Magda Bielicka
LISTA
HISTORIA
ZBRODNI NIEDOSKONAŁYCH
Redakcja:
Zuzanna Gościcka-Miotk
Korekta:
Katarzyna Czapiewska
Okładka:
Bartosz
Bielicki
Skład:
Katarzyna
Dambiec
©
Magda
Bielicka i Novae Res s.c. 2014
Wszelkie
prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki
w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Wydanie
pierwsze
ISBN
978-83-7942-298-2
NOVAE
RES – WYDAWNICTWO INNOWACYJNE
al. Zwycięstwa
96/98, 81-451
Gdynia
tel.:
58 698 21 61, e-mail:
Publikacja
dostępna jest w księgarni internetowej
.
Wydawnictwo
Novae Res jest partnerem Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni.
Konwersja
do formatu EPUB/MOBI:
Legimi
Sp. z o.o. |
Rozdział I
Adam
wrócił do ciasnego biura z kubkiem gorącego wywaru. Trzecim od 8
rano. Przykrył ziółka notesem, żeby się dobrze zaparzyły. Usiadł wygodnie
za biurkiem. Nogi położył na fotelu po jego drugiej stronie, z definicji
przeznaczonym dla petenta. W praktyce jednak nikt nigdy na nim nie
siedział. Przynajmniej za kadencji Adama, bo oba fotele z pewnością
pamiętały lepsze czasy.
Na
służbowym laptopie miał otwartą tylko stronę YouTube. Piosenka,
której słuchał przed wyjściem po melisę, a także wcześniej i jeszcze
wcześniej, dobiegła końca. Najechał kursorem na „jeszcze raz”. Kliknął.
Popłynęła kojąca melodia i słowa:
Spokój grabarza.
Wszystko
będzie dobrze...
– Wszystko będzie dobrze – powtórzył na głos razem z Kubą
Sienkiewiczem.
Zegar
nad drzwiami wskazywał 15:30. W biurze panowała cisza.
Elektryczne Gitary dawno skończyły wykonanie. Adam budził się z drzemki.
Spojrzał na zegarek na ścianie, na ręku i na laptopie. Miał taki odruch, odkąd
trafił do nowej pracy, która polegała na czekaniu na godzinę 16.
Przespał
ostatnie
2 godziny. Dobrze. Zostało tylko 30 minut. Za kwadrans
wyłączy laptopa, włoży kurtkę i ostatnie kilka minut niecierpliwie przeczeka.
Poruszał
palcem
po touchpadzie, żeby zlikwidować wygaszacz. YouTube
sugerował inną melodię Elektrycznych Gitar –
Ja
mam szczęście
. Adam
wybrał jednak opcję „jeszcze raz”, upił łyk zimnej melisy, oparł się na fotelu
i przymknął powieki.
Wszystko
będzie dobrze.
Facet
ją rozbroił. Umawiali się inaczej. Zapłaciła z góry do końca roku. Mało
tego, zapewniał ją, że może spokojnie mieszkać nawet do przyszłej jesieni.
Wówczas być może zrobi mały remont i wynajmie mieszkanie studentom.
Ale do tego czasu na pewno nie zostawi jej na lodzie. Faceci! Nie można ufać
nawet właścicielowi stancji.
– Niech pani tak na mnie nie patrzy – znów uderzył w ten swój żałosny
ton. – Co ja mam zrobić, jak zaciążyła i żenić się muszą?
Nie
będziemy ich
na dwóch pokojach trzymać. Robią bez umów. Kto im kredyt da?
– No
właśnie, panie Franciszku, umawialiśmy się, że do czasu otrzymania
przeze mnie...
– Ja wiem. Ja wszystko wiem, pani kochana, ale co ja mogę? – rozkładał
ręce. – Mówiłem swojej starej, ale ona w takich nerwach teraz, że daj pani
spokój. Płacze, że wstyd, że jedyna córka z brzuchem do ślubu, że babcią
przedwcześnie zostanie. Uparła się, żeby ich w Boże Narodzenie żenić, kiedy
nie będzie jeszcze widać i ludzie na języki nie wezmą. A na
remont
mieszkania miesiąc to jeszcze mało. Jakiś kąt dla dziecka...
Facet
zaczął snuć wizje przestrzenne i przestała go słuchać. Nie chce się
teraz przenosić. Jeszcze miesiąc, może dwa i dostanie kredyt na własne
mieszkanie. Ma do tego czasu żyć na walizkach? Zresztą przyzwyczaiła się
do tej okolicy. Nawet jej własne cztery kąty miały być po sąsiedzku.
Kupiłaby nawet to mieszkanie, gdyby nie miało 30 metrów kwadratowych.
Potrzebowała jednak czegoś większego, żeby Ania miała wreszcie swój
pokój.
Pan
Franciszek pokazywał jej właśnie ścianę, którą planował zburzyć na
rzecz salonu z aneksem.
Czy
ci młodzi mają po 15 lat, że rodzice muszą im zapewniać
mieszkanie? Nie mają rąk? Nie cierpiała nierobów najbardziej na świecie.
Westchnęła i zdecydowała, że da człowiekowi spokój. Niech wróci do żony
z wypełnioną misją.
– Do
kiedy mamy czas na zalezienie czegoś nowego?
– Za
tydzień przyjdzie ekipa remontowa.
Punktualnie
o 16 opuszczał biuro. Wcześniej wyłączył laptopa i schował go
do szuflady, od której klucz włożył do organizera na długopisy. Taki
prika
z.
Zamknął biuro, przekręcając
klucz
w górnym oraz dolnym zamku, i ruszył
w kierunku wyjścia. Po obu stronach korytarza znajdowały się podobne
biura. Były większe i pracowały w nich po dwie, trzy, a nawet cztery osoby.
Nikomu nie kiwnął na pożegnanie.
Zamknął garaż. Sprawdził
dla
pewności i ruszył w kierunku klatki.
Wystukał kod na domofonie. Pomylił się. Skasował. Nacisnął wszystkie 7
cyferek jeszcze raz. Pchnął drzwi, gdy rozbrzmiał nieprzyjemny zgrzyt,
i znalazł się na klatce schodowej. Sprawdził skrytkę pocztową z numerem 9.
Ulotka. Gazetka. Ulotka. Położył śmieci na skrzynce i wszedł na drugie
piętro.
Mieszkanie
miało 65 metrów kwadratowych, a składały się na nie
następujące pomieszczenia: salon z aneksem, gabinet do pracy po godzinach,
sypialnia oraz łazienka z wanną z hydromasażem. Adam wziął na ten
przybytek spory kredyt. Przed rokiem mógł sobie pozwolić na miesięczną
ratę w wysokości 2150 złotych. Przez ostatnie 12 miesięcy dużo się jednak
wydarzyło. Jego szef, właściciel dobrze prosperującej agencji nieruchomości,
pewnego pięknego dnia zdefraudował pokaźne zaliczki na mieszkania nad
Motławą i uciekł za granicę. Wraz z posadą kierownika sprzedaży na
województwo pomorskie Adam stracił lukratywne zarobki, na które składały
się: podstawa netto w wysokości 3000 złotych i prowizja od sprzedaży od 0
złotych przez pierwsze kilka miesięcy do 12 000 złotych po pół roku pracy.
Za ostatnie pensje wyposażył mieszkanie w najlepsze meble, wymienił
samochód na 15 lat młodszy i wpłacił zaliczkę na zasłużony urlop
w szwajcarskich Alpach. Zaliczka przepadła w momencie nieuiszczenia
pozostałej kwoty.
Adam
wysyłał dziesiątki aplikacji dziennie na różne stanowiska: od
przedstawiciela handlowego po kierownika zespołu sprzedaży w banku. To,
co uważał na najlepszy punkt w CV – doświadczenie na wysokim stanowisku
w renomowanej firmie – stało się jego przekleństwem. Żyjący
w przeświadczeniu, że firma wciąż świetnie prosperuje, bali się, że będzie
chciał zarabiać krocie. Ci, którzy słyszeli o aferze, wybierali kandydatów
mających doświadczenie w firmach o mniej wątpliwej reputacji. Tym samym
Adam musiał usunąć ostatnią pracę z rubryki „Doświadczenie zawodowe”,
a pozostawić jedynie takie posady jak: telemarketer (w sieci telefonii
komórkowej), specjalista ds. obsługi klienta (w lokalnym oddziale banku)
i przedstawiciel handlowy (branża farmaceutyczna).
Skasował także
informacje
o studiach podyplomowych i certyfikacie
FCE.
Uboższe
CV
spotkało się z większym zainteresowaniem. Dostał 6 ofert,
głównie na stanowiska tak zwanych specjalistów ds. sprzedaży (czytaj:
akwizytorów). Podczas 4 rozmów poinformowano go, że musi założyć
własną działalność. Jedna firma oferowała mu umowę zlecenie, druga –
umowę o pracę. Przystał na ostatnią propozycję. Umowa o pracę była
niezbędna przy jego kredycie.
Kwota, jaka
na niej widniała, przyprawiła Adama po silny ból żołądka.
1500 złotych brutto. Jakieś 1100 na rękę. Prowizja uzależniona od wyników
sprzedaży ubezpieczeń na życie. Zanim się obejrzał, siedział w obskurnym,
ciasnym biurze, do którego nikt nie zaglądał. Sam Adam też nie kwapił się
zapraszać tu potencjalnych klientów. W firmie, zajmującej się nie tylko
ubezpieczeniami, pracowało jeszcze kilkanaście osób: skwarek, jak zwykł
nazywać wielbicieli solarium o bardzo niskim ilorazie inteligencji, obu płci.
Wszyscy razem mieli mniejszy móżdżek niż jego kot.
A właśnie.
Adam
wszedł do mieszkania, gdzie zniecierpliwionym
„mraau” przywitała go niezbyt sympatyczna kotka.
Kotka
nie miała imienia. Adam nazywał ją za każdym razem inaczej.
– Cześć, wredna małpo – przywitał zwierzaka, wieszając jednocześnie
kurtkę w przedpokoju i wkładając
buty
do szafki.
– Jesteś głodna?
– Mraał – odparła, łasząc się
do
jego nóg.
Kotka
Adama posługiwała się trzema słowami: „mraau”, gdy była zła
(czyli przez większość czasu), „miaau”, gdy była smutna, i „wraau”, gdy
wszystko przebiegało po jej myśli. Adam dostał ją od dzieciaków z osiedla.
Pewnego razu, gdy jak co dzień ruszył z garażu w kierunku domofonu, trójka
bachorów w wieku bliżej nieokreślonym (Adam nie znał się na dzieciach
i nie chciał poznać, bo ich zwyczajnie nie cierpiał) stanęła przed nim i zadała
mu zasadnicze pytanie:
– Chce
pan kota?
– Dlaczego? – odparł Adam, na co bachory nie miały odpowiedzi
i patrzyły na niego tępo. Jedno z nich
trzymało za przednie łapy niedużego
kota. Reszta zwierzaka bezładnie zwisała.
– Chce
pan kota? – powtórzyły.
– A dajcie! – Zabrał dzieciakowi kota i zaniósł go na drugie piętro. Kotka
nie należała do przyjemnych zwierzaków. Gryzła jak pies, drapała jak tygrys
i syczała
jak
anakonda.
Adam
otworzył lodówkę, gdzie dolną półkę zajmowały puszki z whiskasem.
– Ty
mała bździągwo! Doprowadzisz mnie do bankructwa!
– Mraau
– potwierdziła kotka, która nie chciała jeść niczego poza
firmową miękką karmą. Kiedy Adam kupił jej tańszy zamiennik, nawet go
nie tknęła.
– Jedz, ty
wstrętny wyzyskiwaczu – Poczęstował futrzanego przyjaciela.
– Mraau
– podziękowała uprzejmie, po czym zabrała się za penetrowanie
miski.
Kiedy
skończyła posiłek, oblizała pyszczek, a następnie łapkę, którą
domyła wąsy, po czym lekko wskoczyła na kolana siedzącemu przy
kuchennym stole Adamowi. Melisy strasznie go zmuliły i zrobił sobie mocną
kawę po turecku według własnej receptury: 5 łyżek niebieskiej primy
i wrzątek. Żadnego mleka i cukru.
– Co
taka miła się zrobiłaś, obżartuchu jeden? Smutno ci, diable
tasmański?
– Miaaau.
– Nie tylko tobie. Jak nic nie wymyślimy, bank zabierze nam mieszkanie
i pożegnasz się z whiskasem
raz na zawsze.
– Miaaau.
Kotka
umościła sobie łapkami miejsce do spania i zasnęła snem
sprawiedliwego, a przynajmniej najedzonego kota.
– Wrrrau
– dodała po chwili.
Adam
ogarnął wzrokiem swoje mieszkanie. Zwlekał z ostatnią ratą
kredytu. Wcześniejsze jakoś uregulował z oszczędności. Ma dwa wyjścia:
albo rozpocząć wyprzedaż mebli na Allegro, albo podnająć dwa z trzech
pokoi. Jemu wystarczyłby salon z aneksem. Całkiem spory gabinet, który
służył do pracy po godzinach, i sypialnia, gdzie gościł mniej lub bardziej
poważne znajome, nie były mu potrzebne, odkąd jego kariera legła
w gruzach, a wraz z nią życie towarzyskie. Z drugiej jednak strony nie
zniósłby obcych ludzi przemykających przez jego salon do kuchni czy do
łazienki. W ogóle nie lubił z nikim mieszkać. Drażniło go ludzkie
bałaganiarstwo i hałaśliwość. Lubił spokój i porządek. Ostatnio pedantyzm
tylko mu się nasilił. Odkąd przekonał się na własnej skórze, jak trudno trafić
na dobrą pracę za dobre pieniądze, wśród inteligentnych ludzi, stracił chęć do
życia. Wszystko i wszyscy działali mu na nerwy.
Zadzwonił
dzwonek
do drzwi. Domyślił się, że to ktoś z sąsiadów. Obca
osoba dzwoniłaby najpierw do domofonu. Wziął zwierzaka na ramię. Kotka
usiadła na człowieku jak papuga i z zaciekawieniem patrzyła, komu jej pan
otwiera drzwi.
Gościem okazała się
staruszka
z pierwszego piętra.
– Dobry wieczór, panie Adamie. List do pana. Listonosz wrzucił przez
pomyłkę do nas. – Wręczając kopertę, tradycyjnie zapuściła żurawia do
środka. Facet mieszkający z kotem
udającym papugę wydawał jej się
podejrzany.
– Dziękuje pani. – Poczekał cierpliwie, aż staruszka wysunie głowę, by
nie przytrzasnąć jej drzwiami.- Złaź, władco piekieł – zrzucił kotkę
i otworzył kopertę.
Rachunek
za prąd. Prawie 1000 złotych za ostatni
kwartał.
– Meduzo
leśna, wynajmujemy mieszkanie!
– Mraaaauuu!
Na
godzinie wychowawczej oddała zaległe klasówki z historii. Trochę je
przetrzymała, ale ostatnio brakowało jej doby. Po pracy pędziła do
przedszkola odebrać córkę, która już dwa razy zmieniała grupę i w żadnej jej
się nie podobało. Potem często do wieczora udzielała korepetycji
z angielskiego, zostawiając dziecko pod opieką sąsiadki albo zabierając je ze
sobą. Jej klientom nie bardzo odpowiadało, że przyjeżdża z córką, ale mała
siedziała cicho, zajęta kolorowanką czy inną książeczką, więc trudno im było
o uzasadnione pretensje. Do tego doszły niezliczone spotkania w bankach
i oddziałach doradztwa kredytowego.
Klasówki
ze
średniowiecza sprawdzała pół nocy i teraz już była pewna,
że jest to okres dziejów, który darzyła najmniejszą sympatią.
W klasie panował chaos. O ile na historii potrafiła utrzymać ciszę, o tyle
na lekcji wychowawczej średnio jej to wychodziło. Jej czwartoklasiści raz
w tygodniu uzurpowali sobie prawo do czterdziestopięciominutowego
zajmowania się wyłącznie sobą: przepisywania prac domowych, jedzenia,
grania w gry i tworzenia ambitnych statusów na Facebooku. Dzieciaki nie
miały najbogatszych rodziców, ale nie zauważyła, by któreś nie przynosiło
do szkoły komórki z nieograniczonym
internetem.
Wpisała
do
dziennika temat dzisiejszej godziny wychowawczej:
Czy
jestem asertywny? i również postanowiła zająć się
swoimi
sprawami.
Spojrzała na klasę.
– Czy ktoś może wejść na Trójmiasto.pl i poszukać mieszkań
do
wynajęcia?
Tego
dnia Adam przyniósł do swojej „pracy” czajnik elektryczny. Postawił
go na parapecie obok kaktusa, którego podlewał częściej niż to było
konieczne (także melisą) i który zżółkł od tej nadgorliwości. Czajnik nie
będzie mu już potrzebny w domu, bo postanowił oszczędzać (sprawi sobie
tradycyjny, może czerwony albo niebieski), a tylko usprawni jego
egzystencję w biurze, skąd nie będzie już musiał wychodzić nawet do kuchni
i tym samym narażać się na bliskie spotkania z bardzo opalonymi
osobnikami, dyskutującymi o tipsach, kaloriach i utleniaczach. Nastawił
wodę na melisę i odpalił laptopa. Zapuścił w internecie ściąganie albumu
z najlepszymi przebojami Elektrycznych Gitar. Miał go na swoim pulpicie po
kilku minutach. Wybrał Spokój grabarza, a następnie opcję
repea
t.
Z kubkiem ziółek rozsiadł się wygodnie w fotelu i przymknął oczy.
Obudził
go
telefon. Zdążył zakończyć rozmowę, a dzwonek rozbrzmiał
po raz kolejny. Telefonowały osoby zainteresowane najmem pokoi
w mieszkaniu Adama. Wczoraj pod wpływem niebotycznego rachunku za
prąd dał ogłoszenie na kilku portalach i teoretycznie powinien się cieszyć
z tak szybkiego odzewu. Tymczasem poczuł ból żołądka świadczący o tym,
że sprawy przybrały niepożądany i zbyt gwałtowny obrót.
Wszyscy
dzwoniący, a było ich w sumie troje, chcieli umówić się na dziś,
więc po powrocie do domu Adam wziął się za porządki. Wymył i porządnie
wyfroterował podłogi – szwedy o rzadkim czekoladowym odcieniu, zaścielił
łóżko w sypialni, przykrywając je kapą w czerwono-czarne kwiaty
i przyozdabiając dodatkowo złotymi jaśkami, wyczyścił lustra w łazience
i przedpokoju, wyszorował cifem wannę, umywalkę i sedes, wymył płytki,
wstawił zakupione po drodze czerwone goździki do wazonu, który od
parapetówki czekał na debiut. Wyczytał w internecie, że kwiaty wpływają
pozytywnie na potencjalnych najemców/kupców mieszkania.
Pierwsi
zainteresowani zapowiedzieli się na 20. Ma więc czas, by
poczytać kotce.
– Co
dziś sobie życzysz do poduszki, diabelski pomiocie?
– Mraau. – Kotka weszła już Adamowi na ramię i spacerowała z nim
po
wypełnionym książkami gabinecie. Gdzie on je teraz wszystkie przeniesie?!
– Dawno
nie czytaliśmy Puzo. To ten od
Ojca
Chrzestnego i
Rodziny
Borgiów – przypomniał
kotce, na
wypadek gdyby zapomniała. – Chyba że
preferujesz coś mniej zawiłego? Jeśli tak, to polecam Dickensa. Co ty na to?
– Mraau.
– Masz rację. Nie ma co się dołować. Co my tu jeszcze mamy? –
kontynuował monolog, wodząc wzrokiem po półkach. – O, proszę, coś
w sam
raz dla ciebie, chodząca agresjo: Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet
.
Kojarzysz
sagę Larssona? A powinnaś, zakurzony ignorancie.
– Miaau – skomentowała kotka i postawiła uszy. W tej
chwili zadzwonił
domofon.
– Oho, pierwsi
zainteresowani. Bądź miła.
– Mraau.
Adam
wpuścił do mieszkania dwie studentki. Choć sam nie wiedział czemu,
spodziewał się ułożonych dziewczyn o inteligentnym wyrazie twarzy.
Tymczasem po jego przybytku rozglądały się dwie blondwłose skwarki.
Dziewczyny były tak nienaturalnie opalone, że na pierwszy rzut oka można
było dostrzec jedynie białka ich oczu oraz zęby.
Chciały wiedzieć,
czy
wolno palić w mieszkaniu i ile osób maksymalnie
można zaprosić na noc. Wyraziły też nadzieję na zniżki, jako że biorą od razu
dwa pokoje. Adam najspokojniej, jak tylko potrafił, poprosił, by opuściły
jego mieszkanie.
Nie
minęło 15 minut, a domofon rozdzwonił się ponownie. Niezupełnie
doszedł do siebie po pierwszych gościach, kiedy otwierał drzwi kolejnym.
Tym razem do mieszkania wkroczyła para z dwójką małych dzieci. Chyba
zapomniał dodać w ogłoszeniu, że on także będzie dalej tu mieszkał. Jak
można całą ferajną pchać się do czyjegoś domu? Facet miał rude włosy
i takież same wąsy. Był niski i wątły. Kobieta – wyższa od niego i dużo
bardziej tęga. Bachory od razu pobiegły do kota. Zanim się obejrzał, ciągnęły
go po podłodze za ogon. Kotka miauczała i syczała. Wyszczerzyła zęby
i w ostatniej sekundzie uchronił małe gnojki przed pogryzieniem.
Kobiecie
nie podobały się półki z książkami i plazma blisko łóżka, a jej
mężowi (konkubentowi?) zdjęcia w ramkach przedstawiające kulturę Chin.
Wyszli
zniesmaczeni. Adam odetchnął.
Kiedy
domofon rozbrzmiał po raz trzeci, chciał go zignorować
i zapomnieć o pomyśle najmu, a zamiast tego skupić się na rzeczach
z mieszkania, które może dobrze sprzedać. Domofon dzwonił natarczywie
i Adam postanowił wpuścić intruzów. Najwyżej powie, że oferta jest już
nieaktualna.
Do
mieszkania weszła młoda kobieta z dzieckiem. Matka miała na sobie
karmelowy płaszcz, niebieskie jeansy i brązowe oficerki. Mała była
opatulona w czerwoną puchową kurtkę, szalik w kratkę, dziecięce sztruksy
i kozaczki z wywiniętym futerkiem. Zanim przystąpiły do oglądania, zdjęły
buty i ustawiły je przy szafce w przedpokoju. Adam poczuł wewnętrzny
spokój.
– Ile
książek! – zachwyciła się kobieta, gdy tylko przekroczyła próg
gabinetu. Postanowił jej nie wyganiać. – O, czyta pan Davisa!
– Na
razie przebrnąłem przez Boże Igrzysko i Europę
. Zna
pani?
– Oczywiście. Jestem historykiem z wykształcenia i z zamiłowania także.
Nowych
wydań, przyznam, nie czytałam. Kiedy studiowałam, dostępne były
tylko wersje ocenzurowane.
– Mogę pani pożyczyć – Adam nie wiedział, czemu właściwie palnął
takie głupstwo. Nigdy. Nikomu. Nie pożyczał książek. Jego znajomi mieli
zwyczaj pożyczać i nie oddawać. W dodatku, jak podejrzewał, nigdy ich nie
czytali, a jedynie
chcieli udawać głupio-mądrych.
– Dziękuję. Chętnie skorzystam, jeśli oferta najmu jest jeszcze aktualna. –
Kobieta miała przyjemny wygląd. Adamowi spodobała się jej naturalność.
Ciemnobrązowe włosy, brązowe oczy, jasna cera, szczupła, ale
niewychudzona sylwetka. Czy naprawdę w tych
czasach normalne kobiety to
gatunek na wymarciu?
– Jest aktualna. Interesują panią dwa pokoje? – Dopiero teraz przyjrzał się
dziewczynce, która grzecznie stała przy mamie, z zaciekawieniem zerkając
na kotkę, dla odmiany zaczepnie zezującą w stronę dziecka.
– Obecnie
możemy sobie pozwolić tylko na jeden... Czy to jakiś
problem?
– Nie, skąd! – Adam nawet się ucieszył, bo chociaż nie przepędził
lokatorów, jak planował, zachował sobie jeden z pokoi.
– Kiedy chciałaby się pani wprowadzić? I do
którego pokoju?
– Myślę, że
do
sypialni.
– Nie ma sprawy. Postaram się przygotować go jak najszybciej. Wyniosę
część mebli. Zostawię tylko łóżko i szafę.
Poszukam
też klucza do tych
drzwi.
– Idealnie! Podoba
ci się, kochanie? – zwróciła się do dziecka.
– Mamusiu, a mogę pogłaskać kotka? – Mała miała widać co innego
w głowie.
Adam
wziął kotkę na ręce i podał dziewczynce.
– Tylko ostrożnie, bo gryzie i drapie.
Dziewczynka
delikatnie głaskała kota.
– Jak
ma na imię?
Adamowi
przyszła na myśl Szkarłatna Ośmiornica.
– Jeszcze
nie ma imienia. To kotka. Masz jakiś pomysł?
– Może Niutka?
– Niutka?
Czemu nie?
I tak rozkapryszony małpiszon został Niutką, a Adam zyskał lokatorów
za 700 złotych miesięcznie. Jeśli nie będzie jadł i płacił rachunków,
do
raty
kredytu będzie mu brakowało tylko 350 złotych.
Rozdział II
Zniosła
do
samochodu ostatni karton. Po raz kolejny pogratulowała sobie
kombi. Już tyle razy jej się przydał. Oby to był przedostatni raz. Wróciła na
górę rozejrzeć się po mieszkaniu. Wolała niczego nie zapomnieć. Nie lubi się
wracać. Poza tym miała jeszcze dobre pół godziny do przyjścia pana
Franciszka. Chciała zwrócić klucze i odebrać zaliczkę za niewykorzystany
miesiąc.
Usiadła
na
taborecie w małej kuchni i rozejrzała się dookoła. W sumie to
nic jej się tu nie podobało. W życiu nie kupiłaby zielonej kuchni. Jeszcze te
niebieskie płytki na ścianach! Takie połączenie kolorów zniosłaby jedynie
w łazience. Swoje mieszkania miała zaplanowane w najmniejszym detalu. Od
paneli na podłodze po kolor zastawy stołowej.
Postanowiła wstać i zajrzeć w każdy kąt. Pod łóżkiem, gdzie, jak jej się
zdawało, odkurzyła dokładnie, znalazła jeszcze jeden kawałek układanki
i dwa klocki lego. Wyrzuciła je do śmietnika po zlewem, w którym
wymieniła właśnie worek. Trudno, nie będzie idealnie czysty. Zajrzała też za
okropne meble i wtedy coś jej błysnęło. Nie mogła dosięgnąć ręką, więc
włożyła w szczelinę kij od szczotki. Przyciągnęła maleńki przedmiot do
siebie. Okazał się nim złoty pierścionek. Zaczęła wkładać na kolejne palce.
Pasował tylko na serdeczny. Gdyby była zabobonna, uznałaby to za dobry
znak. Tymczasem schowała znalezisko do kieszeni.
W samą porę odłożyła szczotkę
na
miejsce – do małej komórki na
akcesoria do sprzątania – gdy przyszedł właściciel.
Znów miał godną pożałowania minę.
Nie
patrząc na Agnieszkę, wręczył
jej kopertę. Oddała mu klucze.
– To
chyba wszystko – burknął, obserwując własne buty.
– Tak. W przypadku
korespondencji...
– Zadzwonię, zadzwonię – zapewnił gorliwie.
– To ja już będę się żegnać. Do zobaczenia, panie Franciszku. Proszę
pozdrowić żonę -wyciągnęła rękę do zakłopotanego mężczyzny. Wtedy
o czymś
sobie
przypomniała.
– Znalazłam właśnie. To pewnie żony. – Wyjęła z kieszeni
złoty
pierścionek.
Pan
Franciszek wziął biżuterię do ręki i obejrzał dokładnie.
– To
nie żony. Pewnie poprzedniej lokatorki. Niech pani sobie weźmie –
zaproponował nieśmiało.
– Nie, w żadnym wypadku. Niech żona zdecyduje, co z nim
zrobić. Do
widzenia!
Agnieszka
i niespełna 4-letnia Ania przeprowadziły się do Adama tydzień po
oględzinach. Miały ze sobą dwie duże walizki i dwa plecaki: jeden normalny,
drugi dziecięcy. Książki, meble i inne sprzęty, jak poinformowała Adama
nowa współlokatorka, znalazły przechowanie w wynajętym od znajomych
strychu.
Rozpakowały
rzeczy
do szafy trzydrzwiowej, która stała w sypialni.
Adam przeniósł swoje ubrania do komody w gabinecie.
Wieczorem, kiedy
lokatorka położyła zmęczoną wrażeniami dziewczynkę
spać, zaproponował drinka w gabinecie.
Podsunął
Agnieszce
swoje krzesło biurowe, a sobie przyniósł kuchenne.
– Z daleka się przeprowadzałyście? – zapytał, stawiając na biurku dwie
szklanki, colę i tonik. Wcześniej podsunął średnio wyposażony barek-globus
na kółkach, w którym znalazła się
butelka
johnniego walkera oraz pół flaszki
ginu. Pozostałości po ostatnich gościach, czyli mniej więcej sprzed pół roku.
– Nie. Można powiedzieć, że mieszkałyśmy po sąsiedzku. – Usiadła
wygodniej i wreszcie zaczęła patrzeć na Adama. Wcześniej sprawiała
wrażenie skrępowanej. – Właściciel naszej stancji miał co do niej inne plany
i musieliśmy szukać czegoś nowego. Wynajmowałyśmy kawalerkę.
– To trochę wam będzie ciasno teraz. – Przygotował Agnieszce gin
z tonikiem, a sobie whiskey z odrobiną coli.
– Muszę przyoszczędzić. Staram się o kredyt – westchnęła i upiła drinka.
– Nie
za mocny?
– Nie, w sam
raz.
– A gdzie
pracujesz?
– Uczę historii i angielskiego w podstawówce.
– O, to fajnie! Robisz to, co lubisz – stwierdził Adam, mimo że nie
pozazdrościł przebywania z tępym motłochem.
– Lubię historię, ale nauczanie młodzieży, która ma gdzieś ciebie i twoje
wywody, nie jest najbardziej satysfakcjonującym zajęciem na świecie. Jeśli
już uczyć, to na wyższej uczelni.
– Co
więc stoi na przeszkodzie?
Dopiero
po chwili zdał sobie sprawę z głupoty, jaką palnął. Tak jakby
sam miał wspaniałą pracę, którą podjął z pełną świadomością o własnym
rozwoju i realizacji marzeń.
– Sorry, to
głupie pytanie – zreflektował się, ale Agnieszka przerwała mu
machnięciem ręki.
– Nie, w porządku. Przymierzam się do doktoratu. Kompletuję
opublikowane artykuły, no i zbieram pieniądze. Wcześniej wiele lat
pracowałam w marketingu
Cos-Medu.
– Naprawdę?!
To
świetna firma! Dlaczego już tam nie pracujesz?
– Można powiedzieć, że zostałam zmuszona do odejścia, gdy Ania
przyszła na świat. Nic nie mów – skomentowała jego zaskoczoną minę,
jednocześnie upijając drinka tytułem wstępu do rozwinięcia swojej historii. –
Wróciłam do firmy zaraz po macierzyńskim. Z bólem oddałam Anię do
żłobka. Nawet nie wykorzystałam urlopu. Po pierwsze, nie chciałam im
dawać powodu do niepodpisania ze mną kolejnej umowy, a po drugie, ze
względów finansowych. Wiesz, na umowie, tak jak wszyscy, od woźnego do
dyrektora, miałam najniższą krajową. Tak zwaną premię, a muszę przyznać,
że nie była skromna, dostawałam do koperty. Na macierzyńskim ZUS
wypłacał mi marny tysiąc złotych. Nie poradziłabym sobie bez oszczędności.
Kiedy jednak wróciłam, okazało się, że nie ma już dla mnie koperty. Sama
podstawa. Rozpoczęłam więc kurs pedagogiczny i przyjęto
mnie
do szkoły.
Przy
kolejnym drinku Adam dowiedział się, że pracę w Cos-Medzie
Agnieszka podjęła już na pierwszym roku zaocznych studiów – historii na
Uniwersytecie Gdańskim. Zaczęła jako asystentka w dziale marketingu i PR.
Przeszła całą ścieżkę kariery w tej firmie. Była młodszym i starszym
asystentem, młodszym i starszym specjalistą, marketing menagerem, zastępcą
dyrektora i wreszcie dyrektorem. Wtedy zaszła w ciążę. Skończyła właśnie
26 lat. Mimo że jej młodsze koleżanki miały już pociechy, Agnieszce nikt nie
gratulował.
Entuzjazmu
nie wykazał też jej chłopak – Mariusz – prawnik in spe,
z którym wynajmowała dwupokojowe mieszkanie we Wrzeszczu. Najpierw
zarzucił jej łapanie męża na dziecko, potem, w przypływie czułości,
zasugerował rozwiązanie w postaci skrobanki, by wreszcie stwierdzić, iż
zapewne puściła się z kimś z pracy, a on z jej bękartem nie chce mieć nic
wspólnego.
Mariusz
został w mieszkaniu, bo, jak zauważył, ma blisko do pracy,
a Agnieszka wynajęła kawalerkę na Stogach. Stare budownictwo i smród
stęchlizny rekompensowała bliskość morza.
Adam
stwierdził, że czas na trzeciego drinka. Agnieszka kontynuowała.
– Budżetówka,
nie
powiem, ma wiele plusów: wakacje, ferie, wolne
weekendy, żadnego wyścigu szczurów, lobbingu, dyskryminacji kobiet.
Trzeba się postarać, żeby cię zwolnili.
– Ale
kasa pewnie nie ta?
– Nawet nie to. Zaczęłam jako stażystka, więc na początku faktycznie
było nieciekawie. Teraz, kiedy mam stopień mianowanego i dyplomowany
przede mną, nie jest aż tak tragicznie. Raczej to środowisko mi nie
odpowiada. Nauczyciele, jak by to delikatnie ująć, to bardzo wrażliwa grupa
zawodowa. Są gorsi niż dzieci, które uczą. O byle
co się dąsają, obrażają, są
łasi na pochlebstwa. Trudno to opisać. Trzeba po prostu to przeżyć.
– Chyba wolę się nie przekonywać. – Zaśmiał się dla rozładowania
atmosfery i sięgnął
po
jej szklankę. – Dolać?
Przysunęła szklankę.
– Może włączę jakąś muzyczkę? – Otworzył laptopa.
– Pewnie. Dla
mnie może być cokolwiek.
– Mogą być
Elektryczne
Gitary?
– Jasne. Dawno
nie słuchałam.
Adam
wszedł na YouTube i wpisał: Spokój grabarza.
Słuchali
bez
słowa, sącząc drinki.
Spokój
grabarza
wszystko będzie dobrze.
Siódma dziesięć –
kwas
chlebowy w barze.
Pukanie
w głowę, wszystko będzie dobrze.
Dobre
chęci – ładne widoki.
Spojrzenie
w górę, wszystko będzie dobrze.
Paproch
w oku – Układ Słoneczny.
Niedaleko
pada, wszystko będzie dobrze.
Człowiek człowiekowi orłem.
Machanie
ręką, wszystko będzie dobrze.
Wspomnienie
życia – dowód osobisty.
Dwadzieścia
cztery
godziny, wszystko będzie dobrze.
Na
pochyłe drzewo każda koza.
Spokój
grabarza, wszystko
będzie dobrze.
Szerokiej
drogi.
Spokój
grabarza, wszystko
będzie dobrze.
Siódma dziesięć –
szerokiej
drogi.
Na
pochyłe drzewo, wszystko będzie dobrze.
Następny proszę.
– Zauważyłeś, że wszystkie teksty Elektrycznych Gitar są z pozoru
kompletnie bez sensu? Ale jak się dobrze przysłuchać...
– Otóż to! Teraz jak nie ma w tekście „What the fuck?”, to nikt nie wie,
o co
chodzi!
Roześmiali się.
– Oglądałem ostatnio dobry film – podjął, uzupełniając szkło
o bursztynowy
płyn. – Idiokracja.
Kojarzysz
?
– Nie, chyba
nie oglądałam.
– Wyobraź sobie więc, że inteligencja coraz rzadziej decyduje się na
dziecko: a to studia, a to lepsza praca, a to większe mieszkanie i tak dalej.
Tymczasem patologia z nizin społecznych pleni się aż miło. Dzieci rodzą
dzieci, które wkrótce piją, palą i ćpają
razem
ze swymi rodzicielami.
– Przepraszam, że
przerywam. Czy
ty opowiadasz film, czy wygłaszasz
ogólną prawdę? – Uśmiechnęła się.
Odpowiedział uśmiechem i zadowolony kontynuował:
– Za kilkadziesiąt lat na świecie mamy tylko debili. Nie ma żadnego
postępu, cofamy się wręcz w rozwoju. Świat
czeka
nieuchronny koniec.
Wtedy...
– Wiesz
co, nie opowiadaj mi. Chętnie sama obejrzę. Zaciekawiłeś mnie.
Czy to film amerykański?
– Tak, ale
mimo tej strasznej skazy na życiorysie warto go obejrzeć. Jak
chcesz, to zaraz ściągnę. Jutro sobie obejrzymy.
– Chętnie! –
Agnieszka
miała wspaniały humor. – Ja też nie cierpię tych
amerykańskich gniotów, ale widać czasami im coś wyjdzie.
– Mnie osobiście najbardziej dobija w amerykańskich
filmach
ta
dosłowność – rozkręcił się. – Wszystko jest wyłożone jak upośledzonemu
umysłowo.
