Pożar Hali Stoczni Gdańskiej
POł»AR HALI STOCZNI GDAłƒSKIEJ
24 listopada 1994 r. w hali widowiskowej Stoczni Gdańskiej rozegrał się dramat, który wstrząsnął Polską
i odbił się głośnym echem w świecie. W tym dniu, w godzinach wieczornych, zorganizowano w wynajętej
hali koncert, który zgromadził setki dzieci i młodzieży. Zabawa była udana do czasu, gdy na jednej z
trybun pojawił się pożar. Zauważono go o godz. 20.55. Na trybunie można było wyczuć dziwne zapachy.
Potem młodzież zgromadzona w tej części hali zmieniła miejsce, gdyż zrobiło się tam gorąco. Wszyscy
przypuszczali, że to wina centralnego ogrzewania. Oznak pożaru nie dostrzegli również członkowie
zawodowego posterunku asystencyjnego jak i 20 pracowników ochrony, zaangażowanych do pilnowania
porządku...
DANE O OBIEKCIE
Hala Stoczni Gdańskiej była wykorzystywana jako obiekt użyteczności publicznej. Tutaj rozgrywano
mecze bokserskie, mecze piłki siatkowej pierwszoligowego Stoczniowca. Odbywało się tu także wiele
innych imprez.
Hala była obiektem 1kondygnacyjnym, niepodpiwniczonym. Wewnątrz było dużo elementów palnych, ale
brak dokumentów świadczących o tym, żezostały one uognioodpornione. Ściany osłonowe miały
konstrukcję szkieletową ze słupów stalowych (dwuteowniki 140 mm, rozstawione co 1,5 m). Przestrzenie
między słupami były wypełnione cegłą licówką, od strony wewnętrznej otynkowaną. Konstrukcja dachu
składała się ze stalowych dłºwigarów, na których były ułożone stalowe płatwie. Na płatwiach leżały
krokwie drewniane, do których przybito deski. Na deskach ułożono kilka warstw papy. Według
oświadczenia użytkownika elementy drewniane dachu były pomalowane farbą ogniochronną. Podłoga hali
była drewniana. Pod ścianami hali usytuowano trybuny, obite od spodu płytami twardymi,
przymocowanymi na belkach ułożonych na dwuteownikach. Od strony parkietu trybuna była odgrodzona
bandą, obitą taką samą płytą. Ściana od góry trybuny do dachu obita była płytą twardą pałºdzierzową.
Pod trybuną zlokalizowane były różne magazynki, przeznaczone przede wszystkim na sprzęt sportowy
oraz na cele związane z utrzymaniem hali.
Obiekt był częścią kompleksu budynków stoczni ciągnących się wzdłuż ulicy Jana z Kolna. Na ścianie hali,
od strony stoczni, podwieszona była wiązka przewodów instalacyjnych. Nikt z obsługi technicznej stoczni
do końca trwania akcji nie potrafił wyjaśnić, jakiego rodzaju media znajdowały się w tych rurociągach i
czy były one eksploatowane. To zmusiło strażaków do podejmowania działań w sytuacji ciągłego
zagrożenia. W celu jego zmniejszenia dowódca odcinka bojowego polecił stale obserwować rurociągi i
intensywnie je chłodzić. Szczególne zagrożenie powstało wówczas, gdy po runięciu konstrukcji dachowej
zachwiana została statyka ściany hali, po której biegły przewody rurowe. Ściana pochyliła się do wnętrza
hali pod kątem 45°. Wówczas nastąpiło rozszczelnienie przewodu gazowego i nad instalacją zaczął palić
się gaz. Był to dowód, że przynajmniej część przewodów rurowych była eksploatowana.
POCZ¥TEK DRAMATU
O godzinie 18.00 w hali Stoczni Gdańskiej rozpoczął się koncert muzyczny, na który przyszło dużo
młodzieży, dzieci, a także osób dorosłych. O tej samej godzinie ZSP Stoczni Gdańskiej wystawiła
posterunek asystencyjny, złożony z pięciu osób, wyposażonych w samochód GBA 2,5/16. Kierowca
ustawił samochód tyłem do wejść do hali od strony stoczni, które podczas koncertu były zamknięte i
rozwinął jeden odcinek linii wężowej, pozostawiając go na zewnątrz.
