, wspominała mi o pani. - Liz Guthrie wydawała się zniecierpliwiona i
rozkojarzona. - Ale naprawdę w tej chwili nie mam czasu rozmawiać. To jest moja godzina
medytacji. Przewodnik duchowy z instytutu Dimensions mówi, że powinnam mieć więcej
samodyscypliny. Dlatego staram się medytować codziennie o tej samej porze.
- Rozumiem, ale chciałam pani zadać tylko kilka pytań.
- Na jaki temat?
- Dość niezręcznie mi to mówić, ale chodzi o pani byłego męża.
- O Deana? - W głosie Liz dał się słyszeć popłoch. - Dean nie żyje. Dlaczego chce
mnie pani o niego wypytywać?
- Współczuję pani z powodu tej straty...
- Byliśmy rozwiedzeni - powiedziała sztywno Liz.
- Wiem - odrzekła Aleksa. I co dalej? Przecież nie mogła powiedzieć: Słyszałam, że
po rozwodzie dalej ze sobą spaliście, i zastanawiam się, czy pani mąż nie wspomniał kiedyś,
co się stało dwanaście lat temu z Harrym Traskiem, i czy ostatnio nie napomykał, że ma
jakichś wrogów oprócz J.L. Traska? Delikatność ma swoje granice.
- Wolałabym nie rozmawiać o Deanie - powiedziała Liz. - Mój przewodnik duchowy
twierdzi, że za bardzo skupiam się na negatywnych siłach, które mnie otaczają. Dean był
negatywną siłą.
- Rzecz w tym, że byłam jedną z pierwszych osób na miejscu jego wypadku.
- Rozumiem. - Głos Liz nieco złagodniał. - To musiało być dla pani bardzo stresujące
przeżycie.
- Tak, ale nie o tym chcę rozmawiać.
149
- Radzę pani zapisać się na terapię grupową. W instytucie są doskonali terapeuci. Ktoś
na pewno mógłby pani pomóc. W moim przypadku zdziałali cuda.
- Dziękuję. Ale chciałam przede wszystkim spytać, czy Dean wspominał w pani
obecności o czymś, co go niepokoi.
Zapadła znacząca cisza.
- O co konkretnie pani chodzi?
- Myślę, że łatwiej byłoby nam porozmawiać osobiście.
- Nie sądzę, żeby udało mi się...
- Bardzo proszę. Tylko kilka pytań. To dla mnie bardzo ważne. - Aleksa gorączkowo
szukała argumentów. - Powinno mi to pomóc w odzyskaniu pokoju i harmonii. Są sprawy
wymagające wyjaśnienia. Ten wypadek rzeczywiście był dla mnie silnym stresem i w ogóle.
Liz zawahała się.
- No, dobrze. Myślę, że to nie zaszkodzi. Niech pani przyjdzie o dziesiątej. Do tej pory
będę zajęta ze swoim przewodnikiem duchowym. O, właśnie przyszedł. Muszę kończyć.
- Dziękuję. Do zobaczenia o dziesiątej.
Aleksa z ulgą odłożyła słuchawkę. Szybko wybrała numer swojej pomocnicy.
- Kerry, czy mogłabyś dzisiaj otworzyć za mnie sklep? Mam ważną sprawę i trochę
spóźnię się do pracy.
B
ez względu na porę dnia w Shadow Canyon zawsze panował półmrok. Był to
popularny cel wycieczek w lecie, gdy tamtejszy strumień i zielony baldachim liści dawały
wytchnienie od upału. W Shadow Creek było kilka głębszych miejsc do kąpieli, bardzo
cenionych zarówno przez miejscowych, jak i przyjezdnych.
Flora i fauna wyżej położonej części kanionu tworzyła zadziwiający kontrast dla
pustynnego krajobrazu, który widziało się wcześniej przy drodze. Chłodne ciemne jaskinie i
rozpadliny w skalnych ścianach przyciągały włóczykijów i amatorów podglądania ptaków.
Ale nawet w najgorętsze dni lata, gdy słońce bezlitośnie spopielało Avalon i jego
mieszkańców, Aleksa nie była miłośniczką Shadow Canyon. Cień i chłód, które można tam
było znaleźć, nie rekompensowały jej lekkiego klaustrofobicznego lęku, który zawsze ją tam
ogarniał.
Zatrzymała toyotę i przez przednią szybę obejrzała dom Liz Guthrie. Wyglądał
kosztownie i modnie, ściany były obficie przeszklone, a dookoła biegł szeroki taras. W
150
oknach nie było śladu zapalonego światła. Wprawdzie dochodziła już dziesiąta, ale kanion był
ciemny, więc Aleksę raczej to zaskoczyło.
Może ludzie mieszkający na stałe w półmroku po prostu się do tego przyzwyczajają.
Wysiadła z samochodu i potoczyła wzrokiem po gęstym skupisku drzew przy domu.
W rysunku gałęzi zwieszających się nad dachem było coś złowrogiego.
Szybkim krokiem podeszła do frontowych schodków.
Decyzja odbycia rozmowy z żoną Deana Guthriego narodziła się w niej pod wpływem
impulsu. Podjęła ją zaraz po przebudzeniu.
Trask był przekonany, że jądrem spisków, których istnienia się domyślał, są sprawy
finansowe. Ona jednak nie była tego taka pewna. Te telefoniczne anonimy skłaniały ją raczej
ku podejrzewaniu osobistych animozji.
Próbowała sobie wytłumaczyć, że rozmowa z Liz Guthrie jest złym pomysłem, ale im
więcej o tym myślała, tym trudniej jej było z niego zrezygnować.
Liz była jedyną osobą, która zdawała się mieć bliskie kontakty z Guthriem.
Naturalnie jej były mąż mógł należeć do ludzi nieskłonnych do zwierzeń, ale jeśli już
z kimś rozmawiał o swoich kłopotach, to najprawdopodobniej była to kobieta, z którą ostatnio
sypiał.
Szelesty gałęzi nad głową wydały jej się dość nieprzyjemne. Było w nich coś
żarłocznego, niesamowitego, od czego dreszcz przebiegał po karku.
Nikt nie przyszedł otworzyć drzwi.
Aleksa wolno wypuściła powietrze, nagle bowiem odczuła dziwną ulgę. Uświadomiła
sobie, że wcale nie oczekuje tej rozmowy z entuzjazmem.
Postanowiła wrócić do swojej toyoty, ale schodząc po schodkach z tarasu,
mimochodem zatrzymała wzrok na bocznej ścianie domu. Drzwi garażu były zamknięte. Czy
samochód Liz znajdował się w środku?
Mogła to bez trudu sprawdzić.
Tylko co z tego, jeśli się okaże, że jest w środku? - pomyślała. Każdy ma święte
prawo nie otworzyć drzwi własnego domu.
Z drugiej strony przejechała parę kilometrów, żeby porozmawiać z Liz. W pewnym
sensie została nawet zaproszona. Może warto więc było się upewnić, czy jej nieprzychylnie
nastawiona do wizyt gospodyni jest w domu.
151
Szybko zeszła po ostatnich stopniach schodków i skręciła za róg. Garaż miał jedno
brudne okienko, przez które zajrzała do środka. Samochodu nie było.
Może Liz zmieniła zdanie.
Ale niewiele ponad godzinę temu była w domu i twierdziła, że do dziesiątej zamierza
medytować ze swoim przewodnikiem duchowym.
Aleksa chciała się wycofać, nawet odeszła parę kroków, zauważyła jednak
podniesioną żaluzję w oknie kuchni. Przystanęła. Obudził się w niej dziwny niepokój.
Z wahaniem weszła po schodkach od tyłu na taras i zajrzała do kuchni. Tłumaczyła
sobie, że wcale nie szpieguje. Zwykła ciekawość.
Kogo jednak chciała oszukiwać? Równie dobrze mogła przyznać, że puszczają jej
nerwy. Coś tu było nie tak.
Na blacie wyłożonym płytkami, niedaleko zlewu, stały pusta miseczka po muesli i
kubek. I co z tego można wywnioskować, pani detektyw? Że Liz była rano w domu? Też mi
odkrycie.
Przeszła wzdłuż ściany, mijając ciąg zasłoniętych okien. Bez wątpienia był tam salon.
Idąc dalej po tarasie, skręciła za róg.
Przed nią wyrosło nagle przeszklone studio, stanowiące coś w rodzaju przybudówki.
Jedną jego ścianę tworzyły rozsuwane, szklane drzwi.
Były uchylone. Krawędź kremowej zasłony poruszała się w szparze.
Podeszła do drzwi.
- Jest tam kto?! - zawołała. - Liz, to ja, Aleksa Chambers. Jeśli jest pani w domu,
proszę się odezwać.
Nie było odpowiedzi.
Za jej plecami wiatr złowieszczo westchnął w gałęziach. Krajobraz kanionu naprawdę
dawał jej się dzisiaj we znaki.
- Pani Guthrie? Mam ważną sprawę.
Przestała już walczyć z przeczuciem nadchodzącej katastrofy. Szerzej rozchyliła
drzwi, chwyciła za zasłonę i podniosła ją na tyle, by móc zajrzeć do środka.
Zobaczyła niewielki, skąpo umeblowany pokój, utrzymany w neutralnej kolorystyce.
Nie było w nim krzeseł, tylko jedna jasna poduszka pośrodku mlecznego dywanu. Zauważyła
półkę na książki i niski drewniany stolik, na którym stało duże naczynie z różowego
kryształu.
152
Dwa parawany shoji oddzielały przeszklone studio od reszty domu, zasłaniając widok
na sąsiedni pokój, a może korytarz.
Tutaj Liz Guthrie medytowała.
Aleksa wiedziała, że podczas seminariów w instytucie podkreśla się konieczność
stworzenia prywatnej przestrzeni do medytacji. W hierarchii potrzeb stawiano to na równi z
systematycznym prowadzeniem dziennika medytacji. W trakcie krótkiego zetknięcia z
instytutem nie udało jej się jednak spełnić żadnego z tych warunków. W skrytości ducha
przypisywała to znudzeniu, która ogarniało ją, ilekroć próbowała medytować.
Przesunęła wzrokiem po niskiej półce z książkami i bez zdziwienia stwierdziła, że jest
ona zastawiona publikacjami instytutu. Naturalnie było tam również Żyć według wskazań
Dimensions.
Znajomy brulion w turkusowo-białej okładce leżał na półce. Dziennik medytacji
instytutu Dimensions.
Aleksie przypomniał się dziennik, który dostała, zapisawszy się na Seminarium
Medytacji z Przewodnikiem dla Początkujących. Sumiennie spisywała swoje doznania przez
trzy pełne dni, póki nie doszła do wniosku, że jej droga do samodoskonalenia zgodnie ze
wskazaniami instytutu jest nie tylko przerażająco nudna, lecz również będzie dość krótka.
Znów się zawahała. Nie powinna wchodzić do domu. Na swoje usprawiedliwienie
miała tylko dojmujące przeczucie, że stało się coś złego.
- Liz?
Zaczerpnęła tchu i weszła do pokoju przeznaczonego do medytacji.
Wzdrygnęła się, nagłe bowiem zmieniło się natężenie światła, padającego z drugiej
strony na parawany shoji. Serce, i tak już wyrywające jej się z piersi, zabiło jeszcze
gwałtowniej. Wlepiła wzrok w parawany.
- Liz, to ja. Aleksa Chambers. - Własny głos wydał jej się nienaturalnie głośny i trochę
za wysoki.
Po drugiej stronie zamajaczyła ciemna postać. Głowę miała dziwnie okrągłą. Nie było
widać rąk ani nóg, tylko wydłużony mroczny kształt. Powoli zbliżała się w stronę Aleksy.
Resztkami woli powstrzymywała krzyk.
Postać podeszła do parawanu.
Aleksie wreszcie wrócił zdrowy rozsądek. Uświadomiła sobie, że patrzy na osobę
ubraną w szlafrok z kapturem. Widocznie Liz Guthrie była pod prysznicem.
153
- Przepraszam, Liz, mam nadzieję, że pani nie przestraszyłam. - Boże, teraz dla
odmiany jej głos był przesadnie beztroski i radosny. - Wiem, że nie miałam prawa tak się
wedrzeć do cudzego domu, ale nie otworzyła pani drzwi, więc myślałam, że coś się stało.
Osoba za parawanem nie odezwała się. Uniosła ciemne ramię. Aleksa zobaczyła zarys
noża z długim ostrzem.
Nóż!
Wreszcie była gotowa uwierzyć w wiry negatywnej energii i mroczne siły. Dosłownie
czuła, jak emanują ku niej od postaci po drugiej stronie parawanu.
To nie była Liz Guthrie.
Aleksa odwróciła się i wyskoczyła na taras.
Samochód. Musiała się dostać do samochodu.
Nie. Człowiek z nożem z pewnością właśnie tego się spodziewał. Toyota stała po
frontowej stronie domu. Musiałaby obiec budynek.
Intruz łatwo mógł znaleźć się tam przed nią, skracając sobie drogę przez wnętrze
domu.
Jedyną nadzieją dla niej było ukrycie się wśród drzew albo w jednej z licznych
niewielkich jaskiń, wyżłobionych w ścianach kanionu.
Pędząc po tarasie, czuła, jak ciężka torebka zsuwa jej się z ramienia. Chciała ją rzucić,
ale przypomniała sobie, że ma w środku telefon komórkowy. Zacisnęła dłoń na pasku,
zeskoczyła z tarasu i śmignęła między drzewa.
Zrobiła może dziesięć kroków, gdy otoczyły ją krzaki i gałęzie drzew. Obejrzała się
przez ramię. Nie widziała całego tarasu, ale usłyszała tupot kroków na deskach.
Ktoś za nią biegł.
Dostrzegła kawałek powiewającej czarnej szaty. Zwiędłe liście i małe gałązki
szeleściły i trzaskały.
Scena była żywcem przeniesiona z koszmaru. Ścigało ją widmo bez twarzy.
Przedzierała się przez zarośla z przekonaniem, że walczy o życie.
154
Rozdział dwudziesty pierwszy
T
eren gwałtownie się podnosił. Aleksa straciła równowagę na ściółce z sosnowych
igieł i zaczęła się zsuwać po pochyłości. Odruchowo wyciągnęła ramię i na szczęście trafiła
na zwisające gałęzie. Tym razem jej się udało.
Parła dalej, przedzierając się między drzewami i krzakami. Ciężko dyszała. Bała się,
że wkrótce zabraknie jej tchu.
Wprawdzie prześladowca na pewno nie widział jej lepiej niż ona jego, nie ulegało
jednak wątpliwości, że każdy ruch zdradza jej pozycję.
Wyraźnie go słyszała. Nie gnał na oślep. Przystawał, nasłuchiwał odgłosów jej
szaleńczej ucieczki i stopniowo zmniejszał dzielącą ich odległość.
W ten sposób nie miała szansy. Musiała ukryć się gdzieś na wystarczająco długo, żeby
sięgnąć po telefon i wezwać pomoc. Gdyby dotarła do jednej z jaskiń, mogłaby znaleźć
schronienie w środku.
Potężne drzewa porastały cały stok kanionu. Stromizna stawała się coraz ostrzejsza.
Pierwszy skalisty wylot jaskini pojawił się na jej drodze niespodziewanie. W jego
smolistej czerni mogło się kryć wszystko, od grzechotnika począwszy, a na rodzinie kojotów
skończywszy.
Aleksa nie była w tej chwili zbyt wybredna, ale instynkt kazał jej minąć jaskinię. To
byłaby zbyt oczywista kryjówka.
Zerknęła przez ramię. Wydało jej się, że znów zauważyła błysk czarnej szaty. Ale
prawie natychmiast znikła ona za zasłoną świerkowych gałęzi.
Wspinaczka stawała się coraz trudniejsza i bardziej zdradliwa. Spod sandałków
staczały się kamienie. Na drodze wyrosły pozostałości dawnej kamiennej lawiny. Aleksa z
wysiłkiem ominęła największy głaz. Przynajmniej dał jej zasłonę.
W pewnej chwili przystanęła i natężyła słuch. Wśród jęków i westchnień drzew
rozbrzmiewał wyraźny odgłos zbliżających się kroków. Zakapturzony człowiek nie spieszył
155
się, lecz nie ustawał w bezlitosnym pościgu. Zupełnie jakby był pewien, że wkrótce pokona ją
własne zmęczenie.
Prawdopodobnie miał rację.
Przytrzymała torebkę, która zsuwała się z ramienia, i wyciągnęła rękę do spiczastej
skałki. Spod jej stóp znowu posypały się luźne kamienie. Uświadomiła sobie, że jeśli nie
zachowa ostrożności, może spowodować małą lawinę, która ściągnie ją w dół.
Lawina. Rozejrzała się. Widziała ślady wcześniejszego osuwania się kamieni i żwiru.
Dostrzegła wyloty następnych jaskiń. Ale minęła jeszcze trzy, zanim znalazła taki,
który był częściowo zasłonięty kamiennym osypiskiem.
Wydawał się daleki, nieosiągalny. Pomyślała jednak o nożu w rękach prześladowcy i
poczuła przypływ sił. Zdołała się wspiąć do czarnego otworu. Modląc się, żeby nie spotkać
jakiegoś stworzenia, które mogłoby ją uznać za intruza, zaczęła pokonywać stromiznę.
W nieprzeniknionej ciemności nic nie zasyczało, nie zagrzechotało ani nie ryknęło.
Przykucnęła za kamienną barykadą. W obawie, że może zostać zauważona przez
prześladowcę, starała się sponad niej nie wyglądać. Pomyślała, że bluzeczka w
pomarańczowo-żółte paski nie była najlepszym strojem na ten dzień. Świeciła jak latarnia
morska.
Aleksa wtopiła się w mrok i zamieniła w słuch.
W dole chrzęściły kamienie. Prześladowca wciąż był na jej tropie.
Położyła ramiona na największej skałce, zasłaniającej wlot do jaskini, i z całej siły ją
pchnęła.
Przez ułamek sekundy nic się nie działo.
A potem podniósł się szum i łoskot i usypisko sprzed jaskini jakby ożyło.
Powoli, lecz nieuchronnie lawina kamieni i żwiru nabierała impetu. Huk był coraz
większy, a pęd skalnych odłamków coraz szybszy. Aleksa zepchnęła jeszcze kilka średniej
wielkości głazów spod wylotu jaskini.
- Nieee...!
Krzyk, jaki się rozległ, był głośny i przenikliwy. Wyrażał wściekłość i przerażenie.
Aleksa nie umiała jednak powiedzieć, czy krzyczy mężczyzna, czy kobieta.
Nie słyszała kroków, była jednak przekonana, że prześladowca w panice szuka
kryjówki przed lawiną.
Łoskot spadających kamieni zdawał się trwać bez końca.
156
Aleksę ogarnęła euforia.
- Nie zaczynaj z szaloną kobietą - mruknęła i na wszelki wypadek stoczyła w dół
jeszcze parę kamieni.
Potem przycupnęła w rozpadlinie i z napięciem wsłuchiwała się w powoli zapadającą
ciszę. Ale poczucie triumfu uleciało tak samo szybko, jak szybko ją ogarnęło. Chwyciły ją
dreszcze.
Nagle uświadomiła sobie, jak ciasna i ciemna jest jej kryjówka. Klaustrofobia dała o
sobie znać. Pokonała jej atak, ćwicząc głębokie oddechy. Pomyślała, że krótki kontakt z
instytutem Dimensions jednak na coś jej się przydaje.
Po chwili, gdy na ścieżce poniżej jaskini wciąż panowała niczym niezmącona cisza,
otworzyła torebkę i wyjęła telefon komórkowy.
Wybranie alarmowego numeru nie było łatwe. Głupi mały aparacik w ogóle nie chciał
się utrzymać w drżącej dłoni.
157
Rozdział dwudziesty drugi
D
laczego, u diabła, nie powiedziałaś mi o swoim zamiarze?! - Trask chodził tam i z
powrotem po salonie w domu Aleksy. Musiał się bardzo starać, by nie poddać się
gwałtownemu uczuciu, którego nie potrafił nazwać. - Trudno byłoby wymyślić coś
głupszego! Czy ty masz pojęcie, co się mogło stać?
- Naprawdę nie musisz mi tego tak głośno uświadamiać. - Aleksa siedziała na
krawędzi smukłego szezlongu, skulona nad kubkiem gorącej herbaty. - Przecież tam byłam.
Po powrocie do domu zaczęła od wzięcia prysznica. Trask gotował się ze złości przez
cały czas, gdy rozkoszowała się kąpielą, a potem przebierała w dżinsy i białą bawełnianą
koszulkę.
Wreszcie wyłoniła się z sypialni. Wilgotne włosy miała zaczesane do tyłu i
przytrzymane opaską z imitacji szylkretu. Zwracało to uwagę na cienie pod oczami i napięte
rysy twarzy.
Najchętniej objąłby ją i z całej siły przytulił, żeby się przekonać, że już jej nic nie
grozi. Nie wiedział jednak, jak zareagowałaby na takie zachowanie, zdecydował więc, że
przemówi jej do rozumu. Każdy renomowany dyrektor żyje według prostych zasad. Jedna z
nich brzmi, że w razie wątpliwości należy zacząć krzyczeć.
Przystanął koło okna.
- Zanim się tam wybrałaś, powinnaś była do mnie zatelefonować!
- Przestań mnie strofować. Dość miałam Strooda i jego policjanta, którzy wmawiali mi
halucynacje.
- Oni wcale nie twierdzili, że masz przywidzenia. - Zerknął przez ramię. Przesłała mu
spojrzenie pełne ironii, więc twarz trochę mu złagodniała. - W każdym razie niezupełnie.
Przypuszczali tylko, że wypadek Guthriego zrobił na tobie silne wrażenie, dlatego potem
zareagowałaś z pewną przesadą na widok cienia.
- Guzik prawda. Uważają, że mam świra.
158
Postanowił nie ciągnąć tej sprzeczki. Aleksa miała rację. Szeryf Strood i policjant
Clarke byli bardzo uprzejmi i profesjonalni w każdym calu, ale nie znaleźli żadnej poszlaki,
potwierdzającej wersję o zakapturzonym nożowniku ścigającym Aleksę w kanionie.
Jedynymi dowodami tego, że stało się coś niezwykłego, były plamy na płóciennych
spodniach Aleksy, jej poobcierane kolana i połamane paznokcie.
Nikt nie wątpił w to, że w panice przedzierała się przez zarośla. Niewyjaśnione
pozostało, dlaczego to robiła, przynajmniej zdaniem Strooda. Złowrogi cień za parawanem
nie wytrzymał próby przesłuchania.
Policjant, który odpowiedział na wezwanie Aleksy, nie znalazł żadnych śladów
obecności obcego człowieka w domu Liz Guthrie. Oficjalnie stwierdzono, że nie ma
dowodów na włamanie albo rozbój. Nie wyglądało na to, by zginęło cokolwiek
wartościowego. W salonie pozostała kosztowna aparatura odtwarzająca.
- Pani Chambers może mieć pewne problemy w związku z wypadkiem Guthriego -
powiedział Strood nie bez współczucia. - Takie przeżycia często powodują silny wstrząs.
Koszmary senne i tak dalej.
Trask postanowił nie wspominać, że i on miał senny koszmar po śmierci Guthriego.
- Ona nie należy do ludzi, którzy ni stąd, ni zowąd wymyślają dziwaczne historyjki.
Coś musiało ją bardzo przestraszyć.
Grubo ciosane rysy Strooda złagodniały.
- Mam za sobą wiele lat służby. Z doświadczenia mogę panu powiedzieć, że wstrząs
może się objawić w najbardziej nieoczekiwany sposób.
- Wiem.
- Niech pan ją odwiezie do domu i dopilnuje, żeby wypoczęła. Gdyby objawy się
nasiliły, powinien ją pan namówić na kontakt z terapeutą.
Trask odsunął na bok myśli o bardzo nieefektywnej rozmowie ze Stroodem. Szeryf
miał rację. Nie było dowodu przestępstwa.
Potarł kark, usiłując trochę rozmasować mięśnie, które od dwóch godzin, czyli od
telefonu Aleksy, wciąż były zesztywniałe.
- Po cholerę pojechałaś do Shadow Canyon?
- Już ci mówiłam, że chciałam osobiście porozmawiać z Liz Guthrie.
- Czego się chciałaś od niej dowiedzieć? Przecież ona nie ma związku z tymi
sprawami.
159
Aleksa zawahała się.
- Ludzie twierdzą, że Guthrie nadal był jej kochankiem.
Trask na chwilę znieruchomiał.
- Jesteś tego pewna?
- To plotka. - Aleksa zacisnęła dłonie na kubku. - Myślałam, że może Liz opowie mi
coś o nastroju Guthriego. Interesuje mnie zwłaszcza ostatni wieczór jego życia.
- Strood twierdzi, że był jak zwykle zalany w pestkę. Sama go słyszałaś. On nie
zmieni linii śledztwa, ponieważ nie ma żadnych podstaw, by twierdzić, że to nie był wypadek.
- Ale my mamy inną linię śledztwa - powiedziała Aleksa. - Chyba że się mylę.
Trask uświadomił sobie, że za chwilę zginie od własnej broni. Nie była to przyjemna
myśl.
- Postawmy sprawę jasno. To ja mam inną linię śledztwa.
- Podobno jesteśmy w tej sprawie partnerami, Trask.
- Obiecałem tylko, że będę cię informował. To nie jest równoznaczne z partnerstwem.
- Jestem w to wmieszana tak samo jak ty i mam takie samo prawo do sprawdzenia
domniemanej wersji wydarzeń. Jeśli nie chcesz, żebyśmy pracowali wspólnie, to trudno. Ja
pójdę swoją drogą, a ty swoją.
- Nie ma mowy. - Ruszył ku niej z bliżej nieokreślonym zamiarem. Naturalnie musiał
jakoś wlać jej oleju do głowy. W pół drogi nagle przystanął, gdyż dotarło do niego znaczenie
jej ostatnich słów. - O, cholera! Czyżbyś chciała powiedzieć, że w mojej spiskowej teorii jest
jednak coś godnego uwagi?
Przyjrzała mu się w skupieniu.
- Nie wymyśliłam sobie tego człowieka, który był w domu Liz Guthrie. Nie miałam
halucynacji, kiedy twierdziłam, że jakiś oprych z wielkim nożem ścigał mnie po kanionie. To,
co mnie spotkało dziś rano, wcale nie musiało mieć nic wspólnego ze spiskową teorią. Mógł
to być zwykły włamywacz, któremu przeszkodziłam w pracy.
Nie poruszył się.
- Mógł.
- Ale jak sam powiedziałeś, zbiegi okoliczności w takiej sytuacji są trudne do
przyjęcia. Z samego rana Liz Guthrie była w domu. Rozmawiałam z nią przez telefon.
Zgodziła się ze mną spotkać. Miałam tylko poczekać godzinę, bo chciała najpierw
pomedytować. Powiedziała, że jej... - Aleksa urwała.
160
Trask usiadł na krześle. Nie odrywał oczu od jej twarzy.
- Co się stało?
- W tym zamęcie omal nie zapomniałam. Liz powiedziała mi, że będzie medytować ze
swoim przewodnikiem duchowym z instytutu Dimensions. A potem, gdy kończyłyśmy
rozmowę, jej przewodnik właśnie przyszedł.
- Mężczyzna?
- Myślę... Nie, chwileczkę. - Aleksa postukała palcem w kubek. - Nie powiedziała
tego wyraźnie. Tylko tyle, że jej przewodnik już jest.
- No, dobrze. Wobec tego ten przewodnik, czy też przewodniczka, mógł pojechać
gdzieś z Liz przed twoim przybyciem do Shadow Canyon.
- Ale po co?
- Milion możliwych powodów, jak powiedział Strood.
Aleksa zmarszczyła nos.
- Zaczynasz rozumować stanowczo zbyt pragmatycznie. To nie jest Trask, jakiego
znam i... - Urwała i uśmiechnęła się chłodno. - Trask, jakiego znam i uważam za wybitnego
przedstawiciela spiskowej teorii dziejów.
Przyjrzał się jej zaróżowionym policzkom. Nie rozumiał jej zakłopotania. Omal nie
powiedziała „znam i kocham”, ale przecież zabrzmiałoby to jak niewinny dowcip. Na pewno
nie potraktowałby poważnie takiej uwagi.
- Staram się trzymać zasad logiki, ponieważ nie jestem pewien, czy byłoby dobrze,
gdybyśmy oboje stracili kontakt z rzeczywistością, w dodatku jednocześnie - oświadczył.
- Chyba masz rację. Widocznie myślenie w duchu spiskowej teorii jest zaraźliwe. -
Aleksa upiła łyk herbaty. - Swoją drogą bardzo chciałabym wiedzieć, dokąd Liz pojechała i
jak długo jej nie będzie.
Trask wygodniej rozsiadł się na krześle i wlepił wzrok w swoje stopy.
- Gdyby długo nie wracała, prawdopodobnie będziemy mogli się tego dowiedzieć.
- Tak sądzisz?
- Jak wiesz, od wielu miesięcy pracuje dla mnie prywatny detektyw. Znajdowanie
zaginionych ludzi to dla niego kaszka z mlekiem. Mogę zatelefonować do Phila po południu i
dołączyć Liz Guthrie do jego listy zadań.
- To byłoby dla ciebie dość krępujące, a przy okazji kosztowne, gdyby się okazało, że
poszła do biblioteki albo robiła duże zakupy.
161
- Krępujące, owszem. Ale jeśli chodzi o finanse, byłaby to tylko kropla w morzu tego,
co już wydałem.
- Rozumiem.
Bezmyślnie zatrzymał wzrok na pomarańczowo-zielonych, podpórkach kończących
rzędy książek na półce. Zamaszyste krzywizny odlewów zdradziły mu, że ma przed sobą
przedmioty w stylu art déco. Od Edwarda Vale’a wiedział, że dawne wyroby z bakelitu są
bardzo poszukiwane przez kolekcjonerów.
- Coś jest nie tak? - spytała Aleksa.
- To możliwe. - Oderwał wzrok od podpórek. - Powinniśmy rozważyć jeszcze jeden
trop.
- Jaki?
- Ktoś próbował cię dzisiaj nastraszyć. Mógł to być rozeźlony włamywacz. Albo
osoba nieznana. Mogła to być nawet sama Liz Guthrie ubrana w szlafrok z kapturem.
Aleksa zmarszczyła czoło.
- Dziwny pomysł.
- Ale jest jeszcze jedna możliwość, choć może niezbyt prawdopodobna.
- To znaczy?
Trask odczekał chwilę, a potem powiedział:
- Może istnieć jakiś związek między tym dzisiejszym zdarzeniem a anonimowymi
telefonami, które miewasz po nocach.
Wytrzeszczyła na niego oczy.
- Dlaczego ktoś miałby sobie zadać tyle trudu, żeby mnie przestraszyć?
- Nie wiem. Ale przyszło mi do głowy, że temu, kto za tym stoi, może się nie podobać
nasze... - Zaczął szukać lepszego słowa, ale go nie znalazł. - Nasze partnerstwo.
Przyjrzała mu się w zadumie.
- To się staje z każdą chwilą bardziej niejasne.
- Lepiej się do tego przyzwyczaić. My, miłośnicy spiskowych teorii, cieszymy się
wszystkim, co niejasne i zagadkowe.
162
Rozdział dwudziesty trzeci
P
arę minut po piątej Trask stał na balkonie swojego apartamentu, gdy usłyszał
pomruk faksu. Tym razem jednak nie wrócił natychmiast do wnętrza, żeby sprawdzić, jakie
informacje mu przesłano.
Miał dość stania nad faksem, jakby to była starożytna wyrocznia, która może udzielić
odpowiedzi na wszystkie pytania. Większą część dnia spędził przy tej złośliwej maszynie,
wyszarpując z niej nerwowo wszystkie świeżo drukowane strony. Gdy udawało mu się na
chwilę oderwać od faksu, rozmawiał przez telefon.
Na biurku miał już pokaźną stertę informacji o dawnych i obecnych inwestycjach
firmy Guthrie Investments. Jednak do tej pory żadna z nich nie wydawała się przydatna.
Mogły posłużyć tylko do tego, by wykazać, że żadnego spisku nie było.
Usiadł na leżaku, nogi położył na poręczy i wlepił wzrok w rdzawe skały.
Zaczął analizować swoje domysły. Przez cały czas wiedział, że hipoteza o
morderstwie dokonanym na ojcu może być tylko wytworem jego fantazji, ponurą wizją, którą
próbował się posłużyć do zepchnięcia w niepamięć ich ostatniej rozmowy telefonicznej.
Przez ostatnie dwanaście lat unikał wracania do tej kwestii. Teraz jednak zaczął się
zastanawiać nad swoim poczuciem winy. Wiedział, że będzie musiał jakoś sobie z nim
poradzić, gdyby się miało okazać, że spiskowa teoria go zawiodła.
Najpierw jednak należało sprawdzić, czy teoria ta rzeczywiście nie ma racji bytu.
Wrócił myślami do teraźniejszości. Przypomniał sobie Aleksę, jej poobcierane kolana
i podrapane ręce. I ponury wyraz jej oczu. Ktoś śmiertelnie ją przestraszył.
Postanowił, że bez względu na wynik swojego śledztwa nie wyjedzie z Avalon,
dopóki się nie dowie, kto ją prześladuje.
Przyszło mu do głowy, że w ogóle nie musi się spieszyć z wyjazdem. To przecież
oznaczałoby również rozstanie z Aleksą. Na myśl o tym ogarniała go dziwna pustka.
163
Wszystko jedno, jak nazwać to, co istniało między nimi. Przed powrotem do Seattle
musiał to jakoś zakończyć.
Faks za jego plecami wydał ostatni pomruk i zamilkł. Trask odczekał jeszcze chwilę.
W końcu zdjął nogi z poręczy, wstał i wrócił do pokoju.
Podszedł do biurka i wziął z podstawki strony wyplute przez faks. Znowu jakieś dane
finansowe.
Nalał sobie następną filiżankę kawy. Z wydrukiem w ręce wyszedł na balkon i znowu
usiadł z nogami na poręczy. Metodycznie zaczął czytać informacje przesłane mu przez Phila
Okudę. Dotyczyły kolejnych spraw, w które Guthrie był zaangażowany w dniu swojej
śmierci.
Jedno słowo w drugim akapicie zwróciło szczególną uwagę Traska.
Wyprostował się gwałtownie.
- Guthrie, ty sukinsynu! Wiedziałem, że istnieje jakiś związek.
Sięgnął po słuchawkę telefonu.
A
leksa zerknęła na piramidę plastikowych pojemników w objęciach Traska i z
trudem powstrzymała cieknącą ślinkę.
- Kiedy zapowiedziałeś się z kolacją, myślałam, że chodzi o pizzę. - Szerzej otworzyła
drzwi. - To wygląda jak posiłek w luksusowym hotelu.
- Przecież jestem właścicielem hotelu. - Trask zaniósł smakowicie pachnące pakunki
na kuchenny blat. - Mój nowy szef kuchni stara się mnie oczarować.
- Nie wiem jak ty, ale ja jestem oczarowana.
Pozostawało jej wierzyć, że ma taki apetyt nie na Traska, a jedynie na te wszystkie
specjały.
Odwrócił się twarzą do niej, trzymając w jednej ręce korkociąg, a w drugiej butelkę
ciemnoczerwonego zinfandela. Spojrzała w jego błyszczące oczy i zrozumiała, że sama się
oszukuje. Apetyt miała przede wszystkim na niego.
W koszuli khaki i czarnych luźnych spodniach z bawełny wydawał się znacznie
bardziej luksusowym specjałem niż wszystkie przyniesione przez niego potrawy. Cała
kuchnię nasycał erotyczną energią.
Niestety, we wcześniejszej rozmowie telefonicznej wyraźnie dał jej do zrozumienia,
że chce porozmawiać z nią o swych spiskowych teoriach, a nie o ich związku.
164
Może zresztą tak było lepiej. Z pewnością mniej zagrażało to jej zdrowiu
psychicznemu. Poza tym nie miała prawa narzekać. Przecież po gorącej nocy na basenie sama
wycofała się z romansu.
- Mam wiadomość, która powinna zaciekawić nas oboje - powiedział Trask.
- To dobrze. - Podeszła do blatu i zaczęła podważać wieczka pojemników. - Czy są tu
jakieś specjalności szefa kuchni?
- W tym małym pojemniku po prawej.
- O, już mam. - Zdjęła wieczko i poczęstowała się tartinką ozdobioną salsą. Zaraz
potem wzięła następną. - Masz ochotę?
- Naturalnie. - Nie przestawał pracować nad otwieraniem butelki.
Uświadomiła sobie, że Trask czeka na włożenie mu tartinki do ust. Zawahała się, ale
odważnie przechyliła się przez blat i wsunęła mu ją między zęby. Natychmiast cofnęła rękę.
- Odpręż się - powiedział, żując spokojnie. - Zazwyczaj nie gryzę rąk, które mnie
karmią,
- Zasada godna pochwały. - Przyglądała się, jak nalewa do kieliszków rubinowe wino.
- No, to posłuchajmy wielkiej nowiny.
- Znalazłem brakujące ogniwo. - Jego oczy, pełne satysfakcji, wydawały się w tej
chwili intensywnie zielone. Podał Aleksie kieliszek. - Informacja przyszła do mnie faksem tuż
po piątej.
- Jakie to ogniwo?
- Łączy śmierć mojego ojca z tak zwanym wypadkiem Guthriego.
Znieruchomiała z kieliszkiem w pół drogi do ust. Wolno odstawiła naczynie na blat.
- Masz na myśli swoją spiskową teorię?
- Wolę nazywać ją teraz naszą teorią.
Spojrzała nieufnie.
- Mówisz poważnie?
Stuknął kieliszkiem o kieliszek Aleksy i uniósł go do ust.
- Nigdy w życiu nie byłem bardziej poważny.
- Zamieniam się w słuch.
- Jedno słowo: Dimensions.
Zamrugała. Tego się nie spodziewała.
- Co z Dimensions? Nie sugerujesz chyba metafizycznego podłoża sprawy?
165
Trask zamyślił się.
- Może - rzekł po chwili.
- Nie żartuj.
