Chmiel Katarzyna Karina Syn Gondoru 03 Ścieżka Umarłych

background image




SYN

GONDORU


Część trzecia

Ścieżka Umarłych









background image

Rozdział I

Rogaty Gród


- Pozbierajcie swoje rzeczy - Aragorn stanął między Merrym a Boromirem. -

Ruszymy dalej, nie zwlekając, tak jak Gandalf przykazał. Do świtu zostało wprawdzie
kilka godzin, ale wątpię, byśmy zdołali zasnąć. Odpoczniemy w Helmowym Jarze. Jeśli
dobrze pójdzie, staniemy tam w południe. Merry, pozbierasz koce? My z Boromirem
pójdziemy po konie.

Hobbit pokiwał głową i zabrał się do pracy. Wciąż poruszał się jak we śnie,

składanie koców szło mu opornie, czuł się, jakby miał dwie lewe ręce. Wszystko stało
się tak szybko. Jeszcze nie docierało do niego, tak do końca, że Pippin na dobre odjechał.
I że mogą się już nigdy nie zobaczyć.

Nigdy.

Czy to właśnie czuje Boromir, kiedy martwi się o brata?
Złożył koce na jeden stos, przypasał swój mieczyk i sakiewkę. Ustawił obok

kociołek, miski i kubki, żeby o nich pamiętać i spytać Obieżyświata czy będą im jeszcze
potrzebne. Gimli mrucząc coś pod nosem pakował swoje sakwy i rzemieniami mocował
koce.

Legolas jako pierwszy był gotowy i z grzbietu Aroda obserwował zwijanie obozu.
- Czy zechcesz dotrzymać mi towarzystwa, mości hobbicie?
Merry odwrócił się. Za nim stał Boromir trzymając w ręku wodze Lossara.

Gondorczyk uśmiechnął się i ruchem głowy wskazał na siodło. Kompletnie odruchowo,
bez udziału świadomości, wzrok Merry’ego przeskoczył na nadchodzącego
Obieżyświata i, niestety, Boromir to zauważył. Jego uśmiech zgasł.

- Chyba, że wolisz jechać z Aragornem - oświadczył chłodno.
- Nie, nie - skłamał Merry szybko. - Chętnie pojadę z tobą.
- Na pewno?
- Tak - Merry miał nadzieję, że w świetle księżyca nie będzie widać tego, że zaczyna

się czerwienić. Hobbit zdecydowanie wolał jechać z Aragornem, ale tak bardzo bał się
urazić Boromira, że nie potrafił zdobyć się na szczerość. - Po prostu przywykłem, że
zawsze jeździłeś z Pippinem - dodał, uśmiechając się przepraszająco. Boromir wciąż
patrzył na niego nieco podejrzliwie, a przynajmniej tak się Merry’emu zdawało, więc
hobbit brnął dalej: - Dziękuję za zaproszenie. Chętnie skorzystam, zwłaszcza, że mam
do ciebie parę pytań - palnął bez zastanowienia.

Boromir uniósł jedną brew, zdziwiony, a Merry zaczął się zastanawiać, po co, u

licha, to powiedział.

- W porządku zatem - Boromir przerzucił Lossarowi wodze przez łeb i podniósł

dwa koce. - Jesteś spakowany? - zapytał, zwijając je i przytraczając do siodła.

- Tak, nie wiem tylko co z kociołkiem i naczyniami.
- Ja wezmę kociołek. Niech każdy zabierze swój kubek i miskę - zarządził

background image

Obieżyświat.
Merry poroznosił więc naczynia przyjaciołom i każdy dopchnął je do swoich sakw.
- Myślałem, że pojedziemy w pięciu – ciągnął Obieżyświat, pakując koce. - Ale
Theoden też chce ruszyć z nami. Będziemy więc mieli towarzystwo w drodze do
Helmowego Jaru.
- A co dalej? - odezwał się Legolas.
- Dalej do Minas Tirith. Theoden chce zwołać swych Jeźdźców na odsiecz

Gondorowi, ruszając na przełaj przez stepy Rohanu, ale ja nie zdecydowałem jeszcze o
mojej drodze - odparł Obieżyświat mocując koce przy przednim łęku swego siodła.

Merry dostrzegł, że Boromir marszczy czoło, odwracając się ku Strażnikowi.
- A czy zechcesz podzielić się z nami swymi planami?- spytał, mrużąc oczy. - Jaką

inną drogę masz na myśli? Lotem ptaka?

- Kiedy będę pewien mej decyzji, dowiecie się jako pierwsi – odpowiedział

Obieżyświat poważnie. - Moja godzina jeszcze nie nadeszła, więc póki co zachowam
swe plany dla siebie.

Boromir prychnął cicho, włożył stopę w strzemię i jednym szybkim ruchem

podciągnął się do góry.

- Daj mi rękę, Merry - rozkazał.
Hobbit posłusznie wyciągnął ramiona, a Boromir schylił się i chwytając go za dłonie

podciągnął do góry, tak, że aż Merry’emu w stawach zatrzeszczało. Chwilę trwało nim
usadowili się obaj w miarę wygodnie, poprawiając płaszcze, koce i trocząc sakwy do
małych, mosiężnych pierścieni, przymocowanych do przedniego łęku. Wreszcie
Gondorczyk ujął wodze w obie dłonie. Merry westchnął i oparł się o niego plecami.

Zbliżała się najzimniejsza godzina przed świtem, z pysków koni biły kłęby pary, a

każdemu oddechowi hobbita towarzyszył niewielki obłoczek.

Dzwoniąc kolczugą i ozdobami przy końskim rzędzie podjechał ku nim Eomer.
- Wjeżdżamy w stepy, na równą drogę - powiedział. - Przez chwilę rozstępujemy

konie, a potem ruszymy galopem. Za pozwoleniem - Rohańczyk skłonił głowę przed
Aragornem i Boromirem - ja poprowadzę zastęp. Znam drogę.

Nim Obieżyświat zdążył odpowiedzieć, Boromir szerokim gestem wskazał mu

drogę na znak, że puszcza go przodem. Rohańczyk wykrzyknął krótką komendę w
swoim własnym języku. Jego koń ochoczo zatańczył w miejscu zarzucając łbem.

Ruszyli.
Merry musiał przyznać, że na Lossarze jedzie się całkiem wygodnie, dużo bardziej

stabilnie niż na nerwowym i rozedrganym Arodzie. W odróżnieniu od wierzchowca
Legolasa, wielki gniadosz kroczył pewnie i dostojnie, by nie rzec flegmatycznie. Merry
szybko odprężył się, czując się bezpiecznie, mimo wysokości, z której spoglądał na
świat. Boromir też, jak widać, ufał Lossarowi, bo ujął wodze luźno w prawą dłoń, a lewą
oparł na kolanie.

Trawy szeleściły pod kopytami koni, co jakiś czas rozlegały się parsknięcia, ale

wśród jeźdźców panowała cisza.

Merry spojrzał na wielki łeb Lossara, który zasłaniał mu drogę i pobiegł myślami do

domu, do własnej stajni. Miał nadzieję, że jego kuce, Beza i Karmel zdrowo się chowają i

background image

zgodnie z jego zaleceniami Rob nie pozwala na nich jeździć kuzynostwu, a zwłaszcza
Berilakowi. Merry tęsknił za swymi ulubieńcami, ale z drugiej strony cieszył się, że nie
posłuchał głosu serca i nie wziął ich na tę wyprawę. Lepiej im będzie w domu. Jeśli
wszystko dobrze poszło Beza powinna się już oźrebić i hobbit był dziko ciekawy, czy i
tym razem będzie to kasztanek. Klacz, sama będąc gniadą, dwukrotnie dochowała się
już kasztanowatego potomstwa, choć za każdym razem ojcem był ten sam srokaty
ogierek wuja Merimaka. Merry po cichu miał nadzieję, że tym razem źrebak okaże się
łaciaty. Podobało mu się takie umaszczenie, a poza tym czekał na godnego następcę
wiernego Karmelka. Wprawdzie siwek był bardzo krzepki jak na swoje dziesięć lat, ale
trzeba by pomału pomyśleć o odchowaniu i ułożeniu nowego wierzchowca. Gdyby
źrebak był srokaty, mógłby zwać się na przykład... na przykład... Makowiec? Nie.
Torcik? Pudding? Merry uśmiechnął się pod nosem. Był bardzo dumny ze swoich
pomysłów - siwy Karmelek i gniada Beza były swojego rodzaju manifestem, bowiem
Tukowie mieli w zwyczaju nadawać swoim koniom okropnie sztywne i nadęte imiona.
Ulubiony kuc Pippina był kary (oczywiście) i zwał się Piorun (ku wściekłości Tuka
Merry z lubością nazywał go Piołunem). Kare były też wymuskane wałachy ojca
Peregrina, które razem chodziły w zaprzęgu- Grom i Agat. Imiona pretensjonalne i bez
polotu. Choć i tak lepsze niż sławny Brzeszczot Paladina, czołowy ogier Wielkich
Smajali. Przez długi czas ulubionym zajęciem dziadka Merry’ego było wyśmiewanie
zarówno tego imienia, jak i właściciela konia. „Trzeba mieć owsiankę zamiast mózgu,
żeby tak nazwać zwierzaka. „Brzeszczot”? A czemu od razu nie „Sekator”? „Tylko Tuk
może siadać okrakiem na Brzeszczocie” i tak dalej i tak dalej. W nieskończoność. Ojciec
Merry’ego pozwolił sobie kiedyś na uwagę, że Tukowie nie mogli sprawić Dziadziowi
większej radości i chyba specjalnie dla niego nazwali swego ogiera.

Dlatego Merry z upodobaniem wymyślał zwariowane i nie pasujące imiona dla

zwierząt, a rodzina z rezygnacją i z rozbawieniem zarazem pogodziła się z tym jego
zwyczajem. I tak, pies Brandybucków zwał się na przykład Mech (Tuków dla
porównania – Bestia), a koty Serek i Ogórek. Ogórek była rudą kotką, ale Merry
twierdził, że to nieistotny szczegół. Dla kontrastu kocur siostry Tuka nazywał się Ryś i
oczywiście był do rysia z umaszczenia podobny. Ojciec Merry’ego jeździł na Sikorce,
ojciec Peregrina na Demonie. Dziadek Merry’ego z satysfakcją upatrywał w tych groźnie
brzmiących imionach dowodów na tukową manię wielkości. Coś w tym było - kiedy się
bowiem siedzi na Torciku, nie sposób popaść w megalomanię. Natomiast dosiadać
Demona to nic innego, jak zadzieranie nosa i przerost formy nad treścią. Zwłaszcza, gdy
Demon jest zapasionym wałachem.

- Boromirze?
- Tak?
- Masz jakieś swoje konie w Minas Tirith?
- Dwa, czy trzy.
- A masz jakiegoś ulubionego?
- Owszem, jest taki jeden, szybki i niepłochliwy. Zostawiłem go Faramirowi.
- Kary?- Merry uśmiechnął się leciutko.
- Skąd wiesz?- zdziwił się Boromir.

background image

Ha!
- A, tak tylko zgaduję. A jak ma na imię? – drążył Merry, nastawiając się na coś w

stylu: Agat lub Błyskawica. A może Mordor.

- Na imię ma Koń.
- Jak to „Koń”? - Merry zadarł głowę, by spojrzeć na Boromira.
- Po prostu. Koń - Gondorczyk wzruszył ramionami.
- A wolno spytać, jak w takim razie nazywają się pozostałe?
- Pozostałe nie mają imion - w oczach Boromira błysnął wesoły ognik.
Merry parsknął śmiechem.
- Po Prostu Koń - powtórzył. - Tak skromnie? Nie „Piorun”, „Grom” albo „Gniew

Gondoru”?

Teraz Boromir zaczął się śmiać.
-„Gniew Gondoru”! Zlituj się mości hobbicie, Gniew Gondoru nie powinien tarzać

się na grzbiecie ani ciągnąć ludzi za kieszenie. Koń to koń, a imiona w stylu Piorun czy
Demon uważam za pretensjonalne.

- Ojciec Pippina jeździ na Demonie, a Pip na Piorunie - oświadczył Merry z wielką

uciechą.

- Żartujesz.
- Nie. Oba są kare, dodam.
- Och, a więc wygląda na to, że popełniłem gafę - odparł Boromir z uśmiechem. -

Nie mów nic Pippinowi.

- Ani słowa.
- Skoro już jesteśmy przy imionach, zdradź mi jak też się nazywa twój koń,

Meriadoku Brandybuck.

-Zgadnij.
- Mmm .. Fajeczka?
- Nie, Karmelek. Ale, hej, wiesz, co? Fajeczka mi się podoba - Merry wyprostował

się entuzjastycznie. - Fajeczka, Fajka. Świetne! Jeśli Beza sprezentuje mi kobyłkę nazwę
ją Fajka. Dziękuję za podpowiedź.

- Proszę bardzo - odparł Boromir z rozbawieniem. - A jeśli to będzie ogierek nazwij

go Cybuch.

- Cybuch, he he. Dobre. Mojemu ojcu się spodoba - Merry chciał opowiedzieć

Boromirowi historię Brzeszczota, ale nie zdążył, bowiem Eomer dał komendę do
galopu.

Hobbit mógłby przysiąc, że Lossar westchnął z rezygnacją, kiedy majestatycznie

ruszał do przodu.

Był to najdłuższy galop w jeździeckiej historii Merry’ego. Zaczynał już rozumieć,

dlaczego konie Rohanu były takie niezwykłe. Żaden kuc nawet na krótkim dystansie nie
dotrzymałby im kroku. Galopowali równym tempem, narzuconym przez Eomera, step
umykał im spod kopyt, konie parskały ochoczo i byłaby to wyjątkowo przyjemna
przejażdżka, gdyby nie to, że przy każdym podskoku Merry ocierał się łydką o klamrę
przy puślisku Boromira, a ozdobny pas Gondorczyka wbijał mu się w krzyż. Hobbit nie
miał jak zmienić pozycji, a nie śmiał prosić o zatrzymanie zastępu, by poprawić się w

background image

siodle. Dlatego z ulgą powitał głos Eomera, wzywający wreszcie do zatrzymania. Konie
zwolniły same z siebie, słysząc tę komendę, choć widać było, że chętnie jeszcze by
pogalopowały. Zastęp przeszedł do kłusa, a potem do stępa.

Lossar miał lekko wilgotną sierść na szyi – jedyny ślad po tak długim biegu.
- Królu mój! - Rohańczyk z tylnej straży podjechał ku nim galopem. - Jacyś jeźdźcy

nas gonią! Dopędzają nas, jadą ostro.

Eomer natychmiast zajął miejsce u boku swego króla, Aragorn dobył Andurila, a

Rohańczycy zawrócili konie, by stawić czoła przybyszom.

- Merry - Boromir przełożył wodze do jednej ręki i, ujmując hobbita pod boki,

postawił go na siodle przed sobą - przejdź do tyłu i usiądź za mną. Muszę mieć
swobodę ruchów.

Hobbit odetchnął z ulgą – w pierwszej chwili przeraził się bowiem, że Gondorczyk

chce go zestawić na ziemię, a to wcale mu się nie uśmiechało.

- Śmiało, przytrzymaj się mnie i przechodź – Boromir przechylił się na bok, by

ułatwić hobbitowi przejście. Czepiając się ramion Gondorczyka, Merry dokonując
karkołomnych sztuk przedostał się za jego plecy i usiadł, tak jak mu kazano. Gdzieś z
głębi stepu pobrzmiewał narastający odgłos kopyt. Wielu kopyt.

- Obejmij mnie w pasie - polecił Boromir. - Mocno. Żebyś mi nie spadł. I nic się nie

bój, będę cię osłaniać.

Merry chciał odmruknąć, że się nie boi i przypomnieć, że on też ma miecz i nie jest

bezwolnym tobołkiem, ale zrezygnował. Posłusznie objął człowieka w pasie, opierając
policzek o jego plecy. Boromir poruszył się i Merry wyczuł bardziej niż dostrzegł, że
Gondorczyk dobywa miecza. W zasadzie nic z tego miejsca nie widział, więc zdał się na
słuch. Pościg był tuż tuż, Lossar zarżał, jakby pytająco i któryś z nadciągających koni
mu odpowiedział. Merry zacisnął palce na kaftanie Boromira. Kto za nimi jechał? Na
pewno nie orkowie, bo ci nie dosiadają koni. W Isengardzie Merry nie widział innych
wierzchowców niż wilki. W pierwszym, naiwnym odruchu pomyślał, że to Gandalf
wraca z Pippinem, prowadząc paru napotkanych Rohańczyków, ale to nie mógł być
czarodziej – wierzchowce Rohirrimów z daleka rozpoznawały Cienistogrzywego i
witały go entuzjastycznym rżeniem. Teraz jednak stały spięte i czujne. Jeśli jednak nie
Gandalf i nie Isengardczycy, to kto? Chyba nie... Czarni Jeźdźcy?

Któryś z Rohańczyków, Eomer chyba, krzyknął gromko, nakazując obcym

zatrzymać się i opowiedzieć kto zacz i czego szukają na polach Rohanu.

Przybysze osadzili konie i po chwili rozległ się donośny, lekko chrapliwy głos, na

ucho ludzki:

- Rohan, powiadacie? Znakomicie. Jedziemy z daleka, a naszym celem jest ten

właśnie kraj – głos brzmiał coraz wyraźniej i Merry domyślił się, że jeździec podjechał
ku nim.

- Tak, to Rohan - Eomer sprawiał wrażenie rozdrażnionego. - Przekroczyliście jego

granice podczas przeprawy przez rzekę. Jesteście na ziemiach króla Theodena i obyście
mieli na to jego pozwolenie. Coście za jedni?!

- Jestem Halbarad, Strażnik Północy - odparł tamten. - Szukamy Aragorna, syna

Arathorna. Doszły nas wieści, że przebywa w Rohanie.

background image

- I znaleźliście go! - zawołał Obieżyświat rozradowanym głosem. Zabrzmiał szczęk

miecza chowanego do pochwy, a po nim szelest traw. Merry uniósł głowę, usiłując
wyjrzeć zza pleców Boromira, by zorientować się co się dzieje, ale na próżno. Widział
tylko kilka sylwetek ludzi z obcego oddziału. Ich konie mocno parowały.

- Halbarad! - głos Obieżyświata był jakby przytłumiony i hobbit domyślił się, że

mężczyźni objęli się na przywitanie. - Wszystkiego się spodziewałem, ale nie ciebie!
Wszystko w porządku! - dorzucił głośno, zwracając się najwyraźniej do króla i swoich
przyjaciół z Drużyny. - To moi krewniacy, z kraju w którym dotąd mieszkałem. I zaraz,
mam nadzieję, wyjaśnią nam co tu robią i w jakiej sile przybywają.

- Jest nas trzydziestu - odpowiedział Halbarad. - Tylu, ilu udało się skrzyknąć

naprędce. Przyłączyli się też do nas lordowie Elladan i Elrohir chcąc wziąć udział w tej
wojnie.

Elladan i Elrohir?! - Merry aż podskoczył. - Elfi bracia Obieżyświata? Ci od pieśni na

bobry?

I po raz kolejny, bez powodzenia, hobbit spróbował wyjrzeć zza pleców Boromira.
- Spieszyliśmy co tchu, by jak najszybciej stawić się na twoje wezwanie - ciągnął

tymczasem Halbarad.

- Ale ja was nie wzywałem! - odparł Obieżyświat ze zdumieniem. - Owszem, moje

myśli często się ku wam zwracały, ale nie wysyłałem żadnego gońca. Nie czas jednak,
by o tym rozprawiać, pilno nam w drogę. Jeśli król Theoden zezwoli przyłączcie się do
nas. Zmierzamy do Rogatego Grodu.

- Rad przyjmuję tę propozycję - odezwał się Theoden. - Jeśli twoi krewniacy

podobni są do ciebie Aragornie, to trzydziestu takich wojowników jest potęgą, której nie
sposób nie docenić.

Dopiero teraz Merry poczuł, jak Boromir odpręża się, rozluźniając napięte jak stal

mięśnie. Hobbit też zwolnił uchwyt na jego pasie, zniecierpliwiony, oparł mu ręce na
ramionach i zdecydowanym ruchem podciągnął się do góry, stając za nim na siodle.
Teraz nareszcie mógł się rozejrzeć porządnie.

Halbarad wyglądał jak rasowy Strażnik i zarówno z twarzy, jak i ubrania

przypominał Obieżyświata. Jego towarzysze byli rosłymi wojownikami o surowych
twarzach i ciemnych włosach. Dwie postacie wyróżniały się spośród nich – raz, bo ich
konie były siwe, a dwa-jeźdźcy ci byli podobni do siebie jak dwie krople wody. I byli
elfami. Merry zafascynowany przylgnął wzrokiem do synów Elronda. Wcześniej tylko
raz mignęli mu na uczcie w Rivendell i nie zdążył się im dobrze przyjrzeć. To
niesamowite, do jakiego stopnia wyglądali jak swoje własne, lustrzane odbicia. Mieli tak
samo związane, długie i proste włosy i nawet ubrani byli podobnie. Hobbit był ciekaw,
czy ktokolwiek, włączając w to ich rodziców, jest w stanie ich odróżnić. Nagle jeden z
braci podniósł wzrok i ich spojrzenia się spotkały. Elf uśmiechnął się i lekko skłonił
głowę na przywitanie. Merry zmieszany, odpowiedział tym samym i opuścił wzrok.
Jego uwagę odwrócił ruch Boromira – Gondorczyk zdecydował się schować miecz.
Merry zauważył, że zrobił to jako ostatni, nawet Rohańczycy osłaniający króla wcześniej
poopuszczali już włócznie.

Zastęp Rohanu ruszył na polecenie króla. Aragorn zajął miejsce u boku Halbarada i

background image

obaj Strażnicy pogrążyli się w ożywionej rozmowie.

- No i co, mości hobbicie?- Boromir wyczekująco zerknął na niego przez ramię. -

Zamierzasz podróżować tak dalej, na stojąco, czy też wracasz na dawne miejsce przede
mną?

- Wracam - mruknął Merry i przecisnął się pod ramieniem człowieka, by z jego

pomocą usadowić się z przodu. Boromir zawrócił Lossara i dołączył do Rohańczyków.
Wkrótce zrównał się z nimi Obieżyświat z Halbaradem.

- To jest Boromir z Gondoru, syn Denethora - Obieżyświat przedstawił go

towarzyszowi.

- Miałem już zaszczyt spotkać się z nim w Rivendell - Halabarad skłonił się lekko.
Boromir w odpowiedzi pochylił głowę po czym wskazał na Merry’ego.
- A to jest Meriadok Brandybuck, syn Saradoka, nasz dzielny towarzysz -

oświadczył. Merry pokłonił się Strażnikowi, zaskoczony i zarazem mile połechtany tym,
że Boromir zapamiętał imię jego ojca i że nazwał go dzielnym.

-Tylko jeden hobbit podróżuje z wami?- zapytał Strażnik.
- Drugi jest w drodze do Minas Tirith - odparł Obieżyświat. - A oto moi bracia –

ciągnął, zwracając się do Boromira i Merry’ego i ani słowem nie wspominając o Frodzie
i Samie. - Elladan – ruchem ręki wskazał elfa jadącego bliżej nich. – I Elrohir – skinął ku
drugiemu.

Urodziwi synowie Elronda uśmiechnęli się na przywitanie. Merry zdołał

wypatrzyć, że Elladan, w odróżnieniu od brata ma kołczan. Przynajmniej teraz wiedział,
jak ich rozróżnić.

-A teraz opowiedz mi o wieściach z Północy - Obieżyświat zwrócił się do

Halbarada.

Ten posłusznie zaczął opowiadać o zdarzeniach z ostatnich dwóch miesięcy, ale

Merry szybko się znudził, bo Strażnicy wymieniali między sobą wiele nazw i słów,
które hobbitowi nic nie mówiły. Ziewnął dyskretnie i przetarł oczy, które niepokojąco
zaczynały mu się kleić. Zaczął się nawet zastanawiać, czy nie zdrzemnąć się troszeczkę,
kiedy zastęp znów ruszył galopem.

Tym razem zdołał usadowić się tak, że klamra mu nie przeszkadzała, więc jazda nie

była tak dokuczliwa jak poprzednio. Dla odmiany jednak rozbolała go głowa. Pewnie z
niewyspania i od tego, że Lossar miał wyjątkowo ciężki i twardy chód. Kiedy po
dłuższym czasie znów zwolnili, by dać odpocząć koniom, Merry sięgnął po swój bukłak
i ugasił pragnienie. Zaczynał być też głodny.

- Mogę?- rozległ się mu nad uchem głos Boromira, więc zamiast zakorkować bukłak

podał go do góry.

- Ojciec kazał powtórzyć ci te słowa: „Dni są policzone. Jeśli się spieszysz, pamiętaj o

Ścieżce Umarłych”- rozległ się melodyjny głos z prawej strony. Merry, oparty plecami o
pierś Boromira poczuł, jak Gondorczyk zakrztusił się, słysząc to, choć, jak się okazało,
słowa nie były adresowane do niego. Elf bez kołczana, a więc Elrohir, patrzył na
Obieżyświata.

- Zawsze odnosiłem wrażenie, że brakuje mi dni - mruknął Strażnik. - Ale naprawdę

musiałbym się bardzo spieszyć, żeby skorzystać z tej drogi.

background image

- Myślę, że wkrótce wszystko się wyjaśni - odparł elf. - Ale lepiej nie rozprawiać o

szczegółach w otwartym polu.

Obieżyświat skinął głową i spojrzał na Halbarada.
- A cóż takiego tam wieziesz, mój krewniaku?- zapytał.
Merry wyciągnął szyję i dopiero teraz dostrzegł, że Strażnik zamiast włóczni

dźwiga tajemnicze drzewce, u góry zamotane czarnym suknem.

- Wiozę dar dla ciebie od Pani z Rivendell - odparł Halbarad, uśmiechając się po raz

pierwszy od początku spotkania.- Pracowała nad nim w tajemnicy przez wiele godzin.
Przesyła ci również te słowa : „Wybija godzina naszego przeznaczenia. Niebawem
rozstrzygnie się, czy nasza nadzieja spełni się, czy też nastąpi kres świata. Dlatego ślę ci
ten dar, dzieło mych rąk. Bądź zdrów, Kamieniu Elfów.”

- Wiem, co to jest - powiedział Obieżyświat cicho, wyraźnie poruszony. - Ale proszę,

byś jeszcze przez czas jakiś trzymał go przy sobie.

- A cóż to takiego?- spytał Boromir, ale Obieżyświat chyba go nie dosłyszał, bo

wciąż w zamyśleniu patrzył w dal. Gondorczyk nie powtórzył zaś pytania i po chwili,
może przypadkiem Lossar wydłużył krok i wmieszał się w zastęp Rohirrimów. Merry
zauważył z jak wielkim szacunkiem Jeźdźcy usuwają się na boki, by zrobić Boromirowi
miejsce. Hobbit myślał, że Gondorczyk chce podjechać do króla albo do Eomera, ale syn
Denethora poprzestał na zajęciu miejsca nieco na uboczu. Merry westchnął – wolałby
jechać dalej koło Obieżyświata, ale oczywiście jego zdanie się nie liczyło. Coraz bardziej
zaczynał czuć się jak niepotrzebny bagaż.

Ciekawe, który z nich miał gorzej – Pippin czy on.
Jechali tak dalej w milczeniu, a hobbit robił się coraz bardziej zły. I głodny.

Wszystko zaczynało go denerwować - to, że Boromir bębnił palcami po kolanie, jakby
wybijał rytm jakiejś tylko sobie wiadomej melodii i to, że troczki od sakw łaskotały go w
stopy i ten przeklęty pas Gondorczyka, który wywiercał mu dziurę w krzyżu,
niezależnie od pozycji, jaką hobbit przybierał. W końcu, by sobie poprawić humor,
zdecydowanym ruchem sięgnął do swojej sakwy po podpłomyk, który wczoraj
wieczorem przezornie zapakował na zapas. Miał gdzieś to, że nikt dookoła nie jadł, on
był głodny.

Po pewnym czasie Boromir poruszył się i ziewnął potężnie.
- Świta - oznajmił.
Rzeczywiście, niebo nad horyzontem pojaśniało.
- Mhm - mruknął Merry, zajęty podpłomykiem.
- Kiedy rozjaśni się na dobre powinniśmy być już w Rogatym Grodzie - ciągnął

Boromir.

- Tak szybko?- hobbit uniósł brwi.
- To niedaleko, a do tego jedziemy przez większą część nocy.
- To dobrze. Mam nadzieję, ze zdołam się tam wreszcie wyspać po hobbicku - Merry

skończył z podpłomykiem i otrzepał palce. Przez moment poczuł wyrzuty sumienia, że
nie zaproponował Boromirowi kawałka, ale trudno. Nawet nie zauważył, jak pochłonął
tę przekąskę.

- Nie liczyłbym na to - Boromir uniósł rękę do ust, by stłumić kolejne ziewnięcie.

background image

- Dlaczego? Myślałem, że się tam chwilę zatrzymamy.
- Na chwilę zapewne tak. Ale tylko na chwilę. I zaraz potem mamy ruszyć dalej.
- Dokąd? Do Edoras? I chyba nie tego samego dnia - jęknął Merry.
- Obawiam się, że tego samego. Ale dokąd konkretnie, nie wiem. To nie mnie

powinieneś pytać. Ja się o wszystkim dowiaduję ostatni w tym towarzystwie.- mruknął
Gondorczyk z przekąsem.

Jakbyś się, mości Boromirze, tak ostentacyjnie nie odseparowywał to z pewnością wiedziałbyś

wszystko – podsumował Merry w myślach, a na głos powiedział :

- Nieprawda. To ja zawsze dowiaduję się ostatni. I proszę mi tu nie uzurpować

mojego miejsca na szarym końcu.

- Z całą pewnością nie jesteś na szarym końcu - sprzeciwił się Boromir.
- Jestem!- odparł Merry z mocą. - Nawet nie mam wpływu na to, w którą stronę

idzie koń na którym jadę!

- A, to proszę bardzo - Boromir nachylił się i wcisnął mu wodze do ręki. - Miej swój

wpływ, skoro ci zależy.

- I mogę jechać tam gdzie chcę?- upewnił się Merry ujmując rzemienną plecionkę w

obie ręce.

- Droga wolna.
- Świetnie! – Merry rozejrzał się, wypatrzył Obieżyświata, z tyłu i nieco z prawej i

pociągnął za wodzę, wkładając w to dużo siły, może nawet za dużo, ale zależało mu na
tym, żeby Lossar posłuchał. Ku jego wielkiej satysfakcji gniadosz posłusznie skręcił w
prawo, pozwalając sobą sterować.

Nie minęło dużo czasu, a znów jechali u boku Obieżyświata.
- Co cię tak bawi, Boromirze?- zagadnął Strażnik z zainteresowaniem.
- To, że teraz naprawdę jestem na szarym końcu - odparł syn Denethora pogodnie.

Merry wykręcił głowę, by na niego spojrzeć i uspokoił się widząc rozbawienie na jego
twarzy.

- Nie rozumiem.- Obieżyświat zmarszczył brwi.
- Nawet nie mam wpływu na to, w którą stronę idzie mój koń - wyjaśnił mu

Boromir, a Merry parsknął śmiechem.

Mina Obieżyświata świadczyła o tym, że nie do końca rozumie o co im chodzi, ale

woli się nie zagłębiać. Zresztą wkrótce Halbarad odwrócił jego uwagę, pytając o jakąś
strażnicę w Hollinie. Merry rozejrzał się w poszukiwaniu synów Elronda i dostrzegł
dwa siwe konie zamykające teraz tyły pochodu. Korzystając z tego, że Obieżyświat
zajęty był rozmową, hobbit wykręcił głowę tak, by widzieć twarz Gondorczyka.

- Boromirze?
- Tak?
- Powiedz mi, ale tak szczerze - zaczął, zniżając głos do szeptu - kiedy nam

przedstawiano Elladana i Elrohira to czy też od razu pomyślałeś sobie o pieśni na
bobry? Przyznaj się.

Kącik ust Boromira drgnął w uśmiechu.
- Nie - odrzekł zdecydowanie, przenosząc wzrok gdzieś w dal.
Merry przez moment szacował go, mrużąc oczy.

background image

- Kłamiesz - oznajmił zuchwale.
Boromir roześmiał się i potargał mu czuprynę, tak jak to zwykł był czynić

Pippinowi. Merry z zadowoloną miną usiadł prosto, bo od tego wykręcania się do tyłu
rozbolały go plecy.

- Wiedziałem - oświadczył triumfalnie. -Też nie mogłeś opędzić się od bobrów.
- Strzeż się, Meriadoku Brandybuck - Boromir nachylił mu się do ucha i groźnie

obniżył głos. - Jeszcze żaden śmiałek nie odważył mi się otwarcie zarzucić kłamstwa.

- Czy to oznacza, że twoi poddani są aż tak zastraszeni?- Merry postanowił

podokuczać mu trochę. W zastępstwie Pippina. I dla zasady.

- Bezczelny Tuk!- powiedział Boromir odruchowo. - To jest... chciałem powiedzieć

Brandybuck. - poprawił się szybko, a potem zaczął się bezradnie śmiać – Obaj jesteście
niemożliwi - dodał.

Merry też się roześmiał. Może kiedy indziej to przejęzyczenie by go zirytowało,

teraz jednak wydało mu się zabawne.

- No i jak tu nie czuć się na szarym końcu - stwierdził wesoło. - Ty to masz dobrze.

Przynajmniej z nikim cię nie mylą.

- Przepraszam, Merry - Boromir klepnął go w ramię. - Ale jak się stosuje Tukowe

zagrywki to nie należy się dziwić takim pomyłkom.

- Czyli to moja wina, tak?
- A czyja?
- Jasne. A można wiedzieć co to są „tukowe zagrywki”?
- Chwyty poniżej pasa - odparował Boromir, a Merry, słysząc to, rozchichotał się na

dobre.

- My też chcemy się pośmiać - oświadczył Gimli, wraz z Legolasem pojawiając się

po ich lewicy. - O czym rozmawiacie? O faflunach może?

- O tukowych chwytach poniżej pasa - odparł Merry z uciechą, a widząc okrągłe

oczy krasnoluda dodał skwapliwie. - Boromir wie coś niecoś na ten temat - kątem oka
zauważył, że Gondorczyk zrobił taki ruch, jakby zamierzał trzepnąć go w ucho, tak jak
Pippina przy podobnych okazjach, ale się powstrzymał.

- Zapewniam was, że nie chcecie znać szczegółów - odparł Boromir bardzo

poważnie, ku radości Merry’ego przyłączając się do zabawy.

- Te sprawy tyczą się wyłącznie śmiertelników - dorzucił Merry.
- Zaraz, ja przecież też jestem śmiertelnikiem!- zauważył Gimli.
- Ale innym - zbył go Merry.
- To prawda. Jesteś śmiertelny inaczej - zgodził się z nim Boromir.
- Od dawna powtarzam, że z tymi dwoma hobbitami nie sposób dojść do ładu -

zwrócił się Gimli do Legolasa.

- Ej, ej! - Boromir wyprostował się groźnie.
- O, patrz jak się napuszył, nasz pan hobbit inaczej - krasnolud wyszczerzył zęby.
- O, nie! Merry, zsiadaj! - zażądał Boromir zdecydowanie. - Dosyć tego. Nikt nie

będzie mnie obrażał bezkarnie. Tu trzeba więcej dyscypliny!

- O-ho-ho!- ucieszył się Gimli.
- Dlaczego mam zsiadać?- zaprotestował Merry.

background image

- Żebyś przypadkiem nie oberwał. Kiedy się zdenerwuję, nie ręczę za siebie.
- Będziecie walczyć z koni, czy na piechotę?- zaciekawił się Legolas. - Czy i ja mam

zsiąść?- zapytał, zerkając przez ramię na Gimlego.

- Na litość Eru, kto tu chce walczyć z koni i dlaczego?! – Obieżyświat przerwał

rozmowę z Halbaradem i patrzył na nich ze zdumieniem.

- Boromir będzie się bił z Gimlim - poinformował go Merry radośnie. - Z powodu

tukowych chwytów poniżej pasa.

Ku jego zachwytowi Obieżyświat zaniemówił.
- Ej, Merry! - zaoponował Boromir. - Nie szalej! Nie o to poszło.
- Pośrednio tak.
- Słowo daję, jesteś jeszcze gorszy od Tuka, mości Brandybucku!
- Tak, wiem. Bo stosuję *te* chwyty.
- A mógłbyś nam jakiś zaprezentować?- zaproponował Gimli.
- Nie, bo Boromir tego bardzo nie lubi - zaśmiał się hobbit. - Aj! - dodał, bo Boromir

jednym szybkim ruchem chwycił go oburącz, unosząc z siodła.

- Macie! - Gondorczyk zwrócił się do Gimlego i Legolasa, zamierzając im podać

hobbita. - Weźcie sobie to coś i ćwiczcie do woli wasze chwyty.

- Nie możesz tego zrobić, Boromirze! - ostrzegł go Merry.
- Oczywiście, że mogę!
- A nie zapomniałeś o czymś?
- O czym?
- Że to ja trzymam wodze, he he. Jeśli mnie przesadzisz na Aroda to będziesz miał

duży problem.

- Zaraz ci je wyrwę, razem z rękami!
Gimli i Legolas zanieśli się śmiechem.
- Czuję się w obowiązku stanąć w obronie gnębionego niziołka! - oświadczył

krasnolud zdecydowanie. - Nie wiem, jak wy, ale ja bardzo nie lubię, kiedy pomiata się
kimś niskiego wzrostu. Jeśli ktoś jest niski to nie oznacza to od razu, że jest gorszy i
można mu grozić. I jeśli pewien przerośnięty hobbit tknie choć jednym palcem mojego
małego przyjaciela, to będzie szukał swoich rąk w trawie.

- Coś ty powiedział?- Boromir posadził Merry’ego z powrotem w siodle i wziął się

pod bok. - Powtórz to.

- Co?- krasnolud łypnął na niego znacząco.
- Już ty wiesz co!
- Mam zsiąść?- dopytywał się Legolas entuzjastycznie.
- Drużyno moja! - Obieżyświat nieco podniósł głos i cztery pary niewinnie

patrzących oczu zwróciły się ku niemu. - Cokolwiek w was wstąpiło, posłuchajcie mnie
uważnie. Ostrzegam bowiem, że ten kto mnie zignoruje, srogo za to zapłaci –
Obieżyświat starał się zapanować nad rozbawieniem i mówić surowym tonem. Tak
sobie mu to wychodziło. - I nie będę tego powtarzać dwa razy. Boromirze, nie wyrywaj
rąk Merry’emu. Gimli, nie wyrywaj rąk Boromirowi, Merry nie stosuj chwytów, a ty
Legolasie... - Obieżyświat zawahał się na moment.

- Nie podżegaj - dopowiedział Boromir.

background image

- O, wypraszam sobie! - oburzył się elf. - Ja nic nie mówię. Jestem jedynie

bezstronnym obserwatorem.

- O, nie, mój drogi - zaprzeczył Gondorczyk. - Twoja milcząca aprobata jest aż

nazbyt hałaśliwa.

- Wybacz mój drogi, ale to ty grozisz wszystkim dookoła.
- Ja nikomu nie grożę, ja jedynie ostrzegam, że mam prawo bronić swojego honoru.

I uprzedzam, że jeśli jeszcze raz ktokolwiek nazwie mnie... -

- Boromirze! - Obieżyświat uśmiechnął się lekko, ale głos jego brzmiał już zupełnie

poważnie. - Czy nie zechciałbyś zapytać Eomera, ilu konnych zamierza zabrać ze sobą z
Rogatego Grodu? I dowiedz się, ile czasu zajmie mu przegląd sił Helmowego Jaru.

- Tak jest - ucieszył się Legolas. - Należy pozbyć się wichrzycieli, brawo nasz

dowódca.

Nim Boromir zdążył zareagować, Obieżyświat zwrócił się do elfa.
- Legolasie, podjedź na tyły oddziału i przekaż Elladanowi, że chcę z nim zamienić

słowo. Nie zatrzymuję cię, mój drogi.

Elf zaśmiał się cicho i posłusznie zawrócił Aroda.
- I po coś się odzywał?- dobiegło ich gniewne mruczenie Gimlego. – Wy, elfowie, nie

wiecie, kiedy trzeba trzymać gęby na kłódki. A tak ciekawie się robiło.

- I ot, za karę porozstawiano nas po kątach - podsumował Boromir. - To co, mój

sterniku, kierunek : czoło oddziału?- zwrócił się do hobbita.

- Tak jest, kapitanie.
- Niech tylko zgadnę - Boromir spojrzał na Obieżyświata. - Nasz srogi wódz nie

zauważył, oczywiście, kolejnego zmasowanego ataku na uciskaną mniejszość, czyli
moją skromną osobę?

- Nie - Strażnik uniósł brwi w udawanym zdziwieniu. - Niczego takiego nie

zauważyłem.

- To typowe.
- Zauważyłem natomiast, że wyżej wspomniana uciskana mniejszość grozi kolejno

przedstawicielom wszystkich ras.

- Teraz ja nie wiem o czym mówisz - Boromir wzruszył ramionami.
- Spodziewałem się takiej odpowiedzi.
- Prawda bowiem świeci jasno i sama podsuwa się wątpiącym.
- To jakiś cytat?- zainteresował się Merry.
- Owszem. Ze mnie - odpowiedział Boromir uprzejmie. - Sam go właśnie

stworzyłem dla potrzeb tej chwili. Całkiem zgrabny, nieprawdaż?

- Ładnie brzmi, to prawda. Nie rozumiem jednak do końca, jak się on ma do

argumentacji - drążył Obieżyświat.

- Och, doprawdy - Boromir żachnął się z przesadnym zmęczeniem. - Skoro

spodziewałeś się takiej odpowiedzi, to znaczy, że jest ona oczywista. A jest oczywista,
bo jest zgodna z prawdą, która to prawda i tak dalej.

-Ach, w ten sposób - Obieżyświat uprzejmie skinął głową.
- Nie inaczej.
- A zatem sugerujesz, że to co jest oczywiste jest też zarazem prawdziwe, czy tak? -

background image

upewnił się Obieżyświat, szykując się do kontrataku.

-W tym przypadku tak.
- A cóż takiego szczególnego jest w tym przypadku?
- Jam to jest - oznajmił Boromir z zadowoleniem. - Jako przedmiot i zarazem

podmiot tej dyskusji uzurpuję sobie prawo do autorytarnych sądów na swój własny
temat. Któż bowiem nie zna mnie lepiej niż ja sam?

- Jestem pod wrażeniem, mości Boromirze - Merry spojrzał na niego z uznaniem.
- Ba! - Boromir niedbale machnął ręką. - Mając w domu przemądrzałego braciszka,

który uważa się za filozofa, człowiek, chciał nie chciał, uczy się tego i owego.

- Bez urazy - wtrącił się Obieżyświat. - Ale ten wywód można obalić od ręki.
- Spróbuj - zachęcił go Boromir. - Z góry uprzedzam tylko, że czego byś nie

próbował i tak w końcu dojdziemy do złotej zasady filozofii Gondoru i koło się
zamknie.

- A jaka jest ta złota zasada?- zapytał Merry.
- „Boromir ma zawsze rację”- wypalił Gondorczyk z satysfakcją.
- Hola, hola!- Obieżyświat uniósł ostrzegawczo dłoń.- Zauważam tu pewną herezję

– a dlaczego nie „Denethor ma zawsze rację”, hmm?

- Filozofia ojca i moja są zbieżne - odpalił Boromir od niechcenia.
- Ach, tak - Obieżyświat uniósł brew i chciał to skomentować, ale przerwał mu głos

Gimlego:

- A ci dwaj jeszcze tutaj! No pięknie! Nas to się pozbywa, ale innych wichrzycieli

trzyma przy sobie, jakby nigdy nic! I nie mówcie mi, że to nie jest przejaw jawnej
dyskryminacji!

Merry odwrócił się i ujrzał Legolasa i krasnoluda nadjeżdżających w towarzystwie

jednego z bliźniaków.

- No właśnie, mój sterniku - Boromir zwrócił się do hobbita. - Zauważ, że nadciąga

ku nam okręt piracki, ewidentnie w poszukiwaniu zaczepki. Dlaczego nie odbijamy?

- Bo nie mamy wiatru w żagle, kapitanie - wyjaśnił Merry grzecznie.
- Hm?
- Łydka - syknął Merry znacząco.- Ja przecież nie dosięgam.
- A, oczywiście - Gondorczyk trącił Lossara piętą.
- Grunt to działanie zespołowe, zawsze to powtarzałem - oznajmił Merry, kiedy

kierował Lossara w lewo, na poszukiwanie Eomera.

Kątem oka dostrzegł, że Obieżyświat kręci głową, patrząc za nimi.


Eomer był łatwy do rozpoznania przez białą kitę zdobiącą hełm. Nim przedostali

się do niego, Merry przytrzymał Lossara przechodząc do stępa i zadarł głowę, by
spojrzeć na Boromira.

- Mam do ciebie prośbę. Mógłbyś przesunąć na bok swój pas. Ta klamra niedługo

przepiłuje mi kręgosłup.

- Oczywiście - Boromir sięgnął do pasa. - Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej?
- Bo teraz zaczęła mi dokuczać dotkliwiej - odparł Merry wymijająco.

background image

- Tak może być?
- O, tak jest w porządku.
- Przepraszam, że o tym nie pomyślałem. Pippinowi nie przeszkadzała.
- Tukowie bywają gruboskórni - wyjaśnił Merry. - My, Brandybuckowie, jesteśmy

ulepieni z lepszej i delikatniejszej gliny.

- Ach, tak - powiedział Boromir z rozbawieniem.
- Czym mogę ci służyć, panie?- Eomer zauważył, że nadjeżdżają i wstrzymał konia,

by na nich zaczekać. Grzecznie też skłonił się hobbitowi.

- Aragorn, za moim pośrednictwem, pyta ilu wojowników planujesz zabrać z

Rogatego Grodu i ile czasu zajmie przegląd sił w Helmowym Jarze, mości marszałku -
odrzekł Boromir.

- Wszystko to będzie zależało od decyzji króla. Jeśli mój pan zechce wprost z

Rogatego Grodu udać się do Harrowdale, a mnie odeśle do Edoras, wtedy trzeba będzie
rozdzielić zastęp. Nie ukrywam, że duże znaczenie ma tu też ilość koni, jaką będziemy
mieli do dyspozycji. Wojna z Sarumanem a potem bitwa o Rogaty Gród znacznie
przerzedziły nasze stada. Nie wiem, ile dokładnie koni z Helmowego Jaru nadaje się
dalszej drogi. Setka? Może mniej. Sprawdzimy na miejscu. Teraz mogę szacować na
wyrost, że zabierzemy około stu wojowników, czyli wszystkich tych, którzy będą mieli
wierzchowce. Skoro bowiem czas nas goni, piesi będą opóźniać nas w marszu.

- Czyżbyście nie mieli jakiś zapasowych stad, jak choćby na stepach na północ stąd?-

dopytywał się Boromir.

- Tak, około trzech setek koni pasie się na równiach Północnej Bruzdy. Zaraz po

bitwie posłaliśmy po nie, ale to potrwa, nim przygna się i ogarnie tak duże stado.

- Rozumiem - Boromir pokiwał głową. - A przegląd sił?
- Postaramy się zrobić to jak najszybciej. Zarówno król Theoden jak i Aragorn chcą

ruszyć jeszcze tego samego dnia - tłumaczył Eomer. - Nie ukrywam, że i mnie jest pilno
do Edoras, z wieściami o zwycięstwie. Moja siostra niecierpliwie wyczekuje naszego
powrotu.

- A, właśnie. Jak się miewa księżniczka Eowina?- wtrącił Boromir.
Merry mógłby przysiąc, że oczy Rohańczyka zalśniły, jakby się żywo ucieszył z tego

pytania.

- Dziękuję, zdrowie jej dopisuje. Gorzej natomiast z cierpliwością. Moja siostra to

żywe srebro i ciągnie ją w otwarte stepy, na swobodę - odparł młody marszałek,
starannie dobierając słowa. - Opowiadała mi, że się spotkaliście ubiegłego lata, kiedy
miała zaszczyt gościć cię w Edoras.

- Byłem tam jedynie przejazdem. Spieszno mi było w dalszą drogę, więc nie

mieliśmy okazji, by porozmawiać swobodnie.

- Niemniej ona ciepło wspomina to spotkanie - Eomer uważnie obserwował

Boromira. - Długo mi o nim opowiadała. Widocznie...- młody Rohańczyk zawahał się na
mgnienie oka - musiałeś zrobić na niej wrażenie, panie - uśmiechnął się, niby to żartując,
ale jego oczy bacznie śledziły reakcję Gondorczyka.

Merry uniósł brew, zaciekawiony. Chyba zaczynał rozumieć, co się tutaj dzieje.
- Tak?- spytał Boromir w nieco roztargniony sposób. - No cóż, ze swej strony muszę

background image

przyznać, że księżniczka Eowina wyrosła na bardzo piękną dziewczynę - dodał
uprzejmie.

- Prawda?- podchwycił ucieszony marszałek. - Może nie powinienem zachwycać się

tak otwarcie własną siostrą, ale z dumą muszę przyznać, że nie ma piękniejszej kobiety
w Rohanie - oświadczył, kładąc nacisk na słowo „kobieta”, nie „dziewczyna”.

- Z pewnością - zgodził się Boromir łaskawie, choć jego ton sugerował, że jest daleko

myślami.

- Wielu młodzieńców wodzi za nią wzrokiem, marząc o niej.
- Nie wątpię.
- Ale Theoden chce oddać jej rękę jedynie najgodniejszemu z godnych.
- Ze wszech miar słusznie.
Hobbit z dzikim zainteresowaniem śledził tę dyskusję i bez cienia zawstydzenia na

dodatek, jako, że Eomerowi najwyraźniej nie przeszkadzała jego osoba, więc czuł się
bardziej jak pełnoprawny świadek niż podsłuchujący intruz.

A najzabawniejsze było to, że podobnie rzecz się miała w Shire. Zwyczaj

nakazywał, by w obecności osoby trzeciej, najczęściej kogoś z rodziny, lub przyjaciela
domu prowadzić swobodną i na oko niezobowiązującą dyskusję na temat walorów
panny, tudzież kawalera. Merry był jednocześnie zadziwiony i rozbawiony, że u
Dużych Ludzi wygląda to tak samo. Bo w to, że marszałek Rohanu usiłuje swatać swoją
siostrę z dziedzicem Gondoru nie wątpił ani chwili. Eomer patrzył na syna Denethora z
jawnym podziwem i Merry poszedłby na dowolny zakład, że chętnie by przystał na
takiego szwagra. Nie mówiąc już o politycznych korzyściach płynących z takiego
małżeństwa.

Tymczasem, ku uciesze hobbita, gra toczyła się dalej.
- Powiadają, że urodą przewyższa nawet sławną Morwenę - rzucił Eomer niedbale.
- Zapewne - Boromir skinął głową. - Choć ja nie jestem znawcą kobiecej urody -

zastrzegł od razu.

Naprawdę cię to nie rusza, Boromirze? Czy też grasz tak starannie?
Merry zwrócił wzrok na Eomera czekając na ripostę.
- My, mężczyźni, nie musimy być znawcami, by docenić piękno niewiasty, czyż

nie?- ponieważ Boromir nie odpowiedział, marszałek ciągnął dalej: - Moja siostra
jednakże ma to szczęście, że los obdarzył ją nie tylko urodą, ale i mądrością. Z pewnym
też zawstydzeniem dodam, iż w polowaniu z sokołem przewyższa wszystkich, w tym
mnie. A ty, panie, w jakim polowaniu gustujesz najbardziej?

No nie bądź taki, powiedz, że w polowaniu z sokołami, no... – kibicował Merry.
- Na orków - odparł Boromir z uśmiechem.

Ueeee...
- Eowina jest dobra w mieczu - zauważył Eomer znacząco. - Mając siedemnaście

wiosen ścięła swojego pierwszego orka. Byłem przy tym.

- Naprawdę?- po raz pierwszy od początku tej dyskusji w głosie Boromira

zabrzmiało zainteresowanie i Gondorczyk spojrzał na Eomera pytająco.

Patrzcie go, piękna kobieta go nie interesuje, ale dajcie jej miecz do ręki i od razu inna

rozmowa. Merry z trudem opanował chęć, by się uśmiechnąć.

background image

Eomer też zauważył zmianę w tonie Boromira i uchwycił się tematu kurczowo.
- Eowina ma talent. Jest szybka, zwinna. Wiem coś o tym, bo sam ją uczyłem.
- Hmmm - brzmiała odpowiedź Boromira i Merry aż się odwrócił, by spojrzeć na

niego. Na twarzy Gondorczyka malowało się rozbawienie i sceptycyzm zarazem.

- Moja siostra pokonała kilku mężczyzn w pojedynkach - dorzucił Eomer, lekko

urażonym tonem.

-A nie było przypadkiem tak, że dali jej wygrać?- powątpiewał Boromir.

Oj, Boromirze, doprawdy...
- Cóż za pomysł! - oburzył się marszałek.
- Daruj, Eomerze, ale jeszcze nie słyszałem, by kobieta dorównała mężczyźnie w

sztuce walki - zauważył Boromir spokojnie. - To po prostu niemożliwe.

- Może więc powinieneś sprawdzić to osobiście, panie - w oku Eomera błysnęła

szelmowska iskra. - Eowina będzie zaszczycona mogąc zmierzyć się z przesławnym
Pierwszym Mieczem Gondoru.

Ha! I tu cię ma!
Boromir roześmiał się lekko.
- Ja nie walczę z kobietami - odparł.
- Czyżbyś obawiał się przegranej, mój panie?- Eomer podpuścił go zuchwale.

He he, no właśnie?
- No, no! - Boromir na żarty pogroził mu palcem. - Nie przegranej się obawiam, a

farsy – wyjaśnił, poważniejąc. - Dajmy na to, że stanę naprzeciw twej siostry na
udeptanej ziemi. Z całym szacunkiem, ale śmiem wątpić, by Eowina dorównywała mi
siłą i doświadczeniem. A zatem będę musiał powściągać ramię i markować ciosy z
obawy, by jej nie wyrządzić krzywdy. Innymi słowy walka będzie z mojej strony
pozorowana, a co za tym idzie nie będzie uczciwa. Uczciwa wobec Eowiny przede
wszystkim. To żaden honor wygrać pojedynek, w którym przeciwnik nie walczy na
całego. I to żaden honor dla mnie pokonać niewiastę. Poza tym zbyt wiele bitew
stoczyłem, zbyt wiele krwi przelałem i nie wiem, czy potrafię jeszcze walczyć na niby.
Wolę nie sprawdzać tego na twojej siostrze. Dwadzieścia lat temu pewnie chętnie
podjąłbym takie wyzwanie, choćby z ciekawości, ale dziś...- Boromir umilkł na chwilę.
Eomer i Merry też milczeli. Słowa Gondorczyka zrobiły na hobbicie spore wrażenie. -
Dziś rzadko staję do pojedynków dla przyjemności, mając orków i Haradrimów w
nadmiarze na co dzień.

- A zdarzyło ci się kiedyś mieć kobietę za przeciwnika?- zapytał Merry.
- Dzięki Valarom, nie. Chodzą słuchy, że w szeregach Południowców trafiają się

kobiety, ale ja na szczęście nigdy się z żadną w walce nie spotkałem. Chyba, że kryła
twarz pod hełmem, a kształty pod zbroją. Jeśli tak było, to dobrze, że o tym nie
wiedziałem.

- Dlaczego?
- Nie wiem, czy potrafiłbym zabić kobietę, Merry. I niech Valarowie mają mnie w

opiece, bym nigdy się tego nie dowiedział.

Umilkł i zapadła cisza. Merry wciąż jednak myślał nad tym, co właśnie usłyszał.
- A wolno spytać - nie wytrzymał - czy w takim razie przyjąłbyś kobietę do swojego

background image

oddziału?

- Na Białe Drzewo, cóż to? Noc Ciężkich Pytań?- roześmiał się Boromir.
- Przyjąłbyś, czy nie?
- Raczej nie. Wojowanie nie jest dla kobiet. To musiałby być jakiś szczególny

przypadek.

- A czy w armii Gondoru były kiedykolwiek jakieś kobiety?- Merry nie dawał za

wygraną.

- Bardzo rzadko. Za mej pamięci była kiedyś łuczniczka w Ithilien. I niejaka Carte

zwana Pliszką, goniec konny.

- A czy... -
- Widzisz ten masyw górski przed nami?- Boromir pochylił się i wskazał kierunek

ręką.

- Tak - Merry pokiwał głową.
- A ten zębaty wyłom, tam?
Merry ponownie przytaknął.
- To ściana Rogatego Grodu - wyjaśnił Boromir.
- Już?- ucieszył się Merry.
- Tak. I proponuję, żebyś teraz pomęczył trochę Eomera na ten temat, skoro masz

okazję. Rogaty Gród ma bardzo ciekawą historię.

- Chętnie odpowiem na twoje pytania, mości hobbicie - wtrącił się Eomer z

uśmiechem.

- Cieszę się, bo mam ich sporo - Merry od dawna zamierzał spytać skąd się wzięła

nazwa Helmowy Jar i dlaczego Rogaty Gród wygląda tak , a nie inaczej.

- Świetnie - podsumował Boromir. – Rozmawiajcie sobie zatem, a ja się tymczasem

zdrzemnę.



W świetle wstającego dnia Rogaty Gród wyglądał imponująco. Rozjaśniło się już na

tyle, że widać było ciemniejsze punktu otworów okiennych, zębate blanki i zwały gruzu
ze zburzonego muru. Merry nie zdołał wypytać Eomera o wszystko, co go interesowało,
ponieważ marszałek został wezwany przez króla. Hobbitowi pozostało zatem jedno,
stałe źródło informacji.

- Boromirze? Śpisz?
- Tak - rozległa się definitywna odpowiedź tuż nad jego uchem.
- A mogę cię o coś spytać?
- Nie.
Merry zawahał się na moment, ale przypomniał sobie, że Pippin w takiej sytuacji

puszczał mimo uszu sprzeciw Boromira i dalej pytał o co chciał, a Gondorczyk zawsze
mu odpowiadał. Postanowił więc pójść w ślady Tuka, by, korzystając z nieobecności
Eomera, zaspokoić ciekawość.

- Możesz mi powiedzieć jak wygląda księżniczka Eowina?
- A dlaczego cię to interesuje?- zdziwił się Boromir.
- Jestem ciekaw i tyle – Merry wzruszył ramionami. - Dużo o niej słyszałem. No,

background image

więc, jak wygląda?

- Ano, zwyczajnie - Gondorczyk się zawahał. - Ładna, młoda. Długie, jasne włosy.
- I?
- I tyle - syn Denethora ze znużeniem przetarł twarz.
- Jak to „i tyle”? „Długie, jasne włosy” to wszystko, co umiesz o niej powiedzieć? A

oczy?

- Oczy też ma - oświadczył Boromir z przekonaniem.
- No, ale jakie?
- A skąd mam wiedzieć?- odparł Gondorczyk ze zniecierpliwieniem. - Nie

przyglądałem się jej oczom.

