Mackiewicz Stanisław (Cat) Myśl w obcęgach

background image

STANISŁAW MACKIEWICZ (CAT)

MYŚL W OBCĘGACH

studia nad psychologią społeczeństwa sowietów

background image

Stanisław Mackiewicz (Cat)

Myśl w obcęgach

Studium nad psychologią społeczeństwa sowietów

Przedmowa: Piotr Niemczyk

Posłowie: Aleksandra Niemczykowa

Redakcja: Tomasz Boczyński

Opracowanie graficzne: Jacek Brzozowski

Skład komputerowy: Marek Jastrzębski

Wyd. 1 - Księgarnia Hoesicka, Warszawa 1931

Wyd. 2 - Księgarnia Św. Wojciecha, Poznań 1932

Wyd. 3 - Księgarnia św. Wojciecha, Poznań 1935

Wyd. 4 - Wydawnictwo im. L. Zondka, Poznań 1990

Wyd. 5 - Wydawnictwo Polskie KPN, Warszawa 1990

Opracowano na podstawie wyd. 1

Głosy prasy

przedrukowano na podstawie wyd. 4

W książce zachowano styl Autora uwspółcześniając jedynie pisownię i ortografię

Z powodu złej jakości technicznej pominięto zdjęcie przedstawiające:

Tygodnik humorystyczny drukowany tatarskim jenalifem specjalnie wyśmiewający

muttów mahometańskich i kułaków tatarskich

Copyright © Aleksandra Niemczykowa i Ryszard Rzepecki

Warszawa 1998

background image

ISBN 83 - 901583 - 6 – 1

Druk: KAWDRUK

background image

WYCIECZKA DO ZAPOMNIANEGO CZASU

Tylko

-

jak przyszli historycy ustanowią prawdą, jeśli jak okiem sięgnąć, ziarnka

prawdy toną w stosach niesłychanego kłamstwa? Nie

-

przesądów i omyłek swego czasu -

lecz świadomego i przemyślanego kłamstwa?

Nadieżda Mandelsztam,

Nadzieja w beznadziei,

s. 31

Zaskakująco zawodna jest ludzka pamięć. Zawsze byłem przekonany, że życia w

realnym socjalizmie nie sposób zapomnieć. Tymczasem czytając reportaż Mackiewicza,

zdarzało mi się przecierać oczy ze zdumienia.

Na przykład taki cytat z Łunaczarskiego: „Nigdzie tak dobrze nie demaskuje

siebie świat burżuazyjny, jak w dancing - room. (...) Można pomyśleć, że ci wszyscy

ludzie najęci są po to, aby nogami mięsić jakieś ciasto. I całym zajęciem dyryguje jakiś

negr małpopodobny. Na jego znak całe stado zatrzymuje się lub zaczyna znów

podrygiwać i drygać nogami”. Ciekawe, dlaczego prawie 70 lat temu Mackiewicz

właśnie ten cytat wybrał, żeby zilustrować swoją książkę? Myślę, że z tego samego

powodu, dla którego ja go tutaj przytaczam. Żeby pokazać agresywność i zarazem

tandetność radzieckiej, wszechobecnej wówczas, propagandy. Bo książka ta jest przede

wszystkim o propagandzie i indoktrynacji: nachalnej, wręcz doktrynacji: nachalnej,

wręcz chamskiej, totalnej, ale zarazem prymitywnej i niewiarygodnie wprost zakłamanej.

Książkę Mackiewicza czyta się teraz trochę jak bajkę o żelaznym wilku.

Zapominamy, że jeszcze 10 lat temu rzeczywistość, opisywana w

Myśli w obcęgach,

działa się z naszym także udziałem. W sklepach na półkach bywał tylko ocet, po podsta-

wowe towary ustawiały się kilometrowe kolejki, w programach szkół podstawowych

obowiązywało wychowanie obywatelskie, którego celem było przekonanie młodzieży o

wyższości socjalizmu. W mediach wiało nudą przeplataną wielogodzinnymi

przemówieniami przywódców.

Rzeczywistość w zestawieniu z oficjalnymi deklaracjami i pompatycznymi

tytułami z pierwszych stron gazet wydaje się teraz jakimś filmem nakręconym przez

stukniętego reżysera.

To o tym także napisał Mackiewicz. Porównuje rewolucyjne frazesy z nędzą

background image

ulicy, deklaracje o wolności z prześladowaniami intelektualistów, „kułaków” i popów.

Zestawia przywódczą rolę klasy robotniczej z obozami koncentracyjnymi i masowymi

aresztowaniami. Opisuje państwo, które nie miało prawa funkcjonować, ale jednak

funkcjonowało. Sekret tego zjawiska znajduje autor

Myśli w obcęgach

w skuteczności

indoktrynacji, w całym systemie wychowania, który od żłobka uczył dziecko poddawania

się woli partii komunistycznej. Szkoła oduczała samodzielnego myślenia. Praca polegała

nie tyle na robieniu czegoś pożytecznego, ile na realizowaniu zadań.

Znamienne są tu przykłady Instytutu Ludów Północy (i rozmowy z prof.

Worobiowem) czy sklepu z zabawkami. W Instytucie Ludów Północy - z definicji

uczącym geografii przedstawicieli 26 narodowości mieszkających pod kołem polarnym -

uczono faktycznie i wyłącznie o walce klas. W sklepie z zabawkami dominowały gry o

wielomówiących nazwach: „politlotto”, „dopędzić i przegonić”, „sierp i młot”, „kołchoz”

i „bój awiacyjny”. Nieuchronnie przychodzi do głowy porównanie

z Rokiem 1984

Orwella. Tylko że Orwell swoją powieść z

Rokiem 1984

Orwella. Tylko że Orwell swoją

powieść wymyślił, a Mackiewicz opisany świat rzeczywiście obejrzał.

Skuteczność radzieckiej reklamy uzupełniał terror. W

Myśli w obcęgach

znajdujemy opis mechanizmu prześladowania „liszcńców”, czyli ludzi nie przystających

do rewolucyjnych przemian: rolników („kułaków”), księży i popów, byłych wojskowych

i inteligentów. Autor zauważa nie tylko terror i aresztowania, ale cały system wypychania

ich całkowicie poza margines „społeczeństwa”. W świat absolutnej nędzy i nieustannego

strachu. I w końcu finał: szczegółowy opis morderstwa Mikołaja II i jego najbliższych.

Zagadkowe cztery litery otwierające książkę to właśnie inicjały córek Mikołaja II

zamordowanych w Jekaterynburgu. Opowieść jednego z uczestników zabójstwa, chociaż

przekazana prymitywnym językiem czekisty, ma w sobie coś wręcz

mistycznego

...

Ale nie mogę przecież streszczać całej książki.

Kiedy Mackiewicz pisał w 1931 roku

Myśl w obcęgach,

miał nadzieję, że będzie

to reportaż z jednego konkretnego państwa. Zakładał, że ekspansja sowiecka się raczej

nie powiedzie i będzie skierowana w stronę Azji. Nawet jeżeli mógł przypuszczać, że

pisze nie o osobliwym epizodzie, wynaturzeniu historii, ale o trwałym systemie

politycznym, to liczył, że demokracje zachodnie potrafią się obronić. Duże znaczenie

przypisywał miejscu Polski, która miała pilnować granic cywilizowanego świata.

background image

Historia potoczyła się niestety inaczej. To, co pisał w 1931 roku jak o kraju

egzotycznym, 14 lat później stało się udziałem również jego ojczyzny.

Przewidując przyszłość autor stwierdza, że możliwe są trzy scenariusze:

- najbardziej prawdopodobny - upadek komunizmu, bo „Nie można przecież

przypuścić, że długo może istnieć społeczeństwo karmione wyłącznie morfiną”;

- drugi, pesymistyczny - zwycięstwo Sowietów nad całym światem i

- trzeci - współistnienie.

W gruncie rzeczy sprawdziły się wszystkie trzy. Po drugiej wojnie światowej

ZSRR był przecież na najlepszej drodze do kontroli nad całym prawie światem. W jego

strefie wpływów znajdowała się ponad połowa Europy, większość Azji (z Chinami),

skutecznie mieszał w Afryce i Ameryce Południowej. Ze zdaniem szefów partii

komunistycznej musiały się liczyć największe mocarstwa. O tym Mackiewicz na

początku lat trzydziestych nie mógł wiedzieć. Ale umiał przewidzieć. Bo zrozumiał, jak

niebezpieczną bronią może być indoktrynacja.

Piotr Niemczyk

background image

SPEŁNIAM OBOWIĄZEK WOBEC SWOICH PYTAŃ

Wyjeżdżając do Związku Republik Sowieckich uważałem, że dobrze jestem do tej

podróży przygotowany. Znałem nieźle historię, literaturę, byt Rosji przedwojennej;

historiografię rewolucji ostatniej opanowałem detalicznie, z literaturą i prasą sowiecką

miałem „styk” - jeśli mówić po bolszewicku - co dzień szczegółowo czytałem, co się tam

dzieje. Konstytucję ZSRR umiałem omal nie na pamięć; czytałem dzieła Lenina,

Trockiego, Łunaczarskiego, Bucharina, Stalina. A jednak każdy dzień pobytu w Rosji

obecnej łamał i gruchotał moje dotychczasowe, urobione latami, o tej Rosji obecnej

przedstawienia i pojęcia. A jednak każdy dzień pobytu w Rosji obecnej otwierał przede

mną nowe zagadnienia, nowe problemy, otwierał, podsuwał, wskazywał nowe kwestie do

zbadania, odgadnięcia, zdziwienia. Przede wszystkim zdziwienia. Czułem się jak

człowiek wpuszczony do ogrodu, który w miarę, jak idzie tym ogrodem, napotyka nowe i

nowe aleje, ukazujące w swych wylotach coraz nowe i zupełnie inne widoki, otwierające

w swoich wylotach coraz nowe horyzonty. Ciągle się trzeba dziwić. Czytelnik, który

Rosji sowieckiej nie zna, nie wie na przykład, że to porównanie do ogrodu i do alei

ogrodowych byłoby w Sowietach określone zupełnie serio jako kontrrewolucyjne lub

przynajmniej drobnomieszczańskie. Czytelnik nie wie, że czytanie książek i broszur

wodzów bolszewickich nie może dać należytego pojęcia o rewolucyjności nastrojów

bolszewickiego społeczeństwa w Rosji, bo ci wodzowie są to ludzie starsi, a ludzie starsi

wiekiem nie mogą nigdy odzwierciedlić dokładnie tego, co się tam dzieje. Poczciwa i

długoletnia żona Lenina, pani Krupska, opisuje w swoich wspomnieniach, że Lenin na

kilka miesięcy przed śmiercią był na jakimś studenckim wieczorze teatralnym.

Deklamowano Majakowskiego. Lenin zapytał o Puszkina. Odpowiedziano mu:

-

Puszkin jest poetą burżuazyjnym, a Majakowski jest nasz.

-

Lenin się uśmiechnął:

- Według mnie, Puszkin jest lepszy („Po mojemu Puszkin łuczsze”).

Czytelnik, nie znający Rosji sowieckiej, nie wie, nie zdaje sobie sprawy, jak

dalece te proste, ludzkie, normalne słowa: „po mojemu Puszkin łuczsze”, są niezgodne z

całą tą atmosferą, w której krytycy literaccy w Bolszewii sądzą każdy przejaw myśli

artystycznej w wierszach czy prozie, na scenie, na płótnie, ekranie czy w rzeźbie na

background image

podstawie „marksistowskiego podejścia” i pod kątem walki klasowej. W tym, co później

napiszę, postaram się rozsunąć kurtynę nad tą niesłychanie sensacyjną i niesłychanie

ponurą dziedziną, którą nazwę „myślą w obcęgach”. Teraz poruszam ten przykład czysto

okolicznościowo, powołując się na to, że znajomość prac drukowanych wybitnych

przedstawicieli bolszewizmu nie jest dostatecznym materiałem do stworzenia sobie

obrazu stosunków w bolszewickiej Rosji, tak samo jak nie daje żadnego pojęcia o tym, co

tam się dzieje, chociażby codzienne czytanie bolszewickiej prasy. Pod tym względem od

razu, pierwszego dnia pobytu w Rosji, miałem bardzo pouczająca rozmowę z kimś, kto

znał rosyjskie stosunki dobrze. Chodziło o książki Panait Istratiego. Panait Istrati w

swych trzech tomach

Vers l'autre flamme

twierdzi, że robotnikowi w Sowietach dzieje

się gorzej niż innym klasom społecznym. Mój rozmówca mówił, że to są książki nic nie

warte, że dają nieprawdziwy obraz stosunków sowieckich.

- Jak to! Przecież całymi rozdziałami składają się z cytat wziętych z gazet

sowieckich, oficjalnych.

- To nic nie znaczy.

- Jak to?

- Gazeta sowiecka nie podaje nigdy prawdy. Przesadza zawsze, kłamie zawsze.

Wtedy gdy pisze in plus o sowieckich stosunkach - przesadza lub kłamie. Gdy pisze in

minus, gdy pisze, że jest źle w transporcie, w fabryce, tam lub ówdzie - kłamie lub

przesadza. Wygłasza się hasło: „rozwinąć samokrytykę w takim lub innym kierunku”.

„Nacisnąć na to lub owo”. I tą masą przesady, którą operuje wtedy prasa sowiecka w

opisywaniu danego, zaniedbanego działu pracy, starają się bolszewicy podnieść energię

ludzi, zatrudnionych w tej dziedzinie.

Później miałem możność nieraz się przekonać, o ile słuszny jest ten sąd, że prasa

sowiecka z reguły nie oddaje prawdy, że prasa sowiecka nie może być uważana za

zwierciadło rzeczywistości. To, że specjalnie my, w Polsce, mamy o polityce narodo-

wościowej Rosji sowieckiej tak zupełnie opaczne, tak humorystycznie błędne pojęcie,

wyjaśniam tylko w ten sposób, iż polscy dziennikarze i politycy urabiają sobie sądy o

narodowościowej polityce bolszewickiej na podstawie prasy sowieckiej.

background image

PIĘĆ PYTAŃ

Wyjeżdżając do Rosji mówiłem i pisałem: jadę, aby sobie odpowiedzieć na kilka

zasadniczych pytań. Oto te pytania:

1. Czy w razie wojny ościennej w Rosji obudzi się patriotyzm państwowy, który

zacznie pomagać rządowi sowieckiemu w walce z wrogiem, cudzoziemcem, czy też

przeciwnie, wybuch wojny wywoła kontrrewolucję w Rosji?

2. Czy w walce pomiędzy rosyjsko - bolszewickim centralizmem a siłami

decentralistyczno - nacjonalistycznymi zwycięży pierwszy czy też drugie?

3. Jak się przedstawiają wpływy Azji na bolszewicką Rosję?

4. Jak wygląda ta młodzież, która jest wychowana „bez żadnej moralności”,

urabiana w pojęciu, że religijność jest jakimś objawem patologicznym w rodzaju histerii

płciowej?

5. Jak się przedstawia sprawa rosyjskiego „palimpcestu”? Palimpcest jest to

pergamin starożytny, zamazany przez wieki średnie, aby zużyć go do napisania

modlitwy, później za czasów odrodzenia odmyty, oczyszczony, okazany we właściwej

postaci, z pięknymi wierszami łacińskimi. Mówiłem więc: przecież i w tym, co piszą

literaci sowieccy, i w filmach, takich jak te, które ilustrują życie Puszkina lub obrazują

czasy Iwana Groźnego - przecież jest umiłowanie, pietyzm, jeśli nie tęsknota do

historycznej kultury rosyjskiej - tylko że to wszystko musi być z góry zamazane

czerwonym pokostem.

Po powrocie chciałbym odpowiedzieć na te pytania, lecz jednocześnie czuję, jak

dalece były one naiwne. Jak sama metoda ułożenia takiego kwestionariusza wypływała z

nieznajomości faktycznie panujących tam stosunków. O co mi chodziło w moich

pytaniach? O uchwycenie statyki bolszewickiej, o uchwycenie momentów, które by nie

ulegały zbyt wielkiej zmienności. Rozumowałem w sposób następujący: „piatiletka” dziś

jest, jutro się kończy, położenie ekonomiczne, pozycja konsumenta dziś są takie, jutro

inne - natomiast te stany psychiczne społeczeństwa rosyjskiego, które chciałbym

uchwycić swoimi pytaniami, powinny być niewątpliwie czymś trwalszym. Jednym

słowem szukałem rzeczy trwałych, stałych, niezmiennych w Bolszewii.

background image

REWOLUCJA W CAŁEJ PEŁNI. KIPIĄCY KOCIOŁ

Nie zdawałem sobie wówczas zupełnie sprawy, że dzisiejsza Rosja, nie jest

państwem zbudowanym przez rewolucję, nie jest państwem, które kilkanaście lat już ma

nowy ustrój, lecz jest państwem, w którym dziś odbywa się rewolucja, płonie rewolucja,

dziś ma miejsce wielkie, straszne trzęsienie ziemi wszelkich pojęć, wszelkich poglądów.

Nie chodzi tu o rozstrzeliwania (których zresztą nie brak), nie chodzi tu nawet o to, że

walka z „kułakami” i „podkułacznikami” na całym olbrzymim obszarze Rosji rolniczej

więcej dziś dotyka ludzi niż walka z oficerami i szlachtą w latach 1918 i 1919. Dziś młot

rewolucyjny wali w głowy o wiele większej liczbowo gromady ludzi niż w czasach

wojennego komunizmu. Nie trzeba też myśleć, że walka z kułakiem i podkułacznikiem

ma jakiś charakter bardziej praworządny, mniej rewolucyjny, niż miały owe w latach

1918 i 1919 szeroko praktykowane wyrąbywania dawnych żandarmów i policjantów.

Wtedy, gdy byłem w Rosji, i w chwili, kiedy to piszę, i jutro, i pojutrze, na całym

obszarze Rosji są setki, tysiące wypadków, że biedota i batracy napadają na kułaka,

zabierają mu siano, krowy, konie, łamią mu płoty, burzą mu chałupę, a władze sowieckie

po takich ekscesach jeszcze biorą poszkodowanego kułaka za łeb i osadzają w izolatorze.

Więzienia są zapełnione kułakami, chłopami prostymi, a największą herezją jest

powiedzieć wyraz „włościanin”. „Nie ma włościanina” - wrzasną ci w odpowiedzi - to

tylko „prawi ukłoniści” używają pojęcia „włościanin”. W każdej wiosce najbiedniejszej

muszą się znaleźć „kułak i podkułacznik”, jak również „średniak” i „biedota”. Broszury

sowieckie, jako curiosum świadczące o przestępczych nastrojach niektórych wiejskich

sowietów, przynoszą wiadomości, że niektóre sowiety odpowiedziały oficjalnie: „u nas

nie ma kułaków”.

Powiedziałem jednak, że to przeoranie socjalno - rewolucyjne, którego dziś

świadkami jesteśmy na wsi bolszewickiej, wraz z jego licznymi ekscesami w postaci

grabieży, więzień i nawet krwi, nie jest dla mnie najwyraźniejszym momentem,

świadczącym o tym, że Rosja przedstawia się dziś jako wielki kocioł kipiący rewolucją.

Nawet tym, tak niedawno jeszcze aktualnym wywożeniom całej ludności pociągami na

północ i wyrzucaniom ich tam na „lesozagotowki” (tak postąpiono z polską szlachtą za-

grodową na Białej Rusi) nie przypisuję znaczenia istotnego. Istotne jest to, że obywatel

background image

sowiecki od rana do nocy jest pobudzany i podniecany nastrojem rewolucyjnym,

nastrojem walki i wojen z rzeczywistością, ze wszystkimi cechami towarzyszącymi

nastrojom rewolucyjno - wojennym, to znaczy poczuciem konieczności wyładowania

maksimum energii i poczuciem „teraz lub nigdy”, akcentami histerycznej rozpaczliwości

przy zabieraniu się do każdej pracy, akcentami tymczasowości itd., itd. Nie tylko

czerwone płachty z łozungami (hasłami) wiszące na ulicach, dworcach, przystankach,

tramwajach, muzeach, szkołach, fabrykach, kuchniach itp. wyrażają te podniety

rewolucyjne. Dopiero bliższe poznanie życia w Rosji przekonuje cię, że o ile u nas uczeń

się uczy, aby umieć, robotnik pracuje, aby zarobić, o tyle w Rosji do każdej pracy

zapędza indywiduum ludzkie nie wzgląd na własny indywidualny interes, lecz dwa

czynniki, z których jednym jest terror, drugim systematyczne wprowadzanie tego

ludzkiego indywiduum w stan histerii rewolucyjnej, w stan aktora deklamującego

najbardziej patetyczna ze swoich ról. I tym codziennym, rewolucyjnym haszyszem

społeczeństwo co dzień jest histeryzowane!

Wszystko jest płynne, wszystko jest względne, wszystko ulega prądowi walki

rewolucyjnej, która płynie naprzód, jak rzeka podczas powodzi. Później dowiodę i

wykażę, że w państwie sowieckim nie istnieje żadna norma jurydyczna w naszym euro-

pejskim pojęciu „istnienia”, działania normy, tak dobrze prawa cywilnego, jak karnego i

konstytucyjnego. Dziś jest powiedziane, że państwo jest oddzielone od partii, jutro

najbardziej zasadniczy dekret finansowy, z mocą obowiązującą, podpisuje generalny se-

kretarz partii. Każda sprawa cywilna, czy karna, rozpatrywana jest w sądzie pod kątem

widzenia walki klas. W tym państwie przedziwnym nie ma też nauki, bo obiektywizm w

badaniach naukowych jest wzbroniony, każde dociekanie naukowe musi się opierać na

doktrynie marksowskiej. Z tego wszystkiego widać więc, że poszukiwanie stałych,

statycznych elementów w dzisiejszej Rosji sowieckiej jest tym samym, czym byłoby

mierzenie żelaznym metrem wysokości drewnianej chałupy, objętej płomieniem pożaru

od pierwszej do ostatniej belki.

background image

WRACAM DO SWOICH PYTAŃ

Widząc więc całą naiwność większości swych pytań, powracam jednak do nich, a

to dlatego, że będąc naiwnymi wewnątrz Rosji, dobrze oddają te zainteresowania, które

my, polska publiczność, czujemy wobec Rosji. Powracam do nich, aby na nich rozpocząć

wyplątywanie z gromady chaotycznych wrażeń, sprawdzeń i faktów, które ze sobą z

Rosji przywiozłem. Powracam do nich, aby z możliwie krótkich i absolutnie

niewyczerpujących odpowiedzi na nie uczynić rodzaj wstępu do studium o Rosji

sowieckiej, aby czytelnik mógł poznać i zrozumieć, że pytanie, które zadane w Polsce

brzmi jasno, przytomnie i normalnie, staje się na terytorium rosyjskim pytaniem do

niemożliwości skomplikowanym, zagmatwanym, i aby dać na nie odpowiedź, trzeba

przejść przez dziwne jakieś skurcze psychicznego półobłędu.

background image

CO BĘDZIE W RAZIE WOJNY?

Przede wszystkim: u nas człowiek normalny nie wierzy w wojnę Polski z Rosją.

Nie dlatego, że jest pacyfistą, tylko dlatego, że nie wierzy. Początkowo starałem się

Rosjanom, z którymi rozmawiałem, wytłumaczyć i przedstawić, jak myśl o agresji stoi

naprawdę od nas daleko. Powoływałem się między innymi na tak kapitalny i logiczny

argument, że już sam charakter naszej polityki wobec Niemiec wyklucza jakąkolwiek

możliwość przygotowywania przez nas wojny przeciw Rosji. Potem machnąłem na to

ręką.

W Rosji każdy normalny człowiek wierzy w wojnę. Co więcej, każdy normalny

człowiek nie może sobie zdać sprawy, dlaczego my czy Europa, czy ktokolwiek

dotychczas na Rosję nie napadł. Ta kwestia wydaje się im tak dziwna, że tłumaczą to so-

bie tylko jakąś perwersyjną chytrością z naszej strony.

Bolszewik rozumuje w ten sposób: z roku na rok jesteśmy niebezpieczniejszym

nieprzyjacielem. Kilka lat temu można było nas wziąć właściwie gołymi rękami. Czemu

więc na nas nie napadają, kiedy czas tak wybitnie pracuje na nas?

Rzecz inna, że „niebezpieczeństwo agresji mocarstw kapitalistycznych” jest

bolszewikom potrzebne, stanowi ono ogniwo w łańcuchu takich rzeczy, jak

„wrieditielstwo”, „piatiletka”, „kołchoz”. Wszystko to są podobne objawy, dążące do

tego, aby tłum rosyjski trzymać stale w stanie nerwowo - rewolucyjnego napięcia i aby

zmieniać nową Rosję w ten sposób, aby jej „rodzona matka nie poznała”, aby jej powrót

do dawnego porządku stał się wprost technicznie niemożliwy. Jeżeli jednak można

mówić o przesadzie w tłumaczeniu i propagowaniu niebezpieczeństwa wojny, to

jednocześnie istnieje rzeczywista, a nie udana obawa przed wojną, coś w rodzaju uczucia

przedsiębiorczego człowieka, który kończąc wyciąganie pieniędzy z ogniotrwałej kasy,

boi się, że go przed czasem nadybie policja.

Muszę tu powiedzieć, że zupełnie się zgadzam, iż Rosja

z

każdym rokiem staje się

groźniejszym nieprzyjacielem. Nie dlatego, że armia rosyjska robi ogromne postępy,

głównie w technicznym przygotowaniu. Nie dlatego, że weszliśmy w „trzeci decydujący

rok piatiletki”, co do której wyrobiłem sobie bardzo sceptyczne pojęcie.

Natomiast jeśli mówiłem, że istotną i główną cechą dzisiejszej Rosji jest stan

background image

rewolucyjnego naprężenia, w którym stale jest utrzymywana, to należy dodać, że drugim

takim istotnym czynnikiem, kształtującym stosunki w Bolszewii, jest różnica wieku. Po

prostu różnica wieku fizycznego. Niesłychana różnica pomiędzy tymi, co znali „stare

życie”, a tymi, których dzieciństwo wypadło w okresie wojny, pierwsze lata młodości w

latach walenia caratu na ziemię, młodość dalsza w wirach i odmętach „łozungów”, w

chaosie rewolucyjnych podniet.

Ci pierwsi z reguły nienawidzą Sowietów, czekają wybawienia od kogokolwiek

bądź, sami niezdolni do żadnej akcji, głucho warczą i złość bezsilną wylewają w

tysiącach obelg, rzucanych na ustrój panujący.

Ci drudzy, młodzi, kochają namiętnie władzę sowiecką. Jest to dla nas niepojęte.

Rosja, wielka, żyzna, urodzajna Rosja głoduje, jak ostatni pies. Na ulicy Moskwy

stoi człowiek i sprzedaje kromkę (nie bochenek, lecz kromkę) chleba, sprzedaje pół kury,

sprzedaje odrobinę wędliny. W Niżnim Nowogrodzie, mieście patrzącym na wspaniale

urodzajne niziny przywołżańskie, kupiłem funt czarnego chleba za trzy ruble (około 1,5

dolara według oficjalnego kursu). Trzeba pamiętać, że nauczycielka w szkole I stopnia

zarabia 80 rb. miesięcznie! Nic nie jest w stanie opisać nędzy ubraniowej w Rosji, tych

kobiet chodzących po Moskwie, Petersburgu, Kijowie w nieprawdopodobnie kosmatych

pończoszyskach lub w męskich skarpetkach, z gołymi łydkami. A to życie w ciągłych,

czasami do kilometra dochodzących „oczerediach” (ogonkach) literalnie po wszystko! W

Petersburgu widziałem nawet „oczeredi” do gazet. A miłe stosunki mieszkaniowe, w

których każdy ma prawo do 6 metrów kwadratowych „żiłpłoszczadi”, a jak małżeństwa

się rozwodzą, to często zostają w tym samym pokoju, gdyż nie ma innego sposobu. Nie

mówi się tam zresztą „w naszym mieszkaniu”, tylko „w naszym pokoju”. Brak absolutnie

wszystkiego, zaczynając od pieluszek dla dzieci, poprzez mleko i chleb, książki i

medykamenty, aż do trumny. Magazyny komunalne w Moskwie wydają trumny tylko

„na prokat” (na przejażdżkę) - nieboszczyka wiezie się na cmentarz (oczywiście bez

popa, bo to jest wzbronione), wyładowuje się do grobu, trumnę odwozi się z powrotem.