Wewnątrz hali przebywał dowódca i trzech strażaków, którzy pełnili służbę obchodową. Dowódca był
wyposażony w radiotelefon przenośny. Kierowca przebywał w samochodzie. Samochód nie był podłączony
linią zasilającą do sieci hydrantowej. Linia wężowa nie była zakończona prądownicą.
O godz. 20.55 posterunek asystencyjny zauważył płomienie pomiędzy drewnianymi siedzeniami trybuny
nr 2. Pożar bardzo szybko rozprzestrzeniał się we wszystkich kierunkach Gwałtownie rosła temperatura
wewnątrz hali. Zaszła konieczność ewakuacji kilkuset uczestników imprezy Z sześciu istniejących wyjść
otwarte były jedynie dwa, w tym jedno częściowo. Oświetlenie główne hali było wyłączone. Świeciły tylko
reflektory służące do efektów świetlnych. Obsługa imprezy poprzez urządzenia nagłaśniające nawoływała
do zachowania spokoju i opuszczenia hali głównym wyjściem
AKCJA RATOWNICZA
Dochodziła godzina 20.56, kiedy dowódca posterunku asystencyjnego poinformował Punkt Alarmowy
Zakładowej Straży Pożarnej Stoczni Gdańskiej o powstaniu pożaru i wezwał pomoc. Do hali wprowadzono
jeden prąd gaśniczy, którym przez około 1 min próbowano ugasić palącą się trybunę. Pożar jednak
przybrał już takie rozmiary, a temperatura wzrosła do tego stopnia, że strażacy z posterunku
asystencyjnego musieli się wycofać z hali. Dyspozytor PA ZSP Stoczni Gdańskiej, po otrzymaniu
informacji o pożarze, wysłał do akcji wszystkie siły i środki, którymi dysponował GCBA 6/32 z 2osobową
załogą, GBA 2,5/16 z 4 osobowym zastępem oraz SRT z pełnym zastępem. Jednocześnie powiadomił o
http://www.kwpsp.wroc.pl
http://www.kwpsp.wroc.pl
Kreator PDF
Utworzono 18 March, 2010, 17:47
pożarze Rejonowe Stanowisko Kierowania w Gdańsku, dyspozytora i pogotowie ratunkowe stoczni,
komendanta ZSP. RSK w Gdańsku powiadomiło o powstałym pożarze oficera operacyjnego KR PSP w
Gdańsku, WSKR i oficera dyżurnego Komendy Rejonowej Policji. Jednostki ZSP Stoczni Gdańskiej zajęły
stanowiska od strony stoczni. Jednostki PSP zaalarmowane do pożaru rozpoczęły akcję od ulicy Jana z
Kolna, gdzie rozgrywał się dramat.
EWAKUACJA
Osoby, które usiłowały wyjść z sali, natrafiały na kolejne przeszkody. Najpierw były to schody 5 stopni
prowadzących w górę. Po przejściu około 1 m ludzie napotykali kolejne drzwi, o takiej samej szerokości
jak te, które już mieli za sobą, z tą tylko różnicą, że tutaj zamknięte było główne wyjście, a otwarte dwa
boczne skrzydła. Osoby, które natknęły się na zamknięte drzwi, zostały do nich przyparte i nie miały
możliwości wykonania jakiegokolwiek ruchu. W lepszej sytuacji byli ci, którzy przesuwali się do wyjścia
będąc z boku tłumu. Oni trafiali na otwarte skrzydła bocznych wyjść. Było ciemno. W hali gwałtownie
rozwijał się pożar. W tych warunkach ominięcie przeszkody było losem szczęścia. Po przejściu tych drzwi i
pokonaniu kolejnego metra przestrzeni czyhała następna pułapka schodki prowadzące w dół. Tutaj
utknęło wiele osób, którym udało się pokonać poprzednie przeszkody. Wielu ludzi przewróciło się. Po nich
przeszli następni. Ci, którzy pokonali schody i nie potknęli się o coraz większą liczbę leżących ciał idąc
prosto przed siebie napotykali ostatnie już drzwi głównego wyjścia. Dla odmiany skrzydła boczne były
tutaj zamknięte, a otwarte główne drzwi. Powstał niewyobrażalny chaos . Rozpychanie się, przewracanie,
tratowanie. Tylko nielicznym udało się bez uszczerbku pokonać swoisty slalom wyjściowy zgotowany
przez organizatorów koncertu.