- A można wiedzieć na co w takim razie patrzyłeś, kiedy z nią rozmawiałeś?- Merry

pozwolił sobie na odrobinę zuchwałości, skoro aż się o nią prosiło.

- Co ty mi tu sugerujesz, mości hobbicie?- Boromir wychylił się w bok, by groźnie

spojrzeć mu w twarz.

- Ja?- Merry udał niewinne zdziwienie. - Ja niczego nie sugeruję. Ja się tylko usiłuję

czegoś dowiedzieć o wyglądzie księżniczki Eowiny.

- Wytrzymaj zatem jeszcze trochę, w Edoras ją zobaczysz.
- Jest wysoka?- Merry się nie poddawał.
- Na pewno jej nie przeoczysz.
- Bo co? Bo taka jest duża?
-Valarowie, dajcie mi cierpliwość.
- A jak się ubierają kobiety w Rohanie?
- Szybko - warknął Boromir.
- Skąd wiesz?- odparował Merry błyskawicznie.
- Niania mi mówiła.
Hobbit zachichotał.
- A czy... -
- Merry, męczysz mnie.
- Przepraszam - hobbit opanował się nieco. - Pytam o to wszystko, bo mnie bardzo

zaciekawiło, czy kobiety-wojowniczki ubierają się w spodnie i noszą jak mężczyźni.

- To, że kobieta umie posłużyć się mieczem, nie czyni z niej jeszcze wojowniczki,

Merry.

- A co czyni z kobiety wojowniczkę?
- Może powinniśmy zacząć od tego, że kobieta -wojownik to absurd sam w sobie.
-Dlaczego?
- Wydawało mi się, że już to tłumaczyłem. Nie będę sobie zdzierał gardła po

próżnicy.

- No, tak - Merry potarł nos wierzchem dłoni. - Tak sobie tylko myślę, że to musi

być okropnie niewygodnie walczyć w sukni. Nie sądzisz?

- Nie wiem, nie zwykłem nosić moich sukni na polu bitwy.
Merry zaśmiał się i pytał dalej, nie zważając na kąśliwy ton przyjaciela.
- A Eowina miała na sobie spodnie czy suknię, kiedy się z nią widziałeś?
Boromir westchnął ciężko.

background image

- Suknię.
- A jaką?
- Nie przyglądałem się - odparł Boromir ze zmęczeniem.
Merry wykręcił się w siodle, by na niego spojrzeć.
- Boromirze, czy ty się kiedyś w ogóle przyglądałeś jakiejś kobiecie?- zapytał,

marszcząc brwi.

- Na litość Nienny! Jakbym słyszał mojego ojca! - zdenerwował się Gondorczyk.
- Nie złość się. Ja tylko usiłuję ustalić, jakie kobiety są w twoim typie.
- Te, których mi na siłę nie swatają.
- A wolisz jasnowłose czy ciemnowłose?
- A ty, Merry?- Boromir nieoczekiwanie przeszedł do kontrataku. - Porozmawiajmy

teraz o twoich gustach. Przyznaj się mój drogi, jakaż to hobbicka piękność czeka na
ciebie w Shire?

- Na mnie?- Merry stropił się nieco. - Nie, żadna na mnie nie czeka.
- Nie wierzę. Taki przystojny hobbit na pewno już złamał niejedno dziewczęce

serce. No, więc jak, Merry? Jaka to panna wpadła ci w oko, co? - i Boromir wychylił się,
by spojrzeć mu w twarz.

- Żadna mi jeszcze nie wpadła...- bąknął Merry, zakłopotany.
- Czerwienisz się, mój drogi. Widzę zatem, że nie odpowiadasz zgodnie z prawdą.

No dalej, Merry, śmiało, jak ona ma na imię?

- Oj, daj spokój - mruknął Merry, po raz pierwszy błogosławiąc w duchu fakt

nieobecności Pippina.

- Czy to przypadkiem nie ta Stokrotka, która się tak podoba Samwise’owi Gamgee?-

nie ustępował Boromir.

- Różyczka - poprawił go Merry. - I nie, to nie jest Różyczka Cotton - odparł

odruchowo, ani się spostrzegając, jak popełnia poważny błąd strategiczny.

- A więc kto? – Boromir przyparł go do muru. - Nikomu nie powiem, możesz mi

zaufać. No, tak między nami hobbitami?

Merry roześmiał się, poddając.
- Rubi - odparł zawstydzony. - Rubi Burrows. I jeśli powiesz o tym Pippinowi, albo

Samowi zabiję cię! - dorzucił szybko. Gdyby Tuk dowiedział się o Rubi, Merry nie
miałby życia. Hobbit do tej pory nie zdradził się ze swoją sympatią i przyjaciele nic nie
podejrzewali. To ciekawe, że właśnie Boromir to z niego wyciągnął.

- Nic im nie powiem - Boromir uśmiechnął się. - Ładna, domyślam się?
- Śliczna - rozmarzył się Merry. – Różyczka nie może się z nią równać... a, właśnie,

skąd ty właściwie wiedziałeś o Samie i Różyczce?

- Chyba żartujesz. Po tym, jak przez całą drogę dręczyliście nieszczęśnika z jej

powodu? Wiem nawet, jak panna Cotton wygląda, gdzie mieszka i czym zajmuje się jej
ojciec. Wystarczyło tylko posiedzieć chwilę z wami przy ognisku bez zatykania uszu.
Swoją drogą, pozwolę sobie zauważyć, że byliście z Pippinem dość bezlitośni.

- Nie tylko my - zaprotestował Merry. - Frodo też Samowi dokuczał.
- Ale nie tak jak wy. No dobrze, powiedz mi jak Rubi wygląda. Ma jasne włosy,

niech zgadnę i...-

background image

- Wcale, że nie, bo brązowe. Ciemnobrązowe i puszyste. I sięgają jej do pasa. A oczy

ma zielone.

- Mmm - powiedział Boromir. - Lubię taki zestaw.
- Ja też. A jeszcze jak do kompletu założy tę swoją żółtą sukienkę w kwiatuszki to

wygląda zupełnie jak motyl z bajki - Merry rozmarzył się na dobre. - A jak świetnie
jeździ konno...

- Mam nadzieję, że dostanę zaproszenie na ślub - stwierdził Boromir, a potem

roześmiał się widząc rumieniec wykwitający na policzkach hobbita.

- Czy można wam przeszkodzić?- rozległ się za nimi znajomy głos. – Boromirze -

ciągnął Obieżyświat równając się z nimi - kiedy prosiłem cię, byś spytał Eomera o ilość
wojska i przegląd sił zakładałem, że powrócisz do mnie z tą informacją. Jak widzę, nie
wyraziłem się dostatecznie jasno - na jego twarzy malowało się rozbawienie raczej, a nie
przygana.

- Kiedy wysyłałeś mnie do Eomera zakładałem, że chcesz się mnie po prostu pozbyć

- odparł Boromir, też uśmiechnięty. - I że doskonale znasz odpowiedzi na te pytania.

- Nie, nie znam.
- A zatem już spieszę z wyjaśnieniem. Wojowników będzie około setki, a przegląd

odbędzie się tak szybko, jak tylko się da. Wszystko zależy od decyzji króla Theodena,
czy dalsza droga poprowadzi wprost do Edoras, czy przez Harrowale.

- Rozumiem. A można spytać o czym z takim zacięciem dyskutowaliście?
- O kobietach - odparł Boromir swobodnie.
- Ach, tak. Chętnie posłucham - Obieżyświat skrzyżował ręce opierając przeguby na

przednim łęku.

- Ustaliliśmy właśnie z Merrym, że obu nam podobają się ciemnowłose niewiasty o

jasnych oczach - ku zaskoczeniu hobbita Boromir kontynuował.

- To zupełnie tak, jak mnie - uśmiechnął się Obieżyświat.
- Uwaga, piraci - syknął Merry, z ulgą witając widok nadjeżdżających Legolasa i

Gimlego. Zaczynał się czuć trochę skrępowany tą rozmową, zwłaszcza, że nie był
pewny, czy syn Denethora się nie wygada o Rubi.

- Można się przyłączyć?- zagadnął elf.
- Proszę bardzo. Rozmawiamy właśnie o tym, jakie kobiety się nam podobają -

Boromir zachęcił ich ruchem ręki do zajęcia miejsca obok niego. - I wychodzi nam na to,
że ciemnowłose. A jaki kolor włosów ma twoja narzeczona, mości krasnoludzie?-
zagadnął. Merry przeniósł wzrok na Gimlego, dziko zainteresowany.

- Nie mam narzeczonej! - oburzył się krasnolud.- Zwariowałeś, mości Boromirze?

Przecież jestem jeszcze na to za młody!

- A ty Legolasie?- Boromir, kryjąc uśmiech, spojrzał na elfa.
- Ja też jestem jeszcze za młody - Legolas mrugnął lekko. - Ale jeśli mogę wyrazić

swą opinię, wolę jasnowłose.

- No, proszę - podsumował Obieżyświat. - Mamy tu czterech kawalerów na schwał

do wzięcia.

- Nie czterech - poprawił go Boromir. - Trzech. Merry...-
- Boromirze, obiecałeś! - przerwał mu hobbit przerażony.

background image

- O?- zainteresował się Gimli żywo. - Czyżby nasz mały Brandybuck był zakochany?
- Ale chyba nie w Różyczce Cotton ?- dorzucił Legolas, a Merry spłonął kolejnym

rumieńcem.

- Nie!- jęknął, chcąc zapaść się pod ziemię. Co oni wszyscy z tą Różyczką! Jakby nie

było innych dziewczyn w Shire. Z opresji wybawił go Eomer i hobbit miał ochotę
uściskać go za to. Król Theoden prosił Obieżyświata na słowo.

- Chodź, Boromirze - Strażnik skinął ręką na Gondorczyka.
- Prosi ciebie, nie mnie - zauważył Boromir uprzejmie.
- Ręce opadają - Obieżyświat uniósł wzrok ku niebu.
- Nie wzywał mnie, więc nie widzę potrzeby, bym miał jechać - ciągnął Boromir z

uporem.

-A jeśli cię poproszę, pojedziesz ze mną?
-A po co?
- Chcę omówić z tobą parę spraw.
-A nie możesz teraz?
- Wolałbym w obecności króla.
- On mnie nie wzywał.
Obieżyświat wyprostował się, rzucając Gondorczykowi ostre spojrzenie. Nie

odezwał się, zawrócił Hasufela i pogalopował za Eomerem.

Merry skulił się lekko, zmartwiony tą rozmową i wyrazem, jaki odmalował się na

twarzy Obieżyświata. Będzie niedobrze, jeśli Strażnik straci cierpliwość do humorów
syna Denethora. Gimli i Legolas też się nie odzywali.

I tak, dalszą drogę, aż do bramy Rogatego Grodu przebyli w milczeniu.

*


- Merry? Merry! Obudź się, jesteśmy na miejscu - głos Boromira dobiegał jak spod

wody.

Hobbit zamrugał oczami i potrząsnął głową, nagle wyrwany z drzemki.

Półprzytomny, przez krótką chwilę nie mógł sobie przypomnieć gdzie jest i dlaczego
siedzi na koniu. Światło dnia dotkliwie zakłuło go w oczy.

Byli już na wewnętrznym dziedzińcu Rogatego Grodu, choć – jak mu się wydawało

- dopiero co sennie przyglądał się majaczącym na horyzoncie zewnętrznym murom.
Wcale nie zamierzał zasypiać, a już szczególnie nie jak dziecko w objęciach Boromira,
ale cóż poradzić, zmęczenie go zmogło. Teraz do koszmarnego bólu głowy dołączyło
poczucie kompletnego rozbicia i wrażenie gorącego piasku pod powiekami. Jeszcze raz
przetarł twarz i oczy i mrugając rozejrzał się dookoła.

Posępne mury, wrastające w skalne zbocza górowały nad nimi przytłaczając swym

ogromem. Dziedziniec był nieduży, a mury nieproporcjonalnie wysokie i stąd brało się
wrażenie uwięzienia na dnie studni. Niewielki kwadracik błękitnawego nieba jaśniał w
górze.

Hobbit wyprostował się i rozmasował kark.
- Trzeba mnie było obudzić wcześniej - mruknął.

background image

- Nie chciałem odmawiać ci tej odrobiny snu. W naszej sytuacji każda chwila

odpoczynku się przyda - stwierdził Boromir, a Merry postanowił darować sobie uwagę,
że tak krótki sen tylko dodatkowo rozbija zamiast pomóc.

Na komendę Eomera jeźdźcy zaczęli zsiadać. Merry rozejrzał się, ale nie widział

nigdzie Theodena.

- Gdzie jest król?- zapytał
- W drodze do swoich komnat - odpowiedział mu Obieżyświat, podchodząc.-

Chodź, Merry, pomogę ci zsiąść - to rzekłszy, wyciągnął ręce.

Hobbit odrzucił płaszcz na bok, przełożył prawą nogę nad łękiem i zsunął się z

siodła, opierając dłonie na ramionach Strażnika. Obieżyświat postawił go na ziemi, obok
sakw i kociołka, które zdążył już odtroczyć od swej kulbaki.

- Jestem nieprzytomny - jęknął Merry, dotykając dłonią czoła. Wciąż nie mógł się

otrząsnąć z resztek snu i cała ta krzątanina dookoła wydawała mu się dziwnie nierealna.

- Przygotowano dla nas komnatę i proponuję, żeby ci, którzy nie mają teraz nic do

roboty skorzystali z okazji, by się przespać – Strażnik wskazał kierunek ruchem głowy. -
Idźcie odpocząć.

- A ty?- spytał Boromir, zsiadając.
- Ja muszę jeszcze porozmawiać z Halbaradem.
- Ja nie jestem zmęczony - odparł lekko Legolas, zarzucając na ramię swoją sakwę. -

Chętnie bym się przeszedł po okolicy. Trzeba coś zrobić z tak mile rozpoczętym dniem.

Boromir zmierzył go wymownym spojrzeniem, od stóp do głów.
- Czasami mnie przerażasz, mości elfie - oznajmił.
- Dlaczego? - Legolas spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Czy ty nigdy nie bywasz zmęczony?
- Oczywiście, że bywam. Ale co to ma do rzeczy? Tak piękny poranek należy...-
- ...starannie przespać! - dokończył Boromir, wchodząc mu w słowo. Merry pokiwał

głową, przyznając mu rację.

- Trzeba się nim nacieszyć - oświadczył elf z naciskiem.
- A czym tu się cieszyć? - Boromir wzruszył ramionami. - Słońce świeci, ciepło,

niebo błękitne, ani jednej chmury na horyzoncie. To wszystko wydaje mi się razem
jakieś podejrzane. Jest za ładnie. Lepiej się ukryć i przespać to wszystko. Może po
południu będzie jakaś burza albo wichura...

- Teraz ja się zaczynam ciebie bać - stwierdził Legolas z uśmiechem.
- Idź spać - rozbawiony Obieżyświat klepnął Boromira w plecy. - I ty, Merry też.

Widzę, że ledwo trzymasz się na nogach, mój drogi hobbicie. Odpocznijcie. Król
Theoden też poszedł do swojej komnaty. Obudzimy was, kiedy wstanie i będzie już
wiadomo co dalej. Tamten młody człowiek was zaprowadzi.- skinął na Rohańczyka,
który czekał nieopodal, nerwowo przestępując z nogi na nogę. Widząc, ze wszystkie
oczy zwracają się na niego chłopak skłonił się sztywno i wskazał czarne, okute drzwi.

- Weźcie nasze rzeczy na górę, żeby się nie zapodziały w tym zamieszaniu -

przykazał jeszcze Obieżyświat i wtopił się w tłum.

- No i tradycyjnie już, jedni do garów a drudzy na naradę - mruknął Boromir

schylając się po kociołek. Merry usłyszał ten komentarz, ale nie miał siły się odzywać.

background image

Podniósł koc i odebrał swoją sakwę z rąk Legolasa, a następnie ruszył za Rohańczykiem,
mijając Gimlego.

Komnata była niewielka i panował w niej dotkliwy ziąb, jak to w kamiennych

murach. Na podłodze leżały trzy sienniki, z których dwa wyposażone były w wałki,
służące jako zagłówki. I na tych zagłówkach, bogato zdobionych jakimś roślinnym
ornamentem, kończyło się udekorowanie komnaty. Pod wąskim oknem stał stół i jedno
krzesło. Na ścianach nie było ani jednej makatki, szarej kamiennej podłogi nie ocieplał
żaden dywan, a o obrusie można było jedynie pomarzyć. Jedynie parę koców w
paskudnym buraczkowym kolorze leżało na sienniku po lewej stronie, starannie
złożonych w kostkę. Już bardziej przytulnie było w komnacie strażników w Isengardzie,
choć i tam wystrój pozostawiał wiele do życzenia. Ciekawe, czy upodobanie do
surowych, niczym nie ozdobionych wnętrz łączy wszystkich Dużych Ludzi? Merry
nagle nabrał chęci, by zobaczyć pokój Boromira. Jakoś nigdy wcześniej o tym nie
pomyślał. Jak też Gondorczyk ozdobił swoje komnaty, jeśli w ogóle? Boromir nie
wyglądał na osobę, która zawiesza w oknie zasłony, a na stole stawia kwiatki. Pewnie
ma mnóstwo broni na ścianach. A obrazy? Jeśli są, to na pewno batalistyczne. A na
półce piętrzą się traktaty o sztuce wojowania. Ciekawe. Zaraz, co też takiego powiedział
Pippinowi? Że ma nie zaglądać do szafy w sypialni. Merry nagle nabrał chętki, by
zapytać o tę szafę. Pohamował się jednak, odłożył swoje tobołki pod ścianę i usiadł na
najbliższym posłaniu. Odpiął pas, ściągnął płaszcz i poluzował kaftan pod szyją, a
potem z westchnieniem ulgi osunął się na plecy, okrywając kocem.

Boromir, Legolas i Gimli złożyli rzeczy obok sakw hobbita. Gondorczyk ziewnął i z

rozmachem usiadł na sienniku obok Merry’ego.

- Może przejdziemy się do jaskiń? - zapytał krasnolud, zwracając się do elfa.
- To tylko my dwaj się kładziemy? - zdziwił się Boromir.
- Skoro zamiast spać gadaliście wczoraj do późna to nie dziwota, że teraz jesteście

nieprzytomni - zauważył Legolas.

- Wypraszam sobie, ja nie gadałem - zaprotestował Boromir.
- Mój drogi, było już dobrze po północy, kiedy słyszałem twój głos, opowiadający o

jakiś posągach - uśmiechnął się elf.

- Nie chcę źle mówić o nieobecnych, ale taki jeden nie dał mi spać!
- No to wykorzystaj okazję, mości Boromirze i bierz przykład z tu obecnego hobbita,

który zdaje się już śpi, nieprawdaż?- odezwał się Gimli.

- Uhm - odparł Merry nie otwierając oczu.
- Obudzimy was za parę godzin - dodał Legolas. - Nie zapomnimy o was, bez obaw.
- Ależ ja nie mam nic przeciwko temu, by pozostać tu w błogim zapomnieniu -

mruknął Boromir, szeleszcząc posłaniem. - Możecie mnie obudzić następnego dnia po
upadku Nieprzyjaciela, proszę bardzo - dodał łaskawie.

- A dlaczego następnego dnia a nie tego samego? - roześmiał się Gimli.
- Nie lubię pobitewnego chaosu - wyjaśnił syn Denethora. - Dobranoc. A raczej

dobry dzień.

- Słodkich snów - powiedział elf. - Chodź, Gimli.
Zaskrzypiały zamykane drzwi i w komnacie zaległa cisza. Na krótko. Boromir

background image

zamruczał coś pod nosem, jego posłanie zaszeleściło, a potem odgłosy szurania
przeniosły się pod ścianę.

- Co robisz?- wymruczał Merry po chwili. Te szelesty nie dawały mu zasnąć.
- Jestem wściekle głodny - burknął Boromir. - Szukam czegoś do jedzenia.
- Jest w tej brązowej sakwie z czarnymi rzemieniami - odparł Merry, uśmiechając

się sennie. Już mu zaczynało brakować Pippinowego zrzędzenia. To bardzo zabawne, że
Boromir przejmował rolę Tuka.

- A, tu. Już mam. Chcesz coś?
- Nie, dziękuję. Śpię.
- A to przepraszam.
- Proszę bardzo. Dobran... dzień dobry, Boromirze.
- Dzień dobry, Merry.
Hobbit wtulił policzek w koc, układając się wygodnie. Jednakże coś wciąż nie

dawało mu spokoju. W końcu nie wytrzymał:

- Boromirze?
- Tak?
- Dlaczego zabroniłeś Pippinowi zaglądać do twojej szafy w sypialni?
- Ponieważ nikomu poza mną nie wolno naruszać spokoju Świętego Kłębu -

dobiegła go poważna odpowiedź.

Merry parsknął śmiechem i otworzył jedno oko, by z sympatią spojrzeć na

Gondorczyka. Boromir leżał na wznak, z głową wspartą na zagłówku i obracał w
palcach podpłomyk, dzieląc go na mniejsze kawałki.

- Eee, myślałem, że może tam przechowujesz głowy zabitych wrogów, albo co.
Boromir zaśmiał się cicho.
- Głowy wrogów trzymam pod łóżkiem - oświadczył, opanowując wesołość.
- A wolno spytać, co w takim razie kryje się za drzwiczkami biurka?
- O tym nawet ja wzdragam się mówić.
- A jeśli w międzyczasie wkroczyła tam służba i zrobiła porządek?- zapytał hobbit.
- Tego się właśnie obawiam. Zawsze tak robią - odparł Boromir niewyraźnie,

pakując sobie do ust spory kawałek. – I znowu po powrocie nie będę mógł niczego
znaleźć.


*

- No, śpiochy! Wstawać, dość tego wylegiwania się. Południe już dawno minęło,

przegląd wojsk w toku, wypadałoby wreszcie wstać - tubalny głos krasnoluda
zagrzmiał tuż nad głową Merry’ego. Hobbit jęknął i spróbował narzucić koc na głowę,
ale okrycie zostało bezceremonialnie ściągnięte.

- Do góry uszy to i zadek musi - ciągnął krasnolud wesoło.
Merry niechętnie otworzył oczy i usiadł, ziewając szeroko. Był w zasadzie tak samo

zmęczony, jak przed położeniem się i jego kondycja zaczynała go niepokoić. Naprawdę
było już po południu? Czuł się tak, jakby przespał zaledwie parę minut.

Spojrzał w bok. Ku jego zaskoczeniu Boromir też jeszcze nie wstał. Spał zakopany

background image

po kocem tak, że widać było tylko plątaninę ciemnych włosów z jednej strony, a
kawałek buta z drugiej.

- Boromirze, obudź się - Legolas nachylił się i dotknął ramienia człowieka.
Koc poruszył się, wędrując w górę i szczelnie zakrywając głowę, but wsunął się

głębiej, znikając z pola widzenia i całość ponownie znieruchomiała. Merry uśmiechnął
się.

- No już, Boromirze, pobudka - Legolas nieco mocniej potrząsnął za ramię, skryte

pod kocem. W jego głosie brzmiało lekkie zdziwienie; rzeczywiście, zazwyczaj
Boromirowi nie trzeba było powtarzać, że pora wstawać. Budził się od razu, przeciągał
energicznie i wstawał bez gadania.

- Dobrze się czujesz? - elf uniósł brzeg koca i zajrzał do środka.
- Mhm.
- To wstawaj.
- M-m. Chcę spać - dobiegł ich niewyraźny pomruk.
- Południe minęło.
- Wygraliście już wojnę? - Boromir wciąż nie otwierał oczu. - Ale się uwinęliście.
- Jeszcze nie wygraliśmy - odparł rozbawiony Legolas. - Ale mam wiadomość

specjalnie dla ciebie. Niebo na wschodzie się chmurzy i pogoda się psuje, będziesz
zachwycony. Wstawaj, Eomer pytał o ciebie.

Boromir zamruczał coś i przekręcił się na plecy.
- A co robi Aragorn?- zapytał, ziewając.
- Zaraz po przyjeździe zamknął się ze Strażnikami i synami Elronda w komnacie na

wieży i od tamtej pory jeszcze nie wyszli - odpowiedział krasnolud.

- Nie może być - mruknął Boromir z przekąsem. – A to ci niespodzianka.
- W sali na dole czeka na was zupa, a w komnacie naprzeciwko możecie się umyć -

wyjaśnił elf, postanawiając zignorować ten komentarz i ten ton. - Na stole leży grzebień.
Bez obrazy, ale przyda się wam obu.

- Zupa! - oczy Merry’ego zalśniły i humor od razu się poprawił. Odruchowo

przyklepał też swoją czuprynę.

- Całkiem zjadliwa, muszę przyznać - oświadczył Gimli, sadowiąc się na krześle. -

Grochówka, jak trzeba. I z wielkimi kawałami wędzonki.

- Nieeee - jęknął Merry zakrywając twarz dłonią, a Boromir uśmiechnął się pod

nosem. - Wszystko, tylko nie ta wędzonka!

- Dlaczego nie?- zdziwił się krasnolud. - Jest wyborna.
- Mówisz tak, bo nie widziałeś ceremonii uboju - rzucił Merry z westchnieniem.
- Jakiej ceremonii?
- Ceremonii uboju trolli. Eo..eo... jak to się tu nazywa, Boromirze?
- Eorthygein - odparł Boromir z powagą, choć oczy mu się śmiały. Gimli jednakże

tego szczegółu nie zauważył.

- Chcecie mi powiedzieć, że ta wędzonka jest z trolla?- zdumiał się.
Merry z podziwem musiał przyznać, że Legolas, jak nikt inny, umie panować nad

wyrazem twarzy. Nawet błysk humoru nie mącił chłodnego zainteresowania, jakie
malowało się na jego obliczu.

background image

Merry bał się, że jeśli się odezwie wybuchnie śmiechem, więc w ramach odpowiedzi

pokiwał tylko głową. Gimli zwrócił zdumiony wzrok na Boromira, ale ten również
współczująco przytaknął.

Gimli zmarszczył brwi i na moment zamilkł, przetrawiając tę informację. Trzy pary

oczu obserwowały go w napięciu. Wtem krasnolud wzruszył ramionami.

- No proszę - oświadczył, wstając. - Kto by pomyślał, że skurczybyki są takie

smaczne. Zaczekamy na was w jadalni na dole. Chodź, Legolasie. Ogarnijcie się i
zejdźcie zaraz, dobrze?

- Dob-uhm-dobrze - Boromir z trudem zapanował nad łamiącym mu się z

rozbawienia głosem. Kiedy tylko drzwi zamknęły się za Gimlim i Legolasem i hobbit i
człowiek parsknęli śmiechem.

- Mała rzecz, a cieszy - Boromir pokręcił głową i odrzucił na bok koc. – „Smaczne

skurczybyki”. To dobre. A z ciebie też niezłe ziółko, Meriadoku Brandybuck.

- Mam dobrego nauczyciela - Merry uśmiechnął szeroko, ale jego uśmiech szybko

zgasł. Hobbit pytająco zmarszczył brwi, widząc, że Gondorczyk krzywi się i dotyka
dłonią czoła.

- Naprawdę dobrze się czujesz?- zapytał ostrożnie. Boromir nie wyglądał najlepiej.

Był blady i miał okropnie podkrążone oczy.

-Tak, tylko głowa mnie boli. Jestem po prostu niewyspany - Boromir wstał i sięgnął

po grzebień.

- Miałeś złe sny? Znowu te wizje?
- Nie, to nie były wizje. Ot, zwykłe sny. Nazwijmy je nieprzyjemnymi.
- Może powinieneś jednak... - zaczął Merry nieśmiało, ale Boromir nie dał mu

dokończyć.

- To zwykłe, nieprzyjemne sny - oznajmił, energicznie rozczesując włosy. - I

życzyłbym sobie, żebyś nie zawracał tym głowy Aragornowi, zrozumiano?

- Jak chcesz - westchnął Merry bezradnie.
- Idę się myć. Zaraz wracam - Boromir rzucił grzebień na stół, wziął swój płaszcz i

wyszedł, zdecydowanym ruchem zamykając za sobą drzwi.

-„I życzyłbym sobie, żebyś nie zawracał tym głowy Aragornowi, jasne?”-

powiedział sobie Merry pod nosem, z przekąsem naśladując głos człowieka. - Jasne,
panie nieuleczalny. A żebyś wiedział - ciągnął ze złością, składając swój koc – wezmę to
lekarstwo od Obieżyświata i wleję ci je do zupy. Nawet się nie zorientujesz, bo ta
wędzonka zabije cały smak. I do twojego wina też ci doleję, zobaczysz, siłą cię
wyleczymy - przerwało mu pukanie do drzwi, szybkie trzy uderzenia, a potem klamka
się ugięła. Na moment zamarł, wystraszony, że to Boromir wraca, usłyszawszy jego
gniewną tyradę, ale to nie był syn Denethora, a Eomer w towarzystwie sługi.

- Witaj, mości niziołku – marszałek uśmiechnął się na przywitanie. - Powiedziano

mi, że lord Boromir tu jest, ale widzę, że się rozminęliśmy.

- Myje się w komnacie naprzeciwko - wyjaśnił Merry.
- A zatem nie będę przeszkadzać. Chcę mu tylko przekazać, to znaczy tobie też i

wszystkim przyjaciołom z Drużyny, zaproszenie od króla na obiad w sali zamkowej tuż
przed zachodem słońca.

background image

- Stawimy się niezawodnie - Merry skinął głową i z trudem powstrzymał chęć, by

spytać jakich dań mogą się spodziewać. Nie chciał wyjść na prostaka i dopytywać się
nachalnie, choć poraziła go nagła wizja półmisków z nieszczęsną wędzonką,
piętrzących się wszędzie wokół.

- Zostawiam też to - Eomer skinął na sługę, który wystąpił naprzód i złożył na stole

naręcze ubrań. - Niewielki to wybór - mówił marszałek przepraszającym tonem - ale
ciężko było znaleźć odpowiedni rozmiar. Mam nadzieję, że lord Boromir znajdzie coś
pasującego. Oczywiście, jeśli zechce, może zatrzymać wszystko.

- Przekażę mu - powiedział Merry i skłonił głowę w odpowiedzi na ukłon

marszałka. Drzwi zaskrzypiały i hobbit został sam.

Z ciekawością zerknął na ubrania. Były poskładane, więc trudno było orzec, czy to

koszule, czy spodnie. To niebiesko-żółte na wierzchu to chyba kaftan, a to czerwone na
dole to koszula. Co do reszty, ciężko było stwierdzić. Kolory były przeróżne i Merry był
ciekaw, co też Boromir wybierze.

Obstawiam brąz albo czerń.



- Nawet nie wiesz, jaka to przyjemność ogolić się dobrze naostrzoną brzytwą -

oznajmił Boromir wkraczając do komnaty.

- Masz rację, nie wiem - odparł Merry popijając podpłomyk wodą. W oczekiwaniu

na powrót Gondorczyka zorganizował sobie symboliczne śniadanie, jako wstęp do
zupy.

Boromir schylił się do swojej sakwy, sięgnął do rzemieni, ale nagle znieruchomiał.
- Powiedz mi, Merry, jak to jest, tak zupełnie nie mieć zarostu?- zapytał. - I zawsze

chodzić z... nagą twarzą?

Merry roześmiał się, ubawiony tym doborem słów.
- Myślę, że nie dziwniej niż z nagimi stopami - odparł wesoło. - Kto to w ogóle

widział mieć kompletnie łyse stopy? Toć to przeczy naturze.

- Sugerujesz, że to moje stopy są wybrykiem natury?- Boromir uśmiechnął się

przekornie.

- Mój drogi, przypominam ci, że to nie moje stopy rozrabiały w Isengardzie.
- No tak, punkt dla ciebie - przyznał Boromir. - Zapomniałem, że bywają

nieobliczalne, kiedy przeholują z winem. A cóż to?- zapytał, gdy jego widok padł na
ubrania złożone na stole.

- Nudziłem się czekając na ciebie, więc dla zabicia czasu uszyłem ci parę strojów -

Merry spróbował zażartować, ale widząc zdumione spojrzenie Boromira dodał szybko: -
Eomer tu był i zostawił je dla ciebie. Możesz sobie wziąć co tylko chcesz. Aha, i jesteśmy
zaproszeni na obiad do sali zamkowej, przed zachodem słońca.

- No, proszę - Boromir wstał i zabrał się za przeglądanie ubrań. - Ciekawe, czy

cokolwiek się nadaje – stwierdził, podchodząc do stołu. - Czy Eomer mówił coś więcej?-
rzucił przez ramię.

- Nie, tylko przekazał ci, znaczy się nam, zaproszenie do sali zamkowej.

background image

- Nic nie mówił o przeglądzie wojsk? Nie chciał, żebym przyszedł?
- Nie, nic nie mówił - odparł Merry ostrożnie, bojąc się następnych pytań i reakcji

Gondorczyka, ale Boromir pokiwał tylko głową i wziął pierwsze ubranie ze stosu.

- A tego nie przymierzysz?- Merry szybko zmienił temat widząc, że człowiek

odrzuca na bok brązowo-żółty kaftan z niebieską lamówką. - Jest całkiem całkiem. Może
się zmieścisz.

- Nie lubię pstrokacizny.
- Wcale nie jest pstrokate. Mi się podoba.
- Będę wyglądał jak siódmy syn stróża. Zobaczmy następne.
- Co ty z tym stróżem, doprawdy? Ooo, czekaj, ta koszula jest niezła i jakie ma

zabójcze konie na froncie. Pokaż! O, rany. No, ej, nie wyrzucaj jej, przymierz chociaż!

Boromir westchnął i przyłożył ją do siebie.
- Nie jest taka zła - zawyrokował Merry, przyglądając się krytycznie.
- Dla syna stróża w sam raz.
- E, nie, jest zbyt szykowna, moim zdaniem. Spójrz na te grzywy ze złotych nici. I te

oczka z guziczków - hobbit zachichotał.

- No właśnie. Syn stróża na dorocznej paradzie. Nie - Boromir cisnął ją na bok. - Mój

ojciec umarłby, gdyby mnie w tym zobaczył.

- Przesadzasz.
- Tak? To może ty ją przymierz. Daję ci ją w prezencie.
- Nigdy w życiu, dziękuję - Merry uniósł dłonie w obronnym geście.
- A, widzisz. A poza tym, drogi hobbicie, czy ty aby nie masz ochoty się umyć?
- Skoro mnie wyrzucasz...
- Nie wyrzucam cię, ale czekają tam na nas na dole, więc wypadałoby się

pospieszyć. Umyj się, a ja w tym czasie się przebiorę. Może w to?- Boromir rozłożył
czarny, skórzany kaftan, bez rękawów.

- Powodzenia - oświadczył Merry, wychodząc.
- Zaczekaj, łap!
Hobbit odwrócił się i w tej samej chwili dostał zwiniętą koszulą w pierś.
- Tam był tylko jeden ręcznik i przemoczyłem go kompletnie. Wytrzyj się w nią.
- Gdzieżbym śmiał - Merry z powątpiewaniem spojrzał na haftowane konie.
- Śmiało. Nie zamierzam w tym chodzić - odparł Boromir, ściągając swój kaftan

przez głowę.

- A Rohańczycy nie będą urażeni, że się wycieram w konie?
- Przecież nie będziesz się wycierał publicznie. Zresztą możesz ją przewrócić na

lewą stronę.

- Po lewej też je widać. A poza tym, co sobie pomyślą, kiedy ją znajdą całą mokrą?
- Powiemy, że się na nią wylała woda z bukłaka. O, i dlatego nie mogłem jej założyć.

Cóż za pech straszliwy.

- Sprytnie.
- Nieprawdaż? No już, zabierz ją stąd, bo moje wrodzone poczucie estetyki cierpi.

background image

- No, no. Jestem pod wrażeniem - Merry zatrzymał się w drzwiach.
- Może tak być? - Boromir spojrzał na niego pytająco.
- Zdecydowanie może - hobbit z aprobatą pokiwał głową.
Boromir miał na sobie tunikę w kolorze głębokiej czerwieni, wykończoną złotą

nicią, a na to szary, prosty kaftan bez rękawów, rozcinany po bokach i sięgający kolan.
Całości dopełniały brązowe spodnie i Merry musiał przyznać, że owa całość robiła
wrażenie.

- Wolałbym ten czarny kaftan, ale się w nim nie dopinam - tłumaczył Boromir,

sięgając po swój złoty pas.

- Nie, tak jest dobrze - Merry zamknął za sobą drzwi. - Księżniczka Eowina zemdleje

na twój widok. Przepraszam - dodał szybko, przyszpilony groźnym spojrzeniem.

- Zwłaszcza, kiedy na jej oczach zgubię te spodnie - mruknął Boromir, ciasno

zapinając pas. - Nie wiem, skąd Eomer je wziął i co to za monstrum chodziło w nich
wcześniej. Mogę się nimi dwa razy okręcić w pasie, słowo daję. Nie masz jakiegoś
zapasowego rzemienia?

- Obawiam się, że nie.
- No, cóż. Przejdę się w nich i zobaczę, czy ta prowizorka wytrzyma. W razie czego

założę moje stare. No, jak, możemy iść?

- Możemy - Merry schylił się po swój płaszcz. - Wiesz, gdzie jest jadalnia?
- Nie, ale trafimy po zapachu. Wędzonka nas doprowadzi.

Rzeczywiście, trafili bez trudu. Niestety w sali było duszno i ciasno, mimo iż poza

Legolasem i Gimlim siedziało tam ledwie trzech ludzi ludzi, a stoły świeciły pustkami.
W głębi krzątała się niewiasta w czepku, spod którego wystawał jasny, gruby warkocz.

Nie uszło uwadze hobbita, że dziewczyna wpadła na framugę, zagapiwszy się na

Boromira.

- Poprosimy o dwie miski zupy dla tych panów - zagrzmiał Gimli, kiedy tylko

usadowili się za stołem. Krasnolud zmierzył Gondorczyka wzrokiem. - Jakiś ślub
dzisiaj, albo święto, o którym nie wiem?

- Jaki ślub?- zdziwił się Boromir.
- To czegoś się tak wystroił?
- Założyłem, co mi dali, bo moje ubranie nadaje się do wyrzucenia. Co, źle?-

człowiek spojrzał po sobie.

- Nie, skąd - Gimli mrugnął do Legolasa. - Chłopak jak malowanie, nieprawdaż?
Boromir zmrużył oczy i posłał mu lodowate spojrzenie.
Dziewczyna w czepeczku pojawiła się nie wiadomo skąd i usłużnie przetarła stół.
- Piwa, wielmożny panie?- zagadnęła Boromira.
- Chętnie. Dla wszystkich?- Boromir pytająco spojrzał po kompanach, a widząc

potakiwania dodał: - Cztery poprosimy.

- Już przynoszę - dziewczyna furknęła spódnicą i już jej nie było.
- Popatrz no - krasnolud przygładził swoją brodę. - A mnie nikt piwa nie

proponował. Chyba też się przebiorę.

Legolas i Merry zaśmieli się cicho.

background image

- Mam coś w sam raz dla ciebie - odparł Boromir jadowicie. - Piękna koszula z

wyszukanym ornamentem. Szyta z myślą o tobie, jak nic. Chcesz?

- Jest tylko trochę mokra - zauważył Merry.
- W istocie. Wiesz co?- Boromir zmarszczył brwi spoglądając na hobbita. - Szkoda,

że wcześniej na to nie wpadłem. Mogłem ją wziąć w prezencie dla Faramira. Jako
pamiątkę z Rohanu. Bardzo chciałbym zobaczyć jego minę, podczas rozpakowywania
prezentu.

- Jeszcze możesz ją wziąć. Niedługo wyschnie.
- Chyba tak zrobię. W rewanżu za rybaków.
- Jakich rybaków?- zapytał Merry, zabierając łokcie ze stołu, by nie przeszkadzać

dziewczynie w rozstawianiu piwa.

- A przywiózł mi czas jakiś temu taką ohydę z Dol Amroth. Nie wiem, co go

napadło. Co prawda on miewa takie ataki osobliwego humoru, więc nie powinienem się
dziwić. Dwóch rybaków na łódkach na drewnianych falach, a dookoła muszelki. Jak się
ciągnęło za sznureczki od dołu to się na zmianę schylali do sieci, znasz ten typ
zabawki? No właśnie. Szkaradne jak mało co. Cieszył się jak dziecko, kiedy mi to
wręczał. Od tamtej pory szukam czegoś, co tym rybakom dorówna, ale nie mogłem
znaleźć niczego wystarczająco obrzydliwego. Ta koszula powinna wyrównać rachunek.

Postawiono przed nimi miski i Merry sięgnął po łyżkę. Dziewczęta (bo teraz były

już dwie) skłoniły się i wycofały w głąb sali.

-Uwijajcie się z tą zupą panowie, to zdążymy jeszcze zajrzeć do grot i zwiedzić

Helmowy Jar - wtrącił się krasnolud.

- Obawiam się, że do grot już nie zdążymy - Legolas potrząsnął głową. – Zresztą

takich miejsc nie powinno się oglądać w pośpiechu. Ale przejść się po murach możemy,
jeśli nie macie żadnych planów? Boromirze?

- Mogę się przejść - odparł Boromir spokojnie. - Jak się okazuje jestem tu kompletnie

zbędny i nikomu do niczego nie potrzebny. Mam dużo wolnego czasu.

Legolas zmarszczył brwi, ale nie się nie odezwał.
- Chcesz może ode mnie wędzonki?- wtrącił się Merry, unosząc łyżkę z

wyłowionym kawałkiem.

- Nie jadam trolli – odrzekł Boromir. - Zresztą zobacz, ile mi tego nałożyli, rozum

im odjęło? Mam w zasadzie gulasz zamiast zupy. Nie jesteś głodny, Gimli?

- Naprawdę tego nie chcecie?- zdziwił się krasnolud. - No to dajcie mi tu - to

mówiąc, podsunął im swoją pustą miskę. - Słowo daję, wydelikaceni jesteście, aż...-
nagle urwał i spojrzał w bok. Zebrani przy stole podążyli za jego spojrzeniem i
zobaczyli malutką dziewczynkę, która stała nieopodal, wpatrzona w Boromira. Miała
zadarty nos, piegi i włosy do ramion, zaplecione w dwa nierówne warkoczyki. Merry
przyjrzał się jej zafascynowany, bo pierwszy raz widział ludzkie dziecko z bliska.
Najbardziej zdumiewające było to, że gdyby nie wzrost, spokojnie można by ją było
wziąć za małą hobbitkę, przy tej bujnej czuprynce i okrągłej buzi. Primula Bolger,
wypisz wymaluj.

Dziecko wydawało się kompletnie nieskrępowane faktem, że ściąga na siebie

uwagę, tylko starannie taksowało Gondorczyka wzrokiem.

background image

- Zabiłeś kogoś dzisiaj? - zapytała z przejęciem, dłubiąc w nosie.
- Jeszcze nie - odparł Boromir grzecznie.
- A mój tata zabił już stu od rana. On jest bardzo pracowity.- powiadomiła go

dziewczynka z dumą.

- Ukłony dla taty - Boromir wrócił do jedzenia.
- Dlaczego nosisz miecz na wierzchu?- mała rączka dotknęła rękojeści broni leżącej

na ławie.

- Jak to na wierzchu?
- No, bez bruisbe.
- A, o to ci chodzi. Pochwa razem z pasem utopiła się podczas powodzi w

Isengardzie, z którego to powodu ubolewam do dziś.

- Aha.
Dziewczynka obeszła stół i wdrapała się na ławę, sadowiąc się naprzeciw niego,

obok Gimlego.

- Moja siostra mówi, że jesteś nieożeniony - drążyła dalej. - Kiedy weźmiesz ślub?

Dzisiaj?

Zebrani przy stole wybuchnęli śmiechem, podczas gdy Boromir z jękiem wsparł

czoło na dłoni.

- No właśnie, mości Boromirze, kiedy?- Merry wyszczerzył zęby.
- Dzisiaj chyba już nie zdążę - westchnął syn Denethora. - Może jutro, kiedy będę

dostatecznie pijany.

- Tata mówił, że jego przyjaciel też nie chciał być małżeństwem, ale musiał - wtrąciła

dziewczynka ze zrozumieniem.

- A dlaczego musiał?- zainteresował się Boromir, popijając piwo.
- Żeby mieć szczęście ślubne!- dziecko spojrzało nań pobłażliwie, zdziwione jego

niewiedzą. - Ja też chcę mieć szczęście ślubne i dlatego ożenię się z Loftą, jak będę duża.

- Jak to z Loftą?- Boromir udał zdumienie. - A ja? Myślałem, że ożenisz się ze mną!
- Z tobą nie - odparła dziewczynka definitywnie.
- Dlaczego?
- Masz za dużo włosów.
Boromir zaniemówił na moment, a za stołem rozległa się kolejna salwa śmiechu.
- Na Białe Drzewo - Gondorczyk pokręcił głową. - Z tego powodu jeszcze żadna mi

nie odmawiała - To rzekłszy, uśmiechnął się i przechylił nad blatem.

- Powiedz tylko słowo, a obetnę - oznajmił. - Daj mi chociaż szansę!
- Ale twoje włosy są czarne!
- To źle?
- Mama mówi, że chłopy z czarnymi włosami to dranie.
- Ukłony dla mamy - wtrącił się Legolas, uśmiechnięty od ucha do ucha. Boromir

łypnął na niego, po czym znów zwrócił się dziewczynki.

- Ale ja nie jestem draniem. Jestem bardzo miły - oświadczył.
- Skąd wiesz?- dziecko wbiło w niego surowy wzrok.
- Jak to skąd wiem? Taki już jestem: sympatyczny i kochany.
- Boromirze, doprawdy, co za desperacja - roześmiany Gimli przewrócił oczami. -

background image

Twoje podchody robią się żałosne, aż przykro słuchać. Radzę ci wycofaj się z honorem,
póki jeszcze możesz.

- Gdybym nie był uosobieniem dobroci i wykwintnych manier powiedziałbym ci,

gdzie możesz sobie... co myślę o twoich radach – Boromir poprawił się, uśmiechając się
ze słodyczą. - Osoba nie posiadająca mej łagodności z pewnością uniosłaby się gniewem
i powiedziała ci, że masz pilnować własnego nosa. Ale nie ja, skądże znowu. Bo taki już
jestem: do rany przyłóż - podkreślił ostatnie słowa, spoglądając na dziewczynkę.

- Jesteś bandażem?- dziecko skrzywiło się podejrzliwie.
Merry parsknął śmiechem.
- Mogę być i bandażem, jeśli tylko zechcesz - odparł Boromir skwapliwie. - Dla

ciebie wszystko.

Dziewczynka zmarszczyła nos i przyjrzała mu się uważnie.
- Ile masz koni?- zapytała.
- W tej chwili? Żadnego, obawiam się. Ale mam bogatego tatę i duży dom i...
- Bez koni nie można być małżeństwem - mała potrząsnęła głową, aż warkoczyki

uderzyły ją w policzki.

- A Lofta ma konie?
- Tyle - dziewczynka uniosła obie dłonie do góry, demonstrując dziesięć palców. -

Dlatego się z nim ożenię.

- No i znowu dostałem kosza - Boromir westchnął ciężko, opierając podbródek na

dłoni. - Rozumiecie już, dlaczego nie jestem małżeństwem? Nie mam ślubnego szczęścia
po prostu - znowu westchnął, grzebiąc łyżką w zupie. - A wszystko dlatego, że nie mam
koni.

- Nie martw się - pocieszyła go dziewczynka. - Nie jesteś bardzo brzydki i kiedyś się

żona w tobie zakocha.

- Dziękuję za słowa otuchy. Ale wiesz, że właśnie złamałaś mi serce?
Merry ukradkiem otarł łzę, bo w międzyczasie spłakał się ze śmiechu. Legolas i

Gimli też nie przestawali chichotać. Dziewczynka jednak nie zwracała na nich uwagi,
zajęta rozmową z Boromirem.

- Ale nie będziesz płakał? – upewniła się ostrożnie.
- No, nie wiem. Strasznie mi smutno - Boromir wyłowił kawałek wędzonki i wrzucił

go do miski Gimlego.

- Lofta mówi, że tylko mięczaki płaczą.
- Chyba go nie lubię, tego twojego Lofty.
- Ja też go nie lubię - oznajmiło dziecko poufnie.
- Zaraz, przecież chcesz się z nim ożenić - zdziwił się Boromir.
- Tak.
- No, ale skoro go nie lubisz...
- Chcę mieć jego konie.
- Pozostawmy to bez komentarza – Boromir wyłowił kolejny kawałek i pozbywszy

się go, nabrał pełną łyżkę grochówki. - Pozwolisz, ze skończę zupę? Bo mi całkiem
wystygnie. I przestań dłubać w nosie, bardzo cię proszę.

Na moment za stołem zapadła cisza. Dziewczynka przyjrzała się wszystkim po

background image

kolei i zatrzymała wzrok na krasnoludzie.

- Jak masz na imię?- zapytała zdecydowanie.
- Jestem Gimli, syn Gloina, do usług. A ty?
- A ja nie - odpowiedziała i radośnie wyszczerzyła zęby, zachwycona falą wesołości,

jaką wywołała.

- A to jest twoja żona? - stwierdziła domyślnie, spoglądając na Legolasa.
Boromir zakrztusił się tak, że Merry musiał walnąć go w plecy.
- Ilke!- dziewczyna w czepeczku, burakowa na twarzy podbiegła do stołu i porwała

dziecko na ręce. - Co ty wyprawiasz?! Najmocniej dostojnych panów przepraszam...

Boromir, wciąż kaszląc, machnął ręką na znak, że nic się nie stało.
- Ile razy mam ci tłumaczyć, że nie wolno zaczepiać gości! Błagam o wybaczenie...-
- Ja tylko poszłam zapytać, czy on na pewno jest nieożeniony, bo mówiłyście, że

trzeba się dowiedzieć...-

- Ilke!!!
- To prawda. Jestem nieożeniony - potwierdził Boromir z powagą, podnosząc

wzrok dziewczynę.

Nieszczęsna spłonęła rumieńcem aż po czubki uszu i uciekła, unosząc w ramionach

protestującą małą.

- No! - Boromir odłożył łyżkę. - Nie wiem, jak wam, ale mi ta zupa wyszła nosem, w

przenośni i dosłownie. Może chodźmy się przejść. Skończyłeś, Merry? No to świetnie.
Gimli, weź swoją...-

- Uważaj!- Legolas uniósł ostrzegawczo dłoń, a oczy zalśniły mu groźnie.
- ...brodę pod rękę i chodźmy.


Na murach wiał przyjemny, ciepły wiatr, co w połączeniu z niedawno spożytą zupą

sprawiło, że Merry odżył i poczuł się całkiem rześko. To go uspokoiło, bo rano zaczął się
obawiać, że osiągnął kres swoich sił i najzwyczajniej w świecie kondycyjnie nie da rady
dalej wędrować. Od pobytu w Źródlanej Sali nie miał okazji, by odespać zmęczenie i
brak snu zaczął robić swoje. Na szczęście nie było jeszcze aż tak źle, jak się obawiał.
Nadal był zmęczony, ale okropne wrażenie kompletnego rozbicia znikło. Zresztą nic tak
nie dodaje animuszu, jak myśl o sutym obiedzie.

Zakładając, że będzie suty i nie ujrzę już więcej na oczy tej wędzonki. Ani jej nie

powącham...

- To właśnie tędy wdarła się pierwsza fala orków – Gimli wskazał ręką wielkie

rumowisko po lewej. Dalej nie mogli już iść, bo mur urywał się raptownie. Merry
przytrzymał się ręką wystającego kamienia i ostrożnie wychylił się, by spojrzeć w dół. Z
tej wysokości ludzie krzątający się wśród głazów na dole wyglądali jak mrówki.

- A tam jest Kopiec Śmierci, jak go nazwali Rohirrimowie. Tam huornowie

zgromadzili ciała zabitych orków - Legolas skinął głową w stronę majaczącego w oddali
posępnego wzgórza.

- Jaki wielki - szepnął Merry cicho. - Co za okropny widok.
- Dlaczego okropny ?- Boromir przysunął się do niego i wychylił się, opierając łokcie

background image

na murze. - Moim zdaniem to widok krzepiący i miły dla oka.

- Chyba żartujesz?- Merry spojrzał na niego ze zdumieniem. - Ta góra spalonych

trupów?

- Trupów *wrogów* - podkreślił syn Denethora. - Patrz na Kopiec Śmierci jak na

znak porażki Tamtego. Nic tak nie raduje serca wojownika, jak pole bitwy usłane
ciałami nieprzyjaciół.

- Na Lobelię, Boromirze, chyba nie mówisz poważnie. I przestań się tak uśmiechać,

bo zaczynam się ciebie bać! – Merry odsunął się nieco.

- Boromir ma rację - Gimli oparł się bokiem o mur. - Taki widok napawa otuchą i

satysfakcją.

- Aczkolwiek mogliby usypać ten Kopiec nieco dalej - Legolas wzruszył ramionami.

- Ale w sumie nic mi do tego. Nie ja będę go codziennie oglądał z okien, nie moja
sprawa.

- Boromirze, gdzie jest Minas Tririth? Pokaż mi kierunek - poprosił Merry.
- Tam - Gondorczyk wyciągnął rękę w stronę równiny i pasma gór majaczącego na

horyzoncie.

- Myślisz, że Pippin z Gandalfem już dojechali?
- Wątpię.
- Cienistogrzywy to niezwykły koń - wtrącił Legolas.
- Nie aż tak niezwykły, by drogę, która zajmuje tydzień pokonać w jedną noc -

Boromir zdecydowanie zakończył dyskusję.

- Chodźcie, zerkniemy jeszcze z tamtego miejsca na Zieloną Roztokę -

zaproponował krasnolud.

Wrócili wąskim przejściem po murze, aż do miejsca w którym szaniec zakręcał w

bok. Tam przystanęli, by spojrzeć na krzątaninę na dole. Dunlendingowie pracowali na
pobojowisku naprawiając szkody. Wozy wyładowane gruzem kursowały w tą i z
powrotem, ale mimo tego całego ruchu, pokrzykiwań i hałasów dolina była dziwnie
spokojna. Merry nie za bardzo potrafił określić na czym polega ten spokój, ale powietrze
przypominało to po burzy. Zupełnie jakby Helmowy Jar odpoczywał, ciesząc się
zwycięstwem i wolnością.

- A oni dokąd? - Boromir wychylił się ryzykownie.
Merry podążył wzrokiem za jego spojrzeniem, a ponieważ stał bliżej zakrętu, więc

miał lepszy widok na gościniec – z bramy Rogatego Grodu wynurzył się spory oddział
pieszych i maszerując dziarsko ruszył na południe. Za nim podążył drugi. A potem
trzeci.

- Może ktoś mi kiedyś raczy wyjaśnić, co tu się dzieje - oświadczył Boromir

kwaśnym tonem, śledząc wzrokiem wymarsz.

- Myślę, że Theoden wysyła przodem tych, którzy będą poruszać się wolniej niż

konnica. Zmierzają do Edoras zapewne - Legolas przysunął się i też wyjrzał.

- Mieli zaczekać aż posłańcy przygnają konie - zauważył Boromir.
- Jak widać zdecydowali inaczej.
- Jak widać - Boromir pokiwał głową. - Dobrze przynajmniej, że widać, bo w

przeciwnym wypadku i o tym nic bym nie wiedział.

background image

Merry nabrał tchu i otworzył usta, ale zaraz je zamknął – nadal nie potrafił zebrać

się na odwagę i powiedzieć co o tym wszystkim myśli: mianowicie, że trudno jest prosić
na naradę nieobecnych. Jeśli ktoś, pierwsza rzecz po przyjeździe, idzie spać, znikając na
długie godziny to rozumie się samo przez się, że albo ten ktoś jest krańcowo
wyczerpany i w takiej sytuacji trudno go prosić o pomoc i radę, albo też nie jest
zainteresowany udziałem w przeglądzie wojsk, więc tym bardziej nie należy go
fatygować. Na miejscu Rohirrimów Merry tak właśnie by sobie pomyślał.

Gospodarze i tak wykazali dużo dobrej woli - przygotowali im kwaterę, kąpiel,

ubrania, zaprosili na obiad. A przecież wcale nie musieli tego robić – wszak dopiero co
stoczyli tu ciężką bitwę i mieli pełne ręce roboty. Musieli zająć się rannymi,
przygotować wojsko do wymarszu i zabrać się za naprawianie zniszczeń. Taki Eomer
na przykład z pewnością miał wiele pilniejszych spraw, niż szukanie ubrań dla
Boromira, ale zadał sobie ten trud, kazał przygotować stroje, co więcej przyniósł je
osobiście. Wszystko to dla komfortu syna Denethora, by ten nie musiał chodzić w
zniszczonym i brudnym ubraniu. Ale tych dowodów szacunku Boromir zdawał się nie
dostrzegać.

Nie. Jedyne co widział to to, że pominięto go w naradzie.
Z min Legolasa i Gimlego można było wywnioskować, że oni też mają dosyć tych

boromirowych uwag, ale wbrew nadziejom hobbita, żaden z nich nie zareagował.

Merry westchnął. Tu trzeba by Pippina i jego tukowej obcesowości. O, tak. On by

zaraz przywołał Boromira do porządku i ukrócił te bezsensowne dąsy.

I nagle, boleśnie niemal, Merry zatęsknił za przyjacielem. Brakowało mu go i to

coraz bardziej, w miarę jak rosła odległość między nimi. Brakowało mu niegasnącego
humoru Tuka i jego wygłupów. Zniósłby nawet te idiotyczne docinki na temat opętania
przez koszulę, co ciekawe, teraz – we wspomnieniach – nie wydawały mu się wcale aż
tak męczące. Wiele by dał, by Pippin był tu teraz, na tych murach.

Gdzie teraz jesteś, Peregrinie Tuku?
- Wracajmy - Boromir wyprostował się zdecydowanie. - Gapieniem się nic nie

wskóramy. Wieje coraz bardziej, proponuję wrócić do naszej kwatery. Może Aragorn w
międzyczasie raczył na powrót zstąpić pomiędzy śmiertelników.

- Boromirze - wtrącił się Legolas dość ostrym tonem. – Jeśli Aragorn nie pojawia się

tak długo to znaczy, że ma ku temu powody. Każdy ma prawo do rozważenia swych
planów w samotności.

- On nie jest sam. Nie zapominaj, że towarzyszą mu synowie Elronda i ci jego

Strażnicy - odparował Boromir.

- Tylko Halbarad - podkreślił elf.
- Tak czy inaczej naradę w czterech trudno nazwać przebywaniem w samotności.
- Jak myślicie, dlaczego synowie Elronda tu przyjechali? - wtrącił Merry

pospiesznie, bo nie podobała mu się ani mina Legolasa ani zimny błysk w oczach
Boromira. Czuł, że jeszcze chwila, a dojdzie do kłótni i Boromir usłyszy parę ostrych
słów na swój temat. Z jednej strony Merry chciał, żeby się tak stało, ale z drugiej
podejrzewał, że teraz nic to nie da, a wprost przeciwnie, tylko doleje oliwy do ognia i
dołoży się do rozgoryczenia Gondorczyka.

background image

- Nie słyszałeś? - odezwał się Gimli.- Podobno stawili się na wezwanie. Przekazano

im, że Aragorn potrzebuje wsparcia w Rohanie. Myślę, że to Gandalf ich wezwał.