– Co
się dziwisz? Muszą dostosować poziom do odbiorców.
– Masz
rację. Wyobrażasz sobie, jaką bekę muszą mieć producenci,
nagrywając te skończone głupoty?!
– No
niestety, często potem tak jest, że jak oglądałeś jedną amerykańską
komedię romantyczną, to oglądałeś wszystkie.
– A wiesz, co mnie najbardziej rozwala w amerykańskich
filmach?
Kiedy
mają problemy, zawsze jadą na północ!
– Dokładnie! – Agnieszka roześmiała się głośno i zaraz
zamarła
przerażona, nasłuchując, czy nie obudziła Ani. – My też mamy problemy.
Jedźmy więc na północ! – dodała konspiracyjnym szeptem, tłumiąc atak
śmiechu.
– Mieszkamy w Gdańsku.
Daleko
nie zajedziemy! – wtórował jej Adam.
– Chyba, kurde, do Rozewia!
– Do Rozewia! Hahaha – Agnieszka zasłoniła usta dłonią, a wolną ręką
złapała się za brzuch. Adam od dawno nie przebywał w tak dobrym
towarzystwie, ale i tak
postanowił lać jej od teraz sam tonik.
– Albo
do Elbląga! – Płakała ze śmiechu.
– Czemu
do Elbląga? – nie zrozumiał.
Odczekał chwilę, aż się
uspokoi, by
mu wyjaśnić.
– Kiedyś był taki kawał – mówiła, ocierając łzy po ataku śmiechawki. –
Przychodzi facet z maciorą do weterynarza i mówi: „Panie doktorze, ona się
nie chce parzyć!”, a lekarz na to: „A czy ona nie jest przypadkiem
z Elbląga?”. „Dlaczego?!”, pyta zdumiony facet. A lekarz: „A bo moja żona
jest z Elbląga”.
– Hehe! Dobre! –
Adam
szczerze się zaśmiał.
Agnieszka
znała mnóstwo dowcipów i dopiero o 2 w nocy stwierdzili, że
czas rozejść się spać.
Adam
siedział w biurze niewyspany, ale za to w bardzo dobrym humorze.
Ściągnął Idiokrację
i jeszcze jedną amerykańską komedię, która miała
właśnie premierę w kinach
–
Szefowie
wrogowie. Sądząc
po
tytule, film
skłoni ich do dyskusji. Chciał, by spędzili wieczór tak wesoło, jak wczoraj.
Przydałoby się też uzupełnić barek. Sprawdził zawartość portfela i dobry
nastrój prysnął. Za 10 złotych kupi co najwyżej carskoje igristoje. Dziś musi
wystawić parę gratów na Allegro. Może jakieś ciuchy, których nie nosi, albo
duperelki, które znajomi poprzynosili na parapetówki? Do wypłaty,
nieodmiennie przyprawiającej go o ból żołądka, pozostało jeszcze parę dni.
Cały weekend!
Postanowił wziąć się w garść i powrócić do przeglądania ofert pracy.
Wszedł na Pracuj.pl i wybrał województwo pomorskie. Zawód i branża były
mu obojętne. Co my tu dzisiaj mamy? RF Product & Test Engineer,
Application Engineer (Web Automation), Venue Logistics Coordinator,
Product Sales Specialist Combines, Account Manager, Key Account
Specjalist. „What the fuck? Co to, kuźwa, jest?” Upewnił się jeszcze, czy ta
strona na pewno kończy się „.pl”, i nacisnął krzyżyk. Napuszenie dotarło
nawet do ofert pracy. Słowo „akwizytor” źle się kojarzy i trzeba było je
napisać po angielsku. Najlepiej na sto sposobów. Wtedy brzmi jak życiowa
szansa. Nie ma to, jak omamić biednego człowieka anglojęzycznym napisem
na wizytówce. Żenada.
Adam
poczuł, że bez melisy się nie obejdzie. Nastawił czajnik, który
szczęśliwie miał pod ręką, i włączył Spokój grabarza.
Dobranoc.
Agnieszka, jak
większość osób, uwielbiała piątki. Zgodnie z planem lekcji
kończyła pracę o 11:40 i czekały ją prawie trzy dni wolnego. Ania o tym
wiedziała i już od drugiego śniadania wypatrywała mamy przez okno,
ignorując wysiłki pań przedszkolanek, które przygotowywały właśnie grupę
do jasełek. Ania, jako jeden z aniołów, nie miała specjalnie ambitnej roli i też
się w nią zbytnio nie wczuwała. Nauczycielka nie zgodziła się, by była
Marią. Twierdziła, że dziewczynka jest za niska. Mama pocieszała ją, że
będzie za to najpiękniejszym z aniołków, ale Ania nie lubiła być jedną
z wielu.
Na
horyzoncie pojawił się znajomy samochód i dziewczynka zapomniała
o swoich życiowych dylematach.
Tradycyjnie
już, gdy tylko Agnieszka weszła do przedszkola, córka stała
w szatni ubrana do wyjścia. Towarzyszyła jej wychowawczyni grupy,
wysuszona blondyna z wyprostowanymi włosami sięgającymi ramion, która
nigdy nie omieszkała spojrzeć na samotną matkę z wyższością, uśmiechając
się przy tym fałszywie.
Agnieszka
poprawiła dziecku czapkę i wyszły na ulicę.
– Mamo, kupisz mi jajko? – Ania prawie biegła przy mamie, kiedy były
już w Biedronce. –
Czemu
idziesz tak szybko?
– Nie
mamy czasu, kochanie. Jak mi starczy, to ci kupię.
Agnieszka
wrzucała kolejne zakupy do koszyka, w myślach sumując
rachunek. Przy kasie okazało się, że nie wydawała tak dużo, jak myślała,
więc wzięła Ani kinder niespodziankę oraz gumy rozpuszczalne, które ta
sprytnie dobrała, widząc, że mama ma jeszcze pieniądze.
W domu podała córce danio i odesłała oglądać bajki, a sama wzięła się za
gotowanie. Postanowiła przygotować większą obiadokolację i zrobić trochę
zapasów. Lodówka Adama świeciła bowiem pustkami. No, chyba żeby liczyć
Niutkowe whiskasy. Poza tym uwielbiała gotować. Po pierwsze, kochała
jeść. Miała to szczęście, że mogła się objadać do woli najbardziej tuczącymi
przekąskami i nie tyła. Znajome z pracy, które przechodziły na kolejne diety,
a w fitness klubie miały złote karty stałego klienta, strasznie jej tego
zazdrościły. Wprost nie mogły patrzeć, jak na każdej przerwie zapycha się
batonikiem albo chipsami. Częściej można ją było spotkać pod szkolnym
sklepikiem, gdzie zajmowała kolejkę razem ze swoimi uczniami, niż
w pokoju
nauczycielskim czy spacerującą po korytarzu.
Po
drugie, wszelkie prace domowe ją uspokajały, a tak kreatywna
czynność jak gotowanie dodatkowo utwierdzała w przekonaniu, że potrafi
nad czymś zapanować i nawet są tego rezultaty. Dziś miała jeszcze jeden
powód, by upichcić coś dobrego: Adam. Nie żeby desperacko szukała tatusia
dla Ani, ale cóż... porządny facet to dziś rzadkość, a już zbyt wiele dobrych
okazji w życiu przepuściła. Niedawno przeczytała, że kolejne nieszczęścia,
jakie na nią spadają, mogą być wynikiem jej negatywnego nastawienia.
Postanowiła zakończyć użalanie się nad swoim losem, a zacząć działać.
Złożyła podanie o kredyt, skontaktowała się z uczelnią w sprawie doktoratu
i dała sobie rok na znalezienie miłości. Ma jeszcze jakieś 10 miesięcy.
Zaczęła
od
deseru, gdyż karpatka, którą chciała upiec, jest dość
czasochłonna. Rozpuściła margarynę i postawiła do wystygnięcia. Wstawiła
wodę na zupę i wzięła się za mięso, po które stała w masarni, gdyż nie ufała
mrożonkom z marketu. Rozbiła piersi i schab. Przyprawiła i odstawiła do
lodówki. Usiadła na krześle, przystawiła sobie kosz na śmieci i zaczęła
obierać pieczarki.
Kiedy
smażyła mięso częściowo w panierce z jajka i bułki tartej
i częściowo z płatków kukurydzianych, o swojej obecności przypomniała
kotka Adama.
– Mraau
– rzekła na przywitanie, po czym wskoczyła na barek, skąd
obserwowała poczynania Agnieszki.
– Jesteś głodna, Niutka?
– Mraau.
– Czemu
nie jesz swojego whiskasa? Masz pełną miskę.
– Mraau.
– Chcesz
trochę surowego mięska?
– Mraau.
Agnieszka
odkroiła Niutce kawałek niedoszłego kotleta, który jeszcze nie
przeszedł panierki, ale kotka tylko go powąchała.
– Ach, przepraszam, może ty w piątki nie jesz mięsa, co? – Agnieszka nie
przepadała za kotką Adama, ale podobnie jak jej pan lubiła się z nią droczyć.
– Może powinnam była ci podać łososia? A może
wyskoczymy
razem na
sushi? Co ty na to?
Kotka
zeskoczyła z barku i poszła skorzystać z kuwety.
– Małpa!
Około
16
postanowiła zadzwonić do Adama, by upewnić się, czy wraca po
pracy do domu. Przygotowując obiad, ciasto i przekąski, nie pomyślała
nawet, że może mieć inne plany. Domyśla się, że nie ma dziewczyny, ale nie
ma przecież pojęcia, co porabia w weekendy. Jest w jego domu dopiero drugi
dzień! Dziwne, bo czuje się, jakby mieszkali razem od zawsze...
Nie
dodzwoniła się. Postanowiła zrobić sobie kąpiel.
– Ania, idę
do
łazienki. Jak coś chcesz, to krzycz. – Zajrzała do córki.
– Mogę pobawić się z Niutką? – Dziewczynka oglądała bajkę, której
bohaterkami były wojowniczki w seksownych
lateksowych strojach.
Wyglądała na znudzoną.
– Możesz,
ale
uważaj, żeby cię nie podrapała.
– A mogę w pokoju
Adama?
– Pana
Adama. Nie możesz.
– Ja
mogę mówić „Adama”.
Agnieszka
wolałaby, żeby jej córka nie spoufalała się z Adamem, kiedy,
mimo jej planów, nie wiadomo, co z tego wyniknie i jak długo zostaną
w jego mieszkaniu. Ostatnio Ania coraz częściej pytała o tatę. Za każdym
razem Agnieszka zbywała córkę, zmieniając temat. Wreszcie będzie musiała
coś wymyślić.
– Baw się z Niutką w naszym pokoju. Tylko nie wychodź, bo otworzyłam
okna w kuchni i salonie – powiedziała głosem nieznoszącym sprzeciwu
i zamknęła się w łazience.
„Kiedy
wreszcie
będę miała swoją łazienkę?” – zastanawiała się,
nalewając wody do wygodnej wanny z wypustkami i dziurkami. Wlała płyn
do kąpieli i ręką spotęgowała pianę. Wreszcie zanurzyła się w gorącej
wodzie, na włosy nałożyła odżywkę, a na twarz maseczkę o słodkim zapachu
kokosa i migdałów. Zasłużyła na relaks.
– Maaamoooooo! – dobiegł ją
krzyk
Ani, nim zdążyła przymknąć
powieki.
Jak
każda matka zareagowała błyskawicznie, nie pytając, co się stało.
Owinęła się ręcznikiem i na boso, ociekając wodą z pianą, wyskoczyła
z łazienki.
Niutka
uciekała właśnie z kotletem w zębach, ale nie kocią kradzież miała
Ania na myśli, wołając matkę. Niestety.
Okazało się, że
nie
tylko w kuchni i salonie były otwarte okna. Adam
nawet zimą zostawiał uchylone okno w swoim gabinecie, by Niutka mogła
wyjść na balkon, jeśli najdzie ją ochota, by przewietrzyć futro. Kiedy Ania
i Niutka postanowiły wbrew zakazowi Agnieszki udać się do pokoju Adama,
silny wiatr za oknem wkroczył do akcji. Zaczął od salonu, gdzie przewrócił
stojący na parapecie wazon ze zwiędłymi już kwiatami, tworząc na podłodze
kałużę, w którą Ania wdepnęła, biegnąc za kotem, któremu to w gabinecie
było jednak za zimno. Wywinęła orła na rozlanej wodzie i teraz podnosiła się
z podłogi, płacząc bardziej z zaistniałej sytuacji niż z bólu. Agnieszka
najpierw podbiegła zamknąć okna, a potem pocieszać córkę. W międzyczasie
stanęła gołą stopą na szkło z rozbitego wazonu. Sama aż krzyknęła z bólu
i przysiadła na kanapie, by wyjąć paskudztwo z nogi. Krew lała się
strumieniem, co wzmogło płacz dziecka i zainteresowało Niutkę. Kotka
zaczęła zaczepiać łapkami krwawiącą ludzką stopę, a kiedy Agnieszka ją
przegnała, poszła jak niepyszna, pozostawiając krwawe ślady kocich stópek
na podłodze, dywanie i (o nie!) na kanapie!
– Niutka, złaź!!! – krzyczała na kotkę, która, tylko zachęcona, zaczęła się
na nią rzucać, gryząc i drapiąc
jej
prawie nagie ciało. Nierówną walkę –
wściekły kot kontra półnaga kobieta – przerwało pojawienie się przerażonego
tym niemal apokaliptycznym widokiem Adama.
Agnieszka
była wdzięczna żółtej maseczce na twarzy, że zakryła jej
rumieńce.
Kiedy
Adam zajmował się dezynfekcją i zakładaniem opatrunku na stopę
lokatorki, ta siedziała bez słowa, wciąż owinięta tylko ręcznikiem, z odżywką
na mokrych włosach i zaschniętą maską na twarzy. Ania, na prośbę Adama,
poszła z Niutką do ich pokoju. Żółta kałuża ze śmierdzącej wody po kwiatach
wciąż zdobiła podłogę. Agnieszce chciało się wyć.
Gorąca kąpiel i parę minut spokoju. Naprawdę tak dużo wymaga od
życia? Czy po zrobieniu miliona dań nie zasłużyła na chwilę odpoczynku?
Najwyraźniej nie.
Przechwyciła
speszone
jej półnagością spojrzenie Adama i utykając,
poszła do łazienki.
Adam
był zachwycony kuchnią Agnieszki. Dawno nie jadł domowego
obiadu. Sam nawet nie pamiętał kiedy. Dziewczyny, które miewał, jakoś nie
garnęły się do garów.
Współlokatorka podała
najpierw
zupę pomidorową z ryżem. Jego
ulubioną. Potem miał do wyboru pieczone ziemniaczki ze schabem
w panierce z płatków kukurydzianych lub z pieczarkami zapiekane z serem.
Mógł też wybrać piersi w panierce z brzoskwiniami lub pieczarkami, również
zapiekane z serem. Postanowił spróbować każdej wariacji na temat kotleta
i w rezultacie bał się ruszyć z krzesła, tak był objedzony. Wtedy jego
lokatorka podała deser – karpatkę, której nie mógł sobie odmówić. Zapytany,
czy ma jeszcze na coś ochotę, poprosił o miętową herbatę.
Agnieszka, na
początku przybita wcześniejszym zamieszaniem,
odzyskiwała humor, gdy Adam sukcesywnie opróżniał talerz i chwalił
kucharkę.
– Na
kolację będą lżejsze przekąski – zapowiedziała.
– Co? To będzie jeszcze kolacja? – Zaśmiał się, ale był też poważnie
zaniepokojony. Nie znał osobiście przypadków śmierci z przejedzenia, ale
słyszał o takowych.
– Dopiero 18. Zgłodniejesz – stwierdziła zadowolona i wzięła się
za
wstawianie naczyń do zmywarki.
– Ściągnąłem
fajne
filmy – przypomniało mu się.
– Fajnie. Obejrzymy, jak
Ania pójdzie spać.
Dziewczynka
po zupie przystąpiła od razu do karpatki i teraz
przymierzała wrednemu futrzunowi czapki dla lalek. Kotka grzecznie leżała
na salonowej kanapie i bez miauknięcia poddawała się tym zabiegom.
Stwierdzili z Agnieszką, że do pyszczka jej w czerwonej.
O 20:30, kiedy Agnieszka poszła poczytać Ani do snu, Adam otworzył
kadarkę, na którą była dziś promocja w Biedronce. Z jego majątku wydano
mu nawet 10 groszy reszty. Szaleństwo! Na zakup wina w niższej cenie
skusiła się także Agnieszka, ale o tym
miał się przekonać później.
Ustawił napełnione
do
połowy kieliszki na niskiej ławie w salonie
i zajrzał do lodówki za jakąś przekąską. Wprawdzie był najedzony, ale jakoś
głupio tak nic nie chrupać na filmie. Lodówka, którą przeważnie szybciej
zamykał, niż otwierał, mile go zaskoczyła swoją zawartością. Jego uwagę
przeciągnął talerz z pomidorami z mozzarelką w sosie winegret. A pomyśleć,
że jeszcze niedawno szczytem ekstrawagancji na wieczorze filmowym były
chipsy. Z szuflady dobrał sztućce, a z szafki dwa małe talerze i zaniósł
wszystko do salonu. Zgasił światła, pozostawiając jedynie halogeny nad
barkiem, ale się rozmyślił i przywrócił górne światło w salonie.
Idiokracj
a ubawiła Agnieszkę
do
łez, podobnie jak
Szefowie
wrogowie
.
Ten
ostatni film, jak Adam podejrzewał, skłonił ich do dyskusji.
– Czy
ciebie też molestowała szefowa? – zapytała rozbawiona.
– Niestety, takie „mobbingi” to tylko w Ameryce – rzekł, udając
niepomierny smutek. – U nas
raczej standard: zatrudnianie rodziny,
niewypłacanie na czas wynagrodzenia, nierejestrowanie, pensje uwłaczające
ludzkiej godności.
– No tak, nasi szefowie są nudni – przyznała w tym
samym ironicznym
tonie.
– Ale sam pomysł zemsty nie jest zły. Jak byś się zemściła na swoim
szefie z Cos-Medu
?
Agnieszka
upiła łyka kadarki, co było znakiem, że poważnie zastanawia
się nad odpowiedzią.
– Kiedyś życzyłam
mu
wszystkich nieszczęść świata, ale teraz sama nie
wiem... może los sam się na nim zemści. – Upiła mały łyczek.
– Może
losowi
trzeba pomóc? – podpowiedział niby żartem, napełniając
kieliszki.
Rozdział III
Agnieszka od rana nie czuła się za dobrze, ale nie z powodu wczorajszego
wina, choć musiała przyznać przed sobą, że dawno nie piła alkoholu dwa
wieczory z rzędu. W ogóle rzadko piła, przez co była nieprzywykła. Teraz
głowa bolała ją niepomiernie, a przy tym gardło i ucho. W dodatku kręciło ją
w nosie. Innymi słowy, dopadła ją grypa. Cóż, bieganie półnago przy
otwartych oknach w środku zimy nie mogło pozostać obojętne dla
organizmu.
Poprosiła Adama, by poszedł do apteki kupić jej wapno, coś niedrogiego
z rutyną i witaminą C oraz jakieś pastylki do ssania.
Ubrała Anię, żeby przeszli się razem na spacer.
– Mamo, a mogę jajko? – Dziewczynka wykorzystała okazję, kiedy
matka wręczała Adamowi 100 złotych.
– Możesz. I kubusia jej weź – zwróciła się do współlokatora.
Zimno jej było i wróciła do łóżka. Dobrze pobyć samej choć przez
chwilę. Odkąd Ania jest na świecie, takich okazji zdarza się naprawdę
niewiele. Nie może sobie pozwolić na żadne wyjście, bo nie ma z kim
zostawić córki. Zresztą po całodziennym pobycie w przedszkolu nie miałaby
serca jeszcze na wieczór czy weekend oddawać ją obcym pod opiekę.
Miły ten Adam. Taki normalny, nie żaden pozer. Inteligentny, uczynny.
Widać, że troszkę zagubiony, ale to tylko jeszcze bardziej ich do siebie
przyciąga. Sama też od paru lat nie może się pozbierać do kupy. Nie ma
swojego miejsca, do którego z radością by wracała po dniu w niespełniającej
jej oczekiwań pracy.
Pomyślała o wczorajszej rozmowie z Adamem na temat zemsty na szefie.
Tak naprawdę z chęcią by się zemściła, i to nie tylko na Cos-Medzie. Głupio
jej było przyznać, ale nieraz myślała o sposobach rewanżu za swoje krzywdy.
Na jej czarnej liście, którą posiadała dosłownie, całkiem namacalnie w swoim
osobistym kalendarzu, znalazły się, poza jej eks i gościem, który buchnął jej
portfel przed samymi świętami, głównie osoby związane z poprzednim
pracodawcą. Poza swoimi osobistymi wrogami nienawidziła wielu innych
osób: nierobów, ludzi tępych, pustych, leniwych i zazdrosnych. Żałowała, że
nie ma selekcji na ludzi przydatnych światu i na wyżej wymienionych. Świat
byłby lepszy.
Adam i Ania wrócili z zakupów. Jej współlokator był tak domyślny i kupił
jeszcze coś od gorączki, a także sok pomarańczowy i cytryny do herbaty.
– Wybacz, że wydaję twoje pieniądze, ale nadmiar witaminy C ci nie
zaszkodzi.
– Dziękuję – odparła mile zaskoczona troską obcego bądź co bądź faceta.
– Zmarzliście?
– Ja nie! – Ania była przeszczęśliwa, gdyż naciągnęła Adama na dwie
kinder niespodzianki. Zrzuciła pospiesznie kurtkę i buty i rozsiadła się ze
słodkościami w salonie.
– Fajna pogoda na sanki. Może pójdziemy, jak wyzdrowiejesz? – zapytał
Adam nieśmiało. Zrobiło jej się ciepło na sercu.
– Pewnie – odpowiedziała tylko, by nie dać po sobie poznać, jak bardzo
się ucieszyła.
– Zrobię nam herbatę.
– O nie, nie! Kładź się. Ja zrobię!
– Dziwne, że w amerykańskich filmach policja odbiera po pierwszym
sygnale. Myślisz, że naprawdę tak tam jest? – zapytała go, kiedy skończyli
oglądać Ocean’s Twelve, kontynuację hitu o napadzie na bank, i włączyli
jakiś mniej znany film, ale w podobny deseń. Powoli uzależniali się od
amerykańskich produkcji, co zaczynało lekko Adama przerażać.
– Nie wiem. A w Polsce tak nie jest?
– Od razu widać, że nigdy nie dzwoniłeś na policję. – Dziewczyna
solidnie wydmuchała nos i sięgnęła po herbatę, którą wzmocnił rumem.
Zbierał małe buteleczki z alkoholami, ale na czas biedy, miał nadzieję
przejściowej, postanowił lekko zubożyć swoją kolekcję.
– W sumie to chyba nie – przyznał, przypominając sobie jednocześnie, że
jak dotąd miał tylko jedną okazję, by wzywać policję, kiedy w tył jego
starego, na szczęście, passata wjechała mazda z małolatem za kierownicą.
Zgodził się wtedy nie dzwonić na gliny i dogadać z ojcem dzieciaka, który
okazał się miejskich radnym. To się chyba nazywa szczęście w nieszczęściu.
– Pocieszające jednak, że Amerykanie też nie mają skutecznej policji –
skomentowała, kiedy bohaterkę odsyłano od Annasza do Kajfasza.
– Dlaczego tak mówisz?
– Pod koniec mojej kariery w Cos-Medzie skradziono mi portfel ze
wszystkimi dokumentami. W miejscu pracy. W moim biurze – zaczęła
opowiadać. – Po pierwsze, na policję dodzwoniłam się po jakichś 20
minutach, po drugie, wyśmiali mnie, kiedy zapytałam, czy zaraz tu będą. Po
trzecie, gdy do nich pojechałam, żeby złożyć obszerne wyjaśnienia na temat
okoliczności zaginięcia portfela, i podałam podejrzanego, kompletnie to
olali...
– Podejrzewałaś kogoś z pracy?
– Nie. Swoją drogą to by było faktycznie trudne do udowodniania.
Sytuacja była klarowna, bo tego dnia, a było to w mikołajki, mieliśmy mały
poczęstunek w sali konferencyjnej. Przez jakąś godzinę wszyscy pracownicy
byli poza swoimi stanowiskami. Do firmy interesanci raczej nie przychodzili,
a do mojego biura na trzecim piętrze to już w ogóle nikt nie miał po co
fatygować się bez umówienia. Jednak tego dnia pojawił się facet od
liczników. Wiem, bo zaszedł też do naszej sali po klucz od jakiejś tam
kanciapy. Pominę fakt, że wyglądał jak patologia, bo to o niczym nie
przesądza, ale tylko on tego dnia przebywał we wszystkich pokojach, które
zwyczajowo nie były zamykane na klucz. Zadzwoniłam do zakładu, który go
wysłał, i potwierdzono mi, że facet o takim i takim wyglądzie miał dziś być
w naszej firmie. Ustaliłam jego imię i nazwisko, a także fakt, że był nowym
pracownikiem na zlecenie, zatrudnionym w dodatku na okres zimy. Nikt
w firmie nie mógł za niego ręczyć.
Na policji moją sprawą zajmowała się taka tępa babka. Każde zdanie
zaczynała od „yyyyy”, a do swojego kolegi z pokoju zwracała się „Pioter”.
Co zadzwoniłam zapytać o postępy w mojej sprawie, tylko się
denerwowałam buractwem i niekompetencją.
– Może go sprawdzili i się zwyczajnie nie przyznał?
– No jak grzecznie zapytali: „czy to pan?”, to oczywiste, że się nie
przyznał – oburzyła się, ale nie była zła. – Zasugerowałam policjantce i jej
koledze „Pioterowi”, żeby mu ściemnili, że jest nagrany na kamerze.
Niestety, kamer w firmie nie było, bo mój eksszef jest staromodnym
człowiekiem. Nie wierzy ani żadnym nowoczesnym instytucjom, ani firmom
ochroniarskim, ani nawet bankom. Tak czy siak złodziej nie musiał o tym
wiedzieć. Stwierdzili wówczas, że nie muszę ich pouczać. Przez dwa
miesiące nie zdziałali kompletnie nic i ostatecznie się poddałam.
Agnieszka opowiadała wszystko z wielką swadą, zaprawioną sarkazmem,
więc roześmiał się, kiedy skończyła.
– Dużo ci ukradli?
– Właśnie nie, bo akurat, jak już ci opowiadałam, dostawałam tylko goły
etat na konto i nie nosiłam przy sobie dużej gotówki. W sklepach płaciłam
kartą. Dużych problemów przysporzyło mi jednak wyrobienie wszystkich
dokumentów. Wyobrażasz sobie, że wydział komunikacji jest tylko do 14?
Dla kogo on jest? Dla nierobów? Kiedy ludzie pracujący mają coś załatwić?
Na dodatek musiałam chodzić tam kilka razy: to w sprawie nowego prawka,
to dowodu rejestracyjnego, to złożyć podanie, to odebrać, to coś tam donieść.
Masakra! Ta kradzież przelała szalę goryczy. Starałam się o kredyt na
mieszkanie w bardzo okazyjnej cenie. Właściwe mały domek do remontu. To
było jeszcze przed boomem budowlanym i dzisiaj nie kupiłabym za tę cenę
nawet działki, na której stoi. Kiedy jednak straciłam wszystkie dokumenty,
nie mogłam dopełnić formalności w banku, a tym samym straciłam zaliczkę
na ten dom i w konsekwencji ktoś mi go sprzątnął sprzed nosa. Potem ceny
nieruchomości bardzo poszły w górę, ja nie miałam już wystarczającego
wkładu własnego, bo zainwestowałam w nową pracę, która, zwłaszcza na
początku, kokosów nie przynosiła.
– To faktycznie narobił ci kłopotu. Czasami złodzieje odsyłają
dokumenty – stwierdził, choć osobiście nie znał takiego przypadku.
– Ten nie miał mózgu. Mam jego dane. Bo znajoma pracuje w policji,
w cywilu akurat, ale może sprawdzić, kogo tylko chce. Czekaj, przyniosę mój
kalendarz, może go znasz.
Agnieszka pokazała mu wydruk z policyjnej bazy. Zdjęcie i dane
personalne. Roman Pluta był wysoki i szczuły. Miał czarne włosy i czarne
oczy. Zez szpecił twarz i sprawiał, że była antypatyczna, nawet odpychająca.
Był starym kawalerem, mieszkającym samotnie na wsi nieopodal Gdańska.
Nie miał zarejestrowanego samochodu ani nawet prawa jazdy. Nie był też
karany.
– Po co ci te dane? Chcesz sama wymierzyć sprawiedliwość? –
Uśmiechnął się.
– Mam tu taką małą czarną listę po prostu. – Też się uśmiechnęła
i zaczęła przeglądać kalendarz.
– O, mam nadzieję, że na nią nie trafię!
– Wymaga aktualizacji, ale nie musisz się martwić – zapewniła
z uśmiechem i skupiła się na wertowaniu zapisków.
Tylko złodziej miał wydruk z bazy. Pozostali, jak zauważył, zostali
zapisani na jednej kartce w „notatkach” na końcu brulionu.
– Kogo tam jeszcze masz? – zaciekawił się.
– Głównie „przyjaciółki”, byłych szefów, mojego eks... Taki standard
chyba.
– Będziesz chciała się na nich zemścić? Nawiązując do wczorajszego
filmu, już wiesz, jak tego NIE robić! – zażartował.
– Dokładnie! Jednak wierzę w karmę. Życie samo się na nich zemści.
Rozdział IV
Adam, zainspirowany czarną listą Agnieszki postanowił spisać wszystkich,
którzy przyczynili się do jego obecnych i minionych problemów, a także
tych, którzy go zwyczajnie drażnią. Kiedy zapisał całą stronę służbowego
kalendarza (którego pierwszy raz użył), doszedł do wniosku, że jest mało
oryginalny. Podobnie jak u jego współlokatorki na liście znaleźli się byli
szefowie i znajomi z różnych etapów życia. Nikt go nawet nie okradł ani nie
zaatakował w ciemnej ulicy. Stwierdził, że jest jeszcze nudniejszy, niż
myślał. Podniosło mu to ciśnienie i pstryknął czajnik. Ostatnie dwie torebki
melisy. Dobrze, że dziś wypłata...
Po drodze z pracy zrobił zakupy. Postanowił przygotować obiad, żeby
trapiona grypą Agnieszka nie musiała krzątać się po domu. Dziś na jej prośbę
zawiózł Anię do przedszkola i pierwszy raz od dawna poczuł się potrzebny.
Zajechał do Biedronki, gdzie kupił składniki do spaghetti: mięso mielone,
dwa słoiki gotowego sosu, makaron, ser i dwie butelki wina po 11.99.
Wypłata wypłatą, ale nie może sobie pozwolić na szaleństwa.
Kiedy jednak wrócił, jedzenie czekało na stole.
– Miałaś leżeć w łóżku! – udawał niezadowolonego.
– Leżałam, naprawdę! – udawała, że się tłumaczy.- Odmroziłam rzeczy,
które przygotowałam w piątek. Dorobiłam tylko frytki. Ściślej: zrobiła to za
mnie twoja frytkownica. Gdzie Ania? – Spojrzała na niego zaciekawiona
i wtedy sobie uświadomił: zapomniał odebrać dziecko.
– Już jadę! – Rzucił zakupy i wybiegł z mieszkania.
Ania wyglądała na obrażoną, a pani przedszkolanka, którą Agnieszka
telefonicznie poinformowała o zaistniałej sytuacji, obserwowała go bacznie,
gdy pomagał dziewczynce się ubrać.
Usadowił dziecko na tylnym siedzeniu i zajął miejsce za kierownicą.
Przekręcił kluczyk. Cisza. Spróbował ponownie. Całkowita cisza.
Niemożliwe, żeby akumulator padł. Miał dopiero cztery lata. Tyle, co auto.
Otworzył maskę. Odłączył akumulator i podłączył go od nowa. Jeśli to
coś od komputera, to teraz powinien odpalić. Niestety, nie. Miał przy sobie
i kable, i prostownik. Wypróbował jedno i drugie. Akumulator nawet nie
zaskoczył. Skończyły mu się pomysły.
Agnieszka nie czekała z obiadem na pozostałych biesiadników. Zjadła sama,
żeby wziąć leki na czas. Rano zdecydowała się na wizytę u lekarza, gdyż
znane jej suplementy diety nie spełniły swojej roli. Dostała antybiotyk na
zapalenie gardła i oskrzeli oraz tydzień zwolnienia.
Sprzątała właśnie ze stołu, gdy zadzwonił telefon. Zdziwiła się
niepomiernie, słysząc znajomą z Cos- Medu. Ala, kiedyś jej asystentka,
wskoczyła na wolny fotel dyrektora po odejściu Agnieszki z firmy. Od tamtej
pory nie rozmawiały ze sobą. Nie z powodu zaistniałej sytuacji. Kontakt, jak
to bywa ze znajomymi z pracy, umarł śmiercią naturalną, gdy zaczęła
pracować gdzie indziej.
– Jestem w ciąży! – Ala łkała do telefonu.
– To gratuluję! Przecież się staraliście... – Agnieszkę zbiło z tropu to
wyznanie, zwłaszcza że nie rozmawiały kilka lat.
– Podpisałam lojalkę! – Dziewczyna zaniosła się płaczem.
Agnieszka milczała, czekając, aż dziewczyna się uspokoi i opowie do
końca.
– Teraz albo sama się zwolnię, albo dostanę dyscyplinarkę – mówiła
płaczliwym głosem, ale już bardziej składnie. – Co ja teraz zrobię? Wiesz, co
się dzieje na rynku pracy? Nic! Kompletnie nic! Żadnych ofert! A dla młodej
matki to już w ogóle. Nikt nie chce niedyspozycyjnej kobiety po trzydziestce.
Co ja mam zrobić?
– Uspokój się. Lojalka o zakazie zajścia w ciążę jest nielegalna. Nie mogą
ci nic zrobić.
– Mam się z nimi sądzić? Jaki pracodawca mnie przyjmie, jak będę miała
w papierach konflikt z byłym szefem? Kto chce zatrudnić taką osobę? –
Znów uderzyła w płacz.
Agnieszka westchnęła. Nie miała ochoty na słuchanie o cudzych
problemach. Własnych w zupełności jej wystarczało.
– Idź na zwolnienie lekarskie, a po urodzeniu dziecka poszukasz sobie
nowej pracy.
– Orłowski powiedział, że jak pójdę teraz na L4, to on się postara, żebym
już żadnej pracy w całym Trójmieście nie dostała – płakała dalej. – Co ja
mam zrobić? Mamy kredyt, a teraz będziemy mieć dziecko. Bez mojej pensji
nie damy rady. Sama wiesz, ile dostaję do koperty. Jak mam żyć za tysiąc
złotych?
Agnieszka nie rozumiała, co ma wspólnego z jej kłopotem, poza tym, że
kiedyś znalazła się w podobnej sytuacji. Tyle że nie miała kochającego męża,
który marzył o dziecku i który, jak by nie było, także zarabiał na rodzinę.
– Mogę ci jakoś pomóc?
Alka przestała płakać jak dziecko, któremu zaaplikuje się smoczek.
– Masz może kontakt z Mariuszem? Może udzieliłby mi jakiejś porady...
Słyszałam, że jest dobry...
Teraz to dopiero się zdenerwowała.
– Przypominam ci, że Mariusz zostawił mnie, gdy zaszłam w ciążę. Nie
przyznaje się do Ani, więc i mnie nie interesuje jego los. Ciesz się, że masz
męża i ten chce waszego dziecka. Przepraszam cię, Alicja, ale nie potrafię ci
pomóc – mówiła podniesionym głosem, bo bezczelność dziewczyny
podniosła jej ciśnienie. Jak można być takim pustakiem?!
– Myślałam, że mi pomożesz – znów uderzyła w płaczliwy, a do tego
oskarżycielski ton. – To na razie...
– Nara! – Niemożliwie wręcz zła wybrała „zakończ”. „Co za idiotka!
A dlaczego ona taka zdziwiona? Dziwne, że nie pomyślała o tym, podpisując
lojalkę”.
Postanowiła się zdrzemnąć.
Zdążyła przegnać Niutkę z poduszki i się położyć, kiedy zadzwonił
telefon. Adam. Od razu naszły ją niepokojące myśli. Może nie chcieli mu
wydać Ani? Może córka nie chciała z nim wracać? Może jest chora?
Odebrała telefon, ale nie usłyszała pierwszego zdania Adama, bo Niutka,
która zajęła dla odmiany drugą poduszkę, miauknęła jej wprost do ucha.
– Co mówiłeś? Jesteś z Anią?
– Miaaaaauuuu!!!
– ...byłem...
– Miaaauuuu.
– Coo?!
– Miaaaauuuuuu!!
– Zamknij się, Niutka, co mówisz?!
– Miaaauu!
– ...się później.
Rozłączył się.
Wyniosła Niutkę na balkon i postanowiła oddzwonić. Numer był jednak
zajęty. Spróbowała po chwili. Tym razem linia była wolna, ale nie odebrał.
Na zewnętrznym parapecie okna sypialni pojawiła się Niutka.
– Zabiję cię, ty małpo!!!
Adam zrezygnował z assistance przed miesiącem, kiedy odnawiał
ubezpieczenie. Zostawił sobie gołe OC, ze względów oszczędnościowych.
Zrezygnował też z AC i NNW. Bardzo, kuźwa, śmieszne!
Wrócił do samochodu, gdzie Ania cierpliwie czekała, choć nie była
zadowolona.