I proszę mi wierzyć, że na tle całego tego koszmaru życia codziennego żyje ta

młodzież entuzjastycznie przywiązana do ustroju sowieckiego, z dnia na dzień

oczekująca cudów od piatiletki. Każda wojna, każdy ruch kontrrewolucyjny wewnątrz

Rosji (w który na razie nie wierzę) spotka w tej młodzieży wroga zajadłego, który

background image

Sowietów bronić będzie pazurami i zębami.

Bolszewicy zdają sobie sprawę z tej solidarności, która zachodzi pomiędzy ich

ustrojem a młodzieżą. W Moskwie widzi się tylko młodzież, młodzież, młodzież. W

teatrze widzi się tylko młode twarze. Na czele największych przedsiębiorstw, na

najodpowiedzialniej szych stanowiskach spotykamy młodzieńców lub młode dziewczęta.

Można spotkać wojskowego o randze odpowiadającej naszemu generałowi broni, który

nie wygląda na więcej niż na lat 25.

Oczywiście, każdy inteligentny czytelnik zrozumie, że jeśli mówię o różnicy

wieku, jako o rysie istotnym i decydującym, to nie znaczy jeszcze, abym nie widział

dzieci w cerkwiach (za co zresztą wydala się ze szkoły) albo nie spotykał starców

będących entuzjastami nowego ustroju. Są to jednak po obu stronach wyjątki, nie

osłabiające reguły, że młodzi są za Sowietami, starsi przeciw i że czas przenoszący siłę

liczby z obozu starszych do obozu młodszych jest największym sojusznikiem wojennego

potencjału Sowietów.

Natomiast człowiek starszy (od lat trzydziestu począwszy), chłop, „sowieckij

służaszczyj”, nawet robotnik z reguły klną Sowiety, życzą im jak najprędszego zgonu.

To, co się powinno nazywać zdradą stanu, spotyka się w Bolszewii na każdym kroku.

Każdy dorożkarz, gdy się dowie, że jesteś Polakiem, z reguły pyta się:

- Kiedyż przyjdziecie nas wybawić?

Normalnie tak samo odzywa się chłop, którego się poczęstuje papierosem. Cały

terror bolszewicki, świetnie działające GPU nie potrafią ustroju sowieckiego obronić od

tego, że się tego rodzaju pytania słyszy ciągle. Wszedłem do jednej cerkiewki,

przerobionej na stołówkę. Było to na wsi. Cudzoziemca w Rosji poznaje się łatwo, bo

tylko cudzoziemcy noszą kapelusze i krochmalone kołnierzyki. Siedziało tam

przynajmniej 50 chłopów i niewiast. Jeden natomiast wygłosił do mnie mówkę,

przedkładając, abym namówił „swoich”, aby przyszli z wojskiem i dali im nareszcie żyć

po ludzku.

Należy więc przypuszczać, że po pierwszych klęskach wojennych rząd sowiecki

sam się wewnętrznie załamie, nie będzie miał odwagi panować nad społeczeństwem,

które tak go nienawidzi. Natomiast po pierwszych zwycięstwach, nie wiem, do czego

może być zdolny rozszalały entuzjazm bolszewickiej młodzieży. Powtarzam: co do

background image

widoków wojennych czas jest największym sprzymierzeńcem Sowietów.

background image

MYŚL W OBCĘGACH

Obiecawszy, że zbuduję odpowiedź na 5 pytań, które wyliczyłem, nie mam

zamiaru odpowiadać na nie w bezpośredniej kolejności. Pierwej chciałbym przybliżyć

czytelnika do atmosfery psychicznej, w której żyje społeczeństwo bolszewickie, bo

dopiero po poznaniu tej atmosfery możliwe jest zrozumienie, dlaczego odpowiedzi

wypadają tak, a nie inaczej. W Bolszewii co chwila spotykamy się z rzeczami, które

jeszcze więcej nas śmieszą, niż dziwią. Zaraz przytoczę kilka przykładów i jestem

pewny, że każdy czytelnik weźmie je za żart, za szarżę, za karykaturę stosunków

sowieckich. Nie będzie chciał wierzyć, że to ktokolwiek mógłby mówić serio, a jednak to

są rzeczy mówione zupełnie na serio.

Przykład z wystawy nowej sztuki francuskiej w Moskwie. Na ul.

Kropotkinowskiej urządzono wspaniałe muzeum z dzieł mistrzów cudzoziemskich

ostatniej doby, pokradzione z prywatnych pałaców bogaczy rosyjskich. Są tam wspaniałe

płótna Cézanne'a, van Gogha, Renoira i innych, a z rzeźby takie nazwiska jak Rodin,

Bourdelle. Każda salka tych cudownych płócien i rzeźb ma swoją tablicę, na której

objaśnia się obywatelowi zwiedzającemu muzeum wartość danych obrazów i rzeźb z

punktu widzenia ideologii marksowskiej i walki klas. Twórczość Picassa, wielkiego

malarza, Hiszpana, zamieszkałego w Paryżu, twórczość którego uważa dotychczas

Europa za ostatni wyraz poszukiwania nowych dróg w malarstwie, znalazła sobie na tej

pojaśniającej tablicy definicję następującą:

„Drobonomieszczański charakter Picassa przeżywa bolesne zmiany, w związku z

tym, że jest on wykładnikiem tych grup małej burżuazji, które są ogarnięte wzrostem

przemysłu i przechodzą do szeregów burżuazji przemysłowej”.

Przypisanie biednemu Picasso „satanizmu” byłoby mniej śmieszne niż taka

interpretacja „naukowo - ekonomiczna”. Jest to śmieszne dla nas, lecz jeśli się pomyśli,

że w takich obcęgach socjalistycznego dogmatu dusi się myśl i kulturę ludzi bądź co bądź

wielkiego narodu, to robi się straszno. Pamiętajmy również, że to jest ta sama droga, po

której, aczkolwiek z mniejszą konsekwencją, idzie myśl socjalistów całego świata.

Na Ukrainie pisuje bolszewik patentowany, człowiek partii, towarzyszy

Chwylewoj. Nie ma jednak szczęścia; co chwila napisze coś takiego, za co musi później

background image

ogłaszać „pokajanja”. Każdy człowiek sądzony w Bolszewii musi się upokorzyć

ostatecznie, wyprzeć się samego siebie, napisać i przeczytać przed sądem „skruchę”

(pokajanje), gdzie musi w najostrzejszych wyrazach napiętnować swoją osobę, swoje

przekonania, prace swego życia, oświadczyć wyraźnie, że błądził, lecz jednocześnie

przypisać sobie mnóstwo win, których naprawdę nie popełnił. Te tragikomiczne sceny

poniżania, nurzania w błocie godności ludzkiej są obrzydliwe i straszne. Ludzie, którzy

figurowali w ostatnich głośnych procesach, jak Towarzystwo Oswobodzenia Ukrainy,

proces Prompartii - Ramzina i towarzyszy, procesy mieńszewików, w stu procentach

deklamowali takie akty skruchy. Z pewnym zdziwieniem wspomina się „niedobre, stare

czasy” - jak dowcipnie powiada w Kijowie jeden Niemiec - czasy cesarsko - rosyjskie,

gdy na oskarżonego politycznego wydawano co prawda wyrok skazujący, lecz wszyscy,

biorący udział w procesie, zaczynając od prokuratora, właściwie sugestionowali więźnia i

sugestionowali siebie samych, że każdy idący pod sąd za przekonania polityczne to

bohater idei.

Otóż towarzysz Chwylewoj robi jedno głupstwo za drugim, wreszcie pisze

powieść pt.

Słonki {Waldsznepy),

uznaną za niezgodną z linią partii, omal za

kontrrewolucyjną. I nic dziwnego! W powieści tej znajdujemy taki na przykład

oburzający passus:

„Słońce zachodziło wspaniale i płomiennie. Promienie jego tonęły w wodach

wieczorowych Tajtarskiego jeziora. Jezioro stało pośrodku stepu i wydawało się być tak

samo ciche i odosobnione, osierocone i bezpomocne, jak samo rozstanie. Pachniały trawy

południowe i zapach ten był jak zawsze ostry i niepokojący. Zdawało się, że to pachnie

jakiś kraj fantastyczny, który zatrzymał się nad urwiskiem i zamyślił się głęboko”.

Muszę przyznać, że w pierwszej chwili nie mogłem zrozumieć, dlaczego ten

krajobrazowy passus miał być kontrrewolucyjny. „Passus jak passus” - pomyślałem w

tępej swojej naiwności. Kto wie, może i ty tak myślisz, kochany czytelniku? Widzisz,

jakie z nas matoły. A przecież takie to jasne...

Jak to! Mamy trzeci, decydujący rok piatiletki! Wszystko grzmi i pęka od

naprężonej roboty proletariatu! Wszędzie budują się olbrzymie fabryki! Pędzi naprzód

uprzemysłowienie kraju - a to bydlę pisze, że wszystko naokoło było ciche i spokojne, że

„kraj fantastyczny zatrzymał się nad urwiskiem...!”.

background image

Toteż urzędowoprawowierny krytyk nieszczęsnego Chwylewego p. E. Gorczak

słusznie o tym passusie napisał z sarkazmem, choć jednocześnie z żalem i goryczą, że

rzecz tak nieładna wyszła spod pióra towarzysza partyjnego:

„Tak przedstawia towarzysz Chwylewoj ogólne położenie Ukrainy sowieckiej,

naprężającej w sposób niesłychany wszystkie swe twórcze siły dla walki o nową

socjalistyczną budowę...” (E.F. Gorczak

Na dwa fronty,

str. 84).

Literaci bolszewiccy posiadają swój związek, który się nazywa w RSFSR - Rapp,

na Ukrainie - Uapp, na Białorusi - Bapp, potem jest Tapp (tatarski) i cały szereg innych.

Te związki są bardzo liczne. Powiedziano mi, że Rapp liczy 10 tysięcy osób. Co to

znaczy? Znaczy, że skupiają one grafomanów z fabryk i spod stodół, piszących na różne

tematy rewolucyjne. Nic nie może być dziwnego w kraju, w którym Demjan Biedny,

ponieważ jest robotnikiem, może być uważany za poetę.

Oczywiście, że w takiej masie znajdują się także i talenty i to talenty

pierwszorzędne. Ale naprawdę wielkie nazwiska bolszewickie znajduję raczej w

bolszewickiej publicystyce. Uważam np. Lenina - z jego stylem mającym w sobie istotnie

coś z uderzeń młota - za publicystę pierwszorzędnego. Świetnymi publicystami są:

Łunaczarski i Radek. Nie dziwię się też, że to, co we współczesnej literaturze rosyjskiej

jest naprawdę bardziej wartościowego pod względem artystycznym, odsuwa się od tych

tłumów pisarzy proletariatu i zapisuje się do „związku pisarzy sowieckich”. Są to tak

zwani towarzysze podróży - „poputcziki” - termin, pojęcie i ludzie, wzbudzający dziś w

Bolszewii bardzo ożywione dyskusje.

Życie „poputczika” jest ciężkie. Musi od a do zet pisać swoją powieść w sposób

uwidoczniający, że nie jest mu obcą doktryna Marksa ani też pojęcie wszędzie obecnej

walki klas. „Poputcziki” mają też narzucone sobie tematy. Powinni pisać o

„chlebozagotowkach”, o kołchozach, o uprzemysłowieniu kraju, o „piatiletce”, o

Donbasie, Magnitostroju. Tematów moc. Nie powinni pisać o miłości, a przynajmniej jak

najmniej, bo w Bolszewii wbrew temu, co się o niej pisze, myśli i mówi, panuje

prawdziwy purytanizm obyczajowy (zabronione jest nawet nie tylko śpiewanie, lecz i

granie romansów cygańskich, ponieważ uznano, że działają one na człowieka w sposób

erotyczno - podniecający, a więc w sposób burżuazyjny). Zwracam uwagę, że

„poputczik” zależy całkowicie od państwa. Przecież wydawnictwa są w ręku państwa.

background image

Państwo wyda książkę „poputczika”, tak jak proletariackiego pisarza, tylko wtedy, kiedy

zechce, i w tylu egzemplarzach, ile mu się podoba. Inaczej ani jedno słowo jego

twórczości literackiej nie ukaże się w druku, bo chyba nie każdy będzie próbował

przesłać swoją powieść do „białogwardyjskiego” wydawnictwa za granicą. Gdy go

wyrzucą ze związku, traci kartki chlebowe, traci możność pracy, skazany jest właściwie

na śmierć głodową.

W ostatnich czasach na łamach prasy sowieckiej, zarówno pism poświęconych

krytyce literackiej i teatralnej, jak i pism politycznych, spotykamy ostrą nagonkę

przeciwko „poputczikom”.

W jednej z najbardziej autoryzowanych enuncjacji czytamy już pytanie w ten

sposób sformułowane: należy się zastanowić, czy samo istnienie pisarzy - poputczików

jest właściwe w okresie zdecydowanej likwidacji drobnotowarowych gospodarstw.

Ten, kto czyta powieść rosyjskiego „poputczika” za granicą, jest głęboko

przekonany, że czyta dzieło zdecydowanego komunisty. Tyle tam jest o walce klas, tyle

błota wylewa się na klasy dawniej wyższe, na burżuazję zachodnioeuropejską, mówi się

zawsze o parobku kapitalistów Poincare i faszyście Piłsudskim. Dlatego z największym

zdziwieniem czytamy, że te powieści, które uważaliśmy za komunistyczne, znajdują aż

tak surową i podejrzliwą ocenę:

„Burżuazyjna literatura jest ujęta w kleszcze dyktatury proletariatu. Posiada ona

tylko ograniczone możliwości napadania na nas. W związku z tym musi się ona

wykręcać, przystosowywać się w różny sposób do istniejących warunków. Jednakże nie

jest chyba wypadkiem, że w ostatnich czasach urosła ogromnie ilość literatury o

charakterze biograficznym. O samym tylko Lermontowie napisano 13 nowel, a w tym

wzięli udział pisarze, tacy jak Siergiejew - Cieński, Borys Pilniak i inni. Nie jest wy-

padkiem miłość niektórych pisarzy do »ludzi zbytecznych« lub do problematów

związanych z erotyką płciową. Wszystko to jest w końcu końców niczym innym jak

specjalną formą oddziaływania burżuazyjnej ideologii, dobierającej się do czytelnika w

celu odwrócenia jego uwagi od walki społecznej, w celu osłabienia sił proletariatu”.

Następuje wyliczenie nazwisk „poputczików” i czepianie się do różnych ustępów

w ich powieściach, które mogą być podejrzane o burżuazyjne, jakkolwiek głęboko ukryte

tendencje.

background image

W końcu tych wywodów dochodzimy do takiego rezultatu:

„Rezolucja CK żądała od nas troskliwego stosunku do »poputczików«, ale teraz

już oni są nam niepotrzebni, już dali nam wszystko, co dać mogli, dosyć już tego

niańczenia się z nimi. Cała uwaga musi być zwrócona na literaturę prawdziwych pro-

letariuszy!”.

Widzimy więc, że cenzura państwa proletariatu (a Rosja jest dziś naprawdę

państwem proletariatu, tam proletariat rządzi faktycznie, to nie bluff, lecz prawda) jest

daleko cięższa niż cenzura Cesarzów, Papieży lub każdego najbardziej policyjnego

państwa. Jest to cenzura nawet nie prewencyjna, bo ona dyktuje temat. Pisarz po to

istnieje w państwie proletariackim, aby wykonywać jego społeczne obstalunki. Tymi

słowami wyraźnie się to stwierdza. Dzieje się to wśród narodu, który wydał

Dostojewskiego. Aby sztuka mogła pójść na scenę, musi być ona zagrana bez pu-

bliczności przed robotnikami z jakiejś jaczejki fabrycznej i dopiero przez nich

akceptowana może się ukazać. Dzieje się to w Rosji, której teatr, a raczej teatry

przewyższają teatr paryski talentem, teatr berliński subtelnością, wdziękiem i talentem.

Wreszcie my w Warszawie mamy tylko wielkich aktorów, oni mają wielkich aktorów i

wielkie teatry. Poza teatrem klasycznym, tradycyjnym, pierwszorzędnym mają teatry

stworzone przez genialnych pracowników teatralnych tej miary co Stanisławski,

Wachtangow, Traiłow, Meyerhold. Oczywiście, że całym swoim jestestwem zwracam się

przeciw Meyerholdowi, o którym mówiłem, że doprowadził teatr z powrotem do bałaga-

nu i cyrku, zanim jeszcze wiedziałem, że on sam oświadczył, iż „cyrk jest nieskończenie

wyższy od teatru”. Sprowadzanie sztuki teatralnej do szukania pozy, do roli błazna,

sprowadzanie jej do nizin jazzbandu i negrów budzi we mnie wszystkie repulsje, lecz

przyznać muszę, że Meyerhold, ten genialny dekadent teatralny, oświetla problematy

teatralne w ten sposób, że błędy jego są życiodajne w pracy teatralnej. I te teatry

rosyjskie muszą dziś swą krwią i życiem, i pulsem swych aktorek i aktorów ożywiać,

umożliwiać artystycznie próby skasowania swobodnego człowieka i zastępowanie go

przez sprzężony z sobą w katorżny sposób kolektyw ludzki, muszą pomagać do

wypędzania ze sceny i sztuki momentów miłości, zgodnie z obyczajowym purytanizmem

bolszewickim. Te teatry rosyjskie, bogate w talenty, jak były bogate w klejnoty czapki

Rurykowiczów, teatry subtelne, miękkie, mięciutkie jak gronostaje z płaszczów

background image

mistycznych Romanowych, muszą teraz przysposabiać na scenę utwory proletariacko -

chłopskich pisarzy, to znaczy prymitywy kulasami kreślone na papierze przez

półanalfabetów. Gdzież kto widział bardziej antykulturalną formę niewolnictwa!

Kino! Oczywiście, kino rosyjskie jest ponad poziomem przeciętnej produkcji

europejskiej. Tematyka rewolucyjna czyni niestrawnym, nudnym, przenudnym sam

obraz kinowy, lecz cóż za metody, co za wspaniałe, zupełnie słuszne podejście do pracy

kinowej, jako do' sztuki odrębnej, w której czynnikiem artystycznym nie jest ani aktor,

ani fabuła, ale czynniki artystyczne, tkwiące w samej naturze kina, tej jednej z

największych sztuk, mianowicie ruch i światło. Obraz sowiecki w całości nudzi, w swej

metodzie, a więc i w związanych z nią fragmentach zachwyca, olśniewa. Poza tym kino

jest sztuką, której atmosfera rewolucyjnego rozhisteryzowania oddaje usługę. Kino jest

sztuką ruchu, jego napięcie artystyczne często jest proporcjonalne do napięcia ruchowego

wrażenia. Wreszcie kino jest sztuką wymagającą kolektywu. Kina nie może zrobić jeden

człowiek, potrzebna jest tu współpraca operatora, inscenizatora, autora scenariusza,

muzyka, reżysera. Maniackie usiłowania bolszewików zastąpienia żywego człowieka

kolektywem znajdują tu jakiś paradoksalny oddźwięk. Z tym wszystkim kino

bolszewickie jest dziś areną walki ukochania sztuki z musem obstalunku społecznego.

Kino wlecze się w Rosji pod ciężarem stupudowych obstalunków propagandy

bolszewickiej i dlatego człowiek, który przyjeżdża do Rosji, właściwie niedużo widzi

prawdziwie pięknych obrazów, lecz tylko czuje, jak piękne mogłoby być to kino. Nie jest

winą kina, że gdy się zestawia na ekranie sobór Wasyla Błażennego i komin fabryczny w

celach sumiennej roboty propagandowej, to Wasyl Błażenny porywa więcej artystyczną

wyobraźnią, a co za tym idzie, dany obraz kinowy ściąga na siebie niezadowolenie i.

gniew, że jest nieudolny. Ale z całych sił odmawiam prawdziwie cudnemu,

propagandowemu bolszewickiemu obrazowi

Pancernik Potiomkin

jakiejkolwiek

łączności z ideologią bolszewicką. Film robi za granicą olbrzymią propagandę komu-

nistyczną, a jednak jego momentem kulminacyjnym i symbolicznym jest ta rączyna

dziecka na marmurowych schodach łamana przez ciężki but sołdacki. Jest to szarpnięcie

sercem humanitarnego człowieka, jest to apel do humanitaryzmu. A co mają Sowiety

wspólnego z humanitaryzmem? Nic. Są jego zaprzeczeniem!

- Można nas sądzić tak czy inaczej, lecz tylko nie z punktu widzenia

background image

humanitarnego - słusznie, choć cynicznie powiedział mi dygnitarz sowiecki.

Prawowierna interpretacja bolszewicka tłumaczy, iż mylne jest pojęcie, jakoby

mogłaby istnieć rzecz artystycznie piękna, wyrażająca tendencje przeciwne walce

proletariatu z burżuazją. Sztuka sceniczna, która by apoteozowała burżuja walczącego Z

ludem - twierdzą bolszewicy - nie może być „artystycznie piękna”. Taka sztuka jest

wstrętna, a więc i „artystycznie” jest wstrętna, a nie piękna. Bolszewicy zwalczają te

nieśmiałe głosy poputczików, którzy gotowi są powiedzieć, że „aczkolwiek Aleksy

Tołstoj czy Karamzin, czy Carlyle byli wrogami proletariatu - to jednak rzeczy ich są

piękne pod względem literackim, artystycznym, pod kątem widzenia sztuki”. Tego

rodzaju głosy są uznawane za nieprawowierne, drobnomieszczańskie, kontrrewolucyjne.

Również zupełnie przez bolszewików jest potępione hasło „sztuka dla sztuki”. Wartość

sztuki, wartość artystyczna jest oceniana i może być według ideologii bolszewickiej

oceniana jedynie na podstawie tego pożytku, który dane dzieło sztuki sprawie rewolucji

socjalnej przynosi.

Pamiętajmy, że pożytek przynieść może nie tylko sztuka bolszewicka. Dramat

kryminalny, przedstawiający życie burżuazji w esach - floresach zbrodni, podejrzeń,

erotycznych zboczeń, kradzieży, jest sztuką dla bolszewików pożądaną, chociażby był

napisany nie przez bolszewika. Nasza sentymentalno - romantyczna literatura, w której

panicz uwodzi dziewczynę, jest dziełem dla bolszewików wymarzonym, chociażby

autorem jego był Stanisław Moniuszko lub katolik i konserwatysta Lucjan Rydel.

Ktoś mnie się zapyta, jak można w „artystycznym ujęciu” przedstawić walkę

bolszewików z mienszewikami i jak się to robi, że codzienne zagadnienia ekonomiczno -

polityczne, ta codzienna treść życia sowieckiego, stają się też treścią ekspresji

artystycznej. Odpowiem na to, że w ogóle to, co nazywamy na Zachodzie „życiem

prywatnym”, ogromnie jest w Bolszewii zwężone. Człowiek, poza szklanką herbaty,

którą rano ugotowaną na prymusie żłopnie, wtłoczony jest w tryby życia publicznego.

Jego obiad już zależy od jego stosunku do partii, od orientacji na ten czy inny kierunek

wśród najwyższych władz sowieckich. Stąd łatwość i zrozumiałość wypełniania

zagadnieniami życia publicznego treści powieści, dramatu, obrazu. Byłem na silnie

skonstruowanej, z efektami dramatycznymi dużego napięcia, sztuce bolszewickiej

Chleb.

W Moskwie gra to teatr Stanisławskiego, w Petersburgu b. Aleksandrynka, w Kijowie

background image

teatr polski, zamieniając występujących w dramacie popów na księży katolickich. W

dramacie występuje dwóch komunistów, wysłanych na wieś dla ściągania ziarna. Jeden z

nich postępuje źle, nieprawidłowo, należy się domyślać, że to ukryty trockista. Z

początku cofa się przed oporem wsi i zamiast 12 tys. pudów ziarna, które wieś powinna

złożyć, wyznacza tylko 4 tys. pudów, potem, gdy otrzymuje kartkę, w której mu grożą

śmiercią, oburza się i zamiast należnych 12 tys. pudów nakłada aż 15 tys. Drugi komuni-

sta, właściwy, rozumny, postępuje inaczej. Odwołuje on 15 tys. pudów, mające charakter

kontrybucji, nakłada 12 tys. pudów, lecz nie cztery! - i nakłada nie na wszystkich

mieszkańców wsi, lecz tylko na kułaków, podburzając biedniejszych chłopów przeciwko

kułakom. Widzimy tu więc w udramatyzowanej formie walkę dwóch typów w

bolszewizmie, jeden przerzuca się od kapitulacji przed wsią do obkładania tej wsi

kontrybucją (trockizm), drugi załatwia ten problem według kierunku Stalina, to jest

przeprowadzając socjalną dyferencjację wsi.

background image

PISZĘ PRAWDĘ, JEDYNIE PRAWDĘ, WYŁĄCZNIE PRAWDĘ

Poselstwo sowieckie, udzielając mi po dwuletnich zabiegach wizy na wyjazd do

Rosji (jednocześnie ze mną wyjechała wycieczka przemysłowców polskich, lecz oglądała

zupełnie co innego niż ja), ubrało motywację udzielenia wizy w piękny komplement co

do prawdziwości mej pracy dziennikarskiej. „O nas dużo ludzie piszą rzeczy kłamliwych,

Pan jest monarchista, lecz pańska osoba daje nam gwarancję, że Pan napisze tylko

prawdę” - oświadczono mi. Muszę wobec tego oświadczyć, że nie napiszę nic takiego,

czego bym na własne oczy nie widział, że każdą opowiadaną mi rzecz starałem się

sprawdzić. Przytoczę zaraz przykład. Opowiadano mi, że jedynym utrzymaniem obecnie

rzeszy duchownych prawosławnych, którym polikwidowano cerkwie, jest dyżurowanie

na cmentarzu. Przyjedzie pogrzeb z nieboszczykiem w trumnie, wynajętej na

przejażdżkę, któremu to pogrzebowi nie wolno nadać na ulicy żadnej cechy religijnej. Je-

śli rodzina jest religijna, to duchowny odprawia obrzędy nad ciałem, a pozostali

duchowni na cmentarzu obdzielani są jałmużną. Zgodnie ze swoją zasadą chciałem

zobaczyć to własnymi oczami. Pojechałem na wskazany cmentarz, nie zastałem du-

chownych, lecz na wejściowej bramie widniał napis: „Surowo wzbronione jest

pracownikom kultu przebywanie w obrębie cmentarza i na ulicach przyległych do niego.

Pracownicy kultu mogą się zjawić do pełnienia obrzędów jedynie na podstawie in-

dywidualnych zapotrzebowań”.

Wygląda na to, że ten zakaz pozbawia ostatnich środków egzystencji tych

nieszczęśliwych popów - nędzarzy. Szumiały mi jeszcze w uszach słowa słyszane na

jednym z zebrań: religii się nie prześladuje.

Nie mam żadnego zamiaru pisania rzeczy propagandowej, antybolszewickiej. Raz

jeszcze zaznaczę, że piszę rzeczy, które widziałem na własne oczy i dopiero gdy

wyładuję swoje spostrzeżenia, gdy odpowiem na swoje pięć pytań, wypowiem w końcu i

swoją ocenę bolszewizmu i jego przyszłościowego rozwoju. Teraz jednak na wstępie

chcę podkreślić swój obiektywizm i powiedzieć, że w tym, co się czyta w

antybolszewickiej literaturze, jest mnóstwo blagi i bujdy wszelkiego rodzaju. Szerzenie

nieprawdy o Bolszewii jest zbędne i szkodliwe. Zbędne, bo książki antybolszewickie,

oparte na przesądach, jednakże nie są w stanie oddać tego koszmaru życia, jak się on tam

background image

przedstawia. Wyjeżdżając do Bolszewii i budując sobie obraz stosunków tam panujących

na podstawie propagandowych książek, byłem jednak rozczarowany in minus, to znaczy

życie w Rosji wydało mi się o wiele gorsze, nieznośniejsze, piekielniejsze, niż mogłem

sobie wyobrazić. Aby więc odrysować ciężar życia w Bolszewii, zupełnie jest

niepotrzebne uciekać się do przesady, trzeba tylko dokładnie, precyzyjnie odrysować

właściwy obraz stosunków. Przesada, blaga, kłamstwo są także szkodliwe, bo

przeinaczają, a często zmniejszają nam niebezpieczeństwo tkwiące w bolszewizmie.