- Dziś po południu dowiedziałem się, że w chwili śmierci Guthrie był mocno
zaangażowany w kilka inwestycji budowlanych.
- I co z tego?
- Według mojego informatora, chciał się wycofać z jednej z nich, ponieważ
potrzebował gotówki na udział w bardzo atrakcyjnej spółce, budującej centrum handlowe pod
Phoenix.
- Chwileczkę. Czy, twoim zdaniem, ktoś zamordował Deana Guthriego dlatego, że
chciał wycofać swoje fundusze z jakiegoś przedsięwzięcia?
- Uważam to za bardzo prawdopodobną możliwość.
- To przypomina mi teorię, którą próbowałeś wyjaśnić śmierć swego ojca.
- Zupełnie słusznie.
Pokręciła głową.
- Nie widzę związku.
- Posłuchaj, Alekso. Dwanaście lat temu Guthrie miał finansowy dylemat. Musiał
szybko zdobyć gotówkę, żeby ją zainwestować. Mój ojciec stał mu na drodze.
- To już słyszałam. I co dalej?
- Zgadnij, w co Guthrie zainwestował przed dwunastoma laty po wycofaniu pieniędzy
z przedsięwzięcia ojca.
- Nie mam pojęcia.
Trask upił duży łyk wina.
- Udzielił kredytu instytutowi Dimensions.
Znieruchomiała.
- Rozumujesz za szybko jak na moje możliwości. Zwolnij, proszę, i wyjaśnij mi, co,
twoim zdaniem, z tego wynika.
- Wciąż jeszcze brakuje ważnych części w tej łamigłówce, ale do tej pory ułożyłem
tyle... - Trask oparł się o blat. - Dwanaście lat temu Guthrie musiał dokonać wyboru między
dwiema inwestycjami: hotelem mojego ojca i instytutem Dimensions. Wybrał Dimensions,
ale ojciec zagroził mu wytoczeniem sprawy sądowej, co unieruchomiłoby kapitał na długie
miesiące, a Guthriego pozbawiło możliwości manewru.
166
- Myślisz, że ktoś zabił twojego ojca, żeby uwolnić pieniądze Guthriego i umożliwić
ich przelanie na konto instytutu?
- Owszem. Nie mogę jeszcze dowieść morderstwa, ale na pewno znajdę dowody na to,
że po śmierci mojego ojca pieniądze Guthriego zasiliły instytut. Istnieją przecież
niezaprzeczalne ślady tych operacji w dokumentach.
- Rozumiem, mów dalej, tylko błagam, nie spiesz się za bardzo.
Trask upił jeszcze jeden łyk wina i odstawił kieliszek. Spojrzał Aleksie w oczy.
- Sadzę, że po prostu historia się powtórzyła. Tylko tym razem Guthrie wystąpił w
innej roli.
- Jak to?
- Mówiłem ci już, że w okresie poprzedzającym swoją śmierć miał problemy
finansowe.
- Twierdziłeś, że próbował się wykręcić z jakiegoś przedsięwzięcia, żeby
zainwestować gotówkę w inne.
- Z jakiego przedsięwzięcia chciał się wycofać? Możesz strzelać tylko raz.
- Skąd, u licha, mam wiedzieć... O, Boże. Powiedziałeś, że ogniwem łączącym jest
instytut. Czy chodzi o projekt nowego ośrodka w Santa Fe?
- Witam na kursie „Biznes dla początkujących”. Zapraszam do pierwszej ławki.
- Wiesz, co to znaczy? - Usiłowała ogarnąć całą tę gmatwaninę faktów. - Logiczny
wniosek wydaje się następujący: ktoś zamordował z tego samego powodu i twojego ojca, i
Guthriego. A tym powodem jest instytut Dimensions.
- Właśnie. - Trask ujął kieliszek i przyjrzał się rubinowo-czerwonej cieczy. - Dwa razy
w ciągu ostatnich dwunastu lat został zagrożony dopływ strategicznego kapitału dla instytutu.
Moim zdaniem, w obu przypadkach ktoś po prostu zlikwidował inwestora, który stwarzał
zagrożenie.
Aleksa nagle przypomniała sobie rozmowę z Dylanem Fennem i Stewartem Luttonem
w Spheres. Przed oczami stanęła jej napięta, niespokojna twarz Joanny. Poczuła, że ma
całkiem suche wargi.
- Oczywiście rozumiesz, co to oznacza? - spytał chłodno Trask.
- Tak. - Oparła łokcie na blacie i spokojnie zastanowiła się nad wnioskami. - Dla
ciebie jest to dodatkowa poszlaka przeciwko twojemu nowemu podejrzanemu.
- Przeciwko Websterowi Bellowi. Wszystko pasuje.
167
D
wie godziny później Trask usiadł na leżaku i zapatrzył się w rozgwieżdżone niebo
nad patiem. Dziwiło go trochę, że po tylu latach spędzanych na północnym zachodzie kraju
tak podoba mu się w Avalon. Było coś fascynującego w widoku księżyca w pełni nad
pustynią. Mógłby się chyba nawet do niego przyzwyczaić.
Brakowało tylko wycia kojota. To byłby znakomity uzupełniający akcent. A poza tym
również miła odmiana, ponieważ odkąd usiedli do kolacji, Aleksa mówiła i mówiła bez
przerwy.
- Nie wolno nam się spieszyć, Trask. Musimy zdobyć pewność. Nie można tak po
prostu oskarżyć Webstera Bella o morderstwo. Ten człowiek jest guru dla tysięcy. Ludzie
patrzą w niego jak w obraz.
Uznał, że ma już dość tej litanii zastrzeżeń, przestróg i argumentów. Zaczynał tracić
cierpliwość. Chciał przejść do konkretnego planu, ale nie mógł, bo Aleksa nieustannie
domagała się, żeby zachował ostrożność. Prawdziwy cud, że jeszcze nie ochrypła.
Odsunęła niedojedzony naleśnik i pochyliła się ku Traskowi.
- Posłuchaj mnie, proszę - powiedziała z przejęciem. - Jesteś biznesmenem i wiesz
równie dobrze jak ja, że musimy trzymać się faktów. A dotąd nie mamy zbyt wielu dowodów.
- Siłą sprawczą tego wszystkiego wydaje mi się instytut Dimensions. Mam takie
przeczucie. To jest wspólny mianownik wszystkich wątków. - Nużyło go powtarzanie kolejny
raz tych samych kontrargumentów. - A Webster Bell to instytut Dimensions.
- Nie przeczę, że wszystkie poszlaki, które tymczasem mamy, biegną w tamtym
kierunku. Chodzi mi tylko o to, że musimy zdobyć naprawdę przekonujące dowody, zanim
wyzwiesz Webstera Bella na pojedynek w samo południe.
Rozbawiła go.
- Pochodzę z Seattle, My nie toczymy pojedynków w samo południe. Wolimy
subtelniejsze metody.
- Czyżby. A co jest dla ciebie subtelniejszą metodą?
Trask wzruszył ramionami.
- Och, niejedno. Człowiek może przypadkiem spaść z pokładu promu do lodowatej
głębi Cieśniny Pugeta i jego ciało nigdy nie zostanie znalezione. Albo może iść w Góry
Kaskadowe i już nie wrócić. Dużą popularnością cieszą się też wypadki na nartach i na łodzi
żaglowej...
168
Patrzyła na niego coraz bardziej przerażona.
- Mój Boże, ty mówisz poważnie. Trask, chyba nie... nie...
- Spokojnie. Nie interesuje mnie odsiadka w więzieniu pod zarzutem morderstwa.
Mam inne plany na resztę życia.
- Miło mi to słyszeć. - Usiadła swobodniej, choć w jej oczach pozostała nieufność. -
Przecież masz firmę, którą trzeba kierować.
- Między innymi. - Pierwszy raz, odkąd Jennifer zostawiła go dla komputerowego
miliardera, przyszło mu do głowy, że może chce zrobić ze swoim życiem jeszcze coś więcej
niż tylko otwierać następne hotele, będące urzeczywistnieniem rozmaitych marzeń. Tylko co?
Aleksa przesłała mu ponad stolikiem groźne spojrzenie.
- Trask?
Na przykład kochać się z Aleksą, uznał. To byłby dobry sposób na zapełnienie pustki
w życiu.
- Trask? Słyszysz mnie?
- Przepraszam, zamyśliłem się. Co powiedziałaś?
- Zaproponowałam, żebyś zlecił zdobycie potrzebnych informacji swojemu
detektywowi.
- Dzwoniłem do Okudy dziś po południu z prośbą o zbadanie przeszłości Bella.
Poleciłem mu również, żeby zainteresował się, jakie będą losy majątku Guthriego po śmierci
właściciela.
Aleksa uniosła brwi.
- O tym nie pomyślałam. Tutaj nikt nic nie wie o jego rodzinie. Ciekawe, kto przejmie
zarządzanie jego majątkiem.
- To jest w tym momencie bardzo ważne pytanie.
- Jest jeszcze inna ważna sprawa.
- Liz Guthrie?
Aleksa przechyliła głowę.
- Czy wciąż nie ma wiadomości, gdzie przebywa?
- Nie. Phil mówi, że na jej znalezienie potrzebuje przynajmniej doby, Jeśli Liz
pozostaje w ukryciu, może potrwać to trochę dłużej.
- Nadal nie podnosi słuchawki, więc możemy chyba założyć, że nie poszła do sklepu.
169
- Założenie wydaje się rozsądne. - Trask popatrzył, jak księżyc chowa się częściowo
za skalnym słupem.
- Zastanawiam się nad rolą, jaką odgrywa w tym wszystkim Liz - odezwała się po
chwili Aleksa.
- Jeszcze nie wiem, jaka to rola. Ale jedno nie podlega dyskusji. Liz też jest związana
z instytutem Dimensions.
- Uczestniczyła w seminarium medytacji z przewodnikiem. - Aleksa wzruszyła
ramionami. - Wielkie rzeczy. Połowa Avalon brała udział w jakichś zajęciach instytutu. Sama
po powrocie chodziłam tam na seminarium.
Tym go zaskoczyła.
- Naprawdę?
Uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Mama i Lloyd uważali, że to dobry sposób na poznanie nowych ludzi. Oni bardzo się
martwią tym, że za mało udzielam się towarzysko.
- Pewnie się zdziwią, kiedy wrócą do domu i stwierdzą, że nawiązałaś płomienny
romans.
Aleksa szeroko otworzyła oczy i natychmiast je zmrużyła.
- Nie nawiązałam żadnego romansu. To, co się zdarzyło między nami, należy
zaklasyfikować jako zwykłą przygodę. Jedną noc szaleństw, ot i wszystko.
Jak widać, nie bardzo umiał wykorzystać pozytywną energię okolicznych wirów.
Zastanowiło go, czy nie powinien zapisać się na seminarium w instytucie.
- To chyba zależy od definicji przygody - powiedział ostrożnie.
- Zdarzyło się to raz, czyli przygodnie. Koniec, kropka.
- Niech będzie, przekonałaś mnie. - Zawahał się. - No, i co? Tak było?
- Jak było?
- Czy poznałaś nowych ludzi na seminarium w instytucie?
Z jej twarzy, ukrytej w mroku, nie można było niczego wyczytać.
- Kilkoro.
Pomyślał o dniu, gdy zastał ją w kawiarni z Fosterem Radstone’em.
- Na to wygląda. Co było między tobą i Radstone’em, skoro o tym mowa?
Zaskoczona, zamrugała.
- Skąd wiesz, że przez pewien czas spotykałam się z Radstone’em?
170
- Ten facet za bardzo się ku tobie nachylał. Tak jakby mu się zdawało, że ma do tego
prawo. - Nie bardzo wiedział, jak można wyjaśnić coś takiego kobiecie.
- Hmm. - Nie wydawała się zadowolona. - Cokolwiek nas łączyło, nie trwało długo.
Poznałam go, gdy chodziłam na jego seminarium w instytucie. Potem zrezygnowałam i wtedy
któregoś dnia zadzwonił do mnie i zaprosił na randkę. Spotkaliśmy się kilka razy, i tyle.
- Czy to jest jeszcze jeden przykład twojej tak zwanej niezdolności do angażowania
się w związki?
- Niezupełnie. - Aleksa uśmiechnęła się nieoczekiwanie. - Pomysł Fostera na randkę
ograniczał się do tłumaczenia mi, jak wiele mogę skorzystać z zajęć w instytucie.
- Dlaczego zrezygnowałaś z seminarium?
Oparła podbródek na dłoni i spojrzała na Traska z zagadkowym wyrazem twarzy.
- To nie było dla mnie. Poza tym miałam wtedy znacznie ciekawsze zajęcie, które
pochłaniało mnóstwo mojego czasu.
- To znaczy?
- Wybór eksponatów do kolekcji dwudziestowiecznej sztuki dla twojego hotelu.
- Tak?
- Możesz mi wierzyć, że to była praca na cały etat. A przecież musiałam też prowadzić
sklep. Jedno w połączeniu z drugim nie zostawiało mi wiele czasu na seminaria poświęcone
medytacji i na randki.
Skinął głową.
- W pewnym sensie można więc powiedzieć, że to z mojej winy nie udzielałaś się
społecznie przez ostatni rok.
- Owszem. Proponuję jednak, żebyśmy wrócili do tematu rozmowy.
- Oczywiście, czemu nie?
- Co zrobimy dalej? Czy będziemy siedzieć i czekać na następne informacje od
twojego detektywa?
- Nie.
- Nie? - Oczy Aleksy zalśniły zaciekawieniem. - A co możemy zrobić, żeby go
wyręczyć?
- Właśnie się nad tym zastanawiam.
- Tego się obawiałam.
- Mam kilka pomysłów. Ale najpierw muszę zdobyć pewność, że nic ci nie grozi.
171
Wytrzeszczyła na niego oczy.
- Słucham?
- Jeśli mam rację, że za tym wszystkim kryje się Bell, to on z pewnością chce, żebyś
mu nie bruździła, ale nie ucieknie się do zbyt drastycznych środków.
- No, nie wiem. To, co zdarzyło się dziś rano w domu Liz, wydawało mi się dość
drastyczne.
- Moim zdaniem, ten sukinsyn nasłał kogoś, żeby cię przestraszył.
- Dlaczego tak uważasz?
Trask się zawahał. Aleksa miała już dość jak na jeden dzień. Nie chciał jeszcze
bardziej jej niepokoić. Z drugiej strony oboje tkwili w tej sprawie po uszy. Musiała mieć
pełny obraz sytuacji. Postanowił powiedzieć jej wszystko bez ogródek.
- Bell nie jest głupi. Jeszcze jedno morderstwo byłoby nie tylko niepotrzebne, lecz
również wyjątkowo ryzykowne. Dwie nagłe śmierci w ciągu jednego tygodnia w tak małym
miasteczku jak Avalon prawdopodobnie skłoniłyby do zadawania pytań nawet szeryfa
Strooda.
Spojrzała na niego porozumiewawczo.
- Zwłaszcza po tym, jak wywarłeś na niego pewien nacisk, co?
- Owszem, nie przeczę. - Włożył do ust jedną z pozostałych miętówek w czekoladzie,
ale nie poczuł żadnego smaku. Gdyby cokolwiek stało się Aleksie, nie ograniczyłby się do
naciskania Strooda. Przewróciłby całe miasteczko do góry nogami.
- Jeśli słusznie rozumujesz - odezwała się Aleksa - to możemy wnioskować, że
sprawcy, kimkolwiek jest, najbardziej zależy na tym, by nie wszczęto śledztwa. To zaś
oznacza, że prawdopodobnie nic mi nie grozi.
- Żadne wnioskowania tu nie wystarczą.
- Jak to?
- Mimo że Bell pewnie chce cię tylko przestraszyć, żebyś nie wchodziła mu w paradę,
to uważam, że powinniśmy podjąć środki ostrożności.
- Ale przecież nie wiemy, czy za tym rzeczywiście kryje się Webster Bell.
- To jest poza dyskusją. Rozmawiamy teraz o środkach ostrożności.
Westchnęła.
- No, już dobrze. Co proponujesz?
Zamyślił się.
172
- Tymczasem kilka rozsądnych kroków powinno wystarczyć.
- Jakich kroków?
- Przede wszystkim nie możesz zostawać na dłużej sama, żeby nie powtórzyło się to,
co było wczoraj. Ten człowiek nie będzie próbował nic zrobić za dnia, jeśli w pobliżu będą
świadkowie.
Aleksa zadumała się.
- To całkiem pocieszające. Ale mam wrażenie, że przeoczyliśmy coś bardzo ważnego.
- Co mianowicie?
- Jeśli twoje domysły są słuszne, to niebezpieczeństwo grozi raczej tobie, a nie mnie.
Jej troska sprawiła mu szczerą przyjemność.
- Martwisz się o mnie?
- Owszem. Nie zastanawiałam się nad tym, ale teraz dochodzę do wniosku, że tak.
- Dziękuję. Jestem wzruszony. Natomiast jeśli chodzi o noce...
Spojrzała na niego bardzo ostro.
- Co z nocami?
- Mamy kilka możliwości do wyboru. - Bardzo się pilnował, żeby zachować absolutny
spokój. Chciał sprawić wrażenie człowieka myślącego logicznie i racjonalnie. Zdecydowanie
nie życzył sobie, żeby Aleksa pomyślała, że jego obsesja przekroczyła granice zdrowego
rozsądku. - Możesz zamieszkać ze mną w hotelu.
- Mam się wprowadzić do hotelu? - Spojrzała na niego zdumiona. - Czyś ty oszalał?
- Alekso, bądźże rozsądna. Avalon Resorts zapewnia gościom całodobową ochronę.
Dyskretną, ale profesjonalną. Nawet nie będziesz sobie zdawać sprawy z jej obecności.
- Wybij to sobie z głowy. - Hałaśliwie odsunęła krzesło od stolika. - Nie mam zamiaru
przeprowadzić się do Avalon Resorts & Spa. Serdeczne dzięki, wolę mieszkać we własnym
domu.
- W porządku. Według planu numer dwa wieczorami będzie tutaj przychodził
ochroniarz z Avalon Resorts i patrolował okolicę.
- Widzę, że teraz chcesz mi przydzielić goryla. - Splotła ramiona i sztywno
wyprostowana, zaczęła się przechadzać. - Ale to mi się też nie podoba.
- Jest jeszcze trzecia możliwość - powiedział z nadzieją, że zabrzmi to zupełnie
naturalnie.
Spojrzała na niego podejrzliwie.
173
- Jeśli chcesz zaproponować, żebym na trochę wyjechała z miasta, to szkoda twoich
wysiłków. Mam sklep, który muszę prowadzić. Poza tym nie zamierzam zostawić naszej
sprawy.
- Wiem, że nie wyjedziesz. Wcale zresztą nie jestem pewien, czy byłby to dobry
pomysł. - Starał się zachować cierpliwość. - Zamierzałem zaproponować, że będę u ciebie
nocował.
Nie odpowiedziała, tylko spojrzała na niego tak, jakby nagle zaczął przemawiać w
obcym języku.
- Naturalnie spałbym na kanapie - dodał uprzejmie.
- Na kanapie?
- No, twoi sąsiedzi istotnie mogą nie zrozumieć sytuacji i wyciągnąć pochopne
wnioski.
- Sąsiedzi? A co oni mnie obchodzą. Zresztą już i tak wszyscy w mieście uważają, że
łączy nas szalony romans. - Rysy jej stężały. - Chociaż to była tylko przygoda.
Spojrzał na nią.
- Nie wiem, jak to wyglądało z twojego punktu widzenia, ale z mojego to była szalona
przygoda.
Wlepiła w niego wzrok, ale wyraźnie zabrakło jej słów.
- Alekso, jeszcze raz proszę cię o odrobinę rozsądku. Zważywszy na powiązania tej
sprawy z instytutem i prawdopodobne przyczyny śmierci Guthriego, musimy bardzo
poważnie potraktować twoje dzisiejsze kłopoty. Jeśli nie pozwolisz nocować mi u siebie, to
gdzie indziej będę przewracał się z boku na bok, zlany zimnym potem.
- Dlaczego?
- Nie zasnę, nie mając pewności, że nic ci nie grozi.
- O!
- A należy mi się trochę odpoczynku.
- Mhm.
- Wobec tego ustaliliśmy - powiedział. - Dzisiejszą noc spędzę tutaj. Na kanapie.
- To nie będzie zbyt wygodne. Przecież wszystkie rzeczy masz w hotelu.
Uśmiechnął się na myśl o małej torbie Avalon Resorts z artykułami pierwszej
potrzeby. Zapakował ją do dżipa, zanim przyjechał do Aleksy. W torbie miał między innymi
174
maszynkę do golenia i prezerwatywę. I kto mógłby mu zarzucić nieumiejętność pozytywnego
myślenia?
- Przeżyję - powiedział.
175
Rozdział dwudziesty czwarty
D
zwonek telefonu wyrwał Aleksę z tak głębokiego snu, jakiego nie zaznała od wielu
dni. Ocknęła się z myślą, że źle nastawiła budzik.
Dzwonek zadźwięczał ponownie, groźny i przenikliwy. Zerknęła w okno i stwierdziła,
że na dworze jest jeszcze ciemno. Cyfry na tarczy zegarowej fosforyzowały zielonym
blaskiem. Kwadrans po drugiej.
- Cholera.
Usiadła na łóżku i wlepiła wzrok w aparat telefoniczny, jakby to była kobra.
Cień, który pojawił się w drzwiach, przegnał złowrogi czar. Trask. Nagle bardzo się
ucieszyła, że pozwoliła mu spać na kanapie w salonie. Jego widok podziałał na nią krzepiąco,
choć wolała się nie zastanawiać dlaczego.
Nie zdążył nawet zapiąć spodni. Zauważyła pod nimi biały trójkąt.
Rozległ się następny dzwonek. Rusz się, wreszcie, pomyślała. I na miły Bóg, przestań
się gapić na męskie slipy.
- Odbierz, Alekso. - Trask podszedł do niej. Na jego twarzy igrała księżycowa
poświata. - I wyraźnie daj mu do zrozumienia, że nie jesteś sama.
Wyciągnęła rękę po słuchawkę.
- Halo, kto tam? - spytała.
- Ciekawe, czy będzie chciał iść z tobą do łóżka, gdy się dowie o fałszerstwach w
galerii McClelland?
Aleksa zmartwiała.
- Co pan wie o galerii McClelland?
- Dostatecznie dużo. - Głos znowu był stłumiony i zniekształcony. - To jest ostatnie
ostrzeżenie. Trzymaj się z dala od Traska, bo inaczej wszystkiego się dowie.
- On jest tutaj. Może mu pan wszystko opowiedzieć od razu i oszczędzić sobie czasu,
a...
176
Urwała i wzdrygnęła się, bo rozmówca z całej siły trzasnął słuchawką o widełki.
- Teraz ja. - Trask szybko wziął od niej słuchawkę i wybrał kod, pozwalający połączyć
się z ostatnim rozmówcą.
Aleksa podciągnęła prześcieradło pod brodę i w napięciu czekała, co będzie dalej.
Wreszcie ktoś podniósł słuchawkę.
- Wiem, że to jest automat - powiedział szorstko Trask. - Czy widział pan może, kto
go ostatnio używał? - Nastąpiła pauza. - Dzieciaki? Czy jest pan pewien, że nie ma w pobliżu
nikogo dorosłego? Czy nikt stamtąd przed chwilą nie odjechał?
Aleksa słuchała, jak Trask zadaje dobrze jej znane pytania. Wcale się nie zdziwiła, że
niczego nie udało mu się osiągnąć. Odłożył słuchawkę i spojrzał na nią.
- Znowu całodobowy bar - powiedział. - Nikt nie zwrócił uwagi na to, kto poprzednio
używał automatu.
- Jakoś mnie to nie dziwi - mruknęła Aleksa. - Nikt nie patrzy na człowieka, który
telefonuje z automatu, chyba że zajmuje linię na pół godziny.
- Co powiedział tym razem?
- Ten, co dzwonił? Był trochę bardziej konkretny niż zwykle. - Mocniej zacisnęła dłoń
na prześcieradle. - Nie wspomniał o mrocznych wirach ani o nawałnicy. Próbował mnie
zaszantażować.
- Skandalem w galerii McClelland?
- Tak. - Obserwowała go kątem oka.
- Ciekawe, że Bell o tym wie. - Trask wydawał się zadumany.
- Wciąż zwracam ci uwagę, że nie jesteśmy pewni, czy telefonuje do mnie Webster
Bell. Zresztą każdy człowiek w Avalon poznaje go na pierwszy rzut oka. Nie bardzo
wyobrażam sobie, jak mógłby się zaczaić późną porą w całodobowym barze tak, żeby nikt go
nie zauważył.
Trask zerknął na aparat telefoniczny.
- Do brudnej roboty może używać kogoś innego.
- W każdym razie skandal w galerii McClelland nie jest tajemnicą państwową. A już
na pewno nie w świecie sztuki.
- Ale ktoś niezainteresowany tematem musiałby trochę poszperać, żeby się o tym
dowiedzieć, prawda?
177
- Chyba tak, zważywszy na to, że skandal miał miejsce ponad rok temu. Od miesięcy
nic już w prasie na ten temat nie pisano. Gdyby było inaczej, wiedziałabym o tym z całą
pewnością.
-Tak myślę.
- Sam jesteś najlepszym przykładem. - Uniosła brwi. - O skandalu w galerii
McClelland dowiedziałeś się dopiero po zakupieniu kolekcji sztuki dwudziestowiecznej, nie
wcześniej. A przecież stosujesz różne środki ostrożności, żeby cię nie oszukano.
- Myślę, że całkiem typowe, chociaż prawdopodobnie, gdy komuś jednak uda się mnie
oszukać, jestem trochę bardziej pamiętliwy niż inni.
Rozzłościło ją, że ta mało subtelna aluzja okazała się dla niej bolesna. Czyżby
uwierzyła, że przeżycia ostatnich dni wykształciły między nią i Traskiem trwałą więź? Czyste
marzenie, co zresztą on powiedziałby jej bez skrupułów.
- Zapamiętam to sobie - szepnęła.
Nie poruszył się. Wciąż przyglądał jej się z mrocznego kąta przy łóżku. Ale było w
nim coś niepokojącego, czego nie odczuła wcześniej.
- Na wszelki wypadek powiem ci, że nic mnie nie obchodzi, czy nie okaże się jednak,
że jestem właścicielem najlepszej kolekcji falsyfikatów art déco we wszechświecie.
Zawrzała gniewem.
- Co masz na myśli? - spytała groźnie.
- Przecież słyszałaś. - Podszedł bliżej do łóżka. - Próbuję ci wytłumaczyć, że to, co
jest między nami, nie ma żadnego związku z tą cholerną kolekcją.
- I co? Mam być ci za to wdzięczna?
Przystanął przy krawędzi łóżka.
- Chcę ci coś wyjaśnić.
- Wiem. - Raptownie uklękła i owinęła się prześcieradłem jak zbroją, chroniącą przed
słowami. - Wiem, co chcesz osiągnąć swymi głupimi wyjaśnieniami, ale nic z tego!
- A niby co chcę osiągnąć?
- Chcesz iść ze mną do łóżka. Żeby przygoda przeciągnęła się na drugą noc. - Czuła,
że twarz jej płonie, ale nie zwracała na to uwagi. Była znacznie bardziej wściekła niż
zakłopotana. - Wybij to sobie z głowy.
- Alekso...
178
- A skoro już mowa o marnych uwodzicielskich chwytach, to czy sądzisz, że po takiej
obraźliwej aluzji, na jaką pozwoliłeś sobie przed chwilą, z radością zaproszę cię do łóżka na
chwilę odprężającego seksu?
W półmroku błyszczały mu oczy.
- Nie rozumiem, czym cię obraziłem. Chciałem ci tylko powiedzieć, że ta kolekcja nic
a nic mnie nie obchodzi.
- I to mnie miało roznamiętnić? - Jeszcze bardziej podniosła głos. - Twoim zdaniem,
istnieje duże prawdopodobieństwo, że cię oszukałam, ale jesteś gotów przymknąć na to oko,
bo wzwód nie pozwala ci myśleć. To ma być czułe wyznanie, któremu nie można się oprzeć?
- Nie o to mi chodziło.
- Ale tak to zabrzmiało.
- Zabrzmiało zupełnie nie tak, jak powinno. - Położył ręce na jej ramionach. -
Chciałem powiedzieć, że ta kolekcja nie jest dla mnie ważna.
- Dziś nie, bo zaślepił cię seks, ale co będzie jutro?
Mocniej zacisnął ręce.
- Nic złego się nie stanie, bo wiem, że mnie nie oszukałaś.
- Naprawdę? Skąd ta pewność?
- Bo ci ufam! - ryknął.
- I co się stało, że nagle można mi zaufać? Nic się przecież nie zmieniło. Jestem tą
samą kobietą, którą niedawno poznałeś. Rzeczoznawcą z bardzo wątpliwą przeszłością. Nie
masz dowodu, że obrazy, rzeźby i meble w twoim nowym hotelu nie są podróbkami,
falsyfikatami.
- Mylisz się. Przede wszystkim jesteśmy teraz partnerami.
- Co to zmienia?
- Wszystko. - Głos mu zmiękł. - Do diabła! Nie byłbym tutaj dzisiaj, gdybym ci nie
ufał.
- A powiedz mi łaskawie, kiedy doszedłeś do tego odkrywczego wniosku, że można
mi zaufać.
Ku jej zaskoczeniu Trask na dłuższą chwilę zamilkł. Czuła, jak jego gniew
przekształca się w coś dalece bardziej niebezpiecznego.
- Nie mam pojęcia, ale zdaje się, że dwanaście lat temu.
179
- Co ty wygadujesz? - Spojrzała na niego z niedowierzaniem. - Dwanaście lat temu
widziałeś mnie tylko parę minut. Szalałeś wtedy z wściekłości. Dziwię się, że w ogóle mnie
zapamiętałeś.
- Poznałem cię natychmiast, gdy znowu cię zobaczyłem. - Zatrzymał skupiony wzrok
na jej twarzy. - Nigdy nie zapomniałem tego, jak na mnie patrzyłaś, kiedy kazałaś mi się
wynosić ze swojego domu. Byłaś chuda jak patyk. Tylko skóra, kości i wielkie przerażone
oczy. Bałaś się mnie, prawda?
- Och, wtedy bałam się wielu rzeczy.
- Ale nie uciekłaś, nie szukałaś schronienia. Zeszłaś na dół, podniosłaś słuchawkę i
kazałaś mi wyjść, grożąc policją.
- A ty wyszedłeś.
- Oczywiście. - Skrzywił usta. - Wiedziałem, że spełnisz groźbę. Widziałem to w
twoich oczach.
- Ja też wiedziałam, że dotrzymasz słowa - szepnęła. - Wiedziałam, że któregoś dnia
wrócisz.
- Kiedy patrzyłaś mi w oczy i mówiłaś, że przekonam się, jak wspaniałą kolekcję art
déco ma mój hotel, też ci wierzyłem. Tylko nie przyznałem się do tego, za bardzo byłem zły.
- Czy dlatego, że Edward zatrudnił mnie jako rzeczoznawcę bez porozumienia się z
tobą?
- Nie. - Zdjął ręce z ramion i położył na głowie Aleksy, a palce wsunął we włosy. -
Byłem zły, ponieważ od pierwszej chwili wiedziałem, że zawsze będziesz stała między mną i
Kenyonem. Nie chciałem, żebyś się do tego mieszała.
Puściła prześcieradło i chwyciła go za nadgarstki.
- Dlaczego nie?
Poruszył palcami.
- Bo wiedziałem, że nie zemszczę się na Kenyonie, jeśli miałbym przy tym
skrzywdzić ciebie.
- Och, Trask. - Uśmiechnęła się drżąco. - Nie zrozumiałam, że chodzi właśnie o to,
gdy mówiłeś, że kolekcja w hotelu nic cię nie obchodzi.
- To nie twoja wina. Trochę się zaplątałem. To mi się zdarza, kiedy zaczynam... -
Urwał. - Mniejsza o to. Teraz już wszystko jest na miejscu.
Przyjrzała się badawczo jego twarzy.
180
- Na pewno?
- A nie na pewno?
Rozważyła wszystkie możliwości.
- Jest stara metafizyczna mądrość, która chyba stosuje się do tej sytuacji.
- W porządku, połknąłem przynętę. Jaka?
- Życie jest krótkie. Zaczynaj je od deseru.
Uśmiechnął się leniwie.
- No, tyle metafizyki mogę znieść.
Delikatnie musnął jej wargi. Aleksa wstrzymała dech, ale nie zaprotestowała.
Wiedziała, jaki jest podniecony. I sama czuła się podobnie.
Trask oparł się kolanem o łóżko.
- Miałaś rację, mówiąc, że moje uwodzicielskie chwyty są dziś marne. I jeszcze w
jednym się nie myliłaś.
- W czym?
- Rzeczywiście mam wzwód. Skąd o tym wiedziałaś? Czy to takie oczywiste?
- Mhm. - Położyła mu ręce na biodrach. - Zapomniałeś zapiąć spodnie.
Zerknął w dół, jęknął i pochylił głowę tak, że zetknęli się czołami.
- Całe szczęście, że nie jest zimno.
Przesunęła dłonie niżej, aż wyczuła palcami, jaki jest twardy.
- Tu jest wręcz gorąco.
- O, tak. - Przewrócił ją na łóżko i przygniótł do pościeli. - Czy to znaczy, że jesteś
gotowa zapomnieć o mojej gafie?
- Liczą się intencje.
Długi i namiętny pocałunek sprawił, że poczuła, jak wzbiera w niej euforia.
- Moje intencje były czyste - szepnął.
- Czyżby?
- No, mniej więcej.
Pocałowała go w obnażone ramię, a potem przebiegła wargami i językiem po
owłosionym torsie. Lizała i delikatnie przyszczypywała skórę zębami, aż stężały mu mięśnie.
Rozkoszowała się świadomością, że jej pieszczoty mają nad nim taką władzę.
Szalona kobieta żyła w niej nadal.
181
Trask położył rękę na wewnętrznej stronie jej uda. Poczuła się nagle otwarta i
bezbronna. Pewnie naprawdę taka jestem, pomyślała. Ale było jej z tym dobrze. Przynajmniej
w tej chwili. Szalona kobieta jakoś sobie z tym radzi.
Gdy poczuła jego palce głęboko w środku, przeszył ją gwałtowny dreszcz.
- Ale ja teraz wcale nie mam czystych intencji - szepnęła zmysłowo.
- Bardzo mnie to cieszy.
Przetoczył się na plecy, tak by znalazła się na górze. Z zachwytem położyła mu dłonie
na torsie, ciesząc się jego żarem i siłą.
A potem zaczęła całować go po klatce piersiowej i brzuchu, wciąż niżej i niżej. Jęknął,
uniósł lekko jej ciało i wsunął się w nie łagodnie, lecz zdecydowanie.
Z każdym ruchem czuła, że jest coraz pełniejsza, doznania stawały się coraz silniejsze.
Wreszcie wybuch rozsypał iskry po całym jej ciele.
Przed chwilą jeszcze otwarta i bezbronna, teraz czuła siłę swej kobiecości.
- Co do jednego się myliłaś - szepnął. - Jutro też będę zaślepiony seksem.
Z
nacznie później Trask poruszył się w łóżku. Otworzył jedno oko i zobaczył, że na
dworze jest jeszcze ciemno. Zamknął oko i ostrożnie zsunął z siebie ciepłe ciało Aleksy.
Wtuliła się w niego przez sen. Poczuł jej narkotyczny zapach. Czyżby już był uzależniony?
- Alekso?
- Hmm...
- Śpisz?
- Tak.
- Chciałem tylko coś powiedzieć.
- To szybko.
- Dobrze. - Zamilkł.
- No? - Wyprostowała nogę i połaskotała go palcami po łydce. - Co chcesz
powiedzieć?
- Już nie możesz twierdzić, że to jest jedna noc szaleństwa.
Znieruchomiała.
- Masz rację - przyznała w końcu. - To już dwie noce szaleństwa.
- Aha. - Pochylił się nad nią i całował ją, dopóki nie nabrał pewności, że skupił na
sobie jej uwagę. - To już jest romans.
182
Rozdział dwudziesty piąty
A
leksa poczuła, że Trask wstaje z łóżka. Otworzyła oczy. Kierował się ku jej
łazience.
- Trask?
Zatrzymał się na progu.
- Śpij.
Trzymał spodnie w ręce.
- Dokąd idziesz?
- Mam sprawę do załatwienia. - Wyglądało na to, że zamierza wziąć prysznic.
- Sprawę? O tej porze? - Zbliżał się świt. - Co za pomysł?
Odrzuciła na bok koce i wyskoczyła z łóżka.
- Stój i nie ruszaj się. To jest moja łazienka. Nie wejdziesz tam, póki mi nie powiesz, o
co chodzi.
Zapalił światło i spojrzał na nią marsowo.
- Miałem ci zostawić kartkę.
- Wspaniałe. To jest prawie tak samo, jakbyś mi obiecał, że kiedyś zadzwonisz.
- Już dobrze, dobrze. - Potarł podbródek pokryły świeżym zarostem. - Liczyłem na to,
że się nie zbudzisz, ale skoro jesteś na nogach...
Zmierzyła go groźnym spojrzeniem.
- Mam nadzieję, że usłyszę dobre wytłumaczenie.
Wzruszył ramionami.
- Zbudziłem się parę minut temu i przyszło mi do głowy, że szukanie Liz Guthrie
zajęłoby mniej czasu, gdybym rozejrzał się po jej domu. Może jest tam jakiś ślad wskazujący
na miejsce, do którego pojechała. Żeby Okuda nie musiał bez końca siedzieć przy
komputerze.
Wprawił ją w kompletne osłupienie.
183
- Wielkie nieba! Chcesz mi powiedzieć, że uciekasz stąd jak złodziej, żeby włamać się
do domu Liz?
- W tych kategoriach brzmi to znacznie mniej niewinnie, niż zamierzałem. Ale w
gruncie rzeczy właśnie o to chodzi. Obawiałem się jednak, że gdybyś znała moje plany,
zechciałabyś mi towarzyszyć.
- Nie mylisz się. - Wyminęła go i weszła do łazienki. - Będę gotowa za dziesięć minut.