– Musi nas ktoś podholować do mechanika, a nie będziemy fatygować
mamy. Zatrzymam zaraz kogoś, a ty poczekaj, dobrze?
O tej porze ruch pod przedszkolem był żaden i dopiero po półgodzinie,
kiedy był bliski śmierci z wychłodzenia organizmu, zatrzymał się jeden
tranzit. Facet miał linę holowniczą i podciągnął go do najbliższego
mechanika. Adam dał kierowcy 20 złotych za fatygę, co ten przyjął bez
pretensji.
Mechanik skrupulatnie obejrzał samochód pod maską i zdecydował, że
nie obejdzie się bez komputera. Adam wiedział, co to oznacza: 100 złotych
za badanie, które może pokazać przyczynę albo nie. Rachunki niezapłacone,
a wypłata za chwilę zostanie bezpowrotnie wydana. Kiedy mechanik robił
swoje, Adam stał bezczynnie na placu wypełnionym autami najróżniejszych
marek. Postanowił, że musi coś przedsięwziąć, bo tak dalej nie da rady.
Pójdzie pod most!
Ale co może zrobić? Na aplikacje zero odzewu. Po firmach samemu się
nie chodzi, nie te czasy. Powystawiał jakieś rzeczy na Allegro, ale jeszcze nic
się nie sprzedało. Mieszkania nie ma co wystawiać, bo po niedawnym
boomie ceny nieruchomości sukcesywnie szły w dół i tylko by stracił. Poza
tym musi gdzieś żyć, a jak ma wynajmować i płacić komuś, to chyba lepiej
spłacać swoje? Logiczne. Samochód? Kupił niemal nówkę i sprzedając po
czterech latach użytkowania, dużo straci. Ale chyba nie ma wyjścia. Naprawi
go i wystawi na sprzedaż.
Ania, która razem z samochodem została wepchnięta do warsztatu, teraz
znów pokazała się na horyzoncie. Wyszła z samochodu, bo myślała, że Adam
ją tu zostawia. Planowała wrócić do mamy na piechotę.
Wziął małą na ręce i pocieszył, że zaraz będą w domu.
– Jak chcesz, to kupimy po drodze jajko. Chcesz?
Ania kiwnęła na zgodę, choć nadal była smutna.
– Zimno ci?
– Trochę w ręce. – Podała Adamowi rączki w różowych rękawiczkach
pod kolor czapki i szalika, by mógł je rozetrzeć.
Pokazał się mechanik.
– Tak jak myślałem – odezwał się wesoło, jakby chciał oznajmić
wygraną, a nie kolejny wydatek. – Czujnik. Taki od sprzęgła. Czasami pada.
– Ale sprzęgło jest w porządku? – upewnił się Adam, bo wszystko, co
związane ze sprzęgłem, kojarzyło mu się z dużym wydatkiem.
– O sprzęgło bym się nie martwił, ale pilnej wymiany wymaga koło
dwumasowe. W fokusach bardzo często pada i widzę, że i tu jest już po nim.
Musi pan je wymienić, bo inaczej będzie po samochodzie.
Adam nawet nie podejrzewał swojego auta o posiadanie czegoś takiego
jak koło dwumasowe. Miał niepewną minę. Mechanik postanowił
kontynuować.
– Nie gaśnie w czasie jazdy? To główny symptom – tłumaczył,
wycierając ręce w szmatę.
– Myślałem, że to gaźnik – przyznał, na co mechanik zareagował
dobrotliwym uśmiechem. – A ile to kosztuje?
– Tak już po rabacie to... jakieś dwa i pół tysiąca z robocizną. Od razu
mówię, że nie polecam wstawiać jednej masy.
Adam już wiedział, co sprzeda w pierwszej kolejności. Strata
niebotyczna, ale nie ma innego wyjścia.
– A ten czujnik to finansowo jakaś grubsza sprawa?
– Nie, ale muszę go zamówić. Jutro kupię, to w środę będzie. Jeszcze
w środę gdzieś o tej porze będzie pan mógł go odebrać. Będzie jakieś
czterysta złotych. Koło też zamawiać?
– Jeszcze się pan wstrzyma. Dam znać w środę.
Ania zaczęła mu ciążyć albo po prostu był bliski omdlenia. Odstawił
dziewczynkę na ziemię.
– W takim razie go tu zostawiam. Płatne przed czy po?
– Może pan przy odbiorze. Daleko ma pan do domu?
– Nie, jeden przystanek autobusem.
Na przystanku nikt nie czekał. Oznaczało to, że do najbliższego autobusu
jeszcze czas. Postanowił, że wrócą pieszo. Wziął znów małą na ręce, bo
wyglądała na zmarzniętą i zmęczoną. Sam był ledwo żywy z zimna i nowych
problemów.
Sytuacja finansowa zrobiła się dramatyczna. Nie miał pojęcia, skąd wziąć
na to koło dwumasowe. Bez jego wymiany nie będzie mógł ani jeździć, ani
sprzedać samochodu. Nie wierzył, że to dzieje się naprawdę. Dlaczego akurat
teraz?
Na horyzoncie pojawił się mały sklepik. Zaszli kupić Ani obiecane jajko,
a także truskawkową mambę i batonika.
Nawet polubił to dziecko. Szkoda, że nie ma kasy. Zabrałby dziewczyny
na jakąś wycieczkę, nakupował prezentów.
Przypomniało mu się, że nie poinformował Agnieszki, kiedy wrócą.
Sięgnął po telefon do kieszeni, ale go nie znalazł. Pięknie! Pewnie zostawił
w samochodzie. Wypuścił głośno powietrze, poprawił sobie Anię na rękach
i ruszył dalej.
Agnieszka odchodziła od zmysłów, gdy Adam wreszcie się pojawił z jej
dzieckiem.
Jeszcze w drzwiach wyjaśnił jej pokrótce, co się stało. Córka była
przemarznięta. Szybko ją przebrała i posadziła przy gorącym obiedzie. Ze
współlokatorem zrobiła to samo, wyłączając przebieranie.
– Jak chcesz, możesz jeździć moim samochodem do pracy, ja i tak do
końca tygodnia jestem na chorobowym. No chyba że nie chcesz takiego
grata.
– Daj spokój! Pewnie, chętnie skorzystam, choć sam chyba będę chory –
stwierdził i na dowód swych słów niezamierzenie kichnął ze cztery razy.
– Weź fervex na noc. Ani też coś dam, bo pewnie przemarzła.
– Chodź, wyprawimy cię do spania – zwróciła się do dziecka.
Jednak Ania i Niutka, które składały właśnie zabawkę z kinder
niespodzianki na kanapie w salonie, nie bardzo były zainteresowane spaniem.
– Ten małpiszon denerwował mnie cały dzień – poskarżyła się Adamowi
na jego futrzaka.
– Wąsata kreaturo, czemu byłaś niegrzeczna?
Kotka tradycyjnie go olała.
– Leniwcze podły, mówię do ciebie!
Niutka wciąż widziała tylko nową zabawkę Ani.
Machnął ręką.
– Nie wiem, po co mi ten kuwetowy obsraniec. – Westchnął teatralnie.
– Dobrze, że chociaż dzieci lubi – stwierdziła Agnieszka na pocieszenie.
Rozdział V
Agnieszka zerwała się, gdy usłyszała dziwny hałas dochodzący z łazienki.
Coś szurało głośno po podłodze. Spojrzała na śpiącą Anię i po cichu opuściła
łóżko. Na korytarzu spotkała Adama w samych spodniach od piżamy
zmierzającego do łazienki. Nie wyglądał jednak na zaniepokojonego, a raczej
złego.
– O, obudziła cię... – zmartwił się, widząc Agnieszkę w zielonej piżamie
w kwiatki, żółtych wełnianych skarpetach i z roztrzepanymi włosami. – Ta
mała łajza skorzystała z kuwetki i teraz namiętnie zakopuje. Może tak nawet
godzinę. Zaraz jej strzelę w dupę. – Zniknął w łazience, z której po chwili,
potwornie miaucząc, wyleciała Niutka. Dała nura pod kanapę w salonie i tyle
ją widzieli. – Wybacz, muszę ją komuś oddać – powiedział przepraszająco,
ale Agnieszka nie była zła za pobudkę.
– Nic się nie stało. Miałam właśnie wziąć antybiotyk – odparła i poszła
do kuchni po szklankę wody.
– Mnie też daj – poprosił i usiadł przy stole.
Agnieszka postawiła dwie szklanki i butelkę niegazowanej wody, nie
bardzo wiedząc, o czym się rozmawia wyrwanym ze snu o 2 w nocy.
– Wiesz, mam poważne problemy finansowe – zwierzył się Adam.
– Kto ich nie ma? – Agnieszkę speszyło to wyznanie i próbowała
zbagatelizować problem.
– No taak – Adam przyznał ze smutkiem i pożałowała swojego tonu.
Postanowiła wykazać zainteresowanie.
– Masz jakiś plan?
– Napaść na bank! – Zaśmiał się gorzko.
– No cóż... to... ambitne. Może na początek coś mniejszego? – rzekła
wesoło, żeby go jakoś pocieszyć.
Siedzieli chwilę w ciszy, popijając wodę.
– Mam dość tego życia – odezwał się Adam podniesionym głosem. –
Mam dojść tej głupiej pracy! Albo napadnę na bank, albo... nie wiem.
Agnieszce przypomniał się film, który ostatnio oglądali. Pomyślała, że
byliby niezłą parą rabusiów. Jednak nie mają żadnego doświadczenia
i w przeciwieństwie do bohaterów amerykańskiej komedii, której tytułu
zapomniała, im mogłoby się nie udać. Ale jakby zaczęli od czegoś mniej
spektakularnego niż bank czy sklep jubilerski...
– Mam pomysł! – wypaliła i choć w myślach zdążyła się już za niego
skarcić, nie było odwrotu, bo Adam spojrzał na nią z nadzieją w oczach. –
Wiem, gdzie możemy się włamać!
– My?
– No chyba że mnie nie chcesz...
– Przestań! Mów! – Adam widocznie poweselał i tym bardziej nie mogła
się wycofać.
– Mój były szef, co nawet nie jest tajemnicą poliszynela, nie ufa bankom
i trzyma kasę w domu. Wiem, gdzie mieszka, i znam dom, bo co roku
wydawał w nim przyjęcia z okazji swoich urodzin. Przychodzili wszyscy
pracownicy.
– Urodzin? – zdziwił się Adam.
– Sam widzisz, że jest idealną ofiarą dla początkujących włamywaczy. –
Uśmiechnęła się, zadowolona ze swojego pomysłu. – Mało tego –
kontynuowała całkowicie już rozbudzona. – Na początku grudnia zawsze
jeżdżą z żoną na bal mikołajkowy do Sheratona. Teraz mikołajki wypadają
w sobotę, więc jestem pewna, że bal będzie dokładnie szóstego – zakończyła
dumna z siebie.
– Świetny pomysł! A jesteś pewna, że wtedy na pewno nie będzie ich
w domu?
– Sprawdzę jeszcze tę imprezę w internecie, ale tak, jestem pewna.
– A nie mają alarmu? – Adam wcale nie wymiękał, wręcz przeciwnie,
ale, jak to on, musiał się we wszystkim upewnić.
– Nigdy nie miał. Ma za to dwa dobermany. Ale z psami można sobie
poradzić – stwierdziła ze znawstwem.
– Mikołajki są w tę sobotę?
– Tak.
– To działamy, wspólniczko! – Sięgnął po wodę, by wznieść toast.
Agnieszka stuknęła się z nim szklanką.
– To co jeszcze spędza ci sen z powiek? – Uśmiechnęła się i oboje
spojrzeli w stronę kanapy.
Niutka wysunęła przednie łapy, ale bynajmniej nie planowała
opuszczenia kryjówki. Poczeka, aż zasną. Nie jest głupia.
Adam zwinął w kulkę papierek po cukierku i rzucił najdalej jak potrafił.
Kulka wpadła do gabinetu. W sekundę później pojawiła się przy niej
kotka.
– Ale ty jesteś durna, Niutka!
Rozdział VI
W środę około 15:00 dostał telefon od mechanika z informacją, że samochód
jest już do odbioru. Wyszło 420 złotych. Mechanik pytał, czy zamawiać koło
dwumasowe. Adam powiedział, że może zamówić, ale na poniedziałek, bo
teraz samochód jest mu potrzebny.
Plan włamania do domu eksszefa Agnieszki nie tylko pochłonął go bez
reszty, ale też przyprawił o bardziej optymistyczne podejście do życia. Udał
się do Oliwy, gdzie objechał całą rezydencję Orłowskiego i jego żony. Dom
miał dwa poziomy i wysoką piwnicę, przez którą Adam zaplanował
wtargnięcie do środka. Przed domem faktycznie biegały dwa dobermany.
Znalazł w internecie kilka sposobów na nie i zakupił już odpowiednie
artefakty.
Z sieci dowiedział się wielu innych rzeczy, między innymi: by nie
zabierać ze sobą telefonu (policja podobno może dojść do złodzieja na
podstawie drogi logowania jego komórki), założyć nalewki na opony (po
akcji je wyrzucić) i sformatować dysk po uzyskaniu tych wszystkich
informacji (nigdy nie wyszukiwać z własnego komputera fraz typu „jak
okraść dom”).
Pozostał problem, co zrobić z Anią. Agnieszka nigdy nie zostawiała córki
samej w domu, a nie miała też kogo poprosić o opiekę. Adam zaproponował
sąsiadkę z dołu, ale pomysł nie przemówił do jego współlokatorki. Ustalili,
że jak nie wymyślą niczego konkretnego, to nie położy córki na drzemkę
w ciągu dnia, a do tego zapewnią jej cały dzień wrażeń na dworze, żeby
zmęczona bez problemów zasnęła o 19 i nie budziła się aż do rana. Na
wszelki wypadek poinformują sąsiadkę o samotnie śpiącym dziecku
w mieszkaniu i dadzą jej klucze, by interweniowała w razie płaczu czy
innego hałasu. Obliczyli, że nie będzie ich maksymalnie 3 godziny.
W sobotni wieczór zaparkowali samochód na poboczu między dwoma
drzewami, w miejscu, gdzie nie rzucał się w oczy, a skąd mieli dobrą
widoczność na dom. W dwóch oknach paliły się światła, a więc gospodarze
jeszcze szykowali się do wyjścia.
Pogoda im sprzyjała. Było mroźnie, ale na szczęście nie zalegał śnieg, na
którym mogliby pozostawić ślady.
Adam zauważył, że Agnieszka drży. Klimatyzacja w samochodzie była
ustawiona na 26 stopni, więc nie mogło być jej zimno. Denerwowała się.
Wiedział, że raczej nie martwi się o córkę, bo ta słodko zasnęła jeszcze przed
19, a w dodatku poprosili sąsiadkę o czuwanie i reakcję w razie hałasu na
górze. Wiedział, że może liczyć na starszą panią, bo na pewno nie
przepuściłaby okazji legalnego poszperania w jego mieszkaniu.
Włączył radio dla rozluźnienia atmosfery. Tego by brakowało, żeby po
rozbudzeniu w nim tak wielkich nadziei wycofała się z całej akcji.
Liczył, że któraś ze stacji będzie grała coś optymistycznego, najlepiej
z przekazem podprogowym w stylu „idź, okradnij byłego szefa”. Niestety,
o 20:00 na wszystkich częstotliwościach emitowano wiadomości.
– W przyszłym roku mamy chyba wybory parlamentarne, co? – zagadał.
Agnieszka tylko na niego spojrzała, więc domyślił się, że temat
parlamentarzystów nie pasjonuje jej specjalnie, zwłaszcza w mikołajki, które
spędza na grabieży czyjegoś domu.
– Chyba tym razem nie będę głosował – kontynuował niestrudzony.
Zgasły światła na piętrze i domownicy przenieśli się na parter.
Za kilkanaście minut będą mogli zacząć się włamywać. Już nie będzie
odwrotu.
– Uważam, że posłowie nie powinni być wybierani demokratycznie –
odezwała się Agnieszka, która chyba doszła do wniosku, że rozmowa
pozwoli oddalić nieuchronny moment.
– Tak, a dlaczego? – autentycznie się zaciekawił.
– Po pierwsze, ludzie w Polsce są kompletnie nieodpowiedzialni. Ci,
którzy mają rozeznanie w polityce i są w stanie wybrać dobrze, na wybory
nie idą, bo uważają, że i tak niczego nie zmienią. W czym się zresztą mylą.
Po drugie, takie wybory są drogie. Po trzecie, nieekologiczne. Plakaty
z facjatami kandydatów walają się miesiącami po każdych wyborach.
– No to jak je inaczej przeprowadzić?
– Normalnie – Agnieszka zapaliła się do tematu i chyba zapomniała na
chwilę, gdzie i w jakim celu się znajduje. – Niech chętni zgłaszają swoje
aplikacje. Stosowna komisja, biorąc po uwagę kwalifikacje, nie
przynależność polityczną, wybierze najlepszych: ekonomistów, prawników,
socjologów, politologów i tak dalej. Krajem powinni rządzić specjaliści, a nie
sportowcy czy gwiazdy telewizyjnych show.
– Szkoda, że nie jesteś prezydentem – powiedział z uznaniem.
– Prezydent o niczym nie decyduje – ucięła.
Orłowscy wyjeżdżali właśnie z posesji, więc zamilkli skupieni na nowej
sytuacji.
Kiedy honda eksszefa Agnieszki zniknęła za zakrętem, gdzie najpewniej
włączyła się do ruchu w stronę Sopotu, Adam spojrzał porozumiewawczo na
kobietę i wysiedli. Z bagażnika wzięli plecaki, wcześniej wyposażone
w niezbędne narzędzia. Założyli nowe rękawiczki, czarne, podobnie jak
reszta ich ubrań.
Posesja była ogrodzona. Bramę i furtkę zamknięto na patent i dodatkowo
na klucz. Po ogrodzie biegały dwa psy. Adam rzucił zwierzakom
nafaszerowane tabletkami polędwiczki. Dobermany rzuciły się na mięso.
Teraz należało odczekać 20 minut. Zdecydowali nie wracać do samochodu.
Tym samym czas się im dłużył, gdy bezczynnie stali pod bramą Orłowskich.
O tej porze był mały ruch i tylko kilka razy musieli udawać, że przystanęli na
chwilę, by znaleźć coś w plecaku. W końcu psy zrobiły się bardzo
towarzyskie i przyjacielskie. Radośnie biegały i zaczepiały się nawzajem.
Adam pierwszy wszedł na bramę i przeskoczył na drugą stronę. Pomógł
Agnieszce i po chwili znaleźli się przy małym piwnicznym oknie, należącym
do pomieszczenia wyglądającego na pralnię. Było też drugie okno, mniejsze.
Po stosie węgla domyślili się, że należy do kotłowni. Wybrali to pierwsze.
Choć przeanalizował porady forumowiczów-włamywaczy na temat
bezgłośnego wyciągania szyby z ościeżnic, ostatecznie sięgnął po kamień
i wybił szybę tradycyjnym sposobem. Włożył rękę do środka i przekręcił
klamkę.
Puścił dziewczynę przodem. Zanim sam wszedł do środka, ostatni raz
rozejrzał się po podwórku. Psy schowały się do altany, w której miały swoją
noclegownię. Przez jakąś godzinę nie powinny na nikogo szczekać.
Domy o wysokich piwnicach były praktyczne nie tylko dla włamywaczy.
Były szef Agnieszki zagospodarował piwniczne pomieszczenia na: spiżarnię,
pralnię, kotłownię, mały warsztat i garaż.
Nie włączali świateł. Używali tylko latarek, którymi torowali sobie drogę
po schodach na górę. Znaleźli się na parterze, a konkretnie w przestronnym
przedpokoju. Ustawiono tu dużo ekstrawaganckich donic i wazonów, o które
mało się nie zabili. Idąc prosto przez korytarz, trafili do kuchni z wydzieloną
jadalnią. Ta pierwsza była bardzo nowoczesna – miała praktyczną wyspę
i najnowsze sprzęty, jadalnia zaś klasyczna – jej centrum stanowił duży,
solidny drewniany stół i osiem krzeseł, zaś przy ścianie stał kredens z witryną
na fajansowe zastawy.
Agnieszka poczęstowała się w jadalni cukierkiem, schowała papierek do
kieszeni i wrócili na korytarz, skąd zajrzeli kolejno do dwóch pokoi
i łazienki. Obie sypialnie należały niewątpliwie do nastolatków, o czym
świadczyły chociażby plakaty zespołów, których Adam nawet nie chciał
kojarzyć. Po wymianie spojrzeń udali się na piętro. Agnieszka wyjaśniła
Adamowi, że dzieci wyjechały na studia i nie mieszkają już z rodzicami.
Przeszli do sypialni gospodarzy. Agnieszka metodycznie podnosiła
i odstawiała na miejsce wszystkie przedmioty w poszukiwaniu gotówki, po
którą przyszli. W filmach i książkach bogaci ludzie mieli sejfy, ale zdaniem
Agnieszki taki przybytek do jej szefa nie pasował. Podejrzewała raczej
powłokę od poduszki. Zajrzeli więc pod łóżko i do schowka na pościel. Ani
śladu kasy. Przejrzała zawartość szuflad w toaletce, ale nie znalazła nic poza
babskimi szpargałkami, w tym biżuterią, którą zignorowała. Adam
obserwował wspólniczkę i niespokojnie zerkał w okno. Póki co nikt się do
Orłowskich nie wybierał.
Znowu wymienili spojrzenia i udali się do kolejnego pokoju na piętrze.
Był to gabinet szefa. Adam od razu pozazdrościł mu biurka, a raczej
dębowego stołu, wielkiego niczym kreślarski blat. W gabinecie królowały
regały, na których w nieładzie piętrzyły się książki. Adam nie mógł się
powstrzymać przed zbadaniem zawartości tej biblioteczki. Pochwalił
w myślach gospodarza za kolekcję powieści Dickensa i Irvinga. Przeglądał
właśnie Dostojewskiego, gdy jedna z książek wydała mu się dziwnie
nieprawdziwa. Nie ta faktura, nie ta waga... Oczywiście, to sejf! Otworzył ją
bez problemu i ujrzał dziesiątki, a może nawet setki banknotów
dwustuzłotowych.
Rozejrzał
się
w
poszukiwaniu
Agnieszki,
by
zakomunikować jej te rewelacje, ale dziewczyny nie było w gabinecie. Po
chwili zauważył, że stoi na korytarzu i ma zgaszoną latarkę. Schował
książkę-sejf do plecaka, również zgasił latarkę i ruszył w jej kierunku.
Podążył za wzrokiem wspólniczki i zobaczył to, co wprawiło ją w osłupienie.
W przedpokoju na dole zdejmował właśnie płaszcz jej szef. Dało się
zauważyć, że, po pierwsze, jest sam, a po drugie, jest wściekły. Agnieszka
spojrzała pytająco na Adama.
Rozdział VII
Stali, wstrzymując oddech i zastanawiając się intensywnie nad kolejnym
ruchem. Kiedy Orłowski skierował swe kroki do kuchni, Adam postanowił
wycofać się do gabinetu. Pociągnął za sobą Agnieszkę. Gdy przykucnęli za
komodą, przerażona dziewczyna wyszeptała:
– Co teraz? Mamy liczyć na to, że pójdzie prosto do sypialni i będzie spał
jak kamień?
– Ciekawe, czy widział już psy... – zastanawiał się tymczasem Adam. –
Ich zachowanie może wzbudzić w nim podejrzenia. Jak myślisz, wezwał
policję?
Ogarnęła ich panika, która po chwili jeszcze się wzmogła, bo usłyszeli
kroki wspinającego się po schodach Orłowskiego. Zamarli.
Eksszef Agnieszki poszedł do sypialni, gdzie, sądząc po odgłosach,
położył się na łóżku i włączył telewizor. Wymienili spojrzenia. Teraz albo
nigdy! Podnieśli się z klęczek i pochyleni zaczęli kierować się w stronę
schodów. Byli w przedpokoju, gdy usłyszeli, że Orłowski podnosi się z łóżka
i zmierza do drzwi. Przykucnęli za dużymi wazonami stojącymi niczym
kolumny po przeciwnych stronach drzwi sypialni. Niespełna metr dzielił ich
od schodów na parter, skąd mogli wyjść normalnymi drzwiami.
Orłowski wyszedł z sypialni i przystanął, nasłuchując. Był zwrócony
tyłem do wazonu, za którym chował się Adam, a przodem do wazonu
Agnieszki i siłą rzeczy dostrzegł ją jako pierwszą.
– Co, do cho... – więcej nie zdążył powiedzieć, bo Adam uderzył go
w głowę swoim wazonem. Mężczyzna zachwiał się i upadł wprost na ręce
dziewczyny. Ta odepchnęła go od siebie prosto na schody. Hałas, jaki
towarzyszył niemałemu bezwładnemu ciału, turlającemu się ze schodów,
zmobilizował ich do szybkiej ucieczki. Kilkoma susami pokonali schody
z przeszkodą w postaci nieruchomego ciała i wybiegli głównym wyjściem.
Nie zważali na psy, które wracały do formy i rzuciły się w ich stronę,
ujadając wściekle. Jednym susem przeskoczyli bramę i w kilka sekund
znaleźli się w samochodzie. Adam drżącymi palcami przekręcił kluczyk
w stacyjce i gwałtownie ruszył spod domu Orłowskich. Kierował się w stronę
obwodnicy, bo nie miał cierpliwości do zatrzymywania się na każdych
światłach.
Przez całą drogę nie zamienili ani słowa. Kiedy weszli do mieszkania,
Agnieszka poszła prosto do Ani. Upewniwszy się, że córka śpi, ruszyła do
łazienki i po 10 minutach znów zniknęła w sypialni. Tym razem nie wyszła
stamtąd do rana.
Adam nie mógł zasnąć. Bolała go głowa, a przed oczami miał trupa
Orłowskiego. Co do tego, że facet zginął na miejscu, nie było wątpliwości.
Rąbnął głową o marmur, aż trzasnęło w czaszce. Brr.
Zaczął analizować całą akcję pod kątem pozostawienia śladów po sobie.
Psy na pewno wróciły już do siebie. Nikt nie będzie badał im krwi, to nie
amerykański film. Okno. To już poważniejsza spawa, choć czyn ten może
zostać uznany za akt wandalizmu, zwłaszcza że teoretycznie z domu nic nie
zginęło. Żona Orłowskiego, zdaniem Agnieszki, na pewno nie wiedziała
o ukrytej w domu gotówce. Swoją drogą bardzo ciekawe, ile książek z całego
regału było tak naprawdę atrapami...
Wreszcie zajrzał do plecaka, skąd wydobył łup. Otworzył książkę-sejf
i wysypał banknoty na pościel. Ściśnięte nie prezentowały się tak imponująco
jak teraz – w postaci góry dwustuzłotówek. Adam przeliczył dwukrotnie.
Ponad 70 tysięcy. Po 35 na „łebek”. Włożył je z powrotem do książki, którą
schował do plecaka. Postanowił zacząć dzień od mocnej kawy.
Rozdział VIII
Agnieszka wyłoniła się z sypialni parę minut po 6:00. Była blada i miała
mocno podkrążone oczy. Myślała, że Adam będzie jeszcze spał. Speszyła się
na jego widok.
– Usiądź, pogadamy – zaproponował. – Zrobić ci kawy?
– Poproszę – odparła cicho i siadła na krześle z umęczonym wyrazem
twarzy.
Adam wyjątkowo zaparzył kawę w ekspresie, więc tylko wyjął filiżankę
i napełnił ją czarnym, gorącym płynem.
Podsunął kawę dziewczynie, ale nawet nie podziękowała. Siedziała
nieruchomo ze wzrokiem wbitym w jeden niesprecyzowany punkt.
Nie bardzo wiedział, jak zacząć, ale jeśli teraz o tym nie porozmawiają, to
przy Ani wcale tego nie zrobią.
– Martwisz się, że wpadniemy?
Ocknęła się z zamyślenia, ale nic nie odpowiedziała.
– Sama mówiłaś, że Orłowska nie wie o oszczędnościach męża, bo nie
interesuje się domowym budżetem. Nawet nie zauważy, że coś z domu
zginęło. – Ten argument wydał mu się najlepszy, a ponadto chciał ją
zainteresować łupem. Nawet nie wiedziała, że znalazł pieniądze i je zabrał.
Mimo to nie podjęła wątku.
– Okno – rzuciła beznamiętnie.
– Co okno?
– Okno w piwnicy. Wybiłeś je kamieniem! – Wreszcie wstąpiły w nią
nerwy, a więc Adam mógł być spokojniejszy. Jego współlokatorka nie
popadła w żadną psychozę.
– Myślisz, że nie powiążą tego z jego... – Załkała na myśl o nieumyślnym
spowodowaniu śmierci człowieka, którego bądź co bądź długo znała.
– To był nieszczęśliwy wypadek. – Adam nie wiedział, co ma jeszcze
powiedzieć. Dziewczyna rozpłakała się bowiem na dobre.
– Popchnęłam go na schody – łkała.
– Bo go uderzyłem i na ciebie wpadł! To nie była twoja wina!
Agnieszka płakała cicho. Przez jakiś czas się nie odzywał. Przedsięwziął
wszelkie środki ostrożności. Nawet zmienił nalewki na opony. Policja
w życiu nie odkryje, co się tam wydarzyło. Zwłaszcza że teoretycznie nic nie
zginęło. Chyba że Orłowska jednak wiedziała o kasie w książce, ale to było
mało prawdopodobne. Kobieta interesowała się tylko wydawaniem
pieniędzy.
Podszedł do Agnieszki, ukucnął i wziął ją za ręce.
– Nie płacz, bo Ania zaraz wstanie. – Argument podziałał na dziewczynę.
Po chwili zamilkła.
– To był drań. Wyświadczaliśmy światu przysługę – mówił, nie
wpuszczając jej dłoni ze swoich. – Przypomnij sobie, jaką krzywdę ci
wyrządził. Nikt nie powiąże jego śmierci z nami. Wszystko wygląda na
nieszczęśliwy wypadek. Oknem się nie martw. To drobiazg, który nic nie
wnosi do tej historii.
Puścił jej ręce, bo chciała otrzeć mokrą twarz.
– Napij się kawy – poradził, wracając na swoje miejsce. – Wiesz, ile
mamy kasy? – zapytał po chwili celowo radośniejszym tonem. Chciał, żeby
przestała się zadręczać Orłowskim.
Spojrzała na niego pytająco. Dochodziła do siebie.
– Siedemdziesiąt trzy tysiące! – Podszedł do plecaka po książkę-sejf,
żeby pokazać gotówkę. – Proponuję trzy tysiące zostawić na bieżące
i przyszłe rachunki i przyznać sobie po trzydzieści pięć tysięcy nagrody –
powiedział wesoło, ale szybko zamknął książkę, bo Ania otworzyła właśnie
drzwi od sypialni.
Agnieszka od razu weszła w rolę mamy i pani domu.
– Umyj buźkę, kochanie, zaraz będzie śniadanko.
Agnieszka przygotowała berlinki zapiekane z serem i sosem
pomidorowym. Do tego kolorowe kanapki. Po śniadaniu wszyscy mieli dobre
humory, a zwłaszcza Ania, którą przypomniała sobie o obiecanych sankach.
– Mamo, jesteś już zdrowa? Pójdziemy na sanki?
W stronę Agnieszki pytające spojrzenie wbił również Adam.
Na sankach ostatecznie jechali wszyscy. Najpierw Ania, ciągnięta przez
Agnieszkę i Adama, śmiała się jak szalona, bo co dwoje powożących, to nie
jeden. Potem Adam przewiózł Anię z Agnieszką, a na koniec dziewczyny
ciągnęły Adama, by ostatecznie doprowadzić do wywrócenia się sanek i jego
upadku w śnieg. Kiedy powrócili do pierwotnej kombinacji, postanowił
zagadnąć współlokatorkę.
– Co zrobisz ze swoimi pieniędzmi? – zapytał lekko, niby od niechcenia,
żeby nie wprowadzić dziewczyny w poprzedni nastrój.
– Nie wiem. Na bieżące wydatki trochę za dużo. A na zainwestowanie
w coś konkretnego za mało.
Adamowi
zaświtał
pewien
pomysł,
ale
postanowił
poczekać
z podzieleniem się z nim.
– Może kupisz sobie nowy samochód? Sama mówisz, że ten twój to już
stary grat – zaproponował.
– Może tak zrobię, ale wydam na niego maksymalnie 15 tysięcy. Resztę
dołożę do wkładu własnego na konto kredytu.
– 20 tysięcy to za mało na wkład własny. Musiałabyś mieć przynajmniej
50. Inaczej będziesz bulić takie raty jak ja. – Roześmiał się, żeby nadać tej
wypowiedzi niewinny ton.
– Niekoniecznie, bo to kredyt z dotacją unijną. Coś jak „Rodzina na
swoim”, tylko dla singli. Zresztą zaoszczędziłam trochę pieniędzy
z korepetycji.
– Wiesz co, może pojedziemy do jakiegoś centrum handlowego po
prezenty na święta? Co ty na to?
– Ja robię tylko Ani, nie wyjeżdżamy nigdzie...
– No ja w sumie też nie... To sprawimy prezenty sobie! Należy nam się
odrobina szaleństwa!
– No nie wiem sama. – Przystanęła i popatrzyła na córkę. – Kupiłabym
Ani nową kurtkę i buty. I sobie...
– No widzisz! No to postanowione!
Pieniądze szczęścia nie dają, ale bezsprzecznie dają je zakupy. Monroe
wiedziała, co dobre.
Agnieszka promieniała, przymierzając sukienki, spódnice, marynarki,
płaszcze, szaliki i buty. Adam służył radą i obsypywał ją komplementami
przy każdym wyjściu z przymierzalni. Ostatecznie zdecydowała się
wymienić połowę swojej garderoby. Ani kupiła zaplanowaną kurtkę i buty,
a do tego różne ciepłe tuniczki, spodnie, dwie sukienki, czapki, szaliki
i najróżniejsze dodatki dla małych dziewczynek, o których istnieniu Adam
nie miał pojęcia.
Sobie też kupił dużo fajnych ubrań, w tym płaszcz, buty, trzy swetry,
dwie koszule, sztruksy, jeansy i trochę bielizny.
Żeby odetchnąć, postanowili coś zjeść. Na prośbę Ani udali się do
McDonald’s. Adam preferował zdrowsze jedzenie, ale co tam, jak szaleć, to
szaleć. Wzięli po zestawie i zajadając bułki oraz frytki, ustalali plan na resztę
dnia: Empik, deser na starówce i bajka w Krewetce.
Agnieszka wyglądała uroczo w nowych ciuchach, które postanowiła od
razu włożyć. Stare odniosła do samochodu. Stwierdziła, że nie może już na
nie patrzeć. Ania już po wizycie w pierwszym sklepie wyszła w nowym
płaszczyku i dotąd nie dała go z siebie zdjąć.
Adam także się przebrał, co bardzo pozytywnie wpłynęło na jego
samopoczucie. Przyjemnie jest dobrze wyglądać.
W prawdziwy szał zakupów wpadli jednak w empiku. Adam uwielbiał
kupować książki, a że dawno nie mógł sobie pozwolić na nowe egzemplarze,
w jego koszyku znalazło się ponad 20 pozycji. Agnieszka pobiła jego rekord,
gdyż poza książkami historycznymi i powieściami z gatunku kryminału
wybrała też kilka zbiorów bajek i baśni dla Ani.
Obładowani torbami, ledwo dotarli do samochodu zaparkowanego na
Targu Drzewnym, przy samej starówce.
– Agnieszka?! – Oboje w tej samej chwili odwrócili się od bagażnika,
gdzie właśnie ustawiali zakupy.
Osłupiała na widok dwóch koleżanek z Cos-Medu, podczas gdy te, nie
tracąc czasu, zmierzyły ją od góry do dołu, by następnie to samo uczynić
z Anią, Adamem i jego samochodem, szczęśliwym fartem dzisiaj wymytym
i wywoskowanym, a więc prezentującym się nie gorzej niż cała trójka.
Koleżanki, pofarbowane na czarno, mocno opalone i wymalowane
trzydziestki, zaczęły obściskiwać Agnieszkę, nieustannie zezując na całe jej
otoczenie.
– Wyglądasz świetnie! Nic się nie zmieniłaś! – świergotały fałszywie
jedna przez drugą.
Agnieszka wreszcie się ocknęła i dokonała prezentacji.
– To Wiola i Emilia, moje koleżanki z Cos-Medu, a to Adam... –
Wytapetowane szczebiotki rzuciły się podawać rękę, nie przestając się
uśmiechać.
– To dobrze, że ułożyłaś sobie życie – zapewniały sugestywnie, co
Agnieszka od razu postanowiła sprostować, ale Adam jej przerwał.
– Pewnie chcesz porozmawiać z koleżankami. Będziemy z Anią
u Grycana, kochanie. – Cmoknął ją w policzek i z Anią za rękę odeszli
w stronę Długiej.
Nie zdążyła się odnaleźć w nowej sytuacji, gdy doznała kolejnego szoku.
– Słyszałaś, że Orłowski nie żyje?! – wykrzyknęła Emilia, robiąc wielkie
oczy i przerażoną minę. Nie udało jej się ukryć podniecenia tą sytuacją.
– Co? Kiedy? – Agnieszka udawała zaskoczoną, ale czuła, że się
czerwieni i trzęsie ze zdenerwowania.
– Wczoraj wieczorem! Spadł ze schodów i się zabił! – wykrzykiwała
Emilia bez cienia żalu dla tragicznie zmarłego.
