Plik jest zabezpieczony znakiem wodnym
Magda Bielicka
LISTA
HISTORIA
ZBRODNI NIEDOSKONAŁYCH
===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcy VzEHPgxvCTEEMQU=
Redakcja:
Zuzanna Gościcka-Miotk
Korekta:
Katarzyna Czapiewska
Okładka:
Bartosz
Bielicki
Skład:
Katarzyna
Dambiec
©
Magda
Bielicka i Novae Res s.c. 2014
Wszelkie
prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej
zgody wydawnictwa Novae Res.
Wydanie
pierwsze
ISBN
978-83-7942-298-2
NOVAE
RES – WYDAWNICTWO INNOWACYJNE
al. Zwycięstwa
96/98, 81-451
Gdynia
tel.:
58 698 21 61, e-mail:
Publikacja
dostępna jest w księgarni internetowej
.
Wydawnictwo
Novae Res jest partnerem Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni.
Konwersja
do formatu EPUB/MOBI:
Legimi
Sp. z o.o. |
===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcy VzEHPgxvCTEEMQU=
Rozdział I
Adam
wrócił do ciasnego biura z kubkiem gorącego wywaru. Trzecim od 8 rano. Przykrył ziółka notesem, żeby się
dobrze zaparzyły. Usiadł wygodnie za biurkiem. Nogi położył na fotelu po jego drugiej stronie, z definicji
przeznaczonym dla petenta. W praktyce jednak nikt nigdy na nim nie siedział. Przynajmniej za kadencji Adama, bo oba
fotele z pewnością pamiętały lepsze czasy.
Na
służbowym laptopie miał otwartą tylko stronę YouTube. Piosenka, której słuchał przed wyjściem po melisę,
a także wcześniej i jeszcze wcześniej, dobiegła końca. Najechał kursorem na „jeszcze raz”. Kliknął. Popłynęła kojąca
melodia i słowa:
Spokój grabarza.
Wszystko
będzie dobrze...
– Wszystko będzie dobrze – powtórzył na głos razem z Kubą Sienkiewiczem.
Zegar
nad drzwiami wskazywał 15:30. W biurze panowała cisza. Elektryczne Gitary dawno skończyły wykonanie.
Adam budził się z drzemki. Spojrzał na zegarek na ścianie, na ręku i na laptopie. Miał taki odruch, odkąd trafił do
nowej pracy, która polegała na czekaniu na godzinę 16.
Przespał
ostatnie
2 godziny. Dobrze. Zostało tylko 30 minut. Za kwadrans wyłączy laptopa, włoży kurtkę i ostatnie
kilka minut niecierpliwie przeczeka.
Poruszał
palcem
po touchpadzie, żeby zlikwidować wygaszacz. YouTube sugerował inną melodię Elektrycznych Gitar
–
Ja
mam szczęście
. Adam
wybrał jednak opcję „jeszcze raz”, upił łyk zimnej melisy, oparł się na fotelu i przymknął
powieki.
Wszystko
będzie dobrze.
Facet
ją rozbroił. Umawiali się inaczej. Zapłaciła z góry do końca roku. Mało tego, zapewniał ją, że może spokojnie
mieszkać nawet do przyszłej jesieni. Wówczas być może zrobi mały remont i wynajmie mieszkanie studentom. Ale do
tego czasu na pewno nie zostawi jej na lodzie. Faceci! Nie można ufać nawet właścicielowi stancji.
– Niech pani tak na mnie nie patrzy – znów uderzył w ten swój żałosny ton. – Co ja mam zrobić, jak zaciążyła
i żenić się muszą?
Nie
będziemy ich na dwóch pokojach trzymać. Robią bez umów. Kto im kredyt da?
– No
właśnie, panie Franciszku, umawialiśmy się, że do czasu otrzymania przeze mnie...
– Ja wiem. Ja wszystko wiem, pani kochana, ale co ja mogę? – rozkładał ręce. – Mówiłem swojej starej, ale ona
w takich nerwach teraz, że daj pani spokój. Płacze, że wstyd, że jedyna córka z brzuchem do ślubu, że babcią
przedwcześnie zostanie. Uparła się, żeby ich w Boże Narodzenie żenić, kiedy nie będzie jeszcze widać i ludzie na
języki nie wezmą. A na
remont mieszkania miesiąc to jeszcze mało. Jakiś kąt dla dziecka...
Facet
zaczął snuć wizje przestrzenne i przestała go słuchać. Nie chce się teraz przenosić. Jeszcze miesiąc, może
dwa i dostanie kredyt na własne mieszkanie. Ma do tego czasu żyć na walizkach? Zresztą przyzwyczaiła się do tej
okolicy. Nawet jej własne cztery kąty miały być po sąsiedzku. Kupiłaby nawet to mieszkanie, gdyby nie miało 30
metrów kwadratowych. Potrzebowała jednak czegoś większego, żeby Ania miała wreszcie swój pokój.
Pan
Franciszek pokazywał jej właśnie ścianę, którą planował zburzyć na rzecz salonu z aneksem.
Czy
ci młodzi mają po 15 lat, że rodzice muszą im zapewniać mieszkanie? Nie mają rąk? Nie cierpiała nierobów
najbardziej na świecie. Westchnęła i zdecydowała, że da człowiekowi spokój. Niech wróci do żony z wypełnioną
misją.
– Do
kiedy mamy czas na zalezienie czegoś nowego?
– Za
tydzień przyjdzie ekipa remontowa.
Punktualnie
o 16 opuszczał biuro. Wcześniej wyłączył laptopa i schował go do szuflady, od której klucz włożył do
organizera na długopisy. Taki
prika
z. Zamknął biuro, przekręcając
klucz
w górnym oraz dolnym zamku, i ruszył
w kierunku wyjścia. Po obu stronach korytarza znajdowały się podobne biura. Były większe i pracowały w nich po
dwie, trzy, a nawet cztery osoby. Nikomu nie kiwnął na pożegnanie.
Zamknął garaż. Sprawdził
dla
pewności i ruszył w kierunku klatki. Wystukał kod na domofonie. Pomylił się.
Skasował. Nacisnął wszystkie 7 cyferek jeszcze raz. Pchnął drzwi, gdy rozbrzmiał nieprzyjemny zgrzyt, i znalazł się
na klatce schodowej. Sprawdził skrytkę pocztową z numerem 9. Ulotka. Gazetka. Ulotka. Położył śmieci na skrzynce
i wszedł na drugie piętro.
Mieszkanie
miało 65 metrów kwadratowych, a składały się na nie następujące pomieszczenia: salon z aneksem,
gabinet do pracy po godzinach, sypialnia oraz łazienka z wanną z hydromasażem. Adam wziął na ten przybytek spory
kredyt. Przed rokiem mógł sobie pozwolić na miesięczną ratę w wysokości 2150 złotych. Przez ostatnie 12 miesięcy
dużo się jednak wydarzyło. Jego szef, właściciel dobrze prosperującej agencji nieruchomości, pewnego pięknego dnia
zdefraudował pokaźne zaliczki na mieszkania nad Motławą i uciekł za granicę. Wraz z posadą kierownika sprzedaży
na województwo pomorskie Adam stracił lukratywne zarobki, na które składały się: podstawa netto w wysokości
3000 złotych i prowizja od sprzedaży od 0 złotych przez pierwsze kilka miesięcy do 12 000 złotych po pół roku pracy.
Za ostatnie pensje wyposażył mieszkanie w najlepsze meble, wymienił samochód na 15 lat młodszy i wpłacił zaliczkę
na zasłużony urlop w szwajcarskich Alpach. Zaliczka przepadła w momencie nieuiszczenia pozostałej kwoty.
Adam
wysyłał dziesiątki aplikacji dziennie na różne stanowiska: od przedstawiciela handlowego po kierownika
zespołu sprzedaży w banku. To, co uważał na najlepszy punkt w CV – doświadczenie na wysokim stanowisku
w renomowanej firmie – stało się jego przekleństwem. Żyjący w przeświadczeniu, że firma wciąż świetnie
prosperuje, bali się, że będzie chciał zarabiać krocie. Ci, którzy słyszeli o aferze, wybierali kandydatów mających
doświadczenie w firmach o mniej wątpliwej reputacji. Tym samym Adam musiał usunąć ostatnią pracę z rubryki
„Doświadczenie zawodowe”, a pozostawić jedynie takie posady jak: telemarketer (w sieci telefonii komórkowej),
specjalista ds. obsługi klienta (w lokalnym oddziale banku) i przedstawiciel handlowy (branża farmaceutyczna).
Skasował także
informacje
o studiach podyplomowych i certyfikacie FCE.
Uboższe
CV
spotkało się z większym zainteresowaniem. Dostał 6 ofert, głównie na stanowiska tak zwanych
specjalistów ds. sprzedaży (czytaj: akwizytorów). Podczas 4 rozmów poinformowano go, że musi założyć własną
działalność. Jedna firma oferowała mu umowę zlecenie, druga – umowę o pracę. Przystał na ostatnią propozycję.
Umowa o pracę była niezbędna przy jego kredycie.
Kwota, jaka
na niej widniała, przyprawiła Adama po silny ból żołądka. 1500 złotych brutto. Jakieś 1100 na rękę.
Prowizja uzależniona od wyników sprzedaży ubezpieczeń na życie. Zanim się obejrzał, siedział w obskurnym,
ciasnym biurze, do którego nikt nie zaglądał. Sam Adam też nie kwapił się zapraszać tu potencjalnych klientów.
W firmie, zajmującej się nie tylko ubezpieczeniami, pracowało jeszcze kilkanaście osób: skwarek, jak zwykł nazywać
wielbicieli solarium o bardzo niskim ilorazie inteligencji, obu płci. Wszyscy razem mieli mniejszy móżdżek niż jego
kot.
A właśnie.
Adam
wszedł do mieszkania, gdzie zniecierpliwionym „mraau” przywitała go niezbyt sympatyczna
kotka.
Kotka
nie miała imienia. Adam nazywał ją za każdym razem inaczej.
– Cześć, wredna małpo – przywitał zwierzaka, wieszając jednocześnie kurtkę w przedpokoju i wkładając
buty
do
szafki.
– Jesteś głodna?
– Mraał – odparła, łasząc się
do
jego nóg.
Kotka
Adama posługiwała się trzema słowami: „mraau”, gdy była zła (czyli przez większość czasu), „miaau”, gdy
była smutna, i „wraau”, gdy wszystko przebiegało po jej myśli. Adam dostał ją od dzieciaków z osiedla. Pewnego
razu, gdy jak co dzień ruszył z garażu w kierunku domofonu, trójka bachorów w wieku bliżej nieokreślonym (Adam
nie znał się na dzieciach i nie chciał poznać, bo ich zwyczajnie nie cierpiał) stanęła przed nim i zadała mu zasadnicze
pytanie:
– Chce
pan kota?
– Dlaczego? – odparł Adam, na co bachory nie miały odpowiedzi i patrzyły na niego tępo. Jedno z nich
trzymało
za przednie łapy niedużego kota. Reszta zwierzaka bezładnie zwisała.
– Chce
pan kota? – powtórzyły.
– A dajcie! – Zabrał dzieciakowi kota i zaniósł go na drugie piętro. Kotka nie należała do przyjemnych
zwierzaków. Gryzła jak pies, drapała jak tygrys i syczała
jak
anakonda.
Adam
otworzył lodówkę, gdzie dolną półkę zajmowały puszki z whiskasem.
– Ty
mała bździągwo! Doprowadzisz mnie do bankructwa!
– Mraau
– potwierdziła kotka, która nie chciała jeść niczego poza firmową miękką karmą. Kiedy Adam kupił jej
tańszy zamiennik, nawet go nie tknęła.
– Jedz, ty
wstrętny wyzyskiwaczu – Poczęstował futrzanego przyjaciela.
– Mraau
– podziękowała uprzejmie, po czym zabrała się za penetrowanie miski.
Kiedy
skończyła posiłek, oblizała pyszczek, a następnie łapkę, którą domyła wąsy, po czym lekko wskoczyła na
kolana siedzącemu przy kuchennym stole Adamowi. Melisy strasznie go zmuliły i zrobił sobie mocną kawę po turecku
według własnej receptury: 5 łyżek niebieskiej primy i wrzątek. Żadnego mleka i cukru.
– Co
taka miła się zrobiłaś, obżartuchu jeden? Smutno ci, diable tasmański?
– Miaaau.
– Nie tylko tobie. Jak nic nie wymyślimy, bank zabierze nam mieszkanie i pożegnasz się z whiskasem
raz na
zawsze.
– Miaaau.
Kotka
umościła sobie łapkami miejsce do spania i zasnęła snem sprawiedliwego, a przynajmniej najedzonego
kota.
– Wrrrau
– dodała po chwili.
Adam
ogarnął wzrokiem swoje mieszkanie. Zwlekał z ostatnią ratą kredytu. Wcześniejsze jakoś uregulował
z oszczędności. Ma dwa wyjścia: albo rozpocząć wyprzedaż mebli na Allegro, albo podnająć dwa z trzech pokoi.
Jemu wystarczyłby salon z aneksem. Całkiem spory gabinet, który służył do pracy po godzinach, i sypialnia, gdzie
gościł mniej lub bardziej poważne znajome, nie były mu potrzebne, odkąd jego kariera legła w gruzach, a wraz z nią
życie towarzyskie. Z drugiej jednak strony nie zniósłby obcych ludzi przemykających przez jego salon do kuchni czy
do łazienki. W ogóle nie lubił z nikim mieszkać. Drażniło go ludzkie bałaganiarstwo i hałaśliwość. Lubił spokój
i porządek. Ostatnio pedantyzm tylko mu się nasilił. Odkąd przekonał się na własnej skórze, jak trudno trafić na dobrą
pracę za dobre pieniądze, wśród inteligentnych ludzi, stracił chęć do życia. Wszystko i wszyscy działali mu na nerwy.
Zadzwonił
dzwonek
do drzwi. Domyślił się, że to ktoś z sąsiadów. Obca osoba dzwoniłaby najpierw do
domofonu. Wziął zwierzaka na ramię. Kotka usiadła na człowieku jak papuga i z zaciekawieniem patrzyła, komu jej
pan otwiera drzwi.
Gościem okazała się
staruszka
z pierwszego piętra.
– Dobry wieczór, panie Adamie. List do pana. Listonosz wrzucił przez pomyłkę do nas. – Wręczając kopertę,
tradycyjnie zapuściła żurawia do środka. Facet mieszkający z kotem
udającym papugę wydawał jej się podejrzany.
– Dziękuje pani. – Poczekał cierpliwie, aż staruszka wysunie głowę, by nie przytrzasnąć jej drzwiami.- Złaź,
władco piekieł – zrzucił kotkę i otworzył kopertę.
Rachunek
za prąd. Prawie 1000 złotych za ostatni kwartał.
– Meduzo
leśna, wynajmujemy mieszkanie!
– Mraaaauuu!
Na
godzinie wychowawczej oddała zaległe klasówki z historii. Trochę je przetrzymała, ale ostatnio brakowało jej
doby. Po pracy pędziła do przedszkola odebrać córkę, która już dwa razy zmieniała grupę i w żadnej jej się nie
podobało. Potem często do wieczora udzielała korepetycji z angielskiego, zostawiając dziecko pod opieką sąsiadki
albo zabierając je ze sobą. Jej klientom nie bardzo odpowiadało, że przyjeżdża z córką, ale mała siedziała cicho,
zajęta kolorowanką czy inną książeczką, więc trudno im było o uzasadnione pretensje. Do tego doszły niezliczone
spotkania w bankach i oddziałach doradztwa kredytowego.
Klasówki
ze
średniowiecza sprawdzała pół nocy i teraz już była pewna, że jest to okres dziejów, który darzyła
najmniejszą sympatią.
W klasie panował chaos. O ile na historii potrafiła utrzymać ciszę, o tyle na lekcji wychowawczej średnio jej to
wychodziło. Jej czwartoklasiści raz w tygodniu uzurpowali sobie prawo do czterdziestopięciominutowego
zajmowania się wyłącznie sobą: przepisywania prac domowych, jedzenia, grania w gry i tworzenia ambitnych
statusów na Facebooku. Dzieciaki nie miały najbogatszych rodziców, ale nie zauważyła, by któreś nie przynosiło do
szkoły komórki z nieograniczonym
internetem.
Wpisała
do
dziennika temat dzisiejszej godziny wychowawczej:
Czy
jestem asertywny? i również postanowiła
zająć się
swoimi
sprawami. Spojrzała na klasę.
– Czy ktoś może wejść na Trójmiasto.pl i poszukać mieszkań
do
wynajęcia?
Tego
dnia Adam przyniósł do swojej „pracy” czajnik elektryczny. Postawił go na parapecie obok kaktusa, którego
podlewał częściej niż to było konieczne (także melisą) i który zżółkł od tej nadgorliwości. Czajnik nie będzie mu już
potrzebny w domu, bo postanowił oszczędzać (sprawi sobie tradycyjny, może czerwony albo niebieski), a tylko
usprawni jego egzystencję w biurze, skąd nie będzie już musiał wychodzić nawet do kuchni i tym samym narażać się
na bliskie spotkania z bardzo opalonymi osobnikami, dyskutującymi o tipsach, kaloriach i utleniaczach. Nastawił
wodę na melisę i odpalił laptopa. Zapuścił w internecie ściąganie albumu z najlepszymi przebojami Elektrycznych
Gitar. Miał go na swoim pulpicie po kilku minutach. Wybrał Spokój grabarza, a następnie opcję
repea
t. Z kubkiem
ziółek rozsiadł się wygodnie w fotelu i przymknął oczy.
Obudził
go
telefon. Zdążył zakończyć rozmowę, a dzwonek rozbrzmiał po raz kolejny. Telefonowały osoby
zainteresowane najmem pokoi w mieszkaniu Adama. Wczoraj pod wpływem niebotycznego rachunku za prąd dał
ogłoszenie na kilku portalach i teoretycznie powinien się cieszyć z tak szybkiego odzewu. Tymczasem poczuł ból
żołądka świadczący o tym, że sprawy przybrały niepożądany i zbyt gwałtowny obrót.
Wszyscy
dzwoniący, a było ich w sumie troje, chcieli umówić się na dziś, więc po powrocie do domu Adam
wziął się za porządki. Wymył i porządnie wyfroterował podłogi – szwedy o rzadkim czekoladowym odcieniu,
zaścielił łóżko w sypialni, przykrywając je kapą w czerwono-czarne kwiaty i przyozdabiając dodatkowo złotymi
jaśkami, wyczyścił lustra w łazience i przedpokoju, wyszorował cifem wannę, umywalkę i sedes, wymył płytki,
wstawił zakupione po drodze czerwone goździki do wazonu, który od parapetówki czekał na debiut. Wyczytał
w internecie, że kwiaty wpływają pozytywnie na potencjalnych najemców/kupców mieszkania.
Pierwsi
zainteresowani zapowiedzieli się na 20. Ma więc czas, by poczytać kotce.
– Co
dziś sobie życzysz do poduszki, diabelski pomiocie?
– Mraau. – Kotka weszła już Adamowi na ramię i spacerowała z nim
po wypełnionym książkami gabinecie. Gdzie
on je teraz wszystkie przeniesie?!
– Dawno
nie czytaliśmy Puzo. To ten od
Ojca
Chrzestnego i
Rodziny
Borgiów – przypomniał
kotce, na
wypadek
gdyby zapomniała. – Chyba że preferujesz coś mniej zawiłego? Jeśli tak, to polecam Dickensa. Co ty na to?
– Mraau.
– Masz rację. Nie ma co się dołować. Co my tu jeszcze mamy? – kontynuował monolog, wodząc wzrokiem po
półkach. – O, proszę, coś w sam
raz dla ciebie, chodząca agresjo: Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet
. Kojarzysz
sagę Larssona? A powinnaś, zakurzony ignorancie.
– Miaau – skomentowała kotka i postawiła uszy. W tej
chwili zadzwonił domofon.
– Oho, pierwsi
zainteresowani. Bądź miła.
– Mraau.
Adam
wpuścił do mieszkania dwie studentki. Choć sam nie wiedział czemu, spodziewał się ułożonych dziewczyn
o inteligentnym wyrazie twarzy. Tymczasem po jego przybytku rozglądały się dwie blondwłose skwarki. Dziewczyny
były tak nienaturalnie opalone, że na pierwszy rzut oka można było dostrzec jedynie białka ich oczu oraz zęby.
Chciały wiedzieć,
czy
wolno palić w mieszkaniu i ile osób maksymalnie można zaprosić na noc. Wyraziły też
nadzieję na zniżki, jako że biorą od razu dwa pokoje. Adam najspokojniej, jak tylko potrafił, poprosił, by opuściły
jego mieszkanie.
Nie
minęło 15 minut, a domofon rozdzwonił się ponownie. Niezupełnie doszedł do siebie po pierwszych gościach,
kiedy otwierał drzwi kolejnym. Tym razem do mieszkania wkroczyła para z dwójką małych dzieci. Chyba zapomniał
dodać w ogłoszeniu, że on także będzie dalej tu mieszkał. Jak można całą ferajną pchać się do czyjegoś domu? Facet
miał rude włosy i takież same wąsy. Był niski i wątły. Kobieta – wyższa od niego i dużo bardziej tęga. Bachory od
razu pobiegły do kota. Zanim się obejrzał, ciągnęły go po podłodze za ogon. Kotka miauczała i syczała. Wyszczerzyła
zęby i w ostatniej sekundzie uchronił małe gnojki przed pogryzieniem.
Kobiecie
nie podobały się półki z książkami i plazma blisko łóżka, a jej mężowi (konkubentowi?) zdjęcia
w ramkach przedstawiające kulturę Chin.
Wyszli
zniesmaczeni. Adam odetchnął.
Kiedy
domofon rozbrzmiał po raz trzeci, chciał go zignorować i zapomnieć o pomyśle najmu, a zamiast tego
skupić się na rzeczach z mieszkania, które może dobrze sprzedać. Domofon dzwonił natarczywie i Adam postanowił
wpuścić intruzów. Najwyżej powie, że oferta jest już nieaktualna.
Do
mieszkania weszła młoda kobieta z dzieckiem. Matka miała na sobie karmelowy płaszcz, niebieskie jeansy
i brązowe oficerki. Mała była opatulona w czerwoną puchową kurtkę, szalik w kratkę, dziecięce sztruksy i kozaczki
z wywiniętym futerkiem. Zanim przystąpiły do oglądania, zdjęły buty i ustawiły je przy szafce w przedpokoju. Adam
poczuł wewnętrzny spokój.
– Ile
książek! – zachwyciła się kobieta, gdy tylko przekroczyła próg gabinetu. Postanowił jej nie wyganiać. – O,
czyta pan Davisa!
– Na
razie przebrnąłem przez Boże Igrzysko i Europę
. Zna
pani?
– Oczywiście. Jestem historykiem z wykształcenia i z zamiłowania także.
Nowych
wydań, przyznam, nie czytałam.
Kiedy studiowałam, dostępne były tylko wersje ocenzurowane.
– Mogę pani pożyczyć – Adam nie wiedział, czemu właściwie palnął takie głupstwo. Nigdy. Nikomu. Nie
pożyczał książek. Jego znajomi mieli zwyczaj pożyczać i nie oddawać. W dodatku, jak podejrzewał, nigdy ich nie
czytali, a jedynie
chcieli udawać głupio-mądrych.
– Dziękuję. Chętnie skorzystam, jeśli oferta najmu jest jeszcze aktualna. – Kobieta miała przyjemny wygląd.
Adamowi spodobała się jej naturalność. Ciemnobrązowe włosy, brązowe oczy, jasna cera, szczupła, ale
niewychudzona sylwetka. Czy naprawdę w tych
czasach normalne kobiety to gatunek na wymarciu?
– Jest aktualna. Interesują panią dwa pokoje? – Dopiero teraz przyjrzał się dziewczynce, która grzecznie stała przy
mamie, z zaciekawieniem zerkając na kotkę, dla odmiany zaczepnie zezującą w stronę dziecka.
– Obecnie
możemy sobie pozwolić tylko na jeden... Czy to jakiś problem?
– Nie, skąd! – Adam nawet się ucieszył, bo chociaż nie przepędził lokatorów, jak planował, zachował sobie jeden
z pokoi.
– Kiedy chciałaby się pani wprowadzić? I do
którego pokoju?
– Myślę, że
do
sypialni.
– Nie ma sprawy. Postaram się przygotować go jak najszybciej. Wyniosę część mebli. Zostawię tylko łóżko
i szafę.
Poszukam
też klucza do tych drzwi.
– Idealnie! Podoba
ci się, kochanie? – zwróciła się do dziecka.
– Mamusiu, a mogę pogłaskać kotka? – Mała miała widać co innego w głowie.
Adam
wziął kotkę na ręce i podał dziewczynce.
– Tylko ostrożnie, bo gryzie i drapie.
Dziewczynka
delikatnie głaskała kota.
– Jak
ma na imię?
Adamowi
przyszła na myśl Szkarłatna Ośmiornica.
– Jeszcze
nie ma imienia. To kotka. Masz jakiś pomysł?
– Może Niutka?
– Niutka?
Czemu nie?
I tak rozkapryszony małpiszon został Niutką, a Adam zyskał lokatorów za 700 złotych miesięcznie. Jeśli nie będzie
jadł i płacił rachunków,
do
raty kredytu będzie mu brakowało tylko 350 złotych.
===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcy VzEHPgxvCTEEMQU=
Rozdział II
Zniosła
do
samochodu ostatni karton. Po raz kolejny pogratulowała sobie kombi. Już tyle razy jej się przydał. Oby to
był przedostatni raz. Wróciła na górę rozejrzeć się po mieszkaniu. Wolała niczego nie zapomnieć. Nie lubi się
wracać. Poza tym miała jeszcze dobre pół godziny do przyjścia pana Franciszka. Chciała zwrócić klucze i odebrać
zaliczkę za niewykorzystany miesiąc.
Usiadła
na
taborecie w małej kuchni i rozejrzała się dookoła. W sumie to nic jej się tu nie podobało. W życiu nie
kupiłaby zielonej kuchni. Jeszcze te niebieskie płytki na ścianach! Takie połączenie kolorów zniosłaby jedynie
w łazience. Swoje mieszkania miała zaplanowane w najmniejszym detalu. Od paneli na podłodze po kolor zastawy
stołowej.
Postanowiła wstać i zajrzeć w każdy kąt. Pod łóżkiem, gdzie, jak jej się zdawało, odkurzyła dokładnie, znalazła
jeszcze jeden kawałek układanki i dwa klocki lego. Wyrzuciła je do śmietnika po zlewem, w którym wymieniła
właśnie worek. Trudno, nie będzie idealnie czysty. Zajrzała też za okropne meble i wtedy coś jej błysnęło. Nie mogła
dosięgnąć ręką, więc włożyła w szczelinę kij od szczotki. Przyciągnęła maleńki przedmiot do siebie. Okazał się nim
złoty pierścionek. Zaczęła wkładać na kolejne palce. Pasował tylko na serdeczny. Gdyby była zabobonna, uznałaby to
za dobry znak. Tymczasem schowała znalezisko do kieszeni.
W samą porę odłożyła szczotkę
na
miejsce – do małej komórki na akcesoria do sprzątania – gdy przyszedł
właściciel.
Znów miał godną pożałowania minę.
Nie
patrząc na Agnieszkę, wręczył jej kopertę. Oddała mu klucze.
– To
chyba wszystko – burknął, obserwując własne buty.
– Tak. W przypadku
korespondencji...
– Zadzwonię, zadzwonię – zapewnił gorliwie.
– To ja już będę się żegnać. Do zobaczenia, panie Franciszku. Proszę pozdrowić żonę -wyciągnęła rękę do
zakłopotanego mężczyzny. Wtedy o czymś
sobie
przypomniała.
– Znalazłam właśnie. To pewnie żony. – Wyjęła z kieszeni
złoty pierścionek.
Pan
Franciszek wziął biżuterię do ręki i obejrzał dokładnie.
– To
nie żony. Pewnie poprzedniej lokatorki. Niech pani sobie weźmie – zaproponował nieśmiało.
– Nie, w żadnym wypadku. Niech żona zdecyduje, co z nim
zrobić. Do widzenia!
Agnieszka
i niespełna 4-letnia Ania przeprowadziły się do Adama tydzień po oględzinach. Miały ze sobą dwie duże
walizki i dwa plecaki: jeden normalny, drugi dziecięcy. Książki, meble i inne sprzęty, jak poinformowała Adama
nowa współlokatorka, znalazły przechowanie w wynajętym od znajomych strychu.
Rozpakowały
rzeczy
do szafy trzydrzwiowej, która stała w sypialni. Adam przeniósł swoje ubrania do komody
w gabinecie.
Wieczorem, kiedy
lokatorka położyła zmęczoną wrażeniami dziewczynkę spać, zaproponował drinka w gabinecie.
Podsunął
Agnieszce
swoje krzesło biurowe, a sobie przyniósł kuchenne.
– Z daleka się przeprowadzałyście? – zapytał, stawiając na biurku dwie szklanki, colę i tonik. Wcześniej podsunął
średnio wyposażony barek-globus na kółkach, w którym znalazła się
butelka
johnniego walkera oraz pół flaszki ginu.
Pozostałości po ostatnich gościach, czyli mniej więcej sprzed pół roku.
– Nie. Można powiedzieć, że mieszkałyśmy po sąsiedzku. – Usiadła wygodniej i wreszcie zaczęła patrzeć na
Adama. Wcześniej sprawiała wrażenie skrępowanej. – Właściciel naszej stancji miał co do niej inne plany
i musieliśmy szukać czegoś nowego. Wynajmowałyśmy kawalerkę.
– To trochę wam będzie ciasno teraz. – Przygotował Agnieszce gin z tonikiem, a sobie whiskey z odrobiną coli.
– Muszę przyoszczędzić. Staram się o kredyt – westchnęła i upiła drinka.
– Nie
za mocny?
– Nie, w sam
raz.
– A gdzie
pracujesz?
– Uczę historii i angielskiego w podstawówce.
– O, to fajnie! Robisz to, co lubisz – stwierdził Adam, mimo że nie pozazdrościł przebywania z tępym motłochem.
– Lubię historię, ale nauczanie młodzieży, która ma gdzieś ciebie i twoje
wywody, nie jest najbardziej
satysfakcjonującym zajęciem na świecie. Jeśli już uczyć, to na wyższej uczelni.
– Co
więc stoi na przeszkodzie?
Dopiero
po chwili zdał sobie sprawę z głupoty, jaką palnął. Tak jakby sam miał wspaniałą pracę, którą podjął
z pełną świadomością o własnym rozwoju i realizacji marzeń.
– Sorry, to
głupie pytanie – zreflektował się, ale Agnieszka przerwała mu machnięciem ręki.
– Nie, w porządku. Przymierzam się do doktoratu. Kompletuję opublikowane artykuły, no i zbieram pieniądze.
Wcześniej wiele lat pracowałam w marketingu
Cos-Medu.
– Naprawdę?!
To
świetna firma! Dlaczego już tam nie pracujesz?
– Można powiedzieć, że zostałam zmuszona do odejścia, gdy Ania przyszła na świat. Nic nie mów –
skomentowała jego zaskoczoną minę, jednocześnie upijając drinka tytułem wstępu do rozwinięcia swojej historii. –
Wróciłam do firmy zaraz po macierzyńskim. Z bólem oddałam Anię do żłobka. Nawet nie wykorzystałam urlopu. Po
pierwsze, nie chciałam im dawać powodu do niepodpisania ze mną kolejnej umowy, a po drugie, ze względów
finansowych. Wiesz, na umowie, tak jak wszyscy, od woźnego do dyrektora, miałam najniższą krajową. Tak zwaną
premię, a muszę przyznać, że nie była skromna, dostawałam do koperty. Na macierzyńskim ZUS wypłacał mi marny
tysiąc złotych. Nie poradziłabym sobie bez oszczędności. Kiedy jednak wróciłam, okazało się, że nie ma już dla mnie
koperty. Sama podstawa. Rozpoczęłam więc kurs pedagogiczny i przyjęto
mnie
do szkoły.
Przy
kolejnym drinku Adam dowiedział się, że pracę w Cos-Medzie Agnieszka podjęła już na pierwszym roku
zaocznych studiów – historii na Uniwersytecie Gdańskim. Zaczęła jako asystentka w dziale marketingu i PR. Przeszła
całą ścieżkę kariery w tej firmie. Była młodszym i starszym asystentem, młodszym i starszym specjalistą, marketing
menagerem, zastępcą dyrektora i wreszcie dyrektorem. Wtedy zaszła w ciążę. Skończyła właśnie 26 lat. Mimo że jej
młodsze koleżanki miały już pociechy, Agnieszce nikt nie gratulował.
Entuzjazmu
nie wykazał też jej chłopak – Mariusz – prawnik in spe, z którym wynajmowała dwupokojowe
mieszkanie we Wrzeszczu. Najpierw zarzucił jej łapanie męża na dziecko, potem, w przypływie czułości, zasugerował
rozwiązanie w postaci skrobanki, by wreszcie stwierdzić, iż zapewne puściła się z kimś z pracy, a on z jej bękartem
nie chce mieć nic wspólnego.
Mariusz
został w mieszkaniu, bo, jak zauważył, ma blisko do pracy, a Agnieszka wynajęła kawalerkę na Stogach.
Stare budownictwo i smród stęchlizny rekompensowała bliskość morza.
Adam
stwierdził, że czas na trzeciego drinka. Agnieszka kontynuowała.
– Budżetówka,
nie
powiem, ma wiele plusów: wakacje, ferie, wolne weekendy, żadnego wyścigu szczurów,
lobbingu, dyskryminacji kobiet. Trzeba się postarać, żeby cię zwolnili.
– Ale
kasa pewnie nie ta?
– Nawet nie to. Zaczęłam jako stażystka, więc na początku faktycznie było nieciekawie. Teraz, kiedy mam stopień
mianowanego i dyplomowany przede mną, nie jest aż tak tragicznie. Raczej to środowisko mi nie odpowiada.
Nauczyciele, jak by to delikatnie ująć, to bardzo wrażliwa grupa zawodowa. Są gorsi niż dzieci, które uczą. O byle
co
się dąsają, obrażają, są łasi na pochlebstwa. Trudno to opisać. Trzeba po prostu to przeżyć.
– Chyba wolę się nie przekonywać. – Zaśmiał się dla rozładowania atmosfery i sięgnął
po
jej szklankę. – Dolać?
Przysunęła szklankę.
– Może włączę jakąś muzyczkę? – Otworzył laptopa.
– Pewnie. Dla
mnie może być cokolwiek.
– Mogą być
Elektryczne
Gitary?
– Jasne. Dawno
nie słuchałam.
Adam
wszedł na YouTube i wpisał: Spokój grabarza.
Słuchali
bez
słowa, sącząc drinki.
Spokój
grabarza
wszystko będzie dobrze.
Siódma dziesięć –
kwas
chlebowy w barze.
Pukanie
w głowę, wszystko będzie dobrze.
Dobre
chęci – ładne widoki.
Spojrzenie
w górę, wszystko będzie dobrze.
Paproch
w oku – Układ Słoneczny.
Niedaleko
pada, wszystko będzie dobrze.
Człowiek człowiekowi orłem.
Machanie
ręką, wszystko będzie dobrze.
Wspomnienie
życia – dowód osobisty.
Dwadzieścia
cztery
godziny, wszystko będzie dobrze.
Na
pochyłe drzewo każda koza.
Spokój
grabarza, wszystko
będzie dobrze.
Szerokiej
drogi.
Spokój
grabarza, wszystko
będzie dobrze.
Siódma dziesięć –
szerokiej
drogi.
Na
pochyłe drzewo, wszystko będzie dobrze.
Następny proszę.
– Zauważyłeś, że wszystkie teksty Elektrycznych Gitar są z pozoru
kompletnie bez sensu? Ale jak się dobrze
przysłuchać...
– Otóż to! Teraz jak nie ma w tekście „What the fuck?”, to nikt nie wie, o co
chodzi!
Roześmiali się.
– Oglądałem ostatnio dobry film – podjął, uzupełniając szkło o bursztynowy
płyn. – Idiokracja.
Kojarzysz
?
– Nie, chyba
nie oglądałam.
– Wyobraź sobie więc, że inteligencja coraz rzadziej decyduje się na dziecko: a to studia, a to lepsza praca, a to
większe mieszkanie i tak dalej. Tymczasem patologia z nizin społecznych pleni się aż miło. Dzieci rodzą dzieci, które
wkrótce piją, palą i ćpają
razem
ze swymi rodzicielami.
– Przepraszam, że
przerywam. Czy
ty opowiadasz film, czy wygłaszasz ogólną prawdę? – Uśmiechnęła się.
Odpowiedział uśmiechem i zadowolony kontynuował:
– Za kilkadziesiąt lat na świecie mamy tylko debili. Nie ma żadnego postępu, cofamy się wręcz w rozwoju. Świat
czeka
nieuchronny koniec. Wtedy...
– Wiesz
co, nie opowiadaj mi. Chętnie sama obejrzę. Zaciekawiłeś mnie. Czy to film amerykański?
– Tak, ale
mimo tej strasznej skazy na życiorysie warto go obejrzeć. Jak chcesz, to zaraz ściągnę. Jutro sobie
obejrzymy.
– Chętnie! –
Agnieszka
miała wspaniały humor. – Ja też nie cierpię tych amerykańskich gniotów, ale widać
czasami im coś wyjdzie.
