Tori Phillips
Dwunasty Rycerz
Antologia
Najpiękniejsza Pora Roku 03
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zamek Snape, Northumberland, Anglia
Listopad 1553 roku
– Mam już dość twoich humorów! – wykrzyknął sir Guy Cavendish. – Czy tego chcesz,
czy nie, do lutego będziesz miała męża.
Alyssa popatrzyła na ojca z niedowierzaniem. Ten nadzwyczaj spokojny człowiek po raz
pierwszy dał upust cholerycznemu temperamentowi Cavendishów. Wzięła głęboki oddech i
powiedziała stanowczo:
– Tato, nie wyjdę za żadnego, którego zamierzasz mi kupić. Mąż to nie gęś na jarmarku.
Guy z zakłopotaniem pogładził podbródek.
– Gdybyś postarała się być taka miła i łagodna jak twoja siostra, nie musiałbym do twej
ręki wabić kawalerów królewską fortuną.
– Mais oui – wtrąciła lady Celeste. – Prawdziwa piękność, moje dziecko, zaczyna się w
sercu i z niego promienieje na ludzi. Tylko w taki sposób możesz zdobyć miłość mężczyzny.
– Mówiąc to, zerknęła z uśmiechem na swego postawnego małżonka.
Alyssa z miną męczennicy wzniosła oczy do nieba. Dlaczego jej mądrzy rodzice stali się
nagle tak uparci i zaślepieni?
– Nie będę się błaźniła, aby zapolować na jeszcze większego błazna. A poza tym nie
jestem Gillian – oświadczyła wyniośle.
Czy oni nie rozumieli, jak bardzo nienawidzi tego, że jest bliźniaczką? Mierziło ją, że
postrzegana jest jedynie jako połówka całości, jako skrzywione lustrzane odbicie słodziutkiej,
idealnej w każdym calu Gillian, z tymi jej rozkosznymi uśmieszkami i gębą pełną gładkich
słówek. Chciała, aby wreszcie dostrzeżono w niej osobę obdarzoną własnymi,
niepowtarzalnymi cechami. Dlatego uparcie szła pod prąd rodzicielskich oczekiwań, cierpiąc
kary, wiecznie niezrozumiana i niedoceniana, i nieustannie porównywana do Gillian. Te
przeciwności losu, miast kruszyć opór, umacniały buntowniczą postawę Alyssy. Celeste z
westchnieniem pochyliła się nad robótką.
– Masz rację, córeczko, nie jesteś Gillian, a szkoda. Twoja siostra jest szczęśliwą żoną, a
wkrótce z bożym błogosławieństwem zostanie matką. Czy nie pragniesz tego samego dla
siebie, cheriel Czy nie chcesz być kobietą spełnioną?
Jasne, że chce! Ale nie z mężczyzną, którego kupi jej ojciec.
– Nie pójdę za byle gbura – burknęła. Guy zacisnął usta.
– Co aż tak bardzo nie podobało ci się w sir Nathanielu Falwoodzie, że ustroiłaś go w
kołnierz z jego własnej lutni, rozbijając mu ją na głowie? Przecież pochodzi z szacownego
rodu.
Alyssa prychnęła ze wzgardą.
– O tak, ma przystojną twarz, ale za to pokrętny umysł. Wychwalał moją urodę, a na boku
wypytywał ciebie o posag. Twój majątek interesował go bardziej niż moja osoba.
Sir Cavendish nerwowym ruchem przeczesał palcami siwiejącą czuprynę.
– Nie dałaś lordowi Falwoodowi szansy, by mógł się wykazać.
– Nie musiałam słuchać tej śliskiej kreatury, żeby wiedzieć, co ma do powiedzenia.
Powinieneś być mi wdzięczny, że uchroniłam twoje włości od jego brudnych łap.
Ojciec słuchał jej słów z widoczną irytacją.
– Dosyć pyskowania, moja panno! – uciął. – Naprawdę znużyły mnie te utarczki. Masz
już dwadzieścia dwa lata i jak okiem sięgnąć, nie widać żadnego kawalera, który byłby tobą
zainteresowany. Jeśli dalej będziesz trwać w oślim uporze, tak bardzo skwaśniejesz, że nawet
moje złoto nie osłodzi ci staropanieństwa. Już podjąłem decyzję. Zbliża się Boże Narodzenie i
zaproszę do zamku tylu młodych ludzi, ilu tylko da się zwabić dużym posagiem. A
dwunastego dnia po świętach zaręczysz się z jednym z nich!
Alyssa zamierzała zaprotestować, lecz gdy ujrzała ostrzegawcze spojrzenie matki, nie
powiedziała ani słowa, tylko kipiąc gniewem, obróciła się na pięcie i wybiegła z sali, by
zaszyć się w swej komnacie. Rzuciła się na łoże i przytuliła ulubionego kota, który wylegiwał
się wśród poduszek.
– Mika, jak oni mogli mi to zrobić? – łkała bezgłośnie, wtulając twarz w miękkie futerko.
– Och, żeby w tym roku adwent nigdy się nie skończył...
Dwór królowej Marii I Tudor, Greenwich pod Londynem
Listopad 1553 roku
Sir Robert Maxwell, słysząc swoje imię, z trudem oderwał wzrok od szachownicy, bo
właśnie analizował szczególnie trudny ruch. Uśmiechnął się, widząc zdążającego ku niemu
przyjaciela.
– Witaj, Nate! Szybko wróciłeś. Myślałem, że dłużej zabawisz na zalotach.
Sir Nathaniel Falwood usiadł naprzeciwko druha.
– Daj spokój, Rob! Cieszę się, że uszedłem z życiem.
– Co, przeszła ci ochota na żeniaczkę? Nate dotknął świeżej blizny na policzku.
– Każdemu by przeszła, gdyby spotkał taką dziką kocicę. Nie dziwota, że ojczulek
obiecał tłusty posag.
Robert w zamyśleniu obracał w palcach wykonaną z kości słoniowej figurę królowej.
– Naprawdę?
Przystojną twarz Nate’a wykrzywił grymas.
– Mało tego, słyszałem, że szanowny papa podniósł stawkę. Posłuchaj tylko: dwanaście
tysięcy funtów z brzęczącej monecie i ziemia, która daje co najmniej dwa tysiące rocznej
renty. Lord Cavendish zaprasza na święta wszystkich chętnych do swego zamku.
– Fiuu! – Robert gwizdnął przez zęby. Choć nie należał do biednych, posag panny
Cavendish zrobił na nim wrażenie.
– Czy to jakaś poczwara? Nate energicznie pokręcił głową.
– Nie, wręcz przeciwnie, ona jest prawdziwą pięknością. Krucze włosy, oczy koloru
niezapominajek, wysoka, smukła, pięknie wcięta w talii, a piersi ma krągłe jak jabłka...
Przynajmniej tak mi się wydaje, bo nie pozwoliła mi dokładniej się przyjrzeć.
– Może jest nazbyt nieśmiała?
– Hm, nieśmiała, dobre sobie... W tym sęk, że to pyskata jędza z piekła rodem.
Robert zdecydowanym ruchem odstawił figurę.
– Nie jest skromnym dziewczęciem? Żadnych chichotów, rumieńców? Nie jąka się z
wrażenia, ani nie zapomina języka w gębie? – upewnił się.
Nate zaśmiał się gorzko.
– Nic z tych rzeczy, wierz mi! Grzeczność i dworne maniery to dla Alyssy Cavendish
całkiem obce pojęcia. Jest ostra jak pieprz i kwaśna jak ocet. Gdyby zechciała się uśmiechnąć,
mogłaby obłaskawić jednorożca, ale nie dane mi było ujrzeć jej uśmiechu, poza... – Urwał
nagle.
– Poza? – niecierpliwił się Robert. Ta urodziwa wiedźma na wydaniu coraz bardziej go
intrygowała. – Kiedy się więc uśmiechnęła?
– Kiedy rozbiła mi lutnię na głowie, wrzeszcząc, że fałszuję – z pewnym ociąganiem
wyznał Falwood. Cóż, taka przygoda nie przysparzała mu chwały. – Zaiste, kto nazywają
damą, całkiem mija się z prawdą – prychnął.
Robert rozparł się wygodnie, rozważając szczegóły nakreślonego przez przyjaciela
portretu. Bogate doświadczenia z kobietami nauczyły go, że napady złości i żądlenie
językiem często wynika z głębokich i smutnych przyczyn. Być może lady Alyssa. pozując na
jędzę, w duchu czuła się nieszczęśliwa i niedoceniona. Tym bardziej rozpaliło to jego
ciekawość.
– Stuknęła mi trzydziestka – powiedział w zamyśleniu. – Czas byłoby się ustatkować.
Opowiedz mi jeszcze o tej pięknej złośnicy.
Nate wybałuszył oczy.
– Chyba żartujesz, stary! Największemu wrogowi nie życzyłbym Alyssy Cavendish za
ż
onę, a cóż dopiero mówić o najlepszym druhu. Mało to jest w Greenwich miłych i pięknych
panien, gotowych pójść z tobą na każde skinienie?
Robert zbył go niecierpliwym gestem.
– Potulne gąski mnie nie interesują. Nuda, po stokroć nuda. Potrzebuję kobiety, która ma
ogień w żyłach.
– Po co ci to? Na Boga, dobrowolnie chcesz zmienić swoje rycie w piekło?!
– Aż taka z niej sekutnica?
– Gorszej nie ma w całej Anglii, wierz mi. Tylko ktoś kompletnie wyzbyty rozumu
mógłby zdecydować się na tę pannę.
Robert uśmiechnął się szeroko. Myśl o poskromieniu złośnicy podobała mu się coraz
bardziej. Ostatnio tak bardzo się nudził i gwałtownie potrzebował odmiany.
– Założę się o tysiąc złotych koron, że zdobędę serce tej ponętnej harpii – oznajmił z
błyskiem w oku.
Nate ze śmiechem uderzył dłonią w kolano.
– Z ochotą wyrwę ci te pieniądze, skoro upierasz się przy swoim szaleństwie.
– Uważasz, że mi się nie uda?
– No jasne!
– W takim razie zakład stoi. – Robert wyciągnął rękę. – Przybij! Żywo uścisnęli sobie
dłonie.
– Wiesz co, Rob? Z radością przegram zakład, jeśli przy okazji wpadniesz w małżeńskie
sidła – zarechotał Nate.
– A czy ja mówiłem coś o małżeństwie? – Robert zrobił chytrą minę. – Zakładam się
jedynie o to, że rozkocham w sobie tę zadziorną dzierlatkę.
– Ty francie! Powinienem pamiętać, jaki z ciebie drań. Lecz umysł jego przyjaciela zajęty
był już planowaniem nowej przygody. Skoro sir Guy zapraszał wszystkich chętnych
kawalerów do swego zamku, stawi się tam, lecz nie w roli starającego się, a jako zwykły
gość. W ten sposób łatwiej, bo tylnymi drzwiami, wkradnie się do serca Alyssy. Musi zaraz
szykować się do drogi, jeśli chce zdążyć na Gwiazdkę. Zostało tylko pięć tygodni.
Zamek Snape, 23 grudnia
– Czy panienka ogłuchła? – Molly, pokojówka Alyssy, była jedyną osobą w zamku, która
miała śmiałość tak bezpośrednio zwracać się do młodej pani. – Nie słyszy panienka fanfar?
Alyssa wzruszyła ramionami.
– Ot, następny kandydat do mojej ręki. Ilu już mamy? Trzech, czterech? – Chciała jak
najdłużej pozostać u siebie, by nie oglądać wystrojonych pyszałków, którzy, zwabieni
ogromnym posagiem, czekali na nią w paradnej sali.
Molly podeszła do okna.
– Nie, pani. To lord Misrule zjechał do nas. Alyssa udała, że ziewa.
– Boże, módlmy się, żeby Peter Sheepshanks zabawił nas » tym roku nowymi balladami i
ż
artami. Od pięciu lat nie zmienia repertuaru. Już w zeszłą Gwiazdkę nie mogłam słuchać
jego pieśni.
Molly zachichotała.
– To się panienka zdziwi! Nie ma już starego Petera. Powiadają, że będzie nas zabawiać
nowy minstrel, prosto z królewskiego dworu. – Rozpłaszczyła nos na szybie. – O, na mą
duszę, ile z niego przystojny czort!
– Naprawdę?
– Niech panienka sama zobaczy.
Alyssa spiesznie podeszła do okna. Każdy nowy grajek będzie lepszy niż ten stary
nudziarz Sheepshanks. Na dziedzińcu panował ruch większy niż rok temu, w dniu ślubu
Gillian. Granada jucznych mułów tłoczyła się w rogu, a młodzi ludzie, ubrani w kolorowe
nogawice i tuniki, zdejmowali z ich grzbietom paki i skrzynie. Widok był tak niezwykły, że
otworzyła oko. bo przez mętne szybki niewiele dało się dojrzeć.
Dwóch konnych giermków w jeszcze barwniejszych szatach bez ustanku dęło w trąby, z
których zwisały herbowe proporczyki W samym środku tego zamieszania tkwił postawny i
szeroki barach jeździec, dosiadający mlecznobiałego ogiera, który śnieżył pod nim nerwowo.
– Widzi panienka? – piszczała podniecona Molly. – Niezły kawałek chłopa, nie?
– Cicho, ty latawico! Skrzeczysz jak sroka.
Lord Misrule musiał dostrzec ruch w oknie, gdyż spojrzał w górę, prosto na Alyssę. Przez
długą, zapierającą dech w piersiach chwilę, bezczelnie lustrował jej twarz. Wreszcie sięgnął
do ozdobionej pawim piórem czapki i z wyzywającym uśmiechem na przystojnej twarzy
złożył dworny ukłon. W zimowym słońcu zalśniły kasztanowe włosy. Potem zręcznym
ruchem zsunął się z konia i zaczął wydawać dyspozycje sługom.
– Ma co trzeba w portkach – skomentowała bezwstydnie Molly.
Alyssa nie ofuknęła jej tym razem, bo jak urzeczona wpatrywała się w silne uda
przybysza, opięte nogawicami w biało-zielone pasy. Poczuła, jak krew pulsuje w jej
skroniach, a serce bije tak szybko, że ledwie mogła złapać oddech. Nagła słabość w kolanach
sprawiła, że Alyssa oparła się o kamienny parapet, by nie upaść.
– Oho, już widzę, jak kuchnia i alkierze będą się trzęsły od babskich plotek – powiedziała
Molly z uciechą. – Założę się, że ten piękny kogut wychędoży przynajmniej ze trzy służebne
panny, jeśli nie więcej. Same będą mu się pchały do komnaty.
Na myśl o przyszłych wyczynach nowego minstrela Alyssa poczuła dziwny skurcz w dole
brzucha. Przygryzając wargi, patrzyła, jak lord Misrule żwawym krokiem przemierza
dziedziniec, dyrygując wyładunkiem bagaży. Znać było, że nawykł do komenderowania.
Dziwne, bo zachowywał się bardziej jak rycerz niż minstrel. Poczuła, że jeśli dłużej będzie się
w niego wpatrywać, chyba zemdleje. Była wściekła na swoje zdradzieckie ciało.
– Koniec widowiska – warknęła, odpędzając Molly od okna i zatrzaskując je z taką siłą,
ż
e szybki o mało nie wyleciały z ołowianych ramek. Chwyciła jakąś robótkę, ale ręce tak jej
drżały, że ledwie mogła utrzymać igłę.
Molly zawirowała spódnicami niczym w tańcu.
– Wspomni pani moje słowa – rzuciła od drzwi z szelmowską miną. – Ten lord Misrule
złamie niejedno serce!
– Zaiste, dobre ma przezwisko*
[Misrale – dosł. w j. ang. : złorządny, ktoś, kto za nic ma zasady. W
ś
redniowiecznej Anglii lord Misrule, minstrel i błazen, obejmował w Wigilie władzę i dzierżył ją przez dwa tygodnie, jako
mistrz ceremonii organizując gościom zabawy (przyp – tłum. )]
– mruknęła Alyssa. – O, do diaska! – syknęła,
przykładając do ust ukłuty palec.
Choć nowo przybyły gość nie pojawił się na wieczerzy, w zamku aż huczało od
opowieści o nim. Alyssa specjalnie zeszła na wieczerzę później, aby uniknąć konwersacji z
kandydatami do swej ręki. Smętni siedzieli we trzech w drugim końcu stołu i zezowali na nią
uparcie. Wielce nieudaczne było owo trio łowców posagów!
Sir Jeremy Mackarel nie tylko jąkał się, lecz również utykał. Sir Lionel Scudamore, który
posilał się łakomie, mlaszcząc i czkając, miał maniery wieśniaka, który udaje dżentelmena.
Sir Lucien Dugdale zaś przeklinał jak woźnica i śmiał się jak szakal. Alyssa przyglądała się
im przez chwilę, zastanawiając się, jak skutecznie dać każdemu z nich kosza, żeby uciekli z
zamku jeszcze przed Nowym Rokiem i więcej się nie pojawili. Dopiero po chwili zauważyła,
ż
e ojciec zabrał głos w sprawie lorda Misrule’a.
– Stary Sheepshanks przysłał list, w którym gorąco poleca swego następcę –
poinformował zebranych. – Przyznam, że nie wiedziałem, iż nasz Pete potrafi wyrażać się tak
kwieciście.
Alyssa zebrała na chleb resztki smakowitej zupy. Wątpiła, czy tępawy stary grajek
mógłby skreślić cokolwiek poza krzyżykiem w miejsce podpisu. Podejrzewała, że to ów
bystry przybysz w nieprzyzwoicie obcisłych rajtuzach wyręczył Pete’a i napisał pean na
swoją cześć.
– Chi, chi – zaśmiała się lady Celeste. – Poczciwy Pete zrobił się ostatnimi czasy taki
zabawny, że nawet kiedy śpiewał o smutnym rozstaniu kochanków, nie mogłam powstrzymać
ś
miechu.
Ależ z tej mojej matki śmieszka, pomyślała Alyssa z niechęcią. Tylko jak mnie widzi,
robi się ponura.
Gillian, która tego dnia zjechała do Snape ze swoim szkockim mężem, by do narodzin
dziecka pozostać w zamku, rzuciła wesoło:
– Imię nowego minstrela zaś brzmi: Hoodwink!
Całkiem odpowiednie, przyznała w duchu Alyssa
* [Hoodwink (ang. ) – czaruś, oszust (przyp. tłum. )]
Tata powinien dobrze pilnować złota i sreber, aby ten świąteczny gość nie zapakował ich
do swojej sakwy.
A właśnie, co też ów Hoodwink przywiózł w swych skrzyniach i worach? – zastanawiała
się, bo zawsze lubiła wiedzieć, co w trawie piszczy. Kiedy była mała, nigdy nie mogła się
doczekać prezentów na Nowy Rok i za każdym razem skrycie przeszukiwała komnaty
rodziców, przy okazji oglądając podarki dla innych. Niech się głupia Gillian cieszy
niespodziankami, natomiast Alyssa wolała wiedzieć, co ją czeka.
Pokusa, aby zajrzeć do bagaży niezwykłego gościa, była zbyt silna, by się jej oprzeć.
Kiedy już wszyscy pójdą do łóżek, wymknie się i zaspokoi swoją ciekawość. Przy okazji
zrobi przysługę ojcu. Lepiej, żeby wiedział, czy ten obcy nie przemycił jakiejś broni. Nigdy
nie wiadomo, czego się można spodziewać po nieznajomych.
Jasny księżyc oświetlał drogę. Alyssa na palcach przemknęła się do pomieszczenia, gdzie
złożono rzeczy gości. Na szczęście nie postawiono tam straży, a ludzie Hoodwinka, zamiast
pilnować rzeczy pana, pewnie popijali i flirtowali w ciepłej zamkowej kuchni. Żałowała, że
nie wzięła czegoś, czym mogłaby podważyć wieka skrzyń, za to worki dawały się łatwo
rozwiązać. W pierwszym znalazła sukieneczki artystycznie udekorowane aplikacjami w
kształcie liści bluszczu i ostrokrzewu. Dla kogo mogły być przeznaczone? Przecież w zamku
nie było małych dzieci.
– Znalazłaś, co chciałaś, młoda damo?
Podskoczyła z przestrachu, a potem szybko się obróciła. Była wściekła, że tak głupio dała
się przyłapać. Ciemne oczy lorda Misrule’a patrzyły na nią z rozbawieniem. Cofnął się pod
drzwi, aby zamknąć jej drogę ucieczki. Leniwy uśmiech ożywił jego przystojne rysy.
– Podobają ci się te fatałaszki? – zapytał.
Alyssa lekceważąco odęła usta, prostując się godnie, choć drżały pod nią kolana.
– Ładne, ale dla mnie za małe.
– Bo nie są dla ciebie, miła.
Kpiący ton dotknął ją do żywego. Poczuła, że jeszcze chwila, a straci panowanie nad
sytuacją.
– Naprawdę? Och, w takim razie, jak rozumiem, masz zamiar wytresować zamkowe
myszy, żeby w wigilijny wieczór odtańczyły galiardę*
[Galiarda – skoczny taniec dworski, popularny w
XVI i XVII w. (przyp. red. )]
Roześmiał się w głos, coraz bardziej rozbawiony.
– Czyżby twoje myszki były aż tak duże i bystre? Zbliżył się do niej i poczuła
podniecający, lekko cytrynowy zapach. Choć odziedziczyła wzrost po ojcu, Hoodwink
wyrastał nad nią jak góra, a szerokie bary zdawały się rozsadzać szwy paradnego kaftana.
Alyssa z wysiłkiem przełknęła ślinę, ale nie cofnęła się. Ten człowiek najwyraźniej nie
wiedział, kim była!
– Tylko grzecznie, obwiesiu – syknęła przez zaciśnięte zęby. – Jestem panią z tego
zamku.
Uśmiechnął się jeszcze bardziej bezczelnie i uwodzicielsko.
– Kłamiesz – odpowiedział jedwabistym głosem.
– Jak śmiesz! – zaślepiona furią, wymierzyła policzek w śmiejącą się gębę.
Zanim zdążyła zamierzyć się po raz drugi, Hoodwink błyskawicznym ruchem chwycił ją
za przegub.
– Przysięgam, że zakuję cię w kajdany, jeśli jeszcze raz podniesiesz na mnie rękę –
szepnął jej miękko do ucha. – Nie dbam o rycerskie maniery, a ty, grzebiąc w moich
rzeczach, udowodniłaś, że dobrze czynię, bo nie jesteś damą.
Alyssa wściekle wyszarpnęła rękę z uścisku. Jeszcze żaden człowiek niższego stanu nie
ś
miał przemawiać do niej tak bezczelnie.
– A ty jesteś łotrem i gburem przystrojonym w atłasy! – odpaliła.
Hoodwink, zamiast się obrazić, wybuchnął śmiechem. Oparł się swobodnie o framugę i
bez skrępowania taksował ją wzrokiem.
– Jakim jeszcze epitetem poczęstujesz mnie, lady Alysso? Wiedz, że sława twojego
języka, godnego osy, a nie słodkiej panienki, sięga daleko poza granice Northumberlandu.
Spiorunowała go wzrokiem.
– Jeśli mam być osą, to strzeż się mojego żądła. Wzruszył ramionami.
– Jeśli jesteś osą, potraktuję cię jak osę: wyrwę żądło, nim wsączysz swój jad. Tak trzeba
sobie radzić z ową bzykającą plagą.
Poczuła się, jakby nagle zaczęła się zsuwać po oblodzonym stoku w przepaść. Nie, nie
pójdzie mu tak łatwo!
– Utniesz mi język?
– Nie, moja damo, mam lepszy pomysł. Nie zapominaj, że ja też mam żądło. – Ostatnie
słowo wypowiedział z takim akcentem, że Alyssa, pojąwszy sprośną aluzję, spłonęła
rumieńcem. Mogła tylko mieć nadzieję, iż litościwy półmrok ukrył jej wstyd.
– Szybki jesteś w gębie – burknęła, nie znalazłszy lepszej riposty.
– Wyssałem to z mlekiem matki.
– Nie obrażaj swej rodzicielki. – Od razu poczuła się pewniej. – Biedna kobieta z
pewnością nie w grubiaństwie cię edukowała, ale ty od parobków wolałeś uczyć się manier.
– Zawsze jesteś taka cięta, panno Złośnicka, czy może za mało zjadłaś na kolację i
wściekasz się jak głodny wilk?
– Zawsze taka bywam, kiedy ktoś ma jaszczurczy język. Popatrzył na nią z drwiącym
zaciekawieniem.
– Czyżby oprócz myszy były tu także jaszczurki?
– A nie widzisz?
Udał wielkie przerażenie.
– Gdzie? Chodzi ci o moją twarz? Szyderczo zaklaskała w dłonie.
– Brawo, co za domyślność!
Chwycił ją za ręce, ale tym razem delikatnie. Dłonie miał miłe i ciepłe. Dopiero teraz
poczuła, jaki jest mróz.
– Zrobiło się późno. Przyjemnie nam się gawędzi, ale jestem zmęczony po długiej drodze,
chętnie więc udam się na spoczynek, chyba że bardzo pragniesz mnie uwieść. Więc jak?
Odskoczyła do tyłu jak oparzona.
– Ty świnio! – wrzasnęła.
Hoodwink skłonił się przed nią z uroczym uśmiechem.
– Też ci życzę spokojnej nocy – powiedział drwiąco. Alyssa zawróciła na pięcie i walcząc
z chęcią mordu, pobiegła do zamku.