– Podobno pokłócił się z żoną – włączyła się Wiola, zniżając głos niemal
do konspiracyjnego szeptu. – Jechali na mikołajki, wiesz, jak co roku, gdy
żona coś mu tam powiedziała nie tak, wysadził ją przed hotelem i wrócił do
domu. Kiedy po balu wróciła taksówką do domu, okazało się, że leży martwy
u dołu schodów. Możliwe, że dostał zawału z nerwów na nią.
– A więc to wypadek? – upewniła się, wciąż pełna najgorszych przeczuć.
– Niekoniecznie! – wtrąciła Emilia. – Podobno odkryli wybite okno!
– Ale nic z domu nie zginęło – przekonywała do swojej tezy Wiola.
– Bo pewnie złodzieje się przestraszyli na jego widok i uciekli!
– Na widok żywego czy martwego?
– Może właśnie na widok złodziei dostał zawału. Ci się przestraszyli
i uciekli!
– Nie wiadomo, czy w ogóle miał zawał. Może ktoś go zabił?
– Kto?
– Może Alka. Chce jej dać dyscyplinarkę. Powiedziała, że go zabije!
– Głupia jesteś!
Dziunie, jak zawsze nazywała je Agnieszka, kłóciły się o wersje zdarzeń,
podczas gdy ona odchodziła od zmysłów. A jak się wyda? Czy widać po niej
winę?
– Dobra, nieważne! – podsumowała Emilia. – Nie przeszkadzamy już.
Ale masz fajnego faceta. – Spojrzały jeszcze raz na samochód i odeszły.
Agnieszka miała nogi jak z waty i ledwo dotarła do lodziarni.
Adam zamówił już wszystkim desery i wesoło gawędził z Anią, gdy ją
ujrzał. Była blada, rozglądała się nerwowo, więc wstał od stolika i podszedł
do niej.
– Siadaj, żono – zażartował. – Zamówiłem ci Kawowy Poemat. Mam
nadzieje, że się nie gniewasz za...
– Nie, nie – przerwała szybko i dała się poprowadzić do stolika.
– Mamo, mogę spróbować twojego? Na razie moje jest najlepsze.
– Pójdziesz po serwetki dla mamy?
Kiedy dziecko stało pod ladą, czekając, aż ktoś zwróci na nie uwagę,
Agnieszka opowiedziała Adamowi o tym, co usłyszała od Dziuń. Ten nie
wydał się zmartwiony. Wręcz przeciwnie.
– No widzisz. Myślą, że to wypadek. Zapewne taką też wersję przyjęła
policja – stwierdził bez niepokoju. – Może wolałaś Bakaliową Uwerturę?
– Adam, przestań, ja naprawdę się martwię!
– Niepotrzebnie. Za parę dni nikt nie będzie o tym mówił. Żonie został
dom i dobrze prosperująca firma, więc nie będzie dochodziła, kto
wyświadczył jej przysługę. Nie martw się. – Uścisnął jej rękę.
Tymczasem wróciła Ania z raptem jedną serwetką, a przy tym miną
zdobywcy. Agnieszka odzyskała humor.
– Co się stało? – zapytał Adam, gdy nagle roześmiała się w głos.
Śmiała się jednak jak szalona i wiedział, że nią ma wyjścia, jak
przeczekać ten atak.
Po jakichś dwóch minutach otarła wreszcie oczy z łez.
– Przypomniały mi się miny Dziuń! – Była w świetnym nastroju. –
Uśmiechały się fałszywie, ale dało się zauważyć, że były wściekłe
z zazdrości! Chyba myślały, że po odejściu z Cos-Medu skończyłam
w przytułku dla samotnych matek! Miały pecha, że natknęły się na mnie
akurat dziś...
– Zemściłaś się na nich – odparł Adam równie wesoło. – Masz już za
sobą zemstę na szefie, na Dziuniach, jeszcze został ci...
– Adam!
– Przepraszam. – Fakt, zagalopował się, ale trzeba przyznać, że
Agnieszka nie wyglądała na autentycznie wkurzoną.
Mimo to resztę czasu w lodziarni spędzili na wymianie opinii na temat
deserów i zaplanowali lody na kolejne wizyty w Grycanie. Na co najmniej
rok.
Kot w butach nie rozbawił Agnieszki tak jak Shrek, Epoka lodowcowa czy
Gdzie jest Nemo?, ale czas w kinie minął jej bardzo przyjemnie. Na sali
dominowali rodzice z dziećmi. Cieszyła się, że tym razem nie przyszła z Anią
sama. Siedziała w środku, mając po jednej stronie córkę, a po drugiej
współlokatora, który mniej więcej w połowie seansu wziął ją za rękę i mocno
ścisnął. Agnieszka uśmiechnęła się na ten gest, a Adam nie puścił jej dłoni do
końca bajki.
Wracali zmęczeni wrażeniami, ale bardzo szczęśliwi. Ania przysypiała
w samochodzie i po powrocie Agnieszka od razu położyła ją spać. Po kąpieli
sama planowała się położyć, ale Adam przygotował im drinki i usiedli w jego
gabinecie.
– Przeglądałem net. Na Trójmiasto.pl piszą o Orłowskim, ale
w kontekście nieszczęśliwego wypadu, więc nie ma się czego obawiać –
zapewnił.
Skinęła głową i spojrzała na regał z książkami.
– Widzę, że już postawiłeś nowe zdobycze. Ciekawe, kiedy ja będę
ustawiać swoje. – westchnęła i upiła łyk wódki ze sprite’em.
Adam nie chciał, żeby kiedykolwiek się od niego wyprowadziła, ale nie
mógł jej przecież źle życzyć. Zdał sobie jednak sprawę, że musi ją zdobyć,
i to zanim bank przyzna jej kredyt.
Z drugiej strony bał się, że jak ją teraz pocałuje, to wszystko zepsuje i nie
będzie już miał u niej szans.
– Dużo masz jutro lekcji?
– Idę na 10, kończę o 17, a potem dwie godziny korepetycji
z angielskiego. Nie bardzo mi pasuje tak późno odbierać Anię, ale matka
ucznia bardzo nalegała na poniedziałkowe zajęcia i nie mogłam się wykręcić.
– Jak chcesz, pojadę do przedszkola. Rano też mogę zawieźć Anię. Nie
będziesz musiała się zrywać, skoro ja wstaję do pracy.
Chociaż na ten temat nie rozmawiali, wiedzieli, że po akcji
u Orłowskiego muszą normalnie pracować w tym samym zakresie co
dotychczas.
– No nie wiem...
– Nie martw się. Tym razem o niej nie zapomnę – zapewnił.
Szczerze się ucieszyła.
– No dobrze. Przygotuję rano obiad, to już sobie zjecie, zanim wrócę.
– O nic się nie martw.
Rozmowa przestała się kleić. Zaczął szukać muzyki w komputerze.
– Masz ochotę na jakiś film?
– Nie, jestem zmęczona wrażeniami ostatniego dnia i nocy...
– Obejrzałbym coś europejskiego. Może wybierzemy się do Kameralnego
na coś ambitnego dla odmiany, co?
– No nie ulega wątpliwości, że amerykańskie filmy nas psują. –
Roześmiała się trochę sztucznie, bo wyraźnie speszyła ją propozycja bądź co
bądź randki tylko we dwoje.
Adam patrzył wyczekująco.
– Chętnie – odparła i szybko sięgnęła po drinka.
– Zorientuję się, co grają. Wybierzemy się pod koniec tygodnia –
podsumował, a Agnieszka wstała, ziewając.
– Idę spać. Dobranoc.
– Dobranoc. – Uśmiechnął się, choć było mu smutno się żegnać.
Agnieszka zniknęła w sypialni, a jemu nie chciało się spać. Wiedział, że
od nadmiaru wrażeń szybko nie zaśnie. Postanowił się nie męczyć. Myślał
o tym, jak zaproponować dziewczynie kolejny wypad do gabinetu świętej
pamięci Orłowskiego. Na pewno nie będzie chciała ryzykować i nie
przekonają jej nawet liczne sejfy książkowe, które mogłyby rozwiązać
wszystkie ich problemy. Postanowił, że pomyśli o tym potem, a tymczasem
ponaparza w Battlefielda. Nie ma to, jak zastrzelić parę osób przed snem.
Musi pokazać tę grę Agnieszce.
Rozdział IX
W pracy nie miał nic do roboty. Jak zawsze. Nie zaparzył sobie jednak
melisy, a zabrał się za przeszukiwanie ofert. Wysłał kilka aplikacji, ale bez
większego przekonania. Wbrew wszelkiej ostrożności przejrzał fora
włamywaczy. Wciąż myślał nad powrotem do domu Orłowskiego. Był
pewien, że nie trafił na sejf przypadkiem. Książek było naprawdę dużo, nie
mógł mieć aż takiego szczęścia. Był przekonany, że atrap znajdowało się tam
znacznie więcej.
Sprawdził repertuar kin. Wszyscy pozytywnie wypowiadali się
o nagrodzonym licznymi Oskarami Artyście. Postanowił, że wybiorą się
właśnie na niego. Jeden z seansów był na 20, więc Agnieszka położy Anię
i bez problemu będą mogli spędzić wieczór sami. Pójdą do kina, potem na
kolację i może spędzą razem noc. Wprost nie mógł doczekać się piątku.
We wtorek lekką ręką zapłacił 2,5 tysiąca mechanikowi. Obiecał, że
pojawi się wiosną na wymianę opon, a także uzupełnienie klimatyzacji.
Wracał sprawnym samochodem w świetnym humorze. Opłacił zaległe
rachunki, wpłacił 5 tysięcy na konto, aby było na dwie raty kredytu do
przodu, a pozostałe pieniądze postanowił jakoś rozsądnie spożytkować. 20
tysięcy to zbyt duża kwota na przebimbanie, ale zbyt mała na zainwestowanie
w coś konkretnego. Nie kupi za to ani mieszkania na wynajem studentom, ani
ziemi pod dom, ani nie otworzy własnego biznesu. Nie miałby nic przeciwko,
gdyby ta suma powiększyła się o zawartość kolejnych książek-sejfów
Orłowskiego. Szkoda, że Agnieszka nie będzie chciała nawet o tym słyszeć.
Zadzwonił telefon. Męski głos chciał wiedzieć, czy ogłoszenie jest nadal
aktualne, a także ile osób przebywa w mieszkaniu i czy na pewno jeden
pokój dla syna studenta by się nie znalazł. Adam poinformował, że nie może
sobie pozwolić na dodatkowych współlokatorów.
Od zamieszczenia ogłoszenia nie minęły nawet dwa tygodnie, a w jego
życiu zdarzyło się tak wiele. Zyskał nietuzinkowe współlokatorki, okradł
dom i kto wie, co go jeszcze czeka... Swoją drogą wynajem nieruchomości
w mieście studenckim to świetny biznes. Gdyby miał pieniądze Orłowskiego,
kupiłby trzypokojowe mieszkanie do remontu i emeryturę miałby
zapewnianą. Musi przekonać Agnieszkę.
Rozdział X
Tydzień zleciał jak z bicza strzelił, a piątek przywitał ich słońcem, lekkim
mrozem i śniegiem.
Ania od rana pokasływała, a wieczorem miała stan podgorączkowy
i Agnieszkę dręczyły wyrzuty sumienia, że zostawia ją samą w mieszkaniu.
Wprawdzie dziecko zdążyło zasnąć, zanim wyszli, ale i tak nie potrafiła się
wyluzować w drodze na randkę z Adamem. Jeszcze rano była bardzo
podekscytowana na myśl o wieczorze tylko we dwoje, a teraz zastanawiała
się, czy to w porządku wobec córki, żeby dzieliła ich wspólny czas
z mężczyzną. Czy wszystkie samotne matki mają taki dylemat? Szkoda, że
nie ma z kim o tym pogadać. Z przyjaciółką, siostrą czy mamą. Wszystkie te
osoby zniknęły z jej życia w momencie, gdy zaszła w ciążę. Akurat wtedy
spodziewała się szczególnej aktywności z ich strony. Przyjaciółki okazały się
„przyjaciółkami”, gdy przestała bywać na firmować imprezach, a w końcu –
po przyjściu Ani na świat, w samej firmie. Matka, zagorzała katoliczka
o wygórowanych ambicjach w stosunku do swych dwóch córek, dosłownie
obraziła się na Agnieszkę, gdy ta poinformowała ją o ciąży i jednoczesnym
rozstaniu z Mariuszem. Nie taką przyszłość planowała dla swojego
wykształconego w dużym mieście dziecka. Żeby nie robić matce jeszcze
większej przykrości, Agnieszka zdecydowała się nie przyjeżdżać na
mazurską wieś ze swym „bękartem”, jak określiła Anię jej siostra Kaśka,
wówczas świeżo upieczona mężatka, mieszkająca ze swym lubym w domu
mamusi. Sytuację nieco inaczej widział ojciec. Agnieszka nie pamiętała
jednak, by kiedykolwiek sprzeciwił się żonie.
– Adam, przepraszam cię, ale musimy wrócić do domu. Boję się o Anię.
Przepraszam.
– Na pewno? – Choć wyglądał na rozczarowanego, rozejrzał się za
możliwością zawrócenia.
– Sama nie wiem. Kaszlała od rana, boje się, że jeszcze jej się pogorszy.
Myślisz, że przesadzam?
– Nie wiem, nie mam doświadczenia... – Zjechał w zatoczkę dla
autobusów, zatrzymał samochód, ale nie wyłączył silnika. Włączył za to
awaryjne światła. – Jak masz się denerwować i źle bawić, to lepiej wróćmy
do domu – powiedział bez przekonania.
– Może masz rację – przyznała. – Nie gniewasz się?
– No coś ty! – Wrzucił bieg i już miał wrócić na trasę, by skorzystać
z najbliższego zjazdu, gdy Agnieszka złapała go za przedramię.
– Czekaj, to on! Boże, to on!
– Kto taki?
– Ten złodziej, co mnie okradł! To znak! Idę do niego!
– Zaczekaj! O co chodzi? – Adam był zszokowany reakcją Agnieszki.
Załapał ją za rękę, by nie wyszła z samochodu.
– Tam na przystanku. Ten od portfela. Opowiadałam ci. To on mnie
okradł!
– Jesteś pewna? – zapytał i zaraz pożałował, bo Agnieszka spojrzała na
niego z pretensją połączoną z wielką urazą. – Ale co chcesz zrobić?
– Pomożesz mi. Nie gaś samochodu. Chodź ze mną, wciągniemy go tu
i potem pomyślimy. Musisz pomóc mi go obezwładnić.
– Żartujesz, prawda?
Kolejne spojrzenie.
Co w nią wstąpiło? Adam był autentycznie przerażony.
– Mam bić ludzi w środku miasta?
– Jak nie chcesz mi pomóc, to czekaj – złapała za klamkę, ale Adam
zdążył zablokować drzwi.
– Poczekaj, pomogę ci, ale musisz mieć plan. Co chcesz z nim zrobić, czy
ma nas widzieć? Może lepiej nie pokazywać mu naszych twarzy?
– Masz rację. Trzeba go czymś uderzyć. Najlepiej od tyłu. Masz coś
ciężkiego?
– Mam tylko narzędzia. Młotek na przykład. Ale w bagażniku...
– Dobra, to idź do bagażnika, wyjmij młotek, ja go podprowadzę. A teraz
wypuść mnie stąd!
Adam posłusznie odblokował drzwi i też opuścił pozostawiony na
chodzie samochód. Kiedy szukał młotka w bagażniku, Agnieszka zdążyła
podejść do złodzieja i poprosić go o pomoc. Słyszał, jak mówiła: „Mąż sam
nie da rady odkręcić. A ja nie jestem w stanie mu pomóc”. Cały czas
maksymalnie zakrywała twarz kapturem, żeby nie rozpoznał jej ze zdjęć na
dokumentach. Adam miał obawy, czy na pewno rozpoznała prawidłowo. Jest
przecież ciemno i każdy chodzi opatulony. Facet był wysoki i szczupły, ale
miał na sobie zimową kurtkę z kapturem i Adam nie dałby głowy, że to
złodziej z policyjnego wydruku...
Kiedy mężczyzna pochylił się nad bagażnikiem, Adam, nie zważając na
ewentualnych świadków, uderzył go w głowę. Agnieszka otworzyła tylne
drzwi i razem pomogli pasażerowi zająć miejsce. Był nieprzytomny.
– Teraz jedź! – rozkazała, nie precyzując jednak dokąd.
Adam jakiś czas jechał prosto, zanim odważył się poprosić o dalsze
wskazówki.
– Nie mam pojęcia! Najlepiej do lasu. Gdzie jesteśmy?
Adam ocenił, że znaleźli się na wylotówce na Warszawę. Ten odcinek
„siódemki” był w remoncie. Wyznaczono objazd przez Bogatkę.
– Dojeżdżamy do Przejazdowa – poinformował.
– Świetnie, to skręć na Wyspę Sobieszewską. Pojedziemy nad morze –
powiedziała zdecydowanie i tylko lekkie drżenie głosu zdradzało brak
całkowitej kontroli nad sytuacją.
Po 15 minutach dojechali do Sobieszewa, gdzie skręcili w ulicę Plażową
i znaleźli się na parkingu, z którego było raptem kilka minut spacerkiem do
najszerszej w Polsce plaży. Wprawdzie planował wypad z Agnieszką nad
morze, ale w jego fantazjach okoliczności przedstawiały się zgoła odmiennie.
– Zaparkuj jak najbliżej lasu – rozkazała, nie tracąc zimnej krwi.
Kiedy zatrzymał samochód, przeniosła się na tylne siedzenie i obmacała
kieszenie nieprzytomnego mężczyzny. Sprawdziła dokumenty.
– To on!
– Co chcesz mu zrobić?
– To samo, co on mnie. Zabiorę mu portfel. A że ma mało istotne
dokumenty i na pewno nie straci tyle, co ja, musi zostać ukarany dodatkowo:
rozbierzemy go i zostawmy dokładnie w tym miejscu.
Adam był przerażony. Ten cały wieczór to jakiś koszmar.
– Policja znajdzie nas po śladach – stwierdził sucho.
– Śnieg pada, nie znajdzie. – Rozbierała już złodzieja z kurtki, butów
i spodni.
– Pomóż mi – poprosiła przy tej ostatniej czynności.
Adam potrzymał nieboraka za nogi, a Agnieszka zsunęła spodnie.
– Dobra, gacie mu daruję. Pomóż mi go wynieść w las.
Agnieszka chwyciła złodzieja pod ręce, a Adam za nogi i przeszli
kilkanaście metrów w las. Tam go porzucili.
Parę minut później wracali tą samą trasą już bez balastu.
Adam zajął miejsce za kierownicą, dziewczyna obok i ruszyli bez słowa.
Agnieszka siedziała z młotkiem w ręku i milczała. Kiedy przejechali most
i znaleźli się poza wyspą, przerwał cieszę:
– Ludzie z wioski mogli nas widzieć. Chyba mało osób jeździ zimą
w kierunku plaży.
Agnieszka wiele razy jeździła tu zimą z Mariuszem, żeby uprawiać seks
w samochodzie, ale nie powiedziała o tym Adamowi.
– Nikt nas nie widział – stwierdziła tylko.
Resztę drogi pokonali w ciszy. W domu Agnieszka poszła od razu do
Ani. Potem wykąpała się i położyła spać do córki.
Adam nie mógł zasnąć. Cały czas miał w głowie głuchy pogłos, jaki
rozbrzmiał, gdy potraktował obcego człowieka młotkiem. Chwilami niemal
współdzielił ten okrutny ból głowy i to zapadanie w nieświadomość. Nie
połamał mu czaszki, tego był raczej pewien. Ale na młotku pozostała krew.
Rano definitywnie się go pozbędzie.
Najbardziej z całego zdarzenia przerażało go zachowanie Agnieszki. Nie
wydawała się mściwa, wręcz przeciwnie, wierzyła przecież w karmę.
Wystarczyła jednak dobra okazja, by wciągnęła człowieka do samochodu
i być może pozostawiła na pewną śmierć w lesie, gdzie o tej porze roku
diabeł mówi dobranoc. W dodatku nie mogła być przecież pewna, że ten
właśnie człowiek ją okradł. Przecież za rękę go nie złapała! Ta jej nagła
pewność siebie też napawała go przerażeniem.
Zasypiając, myślał z niepokojem o dziewczynie, o mężczyźnie, który być
może umiera w męczarniach i o zakrwawionym młotku w bagażniku swojego
samochodu.
Rozdział XI
Agnieszka obudziła się o 7. Słońce jeszcze nie wzeszło, ale śnieg, który
grubą białą warstwą pokrył drogi, samochody i budynki, sprawiał swym
blaskiem, że w mieszkaniu było już całkiem jasno. Ania, całkowicie
obudzona, oglądała bajkę, której bohaterami były leśne skrzaty.
Las. Śnieg. Agnieszka poczuła mocniejsze bicie serce. Co ona zrobiła?
Jeśli ten człowiek się nie obudził, to najpewniej zamarzł w lesie na śmierć.
Ogarnęła ją panika, której nie chciała okazywać przy dziecku. Do kuchni bała
się pójść, by nie naciąć się na Adama. Co jej odbiło? Jak można się tak
zachowywać? Naoglądała się filmów czy co?
Zamknęła oczy i leżała tak, dopóki nie usłyszała otwieranych, a następnie
zamykanych na klucz drzwi wejściowych. Adam wyszedł z mieszkania.
Pewnie nie chce jej widzieć. Boże, jeszcze będzie musiała szukać nowej
stancji! Teraz, kiedy odzyskiwała spokój i poznała porządnego faceta.
– Mamo, kiedy śniadanie? – niewinna buzia słodkiego dziecka w uroczej
piżamce tylko wzmogła poczucie winy. Poczuła uścisk w żołądku.
– Już mamusia robi. Mogą być naleśniki?
– Z nutellą?
– Tak.
– To mogą.
Agnieszka skierowała się jednak nie do kuchni, a do łazienki, gdzie
zwymiotowała.
Adam spał nad wyraz dobrze, a kiedy się obudził, miał do wczorajszych
wydarzeń zgoła inne podejście. Bardzo dobrze, że Agnieszka dała tej łajzie
nauczkę. Oduczy się kłaść łapy na cudzych rzeczach. Bezczelnie okradł
zdruzgotaną życiem dziewczynę i pokrzyżował jej plany posiadania własnego
domu.
Widok za oknem polepszył mu już i tak niezły humor. Osiedle pokryte
białą kołderką wyglądało jak z bajki. Postanowi się przejść, a przy okazji
sprzątnąć bagażnik. Uśmiechnął się na wspomnienie Agnieszki siedzącej
w samochodzie z zakrwawionym młotkiem w ręce. Z tą dziewczyną nie
sposób się nudzić.
Kiedy blada jak ściana Agnieszka smażyła naleśniki, Adam wrócił z udanego
spaceru pustymi jeszcze osiedlowymi uliczkami. Zaszedł przy okazji do
sklepu, gdzie kupił drożdżówkę ze śliwką do kawy.
Agnieszka stała przy kuchence i unikała jego spojrzenia. Skupiała całą
uwagę na przewracaniu placków na patelni.
Uszczypnął ją żartobliwie w pasie, ale nawet nie zareagowała.
– Przygotuję kakao – stwierdził bynajmniej nie zniechęcony.
Na dźwięk Adamowej krzątaniny pojawiła się Niutka, a więc można było
pogadać niezobowiązująco i rozładować napiętą atmosferę.
– Co, leniwcze pospolity, głodna jesteś?
– Miaau.
– I co się o mnie ocierasz, kocia wywłoko? Czekaj przy misce, zaraz ci
dam.
– Miaau.
– Swoim „miaau” niczego nie przyspieszysz, puchaczu leśny. Nie
sklonuję się.
Agnieszka wzdrygnęła się na słowo „leśny” i Adam postanowił pójść za
ciosem. Wiedział, co dręczy współlokatorkę, ale jak dotąd nie miał pomysłu
na zagajenie rozmowy.
– Niezła akcja wczoraj była. Ładnie się złodziejowi odpłaciłaś – rzucił
luzacko, uśmiechając się szeroko do pleców Agnieszki, która nie odwróciła
się, a jedynie przecząco pokręciła głową. Z zaciśniętymi ustami i zimnym
wzrokiem mechanicznie przekładała naleśniki z patelni na talerz. – Trzeba
przyznać, że zemsta jest słodka – kontynuował.
– Uważasz, że zakatowanie człowieka na śmierć jest zabawne? –
zaatakowała go podniesionym głosem, ale zaraz przeszła do tak zwanego
krzyku szeptem. – Mogłeś mnie powstrzymać!
– Oj tam, jestem pewien, że nic mu nie jest – też przeszedł na szept, ale
jego głos nie stracił na wesołości. – W nocy było zero stopni. Co najwyżej
nabawił się zapalenia płuc. Poza tym nie tak łatwo cię powstrzymać. –
Uśmiechnął się.
– Chyba że w ogóle się nie obudził... – Agnieszce załamał się głos.
– Przestań. – Przytulił dziewczynę. – Jesteś zmęczona, poniosły cię
nerwy. Niedługo święta, to sobie odpoczniesz. – Zgasił gaz na kuchence,
chwycił dziewczynę za rękę i poprowadził do łazienki. Zamknął za nimi
drzwi, żeby Ania nie zainteresowała się, czemu mama płacze.
Usiedli na brzegu wanny.
– Wszystko będzie dobrze – pocieszał, nie ruszając jej ręki. – Być może
twoja reakcja na tego złodzieja nie była popularna, ale z drugiej strony świat
stałby się lepszy, gdyby ludzie nie cackali się z patologią.
Nie płakała już, ale siedziała kompletnie zdruzgotana.
– Nie dziwię ci się – mówił dalej. – Ciężko pracujesz, sama wychowujesz
dziecko, nie możesz na nikogo liczyć. Ze strony innych ludzi spotkały cię
tylko przykrości. Sam wiele razy miałem ochotę pozabijać wszystkich
naokoło, mimo że nie było mi nigdy tak ciężko jak tobie.
– Zabiłam już dwójkę ludzi – odezwała się, patrząc tępo w przestrzeń.
Złapał ją w ramiona.
– Nikogo nie zabiłaś! Słyszysz? Orłowski zginął przez przypadek! A ten
złodziej na pewno żyje i nic mu nie będzie!
Nie zareagowała, więc zmienił ton.
– Chodź na śniadanie, bo Ania będzie cię szukać.
Po śniadaniu Ania zajęła się układanką, więc Agnieszka zaparzyła kawę
i nakroiła ciasta. Postanowiła zachowywać się normalnie, żeby nie wzbudzać
niepokoju u córki. Kiedy usiedli w salonie, wzięła kartkę i długopis.
Zamierzała zrobić listę zakupów na święta.
– Masz jakieś specjalne życzenia co do menu? – zapytała Adama, który
wpatrywał się w nią badawczo.
– Jak dla mnie może być pizza. Wegetariańska, rzecz jasna.
– Ha, ha! Co powiesz na pierogi z kapustą i grzybami, rybę po grecku,
karpia z pieczarkami w białym winie, grzybową, barszcz z uszkami, dorsza
w sosie szafranowym i kompot z suszonych owoców?
– Myślisz, że zdołamy to wszytko zjeść przez święta?
– To menu wigilijne. Na święta planuję bigos myśliwski z czerwonym
winem i suszonymi śliwkami, gołąbki zapiekane w pomidorach, faszerowaną
paprykę, kurczaka na piwie, a jak zostanie mi mięsa i warzyw, to jeszcze
zrobię szaszłyki – wyliczała podekscytowana, a Adam robił coraz większe
oczy. – Oczywiście upiekę makowiec, sernik i może jeszcze ciasto dyniowe,
bo Ania bardzo lubi. Może masz jakieś ulubione ciasto świąteczne?
– Nie, bardzo lubię te, które wymieniłaś.
Korciło go, żeby zapytać, czemu nie spędza świąt z rodziną, ale bał się,
że Agnieszka zechce dowiedzieć się tego samego. Jego rodzice, prywatni
przedsiębiorcy, zbankrutowali na sieci małych sklepików spożywczych, gdy
na jego rodzime Kaszuby zawitały Biedronki i inne POLOmarkety. Sprzedali
za bezcen dom i wyjechali za pracą do Irlandii, zabierając ze sobą nastoletnią
wówczas siostrę Adama – Klaudię. Tam finansowo odbili się od dna, ale
przyszło im zmierzyć się z innymi problemami. Ojciec znalazł sobie młodszą
kobietę i zostawił dla niej matkę po prawie 30 latach małżeństwa. Siostra
miała wówczas 21 lat i zaszła właśnie w ciążę z nieodpowiedzialnym
Włochem. Chłopak zostawił Klaudię, gdyż dziecko nie było mu na rękę
zaledwie po paru latach spędzonych na Wyspach, a tym samym u progu
kariery
w
pośrednictwie
nieruchomościami.
Obie
kobiety
przed
popadnięciem w depresję uchronił tylko fakt, że były sobie nawzajem bardzo
potrzebne. A kiedy na świat przyszedł siostrzeniec Adama – Colin –
całkowicie zapomniały o innych samcach tego świata, by zająć się
wychowywaniem małego Irlandczyka o polsko-włoskich korzeniach
i sycylijskiej urodzie. Z ojcem nie miał żadnego kontaktu, a matka nie chciała
wracać do Polski. Obie z siostrą sporadycznie dzwoniły i pisały maile, do
których załączały gigabajty zdjęć Colina w najróżniejszych sytuacjach. Adam
nigdy nie zorganizował się na tyle, by odwiedzić je w Dublinie.
Agnieszka uzupełniała swoją listę o kolejne substraty do przyrządzenia
świątecznych dań, więc zaproponował wybranie się na większe zakupy.
Ich wózek był wyjątkowo obładowany. Adam z trudem pchał go w stronę
kasy. Dziewczyny ciągle coś dokładały: Agnieszka bakalie, suszone owoce,
galaretki, polewy i aromaty, a Ania chipsy, batoniki i gumy do żucia. Przy
kasie oboje sięgnęli po portfele i zdecydowali, że zapłacą na pół. W końcu
razem prowadzili dom i wspólnie wyprawiali święta.
Kiedy uporali się z rozpakowaniem zakupów, Agnieszka włączyła Ani
telewizję, by samej wziąć się za obiad. Adam nie chciał przeszkadzać
w kuchni, więc zamknął się przed komputerem w swoim gabinecie.
Sprawdził aktualne oferty pracy. Znalazł dwie sensowne, choć obie na
przedstawicieli handlowych. Aplikował online. Wszedł na stronę Trójmiasta.
Krew zmroził mu jeden z tytułów na głównej: Skazany na pewną śmierć. Kto
mu to zrobił? Drżącą ręką kliknął więcej.
„Skazany na pewną śmierć. Kto mu to zrobił?”
Rozebrany do naga i pozostawiony w lesie na śniegu i mrozie.
Uprowadzony i pozbawiony przytomności mężczyzna może mówić
o szczęściu. Choć jest w śpiączce, jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
Para, która po imprezie w klubie Paradise na Wyspie Sobieszewskiej
wybrała się na przejażdżkę w stronę plaży, przeżyła prawdziwy szok,
parkując samochód na skraju lasu.
– Postanowiliśmy pooddychać świeżym powietrzem – mówiła policji
zszokowana dziewczyna. – Nagle zauważyliśmy leżącego na śniegu
mężczyznę. Był nagi. Mój chłopak przeniósł go do samochodu i okrył, a ja od
razu zadzwoniłam na pogotowie.
Znalezionym w lesie mężczyzną okazał się 46-letni mieszkaniec Pszczółek,
który jest samotny i nikt nie zgłosił jego zaginięcia.
– Ustaliliśmy, że mężczyzna był feralnego dnia w pracy, a więc został
uprowadzony najwcześniej kilka minut po godzinie 17. – mówi st. asp.
Justyna Bartoszek, oficer prasowy Komendy Wojewódzkiej w Gdańsku. –
Będziemy chcieli przesłuchać sąsiadów, znajomych z pracy i ewentualną
rodzinę ofiary.
Nie wiadomo, jak mężczyzna znalazł się tak daleko od domu. Fakt, że był
rozebrany, świadczy najprawdopodobniej o porwaniu i porzuceniu. To
jednak nie jedyna z możliwych wersji wydarzeń.
– Policja bierze pod uwagę różne scenariusze, których dla dobra śledztwa
nie może ujawnić – dodaje Bartoszek i jednocześnie zwraca się za naszym
pośrednictwem do osób, które przebywały ostatnio w towarzystwie ofiary
i mogą przyczynić się do odnalezienia sprawcy lub sprawców.
Wszelkie informacje można zgłaszać anonimowo, łącząc się z najbliższym
posterunkiem policji.
Jak zdołaliśmy ustalić, mężczyzna przebywa w szpitalu wojewódzkim,
gdzie został wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną. Jego życiu nie
zagraża niebezpieczeństwo.
Nie wiedział, czy cieszyć się z faktu, że mężczyzna żyje. A jeśli się
obudzi i opisze prześladowców? Jeśli rozpoznał Agnieszkę, to policja zjawi
się u nich 5 minut później. Wpadł w popłoch. Co robić? Mówić jej o tym czy
liczyć na to, że sprawa przycichnie, a ofiara nic nie wie o osobach, które ją
napadły?
Postanowił przeszukać internet pod kątem Orłowskiego. Niczego jednak
nie znalazł, nie skażą ich więc za podwójne zabójstwo, a jedynie usiłowanie
jednego. Bardzo pocieszające.
Agnieszka zawołała go na obiad, zamknął więc komputer, odetchnął
głęboko i przybrawszy sztuczny uśmiech, udał się do salonu.
Codziennie śledził serwisy informacyjne w internecie.
Mężczyzna będący w śpiączce farmakologicznej został z niej pomyślnie
wybudzony przez lekarzy – donosiło Trójmiasto.pl 17 grudnia.
Mężczyzna przypomina sobie, że napadła go kompletnie obca mu para
w średnim wieku – przeczytał następnego dnia.
Ta informacja bynajmniej go nie uspokoiła. Facet może przecież kłamać.
Jeśli ukradł Agnieszce dokumenty i zabrał je do domu, a przemawiała za tym
próba włamania na jej konto, to wiedział, jak wygląda, więc mógł ją
rozpoznać.
Czyżby,
nieusatysfakcjonowany
wcześniejszym
łupem,
postanowił ją teraz szantażować? A może policja doradziła mu taką grę, by
nie spłoszyć podejrzanych?
Zdecydowanie nie ma nerwów do popełniania przestępstw. Musi
zapomnieć o ponownym włamaniu do Orłowskiego. Ta sprawa ze złodziejem
portfela powinna być dla niego przestrogą, że być może na uczciwej pracy
nikt się nie dorobił, ale chociaż spokojnie śpi.
Rozdział XII
W wigilię kuchenny stół przeniesiony na czas świąt do salonu dosłownie
uginał się pod ciężarem przysmaków, które przygotowała Agnieszka. Obok
zaplanowanych ryb, pierogów, zupy grzybowej i kompotu ze śliwek Adam
zobaczył kilka sałatek, ciast i ciasteczek domowego wypieku.
Dzieląc się opłatkiem, ucałowali się czule, ale oficjalnie – w policzki.
Adam postanowił wówczas, że upije dziewczynę, by przeszli wreszcie do
konkretów.
Tymczasem pod choinką czekało mnóstwo prezentów. Większość dla Ani
– komputerowe gry edukacyjne, układanki, bajki na DVD od Agnieszki
i domek dla lalek od Adama. Prezenty dostała też Niutka – 6 puszek karmy
Bozita od Agnieszki („Aż 93% mięsa, nie 4%, jak w Whiskasie” –
zaznaczyła) i drapak od Adama.
Pod choinką zostały dwa pakunki. Adam pierwszy wręczył prezent
Agnieszce. Chciał, żeby był koleżeński, tak jak obecny etap ich znajomości,
i nie wprawił dziewczyny w zakłopotanie. Była to książka Davisa, której sam
jeszcze nie posiadał w swojej kolekcji: Orzeł biały – czerwona gwiazda. Nie
była tak opasła, jak inne tomy, bo liczyła zaledwie 360 stron, ale za to była
praktyczna – Agnieszka nie miała przecież zbyt wiele własnego miejsca.
Adam również dostał książkę – kryminał pod znamienitym tytułem
Dobrego złodzieja przewodnik po Amsterdamie Chrisa Ewana. Nie znał
autora, ale ucieszył go wybór współlokatorki, a zwłaszcza jej dystans do
ostatnich wydarzeń.
Po kolacji Ania i Niutka zasiadły pod choinką, by dokładniej obejrzeć
prezenty, a dorośli postanowili po raz setny obejrzeć Kevina samego w domu.
Są filmy, bez których święta odbyć się nie mogą. Podczas reklam, które
trwały tyle, że można było zapomnieć, co się właściwie oglądało, Agnieszka
skakała po kanałach. Większość stacji słusznie postawiła na nieśmiertelne
polskie komedie, jak Sami swoi, Kogel-mogel czy Seksmisja. Agnieszka
zatrzymała się jednak na lokalnej Panoramie. Adam wstrzymał oddech.
Pokazano najpiękniejsza szopkę w Gdańsku, wigilię bezdomnych i radość
rodziny chłopca, który wygrał z nowotworem. Agnieszka zmieniła kanał.
Adam odetchnął. Usłyszeli Edytę Geppert.
Szukaj mnie
Cierpliwie dzień po dniu.
Staraj się podążać moim śladem.
Szukaj mnie, bo sama nie wiem już,
Bo nie wiem, kiedy sama się odnajdę.
Zapowiedziano drugą część perypetii Kasi Solskiej oraz Pawła Zawady
i Agnieszka zapytała, czy obejrzą ją po Kevinie.
Adam zgodził się nad wyraz chętnie. Z nerwów postanowił się jednak
napić. Zaproponował wino.
