22.02.2012 10:23
Kto naprawdę się pogubił i zgubił złoty róg (wersja do druku)
Strona 1 z 5
http://www.uwazamrze.pl/artykul/814107.html?print=tak&p=0
CZY WIESZ, ŻE… z Kyocerą ten artykuł możesz wydrukować do 4 razy taniej?
Opinie
Kto naprawdę się pogubił i zgubił złoty róg
Jacek Karnowski 19-02-2012, ostatnia aktualizacja 19-02-2012 15:00
autor: Jerzy Dudek
źródło: Fotorzepa
Dariusz Karłowicz i Jarosław Gawin podczas wręczenia nagród im. D. Fikusa
To właśnie środowisko „Teologii Politycznej”, choć samo zarzuca to innym konserwatystom,
stało się de facto koalicjantem Platformy, ową „opozycją do opozycji”
Okładka wydanego jeszcze przed Smoleńskiem numeru „Teologii Politycznej" może zapaść w
pamięć. Przerażona twarz Marka Perepeczki (Jaśka) z „Wesela" w reżyserii Andrzeja Wajdy ilustruje
główną tezę numeru: „Złoty róg, czyli nieodzyskana podmiotowość". „Wesele daje obraz wspólnoty,
która nie umie utrzymać mocy. Złoty róg – herb naszego dwudziestolecia – to mocny symbol
nieodzyskanej podmiotowości", piszą we wstępie do numeru Marek A. Cichocki i Dariusz Karłowicz.
Podmiotowości, bez której „nie może powstać republika zdolna definiować i realizować cele
wewnętrzne i zewnętrzne". Ten numer pisma to świadectwo dawnej mocy środowiska. Któż z
dzisiejszych prawicowców nie odwołuje się choćby do wypromowanej przez „Teologię" kategorii
podmiotowości?
Podważanie sensu
Karłowicz, Cichocki, Gawin, Ołdakowski to ludzie, którzy mojemu pokoleniu imponowali.
Wykształceni, oczytani, nawet jeżeli chwilami lekko irytujący i pretensjonalni w przywoływaniu
Platona jako nauczyciela konkretnie aktualnego, przyciągali i często zachwycali. Byli w stanie –
pewnie są i dzisiaj – wygrać każde starcie, każdy pojedynek intelektualny z najlepszymi z drugiej
strony. Do obozu, w którym lekkości nigdy nie było za dużo, wnosili wirtuozerię polemiczną na
poziomie meta, trudną sztukę definiowania, a także dobrą, łagodną pewność siebie. Dodawali otuchy.
A przy tym potrafili dołożyć bardzo ważną cegłę, przy budowie Muzeum Powstania Warszawskiego
(budowniczym był jednak śp. Lech Kaczyński). I nie piszę tego, by osłaniać swą dzisiejszą krytykę
hołdami wobec dawnych zasług, lecz by pokazać, że rozstanie – przechodzące chwilami w gorący
konflikt – nie było ani oczywiste, ani łatwe.
Wymienione talenty oczywiście pozostały, ale są dziś używane w innym celu – do łajania obozu
różnie nazywanego, ale w szerokim sensie – wiernego idei IV RP, także w jej konkretnym wydaniu.
Są narzędziem wykorzystywanym nie tyle do wskazywania prawdziwych wad obozu dziś głęboko
opozycyjnego, ale do pełnego wigoru podważania sensu całej jego aktywności, wręcz zasadności
istnienia. Przykro kontrastuje to z niemal całkowitym milczeniem w sprawie dokonań władzy – bo
22.02.2012 10:23
Kto naprawdę się pogubił i zgubił złoty róg (wersja do druku)
Strona 2 z 5
http://www.uwazamrze.pl/artykul/814107.html?print=tak&p=0
trudno uznać za dotkliwą krytykę rządzących kontrapunktujące wzmianki o „nie lepszej władzy",
którymi okraszone są teksty najczęściej zabierającego głos Karłowicza.
Oni sami powiedzieliby pewnie: krytykujemy PiS i Kaczyńskiego, bo są nam bliżsi, bo to na prawicy
nam zależy, to z tej strony może jedynie wyjść republikański impuls, który zmieni Polskę na lepsze.
Ale to argument, który znika po lekturze kolejnych esejów Dariusza Karłowicza, w tym ostatniego – o
„duchu partyjnej polityki" („Plus Minus", 11–12 lutego 2012 r. ), co to rzekomo zdominował całą
prawicę, i nawet subtelnych dawniej myślicieli przemienił w „skoszarowanych intelektualistów".