Od razu więc zacytuję dwa banalne przykłady nieprawdy, które często się

opowiada o Bolszewii, a więc:

1. Opowiada się o wyjątkowej, nieludzkiej rozpuście, która panuje w Bolszewii.

To absolutnie nieprawda.

2. Opowiada się chętnie, że robotnik jest wyzyskiwany przez „komisarzy”.

Robotnik głoduje, a „komisarze” piją szampana. To nieprawda.

Robotnik żyje gorzej niż robotnik w Polsce, nie mówiąc o Anglii, o Niemczech

etc. Stwierdziłem, że zecer na linotypie w Moskwie żyje nieskończenie, bez porównania

gorzej niż zecer na linotypie w Wilnie. Ale robotnik w Rosji żyje lepiej niż inne warstwy

społeczne, jest stosunkowo bardziej uprzywilejowany niż urzędnik sowiecki (sowieckij

służaszczyj). Robotnik dobrze żyjący u nas stoi jednak na najniższym szczeblu drabiny

społecznej. Robotnik w Sowdepii, którego ubranie, jedzenie, mieszkanie, choroba,

urodziny i śmierć podlegają koszmarnym warunkom życia ogólnosowieckiego, jednak,

materialnie prawie, a psychologicznie bezwarunkowo, stoi na najwyższym szczeblu

drabiny społecznej w tym państwie, które stoi na głowie.

Zanim jednak przejdę do prostowania naszej o bolszewikach blagi, muszę

powiedzieć, że ich blaga, ich kłamstwa mówione o nas przechodzą wszelkie możliwe

granice. Nie można powiedzieć, że są monstrualne, potworne, należy mówić, że są humo-

rystyczne. Tak np. w oficjalnie wydawanym (wszystko jest zresztą oficjalnie wydawane)

zbiorku charakterystyk cudzoziemców pisze się o Piłsudskim, że prawdopodobnie

służyłby on chętnie carowi, lecz obraził się na cara za to, że nie zatwierdził mu tytułu

książęcego, do którego rodzina Piłsudskich pretendowała. Na każdym rogu można

spotkać tablice statystyczne przedstawiające, jak źle, jak strasznie żyje człowiek w

ustroju kapitalistycznym. Zwłaszcza cieszą się bolszewicy z liczby bezrobotnych we

background image

wszystkich państwach. Gdy się zaś młodzieńcowi bolszewickiemu powie, że bezrobotny

w Anglii żyje na pewno nie gorzej niż pracujący robotnik w Bolszewii, to ten się śmieje i

patrzy ci w oczy z głębokim i bezwzględnie szczerym przekonaniem, że rozmawia z

bezczelnym łgarzem.

Dziwne społeczeństwo, zahipnotyzowane, zsolidaryzowane w kłamaniu w oczy

cudzoziemcom, w kłamaniu naiwnym, rozbrajającym, tak że się czasami myśli, że

doprawdy ma się do czynienia z jakimś obłędem masowym.

Tak na przykład jadę w jednym przedziale z jakimś starszym panem, inżynierem,

który jest entuzjastą bolszewizmu. Zadaję mu pytanie, które dość często zadawałem w

Bolszewii:

- Czemu Pan przypisuje tę szaloną dysproporcję, która zachodzi pomiędzy

cyframi wygłaszanymi przez Panów o postępach piatiletki a tym, że przecież u was

niczego absolutnie nie ma?

Słyszałem potem interesujące objaśnienia na ten temat. Ten inżynier jednak

zdumiał mnie swoją odpowiedzią:

- Konsumpcją naszych warstw. Przed wojną konsumowała u nas tylko wyższa

klasa społeczna. Teraz Pan pojedzie na wieś i zobaczy Pan na naszych włościankach

jedwabne pończochy.

Na wsi byłem przedtem i potem, i w różnych miejscach. Oczywiście, nigdzie nie

widziałem jedwabnych pończoch. Widziałem natomiast artystkę Teatru Małego w

onuczkach. Nie tylko jedwabne, lecz w ogóle jakiekolwiek pończochy do europejskich

podobne stanowią w Rosji zupełną rzadkość, zupełny wyjątek. Kobiety, które w teatrze

się widzi w pończochach o europejskim wyglądzie, siadają później na krzesła i na górę

przywdziewają kosmate pończoszyska sowieckie, aby takiej nadzwyczajności na ulicy

nie zaplamić.

Oczywiście, nikt nie będzie twierdził, że warunek społecznego szczęścia polega

na tym, aby na ulicach widać było kobiety w jedwabnych pończochach. Lecz dlaczego na

tym punkcie to społeczeństwo tak blaguje?

Oto widziałem film pt.

Okruch cesarstwa.

Fabuła filmu polega na tym, że jakiś

osobnik zwariował podczas wojny, ocknął się dopiero w którymś roku istnienia państwa

socjalistycznego. Idzie więc ulicami Petersburga i nie poznaje miasta. Tam, gdzie były

background image

marne lepianki, widzi olbrzymie domy. Notabene nowe domy pokazywane w tym filmie

stoją wcale nie w Leningradzie, lecz w Charkowie. Po drugie, niewątpliwie bolszewicy

dużo domów pobudowali w dzielnicy robotniczej Petersburga, lecz za to centrum miasta

świeci walącymi się kamienicami; po trzecie, nigdzie w Rosji nie ma publiczności tak

ubranej jak ta, którą ogląda na ulicy i w tramwaju bohater tego filmu. Między innymi w

tym obrazie kinowym wszystkie kobiety znów noszą te nieszczęsne pończochy

jedwabne.

Siedziałem w tym kinie i nie mogłem wyjść z podziwu. Przecież na to patrzyła

publiczność moskiewska, która życie swoje zna i widzi, że obraz jest humorystycznie do

prawdy niepodobny. Jakaż tu hipnoza działa i na autorów filmu, i na publiczność?

Wracam jednak do prostowań naszych błędnych o Bolszewii wyobrażeń.

Zacznijmy od rozpusty erotycznej. Uważam co najmniej za grubą przesadę twierdzenie:

w Rosji panuje rozpusta. Prawda, prawo nie stawia żadnych ograniczeń rozwodowi i roz-

wody są o wiele częstsze niż w naszych społeczeństwach. Zdarza się, że rozwiedzione

małżeństwo pozostaje w tym samym pokoju, bo prawo przyznaje każdemu tylko 6 m kw.

mieszkania (w niektórych miastach więcej), a znaleźć nowe lokum jest trudno. Kwestia

alimentów jest przeprowadzona bardzo rygorystycznie, zabezpiecza kobiecie alimenty

także w tym wypadku, gdy ona sama nie wie, kto jest ojcem dziecka.

Należy jednak zaznaczyć, że propaganda bolszewicka, teatr, kino najwyraźniej się

zwracają przeciwko częstym rozwodom. Ludzie często się rozwodzący są wyśmiewani,

ośmieszani, podobnie jak ci „letuni” i „letunki”, „latacze” i „lataczki”, tj. robotnicy i

robotnice, którzy chcą często zmieniać fabryki. W filmie, o którym już wspominałem,

Okruch cesarstwa,

ów ocknięty z wariacji po wielu latach robotnik odnajduje swoją żonę,

już jako żonę nowego człowieka. Ten nowy mąż jest dla niej zły, bije ją i maltretuje.

Żona kocha starego męża. Jednak stary mąż jej nie zabiera do siebie, aby nie zrywać

sowieckiego małżeństwa. Patrzy tylko na maltretowanie swej żony przez nowego męża,

zaciska pięści, lecz potem przed oczami staje mu zjawa „socjalistycznej rozbudowy” -

wzdycha ciężko, lecz z jasnymi oczami idzie do pracy.

W tym obrazie widzimy więc traktowanie małżeństwa omalże katolickie. Ideał

nienaruszalności małżeństwa, nawet gdy połączone ono jest z ciężarem. Nie mam

bynajmniej zamiaru utrzymywać, że tego rodzaju obrazek może powstrzymać jaką-

background image

kolwiek kłótliwą parę od udania się do Zaksu (urząd stanu cywilnego) i zarejestrowania

tam rozwodu. Lecz ciekawe jest, że ideologia bolszewicka bynajmniej do rozwodów nie

zachęca. Inaczej jest w kemalistycznej Turcji.

Kwestia spędzania płodu jest rozwiązana radykalnie. Tutaj więc zachodzi wielka

różnica pomiędzy moralnością bolszewicką a katolicką. Porównując jednak

społeczeństwo bolszewickie do wszystkich społeczeństw niebolszewickich, pamiętajmy,

że o ile stanowisko Kościoła naszego jest dogmatycznie konsekwentne i jasne, o tyle

stanowisko wyznań protestanckich, a między innymi Kościoła anglikańskiego, w tej

sprawie wcale wyraźne nie jest. Nie tu więc należy szukać tej cechy, która by pozwalała

nam mówić o różnicy pomiędzy naszym światem a ich światem. Zresztą, skoro mówimy

o sprawach spędzania płodu, nie mówmy zbyt głośno, aby się nam nie przypomniały te

stronice ewangelii, które piszą o faryzeuszach.

Rozpustą, we właściwym tego słowa znaczeniu, nazywamy rozwiązłość

obyczajów, ekscesy seksualne itp. Otóż prostytucji W Rosji sowieckiej nie ma, a jeśli

gdzieś się tuła i kryje, to jednak mowy nie ma o prostytucji tak jawnej, widocznej jak nie

tylko w Paryżu, Berlinie, Warszawie, lecz w Londynie. Poza tym całe nastawienie

aparatu państwowego skierowane jest na walkę z jakąkolwiek bądź podnietą erotyczną.

Istnieje w Moskwie music - hall, lecz baletnice są tam ubrane od stóp do głowy. O zaka-

zie śpiewania i grania romansów cygańskich ze względu na to, że uznano, że są

erotycznie podniecające, już wspominałem. Tańce są zakazane, młodzież komunistyczna

może tańczyć tańce przyzwoite - tańce tańczone u nas na balach towarzyskich są tam

traktowane na równi z prostytucją.

Łatwość zawiązywania stosunków seksualnych! Skąd ta łatwość ma być większa

niż w Europie? Przeciwnie - powszechna bieda, nędza, stanie ciągłe w kolejkach (a raczej

kilometrowych kolejach) po wszystko, złe odżywianie - wszystko to są momenty

odsuwające, powstrzymujące życie od wchodzenia pod znak wybujałego erotyzmu.

Poza tym chciałbym tę sprawę ująć głębiej i zastanowić się trochę nad tym, co

wyżej powiedziałem, na „purytańskim” kierunku ideologii bolszewickiej w stosunku do

podniet erotycznych. Gdy się tam ilustruje burżuazyjną Europę, chętnie się ją ubiera w

kokoci negliż. Panait Istrati, właściwie komunista, napisał trzy tomy antysowieckiej

propagandy. Nazwany został przez komunistów oszczercą. A jednak Panait Istrati

background image

utrzymuje, że mimo wszystkich okropności woli świat sowietów niż świat burżuazji. I

zupełnie po literacku odpowiedź na pytanie: dlaczego? - zamyka w obrazku, jak mu w

paryskim domu publicznym pokazywano miłość kobiety z psem.

A oto cytaty jednego z najbardziej utalentowanych przedstawicieli myśli

bolszewickiej, p. Łunaczarskiego: „Nigdzie tak dobrze nie demaskuje siebie świat

burżuazyjny jak w dancing - room. Ten drewniany, martwy rytm jazz - bandu i wrzaski

saksofonów, te szarpania i dryganie, jakieś nieobyczajne dreszcze tej gęstwy ludzkiej,

gdzie nikt się nie uśmiechnie po prostu, po ludzku, świeżo i przyzwoicie. Kobiety

namalowane, twarze ich są podobne do kolorowych masek. Można pomyśleć, że ci wszy-

scy ludzie najęci są po to, aby nogami mięsić jakieś ciasto. I całym zajęciem dyryguje

jakiś negr małpopodobny. Na jego znak całe stado zatrzymuje się lub zaczyna znów

podskakiwać i drygać nogami. I gdy po przyglądnięciu się temu balowi kapitalistycznego

szatana wychodzicie na ulicę, to widzicie wszędzie to samo. Dusza jest wyrwana z tych

ludzi. W nich nie ma pewności co do dnia jutrzejszego. Foxtrott siedzi u nich w nerwach

i mięśniach”. .

W metodzie obrzydzania świata kapitalistycznego Łunaczarski zapomina się do

tego stopnia, że używa wyrazów szatan i dusza. Czy jednak czytając ten ustęp wodza -

bolszewika, wyraz po wyrazie, nie konstatujemy niemal ze strachem, że budzą się w nas

nieprawdopodobne jakieś asocjacje z...

Quo Vadis.

Każdy, kto przebywał w Bolszewii,

musi przyznać, że repulsje do świata kapitalistycznego są tam wiązane i ubierane w

repulsje do rozpasania erotyczno - płciowego świata kapitalistycznego.

Doprawdy przymknijmy oczy i przypomnijmy sobie Pompeje. Ten cudny okaz

kultury, która doszła do przesytu, do niepokojącego dobrobytu, do wspaniałego

bogactwa. Nie można sobie przypomnieć Pompei bez oznak obyczajowego zepsucia, bez

tych nieprzyzwoitych części ciała ludzkiego, które tam zdobią każde mieszkanie jako

fresk czy gzyms, jako znak szczęścia na zewnątrz, jako bibelot czy złoty klejnot

zawieszony na kobiecych piersiach. I na tle tego dobrobytu, wysokiej cywilizacji in-

telektualnej przyszło chrześcijaństwo, niosące obrzydzenie i pogardę do zepsucia

obyczajowego. Porównanie bolszewizmu z chrześcijaństwem jest dla nas

świętokradztwem, dla bolszewików bezczelnym oszczerstwem. Porównujemy wyżyny

uduchowienia z padołem materializmu. Porównujemy ducha z materialistyczną doktryną

background image

Marksa. Wrócę do tego tematu - muszę do niego wrócić, bo rozpiętość, która leży

pomiędzy chrześcijańskim krzyżem a bolszewicką gwiazdą, stanowi oś walki ideowej,

prawdziwej walki między nimi a nami. Lecz na razie odważnie skonstatuję tę analogię,

że świat antyczny łączył bogactwo i zepsucie obyczajowe, podobnie jak dziś

propagatorowie bolszewizmu łączą atak na burżuazję z obrazami nieobyczajowości ero-

tycznej tej burżuazji.

background image

ROBOTNIK Z UKOŃCZONYM FAKULTETEM HISTORYCZNYM

Pisałem o uprzywilejowaniu robotników jako klasy społecznej.

Kto idzie do uniwersytetów, wyższych instytutów naukowych, politechnik,

zakładów technicznych?

Przede wszystkim pcha się tam robotnika i robotnicę.

Jak to?

Robotnika i robotnicę, nie w pojęciu pochodzenia z ojca i matki, należących do

klasy robotniczej, lecz robotnika i robotnicę w dosłownym tego słowa znaczeniu.

Ten, kto skończył siedmiolatkę i związane z nią trzyletnie technikum, ten z reguły

nie jest kierowany do szkoły akademickiej - Wuza lub Wtuza (Wyższej Szkoły lub

Wyższej Szkoły Technicznej). Technikum jest jakby szkołą zawodową, są technika

pedagogiczne, rolne etc. Natomiast uniwersytet i politechnika otwarte są przede

wszystkim dla robotnika, który dotychczas pracował w fabryce i z tej fabryki zjawia się

na uniwersytecie.

Jakże on jest przygotowany?

Skończył „rabfak”, czyli fakultet robotniczy (wieczorową szkołę dla robotników),

lub jakieś kursy korespondencyjne, wreszcie pierwsze miesiące - jak mi tłumaczono -

wyższej szkoły służą po to, aby tego robotnika wprowadzić w nauki i uzupełnić mu

wiadomości, których nie posiada.

Wszystko to nam wygląda na bajkę z tysiąca i jednej nocy. Opowiem praktycznie,

do jakich to prowadzi konsekwencji. Będąc w Moskwie, zwiedzam dawny monaster

Doński. Cmentarz przy monasterze, gdzie leży mnóstwo szlachty i bogatych kupców

moskiewskich, jest przeczyszczany, tzn. że tylko niektóre nagrobki są zostawione, inne

łamane i wyrzucane. Mnisi są rozpędzeni, w samym monasterze - muzeum antyreligijne,

połączone z częścią zbiorów dawnego muzeum Rumiancewa. Stare meble, trochę

obrazów niemieckiej, flamandzkiej, włoskiej szkoły. Muzeum było zamknięte, kiedy tam

przyjechałem. Przespacerowawszy się pod drzewami, które zaczęły puszczać pąki, popa-

trzywszy na zrujnowane groby z tytułami kniaziowskimi, udałem się do gabinetu

dyrektora muzeum, przedstawiłem się mu jako dziennikarz cudzoziemski. Wobec

cudzoziemców wszyscy są bardzo uprzejmi w Rosji. „Nie spotkała mnie w czasie moich

background image

wałęsań się po wielu miastach i wsiach żadna najmniejsza przykrość. Dyrektor muzeum,

zwyczajny robotnik, okazał gotowość oprowadzenia mnie po muzeum.

Od razu poznałem, że jak nakręcona pozytywka wypowiada znane mi już ze

zwiedzanych poprzednio muzeów bezbożnickich tezy antyreligijne. Opowiada je w tak

naiwny sposób, że warto powtórzyć.

Podchodzimy do dwóch obrazów z dawnej galerii Rumiancewa.

- Oto - powiada - miał rzekomo istnieć jakiś święty Jan. Najlepszym

świadectwem, że żadnego takiego świętego Jana nie było, jest to, że tu mamy dwa jego

obrazy - na jednym widzimy go bez brody, na drugim z brodą...

- Może się ogolił - wtrącam nieśmiało.

- Ale gdzież tam, przecież widzi towarzysz, że ma twarz zupełnie inną.

Idziemy dalej. Zatrzymujemy się przed obrazem szkoły flamandzkiej,

przedstawiającym św. Rodzinę.

- Widzi towarzysz, z początku burżuazja udawała, że Jezus Chrystus, który

rzekomo miał istnieć, miał być proletariuszem, umieszczono go na sianie itd. Później

wolała wziąć go ze sobą, aby ludowi pokazać, że Jezus trzyma z nimi. Tu widzimy rzeko-

mo świętą rodzinę w zupełnie burżuazyjnym otoczeniu (obstanowkie). Widzi towarzysz

Dziewę Maryję jako pulchną burżujkę, Jezus wygląda na dobrze wykarmionego

dzieciaka z rodziny burżuazyjnej. Naokoło wszystko jest tak po burżuazyjnemu

przytulnie (ujutno), nawet kot miauczy...

Idziemy dalej. Przechodzimy przez główną cerkiew monasteru. Naczynia

liturgiczne chrześcijańskie z jakimś złym szyderstwem leżą pomieszane z przedmiotami

używanymi w synagogach i meczetach. Na kielichy mszalne rzucone są żydowskie

chusty, białe z czarnymi szlakami, używane przez żydów przy modłach. Za ikonostasem,

w części ołtarza wbudowany jest mały meczet muzułmański. Minęliśmy właśnie jedną z

największych relikwii świata prawosławnego, obraz cudowny Matki Boskiej Dońskiej -

dziś jest on jednym rekwizytem muzeum antyreligijnego więcej.

Idziemy dalej. Wrócimy tu jeszcze, wrócimy do tych zagadnień, które bolą i

upokarzają.

Dyrektor muzeum prowadzi nas do innego pawilonu. Tutaj wskazuje, że „doszło

do tego”, że rząd carski nagradzał swoimi orderami samego Jezusa Chrystusa.

background image

Nachylam się. Pod krucyfiksem wisi Krzyż Oficerski Św. Jerzego. Napis wyryty

na blasze miedzianej głosi, że w order trafiła kula i w ten sposób ocalone zostało życie

jakiegoś pułkownika, nazwiska którego nie zanotowałem sobie.

Pokazawszy mi po drodze „półobnażoną kobietę szlachecką” - był to nagrobek

księżny Trubeckiej w pseudoklasycznym stylu z pierwszego dziesiątka lat XIX wieku -

dyrektor muzeum objaśnia zawieszoną na ścianie grawiurę.

- Tutaj rosyjski, carski orzeł dziobie i drapie francuskiego białego orła.

Ten francuski biały orzeł był to oczywiście Orzeł Biały polski. Grawiura

pochodziła z 1863 r., obok były po polsku drukowane patriotyczne wiersze.

Znosiłem cierpliwie te wszystkie zabawne pouczenia dyrektora muzeum, byłem

zresztą już przyzwyczajony do tego rodzaju objaśnień, lecz oto wypadło z rozmowy, że

mam przed sobą ni mniej, ni więcej, tylko ukończonego studenta moskiewskiego

uniwersytetu fakultetu historycznego.

Czytelnik rozumie, że umyślnie przytaczałem banialuki, mówione przez mego

rozmówcę, aby wskazać, jaki był poziom tego jegomościa. Fakultet historyczny! Nie

umie odróżnić języka francuskiego od polskiego. Ukończony fakultet historyczny! Go-

rzej, bo właśnie teraz, gdy z nim rozmawiałem, zdawał egzaminy. Zdał już wszystkie, to

znaczy miał wszelkie „zaczioty” (zaliczenia), brakuje mu tylko dwóch, do których się

„obkuwa”. Pięknie! Zacząłem z nim rozmawiać od niechcenia o historii. Bolszewicy

uczą historii bez podawania historycznych wiadomości, odrzucają prawie całą

historiografię, a tylko według teorii Marksa dzielą wszystko, co się działo, na pewne

epoki, na tle walki klas i uciemiężenia klasy pracującej. Jednym słowem socjalistyczny

idiotyzm. Ale nawet w tym zakresie mój uczony nie orientował się wcale. Z tym

wszystkim nie wydawał mi się antypatyczny. Raczej przeciwnie. Oczy gorzały mu

miłością do nauki. Opowiadał, jak mu trudno było z początku się uczyć, jak cieszy się z

tego, że ma posterunek naukowy i to w swojej specjalności. Prawdziwym zawodem tego

poczciwego matoła była stolarka, lecz przeszedł wojnę w szeregach Czerwonej Armii,

potem pracował w fabryce, został wysunięty przez kolegów na uniwersytet i oto już

ukończył wyższe studia historyczne.

Później miałem sposobność przekonać się, że mój dyrektor muzeum, o ile nie był

regułą, to w każdym razie nie przedstawiał jakiegoś nadzwyczajnego wyjątku. Na wyższe

background image

studia naukowe bierze się ludzi o zupełnym braku rozwoju intelektualnego, lecz

ponieważ są robotnikami, forytuje się ich, popiera, przeprowadza przez egzaminy.'

Widziałem taką sztukę w teatrze, nazywa się

Gwiazdy świecą.

Profesor pyta się

kandydatów na uniwersyteckie ławy: „Co to znaczy rewolucja?” Nikt nie umie odpowie-

dzieć. Wreszcie jakaś dziewczyna odpowiada: „To, kiedy proletariat burżuazję”. Na

podstawie tej jednej odpowiedzi profesor przyjmuje cały zespół do uniwersytetu.

Uważałem, że to jest tylko symbolika teatralna. Tymczasem było to obrazem rzeczywi-

stości.

Robotnik tylko dlatego, że jest robotnikiem, nie tylko może być przyjęty na

uniwersytet, lecz przyjęty jest w pierwszej kategorii (oczywiście robotnik odpowiednio

zakwalifikowany przez swoich towarzyszy z fabryki) i dlatego, że jest robotnikiem, koń-

czy uniwersytet.

Z Moskwy do Dzierżyńska jechałem w przedziale klasy pierwszej z pewnym

inżynierem z czasów cesarskich, człowiekiem już siwym, który był także profesorem

wyższej szkoły technicznej. Inżynier ten był entuzjastą bolszewizmu.

Pamiętając swą rozmowę z dyrektorem muzeum, powiadam:

- Rozumiem, że nauki jurydyczne czy historyczne dają się łatwiej opanować. Lecz

jakże udaje się panom ludzi o tak małym przygotowaniu uczyć na politechnikach?

Myślałem jednocześnie:

- To, że ów jegomość pokazywał mi w ten sposób muzeum - to mniejsza. Lecz

jeśli ktoś podobny buduje u nich most, a ja po tym moście pojadę, to...

Na to mi odpowiedział ów profesor - inżynier:

- Prawda, że niektórzy nasi wychowankowie czasami po skończeniu Wtuza nie

umieją pisać ortograficznie, nawet tą naszą uproszczoną ortografią. Lecz są to jednak

inżynierowie. Coś w rodzaju inżynierów amerykańskich. Panuje u nas teraz daleko idąca

specjalizacja. A jak oni nas kontrolują, jak śledzą - mówił z zachwytem w oczach ten mój

inżynier - jak każdy nasz wyraz jest podejrzany, czy dobrze my ich uczymy, czy się sami

nie plączemy.

Wykładów na uniwersytetach rosyjskich nie ma prawie zupełnie. Prace noszą

charakter raczej seminaryjny. Jest to pogawędka profesora z uczniami. Bywałem na

wykładach prawa w uniwersytecie moskiewskim. Obserwowałem istotnie podejrzliwość

background image

- czy aby wykładający czegoś nie przekręca - o której mi wspomniał ten inżynier.

Sowiety mają już zwarte szeregi czerwonej profesury. Są to przeważnie ludzie,

którzy ukończyli uniwersytety przed i podczas wojny. Słyszałem o świetnych pracach

naukowych rosyjskich. Nauka uposażona jest tam wysoko. Niewątpliwie też nie wszyscy,

nawet robotnicy, kończący wyższe szkoły mają poziom tak niski, jak ten egzemplarz,

który demonstrowałem. Należy pamiętać, że na uniwersytet idzie „wydwiżeniec”, to jest

ten, który się wybija. Nie jestem i nie byłem nigdy fanatykiem naszej matury. Wprost

przeciwnie, uważam, że nasze wykształcenie średnie po części pobudza i rozwija, po

części przytępia i ogłupia. Wreszcie weźmy ludzi bez wykształcenia w naszym Sejmie.

Znajdziemy tam takie stworzenia jak posła Smołę z Wyzwolenia, lecz znajdziemy także

Witosa, którego horyzont myślowy, którego logiczna, wspaniała inteligencja nad iluż

góruje intelektualistami. Wielu profesorów uniwersytetu ścigało się swego czasu, aby

Witosowi podać palto. Toteż nic dziwnego, że w Bolszewii zdarzają się inteligencje

fenomenalne wśród tych robotników, którym pooddawano pierwsze miejsca pod każdym

względem. Poznałem robotnika, bez wykształcenia, zajadłego zresztą bolszewika, który

zaimponował mi swoją inteligencją, swoją liberalną a trzeźwą metodą prowadzenia

dyskusji, swoimi wiadomościami we wszystkich dziedzinach. Był to prezes związku

zawodowego robotników transportu. Lecz z tymi wszystkimi zastrzeżeniami, przy

najszerszym i najliberalnieszym przedyskutowaniu wszystkich możliwości, które

bolszewicki system nauki w szkołach wyższych ofiarowuje, sądzę, że jednak ostateczna

ocena tego systemu powinna się sprowadzać do stwierdzenia, że jest to właśnie taki

nonsens, na jaki od pierwszego wejrzenia wygląda.

Dla okraszenia rezultatów tego systemu znowuż wyładowuje się to maksimum

blagi, o której wspominałem, że solidaryzuje się w jej powtarzaniu i rozpowszechnianiu

całe wierzące w bolszewizm (świadomie używam tego terminu) społeczeństwo.

Opowiadano mi, sam tego nie sprawdzałem, lecz wydaje mi się to prawdopodobne, że w

stoczni petersburskiej pęta się 400 nowo upieczonych inżynierów sowieckich, którzy

chodzą z pokoju do pokoju, lecz pracy im żadnej dać nie można, bo są do niczego. Tego -

jak powiadam - nie sprawdzałem, lecz oto opowiem szczegółowo, jak osobiście

przyłapałem blagę i to usłyszaną z ust b. poważnego przedstawiciela nauki sowieckiej.