Uzupełnił Agnieszce kieliszek i postawił pustą butelkę pod stołem. Nie
chciało mu się wstać po kolejną. Czuł jednak, że się bez niej nie obejdzie. Ta
sprawa ze złodziejem całkowicie wyprowadziła go z równowagi. Robił, co
mógł, by nie dać niczego po sobie poznać. Śmiał się z filmu i zgadzał
z opiniami współlokatorki, że dobre polskie kino już nie wróci.
Ania, która znudzona zabawą przyłączyła się do oglądania, wydawała się
smutna. Agnieszka zapytała, co się stało.
– Mamusiu, a kto przyjdzie do mnie na Dzień Babci i Dzień Dziadka?
Pytanie wyraźnie ją speszyło. Nastała niezręczna cisza. Adam taktowanie
wstał wynieść butelkę do śmietnika, ale nie mógł nie słyszeć słów lokatorki.
– A mamusia nie może przyjść?
– Nie może! Wszystkie dzieci mają babcie! Czemu ja nie mam?! – mała
była zrozpaczona. Adam zawzięcie szukał wina po szafkach.
– Masz, kochanie, ale babcia i dziadek są daleko.
– A nie mogą przyjechać? Zadzwoń do nich! Powiedz, że będę śpiewała
im piosenkę.
Adama ścisnęło w gardle. Domyślał się, że Agnieszka też nie ma lekko.
Córka na pewno nieraz dopytywała o babcię, dziadka, tatę...
– Dobrze, zadzwonię i zaprosisz dziadków do przedszkola. A teraz to
chyba ładna bajka będzie. Włączyć ci drugi telewizor?
– Nie. Daj mi kredki. Namaluję im obrazki.
Ania rozłożyła się z całym ekwipażem w ich pokoju. Agnieszka dała jej
blok, kredki i mazaki. Sama poprosiła o dolewkę wina. Adam bez słowa
spełnił jej życzenie i wrócili do filmu, który już jednak ani nie śmieszył, ani
nie skłaniał do refleksji na temat polskiej kinematografii.
W Boże Narodzenie Agnieszka przygotowała duże śniadanie, podczas
którego przystała na propozycję Adama, by pójść na spacer.
– Kiedy pomorskie ma ferie? – zagadnął, gdy dłuższy czas szli
nadmorskim deptakiem w ciszy. Nie było śniegu, więc nie mogli wziąć Ani
na sanki. Postanowili, jak większość mieszkańców Gdańska i ich
świątecznych gości, połazić po plaży.
Agnieszka od wczoraj była przygnębiona i nie mówiła zbyt wiele.
– Praktycznie zaraz po sylwestrze. Po świętach idę do pracy tylko na
radę, a po sylwestrze dwa dni lekcji i mam dwa tygodnie wolnego.
– Macie jakieś plany na ferie?
– Nie wiem. Chciałabym gdzieś zabrać Anię, ale nie mam zbytnio dokąd
– przyznała, patrząc na córkę, która biegła przed nimi. – Kilkoro znajomych
z pracy jedzie z rodzinami w góry. Mogłabym się przyłączyć, ale jeszcze się
nie zdecydowałam. Koleżanki mają już duże dzieci i Ania nie bardzo by
miała z kim się bawić. Sama nie wiem – westchnęła.
– A do dziadków Ani? – nie zdążył ugryźć się w język.
– Nie mam kontaktu z rodzicami – przyznała. – Nie rozmawiamy, odkąd
zaszłam w ciążę i rozstałam się z Mariuszem.
– Jak to?
– Nie winię ich. Szczycili się przed sąsiadami, że ich córka robi karierę
w dużym mieście, że wyjdzie za prawnika i tak dalej. A tymczasem zostałam
samotną matką bez dobrej posady, zupełnie jak typowa mieszkanka naszej
wsi.
– No i co z tego?! – Adam nie mógł pojąć postępowania tych ludzi.
– Moi rodzice mieli w stosunku do mnie i siostry duże plany. Chyba
chcieli zrealizować za naszym pośrednictwem swoje ambicje. Nie bronię ich,
ale...
– Bronisz ich, i to całkiem niepotrzebnie! Przepraszam, że ci to mówię,
ale pierwszy raz się z czymś takim spotkałem. Rodzice zostawili cię, kiedy
najbardziej ich potrzebowałaś. Wyrzekli się ciebie! Twojej córki też! Jak tak
można?!
Adam był wściekły, ale przystopował, gdy zobaczył łzy w oczach
dziewczyny.
Zmienił temat.
– Byłaś kiedyś na nartach na Kaszubach?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Może pojedziemy jutro do Przywidza? To bardzo blisko. Mają tam
wyciąg narciarski, instruktorów jazdy. Co ty na to?
– Pewnie – powiedziała, siląc się na entuzjazm.
Do końca spaceru rozmawiali o pierdołach. Adam nie mógł przestać
myśleć o rodzinie Agnieszki. Chciałby spotkać się z tymi ludźmi w cztery
oczy i powiedzieć im, jaką mają dzielną córkę i wspaniałą wnuczkę.
Wieczór spędzili przed komputerem. Wreszcie udało mu się namówić
Agnieszkę, by poszukała sobie nowego samochodu za pieniądze
Orłowskiego. Dziewczyna postanowiła być wierna marce volkswagen
i znalazła sprowadzonego z Niemiec, ale zarejestrowanego w Polsce golfa 4
kombi, którego sprzedawca mieszkał w Straszynie.
– To po drodze do Przywidza. Możemy tam zajechać nawet jutro, jeśli
facet się zgodzi – zaproponował.
Napisali maila, bo nie wypadało dzwonić do kogoś w Boże Narodzenie.
O dziwo, dostali błyskawiczną odpowiedź, że mogą wpaść w każdej chwili,
bo właściciel akurat przyjechał na święta z zagranicy.
Zdecydowali się zobaczyć auto jutro w drodze na narty.
Rozdział XIII
Agnieszka zaskoczyła Adama wiedzą o samochodach. Zadawała sprzedawcy
bardzo rzeczowe, profesjonalne pytania. Targowała się też nie najgorzej.
Facet zgodził się opuścić prawie półtora tysiąca i dorzucić komplet letnich
opon. Umówili się, że zaraz po świętach podjadą razem do mechanika
i dobiją targu.
– Skąd tak się znasz na samochodach? – zapytał, gdy jechali już
charakterystycznymi dla Kaszub krętymi drogami wśród lasów i rzadkich
domostw.
– Przypominam ci, że jeżdżę starym samochodem, a nie mam męża, który
by za mnie coś przy nim zrobił – odpowiedziała wesoło. Odkąd wyjechali ze
Straszyna, była w świetnym humorze.
Dyskutowali o samochodach i zanim się obejrzała, zaparkowali
w Przywidzu.
Dobrze jeździła na nartach i lata nie szusowała na stoku, jednak ze
wglądu na Anię poszły na oślą łączkę, by potrenować chodzenie i skręty.
Adam tymczasem stanął w kolejce do wyciągu.
Ani szło średnio. Agnieszka oceniła, że dali dziewczynce za długie kijki.
Sięgały jej prawie brody. Co za brak profesjonalizmu! Wnerwiona stanęła
w dzieckiem w kolejce do wypożyczalni. Nie było wiadomo, gdzie jest
koniec, a gdzie początek. Ludzie posuwali się w stronę baraku jedną zwartą
masą.
– Trzymaj się mnie cały czas – ostrzegła córkę, obserwując motłoch
z jednej strony i rozbawionych narciarzy na stoku z drugiej. Nie dostrzegła
Adama, jednak jej uwagę przykuł wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna
w niebieskiej kurtce narciarskiej i popielatych spodniach. Doskonale znała
ten zestaw, bo sama go wybierała przed wycieczką do Francji. Kurtka
zapewniała ponadprzeciętną oddychalność. Spodnie. L. Gore & Associates
zostały wykonane z membrany mikroporowatej Gore-Tex. Te parametry
zapamięta do końca życia, bo debatowali nad nimi w sklepie sportowym
chyba ze dwie godziny. W końcu się pokłócili, ale Mariusz i tak wziął te
rzeczy, które ona uznała za najlepsze.
Serce zabiło jej mocniej i odruchowo ścisnęła rękę córki. Zjeżdżał z żoną.
Szczupłą, długowłosą blondynką, ubraną w modny czerwony kombinezon,
kontrastujący z białymi nartami i jasną futrzaną czapką. Byli opaleni
i podejrzewała, że nie na skutek korzystania z solarium. Zapewne wrócili
niedawno z ciepłych krajów. Mariusz uwielbiał Egipt, podczas gdy
Agnieszkę denerwował upał i niedający chwili spokoju sprzedawcy olejków
zapachowych i papirusów. Poza tym od bezczynnego leżenia nad basenem
zdecydowanie wolała aktywny wypoczynek i zwiedzanie.
Wiedziała od wspólnych znajomych, że ożenił się wkrótce po ich
rozstaniu. Wszyscy przedstawiali jego żonę jako brzydulę. Widać nie chcieli
jej dobijać.
Wybranką Mariusza okazała się córka właściciela kancelarii, w której
robił staż. Wpływowy teść uczynił go gwiazdą palestry. Obaj brali
najbardziej kontrowersyjne sprawy nawet za darmo, byle zyskać rozgłos. Eks
Agnieszki wypowiadał się we wszystkich mediach: od prasy specjalistycznej
po działy porad w popołudniówkach. Mariusz od zawsze miał parcie na
karierę. Założenie rodziny nie leżało w kręgu jego zainteresowań. Faktem
jest, iż nie wyniósł najlepszych wzorców z domu. Jego rodzice rozwiedli się,
gdy był nastolatkiem. Podobno po dziś dzień drą ze sobą koty o majątek.
Również apodyktyczna siostra Mariusza nie potrafiła ułożyć sobie życia. Co
najmniej dwa razy wychodziła za mąż. Nie miała dzieci.
Z Mariuszem nie widzieli się od lat. Teraz miała okazję przekonać się, że
nic się nie zmienił. Ten sam szelmowski uśmiech, te same kurwiki w oczach,
ta sama chłopięca buzia. Jak zawsze wesoły i beztroski.
Ania pociągnęła ją w tłum. Kilka osób zdążyło wykorzystać nieuwagę
Agnieszki i znalazło się już prawie przy wejściu do wypożyczalni. Obejrzała
się ostatni raz na stok, ale Mariusza i jego żony już nie było. Na horyzoncie
pojawił się za to Adam, który serdecznie do nich pomachał.
Dzień narciarski zakończyli sytym obiadem w miejscowej pierogarni. Lokal
słynął z ekstrawaganckiego menu.
Adam wybrał dla siebie pierogi z kaszą gryczaną i miętą w gęstej kwaśnej
śmietanie, Agnieszka zdecydowała się na farsz szpinakowy w sosie
jogurtowym na masełku. Tylko Ania postawiła na tradycję – pierogi z serem
na słodko.
W drodze powrotnej zmęczona wrażeniami dziewczynka zasnęła
w samochodzie. Adam zadeklarował się zanieść ją do domu. Agnieszkę
ścisnęło w gardle na widok mężczyzny ze słodko śpiącym dzieckiem na
rękach.
Ania nie obudziła się, gdy mama rozbierała ją z zimowych ubrań
i wkładała piżamkę. Agnieszka usiadła na skraju łóżka, by popatrzeć, jak
mała śpi. Jej, kariera, chłopak, rodzina i przyjaciele – wszystko, co straciła,
nie miało już żadnego znaczenia, odkąd jej maleństwo przyszło na świat.
Ania była grzecznym dzieckiem. Tak jakby wiedziała, że nie może
denerwować mamy, której życie dało się już wystarczająco we znaki. Kiedy
się przytulała, mówiąc: „Kocham cię, mamusiu”, Agnieszka nabierała sił
w najbardziej kryzysowych sytuacjach. Tylko z myślą o dziecku brała
zastępstwa i udzielała korepetycji rozpuszczonym bachorom bogatych
rodziców, by zarobić na utrzymanie i odłożyć na własny kąt.
Chciała, by jej córka miała wszystko, jednak nie była w stanie zapewnić
jej najważniejszego: pełnej rodziny. Na wspomnienie pytań Ani o babcię
i dziadka łzy stanęły Agnieszce w oczach. Pogłaskała małą po policzku,
ucałowała w czółko i postanowiła, że sama zacznie szykować się do snu.
Wstała niemal wprost w ramiona Adama. Nie wiedziała, jak długo stał
w drzwiach i ją obserwował. Teraz przytulił dziewczynę, czule pocałował
w czoło, tak jak ona przed momentem dziecko, potem w skronie i szyję.
Zamknęła oczy i pozwoliła, by odszukał jej usta.
Rozdział XIV
Kiedy się obudziła, było ciemno. Przez okna wpadały światła osiedlowych
latarni. O tej porze roku równie dobrze mogła być druga w nocy, jak i siódma
rano. Próbowała coś wyczytać z krajobrazu za oknem. Z ciemności i ciszy,
jaka spowiła przyprószone śniegiem osiedle. Nie usłyszała, by ktoś odpalał
samochód po zimnej nocy ani by skrobał szyby. Najwidoczniej zostało jej
jeszcze trochę snu, zanim wstanie do pracy po świątecznej labie.
Spojrzała na rozrzucone po podłodze części swojej garderoby. Bała się
popatrzeć na Adama. Co teraz będzie? Jak to potraktuje? Może uzna za nic
nieznaczącą przygodę? Kto by zechciał samotną matkę z dzieckiem? Jak ma
się zachować rano? Zaczęła panikować, ale kiedy próbowała wyswobodzić
się z objęć Adama, ten przycisnął ją mocno do siebie i wszelkie obawy
zniknęły.
Adam był szczęśliwy. Od dawna tak optymistycznie nie patrzył na świat.
Wyjątkowo nie zdenerwował go kolejny ciemny i zimny poranek – zanim
otworzył garaż, postał chwilę na dworze, wdychając świeże, mroźne
powietrze. Ucieszył go widok budzącego się do życia miasta: gasnące
latarnie, zapalające się światła oknach, odgłos zapalanych silników.
Wyjeżdżając, ukłonił się sąsiadce i posłał miły uśmiech jej bliźniakom.
Dlaczego nigdy nie rozmawiał z sąsiadami? Oczywiście poza starszą panią,
która pewnie nikomu nie dała się zignorować. Bez pretensji ustawił się
w korku odpowiadającym długości trasy od jego domu do pracy i włączył
radio. Spiker zapowiedział Będę szedł Elektrycznych Gitar na dobry początek
dnia. No proszę, jak miło.
Podkręcił głośność i choć nie znał dobrze słów, przyłączył się do Kuby:
Będę szedł do ciebie przez puste ulice,
Będę szedł do ciebie w gęstym tłumie,
Po schodach, po schodach.
Będę szedł do ciebie jeszcze raz od nowa,
Bo teraz już wiem, że tobie i mnie
To samo się śni...
Mówią, że nieszczęścia chodzą parami, ale szczęście też najwyraźniej nie
lubi atakować w pojedynkę. Miała się o tym przekonać, kiedy po raz kolejny
przywołując we wspomnieniach minioną noc, odebrała telefon z banku.
Czekała akurat na radę, popijając kawę i zajadając ciastka w pokoju
nauczycielskim, więc mogła spokojnie rozmawiać. Miły męski głos
poinformował ją, że dostała kredyt i może podejść dziś do banku, by dopełnić
formalności. Wreszcie i do niej los się uśmiechnął! Koniec z koczowaniem
po stancjach! Ania będzie miała własny pokój z mnóstwem zabawek, a ona
swój gabinecik do pracy, salon z dużym stołem i kuchnię z wyspą.
Na radzie myślami była w we własnym mieszkaniu z Anią i... być może
z Adamem. Nie chciała lokalizować go w swoich planach, żeby nie zapeszyć,
ale nie mogła się powstrzymać.
W banku zeszło jej dłużej, niż myślała, bo zadawała dużo pytań
dotyczących tego, co musi opłacić u notariusza. Kwota za przepis mieszkania
(zdecydowała się na kilkuletnie, bo sama ze stanem deweloperskim by sobie
nie poradziła) i podatek trochę ją zaskoczyły. Najwyżej zadzwoni do
sprzedawcy samochodu i powie, że jednak go nie bierze.
Wracając z pracy, zastanawiał się, jak to będzie, gdy wróci do domu.
Agnieszka przeważnie wracała wcześniej niż on i otwierała mu drzwi. Czy
dziś przywitają się inaczej? Powinien ją pocałować pierwszy czy raczej
czekać na reakcję z jej strony? Zamknął samochód w garażu, wystukał kod
i ruszył po schodach na górę.
Po drodze spotkał sąsiadkę z dołu. A raczej ona spotkała jego.
– Dzień dobry, panie Adamie! – przywitała się entuzjastycznie i od razu
przystanęła, co oznaczało, że na „dzień dobry” się nie skończy. – Jak tam
zdrówko? – pytanie było dobrze przemyślane przez starszą panią.
– Dobrze, a jak pani się miewa? – Adam nie miał wyboru, jak dać się
złapać w pułapkę bezproduktywnej rozmowy. Naprawdę chciał się
integrować z sąsiadami?
– Ach, szkoda gadać! – Westchnęła teatralnie, co jednak nie oznaczało
wcale zakończenia, a wstęp do rozmowy.
Adam usłyszał o rwie kulszowej, o zbyt wysokim ciśnieniu, o cukrzycy,
miażdżycy i grzybicy. To ostatnie tyczyło się synowej sąsiadki, która
nabawiła się nieprzyjemnej przypadłości na basenie.
– Młode kobiety muszą uważać na siebie – zauważyła ze znawstwem
starsza pani i bez cienia zażenowania zapytała o zdrowie jego „narzeczonej”.
Adam poczuł się zakłopotany, ale niepotrzebnie, bo sąsiadka nie
oczekiwała bynajmniej odpowiedzi.
– Wygląda na zdrową – pochwaliła i gdyby wyrwać tę uwagę
z kontekstu, można by pomyśleć, że mówi raczej o klaczy, a nie o kobiecie. –
Córka też dobrze się chowa widać. Ile ma lat? Pięć pewnie, bo zdaje się, że
do przedszkola jeszcze chodzi. Do tego naszego tutaj?
– Nie, tego koło podstawówki. Przepraszam panią, muszę lecieć.
Agnieszki jeszcze nie było. Zastał jednak zdenerwowaną Niutkę. Miaucząc
wściekle, zaprowadziła go do kuchni. Nałożył kotu bozity o smaku łosia
i pretensje znikły jak ręką odjął.
W sumie to dobrze, że jest sam. Ma czas pomyśleć o Agnieszce i w ogóle
o przyszłości. Dziś postanowił, że nie będzie już liczył na niewykazujące
entuzjazmu jego aplikacjami trójmiejskie firmy i sam otworzy jakiś biznes.
Zawsze się przed tym wzbraniał. Miał rodziców przedsiębiorców, więc
wiedział, jak ciężki jest to kawałek chleba. Praca praktycznie piątek, świątek.
Żadnych urlopów, wyjazdów. Zawsze trzeba było pilnować swojego interesu.
W dodatku niebotyczny ZUS (niebezpiecznie zbliżający się do okrągłego
tysiąca), podatki, księgowa i inne opłaty. Miał nadzieję, że nigdy nie będzie
musiał zakładać własnego interesu, ale teraz nie widział innego wyjścia. Nie
może tak dłużej wegetować, tracić czasu na bezsensowne siedzenie
w czterech ścianach, w dodatku za marne grosze. Zanim skonstruuje
biznesplan, by ubiegać się o dotację na rozpoczęcie działalności (kilkanaście
tysięcy to niedużo w biznesie, ale dobre i to), musi się zastanowić, jakie
usługi mógłby świadczyć. Nie miał żadnego specjalnego fachu w rękach.
Znał programy graficzne, tajniki marketingu, w tym internetowego, ale
agencji reklamy i temu podobnych jest teraz wysyp. Zna się na rynku
nieruchomości, ale obecnie ludzie omijają pośredników, bo zwyczajnie
szukają oszczędności w tych trudnych czasach, kiedy nawet paliwo staje się
dobrem luksusowym.
Usłyszał piknięcie domofonu, oznajmiające, że ktoś wybrał kod do
mieszkania. Serce zabiło mu mocniej. Zawsze się stresował na początku
związku, ale teraz to już wyjątkowo. Potencjalną niezręczną sytuację
uratowało niecodziennie wejście Agnieszki. Wpadła jak burza, cała
w skowronkach, oznajmiając, że dostała kredyt.
Śmiały się i skakały wraz z Anią z radości. Ta wiadomość całkowicie
zbiła go z tropu. Dziewczyny się wyprowadzą i zostanie sam. Co będzie dalej
z nimi? Może niepotrzebnie traktował wczorajszy seks tak poważnie? Być
może Agnieszka czuła się po prostu samotna.
Nie pozostało mu jednak nic innego jak gratulować i cieszyć się razem ze
współlokatorką.
Po obiedzie, kiedy Ania zajęła się zabawą, zrobił kawę i zaniósł do
salonu.
– No to opowiadaj! – zaczął ze śmiechem. Wciąż nie wiedział, jak ma się
teraz zachowywać. Agnieszka była całkowicie zaabsorbowana kredytem i nie
zdradzała zdenerwowania niejednoznaczną sytuacją, jaka od wczoraj między
nimi nastała.
– Ach, chyba nie pojadę jutro po samochód. Może mi zabraknąć na
opłaty – przyznała już z mniejszym entuzjazmem.
– A ile by ci zbrakło, jakbyś wzięła samochód?
– Jakieś 5-6 tysięcy. Wystawiłam na Allegro swój stary, ale więcej niż
tysiąc za niego nie dostanę. To rocznik 94. Chyba jeszcze trochę nim
pojeżdżę.
– A jak ci padnie w najmniej oczekiwanym momencie? Musisz mieć
sprawny samochód. Pożyczę ci, kiedyś mi oddasz.
– Nie, nie ma mowy! Wystarczy mi jeden dług. W banku.
Adam wiedział, skąd mogą wziąć pieniądze. Bał się jednak reakcji
Agnieszki na propozycję ponownego włamania do Orłowskiego. Zdaje się, że
zdążyła zapomnieć o konsekwencjach ich pierwszej wizyty w tym domu.
Postanowił zaryzykować.
– Wiesz, że w domu Orłowskiego jest jeszcze mnóstwo sejfów-książek,
o których Orłowska nie ma pojęcia... – bardziej stwierdził, niż zapytał.
– Adam, nie możemy! Mnie jeszcze pierwsze włamanie śni się po
nocach. Nie wiadomo, czy nas za to nie zamkną. Zostawiliśmy...
– Wiem, wiem – przerwał jej. – To była luźna propozycja. Nie
rozmawiajmy o tym.
– Poza tym zachowalibyśmy się schematycznie: przestępcy wracający na
miejsce zbrodni.
– Masz rację. To przyjmij moją pożyczkę i jedźmy po golfa. Drugi raz
taka okazja ci się nie trafi.
– No nie wiem. Boję się szastania pieniędzmi.
– Nie martw się. Będzie dobrze. Nadszedł twój czas.
– Dobrze, jedźmy!
Wrócili na dwa samochody. Agnieszce świetnie się prowadziło nowy wóz.
Bardzo dobrze, że sprawiła sobie prezent. Zaparkowała przed blokiem, tuż
obok swojego starego modelu, który być może ktoś kiedyś kupi. Czekając, aż
Adam zamknie garaż, patrzyły z Anią na nowy samochód. Bała się tego
wieczoru. Nie wiedziała, jak się zachować: położyć się spać do córki czy
zostać ze współlokatorem.
Adam podszedł do niech i przez chwilę razem komplementowali nowy
nabytek. Zaproponował, by pójść po szampana do sklepu i oblać nowy wóz.
Ania kolorowała książkę na podłodze w salonie, a Niutka pochylała się nad
dzieckiem jak pani profesor.
– Aby się dobrze sprawował! – Stuknął się z Agnieszką kieliszkiem. Nie
upili dużo, kiedy w mieszkaniu rozległ się dźwięk domofonu. Spojrzeli po
sobie, a następnie na zegar w kuchni. Dochodziła 19.
– Pewnie ulotki – stwierdził i wstał do zamontowanej przy drzwiach
słuchawki. Nie zdążył wrócić na miejsce, gdy rozległ się kolejny dzwonek –
tym razem do drzwi. Zajrzał przez judasza, a zdumienie odebrało mu mowę.
Agnieszka odwróciła głowę, gdy usłyszała damski, pełen entuzjazmu
głos. Zdumiony Adam wpuścił do mieszkania elegancką kobietę, ubraną
w długi płaszcz w modną czarno-czerwoną kratę i karmelowy komin.
Kobieta od razu rzuciła się ściskać i całować jej współlokatora, który dalej
stał jak wryty. Ania spojrzała na przybyłą z zaciekawieniem, a kotka prysnęła
pod łóżko.
– Co ty tu robisz? – zapytał wreszcie.
– Przyjechałam cię odwiedzić! – Kobieta zdejmowała już poszczególne
części garderoby. – A to pewnie twoje dziewczyny! – Rzuciła się ściskać
najpierw zaciekawioną Anię, potem oszołomioną Agnieszkę, która wybąkała
tylko niewyraźne „dobry wieczór”.
– Mamo, kiedy przyjechałaś?
„Mamo?” Agnieszce spadł kamień serce. Dziwne, że od razu o tym nie
pomyślała. Przecież podobieństwo jest wręcz uderzające. Ciemne włosy,
brązowe oczy, śniada cera...
– Przed chwilą! – oznajmiła kobieta, nie przestając się uśmiechać do
wszystkich po kolei.
– Mogłaś zadzwonić, wyjechałbym na lotnisko. Te walizki są strasznie
ciężkie. – Adam ustawiał torby pod ścianą.
– A co ja ci będę głowę zawracać! Taksówkę wzięłam.
– Zrobię pani kolację. – Agnieszka pogratulowała sobie w myślach
zwyczaju gotowania na wyrost.
– Jaka pani!? Mów mi Krysia! – rozkazała, po czym rozsiadła się na
kanapie i kazała przynieść sobie jedną z walizek. – Tę w kropki, synuś. Mam
dla was prezenty.
– A skąd wiedziałaś o Agnieszce i Ani?
– Od twojej sąsiadki! Dzwoniła parę dni temu, że masz narzeczoną
z dzieckiem, to mówię: „Przyjadę, bo jeszcze się ożeni bez moje wiedzy!”. O,
herbatka, dziękuję ci, kochanie. Ty jesteś Agnieszka czy Ania?
– Agnieszka.
– To nie tak, mamo... – zaczął Adam, ale ugryzł się w język. Nie może
powiedzieć, że dziewczyny są tylko współlokatorkami, bo sam już nie jest
tego pewien, a po drugie matka nie może się dowiedzieć, że miał problemy
finansowe. Zaraz by gderała, że nie zadzwonił.
– No chyba nie planujesz życia na kocią łapę? Jak ja cię wychowałam?
Kobieta musi mieć poczucie bezpieczeństwa. Wiem coś o tym, odkąd twój
ojciec...
– A co u was, jak wam się wiedzie?
– Twoja siostra poznała miłego chłopca. Mam nadzieję, że się z nią ożeni.
A Colinek chodzi do przedszkola. Wydrukowałam ci parę zdjęć. Musicie
koniecznie przyjechać do Irlandii. Kiedy macie urlop?
– Nie mamy w ogóle.
– Jak to nie macie? Czym się zajmujesz, Agnieszko? – zwróciła się
w stronę uwijającej się w kuchni dziewczyny.
– Jestem nauczycielką.
– O proszę, to masz dwa miesiące wolnego! A ty, synuś, też sobie załatw
i przyjedziecie. Nieładnie nie odwiedzać ani siostry, ani siostrzeńca. A tak
w ogóle to powinniście zamieszkać w Irlandii. Z waszym wykształceniem...
– Mamo! Wiesz, co myślę o pracy na wygnaniu. Daj mi spokój.
– Jakim wygnaniu, co ty pleciesz?! A rób, co chcesz. Chodź, Aniu,
dziecko drogie, mam coś dla ciebie.
Ania podeszła posłusznie, ale zanim usiadła koło gościa, spojrzała
pytająco na mamę, by zyskać jej aprobatę.
– Chcesz przyjechać do babci do Irlandii? – zapytała, wręczając niewielki
pakunek.
– Ja nie mam babci – przyznała smutno dziewczynka.
– Jak to nie masz!? Ja jestem twoją babcią! Babcią Krysią. Zobacz, co ci
babcia przywiozła.
Ania rozpakowała prezent, którym okazał się różowy iPhone.
– Mamo, zobacz, co dostałam! – Ania wystartowała w kierunku kuchni. –
Telefon!
– Podziękuj babci. – Agnieszka nie wiedziała, jak zareagować na ten
drogi prezent.
– U nas takie gadżety są tanie – zapewniła Krysia, widząc konsternację
dziewczyny. Dla niej także miała prezent.
Były to perfumy Euphoria, które ją mile zaskoczyły, bo ten zapach
Calvina Kleina zawsze podobał jej się najbardziej.
– Dziękuję, uwielbiam je. Nie trzeba było...
– Daj spokój, dziecko. Masz, synuś, to dla ciebie. Klaudia ci wybierała.
Ja tam się nie znam.
Adam dostał tablet i kiedy Agnieszka nakrywała do stołu, wszyscy,
łącznie z kotem, który ostatecznie zdecydował się uczestniczyć w tych
niecodziennych wydarzeniach, byli zajęci swoją elektroniką.
Podała nadziewane mięsem mielonym papryki oraz kilka rodzajów
kotletów, jakie pozostały ze świąt. Teraz jedynie odgrzała je w mikrofalówce
lub przypiekła z serem w piekarniku.
Mama Adama była zachwycona.
– Wspaniale gotujesz, Agnieszko. Masz piękną córkę. Cieszę się, że
Adam tak dobrze trafił.
Współlokatorzy wymienili spojrzenia i uśmiechy, ale nikt nic nie
sprostował.
– Babciu, a przyjedziesz do mnie do przedszkola? Będę mówiła wierszyk
i śpiewała piosenkę.
– Aniu, babcia przyjechała z daleka... – Agnieszka pospieszyła ratować
sytuację.
– Oczywiście, że przyjdę! – ucieszyła się Krysia.
– Na długo zostajesz? – zapytał Adam, przerażony tak odległymi planami
matki.
– Nie martw się, u was będę tylko jedną noc. Jadę do Teresy. To moja
siostra, bezdzietna wdowa – wyjaśniła Agnieszce. – Chcę zostać u niej jakieś
2 – 3 tygodnie, więc spokojnie wrócę na Dzień Babci. Córka teraz pracuje,
wnuczek chodzi do przedszkola, to nie mam co się spieszyć na Wyspy. A wy
nie planujecie drugiego dziecka?
– Mamo!
– No co?! Póki jestem jeszcze na chodzie, tobym pomogła.
– Masz jakieś wieści, co u taty? – zapytał, gdy skończyli jeść.
– Nie mam, synuś. – Kobieta wyraźnie posmutniała. – Wiem tylko, że
ponownie się ożenił, ale jak mu się wiedzie, nie mam pojęcia. Mam nadzieję,
że jest zdrowy, bo początki miażdżycy miał...
– Gdzie ci pościelić, Krysiu? – Agnieszka postanowiła ratować sytuację.
Pytanie było o tyle na miejscu, że już dawno zjedli i dochodziła 23. Ania nie
wstanie do przedszkola.
– A gdzie wy śpicie?
– W sypialni – wyjaśniła dziewczyna.
– W salonie – poinformował Adam.
Zaskoczonej Krysi szybko pospieszyli z zawiłym tłumaczeniem.
Rozdział XV
Zaparkowała pod Złotą Bramą i zanim oddaliła się w kierunku kancelarii
notarialnej, jeszcze raz spojrzała na nowy lśniący wóz. Prezentował się
naprawdę świetnie. Aż nie mogła uwierzyć, że jest jej. Jak załatwi sprawy
u notariusza, to podjedzie do wydziału komunikacji i dopnie formalności
z golfem. Umówi się też na przegląd i zadzwoni do ubezpieczalni. Tym
razem chyba wykupi AC. Z 60-procentową zniżką nie powinno być tak
bardzo drogie.
– Aga, stój! – Nie zdążyła się zdziwić, kto ją wola, gdy podbiegła do niej
Dziunia nr 1, czyli Wiola. – Ile ty masz tych samochodów? Ledwo cię
poznałam!
– Cześć, co słychać? – zapytała ostrożnie, zastanawiając się, czego
Dziunia może od niej chcieć.
– Słyszałaś o Orłowskim?
– Nie. – Zbladła ze strachu. No pięknie, szczęście nie mogło jej już
szybciej opuścić.
– Orłowska ma kochanka! Bardzo możliwe, że stary dostał zawału, kiedy
się o tym dowiedział. Mówią też, że to żona z kochankiem ukartowali jego
śmierć, ale wątpię. Tak czy siak Orłowski jeszcze nie ostygł, a ta już
w Egipcie się wyleguje z tym swoim gachem – wytrajkotała jak szalona.
– Naprawdę? Co to za jeden? – wolała skierować rozmowę na nową
sensację. Lepiej, żeby nie wykazywała zainteresowała okolicznościami
śmierci swojego eksszefa.
– Nie wiem, jakiś młodszy. Wiem tylko, że w święta się spakowali
i polecieli do Hurghady. Widziano ich na lotnisku.
Dziunia popaplała jeszcze chwilę i Agnieszka przeprosiła ją, by udać się
do notariusza. Zostawiła u niego pełną kwotę, do której dołożył się Adam,
i podpisała potrzebne pełnomocnictwa do załatwiania za nią spraw
w urzędach. Jedno z głowy. Teraz jej „ukochany” wydział komunikacji.
W starostwie tradycyjnie była gigantyczna kolejka. Wzięła numerek
z automatu i usiadła obok udręczonych ludzi. Ostatnio jej myśli krążyły
wyłącznie wokół Adama. Teraz wspominała wczorajszy szalony wieczór. Jej
współlokator zarządził, że pościeli sobie na podłodze w gabinecie, Krysia
przenocuje w salonie, a dziewczyny pozostaną w sypialni.
Taki porządek rzeczy uspokoił Agnieszkę, która wciąż była zakłopotana
z powodu tego, co się między nimi wydarzyło. Problem rozwiązał się sam,
ale nie na długo, bo Krysia z samego rana ucałowała wszystkich serdecznie
i wsiadła do taksówki. Musiała przyznać, że Adam ma sympatyczną mamę.
Może za bardzo bezpośrednią, ale za to szczerą i nieograniczoną
w poglądach. Pomyślała o swoich rodzicach. Tak dawno się nie widzieli,
a w ogóle nie tęskniła. Może jak Ania była mała, kiedy czuła się samotna
i bezradna. Wtedy brakowało jej kogokolwiek. Choćby do pomocy przy
maleństwie.
Czy polubiliby Adama? Jeśli tak, to na pewno nie z wzajemnością. Nie
mógł przeżyć, że rodzice tak po prostu zostawili ją w potrzebie. Był jednak
inaczej chowany i nie rozumiał ambitnych ludzi, żyjących na wsi, wśród
prostaków bez perspektyw. Matka młodo zaszła w ciążę i zamiast studiować
polonistykę, jak marzyła, musiała zająć się dzieckiem i gospodarką, którą jej
mąż dostał po rodzicach. Ślubu i wesela też nie miała jak ze snów. Choć była
już czwartym miesiącu ciąży, ani mdłości, ani migreny jej nie opuściły.
Wymioty chwyciły ją jeszcze przed samym kościołem. Goście weselni
z dezaprobatą kiwali głowami. Kiedy szła od ołtarza pod rękę z poślubionym
właśnie mężem, oczy zgromadzonych były zwrócone na jej brzuch. „Widać
czy nie widać?” Oto pytanie, jakie zadawały sobie złośliwie ciotki i kuzynki,
którym szczęśliwie udało się „wpaść” dopiero po sakramentalnym „tak”.
Nieważne, że ślubowały w wieku 16 lat.
Nie chciała takiego losu dla córek. Żyła sukcesami Agnieszki. Jej
powodzeniem na studiach, kolejnymi awansami, chłopakiem uczącym się na
prawnika. Ciąża i rozstanie z Mariuszem najpewniej bardziej wstrząsnęły jej
życiem niż samej zainteresowanej.
Teraz wszystko zaczynało się układać. Ale czy nowe życie Agnieszki
przypadłoby matce do gustu? Nawet pomijając popełnienie przestępstw,
chyba nie.
Kiedy Agnieszka oznajmiła mu, że włamują się do Orłowskiego, w pierwszej
chwili potraktował tę deklarację jako żart. Siedzieli przy winie na kanapie
w salonie, gdzie Ania mogła wreszcie testować telefon, bo dostała własny
numer.
Opowiedziała mu o rozmowie z Dziunią i doszli do wniosku, że okazja
sama do nich przychodzi. Takiej szansy nie mogą zmarnować. Pusty dom,
pozostawiony praktycznie sam sobie. Właściciel nie żyje, a jego żona pieprzy
się w Afryce z jakimś młodziakiem. Pewnie i psy trafiły w dobre ręce. Lepiej
być nie mogło.
Agnieszka wyciągnęła kartkę i długopis, by nakreślić plan posesji.
Widząc jej determinację, sam zaczął mieć wątpliwości. A jeśli dom
Orłowskiego obserwuje policja? W końcu przyczyna śmierci biznesmena
wciąż pozostaje niewyjaśniona. A może żona tragicznie zmarłego odnalazła
pieniądze? To z kolei wyjaśniałoby jej ucieczkę z kochankiem.
Nie powiedział o swoich wątpliwościach głośno, żeby nie robić
przykrości dziewczynie. Postanowił jednak objechać posesję Orłowskich
i zorientować się w sytuacji.