– Mnie osobiście najbardziej dobija w amerykańskich
filmach
ta dosłowność – rozkręcił się. – Wszystko jest
wyłożone jak upośledzonemu umysłowo.
– Co
się dziwisz? Muszą dostosować poziom do odbiorców.
– Masz
rację. Wyobrażasz sobie, jaką bekę muszą mieć producenci, nagrywając te skończone głupoty?!
– No
niestety, często potem tak jest, że jak oglądałeś jedną amerykańską komedię romantyczną, to oglądałeś
wszystkie.
– A wiesz, co mnie najbardziej rozwala w amerykańskich
filmach?
Kiedy mają problemy, zawsze jadą na północ!
– Dokładnie! – Agnieszka roześmiała się głośno i zaraz
zamarła przerażona, nasłuchując, czy nie obudziła Ani. –
My też mamy problemy. Jedźmy więc na północ! – dodała konspiracyjnym szeptem, tłumiąc atak śmiechu.
– Mieszkamy w Gdańsku.
Daleko
nie zajedziemy! – wtórował jej Adam. – Chyba, kurde, do Rozewia!
– Do Rozewia! Hahaha – Agnieszka zasłoniła usta dłonią, a wolną ręką złapała się za brzuch. Adam od dawno nie
przebywał w tak dobrym towarzystwie, ale i tak
postanowił lać jej od teraz sam tonik.
– Albo
do Elbląga! – Płakała ze śmiechu.
– Czemu
do Elbląga? – nie zrozumiał.
Odczekał chwilę, aż się
uspokoi, by
mu wyjaśnić.
– Kiedyś był taki kawał – mówiła, ocierając łzy po ataku śmiechawki. – Przychodzi facet z maciorą do
weterynarza i mówi: „Panie doktorze, ona się nie chce parzyć!”, a lekarz na to: „A czy ona nie jest przypadkiem
z Elbląga?”. „Dlaczego?!”, pyta zdumiony facet. A lekarz: „A bo moja żona jest z Elbląga”.
– Hehe! Dobre! –
Adam
szczerze się zaśmiał.
Agnieszka
znała mnóstwo dowcipów i dopiero o 2 w nocy stwierdzili, że czas rozejść się spać.
Adam
siedział w biurze niewyspany, ale za to w bardzo dobrym humorze. Ściągnął Idiokrację
i jeszcze jedną
amerykańską komedię, która miała właśnie premierę w kinach
–
Szefowie
wrogowie. Sądząc
po
tytule, film skłoni ich
do dyskusji. Chciał, by spędzili wieczór tak wesoło, jak wczoraj. Przydałoby się też uzupełnić barek. Sprawdził
zawartość portfela i dobry nastrój prysnął. Za 10 złotych kupi co najwyżej carskoje igristoje. Dziś musi wystawić
parę gratów na Allegro. Może jakieś ciuchy, których nie nosi, albo duperelki, które znajomi poprzynosili na
parapetówki? Do wypłaty, nieodmiennie przyprawiającej go o ból żołądka, pozostało jeszcze parę dni. Cały weekend!
Postanowił wziąć się w garść i powrócić do przeglądania ofert pracy. Wszedł na Pracuj.pl i wybrał
województwo pomorskie. Zawód i branża były mu obojętne. Co my tu dzisiaj mamy? RF Product & Test Engineer,
Application Engineer (Web Automation), Venue Logistics Coordinator, Product Sales Specialist Combines, Account
Manager, Key Account Specjalist. „What the fuck? Co to, kuźwa, jest?” Upewnił się jeszcze, czy ta strona na pewno
kończy się „.pl”, i nacisnął krzyżyk. Napuszenie dotarło nawet do ofert pracy. Słowo „akwizytor” źle się kojarzy
i trzeba było je napisać po angielsku. Najlepiej na sto sposobów. Wtedy brzmi jak życiowa szansa. Nie ma to, jak
omamić biednego człowieka anglojęzycznym napisem na wizytówce. Żenada.
Adam
poczuł, że bez melisy się nie obejdzie. Nastawił czajnik, który szczęśliwie miał pod ręką, i włączył Spokój
grabarza.
Dobranoc.
Agnieszka, jak
większość osób, uwielbiała piątki. Zgodnie z planem lekcji kończyła pracę o 11:40 i czekały ją prawie
trzy dni wolnego. Ania o tym wiedziała i już od drugiego śniadania wypatrywała mamy przez okno, ignorując wysiłki
pań przedszkolanek, które przygotowywały właśnie grupę do jasełek. Ania, jako jeden z aniołów, nie miała specjalnie
ambitnej roli i też się w nią zbytnio nie wczuwała. Nauczycielka nie zgodziła się, by była Marią. Twierdziła, że
dziewczynka jest za niska. Mama pocieszała ją, że będzie za to najpiękniejszym z aniołków, ale Ania nie lubiła być
jedną z wielu.
Na
horyzoncie pojawił się znajomy samochód i dziewczynka zapomniała o swoich życiowych dylematach.
Tradycyjnie
już, gdy tylko Agnieszka weszła do przedszkola, córka stała w szatni ubrana do wyjścia.
Towarzyszyła jej wychowawczyni grupy, wysuszona blondyna z wyprostowanymi włosami sięgającymi ramion, która
nigdy nie omieszkała spojrzeć na samotną matkę z wyższością, uśmiechając się przy tym fałszywie.
Agnieszka
poprawiła dziecku czapkę i wyszły na ulicę.
– Mamo, kupisz mi jajko? – Ania prawie biegła przy mamie, kiedy były już w Biedronce. –
Czemu
idziesz tak
szybko?
– Nie
mamy czasu, kochanie. Jak mi starczy, to ci kupię.
Agnieszka
wrzucała kolejne zakupy do koszyka, w myślach sumując rachunek. Przy kasie okazało się, że nie
wydawała tak dużo, jak myślała, więc wzięła Ani kinder niespodziankę oraz gumy rozpuszczalne, które ta sprytnie
dobrała, widząc, że mama ma jeszcze pieniądze.
W domu podała córce danio i odesłała oglądać bajki, a sama wzięła się za gotowanie. Postanowiła przygotować
większą obiadokolację i zrobić trochę zapasów. Lodówka Adama świeciła bowiem pustkami. No, chyba żeby liczyć
Niutkowe whiskasy. Poza tym uwielbiała gotować. Po pierwsze, kochała jeść. Miała to szczęście, że mogła się
objadać do woli najbardziej tuczącymi przekąskami i nie tyła. Znajome z pracy, które przechodziły na kolejne diety,
a w fitness klubie miały złote karty stałego klienta, strasznie jej tego zazdrościły. Wprost nie mogły patrzeć, jak na
każdej przerwie zapycha się batonikiem albo chipsami. Częściej można ją było spotkać pod szkolnym sklepikiem,
gdzie zajmowała kolejkę razem ze swoimi uczniami, niż w pokoju
nauczycielskim czy spacerującą po korytarzu.
Po
drugie, wszelkie prace domowe ją uspokajały, a tak kreatywna czynność jak gotowanie dodatkowo utwierdzała
w przekonaniu, że potrafi nad czymś zapanować i nawet są tego rezultaty. Dziś miała jeszcze jeden powód, by
upichcić coś dobrego: Adam. Nie żeby desperacko szukała tatusia dla Ani, ale cóż... porządny facet to dziś rzadkość,
a już zbyt wiele dobrych okazji w życiu przepuściła. Niedawno przeczytała, że kolejne nieszczęścia, jakie na nią
spadają, mogą być wynikiem jej negatywnego nastawienia. Postanowiła zakończyć użalanie się nad swoim losem,
a zacząć działać. Złożyła podanie o kredyt, skontaktowała się z uczelnią w sprawie doktoratu i dała sobie rok na
znalezienie miłości. Ma jeszcze jakieś 10 miesięcy.
Zaczęła
od
deseru, gdyż karpatka, którą chciała upiec, jest dość czasochłonna. Rozpuściła margarynę i postawiła
do wystygnięcia. Wstawiła wodę na zupę i wzięła się za mięso, po które stała w masarni, gdyż nie ufała mrożonkom
z marketu. Rozbiła piersi i schab. Przyprawiła i odstawiła do lodówki. Usiadła na krześle, przystawiła sobie kosz na
śmieci i zaczęła obierać pieczarki.
Kiedy
smażyła mięso częściowo w panierce z jajka i bułki tartej i częściowo z płatków kukurydzianych, o swojej
obecności przypomniała kotka Adama.
– Mraau
– rzekła na przywitanie, po czym wskoczyła na barek, skąd obserwowała poczynania Agnieszki.
– Jesteś głodna, Niutka?
– Mraau.
– Czemu
nie jesz swojego whiskasa? Masz pełną miskę.
– Mraau.
– Chcesz
trochę surowego mięska?
– Mraau.
Agnieszka
odkroiła Niutce kawałek niedoszłego kotleta, który jeszcze nie przeszedł panierki, ale kotka tylko go
powąchała.
– Ach, przepraszam, może ty w piątki nie jesz mięsa, co? – Agnieszka nie przepadała za kotką Adama, ale
podobnie jak jej pan lubiła się z nią droczyć. – Może powinnam była ci podać łososia? A może
wyskoczymy
razem na
sushi? Co ty na to?
Kotka
zeskoczyła z barku i poszła skorzystać z kuwety.
– Małpa!
Około
16
postanowiła zadzwonić do Adama, by upewnić się, czy wraca po pracy do domu. Przygotowując obiad,
ciasto i przekąski, nie pomyślała nawet, że może mieć inne plany. Domyśla się, że nie ma dziewczyny, ale nie ma
przecież pojęcia, co porabia w weekendy. Jest w jego domu dopiero drugi dzień! Dziwne, bo czuje się, jakby
mieszkali razem od zawsze...
Nie
dodzwoniła się. Postanowiła zrobić sobie kąpiel.
– Ania, idę
do
łazienki. Jak coś chcesz, to krzycz. – Zajrzała do córki.
– Mogę pobawić się z Niutką? – Dziewczynka oglądała bajkę, której bohaterkami były wojowniczki
w seksownych
lateksowych strojach. Wyglądała na znudzoną.
– Możesz,
ale
uważaj, żeby cię nie podrapała.
– A mogę w pokoju
Adama?
– Pana
Adama. Nie możesz.
– Ja
mogę mówić „Adama”.
Agnieszka
wolałaby, żeby jej córka nie spoufalała się z Adamem, kiedy, mimo jej planów, nie wiadomo, co z tego
wyniknie i jak długo zostaną w jego mieszkaniu. Ostatnio Ania coraz częściej pytała o tatę. Za każdym razem
Agnieszka zbywała córkę, zmieniając temat. Wreszcie będzie musiała coś wymyślić.
– Baw się z Niutką w naszym pokoju. Tylko nie wychodź, bo otworzyłam okna w kuchni i salonie – powiedziała
głosem nieznoszącym sprzeciwu i zamknęła się w łazience.
„Kiedy
wreszcie
będę miała swoją łazienkę?” – zastanawiała się, nalewając wody do wygodnej wanny
z wypustkami i dziurkami. Wlała płyn do kąpieli i ręką spotęgowała pianę. Wreszcie zanurzyła się w gorącej wodzie,
na włosy nałożyła odżywkę, a na twarz maseczkę o słodkim zapachu kokosa i migdałów. Zasłużyła na relaks.
– Maaamoooooo! – dobiegł ją
krzyk
Ani, nim zdążyła przymknąć powieki.
Jak
każda matka zareagowała błyskawicznie, nie pytając, co się stało. Owinęła się ręcznikiem i na boso, ociekając
wodą z pianą, wyskoczyła z łazienki.
Niutka
uciekała właśnie z kotletem w zębach, ale nie kocią kradzież miała Ania na myśli, wołając matkę. Niestety.
Okazało się, że
nie
tylko w kuchni i salonie były otwarte okna. Adam nawet zimą zostawiał uchylone okno
w swoim gabinecie, by Niutka mogła wyjść na balkon, jeśli najdzie ją ochota, by przewietrzyć futro. Kiedy Ania
i Niutka postanowiły wbrew zakazowi Agnieszki udać się do pokoju Adama, silny wiatr za oknem wkroczył do akcji.
Zaczął od salonu, gdzie przewrócił stojący na parapecie wazon ze zwiędłymi już kwiatami, tworząc na podłodze
kałużę, w którą Ania wdepnęła, biegnąc za kotem, któremu to w gabinecie było jednak za zimno. Wywinęła orła na
rozlanej wodzie i teraz podnosiła się z podłogi, płacząc bardziej z zaistniałej sytuacji niż z bólu. Agnieszka najpierw
podbiegła zamknąć okna, a potem pocieszać córkę. W międzyczasie stanęła gołą stopą na szkło z rozbitego wazonu.
Sama aż krzyknęła z bólu i przysiadła na kanapie, by wyjąć paskudztwo z nogi. Krew lała się strumieniem, co
wzmogło płacz dziecka i zainteresowało Niutkę. Kotka zaczęła zaczepiać łapkami krwawiącą ludzką stopę, a kiedy
Agnieszka ją przegnała, poszła jak niepyszna, pozostawiając krwawe ślady kocich stópek na podłodze, dywanie i (o
nie!) na kanapie!
– Niutka, złaź!!! – krzyczała na kotkę, która, tylko zachęcona, zaczęła się na nią rzucać, gryząc i drapiąc
jej
prawie
nagie ciało. Nierówną walkę – wściekły kot kontra półnaga kobieta – przerwało pojawienie się przerażonego tym
niemal apokaliptycznym widokiem Adama.
Agnieszka
była wdzięczna żółtej maseczce na twarzy, że zakryła jej rumieńce.
Kiedy
Adam zajmował się dezynfekcją i zakładaniem opatrunku na stopę lokatorki, ta siedziała bez słowa, wciąż
owinięta tylko ręcznikiem, z odżywką na mokrych włosach i zaschniętą maską na twarzy. Ania, na prośbę Adama,
poszła z Niutką do ich pokoju. Żółta kałuża ze śmierdzącej wody po kwiatach wciąż zdobiła podłogę. Agnieszce
chciało się wyć.
Gorąca kąpiel i parę minut spokoju. Naprawdę tak dużo wymaga od życia? Czy po zrobieniu miliona dań nie
zasłużyła na chwilę odpoczynku? Najwyraźniej nie.
Przechwyciła
speszone
jej półnagością spojrzenie Adama i utykając, poszła do łazienki.
Adam
był zachwycony kuchnią Agnieszki. Dawno nie jadł domowego obiadu. Sam nawet nie pamiętał kiedy.
Dziewczyny, które miewał, jakoś nie garnęły się do garów.
Współlokatorka podała
najpierw
zupę pomidorową z ryżem. Jego ulubioną. Potem miał do wyboru pieczone
ziemniaczki ze schabem w panierce z płatków kukurydzianych lub z pieczarkami zapiekane z serem. Mógł też wybrać
piersi w panierce z brzoskwiniami lub pieczarkami, również zapiekane z serem. Postanowił spróbować każdej
wariacji na temat kotleta i w rezultacie bał się ruszyć z krzesła, tak był objedzony. Wtedy jego lokatorka podała deser
– karpatkę, której nie mógł sobie odmówić. Zapytany, czy ma jeszcze na coś ochotę, poprosił o miętową herbatę.
Agnieszka, na
początku przybita wcześniejszym zamieszaniem, odzyskiwała humor, gdy Adam sukcesywnie
opróżniał talerz i chwalił kucharkę.
– Na
kolację będą lżejsze przekąski – zapowiedziała.
– Co? To będzie jeszcze kolacja? – Zaśmiał się, ale był też poważnie zaniepokojony. Nie znał osobiście
przypadków śmierci z przejedzenia, ale słyszał o takowych.
– Dopiero 18. Zgłodniejesz – stwierdziła zadowolona i wzięła się
za
wstawianie naczyń do zmywarki.
– Ściągnąłem
fajne
filmy – przypomniało mu się.
– Fajnie. Obejrzymy, jak
Ania pójdzie spać.
Dziewczynka
po zupie przystąpiła od razu do karpatki i teraz przymierzała wrednemu futrzunowi czapki dla lalek.
Kotka grzecznie leżała na salonowej kanapie i bez miauknięcia poddawała się tym zabiegom. Stwierdzili z Agnieszką,
że do pyszczka jej w czerwonej.
O 20:30, kiedy Agnieszka poszła poczytać Ani do snu, Adam otworzył kadarkę, na którą była dziś promocja
w Biedronce. Z jego majątku wydano mu nawet 10 groszy reszty. Szaleństwo! Na zakup wina w niższej cenie skusiła
się także Agnieszka, ale o tym
miał się przekonać później.
Ustawił napełnione
do
połowy kieliszki na niskiej ławie w salonie i zajrzał do lodówki za jakąś przekąską.
Wprawdzie był najedzony, ale jakoś głupio tak nic nie chrupać na filmie. Lodówka, którą przeważnie szybciej
zamykał, niż otwierał, mile go zaskoczyła swoją zawartością. Jego uwagę przeciągnął talerz z pomidorami
z mozzarelką w sosie winegret. A pomyśleć, że jeszcze niedawno szczytem ekstrawagancji na wieczorze filmowym
były chipsy. Z szuflady dobrał sztućce, a z szafki dwa małe talerze i zaniósł wszystko do salonu. Zgasił światła,
pozostawiając jedynie halogeny nad barkiem, ale się rozmyślił i przywrócił górne światło w salonie.
Idiokracj
a ubawiła Agnieszkę
do
łez, podobnie jak
Szefowie
wrogowie
. Ten
ostatni film, jak Adam podejrzewał,
skłonił ich do dyskusji.
– Czy
ciebie też molestowała szefowa? – zapytała rozbawiona.
– Niestety, takie „mobbingi” to tylko w Ameryce – rzekł, udając niepomierny smutek. – U nas
raczej standard:
zatrudnianie rodziny, niewypłacanie na czas wynagrodzenia, nierejestrowanie, pensje uwłaczające ludzkiej godności.
– No tak, nasi szefowie są nudni – przyznała w tym
samym ironicznym tonie.
– Ale sam pomysł zemsty nie jest zły. Jak byś się zemściła na swoim szefie z Cos-Medu
?
Agnieszka
upiła łyka kadarki, co było znakiem, że poważnie zastanawia się nad odpowiedzią.
– Kiedyś życzyłam
mu
wszystkich nieszczęść świata, ale teraz sama nie wiem... może los sam się na nim zemści. –
Upiła mały łyczek.
– Może
losowi
trzeba pomóc? – podpowiedział niby żartem, napełniając kieliszki.
===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcy VzEHPgxvCTEEMQU=
Rozdział III
Agnieszka od rana nie czuła się za dobrze, ale nie z powodu wczorajszego wina, choć musiała przyznać przed sobą, że
dawno nie piła alkoholu dwa wieczory z rzędu. W ogóle rzadko piła, przez co była nieprzywykła. Teraz głowa bolała
ją niepomiernie, a przy tym gardło i ucho. W dodatku kręciło ją w nosie. Innymi słowy, dopadła ją grypa. Cóż,
bieganie półnago przy otwartych oknach w środku zimy nie mogło pozostać obojętne dla organizmu.
Poprosiła Adama, by poszedł do apteki kupić jej wapno, coś niedrogiego z rutyną i witaminą C oraz jakieś
pastylki do ssania.
Ubrała Anię, żeby przeszli się razem na spacer.
– Mamo, a mogę jajko? – Dziewczynka wykorzystała okazję, kiedy matka wręczała Adamowi 100 złotych.
– Możesz. I kubusia jej weź – zwróciła się do współlokatora.
Zimno jej było i wróciła do łóżka. Dobrze pobyć samej choć przez chwilę. Odkąd Ania jest na świecie, takich
okazji zdarza się naprawdę niewiele. Nie może sobie pozwolić na żadne wyjście, bo nie ma z kim zostawić córki.
Zresztą po całodziennym pobycie w przedszkolu nie miałaby serca jeszcze na wieczór czy weekend oddawać ją
obcym pod opiekę.
Miły ten Adam. Taki normalny, nie żaden pozer. Inteligentny, uczynny. Widać, że troszkę zagubiony, ale to tylko
jeszcze bardziej ich do siebie przyciąga. Sama też od paru lat nie może się pozbierać do kupy. Nie ma swojego
miejsca, do którego z radością by wracała po dniu w niespełniającej jej oczekiwań pracy.
Pomyślała o wczorajszej rozmowie z Adamem na temat zemsty na szefie. Tak naprawdę z chęcią by się zemściła,
i to nie tylko na Cos-Medzie. Głupio jej było przyznać, ale nieraz myślała o sposobach rewanżu za swoje krzywdy. Na
jej czarnej liście, którą posiadała dosłownie, całkiem namacalnie w swoim osobistym kalendarzu, znalazły się, poza
jej eks i gościem, który buchnął jej portfel przed samymi świętami, głównie osoby związane z poprzednim
pracodawcą. Poza swoimi osobistymi wrogami nienawidziła wielu innych osób: nierobów, ludzi tępych, pustych,
leniwych i zazdrosnych. Żałowała, że nie ma selekcji na ludzi przydatnych światu i na wyżej wymienionych. Świat
byłby lepszy.
Adam i Ania wrócili z zakupów. Jej współlokator był tak domyślny i kupił jeszcze coś od gorączki, a także sok
pomarańczowy i cytryny do herbaty.
– Wybacz, że wydaję twoje pieniądze, ale nadmiar witaminy C ci nie zaszkodzi.
– Dziękuję – odparła mile zaskoczona troską obcego bądź co bądź faceta. – Zmarzliście?
– Ja nie! – Ania była przeszczęśliwa, gdyż naciągnęła Adama na dwie kinder niespodzianki. Zrzuciła pospiesznie
kurtkę i buty i rozsiadła się ze słodkościami w salonie.
– Fajna pogoda na sanki. Może pójdziemy, jak wyzdrowiejesz? – zapytał Adam nieśmiało. Zrobiło jej się ciepło
na sercu.
– Pewnie – odpowiedziała tylko, by nie dać po sobie poznać, jak bardzo się ucieszyła.
– Zrobię nam herbatę.
– O nie, nie! Kładź się. Ja zrobię!
– Dziwne, że w amerykańskich filmach policja odbiera po pierwszym sygnale. Myślisz, że naprawdę tak tam jest?
– zapytała go, kiedy skończyli oglądać Ocean’s Twelve , kontynuację hitu o napadzie na bank, i włączyli jakiś mniej
znany film, ale w podobny deseń. Powoli uzależniali się od amerykańskich produkcji, co zaczynało lekko Adama
przerażać.
– Nie wiem. A w Polsce tak nie jest?
– Od razu widać, że nigdy nie dzwoniłeś na policję. – Dziewczyna solidnie wydmuchała nos i sięgnęła po herbatę,
którą wzmocnił rumem. Zbierał małe buteleczki z alkoholami, ale na czas biedy, miał nadzieję przejściowej,
postanowił lekko zubożyć swoją kolekcję.
– W sumie to chyba nie – przyznał, przypominając sobie jednocześnie, że jak dotąd miał tylko jedną okazję, by
wzywać policję, kiedy w tył jego starego, na szczęście, passata wjechała mazda z małolatem za kierownicą. Zgodził
się wtedy nie dzwonić na gliny i dogadać z ojcem dzieciaka, który okazał się miejskich radnym. To się chyba nazywa
szczęście w nieszczęściu.
– Pocieszające jednak, że Amerykanie też nie mają skutecznej policji – skomentowała, kiedy bohaterkę odsyłano
od Annasza do Kajfasza.
– Dlaczego tak mówisz?
– Pod koniec mojej kariery w Cos-Medzie skradziono mi portfel ze wszystkimi dokumentami. W miejscu pracy.
W moim biurze – zaczęła opowiadać. – Po pierwsze, na policję dodzwoniłam się po jakichś 20 minutach, po drugie,
wyśmiali mnie, kiedy zapytałam, czy zaraz tu będą. Po trzecie, gdy do nich pojechałam, żeby złożyć obszerne
wyjaśnienia na temat okoliczności zaginięcia portfela, i podałam podejrzanego, kompletnie to olali...
– Podejrzewałaś kogoś z pracy?
– Nie. Swoją drogą to by było faktycznie trudne do udowodniania. Sytuacja była klarowna, bo tego dnia, a było to
w mikołajki, mieliśmy mały poczęstunek w sali konferencyjnej. Przez jakąś godzinę wszyscy pracownicy byli poza
swoimi stanowiskami. Do firmy interesanci raczej nie przychodzili, a do mojego biura na trzecim piętrze to już
w ogóle nikt nie miał po co fatygować się bez umówienia. Jednak tego dnia pojawił się facet od liczników. Wiem, bo
zaszedł też do naszej sali po klucz od jakiejś tam kanciapy. Pominę fakt, że wyglądał jak patologia, bo to o niczym nie
przesądza, ale tylko on tego dnia przebywał we wszystkich pokojach, które zwyczajowo nie były zamykane na klucz.
Zadzwoniłam do zakładu, który go wysłał, i potwierdzono mi, że facet o takim i takim wyglądzie miał dziś być
w naszej firmie. Ustaliłam jego imię i nazwisko, a także fakt, że był nowym pracownikiem na zlecenie, zatrudnionym
w dodatku na okres zimy. Nikt w firmie nie mógł za niego ręczyć.
Na policji moją sprawą zajmowała się taka tępa babka. Każde zdanie zaczynała od „yyyyy”, a do swojego kolegi
z pokoju zwracała się „Pioter”. Co zadzwoniłam zapytać o postępy w mojej sprawie, tylko się denerwowałam
buractwem i niekompetencją.
– Może go sprawdzili i się zwyczajnie nie przyznał?
– No jak grzecznie zapytali: „czy to pan?”, to oczywiste, że się nie przyznał – oburzyła się, ale nie była zła. –
Zasugerowałam policjantce i jej koledze „Pioterowi”, żeby mu ściemnili, że jest nagrany na kamerze. Niestety, kamer
w firmie nie było, bo mój eksszef jest staromodnym człowiekiem. Nie wierzy ani żadnym nowoczesnym instytucjom,
ani firmom ochroniarskim, ani nawet bankom. Tak czy siak złodziej nie musiał o tym wiedzieć. Stwierdzili wówczas,
że nie muszę ich pouczać. Przez dwa miesiące nie zdziałali kompletnie nic i ostatecznie się poddałam.
Agnieszka opowiadała wszystko z wielką swadą, zaprawioną sarkazmem, więc roześmiał się, kiedy skończyła.
– Dużo ci ukradli?
– Właśnie nie, bo akurat, jak już ci opowiadałam, dostawałam tylko goły etat na konto i nie nosiłam przy sobie
dużej gotówki. W sklepach płaciłam kartą. Dużych problemów przysporzyło mi jednak wyrobienie wszystkich
dokumentów. Wyobrażasz sobie, że wydział komunikacji jest tylko do 14? Dla kogo on jest? Dla nierobów? Kiedy
ludzie pracujący mają coś załatwić? Na dodatek musiałam chodzić tam kilka razy: to w sprawie nowego prawka, to
dowodu rejestracyjnego, to złożyć podanie, to odebrać, to coś tam donieść. Masakra! Ta kradzież przelała szalę
goryczy. Starałam się o kredyt na mieszkanie w bardzo okazyjnej cenie. Właściwe mały domek do remontu. To było
jeszcze przed boomem budowlanym i dzisiaj nie kupiłabym za tę cenę nawet działki, na której stoi. Kiedy jednak
straciłam wszystkie dokumenty, nie mogłam dopełnić formalności w banku, a tym samym straciłam zaliczkę na ten dom
i w konsekwencji ktoś mi go sprzątnął sprzed nosa. Potem ceny nieruchomości bardzo poszły w górę, ja nie miałam
już wystarczającego wkładu własnego, bo zainwestowałam w nową pracę, która, zwłaszcza na początku, kokosów nie
przynosiła.
– To faktycznie narobił ci kłopotu. Czasami złodzieje odsyłają dokumenty – stwierdził, choć osobiście nie znał
takiego przypadku.
– Ten nie miał mózgu. Mam jego dane. Bo znajoma pracuje w policji, w cywilu akurat, ale może sprawdzić, kogo
tylko chce. Czekaj, przyniosę mój kalendarz, może go znasz.
Agnieszka pokazała mu wydruk z policyjnej bazy. Zdjęcie i dane personalne. Roman Pluta był wysoki i szczuły.
Miał czarne włosy i czarne oczy. Zez szpecił twarz i sprawiał, że była antypatyczna, nawet odpychająca. Był starym
kawalerem, mieszkającym samotnie na wsi nieopodal Gdańska. Nie miał zarejestrowanego samochodu ani nawet
prawa jazdy. Nie był też karany.
– Po co ci te dane? Chcesz sama wymierzyć sprawiedliwość? – Uśmiechnął się.
– Mam tu taką małą czarną listę po prostu. – Też się uśmiechnęła i zaczęła przeglądać kalendarz.
– O, mam nadzieję, że na nią nie trafię!
– Wymaga aktualizacji, ale nie musisz się martwić – zapewniła z uśmiechem i skupiła się na wertowaniu
zapisków.
Tylko złodziej miał wydruk z bazy. Pozostali, jak zauważył, zostali zapisani na jednej kartce w „notatkach” na
końcu brulionu.
– Kogo tam jeszcze masz? – zaciekawił się.
– Głównie „przyjaciółki”, byłych szefów, mojego eks... Taki standard chyba.
– Będziesz chciała się na nich zemścić? Nawiązując do wczorajszego filmu, już wiesz, jak tego NIE robić! –
zażartował.
– Dokładnie! Jednak wierzę w karmę. Życie samo się na nich zemści.
===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcy VzEHPgxvCTEEMQU=
Rozdział IV
Adam, zainspirowany czarną listą Agnieszki postanowił spisać wszystkich, którzy przyczynili się do jego obecnych
i minionych problemów, a także tych, którzy go zwyczajnie drażnią. Kiedy zapisał całą stronę służbowego kalendarza
(którego pierwszy raz użył), doszedł do wniosku, że jest mało oryginalny. Podobnie jak u jego współlokatorki na
liście znaleźli się byli szefowie i znajomi z różnych etapów życia. Nikt go nawet nie okradł ani nie zaatakował
w ciemnej ulicy. Stwierdził, że jest jeszcze nudniejszy, niż myślał. Podniosło mu to ciśnienie i pstryknął czajnik.
Ostatnie dwie torebki melisy. Dobrze, że dziś wypłata...
Po drodze z pracy zrobił zakupy. Postanowił przygotować obiad, żeby trapiona grypą Agnieszka nie musiała
krzątać się po domu. Dziś na jej prośbę zawiózł Anię do przedszkola i pierwszy raz od dawna poczuł się potrzebny.
Zajechał do Biedronki, gdzie kupił składniki do spaghetti: mięso mielone, dwa słoiki gotowego sosu, makaron, ser
i dwie butelki wina po 11.99. Wypłata wypłatą, ale nie może sobie pozwolić na szaleństwa.
Kiedy jednak wrócił, jedzenie czekało na stole.
– Miałaś leżeć w łóżku! – udawał niezadowolonego.
– Leżałam, naprawdę! – udawała, że się tłumaczy.- Odmroziłam rzeczy, które przygotowałam w piątek. Dorobiłam
tylko frytki. Ściślej: zrobiła to za mnie twoja frytkownica. Gdzie Ania? – Spojrzała na niego zaciekawiona i wtedy
sobie uświadomił: zapomniał odebrać dziecko.
– Już jadę! – Rzucił zakupy i wybiegł z mieszkania.
Ania wyglądała na obrażoną, a pani przedszkolanka, którą Agnieszka telefonicznie poinformowała o zaistniałej
sytuacji, obserwowała go bacznie, gdy pomagał dziewczynce się ubrać.
Usadowił dziecko na tylnym siedzeniu i zajął miejsce za kierownicą. Przekręcił kluczyk. Cisza. Spróbował
ponownie. Całkowita cisza. Niemożliwe, żeby akumulator padł. Miał dopiero cztery lata. Tyle, co auto.
Otworzył maskę. Odłączył akumulator i podłączył go od nowa. Jeśli to coś od komputera, to teraz powinien
odpalić. Niestety, nie. Miał przy sobie i kable, i prostownik. Wypróbował jedno i drugie. Akumulator nawet nie
zaskoczył. Skończyły mu się pomysły.
Agnieszka nie czekała z obiadem na pozostałych biesiadników. Zjadła sama, żeby wziąć leki na czas. Rano
zdecydowała się na wizytę u lekarza, gdyż znane jej suplementy diety nie spełniły swojej roli. Dostała antybiotyk na
zapalenie gardła i oskrzeli oraz tydzień zwolnienia.
Sprzątała właśnie ze stołu, gdy zadzwonił telefon. Zdziwiła się niepomiernie, słysząc znajomą z Cos- Medu. Ala,
kiedyś jej asystentka, wskoczyła na wolny fotel dyrektora po odejściu Agnieszki z firmy. Od tamtej pory nie
rozmawiały ze sobą. Nie z powodu zaistniałej sytuacji. Kontakt, jak to bywa ze znajomymi z pracy, umarł śmiercią
naturalną, gdy zaczęła pracować gdzie indziej.
– Jestem w ciąży! – Ala łkała do telefonu.
– To gratuluję! Przecież się staraliście... – Agnieszkę zbiło z tropu to wyznanie, zwłaszcza że nie rozmawiały kilka
lat.
– Podpisałam lojalkę! – Dziewczyna zaniosła się płaczem.
Agnieszka milczała, czekając, aż dziewczyna się uspokoi i opowie do końca.
– Teraz albo sama się zwolnię, albo dostanę dyscyplinarkę – mówiła płaczliwym głosem, ale już bardziej
składnie. – Co ja teraz zrobię? Wiesz, co się dzieje na rynku pracy? Nic! Kompletnie nic! Żadnych ofert! A dla młodej
matki to już w ogóle. Nikt nie chce niedyspozycyjnej kobiety po trzydziestce. Co ja mam zrobić?
– Uspokój się. Lojalka o zakazie zajścia w ciążę jest nielegalna. Nie mogą ci nic zrobić.
– Mam się z nimi sądzić? Jaki pracodawca mnie przyjmie, jak będę miała w papierach konflikt z byłym szefem?
Kto chce zatrudnić taką osobę? – Znów uderzyła w płacz.
Agnieszka westchnęła. Nie miała ochoty na słuchanie o cudzych problemach. Własnych w zupełności jej
wystarczało.
– Idź na zwolnienie lekarskie, a po urodzeniu dziecka poszukasz sobie nowej pracy.
– Orłowski powiedział, że jak pójdę teraz na L4, to on się postara, żebym już żadnej pracy w całym Trójmieście
nie dostała – płakała dalej. – Co ja mam zrobić? Mamy kredyt, a teraz będziemy mieć dziecko. Bez mojej pensji nie
damy rady. Sama wiesz, ile dostaję do koperty. Jak mam żyć za tysiąc złotych?
Agnieszka nie rozumiała, co ma wspólnego z jej kłopotem, poza tym, że kiedyś znalazła się w podobnej sytuacji.
Tyle że nie miała kochającego męża, który marzył o dziecku i który, jak by nie było, także zarabiał na rodzinę.
– Mogę ci jakoś pomóc?
Alka przestała płakać jak dziecko, któremu zaaplikuje się smoczek.
– Masz może kontakt z Mariuszem? Może udzieliłby mi jakiejś porady... Słyszałam, że jest dobry...
Teraz to dopiero się zdenerwowała.
– Przypominam ci, że Mariusz zostawił mnie, gdy zaszłam w ciążę. Nie przyznaje się do Ani, więc i mnie nie
interesuje jego los. Ciesz się, że masz męża i ten chce waszego dziecka. Przepraszam cię, Alicja, ale nie potrafię ci
pomóc – mówiła podniesionym głosem, bo bezczelność dziewczyny podniosła jej ciśnienie. Jak można być takim
pustakiem?!
– Myślałam, że mi pomożesz – znów uderzyła w płaczliwy, a do tego oskarżycielski ton. – To na razie...
– Nara! – Niemożliwie wręcz zła wybrała „zakończ”. „Co za idiotka! A dlaczego ona taka zdziwiona? Dziwne, że
nie pomyślała o tym, podpisując lojalkę”.
Postanowiła się zdrzemnąć.
Zdążyła przegnać Niutkę z poduszki i się położyć, kiedy zadzwonił telefon. Adam. Od razu naszły ją niepokojące
myśli. Może nie chcieli mu wydać Ani? Może córka nie chciała z nim wracać? Może jest chora?
Odebrała telefon, ale nie usłyszała pierwszego zdania Adama, bo Niutka, która zajęła dla odmiany drugą
poduszkę, miauknęła jej wprost do ucha.
– Co mówiłeś? Jesteś z Anią?
– Miaaaaauuuu!!!
– ...byłem...
– Miaaauuuu.
– Coo?!
– Miaaaauuuuuu!!
– Zamknij się, Niutka, co mówisz?!
– Miaaauu!
– ...się później.
Rozłączył się.
Wyniosła Niutkę na balkon i postanowiła oddzwonić. Numer był jednak zajęty. Spróbowała po chwili. Tym razem
linia była wolna, ale nie odebrał.
Na zewnętrznym parapecie okna sypialni pojawiła się Niutka.
– Zabiję cię, ty małpo!!!
Adam zrezygnował z assistance przed miesiącem, kiedy odnawiał ubezpieczenie. Zostawił sobie gołe OC, ze
względów oszczędnościowych. Zrezygnował też z AC i NNW. Bardzo, kuźwa, śmieszne!
Wrócił do samochodu, gdzie Ania cierpliwie czekała, choć nie była zadowolona.