- Raczej Galadriela - odparł Legolas. - To ona zapowiadała przybycie Szarej

Drużyny z Północy. Wiedziała, że przyda się nam pomoc.

- Masz rację - Gimli uśmiechnął się lekko. - Piękna Pani ze Złotego Lasu umie czytać

w sercach i zgaduje ich pragnienia.

Przez twarz Boromira przemknął nagły grymas, tak jakby coś go zabolało. Merry

pytająco uniósł brwi, ale syn Denethora widząc jego spojrzenie odwrócił wzrok.

- Wracajmy, proszę - powiedział z trudem.
- Wszystko dobrze?- Legolas ostrożnie dotknął jego ramienia. - Jesteś strasznie

blady.

- Zakręciło mi się w głowie. To z niewyspania - Boromir wziął głębszy wdech i

wyprostował się. - To nic. Już przechodzi - spróbował się uśmiechnąć na potwierdzenie
swych słów, ale nie wyszło mu to szczególnie wiarygodnie.

- Usiądź lepiej na chwilę - zażądał Gimli, wskazując na niszę w murze.
- Nic mi... -
- Siadaj, mówię - krasnolud chwycił go za nadgarstek i stanowczo pociągnął w dół,

tak, że człowiek nie miał innego wyjścia, jak przysiąść na kamiennej ławce. - Masz, napij
się - przykazał Gimli, wciskając mu do ręki swoją manierkę. - No już, nie rób min, tylko
pij. To wprawdzie woda, a nie to twoje isengardzkie wino, ale dobrze ci zrobi.

Boromir westchnął, darowując sobie spory, posłusznie odkorkował manierkę i

wypił parę łyków.

- Dziękuję – powiedział, oddając ją Gimlemu i zabierając się do wstania, ale

krasnolud położył mu dłoń na ramieniu i przytrzymał na miejscu.

- Posiedź no spokojnie przez moment, mój chłopcze - rozkazał.
- Nie jestem twoim chłopcem! - warknął Boromir, próbując zdjąć dłoń krasnoluda ze

swojego ramienia.

- A czyim?- zapytał pogodnie Gimli.
- Ojca mego, jeśli już - Boromir wysilił się na jadowity ton, ale efekt popsuł uśmiech,

nad którym nie zdołał zapanować.

- A zatem posiedź chwilę, chłopcze ojca swego - krasnolud mrugnął okiem. - Nie

zrywaj się tak gwałtownie, bo znowu zakręci ci się w głowie. Posiedź, odpocznij. Już
niedługo zjemy porządny obiad, a to powinno postawić cię na nogi.

- Chciałem zauważyć, że stałem na nogach, zanim mnie przygniotłeś do muru -

odparł Boromir uprzejmie.

- To z troski o twoje dobro.
- Jestem wzruszony do łez.
- Ale nie będziesz chyba płakał? - Gimli wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. -

Lofta by tego nie pochwalił, wiesz przecież.

Merry i Legolas parsknęli śmiechem. Boromir zwiesił głowę i podparł czoło dłońmi.
- Jesteście okropni -oznajmił śmiejąc się cicho.
Gimli przyjaźnie poklepał go po plecach.
- Jeszcze kiedyś docenisz naszą subtelną pomoc - stwierdził z przekonaniem.

background image

- Subtelną?- Boromir podniósł głowę i znacząco spojrzał na dłoń krasnoluda, wciąż

przyciskającą jego ramię. - Za chwilę zapewne ogłuszysz mnie młotem, żeby mi się
lepiej odpoczywało!

- Kuszące, kuszące - Gimli przygładził brodę. - Może jednak innym razem. Ale

skoro już mówimy o młotach – dorzucił skwapliwie - nie przypuszczałem, że aż tak cię
one interesują, mości Boromirze.

- Ja też nie przypuszczałem - zgodził się Boromir, nieco zdezorientowany.
- Przyznaję, iż podzielam twoją fascynację – ciągnął Gimli ochoczo - więc z wielką

radością pogwarzę z tobą o ciosaku dziobowym. Co ty na to?

Boromir powoli przymknął oczy, po czym otworzył je i uśmiechnął się mężnie.
- Też się cieszę – krasnolud przysiadł się do niego. - A tak między nami – dodał,

trącając go w bok - czegoś taki nieśmiały? Żebym od Peregrina musiał się dowiadywać,
że chciałbyś pogadać o kamieniarskiej robocie? Nie mogłeś od razu przyjść do mnie?

Merry musiał kaszlnąć, żeby zamaskować śmiech. Legolas też nagle odwrócił się,

udając zainteresowanie szczeliną w murze.

- Nie chciałem ci zawracać głowy - zaczął Boromir desperacko - więc... -
- Jakie tam zawracanie głowy, toż to czysta przyjemność ponapawać się wspólnie

tak zacnym narzędziem. Między nami koneserami: wiesz, że ciosak to zaledwie jeden
rodzaj... -

- Tak, tak, wiem - w głosie Boromira zabrzmiała rezygnacja. – Są jeszcze dłuta

kamieniarskie. I rozłupniaki i te tam, na „p”. Ale to oddzielna historia, jak się
domyślam.

- No, proszę - ucieszył się Gimli. - Wreszcie ktoś, z kim można sensownie

porozmawiać. Muszę ci powiedzieć, Boromirze, że przywracasz mi wiarę w rodzaj
ludzki. Jeszcze nie spotkałem człowieka, któryby się interesował kamieniarką.

- Ja też takiego nie spotkałem - Boromir robił wszystko, by jego uśmiech był szczery

i sympatyczny. - Chociaż...- dorzucił szybko, jakby poruszony nagłą myślą - nie jestem
wyjątkiem w mej rodzinie. Tak, byłbym zapomniał. Mój brat jest prawdziwym
pasjonatem.

Ty draniu - Merry uśmiechnął się skrycie, kręcąc głową.
- Powinieneś porozmawiać z Faramirem - ciągnął Boromir z błyskiem w oku. - On

godzinami potrafi kontemplować mury Minas Tirith. Niestety, ja ze swą skromną
wiedzą nie potrafię zaspokoić jego ciekawości co do techniki obróbki kamienia.
Miałbym więc do ciebie prośbę...

- Tak?
- Obiecaj, że znajdziesz czas, żeby się z nim podzielić twym doświadczeniem.
- Chętnie.
- Dziękuję w imieniu brata. Będzie zachwycony. O, i znakomicie się składa, bo

Pippin też mnie wypytywał o zabudowę Minas Tirith. Będziesz mógł porozmawiać z
nimi obydwoma za jednym zamachem. A właśnie, skoro już mowa o Pippinie – on
również wyrażał zainteresowanie dla ciosaka dziobowego, więc tak sobie pomyślałem,
że będzie mu przykro, jeśli ta rozmowa go ominie. Może zaczekamy do spotkania z
nim...

background image

- Czemu nie, mogę zaczekać - krasnolud zgodził się życzliwie. - Wielce to zacne z

twojej strony, że o nim pomyślałeś. A zatem, z żalem przekładamy naszą pogawędkę o
ciosakach na później, tak?

Boromir skinął głową i uśmiechnął się triumfalnie.
- W zamian za to, opowiem ci o genezie rozłupniaków.
Uśmiech Boromira zgasł.
- Teraz?- upewnił się.
- A dlaczego nie? Wrócimy sobie spacerkiem do jadalni i po drodze wyłożę ci moją

teorię. To, jak, możemy iść?

- Wiesz, Gimli, jakoś tak nagle znowu poczułem się trochę słabo - Boromir

przeczesał włosy palcami. - Chyba tu jeszcze sobie posiedzę. Idźcie, a ja niedługo was
dogonię, dobrze?

- Pozwól, że dotrzymam ci towarzystwa - zaoferował się krasnolud. - Taką niemoc

czasem dobrze jest zagadać. Chcesz wody?

- Wolałbym coś mocniejszego.
- Bukłak z winem został w naszej komnacie.
- Więc chodźmy po niego - Boromir wstał.
- Mówiłeś, że ci słabo - zdziwił się Gimli.
- Tak, więc muszę się szybko napić.
- Żebyś tylko nie zemdlał na po drodze - zaniepokoił się Gimli.
- A, to jest niewykluczone - Boromir zauważył, że Merry chichocze na boku i

spiorunował go wzrokiem. - Ale odwagi. Myśl o winie doda mi sił, grunt to się napić.
Chodźmy.

- Jak chcesz. W razie czego oprzyj się na mnie – Gimli ruszył przodem. - No więc, od

czego by tu zacząć? Otóż najstarszy rozłupniak pochodzi z czasów, kiedy to moi
praprapradziadowie...-

- No, to obu panów na jakiś czas mamy z głowy - Legolas mrugnął do Merry’ego.
I bardzo dobrze - pomyślał hobbit podążając za elfem. - Może to odwróci uwagę

Boromira od narad i przeglądu wojska.

Ale tak naprawdę, w głębi serca, nie bardzo w to wierzył. I bał się, że prędzej czy

później uraza, którą Boromir tak starannie pielęgnował, wybuchnie z potężną siłą.

I niestety wszystko wskazywało na to, że cały impet skierowany będzie w jedną

stronę, a raczej w jedną osobę.

W Obieżyświata.



Sala zamkowa wyglądała zupełnie inaczej niż to sobie Merry wyobrażał. Przede

wszystkim była niewielka i mieściła tylko jeden długi stół ustawiony wzdłuż ściany, w
której wykuto wąskie otwory okienne. Dawały one niewiele światła i mimo że na
zewnątrz panował jasny dzień, w komnacie paliło się wiele pochodni powtykanych w
uchwyty na ścianach. Hobbit, który na hasło “sala zamkowa” wyobraził sobie ogromną
salę, wspartą na filarach i wielkie stoły, ustawione w tradycyjną podkowę, nieco się

background image

zdziwił, widząc tę raczej skromną komnatę, ale zdziwienie szybko ustąpiło miejsca
entuzjazmowi, kiedy powitały ich niezwykle smakowite zapachy.

Służba kończyła właśnie wnosić jadło. Boromir, Legolas, Gimli i Merry byli

ostatnimi gośćmi – król już siedział u szczytu stołu, a na ich widok skinął ręką,
zapraszając do zajęcia wolnych miejsc koło niego. Ku wielkiemu zaskoczeniu hobbita,
Theoden posadził go po swojej lewicy. Wiele zaciekawionych oczu spoczęło na hobbicie
i Merry w pierwszej chwili stropił się i spiął, czując, że ściąga na siebie uwagę
biesiadników, ale już po chwili uspokoił się – ich spojrzenia bowiem były życzliwe i
przyjazne. Ten i ów Rohańczyk uśmiechnął się do niego i Merry odpowiedział tym
samym.

Jacy mili i grzeczni ludzie.- pomyślał, słuchając wyjaśnień króla, który ubolewał, iż

musi znamienitych gości podejmować w tak skromnych warunkach i zapewniał, iż w
Meduseld jest znacznie bardziej wystawnie.

Hobbit, który pierwszy raz znalazł się tak blisko Theodena mógł mu się przyjrzeć

dokładniej. Dopiero teraz zauważył, że oczy króla są jasnobrązowe, a nie niebieskie czy
zielone, jak większości Jeźdźców. Co więcej, było w nich coś dziwnie znajomego. Merry
zmarszczył brwi, starając się dyskretnie przyjrzeć uważniej. Theoden patrzył teraz
prosto na niego. Jego oczy miały kolor orzecha i pobłyskiwały w nich jaśniejsze złote
plamki; z nagłym uciskiem serca Merry uświadomił sobie, co mu to przypomina.
Zupełnie jakby czas się cofnął i hobbit patrzył w oczy Dziadka. Ten sam kolor, ten sam
wyraz, pełen dobroci i ciepła, który stary Rorimak rezerwował jedynie dla swego
wnuka.

Theoden uśmiechnął się i znajoma sieć zmarszczek przecięła jego twarz. Nagłe

wzruszenie wezbrało w piersi hobbita, musiał na moment odwrócić wzrok, by
zapanować nad łzami, które nieoczekiwanie napłynęły mu do oczu.

Jakże rozpaczliwie zatęsknił za rodziną!
Naprzeciw niego Boromir, zasiadający po prawicy króla, rozprawiał z Eomerem.

Może to, że uwolnił się od towarzystwa Gimlego i rozłupniaków, a może pełne
honorów potraktowanie go przy stole poprawiło mu humor, grunt, że Gondorczyk
sprawiał wrażenie całkiem zadowolonego z życia. Zorientował się, że Merry patrzy na
niego i uśmiechnął się lekko, ale nim Merry zdążył odpowiedzieć, na powrót zwrócił się
do marszałka.

- Zdecydowałem, że ruszymy zaraz po obiedzie, chcę jak najszybciej stanąć w

Dunharrow – powiedział Theoden, zwracając się ku Merry’emu. - Czy zechcesz
pojechać ze mną? Rad będę, jeśli dotrzymasz mi towarzystwa.

W pierwszej chwili hobbit zaniemówił. Nie spodziewał się takiego zaproszenia. Nie

wiedział co ma odpowiedzieć; miał wielką ochotę jechać z królem, ale czyż może
porzucić przyjaciół? Odruchowo spojrzał na Boromira, ale ten tłumaczył coś Eomerowi,
coś zabawnego zapewne, bo obaj mężczyźni roześmieli się, pogrążeni we własnym
świecie.

Hobbit zerknął też w bok, ale Legolas zajęty był dyskusją z Gimlim.

Też mi Drużyna. Wszyscy się odseparowali. Każdy zajęty swoimi sprawami. Obieżyświat

nawet nie zszedł na obiad.

background image

I nagle, zupełnie nieoczekiwanie, Merry poczuł rosnący bunt.
- To wspaniale! - oznajmił, zwracając się do Theodena. - Jestem zaszczycony.

Chciałbym się do czegoś przydać i jestem gotów zrobić wszystko, naprawdę - i tak też
myślał. Miał już szczerze dosyć roli bagażu, humorów Boromira, izolowania się
Legolasa i Gimlego i nieobecności Obieżyświata.

- Cieszę się - odparł król. - Kazałem wyszukać dla ciebie kucyka. Czeka w

zachodniej stajni. To dzielny wierzchowiec o wielkim sercu, choć mały. Nie da się
prześcignąć dużym koniom na górskich ścieżkach.

- Dziękuję! - oczy Merry’ego rozbłysły. - Jak ma na imię?
- Stybba.
- A maść?- dociekał hobbit, okropnie przejęty. - Jak jest umaszczony?
Król uśmiechnął się widząc jego entuzjazm.
- Jest siwy, o ile mnie pamięć nie myli.
Siwy! Jak Karmel! – Merry rozpłynął się kompletnie. Miał ochotę uściskać Theodena,

ale, rzecz jasna, nie ośmielił się tego uczynić.

- Nie wiem, jak mam dziękować, miłościwy panie - powiedział żarliwie. Na samą

myśl, że wreszcie będzie niezależny, będzie miał własnego wierzchowca zamiast telepać
się na czyimś siodle, poczuł się uskrzydlony.

- Nie ma za co, mój drogi hobbicie - Theoden spojrzał na niego ciepło, zupełnie tak

jak Dziadek. - Jeśli zechcesz, będziesz moim giermkiem.

Merry zamarł w niedowierzaniu.
Giermek króla?! On? Meriadok Brandybuck?
Nie potrafił dobyć z siebie głosu, więc tylko pokiwał głową na znak zgody.
- Eomerze! - Theoden zwrócił się do swojego marszałka. - Czy znajdzie się tu zbroja

stosowna dla mojego przybocznego giermka?- zapytał wskazując na Merry’ego.

Marszałek przerwał rozmowę z Boromirem i zmierzył hobbita spojrzeniem.
- Zbrojownia jest tu bardzo skromna - Eomer potarł podbródek dłonią. - Lekki hełm

może się znajdzie, ale obawiam się, ze zbroją i mieczem na miarę może być kłopot.

- Miecz mam - odparł Merry i tknięty nagłą myślą zeskoczył ze stołka. Dobył ostrze

z pochwy i przyklęknął na jedno kolano. - Królu Theodenie! Czy pozwolisz, bym na
twoich kolanach złożył miecz Meriadoka z Shire’u? Czy przyjmiesz moje usługi?-
zapytał zwracając miecz rękojeścią ku królowi. Sam nie wiedział, skąd bierze się u niego
ta śmiałość i te słowa.

- Szczerym sercem przyjmuję - odpowiedział Theoden, kładąc obie dłonie na głowie

Merry’ego.

W tle szum rozmów ścichł raptownie, jakby biesiadnicy zorientowali się, ze oto

dzieje się coś doniosłego.

Następne słowa król wypowiedział uroczyście w języku Rohanu i serce hobbita

podpowiedziało, że jest to błogosławieństwo. - Wstań, Meriadoku, rycerzu Rohanu,
domowniku królewskiego domu w Meduseld. Weź swój miecz i niech ci służy
szczęśliwie i godnie - zakończył król we Wspólnej Mowie, podnosząc dłonie z głowy
hobbita. Nim jednak zdołał je wycofać, Merry pod wpływem impulsu uchwycił jego
rękę i ucałował ją z czcią.

background image

- Będziesz mi ojcem, miłościwy królu - szepnął. W pierwszej chwili chciał

powiedzieć „dziadkiem”, ale pomyślał, że to może zabrzmieć co nieco dziwnie.

Wyprostował się i schował miecz do pochwy.
Gwar rozmów na nowo wypełnił salę.

Rycerz Rohanu i giermek królewski! Pippin padnie, jak się o tym dowie...
Z tą myślą usadowił się za stołem. Powitało go przenikliwe spojrzenie szarych oczu.

Boromir z uśmiechem wzniósł puchar w niemym toaście. Merry rozpromienił się,
odmrugnął i sięgnąwszy po swój kielich upił parę łyków. Dawno nie czuł się tak
wspaniale.

W dodatku potrawka, jaką mu podano, była wyśmienita, zapiekane jabłka pyszne, a

kiedy okazało się, że na deser jest ciasto – prawdziwe, drożdżowe ciasto z kruszonką na
wierzchu, Merry poczuł się najszczęśliwszym hobbitem na świecie. Ostatni raz jak takie
ciasto w... w... czy to możliwe, że w Shire? We wrześniu ubiegłego roku – aż tak dawno
temu. Żadne wyrafinowane desery, jakimi raczyli ich elfowie w Rivendell czy Lorien nie
mogły się równać z tym smakiem. Merry kończył już drugi kawałek i zastanawiał się,
jak by tu sięgnąć po trzeci – i czy to aby nie będzie tu uznane za obżarstwo. Ale widok
Rohańczyka, który nakłada sobie na talerz kawał ciasta wielkości sporego bochenka
chleba pozbawił go tych oporów.

Gdybym nie był hobbitem, mógłbym być Rohańczykiem. – pomyślał wyciągając rękę po

trzecią dokładkę.

- Jeśli pozwolisz, miłościwy panie - rozległ się głos Boromira - chciałbym oddalić się

na chwilę.

- Czuj się, jak u siebie, lordzie Boromirze - Theoden skinął ręką na znak zgody.
Syn Denethora skłonił głowę i odsunął krzesło.
- Dokąd się wybierasz?- zapytał Legolas.
- Idę poszukać Aragorna – odparł Boromir zdecydowanie. - Zaczynam się

niepokoić. Może on na przykład zasłabł ze zmęczenia i leży gdzieś nieprzytomny, a my
tu tymczasem myślimy, że jest zajęty obradami. Pójdę, sprawdzę czy żyje.



Energiczne pukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia.
Aragorn drgnął i uniósł głowę. Halbarad spojrzał na niego pytająco, a widząc

przyzwalające skinienie dłoni, wstał i podszedł do drzwi.

Stuknął odsuwany skobel i zaskrzypiały zawiasy.
- Szukam Aragorna - rozległ się znajomy głos z mroku korytarza.
Halbarad bez słowa cofnął się, ustępując z drogi i syn Denethora wkroczył do

komnaty, schylając głowę, by nie zawadzić o framugę.

- Postanowiłem sprawdzić, co u ciebie - oznajmił, podchodząc bliżej. - Na Białe

Drzewo! Co ci się stało? Wyglądasz fatalnie!- dodał ze zdziwieniem, marszcząc brwi.

- Dziękuję - Aragorn przetarł twarz dłonią. - Ty zaś dla odmiany prezentujesz się

wybornie – zauważył, przesuwając wzrokiem po nowym stroju Boromira. - Gdzie tu
dają takie ubrania?

- Dostałem od Eomera - Boromir przygładził dłonią kaftan na froncie i bez pytania

background image

przysunął sobie krzesło, siadając okrakiem i kładąc łokcie na oparciu. Halbarad, który w
ten sposób pozbawiony został swego miejsca, stanął przy oknie, zakładając ręce na
piersi.

- Zostało jeszcze kilka wolnych ubrań – ciągnął Boromir - nie chcesz przypadkiem

nowej koszuli? Ma bardzo fascynujący haft.

- Nie dziękuję, zostanę przy swojej.
- Szkoda. Tamta jest naprawdę jedyna w swoim rodzaju. Chyba rzeczywiście

wezmę ją dla Faramira w prezencie - Boromir rozejrzał się po komnacie. - A gdzie
lordowie Elladan i Elrohir?- zapytał.

- Nie wiem - odparł Aragorn, odchylając się na oparcie. - Wyszli czas jakiś temu.

Dlaczego pytasz?

- Tak sobie, ciekawością wiedziony – Boromir wzruszył ramionami. – Przyszedłem

przekazać ci, że Theoden zamierza zaraz ruszyć dalej, do Dunharrow. Chce tam stanąć
dziś wieczorem - oznajmił. - Jeśli się pospieszysz może zdążysz jeszcze coś zjeść. Uczta
dobiega końca i masz mało czasu - Boromir lekko przymrużył oczy. – Zakładając
oczywiście, że zamierzasz stąd dziś wyjść - dodał.

- Zamierzam - odparł Aragorn chłodno, a potem przeniósł wzrok na Halbarada. -

Zwołaj naszych i zajrzyj do koni.

Strażnik skłonił głowę i wyszedł, zostawiając ich samych.
Na chwilę zaległa cisza. Obaj mężczyźni mierzyli się wzrokiem, jakby czekali na

jakiś ukryty sygnał. Boromir pierwszy przerwał milczenie.

- Naprawdę źle wyglądasz - stwierdził. - Jesteś blady jak trup. Spałeś choć trochę?
Aragorn potrząsnął przecząco głową i przetarł czoło dłonią.
- Brawo - skwitował syn Denethora. - Zamierzasz, jak widzę, spaść z siodła podczas

podróży do Dunharrow.

- Moje zamiary są inne - odpowiedział z naciskiem Strażnik.
- Ano właśnie, twoje zamiary – podchwycił Boromir natychmiast, nie przejmując się

surowym spojrzeniem Aragorna. - skoro już przy nich jesteśmy, możesz mi zdradzić,
czym się zajmowałeś przez cały dzień?

- Rozmyślałem.
- Ach, tak. A wolno spytać do jakich wniosków doszedłeś?- Boromir przechylił

lekko głowę.

Aragorn przez chwilę rozważał odpowiedź, obserwując towarzysza w milczeniu.

Nie miał teraz ochoty wspominać o palantirze, ale z drugiej strony, wkrótce będzie
musiał wyjawić swe plany. Skoro więc i tak czeka go rozprawa z Boromirem, to lepiej jej
nie odwlekać i skorzystać z okazji, że są sami. Zwłaszcza, że w tonie i spojrzeniu syna
Denethora było coś, co bardzo mu się nie podobało. Ten cień wrogości podszytej kpiną.
Trudno było przewidzieć, w jakim kierunku potoczy się nadciągająca rozmowa i może
dobrze, że będzie odbywać się bez świadków. Aragorn nie miał teraz czasu, by się
zastanawiać, jaka jest przyczyna zachowania syna Denethora, co ważnego przeoczył i
kiedy. Zaczął więc mówić, od razu przechodząc do rzeczy:

- Gondorowi grozi wielkie niebezpieczeństwo i to z nieoczekiwanej strony. Wielka

flota zbiera się na południu, w Pelargirze. Korsarze ruszą na miasto lada dzień.

background image

- Skąd wiesz?!- Boromir wyprostował się raptownie.
- Widziałem tę flotę...
- Jak to „widziałeś”?! Żarty sobie ze mn....-
- ...w palantirze - dokończył Aragorn spokojnie.
- Jak to w palantirze?- Boromir z rozpędu mówił gniewnie dalej. - Chcesz

powiedzieć, że... w palantirze?- urwał nagle i ze zdumieniem spojrzał na niego, szerzej
otwierając oczy. - *Zajrzałeś* w ten przeklęty kryształ?!

- Tak. Pokazałem Sauronowi ostrze przekute na nowo. Przekazałem mu, że

spadkobierca Isildura powraca, by bronić swego dziedzictwa.

Boromir nie odrywał od niego osłupiałego spojrzenia.
- Rozmawiałeś z Nieprzyjacielem?- wykrztusił w końcu, jakby ciągle nie dowierzał.
- Nie, nie rozmawiałem - Strażnik pokręcił głową. - Nie odezwałem się do Tamtego

ani słowem i w końcu nagiąłem kryształ do mej woli.. To była ciężka walka i ... - nie
zdołał dokończyć, bo Boromir nagle zerwał się z krzesła.

- Czyś ty oszalał?!! - wykrzyknął, wymachując nad nim rękami. - Jak mogłeś to

zrobić?! Po tym, co się przydarzyło Pippinowi?! Po tym jak Gandalf ci zabronił?!

- Zapominasz do kogo mówisz! - Aragorn również wstał i wbił w niego surowy

wzrok. - Kryształ należy do mnie i nikt, łącznie z czarodziejem, nie może mi zabronić go
używać! Jestem spadkobiercą Elendila, Boromirze, mam prawo do tego palantiru! Nie
zapominaj o tym!

- A gdyby ci się nie udało... - zaczął Boromir z pasją.
- Udało mi się - przerwał mu Strażnik zdecydowanie. - Choć – dodał szczerze -

przyznaję, że sił mi ledwie wystarczyło w tej konfrontacji.

- Otóż to! - uniósł się Boromir. - O tym mówię! A co, gdyby nie wystarczyło ci sił?!

Zgubiłbyś nas wszystkich. Dla głupiego kaprysu...

- Boromirze! - odezwał się Aragorn ostro.
- ...podjąłeś tak wielkie ryzyko, stawiając na szali losy Gondoru! Żeby to był kto

inny, ale ty? Ta zabawa z kryształem mogła się skończyć katastrofą! A gdybyś przegrał?
Skąd wiesz, że Tamten nie odczytał twoich myśli? Mogłeś nas zdradzić, wydać na
pastwę Mordoru! Naraziłeś Froda i jego misję! O mały włos, a przez ciebie... - nagle
urwał i zamarł, jak rażony gromem.

Aragorn obserwował go uważnie. Nie powiedział nic.
Tylko patrzył.
Wypowiedziane przed chwilą słowa zawisły między nimi i cisza stała się niemalże

namacalna.

Boromir przełknął nerwowo, zaczerwienił się, odwrócił wzrok i bez słowa osunął

się z powrotem na krzesło, garbiąc się i podpierając czoło dłonią.

Aragorn stał dalej. Czekał.
- Przepraszam - powiedział Boromir cicho, nie podnosząc głowy. - Nie mam prawa,

by komukolwiek czynić wyrzuty. Nie wiem, co we mnie wstąpiło...przepraszam –
ostatnie słowa wypowiedziane zostały szeptem i Aragorn musiał wytężyć słuch, by je
dosłyszeć.

Strażnik odetchnął głębiej, rozluźnił napięte ramiona i sięgnął po stojący na stole

background image

dzban. Napełnił pusty puchar Halbarada, dolał też wina sobie i usiadł obok Boromira,
trącając go w ramię. Syn Denethora uniósł głowę, bez słowa przyjął od niego kielich i
wypił prawie wszystko, duszkiem.

- Jeszcze?- spytał Aragorn, widząc, że Boromir spogląda na dzban.
- Jeśli można - syn Denethora podstawił swój puchar.
Tym razem pił już bardziej powściągliwie.
Strażnik też upił parę łyków, a potem, na chwilę i ukradkiem, przyłożył zimny

puchar do skroni. Głowa bolała go tak, jak jeszcze nigdy w życiu.

Nic dziwnego, po doświadczeniach dzisiejszego dnia...
Gdy cofał rękę dostrzegł, że Boromir krzywi się i opiera czoło o swój kielich.
Oto dwaj wielcy wodzowie, nadzieja Gondoru. – pomyślał gorzko.- A bitwa jeszcze się

nawet nie zaczęła...

- Bardzo ci dokucza? - spytał, a kiedy Boromir spojrzał na niego, dodał wyjaśniająco

– Ból głowy.

Gondorczyk zawahał się na mgnienie oka, ale zaraz potem potaknął.
- Ja też zaraz z bólu zacznę widzieć podwójnie - przyznał Aragorn. - Trzeba by temu

zaradzić. Możesz mi podać tamtą sakwę, która stoi za tobą?

Boromir posłusznie sięgnął za siebie. Aragorn odstawił swój puchar na stół, położył

sobie sakwę na kolanach i po chwili poszukiwań wydobył fiolkę z zielonego szkła.
Odmierzył na oko ilość leku odpowiadającą płaskiej łyżeczce i wsypał biały proszek do
swojego wina. Zamieszał starannie, odstawił naczynie na bok i wyciągnął rękę po
kielich Boromira.

- Poproszę - zażądał.
Tak, jak przypuszczał, syn Denethora, który starannie śledził jego poczynania, nie

podał mu swego pucharu.

- Co to?- burknął, podejrzliwie spoglądając na fiolkę.
- Lekarstwo na ból głowy.- wyjaśnił Aragorn cierpliwie.
- Z czego?
- A jak ci powiem, że jest to livorus zmieszany z hypericum i hyzopem to będziesz

usatysfakcjonowany?

Boromir rzucił mu pełne irytacji spojrzenie.
- A jak to działa?- drążył dalej.
- Błyskawicznie. Ani się obejrzysz, jak porośniesz sierścią - odparł Aragorn ze

znużeniem.

- Jak to porosn...- Boromir wybałuszył oczy, ale zaraz się zreflektował. - Przestań,

nie żartuj sobie ze mnie - powiedział niby to z przyganą, ale uśmiechał się przy tym. -
Pytam poważnie!

- No więc, poważnie, działa to następująco - zniecierpliwiony Aragorn przechylił się

i wyjął mu z ręki puchar.- Bierze się naczynie z wodą albo z winem, wsypuje doń
odpowiednią dawkę, tyle mniej więcej, no, może jeszcze odrobinę - o, tak, miesza się,
miesza, następnie wypija i po pewnym czasie głowa przestaje boleć. A niektórzy
porastają dodatkowo sierścią, taki mały efekt uboczny, którym nie należy się
przejmować. Proszę.

background image

Boromir wziął od niego puchar i przyjrzał się zawartości z powątpiewaniem.
- Ja nie biorę leków - oznajmił.
- Rozumiem. Znajdujesz upodobanie w cierpieniu.
- Nie znajduję!
- A jak inaczej to nazwać? Ból rozsadza ci czaszkę, masz w ręku lekarstwo, ale z

niego nie skorzystasz i uparcie będziesz się dalej męczyć. Nie uważasz, że to trochę bez
sensu?

- A jakie mam gwarancje, że mi to pomoże?
- Może ci wystarczy słowo człowieka, który przez lata pobierał nauki u mistrza

uzdrowicieli, w Rivendell? Jeśli nawet ból nie ustąpi całkiem, to przynajmniej zelżeje i
poczujesz się lepiej.

- Nie wypiję tego.
- Twoja wola. Uświadamiam ci tylko, że zaraz czeka nas ostra galopada górskimi

drogami i kolejna noc bez snu. Nie mówiąc już o nadciągających bitwach. Sam ocenisz,
na ile ból głowy będzie ci w tym przeszkadzał. Ja nie zamierzam się osłabiać - Aragorn
sięgnął po swój puchar. - Nadciąga ciężka próba i muszę być w pełni sił.

- Mój brat nazywa to braniem pod włos - Boromir przymrużył oczy.
- Co?
- To, co mi właśnie robisz.
- Mój drogi, nic ci nie robię. Sam zadecydujesz, czy chcesz być w formie.
- O to, to, klasyczna riposta. Niby zostawia mi się wybór, ale tylko pozornie, bo jeśli

tego nie wypiję, to wyjdę na idiotę, który celowo się osłabia, zaniedbując tym swoje
obowiązki wobec kraju.

- Ty to powiedziałeś, nie ja - odparł Aragorn z uśmiechem.
- Mhm, tradycyjne zdanie na zamknięcie rozdania. Jeszcze tylko powinienem

usłyszeć, że tchórzę i w zasadzie rozmowę mamy z głowy.

- Ależ, proszę bardzo, wedle życzenia - Aragorn uniósł swój kielich do góry, jak do

toastu. - To jak, ryzykujemy, czy tchórzymy?- zapytał, unosząc brew.

Stuknęli się pucharami i wypili.
- Paskudztwo - podsumował Boromir i hojnie dolał sobie wina. - Kiedy zacznie

działać?

- Niedługo poczujesz swędzenie na całym ciele, a podszerstek pojawi się dzień

później - Aragorn nie mógł się powstrzymać.

- Powiadają, że przesiadywanie w zamkniętych pomieszczeniach przytępia humor. I

zaprawdę mają rację - Syn Denethora spojrzał nań z wyrzutem. - Czy możesz
normalnie odpowiedzieć na moje pytanie?

- Mój dociekliwy przyjacielu, kiedy głowa przestanie cię boleć to znak, że lekarstwo

zaczyna działać - wyjaśnił mu Aragorn uprzejmie. - Nie potrafię ci tego precyzyjniej
wytłumaczyć.

- Boli mnie wciąż tak samo - stwierdził Boromir nieco oskarżycielskim tonem.
- Cierpliwości.
- I co, tak po prostu przestanie boleć?
- Tak.

background image

- Bez żadnego ostrzeżenia?
Aragorn spojrzał badawczo na swego towarzysza. Przez chwilę mierzyli się

wzrokiem, a potem Boromir uśmiechnął się kącikiem ust.

- Ty się ze mną specjalnie droczysz - Strażnik zmarszczył brwi.
- Opowiadałem ci już może, jak doprowadziłem Pierwszego Uzdrowiciela do

płaczu?- w głosie Boromira pobrzmiewała satysfakcja.

- Nie, ale nie musisz, bo jestem sobie w stanie to dokładnie wyobrazić. I wcale się

mu nie dziwię - Aragorn przymknął oczy i odchylił głowę na oparcie krzesła.

Siedzieli tak obok siebie czas jakiś, słuchając dobiegających z dziedzińca

pokrzykiwań ludzi i rżenia koni.

- Flota z Umbaru, powiadasz?- mruknął Boromir po chwili. - Czy to znaczy, że losy

Minas Tirith są już przesądzone?

- Nic nie jest przesądzone na tym świecie. Ale jeśli nie dotrzemy na czas z odsieczą,

miasto rzeczywiście będzie zgubione.

- Nie widziałem żadnej floty w moich snach - syn Denethora zapatrzył się w dal.
- A co widziałeś?
- Ogień, pożary. Orków na ulicach Miasta, ludzkie głowy usypane w stosy... -

Boromir przygryzł wargę i potrząsnął głową.

- A dziś, o czym śniłeś?- Aragorn spojrzał na niego uważnie.
- Nie pamiętam - odparł Boromir szybko i widać było, że woli o tym nie mówić.

Strażnik zmarszczył brwi, ale postanowił nie drążyć tematu.

Może był to błąd, ale zwyczajnie nie miał na to siły.
Odgłosy dobiegające z dziedzińca świadczyły o tym, że przygotowania do

wymarszu idą pełną parą. Jeśli miał zdążyć coś zjeść, powinien się szybko zbierać. Brak
snu i jedzenia to fatalna kombinacja.

- Możesz opowiedzieć mi coś więcej?- Boromir zerknął na niego wyczekująco. -

Przerwałem ci, kiedy zacząłeś mówić o palantirze, więc gdybyś zechciał...

Aragorn westchnął w duchu.
- To była bardzo ciężka walka - powiedział, opierając puchar na poręczy krzesła.- I

zmęczenie po niej jeszcze nie minęło. Ale nie żałuję, że to zrobiłem. Dla Saurona sam
fakt, że wydarłem mu panowanie nad kryształem będzie bolesną porażką. Poza tym
zobaczył mnie. Mnie i ostrze przekute na nowo do walki z nim. On nie zapomniał
Isildura ani miecza Elendila – Boromir słuchał go uważnie, nie przerywając. - A poza
tym zdobyłem kilka użytecznych informacji: o tej flocie pod czarnymi żaglami, o
armiach maszerujących przez równiny Mordoru, o posiłkach z Haradu. Jeśli Minas
Tirith zostanie zaatakowana jednocześnie ze wschodu i z południa, nie zdoła się
obronić. Musimy się spieszyć.

- Co radzisz? - spytał Boromir cicho.
- Trzeba się rozdzielić. Theoden musi jak najszybciej ruszyć z odsieczą do Gondoru.

Niech podróżuje lekko, bez taboru, przynaglając i ludzi i konie. Ja zamierzam podążyć
inną drogą.

- Jaką?- syn Denethora przymrużył oczy.
Aragorn odetchnął głębiej, decydując się postawić sprawę jasno.

background image

- Ścieżką Umarłych.
Ku jego zaskoczeniu nazwa ta nie wywarła takiego wrażenia, jakiego się

spodziewał. Oczekiwał zdumienia i protestów, na miarę tych o palantirze, a tymczasem
syn Denethora skinął tylko głową.

- Ile czasu można w ten sposób zaoszczędzić?- zapytał rzeczowym tonem.
- Do kilku dni. Zamierzam ściągnąć po drodze sojuszników i wezwać wiarołomców

do wypełnienia dawnej przysięgi. Biorę na siebie Pelargir i korsarzy... - przerwało mu
pukanie do drzwi.

- Wejść!- rozkazał krótko.
Do środka zajrzał Halbarad.
- Król dał rozkaz do wymarszu. Rohańczycy wyprowadzają i siodłają konie -

powiedział.

- Już schodzimy - Aragorn dopił swój puchar i wstał. - Co było na obiad?- zwrócił

się do Boromira lekkim tonem, chcąc rozproszyć ten ponury nastrój, jaki zapanował
między nimi.

- Nieśmiertelna grochówka, pieczeń i ciasto - wyliczył Boromir, skwapliwie

przystając na zmianę tematu. - Jak się pospieszysz, to zdążysz jeszcze coś zjeść. Na
ciasto nie licz, bo Merry’emu bardzo smakowało. Może ci w czymś pomóc, spakować
coś? – syn Denethora podniósł na niego pytający wzrok.

Nie było w nim już śladu wrogości i hardości, zupełnie tak, jakby Aragorn zaczynał

rozmowę z kim innym. Boromir był teraz przyjazny, opanowany, żeby nie powiedzieć –
potulny i ciężko było sobie uprzytomnić, że ten sam człowiek niedawno ciskał się i
wykrzykiwał gniewne oskarżenia. Zupełnie tak, jakby w synu Denethora walczyły dwa
sprzeczne nastawienia, jakby on sam nie mógł się zdecydować, czy Aragorn jest jego
przyjacielem czy wrogiem...

Strażnik zorientował się nagle, że w zamyśleniu nie odpowiedział na zadane

pytanie. Boromir wciąż patrzył na niego wyczekująco.

- Nie, dziękuję - odparł i położył mu rękę na ramieniu, przy okazji sterując nim do

drzwi. Wyszli razem na korytarz. - Jeśli ja z kolei mogę ci coś zasugerować, zajrzyj
jeszcze do zbrojowni. Może znajdzie się dla ciebie jakaś kolczuga. Wyglądasz
niewątpliwie zacnie, ale sam wygląd cię nie osłoni.

- Myślisz, że tam nie byłem?- odparł Boromir, puszczając go przodem na schodach. -

Ale w nic się nie mieszczę. Jedna kolczuga może i by się nadała, ale trzeba ją przerobić,
a na to nie ma czasu. Jeden z żołnierzy zaofiarował mi wprawdzie swoją, ale
odmówiłem, bo nie chcę nikogo pozbawiać uzbrojenia.

- No i widzisz, po co rosłeś taki duży?- rzucił Aragorn przez ramię. - Teraz masz

same kłopoty.

- A masz może jakiś napój od którego troszeczkę się skurczę?- zagadnął Boromir

nieoczekiwanie.

- Chyba się przesłyszałem! - Aragorn aż się zatrzymał na schodach i odwrócił, by

spojrzeć na towarzysza. - Chcesz się napić mojego napoju? Z własnej, nieprzymuszonej
woli? Bez brania pod włos?

- Oczywiście, że nie - Boromir uśmiechnął się szeroko. - Paskudztwo w winie mi

background image

wystarczy. I tak na marginesie, głowa jeszcze nie przestała mnie boleć. Pytałem tak
sobie, żeby się z tobą podroczyć.

- To już drugi raz. Lepiej mi się nie narażaj, bo zrealizuję pewną groźbę o wlewaniu

lekarstwa przez nos - ostrzegł go Aragorn, ruszając dalej w dół.

- To się może skończyć źle dla nas obu - zauważył Boromir.
- Dlatego też właśnie cię ostrzegam; nigdy nie drocz się z głodnym i niewyspanym

Strażnikiem.

- Tak jest. A niech to, zaczekaj...
Aragorn odwrócił się, unosząc brwi.
- Mój wynalazek się nie sprawdza, tak jak się obawiałem -wyjaśnił Boromir,

poprawiając pas. - Zaraz zgubię te spodnie. A teraz na dodatek nie zdążę zszyć starych.
Wiedziałem, że tak będzie. Masz może jakiś zapasowy rzemień?

Aragorn uśmiechnął się.
- Porządny Strażnik... - zaczął
-... zawsze ma przy sobie zapasowy rzemień – dokończył Boromir. - Oczywiście.

Głupie pytanie. Czy zatem Porządny Strażnik...

- ... z przyjemnością użyczy go Biednemu Żołnierzowi - Aragorn skłonił głowę. -

Mam teraz wrócić na górę, czy dasz sobie radę do wyjazdu?

- Jakoś sobie dam. Co ja bym bez ciebie zrobił?
- Chodziłbyś bez spodni, za to z brodą do pasa, jak sądzę.
Boromir roześmiał się.
- Póki co, trzymają się - oznajmił. - Możemy iść.
- Można spytać co tu się w międzyczasie działo?- Aragorn przymrużył oczy

wychodząc na dziedziniec, bo światło zachodzącego słońca zaświeciło mu prosto w
twarz.

- O, mnóstwo rzeczy - Boromir też przysłonił oczy dłonią. - Legolas został żoną

Gimlego, Merry giermkiem Theodena, a ja podjąłem ważną życiową decyzję.

- Słucham?! - Aragorn zagapił się na niego w osłupieniu, przystając po raz kolejny. -

Jak to „żoną”? Co ty pleciesz, Boromirze?

- Elf się tego wypiera, ale możesz go spytać, jeśli cię to nurtuje - Boromir z poważną

miną wzruszył ramionami. - W każdym razie ja wolę nie drążyć tematu. Nie jestem
specjalistą od żon, zwłaszcza, że dopiero co dostałem kosza.

- Jakiego kosza? – Aragorn zamrugał oczami. - Czy ja o czymś nie wiem? Chcesz mi

powiedzieć, że się tu komuś oświadczyłeś?

- Oświadczyłem się i zostałem brutalnie odrzucony - Boromir zrobił smutną minę. -

Tak się wystroiłem i wszystko na nic. Ale - dorzucił z satysfakcją. - przynajmniej będę
mógł powiedzieć ojcu, że próbowałem.

Przez jedno bicie serca Aragorn miał wrażenie, że świat zwariował. Zawahał się,

spoglądając na paradny strój towarzysza, ale błysk w oku Boromira rozwiał jego
wątpliwości.

- Ktoś tu chyba za dużo wypił w trakcie uczty – stwierdził, kręcąc głową.
- Prawie w ogóle nie piłem - zapewnił go Boromir. - A oświadczałem się przy

świadkach, możesz spytać choćby Merry’ego.

background image

- Nie omieszkam go spytać. A można wiedzieć komu się oświadczyłeś? I ostrzegam,

że jeśli usłyszę, że Legolasowi...

- Ależ skąd! - oburzył się Boromir. - Za kogo ty mnie uważasz? Moja niedoszła

oblubienica ma na imię Ilke. I właśnie tak sobie myślę, że chyba popełniłem błąd
strategiczny. Powinienem uderzyć do jej siostry.

- A z jakiego rodu są obie panny?- spytał Aragorn z rozbawieniem.
- A któż to wie?
- Taak. A Merry został giermkiem króla, powiadasz? Jak widzę nie próżnowaliście

w czasie mej nieobecności.

- Cóż zrobić, nudziliśmy się, pozbawieni naszego dowódcy - Boromir uśmiechnął

się, ale zaraz potem spoważniał. - No właśnie, to mi przypomniało, że chciałem cię o coś
spytać. Wybacz mą ciekawość... - zaczął ostrożnie.- Może nie powinienem się wtrącać,
ale nie daje mi to spokoju...

- Tak?- Aragorn patrzył na niego uważnie, lekko zaskoczony. Boromir nie zwykł

robić takich wstępów przy pytaniu o cokolwiek.

- Zajrzałeś w palantir i widziałeś w nim ... Tamtego - syn Denethora ciągnął dalej. -

A zatem wiesz jak On wygląda... Czy możesz go opisać?

Aragorn nagle ucieszył się, że to pytanie zostało zadane w blasku dnia, na pełnym

ludzi dziedzińcu. Wspomnienie grozy było jeszcze zbyt świeże i natychmiast
nieproszone stanęło mu przed oczami. Chyba nie zapanował do końca nad wyrazem
twarzy, bo Boromir dodał pospiesznie:

- Wybacz, w zasadzie nie mam prawa o to pytać i nie chciałem cię...-
-Masz pełne prawo, by o to pytać, Boromirze - Aragorn wszedł mu w słowo. -

Rozumiem doskonale, że chce się poznać oblicze odwiecznego wroga. Tyle, że nie jest
mi łatwo Go opisać.

- Powiedziałeś „oblicze”. Czyli on ma twarz, czy tak? - dopytywał się Boromir - Nie

jest tylko wielkim okiem, jak utrzymują niektórzy z naszych?

- Ma twarz i postać podobną do ludzkiej - Aragorn starał się nie przypominać sobie

szczegółów. - Ale we wspomnieniach pozostają głównie oczy. To tak, jakby nienawiść i
złość przybrały widzialną postać.

- Cielesną, czy tak?- upewnił się syn Denethora.
- Tak.
- To dobrze - oświadczył Boromir z ponurą satysfakcją.
- Dlaczego?- Aragorn spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Bo ciało można zabić - wyjaśnił Boromir. - Można odrąbać mu ręce, które wyciąga

w stronę Minas Tirith. To w pewnym sensie krzepiąca świadomość. Bałem się, że
walczymy z jakąś bezcielesną zjawą, mitem, a skoro Tamten jest realny... - znacząco
zawiesił głos.

- Jest jak najbardziej realny - zgodził się Aragorn. - Na nasze szczęście i nieszczęście

zarazem. Nie liczyłbym jednak na to, że zdołamy go zabić w walce. Cała nadzieja we
Frodzie. Nasi przodkowie zdołali wprawdzie kiedyś pokonać Nieprzyjaciela w
pojedynku i odebrali mu Pierścień, ale to były inne czasy.

- Czasy inne, ale miecz ten sam - Boromir uśmiechnął się nagle. - I byłoby lepiej,

background image

gdyby ten-co-go-nosi wreszcie coś zjadł, żeby mieć siłę do walki.

- Ten-co-go-nosi dawno już by jadł zasłużony obiad, gdyby nie ten-co-zadaje-tyle-

pytań - zauważył Aragorn łagodnie.

- No dobrze, już dobrze, powiedz to - Boromir z rezygnacją machnął ręką.
- Co?
- No, śmiało, masz to przecież wypisane na twarzy. Nie krępuj się.
- Ale co takiego?
- Że jestem wścibski jak hobbit.
Aragorn roześmiał się szczerze, po raz pierwszy tego dnia i z wdzięcznością

spojrzał na Boromira. Bo tak po prawdzie to właśnie tego mu trzeba było - lekkiej
rozmowy i odprężenia po wyczerpującej konfrontacji z Nieprzyjacielem. Chciał choć na
chwilę nie myśleć o czekającej go drodze, o flocie w Pelargirze. Boromir też, jak widać,
usiłował odsunąć od siebie czarne myśli, stąd te żarty i wymyślanie głupot na temat
oświadczyn. Aragorn postanowił więc iść tym samym tropem, czemu nie - chętnie
posłucha o tajemniczej Ilke i szczegółach pasowania Merry’ego na giermka. Choć o tym
ostatnim powinien dowiedzieć się od młodego Brandybucka, hobbici uwielbiali
opowiadać o sobie i Merry będzie z pewnością zawiedziony, jeśli nie będzie mógł
pochwalić się osobiście.

Boromir gestem wskazał mu drogę do jadalni.
- Czy masz teraz coś konkretnego do roboty?- zagadnął Strażnik.
- Nie.
- Dotrzymaj mi zatem towarzystwa. Rad bym na chwilę oderwać się od ponurych

myśli i usłyszeć parę szczegółów o twych oświadczynach. I choć, aż boje się spytać, to
jednak przyznaję, że zżera mnie iście hobbicka ciekawość co do twej wspomnianej
życiowej decyzji.

- A, tak. Istotnie podjąłem takowąż - Boromir pokiwał głową.
- No i?
- Po powrocie do domu zakładam stadninę.
- Chciałeś chyba powiedzieć „rodzinę”?
- Mój drogi Strażniku – odpowiedział Boromir zmęczonym głosem - tyle już lat

stąpasz po tym świecie, a nie znasz podstawowej życiowej mądrości.

- Jakiej to?
- Bez stadniny nie ma rodziny.

background image





SYN

GONDORU


Część trzecia

Ścieżka Umarłych



background image

Rozdział II


Dunharrow



Jazda na własnym kucyku niewątpliwie miała wiele zalet.
Miała też jedną wadę – przez większą część drogi Merry oglądał głównie rozwiany

ogon Śnieżnogrzywego. Górskie ścieżki były wąskie i rzadko kiedy mógł zająć miejsce u
boku Theodena. Jechał więc za nim, pilnując, by Stybba nie wpakował się królewskiemu
wierzchowcowi pod nogi. Było to niełatwym zadaniem, ponieważ mały kucyk okazał
się niezmiernie ambitny i za każdym razem, gdy ścieżka poszerzała się nieco, z uporem
godnym lepszej sprawy usiłował wyprzedzić Śnieżnogrzywego. Po drugiej godzinie
jazdy, kiedy to jego energia trochę się rozładowała, przestał brykać i napierać na wodze
z taką siłą, jak na początku, ale i tak Merry musiał stale mieć się na baczności.
Hobbitowi zależało na tym, by król zobaczył w nim dobrego jeźdźca, trzymał więc
Stybbę żelazną ręką i uśmiechał się mężnie, kiedy Theoden odwracał się, by na niego
spojrzeć.

Miał nadzieję, że uda mu się z królem porozmawiać w trakcie podróży, ale zdołali

zamienić raptem parę słów. Tempo jazdy było ostre, bo Theoden chciał wykorzystać
ostatnie chwile kończącego się dnia. Zmierzchało, ale wciąż jeszcze było na tyle widno,
że miejscami oddział szedł galopem.

Do Dunharrow było ponoć niedaleko i Merry tęsknie zaczynał wyglądać zza

każdego zakrętu, bo choć nadrabiał miną, jazda dawała mu się we znaki. Siodło było
całkiem wygodne, to prawda, ale zmorą podróży stały się strzemiona. Były za szerokie i
za duże, jak na hobbicką stopę, nogi Merry’ego ślizgały się w nich, a przy każdym
kroku Stybby, szczególnie w kłusie, hobbit boleśnie obijał sobie kostki o metal. Po raz
pierwszy w życiu Merry zapragnął mieć buty. Strzemiona, jakich używano w Shire,
były innej konstrukcji, o mniejszym łuku i z plecionego rzemienia. O tym, że “ludzkie”
strzemiona się dla niego nie nadają nie pomyślał, kiedy to entuzjastycznie przyjmował
prezent w postaci kucyka. Teraz musiał przyznać, że jazda z Boromirem miała swoje
plusy, pal licho niezależność.

No nic, w Dunharrow spróbuje czymś te strzemiona owinąć, bo długo tak nie

wytrzyma.

Król uniósł dłoń do góry na znak, że zwalniają do stępa i Merry, który się na

moment zagapił, musiał z całej siły zaprzeć się w strzemionach i ściągnąć wodze, bo
Stybba i tym razem, tradycyjnie, postanowił popróbować szczęścia w wyprzedzaniu.

Konie parskały, mocno już zgrzane. Biła z nich para, unosząc się w powietrzu jak

srebrzysty dym. Jechali teraz w dół, a drobne kamyki grzechocząc osuwały się spod
końskich kopyt. Przebrnęli przez strumień, ten sam, wzdłuż którego jechali przez
większą część drogi, i za kolejnym zakrętem oczom Merry’ego ukazała się dolina

background image

Dunharrow.

Była nieduża, szeroka może na milę, nie więcej. Pojedyncze skupiska drzew

majaczyły w dole, a na wprost widniał mroczny masyw Dwimorbergu, góry, jak się
potem hobbit dowiedział, zwanej Nawiedzaną.

Droga rozszerzyła się znacznie, a kamienie zaczęły ustępować miejsca trawie.

Ciasny szyk kolumny rozluźnił się, Merry nie zdążył jednak podjechać do Theodena.

- No i jak ci się drobi na tym twoim maleństwie?- dobiegło go pytanie z wysoka.
- Dziękuję, dobrze - odparł, zadzierając głowę, by spojrzeć na Boromira, który na

swoim Lossarze wyrósł nad nim niczym góra. - Aczkolwiek odkryłem pewną
interesującą prawidłowość.

- Tak?
- Kiedy wędruję na piechotę, marzę o koniu. Kiedy jadę konno, wzdycham za

łodzią, a kiedy płynę łodzią myślę sobie, że chętnie bym się dla odmiany przeszedł.

- Te refleksje nie są mi obce - powiedział Boromir z uśmiechem. - Szczęśliwie

docieramy już na miejsce, gdzie odpoczniemy i posilimy się. Oto twierdza w
Dunharrow.

Merry pobiegł spojrzeniem za jego gestem i ujrzał warownię bardzo podobną do

Rogatego Grodu, lecz mniejszą i bardziej toporną. W wąskich oknach pobłyskiwały
światełka, zębate blanki odcinały się od szarzejącego nieba. Droga wiła się ku niej
stromymi zakosami, kilkaset stóp w górę, aż do skalnej półki będącej podstawą
warowni.

- Ta twierdza należała kiedyś do Gondoru. Ale oddaliśmy ją Rohirrimom we

władanie - wyjaśnił Boromir. - To jedno z najbezpieczniejszych miejsc po tej stronie gór.

Merry pokiwał głową i wytężył wzrok.
- A co tam stoi? Ta ciemna sylwetka?- zapytał, wskazując kierunek palcem.
- To jeden z Pukeli, posągów wyciosanych przed wiekami przez Ludzi z Gór -

odparł Boromir. - Zobaczysz ich jeszcze wiele podczas drogi, stoją na każdym niemal
zakręcie. Ludzie z Gór mieli stanowczo za dużo wolnego czasu.

- Tak sądzisz?- Merry parsknął śmiechem.
- I wyobraźnią też nie grzeszyli. Te posągi prawie niczym się od siebie nie różnią,

wszystkie są identycznie szkaradne. Wymyśliliśmy kiedyś z Faramirem teorię, że to był
rodzaj kary rozpowszechnionej w tym rejonie. Zapomniałeś o rocznicy ślubu – stawiałeś
Pukela, wróciłeś do domu po nocy i na rauszu – stawiałeś dwa. I tak dalej i tak dalej.
Idealna pokuta. Czego jak czego, ale kamieni to tu nigdy nie brakowało. Nic tylko ciosać
Pukele dla zabicia nudy i dla świętego spokoju.

- Słyszę, że rozmawiacie tu na bardzo interesujące tematy - rozległ się znajomy,

niski głos i po prawicy Merry’ego pojawił się Gimli we własnej o sobie, rozparty za
plecami Legolasa.

- O, nie, wymówiłem słowo „ciosać”- jęknął Boromir, przykładając dłoń do czoła.
Merry raptownie potarł nos, by powstrzymać wybuch śmiechu.
- Ja też, wyimaginujcie sobie, nie mogę oczu oderwać od tutejszych kamieni -

poinformował ich Gimli. - Są po prostu niezwykłe.

- A co może być niezwykłego w kamieniu?- powiedział Boromir odruchowo, po

background image

czym zreflektował się błyskawicznie: – nienienie, cofam to pytanie... - zaczął w panice.

- Jak to co? – uniósł się Gimli -Takiego granitu nie widuje się często...-
- COFAM to pytanie, naprawdę, przejęzyczyłem się i...-
- Widzę jeźdźców zmierzających ku nam - odezwał się nagle Legolas.
- Jeźdźcy! - ucieszył się Boromir.
Rzeczywiście kilkunastu konnych pędziło ku nim od pobliskiego brodu. Musieli

kryć się wśród drzew i dlatego wcześniej ich nie dostrzeżono.

Na kilkaset kroków przed nimi zwolnili, jakby w niedowierzaniu.
- Król! - zakrzyknęli radośnie. - Król Theoden! Król Marchii powrócił!!!
Jeden z nich zadął w róg, aż echa poszły po dolinie. Odezwały się inne rogi i

światełka zapłonęły po drugiej stronie brodu. I wtem z góry spłynął głos trąb, zlewając
się w jeden chór z echami, aż Merry’emu dreszcz pomknął po krzyżu i włosy zaczęły się
jeżyć z wrażenia.

Oto Dunharrow witało swego zwycięskiego króla.
Przeprawili się przez bród i pojechali dalej drogą, która odbijała na wschód, w

poprzek doliny. Tam też natrafili na posłańców z warowni, przewodził im barczysty
wojownik o wąsach tak bujnych, że zdawały się żyć własnym życiem, gniewnie
oplątując twarz swego właściciela. Merry przyjrzał się mu z zainteresowaniem, bo
takiego zarostu jeszcze nie widział, nawet na Boromirze -Beornie.

Rohańczyk zaczął swe powitanie w rodzimym języku, ale na znak króla przeszedł

na Wspólną Mowę i dopiero wtedy Merry skupił się na jego słowach. Wojownik
wspomniał o wizycie Gandalfa i o skrzydlatym cieniu, który przeleciał nad Edoras,
wydając okrzyk mrożący krew w żyłach.