Znika dlatego, że nie są to artykuły – by użyć pojęcia ze świata Kościoła – pisane „w szczerym duchu
troski", w „communio"; to są artykuły tak mierzone, by zabolało, przepojone wręcz – użyjmy języka
Kaczyńskiego – „duchem anihilacyjnym". Artykuły otwarcie wzywające do rozwiązania
posmoleńskiej konfederacji, która już na pewno nie wygra (skoro przegrała prezydenturę tuż po), i
dlatego powinna zniknąć, dając szansę na zawiązanie się nowej. Artykuły pisane – nie sposób uciec
od tego wrażenia – z coraz większą irytacją, z narastającym poczuciem wyższości wobec nierozumnej
masy wiernej swoim wyborom sprzed lat.
Co cię nie zabije...
I znów powie ktoś: i do tego mają pełne prawo, nic w tym zdrożnego. Otóż tu właśnie pojawia się
problem. Bo to przecież to środowisko współreżyserowało frondę PJN-owską, przeprowadzoną nie po
to, by obóz PiS-owski wzmocnić, ale by go zniszczyć i zająć jego miejsce. Frondę bolesną, bo w
pewien sposób nieszanującą posmoleńskiej żałoby – ale i nie to jest najważniejsze. Najważniejsze jest,
że była to fronda, która przegrała tak spektakularnie, jak tylko przegrać można. Mając wsparcie
olbrzymiej większości mediów, mając możliwość dotarcia z przekazem do każdego wyborcy. Jak
słusznie zauważył Krzysztof Szczerski, „grupa ta przekroczyła granicę i nie tyle chciała w Syrakuzach
być mentorami władcy, ale wybrała się zbrojnie Syrakuzy zdobyć i władzę przejąć". I dziś nie może –
znowu Szczerski – „z powrotem chować zbroi do skrzyni i zakładać tuniki, udając ponownie
filozofa". Dziwne, że tak subtelni myśliciele nie czują tej niestosowności. Nie czują również, że skoro
raz spróbowali swoje teorie polityczne przełożyć na język konkretu i wykazali się tak dramatycznym
brakiem umiejętności politycznych, to ma to skutek dla wiarygodności recept, które dziś znów głoszą.
Bo próba przejęcia pakietu większościowego – czy choćby znaczącego – prawicy w okresie
posmoleńskim była błędem tak fundamentalnym, tak bardzo dowodzącym tego, co Anglicy nazywają
„bad judgment", że wypadałoby zadać sobie pytania nieco poważniejsze. To był błąd praktyczny, ale
jednocześnie bardzo, bardzo intelektualny. Gdy nie zauważa się, że PiS po 10/04 stał się nie tylko
partią, ale i wspólnotą quasi-rodzinną złączoną wyjątkowym doświadczeniem, to nie można się
dziwić, że oferta przywódcza, wciąż się tląca – nawet jeśli tylko intelektualna – nie brzmi
wiarygodnie.
Oferta została odrzucona – i pośrednio wzmocniła to, co jest, bo przecież co cię nie zabije, to cię
wzmocni. Mają rację teologowie polityczni, że „to, co jest", jest dalece niedoskonałe, choć nie to jest
istotą ich zarzutu. Istotą jest twierdzenie, że PiS i jego otoczenie niszczą republikę (albo szansę na jej
budowę), bo wszystko koszarują, wąsko polityzują. Nawet święta narodowe i ważne rocznice,
organizując partyjne, konfliktujące marsze, psując „metapolityczną substancję" w imię „doraźnego
zysku politycznego", zamieniając ważne symbole w „plemienne totemy".
W sumie – nie traktuje serio republikańskiego wezwania, budując ścianki działowe, zamiast
wspólnego domu. Umiar nie jest w cenie, dziennikarze oddają się „mokrej partyjnej robocie", a
samodzielność wobec lidera „nie jest mile widziana". To – twierdzi Karłowicz – „najkrótsza droga do
zmiany prawicy w sektę".