Stanęła pod prysznicem z ulgą. Wprawdzie miała towarzyszyć Traskowi w wyprawie,
która mogła zakończyć się dla nich pobytem za kratkami, lecz było to bagatelką w
porównaniu z lękiem, że zamierza ją zostawić po trwającej dwie noce przygodzie.
Poprawka: po trwającym dwie noce romansie.
- Trask?
Stanął obok niej pod prysznicem i wyciągnął rękę po mydło.
- Słucham.
- A jeśli Liz będzie w domu?
- Wtedy mam do niej kilka pytań.
G
odzinę później Aleksa znalazła się z Traskiem w domu Liz Guthrie. Wiedziała, że
w zasadzie już dnieje, ale w kanionie nie było tego widać. Drzewa za oknami wyglądały jak
ciemne wielkie widma.
Ciarki przebiegły jej po plecach, gdy rozglądała się po nieoświetlonej kuchni.
Zmarszczyła nos, doleciał ją bowiem przykry zapach gnijących śmieci. To znaczyło, że Liz
jeszcze nie wróciła.
- Musiała wyjechać w pośpiechu. Nie opróżniła kosza. Nie zamknęła drzwi i okien. -
Trask omiótł kuchenny blat snopem światła z niewielkiej latarki. - Pozostaje pytanie
dlaczego.
- Myślisz, że coś ją spłoszyło?
- Coś lub ktoś. - Trask zerknął przez ramię. - Wszystko w porządku?
- Tak. - Kłamała w żywe oczy, ale nie zamierzała się przyznać, że jest przygotowana
na widok czarnej wyskakującej z szafy postaci bez twarzy, dzierżącej nóż.
- Powiedziałem ci, że nie powinnaś tu ze mną przyjeżdżać - przypomniał jej Trask.
- Powiedziałeś. Ale jestem tutaj, więc nie ma sensu mi tego powtarzać. Załatwmy to,
po co przyjechaliśmy.
184
Uniósł brwi.
- Zdaje mi się, że jesteś trochę spięta od samego rana.
- Nie wypiliśmy herbaty na dobry początek dnia - zripostowała. - Czego właściwie
szukamy?
- Nie wiem. - Trask wolno wszedł do ciemnego korytarza. - Ale skoro stara prawda
głosi, że wszystkiemu winne są pieniądze, to chciałbym znaleźć jakieś teczki z dokumentami.
Aleksa otworzyła kredens, zadowolona, że włożyła rękawiczki.
- Nadal jesteś przekonany, że w tej sprawie chodzi o pieniądze?
- Instytut Dimensions jest przede wszystkim przedsiębiorstwem. A ja bardzo
polubiłem myśl, że ta sprawa ma związek z instytutem. Musi mieć.
Postanowiła z nim nie dyskutować. Wyjęła swoją miniaturową latarkę, włączyła ją i
dalej szła za nim przez ciemny cichy dom.
- Policjant, który przyjął moje wezwanie, miał rację - powiedziała, przyglądając się
kosztownej aparaturze stereo w salonie. - Nie ma śladu, żeby cokolwiek tutaj ruszano. Nic
dziwnego, że Strood posądził mnie o halucynacje.
- On wcale nie powiedział Stroodowi, że masz halucynacje.
- Owszem, powiedział. Podsłuchałam ich rozmowę, kiedy wróciłam z toalety.
Policjant sugerował, że jestem histeryczką, która przestraszyła się cienia. Nie próbuj
zaprzeczać. Strood na pewno ci to przekazał.
Trask otworzył szafę.
- No co, nie przekazał?
Zamknął drzwi szafy.
- Tego nie, tylko coś w tym rodzaju. A ja mu powiedziałem, że jest idiotą.
Miło ją zaskoczył.
- Dzięki. Doceniam twoją wiarę w moje zdrowie psychiczne.
- Co tam, my, zwolennicy spiskowych teorii, musimy trzymać się razem. - Otworzył
drzwi i oświetlił latarką przyległe pomieszczenie. - Mamy szczęście. Widzę biurko z
szafkami. Wygląda mi to na domową namiastkę gabinetu.
- Częstuj się. Ja tymczasem obejrzę sypialnię.
- Pamiętaj, żeby niczego nie ruszać - powiedział i znikł w gabinecie.
- Nie martw się. Czytałam dostatecznie dużo kryminałów, żeby o tym wiedzieć. Będę
uważać.
185
Doszła korytarzem do otwartych drzwi, przez które mimo mroku dostrzegła zarysy
łóżka i komody.
Za jej plecami rozległ się pisk. Nerwowo podskoczyła i obróciła się tak szybko, że
omal nie straciła równowagi. Ręce w jednej chwili zrobiły jej się lodowate.
- Trask? - szepnęła.
- Co? - dobiegł ją cichy, spokojny głos z gabinetu. Zaraz potem nastąpił kolejny pisk.
Zrozumiała, że usłyszała odgłos otwierania metalowych szuflad.
- Nic. - Głęboko odetchnęła, mocniej zacisnęła dłoń na latarce i weszła do sypialni.
W pierwszej chwili wydało jej się, że nic nie odbiega od normy. Łóżko było posłane,
drzwi szafy zamknięte.
Oświetliła tytuły książek, leżących na szafce przy łóżku: Dimensions w naszym życiu,
Przeżyć dzień z Dimensions, Schudnąć z Dimensions.
- Ty naprawdę się w to zaangażowałaś, Liz - szepnęła.
Podeszła do szafy i ostrożnie otworzyła drzwi. Promień latarki trafił na dużą przerwę
między luźnymi granatowymi spodniami i czarną suknią koktajlową. Zupełnie jakby ktoś w
pośpiechu chwycił wszystkie stroje wiszące obok siebie i wyciągnął je z szafy.
Luka była widoczna również na półce nad drążkiem. Mogła tam przedtem stać na
przykład spora walizka.
Aleksa obróciła się i weszła do przyległej łazienki. Otworzyła apteczkę i przesunęła
snopem światła po półkach. Szafka była prawie pusta. W środku zostały tylko paczka
wacików do uszu i opróżniony do połowy flakonik płynu do płukania ust.
Wróciła przez sypialnię na korytarz. Wsunęła głowę do gabinetu.
- Chyba masz rację - powiedziała. - Liz nie tylko wyjechała w pośpiechu, ale
prawdopodobnie zamierza przez pewien czas gdzieś pobyć. Zabrała sporo ubrań, przybory
toaletowe i kosmetyki.
Trask wciąż pochylał głowę nad otwartą szafką z dokumentami.
- Coś musiało ją przestraszyć.
- Może facet z nożem.
- Może. W tej chwili pewne jest tylko to, że nie namówimy Strooda na poważne
zajęcie się tą sprawą. Nie mamy żadnych dowodów, że stało się coś złego.
Trask był pochłonięty studiowaniem zawartości teczek, więc obróciła się i ruszyła w
drugi koniec korytarza.
186
Jeden z parawanów shoji był odsunięty. Lęk ścisnął ją za gardło, gdy zorientowała się,
że w tej pozycji zostawił go jej prześladowca. Naturalnie nie był to dowód dla Strooda,
przekonała się jednak ostatecznie, że nie miała halucynacji.
Słońce wzeszło już chyba dość wysoko, bo trochę światła z kanionu przenikało przez
jasne zasłony studia, w którym Liz medytowała. Widok pomieszczenia był znajomy. Różowy
kryształ nadal stał na stoliku. Poduszka leżała dokładnie w tym samym miejscu co
poprzednio.
Aleksa kierowała snop światła to tu, to tam. W pewnej chwili omiotła nim półkę z
książkami. Ogarnęło ją mgliste przeczucie.
Trask bezszelestnie stanął za jej plecami.
- Co się stało?
- Nie bardzo wiem, ale coś tu się zmieniło.
Jeszcze raz przesunęła snopem światła po półce z książkami. Ciasno obok siebie stały
różne wydawnictwa instytutu Dimensions. Już miała zrezygnować, gdy nagle ją olśniło,
- Znikł dziennik.
- Jaki dziennik?
Wolno odwróciła się do Traska.
- Dziennik medytacji Liz. Nie ma go. Jeśli nie wróciła do domu po mojej wizycie, to
znaczy, że on go zabrał.
- Facet z nożem?
- Tak. Ale po co, u licha, miałby to zrobić?
- Nie mam pojęcia. Co to jest dziennik medytacji?
- Taki notatnik, w którym zapisujesz swoje postępy w drodze do osiągnięcia pokoju i
harmonii. Dostaje go każdy, kto uczęszcza na jakiekolwiek zajęcia w instytucie. Wczoraj
dziennik Liz leżał na książkach, na tej półce. Teraz go nie ma.
- Co zapisuje się w takim dzienniku?
- Nie wiem. Zapiski powinny być bardzo osobiste. Liz prawdopodobnie notowała
doznania, jakie miała podczas ćwiczeń medytacyjnych.
- A może był tam wymieniony jej przewodnik duchowy? - wysunął przypuszczenie
Trask. - Czy mogłaby tam coś o nim napisać?
Aleksa przełknęła ślinę, zrozumiała bowiem intencję Traska. Przewodnik duchowy
mógł być ostatnią osobą, która widziała Liz przed jej zniknięciem.
187
- Tak. - Nabrała tchu. - Po zastanowieniu jestem prawie pewna, że mogła coś o nim
napisać. Och, Trask, sądzisz, że to jeden z przewodników duchowych instytutu gonił mnie z
nożem?
- Nie wiadomo. Ale jeśli ograniczył się do zabrania dziennika Liz, to musiało być tam
coś, co go interesowało.
- Czy wiesz, co z tego wynika? - Aleksa stanęła z nim twarzą w twarz. - Jeśli się
dowiemy, kto jest jej przewodnikiem duchowym, będziemy mieli nitkę, po której dojdziemy
do kłębka.
- Możliwe. Ale tymczasem pojawiły się nowe interesujące pytania.
- To znaczy?
Trask pokazał jej szarą teczkę.
- Według tych i innych dokumentów, które znalazłem w gabinecie, Liz i Dean Guthrie
po rozwodzie nie tylko dalej ze sobą sypiali, lecz również razem inwestowali.
- Co takiego?
Trask uśmiechnął się z ponurą satysfakcją myśliwego, któremu zwierzę wychodzi na
muszkę.
- Byli wspólnikami w przynajmniej kilku przedsięwzięciach. Najwidoczniej uznali, że
taki drobiazg jak rozwód nie powinien psuć ich przykładnej współpracy finansowej.
Aleksie zaschło w ustach.
- Czy oboje mieli związek z nową inwestycją instytutu w Santa Fe? Z tą, z której,
twoim zdaniem, Guthrie chciał się wycofać?
- Możliwe. - Trask wsunął dokumenty pod pachę i ruszył korytarzem. - Ale tu nie ma
na to dowodów. Człowiek, który zabrał dziennik, prawdopodobnie wziął również potrzebną
teczkę. Jedną albo więcej. Tego zresztą też nie jesteśmy w stanie sprawdzić.
- Nie bierzesz pod uwagę możliwości, że Liz zabrała niektóre teczki, kiedy
wyjeżdżała.
- To prawda. Ale jest jeszcze coś, o czym ci nie powiedziałem. Jeśli Guthrie z Liz
istotnie wspólnie zainwestowali w ośrodek w Santa Fe i jeśli zachowali dotychczasowe
zasady współpracy, to warto odnotować bardzo ciekawy fakt.
- Mianowicie? - spytała Aleksa.
- Liz Guthrie ma obecnie kontrolę nad wszystkim, co pozostawił Dean Guthrie, z jego
inwestycjami włącznie.
188
Przemyślała tę nową informację.
- Może ktoś się go pozbył, bo wiedział, że Liz wszystko odziedziczy, a sądził, że
będzie miał na nią wpływ.
- Ho, ho, szybko dochodzisz do wprawy w stosowaniu spiskowej teorii. Chyba dam ci
awans.
- Na kogo? Na główną amatorkę spisków? Dziękuję, nie skorzystam.
- Nie, to nie. - Trask upewnił się, że ma dokumenty pod pachą, i skierował się do
drzwi. - W każdym razie z mojego punktu widzenia wszystko, co znalazłem w tej teczce,
stanowi dodatkowy materiał dowodowy przeciwko Websterowi Bellowi. Bell miał motyw i
okazję. Ma też w instytucie mnóstwo chłopców na posyłki.
- Wiem, że to go nie stawia w dobrym świetle. - Aleksa podążyła śladem
rozumowania Traska. - Ale nie bardzo potrafię go sobie wyobrazić jako mordercę.
- Może właśnie dlatego zbrodnie uchodzą mu płazem. W każdym razie, jeśli mam
rację, to mogę powiedzieć ci jeszcze jedno.
- Co takiego?
Zerknął na nią przez ramię.
- Liz Guthrie może mieć większe problemy niż to, że Bell kontroluje jej finanse.
- Co może być gorszego niż sytuacja, w której natchniony guru dobiera się do twoich
pieniędzy i chce je przelać na konto instytutu?
- Sytuacja, w której natchniony gum uznaje, że nie jesteś mu już potrzebna, więc
usuwa cię z tego świata - odparł Trask.
Aleksa zmartwiała.
- Nie byłoby sensu zabijać Liz. Jeśli twoje przypuszczenia są słuszne, ona jest kurą
znoszącą złote jajka. Gdyby coś jej się stało, skończyłyby się profity.
- Wcale nie, pod warunkiem że Webster Bell zawczasu namówiłby ją do sporządzenia
testamentu na korzyść instytutu Dimensions.
Gdy Aleksa schodziła na podjazd przed domem, nagle ogarnął ją lęk.
- Ludzie tak robią, prawda? Obdarowują w testamentach fundacje, uniwersytety i
różne instytucje.
- Nawet często.
- Może właśnie dlatego Liz wyjechała z nieznanym kierunku.
189
- Może - zgodził się z nią Trask. - W tych okolicznościach zniknięcie wydaje się
logiczną decyzją. Przynajmniej do czasu zmiany testamentu.
190
Rozdział dwudziesty szósty
P
arę minut po dziesiątej Trask wszedł do hotelowego foyer i zobaczył ciżbę ludzi.
Goście wkrótce mieli wsiąść do lśniącego autokaru, zaparkowanego na półkolistym
podjeździe. Tablica za przednią szybą pojazdu informowała, że celem podróży są okoliczne
punkty energetyczne.
- Dzień dobry, panie Trask. - Pete Santana powitał go z miną oberżysty, mającego
wszystkie miejsca zajęte. - Szukałem pana. Pomyślałem, że chętnie pan to obejrzy. - Uniósł
rękę, w której trzymał gazety. - Napisali o nas na całą stronę i w Tucson, i w Phoenix.
Dziennikarze są zachwyceni.
- Pokaż, Pete. - Trask wziął od niego gazety. Obie były złożone tak, żeby artykuł o
hotelu natychmiast można było przeczytać.
NOWY KLEJNOT W KORONIE AVALON
W zeszłym tygodniu sieć Avalon Resorts, Inc. otworzyła swój najbardziej luksusowy
hotel. Mieści się on w samym Avalon. Gospodarzem uroczystego przyjęcia inaugurującego
działalność hotelu był prezes i dyrektor naczelny firmy, John Laird Trask.
„Był już najwyższy czas, żebyśmy wrócili tam, gdzie wszystko się zaczęło - powiedział
nam J.L Trask w wywiadzie udzielonym przed uroczystością. - Przebudowa dawnego Avalon
Mansion na hotel stanowiła największe marzenie mojego nieżyjącego już ojca. To, co
państwo dzisiaj widzą, jest urzeczywistnieniem jego wizji”.
Trask szybko przesunął wzrokiem po kolumnie i zatrzymał się na słowach „art déco”.
Tu zaczął czytać z większą uwagą:
W hotelu znajduje się kolekcja sztuki art déco. Eksponaty do niej zgromadził Edward
Vale, renomowany znawca sztuki, współpracujący jako konsultant z wieloma firmami i
191
kolekcjonerami prywatnymi. Wystawę obejrzeli wybitni przedstawiciele świata sztuki, którzy
specjalnie w tym celu przybyli na przyjęcie.
Członkowie rady miejskiej Avalon wyrażali się z wielkim entuzjazmem o
ekonomicznym wpływie nowego...
Przerwał czytanie i złożył gazety. Jednoakapitowa wzmianka o kolekcji, zamieszczona
w codziennej gazecie, z pewnością nie zaspokajała ambicji Aleksy. Potrzeba jej było znacznie
więcej, by triumfalnie wrócić do swej profesji.
Oddał gazety Santanie.
- Wygląda na to, że dobrze wystartowaliśmy.
Pete uśmiechnął się.
- Pewnie. Nazwali nasz hotel „marzeniem na pustyni”. Mamy w najbliższych planach
kilka rezerwacji dla różnych kongresów.
Trask skinął głową, wskazując zatłoczone foyer.
- To zapowiada się atrakcyjnie.
Pete przyjrzał się gościom z nieukrywaną satysfakcją.
- Festiwal przyciągnął tłumy. Otworzyliśmy hotel w idealnym momencie. Avalon już
jest modne, a w przyszłości zrobi prawdziwą furorę.
- Tata miał rację. - Trask ruszył ku schodom. - Tylko nie trafił we właściwy czas.
Nigdy nie trafiał.
Wszedł na piętro i korytarzem zachodniego skrzydła dotarł do swego apartamentu.
Otwierając drzwi, wymienił porozumiewawcze, mrugnięcie z Tańczącym satyrem.
- Z każdym dniem wyglądasz lepiej.
W pokoju podszedł prosto do biurka, żeby posłuchać nagranych wiadomości. Trzy
pochodziły z jego biura w Seattle. Nie miały większego znaczenia, więc je skasował.
Potem zmełł porcję ciemnych palonych ziaren ze swego drogocennego zapasu i
zaparzył sobie dobrą kawę. Trzymając filiżankę, zatelefonował do Phila Okudy. Detektyw
natychmiast podniósł słuchawkę.
- Mówi Trask.
- Tego się obawiałem - odparł oschle. - Jeszcze nic nie wiem o Liz Guthrie, jeśli w tej
sprawie pan dzwoni. Bez wątpienia zależy jej na tym, żeby pozostać w ukryciu. Nikt z
przyjaciół nie dostał od niej wiadomości. Bliskiej rodziny nie ma. Widocznie ostatnio
192
posługuje się tylko gotówką, bo nie używała ani kart kredytowych, ani czeków, ani niczego,
co zostawia ślady.
- Czy potrafi ją pan znaleźć, jeśli za wszystko płaci gotówką?
- Oczywiście, tyle że dłużej to potrwa.
- Niech pan zatrudni jeszcze kilka osób do poszukiwań, Phil. Musimy ją mieć jak
najszybciej.
- W czym jest kłopot?
- Prawdopodobnie jeszcze ktoś oprócz nas jej szuka. Może chcieć ją zabić, jeśli nie
teraz, to w najbliższej przyszłości.
- Rozmawiał pan z glinami? - spytał Phil.
- Oni uważają, że pojechała na wakacje. Ma pan coś nowego o Bellu?
- Niestety, nic. Wygląda na to, że przestrzega prawa. Ale nie mogę powiedzieć tego
samego o jego współpracowniku, Fosterze Radstonie.
- Naprawdę? - Trask usiadł na krześle. - Co pan na niego ma?
- Zanim zaczął pracować w Dimensions, nazywał się Fletcher Richards.
- Wie pan, dlaczego zmienił nazwisko?
- Prawdopodobnie dlatego, że poszukują go władze Florydy. W przeszłości, gdy
pracował jako doradca finansowy, wyłudził oszczędności całego życia od sporej grupy
zacnych obywateli.
D
ylan postukał łyżeczką w szklankę, żeby zwrócić na siebie uwagę osób zebranych w
Café Solstice.
- Uwaga, uwaga, zaczynamy zebranie Avalon Plaza Business Association - oznajmił.
Aleksa rozejrzała się i szybko policzyła zebranych.
- Brakuje jeszcze Joanny.
Stewart podniósł głowę znad dużego naczynia wypełnionego listkami herbaty.
Przygotowywał w nim swoją kolejną mieszankę.
- Do sklepu też dzisiaj nie przyszła. Zostawiła pomocnicę na gospodarstwie. Chyba
nie najlepiej się czuła.
- Joanna zachowuje się ostatnio dość dziwnie - stwierdził Brad.
Pozostali właściciele pawilonów potwierdzili jego słowa mniej lub bardziej
wyraźnymi pomrukami.
193
- Zaczynam się o nią martwić - powiedziała Margie Ferris, właścicielka sklepu z
zabawkami. - Zastanawiam się, czy ktoś z nas nie powinien porozmawiać z jej bratem.
- Porozmawiać z Websterem? - Dylan zmarszczył czoło. - Nie jestem pewien, czy to
dobry pomysł. Joannie nie podobałoby się, że wkraczamy w jej osobiste sprawy. Zresztą ona
jest z Websterem bardzo blisko. Gdyby chciała mu się zwierzyć, na pewno już by to zrobiła.
Margie spochmurniała.
- Nie możemy obojętnie patrzeć, jak Joanna z wolna popada w depresję, ze
wszystkimi klinicznymi objawami.
Aleksa przyjrzała się znajomym twarzom. Na wszystkich malowała się troska. Ale
nikt nie potrafił wymyślić, co dalej.
Dylan drgnął.
- Powiem wam coś. Jeśli uważacie, że to dobry pomysł, zatelefonuję dziś wieczorem
do Webstera i szczerze z nim porozmawiam. Znamy się od lat. Może go przekonam, że
Joanna potrzebuje fachowej pomocy.
Stewart i inni szybko skinęli głowami, zadowoleni, że ktoś na ochotnika wystąpił z
inicjatywą.
- Dobrze, wobec tego jesteśmy umówieni. - Dylan wziął do ręki plik papierów. -
Wracajmy do spraw bieżących. Aleksa dała mi przed chwilą kilka dokumentów Komitetu
Festiwalowego. Jest między nimi ostateczny harmonogram imprez w śródmieściu. Z naszego
punktu widzenia nie ma w nim istotnych zmian. Wszystkie sklepy przy Plaza będą otwarte do
siódmej, zgodnie z pierwotnymi założeniami. Czy są jakieś pytania?
Aleksa obojętnie wysłuchała uwag kolegów. Przez cały czas jej myśli obracały się
wokół ciemnego pokoiku, używanego przez Liz do medytacji. Poczucie, że trzeba szybko coś
zrobić, dręczące ją nieprzerwanie, odkąd wyszli stamtąd z Traskiem, stawało się coraz
bardziej naglące.
Gdy dziesięć minut później zebranie dobiegło końca, szybko wzięła kubeczek z
herbatą, pożegnała wszystkich i ruszyła do drzwi.
- Powinniśmy mieć dzisiaj dobry dzień - powiedział Brad Vasquez, który wyszedł za
nią. - Miasto jest pełne turystów. Jeszcze nie było festiwalu z takim rozmachem. To dzięki
otwarciu hotelu.
Aleksa zerknęła w stronę drzwi Crystal Rainbow.
194
- Joanna musi naprawdę źle się czuć, jeśli nie przyszła do pracy w taki dzień. Obroty
będą jak przed Bożym Narodzeniem.
- Nie da się ukryć. Dlatego pędzę otworzyć sklep. Do zobaczenia po godzinie szczytu,
Alekso.
- Cześć. - Wzorem Brada poszła zadbać o klientów.
Mimo pięknej pogody i tłumu kupujących, który skutecznie zajął jej pierwszą godzinę
pracy, coraz bardziej się niepokoiła.
- O jedenastej podeszła do telefonu i wybrała domowy numer Joanny. Ulżyło jej, gdy
po szóstym albo siódmym dzwonku koleżanka podniosła słuchawkę. Ale jej głos brzmiał
bezbarwnie, a język nieco się plątał.
- Halo?
- Joanno, mówi Aleksa. Dobrze się czujesz?
- Nie spałam w nocy - wymamrotała Joanna. - Rano znowu wzięłam pigułki.
- Może czegoś potrzebujesz? Wpadłabym do ciebie po pracy.
- Herbaty - szepnęła Joanna. - Skończyła mi się moja specjalna mieszanka. Dałabym
wszystko za jej pełny kubek.
- Przyniosę ci trochę.
- Dziękuję. - Nastąpiła przerwa. - Alekso?
- Słucham.
- Nieważne. Nie mogę teraz tłumaczyć. Jestem za bardzo zmęczona.
Rozległ się głośny trzask odłożonej słuchawki i na linii zapadła cisza.
Dwie godziny później tłok w sklepiku nieco zmalał. Aleksa wyszła więc przynieść
mrożonej herbaty dla siebie i Kerry.
W Café Solstice interesy kwitły. Aleksa zamówiła u barmana mrożoną herbatę i
poprosiła o paczuszkę specjalnej mieszanki Joanny.
- Chyba przydałyby ci się dwie dodatkowe ręce, Ted.
- O, tak. - Ted wydał jej resztę. - Ale wie pani co? Szef uciekł mi do banku. Akurat w
południe, kiedy jest najwięcej klientów.
- Trzymaj się - pokrzepiła go Aleksa. - W niedzielę będzie już święty spokój.
Ted wyszczerzył zęby.
- W kółko to sobie powtarzam.
195
Aleksa wzięła dwa styropianowe kubki oraz paczuszkę herbaty i wróciła z tym do
sklepiku. Kerry właśnie pakowała klientowi dwa gargulce średniej wielkości.
Aleksa poczekała, aż kupujący wyjdzie. Potem wzięła telefon i znowu zadzwoniła do
Joanny.
Odczekała dziesięć dzwonków. Tym razem nie było żadnej reakcji.
Jej niepokój się pogłębił. Zastanowiło ją, ile pigułek wzięła Joanna.
Nie mogła wytrzymać niepewności.
Odłożyła telefon na miejsce i spojrzała na Kerry.
- Przykro mi, że akurat dzisiaj zostawiam cię samą, ale spróbuj poradzić sobie przez
godzinę beze mnie. Bardzo się martwię o Joannę. Nie mogę się do niej dodzwonić. Pojadę
szybko sprawdzić, czy wszystko jest w porządku u niej w domu.
- Nie ma sprawy - odrzekła Kerry. - Kiedy mam dużo klientów, przechodzę samą
siebie. Zwłaszcza jeśli wiem, że wkrótce będę miała wolny dzień.
Aleksa zerknęła na zegar.
- W najgorszym razie powinnam wrócić o czwartej.
- Dam sobie radę. Mam nadzieję, że z Joanną wszystko jest w porządku.
- Na pewno. Do zobaczenia za godzinę.
Aleksa wzięła torebkę i wyszła przez zaplecze pełne towarów. Na parkingu dotarła do
swojej toyoty, otworzyła drzwi i usunęła zasłonę przeciwsłoneczną.
Kilka razy odwiedzała już Joannę w jej domu na wzgórzach. Jechało się tam niecałe
dwadzieścia minut. Po drodze powtarzała sobie w kółko, że trzeba zachować spokój. Przecież
nic nie mogło się stać. Joanna była tylko przygnębiona ponurymi wspomnieniami, które
wróciły do niej po wypadku Guthriego.
Ale zbliżając się krętą szosą do celu, Aleksa miała coraz gorsze przeczucia. Może
należało pojechać tam wcześniej?
Dom Joanny zaprojektował ten sam architekt, który był autorem projektu instytutu
Dimensions. Wielościenna bryła była obficie przeszklona. Z samotnego wzgórza, na którym
stała, rozciągała się piękna panorama miasteczka, a dalej rdzawoczerwonej pustyni. Joanna
zawsze ceniła sobie odosobnienie i nie miała sąsiadów.
Skręciwszy na podjazd, Aleksa zobaczyła znajomego lexusa. W ten sposób zdobyła
podstawową wiadomość: Joanna była w domu.
Wysiadła z toyoty, przeszła po obszernym tarasie do drzwi i zadzwoniła.
196
Nikt się nie pojawił, więc załomotała pięścią w drewniane płyty.
- Joanno, to ja, Aleksa! Proszę, otwórz drzwi. Martwię się o ciebie.
Czekała na reakcję. Ale dookoła panowała przygnębiająca cisza. Gdy stało się jasne,
że Joanna nie otworzy drzwi, Aleksa podeszła do okna kuchni i zajrzała do środka.
Joanna, okryta turkusowym włochatym szlafrokiem, leżała skulona na podłodze. Na
blacie stała buteleczka z pigułkami. Obok był też pusty kubek i paczuszka herbaty z etykietką
Café Solstice. Najwyraźniej Joanna jeszcze znalazła w kredensie swoją specjalną mieszankę.
- Joanno!
Aleksa podbiegła do kuchennych drzwi; były zamknięte. Przez chwilę rozmyślała
gorączkowo, czy nie wybić szyby. Uzmysłowiła sobie jednak, do kogo przyszła. Na Plaza
zapasowy klucz do galerii Joanna zawsze chowała pod donicą.
Aleksa rozejrzała się. W pobliżu drzwi stał duży kwitnący kaktus.
Przypuszczenie okazało się słuszne. Wyjęła klucz spod ciężkiej terakotowej donicy,
włożyła go do zamka, otworzyła drzwi i weszła do środka.
Uderzył ją siarkowy odór przypominający smród zgniłych jaj. Gaz! Przypomniała
sobie, jak Joanna opowiadała jej, że kiedy kupiła nowoczesną kuchenkę, musiała
zainstalować w domu zbiornik. Do tej słabo zaludnionej okolicy nie docierał bowiem
gazociąg.
- Wielki Boże, Joanno!
Jednym szarpnięciem Aleksa otworzyła drzwi na oścież, zaczerpnęła powietrza do
płuc i wpadła do środka. Zastanawiała się, ile gazu musi się ulotnić, żeby groził wybuch.
Mało wiedziała o niebezpieczeństwach związanych z nieszczelnymi przewodami gazowymi.
U siebie w domu miała wyłącznie urządzenia elektryczne.
Chwyciła Joannę za kostki i z całej siły pociągnęła. Joanna nie była dużo cięższa od
Tańczącego satyra, Aleksa zdołała więc wywlec ją na taras.
- Joanno, proszę, nie umieraj.
Gorączkowo szukała pulsu. Gdy wreszcie wyczula słabe bicie serca, odetchnęła z
ulgą.
- Joanno, słyszysz mnie? Powiedz coś. Co się stało? Upadłaś?
Kobieta jęknęła. Poruszyła rękami, ale nie otworzyła oczu.
- Nie daj mnie. Proszę, pomóż mi.
197
Przerażenie, które wyczuwało się w jej niewyraźnym głosie, wprawiło Aleksę w
jeszcze większy popłoch.
- Nie ruszaj się, wezwę pomoc.
Rozejrzała się, żeby sprawdzić, gdzie rzuciła torebkę, odnalazła ją i wyjęła telefon
komórkowy.
- Aleksa? - Joanna z wysiłkiem zamrugała. - Co tutaj robisz?
- Wszystko w porządku - powiedziała Aleksa, wykręcając numer alarmowy. - Pomoc
już jest w drodze.
- Za późno. - Joanna zrezygnowała z prób otwarcia oczu na dłużej. - Za późno.
Potwory.
Tymczasem operator telefonu alarmowego strzelał pytaniami prosto do ucha Aleksy.
Próbowała się skupić, żeby na nie odpowiedzieć.
- Nie, nie wiem, co się stało. - Zajrzała do kuchni. - W domu ulatnia się gaz. Jesteśmy
na dworze. Zostawiłam drzwi otwarte. Na blacie w kuchni widzę flakonik z pigułkami.
- Co to za pigułki?
- Coś na receptę. Myślę, że środek uspokajający. Wspominała wcześniej, że brała lek
na uspokojenie.
- Ambulans już jedzie. Niech pani postara się przeszkodzić jej w zaśnięciu. Do domu
lepiej już nie wracać.
- Jasne. - Aleksa przerwała połączenie. Pochyliła się z niepokojem nad Joanną.
- Powiedz mi, co się stało.
- Potwory. - Joanna znów zamrugała, nagle czymś podniecona. - Jest u potworów.
- Co jest u potworów?
- Zabierz je ode mnie. Zrób coś. Chcą mnie zabić. Zabierz je.
- Joanno, posłuchaj mnie. Masz halucynacje. Nic tutaj nie ma.
- Widzę je. - Głos Joanny stał się piskliwy z przerażenia. Poruszyła ręką,
prawdopodobnie chcąc odgonić jakieś niewidzialne koszmary. - Zatrzymaj je. Proszę, odgoń
je.
Aleksa mocno ścisnęła jej rękę.
- Nie dam im cię. Obiecuję.
Joanna zamrugała raptownie, a potem nagle spojrzała na nią nieprzytomnymi,
przerażonymi oczami.
198
- Przepraszam. Nie mogłam wymyślić nic innego. Tak bardzo się bałam.
- Czego się bałaś?
- Że to się powtarza. - Joanna zamknęła oczy. - I powtarza się. Znowu. Nie widzisz?
- Co się powtarza?
Joanna zaczęła się rzucać i wymachiwać rękami w powietrzu.
- Zjadają mnie. Każ im przestać.
Aleksa usłyszała w oddali syrenę. Mocniej zacisnęła dłoń na ręce Joanny.
- Nie pozwolę im cię skrzywdzić.
- Obiecujesz? - Łzy pociekły Joannie z kącików oczu.
- Obiecuję. - Samochód skręcił na podjazd. - Przyjechał ambulans. Wszystko będzie
dobrze.
Joanna jęknęła.
- Przepraszam. Byłam w rozpaczy. Nie mogłam wymyślić nic innego. Przepraszam.
Ktoś głośno zapukał. Aleksa zerwała się na równe nogi.
- Jesteśmy za domem! - krzyknęła. - Na tarasie.
- Nie zapomnij. - Joanna wpatrywała się w nią nie widzącymi oczami. - Potwory.
Bądź ostrożna. Bardzo ostrożna.
- Będę ostrożna - odpowiedziała Aleksa uspokajającym tonem.
Wyminęli ją dwaj sanitariusze, szybcy i sprawni. Dopiero wtedy zauważyła, kto
przyjechał równocześnie z nimi.
- Trask! Co tutaj robisz?
- Mieliśmy umowę, pamiętasz? - Spojrzał na nią surowo. - Miałaś nigdzie nie jeździć
sama.
- Byłabym gotowa przysiąc, że ta zasada dotyczy tylko nocy. Zresztą nie jestem sama,
tylko z Joanną.
- To nie jest dobra chwila na dyskusje o zasadach naszego partnerstwa. Nie jestem w
najlepszym nastroju. Co tu się dzieje, do cholery?!
- Ciekawe pytanie.
Drgnął i zerknął przez otwarte drzwi do wnętrza domu.
- Gaz?
- Tak sądzę. - Aleksa przyglądała się krzątaninie sanitariuszy. - Joanna kazała ostatnio
zainstalować zbiornik. Coś musiało się popsuć.
199
P
ół godziny później Trask podszedł do telefonu, stojącego na stoliku przy sofie w
salonie Joanny. Woń zgniłych jaj już się ulotniła po tym, jak odciął dopływ gazu ze zbiornika.
Wszystkie okna i drzwi były szeroko otwarte.
Jeszcze raz sprawdził numer w książce telefonicznej. Po drugim dzwonku podniesiono
słuchawkę.
- Instytut Dimensions. - Głos był ciepły, przyjazny, pełen pokoju i harmonii. - W czym
mogę pomóc?
- Mówi Trask z Avalon Resorts, Inc. - W jego głosie dla odmiany nie było ani pokoju,
ani harmonii. - Proszę z Websterem Bellem.
Nastąpiła krótka pauza. Recepcjonistka niewątpliwie bardzo się zdziwiła. Trask
zerknął na Aleksę. Stała przy oknie i przyglądała się odjazdowi ambulansu.
- Bardzo mi przykro, panie Trask, ale pan Bell nie może teraz podejść do telefonu.
Prowadzi seminarium. Nigdy nie przeszkadzamy mu, gdy wykłada.
- Proszę go sprowadzić - zażądał Trask. - Natychmiast.
- Hm, chwileczkę, proszę.
Recepcjonistka zasłoniła mikrofon dłonią. Trask usłyszał jednak, że kobieta z kimś
rozmawia. Wydawała się zestresowana. Po kilkunastu sekundach odezwała się znowu.
- Proszę się nie rozłączać, panie Trask. Przełączyła rozmowę.
- Mówi Foster Radstone. W czym problem, panie Trask?
- W tym, że właśnie przed chwilą sanitariusze zapakowali do ambulansu panią Joannę
Bell.
- Joannę? - Wstrząs był poważny. Foster zapomniał o układnym tonie. - Czy pan jest
pewny? Co jej się stało? Czy...?
- Żyje, jeśli o to chce pan spytać. Ale ledwie, ledwie. Niech pan zawoła Bella.
- Oczywiście. Proszę chwilę poczekać.
Znowu zapadła cisza, w końcu jednak Webster Bell podniósł słuchawkę. Trask
uświadomił sobie, że Foster się nie rozłączył. Wciąż słuchał z drugiego aparatu.
- Co się stało Joannie? - spytał nerwowo Webster. - Czy już nic jej nie grozi?
- Jest w drodze do szpitala - wyjaśnił Trask. - Aleksa Chambers znalazła ją leżącą w
domu na podłodze. Prawdopodobnie wzięła środki uspokajające, a poza tym instalacja
200
gazowa była nieszczelna. Joanna majaczy, ale żyje i ma przebłyski świadomości. Sanitariusz
powiedział, że to dobry znak.
- Mój Boże - szepnął Webster. - Ona nie... To znaczy, nie ma chyba podejrzenia, że to
było celowe?
- Trudno mi powiedzieć - odparł cicho Trask.
- Wiem, że ostatnio była w stresie, ale nie miałem pojęcia, że... Mniejsza o to. Foster?
Jest pan tam jeszcze? Muszę jechać do szpitala.
- Zawiozę pana, Webster - zaofiarował się Foster. - To jest kwadrans jazdy.
- Dobrze. Spotkamy się przy samochodzie.
Rozległ się trzask, gdyż Webster odłożył słuchawkę, ale Foster jeszcze się odezwał.
- Trask? Czy pan powiedział, że to Aleksa znalazła Joannę?