Merry wzdrygnął się mimo woli.
Theoden wysłuchał raportu uważnie, pochwalił za posłuchanie rady czarodzieja co

do nie zapalania ognisk i wezwał wszystkich dowódców na naradę.

Ruszyli dalej, dziarskim kłusem.
Im bliżej było do twierdzy tym bardziej roiło się od ludzi. Setki namiotów majaczyły

w mroku, na trawiastej równinie. Nigdzie nie migało choćby jedno światełko ognisk,
oddziały koczowały w ciemności i choć trudno było ocenić rozmiar obozowiska, hobbit
śmiało szacował, że jest tu parę tysięcy ludzi.

Ani się obejrzał jak dotarli pod urwisko. Szlak mocno odbijał tu pod górę i hobbit

unosząc głowę, rozdziawił usta ze zdumienia. Nigdy wcześniej nie widział czegoś
podobnego – droga wykuta była w skale, zygzakami pnąc się ku twierdzy. Była szeroka
i równa, na tyle, ze można było podążać nią i konno i wozem. Jakąż potęgą musieli
dysponować ludzie przed wiekami, skoro potrafili skonstruować coś takiego, naginając
kamień do swej woli !

Na każdym zakręcie tej drogi tkwił Pukel. Boromir miał rację- posągi były paskudne

i prawie niczym się od siebie nie różniły. Wyglądały jak przycupnięte niezdarnie trolle o
wielkich głowach, krótkich, grubych udach i koślawych rękach, skrzyżowanych na
brzuchu. Wiele z nich miało pozacierane twarze, zamiast oczu widniały ciemne dziury.
Merry nie mógł od nich oderwać wzroku, tak żałośnie wyglądały.

Wyjechali w końcu na ostrą grań, z której rozciągał się znakomity widok na dolinę.

background image

Merry nie spodziewał się ujrzeć zieleni na tej wysokości, zdziwił się więc widząc
rozległą halę, porośniętą trawą i wrzosem. Tu również bieliły się namioty, od urwiska,
aż po linię świerków. Przez środek tej rozległej łąki ciągnął się podwójny rząd wielkich
głazów, tworzących coś na podobieństw drogi, niknął on w ciemnościach, wiodąc ku
zalesionym zboczom Dwimorbergu. Było coś niepokojącego w tym szpalerze, coś, co
nieoczekiwanie przywołało wspomnienie Kurhanów. Część kamieni spękana i
poprzewracana leżała w trawie, inne godziły w niebo niczym zęby. Merry wzdrygnął
się, mając nadzieję, że nie tędy wiedzie ich droga. Zauważył też, że w pobliżu szpaleru
nie było żadnych namiotów, tak jakby niewidzialna granica broniła ludziom przystępu
do głazów.

Od strony największego z namiotów ruszył ku nim samotny jeździec. Merry pchnął

Stybbę piętą i podjechał do pierwszej linii, chciał bowiem widzieć coś więcej poza
końskimi zadami.

- Witaj, władco Marchii - rozległ się dźwięczny, kobiecy głos. - Serce moje raduje się

z twego powrotu!

- Witaj, Eowino!- odparł król. - Wszystko w porządku?
Eowina!
Merry drgnął i podniósł zaciekawiony wzrok na tę, którą z daleka wziął za

wojownika. Nic dziwnego zresztą, księżniczka miał na sobie zbroję i hełm, a u jej boku
połyskiwała rękojeść miecza. Długie, jasne warkocze kołysały się za nią na wietrze, jej
koń chrapał i tańczył w miejscu, przytrzymywany wprawną ręką. Rysów twarzy nie
sposób było dostrzec w mroku, Merry widział jedynie błyskające pod hełmem oczy.
Głos jednak miała przyjemny i melodyjny, kiedy z radością zapewniała, że wszystko jest
w porządku i zapraszała do twierdzy na wieczerzę.

Ha! Kobieta w zbroi i z mieczem. I w spodniach, o ile mnie wzrok nie myli.
Ciekawe, co Boromir na to...



Aragorn zsiadł i poklepał Roheryna po pysku, dziękując mu za jazdę. Przekazał

wodze młodemu Rohirrimowi i skinął głową Eowinie, która przywitawszy się z królem,
ruszyła w jego stronę. Księżniczka uśmiechnęła się nieśmiało, co dziwnie kontrastowało
z jej zbroją i wyglądem wojownika.

- Witaj w Dunharrow, panie - powiedziała, dziewczęcym gestem dotykając

warkocza i zaraz potem puszczając go, by oprzeć dłoń na głowicy miecza.
Wyprostowała się przy tym, przybierając dumną postawę. Aragorn obserwował ją,
pilnując, by nie pokazać po sobie życzliwego rozbawienia – Witaj - powtórzyła. - Rada
cię widzę w dobrym zdrowiu... - wtem umilkła, a jej oczy minęły Strażnika, biegnąc
gdzieś dalej. Odwrócił się, by podążyć wzrokiem za jej spojrzeniem i uśmiechnął się
skrycie.

Kilkanaście kroków dalej, Boromir ściągał właśnie swoją sakwę z siodła Lossara i

jednocześnie tłumaczył coś Merry’emu, który poluzowywał Stybbie popręg. Klejnot na
szyi Gondorczyka i jego złoty pas skrzyły się w świetle pochodni, wiatr rozwiewał mu

background image

włosy i płaszcz. W zestawieniu z hobbitem, syn Denethora wydawał się wręcz
nierealnie ogromny. Aragorn opanował uśmiech i odwrócił się do Eowiny.

- Witaj, pani. I ja rad cię widzę. Moja radość jest tym większa, że przynoszę dobre

wieści. Bitwa wygrana i zdrajca Saruman pokonany.

- Wiem, król właśnie mi o tym powiedział. Lecz nie mam nic przeciwko temu, by

tak wspaniałej nowiny wysłuchać po raz drugi - Eowina uśmiechnęła się do niego, lecz
znów mimo woli, spojrzenie uciekło jej w bok. Rozległ się odgłos kroków i u boku
Aragorna wyrósł Boromir.

- Witaj, księżniczko - powiedział syn Denethora. - Piękna... zbroja - dodał uprzejmie.
- Dziękuję, lordzie Boromirze - Eowina lekko pochyliła głowę.
- Pozwól, że ci przedstawię mojego towarzysza, dzielnego Meriadoka z rodu

Brandybucków, giermka króla Theodena. Wiele o tobie słyszał, pani, i nie mógł się
doczekać, by cię poznać. No, nie chowaj się, Merry, chodź tu - Boromir przyciągnął do
siebie opierającego się hobbita, postawił go przed sobą i położył mu dłonie na
ramionach. - Merry, oto księżniczka Eowina.

- Witaj, pani - bąknął stropiony hobbit, wbijając wzrok w ziemię.
- Miło mi cię poznać - Eowina spojrzała na niego ciekawie. - Myślałam, że niziołki

istnieją wyłącznie w legendzie.

-To interesujące, ale Merry myślał to samo o kobietach-wojowniczkach. Jest nimi

bardzo zafascynowany - ciągnął Boromir z miłym uśmiechem.

- Boromirze... - jęknął Merry błagalnie, ale syn Denethora nie zwracał na niego

uwagi.

- Meriadok jest też zapalonym hodowcą koni - mówił dalej. - Myślę, że znajdziecie

wiele wspólnych tematów do dyskusji - dodał, akcentując ostatnie słowo klepnięciem w
ramię hobbita.

W tej właśnie chwili Aragorn uznał za stosowne zlitować się nad Merrym i

postanowił wkroczyć do akcji.

- Lord Boromir nie bez powodu sprowadza tę rozmowę do hodowli koni,

księżniczko - oświadczył poufnym tonem. - Ma w tym swój własny cel. Otóż wyjawił mi
niedawno, że planuje założyć w Minas Tirith wielką stadninę. Osobiście pokieruje
hodowlą, więc przydadzą mu się rady kogoś, kto zna się na rzeczy. Strzeż się, pani, bo
ani się obejrzysz, jak zasypie cię gradem pytań.

- Doprawdy?.- Eowina z spojrzała na Boromira z nagłym zainteresowaniem. -Taka

stadnina to duże wyzwanie.

- To jeszcze bardzo odległe plany - Boromir puścił Merry’ego i ukradkiem zabił

Aragorna spojrzeniem.

- Nie takie znowu odległe - wtrącił Merry z mściwym błyskiem w oku, ochoczo

podejmując wątek. - Boromir myśli o stworzeniu nowej rasy koni. No, co tak patrzysz,
to chyba nie tajemnica...

- Jakiej rasy?- zapytała żywo księżniczka.
- Mmm - Boromir zawahał się, rozpaczliwie szukając w myślach ratunku.
- No powiedz, jakiej - drążył Merry niewinnym tonem.
- Długowłosej - odparł Boromir, uśmiechając się do hobbita tak, jak mógłby

background image

uśmiechać się kot do myszy, gdyby to potrafił.

Eowina wybuchnęła śmiechem, odrzucając głowę do tyłu. Korzystając z chwili jej

nieuwagi, Boromir błyskawicznie wyciągnął rękę ku hobbitowi, ale Merry był szybszy i
przesunął się tak, że Aragorn odgradzał go od Gondorczyka. Strażnik opiekuńczym
gestem położył Meriadokowi dłoń na ramieniu.

- Każdy hodowca ma swoje tajemnice, których zazdrośnie strzeże -podsumowała

Eowina z uśmiechem, a następnie zapraszającym ruchem ręki wskazała oświetlone
pochodniami wejście do twierdzy. - Kwatery przygotowane, jadło gotowe. Zły to
gospodarz, który trzyma swych gości w zimnie, na progu. Pozwólcie za mną, dostojni
panowie.



Eowina zdawała się odmieniona, kiedy tak krzątała się po sali, wskazując gościom

miejsca i dyrygując służbą. Aragorn, który we wspomnieniach wciąż widział smutną i
zrozpaczoną dziewczynę nie mógł się nacieszyć tej zmianie. Księżniczka z wypiekami
na twarzy przysłuchiwała się opowieściom o bitwie, oczy jej lśniły i tylko nieobecność
brata, który pozostał w Rogatym Grodzie czekając na posiłki z północy, przyćmiewała
nieco jej radość. Nie mogła się też napatrzeć na tylu znamienitych gości. Zerkała na
Elladana i Ellrohira, popatrywała na Strażników. Jednak najczęściej jej wzrok
zatrzymywał się na dwóch twarzach - Aragorna i Boromira.

Dyskretnie przyglądała się im obu, jakby nie mogła się zdecydować, który fascynuje

ją bardziej. Aragorn miał nadzieję, że wybór nie padnie na niego. Pamiętał jej pełne
adoracji spojrzenie, jakim go odprowadzała w Edoras, przed wyjazdem do Rogatego
Grodu. Musiałby być ślepy, by nie zauważyć, że zrobił na niej wrażenie, teraz zresztą
też jej spojrzenie mówiło wiele i pytało o wiele.

Aragorn konsekwentnie nie odpowiadał na to nieme zapytanie. Nie chciał skazywać

dumnej dziewczyny na męki nieodwzajemnionej miłości. Jego serce biło dla jednej
jedynej kobiety i Eowina choćby nie wiadomo jak piękna i urocza nie mogła liczyć na
nic więcej jak na jego życzliwość i przyjaźń. Celowo więc starał się unikać wszelkich
poufałości w rozmowie, był rzeczowy, miły - ale nie przesadnie, wciąż utrzymując
dystans. Obecność Boromira była mu bardzo na rękę. Miał nadzieję, że syn Denethora
odwróci uwagę Eowiny od jego osoby.

Nie mógł też powstrzymać się od obserwacji, że byłaby to bardzo ciekawa para –

dziedzic Gondoru i Biała Księżniczka Rohanu. Wyglądali bardzo malowniczo, kiedy tak
siedzieli koło siebie przy stole - Eowina w bieli i srebrze, Boromir w czerwieni i złocie.
Włosy jasne jak słoma obok czarnych jak skrzydło kruka, ich oczy - lód i stal. Przy
paradnych pasach sztylety, na szyi Boromira biały kamień, na szyi Eowiny srebrny
medalion.

Aragorn był bardzo ciekaw, czy Denethor rozważał możliwość takiego sojuszu –

małżeństwo jego syna z siostrzenicą Theodena z pewnością przypieczętowałoby
związek między dwoma krajami. W okolicy nie było zbyt wielu panien wysokich rodów
na wydaniu, królewska córa na pewno była brana pod uwagę, jako jedna z kandydatek
na żonę dla przyszłego namiestnika. Aragorn już dawno miał ochotę spytać Boromira o

background image

jego plany małżeńskie, ale jakoś nie było ku temu okazji, a relacje między nimi nie były
jeszcze na tyle bliskie, by dociekać tak osobistych spraw. Teraz jednak musiał przyznać,
że go to zaczynało intrygować. Boromir i Eowina aż się prosili, by ich swatać, a po
szeptach i spojrzeniach biesiadników sądząc, nie tylko Aragorn myślał o tym w tej
chwili. Wydawać by się mogło, że tyle tych dwoje łączy. Oboje uwielbiani byli przez
swych rodaków, oboje znajdowali radość w czynach, kochali miecz i wojenną sławę.
Oboje byli niezależni, dumni, kryjący wielką pasję i temperament za maską chłodu.

Mieli też własne zdanie na każdy temat i bardzo nie lubili, kiedy mówiło się im, co

mają robić.

Pod wieloma względami Boromir i Eowina byli do siebie bardzo podobni.
Byłoby to niewątpliwie małżeństwo na miarę tych czasów.
Czyli - burzliwe, niespokojne i zakończone wielką, krwawą bitwą.- dodał w myślach

Aragorn, uśmiechając się lekko.- Przy ich charakterach pozabijaliby się jeszcze przed upływem
miesiąca miodowego. –
podsumował, przysłuchując się, jak Boromir poucza Eowinę co do
zaopatrzenia konnych oddziałów, a księżniczka z gniewnie ściągniętymi brwiami
dowodzi mu, że z całym szacunkiem, ale jest właśnie akurat zupełnie odwrotnie, niż on
to mówi.

- Z *całym szacunkiem* - przerwał jej Boromir stanowczo - ale co kobieta może

wiedzieć o organizacji wojskowego zaplecza?

Eowina zarumieniła się z gniewu i dumnie uniosła głowę.
- Sugerujesz mój panie, że jako kobieta powinnam poruszać się jedynie na obszarze

kuchnia – pralnia, czy tak?- zapytała chłodno.

- Sugeruję jedynie - odparł Boromir lekko pobłażliwym tonem - że istnieje pewien

porządek na tym świecie. I każdy ma w nim swoje miejsce. Jak byś się czuła, moja pani,
gdybym zaczął pouczać cię w kwestii, powiedzmy, techniki haftu?

- Rozumiem – Eowina przymrużyła oczy. - Siadaj kobieto do swojego szycia i

sprzątania. Siedź cicho i zajmij się rodzeniem dzieci.

- Ależ to bardzo pożyteczne zajęcie - Boromir uśmiechnął się. - Ktoś musi to robić.

Mimo najszczerszych chęci, my mężczyźni sami nie urodzimy sobie synów.

- Czy mogę przerwać wam na chwilę? – wtrącił się Aragorn, nim Boromir pogrąży

się całkowicie.- Czy król Theoden określił czas swojego powrotu z obchodu doliny?
Chciałbym zamienić z nim słowo przed odjazdem.

- Wróci najdalej jutro w południe, mój panie - odparła Eowina. - Zdążysz więc z nim

porozmawiać do woli.

- Obawiam się, że jutro rano już mnie tu nie będzie - odpowiedział Aragorn.
- Jak to?- Eowina spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Czas nagli, księżniczko - wtrącił się Boromir. - Musimy czym prędzej ruszać dalej,

do Minas Tirith.

Aragorn zmarszczył brwi. „My”? Czyżby się przesłyszał? Boromir nie myśli chyba o

wkroczeniu na Ścieżkę Umarłych... Wydawało mu się, że to jasne, iż syn Denethora
pozostanie z Rohirrimami. Co prawda nie powiedział mu tego wprost, ale sądził, iż jest
to oczywiste. Kiedy mówił Boromirowi, że muszą się rozdzielić, zakładał, że on
powiedzie swych Strażników Ścieżką Umarłych, a syn Denethora pospieszy z odsieczą

background image

do Minas Tirith u boku Theodena. Zdaje się, że wyrażając się nieprecyzyjnie popełnił
poważny błąd. Jeśli Boromir naprawdę myśli o Ścieżce Umarłych to oznacza to, że
Aragorna czeka niebawem kolejna rozprawa z Gondorczykiem. Była to ostatnia rzecz,
na jaką w tej chwili miał ochotę i siły, zwłaszcza, że od czasu rozmowy w Rogatym
Grodzie wyjątkowo dobrze się między nimi zaczęło układać. Nie chciał tego psuć.

- W takim razie zbłądziliście, panowie, tracąc czas - oznajmiła Eowina, marszcząc

brwi. - Stąd nie ma drogi na wschód ani na południe. Będziecie musieli zawrócić i
podążyć tą samą ścieżką, która was tu przywiodła.

- Nie, nie zabłądziłem - odrzekł Aragorn spokojnie. - Znam tę ziemię, po której

chodziłem, zanim ty, o pani, urodziłaś się ku jej ozdobie. Jest droga z tej doliny i
zamierzam z niej skorzystać. O świcie pojadę Ścieżką Umarłych.

Za stołami zapadła głucha cisza. Ktoś upuścił puchar, który z przeciągłym brzękiem

zaczął toczyć się po stole. Przez chwilę był to jedyny dźwięk w sali.

- Czy szukasz śmierci, panie? - wyszeptała wreszcie pobladła Eowina. – Bo tylko

śmierć tam znajdziesz. Umarli nie przepuszczą nikogo z żyjących.

- Mnie przepuszczą - odparł Aragorn z naciskiem. - Muszę podjąć to ryzyko. Nie ma

dla mnie innej drogi.

- To szaleństwo! - wybuchnęła Eowina, zaciskając dłonie na krawędzi stołu i

spoglądając na Boromira, jakby miała nadzieję, że on ją poprze. - Są z tobą sławni i
mężni rycerze, których nie w cień śmierci, a na pole walki godzi się prowadzić!

- Prawdziwe męstwo nie ulęknie się legend i upiorów, szlachetna pani - zauważył

Boromir. - Zamierzamy skorzystać z wygodnego skrótu, skoro los nam go zsyła.

A więc jednak. Aragorn odetchnął ciężko. Kolejna poważna rozmowa...
- Błagam, zostańcie - Eowina wodziła wzrokiem od Strażnika do Boromira. - Jutro

zejdzie tu mój brat. Podążycie wraz z nim i królem do Edoras. Wasza obecność pokrzepi
serca i doda wszystkim otuchy. To szaleństwo ryzykować życiem swoim i innych!

- Nie popełniam szaleństwa - Aragorn spojrzał na nią surowo. - Wstępuję na

ścieżkę, na którą zostałem wezwany. Ci, którzy idą za mną, robią to z własnej,
nieprzymuszonej woli. Jeśli ktoś ma wątpliwości, może zostać z królem. Ja pójdę moją
drogą, choćby sam. A teraz wybacz, pani, muszę przygotować się do wyjazdu - to
mówiąc wstał, wyminął wzburzoną księżniczkę i nachylił się nad Boromirem, kładąc
mu rękę na ramieniu.

- Wyjdź ze mną na chwilę - powiedział mu do ucha.
- Teraz? Dlaczego?- syn Denethora spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Bo nie chcę się z tobą kłócić na oczach wszystkich.
- Będziemy się kłócić? - Boromir uniósł brwi.
- Nie pojedziesz ze mną Ścieżką Umarłych.
Boromir zaciął usta, a oczy mu zalśniły mu złowrogo. Aragorn wyprostował się i

wskazał mu drzwi ruchem ręki. Syn Denethora z brzękiem odstawił puchar i
gwałtownie odpychając się od stołu wstał i ruszył przed siebie, bez słowa.

Strażnik skłonił się Eowinie i podążył za nim. Kątem oka dostrzegł wystraszone

spojrzenie Merry’ego.

Kiedy tylko wyszli na korytarz, gwar rozmów w sali wybuchnął ze zdwojoną siłą.

background image

Dopiero teraz biesiadnicy rzucili się komentować zasłyszane nowiny.

Odeszli kawałek w lewo, by oddalić się od krążącej przy wejściu służby. Tuż za

zakrętem Boromir raptownie odwrócił się ku niemu.

- Do twojej wiadomości – zaczął ostro - podjąłem już decyzję i...-
Aragorn podniósł dłoń chcąc mu przerwać, ale Gondorczyk mówił dalej:
- ...i nikt mi nie będzie mówił, co mam robić..-
- Boromirze...-
- ...a czego nie. Nie ty tutaj... -
- Boromirze, wysłuchaj mnie! - Aragorn zmuszony był podnieść głos. - Proszę cię,

żebyś najpierw mnie wysłuchał, nim padną tu słowa, których, być może, obaj będziemy
żałować.

Syn Denethora odetchnął głębiej i umilkł, choć opanowanie się przyszło mu z

trudem. Skrzyżował ręce na piersi i wbił w Aragorna lodowaty wzrok.

- Nie pojedziesz ze mną Ścieżką Umarłych – mówił Aragorn spokojnie i dobitnie –

ponieważ nie mogę cię narażać na tak wielkie...-

- Nie boję się Umarłych - przerwał mu Boromir natychmiast. - I nie wierzę w te

bujdy o duchach.

- I *właśnie* dlatego nie powinieneś jechać - Strażnik spojrzał mu w oczy. - I nie

pojedziesz.

- Nie możesz mi rozkazywać! Jeszcze nie...-
- Boromirze - Aragorn westchnął i, chcąc rozładować napięcie, zbliżył się i ujął go

za ramiona. - To nie rozkaz, a prośba – powiedział łagodnie. - Proszę cię, jak przyjaciela
i brata. Zaufaj mi.

- Chcesz się mnie pozbyć! - oskarżył go Boromir gorzko.
- Chcę cię ochronić przed straszną i niebezpieczną drogą. Nie, nie przerywaj mi,

jeszcze nie skończyłem. Moja decyzja to krok desperacki, nie wiem, czy wyjdę z tej
próby żywy, ale muszę spróbować. Jeśli mi się uda – dopełnię mego przeznaczenia, jeśli
nie – ty poprowadzisz Gondor do walki. Nie rozumiesz?- Aragorn zacisnął palce na jego
ramionach. - Nie możemy narażać się obaj! Jeden z nas musi przeżyć, by dotrzeć do
Białego Miasta z odsieczą. Zostań. Jesteś potrzebny Rohirrimom.

- Mylisz się. Nikomu nie jestem potrzebny. W tym sęk - Boromir zwiesił głowę.

Cała jego wściekłość ulotniła się nagle, ustępując miejsca rozżaleniu. - Theoden sam
potrafi poprowadzić swoje wojsko, ma Eomera, ma swoich dowódców. Nic tu po mnie.

- To nieprawda.
- Od pewnego czasu - Boromir spojrzał na niego smutno - mam takie wrażenie,

jakby nigdzie nie było dla mnie miejsca. Jestem tylko kłopotliwym tobołem. Dziedzic
bez Rogu, wódz bez armii... -

- Gondor czeka na pomoc z Rohanu. Przyprowadzisz odsiecz dla Białego Miasta.
- Theoden ją przyprowadzi.
- A ty wraz nim.
- Chcę jechać z tobą - Boromir przełknął ślinę, a jego spojrzenie przypominało teraz

błagalny wzrok Eowiny sprzed paru chwil.

Na miecz Elendila! Nie patrzcie tak na mnie, myślicie, że mi nie jest ciężko podejmować

background image

takie decyzje?

- Nie możesz. Nie przeżyjesz tej drogi - odparł stanowczo.
- Takiś pewien?
- Na tyle, że nie postawię twojego życia na szali.
- A Gimlego i Legolasa weźmiesz ze sobą?
- Jeśli zechcą mi towarzyszyć.
- Sugerujesz więc, że ja jestem za słaby... -
- Nie o to chodzi. Dawniej bym ci nie odmówił, ale teraz sytuacja się zmieniła.
- Jak to „dawniej”?- Boromir przechylił głowę. - Dawniej czyli kiedy, jeśli wolno

spytać?

- Przed Amon Hen.
Boromir zamarł, przygryzł wargę i siląc się na spokój pokiwał głową.
- Rozumiem - powiedział z trudem, spuszczając wzrok. - Nie ufasz mi. W sumie,

nie dziwię ci... -

- To zupełnie nie o to chodzi! - Aragorn przerwał mu szybko, ponownie kładąc

mu rękę na ramieniu. – Ufam ci, przyjacielu. Ale pamiętasz co się z tobą działo, kiedy
Nazgul przeleciał nad Dol Baran? Spójrz na mnie. Pamiętasz?

Boromir skrzywił się i skinął głową.
- Właśnie dlatego boję się o ciebie. Pod Amon Hen dotknęła cię ręka

Nieprzyjaciela, na krótko, ale jednak byłeś pod wpływem Pierścienia. Sam tak to
określiłeś. Jestem pewien, że Cień pogłębi się w krainie umarłych. Jesteś wyczerpany i
osłabiony. Jeśli wejdziesz na Ścieżkę Umarłych twoje sny... same twoje sny mogą cię
zabić. Albo też postradasz zmysły. Boromirze! Gondor nie może sobie pozwolić, by cię
teraz stracić, a ja nie mogę mieć cię na sumieniu. Jeśli nie wrócę – wraz ze mną zginie
ostatnia linia królów. Nie będzie już dziedzica Isildura, nie będzie roszczeń. Tobie
przypadnie Białe Miasto, tobie i twojemu rodowi, na wieki. Wiem, że będziesz bronił
Gondoru ze wszystkich sił. Ufam ci, bracie. I proszę, byś i ty odpowiedział mi takim
samym zaufaniem. Czy zostaniesz?

- A mam inny wybór?- spytał Boromir cicho.
Aragorn krzepiąco zacisnął mu palce na ramieniu.
- Bądź zdrów - powiedział ciepło. - Uważaj na siebie. I opiekuj się Merrym.
Boromir opuścił wzrok i nie odpowiedział.

*



Merry nic a nic nie rozumiał z tego całego zamieszania wokół Ścieżki Umarłych.

Wiedział tylko tyle, że Obieżyświat po krótkiej naradzie z Gimlim i Legolasem kazał
siodłać konie. On – Merry - zostawał ponoć w Dunharrow, razem z Boromirem.

Sam nie wiedział co o tym wszystkim myśleć.
Nie miał okazji, by porozmawiać z Gondorczykiem, bo ten zniknął gdzieś i Merry

nie widział go od czasów wieczerzy.

Z jednej strony hobbit odczuwał niewytłumaczalną ulgę na wieść, że nie wyrusza

background image

na ową tajemniczą Ścieżkę Umarłych, z drugiej był zły, że nikt nie zapytał go o to, czy
chce jechać. Jak zwykle decyzję podjęto za niego.

Żałował, że nie pojechał z Theodenem na obchód doliny, ale skąd mógł

przypuszczać, że tak się potoczą wypadki tego wieczora. Szczerze mówiąc wolałby być
teraz z królem, niż obijać pięty o ścianę korytarza. Nie znał tu kompletnie nikogo i
chyba nigdy w życiu nie czuł się tak zbędny i nie na miejscu. Oddałby wszystko za to,
żeby Pippin tu był razem z nim. Dlaczego Gandalf nie zabrał ich obu?

Merry był zmęczony, oczy mu się kleiły, ale mógł pójść spać, bo po pierwsze nie

miał gdzie ( w przydzielonej Drużynie kwaterze zamknął się Obieżyświat z
krasnoludem i elfem), a po drugie chciał wiedzieć co ostatecznie zostanie postanowione.

I gdzie, na Lobelię, jest Boromir?

Boromir przyszedł na dziedziniec jako jeden z ostatnich. Pojawił się nie wiadomo

skąd i stanął z tyłu, niedaleko Merry’ego.

Obieżyświat oddawał właśnie puchar Eowinie i po raz kolejny odpowiadał, że tak,

jest pewien swej decyzji. I nie, Eowina nie pojedzie razem z nim. Nagle, ku zaskoczeniu
zebranych, księżniczka osunęła się na kolana.

- Błagam cię, Aragornie!
Obieżyświat pochylił się i ujmując jej dłonie podniósł ją, odpowiadając coś krótko.

Hobbit nie usłyszał jego słów. Strażnik skinął jej głową i odwrócił się, odszukał
wzrokiem najpierw Merry’ego, a potem Boromira.

- Bądźcie zdrowi! Do zobaczenia w Minas Tirith.
- Do zobaczenia – Merry uniósł dłoń.
Obieżyświat dosiadł swojego konia, Szara Drużyna poszła za jego przykładem.
Merry pomachał ręką Legolasowi i Gimlemu, odpowiadając na ich uśmiechy.
Konie parskały i niespokojnie drobiły w miejscu, a z pysków buchały im kłęby

pary. Rozmigotane światła pochodni dodawały całej scenie dziwnie nierealnego
wyglądu.

Wtem Halbarad uniósł do ust wielki róg i zadął weń potężnie, budząc rozliczne

echa. Merry drgnął i odruchowo poszukał wzrokiem Boromira.

I serce mu się ścisnęło.
Dźwięk rogu przeszył Gondorczyka niczym strzała, a na jego twarzy odmalował

się taki ból, jakby, jakby człowiek był śmiertelnie ranny. Przez tę jedną chwilę Boromir
wyglądał tak, jakby raptownie przybyło mu lat, rysy ściągnęły my się, oczy przygasły.
Merry w przypływie współczucia zrobił krok w jego stronę, by spróbować dodać mu
otuchy, ale jego uwagę odwrócił grzmot kopyt. Dźwięk rogu jeszcze nie przebrzmiał,
kiedy koń Obieżyświata wyrwał przed siebie, a cały oddział podążył za nim . Szara
Drużyna przemknęła przez dziedziniec, jak chmura rozwianych płaszczy i grzyw.
Merry chciał odprowadzić ich wzrokiem do samego końca, kiedy jednak zerknął na
Boromira dostrzegł, że ten gwałtownie odwraca się na pięcie i odchodzi. Rzuciwszy
więc ostatnie pożegnalne spojrzenie na Obieżyświata, hobbit podążył za
Gondorczykiem.

Boromir szybko wbiegł po schodach na górę, ale zamiast wejść do twierdzy, skręcił

background image

w bok. Minął rząd pochodni powtykanych w ziemię i wszedł na półkę skalną. Postał
tam przez chwilę, a potem usiadł ciężko. Merry widział jego sylwetkę, odcinającą się od
nocnego nieba jak czarna plama. Hobbit cofnął się w mrok, odsuwając z kręgu światła
pochodni. Instynkt podpowiadał mu, że lepiej teraz zostawić Boromira samego.
Odwrócił się więc i cicho odszedł z postanowieniem, że odczeka chwilę, znajdzie coś na
przekąskę i niebawem wróci.

Skorzystał z okazji, by zajrzeć do komnaty. Zostawił tam swój hełm, który od

dłuższego czasu niepotrzebnie taszczył pod pachą. Przygotował sobie posłanie i wziął
płaszcz Boromira, który wisiał przerzucony przez oparcie krzesła. Zdmuchnął świecę i
ruszył na poszukiwanie kuchni. Zagadnął młodego, piegowatego chłopaka o drogę, a
ten od razu zaproponował, że go zaprowadzi. Przy okazji Merry musiał zdementować
parę plotek i z żalem rozczarował swego przewodnika, stwierdzając, że nie ma żadnej
armii niziołków maszerującej na odsiecz Gondorowi. I nie, niziołki nie dosiadają
wilków. I orłów też nie. Chociaż, zaraz, to nie do końca prawda. Bilbo Baggins
podróżował wszak na orle. Chłopakowi zaświeciły się oczy na tę wieść, więc Merry
chętnie streścił mu ten epizod wujowych przygód. Chciał też wspomnieć o
podróżowaniu beczką i walce z pająkami, ale nie zdążył – do kuchni nie było daleko.

Tam bez problemu wyprosił sobie kawałek ciasta. Nie było tak okazałe, jak to w

Rogatym Grodzie, ale zawsze coś. Dostał też duży kufel grzanego piwa. Zaopatrzony w
ten sposób podziękował służkom i sympatycznemu chłopakowi i powędrował z
powrotem. Chwilę trwało nim dotarł do wyjścia, po drodze upił wprawdzie parę łyków,
ale wciąż kufel był pełen. Musiał iść bardzo wolno, bo nie chciał rozlać piwa, a nawet w
świetle pochodni nie widział wyraźnie gruntu pod nogami.

Tak jak przypuszczał Boromir nadal siedział na skale.
Dawniej Merry pewnie by się zawahał przed zakłócaniem mu spokoju w takiej

sytuacji, ale teraz o dziwo nie miał takich oporów. Był zły. A złość w jego przypadku
zawsze nadawała mu śmiałości.

Zdołał jakoś dotrzeć na półkę i nie rozlać piwa. Bez słowa podał płaszcz

Boromirowi i usiadł. Gondorczyk też się nie odezwał, nie podziękował, nie powitał go
choćby jednym słowem.

Merry postawił sobie kufel na kolanie, zawiniątko z ciastem położył obok i oparł

głowę o skałę. Przez chwilę słuchał jak szumi wiatr, a potem odezwał się, kierując słowa
w przestrzeń.

- Nie cierpię tego - oświadczył. - Nienawidzę.
Kątem oka dostrzegł, że Boromir zwraca ku niemu głowę.
- Wszyscy o mnie zapomnieli - mruknął Merry, wciąż patrząc w dal. - To paskudne

uczucie, kiedy się wie, że jest się kompletnie nieważnym i nikt się z tobą nie liczy.
Gandalf postanowił, że tak będzie najlepiej, więc zabrał Pippina, nie pytając czy on ma
ochotę się ze mną rozstawać. Obieżyświat pojechał swoją Ścieżką i nie zapytał mnie, czy
chcę mu towarzyszyć. Został mi tylko jeden towarzysz z Drużyny, ale i on ma mnie
gdzieś. Bo kto by sobie zawracał głowę jakimś tam hobbitem.

Boromir odetchnął głębiej.
- To nie tak, Merry - powiedział ze znużeniem.

background image

- A jak? - Merry upił łyk piwa. Było wyjątkowo dobre. - Ty też mnie olałeś. Jak

wszyscy.

- Merry, jak ty się wyrażasz! - skarcił go Boromir.
- Wyrażam się tak, jak się czuję. A czuję się podle. Odseparowałeś się, bo wolisz się

martwić w samotności. A pomyślałeś może, że ja nie chcę być sam? Że też chciałbym,
żeby mi ktoś wyjaśnił co się tu dzieje. Ale nie. Nawet moje zmartwienia są mniej ważne
od twoich.

- Merry, proszę - Boromir ze zmęczeniem przetarł twarz.
- Bez obaw, już skończyłem - Merry sięgnął po zawiniątko i położył je między

nimi. - Tu jest ciasto - oznajmił. - Wracam do pokoju i bardzo proszę, żebyś postarał się
być w miarę cicho, kiedy będziesz się kładł, o ile w ogóle planujesz wrócić do naszej
kwatery. Te drzwi okropnie skrzypią, a ja mam kłopoty z ponownym zaśnięciem, kiedy
coś mnie nagle obudzi. Zostawię zapaloną świeczkę, żebyś się nie tłukł po omacku.
Dobranoc.

- Merry, zaczekaj.
- Tak?
Boromir zawahał się przez moment.
- A kufla mi nie zostawisz? - zapytał i o ile Merry’ego wzrok nie mylił, uśmiechnął

się w ciemności.

- Jeszcze czego - Merry też się uśmiechnął, ale jego głos wciąż brzmiał

kategorycznie – Zamierzam utopić w nim mój smutek i samotność. Dobranoc.

- Zaczekaj, no - Boromir przytrzymał go za rękaw. -To piwo, prawda?
- Skąd wiesz?
- Czuję. Dobre?
- Przeznakomite.
- Zostań jeszcze chwilkę.
Merry uśmiechnął się pod nosem i usiadł.
- No i co?- spytał Boromir po chwili. - Nie podzielisz się ze mną?
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo cię nie lubię.
Boromir spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- A można wiedzieć za co?
- Za to, że nikt się ze mną nie liczy. Za to, że Obieżyświat nie spytał mnie, czy chcę

z nim jechać.

- Rozumiem. Mnie też nie spytał, jeśli cię to interesuje.
- Więc wiesz, jak się czuję.
- Wiem.
Znowu zapadła cisza. Boromir okręcił się płaszczem.
- Czy miałeś kiedyś takie uczucie – westchnął człowiek po chwili - że wszystko jest

nie tak, jak być powinno? Że gdzieś popełniłeś błąd, tylko nie wiesz jaki i gdzie i teraz
wszystko dzieje się na opak? Zadawałeś sobie może pytanie „co ja tu w ogóle robię”?

- Tak, wiele razy - przyznał Merry. - A szczególnie ostatnio.

background image

- Nie potrafię się w tym wszystkim odnaleźć - mówił Boromir cicho. - Nic nie

rozumiem. Czuję się jak we śnie – grzęźniesz gdzieś i nie możesz się wydostać, wszyscy
inni robią swoje, a ty zastanawiasz się, czy to z tobą jest coś nie tak, czy z nimi. Życie
toczy się obok, na wyciągnięcie ręki, ale nie możesz do niego dosięgnąć.

Merry podał mu kufel.
- Chciałeś jechać z Aragornem, prawda?- zapytał cicho.
- Tak – Boromir pociągnął solidny łyk. - Problem w tym, że on nie chciał jechać ze

mną. Rzeczywiście dobre to piwo, dziękuję, trzymaj.

- Powiedział dlaczego?
- Podobno to dla mnie zbyt niebezpieczne - Boromir wzruszył ramionami.
- Przynajmniej wiesz, dlaczego nie jedziesz. Czego nie można powiedzieć o mnie -

Merry napił się i ujął kufel w obie ręce, by nieco je ogrzać. Piwo było już ledwo letnie i
szybko stygło na wietrze.

- Miejsce giermka jest przy jego królu - zauważył Boromir.
- Szczególnie wtedy, gdy król go odsyła do warowni a sam jedzie na obchód obozu

- prychnął Merry.

- Jutro wróci, a wtedy podejmiesz swoje obowiązki.
- Zobaczymy - burknął Merry i poprawił płaszcz, opatulając się szczelniej.
- Tęsknię za Pippinem - powiedział nagle.
- Ja też - Boromir wyjął mu z ręki piwo. - Ku własnej zgrozie - mruknął.
- Dobrze, że o tym nie wie - Merry pokiwał głową. - Strasznie by się puszył.
- Mhm - głos Boromira stłumiony był przez kufel.
- Dziwnie mi bez niego - ciągnął Merry cicho. - Odkąd sięgnę pamięcią, zawsze

kręcił się obok mnie. Nie pamiętam już czasów, kiedy go nie znałem. Nie mogę znaleźć
sobie miejsca. To niewiarygodne, ale zdaje się, że brakuje mi tej jego nieustannej
paplaniny.

- A ja nie mogę zasnąć bez jego łokcia wbijającego mi się w żebra. To dopiero jest

dramat - Boromir oddał mu piwo i przeciągnął się.

Merry parsknął śmiechem.
- Ot, zgubne skutki przyzwyczajenia –podsumował. - No nic, ja wracam do

kwatery. Po co tkwić na wietrze, skoro można na nim nie tkwić. Idziesz?

- A piwo też idzie?
- Tak.
- To idę - Boromir klepnął się w kolana i wstał.
- To miło, że tak ci zależy na moim towarzystwie. Weź ciasto.
- Masz na myśli to miękkie coś, na czym właśnie stanąłem?
- No, nieee! - Merry’emu opadły ręce. - Nie wierzę!!! Rozdeptałeś je?!
- Powiedzmy, że ulepszyłem - powiedział Boromir ostrożnie unosząc but.
- Jak mogłeś?! Moje ciasto!
- Trzeba było mi go nie kłaść po ciemku pod nogami - Boromir schylił się po

zawiniątko.

- A takie świeże było! Prosto z pieca!
- Po co te nerwy, przecież nadal jest świeże. Tylko, że chyba nie ma sensu go

background image

zbierać.

- Ugh. Wiesz, co?
- Tak, wiem. Nie wybaczysz mi tego do końca życia, tak, jak Pippin żeberek -

Boromir wstał i otrzepał ręce. Poprawił płaszcz i ruszył w stronę twierdzy, oglądając się
przez ramię. - No co, będziesz tak nad nim stał? Nie martw się, to była szybka i prawie
bezbolesna śmierć, gwarantuję. No jak, idziesz czy mam cię zostawić, żebyś się z nim
pożegnał w samotności?

- Boromirze?
- Tak?
- Mogę ci zadać niedyskretne pytanie?
- Nie.
- Czy ktoś cię kiedyś zlał, tak porządnie? Oprócz ojca, znaczy się.
- Interesujące pytanie. I ileż nadziei w głosie. Mój brat próbował.
- I co?
- I nic. Próbował, powiedziałem. Dlaczego pytasz?
- Tak sobie - mruknął hobbit, narzucając kaptur na głowę i ruszając za Boromirem.

Zeszli z półki skalnej, a gdy byli na wysokości rzędu pochodni, Gondorczyk odezwał się
niespodziewanie:

- Merry?
- Mhm?
- Dziękuję... za płaszcz.
- Proszę bardzo.

*


Siennik znów zaszeleścił. Merry westchnął i otworzył oko. W świetle pochodni,

padającym przez uchylone drzwi, dostrzegł zarys sylwetki Boromira. Człowiek siedział
na posłaniu i pił wodę.

- Wszystko w porządku? – szepnął hobbit. – Dobrze się czujesz?
- Duszno tu. Muszę wyjść na powietrze - Boromir odłożył bukłak na bok i wstał.
- Pójdę z tobą - Merry wykopał się spod swojego koca.
- Nie wychodź. Spróbuj jeszcze zasnąć.
- Teraz już nie zasnę, a poza tym muszę i tak udać się na stronę.
- Strasznie mi przykro, że cię obudziłem, przep... -
- Boromirze - Merry przerwał mu zdecydowanie. - Mówiliśmy już nie raz, żebyś

nie przepraszał za to, że śnią ci się koszmary. I tak bym się pewnie niebawem obudził
celem wyskoczenia na chwilę. To wieczorne piwo się na mnie mści.



Na zewnątrz było jeszcze zupełnie ciemno, jeśli nie liczyć jaśniejszej smugi nieba

na wschodzie. Wiatr trochę się uspokoił. Do świtu było już niedaleko.

Znaleźli sobie w miarę zaciszne miejsce przy murach i usiedli.
Boromir odetchnął głęboko.

background image

- Powiesz mi, co ci się śniło?- zagadnął Merry.
Gondorczyk przecząco potrząsnął głową.
- Opowiedz, będzie ci lżej - Merry spojrzał na niego zachęcająco, a widząc, że

Boromir się zawahał, pytał dalej: - Znowu ogień i Faramir?

- Nie -mruknął człowiek. - Tym razem to było coś innego. Zaczęło się wizjami

upadku Minas Tirith, jak zwykle, ale potem sceneria się zmieniła. Patrzyłem na bitwę,
tak jakbym był na polu walki, ale nie brałem w niej udziału. Nie mogłem się ruszyć, ale
wszystko widziałem. Na moich oczach jakiś Południowiec zamierzył się na kogoś
toporem, nie wiem na kogo, ale nagle zdjęła mnie ogromna trwoga. Chciałem krzyknąć,
ostrzec tamtego, ale nie mogłem z siebie dobyć głosu. Nie mogłem się ruszyć, nic,
patrzyłem tylko bezsilnie, jak ostrze zatacza łuk... - Boromir urwał i potrząsnął głową. -
Zauważyłem, że wszystkie te moje koszmary koncentrują się wciąż na jednym,
niezależnie od wizji i tego, co pokazują - zawsze spóźniam się w nich z pomocą. Ktoś
jest w wielkim niebezpieczeństwie, mój brat, ojciec, ja o tym wiem, biegnę co tchu na
ratunek i nigdy nie mogę zdążyć na czas.

- Podobno koszmary często żerują na tym, czego się sami najbardziej boimy -

powiedział Merry cicho. - Może tak bardzo denerwujesz się tym, że nie zdążysz do
Minas Tirith, że potem w nocy przeżywasz to dalej we śnie.

- Może i tak jest. A jeśli te wizje pochodzą z zewnątrz, to byłbym bardzo

wdzięczny temu komuś, kto szczodrze mi je zsyła, za bardziej precyzyjne informacje.
Naprawdę, zrobię co w mojej mocy, tylko chciałbym wiedzieć *CO* mam zrobić - w
głosie Boromira narastała złość. - Jasno i wyraźnie, poproszę. Co to za bitwa, kogo mam
uratować i kiedy. W końcu jestem tylko człowiekiem i łatwo mogę się zgubić w
plątaninie mętnych wskazówek. Jeśli mam zadanie do wykonania to nie zaszkodzi
sformułować go wprost. Na przykład „znajdź miecz, co był złamany”. Proszę bardzo -
konkret. Pojechałem, znalazłem. Tak trudno jest zesłać zdanie, które składa się z pięciu
słów? Chyba nie, z przepowiedni sądząc - Boromir zakończył swą gniewną przemowę,
kierowaną do horyzontu.

- Mówisz o tej przepowiedni, przez którą wyruszyłeś z domu?
- Tak. Zaczynała się właśnie od słów: „Znajdź miecz, co był złamany, Imladris

kryją go jary”.

Merry pokiwał głową. Zapadła cisza.
- To zabawne - odezwał się wreszcie Boromir, wciąż patrząc gdzieś przed siebie. -

Ruszyłem na tę wyprawę, żeby rozwiązać zagadkę i znaleźć odpowiedź na tajemnicze
pytania. Ale tak naprawdę - *tak naprawdę* - jechałem po ten miecz. I wiesz, coś ci teraz
wyznam - Gondorczyk spojrzał na niego swymi przenikliwymi oczami, robiąc krótką,
znaczącą pauzę. Merry pytająco uniósł brwi. - Byłem przekonany, że on jest dla mnie -
Boromir uśmiechnął się krzywo, jak z kiepskiego żartu. - Dla mnie, albo dla mojego
brata. Bo przecież nie bez powodu, ja, wojownik, dostaję takie wskazówki, prawda? Oto
nie księgi mam szukać, nie klejnotów ani skarbów, ale miecza. A właśnie mieczy
potrzebujemy teraz w Minas Tirith najbardziej. Czyż to nie zadziwiający zbieg
okoliczności? Sądziłem, że w Imladris czeka na mnie broń, która pomoże mi odeprzeć
atak Mordoru. I że zostałem wezwany, ponieważ uznano mnie godnym tego oręża. Ta

background image

myśl dodawała mi sił w drodze. Bałem się tylko, czy aby na pewno taki miecz istnieje,
czy to nie przypadkiem tylko legenda. Okazało się, że istnieje, a jakże, zobaczyłem go na
własne oczy. Tylko, już na miejscu, okazało się, że jest drobny szczegół, o którym jakoś
w przepowiedni nie było mowy. Taki drobiazg, którego nie mogłem przewidzieć. Otóż
do rękojeści dołączony jest przyszły król w ramach kompletu. - Boromir uśmiechnął się
gorzko. - A moja rola ogranicza się do tego, by dziedzicowi Isildura towarzyszyć w
drodze. I to tyle. Cała moja wyprawa była po nic. Byłem potrzebny tylko po to, by
Aragorn dostał znak, że nadchodzi jego czas. Nie można tego było prościej rozwiązać,
zamiast ciągać mnie przez pół świata? Wystarczyło zesłać tę przepowiednię jemu...

- Nie znam się na przepowiedniach - odparł Merry - jestem tylko małym hobbitem,

który chciał pomóc swemu kuzynowi w trudnej wyprawie, a skończył gdzieś w górach,
jako giermek króla Rohanu. Ale, osobiście, jestem wdzięczny tej przepowiedni, która cię
ściągnęła do Rivendell, bo gdyby nie ty, zostałbym na wieki pogrzebany pod śniegami
Karadhrasu, razem z Pipinem i resztą Drużyny. I wiem, że to bardzo egoistyczne z
mojej strony, ale cieszę się, że mogłeś być, jak to określiłeś, znakiem.

Boromir uśmiechnął się i trącił go po przyjacielsku łokciem.
- Dalibyście sobie radę beze mnie - oznajmił. - Taka dzielna Drużyna na pewno by

nie zginęła pod śniegiem.

- No, fakt, zamarzlibyśmy dużo wcześniej. Ty jeden pamiętałeś, żeby wziąć

drewno na ognisko.

- No cóż, wiem coś niecoś o podróżowaniu w górach - odparł Boromir, mile

połechtany słowami hobbita.

- No właśnie. I dlatego bardzo się cieszę, że byłeś tam z nami.
Boromir westchnął i nie odpowiedział.
- Co ja mam robić?- szepnął po dłuższej chwili. - Jak mam znaleźć dla siebie

miejsce? Jaka jest moja rola w tym wszystkim?

- Pewnie niedługo się dowiesz - odparł Merry, obejmując kolana ramionami. - A w

tej twojej przepowiedni nie było żadnych innych wskazówek?

Boromir w zadumie pokręcił głową.
- A możesz mi powiedzieć, jak ona brzmiała w całości?- zainteresował się Merry. -

Nigdy jej nie słyszałem.

Boromir wyrecytował mu więc krótki wiersz-zagadkę. Hobbit słuchał uważnie, a

na zakończenie uśmiechnął się lekko.

- Jaki optymistyczny finał - oznajmił. - Niziołki górą.
- Pierwszy raz usłyszałem wtedy o niziołkach - mruknął Boromir, zadumany. -

Myślałem, że to tylko legenda.

- A można spytać, jak sobie nas wyobrażałeś?
- Czy ja wiem? Podobnych do krasnoludów, tylko mniejszych. W każdym razie

rzeczywistość przeszła moje najśmielsze oczekiwania - Boromir z uśmiechem skłonił się
Merry’emu.

- Ja myślę. Powiedz mi jeszcze raz ten wiersz.
- Po co?
- Chcę ułożyć sobie to wszystko po kolei.

background image

Boromir wyrecytował go ponownie.
- A więc tak, co my tu mamy?- Merry wyprostował się ochoczo, bo nikt tak jak

hobbici nie przepada za rozpracowywaniem zagadek. - Po pierwsze znaleźć miecz. To
raz – Meriadok uniósł dłoń i zaczął zaginać kolejne palce, dla zaakcentowania słów. -
Dwa, wysłuchać narady. Swoją drogą to bardzo krzepiące, że Imladris jest potężniejsze
od Morgulu, nie uważasz? Trzy- co tam było?

- Znak, że zbliża się godzina przeznaczenia.
- A, właśnie. Trzy- zobaczyć znak. To Pierścień nim był, prawda?
- Tak sądzę.
- Cztery. Zaufać niziołkom.
- Tam nic nie było o zaufaniu.- poprawił go Boromir.
- Czytam między wierszami.
- Skoro tak, to może wyczytasz, jaka jest moja rola w tym wszystkim?- Boromir

oparł podbródek na dłoni i spojrzał na niego z rozbawieniem. - I co mam dalej robić?

Powiadają, że najgorsze burze rodzą się z małych chmur, a największe rany zadaje

nie miecz, a nierozważne słowo. Merry’emu często przydarzało się, że mówił różne
rzeczy bez zastanowienia i potem żałował tego, co powiedział. Jego niewyparzona gęba
nie raz ściągała na niego kłopoty, ale do tej pory szczęśliwie nie wyrządził nikomu
żadnej krzywdy, ot, nałykał się wstydu i tyle.

Teraz jednak stało się inaczej.
I odtąd, za każdym razem, kiedy wracał wspomnieniami do tej chwili, choćby nie

wiadomo ile lat od niej upłynęło, nieodmiennie odczuwał zimny dreszcz. Bo nie ulegało
wątpliwości że, gdyby nie jego głupota, losy Śródziemia potoczyłyby się inaczej. Czy
lepiej, czy gorzej - trudno orzec.

Ale na pewno inaczej.
- Jak dla mnie jest to zupełnie jasne - odparł Merry beztrosko.
- Ach, tak?
- No, bo zobacz - ciągnął bezmyślnie - Miałeś znaleźć miecz, prawda? Miecz jest tu

moim zdaniem najważniejszy, bo od niego przepowiednia się zaczyna. Ufaj radom
Elronda, a problem Zguby Isildura zostaw niziołkom. Tak ja to rozumiem. Twoim
zadaniem było odnalezienie miecza. I Aragorna. A skoro zostałeś wysłany z Minas
Tirith po ten miecz właśnie, to z nim powinieneś też powrócić. Nie wiem, doprawdy,
nad czym się tu zastanawiać, bo to jasne jak słońce.

- Tak sądzisz?- Boromir uniósł brwi, a rozbawienie, malujące się do tej pory na jego

twarzy, ustąpiło miejsca nagłemu skupieniu. Ale Merry nie zwrócił na to uwagi,
paplając dalej.

- No, przecież. Przepowiednia mówi ci, że masz znaleźć miecz. Można z tego

śmiało wnioskować, że znalazłszy, powinieneś przywieźć go do domu, razem z
Aragornem w komplecie, jak to grzecznie byłeś łaskaw wcześniej ująć. Reprezentujesz
Gondor, a miejsce przyszłego namiestnika jest u boku przyszłego króla, czyż nie?

Boromir zmarszczył czoło i raptownie odwrócił głowę, przetrawiając zasłyszane

słowa.

- Masz rację, Merry... -powiedział cicho, ze zdziwieniem.

background image

- Pewnie, że mam - odparł Merry nieuważnie, zadowolony z siebie. - Skoro

Aragorn chce zostać królem, a ty -z tego, co rozumiem- jesteś z urzędu opiekunem
tronu, to powinieneś czuwać przy Dziedzicu Isildura, niezależnie od tego, czy ci się
podobają jego roszczenia czy nie. Takie jest twoje zadanie, moim skromnym zdaniem.

- Masz rację! - powtórzył Boromir i dopiero widząc jego roziskrzony wzrok, Merry

poczuł pierwsze ukłucie niepokoju.

- No, tak, ale teraz jest i tak po fakcie - odparł, wzruszając ramionami. - Aragorn

odjechał w swoją drogę, a ty... - nie zdążył dokończyć, bo Boromir poderwał się
gwałtownie.

- Jeszcze zdążę go dogonić! - rzucił Gondorczyk gorączkowo.
Merry zamarł.
- Nie, czekaj! - wykrztusił - Nie mówisz poważ.. -
- Założę się, że Aragorn nie wszedł nocą na tę Ścieżkę Umarłych! - mówił Boromir

szybko, jakby do siebie, kompletnie nie zważając na hobbita. - Na pewno rozbił obóz u
wrót, żeby odpocząć z dala od zgiełku twierdzy. Musi też trochę odespać, bo nie kładł
się od dwóch dni. Jeśli się pospieszę, to mam duże szanse, żeby go dogonić! To tylko
parę mil.

- Boromirze, nie! - Merry w popłochu poderwał się i złapał go za rękaw. - Ja tylko

tak gadałem bez sensu, nie bierz tego... -

- Merry!- Boromir przykląkł i ujął go za ramiona. - Dziękuję, twoje słowa

otworzyły mi oczy. Muszę jechać. Wybacz, że cię tu zostawiam, ale na pewno sobie
poradzisz..-

- Nieee!!! - Merry złapał go kurczowo za nadgarstki i zacisnął palce z całych sił. -

Nie możesz tego zrobić! To przecież dla ciebie zbyt niebezpieczne!

- To ja zdecyduję co jest dla mnie niebezpieczne, a co nie! Puść mnie, Merry.
- Nie! Nie możesz jechać! Zwariowałeś?! Aragorn ci zabronił! - krzyknął Merry w

desperacji i natychmiast umilkł widząc wyraz twarzy Boromira.

- Zapominasz się, mości Meriadoku - wycedził Boromir, a jego spojrzenie

przeszyło hobbita na wylot. Merry pobladł i odruchowo odchylił się do tyłu, zwalniając
uchwyt na nadgarstkach człowieka – *Aragorn* nie może mi niczego zabraniać. Jest
bowiem , jak na razie, jedynie pretendentem do tronu, a nie królem, pamiętaj o tym,
Meriadoku Brandybuck! Gondorem włada mój ojciec, a ja go reprezentuję! Aragorn jest,
póki co, przybyszem znikąd i będzie musiał udowodnić swoje prawa. Posiadanie
miecza Isildura to jeszcze nie wszystko! I to moje słowo, nie jego, jest tu rozkazem. Jako
dziedzic Denethora mam prawo żądać posłuszeństwa od samego Theodena, bo
królowie Rohanu są wasalami namiestników, nie odwrotnie! – Boromir puścił
osłupiałego Meriadoka i wstał. - I chyba nadszedł czas, by wszyscy sobie o tym wreszcie
przypomnieli! – dodał, a hobbit skulił się, bo nigdy przedtem Boromir nie wydawał mu
się tak ogromny.

- Straż!!! - głos Gondorczyka odbił się echem w górach. - Do mnie!!!
Od strony wejścia podbiegł ku nim wystraszony Rohańczyk, pobrzękując

kolczugą.

- Wyjeżdżam - powiadomił go Boromir. - Potrzebuję dobrego, szybkiego konia.

background image

Natychmiast!

- Tak, jest - wyjąkał strażnik.- ale koniuszy śpi jeszcze... -
- To go obudź, człowieku!!! - ryknął Boromir. - Idę teraz po moje rzeczy na górę, a

kiedy wrócę koń ma na mnie czekać, zrozumiałeś?

- Tak, panie...
- To dlaczego tu jeszcze stoisz?!
- Tak jest! - Rohańczyk obrócił się na pięcie i pobiegł co sił.
Boromir spojrzał na Merry’ego.
- Idź do kuchni i zorganizuj mi jakiś prowiant - rozkazał. - Spotkamy się za chwilę

na dziedzińcu - i nie czekając na odpowiedź, ruszył do twierdzy powiewając płaszczem.

Merry, wciąż jeszcze osłupiały, odprowadził go wzrokiem. Nie potrafił ruszyć się z

miejsca.

Wreszcie powolnym ruchem przyłożył dłoń do skroni.
- Co ja najlepszego zrobiłem - jęknął. - Co ja zrobiłem...


background image




SYN

GONDORU


Część trzecia

Ścieżka Umarłych









background image

Rozdział III

Głaz na Erech

Leżał tak, jak padł, twarzą do ziemi, z podkurczonymi nogami. Do samego końca

nie poddawał się i nie wypuścił z rąk miecza. Ostrze było wyszczerbione, a na
kamiennych wrotach rysowały się ślady jego ostatniej, rozpaczliwej walki –
najwyraźniej w przedśmiertnej panice usiłował wyrąbać sobie przejście. Na próżno.
Palce lewej dłoni wciąż czepiały się kurczowo zagłębienia w ścianie, a jego złoty pas
iskrzył się w świetle pochodni - w jaskini było na tyle sucho, że szlachetny metal nie
ściemniał.

Aragorn przykucnął nad trupem, uważając by go nie dotknąć i przyświecił sobie

pochodnią.