O ciała leżących potykali się następni. Rosnący stos był przypierany do zamkniętych bocznych
rozsuwanych drzwi, część zaś była wypychana przez napierający tłum przez otwarte główne drzwi,
przesuwana po płytach chodnika i przypierana najpierw do podmurówki płotu, a w miarę podwyższania
się stosu do siatki ogrodzenia. Szybkość zdarzeń i przemieszczania się była tak duża, że tylko nielicznym
osobom udało się pokonać stos nie przewracając się lub wyrwać się z niego, zanim zostały przyciśnięte
do kolejnej przeszkody.
Poszkodowanych, według szacunków pogotowia, było ponad 300 osób. Nie są to wszystkie osoby,
bowiem część nieletniej młodzieży, która doznała mniejszych obrażeń, a w koncercie uczestniczyła bez
wiedzy i zgody rodziców udała się do domów. Wraz z pierwszymi jednostkami przybył do pożaru oficer
operacyjny KR PSPw Gdańsku, mł. kpt. mgr inż. Andrzej Rószkowski / Dowódca JRG 2 /, obejmując
kierowanie akcją ratowniczą.
Usytuowanie obiektu płonącej hali w długim ciągu budynków stoczni wzdłuż ulicy Jana z Kolna nie
pozwoliło mu na pełne rozeznanie sytuacji. Jednak to, co zobaczył wystarczyło aby zażądać od RSK
skierowania do akcji maksymalnych sił i środków. RSK spełniło to żądanie.
Od strony głównego wyjścia z hali, prowadzącego na chodnik szerokości około 2,5 m, ograniczony z
jednej strony murem obiektów stoczni, z drugiej zaś 0,8 m podmurówką, na której ustawiony był 1,5 m
plot z siatki rozpiętej na stalowych ramach przyspawanych do słupków oddzielający chodnik od torów
tramwajowych, znajdowało się wysokie na 1,5 m "kłębowisko" ludzi, powalonych na chodniku,
splecionych ze sobą w kilku warstwach, przyciśniętych do podmurówki i do siatki, naciskanych przez ludzi
leżących w bramie wyjściowej i znajdujących się w holu przed bramą. Za stosem ciał szamotali się ludzie,
którzy w panice usiłowali znalełºć wyjście z ogniowej pułapki. Część ludzi gołymi rękami próbowała
wyrwać rozsuwane skrzydła boczne (zamknięte na kłódkę) bramy wyjściowej, zbudowane z mocnych krat
stalowych. Pierwsze działania ratownicze podjęły załogi samochodów z JRG nr 4 z Gdańska. Zmierzały
one do stworzenia warunków dla jak najszybszej ewakuacji. Stos ludzkich ciał był tak ze sobą spleciony,
że nie było możliwości wydobycia zeń człowieka bez obawy uszkodzenia innych, a także samego
ratowanego. "Rozebranie" stosu od końca nie było możliwe, ponieważ kończył się on za bramą wyjściową
i ciągle napierali nań nowi ludzie, parzeni gorącymi gazami pożarowymi. Wejście strażaków ratowników
do środka hali było niemożliwe.
W tej sytuacji podjęto decyzję usunięcia 4 przęseł płotu oraz otwarcia bocznych skrzydeł głównego
wyjścia. Zadanie to w normalnych warunkach bardzo proste tutaj okazało się bardzo trudne. Ciała
przyparte do płotu na całej jego wysokości oraz liczne ręce uczepione jego elementów uniemożliwiały
użycie sprzętu mechanicznego w tym również piły do cięcia metalu" Postanowiono wyłamać plot łomami.