- Tak. - Trask zobaczył, że Aleksa odwraca się od okna i wlepia wzrok w stertę
magazynów na stoliku przy sofie. Widać było, jak cała tężeje.
- Gdzie ona jest? - spytał Foster.
- Aleksa? Tutaj, ze mną.
- Jesteście oboje u Joanny w domu?
- Tak.
Aleksa wreszcie się ruszyła. Podeszła do stolika, jakby przyciągnął ją tam magnes.
Potem wzięła do ręki lśniące czasopismo z wierzchu sterty.
- Nie rozumiem - powiedział Foster. - W jaki sposób znalazła Joannę?
- To długa historia. Czy nie powinien się pan pospieszyć? Bell powiedział, że
spotkacie się przy samochodzie.
- A, tak. Słusznie. Muszę iść. Ale jeśli jesteście u Joanny w domu...
- Niech się pan nie martwi. Dopływ gazu jest odcięty, a dom przewietrzony.
Wychodząc, zamkniemy drzwi na klucz.
- No tak, dziękuję.
Trask odłożył słuchawkę. Aleksa wpatrywała się z niezwykłym skupieniem w okładkę
magazynu, trzymanego w dłoni.
- Radstone zawiezie Bella do szpitala – powiedział. - Obiecałem mu wszystko tu
pozamykać.
Aleksa wreszcie podniosła wzrok. Miała bardzo dziwną minę. Zupełnie jakby
zobaczyła ducha, pomyślał Trask.
201
- Jak zareagował Bell? - spytała cicho.
Trask wzruszył ramionami.
- Tak jak prawdopodobnie każdy brat zareagowałby na wiadomość, że siostra
próbowała odebrać sobie życie.
- Ona miała halucynacje.
- Słyszałem. Brzmiało to dość dziwnie.
Aleksa znowu zerknęła na okładkę magazynu.
- Ciągle mówiła o potworach. Ale raz czy dwa wydawało mi się, że mnie poznała.
Próbowała mnie przeprosić.
- Za co?
- Nie zrozumiałam. Kiedy próbowałam się tego od niej dowiedzieć, znowu zaczęła
bredzić o potworach, które chcą ją zabić. Była przerażona.
Trask pomyślał o niepokoju, jaki malował się na twarzy Joanny w dniu, gdy spotkali
się w hotelu.
- Ona mnie niedawno ostrzegała, żebym nie rozgrzebywał przeszłości.
- Myślę, że śmierć Guthriego bardzo ją przestraszyła.
- Może chodzi nie tylko o to - powiedział Trask. - Może ona coś wie. A może tylko ma
podejrzenia? Tak czy owak, wątpię, czy zechce z nami porozmawiać. Przecież musi mieć
wzgląd na brata.
- Przede wszystkim obowiązuje ją lojalność wobec Webstera - zgodziła się Aleksa. -
Jeśli uważa, że on jest w coś zamieszany, to będzie przeżywała ciężkie rozterki, co robić.
- To mogłoby tłumaczyć jej stres, który doprowadził do przedawkowania środków
uspokajających.
- Mogłoby również tłumaczyć to. - Aleksa pokazała mu magazyn.
Trask przyjrzał się lśniącej okładce. Przedstawiała akt odlany w brązie.
- Co to jest?
- „TCA” - odszepnęła.
Zmarszczył czoło.
- Co?
- „Twentieth-Century Artifact”. Numer sprzed roku. Właśnie w nim opublikowano
pierwsze plotki o fałszerstwach w galerii McClelland. I tam połączono moje nazwisko ze
skandalem.
202
Trask zrozumiał, co z tego wynika. Podszedł do Aleksy, wyjął jej magazyn z rąk i
przeczytał tytuł pod zdjęciem rzeźby z brązu: „Falsyfikaty i oszustwa w galerii McClelland?”.
- Czy jesteś tego pewna? - spytał.
- Wierz mi, że dopóki żyję, nie zapomnę tej okładki. - Odebrała mu magazyn i
otworzyła go na stronie z zagiętym rogiem. - Joanna nie interesuje się sztuką dwudziestego
wieku. A ten numer magazynu ma ponad rok. Przychodzi mi do głowy tylko jeden powód, dla
którego trzymała go u siebie w pokoju.
Trask przeczytał tytuł artykułu:
- „Plotki o oszustwie w galerii McClelland. Pracownica zamieszana w aferę”. -
Pochwycił wzrok Aleksy. - Powiedziałaś, że Joanna próbowała cię za coś przeprosić, prawda?
- Tak. Czy myślisz, że to ona mogła do mnie dzwonić po nocach?
- Na to wygląda. Ale po co?
- Widocznie uświadomiła sobie, że nie powstrzyma cię przed rozgrzebywaniem tego,
co należy do przeszłości, cokolwiek miałoby to być - powiedziała. - Dlatego próbowała mnie
przestraszyć, żebym trzymała się z daleka od ciebie. Zapewne chciała mnie w ten sposób
chronić.
203
Rozdział dwudziesty siódmy
T
rask rozparł się na leżaku i zapatrzył w gwiazdy skrzące się nad patiem domu
Aleksy.
- Nie zdążyłem ci dzisiaj powiedzieć o kilku sprawach. Po pierwsze, w Tucson i
Phoenix ukazały się artykuły o otwarciu hotelu.
Aleksa przeciągnęła się na sąsiednim leżaku.
- Mam nadzieję, że prasa jest dobra?
- Owszem.
- Czy napisali, że twój hotel jest spełnieniem wszelkich marzeń?
- A co innego mieliby napisać? - Zrobił pauzę. - Wspomnieli również o kolekcji
sztuki.
- To dobrze.
- Nie cieszy cię to?
- Nie będę się cieszyć, póki w „Twentieth-Century Artifact” nie ukaże się artykuł, w
którym nazwą tę kolekcję najwspanialszym skarbcem art déco poza Nowym Jorkiem.
- Tego się obawiałem. Czy nie sądzisz, że w obecnych okolicznościach masz za
wielkie oczekiwania?
- Nie. To prawda. W Avalon jest jedna z najlepszych kolekcji art déco w kraju. Kiedy
„Twentieth-Century Artifact” uzna ten fakt, będę mogła publicznie ujawnić swój wkład w jej
powstanie i zebrać zasłużone laury.
Trask zapatrzył się w gwiazdy, w skupieniu rozważając metody, jakimi mógłby
wywrzeć wpływ na wydawców tego magazynu. Nie miał znajomości w branży wydawniczej,
ale znał ludzi, którzy utrzymywali takie kontakty.
- Nawet o tym nie myśl, Trask.
Przybrał minę niewiniątka.
- O czym?
204
- O wymuszeniu na redakcji „Twentieth-Century Artifact” entuzjastycznej recenzji.
- Zawsze psujesz mi zabawę.
- Myśl jest kusząca - zapewniła go. - Ale wątpię, czy osiągnąłbyś pożądany efekt.
Twoje starania mogłyby się zwrócić przeciwko mnie. Serdeczne dzięki, nie potrzebuję więcej
antyreklamy w prasie.
- Nie doceniasz mnie, moja droga. Umiem stosować bardzo subtelne techniki nacisku.
- Wiem, wiem. - Uśmiechnęła się. - Ale zapomnij o „Twentieth-Century Artifact”.
Mamy w tej chwili ważniejsze sprawy na głowie. Jakie są następne nowiny?
- Radstone jest profesjonalnym wyłudzaczem pieniędzy.
Parsknęła pod nosem.
- On zawsze wyraża się o tobie w samych superlatywach.
- Mówię poważnie, Alekso. Ten facet posługiwał się przedtem nazwiskiem Fletcher
Richards. Ograbił dużo starych ludzi, korzystając ze swojego statusu doradcy finansowego.
Spojrzała na niego zdumiona.
- Mówisz poważnie?
- Tak.
- Trudno mi w to uwierzyć. On jest prawą ręką Webstera. Spotykałam się z nim.
- Póki nie wydarłem cię z jego szponów, powierzając ci wyszukiwanie dzieł sztuki do
hotelowej kolekcji - dokończył. - Czy mimo wszystko nie widzisz w tym działania
metafizyki?
Spojrzała na niego koso.
- Słucham?
Zatoczył ręką szeroki łuk.
- Och, to wygląda tak, jakby istniała tu jakaś tajemnicza siła.
- Tajemnicza siła?
- Która próbuje nas połączyć - wyjaśnił.
- Podejrzewam, że to jest tylko hipoteza.
- Masz rację. Moja hipoteza, której będę się trzymał. - Zadowolony z konkluzji, podjął
następny temat. - Powiedz mi jeszcze raz, po co pojechałaś dziś do Joanny.
- Jak wiesz, martwiłam się o nią. Nie przyszła do sklepu. Stewart powiedział, że źle
się czuła. Próbowałam do niej zadzwonić, ale nie podnosiła słuchawki.
205
- Więc od razu wskoczyłaś do samochodu i pojechałaś do niej do domu? Rozumiem,
że nawet nie przeszło ci przez myśl, żeby mnie o tym zawiadomić. A mieliśmy pracować nad
tą sprawą razem, jeśli sobie przypominasz.
- No, właśnie. Miałam cię zapytać, jak dowiedziałeś się, gdzie jestem.
- Proszę bardzo, zmieniaj temat, kiedy zaczynam ci robić wymówki. Tylko tak dalej. -
Zerknął na nią rozdrażniony. - Zadzwoniłem do sklepu. Rozmawiałem z twoją pomocnicą,
Kerry.
- O!
- A jeśli chodzi o naszą współpracę... - Urwał, bo na podjeździe rozległ się warkot
silnika. - Zdaje się, że masz gościa.
Aleksa nastawiła uszu.
- Ciekawe, kto przyjechał tak późno wieczorem.
- Zaraz się przekonamy.
Trask wstał i zaczął obchodzić dom. Aleksa zsunęła się z leżaka i ruszyła za nim.
Na podjeździe stał lśniący range rover. Kierowca wyłączył światła i zgasił silnik w
chwili, gdy Trask wychodził zza rogu.
Otworzyły się dwie pary drzwi. Kierowcą okazał się Foster Radstone. Trask przyjrzał
mu się uważnie, gdy stanął na chodniku i zaprezentował Aleksie swój garnitur nieskazitelnie
białych, równych zębów. Żadna cena hotelowej kolekcji art déco nie była za wysoka, jeśli
tylko praca nad jej kompletowaniem mogła powstrzymać Aleksę przed związaniem się z tym
typem.
Siedzenie pasażera opuścił Webster Bell. Światła ganku odbijały się w srebrze jego
naszyjnika i pasa. Wydawał się dziesięć lat starszy niż na przyjęciu w hotelu.
Aleksa wyszła zza pleców Traska.
- Co z Joanną?
- Dojdzie do siebie. - Webster obdarzył ją zmęczonym uśmiechem. - To pani zasługa.
Wpadłem, żeby za to podziękować. Prawdopodobnie ocaliła jej pani życie.
- Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że Joanna jest w stanie tak głębokiej depresji -
powiedział z powagą Foster. - Najwyraźniej jednak potrzeba jej intensywnej opieki
psychiatry. Webster zamierza wszystko przygotować, żeby prosto ze szpitala przenieść ją na
pewien czas do prywatnej kliniki.
206
- Czy pan jest pewien, że ona próbowała popełnić samobójstwo? - Aleksa zerknęła
zamyślona na Webstera. - Może tylko przypadkiem wzięła za dużo środków uspokajających?
- Wolałbym, żeby tak było - powiedział cicho. - Ale obawiam się, że ona naprawdę
jest bardzo chora. Wciąż ma halucynacje.
- Doktor pozwolił Websterowi wejść do niej na kilka minut - wtrącił Foster. - Nie
bardzo umiała zebrać myśli. Niepokoi się o swój dziennik. Szukaliśmy go u niej w domu, ale
bez skutku. Czy przypadkiem nie zauważyliście go dzisiaj, kiedy tam byliście?
- Czy chodzi o dziennik medytacji Dimensions? - spytała z naciskiem Aleksa.
- Tak - odrzekł Webster. - Czy może go pani widziała?
- Przykro mi, ale nie. Nie zwróciłam na niego uwagi.
- Nie byliśmy w domu długo - dodał Trask. - Zadzwoniłem do panów zaraz po
odjeździe sanitariuszy, a potem zamknęliśmy drzwi i wróciliśmy do miasta.
Webster przesunął dłonią po twarzy, jakby chciał zetrzeć z niej znużenie.
- Ona nie bardzo chce ze mną rozmawiać, ale wygląda na to, że za wszelką cenę
pragnie odzyskać swój dziennik.
- Na pewno jest dla niej pociechą - dodał Foster. - Mieliśmy z Websterem nadzieję, że
uda nam się go znaleźć.
- Może jest u niej w sklepie - podsunęła Aleksa.
Trask z najwyższym wysiłkiem powstrzymał się przed nastąpieniem jej na nogę.
- Też nie - odparł Webster. - Byliśmy w sklepie po bezskutecznych poszukiwaniach w
domu. - Bezradnie wzruszył ramionami. - Na razie chyba nic więcej nie możemy zrobić.
Może kiedy Joanna zacznie myśleć trochę jaśniej, przypomni sobie, gdzie położyła ten
dziennik.
- Gdybym mogła w czymś pomóc, proszę, dajcie mi znać - zaofiarowała się Aleksa. -
Joanna jest moją koleżanką. Chciałabym coś dla niej zrobić.
- Dziękuję. - Webster przesłał jej ciepły uśmiech i wsiadł do samochodu. - Niech pani
stara się myśleć pozytywnie.
- Spróbuję - obiecała Aleksa.
Foster uniósł dłoń na pożegnanie.
- Pokój i harmonia.
Znowu ożył potężny silnik range rovera. Trask ujął Aleksę za ramię i obrócił ją, żeby
nie oślepiło jej jaskrawe światło reflektorów. Potem wrócili na patio.
207
Był na siebie wściekły.
- Cholera, po tym, co stało się u Liz, powinniśmy od razu poszukać dziennika Joanny -
powiedział.
- Trudno, nie jesteśmy dobrze przeszkolonymi detektywami. - Aleksa uśmiechnęła się
do niego kwaśno. - Zresztą byliśmy wtedy zajęci myśleniem nad czym innym. Nocne
telefony, pamiętasz?
- Zastanawiam się, co ona wie o tym wszystkim.
- Wygląda na to, że jeszcze przez dłuższy czas nie będziemy mieli okazji jej spytać.
Słyszałeś, co powiedział Foster. Bell zamierza ją przenieść do prywatnej kliniki
psychiatrycznej.
- Bez zastanawiania się, czy naprawdę jest jej to potrzebne - dodał oschle.
- Wiem, że, twoim zdaniem, za tym wszystkim kryje się Bell, ale powiem ci jedno.
- Co takiego?
- Przed chwilą dobrze się przyjrzałam jego twarzy. Jestem prawie pewna, że bez
względu na to, co się tu dzieje, on nie zamierzał narazić siostry na niebezpieczeństwo.
O
taczały ją potwory. Parę zwisało z sufitu na wężowych ogonach i lubieżnie się
uśmiechało. Inne stały trójkami, jeden za drugim, i otwierały gęby ze zdumienia. Na ich
łuskowatych grzbietach siedziało jeszcze kilka. Wszystkie groźnie spoglądały w dół.
Ani jeden się nie poruszył. Zupełnie jakby skuł je mróz...
A
lekso, zbudź się. Śnisz.
- Idź sobie. - Zirytowana natręctwem Traska, przekręciła się na drugi bok i wtuliła w
poduszkę. Czuła, że musi wrócić do swojego snu, zanim oddali się od niej bezpowrotnie.
Trask delikatnie nią potrząsnął.
- Nic się nie stało. To tylko sen.
- Wiem - burknęła. - Ważny sen. Zostaw mnie.
- Chyba pokazałaś mi, gdzie jest moje miejsce. - W jego głosie nie było rozbawienia.
Otworzyła jedno oko. Doszła do wniosku, że i tak nie uda jej się już wrócić do tego
dziwnego snu, obróciła się więc twarzą do Traska.
208
Przypatrywał jej się, oparty na łokciu. Prześcieradło zsunęło mu się do pasa. Na jego
szerokie ramiona padało srebrzyste światło księżyca.
- Zmieniłam zdanie. - Aleksa wolno powiodła palcem po jego bicepsie. - Jesteś
bardziej interesujący niż sen.
- Nie wyobrażasz sobie nawet, jak mi pochlebiłaś.
Zamrugała i ziewnęła.
- Jak to się stało, że jeszcze nie śpisz?
- Rozmyślałem. Ale kiedy wyciągnęłaś do mnie ręce, zaraz przestałem. Zdawało mi
się, że jesteś w nastroju...
- Hmm. - Zmarszczyła czoło, usiłując sobie przypomnieć obrazy ze swojego snu.
- Ktoś interesujący? - spytał Trask podejrzanie uprzejmym tonem.
- Coś interesującego. Potwory, o ile się nie mylę.
- Nawet wiem, skąd zaczerpnęłaś inspirację.
Aleksa pomyślała o Joannie, która leżała na podłodze w kuchni, kurczowo ją
trzymając, i błagała, żeby odpędzić potwory. Wzdrygnęła się.
- Biedna Joanna. Mam nadzieję, że dzisiejszą noc ma wreszcie spokojną. A ty o czym
rozmyślałeś?
Położył poduszkę przy wezgłowiu łóżka i oparł się o nią plecami.
- O instytucie Dimensions.
- A konkretnie?
- Chciałbym wejść do wnętrza tego przybytku.
Aleksa znowu ziewnęła.
- Zapisz się na seminarium medytacji z przewodnikiem. Albo na wycieczkę po terenie
instytutu.
- Miałem na myśli pomieszczenia biurowe. Zwłaszcza gabinety Bella i Radstone’a.
Aleksa zdrętwiała.
- Trask, to brzmi jak bardzo ryzykowny, a może nawet głupi pomysł.
- Głupi? Na szczęście jestem w wystarczającym stopniu mężczyzną, żeby odnosić się
do takich uwag z wyższością.
- Co spodziewasz się znaleźć w ich gabinetach?
- Odpowiedzi na swoje pytania. Okuda twierdzi, że jego komputerowcy zrobili już
wszystko, co mogli. Mimo to znaleźli niewiele użytecznych materiałów. Mam przeczucie, że
209
Bell i Radstone są cwani i nie trzymają kompromitujących dowodów w komputerze
podłączonym do sieci.
Przez chwilę milczała.
- Wciąż uważasz, że w tym wszystkim chodzi o pieniądze, prawda?
- W instytucie chodzi wyłącznie o pieniądze. Zresztą, jak dotąd, wszystkie ofiary stały
na drodze dopływu gotówki dla niego.
- Mówimy o dwóch osobach. - Aleksa uświadomiła sobie, że znowu stara się
przywołać na pomoc głos rozsądku. - O twoim ojcu i Deanie Guthriem. Władze twierdzą, że
obaj zginęli w wypadkach. Co więcej, wypadki te dzieli dwanaście lat. Dlatego nikt nie
zainteresuje się instytutem na podstawie twojej spiskowej teorii. Po prostu nie mamy
porządnego dowodu, który moglibyśmy pokazać glinom.
- Myślisz, że o tym nie wiem? Właśnie z tego powodu chcę obejrzeć gabinety Bella i
Radstone’a.
- Nie podoba mi się to - powiedziała.
- Mnie też nie. - Spojrzał na nią. - Ale nie potrafię wymyślić nic innego, a coś mi
szepce, że mamy mało czasu.
Ręce jej zlodowaciały.
- Chodzi ci o Liz Guthrie?
- Tak. Przeczuwam, że wkrótce wybije jej godzina. Może zresztą nie tylko jej.
Aleksa raptownie usiadła na łóżku.
- Boże, chyba nie myślisz o Joannie?
- Nie chcę cię straszyć, ale odnoszę wrażenie, że jej nagłe załamanie i wyjazd do
kliniki psychiatrycznej są niektórym za bardzo na rękę. Gdybyś dzisiaj do niej nie pojechała,
już by nie żyła. Jestem przekonany, że zarówno w razie jej śmierci, jak i pobytu w zakładzie
dla psychicznie chorych pełnomocnym dysponentem majątku staje się Bell. Założysz się o to?
Aleksa opadła na poduszki.
- Co za galimatias.
- Dlatego muszę się dostać do tych gabinetów w instytucie.
Przez chwilę przyglądała się cieniom na suficie.
- Prawdopodobnie rano będę sobie pluła w brodę, że ci to powiedziałam, ale...
- Słucham uważnie.
210
- Jutro mamy początek festiwalu. Wieczorem do instytutu zjedzie mnóstwo ludzi. W
programie są targi metafizyczne, przemówienie Bella i pokaz sztucznych ogni. Wiem, jaki
jest harmonogram, bo współpracuję z Fosterem w jednym z komitetów koordynacyjnych.
Trask milczał, więc Aleksa ciągnęła:
- Dzięki temu, że kiedyś próbowałam medytować, znam teren instytutu, a co
najważniejsze wnętrze budynku seminaryjnego, w którym znajdują się również
pomieszczenia biurowe.
Trask przetoczył się na bok.
- Narysujesz mi mapkę.
Odwróciła ku niemu głowę.
- Jeszcze lepiej. Pójdę z tobą.
- Nie ma mowy.
- Chcesz się założyć, wspólniku?
211
Rozdział dwudziesty ósmy
N
azajutrz, kilka minut po trzeciej po południu, Dylan Fenn zajrzał przez uchylone
drzwi do Elegant Relic. Uśmiechnął się szeroko na widok Aleksy, która wyszła z zaplecza,
niosąc pełne pudło gargulców.
- Dobrze idzie? - spytał.
- Po co pytasz? Trzeci raz od rana muszę donosić te stwory. - Spojrzała na Kerry. -
Możesz zrobić sobie krótką przerwę. Radzę ci skorzystać z okazji, póki ją masz, bo spokój nie
potrwa długo.
- Już mnie nie ma, szefowo. - Kerry natychmiast opuściła stanowisko za ladą. -
Przynieść ci herbaty, jak będę wracała?
- Chętnie. Mrożonej.
- Zamówienie przyjęte. Cześć, Dylan. - Kerry uśmiechnęła się, mijając go w drzwiach.
- Jak ci leci?
- Straszne tłumy. - Zrobił zabawną minę. - Ale jeszcze cztery godziny, i najgorsze
minie. Będziemy mogli jechać do instytutu na targi metafizyczne i pokaz sztucznych ogni.
Kerry wybuchnęła śmiechem.
- W przyszłym tygodniu oboje z Aleksą będziecie narzekać na brak klientów.
Aleksa podniosła głowę znad półki, na której ustawiała gargulce.
- Jesteśmy ludźmi małego biznesu, Kerry. Narzekanie mamy we krwi. Nie zapomnij o
mojej herbacie.
- Na pewno nie zapomnę - obiecała i oddaliła się w kierunku Café Solstice.
- A ja wracam do Spheres. - Dylan zaczął się odwracać, ale nagle znieruchomiał. -
Wybierasz się wieczorem do instytutu?
Przesiała mu zawodowy uśmiech, ale dłonie nagle jej zlodowaciały.
212
- Za nic nie straciłabym takiej okazji. Ale w tłoku trudno będzie się znaleźć. Wszyscy
mówią, że w tym roku festiwal ściągnął do miasta wyjątkowe tłumy. A targi stawiają dziś
instytut w centrum uwagi. Szpilki tam nie wetkniesz.
- Moglibyśmy pojechać razem moim samochodem.
Aleksa skupiła się na ustawianiu gargulców.
- Dziękuję, ale już się umówiłam.
Dylan zrobił zaskoczoną minę.
- Idziesz z Traskiem?
- Tak.
- Tego się obawiałem. - Twarz zasnuł mu wyraz troski. - Domyślam się, że nie mam
głosu w tej sprawie.
- Nie - odparła łagodnie. - Nie masz.
Uśmiechnął się żałośnie.
- Zresztą to nie moja rzecz. Ale w każdym razie uważaj, dobrze?
- Nie martw się, Dylan. Wiem, co robię. - No, mniej więcej wiem, dodała w myśli.
- Mną się nie przejmuj - powiedział Dylan. - Od rana jestem w dołku, chociaż klienci
walą drzwiami i oknami.
- Z powodu wiadomości o Joannie?
Skinął głową.
- Nie mogę przestać o tym myśleć.
- Rozumiem cię.
- Jesteśmy jej przyjaciółmi, Alekso. Powinniśmy zauważyć, że stoi nad krawędzią
przepaści.
- Nie jesteśmy specjalistami od zdrowia psychicznego - zaoponowała Aleksa.
- Mimo wszystko...
- Może pokrzepi cię świadomość, że wszyscy mamy dzisiaj wyrzuty sumienia.
- Po fakcie łatwo jest zauważyć symptomy, które w odpowiednim czasie nie rzucały
się w oczy - rzekł Dylan. - Ona była ostatnio coraz bardziej niespokojna. A przecież już
kiedyś przeżyła depresję. Po śmierci Harry’ego Traska...
- Najważniejsze, że wydobrzeje.
- Dzięki tobie. A swoją drogą, co cię wczoraj podkusiło, żeby do niej jechać?
- Zwykły odruch.
213
Dylan spojrzał na nią z miną osoby wtajemniczonej.
- Myślę, że to było coś więcej niż odruch. Kiedy wreszcie uznasz wartość teorii
Webstera Bella o falach energii psychicznej i pozytywnych wirach energetycznych?
- Przyjmę ją bez zastrzeżeń w dniu, gdy mój sklep odwiedzą ufoludki w towarzystwie
yeti.
Dylan szerzej otworzył oczy.
- Nie mów, że ich nie zauważyłaś. Cała wycieczka przyjechała dzisiaj autokarem z
Tucson. Mieszkają w hotelu Avalon Resorts.
- Wracaj do pracy, Dylan. Tracisz klientów.
- Masz rację. Na razie. - Dylan wycofał się na dwór i sprężystym krokiem odszedł
cienistą alejką prowadzącą do Spheres.
Aleksa ustawiła na półce ostatniego gargulca i podniosła z podłogi puste pudło.
Ręce wciąż miała lodowato zimne. Jej niepokój nasilał się z minuty na minutę.
Pomyślała, że jak tak dalej pójdzie, dostanie wspólny pokój z Joanną w bez wątpienia drogiej
prywatnej klinice, którą wybrał Webster Bell.
Większą część dnia spędziła na zamartwianiu się Traskiem i jego planem włamania do
instytutu. A gdy na chwilę przestawała o tym myśleć, przypominały jej się Joanna i Liz.
Stanowczo za łatwo przyjęła spiskowe teorie Traska.
Odetchnęła z ulgą, gdy zadźwięczał dzwonek zwiastujący następnego klienta.
Sprzedawanie gargulców i imitacji mieczy odwracało jej uwagę od tego, co czekało ją
wieczorem.
214
Rozdział dwudziesty dziewiąty
A
leksa spojrzała przez przednią szybę dżipa. W snopie światła z reflektorów był
widoczny długi rząd pojazdów zaparkowanych na poboczu drogi, która za bramą instytutu
zaczynała opadać łagodnymi zakosami.
- Parkingi instytutu są już na pewno zajęte do ostatniego miejsca.
Trask przyhamował.
- Już rozumiem, dlaczego Pete Santana postanowił zorganizować specjalną linię
autobusową dla gości hotelu. Lepiej zaparkujmy tutaj, resztę drogi przejdziemy pieszo.
Zjechał na pobocze i zatrzymał samochód na końcu rzędu. Aleksa otworzyła drzwi.
Zawahała się, gdy ogarnęły ją ciemności. Wprawdzie księżyc był prawie w pełni, ale brak
latarni robił swoje. Odwróciła głowę, bo oślepił ją następny nadjeżdżający samochód.
- Potrzebujemy latarek - powiedziała, zarzucając na ramię pasek torby.
- Są w schowku przy kierownicy. - Trask wsunął głowę do samochodu. - Powinny być
dwie, te same, które mieliśmy w domu Liz Guthrie.
Aleksa potrzebowała dłuższej chwili, by pokonać zamknięcie schowka. W końcu
wyjęła latarki, a potem zatrzasnęła drzwi za Traskiem.
Obszedł samochód i przystanął.
- Czy mogłabyś to włożyć do torby? - spytał obojętnym tonem, gdy wysiadła.
Skierowała snop światła na jego wypchaną skórzaną teczkę.
- Dlaczego mam dźwigać takie ciężary?
- Niektórzy jeszcze nie pasują do wizerunku mężczyzny przyszłości i wciąż ściągają
spojrzenia ciekawskich, gdy niosą damską torebkę.
- To nie jest torebka.
- Oczywiście, że nie. Dlaczego, u diabła, miałbym mieć torebkę? - Wsunął jej do ręki
skórzaną teczkę. - To jest laptop.
215
Dopiero po chwili zrozumiała sens jego słów. Tymczasem Trask był już kilka kroków
przed nią i dziarsko maszerował do bramy instytutu.
Wcisnęła laptopa do swej przepełnionej torby i zaczęła gonić Traska.
- Po co ci on? - spytała zdyszana, gdy wreszcie się z nim zrównała.
- Wprawdzie nie jestem hakerem, ale jako biznesmen używam komputera na co dzień,
więc typowe programy znam dość dobrze.
- I co z tego?
- Wolę być przygotowany na wypadek, gdyby się okazało, że Bell i Radstone
magazynują informacje bezpośrednio na dysku, a nie w teczkach z wydrukami.
- Mógłbyś po prostu wziąć kilka dyskietek i skorzystać z komputerów Bella i
Radstone’a, zakładając, że do nich dotrzesz. Kopiowanie nie powinno stanowić problemu.
- W gabinecie nie będę miał czasu medytować, które pliki wyglądają obiecująco.
Używając laptopa, mogę szybko skopiować wszystko jak leci na twardy dysk.
- A jeśli ich komputery mają zabezpieczenie?
- Trudno, to byłby po prostu pech, tak samo jak wtedy, gdyby pliki z ważnymi danymi
były ukryte.
Aleksa poprawiła pasek torby na ramieniu.
- Widzę, że wszystko zawczasu przemyślałeś.
- Może nie uwierzysz, ale dyrektorom płacą właśnie za myślenie.
- Ho, ho. Zawsze chciałam mieć taką ciepłą posadkę. Ale psycholog powiedział mi
jeszcze w szkole średniej, że prawdopodobnie będę musiała ciężko harować na utrzymanie.
Kiedy zamierzasz dokonać włamania?
- Przeanalizowałem program imprez, który mi dałaś. Pójdę do budynku seminaryjnego
podczas przemówienia Bella i pokazu ogni sztucznych. Wtedy wszyscy będą gapić się w
niebo.
Zerknęła na niego. Twarz miał nieprzeniknioną; czuła jednak, że i on jest
podekscytowany.
- Tak naprawdę kazałeś mi schować tego laptopa, żeby nikt się nie zastanawiał, po co
ci komputer na targach metafizycznych.
- Owszem. Naturalnie zawsze mogę utrzymywać, że wykorzystuję go do
odpowiedniego kierowania falami energii, ale nie jestem pewien, czy ktoś by w to uwierzył.
216
Aleksa spojrzała na imponującą bramę z kutego żelaza, osadzoną na kamiennych
słupach, oraz rzęsiście oświetlone zabudowania instytutu w głębi. Noc była ciepła i pachnąca,
lecz mimo to całkiem nieoczekiwanie przeszył ją zimny dreszcz.
- Chyba nie - powiedziała.
P
rzed bramą instytutu kłębiły się tłumy turystów i miejscowych. W rozległym
ogrodzie, otaczającym nowoczesne budynki, ustawiono w kilku rzędach kramy. Ludzie
chodzili między nimi ślimaczym krokiem.
Dzieci miały przymocowane do nadgarstków kolorowe balony. W powietrzu unosił
się zapach aromatycznych świec, zmieszany z wonią hot dogów nadziewanych tofu i
sojowych burgerów. W innych okolicznościach Aleksie bez wątpienia szybko udzieliłaby się
świąteczna atmosfera.
Trask torował im drogę przez ciżbę kupujących i oglądających, a ona zerkała na
szyldy nad kramami. Na jednym umieszczono tabliczkę: „Moc w piramidzie”. Poniżej, na
ladzie, stały niezliczone kryształowe ostrosłupy.
Z kramem sąsiadował namiot pomalowany w wesołe paski. Tabliczka umieszczona
przed nim zapraszała przechodniów do wejścia i sprawdzenia swoich potencjalnych
możliwości telepatycznych i telekinetycznych.
Dalej znajdowały się stoiska z książkami odkrywającymi sekrety alchemii, Atlantydy,
Stonehenge i Roswell. „Naucz się czerpać energię z nieznanych źródeł i wykorzystaj ją w
prowadzeniu swoich spraw finansowych” - głosił napis.
W tłumie przechadzali się poprzebierani uliczni grajkowie. Aleksa zwróciła uwagę na
średniowiecznego błazna w spiczastej czapce i maseczce, który trzymał przy ustach flet. W
otaczającym gwarze muzyki nie było jednak słychać.
- Aż trudno mi uwierzyć, że zebrał się tu dzisiaj taki tłum - mruknął Trask. - Parę
tysięcy ludzi. Wiem, że te metafizyczne bajery mają dużą klientelę, ale żeby do tego stopnia?
Pogarda wyczuwalna w jego głosie nieco Aleksę uraziła. Bądź co bądź Avalon było
jej domem.
- Dla wielu osób metafizyka wcale nie jest pseudofilozoficznym bajerem. Ludzie
zajmują się tym od tysiącleci. A tutaj widzisz po prostu przejaw odwiecznego ludzkiego
pragnienia, by odnaleźć znaczenie we wszechświecie i zbadać nieznane aspekty umysłu.
- Ho, ho. Czyżbyś wyczytała to w broszurze instytutu?
217
- Skąd wiesz? - Przyjrzała się kobiecie ubranej w powiewną suknię, która zręcznie
stawiała karty do tarota. - Ale to prawda. Metafizyka zajmuje ludzi od niepamiętnych czasów.
Prawdopodobnie między innymi dzięki temu jesteśmy ludzcy.
- Pozostanę przy programach księgujących i laptopach.
Zerknęła na niego z ukosa.
- Dlaczego nie dopuszczasz do siebie myśli, że twoje programy komputerowe są po
prostu jeszcze jedną postacią metafizyki?
- Stroisz sobie ze mnie żarty, co?
- Może. - Uśmiechnęła się. - A może nie. Pomyśl o tym. Przecież używasz ich po to,
żeby mieć złudzenie, że nad czymś panujesz, prawda?
- To nie jest złudzenie, tylko metoda sprawowania władzy.
- Ha. Gdybyś miał rację, nie byłoby bankructw na świecie. Wszyscy dyrektorzy i
członkowie zarządów podejmowaliby właściwe decyzje we właściwym czasie. Nikogo nie
zaskakiwałyby fluktuacje na rynkach azjatyckich ani spadek dolara. Ten twój wymyślny
komputer, który w tej chwili noszę, nie jest niczym innym jak wyposażeniem pracowni
alchemika naszej generacji.
- Daj spokój, Alekso. Jesteś stanowczo za inteligentna, żeby wierzyć w te bzdury.
Rozejrzała się po tłumie.
- Nie trzeba w coś wierzyć, żeby mieć szacunek dla mocy, jaką to roztacza.
Przystanął i również omiótł wzrokiem ludzką ciżbę.
- Zgoda, tu mnie przekonujesz. Przyciągnąć tylu ludzi z pieniędzmi to jest prawdziwa
moc.
- Poza tym nie trzeba w coś wierzyć, żeby mieć szacunek dla bodźca, który wyzwala
wiarę w innych - dodała cicho Aleksa. - Rzecz w tym, Trask, że nie jesteśmy
wszechwiedzący.
Zerknął z niechęcią na budę jasnowidza.
- Masz rację. Ale nikt nie zdobędzie nowej wiedzy u wróża.
- Możliwe. - Uśmiechnęła się. - Z drugiej strony przepowiadanie przyszłości bywa
czasem dobrą rozrywką. Próbowałeś kiedyś tak się pobawić?
- Oszalałaś? Jeśli chcę poznać swoją przyszłość, kupuję „Wall Street Journal”.
- To ci dopiero rozrywka.
218
- Proponuję zmienić temat - odparł beznamiętnie. - Powiedz mi, co gdzie jest w
instytucie.
- Dobrze. - Popatrzyła na rzęsiście oświetlony, przeszklony kompleks. - W tym
największym budynku pośrodku odbywają się wszystkie kursy i seminaria. Jak ci mówiłam,
jest on podzielony na dwie części: dydaktyczną i administracyjną.
- Czy jeszcze coś się tam mieści?
- Dosyć dawno nie byłam w środku. - Próbowała sobie przypomnieć rozkład
pomieszczeń. - W holu jest biurko recepcjonistki oraz księgarnia z publikacjami instytutu i
innymi wydawnictwami metafizycznymi.
- A ten podłużny, niski budynek z lewej strony?
Aleksa zerknęła na stok wzgórza.
- To jest ośrodek dla osób, które przyjeżdżają tutaj na dłużej.
- Czyli, krótko mówiąc, hotel?
Skinęła głową.
- Owszem. W dodatku bardzo drogi.
- Czy nie wspominałaś mi, że Bell też mieszka na terenie instytutu?
- Tak. W tym szklanym domu stojącym powyżej hotelu.
- Widzę.
Aleksa usłyszała szelest za plecami. Instynktownie zerknęła przez ramię. Kątem oka
dostrzegła tego samego błazna, na którego już wcześniej zwróciła uwagę. Znikł za kramem,
zanim zdążyła mu się dokładniej przyjrzeć.
Trask spojrzał na nią uważnie.
- Czy coś się stało?
- Nie wiem. - Wzruszyła ramionami, żeby rozluźnić napięte mięśnie. - Miałeś kiedyś
wrażenie, że jesteś obserwowany?
- Owszem. Czy to znaczy, że masz takie wrażenie w tej chwili?
- Tak. To nawet śmieszne. Przecież otacza nas parę tysięcy ludzi, więc w każdej
chwili ktoś na nas patrzy.
- Jest różnica między patrzeniem na kogoś i obserwowaniem go - odparł cicho.
- Na pewno wyobraźnia płata mi figle.
Nie powiedział ani słowa.