– Musi nas ktoś podholować do mechanika, a nie będziemy fatygować mamy. Zatrzymam zaraz kogoś, a ty
poczekaj, dobrze?
O tej porze ruch pod przedszkolem był żaden i dopiero po półgodzinie, kiedy był bliski śmierci z wychłodzenia
organizmu, zatrzymał się jeden tranzit. Facet miał linę holowniczą i podciągnął go do najbliższego mechanika. Adam
dał kierowcy 20 złotych za fatygę, co ten przyjął bez pretensji.
Mechanik skrupulatnie obejrzał samochód pod maską i zdecydował, że nie obejdzie się bez komputera. Adam
wiedział, co to oznacza: 100 złotych za badanie, które może pokazać przyczynę albo nie. Rachunki niezapłacone,
a wypłata za chwilę zostanie bezpowrotnie wydana. Kiedy mechanik robił swoje, Adam stał bezczynnie na placu
wypełnionym autami najróżniejszych marek. Postanowił, że musi coś przedsięwziąć, bo tak dalej nie da rady. Pójdzie
pod most!
Ale co może zrobić? Na aplikacje zero odzewu. Po firmach samemu się nie chodzi, nie te czasy. Powystawiał
jakieś rzeczy na Allegro, ale jeszcze nic się nie sprzedało. Mieszkania nie ma co wystawiać, bo po niedawnym
boomie ceny nieruchomości sukcesywnie szły w dół i tylko by stracił. Poza tym musi gdzieś żyć, a jak ma
wynajmować i płacić komuś, to chyba lepiej spłacać swoje? Logiczne. Samochód? Kupił niemal nówkę i sprzedając
po czterech latach użytkowania, dużo straci. Ale chyba nie ma wyjścia. Naprawi go i wystawi na sprzedaż.
Ania, która razem z samochodem została wepchnięta do warsztatu, teraz znów pokazała się na horyzoncie. Wyszła
z samochodu, bo myślała, że Adam ją tu zostawia. Planowała wrócić do mamy na piechotę.
Wziął małą na ręce i pocieszył, że zaraz będą w domu.
– Jak chcesz, to kupimy po drodze jajko. Chcesz?
Ania kiwnęła na zgodę, choć nadal była smutna.
– Zimno ci?
– Trochę w ręce. – Podała Adamowi rączki w różowych rękawiczkach pod kolor czapki i szalika, by mógł je
rozetrzeć.
Pokazał się mechanik.
– Tak jak myślałem – odezwał się wesoło, jakby chciał oznajmić wygraną, a nie kolejny wydatek. – Czujnik. Taki
od sprzęgła. Czasami pada.
– Ale sprzęgło jest w porządku? – upewnił się Adam, bo wszystko, co związane ze sprzęgłem, kojarzyło mu się
z dużym wydatkiem.
– O sprzęgło bym się nie martwił, ale pilnej wymiany wymaga koło dwumasowe. W fokusach bardzo często pada
i widzę, że i tu jest już po nim. Musi pan je wymienić, bo inaczej będzie po samochodzie.
Adam nawet nie podejrzewał swojego auta o posiadanie czegoś takiego jak koło dwumasowe. Miał niepewną
minę. Mechanik postanowił kontynuować.
– Nie gaśnie w czasie jazdy? To główny symptom – tłumaczył, wycierając ręce w szmatę.
– Myślałem, że to gaźnik – przyznał, na co mechanik zareagował dobrotliwym uśmiechem. – A ile to kosztuje?
– Tak już po rabacie to... jakieś dwa i pół tysiąca z robocizną. Od razu mówię, że nie polecam wstawiać jednej
masy.
Adam już wiedział, co sprzeda w pierwszej kolejności. Strata niebotyczna, ale nie ma innego wyjścia.
– A ten czujnik to finansowo jakaś grubsza sprawa?
– Nie, ale muszę go zamówić. Jutro kupię, to w środę będzie. Jeszcze w środę gdzieś o tej porze będzie pan mógł
go odebrać. Będzie jakieś czterysta złotych. Koło też zamawiać?
– Jeszcze się pan wstrzyma. Dam znać w środę.
Ania zaczęła mu ciążyć albo po prostu był bliski omdlenia. Odstawił dziewczynkę na ziemię.
– W takim razie go tu zostawiam. Płatne przed czy po?
– Może pan przy odbiorze. Daleko ma pan do domu?
– Nie, jeden przystanek autobusem.
Na przystanku nikt nie czekał. Oznaczało to, że do najbliższego autobusu jeszcze czas. Postanowił, że wrócą
pieszo. Wziął znów małą na ręce, bo wyglądała na zmarzniętą i zmęczoną. Sam był ledwo żywy z zimna i nowych
problemów.
Sytuacja finansowa zrobiła się dramatyczna. Nie miał pojęcia, skąd wziąć na to koło dwumasowe. Bez jego
wymiany nie będzie mógł ani jeździć, ani sprzedać samochodu. Nie wierzył, że to dzieje się naprawdę. Dlaczego
akurat teraz?
Na horyzoncie pojawił się mały sklepik. Zaszli kupić Ani obiecane jajko, a także truskawkową mambę i batonika.
Nawet polubił to dziecko. Szkoda, że nie ma kasy. Zabrałby dziewczyny na jakąś wycieczkę, nakupował
prezentów.
Przypomniało mu się, że nie poinformował Agnieszki, kiedy wrócą. Sięgnął po telefon do kieszeni, ale go nie
znalazł. Pięknie! Pewnie zostawił w samochodzie. Wypuścił głośno powietrze, poprawił sobie Anię na rękach i ruszył
dalej.
Agnieszka odchodziła od zmysłów, gdy Adam wreszcie się pojawił z jej dzieckiem.
Jeszcze w drzwiach wyjaśnił jej pokrótce, co się stało. Córka była przemarznięta. Szybko ją przebrała i posadziła
przy gorącym obiedzie. Ze współlokatorem zrobiła to samo, wyłączając przebieranie.
– Jak chcesz, możesz jeździć moim samochodem do pracy, ja i tak do końca tygodnia jestem na chorobowym. No
chyba że nie chcesz takiego grata.
– Daj spokój! Pewnie, chętnie skorzystam, choć sam chyba będę chory – stwierdził i na dowód swych słów
niezamierzenie kichnął ze cztery razy.
– Weź fervex na noc. Ani też coś dam, bo pewnie przemarzła.
– Chodź, wyprawimy cię do spania – zwróciła się do dziecka.
Jednak Ania i Niutka, które składały właśnie zabawkę z kinder niespodzianki na kanapie w salonie, nie bardzo
były zainteresowane spaniem.
– Ten małpiszon denerwował mnie cały dzień – poskarżyła się Adamowi na jego futrzaka.
– Wąsata kreaturo, czemu byłaś niegrzeczna?
Kotka tradycyjnie go olała.
– Leniwcze podły, mówię do ciebie!
Niutka wciąż widziała tylko nową zabawkę Ani.
Machnął ręką.
– Nie wiem, po co mi ten kuwetowy obsraniec. – Westchnął teatralnie.
– Dobrze, że chociaż dzieci lubi – stwierdziła Agnieszka na pocieszenie.
===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcy VzEHPgxvCTEEMQU=
Rozdział V
Agnieszka zerwała się, gdy usłyszała dziwny hałas dochodzący z łazienki. Coś szurało głośno po podłodze. Spojrzała
na śpiącą Anię i po cichu opuściła łóżko. Na korytarzu spotkała Adama w samych spodniach od piżamy zmierzającego
do łazienki. Nie wyglądał jednak na zaniepokojonego, a raczej złego.
– O, obudziła cię... – zmartwił się, widząc Agnieszkę w zielonej piżamie w kwiatki, żółtych wełnianych
skarpetach i z roztrzepanymi włosami. – Ta mała łajza skorzystała z kuwetki i teraz namiętnie zakopuje. Może tak
nawet godzinę. Zaraz jej strzelę w dupę. – Zniknął w łazience, z której po chwili, potwornie miaucząc, wyleciała
Niutka. Dała nura pod kanapę w salonie i tyle ją widzieli. – Wybacz, muszę ją komuś oddać – powiedział
przepraszająco, ale Agnieszka nie była zła za pobudkę.
– Nic się nie stało. Miałam właśnie wziąć antybiotyk – odparła i poszła do kuchni po szklankę wody.
– Mnie też daj – poprosił i usiadł przy stole.
Agnieszka postawiła dwie szklanki i butelkę niegazowanej wody, nie bardzo wiedząc, o czym się rozmawia
wyrwanym ze snu o 2 w nocy.
– Wiesz, mam poważne problemy finansowe – zwierzył się Adam.
– Kto ich nie ma? – Agnieszkę speszyło to wyznanie i próbowała zbagatelizować problem.
– No taak – Adam przyznał ze smutkiem i pożałowała swojego tonu. Postanowiła wykazać zainteresowanie.
– Masz jakiś plan?
– Napaść na bank! – Zaśmiał się gorzko.
– No cóż... to... ambitne. Może na początek coś mniejszego? – rzekła wesoło, żeby go jakoś pocieszyć.
Siedzieli chwilę w ciszy, popijając wodę.
– Mam dość tego życia – odezwał się Adam podniesionym głosem. – Mam dojść tej głupiej pracy! Albo napadnę
na bank, albo... nie wiem.
Agnieszce przypomniał się film, który ostatnio oglądali. Pomyślała, że byliby niezłą parą rabusiów. Jednak nie
mają żadnego doświadczenia i w przeciwieństwie do bohaterów amerykańskiej komedii, której tytułu zapomniała, im
mogłoby się nie udać. Ale jakby zaczęli od czegoś mniej spektakularnego niż bank czy sklep jubilerski...
– Mam pomysł! – wypaliła i choć w myślach zdążyła się już za niego skarcić, nie było odwrotu, bo Adam spojrzał
na nią z nadzieją w oczach. – Wiem, gdzie możemy się włamać!
– My?
– No chyba że mnie nie chcesz...
– Przestań! Mów! – Adam widocznie poweselał i tym bardziej nie mogła się wycofać.
– Mój były szef, co nawet nie jest tajemnicą poliszynela, nie ufa bankom i trzyma kasę w domu. Wiem, gdzie
mieszka, i znam dom, bo co roku wydawał w nim przyjęcia z okazji swoich urodzin. Przychodzili wszyscy
pracownicy.
– Urodzin? – zdziwił się Adam.
– Sam widzisz, że jest idealną ofiarą dla początkujących włamywaczy. – Uśmiechnęła się, zadowolona ze swojego
pomysłu. – Mało tego – kontynuowała całkowicie już rozbudzona. – Na początku grudnia zawsze jeżdżą z żoną na bal
mikołajkowy do Sheratona. Teraz mikołajki wypadają w sobotę, więc jestem pewna, że bal będzie dokładnie szóstego
– zakończyła dumna z siebie.
– Świetny pomysł! A jesteś pewna, że wtedy na pewno nie będzie ich w domu?
– Sprawdzę jeszcze tę imprezę w internecie, ale tak, jestem pewna.
– A nie mają alarmu? – Adam wcale nie wymiękał, wręcz przeciwnie, ale, jak to on, musiał się we wszystkim
upewnić.
– Nigdy nie miał. Ma za to dwa dobermany. Ale z psami można sobie poradzić – stwierdziła ze znawstwem.
– Mikołajki są w tę sobotę?
– Tak.
– To działamy, wspólniczko! – Sięgnął po wodę, by wznieść toast.
Agnieszka stuknęła się z nim szklanką.
– To co jeszcze spędza ci sen z powiek? – Uśmiechnęła się i oboje spojrzeli w stronę kanapy.
Niutka wysunęła przednie łapy, ale bynajmniej nie planowała opuszczenia kryjówki. Poczeka, aż zasną. Nie jest
głupia.
Adam zwinął w kulkę papierek po cukierku i rzucił najdalej jak potrafił.
Kulka wpadła do gabinetu. W sekundę później pojawiła się przy niej kotka.
– Ale ty jesteś durna, Niutka!
===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcy VzEHPgxvCTEEMQU=
Rozdział VI
W środę około 15:00 dostał telefon od mechanika z informacją, że samochód jest już do odbioru. Wyszło 420 złotych.
Mechanik pytał, czy zamawiać koło dwumasowe. Adam powiedział, że może zamówić, ale na poniedziałek, bo teraz
samochód jest mu potrzebny.
Plan włamania do domu eksszefa Agnieszki nie tylko pochłonął go bez reszty, ale też przyprawił o bardziej
optymistyczne podejście do życia. Udał się do Oliwy, gdzie objechał całą rezydencję Orłowskiego i jego żony. Dom
miał dwa poziomy i wysoką piwnicę, przez którą Adam zaplanował wtargnięcie do środka. Przed domem faktycznie
biegały dwa dobermany. Znalazł w internecie kilka sposobów na nie i zakupił już odpowiednie artefakty.
Z sieci dowiedział się wielu innych rzeczy, między innymi: by nie zabierać ze sobą telefonu (policja podobno
może dojść do złodzieja na podstawie drogi logowania jego komórki), założyć nalewki na opony (po akcji je
wyrzucić) i sformatować dysk po uzyskaniu tych wszystkich informacji (nigdy nie wyszukiwać z własnego komputera
fraz typu „jak okraść dom”).
Pozostał problem, co zrobić z Anią. Agnieszka nigdy nie zostawiała córki samej w domu, a nie miała też kogo
poprosić o opiekę. Adam zaproponował sąsiadkę z dołu, ale pomysł nie przemówił do jego współlokatorki. Ustalili,
że jak nie wymyślą niczego konkretnego, to nie położy córki na drzemkę w ciągu dnia, a do tego zapewnią jej cały
dzień wrażeń na dworze, żeby zmęczona bez problemów zasnęła o 19 i nie budziła się aż do rana. Na wszelki
wypadek poinformują sąsiadkę o samotnie śpiącym dziecku w mieszkaniu i dadzą jej klucze, by interweniowała
w razie płaczu czy innego hałasu. Obliczyli, że nie będzie ich maksymalnie 3 godziny.
W sobotni wieczór zaparkowali samochód na poboczu między dwoma drzewami, w miejscu, gdzie nie rzucał się
w oczy, a skąd mieli dobrą widoczność na dom. W dwóch oknach paliły się światła, a więc gospodarze jeszcze
szykowali się do wyjścia.
Pogoda im sprzyjała. Było mroźnie, ale na szczęście nie zalegał śnieg, na którym mogliby pozostawić ślady.
Adam zauważył, że Agnieszka drży. Klimatyzacja w samochodzie była ustawiona na 26 stopni, więc nie mogło
być jej zimno. Denerwowała się. Wiedział, że raczej nie martwi się o córkę, bo ta słodko zasnęła jeszcze przed 19,
a w dodatku poprosili sąsiadkę o czuwanie i reakcję w razie hałasu na górze. Wiedział, że może liczyć na starszą
panią, bo na pewno nie przepuściłaby okazji legalnego poszperania w jego mieszkaniu.
Włączył radio dla rozluźnienia atmosfery. Tego by brakowało, żeby po rozbudzeniu w nim tak wielkich nadziei
wycofała się z całej akcji.
Liczył, że któraś ze stacji będzie grała coś optymistycznego, najlepiej z przekazem podprogowym w stylu „idź,
okradnij byłego szefa”. Niestety, o 20:00 na wszystkich częstotliwościach emitowano wiadomości.
– W przyszłym roku mamy chyba wybory parlamentarne, co? – zagadał.
Agnieszka tylko na niego spojrzała, więc domyślił się, że temat parlamentarzystów nie pasjonuje jej specjalnie,
zwłaszcza w mikołajki, które spędza na grabieży czyjegoś domu.
– Chyba tym razem nie będę głosował – kontynuował niestrudzony.
Zgasły światła na piętrze i domownicy przenieśli się na parter.
Za kilkanaście minut będą mogli zacząć się włamywać. Już nie będzie odwrotu.
– Uważam, że posłowie nie powinni być wybierani demokratycznie – odezwała się Agnieszka, która chyba doszła
do wniosku, że rozmowa pozwoli oddalić nieuchronny moment.
– Tak, a dlaczego? – autentycznie się zaciekawił.
– Po pierwsze, ludzie w Polsce są kompletnie nieodpowiedzialni. Ci, którzy mają rozeznanie w polityce i są
w stanie wybrać dobrze, na wybory nie idą, bo uważają, że i tak niczego nie zmienią. W czym się zresztą mylą. Po
drugie, takie wybory są drogie. Po trzecie, nieekologiczne. Plakaty z facjatami kandydatów walają się miesiącami po
każdych wyborach.
– No to jak je inaczej przeprowadzić?
– Normalnie – Agnieszka zapaliła się do tematu i chyba zapomniała na chwilę, gdzie i w jakim celu się znajduje. –
Niech chętni zgłaszają swoje aplikacje. Stosowna komisja, biorąc po uwagę kwalifikacje, nie przynależność
polityczną, wybierze najlepszych: ekonomistów, prawników, socjologów, politologów i tak dalej. Krajem powinni
rządzić specjaliści, a nie sportowcy czy gwiazdy telewizyjnych show.
– Szkoda, że nie jesteś prezydentem – powiedział z uznaniem.
– Prezydent o niczym nie decyduje – ucięła.
Orłowscy wyjeżdżali właśnie z posesji, więc zamilkli skupieni na nowej sytuacji.
Kiedy honda eksszefa Agnieszki zniknęła za zakrętem, gdzie najpewniej włączyła się do ruchu w stronę Sopotu,
Adam spojrzał porozumiewawczo na kobietę i wysiedli. Z bagażnika wzięli plecaki, wcześniej wyposażone
w niezbędne narzędzia. Założyli nowe rękawiczki, czarne, podobnie jak reszta ich ubrań.
Posesja była ogrodzona. Bramę i furtkę zamknięto na patent i dodatkowo na klucz. Po ogrodzie biegały dwa psy.
Adam rzucił zwierzakom nafaszerowane tabletkami polędwiczki. Dobermany rzuciły się na mięso. Teraz należało
odczekać 20 minut. Zdecydowali nie wracać do samochodu. Tym samym czas się im dłużył, gdy bezczynnie stali pod
bramą Orłowskich. O tej porze był mały ruch i tylko kilka razy musieli udawać, że przystanęli na chwilę, by znaleźć
coś w plecaku. W końcu psy zrobiły się bardzo towarzyskie i przyjacielskie. Radośnie biegały i zaczepiały się
nawzajem.
Adam pierwszy wszedł na bramę i przeskoczył na drugą stronę. Pomógł Agnieszce i po chwili znaleźli się przy
małym piwnicznym oknie, należącym do pomieszczenia wyglądającego na pralnię. Było też drugie okno, mniejsze. Po
stosie węgla domyślili się, że należy do kotłowni. Wybrali to pierwsze. Choć przeanalizował porady forumowiczów-
włamywaczy na temat bezgłośnego wyciągania szyby z ościeżnic, ostatecznie sięgnął po kamień i wybił szybę
tradycyjnym sposobem. Włożył rękę do środka i przekręcił klamkę.
Puścił dziewczynę przodem. Zanim sam wszedł do środka, ostatni raz rozejrzał się po podwórku. Psy schowały
się do altany, w której miały swoją noclegownię. Przez jakąś godzinę nie powinny na nikogo szczekać.
Domy o wysokich piwnicach były praktyczne nie tylko dla włamywaczy. Były szef Agnieszki zagospodarował
piwniczne pomieszczenia na: spiżarnię, pralnię, kotłownię, mały warsztat i garaż.
Nie włączali świateł. Używali tylko latarek, którymi torowali sobie drogę po schodach na górę. Znaleźli się na
parterze, a konkretnie w przestronnym przedpokoju. Ustawiono tu dużo ekstrawaganckich donic i wazonów, o które
mało się nie zabili. Idąc prosto przez korytarz, trafili do kuchni z wydzieloną jadalnią. Ta pierwsza była bardzo
nowoczesna – miała praktyczną wyspę i najnowsze sprzęty, jadalnia zaś klasyczna – jej centrum stanowił duży,
solidny drewniany stół i osiem krzeseł, zaś przy ścianie stał kredens z witryną na fajansowe zastawy.
Agnieszka poczęstowała się w jadalni cukierkiem, schowała papierek do kieszeni i wrócili na korytarz, skąd
zajrzeli kolejno do dwóch pokoi i łazienki. Obie sypialnie należały niewątpliwie do nastolatków, o czym świadczyły
chociażby plakaty zespołów, których Adam nawet nie chciał kojarzyć. Po wymianie spojrzeń udali się na piętro.
Agnieszka wyjaśniła Adamowi, że dzieci wyjechały na studia i nie mieszkają już z rodzicami.
Przeszli do sypialni gospodarzy. Agnieszka metodycznie podnosiła i odstawiała na miejsce wszystkie przedmioty
w poszukiwaniu gotówki, po którą przyszli. W filmach i książkach bogaci ludzie mieli sejfy, ale zdaniem Agnieszki
taki przybytek do jej szefa nie pasował. Podejrzewała raczej powłokę od poduszki. Zajrzeli więc pod łóżko i do
schowka na pościel. Ani śladu kasy. Przejrzała zawartość szuflad w toaletce, ale nie znalazła nic poza babskimi
szpargałkami, w tym biżuterią, którą zignorowała. Adam obserwował wspólniczkę i niespokojnie zerkał w okno. Póki
co nikt się do Orłowskich nie wybierał.
Znowu wymienili spojrzenia i udali się do kolejnego pokoju na piętrze. Był to gabinet szefa. Adam od razu
pozazdrościł mu biurka, a raczej dębowego stołu, wielkiego niczym kreślarski blat. W gabinecie królowały regały, na
których w nieładzie piętrzyły się książki. Adam nie mógł się powstrzymać przed zbadaniem zawartości tej
biblioteczki. Pochwalił w myślach gospodarza za kolekcję powieści Dickensa i Irvinga. Przeglądał właśnie
Dostojewskiego, gdy jedna z książek wydała mu się dziwnie nieprawdziwa. Nie ta faktura, nie ta waga... Oczywiście,
to sejf! Otworzył ją bez problemu i ujrzał dziesiątki, a może nawet setki banknotów dwustuzłotowych. Rozejrzał się
w poszukiwaniu Agnieszki, by zakomunikować jej te rewelacje, ale dziewczyny nie było w gabinecie. Po chwili
zauważył, że stoi na korytarzu i ma zgaszoną latarkę. Schował książkę-sejf do plecaka, również zgasił latarkę i ruszył
w jej kierunku. Podążył za wzrokiem wspólniczki i zobaczył to, co wprawiło ją w osłupienie. W przedpokoju na dole
zdejmował właśnie płaszcz jej szef. Dało się zauważyć, że, po pierwsze, jest sam, a po drugie, jest wściekły.
Agnieszka spojrzała pytająco na Adama.
===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcy VzEHPgxvCTEEMQU=
Rozdział VII
Stali, wstrzymując oddech i zastanawiając się intensywnie nad kolejnym ruchem. Kiedy Orłowski skierował swe
kroki do kuchni, Adam postanowił wycofać się do gabinetu. Pociągnął za sobą Agnieszkę. Gdy przykucnęli za
komodą, przerażona dziewczyna wyszeptała:
– Co teraz? Mamy liczyć na to, że pójdzie prosto do sypialni i będzie spał jak kamień?
– Ciekawe, czy widział już psy... – zastanawiał się tymczasem Adam. – Ich zachowanie może wzbudzić w nim
podejrzenia. Jak myślisz, wezwał policję?
Ogarnęła ich panika, która po chwili jeszcze się wzmogła, bo usłyszeli kroki wspinającego się po schodach
Orłowskiego. Zamarli.
Eksszef Agnieszki poszedł do sypialni, gdzie, sądząc po odgłosach, położył się na łóżku i włączył telewizor.
Wymienili spojrzenia. Teraz albo nigdy! Podnieśli się z klęczek i pochyleni zaczęli kierować się w stronę schodów.
Byli w przedpokoju, gdy usłyszeli, że Orłowski podnosi się z łóżka i zmierza do drzwi. Przykucnęli za dużymi
wazonami stojącymi niczym kolumny po przeciwnych stronach drzwi sypialni. Niespełna metr dzielił ich od schodów
na parter, skąd mogli wyjść normalnymi drzwiami.
Orłowski wyszedł z sypialni i przystanął, nasłuchując. Był zwrócony tyłem do wazonu, za którym chował się
Adam, a przodem do wazonu Agnieszki i siłą rzeczy dostrzegł ją jako pierwszą.
– Co, do cho... – więcej nie zdążył powiedzieć, bo Adam uderzył go w głowę swoim wazonem. Mężczyzna
zachwiał się i upadł wprost na ręce dziewczyny. Ta odepchnęła go od siebie prosto na schody. Hałas, jaki
towarzyszył niemałemu bezwładnemu ciału, turlającemu się ze schodów, zmobilizował ich do szybkiej ucieczki.
Kilkoma susami pokonali schody z przeszkodą w postaci nieruchomego ciała i wybiegli głównym wyjściem. Nie
zważali na psy, które wracały do formy i rzuciły się w ich stronę, ujadając wściekle. Jednym susem przeskoczyli
bramę i w kilka sekund znaleźli się w samochodzie. Adam drżącymi palcami przekręcił kluczyk w stacyjce
i gwałtownie ruszył spod domu Orłowskich. Kierował się w stronę obwodnicy, bo nie miał cierpliwości do
zatrzymywania się na każdych światłach.
Przez całą drogę nie zamienili ani słowa. Kiedy weszli do mieszkania, Agnieszka poszła prosto do Ani.
Upewniwszy się, że córka śpi, ruszyła do łazienki i po 10 minutach znów zniknęła w sypialni. Tym razem nie wyszła
stamtąd do rana.
Adam nie mógł zasnąć. Bolała go głowa, a przed oczami miał trupa Orłowskiego. Co do tego, że facet zginął na
miejscu, nie było wątpliwości. Rąbnął głową o marmur, aż trzasnęło w czaszce. Brr.
Zaczął analizować całą akcję pod kątem pozostawienia śladów po sobie. Psy na pewno wróciły już do siebie.
Nikt nie będzie badał im krwi, to nie amerykański film. Okno. To już poważniejsza spawa, choć czyn ten może zostać
uznany za akt wandalizmu, zwłaszcza że teoretycznie z domu nic nie zginęło. Żona Orłowskiego, zdaniem Agnieszki,
na pewno nie wiedziała o ukrytej w domu gotówce. Swoją drogą bardzo ciekawe, ile książek z całego regału było tak
naprawdę atrapami...
Wreszcie zajrzał do plecaka, skąd wydobył łup. Otworzył książkę-sejf i wysypał banknoty na pościel. Ściśnięte
nie prezentowały się tak imponująco jak teraz – w postaci góry dwustuzłotówek. Adam przeliczył dwukrotnie. Ponad
70 tysięcy. Po 35 na „łebek”. Włożył je z powrotem do książki, którą schował do plecaka. Postanowił zacząć dzień od
mocnej kawy.
===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcy VzEHPgxvCTEEMQU=
Rozdział VIII
Agnieszka wyłoniła się z sypialni parę minut po 6:00. Była blada i miała mocno podkrążone oczy. Myślała, że Adam
będzie jeszcze spał. Speszyła się na jego widok.
– Usiądź, pogadamy – zaproponował. – Zrobić ci kawy?
– Poproszę – odparła cicho i siadła na krześle z umęczonym wyrazem twarzy.
Adam wyjątkowo zaparzył kawę w ekspresie, więc tylko wyjął filiżankę i napełnił ją czarnym, gorącym płynem.
Podsunął kawę dziewczynie, ale nawet nie podziękowała. Siedziała nieruchomo ze wzrokiem wbitym w jeden
niesprecyzowany punkt.
Nie bardzo wiedział, jak zacząć, ale jeśli teraz o tym nie porozmawiają, to przy Ani wcale tego nie zrobią.
– Martwisz się, że wpadniemy?
Ocknęła się z zamyślenia, ale nic nie odpowiedziała.
– Sama mówiłaś, że Orłowska nie wie o oszczędnościach męża, bo nie interesuje się domowym budżetem. Nawet
nie zauważy, że coś z domu zginęło. – Ten argument wydał mu się najlepszy, a ponadto chciał ją zainteresować łupem.
Nawet nie wiedziała, że znalazł pieniądze i je zabrał. Mimo to nie podjęła wątku.
– Okno – rzuciła beznamiętnie.
– Co okno?
– Okno w piwnicy. Wybiłeś je kamieniem! – Wreszcie wstąpiły w nią nerwy, a więc Adam mógł być
spokojniejszy. Jego współlokatorka nie popadła w żadną psychozę.
– Myślisz, że nie powiążą tego z jego... – Załkała na myśl o nieumyślnym spowodowaniu śmierci człowieka,
którego bądź co bądź długo znała.
– To był nieszczęśliwy wypadek. – Adam nie wiedział, co ma jeszcze powiedzieć. Dziewczyna rozpłakała się
bowiem na dobre.
– Popchnęłam go na schody – łkała.
– Bo go uderzyłem i na ciebie wpadł! To nie była twoja wina!
Agnieszka płakała cicho. Przez jakiś czas się nie odzywał. Przedsięwziął wszelkie środki ostrożności. Nawet
zmienił nalewki na opony. Policja w życiu nie odkryje, co się tam wydarzyło. Zwłaszcza że teoretycznie nic nie
zginęło. Chyba że Orłowska jednak wiedziała o kasie w książce, ale to było mało prawdopodobne. Kobieta
interesowała się tylko wydawaniem pieniędzy.
Podszedł do Agnieszki, ukucnął i wziął ją za ręce.
– Nie płacz, bo Ania zaraz wstanie. – Argument podziałał na dziewczynę. Po chwili zamilkła.
– To był drań. Wyświadczaliśmy światu przysługę – mówił, nie wpuszczając jej dłoni ze swoich. – Przypomnij
sobie, jaką krzywdę ci wyrządził. Nikt nie powiąże jego śmierci z nami. Wszystko wygląda na nieszczęśliwy
wypadek. Oknem się nie martw. To drobiazg, który nic nie wnosi do tej historii.
Puścił jej ręce, bo chciała otrzeć mokrą twarz.
– Napij się kawy – poradził, wracając na swoje miejsce. – Wiesz, ile mamy kasy? – zapytał po chwili celowo
radośniejszym tonem. Chciał, żeby przestała się zadręczać Orłowskim.
Spojrzała na niego pytająco. Dochodziła do siebie.
– Siedemdziesiąt trzy tysiące! – Podszedł do plecaka po książkę-sejf, żeby pokazać gotówkę. – Proponuję trzy
tysiące zostawić na bieżące i przyszłe rachunki i przyznać sobie po trzydzieści pięć tysięcy nagrody – powiedział
wesoło, ale szybko zamknął książkę, bo Ania otworzyła właśnie drzwi od sypialni.
Agnieszka od razu weszła w rolę mamy i pani domu.
– Umyj buźkę, kochanie, zaraz będzie śniadanko.
Agnieszka przygotowała berlinki zapiekane z serem i sosem pomidorowym. Do tego kolorowe kanapki. Po
śniadaniu wszyscy mieli dobre humory, a zwłaszcza Ania, którą przypomniała sobie o obiecanych sankach.
– Mamo, jesteś już zdrowa? Pójdziemy na sanki?
W stronę Agnieszki pytające spojrzenie wbił również Adam.
Na sankach ostatecznie jechali wszyscy. Najpierw Ania, ciągnięta przez Agnieszkę i Adama, śmiała się jak
szalona, bo co dwoje powożących, to nie jeden. Potem Adam przewiózł Anię z Agnieszką, a na koniec dziewczyny
ciągnęły Adama, by ostatecznie doprowadzić do wywrócenia się sanek i jego upadku w śnieg. Kiedy powrócili do
pierwotnej kombinacji, postanowił zagadnąć współlokatorkę.
– Co zrobisz ze swoimi pieniędzmi? – zapytał lekko, niby od niechcenia, żeby nie wprowadzić dziewczyny
w poprzedni nastrój.
– Nie wiem. Na bieżące wydatki trochę za dużo. A na zainwestowanie w coś konkretnego za mało.
Adamowi zaświtał pewien pomysł, ale postanowił poczekać z podzieleniem się z nim.
– Może kupisz sobie nowy samochód? Sama mówisz, że ten twój to już stary grat – zaproponował.
– Może tak zrobię, ale wydam na niego maksymalnie 15 tysięcy. Resztę dołożę do wkładu własnego na konto
kredytu.
– 20 tysięcy to za mało na wkład własny. Musiałabyś mieć przynajmniej 50. Inaczej będziesz bulić takie raty jak
ja. – Roześmiał się, żeby nadać tej wypowiedzi niewinny ton.
– Niekoniecznie, bo to kredyt z dotacją unijną. Coś jak „Rodzina na swoim”, tylko dla singli. Zresztą
zaoszczędziłam trochę pieniędzy z korepetycji.
– Wiesz co, może pojedziemy do jakiegoś centrum handlowego po prezenty na święta? Co ty na to?
– Ja robię tylko Ani, nie wyjeżdżamy nigdzie...
– No ja w sumie też nie... To sprawimy prezenty sobie! Należy nam się odrobina szaleństwa!
– No nie wiem sama. – Przystanęła i popatrzyła na córkę. – Kupiłabym Ani nową kurtkę i buty. I sobie...
– No widzisz! No to postanowione!
Pieniądze szczęścia nie dają, ale bezsprzecznie dają je zakupy. Monroe wiedziała, co dobre.
Agnieszka promieniała, przymierzając sukienki, spódnice, marynarki, płaszcze, szaliki i buty. Adam służył radą
i obsypywał ją komplementami przy każdym wyjściu z przymierzalni. Ostatecznie zdecydowała się wymienić połowę
swojej garderoby. Ani kupiła zaplanowaną kurtkę i buty, a do tego różne ciepłe tuniczki, spodnie, dwie sukienki,
czapki, szaliki i najróżniejsze dodatki dla małych dziewczynek, o których istnieniu Adam nie miał pojęcia.
Sobie też kupił dużo fajnych ubrań, w tym płaszcz, buty, trzy swetry, dwie koszule, sztruksy, jeansy i trochę
bielizny.
Żeby odetchnąć, postanowili coś zjeść. Na prośbę Ani udali się do McDonald’s. Adam preferował zdrowsze
jedzenie, ale co tam, jak szaleć, to szaleć. Wzięli po zestawie i zajadając bułki oraz frytki, ustalali plan na resztę dnia:
Empik, deser na starówce i bajka w Krewetce.
Agnieszka wyglądała uroczo w nowych ciuchach, które postanowiła od razu włożyć. Stare odniosła do
samochodu. Stwierdziła, że nie może już na nie patrzeć. Ania już po wizycie w pierwszym sklepie wyszła w nowym
płaszczyku i dotąd nie dała go z siebie zdjąć.
Adam także się przebrał, co bardzo pozytywnie wpłynęło na jego samopoczucie. Przyjemnie jest dobrze wyglądać.
W prawdziwy szał zakupów wpadli jednak w empiku. Adam uwielbiał kupować książki, a że dawno nie mógł
sobie pozwolić na nowe egzemplarze, w jego koszyku znalazło się ponad 20 pozycji. Agnieszka pobiła jego rekord,
gdyż poza książkami historycznymi i powieściami z gatunku kryminału wybrała też kilka zbiorów bajek i baśni dla
Ani.
Obładowani torbami, ledwo dotarli do samochodu zaparkowanego na Targu Drzewnym, przy samej starówce.
– Agnieszka?! – Oboje w tej samej chwili odwrócili się od bagażnika, gdzie właśnie ustawiali zakupy.
Osłupiała na widok dwóch koleżanek z Cos-Medu, podczas gdy te, nie tracąc czasu, zmierzyły ją od góry do dołu,
by następnie to samo uczynić z Anią, Adamem i jego samochodem, szczęśliwym fartem dzisiaj wymytym
i wywoskowanym, a więc prezentującym się nie gorzej niż cała trójka.
Koleżanki, pofarbowane na czarno, mocno opalone i wymalowane trzydziestki, zaczęły obściskiwać Agnieszkę,
nieustannie zezując na całe jej otoczenie.
– Wyglądasz świetnie! Nic się nie zmieniłaś! – świergotały fałszywie jedna przez drugą.
Agnieszka wreszcie się ocknęła i dokonała prezentacji.
– To Wiola i Emilia, moje koleżanki z Cos-Medu, a to Adam... – Wytapetowane szczebiotki rzuciły się podawać
rękę, nie przestając się uśmiechać.
– To dobrze, że ułożyłaś sobie życie – zapewniały sugestywnie, co Agnieszka od razu postanowiła sprostować,
ale Adam jej przerwał.
– Pewnie chcesz porozmawiać z koleżankami. Będziemy z Anią u Grycana, kochanie. – Cmoknął ją w policzek
i z Anią za rękę odeszli w stronę Długiej.
Nie zdążyła się odnaleźć w nowej sytuacji, gdy doznała kolejnego szoku.
– Słyszałaś, że Orłowski nie żyje?! – wykrzyknęła Emilia, robiąc wielkie oczy i przerażoną minę. Nie udało jej
się ukryć podniecenia tą sytuacją.
– Co? Kiedy? – Agnieszka udawała zaskoczoną, ale czuła, że się czerwieni i trzęsie ze zdenerwowania.
– Wczoraj wieczorem! Spadł ze schodów i się zabił! – wykrzykiwała Emilia bez cienia żalu dla tragicznie
zmarłego.