W szukaniu odpowiedzi na swoje drugie i trzecie pytanie (polityka

background image

narodowościowa i Azja) nie mogłem pominąć instytutu wschodniego w Petersburgu,

zbudowanego na podstawie cesarskiego instytutu języków wschodu. Udało mi się poznać

rektora tego instytutu, prof. Worobiewa, uprzejmego i inteligentnego uczonego, który

częstował mnie herbatą i opowiadał o swoim zakładzie niesłychanie ciekawe rzeczy.

Część uczniów ma z Chin, z Indii, zza granic Bolszewii. Dużo Rosjan pracuje także w

kierunku znajomości różnych części Azji. Ludzie jednak z prowincji azjatyckich są

przyjmowani jedynie z biedoty azjatyckiej. Środkowoazjatycki „baj” (rodzaj naszego

małego szlachcica) w żadnym wypadku nie może być studentem tego zakładu. Jak myślę

o Azji, porywają mnie zawsze jakieś myśli, jak gdyby przestrzenie tego lądu wiały

swoim wiatrem. Entuzjazmuję się do Azjii. Dowiedziawszy się od prof. Worobiewa, że

jego instytut ma trzy wydziały: 1) językowy, 2) socjologiczny, 3) ekonomiczny, zadałem

mu takie pytania:

- Czy nie uważa Pan, że przy rozpatrywaniu takich problematów, jak przyszłość

lądu azjatyckiego, nauki wchodzące w skład geografii byłyby niesłychanie pomocne.

Zilustruję swą myśl jaśniej. Wyobraźmy sobie, że odkrywa się na mało badanym lądzie

północnej Azji nową żyłę złota. Oczywiście miałoby to olbrzymi wpływ na ruch ludności

w pewnym określonym kierunku. Problematy więc naukowo - geograficzne mają więc

dużo konkretnego do powiedzenia o przyszłości Azji. Czemu panowie tych problematów

nie badają?

Na to prof. Worobiew mi odpowiedział:

- My się zajmujemy ludami południa Azji, krajów zaludnionych lub

przeludnionych. Problematy, o które Pan się pyta, bada inny instytut, mianowicie instytut

ludów północy. Tam Pan spotka opracowywanie problematów geograficznych, bo tam

istotnie mają do czynienia z Azją wszystkich możliwości.

- Ale w takim razie tam uczą się Rosjanie?

- Bynajmniej. Jest to instytut czteroletni, przyjmowani są wyłącznie

przedstawiciele ludów sąsiadujących z kołem polarnym. W danej chwili jest tam

zgrupowane 26 narodowości naszej Północy.

- Ależ to są ludzie dzicy, ci Aleuci, Tunguzi, Jakuci, Samojedzi, czyż mogę

uwierzyć, że taki człowiek, przywieziony z jurty, w czasie czterech lat dojrzeje do tego

stopnia, że zdolny jest do rozwiązywania tego rodzaju naukowych problematów, o

background image

których mówiłem.

- Ależ owszem.

- Chciałbym to zobaczyć na własne oczy.

Prof. Worobiew zaczął starać się o ułatwienie mi wizyty w instytucie ludów

Północy. Jednak nie udało mu się nic zrobić telefonicznie. Nie było chwilowo w tym

instytucie ani rektora, ani zastępcy, ani nikogo z profesorów, ani w ogóle nikogo, bo było

to 30 kwietnia, a nazajutrz 1 Maja. Taką relację dała mi sekretarka prof. Worobiewa.

Byłem tym zmartwiony, bo bardzo chciałem zobaczyć uczonych spod bieguna,

lecz licząc na swoje szczęście, mimo otrzymanej odpowiedzi, że „tego zrobić się nie da”,

nikomu nie meldując, pojechałem jednak sam do instytutu ludów Północy, gdzie

zostałem wzięty za cudzoziemca, który przyjechał do Petersburga z okazji Święta 1 Maja.

Nie miałem czasu rozproszyć tych poglądów, tak mnie zainteresowały typy, które

zobaczyłem - kobiet i mężczyzn. Wszystko to byli mali ludkowie, których Zagłoba na

pewno zabrałby się uwędzić i w farze łowickiej jako wotum powiesić - żółte, skośnookie,

o wargach wydętych, kwadratowych głowach, krzywych nogach. Kobiety były ubrane w

pończochy, chłopcy także ubrani na obraz i podobieństwo pierwszego obywatela

sowieckiego - wszystko to przyjęło mnie niesłychanie serdecznie, a było tej „koriawej

publiki” około 260 osób. Nie neguję zupełnie niesłychanego znaczenia dla Sowietów

tego, iż takie 260 osób wróci na północ, do swych jurt i będzie tam apostołami

bolszewickiego katechizmu (politgramoty), lecz jeśli chodzi o rozwiązywanie

problematów geograficznych, to muszę stwierdzić, że trzeci rok tego instytutu z

trudnością mówił po rosyjsku, a rok czwarty bynajmniej nie z łatwością orientował się w

czterech działaniach arytmetycznych.

Przekonanie, że robotnik, ponieważ jest robotnikiem, jest zdolny do wszystkiego,

ma w Sowietach wszystkie cechy nastroju dogmatycznego. W Woksie (wszechzw.

towarzystwo kulturalnego związku z zagranicą) miałem przyjemność rozmawiać z prof.

Borozdinem, znawcą spraw narodowościowych. Dyktował mi bibliografię, którą

notowałem. Obok niego siedział robotnik, specjalnie wyznaczony do spraw Polski,

Łotwy, Estonii, Finlandii. Dlaczego - nie wiem, bo żadnym językiem tych państw nie

mówił, o ich stosunkach nie miał żadnego pojęcia, z zawodu pracował przed wojną w

drukarni Łapina w Moskwie. W miarę jak prof. Borozdin dyktował mi bibliografię, ten

background image

„towarzysz” wtrącał tytuły broszur, które mu przychodziły do głowy. Naruszały one

wyraźnie charakter wskazywanej mi przez prof. Borozdina literatury, ten jednak

pospiesznie akceptował wszystko, co robotnik powiedział. Była widoczna ta pospieszna,

chętna uniżoność wobec zdania robotnika. Jakże głupią i śmieszną jest ta psychoza

wyższości robotnika w każdej dziedzinie.

background image

CZY MOŻNA SIĘ ODŻYWIAĆ MORFINĄ?

W moim kreśleniu tła, na którym dopiero wypływać będą odpowiedzi na męczące

mnie pytania, muszę w jedno ognisko pozbierać rozproszone wiadomości o codziennym

życiu przeciętnego człowieka w Rosji. Będę tu trochę powtarzał i to, co się wie

powszechnie, i nawet to, co ja sam pisałem. Trudno! Inaczej się tego nie usystematyzuje.

Życie rodzinne, kuchnia rodzinna zanikają. Dzieci jedzą w szkołach, on i ona w

fabrykach. W Petersburgu pokazywali mi fabrykę - kuchnię na 60 tys. obiadów. Obiady

te są wydawane z fabryki, z wyjątkiem 12 tysięcy obiadów i kolacji, które spożywają na

miejscu robotnicy z fabryk najbliższych. Kolejki do tych obiadów były ogromne. Była

już szósta, jak zwiedzałem jadłodajnię, wrota były zamknięte, a przez szklane szyby

drzwi widać było mnóstwo ludzi, którzy się dziś nie doczekali. Jadać w tej olbrzymiej

jadłodajni mogli tylko robotnicy. Jedzenie było takie, jakie jedliśmy jako studenci w

Warszawie zimą z 1916 na 1917 r. podczas niemieckiej okupacji - jeśli to cokolwiek

komukolwiek mówi. Tego dnia była zupa, mięso z tartymi kartoflami i jakaś słodka

mączka na trzecie. Była to jednak wzorowa jadłodajnia, gdzie z dumą mnie

oprowadzano.

Robotnikom wszędzie starają się dać lepiej niż innym klasom społecznym.

Członkowie redakcji „Izwiestii” uważają sobie za zaszczyt, że mogą jadać z robotnikami

drukarni tej gazety i korzystać z jednego stołu.

Dzieci w szkołach jedzą nierówno. Dzieci biedne są dokarmiane więcej.

Ideologią sowiecką jest wytworzenie ludzkiego kolektywu. Precz z życiem

indywidualnym, wszelkie dążenia do wygody, czystości, porządku i odosobnienia w

zaciszu domowym mogą się wyrodzić w zmysł burżuazyjny, w perwersję burżuazyjną.

Jedno z najobrzydliwszych wspomnień, które wyniosłem z Bolszewii, to karta z książki

pani Krupskiej (żony Lenina), która opisuje życie Wiery Zasulicz, która strzelała do

gubernatora i była uwolniona przez sąd przysięgłych rosyjski (za niedobrych, starych

czasów cesarskiej tyranii takie wypadki były możliwe chciałbym widzieć dziś coś

podobnego!). Wiera Zasulicz po przyjeździe z zagranicy utrzymywała swój pokój w

niesłychanym nieładzie, który raził panią Krupską (za co poczułem do niej sympatię).

Godzin jedzenia pani Zasulicz nie miała, a jak jej kiszki żądały pożywienia, kładła na

background image

prymus kawałek mięsa, który potem odcinała nożyczkami, i jadła. Muszę przyznać, że

ten obraz kobiety rznącej mięso smażone nożyczkami jest bardziej wstrętny niż

cokolwiek innego z przekonań bolszewickich.

W Mińsku zbudowany jest nowy, wzorowy dom dla robotników. Posiada sale

klubowe, czytelnię, łaźnię, wszystko ogólne. Rodziny robotnicze mają swoje sypialnie

oddzielne co prawda, ale tak, że z korytarza wchodzi się nie do jednego pokoju, lecz do

dwóch. Czyli nikt nie mieszka we własnym pokoju, lecz zawsze w przechodnim. Żadna

rodzina nie może być u siebie, zawsze musi jej ktoś po głowie łazić. W ten sposób

wdraża się indywiduum ludzkie do życia w kolektywie.

Ja to ubieram w antybolszewicki aforyzm. Car trzymał w kolektywach katorgi,

tylko pewien promille całego społeczeństwa, bolszewicy - wszystkich.

Dostałem już po dziesięciu przeze mnie ogłoszonych artykułach w „Słowie”

zapytanie od jakichś państwa, którzy mają dom w Rosji, czy mogą ten dom sprzedać i jak

mają wywieźć pieniądze. Doprawdy, że to pytanie mnie przygnębiło. Czyżby moje

artykuły tak żadnego pojęcia nie dawały o tym, co się w Rosji dzieje? Przecież okres

Nepu już dawno minął! Zarządy domów są w różny sposób organizowane, lecz w

każdym razie nie istnieje prywatna własność domu. Tylko małe domki na

przedmieściach, potrzebujące remontu, są czasami wydzierżawiane prywatnemu

przedsiębiorcy, lecz również nie ma to nic wspólnego z właścicielem domu.

Również nie istnieją: prywatny handel ani przemysł, ani rzemiosło. Koncesje,

które w swoim czasie wydawały Sowiety kapitalistom zagranicznym, są likwidowane,

wykupywane, szykanowane. Zresztą prywatny handel dopuszczony przez NEP (a który

Rosji dostarczał wszystkiego, nawet dosyć obficie) został zlikwidowany prawie

wyłącznie drogą nakładania wygórowanych podatków. Artiel (kooperatywa, kooperacja)

płaci mniejsze podatki, lecz w ostatnich czasach również artiel jest prześladowany i

likwidowany. Zwłaszcza węszy się pseudoartiel, to jest taką kooperację, której się

zarzuca, że jest związkiem kilku ludzi prywatnych.

Kto więc jest teraz przedsiębiorcą prywatnym w Sowdepii? Tylko niesłychanie

drobny „kapitalista”, jak dorożkarz, jak jakiś rzemieślnik naprawiający kalosze lub

prymusy itd. Ale i ci są gnębieni bezlitośnie. Przed wojną było w Moskwie 6 tys. doroż-

karzy, dziś jest ich 600 i płaci każdy rocznie około 2000 rubli podatków. W maju 1931 r.

background image

za pud owsa (16 kg) płacili 25 rubli, za pud siana 26 rubli (sic!). Według kursu

oficjalnego równa się to 13 dolarom amerykańskim.

Robotnik, urzędnik, każdy członek jakiegoś związku jest przydzielony do

„zakrytawo raspriedielitiela”. Jak to przetłumaczyć? Kto znał stosunki galicyjskie

podczas wojny, powiedziałby - do „konsumu”. Magazyn rozdzielczy wszystkich rzeczy.

Czy te magazyny istotnie rzetelnie obsługują publiczność? Odpowiem na to tylko

obrazkami, które na własne oczy widziałem.

Otworzono nie tak dawno sklepy „na handlowych zasadach”, czyli sprzedaje się

w tych sklepach wszystkim. Wyobraźmy sobie sklep o wielkości typu sklepu

uniwersalnego (w rodzaju naszych braci Jabłkowskich) na kilka pięter. Wchodzi się do

niego - tłok jak w Wilnie w kościele podczas rezurekcji. Szpilki niema gdzie wetknąć.

Głowa przy głowie. Co takiego? Okazuje się, że tam, gdzieś na trzecim piętrze, sprzedają

damskie trzewiki nr 40. Ten cały tłum, liczący przeszło dziesięć tysięcy osób, kłębi się

tutaj w monstrualnie wielkiej, kilkukilometrowej kolejce po to, aby się docisnąć do tych

trzewików, sprzedawanych notabene po wysokiej cenie.

Zapyta czytelnik, co się robi na innych piętrach tego wielkiego sklepu, skoro

towar sprzedaje się na ostatnim. - Nic. Towaru nie ma. Widziałem sklep nie byle jakich

wymiarów, który jako cały zapas towaru posiadał trzy, dosłownie trzy damskie śnie-

gowce. Jedna para i jeden śniegowiec.

Taki tłum, który się kłębi i ciśnie po trzewiki, bynajmniej nie składa się z jakichś

bogatych cudzoziemców, to jest ten sam tłum sowiecki, na wpół robotniczy, na wpół

włościański, chusteczkowy, o twarzach „gminnych”, jak by się napisało w 1840 roku.

Jest to niewątpliwie tłum, który swoje konsumy posiada. Fakt, że się ciśnie i pcha, że stoi

w kolejkach godzinami, dowodzi tego, że konsum zawodzi.

Są w Moskwie sklepy przezwane magazynami - muzeami. Obliczone są na

cudzoziemców; za wysokie ceny sprzedaje się tam masło, wędliny, kawior, wino, ryby

wędzone etc. Sklepy są zapchane tą samą chusteczkową publicznością. Widać, że za

ostatnie grosze kupuje trochę masła, odrobinę wędliny. Wątpię, czy mogłoby to mieć

miejsce, gdyby konsum obdzielał obficie.

Na rzece Wołdze, którą jechałem podczas powodzi wiosennej i gdzie

wpatrywałem się w cerkwie na górach, w monastery pochowane w sadach, we wszystkie

background image

te widma i zjawy przeszłości, poznałem nauczycielkę z Samary, bolszewiczkę zajadłą,

komsomołkę (członkinię związku młodzieży komunistycznej). Patrząc na jej koszulinę,

która wyzierała z rozpięcia bluzki, zapytałem:

- Co Pani robi, jeśli chce sobie kupić koszulę?

Odpowiedziała mi:

- A w styczniu nam dawali kartki. Ale wtedy nie miałam pieniędzy.

- A jak Pani kupuje, to kupuje Pani taką, jaka się Pani podoba, czy taką, jaką dają.

- No oczywiście, taką, jaką dają.

Potem dodała:

- Czasem ciężko, strasznie ciężko, że niczego nie ma. Lecz jeśli się pomyśli, że

naokoło tyle pracy, że powstaje socjalistyczne budownictwo.

Socjalisticzeskoje stroitielstwo - nieudolnie, lecz najliteralniej tłumaczę to przez

socjalistyczne budownictwo - oto są wyrazy, które tam słychać na każdym kroku.

Do Niżniego Nowogrodu przyjechałem rano i okazało się, że mój okręt, który ma

mnie wieźć po Wołdze, nie ma w ogóle bufetu na pokładzie. Można dostać tylko wodę

gorącą do herbaty, resztę trzeba mieć swoje. Na czele małego oddziału wyruszyłem na

miasto zdobyć sobie prowiant. Szukałem szklanki do herbaty. Zaszedłem do

państwowego magazynu. Znów sklep kilkupiętrowy. Oto co w nim zastałem: 4 szklane

wazy do owoców, około 40 do 50 małych statuetek i od 500 do 1000 małych krzesełek

dla jednorocznego dziecka, na kółkach. Więcej nic, literalnie, dosłownie nic, ani jednego

przedmiotu.

W tym samym Niżnim Nowogrodzie, w sklepie z wiktuałami, zastałem dwie

szynki surowe. Poza tym na półkach stało jakieś kilkadziesiąt jednotypowych pudełek.

Bardzo żałuję, lecz się nie zapytałem, co było w tych pudełkach.

Raz jeszcze zaznaczam, że były to sklepy - olbrzymy, sklepy kilkupiętrowe.

W poszukiwaniach kupna szklanki zaprowadzono mnie do antykwariatu.

Sprzedawano tam staroświeckie szafki mahoniowe, rzeźby marmurowe, obrazy, zbroje.

Antykwariat był wypchany, znów głowa przy głowie, ścisk kompletny. Znowuż to samo.

Chusteczkowa publiczność dobijała się o wyszczerbione filiżanki ze starego fajansu - aby

w nich pić herbatę, kupowała staroświeckie sztućce z odrapaną porcelaną, aby mieć nóż i

widelec.

background image

Chociaż w towarzystwie dwóch ludzi znających miasto łaziłem po Niżnim

Nowogrodzie, od 10.00 do 4.00 nie udało mi się kupić szklanki. Natomiast jeden ze

znajomych moich tragarzy sprzedał mi łyżeczkę do herbaty.

Co mi imponuje w Bolszewii, to pogarda do konsumenta!

Normalną rzeczą jest w Polsce, że na trybunę sejmową włazi przedstawiciel

robotników i biada: „robotnik nie ma co jeść”, wyłazi delegat kmiotków i rozpacza:

„chłop jest biedny”. W Rosji jest to nie do pomyślenia.

W Bolszewii jest nie do pomyślenia, aby ktoś na zebraniu Cika, czy gdzie indziej,

skarżył się, że taka czy inna klasa społeczna głoduje, nie ma co jeść, niedomaga -

wrażenie takiego wystąpienia można porównać do wypadku, gdyby ktoś u nas poprosił

marszałka Świtalskiego o głos i powiedział z boleśnie wykrzywioną miną: „Wysoki

Sejmie, mnie strasznie brzuch boli”.

Oczywiście, że ból brzucha jest cierpieniem, jest nawet godny współczucia i

litości. A jednak taki poseł, który by wybiegł na trybunę sejmową, aby się na taką

dolegliwość poskarżyć, usłyszałby tylko śmiech.

Jest to bardzo dobry przykład. W ten sposób traktuje się w Bolszewii wszystkie

dolegliwości, wynikające z panowania socjalistycznego systemu. „Ktoś głoduje” -

„Niech zdycha” - ”Co to może kogo obchodzić”.

Nasz humanitaryzm - oparty na przekonaniu, że jeśli ktoś jest głodny, to reszta

świata nie ma nic pilniejszego do roboty ani godniejszego uwagi, jak biec temu głodnemu

smażyć jajecznicę - tam nie istnieje.

- Jesteś głodny, to zdychaj - wyjście znakomite!

Czytałem już po powrocie referat p. Wierzbickiego o jego wrażeniach z

Bolszewii. W słowach ostrożnych i może nieco bezbarwnych wypowiada on jednak to,

co przede wszystkim cudzoziemca (umiejącego po rosyjsku) uderza i oszałamia w Bol-

szewii. Kult pracy, religijne nastawienie wobec pracy, histeria dla haseł pracy. Człowiek

jest po to, aby pracować, pracować, pracować. Kiedy któryś przygodny współtowarzysz

podróży zapytał mnie: „co się Panu najwięcej u nas podoba?” - mogłem zupełnie

szczerze powiedzieć:

- To, że wszyscy mówią o robocie.

U nas w wagonie słychać rozmowy o Brześciu, o podwyżce, obcięciu płac, o

background image

polityce, o ministrach, o Gdyni, plaży i gdzie kto pojedzie na wakacje. U nich - gdzie się

jaka buduje fabryka.

Nasz świat jest światem wypoczynku, światem zabawy w politykę i tenis,

światem zjadania chleba i kultury - ich świat to świat histerii, okrzyków, haseł i

szamotania się z pracą.

Podkreślam: szamotania się z pracą, bo podkreślając, że widziałem kult

histeryczny pracy, nie wierzę w rezultaty tej pracy.

Piatiletka, użyjmy tego wyrazu, pomimo że na serio o „planie pięcioletnim”

mówić nie można, jest również jednym wyrazem pogardy dla konsumenta więcej.

Wspomniałem już, że zadawałem z początku wszystkim jedno z tych naiwnych i głupich

pytań, które każdy cudzoziemiec zadaje w Bolszewii dziesiątkami, dopóki nie zrozumie,

że w tym świecie, stojącym na głowie, że wśród tego narodu, który zwariował, nie można

zadawać pytań normalnych, że brzmią one jak owe: „co krokodyl jada na obiad”, z

rozkosznej bajki Kiplinga o słoniątku.

Pytałem mianowicie o dysproporcję, która zachodzi pomiędzy „dostiżenjami”

(osiągnięciami) piatiletki a tym stanem rynku.

Piatiletka wcale nie jest obliczona na konsumenta, jej celem bezpośrednim wcale

nie jest zmniejszenie głodu towarowego w Rosji.

Piatiletka jest to uprzemysłowienie Rosji. Wiem o tym, że ma ona tradycje w

historii cesarskiej Rosji. Wiem, że minister Wyszniewgradzki, poprzednik hr. Wittego na

stanowisku ministra finansów, powiadał już: „nie dojedim, a wywiezieni” - czyli hasło, o

które oskarżamy dziś bolszewików. Wiemy, że następcy p. Wyszniegradzkiego również

gwałtownie popierali rodzimy przemysł i środki na popieranie tego przemysłu ściągali z

podatków, które ciążyły na chłopach...

Nichts neus!

Wszystko to wydawało mi się b.

ważne i istotne, gdy jechałem do Rosji. Teraz uśmiecham się do tego rodzaju myśli, jako

właśnie do takich, które przy omawianiu problematów bolszewickich są naukową

ozdobą, a więc niepotrzebnym balastem.

Nacisk w piatiletce czyniony jest na ciężki przemysł. Bolszewia chce się

przygotować, aby móc wytwarzać. Piatiletka ma jej dostarczyć nie towarów, lecz dopiero

maszyny i fabryki do wytwarzania towarów. Lekki przemysł jest traktowany tylko

pomocniczo. On również w pierwszym rzędzie nie jest obliczony na konsumenta.

background image

Wyroby lekkiego przemysłu starają się bolszewicy wysłać jako eksport, aby za to dostać

dolary, a za dolary maszyny. Taki jest schemat piatiletki.

Robotnik w Rosji nie może się uchylać od propagandy. Nie może zatkać uszu na

politykę. Przecież odrywają go co dzień od pracy, aby mieć z nim obowiązkową

pogadankę na aktualne polityczne tematy. Nie mówiąc już o tym, że mu się ta

propaganda pakuje w czaszkę z każdego kąta, z każdego domu na ulicy, z każdego rogu,

na którym stoi głośnik radiowy. Jedną z metod, która odpowiada ogólnie panującej tam

tendencji do rozhisteryzowania wszystkich naokoło, jest tak zwana socjalistyczna ry-

walizacja. Każdy z nas, kto był w wojsku, pamięta, jak to rywalizowały jeszcze w 1920 r.

ze sobą 1. szwadron z 2. szwadronem, 3. pluton z 4. plutonem. Otóż bolszewicy zrobili z

tego uczucia, które jest jednocześnie i kolektywne, i gromadne, i może być utylitarnie

wyzyskane, główną podstawę swej metody pracy. Na początku roku przedstawia się

robotnikom plan gospodarczy do akceptacji i przy tym prowokuje się różne cechy

robotników do rywalizacji „kto więcej”.

Ale tutaj kończy się to, co można uważać za wyrazy uznania dla bolszewików za

to, że pracują.

W moim przekonaniu, czy bolszewicy istotnie pracują, czy tylko opowiadają, czy

statystyki ich są prawdziwe, czy, jak mówił Disraeli, stanowią tylko jedną z form

kłamstwa - jest rzeczą dosyć podrzędną. Moim zdaniem rezultatów ze swej pracy mieć

nie będą.

Nie jestem ekonomistą i muszę się przyznać, że czasami sobie myślę, gdybym

miał brylantowy talent Shawa, to wyśmiewałbym nie doktorów medycyny, lecz

ekonomistów. Ułożyłbym sztukę, w której ekonomiści zapowiadaliby właśnie to samo

wszystko, co mówili przed wojną i po wojnie, i w tej sztuce te zapowiedzi uczonych

ekonomistów sprawdzałyby się właśnie tak samo, jak się sprawdzały w rzeczywistości.

Jako rezonera wprowadziłbym do tej sztuki jegomościa, który by twierdził, że ekonomia,

mimo wielkich nazwisk i wielkiego autorytetu, którym się cieszy, jest jednak nauką w

powijakach, znajduje się jeszcze w stadium, w którym medycyna była jakie dwieście lat

temu. Oczywiście, trzeba mieć talent Shawa, aby takie rzeczy głośno wypowiadać. Zdaję

sobie z tego sprawę i stąd moja warunkowa i opisowo tchórzliwa forma.

Rozumuję w sposób następujący: bolszewicy mają głód towarowy i twierdzą, że

background image

pochodzi to z tego, że przemysł rosyjski był szczupły, nie może obsłużyć rynku

wewnętrznego, a oni, bolszewicy, kupować towarów u świata kapitalistycznego nie chcą

i nie mogą. W tym wszystkim, przypuśćmy na chwilę, że mają rację. Ale w takim razie,

cóż z rolnictwem, cóż się dzieje ze środkami spożywczymi?

Przecież Rosja eksportowała środki spożywcze i jadła dobrze. Cyfry, które

bolszewicy rzucają w tej dziedzinie, są również olśniewające. „Sowchoz - gigant” jeden

produkuje 106 milionów pudów zboża. „Sowchoz - gigant” jest na Kubaniu. Więc

dlaczego jest głód w Rosji?

Jak się dzieje, że w tej Rosji, na ulicy w Moskwie ktoś jeden sprzedaje kromkę

chleba, że w Niżnim Nowogrodzie za funt chleba płaci się trzy ruble, że cała Rosja jest

głodna, głodna, głodna, jak głodny pies. Rosja! ten kraj - stodoła globu naszego!

Albo postawmy pytanie jeszcze inaczej.

Podróż kolejowa. Bufet na stacji kolejowej. Pasażer dostanie tu talerz jakiejś buzy

z zielska. U nas pies by tego nie kosztował. Idzie się za budynek stacyjny. Znajduje się

tam włościanki. Jedna ma mleko, druga jaja, trzecia chleb, czwarta sadło. Za drogie

pieniądze, bo każda przyniosła szmuglem, bo każda może sprzedać tylko tyle, ile

przyniosła za pazuchą - ale cóż za różnica z tym, co potrafi nam dostarczyć aparat

państwowy.

Albo jeszcze inaczej.

Przecież trzy albo nawet dwa lata temu był Nep, był wolny handel i było

wszystko. Do tego stopnia wszystko, że to, co widzisz naokoło: buty towarzysza z prawej

strony i suknia towarzyszki z lewej strony - to wszystko kupione było za czasów Nepu,

dziś donaszane i dziś się odkupić nie da.

W tym zestawieniu, że system socjalistyczny nie tylko nie daje towarów

przemysłowych, lecz i kawałka chleba, łyżki masła (masło w Moskwie należy do rzeczy

najrzadszych, łatwiej, o! tysiąc razy łatwiej! o perfumy niż o masło), i w tym, że gdy

tylko system socjalistyczny się cofnie, to wszystko się znajduje, widzimy nie tylko

eksperymentalne bankructwo socjalizmu, lecz i horoskopy dla wszystkich bolszewickich

piatiletek.

