Stanisław Cat-Mackiewicz
Klio szepcze swoje prawa
W swoich szkicach o XIX wieku starałem się jak najbardziej o rozbudowanie
anegdoty i ilustracji. Sugerowałem raczej, niż wypowiadałem swoje poglądy filozoficzne.
Nie mogę pisać nierozwodnionej anegdotami książki filozoficznej nie dlatego, że mnie
na taką nie stać, lecz dlatego, że jej nikt czytać nie zechce. Owszem, są książki tak
napisane, że ich nikt przeczytać nie może, i to zapewne stanowi podstawę ich wielkiego
autorytetu, ale autorzy tego rodzaju książek mieli zwykle bardzo dużo wyznawców,
a ja wyznawców nie miałem nigdy i teraz ich już nie mam na pewno.
Klio, urocza córka Zeusa i Mnemoziny, muza historii, usadowiła się mi na kolanach
i szepcze prawa, którymi rządzi dziejami naszej marnej planetki i naszej mizernej ludzkości.
Wylądowanie Napoleona z Elby do Francji wywróciło te małe szanse polityczne, jakie
posiadał naród polski w początkach kongresu wiedeńskiego. Aleksander I chciał zjednoczyć
wszystkie ziemie polskie pod swym berłem, a Prusaków odszkodować ofiarowaniem
im Saksonii na własność. Jak wiemy, Talleyrand stworzył koalicję, która się temu
sprzeciwiała. Wobec niebezpieczeństwa powrotu Napoleona pośpiesznie załatwiono
kompromis wytyczający granice w byłym państwie polskim, takie, jakie dotrwały do 1914
roku.
Nie można mieć do Napoleona żadnych pretensji, że jego polityka w tej chwili
pokrzyżowała plany Adama Czartoryskiego, wyraziciela polskiego punktu widzenia w czasie
kongresu wiedeńskiego. Można tylko tutaj przypomnieć o prawie historycznym, które
sformułowałem i które stale przewija się przez poglądy wyrażane w mojej publicystyce.
Prawo to nazwałem „prawem o sojuszach egzotycznych”. Nie chodzi tutaj tylko o dalekość
kraju, z którym zawieramy sojusz. Oczywiście, polityka w pierwszym rzędzie jest polityką
wobec sąsiadów, jak to słusznie kiedyś powiedział pewien wielki człowiek w Polsce;
im sojusz jest dalszy, tym bardziej zawodny. Sojusze Polski z Francją zawodziły nas, tym
bardziej zawodny był sojusz z Anglią, a już humorysta tylko może nam proponować sojusz
z Argentyną lub Brazylią czy Australią.
Sojusz idealny to sojusz, w którym, jeśli strona zawierająca go straci niepodległość,
to i jej kontrahent także traci niepodległość. Ideałem sojuszu politycznie doskonałego było
małżeństwo Jadwigi i Jagiełły. Ten sojusz polityczny, poparty przez układ ostrowski zawarty
z Witoldem, stworzył wielkie państwo, które trwało wieki. Natomiast, jeśli jakieś wielkie
państwo zawiera układ z małym państwem, układ, który jedynie przez kurtuazję nazywa się
sojuszem, a potem, kiedy to małe państwo traci niepodległość, to się w niczym nie odbija
na interesach tego wielkiego państwa, to mamy przykład doskonały sojuszu egzotycznego.
Sojusz Polaków z Napoleonem nie był sojuszem całkowicie egzotycznym. Broniliśmy
tutaj tezy, że w interesie Napoleona leżało wskrzeszenie silnego państwa polskiego, i on sam
do tej myśli przychylał się w czasie swoich rozmyślań na Świętej Helenie. Ale w tym sojuszu
Polaków z Napoleonem zbyt jednak dużo było elementów z sojuszu egzotycznego.