– Podobno pokłócił się z żoną – włączyła się Wiola, zniżając głos niemal do konspiracyjnego szeptu. – Jechali na
mikołajki, wiesz, jak co roku, gdy żona coś mu tam powiedziała nie tak, wysadził ją przed hotelem i wrócił do domu.
Kiedy po balu wróciła taksówką do domu, okazało się, że leży martwy u dołu schodów. Możliwe, że dostał zawału
z nerwów na nią.
– A więc to wypadek? – upewniła się, wciąż pełna najgorszych przeczuć.
– Niekoniecznie! – wtrąciła Emilia. – Podobno odkryli wybite okno!
– Ale nic z domu nie zginęło – przekonywała do swojej tezy Wiola.
– Bo pewnie złodzieje się przestraszyli na jego widok i uciekli!
– Na widok żywego czy martwego?
– Może właśnie na widok złodziei dostał zawału. Ci się przestraszyli i uciekli!
– Nie wiadomo, czy w ogóle miał zawał. Może ktoś go zabił?
– Kto?
– Może Alka. Chce jej dać dyscyplinarkę. Powiedziała, że go zabije!
– Głupia jesteś!
Dziunie, jak zawsze nazywała je Agnieszka, kłóciły się o wersje zdarzeń, podczas gdy ona odchodziła od
zmysłów. A jak się wyda? Czy widać po niej winę?
– Dobra, nieważne! – podsumowała Emilia. – Nie przeszkadzamy już. Ale masz fajnego faceta. – Spojrzały
jeszcze raz na samochód i odeszły.
Agnieszka miała nogi jak z waty i ledwo dotarła do lodziarni.
Adam zamówił już wszystkim desery i wesoło gawędził z Anią, gdy ją ujrzał. Była blada, rozglądała się
nerwowo, więc wstał od stolika i podszedł do niej.
– Siadaj, żono – zażartował. – Zamówiłem ci Kawowy Poemat. Mam nadzieje, że się nie gniewasz za...
– Nie, nie – przerwała szybko i dała się poprowadzić do stolika.
– Mamo, mogę spróbować twojego? Na razie moje jest najlepsze.
– Pójdziesz po serwetki dla mamy?
Kiedy dziecko stało pod ladą, czekając, aż ktoś zwróci na nie uwagę, Agnieszka opowiedziała Adamowi o tym, co
usłyszała od Dziuń. Ten nie wydał się zmartwiony. Wręcz przeciwnie.
– No widzisz. Myślą, że to wypadek. Zapewne taką też wersję przyjęła policja – stwierdził bez niepokoju. – Może
wolałaś Bakaliową Uwerturę?
– Adam, przestań, ja naprawdę się martwię!
– Niepotrzebnie. Za parę dni nikt nie będzie o tym mówił. Żonie został dom i dobrze prosperująca firma, więc nie
będzie dochodziła, kto wyświadczył jej przysługę. Nie martw się. – Uścisnął jej rękę.
Tymczasem wróciła Ania z raptem jedną serwetką, a przy tym miną zdobywcy. Agnieszka odzyskała humor.
– Co się stało? – zapytał Adam, gdy nagle roześmiała się w głos.
Śmiała się jednak jak szalona i wiedział, że nią ma wyjścia, jak przeczekać ten atak.
Po jakichś dwóch minutach otarła wreszcie oczy z łez.
– Przypomniały mi się miny Dziuń! – Była w świetnym nastroju. – Uśmiechały się fałszywie, ale dało się
zauważyć, że były wściekłe z zazdrości! Chyba myślały, że po odejściu z Cos-Medu skończyłam w przytułku dla
samotnych matek! Miały pecha, że natknęły się na mnie akurat dziś...
– Zemściłaś się na nich – odparł Adam równie wesoło. – Masz już za sobą zemstę na szefie, na Dziuniach, jeszcze
został ci...
– Adam!
– Przepraszam. – Fakt, zagalopował się, ale trzeba przyznać, że Agnieszka nie wyglądała na autentycznie
wkurzoną.
Mimo to resztę czasu w lodziarni spędzili na wymianie opinii na temat deserów i zaplanowali lody na kolejne
wizyty w Grycanie. Na co najmniej rok.
Kot w butach nie rozbawił Agnieszki tak jak Shrek, Epoka lodowcowa czy Gdzie jest Nemo?, ale czas w kinie minął
jej bardzo przyjemnie. Na sali dominowali rodzice z dziećmi. Cieszyła się, że tym razem nie przyszła z Anią sama.
Siedziała w środku, mając po jednej stronie córkę, a po drugiej współlokatora, który mniej więcej w połowie seansu
wziął ją za rękę i mocno ścisnął. Agnieszka uśmiechnęła się na ten gest, a Adam nie puścił jej dłoni do końca bajki.
Wracali zmęczeni wrażeniami, ale bardzo szczęśliwi. Ania przysypiała w samochodzie i po powrocie Agnieszka
od razu położyła ją spać. Po kąpieli sama planowała się położyć, ale Adam przygotował im drinki i usiedli w jego
gabinecie.
– Przeglądałem net. Na Trójmiasto.pl piszą o Orłowskim, ale w kontekście nieszczęśliwego wypadu, więc nie ma
się czego obawiać – zapewnił.
Skinęła głową i spojrzała na regał z książkami.
– Widzę, że już postawiłeś nowe zdobycze. Ciekawe, kiedy ja będę ustawiać swoje. – westchnęła i upiła łyk
wódki ze sprite’em.
Adam nie chciał, żeby kiedykolwiek się od niego wyprowadziła, ale nie mógł jej przecież źle życzyć. Zdał sobie
jednak sprawę, że musi ją zdobyć, i to zanim bank przyzna jej kredyt.
Z drugiej strony bał się, że jak ją teraz pocałuje, to wszystko zepsuje i nie będzie już miał u niej szans.
– Dużo masz jutro lekcji?
– Idę na 10, kończę o 17, a potem dwie godziny korepetycji z angielskiego. Nie bardzo mi pasuje tak późno
odbierać Anię, ale matka ucznia bardzo nalegała na poniedziałkowe zajęcia i nie mogłam się wykręcić.
– Jak chcesz, pojadę do przedszkola. Rano też mogę zawieźć Anię. Nie będziesz musiała się zrywać, skoro ja
wstaję do pracy.
Chociaż na ten temat nie rozmawiali, wiedzieli, że po akcji u Orłowskiego muszą normalnie pracować w tym
samym zakresie co dotychczas.
– No nie wiem...
– Nie martw się. Tym razem o niej nie zapomnę – zapewnił.
Szczerze się ucieszyła.
– No dobrze. Przygotuję rano obiad, to już sobie zjecie, zanim wrócę.
– O nic się nie martw.
Rozmowa przestała się kleić. Zaczął szukać muzyki w komputerze.
– Masz ochotę na jakiś film?
– Nie, jestem zmęczona wrażeniami ostatniego dnia i nocy...
– Obejrzałbym coś europejskiego. Może wybierzemy się do Kameralnego na coś ambitnego dla odmiany, co?
– No nie ulega wątpliwości, że amerykańskie filmy nas psują. – Roześmiała się trochę sztucznie, bo wyraźnie
speszyła ją propozycja bądź co bądź randki tylko we dwoje.
Adam patrzył wyczekująco.
– Chętnie – odparła i szybko sięgnęła po drinka.
– Zorientuję się, co grają. Wybierzemy się pod koniec tygodnia – podsumował, a Agnieszka wstała, ziewając.
– Idę spać. Dobranoc.
– Dobranoc. – Uśmiechnął się, choć było mu smutno się żegnać.
Agnieszka zniknęła w sypialni, a jemu nie chciało się spać. Wiedział, że od nadmiaru wrażeń szybko nie zaśnie.
Postanowił się nie męczyć. Myślał o tym, jak zaproponować dziewczynie kolejny wypad do gabinetu świętej pamięci
Orłowskiego. Na pewno nie będzie chciała ryzykować i nie przekonają jej nawet liczne sejfy książkowe, które
mogłyby rozwiązać wszystkie ich problemy. Postanowił, że pomyśli o tym potem, a tymczasem ponaparza
w Battlefielda. Nie ma to, jak zastrzelić parę osób przed snem. Musi pokazać tę grę Agnieszce.
===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcy VzEHPgxvCTEEMQU=
Rozdział IX
W pracy nie miał nic do roboty. Jak zawsze. Nie zaparzył sobie jednak melisy, a zabrał się za przeszukiwanie ofert.
Wysłał kilka aplikacji, ale bez większego przekonania. Wbrew wszelkiej ostrożności przejrzał fora włamywaczy.
Wciąż myślał nad powrotem do domu Orłowskiego. Był pewien, że nie trafił na sejf przypadkiem. Książek było
naprawdę dużo, nie mógł mieć aż takiego szczęścia. Był przekonany, że atrap znajdowało się tam znacznie więcej.
Sprawdził repertuar kin. Wszyscy pozytywnie wypowiadali się o nagrodzonym licznymi Oskarami Artyście.
Postanowił, że wybiorą się właśnie na niego. Jeden z seansów był na 20, więc Agnieszka położy Anię i bez problemu
będą mogli spędzić wieczór sami. Pójdą do kina, potem na kolację i może spędzą razem noc. Wprost nie mógł
doczekać się piątku.
We wtorek lekką ręką zapłacił 2,5 tysiąca mechanikowi. Obiecał, że pojawi się wiosną na wymianę opon, a także
uzupełnienie klimatyzacji. Wracał sprawnym samochodem w świetnym humorze. Opłacił zaległe rachunki, wpłacił 5
tysięcy na konto, aby było na dwie raty kredytu do przodu, a pozostałe pieniądze postanowił jakoś rozsądnie
spożytkować. 20 tysięcy to zbyt duża kwota na przebimbanie, ale zbyt mała na zainwestowanie w coś konkretnego.
Nie kupi za to ani mieszkania na wynajem studentom, ani ziemi pod dom, ani nie otworzy własnego biznesu. Nie
miałby nic przeciwko, gdyby ta suma powiększyła się o zawartość kolejnych książek-sejfów Orłowskiego. Szkoda, że
Agnieszka nie będzie chciała nawet o tym słyszeć.
Zadzwonił telefon. Męski głos chciał wiedzieć, czy ogłoszenie jest nadal aktualne, a także ile osób przebywa
w mieszkaniu i czy na pewno jeden pokój dla syna studenta by się nie znalazł. Adam poinformował, że nie może sobie
pozwolić na dodatkowych współlokatorów.
Od zamieszczenia ogłoszenia nie minęły nawet dwa tygodnie, a w jego życiu zdarzyło się tak wiele. Zyskał
nietuzinkowe współlokatorki, okradł dom i kto wie, co go jeszcze czeka... Swoją drogą wynajem nieruchomości
w mieście studenckim to świetny biznes. Gdyby miał pieniądze Orłowskiego, kupiłby trzypokojowe mieszkanie do
remontu i emeryturę miałby zapewnianą. Musi przekonać Agnieszkę.
===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcy VzEHPgxvCTEEMQU=
Rozdział X
Tydzień zleciał jak z bicza strzelił, a piątek przywitał ich słońcem, lekkim mrozem i śniegiem.
Ania od rana pokasływała, a wieczorem miała stan podgorączkowy i Agnieszkę dręczyły wyrzuty sumienia, że
zostawia ją samą w mieszkaniu. Wprawdzie dziecko zdążyło zasnąć, zanim wyszli, ale i tak nie potrafiła się
wyluzować w drodze na randkę z Adamem. Jeszcze rano była bardzo podekscytowana na myśl o wieczorze tylko we
dwoje, a teraz zastanawiała się, czy to w porządku wobec córki, żeby dzieliła ich wspólny czas z mężczyzną. Czy
wszystkie samotne matki mają taki dylemat? Szkoda, że nie ma z kim o tym pogadać. Z przyjaciółką, siostrą czy mamą.
Wszystkie te osoby zniknęły z jej życia w momencie, gdy zaszła w ciążę. Akurat wtedy spodziewała się szczególnej
aktywności z ich strony. Przyjaciółki okazały się „przyjaciółkami”, gdy przestała bywać na firmować imprezach,
a w końcu – po przyjściu Ani na świat, w samej firmie. Matka, zagorzała katoliczka o wygórowanych ambicjach
w stosunku do swych dwóch córek, dosłownie obraziła się na Agnieszkę, gdy ta poinformowała ją o ciąży
i jednoczesnym rozstaniu z Mariuszem. Nie taką przyszłość planowała dla swojego wykształconego w dużym mieście
dziecka. Żeby nie robić matce jeszcze większej przykrości, Agnieszka zdecydowała się nie przyjeżdżać na mazurską
wieś ze swym „bękartem”, jak określiła Anię jej siostra Kaśka, wówczas świeżo upieczona mężatka, mieszkająca ze
swym lubym w domu mamusi. Sytuację nieco inaczej widział ojciec. Agnieszka nie pamiętała jednak, by kiedykolwiek
sprzeciwił się żonie.
– Adam, przepraszam cię, ale musimy wrócić do domu. Boję się o Anię. Przepraszam.
– Na pewno? – Choć wyglądał na rozczarowanego, rozejrzał się za możliwością zawrócenia.
– Sama nie wiem. Kaszlała od rana, boje się, że jeszcze jej się pogorszy. Myślisz, że przesadzam?
– Nie wiem, nie mam doświadczenia... – Zjechał w zatoczkę dla autobusów, zatrzymał samochód, ale nie wyłączył
silnika. Włączył za to awaryjne światła. – Jak masz się denerwować i źle bawić, to lepiej wróćmy do domu –
powiedział bez przekonania.
– Może masz rację – przyznała. – Nie gniewasz się?
– No coś ty! – Wrzucił bieg i już miał wrócić na trasę, by skorzystać z najbliższego zjazdu, gdy Agnieszka złapała
go za przedramię.
– Czekaj, to on! Boże, to on!
– Kto taki?
– Ten złodziej, co mnie okradł! To znak! Idę do niego!
– Zaczekaj! O co chodzi? – Adam był zszokowany reakcją Agnieszki. Załapał ją za rękę, by nie wyszła
z samochodu.
– Tam na przystanku. Ten od portfela. Opowiadałam ci. To on mnie okradł!
– Jesteś pewna? – zapytał i zaraz pożałował, bo Agnieszka spojrzała na niego z pretensją połączoną z wielką
urazą. – Ale co chcesz zrobić?
– Pomożesz mi. Nie gaś samochodu. Chodź ze mną, wciągniemy go tu i potem pomyślimy. Musisz pomóc mi go
obezwładnić.
– Żartujesz, prawda?
Kolejne spojrzenie.
Co w nią wstąpiło? Adam był autentycznie przerażony.
– Mam bić ludzi w środku miasta?
– Jak nie chcesz mi pomóc, to czekaj – złapała za klamkę, ale Adam zdążył zablokować drzwi.
– Poczekaj, pomogę ci, ale musisz mieć plan. Co chcesz z nim zrobić, czy ma nas widzieć? Może lepiej nie
pokazywać mu naszych twarzy?
– Masz rację. Trzeba go czymś uderzyć. Najlepiej od tyłu. Masz coś ciężkiego?
– Mam tylko narzędzia. Młotek na przykład. Ale w bagażniku...
– Dobra, to idź do bagażnika, wyjmij młotek, ja go podprowadzę. A teraz wypuść mnie stąd!
Adam posłusznie odblokował drzwi i też opuścił pozostawiony na chodzie samochód. Kiedy szukał młotka
w bagażniku, Agnieszka zdążyła podejść do złodzieja i poprosić go o pomoc. Słyszał, jak mówiła: „Mąż sam nie da
rady odkręcić. A ja nie jestem w stanie mu pomóc”. Cały czas maksymalnie zakrywała twarz kapturem, żeby nie
rozpoznał jej ze zdjęć na dokumentach. Adam miał obawy, czy na pewno rozpoznała prawidłowo. Jest przecież
ciemno i każdy chodzi opatulony. Facet był wysoki i szczupły, ale miał na sobie zimową kurtkę z kapturem i Adam nie
dałby głowy, że to złodziej z policyjnego wydruku...
Kiedy mężczyzna pochylił się nad bagażnikiem, Adam, nie zważając na ewentualnych świadków, uderzył go
w głowę. Agnieszka otworzyła tylne drzwi i razem pomogli pasażerowi zająć miejsce. Był nieprzytomny.
– Teraz jedź! – rozkazała, nie precyzując jednak dokąd.
Adam jakiś czas jechał prosto, zanim odważył się poprosić o dalsze wskazówki.
– Nie mam pojęcia! Najlepiej do lasu. Gdzie jesteśmy?
Adam ocenił, że znaleźli się na wylotówce na Warszawę. Ten odcinek „siódemki” był w remoncie. Wyznaczono
objazd przez Bogatkę.
– Dojeżdżamy do Przejazdowa – poinformował.
– Świetnie, to skręć na Wyspę Sobieszewską. Pojedziemy nad morze – powiedziała zdecydowanie i tylko lekkie
drżenie głosu zdradzało brak całkowitej kontroli nad sytuacją.
Po 15 minutach dojechali do Sobieszewa, gdzie skręcili w ulicę Plażową i znaleźli się na parkingu, z którego było
raptem kilka minut spacerkiem do najszerszej w Polsce plaży. Wprawdzie planował wypad z Agnieszką nad morze,
ale w jego fantazjach okoliczności przedstawiały się zgoła odmiennie.
– Zaparkuj jak najbliżej lasu – rozkazała, nie tracąc zimnej krwi.
Kiedy zatrzymał samochód, przeniosła się na tylne siedzenie i obmacała kieszenie nieprzytomnego mężczyzny.
Sprawdziła dokumenty.
– To on!
– Co chcesz mu zrobić?
– To samo, co on mnie. Zabiorę mu portfel. A że ma mało istotne dokumenty i na pewno nie straci tyle, co ja, musi
zostać ukarany dodatkowo: rozbierzemy go i zostawmy dokładnie w tym miejscu.
Adam był przerażony. Ten cały wieczór to jakiś koszmar.
– Policja znajdzie nas po śladach – stwierdził sucho.
– Śnieg pada, nie znajdzie. – Rozbierała już złodzieja z kurtki, butów i spodni.
– Pomóż mi – poprosiła przy tej ostatniej czynności.
Adam potrzymał nieboraka za nogi, a Agnieszka zsunęła spodnie.
– Dobra, gacie mu daruję. Pomóż mi go wynieść w las.
Agnieszka chwyciła złodzieja pod ręce, a Adam za nogi i przeszli kilkanaście metrów w las. Tam go porzucili.
Parę minut później wracali tą samą trasą już bez balastu.
Adam zajął miejsce za kierownicą, dziewczyna obok i ruszyli bez słowa. Agnieszka siedziała z młotkiem w ręku
i milczała. Kiedy przejechali most i znaleźli się poza wyspą, przerwał cieszę:
– Ludzie z wioski mogli nas widzieć. Chyba mało osób jeździ zimą w kierunku plaży.
Agnieszka wiele razy jeździła tu zimą z Mariuszem, żeby uprawiać seks w samochodzie, ale nie powiedziała o tym
Adamowi.
– Nikt nas nie widział – stwierdziła tylko.
Resztę drogi pokonali w ciszy. W domu Agnieszka poszła od razu do Ani. Potem wykąpała się i położyła spać do
córki.
Adam nie mógł zasnąć. Cały czas miał w głowie głuchy pogłos, jaki rozbrzmiał, gdy potraktował obcego
człowieka młotkiem. Chwilami niemal współdzielił ten okrutny ból głowy i to zapadanie w nieświadomość. Nie
połamał mu czaszki, tego był raczej pewien. Ale na młotku pozostała krew. Rano definitywnie się go pozbędzie.
Najbardziej z całego zdarzenia przerażało go zachowanie Agnieszki. Nie wydawała się mściwa, wręcz
przeciwnie, wierzyła przecież w karmę. Wystarczyła jednak dobra okazja, by wciągnęła człowieka do samochodu
i być może pozostawiła na pewną śmierć w lesie, gdzie o tej porze roku diabeł mówi dobranoc. W dodatku nie mogła
być przecież pewna, że ten właśnie człowiek ją okradł. Przecież za rękę go nie złapała! Ta jej nagła pewność siebie
też napawała go przerażeniem.
Zasypiając, myślał z niepokojem o dziewczynie, o mężczyźnie, który być może umiera w męczarniach
i o zakrwawionym młotku w bagażniku swojego samochodu.
===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcy VzEHPgxvCTEEMQU=
Rozdział XI
Agnieszka obudziła się o 7. Słońce jeszcze nie wzeszło, ale śnieg, który grubą białą warstwą pokrył drogi, samochody
i budynki, sprawiał swym blaskiem, że w mieszkaniu było już całkiem jasno. Ania, całkowicie obudzona, oglądała
bajkę, której bohaterami były leśne skrzaty.
Las. Śnieg. Agnieszka poczuła mocniejsze bicie serce. Co ona zrobiła? Jeśli ten człowiek się nie obudził, to
najpewniej zamarzł w lesie na śmierć. Ogarnęła ją panika, której nie chciała okazywać przy dziecku. Do kuchni bała
się pójść, by nie naciąć się na Adama. Co jej odbiło? Jak można się tak zachowywać? Naoglądała się filmów czy co?
Zamknęła oczy i leżała tak, dopóki nie usłyszała otwieranych, a następnie zamykanych na klucz drzwi
wejściowych. Adam wyszedł z mieszkania. Pewnie nie chce jej widzieć. Boże, jeszcze będzie musiała szukać nowej
stancji! Teraz, kiedy odzyskiwała spokój i poznała porządnego faceta.
– Mamo, kiedy śniadanie? – niewinna buzia słodkiego dziecka w uroczej piżamce tylko wzmogła poczucie winy.
Poczuła uścisk w żołądku.
– Już mamusia robi. Mogą być naleśniki?
– Z nutellą?
– Tak.
– To mogą.
Agnieszka skierowała się jednak nie do kuchni, a do łazienki, gdzie zwymiotowała.
Adam spał nad wyraz dobrze, a kiedy się obudził, miał do wczorajszych wydarzeń zgoła inne podejście. Bardzo
dobrze, że Agnieszka dała tej łajzie nauczkę. Oduczy się kłaść łapy na cudzych rzeczach. Bezczelnie okradł
zdruzgotaną życiem dziewczynę i pokrzyżował jej plany posiadania własnego domu.
Widok za oknem polepszył mu już i tak niezły humor. Osiedle pokryte białą kołderką wyglądało jak z bajki.
Postanowi się przejść, a przy okazji sprzątnąć bagażnik. Uśmiechnął się na wspomnienie Agnieszki siedzącej
w samochodzie z zakrwawionym młotkiem w ręce. Z tą dziewczyną nie sposób się nudzić.
Kiedy blada jak ściana Agnieszka smażyła naleśniki, Adam wrócił z udanego spaceru pustymi jeszcze osiedlowymi
uliczkami. Zaszedł przy okazji do sklepu, gdzie kupił drożdżówkę ze śliwką do kawy.
Agnieszka stała przy kuchence i unikała jego spojrzenia. Skupiała całą uwagę na przewracaniu placków na patelni.
Uszczypnął ją żartobliwie w pasie, ale nawet nie zareagowała.
– Przygotuję kakao – stwierdził bynajmniej nie zniechęcony.
Na dźwięk Adamowej krzątaniny pojawiła się Niutka, a więc można było pogadać niezobowiązująco
i rozładować napiętą atmosferę.
– Co, leniwcze pospolity, głodna jesteś?
– Miaau.
– I co się o mnie ocierasz, kocia wywłoko? Czekaj przy misce, zaraz ci dam.
– Miaau.
– Swoim „miaau” niczego nie przyspieszysz, puchaczu leśny. Nie sklonuję się.
Agnieszka wzdrygnęła się na słowo „leśny” i Adam postanowił pójść za ciosem. Wiedział, co dręczy
współlokatorkę, ale jak dotąd nie miał pomysłu na zagajenie rozmowy.
– Niezła akcja wczoraj była. Ładnie się złodziejowi odpłaciłaś – rzucił luzacko, uśmiechając się szeroko do
pleców Agnieszki, która nie odwróciła się, a jedynie przecząco pokręciła głową. Z zaciśniętymi ustami i zimnym
wzrokiem mechanicznie przekładała naleśniki z patelni na talerz. – Trzeba przyznać, że zemsta jest słodka –
kontynuował.
– Uważasz, że zakatowanie człowieka na śmierć jest zabawne? – zaatakowała go podniesionym głosem, ale zaraz
przeszła do tak zwanego krzyku szeptem. – Mogłeś mnie powstrzymać!
– Oj tam, jestem pewien, że nic mu nie jest – też przeszedł na szept, ale jego głos nie stracił na wesołości. –
W nocy było zero stopni. Co najwyżej nabawił się zapalenia płuc. Poza tym nie tak łatwo cię powstrzymać. –
Uśmiechnął się.
– Chyba że w ogóle się nie obudził... – Agnieszce załamał się głos.
– Przestań. – Przytulił dziewczynę. – Jesteś zmęczona, poniosły cię nerwy. Niedługo święta, to sobie odpoczniesz.
– Zgasił gaz na kuchence, chwycił dziewczynę za rękę i poprowadził do łazienki. Zamknął za nimi drzwi, żeby Ania
nie zainteresowała się, czemu mama płacze.
Usiedli na brzegu wanny.
– Wszystko będzie dobrze – pocieszał, nie ruszając jej ręki. – Być może twoja reakcja na tego złodzieja nie była
popularna, ale z drugiej strony świat stałby się lepszy, gdyby ludzie nie cackali się z patologią.
Nie płakała już, ale siedziała kompletnie zdruzgotana.
– Nie dziwię ci się – mówił dalej. – Ciężko pracujesz, sama wychowujesz dziecko, nie możesz na nikogo liczyć.
Ze strony innych ludzi spotkały cię tylko przykrości. Sam wiele razy miałem ochotę pozabijać wszystkich naokoło,
mimo że nie było mi nigdy tak ciężko jak tobie.
– Zabiłam już dwójkę ludzi – odezwała się, patrząc tępo w przestrzeń.
Złapał ją w ramiona.
– Nikogo nie zabiłaś! Słyszysz? Orłowski zginął przez przypadek! A ten złodziej na pewno żyje i nic mu nie
będzie!
Nie zareagowała, więc zmienił ton.
– Chodź na śniadanie, bo Ania będzie cię szukać.
Po śniadaniu Ania zajęła się układanką, więc Agnieszka zaparzyła kawę i nakroiła ciasta. Postanowiła zachowywać
się normalnie, żeby nie wzbudzać niepokoju u córki. Kiedy usiedli w salonie, wzięła kartkę i długopis. Zamierzała
zrobić listę zakupów na święta.
– Masz jakieś specjalne życzenia co do menu? – zapytała Adama, który wpatrywał się w nią badawczo.
– Jak dla mnie może być pizza. Wegetariańska, rzecz jasna.
– Ha, ha! Co powiesz na pierogi z kapustą i grzybami, rybę po grecku, karpia z pieczarkami w białym winie,
grzybową, barszcz z uszkami, dorsza w sosie szafranowym i kompot z suszonych owoców?
– Myślisz, że zdołamy to wszytko zjeść przez święta?
– To menu wigilijne. Na święta planuję bigos myśliwski z czerwonym winem i suszonymi śliwkami, gołąbki
zapiekane w pomidorach, faszerowaną paprykę, kurczaka na piwie, a jak zostanie mi mięsa i warzyw, to jeszcze
zrobię szaszłyki – wyliczała podekscytowana, a Adam robił coraz większe oczy. – Oczywiście upiekę makowiec,
sernik i może jeszcze ciasto dyniowe, bo Ania bardzo lubi. Może masz jakieś ulubione ciasto świąteczne?
– Nie, bardzo lubię te, które wymieniłaś.
Korciło go, żeby zapytać, czemu nie spędza świąt z rodziną, ale bał się, że Agnieszka zechce dowiedzieć się tego
samego. Jego rodzice, prywatni przedsiębiorcy, zbankrutowali na sieci małych sklepików spożywczych, gdy na jego
rodzime Kaszuby zawitały Biedronki i inne POLOmarkety. Sprzedali za bezcen dom i wyjechali za pracą do Irlandii,
zabierając ze sobą nastoletnią wówczas siostrę Adama – Klaudię. Tam finansowo odbili się od dna, ale przyszło im
zmierzyć się z innymi problemami. Ojciec znalazł sobie młodszą kobietę i zostawił dla niej matkę po prawie 30 latach
małżeństwa. Siostra miała wówczas 21 lat i zaszła właśnie w ciążę z nieodpowiedzialnym Włochem. Chłopak
zostawił Klaudię, gdyż dziecko nie było mu na rękę zaledwie po paru latach spędzonych na Wyspach, a tym samym
u progu kariery w pośrednictwie nieruchomościami. Obie kobiety przed popadnięciem w depresję uchronił tylko fakt,
że były sobie nawzajem bardzo potrzebne. A kiedy na świat przyszedł siostrzeniec Adama – Colin – całkowicie
zapomniały o innych samcach tego świata, by zająć się wychowywaniem małego Irlandczyka o polsko-włoskich
korzeniach i sycylijskiej urodzie. Z ojcem nie miał żadnego kontaktu, a matka nie chciała wracać do Polski. Obie
z siostrą sporadycznie dzwoniły i pisały maile, do których załączały gigabajty zdjęć Colina w najróżniejszych
sytuacjach. Adam nigdy nie zorganizował się na tyle, by odwiedzić je w Dublinie.
Agnieszka uzupełniała swoją listę o kolejne substraty do przyrządzenia świątecznych dań, więc zaproponował
wybranie się na większe zakupy.
Ich wózek był wyjątkowo obładowany. Adam z trudem pchał go w stronę kasy. Dziewczyny ciągle coś dokładały:
Agnieszka bakalie, suszone owoce, galaretki, polewy i aromaty, a Ania chipsy, batoniki i gumy do żucia. Przy kasie
oboje sięgnęli po portfele i zdecydowali, że zapłacą na pół. W końcu razem prowadzili dom i wspólnie wyprawiali
święta.
Kiedy uporali się z rozpakowaniem zakupów, Agnieszka włączyła Ani telewizję, by samej wziąć się za obiad.
Adam nie chciał przeszkadzać w kuchni, więc zamknął się przed komputerem w swoim gabinecie.
Sprawdził aktualne oferty pracy. Znalazł dwie sensowne, choć obie na przedstawicieli handlowych. Aplikował
online. Wszedł na stronę Trójmiasta. Krew zmroził mu jeden z tytułów na głównej: Skazany na pewną śmierć. Kto mu
to zrobił? Drżącą ręką kliknął więcej.
„Skazany na pewną śmierć. Kto mu to zrobił?”
Rozebrany do naga i pozostawiony w lesie na śniegu i mrozie. Uprowadzony i pozbawiony przytomności
mężczyzna może mówić o szczęściu. Choć jest w śpiączce, jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
Para, która po imprezie w klubie Paradise na Wyspie Sobieszewskiej wybrała się na przejażdżkę w stronę
plaży, przeżyła prawdziwy szok, parkując samochód na skraju lasu.
– Postanowiliśmy pooddychać świeżym powietrzem – mówiła policji zszokowana dziewczyna. – Nagle
zauważyliśmy leżącego na śniegu mężczyznę. Był nagi. Mój chłopak przeniósł go do samochodu i okrył, a ja od
razu zadzwoniłam na pogotowie.
Znalezionym w lesie mężczyzną okazał się 46-letni mieszkaniec Pszczółek, który jest samotny i nikt nie zgłosił
jego zaginięcia.
– Ustaliliśmy, że mężczyzna był feralnego dnia w pracy, a więc został uprowadzony najwcześniej kilka minut po
godzinie 17. – mówi st. asp. Justyna Bartoszek, oficer prasowy Komendy Wojewódzkiej w Gdańsku. – Będziemy
chcieli przesłuchać sąsiadów, znajomych z pracy i ewentualną rodzinę ofiary.
Nie wiadomo, jak mężczyzna znalazł się tak daleko od domu. Fakt, że był rozebrany, świadczy
najprawdopodobniej o porwaniu i porzuceniu. To jednak nie jedyna z możliwych wersji wydarzeń.
– Policja bierze pod uwagę różne scenariusze, których dla dobra śledztwa nie może ujawnić – dodaje Bartoszek
i jednocześnie zwraca się za naszym pośrednictwem do osób, które przebywały ostatnio w towarzystwie ofiary
i mogą przyczynić się do odnalezienia sprawcy lub sprawców.
Wszelkie informacje można zgłaszać anonimowo, łącząc się z najbliższym posterunkiem policji.
Jak zdołaliśmy ustalić, mężczyzna przebywa w szpitalu wojewódzkim, gdzie został wprowadzony w śpiączkę
farmakologiczną. Jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
Nie wiedział, czy cieszyć się z faktu, że mężczyzna żyje. A jeśli się obudzi i opisze prześladowców? Jeśli
rozpoznał Agnieszkę, to policja zjawi się u nich 5 minut później. Wpadł w popłoch. Co robić? Mówić jej o tym czy
liczyć na to, że sprawa przycichnie, a ofiara nic nie wie o osobach, które ją napadły?
Postanowił przeszukać internet pod kątem Orłowskiego. Niczego jednak nie znalazł, nie skażą ich więc za
podwójne zabójstwo, a jedynie usiłowanie jednego. Bardzo pocieszające.
Agnieszka zawołała go na obiad, zamknął więc komputer, odetchnął głęboko i przybrawszy sztuczny uśmiech, udał
się do salonu.
Codziennie śledził serwisy informacyjne w internecie.
Mężczyzna będący w śpiączce farmakologicznej został z niej pomyślnie wybudzony przez lekarzy – donosiło
Trójmiasto.pl 17 grudnia.
Mężczyzna przypomina sobie, że napadła go kompletnie obca mu para w średnim wieku – przeczytał następnego
dnia.
Ta informacja bynajmniej go nie uspokoiła. Facet może przecież kłamać. Jeśli ukradł Agnieszce dokumenty
i zabrał je do domu, a przemawiała za tym próba włamania na jej konto, to wiedział, jak wygląda, więc mógł ją
rozpoznać. Czyżby, nieusatysfakcjonowany wcześniejszym łupem, postanowił ją teraz szantażować? A może policja
doradziła mu taką grę, by nie spłoszyć podejrzanych?
Zdecydowanie nie ma nerwów do popełniania przestępstw. Musi zapomnieć o ponownym włamaniu do
Orłowskiego. Ta sprawa ze złodziejem portfela powinna być dla niego przestrogą, że być może na uczciwej pracy nikt
się nie dorobił, ale chociaż spokojnie śpi.
===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcy VzEHPgxvCTEEMQU=
Rozdział XII
W wigilię kuchenny stół przeniesiony na czas świąt do salonu dosłownie uginał się pod ciężarem przysmaków, które
przygotowała Agnieszka. Obok zaplanowanych ryb, pierogów, zupy grzybowej i kompotu ze śliwek Adam zobaczył
kilka sałatek, ciast i ciasteczek domowego wypieku.
Dzieląc się opłatkiem, ucałowali się czule, ale oficjalnie – w policzki. Adam postanowił wówczas, że upije
dziewczynę, by przeszli wreszcie do konkretów.
Tymczasem pod choinką czekało mnóstwo prezentów. Większość dla Ani – komputerowe gry edukacyjne,
układanki, bajki na DVD od Agnieszki i domek dla lalek od Adama. Prezenty dostała też Niutka – 6 puszek karmy
Bozita od Agnieszki („Aż 93% mięsa, nie 4%, jak w Whiskasie” – zaznaczyła) i drapak od Adama.
Pod choinką zostały dwa pakunki. Adam pierwszy wręczył prezent Agnieszce. Chciał, żeby był koleżeński, tak jak
obecny etap ich znajomości, i nie wprawił dziewczyny w zakłopotanie. Była to książka Davisa, której sam jeszcze nie
posiadał w swojej kolekcji: Orzeł biały – czerwona gwiazda. Nie była tak opasła, jak inne tomy, bo liczyła zaledwie
360 stron, ale za to była praktyczna – Agnieszka nie miała przecież zbyt wiele własnego miejsca.
Adam również dostał książkę – kryminał pod znamienitym tytułem Dobrego złodzieja przewodnik po
Amsterdamie Chrisa Ewana. Nie znał autora, ale ucieszył go wybór współlokatorki, a zwłaszcza jej dystans do
ostatnich wydarzeń.
Po kolacji Ania i Niutka zasiadły pod choinką, by dokładniej obejrzeć prezenty, a dorośli postanowili po raz setny
obejrzeć Kevina samego w domu. Są filmy, bez których święta odbyć się nie mogą. Podczas reklam, które trwały tyle,
że można było zapomnieć, co się właściwie oglądało, Agnieszka skakała po kanałach. Większość stacji słusznie
postawiła na nieśmiertelne polskie komedie, jak Sami swoi, Kogel-mogel czy Seksmisja. Agnieszka zatrzymała się
jednak na lokalnej Panoramie. Adam wstrzymał oddech. Pokazano najpiękniejsza szopkę w Gdańsku, wigilię
bezdomnych i radość rodziny chłopca, który wygrał z nowotworem. Agnieszka zmieniła kanał. Adam odetchnął.
Usłyszeli Edytę Geppert.
Szukaj mnie
Cierpliwie dzień po dniu.
Staraj się podążać moim śladem.
Szukaj mnie, bo sama nie wiem już,
Bo nie wiem, kiedy sama się odnajdę.
Zapowiedziano drugą część perypetii Kasi Solskiej oraz Pawła Zawady i Agnieszka zapytała, czy obejrzą ją po
Kevinie.