Widać, świat jest tak zrobiony, że praca tylko wtedy popłaca, gdy człowiek ma z

tego korzyść, gdy kierownik, inicjator, przedsiębiorca mają z tego korzyść. Każdy

background image

spotkany na ulicy robotnik w starszym wieku powiada ci: „kiedy pracowałem na

choziaina (gospodarza), miałem wszystko, teraz jestem sam gospodarzem i nic nie mam”.

Słyszałem to wiele razy na własne uszy.

Socjalistyczna rywalizacja i „stroitielstwo”, zapał, propaganda, robotnik, jaczejka,

praca, praca i jeszcze raz praca, cały ten nastrój, który się wytwarza, to morfina. Widać,

że korzyść ludzka, i to zwłaszcza korzyść elementu kierującego pracą, jest dla pracy

pożywieniem naturalnym. Rosja tego pożywienia naturalnego nie ma, odżywia się tylko

morfiną. I dlatego i jej praca, i zwłaszcza pracy tej rezultaty mają cechy życia morfinisty.

Na zakończenie opowiem, jak wygląda ulica sowiecka. Wzdłuż domu kolejki,

kolejki i kolejki bez końca, i do wszystkiego. Potem reszta trotuaru i część bruku

ulicznego zajęta zbitym, skondensowanym tłumem. Mrowie ludzi, rzesze ludzi, gęstwa

ludzi. Chodnik i rynsztok w Moskwie pokryte są tłumem, chyba ze sto razy gęściejszym

niż w Paryżu. Natomiast środkiem ulicy stosunek jest odwrotny. Na najbardziej

ruchliwych ulicach wehikuły jeżdżą w odległości jakich dwustu metrów od siebie. Te

odrapane, zmiętoszone, po nędzarsku ubrane tłumy koło odrapanych, niechlujnych

domów. Co pewien czas fetor nieludzki. To restauracja. Gdy przyjechałem do

Baranowicz, wydawało mi się, jakbym przyjechał do Biarritz. Właśnie takie zrobiło na

mnie wrażenie to miasteczko, którego zawsze nie znosiłem. Wyglądało mi eleganckie,

Żydzi na chodnikach wydali mi się być ubrani jak lordowie.

background image

LISZENIEC

O ile sobie przypominam, było to na styczniowej sesji Rady Ligi Narodów w roku

bieżącym. Posiedzenia za stołem, postawionym w rodzaju oranżerii koło hotelu Ligi

Narodów, toczyły się jak zwykle nudno, sennie, monotonnie. Dziennikarze wałęsali się

po wszystkich korytarzach. Wchodzę nagle do sali posiedzenia i słyszę krzyki, hałas. Co

się stało? Kto zakłóca protokół i specjalny sznyt Ligi Narodów, polegający na tym, aby

mówić w możliwie senny sposób. Jakiś pan wymachuje rękami. Zaczynam alarmować

kolegów dziennikarzy. Była to sprawa o niewolnictwo Murzynów po dziś dzień istniejące

w Liberii.

Scena ta, w której Liga Narodów tyle oburzenia okazała, gdy chodziło o istnienie

niewolnictwa pod równikiem, i tyle serca dla Murzynów - przypomniała mi się, gdy w

Bolszewii zaczynałem swe studia nad sprawą liszeńców.

Czy bolszewicki „liszeniec” to to samo co niewolnik? Nie! Ale to też nie to samo

co Murzyn. Liszeńcami w Rosji są często ludzie, którzy niegdyś kupowali obrazy

cudzoziemskich mistrzów, których pieściła kultura i którzy pieścili kulturę, którzy

należeli do międzynarodowego środowiska intelektualistów Europy. W wysiłkach

intelektualnych Europy jest część ich pracy, pozostały atomy ich mózgu i krwi.

Intelektualiści europejscy na każdym zebraniu, kongresie powinni o nich myśleć jako o

swoich kolegach.

Liszeniec to nie to samo co niewolnik - to lepiej albo też to gorzej - liszeniec to

prawie dokładnie to co średniowieczny „wywołaniec”, „banita”. Nie można go sprzedać

ani zastawić jak niewolnika w Liberii, lecz natomiast państwo pozbawia go możności

zarobku na każdym kroku, możności pobierania nauki, możności wprost życia. Myślałem

czasami, że gdy po raz drugi przyjdzie pod szklany dach genewskiej Ligi Narodów

sprawa negrów w Liberii, czy nie powinienem z miejsc dziennikarskich krzyknąć na całe

gardło ten jeden wyraz: „liszeniec”.

Liszeniec nie ma prawa uczestniczyć w żadnych wyborach, nie głosuje przy

wyborach nawet „wiejskiego sowietu”, liszeniec i jego dzieci nie mają prawa znaleźć się

w wyższym zakładzie naukowym; gdy podrobi sobie dokumenty, aby się tam dostać,

zostaje karany kryminalnie; liszeniec nie może mieszkać w 6 głównych miastach

background image

związku, jazda koleją liszeńcowi jest niezwykle utrudniona, dzieci liszeńca nie przyjmują

do szkoły początkowej, bo tam jest zwykle komplet dzieci ludu pracującego, liszeniec nie

może być członkiem żadnego związku pracującego, czyli nie dostanie żadnej pracy, czyli

nie dostanie kartek na jedzenie.

Wreszcie nie można co prawda liszeńca zabić dla przyjemności na ulicy, lecz

można go pozwać przed sąd, a ponieważ sąd sądzi nie według suchej normy prawa, lecz

według dynamiki rewolucyjnej, to prawie w każdym sądzie prawie każdą sprawę

liszeniec przegra dlatego tylko, że jest liszeńcem.

Spotkałem się w czasie swej podróży z takim wypadkiem. „Biednota” zabrała

chłopu - liszeńcowi (właścicielowi konia i dwóch krów) siano. Chłop nie miał czym

karmić swych krów. Sędzia, rozpatrując sprawę według dynamiki rewolucyjnej, kazał

liszeńcowi, aby oddał krowy swoim grabicielom, motywując to, że skoro nie ma on teraz

siana, krowy mu są niepotrzebne, ponieważ i tak zdechną.

Drugi przykład cytuję na podstawie wydawnictwa sowieckiego o „prawnych

formach małżeństwa”, gdzie ten przykład wskazany jest jako prawidłowe rozstrzygnięcie

dla orientowania sędziów. Para starych, bezdzietnych chłopów przyjęła na służbę

dziewczynę 17 - letnią, którą „pokochali jak córkę”. Dziewczyna jednak po upływie pół

roku chciała wyjść za mąż za człowieka, który się nie podobał staruszkom. Wymówili

więc dziewczynie dom. Sędzia kazał tym staruszkom wydzielić dziewczynie część swego

gruntu, taką, jakby była ich córką, jakkolwiek żadnego aktu „usynowienia” dziewczyny

nikt ze starej pary nie popełnił. Wystarczyło, że sędzia stwierdził, że przez pół roku stara

para chłopska „kochała” dziewczynę jak córkę, aby dynamika rewolucyjna zaczęła

pracować u niego w takim kierunku. Powtarzam, iż jest to przykład wyjęty z

wydawnictwa urzędowego, objaśniającego sędziów, co mają robić w trudnych sprawach,

i podany jako przykład do naśladowania.

Liszeniec jest poza prawem, liszeniec jest przedmiotem zemsty społecznej!

Ktoś mnie zapyta: jakże żyje liszeniec, jeśli nie jest chłopem mającym trochę

gruntu, skoro nie może dostać pracy ani chleba?

Jak żyje? O popach żebrzących po cmentarzach, którym i tego teraz zabroniono,

już wspominałem. Żebrze, ukrywa się, zmienia nazwisko i papiery, potem mu dowodzą,

że jest liszeńcem, prowadzą do więzienia, wypuszczają, znowu żebrze i kryje się. Zresztą

background image

to nie jest pytanie, które zdolne jest przyprzeć bolszewika do muru: „z czego ma żyć

liszeniec?” Wytłumaczy ci spokojnie, że Związek Socjalistycznych Republik Rad

bynajmniej nie po to istnieje, aby opiekować się losem liszeńca, wprost przeciwnie,

Związek Socjalistycznych Republik Rad istnieje po to, aby zlikwidować liszeńca.

Specjalnie mnie zdziwiła rozmowa, którą miałem z rektorem I Moskiewskiego

Uniwersytetu, panem Kasatkinem.

Było to jeszcze na początku mojego pobytu w Rosji. W przeddzień wizyty u

rektora byłem na sztuce ilustrującej życie czerwonej studenterii. Okazuje się, że do tej

studenterii wcisnął się pod cudzym nazwiskiem zakonspirowany, udający bolszewika,

jeden liszeniec. Który to z nich? Tego „czerwona studenteria” nie wie, lecz zaczyna

organizować wywiad. Wreszcie ujawnia się, że tym liszeńcem jest najzdolniejszy z nich i

robiący największe postępy w naukach, asystent katedry - Smoła. Była to scena

artystycznie doskonała. Odzywała się muzyka i na scenie potężne, liczne rzędy

czerwonej studenterii zaczęły tworzyć koło, aby się zamknąć i złapać liszeńca. Liszeniec

miotał się jak ryba w sieci, biegał po scenie, szukając wyjścia, jak mysz w pułapce. Lecz

oto, przy dźwiękach wstrząsającej muzyki, koło czerwonej studenterii zacieśnia się coraz

więcej i więcej, aż wreszcie chwyta go. Teraz nie ucieknie!

Pod wrażeniem tej silnej, bojowej sceny rozbestwiły się we mnie wszystkie niskie

i podłe burżuazyjne instynkty. Zacząłem z dostojnym rektorem Kasatkinem dyskutować.

Przecież to jest niesprawiedliwe, do diabła ciężkiego, nawet z punktu widzenia

rewolucyjnego. Skąd syn ma odpowiadać za ojca? Skąd wiadomo, że syn liszeńca nie

będzie komunistą pierwszej klasy? Jak można pozbawiać nauki dlatego, że jego ojciec

jest czy był bogatszym chłopem? Oto wracam z Wielkiego Muzeum Rewolucji. Ze

statystyk tam ogłaszanych wynika, że 73% politycznych przestępców byłoby dziś

liszeńcami. Rewolucję w Rosji zrobili liszeńcy. Kropotkin był nie tylko synem liszeńca,

lecz synem księcia. Sam Włodzimierz Ilicz Uljanow - Lenin - był szlachcicem,

szlachcicem dziedzicznym i herbowym.

Wszystkich tych burżuazyjnych bredni słuchał rektor Kasatkin zupełnie

spokojnie, z uśmiechem ironicznym, aczkolwiek łagodnym. Potem objaśnił mnie, o co

chodzi. Prowadzi się walkę socjalną. Walkę z niebywałym natężeniem. Walkę ze starymi

klasami społecznymi na życie i śmierć. Nie można bawić się w sentymenty. Wychodzi

background image

się z założenia, że rodzina, nastrój rodzinny, otoczenie oddziaływają na każdego. Tamci

byli rewolucjonistami. Dobrze! Ale ci mogą nie być, są możliwości, że nie będą. Jeśli

ktoś zerwał z rodziną i to jeszcze nie daje całkowitej pewności. Nawet - powiedział mi

rektor Kasatkin - jeśli ktoś nie widział ojca i matki od trzeciego roku swego życia, to my,

oczywiście, widzimy w tym okoliczność łagodzącą, grubą okoliczność łagodzącą, lecz i

to nie daje nam pewności. Stoimy na stanowisku, że instynkty klasy ongiś posiadającej są

groźne nawet wtedy, gdy udzielić się mogą tylko przez krew.

Na moje pytanie, czy zdarza się wyrzucanie studentów lub studentek z czwartego,

powiedzmy, roku uniwersytetu dlatego, że się wykryło, iż jest on lub ona dzieckiem

kułaka, p. Kasatkin wzruszył ramionami i odpowiedział:

- Spłosz da riadom (ciągle).

Pan Kasatkin sam liszeńcem nie jest. Jest on z zawodu nauczycielem wiejskim.

Teraz, jako rektor Moskiewskiego Uniwersytetu (najzasobniejszej w chwałę i tradycję

uczelni rosyjskiej), nie ma żadnych kłopotów z autonomią uniwersytecką, gdyż takowa w

Bolszewii nie istnieje. Profesorów i docentów wyznacza sam pan Kasatkin i muszę

przyznać, że nie wniosłem wrażenia, aby miał jakiekolwiek wątpliwości co do trafności

swej oceny naukowej w dziedzinie wszystkich fakultetów. Objaśnił mnie jednak, że

wśród profesury świadomych komunistów jest na niektórych fakultetach tylko 5%.

Odsetek ten podwyższa się wśród dyscyplin naukowych związanych z

„politgramotnymi” naukami, jak np. socjologia, literatura itd.

Teraz przychodzi pytanie: kto jest liszeńcem?

Pasjonowałem się do sprawy liszeńców w pierwszych tygodniach mego w

Bolszewii pobytu. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że szukanie „normy jurydycznej” w

tym państwie jest absolutnie tym samym co w Polsce szukanie wiatru w polu.

Konstytucje republik sowieckich na pytanie, kto jest liszeńcem, odpowiadają

jedno, instrukcje wyborcze, również wydane jako podręczniki oficjalne, formułują tę

sprawę inaczej, w praktyce miałem sposobność stwierdzenia jeszcze czego innego. W

Moskwie spotyka się biura poświęcone „przywróceniu praw” liszeńcom, to są biura,

gdzie liszeniec się zwraca, aby się ze swej banicji oczyścić, jak to można powiedzieć

językiem Volumina Legum - aby dowieść, że naprawdę liszeńcem nie jest.

„Podstawowymi” - że się tak wyrażę - liszeńcami są: 1) duchowni wszystkich

background image

wyznań, 2) ludzie, którzy mieli do czynienia z procesami politycznymi za czasów

cesarskich, 3) ludzie, którzy eksploatowali pracę najemnika. Na tym tle, jak na kanwie,

wyszywa się wszystkie możliwości, czasami jaskrawo ze sobą sprzeczne. B. żandarm jest

oczywistym liszeńcem, chyba że dziś służy w GPU. Inżynier, który pracuje w przemyśle

sowieckim, chociażby kiedyś był dyrektorem fabryki i akcjonariuszem, nie jest

liszeńcem. Chłop, który kiedyś najął parobka do pomocy, jest liszeńcem. Każdy obywatel

ziemski powinien być liszeńcem i jest nim, to nie przeszkadza jednak, że wybitnymi

bolszewikami na wybitnych urzędach są: jeden polski hrabia, b. właściciel dużych dóbr, i

jeden polski baron. Nie powiem też, aby w sprawie, kto jest liszeńcem, a kto nim nie jest,

decydowało widzimisię komisarzy. Jestem zawsze przeciwnikiem upraszczania sobie

poglądów - czyniłbym to, gdybym był mówcą wiecowym. Decyduje tu nie widzimisię,

lecz napięcie i kierunek walki, napięcie i kierunek agitacji bolszewickiej w danej chwili.

Ten, kto dwa lata temu był oczywistym liszeńcem, może dziś za takiego uznany nie

będzie, gdyby sprawa jego była otwarta, i na odwrót. Gdy to piszę, ostrze walki zwraca

się przeciwko popom, mułłom i kułakom. Toteż każdy chłop, który nie idzie do

kołchozu, a do którego można się przyczepić o cokolwiek, będzie liszeńcem, o ile w

danej wsi bogatszych nie ma. Instytucja liszeńców ma więc dwojaki charakter -

defensywny i ofensywny. Defensywny, bo jest to ścieranie z powierzchni ziemi, a w

każdym razie gniecenie, ekonomiczne dławienie, duszenie klas społecznych podej-

rzanych o nieprzychylny stosunek do Rosji sowieckiej. Jest to duszenie klas mogących

stać się bazą kontrrewolucji. Ofensywny, albowiem instytucja liszeńców jest, czym na

ćwiczeniach strzeleckich jest papierowy cel. Dzień codzienny w Bolszewii potrzebuje

podniety, potrzebuje morfiny politycznej. Liszeńcy są instytucją, na której wyładowuje

się temperament rewolucyjny.

To samo, a nawet w większym stopniu da się powiedzieć o „wrieditielach”.

Wrieditiel jest to człowiek oskarżony o sabotaż pracy sowieckiej. Znamy wielkie procesy

wrieditielej, znamy proces Szachtiński, proces Ramzina i tow. itd. Z tego wszystkiego, co

słyszałem, bolszewicy niesłychanie przesadzają winy wrieditielej. Wreditiel w więzieniu

podpisuje skruchę i tam również przypisuje sobie przestępstwa, których nie popełnił - tą

drogą unika kary śmierci bez sądu. Gdyby wrieditelstwo istniało w kraju, który by się

burzył protestami politycznymi, akcją terrorystyczną, w kraju, w którym organizacja

background image

polityczna pulsowałaby w każdym podziemiu, uwierzyłbym w to chętnie. Ale w Rosji

mamy obraz zupełnie inny. Akcja kontrrewolucyjna daje o sobie znać w sposób

minimalny. Mamy ogromną niechęć do władzy, 70 - 80% całego społeczeństwa, całego

narodu, żywi do Sowietów wyraźną, otwartą, rozpaczliwą nienawiść, lecz nienawiść,

która nie umie i nie może się przetworzyć w żadną planową akcję, nienawiść bezsilną. Na

tym tle wrieditel? Tłumaczę to sobie inaczej niż bolszewicy. Uważam socjalistyczny

system gospodarczy za idiotyzm. Jak on wygląda w praktyce, opisywałem powyżej. Ale

bolszewicy nie mogą tłumaczyć tłumom, że głód, nędza, brak wszystkiego, katastrofy

powstają dlatego, że ich system gospodarczy jest idiotyzmem. Więc coś należy znaleźć

takiego, aby tłumom wytłumaczyć, dlaczego są katastrofy na każdym kroku. I oto

najłatwiejsze, najprzystępniejsze, sytnplicystyczne, tak łatwo trafiające do przekonania

tłumaczenie: wrieditiel. Są ludzie nienawidzący Sowietów, którzy umyślnie wywołują

katastrofy. Tłum w to wierzy, momentalnie wierzy. Byłem na takim filmie:

Zwrotniczy

jest winien.

Była katastrofa pociągu, której winę zwala administracja kolejowa na

zwrotniczego, a naprawdę jest winien naczelnik stacji, dawny urzędnik, któremu gdy

mówią „Leningrad” - to on w myśli poprawia na „Pietrograd”, a potem na „Sankt -

Petersburg” i widzi w zjawie siebie w cesarskim mundurze, widzi trotuar elegancki i

dziewczynki. W ten sposób agitacja bolszewicka znajduje wytłumaczenie, dlaczego

system gospodarczy zawala się raz po raz w katastrofach, i w ten sposób egzaltuje

podejrzliwość mas. Robespierre mawiał: „podejrzliwość w polityce jest tym samym co

zazdrość w miłości - nigdy jej nie jest za mało”. Rosja od dziesięciu lat żyje, rodzi się i

umiera w krwawej, podejrzliwej, złej ekstazie roku rewolucji 1793, tego „roku

strasznego”.

background image

ODPOWIADAM NA DRUGIE PYTANIE

Teraz dopiero, po narzuceniu jako tła życia rosyjskiego, mogę się pokusić o to,

czy czytelnik zrozumiał moją odpowiedź na drugie pytanie, które wyjeżdżając do

Bolszewii sobie zadałem.

Jak sobie czytelnik przypomni, brzmiało ono:

Czy w walce pomiędzy rosyjsko - bolszewickim centralizmem a siłami

decentralistyczno - nacjonalistycznymi zwycięży pierwszy czy drugie?

Powtarzam to pytanie tak, jak je sobie sformułowałem przed wyjazdem do Rosji.

Pytanie to jest z gruntu postawione fałszywie.

Przede wszystkim nie ma w Bolszewii rosyjskiego, bolszewickiego centralizmu,

lecz jest tylko bolszewicki centralizm. Wyrazy: „poskrobcie bolszewika, znajdziecie

rosyjskiego szowinistę” - dziś już rzeczywistości nie odpowiadają.

To drugie, walka, toczy się nie między bolszewickim centralizmem a siłami

miejscowymi, nacjonalistycznymi, lecz w 90% Moskwa narzuca prowincjom odrębny

język, co się spotyka ze sprzeciwem miejscowego społeczeństwa. Daleko większe jest

napięcie miejscowych społeczeństw (w Kijowie, Charkowie, Mińsku Lit. etc) przeciw

przymusowej ukrainizacji i białorutenizacji niż drobniutkie, słabiutkie objawy ruchów

nacjonalistycznych w tych prowincjach, które nigdzie nie nabierają charakteru

masowego.

Po trzecie, mniej więcej mają rację bolszewicy, twierdząc, że prześladują nie

nacjonalistów ukraińskich czy białoruskich (tych ostatnich szukać trzeba przez

mikroskop), lecz prześladują kontrrewolucję. Oczywiście, rację mają z pewnymi

zastrzeżeniami. W Bolszewii uczucie narodowe w ogóle jest wzbronione, każde więc

posiadanie czy ujawnianie uczucia narodowego jest już z punktu działaniem

antybolszewickim. Więc bolszewicy fałszują prawdę, gdy mówią, że nie prześladują

nacjonalizmów, lecz mają rację, gdy twierdzą, że nacjonalizm ukraiński prześladują jako

objaw kontrrewolucji. W każdym jednak razie najwięcej, najostrzej prześladuje się, gnębi

i katuje właśnie patriotyzm rosyjski, patriotyzm wielkorosyjski.

Każde uczucie narodowe jest prześladowane, każdy patriotyzm gnębiony, lecz

żaden język. Każdy powinien dostać szkołę w swoim języku rodzinnym, z wyjątkiem

background image

Rosjan. Jeśli mieszkam w Kijowie i jestem Ukraińcem, Polakiem lub Niemcem, to dla

dziecka otrzymam szkołę w języku rodzinnym. Jeśli jestem Rosjaninem, to wywierana

jest na mnie duża presja, abym dziecko oddał do szkoły ukraińskiej.

To samo się dzieje w każdej narodowej republice, nie tylko związkowej, lecz

autonomicznej, lecz nawet w autonomicznym okręgu (obłasti). Z początkiem przyszłego

roku szkolnego (1931 - 1932) uniwersytet w Kazaniu będzie statarszczony. Większość

szkół jest statarszczona, w tym roku będzie ich jeszcze więcej. Jechałem z takim

nauczycielem jednej ze szkół. Był zrozpaczony! Miał się uczyć po tatarsku, choć

dotychczas nie umiał ani słowa, od lat 20 mieszkając w Kazaniu.

Trzeba też wiedzieć, że wszystkie narody, począwszy od Tatarów, otrzymały

nowe alfabety. Tatarzy i inne narody miały swoje alfabety, lecz większość narodzików, z

których niektóre liczą po kilkanaście tysięcy, alfabetów nie miały. Te wszystkie dla nich

skonstruowane alfabety są to alfabety łacińskie!

Z tego powodu zadałem jednemu bolszewikowi, figurze odpowiedzialnej w

sprawach narodowościowych, takie pytanie:

- Bolszewicy przecież nie popierają uczucia odrębności narodowej, przeciwnie,

raczej je zwalczają w myśl haseł międzynarodowych. Dawanie nauki dziecku w jego

języku wynika nie z uznania potrzeby kultywowania odrębności narodowej, lecz z chęci

ułatwienia człowiekowi ciemnemu pobierania nauki w ogóle, jak to lapidarnie powiedział

Lenin: „każdemu jest łatwiej czytać w języku własnym niż cudzym”. Wobec tego nie ro-

zumiem, dlaczegoście, Panowie, wprowadzili właśnie łaciński alfabet? Przecież ten

człowiek ze stepów Azji czy z dalekiej Północy jest obywatelem sowieckim? Centrum

Sowietów mieści się w Moskwie. Należy przypuszczać, że zetknie się on w dalszym

swoim życiu z językiem rosyjskim, czyli będzie musiał uczyć się alfabetu rosyjskiego,

czyli że będzie musiał uczyć się dwóch alfabetów zamiast jednego. Przecież będzie go to

obciążać, utrudniać mu naukę. Dlaczego więc Panowie, wprowadzając, wymyślając dla

tych ludów alfabety, nie dali im alfabetu rosyjskiego?

Na to wszystko usłyszałem:

- Odpowiem na to pytanie również pytaniem: czy sądzi Pan, że my długo

będziemy używali naszego alfabetu rosyjskiego? Musiał Pan słyszeć, że mówiono już u

nas o latynizacji alfabetu rosyjskiego i niewątpliwie to w krótkim czasie nastąpi.

background image

Kijów jest miastem szczerze rosyjskim. Chodziłem tam dwa dni po ulicach,

przysłuchiwałem się, nie słyszałem ani razu mowy ukraińskiej. Byłem w dwóch teatrach

ukraińskich. Nikomu nie przyszło do głowy zwrócić się do mnie inaczej jak po rosyjsku.

Natomiast z łatwością zebrano dla mnie kilku literatów ukraińskich. Mam wrażenie, że z

Ukraińcami w Kijowie jest tak jak z Litwinami w Wilnie - jeśli kto bardzo chce, może

ich zawsze kilku w jednym pokoju zebrać, ale usłyszeć język ukraiński na ulicy w

Kijowie jest prawie tak trudno jak litewski w Wilnie!

Natomiast wszystkie urzędy funkcjonują po ukraińsku, objaśnienia w muzeach i

b. cerkwiach dawane są przez agitatorów przeważnie po ukraińsku, wreszcie szyldy są po

ukraińsku. Stoi kiosk z gazetami rosyjskimi, kilka gazet ukraińskich leży na boku. Szyld

nad kioskiem wyłącznie po ukraińsku.

Znacznie częściej słychać na ulicy w Kijowie język polski niż ukraiński. Istnieje

tam zresztą instytut polskiej kultury, czyli coś w rodzaju akademii polskiej, polskie

pedagogiczne technikum, dwie kolosalne szkoły polskie, polski wydział na fakultecie

medycznym, polski wydział przy instytucie dramatycznym. Mapy narodowościowe

rozwieszone w muzeach etnograficznych gęsto są zamazane kolorem, wskazującym na

scałkowaną ludność polską, zamieszkującą spore obszary wsi ukraińskiej. W Kijowie

teatr polski posiada trupę z 70 aktorów i salę teatralną większa aniżeli reprezentacyjny

teatr ukraiński. A jakiż cudny jest ten Kijów - jedno z najpiękniejszych miast na świecie!

Wtedy, kiedy byłem, Dniepr rozlał szeroko! Przepiękny widok na miasto, na tego

„królewicza w płaszczu ze złota - zieleni”, otwierał się z pagórków, na których stoi

natchniony święty Włodzimierz, któremu parszywi bolszewicy wetknęli radiowy głośnik

pod pachę. Cały Kijów oddychał powietrzem Dniepru i pachnął czeremchą. Wszystko

było przepojone zapachem czeremchy. Wdychałem czeremchę i... przestawałem zupełnie

rozumieć profesora Strońskiego!

Przeciwko przymusowej ukrainizacji ludności rosyjskiej, zamieszkałej na

terytorium Ukrainy, podnoszą się głosy protestu wśród samych bolszewików. Są

„towarzysze”, którzy twierdzą: „Bardzo pięknie, włościanin jest tu ukraiński, lecz przecie

poza włościaninem jest tu proletariat, proletariat rosyjski, któremu jest trudno przyswajać

sobie język, którym nigdy nie mówił. Uwzględnijcie słuszne potrzeby włościanina, lecz

również w dostatecznej mierze potrzeby rosyjskiego proletariatu w szkole, w urzędach,

background image

nie forsujcie ukrainizacji tam, gdzie ona nie ma podstaw, gdzie nie ma ludności

ukraińskiej.

Tak przemawiają przedstawiciele „lewego odchylenia”, tak przemawiają Żydzi -

trockiści. Żydzi są obrońcami języka rosyjskiego na terenach wariackich polityk

narodowościowych Związku!