- Dlaczego chciałeś otworzyć te wrota, Baldorze?- mruknął, spoglądając na głowicę

miecza, wysadzaną granatami, bogatą kolczugę i pozłacany, ozdobny hełm. Po stroju
sądząc, patrzył na zaginionego syna króla Brega, który jak wieść niesie, założył się, że
przejdzie Ścieżką Umarłych.

- Tego już się raczej nie dowiemy - szepnął Elladan, nachylając się ze swoją

pochodnią.

Aragorn westchnął i wstał.
- Biedny nieszczęśnik - rzekł. - Kwiaty simbelmyne nie zakwitną mu do końca

świata.

- Chyba nie mamy czasu, żeby go pochować?- odezwał się Gimli ostrożnie.
- Nie - Aragorn pokręcił głową. - Nawet, gdyby nam nie było spieszno, nie

powinniśmy go dotykać. On należy do Umarłych.

Krasnolud skwapliwie przytaknął, oddychając z ulgą i otarł czoło z potu.
Aragorn omiótł wzrokiem swych towarzyszy, pokrzepiając się widokiem

nieulękłych, zdeterminowanych twarzy. Wtem, jego wzrok padł na Legolasa, który
zamykał pochód. Elf stał odwrócony do nich plecami, z lekko przechyloną głową,
czujny i spięty.

- Legolasie, co...-?
- Szszsz! - elf uciszył go gwałtownym uniesieniem ręki, nie odrywając wzroku od

mrocznego korytarza.- Ktoś idzie.

Strażnicy popatrzyli po sobie, marszcząc brwi. W kilku krokach Aragorn był przy

elfie.

- Umarli?- spytał Gimli, próbując zamaskować drżenie głosu.
- Nie. Słyszę stukot kopyt. Jeden koń i najprawdopodobniej jeden jeździec -

odpowiedział Legolas.

Aragorn wytężył słuch, ale niczego nie wyłowił. Ufając jednakże uszom elfa dobył

Andurila. Po dźwiękach w tle sądząc, kilku Strażników poszło za jego przykładem.

Korytarz w oddali zaczął się stopniowo rozjaśniać. Istotnie, ktoś się zbliżał,

background image

przyświecając sobie pochodnią. Wkrótce wśród ciemności zamajaczyła odległa
sylwetka.

- To Boromir - oznajmił elf ze zdziwieniem.
Aragorn spojrzał w głąb tunelu, nie wierząc własnym uszom. Intruz był jeszcze zbyt

daleko, by mógł go rozpoznać, ale skoro Legolas zobaczył w nim Boromira...

Strażnik poczuł, jak zalewa go fala gniewu i bezwiednie zacisnął palce na rękojeści

Andurila. Jeszcze przez moment łudził się, że to pomyłka, ale już po chwili wiedział, że
elf miał rację. To był Boromir, prowadzący konia. Aragorn rozpoznawał już jego strój,
sylwetkę i charakterystyczny błysk klejnotu na szyi. Syn Denethora też ich dostrzegł, bo
zwolnił na chwilę, ale zaraz potem znów pociągnął za sobą opornego wierzchowca.
Mimo wściekłości Aragorn poczuł coś na kształt niechętnego podziwu – wymagało nie
lada odwagi, by samotnie przekroczyć czarne Wrota. Nawet w grupie nie było łatwo
wstąpić w mroki Ścieżki, a co dopiero w pojedynkę. Wprawdzie odwagi Boromirowi
nigdy nie brakowało, to fakt.

W przeciwieństwie do rozumu.

I co ja mam teraz począć?
Syn Denethora zbliżył się na kilkanaście kroków i zatrzymał niepewnie,

przyszpilony surowymi i chłodnymi spojrzeniami zebranych. Ulga, jaka odmalowała się
na jego twarzy po odnalezieniu Drużyny szybko ustąpiła miejsca wyrazowi
determinacji i uporu, dobrze Aragornowi znanemu. Z tą dumną postawą kontrastowało
jednak drżenie ręki zaciśniętej na wodzach, mokre od potu włosy klejące się od twarzy i
groza malująca się w spojrzeniu, której nie do końca potrafił ukryć.

Przez krótką chwilę nikt się nie odzywał.
Aragorn rozmyślnie przeciągnął to milczenie, niespiesznie i starannie taksując go

wzrokiem. Po chwili przeniósł wzrok na konia. Ciemnosiwy wierzchowiec Boromira był
zlany potem, aż para buchała z niego w zimnie jaskini. Cały łeb miał szczelnie owinięty
płaszczem Gondorczyka, widocznie podobnie jak Arod, sprawiał problemy przy
przekraczaniu Wrót..

- Można wiedzieć, co tutaj robisz?- zapytał Aragorn lodowatym tonem.
- zukam skarbów - prychnął Boromir. - A jak myślisz?
- Nie wiem – Aragorn z trudem panował nad gniewem. - Ponieważ ustaliliśmy, że

nie pojedziesz ze mną, ciekaw jestem co cię tu sprowadza.

Boromir dumnie uniósł głowę.
- Zmieniłem zdanie - odparł. - Przemyślałem sobie wszystko. Moje miejsce jest przy

mieczu Elendila.

- Wydawało mi się, że wyjaśniałem ci już, gdzie jest twoje miejsce.
- Nie ty o tym decydujesz - Boromir zmrużył oczy i wbił w niego wyzywający

wzrok. Aragorn zmarszczył brwi i przyjął to wyzwanie. Nagle świat skurczył się do
nich dwóch. Zniknęli Strażnicy, elfowie, pochodnie przestały syczeć w tle.

Tylko ich dwóch.
- Zapominasz, że władcą Gondoru jest mój ojciec, a ja jestem jego dziedzicem - oczy

Boromira lśniły w blasku ognia. - I jeśli ktokolwiek może tu rozkazywać to na pewno
nie ty!

background image

- Ja niczego nie zapominam, Boromirze - odezwał się Aragorn przenikliwym

szeptem. - Ale tak się składa, że w tym miejscu to ja wydaję rozkazy. Władza twojego
ojca tu nie sięga, twoja tym bardziej, zwłaszcza, że przecież zamierzasz zrzec się
namiestnictwa, czyż nie? Ja decyduję, kto ze mną pójdzie i zapewniam cię, że nikt nie
wejdzie na Ścieżkę bez mojego zezwolenia.

- A zatem ja będę pierwszy. I nic ci do mojego namiestnictwa! - syknął Boromir,

wpijając się w niego spojrzeniem.

A Aragorn wziął głębszy wdech, bo nagle zorientował się, że patrzy w oczy

Denethora. Po raz pierwszy od spotkania w Rivendell pokrewieństwo ujawniło się z
taką siłą. Boromir przypominał nieco swego ojca z wyglądu, ale brakowało mu tego
ostrza i głębi, jaka kryła się w spojrzeniu Namiestnika.

Aż do teraz.
Podobieństwo było łudzące i gniew Strażnika zapłonął tym mocniej.
- Nie, nie pierwszy - Aragorn wskazał ręką za siebie. - Tam leży trup śmiałka, który

spróbował przejść Ścieżką Umarłych bez zezwolenia dziedzica Isildura. Zawróć, jeśli nie
chcesz do niego dołączyć.

- Mam lepszy pomysł. Daj mi swoje zezwolenie i problem sam się rozwiąże.
- Tłumaczyłem ci już, dlaczego nie możesz wejść na Ścieżkę Umarłych i nie

zamierzam... -

- Chciałbym ci uświadomić, że już na niej jestem - przerwał mu Boromir jadowicie. -

Stoję na niej - skinął pochodnią pod nogi. - Widzisz? I żyję. Nie cofnę się.

- Głupcze!- warknął Aragorn. - Jeśli chcesz popełnić samobójstwo zrób to gdzie

indziej!

- Gandalf kazał mi podróżować z tobą, pamiętasz?- Boromir wciąż wyzywająco

patrzył mu w oczy. – „Jedź z Aragornem” powiedział.

- Nie o to mu...-
- I ostrzegam, że jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie głupcem, pożałujesz.
Aragorn ruszył do przodu, błyskawicznie pokonując dystans między nimi.
- Aragornie... - dobiegł go z tyłu niespokojny głos Legolasa. Nie zwrócił nań uwagi.
- Wracaj. Natychmiast - rozkazał, stając przed Boromirem.
- Nie.
Przez jedną, krótką chwilę Aragorn naprawdę rozważał podjęcie drastycznych

kroków. Wciąż trzymał w ręku Andurila i przez moment zaświerzbiły go palce -
ogłuszyć tego durnia, skrępować i przemocą odstawić do Dunharrow. Jest sam, nie ma
szans. Jedno skinienie ręki, a Strażnicy ruszą wykonać rozkaz.

Boromir chyba odczytał ten zamiar, bo jego ręka puściła wodze i spoczęła obronnie

na rękojeści miecza. Oczy mu rozbłysły, a cała postać spięła się w oczekiwaniu na
pierwszy zwiastun ataku.

Czas zwolnił raptownie swój bieg i nagle Aragorn zorientował się, że nie są już

sami. Jaskinię wypełniły rozliczne szepty, słyszane gdzieś na obrzeżach świadomości.
Gniew i kłótnia obudziły Umarłych i ściągnęły ich jak ćmy do ognia. Z każdą chwilą
przybywało ich coraz więcej. Czekali na walkę, chcieli jej, pożądali.

Aragorn się opamiętał.

background image

Jeśli dojdzie tu do potyczki i uchowaj Eru, poleje się krew, cała misja przepadnie, a

ich życie znajdzie się w niebezpieczeństwie. A jeśli nawet uda się Boromira pokonać
szybko i bez problemów, co było raczej mało prawdopodobne, pozostanie kolejny
problem – nie można go związać i zostawić tu samego. Trzeba by odesłać go z eskortą,
co oznacza utratę co najmniej jednego towarzysza z Drużyny. Aragorn nie mógł sobie
na to pozwolić. A poza tym czas gonił.

Strażnik odetchnął głęboko i odstąpił o krok, chowając miecz. Niemal fizycznie

odczuł rozczarowanie Umarłych.

- Tracę tylko czas - powiedział. - Nie chcesz posłuchać mojej rady, twoja wola. I

twoje życie. Ostrzegałem cię nie raz. Przy świadkach powtarzam, że nie biorę
odpowiedzialności za to, co się z tobą stanie.

- I słusznie, bo każdy powinien być odpowiadać za siebie -wtrącił Boromir

triumfalnie.

- Mylisz się - Aragorn potrząsnął głową. - Ci, którzy wchodzą na Ścieżkę z moim

pozwoleniem oddają się tym samym w moją opiekę. Ciebie nie będę w stanie chronić, z
powodów, o których ci już mówiłem. Masz teraz ostatnią szansę, by wykazać się
rozsądkiem. Zawróć.

- Nie.
- Masz świadomość, że być może, z własnej woli, właśnie podpisujesz na siebie

wyrok śmierci?

- Całe moje życie spędzam w cieniu śmierci. To nic nowego. Jeśli ty możesz tędy

przejść to ja też.

- Zobaczymy. Obyś miał rację - Aragorn odwrócił się gwałtownie. - Przybywajcie! -

zakrzyknął gromko. - Zachowajcie swoje skarby i swoje tajemnice, zrodzone w
Czarnych Latach, ja nie żądam niczego prócz pośpiechu! Przepuście nas! Wzywam was
pod Głaz na Erech!

Szepty ścichły, jak nożem uciął, ale wrażenie wrogiej obecności stało się nagle nie do

zniesienia. Aragorn poczuł, jak skóra na przedramionach i głowie zaczyna go mrowić.
Niektóre konie zachrapały trwożnie, błyskając przerażonymi oczami. Cień Aragorna
zaczął drgać i podskakiwać na ścianie, Strażnik obejrzał się – to ręka Boromira dzierżąca
pochodnię trzęsła się coraz silniej. Przez kilkanaście uderzeń serca panowała złowroga
cisza, aż nagle mroźny podmuch wionął w podziemiu, niczym lodowaty oddech.
Pochodnie zachybotały się i zgasły pogrążając zebranych w absolutnej ciemności.
Boromir zaklął cicho, któryś z koni zakwiczał.

- Spokój! - rozkazał Aragorn. - Zostańcie na swoich miejscach. Zapalcie pochodnie.
Za jego plecami rozległ się szelest, a potem charakterystyczne stukanie krzesiwa.
- Co się dzieje?- warknął Boromir po chwili. - Nie daje się zapalić!
Rzeczywiście, krzesane iskry gasły zaraz po pojawieniu się, jakby niewidzialne usta

z uporem je zdmuchiwały. Aragorn nachylił się i po omacku wyjął mu z rąk krzesiwo.

-Przysuń tu pochodnię – zakomenderował. - Nie tak, nachyl ją niżej.
Po kilku próbach i on musiał się poddać – nie sposób było na nowo skrzesać ognia.
- Ćśśś! - Boromir w ciemności złapał go kurczowo za rękę. Miał lodowatą dłoń. -

Słyszysz?!

background image

Podziemie wypełnił narastający szmer, jakby echo kroków. Był w nim dziwny rytm

przypominający maszerujące wojsko.

- Nadciągają - powiedział Aragorn cicho. Boromir ze świstem wciągnął powietrze

do płuc.

- Aragornie! - odezwał się Halbarad gdzieś z ciemności po lewej. - Pochodnie nie

dają się rozpalić.

- To przez nich - dodał drugi głos, chyba Elladana. - Umarli nie życzą sobie światła

w swoim królestwie.

- Zobaczcie! - zawołał nagle Legolas. W głębi pieczary korytarz rozjaśnił się

nieznacznie bladym, trupim światłem, które uformowało się w kształt ludzkiej sylwetki.

Aragorn dojrzał zarys hełmu i naramienniki.
Umarły stał przez chwilę, jakby upewniając się, że wszyscy go dostrzegli, a potem

niczym dym zawirował, odwracając się i podążył w głąb czeluści.

- Za mną! - rozkazał Aragorn ruszając energicznie do przodu, śladami widmowego

przewodnika. Halbarad przekazał mu wodze Roheryna i cała Drużyna ustawiła się
dwójkami, bo korytarz był, jak na razie, szeroki.

Ruszyli.
- Zaczekaj! - rozległ się z tyłu głos, w którym złość mieszała się z rozpaczą.
- Co się dzieje?- zapytał Aragorn, odwracając się przez ramię.
- Mój koń... to piekielne bydlę... nie mogę go ruszyć z miejsca! – głos Boromira rwał

się, widocznie Gondorczyk nie przestawał się szarpać ze swoim wierzchowcem. -
Niech...ktoś mi pomoże...- ostatnie słowa wypowiedziane zostały z trudem, Boromirowi
nie było łatwo prosić o pomoc w obecności tylu osób. - Ostrzegam!- dodał zaraz,
gniewnie. - Jeśli mi nie pomożecie i tak pójdę za wami! Choćby i bez konia.

Aragorn spojrzał w głąb korytarza, w którym blade światło zaczynało przygasać.

Bez konia Boromir przepadnie na pewno. Nie było czasu, każda chwila zwłoki mogła
ich drogo kosztować. Zresztą, Umarli nadciągali i droga powrotna była już odcięta.

- Pomóż mu - westchnął, wskazując Legolasowi tyły oddziału. Elf bez słowa skinął

głową, oddał wodze Gimlemu i wtopił się w ciemność. Aragorn ruszył zaś przed siebie
szybkim krokiem. Roheryn podążył za nim bez oporów, przy okazji trącając go
pyskiem, jakby chciał mu przekazać, że nie zamierza sprawiać kłopotów i można na
nim polegać. Strażnik odruchowo poklepał go po mokrej szyi i całkowicie skupił się na
drodze.

Z chwilą, gdy postawił pierwszy krok w korytarzu, poczuł się tak, jakby próbował

się przebić przez ogromną pajęczynę. Niewidzialna zasłona oplotła go, blokując
dopływ powietrza. Zaczerpnął tchu i odezwał się przez zaciśnięte zęby:

- Przepuście mnie! - z tymi słowami zrobił następny krok, prąc do przodu, choć nogi

grzęzły mu w smole, a płuca rozpaczliwie domagały się powietrza. Jeszcze jeden krok,
okupiony wielkim wysiłkiem, zupełnie jakby przytroczono mu do nóg ogromne ciężary.
Blade światło zgasło, a otoczenie znów wypełniły szepty.

Ale Aragorn ich nie słuchał – wyobraził sobie białe wieże Minas Tirith, a potem

rozświetlone oczy Arweny. Przypomniał sobie spotkanie w Lorien. Cichy śmiech,
hebanowe włosy opływające smukłą twarz i szyję, kiedy przechylała głowę w

background image

charakterystycznym dla niej ruchu. I jej usta, milczące, gdy wyjeżdżał z Rivendell – i
spojrzenie mówiące wszystko.

- Przejście dla Dziedzica Isildura!- zakrzyknął z mocą.
Pajęczyna pękła, chłodny powiew omiótł mu twarz, następne kroki przyszły już bez

trudu.

- Za mną!

Godziny stały się wiecznością, a ciemność całym światem. Czas nie miał już

znaczenia – liczyło się tylko to blade światło w oddali. Jedynym dźwiękiem były kroki
towarzyszy i stukot końskich kopyt, ciężkie oddechy i pobrzękiwanie kolczug. Szepty
Umarłych wciąż ich otaczały, ale poza tą obecnością, nikt nie próbował już Aragornowi
przeszkadzać, gdy tak przemierzali bezkresne podziemia.

I gdy w końcu do uszu wędrowców dobiegł szmer strumienia wydało się to tak

nierealne, jak z innego świata. Trupie światełko zaczęło przygasać, nieprzenikniona jak
dotąd ciemność korytarza przybrała kształt wysoko sklepionej bramy. Plusk strumienia
nasilił się, a mocny powiew świeżego powietrza zburzył im włosy. Aragorn chciwie
zaczerpnął tchu i podświadomie przyspieszył kroku. Obok, Roheryn parsknął radośnie,
rozdymając chrapy i unosząc łeb.

Przeszli pod bramą i znaleźli się w wąskim wąwozie, pod otwartym niebem. Zmysł

czasu mówił Aragornowi, że jest dopiero południe, mimo to panowała głęboka noc, a
nad nimi świeciły gwiazdy.

Strażnik odprowadził oddział dalej od bramy i zatrzymał się, powierzając Roheryna

Halbaradowi. Szybko przeszedł się między towarzyszami, upewniając się, czy wszystko
w porządku. Na twarzach Strażników malowało się wielkie zmęczenie, ale i
determinacja, połączona z dumą. Wyglądało na to, że wszyscy przetrwali pierwszy etap
podróży bez większych szkód...

...nie, nie wszyscy.
Kiedy dotarł na tyły oddziału, dostrzegł, że Elrohir trzyma dwa konie – Aroda i

wierzchowca Boromira. Pochód zamykał Gimli, prowadzący siwe ogiery bliźniaków.

Pomiędzy nimi zaś stali Elladan i Legolas, u boku syna Denethora. Elladan

obejmował Gondorczyka w pasie, tak jak podtrzymuje się rannego.

Legolas widząc pytające spojrzenie Aragorna, przygryzł wargę i dyskretnie pokręcił

głową na znak, że nie jest dobrze.

- Boromirze?- Aragorn zbliżył się do syna Denethora i wyciągnął rękę. Gondorczyk

uchylił się, jak oparzony.

- Spokojnie - Elladan, wzmocnił swój chwyt i przytrzymał człowieka w miejscu. -

Spokojnie.

Aragorn cofnął rękę i przyjrzał się przyjacielowi uważnie. Boromir oddychał z

trudem. Pot kapał mu z czoła i kleił włosy do czoła i policzków. Aragorn miał wrażenie,
że syn Denethora go nie poznaje – jego szeroko otwarte oczy miały dziki, błędny wyraz,
palce prawej dłoni kurczowo ściskały rękaw szaty Legolasa. Wyglądał, tak jakby sam
był jednym z Umarłych.

Strażnik westchnął ciężko. Tego się właśnie obawiał.

background image

- Boromirze, co z tobą?
Syn Denethora nie odpowiedział, tylko wykręcił głowę, próbując obejrzeć się za

siebie.

- Nie odpowie ci - wtrącił Legolas cicho. - Od jakiegoś czasu próbujemy z nim

porozmawiać i nic, nie reaguje. Dobrze przynajmniej, że idzie do przodu.

- Jak zniósł drogę?- zapytał Aragorn.
- Sam widzisz - odparł elf.
- Byliście przy nim cały czas?
- W zasadzie tak. Od pierwszego załamania.
- To znaczy?
- Twierdził, że Umarli go wzywają, próbował zawrócić. Mówił coś o ojcu i bracie.

Musieliśmy go wlec siłą przez jakiś czas. Potem się trochę uspokoił.

Aragorn pokiwał głową.
- Zaczekajcie chwilę - przykazał i szybko wrócił do Roheryna. Odczepił od siodła

niewielki bukłak z kordiałem – darem Elronda i skierował się ponownie na tyły
oddziału.

- Podciągnijcie popręgi - rzekł po drodze swoim Strażnikom. – Zaraz ruszamy dalej.
- On potrzebuje odpoczynku - zauważył Legolas niespokojnie.
- Wiem - Aragorn odkorkował bukłak. - Podobnie jak my wszyscy. Ale nie możemy

tu zostać. Jeszcze dziś musimy stanąć na Erech. Boromirze, wypij trochę. To kordiał,
pokrzepi cię i rozjaśni umysł. Boromirze?

Syn Denethora zignorował go i znów wykręcił głowę, by obejrzeć się za siebie, w

ciemność ziejącą pod bramą, z której przed chwilą wyszli. Sprawiał wrażenie
odurzonego. Nagle zrobił taki ruch, jakby zamierzał ruszyć z powrotem ku korytarzowi.

- Nie! - rzekł ostro Elladan i przytrzymał go.
- Boromirze - Aragorn ujął Gondorczyka za podbródek i siłą zwrócił ku sobie jego

twarz. - Ocknij się! - rozkazał potrząsając nim solidnie. Boromir zamrugał oczami. -
Musisz to wypić. To miruvor. Pamiętasz? Piliśmy go pod Karadhrasem. Doda ci sił -
wyglądało na to, że Strażnik równie dobrze mógł używać Quenyi: syn Denethora
zdawał się nie rozumieć ani słowa, z tego co się do niego mówiło.

Nie mając wyjścia, Aragorn zmienił chwyt i ucisnął palcami jego policzki w miejscu

złączenia szczęk. Boromir odruchowo otworzył usta, a wtedy Strażnik wlał mu do
gardła parę łyków. Boromir szarpnął się w pierwszej chwili, ale Legolas i Elladan
przytrzymali go i Gondorczyk przestał się wyrywać. Zakrztusił się wprawdzie i
Aragorn musiał chwilę odczekać, ale potem już pił posłusznie.

- Lepiej?- Aragorn otarł mu brodę grzbietem ręki i zakorkował bukłak. Boromir

potrząsnął głową, jakby odpędzał od siebie resztki snu. - Musimy jechać dalej. Dasz
radę?

Boromir podniósł głowę. Miał już nieco przytomniejsze spojrzenie. Rozejrzał się

dookoła, spojrzał na Elladana, potem na Legolasa, a na koniec poszukał wzrokiem
swego wierzchowca.

- Musimy jechać - powtórzył Aragorn. Boromir spojrzał na niego, otworzył usta

chcąc coś powiedzieć, ale nie zdołał, więc skinął tylko głową, raz, na znak zgody. Nadal

background image

zachowywał się jak błędny, ale przynajmniej jego spojrzenie koncentrowało się już na
rozmówcy, zamiast półprzytomnie przenikać przez niego, jak przez powietrze i
Aragorn nabrał nieco otuchy. Kordiał elfów potrafił działać cuda.

Odebrał wodze boromirowego siwka od Elrohira, szybko sprawdził popręg i skinął

na Gondorczyka. Elladan z Legolasem podprowadzili człowieka bliżej.

- Wsiadaj - Aragorn pokazał mu siodło.
Boromir ponownie skinął głową, ale nie zrobił najmniejszego ruchu. Wydawało się,

że rozumie co się do niego mówi, ale jednocześnie nie potrafi się zdobyć na jakiekolwiek
działanie. Tak, jakby nie panował nad własnym ciałem, a jego wola stopniała - żałosny
widok, zważywszy na to, jakim energicznym człowiekiem był normalnie.

Jeśli oddam go Denethorowi w takim stanie, namiestnik wypowie mi otwartą wojnę.

Doprawdy, tylko tego mi jeszcze trzeba!- Aragorn westchnął ciężko – Dlaczego ten

nieszczęśnik musi ciągle wszystko komplikować? Miejmy nadzieję, że to minie, kiedy tylko
oddalimy się od tego przeklętego miejsca.-
w tym momencie uświadomił sobie, że przecież
czeka ich jeszcze ciężka, o ile nie najcięższa próba – Głaz Na Erech.

- No, już. Chodź! - Aragorn otrząsnął się z niewesołych myśli i przyciągnął

Boromira za ramię, ustawił bokiem do konia i podniósł jego lewą rękę, kładąc ją na
przednim łęku. - Stopa w strzemię, proszę, raz-dwa! – a odwracając się przez ramię ku
Strażnikom dorzucił: - Na koń!

Legolas przytrzymał Boromirowi strzemię i człowiek, jak marionetka, posłusznie

podciągnął się do góry, popchnięty parą silnych rąk. Usiadł w siodle, ale po wodze nie
sięgnął.

Elladan wskoczył lekko na swojego Olfira, podjechał do boku Gondorczyka.
- Ja się tym zajmę – powiedział, wyciągając rękę. Aragorn przerzucił więc wodze

przez łeb siwka i podał je bratu. - Wskakuj na Roheryna, my tu sobie poradzimy -
Elladan uśmiechnął się do niego.

- Dziękuję - Strażnik zacisnął palce na jego przedramieniu, a na odchodnym

sprawdził jeszcze, czy Boromir włożył drugą stopę w strzemię.

Okazało się, że, owszem, włożył, ale rzemień puśliska był skręcony, więc Aragorn

wysunął mu stopę i poprawił, żeby było jak należy.

- Dziś wieczorem odpoczniemy - powiedział, krzepiącym gestem opierając mu dłoń

na kolanie.

- Chciałem... zauważyć... - powiedział Boromir z wysiłkiem.- ...że jest noc.
Aragorn uśmiechnął się, biorąc jego odezwanie się za dobry znak, mimo iż w

słowach tych była pretensja a nie żart.

- Jesteśmy w krainie Umarłych - wyjaśnił. - Tu zawsze jest noc. W naszym świecie

jest dopiero wczesne popołudnie.

Boromir nie skomentował tej wiadomości, więc Aragorn odwrócił się i pospieszył

do Roheryna. Wszyscy Strażnicy czekali już w siodłach.

- Naprzód! - rozkazał, wsiadając.
Roheryn zarżał i ruszył z kopyta.

background image

Pierwszy, krótki postój Aragorn zarządził u wylotu wąwozu, tam gdzie rzeka

Morthonda zakolami wrzynała się w skalne zbocze. Niebo zmieniło się z nocnego na
szare, typowe dla zmierzchu. Cała dolina, która otwierała się przed nimi jak okiem
sięgnąć była dziwnie pozbawiona koloru. Góry były szare, rzeka była szara i trawa też.
Tu i ówdzie, w oddali migotały ogniki domostw – dolina była żyzna i zamieszkiwało ją
wielu ludzi.

Aragorn zawrócił Roheryna stając przed swym oddziałem. W oddali, za plecami

Elrohira, który jechał ostatni tłoczyły się cienie, trzepotały widmowe, poszarpane
sztandary.

Umarli podążali za Drużyną, posłuszni jego wezwaniu.
Aragorn spojrzał na Boromira. Gondorczyk wyglądał na skrajnie wyczerpanego, ale

dzielnie trzymał się w siodle. Po jego lewicy zajął miejsce Elladan, po prawicy zaś
Legolas z Gimlim. Strażnik miał nadzieję, że to wsparcie wystarczy – czekał ich bowiem
bardzo forsowny etap wędrówki.

- Przyjaciele! - odezwał się gromko.- Musimy zapomnieć o zmęczeniu! Jeśli mamy

stanąć na Erech jeszcze dziś, trzeba ruszać naprzód. Przed nami daleka droga! Będziemy
galopować, póki koniom starczy sił. Ja poprowadzę, trzymajcie się za mną, nie
wyprzedzajcie.

Kilku Strażników uniosło dłonie na znak, że rozumieją i zastosują się do rozkazów.
- Wybacz, stary druhu - Aragorn pochylił się nad końską szyją i pieszczotliwie

poklepał Roheryna po łopatce. - Muszę cię znowu poprosić o galop - szepnął, dociskając
lekko pięty.

Koń parsknął, położył po sobie uszy i ruszył doliną na przełaj, przechodząc w cwał

po kilku susach. Aragorn pochylił się w kulbace, wiatr zaświstał mu w uszach.

Na Erech!


Umarli otoczyli ich ciasnym kołem, tworząc coś na podobieństwo wojskowego

obozu. Zapadające raptownie ciemności wchłonęły widmowe sztandary, jeźdźców i
konie, ale choć niewidoczni - byli obecni i ta obecność nie pozwalała zmrużyć oka.

Świadomość, że tuż obok, pod osłoną nocy krążą Umarli przeszywała lodem nawet

najbardziej waleczne serca. Niepokój potęgowała jeszcze cisza, sprawiająca wrażenie
oddechu wstrzymywanego przed wielką burzą. Królewski sztandar, dar Arweny,
jeszcze niedawno dumne trzepoczący na wietrze, wisiał teraz bez ruchu. Każde końskie
parsknięcie, każdy ludzki szept rozlegały się w ciemnościach jak krzyk. Umarli milczeli,
ale otaczała ich taka aura wyczekiwania i dzikości, że chyba lepiej by było, gdyby
szeptali. Do ich głosów można się było przyzwyczaić jak do brzęczenia much, natomiast
tę głęboką, znaczącą ciszę ciężko było znieść. Do tego wszystkiego, Głaz otaczała
dziwna, blada poświata, przypominająca księżycową, tworząc na trawie jaśniejszy krąg,
szeroki na kilkadziesiąt stóp. Twarze towarzyszy były w tym świetle chorobliwie blade,
a miecze i kolczugi słały zimne odblaski. Dalej, poza tym kręgiem, ciemności były już
nie przeniknione. Drużyna rozłożyła się obozem wewnątrz kręgu i zgodnie z
zaleceniami Aragorna nikt nie wypuszczał się poza obręb tej świetlnej granicy, która

background image

zdawała się wyznaczać dwa światy – ludzi i upiorów. Wewnątrz tego kręgu czuli się
bezpieczni, ale z drugiej strony byli też wyraźnie widoczni, co dawało mocno nie
komfortowe poczucie - mieli świadomość, że są obserwowani, sami zaś nie mogli
niczego dostrzec.

Aragorn zdecydował, że spędzą tu noc. Nie obawiał się zagrożenia ze strony

Umarłych – wiarołomcy uznali jego władzę. Mimo to nie pozwolił rozpalać ognisk.
Posłuszeństwo posłuszeństwem, ale lepiej go nie wystawiać na próbę; skoro Umarli tak
nienawidzili ognia, nie widział potrzeby by ich drażnić. Nie pierwsza i nie ostatnia to
noc bez ciepłej strawy.

Strażnicy porozsiadali się na ziemi, okręcając kocami. Niektórzy położyli się, ale nie

spał nikt. Aragorn przeszedł się między nimi, zatrzymując się, by uścisnąć czyjeś ramię,
zamienić kilka słów, uzgodnić szczegóły drogi. Kiedy dotarł do Halbarada, ten skinął
głową za siebie. Aragorn spojrzał we wskazanym kierunku i westchnął.

Boromir siedział na ziemi, oparty o głaz. Kolana podciągnął pod brodę i ciasno objął

się ramionami, jakby próbował zniknąć i odciąć się od otaczającego go świata. Aragorn
poczuł nagłe ukłucie wyrzutów sumienia – w drodze nie miał możliwości ani czasu, by
się towarzyszem zająć. Jedyne, na co mógł sobie pozwolić to zerkanie, co jakiś czas, jak
Boromir sobie radzi. Ku jego wielkiej uldze radził sobie i to całkiem dobrze. Widocznie
ostry wysiłek fizyczny pomógł mu przełamać ten dziwny stan otępienia. Po pierwszym
cwale przejął wodze od Elladana i od tamtej pory jechał już samodzielnie. Teraz jednak
zmęczenie i ta potworna cisza zaczynały na nowo dawać mu się we znaki.

Aragorn przysiadł się do niego, otulając się płaszczem. Gondorczyk spojrzał na

niego niepewnie i zamiast powitać go swym zwykłym surowym i wyzywającym
spojrzeniem, niespokojnie odwrócił wzrok. To była nowość, którą Aragorn
zaobserwował pierwszy raz tu, przy Głazie właśnie, kiedy to wzywał Umarłych do
wypełnienia przysięgi. Nie, nie wtedy. Dokładnie, było to w chwili, kiedy ogłosił się
Elessarem i kazał rozwinąć sztandar, a Umarli skłonili się, uznając jego roszczenia . Na
moment złowił wtedy wzrok Boromira i ku swojemu zaskoczeniu zobaczył bojaźń i coś
na kształt podziwu.

Teraz też wyrażało to się w całej jego pozie. Aragorn domyślał się, że Boromirowi

ciężko było uporać się ze świadomością, iż, wbrew swym przechwałkom, na Ścieżce
okazał się najsłabszy i zależny od pomocy innych. A to, że Umarli potwierdzili prawa
Aragorna do tronu było zapewne jeszcze cięższym doświadczeniem.

- Jak się czujesz?- zapytał Aragorn cicho.
Boromir wzruszył lekko ramionami, zapatrzony w ciemność przed nimi i jeszcze

bardziej skulił się w sobie.

- Zjadłeś coś?
Przeczący ruch głowy.
- A może zjesz coś teraz?
Znowu zaprzeczenie.
- Musisz coś zjeść. O świcie ruszymy dalej i tempo będzie równie forsowne, jak dziś.
Boromir bez słowa wsparł czoło o kolana i ciaśniej objął się ramionami. Trząsł się.
Aragorn wyciągnął rękę i położył mu dłoń na ramieniu. Boromir drgnął i rzucił mu

background image

kolejne, nerwowe spojrzenie. Otarł czoło z potu i spróbował uspokoić się paroma
głębszymi oddechami.

- Zjedz coś - Aragorn ponowił prośbę. - Dam ci jeszcze łyk miruvoru. Zjemy mój

przydział lembasów na spółkę, co ty na to?

Boromir spojrzał na niego wyraźnie zbierając się do pytania, które ciężko było mu

zadać. Aragorn pytająco uniósł brwi. Syn Denethora nabrał tchu.

- Jak ty to robisz?- szepnął, a właściwie to jęknął cicho. Zęby mu dzwoniły.
- Co?
- Że się nie boisz?
Aragorn uśmiechnął się lekko.
- Boję się, jak każdy, zapewniam cię. Ale jednocześnie wierzę w przepowiednię.

Jestem dziedzicem Isildura, a oni są mi winni posłuszeństwo.

Boromir przełknął ślinę i spojrzał przed siebie, próbując przebić wzrokiem

ciemność.

- Oni nas nienawidzą - szepnął. - Chcą, żebyśmy do nich dołączyli, żebyśmy się stali

tacy, jak oni. Umarli.

- Nie, Boromirze - zaprzeczył Aragorn. - Oni nienawidzą swojego losu. I siebie. My

jesteśmy dla nich szansą na odzyskanie spokoju. Nie zrobią nam krzywdy.

- Nienawidzą nas! - upierał się syn Denethora. - Chcą naszej krwi, naszej śmierci.

Słyszysz, jak wołają?- szeptał gorączkowo.

- Nie.
- Nie słyszysz?- Boromir spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Nie. Powiedz mi, co wołają.
- Chcą, żebym do nich przyszedł - Gondorczyk zaczynał się trząść coraz silniej. -

Mówią, że miejsce zdrajcy jest wśród nich. Śmieją się. Nie wytrzymam tego! - nagle
zakrył sobie uszy.

Aragorn objął go ramieniem, mocno.
- Boromirze, uspokój się, to tylko twoja wyobraźnia, nie słuchaj tych...
- Nie wytrzymam tego!
Aragorn oderwał mu dłoń od ucha.
- Uspokój się, posłuchaj co ci powiem, te głosy...
Ale Boromir nie dał mu dokończyć.
- Duszę się - jęknął, odpychając Aragorna. - Niech oni przestaną na mnie patrzeć!

Nie mogę oddychać! Muszę stąd iść!

Strażnik przytrzymał go siłą.
- Boromirze, uspokój się! Nie możesz nigdzie iś...-
-Puść mnie!
Kątem oka Aragorn dostrzegł, że Halbarad zwraca się ku nim i w tym samym

momencie odczuł, że w otaczającej ich ciemności coś się zmieniło – Umarli ożywili się i
zacieśnili krąg. Zimny podmuch wiatru zakołysał sztandarem. Konie zaczęły kręcić się
niespokojnie. Strażnicy, zaalarmowani, unieśli głowy, kilku sięgnęło po broń.

Korzystając z chwili nieuwagi Aragorna Boromir wyrwał się i wstał. Strażnik czym

prędzej podniósł się i złapał go za ramię i płaszcz.

background image

- Stój! Nie wychodź poza krąg światła!
- Duszno mi... Muszę iść. Tam jest mój ojciec, widzę go!
- To tylko przywidzenie! Boromirze, nie możesz oddalać się od Głazu! Umarli cię

nie przepuszczą, słyszysz? Uspokój się i usiądź, bo ściągasz ich uwagę!

Umarli zaszeptali coś radośnie, wiatr wzmógł się, Arod i siwy koń Boromira

zakwiczały i zaczęły napierać na postronki. Kilku Strażników skoczyło, by je uspokoić i
przytrzymać. W ciemności zaczęły rozbłyskiwać blade punkciki – upiory podchodziły
coraz bliżej, a ich oczy świeciły jak iskry.

- Puszczaj! - Boromir odepchnął Halbarada, który próbował pomóc go przytrzymać

i szarpnął się potężnie, usiłując wyswobodzić prawą rękę z uchwytu Aragorna.

Oczy Umarłych błyszczały już tuż-tuż za granicą kręgu. Arod stanął dęba, miotając

łbem, Legolas dopadł go, ryzykownie nurkując pod bijącymi powietrze kopytami i
chwycił za uzdę. Pozostałe konie też zaczęły się płoszyć.

- Boromirze, przestań!!!
- Zostaw mnie!!! – syn Denethora wyszarpnął rękę i sięgnął do pasa, po miecz,

którego na szczęście tam nie było, bo broń stała oparta o Głaz za nimi.

Aragorn nie miał innego wyjścia.
Odstąpił o krok, wziął szeroki zamach i wymierzył Boromirowi solidny cios w

twarz, aż zabolała go dłoń, a Gondorczyk zatoczył się, zaskoczony.

Uderzenie, głośne jak trzask bata, niczym ostatni akord przypieczętowało chaos -

wiatr ucichł, Umarli zatrzymali się a ich szepty urwały się raptownie.

Boromir odzyskał równowagę i z kompletnym osłupieniem spojrzał na Strażnika,

bezwiednie unosząc dłoń do policzka. Szeroko otworzył oczy i zamarł, a Aragorn pojął,
że ma przed sobą człowieka, którego jeszcze nikt w ten sposób nie uderzył. Przez tę
jedną krótką chwilę Boromir wyglądał bardzo młodo, jak zdumiony, skrzywdzony
chłopak.

- Siadaj i uspokój się! Natychmiast! – rozkazał Aragorn ostro, przywołując cały swój

autorytet.

Syn Denethora spojrzał na niego z nagłym lękiem, jego nogi ugięły się, jakby bez

udziału woli i usiadł ciężko na ziemi, wciąż z dłonią przy policzku, patrząc tępo przed
siebie.

Jeśli kiedykolwiek miałem szansę, by zostać jego przyjacielem to właśnie ją straciłem...
Aragorn wziął głęboki wdech i powiódł spojrzeniem po zebranych. Strażnicy

zaczęli odkładać broń i sięgnęli po koce. Gimli odwrócił wzrok. Legolas wciąż szeptał
uspokajające słowa w języku elfów głaszcząc Aroda po spoconej szyi. Koń przestał
szaleć, strzygł jedynie uszami i węszył niepewnie. Oczy świecące w ciemnościach
zgasły, Umarli wycofali się.

- Wyciągnijcie prowiant i przygotujcie posiłek - przykazał Aragorn, biorąc głęboki

wdech i dotykając dłonią czoła.

Postał tak przez chwilę, a potem spojrzał w dół, na Boromira i po zastanowieniu

wyciągnął swą sakwę spośród innych, złożonych na stos przy Głazie. Wrócił na miejsce
i usadowił się ponownie u boku Gondorczyka. Odsznurował troczki i zaczął szperać w
środku. Boromir konsekwentnie nie patrzył na niego, tylko siedział w milczeniu w swej

background image

dawnej pozycji, z kolanami podciągniętymi pod brodę. Aragorn wydobył paczuszkę z
lembasami i odczepił podręczny bukłak z kordiałem.

- Zjedz jednego - powiedział, wyciągając rękę ku Boromirowi.
- Nie, dziękuję - Boromir nadal z uporem patrzył w dal.
- Musisz coś zjeść.
- Nie jestem głodny.
- Więc zmuś się - rozkazał Aragorn tonem nie znoszącym sprzeciwu i wcisnął mu

do ręki suchara. - Tu jest bukłak z kordiałem, proszę. Jeden solidny łyk ci wystarczy. Bez
dyskusji.

Boromir zawahał się, łypnął na niego, ale zaraz odwrócił wzrok i niechętnie uniósł

bukłak do ust. Wypił, bez słowa oddał go Strażnikowi i zabrał się za lembas z miną,
którą świadczyła, o tym, że równie dobrze mógł to być udziec z trolla. Nie protestował
jednak i jadł, choć z wyraźnym obrzydzeniem.

W innej sytuacji Aragorn może i by się ucieszył z tego nowo pozyskanego posłuchu,

ale teraz daleko mu było od poczucia satysfakcji.

Oczywiście chciał zyskać respekt w oczach Boromira, ale miał nadzieję, że

wypracuje go sobie poprzez przyjaźń i wzajemny szacunek, a nie tak – nie po pokazie
siły.

A już na pewno nie zamierzał podnosić na niego ręki. Nawet mu to przez myśl nie

przeszło.

Przez chwilę zastanowił się, czy Boromirowi przyjdzie kiedyś do głowy, że ten cios

był równie przykry dla niego - dla Aragorna. Pewnie nie.

Odetchnął głębiej. Nie czas teraz na sentymenty, co się stało, to się nie odstanie.

Skoro w ten sposób zyskał sobie posłuch, powinien go teraz konsekwentnie
wykorzystać.

- Spróbuj się przespać - przykazał, kiedy już Boromir uporał się ze swoim

lembasem. - Co mówisz?- dodał, pochylając się nieco, by dosłyszeć, co też takiego
Gondorczyk wymruczał pod nosem. - Głośniej proszę.

- Mówię, że nie zdołam - burknął Boromir, patrząc na swoje buty.
- Z otwartymi oczami i na siedząco z pewnością - zgodził się Aragorn. - Połóż się.
Gondorczyk przecząco potrząsnął głową.
- Bez snu nie wytrzymasz jutrzejszego tempa -oświadczył Strażnik spokojnie.
- Więc mnie zostawisz - powiedział Boromir bardzo cicho.
- Ja nikogo nie zostawiam, Boromirze - odparł z naciskiem.
- Nie należę do twojej drużyny.
- Teraz już tak - Aragorn uśmiechnął się lekko. - Nawet jeśli przyłączyłeś się wbrew

mej woli, dotarłeś aż tutaj, do miejsca, w którym Umarli uznali moją władzę. Od tej
pory mogę cię chronić. Jesteś pod moją opieką – mówiąc to z przykrością zauważył, że
Boromir, spogląda na niego z niedowierzaniem, odruchowo sięga dłonią do policzka, by
w połowie gestu zorientować się i opuścić rękę.

- Ale i tak nie zasnę - szepnął Gondorczyk po chwili wahania, ponownie wbijając

wzrok w buty. - Nie tutaj.

Zamilkli obaj.

background image

Aragorn zmarszczył czoło i rozważył dostępne rozwiązania. Miał wprawdzie przy

sobie cały zestaw ziół nasennych, ale do przygotowania naparu potrzebował wrzątku.
Niestety rozpalenie ognia nie wchodziło w grę. Umarli dopiero co się uspokoili i nie
chciał na nowo ściągać ich uwagi.

Pozostawały mu zatem Łzy Irma. Miał jeszcze z pół buteleczki tego cennego olejku,

którego używał przy bardzo ciężkich przypadkach, kiedy to rannych trzeba było uśpić
przed zabiegiem. Było to dość radykalne rozwiązanie, ale Boromir, skrajnie
wyczerpany, bezwzględnie potrzebował snu i jego brak mógł się okazać fatalny w
skutkach. Łzy Irma usypiały szybko, a pacjenci spali po nich mocno i głęboko. Może
dzięki temu Boromir odpocznie od męczących wizji. A jeśli nawet nie, to i tak wszystko
jedno, zważywszy na fakt, że właśnie przeżywał koszmar na jawie.

Aragorn podjął decyzję i wydobył z sakwy małą buteleczkę, a z bocznej kieszeni

kawałek płótna.

- Dam ci środek nasenny - powiadomił towarzysza, wstrząsając buteleczką. -

Sprawdzony i skuteczny.

- Ale ja nie...- zaczął Boromir i zaraz umilkł, przyszpilony surowym spojrzeniem.
Aragorn złożył płótno na cztery i poluzował korek. Syn Denethora obserwował go

nieufnie.

- Pokropię tym materiał i przyłożę ci do nosa. Odetchniesz parę razy i zaśniesz -

tłumaczył Strażnik spokojnie.

Wystarczyło tylko spojrzeć na Boromira, by wiedzieć, jak bardzo mu się to nie

podoba.

- Obudzę cię o świcie - ciągnął Aragorn, nie zwracając uwagi na jego minę. – Masz

koc?

Boromir zerknął na stos bagaży przy Głazie, a Aragorn podążając za jego

spojrzeniem wypatrzył charakterystyczną sakwę Gondorczyka i koc z Rogatego Grodu.
Wyciągnął pled i podał go towarzyszowi.

- Nie chcę zasypiać - powiedział Boromir cicho, kładąc koc na kolanach.
- Musisz odpocząć, jeśli chcesz się na coś przydać - Aragorn nie ustępował. Celowo

wspomniał o przydatności, mierząc w czuły punkt.

Gondorczyk przygryzł wargę i niespokojnie spojrzał w otaczającą ich ciemność.

Aragorn zauważył to i rzekł:

- Nie musisz się ich obawiać. Przy mnie jesteś bezpieczny – Aragorn spojrzał mu w

oczy i dodał cieplejszym, łagodniejszym tonem: - Zaufaj mi.

Boromir spojrzał na niego bezradnie, a na jego twarzy odmalowało się wahanie i

niepewność. Widać było, że nie chce poddawać się tej „kuracji”, ale też nie ośmiela się
Aragornowi przeciwstawić. Przez chwilę walczył ze sobą, wreszcie westchnął, garbiąc
się z rezygnacją, jakby uznawał, że jest na przegranej pozycji.

Aragorn przysunął się bliżej, pokropił płótno, szybko zatkał buteleczkę, a następnie

objął Boromira, przyciskając jego głowę do swego ramienia i przykładając mu płótno do
nosa i ust. Syn Denethora spiął się i odruchowo złapał go za nadgarstek, zaciskając
palce.

- Spokojnie. Oddychaj - polecił Strażnik. - Głęboko. Raz, dobrze, dwa. I trzy.

background image

Głęboko.

Aragorn uznał, że tyle wystarczy i cofnął rękę. Boromir nieco chwiejnie usadowił

się z powrotem, potrząsnął głową i dotknął dłonią czoła.

Strażnik roztrzepał płótno i odrzucił je od siebie, żeby wywietrzało. Rozłożył koc na

trawie i przyciągnął Boromira za rękę.

- Połóż się - przykazał.
Boromir ciężko osunął się na niego ramieniem, Aragorn przytrzymał go i odsunął

się tak, by towarzysz mógł ułożyć się na lewym boku, z głową wspartą na jego udzie.

Halbarad, który od czasu szamotaniny przy Głazie obserwował ich dyskretnie,

gotowy do interwencji, gdyby dowódca potrzebował pomocy, teraz nachylił się nad
nimi i przykrył Boromira swoim kocem, wręczając Aragornowi drugi, zapasowy pled.
Strażnik podziękował i zarzucił go sobie na ramiona.

- A..gonie... - dobiegło go z dołu niewyraźne mamrotanie -...mdli mnie... ja chyba

zaraz... ....zw-...

Aragorn spojrzał na niego bacznie, ale Boromir nie powiedział już nic więcej.
Spał.
Strażnik przyłożył mu palce do szyi i sprawdził tętno. Było równe i wolne. Dotknął

też dłonią jego czoła, upewniając się, że Boromir nie ma gorączki. Wyglądało na to, że
wszystko jest w porządku. Gondorczyk oddychał miarowo i powoli, a jego mięśnie
rozluźniły się.

Aragorn poprawił więc pled, usadowił się wygodniej i odchylił głowę, by oprzeć ją

o Głaz. Przymknął oczy i postarał się odegnać wszelkie myśli i troski.

Nie zamierzał zasypiać. Póki czuwał był pewien, że Umarli nie tkną obozu. Tę jedną

bezsenną noc powinien jeszcze wytrzymać. Odetchnął głęboko i odprężył się,
zapominając na chwilę o otaczającym go świecie.

Odpoczywał tak przez czas jakiś. W końcu otworzył oczy i jego wzrok pobiegł w

górę, ku sztandarowi, który zwieszał się nad nim. Blade światło wydobywało wyszyte
srebrną nicią godło.

Białe Drzewo. Siedem gwiazd. I korona Elendila.

*Moja* korona.
Powiódł wzrokiem po towarzyszach, a potem spojrzał w ciemność, gdzie czaiły się

zastępy Umarłych.

Wojsko Dziedzica Isildura - pomyślał, pogrążony w zadumie, a potem przeniósł

wzrok w dół, na swą dłoń bezwiednie spoczywającą na głowie śpiącego.

Boromir miał wpół-otwarte usta, a długie pasmo włosów opadało mu na oko i

policzek, unosząc się przy każdym wydechu. Musiało go łaskotać, bo co jakiś czas się
krzywił, zabawnie marszcząc nos.

Aragorn odgarnął mu z twarzy ten kosmyk. Syn Denethora poruszył się, moszcząc

wygodniej, podrapał się po nosie i na powrót znieruchomiał, oddychając głęboko.

Strażnik uśmiechnął się lekko, kręcąc głową.
I mój namiestnik...

background image

Aragorn odszedł od Głazu, rozcierając ręce i ramiona, by choć trochę się ogrzać. Ta

noc wydawała się nie mieć końca. Z ust biły mu kłęby pary. Świetlna granica między
światem ludzi a upiorów stawała się coraz mniej wyraźna i trzeba się było uważnie
przyglądać trawom, by zauważyć jej powoli zanikający zarys. Ziemia, mokra od rosy,
wyglądała w tym dziwnym świetle tak, jakby to gwiazdy się w niej odbijały. Sądząc z
dojmującego zimna nadciągał świt, choć wciąż było jeszcze ciemno.

Zaszeleściły lekko trawy i u jego boku pojawił się Elrohir, jak to on – wypoczęty,

świeży i zadowolony z życia. Sąsiedztwo Umarłych nie robiło na nim większego
wrażenia. Elrohir, w odróżnieniu od swego bardziej refleksyjnego brata bliźniaka, miał
zadziwiająco optymistyczne podejście do świata i był tym strasznym przykładem
osoby, która zawsze jest w dobrym humorze. Wyjątek stanowiło spotkanie z orkami –
wtedy, z beztroskiego na pozór księcia, zmieniał się w zawziętego i straszliwego
wojownika, któremu lepiej było schodzić z drogi.

Elf przeciągnął się i za przykładem Aragorna rozejrzał się dookoła.
- Co widzisz? – zapytał Strażnik z przyzwyczajenia.
- Widzę ciemność - jego brat błysnął zębami w szerokim uśmiechu.
- Chwała elfom i ich sokolemu wzrokowi - westchnął Strażnik. Powinien

spodziewać się takiej odpowiedzi.

- Świta - zauważył Elrohir beztrosko.
- Elfia spostrzegawczość także nie ma sobie równej - kontynuował Aragorn z

rezygnacją. - Co robi twój brat?

- Wymądrza się, wypatrując wzrok w ciemnościach.
- Pytam o Elladana - Aragorn był uosobieniem cierpliwości; w końcu od dziecka

oswajał się z osobliwym poczuciem humoru starszego z bliźniaków.

- Ach, *ten* brat. Wymądrza się, wypatrując wzrok w ciemnościach - odparł Elrohir

z uciechą.

- Niedługo ruszymy - oznajmił Aragorn, poddając się. - Tylko patrzeć, a niebo na

wschodzie się rozwidni.

Elrohir pokiwał głową.
- A jak tam nasz Niespodziewany Problem? Śpi?- zainteresował się nagle.
- Boromir? Tak, śpi. Jak dziecko - Aragorn obejrzał się przez ramię. – Na szczęście.
- Mam go obudzić?
- Nie, ja to zrobię. Powiedz wszystkim, żeby pomału szykowali się do drogi.
- Tak jest! - Elrohir ochoczo obrócił się na pięcie.
- Bracie?
- Tak?
- Powiedz mi, tak szczerze, skąd ty czerpiesz te nadmiary energii?- Aragorn

ponownie rozmasował ramiona, bo po plecach przemknął mu kolejny, lodowaty
dreszcz.

- Jakiej energii? – zdziwił się elf. - Nie mam żadnych nadmiarów energii, zawsze

taki byłem. To ty się wydelikaciłeś, życie Strażnika cię rozpuściło. Spójrz prawdzie w
oczy, Estelu - zestarzałeś się i tyle.

- Co ty powiesz - Aragorn uniósł brwi. - Dziękuję ci, bardzoś miły.

background image

- Proszę bardzo - Elrohir mrugnął do niego, skłonił się lekko i odmaszerował ku

Głazowi.

No dobrze – pomyślał Aragorn z westchnieniem. - Czas spróbować postawić nasz

Niespodziewany Problem na nogi.



Obudzenie Boromira wymagało nieco wysiłku, ale jak na tak głęboki i sztucznie

wywołany sen, przyszło łatwiej, niż Aragorn zakładał.

Strażnik pomógł Gondorczykowi usiąść, czekając aż ten całkiem oprzytomnieje.

Boromir przetarł oczy, mrugając, rozejrzał się dookoła i mina mu zrzedła.

- Niestety - rzekł Aragorn ze współczującym uśmiechem. - To nie był sen. Jesteśmy

na Erech.

- Spałem?- Boromir spojrzał na niego półprzytomnie. Miał tak zachrypnięty głos, że

ledwo mówił.

- Spałeś - potwierdził Aragorn. - I zgodnie z obietnicą budzę cię o świcie.
- Już... świta?
- Tak. Jak się czujesz?
- Nie... wiem - Boromir przeczesał włosy palcami i przetarł twarz, próbując się

dobudzić.

- Głowa cię nie boli?
- Wszystko... mnie... boli - Gondorczyk skrzywił się, prostując plecy.
- Niedługo ruszamy - powiadomił go Strażnik.
- Mmmm - powiedział Boromir rozmasowując kark i zamykając oczy.
- Zechciałbyś wyrażać się jaśniej? – Aragorn uniósł brew, a nie doczekawszy się

odpowiedzi, rzekł - Przyniosę ci jeszcze miruvoru. Ostatni raz, póki co. Powinien cię
otrzeźwić. W międzyczasie zrób porządek z tymi kocami, proszę. - Aragorn wstał i
ruszył po bukłak, ale po drodze coś go tknęło i obejrzał się przez ramię, by ujrzeć jak
Boromir naciąga pled na plecy i na nowo układa się do snu.

- Nie, nie, nie, mój drogi! - oświadczył, zawracając. – Wstajemy! - zdecydowanie

ściągnął z niego koc, chwycił go za rękę i posadził z trudem, bo Boromir zdawał się
ważyć tonę. - Gimli? Chodź tutaj i przypilnuj go, żeby nie zasypiał.

Krasnolud, który krzątał się nieopodal, porzucił zwijanie swego posłania i zbliżył

się.

- Dzień dobry, mości Boromirze - zagrzmiał swym tubalnym głosem.
- Zimno mi - wychrypiał Gondorczyk, rozglądając się za kocem, ale Aragorn

zapobiegawczo wziął go ze sobą.

- Masz tu swój płaszcz - krasnolud schylił się i podał go człowiekowi. - Okryj się.

Ale, hej, nie tak! Nie kładź się, tylko go załóż! - Gimli potrząsnął Boromirem za ramię i
obejrzał się na Aragorna. - Co z nim jest? Zupełnie jakby był pijany.

- To skutki wyrwania z bardzo głębokiego snu. Zaraz dojdzie do siebie - odparł

Strażnik powracając z bukłakiem. - Boromirze, wypij trochę - przykazał, przyklękając
przed Gondorczykiem i podając mu kordiał.

- Lepiej?- Aragorn obserwował, jak Boromir przytomnieje po wypiciu paru łyków -

background image

Pamiętasz, gdzie jesteśmy i co się wczoraj wydarzyło?- upewnił się. Czasami po Łzach
Irma pacjenci mieli problemy z odtworzeniem ostatnich wydarzeń.

Boromir zmarszczył brwi, raptownie trzeźwiejąc. Wyprostował się sztywno i posłał

Aragornowi chłodne spojrzenie.

Pamiętasz – zauważył Strażnik w myślach, a na głos rzekł :
- Gdybyś źle się poczuł, miał zawroty głowy albo mdłości, powiedz mi o tym.
Boromir skinął głową, ale Strażnik znał go już na tyle, by wiedzieć, że to gest na

odczepnego. Boromir nie zamierzał nic mu mówić, choćby go skręcało z bólu.

- Wkrótce ruszamy. Zjedzcie coś - Aragorn wstał i rozejrzał się w poszukiwaniu

Halbarada. Odchodząc usłyszał jeszcze głos Gimlego.

- To jak? Chłopcze swego ojca? Masz ochotę na lembas? A może na lembas dla

odmiany? Co mówisz? Tak, podzielam twe zdanie, elfowie powinni zostawić gotowanie
innym rasom. Jadłeś może kiedyś chleb krasnoludzki?...




Aragorn troczył właśnie sakwy do siodła Roheryna, kiedy Legolas podszedł do

nieopodal stojącego Boromira.

- A co się stało z Lossarem? - zapytał elf, wyciągając rękę, by pogłaskać siwego

wierzchowca po pysku.

- Oddałem go właścicielowi - odparł Boromir, wzruszając ramionami. -

Potrzebowałem szybkiego konia, a Lossar się do takich nie zaliczał. Poza tym ten
Rohirrim wzrokiem wypalał mi cały czas dziurę w plecach, pilnując czy aby dobrze
traktuję jego pupila. Miałem tego dosyć.