- Trask?
219
- No, dobrze. Przyznaję, że i ja czuję się dość dziwnie.
- Facet z fletem?
- Ty też zwróciłaś na niego uwagę?
- Chodzi tu i tam. Ale to całkiem normalne u ulicznego grajka.
- Te metafizyczne bajery mnie nie biorą, ale w swój instynkt wierzę. - Ujął ją za rękę i
pociągnął ku innemu rzędowi kramów. - Zobaczmy, czy uda nam się zgubić go w tłumie.
Wcisnęli się głęboko między ludzi tłoczących się w przejściu. Aleksa zerknęła na
idącą obok niej parę. Oboje mieli plakietki z napisem „Tesla żyje”.
Grupka, w której się znaleźli, porwała ich w pozornie przypadkowym kierunku. Kilka
minut później Aleksa poczuła mocny uścisk ręki Traska na nadgarstku. Odciągnął ją na bok.
- I co teraz? - spytała.
- Chyba zostaliśmy sami, jeśli rzeczywiście za nami chodził. Ale na wszelki wypadek
dowiedzmy się, jakie mamy aury.
- Aury?
- Czemu nie? Sama mówiłaś, że wróżbiarstwo bywa dobrą rozrywką.
Nie puszczając ani na chwilę jej ręki, Trask zaprowadził ją do biało-żółtego namiotu.
Aleksa zerknęła na fantazyjny szyld i zdążyła na nim przeczytać:
CZYTANIE I ANALIZA AURY
Klapa namiotu zasunęła się za nimi, zanim Aleksa przeczytała mniejsze litery pod
spodem. Wnętrze namiotu było pogrążone w ciemności. W głębi żarzyła się samotna lampka.
- O, w końcu klienci - odezwał się kobiecy głos. - Najwyższy czas.
Zabrzęczały dzwoneczki. Postać otulona zwiewną szatą w przynajmniej stu odcieniach
zieleni uniosła się z zielonej poduchy obszytej frędzlami. Zielone jedwabne chusty, które
miała na głowie, zasłaniały rysy jej twarzy.
- Przyszliśmy na czytanie aury - powiedział nonszalancko Trask.
Na Aleksie zrobiło to duże wrażenie. Zachował się tak, jakby badano mu aurę
przynajmniej dwa razy w miesiącu.
- To znakomicie, bo strasznie się nudzę przez cały wieczór. - Znów zabrzęczały
dzwoneczki, kobieta wskazała im dwie duże poduchy z frędzlami. - Proszę usiąść.
Aleksa rozejrzała się i skorzystała z zaproszenia.
220
- Mały ruch? - spytała.
- Bardzo. - Specjalistka od czytania aury wyćwiczonym ruchem zajęła miejsce na
swojej poduszce. - Ale to normalne w mojej branży.
- Mnie to dziwi - stwierdziła Aleksa. - Sądziłabym, że czytanie aury powinno należeć
do głównych atrakcji targów metafizycznych.
Zakwefiona głowa skłoniła się na znak zgodności opinii.
- Niektórzy z moich kolegów mają dziś wieczorem spore powodzenie.
- Na zewnątrz przewalają się tłumy - powiedziała Aleksa. - Jak to możliwe, że u pani
tak pusto?
Trask zmarszczył czoło, jakby dopiero w tej chwili zdziwiło go, że nie musieli czekać
w kolejce.
- Nie wszyscy chcą znać wyniki rzetelnego czytania aury - odpowiedziała specjalistka.
- Ale mnie to nawet odpowiada. Nie jestem w stanie obsłużyć wielu klientów podczas
jednego wieczoru. Teraz, jeśli nie macie nic przeciwko temu, pozbędziemy się nadmiaru
światła.
- Po co? - spytał Trask, gdy kobieta sięgnęła do wyłącznika lampki.
- Łatwiej jest czytać aurę w ciemności - wyjaśniła rzeczowo. - Przynajmniej mnie.
Naturalnie wyczuwam ją w każdym oświetleniu, ale do dobrego jej odczytania muszę mieć
mrok.
- Jasne - powiedział Trask. - Wiadoma sprawa. - Zerknął na zakrytą klapę namiotu.
Aleksa spojrzała w tę samą stronę. Drgnęła, gdy dostrzegła na płótnie wielką sylwetkę
mężczyzny. Przypomniało jej się spotkanie z napastnikiem w domu Liz Guthrie.
Cień się poruszył. Wkrótce zastąpił go inny, znacznie mniejszy. Dziecko. Aleksa
wolno odetchnęła z ulgą. To latarnie przy ścieżce rzucały na płótno namiotu cienie
wszystkich ludzi, którzy przechodzili dostatecznie blisko.
Odwróciła się z powrotem ku badaczce aury. Przez płótno przenikało z zewnątrz
dostatecznie dużo światła, żeby zarys postaci kobiety był widoczny.
- Hmm - powiedziała w końcu badaczka.
- Rozumiem, że nasze aury są nieciekawe - powiedział Trask. Nie wydawał się
nadmiernie tym przejęty.
Aleksa wyczuła, że całą jego uwagę pochłania gra cieni na ścianie namiotu.
Zastanawiała się, czy Trask nie wypatruje sylwetki człowieka w kostiumie błazna.
221
- Przeciwnie - powiedziała kobieta. - Oboje macie wyjątkowo interesujące aury. -
Widać było, że zwróciła głowę ku Aleksie. - Pani aura jest jasna. Jej kolory rysują się bardzo
wyraźnie, wyczuwam duży ładunek energii.
- Rozumiem, że to dobrze?
- Tak. - Kobieta odwróciła się do Traska. - W pańskiej aurze widzę taką kumulację
mocy, która dla wielu ludzi mogłaby być niebezpieczna. Wymaga to doskonałego panowania
nad sobą, na szczęście pan spełnia ten wymóg.
- Panowanie jest moim żywiołem - odrzekł lekko.
- Kolory są ciemne - ciągnęła kobieta - ale wyraźne i czyste.
- To skutek czystego życia - powiedział machinalnie Trask, wciąż wpatrzony w płótno
namiotu.
Kobieta odchrząknęła.
- Powinnam wspomnieć, że w obu aurach widzę cechy świadczące o napięciu.
- Nie rozumiem dlaczego - rzekł Trask. - Przecież tylko spokojnie tu siedzimy i
słuchamy tego, co pan mówi.
Zirytowana jego kpiącymi wtrętami Aleksa dźgnęła go łokciem.
- Niech pani nie zwraca na niego uwagi - powiedziała do badaczki aury. - Jest głodny.
Obiecałam mu, że po wyjściu od pani pójdziemy coś zjeść.
- Rozumiem. Niech go pani idzie nakarmić.
Trask odwrócił się do nich z kosą miną.
- Czy czytanie już się skończyło?
Kobieta nieznacznie się poruszyła. Zabrzęczały dzwoneczki.
- Mogłabym jeszcze powiedzieć coś o wspaniałym dopasowaniu waszych aur.
Prawdziwa synteza jin i Jang. Razem macie prawie pełne spektrum.
- Czy to coś takiego jak pełny los na loterii? - spytał Trask.
- W metafizycznym sensie - odpowiedziała kobieta. - Mogłabym również opowiedzieć
wam, jak jasne, jaskrawe kolory w pani aurze uzupełniają ciemne kolory pańskiej aury i w
jaki sposób harmonizują wasze prądy Tesli. Ale jestem pewna, że oboje już to wiecie.
Aleksa wlepiła w nią zdumiony wzrok,
- Skąd mielibyśmy coś o tym wiedzieć?
Nastąpiła krótka pauza, pełna napięcia. Zarys głowy kobiety znów się poruszył. Widać
było, że przenosi spojrzenie z Aleksy na Traska i z powrotem.
222
- Przepraszam. Założyłam, że łączy was... hm, związek natury osobistej.
- Związek natury osobistej? - spytał złowieszczym tonem Trask. - Co pani przez to
rozumie?
- Uspokój się - mruknęła Aleksa.
Zlekceważył jej ostrzeżenie. Wciąż patrzył na nieszczęsną badaczkę aury.
- Czy pani z kimś o nas rozmawiała?
- Skądże! - Kobieta wydawała się oburzona. - Jestem profesjonalistką. Muszę
przestrzegać zawodowych standardów.
- Czy pani jest związana z instytutem? - spytał bardzo napastliwie Trask.
- Nie - odparła szybko. - Jestem niezależną specjalistką. Wynajęłam tu miejsce na
okres targów.
- Wobec tego o co chodzi w tym całym gadaniu o osobistym związku?
- Po prostu przeczytałam to, co widzę.
Aleksa jęknęła.
- Trask, naprawdę nie wydaje mi się, żebyś podążał we właściwym kierunku.
- Guzik prawda - odparł. - Chcę dokładnie usłyszeć, co ona o nas wie i od kogo.
- Nie ma sprawy. - Kobieta zapaliła lampkę. - Spróbuję to wyjaśnić bez wdawania się
w techniczne szczegóły. To, że dwie aury w pewien sposób rezonują, tak jak u pana i pani,
zwykle wskazuje na więź między tymi ludźmi.
- Więź - powtórzył Trask absolutnie beznamiętnie.
- Tak - potwierdziła kobieta. - Więź.
Aleksa pomyślała o partnerstwie, jakie w pocie czoła wypracowali.
- Można by powiedzieć, jak sądzę, że jest to więź oparta na wspólnocie przeżyć -
odezwała się.
Trask spojrzał na nią dziwnie.
- Czy tak to nazywasz?
- Z braku lepszego sformułowania - odrzekła zakłopotana.
Badaczka aury zawahała się.
- Bardzo przepraszam, że niepotrzebnie się w coś wtrąciłam. Byłam przekonana, że
już się zaręczyliście albo przynajmniej jesteście ze sobą.
Trask spoglądał na nią w sfinksowym milczeniu.
- Uff. - Aleksa poczuła, że robi jej się gorąco.
223
- Wiedziałem, że to wszystko duby smalone - stwierdził ponuro Trask.
- Czyżby sugerował pan, że popełniłam błąd w odczytaniu? - Kobieta wyraźnie
poczuła się zagrożona. - To nie moja wina, że macie rezonujące aury.
- Nie, nie pani wina - przyznała ostrożnie Aleksa.
- Z waszej reakcji wnioskuję, że staracie się utrzymać ten związek w sekrecie -
wyrzuciła z siebie kobieta.
- Rzecz w tym... - zaczęła Aleksa.
- Moim zdaniem, ludzie, którzy potajemnie ze sobą romansują, nie powinni wchodzić
do namiotu Bogu ducha winnej badaczki aury, żeby potem oburzać się tym, co wyczytała.
- Naprawdę nic się nie stało. - Aleksa energicznie wstała. - Nikt pani niczego nie
zarzuca.
- Mam nadzieję. Jak powiedziałam, jestem profesjonalistką i przestrzegam pewnych
zawodowych standardów.
Aleksa trąciła Traska, który wciąż siedział nieruchomo.
- Chodźmy już. Mamy jeszcze dużo do zrobienia.
- Chwileczkę. - Kobieta wyciągnęła rękę. - Należy się pięćdziesiąt dolarów.
- Pięćdziesiąt dolców? - Trask wreszcie otrząsnął się z osłupienia. Zerwał się z
poduchy. - Za jarmarczny seans wróżbiarski? Nie ma mowy.
- Nie przepowiadałam wam przyszłości, tylko czytałam aury. - Kobieta również wstała
z poduszki. - Poza tym nie należy nazywać poważnej specjalizacji jarmarcznym seansem.
Bardzo nie podoba mi się sugestia, że jestem naciągaczką.
- To są targi metafizyczne. - Trask zatoczył ramieniem szeroki łuk. - Tutaj są sami
naciągacze.
- Ma pan prawo do swojego zdania. - Kobiecie aż trzęsły się jedwabne zasłony, tak
była oburzona, choć zachowała lodowatą uprzejmość. - Ale ja mam prawo do swoich
pięćdziesięciu dolarów. Cena czytania aury jest wyraźnie podana na zewnątrz. Jeśli nie chcieli
państwo płacić, trzeba było do mnie nie wchodzić.
- Zapłać jej - syknęła Aleksa przez zęby.
Trask się zaparł.
- Nie ma mowy. Nie wyrzucę pięćdziesięciu dolców dlatego, że ktoś pokazuje
trzeciorzędne przedstawienie.
- Sam chciałeś - przypomniała mu.
224
- Nie pozwolę, żeby ta... ta szarlatanka wykorzystywała sytuację...
- Dobrze już, dobrze, przestań robić scenę. - Aleksa zaczęła mocować się z zamkiem
swojej torby. - Zapłacimy po połowie.
- Nie chodzi mi o pieniądze, tylko o zasadę - oświadczył Trask.
- Jasne. - Aleksa wyjęła z portfela dwadzieścia pięć dolarów. - Skąpi ludzie zawsze tak
mówią.
- Nie jestem skąpy, do cholery! - Trask wyciągnął portfel. - Zapłacę za to czytanie
aury.
- Wystarczy, że zapłacisz swoją działkę. - Aleksa podała kobiecie dwadzieścia pięć
dolarów. - Nawet nie śniłoby mi się zmuszać cię do zapłacenia mojej połowy. Przecież
jesteśmy wspólnikami.
- Powiedziałem, że zapłacę. - Trask wyrwał kobiecie dwa banknoty i wcisnął je z
powrotem w dłoń Aleksie. Potem dał badaczce aury pięćdziesiąt dolarów. - Dobra.
Zadowolona?
- Tak - powiedziała Aleksa.
- Tak - powtórzyła kobieta.
- Fantastycznie. Wobec tego ruszmy się stąd. - Schował portfel do kieszeni, ujął
Aleksę za ramię i pociągnął ją do wyjścia. - Teraz już wiemy, dlaczego przed tym namiotem
nie było kolejki. Jaki człowiek przy zdrowych zmysłach zapłaciłby pięćdziesiąt dolców za
czytanie aury?
- My zapłaciliśmy - powiedziała Aleksa. Badaczka aury schowała banknoty pod
zielone zawoje.
- Usługa była warta swojej ceny.
Trask nie zadał sobie trudu, by odpowiedzieć. Szarpnął za klapę namiotu i
wyprowadził Aleksę na zewnątrz.
Znalazłszy się z powrotem na ogrodowej ścieżce, szybko wtopili się w tłum. Aleksa
rozejrzała się. Człowieka w kostiumie błazna nie zobaczyła. Nieco się odprężyła i spojrzała
na swego towarzysza. Twarz miał posępną.
- Dość niezręcznie to wyszło - powiedziała. - Ale mam wrażenie, że zareagowałeś z
pewną przesadą.
- Pięćdziesiąt dolców dla jakiejś pseudowróżki, która mówi nam, że mamy romans.
Daj spokój!
225
- To nie była wróżka. - Aleksa postanowiła zachować cierpliwość. - I nie mówiła, że
mamy romans. Powiedziała tylko, że doszła do takiego wniosku, bo nasze aury rezonują w
pewien określony sposób.
Trask przesłał jej wymowne spojrzenie. Głęboko odetchnęła.
- Myślę, że wyczerpaliśmy temat. Wracajmy do ważniejszych spraw. - Omiotła
wzrokiem przechodniów. - Nigdzie nie widzę naszego przyjaciela błazna.
To wreszcie otrzeźwiło Traska. Zerknął ukradkiem przez ramię.
- Ja też nie.
- Prawdopodobnie podnieśliśmy fałszywy alarm.
- Ten fałszywy alarm kosztował mnie pięćdziesiąt dolców - burknął Trask. -
Rezonujące aury. Co za kit.
Aleksa spiorunowała go spojrzeniem.
- No, już dobrze, dobrze.
- Wkrótce rozpoczynają się główne punkty programu. - Aleksa zerknęła na zegarek. -
Najpierw przemówienie Webstera, a potem pokaz sztucznych ogni.
- Chodźmy w stronę budynku seminaryjnego.
Aleksa z poczuciem ulgi ruszyła za Traskiem. Postanowiła mu nie wspominać o
swoim wrażeniu, że najprawdopodobniej w metafizycznym języku „silnie rezonujące aury”
oznaczają po prostu zakochanych. I bez tego trudno jej było pogodzić się z konsekwencjami
słów badaczki aury.
226
Rozdział trzydziesty
T
rask słusznie przewidział skutki, jakie wywrą przemówienie Bella i magia
sztucznych ogni. Budynek seminaryjny szybko opustoszał. Nawet recepcjonistka opuściła
swoje stanowisko i wyszła na zewnątrz.
Stał w zacienionym punkcie holu przy wylocie korytarza i z ponurą satysfakcją
myślał, że przynajmniej ta część wieczoru przebiega zgodnie z planem. Teraz musiał się
skoncentrować na czekającym go zadaniu. Przyczynę, dla której bełkot tej badaczki aury tak
nim wstrząsnął, mógł odkryć później.
Odwrócił się i spojrzał w głąb korytarza. Panował tam mrok. Oświetlony był tylko hol
przy samym wejściu.
Łatwo było niepostrzeżenie wślizgnąć się do budynku. Po prostu wmieszał się w tłum
pod księgarnią. Potem wszyscy wyszli posłuchać i zobaczyć Bella, a Trask ukrył się w
męskiej toalecie i odczekał kilka minut. Gdy z niej wyszedł, miał już cały budynek dla siebie.
Ale nie na długo, pomyślał. Trzeba się spieszyć.
Poprawił na ramieniu pasek teczki z laptopem i ruszył ciemnym korytarzem. Po obu
stronach ciągnęły się bliźniacze rzędy oszklonych drzwi biur i sal wykładowych. Jeśli nic się
nie zmieniło od czasu, gdy Aleksa bywała w instytucie, do gabinetu Radstone’a szło się
prosto i skręcało w lewo.
Postanowił najpierw przejrzeć dokumenty Radstone’a, bo, według wszystkich danych,
to on kierował przepływem instytutowych pieniędzy. A pieniądze stanowiły sedno tej sprawy.
Były jedynym motywem, który wyjaśniał śmierć zarówno Harry’ego Traska, jak i Guthriego.
Doszedł do skrzyżowania dwóch korytarzy i skręcił zgodnie z otrzymanymi
wskazówkami.
Nagle usłyszał skrzypienie. W ciszy budynku zabrzmiało nienaturalnie głośno.
Natychmiast zinterpretował ten odgłos. Ktoś szedł poprzecznym korytarzem w sportowym
obuwiu.
227
A więc hipoteza, że zostanie sam, nie potwierdziła się.
Przystanął i spojrzał na najbliższe drzwi. Na matowym szkle znajdowała się tabliczka
z napisem. W mroku nie mógł jej odczytać, musiał jednak natychmiast zniknąć z pola
widzenia. Człowiek skrzypiący podeszwami mógł za chwilę skręcić w jego korytarz.
Dwoma kocimi susami doskoczył do drzwi i chwycił za klamkę. Stawiła opór.
Zaklął w myśli i spróbował otworzyć następne drzwi, również bez powodzenia. Zaczął
się zastanawiać nad racjonalnym uzasadnieniem swojej obecności w tym miejscu. Na
szczęście trzecie drzwi, które nie miały szyby, otworzyły się bez kłopotu.
Wślizgując się za nie, zauważył lśniącą umywalkę, a potem został w absolutnej
ciemności. Wyglądało na to, że tym razem, dla odmiany, toaleta, do której trafił, jest damska.
Przemknęło mu przez myśl, że tego wieczoru spędza w toaletach mnóstwo czasu. Miał
nadzieję, że nie jest to zły znak.
Skrzypienie obuwia dochodziło już z korytarza, w którym przed chwilą się znajdował.
Zabrakło naprawdę niewiele, najwyżej pięciu sekund, i tamten człowiek mógłby go spostrzec.
Ciekawe, kto to był. Prawdopodobnie któryś z pracowników instytutu. Może miał
biuro w tym korytarzu? Ale jeśli tak, to dlaczego nie zapalił światła?
Trask poczekał, aż skrzypienie się oddali. Potem policzył do dziesięciu i ostrożnie
otworzył drzwi. Spojrzał w głąb korytarza.
Przy jego końcu zamajaczył zarys postaci. Wkrótce znikł za drzwiami.
Trask odtworzył w myślach mapę korytarza. Na końcu znajdował się gabinet
Radstone’a. A więc pierwszy twórczy wniosek tego wieczoru: to Foster Radstone osobiście
szedł korytarzem w skrzypiących butach.
Po ciemku.
Oznaczało to, że nie ma mowy o przeszukaniu jego gabinetu. Pozostawał gabinet
Bella. Należało w tym celu zawrócić do skrzyżowania korytarzy i skręcić w lewo.
- Dostałem twoją wiadomość. Czego chcesz, do diabła?!
Stłumiony, gniewny głos dochodził z końca korytarza. To był Foster Radstone. Trask
przystanął.
- Oszalałeś? Wynoś się z mojego gabinetu.
Trask spojrzał w mrok.
- Kompletnie ci odpieprzyło! - Głos Radstone’a niósł się coraz głośniej po całym
korytarzu. - Nie możesz mi grozić. Wynoś się, ty sukinsynu!
228
Drugi twórczy wniosek tego wieczoru: w gabinecie Fostera był jeszcze ktoś.
To wydawało się zbyt interesujące, by przejść nad tym do porządku dziennego.
Trask zaczął ukradkiem podchodzić do gabinetu Radstone’a. Spojrzał w miejsce,
gdzie drzwi powinny stykać się z podłogą. Nie było nawet cienkiej smugi światła. Ale szyba
w drzwiach była podświetlona, prawdopodobnie przez księżyc oraz latarnie stojące przed
instytutem.
Dlaczego tego wieczoru Radstone wolał chować się w ciemności?
Stanąwszy pod drzwiami, Trask zauważył dwa cienie rysujące się na matowej szybie.
Głowa jednego z nich wyglądała dość dziwnie. Z czaszki sterczały spiczaste wypustki.
Błazen.
Na oczach Traska błazen wyprostował przed sobą ramię. W dłoni trzymał nieduży
opływowy przedmiot.
- Nie! Nie! - Głos Radstone’a przeszedł w krzyk. - Poczekaj! Ile chcesz?! Wymień
cenę!
Błazen mruknął coś niezrozumiałego.
Trask postanowił nie tracić czasu na sprawdzanie, czy klamka ustąpi. Gdyby była
zablokowana, straciłby element zaskoczenia.
Zerwał z ramienia torbę i cisnął laptopem w szybę.
Ktoś krzyknął. Radstone.
Na zewnątrz strzeliły w niebo pierwsze race. Suche odgłosy eksplozji zmieszały się z
brzękiem tłuczonego szklą.
Jedna z eksplozji nastąpiła szczególnie blisko. Postać w spiczastej czapce rzuciła się
do okna. Radstone bezwładnie osunął się na podłogę.
Przez rozbitą szybę Trask włożył rękę do gabinetu, otworzył drzwi i wtargnął do
środka.
Błazen miał już jedną nogę na parapecie.
Trask skoczył za nim, ale potknął się o ramię Radstone’a. Zanim odzyskał równowagę
i dopadł okna, błazen niezgrabnie przetoczył się przez gzyms.
Trask w ostatniej chwili chwycił to, co jeszcze mógł złapać. Zacisnął dłoń na rękawie.
Błazen na oślep zamachnął się pięścią. Z oczu, widocznych w otworach jego maski, biły
wściekłość i przerażenie.
229
Trask zdążył odwrócić głowę, lecz dostał w szczękę. Mocniej zacisnął dłoń na rękawie
i pociągnął tamtego ku sobie.
Błazen szarpał się na wszystkie strony. Wreszcie rozległ się trzask rękawa. Trask
chciał chwycić mocniej i jego dłoń zacisnęła się na bransolecie.
Bransoleta pękła, a błazen uwolnił się i puścił biegiem przed siebie.
Trask przełożył nogę przez parapet, starając się nie spuszczać błazna z oczu.
Powstrzymał go jednak jęk człowieka leżącego na podłodze. Niechętnie cofnął się do pokoju.
Coś twardego zachrzęściło mu pod butem. Zlekceważył to. Podszedł do wyłącznika i
zapalił światło.
Foster Radstone leżał rozciągnięty na dywanie. Twarz miał nienaturalnie poszarzałą.
Chciwie chwytał ustami powietrze. W przód turkusowej koszulki polo wsiąkała krew.
Trask podszedł do biurka i podniósł słuchawkę telefonu. Zważywszy na tłumy w
instytucie, powinien być w pobliżu jakiś ambulans.
Nasłuchując coraz cięższego oddechu Radstone’a, zwięźle podał operatorowi numeru
alarmowego szczegóły zdarzenia.
- Ambulans stoi przed bramą instytutu. Zaraz będzie na miejscu - powiedział operator.
- Tylko szybko. - Trask odłożył słuchawkę i kucnął przy Fosterze. Nie było śladu,
żeby kula przeszyła ciało na wylot.
- Pomoc jest w drodze - powiedział. Ściągnął dżinsową koszulę, złożył ją kilka razy i
przycisnął do rany w piersi Radstone’a. - Kto do pana strzelił?
Foster zacharczał. Oczy mu się zamknęły. Twarz bielała z każdą chwilą.
Trask uświadomił sobie, że tego wieczoru nie ma co liczyć na zdobycie jakichkolwiek
odpowiedzi.
- Spokojnie - powiedział cicho. - Zaraz będzie ambulans.
Popatrzył w stronę okna i zobaczył turkusowe koraliki rozsypane na podłodze.
Bransoleta Dimensions. Przypomniał sobie, jak pękała mu w dłoni, gdy usiłował przytrzymać
błazna.
Wspaniale. W ten sposób Strood będzie mógł ograniczyć liczbę podejrzanych do
personelu instytutu, większości kursantów i seminarzystów oraz połowy mieszkańców
Avalon.
- Straż... - wycharczał Foster. - Straż...
Trask usłyszał kroki w korytarzu.
230
- Trochę za późno na wzywanie ochrony.
Foster z wysiłkiem poruszył głową.
- Strażnik.
Trask znieruchomiał. Potem pochylił się niżej nad rannym.
- Niech pan mi o nim opowie, Radstone. Kto jest tym strażnikiem?
Foster otworzył usta, ale tym razem nie dobyło się z nich żadne słowo. Już się nie
poruszał, chociaż wciąż oddychał. Trask przez cały czas przyciskał mu do rany swoją koszulę
i nasłuchiwał zbliżających się kroków.
- Tutaj, w gabinecie! - zawołał.
Dwaj sanitariusze wpadli do środka. Za nimi przybiegło również dwóch
zaniepokojonych ludzi ubranych w biało-niebieskie uniformy pracowników instytutu.
Pierwszy sanitariusz spojrzał od progu na Radstone’a, a potem na Traska.
- Co się stało?
- Postrzał - odrzekł Trask.
Sanitariusz zerknął na zakrwawioną koszulkę Radstone’a.
- Dobra, już widzę. Teraz z drogi, kolej na nas.
Trask wstał i odsunął się na bok.
Jeden z ochroniarzy instytutu spojrzał na niego nieufnie.
- Co tu się dzieje?
- Byłem przed drzwiami Radstone'a, gdy usłyszałem kłótnię i strzał. - W krótkich
zdaniach opowiedział resztę historii, nie wdając się w szczegóły. To nie ci ludzie mieli zająć
się tą sprawą. Prawdziwymi glinami w Avalon byli tylko Strood i jego nieliczni podwładni.
Gdy skończył opowiadać, ochroniarze wymienili skonsternowane spojrzenia.
Najwidoczniej sytuacja ich przerosła.
- Lepiej zawiadomię policję - powiedział pierwszy. - Tom, znajdź Bella i powiedz mu,
co się stało.
- Jasne.
Znikli na korytarzu.
Trask stwierdził, że obaj sanitariusze wciąż mają ręce pełne roboty. Cofnął się jeszcze
o krok i podniósł z podłogi swojego laptopa. Był ciekaw, czy komputer przetrwał upadek.
Zabłądził wzrokiem na biurko Radstone’a. Było zasłane teczkami. Gdy rozejrzał się
po pokoju, stwierdził, że jedna z szuflad szarej szafy na dokumenty jest otwarta.
231
Przeczytał tytuły na kilku teczkach, które leżały na biurku. Wszystkie zawierały
nazwę Dimensions Trust.
Starając się nie zwrócić uwagi sanitariuszy, podszedł do otwartej szuflady i zajrzał do
środka. Leżało tam jeszcze kilka teczek. Na jednej z nich zauważył nagłówek: Chambers,
Aleksa, priorytet.
Znowu usłyszał kroki na korytarzu. Rozległy się nawoływania. Miał kilka sekund na
podjęcie decyzji.
Sanitariusze byli odwróceni do niego plecami. Szybko wyjął z szuflady teczkę Aleksy
i wsunął ją do torby z laptopem.
Nie po to tutaj przyszedł, ale w biznesie czasem trzeba się zadowolić tym, co się
dostaje.
232
Rozdział trzydziesty pierwszy
T
eż odniosłeś wrażenie, że szeryf Strood był nieco wkurzony? - Aleksa zapadła się
głębiej w miękki fotel. Przyglądała się Traskowi. Stał przy biurku, obrócony plecami do niej,
w drugim końcu swojego hotelowego apartamentu. - Czyżby wyprowadziło go z równowagi
to, że uratowałeś Radstone’owi życie.
- Nie wiadomo, czy uratowałem. W szpitalu mówią, że jego stan jest krytyczny. Nie są
pewni, czy przeżyje.
- Gdybyś nie zjawił się w porę, nie miałby żadnej szansy. - Aleksa zadrżała. - Kiedy
pomyślę o tym, że sam mogłeś zostać postrzelony...
- Kiedy rzuciłem laptopem w szybę, ten facet wpadł w panikę. Myślał już tylko o tym,
żeby uciec - powiedział zdenerwowanym głosem Trask.
- Wciąż nie rozumiem, dlaczego Strood był na ciebie taki zły.
- Bo wie, że w końcu będzie musiał rozpocząć uczciwe dochodzenie. - Spojrzał na
Aleksę przez ramię. - Zamówię kanapki do pokoju. Chcesz coś jeszcze?
- Herbaty - odrzekła natychmiast. - Dużo herbaty. Na jedzeniu mi nie zależy. Nie
przełknęłabym ani kęsa.
- Ja tam jestem głodny. - Podniósł słuchawkę.
Aleksa rozejrzała się po apartamencie. Wnętrze było bogate i stylowe, wyrafinowane,
śmiało określone i bezwstydnie ekscentryczne. Krótko mówiąc, doskonały przykład
ożywionego art déco. Znakomicie pasowałby tutaj jej szezlong. Gdyby nie była zszokowana
wydarzeniami w instytucie, apartament niewątpliwie wywarłby na niej olbrzymie wrażenie.
Mimo wszystko opłaca się być właścicielem hotelowego imperium.
Trask odłożył słuchawkę i popatrzył na nią z niepokojem.
- Co się stało?
- Nic. Myślałam właśnie, że to jest niesamowity pokój.
Rozejrzał się z bardzo zagadkową miną.
233
- Marzenie w stanie czystym.
Zdobyła się na zmęczony uśmiech.
- Mnie się podoba. Ale w odróżnieniu od ciebie nie jestem uprzedzona do marzeń.
- Wiem, że nie. - Ostrożnie dotknął szczęki.
Aleksa zmarszczyła czoło.
- Czy na pewno nic ci nie jest?
- Na pewno. Ten facet zawadził o mnie, kiedy uciekał przez okno.
- Może powinieneś przyłożyć sobie kompres?
- Nie warto, nie jest aż tak źle. - Trask opuścił rękę. - A właśnie! Mam dla ciebie małą
pamiątkę.
Podszedł do torby z laptopem, rozpiął suwak i wyjął z niej kartonową teczkę.
- Co to jest? - spytała.
- Nie miałem okazji przejrzeć, ale wygląda na dossier. - Trask podał jej zdobycz. - Na
twój temat.
- Mój co...? - Otworzyła teczkę. Wstrząsnął nią widok jej imienia i nazwiska w
starannie wydrukowanym nagłówku na pierwszej stronie:
Chambers, Aleksa
Potencjał: Kandydatka Poziomu Pierwszego do Kręgu Oświecenia
Szybko przeglądała notatki Fostera na swój temat. Z każdym zdaniem była bardziej
oburzona.
Uwaga: Kandydatką zajmę się osobiście.
Analiza finansowa: Obiekt jest jedyną spadkobierczynią dużego majątku po babce.
Ponadto jest najprawdopodobniej pierwszą spadkobierczynią majątku Lloyda i Vivien
Kenyonów... Niezamężna, bezdzietna...
Aleksa podniosła głowę i stwierdziła, że Trask w skupieniu jej się przygląda.
- To zdumiewające. On doskonale zna moją sytuację finansową.
- Mnie to nie dziwi.
Spiorunowała go wzrokiem i znowu zajęła się zawartością teczki.
234
- Ten łobuz twierdzi, że jestem idealnym obiektem. Śmie nazywać mnie obiektem! On
ma tupet.
- Obiektem czego?
Przejrzała następną stronę.
- Najwidoczniej obiektem zainteresowania instytutu, czyli potencjalnym ofiarodawcą
dużej sumy na rzecz Dimensions Trust. - Znów podniosła głowę, coraz bliższa furii. - On
napisał, że się mną zajmie, rozumiesz?
- Zobacz, co tam jest dalej.
Aleksa przeczytała na głos następny fragment:
- „Udostępniliśmy obiektowi dzierżawę lokalu przy Avalon Plaza, co powinno
związać obiekt z działalnością instytutu i zatrzymać w sferze jego wpływów...”
Zazgrzytała zębami.
- Ach, więc to dlatego udało mi się wynająć ten lokal na sklep. No, niech Lloyd się o
tym dowie.
- Jest coś jeszcze?
Zacisnęła palce na następnej kartce.
- Kolejna notatka. Z okresu, w którym już nie spotykałam się z Radstone’em. „Obiekt
ma najwyraźniej zahamowania seksualne. Przejawia silny opór wobec wejścia w fizyczny
związek z mężczyzną. Moim zdaniem, nie jest zainteresowany również kobietami. Będę
zachęcał obiekt do udziału w Seminarium Oświecenia Seksualnego”.
Znowu urwała. Policzki jej płonęły.
- Też coś. On mnie po prostu nie podnieca, a pisze o zahamowaniach seksualnych.
- Guzik wie - mruknął Trask.
Nie pochwyciła jego spojrzenia. Wystarczyło jej, że usłyszała nieukrywaną
satysfakcję w głosie Traska. Widok zmysłowych błysków w jego oczach byłby zanadto
rozstrajający. Na wszelki wypadek skupiła się na następnej notatce.
- „...odmówił udziału w Seminarium Oświecenia Seksualnego. Trwają starania o
podtrzymanie zaangażowania obiektu w działalność instytutu... Obiekt wszedł w skład
komitetu przygotowującego festiwal. Jestem pewien, że w końcu ulegnie perswazji i
przyłączy się do Kręgu Oświecenia...”
Aleksa przewróciła przedostatnią stronę notatek Fostera i ostatnią przeczytała w
milczeniu.
235
- Hm - mruknęła w końcu.
- Co to znaczyło? - zainteresował się Trask.
- Ostatni zapis ten podły krętacz zrobił dzień po naszej kolacji w klubie. Chyba się
zaniepokoił.
- Czym?
Odchrząknęła.
- Tobą.
- Pokaż. - Trask wziął od niej teczkę i zaczął czytać ostatni akapit na głos. -
„Koniecznie należy zneutralizować seksualny wpływ Traska na obiekt. Nie rozumiem,
dlaczego obiekt mu ulega, ale cel Traska jest oczywisty. Zamierza posłużyć się obiektem
przeciwko Kenyonowi. Najprawdopodobniej chce zaszkodzić finansom Kenyona. Przejęcie
władzy nad majątkiem spadkowym obiektu stanowiłoby środek do tego celu, Kenyon
bowiem często łączy w inwestycjach odsetki od tego kapitału z własnymi pieniędzmi. Utrata
dostępu do majątku spadkowego obiektu powinna zmniejszyć jego możliwości manewru o
połowę...”
Trask raptownie przerwał czytanie. Zamknął teczkę i przeszedłszy kilka kroków, z
trzaskiem cisnął ją na biurko.
- A to sukinsyn! - powiedział cicho.
Aleksa splotła dłonie.
- Wygląda na to, że już wiemy, jaką rolę odgrywa w tym wszystkim Foster. Jego
interesują wyłącznie pieniądze.
Zapadło krótkie napięte milczenie. Trask z opóźnieniem uświadomił sobie, że zawsze
był dumny ze swojej umiejętności skupiania się na kwestiach finansowych.
- Chcę powiedzieć - dodała szybko Aleksa - że chodziło mu tylko o to, żeby położyć
łapę na moim spadku.
- Mówiłem ci.
- Ty jesteś uprzedzony. Uważasz, że wszyscy ludzie z branży metafizycznej są
oszustami i naciągaczami. Tak czy owak, nawet jeśli przyjmiemy, że Foster jest draniem, nie
wyjaśnia to, dlaczego ktoś próbował go dzisiaj zabić. Strood będzie musiał ciężko się
napracować, żeby to odkryć.
Trask skrzyżował ramiona i przysiadł na blacie biurka. Spojrzał na Aleksę zasępiony.
- To wcale nie takie trudne, jeśli Foster był wierny swemu powołaniu oszusta.
236
- Jak to?
- Mogę się z tobą założyć, że doił Dimensions Trust na dużą skalę.
Zamyśliła się nad tą możliwością.
- Myślisz, że oszukiwał Webstera Bella i cały instytut?
- Ktoś, prawdopodobnie człowiek, który strzelił, rozsypał dziś na biurku Radstone’a
teczki dotyczące Dimensions Trust. Musiał to zrobić, czekając na nadejście Fostera.
- Chciał, by znaleziono te teczki razem z ciałem?
- Tak mi się zdaje. - Trask przeszedł na drugi koniec pokoju i otworzył drzwiczki
żółtego barku. - Jeśli mam rację i ktoś próbował zabić Radstone’a dlatego, że ten
sprzeniewierzał pieniądze instytutu, to wszystko układa się w logiczną całość.
- Rozumiem - powiedziała Aleksa. - Ktoś uznał Radstone’a za finansowe zagrożenie
dla instytutu.