Agnieszkę obudziło skrobanie pod drzwiami sypialni. Niutka domagała się
śniadania. Wiedziała już, na kogo w tym domu może bardziej liczyć.
Agnieszka była w dżinsach i koszulce. Zasnęła, usypiając Anię. Miała
nadzieję, że Adam nie potratuje tego jako jej ucieczki od niego. A tak to,
niestety, mogło wyglądać. Dziś przygotuje romantyczną kolację i przestaną
zachowywać się jak nastolatki, a zaczną jak dorośli ludzie. Nie miała
wątpliwości, że Adamowi także zależy, więc dzisiejszy wieczór spędzą
razem, jak przystało na zakochaną parę. Postanowione.
Adam zamiast do pracy udał się do Oliwy. I tak nikt nie zauważy jego
nieobecności. W sylwester wiele osób wzięło wolne.
Rano panował tu duży ruch, a właśnie na zamieszaniu mu zależało.
Zaparkował częściowo na chodniku, a jednocześnie za całym sznurem aut.
Przeszedł pieszo jedną przecznicę i znalazł się u celu. Brama na posesję
Orłowskich była zamknięta, jednak bez problemu wszedł furtką. Rozejrzał
się za psami. Nie było po nich śladu. Założył kaptur na głowę i zasłonił część
twarzy szalikiem.
Podszedł do piwnicznego okna, przez które ostatnio wchodzili.
Właścicielka wstawiła kraty. Ruszył wyłożoną polbrukiem ścieżką na tyły
domu, gdzie Orłowscy mieli dwa balkony: jeden na pierwszym piętrze
i jeden na drugim. Na ten pierwszy wdrapałby się bez problemu. A to co?
Kamera? Odruchowo usunął się w bok. Wyjął swojego htc i zrobił zdjęcie.
Poszedł dalej. Dotarł do drzwi wejściowych, nad którymi zamontowano
drugą kamerę. Jeszcze bardziej zakrył twarz i zrobił jej zdjęcie na wprost.
Przez okno zajrzał do budynku gospodarczego, w którym ostatnio
urzędowały psy. Zauważył narzędzia, stare meble, ale ani śladu zwierząt.
Oddała je do schroniska albo w inne dobre ręce. Za ogrodzeniem wolno, ale
nerwowo przesuwał się sznur samochodów. Opuścił posesję, nie zwracając
niczyjej uwagi.
W pracy, do której dotarł na 10, ściągnął zdjęcia z telefonu na laptopa.
Odnalazł model kamery w internecie. Tak jak myślał, była to atrapa. Swoją
drogą bardzo podobna do oryginału. Choć nie był znawcą, od razu wzbudziła
w nim podejrzenia. Prawdziwą kamerę montuje się najczęściej dyskretnie.
Fałszywki mają pełnić funkcję straszaka. Pozostaje kwestia, jak wejść do
budynku, nie robiąc hałasu i nie alarmując sąsiadów lub przechodniów.
Już teraz wiedział, że najlepszą porą będą godziny szczytu. Muszą to
zrobić dziś, bo jutro Nowy Rok. Na ulicach będzie cisza i spokój.
Kiedy Adam zadzwonił i poprosił, by przyjechała do Oliwy, była zaskoczona
i przerażona jednocześnie. Wolała, by skrupulatniej zaplanowali kolejny
włam do Orłowskich. Zaczęła mieć wątpliwości, czy naprawdę tak bardzo
potrzebują tych pieniędzy. Pierwszy łup już im bardzo pomógł. Zastanawiała
się, czy warto w tej sytuacji, kiedy wszystko dobrze się układa, tak
ryzykować. Adam zapewnił ją jednak, że wszystko pójdzie gładko, że nie ma
lepszej okazji niż dziś i ta akcja raz na zawsze zakończy ich niegodziwą
działalność.
Zaparkowała zgodnie z instrukcją Adama i ruszyła w kierunku domu
Orłowskich. Na chodniku przed bramą czekał na nią jej współlokator...
z kwiatami. Po co mu te kwiaty?
– Wytłumaczę ci po drodze – zaczął, jak tylko podeszła. Otworzył przed
nią furtkę i znaleźli się przed domem Orłowskich. – Okno, przez które
ostatnio wchodziliśmy, ma już nie tylko nową szybę, ale też kraty. Zostało
nam okienko w kotłowni – tłumaczył. – Wyciąłem już szybę z ramy. Tylko ją
pchniesz i wchodzisz. Ja się przez takie małe okno nie przecisnę.
– Mam wejść sama?
– Tak. Wejdziesz i otworzysz mi drzwi wejściowe. Ja będę tymczasem
stał z kwiatami i udawał gościa Orłowskiej. Na kamery nie zwracaj uwagi.
To atrapy.
Atrapy czy nie, Agnieszka opatuliła twarz szalikiem i założyła na głowę
kaptur od płaszcza. Miała na nogach kozaki na obcasie i trochę jej było
niewygodnie wciskać się w takim eleganckim stroju przez mikroskopijne
okno. Kiedy jednak Adam do niej zadzwonił, wychodziła z pracy i nie miała
okazji się przebrać. Zeskoczyła wprost na węgiel i pobrudziła sobie
rękawiczki i spodnie na kolanach. Ruszyła znanymi już schodami na górę.
Mimo że dom był pusty, cały czas miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Czas
docierania do drzwi dłużył jej się niemiłosiernie. Z ulgą wpuściła Adama
i przekręciła za nimi zamek w drzwiach.
– Świetna robota – pochwalił chłopak i wcisnął kwiaty do najbliższego
wazonu. Schodami, na których ostatnio wyzionął ducha Orłowski, ruszyli
w górę.
– Ile spodziewasz się znaleźć tych książek-sejfów? – zapytała, gdy byli
już w gabinecie jej eksszefa.
– Nie wiem. Może kilkanaście, a może kilkadziesiąt. – Adam wyjmował
kolejne książki. Otwierał i odkładał na półkę.
– Mam brudne rękawiczki. Nie pomogę ci.
– Nie ma sprawy, stań za firanką i patrz w okno.
Sam zabrał się za wyjmowanie i chowanie kolejnych książek. Na
pierwszej z półek nie było żadnej atrapy.
– Adam!
– Co?
– Orłowska!
– Gdzie? – Ostrożnie wyjrzał przez okno. Przed bramą zatrzymała się
taksówka, z której wysiadła elegancka kobieta i młody, może
dwudziestopięcioletni chłopak. Oboje opaleni i w dobrych humorach. Wbrew
pozorom kobieta w znacznie lepszym. Orłowska zapłaciła za taksówkę,
a chłopak wziął obie walizki. Szli w stronę domu.
– O Boże, co my teraz zrobimy? – wyszeptała przerażona dziewczyna.
– Co zrobiłaś z szybą?
– Położyłam ją na zewnątrz, na ziemi. Chciałam wstawić, jak wyjdziemy
– wyrzucała z siebie nerwowo.
– Spokojnie. Nie pójdą tam. Może w ogóle nas nie zauważą.
– Nie chcę ich zabijać – mówiła płaczliwym głosem.
– Ciii...
Para weszła do domu. Dało się słyszeć entuzjastyczną rozmowę.
Adamowi przypomniały się kwiaty. Oby nie byli zbyt spostrzegawczy.
Kiedy skierowali się na schody, Agnieszka z Adamem, ściśnięci pod
biurkiem, wstrzymali oddech.
Orłowska szła pierwsza, co można było poznać po stukocie obcasów,
których widać nie miała zwyczaju zdejmować nawet w domu. Jej chłoptaś
wciąż dźwigał walizki.
Kobieta paplała, dopóki za nią i kochankiem nie zamknęły się drzwi
sypialni.
Agnieszka się poruszyła, ale Adam ją powstrzymał.
– Może będą szli do łazienki, a zauważyłem, że wchodzi się do niej
z korytarza – wyszeptał.
– Zobacz, która godzina. Zaraz muszę odebrać Anię – odpowiedziała
nerwowym szeptem.
– Odbierzesz na czas. Wyjdziemy, jak się w tej sypialni bardziej
zadomowią.
Adam nie chciał wychodzić bez książek. Już wiedział, które zawierają
kasę. Był głupi, że wcześniej o tym nie pomyślał. To oczywiste, że muszą
wyglądać jak ta pierwsza książka-sejf, przecież najpewniej były kupowane
w zestawie. Mogą się różnić jedynie kolorem okładki. Ogarnął wzrokiem
półki. Naliczył ich 11, a więc w sumie Orłowski miał ich 12. Tuzin. Nawet
pasuje.
Ponownie usłyszał Orłowską. Opuszczała sypialnię, śmiejąc się piskliwie.
Zniknęła w łazience. Chwilę później usłyszeli szum wody. Spojrzeli po sobie
porozumiewawczo, ale żadne z nich nie było w stanie określić, czy jej
chłopak też jest w łazience.
Adam postanowił zaryzykować wstanie spod biurka, jednak Agnieszka
przytrzymała go za rękę. W tej samej chwili usłyszeli kroki na korytarzu.
Wstrzymali oddech. Adam przesunął się spod biurka w stronę kominka.
Chwycił pogrzebacz. Agnieszka spojrzała na niego z wyrzutem. Nie chciała
kolejnej ofiary.
Chłopak czaił się pod łazienką Orłowskiej, nie wiedząc zapewne, czy
wdowa liczy na to, że do niej dołączy, czy może zdzieli go w twarz. Jeśli się
nie zdecyduje, odbierze im najlepszą okazję ucieczki.
Adam nie mógł już dłużej wytrzymać napięcia. Wstał i trzymając
pogrzebacz w ręce, cicho podszedł do regału. Zsunął plecak z ramion,
delikatnie go otworzył i zaczął wypełniać kolejnymi tomami. Agnieszka
także zdecydowała się na opuszczenie kryjówki. Nie mogła siedzieć
bezczynnie. Postanowiła stanąć na czatach. Oczami wyobraźni widziała, jak
chłopak Orłowskiej postanawia zajrzeć do gabinetu, a Adam ogłusza go
pogrzebaczem. Jeśli tak się stanie, tym razem nie ujdzie im to płazem.
Podskoczyła przerażona.
– Spokojnie – szepnął Adam, który znienacka położył jej rękę na
ramieniu. – Mam wszystko. Zaraz wychodzimy.
– On tu łazi! – odszepnęła mu z wyrzutem. Stali teraz w kącie przy
drzwiach, by osoba, która wejdzie, nie mogła ich w pierwszej chwili
zauważyć. Adam ściskał pogrzebacz.
Ponownie usłyszeli Orłowską. Wyszła z łazienki. Roześmiała się, widząc
niezdecydowanego chłopaka pod drzwiami.
– A kto jest taki wstydliwy? – żartowała z kochanka. – Mój misio pysio?
Mój kotek łaskotek?
Kochanek tylko pomrukiwał zażenowany.
Agnieszka z Adamem z trudem powstrzymali śmiech.
Para udała się do sypialni, jednak nie zamknęła za sobą drzwi. Stali więc
nieruchomo, nasłuchując, co się tam dzieje.
Orłowska nieprzerwanie poniżała chłopaka żartobliwymi określeniami,
które bardziej pasowały do kociaka niż rosłego mężczyzny. Jego odpowiedzi,
jeśli jakakolwiek była, nie byli w stanie usłyszeć.
Chwilę później oboje niemal podskoczyli z przerażenia. Po całym dom
rozniósł się potworny krzyk Orłowskiej, który dosłownie po kilku sekundach
całkowicie ucichł. I to przeraziło ich najbardziej. Stali jak wryci. Nie byli
w stanie się poruszyć. Agnieszka tak zbladła, że Adam wystraszył się, iż
jeszcze
zemdleje
i
skończą
jak
Orłowska
–
uduszeni
przez
niedowartościowanego kochanka.
Tymczasem chłopak wybiegł z sypialni na korytarz.
– Co ja zrobiłem?! Co ja zrobiłem?! – krzyczał do siebie w szale.
Stając pod drzwiami gabinetu, usłyszeli, jak wystukuje numer na
komórce.
– Policja?! – krzyczał, sapiąc jednocześnie jak po przebiegnięciu
maratonu. – Zabiłem ją! Zabiłem Elwirę Orłowską! Przyjedźcie!
Adam przytrzymał Agnieszkę przed nieuchronnym upadkiem. Byli
w pułapce. Są w cudzym domu razem z psychopatą, trupem, a za moment
przyjadą tu jeszcze gliny.
Trzymając dziewczynę za rękę, wybiegł z gabinetu i uderzył chłopaka
z całej siły w głowę pogrzebaczem. Włożył narzędzie do wazonu
i pokierował ich na schody. Zabrał kwiaty i wychodząc, kazał Agnieszce
zachować spokój.
– Idziemy powolutku jak gdyby nigdy nic – tłumaczył. – Wybieraliśmy
się do wdowy z wyrazami współczucia, ale nikogo nie zastaliśmy. Idź prosto
i nie patrz ludziom w oczy.
Agnieszka szła jak zahipnotyzowana i nie wyglądała specjalnie
naturalnie.
Plecak ciążył mu niebotycznie, ale musiał być opanowany za dwoje.
Kiedy wyszli już z posesji, otwierając sobie furtkę kluczem, który para
zostawiła w zamku, objął Agnieszkę ramieniem.
– Jeszcze moment i będziemy w samochodzie. Może chcesz zostawić
swoje auto i wrócimy razem?
– Nie. Dam radę – wyszeptała, mimo że mogli już rozmawiać normalnie.
– Jedź pierwsza. Pojadę za tobą.
Agnieszka skręciła w stronę przedszkola, a Adam pojechał prosto do domu.
Czuł, że z nerwów okrutnie się spocił. Nie pamiętał, jak pokonał trasę. Przed
oczami miał obrazy i dźwięki z domu Orłowskich. Widział czekającego pod
łazienką chłopaka. Słyszał obraźliwe słowa wdowy. Oczami wyobraźni
widział, jak kochankowi puszczają nerwy i w afekcie dusi swoją sponsorkę.
Schował samochód i z ulgą przyjął fakt, że od mieszkania dzieliło go już tak
niewiele. Plecak, który zarzucił na ramię, ciążył mu niesamowicie.
Po wejściu na klatkę schodową natknął się jednak na sąsiadkę i napięcie
powróciło. Nie chciał rozmawiać z kobietą ani sekundy. Nie mógł jednak
zwracać na siebie uwagi nagłym chamstwem.
– Dzień dobry! – wysilił się na lekki ton.
– O, dzień dobry, a co pan taki zmachany, panie Adamie?
– A nic, chyba grypa mnie rozbiera – rzucił niecierpliwie.
O nie! Nie do wiary! Naprawdę zaczął temat chorób?! To jakiś koszmar!
Zanim sąsiadka opowiedziała mu o przypadłościach wszystkich członków
jej rodziny, był mokry od potu.
Z opresji wybawił go dzwonek komórki. Przeprosił i popędził na górę,
szukając jednocześnie telefonu po kieszeniach. Niestety miał go w plecaku.
Drzwi wejściowe otwierał w takich nerwach, jakby się paliło. Telefon
dzwonił nieprzerwanie. Wszedł do mieszkania, zamknął za sobą drzwi,
zrzucił plecak i kompletnie bez sił usiadł na podłodze, opierając się o ścianę.
Telefon nadal dzwonił. Wziął kilka głębokich wdechów. Pot spływał mu do
oczu. Zaczął walczyć z zamkiem od kurtki. Kiedy wreszcie ją z siebie zdjął,
rzucił jak najdalej od siebie. Komórka zamilkła i rozdzwoniła się na nowo.
Podeszła do niego Niutka, jak zwykle głodna i zła.
Z tego wszystkiego zaczął się nerwowo śmiać. Niutka miauczała, telefon
dzwonił, a on się śmiał jak głupi do sera.
Kiedy kotka zaczęła walczyć z plecakiem, by tradycyjnie dać do niego
nura i umościć sobie legowisko, postanowił wreszcie odebrać komórkę.
Dzwoniła Agnieszka. Opanowanie wróciło w mgnieniu oka.
– Adam, odebrałeś Anię? – zapytała ostro, zanim zdążył powiedzieć:
„słucham”.
– Nie... – przestraszył się. – Co się stało?
– Nie ma jej w przedszkolu! – dziewczyna była rozhisteryzowana. –
Wychowawczyni jej grupy mówi, że wydała ją tacie. Jest nowa. Myślałam,
że mówi o tobie...
– Zaraz tam będę!
Ignorując plecak, chwycił tylko kurtkę, zamknął drzwi na jeden zamek
i zbiegł do garażu. Jadąc, miał przed oczami artykuł na temat powrotu do
zdrowia złodzieja, którego katowali z Agnieszką. Miał przeczucie, iż to
właśnie on, w zemście, a może dla okupu, porwał Anię. Dlaczego go to
spotyka? Teraz, kiedy wszystko się poukładało. Kiedy mógł być z Agnieszką,
kiedy skończyły się ich problemy finansowe, kiedy mogli robić w życiu to,
na co mają ochotę, a nie to, co muszą. Bał się o Anię i chyba jeszcze bardziej
o Agnieszkę. To dla niej za dużo. Ta dziewczyna kompletnie się załamie.
Rozdział XVI
Zastał Agnieszkę na korytarzu w przedszkolu. Wyglądała na kompletnie
zdruzgotaną.
Podbiegła, gdy go zobaczyła, a on uściskał ją z całej siły.
– Ustaliłaś coś?
– Trochę – przyznała bardzo zdenerwowana. – Dyrektorka przedszkola
zadzwoniła do nauczycielki, która miała dyżur do 15. Ta opisała mężczyznę
jako wysokiego i szczupłego. Jej zdaniem był „ciemny”. Zaraz tu przyjedzie
i dopytam się więcej. Myślisz, że to... złodziej?
– Też o nim pomyślałem. Podobno doszedł do siebie...
– Boże, nie możemy nawet wezwać policji! – wpadła w lament. – Co
powiemy? Że podejrzewamy gościa, którego niedawno ogłuszyliśmy,
wywieźliśmy do lasu, rozebraliśmy i pozostawiliśmy na pewną śmierć?
– Spokojnie. – Położył ręce na jej ramionach. – Zaraz dowiemy się
więcej. Jeśli on ją porwał, to na pewno dla okupu. Po co mu dziecko? Nie jest
jakimś zboczeńcem przecież. Na pewno chodzi mu o okup, a akurat
pieniędzy nam nie brakuje. Spokojnie, usiądźmy, zastanówmy się na
spokojnie i przyjmijmy jakiś plan działania.
Usiedli w szatni, gdzie wisiało jeszcze kilka kurtek dzieci, których
rodzice pracowali do późna.
Agnieszka rozpłakała się. Przytulił ją.
– Dzwoniłaś do niej? – zapytał retorycznie.
– Tak, ma wyłączony telefon – załkała.
– Uspokój się. Na pewno są gdzieś w okolicy. O której ją zabrał?
– Jakieś dwie godziny temu. Gdybym nie poszła... – znów wybuchła
płaczem.
– Przestań! Jeśli miał taki plan, to i tak by go zrealizował. Mamy
przewagę, bo znamy jego adres, o czym może nie wiedzieć. Pojedźmy tam,
dobrze?
– Miałam czekać na tę nauczycielkę – powiedziała, ocierając łzy.
– To weź jej numer i zadzwoń.
– Nie dają prywatnych numerów.
– To zostaw swój. Niech zadzwoni do ciebie najszybciej, jak to będzie
możliwe, a my już jedźmy.
– To karma – wychlipała, gdy szli do jego samochodu.
Nic nie odpowiedział.
W drodze do Pszczółek nie rozmawiali ze sobą. Agnieszka trzymała w ręku
telefon, licząc na to, że zadzwoni Ania, porywacz, nauczycielka lub
ktokolwiek, kto jej pomoże. Na przemian płakała i milczała. Adam nie
wiedział, co jest gorsze.
Adres złodzieja – potencjalnego porywacza – znalazł bez problemu.
Zaparkował tak, aby sąsiedzi nie widzieli z okien jego rejestracji.
– Ja pójdę, ty zostań – zdecydował. Bał się, że stało się najgorsze
i Agnieszka to zobaczy.
Oczywiście nie chciała o tym słyszeć, ale przekonał ją, że po pierwsze
musi czekać na telefon, a po drugie, w razie gdyby długo nie wracał, ma
zaryzykować i wzywać policję.
– Boże, a jak on tobie coś zrobi? Skoro porwał Anię, to wszystko wie... –
znów uderzyła w płacz. – Nawet nie możemy wezwać policji – chlipała.
– Uspokój się. Nie możemy zwracać na siebie uwagi sąsiadów. Ponadto
sytuacja wymaga od nas naprawdę trzeźwego podejścia. Idę. Czekaj tu.
Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Płacz nie pomagał. Czuła się kompletnie
bezradna. Chciwość odebrała jej dziecko. Tyle by dała, żeby cofnąć czas
i zjawić się po Anię o tej porze co zwykle. Nie była osobą wielkiej wiary.
W życiu Kościoła nie uczestniczyła wcale. Nawet Ani nie ochrzciła. Fakt, że
poza jej stosunkiem do katolicyzmu wpływ na to miały takie obiektywne
czynniki jak brak pieniędzy i potencjalnych chrzestnych. Teraz jednak splotła
ręce i zaczęła błagać Boga, by oddał jej córkę, a jest gotowa się nawrócić.
Kiedy targowała się ze Stwórcą, rozdzwoniła się jej komórka. Obcy
numer. Może porywacz? Jeśli tak, to z kim teraz rozmawia Adam?
Była to nauczycielka Ani. Zanim Agnieszka zdążyła powiedzieć „halo”,
ta już mówiła:
– Tak strasznie mi przykro. Ten człowiek mówił, że jest ojcem dziecka.
Ja dopiero rozpoczęłam tu pracę.- Prawie płakała do telefonu. – Czy mamy
wzywać policję?
– Nie! – zaprotestowała trochę zbyt gwałtownie i szybko się opanowała.
– Proszę mi jeszcze raz opisać człowieka, który wyszedł z moją córką.
– Wysoki, zbudowany...
– Zbudowany? Podobno mówiła pani, że szczupły?
– Tak. Szczupły, ale w sensie wysportowany, zadbany, nie taki
z brzuchem.
„No cóż, najwidoczniej inaczej postrzegają sportową sylwetkę” –
pomyślała.
– Podobno mówiła pani, że ma ciemne włosy.
– Nie mówiłam tak! – zdziwiła się młoda nauczycielka. – Mówiłam, że
ciemny. W sensie, że ciemna karnacja.
– Ciemna karnacja czy opalenizna? – Agnieszce zakręciło się w głowie.
Adam niepotrzebnie tam szedł. To nie złodziej odebrał Anię. Spojrzała na
dom, ale niczego nie zauważyła. Nie dobiegły też do niej żadne odgłosy.
– No chyba opalenizna... – dało się wyczuć zdenerwowanie nauczycielki.
– A jakie miał włosy?
– Nie wiem, miał czapkę...
– A ile mógł mieć wzrostu?
– Ja mam 170, a on był znacznie wyższy ode mnie. Nie wiem, może
nawet 190.
– Jak był ubrany? – Agnieszka nie spuszczała domu z oczu.
– W płaszcz, ale nie pamiętam koloru. W każdym razie nie wyglądał na
biednego. Raczej na eleganckiego, co mnie zmyliło... Miał w ręku kluczyki,
więc na pewno przyjechał samochodem.
To jej wystarczyło. To nie złodziej porwał Anię. To Mariusz.
Adam zapukał do mieszkania, a kiedy nikt nie odpowiedział, nacisnął na
klamkę. Drzwi były otwarte, co na wsi niekoniecznie oznaczało, że ktoś jest
w domu.
Znalazł się w kuchni, w której czas się zatrzymał. Zobaczył piec kaflowy,
piecyk węglowy typu koza, na którym stał usmolony od gazu czajnik
z aluminium. Stał tu także obdrapany drewniany stół z dwoma krzesłami
i beżowa komoda z witryną. Jego babcia miała podobną, tylko jakieś 20 lat
temu. Ogólnie panował tu syf i zaduch. Po pokrytej linoleum podłodze
walały się butelki po tanim winie i puszki po piwie. W rogu stała miotła
i szufelka. Póki co wszystko wskazywało, że chatę zamieszkuje biedny pijak,
a nie morderca i pedofil.
Nagle ktoś z całej siły uderzył go w głowę. Upadł na ścianę, a potem na
podłogę.
Jeśli Ania jest z Mariuszem, to raczej krzywda jej się nie stanie. A już na
pewno nie taka jak ze strony złodzieja. Zadzwoniła do Eweliny, koleżanki
z policji. Poprosiła ją o sprawdzenie obecnego adresu Mariusza.
– Wszystko ci wyjaśnię, ale teraz nie mogę. Sprawdź, proszę, jak
najszybciej.
– Dobra, zaraz napisze ci esa – nie powiedziała nic więcej, bo za
udostępnienie takich danych mogłaby stracić ciepłą państwową posadę.
Po chwili przeszedł SMS: Orzechowa 7, Rumia. To zamieszkania.
Świętojańska 98/99, Gdynia. To do kancelarii. PS Ma 10 punktów i jeździ na
nieaktualnym przeglądzie :]
Do Rumi mają kawałek, a Adam nadal nie wraca. Postanowiła, że po
niego pójdzie.
Rozdział XVII
Adam przewrócił się. Choć odczuł okrutny ból głowy, nie stracił
przytomności. Chwycił za miotłę i ostrożnie odwrócił się w stronę
napastnika. Był nim złodziej, człowiek, którego potraktował młotkiem,
rozebrał do naga i zostawił na pewną śmierć zimą w lesie.
Wyglądał na osobę po przejściach, miał bandaż na głowie, ale też
nieobliczalność w oczach. Mierzył w jego stronę metalową chochlą do węgla.
Adam asekurował się miotłą.
– Czego chcesz? Coś ty za jeden?
A więc go nie rozpoznał.
– Szukam dziecka. Małej dziewczynki. Podobno tu wchodziła – skłamał.
– Nie ma tu żadnej dziewczynki. Masz mnie za zboka? – Zamachnął się
chochlą, ale Adam odskoczył w porę.
– Chciałbym sprawdzić dom.
– Oszalałeś pan?! Jestem tu sam.
– W takim razie wzywam policję.
– Zaraz ja wezwę! – potrzasnął chochlą ostrzegawczo.
Cóż, punkt dla złodzieja.
Facet chyba fatycznie nic nie wie o Ani. Muszą szukać dalej. Miał
wstawać, gdy usłyszał wołanie Agnieszki. Szukała go.
– Adam, co się dzieje? Tu nie ma Ani. Wiem, gdzie jest!
Złodziej spojrzał na Agnieszkę i choć nie wyglądał na bystrzaka, zmrużył
oczy i pokiwał głową.
– To wy! – Zamachnął chochlą raz przed Adamem, raz przed Agnieszką.
Adam zdzielił go z całych sił kijem od miotły. Facet upadł nieprzytomny.
– Nie chciałem – rzucił przepraszające spojrzenie dziewczynie.
Ta machnęła tylko ręką i pobiegli do samochodu.
Po drodze streściła mu to, czego się dowiedziała. Opowiedziała też o tym,
jak widziała Mariusza i jego żonę w Przywidzu. Zdawało jej się, że ich nie
dostrzegł, ale najwidoczniej było inaczej. Wypatrzył Anię. Tylko czego od
niej chce? Pieniądze ma, dzieci na pewno planuje z żoną. Nieślubna córka
raczej nie jest mu do szczęścia potrzebna. Wręcz przeciwnie, sama
informacja o jej istnieniu mogłaby zaszkodzić jego małżeństwu i karierze.
O co mu chodzi?!
Zaparkowali przed otoczoną zielenią willą. Brama wjazdowa była otwarta,
a wyłożone polbrukiem rondo doprowadziło ich pod same drzwi. Tym razem
Agnieszka kazała Adamowi zostać w aucie.
Roztrzęsiona przycisnęła dzwonek i dodatkowo niecierpliwie zapukała.
Niemal natychmiast w drzwiach pojawiła się kobieta. Nie przypominała żony
Mariusza, którą widziała na nartach. Czyżby pomyliła adresy? A może
Ewelina miała nieaktualne dane? Kobieta, która otworzyła jej drzwi, mogła
mieć maksymalnie 35 lat. Postarzała ją jednak tusza i styl ubierania: spódnica
do kostek i szary sweter z golfem. Miała jasne, krótko ścięte włosy. Nosiła
okulary w niemodnych oprawkach. Patrzyła na Agnieszkę wyczekująco, ale
nie złośliwie.
– Czy zastałam Mariusza Lewandowskiego?
– Taka osoba tu nie mieszka – powiało chłodem od, wydawać by się
mogło, miłej osoby.
– Przepraszam, pomyliłam adres – wybąkała i już chciała wracać do
samochodu, gdy kobieta wyjaśniła łagodniejszym tonem:
– Nie pomyliła się pani. Mąż już tu nie mieszka. Jest pani klientką? –
Spojrzała w stronę samochodu i zniecierpliwionego Adama.
– Tak jakby. Czy może mi pani powiedzieć, gdzie go zastanę? To
bardzo...
– Nie wiem – przerwała jej. – Nie interesuję się tym. Zapewne była pani
w Gdyni i wie, że on już nie pracuje z moim ojcem. Nie mam pojęcia ani
gdzie obecnie mieszka, ani gdzie podejmuje klientów.
Agnieszka przeprosiła i wróciła do samochodu. Kazała Adamowi jechać
z powrotem do Gdyni. Dopiero jak wyjechali z Rumi, opowiedziała mu
o tym, co usłyszała od eksżony Mariusza.
– Rozwodzą się. Nie ma pojęcia, gdzie jest. A jak mu coś odwaliło? Jak
wywiezie Anię za granicę? – Agnieszka znów zaczęła się rozklejać.
– Jaki ma samochód? Może gdzieś go zauważymy.
– Nie wiem, nie zapytałam. Zaraz napiszę do Eweliny.
Po chwili wypatrywali najnowszego czarnego modelu mondeo.
Krążyli po Trójmieście, w milczeniu obserwując mijające samochody.
W Gdyni zatrzymali się przy Skwerze Kościuszki. Kiedy Agnieszka była
z Mariuszem, lubili tutejsze knajpki, w których piło się piwo i śpiewało
szanty. Pomyślała więc, że może zabrał Anię do oceanarium. Obeszli
wszystkie parkingi. Nie znaleźli mondeo o rejestracji, jaką podała Ewelina.
Zrezygnowali więc ze spaceru w kierunku plaży i ponownie wsiedli do
samochodu.
– Gdzie teraz? – zapytał Adam.
– Do Sopotu. Mariusz uwielbiał łazić po Monciaku.
Bez rezultatów przetrzepywali kolejny parking w okolicy Bohaterów Monte
Casino, a w głowie Agnieszki rodziły się czarne scenariusze. Może kobieta,
z którą był na nartach, dowiedziała się, że Mariusz ma córkę. Czyżby
namówiła go, by ją dla niej porwał? Kobiety, które nie mogą mieć dzieci,
potrafią być nieobliczalne w dążeniu do macierzyństwa. Może uciekli za
granicę? Być może oboje nie mają czego szukać w Polsce i uknuli taki plan?
Zaczęła grzebać w torebce, bo usłyszała dźwięk SMS-a. Adam przystanął
razem z nią. To był MMS. Na zdjęciu była Ania. Roześmiana. Zdjęcie
zostało zrobione z ręki. Z jej ręki.
Bez słowa przekazała telefon Adamowi.
– Gdziekolwiek jest, nic jej nie grozi. Widać, że dobrze się bawi. No i ma
już włączony telefon.
Agnieszka spróbowała się połączyć, jednak nikt nie odebrał.
Z przerażeniem spojrzała na Adama.
– Spokojnie. Sądząc po zdjęciu, są gdzieś na basenie. Te szafki za nią
wyglądają jak z aquaparku. Tego tu, w Sopocie. Widocznie wyłączył jej
telefon, a gdy poszła się przebierać, włączyła go i wysłała ci zdjęcie.
Zapewne chciała pokazać, że dobrze się bawi. Przecież SMS-ów pisać nie
potrafi.
– Dlaczego nie zadzwoniła?
– To dzieciak. Rozpracowała robienie zdjęć i chciała się pochwalić.
– A dlaczego teraz nie odbiera?
– Może już wyszła się kąpać i zostawiła telefon w szafce.
– Masz rację. Jedźmy tam!
– Poczekaj!
– Co?
– Pokaż jeszcze raz to zdjęcie.
– Co chcesz zobaczyć?
– Niestety, nie zastaniemy ich w aquaparku – stwierdził. – Zobacz, ma
mokre włosy. Już się kąpali. Teraz mogli pojechać gdzie indziej.
– Faktycznie – ponownie przyznała mu rację, tym razem z zawodem
w głosie.
– Ale są w Polsce, a nawet w Trójmieście. A może wciąż w Sopocie? Nic
jej nie grozi. Do końca dnia będzie z nami.
– Tylko gdzie teraz ją zabrał?
– A gdzie ty byś ją zabrała po basenie?
Zaczęła się zastanawiać.
– Do McDonalda! – powiedzieli w jednej chwili.
McDonald’s miał restaurację na Bohaterów Monte Casino, więc puścili się
biegiem przez deptak, potrącając ludzi i ignorując ich oburzenie. Do knajpki
wpadli zdyszani. Na miejscu rozdzielili się, by szybciej odnaleźć mężczyznę
z dzieckiem. Po chwili jednak spotkali się w tym samym miejscu. Nigdzie
ich nie było. Agnieszka usiadła przy pierwszym lepszym stoliku i ukryła
twarz w dłoniach.
Adam wciąż nerwowo rozglądnął się po restauracji lub wyglądał na
ogród.
Gdzie mogli pojechać? Po basenie na pewno postanowili coś zjeść. Może
skorzystali z baru w aquaparku? Jednak jeśli nawet zaraz tam pojadą, to i tak
mogą już ich nie zastać. A może Mariusz zabrał ją do swojego mieszkania?
Tylko dokąd, skoro nawet żona nie zna jego adresu? Szanse na zalezienie Ani
robiły się coraz mniejsze, ale wolał nie mówić tego Agnieszce. Była
kompletnie rozbita. Pomysł z McDonaldem rozbudził w nich nadzieje, które
okazały się płonne. Nie miał innych pomysłów. Nie wiedział, jak pocieszyć
zdruzgotaną matkę, która miała tylko córkę, nikogo więcej.
– Siedź tu i obserwuj parking. Idę sprawdzić łazienki – poinformował
dziewczynę, która podniosła mokrą od łez twarz. Kiwnęła głową na zgodę.
Przypomniała mu się historia, którą usłyszał w swojej znienawidzonej
w pracy. Opowiadała ją któraś ze skwarek, więc był pewien, że jest
nieprawdziwa, ale i tak zrobiła na nim wrażenie.
Podobno działo się to w gdańskiej Ikei. Młode małżeństwo kupowało
meble dziecięce. Towarzyszyła im córeczka. W pewnej chwili rodzice
zauważyli, że dziecko zniknęło. Powiadomili ochronę, która natychmiast
zablokowała wszystkie wyjścia i poinformowała klientów, że nie mogą się
przemieszczać. Po kilkunastu minutach poszukiwań dziecko znaleziono
w łazience. Dziewczynka miała ogoloną główkę i była przebrana w chłopięce
ciuszki. Spała odurzona jakimiś lekami. Gdyby nie natychmiastowa
interwencja, zostałaby niepostrzeżenie wywieziona dziecięcym wózkiem
poza market i być może oddana zagranicznej rodzinie do adopcji. Na rodzica
z małym chłopcem nikt nie zwróciłby uwagi. Wszyscy szukaliby
dziewczynki.
Agnieszka z trudem skupiała się na podjeżdżających samochodach,
spacerowiczach i ludziach masowo wchodzących do McDonalda. Z nerwów
nie mogła się skupić, nie potrafiła jasno pomyśleć o zwyczajach Mariusza.
Okazał się innym człowiekiem od tego, z którym była przed laty. Dawny
Mariusz, po pierwsze, nie cierpiał dzieci i na pewno nie zabrałby żadnego na
basen, a już na pewno nie chciałby mieć małego człowieka pod swoją opieką.
Jeśli się nie zmienił, a nie wierzyła w ludzkie metamorfozy, na pewno za jego
zachowaniem kryje się jakiś podstęp. Tylko czego od niej chce, skoro na
córce na pewno mu nie zależy? Pieniędzy? Na pewno nie od niej, samotnej
matki, zatrudnionej jako nauczycielka. Może to jakaś chora zemsta na byłej
żonie? Może chęć zaimponowania innej kobiecie? W końcu nic nie wzrusza
damskiego serca bardziej od widoku opiekuńczego ojca ze śliczną
dziewczynką.
W ogródku restauracji, w którym masy wychodzących i wchodzących do
knajpki zlewały się ze sobą, mignęła jej czerwona kurtka. Poczuła ból
w piersi. Serce biło jak oszalałe. Poderwała się do wyjścia. Nie spuszczając
wzroku z czerwonego koloru, przedzierała się przez głodny tłum tarasujący
drzwi wejściowe.
– Ania!
Dziewczynka ucieszyła na widok matki i szybko do niej podbiegła.
Agnieszka wzięła dziecko na ręce i przytuliła mocno, by nikt go jej nie
odebrał. Mariusz stał niewzruszony jak gdyby nigdy nic. Nie uciekał, nie
wyglądał na przestraszonego. Czyżby oszalał?
– Ania, co ci mówiłam o obcych? Dlaczego to zrobiłaś? Przecież jesteś
mądrą dziewczynką, wiesz dobrze, że tak nie wolno! – Była szczęśliwa i zła
jednocześnie, jak każda matka w takiej sytuacji.