- Jak się zatem zwie twój nowy koń?- wtrącił się Aragorn, zerkając ku nim ponad

grzbietem Roheryna,

- Nie wiem - Boromir ponownie wzruszył ramionami. - Zapomniałem spytać, kiedy

odjeżdżałem.

- W takim razie nazwij go jakoś.- zaproponował Legolas. - Masz pomysł na jakieś

imię?

- Proponuję „Lembas”- odezwał się Gimli, siedzący na zwiniętych kocach.
- Mam lepszy pomysł. Nazwę go Koń - stwierdził Boromir, podciągając popręg.
-„Koń”?- Legolas uniósł brwi.
- Tak. Proste, dźwięczne, łatwe do zapamiętania.
- Ale... to klacz - zauważył elf ostrożnie.
- To co?- Boromir spojrzał na niego wyzywająco, dopinając drugą klamrę. Koń,

która w ten sposób zyskała sobie nowe imię, stuliła uszy i niecierpliwie przestąpiła z
nogi na nogę.

- Nic, w zasadzie - Legolas rzucił rozbawione spojrzenie Aragornowi.
- Chyba mogę nazwać mojego konia jak chcę?
- Możesz, możesz - Legolas pojednawczo uniósł dłoń. Poklepał Koń po szyi i

odszedł zająć się Arodem.

Aragorn skończył troczyć sakwy, wsiadł na Roheryna i zaczekał, aż Halbarad

background image

weźmie sztandar i dołączy do niego.

- Ruszamy ku Przesmykowi Tarlanga - odezwał się głośno, by wszyscy dobrze go

słyszeli. - A stamtąd przez Lamedon do brodu na Ringlo. Na razie pojedziemy
spokojnym tempem. Kiedy tylko przedostaniemy się przez Przesmyk, ruszymy ile sił w
koniach. Będziemy jechać ostro przez cały dzień i jeśli zdołamy, przez większą część
nocy. Jakieś pytania?

Nie było żadnych. Strażnicy dosiedli koni, gotowi do wymarszu. Aragorn kątem

oka złowił cienie poszarpanych sztandarów – armia Umarłych gromadziła się za
Drużyną.

- A zatem naprzód!


background image




SYN

GONDORU


Część trzecia

Ścieżka Umarłych





background image

Rozdział IV


Lamedon



Noc ustąpiła miejsca szarości wstającego dnia, ale słońce się nie pokazało. Tak, jakby

z krainy mroku przeszli w krainę cieni. Krajobraz dookoła był przygnębiająco
bezbarwny. Po lewej, Góry Białe, wbrew swej nazwie rysowały się szarą plamą na tle
szarego nieba. Ptaki milczały, nawet najmniejsza trawka nie kołysała się w tej
bezwietrznej aurze. Aragorn miał wrażenie, że poruszają się wewnątrz namalowanego
obrazu, w którym wszystko jest niezmienne, a tylko oni, intruzi, żyją. Po drodze nie
napotkali żadnego zwierzęcia, nie licząc istnych rojów wielkich czarnych much, które
opadły ich nieopodal Przesmyku, pchając się namolnie do oczu i ust. Z ich powodu
Aragorn zarządził galop już przy zjeździe w głąb jaru; pomknęli naprzód na złamanie
karku i dzięki temu pozbyli się tej plagi, pozostawiając ją z tyłu.

U wylotu jaru przeszli do kłusa i zmienili szyk na gęsiego. Droga zasłana była

kamieniami, zwężała się w tym miejscu, uniemożliwiając szybszą jazdę. Kiedy jednak
tylko wydostali się na wyżyny Lamedonu z miejsca pchnęli konie w cwał. Aragorn
zwolnił dopiero wtedy, kiedy Roheryn, mokry z wysiłku, zaczął chrapać. Za jego
przykładem jeźdźcy pozsiadali z koni, by ulżyć im i przez pewien czas prowadzić je w
ręku. Pierwszy postój wypadł im nad rzeką Kiril. Napoili konie, pożywili się i wkrótce
ruszyli dalej, przez wydawałoby się niezmienny, pogrążony w wiecznym śnie świat.

Było już ciemno, gdy dotarli do Ethringu. Aragorn zdecydował, że odpoczną tu

kilka godzin. Nie zamierzał zwlekać całą noc, ale uznał, że choćby symboliczny
odpoczynek jest niezbędny. Nie chciał przeforsować ludzi i zwierząt już pierwszego
dnia. Kazał rozkulbaczyć konie, uprzedzając towarzyszy, że wkrótce po północy ruszą
dalej.



Boromir był tak zmordowany, że ograniczył się jedynie do ściągnięcia siodła z

grzbietu klaczy i nie kłopocząc się odczepianiem sakw, padł, tak jak stał, nie odpiąwszy
nawet pasa z mieczem. Nie uwiązał też swojego wierzchowca, zostawiając Koń samą
sobie, nie odezwał się do nikogo ani słowem, tylko z miejsca zasnął, zwinięty na boku, z
głową opartą o rzucone na ziemię siodło.

Legolas więc zajął się klaczą, wytarł jej grzbiet wiechciem trawy i podprowadził do

Aroda, by Koń mogła popaść się w towarzystwie drugiego, rohańskiego wierzchowca.

- Może odpiąć mu ten miecz? - Gimli przystanął nad Boromirem ze swoim kocem

pod pachą. - Jak myślisz? Będzie cały połamany, jak się na nim prześpi.

Aragorn pokiwał głową, więc krasnolud rzucił koc w trawę i przyklęknął, by

ostrożnie rozpiąć pas przyjaciela. Boromir spał jak zabity. Musiał być naprawdę
wyczerpany, skoro nie zareagował na dotknięcie choćby nawet pomrukiem.

- Pomóc ci? - Aragorn stanął nad nimi.

background image

- Gdybyś mógł wyciągnąć miecz, a ja go uniosę odrobinę - zaproponował Gimli

szeptem.

Wspólnymi siłami wyciągnęli spod Boromira broń z pasem i odłożyli na bok.

Gondorczyk nawet nie drgnął, więc Aragorn odpiął mu klamrę po szyją i ściągnął z
niego płaszcz, by porządniej go okryć.

- Moja babka mawiała : „nie śpij, bo cię okradną”- mruknął Gimli do Gondorczyka i

sięgnął nad jego głową, by odwiązać koc, przytroczony do tylnego łęku siodła. - Można
by cię śmiało ze wszystkiego obrać, nawet byś się nie zorientował. Dobrze, że tu sami
swoi dookoła.

- Byłaby z ciebie znakomita niania, Gimli, synu Gloina - zauważył wesoło Legolas,

przyglądając się, jak krasnolud starannie okrywa Boromira dodatkowym kocem.

Gimli uniósł głowę, a oczy mu rozbłysły. Przez moment Aragorn obawiał się, że

zaraz wybuchnie ognisty spór, jak za dawnych czasów, ale krasnolud nieoczekiwanie
rozjaśnił się w uśmiechu.

- Cóż poradzić - westchnął. - Hobbici we wszystkich budzą opiekuńcze uczucia.

Został nam już tylko jeden, więc tym bardziej trzeba o niego dbać.

- Masz szczęście, że on tak mocno śpi - Aragorn pogroził mu palcem, podczas gdy

Legolas śmiał się cicho. - Na twoim miejscu uważałbym z takimi uwagami w zasięgu
jego rąk.

- Tak - Legolas z powagą spojrzał na Gimlego. – Pamiętaj, że hobbici bywają

drażliwi na swój temat i nie lubią nadmiernej opiekuńczości.

Zrezygnowany Aragorn z uśmiechem pokręcił głową. Nie potrafił orzec, kto z

Drużyny Pierścienia był najbardziej niemożliwy. Pominąwszy Gandalfa (który, jak na
czarodzieja przystało, też bywał nieprzewidywalny) oraz Froda z Samem, cała reszta, ze
szczególnym uwzględnieniem Peregrina Tuka, szła łeb w łeb w tej paradzie
charakterów.

- Dlaczego nazywacie go hobbitem?- zainteresował się Elladan, siedzący nieopodal

ze skrzyżowanymi nogami.

- Bo nim jest - odparł Gimli, jakby zdziwiony tak oczywistym pytaniem.
- Trochę duży jak na niziołka - Elladan ze starannie odegranym sceptycyzmem,

zmierzył śpiącego wzrokiem.

- Bo to niziołek numenorejski - odparł Legolas tonem wyjaśnienia. - Z Południa.
Kilku Strażników roześmiało się cicho. Aragorn też nie wytrzymał i parsknął

śmiechem, ale zaraz się opanował.

- No już, spokój - przykazał. - Nie godzi się tak pastwić nad śpiącym. Zwracam ci

uwagę, że raczej byś się nie ośmielił powiedzieć mu tego prosto w twarz, mój drogi.
Dość już tej zabawy, odpocznijcie, póki możecie.

- Wedle rozkazu - Legolas skłonił się i wyciągnął na plecach na trawie obok

Gimlego, podkładając ręce pod głowę.

Aragorn okrył się kocem, rozprostowując obolałe nogi. Jego wzrok na moment

zatrzymał się na Boromirze.

Niziołek numenorejski.- pomyślał i uśmiechnął się mimo woli. Musiał przyznać, ze to

określenie coś w sobie ma i obawiał się, że powołując je do życia, Legolas skomplikował

background image

życie nieszczęsnemu synowi Denethora. Zwłaszcza, jeśli „niziołek numenorejski” dotrze
do uszu niejakiego Peregrina Tuka.

Aragorn nie chciałby być w pobliżu, gdy ktoś powie tak do Boromira...

Wyruszyli zaraz po północy.
Przebyli bród na Ringlo i zagłębili się w stepy po drugiej stronie rzeki. Z powodu

otaczających ich ciemności poruszali się głównie stępem, od czasu do czasu tylko
przechodząc do kłusa.

Nocna podróż minęła spokojnie, bez żadnych niespodzianek, dopiero o świcie

pojawiły się pierwsze problemy.

Było już jasno, kiedy zupełnie nieoczekiwanie konie zaczęły się płoszyć.
- Estelu!!! - dobiegł go z tyłu głos Elladana. - Umarli nas doganiają!!!
Strażnik osadził Roheryna i odwrócił się, marszcząc brwi. Istotnie, widmowe

wojsko, które do tej pory trzymało się kilkadziesiąt metrów za nimi, teraz ruszyło do
przodu z kopyta. Nie minęło kilka uderzeń serca, a drużyna znalazła się w szarej mgle,
otoczona ze wszystkich stron. Oczy Umarłych płonęły, a dłonie wzniosły w górę miecze
i włócznie.

- Zachowajcie spokój!!! - krzyknął Aragorn do towarzyszy. - Trzymajcie się razem!

Nie! Schowaj broń! – polecił Argelebowi, najmłodszemu ze Strażników, który dobył
miecza.

Pierwsza fala Umarłych wyprzedziła ich, kierując się wprost przed siebie, Aragorn

krzyknął na Roheryna i puścił się cwałem. Przegonił ich i zawrócił, aż furknęły kłęby
darni, wyrwanej końskimi kopytami. Roheryn przysiadł na zadzie, a Aragorn stanął w
strzemionach, zwrócony twarzą ku nadciągającym upiorom.

- Staaaać!!! - ryknął, ile sił w płucach, unosząc rękę. - Zatrzymać się!!!!
Szary tłum zwolnił, ale miecze wciąż błyskały, a chorągwie unosiły się wysoko.
- Dokąd to?! - zagrzmiał Aragorn.
Do bitwy. Po zapłatę. Walczyć. – zimny głos odpowiedział mu w jego własnych

myślach.

- Ja o tym decyduję! Jeszcze nie nadszedł wasz czas! - odparł Aragorn przesuwając

wzrokiem po widmowych jeźdźcach. - Wkrótce staniecie do bitwy, cierpliwości. A
tymczasem wracajcie na tyły.

Widmowy wódz zawahał się, jego oczy wciąż lśniły kiedy pożądliwie zerkał na

wschód.

- Właśnie wydałem wam rozkaz! - Aragorn groźnie ściszył głos. - Nie radzę wam

ściągać na siebie gniewu Dziedzica Isildura. Przypominam, że przysięgliście mi
posłuszeństwo. Macie się wycofać, natychmiast!

Umarli zawrócili niechętnie i ustawili się za Szarą Drużyną. Aragorn podjechał ku

towarzyszom, witany pełnymi podziwu spojrzeniami.

- Wszystko w porządku?- zapytał.
Strażnicy pokiwali głowami. Elladan skłonił się z szacunkiem, przytykając dłoń do

czoła. Elrohir natomiast puścił do niego oko.

Aragorn spojrzał na Boromira. Gondorczyk natychmiast wbił wzrok w końską

background image

grzywę i nie odezwał się słowem. U jego boku Legolas ruchem głowy dał znać, że
wszystko w porządku.

- Pokłusujemy teraz przez chwilę - oznajmił Strażnik - a potem pojedziemy

galopem, aż do tamtego jaśniejszego pasa traw na horyzoncie. Tam planuję krótki
popas.



Krajobraz wciąż był irytująco monotonny. Szare stepy, jak okiem sięgnąć, rozciągały

się ku wschodowi aż po horyzont. Po lewej majaczyły cienie Gór Białych. Pogoda nadal
była bezwietrzna, a nieustający szelest traw pod końskimi kopytami działał usypiająco.

Aragorn przeciągnął się, przetarł twarz i rozmasował kark. Południe minęło i

Strażnik musiał zrewidować swe plany. Wbrew jego nadziejom potrzeba było dwóch
dni, by przebyć odległość od Ethringu do Linhiru. Mimo iż tempo mieli ostre, daleko
jeszcze było do źródeł Gilrainy. Aragorna korciło, by zarządzić kolejny cwał, ale
rozsądek podpowiadał, że lepiej być w Linhirze nieco później, niż zajeździć konie.
Zwierzęta były zmęczone i należało mądrze gospodarować ich siłami. Kilka krótkich
galopów i kłus na paromilowych odcinkach to wszystko na co mogli sobie pozwolić.

Obejrzał się przez ramię.
Umarli, tak jak im przykazał, trzymali się w bezpiecznej odległości od Drużyny.

Strażnicy tworzyli luźną grupę, a tylną straż stanowił jak zwykle Elrohir.

Elf, z nisko pochyloną głową, jechał w pewnym oddaleniu, kilka metrów za

oddziałem. Aragorn marszcząc czoło przyjrzał mu się uważniej i nieoczekiwanie
uśmiechnął się szeroko – jego brat, kompletnie nie zwracając uwagi na armię upiorów
tłoczącą się za nim, pochłonięty był lekturą jakiejś niewielkiej księgi, którą opierał o
przedni łęk siodła.

Jak na syna Elronda przystało, Elrohir zawsze zabierał w podróż lekturę, nawet na

polowania jeździł z książką. Jednym z obrazów, jakie Aragorn pamiętał z młodości i
wspólnych wypraw z braćmi, był Elrohir przy ognisku, z podbródkiem opartym na
dłoni, przekładający pożółkłe stronice, często aż do samego świtu.

Teraz też, korzystając z chwili stępa, elf z pasją zatopił się w lekturze, choć jak

Aragorn przypuszczał, treść księgi od dawna znał już na pamięć; w końcu biblioteka
Elronda, choć ogromna, nie była nieskończona.

Pewnie czyta o jakiś niezwykłych przygodach...- pomyślał Aragorn i nagle poczuł, jak

wzbiera w nim fala ciepła i przywiązania. Zawsze dziękował losowi za takich braci, ale
dziś szczególnie był wdzięczny za ich obecność, za zrównoważonego Elladana, na
którym zawsze mógł polegać i na Elrohira, który swą osobą rozpraszał nawet mroki
Ścieżki Umarłych.

Odwracając się na powrót w kierunku jazdy, Aragorn przesunął wzrokiem po

twarzach towarzyszy i nagle westchnął, pochmurniejąc.

Boromir jechał w połowie oddziału, ostentacyjnie spoglądając w bok.
Aragorn wyprostował się w siodle i przetarł szczypiące od niewyspania oczy.

Przypływ dobrego humoru spowodowany widokiem Elrohira ulotnił się równie
szybko, jak się pojawił.

background image

Oprócz niepokoju, czy zdążą na czas, sprawa Boromira była tym, co skutecznie

zatruwało Aragornowi podróż.

Od wydarzeń przy Czarnym Głazie syn Denethora przygasł, zamknął się w sobie i

nie odzywał się do nikogo, chyba, że o coś go zapytano. Trzymał się z dala od Aragorna,
unikał też Halbarada. Zapewne miało to związek z tym, że Strażnik pomagał
przytrzymać go podczas szamotaniny na Erech i Boromir łączył z nim pełne
upokorzenia wspomnienie.

Co ciekawe natomiast, chętnie witał u swego boku Elladana i odnosił się do elfa z

wielkim szacunkiem. Widocznie nie pamiętał, kto się z nim szarpał na Ścieżce (a może
nie chciał tego pamiętać). Grunt, że młodszy syn Elronda był - nie licząc Legolasa i
Gimlego - jedynym członkiem Szarej Drużyny, w którego towarzystwie w miarę
swobodnie się czuł. Elladan chyba o tym wiedział i dlatego często był w pobliżu,
oferując dyskretną pomoc i dobre słowo. Młodszy syn Elronda miał rzadki dar –
potrafił opiekować się kimś w taki sposób, że osoba ta często nie zdawała sobie z tego
sprawy. Jego spokój się udzielał, a rozsądek krzepił. Elladan nie był gadatliwy, kiedy się
odzywał, mówił rzeczowo i ciekawie. Był idealnym towarzyszem podróży. Dzięki
niemu Boromir odzyskał nieco ze swej dawnej pewności siebie, ale, no właśnie, tylko
nieco. Mur, który dzielił go od Strażników i Aragorna nadal zdawał się być nie do
przebicia, a Boromir zachowywał się w sposób wyraźnie podkreślający podział - jest
Drużyna i jest on, syn Denethora, jadący oddzielnie, tyle, że w tym samym kierunku.

Przypominało to jako żywo sytuację z pierwszych tygodni Wyprawy, kiedy to,

nieufny i zjeżony, separował się od reszty wędrowców, dopóki młodsi hobbici go nie
oswoili

Aragorn z jednej strony mu współczuł, a z drugiej był też na niego zły. To był jego

czas - czas Dziedzica Isildura - do tej misji przygotowywał się całe swoje życie, nie po to,
by w kluczowej chwili denerwować się przepaścią, jaka na nowo wyrosła między nimi
dwoma. Próbował o tym nie myśleć, ale nie było to łatwe, bo każdy rzut oka na
Gondorczyka przypominał mu o przykrym zajściu pod Głazem; na twarzy Boromira
widniał bowiem paskudny siniak, ciągnący się od kącika ust przez cały policzek, niemal
aż do ucha – jawne świadectwo kłótni i siły ciosu.

Aragorn doskonale zdawał sobie sprawę, że nie miał wyjścia i absolutnie nie

zamierzał Boromira przepraszać, ale ubolewał nad tym, co się stało. Wciąż też
powracało do niego męczące pytanie – co stanie się, kiedy dotrą do Minas Tirith.
Porozumienie z Boromirem, wbrew wcześniejszym nadziejom, wydawało się teraz
niemożliwe. Co prawda, Gondorczyk bez protestów wypełniał jego rozkazy i robił
wszystko to, czego Aragorn od niego zażądał, ale było to posłuszeństwo bierne, pełne
rezerwy i dystansu. Boromir nie wtrącał się do żadnych decyzji, ani razu nie wystąpił z
własną propozycją dotyczącą drogi czy postoju. Samo to było już do niego niepodobne,
zważywszy na jego zwyczaj wyrażania własnego zdania na każdy temat i przy każdej
możliwej okazji.

Teraz dla kontrastu sprawiał wrażenie całkowicie podporządkowanego woli

Dziedzica Isildura. Aragorn obawiał się jednak, że wypowie to posłuszeństwo, kiedy do
gry wkroczy Denethor.

background image

Ale tym będziemy się martwić w Minas Tirith.
Aragorn uśmiechnął się posępnie. Spór z Denethorem był wariantem

optymistycznym, bo zakładał, że Białe Miasto przetrwa i będzie się o co kłócić.

Jeśli pojutrze nie dotrą do Pelargiru, pytanie po której stronie opowie się Boromir,

stanie się jednym z najmniej istotnych.

- Kłuseeem!

Zmierzch zastał ich w stepie, podjechali jeszcze kawałek, ku ciemnej linii

niewysokich krzewów i tam Aragorn zarządził krótki postój. Konie łapczywie zabrały
się za ogryzanie świeżych, zieleniących się pędów, a jeźdźcy poluzowali im popręgi i
porozsiadali się w trawie, wyciągając prowiant. Jedynie Elladan ściągnął siodła z
grzbietów siwych ogierów i rozłożył czapraki, by podeschły.

Młodszy syn Elronda słynął z troski o konie, na każdym postoju porządkował

grzywę swojego Olfira, sprawdzał mu kopyta, często zajmując się też przy okazji
wierzchowcem brata. Nie wiadomo też, jak to robił, ale oba siwki były zawsze idealnie
czyste, ich biel aż biła w oczy. Wiecznie zmierzwiony Roheryn, którego sierść
niezależnie od ilości zabiegów pielęgnacyjnych i tak była niezmiennie matowa,
wyglądał przy Olfirze jak końskie nieszczęście. Aragorn był przekonany, że jego koń ma
tę właściwość, iż przyciąga do siebie cały kurz i wszystkie śmieci z drogi. Teraz też
mimo zapadających ciemności na jego nogach i bokach widać było całą masę jasnych
paprochów. Początkowo Aragorn próbował ściągać z niego te nasiona traw, ale szybko
się poddał, bo po kilkunastu krokach Roheryn obłaził nimi na nowo. Mimo to Strażnik
nie zamieniłby go na żadnego innego konia.

Roheryn był wierny, odważny i niezmiernie wytrzymały. I to tak naprawdę liczyło

się najbardziej.

Legolas wyminął konie i odszedł kilkanaście kroków w step.
- Widzę błysk rzeki - oświadczył.
- Rzeka! - ucieszył się Gimli. - Słyszysz, Aragornie? To pewnie ta twoja Gilraina.

Podjedźmy tam, zamiast tkwić w krzakach.

- Obawiam się, że trzeba brać poprawkę na elfi wzrok - uśmiechnął się Aragorn,

sięgając po swój bukłak. – Legolasie, ile to mil, tak mniej więcej?

- Jakieś pięćdziesiąt - doleciała ich odpowiedź elfa. - Może więcej.
- Pięćdziesiąt? – żachnął się krasnolud. - Nie mogłeś tego powiedzieć od razu,

zamiast robić nam nadzieję? Elfy i ich oczy. Żadnego pożytku z nich... mówię o elfach
leśnych, oczywiście - dodał nieco grzeczniejszym tonem, widząc, że obserwuje go
rozbawiony Elladan.

- Oczywiście - przytaknął syn Elronda.
- No właśnie. I do tego jeszcze ten nieszczęsny lembas - burczał krasnolud gniewnie,

grzebiąc w sakwie. - Już mi kołkiem w gardle staje. Zrobiłbym wszystko, żeby dostać
choć kawałeczek normalnego jedzenia. Do tego wszystkiego zaczynam mieć
przywidzenia, bo przysiągłbym, że przed chwilą poczułem kiełbasę.

W tym momencie został popukany w ramię sporym i apetycznym pętkiem.
- Proszę - powiedział Boromir, wręczając mu wędlinę.

background image

- Co to jest?- Gimli wytrzeszczył oczy.
- Kiełbasa - wyjaśnił Boromir grzecznie i usiadł obok, poluzowując troczki swej

wypchanej sakwy.

- Skąd...skąd ją wziąłeś?
- Z sakwy.
- Chcesz powiedzieć, że przez cały ten czas nosisz w torbie kiełbasę?! - wybuchnął

krasnolud. - I nic nie powiedziałeś?

- Nie zaglądałem jeszcze do sakwy z prowiantem - odparł Boromir, wydobywając

kolejny pakunek, zawinięty w płótno. - Dopiero teraz robię przegląd.

- Jak to nie zaglądałeś?! Trzymajcie mnie!!!
Syn Denethora nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami i odwinął płótno. - I

jeszcze jeden kawałek, proszę bardzo. – Rzucił kolejne pętko w trawę. – I chleb. To
dlatego ta sakwa była taka ciężka. Ciekawym, co to...

- Jak to się stało, że nie wiesz, jaki masz prowiant? - zapytał Aragorn, spoglądając na

dobra kolejno wykładane na trawę.

- ...ugh, wędzonka, weź ją sobie - Gondorczyk wręczył krasnoludowi zawiniątko. -

Spieszyłem się i wziąłem co mi dali. Nie zaglądałem do środka.- odparł zwracając się do
Aragorna. - To Merry pakował tę torbę. Ktoś ma ochotę na jabłko? Albo na ciasto?
Trochę płaskie, ostrzegam.

- Nie chcemy cię objadać - rzekł Legolas.
- Koń będzie miał.. miała lżej - odparł Boromir. - A poza tym trzeba zjeść to ciasto.

Mam jeszcze wino, o ile nie skwaśniało.

- Masz wino?- zdziwił się Gimli. - On ma wino!!
- Ano mam. - Boromir podniósł głowę. - Można spytać, dlaczego tak cię to dziwi?

Co to za problem wziąć wino? Przecież wyruszyliście parę godzin przede mną, więc
chyba nie zjedliście już wszystkiego. Mam rozumieć, że wzięliście tylko lembasy i
wodę?

- Niestety tak! I suszone mięso na deser - zdenerwował się Gimli. - Wziąłem sobie

kawałek goloneczki i trochę piwa, ale zjadłem przed wejściem na Ścieżkę.

- Błąd, mój drogi, błąd - rzucił Boromir od niechcenia.
- Łatwo ci tak mówić! Nie każdy ma hobbita, który go pakuje! A niech mnie, on ma

jeszcze suszone owoce. I podpłomyki.

- Iście hobbicki prowiant - wtrącił się Legolas wesoło. - Jak przystało na... - urwał

pod ostrzegawczym spojrzeniem Aragorna.

- Na kogo?- Boromir podejrzliwie zmarszczył brwi.
- Na Merry’ego - wyjaśnił swobodnie elf.

Dzięki łaskawości Boromira zjedli najlepszą przekąskę od uczty w Dunharrow. Nie

było szans, by wszyscy się najedli, bo na głowę przypadała połówka cienkiej kanapki
lub podpłomyka z paroma krążkami kiełbasy, symboliczny kawałeczek ciasta i garstka
suszonych owoców, tym niemniej zagryziona lembasami sprawiła pozór przyzwoitej
kolacji, tym milszej, bo nieoczekiwanej. Na zakończenie Elladan wzniósł toast za
Boromira, zaś Aragorn nie zdążył powstrzymać Legolasa przed kolejnym toastem „za

background image

zdrowie niziołków z Południa”. Na szczęście ostatnie słowo zostało zagłuszone przez
zbiorowe „Zdrowie!!!”, więc burza została odroczona.

- Kiedy zamierzasz ruszyć?- zagadnął Aragorna Elladan.
- Niedługo. Odczekamy tylko chwilę po kolacji - Strażnik wyciągnął się na plecach

na całą długość.

- W takim razie zdążę jeszcze dać Olfirowi garść obroku - Elladan zrobił ruch, jakby

zamierzał wstać, ale nagle się rozmyślił, oglądając się przez ramię na brata, który
siedział pod krzakiem z nieodłączną książką w ręku. Zapadające ciemności, jak widać,
nie przeszkadzały mu w lekturze. Czy widział cokolwiek w tej szarówce pozostawało
zagadką, tym niemniej zarówno Aragorn jak i Elladan nauczyli się, że nie warto
zdzierać gardła prośbami, by zapalił sobie choć świeczkę. Kiedy Elrohir czytał, nie
zniechęcały go żadne przeszkody, ani ciemność ani hałas. Świat zewnętrzny przestawał
dla niego istnieć.

- Mógłbyś raz, dla odmiany, zająć się końmi! - zauważył Elladan, marszcząc brwi. -

Elrohirze, synu Elronda, mówię do ciebie!.

- Mhm - odmruknął Elrohir, nie podnosząc głowy.
- Worek z obrokiem leży przy moim siodle - objaśnił Elladan.
- Mhm - padło w odpowiedzi, a głos sugerował, że mówiący znajduje się w innym

czasie i innym miejscu.

Elladan przymrużył oczy.
- Stoi za tobą Balrog z ognistym biczem - oświadczył.
- Mhm.
- Co on właściwie tak czyta?- zainteresował się Aragorn, poprawiając sobie koc pod

głową.

- Z okładki sądząc, opowieść o dzieciństwie ojca w Sirionie - wyjaśnił Elladan. -

Tak?- zwrócił się z pytaniem do brata.

- Mhm.
- Pamiętasz, że masz zająć się końmi?
- Mhm.
- Może ja się nimi zajmę?- zaproponował Legolas.
- Siedź!- przykazał Elladan niespodziewanie ostro. - Nikt go nie będzie wyręczał.

No już, bracie, oderwij się na chwilę. Nie denerwuj się, nasz małoletni ojciec przeżyje
atak synów Feanora, a Elwinga skoczy do morza z Silmarilem na szyi i Ulmo zamieni ją
w mewę. Rusz się.

- Zdradziłeś mi zakończenie! - Elrohir z trzaskiem zamknął księgę i z pretensją

spojrzał na brata. - Popsułeś mi lekturę! Znowu! – to mówiąc, wstał, odszukał miejsce w
którym skończył czytać, starannie założył stronicę długim źdźbłem trawy i
pomaszerował po sakwę z obrokiem.

- Zawsze tak - westchnął Elladan. - Całe życie nieobecny. Żeby się z nim porozumieć

trzeba go szukać w Pierwszej Erze, w Beleriandzie najlepiej.

- Zupełnie, jak mój Faramir - odezwał się nagle Boromir z poziomu trawy. - Bez

przerwy z nosem w książce. Znam to.

- Faramir to twój brat, tak? – zapytał Elladan, układając się wygodniej na wznak i

background image

podpierając na łokciach.

- Tak.
- Młodszy, wnioskując z tego, że ty jesteś dziedzicem namiestnika?
- Młodszy. O pięć lat.
- A zatem, nieszczęsny, ty też spędziłeś najpiękniejsze lata twego dzieciństwa

niańcząc żółtodzioba? - elf spojrzał na niego przyjaźnie.

- Owszem - potwierdził Boromir, uśmiechając się po raz pierwszy w trakcie tej

wyprawy.

- I powiadasz, że też, jak mój, jest molem książkowym?- głos Elladana był pełen

współczucia.

- Gdyby mógł, zamieszkałby w bibliotece.-pokiwał głową Boromir.
- Kochasz go, choć chwilami doprowadza cię do szaleństwa?
- O, tak.
- Używa na co dzień słów takich jak „iluzoryczny” i „procedencja”?
- I „progenitura”! – ucieszył się Boromir.
- Potrafi wyliczyć wszystkie prawnuki Beora... -Elladan wyczekująco zawiesił głos.
- ...ale nie może zapamiętać, że te brązowe rękawice są twoje - dokończył Boromir.
Aragorn z rozbawieniem obserwował, jak obaj rozmówcy ożywiają się z każdym

słowem. Zauważył też, że mówią sobie na “ty”. Jeszcze niedawno, bo podczas
poprzedniego postoju, zwracali się do siebie wyłącznie w formalny sposób z
uwzględnieniem tytułów i wszelkich form grzecznościowych. Po incydencie przy
Głazie Boromir szczególnie zaczął tego pilnować, powracając do sztywnej maniery
wysławiania się gondorskiej szlachty, którą posługiwał się po przyjeździe do Rivendell i
na początku Wyprawy (a której potem zaniechał – wystarczyły bowiem dwa tygodnie
wędrowania w towarzystwie hobbitów, by nawet Gandalf zaczął posługiwać się
prostszą wersją Wspólnego). Tak więc fakt, że syn Denethora, dzięki Elladanowi,
zaczyna znowu rozmawiać w zwykły codzienny sposób, przestając podkreślać na
każdym kroku swój dystans, było niewątpliwie bardzo dobrym znakiem.

- Odkąd się pojawia, całe twoje dzieciństwo jest mu podporządkowane - ciągnął

Elladan z błyskiem w oku. - Smarkacz wszędzie za tobą łazi, a jak nabroi, ty zbierasz
cięgi, bo go źle pilnowałeś? I te wszystkie : „bo powiem mamie”...

- ... i „jak mnie nie zabierzesz, to będę płakał” - Boromir uśmiechnął się szerzej,

podkładając ręce pod głowę. - I to nieustanne zbieranie jego zabawek z podłogi...

- I ciśnięcie się w jednym łóżku we dwóch, bo znów, wbrew zakazom, czytał przed

zaśnięciem o niewoli Berena - ciągnął dalej Elladan.

- Tak! Tak!- podekscytowany Boromir aż usiadł, przytakując z entuzjazmem. - Ten

fragment o wilkołaku, który przychodził i zjadał ich po kolei, noc w noc!

Aragorn z trudem zwalczył atak śmiechu.
- Tak jest, a jego oczy tak strasznie świeciły w ciemnościach - dopowiedział Elladan,

też siadając.

- I w związku z tym braciszek boi się być sam i musi z tobą spać przez najbliższy

tydzień.

- Przy zapalonej świecy.

background image

- Obowiązkowo.
- I ściąga z ciebie pościel, chociaż ma swoją...
-...i budzisz się w środku nocy cały skostniały.
- Co to? Licytacja ofiar losu?- Elrohir stanął nad nimi z ręką opartą na biodrze. -

Możesz mi wyjaśnić - dodał, spoglądając na brata - co rozumiesz przez słowa
„niańczenie” i „smarkacz”, w odniesieniu do faktu, iż jesteśmy bliźniakami? I tego, że
jestem od ciebie starszy?

- To nie wiek się liczy, a stan umysłu - odparł spokojnie Elladan. - Ja jestem starszy

mentalnie.

- Co ty powiesz?
- Byłbym pierworodnym, gdybyś mnie przytrzymał, wbijając mi łokieć w żołądek.
- Gdybym czekał, aż pierwszy zechcesz pofatygować się na ten świat nadal

tkwilibyśmy w łonie matki. Młodsi bracia! - westchnął Elrohir, spoglądając na Boromira.
- Można przez nich osiwieć.

Syn Denethora uśmiechnął się ze zrozumieniem.
Pozostali – Legolas, Gimli, Halbarad i reszta Strażników - przysłuchiwali się

rozmowie z fascynacją. Było coś niezwykłego i frapującego w fakcie, że choć
nieśmiertelni i z najwspanialszego królewskiego rodu, synowie Elronda tak zwyczajnie i
od niechcenia wiedli rozmowę znaną wszystkim braciom od początku świata.

Było w tym coś dziwnie krzepiącego.
I krzepiący był też widok Boromira, którego wspomnienia o wyczynach rodzeństwa

– własnego i cudzego - zdawały się przywracać do życia. Syn Denethora wprost chłonął
tę rozmowę, oczy my błyszczały, a uśmiech nie schodził mu z ust, zwłaszcza, że co i
rusz któryś z książąt zwracał się do niego, jako do eksperta, stawiając go tym samym w
centrum wydarzeń, czyli tam, gdzie Boromir lubił przebywać najbardziej.

Dyskusja wciąż trwała.
- Ja przynajmniej wykazywałem wybitny talent muzyczny - dowodził Elladan. -

Oszczędzę zebranym opisu, co przeżywało Rivendell, kiedy uparłeś się, że zostaniesz
flecistą. Wszyscy raptownie postanowili odwiedzić krewnych w Lorien.

- Wiem coś o tym – wtrącił się Boromir ze znawstwem. - Faramir uczył się kiedyś

grać na trąbce. I nie przesadzę, jeśli powiem, że to były to najcięższe cztery tygodnie w
moim życiu.

- Tylko cztery tygodnie, tak krótko? Dlaczego przestał grać? - zainteresował się

Elrohir.

- Trąbka, jak się okazało, miała w środku takie małe, ważne coś i to coś wypadło i

zgubiło się bezpowrotnie - wyjaśnił Boromir z powagą.

- Tak zupełnie przypadkiem wypadło? -upewnił się Elrohir.
- Tak - trzeba było przyznać Boromirowi, iż idealnie panował nad twarzą. -Niestety

nie było w pobliżu drugiej trąbki, więc na pocieszenie zdobyłem dla niego czerpany
papier oprawiony w formie księgi i podsunąłem mu pomysł, żeby zaprowadził zielnik.
Taki z prawdziwego zdarzenia, z opisami we Wspólnym i sindarńskim. Ładny, cichy
zielnik. Zajął się tym z wielkim entuzjazmem i szybko zapomniał o trąbce. Jakiś czas
potem zabrał się za lutnię, ale w owym czasie byłem już bezpieczny w garnizonie w

background image

Osgiliath.

- Bardzo mi przykro, że przerywam wam te frapujące opowieści - westchnął

Aragorn, siadając. - Ale czas na nas. Dokończycie w drodze.

- A skoro już mowa o braciach.-odezwał się Elrohir z uśmiechem. - To ten był

najgorszy – stwierdził, wskazując Aragorna ruchem głowy.

- Taaak? A co robił?- zapytał Boromir żywo.
- Na przykład obrażał się o wszystko. A obrażony miał w zwyczaju się chować, nam

na złość, i to tak, że niełatwo było go znaleźć. A jak się go już znalazło nie chciał wyjść.

- Nie wstyd ci tak zmyślać? - Aragorn pokręcił głową, dopinając popręg

Roherynowi.

- A jaki zacięty był – Elrohir go zignorował. - Raz cały dzień spędził w kufrze, bo

tak się na mnie obraził. Nawet nie wiem za co.

- Ale ja wiem - Aragorn pogroził mu palcem. - Za to, że mnie uderzyłeś.
- Ja?! – uniósł się Elrohir. - Ja cię nigdy nie uderzyłem!!! Nigdy!!! No wiesz!!!
- To ja ci przylałem - wyznał Elladan z niejakim zawstydzeniem. - To był mój miecz.
- Naprawdę?- zdumiał się Aragorn, przerywając porządkowanie sakw. - Zawsze

myślałem, że to był Elrohir! Chcecie mi wmówić, że od ponad siedemdziesięciu lat
gniewam się nie na tego brata, co trzeba?!

- A co z tym mieczem? - dociekał Boromir.
- Nic. Nie rozumiem o co cały ten szum, doprawdy - Aragorn wzruszył ramionami,

choć w głębi serca rozumiał doskonale.

- O to, że czyściłem go przez trzy dni! – wybuchnął Elladan.
- Ja chciałem to zrobić, ale mi nie pozwoliłeś - wytknął mu Aragorn.
- Bo musiałbym na głowę upaść, żeby ci go dać ponownie do rąk. To był mój

najlepszy miecz! A ty go wysmarowałeś maścią z kory dębowej!

- Jako Turin musiałem mieć Gurthanga, a Gurthang był czarny. To bardzo istotny

szczegół.

- To doprawdy wielkie szczęście, że ci go odebrałem zanim się nim przebiłeś, drogi

Turinie.

- Byłem dopiero przy Nargothrondzie. Miałem przed sobą jeszcze trochę życia.
- Ślub z własną siostrą też planowałeś?
- Jako, że nie mam siostry, postanowiłem ożenić się z twoją - odciął się Aragorn z

satysfakcją.

- W sumie się zgadza - ucieszył się Elrohir. - Jesteś naszym bratem, więc nasza

siostra jest też twoją siostrą. I w ten sposób wszystko pozostaje w rodzinie.

- Chyba się zgubiłem - zauważył Boromir ostrożnie.
- Nie zwracaj na nich uwagi - Elladan machnął ręką i przywołał Olfira. - W każdym

razie ty mnie zrozumiesz, prawda? Miecz to świętość.

- O, tak.
- Założę się, że ty nigdy nie wpadłbyś na taki pomysł względem własnego miecza.
- Własnego... nie - odparł Boromir przeciągle, walcząc z rozbawieniem.
- Nie - Elladan odwrócił się od konia. - Proszę, nie mów mi, że też byłeś Turinem z

Gurthangiem.

background image

- Owszem - odparł Boromir z dumą. Aragorn spojrzał na niego pytająco, myśląc, że

żartuje, ale nie. Boromir mówił zupełnie poważnie.

Uśmiechnęli się do siebie.
To był naprawdę niezwykły zbieg okoliczności. Choć w zasadzie może nie aż tak

nieprawdopodobny – chyba nie było chłopca, który by kiedyś nie bawił się w Turina...

- Z Gurthangiem wysmarowanym na czarno?- upewnił się Elladan.
- A jakże – przytaknął Boromir z zadowoleniem.
...co prawda nie każdy chłopiec wpadał na pomysł, by farbować miecz...
- Czarna klinga to podstawa - ciągnął Boromir, wymieniwszy kolejny, pełen

zrozumienia uśmiech z Aragornem. - Wszystkie chłopaki mi zazdrościły. Krótko, ale
jednak. Zrobiłem wrażenie i o to chodziło.

- I co twój brat na to?
- To był miecz wuja, a brat mi kibicował.
- O, śmiertelnicy, plemię nieszczęsne! - jęknął Elladan z niedowierzaniem.
- Jakiej maści użyłeś?- zapytał Aragorn Boromira.
- Wziąłem pastę do butów.
- O, proszę, jakie proste. Na to nie wpadłem. Przylali?
- Nie. Nakrzyczeli, pozbawili deseru i kazali czyścić.
- Przynajmniej miałeś nauczkę.- skwitował Elladan.
- Dlaczego?- Boromir spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Grunt to się dobrze bawić

w każdych warunkach. Stałem się Turinem, Który Czyści Miecz z Krwi Glaurunga.

- Możecie mi wytłumaczyć, dlaczego ludzkie dzieci znajdują upodobanie w zabawie

w Turina? - drążył Elladan. - Toż to był przeklęty przez los nieszczęśnik!

- I zarazem najsławniejszy wojownik swoich czasów - odparł Boromir.
- A możesz mi wyjaśnić, drogi bracie - Aragorn włożył stopę w strzemię i odbił się

od ziemi - dlaczego elfie dzieci znajdują upodobanie w zabawie w Maedhrosa, z
uporem usiłując walczyć lewą ręką? Przecież to był - pozwól, że zacytuję – „przeklęty
przez los nieszczęśnik”- kontynuował już z siodła.

- Ponieważ był to największy wojownik, jaki kiedykolwiek chodził po Ardzie -

Elladan dosiadł swojego ogiera.

Aragorn roześmiał się bezradnie.
- Gimli? A w co bawią się dzieci krasnoludzkie?- zapytał Boromir, trocząc sakwę do

siodła.

- Bawią się w złap-orka-i-wypruj-mu-flaki - odparł Gimli beznamiętnie, sadowiąc

się za Legolasem.

- I co się robi w tej zabawie?
- Łapie się orka i wypruwa mu flaki.
- Gimli, synu Gloina - powiedział Boromir uroczyście, kiedy już przebrzmiały

śmiechy. - Lubię cię.



Ruszali dalej w humorach, jakich od dawna nie mieli. Konie też szły żwawiej, po

popasie przy krzewach.

background image

Jechali całą noc, aż do świtu i pierwszą rzeczą, jaką dostrzegli w szarym świetle

poranka, był błysk wód Gilrainy na horyzoncie.

I bitwa tocząca się u brodu.

background image




SYN

GONDORU


Część trzecia

Ścieżka Umarłych





background image

Rozdział V


Linhir


- Ludzie walczą z ludźmi - relacjonował Legolas, mrużąc oczy. - Nie widzę żadnych

orków ani trolli. Wojownicy w czerwieni mają przewagę.

- Południowcy - mruknął Aragorn, wypatrując oczy. Musiał zaufać elfowi, z tej

odległości walczący tworzyli ciemną masą, kłębiącą się nad rzeką. Było na tyle daleko,
że nawet jego wyczulone ucho Strażnika nie łowiło jeszcze żadnych dźwięków.

- Ludzie z Lamedonu dostaną wsparcie, jakiego się nie spodziewali - uśmiechnął się,

przywołując Halbarada ze sztandarem. - Za mną!!!

Konie szły ostro. W nocy głównie stępowali, więc teraz mogli pozwolić sobie na

szarżę z prawdziwego zdarzenia.

Step umykał spod kopyt, bezkształtna masa walczących rosła w oczach, rozdzielając

się na poszczególne grupki. Strażnicy rozciągnęli się szeroką ławą, a Umarli otoczyli ich
półkolem, pilnując, by nie wysforować się przed dziedzica Isildura.

Kiedy byli już na tyle blisko, że można było dostrzec pojedynczych ludzi Aragorn

dobył Andurila.

- Elendil!! – zakrzyczał gromko, ile tchu w piersi, kierując ostrze ku walczącym.
- Gondor!!! – zawtórował mu dobrze znany głos i Aragorn uśmiechnął się, nie

odrywając wzroku od bitwy.

- Celebrian!!! – bliźniacy, galopujący po lewicy Strażnika, jednakowym ruchem

dobyli swych mieczy. Ich ogiery zachrapały i niecierpliwie naparły na wodze,
przyspieszając.

Znad wody doleciały głosy rogów.
Zostali dostrzeżeni.


Gdyby jakiś dobry duch mógł spełniać marzenia, Aragorn życzyłby sobie, by każda

bitwa wyglądała tak, jak ta u brodów Gilrainy. Przeciwnik błyskawicznie pokonany,
żadnych strat we własnych szeregach (nikt z jego towarzyszy nie został nawet
draśnięty). Zwycięstwo było szybie i miażdżące. Do pełni szczęścia brakowało jedynie
tego, by Gondorczycy pozostali na swoich miejscach, zamiast na widok Aragorna
rzucać się do ucieczki, ramię w ramię z napastnikami. Strażnik musiał w ostatniej chwili
zrezygnować z ataku, ponieważ mieszkańcy Lamedonu w panice przemieszali się z
Haradrimami, pierzchając na boki i wpław.

Bał się, że niechcący stratuje własnych poddanych.
- Król Umarłych!!! – wrzeszczeli ludzie, rzucając broń. - Król Umarłych!!!
Tym sposobem było po bitwie nim ktokolwiek z Drużyny zdołał choć raz użyć

miecza.

- Tośmy sobie powalczyli - podsumował Gimli, wciąż z nadzieją ściskając swój

background image

topór i rozglądając się dookoła. - Dlaczego nie strzelasz?- zapytał Legolasa, który z
niesmakiem schował strzałę do kołczana.

- Przecież nie mogę strzelać ludziom w plecy - odparł elf, potrząsając głową. - To nie

to samo, co orkowie.

- Strasznie płochliwi ci Lamedończycy - zauważył Gimli.
- Nie na co dzień atakuje ich armia upiorów - wtrącił się Boromir, podjeżdżając.
- Przecież ich nie atakowaliśmy!
- Oni tego nie wiedzieli.
- Estelu, zbliża się ku nam jakiś oddział - Elladan wskazał w bok.
Istotnie, zbliżało się ku nim kilkunastu konnych. Zatrzymali się jednak, widząc, że

przybysze odwracają się ku nim.

- To barwy Angbora - powiedział Boromir i wyczekująco spojrzał na Aragorna.
- A zatem przywitajmy się z władcą Lamedonu - Strażnik trącił Roheryna piętą.


Angbor był szczupłym, szpakowatym mężczyzną o wydatnym nosie. Przez

policzek ciągnęła mu się długa blizna, rzucająca się w oczy. Kolejną rzeczą rzucającą się
w oczy było jego zdenerwowanie, które zdawał się podzielać cały oddział za nim.
Nawet konie Lamedończyków chrapały i trwożnie drobiły w miejscu, mimo iż Umarli
na rozkaz Aragorna trzymali się z dala. Ledwo kilkunastu wojowników wytrwało u
boku swego pana, reszta rozpierzchła się w panicznej ucieczce.

- Witaj, Angborze z Lamedonu - Aragorn odezwał się jako pierwszy, a na dźwięk

jego głosu władca oderwał się od nabożnego studiowania królewskiego sztandaru,
który łopotał nad głowami Drużyny.- Nazywam się Aragorn, syn Arathorna, zwą mnie
również Elessarem, Kamieniem Elfów i Dunadanem z Północy. Jestem Dziedzicem
Isildura i prowadzę armię na odsiecz Minas Tirith.

Angbor zamrugał oczami, otworzył usta i zamknął je. Jego żołnierze też sprawiali

wrażenie ogłuszonych.

- To moi towarzysze, książęta Elladan i Elrohir, synowie Elronda z Rivendell -

Aragorn przedstawił swych braci, widząc, że Angbor nie może od nich oderwać
wzroku. Władca Lamedonu miał ów charakterystyczny wyraz twarzy człowieka, który
nigdy w życiu nie widział elfa i teraz musi skonfrontować z rzeczywistością swe
dotychczasowe przekonanie, że Pierworodni istnieli tylko w legendach. - A to jest
Legolas, syn króla elfów z Mrocznej Puszczy.

- I Gimli, syn Gloina, do usług - zagrzmiał krasnolud, wychylając się zza pleców

towarzysza.

O ile to w ogóle możliwe oczy Angbora zrobiły się jeszcze bardziej okrągłe.
- Towarzyszy nam również Boromir, syn Denethora - Aragorn skinął w lewo,

przyzywając jednocześnie Gondorczyka ruchem ręki.

Boromir trącił Koń piętą i wyjechał zza Elladana i Elrohira. I dopiero na jego widok

Angbor odzyskał głos.

- Lord Boromir!!! - zakrzyknął z niedowierzaniem, a wśród jego żołnierzy przebiegł

radosny szmerek. - Wielka to dla nas radość i niespotykany zaszczyt! - ciągnął Angborn

background image

z wielką ulgą, jak ktoś kto w świecie chaosu odnalazł nagle coś znanego i krzepiącego.
Aragorn dostrzegł to i zostawił inicjatywę Boromirowi.

- I ja rad jestem z naszego spotkania - odparł syn Denethora. - Upłynęło dziesięć lat

od mojej wizyty w Pelargirze. Cieszę się, że zastaję cię, panie, w dobrym zdrowiu. I
cieszę się, że zdołaliśmy przybyć na czas, by wspomóc was w potrzebie. A jeśli wolno
mi coś zasugerować, proponowałbym schować już miecz.

- Wybaczcie, dostojni panowie - Angbor ocknął się, orientując, że wciąż ściska broń

w ręku i pospiesznie wsunął ostrze do pochwy. - Ale nie spodziewaliśmy się ujrzeć
sojuszników. Nie wśród armii.... upiorów – dodał, ściszając głos i spoglądając na
południe, gdzie Umarli, przesłaniając horyzont niczym mgła, czekali na rozkazy.

- To wiarołomcy spod Erech - tłumaczył Boromir, nie zważając na zduszone okrzyki

rozlegające się wśród Lamedończyków. - W służbie Dziedzica Isildura. Nie obawiajcie
się, nic wam z ich strony nie grozi. Kiedy Korsarze się pojawili?- dodał, zmieniając
temat.

- Zostaliśmy napadnięci dziś o świcie – odparł Angbor, oglądając się przez ramię na

rzekę. - Korsarze podpłynęli tu nocą. Nie daliśmy się zaskoczyć, ale ich liczba znacznie
nas przewyższyła. Zjawiliście się w ostatniej chwili. Czy pozwolicie, że zaoferuję wam
gościnę w Linhirze? - dodał, pytająco spoglądając na Boromira. - Z pewnością jesteście
zdrożeni.

- Decyzja nie należy do mnie - powiedział Boromir spokojnie, przenosząc wzrok na

Aragorna.

Ten podziękował mu ruchem głowy.
- Z żalem muszę odmówić - odparł. - Czas ucieka, najpóźniej jutro musimy stanąć w

Pelargirze.

- Ależ, panie, port został zajęty przez Korsarzy! - wykrzyknął Angbor.
- I właśnie dlatego tam podążamy - zauważył Aragorn z naciskiem. - Jakimi siłami

dysponuje Lamedon?

- Wyruszałem do bitwy z czterema setkami, z tego dwustu konnych, ale... - Angbor

zawahał się, patrząc bezradnie dookoła.

- Nie widzę tylu zabitych na pobojowisku, wnioskuję zatem, że się rozpierzchli -

ciągnął Aragorn, również omiatając wzrokiem brzegi rzeki.

Angbor zaczerwienił się.
- Uciekli przed grozą Umarłych - mruknął, spuszczając wzrok.
- Zbierz tylu, ilu się da - polecił Aragorn. - Niech ci, którym starczy odwagi,

pociągną za nami. Pod Minas Tirith przyda się każdy żołnierz.

- Jak rozkażesz, panie - Angbor skłonił się skwapliwie. - Sam poprowadzę oddział.
- Dogonicie nas - Aragorn skinął mu głową. - Będziemy jechać bez odpoczynku, aż

do Pelargiru. Chcę przegonić uciekinierów, tak by nikt nie zdążył ostrzec Korsarzy
przed naszym przybyciem.

- Dołączymy jak najspieszniej - Angbor skłonił się raz jeszcze, tym razem

Boromirowi i zawrócił konia, wykrzykując rozkazy swoim żołnierzom.

- Do brodu! - Aragorn uniósł dłoń i ruszył przed siebie galopem. Szara mgła na

horyzoncie zawirowała i popłynęła za nimi.

background image


Pokonali płyciznę wśród rozbryzgów wody i na drugim brzegu zatrzymali się, by

napełnić bukłaki i napoić konie.

Niebo na wschodzie było jednolicie czarne, a posępne chmury niczym palce

wyciągały się ku nim. Nagle na tym ciemnym tle zaczęły się pojawiać jasne punkty,
bijące w oczy swą bielą, a powietrze przeszył znajomy i charakterystyczny krzyk.

- Mewy! - zawołał Legolas. - Mewy...- powtórzył, jak zahipnotyzowany wpatrując

się w niebo. Jego ręka powędrowała w górę, by spocząć na wysokości serca.

- Ano, mewy - zgodził się Boromir, jadący po jego prawicy. - Do morza niedaleko, to

i mewy się kłębią. Co w tym takiego dziwnego?

- Morze... - na twarzy Legolasa odmalował się nagły ból. Aragorn spojrzał na niego

ze współczuciem. Powiadają, że kiedy elf usłyszy zew morza nie zazna już spokoju w
Śródziemiu.

Legolas, urodzony i wychowany w Leśnym Królestwie, był wolny od tej męki.
Aż do teraz.
- Tak, morze. Porty morskie mają to do siebie, że leżą nad morzem - tłumaczył

Boromir ostrożnie, jak małemu dziecku.

- Nigdy wcześniej nie słyszałem mew... - Legolas nie zwracał na niego uwagi.
- Naprawdę?- zdziwił się Boromir. - A ja wprost przeciwnie. Spróbuj postać na

murach Minas Tirith przez chwilę i nie usłyszeć jakiejś. Że już o Dol Amroth nie
wspomnę.

- Pani z Lorien nie na darmo mnie przed nimi ostrzegała - szepnął Legolas, szeroko

otwartymi oczami śledząc krążące po niebie świetliste sylwetki.

- Przed *mewami*? - Boromir uniósł brwi, wymieniając zdziwione spojrzenia z

Gimlim. - A co takiego strasznego mogą robić mewy, poza tym, że drą się w niebogłosy
i paskudzą gdzie popadnie?

- Boromirze - Aragorn skinął na niego dłonią. - Pozwól tu do mnie na chwilę - to

rzekłszy, zaczekał, aż syn Denethora podjedzie do niego. - Krzyk mew jest dla elfa
wezwaniem do opuszczenia Śródziemia - wyjaśnił, ściszając głos. - Budzi w nich
ogromną tęsknotę, której nie sposób wytłumić. Dopóki nie odpłyną na Zachód nie
zaznają ukojenia.

Boromir z niedowierzaniem obejrzał się na Legolasa, wciąż pogrążonego w swej

cichej kontemplacji.

- Czy to znaczy, że on...-
- Będzie musiał odpłynąć?- dokończył Aragorn. - Tak. I im później się na to

zdecyduje, tym dłużej będzie cierpiał.

- Dlaczego więc nie odpłynie od razu?
- Bo kocha Śródziemie i swoje lasy. Ale teraz, kiedy usłyszał zew, nie zazna już

spokoju w Mrocznej Puszczy.

- I nie ma na tę tęsknotę ratunku? - upewniał się Boromir cicho.
- Nie. Czas elfów dobiega końca. A jeśli któryś nie posłucha wezwania, ta tęsknota

go zabije.

Boromir umilkł i zatonął w myślach, obserwując Legolasa.

background image

- Powiadają, że moja Matka... - zaczął niespodziewanie i równie niespodziewanie

urwał.

- Cóż takiego?- Aragorn spojrzał na niego wyczekująco.
- Nic - Boromir potrząsnął głową.
Aragorn nie wypytywał go dalej.
Jechali w ciszy, przerywanej tylko skrzypieniem uprzęży i jękliwym zawodzeniem

mew. Ruszyli galopem, gdy na horyzoncie dostrzegli pierwszych uciekinierów.



Było ich ośmiu. Na piechotę nie mieli żadnych szans umknąć konnej pogoni. Zresztą

nawet nie próbowali biec, zaczekali, aż jeźdźcy ich otoczą. Wtedy rzucili broń i
poklękali na znak, że się poddają.

- Co mamy z nimi zrobić? - spytał Elladan.
Aragorn nie odpowiedział.
Zastanawiał się. Czas naglił i nie mogli wziąć jeńców ze sobą, takie opóźnienie nie

wchodziło w grę. Honor nie pozwalał, by zabić poddających się wojowników, zaś
rozsądek nakazywał, by nie zostawiać wrogów za plecami.

- Któryś z was mówi w naszym języku? - zapytał.
Nikt mu nie odpowiedział. Przyjrzał się im po kolei i wybrał krępego wojownika,

który wyróżniał się jaskrawym strojem. Wszyscy mężczyźni z Haradu mieli w zwyczaju
obwieszać się ozdobami i biżuterią, ten jednak miał wyjątkowo dużo bransolet i
naszyjników, nawet jak na Haradrima. W uszach kołysały się pokaźne, okrągłe kolczyki
z kości mumakila, a pierścienie skrzyły się na wszystkich palcach, założone na wierzch,
na rękawice. Widocznie był ważny, albo takim się czuł.

- Ty! - Aragorn wskazał go palcem. - Jak cię zwą?
Haradrim zerknął na niego niespokojnie.
- Nahnyt! – zawołał, unosząc dłonie do góry w obronnym geście. - Emmekhe silti

hanta, hengita azhsyvaan! Nahnyt, korak!