Trask wyjął z barku dwie buteleczki, odpieczętował i wlał ich zawartość do
koniakówek.
- Logika właśnie na to wskazuje.
- Czy wspomniałeś Stroodowi, że Radstone próbował powiedzieć coś o strażniku?
- Owszem. - Podał jej kieliszek. - Ale nie zwrócił na to uwagi. Jest zdania, że
Radstone’owi chodziło o straż, a nie o strażnika.
Aleksa wciągnęła głęboko zapach brandy.
- Teoretycznie wystarczy teraz poczekać, aż Foster wyzdrowieje, i mieć nadzieję, że
będzie w stanie powiedzieć, kto go chciał zabić.
Trask przystanął i skrzyżował z nią spojrzenia.
- On może nie wiedzieć, kto to jest. Facet miał maskę. A nawet gdyby Radstone
potrafił go zidentyfikować, to może wcale nie być tym zainteresowany.
- Dlaczego nie?
- Bo wtedy prawdopodobnie musiałby się przyznać do wyłudzania pieniędzy. On nie
ma czystego sumienia. Odnoszę wrażenie, że w pierwszej chwili posądził błazna o chęć
udziału w zyskach. Zachowywał się jak człowiek, którego próbują szantażować.
Aleksa drgnęła.
- Zdaje się, że masz rację co do oszustw Radstone’a.
237
- Coś mi mówi, że kiedy wydobrzeje, rozpłynie się bez śladu. Dojdzie do wniosku, że
to mu zagwarantuje bezkarność, i niestety może mieć rację. Bądź co bądź, jeśli zniknie, to
przestanie być finansowym zagrożeniem dla instytutu.
- A człowiek, który się za tym kryje, wydaje się skupiony właśnie na odsuwaniu
zagrożeń od instytutu. - Aleksa zamilkła na chwilę. - Pozostaje jeszcze Joanna. Może ona
nam coś powie, gdy wyzdrowieje.
Trask upił łyk brandy i spochmurniał.
- Nie wiem, czy możemy liczyć na jej pomoc. Do tej pory wychodziła z siebie, żeby
przeszłość pozostała nieznana.
- Jeśli ten incydent z gazem nie był wypadkiem, to po opuszczeniu szpitala Joanna
może znowu znaleźć się w niebezpieczeństwie. - Aleksa westchnęła. - Tylko jak ją o tym
przekonać?
- Jeśli ona próbuje kogoś osłaniać, to możemy być bezradni - powiedział cicho Trask.
Nagle Aleksa wyprostowała się na krześle i zacisnęła dłoń na kieliszku.
- Jedyną osobą, którą osłaniałaby z takim zapamiętaniem, jest jej brat, a ja wciąż nie
widzę Webstera w roli mordercy.
- Każdemu coś się zdaje - stwierdził oschle Trask. - W każdym razie jeśli Radstone
przeżyje, a wypadek Joanny nie był tak naprawdę wypadkiem, to znaczy, że w ciągu ostatnich
dni przynajmniej dwa razy pokrzyżowaliśmy plany naszemu strzelcowi.
Aleksa zadrżała.
- Tak.
Trask podszedł z kieliszkiem do otwartych drzwi na balkon i potoczył wzrokiem po
zasnutej mrokiem pustyni.
- Podejrzewam, że nie jest to w tej chwili najszczęśliwszy człowiek na świecie.
Prawdopodobnie zaczyna wpadać w panikę. A to znaczy, że jest jeszcze bardziej
niebezpieczny niż dotychczas.
- Nawet nie wiemy, czy chodzi o mężczyznę. Może to być też kobieta.
Trask zawahał się, przypomniała mu się bowiem potyczka w oknie gabinetu
Radstone’a. Bez przekonania skinął głową.
- Może być, ale osobiście uważam, że to nie kobieta.
- Dlaczego?
- To pewnie zabrzmi trywialnie, ale napastnik nie pachniał jak kobieta.
238
- Chcesz powiedzieć, że nie poczułeś zapachu perfum? Nie sądzę, żeby można było
polegać na tak słabej...
Trask pokręcił głową.
- Niezupełnie. Kobiety pachną inaczej niż mężczyźni. Przynajmniej dla męskiego
nosa. Ten facet pocił się właśnie jak facet. Ale to i tak nie jest mocny punkt zaczepienia.
- Powiedziałeś, że on miał bransoletę Dimensions. To mógł być jakiś nawiedzony
pensjonariusz instytutu.
- Pół miasta nosi te bransolety.
Pukanie do drzwi przerwało ponure rozmyślania Aleksy.
- To na pewno obsługa z jedzeniem - powiedział Trask.
Poszedł otworzyć drzwi. Młody człowiek w hotelowej liberii wtoczył wózek do
apartamentu. Cicho zabrzęczały porcelana i srebro. Boy ustawił wszystko na tacy i spojrzał na
Traska.
- Czy coś jeszcze, sir?
- Nie. Tylko tyle.
- Czy nalać herbaty, sir?
Aleksa wbiła wzrok w czajniczek. Przed oczami przesunął jej się obraz pustego kubka
i prawie pełnego opakowania herbaty w kuchni Joanny.
- Wielkie nieba - szepnęła.
Boy zrobił taką minę, jakby oczekiwał, że zaraz padnie ofiarą straszliwej klątwy.
- Czy popełniłem jakiś błąd, proszę pani?
- Nie. - Uśmiechnęła się do niego krzepiąco. - Wszystko w porządku. Po prostu jestem
głodna.
Młody człowiek pospiesznie opuścił apartament. Trask poczekał, aż zamkną się za
nim drzwi, i spojrzał na Aleksę.
- Co się stało?
Nie odrywała wzroku od lśniącego czajniczka.
- Wczoraj, kiedy wyciągałam Joannę na taras, widziałam u niej na blacie w kuchni
pusty kubek i świeżo napoczętą paczuszkę herbaty.
- I co z tego? Połowa mieszkańców Avalon pija herbatę. Tak samo jak pół miasta nosi
bransolety.
239
- Wiem. - Skrzyżowała ramiona na piersi. Intuicja podsunęła jej dość karkołomny
pomysł. - Ale kiedy wcześniej rozmawiałam z Joanną przez telefon, żałowała, że nie ma
swojej mieszanki. Podobno wszystko wypiła. Obiecałam jej przynieść nową paczkę po pracy.
- Może po rozmowie znalazła zapas w kredensie.
- Może. - Aleksa oderwała wzrok od czajniczka i popatrzyła Traskowi w oczy. - Tak
początkowo pomyślałam. Ale jeśli nie?
- Słucham uważnie.
- Przed lanczem poszłam do Café Solstice po kanapki dla siebie i Kerry. Stewarta
Luttona, właściciela kawiarni, nie było. Barman powiedział mi, że szef musiał wyjść, chociaż
ruch tego dnia był wyjątkowo duży.
- Mów dalej.
- To straszne, że sugeruję coś takiego, nie mając dowodów, ale jeśli to Stewart zawiózł
Joannie herbatę?
- Czy potem poczekał w pobliżu, aż Joanna łyknie środki uspokajające i zaśnie, żeby
uszkodzić instalację gazową w domu?
- Stewart mieszka w starej przyczepie. Na co dzień używa gazu z butli.
Prawdopodobnie wiedziałby, jak spowodować uszkodzenie. No, naturalnie wielu ludzi
umiałoby to zrobić.
- Powiedzmy, że niektórzy - poprawił ją Trask. - Ale jeśli masz rację co do herbaty i
tego, że Stewart wyszedł z kawiarni, to jego sytuacja nie wygląda dobrze.
- On jest bardzo oddany instytutowi. I nosi bransoletę.
- Mówiliśmy już, że nosi je wielu ludzi.
- Nie takie. Ludzie bardziej zaangażowani w pracę instytutu zwykle mają bardzo
kosztowne, unikatowe wzory. Bransoleta Stewarta jest właśnie taka. Kosztowna i unikatowa.
Trask wydał się tym bardzo zainteresowany.
- Chcesz powiedzieć, że nie mógłby jej łatwo zastąpić inną?
- Nie, chyba że miał kopię, co wydaje mi się nieprawdopodobne.
- Wystarczy więc, że jutro przyjrzymy się twojemu zaprzyjaźnionemu dostawcy
herbaty i sprawdzimy, czy nosi bransoletę instytutu.
- Pod warunkiem, że mimo dzisiejszych wydarzeń jutro znowu pojawi się w kawiarni.
- Cholera. Prześcigasz mnie w snuciu spiskowych teorii. - Trask sięgnął po słuchawkę.
240
Rozdział trzydziesty drugi
C
o to znaczy, do cholery, że Strood jest nieosiągalny? - Trask poczuł, że czas nagli.
Niespodziewanie teorie Aleksy zaczęły mu się wydawać aż za bardzo prawdopodobne. -
Byłem u niego nie dalej jak godzinę temu. Powiedział mi, że idzie do domu, jak tylko załatwi
papierkową robotę związaną z postrzeleniem Radstone’a.
- Szeryf nie pojechał do domu. - Jego rozmówczyni wydawała się znużona i
poirytowana. - Dostał nagłe wezwanie. Wypadek samochodowy.
Nawet w takiej mieścinie jak Avalon rzadko się zdarzało, by szeryfa wzywano na
miejsce banalnego wypadku samochodowego. Trask czuł, że jego cierpliwość została
wystawiona na poważną próbę.
- Proszę posłuchać. Wiem, że Strood za mną nie przepada. Prawdopodobnie kazał pani
trzymać mnie na dystans. Ale sprawa jest poważna. Muszę się z nim skontaktować.
- Przekażę szeryfowi pańską wiadomość.
Zrozumiał, że traci czas.
- Proszę powiedzieć, że sprawa jest pilna i dotyczy postrzelenia Radstone’a.
- Na pewno powiem.
Z trzaskiem odłożył słuchawkę i spojrzał na Aleksę.
- Strood jest nieosiągalny. Pozostaje nam czekać, aż oddzwoni.
Aleksa usiadła na fotelu obitym czerwoną tkaniną.
- Mam nadzieję, że się nie mylimy. Mogłaby powstać bardzo niezręczna sytuacja,
gdybyśmy byli w błędzie.
Przez twarz Traska przemknął wyraz rozbawienia.
- Dlaczego „my”? Lutton jest twoim kandydatem na podejrzanego roku, a nie moim.
Ja mam własnego.
Drgnęła.
241
- Przyznaję, że ogniwo łączące jest słabe, ale twój kandydat na podejrzanego wydaje
mi się jeszcze mniej prawdopodobny. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jak Webster Bell
nastaje na życie Joanny.
- Dlatego zgadzam się, że warto wspomnieć Stroodowi o Luttonie. - Wrócił do drzwi
na balkon i oparł się o framugę. - Alekso?
- Słucham.
- Czy przypadkiem nie wiesz, kiedy Lutton sprowadził się do Avalon?
- Zastanawiasz się, czy był tutaj dwanaście lat temu, kiedy zginął twój ojciec, prawda?
- spytała łagodnie.
Spojrzał w mrok i postarał się nadać swemu głosowi jak najbardziej obojętne
brzmienie.
- To by się trzymało kupy, pod warunkiem że Lutton rzeczywiście jest w to
zamieszany.
- Przykro mi, Trask, ale nie wiem. Na pewno siedzi tu przynajmniej kilka lat. Kiedyś
wspomniał przy mnie, że wynajmuje pawilon przy Avalon Plaza od samego początku.
- Kiedy te pawilony otwarto?
- Pięć albo sześć lat temu. Nie pamiętam dokładnej daty.
To nic nie znaczyło.
- Dowiedzenie się, kiedy Lutton przyjechał do Avalon, nie powinno być trudne.
- Nie. - Aleksa zawahała się. - I co dalej?
Trask zerknął na tacę z kolacją.
- Zjedzmy coś. Potem położymy się do łóżka i spróbujemy się zdrzemnąć w
oczekiwaniu na telefon Strooda.
Jej wzrok zatrzymał się na otwartych drzwiach do ciemnej sypialni. Gdy Trask złapał
ją na tym, natychmiast odwróciła głowę.
- Lepiej pojadę do domu - powiedziała. - Przecież rano przed wyjściem do sklepu
muszę się przebrać.
- Pozwól popracować jutro swojej pomocnicy. Przynajmniej niech otworzy sklep.
- Obiecałam jej kilka dni wolnych po festiwalowym szczycie. Chciała jechać do
Tucson, odwiedzić swojego chłopaka.
Trask ujął dłoń Aleksy. Delikatnie przesunął kciukiem po miękkiej skórze na
wewnętrznej stronie nadgarstka i z satysfakcją stwierdził, że wywołał tym u niej dreszcz.
242
- Możesz zostać tutaj - powiedział cicho. - Rano odwiozę cię do domu dostatecznie
wcześnie, żebyś zdążyła wziąć prysznic i zmienić ubranie.
W przyćmionym świetle jej oczy wydawały się niezgłębione.
- Co innego, kiedy spędzasz noc u mnie, co innego, kiedy ja zostaję u ciebie w hotelu.
Zawrzała w nim złość. A może był to lęk?
- Co za różnica?
- Sam mówisz, że to jest małe miasteczko.
- Owszem. I wszyscy już wiedzą o naszym romansie. Do diabła! Nawet ta lipna
wróżka, która czytała nasze aury, zgadła, że go mamy.
- Istnieje jeszcze coś takiego jak dyskrecja - bąknęła. - Jeżeli zostanę na noc w hotelu i
jutro rano przedefilujemy przed recepcjonistą i portierem, nie będzie to miało nic wspólnego z
dyskrecją.
Mocniej ścisnął jej nadgarstek.
- Szukasz wymówek. Dlaczego?
- Proszę cię, Trask, daj spokój. Mamy za sobą ciężki wieczór, a końca jeszcze nie
widać. Jestem zmęczona...
- Powiedziałem: koniec z wymówkami. Podaj mi prawdziwy powód, dla którego
chcesz jechać do domu.
Spojrzała na niego ze złością.
- Przestań się ze mną kłócić. Taką podjęłam decyzję. Jeśli chcę jechać do domu, to
jadę do domu.
Głęboko odetchnął.
- Chodzi ci o tę wróżkę od aury, tak?
- O czym ty mówisz?
- Zdenerwowała cię.
- Nie bądź śmieszny - odparła.
Zmrużył oczy.
- Obudziła w tobie wątpliwości co do mojej osoby. Co do naszego związku.
- Może istotnie przyszedł czas, żebym się nad tym poważnie zastanowiła -
odpowiedziała ostrożnie.
- Tylko mi nie mów, że wierzysz w to wróżbiarskie bajdurzenie.
243
- Nie wierzę. Ale to, co powiedziała, skłoniło mnie do rozważenia pewnych aspektów
naszej sytuacji.
- Na przykład?
Spojrzała ku skalnym kominom, rysującym się w księżycowej poświacie.
- Na przykład tego, jak szybko ewoluuje nasza znajomość.
- Cholera! Właśnie tego się obawiałem.
Zerknęła na niego z ukosa.
- Oboje jesteśmy ostatnio poddani dużym stresom.
- Mhm.
Spróbowała uwolnić rękę, więc z ociąganiem rozwarł dłoń.
- Stres zazwyczaj powoduje wyolbrzymione reakcje emocjonalne - ciągnęła. - Uczucia
stają się znacznie silniejsze, niż powinny być.
- Jasne. I co z tego wynika?
Zirytował ją.
- Posłuchaj. Sam zacząłeś tę rozmowę. Chciałeś, żebym opowiedziała ci o swoich
uczuciach. Próbuję to zrobić, ale odnoszę wrażenie, że temat już cię znudził.
- Już dobrze, dobrze. Nie jestem dobry w takich rozmowach.
- To widać.
- Może po prostu nie chcę usłyszeć, że, twoim zdaniem, nasze tak zwane silne uczucia
nie są warte funta kłaków.
Zdrętwiała.
- Wcale tego nie powiedziałam.
- Ja tak to odebrałem.
- Próbuję tylko wprowadzić do tej znajomości nieco rozsądku i logiki.
- Już to widzę. Ni stąd, ni zowąd przestraszyłaś się jakiejś drobnej mistyfikatorki,
która twierdzi, że może odczytać nasze aury.
Aleksa przewróciła oczami.
- Na miłość boską, przestać wszystko na nią zwalać. Jeśli ktoś w tym towarzystwie nic
nie zawinił, to właśnie ona.
- Powinienem ją odszukać i zażądać, żeby zwróciła mi pieniądze. - Wyszedł na balkon
i zacisnął dłonie na żelaznej poręczy. - Dać komuś pięćdziesiąt dolców za to, że spieprzył
doskonały związek. Czy to nie jest rozbój?
244
Przez chwilę panowała cisza. Potem Aleksa wydała dziwny, gardłowy odgłos. Tknięty
nagłym podejrzeniem, Trask szybko się odwrócił. Głośno nabrała powietrza i zasłoniła usta
ręką. Nad krawędzią dłoni widać było jej błyszczące oczy. Popatrzył na nią z
niedowierzaniem.
- Śmiejesz się ze mnie?
- Przepraszam. - Opanowała się i spróbowała udobruchać go uśmiechem. - Nie wiem,
co mnie naszło.
- Cieszę się, że widzisz coś zabawnego w tym fiasku - oświadczył z zaciętą miną.
- Trask, oboje jesteśmy zmęczeni, rozdrażnieni i, delikatnie mówiąc, dalecy od
najlepszej formy. Odpocznijmy trochę. Możemy dokończyć tę rozmowę kiedy indziej.
Nie wiadomo czemu, ogarnęło go nagle przygnębienie.
- Nie sądzę, żeby kiedy indziej poszło nam lepiej. - Nigdy nie możemy się dogadać,
pomyślał.
Przestała się śmiać, a potem również jej oczy spochmurniały.
- Rozumiem. W takim razie w ogóle nie ma sensu wracać do tej rozmowy. Odwieziesz
mnie do domu czy mam zamówić taksówkę?
- Doskonale wiesz, że cię odwiozę. - Patrzył, jak narzuca na ramię pasek torby. - I
przenocuję u ciebie, tak samo jak ostatnio. Będę spal na kanapie, jeśli sobie życzysz. Ale nie
zostawię cię samej. Najpierw musi się skończyć ta cała historia.
- Dobrze. - Ruszyła do drzwi. Nie spojrzała na niego.
Trask poczuł, że coś w nim pęka. Dogonił ją trzema długimi krokami, chwycił za
ramiona i obrócił ku sobie.
- Nie wierzę w aury i we wróżki, ale wierzę w pociąg, który zbliża ludzi do siebie. -
Mocniej zacisnął dłonie na jej ramionach. - I myślę, że tego jest między nami pod dostatkiem.
Odnalazła wzrokiem jego twarz.
- To za mało.
- Sama powiedziałaś, że te uczucia są silne.
- Silne uczucia są przyjemne. - Uśmiechnęła się z rozmarzeniem. - Nawet nie
wyobrażałam sobie, że aż tak bardzo. Ale to też jest za mało.
- Może dla ciebie to za mało, ale ja nie pamiętam u siebie tak silnych uczuć. I dla mnie
one są bardzo ważne. W dodatku nic mnie nie obchodzi, czy to jest skutek stresu.
- Trask...
245
- Po prostu jest mi z tym dobrze. - Potrząsnął głową, zły, że nie umie znaleźć
właściwych słów. - Jest mi z tym bardzo dobrze.
- Zdawało mi się, że to ty nie chcesz dać się oczarować marzeniu.
- Nigdy nie miałem marzenia, które byłoby takie... - znowu nie mógł znaleźć
odpowiedniego słowa - ...takie prawdziwe. - Cholera! Znowu nie tak to wyszło, jak powinno.
Wszystko zepsuł.
Przez chwilę Aleksa stała jak skamieniała. Nie potrafił rozszyfrować burzliwych
emocji widocznych w jej oczach. Przemknęło mu przez myśl, że właśnie postawił wszystko
na jedną kartę i przegrał.
A potem wolno, bardzo wolno uniosła ramiona i objęła go za szyję.
- Może masz rację - szepnęła. Musnęła jego usta. - Bądź co bądź, jak często trafia się
naprawdę porywające marzenie?
W nagłym przypływie euforii ujął jej twarz w dłonie i wycisnął na wargach namiętny
pocałunek.
Nie wiedział, czy to jest marzenie, czy rzeczywistość, był jednak pewien, że mu to nie
wystarczy.
Wziął ją na ręce i zaniósł do hebanowo-srebrnej sypialni.
Położył Aleksę na lśniącym czarnym łożu i opadł na nią, stęskniony za żarem jej ciała,
spragniony jego słonawego zapachu.
Przerwał im wibrujący dźwięk telefonu.
W pierwszym odruchu Trask chciał go zignorować. Ujął w palce guzik jedwabnej
bluzki Aleksy. Otworzyła oczy i popatrzyła na niego.
- Strood - powiedziała.
Jęknął. Niechętnie przetoczył się na bok i podniósł słuchawkę aparatu stojącego na
nocnej szafce.
- Mówi Trask. Tylko ważne sprawy.
- Przepraszam, jeśli przeszkadzam. - Głos szeryfa ociekał sarkazmem. - Wiem, że
dyrektorzy wielkich firm mają dużo ważniejsze sprawy na głowie niż gadanie z
prowincjonalnymi gliniarzami, ale przed chwilą dostałem pana wiadomość, więc pomyślałem,
że może naprawdę chce mi pan powiedzieć coś ważnego.
Trask znowu jęknął i usiadł oparty o aksamitne poduchy w odcieniu
jaskrawoczerwonej szminki do ust.
246
- Byłem w łóżku.
- Ma pan szczęście.
Trask usłyszał w tle glosy i warkot silnika ciężarówki.
- Gdzie pan jest? - spytał.
- Na miejscu wypadku. Prawdę mówiąc, trochę się zdziwiłem, że nie było pana w
pobliżu. Ostatnio zastawałem pana wszędzie, gdzie tylko miało miejsce jakieś dramatyczne
wydarzenie.
- Na dzisiaj mam dość dramatów.
- Ja też. Niestety, czeka mnie jeszcze wypełnianie mnóstwa papierów, więc jeśli może
pan poczekać do rana...
- Nie. Nie mogę. Niech pan posłucha, Strood. Rozmawialiśmy z Aleksą. Są powody,
dla których uważamy, że powinien pan sprawdzić, czy Stewart Lutton, właściciel Café
Solstice, nie wie czegoś o ostatnich wypadkach.
- Lutton?
- Chętnie podzielę się z panem szczegółami naszych przemyśleń. Być może strzelamy
jak kulą w płot, ale w każdym razie jest to jakiś punkt zaczepienia.
W słuchawce zapadła cisza.
- Pff - powiedział w końcu Strood.
Trask usłyszał głośny metaliczny zgrzyt, coś jakby linę dźwigu.
- Szeryfie?
- Tak?
- Gdzie właściwie pan jest?
- To śmieszne, że pan pyta. Na Avalon Point.
Trask zamknął oczy. Poczuł na ramieniu dłoń Aleksy.
- Tylko nie to.
- Oczywiste samobójstwo - powiedział spokojnie Strood. - Facet nawet zostawił list.
Trask już wiedział, czego należy się spodziewać.
- Kto spadł z urwiska?
- Stewart Lutton. Jechał na motorze. W liście, który znaleźliśmy w jego przyczepie,
napisał coś o zakończonej misji Strażnika.
247
Rozdział trzydziesty trzeci
T
ej nocy znowu śniły jej się potwory. Rozdziawione paszcze, lśniące oczy, wystające
zęby, zwisające jęzory. Ale żadna z bestii nie była w stanie naprawdę jej przestraszyć.
Chodziła wśród nich obojętnie, jakby były domowymi zwierzętami albo przynajmniej
wspólnikami w interesach.
Czegoś szukała, ale potwory wciąż stawały jej na drodze...
A
leksa martwiła się o Traska. Wiedziała, że niecierpliwie czeka na telefon od
swojego detektywa. Kazał mu sprawdzić, kiedy Stewart Lutton sprowadził się do Avalon.
Wciąż wiedzieli niewiele więcej niż po wieczornej rozmowie ze Stroodem. Szeryf był
zbyt zajęty, by poinformować ich o szczegółach ostatniego wypadku, ale śledztwo trwało. Z
cząstkowych informacji Aleksa wywnioskowała, że w pożegnalnym liście Stewart przyjął na
siebie winę za próby zamordowania Joanny Bell i Fostera Radstone’a, a także za
zamordowanie Deana Guthriego. Według Strooda, Stewart napisał również coś dziwnego o
duchu króla Artura, który uczynił go Strażnikiem instytutu Dimensions.
W liście nie było jednak ani słowa o Harrym Trasku i w ogóle o dalszej przeszłości.
Aleksa ukradkiem przyglądała się Traskowi, który siedział po drugiej stronie wózka z
tacą, popijał kawę i metodycznie przeżuwał jajka. Czuła promieniujące od niego napięcie.
Wiedziała, że naprawdę odpręży się dopiero wtedy, gdy dostanie odpowiedzi na pytania
dręczące go od dwunastu lat.
Musiała przyznać, że sama bardzo chce je poznać. Ciekawe, jak długo Stewart
mieszkał w Avalon?
Upiła łyk herbaty, którą hotelowy personel zaparzył w porcelanowym czajniczku. Na
przywieszce był napis „English Breakfast” z dodatkiem znaku firmowego Avalon Resorts.
Mało twórcza mieszanka, pomyślała. Ale znośna jak na herbatę w hotelu. Mimo to szef kuchni
na pewno mógłby skorzystać z rad Stewarta.
248
Stewart!
Zadzwonił telefon. Aleksa była bliżej aparatu niż Trask, więc podniosła słuchawkę.
- Słucham?
Odpowiedziało jej zdumione milczenie i dopiero po chwili rozległ się dudniący męski
głos:
- Dzwonię do J.L. Traska. Czyżbym pomylił numer?
- Nie. Trask jest obok. Zaraz go poproszę. - Aleksa podała mu słuchawkę.
- Phil? Co? Nie, nie pokojówka. - Przesłał Aleksie rozbawiony uśmiech, a potem
odwrócił głowę. - Przyjaciółka.
Aleksa zastanowiła się nad tą odpowiedzią. Nie ulegało dla niej wątpliwości, że słowo
„przyjaciółka” może mieć bardzo wiele znaczeń.
- Co pan wie o Luttonie? - spytał Trask.
A więc dzwonił detektyw, na którego telefon czekał. Phil Okuda. Aleksa bardzo
wolno odstawiła filiżankę. Z napięciem wbiła wzrok w twarz Traska.
- Pięć lat temu? Jesteś pewien? - Pochwycił wzrok Aleksy. - Niemożliwe, żeby miał
przedtem związki z instytutem?
Co za rozczarowanie. To nie była odpowiedź, jakiej oczekiwał. Jeszcze nie wszystko
było jasne.
- Rozumiem. Tak, to załatwia sprawę - powiedział bezbarwnie. - Tyle chciałem
wiedzieć. Tak, niech pan dalej szuka Liz Guthrie. Kiedy ją pan znajdzie, proszę do mnie zaraz
zadzwonić. Tak, Porozmawiamy jeszcze później.
Odłożył słuchawkę i spojrzał na Aleksę kamiennym wzrokiem,
- Słyszałaś?
- Stewart przyjechał do Avalon pięć lat temu, tak?
- Tak. - Roztarł sobie kark. Po chwili wziął z tacy pusty kubek i wstał. Podszedł do
blatu po nową porcję kawy. - Kiedy tata zginął na Avalon Point, Lutton przebywał nad zatoką
San Francisco. Odsiadywał osiemnaście miesięcy za narkotyki. Nie ma śladu jego związków
z instytutem Dimensions, póki nie sprowadził się do Avalon.
- Narkotyki? - powtórzyła zdumiona Aleksa. - Kiedy pomyślę o tym, ile herbaty od
niego kupiłam... Był dilerem?
Trask nie odpowiedział.
249
Ogarnęło ją poczucie winy. Dla niego przeszłość Stewarta już nie była ważna. Wstała,
podeszła do Traska i objęła go od tyłu.
- Przykro mi - powiedziała.
- Myślałem, że pogodzę się z każdą odpowiedzią, nawet nie taką, jakiej się
spodziewałem. Ale byłem przekonany na sto procent, że tata nie zginął w wypadku.
Objęła go mocniej.
- Nie miałeś wpływu na to, co się stało.
- Tamtego wieczoru tata był taki zły po naszej rozmowie...
- Przestań. - Przeniosła ręce na ramiona Traska i obróciła go, żeby na nią spojrzał. -
Twój ojciec nie runął w przepaść z powodu tego, co mu powiedziałeś. Był dorosłym
człowiekiem. Jeśli ze złości nie panował nad sobą, to powinien wykazać dość rozsądku, żeby
nie siadać za kierownicą.
Trask patrzył na nią nieruchomym wzrokiem.
- Popatrz na to od innej strony - ciągnęła. - Gdybyś pokłócił się z bratem, a potem
wsiadł do dżipa i wjechał do rowu, to kogo byś winił? Siebie czy brata?
- To byłaby moja i tylko moja wina - odparł z ponurą miną.
- Bo jesteś dorosły, a to znaczy, że przyjmujesz odpowiedzialność za swoje
postępowanie, tak?
Zawahał się.
- Tak. Nie wiem, dokąd zmierzasz, ale...
- Możesz przynajmniej okazać szacunek pamięci swojego ojca, uznając, że był
dorosłym człowiekiem, który samodzielnie decyduje. Bez względu na to, co się stało, to do
niego należała decyzja, a nie do ciebie.
Trask milczał.
Ujęła jego twarz w dłonie.
- Wróciłeś do Avalon szukać odpowiedzi. Już je masz. Teraz pozostaje ci tylko
pogodzić się z przeszłością.
Objął ją, mocno przytulił i ukrył twarz w jej włosach. Długo, długo się nie odzywał,
Aleksa czuła jednak, jak stopniowo się odpręża.
Wszystko będzie dobrze, pomyślała. Trask dojdzie do ładu z tym wszystkim, czego się
dowiedział. Odpowiedzi na jego pytania mogą mu się nie podobać, ale na pewno w końcu je
zaakceptuje.
250
K
lienci, którzy przechodzili tego ranka ocienionymi dróżkami Avalon Plaza, byli
całkiem nieświadomi istnienia ponurej czarnej chmury spowijającej to miejsce. Ale Aleksa
czuła ciężar zdumienia i przerażenia, które ogarnęło wszystkich właścicieli miejscowych
sklepów, z nią włącznie.
W kącie placu majaczył budynek Café Solstice z ciemnymi oknami i zamkniętymi
drzwiami. Wejście było opieczętowane żółtą policyjną taśmą.
Wkrótce po otwarciu pawilonów Dylan Fenn wsunął głowę do wnętrza Elegant Relic.
- Chcesz herbaty, Alekso? Właśnie ją parzę u siebie na zapleczu.
- Dziękuję, dziś nie mam ochoty. - Aleksa wyniosła następną stertę iluminowanych
manuskryptów i zaczęła rozmieszczać je na półce. - Dziwi mnie, że ktokolwiek z nas może w
ogóle myśleć o herbacie, zważywszy na wiadomości o Stewarcie. Wcale nie zdziwiłabym się,
gdybyśmy wszyscy przestawili się na kawę.
- To prawda. - Dylan pokręcił głową. - Wciąż jeszcze nie mogę w to uwierzyć.
Nieprawdopodobne, co? Żeby Lutton... Morderca?
- Okazuje się, że wcale niełatwo poznać psychopatę.
- Oj tak, tak. - Dylan zerknął w stronę ciemnego budynku lokalu. - Dzisiaj rano byłem
jednym z pierwszych, którzy powiedzieli: „To był taki miły facet”.
- Musiał chorować od lat. - Aleksa poprawiła ułożenie jednego z barwnych
manuskryptów. - Wyraźnie wczuł się w rolę obrońcy instytutu. Pamiętasz, co kiedyś
powiedział o tym, że instytut zmienił jego życie?
- Pamiętam, jak przyjechał do Avalon - odrzekł zadumany Dylan. - Był samotnikiem i
sprawiał takie wrażenie, jakby miał wszystkiego dość. A potem zainteresował się instytutem i
nagle znalazł punkt oparcia. Wziął się w garść, otworzył Café Solstice. Nigdy bym się nie
domyślił, że brakuje mu piątej klepki.
- Najwidoczniej miał obsesję na punkcie instytutu.
Dylan pokręcił głową, na której lśniły platynowe włosy.
- Webster miał rację, mówiąc, że przeciwstawne wiry w naszej okolicy straciły
synchronizację. Może teraz, skoro jest już po wszystkim, znowu odzyskają równowagę.
- Mam nadzieję. - Zerknęła na trzymaną w dłoni reprodukcję starej mapy.
Przedstawiono na niej smoki i inne dziwne bestie na krawędzi znanego świata. Potwory. -
Mam też nadzieję, że Joanna wydobrzeje.
251
- Słyszałaś może, jak się czuje?
- Nie. W szpitalu wciąż nie pozwalają jej odwiedzać. Nawet Websterowi.
Dylan wydał się bardzo zaniepokojony.
- Chyba nie sądzisz, że ona będzie na stałe... - Urwał, a potem zniżył głos. - No wiesz,
że będzie miała trwałe uszkodzenie mózgu czy coś takiego. Bo gaz i pigułki wydają mi się
piorunującą mieszaniną.
- Według Webstera, powinna całkiem wyzdrowieć, przynajmniej fizycznie. Ale mam
wrażenie, że jej głównym problemem w tej chwili jest depresja i silny lęk.
- Biedna Joanna. Ciągle powtarzała, że nie należy rozgrzebywać przeszłości.
Aleksa spojrzała na złotookiego potwora z mapy.
- Przecież to, co zaszło w ostatnich dniach, nie miało nic wspólnego z przeszłością.
- Może nie bezpośrednio, musisz jednak przyznać, że powrót Traska do Avalon
spowodował lawinę. Gdyby się tu nie pojawił...
- Trask nie ma nic wspólnego z tym, co się stało. - Aleksa obróciła się raptownie.
Nigdy nie przypuszczałaby, że wybuchnie w niej taka złość. - Nic a nic! Nie chcę słyszeć
więcej bredni na temat Traska i pobudzonych negatywnych wirów. Słyszysz, Dylan?
Zamrugał i cofnął się o krok.
- Jasne.
- To są nic niewarte dyrdymały. Kapujesz?
- Jasne. - Dylan kiwnął głową. - Nic niewarte dyrdymały.
Z nieufnego wyrazu jego twarzy wyczytała, że jej nagły wybuch nie zrobił dobrego
wrażenia. Zaczerpnęła tchu, żeby trochę się uspokoić.
- Przepraszam - powiedziała szorstko. - Nie chciałam na ciebie tak wrzasnąć. Ale po
prostu mam szczerze dość tych głupich teorii o negatywnych wirach.
Dylan uśmiechnął się słabo.
- Zrozumiałem. Dość tych głupich teorii.
K
iedy wracasz do Seattle? - spytał Nathan.
Trask zacisnął dłoń na słuchawce i spojrzał na surrealistyczny krajobraz za oknem.
- Jeszcze nie wiem.
- Do diabła, J.L., przecież podobno wszystko się skończyło. Wreszcie nabrałeś
przekonania, że tata zginął w wypadku. Dlaczego nie chcesz wrócić do domu?
252
Trask przyjrzał się surowym, groźnie wyglądającym, czerwonym skałom za oknem i
zaczął dumać, dlaczego zieleń i woda Seattle już nie wydają mu się pociągające i nawet wcale
nie kojarzą mu się z domem.
- Jeszcze nie skończyłem wakacji.
- Skończysz w którymś z naszych hoteli na Hawajach.
- Mnie się tutaj podoba. - Te słowa go zaskoczyły. Nagle zrozumiał, że powiedział
prawdę. Wbrew wszystkiemu, co się stało i nie stało, szczerze polubił Avalon.
- Wyraźnie pamiętam, jak mówiłeś, że Avalon w stanie Arizona jest niesamowitym
zadupiem - przypomniał mu Nathan.
- Tak, ale okazuje się, że niesamowitość ma swoje uroki.
- A co ze świrniętymi amatorami metafizyki i ich durnym metaględzeniem?
- Można się przyzwyczaić.
- A co powiesz na to, że tam nie ma wody? Ani jezior, ani Cieśniny Pugeta, ani Zatoki
Elliotta?
Trask pomyślał o popołudniu, które spędził z Aleksą nad Źródłem Harmonii.
- Jest woda, tylko że tu, na pustyni, występuje w innej postaci. - Nie ma nic bardziej
uwodzicielskiego...
- A marna kawa?
- Pracuję nad tym.
Nathan na chwilę zamilkł.
- Czy ty się dobrze czujesz, J.L.?
- Tak.
- Jesteś pewien, że pogodziłeś się z prawdą o wypadku taty? Do tej pory obsesyjnie
wracała do ciebie myśl, że tatę zamordowano...
- Fakty są faktami, a ja je przyjmuję. To jest moje ostatnie słowo.
Gdy po chwili znaczącego milczenia Nathan znów się odezwał, jego głos był
przepojony niedowierzaniem.
- To ta kobieta, prawda? Aleksa Chambers. Tak się nazywa?
- Owszem, tak - potwierdził Trask.
- Sypiasz z nią? - spytał Nathan z udaną obojętnością.
Starszy brat nie odpowiedział.
- A więc sypiasz.
253
Trask nadal milczał.
- Nie ma w tym nic złego. - Nathan czuł, że wkroczył na grząski teren. - Może właśnie
romans był ci potrzebny. Może podziała na ciebie jak dobra terapia.
- Nie prosiłem cię o błogosławieństwo i nie potrzebuję terapii.
- Chyba stałeś się nadwrażliwy - powiedział spokojnie Nathan.
Trask omal nie wyrzucił aparatu telefonicznego przez balkon.
- Nadwrażliwy? Skąd ty wziąłeś takie słowo? Z pewnością nie nauczyłeś się go ode
mnie.
Nathan smutno zachichotał.
- Od Sary. Ale jeśli nie chcesz jej rad, przypomnij sobie własną.
- Jaką?
- Nie pozwól się ponieść marzeniu.
- A kiedy to, twoim zdaniem, pozwoliłem się ponieść marzeniu?