– Ale to mój tata. Powiedział, że do nas wraca!
– To nie twój tata – powiedziała, cedząc słowa, które zrobiły wrażenie
nawet na niej samej. Jeszcze przed momentem bardzo szczęśliwe dziecko
było teraz przerażone. – Nie płacz. – Przytuliła córkę.
Mariusz podszedł do nich fałszywie zatroskany.
– Wynoś się – syknęła z nieskrywaną odrazą. – Pożałujesz tego, co
zrobiłeś. Odpowiesz za porwanie mojej córki!
– To także moja...
– Zamknij się!
Adam podbiegł do nich. Agnieszka bez słowa podała mu dziecko.
Zrozumiał, że ma zostawić ich samych. Zabrał Anię do środka.
– To twój facet? – zapytał, gdy zostali sami.
– Nie interesuj się! – Była wściekła. Gdyby nie ludzie, najpewniej
rzuciłaby się na niego i chyba rozszarpała. – Dlaczego porwałeś moją córkę?
Czego chcesz od mojego dziecka?
– To także moje...
– Zamilcz! Zostawiłeś mnie, gdy zaszłam w ciążę! Wyparłeś się jej! Nie
masz do niej żadnych praw i nawet układy z samym Bogiem na nic ci się nie
przydadzą!
– Nie chcę odbierać ci Ani – stwierdził spokojnie, z uśmiechem.
– Czego ode mnie chcesz? Czemu porwałeś moje dziecko?! Zgłoszę to na
policję. Tak się skończy twoja kariera! – krzyczała, aż ludzie się za nimi
oglądali. – Chociaż z tego, co mówi twoja była żona, już się skończyła.
Zdziwienie przemknęło przez jego twarz, ale nie przestawał się
uśmiechać. Nie był to nawet ironiczny uśmieszek, tylko dziwnie miły, niemal
autentyczny.
– Aguś, kochanie, ja chciałem tylko spędzić trochę czasu z córką – mówił
przepraszającym tonem. – Wiedziałem, że nie dasz mi dziecka po tym, co ci
zrobiłem, a tak bardzo chciałem ją zobaczyć. Jest wspaniała, mądra i śliczna.
Jak ty.
– Co ci się stało? Oszalałeś? – Teraz to ją dopiero przeraził.
– Oszalałem, kiedy zostawiłem cię samą. Nie daruję sobie tego do końca
życia. – Położył rękę na jej ramieniu, ale strząsnęła ją jak natrętnego owada.
– Chciałbym być ojcem dla Ani, chciałbym wszystko naprawić.
– Żartujesz sobie?! Odejdź z naszego życia! Jak tak kochasz dzieci, to
czemu ich nie masz? Z tego, co wiem, byłeś parę lat żonaty. A teraz masz
chyba nową kobietę...
Jeśli się zdziwił tym, co o nim wie, nie okazał tego.
– Nie mogliśmy mieć dzieci – kontynuował najspokojniej w świecie
i prawie zaczynała mu wierzyć. – Nie mam nowej kobiety. W Przywidzu
widziałaś mnie z przygodną dziewczyną. Nie mam już z nią kontaktu.
– To zabawiaj się dalej i daj nam spokój! Żegnam! – Odwróciła się
w kierunku restauracji, ale zatrzymał ją, chwytając za rękę.
– Puść mnie!
– Nie. – Objął ją i tym razem nie zaprotestowała. – Nie puszczę, dopóki
mnie nie wysłuchasz. Pozwól mi być ojcem Ani. Proszę cię. Sama widzisz,
jak bardzo chciałaby mieć tatę. Będę dobry, będę się bardzo starał. Proszę
cię, daj mi szansę.
Wiedziała, że Ania marzy o posiadaniu ojca. Zaczęła się zastanawiać.
W sumie skoro faktycznie tak bardzo chce...
Dostrzegł jej wahanie i zaczął mówić z jeszcze większą żarliwością.
– Ten dzień był najszczęśliwszym w moim życiu. Już dawno chciałem
zabrać ją z przedszkola, ale bałem się, że nie będzie chciała ze mną pójść.
Codziennie patrzę na wasze zdjęcie. Jak pomyślę, co straciłem...
– Jakie zdjęcie? Skąd masz nasze zdjęcie? – Agnieszka była wyjątkowa
czujna pod tym względem, bo nigdy nie założyła konta na żadnym serwisie
społecznościowym i nigdzie nie publikowała zdjęć Ani. Wystawianie
fotografii dzieci w internecie w świecie pedofilów i kidnaperów uważała za
głupotę i nieostrożność ze strony rodziców.
Mariusz zmieszał się, celowo lub spontaniczne, ale najwyraźniej
postanowił być szczery lub takiego grać do końca.
– Ukradłem ci z portfela – wyznał ze skruchą.
Agnieszce zakręciło się w głowie. Albo znalazł skradziony jej portfel,
albo...
– Wynająłeś złodzieja, żeby mnie okradł! Czy ty wiesz...
– Jakiego złodzieja? O czym ty mówisz?
Chyba zbierał się koło nich mały tłum ciekawskich. Serial wenezuelski
live.
– Skąd masz nasze zdjęcie? – zapytała ostatkiem cierpliwości.
– Byłem u ciebie w pracy w któreś mikołajki. Miałem dla was prezenty.
Nie zastałem cię jednak w biurze. Nie było też nigdzie twojej asystentki ani
nikogo innego. Miałaś portfel na wierzchu. Wiedziałem, że będą w nim
zdjęcia. Zawsze tak robiłaś. Chciałem wyjąć same zdjęcie, ale było za tym
plastikiem. Męczyłem się dłuższy czas, ale nagle usłyszałem, że trzaskają
gdzieś drzwi, więc zabrałam cały portfel. Nie miałaś pieniędzy. Przecież bym
odesłał.
– Ale miałam dokumenty! – wybuchła i nic nie było w stanie jej
powstrzymać. – Przez ciebie straciłam zaliczkę, szansę na kredyt i na własny
dom! Od tej pory tułam się po stancjach! Nie nabiorę się na twoją nagłą
miłość! Nie wiem, co chcesz osiągnąć dzięki Ani, ale nie wierzę w twoje
dobre intencje! Jesteś świetnym aktorem, a w dodatku złodziejem!
– Ja jestem złodziejem? A to ciekawe bardzo!
Nowy Mariusz zniknął jak za dotknięciem różdżki.
– O co ci chodzi? – Agnieszka zamarła.
– Przestań ściemniać. – Nie patrzył już na nią z miłością, a raczej
z obrzydzeniem. – Wiem wszystko o akcji pod kryptonimem „Orłowski”.
Jeśli nie chcesz pójść za kratki, lepiej przystań na moją propozycję. Inaczej
i tak stracisz córkę.
To było dla niej za wiele, ale nie mogła się załamać przy tym łachmycie.
Odwróciła się na pięcie i na drżących nogach odeszła w kierunku Adama
i Ani.
– Wiem, gdzie mieszkasz! – krzyknął za nią z satysfakcją w głosie.
Rozdział XVIII
– Wyjedźmy gdzieś! Przed nami sylwester i twoje ferie. Ja do swojej
pracy nie muszę wracać. – Propozycja Adama, choć kusząca, nie
rozwiązywała problemu z Mariuszem. Nie mogła zrozumieć, skąd
o wszystkim wiedział. Śledził ich? Najwidoczniej tak, skoro znał przedszkole
jej córki, ich stancję... Jak dużo wiedział? Czy widział oba włamania, czy
tylko jedno? Czy wie o przypadkowym zabójstwie Orłowskiego? A może też
o wywiezieniu do lasu złodzieja, który, jak się okazało, wcale jej nie okradł.
Boże, skatowali niewinnego człowieka. Co jej w ogóle strzeliło do głowy?
Czy matka i nauczycielka tak się zachowuje? Kradnie, morduje, torturuje? Co
się z nią stało?
Agnieszka nie odpowiedziała i dalszą drogę do domu pokonali
w milczeniu.
Położyła rozczarowaną dziewczynkę do łóżka. Serce jej pękało, gdy patrzyła
na bezbrzeżnie smutną, zawiedzioną dorosłymi córkę.
Kiedy opuszczała ich pokój, czekał na nią Adam. Przytulił ją
i zaprowadził na kanapę.
Siedzieli przytuleni bez słowa. Bawił się jej włosami, a ona patrzyła tępo
w przestrzeń. Nie mogła uwierzyć w to, co się dziś wydarzyło. Włamanie
i porwanie. Takie rzeczy nie zdarzają się przecież normalnym ludziom.
Chyba że już nie zaliczali się do normalnych...
– Znasz go. Myślisz, że jest zdolny spełnić swoje obietnice?
– Skoro nas śledził, to musi być bardzo zdeterminowany. Moim zdaniem
jest zdolny.
– Naprawdę zależy mu na dziecku? Może chce naszych pieniędzy? Może
powinniśmy zapłacić mu za milczenie i mieć spokój?
– Niczego mu nie zapłacę. Zresztą to są też twoje pieniądze.
– Daj spokój. Moje czy twoje... Co za różnica, jak wsadzi nas za kratki?
To nie mieściło jej się w głowie. Ta łajza chce jej odebrać szanse na
nowe, szczęśliwe życie. Zabrać jej córkę. Na samą myśl o utracie dziecka
zaczęła płakać.
– Wyjedźmy gdzieś – przekonywał Adam. – On chce od ciebie albo
dziecka, albo pieniędzy. Bez jednego lub drugiego nie pójdzie na policję.
Zresztą nie ma żadnych dowodów.
– Jest uznanym adwokatem. Uwierzą mu na słowo.
– Już nie jest, nie pracuje ze swoim teściem.
– A skąd wiesz, że nie robił nam zdjęć? Albo nie nagrał nas?
– Nawet gdyby, musiałby być bardzo blisko, żeby można było nas
zidentyfikować. Na pewno byśmy się zorientowali, gdyby deptał nam po
piętach.
– Sama nie wiem...
– Pomyśl, gdzie na pewno nie będzie cię szukał...
– To nieistotne. Przecież przeczekanie nic nie da.
– Da. Będziemy mogli na spokojnie pomyśleć.
– Nie wiem, dokąd moglibyśmy jechać. Gdzie by mnie nie szukał? Na
pewno u rodziców. Pewnie wie od znajomych, że przez ciążę zostałam
praktycznie wypisana z rodziny.
– Świetnie. To jedźmy do nich!
– Chyba oszalałeś!
– Ania będzie tam bardziej bezpieczna niż w jakimś hotelu. Będzie miał
się kto nią zająć, jakbyśmy musieli...
– Co? Co chcesz zrobić?
– Noo, na przykład przekazać pieniądze za jego milczenie.
– Masz rację. Pojedziemy do nich.
Agnieszkę ściskało w żołądku od samego rana. Teraz jechali samochodem
Adama do jej rodziny. Rodziców i siostry, których nie wiedziała od lat
i którzy nigdy nie widzieli jej córki.
Ania, poinformowana, że zobaczy drugą babcię, dziadka i ciocię
z wujkiem, odzyskała wiarę w dorosłych. Obok niej w transporterze dla
zwierząt siedziała niezadowolona Niutka. Nie chciała nigdzie wyjeżdżać,
czego domyślili się po tym, jak weszła na meble kuchenne, praktycznie pod
sufit i nie sposób było jej stamtąd zdjąć. Kiedy przystawili krzesło przy
jednej stronie mebli, spacerkiem przechodziła na drugą. I tak cały czas.
W końcu rzucili jej kulkę nesquika na podłogę. Gwałtownie poderwała się do
zejścia i wpadła wprost do swojego podróżnego lokum.
– Nie wyglądasz na podekscytowaną wizytą u rodziców – Adam wyrwał
Agnieszkę z rozmyślań nad wczorajszym dniem. Zarzucała sobie właśnie, że
jest złą matką. Gdyby powiedziała Ani prawdę o tacie, ta nigdy by nie wyszła
z Mariuszem. Ale z drugiej strony nie miała serca wyznać córce, że własny
ojciec jej nie chciał.
– Ty też nie wyglądałeś na zachwyconego, gdy mama cię odwiedziła –
odbiła piłeczkę, siląc się na miły uśmiech, ale chyba wyszedł jakiś grymas.
– To co innego, zaskoczyła mnie.
– Ale nie odwiedzasz jej w Irlandii.
– Ona by chciała, żebym tam zamieszkał.
– Dlaczego tego nie zrobisz? Miałbyś gdzie mieszkać na początek. Mało
osób może liczyć na taki start za granicą. A tu chyba się zbytnio nie
spełnisz...
– Niby tak, ale chyba jestem patriotą. – Uśmiechnął się. – A ty mogłabyś
pracować dla Irlandczyków czy innych Wyspiarzy?
– Jakbym nie musiała jechać w ciemno, tylko do kogoś, to pewnie, czemu
nie? Wielu znajomych wyjechało za granicę. Na początku chwytali się jakiś
beznadziejnych prac, byle coś robić i zarabiać, ale szybko awansowali do
zawodów, w których się spełniają. Znali języki i nic im nie stało na
przeszkodzie.
– Może jeszcze się okaże, że będziemy musieli szukać schronienia
w Irlandii.
Obserwowała malownicze jeziora, teraz skute lodem, zaszronione pola
i podupadłe chaty biednych ludzi. Czas się tu zatrzymał. Nie zauważyła
w swoim rodzinnym regionie ani jednej nowej stacji benzynowej, nie
położono choćby metra nowego asfaltu, nie wybudowano żadnego nowego
biurowca czy zakładu pracy. Bezrobocie najpewniej nadal jest tu najwyższe
w Polsce i niebezpiecznie sięga poziomu 40%. Pokazało się za to kilka
Biedronek – sklepów dla biednych ludzi. Od domu dzieliło ich raptem 30
kilometrów. Nerwy ścisnęły jej nie tylko żołądek, ale i gardło. Z trudem
przełykała ślinę.
Adam spodziewał się niezręcznego milczenia, wzajemnych oskarżeń.
Tymczasem jak tylko zajechali na otoczone sadem podwórze, z jednej części
bliźniaka niepewnie wyszedł postawny, acz lekko podstarzały i umęczony
życiem
mężczyzna.
Siedzieli
jeszcze
w
samochodzie,
kiedy
z zaciekawieniem spoglądał w stronę przybyszy. Dopiero po kilku chwilach
jego wyraz twarzy gwałtownie się zmienił. Szczery uśmiech sprawił, że
odmłodniał o kilkanaście lat. Zaczął krzyczeć w stronę otwartych drzwi
domu.
– Zosia! Zoooosiaaa! Gusia nasza przyjechała!
Agnieszka wyszła z auta i rozpoczęły się serdecznie powitania, niczym
córki, która wraca ze studiów albo z zagranicy, a nie z wygnania, na które
sami ją skazali.
Kiedy ojciec ściskał Agnieszkę, z domu wybiegła jej matka. Adam
zauważył, że płakała już od progu. Była ładną kobietą, o czym świadczyły
regularne rysy twarzy, duże oczy, wystające kości policzkowe i gęste
orzechowo-siwe włosy, ale czas, a może wyrzuty sumienia, odcisnęły na niej
swoje piętno. Wyglądała na nieszczęśliwą i zaniedbaną.
Podczas gdy matka przytulała Agnieszkę, ojciec podszedł do Adama
i mocno uścisnął mu rękę. Wtedy zobaczył Anię, do tej pory
z zaciekawieniem obserwującą niecodzienną sytuację.
– To moja wnusia? Taka duża?
Kiedy Adam przytaknął, ojciec wzruszył się na dobre. Ania domyśliła się,
że ma wyjść z samochodu i pozwolić się wyściskać, wycałować. Wtedy
z drugiej części bliźniaka wyszła młoda kobieta z dzieckiem na ręku. Przez
moment ze zdziwieniem obserwowała całe zajście na podwórzu, ale już po
chwili biegła w stronę Agnieszki. Postawiła dziecko na ziemi i zaczęła
krzyczeć z radości.
– Guśka, wróciłaś!
– Kasia!
Kobiety padły sobie w ramiona i Adam domyślił się, że nowo przybyła
jest siostrą jego współlokatorki.
Do domu weszli wesołą gromadką, powiększoną jeszcze tylko o psa,
który przepychał się przed małego chłopca, by również uczestniczyć w tym
niecodziennym wydarzeniu.
Agnieszka z roztargnieniem przedstawiła wszystkim Adama i wróciła do
udzielania odpowiedzi na kolejne pytania. Skrótowo opowiadała, co się
działo przez ostatnie lata, a wzrok członków rodziny wędrował kolejno
z dziecka na mężczyznę. Agnieszka mówiła o tym, jak straciła pracę, jak
postanowiła uczyć, jak straciła szansę na dom i jak ponownie ją odzyskała,
otrzymując zielone światło na kredyt hipoteczny. Opowiadała o Ani, jak
dzielnie znosi trudy przeprowadzek i pozostawania pod opieką kolejnych
osób. Jak dobrze radzi sobie w przedszkolu i jaka jest grzeczna.
Dziewczynka czuła się nieswojo wśród obcych ludzi, których wzruszał
każdy jej gest, i znalazła schronienie na kolanach Adama.
W końcu jednak ogłoszono obiad.
Przy stole matka Agnieszki wzięła na spytki Adama. Chciała wiedzieć,
gdzie pracuje i czym się zajmują jego rodzice. Lekko nagiął rzeczywistość,
tłumacząc, że pracuje w nieruchomościach, a jego rodzice w irlandzkich
korporacjach.
Aby ratować sytuację, Agnieszka zapytała Kasię, co u niej. Ta spojrzała
na swojego synka, na rodziców i rumieniąc się, wyznała, że jest po
rozwodzie. Adam zauważył, że rodzice zawstydzeni pochyli głowy, a sama
zainteresowała zrobiła się czerwona jak burak. Domyślił się, że w familii,
w której nieślubne potomstwo jest wstydem prowadzącym do zerwania
rodzinnych więzi, rozwód to hańba porównywalna z wychowaniem dziecka
na seryjnego zabójcę. Dziewczyna wyznała, że mąż pił i bił ją, nawet gdy
była w ciąży. Na rozwód zdecydowała się jednak dopiero wtedy, gdy mały
Dawidek miał dwa lata, a więc dokładnie rok temu.
Agnieszka wyglądała na zszokowaną i oburzoną. Najwyraźniej
domyśliła, się że decyzje o rozwodzie odraczali bogobojni rodzice. Jednak
nie chcąc psuć nastroju, powstrzymała się od komentarza.
Atmosferę zepsuł Adam, przypominając sobie o Niutce czekającej
w samochodzie. Kotka miała wielkie wejście, ale nie takie, jakiego się
w swym narcyzmie zapewne spodziewała. Okazało się, że w domu Agnieszki
wszyscy mieli alergię na koty: od matki po siostrzeńca. Dziewczyna o tym
nie wiedziała, gdyż poza zwierzętami gospodarskimi zawsze chowali tylko
psy. Kiedy otworzył futrzunowi transporter i ten zrobił pierwsze dumne kroki
w nowym miejscu, wszyscy zaczęli niepohamowanie kichać i dusić się.
Czym prędzej upchnął zwierzaka z powrotem do przenośnej budki
i wyniósł do samochodu. Kiedy wrócił, alergicy ocierali z łez zapuchnięte,
czerwone oczy.
– Może będziemy nocować w jakimś pensjonacie, w którym tolerują
zwierzęta? – zastanawiała się głośno Agnieszka.
– W żadnym razie! – krzyknęła jej matka, która już raz straciła córkę na
długie lata i teraz zapewne wolałaby nie rozstawać się z nią nawet na chwilę.
– Nie mamy wyjścia. Nie możemy spać ani u ciebie, ani u ciebie. –
Spojrzała kolejno na mamę i siostrę.
– Może niech śpią u Henryka, co, Zosiu? – z propozycją wyszedł jej
ojciec.
– W żadnym wypadku! Tam nie ma ogrzewania! – zaprotestowała matka.
– Ale jest kominek, damy sobie radę – zapewniła pojednawczo córka. –
Nocowałam tam wiele razy i nic mi nie było.
– No dobrze, ale niech Ania śpi tutaj albo u Kasi i Dawidka. Nie chcę,
żeby się rozchorowała – targowała się matka.
– No nie wiem... – miała wątpliwości, czy zostawić córkę w obcym
domu. Ania też nie pałała entuzjazmem na takie rozwiązanie. Z drugiej
strony nie chciała, żeby mała złapała jakąś chorobę po nocy w starym,
wilgotnym domu, gdzie przed kilkoma laty ducha wyzionęli kolejno:
cioteczna babcia Stasia, wuj Henryk i ciotka Barbara.
Po obiedzie atmosfera trochę się uspokoiła. Rodzice zabrali Anię i Dawidka
na sanki, siostra poszła do siebie, upewniwszy się, że zaraz przyjdą do niej na
kawę, i zostali wreszcie sami z Adamem. Zabrała go do swojego dawnego
pokoju, gdzie nic się nie zmeniło od czasu jej wyjazdu do Trójmiasta, czyli
od dobrych 10 lat.
Na ścianach wciąż wisiały plakaty Backstreet Boys, boysbandu, który jak
żaden inny rozkochał w sobie młodsze i starsze nastolatki lat 90. Czego by
nie powiedzieć o jego muzyce, był to ostatni zespół wzbudzający masową
histerię wśród płci pięknej. Nie kojarzyła, by jego następcy: N’Sync, Just 5
i inni odnieśli podobny sukces. Obecnie chyba żadna chłopięca grupa nie ma
monopolu na rwanie włosów na koncertach. Teraz jest tego wszystkiego po
prostu za dużo. W dodatku współcześni śpiewający faceci niebezpiecznie
przypominają kobiety.
– Pamiętam, jak dziewczyny kłóciły się o wyższość Kelly Family nad
Backstreet Boys. Też brałaś w tym udział? – zapytał Adam, po czym skupił
uwagę na ścianach w pokoju Agnieszki. Stanął z założonymi do tyłu rękami
i oglądał plakaty niczym znawca impresjonizmu obrazy w Luwrze.
– No oczywiście! – Ogarnęła ją wesołość na wspomnienie ataków fanek
Nicka Cartera na wielbicielki Paddy’ego Kelly’ego. Tak naprawdę podobali
jej się obaj, ale wówczas strach było się do tego przyznać. – Siadaj. –
Odsunęła stertę koców ze swojego dawnego łóżka. – Pamiętam, że przed
Backstreetami szalałam za Roxette. Miałam ich wszystkie albumy i single.
Oczywiście na kasetach magnetofonowych.
– Kaseta i ołówek. Czy ktoś z dzisiejszych małolatów wie, do czego ten
zestaw służył? – rozmarzył się Adam. – Ja z kolei wielbiłem Jacksona.
Uczyłem się nawet tańczyć moonwalk.
– Nie wierzę! Chcę to zobaczyć!
Żartowali z wątpliwych zdolności Adama, gdy piknęła jego komórka.
Nagle zamilkł i diametralnie zmienił się na twarzy. Dotychczasowa beztroska
znikła bezpowrotnie.
Pokazał SMS Agnieszce.
Albo dziecko, albo życie na wolności. Wybierajcie.
Roztrzęsiona Agnieszka nerwowo tłumaczyła zszokowanej siostrze, by pod
żadnym pozorem nie wypuszczała wieczorem Ani z domu i nie prowadziła
jej do chaty wuja Henryka. Choćby się waliło i paliło, choćby krzyczała
i płakała za mamą, ma zostać z nią i Dawidkiem na całą noc, dopóki
z Adamem po nią nie wrócą.
Jeśli kobieta domyśliła się, że niebezpieczeństwo dla dziewczynki
stanowi jej biologiczny ojciec, nie dała niczego po sobie poznać. Zapewniała,
że będzie strzec Ani jak źrenicy oka.
Jeżeli zaś Agnieszka obawiała się, że córka nie będzie chciała nocować
u nowo poznanej cioci, to niepotrzebnie. Adam czekał na dziewczynę przed
domem, gdy usłyszał wesołą gromadę wracającą z sanek. Ania z Dawidem
biegli przed dziadkami, obrzucając się śnieżkami, śmiejąc i piszcząc
z radości. Rodzice Agi wczuli się w rolę podwójnych dziadków i co rusz
upominali dzieci przed niebezpieczeństwami takich zachowań. Uwagi rzucali
raczej dla zasady niż dla uzyskania efektu, ciesząc się razem z maluchami.
Adam dołączył do ferajny i razem weszli do mieszkania.
Przy kolacji Agnieszka starała się robić dobrą minę do złej gdy, choć Adam
widział, jakim jest kłębkiem nerwów. Jadła mechanicznie, sztućce
nieprzyjemnie hałasowały w jej drżących rękach. Tymczasem niczego
niepodejrzewająca matka snuła sielskie plany.
– Powinnaś, córeczko, przywieźć tu pana Adama latem. Wie pan, jak
u nas jest pięknie latem? Jezioro, las, pola i łąki...
– Proszę mi mówić po imieniu – siląc się na miły ton, zwrócił uwagę
kobiecie. Zastanawiał się, czy dystansuje go specjalnie, czy tak jej zależy na
etykiecie.
– A kotek jadł? – zaciekawił się ojciec.
– Nie, dam jej w domku, jak tylko się tam przeniesiemy.
– Zbierajmy się – zarządziła Agnieszka i udawana kolacja dobiegła
końca.
Ania, zmęczona i szczęśliwa z powodu nowych przygód i towarzystwa,
bez sprzeciwu wzięła ciocię za rękę i powędrowała do jej domu. Kasia
posłała siostrze spojrzenie w stylu „nic się nie martw”.
Tymczasem Adam wyjął z samochodu transporter z przeraźliwie
miauczącym kotem, kuwetę, miskę i prowiant dla Niutki, a także dwa
plecaki.
Agnieszka zapewniła, że do domku jest rzut beretem. Ruszyli pieszo.
Dziewczyna szła przodem wąską ścieżką, prowadzącą przez zmarznięty sad
i przyprószone śniegiem pole. Przyjemna zimowa sceneria nie była w stanie
pobudzić w nich optymizmu, zwłaszcza w Agnieszce, która maszerowała jak
w transie. Adam zaczął się obwiniać o bycie powodem jej wszystkich
nieszczęść. Wątpił, by w przeszłości, nawet takiej, jaką zaoferował jej
nieodpowiedzialny chłopak i zacofani rodzice, była aż tak nieszczęśliwa jak
teraz. Dziw bierze, że jeszcze się z nim zadaje.
Rozdział XIX
Nieduży domek śmierdział mokrym drewnem. Składał się z dużego salonu,
aneksu kuchennego i małej łazienki na parterze oraz sypialni ze skosami na
piętrze. Było w nim też przejmująco zimno, choć ojciec Agnieszki napalił już
w kominku. Szczęśliwie wykąpali się u rodziców.
Agnieszka rzuciła plecak na fotel, zdjęła kurtkę i wzięła się za
rozkładanie koców i poduszek przy kominku, bo tylko tu, póki co, dało się
usiąść i nie umrzeć z zimna. Zaproponowała Adamowi gorącą herbatę.
– Zrób mi kawę – poprosił, rozglądając się po przybytku za miejscem dla
Niutki. W jednej ręce trzymał transporter z kotem, w drugiej kuwetę. – Nie
chcę zasypiać.
– Zrobię dwie kawy – zadecydowała.
Zajął miejsce na poduszce, sadzając kota obok siebie. Niutka
błyskawicznie czmychnęła w stronę kuchni i równie prędko z niej wybiegła.
Najwidoczniej obraziła się na ich dwoje. Obserwował, jak wącha dywan
i drewnianą podłogę. Zajrzała pod szafę i łapką wydłubała spod niej jakiś
papierek. Po chwili cała się tam wślizgnęła.
Wstał, bo przypomniał sobie, że nie dał temu zakurzonemu sierściuchowi
jeść.
Na dźwięk lądującej na talerzu miękkiej karmy spod szafy niespiesznie,
ale zdecydowanie zaczęła wyłaniać się Niutka. Najpierw można było
dostrzec wąsiska i resztę wdzięcznego pyszczka, potem grzbiet i długaśny
ogon. Była cała w kurzu i miauczała niezadowolona z tak późno podanego
obiadu.
Popijając mocną kawę przed kominkiem, obserwowali umorusanego kota
pałaszującego bozitę o smaku raka. Na chwilę zapomnieli o ostatnich
wydarzeniach. Adam był ciekawy, od kiedy chatka stoi pusta i dlaczego
właściwie nikt w niej nie zamieszkał.
– To był letniskowy domek mojego wujostwa – zaczęła wyjaśniać. –
Mieszkali w Toruniu, ale kochali Mazury. Spędzali tu każdy urlop i długi
weekend. Kiedy przeszli na emeryturę, przepisali mieszkanie chrześnicy, bo
własnych dzieci nie mieli, i przeprowadzili się tu na stałe. Ciocia Basia
jeszcze w Toruniu zmagała się z rakiem i, niestety, zmarła. Wujek odszedł
dwa miesiące po niej. Nie chorował. Umarł z tęsknoty.
Ostatnie zdania wypowiedziała ze smutkiem w głosie i na chwilę
zamilkli. Agnieszka obserwowała ogień w kominku, a Adam rozejrzał się za
Niutką. Dla odmiany siedziała na szafie z jedną łapą w górze, myjąc sobie
genitalia. Obok niej walały się różne graty, w tym lampka nocna, mosiężny
trzyramienny świecznik, puszka farby (lub po farbie), gazety i jakieś
narzędzia.
– Pisał? – zapytała Agnieszka, nakrywając się kocem.
Był pewien, że nie przyszedł żaden nowy SMS, ale i tak sprawdził
komórkę.
– Nie, cisza.- Sam nie wiedział, czy to dobra, czy zła wiadomość. – Może
się połóż. Miałaś naprawdę ciężki dzień. – Wskazał na kanapę, choć nie
wiedział, czy będą spać tu, czy na górze.
– Położę się tutaj. – Owinęła się mocniej i leżąc jak w kokonie,
przymknęła oczy. Położył się obok. Bawiąc się miękkimi włosami
dziewczyny, myślami powrócił do telefonu w sprawie najmu. To musiał być
Mariusz. Badał teren. Upewniał się. Najwidoczniej je śledził. Wiedział, gdzie
obecnie mieszkają, a ogłoszenie potwierdziło jego przypuszczenia
i wzbogaciło zebrany materiał o numer telefonu. A więc faktycznie nie
chodzi mu o kasę, którą zdobyli w międzyczasie, tylko o dziecko.
Zastanawiał się, czy niepokoić dziewczynę swoim odkryciem, gdy
usłyszał nadjeżdżający samochód. W tej samej chwili w domku zrobiło się
widniej od świateł wozu. Agnieszka, która najwidoczniej zdążyła przysnąć,
zerwała się przestraszona. Adam był już przy oknie.
– Mondeo – powiedział tylko.
Pierwszym odruchem Adama było rzucenie się w stronę kominka
w poszukiwaniu ulubionego już narzędzia zbrodni – pogrzebacza.
Agnieszka pobiegła w przeciwną stronę – do okna, by upewnić się co do
tożsamości intruza. Z czarnego forda wyłonił się wysoki, dobrze zbudowany
mężczyzna, ubrany w sportową kurtkę z kapturem na głowie. Światła
w samochodzie już zgasły i nie było widać twarzy człowieka, który niegdyś
bliski Agnieszce, teraz stał się jej największym wrogiem.
– Odejdź od okna. – Adam pociągnął ją za rękę w stronę kuchni. – Zostań
tu, ja się tym zajmę.
– Nie! – Wyrwała się. – On jest bardzo silny, trenował różne cuda, nie
dasz mu rady! Zostanę z tobą. Zresztą nie będzie żadnej walki. I odłóż ten
pogrzebacz!
Nie zdążył jej odpowiedzieć, bo rozległo się pukanie, a raczej walenie
pięścią w drzwi.
– Otwórzcie, bo wezwę policję! – dobiegło ich z dworu.
– Otwórz mu – rozkazała.
Adam odłożył pogrzebacz i podszedł do drzwi. Po namyśle wrócił po
narzędzie. Agnieszka spojrzała na niego karcąco.
– Czego chcesz? – Otworzył drzwi, ale nie ustąpił przejścia do środka.
– Doprawdy groteskowo wyglądasz z tych pogrzebaczem. Agnieszka
musi być bardzo zdesperowana. – Intruz odepchnął chłopaka i wszedł do
chaty. – Dawno tu nie byłem. – Udawał, że się rozgląda z zainteresowaniem.
Adam, który stał za Mariuszem, zamachnął się pogrzebaczem.
Nieproszony gość odebrał mu narzędzie, nawet się nie odwracając.
Uśmiechnął się za to szeroko.
– Nie popisuj się. – Agnieszka zrobiła krok do przodu. – Nie
odpowiedziałeś na pytanie. Czego chcesz?
– Jesteście bardzo gościnni, ale nie przyjechałem do was. Gdzie Ania? –
Skierował się w stronę schodów, ale zastąpiła mu drogę.
– Nie ma tu jej. Czego chcesz od mojej córki?
– To także moja córka.
– Przestań powtarzać te brednie! Dobrze wiem, że nie zależy ci na
dziecku! Chodzi ci o pieniądze! Dostaniesz, ile zechcesz, tylko daj mi
spokój!
Adam poczuł się jak ofiara losu. Miał świadomość, że ta gnida nie chce
pieniędzy, ale jeżeli nawet, to i tak kasa nie załatwi sprawy. Będzie ich
prześladował do końca życia. Za dużo o nich wie. W dodatku plan, by zatłuc
go pogrzebaczem, spalił na panewce. W chwili obecnej nie miał innego.
Agnieszka kłóciła się zawzięcie z Mariuszem i nie mógł zebrać myśli.
Spojrzał ma szafę, by sprawdzić, co u kota. Ten widok równie mocno go
zaskoczył, co ucieszył.
Wybudzona z poobiedniej drzemki Niutka przeciągała się intensywnie.
Podczas gdy puchaty zadek wystrzelił pod sam sufit, przednie łapy
powędrowały daleko do przodu, popychając trójramienny mosiężny
świecznik.
Adam aż się skrzywił, gdy ciężki przedmiot spadł wprost na głowę
intruza, powodując łomot, krzyk i upadek. Niekoniecznie w tej samej
kolejności.
Niutka ponownie ulokowała się do snu.
Agnieszka odganiała Adama, który próbował dobić leżącego odzyskanym
pogrzebaczem, tłukąc go po rękach i nogach.
– Zostaw go! – Uklękła przy byłym chłopaku, by sprawdzić tętno. – Nie
czuję pulsu! – krzyknęła przerażona.
– Ten świecznik ma z 10 kilogramów. – Adam wziął w ręce narzędzie
zbrodni, jeszcze do niedawna pamiątkę po wujostwie, a wcześniej miły
atrybut romantycznego wieczoru.
Również ukucnął przy nieprzytomnym lub nieżywym Mariuszu. Z rany
na głowie ciekła krew. Wydawało się, że już nie oddycha.
Spodziewał się, że Agnieszka zacznie płakać, ale zapytała tylko, co teraz
zrobią.
– Raczej nikt nie wie, że tu jest, więc musimy tylko pozbyć się ciała.
– I samochodu – dodała.
– Może ciała w samochodzie?
– Chcesz upozorować wypadek?
– Tak by było najlepiej. – Przezornie nie spuszczał ciała z oczu.
– Ale chyba nie tu?! Całkiem przepadkiem zginie pod domem swojej
byłej dziewczyny?
– Pojedziemy na dwa samochody – zadecydowała. – Jego wóz utopimy
w jeziorze, a naszym wrócimy.
– OK. Chodźmy po samochód.
– Razem?
– No tak. Przepchniemy go na jałowym biegu. No chyba nie chciałeś
odpalać go w środku nocy pod oknami rodziców?!
– Masz rację.
Zdecydowanie wolał, gdy była bezradna i zapłakana. Jej metodyczność
nie wiedzieć czemu go przerażała.
Rozdział XX
Agnieszka siedziała za kierownicą, a Adam pchał samochód, dopóki nie
znaleźli się pod chatą. Kiedy próbował złapać oddech po wysiłku,
dziewczyna wyszła z focusa i wsiadła do mondeo. Zaparkowała tyłem pod
samymi drzwiami domku. Otworzyła bagażnik.
Weszli do środka. Niutka spała na piersi Mariusza. Odgonili ją, wzięli
trupa pod ręce i zaczęli ciągnąć przez salon do wyjścia. Eks Agnieszki
pozostawiał po sobie ślady krwi z rozciętej głowy.
– Musimy założyć mu coś na głowę. Nie może ubrudzić bagażnika –
zauważyła.
Adam wrócił się do kuchni po reklamówkę, zostawiając na chwilę
dziewczynę z tragicznie zmarłym byłym facetem. Zabrał też pogrzebacz.
Kiedy wrócił, przyglądała się beznamiętnie martwemu dawnemu
kochankowi. Założył mu na głowę reklamówkę, nałozył kaptur od kurtki
i ruszyli do samochodu. Nieporadnie wrzucili bezwładne ciało do
bagażnika.Pogrzebacz też tam wrzucił, ale po chwili namysłu przeniósł go do
samochodu.
Agnieszka chciała jechać mondeo.
– Jedź za mną. Znam miejsce, gdzie zimą dochodzi do wielu wypadków.
– Daleko stąd?
– Jakieś 40 kilometrów. Idealnie, żeby nie podpadało.
Agnieszka ruszyła pierwsza. Adam za nią. Wyjechali na główną drogę, bez
problemu trzymając się jeden za drugim, bo o tej porze nie było żadnego
ruchu. Pewnie dlatego Agnieszka nie uważała zbytnio i nie zareagowała, gdy
z podporządkowanej wyjechał wprost na nią ciemny osobowy samochód.