Robert, ukryty w cieniu szopy, patrzył, jak zwinnie biegła po śliskim bruku. Podziwiał
smukłą postać, strzelistą jak jodła, dumnie uniesioną głowę i zmysłowe kołysanie biodrami.
Krew szybciej popłynęła mu w żyłach.
Jej ręce drżały w jego dłoniach... I ten tajemniczy błysk w niebieskich oczach... Wyrażał
lęk czy pragnienie? Cokolwiek to było, zachowanie lady Alyssy coraz bardziej go
intrygowało.
Z mroku wyłonił się Tom Jenkins, jego zaufany sługa.
– Czy to ta, którą zamierzasz poślubić, panie? – Młodzian popatrzył na niego ze zgrozą. –
Ja tam wolałbym mieć co dzień chłostę u pręgierza, niż być z taką megierą.
Robert poklepał go po ramieniu.
– Zgadza się, kochany, to jest moja pani Złośnicka. Założyłem się z Nathanielem, że
zdobędę jej serce. Ale nie martw się, w tym zakładzie nie ma mowy o mariażu.
Tom prychnął śmiechem.
– A, teraz rozumiem, co się szykuje. Pan da tej jędzy taką nauczkę, że nie zapomni jej do
końca życia.
– To znaczy jaką, Tom?
– Przyrządzi pan tę gąskę w tym samym sosie, w jakim ona piecze kogucików, którzy do
niej podskakują. Teraz ona pozna, jak smakuje odmowa.
– Myślisz, że uknułem plan, aby wystawić dziewczynę na pośmiewisko?
– Ano – przytaknął Tom, nie zwracając uwagi na surowy ton swego pana.
Robert cofnął się do składu, by jeszcze raz zerknąć na bagaże. Podniósł z ziemi szatkę,
którą upuściła Alyssa, złożył, starannie i na powrót umieścił w worku.
– Możliwe, że będę musiał nieco zmienić moje plany – powiedział sam do siebie.
Wigilijny ranek był jasny i mroźny. Robert zmówił krótką modlitwę za dobrą pogodę i
poszedł do stajni, aby sprawdzić końskie rzędy przed tradycyjną wyprawą po zieleń na
ś
wiąteczne dekoracje. Kiedy goście zebrali się na dziedzińcu, nie dostrzegł wśród nich
Alyssy.
Zerknął ku oknu, w którym widział ją wczoraj, i wydawało mu się, że za lśniącymi w
słońcu szybkami dostrzegł jakiś ruch. Lady Alyssa mogła nie mieć ochoty na wycieczkę, ale
poprzysiągł sobie, ze wezwie ją, gdy przyjdzie czas dekorowania sali girlandami z choiny i
ostrokrzewu. No cóż, obyczaj wymagał, aby zarówno domownicy, jak i goście słuchali
rozkazów lorda Misrule’a.
Kiedy wrócono już z naręczami gałązek i wszyscy zasiedli do obiadu, Robert czekał na
sposobność, aby porozmawiać z niepokorną młodą damą. Gdy służba wniosła ogromne
ś
wiąteczne polano, które tradycyjnie miało być spalone w wigilijnym kominku, goście zaczęli
ś
piewać i wiwatować na jego cześć, a dziewczyna, korzystając z okazji, usiłowała po cichu
wymknąć się z sali. Wtedy i on wyszedł, by zastąpić jej drogę na schodach.
– Witaj, pani, znów się spotykamy! Popatrzyła na niego z wrogością.
– Ustąp, tarasujesz mi przejście.
– O, a już myślałem, że mnie nie zauważasz.
– Odsuń się! – warknęła, czerwieniąc się gwałtownie. Niby to rozważając, czy posłuchać
rozkazu, uważnie się jej przyglądał. Rumieńce dodawały blasku Alyssie. Dobrze wiedział, że
jeśli chce rozkochać w sobie tę zapalczywą osóbkę, na razie nie może posunąć się zbyt
daleko, by nie wzbudzić w niej nienawiści.
– Mam wrażenie, iż pominęłaś jedno małe słówko – powiedział z poważną miną. – Małe,
ale ważne. Zaraz, jak ono brzmi?
– Potarł brodę w udawanym namyśle. – Och, już wiem! Nie usłyszałem „proszę”.
Twarz Alyssy, o ile to było w ogóle możliwe, stała się jeszcze bardziej czerwona.
– Nie zwykłam dyskutować ze służbą – wycedziła wściekle, unosząc rękę, by wymierzyć
mu policzek.
– Spokojnie, miła panno. – Choć mówił uwodzicielskim głosem, zarazem pogroził
palcem. – Pamiętasz moje wczorajsze ostrzeżenie? Pochwycę cię i zakuję w łańcuchy.
Niebieskie oczy stały się jeszcze większe.
– Ośmielisz się dotknąć mnie na oczach mojego ojca?
– A czemuż by nie? – zachichotał. Wyprostowała się dumnie, patrząc mu prosto w oczy.
– Dobrze, tylko spróbuj, jeśli jesteś taki głupi. – I rzuciła się na niego z pięściami.
Robert chwycił ją wpół i przerzucił sobie przez ramię.
Gniewny okrzyk Alyssy sprawił, że wszystkie oczy zwróciły się ku nim. Dziewczyna
wierzgała nogami w powietrzu i grzmociła go pięściami po plecach.
– Puść mnie natychmiast, bo pożałujesz!
– Zapomniałaś, moja droga, że jestem lordem Misrule’em – szepnął jej do ucha. – Teraz
ja tu rządzę, więc bądź grzeczna, bo za chwilę zbłaźnisz się bardziej niż przystało błaznowi. –
I, odwracając się do zaskoczonych gości, dodał głośno: – Patrzcie no, jaką zdobycz
schwytałem na schodach! Ta śliczna łania zaraz się do nas przyłączy!
– Czy mózg ci wysechł? – syczała, kiedy niósł ją na środek sali.
– Och, wcale – zapewnił. – A teraz przywołaj uśmiech i udawaj, że świetnie się bawisz.
– Niedoczekanie twoje!
Tak jak się spodziewał, jego słowa przyjęto wybuchem śmiechu i oklaskami. Najgłośniej
klaskał sir Guy. Robert miał nadzieję, że Alyssa zrozumie, jak wiele traci, nie biorąc udziału
w wesołych świątecznych zabawach, jak bardzo, trwając w odosobnieniu, unieszczęśliwia
samą siebie. I znów, biorąc ją w ramiona, dostrzegł w jej oczach ów niezwykły błysk. Nadal
jednak nie wiedział, jakich uczuć jest on wyrazem.
– O, la, la, panie Hoodwink! – wykrzyknęła lady Celeste. – Nasza Alyssa od kilku lat nie
pomagała przy zdobieniu sali. Miło, że dzięki panu wreszcie to zrobi.
– Ten drań mnie obraził! – krzyknęła nieszczęsna dziewczyna. – Wyrzućcie go stąd!
Robert pochylił się do ucha Alyssy i szepnął z powagą, tak cicho, aby tylko ona mogła
usłyszeć:
– Osądź sama, moja damo, kto jest większym głupcem: ten, kio wespół z innymi cieszy
się świętami, czy ten, kto przed radością zamyka swoje serce?
Niebieskie oczy niespodziewanie zaszkliły się łzami. Alyssa odwróciła głowę.
– Dobrze, królu błaznów. Zostanę, ale przysięgam, że nie ruszę palcem.
Gillian, która usłyszała te słowa, zaśmiała się kpiąco.
– Lepiej uwierz mojej siostrze, panie Hoodwink. Kiedy zechce, potrafi być uparta jak
muł.
Robert poszukał wzrokiem mówiącej i zamarł ze zdumienia. Miał przed sobą dokładną
kopię złośnicy, którą właśnie postawił na ziemi. Gdyby nie widoczna ciąża, byłyby nie do
odróżnienia. Zwykle bliźnięta, choć bardzo podobne, nie są jak monety z jednej sztancy i
bystre oko łatwo to wyłapie, ale tutaj... Zerknął na Alyssę. Z odwróconą głową i drżącymi
wargami gapiła się na pustą ścianę po drugiej stronie sali.
A więc tu jest pies pogrzebany! Zastanawiał się, jak by się czuł, gdyby musiał dzień po
dniu, przez całe życie, znosić widok swojego lustrzanego odbicia? Z pewnością okropnie. Źle
się stało, że nie poznał siostry Alyssy, zanim zaczął swoją przewrotną grę. Zamierzał nadal ją
prowadzić, ale już według innych reguł.
– Czy pomażesz nam w dekorowaniu sali, lady Alysso? – zapytał.
– Oczywiście, że nie – oświadczyła głośno i wyraźnie, aby wszyscy słyszeli. – Pracujcie,
a ja postoję z boku, upajając się własną głupotą.
Gilliah znów zachichotała. Goście otoczyli ją kręgiem.
– A nie mówiłam, panie Hoodwink? – Porozumiewawczo puściła oko.
Robert dostrzegł, że Alyssa drży. Od jak dawna trwała ta okrutna rozgrywka pomiędzy
siostrami? Dlaczego rodzice w porę nie zapobiegli złu, pozwalając, aby narastała nienawiść?
Alyssa poprzysięgła sobie, że nie ruszy się z miejsca, dopóki ostatnia gałązka nie
zawiśnie na ścianie. Usiadła w kącie, separując się od wesołego tłumu. Śmiano się za każdym
razem, gdy lord Misrule opowiedział nową historyjkę. Niektóre były naprawdę zmyślne i
musiała zagryzać zęby, aby nie wybuchnąć śmiechem, a zarazem litowała się nad sobą niemal
do łez. Wiele by dała, aby nie tkwić tu naburmuszona i bez radości w sercu, przed czym
ostrzegał ją Hoodwink. Stała się niewolnikiem własnego uporu i trwała jak ponury posąg
wśród bawiących się domowników i gości. To nie było fair!
A zarazem wiedziała, że jeśli tylko uśmiechnie się i odpręży, znów zwróci na siebie
powszechną uwagę. Rodzina i służba, a przede wszystkim ci pokraczni zalotnicy zaczną ją
wychwalać, że wreszcie się zmieniła, a tego by nie zniosła. Zacisnęła zęby. Nie, Alyssa
Cavendish nigdy nie posłucha takiego błazna i oszusta jak Hoodwink. Chyba prędzej umrze!
Ś
wiatło krótkiego zimowego dnia już gasło w wielkich oknach rycerskiej sali, kiedy
zakończono przystrajanie ścian. Zewsząd zwisały zielone, pachnące lasem festony. Alyssa
skrzywiła się i wstała, prostując obolałe od długiego siedzenia plecy. Marzyła, aby wrócić do
swojej komnaty. Powoli ruszyła ku schodom.
Zatrzymała się, kiedy dostrzegła, że lord Misrule uporczywie patrzy na nią.
– Jeszcze mało ci zabawy na dzisiaj? – rzuciła wrogo. Podszedł i stanął tuż przed nią.
– Miałem właśnie zadać ci to samo pytanie, pani – powiedział cicho. Położył jej dłoń na
karku i zaczął delikatnie masować napięte mięśnie.
Choć zaskoczył ją ten śmiały gest, nie cofnęła się ani nie fukała jak dzika kocica.
Przeciwnie, niczym jej słodka kotka Mika, zapragnęła pod tą głaszczącą dłonią zamruczeć i
przeciągać się leniwie, tak bardzo zrobiło jej się przyjemnie, tak wielką poczuła ulgę. A
przecież powinna znów zbesztać tego bezczelnego przybłędę za niestosowne zachowanie.
Och, zrobi to, oczywiście, ale jeszcze nie teraz. Westchnęła cichutko.
– Czujesz ulgę? – zapytał z troską, zataczając kciukiem kręgi za uchem Alyssy.
– Tak – odparła ledwie słyszalnie.
~ Zrobiłabyś lepiej, gdybyś ubierała salę razem z nami, lady Alysso.
– Ha! – Już miała go zbesztać, ale czułe palce przesunęły się niżej i teraz łagodnie
masowały jej ramiona. Nagle zapragnęła przytulić się do tego mocarnego króla błaznów.
– Uśmiechasz się – powiedział cicho i łagodnie, a ciepły oddech owiał jej policzek.
– Nie! – wykrzyknęła, tłumiąc drżenie. Musnął jej wargi opuszkiem palca.
– Uśmiech nic nie kosztuje, lecz zarazem cenniejszy jest niż złoto, pani. Otrzymuje się za
niego ludzką życzliwość, gdy zaś kwaśna mina ją zabija.
Zamrugała, zaskoczona. Mówił mądrze, ale prędzej dałaby sobie uciąć sobie język, niż
przyznała, że zachowała się głupio. Tak, lepiej być miłą, a w świąteczny czas wręcz wypada.
No i co z tego? I tak odszczeknie się Hoodwinkowi. Już błysnęła oczami, już prychnęła
gniewnie... i nagle bez słowa ruszyła ku schodom.
Gonił ją kpiący śmiech.
– Niedługo znów skrzyżujemy języki, milady!
t
W zaciszu komnaty usiłowała wygnać ze
swojej skołowanej głowy myśli o lordzie Misrule’u, ale ten piekielnik za nic nie chciał
zniknąć. Leżąc na łóżku z mruczącą Miką, wspominała przystojną twarz, uwodzicielski głos i
zmysłowy dotyk. To była klęska. Hoodwink całkowicie zawładnął jej wyobraźnią.
Nienawidziła go, gdyż uczynił z niej pośmiewisko przed gośćmi i rodziną, a jednocześnie nie
mogła się doczekać, kiedy znów go zobaczy.
– Tylko czekam, kiedy znów będę mogła mu dopiec – powiedziała do kotki.
Po wieczerzy lord Misrule zarządził, aby wszyscy ubrali się do wyjścia. Jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki zjawili się jego paziowie z zapalonymi pochodniami i
koszami pełnymi gałązek ostrokrzewu. Następnie cała rodzina, nie wyłączając ciężarnej
Gillian, eskortowanej przez rudego męża, wyszła na dziedziniec i ruszyła ku zabudowaniom
gospodarskim, aby zgodnie z tradycją pobłogosławić wszystkie stworzenia. Nad końskimi
boksami, na belkach obory i deskach kurnika Cavendishowie wieszali zielone gałązki o
ząbkowanych liściach, zdobne czerwonymi jagodami, które miały odpędzić złe duchy i
przynieść stadom płodność. Czynili to w imieniu tego, który urodził się w stajence pomiędzy
zwierzętami.
Alyssa lubiła tę rodzinną tradycję, która rozpoczynała wspaniale dwa tygodnie pełne
zabaw, radości i prezentów, lecz nie byłaby sobą, gdyby nie udawała, że to wszystko
niezmiernie ją obchodzi. W tym jednak roku nikt nie zwracał uwagi na jej fochy, jako że
Gillian usunęła ją w cień, a sama wepchała się na pierwszy plan. Lada moment miała wydać
na świat dziecko i dać rodzicom upragnionego wnuka, więc wszyscy troszczyli się o nią, gdy
stąpała po śliskich kamieniach.
Alyssa splotła gałązkę w wieniec i odłączywszy się od innych, weszła do ciemnawej
stajni, gdzie stał jej ukochany.
– Spokojnie, Dilando – powiedziała miękko. – To ja. Dobry wieczór, kochany – szepnęła,
gładząc aksamitne chrapy, które trącały ją, domagając się poczęstunku. – Obyś miał się
dobrze w tym roku. – Podała koniowi marchewkę i popatrzyła w górę, szukając miejsca do
zawieszenia ostrokrzewu.
W poprzednich latach wieszał go ojciec, ale w tym roku trwał na posterunku u boku
Gillian. Trudno, da sobie radę sama, potrzebowała tylko jakiegoś cebrzyka czy stołka, aby na
nim stanąć. Zaczęła macać w półmroku.
– A niech to diabli! – zaklęła, nastąpiwszy na grabie.
– Czy to ładnie wzywać diabła w tym dniu błogosławieństw? – odezwał się z mroku
uwodzicielski głos.
Alyssa zamarła, czując radość, podniecenie... i oczywiście irytację.
– Hoodwink! Myślałam, że zmiata pan śnieg sprzed stóp mojej siostrzyczki.
– Lady Gillian ma aż za dużą asystę – powiedział, podchodząc bliżej. – Myślę, że ty
bardziej potrzebujesz pomocy.
Krew zatętniła Alyssie w skroniach, kiedy poczuła jego niezwykły zapach.
– Nie potrzebuję pomocy – mruknęła.
– Naturalnie – przytaknął i bez ostrzeżenia chwycił ją w pasie, jak piórko unosząc w górę.
– Wieszaj ostrokrzew nad tym szczęśliwym rumakiem, lady. Nie bój się, nie puszczę cię.
Alyssa z wrażenia nie mogła złapać tchu. Jeszcze nigdy żaden mężczyzna nie ośmielił się
wobec niej na taką poufałość.
– Nie boję się, Hoodwink – powiedziała, zawieszając gałązkę na belce. – No, zrobione.
Teraz możesz mnie opuścić.
Posłuchał bez słowa, ale zrobił to tak, że zsuwała się powoli, ocierając się o niego. Czuła
wypukłą pierś, twarde uda, a między nimi...
Stanęła na ziemi i oblizała językiem spieczone usta.
– Puść mnie wreszcie – wyszeptała.
– Naprawdę tego chcesz? – zapytał, czułymi palcami pieszcząc jej plecy.
Choć miała na sobie mocno zasznurowaną suknię i grubą opończę, skóra pod ubraniem
wprost paliła. Czy on chce mnie pocałować? – zastanawiała się Alyssa, mając nadzieję, że tak
się stanie. W ciemnym wnętrzu stajni, z dala od innych, śmiałe maniery Misrule’a coraz
bardziej ją podniecały.
A co będzie, jeśli rodzice tu zajrzą?
– Zabierz ręce, lordzie Misrule’u. Zapominasz się.
– Och, do tego jeszcze daleko. – Zachichotał. – Ale moje rządy dopiero się rozpoczęły –
dodał dwuznacznym tonem. Mimo to odstąpił dwa kroki i nisko się skłonił. – Jak sobie
ż
yczysz, pani.
Kiedy Alyssa wyszła na dziedziniec, okazało się, że rodzina już wróciła do zamku.
Najwidoczniej nie zauważyli jej nieobecności. Mogłaby poślizgnąć się i złamać nogę, a i tak
nikt by jej twe pomógł. Błogi nastrój momentalnie znikł. Nie zaszczyci» szy spojrzeniem
jedynej osoby, która jej szukała, odeszła do zamku.
Jak zwykle święta zaczęły się od trzech mszy – tej o północy, a potem porannej i
południowej. Wtedy zaczęły się uroczystości zaplanowane do Trzech Króli. Kiedy stary, siwy
kapłan pobłogosławił jadło na stole, lord Misrule wstał i wzniósł ramiona » górę, by uciszyć
zebranych.
– Nadszedł czas, aby rozpalić świąteczne polano – ogłosił. Zgromadzeni, w tym również
Alyssa, odpowiedzieli oklaskami.
Zwykle to ojciec podpalał potężny pień, który miał gorzeć w kominku przez dwa
tygodnie, jednak sir Guy z tajemniczym uśmiechem nie ruszał się z miejsca. Alyssa wraz z
innymi zastanawiała się, kogo wybierze lord Misrule.
W głębokiej ciszy Hoodwink wstał, wyszedł przed stoły, po czym z rozbawioną miną
zatrzymał się przed nią.
– Za pozwoleniem pana zamku Snape wybieram lady Alyssę, aby podpaliła świąteczne
polano. Jest jedyną panną w rodzinie Cavendishów i jej czystość uświęci nasz ogień.
Powiedziawszy to, podszedł i wyciągnął ku niej dłoń.
Pod ciepłym spojrzeniem króla błaznów jej policzki pokraśniały. Wstrzymując oddech,
czekała, kiedy doda kąśliwą uwagę do swojej pięknej przemowy, lecz zamiast tego zapytał
dwornie:
– Czy zechcesz, pani, nieść dla nas pochodnię?
Gillian, która siedziała tuż obok, dała siostrze lekkiego kuksańca.
– Nie nadużywaj jego cierpliwości, Alysso. Powstań, zanim zmieni zdanie.
Jeden z paziów odsunął krzesło, aby mogła wyplątać spomiędzy nóg stołu fałdy ciężkiej,
adamaszkowej sukni koloru morwy, a sir Guy dał sygnał do wiwatów i oklasków na jej cześć.
Na jej cześć? Poczuła się dziwnie oszołomiona. Hoodwink ścisnął jej lodowatą dłoń.
– Głowa do góry, Alysso – szepnął, ceremonialnie prowadząc ją przez salę ku
podwyższeniu przed kominkiem. – Niech każdy podziwia twoje piękne, niebieskie oczy.
– Jaki złośliwy psikus tym razem mi szykujesz? – zapytała ściszonym głosem. – Czy
polano sypnie mi iskrami w twarz?
Z politowaniem pokręcił głową.
– Rozchmurz się, Alysso. Czyż mógłbym uczynić coś tak podłego pięknej kobiecie?
Stanęli na podwyższeniu. Na palenisku leżał potężny, dębowy pień otoczony podpałką i
zwieńczony przybraniem z ostrokrzewu. Lord Misrule podpalił nawoskowaną smolną
pochodnię i wręczył Alyssie.
– Czy odważysz się podjąć wyzwanie?
Pewnie, że się odważy! Nigdy nie cofała się przed wyzwaniami.
– Przekonajmy się więc, jaka jestem niewinna i słodka – powiedziała, przykładając
głownię do podpałki. Żaden proch nie wybuchł jej w twarz. Ogień rozgorzał ochoczo,
pochłaniając drewka ułożone wokół pnia.
Sala rozbrzmiała okrzykami i wiwatami. Alyssa z wolna odwróciła się od kominka i z
dumnie uniesioną głową popatrzyła na rodzinę, gości i służbę. Wszyscy klaskali, tupali i
uśmiechali się do niej. Ten powszechny aplauz całkowicie ją oszołomił. Wargi jej drżały,
kiedy odpowiedziała ukłonem.
Hoodwink wyjął jej pochodnię z rąk i cisnął w ogień.
– Gotowe. Nic się nie stało, prawda?
Alyssa była zbyt oszołomiona, by wymyślić ciętą ripostę. Gdy odprowadzał ją do stołu,
chciwie chłonęła życzliwe spojrzenia i uśmiechy. Dobry nastrój przetrwał przez wszystkie
dwanaście dań wystawnego obiadu i rozpłynął się dopiero wtedy, gdy panny służebne
wniosły wielką jemiołę, dając sygnał do nowej zabawy. Alyssa zacisnęła powieki. Nie chciała
widzieć rozpalonych twarzy, nie chciała słyszeć radosnych okrzyków i braw.
Nie cierpiała takich uciech. To obrzydliwe, być całowaną przez podpitych, śliniących się
z podniecenia mężczyzn, warczała w duchu, skutecznie odstraszając wrogą miną tych, którzy,
mieli ochotę zaciągnąć ją pod jemiołę. Była pewna, że ten zwyczaj wymyślono dla
niewyżytych kochanków oraz głupców.
Nie podniosła się z krzesła, choć reszta rodziny – nawet Gillian, która toczyła się jak
okrągły pudding – radośnie zgromadziła się pod łukiem wejścia, gdzie majordomus czerwoną
wstążką przywiązał wielką gałąź. Wśród zielonych liści połyskiwały blade jagody. Na sygnał
lorda Misrule’ a muzykanci zagrali skoczną nutę i tancerze wysypali się na środek sali.
Czerwony od nadmiaru trunku lord Dumbdale podsunął się ku Alyssie, lecz zbyła go
poirytowanym gestem.
Muzyka przyspieszyła tempo. Co chwila któryś z tancerzy ciągnął swoją partnerkę pod
jemiołę i całował ją, dopingowany przez pozostałych gości. Alyssa z pogardą wydęła wargi,
choć stopy mimowolnie wystukiwały pod stołem rytm. Nawet nie zauważyła, że pochylił się
nad nią Hoodwink.
– Czyżbyś nie umiała tańczyć?
Podskoczyła na dźwięk jego głosu, ale szybko się opanowała.
– Tańczę całkiem dobrze, jeśli mam na to ochotę.
– A w tej chwili masz?
– No... nie... – zająknęła się.
– Widzę, że twoje stopki już podjęły decyzję – powiedział ze śmiechem, biorąc ją za rękę.
– Niech więc prowadzą nas do tańca.
Na próżno usiłowała mu się wyrwać.
– Gbur!
Bezczelnie zaśmiał się jej w twarz.
– Udowodnij mi, że naprawdę potrafisz tańczyć, moja pani. A może obawiasz się, że
nastąpię ci na rąbek pięknej sukni?
– Jesteś zdolny do wszystkiego – odparowała. Pociągnął ją lekko, zmuszając, by wstała z
krzesła.
– Taniec ze mną to taniec z diabłem – ostrzegł. – Ośmielisz się podjąć wyzwanie?
Znaczący ton jego głosu pobudzi! jej zmysły.
– Zatańczysz na diabelskiej karuzeli, Misrule – obiecała mściwie. – Twoje stopy będą
błagały o litość, zanim ucichnie muzyka! – zawołała, żwawo ruszając w tany.
Skoczny szkocki taniec przeszedł w drugi, równie żywy, po którym nastąpiła najbardziej
ulubiona przez wszystkich galiarda. Alyssa, wbrew ponurym przewidywaniom, bawiła się
ś
wietnie. Hoodwink okazał się znakomitym tancerzem i ani razu nie zgubił kroku. Ludzie
otoczyli ich kręgiem, klaszcząc do taktu. Zziajana Alyssa po godzinie marzyła już tylko, by
usiąść. Hoodwink, jakby czytał w jej myślach, pociągnął ją pod ścianę nieopodal jemioły.