Czas naglił, bo pożar coraz gwałtowniej się rozprzestrzeniał, w hali stawało się coraz bardziej gorąco, O
czym świadczyły reakcje znajdujących się tam osób. Strażacy, którzy otrzymali zadanie wyłamania płotu,
wyszukiwali miejsca, gdzie można było przyłożyć łom bez obawy zranienia ludzi. Często zachodziła
potrzeba oderwania od płotu rąk i przytrzymania ich na czas pracy łomem. Na szczęście spawy łączące
ramy ze słupkami nie byty mocne. Wyrwanie przęseł sprawiło, że kłębowisko ciał nacierane nieustannie
przez tych, którzy byli wewnątrz hali obsunęło się na tory tramwajowe, rozlułºniło się. Powstały warunki
do ewakuacji poszkodowanych.
http://www.kwpsp.wroc.pl
http://www.kwpsp.wroc.pl
Kreator PDF
Utworzono 18 March, 2010, 17:47
Strażacy, którzy otrzymali rozkaz otwarcia bocznych skrzydeł głównego wyjścia, mieli również bardzo
trudne zadanie. Potężnych krat nie byli w stanie wyrwać łomem, a użycie piły utrudniali ludzie leżący
obok lub uczepieni krat. Najprostszym rozwiązaniem było przecięcie kłódki, którą zamknięto kraty. Nie
można było jednak do niej podejść, bo znajdowała się od wewnątrz hali i przyciśnięci byli do niej ludzie
napierani przez ogarnięty paniką tłum z tyłu. Postanowiono więc wyciąć pręty w górnej części kraty, nad
leżącymi ludłºmi.
Po wycięciu pierwszego pręta i odchyleniu go, powstałym otworem zaczęli wyskakiwać poszkodowani.
Dalsze operowanie piłą stało się niemożliwe. Przybyły na teren działań dowódca akcji widząc taką
sytuację oraz wiedząc, że od strony stoczni działania gaśnicze i ratownicze podejmują siły miejscowej
ZSP podjął decyzję, aby wszystkie siły i środki przybywające pod halę od strony ul. Jana z Kolna
przystąpiły do ewakuacji poszkodowanych.
Ciężej poszkodowanych przenoszono na trawnik znajdujący się po przeciwnej stronie ul. Jana z Kolna. Na
początku akcji była to czynność niebezpieczna, ponieważ na jezdni ulicy odbywał się normalny ruch
samochodowy. Policjanci będący przy akcji, początkowo zdezorientowani usiłowali wyciągnąć ludzi ze
stosu ciał.
Około godziny 21.00, w pomieszczeniu usytuowanym na II kondygnacji w pobliżu głównego wyjścia z
hali, nastąpiła eksplozja. Posypało się szkło ze zbitych szyb. Szybkość cząstek szkła była tak duża, że
poodbijały one lakier na samochodzie pożarniczym stojącym w odległości około 10 m od hali. Huk
eksplozji jak gdyby poruszył leżących ludzi. Niektórzy z nich w przypływie energii wywołanej lękiem
podjęli próby wyzwolenia się o własnych siłach. Udało się to tylko nielicznym.
Około godziny 21.12 na teren akcji przyjechała pierwsza karetka pogotowia ratunkowego z Portowej
Straży Pożarnej "Florian". Otoczyła ją grupa poszkodowanych, przeważnie dzieci. Załoga karetki widząc
dużą liczbę osób wymagających pomocy medycznej wezwała przez radiostację centralę Miejskiego
Pogotowia Ratunkowego, prosząc o zadysponowanie dużej liczby karetek. Na noszach ułożono
przyniesioną przez strażaków ratowników dziewczynkę, która była w stanie omdlenia, z licznymi
poparzeniami twarzy, rąk i tułowia. Do karetki zabrano jeszcze 6 dzieci będących w stanie szoku, z
poparzonymi twarzami i rękoma. Poparzenia zabezpieczono jałową gazą, a dziewczynce na noszach
dodatkowo podawano tlen. Chorych przetransportowano do Szpitala Wojewódzkiego. Tak rozpoczęło się
rozwożenie chorych do 11 szpitali Trójmiasta.
Część ludzi wydobytych z kłębowiska nie odniosła obrażeń. Ci o własnych siłach oddalili się z miejsca
tragedii. Dużo ludzi było poparzonych, potłuczonych, ze złamaniami. Tych strażacy przenosili lub
przeprowadzali na trawnik, skąd byli zabierani przez karetki, radiowozy, taksówki i inne przygodne
samochody i przewożeni do szpitali. Po "rozebraniu" stosu ciał na chodniku okazało się, ze pod samym
murkiem siatki leży kilkunastoletnia dziewczyna. Nienaturalne skręcenie ciała pozwalało sądzić, ze jest
połamana i ma uszkodzony kręgosłup. Po przeniesieniu jej na trawnik, lekarz stwierdził zgon.