Adam zgodził się nad wyraz chętnie. Z nerwów postanowił się jednak napić. Zaproponował wino.
Uzupełnił Agnieszce kieliszek i postawił pustą butelkę pod stołem. Nie chciało mu się wstać po kolejną. Czuł
jednak, że się bez niej nie obejdzie. Ta sprawa ze złodziejem całkowicie wyprowadziła go z równowagi. Robił, co
mógł, by nie dać niczego po sobie poznać. Śmiał się z filmu i zgadzał z opiniami współlokatorki, że dobre polskie
kino już nie wróci.
Ania, która znudzona zabawą przyłączyła się do oglądania, wydawała się smutna. Agnieszka zapytała, co się stało.
– Mamusiu, a kto przyjdzie do mnie na Dzień Babci i Dzień Dziadka?
Pytanie wyraźnie ją speszyło. Nastała niezręczna cisza. Adam taktowanie wstał wynieść butelkę do śmietnika, ale
nie mógł nie słyszeć słów lokatorki.
– A mamusia nie może przyjść?
– Nie może! Wszystkie dzieci mają babcie! Czemu ja nie mam?! – mała była zrozpaczona. Adam zawzięcie szukał
wina po szafkach.
– Masz, kochanie, ale babcia i dziadek są daleko.
– A nie mogą przyjechać? Zadzwoń do nich! Powiedz, że będę śpiewała im piosenkę.
Adama ścisnęło w gardle. Domyślał się, że Agnieszka też nie ma lekko. Córka na pewno nieraz dopytywała
o babcię, dziadka, tatę...
– Dobrze, zadzwonię i zaprosisz dziadków do przedszkola. A teraz to chyba ładna bajka będzie. Włączyć ci drugi
telewizor?
– Nie. Daj mi kredki. Namaluję im obrazki.
Ania rozłożyła się z całym ekwipażem w ich pokoju. Agnieszka dała jej blok, kredki i mazaki. Sama poprosiła
o dolewkę wina. Adam bez słowa spełnił jej życzenie i wrócili do filmu, który już jednak ani nie śmieszył, ani nie
skłaniał do refleksji na temat polskiej kinematografii.
W Boże Narodzenie Agnieszka przygotowała duże śniadanie, podczas którego przystała na propozycję Adama, by
pójść na spacer.
– Kiedy pomorskie ma ferie? – zagadnął, gdy dłuższy czas szli nadmorskim deptakiem w ciszy. Nie było śniegu,
więc nie mogli wziąć Ani na sanki. Postanowili, jak większość mieszkańców Gdańska i ich świątecznych gości,
połazić po plaży.
Agnieszka od wczoraj była przygnębiona i nie mówiła zbyt wiele.
– Praktycznie zaraz po sylwestrze. Po świętach idę do pracy tylko na radę, a po sylwestrze dwa dni lekcji i mam
dwa tygodnie wolnego.
– Macie jakieś plany na ferie?
– Nie wiem. Chciałabym gdzieś zabrać Anię, ale nie mam zbytnio dokąd – przyznała, patrząc na córkę, która
biegła przed nimi. – Kilkoro znajomych z pracy jedzie z rodzinami w góry. Mogłabym się przyłączyć, ale jeszcze się
nie zdecydowałam. Koleżanki mają już duże dzieci i Ania nie bardzo by miała z kim się bawić. Sama nie wiem –
westchnęła.
– A do dziadków Ani? – nie zdążył ugryźć się w język.
– Nie mam kontaktu z rodzicami – przyznała. – Nie rozmawiamy, odkąd zaszłam w ciążę i rozstałam się
z Mariuszem.
– Jak to?
– Nie winię ich. Szczycili się przed sąsiadami, że ich córka robi karierę w dużym mieście, że wyjdzie za prawnika
i tak dalej. A tymczasem zostałam samotną matką bez dobrej posady, zupełnie jak typowa mieszkanka naszej wsi.
– No i co z tego?! – Adam nie mógł pojąć postępowania tych ludzi.
– Moi rodzice mieli w stosunku do mnie i siostry duże plany. Chyba chcieli zrealizować za naszym pośrednictwem
swoje ambicje. Nie bronię ich, ale...
– Bronisz ich, i to całkiem niepotrzebnie! Przepraszam, że ci to mówię, ale pierwszy raz się z czymś takim
spotkałem. Rodzice zostawili cię, kiedy najbardziej ich potrzebowałaś. Wyrzekli się ciebie! Twojej córki też! Jak tak
można?!
Adam był wściekły, ale przystopował, gdy zobaczył łzy w oczach dziewczyny.
Zmienił temat.
– Byłaś kiedyś na nartach na Kaszubach?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Może pojedziemy jutro do Przywidza? To bardzo blisko. Mają tam wyciąg narciarski, instruktorów jazdy. Co ty
na to?
– Pewnie – powiedziała, siląc się na entuzjazm.
Do końca spaceru rozmawiali o pierdołach. Adam nie mógł przestać myśleć o rodzinie Agnieszki. Chciałby
spotkać się z tymi ludźmi w cztery oczy i powiedzieć im, jaką mają dzielną córkę i wspaniałą wnuczkę.
Wieczór spędzili przed komputerem. Wreszcie udało mu się namówić Agnieszkę, by poszukała sobie nowego
samochodu za pieniądze Orłowskiego. Dziewczyna postanowiła być wierna marce volkswagen i znalazła
sprowadzonego z Niemiec, ale zarejestrowanego w Polsce golfa 4 kombi, którego sprzedawca mieszkał w Straszynie.
– To po drodze do Przywidza. Możemy tam zajechać nawet jutro, jeśli facet się zgodzi – zaproponował.
Napisali maila, bo nie wypadało dzwonić do kogoś w Boże Narodzenie. O dziwo, dostali błyskawiczną
odpowiedź, że mogą wpaść w każdej chwili, bo właściciel akurat przyjechał na święta z zagranicy.
Zdecydowali się zobaczyć auto jutro w drodze na narty.
===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcy VzEHPgxvCTEEMQU=
Rozdział XIII
Agnieszka zaskoczyła Adama wiedzą o samochodach. Zadawała sprzedawcy bardzo rzeczowe, profesjonalne pytania.
Targowała się też nie najgorzej. Facet zgodził się opuścić prawie półtora tysiąca i dorzucić komplet letnich opon.
Umówili się, że zaraz po świętach podjadą razem do mechanika i dobiją targu.
– Skąd tak się znasz na samochodach? – zapytał, gdy jechali już charakterystycznymi dla Kaszub krętymi drogami
wśród lasów i rzadkich domostw.
– Przypominam ci, że jeżdżę starym samochodem, a nie mam męża, który by za mnie coś przy nim zrobił –
odpowiedziała wesoło. Odkąd wyjechali ze Straszyna, była w świetnym humorze.
Dyskutowali o samochodach i zanim się obejrzała, zaparkowali w Przywidzu.
Dobrze jeździła na nartach i lata nie szusowała na stoku, jednak ze wglądu na Anię poszły na oślą łączkę, by
potrenować chodzenie i skręty. Adam tymczasem stanął w kolejce do wyciągu.
Ani szło średnio. Agnieszka oceniła, że dali dziewczynce za długie kijki. Sięgały jej prawie brody. Co za brak
profesjonalizmu! Wnerwiona stanęła w dzieckiem w kolejce do wypożyczalni. Nie było wiadomo, gdzie jest koniec,
a gdzie początek. Ludzie posuwali się w stronę baraku jedną zwartą masą.
– Trzymaj się mnie cały czas – ostrzegła córkę, obserwując motłoch z jednej strony i rozbawionych narciarzy na
stoku z drugiej. Nie dostrzegła Adama, jednak jej uwagę przykuł wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w niebieskiej
kurtce narciarskiej i popielatych spodniach. Doskonale znała ten zestaw, bo sama go wybierała przed wycieczką do
Francji. Kurtka zapewniała ponadprzeciętną oddychalność. Spodnie. L. Gore & Associates zostały wykonane
z membrany mikroporowatej Gore-Tex. Te parametry zapamięta do końca życia, bo debatowali nad nimi w sklepie
sportowym chyba ze dwie godziny. W końcu się pokłócili, ale Mariusz i tak wziął te rzeczy, które ona uznała za
najlepsze.
Serce zabiło jej mocniej i odruchowo ścisnęła rękę córki. Zjeżdżał z żoną. Szczupłą, długowłosą blondynką,
ubraną w modny czerwony kombinezon, kontrastujący z białymi nartami i jasną futrzaną czapką. Byli opaleni
i podejrzewała, że nie na skutek korzystania z solarium. Zapewne wrócili niedawno z ciepłych krajów. Mariusz
uwielbiał Egipt, podczas gdy Agnieszkę denerwował upał i niedający chwili spokoju sprzedawcy olejków
zapachowych i papirusów. Poza tym od bezczynnego leżenia nad basenem zdecydowanie wolała aktywny wypoczynek
i zwiedzanie.
Wiedziała od wspólnych znajomych, że ożenił się wkrótce po ich rozstaniu. Wszyscy przedstawiali jego żonę jako
brzydulę. Widać nie chcieli jej dobijać.
Wybranką Mariusza okazała się córka właściciela kancelarii, w której robił staż. Wpływowy teść uczynił go
gwiazdą palestry. Obaj brali najbardziej kontrowersyjne sprawy nawet za darmo, byle zyskać rozgłos. Eks Agnieszki
wypowiadał się we wszystkich mediach: od prasy specjalistycznej po działy porad w popołudniówkach. Mariusz od
zawsze miał parcie na karierę. Założenie rodziny nie leżało w kręgu jego zainteresowań. Faktem jest, iż nie wyniósł
najlepszych wzorców z domu. Jego rodzice rozwiedli się, gdy był nastolatkiem. Podobno po dziś dzień drą ze sobą
koty o majątek. Również apodyktyczna siostra Mariusza nie potrafiła ułożyć sobie życia. Co najmniej dwa razy
wychodziła za mąż. Nie miała dzieci.
Z Mariuszem nie widzieli się od lat. Teraz miała okazję przekonać się, że nic się nie zmienił. Ten sam szelmowski
uśmiech, te same kurwiki w oczach, ta sama chłopięca buzia. Jak zawsze wesoły i beztroski.
Ania pociągnęła ją w tłum. Kilka osób zdążyło wykorzystać nieuwagę Agnieszki i znalazło się już prawie przy
wejściu do wypożyczalni. Obejrzała się ostatni raz na stok, ale Mariusza i jego żony już nie było. Na horyzoncie
pojawił się za to Adam, który serdecznie do nich pomachał.
Dzień narciarski zakończyli sytym obiadem w miejscowej pierogarni. Lokal słynął z ekstrawaganckiego menu.
Adam wybrał dla siebie pierogi z kaszą gryczaną i miętą w gęstej kwaśnej śmietanie, Agnieszka zdecydowała się
na farsz szpinakowy w sosie jogurtowym na masełku. Tylko Ania postawiła na tradycję – pierogi z serem na słodko.
W drodze powrotnej zmęczona wrażeniami dziewczynka zasnęła w samochodzie. Adam zadeklarował się zanieść
ją do domu. Agnieszkę ścisnęło w gardle na widok mężczyzny ze słodko śpiącym dzieckiem na rękach.
Ania nie obudziła się, gdy mama rozbierała ją z zimowych ubrań i wkładała piżamkę. Agnieszka usiadła na skraju
łóżka, by popatrzeć, jak mała śpi. Jej, kariera, chłopak, rodzina i przyjaciele – wszystko, co straciła, nie miało już
żadnego znaczenia, odkąd jej maleństwo przyszło na świat. Ania była grzecznym dzieckiem. Tak jakby wiedziała, że
nie może denerwować mamy, której życie dało się już wystarczająco we znaki. Kiedy się przytulała, mówiąc:
„Kocham cię, mamusiu”, Agnieszka nabierała sił w najbardziej kryzysowych sytuacjach. Tylko z myślą o dziecku
brała zastępstwa i udzielała korepetycji rozpuszczonym bachorom bogatych rodziców, by zarobić na utrzymanie
i odłożyć na własny kąt.
Chciała, by jej córka miała wszystko, jednak nie była w stanie zapewnić jej najważniejszego: pełnej rodziny. Na
wspomnienie pytań Ani o babcię i dziadka łzy stanęły Agnieszce w oczach. Pogłaskała małą po policzku, ucałowała
w czółko i postanowiła, że sama zacznie szykować się do snu.
Wstała niemal wprost w ramiona Adama. Nie wiedziała, jak długo stał w drzwiach i ją obserwował. Teraz
przytulił dziewczynę, czule pocałował w czoło, tak jak ona przed momentem dziecko, potem w skronie i szyję.
Zamknęła oczy i pozwoliła, by odszukał jej usta.
===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcy VzEHPgxvCTEEMQU=
Rozdział XIV
Kiedy się obudziła, było ciemno. Przez okna wpadały światła osiedlowych latarni. O tej porze roku równie dobrze
mogła być druga w nocy, jak i siódma rano. Próbowała coś wyczytać z krajobrazu za oknem. Z ciemności i ciszy, jaka
spowiła przyprószone śniegiem osiedle. Nie usłyszała, by ktoś odpalał samochód po zimnej nocy ani by skrobał
szyby. Najwidoczniej zostało jej jeszcze trochę snu, zanim wstanie do pracy po świątecznej labie.
Spojrzała na rozrzucone po podłodze części swojej garderoby. Bała się popatrzeć na Adama. Co teraz będzie? Jak
to potraktuje? Może uzna za nic nieznaczącą przygodę? Kto by zechciał samotną matkę z dzieckiem? Jak ma się
zachować rano? Zaczęła panikować, ale kiedy próbowała wyswobodzić się z objęć Adama, ten przycisnął ją mocno
do siebie i wszelkie obawy zniknęły.
Adam był szczęśliwy. Od dawna tak optymistycznie nie patrzył na świat. Wyjątkowo nie zdenerwował go kolejny
ciemny i zimny poranek – zanim otworzył garaż, postał chwilę na dworze, wdychając świeże, mroźne powietrze.
Ucieszył go widok budzącego się do życia miasta: gasnące latarnie, zapalające się światła oknach, odgłos zapalanych
silników. Wyjeżdżając, ukłonił się sąsiadce i posłał miły uśmiech jej bliźniakom. Dlaczego nigdy nie rozmawiał
z sąsiadami? Oczywiście poza starszą panią, która pewnie nikomu nie dała się zignorować. Bez pretensji ustawił się
w korku odpowiadającym długości trasy od jego domu do pracy i włączył radio. Spiker zapowiedział Będę szedł
Elektrycznych Gitar na dobry początek dnia. No proszę, jak miło.
Podkręcił głośność i choć nie znał dobrze słów, przyłączył się do Kuby:
Będę szedł do ciebie przez puste ulice,
Będę szedł do ciebie w gęstym tłumie,
Po schodach, po schodach.
Będę szedł do ciebie jeszcze raz od nowa,
Bo teraz już wiem, że tobie i mnie
To samo się śni...
Mówią, że nieszczęścia chodzą parami, ale szczęście też najwyraźniej nie lubi atakować w pojedynkę. Miała się
o tym przekonać, kiedy po raz kolejny przywołując we wspomnieniach minioną noc, odebrała telefon z banku. Czekała
akurat na radę, popijając kawę i zajadając ciastka w pokoju nauczycielskim, więc mogła spokojnie rozmawiać. Miły
męski głos poinformował ją, że dostała kredyt i może podejść dziś do banku, by dopełnić formalności. Wreszcie i do
niej los się uśmiechnął! Koniec z koczowaniem po stancjach! Ania będzie miała własny pokój z mnóstwem zabawek,
a ona swój gabinecik do pracy, salon z dużym stołem i kuchnię z wyspą.
Na radzie myślami była w we własnym mieszkaniu z Anią i... być może z Adamem. Nie chciała lokalizować go
w swoich planach, żeby nie zapeszyć, ale nie mogła się powstrzymać.
W banku zeszło jej dłużej, niż myślała, bo zadawała dużo pytań dotyczących tego, co musi opłacić u notariusza.
Kwota za przepis mieszkania (zdecydowała się na kilkuletnie, bo sama ze stanem deweloperskim by sobie nie
poradziła) i podatek trochę ją zaskoczyły. Najwyżej zadzwoni do sprzedawcy samochodu i powie, że jednak go nie
bierze.
Wracając z pracy, zastanawiał się, jak to będzie, gdy wróci do domu. Agnieszka przeważnie wracała wcześniej niż on
i otwierała mu drzwi. Czy dziś przywitają się inaczej? Powinien ją pocałować pierwszy czy raczej czekać na reakcję
z jej strony? Zamknął samochód w garażu, wystukał kod i ruszył po schodach na górę.
Po drodze spotkał sąsiadkę z dołu. A raczej ona spotkała jego.
– Dzień dobry, panie Adamie! – przywitała się entuzjastycznie i od razu przystanęła, co oznaczało, że na „dzień
dobry” się nie skończy. – Jak tam zdrówko? – pytanie było dobrze przemyślane przez starszą panią.
– Dobrze, a jak pani się miewa? – Adam nie miał wyboru, jak dać się złapać w pułapkę bezproduktywnej
rozmowy. Naprawdę chciał się integrować z sąsiadami?
– Ach, szkoda gadać! – Westchnęła teatralnie, co jednak nie oznaczało wcale zakończenia, a wstęp do rozmowy.
Adam usłyszał o rwie kulszowej, o zbyt wysokim ciśnieniu, o cukrzycy, miażdżycy i grzybicy. To ostatnie tyczyło
się synowej sąsiadki, która nabawiła się nieprzyjemnej przypadłości na basenie.
– Młode kobiety muszą uważać na siebie – zauważyła ze znawstwem starsza pani i bez cienia zażenowania
zapytała o zdrowie jego „narzeczonej”.
Adam poczuł się zakłopotany, ale niepotrzebnie, bo sąsiadka nie oczekiwała bynajmniej odpowiedzi.
– Wygląda na zdrową – pochwaliła i gdyby wyrwać tę uwagę z kontekstu, można by pomyśleć, że mówi raczej
o klaczy, a nie o kobiecie. – Córka też dobrze się chowa widać. Ile ma lat? Pięć pewnie, bo zdaje się, że do
przedszkola jeszcze chodzi. Do tego naszego tutaj?
– Nie, tego koło podstawówki. Przepraszam panią, muszę lecieć.
Agnieszki jeszcze nie było. Zastał jednak zdenerwowaną Niutkę. Miaucząc wściekle, zaprowadziła go do kuchni.
Nałożył kotu bozity o smaku łosia i pretensje znikły jak ręką odjął.
W sumie to dobrze, że jest sam. Ma czas pomyśleć o Agnieszce i w ogóle o przyszłości. Dziś postanowił, że nie
będzie już liczył na niewykazujące entuzjazmu jego aplikacjami trójmiejskie firmy i sam otworzy jakiś biznes. Zawsze
się przed tym wzbraniał. Miał rodziców przedsiębiorców, więc wiedział, jak ciężki jest to kawałek chleba. Praca
praktycznie piątek, świątek. Żadnych urlopów, wyjazdów. Zawsze trzeba było pilnować swojego interesu. W dodatku
niebotyczny ZUS (niebezpiecznie zbliżający się do okrągłego tysiąca), podatki, księgowa i inne opłaty. Miał nadzieję,
że nigdy nie będzie musiał zakładać własnego interesu, ale teraz nie widział innego wyjścia. Nie może tak dłużej
wegetować, tracić czasu na bezsensowne siedzenie w czterech ścianach, w dodatku za marne grosze. Zanim
skonstruuje biznesplan, by ubiegać się o dotację na rozpoczęcie działalności (kilkanaście tysięcy to niedużo
w biznesie, ale dobre i to), musi się zastanowić, jakie usługi mógłby świadczyć. Nie miał żadnego specjalnego fachu
w rękach. Znał programy graficzne, tajniki marketingu, w tym internetowego, ale agencji reklamy i temu podobnych
jest teraz wysyp. Zna się na rynku nieruchomości, ale obecnie ludzie omijają pośredników, bo zwyczajnie szukają
oszczędności w tych trudnych czasach, kiedy nawet paliwo staje się dobrem luksusowym.
Usłyszał piknięcie domofonu, oznajmiające, że ktoś wybrał kod do mieszkania. Serce zabiło mu mocniej. Zawsze
się stresował na początku związku, ale teraz to już wyjątkowo. Potencjalną niezręczną sytuację uratowało
niecodziennie wejście Agnieszki. Wpadła jak burza, cała w skowronkach, oznajmiając, że dostała kredyt.
Śmiały się i skakały wraz z Anią z radości. Ta wiadomość całkowicie zbiła go z tropu. Dziewczyny się
wyprowadzą i zostanie sam. Co będzie dalej z nimi? Może niepotrzebnie traktował wczorajszy seks tak poważnie?
Być może Agnieszka czuła się po prostu samotna.
Nie pozostało mu jednak nic innego jak gratulować i cieszyć się razem ze współlokatorką.
Po obiedzie, kiedy Ania zajęła się zabawą, zrobił kawę i zaniósł do salonu.
– No to opowiadaj! – zaczął ze śmiechem. Wciąż nie wiedział, jak ma się teraz zachowywać. Agnieszka była
całkowicie zaabsorbowana kredytem i nie zdradzała zdenerwowania niejednoznaczną sytuacją, jaka od wczoraj
między nimi nastała.
– Ach, chyba nie pojadę jutro po samochód. Może mi zabraknąć na opłaty – przyznała już z mniejszym
entuzjazmem.
– A ile by ci zbrakło, jakbyś wzięła samochód?
– Jakieś 5-6 tysięcy. Wystawiłam na Allegro swój stary, ale więcej niż tysiąc za niego nie dostanę. To rocznik 94.
Chyba jeszcze trochę nim pojeżdżę.
– A jak ci padnie w najmniej oczekiwanym momencie? Musisz mieć sprawny samochód. Pożyczę ci, kiedyś mi
oddasz.
– Nie, nie ma mowy! Wystarczy mi jeden dług. W banku.
Adam wiedział, skąd mogą wziąć pieniądze. Bał się jednak reakcji Agnieszki na propozycję ponownego włamania
do Orłowskiego. Zdaje się, że zdążyła zapomnieć o konsekwencjach ich pierwszej wizyty w tym domu.
Postanowił zaryzykować.
– Wiesz, że w domu Orłowskiego jest jeszcze mnóstwo sejfów-książek, o których Orłowska nie ma pojęcia... –
bardziej stwierdził, niż zapytał.
– Adam, nie możemy! Mnie jeszcze pierwsze włamanie śni się po nocach. Nie wiadomo, czy nas za to nie zamkną.
Zostawiliśmy...
– Wiem, wiem – przerwał jej. – To była luźna propozycja. Nie rozmawiajmy o tym.
– Poza tym zachowalibyśmy się schematycznie: przestępcy wracający na miejsce zbrodni.
– Masz rację. To przyjmij moją pożyczkę i jedźmy po golfa. Drugi raz taka okazja ci się nie trafi.
– No nie wiem. Boję się szastania pieniędzmi.
– Nie martw się. Będzie dobrze. Nadszedł twój czas.
– Dobrze, jedźmy!
Wrócili na dwa samochody. Agnieszce świetnie się prowadziło nowy wóz. Bardzo dobrze, że sprawiła sobie prezent.
Zaparkowała przed blokiem, tuż obok swojego starego modelu, który być może ktoś kiedyś kupi. Czekając, aż Adam
zamknie garaż, patrzyły z Anią na nowy samochód. Bała się tego wieczoru. Nie wiedziała, jak się zachować: położyć
się spać do córki czy zostać ze współlokatorem.
Adam podszedł do niech i przez chwilę razem komplementowali nowy nabytek. Zaproponował, by pójść po
szampana do sklepu i oblać nowy wóz.
Ania kolorowała książkę na podłodze w salonie, a Niutka pochylała się nad dzieckiem jak pani profesor.
– Aby się dobrze sprawował! – Stuknął się z Agnieszką kieliszkiem. Nie upili dużo, kiedy w mieszkaniu rozległ
się dźwięk domofonu. Spojrzeli po sobie, a następnie na zegar w kuchni. Dochodziła 19.
– Pewnie ulotki – stwierdził i wstał do zamontowanej przy drzwiach słuchawki. Nie zdążył wrócić na miejsce,
gdy rozległ się kolejny dzwonek – tym razem do drzwi. Zajrzał przez judasza, a zdumienie odebrało mu mowę.
Agnieszka odwróciła głowę, gdy usłyszała damski, pełen entuzjazmu głos. Zdumiony Adam wpuścił do mieszkania
elegancką kobietę, ubraną w długi płaszcz w modną czarno-czerwoną kratę i karmelowy komin. Kobieta od razu
rzuciła się ściskać i całować jej współlokatora, który dalej stał jak wryty. Ania spojrzała na przybyłą
z zaciekawieniem, a kotka prysnęła pod łóżko.
– Co ty tu robisz? – zapytał wreszcie.
– Przyjechałam cię odwiedzić! – Kobieta zdejmowała już poszczególne części garderoby. – A to pewnie twoje
dziewczyny! – Rzuciła się ściskać najpierw zaciekawioną Anię, potem oszołomioną Agnieszkę, która wybąkała tylko
niewyraźne „dobry wieczór”.
– Mamo, kiedy przyjechałaś?
„Mamo?” Agnieszce spadł kamień serce. Dziwne, że od razu o tym nie pomyślała. Przecież podobieństwo jest
wręcz uderzające. Ciemne włosy, brązowe oczy, śniada cera...
– Przed chwilą! – oznajmiła kobieta, nie przestając się uśmiechać do wszystkich po kolei.
– Mogłaś zadzwonić, wyjechałbym na lotnisko. Te walizki są strasznie ciężkie. – Adam ustawiał torby pod ścianą.
– A co ja ci będę głowę zawracać! Taksówkę wzięłam.
– Zrobię pani kolację. – Agnieszka pogratulowała sobie w myślach zwyczaju gotowania na wyrost.
– Jaka pani!? Mów mi Krysia! – rozkazała, po czym rozsiadła się na kanapie i kazała przynieść sobie jedną
z walizek. – Tę w kropki, synuś. Mam dla was prezenty.
– A skąd wiedziałaś o Agnieszce i Ani?
– Od twojej sąsiadki! Dzwoniła parę dni temu, że masz narzeczoną z dzieckiem, to mówię: „Przyjadę, bo jeszcze
się ożeni bez moje wiedzy!”. O, herbatka, dziękuję ci, kochanie. Ty jesteś Agnieszka czy Ania?
– Agnieszka.
– To nie tak, mamo... – zaczął Adam, ale ugryzł się w język. Nie może powiedzieć, że dziewczyny są tylko
współlokatorkami, bo sam już nie jest tego pewien, a po drugie matka nie może się dowiedzieć, że miał problemy
finansowe. Zaraz by gderała, że nie zadzwonił.
– No chyba nie planujesz życia na kocią łapę? Jak ja cię wychowałam? Kobieta musi mieć poczucie
bezpieczeństwa. Wiem coś o tym, odkąd twój ojciec...
– A co u was, jak wam się wiedzie?
– Twoja siostra poznała miłego chłopca. Mam nadzieję, że się z nią ożeni. A Colinek chodzi do przedszkola.
Wydrukowałam ci parę zdjęć. Musicie koniecznie przyjechać do Irlandii. Kiedy macie urlop?
– Nie mamy w ogóle.
– Jak to nie macie? Czym się zajmujesz, Agnieszko? – zwróciła się w stronę uwijającej się w kuchni dziewczyny.
– Jestem nauczycielką.
– O proszę, to masz dwa miesiące wolnego! A ty, synuś, też sobie załatw i przyjedziecie. Nieładnie nie odwiedzać
ani siostry, ani siostrzeńca. A tak w ogóle to powinniście zamieszkać w Irlandii. Z waszym wykształceniem...
– Mamo! Wiesz, co myślę o pracy na wygnaniu. Daj mi spokój.
– Jakim wygnaniu, co ty pleciesz?! A rób, co chcesz. Chodź, Aniu, dziecko drogie, mam coś dla ciebie.
Ania podeszła posłusznie, ale zanim usiadła koło gościa, spojrzała pytająco na mamę, by zyskać jej aprobatę.
– Chcesz przyjechać do babci do Irlandii? – zapytała, wręczając niewielki pakunek.
– Ja nie mam babci – przyznała smutno dziewczynka.
– Jak to nie masz!? Ja jestem twoją babcią! Babcią Krysią. Zobacz, co ci babcia przywiozła.
Ania rozpakowała prezent, którym okazał się różowy iPhone.
– Mamo, zobacz, co dostałam! – Ania wystartowała w kierunku kuchni. – Telefon!
– Podziękuj babci. – Agnieszka nie wiedziała, jak zareagować na ten drogi prezent.
– U nas takie gadżety są tanie – zapewniła Krysia, widząc konsternację dziewczyny. Dla niej także miała prezent.
Były to perfumy Euphoria, które ją mile zaskoczyły, bo ten zapach Calvina Kleina zawsze podobał jej się
najbardziej.
– Dziękuję, uwielbiam je. Nie trzeba było...
– Daj spokój, dziecko. Masz, synuś, to dla ciebie. Klaudia ci wybierała. Ja tam się nie znam.
Adam dostał tablet i kiedy Agnieszka nakrywała do stołu, wszyscy, łącznie z kotem, który ostatecznie zdecydował
się uczestniczyć w tych niecodziennych wydarzeniach, byli zajęci swoją elektroniką.
Podała nadziewane mięsem mielonym papryki oraz kilka rodzajów kotletów, jakie pozostały ze świąt. Teraz
jedynie odgrzała je w mikrofalówce lub przypiekła z serem w piekarniku.
Mama Adama była zachwycona.
– Wspaniale gotujesz, Agnieszko. Masz piękną córkę. Cieszę się, że Adam tak dobrze trafił.
Współlokatorzy wymienili spojrzenia i uśmiechy, ale nikt nic nie sprostował.
– Babciu, a przyjedziesz do mnie do przedszkola? Będę mówiła wierszyk i śpiewała piosenkę.
– Aniu, babcia przyjechała z daleka... – Agnieszka pospieszyła ratować sytuację.
– Oczywiście, że przyjdę! – ucieszyła się Krysia.
– Na długo zostajesz? – zapytał Adam, przerażony tak odległymi planami matki.
– Nie martw się, u was będę tylko jedną noc. Jadę do Teresy. To moja siostra, bezdzietna wdowa – wyjaśniła
Agnieszce. – Chcę zostać u niej jakieś 2 – 3 tygodnie, więc spokojnie wrócę na Dzień Babci. Córka teraz pracuje,
wnuczek chodzi do przedszkola, to nie mam co się spieszyć na Wyspy. A wy nie planujecie drugiego dziecka?
– Mamo!
– No co?! Póki jestem jeszcze na chodzie, tobym pomogła.
– Masz jakieś wieści, co u taty? – zapytał, gdy skończyli jeść.
– Nie mam, synuś. – Kobieta wyraźnie posmutniała. – Wiem tylko, że ponownie się ożenił, ale jak mu się wiedzie,
nie mam pojęcia. Mam nadzieję, że jest zdrowy, bo początki miażdżycy miał...
– Gdzie ci pościelić, Krysiu? – Agnieszka postanowiła ratować sytuację. Pytanie było o tyle na miejscu, że już
dawno zjedli i dochodziła 23. Ania nie wstanie do przedszkola.
– A gdzie wy śpicie?
– W sypialni – wyjaśniła dziewczyna.
– W salonie – poinformował Adam.
Zaskoczonej Krysi szybko pospieszyli z zawiłym tłumaczeniem.
===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcy VzEHPgxvCTEEMQU=
Rozdział XV
Zaparkowała pod Złotą Bramą i zanim oddaliła się w kierunku kancelarii notarialnej, jeszcze raz spojrzała na nowy
lśniący wóz. Prezentował się naprawdę świetnie. Aż nie mogła uwierzyć, że jest jej. Jak załatwi sprawy u notariusza,
to podjedzie do wydziału komunikacji i dopnie formalności z golfem. Umówi się też na przegląd i zadzwoni do
ubezpieczalni. Tym razem chyba wykupi AC. Z 60-procentową zniżką nie powinno być tak bardzo drogie.
– Aga, stój! – Nie zdążyła się zdziwić, kto ją wola, gdy podbiegła do niej Dziunia nr 1, czyli Wiola. – Ile ty masz
tych samochodów? Ledwo cię poznałam!
– Cześć, co słychać? – zapytała ostrożnie, zastanawiając się, czego Dziunia może od niej chcieć.
– Słyszałaś o Orłowskim?
– Nie. – Zbladła ze strachu. No pięknie, szczęście nie mogło jej już szybciej opuścić.
– Orłowska ma kochanka! Bardzo możliwe, że stary dostał zawału, kiedy się o tym dowiedział. Mówią też, że to
żona z kochankiem ukartowali jego śmierć, ale wątpię. Tak czy siak Orłowski jeszcze nie ostygł, a ta już w Egipcie
się wyleguje z tym swoim gachem – wytrajkotała jak szalona.
– Naprawdę? Co to za jeden? – wolała skierować rozmowę na nową sensację. Lepiej, żeby nie wykazywała
zainteresowała okolicznościami śmierci swojego eksszefa.
– Nie wiem, jakiś młodszy. Wiem tylko, że w święta się spakowali i polecieli do Hurghady. Widziano ich na
lotnisku.
Dziunia popaplała jeszcze chwilę i Agnieszka przeprosiła ją, by udać się do notariusza. Zostawiła u niego pełną
kwotę, do której dołożył się Adam, i podpisała potrzebne pełnomocnictwa do załatwiania za nią spraw w urzędach.
Jedno z głowy. Teraz jej „ukochany” wydział komunikacji.
W starostwie tradycyjnie była gigantyczna kolejka. Wzięła numerek z automatu i usiadła obok udręczonych ludzi.
Ostatnio jej myśli krążyły wyłącznie wokół Adama. Teraz wspominała wczorajszy szalony wieczór. Jej współlokator
zarządził, że pościeli sobie na podłodze w gabinecie, Krysia przenocuje w salonie, a dziewczyny pozostaną
w sypialni.
Taki porządek rzeczy uspokoił Agnieszkę, która wciąż była zakłopotana z powodu tego, co się między nimi
wydarzyło. Problem rozwiązał się sam, ale nie na długo, bo Krysia z samego rana ucałowała wszystkich serdecznie
i wsiadła do taksówki. Musiała przyznać, że Adam ma sympatyczną mamę. Może za bardzo bezpośrednią, ale za to
szczerą i nieograniczoną w poglądach. Pomyślała o swoich rodzicach. Tak dawno się nie widzieli, a w ogóle nie
tęskniła. Może jak Ania była mała, kiedy czuła się samotna i bezradna. Wtedy brakowało jej kogokolwiek. Choćby do
pomocy przy maleństwie.
Czy polubiliby Adama? Jeśli tak, to na pewno nie z wzajemnością. Nie mógł przeżyć, że rodzice tak po prostu
zostawili ją w potrzebie. Był jednak inaczej chowany i nie rozumiał ambitnych ludzi, żyjących na wsi, wśród
prostaków bez perspektyw. Matka młodo zaszła w ciążę i zamiast studiować polonistykę, jak marzyła, musiała zająć
się dzieckiem i gospodarką, którą jej mąż dostał po rodzicach. Ślubu i wesela też nie miała jak ze snów. Choć była już
czwartym miesiącu ciąży, ani mdłości, ani migreny jej nie opuściły. Wymioty chwyciły ją jeszcze przed samym
kościołem. Goście weselni z dezaprobatą kiwali głowami. Kiedy szła od ołtarza pod rękę z poślubionym właśnie
mężem, oczy zgromadzonych były zwrócone na jej brzuch. „Widać czy nie widać?” Oto pytanie, jakie zadawały sobie
złośliwie ciotki i kuzynki, którym szczęśliwie udało się „wpaść” dopiero po sakramentalnym „tak”. Nieważne, że
ślubowały w wieku 16 lat.
Nie chciała takiego losu dla córek. Żyła sukcesami Agnieszki. Jej powodzeniem na studiach, kolejnymi awansami,
chłopakiem uczącym się na prawnika. Ciąża i rozstanie z Mariuszem najpewniej bardziej wstrząsnęły jej życiem niż
samej zainteresowanej.
Teraz wszystko zaczynało się układać. Ale czy nowe życie Agnieszki przypadłoby matce do gustu? Nawet
pomijając popełnienie przestępstw, chyba nie.
Kiedy Agnieszka oznajmiła mu, że włamują się do Orłowskiego, w pierwszej chwili potraktował tę deklarację jako
żart. Siedzieli przy winie na kanapie w salonie, gdzie Ania mogła wreszcie testować telefon, bo dostała własny
numer.
Opowiedziała mu o rozmowie z Dziunią i doszli do wniosku, że okazja sama do nich przychodzi. Takiej szansy nie
mogą zmarnować. Pusty dom, pozostawiony praktycznie sam sobie. Właściciel nie żyje, a jego żona pieprzy się
w Afryce z jakimś młodziakiem. Pewnie i psy trafiły w dobre ręce. Lepiej być nie mogło.
Agnieszka wyciągnęła kartkę i długopis, by nakreślić plan posesji. Widząc jej determinację, sam zaczął mieć
wątpliwości. A jeśli dom Orłowskiego obserwuje policja? W końcu przyczyna śmierci biznesmena wciąż pozostaje
niewyjaśniona. A może żona tragicznie zmarłego odnalazła pieniądze? To z kolei wyjaśniałoby jej ucieczkę
z kochankiem.