Napoleon jest herosem, bohaterem. Niektórzy historycy powołują się na niego jako
na dowód, że dzieje świata tworzone są przez wybitnych ludzi, że jeden człowiek może
zmienić bieg wypadków świata. Innego zdania był Lew Tołstoj, który wyśmiewał pogląd,
że bitwa pod Możajskiem – czyli owo rosyjskie Borodino – gdyby nie to, że Napoleon miał
tego dnia katar, mogłaby wypaść zupełnie inaczej i przez to sam los dziejów świata byłby
zmieniony.
Dwa są skrajne pod tym względem poglądy: jeden Tołstoja, że jednostki nie mają
żadnego wpływu na bieg historii, i drugi – Carlyle’a, że światem rządzą jednostki
nadprzeciętne – bohaterowie.
Jeden i drugi pogląd nie da się utrzymać. Pogląd o roli jednostki w historii został
sformułowany właściwie przeze mnie w moim Stanisławie Auguście w rozdziale
zatytułowanym: „Nike, Nike, Nike”. Brzmi to trochę po megalomańsku, a jednak sądzę,
że do megalomanii w tej sprawie mam prawo.
Wypracowałem sobie pogląd na rolę jednostki w historii równie daleki od poglądów
Tołstoja, jak Carlyle’a. Pogląd ten da się wyrazić w tych kilku słowach: najwybitniejszy
człowiek jest tylko wydarzeniem. A czymże jest wydarzenie historyczne? Z wydarzeniem
w historii – pisałem – dzieje się to samo, co się dzieje w kasynie gry w Monte Carlo w chwili,
gdy ktoś wygrywa bajecznie dużo, powiedzmy, wiele milionów. Zdarza się to bardzo rzadko,
ale się zdarza. Jest to oczywiście niesłychanie wielkie zdarzenie, które może zmienić
całkowicie bieg życia szczęśliwego gracza i bieg życia jego bliskich. Może kupić majątek,
tysiące baranów, żona jego może zostać bogatą kobietą, jego kochanka może dostać futro
z nurków, może uzyskać tytuł hrabiego, a jego siostrzeniec może zostać przewodniczącym
partii radykalno-socjalnej we Francji i być wybranym na dyrektora Towarzystwa Wagonów
Sypialnych. W pewnych ramach, dla pewnej dziedziny, dla pewnego koła osób
to „wydarzenie”, że kulki ruletki padały na „czerwone” a nie na „czarne”, może mieć
olbrzymie znaczenie gospodarcze, obyczajowe, kulturalne i moralne.
Ale kasyno w Monte Carlo pomimo swojej przegranej, która w dziejach jego co jakiś
czas się powtarza, zamknie swój rok bilansem, w którym zyski i straty będą takie same jak
w latach poprzednich, o podobnej koniunkturze gospodarczej. Ta wielka wygrana, która taki
przewrót zrobiła w życiu osobistym pewnego koła osób, nie odbije się na życiu kasyna.
Prawo wielkich liczb.
Bitwę pod Maciejowicami mógł Kościuszko jakimś cudem wygrać, ale nie mógł
wygrać powstania, bo było zaczęte na dwa fronty z Rosją i Prusami jednocześnie, a więc
mieściło w sobie klęskę w samym założeniu.
Bitwa pod Waterloo mogła być wygrana, tak jak wygrana być mogła bitwa pod
Stalingradem. Cóż z tego? Tak czy inaczej nie udałaby się stała hegemonia Francji nad
Europą w pierwszej połowie XIX wieku ani stała hegemonia Niemiec nad Europą
w pierwszej połowie XX stulecia.
Wydarzenie może być decydującym faktem dla człowieka, nawet dla narodu, nawet
dla pewnej epoki. Bismarck zmienił swoją polityką bieg historii w całej Europie, a więc
pośrednio na całym świecie. Ale mija życie człowieka i mija pewna epoka. Rzeka płynie
i robi zakręty. Może się wydawać, że od czasu do czasu płynie czy popłynie wstecz. A jednak
rzeczka nie popłynie wstecz ani w prawo, ani w lewo od swego przeznaczenia,
a przeznaczeniem jej jest płynąć ku morzu.