- Nie złość się, ja tylko cytuję mądre słowa mojego szacownego starszego brata.
- Przekaż ukłony Sarze. - Trask przerwał połączenie.
Po chwili wstał i wyszedł na balkon. Opadł na jeden z leżaków i zapatrzył się na
księżycową scenerię.
Co się, u diabła, z nim dzieje?!
Doszedł do tego dopiero po dłuższym rozmyślaniu. I wtedy pojął, że ma poważny
problem.
Chciał, żeby jego marzenie się urzeczywistniło.
O
wpół do piątej Aleksa sprzedała ostatni gargulec z półki, zabawnie paskudnego
stwora ze spiczastymi uszami i wystawionym językiem.
Poszła na zaplecze po następny karton towaru. Z trudnych do wyjaśnienia powodów
ohydki sprzedawały się tego dnia jak ciepłe bułeczki.
Wybrała pudło z małymi gargulcami rozmiarów ludzkiej pięści i zaniosła je do sklepu.
Otworzywszy karton, zaczęła ustawiać je w fantazyjnym szyku na półce.
Małe potwory.
Znieruchomiała z gargulcem w dłoni i zerknęła na zaplecze.
Po chwili odstawiła potworka i wolno wróciła do pomieszczenia zapchanego
towarami.
254
Tam przystanęła i wlepiła wzrok w pudla z gargulcami, ustawione pod przeciwległą
ścianą. Nie wiadomo dlaczego, wróciły do niej strzępy snu, jaki niedawno miała.
Otoczyły ją potwory... zupełnie jakby skuł je mróz..
Przebiegły ją ciarki.
Rozdziawione paszcze, lśniące oczy, wystające zęby, zwisające jęzory.
Sprawdziła przez otwarte drzwi, czy do sklepu nie przyszli klienci. Było pusto.
Niechętnie odwróciła się ku pudłom z gargulcami. Joanna próbowała jej coś
powiedzieć.
...Jest u potworów...
To niemożliwe.
Śmieszne.
Ale jeśli Joanna jednak zachowała resztki świadomości tego dnia, gdy się zatruła?
Jeśli jej majaczenia były przemieszane z rzeczywistością?
Sama teraz majaczysz, powiedziała sobie Aleksa. Pomysł wydawał jej się szalony.
Tyle że przeczucie wciąż ją dręczyło i nie było na to rady. Musiała się przekonać, czy Joanna
nie mówiła o „potworach” ukrytych w pudłach na zapleczu Elegant Relic.
Przeszła obok skrzydlatych lwów, gotyckich smoków i egipskich masek pośmiertnych
do spiętrzonych pod ścianą kartonów z gargulcami.
Zestawiła najwyżej stojący karton na podłogę i otworzyła. Zajrzała do środka. Z
plastikowych legowisk zerknęły na nią groźne, lecz zabawne małe stwory.
Zamknęła to pudło i otworzyła następne. Tym razem spojrzały na nią gargulce z
paszczami rozwartymi w obleśnym uśmiechu. Wzięła trzecie pudło. Gargulce z chytrą miną
puszczały do niej oko.
Cichy szmer w przyległym pomieszczeniu zaskoczył ją. Omal nie upuściła następnego
pudła gargulców.
- Zaraz przyjdę! - zawołała głośno.
- Nie spiesz się, moja droga.
Ciepły, babciny głos zmroził jej krew w żyłach. Odstawiła ciężki karton i wolno
odwróciła się, by spojrzeć na drobną, siwowłosą kobietę o bystrych niebieskich oczach, która
stanęła na progu.
- O, do licha! - Aleksa wsparła się pod biodra. - Powinnam była wiedzieć, że prędzej
czy później się tu zjawisz.
255
- Jak miło znów cię zobaczyć, moja droga. - Harriet McClelland rozpływała się w
uśmiechach. - Tyle czasu minęło.
- Ja się wcale nie cieszę, Mac. Ani trochę.
256
Rozdział trzydziesty czwarty
P
omyślałem, że powinniśmy porozmawiać, Trask. - Webster potarł nasadę nosa
gestem człowieka bardzo zmęczonego światem i na chwilę przerwał spacer tam i z powrotem
przed dużym oknem wychodzącym na balkon. - Trzeba wymienić informacje. Wczoraj
wieczorem nadstawił pan karku, ratując Radstone’a, więc pomyślałem, że chciałby pan
wiedzieć, co dotychczas stwierdzili moi księgowi.
Trask podniósł głowę, nalawszy kawy dla nieoczekiwanego gościa. Tego popołudnia
Webster był ubrany po swojemu w barwy instytutu. Miał czarne ubranie, na którym lśniła
srebrna biżuteria z turkusami. Ale siateczka bruzd przy kącikach ust wydawała się głębsza niż
zwykle, a oczy nie miały ciepłego blasku i przenikliwości. Było widać, że przez ostatnią dobę
Webster Bell spał niewiele.
- To rzeczywiście bardzo mnie interesuje. - Trask podał mu kawę. - Przede wszystkim
jednak proszę mi powiedzieć, jak się czuje Joanna.
- Nadal ze mną nie rozmawia. Chce tylko spać. Lekarze twierdzą, że mogła połknąć
jeszcze coś oprócz pigułek uspokajających. Jakiś środek halucynogenny.
- Lutton coś jej podsunął?
- Tak. Rokowania dla niej są w tej chwili, dzięki Bogu, dobre, ale jeszcze dość długo
lekarze nie będą w stanie przeprowadzić badania psychiatrycznego. - Webster zacisnął dłoń. -
Ilekroć pomyślę o tym sukinsynu, Luttonie...
- Miał mi pan powiedzieć, co wyszło na jaw w sprawie Radstone’a - przypomniał mu
Trask.
Webster ciężko westchnął.
- Lekarze mówią, że przeżyje. Ten podstępny łobuz sprzeniewierzył dużą część
kapitału powierniczego.
Upił łyk kawy i skrzywił się. Trask nie umiał powiedzieć, czy z powodu smaku
napoju, czy może myśli o Radstonie.
257
- Jak rozumiem, Lutton miał poczucie, że spoczywa na nim mistyczny obowiązek
ochraniania instytutu - powiedział. - Ale jego doświadczenia w dziedzinie biznesu ograniczają
się chyba do handlu narkotykami i prowadzenia małej kafejki. Jak taki człowiek był w stanie
wykryć machlojki zawodowego oszusta?
Webster zmarszczył czoło.
- Widzę tylko jedno wyjaśnienie. Radstone nie wysilał się specjalnie, żeby maskować
swoje sztuczki. Byłem głupcem, powierzyłem mu całość spraw finansowych.
- Mimo wszystko pracują u pana również księgowi, są specjaliści podatkowi. W firmie
wielkości instytutu nie może być inaczej. Czyżby nikt oprócz nawróconego dilera narkotyków
niczego nie zauważył?
- To panu nie pasuje, prawda?
- Właśnie.
Webster przyjrzał się panoramie widocznej przez otwarte drzwi balkonu.
- Podobno po usunięciu z drogi Guthriego, Radstone’a i Joanny Lutton uznał, że
spełnił swoje zadanie. Tak w każdym razie mówił Strood o jego pożegnalnym liście.
- Ale dwie osoby z tych trzech nadal żyją. Tylko Guthrie zginał. Dlaczego więc Lutton
miałby popełnić samobójstwo?
- Kto wie? - Webster zamyślił się. - On był szalony. A szaleni ludzie popełniają
szalone czyny. Może zabił się dlatego, że w swoim przeświadczeniu zbyt wiele razy zawiódł?
Trask stanął obok rozmówcy w drzwiach na balkon.
- Wciąż jeszcze są w tej sprawie niewyjaśnione kwestie.
- Na przykład?
- Na przykład bardzo chciałbym wiedzieć, co się stało z Liz Guthrie.
Webster przybrał zatroskaną minę.
- Ja też zaczynam się o nią poważnie martwić. Natomiast Strood nadal uważa, że
opuściła miasto z powodów osobistych. I że nic jej nie grozi, bo nie było o niej wzmianki w
liście Luttona.
- Mój człowiek jej szuka. Rano powiedział mi, że już ją prawie znalazł. Przy odrobinie
szczęścia dzisiaj ją zlokalizuje.
Webster skinął głową. Wyraźnie mu ulżyło.
- Z tego, co pan mówi, wynika, że ona żyje. Dzięki Bogu.
- Bardzo chciałbym jej zadać jedno pytanie.
258
- Jakie?
Trask zerknął na Bella.
- Chciałbym poznać nazwisko jej duchowego przewodnika z instytutu. Tego, który był
u niej rankiem, zanim wyjechała z miasta.
Rysy twarzy Webstera stężały.
- Przewodnicy duchowi nie odwiedzają naszych kursantów w domach. To musiała być
jakaś część szwindlu Radstone’a. Prawdopodobnie udawał jej przewodnika, żeby wyłudzać
przelewy na konto, nad którym miał kontrolę.
Trask rozważył tę hipotezę.
- To możliwe.
Webster nieznacznie się uśmiechnął.
- Widzę, że jeszcze dużo brakuje, by wyjaśnienia pana zadowoliły.
- Jestem z tych, których trudno zadowolić.
Webster skinął głową.
- Prawdopodobnie dlatego odnosi pan sukcesy. Trask, to nie jest moja sprawa, ale,
podobnie jak wszyscy w Avalon, zdaję sobie sprawę z tego, że przyjechał pan tutaj po
odpowiedzi na pytania dotyczące przeszłości. I wiem również, że ich pan nie zdobył.
- Zdobyłem. Tylko nie takie, jakich oczekiwałem.
- Jak to w życiu. Efekt finalny konwergencji harmonicznej rzadko spełnia nasze
oczekiwania. Ale to nie znaczy, że wiry energetyczne nie rezonują.
- Bell, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, wolałbym dzisiaj uniknąć wykładu z
metafizyki. Nie jestem w odpowiednim nastroju.
- Rozumiem, że pan nie popiera wielu naszych teorii, ale nie mogę oprzeć się
przekonaniu, że został pan tutaj ściągnięty nieprzypadkowo.
- Owszem. Przyjechałem wziąć udział w otwarciu nowego hotelu.
Nathan miał rację, pomyślał. Jego obowiązki w Avalon się skończyły. Nie było sensu
szukać fałszywych uzasadnień dalszego pobytu.
Trzymało go tutaj jeszcze tylko marzenie.
H
arriet radośnie uśmiechnęła się do Aleksy.
- Zbliża się czas zamknięcia sklepu, moja droga. Może pójdziemy gdzieś na herbatę?
Porozmawiałybyśmy o dawnych czasach.
259
Aleksa otworzyła następne pudło gargulców.
- Na nic nie mam mniejszej ochoty niż herbatę w twoim towarzystwie, Mac.
- Niech będzie kawa - zgodziła się niezrażona tym Harriet. - Widziałam miłą kafejkę
obok.
- Zamknięta do odwołania. - Aleksa przyjrzała się potworkom w kartonie i zamknęła
pokrywę.
- Ojej. Widzę, że wciąż się na mnie trochę gniewasz.
Tego było za wiele. Aleksa ze złością wepchnęła karton gargulców na miejsce i
odwróciła się do Harriet.
- Gniewam? Dlaczego miałabym się gniewać, Mac? Udawałaś moją przyjaciółkę i
mentorkę, a potem nagle zostawiłaś mnie na pożarcie, kiedy wyszły na jaw twoje fałszerstwa.
Musiałam rozmawiać ze wszystkimi rozwścieczonymi klientami. Rozpłynęłaś się bez śladu, a
ja ponosiłam tego konsekwencje.
- Wiem, moja droga, że mi nie uwierzysz, ale wcale nie zamierzałam narobić ci
kłopotów moim ubocznym zajęciem.
- Ubocznym zajęciem? Jesteś oszustką. Nabrałaś wielu wpływowych ludzi. Wcale nie
byli zadowoleni, gdy przekonali się, że zostali oskubani. Znawcy nie cierpią, kiedy ktoś
wystrychnie ich na dudka.
- Rozumiem, że powinnam się wstydzić wystrychnięcia na dudków tak zwanych
znawców i krytyków. - Harriet puściła do niej oko. - Ale musisz przyznać, że niektórym się to
należało. To taka upierdliwa, arogancka banda.
- Ta upierdliwa, arogancka banda nie zostawiła na mnie suchej nitki. Musiałam odejść
z branży na ponad rok, żeby ucichły najgorsze plotki. Możliwe nawet, że nigdy się całkiem
nie pozbieram po tym skandalu.
- Bzdura. W końcu publicity dobrze ci zrobi. Możesz mi zaufać.
- Zaufać ci? Mac, raz to zrobiłam, a ty mnie zdradziłaś.
- Och, nie ma potrzeby robić takich melodramatycznych scen. - Harriet uśmiechnęła
się dobrodusznie. - Wszystko ułoży ci się jak najlepiej, zobaczysz. Kiedy ukażą się recenzje
twojej wspaniałej kolekcji art déco zebranej dla hotelu Avalon Resorts & Spa, staniesz się
wybitnym znawcą, który zdemaskował fałszerstwa w galerii McClelland.
- Po moim trupie. Nie dopuszczę do tego, żeby jeszcze kiedykolwiek moje nazwisko
sąsiadowało w prasie z nazwiskiem McClelland.
260
Harriet ze smutkiem pokiwała głową.
- Masz niesamowity instynkt, jeśli chodzi o sztukę dwudziestego wieku, moja droga,
ale wciąż jeszcze musisz się wiele nauczyć o funkcjonowaniu świata sztuki.
Aleksa skrzyżowała ramiona.
- Przez ostatni rok nauczyłam się znacznie więcej, niżbym sobie życzyła. Serdecznie
dziękuję za następne lekcje.
- Głupstwa opowiadasz. Nie dostrzegasz jednego. Ważności mistyki.
Aleksa uniosła brwi.
- Mistyki? Czy to jest inna nazwa głupoty?
- Nie, moja droga, to jest inna nazwa obecności. Fascynacji. Podniecenia. Charyzmy.
Splendoru. Krótko mówiąc, wszystkich tych cech, które robią wrażenie na ludziach żyjących
ze sztuki.
- Czyżby? - Aleksa zatoczyła ramieniem łuk, wskazując dziesiątki imitacji
marmurowych posągów, tanich tapiserii i namiastek mieczy. - Czy to wygląda tak, jakbym
miała mnóstwo mistyki w życiu?
- Poczekaj, moja droga. - Harriet zrobiła taką minę, jakby pomyślała o czymś
przyjemnym. - Młodzi ludzie zawsze są okropnie niecierpliwi.
- Niecierpliwi? - jęknęła Aleksa. - Czy to...?
Otworzyły się drzwi wejściowe. Zerknęła między dwoma postumentami w stylu
greckim, żeby sprawdzić, kto wszedł. To był Dylan, trzymający w dłoni styropianowy kubek.
Przesłał jej zakłopotany uśmiech.
- Och, przepraszam bardzo. - Spojrzał zmieszany na nią, a potem na Harriet. - Czy w
czymś przeszkodziłem?
Harriet obdarzyła go uśmiechem służącym oczarowywaniu klientów.
- Ależ skądże, chłopcze. Aleksa i ja jesteśmy starymi przyjaciółkami. Dawno się nie
widziałyśmy, więc odnawiamy znajomość.
- Rozumiem. - Dylan nie wydawał się przekonany tym wyjaśnieniem. Zwrócił się do
Aleksy, oczekując jakiejś wskazówki.
Cudem zdołała wydobyć z siebie głos.
- Czegoś sobie życzysz, Dylan?
- Przyniosłem ci herbaty. - Pokazał kubeczek. - Mrożonej. Postawię na ladzie.
- Dziękuję, Dylan.
261
- Nie ma za co. Zawsze do usług. - Cofnął się i wpadł na wielką kopię
szesnastowiecznej zbroi. Jedna z metalowych rękawic z brzękiem upadła na podłogę.
- Ojej! - Blada twarz Dylana spłonęła jaskrawym rumieńcem.
- Ostrożnie - powiedziała dziarsko Harriet.
Dylan drgnął. Pochylił się i wyciągnął ramię, żeby podnieść rękawicę. Potem stanął z
bardzo niepewną miną, trzymając żelastwo w dłoni.
- Nie bardzo wiem, gdzie to przymocować.
- Po prostu połóż na stoliku. Doczepię później - powiedziała Aleksa.
- Dobrze. - Posłusznie zostawił rękawicę na stoliku. - Do jutra, Alekso. - Grzecznie
ukłonił się przed Harriet. - Do zobaczenia pani.
W pośpiechu uciekł.
Harriet zwróciła się do Aleksy:
- Chyba się nie mylę, że twój przyjaciel jest z tych wstydliwych?
- Sama jesteś temu winna. To przez ciebie był cały w nerwach.
- Och, moja droga...
- Ja też jestem przez ciebie cała w nerwach. - Aleksa machnęła ręką. - Ale co tam.
Najlepiej od razu mi powiedz, po co przyjechałaś, Mac.
-To całkiem proste. - Uśmiech Harriet udobruchałby nawet diabła. - Potrzebuję
pomocy jednej z moich najdroższych przyjaciółek.
Aleksa spojrzała na nią oburzona.
- Masz na myśli mnie?
- Ciebie.
- Nie licz na to. - Aleksa znów odwróciła się do pudeł z gargulcami. - Jestem zajęta.
- Widzę. Ale to nie zajmie ci dużo czasu. W gruncie rzeczy sprawa jest bardzo prosta.
- Sprawy, które dotyczą ciebie, nigdy nie są proste. - Aleksa znowu ściągnęła pudło ze
sterty i zajrzała do środka. Kolejne stado gargulców wytrzeszczyło na nią oczy. - Zawsze
zwiastujesz kłopoty. Poświęciłam ci najlepsze lata mojego życia i zobacz, jak mi odpłaciłaś.
- Dzięki mnie, moja droga, któregoś dnia staniesz się żywą legendą w branży. Ten
mydłek Paxton Forsyth będzie przy tobie nikim. Twoje opinie o dziełach sztuki z początków
dwudziestego wieku będą w przyszłości traktowane jako niepodważalne i ostateczne.
262
- Już to widzę! - Aleksa była coraz bardziej zaniepokojona. Im dalej brnęła w
demontowanie sterty kartonów z gargulcami, tym bardziej była przekonana, że Joanna chciała
jej powiedzieć coś ważnego. - Kawa na ławę, Mac. Po co tu przyjechałaś?
Harriet odchrząknęła.
- Widzisz, moja droga, tak się złożyło, że znalazłam ostatnio bardzo poważnego
klienta.
- Klienta? - Aleksa znieruchomiała, a potem zerknęła na nią przez ramię. -
Wiedziałam. Dalej jesteś w branży, tak?
- Naturalnie. - Harriet zachichotała. - Czy możesz sobie wyobrazić, jak siedzę na
bujanym fotelu z robótką w ręce?
Myśl o Mac wyrzuconej poza nawias świata sztuki istotnie wydawała się dziwaczna.
Aleksa musiała to przyznać.
- Co dokładnie robisz ostatnimi czasy, Mac?
- To co zwykle - odrzekła mgliście Harriet. - Pomagam moim klientom w nabywaniu
wybitnych dzieł sztuki i rzemiosła z początków dwudziestego wieku.
- Kim są ci klienci? - dociekała Aleksa.
- Bogatymi, kompetentnymi kolekcjonerami, którzy z tego czy innego powodu wolą
nie prowadzić interesów z uznanymi galeriami i domami aukcyjnymi.
- Z jakiego powodu? Czyżby bali się aresztowania?
- Niekiedy tak. - Harriet uśmiechnęła się słodko. - Innym grozi deportacja. Jeszcze
inni mają po prostu obsesję na punkcie zachowania anonimowości. Kolekcjonerzy to dziwni
ludzie, sama o tym wiesz. Ja pomagam tym, którzy starają się o zachowanie najdalej
posuniętej dyskrecji.
- Krótko mówiąc, pracujesz dla kryminalistów i zbirów, którzy nie mają śmiałości
jawnie robić tego, co robią. Gratulacje, Mac. To naprawdę brzmi ekscytująco.
- Z pewnością dostarcza ciekawych przeżyć. W każdym razie potrzebuję twojej
pomocy, moja droga, ponieważ ostatnio udało mi się nabyć dla mojego klienta bardzo cenną
rzeźbę Icarusa Ivesa, zatytułowaną Tańczący satyr.
Aleksa jęknęła.
- Powinnam była od razu wiedzieć.
Harriet miała minkę niewiniątka.
- Jak widzę, tymczasem świetnie się rozumiemy.
263
- Dobrze wiem, że ten Ives, którego Edward kupił od Forsytha, jest twoim
fałszerstwem. Od początku byłam tego pewna.
- Urocza rzeźba, prawda? Rozumiem, że znajduje się ona w zbiorach nowego hotelu
Avalon Resorts & Spa.
- Stoi w zachodnim skrzydle, przed apartamentem właściciela. - Aleksa spojrzała na
Harriet bardzo groźnie. - Zastanawiałam się nawet, co się stało z oryginałem. Ukradłaś go,
prawda? A potem podsunęłaś falsyfikat na jego miejsce.
Harriet napęczniała z dumy.
- Paxton Forsyth w ogóle nie zauważył różnicy. A ten czarujący osioł Vale kupił
rzeźbę do kolekcji w Avalon. Ale kiedy usłyszałam, że opiniujesz jego zakupy, od razu
przewidziałam kłopoty.
Ta wiadomość na chwilę odwróciła uwagę Aleksy od gargulców.
- Czy to znaczy, że plotki na mój temat już krążą?
- Naturalnie, moja droga, przecież powiedziałam ci, że jesteś na drodze do stania się
żywą legendą.
Aleksa zmrużyła oczy.
- Na czym polega twój problem? Przecież dla swojego klienta masz prawdziwego
satyra.
- Problem polega na tym, że mój klient, niestety, wszedł w posiadanie katalogu
kolekcji Vale’a. Zauważył Tańczącego satyra wśród dzieł wystawionych w hotelu i, rzecz
jasna, zaczął się zastanawiać nad autentycznością swojego.
Zapadło milczenie. Aleksa przygryzła wargę. Nagle jednak dostrzegła humorystyczną
stronę powstałej sytuacji.
- O, Boże, to cudowne! - Nie była w stanie powstrzymać rozpierającego ją śmiechu. -
Wyśmienite. Sama pod sobą wykopałaś dołek, Mac. Twój nowy klient boi się, że chcesz
wcisnąć mu falsyfikat, bo prawdziwy satyr jest wystawiony w Avalon.
- Obawiam się, że sprawa przedstawia się mniej więcej w ten sposób. - Harriet
dyskretnie odkaszlnęła. - Niestety, mój klient jest skłonny widzieć tę sytuację w trochę
niewłaściwym świetle.
- Dobrze ci tak. Czego oczekujesz ode mnie?
- Mój klient życzy sobie drugiej opinii na temat rzeźby. - Harriet zrobiła znaczącą
pauzę. - I chce, żeby była to opinia znawcy, który wykrył fałszerstwa w galerii McClelland.
264
Aleksa powoli się wyprostowała.
- Chce, żebym ja wydała opinię o satyrze?
- Tak, właśnie ty, moja droga. - Harriet uśmiechnęła się od ucha do ucha. - Dziwaczna
sytuacja, prawda?
- Przepyszna.
- Obiecuję ci, że skoro tylko przekonasz mojego klienta o autentyczności satyra,
więcej nie padnie na ten temat ani jedno słowo. Falsyfikat może stać w Avalon do końca
świata i nikt tego nie zauważy. Mój klient nie jest zainteresowany w demaskowaniu
fałszerstwa. Chce tylko mieć pewność, że jest posiadaczem oryginału.
- Mac, jeśli sądzisz, że pomogę ci się wyłgać z tego ambarasu, to chyba upadłaś na
głowę.
- Nie żartuj. Nasza przyjaźń z pewnością przetrwa drobne nieporozumienie.
- Czy tak nazywasz pozostawienie przyjaciółki na łasce ludzi oszukanych przez twoje
fałszerstwa? Nieporozumieniem? Nie... Jest!
- Alekso, co się stało, moja droga?
- Wiedziałam, że gdzieś tu musi być. - Aleksa wpatrywała się w róg turkusowo-białej
okładki dziennika medytacji. - Ona wcale nie schowała go w pudle, tylko za pudłami.
Energicznie zaczęła przesuwać kartony, żeby dostać się do znaleziska.
- Uważaj, moja droga. - Harriet spojrzała na nią z troską, gdy Aleksa zachwiała się
pod ciężarem szczególnie wielkiego pudla. - To ma swoje kilogramy. Może ci pomóc, bo
jutro nie będziesz mogła ruszyć ręką?
- Prawdę mówiąc, chętnie skorzystam z pomocy. - Aleksa sięgnęła po dziennik.
Zamarła w pół ruchu.
Ręka.
Przypomniał jej się Dylan, schylający się po rękawicę i podnoszący ją prawą ręką.
- Cholera jasna - szepnęła.
Harriet zaniepokoiła się nie na żarty.
- Co znowu się stało, moja droga?
- Właśnie sobie coś przypomniałam.
- Coś ważnego?
- To możliwe.
- W czym rzecz, moja droga? - dopytywała się Harriet.
265
- Dylan nie miał swojej instytutowej bransolety.
266
Rozdział trzydziesty piąty
T
elefon zadzwonił w chwili, gdy Webster szykował się do opuszczenia apartamentu.
- Trask, słucham.
- Znalazłem panią Guthrie - powiedział bez wstępów Phil Okuda. - Jest ze mną. Cała i
zdrowa, tylko ledwie żywa ze strachu.
- Gdzie pan jest? - Trask pokazał Websterowi, żeby nie wychodził.
- W hotelu niedaleko lotniska w Tucson. Pani Guthrie mieszka tu od czasu, gdy
wyjechała z Avalon. Nie chce ze mną rozmawiać. Twierdzi, że nie może zaufać nikomu
oprócz swojego przewodnika duchowego. Diabli wiedzą, kto to jest.
Trask patrzył, jak Webster Bell zamyka drzwi i cofa się do pokoju.
- Niech pan ją spyta, czy jej przewodnikiem był może Stewart Lutton albo Foster
Radstone.
Webster uniósł siwiejące brwi, wyraźnie zatroskany przebiegiem rozmowy.
Phil powtórzył pytanie i Trask usłyszał niewyraźny głos Liz Guthrie.
- Co powiedziała?
- Że nie odpowie na to pytanie. I nie będzie rozmawiać z nikim oprócz jej
przewodnika duchowego.
- Spytaj, czy porozmawia z Websterem Bellem.
Nastąpiła kolejna przerwa. Po kilku sekundach Phil podjął rozmowę.
- Powiedziała, że naturalnie tak, ale nie wierzy, żeby Webster Bell tam z panem był.
Ona jest naprawdę śmiertelnie przestraszona, Trask.
- Nie rozłączaj się. - Trask zwrócił się do swego gościa: - Niech pan ją zapyta, kto jest
jej przewodnikiem duchowym. Tym, z którym była rano przed wyjazdem z Avalon.
Webster wziął od niego słuchawkę.
- Liz? To ty? Bardzo się o ciebie martwimy.
267
Jego niski, dźwięczny głos wypełnił cały pokój. Trask był pewien, że Liz natychmiast
poczuje się pewniej. Głosu Bella nie można było pomylić z żadnym innym.
- Tak, śmierć Stewarta głęboko nami wszystkimi wstrząsnęła - powiedział łagodnie
Bell. - Biedak musiał być bardzo chory. Tak, możesz już wrócić do domu. Nic ci nie grozi.
Aktywność wirów zmalała. Czy mogę cię spytać, dlaczego wyjechałaś z Avalon?
Znów nastąpiła krótka pauza.
- Rozumiem. - Webster zerknął na Traska. - Mówisz, że twój przewodnik duchowy
przewidział wzrost aktywności wirów? Tak, z pewnością umiał się dostroić do ich
częstotliwości i wykorzystać zasadę rezonansu. Tak, bardzo rozsądnie postąpił, że doradził ci
krótki wyjazd.
Zniecierpliwiony żółwimi postępami rozmowy, Trask zaczął nerwowo chodzić po
pokoju. Wiedział, że Webster najprawdopodobniej stosuje jedyną słuszną taktykę, ale to
wcale nie łagodziło jego zniecierpliwienia.
- Liz, nie jestem w tej chwili w instytucie i nie mam dostępu do dokumentów -
powiedział Webster. - Jak wiesz, byłem ostatnio dość zajęty. Czy możesz mi przypomnieć,
kogo instytut wyznaczył na twojego przewodnika duchowego?
Trask znieruchomiał.
- Czy jesteś tego pewna? - W głosie Webstera zabrzmiało zaskoczenie. Natychmiast
jednak znikło, zamaskowane kojącym ciepłem. - Oczywiście. Dziękuję ci, Liz. Uważaj na
siebie. Zobaczymy się po twoim powrocie do Avalon.
Webster odłożył słuchawkę i popatrzył na Traska.
- No? - przynaglił go Trask.
- Nie rozumiem. - Webster zmarszczył czoło. - To nie ma sensu. Powiedziała, że jej
przewodnikiem duchowym jest Dylan Fenn.
- Cholera! - Trask chwycił za słuchawkę.
T
o jest bardzo ekscytujące, moja droga. - Oczy Harriet lśniły entuzjazmem, gdy szły
przez zastawione towarami zaplecze. - Ale czy mogłabyś mi wyjaśnić, dlaczego mamy się
wykradać z twojego sklepu tylnymi drzwiami.
- Bo jeśli wyjdziemy frontowymi, to Dylan nas zobaczy. Musiałybyśmy przejść obok
jego księgarni, żeby dostać się na parking.
- Pomyśli, że idziemy na herbatę.
268
- Nie. Jedyny lokal przy placu jest zamknięty.
Instynkt, który kazał jej uciekać, był zbyt silny, by mogła go zignorować. Zważywszy
zaś na ostatnie wydarzenia, uznała, że lepiej słuchać głosu instynktu.
- Jeśli uważasz, że to jest sprawa dla policji, to czemu do nich nie zadzwonisz?
- Problem w tym, że jeszcze nie wiem, czy to jest sprawa dla policji. - Aleksa
przesuwała się między greckimi postumentami ku tylnym drzwiom. - Zresztą szeryf Strood
uważa, że jestem rozchwiana emocjonalnie. Jeśli zadzwonię do niego z oskarżeniami, ale bez
dowodów, dojdzie do wniosku, że mój stan się pogorszył. On już zamknął tę sprawę.
- Czy spodziewasz się znaleźć w tej książce dowód jakichś niecnych czynów tego
Dylana Fenna?
- To możliwe. Tymczasem wiem na pewno tylko dwie rzeczy. Po pierwsze, Joanna
czuła, że musi ukryć swój dziennik. Po drugie, Dylan nie ma dzisiaj bransolety instytutu,
chociaż normalnie nigdy jej nie zdejmuje.
- A to znaczy, że...?
- Że może być człowiekiem, którego Trask próbował zatrzymać wczoraj wieczorem w
gabinecie Fostera Radstone’a.
- To jest bardzo skomplikowane, moja droga.
- Owszem. Dlatego chcę iść gdzieś, gdzie będę mogła spokojnie przestudiować ten
dziennik, nie obawiając się, że Dylan mnie na tym nakryje.
- Czy nie powinnaś zamknąć sklepu od frontu? - spytała Harriet.
- Nie. Jeśli Dylan znowu przyjdzie i zobaczy, że jest zamknięte, chociaż wszystkie
światła się palą, może nabrać podejrzeń. A tak po prostu pomyśli, że poszłam wyrzucić
śmiecie albo coś podobnego.
- Skoro tak mówisz. - Gdy Aleksa sięgała do klamki, Harriet rozejrzała się po
zapleczu. Zmarszczyła nos, dyskretnie wyrażając tym obrzydzenie. - Prawdę mówiąc, nie
widzę potrzeby zamykania na klucz tego towaru. Kto by tutaj coś ukradł?
Aleksa spiorunowała ją wzrokiem.
- Siedź cicho, Mac. Jestem na to skazana wyłącznie przez ciebie.
- Och, nie obrażaj się, moja droga. Przecież pracujesz tu tylko tymczasowo. Poza tym
zgodziłyśmy się zapomnieć o przeszłości.
Aleksa energicznie otworzyła drzwi.
269
- Wcale nie zgodziłyśmy się... - Zrobiła krok na zewnątrz i znieruchomiała. - A niech
to cholera.
Przed drzwiami stał Dylan. W ręce trzymał pistolet, a na twarzy miał smutny uśmiech.
Zerknął na dziennik trzymany przez Aleksę.
- Widzę, że go znalazłaś. Właśnie się zastanawiałem, co Joanna z nim zrobiła.
Zawrzała gniewem, którego siła przytłumiła nawet strach.
- O co w tym wszystkim chodzi, Dylan?
- O ofiarę, Alekso. Bardzo ciężko pracowałem, ale ty to zniszczyłaś. Obawiam się, że
teraz tylko ofiara może uspokoić rozszalałe wiry.
- Ja wszystko zniszczyłam? Zwariowałeś?
W oczach Dylana zabłysła furia.
- Joanna i Radstone powinni już być zimni, tak samo jak Guthrie. Wtedy wiry
odzyskałyby równowagę. Pokój i harmonia znów zapanowałyby w Avalon. Ale przez ciebie i
Traska wciąż występują zakłócenia w przepływie energii.
Harriet wydęła wargi.
- Co to za gadanie o ofierze, młody człowieku?
Aleksa mocniej zacisnęła dłoń na dzienniku.
- Nie rozumiesz, Mac? Ten czubek myśli, że jest ofiarą wirów. Poświęcił się dla nich,
ale spieprzył to, co miał zrobić. Wszystko potoczyło się zupełnie inaczej, niż zaplanował.
- Nie, Alekso. - Ruchem uzbrojonej dłoni Dylan nakazał im cofnąć się na zaplecze
sklepu. - Nie rozumiesz - powiedział, wchodząc tam za nimi. - To ty masz być ofiarą. Twoja
śmierć uspokoi wiry. Niestety, obawiam się, że twoja przyjaciółka również będzie musiała
umrzeć. Przepraszam panią. Tak się fatalnie złożyło.
N
ie odbiera ani telefonu w sklepie, ani komórki. - Trask odłożył słuchawkę.
- Spokojnie - powiedział Webster. - Może ma klienta i jest zajęta. A może na chwilę
wyszła.
- Nie podoba mi się to. - Trask wziął klucze i podszedł do drzwi. - Jadę na Avalon
Plaza. Chce mi pan towarzyszyć?
- Tak. - Webster wyszedł za nim na korytarz. - Po drodze może mi pan wyjaśnić, co tu
się dzieje.
270
- Najpierw muszę panu zadać pytanie. - Trask szybko skręcił na schody. - Jak długo
Dylan jest związany z instytutem?
- Od samego początku. - Webster podążał za nim po schodach. - Przyszedł do pracy,
kiedy otwierałem instytut.
- Wiedziałem - stwierdził Trask. - Zawsze to wiedziałem. Powinienem był się
domyślić znacznie wcześniej.
- Czy to ma znaczyć, że uważa pan Dylana za mordercę?
- Tak. W dodatku jest teraz zdesperowany. Na pewno szuka winnego. - Trask
zeskoczył z ostatniego stopnia i puścił się biegiem..
Webster, sapiąc, pognał za nim.
- Myśli pan, że coś grozi Aleksie?
- Dylan ma księgarnię dwa pawilony od Elegant Relic, a ja nie mogę się do niej
dodzwonić. Co pan o tym sądzi?
- Mogą być kłopoty - mruknął Webster.
P
owinnam była odebrać telefon - powiedziała Aleksa. - Ktoś może się zaniepokoić,
dlaczego tego nie zrobiłam.
- Nieprawdopodobne - odparł Dylan. - Ten, kto dzwonił, pomyśli, że wyszłaś do
toalety.
Telefonował Trask. Była tego pewna. A może tylko z rozpaczy snuła fantazje o
ocaleniu?
Wyobraziła sobie, jak Trask wskakuje do dżipa i jedzie na Avalon Plaza, żeby
sprawdzić, co się stało. Może powinna była zwracać więcej uwagi na teorie Webstera Bella o
projekcji pozytywnych wyobrażeń.
- Co zamierzasz, Dylan? - Aleksa ściskała w dłoni dziennik Joanny i bardzo starała się
nie patrzeć na pistolet. Obok niej Harriet wydawała się wyjątkowo niespokojna, nawet
roztrzęsiona, jak nie ona.
- Poczekamy do piątej - odrzekł Dylan. - Kiedy wszyscy pozamykają sklepy i pójdą do
domów, złożę ofiarę.
Aleksa wlepiła w niego wzrok.
- Chyba nie myślisz, że możesz mnie zabić, a jutro przyjść do pracy jakby nigdy nic.
271
- Niestety, muszę opuścić Avalon po spełnieniu zaledwie części mojego zadania. -
Dylan zmrużył oczy. - Przez ciebie. Starałem się utrzymać cię z dala od tego. Wiedziałem, że
zakłócisz energię wirów. Ale ty uparcie się do wszystkiego mieszałaś. Zaczęłaś się z nim
spotykać. Sypiać z nim.
- Z Traskiem?
- Tak, z Traskiem. - Dylan zmarszczył czoło. - To miało się skończyć zupełnie inaczej.
Szybko i bez kłopotu. Wszystkie siły już od dawna powinny być zrównoważone.
Harriet przycisnęła dłoń do szyi.
- Ojej, duszno mi.
Aleksa bardzo wątpiła, czy Harriet kiedykolwiek przeżyła chwilę duszności, ale
powstrzymała się od uwag na ten temat. Spojrzała na Dylana.
- Wypuść moją przyjaciółkę. Ona nic o tym wszystkim nie wie.
- Nie mogę. - Dylan zerknął na zegarek. - Byłyby przez nią kłopoty.
- Ona nie pójdzie na policję, jeśli o to ci chodzi. Sama ma na pieńku z władzami.
- Doprawdy, moja droga - odezwała się Harriet słabym, zdyszanym głosem. - Nie ma
potrzeby prać brudów w obecności obcych.
Dylan spojrzał na nią ze złością.