– Dobrze tańczysz, lordzie Misrule’u – pochwaliła.
– No, no – powiedział z kpiącym podziwem. – Komplement od lady Alyssy Cavendish!
Czuję się wielce zaszczycony.
– Tak mi się tylko wyrwało – błyskawicznie ostudziła jego radość.
– Czyżby? – Podszedł bliżej i wpatrzył się w nią swymi ciemnymi oczami, z których
wyzierała tajemna zmysłowość. – A może powiesz mi coś jeszcze?
Alyssa stała się czujna. Odsunęła się gwałtownie.
– Jesteś... jesteś...
Otoczył ją ramieniem i zanim zdążyła pomyśleć, poczuła jego wargi na swoich ustach.
Pocałunek, choć nie był lubieżny ani gwałtowny, natychmiast zmiótł jej opór. Owładnięte
pożądaniem zmysły domagały się więcej. Alyssa zarzuciła Hoodwinkowi ręce na szyję, tuląc
się do niego bezwstydnie. W tej samej chwili odsunął ją od siebie, pozostawiając nienasycone
usta na pastwę żaru, który sam wzniecił. Popatrzyła na niego bezradnie, oszołomiona siłą
pragnienia, jakiego jeszcze nie znała.
Bez słowa sięgnął do jemioły i oderwał dwie jasne jagody.
– Daję ci te owoce na szczęście, jak każe obyczaj – powiedział niskim, schrypniętym
głosem. Rozwarł jej zaciśniętą dłoń i położył na niej dwie kulki.
Każdy nerw Alyssy był napięty jak struna.
– Pomyliłeś się, mój ty czarusiu. Całowałeś mnie tylko raz.
– Mylisz się, piękna wiedźmo. Pocałowałem ciebie, a ty mnie, co czyni dwa pocałunki.
– Ja cię całowałam? – szepnęła bez tchu, wciąż czując słodycz na wargach.
– Tak, moja miła. – Odstąpił krok i skłonił się nisko. – A teraz wybacz, ale muszę wracać
do swoich obowiązków. Życzę ci słodkich snów tej nocy.
Dopiero teraz otrząsnęła się z oszołomienia.
– Jesteś potrójnie podstępnym draniem – powiedziała z pasją. Odpowiedział jej
zbójeckim uśmiechem, i nim umknął w głąb sali, rzucił:
– Śnij o mnie, Alysso...
– Jeszcze czego! – zawołała i pomknęła do swej komnaty. Już drugą noc długo nie mogła
zasnąć. A kiedy wreszcie zmęczone powieki opadły, śniła o lordzie Misrule’u i jego upojnych
pocałunkach.
ROZDZIAŁ DRUGI
Choć ranek dwudziestego szóstego grudnia wstał zimny i pochmurny, udało się
przeprowadzić tradycyjne wyścigi konne w dniu świętego Stefana. Kiedy syte wrażeń
towarzystwo wracało do zamku, niebo sypnęło śniegiem. Ruch na świeżym powietrzu
zaostrzył apetyty. Służba donosiła półmiski z wołowiną i baranimi udźcami, kurczęta w
miodzie oraz upieczone w całości prosięta. W misie piętrzyły się ostrygi. Hoodwink zabawiał
kompanię uciesznymi balladami. Nawet smętnym konkurentom do ręki Alyssy udzielił się
radosny nastrój.
Przed deserem uroczyście zagrzmiały fanfary i wszyscy ucichli. Zza kotary w drugim
końcu sali wyłonił się młodziutki, szczupły paź w obcych barwach i uroczystym krokiem
wstąpił na podium. Na tunice z białej satyny miał naszytą dużą, czerwoną literę A w koronie.
Lord Misrule wyszedł zza stołu i stanął przed wysłannikiem.
– Ktoś ty? – zagrzmiał. – Skąd przybywasz?
Paź skłonił się przed nim, a potem złożył ukłon lady Celeste i sir Guyowi.
– Jestem sługą wielkiego pana, Dwunastego Rycerza, i przybywam z Krainy... – dla
większego efektu zawiesił głos – z Krainy Miłości! – dokończył triumfalnie.
– Brawo! – zawołała Celeste, nagradzając chłopca oklaskami. Całą uwagę Alyssy
przyciągnął pakunek w rękach pazia. Dałaby wszystko, żeby wiedzieć, co mieści się w
owiniętym czerwoną satyną i przewiązanym złotą wstęgą pudle.
Hoodwink przyjacielsko poklepał chłopca po ramieniu.
– W imieniu lorda i lady Cavendish witam w zamku Snape. Do kogo przybywasz?
– Kto jest tym szczęśliwcem? – szepnęła do siostry podniecona Gillian.
Alyssa mogła tylko mieć nadzieję, że nie będzie to następny podarek dla dziecka Gillian.
Jeszcze nie przyszło na świat, a już otrzymało górę prezentów... Natychmiast ofuknęła się w
duchu za taką małostkowość.
Paź powiódł wzrokiem po sali i oznajmił gromko:
– Przywiozłem dar dla najwspanialszej z kobiet, która zamieszkuje te ziemie.
No tak, pomyślała smętnie, pewnie chodzi o mamę. Tata jak zwykle chciał sprawdzić
niespodziankę umiłowanej Celeste. Jakże szczęśliwa jest kobieta, która kocha swego męża i
jest przez niego kochana! Alyssa pociągnęła wina z pucharka, by zagłuszyć tęsknotę za
udanym małżeństwem, takim jak rodziców czy siostry.
– Zechciej nam zdradzić imię tej najwspanialszej z kobiet – zawołał lord Misrule.
Paź godnie wypiął pierś.
– Jest nią lady Alyssa Cavendish! – oznajmił donośnie. Zwrócił się w stronę honorowych
miejsc i zgłupiał, ujrzał bowiem dwie jak krople wody podobne kobiety, które na dodatek
siedziały obok siebie. Mruknął do Hoodwinka. – Panie, która to z nich?
Mistrz ceremonii dyskretnie wskazał właściwą osobę. Drżąca z przejęcia Alyssa
podniosła się z miejsca, czując wlepione w siebie spojrzenia.
– Tu jestem!
– Dlaczego ty? – syknęła Gillian.
Jej złość była miodem na serce Alyssy.
– A dlaczego nie ja? – zapytała słodko. – Nie uważasz, że teraz wreszcie pora na mnie?
– Pewnie są tani same ślimaki i ropuchy – warknęła siostrzyczka.
Lecz Alyssa już nie słuchała. Niecierpliwie wyjęła chłopcu pudło z ręki i postawiła przed
sobą na stole. Wstrzymywała się z otwieraniem, sprawdzając, czy wszyscy patrzą. Z radością
zauważyła, że trzej kawalerowie mają miny równie zdumione jak reszta gości. Wreszcie,
kiedy napięcie sięgnęło zenitu, rozwiązała wstążkę i uniosła wieko.
Nic nie skoczyło jej do oczu, nic nie wypełzło. W środku, na wyściółce z białej satyny,
stało śliczne, marcepanowe drzewko. Z jego gałęzi zwisały trzy złote gruszki, a na szczycie
przycupnęła przepiórka, zmyślnie wycięta z kandyzowanej figi.
Alyssa delikatnie wyjęła drzewko i uniosła w górę, aby każdy mógł je podziwiać. Mało
która dama mogła się poszczycić tak niezwykłym prezentem od nieznanego wielbiciela!
– Podziękuj, proszę, swojemu panu za ten wspaniały dar. Schrupię go do ostatniego
okruszka.
Paź wyszczerzył zęby w uśmiechu i skłonił się dwornie, a potem odbiegł w podskokach.
Salę wypełnił gwar. Wszyscy żywo komentowali wydarzenie, snując najróżniejsze domysły.
– Te gruszki wyglądają bardzo apetycznie – zauważyła Gillian. Alyssa ustawiła drzewko
przed sobą i łakomie odłamała gałązkę.
– Dobre – oblizała się.
Siostra popatrzyła na nią spod zmrużonych powiek.
– Sama zjesz to wszystko?
– Oczywiście, Gillie. To nie jest dar dla nas, tylko dla mnie – stwierdziła z naciskiem. –
Tak jak powiedziałam, schrupię słodkie cudo do ostatniego okruszka.
Gillian skrzywiła się, lecz nie powiedziała nic więcej. Dawniej bez namysłu rozpuściłaby
złośliwy język, ale szacownej mężatce nie godziło się zachowywać jak dzierlatka.
Alyssa kończyła już drugą gruszkę.
– Boskie! – rozpływała się w zachwytach.
Uporawszy się z trzecią gruszką, przepiórką i paroma gałązkami, poczuła, że ma dosyć
słodyczy. Jednak nie śmiała odstawić drzewka z obawy, że Gillian, której przyrodzone
łakomstwo zwiększył ciążowy apetyt, uszczknie kawał smakołyku. Z wyzywającym
uśmiechem wsadziła do ust lukrowy listek. Zęby zaczynały już ją boleć od nadmiaru
słodkości. Zerknęła na siostrę, mając nadzieję, że mrożąca krew w żyłach historia o duchach,
którą raczył towarzystwo Hoodwink, odciągnie jej uwagę. Płonne nadzieje! Gillian gapiła się
na ogryzione drzewko jak terier, który czuje szczura w norze.
– Coś mi się zdaje, że odchorujesz to cudo, jeśli zjesz je całe – powiedziała kąśliwie.
Alyssa pociągnęła solidny łyk wina, aby przepłukać usta.
– Nonsens – prychnęła i zabrała się za ostatnią gałązkę. Pozostał jeszcze pień. Na próżno
modliła się, aby okazał się pusty w środku. Poczuła się jeszcze gorzej, kiedy uświadomiła
sobie, że powinna jednak poczęstować siostrę i matkę. Teraz było już za późno.
Udręczony żołądek zaczął się buntować. Z najwyższym trudem, niemal dławiąc się,
Alyssa przełknęła ostatnie kawałki pnia i popiła winem. Siedziała wyprostowana w krześle,
masując brzuch, a w gardle narastała jej ohydna, mdląca gula. Kurczowo zacisnęła dłonie na
rzeźbionych poręczach. Pot wystąpił jej na czoło.
Wytrzymasz! – zaklinała się w myśli. Wstała sztywno, oceniając odległość do najbliższej
latryny, która znajdowała się w końcu długiego korytarza. Całe mile stąd! Alyssa stłumiła jęk.
Jeszcze chwila, a zwymiotuje wszystko na stół. Na Boga, musiała zdążyć!
Zakryła usta dłonią, a drugą gorączkowo zebrała ciężkie fałdy sukni i pobiegła przez salę,
roztrącając tancerzy i zdumioną służbę. Korytarz dłużył się, jakby nie miał końca. Ostatkiem
sił wpadła do ciasnego pomieszczenia w występie zanikowego muru i z jękiem zwróciła
naturze gruszki, przepiórkę, drzewko i całą kolację na dokładkę. A potem na chwiejnych
nogach dowlokła się do najbliższej ławy i opadła na nią bezsilnie, ciężko łapiąc oddech.
Czuła się paskudnie, ale dzielnie powstrzymywała łzy. Przymknąwszy oczy, oparta głowę o
chłodne kamienie. Kiedy tylko dojdzie do siebie, wymknie się do swojej komnaty i skryje się
w miękkim łożu. Nagle poczuła, że ktoś przysiadł się do niej.
– Idź sobie – wymamrotała ze złością.
Robert ze współczuciem popatrzył na bladą twarzyczkę. Nie przypuszczał, że Alyssa zje
od razu cały smakołyk, ale nie zamierzał dokuczać jej z powodu niepohamowanego
łakomstwa. Zapłaciła za nie z nawiązką.
– Już ci lepiej? – zapytał z troską.
Uniosła powieki, ale kiedy zobaczyła jego twarz, odwróciła wzrok.
– W sali było za gorąco – powiedziała cicho. – Poczułam się źle. Robert ustawił na ławie
tackę, którą przyniósł ze sobą, wziął z niej dzbanek i nalał parującego płynu do kubka.
– Wypij to.
Nieufnie pokręciła głową.
– Kolejny błazeński żart?
– Z żołądkiem nie ma żartów, moja panno. Wypij, a poczujesz się lepiej.
Zerknęła na niego nieufnie, ale wzięła kubek i powąchała jego zawartość. Robert walczył
z pokusą, aby chwycić Alyssę w ramiona i utulić, taka była nieszczęśliwa.
– To tylko napar z rumianku i rozmarynu z paroma listkami mięty. Najlepszy środek dla
delikatnych dam oraz ich równie delikatnych żołądków.
– Czy wyglądam aż tak żałośnie, że musisz o mnie dbać jak o więdnącą lilię?
Puścił mimo uszu tę zgryźliwą uwagę.
– Szkoda, że tak szybko wyszłaś. Graliśmy w ciuciubabkę i jeden z twoich zalotników, sir
Jeremy, tak się rozpędził, że rąbnął nosem w gzyms kominka. Wypiękniał od tego jeszcze
bardziej.
Alyssa wreszcie uśmiechnęła się, nic jednak nie rzekła.
– Więc jak, podejmiesz wyzwanie? – nalegał.
– A nie wpuściłeś tam jakichś diabelskich ingrediencji? – zapytała, komicznie unosząc
brwi.
Robert uśmiechnął się z zadowoleniem. Nareszcie wróciła dawna Alyssa!
– Oczywiście, że tak – potwierdził ochoczo. Bez wahania przyłożyła kubek do ust.
– Nie wyrosną mi w nocy pazury ani jaszczurcze łuski? – upewniła się.
– Poczekamy, zobaczymy... Wysączyła napój do dna.
– Och, jak chciałbym cię pocałować – powiedział cicho.
– Oszalałeś?! Przecież ledwie dycham – niknęła.
– Och, już ci lepiej, ale jest inny...
– Zaraz, zaraz, Hoodwink! – Obrzuciła go złym okiem. – Może mi wyjaśnisz, dlaczego
tak śmiało sobie poczynasz? Wczoraj nie zważałeś na nic.
Uśmiechnął się w duchu. Wprawdzie teraz nastroszyła piórka, ale tak naprawdę nie
obraziła się za pocałunek.
– Jest inny powód. Nie ma tu jemioły.
– Z czego bardzo się cieszysz, jak widzę – sarknęła. Serdecznie ujął jej dłoń.
– Źle widzisz, bo brak jemioły smuci mnie niepomiernie. Natomiast cieszę się, bo znów
się ze mną droczysz, a to widoma oznaka, że lepiej się już czujesz. Mam też nadzieję, że po
owym obżarstwie, tak bardzo w skutkach opłakanym, zrozumiesz wreszcie, iż dzieląc się z
innymi, uczynisz dobrze dla swego zdrowia i humoru.
– Och, czyżby król błaznów, inaczej zwany lordem Misrule’em, miał się również za
lekarza?
– I to wielce biegłego w swej profesji. Moja specjalność to złamane serca.
– Cóż, poszukaj sobie innej pacjentki. Moje serce jest w doskonałym stanie.
– Czyżby? – zapytał cicho, przyklękając i całując wierzch jej dłoni.
Gwałtownie wciągnęła powietrze i drżąc, cofnęła rękę.
– Jestem bardzo zmęczona. Chyba twój czarodziejski napar zaczął działać. Życzę ci
dobrej nocy. – Wstała i odeszła do swojej komnaty.
Patrzył na oddalającą się Alyssą, walcząc z pokusą pochwycenia jej w objęcia. Jednak
rozsądek nakazywał, aby na resztę wieczoru zostawić ją w spokoju.
– Niech anioł czuwa nad twoimi snami – powiedział miękko. Obejrzała się przez ramię i
posłała mu uśmiech, miły, szczery, całkiem wyzbyty złośliwości.
– Dzięki za anioła. Zwykle dżentelmeni odsyłali mnie do diabła.
Zaśmiał się i uchylił czapki.
– Wniosek z tego, że nie jestem dżentelmenem... o czym zresztą dobrze wiesz.
Skinęła głową i znikła za rogiem. Robert nasłuchiwał lekkich kroków, a potem trzasku
zamykanych drzwi. Boże jedyny, jakiż cudowny miała uśmiech! I jakie smutne serce... Już
nie . myślał o zakładzie. Pragnął pomóc Alyssie i gotów był się modlić, by mu się to udało.
Dwudziestego siódmego grudnia śnieżna zadymka zatrzymała gości w zamku. Kiedy
podano do stołu, wszyscy z nadzieją patrzyli na lorda Misrule’a, oczekując, że ich zabawi i
odpędzi nudę.
Pomiędzy mięsiwem a sałatkami, gdy Hoodwink zapowiedział grę w fanty, nagle
rozbrzmiały fanfary, a zza kotary, niczym czarodziejski duszek, wyłonił się paź, który trzymał
zakrytą ptasią klatkę. Rozejrzał się wokół, a potem ruszył ku honorowemu stołowi. Hoodwink
wystąpił mu naprzeciw.
– Znów oto do nas przybyłeś, mały wysłanniku – powiedział.
– Tak, panie – odpowiedziało wielce speszone pacholę.
– I przynosisz z sobą kolejny dar?
– Tak, ale nie dla ciebie, lordzie Misrule’u.
– Kogo zatem zechce dziś uhonorować twój pan? Chłopię nabrało powietrza w płuca i
wrzasnęło:
– Lady Alyssę!
Celeste pochyliła się ku rozradowanej córce.
– Eh, bien, Alysso! Zdaje mi się, że wreszcie podbiłaś czyjeś serce. Ale czyje?
A cóż ją to obchodziło? Ciekawe natomiast, jakie ptaszki są w klatce. Tajemniczy
wielbiciel i tak kiedyś się ujawni, a do tego czasu będzie się cieszyć jego podarkami i
powszechną uwagą, jaką zaczęła wzbudzać jej osoba. Tym razem bez wahania powstała z
krzesła i zwróciła się do pazia:
– Podejdź bliżej, chłopcze. Pokaż, co dziś przysyła mi Dwunasty Rycerz.
Paź postawił klatkę na stole. Alyssa ściągnęła z niej materiał i zobaczyła dwa
ś
nieżnobiałe gołąbki patrzące na nią oczami czarnymi jak paciorki. Z trudem ukryła
rozczarowanie. Miała nadzieję, że będą to barwne papugi z zamorskich krajów. Słyszała, że
można je nauczyć angielskich słów.
– Piękne, tłuściutkie gołąbki! Zanieś je do gołębnika, James – powiedziała Celeste do
służącego.
Alyssa zawrzała gniewem. Gołębie były darem dla niej i matka nie miała prawa nimi
rządzić. Przyciągnęła do siebie klatkę.
– Myślisz, że pozwolę, aby przerobiono ptaki Wenus na pasztety? Dwunasty Rycerz z
pewnością poczułby się urażony, gdyby się o tym dowiedział.
Jamie Campbell, szwagier Alyssy, uśmiechnął się kpiąco.
– Od kiedy to zważasz na uczucia swoich adoratorów?
– Od zawsze... o ile na to zasługują – oświadczyła, patrząc na niego z góry.
– Siostrzyczko, zobacz, jest jeszcze coś dla ciebie – wtrąciła Gillian.
Alyssa poczuła ucisk w gardle, gdy ujrzała pudło owinięte czerwoną satyną i przewiązane
złotą wstążką. Niechętnie przyjęła dar. Zrobiło się jej niedobrze na widok kolejnego
marcepanowego drzewka z gruszkami i przepiórką, zarazem jednak wzdragała się podzielić
niechcianym darem z innymi. Przecież przeznaczony był tylko niej! Zje go później, po trochu,
w zaciszu swojej komnaty, kiedy znów wróci jej apetyt na słodycze.
Wtedy dostrzegła spojrzenie Hoodwinka. Gdy ich oczy się spotkały, znacząco uniósł
brew i skinął głową w kierunku pudełka. Nieomal słyszała, jak pyta: „Czy ośmielisz się
podjąć wyzwanie?”.
Wyzywająco uniosła głowę i obróciła się ku lady Celeste.
– Mamo, czy masz ochotę spróbować tego wspaniałego przysmaku?
Gillian stłumiła okrzyk zaskoczenia.
– Uważaj, mamo. Widocznie Alyssa wie coś o tym drzewku, czego my nie wiemy.
Co za złośliwość! Uznała jednak, że najlepszą ripostą będzie jej zignorowanie, i z miłym
uśmiechem dodała:
– Poczęstuj się, mamo. To jest naprawdę dobre, choć przyznam, że sycące.
Celeste sięgnęła po drzewko, lecz w ostatniej chwili cofnęła rękę. Alyssa przygryzła
wargi. Cóż, pewnego razu posypała ciasto z czereśniami pieprzem, tylko dlatego, że Gillian
pozwolono założyć na rodzinną uroczystość naszyjnik z perłami, a jej nie... Wahanie matki
upokorzyło Alyssę, a tego uczucia doznawała rzadko.
– Proszę, mamo, spróbuj...
W ciszy, jaka zapadła po jej słowach, lord Misrule bezceremonialnie sięgnął po
najbardziej dorodną marcepanową gruszkę i wsadził sobie do ust.
– To prawdziwa uczta dla podniebienia – z błogą miną powiedział do Celeste. – Lady
Alyssa musi być kochającą córką, skoro dzieli się z matką takim smakołykiem.
– I... i z całą rodziną – dodała szybko Alyssa, oszczędzając Hoodwinkowi dalszych
peanów na swoją cześć. Nawet jeśli w głębi ducha kpił sobie z niej, ni mrugnięciem się z tym
nie zdradził. Była więc publicznie chwalona, co nie zdarzało się często. Gładko obdarzyła go
uśmiechem.
Odwzajemnił się jeszcze serdeczniejszym, skierowanym tylko do niej. Było w nim tyle
czułości, że serce Alyssy przyspieszyło biegu.
Hoodwink wyjął jej drzewko z drżących rąk.
– Za twoim pozwoleniem, lady Alysso, poczęstuję wszystkich.
Z rezygnacją skinęła głową i usiadła. Pozostało jej tylko patrzeć, jak rodzina i goście
zajadają się przysmakiem. W jej głowie wirowały sprzeczne myśli. Kim jest ten tajemniczy
mistrz ceremonii i dlaczego jego osoba tak piorunująco na nią działa? Dlaczego, ile razy
znajdzie się w jego bliskości, nerwy napinają się jak struny, i zmysły ogarnia gorączka? Za
niecałe dwa tygodnie zniknie z jej życia, ale do tego czasu będzie ją czarował, tumanił i
uwodził, jak jeszcze nigdy nie czynił tego żaden mężczyzna.
Nazajutrz, w dniu Świętych Młodzianków, słońce zajaśniało na błękitnym niebie. Tym
razem Robert zaprosił nie tylko mieszkańców i gości zamku, ale również okolicznych
chłopów na wybieg koło stajni, aby mogli podziwiać wesołe zawody. Kolorowe proporce
trzepotały na drzewcach, gdy rodzina Cavendishów zajęła miejsca na naprędce skleconych
trybunach. Rozległ się grzmot oklasków, kiedy lord Misrule zapowiedział zawody gęsi i
prosiąt. Widzowie mieli uciechę, gdy stworzenia z gęganiem i kwikiem opadły sługę, który
wabił je smakołykami. Poszły w ruch zakłady i zabawa rozkręciła się na całego.
Robert skrycie obserwował Alyssę. Tym razem porzuciła nadętą minę i bawiła się nie
gorzej niż inni, zaśmiewając się do łez i klaszcząc, kiedy świnka, na którą stawiała, zdobyła
smakowitą nagrodę. Ten widok sprawił, że sam poczuł się lekko i radośnie. Nie mógł się
napatrzeć na tę piękną, pełną ukrytego żaru kobietę o bystrym umyśle. Trzeba było tylko
kogoś, kto udowodniłby jej, jak bardzo warta jest miłości. Kogoś takiego jak on. Im lepiej
poznawał Alyssę, tym bardziej ją lubił, natomiast zakład z Nathanielem odchodził w
niepamięć.
Po krótkim odpoczynku goście z nowym zapałem przystąpili do obiadu i kolejnych
zabaw. Robert jadł, śpiewał i opowiadał anegdoty, aż wreszcie, korzystając z chwili przerwy,
dyskretnie dał znak i zabrzmiały fanfary. Towarzystwo natychmiast ucichło w oczekiwaniu
kolejnej niespodzianki Dwunastego Rycerza.
Robert skinął na jednego z paziów, który wniósł zakrytą klatkę z gołębiami i satynowe
pudełko.
Inny paź postawił przed Alyssą półmisek i uniósł pokrywę.
– Oto dar dla ciebie, lady Alysso – oznajmił. – Te kapłony pieczone są w miodzie.
Z trudem kryjąc rozczarowanie, patrzyła na trzy pięknie wypieczone tłuściutkie kapłony.
Robert nie spuszczał z niej wzroku, gdy drugi paź wręczył jej gołębie i marcepanowy
przysmak. Z rozbawieniem dostrzegł, jak skrzywiła się na widok pudełka.
– Wszystkie dary są dla lady Alyssy – wykrzyknął drugi z chłopców, ubrany w białą
tunikę z literą A na piersi, zdobną koroną. – Przysyła je nasz pan, Dwunasty Rycerz, wraz z
wyrazami najwyższego zachwytu nad jej urodą i charakterem.
Ostatnie słowa wywołały żywe komentarze przy rodzinnym stole. Alyssa słyszała je aż za
dobrze. Krwisty rumieniec oblał jej policzki.