Nie wydarzenie, lecz determinizm dziejowy panuje nad historią.
Biegu, nurtu historii – jakież to gorzkie, jakież pesymistyczne wyznanie dla
dziennikarza politycznego, jakim jestem i byłem przez całe życie – nie można zmienić.
Można co najwyżej zaobserwować, dokąd on zmierza. Napoleon więc był tylko wydarzeniem
historii. Być może zakręcił on nurt rzeki i rzeka zamiast na południe popłynęła na północ, ale
wydarzenie-człowiek minęło i rzeka popłynęła tam, gdzie płynąć miała.
***
A teraz przejdźmy do innej kwestii, także nader interesującej. Oto Napoleon prowadził
pojedynek z Anglią. Po stronie francuskiej był Napoleon. Któż był po stronie angielskiej?
W czasie wojny Anglii z rewolucją francuską, a później z Napoleonem zmieniło się
tam wielu rządców, wielu ministrów. Niektórzy z nich byli ludźmi wybitnymi, inni
obłąkanymi, jeszcze inni osobistościami bardzo przeciętnymi. Z królów – Jerzy III był
obłąkany, Jerzy IV był człowiekiem pogardzanym przez cały swój naród, całe społeczeństwo.
Któż więc w Anglii przeciwstawiał się Napoleonowi? I któż to w Anglii sprawia,
że od czasu do czasu widzimy w jej polityce chytry, przemyślny plan?
W przededniu wybuchu wojny 1914 roku panowało powszechne przekonanie, że jeśli
Anglia oświadczy, że wejdzie do wojny, to Niemcy przed wojną się cofną.
Tak było w istocie. Niemcy nie poszłyby na wojnę, gdyby wiedziały, że Anglia
weźmie w niej udział.
Prezydent Poincaré w dniu 31 lipca 1914 roku błaga rząd angielski o wypowiedzenie
się, że wezmą udział w wojnie. Zgodnie z prawdą twierdzi, że to jest jedyny sposób
uniknięcia wojny.
Anglicy milczą. Więcej, robią wrażenie, że pozostaną neutralni.
Kilka dni później Anglia „jest zaskoczona” naruszeniem neutralności Belgii przez
Niemcy i w obronie tej neutralności wstępuje do wojny.
Czy to była umyślnie przemyślana prowokacja, czy to był z góry powzięty plan?
I któż był jego autorem? Czy szlachetny Asquith, czy szlachetny Grey? Czy Ministerstwo
Spraw Zagranicznych, czy Sztab Generalny, morski, czy lądowy?
Jesteśmy już dzisiaj po głębokich studiach zastosowujących psychologię do nauk
socjalnych, zwłaszcza historycznych. Leon Petrażycki i Vilfredo Pareto nauczyli nas, jak
dalece uczucie, irracjonalizm czy nastrój działają na zachowanie się społeczeństw i narodów.
Na podstawie teorii chociażby tych dwóch wielkich uczonych można mówić
o podświadomości w działaniach politycznych.
Tylko w jednym narodzie ta podświadomość, która kieruje polityką narodową, kieruje
naród do samounicestwienia, do państwowego samobójstwa. Są natomiast narody, których
podświadomość polityczna skierowana jest ku obronie życia narodu i obronie jego dóbr
materialnych.
Czy Anglicy podczas swoich walk z rewolucją francuską i Napoleonem mieli jakiś
plan z góry obmyślony, podpisany, zapieczętowany, schowany w ogniotrwałej kasie,
do którego od czasu do czasu zaglądali szukając wskazówek, jak się w danej chwili
zachować? – Oczywiście nie. Ci zmieniający się ministrowie, którzy jeden po drugim
z tą samą zimną konsekwencją prowadzili wojnę z Napoleonem, ulegali po prostu
podświadomości politycznej, instynktowi obrony narodowej przed grożącym im ze strony
francuskiej niebezpieczeństwem.
Fragment pochodzi z najnowszego wydania książki Stanisława Cata-Mackiewicza pt. "Był
bal".