- Nahnyt! Nahnyt! - powtórzyli pozostali, pochylając głowy i naśladując jego gest.
Aragorn przymrużył oczy. Albo istotnie nie znali Wspólnej Mowy, albo tak dobrze

udawali. On sam nigdy wcześniej nie spotkał się z tym dialektem. Skoro ci Południowcy
nie znają Westronu, może któryś z nich mówi po sutrońsku. Spróbował więc,
przywołując z pamięci obco brzmiące słowa:

-Rahda vir uzbul?- zapytał. - Khash tru slaukhe?
Zamiast jednak odpowiedzieć skąd jest i jak ma na imię, Południowiec zagapił się

na niego pytająco, marszcząc brwi, a następnie wyrzucił z siebie kolejny potok słów.
Wszystko wskazywało na to, że mają przed sobą przedstawiciela któregoś z osiedlonych
daleko na południu plemion. Podobnie jak orkowie, Południowcy żyli na co dzień
odseparowani w swoich enklawach i stworzyli tyle języków, co szczepów. I tak jak
orkowie, by się porozumieć między sobą musieli używać odmian Westronu (wbrew
nadziejom Saurona Czarna Mowa się nie przyjęła, ludzie i orkowie zaadaptowali
jedynie pojedyncze słowa do swoich gwar). Tak więc szansa, że ktoś będzie rozumiał
akurat tę...

background image

- Mita-te munthasaure? – odezwał się niespodziewanie Boromir i wszystkie oczy,

zarówno towarzyszy, jak i Haradrimów zwróciły się na niego.

- Ihmisen tehda Haradin, korak - odparł Południowiec, przykładając zwiniętą w pięść

dłoń do piersi.

- Varo, Ihmisen – syn Denethora skinął głową. - Mutto ansa Boromir tehda Gondor,

tahan vai Minas Tirith. Olet mitata hashen-korak?

- Rauhotu! – Haradrim rozłożył ręce. - Niko on kuollut, nusta tahdotte, johtajaa nyt

hakeman, tule murtunut...-

- Chor! - Boromir przerwał mu stanowczo, unosząc dłoń. - Mówi, że zwie się

Ihmisen. I twierdzi, że nie wie, gdzie przepadł ich dowódca. - wyjaśnił Aragornowi. -
Reszty nie zrozumiałem - przyznał.

- Potrafisz go spytać, czy okręty stały w porcie, kiedy ruszali na Linhir, czy może już

wypłynęły?- spytał Aragorn, pod wrażeniem. Boromir był ostatnią osobą, którą by
podejrzewał o znajomość jakichkolwiek słów z języka Haradrimów. Cóż, w przeszłości
niejeden raz zmuszony był rewidować swe poglądy co do starszego syna Denethora.
Tak było i teraz.

Problem z Boromirem polegał na tym, że on do tego stopnia wyglądał i zachowywał

się jak rasowy wojownik, iż łatwo było zapomnieć, że to jest to starannie wyszkolony
dziedzic namiestnika - wyszkolony nie tylko w sztuce walki.

- Jak mi powiesz, jak są po ichniemu „okręty” i „port” to spytam - oznajmił Boromir.
- Spróbuj zapytać o „korvatta”- zaproponował Aragorn. - Może w ich dialekcie brzmi

to podobnie jak po sutrońsku.

Boromir zmarszczył czoło, zastanawiając się przez chwilę.
- Pari-en teke vanhasta korvatta har Pelargir?- zwrócił się do Haradrima.
- Kesken?! - Południowiec wytrzeszczył oczy.
- Kor –vat- ta - Boromir rozłożył ręce, próbując sobie pomóc gestami, tyle, że niestety

okręt niełatwo było pokazać.

- Onko “korvatta”, korak? Har Pelargir?!- Haradrim spojrzał po swoich towarzyszach,

którzy odpowiedzieli mu wzruszeniem ramion i zdumionymi spojrzeniami. - Kesken
hakim?

- Korvatta har Pelargir - spróbował Boromir raz jeszcze. - Kwai?
- Kwai-he korvatta?! - zdumiony Południowiec ostrożnie uniósł dłoń. - Seik...ahen?-

zaryzykował.

- Jesteś pewien, że korvatta oznacza okręty?- Boromir spojrzał na Aragorna z

powątpiewaniem. - Bo mam dziwne przeczucie, że właśnie robię z siebie idiotę.

- Sądziłem, że dobrze zapamiętałem. No nic, dajmy spokój okrętom - Aragorn

machnął ręką. - Co jeszcze potrafisz powiedzieć w ich języku?

- Mam wyliczyć? – Boromir spojrzał na niego przekornie. – Proszę bardzo. Mogę go

jeszcze spytać, czy jego siostra jest ładna. Mogę też powiedzieć, jaka jest pogoda i że nie
mam złota. Znam parę komend. I to wszystko. A nie, jeszcze Faramir mnie nauczył
„Jesteście na ziemi Gondoru. Wycofajcie się, albo zginiecie”.

- Doskonale. Powiedz mu to.
- On to chyba wie.

background image

- Nie szkodzi. Powiedz im.
- Herra tuhonut ei-hanta Gondor - zaczął Boromir groźnie, a kiedy skończył mówić

Południowcy znów wznieśli ręce wołając :

- Nahnyt! Nahnyt!
- I co dalej?- Boromir niespodziewanie uśmiechnął się do Aragorna. - Jak chcesz,

mogę im jeszcze coś powiedzieć – zaproponował, sprawiając wrażenie, że z każdą
chwilą bawi się coraz lepiej. - Umiem na przykład przetłumaczyć: „przepraszam
bardzo, ale to wino jest kwaśne”.

Aragorn przywołał go do porządku surowym spojrzeniem, Boromir odchrząknął i

opanował się.

- Musimy ruszać dalej - oznajmił Dziedzic Isildura. - Zostawię ich Angborowi.
- To niezbyt rozsądne - zauważył Boromir.
- Wiem, ale nie mam wyboru – zgodził się Aragorn. - Daję ci wolną rękę: jeśli

podejmiesz się popodrzynać im gardła, to proszę bardzo.

- Nie, nie podejmę się.
-A masz inny pomysł poza puszczeniem ich wolno?
- Nie mam.
- No właśnie. Zbierzcie ich broń - Aragorn polecił Strażnikom.
- Nahda tushamete! – rozkazał Boromir i jeńcy posłusznie zamarli.
Trzech Strażników pozbierało pięć szabli o szerokich klingach, dwie włócznie i dwa

łuki.

- Połamcie łuki - przykazał Aragorn. - Broń weźmiemy ze sobą i pozbędziemy się jej

po drodze. Ruszajmy!

- Uskallate uhata! - rzucił Boromir władczo na odjezdnym.
Zdezorientowani jeńcy popatrzyli po sobie, nie rozumiejąc dlaczego schwytano ich

po to, by chwilę później ich wypuścić.

- Co im powiedziałeś?- zawołał Gimli, kiedy przechodzili do galopu.
- Żeby wracali do domu! - odkrzyknął Boromir. - Mam nadzieję - dodał pod nosem.

Po drodze spotkali jeszcze dwie grupki uciekinierów, którzy podobnie jak pierwsi

również się poddali. Tradycyjnie już Południowcy zostali rozbrojeni i pozostawieni
swemu losowi. Drużyna nie marnowała czasu na wypytywanie jeńców, tylko
pospieszyła w dalszą drogę.

Kolekcja zdobycznej broni rosła, więc z ulgą pozbyli się jej w bagnistej rozpadlinie

przecinającej step.

Za tą rozpadliną właśnie ujrzeli kolejną grupę zbiegów, liczniejszą od poprzednich,

lecz tak samo jak one pieszą. Ruszyli ku nim z kopyta i szybko przekonali się, że ci
Haradrimowie, wbrew pierwszemu wrażeniu, nie zamierzają się poddać. Kiedy
jeźdźcy byli blisko, Południowcy niespodziewanie poderwali z ziemi łuki.

- Estelu!- zawołał Elrohir wyrywając strzałę z kołczana.
- Widzę!- Aragorn ponaglił Roheryna i pochylił się w siodle. Nie mieli wyboru, byli

w zasięgu łuków, musieli szarżować. Zmrużył oczy, kiedy pierwsza strzała świsnęła mu
koło ucha, szczęśliwie nie trafiając nikogo za nim. W odpowiedzi zaśpiewały łuki

background image

Legolasa i bliźniaków. Trzech Haradrimów padło, jak rażonych gromem. Posypały się
kolejne strzały, gdzieś z tyłu dobiegł koński kwik, a potem okrzyk bólu człowieka.
Aragorn zagryzł zęby i dobył Andurila.

- Elendil!
- Gondor! - Boromir na swej siwej klaczy wysforował się do przodu.
Haradrimowie rzucili łuki i dobyli broni. Olfir Elladana wydał z siebie mrożący

kwik bojowy i skoczył, taranując Południowca, który stał na jego drodze. Aragorn
wychylił się do przodu i zręcznie odbił włócznię, godzącą w Roheryna. Obok Boromir
szerokim zamachem pozbawił głowy Haradrima w czarnym płaszczu. Przejechali przez
linię wrogą niczym kosa, która kładzie łan zboża, wryli konie w ziemię i zawrócili.
Ledwo kilku wrogów przeżyło pierwszy atak. Druga szarża dokończyła dzieła.

- Estelu! Tam są następni! - krzyknął Elladan, powstrzymując rozbuchanego Olfira.
Aragorn błyskawicznie obejrzał się za siebie. Musieli trafić na cały oddział, wśród

traw zaroiło się od sylwetek w czerni i czerwieni. Widocznie wróg skrył się w jarze, a
teraz na odgłos walki wyległ na równinę.

Aragorn nie wahał się ani chwili. Wzniósł Andurila ku górze i nabrał tchu w piersi:
- Na Głaz na Erech!!! Do mnie!!!
Przez chwilę nic się nie działo, a potem trawy położyły się płasko pod

niewidzialnym podmuchem. Biegnący ku Drużynie Haradrimowie zatrzymali się
raptownie i po chwili pędzili już w przeciwnym kierunku, na złamanie karku. Nie
zdołali uciec daleko. Widmowi wojownicy minęli Drużynę niczym huragan i niespełna
kilka uderzeń serca później, jak burzowe chmury spadli na uciekinierów. Przeraźliwe
krzyki ludzi wtopiły się w szarą mgłę i wkrótce potem było już zupełnie cicho.

Aragorn obejrzał się i ujrzał Dirhaela podtrzymywanego przez Halbarada. W

ramieniu Strażnika tkwiła czerwonopióra strzała. Koło rannego krzątał się już Elladan,
więc Aragorn mógł się zając pozostałymi.

- Czy ktoś jeszcze jest ranny?- zapytał, wodząc wzrokiem od twarzy do twarzy.
- Nie - odparł Halbarad. - Ale Belegorn stracił konia.
Aragorn skrzywił się. Mieli wprawdzie dwa juczne konie, ale wierzchowiec

Belegorna był jednym z najlepszych.

- Padł na miejscu?- spytał, szukając niefortunnego jeźdźca wzrokiem.
- Nie - odparł Belegorn z kamienną twarzą. - Musiałem go dobić.
- Weź tamtego luzaka - polecił Aragorn, ruchem głowy wskazując jucznego deresza.

- Niech Kruk i Gorlim rozdzielą między siebie sakwy.

- Pójdę po kulbakę - mruknął Belegorn, kierując się w stronę zabitego konia.
- Pomogę ci - odezwał się Gorlim i obaj Strażnicy ruszyli w step.
- Jak ręka?- Aragorn podjechał do rannego. Elladan zdążył już wyjąć strzałę i teraz

sprawnie bandażował ramię Dirhela.

- W porządku - zlany potem Strażnik uśmiechnął się blado. - Kolejna dziura do

kolekcji.

- Nie będziemy więcej ryzykować - oświadczył Aragorn. - Rozkażę Umarłym, by

jechali przodem.

- I tym sposobem będzie to najszybszy odwrót w historii Haradrimów -

background image

skomentował Boromir zsiadając i starannie czyszcząc miecz o płaszcz jednego z
zabitych. Obok niego Legolas wyciągał z trupów swe strzały.

- A ty, Boromirze, synu Denethora - Aragorn wycelował w Gondorczyka palcem -

pamiętaj, że nie masz na sobie kolczugi, więc na przyszłość nie wyrywaj mi się tak do
przodu, zrozumiano?

- Mam za to tarczę, synu Arathorna - zaprotestował Boromir - której, pozwolę sobie

zauważyć, ty z kolei nie masz. A sam szarżujesz w pierwszej linii.

Nim Aragorn zdążył mu odpowiedzieć odezwał się Legolas.
- A ten, Boromirze? Jest, to znaczy był, prawie twojego wzrostu.
Spojrzeli na wskazywanego przez elfa Południowca, który leżał nieco z boku.

Wojownik istotnie był rosły i krzepki. I miał na sobie całkiem porządną kolczugę.

- Przymierz ją - rozkazał Aragorn.
Boromir skrzywił się, ale schował miecz i nachylił się nad zabitym.
- Pomogę ci go obrać - oznajmił Gimli, podchodząc.
- Pospieszcie się - Aragorn uniósł głowę i spojrzał na niebo. Czy mu się wydawało,

czy niebo na wschodzie jeszcze bardziej pociemniało i chmury się rozrosły?

background image





SYN

GONDORU


Część trzecia

Ścieżka Umarłych









background image


Rozdział VI

Pelargir



Roheryn, mokry od potu, przeskoczył nad większą kępą trawy i potknął się, tak, że

aż jeźdźcem zakołysało w siodle. Ogier wyrównał krok, ale po chwili znowu zahaczył o
coś kopytem, raz i drugi.

Aragorn nie miał serca dłużej zmuszać go do galopu. Na horyzoncie majaczyła

wprawdzie kolejna spora grupa uciekinierów – tym razem konnych, ale teraz już było
jasne, iż mimo wysiłku, nie zdołają ich dogonić. Konie Strażników ciągnęły resztkami
sił, opadały z nich płaty piany, a dystans między Haradrimami a Szarą Drużyną nie
zmniejszał się ani o ligę.

- Do stępaaa! - Aragorn uniósł dłoń do góry i zastęp stopniowo wyhamował.
Wszystkie wierzchowce mocno parowały i robiły bokami, większość smętnie

pospuszczała łby. Roheryn wydał z siebie przeciągłe parsknięcie, które zabrzmiało jak
jęk.

Aragorn poklepał go po mokrej szyi.
- Poprowadzimy je w ręku przez jakiś czas - oznajmił, zatrzymując oddział. - Z koni!

Nie, Dirhelu, ty nie zsiadaj. Jesteś ranny, odpocznij w siodle.

- Mogę się kawałek przejść, wsiądę, gdy się zmęczę - sprzeciwił się Strażnik.
- Jak uważasz - Aragorn zeskoczył na ziemię, przerzucił wodze przez łeb Roheryna i

sięgnął po bukłak.

- Może by tak zrobić jaki postój krótki, co? - zapytał Gimli, dyskretnie masując

krzyż.

- Wolałbym nie - Aragorn pokręcił głową. - Posilcie się w marszu. Południe już

dawno minęło, ani się obejrzymy, jak będzie zmierzchać. A jeszcze sporo drogi przed
nami.

- Jeśli wolno coś wtrącić - odezwał się Boromir prowadzący obok zmęczoną Koń -

dlaczego nie poślesz Umarłych za tymi Południowcami, tylko pozwalasz im uciec?
Uprzedzą swoich w Pelargirze, że nadciągamy.

- Wolę nie ryzykować - odparł Aragorn, spoglądając na szarą mgłę przed nimi. - To

tak, jak z ostrym, dzikim psem. Kiedy prowadzisz go uwięzi i w kagańcu masz
pewność, że panujesz nad sytuacją. Ale kiedy spuścisz go ze smyczy bez kagańca –
wszystko może się wydarzyć. Wolę ich mieć na oku i pod kontrolą. Może się zdarzyć, że
tam, na równinach są Lamedończycy, a ja nie mam pewności, czy Umarli odróżnią
przyjaciół od wrogów.

Boromir pokiwał głową na znak, że rozumie i akceptuje decyzję dowódcy.
Przez dłuższą chwilę maszerowali w milczeniu, a Aragorn zajął się próbą

obliczenia, gdzie też dokładnie są i ile dziś ujechali. Nie było to łatwe, bo na trasie nie

background image

było żadnych charakterystycznych punktów, żadnych osad, tylko stepy, jak okiem
sięgnąć i pasmo gór na horyzoncie.

- Jak kolczuga?- zagadnął Boromira, poprzestając na ustaleniu, że muszą być mniej

więcej w połowie drogi między Gilrainą a Pelargirem.

- W porządku. Mogłaby być wprawdzie dłuższa, ale darowanemu koniowi... -

Boromir zawiesił głos i odruchowo poklepał Koń po szyi.-Myślisz, że dotrzemy dziś do
portu?

- Trudno powiedzieć. Zobaczymy.
Znów chwilę szli w milczeniu.
- Czy mi się wydaje – mruknął nagle Boromir - czy oni zrobili się wyraźniejsi?
Aragorn spojrzał na niego, a Gondorczyk wskazał mu podbródkiem zastęp

Umarłych przed nimi.

Rzeczywiście. Cienie sztandarów nabrały ostrzejszych kształtów, z szarej masy

zaczęły się wyróżniać poszczególne sylwetki.

- Też to zauważyłem - odezwał się Gimli. - Czy to dlatego, że do Mordoru jest coraz

bliżej?

- To możliwe - zgodził się Aragorn. - Grunt, że nabierają mocy, cokolwiek jest

powodem.

- A nie boisz się, że silny pies zerwie się z łańcucha?- zapytał Boromir, niby od

niechcenia.

- Wiąże ich przysięga.
- Jedną już złamali.
- Tej nie złamią.
- Skąd ta pewność?
- Bo łańcuch jest mocny, a ja go nie zamierzam go wypuścić - Aragorn uśmiechnął

się.

Boromir przyjrzał mu się nieodgadnionym wzrokiem, a potem odwrócił głowę i

zapatrzył się widmowe wojsko przed nimi. Aragorn sądził, że już się więcej nie
odezwie, był więc zaskoczony, kiedy usłyszał:

- Mogę cię o coś spytać?
Przyzwalająco skinął głową.
- Dużo nad tym myślałem. O naszej rozmowie w Isengardzie - zaczął Boromir, a

Aragorn uniósł brwi. - Powiedziałeś, wtedy, że dobrze będzie sprawić, by Nieprzyjaciel
pomyślał, że to ja mam... no, wiesz. Że to odwróci jego uwagę od F... od innych spraw.
Ale on zaraz potem zobaczył w palantirze Pippina. A potem ty mu się pokazałeś i
rzuciłeś mu wyzwanie. Nie obawiasz się, że to wzbudzi jego podejrzliwość i wzmoże
czujność? A co jeśli pomyśli, że coś ukrywamy i za wszelką cenę chcemy odwrócić jego
uwagę?

- Cóż, trudno powiedzieć, co Nieprzyjaciel sobie pomyśli. Nikt z nas nie może tego

przewidzieć, bo nie mamy umysłów przeżartych przez zło - odparł Aragorn,
odruchowo przenosząc spojrzenie na czarne chmury na wschodzie. - Ale im większy
zamęt zdołamy rozpętać wokół... sedna sprawy, tym lepiej. Grunt, by jego myśli
odwróciły się od Mordoru. Kto wie, może właśnie teraz siedzi i zastanawia się, dlaczego

background image

zmusiłeś hobbita do zajrzenia w palantir.

- Ja?- Boromir szeroko otworzył oczy.
- A któż inny? Ty zniszczyłeś Isengard, więc logiczne jest, że i palantir udało ci się

zagarnąć. I w ramach zabawy, zmusiłeś jednego z towarzyszących ci hobbitów do
spojrzenia w kryształ. Wiesz wszakże, że on poszukuje niziołka, więc postanowiłeś się z
nim podroczyć i pokazać, kto tu rządzi. Obawiam się, że myśli o tobie bardzo często. I z
dużą niechęcią.

- I dobrze - mruknął Boromir, uśmiechając się pod nosem. - No, a twoje pojawienie

się? Skoro ja mam palantir, to co w nim robi dziedzic Isildura?

- Zapewne tłumaczy sobie, że kolejny pionek wkroczył do gry. Pionek z apetytem

na władzę. Teraz wypada zaczekać, aż obecny posiadacz skarbu i on rzucą się sobie do
gardła - wyjaśnił Aragorn spokojnie.

- Mógł pomyśleć, że mnie pokonałeś i teraz ty masz skarb - zauważył Boromir.
- Myślę, że to akurat mógł wyczuć podczas naszej konfrontacji w krysztale.
- To, że masz skarb?
- Nie, to, że go nie mam.
- Można spytać, o czym wy w ogóle rozmawiacie?- zniecierpliwił się Gimli.
- Ot, takie gdybanie – Aragorn wzruszył ramionami. Nie miał siły tłumaczyć mu

wszystkiego od początku. Boromir też milczał, widocznie dochodząc do tego samego
wniosku.

Krasnolud machnął na nich ręką i zajął się grzebaniem w sakwie. Wyjął swoją

paczuszkę z lembasami i westchnął ciężko.

- Nie masz tam może jakiej kiełbasy, mój chłopcze?- zagadnął Boromira tęsknym

głosem, spoglądając na juki przy siodle Koń.

Syn Denethora przymrużył oczy.
- Prosiłem, żebyś mnie tak nie nazywał - oznajmił.
- Zapomniałem. Wybacz, chłopcze ojca swego.
- Tak też mnie nazywaj!
- Dlaczego?
- Bo mnie to denerwuje.
- Ale samo mi się tak mówi.
- To niech samo ci się przestanie. W przeciwnym wypadku zacznę się do ciebie

zwracać... na przykład „mój drogi krasnalku”.

- Spróbuj, a zginiesz.
- Że wam jeszcze chce się kłócić - Legolas pokręcił głową. - Ja tam nie mam siły.
- Koniec świata - Boromir w udanym zdumieniu pokręcił głową. - Nasz elf pierwszy

raz w historii przyznaje, że nie ma na coś siły. Trzeba to zapisać w kronikach.

- Tak z ciekawości, mój zacny Boromirze, można wiedzieć, czemuż to

zawdzięczamy twój obecny kwaśny humor? – zapytał Legolas.

- Mój „kwaśny” humor?- Boromir spojrzał na niego wymownie ponad szyją Koń. -

Proszę uprzejmie, już wyjaśniam. Jest zmęczony, głodny i niewyspany, ta kolczuga
śmierdzi, przed nami pół dnia marszu i bitwa, a moje miasto lada chwila zaleje armia
Nieprzyjaciela. Bardzo cię przepraszam, ale nie jestem w nastroju, żeby ćwierkać.

background image

Legolas nie byłby sobą, gdyby porzucił tak obiecujący temat.
- Chcesz powiedzieć, że kiedy masz dobry humor, to ćwierkasz?- zapytał

natychmiast.

- Czasami - burknął Boromir gniewnie, ewidentnie na odczepnego, ale Legolas nie

zrażał się łatwo.

- Jakoś odkąd cię poznałem, nie słyszałem, żebyś kiedykolwiek ćwierkał - zauważył.

- Czy to znaczy, że od jesieni jesteś nie w humorze?

- Tak -odpowiedział krótko Boromir.
- Aha. A czy jest szansa, że usłyszę kiedyś twoje ćwierkanie?- drążył dalej Legolas.
- Nie wiem - warknął Boromir.
- Bardzo jestem go ciekaw.
- Co ty powiesz - Boromir miał taką minę, że Aragorn zawahał się, czy nie wkroczyć

i nie załagodzić sytuacji, ale niespodziewanie odezwał się Elladan:

- Estelu! Widzę łunę na horyzoncie.
Wszelkie rozmowy natychmiast ustały. Aragorn spojrzał w dal, lecz niczego jeszcze

nie widział – elfowie sięgali wzrokiem na setki lig.

- I ja ją widzę - Legolas przymrużył oczy.
- Podpalili stepy?! - Boromir spojrzał niespokojnie na Elladana.
- Raczej port - odparł syn Elronda.
- Albo okręty - dodał Aragorn posępnie.
- To znaczy, że o nas wiedzą - mruknął Boromir do siebie.
- Wcześniej, niż zakładałem - Aragorn zmarszczył brwi. - Na koń!


Ruszyli kłusem. Wprawdzie Roheryn, czując zdenerwowanie swego pana, sam

przeszedł do galopu, ale Aragorn go przytrzymał. Za krótko konie odpoczywały w
stępie, by ponownie je popędzać.

Jechali w milczeniu, jedynym odgłosami były szelesty traw, uderzenia kopyt o

ziemię i pobrzękiwanie broni. Po kłusie zrobili dłuższy odcinek stępa, a potem Aragorn
zaryzykował kolejny galop, zdając się na Roheryna. Liczył na to, że kiedy koń będzie
miał dosyć, zwolni. Znacząco poluzował mu wodze, pozwalając dyktować tempo. Co
jakiś czas oglądał się przez ramię na inne wierzchowce. Póki co, wszystkie
dotrzymywały kroku Roherynowi, nawet Koń, o którą Aragorn obawiał się najbardziej.
Boromir był najcięższy z nich wszystkich i klacz miała najtrudniejsze zadanie. Na
szczęście okazała się równie wytrzymała, jak otaczające ją ogiery. Galopowała równo,
choć pot zlał ją tak obficie, że z siwej stała się szara, zbliżając się odcieniem do
Cienistogrzywego.

Chrapanie Roheryna stawało się coraz głośniejsze. Po pewnym, dość długim czasie

znów się potknął, ale nie zwolnił i Aragorn zorientował się, że wierny koń zamierza dać
z siebie wszystko i galopować, dopóki nie padnie. Strażnik natychmiast ściągnął mu
wodze i nakazał przejść wszystkim do stępa, zły na siebie, że tak się zagapił. Powinien
przewidzieć, że uparty Roheryn nie zwolni, mimo zmęczenia.

Za jego plecami rozległy się ciche jęki ulgi. Ludzie też mieli dosyć takiego tempa. I

background image

nie tylko ludzie.

- Aragornie! - odezwał się nagle Gimli.- Ponieważ w tym dumnym gronie, każdy

prędzej umrze niż poprosi o postój, biorę na siebie to niewdzięczne zadanie i w imieniu
wszystkich, jak sądzę, proponuję zatrzymać się na chwilę. W odróżnieniu od ciebie
bowiem, nie jesteśmy ze stali.

- To prawda - poparł go Elladan. - Musimy napoić i nakarmić konie.
Gimli wymownie wskazał syna Elronda dłonią, na znak, że oto znalazł się kolejny

rozsądny.

Aragorn spojrzał na krwawą łunę, teraz już wyraźnie widoczną na tle ciemniejącego

nieba. Od Pelargiru nie mogło ich dzielić więcej niż kilkanaście mil. Istotnie dobrze
będzie nabrać nieco sił przed przybyciem do portu.

- Zgoda - Aragorn rozejrzał się jeszcze, ale nigdzie w zasięgu wzroku nie było

lepszego miejsca na postój. Równie dobrze mogli zatrzymać się tutaj. - Boromirze,
wszystko w porządku?- upewnił się, widząc, że syn Denethora wyrzucił nogi ze
strzemion, skrzyżował ręce na przednim łęku i pochylił się do przodu tak, że prawie
opierał się czołem o końską grzywę.

- Uhm. Tak - odparł Boromir niewyraźnie, nie zmieniając pozycji.
- Z koni!
Boromir zsiadł jako ostatni, a po jego powolnych ruchach widać było, jak bardzo jest

zmęczony.

- Nie ściągajcie siodeł - polecił Aragorn. - Poluzujcie tylko popręgi. I rozdzielcie

między sobą obrok, żeby konie dostały po równo.

Po chwili zamieszania związanego z przeglądem worków i wymianą, wierzchowce

dostały swoje porcje. W ten sposób Drużyna zużyła swoje zapasy obroku.

Jeźdźcy popadali w trawę, aż zadudniło, jedynie Elladan i Elrohir krzątali się jeszcze

przy koniach.

Aragorn usiadł na ziemi i rozejrzał się po towarzyszach. Żaden z nich słowem się

nie poskarżył, ale widać było po nich trudy tej szaleńczej wyprawy. Szczególnie
Boromir wyglądał na zmordowanego, leżał na plecach z szeroko rozrzuconymi rękami,
miał zamknięte oczy i oddychał płytko. Jego rysy wyostrzyły się, a cienie pod oczami
pogłębiły. W słabnącym świetle dnia wyglądał jak trup. Aragorn zastanowił się, czy nie
zaproponować mu jeszcze miruvoru, ale zdecydował, że może lepiej nie. Niewiele go
już pozostało, a poza tym cudowne właściwości kordiału były równie pomocne, co
zdradliwe. Miruvor na krótko dodawał sił, ale stan wycieńczenia organizmu pozostawał
bez zmian. Był to jeden z powodów, dla których elfowie niechętnie użyczali napoju
innym rasom, ponieważ szczególnie ludzie mieli tendencję do nadużywania kordiału w
myśl zasady : „skoro daje siłę, należy czerpać aż do dna”. Elrond twierdził, że był
kiedyś taki przypadek, że jakiś wojownik, człowiek oczywiście, pozornie będąc w pełni
sił dzięki cudownemu kordiałowi, umarł z wyczerpania – jego serce ponoć nie
wytrzymało wysiłku. Dlatego też miruvor był starannie wydzielany. Boromir pił go już
kilkakrotnie podczas ostatnich dni, lepiej, by poprzestał na wodzie.

Aragorn westchnął cicho. Jak tu przekonać dumnego Gondorczyka, żeby pamiętając

o swojej kondycji nie wyrywał się w pierwszej linii do bitwy? Teoretycznie mógł mu

background image

wydać rozkaz, ale wolał nie naciągać cienkiej struny, na której zawisły ich wzajemne
relacje.

Z braku pomysłów na rozwiązanie tej sprawy przymknął oczy i osunął się na plecy.

Po całym dniu jazdy bezruch był dziwacznym doświadczeniem. Aragorn miał
wrażenie, że cały świat zaczyna się obracać razem z nim, coraz szybciej i szybciej.
Wrażenie było tak silne, że już już miał otworzyć oczy, kiedy nagle stało się coś
kompletnie nieoczekiwanego.

Czarny zastęp orków przelewający się przez mur – Rammas Echor?!- jak fala, zmiatający

wszystko, co stało mu na drodze. Mumakile taranujące umocnienia, deszcz płonących strzał.

Ogień i śmierć. I cienie Nazguli... na białych murach...

Aragorn poderwał się ze stłumionym okrzykiem. Zamrugał oczami. Wizja zniknęła

równie nagle, jak się pojawiła. Została jedynie groza i przeświadczenie, ze lada chwila
będzie za późno.

- Co się stało?- zapytał Elladan niespokojnie.
- Minas Tirith jest już oblężone! - Aragorn wstał i spojrzał ku wschodowi.
- Co?! Jak to?!- Boromir zerwał się na równe nogi i niemal natychmiast zatoczył się,

blednąc.

- Ostrożnie - Aragorn podtrzymał go. - Nie zrywaj się tak gwałtownie, bo

zemdlejesz.

- Jak to „otoczone?”- syn Denethora spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami. -

Tak szybko?!

- Tak. Właśnie to zobaczyłem. To znak, że musimy się spieszyć. Boję się, że

przybędziemy za późno. Na koń!!!

Nikt nawet nie zaprotestował. Boromir wskoczył na siodło jako pierwszy.
- Nie mamy wyboru. Musimy jak najszybciej dotrzeć do Pelargiru, nawet za cenę

zajeżdżenia koni. Jeśli wierzchowce padną, będziemy biec. Naprzód! – i z tym
okrzykiem Aragorn pchnął Roheryna do galopu.



Nie zatrzymali się aż do samego portu. To doprawdy był cud, że mimo takiego

tempa, żaden z koni nie padł i żaden z jeźdźców nie zasłabł. Valarowie czuwali nad
nimi.

Umarli, na rozkaz Aragorna, trzymali się teraz z tyłu, bo Strażnik chciał widzieć co

się przed nim działo.

A działo się wiele.
Aragorn uniósł dłoń w górę i wrył Roheryna w ziemię.
- Na brodę Durina! - jęknął Gimli wychylając się zza pleców Legolasa.
Powitał ich kompletny chaos. W porcie stało z pięćdziesiąt okrętów. Kilka jednostek

pod pełnymi żaglami usiłowało ujść z portu w górę rzeki. Na innych, zakotwiczonych
jeszcze trwała gorączkowa krzątanina. Dwa okręty, te najbliżej nabrzeża, płonęły
żywym ogniem, najmniejsze cztery już się dopalały. Pożar strawił też drewniane
umocnienia portu i osadę w oddali. Haradrimowie robili wszystko, by przeszkodzić
nadciągającym wrogom. Przy brzegu miotał się jeszcze spory oddział. Kilkanaście

background image

szalup, wypełnionych ludźmi po brzegi, ile sił w wiosłach płynęło ku największemu z
okrętów, majestatycznie sunącemu pod czarnymi żaglami. W powietrzu szybowały
setki mew; w łunie pożaru ptaki zdawały się być krwistoczerwone.

Nowa fala wrzasków zalała port i Aragorn zrozumiał, że ich dostrzeżono.
Zaśpiewał Anduril, dobywany z pochwy, a pozostałe miecze wnet do niego

dołączyły.

- Naprzód!
Ruszyli z kopyta. Południowcy w popłochu rozstąpili się przed nimi. Aragorn

podjechał w stronę nadbrzeża i tam osadził konia, rozglądając się pilnie. Wyglądało na
to, że w port został całkowicie opanowany przez Haradrimów, jak okiem sięgnąć
nigdzie nie było widać barw Lamedonu. To dobrze, mógł zatem kazać Umarłym, by...
wtem zorientował się, że zrobiło się dziwnie cicho. Wrzaski umilkły, tylko trzask ognia i
przeciągłe nawoływania mew zakłócały tę mrożącą krew w żyłach ciszę.

Ze wszystkich stron spoglądały na nich wrogie oczy. Haradrimowie ochłonęli i

zatrzymali się. Nienawiść walczyła w ich spojrzeniach z niedowierzaniem, kiedy tak
spoglądali ponad Drużyną. Aragorn obejrzał się przez ramię i zrozumiał powód
zdumienia – za nimi nie było nikogo. Umarli, którzy w szarży trzymali się z tyłu,
zniknęli. Być może zasłaniało ich wzgórze, zza którego przed chwilą wyłoniła się
Drużyna. W każdym razie wyglądało to tak, jakby przeciwko kilku setkom wojska
stanęła trzydziestka ludzi, trzech elfów i jeden krasnolud, na spienionych
zmordowanych koniach. Haradrimowie też dokonali tego przeliczenia, bo nagle, jak na
komendę, z setek gardeł dobył się dziki, szyderczy śmiech. Śmiali się Południowcy na
nabrzeżu i ci na łodziach, które mozolnie zaczęły zawracać. Zza spalonych zabudowań
zaczął się wyłaniać liczny, dobrze uzbrojony oddział, odcinając im drogę.

Byli otoczeni.
Olbrzymi wojownik w szkarłatnym płaszczu, stojący na najbliższym pomoście,

wyszarpnął broń zza pasa i wskazał na nich z rykiem. W tej samej chwili świsnęło kilka
strzał, jedna z brzękiem odbiła się od tarczy Boromira, a od rzeki runęła ku nim fala
atakujących. I tak jak wcześniej Południowcy tratowali się w ucieczce, tak teraz
przepychali się wzajemnie, by jak najszybciej dopaść łatwego łupu.

Aragorn stanął w strzemionach i wznosząc Andurila ku niebu zawołał najgłośniej

jak potrafił:

- Do mnie!!! Na Czarny Głaz, zaklinam, do mnie!!! - jego głos wzbił się ponad

bitewną wrzawę, ale nie zdążył już obejrzeć się wstecz, czy wezwanie poskutkowało -
musiał odbić cios wymierzony w szyję Roheryna - krąg napastników błyskawicznie
zamknął się wokół Drużyny, zadźwięczały miecze.

Walczyli z koni przeciw pieszym, co przy braku miejsca do manewru, sprawiało

dodatkowe utrudnienie – jeźdźcy musieli zasłaniać nie tylko siebie, ale i wierzchowce,
bo to w nie w pierwszej kolejności godzili napastnicy. Aragorn przebił mieczem jednego
Południowca i ściął drugiego. Jak na złość Haradrimowie wciąż zachodzili go od lewej.
Mając ograniczone pole manewru, Aragorn spróbował wykręcić nieco Roherynem, by
zyskać swobodniejszy rozmach, a zarazem nie przeszkadzać walczącemu obok
Elladanowi.

background image

I właśnie wtedy stało się nieszczęście.
Powietrze przeszył przeraźliwy koński kwik. Aragorn, słysząc rozpaczliwy krzyk

Elladana, spojrzał w prawo i w tym samym momencie biała grzywa Olfira rozmazała
mu się w oczach. Oszalały siwy ogier wystrzelił do góry stając dęba, a potem runął w
bok, zderzając z zaskoczonym Roherynem, który właśnie szykował się do zwrotu.
Elladan wywinął się jak kot i zdołał zeskoczyć na ziemię, Aragorn jednak był
unieruchomiony - prawa noga uwięzła mu między końskimi bokami. Roheryn
próbował się jeszcze ratować przed upadkiem, ale zawadził kopytami o ciało zabitego
Południowca i podobnie jak Olfir runął na ciężko na bok. Aragorn w ostatniej chwili
wyszarpnął nogi ze strzemion, ale nie zdołał złagodzić impetu – od uderzenia o ziemię
pociemniało mu w oczach, a Anduril wypadł mu ze zdrętwiałej ręki.

- Araaagooooorn!!! - usłyszał krzyk Boromira.
Osłaniając głowę ramieniem przetoczył się w lewo. Roheryn stęknął i wsparł się

przednimi kopytami o ziemię, próbując wstać. Aragorn też się właśnie podnosił,
sięgając po Andurila, kiedy kątem oka ujrzał, jak haradzki wojownik wyrywa topór z
szyi Olfira i rzuca się ku niemu, szczerząc opiłowane zęby. Południowiec był szybki,
niczym zwijający się wąż. Wyminął oba konie i wzniósł topór do góry. Nie było szans,
by tak potężny zamach powstrzymać mieczem, Aragorn rzucił się więc w bok, uchylając
przed ciosem. Ostrze topora minęło go o włos i siłą rozpędu wbiło w plecy leżącego na
ziemi Południowca, tego samego, o którego potknął się Roheryn. Aragorn zerwał się na
nogi i korzystając z okazji ciął płasko mieczem, mierząc w nieosłoniętą hełmem głowę
wojownika, ale ten przewidział jego ruch i uchylił się błyskawicznie, jednocześnie
wyrywając topór. Aragorn cofnął się, by zyskać więcej miejsca do walki i w tym samym
momencie zderzył się z kimś plecami. Stracił równowagę i zatoczył w bok, odruchowo
wpierając na mieczu. Haradrim nie marnował czasu i zamierzył się do kolejnego ciosu, a
Aragorn w błyskawicznym przebłysku zrozumiał, że tym razem nie zdoła się uchylić.

Ale cios nie spadł.
Haradrim zachwiał się, a potem zamarł w bezruchu, wciąż z toporem uniesionym

ku górze i w bezbrzeżnym zdumieniu zagapił się na skrwawione ostrze wystające mu z
piersi. Aragorn odzyskał równowagę i na wszelki wypadek uniósł obronnie Andurila,
ale - niepotrzebnie. Ostrze, które przebiło Południowca na wylot, płynnie cofnęło się i
znikło, by pojawić się w postaci poziomej, rozmazanej smugi. Pozbawiony głowy trup
runął na ziemię, odsłaniając stojącego za nim Boromira.

- W porządku?- wydyszał Gondorczyk.
Aragorn otwierał usta, by podziękować, kiedy nagle targnął nimi znany już,

lodowaty podmuch. Pociemniało raptownie, mewy zamilkły. Wokół rozległy się kolejne
krzyki, ale tym razem brzmiało w nich przerażenie, nie tryumf. Aragorn, za przykładem
innych obejrzał się i ujrzał poszarpane sztandary łopocące na wietrze.

Umarli przybyli na wezwanie.
W mgnieniu oka pole wokół Drużyny opustoszało. Upiorom towarzyszyła taka

groza, że nikt nie ośmielił się stawić im czoła. Południowcy rzucili się do ucieczki,
ciskając broń, gdzie popadnie. Boromir z rozpędu ściął jeszcze jednego Haradrima,
który przebiegał koło niego, a Strażnicy szybko rozprawili się z tymi, którzy w

background image

przypływie straceńczej odwagi spróbowali szczęścia w walce z ludźmi. Ale większość
atakujących pierzchła na sam widok nadciągającej armii upiorów.

- Gimli, wracaj na siodło! - krzyknął Aragorn na krasnoluda, który zgodnie ze

zwyczajem swego ludu wolał walczyć pieszo i gdy tylko nadarzyła się okazja w czasie
tej potyczki, natychmiast zeskoczył na ziemię, by tam siać zniszczenie swoim toporem.
Legolas zręcznie zawrócił Aroda, schylił się i wyciągnął dłoń ku krasnoludowi, a Gimli
odbiwszy się potężnie, siłą rozpędu wylądował za jego plecami. Obaj zrobili to tak
sprawnie, jakby ćwiczyli od lat. Najwyraźniej nabierali coraz większej wprawy w
podróżowaniu razem.

-Twój koń! - Halbarad podjechał do Boromira, trzymając wodze niespokojnej klaczy.

Aragorn klepnął Gondorczyka w ramię odsyłając go po wierzchowca, a sam obejrzał się
na Rohryna. Ogier stał tuż obok, czekając na wezwanie. Wyglądało na to, że nic mu nie
jest i Aragorn odetchnął z ulgą. Kiedy zbierał wodze, koń trącił go pyskiem, jakby chciał
przeprosić za to, co się stało. Aragorn pogłaskał go szybko po mokrym nosie i wskoczył
na siodło. Jego wzrok padł na Olfira, leżącego na pobojowisku, jak ścięty, biały kwiat w
błocie.

Nieszczęsny Elladan.
Niespokojnie rozejrzał się za bratem i odprężył nieco widząc go siedzącego za

plecami Elrohira. Wyglądało na to, że nikt z Drużyny nie ucierpiał poważnie.

- A wy dokąd? - krzyknął, widząc, że Legolas, Gimli i Boromir ruszają w stronę

przystani.

- Tłuc psubratów! - ryknął Gimli, wymachując toporem.
- Spokój! Umarli zrobią swoje. Nie narażajcie się bez potrzeby - rozkazał Aragorn.
- No ale... - Gimli wymownie wskazał pierzchających Haradrimów.
- Zaczekajcie!- powtórzył Aragorn z naciskiem, podjeżdżając do przodu, by mieć

lepszy widok, na to co działo się w porcie. Reszta Drużyny ustawiła się za nim, patrząc
w milczeniu, jak widmowe wojsko, niczym fala przypływu, zalewa port.

Była to najdziwniejsza i najbardziej przerażająca bitwa, jaką Aragorn miał okazję

oglądać, tym dziwniejsza, że szarża Umarłych odbywała się w ciszy. Jedynie wsłuchując
się uważnie można było dosłyszeć rozliczne szepty, coś na podobieństwo odległego
echa rogów i zawołań bojowych. Wszędzie błyskały blade miecze, ale nie słychać było
metalu uderzającego o metal, sztandary nie trzepotały, końskie kopyta nie dudniły.
Wszystko to razem można by przyrównać do echa jakiejś zapomnianej bitwy z
Dawnych Dni, do bladego wspomnienia, gdyby nie to, że naprawdę ginęli w niej ludzie.
Haradrimowie stratowani przez widmowe konie padali, by już się nigdy nie podnieść.
Ci nadziani na cienie włóczni umierali z krzykiem. Widmowe miecze zdawały się
przenikać przez nich bez szkody, ale mimo to trup ścielił się gęsto.

Południowcy, którzy zdołali przetrwać pierwszą szarżę, z wrzaskiem skakali do

wody.

Aragorn spojrzał na wielki okręt, który z trudem manewrując między płonącymi

żaglowcami, usiłował ujść w górę rzeki. Na innych jednostkach też trwała szaleńcza
krzątanina, żagle sunęły do góry, z otworów nad wodą zaczęły wysuwać się wiosła.
Zacumowane na środku nurty okręty wszystkie naraz zaczęły podnosić kotwice. Tyle,

background image

że w takim tłoku, jedynie przeszkadzały sobie wzajemnie w ucieczce - dwa mniejsze
żaglowce zderzyły się burtami, w akompaniamencie trzasku łamanych wioseł i krzyku
ludzi. Widać było, ze korsarze w panice kompletnie potracili głowy.

Ostatni Haradrimowie na łeb na szyje rzucili się wpław ku okrętom. Widmowe

wojsko zatrzymało się. Pod największym sztandarem, wódz upiorów odwrócił się ku
Aragornowi, jakby w niemym zapytaniu, co dalej ma robić.

Ostrze Andurila wskazało im okręty.
- Zdobyć flotę!!! - rozkazał Aragorn.
Wojsko rozdzieliło się sprawnie, część ruszyła wzdłuż nabrzeża, by dostać się na

zacumowane jeszcze statki, reszta popłynęła ponad wodami jak mgła, przelewając się
przez pokład okrętu flagowego, a z niego dalej ku innym okrętom.

- To niesamowite. Pokonaliśmy Mordor jego własną bronią - oświadczył Boromir,

szeroko otwartymi oczami patrząc na to, co działo się w porcie.

Oszalali z przerażenia piraci skakali za burty. Wody rzeki wkrótce zaroiły się od

ludzi. Większość płynących kierowała się w stronę przeciwległego brzegu, mimo iż
niewielkie mieli szanse, by tam dotrzeć, nie w tym chaosie.

- No i znów zabrakło nam przeciwników przed końcem bitwy - podsumował Gimli,

głaszcząc tęsknie ostrze swego topora.

- Za mną! - Aragorn skinął na drużynę dłonią i poprowadził zastęp ku samej rzece,

w stronę sporego okrętu, który cumował najbliżej. Na pokładzie nie było nikogo.

- Tam mogą być galernicy przykuci do wioseł - zauważył Boromir.
- O nich właśnie myślę - Aragorn skinął głową. - Elladanie, Elrohirze, zechcecie

sprawdzić? Halbaradzie, idź z nimi - nie musiał dodawać, by uważali. Cała trójka
zeskoczyła z koni i szybko po trapie przedostała się na pokład i znikła im z oczu. Po
chwili pojawił się z powrotem Elrohir.

- W porządku - oznajmił. - Tam na dole jest około pięćdziesięciu ludzi, skutych

łańcuchami. Są półżywi z przerażenia. Mój brat i Halbarad usiłują ich uspokoić i
uwolnić.

- Mogę pomóc w rozkuwaniu łańcuchów - zaoferował się Gimli. - Aragornie?
Ten uniósł dłoń na znak, żeby mu nie przerywać i szybko dokończył liczenie

okrętów, które zdobyli Umarli. Tak się szczęśliwie składało, że na jednego Strażnika
wypadał jeden żaglowiec. To znacznie ułatwiało jego plany. Rozejrzał się jeszcze, by
upewnić się, że Haradrimowie nie stanowią zagrożenia. Pojedyncze niedobitki, bez
broni umykały na piechotę w stronę morza. Nie wyglądało na to, by ktokolwiek z
ocalałych myślał o walce.

- Na razie zrobimy tak: - rzekł Aragorn - chcę, by na każdym, większym okręcie

znalazł się jeden ze Strażników. Spróbujcie uspokoić galerników. Powiedzcie im, że
Gondor odzyskał Pelargir i wkrótce zostaną uwolnieni. Gorlim, Dagnor, Beregond... -
zaczął wskazywać swoim ludziom poszczególne okręty i Strażnicy jeden po drugim
odjeżdżali. W ten sposób rozesłał wszystkich. Przy jego boku pozostali jedynie Legolas
z Gimlim i Boromir.

- A my?- spytał elf.
- A my – Aragorn uśmiechnął się lekko - my weźmiemy sobie ten - to rzekłszy,

background image

wskazał ręką okręt flagowy.

- A jak się tam dostaniemy? - zapytał Boromir. Aragorn spojrzał na niego i

mimowolnie się uśmiechnął. Syn Denethora patrzył na niego w swój charakterystyczny,
poważny i zarazem lekko ironiczny sposób, unosząc jedną brew lekko do góry, jakby
chciał dodać „no śmiało, słucham propozycji”. Aragornowi natychmiast stanął przed
oczami Pippin, który w podobnych sytuacjach zwykł był przybierać identyczną minę.
Swoją drogą, ciekawe, kto od kogo przejął tę manierę. Najprawdopodobniej hobbit
podpatrzył to u człowieka, choć nie można było wykluczyć drugiej możliwości,
ponieważ sposób bycia Tuka udzielał się dość nachalnie.

- Łodzią, mój przyjacielu - odpowiedział Aragorn lekko.
- A skąd ją weźmiemy? Haradrimowie wszystkie zabrali.
- Nie wszystkie. Tam, gdzie teraz stoi Elrohir, jest jeszcze jedna szalupa. Niewielka,

ale wystarczy na nas czterech.

Boromir spojrzał na okręt, na który posłano bliźniaków i Halbarada.
- A co zamierzasz zrobić z końmi? - drążył dalej.
Aragorn uśmiechnął się jeszcze szerzej. Zaczynał przyzwyczajać się do tych pytań i

nieustannego nadzoru ze strony Boromira, co więcej, zaczynał to nawet lubić. W końcu
dobrze jest mieć koło siebie kogoś, kto czuwa nad wszystkim, martwiąc się za dwóch.

- Co znowu? - Boromir zmarszczył brwi, widząc jego uśmiech.
- Boromirze, mój druhu - oświadczył Aragorn ciepło i z przekonaniem - będzie z

ciebie idealny namiestnik.

Legolas i Gimli roześmieli się, syn Denethora zaś zmieszał się, spuścił wzrok i

wymamrotał coś pod nosem.

- A odpowiadając na twoje pytanie - ciągnął Aragorn pogodnie. - Zostawimy konie

pod opieką moich braci. Myślę, że wszystkie wierzchowce bez większego problemu
przejdą po trapie na pokład, bo nie jest stromy. Chodź, Roherynie. Pokażesz
pozostałym, że podejście nie jest takie straszne, na jakie wygląda.



Elladan wyszedł im na spotkanie, kiedy wprowadzali konie na górę.
- Łańcuchy są tak starannie umocowane, że nie zdołaliśmy uwolnić ludzi.

Halabarad został z nimi na dole - oznajmił, wyciągając rękę, by bezwiednie przeczesać
palcami grzywę Roheryna.

- Mogę pomóc! - zaoferował się Gimli natychmiast.
- Wielu spośród nich to Gondorczycy, wzięci do niewoli podczas poprzednich

wypraw - dorzucił Elladan.

- Pójdę do nich - Boromir na tę wieść z miejsca ruszył przed siebie, ale Aragorn

schwycił go za ramię.

- Nie teraz. Muszę zakończyć, to, co rozpocząłem...
- Ale przecież trzeba ich uwolnić.. - zaczął syn Denethora, ale Strażnik wzniósł dłoń,

na znak, żeby mu nie przerywać i Boromir umilkł posłusznie.

- Spodziewam się, że lada moment nadciągnie Angbor ze swymi oddziałami -

ciągnął Aragorn. - Wyruszył wkrótce po nas, a konie ma wypoczęte. Jemu powierzę

background image

uwalnianie jeńców. Chodźcie, trzeba spuścić szalupę.

- Rusz się i pomóż! - Elladan nieoczekiwanie podniósł głos, odwracając się ku

Elrohirowi, który w pewnym oddaleniu, w swobodnej pozie opierał się u burtę. - I... no,
nie!!! Schowaj tę książkę, ale już!!! Jak cię jeszcze raz z nią zobaczę to nie ręczę za siebie,
słyszysz!!!

- No co?- Elrohir obronnie rozłożył ręce, zdziwiony. - Przecież chwilowo nie mam

nic do roboty.

- Teraz już masz! A poza tym, odrobinę wyczucia, na litość!!! Trwa bitwa, dookoła

giną ludzie! W ogóle cię to nie obchodzi?!- gorączkował się Elladan. Aragorn podszedł i
objął go ramieniem. Mocno. Elf odetchnął głęboko i umilkł.

Elrohir pospiesznie upchnął książkę do podręcznej sakwy i zbliżył się do nich.
- Przepraszam - mruknął, a potem przyciągnął brata do siebie i ucałował go w czoło.
- A, odejdź - Elladan odsunął go, niby to ze wstrętem, ale napięcie, jakie się w nim

wyczuwało, zelżało znacznie.

- Co mam robić? - zapytał Elrohir.
- Trzeba spuścić szalupę - odrzekł Elladan i obaj bracia zajęli się studiowaniem lin.

Aragorn sprawdzał właśnie, czy w łodzi są wiosła, kiedy zauważył, że do Elladana
podchodzi Boromir.

- Jeśli mogę coś powiedzieć - zaczął syn Denethora ostrożnie, gdy elf zwrócił na

niego pytający wzrok. - Wiem, że... nic ci go nie zastąpi, ale pomyślałem, że może
zechciałbyś moją Koń... to znaczy mojego konia? Co prawda w porównaniu z nim jest
brzydka i toporna, ale to szybka, silna klacz. Jeśli tylko zechcesz – jest twoja.

Elladan spojrzał na niego z niedowierzaniem, odruchowo przeniósł wzrok na Koń, a

potem znów na Boromira.

- To nazbyt hojny dar - odparł poważnie. - Nie mogę go przyjąć. Ale wzruszony

jestem twoją propozycją, dziękuję ci.

- Jesteś pewien decyzji?- dociekał Boromir. - Pomyśl, to rzadka okazja. Na pewno

nie chcesz konia z wysypką?

- Jaką wysypką?!- Elladan szerzej otworzył oczy.
- No przecież sam widzisz. Piegowata jest.
- To się nazywa „hreczka” - wyjaśnił Elladan z uśmiechem.
- Brzmi bardzo zaraźliwie - podsumował Boromir, a elf roześmiał się lekko i położył

mu rękę na ramieniu.

- Dziękuję - powtórzył. - Bardzoś zacny. Ale to twój koń. A poza tym, wolę ogiery.
- No, cóż - Boromir uśmiechnął się nagle. - W sumie, nawet dobrze się składa, bo się

do niej zdążyłem przyzwyczaić, piegowata czy nie - wyznał.

- No to dlaczego chciałeś mi ją oddać?- zapytał Elladan ze śmiechem.
- W dowód przyjaźni - odparł Boromir szczerze.
- Tym bardziej jestem wzruszony – rzekł Elladan ciepło, a potem spojrzał ponad

jego ramieniem na Legolasa, który pomagał Gimlemu przejść do szalupy. -Widzę, że
nasi towarzysze sadowią się już w łodzi. Wsiadaj, opuścimy was na wodę.

- Te liny są mocne - powiedział Aragorn, widząc, że Boromir krytycznie przygląda

się mocowaniom szalupy. - Wskakuj.

background image

Syn Denethora ostrożnie wszedł do środka i usiadł obok Legolasa.
- I znowu łodzie - mruknął. - Wspominałem już może, że nie lubię łodzi?
- Tak - rzekł elf lekko. - Kiedy płynęliśmy Anduiną nie było dnia, żebyś o tym nie

wspomniał.

- Ano, właśnie - potwierdził Boromir, nie przejmując się uwagą Legolasa. - Człowiek

winien przemieszczać się na własnych nogach. Albo końskich. Zgodnie z naturą.

- O tym też już wiemy - zauważył elf z uśmiechem. - I pamiętamy, że „ręka, ułożona

do miecza nie pasuje do wiosła”.

- Z ust mi to wyjąłeś, mości elfie.
- Wiem.
Liny zaskrzypiały i łódź zaczęła sunąć w dół. Gdy tylko dotknęła wody Gimli i

Boromir pochylili się i wzięli po parze wioseł.

- Ja też umiem wiosłować - zauważył Legolas. - Chętnie was któregoś z was

zmienię. Boromirze? Nie musisz tego robić.

- Muszę. Siła przyzwyczajenia, rozumiesz - Boromir westchnął i usadowił się na

środku deski, wsuwając wiosła w dulki. Gimli też nie zamierzał oddać swoich, więc
Legolas wymienił tylko porozumiewawcze spojrzenie z Aragornem i ograniczył się do
wzruszenia ramionami.

- Uwaga! Rzucam wam linę! - rozległ się z góry głos Elladana. Legolas złapał ją, a

Aragorn odczepił drugą, która przytwierdzona była z drugiej strony – od rufy.
Uwolniona szalupa zaczęła z wolna dryfować z prądem.

- Wiosłuj - powiedział Boromir, widząc, że krasnolud ogląda się na niego. - Ja się

dostosuję do twojego tempa.

I popłynęli.


Umarli rozstąpili się kiedy Aragorn wszedł na pokład i na jego znak wycofali ku

rufie.

- Boromirze, Gimli, mam do was prośbę.
Człowiek i krasnolud spojrzeli na niego pytająco.
- Widzicie tamte surmy?- Aragorn wskazał dłonią za siebie. - Zechcecie w nie zadąć?

Ile sił w płucach. Dajcie z siebie wszystko - dodał.

Krasnolud skwapliwie pokiwał głową, natomiast Boromir rzucił mu wymowne

spojrzenie z rodzaju: proszę-mnie-nie-pouczać-jak-dąć-w-róg.

Chwilę później przenikliwy zew surm wypełnił powietrze i poszybował nad

wodami budząc rozliczne echa. Pierwsze odpowiedziały mu mewy, a zaraz potem
zaśpiewały surmy na okręcie bliźniaków. I tak, jedna za drugą do chóru dołączały
kolejne, gdy każdy ze Strażników obwieszczał zwycięstwo ze swego pokładu. Aragorn
na moment przymknął oczy, słuchając tej niezwykłej pieśni, pozwalając się jej ogarnąć.
W końcu odetchnął głęboko i uniósł dłoń, dając towarzyszom znak, by zamilkli.
Boromir i Gimli opuścili surmy i uśmiechnęli się do siebie. Pieśń zaczęła stopniowo
cichnąć, aż umilkła kompletnie, a jej echa przejęły port we władanie.

Umarli posłusznie wycofali się na brzeg i zamarli w oczekiwaniu – szare cienie o

background image

jarzących się czerwienią oczach wśród czerni pogorzeliska; dopiero teraz Aragorn
zauważył, że nie odbijali się w wodzie.

Zaczekał, aż zamilkną ostatnie echa i zagrzmiał donośnym głosem:
- Słuchajcie, co wam oznajmia Spadkobierca Isildura! Dopełniliście przysięgi!

Wracajcie do swej siedziby i już nigdy nie nawiedzajcie dolin! Odejdźcie w pokoju!

Wódz upiorów postąpił krok do przodu. Wyciągnął przed siebie włócznię, jakby

chciał ją zaprezentować Drużynie zebranej na okrętach, a potem złamał broń w rękach
jak suchą gałąź. Z setek widmowych gardeł dobyło się coś na kształt zbiorowego
westchnienia. Wódz Umarłych cisnął szczątki włóczni na ziemię, głęboko skłonił się
Aragornowi i odwrócił się, by odejść. Po kilku krokach zaczął tracić kontury i wkrótce
cało wojsko w absolutnej ciszy rozpłynęło się niczym mgła. W momencie, gdy zniknęli
odezwały się mewy, wody znów zaczęły pluskać o nabrzeże, żagle załopotały. Świat
budził się ze snu.