Jamie Campbell powiedział głośnym szeptem do żony:
– Najwyraźniej Dwunasty Rycerz nigdy nie widział twojej siostry.
Robert skarcił go spojrzeniem i skruszony Jamie wbił wzrok w talerz. Trzeba było
natychmiast coś zrobić, aby uchronić Alyssę przed dalszymi atakami. Szybko wystąpił na
ś
rodek sali, dał znak swoją pałeczką i komentarze ucichły.
Z uśmiechem powiódł wzrokiem po zebranych.
– Dwunasty Rycerz zna serce swojej damy i jej nieskończoną hojność – ogłosił, rzucając
Alyssie ostrzegawcze spojrzenie, aby trzymała swój język na wodzy. – Lady Alyssa w swojej
szczodrości pragnie podarować ten po królewsku przyrządzony drób ostatniemu stołowi w
sali – zakończył, wskazując miejsce przy drzwiach, gdzie siedziała starszyzna z okolicznych
wiosek.
Włościanie rozdziawili usta ze zdumienia, zachwyceni tak niespodziewanym darem.
Alyssa, mimo otrzymanego ostrzeżenia, już otwierała usta, aby zaprotestować, ale Hoodwink
zrobił taką minę, że zamilkła. Nie psuj tego, co robię dla ciebie! – mówiło jego spojrzenie.
Dał znak paziom, aby zanieśli potrawy gościom. Na jego znak publika uczciła oklaskami
hojność pani.
W niebieskich oczach Alyssy błyszczała chęć mordu, ale grzecznie wyjęła drzewko z
pudełka i rzekła:
– Panie Hoodwink! Proszę przekazać ten dar mojemu szwagrowi. Mam nadzieję, że
osłodzi jego kwaśny język.
Roberta zaskoczył hojny gest Alyssy, dlatego odbierając od niej pudełko, szepnął:
– Zadziwiasz mnie, milady.
– Jeszcze nieraz cię zadziwię, lordzie Misrule’u – odparła z tajemniczym uśmiechem.
Gdy zaczęły się tańce, Alyssa dopadła Hoodwinka w kącie pod jemiołą.
– Jak śmiałeś decydować o moich prezentach. To bezczelność! – syknęła z długo
hamowaną furią.
– Jako lord Misrule rozkazuję ci, abyś wyznała mi szczerą prawdę. Czy nie ucieszył cię
aplauz, z jakim wszyscy powitali twoją wspaniałomyślność? Czy oklaski nie smakują lepiej
niż słodki marcepanowy ulepek?
– Tak, ale... – zająknęła się, nagle zbita z tropu. Robert uciszył ją gestem.
– Jeśli tak, nauczyłaś się dzisiaj czegoś ważnego, Alysso – powiedział z powagą. – Im
bardziej ustępujesz, tym więcej dostajesz.
– Gadanie! – burknęła.
Chwycił ją za ramiona i odwrócił ku sali pełnej tańczących par.
– Popatrz na sir Jeremy’ego. Stoi z boku, marząc o jednym: by zatańczyć z tobą. W końcu
przyjechał tu z twojego powodu, prawda?
Prychnęła pogardliwie.
– On? Ten szpetny jąkała i kulas? Już prędzej wolałabym zatańczyć z gęsią.
Robert pokręcił głową. Alyssa stanowczo potrzebowała jeszcze kilku lekcji grzeczności.
Otoczył jej talię ramieniem. Przez chwilę zastanawiał się, czy rozebrana jest równie smukła
jak teraz, ściśnięta sznurówkami. Ta myśl sprawiła, że poczuł gorąco w podbrzuszu.
– Powściągnij swój język, milady. Sir Jeremy urodził się kaleki i przez wiele bolesnych
lat uczył się chodzić, a także tańczyć. Jego dzielność i upór winny być nagrodzone uznaniem
najpiękniejszej kobiety tego dworu, nie uważasz? – Leciutko uszczypnął zębami krawędź jej
ucha. – Czy ośmielisz się podjąć wyzwanie?
– Uczynię wszystko, co zechcesz, milordzie – odparła z kpiącą uprzejmością.
– To dobrze, bo już się bałem, że nie ośmielisz się zatańczyć z sir Jeremym.
Przez chwilę mierzyła go wzrokiem, ale uniosła dumnie głowę i ruszyła w drugi koniec
sali, gdzie sir Jeremy podpierał ścianę. Robert nie słyszał z daleka słów, ale zdumiony wyraz
twarzy młodego człowieka powiedział mu wszystko. Alyssa dotrzymała słowa. Z uśmiechem
patrzył, jak prowadzi lorda Mackareła między tańczące pary.
Sir Guy podszedł do niego.
– Panie Hoodwink, czy nie sądzisz, że moja córka wypiła za dużo wina? – zagadnął,
zerkając z zaciekawieniem na Roberta. – Od lat nie widziałem, aby była dla kogoś miła. No,
może raz czy dwa, ale tylko wtedy, gdy widziała w tym jakąś korzyść. Więc jak myślisz,
lordzie Misrule’u, upiła się?
Było jeszcze zbyt wcześnie, aby zdradził ojcu Alyssy, kim naprawdę jest, odpowiedział
więc oficjalnym tonem mistrza ceremonii:
– Starzy ludzie powiadają, że w Boże Narodzenie zdarzają się cuda. Bywa, że Najwyższy
w owe szczęśliwe dni odmienia nasze serca.
Sir Guy zmarszczył gęste brwi.
– Hm... Kto wie, być może.
W milczeniu obserwowali, jak Alyssa tańczy z sir Jeremym. Za każdym obrotem
uśmiechała się do Roberta ponad ramieniem partnera. Po pewnym czasie jej ojciec odezwał
się:
– Cieszę się, widząc moją córkę tak szczęśliwą. Od czasu, kiedy jej siostra wyszła za
mąż, rzadko się śmiała.
Robert odchrząknął znacząco.
– Może sir Jeremy odmienił jej serce. Guy uśmiechnął się z lekkim rozbawieniem.
– Cóż, nie ujmując niczego lordowi Mackarelowi, sądzę, że źródło radości Alyssy leży
gdzie indziej. Następne dni będą doprawdy niezwykle ciekawe. – Odwrócił się i popatrzył
wprost na Roberta. – Choć bardzo pragnę, aby moja córka znalazła sobie męża, nie pozwolę,
aby jej niewinność zabrał pierwszy lepszy łowca posagów. Nade wszystko pragnę, aby trafiła
na dobrego człowieka, bo potrzebuje kogoś, kto rozweseliłby jej serce.
– Amen – potwierdził z powagą Robert. Coraz bardziej cenił ojca Alyssy, który dobrze
rozumiał najważniejszy problem swojej córki. Jej wybuchowość brała się nie z przyrodzonej
złości, lecz z melancholii, która toczyła ją jak pasożytniczy robak i odbierała radość życia.
W nocy napadało jeszcze więcej śniegu. Rozpoczął się czwarty dzień. Lord Misrule,
ujrzawszy wszędzie biały puch, zorganizował bitwę na śnieżki. Dziedziniec zamkowy
rozbrzmiał wesołymi okrzykami i śmiechami. Alyssa założyła opończę z obszytym futrem
kapturem i ochoczo przyłączyła się do zabawy. Ale wkrótce bombardowanie przybrało na sile
i dziwnym trafem większość pocisków leciała w jej kierunku.
Kule były twarde i wyglądało na to, że wśród służby byli i tacy zuchwalcy, którzy
celowali w głowę, a nie w tułów.
– Pomóż mi, Molly! – krzyknęła do swojej pokojówki, kiedy zaliczyła szczególnie
bolesny cios w ramię. Okazało się, że w śnieżce był kamień. Alyssę ogarnęła furia. – Kto to
rzucił? – wrzasnęła. – Kto się ośmielił?!
– Ci, których do dziś bolą twoje ostre słowa, pani – odpowiedziała szczerze Molly.
Alyssa zacisnęła pięści. Gniew mieszał się z upokorzeniem, co dało wybuchową
mieszankę.
– Jeśli nie chcesz mnie bronić, idź do diabła – syknęła.
Dziewczyna zaśmiała się i odbiegła w podskokach, natomiast Alyssa zastanawiała się,
czy nie poprosić ojca, aby srogo ukarał tych, którzy ważyli się rzucać w nią kamieniami.
Jednak uznała, że sama odpłaci pięknym za nadobne. Drżąc z gniewu, przygotowała podobny
pocisk, lecz kiedy już brała rozmach, ktoś przytrzymał ją za rękę.
– Dzień dobry, lady Alysso – rzekł uprzejmie Hoodwink. – Ładny dzień dzisiaj, prawda?
Na próżno usiłowała się uwolnić ze stalowego uchwytu jego palców.
– To jest nie fair! – warknęła. – Puść mnie!
Nie posłuchał. Odciągnął ją na bok, poza pole rażenia, nie zważając na jej gwałtowne
protesty. Zatrzymali się dopiero w różanym ogrodzie, wśród opatulonych w słomę krzewów.
– Zostaw mnie w spokoju – powiedziała niskim, gniewnym głosem. – Nie widzisz, że
służba się rozzuchwaliła? Za nic mają, że mogli mi zrobić krzywdę!
Hoodwink otrzepał śnieg z płaszcza.
– Uspokój się. Lepiej jest wybaczyć, niż szukać zemsty.
– Wielkoduszność przystoi słabym – odparowała – a ja nienawidzę słabości.
Uniósł palcem jej podbródek, zmuszając, by popatrzyła mu w oczy.
– Pismo święte mówi, że zemsta jest przywilejem Boga.
– To bzdury! I nie zamierzam słuchać twoich kazań. Od tego są klechy.
Nie spodobało mu się takie lekceważenie prawd wiary.
– A ja nie zamierzam słuchać twoich bluźnierstw! – powiedział z jawną naganą. Odwrócił
się na pięcie i odszedł, nie oglądając się.
Gniew Hoodwinka i jego nagłe odejście całkowicie zaskoczyły Alyssę. Zmieszana
patrzyła, jak znikał w ogrodowej furtce. Ból ścisnął jej serce. W pierwszym odruchu chciała
pobiec za nim i przeprosić, ale zatrzymała się w pół kroku. Dlaczego ma błagać o wybaczenie
jakiegoś przybłędę, który przygrywa do kolacji? Niespodziewanie poczuła, że dusi ją własna
duma i zajadłość. Zrozumiała, że za sprawą niewyparzonego języka uczyniła swoje życie
nieszczęśliwym. Zgnębiona ponurymi myślami, ze spuszczoną głową powlokła się do zamku.
Lord Misrule nie zaszczycił jej ani jednym spojrzeniem w czasie wieczerzy. Podły nastrój
Alyssy pogłębił się. Prawie nie tknęła duszonego zająca, choć tak lubiła tę potrawę. Ożywiła
się dopiero na dźwięk znajomej fanfary. Tym razem paź przyniósł jej cztery drewniane
gwizdki, pięknie wyrzeźbione na kształt ptaków. Podziękowała mu z powściągliwą
uprzejmością. Nie bardzo wiedziała, na co może się jej przydać ten dziwny dar, ale pożądliwa
mina, z jaką chłopiec przyglądał się zabawkom, upewniła ją, że muszą być cenne.
Kiedy drugi paź postawił przed nią półmisek z trzema kapłonami w miodzie, nie
wytrzymała i zerknęła na lorda Misrule’a. Kiedy spostrzegł, że patrzy na niego, odwrócił się
do niej plecami. Drań! Skoro tak, pokaże mu, kto jest tu panem i gdzie jego miejsce. Gdy
przyniesiono klatkę z dwoma gołębiami, i tym razem zakazała odnosić ją do gołębnika, choć
jej pokój wypełniało już gruchanie poprzednich par. Na końcu tradycyjnie pojawiło się
owinięte w czerwoną satynę, przewiązane złotą wstążką pudełko.
– Znów złote gruszki – zachichotała Gillian. – Trzeba przyznać, że są pyszne.
– Bardzo pyszne – przyznała chłodno Alyssa i przysunęła pudełko do siebie. – Zjem je z
chęcią. Dwunasty Rycerz wie, co lubię.
Celeste dotknęła jej rękawa.
– Mon Dieu, córko moja, nawet jeżeli poczęstujesz innych, i tak wystarczy dla ciebie. ,
Alyssa przebiła nożem zarumienioną skórkę kapłona.
– Z jakiej racji mam kogoś częstować, mamo? Nikt nie był dzisiaj dla mnie miły, więc i ja
nie będę miła dla innych. – Z apetytem zajęła się obgryzaniem udka.
Hoodwink nadal jej nie zauważał. Alyssa rzuciła kości psom, które buszowały pod
stołem. Czuła się miło najedzona i zadowolona. Zerknęła na półmisek, zastanawiając się, czy
nie dołożyć sobie jeszcze.
Celeste odezwała się stłumionym głosem:
– Wydaje mi się, że ta smakowita potrawa powinna znów ucieszyć ostatni stół.
Matka miała rację, ale urażona w swej dumie dziewczyna nie chciała słyszeć o kolejnych
wyrzeczeniach. Odmownie pokręciła głową. Nasyciła już swój głód, ale wcześniej ogłosiła
publicznie, że nie zamierza być dobra i miła, toteż głupio jej było się wycofać.
Demonstracyjnie przysunęła do siebie półmisek i odcięła kolejny smakowity kawałek. W
duchu modliła się, aby obiad wreszcie się skończył.
Kiedy sprzątano ze stołu, dała znać służbie, aby zabrano potrawę do kuchni. Nagle wyrósł
przed nią lord Misrule. Zabrał słudze półmisek i ze złowróżbnym błyskiem w oku ponownie
postawił go przed nią.
– Dokończ, coś zaczęła – powiedział. To był twardy rozkaz, nie prośba.
Natychmiast uniosła się gniewem.
– Znów za wiele sobie pozwalasz. Nie przyjmuję rozkazów od błaznów.
Oparł ręce o stół i pochylił się nad nią groźnie.
– Czy wiesz, jaka jest kara za zlekceważenie rozkazu lorda Misrule’a? – zapytał, dobitnie
wymawiając słowa.
Alyssa lekceważąco wydęła wargi.
– Umieram z ciekawości.
– Zostaniesz odesłana na zimny zamkowy dziedziniec, gdzie hula śnieg i wiatr. Może tam
ochłoniesz ze złości.
Gapiła się na niego z otwartymi ustami, niezdolna wykrztusić słowa. Odwróciła się do
ojca.
– Tato?
Sir Guy tylko skinął głową.
– Godzina czy dwie powinny wystarczyć.
Policzki zapłonęły jej z gniewu i upokorzenia. Lord Misrule triumfował.
– Trudno, trzeba dotrzymywać słowa. Powiedziałaś, że zjesz wszystkie trzy kapłony,
więc zrób to. Powiedziałaś siostrze, że zachowasz drzewko tylko dla siebie, i tak też się
stanie.
Pchnął ku niej pudełko okryte czerwoną satyną. Na ten widok Alyssa dostała mdłości.
Gwałtownie wstała od stołu i pobiegła do biblioteki ojca, aby tam szukać azylu. Gorące łzy
złości i wstydu popłynęły jej po policzkach. Długo siedziała » ciemnym, chłodnym wnętrzu,
dopóki nie uznała, że w zamku dawno już o niej zapomniano. Na paluszkach wymknęła się na
korytarz.
Z mroku wyłonił się Hoodwink i bez słowa objął ramieniem jej kibić. Zaskoczona jego
obecnością i łagodnym dotykiem, nie protestowała. Przymknęła oczy, napawając się jego
bliskością. W milczeniu rozwiązał ciasno ściągające gorset sznurówki. Wstrzymując oddech,
oparła się o ścianę, aby ułatwić mu robotę.
– Śmiało sobie poczynasz, Misrule – powiedziała, z ulgą nabierając powietrza.
Hoodwink jeszcze bardziej poluzował wiązanie.
– Ty też nie zachowujesz, się jak cnotliwa dama – zauważył miękko. W jego tonie nie
było nic ze złośliwości, jaką wykazał przy stole. – Te barbarzyńskie pancerze są okropne.
Zawsze współczułem kobietom, że muszą je nosić.
Zamierzała szyderczo podziękować mu za usługę, gdy zobaczyła stojące na ławie pudełko
okryte czerwoną satyną.
– Co to jest?
– No właśnie, teraz masz dosyć miejsca, aby zabrać się do jedzenia. – Potrząsnął
pudełkiem. Marcepanowe gałęzie zastukały o ścianki.
– Czy ty nie masz litości? – jęknęła, odpychając od siebie słodki prezent.
– A ty masz?
– Dla kogo miałabym mieć litość? – spytała zdumiona.
– Dla tych, którzy ci dokuczali.
Już na końcu języka miała ciętą odpowiedź, ale Hoodwink uniósł wieczko. Poczuła słodki
zapach migdałów. Chwyciła się za brzuch, walcząc z mdłościami.
– Proszę, daj to, komu zechcesz.
– Młodzi podkuchenni jeszcze nie mieli okazji, żeby nacieszyć się Gwiazdką.
– Co to ma wspólnego ze mną?
Wskazał na jej szeroki, ściągany na dole rękaw, w którym ukryła drewniane gwizdki.
– Myślę, że spodobałyby się chłopcom. Bo przecież ty nie będziesz ich używać, prawda?
– Znów zagrzechotał pudełkiem. – No, jak myślisz?
Alyssa dotknęła rękawa. Musiała przyznać, że propozycja Hoodwinka była rozsądna.
Podała mu gwizdki.
– Czy mogę już iść? – zapytała z westchnieniem.
Lord Misrule odłożył gwizdki z pudełkiem na ławkę i bez słowa wziął Alyssę w objęcia.
Łagodnym gestem przyciągnął jej głowę do swojego ramienia i zaczął głaskać po włosach.
Kołysał nią jak dzieckiem, w przód i w tył, aż zmęczona ciągłą walką i z nim, i z sobą,
zarzuciła mu ramiona na szyję i z ulgą poddała się pieszczocie. Było jej błogo i dobrze, jak
nigdy dotąd.
Stali przytuleni w ciemnym korytarzu, aż napłynęły ku nim dźwięczne tony muzyki.
Hoodwink zaczął cicho śpiewać, towarzysząc minstrelom zgromadzonym na zamkowej
galerii. Jego ciepły baryton był niespodziewanie łagodny, jakby śpiewał starą pieśń tylko dla
Alyssy.
Po raz pierwszy w życiu poczuła się cicha i pogodzona z sobą. Jak spragniony
wędrowiec, który dotarł do zbawczego źródła, syciła się dobrem, które jej ofiarowano. Duża,
ciepła dłoń dotknęła karku, masując napięte mięśnie. Przylgnęła mocniej do Hoodwinka...
lecz ballada skończyła się i uwolnił ją z objęć.
– Pani, wybacz, nie powinienem był... – wymamrotał, wyraźnie skonfundowany. – Mam
nadzieję, że mi wybaczysz.
– Nie mam ci czego wybaczać – odparła cicho. Szybkim gestem chwycił pudełko i
gwizdki.
– Masz, ale jeszcze o tym nie wiesz – rzucił i oddalił się szybkim krokiem.
Zastanawiała się gorączkowo, o co też mogło mu chodzić. Czy zrobił coś złego?
Przyłożyła dłoń do rozpalonego czoła. Drżała jak w gorączce. Ruszyła do swojej komnaty,
gdzie Mika tkwiła przyczajona przed klatką z gołębiami. Alyssa była zmęczona, ale gdy się
położyła, upragniony sen nie chciał nadejść.
Robert, zniknąwszy Alyssie z oczu, przystanął, aby otrzeć rękawem rozpaloną twarz.
Paląca żądza dręczyła jego ciało. Romansował z wieloma dziewiczymi, niedoświadczonymi
kobietami, ale żadna z nich nie miała nad nim takiej władzy jak ta niebieskooka złośnica.
Oparł się o chłodną kamienną ścianę, oblizując spieczone wargi.
Był świadom, że zostawił Alyssę w rozterce i w poczuciu winy, ale jak miał jej
powiedzieć, że musi uciekać, bo jeśli tego nie zrobi, za chwilę weźmie ją w korytarzu, na
oczach wszystkich?
Pod rozlicznymi warstwami kobiecego stroju, za twardym pancerzem wysokiego stanika
sukni, widział piękne i chętne ciało Alyssy. Kiedy jej dotykał, prężyła się pod jego dłonią.
Pragnął tej kobiety, pragnął jak diabli.
Na przyszłość musi być ostrożniejszy. Wygranie zakładu z Nate’em było jedną sprawą,
ale dzikie pożądanie ofiary nie mieściło się w planie. Robert uświadomił sobie, że
niebezpiecznie chwieje się nad przepaścią. Czy spadnie?
ROZDZIAŁ TRZECI
Nazajutrz, w połowie wieczerzy, Robert wymknął się za kotarę, gdzie czekał Tom.
– Czy wszystko gotowe do parady darów?
Tom zerknął na trzech ubranych w białe tuniki paziów Dwunastego Rycerza.
– Tak, panie. A jak idą twoje sprawy? Robert posłał mu znaczący uśmiech.
– Dziękuję, nieźle. Milady z każdym dniem mięknie. Trzeba ją prowadzić twardą ręką,
ale z wyczuciem.
Tom zachichotał.
– I kusić królewskimi podarkami – powiedział, wyciągając z kieszeni mały aksamitny
woreczek. – Jak myślisz, panie, co twoja lady zrobi, kiedy to zobaczy?
– Mam nadzieję, że przekaże rodzinie w darze miłości.
– Akurat! – skrzywił się sługa. – Jak znam życie, zostawi podarek dla siebie. Całusy i
uśmiechy wielmożnego pana nie złagodzą jej diabelskiej natury. Kiedy zobaczy złoto, ogarnie
ją chciwość. Sam pan się przekona.
– Zobaczymy, Tom. – Robert poklepał młodzieńca po ramieniu i poszedł na salę, aby dać
znak fanfarzystom. Jak się spodziewał, triumfalne dźwięki natychmiast uciszyły gwar.
Wyraźnie ożywiona Alyssa wyprostowała się za stołem.
Tylko mnie nie zawiedź, Alysso! – błagał w duchu Robert. Uniósł rękę, prosząc o uwagę.
– Miejsce dla wysłanników Dwunastego Rycerza! – zawołał. Z namaszczoną miną i
dumnie wypiętą piersią wkroczył pierwszy paź i od razu skierował się do honorowego stołu.
Alyssa, nie czekając na zapowiedź, powstała na jego powitanie.
– Co przynosisz mi dzisiaj, mały Kupidynie? – zapytała z radosnym uśmiechem.
Paź podszedł bliżej i odezwał się scenicznym szeptem:
– Wielmożna pani winna zaczekać, aż ogłoszę, że dar jest dla niej.
Towarzystwo, nie wyłączając samej Alyssy, wybuchnęło śmiechem. Robert odetchnął z
ulgą. Młodszy brat Toma brawurowo osadził tę niewychowaną damę.
Paź nabrał powietrza w płuca i donośnie oznajmił:
– Dar dla boskiej lady Alyssy od tego, kto oddał jej swe serce, a który zwie się
Dwunastym Rycerzem! – Skłonił się i wręczył jej aksamitny woreczek.
Alyssa zważyła go w ręku.
– Ten dar jest brzęczący i ciężki, a więc wiele wart – oceniła, lecz nie uczyniła gestu, by
go obejrzeć, narażając publikę na ciężką próbę cierpliwości.
Gillian niecierpliwie szturchnęła ją w bok.
– Otwórz, Lisso! Konam z ciekawości!
Niespiesznie rozluźniła jedwabne sznureczki i wysypała zawartość woreczka na dłoń.
– Och!
Robert skrycie otarł spocone dłonie W poły kubraka.
– Pięć złotych pierścieni! – wykrztusiła Alyssa, oszołomiona blaskiem biżuterii. Zanim
siostra i matka zdążyły wyciągnąć rękę po złote krążki, zaczęła w pospiechu wsuwać je na
palce prawej ręki, po czym uniosła w górę upierścienioną dłoń, aby wszyscy mogli ją
podziwiać. – Nareszcie coś przydatnego.
Jej pospiech zaniepokoił Roberta. Nawet nie zapytała go o zdanie! Tom miał rację.
Zniesmaczony chciwością Alyssy, dał znak pozostałym dwóm paziom, aby wystąpili naprzód.
– Są jeszcze następne prezenty, pani – zawołał. Wpatrzona w pierścienie, Alyssa ledwie
zerknęła na gwizdki, kapłony, gołębie i satynowe pudełko.
Robert był wściekły. Nic nie szło tak, jak planował.
– Szczodry jest dzisiaj Dwunasty Rycerz, nieprawdaż? Celeste trąciła córkę. Alyssa z
ociąganiem oderwała wzrok od błyskotek i pokazała palcem gwizdki.
– Weźcie je sobie – powiedziała do paziów. – Niepotrzebne mi takie zabawki, bo tylko
jeden dar cieszy me serce.
Ś
redni brat Toma aż podskoczył z zachwytu.
– Dzięki ci, pani. – Skłonił się przed nią uniżenie. – A te kapłony? – wskazał półmisek,
który przed chwilą postawił na stole.
Alyssa obróciła pierścień na palcu.
– Daj je... tym, którzy są głodni.
W tym wykazała hojność, jednak Roberta martwiła jej fascynacja złotem. Znów
odchrząknął.
– Pani Alysso, oto następne gołąbki dla ciebie! – powiedział, wyjmując klatkę z rąk
trzeciego pazia.