Nie jest tak, że nie ma zupełnie racji. To, co jest, potrafi być dość nieapetyczne, bywa, że smakuje
kiepsko; niektórzy po „naszej" stronie trochę dziczeją. Ale jednocześnie jest to opis karykaturalny,
nieprawdziwy przede wszystkim wtedy, gdy chodzi o wyraźnie obecne, choć niewypowiedziane
22.02.2012 10:23
Kto naprawdę się pogubił i zgubił złoty róg (wersja do druku)
Strona 3 z 5
http://www.uwazamrze.pl/artykul/814107.html?print=tak&p=0
wprost, ukryte założenie: że rzeczywistość jest normalna. Że nasze sojusze, zauważalna wyraźnie
mobilizacja, nadużywanie języka moralnego, w sumie: zwarcie szeregów, to wyłącznie nasz wybór.
Że istnieje niesłusznie pomijana, jasna ścieżka „afirmatywnej, republikańskiej wersji prawicowości",
którą wybrać może dziś obóz okołopisowski. Za darmo, bezkosztowo. Otóż ścieżka ta została –
miejmy nadzieję, że jedynie tymczasowo – zadeptana i przeorana, i to nie przez obóz prawicowy. Bo
choć w opisie Karłowicza świat zewnętrzny wobec prawicy jest właściwie neutralny, to w
rzeczywistości jest to raczej kraina orków niż elfów czy choćby krasnali. Nie możemy być na tym
etapie piękniejsi, bo to już nie jest Shire.
By pokazać tę – w sumie zasadniczą, bo skutkującą radykalnie innym wyborem taktycznym – różnicę
w prezentacji rzeczywistości, wystarczy przyjrzeć się z bliska kilku pomniejszym tezom Karłowicza.
Choćby tej, że w wyniku pamiętnych, zeszłorocznych obchodów 11 listopada „osiągnięto taki skutek"
(nie podaje, kto konkretnie), iż „obchodzenie Święta Niepodległości znalazło się w katalogu
zachowań problematycznych", co rzekomo wcześniej nie miało miejsca. Otóż miało. Skalaz derzenia
była wynikiem erozji „patriotyzmu niekontrowersyjnego", a nie jej przyczyną. Imponująca liczba
uczestników marszu organizowanego przez ONR nie wzięła się znikąd – ona wzięła się z poczucia
zagrożenia tego, co do tej pory było oczywiste, a nie z chęci wsparcia konkretnej akcji narodowców
czy zaatakowania lewaków.
Kolejna sprawa: rzekomo skuteczna minireanimacja ducha republikańskiego przy okazji odsłonięcia
tablicy ku czci śp. Lecha Kaczyńskiego w Muzeum Powstania Warszawskiego. „W uroczystości obok
kombatantów udział wzięli Hanna Gronkiewicz-Waltz i Jarosław Kaczyński (sic!)" – chwali się
Karłowicz, dodając, że dowodzi to, iż „praca nad nowoczesnym patriotyzmem jest – nawet w bardzo
trudnych warunkach – możliwa". To znowu półprawda. Tablicę odsłoniła prezydent Warszawy,
Jarosław Kaczyński siedział na widowni, bo nie zgodził się na wspólną ceremonię. Co więcej, ta sama
pani prezydent chwilę potem nakazała gaszenie rocznicowych zniczy i zbieranie tulipanów złożonych
dla uczczenia śp. prezydentowej, a wokół pomnika smoleńskiego urządziła sondażowy cyrk. Te
szczegóły mają znaczenie, bo pokazują, że spotkanie Gronkiewicz-Waltz z Kaczyńskim było jedynie
incydentem wynikającym z bardzo szczególnego usytuowania muzealników w tamtym czasie
(pomiędzy obozami, na mostku, jeszcze nie tam, już trochę nie tu), a nie z jakiegoś cudownego
patentu. MPW nie jest też dziś miejscem szczególnie artykułowanej pamięci o śp. prezydencie, choć
mogłoby znaleźć sposoby, by o owej pamięci publicznie zakomunikować. I znaleźć powinno.