Tego rodzaju przemówienia i rozumowania zwalcza się jak przemówienia

trockistów. W ogóle na całym terenie Związku, w „profsojuzach” (związkach

zawodowych) i wszędzie najwięcej intensywności okazują bolszewickie koła

kierownicze w zwalczaniu bynajmniej nie jakichś niezaspokojonych pretensji naro-

dowościowych, jak się to nam powszechnie zdaje, lecz odruchów zniecierpliwienia

ludności rosyjskiej, której na Kubaniu każą mówić po ukraińsku, w Kazaniu po tatarsku,

w Mińsku Litewskim, Orszy, Mohylewie, Witebsku, Połocku - po białorusku.

Wyjeżdżałem do Bolszewii z gotową teorią, dla której chciałem znaleźć tylko na

miejscu potwierdzenie i argumenty. Byłem pewny, że tak jak dla Piłsudskiego, Sławka w

czasach ich walki z caratem socjalizm był tylko młotem, tylko instrumentem dla

wywalczenia niepodległości polskiej, tak antybolszewizm będzie dziś użyty przez siły

nacjonalistyczne dla rozsadzenia Rosji. Pamiętam, jak wyjeżdżając do Rosji, jeszcze na

stopniach wagonu twierdziłem, że klucz strategiczny dla przyszłości Rosji to Ukraina;

jeśli uzyska ona samodzielność - Rosja pęknie, jeśli uda się bolszewikom utrzymać ją w

ryzie - z łatwością dadzą oni sobie radę z innymi narodowościami. Temu całemu

rozumowaniu nic nielogicznego nie można było zarzucić, a jakież ono było błędne, jakie

fałszywe, jakie sprzeczne z rzeczywistością! Nie antybolszewizm jest instrumentem dla

ruchów narodowościowych, lecz ruchy narodowościowe pasożytują na

antybolszewizmie. Chodzi o to, że większość społeczeństwa w imperium nie chce

bolszewików - czego jednak chce, nie wie samo. Napięcie negatywne w najmniejszej

mierze nie odpowiada jakimkolwiek ujęciom konstruktywnym. Ruch nacjonalistyczny

ukraiński znajduje odzew, ponieważ jest antybolszewicki. Znajduje więc sympatie proces

Jefremowa i towarzyszy, którym się zresztą prawdopodobnie fałszywie zarzuca knowania

z niemieckim konsulatem i którym na pewno fałszywie się zarzuca kontakty z Polską, i

którzy się do tych win nie popełnionych w swoich uroczystych skruchach przyznają. Ale

to nie znaczy, że każdy poważny antybolszewicki ruch w ogólnorosyjskiej skali, a więc

background image

centralistyczny, a więc imperialny, nie znajdzie w Kijowie, Charkowie, Odessie, Mińsku

sto razy więcej odzewu i sympatii, wzbudzi dziesięć i sto razy więcej nadziei.

Pozostaje jeszcze tylko jedno pytanie, skąd wziął się taki naród, jak

wielkorosyjski, który niewątpliwie panując na całym obszarze imperium, jako siła

dominująca, nie z tytułu tradycji i nie tylko jako sukcesor zwycięstw carów i carowych,

lecz jako rzeczywista dominująca siła - wytęża swe siły, aby własne panowanie okroić,

aby obszar panowania samego języka sztucznie zwęzić, aby innym narodom i

narodzikom na pewnych terenach przewagę zapewnić?

Można sobie tłumaczyć dwojako to zjawisko: mistycznie lub realistycznie.

Mistycznie można sobie powiedzieć, że jest to jednak jedna z form imperializmu

tego narodu wielkorosyjskiego. Protegując nacjonalizmy, a odbierając im treść tego, co

się w każdym poczuciu narodowym mieści, łączy te wszystkie narody i narodziki w jeden

solidarny pierścień naokoło Moskwy dla zapewnienia Moskwie pierwszorzędnej roli

globalnej.

Zbyt to jednak mistyczne, zbyt skomplikowane. Realistyczne tłumaczenie będzie

inne. Patriotyzm jest to idea, która przeciwstawia się bolszewizmowi. Patriotyzm jest to

nie tylko idea - to siła. Nie pójdę do tłumaczenia tych dziwacznych zjawisk w Rosji przez

powoływanie się na to, że dyktatorem Rosji jest Gruzin i że mamy tak wielu

obcoplemieńców i Żydów wśród rządców tego nieszczęsnego narodu. Unikam

tłumaczeń, które zbyt wielu osobom wydadzą się przekonywające i trafne. Wolę

tłumaczyć sobie, że uważając patriotyzm jako siłę - ideę najbardziej sobie wrogą,

bolszewicy najwięcej muszą się obawiać patriotyzmu wielkorosyjskiego, jako że naród

wielkorosyjski jest nie tylko najliczniejszy, lecz i najzdolniejszy, najbardziej

utalentowany, jakościowo najsilniejszy.

To, co kiedyś głosili „smienowiechowcy”, że przecież Bolszewią Bolszewią, ale

jest Rosja w tej Bolszewii i pracując dla Bolszewii, pracuje się tym samym dla Rosji - to

hasło niegdyś przez komunistów tolerowane i nawet mile widziane, teraz to hasło

uważane jest jako najwięcej godne zwalczania, jako wróg bezpośredni,

najbezpośredniejszy. Obok religii i kułaków dziś prześladuje się w Bolszewii patriotyzm

rosyjski i w tej akcji nie przebiera się w środkach. Na pewno jednak nie stoimy na ostat-

nim etapie tej walki.

background image

Uzupełnieniem rozważań powyżej wypowiedzianych będzie to, co napiszę o Azji

w Bolszewii. Rozumiem doskonale, że w tym, co powiedziałem, rozmijam się radykalnie

z przekonaniami, które są nam miłe i które, jak każda banalność, mają ułatwioną obronę

swego stanu posiadania.

background image

LAUDETUR IEZUS CHRISTUS

W Szkole imienia Nansena w Moskwie rozmawiałem z dwoma uczniami klasy

siódmej, reprezentującymi samorząd uczniów w szkole.

- Co zrobicie, jeśli jakiś wasz kolega okradnie kogoś z klasy?

Rozgarnięty młody bolszewik rozszczepia logicznie ten casus na sześć

możliwości. Tłumaczy mi procedurę, jak to będzie rozpatrywane przez komitet klasy, jak

pójdzie na komitet szkolny, jak wreszcie decyzja uczniów będzie musiała uzyskać zgodę

kierownictwa szkoły. Przewiduje wszystkie okoliczności łagodzące, które mogą zajść

wobec kolegi, który by popełnił kradzież. Ujawnia stosunek do faktu raczej humanitarny,

litościwy.

- A co zrobicie, jeśli się okaże, że jeden z waszych kolegów był w cerkwi na

nabożeństwie i śpiewał razem z chórem?

Chłopiec odpowiada kategorycznie:

- O, dla takiego nie ma miejsca między nami!

Procedura wyrzucenia takiego chłopca byłaby o wiele uproszczona. Sprawa

poszłaby zaraz na komitet szkolny. Na moje naleganie, że przecież i w tym przestępstwie

mogą być jakieś motywy łagodzące, chłopiec zgadza się, że chyba jeśli ktoś to zrobił dla

zarobku, z ostatniej nędzy. „Lecz, jeśli się okaże, że cały czas nas oszukiwał, że udawał,

iż jest naszych przekonań, a naprawdę był to człowiek religijny - wtedy, oczywiście,

zostanie wydalony ze szkoły”.

Niezwykłe wzruszenie ogarnia człowieka na nabożeństwie w kościele. Czuje się

tu, że każdy przychodzący na nabożeństwo spełnia akt odwagi, naraża siebie i swoich.

Oto idzie jakiś stary, bardzo stary pan o lasce, w futrze z pysznym niegdyś bobrowym

kołnierzem. Dziś futro jest wyliniałe, staremu panu trzęsą się wargi. Oto schodzą się

kobieciny, mają ze sobą gazetę bolszewicką „Prawdę”, rozwijają tę „Prawdę”, wyjmują

stamtąd książkę do nabożeństwa, w jakimś naiwnym, dawnym wydaniu z XIX w. Kto

chce doznać prawdziwie rzewnych i prawdziwie podniosłych wrażeń, niech przyjedzie

do Moskwy, niech tutaj pomodli się na mszy świętej, o ileż bardziej podniosłej i

wzruszającej, ileż bardziej katolickiej niż najwspanialsza ceremonia w bazylice świętego

Piotra w Rzymie. Ludzie tu przychodzą, narażając wszystko, za ścianami tego kościółka

background image

panuje przemoc, terror i cała ogromna siła olbrzymiego państwa, zwrócona cała swą

nienawiścią przeciwko modlitwom, szeptanym w tym kościółku. I modlitwy te wydają

się świętsze niż gdzie indziej i każdy sakrament w tym kościele, w jego ubóstwie,

strachu, grozie, wydaje się być jakiś inny, i aż straszno pomyśleć o tym, który by złamał

ślub czy przysięgę tu, w tych świętych, świętych, po trzykroć świętych, biednych

ścianach złożoną.

W Petersburgu funkcjonuje osiem kościołów, lecz jest tylko trzech księży. Każdy

kościół stanowi prywatną własność państwa. Może być wydzierżawiony tylko 20

osobom, które podpiszą, że biorą odpowiedzialność za budynek. Wynika stąd, że wśród

polskiej ludności Petersburga jest 160 bohaterów! Jednym ze środków represji jest ciągłe

żądanie remontów i odnawiań kościoła. Kościół św. Katarzyny w Petersburgu jest ciągle

przymusowo odnawiany. Leżą tam zwłoki naszego króla - może złego, może winnego,

może ukaranego bardziej, niż zasłużył. Ale złe są dzieci, które nie grzebią i nie pamiętają

o grobach nawet złych ojców. Sprowadzamy i odbieramy od Moskali skarby sztuki, które

Stanisław August zbierał, sprowadzamy je na Zamek, do Łazienek, pałaców, które on

przyozdabiał, budował, gdzie swoją duszę artystyczną włożył. Na jego grobie widzi się

on już jako stary, stary pan, jak ten, co przychodzi na nabożeństwo w starym futrze.

Rzeczy jego z Rosji wyjechały do Polski z powrotem - on został. Panie Prezydencie

Rzeczypospolitej... tam w Petersburgu na podłodze jest taki napis łaciński:

Rex et

Magnus Dux.

Wymagając tych remontów i odnawiań, rząd sowiecki nie daje jednocześnie

materiału. Przy tym nadzwyczajnym braku opału, który panuje w zimie w Petersburgu,

wymaga się, aby było w nich ciepło. Jednocześnie na planach Petersburga, które jeszcze

z czasów Nepu wiszą w klubach petersburskich, szynki, cerkwie i kościoły pomalowane

są czarną farbą, jako czynniki rozkładu, obok klubów, szkół i domów kultury, które są

pomalowane na czerwono, przyszłościowym kolorem. Księży strasznie brak w

Bolszewii. Nowych księży nie można wyświęcać, nauka religii zakazana. Na Białorusi

specjalnie brak księży. Zdarzały się tam ciężkie wypadki odstępstwa... No! ale w

porównaniu - nie, nie, porównywać nie będziemy, wytłumaczę później, dlaczego

porównywać nie będziemy. Jeśli są jakieś nieliczne smutne fakty upadku w tej strasznej

walce ze straszną przemocą, która się tam toczy, to iluż bohaterów, iluż świetlanych

background image

postaci! Ksiądz Biskup Małecki. Bohater. Będzie niewątpliwie kanonizowany, będzie

świętym. Starzec, wypuszczony z więzienia, w którym siedział ze śp. arcybiskupem

Cieplakiem i śp. zamordowanym ks. Budkiewiczem, mógł wyjechać razem z

arcybiskupem do Polski. Odmówił. Pozostał w swej męczeńskiej glorii. Niegdyś patriota

polski, oświadczył, że jest sowieckim obywatelem, pozostał z tymi najnieszczęśliwszymi

pod każdym względem, którzy w Petersburgu mieszkają. Co więcej. Z dumą, z

godnością, z wielkością duszy - której nigdzie, prócz na tym terytorium terroru, spotkać

nie można - pozostał jako lojalny obywatel sowiecki. Do polityki się nie wtrącał - to nie

jest rzecz kapłana - twierdził. Jego działaniem wielkim, jego posłannictwem świętym,

było nieść pociechę religijną spragnionym, odpędzać czarne zwątpienia od słabych

duchem, dawać otuchę, pociechę, słodycz wiary katolickiej. Kilka miesięcy temu bol-

szewicy Biskupa Małeckiego aresztowali - wywieźli, absolutnie nie wiadomo dokąd.

Nikt nie potrafił mi wskazać na jakąkolwiek winę, którą by ksiądz biskup wobec władzy

sowieckiej popełnił. Przeciwnie - wszyscy twierdzili, że jego działalność cechowała

całkowita wobec władzy sowieckiej poprawność. Bolszewicy aresztowali go bez winy i

bez pretekstu, czego zwykle nie robią. Nie wiadomo, czy żyje. Liga Narodów opiekuje

się Murzynami w Liberii.

Nasze poselstwa i konsulaty nie mają najmniejszego kontaktu z kościołami i

księżmi, chociaż nigdy bardziej katolicyzm i polskość nie były łączone ściślej.

Stanowisko naszej dyplomacji jest słuszne i sami księża odrzuciliby jakiekolwiek

kontakty, gdyby komuś przyszło do głowy to zaproponować. Nasze poselstwo ogranicza

się do bywania na mszy. Minister Patek klęczy w prezbiterium każdą sumę niedzielną. W

ogóle nie wyobrażam sobie człowieka, który by w Rosji opuścił mszę w niedzielę. Raz,

zamiast do polskiego kościoła, poszedłem do francuskiego. Mimo księdza z brodą

zastałem w kościele, poza dyplomatami, wyłącznie polską publiczność. Przed kościołem

stał samochód z królewsko - włoskimi barwami i dwa auta z kolorami Republiki

Francuskiej. Panie z ambasady francuskiej klęczały pobożnie, obok pań z ambasady

italskiej.

Powiedziałem, że „nie będziemy porównywać”. Nie potrzebujemy porównywać,

bo i tak każdy prawosławny, każdy bolszewik i każdy inny człowiek w Rosji twierdzi, że

nasz Kościół stoi co do spoistości swoich księży i swoich wiernych poza wszelkim

background image

porównaniem z innymi wyznaniami. Ale dlatego, żeby wytłumaczyć, dlaczego nie chcę

porównywać, muszę zrobić rzecz, której się zwykle w artykułach nie robi - coś w rodzaju

spowiedzi z czegoś, co zrobiłem, a co mnie przejęło później wstrętem do własnego

zachowania się. Spotkałem raz duchownego prawosławnego, proszącego o jałmużnę.

Dając mu trochę bezwartościowych rubli sowieckich, których kurs oficjalny jest dolar za

2 ruble, które ja jednak kupowałem w Warszawie po 3 zł 65 gr dziesiątek, powiedziałem

po polsku „proszę”. Pop podniósł na mnie oczy.

Zrozumiałem, że nie jest to czas wypominania w jakiejkolwiek formie naszych

krzywd, doznanych od Cerkwi prawosławnej . Zbyt to wielka tragedia, zbyt straszne

cierpienia, zbyt okropne upokorzenia.

Z trzystu kilkudziesięciu cerkwi w Moskwie funkcjonuje tylko kilkadziesiąt,

najmniejszych, najbiedniejszych. Cerkiew rozłupana została ha szereg oddzielnych od

siebie organizacji. Ale ustało już forytowanie niektórych z nich. Dziś wspólne prześla-

dowanie znowu zbliża duchownych nowych, reformowanych z bolszewicka, cerkwi do

starej, tichonowskiej. Sekty niegdyś były tolerowane - dziś za organizacje sekciarskie

rozstrzeliwuje się ludzi. W jednym z muzeów antyreligijnych widziałem koszule,

wyszyte wszędzie niezgrabnymi krzyżykami. Była to sekta „krzyżaków”, nosicieli

krzyża, którzy takie krzyże wyszywali sobie na bieliźnie. Właściciele tych koszul, jak

głosiło objaśnienie, zostali rozstrzelani. Dawniejsi socjaliści mieli sympatię do sekciarzy,

którzy opierali się poborowi do armii. Rząd cesarski (niedobre, stare czasy) miał z tymi

sekciarzami dużo kłopotu. Bolszewicy rozstrzeliwują każdego sekciarza, który nie chce

iść do armii w imię chrześcijańskiego pacyfizmu. Rozstrzeliwują setkami.

Aby rozstrzelać popa, wystarczy, jeśli u niego znajdzie się trochę monet z

cesarskim stemplem lub na strychu zapomnianą chorągiew o barwach narodowych

rosyjskich, albo ikonę z napisem, w którym wspominany byłby cesarz. Wszystkie tego

rodzaju przedmioty, oczywiście przez przypadek, przez zapomnienie, mogą się znaleźć u

każdego w mieszkaniu. Ale to wszystko nic wobec tego strasznego znęcania się (wyraz

rosyjski „izdiewatielstwo” - jeszcze lepiej by mi odpowiadał) nad uczuciami religijnymi.

Przedmioty największego kultu, przedmioty świętych tajemnic religijnych, są umyślnie w

sposób hańbiący, drwiący poustawiane. Cudowna „ikona” wśród obrazków bez-

wstydnych, pijanych popów lub relikwijne ciała świętych prawosławnych z butelką

background image

wódki, wetknięta pod pachę.

Jadąc do Rosji i znając muzea antyreligijne z opowiadań, wyobrażałem sobie, że

tam stosuje się łagodną perswazje, że przedstawiając różne religie w ich rozwoju

historycznym - budzi się wątpliwość, czy nasza religia nie jest tym samym co tamte. Ale

nic z tego. Muzea religijne nie są skonstruowane w celu perswazji, lecz przede

wszystkim w celu złej, wściekłej, obrzydliwej chęci wyśmiania, wydrwienia religii. Jest

to znęcanie się nad przekonaniami w bezwstydnie chamskiej formie.

Przejdźmy do zasad ateizmu bolszewickiego.

Pierwszą jego cechą jest, że bolszewizm nie ogranicza się do nieuznawania

boskości Chrystusa Pana, lecz zaprzecza w ogóle istnieniu Chrystusa jako postaci

historycznej, jako założyciela religii w Palestynie. „Historia dowiodła, że żadnego

Chrystusa nigdy nie było”.

Wskazuje się, że religie chrześcijańskie solidaryzował}' się zawsze z klasami

bogatymi, że podniecały militaryzm, że archanioł Michał był rycerzem itd. Całe szeregi,

całe kolumny drwin na ten temat. Ale gdy się przychodzi do krucyfiksu, do męczeństwa

Jezusa Chrystusa, to się twierdzi, iż w ten sposób burżuazja przekonywała lud, aby

cierpiał bezwolnie i biernie. Mówiła mu: „Bóg twój cierpiał biernie i ty musisz cierpieć

biernie i znosić wszystkie prześladowania”.

Wreszcie hasło, które na czerwonej szmacie zawieszane jest prawie w każdej

cerkwi:

„Chrześcijaństwo było zawsze religią eksploatatorów”.

Jakie to śmieszne!

Wahałem się w wyborze tytułu dla tego artykułu. Chciałem pierwej napisać:

Ludzie, którzy nienawidzą Chrystusa.

Raz jeszcze, jakie to śmieszne. Bruno Jasieński, autor zabawnej książki

Pałę

Paryż,

wyraża swój zachwyt dla świata antycznej kultury i nienawiść do chrześcijan. A

przecież pogaństwo patrycjuszowskiej kultury i pierwsze chrześcijaństwo to ruch mas

niewolniczych. Kto powiedział po raz pierwszy: „kochaj bliźniego Twojego”, kto kazał

kochać ubogich, biednych, szanować ubóstwo, nędzę? Gdzie by bolszewicy byli, gdyby

nie to, że bazują swoje degeneracko - terrorystyczne teorie na szacunku proletariusza,

człowieka ubogiego? Przecież nie oni to wymyślili.

background image

Poganie myśleli inaczej.

Petroniusz do Winicjusza:

„Mamże miłować Bityńczyków, którzy noszą moją lektykę, Egipcjan, którzy palą

w moich kąpielach? Na białe kolana Charytek, przysięgam ci, że choćbym chciał, nie

potrafię. W Rzymie jest najmniej sto tysięcy ludzi, mających albo krzywe łopatki, albo

grube kolana, albo wyschłe łydki, albo okrągłe oczy, albo za wielkie głowy. Czy każesz

mi ich kochać także? Kto kocha piękność, dla tego samego nie może kochać brzydoty”.

Rzecz inna, że tam, gdzie chrześcijanie mówili: miłość, bolszewizm wsadza

nienawiść, gdzie chrześcijanin mówił: litość, tam bolszewizm mówi: nienawiść. Gdzie

chrześcijaństwo dawało słodycz, miłość, zapomnienie, szczęście, tam bolszewizm daje

materializm, terror, gnój.

Bolszewicy są ludźmi, którzy nienawidzą Chrystusa.

Jest to ich nienawiść największa. Wiedzą, że kłamią, lecz kłamią z największą

zaciekłością:

„Chrześcijaństwo to religia eksploatatorów”.

Rozmawiałem długo z inteligentnym wodzem bolszewików. Pytałem się, jak

można potwarzyć naukę, która uczyła kochać bliźniego? Powiedział mi:

„My wybaczamy tylko bogom umarłym, Chrystus jest żywym bogiem”.

Tak! Chrystus jest żywym Bogiem.

Nie wolno w Bolszewii dzwonić w dzwony cerkiewne. Pop nie ma prawa do

życia, nic mu nie wolno, nie ma kartek chlebowych, jest liszeńcem. Dziecko, które się

modli, jest wyrzucane ze szkoły. Człowiek, który się modli, traci posadę. Na każdym kro-

ku uczucie religijne jest najpotworniej obrażane. Cerkwie są walone. Każdy obraz

religijny zamazywany. Mnisi siedzą w więzieniach lub są setkami rozstrzeliwani. A na

zakończenie dowiaduje się cudzoziemiec, że: „u nas religia nie jest prześladowana”.

Ten, kto się u nas modlić oduczył, kto pacierza zapomniał, niech pojedzie do

Rosji. Tam mu się wargi same poruszą w modlitwie żarliwej.

background image

KOBIETO, ZDEJM ZASŁONĘ!

Sprawy, które tu podejmę, należy rzucić na forum dyskusji międzynarodowej.

Zabrać

tu głos powinni ludzie, którzy znają nie tylko Bolszewię, lecz znają Azję. Jest to

niewątpliwie dla przyszłości bolszewizmu i dla przyszłości świata cywilizowanego

sprawa najważniejsza, najistotniejsza. Chodzi o to, gdzie bolszewizm jest

niebezpieczniejszy, w Azji czy w Europie? Gdybym był dziennikarzem angielskim,

zapewne miałbym więcej o Rosji do powiedzenia, niż umiem to zrobić. Lecz na

podstawie tego, co zaobserwowałem, gotów jestem budować teorię, że w Azji. Jesteśmy

bezpośrednim sąsiadem Bolszewii, niebezpieczeństwo bolszewickie grozi jednak przede

wszystkim państwom mającym swe terytoria w Azji.

Trzecie z moich pytań, z którymi pojechałem do Rosji, brzmiało:

„Jak się przedstawiają wpływy Azji na bolszewicką Rosję?”.

W stosunku do tego pytania już na terytorium bolszewickim przeżyłem różne

ewolucje. Z początku uznałem, że pytanie było zupełnie głupie, że żadnych wpływów

Azji nie ma, prócz mody noszenia „tiubetejek” na głowach. Później nawracałem jednak

do pierwszej swej intuicji. Obecnie formułuję swą odpowiedź w sposób następujący:

Nie możemy mówić o wpływie na Moskwę kultury czy wpływach ducha

narodowego ludów azjatyckich, bo bolszewizm niszczy odrębności kulturalne i niszczy

przejawy duchowych kultur. Jednakże wpływ Azji na Bolszewię da się usymbolizować w

wyrazach następujących: Stalin jest o wiele więcej Azjatą, niż był, niż mógł być i niż

chciał być Lenin.

Przez cały wiek XIX inteligencja rosyjska dzieliła się na zachodowców

(zapadników) i słowianofilów. Dzisiejsi Eurazjaci są doskonałymi spadkobiercami

słowianofilów. Łączność z Europą i odrębność Rosji stanowiły tu tezy sprzeczne. Czym

jest bolszewizm - zapadniczestwem czy słowianofiłstwem?

Mógłbym tu odpowiedzieć, że całe to pytanie jest zbyt literackie, zbyt

burżuazyjne i kontrrewolucyjne, aby się nad nim zastanawiać. Chwilkę jednak

pozostańmy z literaturą. Oto genialny pisarz, katorożnik carski i genialny prorok i

propagator rosyjskiego monarchizmu (duchowy ojciec czarnej sotni - jak go zdaje się

Stanisław Brzozowski pierwszy nazwał). Dostojewski w

Bratiach Karamazowych

daje

background image

nam starego Karamazowa: szlachcica rosyjskiego, pijaka i łajdaka. W towarzystwie

innych pijaków idzie Karamazow przez ulice i spotyka wałęsającą się po rynsztokach

żebraczkę - karlicę, potworną w swym nieludzkim kalectwie, prócz tego histeryczkę i

kretynkę. Pijane towarzystwo zastanawia się, czy z taką mógłby kto spełnić czyn

miłosny. Stary Karamazow odpowiada, że gotów podjąć taki zakład.

Z tej cuchnącej sodomii, ze związku starego zdegenerowanego szlachcica z

obrzydliwą karlicą rodzi się Smierdiakow, który jest starego Karamazowa synem,

lokajem i mordercą.

Bolszewizm jest niewątpliwie zapadniczestwem. - Ojcem jego był Marks i książki

niemieckie czytane przez studentów w niebieskich mundurach i z guzikami o

dwugłowych orłach. Lecz bolszewizm jest przede wszystkim Smierdiakowem,

zjawiskiem, zrodzonym z sodomii pijanego intelektu z histerią chamstwa.

Bolszewizm to urbanizacja. Ideałem bolszewickiego raju - przyszłości będą

fabryki, maszyny, las kominów. Jak Mahomet obiecywał hurysy, tak bolszewizm

obiecuje ci maszynę potężną nad głową i radiogłośnik nad uchem o każdej godzinie dnia

i nocy. Przekonanie, że miasto jest więcej warte niż wieś, znalazło w konstytucji SSSR

swój wyraz jaskrawy i symboliczny. Jeden delegat do ciał centralnych reprezentacyjnych

wypada na 25 tys. ludności miejskiej i na 125 tys. ludności wiejskiej. A więc robotnik

wiejski jest wart 5 razy mniej niż robotnik miejski. To samo jest przy forytowaniu

robotników miejskich na urzędy czy do uniwersytetów.

Azji nie można zurbanizować, lecz Azję można zrewolucjonizować. Pisałem już,

że w uprzemysłowienie Rosji nie wierzę. Widziałem olbrzymie, gigantyczne, wspaniałe

fabryki. Podziwiałem rozmach w tej skali, w której one się budują. Podziwiałem

„amerykańskość” tempa. A w końcu coś zawsze nie klapuje i całość nie spełnia swego

przeznaczenia. Nie wierzę, aby przemysł innych krajów mógł być prześcignięty przez

ludzi, których rządy sprawiły, że w tak wielkim rolniczym kraju nie można dostać

kawałka chleba, że doprowadzili nędzę i brak wszystkiego do stanu nie widzianego przez

stulecia, nie widzianego i nie znanego podczas największych klęsk i wojen. Nie wierzę,

że system socjalistyczny może wyjść z próby zwycięsko, gdy na każdym kroku widzę

całkowite zwycięstwo nad tym systemem pokątnego, ściganego strachem śmierci

przedsiębiorcy. Jakiż wspaniały symbol, że państwo sowieckie sadzało do więzienia

background image

spekulantów, którzy płacili włościaninowi za ziarno więcej niż państwo i potrafili

przewozić ziarno do głodnych prowincji. „Spekulant” płacił wytwórcy więcej,

szmuglował i jeszcze zaopatrywał głodującą prowincję, czyli ratował głodnych. Za to

wszystko szedł do więzienia. Przyznam się, że to, że siedzi on w więzieniu, nie jest dla

mnie mocnym argumentem w prorokowaniu, że system gospodarczy Sowietów

zwycięży.