Alyssa z rozpaczą wzniosła oczy ku niebu.
– Mam dosyć piór! Kocica jest już chora od patrzenia na te ptaszydła, a ich gruchanie nie
daje mi spać.
Celeste roześmiała się.
– Czy nie pomyślałaś, że zebrałaś za dużo darów dla siebie? Trzeba było oddać je innym,
a nie miałabyś kłopotu.
Brawo! – przyklasnął w duchu Robert.
Tymczasem Alyssa znów go zaskoczyła. Nie obraziła się, tylko zaczęła się szczerze
ś
miać z własnej głupoty. Dłonią błyszczącą klejnotami lekceważąco kiwnęła do służby.
– Zabierzcie wszystkie ptaki do gołębnika i przeróbcie je na pasztety. Po co mi gołębie,
kiedy mam złoto?
– Jak sobie życzysz, pani – odparł sztywno. Przykro żegnać się ze złudzeniami o pięknej
dziewczynie z czystym sercem...
– A marcepanowe drzewko?
– Daj je... moim kawalerom. Niech smak złotych owoców osłodzi ich starania –
zadysponowała i jęła dalej podziwiać biżuterię.
Robert z rezygnacją podał pudełko paziowi, a ten zaniósł je trzem lordom. Gillian
podsunęła się bliżej do Alyssy. W jej oczach płonęła zazdrość.
– Ładne błyskotki – zagadnęła z udawanym podziwem.
– A i owszem. – Alyssa z triumfem popatrzyła na siostrę.
– Powiedz no mi, Gillie, ile pierścionków podarował ci Jamie, kiedy się o ciebie starał?
Bliźniaczka przygryzła usta, z trudem maskując gniew.
– Tylko jeden, ale za to zaręczynowy, który znaczy dla mnie więcej niż wszystkie inne.
Co z tego, że Dwunasty Rycerz będzie cię obsypywać klejnotami, skoro nie wiesz nawet, jak
on wygląda? Coś mi się widzi, że musi być ospowaty na twarzy, garbaty albo stary. Nie to, co
mój Jamie, którego poślubiłam i miłości, a nie dla słodyczy cukrowych gruszek!
– Czyżbyś była zazdrosna, siostrzyczko? – słodko spytała Alyssa.
Robert skłonił się gościom i odszedł w głąb korytarza. Tom jak na komendę wyłonił się z
półmroku.
– No i co, panie, a nie mówiłem? – ucieszył się złośliwie.
– Poczekaj, jeszcze cały wieczór przed nami.
– Te błyskotki przykleiły się jej do palców. Robert spiorunował go wzrokiem.
– Są różne sposoby, aby złowić pstrąga. Jeśli nie złapie się na przynętę, zastawię sieci.
Hałas wyrwał Alyssę ze snu. Za oknami wył wiatr. Naciągnęła kołdrę na głowę, nic to nie
dało. Coś stukało w okno, jakby grad. Na wpół rozbudzona wstała z ciepłego łóżka, owinęła
się szalem, wzuła futrzane kapcie i podeszła bliżej. Szyby atakował deszcz drobnych
kamyczków. Otworzyła okno na oścież.
– Kto tam? Co jest, do diabła?
Z dołu popłynęła piękna kolęda, śpiewana dźwięcznym, szkolonym głosem. Alyssa
owinęła się ciaśniej szalem, usiadła na parapecie i wsłuchała się w słodkie tony. Jeszcze nikt
nie śpiewał jej pod oknem. Ciemności spowijały dziedziniec, ale po głosie poznała nocnego
trubadura. Kiedy skończył, zawołała:
– Pięknie, panie Hoodwink! Twój głos mógłby iść w zawody ze słowiczym trelem.
W mroku rozbrzmiał śmiech.
– Pochwały zamiast wylanej na głowę zawartości nocnego naczynia? Czuję się
zaszczycony, moja pani.
Zadrżała, ale nie z zimna, lecz z radości i z podniecenia.
– Zaśpiewaj mi jeszcze!
– Nocne powietrze przenika mnie jak ostrze noża. Rzuć mi coś jako dowód swego
uczucia, wtedy się rozgrzeję.
Gorączkowo rozejrzała się po pokoju.
– Mam płaszcz z króliczego futerka. Znów się roześmiał.
– Ładny podarek, ale nie nadaje się na dar miłości. Lepszy byłby któryś z twoich złotych
pierścieni. Masz ich tyle, że gdy oddasz jeden, wiele ci nie ubędzie, prawda?
Alyssa popatrzyła na swoje palce. Złoto lśniło w blasku ognia z kominka. Powinna
wiedzieć, że Hoodwink jest tylko zwykłym naciągaczem! Pragnął jej bogactwa, jak wszyscy
mężczyźni, którzy kręcili się wokół niej.
– Za wysoko mierzysz, chudopachołku – odpowiedziała lodowatym głosem i ból zastąpił
w jej sercu radość. – Nie muszę kupować niczyich względów, a już z pewnością nie
wędrownego śpiewaka.
– Musisz – odparł z gorzką nutą ironii. – Zapytaj tych, którzy przybyli do ciebie, co ich tu
zwabiło. Przecież w Londynie jest mnóstwo bardziej przystępnych piękności.
Alyssa zatrzasnęła okno z takim łoskotem, że śpiąca w pościeli Mika czujnie uniosła
łepek.
– Co za bezczelny kogut! – sapnęła ze złością. – Odział się w paradne portki i myśli, że
mu wszystko wolno – powiedziała do kotki... A jednak prawda słów Hoodwinka tkwiła w jej
myślach jak cierń. – Powiedz, kiciu, co zrobiłam, żeby zasłużyć na tak podły los? –
poskarżyła się. – Niewiele już dni zostało, jak tata każe mi wybrać na męża jednego z trzech
kpów. Ten drań na dole mówił prawdę i głupia byłam, że nie chciałam go słuchać. Nikt nie
chce mnie, tylko złota mojego taty. Ty jedna mnie kochasz.
Nie hamując łez, przytuliła Mikę do piersi.
Ostatniego dnia roku 1553 śnieg raz jeszcze zasypał zamek Snape. Lord Misrule
zorganizował noworoczne wróżby. Na jednych stołach wyłożono talie włoskiego tarota, na
innych tablice do numerologii i objaśniania snów, a na jeszcze innych jabłka i nożyki do
wróżb ze skórek i pestek. Większość kobiet, na czele z lady Celeste, kręgiem otaczała Gillian,
ciekawa, czy karty powiedzą, jaka będzie płeć dziecka i kiedy się urodzi.
Alyssa przy kominku grała w samotnika. Nie pragnęła poznać własnej przyszłości, bo i
tak wiedziała, że będzie nieszczęśliwa. Nie ożywiła się nawet wtedy, gdy paziowie
Hoodwinka wnieśli ogromną babkę udekorowaną na czubku wstążkami.
– Patrzcie i podziwiajcie! – zachęcał, każąc obnosić to cudo po sali. Wreszcie zatrzymał
się przed Alyssą.
– Oto ciasto twojego losu, dopiero co upieczone – oznajmił uroczyście.
Kompania wybuchnęła śmiechem. Alyssa odłożyła karty, gdyż i tak przegrała sama ze
sobą. Czy ten łotr każe jej płacić za nocne afronty? Niech tylko spróbuje!
– Chodźcie! – zachęcał Hoodwink. – Wyciągnijcie wstążki i zobaczcie, co Pani Fortuny
nagotowała dla was!
Alyssa przygryzła wargi. Boże, czy ten łobuz musi rozsiewać swoje czary o każdej porze
dnia? O ileż łatwiej byłoby odwrócić się do niego z pogardą, gdyby nie był tak piękny i
męski! Pomimo całej złości poczuła zmysłowy dreszcz.
Rodzina i goście rzucili się, aby pociągać za wstążki i odczytywać wróżby przyczepione
na ich końcach.
– Twoje szczęście mieszka w twojej twarzy! – wykrzyknął ktoś.
– W tym roku usidlisz nieznajomego – wtórowała mu rozpromieniona dama.
– Dbaj o swoje serce – przeczytał ktoś inny. Gillian przyjęła z radością szczęśliwą
wróżbę.
– Och! Pani Fortuny mówi, że moje dziecko będzie światłem tego świata! Jakim cudem
ciasto wie, że oczekuję dziecka? To czary – powiedziała do lorda Misrule’a.
– Nie, pani, to tylko zabawa. Ale ciesz się, jeśli wróżba jest ci miła. – Podsunął ciasto
Alyssie. Pozostała w nim już tylko jedna, czarna wstążka, którą inni wzdragali się wyciągnąć,
przedkładając kolorowe.
Alyssa jak urzeczona wpatrywała się w pasmo czarnego jedwabiu. Wszystkie spojrzenie
skierowały się na nią, co było nieznośne. Przeklinała Hoodwinka i jego piekielny zakalec.
– Czy ośmielisz się podjąć wyzwanie? – szepnął.
– Oczywiście, choć spodziewam się najgorszego. Lekceważąco odęła usta i wyszarpnęła
z ciasta czarną wstążkę.
– Przeczytaj, siostrzyczko! – ponaglała Gillian. – Może dowiesz się, ilu jeszcze mężczyzn
wytarzasz w tym roku w smole i w pierzu?
Alyssa powoli odwinęła papierek.
– Zejdź z księżyca na ziemię. Prawdziwe szczęście jest tuż obok.
Zaskoczona niespodziewanym przesłaniem, uniosła wzrok znad wróżby – i spojrzała
prosto w ciemne, pełne tajemnych żądz oczy Hoodwinka.
– Gdzie jest moje szczęście? – wyszeptała bezradnie, przyciskając karteluszek do piersi.
– Bliżej, niż sobie wyobrażasz, ale nie zobaczysz go, jeśli nie otworzysz swego serca –
powiedział z leniwym, nieodgadnionym uśmiechem, który przeniknął ją do głębi.
Gdy obiad dobiegał końca, Tom Jenkins odciągnął swego pana na stronę.
– Wszystko gotowe, wasza miłość. Trębacze czekają na sygnał. Robert skinął głową.
– Może chciałbyś założyć się ze mną, panie? – zapytał Tom z chytrym uśmiechem,
potrząsają aksamitnym woreczkiem. W środku metalicznie zadzwoniło pięć złotych
pierścieni.
Robert rzucił mu kosę spojrzenie.
– Sądzisz, że znów okaże się chciwa na złoto?
– Dlaczego pierścień od lady Alyssy jest dla ciebie tak ważny, panie?
– Bo od tego zależy jej szczęście – odparł Robert, szukając wzrokiem kruczowłosej
dziewczyny. Jeśli nauczy się miłości, będzie dla mężczyzny skarbem większym niż całe złoto
ś
wiata, pomyślał. – Gdy podzieli się swoim bogactwem z innymi, otrzyma najcenniejszą
nagrodę...
– Więc zakład stoi? – nalegał Tom.
Robert nie był już tak pewny swego jak wczoraj, ale duma nie pozwalała mu się wycofać.
– Zgoda. Stawiam dziesięć szylingów na hojność mojej pani. Sługa zachichotał.
– Już czuję ich ciężar w kieszeni!
Robert dał sygnał heroldom i z daleka obserwował, jak Alyssa z radości klaszcze w
dłonie. Średni brat Toma wystąpił na środek sali, niosąc ozdobiony wstążkami koszyk. Robert
jak zwykle stanął przy nim.
– Szanowni panowie i damy! – zawołał, gdy gwar uciszył się. – Oto nastał szósty dzień i
znów przybywają do was wierni słudzy Dwunastego Rycerza. Mów, co niesiesz dziś w darze
i dla kogo jest przeznaczony? – zwrócił się do pazia.
Kątem oka zobaczył, jak Alyssa wychyliła się w krześle. Pamiętaj o wróżbie i szukaj
prawdziwego szczęścia, upomniał ją w myśli.
Chłopak podniósł głos.
– Przynoszę sześć pozłacanych jaj, które zniosła najpiękniejsza gęś Anglii, aby stały się
ozdobą stołu przecudnej lady Alyssy – oznajmił, przechylając lekko koszyk, aby zebrani
mogli zobaczyć ugotowane na twardo jaja ozdobione złotym szlakiem, z pięknie
wymalowanymi scenami z wiejskiego życia. Alyssa cieszyła się bardziej niż inni, gdyż były
to prawdziwe dzieła sztuki. Robert zastanawiał się zgryźliwie, czy ośmieli się je zjeść.
– Spójrz, mamo! – zawołała wyjmując jedno z jaj z satynowego gniazda – to jest
najpiękniejsza artystyczna robota, jaką widziałam! To dowód, że Dwunasty Rycerz jest nie
tylko bogaty, lecz także obdarzony wyrafinowanym gustem.
– Zaiste – mruknął do siebie Robert. Strzelił głośno palcami, przywołując drugiego pazia.
Na srebrnej tacy chłopak niósł cztery gwizdki, trzy smakowite kapłony i woreczek z
nieszczęsnymi pierścieniami. Za nim podążał najmłodszy paź, dzierżąc klatkę z gołębiami i
owinięte w czerwoną satynę pudełko.
Jak tylko Alyssa zobaczyła woreczek, porzuciła inne dary.
– Wspaniale! – wykrzyknęła. – Znów złoto! – Szybko rozwiązała troczki i zaczęła
nakładać pierścienie na palce lewej dłoni. – Teraz będę błyszczeć, co, Gillie? – zerknęła z
triumfem na siostrę.
Robert poczuł niemiły ucisk w gardle. Tom niechybnie wzbogaci się o srebro swego
pana. Podszedł do stołu i udawał, że podziwia biżuterię, którą nabył przed miesiącem w
Londynie.
– Widzę, pani Alysso, że zdobyłaś szczęście, ale czy prawdziwe?
Podsunęła mu pod oczy smukłą dłoń skrzącą się złotymi błyskami, – Nie podoba ci się
moje szczęście, lordzie Misrule’u?
– Zastanawiam się, co zrobisz z gęsimi jajami – odparł, usiłując odwrócić jej uwagę od
złota.
Wzięła jedno jajko i z namysłem zważyła je w ręku.
– Z przyjemnością obdaruję nimi rodzinę – powiedziała wspaniałomyślnym tonem. – Czy
ucieszyłby cię taki dar, mamo?
– Bardzo, córeczko. Będzie mi przypominał ten piękny Nowy Rok, ale najbardziej cieszy
mnie osoba, od której dar ten dostanę – rzekła i serdecznie ucałowała ją w policzek.
Alyssa, wzruszona tą niespodziewaną czułością, szybko rozdzieliła pozostałe jaja i inne
dary. Pozostał jej tylko jeden gwizdek. Ceremonialnie uniosła go w ręku i oznajmiła:
– Teraz jest czas darów, a nikt nie obdarzył nas tak, jak lord Misrule.
Sala rozbrzmiała okrzykami i oklaskami. Robert skłonił się nisko, zaskoczony gorącym
uznaniem. Alyssa nakazała gestem ciszę.
– Panie Hoodwink, w uznaniu twoich zasług daję ci... – uśmiechnęła się wesoło.
Robert wstrzymał oddech. Jeśli dostanie pierścień, nie tylko wygra zakład z Tomem, ale,
co ważniejsze, uczyni wielki krok na drodze do zdobycia serca pięknej złośnicy.
Upierścieniona dłoń złożyła na jego dłoni gwizdek.
– Dajesz nam radość, lordzie Misrule’u – powiedziała Alyssa. – Niech ten drobiazg
sprawi radość tobie.
Przyjął podarunek i skłonił się przed nią głęboko.
– Zaszczycasz mnie swoją hojnością, lady Alysso – odparł głośno. Po czym, pochylając
się nad stołem, dodał ciszej: – Powiedz mi, czy nie uginasz się pod nadmiarem bogactwa?
Ze śmiechem pokręciła głową.
– Nigdy nie dość mi złota.
Robert znów skłonił się nisko.
– Król Midas mówił to samo – powiedział i odszedł Osłupiała Alyssa nie była zdolna
powiedzieć słowa.
Pierwszego dnia nowego roku 1554 rodzina Cavendishów obdarowywała się prezentami.
W czasie śniadania Alyssa, chowając ręce pod stół, obracała na palcach złote pierścienie.
Walczyła z narastającym poczuciem winy. Powinna podarować je mamie, tacie i Gillie... lecz
nazbyt je polubiła, by się z nimi rozstawać. Żałowała, że Hoodwink nie zachował dla siebie
złośliwej uwagi o królu Midasie. Potem długo w nocy nie mogła zasnąć, a rano wstała w
podłym humorze. Zepsuł jej całą radość z królewskiego daru! Zdawało się jej, że w ciągu tych
dwunastu godzin złote krążki stały się grube i ciężkie.
Podły nastrój nie opuścił jej w czasie południowego rytuału błogosławieństwa sadów ani
w czasie pierwszej części noworocznego festynu. Kucharze przeszli samych siebie, podając
gościom przyrządzonego po mistrzowsku pieczonego dzika. Kiedy podczas deseru
rozbrzmiały fanfary, niemiłe napięcie wzrosło, choć nie zmniejszyło jej ciekawości.
– Jak myślisz, co nowego przyśle ci dziś twój rycerz? – zapytała Gillian. – Jeszcze więcej
złotych pierścionków?
Alyssie brakowało już konceptu, jak odciąć się siostrze. Na szczęście pojawienie się pazia
ucięło wszystkie rozmowy.
– Szczęśliwego Nowego Roku życzy mój pan, Dwunasty Rycerz – oznajmił. – Siódmego
dnia ma zaszczyt podarować ci, o pani, siedem łabędzi na jeziorze.
Powiedziawszy to, położył na stole owalne lustro i ustawił na nim siedem figurek łabędzi
z ciasta. Miały dzioby i oczy z lukru i były wypełnione kremem. Nauczona przykrym
doświadczeniem nie ogłaszała już, że zje wszystko sama. Wzięła jedno ciastko, a resztę
rozdzieliła pomiędzy najbliższe osoby. Wytworny łakoć poprawił jej nieco humor, ale znów
spochmurniała, gdy posypały się znane już dary – malowane jaja, gwizdki, kapłony, gołębie,
słodycze – a na koniec kolejny woreczek z pięcioma pierścieniami. Bez żalu rozdzieliła dary
– jaja na stół szambelana, gwizdki i słodkie drzewko dla dzieciaków, gołębie do gołębnika, a
kapłony dla swoich trzech wielbicieli. Nie potrafiła tylko oddać pierścieni, gdyż były
piękniejszej roboty niż poprzednie. Kiedy włożyła i tę biżuterię na palce, stwierdziła, że nie
może ich złożyć.
Pod koniec posiłku lord Misrule ogłosił wprowadzenie nowego obyczaju, który nazwał
Darem Serca.
Alyssa zerknęła na Hoodwinka. Dostrzegł jej spojrzenie i uśmiechnął się dziwnie. Czyżby
szykował jakiś podstęp?
– Wnieść skrzynię! – zakrzyknął, wskazując na Toma, który wkroczył do sali, niosąc
dużą skrzynkę z pięknie wymalowaną na wieku Madonną z Dzieciątkiem. – Dzisiaj Kościół
czci święto Oczyszczenia Matki Boskiej po urodzeniu Jezusa – ciągnął. – Tradycja nakazuje
tego dnia złożyć Marii i Dzieciątku dar serca. – Pokazał na szeroką szczelinę, widniejącą pod
stopami Marii. – Monety i klejnoty, które złożycie w darze Najświętszej Pani, zostaną
przekazane dla biednych, aby z ich pomocą mogli przetrwać srogą zimę.
Mężczyźni i kobiety przy stołach milczeli przez chwilę, zaskoczeni nowym obyczajem, a
potem zgodnie zaklaskali. Z wyjątkiem Alyssy, która uniosła się w krześle.
– Peter Sheepshanks nigdy nie urządzał takich szopek – powiedziała zgryźliwie. – Zdaje
się, że szanowny Hoodwink pragnie napełnić sobie kabzę naszym kosztem.
– Nie masz racji – odezwał się Jamie, wyciągając sakiewkę. – Wiele razy zetknąłem się z
tym obyczajem.
Gillian trąciła męża.
– Nie zwracaj uwagi na moją siostrę. Ona się boi, że będzie musiała wysupłać parę
groszy.
Ta uwaga wywołała krwisty rumieniec na policzkach Alyssy. Na szczęście muzykanci
zagrali żywo, a Tom zaczął obchodzić stoły. Sir Guy pierwszy włożył do skrzynki dziesięć
złotych monet. Celeste z uśmiechem zdjęła z szyi perły, odpięła z sukni cenną broszę i
wsunęła kosztowności przez szparę. Trzej panowie z Londynu wysypali naręcze srebrnych
monet.
Przy każdym stole goście mieli coś do ofiarowania Dziewicy, a Hoodwink dziękował za
hojność. Alyssa szybko pojęła, że zostawił ją na koniec, aby obecni mogli ocenić jej dar. Po
raz kolejny przeklęła lorda Misrule’a, który znów wystawiał ją na ciężką publiczną próbę.
Mimo woli popatrzyła na złote bogactwo, które zdobiło jej palce. Oprócz piętnastu
złotych pierścionków nosiła jeszcze jeden, srebrny, który Gillian podarowała jej na Nowy
Rok. Obracając na palcu błyszczący krążek, pomyślała, że siostra powinna czuć się
zaszczycona, widząc, że ofiaruje ten serdeczny dar Matce Boskiej. Uniosła głowę i zobaczyła,
ż
e skrzynka jest coraz bliżej, a Hoodwink przygląda się jej uważnie. Gillian zdjęła z przegubu
ulubioną złotą bransoletkę, a Jamie trzymał w gotowości mieszek.
Alyssa chciała spleść palce pod stołem, jak czyniła to często w trudnych chwilach, lecz
nie pozwalały na to pierścienie.
Znów popatrzyła na lorda Misrule’a. Właśnie wykrzykiwał głośną pochwałę, a zaraz
potem ucałował Gillian w policzek, wsunęła bowiem bransoletkę do skrzynki. Alyssa
zawrzała gniewem. Niczego tak nie pragnęła, jak jego uznania. Marzyła o uśmiechu
przeznaczonym tylko dla niej, o słodkich pocałunkach i zniewalających spojrzeniach. Blask
złota na palcach nie cieszył jej tak, jak ciepła bliskość lorda Misrule’a.
Zaciskając zęby, zaczęła po kolei ściągać z palców dary z ostatnich dni, zostawiła tylko
srebrny pierścionek od Gillian. Kiedy Tom stanął przed nią wyczekująco, z wysiłkiem
dźwigając ciężką od darów skrzynkę, Alyssa szybko wrzuciła garść złotych krążków.
– Dzięki, o pani – odezwał się ściszonym głosem. – Dzięki, choć twoja szczodrość
kosztuje mnie dziesięć szylingów.
Nie miała pojęcia, o co mu chodziło. Chyba wypił za dużo piwa. Oszałamiający uśmiech
Hoodwinka sprawił, że zmiękły jej kolana. Uniżenie skłonił głowę i ucałował jej dłoń. Każdy
z palców, które nie lśniły już złotem, został osobno uhonorowany. Alyssa od nadmiaru emocji
była bliska omdlenia.
– Twój dar był najhojniejszy – wymamrotał Hoodwink pomiędzy jednym pocałunkiem a
drugim. – Dlatego że ofiarowałaś to, czego najbardziej pożądałaś, a inni dali to, czego i tak
łatwo mogli się wyzbyć.
Nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów. Dopóki całował jej dłoń, nie była zdolna zebrać
myśli, lecz sir Guy przerwał niezwykły czar chwili. Podniósł się gniewnie zza stołu –
prawdziwy pan zamku, gotów zdeptać nędznego poddanego, który ośmielił się zbytnio
spoufalić z jego córką.
– Panie Hoodwink, proszę, aby zechciał pan natychmiast po posiłku stawić się w mojej
komnacie – nakazał.
Hoodwink, nim puścił dłoń Alyssy, uścisnął ją dla dodania otuchy.
– Jak sobie życzysz, mój panie – powiedział, kłaniając się lordowi Cavendishowi.
Alyssa z trudem przełknęła ślinę. Wolałaby, aby Hoodwink nie wyrażał tak jawnie swego
afektu. Wiedziała aż za dobrze, że jej zwykle łagodny ojciec w chwilach gniewu bywa
naprawdę groźny. Dzięki Bogu, że tata nie ma pojęcia o naszych pocałunkach, pocieszała się
w myśli.
Po posiłku usiłowała wymknąć się za nimi, żeby podsłuchać, co ojciec powie
Hoodwinkowi, lecz czujna matka, która przejrzała jej zamiary, nie odstępowała jej na krok.
Robert kroczył za rozgniewanym lordem Cavendishem do komnaty. Stało się jasne, iż
nadszedł czas, by ujawnić swoje nazwisko i intencje. Dotknął kaftana, gdzie za pazuchą nosił
najważniejszy dokument. Pozostało mu tylko modlić się, aby list polecający od Nathaniela
złagodził gniew szlachetnego lorda Cavendisha. Z zakłopotaniem potarł brodę. Jakie
właściwie są jego intencje i czy nie kłócą się z rycerskim kodeksem? To będzie musiał za
chwilę rozstrzygnąć. Na razie nie brał pod uwagę zakładu z Falwoodem.
Sir Guy zaprosił go gestem do swojej biblioteki.
– Zamknij za sobą drzwi – polecił i ciężko opadł na najbliższe krzesło.