- Zejdę pod pokład - powiedział Boromir, tłumiąc ziewnięcie. - Zobaczę, co z

galernikami.

Aragorn skinął głową na znak zgody.
- Pójdę z tobą - zaofiarował się Gimli.
- Dobrze - Boromir ruszył w stronę najbliższej klapy, ale po kilku krokach zawahał

się i obejrzał na Aragorna. - A którędy się schodzi pod pokład? - zapytał ostrożnie.

Strażnik z uśmiechem wskazał mu właściwą klapę.
- Pochodzisz z plemienia Numenorejczyków i nie wiesz?- zdziwił się krasnolud.
Boromir spiorunował go wzrokiem.
- Czasy się zmieniają. Numenorejczycy też. Może mi łaskawie wyjaśnisz po czym

mam żeglować? Po polach Pelennoru? A może po zboczach Białych Gór?- Boromir
wzruszył ramionami. - Ze dwa razy w życiu byłem na pokładzie okrętu, jako mały
chłopiec w Dol Amroth, ale żaglowce wuja wyglądały inaczej niż te.

- Tłumacz się, tłumacz - mruknął Gimli.
Boromir przymrużył oczy i wyglądało na to, że zaraz wybuchnie, ale

niespodziewanie uśmiechnął się lekko.

- Zresztą, w zasadzie to ja nie powinienem znać się na okrętach - oznajmił.
- A dlaczegóż to?- Gimli podparł się pod bok.
-Bo wtedy byłbym chodzącym ideałem, a to zbyt pretensjonalne nawet jak na mój

gust - wyjaśnił mu Boromir spokojnie, z zadowoleniem odnotowując fakt, iż Gimli
zaniemówił. – Chodźmy! - rzucił.

- Niziołki górą - podsumował Legolas ściszonym głosem, kiedy tylko człowiek i

krasnolud zniknęli pod pokładem.

- Legolasie, miej litość - Aragorn pokręcił głową.
- No, co?- elf wzruszył ramionami. - Przecież sam widzisz, ile cech hobbickich on co

krok wykazuje.

- Na przykład?
- Na przykład przyznał otwarcie, że nie lubi łodzi. A to typowe dla hobbitów. Oni z

natury nie są wodniakami. Pamiętasz, jak Sam źle znosił spływ Anduiną?

- Ale Merry dla kontrastu dobrze się bawił. Jego rodzina od pokoleń związana jest z

background image

Brandywiną - zauważył Aragorn. - I tak, tak, z góry wiem, co mi odpowiesz. Że Merry
jest wyjątkowym hobbitem.

- Otóż to! - przytaknął radośnie elf. - Tak samo jak Boromir.
Aragorn machnął na niego ręką.
- Co zamierzasz robić? - zapytał Legolas.
- Zaczekam na Angbora. A potem odpocznę - odparł Aragorn, spoglądając w dal.

Jak okiem sięgnąć, nie widać było jeszcze nadciągających wojsk Lamedonu.

Port pogrążył się w ciszy. Słońce chyliło się ku zachodowi, wody czerwieniły się w

jego świetle niczym krew.

- Chyba też zejdę pod pokład - Aragorn przeciągnął się i pomasował kark. -

Zostaniesz na straży i będziesz wypatrywał posiłków?

- Chętnie. Zawołam cię, kiedy ujrzę Angbora. Zakładając oczywiście, że mówisz o

Lamedończykach a nie o kolacji - elf mrugnął do niego.

- Jak widzę, hobbickie cechy stają się prawdziwą plagą - Aragorn klepnął go w

ramię. - Tymczasem, niziołku leśny - dodał nie mogąc się powstrzymać i ruszył w stronę
zejścia, odprowadzany śmiechem Legolasa.




Kilkudziesięciu mężczyzn przykutych było do wioseł w ciasnocie i brudzie. Ostry

zapach potu wypełniał to duszne i ciemne pomieszczenie. Wchodzącego do środka
Aragorna powitała fala radosnych okrzyków i wiwatów. Galernicy mówili jeden przez
drugiego, gorączkowo komentując zasłyszane nowiny. Kilka rąk wyciągnęło się do
niego, uścisnął wszystkie po kolei, potwierdzając, że jeńcy są wolni i że Gondor odniósł
wielkie zwycięstwo.

W głębi pomieszczenia Boromir pochylał się właśnie nad jednym z galerników.

Siwiejący, krzepki mężczyzna płakał otwarcie, ściskając ręce syna Denethora.

- Trzy lata, mój panie! Trzy lata! - powtarzał w kółko.
Boromir z uśmiechem zapewnił go, że to już koniec poniewierki, w odpowiedzi na

co niewolnik zaczął go całować po rękach.

- To Telias z Osgiliath. Służył w moim garnizonie przed laty - wyjaśnił syn

Denethora, odwracając się ku nadchodzącemu Aragornowi i łagodnie próbując
wyswobodzić się z kurczowego uścisku.

- To dzieje się naprawdę?- płakał galernik. - To nie sen? To naprawdę ty, mój panie?
- To ja - Boromir potaknął. - Jesteście wolni. I jak tam, Gimli?- obejrzał się na

krasnoluda, który trzonkiem topora próbował podważyć wielki, żelazny uchwyt wbity
w ścianę na wysokości jego głowy. Przez to koło przechodził główny łańcuch spinający
poszczególne okowy. Gdyby udało się wyrwać to mocowanie, jeńcy zyskaliby swobodę
ruchów.

- To paskudztwo strasznie mocno siedzi, a ja nie mogę się dobrze zaprzeć - stęknął

krasnolud.

- Pokaż - Boromir wreszcie zdołał wyswobodzić ręce z uścisku Teliasa i podszedł

bliżej.

background image

- Tu nie ma nic do pokazywania - odparł krasnolud. - Muszę poszukać jakiś

narzędzi.

- Odsuń się - zażądał Boromir.
- Nic nie uradzisz bez narzędzi.
- Odsuń się.
Krasnolud cofnął się i podparł w bok.
- No i co zamierzasz zrobić, ciekaw jestem – oświadczył, obserwując, jak

Gondorczyk oburącz chwyta za koło. - Tu trzeba porządnego lewara i...-

Boromir oparł prawą stopę o ścianę, tuż pod uchwytem i szarpnął, wyginając plecy

w łuk. Rozległ się głośny trzask drewna i syn Denethora zatoczył się do tyłu z kołem w
ręku.

- Na moją brodę... - jęknął Gimli w osłupieniu, ale jego głos został zagłuszony przez

wybuch entuzjazmu wśród jeńców.

Aragorn z uśmiechem przyjął żelazne koło od Boromira i zabrał się za wyciąganie

łańcucha. Kolejny trzask w tle był znakiem, że syn Denethora zajął się drugim
uchwytem w sąsiednim rzędzie. Wkrótce galernicy zaczęli wstawać. Mieli wprawdzie
poskuwane nogi, ale mogli poruszać się małymi, niezdarnymi kroczkami. Aragorn
stanął u wejścia i uniósł dłoń do góry, na znak, że chce przemówić.

- Jak już wiecie, flota korsarzy została przejęta przez Dziedzica Isildura. Jesteście

wolni. Kto chce, może wyjść na pokład. Rozkujemy was z więzów, kiedy nadciągnie
Angbor z Lamedonu. Do tego czasu musicie zaczekać na pokładzie - odpowiedziały mu
skinienia głów i pomruki aprobaty. Aragorn odwrócił się i wszedł po stromych
stopniach na górę.

W międzyczasie zrobiło się ciemno, słońce schowało się już za horyzont i tylko

niewielki czerwonawy pas rozjaśniał nocne niebo. Legolas siedział nieopodal na relingu,
z nogami przełożonymi na drugą stronę burty.

- Są jeszcze daleko - oznajmił nie pytany. - Sądzę, że dotrą do portu za jakąś

godzinę. Angbor zebrał sporo wojska.

- To dobrze - Aragorn rozejrzał się. Na sąsiednich okrętach zapłonęły małe latarenki.

Wiatr ucichł kompletnie, tylko fale rzeki cicho pluskały o burty. Noc była wyjątkowo
ciepła.

Uwolnieni galernicy wysypali się na pokład brzękając łańcuchami. Ze zdumieniem

rozglądali się dookoła – spodziewali się ujrzeć wielką armię, a tymczasem zobaczyli
opustoszały port, dwóch ludzi, elfa i krasnoluda, a na innych okrętach pojedyncze
sylwetki. Zdezorientowani, zaczęli szeptać między sobą. Po namyśle większość
usadowiła się na deskach pokładu, inni, którzy najwyraźniej odczuwali potrzebę ruchu
zaczęli przechadzać się tu i tam.

- Gdzie zgubiłeś naszego ćwierkającego niziołka numenorejskiego?- zapytał Legolas

widząc, że Gimli nadchodzi sam. Krasnolud zaśmiał się cicho, a Aragorn wzniósł oczy
ku niebu.

- Powiedział, że jest głodny i poszedł pobuszować po okręcie - odparł Gimli.
- Typowe hobbickie zachowanie - Legolas wymownie spojrzał na Aragorna. - Mam

nadzieję, że nie zje wszystkiego sam.

background image

- Niech je na zdrowie - stwierdził krasnolud z powagą. - Pamiętaj, mości elfie, że

„głodny hobbit to straszny hobbit”.

- Słowo daję, jesteście gorsi od Merry’ego i Pippina - Aragorn pokręcił głową, nie

próbując nawet ukryć irytacji. Zaczynał mieć dosyć tego nieustającego żartowania. Jego
myśli krążyły wokół tej strasznej wizji, jaka mu się objawiła kilka godzin temu, a przed
oczami wciąż przesuwały mu się obrazy płonącego Białego Miasta. Mimo wygranej
bitwy dręczył go niepokój i jego nastrój daleki był od ... od ćwierkania. Pojedyncze żarty
z pewnością pomagały rozładować atmosferę, ale istniały granice manifestowania
dobrego humoru. Legolas i Gimli sprawiali wrażenie, jakby w ogóle do nich nie
docierała groza sytuacji. Po prostu dobrze się bawili i dawali temu wyraz na każdym
kroku. Aragorn zdecydowanie miał już tego dosyć. Towarzystwo pochmurnego i
milczącego Boromira wydało mu się nagle zdecydowanie bardziej odpowiednie.

- Pomogę Boromirowi w poszukiwaniach - oświadczył, zdecydowanym gestem

odpychając się od burty.

- Nie musisz - zauważył Legolas, wskazując podbródkiem za niego.
Aragorn odwrócił się i ujrzał Boromira, nadchodzącego ku nim, z nadgryzionym

jabłkiem w jednym ręku i czymś co wyglądało na jakiś placek w drugim.

- Kapitan tego okrętu zgromadził zapasy godne hobbickiej spiżarni - oznajmił syn

Denethora, odgryzając pół jabłka za jednym zamachem

- Szybko wróciłeś - stwierdził krasnolud.
- Bo mam głowę na karku, mój drogi i zajrzałem od razu za najbardziej ozdobne

drzwi - odpowiedział Boromir chrupiąc jabłko. - I zgodnie z mym przypuszczeniem
była to kapitańska kajuta, z haradzkim iście przepychem i zapasem jedzenia.

- Zostawiłeś coś dla nas?- zainteresował się Legolas.
Boromir, zajęty jabłkiem, wskazał za siebie ruchem głowy.
- Stół zastawiony, panowie - rzekł z pełnymi ustami. - I wino zacne czeka.
- Skąd wiesz, że zacne? - zapytał Aragorn. Boromir dał mu znak, ze odpowie, jak

tylko przełknie, więc zaczekał cierpliwie.

- Bo spróbowałem - powiedział wreszcie Gondorczyk. - Południe Haradu słynie ze

swych winnic.

- A nie bałeś się, że wino może być zatrute?- zauważył Aragorn.
- Bardzo się bałem - przyznał syn Denethora uśmiechając się tak, jakby Strażnik

powiedział coś bardzo zabawnego. - Ale musiałem spróbować.

- Bo? - Aragorn wiedział już, że Boromir lubi czekać, aż rozmówca sam zacznie się

dopytywać.

- Bo jak na idealnego namiestnika przystało, muszę sprawdzać, czy mój pan i

władca może bezpiecznie siadać do posiłku - rzucił Boromir z błyskiem w oku. -
Odczekaj jeszcze chwilę i jeśli nic mi nie będzie, możesz śmiało pić.

- Dziękuję za troskę - odrzekł Aragorn spokojnie. - Ale wolałbym, żebyś się dla mnie

nie narażał bez potrzeby.

- Taka praca - Boromir wzruszył ramionami.
- No, dobrze - Legolas zeskoczył na pokład. - To gdzie ta kajuta i ten przesławny

smak południowych winnic?

background image

- Nasi dwaj opoje w swoim żywiole - mruknął Gimli, ruszając za elfem. - Aragornie,

może zapalimy sobie do kolacji?

- Obawiam się, że zostawiłem fajkowe ziele przy jukach Roheryna.
- Podzielę się z tobą moim - rzekł krasnolud, ignorując znaczące westchnienie

Legolasa. - Boromirze, nie idziesz z nami?

Aragorn obejrzał się na Gondorczyka, który został z tyłu.
- Zostanę na pokładzie - odparł syn Denethora.
- Nie jesteś głodny?- zdziwił się krasnolud.
- Już się najadłem - Boromir pokazał mu ogryzek, a potem cisnął go za burtę.
- Dotrzymaj nam zatem towarzystwa - zaproponował Gimli.
- Jeśli nie macie nic przeciwko temu, wolałbym zostać tutaj.
- Jak chcesz - mruknął krasnolud nieco urażony. - O, następny! Można wiedzieć

dokąd idziesz, mości Strażniku?

- Powiem tym nieszczęśnikom, żeby poszukali sobie jedzenia – rzucił Aragorn przez

ramię idąc ku galernikom. - Gdzieś pod pokładem muszą być zapasy dla całej załogi.
Niech sobie zorganizują posiłek do czasu przybycia Angbora.

- Aha. Ale potem zjesz z nami?
- Tak.

Po pokładem było już kompletnie ciemno. Chwilę trwało nim Legolas zorganizował

jakaś latarenkę, by przyjaciele nie tłukli się po omacku. Kiedy zapłonęło światło bez
trudu znaleźli owe ozdobne drzwi, o których mówił Boromir. Jedzenia rzeczywiście
było w bród. Na posrebrzanych tacach piętrzyły się rozmaite owoce, a pośrodku stołu
królowało pieczyste. Bliższe oględziny wykazały, że pieczona kaczka została niedawno
pozbawiona jednej nogi - najwyraźniej Boromir nie poprzestał na placku i jabłku. Trzej
towarzysze zasiedli za stołem i podzielili się jedzeniem po równo. Aragorn szybko
uwinął się ze swoją porcją i nie zważając na protesty współbiesiadników oznajmił, że
chce na pokładzie zaczekać na przybycie Lamedończyków. Jednym haustem dokończył
wina, sięgnął po dorodną brzoskwinię i wstał od stołu.

- Naprawdę już skończyłeś? - zdziwił się Gimli. - Przecież ledwo co skubnąłeś! Weź

choć kawałek placka.

- To mi wystarczy - Aragorn podrzucił brzoskwinię w ręku. Po co miał tłumaczyć,

że nie zdoła zjeść więcej, bo pod wpływem narastającego niepokoju, żołądek ścisnął mu
się w ciasny supeł?- Nie mam teraz dla was żadnych zadań, więc sugeruję, byście tu
odpoczęli, korzystając z chwili spokoju - to rzekłszy, wyszedł na korytarz, a potem w
trzech susach pokonał strome schody i chciwie zaczerpnął świeżego powietrza - tam na
dole było dość duszno.

W świetle latarni rozjaśniającej pokład zdołał wypatrzyć sylwetkę Boromira.

Gondorczyk stał na dziobie, niczym nieruchomy posąg, zwrócony twarzą w kierunku
Minas Tirith. Aragorn podszedł do niego, bez słowa oparł łokcie o reling i również
spojrzał w dal, w ciemność nocy. Fale z chlupotem rozbijały się o burty, przyjemny,
świeży zapach rzeki mąciła nieco woń spalenizny, choć i tak dużo słabsza niż godzinę

background image

temu. Niebo było czarne jak smoła, chmury zasłoniły gwiazdy. Poza kręgiem światła
latarni panowały ciemności tak absolutne, że trudno było odróżnić gdzie kończy się
rzeka a zaczyna ląd. Jedynie wrażenie otwartej przestrzeni podpowiadało, że są na
wodzie. Równie dobrze mógł być to las, albo góry – do tego stopnia nic nie było widać.

Stali tak dłuższą chwilę w milczeniu.
- Jesteś pewien, że oblężenie już się zaczęło? - Boromir odezwał się pierwszy, bardzo

cicho.

- Obawiam się, że tak - odrzekł Aragorn równie cichym głosem, podobnie jak syn

Denethora wciąż patrząc w ciemność.

- Nie pytam o twoje obawy tylko o to, czy masz pewność.
- Odpowiem ci tak – chciałbym jej nie mieć. I mam wielką nadzieję, że się mylę.
- Miałeś wizję?- Boromir spojrzał na niego.
Aragorn z wolna pokiwał głową.
- Można spytać co zobaczyłeś?- zapytał syn Denethora ostrożnie.
- Jesteś pewien, że chcesz wiedzieć?
- Tak.
- Zobaczyłem tysiące orków i Haradrimów przelewających się przez pola

Pelennoru. Widziałem mumakile taranujące mury, Nazgule przelatujące nad miastem.
Widziałem ogień i śmierć.

- Myślisz, że to już... koniec?- zapytał Boromir stłumionym głosem.
- Myślę, ze koniec nastąpi bardzo szybko, jeśli nie zdążymy z odsieczą.
- Odsiecz!- wybuchnął Boromir, waląc nagle pięściami w reling, aż wszystko się

zatrzęsło. - Też mi odsiecz! Sam widziałeś, ile wojska zostało Angborowi. Może
wystarczy, by obsadzić jeden okręt! To kpina, a nie...-

- Angbor zebrał sporo ludzi - Aragorn położył rękę na przedramieniu Gondorczyka,

powstrzymując go przed kolejnym uderzeniem w poręcz. Z poprzedniego huku sądząc
Boromir włożył w cios całą swą siłę i Strażnik chciał go uchronić przed złamaniem ręki.
Zamierzał właśnie powiedzieć jeszcze kilka krzepiących słów, kiedy przeszkodził mu
cichy, lecz wyraźny plusk, przypominający odgłos kamienia ciśniętego do wody.

- Co to było?- Boromir wychylił się, usiłując spojrzeć w dół. - Słyszałeś?
Aragorn spojrzał w prawo, na poręcz i westchnął.
- Moja brzoskwinia - rzekł.
- Co?
- Przyniosłem tu sobie brzoskwinię w ramach deseru i położyłem na poręczy.

Niestety wystraszyła się twego gniewu i postanowiła popełnić samobójstwo. No nic,
łatwo przyszło, łatwo poszło. Jakieś ryby się ucieszą. Wracając do sprawy odsieczy –
myślę, że obsadzimy wiele okrętów.

- Skąd wiesz?
- Legolas wypatrzył wojsko Angbora z daleka. Powiedział, że ludzi jest wielu. Będą

tu niedługo.

Gondorczyk wziął głęboki wdech próbując się uspokoić.
- To i tak za mało. Za mało - jęknął zwieszając głowę.
- Lepsza mniejsza pomoc, a niespodziewana, niż duża i spóźniona.

background image

- O ile już nie jest za późno.
- Jeszcze nie jest - odparł Aragorn z mocą. - Jeszcze mamy szansę.
Boromir zawahał się, jakby chciał go spytać skąd ta pewność, ale rozmyślił i zwiesił

głowę.

- Jesteś zmęczony - zauważył Strażnik cicho. - Wybierz sobie jakąś kajutę i wyciągnij

się na chwilę.

- Nie mogę - Boromir potrząsnął głową. - Nie potrafię się położyć zaraz po bitwie.

Muszę jeszcze trochę odczekać, pochodzić... pomyśleć.

Aragorn ze zrozumieniem pokiwał głową. Każdy miał swoje sposoby, by radzić

sobie z napięciem, jakie wywołuje walka.

- Może wolisz tu pobyć sam?- zapytał.
- Już nie. Tych parę chwil mi wystarczyło.
- Samotność ci pomaga?- drążył dalej Aragorn. Chciał dobrze poznać Boromira, a

zachowanie po bitwie wiele o człowieku mówiło.

- Pomaga pozbierać myśli - odrzekł Boromir cicho.
I pozbierać *się* na nowo – dodał Aragorn w duchu. To ciekawe, lata temu Denethor

też się odosobnił po wygranej bitwie z korsarzami.

- Rozumiem - powiedział Strażnik na głos. - Korzystając z okazji, że rozmawiamy,

chciałbym ci podziękować.

- Za co?
- Za uratowanie mi życia.
- Ach, to. Proszę bardzo - oznajmił Boromir uprzejmie.
- W świetle tego wydarzenia zmuszony jestem zrewidować swe poglądy i

niechętnie, bo niechętnie, przyznaję, że dobrze się stało, iż uparłeś się na Ścieżkę
Umarłych - oświadczył Aragorn z uśmiechem. - Innymi słowy cieszę się, ze z nami
pojechałeś.

Boromir odpowiedział mu gardłowym pomrukiem, który zależnie od potrzeb mógł

być odebrany jako wyrażenie satysfakcji lub coś w zastępstwie prychnięcia. Aragorn nie
nauczył się jeszcze interpretować wszystkich mruknięć towarzysza, ponieważ ten
wypracował całą ich gamę i chyba tylko Peregrin Tuk potrafił wywnioskować co tak
naprawdę Boromir chce danym pomrukiem przekazać.

- Oczywiście – ciągnął Aragorn lekko - nie zmienia to faktu, że gdyby sytuacja się

powtórzyła, kategorycznie zabronił bym ci jechać po raz drugi.

- Oczywiście - Boromir pokiwał głową. - A wiesz, co ja bym wtedy zrobił?
- Niech zgadnę. Pojechałbyś i tak.
- Otóż to – Boromir błysnął zębami w uśmiechu. - Jak widzę cechuje nas głębokie,

wzajemne zrozumienie. To podstawa relacji król – namiestnik, nie uważasz?

- Owszem - Aragorn podrapał się po podbródku. - Wprawdzie z pewnym

niepokojem dostrzegam drobny problem związany z wykonywaniem królewskich
rozkazów, ale... - zawiesił głos.

- ...ale nie bądźmy formalistami - dokończył Boromir pojednawczo.
- Nie bądźmy.
Na chwilę pogrążyli się w myślach.

background image

- Kiedy planujesz wypłynąć z portu?- Boromir nie wytrzymał długo w milczeniu.
- Trudno powiedzieć.
- Tak mniej więcej.
- Najpóźniej o świcie.
- Możemy nie zdążyć - Boromir uniósł głowę. - Zobacz, w ogóle nie ma wiatru. Nic.

Cisza absolutna.

- Pogoda może się zmienić w każdej chwili.
- Oby. W przeciwnym wypadku będziemy musieli wiosłować pod prąd i...-
- Boromirze, mogę cię o coś prosić? - przerwał mu Aragorn.
- Tak?
- Czy mógłbyś choć na chwilę przestać się martwić na zapas?
Boromir wziął głęboki wdech.
- Nie, nie mógłbym - przyznał. - Nie umiem. Bo widzisz, ja miałem taki sen,

koszmar, który wciąż powracał, latami. Faramir śnił o zagładzie Numenoru, a ja o tym,
że moimi bliskim grozi straszne niebezpieczeństwo. W tym śnie byłem daleko od domu,
próbowałem się tam przedostać, ale na mojej drodze pojawiały się wszelkie możliwe
przeszkody. Próbowałem je pokonać, wiedząc, że mój czas się kurczy, że lada moment
będzie za późno. I dokładnie tak czuję się teraz. Valarowie, jakże bym chciał móc się
obudzić!

- Jutrzejszy dzień wszystko rozstrzygnie, na dobre czy na złe, ale ta męka

niepewności dobiegnie końca - Aragorn też odetchnął głębiej. - Musimy być dobrej
myśli. Przebyliśmy Ścieżkę. Zdobyliśmy port, mamy w ręku flotę. Jeszcze kilka godzin
temu rzekłbyś, że to niemożliwe. A jednak stoimy tu razem, na pokładzie okrętu
flagowego i planujemy odsiecz. Jak dotąd Valarowie nam sprzyjali, mam nadzieję, że
ich łaska będzie nam dalej towarzyszyć.

Znów na chwilę zapadło milczenie. Aragorn nabrał nagle wielkiej ochoty, by zapalić

i zaczął żałować, że nie wziął ziela od Gimlego.

- Wyśniłem to, wiesz? – odezwał się nagle Boromir.
Aragorn, wyrwany nagle z rozmyślań o fajce, spojrzał na niego pytająco, ulegając na

moment złudzeniu, ze Boromir mówi o fajkowym zielu.

- Tego Haradrima z toporem - ciągnął syn Denethora wpatrzony w dal.
- Którego?- spytał Aragorn, nieco zdezorientowany.
- Tego, który zabił Olfira, a potem cię zaatakował. Całą tę sytuację zobaczyłem we

śnie, zaraz gdzie to było, w Dunharrow bodajże. Tak, w Dunharrow, w noc
poprzedzającą mój wyjazd – ciągnął Boromir w zamyśleniu. - Zobaczyłem bitwę, konie,
istne kłębowisko. Widziałem jak ten Południowiec bierze zamach toporem. Nie
wiedziałem jednak o kogo chodzi, kto jest w niebezpieczeństwie. No i cały sen kończył
się inaczej.

- Jak?
Boromir spojrzał na niego uważnie i przez moment zwlekał z odpowiedzią.
- Nie zdążyłem - rzekł wreszcie, a w jego tonie było coś takiego, co sprawiło, że

dreszcz przemknął Aragornowi po plecach.

- W takim razie to, że zdążyłeś w rzeczywistości weź za dobry znak - rzekł Strażnik

background image

po chwili ciszy. - Sam widzisz, że sny nie muszą się sprawdzać. Będziesz w Minas Tirith
na czas. Zdążysz pomóc bliskim.

- Mam nadzieję. Co? Dlaczego tak patrzysz?
- Słyszysz?- Aragorn zwrócił głowę w stronę portu.
- Co?
- Nadciągają.
- Lamedończycy?- Boromir też się odwrócił.
- A spodziewasz się kogoś innego?
- Tak. Merry obiecał mi armię niziołków na wilkach - odpalił syn Denethora, mrużąc

oczy.

- Nie słyszałem wycia ani pobrzękiwania garnków, więc zakładam, że to jednak

Lamedończycy - rzekł Aragorn z uśmiechem.

- Oby było ich wielu - powiedział Boromir cicho.
- Oby. Chodź, zaczekamy na nich przy sterburcie.
- Czyli gdzie?
- Tam - Aragorn wskazał mu kierunek dłonią. - Przy tamtym dużym drewnianym

czymś, niedaleko tego wielkiego słupa.

- To jest maszt, Aragornie - powiedział Boromir z kamienną twarzą.
- Wygląda jak wielki słup - zdziwił się Aragorn uprzejmie. - Chodź.
- Aragornie?
- Tak?
- Bardzo mi przykro z powodu twojej brzoskwini. Może przynieść ci drugą?
- Nie, dziękuję. Ale chętnie bym zapalił. Gdybyś miał ochotę przejść się po fajkowe

ziele to...-

- Nie będę chodził po żadne fajkowe ziele! - przerwał mu Boromir zdecydowanie. -

Nie zamierzam cię wspierać w tym szkodliwym nałogu. Brzoskwinię mogę ci przynieść,
proszę bardzo. Ale do palenia nie będę przykładał ręki. Sam sobie idź po to świństwo.

- No cóż, spodziewałem się takiej odpowiedzi.
- Tak, jak mówiłem wcześniej: wzajemne zrozumienie to niezwykle cenna rzecz.




Zawieszone na długich kijach latarnie rzucały chybotliwe światła.
Jako pierwsi nadciągnęli lamedońscy jeźdźcy. Ogniste rozbłyski pomykały po ich

hełmach i kolczugach. Tu i ówdzie lśniły srebrzyste napierśniki, a wiele wierzchowców
nosiło typowe dla Gondoru naczółki z tłoczonego metalu.

Lamedończycy, rozglądając się na wszystkie strony, ostrożnie podjechali ku

brzegowi rzeki, zwabieni blaskiem latarni płonących na pokładach okrętów. Był to
jedyny znak życia w opustoszałym porcie.

Aragorn oparł dłonie na poręczy i nabrał tchu w pierś:
- Możecie schować miecze! - zagrzmiał. - Port jest we władaniu Dziedzica Isildura!
W szeregach zgromadzonych na brzegu zapanowało poruszenie. Jeźdźcy usiłowali

background image

wypatrzyć skąd dokładnie dochodzi ten głos. Aragorn skinął na Boromira i razem
ruszyli wzdłuż relingu. Syn Denethora pierwszy wkroczył w krąg światła latarni.

- Chwała Dziedzicowi Isildura! - huknęli Lamedończycy na jego widok.
Boromir uciął te wiwaty potrząsając głową i unosząc dłoń, na znak, że chce

przemówić. Zapadła pełna oczekiwania cisza.

- To jest Dziedzic Isildura - wyjaśnił spokojnie i, wskazując Aragorna, usunął się w

cień. Strażnik podziękował mu skinieniem głowy i stanął tak, by wszyscy mogli go
widzieć.

- Oto nadszedł z dawna wyczekiwany dzień! - zaczął gromko. - Dzień zapłaty,

zwycięstwa i dopełnienia przysięgi! Umarli stawili się na wezwanie spadkobiercy
Isildura i wypełniając jego wolę, uwolnili się od klątwy. Port jest nasz, a Lamedonu nie
będzie już nękać groza Nawiedzanej Góry.

Rozległy się pierwsze, nieśmiałe wiwaty.
- Przed nami jeszcze wiele ciężkich bitew, ale ten dzień należy do Gondoru! - mówił

Aragorn dalej, ale wkrótce przerwała mu fala kolejnych radosnych okrzyków. - Czarna
Flota popłynie ku Minas Tirith, ale nie pod banderą węża, lecz pod siedmioma
gwiazdami i Białym Drzewem!

Huknęły wiwaty, Lamedończycy wznieśli oręż ku górze. Aragorn zaczekał, aż

uciszą się nieco i zakrzyknął raz jeszcze :

- Lordzie Angborze, zapraszam na pokład! Zaraz przyślę szalupę! – to mówiąc

wycofał się z kręgu światła latarni.

- Mam popłynąć? - spytał Boromir bez entuzjazmu.
- Nie. Dość się już dziś nawiosłowałeś. Wyślę Gimlego z Legolasem.
- A ja co mam robić w tym czasie?
- A koniecznie musisz coś robić?
- Tak. Zawsze. Moja potrzeba działania jest nieposkromiona.
- Dobrze więc, skoro nalegasz - oto zadanie pierwsze: idź po brzoskwinię. Jeśli to

nie zaspokoi twojej potrzeby działania dostaniesz następne. W kolejności dowolnej -
ogól się, uczesz i ogarnij tamtą kapitańską kajutę, byśmy mogli naradzić się z Angborem
w przyzwoitych warunkach. Czy to cię satysfakcjonuje?

Boromir stłumił uśmieszek.
- Nie - oznajmił bardzo poważnie.
- Dlaczego?
- Nie mam brzytwy.
Aragorn spojrzał na niego przeciągle i bez słowa zaczął szperać w podręcznej

sakiewce. Boromir czekał cierpliwie.

- Proszę.
- A ręcznik?
- Wytrzyj się w płaszcz.
- A mydło?
- Znajdź sobie. To duży okręt.
- Mam rozumieć, że Porządny Strażnik nie ma przy sobie mydła?
- Mam rozumieć, że Twardy Żołnierz nie potrafi ogolić się bez niego?

background image

- Twardy Żołnierz potrafi wszystko, a by to udowodnić uczesze się mimo braku

grzebienia.

- Grzebienia ci nie dam.
- A czy ja cię proszę o grzebień?
- Przepraszam bardzo, ale podobno czas nas goni -odezwał się Legolas z cienia

nieopodal. Gimli stał przy jego boku i lekko podejrzliwie przyglądał się im obu.

- Dobrze, że tu jesteście - Aragorn odwrócił się do nich. - Popłyniecie po Angbora.
- Wedle rozkazu. Pomożesz nam odcumować?
- Boromir wam pomoże.
- Miałem iść po brzoskwinię.
- To pójdziesz za chwilę.
- Nie można tak co chwila zmieniać rozkazów. To wprowadza chaos w strukturach

dowodzenia i burzy królewski autorytet - poinformował go Boromir i ruszył za Gimlim.

- Nie reagujesz?- zainteresował się Legolas, spoglądając pytająco na Strażnika.
Aragorn uśmiechnął się pod nosem.
- Ćwiczę uodparnianie się - odparł. - Przyda mi się w przyszłości. Boromirze! –

powiedział głośniej. - Bądź łaskaw nie zgubić tej brzytwy!

- Wypraszam sobie takie uwagi! - odkrzyknął mu Boromir, nie odwracając się od lin.

- To, że zgubiłem konia, tarczę, Róg, pochwę od miecza oraz resztę mojego bagażu nie
świadczy jeszcze o tym, że cokolwiek grozi twojej głupiej brzytwie!

Od strony rufy dobiegły śmiechy, Boromir obejrzał się i odchrząknął, bo zapomniał

o uwolnionych galernikach. Umilkł, nieco zażenowany, i tym intensywniej zabrał się do
pracy.

Legolas nachylił się konspiracyjnie ku Strażnikowi.
- Udał ci się ten twój przyszły namiestnik, nie ma co - oznajmił i ruszył pomóc

Gimlemu zejść do szalupy.

- O jakim koniu mówisz? – zapytał, podchodząc do Boromira. Aragorn nadstawił

ucha, bo sam był ciekaw.

- Nieważne - odburknął Boromir.
- O tym , którego straciłeś w Tharbadzie?- drążył Legolas, podsuwając

krasnoludowi drabinkę. - Z tego co mówiłeś lordowi Celebornowi wywnioskowałem, że
ci go zabito.

- To źle słuchałeś mości elfie, bo nic takiego nie mówiłem. Uciekł mi i przepadł.
- Dlaczego uciekł?
- Bo chciałem go zjeść na kolację! - rzucił Boromir gwałtownie.
- Wy, niziołki i wasz niepohamowany apetyt... - Legolas wskoczył na reling,

odsuwając się nieco dla pewności.

- O, tak, nie ma to jak elf na przekąskę - oświadczył Boromir ponuro.
- Już mnie tu nie ma.
- Cieszę się.


Nim Gimli i Legolas zdążyli obrócić na brzeg i z powrotem, przypłynął Halbarad

background image

wraz z synami Elronda, by wręczyć Aragornowi królewski sztandar. Elrohir wspiął się
na maszt, ściągnął korsarską banderę i zrzucił ją na pokład, a następnie umocował
drzewce i rozwinął sztandar. Aragorn uśmiechnął się widząc błysk latarni odbity przez
siedem kamieni. Było zbyt ciemno, by dojrzeć więcej – wiatr ucichł kompletnie i nowa
bandera zwisła ciężko z masztu, rysując się ciemną plamą na tle rozgwieżdżonego
nieba.

Halbarad podniósł haradzkie płótno ozdobione czerwonym wężem, rozłożył je, a

potem spojrzał na Aragorna.

- Chcesz zachować je sobie na pamiątkę, czy mam to cisnąć za burtę?
- Nie, nie wyrzucaj - Aragorn wyciągnął rękę i przesunął palcami wzdłuż

wężowych splotów. - Zachowam to dla moich dzieci. Gdybym to ja na przykład się
dowiedział, że mój ojciec wyrzucił takie trofeum, nigdy bym mu tego nie darował.

Halbarad uśmiechnął się i starannie złożył materiał.
- Hoooo, tam na pokładzie! - rozległ się z dołu głos Gimlego.
Szalupa wioząca lorda Angbora dopłynęła wreszcie i zacumowała przy prawej

burcie. Elladan zrzucił im drabinkę. Chwilę trwało nim władca Lamedonu wdrapał się
na pokład, zbroja nie ułatwiała mu zadania. Elladan podał mu rękę i pomógł przejść
przez reling.

- Witaj, panie, szczęśliwa to godzina, w której ożywają legendy - Angbor uniósł

roziskrzony wzrok na Aragorna, a potem nagle przyklęknął przed nim i nisko pochylił
głowę.

- Lamedon składa ci hołd. Przyjmij ode mnie, panie, przysięgę wierności... - zaczął,

ale Aragorn przerwał mu, podchodząc i schylając się nad nim.

- Wstań, Angborze - powiedział, podnosząc go. - Jeszcze nie jestem królem. Lord

Denethor rządzi Gondorem i póki co, jemu jesteś winien posłuszeństwo i wierność.

Władca Lamedonu skłonił głowę, a potem przeniósł wzrok za Aragorna.
- Witaj, panie - rzekł, zwyczajem Gondoru krzyżując dłonie na piersi w geście

powitania.

Aragorn odwrócił się i ujrzał Boromira, który obserwował ich nieodgadnionym

wzrokiem. Syn Denethora odpowiedział Angborowi takim samym gestem, a następnie
wskazał zejście pod pokład.

- Kajuta gotowa - rzekł.
- Prowadź zatem - odparł Aragorn. - Czas nas goni, im szybciej się naradzimy, tym

lepiej.



- Mamy więc dziesięć szalup nadających się do użytku, czy tak?- Aragorn

zmarszczył brwi.

- Jedenaście, choć to ostatnia jest wielkości łupiny od orzecha - poprawił go

Halbarad.

- Toż to kpina! - prychnął Boromir. - Musimy zaokrętować setki ludzi, a mamy

jedenaście szalup, z tego jedynie trzy większe. Równie dobrze można przelewać rzekę
łyżką!

background image

- Na niektóre okręty będzie można wejść prosto z lądu po pomostach i trapach -

powiedział Aragorn, odchylając się na oparcie krzesła. - Gorzej z dużymi żaglowcami,
cumującymi pośrodku nurtu.

- W górę rzeki jest kilka mniejszych portów rybackich - wtrącił się Angbor. - Może

korsarze nie złupili wszystkich. Rybacy zapewne pouciekali, ale jakieś łodzie na pewno
tam zostały. Zaraz pchnę ludzi. Pojadą do portów co koń wyskoczy, a stamtąd
przypłyną. Jeśli los będzie nam sprzyjał w dwie, trzy godziny powinni tu dotrzeć.

- Trzeba też sprawdzić drugi brzeg rzeki - dodał Halbarad. - Haradrimowie mogli

porzucić szalupy, kiedy tylko przedostali się na brzeg.

- W takim razie spłynęły one do morza z prądem i nic nam po nich - rzucił Boromir

posępnie.

- Niekoniecznie! - ożywił się Angbor. - Na południe stąd jest wiele zatoczek, część

łodzi mogła utknąć po drodze. Zaraz wyślę ludzi!

- Zrób tak - zgodził się Aragorn. - Wybierz krzepkich wioślarzy i poślij ich na

poszukiwania. Każda dodatkowa łódź się przyda. Trzeba też sprawdzić, które z
mniejszych łodzi korsarskich mogłyby posłużyć za szalupy.

-Już nad tym myślałem.- Angbor rozłożył ręce.- Ale większość z nich jest zbyt duża i

za toporna, by manewrować między ciasno zacumowanymi okrętami. Musimy wysłać
ludzi po poręczniejsze łodzie.

- Z tego, co rozumiem trzeba ich będzie wysłać w szalupach - odezwał się Boromir. -

Nie lepiej zachować je do przewożenia wojska? A co jeśli nie znajdą żadnych
porzuconych łodzi? Stracimy tylko czas. Proponuję skupić się na jak najszybszym
przewożeniu ludzi tym, co mamy.

- Sam powiedziałeś, że to będzie przypominać przelewanie rzeki za pomocą łyżki -

przypomniał mu Aragorn. - Musimy zaryzykować. Idź wydać rozkazy, Angborze.

Władca Lamedonu skinął głową.
- Zaraz wracam - oznajmił wychodząc pospiesznie.
- Nie ma szans, żebyśmy zdołali załadować wszystko do świtu - Boromir potrząsnął

głową i dolał sobie wina.

- Wypiłeś prawie całą butelkę - zauważył Aragorn. - Może już wystarczy?
- Jestem zdenerwowany - warknął syn Denethora.
- Tym bardziej nie pij już więcej - i Strażnik sięgnął po butelkę.
- Nie zachowuj się jak Faramir. Wiem, ile mogę wypić. Zapewniam cię, że jestem

idealnie trzeźwy! - oświadczył Boromir z urazą.

- I chcę byś takim pozostał - Aragorn usunął wino z zasięgu jego rąk. Potem

ukradkiem przetarł oczy, które od pewnego czasu same mu się zamykały. Póki jeszcze
chodził i działał, jakoś wytrzymywał. Kiedy jednak zasiadł w ciepłym i dusznawym
pomieszczeniu, z najwyższym trudem bronił się przed zaśnięciem. Chyba właśnie
osiągał kres wytrzymałości.

- Skoro liczymy po pięćdziesięciu wojowników na okręt to nie obsadzimy

wszystkich jednostek - ciągnął Boromir, opierając kielich na oparciu krzesła.

- Myślę, że obsadzimy - odezwał się Elladan, zajęty obieraniem jabłka za pomocą

swego ostrego jak brzytwa sztyletu.

background image

- Pięćdziesięciu ludzi na pięćdziesiąt okrętów, a i tak liczę tylko te duże, to w moim

obrachunku daje dwa i pół tysiąca. A Angbor przyprowadził niecałe dwa tysiące
wojska.

- Nie wszędzie trzeba pięćdziesięciu ludzi - Elladan wciąż nie odrywał wzroku od

jabłka, a i obecni zaczęli z zainteresowaniem obserwować wydłużającą się, cienką jak
listek obierkę. - Niektóre okręty są mniejsze. Mają po dziesięć par wioseł. Spokojnie
wystarczy tam trzydziestoosobowa załoga. Nie wiem tylko, co zrobić z końmi. Te okręty
w większości nie są przystosowane do transportu zwierząt, a trochę ryzykownie jest
tłoczyć je na pokładzie.

- Konnicę chcę pchnąć lądem - wtrącił się Aragorn. - Pojadą wzdłuż rzeki. Przekażę

Angborowi, żeby ruszyli jeszcze przed świtem. Przy tej pogodzie i przy braku wiatru
mają spore szanse, by być w Minas Tirith przed nami.

- O ile nie napotkają wroga po drodze - zauważył Boromir.
- O ile nie napotkają - zgodził się Aragorn. - Poza tym okrętów jest mniej niż

pięćdziesiąt. Tamten niewielki, niedaleko nas, ma zwalony maszt, wątpię byśmy zdołali
to naprawić. Dwa okręty zderzyły się burtami, łamiąc wiosła. To już o trzy mniej.

- Możemy spróbować przełożyć wszystkie nieuszkodzone wiosła do jednego z nich

- zaproponował Boromir. - Skoro zderzyły się burtami to znaczy, że teoretycznie każdy
z nich powinien mieć komplet nieuszkodzonych wioseł z jednej strony.

- To prawda. Możemy spróbować, o ile czas pozwoli - Aragorn pokiwał głową. -

Wolę wypłynąć z mniejszą ilością okrętów, ale za to wcześniej. Nie będę czekał, aż
wszystkie zostaną przygotowane...- przerwał mu odgłos kroków i skrzypnięcie drzwi.

- Rozkazy wydane - oznajmił Angborn i zasiadł na swoim miejscu. - Niedługo

powinniśmy mieć więcej szalup.

- Doskonale - Aragorn podziękował mu skinieniem głowy. - Mówiłem właśnie, że o

świcie musimy wypłynąć i to nie podlega dyskusji. Okręty muszą być gotowe na czas.

- Zrobimy, co tylko w naszej mocy - obiecał władca Lamedonu.
- Na to liczę. Minas Tirith potrzebuje pomocy, Nieprzyjaciel nie będzie czekał, aż

zagospodarujemy flotę. Lordzie Angborze, to twoje ziemie i twoje wojsko. Pozostawię ci
organizację i przygotowanie okrętów. Nie ukrywam, że ja i moi towarzysze jesteśmy
zdrożeni po czterech dniach podróżowania bez wytchnienia. Aha, jeszcze jedno, na
okrętach są galernicy, trzeba ich rozkuć i nakarmić.

-Zajmę się tym - Angbor pokiwał głową. - Idźcie na spoczynek, dostojni panowie.

Trudno byście po takiej drodze i bitwie pracowali jeszcze w porcie. O świcie będziemy
gotowi, macie na to moje słowo.

- Gondor ci tego nie zapomni - Aragorn uśmiechnął się do niego ciepło, a potem

spojrzał na towarzyszy. - Idźcie się przespać. Macie czas do świtu. Boromirze?-
zagadnął, bowiem syn Denethora zdawał się go nie słuchać, zatopiony w myślach.

- A może by tak na przykład... - zaczął Boromir, patrząc w dal, jakby rozmawiał ze

sobą - spróbować podpłynąć większymi okrętami do tych mniejszych, stojących przy
brzegu, przycumować i przerzucić trapy nad burtami? Można by wtedy w miarę
sprawnie przejść z okrętu na okręt. Da się tak zrobić?- zwrócił się z pytaniem do
Angbora.

background image

- Czemu nie - władca Lamedonu pokiwał głową.
- Niegłupi pomysł - przyznał Aragorn z uznaniem.
- A widzisz - Boromir rzucił mu swoje „tukowe” spojrzenie. - Najlepsze pomysły

mam zawsze przy czwartym kielichu.

- Aż strach pomyśleć co będzie przy piątym - zaśmiał się Gimli.
- Przy piątym zaśpiewam ci o jarzębinie - wycedził Boromir lodowatym tonem.
- Zaraz ci doleję.
- Panowie, naradę uznaję za skończoną - Aragorn wstał. - Pozwólcie, że pożegnam

was na parę godzin.

Zaszurały krzesła. Angbor skłonił się zebranym i wyszedł.
- Kto gdzie śpi?- ziewnął Gimli.
- Ja nie będę się kładł. Pokręcę się po porcie - oznajmił Legolas i narzucił płaszcz na

ramiona.

- Ja też - dodał Boromir, biorąc ze stołu jabłko.
- Ty się lepiej połóż - poradził mu Aragorn. - Jesteś biały jak kreda.
- I tak teraz nie zasnę - Boromir wzruszył ramionami. - A przynajmniej na coś się

przydam. Pomogę Angborowi - I z tymi słowy wyszedł.

- Biedny Angbor - mruknął Gimli.



Władca Lamedonu dotrzymał danego słowa.
Okręty były gotowe o świcie.
Kiedy Aragorn stanął na pokładzie w pierwszych promieniach dnia, ujrzał równe

szeregi masztów i ludzi krzątających się wszędzie niczym mrówki. Nawet na jego
okręcie kręciło się mnóstwo wojska, żołnierze zaczęli kłaniać mu się w pas i pozdrawiać
go serdecznie. Odpowiedział im skinieniem głowy i podszedł do relingu.

Niestety pogoda nie zmieniła się przez noc. Wiatru nadal nie było. Aragorn zadarł

głowę i spojrzał na królewski sztandar. Ciemna tkanina wisiała bez najmniejszego
choćby ruchu.

Za to port tętnił życiem. Nocą przybyły do Pelargiru niezliczone tłumy. Zdaje się, ze

wieść o przybyciu Dziedzica Isildura błyskawicznie rozeszła się po Lamedonie.

- Gdzie jest lord Angbor? - zagadnął najbliższego wojownika.
- Na sąsiednim okręcie, panie.
- Możecie go przywołać?
- Już to zrobiliśmy, dostojny panie. Lada chwila tu będzie.
Aragorn podziękował mu i przeszedł się wzdłuż relingu. Ludzie na brzegu ożywili

się i zaczęli pokazywać go sobie nawzajem. Niektórzy machali rękami, znaleźli się
nawet gorliwcy z proporczykami.

Przy dziobie napotkał Legolasa i wypytał go o nocne wieści. Przy okazji dowiedział

się też, że Boromir jest nadal z Angborem i że całą noc spędził na nogach.

- Zdaje się, że trzeba go będzie położyć siłą i przywiązać do łóżka - mruknął.
- Powiedział, że pójdzie odpocząć, kiedy tylko flota wypłynie - rzekł Legolas.

background image

- Osobiście tego dopilnuję.
- No i nie ma wiatru - zagrzmiał Gimli, nadchodząc. - Dzień dobry.
-Dzień dobry - odrzekł Aragorn. - Wiemy.
- Kiedy odbijamy?
- Zaraz. Wyspany?
- Wyspany, acz głodny - przyznał krasnolud. - Może przekąsimy szybkie

śniadanko?

- Wolałbym już po wypłynięciu.
- Jak chcesz. Gdzie nasz niziołek numenorejski? - krasnolud wyszczerzył zęby.
Legolas bez słowa wskazał mu kierunek.
- Gdzie? Nie widzę - Gimli obejrzał się za siebie.
- Właśnie podpływa z Angborem.
- Można by odnieść wrażenie, że był z nim przez cały ten czas.
- Bo był - odparł elf.
- Oho, ciekawe, czy Angbor zdołał wydać choć jeden rozkaz - zaśmiał się krasnolud.
- Może z jeden zdołał. Kiedy Boromir patrzył w drugą stronę - zawtórował mu elf.
- A założymy się?


Przy tej pogodzie nie było sensu rozwijać żagli.
Do wioseł, zamiast galerników, zasiedli tym razem wolni ludzie. Ochotników do tej

ciężkiej pracy było tak wielu, że Aragorn mając do dyspozycji po trzy obsady
wioślarskie na okręt, zarządził częste zmiany, mniej więcej co godzinę, by utrzymać
możliwie najszybsze tempo. Lecz mimo entuzjazmu załóg posuwali się wolno, mozolnie
wręcz. Okręty były ciężkie, a do tego płynęły pod prąd. Pogoda była wciąż
przygnębiająco bezwietrzna i niestety nie wyglądało na to, że na razie cokolwiek się
zmieni.

Jedynym plusem była nieobecność Boromira, który wreszcie udał się na spoczynek.

Syn Denethora od samego świtu mówił tylko o tym, że nie ma wiatru, że w związku z
tym nie zdążą, że trzeba już ruszać, bo inaczej będzie za późno, że to wszystko za długo
trwa i że z braku wiatru będą musieli zdać się na wiosłowanie pod prąd, dokładnie tak
jak się obawiał. Kiedy zaś okręty podniosły kotwice, a wioślarze zabrali się do pracy,
zaczął się dopytywać, dlaczego płyną tak wolno- za wolno, zdecydowanie za wolno!- i
czy całą drogę będą trzymać takie tempo, bo to niemal tak, jakby stali w miejscu, on nie
przypuszczał, że to będzie aż *tak* wolno, czy nie można czegoś zrobić, żeby płynęli
szybciej? Wyrzucić zbędny balast na przykład? Na warknięcie Gimlego, że wprawdzie
zbędnego balastu nie mają, ale bardzo chętnie wyrzucą za burtę *jego*, jeśli się zaraz
nie uspokoi, nie zwrócił uwagi, tylko dowodził dalej, że kulawy ślimak mógłby ich
wyprzedzić, lepiej już było w tej sytuacji zarządzić wymarsz lądem, bo przy takim
tempie i przed zimą nie zdążą. I powtarzał, że jeśli zaraz nie zerwie się wiatr, losy Minas
Tirith będą przesądzone. Jego zdenerwowanie było tak zaraźliwe, a atmosfera wokół
niego zrobiła się tak nerwowa, że w końcu zbiorowo na niego nakrzyczeli, każąc się
natychmiast wynosić pod pokład, iść spać, maszerować samotnie lądem, cokolwiek,

background image

byleby tylko nie musieli go słuchać. Poszedł więc, urażony, do kapitańskiej kajuty,
znikając na długie godziny. Aragorn miał nadzieję, że kiedy się wyśpi będzie mniej
uciążliwy dla otoczenia.

Po jego odejściu trzej towarzysze przenieśli się na dziób okrętu. Nikt się nie

odzywał, ciszę mącił jedynie stłumiony, monotonny odgłos bębna wyznaczającego rytm
wiosłowania, dochodzący spod pokładu.

Czarne chmury zakryły niebo. Szary świt dał złudną nadzieję na światło dnia, im

bardziej oddalali się od Pelargiru tym chmury stawały się gęstsze, a ciemności
nieprzeniknione. W zasadzie ten „dzień” niczym nie różnił się już od nocy.

Oba brzegi Anduiny opustoszały. Odkąd zostawili za sobą port nie dostrzegli

żywego ducha, nie spłoszyli żadnego zwierzęcia. Ptaki milczały, a cały świat zdawał się
wymarły.



Boromir dołączył do nich, kiedy minęło południe. Nie bawiąc się w żadne wstępy

zapytał od razu:

- Ile przepłynęliśmy?
- Jakieś osiem, dziesięć staj - odparł Aragorn spokojnie.
- Tylko?!!!
- Boromirze! - Strażnik uniósł dłoń na znak, że nie życzy sobie wysłuchiwać więcej

komentarzy.

Syn Denethora odetchnął głęboko i opanował się, choć z wyraźnym trudem.

Odwrócił się i spojrzał na maszt, z którego nadal smętnie zwieszał się sztandar, skrzywił
się, a potem żachnął, opierając łokcie na balustradzie. Cisza jednakże nie trwała długo,
ponieważ nieoczekiwanie Gimli postanowił dorzucić swoje trzy grosze.

- Wytłumaczcie mi proszę, jak to jest - zaczął gniewnie - że przez czterdzieści dni z

rzędu, podczas wędrówki przez Hollin wiatr dął nam prosto w twarze, bez przerwy,
zaś teraz, kiedy byle podmuch by nas uratował – nic! Cisza, jak w komnacie Durina!

Boromir prychnął i gwałtownie odepchnął się od relingu.
- Gimli... - westchnął Aragorn prosząco, uciskając palcami nasadę nosa.
- Podnieś brodę do góry, synu Durina - odezwał się nagle Legolas. - Przypomnij

sobie przysłowie : „Kiedy jest najciemniej, wtedy znów błyska nadzieja”.

- A możesz mi odpowiedzieć w czym upatrujesz tę nadzieję? - Gimli podparł się

pod bok. - I co ci znowu tam błyska, poza czubkiem twojego nosa?

- Mogę ci jedynie powiedzieć, byś nie tracił ducha i nie martwił się na zapas.
- A ty się nie martwisz?
- Czekam na wiatr. Niedługo zjawi się od morza, czuję to.
- Wy, elfowie, i te wasze przeczucia! Żeby się jeszcze sprawdzały...
- Sprawdzają się!
- Akurat! Pozwolisz, że ci przypomnę, że przed Morią na przykład.. BOROMIRZE,

PRZESTAŃ!!!! – Gimli zamachał rękami, podnosząc głos.

- Co znowu?- Boromir zatrzymał się wpół kroku, rozeźlony. - Co takiego mam

przestać?

background image

- Chodzić!

- Chodzić też nie mogę?! A czy oddychać mi wolno?
- Człowieku, dzwonisz kolczugą przy każdym kroku, szału można od tego dostać!

Skoro nie możesz ustać spokojnie, idź dzwonić gdzie indziej!

- Gdyby to chodziło o twoje miasto to nie byłbyś taki spokojny, mości krasnoludzie!
- Panowie... - zaczął Aragorn, ale nikt go nie słuchał.
- Tu też idzie o moje miasto, chciałbym zauważyć! - zaperzył się Gimli. - Nie

zachowuj się tak, jakbyś tylko ty miał coś do stracenia w tej wojnie! Jeśli Sauron
zwycięży, zmiecie wszystko, co mu stanie na drodze. Samotna Góra pójdzie na drugi
ogień! A tam jest mój ojciec! Cała moja rodzina! I nie będą mieli dokąd uciec. Ale ja nie
miotam się z tego powodu tam i z powrotem, dzwoniąc innym nad uchem! Na brodę
Durina, ledwo chwilę temu przyszedłeś, a mi już zaczynają latać ręce!

- Spokój! - zagrzmiał Aragorn ostro. - Wystarczy tego! Boromirze, a ty dokąd?
- Idę dzwonić pod pokładem, skoro tu tak bardzo wam przeszkadzam -zawarczał

syn Denethora.

- Zaczekaj chwilę, chcę z tobą porozmawiać. Dawno nie byłem w przystani w

Harlondzie i przydadzą mi się... - Aragorn w przelocie spojrzał na chmury i nagle
zamarł, a krew ścięła mu się w lód. Przyjrzał się uważniej, po czym rzucił błyskawiczne,
pytające spojrzenie na Legolasa.

- Widziałem to już od dawna, ale nie chciałem was denerwować... - powiedział elf

cicho.

- Co takiego? Co się dzieje?- Boromir patrzył niespokojnie od jednego do drugiego, a

potem przeniósł spojrzenie na niebo przed nimi. Przez moment trwał w bezruchu
przyglądając się chmurom ze zmarszczonymi brwiami.

- Nnnie..- jęknął głucho, potrząsając głową. - Valarowie, nieeee!!!- krzyknął i nie

odrywając wzroku od horyzontu dopadł relingu, kurczowo chwytając się poręczy, jakby
bał się, że runie na deski pokładu.

- Co się stało?! - dopytywał się Gimli, też bliski paniki. Legolas odsunął się robiąc

mu miejsce i bez słowa wskazał chmury.

Nie trzeba było specjalnie wypatrywać oczu, by zauważyć łunę na horyzoncie.

Rosła z każdą chwilą. Szkarłatny poblask zaczął zwolna przenosić się na chmury,
podświetlając je od dołu, jak w jakimś makabrycznym teatrze cieni.

- Co... co to jest?- wyjąkał Gimli.
Aragorn przełknął z trudem i usłyszał swój własny głos, dziwnie obcy i martwy:
- Minas Tirith płonie...



koniec części III

cdn

background image


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Chmiel Katarzyna Karina Syn Gondoru 02 Orthank
Chmiel Katarzyna Karina Syn Gondoru 04 Minas Tirith
Chmiel Katarzyna Karina Spotkanie w Thargelionie
Chmiel Katarzyna Karina Wydziedziczeni
Harris Charlaine Sookie Stackhouse 03 Klub Umarłych
Chmielewska Katarzyna Maćkowo opata Macieja Heringa Na marginesie Kroniki opatów NMP na Piasku
Chmielewska Joanna O Teresce i Okrętce 03 Ślepe szczęście
Benzoni Juliette Katarzyna 03
Opioidy i alkohol Dr n med Karina Chmielewska
Chmielewska Joanna 03 Autobiografia Druga młodość
(03) Zarys historii Bełchatowa do 1918 (M Chmielewski)
Salvatore R A Drizzt 13 Ścieżki Mroku 03 Sługa Reliktu
Chmielewska Joanna Janeczka i Pawełek 03 Skarby
Chmielewska Joanna Autobiografia 03 Druga młodość
Chmielewska Joanna Janeczka i Pawełek 03 Skarby
Chmielewska Joanna Autobiografia 03 Druga młodość

więcej podobnych podstron