Cena, jaką płacą
Ktoś powie: ale tablica jest. Prawda, jest. Ale nie za darmo. Bo przecież, nie ukrywajmy, utrzymanie
placówki kosztowało (i kosztuje) byłych współpracowników śp. prezydenta sporo. Choćby wywiad, w
którym funkcjonariusz przemysłu pogardy przepytywał ważną postać środowiska i uzyskał grzeczne
milczenie w sprawach tożsamościowo-biograficznych. I znów: nie piszę tego, by złośliwie
wypominać. Piszę dlatego, że to ważny czynnik: taka jest dziś cena utrzymania miejsc, w których
można prowadzić „inkluzywną i afirmatywną" pracę nad nowoczesnym patriotyzmem. Nie wszyscy
chcą płacić tę cenę, nawet uznając, że utrzymanie instytucji może być wartością obiektywnie wartą
poświęcenia wartości innej. Ten kontekst trzeba przywołać, bez niego wiele nie zrozumiemy. Bo
przecież większość tego ciemnego dziennikarskiego ludu, który dziś buduje owe przerażające portale
opisywane przez Karłowicza (choć są to portale po republikańsku budowane ciężkim wysiłkiem od
zera), też miała jakieś pole manewru. Wystarczyło po przegranej prezydenckiej Jarosława
Kaczyńskiego wygasić temat Smoleńska, by mieć szansę na przetrwanie, może bardziej na uboczu,
ale jednak. My jednak tej ceny nie chcieliśmy płacić. Ten wybór nas zradykalizował, ale do Kanossy
nie poszliśmy. Nie żałujemy. I owszem, my też zawieramy kompromisy, ale są to kompromisy z
innymi „białymi", a nie z orkami – co czyni różnicę.
No właśnie, Smoleńsk. Karłowicz twierdzi, że warunkiem „afirmatywnej metapolityki" wcale nie jest
„zgniły kompromis i zapomnienie o tragedii spod Smoleńska". To jednak tylko teoria, bo w praktyce
22.02.2012 10:23
Kto naprawdę się pogubił i zgubił złoty róg (wersja do druku)
Strona 4 z 5
http://www.uwazamrze.pl/artykul/814107.html?print=tak&p=0
tylko prawica w dzisiejszym kształcie była w stanie obalić kłamliwe – wiemy to już na pewno –
wyjaśnienie tragedii, była w stanie ocalić cześć śp. prezydenta – bo przecież rzekomy główny
winowajca, ten, co miał naciskać na załogę, a więc gen. Błasik, to człowiek blisko związany z Lechem
Kaczyńskim. Dlaczego tylko ta prawica mogła to zrobić? Bo obsesyjnie dbająca o republikańskiego
ducha wspólnoty prawica Karłowicza bałaby się pójść na zderzenie w tej sprawie; uznałaby, że niesie
ono ryzyko „totemizacji" tragedii. Zresztą i dziś Karłowicz wzywa, by przede wszystkim pracować
nad tym, ażeby „za 20 lat cała wspólnota polityczna pamiętała siebie w wypełniającej całe
Krakowskie Przedmieście kolejce do trumny pana prezydenta". Cel ważny, ale nie na tyle ważny, by
odpuścić prawdę. A prawda w tym wypadku wymagała konfrontacji, wręcz wojny, bo przecież to
władza narzuciła wspólnocie kłamstwo. Więcej nawet, dzieląca Polaków batalia o prawdę jest
długoterminowo warunkiem uratowania pięknych wspomnień i ich „solidarnościowego" potencjału.
Warto też zauważyć, że jeszcze niedawno właśnie postawa wobec Smoleńska była dla środowiska
„Teologii" dowodem na nieracjonalność i partyjniactwo prawicy. Dziś Karłowicz w miejsce dawniej
zajmowane przez 10/04 wpisuje marsze 11 listopada i 13 grudnia. Smoleńska wpisać się już nie da,
ponieważ to „smoleńczycy" mieli rację.
Wstrząśnięty Jasiek, który zgubił złoty róg, wciąż patrzy z przedsmoleńskiej okładki „Teologii
Politycznej". Na kogo?
Ta teza – o złym wyborze prawicy i jej koszarowej codzienności – jest utkana właśnie z takich,
pozornie drobnych, kreacji. Choćby z tej o „dziennikarzu występującym w TVN albo TOK FM",
popierającym Ziobrę albo PJN, który został uznany za „zdrajcę i sprzedawczyka". Jeżeli się nie mylę,
o kogo chodzi – a raczej nie – to akurat ten dziennikarz jest na prawicy (zwłaszcza na portalu, co robi
„mokrą robotę") wręcz rozchwytywany i bardzo ceniony. Mamy więc tezę, w której po cichu zmienia
się podmiot stosujący rzekome „represje" (zamiast portalu – koleżanka publicystka i kolega
publicysta), zmienia się metoda działania (nie jakieś „brutalne" ataki, ale normalna polemika prasowa
dotycząca ważnego pytania o taktykę), ale Karłowiczowi nie przeszkadza to w kreśleniu bardzo grubą
krechą wizji zamordyzmu wewnątrzobozowego.