Robert, nim wykonał polecenie, zerknął w głąb korytarza, aby upewnić się, że nie skrada
się za nimi Alyssa. Dopiero wtedy skłonił się uniżenie przed zagniewanym lordem. Jeśli miał
ocalić skórę, musiał za wszelką cenę zachować spokój.
Sir Guy wpił w niego surowe spojrzenie.
– Jak śmiałeś dotykać lady Alyssy?! – wybuchnął. – Tłumacz mi się zaraz, tylko krótko. I
mów prawdę, bo krętactw nie zdzierżę i zrobię z tobą porządek.
Obiecujący początek, westchnął w duchu Robert.
– Proszę, abyś pozwolił mi przedstawić się na nowo, wielmożny panie. Jestem sir Robert
Maxwell z Mordrake Hall, dworzanin miłościwie nam panującej królowej Mary. Sir Guy
zaniemówił na moment.
– Co powiedziałeś?!
– Przywiozłem list od sir Nathaniela Falwooda, – który niedawno składał hołd lady
Alyssie, lecz nie został przyjęty tak, jak by sobie tego życzył.
Ku jego niewypowiedzianej uldze blady uśmiech wypłynął na wargi lorda.
– Zaiste, można powiedzieć, iż ten szlachetny młodzieniec nie miał szczęścia. Świadom
tego, wynagrodziłem mu sowicie stratę lutni. A trzeba powiedzieć, że bardzo ją cenił.
– Pochodziła z warsztatu weneckiego mistrza – wyjaśnił Robert, wręczając list
polecający.
Sir Guy złamał woskowe pieczęcie.
– Dokładnie to samo mi powiedział. – Zamilkł, pilnie wpatrzywszy się w papier.
Robert mógł tylko mieć nadzieję, iż Nate przyłożył się do pióra bardziej niż do lutni. Źle
by było, gdyby jego lordowska mość musiał w pocie czoła odcyfrowywać bazgrały. Nie
starczyłoby mu cierpliwości, to pewne.
Wreszcie sir Guy uniósł głowę i spojrzał na Roberta.
– Lord Falwood pisze o tobie w niezwykle pochwalnym tonie, są też podpisy i pieczęcie
kilku innych panów, o których także słyszałem. A zatem, sir Robercie, skoro już wiem, kim
jesteś, powiedz mi, dlaczego udawałeś kogoś innego?
– Czy twoja piękna córka zaszczyciłaby mnie choć jednym spojrzeniem, gdybym zjawił
się tu jako kandydat do jej ręki?
– Och, wątpię. – Lord Guy uśmiechnął się. – A więc uwodzisz ją w przebraniu...
Robert, niepewny swych uczuć, chciał dać wyważoną odpowiedź. Żadnych ostatecznych
deklaracji.
– Przybyłem tutaj, aby zdobyć jej względy, wiele bowiem słyszałem o jej urodzie.
Zaplanowałem więc podwójną maskaradę. Jestem lordem Misrule’em, a zarazem Dwunastym
Rycerzem.
Maskarada, która nie musi zakończyć się zdjęciem maski. Taki przecież był plan.
– Zadałeś sobie wiele trudu – mruknął lord Guy. – Czyżby tz tak bardzo zależało ci na
mojej córce?
– Lady Alyssa ma w sobie żar i ducha, które równe są jej piękności – odparł wymijająco.
– Żar, duch, piękność... A czy znasz wielkość posagu?
– Znam, oczywiście. Jest oszałamiający, ale i bez niego pozostanę człowiekiem
majętnym. – Robert nie był łowcą posagów i zależało mu, by ojciec Alyssy o tym wiedział.
Nie mógł jednak poznać innej prawdy. Otóż za sprawą nieszczęsnego zakładu Alyssie
groziło, że wkrótce pozostanie w smutku, ze złamanym sercem, mądrzejsza o parę przeżyć i
nadal niezamężna. Fatalna perspektywa... Jak Robert będzie mógł z tym dalej żyć? Ze
ś
wiadomością, iż perfidnie zadrwił z tej wspaniałej dziewczyny i głęboko ją skrzywdził...
Sir Guy uniósł brwi.
– Jeszcze nie słyszałem, aby ktoś tak mówił.
– Mam świeże powietrze do oddychania, deszcz, który mnie obmywa, słońce, które mnie
osuszy i rozjaśni moją duszę. Wystarczy mi grosza, aby mieć tyle jedzenia, ile zapragnę, kąt
do spania, i dach nad głową. Mam wszystko, czego potrzeba mi w życiu, z wyjątkiem jednej
rzeczy: uczucia słodkiej Alyssy. – Wyrecytowawszy te poetyckie słowa, Robert zastanawiał
się, czy w piekle jest specjalny kocioł dla łgarzy.
– Czy żartujesz sobie ze mnie, sir Robercie? Kocham moją córkę, ale wiem, że jest dziką
kotką i złośnicą, a nie słodkim kociątkiem.
Robert pokręcił głową.
– Widziałem ślady jej niezadowolenia na głowie biednego Nate’a i sam dobrze wiem, co
potrafi, a jednak proszę, aby wasza lordowska mość pozwolił mi ją dalej przekonywać do mej
osoby.
– Nie wiem, czy chciałbym mieć za zięcia takiego dziwaka jak Dwunasty Rycerz.
– W moim szaleństwie jest metoda, wierz mi, panie. Musisz tylko mi zaufać.
Lord Cavendish podniósł się z krzesła, dając znak, że rozmowa jest skończona.
– Zdaje się, że nie mam innego wyjścia – westchnął. – Pozwalam ci zdobywać względy
Alyssy w swojej prawdziwej postaci bądź jako Dwunasty Rycerz, Hoodwink, czy kto tam
chcesz. Ale pamiętaj, strzeż się mnie, jeśli po tygodniu, który jeszcze nam został, okaże się,
ż
e skrzywdziłeś moją córkę.
Robert skłonił się w milczeniu. Och, jak bardzo teraz żałował głupiego zakładu z Nate’em
Falwoodem! Ta świadomość wstrząsnęła nim.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Następnego dnia Robert, targany sprzecznymi uczuciami, trzymał się z dala od Alyssy.
Widział w jej oczach ból, co jeszcze bardziej wytrącało go z równowagi.
Kiedy po raz kolejny lord Misrule nie odpowiedział uśmiechem na jej uśmiech, doszła do
wniosku, że ojciec musiał go ostro potraktować. Co za tchórz! Wystarczyła jedna
reprymenda, aby położył uszy po sobie i przestał ją dostrzegać. Lecz czego tak naprawdę się
spodziewała? Toż to tylko wynajęty wesołek. Dała się złapać na lep obiecujących uśmiechów,
słodkiego śpiewu i paru skradzionych pocałunków. Dobrze, w takim razie przestanie
doszukiwać się lepszych stron jego natury. Jeśli zapragnie jej przyjaźni, będzie musiał przejść
ciężkie próby, i przede wszystkim przeciwstawić się jej ojcu, zaś ona będzie traktowała lorda
Misrule’a jak powietrze.
Lecz niepokorna pamięć ciągle podsuwała wspomnienie gorących ust, a ciało tęskniło za
czułymi objęciami. Trudno jej było udawać obojętność, kiedy widziała, jak Hoodwink żartuje
sobie z Celeste albo śpiewa balladę którejś z dam. Wygnanie go z serca zamieniło się w
wyczerpującą batalię pomiędzy uczuciami a rozumem. Kiedy nadeszła pora obiadu, Alyssa
była już bliska łez.
I znów rozbrzmiały znajome fanfary. Hoodwink zajął miejsce pośrodku sali, posyłając
Alyssie olśniewający uśmiech. Po raz pierwszy od rozmowy z ojcem raczył ją wreszcie
zauważyć. Za późno, odgrażała się w duchu. Co to, ledwie kiwnął palcem, a ona ma mu jeść z
ręki?
– Znów przybyli paziowie Dwunastego Rycerza – ogłosił lord Misrule. – I jak zwykle
przynieśli dary dla lady Alyssy.
Gillian trąciła ją w bok.
– Spójrz tylko, Lisso!
– Te codzienne parady zaczynają mnie nużyć. – Alyssa demonstracyjnie ziewnęła, choć
nie mogła się doczekać, co tym razem dostanie.
Nagle od stołów bliższych wejścia rozległ się śmiech. Alyssa ukradkiem tam zerknęła i
ujrzała pokraczne mleczarki prowadzące jeszcze bardziej pokraczną krowę, na którą składało
się dwóch ludzi przykrytych pomalowanym w łaty płótnem. Zad pociesznego zwierzęcia nie
mógł nadążyć za przodem. Mleczarkami byli natomiast chłopcy kuchenni o przesadnie
wymalowanych twarzach. Zagryzła usta, tłumiąc śmiech.
Mleczarki i zwariowana krowa puściły się w pląsy, tańcując całkiem zręcznie. Hoodwink
przyglądał się widowisku z tak zadowoloną miną, iż stało się jasne, że to on musiał je
wymyślić. Lord Misrule z pewnością pozostawał na usługach Dwunastego Rycerza. Teraz
Alyssa zrozumiała, czemu przytaszczył z sobą tyle bagażu.
Pragnęła wraz z innymi zaśmiewać się do rozpuku, lecz nie mogła dać takiej satysfakcji
Hoodwinkowi. Kiedy więc ucichła muzyka i krowa złożyła uniżony, pokraczny ukłon przed
Alyssa, ziewnęła szeroko. Speszeni chłopcy popatrzyli po sobie. Poczuła się głupio, gdyż
naprawdę starali sieją rozbawić.
Guy z naganą popatrzył na córkę, a potem rzucił mieszek miedziaków najwyższej z
„mleczarek”.
– Ładnie to zagrałaś, słodka dziewuszko, chociaż nie wszyscy docenili twój aktorski
kunszt.
Chłopak zręcznie chwycił mieszek i skłonił się nisko panu na Snape, trącając pozostałych,
aby uczynili to samo. Robert dał znak ukrytym za zasłoną paziom Dwunastego Rycerza,
jednocześnie rzucając Alyssie spojrzenie pełne jawnej nagany. Kiedy zobaczyła, – że znów
niosą te same dary, udała, że ułamał się jej paznokieć i zajęła się swoimi dłońmi.
– Dwunasty Rycerz śle lady Alyssie przesłanie szacunku i miłości – ogłosił Hoodwink, a
na stół wyjechały kapłony, łabędzie, zdobione jaja i pozostałe cuda.
Alyssa nawet nie spojrzała na aksamitny woreczek z pierścieniami, tylko podniosła się od
stołu i zwróciła się do matki:
– Od rana strasznie boli mnie głowa, mamo, a to głupie przedstawienie jeszcze bardziej
mnie zmęczyło – poskarżyła się zbolałym głosem. – Przepraszam, ale muszę odpocząć.
Wyszła, ignorując Hoodwinka, który wyraźnie chciał zamienić i nią parę słów. Dopiero w
komnacie zrzuciła maskę cierpiętnicy. Wzięła na ręce kotkę i usadowiła się na krześle pod
oknem.
– No, teraz zobaczymy – powiedziała do Miki. – Ciekawe, jak szybko zjawi się tu
Misrule, by mnie błagać o wybaczenie za swoje bezduszne zachowanie. Daję mu najwyżej
godzinę.
Jednak minęła jedna, druga, wreszcie trzecia godzina, lecz nikt nie zapukał do drzwi. Nie
przyszła nawet matka, aby zapytać o zdrowie córki. Alyssę naprawdę rozbolała głowa.
– Słyszysz tę muzykę, Miko? – szepnęła. – Wszyscy bawią się wesoło. Do diaska!
Najgłośniej peroruje ten drań i oszust. Wszyscy się radują, tylko nie ja.
Zniechęcona położyła się na łóżku. Kotka, sądząc, że pani układa się na nocny
spoczynek, ochoczo ułożyła się przy niej.
Ogień w kominku przygasł, a świeca rozpłynęła się w kałużę wosku, dając coraz słabszy
blask. Nadal nikt się nie zjawiał, nawet Molly, zupełnie jakby Alyssa przestała istnieć dla
ś
wiata. Niekończące się czekanie sprzyjało rozmyślaniom – i wcale nie spodobało się jej to,
co zobaczyła w sobie.
– Czy myślisz, że obraziłam Hoodwinka? – zapytała śpiącą kotkę. – Czyżbym posunęła
się za daleko?
Tego wieczoru nawet jej rodzona matka nie zachowywała się tak jak zwykle. W
przeszłości, kiedy Alyssa w odruchu buntu wycofywała się z zamkowego życia, spieszyła za
córką, by złagodzić burzę jej uczuć. Po takiej porcji rodzicielskiej troski urazy odchodziły w
niepamięć i Alyssa była gotowa żyć w zgodzie z rodzicami i całym światem do czasu, aż
znów znalazła się w cieniu Gillian. Ale dzisiaj nikt nie przyszedł jej pocieszać i prosić, by
wróciła. Czyżby obrażała się za często i rodzice wreszcie zobojętnieli na jej wieczne rozterki?
Gorąca łza potoczyła się po policzku Alyssy.
– Dzisiaj się poprawię, przysięgam – zachlipała.
Zejdzie na dół, przeprosi rodziców, a potem poszuka lorda Misrule’a i... i powie coś
miłego, aby wiedział, że tak naprawdę bardzo spodobał się jej występ z krową.
Zmęczona napięciem i ponurymi rozmyślaniami, zasnęła.
Rano, dziewiątego dnia świątecznych obchodów, Alyssa obudziła się jeszcze przed
przyjściem Molly. Nie zrobiła pokojówce awantury za to, że nie doglądała jej wieczorem,
lecz uprzejmie zapytała, czy smakowały jej kapłony.
– Bardzo, milady – odpowiedziała Molly z czujną miną, ubierając swoją panią w świeżą
suknię. – A lord Misrule jest taki zabawny! Szkoda, że wyszła pani wczoraj.
Zazwyczaj niczego nieowijająca w bawełnę Molly tym razem wyrażała się bardzo
oględnie. Czyżby Alyssa stała się tak bardzo nieobliczalna, że nawet odważna służka
postanowiła obchodzić się z nią jak z jajem, by nie narazić się na gniew swej pani?
Ta myśl nie dawała jej spokoju, gdy zeszła na dół na mszę. Guy i Celeste oniemieli ze
zdumienia, kiedy uściskała i ucałowała ich serdecznie na powitanie, przepraszając za
wczorajsze zachowanie. Po czym, zanim zdążyli przywyknąć do nowego, anielskiego
wcielenia córki, Alyssa pobiegła do sali, by porozmawiać w cztery oczy z Hoodwinkiem.
Była tak zajęta układaniem przemowy, którą zamierzała go uraczyć, że omal nie wpadła na
trójkę kandydatów do swojej ręki, którzy stali obok schodów. Na szczęście nie zauważyli jej,
natomiast Alyssę zastanowiło, że wyglądali jak spiskowcy. Wiedziona odruchem ciekawości,
umknęła za kotarę i nadstawiła ucha.
– Popis okropnego charakterku, jaki dała wczoraj, zraził mnie tak samo jak i was –
powiedział sir Lucien. – Nie mam zamiaru poślubiać jędzy. Doprawdy, współczuję jej
rodzicom, zwłaszcza że są naprawdę wspaniałymi ludźmi. Mam nadzieję, ze kiedyś wreszcie
znajdzie się chętny, który weźmie ją dla posagu i uwolni ten dom od zmory.
– Dziwię, się, że ojciec jeszcze nie zamknął jej w klasztorze – powiedział Jeremy. – Może
tam zdołaliby wypędzić z niej diabła.
Złość i upokorzenie zawrzały w Alyssie. Słuchała dalej, bezsilnie zaciskając pięści.
– Pewnie, najlepiej byłoby oćwiczyć ją i ubrać we włosiennicę – basował Lionel.
– Do tego jest bardziej chciwa niż wszyscy londyńscy bankierzy razem wzięci.
– Przez tę złość nie ma w niej za grosz wdzięku. Dziwię się Dwunastemu Rycerzowi, że
tyle się dla niej wykosztował. Ten człowiek musi być szalony. Życzę mu, aby przejrzał na
oczy, zanim stanie się za późno – powiedział Lucien.
– Szkoda mi jej. – Jeremy pokiwał głową. – Dokończy żywota jako zgorzkniała stara
panna, które nigdy nie zaznała radości i zabawy.
– Zachowaj swoją litość dla kogoś, kto na nią zasługuje. – Lionel wzruszył ramionami. –
A ta diablica niech ma, co się jej należy. Nie chcę mieć więcej do czynienia z Alyssą
Cavendish!
– Ani ja! – potwierdził Lucien.
– Ani ja! – oświadczył Jeremy.
W pierwszym odruchu miała ochotę wyjść z ukrycia, przemaszerować dumnie pomiędzy
nieprzyjaciółmi i uczynić użytek ze swego ostrego języka, przeważył jednak rozsądek.
Wszystko, co mówili ci ludzie, było prawdą. Przyszłość, którą przed chwilą jej wywróżono,
przeraziła ją.
– Ale nie możemy obrazić naszych miłych gospodarzy – rzekł Jeremy. – Nie możemy
stąd nagle razem wyjechać.
– Racja – zgodzili się pozostali.
– Zatem będziemy opuszczać Snape po kolei, a każdy poda inny powód. Ważne, aby nie
było nas w zamku dwunastego dnia, kiedy ta jędza będzie musiała wybrać sobie męża –
doradził Lionel.
– Racja. Zaraz się spakuję i odjadę jeszcze dziś, po śniadaniu. Pogoda jest ładna, drogi
przetarte, więc mam nadzieję, że dotrę przez nocą do Yorku – powiedział z ożywieniem
Lucien. Na myśl, że niedługo opuści zamek Snape, wyraźnie wrócił mu humor.
– A ja ruszę jutro – postanowił Lionel. – Powiem, że obowiązki wzywają mnie na
królewski dwór.
– W takim razie mnie pozostaje jechać w czwartek – westchnął Jeremy. – Oby dobra
pogoda utrzymała się do tego czasu.
– W porządku, zatem ustaliliśmy wszystko – podsumował Lucien. – Możemy się rozejść.
– A pożegnasz się z lady Alyssą? – zagadnął na odchodnym Jeremy.
Odpowiedział mu szyderczy śmiech.
– Wolałbym zostać żywcem odarty ze skóry. Niech ojciec przekaże jej radosną wieść po
moim wyjeździe. Nie chcę więcej oglądać tej złośnicy – powiedział Lucien i pospieszył do
swojej komnaty. Pozostali też odeszli.
Alyssa ostrożnie wysunęła się zza kotary. Oczy piekły ją od łez. Jeszcze nigdy dotąd nie
usłyszała o sobie takich potwarzy. Musiała przyznać, że często nie panowała nad swoim
gniewem i złośliwym językiem, ale miano jędzy ze Snape bolało jak tortura rozpalonym
ż
elazem.
Męska dłoń delikatnie dotknęła jej ramienia. Palce trzymały białą chusteczkę. Poznała
czerwony, satynowy rękaw paradnego stroju.
– Użyj jej – doradził lord Misrule.
Odwróciła się tak gwałtownie, że omal nie wpadła na niego. Jakim prawem podszedł ją
podstępnie?
– Często szpiegujesz damy? – warknęła.
– Nie częściej niż ty kawalerów – odparł swobodnie. Alyssa zacisnęła dłonie w pięści.
– Nie wiem, o czym mówisz – powiedziała chłodno. Hoodwink zamachał jej chusteczką
przed oczami.
– Myślę, że jednak wiesz. Podsłuchiwanie jest brzydkim nawykiem, milady. Można
wówczas usłyszeć dziwne rzeczy...
– Nie masz pojęcia, ile jadu wypłynęło z ich ust – żachnęła się.
– Słyszałem o jędzy, czarownicy, złośnicy. Czy coś pominąłem?
– Wystarczy – chlipnęła.
Hoodwink pogładził ją po policzku, ścierając chusteczką łzy.
– Ci panowie i tak wyrażali się powściągliwie – zauważył ze spokojem.
Alyssa zesztywniała z oburzenia.
– Te kalumnie mają być wyrazem taktu? Jesteś takim samym draniem jak oni.
Odgarnął jej włosy z zaczerwienionej twarzy.
– Wierz mi, że to, co o tobie mówili, jest wręcz łagodne w porównaniu z opiniami, które
krążą poza murami zamku.
Alyssa kurczowo wciągnęła powietrze.
– Mam aż tak złą sławę w okolicy? – zapytała zdławionym głosem. Kolana ugięły się pod
nią i musiała chwycić się kotary, aby ustać.
Hoodwink opiekuńczo objął ją ramieniem.
– Nawet na królewskim dworze.
– W Londynie? – zająknęła się ze zgrozą. – Przecież to wiele mil stąd. Czy złe języki
nawet tam roznoszą te podłe plotki o mnie?
– Tak, moja droga – potwierdził, znów delikatnie ocierając jej oczy chusteczką.
Kogo miałaby interesować jakaś panna z dalekiego zamku Snape? Kogo na królewskim
dworze mogło obchodzić, co powiedziała Alyssa Cavendish? Niemożliwe! Pewnie ten łotr
Hoodwink chce się odegrać za jej wczorajszy występ. A była już niemal gotowa go
przepraszać!
– Nie wierzę ci – rzuciła przez zaciśnięte zęby. Lord Misrule łagodnie spojrzał jej w oczy.
– Może i jestem draniem, Alysso, ale nie kłamcą – odparł cicho. – Czy myślisz, że
lekceważąca odprawa, jaką dałaś trzem adoratorom, przejdzie niezauważona? Uważasz, że
gdy wrócą na dwór czy do swoich siedzib, pozostawią sprawę w tajemnicy? Jak sądzisz,
czemu twój ojciec ofiarował fortunę śmiałkowi, który odważy się poprosić o twoją rękę?
Wieści o dobrych uczynkach wędrują powoli i bocznymi drogami, lecz plotki o niecnych
wyczynach gnają na skrzydłach wiatru i trafiają do uszu każdego, kto zechce słuchać.
Alyssa przymknęła piekące powieki, usiłując uporać się i okrutną prawdą.
– Moje serce nie jest złe – szepnęła drżącym głosem. – Pragnę, by ludzie mnie lubili, nie
zaś mieszali moje imię z błotem. Gdyby tata wiedział, co...
– Wie, i to od dawna – przerwał jej Hoodwink. – Wyobrażasz sobie, jak musiał się czuć,
gdy słyszał, co na rynku miasteczka mówi się o jego córce? Nie mógł jednak wyzwać całej
okolicy na pojedynek w obronie twojego honoru, więc zaczął rozpaczliwie szukać dla ciebie
męża, gdyż uznał, że tylko w ten sposób zdoła uciszyć złe języki.
Alyssa bezsilnie wsparła się na ramieniu Misrule’a. Dlaczego sprawy przybrały tak
fatalny obrót? Jak mogła być tak zaślepiona? A przecież jedynie pragnęła pozostać sobą...
Odsunęli się od Hoodwinka i wytarła nos w chusteczkę, usiłując wziąć
MC
w karby.
– Zima jest ostra i zamkowe kominy dymią bardziej niż zwykle – stwierdziła, prostując
przygarbione ramiona. – Zauważyłeś, ile sadzy unosi się w powietrzu? Pewnie jakaś drobina
wpadła mi do oka. W każdym razie dziękuję za użyczenie chusteczki. A teraz wybacz, ale
muszę iść. – Ruszyła korytarzem, lecz nagle stanęła i obróciła się ku Hoodwinkowi. – Ach,
przypomniałam sobie o czymś jeszcze. Jest mi bardzo... w każdym razie chciałam cię
przeprosić za moje wczorajsze... ee, naganne maniery. – Słowa przeprosin były trudniejsze do
wypowiedzenia niż myślała.
Kompletnie zaskoczony wybałuszył oczy, ale za chwilę na jego twarzy pojawił się
dawny, kpiący wyraz.
– Rozumiem, że przeszedł ci ból głowy i jesteś w bardziej łaskawym nastroju?
– Zgadza się, lordzie Misrule’u. Mało tego, wreszcie doszłam do rozumu – oświadczyła z
uśmiechem, po czym odwróciła się na pięcie i znikła mu z oczu.
– Coś dziwnego dzieje się z Alyssą – powiedziała lady Celeste do męża, kiedy udawali
się do zamkowej sali na kolejne uroczystości.
Guy zerknął na drobną postać żony.
– Dziwnego? Czyżby ból głowy przerodził się w chorobę?
– Nie, to zupełnie inna sprawa. Od rana zachowuje się jak aniołek. Kiedy sir Lucien
zaczął się żegnać, podeszła i przemówiła do niego miło, życząc dobrej drogi i przypominając,
ż
eby włożył jagnięcej wełny do butów, aby na mrozie nie zmarzły mu nogi. A później, w
kuchni, podsłuchałam jak przeprasza Wata za to, że nie pochwaliła wspaniałego
przedstawienia chłopców.
Guy uniósł brwi ze zdumienia.
– Alyssa wybrała się do kuchni z własnej woli?
– No właśnie! – wykrzyknęła Celeste. – Pomogła też nakryć stoły. Mało tego, ona się
uśmiecha! Czy uważasz takie zachowanie naszej Lyssy za objaw choroby?
– Tak... choroby serca – uśmiechnął się jej mąż.
Celeste aż przystanęła z wrażenia i już otwierała usta, lecz Guy odwiódł ją od pytań
czułym pocałunkiem.
– Nie lękaj się o jej zdrowie, moja miła. Mam powody, aby sądzić, że nasza córka, dzięki
Bogu, jest po prostu zakochana.