- Nic mnie to nie obchodzi, nawet jeśli jest poszukiwana za morderstwo. Nie ufam jej i
nie pozwolę odejść.
- Czy tu w środku naprawdę jest gorąco, czy tylko mnie się tak zdaje? - spytała
Harriet.
Aleksa zrobiła spłoszoną minę, miała nadzieję, że przekonującą.
- Może lepiej usiądź, Mac.
Ruchem oczu wskazała jej rząd skrzydlatych lwów. Harriet wyraźnie zrozumiała.
Gdyby udało im się trochę przemieścić, mogłyby odgrodzić się od Dylana barykadą z
kartonów pełnych kamiennych postumentów i kopii popiersi. Przy odrobinie szczęścia
przynajmniej jedna z nich miała wtedy szansę uciec, w razie gdyby Dylan zaczął strzelać.
- To dobry pomysł, moja droga. - Harriet chwiejnie przesunęła się ku rzędowi ciężkich
lwów i chciała usiąść na kartonie. - Lekarz radził mi unikać silnych przeżyć.
- Nie ruszaj się - ostro zakomenderował Dylan. - Zostań tam, gdzie jesteś.
- Jak sobie życzysz, młody człowieku - mruknęła Harriet. - Wyprostowała się ze
zbolałą miną. - Czy masz coś przeciwko temu, że wyjmę sobie pigułki?
272
Zerknął na jej torebkę.
- Nie będą ci potrzebne.
Aleksa przeszyła go wzrokiem.
- Wiesz, że nie ujdzie ci to na sucho. Trask odkryje, co się stało, i nie podda się,
dopóki cię nie znajdzie. On taki już jest. Uparty, obsesyjny typ.
Dylan mocniej zacisnął dłoń na rękojeści pistoletu.
- Traskiem zajmę się później. Najpierw ofiara musi uspokoić wiry.
- Czy zdajesz sobie sprawę, że takim bredzeniem o ofierze sprawiasz wrażenie faceta
niespełna rozumu? - spokojnie spytała Aleksa.
Parsknął pogardliwie.
- Nic z tego nie rozumiesz, co?
- Możesz mi wyjaśnić. Najlepiej zacznij od tego, w jaki sposób się dowiedziałeś, że
Foster Radstone kradnie pieniądze instytutu.
- Zawsze pilnowałem finansów instytutu. Był to jeden z moich obowiązków Strażnika.
Radstone’a podejrzewałem już od wielu miesięcy. Dodałem go do mojej listy.
Harriet zerknęła na niego z zainteresowaniem.
- Wybacz mi, młody człowieku, ale nie wydajesz się typem, który zwraca uwagę na
sprawy finansowe.
Dylan obdarzył ją przelotnym, mrożącym krew w żyłach uśmiechem.
- Zanim znalazłem się w instytucie, przez dziesięć lat zajmowałem się finansami w
zarządzie pewnej spółki.
- A wydawałeś się takim sympatycznym człowiekiem - mruknęła Aleksa. - O jakiej
liście wspomniałeś przed chwilą? - Z jego miny mogła wywnioskować, że nie było to
błyskotliwe pytanie.
- O liście ludzi, których trzeba było usunąć, żeby przesłanie instytutu mogło dotrzeć
do całego świata. Początkowo było ich troje: Dean Guthrie pierwszy, Radstone za nim, a Liz
Guthrie ostatnia.
- Mój Boże - szepnęła Aleksa. Nie zwrócił na to uwagi.
- Długo medytowałem, żeby podjąć decyzję, jak postąpić.
- Chyba nie dość długo - zaprzeczyła Aleksa. - Dlaczego poczekałeś na przyjazd
Traska do Avalon?
273
- Gdyby trzeba było pozbyć się Guthriego natychmiast, zrobiłbym to. Ale wiedziałem,
że stać mnie na kilka miesięcy zwłoki. Mogłem poczekać z usuwaniem przeszkód. Problem
polegał na tym, że musiałem spowodować kilka śmierci w stosunkowo krótkim czasie.
- A chciałeś być pewien, że szeryf Strood nie zauważy związku między nimi, tak?
- Właśnie. Wiedziałem, że obecność Traska w mieście odwróci uwagę Strooda, w
razie gdyby nabrał jakichś podejrzeń co do śmierci Guthriego.
- Ale szeryf nie nabrał podejrzeń.
Dylan skrzywił się pogardliwie.
- Był jak zwykle niekompetentny. Nawet nie przeprowadził porządnego śledztwa.
- Śmierć Guthriego uszła ci na sucho, więc uznałeś, że los ci sprzyja, tak?
- Wiry były niesłychanie aktywne. Mogłem skanalizować wyjątkowo dużo negatywnej
energii. To był dla mnie sygnał, że należy działać dalej.
- Ale potem sprawy zaczęły się komplikować.
Dylan zrobił wściekłą minę.
- Miałem wszystko zaplanowane tak, żeby każda śmierć była inna. Ale udało się tylko
z Guthriem. Ty i Trask popsuliście całą resztę.
Kątem oka Aleksa zauważyła pytające spojrzenie Harriet. Zorientowała się, że Mac
czeka na wskazówkę co dalej.
Nie miała jednak innego pomysłu oprócz zajmowania Dylana rozmową, żeby zyskać
na czasie i centymetr po centymetrze przesuwać się za kartonową barykadę.
- Opowiedz mi o Liz - zażyczyła sobie. - Czy nic jej się nie stało.
- Jest o wiele za wcześnie na jej śmierć - odrzekł zirytowany. - Wyglądałoby to
dziwnie, gdyby zginęła w wypadku zaraz po swoim byłym mężu.
Aleksa z całej siły zacisnęła palce ma dzienniku.
- To rozumiem. Prędzej czy później wszyscy dowiedzieliby się, że Liz dziedziczy cały
majątek Deana, prawda? A założę się, że ona z kolei zapisała wszystko instytutowi.
Dylan zamrugał zdziwiony.
- Wiesz o testamentach?
- Trask i ja dogrzebaliśmy się tego w pewnej chwili.
- Absolutnie wszystko, co posiada Liz, znajdzie się w dyspozycji Dimensions Trust -
stwierdził z satysfakcją Dylan.
274
- To ty jesteś jej przewodnikiem duchowym, prawda? I ty kazałeś jej wyjechać tego
ranka, kiedy miałam się z nią spotkać.
Dylan poruszył pistoletem.
- Kiedy odłożyła słuchawkę i powiedziała, że zamierzasz ją odwiedzić, zrozumiałem,
że zaczniesz zadawać niewygodne pytania. A byłaś związana z Traskiem. Wszystko coraz
bardziej się komplikowało.
- Nie mogłeś ryzykować i pozwolić na to, żeby Liz ze mną porozmawiała.
- Właśnie. Mogłabyś zasiać wątpliwości w jej umyśle. Przecież nie wiedziałem, jak
daleko sięgają podejrzenia Traska.
- Jak ją skłoniłeś do tak nagłego wyjazdu?
Przesłał jej diabelski uśmieszek.
- Ona bezgranicznie mi ufała. Ostrzegłem ją, że wiry stały się dla niej wyjątkowo
niebezpieczne. Była to zresztą prawda, jeśli się nad tym zastanowić. Kazałem jej natychmiast
wyjechać i pozostawać w ukryciu, póki nie powiem jej, że może bezpiecznie wrócić.
- A potem zaczaiłeś się pod jej domem, żeby na mnie napaść.
Pistolet w jego dłoni lekko zadrżał.
- Nie. Odjechałem zaraz po niej. Ale przypomniałem sobie o dzienniku, który
widziałem, wychodząc. W pośpiechu zapomniała go spakować, a ja też go nie zabrałem.
- Nie chciałeś, żeby dziennik dostał się w moje ręce?
- Nie. Obawiałem się, że Liz mogła coś o mnie napisać. Gdybyś znalazła taką
wzmiankę w jej dzienniku, tylko zwiększyłoby to liczbę niewygodnych pytań. Wróciłem po
ten przeklęty dziennik, ale zobaczyłem twój samochód na podjeździe.
- I zorientowałeś się, że już przyjechałam.
- I buszujesz po domu jak włamywacz. - Dylan spojrzał na nią oskarżycielsko. -
Postanowiłem solidnie cię przestraszyć. Zaparkowałem samochód daleko od domu i
włożyłem strój, w którym prowadzę medytacje Liz. Wszedłem do domu frontowymi
drzwiami, kiedy ty zaglądałaś do garażu. Wziąłem nóż z kuchni. Początkowo chciałem cię
tylko przestraszyć, żeby móc zabrać dziennik.
- Nie wierzę ci.
- To prawda. - Spochmurniał. - Ale potem przyszło mi do głowy, że nasze spotkanie
jest znakiem. Wiry podsunęły mi okazję, żeby się ciebie pozbyć.
- Tylko że znów ci się nie udało. Powiedz mi, czy trafiłam cię tą lawiną kamieni?
275
- Ty suko! - Dylan wymierzył w nią z pistoletu. - Kiedy pomyślę o tym, jak bardzo
starałem się utrzymać cię z dala od tego...
- Bardzo przepraszam - odezwała się drżącym głosem Harriet. - Ale obawiam się, że
jeśli nie usiądę, to zaraz się przewrócę. Naprawdę nie czuję się dobrze.
Dylan zawahał się. Potem wykonał niedbały gest wolną ręką.
- Siadaj.
Harriet opadła z wdziękiem na niewielki karton za rzędem lwów.
Teraz tylko jej ramiona i głowa wystawały znad grzbietów uskrzydlonych bestii.
- Dziękuję ci, chłopcze. Całkiem miło się zachowałeś.
Dylan nie zwrócił na nią uwagi. Znowu spojrzał na zegarek.
- Jeszcze parę minut. Zaraz wszystko skończymy.
Aleksa słyszała odległy, przytłumiony odgłos samochodów odjeżdżających z
parkingu. Większość kupujących już opuściła rejon placu. Jej koledzy wkrótce mieli
zakończyć liczenie utargu. Jeszcze trochę i Avalon Plaza opustoszeje do następnego dnia.
Musiała dalej zabawiać Dylana rozmową i modlić się, żeby Trask zjawił się jak
najszybciej.
Myśleć pozytywnie.
- Jak zabiłeś Deana Guthriego? - spytała obojętnie.
- Bez trudu. Jak zwykle wyszedł z baru pijany. Schowałem się na tylnym siedzeniu
jego wielkiego samochodu. Kiedy usiadł za kierownicą, walnąłem go w głowę. Natychmiast
stracił przytomność.
- Wtedy zawiozłeś go na Avalon Point?
Dylan radośnie skinął głową.
- Wysiadłem z samochodu, położyłem nogę Guthriego na pedale gazu i wrzuciłem
bieg. Stoczył się w dół w jednej chwili.
Aleksa zadrżała.
- Wybrałeś Avalon Point, bo to miało związek z Traskiem, prawda?
- Jasne. Chciałem, żeby w razie jakichś wątpliwości Strood zainteresował się
Traskiem. Poza tym to był symbol.
- Symbol?
Dylan uśmiechnął się złowieszczo.
- W tym samym miejscu zepchnąłem z drogi Harry’ego Traska dwanaście lat temu.
276
Aleksa zaczerpnęła tchu.
- A więc Trask miał rację. Jego ojca zamordowano.
Dylan machnął ręką.
- Musiałem się go pozbyć. Stał na drodze rozwoju instytutu.
- Ale dlaczego zamordowałeś biednego Stewarta? Jego nie było na twojej liście.
W oczach Dylana zapłonął gniew.
- Nie zamordowałem Stewarta. Złożyłem go w ofierze, tak samo jak będzie z tobą.
- Czy jest różnica między ofiarą a morderstwem?
- Olbrzymia. Stewart był moim lojalnym giermkiem. Tak samo oddanym sprawie jak
ja. Ale po kolejnym niepowodzeniu wczoraj wieczorem uświadomiłem sobie, że trzeba
nakarmić mroczne wiry. Poza tym Stewartowi nie udało się pozbyć Joanny. Wydawało się
logiczne, że powinien za to zapłacić.
- Wcale nie próbowałeś uspokoić wirów - sprzeciwiła się Aleksa. - Po prostu
stwierdziłeś, że samobójstwo Stewarta jest ci na rękę, bo może zadowolić i Strooda, i Traska.
Miałbyś wtedy więcej swobody. Tylko dlaczego kazałeś Stewartowi zabić Joannę?
Dylan znowu mocniej zacisnął dłoń na rękojeści pistoletu.
- Ona nie chciała rozgrzebywania przeszłości, ale robiła tym wiele szkody. Sama
zaczęła zadawać kłopotliwe pytania. Pewnie wiesz, że jest blisko z Liz. Zebrało im się na
rozmowy o podobieństwie śmierci Guthriego i Harry’ego Traska. Na to nie mogłem
pozwolić. Dlatego kazałem Stewartowi usunąć Joannę.
- Co jest w jej dzienniku? Po co chcesz go mieć?
- Nie wiem - odrzekł chrapliwie. - Ale ta idiotka Liz zadzwoniła do niej już po swoim
wyjeździe. Wprawdzie wyraźnie poleciłem jej, żeby z nikim nie rozmawiała, ale kiedy potem
zadzwoniłem do niej, przyznała mi się, że ze strachu skontaktowała się ze swoją najbliższą
przyjaciółką.
- Z Joanną.
- Tak.
- A teraz się obawiasz, że Joanna mogła napisać w swoim dzienniku coś, co
wskazywałoby na ciebie.
- Wydaje mi się, że ona podejrzewała mnie już od dość dawna - burknął Dylan.
- Ale nic nikomu nie mówiła - rozległ się dudniący głos Webstera Bella. - Bo w głębi
serca obawiała się, że to ja jestem mordercą.
277
Wszystkie głowy obróciły się w jego stronę. Webster stał w drzwiach sklepu.
Dylan wzdrygnął się tak, jakby jeden z wirów poraził go prądem wysokiego napięcia.
- Webster. Nie. Ciebie nie powinno tutaj być. Ty miałeś nie mieć z tym związku.
- Odłóż broń - powiedział stanowczo Webster. - Twoja misja jest skończona.
- Nie podchodź bliżej, bo ją zabiję. - Dylan wolno zbliżał się do Aleksy. - Przysięgam,
że ją zabiję.
- Oddaj mi broń - rzekł spokojnie Webster.
- Przecież jestem twoim Strażnikiem, Nie rozumiesz? Żyję po to, żeby służyć
instytutowi. Musisz mi zaufać, że tak będzie najlepiej.
- Odłóż broń, Dylan.
Harriet zerwała się na równe nogi z przenikliwym krzykiem.
- Moje serce, moje serce! - Przycisnęła dłonie do piersi i osunęła się między kartony.
Pudła zaczęły spadać na wszystkie strony.
Dylan patrzył na to rozwścieczony.
- Ty głupia, stara krowo. - Wycelował pistolet w Harriet.
- Nie rób jej krzywdy. - Aleksa chwyciła pierwszy przedmiot, który nawinął jej się
pod rękę, pudło średniowiecznych map. Podniosła je nad głowę i cisnęła w Dylana.
Uchylił się. Skierował lufę pistoletu na Aleksę.
- Zawsze wszystko psujesz. To miało być zupełnie ina...
Ogłuszający łoskot przerwał jego piskliwe słowa.
Dylan osunął się na podłogę tak nagle, że Aleksa zorientowała się, co zaszło, dopiero
wtedy gdy zobaczyła pistolet na podłodze.
Leżał nieruchomo, wciśnięty między pudło z widokiem Stonehenge z napisem
„Częściowo do montażu” oraz metrową figurę sir Lancelota.
- Alekso. - Trask przeskoczył nad leżącym smokiem i mocno ją chwycił. - Czy nic ci
się nie stało?
- Nic. - Wtuliła się w jego potężne umięśnione ciało. Wprawdzie nie wydawało jej się,
by była istotą, która lubi się tulić, ale w tej chwili sprawiało jej to niekwestionowaną
przyjemność.
- Aleś mnie przestraszyła. Kiedy zorientowałem się, że Dylan...
278
- Właśnie! Co ty mu zrobiłeś? - Oderwała głowę od jego torsu i zobaczyła gargulca
wielkości pięści, leżącego na podłodze obok Dylana. - Och, wcale się nie dziwię, że padł.
Ładny rzut.
- Wspominałem ci, że kiedyś trochę trenowałem baseball. - Machinalnie poruszył
prawym ramieniem, jakby przypomniał mu się dawny ból.
Uśmiechnęła się do niego drżąco.
- Pamiętam. Twój ojciec marzył, że zostaniesz zawodowcem.
Trask skinął głową, ale nie powiedział ani słowa.
- Szalone marzenie twojego ojca pomogło ci dzisiaj ocalić mi życie - szepnęła.
Trask skupił wzrok na jej twarzy.
- Tata zawsze trochę wyprzedzał swoją epokę. - Z całej siły przyciągnął ją do siebie. -
Boże, Alekso. Myślałem, że umrę ze strachu.
- Ja też trochę się zdenerwowałam - wymamrotała. - Chyba nieco trochę przesadziłam
z wcielaniem się w szaloną kobietę.
- Mnie też się tak zdaje - szepnął.
Obróciła głowę i zobaczyła, jak Webster elegancko pomaga Harriet wstać spomiędzy
pudeł.
- Czy na pewno dobrze się pani czuje? - spytał zatroskany. - Może zadzwonić po
ambulans?
Harriet uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
- Dziękuję, nie ma potrzeby. Jestem w znakomitej formie. - Spojrzała wyczekująco na
Aleksę. - Nie przedstawisz mnie, moja droga?
Aleksa westchnęła.
- Panie Bell, Trask, pozwólcie, że przedstawię wam Harriet McClelland, moją byłą
pracodawczynię. Kobietę, która nauczyła mnie wszystkiego, co wiem o sztuce dwudziestego
wieku, i nie tylko.
- Bardzo mi przyjemnie, proszę pani - powiedział uprzejmie Webster.
Trask przez długą chwilę przyglądał się Harriet w milczeniu. Potem nieznacznie się
uśmiechnął.
- A niech mnie kule biją!
Błękitne oczy Harriet zabłysły aprobująco. Starsza pani mrugnęła do Aleksy.
279
- Muszę przyznać, moja droga, że twój gust, jeśli chodzi o mężczyzn, zdecydowanie
się poprawił od naszego ostatniego spotkania.
280
Rozdział trzydziesty szósty
T
en mały socjopata wszystkich nas oszukał. - Webster ciężko opadł na jeden z
miękkich czerwonych foteli stojących w apartamencie. - Wciąż nie mogę w to uwierzyć. A
więc Harry Trask rzeczywiście został zamordowany. Miał pan rację.
- Miałem rację, ale nie odgadłem przyczyn. - Trask położył ręce na oparciu czerwonej
sofy. - Fenn przyznał się przed Stroodem, że zabił mojego tatę, ponieważ Joanna chciała go
poślubić. Nawet nie wiedział o tym, że spółka taty z Guthriem i Kenyonem wzięła w łeb.
Chciał tylko mieć pewność, że spadek Joanny dalej będzie do dyspozycji instytutu.
- Cholernie mi przykro. - Webster rozmasował siwiejące skronie. - I przepraszam za
wszystko.
- Nikt z tu obecnych nie ponosi żadnej winy - powiedział zdecydowanie Trask. -
Mordercą jest Fenn i na niego spada cała odpowiedzialność.
Aleksa, siedząca na sofie, podniosła głowę, by na niego spojrzeć. Trask ujął ją za
ramię i lekko je uścisnął. Nagle uświadomił sobie, że przez cały wieczór nie robi nic innego,
tylko szuka pretekstów, by jej dotknąć. Nie spuszczał jej z oka ani na chwilę. Miał
przeczucie, że część jego dawnych koszmarów wkrótce ustąpi miejsca nowym.
Upił łyk bardzo drogiej szkockiej, którą osobiście wyjął z dobrze zamkniętej szafy na
zapleczu baru. Aleksa, Webster i Harriet poszli za jego przykładem. Na chwilę zapadło
milczenie.
Dramatyczna scena w Elegant Relic okazała się przeżyciem zbliżającym ludzi,
pomyślał. Gdy skończyli składać zeznania przed Stroodem, przywiózł wszystkich do swojego
apartamentu, żeby mogli zjeść spóźniony obiad i porozmawiać.
Dochodziła północ. Przez otwarte drzwi na balkon wpadało do pokoju chłodne
pustynne powietrze. Trask głęboko nim odetchnął.
- Muszę powiedzieć, że ten młody człowiek, Ferm, ma całkiem nie po kolei w głowie -
powiedziała Harriet z lekkim drżeniem.
281
Trask z rozbawieniem patrzył, jak starsza pani przełyka solidny łyk bardzo mocnej
szkockiej. W zasadzie nie pozostawiło to na niej śladu, jeśli nie liczyć nieznacznej zmiany w
niebieskich oczach, które stały się nieco bardziej lśniące.
- Powiedział, że chce złożyć Aleksę w ofierze dla uspokojenia jakichś wirów -
ciągnęła. - Potraficie to sobie wyobrazić?
- Mnie jest znacznie trudniej wyobrazić sobie co innego - odparła Aleksa. - To, że
Fenn przed przyjściem do instytutu był w zarządzie jakiejś spółki.
Harriet znacząco cmoknęła.
- Każdemu czasem życie dziwnie się układa. Na przykład kto by pomyślał, że kobieta
z nieprawdopodobnym drygiem do dwudziestowiecznej sztuki może otworzyć sklepik z
tandetnymi kopiami muzealnych eksponatów?
Aleksa zareagowała natychmiast.
- Masz tupet, Mac. Jak śmiesz nazywać mój sklep tandetnym? Przecież to twoja wina,
że musiałam go otworzyć...
- Spokojnie, szanowne panie - łagodził Trask. - Odchodzimy od tematu.
Webster podszedł do otwartych drzwi.
- Jeżeli słusznie się domyślam, to Stewart bardzo zazdrościł Fennowi sukcesów w
sprzedaży książek instytutu. Dlatego Fenn mógł nim łatwo manipulować. Poza tym Stewart
miał swoją przeszłość, więc przemoc nie była mu obca.
Traskowi przypomniało się to, co usłyszał od szeryfa.
- Dylan samozwańczo mianował się przewodnikiem duchowym Stewarta i skłonił go
do złożenia przysięgi o zachowaniu tajemnicy, tak samo jak było w przypadku Liz. I Stewart,
i Liz zgodzili się na to, ponieważ naprawdę wierzyli, że Dylan pokaże im drogę do wyższego
poziomu świadomości.
Aleksa zerknęła na Webstera.
- Jak się czuje Joanna?
- Znacznie lepiej. - Guru wątle się do niej uśmiechnął. - Nawet rozmawiałem z nią
kilka minut po tym, jak załatwiłem sprawy ze Stroodem. Powiedziała, że zawsze bardzo ją
zastanawiały okoliczności śmierci Harry’ego Traska.
Aleksa przesłała spojrzenie Traskowi i znów zatrzymała wzrok na Websterze.
- Ale nie zdradziła się z tym ani słowem, bo obawiała się, że pan ma z tym coś
wspólnego.
282
Webster zawahał się.
- Nie mogła uwolnić się od myśli, że to ja zabiłem Harry’ego, żeby nie zyskał dostępu
do jej pieniędzy. Nawet wiem, jak wpadła na ten pomysł. Było między nami kilka ostrych
kłótni na temat jej zamążpójścia.
- Krótko mówiąc, ta Joanna była między młotem i kowadłem - stwierdziła Harriet.
- Przeżyła tragedię, bo straciła człowieka, którego kochała - powiedziała cicho Aleksa.
- Nie mogłaby jeszcze do tego znieść myśli, że jej jedyny żyjący krewny, ukochany brat, jest
mordercą. To dlatego chciała, żeby nie rozgrzebywać przeszłości.
Harriet spojrzała z uznaniem na Aleksę.
- Nie miałam pojęcia, moja droga, że odkąd rozwiązałyśmy współpracę, wiedziesz tak
ekscytujące życie.
- Trudno tu mówić o rozwiązaniu współpracy - syknęła Aleksa przez zęby. - W nocy
spakowałaś manatki, znikłaś i zostawiłaś mnie na lodzie.
- To na jedno wychodzi - stwierdziła pogodnie Harriet. Spojrzała na Traska. -
Rozumiem, że pan jest nowym dumnym właścicielem Tańczącego satyra.
- Istotnie, mam rzeźbę tak zatytułowaną - przyznał Trask i spojrzał porozumiewawczo
na Aleksę. - Ale powiedziano mi, że to falsyfikat.
- Owszem - potwierdziła Harriet. - To jedno z moich najlepszych dzieł.
Trask zachłysnął się szkocką.
- To pani fałszerstwo?
- Tak, mój drogi. - Harriet uśmiechnęła się. - Zastanawiam się, czy mogłabym prosić
pana o małą przysługę...
- Możesz robić wszystko, byłeś jej nie słuchał - ostrzegła go Aleksa.
K
ilka godzin później Aleksa zbudziła się i przekonała, że leży sama w czarnym
lśniącym łożu. Odwróciła się i zobaczyła sylwetkę Traska rysującą się na tle okna.
- Czy wszystko w porządku? - spytała.
- Tak.
Usiadła i podciągnęła kolana pod brodę.
- Już masz odpowiedzi, po które tu przyjechałeś.
- Większość.
Musiała teraz zadać mu pytanie, które dręczyło ją od jakiegoś czasu.
283
- Jak długo jeszcze zostaniesz w Avalon?
- To zależy.
- Od czego?
- Od odpowiedzi na moje ostatnie pytanie.
Nagle poczuła się tak, jakby alkohol uderzył jej do głowy.
- Jakie to pytanie?
Spojrzał na nią.
- Czy podejmiesz jeszcze jedno ryzyko, zanim zdecydujesz się raz na zawsze
zrezygnować z szalonego, nieodpowiedzialnego stylu życia?
- Jakie ryzyko?
- Związane ze mną.
Zrobiło jej się tak lekko na duszy, że nie była pewna, czy zaraz nie uniesie się nad
łóżko. Odsunęła na bok koc, zeskoczyła na podłogę i podeszła do Traska.
Zarzuciła mu ramiona na szyję i pocałowała go w usta.
- Zawsze mówiłam doktor Ormiston, że nie będę miała najmniejszych kłopotów z
wejściem w związek, jeśli tylko spotkam odpowiedniego mężczyznę - oświadczyła.
D
użo później Trask przewrócił się na plecy i podłożył sobie ramię pod głowę.
Pomyślał, że jeszcze nigdy nie czuł się bardziej zadowolony, bardziej zaspokojony i
pogodzony z sobą. A seks też był niesamowity.
- O czym myślisz? - spytała sennie Aleksa.
Uśmiechnął się pod nosem i przyciągnął ją do siebie.
- Szalona kobieta nadal żyje.
284
Rozdział trzydziesty siódmy
Trzy tygodnie później
W
idzę, że miałaś dużo zajęć w czasie, gdy bytem z twoją mamą na wakacjach. -
Lloyd przeciągnął się na leżaku stojącym na patiu w domu Aleksy i sięgnął po puszkę piwa. -
O mało nie dostaliśmy zawału, kiedy usłyszeliśmy, co tu się działo.
- Cóż ja mogę powiedzieć? - Aleksa uśmiechnęła się. - Rzeczywiście mam za sobą
szalony okres. Pewnie taki etap w życiu.
- Miejmy nadzieję, że tylko etap. Nie wyobrażaj sobie, że jestem w stanie wytrzymać
dużo takich podniecających wieści. - Lloyd zmierzył ją wzrokiem. - Ale rozumiem, że Trask
nie jest tylko etapem.
- Nie, Trask jest na stałe. - Zachodzące słońce malowało pustynię na nieziemskie
kolory. - Wychodzę za niego za mąż.
- Tak myślałem. - Lloyd zerknął na grę czerwieni i różu w oddali. - Dlaczego wobec
tego poprosiłaś mnie, żebym przyszedł tu, zanim zjawią się Vivien i Trask?
- Bo chciałam z tobą porozmawiać w cztery oczy
Skinął głową.
- Prawdopodobnie chcesz omówić kwestie intercyzy. Wiem, że zawsze zwracałem ci
na to uwagę. Masz naprawdę dużo pieniędzy, które trzeba zabezpieczyć.
- Dzięki tobie.
Lloyd wzruszył ramionami.
- Ja tylko wziąłem to, co zostawiła twoja babka, i pozwoliłem tym pieniądzom
pracować. No, i tak jak powiedziałem, zanim zaczęłaś się spotykać z chłopakami, już
wbijałem ci do głowy, że trzeba pamiętać o intercyzie.
- To była dobra rada, Lloyd. Nigdy jej nie zapomniałam. Myślisz, że Trask powinien
podpisać intercyzę?
Lloyd spojrzał na nią badawczo.
285
- A ty jak myślisz?
- Nie.
Lloyd uśmiechnął się leniwie.
- Jestem podobnego zdania. A Trask chce intercyzy?
- Nie.
- Tak sądziłem. Wobec tego nie przejmuj się papierami. Dwanaście lat temu ten
sukinsyn nie chciał wziąć ode mnie ani centa. O ile wiem, od tamtej pory wcale się nie
zmienił. Nawet jeśli wasze małżeństwo się nie uda, nie tknie twoich pieniędzy. A ty nie
tkniesz jego majątku. Jesteś tak samo dumna i uparta jak on.
- Nasze małżeństwo na pewno będzie udane.
- Przypuszczalnie masz rację. - Lloyd pociągnął łyk piwa. - Trask okazał się równym
gościem. Przewidziałem, że tak będzie.
Aleksa uśmiechnęła się.
- Byłeś jedynym człowiekiem, który nie martwił się jego powrotem do Avalon.
Lloyd parsknął pod nosem.
- Pewnie powinienem był jednak przynajmniej trochę się martwić.
- Ale nie Traskiem.
- Nie. - Lloyd uniósł krzaczastą brew i przyjrzał jej się z uwagą. - Zawsze wiedziałem,
że rozpoznasz odpowiedniego mężczyznę, kiedy tylko go spotkasz.
- To właśnie próbowałam wytłumaczyć doktor Ormiston.
- No, dobrze, a dlaczego chciałaś, żebym dzisiaj przyszedł wcześniej?
- Żebym mogła cię spytać, czy zaprowadzisz mnie do ołtarza.
Lloyd znieruchomiał z puszką piwa w pół drogi do ust. Znowu leniwie się uśmiechnął,
a oczy zalśniły mu życzliwością.
- To będzie dla mnie prawdziwy zaszczyt, Alekso. Nie mogłaś bardziej mnie
uszczęśliwić.
- Dziękuję. - Zamrugała, żeby widok zachodu słońca jej się nie zamazywał. - Bardzo
ci dziękuję, Lloyd.
Przez chwilę oboje milczeli.
- Powiedz mi coś - odezwał się w końcu Lloyd. - Skąd wiedziałaś, że Trask jest
właśnie tym mężczyzną?
- Chyba stąd, że pod pewnymi istotnymi względami bardzo przypomina mi ciebie.
286
Epilog
Dwa miesiące później
H
arriet z zamaszystym ukłonem wręczyła Aleksie prezent zaręczynowy.
- Na pewno będziesz chciała otworzyć go pierwsza, moja droga.
Aleksa wzięła od niej srebrno-białe opakowanie.
- Tymczasem położę ten prezent razem z innymi.
- Myślę, że powinnaś otworzyć go od razu - powiedział Trask.
Aleksa machnęła ręką w stronę tłumu ludzi, kłębiącego się na terenach hotelu Avalon
Resorts &Spa.
- A co z naszymi gośćmi? Jest tu dzisiaj prawie całe miasto, gdybyście tego nie
zauważyli.
- Ja zauważyłem - powiedział Trask. - Zaraz pójdziemy do gości. Ale najpierw otwórz
prezent od Harriet.
- Przecież wszyscy czekają, aż zatańczymy pierwszego walca.
- Dalej - zachęciła ją Vivien. - Otwórz ten prezent.
Lloyd uśmiechnął się do Aleksy.
- Goście mogą pięć minut poczekać.
Edward Vale uniósł kieliszek szampana.
- Za podarek Harriet.
Aleksa zlekceważyła go. Pił szampana całe popołudnie. Na szczęście zatrzymał się w
hotelu. Postąpił słusznie, bo po zakończeniu uroczystości z pewnością nie mógłby usiąść za
kierownicą.
Potoczyła wzrokiem po kręgu otaczających ją twarzy. Pomyślała, że jest to jeden z
najszczęśliwszych dni jej życia. Oficjalnie zaręczyła się z mężczyzną, którego kochała, a
razem z nią cieszyła się rodzina i najbliżsi. Czy można oczekiwać czegoś więcej?
W tak radosnym nastroju mogła okazać elastyczność.
287
- Niech wam będzie. Otworzę prezent od Harriet.
Rozerwała papier i znalazła w środku białe pudełko. Gdy podniosła pokrywkę i
odsunęła na bok bibułkową wyściółkę, ujrzała najnowszy numer „Twentieth-Century
Artifact”.
Znieruchomiała.
- Prosto z drukarni - powiedziała Harriet. - W sprzedaży będzie dopiero w przyszłym
tygodniu. Wyłudziłam jeden egzemplarz po znajomości. Strona dwudziesta trzecia.
Aleksa drżącymi palcami otworzyła magazyn. Przekonała się, że nie jest łatwo
odszukać stronę dwudziestą trzecią.
- Pomogę ci - zaofiarował się Trask i szybko znalazł potrzebne miejsce. - O, tutaj.
Wzięła od niego magazyn i spojrzała na kolumnę z „Notatkami dobrze
poinformowanego”.
HOTELOWA KOLEKCJA OLŚNIEWA KOLEKCJONERÓW ART DÉCO
Dobrze poinformowani miłośnicy sztuki z zachwytem obejrzeli kolekcją art déco
wystawioną w nowym eleganckim hotelu Avalon Resorts & Spa w arizońskim mieście Avalon.
„Chciałem zgromadzić absolutnie najlepsze eksponaty - powiedział nam Edward Vale,
specjalista, który doglądał realizacji projektu. - Naturalnie zwróciłem się do
najwybitniejszego rzeczoznawcy w tym zakresie, osoby, która wykryła fałszerstwa w galerii
McClelland, Aleksy Chambers. Pani Chambers ma wprost wyjątkowy instynkt, gdy chodzi o
sztukę i rzemiosło dwudziestego wieku. Klient był oczarowany”.
Kolekcja w Avalon stanowi przedmiot zazdrości poważnych muzeów i galerii. Godna
uwagi jest zarówno jej wielkość, jak i głębia potraktowania tematu. Niewątpliwie można ją
zaliczyć do najlepszych kolekcji tego okresu w kraju.
Nigdy przedtem pojęcie nowoczesności nie zostało tak wyraźnie zdefiniowane, jak przez
artystów i rzemieślników art déco. Pani Chambers udało się wspaniale uchwycić tę cechę
okresu.
Dobrze poinformowanych może zainteresować fakt, że katalog kolekcji zawiera również
rzeźbę Icarusa Ivesa Tańczący satyr. Dzieło, pierwotnie zakupione, zostało jednak
odprzedane anonimowemu kolekcjonerowi jeszcze przed otwarciem hotelu. „To była moja
288
prywatna decyzja - powiedział J.L. Trask, prezes i naczelny dyrektor Avalon Resorts, Inc. -
Nigdy nie byłem wielkim entuzjastą dzieł Icarusa Ivesa”.
Chociaż hotelowa kolekcja ogranicza się do najbardziej reprezentatywnych
przykładów art déco, pan Trask powiedział nam, że przy okazji rozpoczął również
kompletowanie niepowtarzalnej kolekcji prywatnej. W jej skład wchodzą doskonałe falsyfikaty
autorstwa anonimowego fałszerza, który spowodował upadek galerii McClelland ponad rok
temu.
Zbieranie rzadkich i interesujących fałszerstw jest od dawna znane w świecie sztuki i
uprawiane przez ekscentrycznych kolekcjonerów...
- Ekscentrycznych? - Trask wyrwał Aleksie magazyn. - Niech ja to zobaczę. Cholera,
Mac, to był pani pomysł, żeby założyć prywatną kolekcję falsyfikatów z galerii McClelland.
Nie ostrzegła mnie pani, że ktoś przylepi mi z tego powodu etykietkę ekscentryka.
- W świecie sztuki to określenie nie razi, mój drogi - powiedziała Harriet. - Jest w nim
pewna mistyka.
- W świecie biznesu to określenie z pewnością razi - odparł Trask. - Ekscentryk.
Żebym...
- Nie przejmuj się. - Aleksa odebrała mu magazyn i podała uśmiechniętej Vivien. -
Któregoś dnia falsyfikaty McClelland będą warte pięć razy więcej niż dzieło Icarusa Ivesa.
Harriet się rozpromieniła.
Trask popatrzył na Aleksę z nieukrywanym zadowoleniem.
- Tak sądzisz?
- Mhm. - Uśmiechnęła się do niego. - Jestem rzeczoznawcą, znam się na tym.
- No, skoro jesteś pewna.
- Myśl pozytywnie - powiedziała. - Mieszkasz w Avalon, prawda? Pozytywne
myślenie jest lokalnym motto.
- No, tak.
- Głowa do góry. Najważniejsze, że dokonałeś wybornej inwestycji.
Uśmiechnął się. Oczy zasnuła mu zmysłowa mgiełka.
- To znaczy, że wszystko jest w porządku. Wiesz, że konkret zawsze do mnie
przemawia.
Wziął ją za rękę i zaczął prowadzić do tłumnie zgromadzonych gości.
289
Aleksa uśmiechnęła się.
- Wiesz co? Na początku mówiłam sobie, że gdybym się w tobie zakochała,
popełniłabym największą lekkomyślność w życiu.
- I miałaś rację?
- Nie - powiedziała. - Jest wręcz przeciwnie. Wreszcie znalazłam coś stałego.
- Zabawne, że to mówisz. - Mocniej zacisnął palce na jej dłoni. - Bo ja na samym
początku mówiłem sobie, że nie pozwolę się ponieść marzeniu.
- A pozwoliłeś?
- Tak - przyznał. - Ale okazało się, że wszystko jest w porządku. Bo to nie było
marzenie. To było naprawdę.
290