Dane o „spekulantach” tego typu zostały przeze mnie wzięte z książki

Rwaczi i

kombinatory

- „praktyki spekulacyjnego kapitału”, wydanej przez Komisariat

Sprawiedliwości Ukraińskiej Socjal. Sow. Republiki.

O ile więc nie wierzę, aby zasady ekonomiki przelękły się i poszły za rozkazami

zagniewanej rewolucji, o tyle boję się zrewolucjonizowania Azji. Weźmy Azję Północną,

weźmy przykład tej akademii dla ludzi z koła polarnego, którą powyżej opisywałem. Czy

rząd cesarski myślał kiedy o stworzeniu sobie takich propagatorów wśród jurt? Na

wodach lodowatych wzdłuż północnego brzegu Azji działają „kołchozy” łowu ryb.

Widziałem szczegółowe sprawozdania tych kołchozów. Gdy idzie do bolszewizmu

człowiek Zachodu, wykwalifikowany robotnik fabryczny musi dobrze się przełamać.

Musi się rozstać ze swą religią, którą znał i którą się przejął w jej formie wzniosłej,

filozoficznej, subtelnej, szlachetnej, poetyckiej. Musi się rozstać z dobrobytem, z flaszką

wina czy piwa - ze swobodą i liberalizmem swoich myśli i przekonań, ze swoim

kanarkiem w klatce i białą serwetą na stole, ze swoim futbolem - teraz będzie głodny i

odrapany i będzie nawet po komunistyczną gazetę stał w ogonku. Ale co ma przełamać w

sobie taki obywatel koła polarnego, członek „kołchozu” połowu ryb na Oceanie

Lodowatym? Jego religia, jego bożki? Ależ to nie wytrzymuje czterech działań

arytmetycznych. Szkoła elementarna wywraca w nim jego religię i to, co mu bolszewizm

daje, te okruchy cywilizacji - wystarczą mu, aby stać się katechumenem poglądów swego

chlebodawcy. Siła bolszewizmu polega na tym, że uznaje w nim brata. Narody azjatyckie

były upośledzone, bolszewicy postępują z nimi, tak jak postępowali z tym robotnikiem,

którego opisałem, jak skończył fakultet historyczny i został dyrektorem muzeum.

Bolszewicy biorą jakiegoś Kirgiza czy Kałmuka i robią go ministrem. Wyciągają

przedstawicieli azjatyckich narodowości na najwyższe stanowisko w państwie, tym

narodowościom dają alfabety, szkoły, uniwersytety. Pewnie, że blagują tylko, że dają im

background image

maszyny rolnicze. Ale każdy człowiek zrozumie, że gdy się taki kołchoz, o którym

wspominam, tam gdzieś organizuje, to wszystkie tubylcze jednostki inteligentniejsze,

żywsze, energiczniejsze, więcej wartościowe wciągają się do takiego kołchozu, zaczynają

w nim pracować. Innymi słowy: system bolszewicki solidaryzuje bolszewizm z selekcją

ludzi i tę selekcję ludzką przeprowadza. O ile w Rosji kułak czy inteligent jest przeciwni-

kiem bolszewizmu, o tyle wśród tych dzikich plemion to, co bardziej wartościowe, jest za

bolszewizmem.

Z drugiej strony, zgodnie ze swoją ideologią popierania najniższych, bolszewicy,

gdy stwierdzą, że na jednym terytorium mają naród bardziej panujący, a drugi narodzik

poddany temu pierwszemu, to ten ostatni protegują i wszelkimi sztucznymi środkami

wypychają naprzód. Ale ta selekcja in minus działa podobnie jak powyżej opisana

selekcja in plus. Wytwarza ośrodki gorącej solidarności z Sowietami na terytorium Azji.

Na moje pytanie, co jest groźniejsze dla komunizmu w Azji, czy państwa

kapitalistyczne, czy też powstające azjatyckie nacjonalizmy - otrzymałem kategoryczną

odpowiedź od wybitnego bolszewika, że liczą się wyłącznie i jedynie państwa kapitali-

styczne, tj. Anglia, Francja, Japonia, Ameryka. Nie wiem, jak mam oceniać to wyznanie.

Ale weźmy jeden czynnik najwięcej groźny dla ekspansji Sowietów i przyglądnijmy się

mu z daleka. Myślę o islamie.

Jeszcze w 1927 r. pisałem studium o współczesnej Turcji. Nienawidzę Kemala

Paszy. Jest to realizator obrzydliwego nacjonalizmu w formie o wiele obrzydliwszej niż u

samego Wilsona. Nacjonalizmem nazywam doktrynę, że wystarczy mieć odrębny język i

etniczną wspólność, aby tworzyć samodzielne państwo. Nacjonalistyczna Turcja wyrzuca

ze swego terytorium narodowości, jak wypędziła Greków, ucieleśnia ideał „państwa

narodowego” w całej antyhistorycznej bezmyślności. Dawna Turcja, z kalifem, który

miał wpływy na cały świat muzułmański, była typowym przykładem państwa

imperialistycznego, obecna Turcja jest rekordowym przykładem, do czego prowadzi

idiotyzm nacjonalistyczny. Ten nacjonalizm występuje tam na właściwym tle

antyhistorycznym, bezwzględnie demokratycznym, antyreligijnym. Islam jest w Turcji

prześladowany tak samo jak prawosławie w Rosji. O ile więc dawna Turcja była źródłem

potężnym dla aspiracji islamu, o tyle teraz stamtąd właśnie wbija się islamowi

walczącemu z bolszewizmem nóż w plecy.

background image

Trzeba znać różnicę pomiędzy młodoturkami a kemalistami. Młodoturcy to byli

reformatorzy, było to coś w rodzaju naszych „patriotów” z epoki 3 Maja, ale młodoturcy

nie chcieli niczego się wyrzekać ze swych imperialistycznych, wielkopaństwowych,

historycznych tradycji. Enver - Bej poległ w wojnie z bolszewikami w Azji Środkowej w

1922. Kemal Pasza za cenę niepodległości kawałka czysto tureckiego wyrzekł się

wszystkiego. Istnienie Kemala to jeden z czynników niesłychanie ułatwiających

bolszewikom ich ekspansję w Azji.

Islam niewątpliwie mógłby być taką zaporą przeciw bolszewickiej ekspansji,

jakich mało znajduje komunizm w Azji. Dowodem jest choćby to, że o ile z

prawosławiem rozprawił się bolszewizm okrutnie i radykalnie, o tyle wobec islamu cofa

się w niektórych punktach. W niektórych krajach Kaukazu i Średniej Azji Sowiety

uznawały nawet małżeństwa zawarte według szariatu, a w Dagestanie przez pewien czas

takie małżeństwa szariackie były formą obowiązkową, której poddawać się musieli nawet

komuniści. Teraz tego już nie ma, lecz islam w życiu obyczajowym i publicznym

odgrywa jednak daleko większą rolę niż prawosławie.

Ale cóż ma islam poza sobą? Kemala, który go prześladuje i niszczy, Amanulaha,

który miał być Piotrem Wielkim, ale skończył nie na Petersburgu, tylko na skandalu,

szacha Rizę, który musi przede wszystkim walczyć z ciasnym retrogradztwem własnego

duchowieństwa. Retrogradztwo - ciemne, zacofane, tępe duchowieństwo islamu i innych

wyznań azjatyckich - to jedna strona medalu. Drugą zaś będzie fakt, że nacjonalizmy,

które się tam rodzą i mają być tą żywą siłą Azji, są tylko nacjonalizmami, czyli ruchami

zbiorowego egoizmu, bez wyższych idei, czyli ruchami nie uduchowionymi, jak

kamalizm właśnie. Dlatego może mają rację bolszewicy, gdy mówią, że jedno, co się tam

liczy, to państwa kapitalistyczne.

Wspomnieliśmy o retrogradztwie w Persji, w Afganistanie. Retrogradzi islamu

toczą walkę z emancypacją kobiet, taką jak toczyli nasi konserwatyści, dopóki się nie

przekonali, że gdy kobieta dostaje prawa wyborcze, to głosuje na księdza, Hindenburga i

za księciem Walii. Sowiety, przeciwnie, całą siłą solidaryzują się z emancypacją kobiety

muzułmańskiej. Dochodzą do wyników zupełnie imponujących! W Uzbekistanie 60%

przewodniczących sowietów wiejskich to kobiety. Będę następnie tłumaczył, że kobieta

jest tymczasowym tylko „poputczikiem” Sowietów. Na razie jednak można o kobiecie

background image

azjatyckiej powiedzieć sowietom: „przez nią powstajecie”, przedtem, niż powie się:

„przez nią zginiecie”. Zdejmują z kobiety „czadrę”, zasłonę i znajdują w niej

sojuszniczkę potężną.

Ostatecznie więc odpowiem na pytanie o wpływ Azji na Bolszewię, powołując się

na to, że zagadnienia azjatyckie odgrywają w SSSR o wiele większą rolę niż w

cesarstwie. Byłem zawsze przekonany, że z trzech dróg politycznej ekspansji Rosji: Za-

chód, Polska (Katarzyna II), Bałkany (Aleksander II i Sazonow), Wschód azjatycki

(Witte, a przede wszystkim Wilhelm II jako doradca Mikołaja II) - najwłaściwszą była

dla Rosji ta droga ostatnia. Po niej właśnie kroczą Sowiety - na razie. Wpływ Azji?

Odpowiem obrazowym aforyzmem. Dostojnik, wiceminister, minister cesarski często

jeździł do Nizzy, dostojnik sowiecki często jeździł do Taszkientu, Samarkandy, Czyty.

background image

CZCZONE ZWŁOKI CZY WOSKOWA LALKA?

Z tego, co pisałem, czytelnik już sobie ułożył odpowiedź na moje trzecie pytanie:

jak wygląda młodzież wychowana w przekonaniu, że uczucie religijne to coś w rodzaju

histerii płciowej. Nauki prawdziwej młodzież ta widzi niedużo. Nauki humanitarne

polegają na dawaniu uczniowi odpowiedniej umiejętności do wyciągania wniosków, do

swobodnego stawiania diagnozy i hipotezy. W Bolszewii nauka nie ma nic z tym

wspólnego. Tam uczyć się to znaczy umieć objaśniać wszystko - począwszy od

wykopalisk archeologicznych, a kończąc na obrazach Picassa - walką klas i stosunkiem

do produkcji. Przypomina to więc nie naukę właściwą, lecz raczej scholastykę, dialektykę

religijną, jakiej uczono w zakonnych szkołach średniowiecznych. Zabawne przykłady w

rodzaju: „ile aniołów może się zmieścić na głowie od szpilki”, znów odrastają w tej

tragihumoresce socjalistycznej. Rolę, którą w sądach spełnia „dynamika rewolucyjna”,

która od sędziego żąda, aby wyrokiem swoim nie szedł w kierunku wymiaru

sprawiedliwości, jak się tego żąda u nas, lecz w kierunku pogłębiania rewolucji, rolę tę

wobec nauki spełnia wymaganie „dialektyki rewolucyjnej”, to jest nagięcia każdej

naukowej obserwacji do teorii Marksa i komplikacji Lenina.

Rezultat tego rodzaju scholastyki socjalistycznej jest w naszym pojęciu opłakany.

Dzieci w szkołach umieją bardzo mało. Ale bolszewicy mogą triumfować. Dzieci, które

wyszły ze szkoły bolszewickiej, nie potrafią rozumować inaczej jak właśnie tak, że

wszystko trzeba tłumaczyć walką klas. Kładę nacisk na te wyrazy „nie potrafią”, kładę

ten nacisk z całą siłą, na jaką mnie stać, wzywam czytelnika, aby się przejął, że dzieci te

nie potrafią. One nie potrafią wytłumaczyć sobie Szekspira inaczej jak na podstawie

Marksa, nie potrafią zrozumieć chrześcijaństwa inaczej jak rodzaju jarmarcznego

oszustwa dla zamydlenia oczu klasom pracującym, one nie potrafią myśleć, tak jak my

myślimy swobodnie, niezależnie, bez narzuconej na mózg czapki żelaznej.

Dziecko jest od zupełnego maleństwa wciągane w krąg pojęć bolszewickich. Oto

są tytuły gier w magazynie zabawek dziecinnych: „politlotto”, „dopędzić i przegonić”,

„sierp i młot”, „kołchoz”, „bój awiacyjny” itd.

Wpływ rodziny na dzieci jest ograniczony w czasie. Dziecko powinno spędzać

czas swój w szkole, a przedtem w żłobku. Tam też jada. Jednak sieć szkolna nie obejmuje

background image

należytej ilości dzieci, wbrew statystykom sowieckim. Po samej Moskwie wałęsają się

dzieci, które do żadnej szkoły z powodu braku miejsca przyjęte nie zostały. Co zaś do

żłobków, to muszę powtórzyć następującą swoją obserwację. Zwiedziłem wspaniały

„dom kultury” dla robotników petersburskich koło Bramy Narwskiej. Dom został wy-

budowany przez bolszewików, imponuje swoimi rozmiarami, jest tam pięć sal

widowiskowych, po 2000 miejsc każda. Dom jest na ogół obliczony na 20 tysięcy

robotników. „Każda kobieta - tłumaczył mi oprowadzający - która tu przychodzi, może

na czas swojego odpoczynku zostawić swe dziecko w specjalnym żłobku naszego domu”.

Zobaczyłem, jak ta każda kobieta wygląda, gdy z kolei zaprowadzono mnie do

tego żłobka. Były to dwie salki, z których każda mogła pomieścić nie więcej od 15 do 20

dzieci. Stało tam kilka łóżeczek i dwa czy trzy stoliki, trochę krzesełek. Zdziwiony,

pytałem, gdzie są inne pokoje. Dowiedziałem się, że to jest cały żłobek. Jest to obrazek

bardzo dla sowieckich stosunków charakterystyczny. Robi się coś, co na zewnątrz tak

imponuje swoim rozmiarem, a na wewnątrz wszystko „nie klapuje”.

W szkołach zbiera się ciągle wśród dzieci ankiety. Jest to użytkowanie małego

dziecka dla celów sieci szpiegowskiej. Dziecko musi wypełnić ogromne kwestionariusze,

wypełnione mnóstwem szczegółowych pytań co do sposobu życia rodziców.

Kwestionariusze te są materiałem dla GPU. Dziecko nie zdaje sobie nawet sprawy, jak

często denuncjuje swoich rodziców.

W Bolszewii wytworzył się stosunek do starszego pokolenia pełen politowania. U

nas się mówi: „on tego nie rozumie, to przecież dziecko”, w Bolszewii w identyczny

sposób mówi się i myśli: „to jest człowiek starszy, on tego zrozumieć nie jest w stanie”.

Stan faktyczny, że starsze pokolenie jest wrogiem bolszewizmu, musiał się tu odbić i

dlatego komunista partyjny nie wstydzi się tego, że jego stary ojciec i stara matka nie są

komunistami. „No trudno - oni wszystkiego nie są w stanie zrozumieć”. W stosunkach

politycznych starość występuje jako okoliczność łagodząca zupełnie podobnie, jak nasz

kodeks karny nieletność uważa za stan pomniejszający winę.

Na przystanku Kołosowo, pomiędzy Stołpcami a Niegorełoje, stoi pociąg.

Zardzewiała brama żelazna nad torem kolejowym rzuca zardzewiałe żelazne słowa:

„Pozdrowienie pracujących Zachodu”. Do wagonu wsiada czterech gepistów (GPU) w

czapkach filcowych, zakończonych ostro w górze. Coś jest w tych czapkach z tajemnic

background image

Tybetu, coś ze snów o okrucieństwie Iwana Groźnego. Szynele do kostek. Wchodzą jako

wierna straż rewolucji. Tam, po naszej stronie stała tablica schowana w zielonych

krzakach, na białym tle głosił amarantowy napis: „Niech żyje Rzeczpospolita Polska”.

Uważam to za niezręczność z naszej strony. Napis tego rodzaju pomniejsza i

nasze znaczenie, i rolę tej granicy, której pilnujemy. Na uniwersalizm sowiecki

odpowiadamy hasłem, które posiada znaczenie tylko dla nas, obywateli polskich. Jak

gdybyśmy tylko dla nas pilnowali tej granicy. Dlatego proponuję białą tablicę z krzaków

usunąć, a równie śmiało, jak bolszewicy, przerzucić przez tor kolejowy bramę z

winogron - jako symbolu dostatku, jako przeciwieństwa tej koszmarnej nędzy, która

panuje w państwie socjalistycznym. Na bramie tej umieścić słowa: „U nas zaczyna się

swobodne życie swobodnego człowieka”.

Przecież według ideału sowieckiego jednostka sobie nie obiera pracy, zajęcia,

zawodu, lecz jej się to z góry wyznacza. Komunista zawsze to robi, co mu partia każe.

Pan Arens, naczelnik wydziału prasowego w bolszewickim min. spr. zagr. który zawsze

był dyplomatą, raptem został wysłany na Ural na kontrolera finansowego jakiejś fabryki.

Bez winy z jego strony - a tylko, jak mi opowiadano (absolutnie nie wiem, czy to

prawda), w związku z plotkami o udziale p. Arensa w porwaniu generała Kutiepowa. To

się nazywa „porządek dyscypliny partyjnej” i nikt nie śmie protestować, gdy go

przerzucą Bóg wie gdzie, na stanowisko zupełnie inne, do roboty, o której nie ma pojęcia

lub która jest o wiele niższa od jego kwalifikacji. Obok tego „porządku dyscypliny

partyjnej” istnieje inny jeszcze porządek, mianowicie „nadładunku partyjnego”.

„Partijnaja nagruzka” wymaga, aby każdy komunista, komsomolec, student, uczeń i

nawet członek związku zawodowego pełnili pracę, za którą nie dostają żadnego

wynagrodzenia. Jest to praca czasami bardzo uciążliwa. Może do niej należeć tak dobrze

ciąganie worków na plecach przy wyładowywaniu wagonów, jak łapanie

„bezprizornych” po różnych dziurach.

Ci, którzy Rosji nie znali, a sądy swe o narodzie rosyjskim wypowiadają na

podstawie dziejów powszechnych, nie wiedzą, jak dalece indywidualistą był inteligent

rosyjski - Puszkin, Lermontow, Szczedrin, Turgieniew, Aleksy Tołstoj, Lew Tołstoj,

Czechow - ależ to indywidualiści, anarchiści. Nie pozwalali sobie nic narzucić,

krytykowali ciągle siebie wewnętrznie, czy dosyć są swobodni. Czasy wojny japońskiej.

background image

Oficer armii rosyjskiej - będący jednocześnie powieściopisarzem, zresztą

powieściopisarzem II klasy, autorem nie mogącym sobie żadnych praw rościć do

nadczłowieczeństwa - pisze nowelę, w której apoteozuje szpiega japońskiego. Szpieg ten

dostaje się do domu publicznego, przez sen, spoczywając koło dziewczyny, woła:

„Banzaj”. To go zdradza. Prostytutka wydaje go swemu kochankowi, szpiclowi z

ochrany. Japończyk wyskakuje z domu publicznego przez okno, łamie nogę, lecz nadal

zachowuje się jak bohater. Powtarzam: Japończyk w tej noweli występuje bohatersko,

cały czas znać było ciepłą sympatię autora, znać było podziw autora dla swego bohatera.

Taką nowelę pisywał oficer rosyjski podczas wojny japońskiej. Ciężko odpokutowała

inteligencja rosyjska za tę anarchiczność myśli, za brak zmysłu państwowego, za zdradę

swego Cesarza. Lecz to, co się dziś widzi, cóż za kontrast.

Jako na obrazek kontrastowy z tym rozpasanym liberalizmem noweli Kuprina

powołam się na taki przykład. Przez całą szerokość kamienicy widnieje wstęga z

napisem: „Toczy się czystka z aparatu budowy domów w Moskwie”. Co to znaczy? To

znaczy, że w instytucji budowy domów bada się, czy który z pracowników nie jest

przypadkiem liszeńcem, czy nie pochodzi z kułaków, czy naprawdę jest przekonań

komunistycznych? Oczywiście, podczas czystki najmniejsza przyczepka, minimalne

podejrzenie będzie sankcjonowało wydalenie, a więc i utratę prawa do kart chlebowych

etc. Bo i tak trzeba się wylegitymować odpowiednią ilością wydalonych pracowników.

Ale, że „czystka” toczy się, tego się nikt nie wstydzi, przeciwnie - o tym się krzyczało

wesoło, radośnie, triumfalnie, wielką czerwoną wstęgą przez całą szerokość kamienicy.

Ludzie, radujcie się. Czystka się toczy.

I w starej Rosji tułała się myśl, że trzeba mieć jakąś młodzież, zsolidaryzowaną z

ustrojem. Służyły ku temu zakłady wychowawcze, uprzywilejowane, jak korpus paziów,

liceum, szkoła prawa. Namiastką wychowywania w przywiązaniu do dynastii było

wychowanie w uwielbieniu tradycji szkolnych, w uczuciach, że koleżeństwo szkoły

wojskowej czy pułku jest to rzecz święta. Ale to wszystko razem nie wytrzymuje

żadnego porównania z tym, co jest obecnie. Uprzywilejowana młodzież wydawała

spośród siebie książąt Kropotkinych, założycieli międzynarodowego anarchizmu, a jak

dużo miała racji Ces. Aleksandra Teodorówna, gdy twierdziła, że to Wielcy Książęta

zrobili rewolucję w Rosji.

background image

Dzisiejsza młodzież robotnicza w szkołach czuje także, że jest uprzywilejowana.

Tylko numeryczne znaczenie tego przywileju jest zgoła inne. Cechami tej młodzieży jest

antyreligijność i przywiązanie do ustroju Sowietów.

Dopiero na terenie SSSR człowiek w ostry i przejmujący sposób odczuwa, jak

wielką tragedią jest starość. Granica starczego wieku jest tam obsunięta bardzo nisko. Lat

trzydzieści. Człowiek trzydziestoletni dobrze pamięta czasy przedwojenne, dobrobyt,

swobodę „woluntarystyczną” (bo tak się po bolszewicku nazywa to, co nazywamy

swobodą ruchów i życiem swobodnym), swobodę myślenia, pisania, sztuki - w ogóle

dobrze pamięta te niedobre stare czasy, czasy cesarskiej tyranii, politycznego ucisku.

Porównuje je z czasami „swobody” bolszewickiej... nie rozumie młodego pokolenia.

Wszystko się tak zmieniło. Jest taki dramat Czechowa, gdzie stary służący płacze, gdy w

ogrodzie wycinają stare drzewa wiśniowe. Taki dramat przeżywa człowiek

trzydziestoletni w Rosji obecnej na każdym kroku. To go postarza. Stoimy wobec

fenomenu, że okoliczności życiowe uprawiają intensywny proces starzenia ludzi

przedwojennych. System bolszewicki to swego rodzaju masowy Woronow a rebours.

Młode pokolenie nie ma kątów porównania, jest przekonane, że dawniej było

gorzej, czuje się uprzywilejowane. Romantyzm, idealizm, erotyzm, uczucia dla kobiety,

trójkąt małżeński - to są wszystko cechy, którymi pogardza. Ideologię bolszewicką

rozszerza i ukonsekwentnia ponad głowami swoich nauczycieli. Pisałem o uczuciach

koleżeństwa. Jak wszystko w starej Rosji, święcie pielęgnowane uczucia koleżeństwa

zwracały się przeciwko przełożonym, przeciwko władzy. W nowej szkole nowej Rosji

nie ma „podpowiadań”, nie ma tego, aby koledzy pomagali sobie nawzajem oszukiwać

naukę. Przeciwnie. Na to miejsce wystąpiła „samokrytyka”. Pisałem już o

socjalistycznych rywalizacjach jako o potężnym czynniku psychologicznym, który

wprzęgła maszyna sowiecka do swej pracy w atmosferze rewolucyjnej. Nie należy

zapominać o drugim przykładzie tej samej metody. Jest nią „stiengazieta”. Każda klasa w

szkole ma swoją gazetę ścienną, w której omawia zachowanie się swoich kolegów,

wytyka im błędy, krytykuje siebie. Ten system samokrytyk i gazet ściennych jest

wszędzie, w urzędach, w fabrykach, nawet w wojsku, każda kompania, bateria czy

szwadron mają swoją gazetę ścienną. Widziałem gazetę ścienną w redakcji „Izwiestii”.

Redagowana była przez zecerów. Tego dnia, jak ją oglądałem, jeden ze

background image

współpracowników redakcji napisał artykulik, w którym ciągle powtarzał wyraz

„wzrost”, „rósł”, „rosną” itd. Artykulik ten był przyklejony, powtarzające się wyrazy

były podkreślone, a obok była narysowana jaskrawa karykatura autora błędów sty-

listycznych, a nad wszystkim widniał nagłówek: ,jak »rósł« towarzysz X”. Istotnie,

„towarzysz X” (nazwiska sobie nie zanotowałem) był na karykaturze przedstawiony z

wyciągniętą szyją i podskakujący na nóżkach.

Bolszewizm, socjalizm - te rzeczy obecny ustrój ukonsekwentnia, czyli

sprowadza do oczywistego absurdu. Mówi się o zniesieniu pieniędzy, próbowano wieś

zamienić na komunę życiową, dąży się do tego. Ale w jednym, jedynym miejscu bol-

szewicy nie są konsekwentni. Oto zniesienie własności, życie w kolektywie, do którego z

takim trudem i z takim cierpieniem chcą bolszewicy zmusić każdego swego obywatela -

nie da się, moim zdaniem, przeprowadzić bez wspólnoty kobiet, bez nieuporządkowanej

poligamii i poliandrii. Tego jednak nie ma i linia rozwoju stosunków pod tym względem

idzie raczej w kierunku odwrotnym, reakcyjnym.

Przyczyną jest kobieta.

Nie dlatego, abym wierzył w to, że kobieta instynktownie staje w obronie

monogamii. Nie! Kobieta walczy tu nie o swego własnego męża, lecz o swoje własne

dziecko. Nawodnienie Bolszewii „bezprizornymi” już mija. Bezprizornych prawie nie

ma, w porównaniu do tego, co było dwa lata temu. Zresztą bezprizorni w dużej części

byli dziećmi ludzi wytrąconych z życia normalnego przez czasy wojennego komunizmu,

ludzi rozstrzelanych. Kobieta uzyskała w Bolszewii równouprawnienie nie tylko prawne,

bo w tym państwie norma jurydyczna nie ma żadnego znaczenia, lecz równouprawnienie

faktyczne. Nawet oficerem w armii może być kobieta i jest kobieta. Widziałem oficerów

kawalerii - kobiety. Lecz już pisałem, że moim zdaniem ten sojusz trwa tylko do czasu.

Bolszewicy dziś za największych swoich wrogów uważają: ideę wielkomocarstwowości

rosyjskiej (wielikodierżawnoje tieczienje) oraz instynkty małomieszczańskie. Tego, co

się nazywa małomieszczańskim instynktem, nie wypędzi się z kobiet. Tutaj rewolucja

stanie przed ścianą nie do przekroczenia. Kobieta nie wyrzeknie się posiadania małego

dziecka na własność.

Wyrazy idealizm, idealista są na terenie Sowietów wyrazami obelżywymi i

obraźliwymi. Na zebraniu literatów komunistycznych powiedziałem: ,ja idealistami

background image

nazywam ludzi, którzy głodują, którzy nie mając w co się ubrać, wszystko to znoszą z za-

pałem, dlatego że idzie naprzód piatiletka!”. Istotnie, inaczej nie mogę nazwać

bolszewików jak idealistami. Samo istnienie tego olbrzymiego państwa, które

dobrowolnie wije się w męczarniach koszmarnej nędzy, jest dowodem, że ten, kto

twierdził, że życie klas, społeczeństw, narodów regulują względy ekonomiczno -

materialne, jest ostatnim głupcem. Gdyby tak było, skądże by się wzięło to zjawisko 160

milionów ludzi żyjących dobrowolnie w nędzy?

Tak samo teza, że epoka religii minęła, nie znajduje sobie potwierdzenia w

państwie Sowietów. Czytelnik europejski nie zawsze wie, co to są „moszczi”. Jest to

ciało świętego zabalsamowane, do którego odbywały się pielgrzymki pobożnych. „Ta

sama religia, te same moszczi” - mówiła mi ze skrzywieniem ust jedna dama w Moskwie.