Około godziny 21.12 główne wyjście z hali zostało udrożnione. Osoby znajdujące się jeszcze za bramą po
stronie hali mogły już spokojnie wyjść. Były one jednak tak zestresowane, że biegały wzdłuż otwartej
bramy, parzone coraz bardziej gorącymi gazami pożarowymi i nie zauważały, że zrobienie dwóch kroków
w bok oznacza ratunek. Dowódca akcji wprowadził więc za bramę kilku strażaków w aparatach
izolujących, którzy wyprowadzili tych ludzi na zewnątrz. Niektórymi wystarczyło potrząsnąć, aby wrócili
do siebie i wskazać im drogę wyjścia z hali
W chwilę po ewakuowaniu wszystkich osób zgromadzonych przy głównym wyjściu runął dach hali. Była
godzina 21.14. Znacznie wcześniej, bo o 21.04, kierownik akcji ratowniczej planując działania gaśnicze
zażądał od RSK wezwania służb miejskich w celu wyłączenia spod napięcia trakcji tramwajowej i zasilania
energetycznego obiektów oraz wyłączenia sieci gazowej w miejscu akcji.
Do akcji przybywały siły i środki służb ratowniczych z zakładów pracy, z Portowej Straży Pożarnej
"Florian", z JRG nr 2 i z innych jednostek PSP. Na zasadzie naturalnego podziału zaczęły tworzyć się 2
odcinki bojowe. Od ul. Jana z Kolna i od strony stoczni. Potwierdzenie wyłączenia prądu z trakcji
tramwajowej kierownik akcji otrzymał dopiero o 21.21. Do tego czasu nie mógł on rozwinąć sprzętu tak,
http://www.kwpsp.wroc.pl
http://www.kwpsp.wroc.pl
Kreator PDF
Utworzono 18 March, 2010, 17:47
aby z góry podawać do pożaru środki gaśnicze. Teraz można już było podawać prąd wody z działka. Duża
ilość wody podawana na pożar sprawiła, że wydajność miejscowego wodociągu okazała się
niewystarczająca. Pracujące jednostki zasilił w wodę statek pożarniczy "Strażak" z Portowej Straży
Pożarnej "Florian". Zamiar taktyczny dowódcy akcji był następujący ugasić pożar wewnątrz hali
widowiskowej. Nie dopuścić do jego rozprzestrzenienia się na sąsiadujące obiekty, szczególnie na
kompresorownię. Wstępnie informowano dowódcę, że jest to acetylenownia.
Strażacy ratownicy w czasie trwania akcji nie mieli pełnego rozeznania, co w obiekcie hali i
pomieszczeniach przylegających do niej się znajduje. W pewnym momencie strażacy wytoczyli z
pomieszczenia kompresorowi kilka beczek z płynem palnym. Do końca nie było wiadomo, czy magazynki
zlokalizowane w hali i obok niej były wykorzystywane zgodnie z przeznaczeniem, czy też nie.
Sytuacja zmieniała się tak gwałtownie, że często dowódcy nie zdołali wydać polecenia, a już było ono
nieaktualne. W tej sytuacji dowódcy różnych szczebli wydawali polecenia w formie haseł, wskazując
kierunek działania lub sprzęt, którego należało użyć. Było to możliwe przy zgranych zespołach,
posiadających odpowiednią wiedzę oraz duże doświadczenie ratownicze.
W czasie gaszenia pożaru największe zagrożenie dla strażaków ratowników oraz dla zakładu istniało od
strony stoczni. Dowodził tym odcinkiem od godz. 21.36 st.bryg. Stanisław Brzostowski / Z-ca
Komendanta Wojewódzkiego /. Tutaj mogły wystąpić różne niespodzianki. Temperatura była tak wysoka,
że na wysokości 30 m zaczął się palić podest drewniany dłºwigu portowego, znajdującego się w odległości
około 30 m od hali.