W czasie obiadu nie było osoby, która by nie zauważyła niezwykłej metamorfozy Alyssy.
Robert, pomimo całego zadowolenia, nie był pewien, czy jej łagodność i życzliwość są
oznakami prawdziwej przemiany, czy tylko chwilowego kaprysu. Żałował szorstkich uwag,
którymi niedawno ją poczęstował, jednak z drugiej strony miał nadzieję, że przysłowiowy
kubeł zimnej wody zmusi wreszcie Alyssę do przemyślenia własnego postępowania. Tak czy
inaczej, szczerze się cieszył z jej nowego wcielenia.
Kiedy podano smażone minogi w cieście, Jamie szepnął do Gillian:
– Wydaje mi się, że Dwunasty Rycerz udaje tylko, że zakochał się w twojej siostrze. Jeśli
nadal będzie tak szyderczo wystawiał na szwank jej honor dziwacznymi darami, chyba
wyzwę go na pojedynek, gdy tylko się tu zjawi.
Gillian rozbawiła rycerskość małżonka.
– Nie warto ryzykować przelewu krwi dla obrony honoru Alyssy, mój drogi. Zamiast
okazać ci wdzięczność, weźmie cię u język. Przecież znam to ziółko.
Robert, który podsłuchał rozmowę między małżonkami, skrycie zerknął w kierunku
Alyssy. Ona również musiała usłyszeć okrutną uwagę siostry. Na wszelki wypadek udał
jednak, że nic nie wie.
Tymczasem, ku jego zdumieniu, Alyssa uśmiechnęła się do łaniego.
– Dzięki, kochany szwagrze, że tak troszczysz się o mój honor, ale naprawdę nie czuję się
obrażana. Przez nikogo – dodała znacząco, zerkając na Gillian.
Robert szybko dał znać trębaczom. Rozbrzmiały fanfary, a zaraz potem na środek sali
wystąpił najmłodszy z trzech paziów Dwunastego Rycerza.
– Panowie i panie, nastał dziewiąty dzień po Bożym Narodzeniu i mój pan przysyła
dziewięć młodych dam, aby zatańczyły dla waszej uciechy. Oto wróżki ostrokrzewu i
bluszczu. Wybaczcie im, jeśli pomylą kroki, ale są jeszcze niewprawne w tej sztuce.
Kiedy zniknął za kotarą, muzykanci na galerii zagrali kolędę o bożonarodzeniowych
ś
więtych roślinach. Robert wstrzymał oddech. Tom i jego bracia ćwiczyli wiejskie
dziewczynki przez cały poprzedni tydzień i wreszcie wczoraj zatańczyły całkiem udatnie.
Zachwycone sukienkami, w które je odział, niecierpliwie oczekiwały występu, ale trema
mogła zrobić swoje. W duchu trzymał za nie kciuki.
Tom wypchnął pierwszą tancereczkę zza kotary. Została powitana życzliwymi
uśmiechami i oklaskami. Ośmielona miłym przyjęciem, odwróciła się, żywo dając znaki
pozostałym, aby dołączyły do niej i małe, smukłe wróżki wybiegły w pląsach na środek sali.
Choć nie zawsze nadążały za muzyką, zachwyciły widzów wdziękiem i zapałem.
Zakończywszy popis, z gracją dygnęły przed publiką, za co zostały nagrodzone brawami oraz
deszczem srebrnych i miedzianych monet. Kiedy sypnął się brzęczący grad, natychmiast
zapomniały o etykiecie i zaczęły pełzać pod ławami, wyławiając toczące się grosiki. Robert
zerknął na Alyssę.
Roześmiana, pomagała małym tancerkom zbierać nagrodę. Jeszcze nigdy nie widział w
jej niebieskich oczach takiego blasku i radości. Złowiła jego spojrzenie i uśmiechnęła się
promiennie.
– Widzę, że potrafisz sprawiać cuda, Hoodwink – szepnęła.
– Nie rozumiem?
– Te szatki lepiej wyglądają na dzieciach niż na myszach. Dopiero po chwili przypomniał
sobie ich pierwszą rozmowę, kiedy to nakrył Alyssę na grzebaniu w jego bagażu. Uśmiechnął
się łobuzersko.
– Jestem rad, że ci się spodobały. Czy uważasz, że dobrze przysłużyłem się mojemu panu,
Dwunastemu Rycerzowi?
– Z pewnością tak – odparła z wielce tajemniczym uśmiechem.
Czyżby ta bystra panna domyślała się, kto jest jej dziwnym wielbicielem? – przestraszył
się Robert.
Szczęśliwie Alyssa nie miała czasu na stawianie kłopotliwych pytań, bo do sali wbiegła
pocieszna krowa i jej mleczarki, wywołując wrzawę śmiechów i braw. Paziowie wnieśli
jeszcze więcej smakowitych kapłonów, a dziewczęta zaczęły rozrzucać z koszyków łakocie.
Kiedy wesoła trupa wymaszerowała za kotarę, pojawili się paziowie z łabędziami z ciasta,
koszykiem malowanych jaj i resztą darów. Robert śledził pilnie, co odmieniona Alyssa tym
razem zrobi z prezentami, a zwłaszcza ze złotem. Ona zaś z iście królewską hojnością
przekazała łabędzie i jaja na ostatnie stoły, gwizdki otrzymali chłopcy grający mleczarki,
starszyzna wiejska – kapłony, a gołębie powiększyły zamkowe stado. Słodkie drzewko
przypadło tańczącym wróżkom, które zostały upomniane, że mają podzielić się przysmakiem
z innymi dziećmi.
Wreszcie Alyssa wzięła w rękę woreczek z pierścieniami i zwróciła się do matki:
– Ten dar, mamo, przeznaczam dla ciebie i Gillian – oznajmiła donośnym, dźwięcznym
głosem. – Oby sprawił wam tyle radości, ile ja przysporzyłam wam w przeszłości zgryzot.
Oniemiała Gillian wpatrywała się w bliźniaczkę, natomiast Celeste wstała i czule
przygarnęła córkę do siebie. Dwaj kandydaci do ręki Alyssy, którzy jeszcze nie zdążyli
wyjechać, z niedowierzaniem śledzili tę scenę. Wreszcie, kiedy zebrano ze stołów naczynia i
rozpoczęły się tańce, Robert skłonił się nisko przed Alyssą.
– Czy mogę zaprosić do tańca najbardziej hojną spośród dam tego zamku?
Skinęła głową z przyzwalającym uśmiechem. W trakcie dostojnej pawany, włoskiego
tańca, który od niedawna stał się modny w Anglii, Hoodwink powiedział cicho:
– Rozdałaś wszystkie prezenty od Dwunastego Rycerza. Czy oznacza to, że odrzucasz
jego uczucie?
– Nie, lordzie Misrule’u, ale posłuchałam twojej rady. Powiedziałeś mi, że im więcej
oddam, tym więcej otrzymam w zamian.
Nie takiej odpowiedzi się spodziewał.
– Czy jedynie z tego względu postanowiłaś być hojna?
– Nie, mój panie. – Dygnęła i rozpoczęła następną figurę. – Tak naprawdę chciałam, aby
ludzie uśmiechali się do mnie.
Po skończonym tańcu Robert poprowadził Alyssę w mrok korytarza i zanim zdążyła
otworzyć usta, aby zapytać, co robi, przyciągnął ją do siebie i zaczął całować jak szalony.
Od dawna miała nadzieję, że kiedyś jeszcze ją pocałuje, ale nie była przygotowana na taki
wybuch pożądania. Tym bardziej nie przewidziała gwałtowności własnej odpowiedzi. Nagle
rozbudzone zmysły rozpaliły ciało. Myśli Alyssy ruszyły w dziki tan, gdy Hoodwink
miażdżył jej usta swoimi, wyduszając z nich ostatni oddech. Kiedy pomyślała, że za chwilę
zemdleje, odchylił głowę i wpił w nią nieprzytomne spojrzenie, a potem zaczął sunąć
wargami po szyi Zatopiła palce w jego włosach, a potem zsunęła ręce na silne ramiona.
Wyobraźnia podsuwała jej zmysłową wizję ciał nieprzedzielonych barierą ubrań. Po raz
pierwszy w życiu zrozumiała, czemu kochankowie nie czują przed sobą wstydu.
– Alysso – wyszeptał Hoodwink bez tchu. – Musimy wrócić na salę.
Przylgnęła do niego kurczowo.
– Dlaczego?
Nie, niech nie przestaje, niech jej nie porzuca!
– Błagam, chodźmy, zanim coś się stanie – powiedział chrapliwie, po każdym słowie
obdarzając ją pocałunkiem.
– Niech więc się stanie. – Uparcie nie chciała go puścić. Nagle ktoś głośno odchrząknął
za jej plecami i z mroku wyłoniła się postać Toma.
– Mój panie... ee, lordzie Misrule’u, sir Guy cię poszukuje. Obiecałeś mu wieczór magii.
– Niech to diabli! – zaklął szeptem Hoodwink z ustami we włosach Alyssy. – A może i
dobrze, że się zjawił, bo odprawiłbym z tobą jeszcze lepszą magię. – Pocałował Alyssę w sam
czubek nosa i pobiegł do sali.
Tom nisko się skłonił.
– Życzę słodkich snów, milady – powiedział z wszystkowiedzącym uśmieszkiem.
Kiedy odszedł, przycisnęła rozpalone czoło do zimnych kamieni.
Jak zdoła zasnąć po tym wszystkim?
W nocy zerwał się zimy wiatr. Skulona pod ciepłymi okryciami, Alyssa nasłuchiwała, jak
z wyciem szarpie dachówki, ale w jej myślach panowała inna pogoda. Wreszcie pojęła, że
zakochała się na amen w Hoodwinku, choć jest tylko płatnym grajkiem i mistrzem ceremonii.
Stwierdziła też, że ponad wszelką wątpliwość związana jest z nim jakaś tajemnica. Tak, był
człowiekiem pośledniego stanu, lecz duszy wcale nie miał pośledniej...
Niestety, lord Misrule wykonywał rozkazy równie tajemniczego Dwunastego Rycerza.
Inaczej mówiąc, był na żołdzie szlachcica, który uderzał do niej w konkury, i jeśli ona
wybierze sługę zamiast pana, rozpęta się piekło.
A jeżeli to Hoodwink jest Dwunastym Rycerzem?
Robert przewracał się na prostym łóżku, nie mogąc zasnąć. Obok niego chrapał Tom. Nie
po raz pierwszy żałował swego wygodnego łoża z baldachimem w komnacie londyńskiego
zamku. Marzenia o Alyssie Cavendish, dzielącej z nim owo łoże, zwiększały udrękę. Robert
pojął, że wreszcie wpadł do przepaści, nad którą tak długo się pochylał. Nie pociągały go już
tylko uroda i wdzięki tej kobiety, ale jej rozum i dusza. Czyżby zakochał się w buntowniczej
piękności, zamiast tylko rozkochać ją w sobie? Wiedział, że mógłby ją teraz łatwo posiąść,
zwłaszcza po ich niedawnym pocałunku – ale musiał zachować w tajemnicy niecny zakład. Z
furią posłałaby go do piekieł, gdyby dowiedziała się, co nim powodowało.
Lady Gillian Cavendish Campbell leżała na łożu obok pochrapującego męża, przyciskając
dłońmi wzdęty brzuch. Zaledwie zasnęła, obudził ją osty ból w krzyżach. Kilkanaście dni
temu doświadczyła już czegoś, co jej matka nazwała fałszywymi bólami porodowymi, więc
zastanawiała się, czy i tym razem alarm jest przedwczesny. Przygryzła wargi, usiłując
przetrwać kolejną falę udręki. Fala cofała się, pozostawiając ją osamotnioną i drżącą w
ciemnościach, aby znowu powrócić. Czy powinna obudzić Jamiego? Matka i miejscowa
położna tłumaczyły jej, że rozpozna nadejście porodu po regularności bólów. Ale chyba
powinny być w brzuchu, a nie w krzyżach. Gillian przymknęła oczy i zaczęła odmawiać
modlitwę do Matki Boskiej, prosząc o opiekę. Nie zdradziła nikomu, nawet Celeste, jak
bardzo lęka się porodu.
Ktoś potrząsał Alyssę za ramię. Powoli otworzyła oczy. Szare światło zimowego dnia
przesączało się przez okiennice. Zamrugała gwałtownie.
U jej wezgłowia klęczała Gillian.
– Lisso, pomóż mi!
Udręka w głosie siostry sprawiła, że obudziła się całkiem.
– Gillie, co się stało?
Oczy Gillian wydawały się jeszcze większe w pobladłej, ściągniętej bólem twarzy,
poznaczonej śladami łez. Nagle skuliła się z jękiem, obejmując dłońmi wielki brzuch. Alyssa
pojęła, że zaczął się poród.
– Dlaczego, u licha, zwlekłaś się z łóżka? – zrugała siostrę, pokrywając strach szorstkimi
słowami. – Powinnaś zawołać służbę, żeby przeniesiono cię do specjalnie przygotowanej
izby. Gdzie jest mama?
Gillian poruszyła ustami, lecz atak bólu odebrał jej mowę. Alyssa uklękła przy niej i
trzymała mocno za rękę, dopóki nie minął spazm. Wreszcie bliźniaczka, ciężko łapiąc
powietrze, wykrztusiła:
– P-pojechali na polowanie z sokołami, wszyscy.
Alyssa zawrzała gniewem.
– I zostawili cię bez opieki w takim stanie?
– Kiedy Jamie wstawał o świcie, zapewniłam go, że wszystko jest w porządku i może
jechać. Już miałam bóle, ale myślałam, że to fałszywy alarm. Nie chciałam, aby uznali mnie
za tchórza.
Alyssa okryła siostrę futrzaną opończą i pomogła jej usiąść na łożu.
– Czy dasz radę przejść do przygotowanej przez mamę komnaty?
Gillian skinęła głową.
– Może zdążę między bólami.
– Szybko przychodzą?
– Odkąd jakąś godzinę temu odeszły wody, coraz szybciej. Odpowiedź siostry przeraziła
Alyssę. Gorączkowo sięgnęła po dzwonek i potrząsnęła nim mocno.
– Molly! Dora! Gdzie są te przeklęte dziewuchy?! – niecierpliwiła się, gdy nikt nie
nadchodził. – One chyba nie wybrały się na polowanie!
Gillian wstała, ciężko opierając się o jej ramię.
– Nikt się nie zjawił, kiedy dzwoniłam. Zdaje się, że zamek jest pusty.
– Do diaska! – Lodowate palce strachu zdławiły serce Alyssy. Co wiedziała o rodzeniu
dzieci? Jeszcze mniej niż Gillian. Jakie złośliwe fatum sprawiło, że los siostry i dziecka
znalazł się w jej rękach?
Podtrzymując Gillian, powoli ruszyła korytarzem ku niewielkiej komnacie, którą Celeste i
położna jeszcze w listopadzie przygotowały na poród. Bóle powróciły w chwili, gdy
doprowadziła siostrę do łóżka. Alyssa przytrzymała rodzącą, dopóki nie minęły, a potem
troskliwie ją okryła. Dzięki Bogu przy kominku był naszykowany zapas drew, krzesiwo i
podpałka. Drżącymi rękami rozpaliła ogień i za chwilę płomienie wesołym blaskiem ożywiły
izbę. Zasłona w drzwiach zapobiegała przeciągom, a grube kobierce pokrywały zimną
kamienną posadzkę.
Odszukała sznury do porodu i przywiązała je do podtrzymujących baldachim kolumn.
– Masz tu, Gillie – powiedziała, układając związane w pętle końce obok głowy siostry. –
Kiedy przyjdą bóle, chwyć je i ciągnij.
Gillian skinęła głową.
– Położna powiedziała, że powinnam wypić trochę wina, żeby się wzmocnić –
wyszeptała.
– Wino! – Alyssa rzuciła się do drzwi. – Zaraz przyniosę dzbanek, a ty... tylko nic nie
rób, dopóki nie wrócę, dobrze?
– Pospiesz się!
Jeszcze nigdy zamek Snape nie wydawał się jej tak wielki. Biegła niekończącymi się
korytarzami, zaglądając do komnat w poszukiwaniu żywej duszy. Dopiero w zamkowej
kuchni natknęła się na dwóch młodych pomocników kuchennych, którzy zostali, aby obracać
rożny, pilnować garów z zupą i podsycać ogień. Zapach gotującej się strawy przyprawił ją o
mdłości, choć od rana nic nie jadła.
– Wat! – chwyciła za ramię młodszego chłopaka. – Gdzie się podziali wszyscy? Dlaczego
nikt nie przychodzi na dzwonki? Gdzie Molly?
Wat z niezmąconym spokojem wzruszył ramionami.
– Hoodwink zabrał państwa rano na polowanie z sokołami. A jak pojechali, to cała służba
wyszła do wsi, żeby w święta zobaczyć się z rodziną.
– Tylko myśmy zostali na posterunku – dodał Todd. Alyssa odgarnęła z czoła
zmierzwione włosy.
– Boże jedyny, kiedy oni wrócą? – jęknęła z rozpaczą. Wat popatrzył na nią bezradnie.
– Nie wiem, pani. Obiad zaraz będzie gotowy, a ich nie ma. Musi zatrzymała ich zamieć i
gdzieś się skryli, żeby przeczekać.
– Zamieć? – Alyssa wspięła się na palce i wyjrzała przez wysokie okno. Na zewnątrz
wirował pędzony wiatrem śnieg. Zaklęła z wściekłością.
Wat odłożył kopyść, którą mieszał w garze.
– Co się stało, lady Alysso?
Miała dwóch wyrostków i rodzącą siostrę. Jeśli teraz okaże słabość, Gillie umrze.
– Lady Gillian rodzi – powiedziała głośno. – Potrzebuję położnej.
Todd zaczął rozwiązywać fartuch.
– Polecę do wsi i sprowadzę pomoc. To tylko milę stąd. Będę biegł całą drogę.
Zimny pot wystąpił Alyssie na czoło. Wzdragała się wysyłać to dziecko w tak straszną
pogodę, ale nie miała wyjścia. Rozejrzała się po kuchni i zobaczywszy wełniany chałat,
podała go chłopcu.
– Weź to, przynajmniej nie zmarzniesz. Todd zawahał się.
– To płaszcz kucharza. Zbije mnie na kwaśne jabłko, jeśli go tknę.
Alyssa nie miała czasu na zbędne dyskusje. Musiała natychmiast wracać do Gillian.
Podeszła do chłopca i zawiązała mu okrycie pod szyją.
– Nie przejmuj się, mały. Wytłumaczę wszystko panu Bainesowi. A ty, Wat, znajdź
latarnię dla Todda i jakieś rękawice, szybko! Czy znasz położną, panią Fender? – zwróciła się
znów do Todda, który skinął głową z przejętą miną. – Powiedz jej, że mojej siostrze odeszły
wody i bóle wracają coraz szybciej. Malec dumnie uniósł głowę.
– Wiem co nieco o rodzeniu, pani. Mam sześciu braci i siostrzyczkę, Pewnie ma więcej
doświadczenia niż ja, pomyślała Alyssa z wisielczym humorem. Zjawił się Wat z latarnią i
parą wełnianych skarpetek, które z powodzeniem mogły zastąpić rękawice.
– Trzymaj latarnię blisko siebie, Todd, żeby wiatr nie zgasił płomienia – poleciła. –
Trzeba tylko jeszcze, abyś zabłądził na bagna. – Wzdrygnęła się na samą myśl o tym. – Pilnuj
drogi, nie biegnij na skróty. Tak będzie dłużej, ale bezpieczniej, dobrze?
– Tak, pani.
– Pędź! – Wat klepnął kumpla po ramieniu.
– Niech cię wiedzie święty Michał – wyszeptała Alyssa, gdy drobna postać wybiegła w
zamieć.
– Todd to sprytny frant – pocieszył ją Wat, zatrzaskując drzwi. – Migiem będzie z
powrotem.
Wcale nie była taka pewna. Oddając los dzieciaka w ręce Opatrzności, powróciła myślą
do najważniejszej sprawy.
– Daj mi dzban wina i kubek – poleciła, myśląc gorączkowo, co jeszcze może być
potrzebne. Dlaczego nie słuchała, kiedy mama udzielała Gillie lekcji na temat rodzenia? Jak
zwykle zadziałała zazdrość o uwagę, jaką poświęcano bliźniaczce. Wówczas nie chciała mieć
nic wspólnego z jej sprawami. Po raz kolejny tego dnia Alyssa gorzko przeklęła swoją
buntowniczą naturę.
Wat utoczył wina z beczki i ustawił na tacy dzbanek oraz miskę z wodą, przykrytą czystą
ś
ciereczką, a następnie zawiesił nad ogniem kociołek z wodą.
– Lady Gillian należy się piękny uśmiech – powiedział. – Ciężko jej teraz.
Alyssa popatrzyła na niego zdumiona. De lat mógł sobie liczyć ten wyrostek, który
myślał i przemawiał jak dorosły? Trzynaście? Pomogła mu dźwignąć ciężką tacę i razem
pospieszyli na piętro. Zza drzwi słychać było ciężki oddech Gillian.
Wat starał się nie patrzeć na zwiniętą na łóżku postać. Postawił tacę na niskim stoliku
przy kominku, dorzucił drew do ognia i wycofał się w stronę drzwi.
– Będę w pobliżu – powiedział do Alyssy.
– Gdzie jest mama? – szepnęła Gillian, gdy siostra ocierała jej pot z czoła. – Czy położna
już przyjechała?
Alyssa, idąc za radą Wata, skłamała z uśmiechem:
– Niedługo tu będą, kochanie. Obiad już gotowy i głód przygna rodzinkę do domu.
Wydawało się, że czas stanął w miejscu. Alyssa trzymała siostrę, kiedy przychodziły
bóle, a potem obmywała jej twarz i podawała na łyżce to wino dla rozgrzania krwi, to
wzmacniający rosołek, który Wat przyniósł z kuchni. Masowała napięty kark i ramiona
Gillian, a kiedy ta krzyczała z bólu, odmawiała modlitwy.
Wreszcie Gillian zapadła w niespokojny, krótki sen. Alyssa siedziała na łóżku, tuląc ją w
ramionach. Gdy ktoś zapukał w drzwi, zerwała się z nadzieją, że wreszcie nadjechała położna.
Niestety w progu stał tylko Wat z nową świecą.
– Zamieć się wzmaga, pani – powiedział cicho. – Śnieg usypał zaspy przy murach. Coraz
bardziej mi się zdaje, że położna nie da rady przyjechać.
Alyssa poczuła, że nogi zaraz odmówią jej posłuszeństwa. Ciężko oparła się o framugę.
Jednak zdołała się opanować.
– Czy wiadomo coś o myśliwskiej drużynie? Chłopak wbił oczy w podłogę.
– Pani, jestem najstarszy z naszej dziewiątki – powiedział, nie patrząc na nią. – Nieraz
byłem przy mamie, kiedy rodziła. Ostatnim razem pomagałem odbierać najmłodszą
siostrzyczkę.
Alyssa wybałuszyła na niego oczy, a Wat zaczerwienił się jak burak.
– Milady, czas się zbliża i nie możemy oglądać się na obyczaje. Mam już czternasty rok i
jestem prawie mężczyzną. Widziałem. .. ehm... dolne części kobiety. Mogę pomóc, jeśli pani
się zgodzi.
Alyssa kurczowo zacisnęła palce na framudze. Jak mogłaby pozwolić, aby zwykły
podkuchenny dotykał jej siostry i to...
Mimowiednie zerknęła za okno. Wokół zegarowej wieży zamku wściekle wirował śnieg.
Skoro polujący nie przysłali dotąd gońca z wieścią, znaczyło to, że utknęli daleko od domu.
Oby rodzicom i Hoodwinkowi udało się bezpiecznie przetrwać! Od strony łóżka dobiegł
cichy jęk Gillian. Alyssa pojęła, że nikt się nie zjawi i będzie musiała poradzić sobie sama.
Położyła dłoń na chudym ramieniu chłopaka.
– Nie pozwolę, aby Gillie umarła – powiedziała z mocą. – Ona jest dla mnie więcej niż
siostrą. To moja połówka. Lepsza połówka – dodała bez żalu. – Musimy uratować ją i
dziecko. Bierzmy się do roboty! – Pchnęła Wata do izby.
Gillian zobaczyła chłopaka i popatrzyła na siostrę pytającym wzrokiem. Alyssa czule
otarła jej spocone czoło.
– Zamieć się wzmaga, kochanie. Położna nie dotrze do nas tak szybko, jak byśmy chciały.
Ale bądź spokojna, bo Wat ma wprawę w przyjmowaniu porodów. – Ścisnęła wilgotną dłoń
chłopca, dodając mu otuchy. – We troje raz dwa pomożemy przyjść na świat twojemu
skarbowi.
Gillian obdarzyła Wata słabym, lecz życzliwym uśmiechem i sięgnęła po sznury, gotowa
do walki z kolejną falą skurczów. Samozwańczy położnik miał nietęgą minę. Alyssa czekała,
aż minie najgorsze, tak bardzo przejęta bólem bliźniaczki, jakby sama rodziła. Kiedy rodząca
opadła na łóżko, Wat odezwał się cichym, lecz opanowanym głosem:
– Pani, weź świecę i patrz między nogi lady Gillian. Kiedy zobaczysz, że pojawia się
główka, przeniesiemy milady na krzesło do rodzenia. – Pokazał gestem solidny, drewniany
mebel, który stał obok kominka. Alyssa dopiero teraz go zauważyła.