Nie powiedział o swoich wątpliwościach głośno, żeby nie robić przykrości dziewczynie. Postanowił jednak
objechać posesję Orłowskich i zorientować się w sytuacji.
Agnieszkę obudziło skrobanie pod drzwiami sypialni. Niutka domagała się śniadania. Wiedziała już, na kogo w tym
domu może bardziej liczyć. Agnieszka była w dżinsach i koszulce. Zasnęła, usypiając Anię. Miała nadzieję, że Adam
nie potratuje tego jako jej ucieczki od niego. A tak to, niestety, mogło wyglądać. Dziś przygotuje romantyczną kolację
i przestaną zachowywać się jak nastolatki, a zaczną jak dorośli ludzie. Nie miała wątpliwości, że Adamowi także
zależy, więc dzisiejszy wieczór spędzą razem, jak przystało na zakochaną parę. Postanowione.
Adam zamiast do pracy udał się do Oliwy. I tak nikt nie zauważy jego nieobecności. W sylwester wiele osób wzięło
wolne.
Rano panował tu duży ruch, a właśnie na zamieszaniu mu zależało. Zaparkował częściowo na chodniku,
a jednocześnie za całym sznurem aut. Przeszedł pieszo jedną przecznicę i znalazł się u celu. Brama na posesję
Orłowskich była zamknięta, jednak bez problemu wszedł furtką. Rozejrzał się za psami. Nie było po nich śladu.
Założył kaptur na głowę i zasłonił część twarzy szalikiem.
Podszedł do piwnicznego okna, przez które ostatnio wchodzili. Właścicielka wstawiła kraty. Ruszył wyłożoną
polbrukiem ścieżką na tyły domu, gdzie Orłowscy mieli dwa balkony: jeden na pierwszym piętrze i jeden na drugim.
Na ten pierwszy wdrapałby się bez problemu. A to co? Kamera? Odruchowo usunął się w bok. Wyjął swojego htc
i zrobił zdjęcie. Poszedł dalej. Dotarł do drzwi wejściowych, nad którymi zamontowano drugą kamerę. Jeszcze
bardziej zakrył twarz i zrobił jej zdjęcie na wprost. Przez okno zajrzał do budynku gospodarczego, w którym ostatnio
urzędowały psy. Zauważył narzędzia, stare meble, ale ani śladu zwierząt. Oddała je do schroniska albo w inne dobre
ręce. Za ogrodzeniem wolno, ale nerwowo przesuwał się sznur samochodów. Opuścił posesję, nie zwracając niczyjej
uwagi.
W pracy, do której dotarł na 10, ściągnął zdjęcia z telefonu na laptopa. Odnalazł model kamery w internecie. Tak
jak myślał, była to atrapa. Swoją drogą bardzo podobna do oryginału. Choć nie był znawcą, od razu wzbudziła w nim
podejrzenia. Prawdziwą kamerę montuje się najczęściej dyskretnie. Fałszywki mają pełnić funkcję straszaka.
Pozostaje kwestia, jak wejść do budynku, nie robiąc hałasu i nie alarmując sąsiadów lub przechodniów.
Już teraz wiedział, że najlepszą porą będą godziny szczytu. Muszą to zrobić dziś, bo jutro Nowy Rok. Na ulicach
będzie cisza i spokój.
Kiedy Adam zadzwonił i poprosił, by przyjechała do Oliwy, była zaskoczona i przerażona jednocześnie. Wolała, by
skrupulatniej zaplanowali kolejny włam do Orłowskich. Zaczęła mieć wątpliwości, czy naprawdę tak bardzo
potrzebują tych pieniędzy. Pierwszy łup już im bardzo pomógł. Zastanawiała się, czy warto w tej sytuacji, kiedy
wszystko dobrze się układa, tak ryzykować. Adam zapewnił ją jednak, że wszystko pójdzie gładko, że nie ma lepszej
okazji niż dziś i ta akcja raz na zawsze zakończy ich niegodziwą działalność.
Zaparkowała zgodnie z instrukcją Adama i ruszyła w kierunku domu Orłowskich. Na chodniku przed bramą czekał na
nią jej współlokator... z kwiatami. Po co mu te kwiaty?
– Wytłumaczę ci po drodze – zaczął, jak tylko podeszła. Otworzył przed nią furtkę i znaleźli się przed domem
Orłowskich. – Okno, przez które ostatnio wchodziliśmy, ma już nie tylko nową szybę, ale też kraty. Zostało nam
okienko w kotłowni – tłumaczył. – Wyciąłem już szybę z ramy. Tylko ją pchniesz i wchodzisz. Ja się przez takie małe
okno nie przecisnę.
– Mam wejść sama?
– Tak. Wejdziesz i otworzysz mi drzwi wejściowe. Ja będę tymczasem stał z kwiatami i udawał gościa
Orłowskiej. Na kamery nie zwracaj uwagi. To atrapy.
Atrapy czy nie, Agnieszka opatuliła twarz szalikiem i założyła na głowę kaptur od płaszcza. Miała na nogach
kozaki na obcasie i trochę jej było niewygodnie wciskać się w takim eleganckim stroju przez mikroskopijne okno.
Kiedy jednak Adam do niej zadzwonił, wychodziła z pracy i nie miała okazji się przebrać. Zeskoczyła wprost na
węgiel i pobrudziła sobie rękawiczki i spodnie na kolanach. Ruszyła znanymi już schodami na górę. Mimo że dom był
pusty, cały czas miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Czas docierania do drzwi dłużył jej się niemiłosiernie. Z ulgą
wpuściła Adama i przekręciła za nimi zamek w drzwiach.
– Świetna robota – pochwalił chłopak i wcisnął kwiaty do najbliższego wazonu. Schodami, na których ostatnio
wyzionął ducha Orłowski, ruszyli w górę.
– Ile spodziewasz się znaleźć tych książek-sejfów? – zapytała, gdy byli już w gabinecie jej eksszefa.
– Nie wiem. Może kilkanaście, a może kilkadziesiąt. – Adam wyjmował kolejne książki. Otwierał i odkładał na
półkę.
– Mam brudne rękawiczki. Nie pomogę ci.
– Nie ma sprawy, stań za firanką i patrz w okno.
Sam zabrał się za wyjmowanie i chowanie kolejnych książek. Na pierwszej z półek nie było żadnej atrapy.
– Adam!
– Co?
– Orłowska!
– Gdzie? – Ostrożnie wyjrzał przez okno. Przed bramą zatrzymała się taksówka, z której wysiadła elegancka
kobieta i młody, może dwudziestopięcioletni chłopak. Oboje opaleni i w dobrych humorach. Wbrew pozorom kobieta
w znacznie lepszym. Orłowska zapłaciła za taksówkę, a chłopak wziął obie walizki. Szli w stronę domu.
– O Boże, co my teraz zrobimy? – wyszeptała przerażona dziewczyna.
– Co zrobiłaś z szybą?
– Położyłam ją na zewnątrz, na ziemi. Chciałam wstawić, jak wyjdziemy – wyrzucała z siebie nerwowo.
– Spokojnie. Nie pójdą tam. Może w ogóle nas nie zauważą.
– Nie chcę ich zabijać – mówiła płaczliwym głosem.
– Ciii...
Para weszła do domu. Dało się słyszeć entuzjastyczną rozmowę. Adamowi przypomniały się kwiaty. Oby nie byli
zbyt spostrzegawczy.
Kiedy skierowali się na schody, Agnieszka z Adamem, ściśnięci pod biurkiem, wstrzymali oddech.
Orłowska szła pierwsza, co można było poznać po stukocie obcasów, których widać nie miała zwyczaju
zdejmować nawet w domu. Jej chłoptaś wciąż dźwigał walizki.
Kobieta paplała, dopóki za nią i kochankiem nie zamknęły się drzwi sypialni.
Agnieszka się poruszyła, ale Adam ją powstrzymał.
– Może będą szli do łazienki, a zauważyłem, że wchodzi się do niej z korytarza – wyszeptał.
– Zobacz, która godzina. Zaraz muszę odebrać Anię – odpowiedziała nerwowym szeptem.
– Odbierzesz na czas. Wyjdziemy, jak się w tej sypialni bardziej zadomowią.
Adam nie chciał wychodzić bez książek. Już wiedział, które zawierają kasę. Był głupi, że wcześniej o tym nie
pomyślał. To oczywiste, że muszą wyglądać jak ta pierwsza książka-sejf, przecież najpewniej były kupowane
w zestawie. Mogą się różnić jedynie kolorem okładki. Ogarnął wzrokiem półki. Naliczył ich 11, a więc w sumie
Orłowski miał ich 12. Tuzin. Nawet pasuje.
Ponownie usłyszał Orłowską. Opuszczała sypialnię, śmiejąc się piskliwie. Zniknęła w łazience. Chwilę później
usłyszeli szum wody. Spojrzeli po sobie porozumiewawczo, ale żadne z nich nie było w stanie określić, czy jej
chłopak też jest w łazience.
Adam postanowił zaryzykować wstanie spod biurka, jednak Agnieszka przytrzymała go za rękę. W tej samej
chwili usłyszeli kroki na korytarzu. Wstrzymali oddech. Adam przesunął się spod biurka w stronę kominka. Chwycił
pogrzebacz. Agnieszka spojrzała na niego z wyrzutem. Nie chciała kolejnej ofiary.
Chłopak czaił się pod łazienką Orłowskiej, nie wiedząc zapewne, czy wdowa liczy na to, że do niej dołączy, czy
może zdzieli go w twarz. Jeśli się nie zdecyduje, odbierze im najlepszą okazję ucieczki.
Adam nie mógł już dłużej wytrzymać napięcia. Wstał i trzymając pogrzebacz w ręce, cicho podszedł do regału.
Zsunął plecak z ramion, delikatnie go otworzył i zaczął wypełniać kolejnymi tomami. Agnieszka także zdecydowała
się na opuszczenie kryjówki. Nie mogła siedzieć bezczynnie. Postanowiła stanąć na czatach. Oczami wyobraźni
widziała, jak chłopak Orłowskiej postanawia zajrzeć do gabinetu, a Adam ogłusza go pogrzebaczem. Jeśli tak się
stanie, tym razem nie ujdzie im to płazem.
Podskoczyła przerażona.
– Spokojnie – szepnął Adam, który znienacka położył jej rękę na ramieniu. – Mam wszystko. Zaraz wychodzimy.
– On tu łazi! – odszepnęła mu z wyrzutem. Stali teraz w kącie przy drzwiach, by osoba, która wejdzie, nie mogła
ich w pierwszej chwili zauważyć. Adam ściskał pogrzebacz.
Ponownie usłyszeli Orłowską. Wyszła z łazienki. Roześmiała się, widząc niezdecydowanego chłopaka pod
drzwiami.
– A kto jest taki wstydliwy? – żartowała z kochanka. – Mój misio pysio? Mój kotek łaskotek?
Kochanek tylko pomrukiwał zażenowany.
Agnieszka z Adamem z trudem powstrzymali śmiech.
Para udała się do sypialni, jednak nie zamknęła za sobą drzwi. Stali więc nieruchomo, nasłuchując, co się tam
dzieje.
Orłowska nieprzerwanie poniżała chłopaka żartobliwymi określeniami, które bardziej pasowały do kociaka niż
rosłego mężczyzny. Jego odpowiedzi, jeśli jakakolwiek była, nie byli w stanie usłyszeć.
Chwilę później oboje niemal podskoczyli z przerażenia. Po całym dom rozniósł się potworny krzyk Orłowskiej,
który dosłownie po kilku sekundach całkowicie ucichł. I to przeraziło ich najbardziej. Stali jak wryci. Nie byli
w stanie się poruszyć. Agnieszka tak zbladła, że Adam wystraszył się, iż jeszcze zemdleje i skończą jak Orłowska –
uduszeni przez niedowartościowanego kochanka.
Tymczasem chłopak wybiegł z sypialni na korytarz.
– Co ja zrobiłem?! Co ja zrobiłem?! – krzyczał do siebie w szale.
Stając pod drzwiami gabinetu, usłyszeli, jak wystukuje numer na komórce.
– Policja?! – krzyczał, sapiąc jednocześnie jak po przebiegnięciu maratonu. – Zabiłem ją! Zabiłem Elwirę
Orłowską! Przyjedźcie!
Adam przytrzymał Agnieszkę przed nieuchronnym upadkiem. Byli w pułapce. Są w cudzym domu razem
z psychopatą, trupem, a za moment przyjadą tu jeszcze gliny.
Trzymając dziewczynę za rękę, wybiegł z gabinetu i uderzył chłopaka z całej siły w głowę pogrzebaczem. Włożył
narzędzie do wazonu i pokierował ich na schody. Zabrał kwiaty i wychodząc, kazał Agnieszce zachować spokój.
– Idziemy powolutku jak gdyby nigdy nic – tłumaczył. – Wybieraliśmy się do wdowy z wyrazami współczucia, ale
nikogo nie zastaliśmy. Idź prosto i nie patrz ludziom w oczy.
Agnieszka szła jak zahipnotyzowana i nie wyglądała specjalnie naturalnie.
Plecak ciążył mu niebotycznie, ale musiał być opanowany za dwoje. Kiedy wyszli już z posesji, otwierając sobie
furtkę kluczem, który para zostawiła w zamku, objął Agnieszkę ramieniem.
– Jeszcze moment i będziemy w samochodzie. Może chcesz zostawić swoje auto i wrócimy razem?
– Nie. Dam radę – wyszeptała, mimo że mogli już rozmawiać normalnie.
– Jedź pierwsza. Pojadę za tobą.
Agnieszka skręciła w stronę przedszkola, a Adam pojechał prosto do domu. Czuł, że z nerwów okrutnie się spocił.
Nie pamiętał, jak pokonał trasę. Przed oczami miał obrazy i dźwięki z domu Orłowskich. Widział czekającego pod
łazienką chłopaka. Słyszał obraźliwe słowa wdowy. Oczami wyobraźni widział, jak kochankowi puszczają nerwy
i w afekcie dusi swoją sponsorkę. Schował samochód i z ulgą przyjął fakt, że od mieszkania dzieliło go już tak
niewiele. Plecak, który zarzucił na ramię, ciążył mu niesamowicie.
Po wejściu na klatkę schodową natknął się jednak na sąsiadkę i napięcie powróciło. Nie chciał rozmawiać
z kobietą ani sekundy. Nie mógł jednak zwracać na siebie uwagi nagłym chamstwem.
– Dzień dobry! – wysilił się na lekki ton.
– O, dzień dobry, a co pan taki zmachany, panie Adamie?
– A nic, chyba grypa mnie rozbiera – rzucił niecierpliwie.
O nie! Nie do wiary! Naprawdę zaczął temat chorób?! To jakiś koszmar!
Zanim sąsiadka opowiedziała mu o przypadłościach wszystkich członków jej rodziny, był mokry od potu.
Z opresji wybawił go dzwonek komórki. Przeprosił i popędził na górę, szukając jednocześnie telefonu po
kieszeniach. Niestety miał go w plecaku.
Drzwi wejściowe otwierał w takich nerwach, jakby się paliło. Telefon dzwonił nieprzerwanie. Wszedł do
mieszkania, zamknął za sobą drzwi, zrzucił plecak i kompletnie bez sił usiadł na podłodze, opierając się o ścianę.
Telefon nadal dzwonił. Wziął kilka głębokich wdechów. Pot spływał mu do oczu. Zaczął walczyć z zamkiem od
kurtki. Kiedy wreszcie ją z siebie zdjął, rzucił jak najdalej od siebie. Komórka zamilkła i rozdzwoniła się na nowo.
Podeszła do niego Niutka, jak zwykle głodna i zła.
Z tego wszystkiego zaczął się nerwowo śmiać. Niutka miauczała, telefon dzwonił, a on się śmiał jak głupi do sera.
Kiedy kotka zaczęła walczyć z plecakiem, by tradycyjnie dać do niego nura i umościć sobie legowisko,
postanowił wreszcie odebrać komórkę. Dzwoniła Agnieszka. Opanowanie wróciło w mgnieniu oka.
– Adam, odebrałeś Anię? – zapytała ostro, zanim zdążył powiedzieć: „słucham”.
– Nie... – przestraszył się. – Co się stało?
– Nie ma jej w przedszkolu! – dziewczyna była rozhisteryzowana. – Wychowawczyni jej grupy mówi, że wydała
ją tacie. Jest nowa. Myślałam, że mówi o tobie...
– Zaraz tam będę!
Ignorując plecak, chwycił tylko kurtkę, zamknął drzwi na jeden zamek i zbiegł do garażu. Jadąc, miał przed oczami
artykuł na temat powrotu do zdrowia złodzieja, którego katowali z Agnieszką. Miał przeczucie, iż to właśnie on,
w zemście, a może dla okupu, porwał Anię. Dlaczego go to spotyka? Teraz, kiedy wszystko się poukładało. Kiedy
mógł być z Agnieszką, kiedy skończyły się ich problemy finansowe, kiedy mogli robić w życiu to, na co mają ochotę,
a nie to, co muszą. Bał się o Anię i chyba jeszcze bardziej o Agnieszkę. To dla niej za dużo. Ta dziewczyna
kompletnie się załamie.
===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcy VzEHPgxvCTEEMQU=
Rozdział XVI
Zastał Agnieszkę na korytarzu w przedszkolu. Wyglądała na kompletnie zdruzgotaną.
Podbiegła, gdy go zobaczyła, a on uściskał ją z całej siły.
– Ustaliłaś coś?
– Trochę – przyznała bardzo zdenerwowana. – Dyrektorka przedszkola zadzwoniła do nauczycielki, która miała
dyżur do 15. Ta opisała mężczyznę jako wysokiego i szczupłego. Jej zdaniem był „ciemny”. Zaraz tu przyjedzie
i dopytam się więcej. Myślisz, że to... złodziej?
– Też o nim pomyślałem. Podobno doszedł do siebie...
– Boże, nie możemy nawet wezwać policji! – wpadła w lament. – Co powiemy? Że podejrzewamy gościa, którego
niedawno ogłuszyliśmy, wywieźliśmy do lasu, rozebraliśmy i pozostawiliśmy na pewną śmierć?
– Spokojnie. – Położył ręce na jej ramionach. – Zaraz dowiemy się więcej. Jeśli on ją porwał, to na pewno dla
okupu. Po co mu dziecko? Nie jest jakimś zboczeńcem przecież. Na pewno chodzi mu o okup, a akurat pieniędzy nam
nie brakuje. Spokojnie, usiądźmy, zastanówmy się na spokojnie i przyjmijmy jakiś plan działania.
Usiedli w szatni, gdzie wisiało jeszcze kilka kurtek dzieci, których rodzice pracowali do późna.
Agnieszka rozpłakała się. Przytulił ją.
– Dzwoniłaś do niej? – zapytał retorycznie.
– Tak, ma wyłączony telefon – załkała.
– Uspokój się. Na pewno są gdzieś w okolicy. O której ją zabrał?
– Jakieś dwie godziny temu. Gdybym nie poszła... – znów wybuchła płaczem.
– Przestań! Jeśli miał taki plan, to i tak by go zrealizował. Mamy przewagę, bo znamy jego adres, o czym może nie
wiedzieć. Pojedźmy tam, dobrze?
– Miałam czekać na tę nauczycielkę – powiedziała, ocierając łzy.
– To weź jej numer i zadzwoń.
– Nie dają prywatnych numerów.
– To zostaw swój. Niech zadzwoni do ciebie najszybciej, jak to będzie możliwe, a my już jedźmy.
– To karma – wychlipała, gdy szli do jego samochodu.
Nic nie odpowiedział.
W drodze do Pszczółek nie rozmawiali ze sobą. Agnieszka trzymała w ręku telefon, licząc na to, że zadzwoni Ania,
porywacz, nauczycielka lub ktokolwiek, kto jej pomoże. Na przemian płakała i milczała. Adam nie wiedział, co jest
gorsze.
Adres złodzieja – potencjalnego porywacza – znalazł bez problemu. Zaparkował tak, aby sąsiedzi nie widzieli
z okien jego rejestracji.
– Ja pójdę, ty zostań – zdecydował. Bał się, że stało się najgorsze i Agnieszka to zobaczy.
Oczywiście nie chciała o tym słyszeć, ale przekonał ją, że po pierwsze musi czekać na telefon, a po drugie,
w razie gdyby długo nie wracał, ma zaryzykować i wzywać policję.
– Boże, a jak on tobie coś zrobi? Skoro porwał Anię, to wszystko wie... – znów uderzyła w płacz. – Nawet nie
możemy wezwać policji – chlipała.
– Uspokój się. Nie możemy zwracać na siebie uwagi sąsiadów. Ponadto sytuacja wymaga od nas naprawdę
trzeźwego podejścia. Idę. Czekaj tu.
Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Płacz nie pomagał. Czuła się kompletnie bezradna. Chciwość odebrała jej dziecko.
Tyle by dała, żeby cofnąć czas i zjawić się po Anię o tej porze co zwykle. Nie była osobą wielkiej wiary. W życiu
Kościoła nie uczestniczyła wcale. Nawet Ani nie ochrzciła. Fakt, że poza jej stosunkiem do katolicyzmu wpływ na to
miały takie obiektywne czynniki jak brak pieniędzy i potencjalnych chrzestnych. Teraz jednak splotła ręce i zaczęła
błagać Boga, by oddał jej córkę, a jest gotowa się nawrócić.
Kiedy targowała się ze Stwórcą, rozdzwoniła się jej komórka. Obcy numer. Może porywacz? Jeśli tak, to z kim
teraz rozmawia Adam?
Była to nauczycielka Ani. Zanim Agnieszka zdążyła powiedzieć „halo”, ta już mówiła:
– Tak strasznie mi przykro. Ten człowiek mówił, że jest ojcem dziecka. Ja dopiero rozpoczęłam tu pracę.- Prawie
płakała do telefonu. – Czy mamy wzywać policję?
– Nie! – zaprotestowała trochę zbyt gwałtownie i szybko się opanowała. – Proszę mi jeszcze raz opisać
człowieka, który wyszedł z moją córką.
– Wysoki, zbudowany...
– Zbudowany? Podobno mówiła pani, że szczupły?
– Tak. Szczupły, ale w sensie wysportowany, zadbany, nie taki z brzuchem.
„No cóż, najwidoczniej inaczej postrzegają sportową sylwetkę” – pomyślała.
– Podobno mówiła pani, że ma ciemne włosy.
– Nie mówiłam tak! – zdziwiła się młoda nauczycielka. – Mówiłam, że ciemny. W sensie, że ciemna karnacja.
– Ciemna karnacja czy opalenizna? – Agnieszce zakręciło się w głowie. Adam niepotrzebnie tam szedł. To nie
złodziej odebrał Anię. Spojrzała na dom, ale niczego nie zauważyła. Nie dobiegły też do niej żadne odgłosy.
– No chyba opalenizna... – dało się wyczuć zdenerwowanie nauczycielki.
– A jakie miał włosy?
– Nie wiem, miał czapkę...
– A ile mógł mieć wzrostu?
– Ja mam 170, a on był znacznie wyższy ode mnie. Nie wiem, może nawet 190.
– Jak był ubrany? – Agnieszka nie spuszczała domu z oczu.
– W płaszcz, ale nie pamiętam koloru. W każdym razie nie wyglądał na biednego. Raczej na eleganckiego, co mnie
zmyliło... Miał w ręku kluczyki, więc na pewno przyjechał samochodem.
To jej wystarczyło. To nie złodziej porwał Anię. To Mariusz.
Adam zapukał do mieszkania, a kiedy nikt nie odpowiedział, nacisnął na klamkę. Drzwi były otwarte, co na wsi
niekoniecznie oznaczało, że ktoś jest w domu.
Znalazł się w kuchni, w której czas się zatrzymał. Zobaczył piec kaflowy, piecyk węglowy typu koza, na którym
stał usmolony od gazu czajnik z aluminium. Stał tu także obdrapany drewniany stół z dwoma krzesłami i beżowa
komoda z witryną. Jego babcia miała podobną, tylko jakieś 20 lat temu. Ogólnie panował tu syf i zaduch. Po pokrytej
linoleum podłodze walały się butelki po tanim winie i puszki po piwie. W rogu stała miotła i szufelka. Póki co
wszystko wskazywało, że chatę zamieszkuje biedny pijak, a nie morderca i pedofil.
Nagle ktoś z całej siły uderzył go w głowę. Upadł na ścianę, a potem na podłogę.
Jeśli Ania jest z Mariuszem, to raczej krzywda jej się nie stanie. A już na pewno nie taka jak ze strony złodzieja.
Zadzwoniła do Eweliny, koleżanki z policji. Poprosiła ją o sprawdzenie obecnego adresu Mariusza.
– Wszystko ci wyjaśnię, ale teraz nie mogę. Sprawdź, proszę, jak najszybciej.
– Dobra, zaraz napisze ci esa – nie powiedziała nic więcej, bo za udostępnienie takich danych mogłaby stracić
ciepłą państwową posadę.
Po chwili przeszedł SMS: Orzechowa 7, Rumia. To zamieszkania. Świętojańska 98/99, Gdynia. To do
kancelarii. PS Ma 10 punktów i jeździ na nieaktualnym przeglądzie :]
Do Rumi mają kawałek, a Adam nadal nie wraca. Postanowiła, że po niego pójdzie.
===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcy VzEHPgxvCTEEMQU=
Rozdział XVII
Adam przewrócił się. Choć odczuł okrutny ból głowy, nie stracił przytomności. Chwycił za miotłę i ostrożnie
odwrócił się w stronę napastnika. Był nim złodziej, człowiek, którego potraktował młotkiem, rozebrał do naga
i zostawił na pewną śmierć zimą w lesie.
Wyglądał na osobę po przejściach, miał bandaż na głowie, ale też nieobliczalność w oczach. Mierzył w jego
stronę metalową chochlą do węgla. Adam asekurował się miotłą.
– Czego chcesz? Coś ty za jeden?
A więc go nie rozpoznał.
– Szukam dziecka. Małej dziewczynki. Podobno tu wchodziła – skłamał.
– Nie ma tu żadnej dziewczynki. Masz mnie za zboka? – Zamachnął się chochlą, ale Adam odskoczył w porę.
– Chciałbym sprawdzić dom.
– Oszalałeś pan?! Jestem tu sam.
– W takim razie wzywam policję.
– Zaraz ja wezwę! – potrzasnął chochlą ostrzegawczo.
Cóż, punkt dla złodzieja.
Facet chyba fatycznie nic nie wie o Ani. Muszą szukać dalej. Miał wstawać, gdy usłyszał wołanie Agnieszki.
Szukała go.
– Adam, co się dzieje? Tu nie ma Ani. Wiem, gdzie jest!
Złodziej spojrzał na Agnieszkę i choć nie wyglądał na bystrzaka, zmrużył oczy i pokiwał głową.
– To wy! – Zamachnął chochlą raz przed Adamem, raz przed Agnieszką.
Adam zdzielił go z całych sił kijem od miotły. Facet upadł nieprzytomny.
– Nie chciałem – rzucił przepraszające spojrzenie dziewczynie.
Ta machnęła tylko ręką i pobiegli do samochodu.
Po drodze streściła mu to, czego się dowiedziała. Opowiedziała też o tym, jak widziała Mariusza i jego żonę
w Przywidzu. Zdawało jej się, że ich nie dostrzegł, ale najwidoczniej było inaczej. Wypatrzył Anię. Tylko czego od
niej chce? Pieniądze ma, dzieci na pewno planuje z żoną. Nieślubna córka raczej nie jest mu do szczęścia potrzebna.
Wręcz przeciwnie, sama informacja o jej istnieniu mogłaby zaszkodzić jego małżeństwu i karierze. O co mu chodzi?!
Zaparkowali przed otoczoną zielenią willą. Brama wjazdowa była otwarta, a wyłożone polbrukiem rondo
doprowadziło ich pod same drzwi. Tym razem Agnieszka kazała Adamowi zostać w aucie.
Roztrzęsiona przycisnęła dzwonek i dodatkowo niecierpliwie zapukała. Niemal natychmiast w drzwiach pojawiła
się kobieta. Nie przypominała żony Mariusza, którą widziała na nartach. Czyżby pomyliła adresy? A może Ewelina
miała nieaktualne dane? Kobieta, która otworzyła jej drzwi, mogła mieć maksymalnie 35 lat. Postarzała ją jednak
tusza i styl ubierania: spódnica do kostek i szary sweter z golfem. Miała jasne, krótko ścięte włosy. Nosiła okulary
w niemodnych oprawkach. Patrzyła na Agnieszkę wyczekująco, ale nie złośliwie.
– Czy zastałam Mariusza Lewandowskiego?
– Taka osoba tu nie mieszka – powiało chłodem od, wydawać by się mogło, miłej osoby.
– Przepraszam, pomyliłam adres – wybąkała i już chciała wracać do samochodu, gdy kobieta wyjaśniła
łagodniejszym tonem:
– Nie pomyliła się pani. Mąż już tu nie mieszka. Jest pani klientką? – Spojrzała w stronę samochodu
i zniecierpliwionego Adama.
– Tak jakby. Czy może mi pani powiedzieć, gdzie go zastanę? To bardzo...
– Nie wiem – przerwała jej. – Nie interesuję się tym. Zapewne była pani w Gdyni i wie, że on już nie pracuje
z moim ojcem. Nie mam pojęcia ani gdzie obecnie mieszka, ani gdzie podejmuje klientów.
Agnieszka przeprosiła i wróciła do samochodu. Kazała Adamowi jechać z powrotem do Gdyni. Dopiero jak
wyjechali z Rumi, opowiedziała mu o tym, co usłyszała od eksżony Mariusza.
– Rozwodzą się. Nie ma pojęcia, gdzie jest. A jak mu coś odwaliło? Jak wywiezie Anię za granicę? – Agnieszka
znów zaczęła się rozklejać.
– Jaki ma samochód? Może gdzieś go zauważymy.
– Nie wiem, nie zapytałam. Zaraz napiszę do Eweliny.
Po chwili wypatrywali najnowszego czarnego modelu mondeo.
Krążyli po Trójmieście, w milczeniu obserwując mijające samochody. W Gdyni zatrzymali się przy Skwerze
Kościuszki. Kiedy Agnieszka była z Mariuszem, lubili tutejsze knajpki, w których piło się piwo i śpiewało szanty.
Pomyślała więc, że może zabrał Anię do oceanarium. Obeszli wszystkie parkingi. Nie znaleźli mondeo o rejestracji,
jaką podała Ewelina. Zrezygnowali więc ze spaceru w kierunku plaży i ponownie wsiedli do samochodu.
– Gdzie teraz? – zapytał Adam.
– Do Sopotu. Mariusz uwielbiał łazić po Monciaku.
Bez rezultatów przetrzepywali kolejny parking w okolicy Bohaterów Monte Casino, a w głowie Agnieszki rodziły się
czarne scenariusze. Może kobieta, z którą był na nartach, dowiedziała się, że Mariusz ma córkę. Czyżby namówiła go,
by ją dla niej porwał? Kobiety, które nie mogą mieć dzieci, potrafią być nieobliczalne w dążeniu do macierzyństwa.
Może uciekli za granicę? Być może oboje nie mają czego szukać w Polsce i uknuli taki plan?
Zaczęła grzebać w torebce, bo usłyszała dźwięk SMS-a. Adam przystanął razem z nią. To był MMS. Na zdjęciu
była Ania. Roześmiana. Zdjęcie zostało zrobione z ręki. Z jej ręki.
Bez słowa przekazała telefon Adamowi.
– Gdziekolwiek jest, nic jej nie grozi. Widać, że dobrze się bawi. No i ma już włączony telefon.
Agnieszka spróbowała się połączyć, jednak nikt nie odebrał.
Z przerażeniem spojrzała na Adama.
– Spokojnie. Sądząc po zdjęciu, są gdzieś na basenie. Te szafki za nią wyglądają jak z aquaparku. Tego tu,
w Sopocie. Widocznie wyłączył jej telefon, a gdy poszła się przebierać, włączyła go i wysłała ci zdjęcie. Zapewne
chciała pokazać, że dobrze się bawi. Przecież SMS-ów pisać nie potrafi.
– Dlaczego nie zadzwoniła?
– To dzieciak. Rozpracowała robienie zdjęć i chciała się pochwalić.
– A dlaczego teraz nie odbiera?
– Może już wyszła się kąpać i zostawiła telefon w szafce.
– Masz rację. Jedźmy tam!
– Poczekaj!
– Co?
– Pokaż jeszcze raz to zdjęcie.
– Co chcesz zobaczyć?
– Niestety, nie zastaniemy ich w aquaparku – stwierdził. – Zobacz, ma mokre włosy. Już się kąpali. Teraz mogli
pojechać gdzie indziej.
– Faktycznie – ponownie przyznała mu rację, tym razem z zawodem w głosie.
– Ale są w Polsce, a nawet w Trójmieście. A może wciąż w Sopocie? Nic jej nie grozi. Do końca dnia będzie
z nami.
– Tylko gdzie teraz ją zabrał?
– A gdzie ty byś ją zabrała po basenie?
Zaczęła się zastanawiać.
– Do McDonalda! – powiedzieli w jednej chwili.
McDonald’s miał restaurację na Bohaterów Monte Casino, więc puścili się biegiem przez deptak, potrącając ludzi
i ignorując ich oburzenie. Do knajpki wpadli zdyszani. Na miejscu rozdzielili się, by szybciej odnaleźć mężczyznę
z dzieckiem. Po chwili jednak spotkali się w tym samym miejscu. Nigdzie ich nie było. Agnieszka usiadła przy
pierwszym lepszym stoliku i ukryła twarz w dłoniach.
Adam wciąż nerwowo rozglądnął się po restauracji lub wyglądał na ogród.
Gdzie mogli pojechać? Po basenie na pewno postanowili coś zjeść. Może skorzystali z baru w aquaparku? Jednak
jeśli nawet zaraz tam pojadą, to i tak mogą już ich nie zastać. A może Mariusz zabrał ją do swojego mieszkania? Tylko
dokąd, skoro nawet żona nie zna jego adresu? Szanse na zalezienie Ani robiły się coraz mniejsze, ale wolał nie mówić
tego Agnieszce. Była kompletnie rozbita. Pomysł z McDonaldem rozbudził w nich nadzieje, które okazały się płonne.
Nie miał innych pomysłów. Nie wiedział, jak pocieszyć zdruzgotaną matkę, która miała tylko córkę, nikogo więcej.
– Siedź tu i obserwuj parking. Idę sprawdzić łazienki – poinformował dziewczynę, która podniosła mokrą od łez
twarz. Kiwnęła głową na zgodę.
Przypomniała mu się historia, którą usłyszał w swojej znienawidzonej w pracy. Opowiadała ją któraś ze skwarek,
więc był pewien, że jest nieprawdziwa, ale i tak zrobiła na nim wrażenie.
Podobno działo się to w gdańskiej Ikei. Młode małżeństwo kupowało meble dziecięce. Towarzyszyła im
córeczka. W pewnej chwili rodzice zauważyli, że dziecko zniknęło. Powiadomili ochronę, która natychmiast
zablokowała wszystkie wyjścia i poinformowała klientów, że nie mogą się przemieszczać. Po kilkunastu minutach
poszukiwań dziecko znaleziono w łazience. Dziewczynka miała ogoloną główkę i była przebrana w chłopięce ciuszki.
Spała odurzona jakimiś lekami. Gdyby nie natychmiastowa interwencja, zostałaby niepostrzeżenie wywieziona
dziecięcym wózkiem poza market i być może oddana zagranicznej rodzinie do adopcji. Na rodzica z małym chłopcem
nikt nie zwróciłby uwagi. Wszyscy szukaliby dziewczynki.
Agnieszka z trudem skupiała się na podjeżdżających samochodach, spacerowiczach i ludziach masowo wchodzących
do McDonalda. Z nerwów nie mogła się skupić, nie potrafiła jasno pomyśleć o zwyczajach Mariusza. Okazał się
innym człowiekiem od tego, z którym była przed laty. Dawny Mariusz, po pierwsze, nie cierpiał dzieci i na pewno nie
zabrałby żadnego na basen, a już na pewno nie chciałby mieć małego człowieka pod swoją opieką. Jeśli się nie
zmienił, a nie wierzyła w ludzkie metamorfozy, na pewno za jego zachowaniem kryje się jakiś podstęp. Tylko czego
od niej chce, skoro na córce na pewno mu nie zależy? Pieniędzy? Na pewno nie od niej, samotnej matki, zatrudnionej
jako nauczycielka. Może to jakaś chora zemsta na byłej żonie? Może chęć zaimponowania innej kobiecie? W końcu
nic nie wzrusza damskiego serca bardziej od widoku opiekuńczego ojca ze śliczną dziewczynką.
W ogródku restauracji, w którym masy wychodzących i wchodzących do knajpki zlewały się ze sobą, mignęła jej
czerwona kurtka. Poczuła ból w piersi. Serce biło jak oszalałe. Poderwała się do wyjścia. Nie spuszczając wzroku
z czerwonego koloru, przedzierała się przez głodny tłum tarasujący drzwi wejściowe.
– Ania!
Dziewczynka ucieszyła na widok matki i szybko do niej podbiegła. Agnieszka wzięła dziecko na ręce i przytuliła
mocno, by nikt go jej nie odebrał. Mariusz stał niewzruszony jak gdyby nigdy nic. Nie uciekał, nie wyglądał na
przestraszonego. Czyżby oszalał?