Teza Karłowicza prowadzi go do konstatacji, która dziś uchodzi za wręcz oficjalny kanon analizy
politycznej. Powtarza on starą już dość opinię, że „PiS stał się dziś de facto koalicjantem Platformy",
ponieważ „jego retoryczny radykalizm wzmacnia rząd, stabilizuje fatalny dla Polski kształt sceny
politycznej, a przyjęty styl działania zmniejsza polityczne zaplecze prawicy". Ale czy naprawdę fakt,
że przez ostatnie lata antypisowskość stanowiła dla władzy skuteczną wymówkę, oznacza, że tak
będzie zawsze? To błąd polegający na myleniu nawet dość trwałych nastrojów (chyba już gasnących)
z systemem. Ta władza nieprzypadkowo zrobiła wszystko, by PiS złamać i zniszczyć, a nie zrobiła
niczego, by PiS podtrzymywać. Ta władza i jej zaplecze PiS-u się boją, a lidera chcą przecież –
oficjalnie – wypchnąć z polityki. Z kolei rzekomo „radykalny język" równie dobrze można czytać
jako czynnik zawężający poparcie, jak i jako skuteczną metodę utrzymania tego sporego poparcia,
które jest sukcesem przy tej potężnej, mogącej oszołomić nawet wyrobione umysły, presji
anypisowskiej.
Odrobina bezwarunkowej miłości
Konfederacji, która według Karłowicza zawiązała się po Smoleńsku, a która powinna się rozwiązać,
nie da się już rozpuścić. A nie da się dlatego, że zawiązała ją sprawa arcypoważna, sprawa dotycząca
śmierci 96 osób, w tym prezydenta – tak wymarzonego przez prawicę: uczciwego, nieuwikłanego w
PRL, lojalnego wobec głoszonego programu. Temperatura była tak wysoka, że powstał nowy stop.
Uparte, za pomocą tych samych tez, nawoływanie do nowego rozdania, pomimo tak jednoznacznego
werdyktu wyborców, świeżo po własnej klęsce, sprawia, że nawołujący stają się de facto koalicjantem
Platformy, ową „opozycją do opozycji", tak trafnie naszkicowaną przez Rafała Zawistowskiego.
Nawołujący są też niesłychanie samotni. Dawniej ich siła polegała na eleganckim, subtelnym,
22.02.2012 10:23
Kto naprawdę się pogubił i zgubił złoty róg (wersja do druku)
Strona 5 z 5
http://www.uwazamrze.pl/artykul/814107.html?print=tak&p=0
erudycyjnym prezentowaniu (jasne, że nie wszystkich) racji wielkiego obozu, który, od wojennej
dekapitacji począwszy, miał skromne elity, i który często bywa po prostu prosty. To było źródło ich
sukcesu i mocy – nie tylko sam zasób kulturowy, ale owa nienazwana więź z tym, co z tyłu, a co
często nieme i co potrzebuje tak rzecznika, jak i przewodnika po świecie, w którym można się zgubić.
Ta relacja nie wykluczała ani krytycyzmu, ani samodzielności, ale zakładała jedynie elementarną
lojalność, uznanie wzajemnej prawomocności. I to niestety pękło, może nieodwołalnie. Wiemy
dokładnie kiedy – po Smoleńsku, po wyborach, gdy demos potrzebował wsparcia, a nie kazań,
potrzebował ludzi umiejących walczyć o jego prawa do żałobnych uczuć, a nie rozłamu. Demos nie
chciał czegoś nadzwyczajnego – jedynie odrobiny – bezwarunkowej w tym momencie – miłości. I
należało z nim wówczas być. Jak kto potrafił, jak kto umiał.
Wstrząśnięty Jasiek (Perepeczko), który właśnie zgubił złoty róg, wciąż patrzy z przedsmoleńskiej
okładki „Teologii Politycznej". Na kogo patrzy?
—Jacek Karnowski
Uważam Rze
© Wszystkie prawa zastrzeżone
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniania lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i
w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą
digitalizacją, fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody PRESSPUBLICA Sp. z o.o. Jakiekolwiek użycie
lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody PRESSPUBLICA Sp. z o.o. lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione pod groźbą kary i
może być ścigane prawnie.