– Na Boga, a skąd będę wiedziała, że to główka? – zapytała bezradnie.
– Będziesz wiedziała, pani, ręczę za to – powiedział, podając jej świecę.
– Dalej, Lisso, nie bądź tchórzem – szepnęła Gillian. – Szybko, błagam.
Alyssa podwinęła rękawy, założyła włosy za uszy i skupiła się na zadaniu. Nagle
wszystko zaczęło się dziać bardzo szybko. A potem Alyssa klęczała już na podłodze u stóp
siostry, trzymając w rękach maleńką, umazaną krwią i śluzem istotkę – Zdrowy chłopak –
oznajmił Wat młodej mamie. W następnej chwili sprawnie odciął pępowinę, podwiązał ją i
szybko poinstruował Alyssę, zapominając o wszelkich formach: – Uderz go mocno po tyłku,
ż
eby wrzasnął i wypluł z siebie diabła!
Ż
achnęła się na myśl, że miałaby postąpić tak brutalnie z drobnym ciałkiem, ale
konieczność wypędzenia diabła z maleńkiego siostrzeńca pchnęła ją do czynu. Niemowlę,
potraktowane solidnym klapsem, zachłysnęło się, a potem wrzasnęło ile sił w płucach.
Obmyła je szmatką umoczoną w pachnącym olejku, a potem owinęła w płócienko i miękki
kocyk, które przygotowała zapobiegliwa Celeste. Pogładziła rude włoski na głowie
chłopczyka, czując narastający ucisk w gardle. Czy kiedyś urodzi takie słodkie maleństwo? Z
westchnieniem podała siostrze synka.
– Chwacko się spisałaś, pani – pochwalił Wat, wrzucając łożysko do ognia. – Niech się
spali, aby nie przechwyciła go żadna zła czarownica – dodał.
– Wat? – zawołała słabym głosem Gillian. Wymizerowana, zmęczona twarzyczka
promieniała anielskim uśmiechem. – Nazwę swojego syna James, po ojcu, a na drugie imię
dam mu Watkins, na twoją cześć, jeśli oczywiście się zgodzisz.
Chłopak zaczerwienił się aż po korzonki włosów.
– Milady, jak to pięknie brzmi w moich uszach! – wykrzyknął i w podskokach wybiegł z
komnaty.
Nikt nie wrócił do Snape tej nocy. Wat podtrzymywał ogień w izbie, gdzie leżała
położnica i przygotował siostrom posiłek złożony z zupy, wina, chleba i mięsa. Kiedy zegar
na wieży wybił jedenastą, Alyssa skuliła się na posłaniu obok kołyski Jamesa i zasnęła
kamiennym snem.
Zamieć ustała o północy. Rano wróciła ze wsi na zamek zaniepokojona służba. Położna,
pani Fender, pospieszyła do izby porodowej i ze zdumieniem znalazła śpiącego Wata,
skulonego za drzwiami, lady Alyssę na posłaniu u kominka i promienną lady Gillian,
karmiącą wspaniałego, zdrowego chłopaka. Była jeszcze bardziej zdumiona i mocno
przerażona, kiedy usłyszała opowieść o niezwykłym Wyczynie młodziutkiego położnika.
Natychmiast przejęła rządy, odesłała chłopaka do kuchni i nakazała Molly, aby
zatroszczyła się o swoją panią.
Tupot nóg, nawoływania i dźwięk dzwonków obudziły Alyssę, kiedy blade słońce chyliło
się ku zachodowi. Nie pamiętała, jak dostała się do swojej komnaty, ani jak zdjęto z niej
poplamioną suknię. Molly wetknęła głowę przez drzwi.
– Obudzili moją panią, co? – zatrajkotała, wnosząc do pokoju tacę z lekkim piwem,
chlebem i serem. – To państwo dopiero wrócili z polowania i właśnie usłyszeli wieści o
chłopczyku lady Gillian. Ten błazen Hoodwink dał im dzwonki, żeby dzwonili na cześć
małego. Chciał jeszcze odpalić fajerwerki, ale lady Celeste bała się, że nie dadzą spać matce i
dziecku.
Alyssa z apetytem odgryzła kawałek sera.
– Jak się ma moja siostra?
Pokojówka wygładziła ulubioną czerwoną suknię swojej pani, wiszącą na oparciu krzesła.
– Kwitnąco! Ciągle opowiada niesamowite historie o tym, co tu się działo. Mówi, że
byłaś pani bardzo dzielna. A nasz Wat, który odebrał dziecko? Tego jeszcze nie było!
Alyssa znieruchomiała z jedzeniem w ustach. Wat odebrał dziecko? Przecież to ona
sprostała najważniejszemu zadaniu!
– Moja siostra tak ci opowiadała? – zapytała z niedowierzaniem.
– Nie, powtarzam, co gadali w kuchni. Wat aż puchnie z dumy. Lord Campbell nagrodził
go pięknym sztyletem z hiszpańskiej stali i pękatą sakiewką.
Alyssa powoli sączyła piwo. Ten sprytny kuchenny chłopak ukradł jej sławę, przypisując
sobie główny udział w wydarzeniach minionej nocy. Gniewnie zacisnęła usta. Kto teraz
pochwali ją za rolę w narodzinach Jamesa? Ale zanim złość zdążyła zmienić się w dawną
furię, zdusiła ją w zarodku. Przecież biedny Wat jest tylko prostym, wiejskim dzieckiem. Jeśli
będzie miał szczęście, zostanie co najwyżej służącym na zamku albo woźnicą. A bez jego
wskazówek byłaby zupełnie bezradna w tych strasznych chwilach. Czemu nie miałby przeżyć
swojego dnia chwały, być może jedynego w całym życiu? Byłaby okrutna, wydzierając mu
sławę. Spokojnie ubrała się i poszła do sali, postanawiając, że zachowa swoje zasługi dla
siebie.
Ś
wiąteczne polano w kominku gorzało jasnym płomieniem, a stare wino, specjalnie
chowane w zamkowych piwnicach na takie okazje, lało się strumieniem do pucharów. Kto
ż
yw, pił zdrowie małego Jamesa Watkinsa Campbella, jego szczęśliwej mamy i dumnego
taty. Wznoszono tosty za powrót z polowania i dobrobyt zamku Snape. Alyssa szła przez salę,
uśmiechając się i odpowiadając na powitania. W zamęcie radosnych twarzy szukała
wzrokiem lorda Misrule’a.
– Jeśli chcesz wiedzieć, lady Złośnicka nie kiwnęła palcem przy narodzinach tego dziecka
– pomstował wójt.
– To do niej podobne – przytaknął gajowy, ocierając wąsy z piwnej piany. – Pewnie
omdlała, jak tylko zobaczyła krew. Pan Bóg strzegł, że nasz Wat był na miejscu.
Alyssa poczuła, że płoną jej policzki, ale w milczeniu poszła dalej, zanim rozmówcy
zauważyli, że słyszała ich rozmowę. Nawet rodzice nie oglądali się za nią. Stare, gorzkie
poczucie krzywdy zdławiło jej gardło.
– Masz cienie pod oczami, milady – usłyszała głęboki, melodyjny głos Hoodwinka.
Obejrzała się przez ramię. Ten człowiek potrafiłby podejść najczujniejszą zwierzynę!
– O, la, la! – zaśmiała się, naśladując francuski akcent matki. – Potrafisz prawić
komplementy damom, lordzie Misrule’u.
Dotknął jej policzka opuszkiem kciuka.
– To naprawdę jest komplement, moja miła. Podkrążone oczy świadczą, że przeżyłaś
ciężkie chwile.
– Och, bez przesady. – Lekceważąco machnęła ręką.
W odpowiedzi została obdarzona uśmiechem, który na moment zatrzymał bicie jej serca.
– Jesteś po prostu niezwykła – szepnął z zachwytem. – Nie znam innej wysoko urodzonej
kobiety, która potrafiłaby odebrać poród w takich warunkach.
Alyssa uniosła brwi.
– Ja słyszałam raczej, że tylko pomagałam kuchennemu chłopcu. Skąd wiesz, że nie
zemdlałam na samym początku?
Hoodwink ujął jej twarz w swoje duże, ciepłe dłonie.
– Kiedy rozmawiałem z twoją siostrą, wychwalała cię pod niebiosa. Muszę przyznać, że
dziwię się, czemu nie prostujesz mocno przesadzonych opowieści Wata.
Alyssa wzruszyła ramionami.
. – Ludzie mają już dosyć moich dąsów i próżności, a zresztą i tak by mi nie uwierzyli.
Poza tym chłopak był naprawdę wspaniały i zasłużył na swoją chwilę sławy. Nie będę
odbierać mu radości.
Hoodwink aż gwizdnął z podziwu.
– Zdaje się, że w ciągu tej jednej nocy przestałaś być zepsutą, rozpieszczoną pannicą i
zmieniłaś się w dojrzałą, mądrą kobietę.
– Już wcześniej, począwszy od dnia Bożego Narodzenia, dostałam wiele pouczających
lekcji – powiedziała z kpiącą miną.
Lord Misrule wyjął jej z rąk puchar i z czcią ucałował jego brzeg.
– Składam hołd tobie i twojej odwadze, lady Alysso Cavendish – oznajmił ceremonialnie,
podsuwając jej naczynie tą stroną, na której złożył pocałunek.
Łzy radości zaszkliły się w niebieskich oczach Alyssy. Opuściła głowę, aby nie widział,
ż
e płacze, i wypiła toast. Czuły podziw Hoodwinka podziałał na nią jak uzdrawiający balsam,
lecz kiedy podniosła wzrok, już go nie było. Szambelan zaprosił wszystkich na obiad.
Uroczystości były bardziej radosne niż zwykle, apetyty zaś dopisywały wszystkim jak
nigdy dotąd. Kiedy zabrzmiały fanfary, Hoodwink wystąpił na środek sali i uniósł ramiona w
górę, prosząc o ciszę. Alyssa wyprostowała się na krześle, ciekawa, co powie tym razem.
– Cne damy i szanowni panowie! Siły, którymi nawet ja nie potrafię władać – sala
rozbrzmiała śmiechem – opóźniły paradę darów od Dwunastego Rycerza. – Skłonił się nisko
Alyssie, zdejmując czapkę z głowy i zamaszystym ruchem zamiatając podłogę pawimi
piórami. – Mój pan prosi wszystkich o wybaczenie.
Alyssa skłoniła głowę i rzekła:
– Skoro Najwyższy Pan zesłał zamieć, nie możemy cię o to obwiniać, mój panie.
Sala zahuczała ponownie. Hoodwink skłonił się raz jeszcze i zaklaskał w dłonie. Zza
kotary wyłonił się paź, a za nim szli dwaj słudzy z ogromnym tortem, który ostrożnie
postawili na stole. Ozdobny czubek cukierniczego cuda niepokojąco się chwiał. Alyssa ze
zdziwieniem zerknęła na lorda Misrule’a.
– Ośmielisz się podjąć wyzwanie? – zapytał, podając jej długi nóż.
Chwyciła trzonek w obie dłonie i szybkim ruchem zagłębiła ostrze w wierzchołek tortu.
Weszło gładko i nagle ze środka wyskoczyło dziesięć wystraszonych żab. Przy stole rozpętało
się wesołe pandemonium. Goście zarykiwali się ze śmiechu. Wielu wdrapało się na krzesła i
ławy, aby mieć lepszy widok. Żaby skakały jak oszalałe we wszystkich kierunkach, a jedna
wylądowała na berecie sir Jeremy’ego. Kilka przysiadło na pustym talerzu lady Celeste,
nieruchomiejąc w przerażeniu. Najśmielszy żabi kawaler zanurkował do kielicha sir Guya,
kąpiąc się w winie ku rozbawieniu gospodarza.
– Oto macie dziesięciu skaczących lordów! – zawołał Hoodwink, wywołując nowy
paroksyzm śmiechu.
Ostatnia żaba, która przycupnęła na dnie fałszywego tortu, gapiła się na Alyssę
wyłupiastymi oczami. Wreszcie zdecydowała się na skok i gładko wylądowała na jej
dekolcie. Alyssa wrzasnęła głośno.
– Oto najszczęśliwszy z żabich lordów! – szepnął Hoodwink, z upodobaniem
przyglądając się płazowi przylepionemu do gładkich wypukłości.
– Błagam, lordzie Misrule’u – jęknęła Alyssa, ocierając łzy śmiechu. – Ratuj mnie!
– Z najwyższą ochotą, moja piękna. – Sięgnął po żabę, muskając palcami pierś Alyssy.
Dotknięcie i błysk w jego oczach jak zwykle wprawiły ją w drżenie. Kiedy służba
pozbierała żaby i towarzystwo wreszcie się uspokoiło, kotara rozsunęła się znowu. Dziewięć
małych dziewczynek, strojnych w sukieneczki z aplikacjami w kształcie liści bluszczu i
ostrokrzewu, w towarzystwie chłopców przebranych za mleczarki wkroczyło na salę. Za nimi
wypadła krzywym galopem pokraczna krowa, ulubienica zebranych. Zatrzymała się przed
honorowym stołem, nisko skłoniła rogaty łeb, a potem połówka pysk uniosła się do góry,
ukazując spoconą twarz Wata. Rozbrzmiały gromkie oklaski na cześć bohatera. Przed Alyssą
w błyskawicznym tempie pojawiły się łabędzie z ciasta, gęsie jaja, gwizdki, złote pierścienie,
kapłony, gołębie i marcepanowe drzewka.
Wstała, czekając, aż Hoodwink zarządzi ciszę.
– Moi mili przyjaciele – zaczęła, gdy ucichł gwar. – Dzisiaj obchodzimy nie tylko
jedenasty dzień naszej świątecznej fety, ale i jeszcze jedno radosne święto, bo jak wiecie,
narodził się mój siostrzeniec. – Uniosła puchar. – Wznieśmy toast za moją siostrę, jej
małżonka i za ich nowo narodzonego synka, Jamesa Watkinsa Campbella!
– Za zdrowie całej trójki! – podchwycił Hoodwink.
Alyssą była zachwycona, gdyż wszyscy jak jeden mąż posłuchali jej wezwania.
Odstawiła pusty puchar i uśmiechnęła się do kucharczyka.
– Wat, nie wiem, jak poradziłabym sobie bez ciebie. Proszę, przyjmij ode mnie
podziękowania i ten dar, będący dowodem najwyższego uznania dla twojej dzielności –
powiedziała uroczyście, wręczając mu woreczek ze złotymi pierścieniami.
Chłopak z początku osłupiał, ale szybko odzyskał rezon. Unosząc woreczek w górę,
pokazał go wszystkim, po czym zwrócił się do Alyssy i złożył jej uniżony ukłon.
– Za ten królewski dar, pani, pięknie dziękuję. Dzisiaj słyszałem, jak różni ludzie gadają,
ż
e lady Alyssą omdlała na widok krwi albo że krzyczała ze strachu, albo że trzęsła się w kącie
i nic nie pomogła siostrze. Chcę powiedzieć przy wszystkich, że to są wierutne łgarstwa
Nasza dobra pani dzielnie przyjęła dziecko i dała mu klapsa jak trzeba. Już ja byłem bardziej
zestrachany niż ona Z nas trojga lady Alyssą była najdzielniejsza i rozkwaszę nos każdemu,
kto będzie twierdził inaczej – zakończył bojowo.
A potem, przestraszony własną śmiałością, spłonął rumieńcem, skłonił się i zrejterował,
pociągając za sobą drugą połówkę krowy.
W sali zapadła cisza, przerywana trzaskaniem bierwion na kominku. Wreszcie Hoodwink
zawołał donośnie:
– Hej, panie i panowie, trzy razy hiphip-hurra na cześć lady Alyssy!
Sala rozbrzmiała potężnym echem okrzyków i braw. Wzruszeni rodzice powstali, aby
uściskać córkę.
– Lysso, czy to prawda? – Lady Celeste nie wierzyła własnym uszom.
Alyssa skromnie skinęła głową.
– Prawda, mamo. Jeśli chcesz, zapytaj Gillie. Muszę ci wyznać, że jeszcze nigdy w życiu
serce tak nie podchodziło mi do gardła, jak w chwili, gdy dziecko miało przyjść na świat. I
wierz mi, kiedy zobaczyłam główkę, naprawdę omal nie zemdlałam.
Guy i Celeste jeszcze raz serdecznie uściskali córkę i towarzystwo wróciło do stołu.
Alyssa kazała posłać kapłony na górę, dla Gillian, jej męża i mamki Jamesa.
Kiedy wieczorem Alyssa zmęczona i szczęśliwa wracała do swojej komnaty, lord Misrule
czekał już na nią u szczytu schodów. Chwycił jej dłoń i ucałował z szacunkiem.
– Znów oddałaś wszystko i otrzymałaś po stokroć więcej – wyszeptał. – Jesteś bohaterką
wieczoru.
– Posłuchałam twoich dobrych rad i tyle.
Hoodwink chwycił Alyssę w ramiona i musnął ustami jej usta z cudownie zmysłową
lekkością. Odpowiedziała natychmiast równie ulotną pieszczotą, lecz za chwilę pogłębili
pocałunek, tuląc się do siebie w pasji.
– Panie Hoodwink, czy ośmielisz się podjąć wyzwanie... ze mną? – wyszeptała
spieczonymi ustami, gdy wreszcie oderwali się do siebie. Zdumiona własną śmiałością
patrzyła mu głęboko w oczy, oczekując odpowiedzi.
Ciemne oczy Misrule’a zapłonęły tajonym ogniem.
– Jestem tylko zwyczajnym człowiekiem.
– Jesteś najbardziej niezwyczajnym człowiekiem, jakiego znam – odparła, przywierając
do niego całym ciałem.
– Jesteś damą – powiedział chrapliwie.
– Kiedyś stwierdziłeś, że nie... Pieszczotliwie skubnął zębami płatek jej ucha.
– A co z Dwunastym Rycerzem? Przeczesała palcami jego gęstą, ciemną czuprynę.
– To jakiś błędny ognik bez ciała i duszy.
– Czyżby? Przecież dzień w dzień obsypywał cię prezentami. Doceń, jak trudno jest
zachować żywe żaby w zimie – zachichotał Hoodwink. – Przyznasz, że pięknie się o ciebie
stara.
Alyssa obwiodła palcem twardą linię jego szczęki.
– Wolałabym, aby starał się jeszcze piękniej. Czasami wydaje mi się, że jest tuż obok,
ledwie na wyciągnięcie ręki.
Hoodwink chwycił ją za rękę.
– Co przez to rozumiesz?
Uśmiechnęła się chytrze, zachwycona swoją przewagą. Teraz już była pewna.
– Kogo tym razem chcesz oszukać, panie Hoodwink? Napięte rysy złagodniały.
– Jesteś równie bystra jak piękna.
Alyssa rozpięła pierwszy guzik jego barwnego kaftana.
– Mówią, że jestem ostra jak kocica.
– Nawet w łożu? – zamruczał Hoodwink, pochylając głowę i wsuwając język w rowek
między jej piersiami.
– Tego jeszcze nie wiem – odparła zduszonym głosem. – Ale chciałabym się dowiedzieć,
mój Dwunasty Rycerzu.
Hoodwink zsunął jej suknię z ramienia, odsłaniając nowy kawałek ciała.
– Jeszcze nie nadszedł szósty stycznia. Jak możesz mieć Dwunastego Rycerza jedenastej
nocy? – zapytał ze śmiechem.
Alyssa pragnęła już tylko jednego.
– Z godzinę wybije północ – szepnęła, wsuwając mu kolano między uda. – A ja zawsze
lubiłam wcześniej otwierać swoje prezenty.
– Ty zalotnico! – Szybkim ruchem wyłuskał krągłą pierś ze stanika i chciwie przywarł
ustami do nabrzmiałego sutka.
Alyssa omal nie osunęła się na ziemię.
– Jesteś mistrzem w swojej sztuce, lordzie Misrule’u – wydyszała, przylegając do niego
całym ciałem.
– A ty, słodka Alysso, jesteś panią mego serca – powiedział, porywając ją w ramiona i
niosąc do komnaty.
Rankiem lady Celeste zwróciła uwagę na kwitnący wygląd córki.
– Och, wreszcie spokojnie się wyspałam – mruknęła niewyraźnie Alyssa, spuszczając
głowę, aby ukryć triumfalny uśmiech. Cóż, sir Robert Maxwell okazał się mistrzem w sztuce
miłowania.
Rozejrzała się, szukając go wzrokiem, i poczuła nagły niepokój. Roberta nie było na sali.
Nie podejrzewała, że nagle zniknie z jej życia. W nocy opowiedział jej wszystko, przyznając
się nawet do niecnego zakładu z sir Falwoodem. Byli ze sobą tak blisko, jak może być kobieta
z mężczyzną. Kochała Roberta i on kochał ją. Powiedzieli to sobie wiele razy. Lecz gdzie się
teraz podziewał?
Guy badawczo popatrzył na córkę.
– Lysso, czy ty aby... Hejże, co to za piekielny hałas? Burza w styczniu?
Muzyka i ogłuszający łoskot werbli przerwały wszystkie rozmowy. Goście i służba jak
jeden mąż ruszyli do wyjścia, aby zobaczyć, co dzieje się na dziedzińcu. Alyssa zebrała
spódnice i przepchała się na czoło tłumu, który gromadził się u wrót zamku.
Właśnie wkraczał na dziedziniec barwny orszak prowadzony przez najmłodszego z
paziów, który jechał na białym osiołku. Za nim szli rzędem dobosze, rytmicznie waląc w
bębny, a po nich muzykanci wygrywający skoczną, marszową melodię. Kiedy przekroczyli
bramę, utworzyli szpaler na dziedzińcu, robiąc miejsce dla gromady wiejskich chłopaków
ustrojonych w malowane korony i wykonujących żabie skoki. Tuż za nimi biegło w pląsach
dziewięć dziewcząt strojnych w swoje szatki, w ciepłych nogawkach dla ochrony przed
mrozem. Za nimi jak zwykle dokazywała krowa, komicznie ślizgając się po ubitym śniegu.
Mleczareczki tym razem rzucały w gości nie słodyczami, a śnieżkami. Potem przyszła kolej
na dwóch paziów ciągnących na sankach paki z dziesiątkami łabędzi z ciasta, kopami
malowanych jaj, stertami kapłonów, słodkich drzewek i gwizdkami. Inni dwaj nieśli na
wielkich tacach okazałe pasztety z gołąbków.
Pochód przeszedł i dobosze chwycili pałeczki. Kiedy ucichł długi werbel, na dziedziniec
wystąpił Tom Jenkins, strojny w nową, białą tunikę z czerwoną literą A w koronie i skłonił
się nisko zebranym.
– Lordzie i lady Cavendish! – zawołał. – Piękne damy i szlachetni panowie, dobrzy
mieszkańcy Snape, panny i kawalerowie, niewiasty i mężowie oraz inne dobre dusze,
nadstawcie wszyscy ucha! Oto nadjeżdża mój pan i mistrz, znany wam jako Hoodwink, który
dziś pragnie się ujawnić jako Dwunasty Rycerz, sir Robert Maxwell z Mordrake Hall!
Przybył tu, aby starać się o rękę i serce lady Alyssy Cavendish i dziś prosi ją, by została jego
najpiękniejszą, najmądrzejszą i najbardziej ukochaną małżonką, jeśli tylko go zechce!
Alyssa miała wrażenie, że śni. Choć nie wątpiła, że Robert, który spędził z nią upojną noc
i żarliwie po wielokroć wyznawał miłość, jest mężczyzną z krwi i kości, nadal nie mogła
uwierzyć w swoje szczęście.
Sir Robert Maxwell przejechał przez bramę na swoim wspaniałym mlecznym ogierze.
Poszły w kąt błazeńskie wstążki, pióra i pstrokaty strój lorda Misrule’a. Teraz jego strzelistą
postać zdobiła piękna, biała tunika z satyny i aksamitu, z wyszytą na piersi czerwoną literą A
w koronie. Choć wszyscy naokoło wiwatowali na jego cześć, Robert patrzył tylko na Alyssę.
Podjechał ku niej i ściągnął wodze.
– Dzień dobry, Alysso! – powiedział, zdejmując z głowy czapkę ze szkarłatnym piórem i
pochylając się w ukłonie. – Widzę, że nie masz na palcu ani jednego złotego pierścienia.
Odruchowo zerknęła na swoje dłonie. Drżały, ale wcale nie z zimna.
– Cieszę się, że masz tak bystry wzrok – odparła, puszczając do niego oko.
Robert pokręcił głową z udanym zafrasowaniem.
– Cóż, mam ci tylko jeden pierścień do zaofiarowania. – Ściągnął rękawicę i zdjął złoty
krążek z małego palca. W porannym słońcu zabłysł okazały rubin i mniejsze, bliźniacze
diamenty. – Wystarczy ci ten?
Alyssa z wysiłkiem przełknęła ślinę. Robert wyglądał jak piękny książę z bajki, jak
bohater jej najtajniejszych snów.
– Tylko tego chcę.
Robert zwrócił się do sir Guya.
– Lordzie Cavendish, czy pozwolisz mi poślubić tę najsłodszą z kobiet?
Kiedy przyszły teść ze śmiechem skinął głową, Robert wrócił spojrzeniem do Alyssy.
– Czy ośmielisz się podjąć ostatnie wyzwanie? – zapytał, zeskakując z siodła i wyciągając
ramiona.
Alyssa zebrała suknię w rękach i postąpiła ku niemu.
– Tak! Teraz i na zawsze! – zakrzyknęła, rzucając się w ramiona ukochanego, i w swoje
nowe życie.