– Ania, co ci mówiłam o obcych? Dlaczego to zrobiłaś? Przecież jesteś mądrą dziewczynką, wiesz dobrze, że tak
nie wolno! – Była szczęśliwa i zła jednocześnie, jak każda matka w takiej sytuacji.
– Ale to mój tata. Powiedział, że do nas wraca!
– To nie twój tata – powiedziała, cedząc słowa, które zrobiły wrażenie nawet na niej samej. Jeszcze przed
momentem bardzo szczęśliwe dziecko było teraz przerażone. – Nie płacz. – Przytuliła córkę.
Mariusz podszedł do nich fałszywie zatroskany.
– Wynoś się – syknęła z nieskrywaną odrazą. – Pożałujesz tego, co zrobiłeś. Odpowiesz za porwanie mojej córki!
– To także moja...
– Zamknij się!
Adam podbiegł do nich. Agnieszka bez słowa podała mu dziecko. Zrozumiał, że ma zostawić ich samych. Zabrał
Anię do środka.
– To twój facet? – zapytał, gdy zostali sami.
– Nie interesuj się! – Była wściekła. Gdyby nie ludzie, najpewniej rzuciłaby się na niego i chyba rozszarpała. –
Dlaczego porwałeś moją córkę? Czego chcesz od mojego dziecka?
– To także moje...
– Zamilcz! Zostawiłeś mnie, gdy zaszłam w ciążę! Wyparłeś się jej! Nie masz do niej żadnych praw i nawet
układy z samym Bogiem na nic ci się nie przydadzą!
– Nie chcę odbierać ci Ani – stwierdził spokojnie, z uśmiechem.
– Czego ode mnie chcesz? Czemu porwałeś moje dziecko?! Zgłoszę to na policję. Tak się skończy twoja kariera! –
krzyczała, aż ludzie się za nimi oglądali. – Chociaż z tego, co mówi twoja była żona, już się skończyła.
Zdziwienie przemknęło przez jego twarz, ale nie przestawał się uśmiechać. Nie był to nawet ironiczny uśmieszek,
tylko dziwnie miły, niemal autentyczny.
– Aguś, kochanie, ja chciałem tylko spędzić trochę czasu z córką – mówił przepraszającym tonem. – Wiedziałem,
że nie dasz mi dziecka po tym, co ci zrobiłem, a tak bardzo chciałem ją zobaczyć. Jest wspaniała, mądra i śliczna. Jak
ty.
– Co ci się stało? Oszalałeś? – Teraz to ją dopiero przeraził.
– Oszalałem, kiedy zostawiłem cię samą. Nie daruję sobie tego do końca życia. – Położył rękę na jej ramieniu, ale
strząsnęła ją jak natrętnego owada. – Chciałbym być ojcem dla Ani, chciałbym wszystko naprawić.
– Żartujesz sobie?! Odejdź z naszego życia! Jak tak kochasz dzieci, to czemu ich nie masz? Z tego, co wiem, byłeś
parę lat żonaty. A teraz masz chyba nową kobietę...
Jeśli się zdziwił tym, co o nim wie, nie okazał tego.
– Nie mogliśmy mieć dzieci – kontynuował najspokojniej w świecie i prawie zaczynała mu wierzyć. – Nie mam
nowej kobiety. W Przywidzu widziałaś mnie z przygodną dziewczyną. Nie mam już z nią kontaktu.
– To zabawiaj się dalej i daj nam spokój! Żegnam! – Odwróciła się w kierunku restauracji, ale zatrzymał ją,
chwytając za rękę.
– Puść mnie!
– Nie. – Objął ją i tym razem nie zaprotestowała. – Nie puszczę, dopóki mnie nie wysłuchasz. Pozwól mi być
ojcem Ani. Proszę cię. Sama widzisz, jak bardzo chciałaby mieć tatę. Będę dobry, będę się bardzo starał. Proszę cię,
daj mi szansę.
Wiedziała, że Ania marzy o posiadaniu ojca. Zaczęła się zastanawiać. W sumie skoro faktycznie tak bardzo chce...
Dostrzegł jej wahanie i zaczął mówić z jeszcze większą żarliwością.
– Ten dzień był najszczęśliwszym w moim życiu. Już dawno chciałem zabrać ją z przedszkola, ale bałem się, że
nie będzie chciała ze mną pójść. Codziennie patrzę na wasze zdjęcie. Jak pomyślę, co straciłem...
– Jakie zdjęcie? Skąd masz nasze zdjęcie? – Agnieszka była wyjątkowa czujna pod tym względem, bo nigdy nie
założyła konta na żadnym serwisie społecznościowym i nigdzie nie publikowała zdjęć Ani. Wystawianie fotografii
dzieci w internecie w świecie pedofilów i kidnaperów uważała za głupotę i nieostrożność ze strony rodziców.
Mariusz zmieszał się, celowo lub spontaniczne, ale najwyraźniej postanowił być szczery lub takiego grać do
końca.
– Ukradłem ci z portfela – wyznał ze skruchą.
Agnieszce zakręciło się w głowie. Albo znalazł skradziony jej portfel, albo...
– Wynająłeś złodzieja, żeby mnie okradł! Czy ty wiesz...
– Jakiego złodzieja? O czym ty mówisz?
Chyba zbierał się koło nich mały tłum ciekawskich. Serial wenezuelski live.
– Skąd masz nasze zdjęcie? – zapytała ostatkiem cierpliwości.
– Byłem u ciebie w pracy w któreś mikołajki. Miałem dla was prezenty. Nie zastałem cię jednak w biurze. Nie
było też nigdzie twojej asystentki ani nikogo innego. Miałaś portfel na wierzchu. Wiedziałem, że będą w nim zdjęcia.
Zawsze tak robiłaś. Chciałem wyjąć same zdjęcie, ale było za tym plastikiem. Męczyłem się dłuższy czas, ale nagle
usłyszałem, że trzaskają gdzieś drzwi, więc zabrałam cały portfel. Nie miałaś pieniędzy. Przecież bym odesłał.
– Ale miałam dokumenty! – wybuchła i nic nie było w stanie jej powstrzymać. – Przez ciebie straciłam zaliczkę,
szansę na kredyt i na własny dom! Od tej pory tułam się po stancjach! Nie nabiorę się na twoją nagłą miłość! Nie
wiem, co chcesz osiągnąć dzięki Ani, ale nie wierzę w twoje dobre intencje! Jesteś świetnym aktorem, a w dodatku
złodziejem!
– Ja jestem złodziejem? A to ciekawe bardzo!
Nowy Mariusz zniknął jak za dotknięciem różdżki.
– O co ci chodzi? – Agnieszka zamarła.
– Przestań ściemniać. – Nie patrzył już na nią z miłością, a raczej z obrzydzeniem. – Wiem wszystko o akcji pod
kryptonimem „Orłowski”. Jeśli nie chcesz pójść za kratki, lepiej przystań na moją propozycję. Inaczej i tak stracisz
córkę.
To było dla niej za wiele, ale nie mogła się załamać przy tym łachmycie. Odwróciła się na pięcie i na drżących
nogach odeszła w kierunku Adama i Ani.
– Wiem, gdzie mieszkasz! – krzyknął za nią z satysfakcją w głosie.
===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcy VzEHPgxvCTEEMQU=
Rozdział XVIII
– Wyjedźmy gdzieś! Przed nami sylwester i twoje ferie. Ja do swojej pracy nie muszę wracać. – Propozycja
Adama, choć kusząca, nie rozwiązywała problemu z Mariuszem. Nie mogła zrozumieć, skąd o wszystkim wiedział.
Śledził ich? Najwidoczniej tak, skoro znał przedszkole jej córki, ich stancję... Jak dużo wiedział? Czy widział oba
włamania, czy tylko jedno? Czy wie o przypadkowym zabójstwie Orłowskiego? A może też o wywiezieniu do lasu
złodzieja, który, jak się okazało, wcale jej nie okradł. Boże, skatowali niewinnego człowieka. Co jej w ogóle strzeliło
do głowy? Czy matka i nauczycielka tak się zachowuje? Kradnie, morduje, torturuje? Co się z nią stało?
Agnieszka nie odpowiedziała i dalszą drogę do domu pokonali w milczeniu.
Położyła rozczarowaną dziewczynkę do łóżka. Serce jej pękało, gdy patrzyła na bezbrzeżnie smutną, zawiedzioną
dorosłymi córkę.
Kiedy opuszczała ich pokój, czekał na nią Adam. Przytulił ją i zaprowadził na kanapę.
Siedzieli przytuleni bez słowa. Bawił się jej włosami, a ona patrzyła tępo w przestrzeń. Nie mogła uwierzyć w to,
co się dziś wydarzyło. Włamanie i porwanie. Takie rzeczy nie zdarzają się przecież normalnym ludziom. Chyba że już
nie zaliczali się do normalnych...
– Znasz go. Myślisz, że jest zdolny spełnić swoje obietnice?
– Skoro nas śledził, to musi być bardzo zdeterminowany. Moim zdaniem jest zdolny.
– Naprawdę zależy mu na dziecku? Może chce naszych pieniędzy? Może powinniśmy zapłacić mu za milczenie
i mieć spokój?
– Niczego mu nie zapłacę. Zresztą to są też twoje pieniądze.
– Daj spokój. Moje czy twoje... Co za różnica, jak wsadzi nas za kratki?
To nie mieściło jej się w głowie. Ta łajza chce jej odebrać szanse na nowe, szczęśliwe życie. Zabrać jej córkę.
Na samą myśl o utracie dziecka zaczęła płakać.
– Wyjedźmy gdzieś – przekonywał Adam. – On chce od ciebie albo dziecka, albo pieniędzy. Bez jednego lub
drugiego nie pójdzie na policję. Zresztą nie ma żadnych dowodów.
– Jest uznanym adwokatem. Uwierzą mu na słowo.
– Już nie jest, nie pracuje ze swoim teściem.
– A skąd wiesz, że nie robił nam zdjęć? Albo nie nagrał nas?
– Nawet gdyby, musiałby być bardzo blisko, żeby można było nas zidentyfikować. Na pewno byśmy się
zorientowali, gdyby deptał nam po piętach.
– Sama nie wiem...
– Pomyśl, gdzie na pewno nie będzie cię szukał...
– To nieistotne. Przecież przeczekanie nic nie da.
– Da. Będziemy mogli na spokojnie pomyśleć.
– Nie wiem, dokąd moglibyśmy jechać. Gdzie by mnie nie szukał? Na pewno u rodziców. Pewnie wie od
znajomych, że przez ciążę zostałam praktycznie wypisana z rodziny.
– Świetnie. To jedźmy do nich!
– Chyba oszalałeś!
– Ania będzie tam bardziej bezpieczna niż w jakimś hotelu. Będzie miał się kto nią zająć, jakbyśmy musieli...
– Co? Co chcesz zrobić?
– Noo, na przykład przekazać pieniądze za jego milczenie.
– Masz rację. Pojedziemy do nich.
Agnieszkę ściskało w żołądku od samego rana. Teraz jechali samochodem Adama do jej rodziny. Rodziców i siostry,
których nie wiedziała od lat i którzy nigdy nie widzieli jej córki.
Ania, poinformowana, że zobaczy drugą babcię, dziadka i ciocię z wujkiem, odzyskała wiarę w dorosłych. Obok
niej w transporterze dla zwierząt siedziała niezadowolona Niutka. Nie chciała nigdzie wyjeżdżać, czego domyślili się
po tym, jak weszła na meble kuchenne, praktycznie pod sufit i nie sposób było jej stamtąd zdjąć. Kiedy przystawili
krzesło przy jednej stronie mebli, spacerkiem przechodziła na drugą. I tak cały czas. W końcu rzucili jej kulkę
nesquika na podłogę. Gwałtownie poderwała się do zejścia i wpadła wprost do swojego podróżnego lokum.
– Nie wyglądasz na podekscytowaną wizytą u rodziców – Adam wyrwał Agnieszkę z rozmyślań nad wczorajszym
dniem. Zarzucała sobie właśnie, że jest złą matką. Gdyby powiedziała Ani prawdę o tacie, ta nigdy by nie wyszła
z Mariuszem. Ale z drugiej strony nie miała serca wyznać córce, że własny ojciec jej nie chciał.
– Ty też nie wyglądałeś na zachwyconego, gdy mama cię odwiedziła – odbiła piłeczkę, siląc się na miły uśmiech,
ale chyba wyszedł jakiś grymas.
– To co innego, zaskoczyła mnie.
– Ale nie odwiedzasz jej w Irlandii.
– Ona by chciała, żebym tam zamieszkał.
– Dlaczego tego nie zrobisz? Miałbyś gdzie mieszkać na początek. Mało osób może liczyć na taki start za granicą.
A tu chyba się zbytnio nie spełnisz...
– Niby tak, ale chyba jestem patriotą. – Uśmiechnął się. – A ty mogłabyś pracować dla Irlandczyków czy innych
Wyspiarzy?
– Jakbym nie musiała jechać w ciemno, tylko do kogoś, to pewnie, czemu nie? Wielu znajomych wyjechało za
granicę. Na początku chwytali się jakiś beznadziejnych prac, byle coś robić i zarabiać, ale szybko awansowali do
zawodów, w których się spełniają. Znali języki i nic im nie stało na przeszkodzie.
– Może jeszcze się okaże, że będziemy musieli szukać schronienia w Irlandii.
Obserwowała malownicze jeziora, teraz skute lodem, zaszronione pola i podupadłe chaty biednych ludzi. Czas się tu
zatrzymał. Nie zauważyła w swoim rodzinnym regionie ani jednej nowej stacji benzynowej, nie położono choćby
metra nowego asfaltu, nie wybudowano żadnego nowego biurowca czy zakładu pracy. Bezrobocie najpewniej nadal
jest tu najwyższe w Polsce i niebezpiecznie sięga poziomu 40%. Pokazało się za to kilka Biedronek – sklepów dla
biednych ludzi. Od domu dzieliło ich raptem 30 kilometrów. Nerwy ścisnęły jej nie tylko żołądek, ale i gardło.
Z trudem przełykała ślinę.
Adam spodziewał się niezręcznego milczenia, wzajemnych oskarżeń. Tymczasem jak tylko zajechali na otoczone
sadem podwórze, z jednej części bliźniaka niepewnie wyszedł postawny, acz lekko podstarzały i umęczony życiem
mężczyzna. Siedzieli jeszcze w samochodzie, kiedy z zaciekawieniem spoglądał w stronę przybyszy. Dopiero po kilku
chwilach jego wyraz twarzy gwałtownie się zmienił. Szczery uśmiech sprawił, że odmłodniał o kilkanaście lat. Zaczął
krzyczeć w stronę otwartych drzwi domu.
– Zosia! Zoooosiaaa! Gusia nasza przyjechała!
Agnieszka wyszła z auta i rozpoczęły się serdecznie powitania, niczym córki, która wraca ze studiów albo
z zagranicy, a nie z wygnania, na które sami ją skazali.
Kiedy ojciec ściskał Agnieszkę, z domu wybiegła jej matka. Adam zauważył, że płakała już od progu. Była ładną
kobietą, o czym świadczyły regularne rysy twarzy, duże oczy, wystające kości policzkowe i gęste orzechowo-siwe
włosy, ale czas, a może wyrzuty sumienia, odcisnęły na niej swoje piętno. Wyglądała na nieszczęśliwą i zaniedbaną.
Podczas gdy matka przytulała Agnieszkę, ojciec podszedł do Adama i mocno uścisnął mu rękę. Wtedy zobaczył
Anię, do tej pory z zaciekawieniem obserwującą niecodzienną sytuację.
– To moja wnusia? Taka duża?
Kiedy Adam przytaknął, ojciec wzruszył się na dobre. Ania domyśliła się, że ma wyjść z samochodu i pozwolić
się wyściskać, wycałować. Wtedy z drugiej części bliźniaka wyszła młoda kobieta z dzieckiem na ręku. Przez moment
ze zdziwieniem obserwowała całe zajście na podwórzu, ale już po chwili biegła w stronę Agnieszki. Postawiła
dziecko na ziemi i zaczęła krzyczeć z radości.
– Guśka, wróciłaś!
– Kasia!
Kobiety padły sobie w ramiona i Adam domyślił się, że nowo przybyła jest siostrą jego współlokatorki.
Do domu weszli wesołą gromadką, powiększoną jeszcze tylko o psa, który przepychał się przed małego chłopca,
by również uczestniczyć w tym niecodziennym wydarzeniu.
Agnieszka z roztargnieniem przedstawiła wszystkim Adama i wróciła do udzielania odpowiedzi na kolejne
pytania. Skrótowo opowiadała, co się działo przez ostatnie lata, a wzrok członków rodziny wędrował kolejno
z dziecka na mężczyznę. Agnieszka mówiła o tym, jak straciła pracę, jak postanowiła uczyć, jak straciła szansę na dom
i jak ponownie ją odzyskała, otrzymując zielone światło na kredyt hipoteczny. Opowiadała o Ani, jak dzielnie znosi
trudy przeprowadzek i pozostawania pod opieką kolejnych osób. Jak dobrze radzi sobie w przedszkolu i jaka jest
grzeczna.
Dziewczynka czuła się nieswojo wśród obcych ludzi, których wzruszał każdy jej gest, i znalazła schronienie na
kolanach Adama.
W końcu jednak ogłoszono obiad.
Przy stole matka Agnieszki wzięła na spytki Adama. Chciała wiedzieć, gdzie pracuje i czym się zajmują jego
rodzice. Lekko nagiął rzeczywistość, tłumacząc, że pracuje w nieruchomościach, a jego rodzice w irlandzkich
korporacjach.
Aby ratować sytuację, Agnieszka zapytała Kasię, co u niej. Ta spojrzała na swojego synka, na rodziców
i rumieniąc się, wyznała, że jest po rozwodzie. Adam zauważył, że rodzice zawstydzeni pochyli głowy, a sama
zainteresowała zrobiła się czerwona jak burak. Domyślił się, że w familii, w której nieślubne potomstwo jest
wstydem prowadzącym do zerwania rodzinnych więzi, rozwód to hańba porównywalna z wychowaniem dziecka na
seryjnego zabójcę. Dziewczyna wyznała, że mąż pił i bił ją, nawet gdy była w ciąży. Na rozwód zdecydowała się
jednak dopiero wtedy, gdy mały Dawidek miał dwa lata, a więc dokładnie rok temu.
Agnieszka wyglądała na zszokowaną i oburzoną. Najwyraźniej domyśliła, się że decyzje o rozwodzie odraczali
bogobojni rodzice. Jednak nie chcąc psuć nastroju, powstrzymała się od komentarza.
Atmosferę zepsuł Adam, przypominając sobie o Niutce czekającej w samochodzie. Kotka miała wielkie wejście,
ale nie takie, jakiego się w swym narcyzmie zapewne spodziewała. Okazało się, że w domu Agnieszki wszyscy mieli
alergię na koty: od matki po siostrzeńca. Dziewczyna o tym nie wiedziała, gdyż poza zwierzętami gospodarskimi
zawsze chowali tylko psy. Kiedy otworzył futrzunowi transporter i ten zrobił pierwsze dumne kroki w nowym
miejscu, wszyscy zaczęli niepohamowanie kichać i dusić się.
Czym prędzej upchnął zwierzaka z powrotem do przenośnej budki i wyniósł do samochodu. Kiedy wrócił,
alergicy ocierali z łez zapuchnięte, czerwone oczy.
– Może będziemy nocować w jakimś pensjonacie, w którym tolerują zwierzęta? – zastanawiała się głośno
Agnieszka.
– W żadnym razie! – krzyknęła jej matka, która już raz straciła córkę na długie lata i teraz zapewne wolałaby nie
rozstawać się z nią nawet na chwilę.
– Nie mamy wyjścia. Nie możemy spać ani u ciebie, ani u ciebie. – Spojrzała kolejno na mamę i siostrę.
– Może niech śpią u Henryka, co, Zosiu? – z propozycją wyszedł jej ojciec.
– W żadnym wypadku! Tam nie ma ogrzewania! – zaprotestowała matka.
– Ale jest kominek, damy sobie radę – zapewniła pojednawczo córka. – Nocowałam tam wiele razy i nic mi nie
było.
– No dobrze, ale niech Ania śpi tutaj albo u Kasi i Dawidka. Nie chcę, żeby się rozchorowała – targowała się
matka.
– No nie wiem... – miała wątpliwości, czy zostawić córkę w obcym domu. Ania też nie pałała entuzjazmem na
takie rozwiązanie. Z drugiej strony nie chciała, żeby mała złapała jakąś chorobę po nocy w starym, wilgotnym domu,
gdzie przed kilkoma laty ducha wyzionęli kolejno: cioteczna babcia Stasia, wuj Henryk i ciotka Barbara.
Po obiedzie atmosfera trochę się uspokoiła. Rodzice zabrali Anię i Dawidka na sanki, siostra poszła do siebie,
upewniwszy się, że zaraz przyjdą do niej na kawę, i zostali wreszcie sami z Adamem. Zabrała go do swojego
dawnego pokoju, gdzie nic się nie zmeniło od czasu jej wyjazdu do Trójmiasta, czyli od dobrych 10 lat.
Na ścianach wciąż wisiały plakaty Backstreet Boys, boysbandu, który jak żaden inny rozkochał w sobie młodsze
i starsze nastolatki lat 90. Czego by nie powiedzieć o jego muzyce, był to ostatni zespół wzbudzający masową histerię
wśród płci pięknej. Nie kojarzyła, by jego następcy: N’Sync, Just 5 i inni odnieśli podobny sukces. Obecnie chyba
żadna chłopięca grupa nie ma monopolu na rwanie włosów na koncertach. Teraz jest tego wszystkiego po prostu za
dużo. W dodatku współcześni śpiewający faceci niebezpiecznie przypominają kobiety.
– Pamiętam, jak dziewczyny kłóciły się o wyższość Kelly Family nad Backstreet Boys. Też brałaś w tym udział? –
zapytał Adam, po czym skupił uwagę na ścianach w pokoju Agnieszki. Stanął z założonymi do tyłu rękami i oglądał
plakaty niczym znawca impresjonizmu obrazy w Luwrze.
– No oczywiście! – Ogarnęła ją wesołość na wspomnienie ataków fanek Nicka Cartera na wielbicielki Paddy’ego
Kelly’ego. Tak naprawdę podobali jej się obaj, ale wówczas strach było się do tego przyznać. – Siadaj. – Odsunęła
stertę koców ze swojego dawnego łóżka. – Pamiętam, że przed Backstreetami szalałam za Roxette. Miałam ich
wszystkie albumy i single. Oczywiście na kasetach magnetofonowych.
– Kaseta i ołówek. Czy ktoś z dzisiejszych małolatów wie, do czego ten zestaw służył? – rozmarzył się Adam. – Ja
z kolei wielbiłem Jacksona. Uczyłem się nawet tańczyć moonwalk.
– Nie wierzę! Chcę to zobaczyć!
Żartowali z wątpliwych zdolności Adama, gdy piknęła jego komórka. Nagle zamilkł i diametralnie zmienił się na
twarzy. Dotychczasowa beztroska znikła bezpowrotnie.
Pokazał SMS Agnieszce.
Albo dziecko, albo życie na wolności. Wybierajcie.
Roztrzęsiona Agnieszka nerwowo tłumaczyła zszokowanej siostrze, by pod żadnym pozorem nie wypuszczała
wieczorem Ani z domu i nie prowadziła jej do chaty wuja Henryka. Choćby się waliło i paliło, choćby krzyczała
i płakała za mamą, ma zostać z nią i Dawidkiem na całą noc, dopóki z Adamem po nią nie wrócą.
Jeśli kobieta domyśliła się, że niebezpieczeństwo dla dziewczynki stanowi jej biologiczny ojciec, nie dała niczego
po sobie poznać. Zapewniała, że będzie strzec Ani jak źrenicy oka.
Jeżeli zaś Agnieszka obawiała się, że córka nie będzie chciała nocować u nowo poznanej cioci, to niepotrzebnie.
Adam czekał na dziewczynę przed domem, gdy usłyszał wesołą gromadę wracającą z sanek. Ania z Dawidem biegli
przed dziadkami, obrzucając się śnieżkami, śmiejąc i piszcząc z radości. Rodzice Agi wczuli się w rolę podwójnych
dziadków i co rusz upominali dzieci przed niebezpieczeństwami takich zachowań. Uwagi rzucali raczej dla zasady niż
dla uzyskania efektu, ciesząc się razem z maluchami.
Adam dołączył do ferajny i razem weszli do mieszkania.
Przy kolacji Agnieszka starała się robić dobrą minę do złej gdy, choć Adam widział, jakim jest kłębkiem nerwów.
Jadła mechanicznie, sztućce nieprzyjemnie hałasowały w jej drżących rękach. Tymczasem niczego niepodejrzewająca
matka snuła sielskie plany.
– Powinnaś, córeczko, przywieźć tu pana Adama latem. Wie pan, jak u nas jest pięknie latem? Jezioro, las, pola
i łąki...
– Proszę mi mówić po imieniu – siląc się na miły ton, zwrócił uwagę kobiecie. Zastanawiał się, czy dystansuje go
specjalnie, czy tak jej zależy na etykiecie.
– A kotek jadł? – zaciekawił się ojciec.
– Nie, dam jej w domku, jak tylko się tam przeniesiemy.
– Zbierajmy się – zarządziła Agnieszka i udawana kolacja dobiegła końca.
Ania, zmęczona i szczęśliwa z powodu nowych przygód i towarzystwa, bez sprzeciwu wzięła ciocię za rękę
i powędrowała do jej domu. Kasia posłała siostrze spojrzenie w stylu „nic się nie martw”.
Tymczasem Adam wyjął z samochodu transporter z przeraźliwie miauczącym kotem, kuwetę, miskę i prowiant dla
Niutki, a także dwa plecaki.
Agnieszka zapewniła, że do domku jest rzut beretem. Ruszyli pieszo. Dziewczyna szła przodem wąską ścieżką,
prowadzącą przez zmarznięty sad i przyprószone śniegiem pole. Przyjemna zimowa sceneria nie była w stanie
pobudzić w nich optymizmu, zwłaszcza w Agnieszce, która maszerowała jak w transie. Adam zaczął się obwiniać
o bycie powodem jej wszystkich nieszczęść. Wątpił, by w przeszłości, nawet takiej, jaką zaoferował jej
nieodpowiedzialny chłopak i zacofani rodzice, była aż tak nieszczęśliwa jak teraz. Dziw bierze, że jeszcze się z nim
zadaje.
===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcy VzEHPgxvCTEEMQU=
Rozdział XIX
Nieduży domek śmierdział mokrym drewnem. Składał się z dużego salonu, aneksu kuchennego i małej łazienki na
parterze oraz sypialni ze skosami na piętrze. Było w nim też przejmująco zimno, choć ojciec Agnieszki napalił już
w kominku. Szczęśliwie wykąpali się u rodziców.
Agnieszka rzuciła plecak na fotel, zdjęła kurtkę i wzięła się za rozkładanie koców i poduszek przy kominku, bo
tylko tu, póki co, dało się usiąść i nie umrzeć z zimna. Zaproponowała Adamowi gorącą herbatę.
– Zrób mi kawę – poprosił, rozglądając się po przybytku za miejscem dla Niutki. W jednej ręce trzymał
transporter z kotem, w drugiej kuwetę. – Nie chcę zasypiać.
– Zrobię dwie kawy – zadecydowała.
Zajął miejsce na poduszce, sadzając kota obok siebie. Niutka błyskawicznie czmychnęła w stronę kuchni i równie
prędko z niej wybiegła. Najwidoczniej obraziła się na ich dwoje. Obserwował, jak wącha dywan i drewnianą
podłogę. Zajrzała pod szafę i łapką wydłubała spod niej jakiś papierek. Po chwili cała się tam wślizgnęła.
Wstał, bo przypomniał sobie, że nie dał temu zakurzonemu sierściuchowi jeść.
Na dźwięk lądującej na talerzu miękkiej karmy spod szafy niespiesznie, ale zdecydowanie zaczęła wyłaniać się
Niutka. Najpierw można było dostrzec wąsiska i resztę wdzięcznego pyszczka, potem grzbiet i długaśny ogon. Była
cała w kurzu i miauczała niezadowolona z tak późno podanego obiadu.
Popijając mocną kawę przed kominkiem, obserwowali umorusanego kota pałaszującego bozitę o smaku raka. Na
chwilę zapomnieli o ostatnich wydarzeniach. Adam był ciekawy, od kiedy chatka stoi pusta i dlaczego właściwie nikt
w niej nie zamieszkał.
– To był letniskowy domek mojego wujostwa – zaczęła wyjaśniać. – Mieszkali w Toruniu, ale kochali Mazury.
Spędzali tu każdy urlop i długi weekend. Kiedy przeszli na emeryturę, przepisali mieszkanie chrześnicy, bo własnych
dzieci nie mieli, i przeprowadzili się tu na stałe. Ciocia Basia jeszcze w Toruniu zmagała się z rakiem i, niestety,
zmarła. Wujek odszedł dwa miesiące po niej. Nie chorował. Umarł z tęsknoty.
Ostatnie zdania wypowiedziała ze smutkiem w głosie i na chwilę zamilkli. Agnieszka obserwowała ogień
w kominku, a Adam rozejrzał się za Niutką. Dla odmiany siedziała na szafie z jedną łapą w górze, myjąc sobie
genitalia. Obok niej walały się różne graty, w tym lampka nocna, mosiężny trzyramienny świecznik, puszka farby (lub
po farbie), gazety i jakieś narzędzia.
– Pisał? – zapytała Agnieszka, nakrywając się kocem.
Był pewien, że nie przyszedł żaden nowy SMS, ale i tak sprawdził komórkę.
– Nie, cisza.- Sam nie wiedział, czy to dobra, czy zła wiadomość. – Może się połóż. Miałaś naprawdę ciężki
dzień. – Wskazał na kanapę, choć nie wiedział, czy będą spać tu, czy na górze.
– Położę się tutaj. – Owinęła się mocniej i leżąc jak w kokonie, przymknęła oczy. Położył się obok. Bawiąc się
miękkimi włosami dziewczyny, myślami powrócił do telefonu w sprawie najmu. To musiał być Mariusz. Badał teren.
Upewniał się. Najwidoczniej je śledził. Wiedział, gdzie obecnie mieszkają, a ogłoszenie potwierdziło jego
przypuszczenia i wzbogaciło zebrany materiał o numer telefonu. A więc faktycznie nie chodzi mu o kasę, którą zdobyli
w międzyczasie, tylko o dziecko.
Zastanawiał się, czy niepokoić dziewczynę swoim odkryciem, gdy usłyszał nadjeżdżający samochód. W tej samej
chwili w domku zrobiło się widniej od świateł wozu. Agnieszka, która najwidoczniej zdążyła przysnąć, zerwała się
przestraszona. Adam był już przy oknie.
– Mondeo – powiedział tylko.
Pierwszym odruchem Adama było rzucenie się w stronę kominka w poszukiwaniu ulubionego już narzędzia
zbrodni – pogrzebacza.
Agnieszka pobiegła w przeciwną stronę – do okna, by upewnić się co do tożsamości intruza. Z czarnego forda
wyłonił się wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, ubrany w sportową kurtkę z kapturem na głowie. Światła
w samochodzie już zgasły i nie było widać twarzy człowieka, który niegdyś bliski Agnieszce, teraz stał się jej
największym wrogiem.
– Odejdź od okna. – Adam pociągnął ją za rękę w stronę kuchni. – Zostań tu, ja się tym zajmę.
– Nie! – Wyrwała się. – On jest bardzo silny, trenował różne cuda, nie dasz mu rady! Zostanę z tobą. Zresztą nie
będzie żadnej walki. I odłóż ten pogrzebacz!
Nie zdążył jej odpowiedzieć, bo rozległo się pukanie, a raczej walenie pięścią w drzwi.
– Otwórzcie, bo wezwę policję! – dobiegło ich z dworu.
– Otwórz mu – rozkazała.
Adam odłożył pogrzebacz i podszedł do drzwi. Po namyśle wrócił po narzędzie. Agnieszka spojrzała na niego
karcąco.
– Czego chcesz? – Otworzył drzwi, ale nie ustąpił przejścia do środka.
– Doprawdy groteskowo wyglądasz z tych pogrzebaczem. Agnieszka musi być bardzo zdesperowana. – Intruz
odepchnął chłopaka i wszedł do chaty. – Dawno tu nie byłem. – Udawał, że się rozgląda z zainteresowaniem.
Adam, który stał za Mariuszem, zamachnął się pogrzebaczem. Nieproszony gość odebrał mu narzędzie, nawet się
nie odwracając. Uśmiechnął się za to szeroko.
– Nie popisuj się. – Agnieszka zrobiła krok do przodu. – Nie odpowiedziałeś na pytanie. Czego chcesz?
– Jesteście bardzo gościnni, ale nie przyjechałem do was. Gdzie Ania? – Skierował się w stronę schodów, ale
zastąpiła mu drogę.
– Nie ma tu jej. Czego chcesz od mojej córki?
– To także moja córka.
– Przestań powtarzać te brednie! Dobrze wiem, że nie zależy ci na dziecku! Chodzi ci o pieniądze! Dostaniesz, ile
zechcesz, tylko daj mi spokój!
Adam poczuł się jak ofiara losu. Miał świadomość, że ta gnida nie chce pieniędzy, ale jeżeli nawet, to i tak kasa
nie załatwi sprawy. Będzie ich prześladował do końca życia. Za dużo o nich wie. W dodatku plan, by zatłuc go
pogrzebaczem, spalił na panewce. W chwili obecnej nie miał innego.
Agnieszka kłóciła się zawzięcie z Mariuszem i nie mógł zebrać myśli. Spojrzał ma szafę, by sprawdzić, co u kota.
Ten widok równie mocno go zaskoczył, co ucieszył.
Wybudzona z poobiedniej drzemki Niutka przeciągała się intensywnie. Podczas gdy puchaty zadek wystrzelił pod
sam sufit, przednie łapy powędrowały daleko do przodu, popychając trójramienny mosiężny świecznik.
Adam aż się skrzywił, gdy ciężki przedmiot spadł wprost na głowę intruza, powodując łomot, krzyk i upadek.
Niekoniecznie w tej samej kolejności.
Niutka ponownie ulokowała się do snu.
Agnieszka odganiała Adama, który próbował dobić leżącego odzyskanym pogrzebaczem, tłukąc go po rękach
i nogach.
– Zostaw go! – Uklękła przy byłym chłopaku, by sprawdzić tętno. – Nie czuję pulsu! – krzyknęła przerażona.
– Ten świecznik ma z 10 kilogramów. – Adam wziął w ręce narzędzie zbrodni, jeszcze do niedawna pamiątkę po
wujostwie, a wcześniej miły atrybut romantycznego wieczoru.
Również ukucnął przy nieprzytomnym lub nieżywym Mariuszu. Z rany na głowie ciekła krew. Wydawało się, że
już nie oddycha.
Spodziewał się, że Agnieszka zacznie płakać, ale zapytała tylko, co teraz zrobią.
– Raczej nikt nie wie, że tu jest, więc musimy tylko pozbyć się ciała.
– I samochodu – dodała.
– Może ciała w samochodzie?
– Chcesz upozorować wypadek?
– Tak by było najlepiej. – Przezornie nie spuszczał ciała z oczu.
– Ale chyba nie tu?! Całkiem przepadkiem zginie pod domem swojej byłej dziewczyny?
– Pojedziemy na dwa samochody – zadecydowała. – Jego wóz utopimy w jeziorze, a naszym wrócimy.
– OK. Chodźmy po samochód.
– Razem?
– No tak. Przepchniemy go na jałowym biegu. No chyba nie chciałeś odpalać go w środku nocy pod oknami
rodziców?!
– Masz rację.
Zdecydowanie wolał, gdy była bezradna i zapłakana. Jej metodyczność nie wiedzieć czemu go przerażała.
===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcy VzEHPgxvCTEEMQU=
Rozdział XX
Agnieszka siedziała za kierownicą, a Adam pchał samochód, dopóki nie znaleźli się pod chatą. Kiedy próbował
złapać oddech po wysiłku, dziewczyna wyszła z focusa i wsiadła do mondeo. Zaparkowała tyłem pod samymi
drzwiami domku. Otworzyła bagażnik.
Weszli do środka. Niutka spała na piersi Mariusza. Odgonili ją, wzięli trupa pod ręce i zaczęli ciągnąć przez
salon do wyjścia. Eks Agnieszki pozostawiał po sobie ślady krwi z rozciętej głowy.
– Musimy założyć mu coś na głowę. Nie może ubrudzić bagażnika – zauważyła.
Adam wrócił się do kuchni po reklamówkę, zostawiając na chwilę dziewczynę z tragicznie zmarłym byłym
facetem. Zabrał też pogrzebacz. Kiedy wrócił, przyglądała się beznamiętnie martwemu dawnemu kochankowi. Założył
mu na głowę reklamówkę, nałozył kaptur od kurtki i ruszyli do samochodu. Nieporadnie wrzucili bezwładne ciało do
bagażnika.Pogrzebacz też tam wrzucił, ale po chwili namysłu przeniósł go do samochodu.
Agnieszka chciała jechać mondeo.
– Jedź za mną. Znam miejsce, gdzie zimą dochodzi do wielu wypadków.
– Daleko stąd?
– Jakieś 40 kilometrów. Idealnie, żeby nie podpadało.