Adam aż krzyknął, gdy zobaczył, że nieostrożny kierowca stuka w bok
mondeo. Agnieszka nie straciła jednak panowania na kierownicą. Choć jej
samochód zatoczył się lekko, szybko go wyprostowała. Dobrze, że nie
przyhamowała, bo pewnie wpadłaby w poślizg. Sprawca kolizji obrócił się
wokół własnej osi (Adam zauważył, że ma wgięty zderzak), ale wyszedł
z opresji, zanim Adam zdążył w niego stuknąć. Ruszył za Agnieszką.
Wszystko wskazywało, że właściciel czarnego samochodu, w ocenie Adama
skody, chciał uczciwie załatwić sprawę. Jednak dziś mu się upiekło, bo
Agnieszka raczej nie myślała się zatrzymywać. Jak się domyślił, nie tyle
z powodu trupa w bagażniku, co faktu, iż to nie jej auto. Człowiek w skodzie
nie dawał jednak za wygraną i siedział Agnieszce na ogonie. Ta jechała coraz
szybciej. Zaczął się już obawiać, że dojdzie do najgorszego. W końcu skoda,
bez włączonego kierunkowskazu, zaczęła wyprzedzać Agnieszkę. Adam
przyspieszył, by zobaczyć, co zamierza kierowca. Może chce stanąć
w poprzek drogi i w ten sposób zatrzymać mondeo? Ale jak można być do
tego stopnia nadgorliwym? Wąskie, nieoświetlone nocą ulice idealnie się
nadają, by zbiec z miejsca zdarzenia. Tablicy rejestracyjnej nie widać, bo
ciemno, choć oko wykol.
Skoda wyprzedziła już Agnieszkę i dzięki długiej prostej Adam mógł
zauważyć, że facet faktycznie hamuje. Jednak ponownie wpadł w poślizg.
Adam zwolnił intuicyjnie. To samo zrobiła jego współlokatorka. Tymczasem
skoda, obróciwszy się wokół własnej osi, wpadła na przydrożne drzewo.
Usłyszał huk i trzask. Agnieszka przyspieszyła, więc zrobił to samo.
Od tej pory nie mijali praktycznie żadnych samochodów. Droga nie była
już taka prosta. Jechali bardzo krętą trasą, a w dodatku często skręcali
w boczne odcinki. Agnieszka jechała pewnie, włączając kierunkowskazy na
długo przed skrętem, by w porę zmniejszył prędkość.
Dziewczyna bardzo zwolniła i domyślił się, że są u celu. Po jednej stronie
drogi było jezioro, a po drugiej kępa drzew. Tam zaparkowała. Zrobił to
samo. Droga się jednak nie kończyła, prowadziła na wzniesienie.
Wyszedł z samochodu i poczuł przyjemny chłód. Przez chwilę wdychał
noc, wodę i zimę.
Agnieszka stała już przed mondeo, patrząc w stronę nawet łagodnego
pagórka, porośniętego drzewami. Domyślił się, że w sezonie za dnia jest tu
uroczo.
– Widziałeś, co za baran? Sam się prosił o wypadek – wyrzucała z siebie
nerwowo. – Myślisz, że zginął?
Był pewien, że tak, ale nic nie odpowiedział. Nie było sensu roztrząsać tej
tragedii akurat teraz.
– Jak planujesz go utopić? – zapytał.
– Zaraz ci wytłumaczę – Pokazała ręką, żeby wsiadł z nią do auta. –
Zostawimy tu focusa i razem pojedziemy mondeo na drugą plażę. Droga
prowadzi przez wzniesienie. Jak ktoś nie wie, gdzie zjechać, nie trafi na
plażę, zwłaszcza w nocy. Znajdzie się wówczas na stromej górze ze dużym
spadem od strony jeziora. Tam się zatrzymamy. Posadzimy Mariusza
z przodu, zepchniemy samochód, zbiegniemy z górki do ukrytego focusa
i odjedziemy. Na dwa samochody by się nie udało. Po pierwsze, nie byłoby
jak zawrócić, a po drugie, ktoś mieszkający po tamtej stronie wzgórza może
usłyszeć hałas i odjeżdżające auta. A wtedy to już przestaje wyglądać na
wypadek. Jak zbiegniemy wśród krzaków i drzew, nikt nas nie zauważy.
Jasne?
– Tak jest, szefowo!
Agnieszka prowadziła pewnie, podczas gdy zajmujący siedzenie pasażera
w mondeo Adam nawet nie widział drogi. Ze względów bezpieczeństwa
jechali bowiem bez świateł. Samochód podskakiwał na zamarzniętych
koleinach. Adam słyszał, jak schowane do bagażnika ciało podryguje razem
z samochodem. Był to dźwięk groteskowy i przerażający.
Poczuł ulgę, gdy dziewczyna zatrzymała samochód.
W ciemności wziął głęboki oddech. Rześkie powietrze już nie wydawało
mu się tak przyjemne. Być może przez silniejszy na otwartej przestrzeni
wiatr. Nie widział końca drogi ani zbocza góry, na którą, miał wrażenie,
długo wjeżdżali, ani nawet jeziora. Agnieszce brak widoczności nie
przeszkadzał. Otworzyła bagażnik i poprosiła o pomoc.
Ponownie wzięli Mariusza pod ramię. Tachali go raptem na siedzenie
kierowcy, ale i tak było im ciężko. Może to wina ciała po śmierci, a może
byli już zmęczeni. Kiedy zwalili trupa na siedzenie, ten najzwyczajniej
jęknął.
Odskoczyli zdumieni, by po chwili niespiesznie na nowo zbliżyć się do
ciała. Nic się jednak nie wydarzyło. Trup dalej zachowywał się jak trup, czyli
leżał tak, jak go ułożyli, nie wydając żadnych dźwięków.
– Zdejmij mu worek. – Szturchnęła Adama tak mocno, że prawie
wylądował na trupie.
Nie miał na to najmniejszej ochoty, ale Mariusz nie mógł przecież
przypadkowo zginąć, mając foliową torbę na głowie. Wyciągnął drżącą rękę
w stronę głowy nakrytej reklamówką. Zdjął ją jednym ruchem i odskoczył
jak oparzony.
– Co się stało?! Co zobaczyłeś?! – Agnieszka wpadła w panikę.
– Chyba nic. Czekaj, sprawdzę. – Wyjął komórkę, włączył pierwszy
lepszy przycisk i podszedł z nią do ciała. Twarz była upaćkana krwią, ale
nadal wyglądała na twarz trupa.
– Albo nam się wydawało, albo był to jakiś jęk pośmiertny – podsumował
Adam.
– Słyszałam, że trupy miewają gazy, ale żeby jęczeć? – Agnieszka nie
wyglądała na przekonaną.
– Musiało nam się wydawać. – Odwrócił się do dziewczyny, chowając
jednocześnie komórkę do kieszeni. – To co, spychamy samochód do... –
zdanie przerwało mu silne uderzenie w głowę. Gołą pięścią.
Agnieszka krzyknęła. Zaskoczony Adam odwrócił się w stronę
napastnika, co było błędem, bo czekał go tylko kolejny cios. Tym razem
pięść Mariusza wycelowała w jego twarz. Przewrócił się, zataczając, pod
najbliższe drzewo. Gdyby nie ono, spadłby z górki wprost do jeziora.
– Niee! – krzyknął, gdy Agnieszka rzuciła się na ożywionego trupa
Mariusza. A raczej Mariusza, który nigdy nie umarł, a zwyczajnie stracił
przytomność i teraz z zakrwawioną głową i twarzą szukał odwetu na swoich
prześladowcach.
Szarpał się z Agnieszką z całą zawziętością. Adam wykorzystał ten
moment na wstanie i podejście do napastnika od tyłu. Z całych sił złapał go
za kaptur i odepchnął od dziewczyny. Mariusz przewrócił się i nawet zaczął
turlać z góry na dół, do jeziora, kiedy udało mu się złapać jakiś kamień
i podciągnąć się na dawne miejsce. Adam przypomniał sobie o pogrzebaczu
i czekał na żywego trupa uzbrojony. Tym razem Mariusz przecenił swoje
możliwości i zanim wyrwał Adamowi broń, dostał nią po głowie i znów
upadł. Jego ciało zaczęło bezładnie turlać się z górki i po chwili usłyszeli
głośny plusk.
– Tu jest całkiem płytko. Może się ocknąć i wyjść – Agnieszka znów
zaczęła panikować.
– Wątpię. Uderzyłem go z całej siły.
– Świecznik jakoś go nie zabił. Nie możemy ryzykować. Zresztą on ma
zginąć w wypadku, nie możemy go tam zostawić, żywego czy martwego.
– To co chcesz zrobić? – Adam miał nadzieję, że nie to, co ma na myśli.
– Zejdziemy do wody i przyniesiemy go do samochodu.
A jednak. Po chwili na czworakach, w dodatku tyłem, wolno schodzili do
jeziora. Adam wciąż dzierżył pogrzebacz w ręce, ale jakoś wolał go nie
wyrzucać. Mariusz leżał na brzegu. Gdyby żył, na pewno by wstał, bo woda
była niebotycznie zimna. Chwycili go za ręce i zaczęli ciągnąć. Nawet nie
drgnął.
– Nie damy rady. Jest ciężki, a w dodatku ma mokre ubranie –
zawyrokował Adam.
– Chcesz go rozebrać?
– Co? Nie! Nie wiem...
– Haloo! – usłyszeli za plecami, gdy ściągali nasiąkniętą wodą puchową
kurtkę z zabitego po raz drugi Mariusza.
Odwrócili się przerażeni. Na szczycie wzniesienia stał człowiek i świecił
w ich stronę latarką.
– Co tam się stało? – chciał wiedzieć przybyły. – Mam wezwać policję?
– Nie! – Agnieszka zaprotestowała gwałtownie.
– Już wezwaliśmy – odkrzyknął gościowi Adam. – Policja już jedzie!
– Zejdę pomóc – uparł się człowiek z latarką.
Agnieszka spojrzała na Adama ze strachem w oczach. Wiedział, co chce
powiedzieć. On też nie miał pojęcia, co teraz. Wszystko się pogmatwało.
Tymczasem mężczyzna był już prawie na dole. Przyświecając sobie
latarką, pokonywał drogę szybko i sprawnie. W dodatku nie musiał poruszać
się na czworakach.
– Mieszkam niedaleko i usłyszałem hałas. Co się stało? – chciał wiedzieć,
jak tylko stanął przy nich.
– Utonął – wyjaśnił krótko Adam, nie wiedząc, co dalej robić: rozbierać
Mariusza, wyciągać go stąd czy może poprosić tubylca o pomoc
w sfingowaniu wypadku.
– Jak to utonął? Skąd ta krew? Co tu państwo robią? – człowiek z latarką
z każdym wyrzucanym zdaniem był coraz bardziej podejrzliwy. Kiedy
pochylił się nad trupem, by osobiście sprawdzić, co tu się święci, Adam nie
miał innego wyjścia, jak wykorzystać okazję i zlikwidować świadka.
Z wprawą, jakiej chcąc nie chcąc ostatnio nabył, ze wszystkich sił uderzył
mężczyznę pogrzebaczem w tył głowy. Ten człowiek bez wątpienia był
trupem. Kości czaszki aż gruchnęły po zderzeniu z tępym narzędziem.
Agnieszka nic nie powiedziała. Powróciła do rozbierania Mariusza.
Kiedy go zaciągnęli do samochodu, sami byli ledwo żywi. Nie mogli
posadzić mężczyzny za kierownicą. Musieli się wrócić po ubrania, które
zostały na brzegu – kurtkę i buty.
– Popilnuj go, a ja szybko zejdę i zaraz z nimi wrócę – zadecydował.
– Dobrze, ale pospiesz się. Tego ciekawskiego zaraz zacznie szukać
rodzina.
– Będę raz-dwa. Tylko co mam zrobić z tym facetem?
– Znajdź jakiś większy kamień i połóż go przy nim. Będzie wyglądało,
jakby upadł z górki, wprost na niego – wymyśliła na poczekaniu.
– Czytasz za dużo kryminałów – zażartował i zaraz spoważniał. – Dobra,
to idę.
– Świeć sobie telefonem.
– OK.
Adam przyjął pozycję do schodzenia ze stromej i śliskiej góry. Agnieszce
nawet zachciało się śmiać na jego widok.
Zwłoki Mariusza leżały przy samochodzie. Wsiadła za kierownicę
mondeo i oparła się o siedzenie. Zamknęła oczy. „Niech ten koszmar
wreszcie się skończy”.
Aż podskoczyła, gdy usłyszała dźwięk SMS-a. Sięgnęła do wewnętrznej
kieszeni kurtki, gdzie trzymała telefon, jednak to nie do niej napisano. Stąd
widziała, że Adam używa swojej do oświetlenia drogi. Światełko migało nad
samą wodą, więc zapewne brał rzeczy i przymierzał się do powrotu.
Zaczęła rozglądać się po samochodzie. Nie mogła skojarzyć, skąd
dochodził dźwięk. Miała strasznie słabą orientację. Zawsze pocieszała się, że
wiele kobiet skarży się na podobne problemy. Nie potrafiła szybko
zlokalizować hałasu ani odróżnić lewej od prawej. Zajrzała na tylne siedzenia
i pod fotele. Nic. Obmacała schowki w drzwiach. Jakieś szpargałki, ale nic,
co przypominało telefon. Schowek! Przecież to oczywiste. Bez wątpienia
traciła zmysły.
Wyjęła komórkę Mariusza, xperię w skórzanym etui. Przy okazji ze
zdumieniem stwierdziła, że jest 5 rano. Muszą wracać, bo o 7 zacznie świtać.
Ponadto rodzice mogą wołać ich rano na śniadanie. Matka, przejęta jej
powrotem, zapewne od wieczora planuje poranne menu. Jak nic o 7 będzie
dzwonić, żeby przyszli jeść.
SMS dostał Mariusz. Mała koperta u dołu dużego wyświetlacza była
opatrzona żółtą jedynką. Albo z powodu zmarzniętych, roztrzęsionych rąk,
albo z braku doświadczenia w posługiwaniu się dotykowym aparatem
w żaden sposób nie mogła dostać się do skrzynki odbiorczej. Włączyła nawet
Facebooka i o mały włos nie wybrała opcji „Zamelduj się”. Zaczęła
pospiesznie naciskać strzałkę, by znaleźć się w punkcie wyjścia.
Tymczasem wrócił Adam i schowała telefon do kurtki. Później poczytają.
Wydawało się, że najgorsze mają za sobą. Ubrali Mariusza, posadzili go za
kierownicą i zepchnęli samochód. Poczekali, aż z hukiem wpadnie do jeziora,
a potem rzucili się biegiem do ucieczki.
Biegli, ukrywając się za drzewami i krzakami. Adam zapomniał już,
gdzie zostawili focusa, ale Agnieszka złapała go za rękę, gdy chciał skręcić
nie tam, gdzie trzeba. Odetchnął, gdy blisko ulicy, ale jednocześnie za kępą
krzaków i drzew, zobaczył samochód. Kiedy wsiedli – Adam za kierownicą,
Agnieszka obok – i pstryknęli światełko, oniemieli na swój widok. Byli
umorusani ziemią i krwią.
– Musimy się jakoś umyć – stwierdziła dziewczyna, patrząc
z dezaprobatą w małe lusterko. – Co powiemy, jak nas zatrzyma policja? Jak
wytłumaczymy fakt, że jesteśmy zakrwawieni?
– Krew na sobie może jakoś wytłumaczymy, ale nie tę w bagażniku –
zauważył Adam, czym załamał Agnieszkę całkowicie.
– Wiesz co, jedź – zadecydowała. – Nic teraz nie wymyślimy. Tylko
prowadź ostrożnie i nie przekraczaj dozwolonej prędkości.
Adam nie prowadził w takim stresie od osiemnastki kolegi, kiedy to pił
na umór, a na koniec okazało się, że jest kierowcą. Kiedy zajechali pod dom
Agnieszki, chciał całować ziemię, na której stoi. Poskromiła jego entuzjazm,
mówiąc, że chyba siostra ich widziała, bo poruszyła się u niej firanka. Grunt,
żeby rodzicom nie przyszło do głowy stać przy oknie o 6 rano.
Zamknęli samochód, korzystając z kluczyka, żeby już nie pikać alarmem,
i puścili się biegiem w stronę chaty.
Tam zastali niemal apokaliptyczny widok. Niutka weszła w krew na
podłodze, którą pozostawiła rana Mariusza, i teraz w całym domku były
czerwone ślady kocich stóp: na dywanie, na parapecie, na kocach
i poduszkach. Gwiazda wieczoru budziła się właśnie z drzemki uciętej dla
odmiany przy kominku.
– Adam! – krzyknęła Agnieszka przerażona.
– Spokojnie, sprzątniemy.
– Ja nie o tym. Co zrobiłeś z reklamówką, którą Mariusz miał na głowie?
– Jest w bagażniku.
– Uff. Na pewno nie zostawiliśmy śladów?
– Nie, na pewno nie.
Powiedział tak tylko po to, by uspokoić dziewczynę. Sam bowiem całą
drogę zastanawiał się nad ewentualnymi błędami, jakie popełnili. Miewał
takie uczucie, gdy wyjeżdżał z domu na dłużej i nie mógł sobie przypomnieć,
czy wyłączył gaz.
Agnieszka rzuciła w kąt brudną kurtkę i usiadła na kanapie. Nie miała
siły się rozpłakać. Ten bałagan ją dobił. Mogła doradzić Adamowi pozbycie
się Niutki, kiedy była ku temu okazja. Nie dość, że praktycznie przyczyniła
się do zabójstwa Mariusza, to jeszcze zrobiła z domku miejsce zbrodni rodem
z horroru klasy B. Z drugiej strony gdyby nie kot, jej eks mógłby wezwać
policję i opowiedzieć o Orłowskim. Zdarzenia w willi wydawały jej się tak
odległe, jakby minęły miesiące, a nie dni.
Adam wziął się za porządki, ale nie mogła się zmotywować, by mu
pomóc. Zmył podłogę zimną wodą z żelem do kąpieli. Za zmywak posłużył
mu jakiś podkoszulek. Obserwowała, jak wyciera meble i parapety. Zdjął
poszewki z poduszek. Złożył je w kostkę razem z kocami. Schował brudne
rzeczy do szafy.
– Na dywan muszę wziąć coś od twojej mamy – zadecydował.
Dopiero teraz przypomniała sobie o śniadaniu u rodziców. Jak zaraz tam
nie pobiegnie, gotowi tu po nich przyjść.
– Idę się wykąpać – powiedziała.
– Zastanawiam się, czy nie powinniśmy skorzystać z propozycji twojej
matki – zasugerowała Adamowi, gdy wyszedł z łazienki. W ekspresowym
tempie wkładał na siebie wszystko, co miał w plecaku, upychając w nim
brudne jeansy. Sama też tak zrobiła, gdy wyszła spod lodowatego prysznica.
Niestety, ich kurtki nadawały się do wyrzucenia. Buty udało się w miarę
doczyścić. Ciekawe, co powiedzą rodzice, kiedy zobaczą ich spacerujących
po podwórku w samych bluzkach? W środku zimy...
– Co masz na myśli?
– Wyjazd do Irlandii.
– Sam nie wiem...
Pożałowała swoich słów. Być może Adam nie chce się z nią wiązać,
a wspólna przeprowadzka, w dodatku do innego kraju, jest dość poważnym
przedsięwzięciem. Zmieniła temat, żeby ukryć zmieszanie.
– Chodźmy na śniadanie, bo będą po nas dzwonić – powiedziała
i przypomniała sobie o zawartości kieszeni. – Mam komórkę Mariusza.
Znalazłam w schowku. – Wygrzebała telefon z kieszeni steranej kurtki
i podała go Adamowi. – Przeczytaj wiadomości, bo dla mnie to za dużo
techniki.
– Zaraz zobaczę. – Adam schował telefon do kieszeni spodni. – Możemy
już iść jeść? Umieram z głodu.
– Jasne. Chodźmy.
Rozdział XXI
W drodze na śniadanie Adam chciał wziąć Agnieszkę za rękę, ale obie
włożyła do kieszeni spodni. Szła bardzo szybkim krokiem, a przed samym
domem zaczęła biec. Wpadli do jej siostry jak po ogień. Kasię niewątpliwie
zaskoczył ich widok, ale nic nie powiedziała. Bez słowa wskazała Agnieszce
drzwi do dużego pokoju. Dzieci niedawno wstały i siedziały na dywanie,
oglądając bajki w telewizji. Ania poderwała się jak szalona i podbiegła do
mamy. Z rozpędu uściskała też Adama, co wprawiło go w zakłopotanie, ale
też wzruszyło. Uwielbiał je obie.
Razem poszli na śniadanie do rodziców. Kasia nie skomentowała ich
spaceru bez kurtek, ale mama Agnieszki nie mogła się powstrzymać.
– A gdzie macie kurtki? Przeziębicie się! Pewnie wymarzliśmy w tej
chacie. Mówiłam, żeby...
– Oj, mamo, daj spokój. Co na śniadanie?
– Siadajcie, bo stygnie. – Kobieta wróciła do krzątania w kuchni i temat
kurtek odszedł w niepamięć.
Chyba nie wyglądali na szczególnie wypoczętych, bo cała rodzina
przyglądała im się badawczo. Adam był strasznie głodny. Nałożył sobie na
talerz wszystko, co oferował stół: jajecznicę, kiełbaski, chleb, ser, wędlinę,
pomidory, a nawet marynowaną paprykę, za którą nie przepadał. Pochłaniał,
nie mówiąc wiele, przez co na Agnieszkę spadła odpowiedzialność za
podtrzymywanie konwersacji na temat tego, jak im się spało, czy zmarzli
i gdzie jest kot.
Agnieszka, siląc się na entuzjazm, odpowiadała kolejno: jak to na nowym
miejscu, jak to zimą w domku, dostał jeść i śpi.
Adam zauważył, że wszystkie informacje były nieprawdziwe.
Po śniadaniu poszedł do łazienki, gdzie przypomniał sobie o telefonie
Mariusza. Najpierw sprawdził połączenia. Wczoraj wieczorem ktoś usilnie
próbował się do niego dodzwonić. Numer był jednak zastrzeżony. Wszedł
w wiadomości. Ostatni SMS przyszedł około 5 rano.
Sister: I jak?
Ten SMS nie mógł się doczekać odpowiedzi. Adam przejechał palcem na
samą górę, by przeczytać wcześniejsze rozmowy rodzeństwa. Nie zakładał,
by jako Sister zapisał kogoś innego niż własną siostrę.
Sister: Udało się?
Ja: Jestem z nią. Potem prześlę Ci foty. Jest słodka. Uwielbia mnie J
Sister: OK, jak coś, wszystko załatwione. Jutro wyjedziecie? Informować
Larry’ego? Musi przygotować dalszy transport...
Ja: Tak.
Kolejna wymiana SMS-ów miała miejsce na drugi dzień.
Ja: Są małe problemy. Wyjedziemy jutro.
Sister: Co się dzieje? Czemu ode mnie nie odbierasz?
Ja: Po prostu przekaż Larry’emu, że będziemy jutro.
Sister: Oki...
A więc jego współlokatorka nie myliła się, podejrzewając porwanie
dziecka za granicę. Tylko co on sobie myślał? Że policja go nie znajdzie? Że
takie duże dziecko nie będzie chciało do mamy?
Odszukał korespondencję z niejakim Larrym. Wymienili krótkie
wiadomości 2 dni temu.
Larry: Hi. This is Larry, your sister’s friend. Write this number.
Documents waiting.
Ja: Hi. Thx 4 all. Where we’ll met?
Larry: Told U later.
A więc załatwił sobie i dziecku lewe papiery. Adam nadal nie widział
w tym sensu. Wrócił do listy wiadomości.
Ja: Zobaczysz NYC prędzej, niż myślisz :)
!Sara:*: To szaleństwo! Jesteś wariat, wiesz? Lovvvvv.
Ja: Cieszysz się?
!Sara:*: Czy cieszę? Wreszcie zacznę wszystko od nowa! I będę mieć
rodzinkę :) Jesteś pewien, że odda Ci dziecko?...
Ja: Mówiłem Ci, że ona jej nie chce. Będzie z nami szczęśliwa! Będziesz
MAMĄ!
!Sara:*: Taaaak! Już ją uwielbiam<3.
Teraz to już w ogóle zdębiał. W porządku, Mariusz chciał uciec. Znalazł
wartą siebie kompankę, która prawdopodobnie nie mogła mieć dzieci,
a bardzo chciała. Odegrał rolę ojca walczącego o dziecko. Ale przecież nie
zmienia to faktu, że w końcu znaleźliby Anię! Sama, jakby podrosła,
odszukałaby mamę. Zmroziło go jednak na myśl, że Agnieszka mogłaby być
choć dzień bez Ani. Jaki miał plan? Wrócił do listy wiadomości.
Ja: Przekazałeś kasę? Kiedy to zrobi?
Pablo: Przekazałem. Dzisiaj. Śledzi ich. Są w trasie. Jesteś pewien, że
chcesz to zrobić?
Ja: Tak. Sami mi podsunęli ten pomysł...
Pablo: Jak chcesz... Bądź pod telefonem. Będzie do Ciebie dzwonił.
Wyprowadzisz ich na dwór. Wtedy daj sygnał. On podjedzie pod wskazane
miejsce. Będzie zawsze w promieniu kilometra. Ale nie bliżej.
Ja: OK. To nie będzie trudne.
Teraz wszystko stało się dla niego jasne. Ani nie miałby kto szukać, bo
oboje by nie żyli! Wyjął kartę z telefonu i spuścił ją w sedesie. Agnieszka nie
może się o tym dowiedzieć. Swoje już przeszła, a zagrożenie, jak by to ująć...
zostało wyeliminowane.
Podjął też inną ważną decyzję.
Rozdział XXII
Odwożąc Krysię na lotnisko, wciąż przeżywali Dzień Babci w przedszkolu
Ani.
– Jaką ładną laurkę dostałam! Jak tylko wrócę, wstawię ją w ramkę –
cieszyła się podwójna babcia, ulokowana na tylnym siedzeniu focusa wraz
z nowo nabytą, ale już ukochaną wnusią. – Nie mogę się doczekać, kiedy
przyjedziecie. Przygotuję dla was duży pokój, zanim znajdziecie sobie jakiś
kąt. I pracę oczywiście.
– Mamy spore oszczędności. Poradzimy sobie. – Adam, który prowadził,
mrugnął do Agnieszki porozumiewawczo.
– Kiedy mogę się was spodziewać? – chciała wiedzieć Krysia, gdy
czekali z nią na odprawę.
– Musimy wynająć mieszkania – tłumaczył Adam. – Agnieszka powinna
swoje dodatkowo wyposażyć pod kątem studentów.
– Nie miałaś problemów w szkole? – jego matka zwróciła się do
dziewczyny.
– Dyrektorce było trochę przykro, ale znalazłam osobę na swoje miejsce,
więc nie robiła mi problemów.
– Cieszysz się, wnusiu, że zamieszkasz z babcią? – Krysia wzięła małą na
ręce i ucałowała ją. Pytanie oczywiście było retoryczne, bo Ania nie
posiadała się z radości, odkąd usłyszała, że nie musi więcej chodzić do
znienawidzonego przedszkola.
Krysia była już przy bramce i jeszcze raz chciała wszystkich uściskać.
– Pamiętaj, synuś, że ja życia na kocią łapę nie toleruję – wyszeptała
jeszcze Adamowi.
– Oj, mamo...
– Nie dyskutuj ze mną!
Rozdział XXIII
Gazeta.pl/Olsztyn:
„Podwójna śmierć w jeziorze”
„Pagórek śmierci”, jak go nazywają mieszkańcy Sokołowa (gmina
Olsztynek), zbiera swoje żniwo nie tylko w letnie noce. W ostatni weekend
znów doszło tam do tragedii. Na domiar złego – podwójnej.
– 36-letni Mariusz L., mieszkaniec Gdańska, najprawdopodobniej
zabłądził i znalazł się na stromym pagórku przy dzikiej plaży nad jeziorem
Jasnym. Nie zauważył końca drogi i jego samochód kilkukrotnie dachował,
po czym wpadł wprost do jeziora. Mężczyzna nie miał szans na przeżycie –
powiedział st. sierż. Zbigniew Rosiewicz, oficer prasowy Komendy
Wojewódzkiej w Olsztynie.
Hałas towarzyszący wypadkowi dotarł do domostw zlokalizowanych po
drugiej stronie „pagórka śmierci”.
– Mąż wziął latarkę i wyszedł sprawdzić, co się stało. Latem jest tu dużo
wypadków, ale zimą jeszcze nie było. Podzielił jego los... – mówiła nam
zapłakana wdowa po 62-letnim Kazimierzu K., który najprawdopodobniej
pośliznął się i sturlał się z górki wprost na kamień przy plaży. Uderzenie
w głowę okazało się śmiertelne.
Policja wykluczyła udział osób w trzecich w obu śmiertelnych
zdarzeniach. Nie będzie też sekcji zwłok.
– Zarówno siostra mieszkańca Gdańska, która przybyła zidentyfikować
zwłoki, jak i wdowa po Włodzimierzu K. odstąpiły od prac prosektoryjnych –
poinformował rzecznik policji.
Epilog
3 miesiące później
Aparat Mariusza miał wiele praktycznych zastosowań. Nawet dla niej,
technicznej ignorantki. Potrafiła jednak włączyć playlistę. Wybrała
Elektryczne Gitary i losowe wybieranie utworów. Popłynęła optymistyczna
melodia:
I co ja robię tu?
U-u, co ty tutaj robisz?
12 ciężkich szczerozłotych koron moją głowę zdobi.
Jest tyle różnych dróg.
U-u, co ty tutaj robisz...
– Co ja tutaj robię? – zapytał siebie Adam, ale nucąca pod nosem
Agnieszka nie usłyszała tego. Leżała z głową na jego podbrzuszu,
wystawiając twarz do słońca. Nakręcał na palce jej włosy, rozkoszując się
pięknym widokiem na zielone wzgórza. Piknikowali na kocu rozłożonym na
świeżej wiosennej trawce. Dziewczyna, ubrana w czarne getry i koszulę
w czerwoną kratę, odpoczywała beztrosko z przymkniętymi oczami. Za
pomocą kciuka kręciła pierścionek na serdecznym palcu. Miała ładne, długie
place. Sukcesywnie obsypie je kolejnymi brylantami. Zrobiłby to już teraz,
ale obiecali, że będą żyć normalnie. Przynajmniej na tyle, na ile się da, mając
400 tysięcy w gotówce i kilka trupów na sumieniu.
Matka Adama już dzień po ich przylocie do Dublina nie mogła
zrozumieć, dlaczego jeszcze nie szukają pracy. Aby nie wdawać się
w niepotrzebne dyskusje, postanowili rozejrzeć się za jakimś przyjemnym
zajęciem. Ostatecznie Agnieszka zdecydowała się uczyć w polsko-irlandzkiej
szkole wieczorowej (chociaż nie została doktorem na uniwersytecie, wykłady
dla dorosłych dawały jej dużo frajdy), a Adam znalazł zatrudnienie w gazecie
dla Polonii. Skusiło go ogłoszenie na Dublikek.net, zatytułowane
„Handlowiec” (wreszcie nie key account manager czy marketing materials
compliance specialist). Pracę przyjęli nie tylko z uwagi na dociekliwość
matki Adama, ale też dla ubezpieczenia. Za pół roku będzie ich więcej.
Wkrótce też przeprowadzą się do własnego domu.
– Adaś, dzwoniłeś do Niutki? – Agnieszka wciąż miała zamknięte oczy.
Teraz zdejmowała i na nowo zakładała pierścionek.
– Nie, ale mama dzwoniła do ciotki Teresy. Podobno odkąd ją
wykastrowała, jest miła jak baranek. Spędza dnie na jedzeniu i spaniu.
W ogóle nie broi. Podobno nawet nie miauczy, tylko „cudownie mruczy”.
– Trudno mi w to uwierzyć! – Roześmiała się.
– Noo... jak we wszystko ostatnio!
– Tęsknię za tym nieznośnym futrem – przyznała po chwili.
– Za futrem śmierdzącym starą szafą? – upewnił się, dając dziewczynie
buziaka w nosek.
– Za chodzącym roztoczem – potwierdziła, całując go w usta.
– Za wyleniałym śmierdzielem? – Oddał pocałunek.
– Za rozkapryszonym wąsiskiem.
– Za wąsatym mścicielem?
– Za leniem kuwetowym...
Wyszedł pospiesznie ze sklepu. Właścicielka nie omieszkała wymownie
spojrzeć na zeszyt, kiedy za zaskórniaki kupował dwa specjale. Jakby nie
wiedziała, że zasiłek ma 10. Nie zachodziłby tu, nawet gdyby sklep miał we
wsi konkurencję. I gdyby tak bardzo go nie suszyło.
Złapał się za głowę, w którą bez wyraźnego powodu dwukrotnie oberwał,
i ruszył w stronę chałupy. Na podwórzu zastał opartego o rower listonosza,
namiętnie dyskutującego z sąsiadką z jego bliźniaka. Nie cierpiał tej baby,
więc spuścił głowę, by niezauważonym przemknąć do siebie. O dziwo,
listonosz czekał na niego.
– Pani Marysia powiedziała, że pan tylko do sklepu, to mówię: poczekam
– zagadał przyjaźnie, co bardzo go zaskoczyło, gdyż zasiłku nie spodziewał
się jeszcze przez tydzień. A tylko wówczas listonosz miał świetny nastrój,
gdyż odpalał sobie prowizję na piwo. Nie zdziwiła go za to wszechwiedza
sąsiadki. Posłał jej pełne odrazy spojrzenie, ale bynajmniej nie zniechęciło jej
to od stania przy płocie i słuchania, o czym mowa.
– Mam dziś dla pana przekazik, że ho, ho – cieszył się przedstawiciel
poczty, znany na wsi jako pan Rysio, wyjmując z czarnej, wypchanej torby
jakiś świstek i długopis.
Od niechcenia podpisał wszędzie, gdzie mu kazano, bo choć był ciekawy
przekazu, bardziej spieszyło mu się, by zasmakować w zimnym piwie.
Pan Rysio schował kartkę i długopis, a wyjął plik gotówki. Zaczął
odliczać stuzłotowe banknoty.
– Tysiąc... dwieście, czterysta, sześćset, osiemset, dwa... – Listonosz
zaciekawił go, i to bardzo. Również pani Marysia wychyliła się przez płot
i z niedowierzaniem patrzyła, skąd jej zapijaczony sąsiad dostaje taką
gotówkę. – Dziewięć tysięcy osiemset i dziesięć! – Listonosz wygładził plik
banknotów i wręczył je Romanowi Plucie.
Listonosz Mieczysław Wrona zatrzymał motorek przed domem wdowy
Kwiatkowskiej. Budynek prosił się o nowe schody i elewację. Kazik nie dbał
o nic. W dodatku był wyrywny, zwłaszcza po kielichu. Wozi tu listy od 20
lat, więc zna ludzi i ich historie. Sami opowiadają mu o swoich troskach:
począwszy od zbyt niskich rent i emerytur, które wciąż wypłaca im do ręki,
przez choroby i dolegliwości, po problemy z niegarnącymi się do roboty
dziećmi.
Dziś miał dla Kwiatkowskiej szczególną przesyłkę. Na tych
popegeerowskich koloniach przekaz zza granicy był nie lada wydarzeniem.
Wdowa oporządzała świnie w chlewie, jak się domyślił po odgłosach ich
kwiczenia. Zdecydował, że cierpliwie poczeka. Wiedział, że poza nią
w domu może być tylko syn, nic niewarty wyrostek, na którego ręce nie
powierzyłby nawet ulotki o koncie pocztowym, a co dopiero TAKĄ
przesyłkę.
Rozejrzał się po podwórzu. Piękne tereny i dużo ziemi. Oj, przydałaby się
wdowie męska ręka. Człowiek z pomysłem i podstawową wiedzą
o funduszach unijnych zrobiłby tu taki agrobiznes, że mucha nie siada.
Kwiatkowska, drobna kobieta o przyjemnej twarzy, wyszła z obory, więc
ukłonił się nisko.
– Dzień dobry, pani Celinko! Jak tam zdróweczko?
– O dzień dobry, panie Mietku. A jakoś się żyje, dziękować Bogu.
Ciężko, bo ciężko, ale taki los – przyznała swoim zwyczajem, wycierając
ręce w niebieski fartuch.
– Mam dla pani przekaz pocztowy, i to z daleka!
– Dla mnie? Przekaz? O, to pewnie od stryja z Ameryki. Czasem
chłopina prześle parę groszy. Dawno nie słał, nie powiem. Myślałam, że mu
się umarło, biedakowi, bo stary już był i z tęsknoty pewnie...
– Nie, nie od stryja. Z Irlandii, pani Celinko droga.
– O święta Panienko! A gdzie to?
– Na Wyspach, pani Celinko. Wszystkie młode tam jeżdżą pieniądze
robić.
Listonosz, nie chcąc już przedłużać tej chwili, otworzył torbę
i z przegrody na zamek wyjął gruby plik stuzłotowych banknotów.
Przezornie obejrzał się, czy młody Kwiatkowski albo jakiś wścibski sąsiad
czasem nie węszy w pobliżu, i zaczął odliczać banknoty wprost na ręce
zdumionej wdowy.
Spis treści
Strona redakcyjna
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI
Rozdział XVII
Rozdział XVIII
Rozdział XIX
Rozdział XX
Rozdział XXI
Rozdział XXII
Rozdział XXIII
Epilog