Jednostki prowadzące działania od strony stoczni znajdowały się jak gdyby pod namiotem ogniowym.
Wiatr wiejący od hali w kierunku stoczni zawijał płomienie nad nimi, tworząc z potężnej ściany ognia
swoisty parasol. Tutaj strażacy pracowali w stałej obawie, że mogą nastąpić zawirowania powietrza i
płomieni, a gazy pożarowe dosięgnąć ratowników i sprzęt. Jednak innej możliwości zbliżenia się do
płonącego budynku i obiektów doń przylegających lub znajdujących się w bliskiej odległości nie było.
Sama hala po przeprowadzeniu ewakuacji ludzi i runięciu dachu była tak objęta ogniem, że nikt nie brał
pod uwagę możliwości jej uratowania. Główny kierunek działań gaśniczych skupił się na niedopuszczeniu
do rozprzestrzenienia się pożaru na sąsiadujące z halą obiekty stoczni.
Dotychczasowe działania prowadzone były z zewnątrz budynku. O godz. 22.25 kierownik akcji postanowił
zaatakować pożar od wewnątrz, wprowadzając stanowiska gaśnicze do palącego się obiektu przez wejścia
od strony stoczni. Drzwi metalowe były zamknięte. Wyrwano je za pomocą liny ciągniętej przez
samochód pożarniczy. Przez powstały otwór wprowadzono 3 prądy wody. Za kilka minut podobną
operację przeprowadzono z następnymi drzwiami. Były to te same drzwi, przez które w pierwszej fazie
pożaru ewakuowali się artyści i organizatorzy imprezy. Ruchy konstrukcji ścian podczas walenia się dachu
spowodowały tak mocne zakleszczenie się drzwi, że trzeba było użyć liny i samochodu, aby je otworzyć.
Przez te drzwi także podano 3 prądy wody. Obniżyły one temperaturę na tyle, że strażaków w aparatach
izolujących można było już wprowadzić do wnętrza hali. Dzięki temu skuteczność działań gaśniczych
znacznie wzrosła. Po kilku minutach rozpoczęło się dogaszanie, które też nie było łatwe, bo dostęp do
pojedynczych łºródeł ognia zasłaniały rozpalone elementy konstrukcji dachowej. Wśród zgliszcz
znaleziono drugą ofiarę pożaru. Były to zwłoki mężczyzny. Zrodziła się obawa, że może się tam
znajdować więcej ofiar. Nikt bowiem nie wiedział, ile osób uczestniczyło w koncercie i ile z nich zdążyło
opuścić salę. Wezwano więc do akcji grupę ratownictwa specjalnego PCK z Sopotu, która dysponowała
psami wyszkolonymi do wyszukiwania ofiar katastrof zasypanych gruzami, śniegiem, ziemią itp. Zapach
spalenizny, wydzielany przez bardzo różne materiały, dezorientował jednak psa .
O godz. 0.16 kierownik akcji ratowniczej zameldował do RSK, że sytuacja jest opanowana / pożar
zlokalizowano /. Rozpoczyna się stopniowe wycofywanie jednostek .Meldunek o ugaszeniu pożaru wpłynął
do RSK o godz.6.04,25 listopada 1994 r.
PODSUMOWANIE
Sukcesem tej akcji było ewakuowanie i dostarczenie w ciągu kilkunastu minut do 11 szpitali ponad 300
poszkodowanych . Sukcesem było również to, że nie dopuszczono do rozprzestrzenienia się pożaru na
teren stoczni, a więc można stwierdzić , że rodzący się wówczas zintegrowany system ratowniczy miasta
Gdańsk zadziałał prawidłowo. Należy jednak zastanowić się, co by było, gdyby takie zdarzenie zaistniało
w mniejszym mieście, gdzie jest gorsze zaopatrzenie wodne , mniej jednostek straży pożarnej , mniej
szpitali, mniej karetek pogotowia, itp. Akcja w Gdańsku stała się przedmiotem jeszcze wielu innych
analiz i przemyśleń ludzi odpowiedzialnych za bezpieczeństwo w naszym kraju.
http://www.kwpsp.wroc.pl
http://www.kwpsp.wroc.pl
Kreator PDF
Utworzono 18 March, 2010, 17:47