Agnieszka ruszyła pierwsza. Adam za nią. Wyjechali na główną drogę, bez problemu trzymając się jeden za drugim,
bo o tej porze nie było żadnego ruchu. Pewnie dlatego Agnieszka nie uważała zbytnio i nie zareagowała, gdy
z podporządkowanej wyjechał wprost na nią ciemny osobowy samochód. Adam aż krzyknął, gdy zobaczył, że
nieostrożny kierowca stuka w bok mondeo. Agnieszka nie straciła jednak panowania na kierownicą. Choć jej
samochód zatoczył się lekko, szybko go wyprostowała. Dobrze, że nie przyhamowała, bo pewnie wpadłaby w poślizg.
Sprawca kolizji obrócił się wokół własnej osi (Adam zauważył, że ma wgięty zderzak), ale wyszedł z opresji, zanim
Adam zdążył w niego stuknąć. Ruszył za Agnieszką. Wszystko wskazywało, że właściciel czarnego samochodu,
w ocenie Adama skody, chciał uczciwie załatwić sprawę. Jednak dziś mu się upiekło, bo Agnieszka raczej nie
myślała się zatrzymywać. Jak się domyślił, nie tyle z powodu trupa w bagażniku, co faktu, iż to nie jej auto. Człowiek
w skodzie nie dawał jednak za wygraną i siedział Agnieszce na ogonie. Ta jechała coraz szybciej. Zaczął się już
obawiać, że dojdzie do najgorszego. W końcu skoda, bez włączonego kierunkowskazu, zaczęła wyprzedzać
Agnieszkę. Adam przyspieszył, by zobaczyć, co zamierza kierowca. Może chce stanąć w poprzek drogi i w ten sposób
zatrzymać mondeo? Ale jak można być do tego stopnia nadgorliwym? Wąskie, nieoświetlone nocą ulice idealnie się
nadają, by zbiec z miejsca zdarzenia. Tablicy rejestracyjnej nie widać, bo ciemno, choć oko wykol.
Skoda wyprzedziła już Agnieszkę i dzięki długiej prostej Adam mógł zauważyć, że facet faktycznie hamuje. Jednak
ponownie wpadł w poślizg. Adam zwolnił intuicyjnie. To samo zrobiła jego współlokatorka. Tymczasem skoda,
obróciwszy się wokół własnej osi, wpadła na przydrożne drzewo. Usłyszał huk i trzask. Agnieszka przyspieszyła,
więc zrobił to samo.
Od tej pory nie mijali praktycznie żadnych samochodów. Droga nie była już taka prosta. Jechali bardzo krętą trasą,
a w dodatku często skręcali w boczne odcinki. Agnieszka jechała pewnie, włączając kierunkowskazy na długo przed
skrętem, by w porę zmniejszył prędkość.
Dziewczyna bardzo zwolniła i domyślił się, że są u celu. Po jednej stronie drogi było jezioro, a po drugiej kępa
drzew. Tam zaparkowała. Zrobił to samo. Droga się jednak nie kończyła, prowadziła na wzniesienie.
Wyszedł z samochodu i poczuł przyjemny chłód. Przez chwilę wdychał noc, wodę i zimę.
Agnieszka stała już przed mondeo, patrząc w stronę nawet łagodnego pagórka, porośniętego drzewami. Domyślił
się, że w sezonie za dnia jest tu uroczo.
– Widziałeś, co za baran? Sam się prosił o wypadek – wyrzucała z siebie nerwowo. – Myślisz, że zginął?
Był pewien, że tak, ale nic nie odpowiedział. Nie było sensu roztrząsać tej tragedii akurat teraz.
– Jak planujesz go utopić? – zapytał.
– Zaraz ci wytłumaczę – Pokazała ręką, żeby wsiadł z nią do auta. – Zostawimy tu focusa i razem pojedziemy
mondeo na drugą plażę. Droga prowadzi przez wzniesienie. Jak ktoś nie wie, gdzie zjechać, nie trafi na plażę,
zwłaszcza w nocy. Znajdzie się wówczas na stromej górze ze dużym spadem od strony jeziora. Tam się zatrzymamy.
Posadzimy Mariusza z przodu, zepchniemy samochód, zbiegniemy z górki do ukrytego focusa i odjedziemy. Na dwa
samochody by się nie udało. Po pierwsze, nie byłoby jak zawrócić, a po drugie, ktoś mieszkający po tamtej stronie
wzgórza może usłyszeć hałas i odjeżdżające auta. A wtedy to już przestaje wyglądać na wypadek. Jak zbiegniemy
wśród krzaków i drzew, nikt nas nie zauważy. Jasne?
– Tak jest, szefowo!
Agnieszka prowadziła pewnie, podczas gdy zajmujący siedzenie pasażera w mondeo Adam nawet nie widział drogi.
Ze względów bezpieczeństwa jechali bowiem bez świateł. Samochód podskakiwał na zamarzniętych koleinach. Adam
słyszał, jak schowane do bagażnika ciało podryguje razem z samochodem. Był to dźwięk groteskowy i przerażający.
Poczuł ulgę, gdy dziewczyna zatrzymała samochód.
W ciemności wziął głęboki oddech. Rześkie powietrze już nie wydawało mu się tak przyjemne. Być może przez
silniejszy na otwartej przestrzeni wiatr. Nie widział końca drogi ani zbocza góry, na którą, miał wrażenie, długo
wjeżdżali, ani nawet jeziora. Agnieszce brak widoczności nie przeszkadzał. Otworzyła bagażnik i poprosiła o pomoc.
Ponownie wzięli Mariusza pod ramię. Tachali go raptem na siedzenie kierowcy, ale i tak było im ciężko. Może to
wina ciała po śmierci, a może byli już zmęczeni. Kiedy zwalili trupa na siedzenie, ten najzwyczajniej jęknął.
Odskoczyli zdumieni, by po chwili niespiesznie na nowo zbliżyć się do ciała. Nic się jednak nie wydarzyło. Trup
dalej zachowywał się jak trup, czyli leżał tak, jak go ułożyli, nie wydając żadnych dźwięków.
– Zdejmij mu worek. – Szturchnęła Adama tak mocno, że prawie wylądował na trupie.
Nie miał na to najmniejszej ochoty, ale Mariusz nie mógł przecież przypadkowo zginąć, mając foliową torbę na
głowie. Wyciągnął drżącą rękę w stronę głowy nakrytej reklamówką. Zdjął ją jednym ruchem i odskoczył jak
oparzony.
– Co się stało?! Co zobaczyłeś?! – Agnieszka wpadła w panikę.
– Chyba nic. Czekaj, sprawdzę. – Wyjął komórkę, włączył pierwszy lepszy przycisk i podszedł z nią do ciała.
Twarz była upaćkana krwią, ale nadal wyglądała na twarz trupa.
– Albo nam się wydawało, albo był to jakiś jęk pośmiertny – podsumował Adam.
– Słyszałam, że trupy miewają gazy, ale żeby jęczeć? – Agnieszka nie wyglądała na przekonaną.
– Musiało nam się wydawać. – Odwrócił się do dziewczyny, chowając jednocześnie komórkę do kieszeni. – To
co, spychamy samochód do... – zdanie przerwało mu silne uderzenie w głowę. Gołą pięścią.
Agnieszka krzyknęła. Zaskoczony Adam odwrócił się w stronę napastnika, co było błędem, bo czekał go tylko
kolejny cios. Tym razem pięść Mariusza wycelowała w jego twarz. Przewrócił się, zataczając, pod najbliższe
drzewo. Gdyby nie ono, spadłby z górki wprost do jeziora.
– Niee! – krzyknął, gdy Agnieszka rzuciła się na ożywionego trupa Mariusza. A raczej Mariusza, który nigdy nie
umarł, a zwyczajnie stracił przytomność i teraz z zakrwawioną głową i twarzą szukał odwetu na swoich
prześladowcach.
Szarpał się z Agnieszką z całą zawziętością. Adam wykorzystał ten moment na wstanie i podejście do napastnika
od tyłu. Z całych sił złapał go za kaptur i odepchnął od dziewczyny. Mariusz przewrócił się i nawet zaczął turlać
z góry na dół, do jeziora, kiedy udało mu się złapać jakiś kamień i podciągnąć się na dawne miejsce. Adam
przypomniał sobie o pogrzebaczu i czekał na żywego trupa uzbrojony. Tym razem Mariusz przecenił swoje
możliwości i zanim wyrwał Adamowi broń, dostał nią po głowie i znów upadł. Jego ciało zaczęło bezładnie turlać się
z górki i po chwili usłyszeli głośny plusk.
– Tu jest całkiem płytko. Może się ocknąć i wyjść – Agnieszka znów zaczęła panikować.
– Wątpię. Uderzyłem go z całej siły.
– Świecznik jakoś go nie zabił. Nie możemy ryzykować. Zresztą on ma zginąć w wypadku, nie możemy go tam
zostawić, żywego czy martwego.
– To co chcesz zrobić? – Adam miał nadzieję, że nie to, co ma na myśli.
– Zejdziemy do wody i przyniesiemy go do samochodu.
A jednak. Po chwili na czworakach, w dodatku tyłem, wolno schodzili do jeziora. Adam wciąż dzierżył
pogrzebacz w ręce, ale jakoś wolał go nie wyrzucać. Mariusz leżał na brzegu. Gdyby żył, na pewno by wstał, bo woda
była niebotycznie zimna. Chwycili go za ręce i zaczęli ciągnąć. Nawet nie drgnął.
– Nie damy rady. Jest ciężki, a w dodatku ma mokre ubranie – zawyrokował Adam.
– Chcesz go rozebrać?
– Co? Nie! Nie wiem...
– Haloo! – usłyszeli za plecami, gdy ściągali nasiąkniętą wodą puchową kurtkę z zabitego po raz drugi Mariusza.
Odwrócili się przerażeni. Na szczycie wzniesienia stał człowiek i świecił w ich stronę latarką.
– Co tam się stało? – chciał wiedzieć przybyły. – Mam wezwać policję?
– Nie! – Agnieszka zaprotestowała gwałtownie.
– Już wezwaliśmy – odkrzyknął gościowi Adam. – Policja już jedzie!
– Zejdę pomóc – uparł się człowiek z latarką.
Agnieszka spojrzała na Adama ze strachem w oczach. Wiedział, co chce powiedzieć. On też nie miał pojęcia, co
teraz. Wszystko się pogmatwało.
Tymczasem mężczyzna był już prawie na dole. Przyświecając sobie latarką, pokonywał drogę szybko i sprawnie.
W dodatku nie musiał poruszać się na czworakach.
– Mieszkam niedaleko i usłyszałem hałas. Co się stało? – chciał wiedzieć, jak tylko stanął przy nich.
– Utonął – wyjaśnił krótko Adam, nie wiedząc, co dalej robić: rozbierać Mariusza, wyciągać go stąd czy może
poprosić tubylca o pomoc w sfingowaniu wypadku.
– Jak to utonął? Skąd ta krew? Co tu państwo robią? – człowiek z latarką z każdym wyrzucanym zdaniem był coraz
bardziej podejrzliwy. Kiedy pochylił się nad trupem, by osobiście sprawdzić, co tu się święci, Adam nie miał innego
wyjścia, jak wykorzystać okazję i zlikwidować świadka. Z wprawą, jakiej chcąc nie chcąc ostatnio nabył, ze
wszystkich sił uderzył mężczyznę pogrzebaczem w tył głowy. Ten człowiek bez wątpienia był trupem. Kości czaszki
aż gruchnęły po zderzeniu z tępym narzędziem.
Agnieszka nic nie powiedziała. Powróciła do rozbierania Mariusza.
Kiedy go zaciągnęli do samochodu, sami byli ledwo żywi. Nie mogli posadzić mężczyzny za kierownicą. Musieli
się wrócić po ubrania, które zostały na brzegu – kurtkę i buty.
– Popilnuj go, a ja szybko zejdę i zaraz z nimi wrócę – zadecydował.
– Dobrze, ale pospiesz się. Tego ciekawskiego zaraz zacznie szukać rodzina.
– Będę raz-dwa. Tylko co mam zrobić z tym facetem?
– Znajdź jakiś większy kamień i połóż go przy nim. Będzie wyglądało, jakby upadł z górki, wprost na niego –
wymyśliła na poczekaniu.
– Czytasz za dużo kryminałów – zażartował i zaraz spoważniał. – Dobra, to idę.
– Świeć sobie telefonem.
– OK.
Adam przyjął pozycję do schodzenia ze stromej i śliskiej góry. Agnieszce nawet zachciało się śmiać na jego
widok.
Zwłoki Mariusza leżały przy samochodzie. Wsiadła za kierownicę mondeo i oparła się o siedzenie. Zamknęła
oczy. „Niech ten koszmar wreszcie się skończy”.
Aż podskoczyła, gdy usłyszała dźwięk SMS-a. Sięgnęła do wewnętrznej kieszeni kurtki, gdzie trzymała telefon,
jednak to nie do niej napisano. Stąd widziała, że Adam używa swojej do oświetlenia drogi. Światełko migało nad
samą wodą, więc zapewne brał rzeczy i przymierzał się do powrotu.
Zaczęła rozglądać się po samochodzie. Nie mogła skojarzyć, skąd dochodził dźwięk. Miała strasznie słabą
orientację. Zawsze pocieszała się, że wiele kobiet skarży się na podobne problemy. Nie potrafiła szybko zlokalizować
hałasu ani odróżnić lewej od prawej. Zajrzała na tylne siedzenia i pod fotele. Nic. Obmacała schowki w drzwiach.
Jakieś szpargałki, ale nic, co przypominało telefon. Schowek! Przecież to oczywiste. Bez wątpienia traciła zmysły.
Wyjęła komórkę Mariusza, xperię w skórzanym etui. Przy okazji ze zdumieniem stwierdziła, że jest 5 rano. Muszą
wracać, bo o 7 zacznie świtać. Ponadto rodzice mogą wołać ich rano na śniadanie. Matka, przejęta jej powrotem,
zapewne od wieczora planuje poranne menu. Jak nic o 7 będzie dzwonić, żeby przyszli jeść.
SMS dostał Mariusz. Mała koperta u dołu dużego wyświetlacza była opatrzona żółtą jedynką. Albo z powodu
zmarzniętych, roztrzęsionych rąk, albo z braku doświadczenia w posługiwaniu się dotykowym aparatem w żaden
sposób nie mogła dostać się do skrzynki odbiorczej. Włączyła nawet Facebooka i o mały włos nie wybrała opcji
„Zamelduj się”. Zaczęła pospiesznie naciskać strzałkę, by znaleźć się w punkcie wyjścia.
Tymczasem wrócił Adam i schowała telefon do kurtki. Później poczytają.
Wydawało się, że najgorsze mają za sobą. Ubrali Mariusza, posadzili go za kierownicą i zepchnęli samochód.
Poczekali, aż z hukiem wpadnie do jeziora, a potem rzucili się biegiem do ucieczki.
Biegli, ukrywając się za drzewami i krzakami. Adam zapomniał już, gdzie zostawili focusa, ale Agnieszka złapała
go za rękę, gdy chciał skręcić nie tam, gdzie trzeba. Odetchnął, gdy blisko ulicy, ale jednocześnie za kępą krzaków
i drzew, zobaczył samochód. Kiedy wsiedli – Adam za kierownicą, Agnieszka obok – i pstryknęli światełko,
oniemieli na swój widok. Byli umorusani ziemią i krwią.
– Musimy się jakoś umyć – stwierdziła dziewczyna, patrząc z dezaprobatą w małe lusterko. – Co powiemy, jak
nas zatrzyma policja? Jak wytłumaczymy fakt, że jesteśmy zakrwawieni?
– Krew na sobie może jakoś wytłumaczymy, ale nie tę w bagażniku – zauważył Adam, czym załamał Agnieszkę
całkowicie.
– Wiesz co, jedź – zadecydowała. – Nic teraz nie wymyślimy. Tylko prowadź ostrożnie i nie przekraczaj
dozwolonej prędkości.
Adam nie prowadził w takim stresie od osiemnastki kolegi, kiedy to pił na umór, a na koniec okazało się, że jest
kierowcą. Kiedy zajechali pod dom Agnieszki, chciał całować ziemię, na której stoi. Poskromiła jego entuzjazm,
mówiąc, że chyba siostra ich widziała, bo poruszyła się u niej firanka. Grunt, żeby rodzicom nie przyszło do głowy
stać przy oknie o 6 rano.
Zamknęli samochód, korzystając z kluczyka, żeby już nie pikać alarmem, i puścili się biegiem w stronę chaty.
Tam zastali niemal apokaliptyczny widok. Niutka weszła w krew na podłodze, którą pozostawiła rana Mariusza,
i teraz w całym domku były czerwone ślady kocich stóp: na dywanie, na parapecie, na kocach i poduszkach. Gwiazda
wieczoru budziła się właśnie z drzemki uciętej dla odmiany przy kominku.
– Adam! – krzyknęła Agnieszka przerażona.
– Spokojnie, sprzątniemy.
– Ja nie o tym. Co zrobiłeś z reklamówką, którą Mariusz miał na głowie?
– Jest w bagażniku.
– Uff. Na pewno nie zostawiliśmy śladów?
– Nie, na pewno nie.
Powiedział tak tylko po to, by uspokoić dziewczynę. Sam bowiem całą drogę zastanawiał się nad ewentualnymi
błędami, jakie popełnili. Miewał takie uczucie, gdy wyjeżdżał z domu na dłużej i nie mógł sobie przypomnieć, czy
wyłączył gaz.
Agnieszka rzuciła w kąt brudną kurtkę i usiadła na kanapie. Nie miała siły się rozpłakać. Ten bałagan ją dobił.
Mogła doradzić Adamowi pozbycie się Niutki, kiedy była ku temu okazja. Nie dość, że praktycznie przyczyniła się do
zabójstwa Mariusza, to jeszcze zrobiła z domku miejsce zbrodni rodem z horroru klasy B. Z drugiej strony gdyby nie
kot, jej eks mógłby wezwać policję i opowiedzieć o Orłowskim. Zdarzenia w willi wydawały jej się tak odległe,
jakby minęły miesiące, a nie dni.
Adam wziął się za porządki, ale nie mogła się zmotywować, by mu pomóc. Zmył podłogę zimną wodą z żelem do
kąpieli. Za zmywak posłużył mu jakiś podkoszulek. Obserwowała, jak wyciera meble i parapety. Zdjął poszewki
z poduszek. Złożył je w kostkę razem z kocami. Schował brudne rzeczy do szafy.
– Na dywan muszę wziąć coś od twojej mamy – zadecydował.
Dopiero teraz przypomniała sobie o śniadaniu u rodziców. Jak zaraz tam nie pobiegnie, gotowi tu po nich przyjść.
– Idę się wykąpać – powiedziała.
– Zastanawiam się, czy nie powinniśmy skorzystać z propozycji twojej matki – zasugerowała Adamowi, gdy
wyszedł z łazienki. W ekspresowym tempie wkładał na siebie wszystko, co miał w plecaku, upychając w nim brudne
jeansy. Sama też tak zrobiła, gdy wyszła spod lodowatego prysznica. Niestety, ich kurtki nadawały się do wyrzucenia.
Buty udało się w miarę doczyścić. Ciekawe, co powiedzą rodzice, kiedy zobaczą ich spacerujących po podwórku
w samych bluzkach? W środku zimy...
– Co masz na myśli?
– Wyjazd do Irlandii.
– Sam nie wiem...
Pożałowała swoich słów. Być może Adam nie chce się z nią wiązać, a wspólna przeprowadzka, w dodatku do
innego kraju, jest dość poważnym przedsięwzięciem. Zmieniła temat, żeby ukryć zmieszanie.
– Chodźmy na śniadanie, bo będą po nas dzwonić – powiedziała i przypomniała sobie o zawartości kieszeni. –
Mam komórkę Mariusza. Znalazłam w schowku. – Wygrzebała telefon z kieszeni steranej kurtki i podała go Adamowi.
– Przeczytaj wiadomości, bo dla mnie to za dużo techniki.
– Zaraz zobaczę. – Adam schował telefon do kieszeni spodni. – Możemy już iść jeść? Umieram z głodu.
– Jasne. Chodźmy.
===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcy VzEHPgxvCTEEMQU=
Rozdział XXI
W drodze na śniadanie Adam chciał wziąć Agnieszkę za rękę, ale obie włożyła do kieszeni spodni. Szła bardzo
szybkim krokiem, a przed samym domem zaczęła biec. Wpadli do jej siostry jak po ogień. Kasię niewątpliwie
zaskoczył ich widok, ale nic nie powiedziała. Bez słowa wskazała Agnieszce drzwi do dużego pokoju. Dzieci
niedawno wstały i siedziały na dywanie, oglądając bajki w telewizji. Ania poderwała się jak szalona i podbiegła do
mamy. Z rozpędu uściskała też Adama, co wprawiło go w zakłopotanie, ale też wzruszyło. Uwielbiał je obie.
Razem poszli na śniadanie do rodziców. Kasia nie skomentowała ich spaceru bez kurtek, ale mama Agnieszki nie
mogła się powstrzymać.
– A gdzie macie kurtki? Przeziębicie się! Pewnie wymarzliśmy w tej chacie. Mówiłam, żeby...
– Oj, mamo, daj spokój. Co na śniadanie?
– Siadajcie, bo stygnie. – Kobieta wróciła do krzątania w kuchni i temat kurtek odszedł w niepamięć.
Chyba nie wyglądali na szczególnie wypoczętych, bo cała rodzina przyglądała im się badawczo. Adam był
strasznie głodny. Nałożył sobie na talerz wszystko, co oferował stół: jajecznicę, kiełbaski, chleb, ser, wędlinę,
pomidory, a nawet marynowaną paprykę, za którą nie przepadał. Pochłaniał, nie mówiąc wiele, przez co na Agnieszkę
spadła odpowiedzialność za podtrzymywanie konwersacji na temat tego, jak im się spało, czy zmarzli i gdzie jest kot.
Agnieszka, siląc się na entuzjazm, odpowiadała kolejno: jak to na nowym miejscu, jak to zimą w domku, dostał
jeść i śpi.
Adam zauważył, że wszystkie informacje były nieprawdziwe.
Po śniadaniu poszedł do łazienki, gdzie przypomniał sobie o telefonie Mariusza. Najpierw sprawdził połączenia.
Wczoraj wieczorem ktoś usilnie próbował się do niego dodzwonić. Numer był jednak zastrzeżony. Wszedł
w wiadomości. Ostatni SMS przyszedł około 5 rano.
Sister: I jak?
Ten SMS nie mógł się doczekać odpowiedzi. Adam przejechał palcem na samą górę, by przeczytać wcześniejsze
rozmowy rodzeństwa. Nie zakładał, by jako Sister zapisał kogoś innego niż własną siostrę.
Sister: Udało się?
Ja: Jestem z nią. Potem prześlę Ci foty. Jest słodka. Uwielbia mnie
Sister: OK, jak coś, wszystko załatwione. Jutro wyjedziecie? Informować Larry’ego? Musi przygotować dalszy
transport...
Ja: Tak.
Kolejna wymiana SMS-ów miała miejsce na drugi dzień.
Ja: Są małe problemy. Wyjedziemy jutro.
Sister: Co się dzieje? Czemu ode mnie nie odbierasz?
Ja: Po prostu przekaż Larry’emu, że będziemy jutro.
Sister: Oki...
A więc jego współlokatorka nie myliła się, podejrzewając porwanie dziecka za granicę. Tylko co on sobie
myślał? Że policja go nie znajdzie? Że takie duże dziecko nie będzie chciało do mamy?
Odszukał korespondencję z niejakim Larrym. Wymienili krótkie wiadomości 2 dni temu.
Larry: Hi. This is Larry, your sister’s friend. Write this number. Documents waiting.
Ja: Hi. Thx 4 all. Where we’ll met?
Larry: Told U later.
A więc załatwił sobie i dziecku lewe papiery. Adam nadal nie widział w tym sensu. Wrócił do listy wiadomości.
Ja: Zobaczysz NYC prędzej, niż myślisz :)
!Sara:*: To szaleństwo! Jesteś wariat, wiesz? Lovvvvv.
Ja: Cieszysz się?
!Sara:*: Czy cieszę? Wreszcie zacznę wszystko od nowa! I będę mieć rodzinkę :) Jesteś pewien, że odda Ci
dziecko?...
Ja: Mówiłem Ci, że ona jej nie chce. Będzie z nami szczęśliwa! Będziesz MAMĄ!
!Sara:*: Taaaak! Już ją uwielbiam<3.
Teraz to już w ogóle zdębiał. W porządku, Mariusz chciał uciec. Znalazł wartą siebie kompankę, która
prawdopodobnie nie mogła mieć dzieci, a bardzo chciała. Odegrał rolę ojca walczącego o dziecko. Ale przecież nie
zmienia to faktu, że w końcu znaleźliby Anię! Sama, jakby podrosła, odszukałaby mamę. Zmroziło go jednak na myśl,
że Agnieszka mogłaby być choć dzień bez Ani. Jaki miał plan? Wrócił do listy wiadomości.
Ja: Przekazałeś kasę? Kiedy to zrobi?
Pablo: Przekazałem. Dzisiaj. Śledzi ich. Są w trasie. Jesteś pewien, że chcesz to zrobić?
Ja: Tak. Sami mi podsunęli ten pomysł...
Pablo: Jak chcesz... Bądź pod telefonem. Będzie do Ciebie dzwonił. Wyprowadzisz ich na dwór. Wtedy daj
sygnał. On podjedzie pod wskazane miejsce. Będzie zawsze w promieniu kilometra. Ale nie bliżej.
Ja: OK. To nie będzie trudne.
Teraz wszystko stało się dla niego jasne. Ani nie miałby kto szukać, bo oboje by nie żyli! Wyjął kartę z telefonu
i spuścił ją w sedesie. Agnieszka nie może się o tym dowiedzieć. Swoje już przeszła, a zagrożenie, jak by to ująć...
zostało wyeliminowane.
Podjął też inną ważną decyzję.
===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcy VzEHPgxvCTEEMQU=
Rozdział XXII
Odwożąc Krysię na lotnisko, wciąż przeżywali Dzień Babci w przedszkolu Ani.
– Jaką ładną laurkę dostałam! Jak tylko wrócę, wstawię ją w ramkę – cieszyła się podwójna babcia, ulokowana na
tylnym siedzeniu focusa wraz z nowo nabytą, ale już ukochaną wnusią. – Nie mogę się doczekać, kiedy przyjedziecie.
Przygotuję dla was duży pokój, zanim znajdziecie sobie jakiś kąt. I pracę oczywiście.
– Mamy spore oszczędności. Poradzimy sobie. – Adam, który prowadził, mrugnął do Agnieszki
porozumiewawczo.
– Kiedy mogę się was spodziewać? – chciała wiedzieć Krysia, gdy czekali z nią na odprawę.
– Musimy wynająć mieszkania – tłumaczył Adam. – Agnieszka powinna swoje dodatkowo wyposażyć pod kątem
studentów.
– Nie miałaś problemów w szkole? – jego matka zwróciła się do dziewczyny.
– Dyrektorce było trochę przykro, ale znalazłam osobę na swoje miejsce, więc nie robiła mi problemów.
– Cieszysz się, wnusiu, że zamieszkasz z babcią? – Krysia wzięła małą na ręce i ucałowała ją. Pytanie oczywiście
było retoryczne, bo Ania nie posiadała się z radości, odkąd usłyszała, że nie musi więcej chodzić do znienawidzonego
przedszkola.
Krysia była już przy bramce i jeszcze raz chciała wszystkich uściskać.
– Pamiętaj, synuś, że ja życia na kocią łapę nie toleruję – wyszeptała jeszcze Adamowi.
– Oj, mamo...
– Nie dyskutuj ze mną!
===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcy VzEHPgxvCTEEMQU=
Rozdział XXIII
Gazeta.pl/Olsztyn:
„Podwójna śmierć w jeziorze”
„Pagórek śmierci”, jak go nazywają mieszkańcy Sokołowa (gmina Olsztynek), zbiera swoje żniwo nie tylko
w letnie noce. W ostatni weekend znów doszło tam do tragedii. Na domiar złego – podwójnej.
– 36-letni Mariusz L., mieszkaniec Gdańska, najprawdopodobniej zabłądził i znalazł się na stromym pagórku
przy dzikiej plaży nad jeziorem Jasnym. Nie zauważył końca drogi i jego samochód kilkukrotnie dachował, po czym
wpadł wprost do jeziora. Mężczyzna nie miał szans na przeżycie – powiedział st. sierż. Zbigniew Rosiewicz, oficer
prasowy Komendy Wojewódzkiej w Olsztynie.
Hałas towarzyszący wypadkowi dotarł do domostw zlokalizowanych po drugiej stronie „pagórka śmierci”.
– Mąż wziął latarkę i wyszedł sprawdzić, co się stało. Latem jest tu dużo wypadków, ale zimą jeszcze nie było.
Podzielił jego los... – mówiła nam zapłakana wdowa po 62-letnim Kazimierzu K., który najprawdopodobniej
pośliznął się i sturlał się z górki wprost na kamień przy plaży. Uderzenie w głowę okazało się śmiertelne.
Policja wykluczyła udział osób w trzecich w obu śmiertelnych zdarzeniach. Nie będzie też sekcji zwłok.
– Zarówno siostra mieszkańca Gdańska, która przybyła zidentyfikować zwłoki, jak i wdowa po Włodzimierzu K.
odstąpiły od prac prosektoryjnych – poinformował rzecznik policji.
===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcy VzEHPgxvCTEEMQU=
Epilog
3 miesiące później
Aparat Mariusza miał wiele praktycznych zastosowań. Nawet dla niej, technicznej ignorantki. Potrafiła jednak
włączyć playlistę. Wybrała Elektryczne Gitary i losowe wybieranie utworów. Popłynęła optymistyczna melodia:
I co ja robię tu?
U-u, co ty tutaj robisz?
12 ciężkich szczerozłotych koron moją głowę zdobi.
Jest tyle różnych dróg.
U-u, co ty tutaj robisz...
– Co ja tutaj robię? – zapytał siebie Adam, ale nucąca pod nosem Agnieszka nie usłyszała tego. Leżała z głową na
jego podbrzuszu, wystawiając twarz do słońca. Nakręcał na palce jej włosy, rozkoszując się pięknym widokiem na
zielone wzgórza. Piknikowali na kocu rozłożonym na świeżej wiosennej trawce. Dziewczyna, ubrana w czarne getry
i koszulę w czerwoną kratę, odpoczywała beztrosko z przymkniętymi oczami. Za pomocą kciuka kręciła pierścionek
na serdecznym palcu. Miała ładne, długie place. Sukcesywnie obsypie je kolejnymi brylantami. Zrobiłby to już teraz,
ale obiecali, że będą żyć normalnie. Przynajmniej na tyle, na ile się da, mając 400 tysięcy w gotówce i kilka trupów
na sumieniu.
Matka Adama już dzień po ich przylocie do Dublina nie mogła zrozumieć, dlaczego jeszcze nie szukają pracy. Aby
nie wdawać się w niepotrzebne dyskusje, postanowili rozejrzeć się za jakimś przyjemnym zajęciem. Ostatecznie
Agnieszka zdecydowała się uczyć w polsko-irlandzkiej szkole wieczorowej (chociaż nie została doktorem na
uniwersytecie, wykłady dla dorosłych dawały jej dużo frajdy), a Adam znalazł zatrudnienie w gazecie dla Polonii.
Skusiło go ogłoszenie na Dublikek.net, zatytułowane „Handlowiec” (wreszcie nie key account manager czy
marketing materials compliance specialist). Pracę przyjęli nie tylko z uwagi na dociekliwość matki Adama, ale też
dla ubezpieczenia. Za pół roku będzie ich więcej. Wkrótce też przeprowadzą się do własnego domu.
– Adaś, dzwoniłeś do Niutki? – Agnieszka wciąż miała zamknięte oczy. Teraz zdejmowała i na nowo zakładała
pierścionek.
– Nie, ale mama dzwoniła do ciotki Teresy. Podobno odkąd ją wykastrowała, jest miła jak baranek. Spędza dnie
na jedzeniu i spaniu. W ogóle nie broi. Podobno nawet nie miauczy, tylko „cudownie mruczy”.
– Trudno mi w to uwierzyć! – Roześmiała się.
– Noo... jak we wszystko ostatnio!
– Tęsknię za tym nieznośnym futrem – przyznała po chwili.
– Za futrem śmierdzącym starą szafą? – upewnił się, dając dziewczynie buziaka w nosek.
– Za chodzącym roztoczem – potwierdziła, całując go w usta.
– Za wyleniałym śmierdzielem? – Oddał pocałunek.
– Za rozkapryszonym wąsiskiem.
– Za wąsatym mścicielem?
– Za leniem kuwetowym...
Wyszedł pospiesznie ze sklepu. Właścicielka nie omieszkała wymownie spojrzeć na zeszyt, kiedy za zaskórniaki
kupował dwa specjale. Jakby nie wiedziała, że zasiłek ma 10. Nie zachodziłby tu, nawet gdyby sklep miał we wsi
konkurencję. I gdyby tak bardzo go nie suszyło.
Złapał się za głowę, w którą bez wyraźnego powodu dwukrotnie oberwał, i ruszył w stronę chałupy. Na podwórzu
zastał opartego o rower listonosza, namiętnie dyskutującego z sąsiadką z jego bliźniaka. Nie cierpiał tej baby, więc
spuścił głowę, by niezauważonym przemknąć do siebie. O dziwo, listonosz czekał na niego.
– Pani Marysia powiedziała, że pan tylko do sklepu, to mówię: poczekam – zagadał przyjaźnie, co bardzo go
zaskoczyło, gdyż zasiłku nie spodziewał się jeszcze przez tydzień. A tylko wówczas listonosz miał świetny nastrój,
gdyż odpalał sobie prowizję na piwo. Nie zdziwiła go za to wszechwiedza sąsiadki. Posłał jej pełne odrazy
spojrzenie, ale bynajmniej nie zniechęciło jej to od stania przy płocie i słuchania, o czym mowa.
– Mam dziś dla pana przekazik, że ho, ho – cieszył się przedstawiciel poczty, znany na wsi jako pan Rysio,
wyjmując z czarnej, wypchanej torby jakiś świstek i długopis.
Od niechcenia podpisał wszędzie, gdzie mu kazano, bo choć był ciekawy przekazu, bardziej spieszyło mu się, by
zasmakować w zimnym piwie.
Pan Rysio schował kartkę i długopis, a wyjął plik gotówki. Zaczął odliczać stuzłotowe banknoty.
– Tysiąc... dwieście, czterysta, sześćset, osiemset, dwa... – Listonosz zaciekawił go, i to bardzo. Również pani
Marysia wychyliła się przez płot i z niedowierzaniem patrzyła, skąd jej zapijaczony sąsiad dostaje taką gotówkę. –
Dziewięć tysięcy osiemset i dziesięć! – Listonosz wygładził plik banknotów i wręczył je Romanowi Plucie.
Listonosz Mieczysław Wrona zatrzymał motorek przed domem wdowy Kwiatkowskiej. Budynek prosił się o nowe
schody i elewację. Kazik nie dbał o nic. W dodatku był wyrywny, zwłaszcza po kielichu. Wozi tu listy od 20 lat, więc
zna ludzi i ich historie. Sami opowiadają mu o swoich troskach: począwszy od zbyt niskich rent i emerytur, które
wciąż wypłaca im do ręki, przez choroby i dolegliwości, po problemy z niegarnącymi się do roboty dziećmi.
Dziś miał dla Kwiatkowskiej szczególną przesyłkę. Na tych popegeerowskich koloniach przekaz zza granicy był
nie lada wydarzeniem.
Wdowa oporządzała świnie w chlewie, jak się domyślił po odgłosach ich kwiczenia. Zdecydował, że cierpliwie
poczeka. Wiedział, że poza nią w domu może być tylko syn, nic niewarty wyrostek, na którego ręce nie powierzyłby
nawet ulotki o koncie pocztowym, a co dopiero TAKĄ przesyłkę.
Rozejrzał się po podwórzu. Piękne tereny i dużo ziemi. Oj, przydałaby się wdowie męska ręka. Człowiek
z pomysłem i podstawową wiedzą o funduszach unijnych zrobiłby tu taki agrobiznes, że mucha nie siada.
Kwiatkowska, drobna kobieta o przyjemnej twarzy, wyszła z obory, więc ukłonił się nisko.
– Dzień dobry, pani Celinko! Jak tam zdróweczko?
– O dzień dobry, panie Mietku. A jakoś się żyje, dziękować Bogu. Ciężko, bo ciężko, ale taki los – przyznała
swoim zwyczajem, wycierając ręce w niebieski fartuch.
– Mam dla pani przekaz pocztowy, i to z daleka!
– Dla mnie? Przekaz? O, to pewnie od stryja z Ameryki. Czasem chłopina prześle parę groszy. Dawno nie słał, nie
powiem. Myślałam, że mu się umarło, biedakowi, bo stary już był i z tęsknoty pewnie...
– Nie, nie od stryja. Z Irlandii, pani Celinko droga.
– O święta Panienko! A gdzie to?
– Na Wyspach, pani Celinko. Wszystkie młode tam jeżdżą pieniądze robić.
Listonosz, nie chcąc już przedłużać tej chwili, otworzył torbę i z przegrody na zamek wyjął gruby plik
stuzłotowych banknotów. Przezornie obejrzał się, czy młody Kwiatkowski albo jakiś wścibski sąsiad czasem nie
węszy w pobliżu, i zaczął odliczać banknoty wprost na ręce zdumionej wdowy.
===bFU0VWRWN1FlXGpSZwIzC2hQYQcy VzEHPgxvCTEEMQU=