Istotnie - przed mauzoleum Lenina, które jest pośrodku „krasnoj płoszczadi”, ciągnie się

kolejka chcących oglądać zabalsamowane ciało wodza aż do cerkwi Wasyla Błażennego

i tam się jeszcze zagina. I tak od śmierci proroka dzień w dzień, dzień w dzień. Ileż to

dziesiątków milionów ludzi przeszło koło szklanego sarkofagu. Ale nie nad tym chciałem

się zastanawiać. Oto głucha, uporczywa wieść utrzymuje, że Lenin leżący tam, któremu

nie wolno się dobrze przypatrywać, nie jest Leninem, ale tylko manekinem z wosku. Nie

chcę roztrząsać, czy to prawda, czy nieprawda. Chodzi o to, że głoszenie tej wieści

stanowi w Moskwie zbrodnię stanu najcięższej kategorii. Gdyby się jednak okazało, że to

prawda, że to tylko manekin, to znaczenie takiego sprawdzenia nie byłoby dla Sowietów

sprawą o charakterze muzealnym. O, bynajmniej! Byłaby to sprawa polityczna

największej wagi, sprawa konstytucyjna, sprawa ustrojowa. Jakoś to wszystko nie da się

ułożyć w formy państwa i społeczeństwa wyłącznie materialistycznego.

background image

PALIMPCEST

Ktoś wymyślił, a mnóstwo ludzi powtarza, że z muzeami bolszewicy obchodzą

się kulturalnie. Jest to największe głupstwo, jakie można powiedzieć. Bolszewicy,

istotnie, nie posiekali Rembrandtów z Ermitażu w paski i nie rozdali ludności na onuce.

Jeśli ktoś to uważa za zasługę, to nie będziemy się z nim kłócili. Ale już meble z pałaców

carskich są wynoszone do klubów robotniczych i tu oczywiście niszczone przez

publiczność. Ale już Pałac Zimowy w Petersburgu z jego pięknymi posadzkami

zmieniony na muzeum rewolucji, co dzień tłuczony tysiącami bucisk, niszczony

bezmyślnie i obrzydliwie. Wreszcie najładniejszy gobelin, najładniejszy obraz może być

w każdej chwili zastawiony, zasłonięty przez tablicę z przyklejonymi groszowymi

fotografiami rewolucyjnymi. Objaśnianie arcydzieł sztuki we wszystkich pięknych

muzeach Rosji odbywa się wyłącznie na płaszczyźnie propagandy antyreligijnej i

antyburżuazyjnej.

Dodajmy do tego sprzedaż płócien i arcydzieł sztuki szeroko uprawianą przez

bolszewików. Przedmioty sztuki są wywożone za granicę i tam sprzedawane, aby

uzyskać pieniądze na uprzemysłowienie kraju.

Zachowam swój obiektywizm do końca. Przyjechałem do Moskwy i Petersburga

prosto z Rzymu. Tkwiły mi w pamięci ruiny świątyń, łaźni, budowli pogańskich,

rozbierane, łamane przez wyzwolone chrześcijaństwo. Także tam zginęło dużo, dużo

przedmiotów sztuki kultury antycznej.

Tylko jest różnica.

Chrześcijaństwo burzyło to, co się sprzeciwiało idei ducha. Bolszewizm burzy i

dławi to, co się sprzeciwia najbardziej materialistycznemu pojmowaniu świata.

Śmieszni jednak są ci ludzie, jak Bruno Jasieński, którzy nienawidzą

chrześcijaństwa, są bolszewikami, zachwycają się światem pogańskim, światem kultury

antycznej. Cóż to za śmieszne, głupie nieporozumienie. Świat antyczny był światem

kultury, światem artystycznego piękna. Bolszewizm całą siłą swej gruboskórnej ideologii

zwraca się właśnie przeciwko takiemu światu. Bolszewizm jest zaprzeczeniem, jest

walką z kulturą artystyczną, kulturą rozmyślań o pięknie. Pogaństwo dla wybudowania

jednego budynku gotowe było posłać na śmierć tysiące niewolników. Bolszewizm dla

background image

ocalenia jednej fabryki gotów jest oddać na zniszczenie nie jedną katedrę w Reims, lecz

wszystkie katedry Europy i wszystkie rzeźby świata.

Nie ma większego rozpięcia jak świat antycznej kultury i niszczyciele wszelkiej

kultury, dobrobytu, swobody człowieka - bolszewicy.

Chciałbym odpowiedzieć na swoje piąte i ostatnie pytanie o palimpceście.

Czytelnik znalazł już jednak sobie sam rozwiązanie w tym, co pisałem o „poputczikach”,

i w tym, co pisałem o polityce narodowościowej Sowietów. Widzieliśmy, że literatura i w

ogóle sztuka są podporządkowane w sposób gruboskórny wymaganiom propagandy

walki klas oraz aktualnym potrzebom państwa sowietów. Sztuka wolna jest gnębiona, a

specjalnie gnębione jakiekolwiek objawy związku ideowego z dawną literaturą rosyjską.

W stosunku do mniejszości narodowych bolszewicy uprawiają politykę, którą nazwę

„Demjanowa ucha”. Tymi słowami nazwał Kryłow swoją bajkę, w której gościnny

gospodarz tak uracza swego gościa zupą z ryby, tak wpycha w niego coraz to nowe łyżki

tego przysmaku rosyjskiego, że gość, nieszczęśliwy, ucieka i od tego czasu... gościnnego

Demjana nigdy nie odwiedza. Mniejszości narodowe, od największej, bo ukraińskiej

począwszy, w dziedzinie językowej otrzymały od Sowietów więcej, niż mogły strawić.

Kazano Rosjanom rodowitym na terytoriach uznanych za mniejszościowe mówić po

ukraińsku, białorusku, tatarsku, kazano im mówić w narzeczach, które wczoraj jeszcze

nie miały swego alfabetu. W ten sposób, powtarzam, dano mniejszościom narodowym w

dziedzinie językowej więcej, niż te mogły strawić. Lecz za tę cenę zabito w nich rozwój

właściwego nacjonalizmu, właściwego patriotyzmu. Zrealizowano hasło Stalina, że

powstająca kultura tych narodowości będzie narodowa co do formy, sowiecką w treści.

Tego z Rosjanami zrobić nie można. Była oczywiście niemożliwą jakakolwiek

polityka „rozszerzania” praw językowych języka rosyjskiego. Poza tym siła i jakość

narodu wielkorosyjskiego nie da się porównać z innymi narodami Sowietów.

Neopatriotyzm rosyjski zawisł nad głową Sowietów jak miecz Damoklesa. Nie mówię,

aby ten ruch neopatriotyczny rosyjski w Sowdepii dziś istniał. Pisałem już, iż to

społeczeństwo jest w 70% wrogo usposobione do władzy, lecz zupełnie bezsilne, bierne.

Ale ten patriotyzm może się odrodzić. Mogą przyjść wstrząśnienia, które go obudzą.

Jedyną sukcesorką ideologii bolszewickiej, nawet wśród młodzieży, może być rosyjska

ideologia wielkomocarstwowa. Osobiście gotów jestem ryzykować przypuszczenie, że z

background image

podkładem historycznym, wielbiącym Iwana III i Piotra, a nawet Mikołaja I, z odcieniem

monarchicznym.

Jadąc do Bolszewii, rozmawiałem z jednym z bolszewików, oficjalnie

mieszkających w Warszawie, tłumacząc mu swoją teorię palimpcestu, że pod górną

warstwą bolszewicką znajdę w Bolszewii dolną warstwę starorosyjską, niezmiennie

rosyjską. Nie wiedziałem wtedy, że zapowiedź takich poszukiwań brzmiała

prowokacyjnie, że chciałem dowodzić istnienia tego, co najbardziej jest gnębione i

prześladowane. Również nosiłem się przed wyjazdem do Rosji z zamiarem napisania

szkicu o jednym ze współczesnych powieściopisarzy sowieckich, pt.

Szlacheckie

szczenię.

Pisarz ten napisał dużo rzeczy antyburżuazyjnych, lecz oto ja chciałem

wykazywać, że w smugach jego pióra znajduje nitki, które usprawiedliwią mój tytuł. Nie

napiszę takiego artykułu przez prostą ludzką przyzwoitość. Pisarz, o którym myślałem,

już był aresztowany, a mój artykuł byłby przygotowaniem aktu oskarżenia, które by sobie

przetłumaczyło GPU.

Tyle co do palimpcestu.

background image

TERROR

Czy mogą przyjść wstrząśnienia na Sowiety, które by zachwiały ich potęgą?

Przyznam się, wolę o Bolszewii podawać informacje niż budować teorie i

hipotezy. Tak trudno konstruować hipotezy, stojąc na tym wulkanicznym gruncie, gdzie

ziemia drży pod nogami, gdzie wszystko co chwila się zmienia.

Przypuszczam jednak, że terror centralny, że rzucanie bomb na członków rządu,

na WCiK, na instytucje i urzędy centralne moskiewskie zrobiłoby swoje. Bardzo

przepraszam nasze MSZ, że w stosunku do państwa sąsiadującego z nami puszczam się

na tak drażliwe rozmyślania. Ale po pierwsze w Moskwie napatrzyłem się i nasłuchałem

tylu zachęt do rewolucji wszechświatowej i tylu urągań naszemu państwu, że gdybym

wprost nawoływał do terroru, to jeszcze bym był kryty zasadą wzajemności, i to z

nawiązką. Lecz ja tego nie czynię tylko z obowiązku sprawozdawcy, rozpatrując pytanie:

„co się stanie z Sowietami?”, chcę przewidzieć wszystkie możliwości.

Przypuszczam, że terror centralny, odpowiednio intensywnie stosowany, byłby

bolszewikom o wiele więcej zaszkodził, niż zaszkodziły rządowi rosyjskiemu bomby

miotane swego czasu w Plehwego, Sipiagina etc. Różnica polega na poczuciu pewności

władzy. Bolszewicy nie mają w swym państwie silnych organizacji antybolszewickich.

Rząd cesarski był podminowany organizacjami wywrotowymi. A jednak rząd cesarski

był władzy pewny. Przeceniał o wiele swe znaczenie. Cesarz Mikołaj II jeszcze w

Tobolsku obawiał się, że go Niemcy chcą porwać, aby podpis jego na traktacie brzeskim

otrzymać. Mieliśmy tu więc przesadne poczucie władzy. Otóż rzecz dziwna! Bolszewicy

nie tylko tego uczucia nie mają, lecz ciągle mówią i myślą o niebezpieczeństwach

grożących ich władzy. Niebezpieczeństwo obalenia bolszewizmu ma coś z widziadła

sennego, nie wiadomo skąd powstaje, ale męczy i dusi jak koszmar nocny.

Pisząc tak, znowu myślę wyłącznie o „starych” bolszewikach. Zwracałem już

uwagę, że między starymi bolszewikami a młodzieżą bolszewicką zachodzi ogromna

różnica. Młodzież bolszewicka wyprzedziła swoich wodzów w przyjęciu ostatnich

konsekwencji doktryny i jej stosowania. Młodzieży się oddaje coraz liczniejsze i coraz

wyższe posterunki w pracy państwowej, co znaczy w Bolszewii: w pracy w ogóle. Lecz

przecież najwyższe stanowiska, powiedzmy „sownarkom” SSSR, czyli Rada Ministrów

background image

w Bolszewii dotychczas jeszcze obsadzona jest ludźmi starymi. I na tych to ludzi

padające bomby zrobią wrażenie. Nie chcę bynajmniej upraszczać zjawiska, mówić

„przestraszą się” - czy coś podobnego. Wobec jednak poczucia „niepewności władzy”,

które ci ludzie noszą w sobie (ciągłe myśli o wojnie, o umacnianiu władzy, o zamachach

na władzę wewnątrz kraju), ci ludzie przy widoku bomb załamią się psychicznie, jak się

załamał swego czasu Ludwik Filip, jak się załamał Alfons XIII.

Wtedy to, co stanowi dziś centrum władzy, stanie się centrum paniki. Panika ta

promieniować będzie od punktu centralnego, od nerwów władzy, od mózgu władzy.

Może to sparaliżować cały organizm.

Za pięć, za dziesięć lat młodzież obejmie już wszystkie stanowiska w Sowdepii.

Tak w sprawie niebezpieczeństwa wojny, jak i niebezpieczeństwa terroru czas pracuje na

bolszewików.

Raz jednak chciałbym powtórzyć, aby jak najwięcej swoją myśl uwypuklić, że

ogromna ilość myśli i pracy skierowana jest przez bolszewików ciągle i ciągle na

zabezpieczenie swej władzy. Kołchozy, piatiletka, zreorganizowanie przemysłu - cóż to

jest pod kątem widzenia psychologicznym? Tym samym co owo przewożenie z miasta do

miasta mebli, zabranych u osób prywatnych. Tak samo, jak już dziś nikt nie odszuka w

Związku Sowieckim swego krzesła czy swojej komody, którą zostawił w Woroneżu, tak i

cała Rosja jest zmieniona tak, aby jej „rodzona matka nie poznała”, aby powrót do

„starych czasów” był technicznie niemożliwy.

Co do niebezpieczeństwa terroru, to zdaje się, że bolszewicy mogą się go nie

obawiać. Jest wprost niepodobieństwem zorganizować na emigracji czy w Bolszewii

spisek, który by nie miał w swym środowisku prowokatora. Dawne partie rosyjskie także

miały prowokatorów moc, a bolszewicy ten system wysoce udoskonalili. Dawny rząd

cesarski postępował z przestępcami politycznymi w rękawiczkach - oczywiście w

porównaniu z dzisiejszym. Wreszcie za czasów caratu przestępca polityczny nosił na

sobie pewne moralne „tabu”. Pomagał mu się ukrywać każdy szlachcic, każdy kupiec,

każdy inny burżuj - chociaż był to człowiek dążący do zniszczenia burżuazji.

Dzisiejszego kontrrewolucjonistę pierwszy spotkany komsomolec czy komsomołka

chwycą za gardło.

Nie wierzę, aby emigracja rosyjska na serio była siłą zdolną do walki z

background image

Sowietami. Zresztą słyszałem wersję, że gen. Kutiepow przygotowywał walkę

terrorystyczną i dlatego został porwany. Bolszewicy porwą lub zabiją każdego, kto

będzie naprawdę niebezpiecznym przeciwnikiem. To należy do tych wersji, o których się

mówi:

si non e vero, e bene trovato.

background image

PRZYSZŁOŚĆ

Raz jeszcze powtórzywszy swoją niechęć do zajmowania się teoriami o Rosji,

zamiast informacjami o Rosji, muszę jednak uszeregować swoje wrażenia i

przypuszczenia.

Co się stanie z tym imperium?

1. Najbardziej prawdopodobny mimo wszystko wydaje mi się upadek Sowietów z

powodu jakiegoś bardzo trudno dającego się przewidzieć kataklizmu. Nie można

przecież przypuścić, że długo może istnieć społeczeństwo karmione wyłącznie morfiną.

Te ciągłe zmiany, ta rewolucyjność wprowadzana w życie codzienne są przecież

psychologicznie tym samym co morfina. A to zabija, a nie usposabia do życia.

2. Drugą ewentualnością jest zwycięstwo Sowietów i idei bolszewickiej nad

całym globem. Prowadzą ku temu dwie drogi: infekcja, którą nazwę krótkowzrocznością

kupiecką, a która zatruwa defensywę naszego świata wobec bolszewickiej agresji, i

infekcja, którą nazwę ideową, a która ułatwia bolszewikom ofensywę ideową w głąb

naszego świata.

3. Trzecią byłaby możliwość współistnienia, współżycia świata kapitalistycznego

i bolszewickiego. Z taką rewolucyjnością, jak dziś, współżycie naszych światów możliwe

jest może lat 10, może piętnaście, dwadzieścia. W końcu skończy się na agresji z ich

strony. Zarówno Nep, jak i piatiletki to są właściwie tylko „pieredyszki” z ich strony.

background image

INFEKCJA KUPIECKA

Jest to mój osobisty pogląd na dzieje psychologii politycznej średniowiecza,

czasów nowożytnych i czasów naszych, którego nie chcę tu ani uzasadniać, ani

pogłębiać. Dzielę tę psychologię na szlachecko - militarną i mieszczańsko - kupiecką.

Podział ten idzie od wieków średnich. Twórczą politycznie była, moim zdaniem,

pierwsza psychologia. Odpowiada ten mój podział podziałowi ambicji władzy i żądzy

pieniędzy. Moim zdaniem nie ekonomika, lecz polityka, czyli zagadnienia władzy,

rządziła światem. Polityka, czyli władza, stwarzała dopiero taką czy inną koniunkturę

gospodarczą. Najwybitniejszym przedstawicielem psychologii militarnej był Napoleon.

Czasami największej hegemonii ducha kupieckiego są czasy obecne, od traktatu wersal-

skiego 1919 r. począwszy.

Przechodząc z gruntu aforyzmów na grunt felietonu, zacytuję tu wierszyk, który

znalazłem w pamiętnikach jednej z najbardziej ciekawych osobistości politycznych w

Polsce. Wierszyk ten tak właśnie rysuje stosunek psychologii militarnej do kupieckiej,

jak ja to rozumiem. Bardzo głęboki jest ten wierszyk, zresztą oparty na Puszkinie.

Wsio majo - skazał bułat

Wsio majo - skazało złato

Wsio woźmu - sakzał bułat

Wsio kuplu - skazał złato

Paszoł won - skazał bułat

I pajdu - skazało złato

Wszystko moje - orzekł miecz

Wszystko moje - rzekło złoto

Wszystko wezmę - orzekł miecz

Wszystko kupię - rzekło złoto

Pójdziesz precz - orzekł miecz

A no pójdę - rzekło złoto.

background image

Torysi i liberałowie są w jednych i tych samych stronnictwach. Czasami tych, co

są tylko reprezentantami psychologii pieniądza, uważa się za konserwatystów. W Polsce

stronnictwo prawicowe - „Narodowe” - jest jednocześnie skrajnie probolszewickim

stronnictwem w polityce międzynarodowej. Uważam jednak tych tylko za prawdziwych

konserwatystów, którzy te zmieszane między sobą elementy potrafią rozróżnić.

Kupiec jadący do Bolszewii nie rozumie, że reprezentuje stronę nierówną,

nierównie słabszą. On chce tylko zarobić, on tu przyjechał tylko ze swą wagą kupiecką.

Ma do czynienia z człowiekiem zakutym jak w żelazo w swoją ideologię agresji socjali-

stycznej.

background image

INFEKCJA IDEOWA

Powołam się tutaj na przykład blisko mnie obchodzący, bo na przykład wrażenia,

które uczyniły moje artykuły. Prawda, że posiałem prawdę, bo uważałem, że każde

przeinaczenie prawdy zwiększa niebezpieczeństwa, które nam grożą ze strony

bolszewizmu. Ale właśnie dlatego, że pisałem prawdę, przedstawiłem całą ohydę życia

bolszewickiego, tego człowieka, którego nie tylko, że jest głodny i źle odziany, ale

przede wszystkim ma myśl trzymaną w obcęgach. Człowieka trzymanego w najgorszej

katordze, bo katordze myśli.

I oto ze strony poważnej, ze strony jednego wielkiego człowieka słyszałem

zdanie, że moje studia działały zachęcająco do bolszewizmu. Czytałem wreszcie artykuł

jednej pani, w którym ona, wyrażając się o mojej osobie bardzo pochlebnie, czyni ze

mnie wprost propagatora bolszewizmu.

Nie umiem sobie tego zjawiska inaczej wytłumaczyć, jak bakcylem infekcyjnym

bolszewickim, swego rodzaju chorobą mózgową, którą można spotkać u ludzi

zajadających białe bułki i pijących kawę z kożuszkiem nad Sekwaną, nad Wisłą, nad Ta-

mizą. Anatol France, ten wielki poganin, chwalił bolszewizm! Skąd powstaje ten bakcyl?

Mam śmiałość powiedzieć, że z przesytu dobrobytu. Tu u nas mówi się o nędzy,

bezrobociu, kryzysach ekonomicznych, sytuacji katastrofalnej. Pojedźcie do Bolszewii.

Wtedy to wszystko, co się u nas dzieje, nazwiecie jednym wyrazem: przesyt dobrobytu.

background image

POJEDŹCIE DO BOLSZEWII

Raz jeszcze: pojeździe do Bolszewii. Jakże na tamtym terytorium wydadzą się

wam małe nasze spory.

Litwa kowieńska - przecież to państwo według bolszewickiej terminologii

kułackie, państwo, gdzie każdy się modli, państwo katolickie.

Niemcy - państwo chrześcijańskie, kulturalne. Jakże niepotrzebnie, jakże dziwnie

wyglądają te spory wobec tego niebezpieczeństwa, które nam stamtąd grozi.

background image

PRZYPADKOWA ROZMOWA W POCIĄGU

Kilka słów o książce Sokołowa:

Morderstwo cesarskiej rodziny rosyjskiej.

Po oswobodzeniu Jekaterynburga od bolszewików władze rosyjskie w dniu 30

lipca zleciły sędziemu śledczemu do spraw wagi szczególnej, panu Nemetkinowi,

przeprowadzenie śledztwa w tej sprawie. Pan Nemetkin był sędzią rezydującym w

Jekaterynburgu i nie chciał prowadzić tej sprawy bez wymaganej przez rosyjski kodeks

procedury, zlecenia prokuratora odnośnego sądu. Następcą jego był członek sądu, pan

Siergiejew, a tego znów następcą był sam Sokołow, sędzia śledczy sądu w Omsku.

Badania swe, charakteru ściśle sądowo - śledczego, wraz jednak ze swymi, osobistymi

rozważaniami o charakterze historycznym, a nawet historyczno - politycznym, wyłożył w

książce, której tytuł powyżej cytowałem.

Na wstępie tej książki pan Sokołow podkreśla z naciskiem:

„Nie pretenduję do znajomości wszystkich faktów ani też ujawnienia prawdy

całej. Twierdzę tylko, że ze wszystkich jestem jedynym, który do tej prawdy podszedł

najbliżej”.

Do tych słów, pisanych w roku 1924, historia nic już nie mogła dodać. Nie

możemy przecież ani na chwilę brać poważnie fantastycznych dziejów pani

Czajkowskiej, pretendującej do tego, iż jest córką Mikołaja II Anastazją, jakkolwiek nie

mówiącej ani po rosyjsku, ani po angielsku, nie pamiętającej nazwy żadnego miasta w

Rosji, prócz Petersburga, wreszcie zdemaskowanej przez rodzoną siostrę jako Anna

Szanckowska ze Śląska. Ustalone przez pana Sokołowa wyniki dochodzeń, dzięki

niezwykłemu zbiegowi okoliczności, trzeba kilku szczegółami uzupełnić.

Pan Sokołow ustalił nazwiska straży, która pilnowała rodzinę cesarską w

Jekaterynburgu, i nazwiska te znajdujemy w jego książce. Dotyczą one jednak tylko

oddziałów sformowanych w fabryce Złokasowowów oraz fabryce Syssert. Według badań

pana Sokołowa oddziały te na kilka dni przed popełnieniem morderstwa były odsunięte

do pełnienia służby zewnętrznej w ogrodzie koło częstokołów, natomiast służbę

wewnętrzną, pilnowanie bezpośrednie cesarza i jego rodziny, objęli czekiści. Kiedy

dokładnie to się stało, pan Sokołow tego nie ustalił, powiada on tylko na 172 stronicy

swojej książki, że w pierwszych dniach lipca dotychczasowy komendant domu Ipatjewa,

background image

Awdiejew, został zamieniony przez Jakuba Jurowskiego, którego pomocnikiem był

niejaki Nikulin. Następnie pan Sokołow pisze, że kilka dni później dołączyło się do nich

(Jurowskiego i Nikulina) dziesięciu ludzi, którzy zamieszkali na parterze w pokojach nr

2, nr 4 i nr 6.

Nazwisk tych panu Sokołowowi nie udało się ustalić. Ustala on jednak na

dalszych kartach swej książki, że byli to czekiści i że pod przywództwem Jurowskiego

dokonali samego aktu zbrodni. Pan Sokołow uważa za ich przywódcę Jakuba Jurow-

skiego - Żyda. Książka jego zawiera, moim zdaniem, zbyt mało danych, aby przeczyć

temu, czego się dowiedziałem, że właściwym dowódcą bandy tych czekistów był nie

Jurowski, lecz niejaki Griszka Suchorukow. Imię Griszka byłoby więc dla ostatniego

Cesarza Wszechrosji prawdziwie fatalne. Mój rozmówca wymienił mi nazwisko

Jurowski, lecz nie jako „głównego”. Muszę tu zauważyć, że Sokołow bardzo podkreśla,

że wśród tych dwunastu czekistów było kilku Łotyszy, wypowiada przypuszczenie, że

był tam jeden Węgier, cytuje wierszyki napisane na ścianie po niemiecku. Specjalnie

pytałem się o Węgra. Mój rozmówca wytłumaczył mi, że żadnego Węgra i w ogóle

żadnego byłego jeńca wśród nich nie było. Był to „północny oddział karzący” -

„Siewierno - karatielnyj otriad czeka”. Sądzę, że nacisk, który czynił pan Sokołow na

obecność cudzoziemców wśród bandy morderczej cesarza, bez przytaczania zresztą

istotnych danych po temu, wynikał z patriotyzmu pana Sokołowa - przed którym schylam

głowę. Boleję nad tym, że te iluzje będę rozsiewał i raz jeszcze zaznaczę, że używając

wyrazu „iluzje”, używam go bez cienia złośliwości, lecz z największym szacunkiem i

szczerym współczuciem. Oświadczam, że rozumiem doskonale patriotyzm monarchiczny

nieszczęśliwej starej Rosji.

Skoro jestem przy omawianiu sentymentów pana Sokołowa, muszę w charakterze

dygresji oświetlić jeszcze jedną hipotezę pana Sokołowa, którą wyłuszcza w swojej

książce, zresztą nie stosującą się do terenu bezpośrednich jego badań sądowo - śledczych,

to znaczy do terenu Jekaterynburga. Otóż przez całą książkę pana Sokołowa przewija się

przekonanie, że niejaki Jakowlew, który wiózł cesarza, cesarzową i wielką księżniczkę

Marię, był agentem niemieckim, który chciał ocalić cesarza. Ponieważ jednak okazało

się, że cesarz oferty niemieckiej nie przyjął, więc Jakowlew porzucił cesarza w

Jekaterynburgu. Nie wdając się w bliższy rozbiór tej hipotezy, opowiem tylko, że za-

background image

pytałem się mego rozmówcę, czy znał Jakowlewa, który wiózł cesarza z Tobolska do

Jekaterynburga. Odpowiedział mi, że znał, i podał mi nawet obecny adres tego

Jakowlewa, mianowicie mieszka on w miejscowości Szartasz na Uralu, o ile pamiętam,

nad jeziorem tego nazwiska, zajmuje się ogrodnictwem.

Pan Sokołow w swej książce stwierdza, że autentycznego przebiegu samego

morderstwa opisać nie może, a tylko dochodzi do niego na podstawie badania samego

wnętrza ubikacji, w której akt morderstwa został dokonany, oraz na podstawie zeznań

świadków, z których jednak żaden nie był naocznym świadkiem mordu, a tylko

powtarzał przed władzami sądowo - śledczymi to, co słyszał o nim z drugich czy trzecich

ust. Żadnego członka bandy czekistów, którzy dokonali aktu morderstwa, pan Sokołow

na oczy nie widział, pan Sokołow również nie znał nazwisk tych ludzi, z wyjątkiem

Jurowskiego i Nikulina. Pan Sokołow nie zna wreszcie momentu, skąd i kto dał

Jurowskiemu (którego mylnie uważa za szefa bandy) rozkaz dokonania mordu.

Moje wiadomości ten moment przynoszą. Okazuje się, że Mikołaj II i jego

rodzina zostali zamordowani przez przypadek, przez nieporozumienie.

Powiedziawszy to wszystko, przystąpię do najdokładniejszego opisu wydarzenia,

które dało mi w ręce te wiadomości.

Dnia 5 maja 1931 roku wsiadłem w Kazaniu do pociągu pocztowego, który

wychodził z Kazania o 8.40 według czasu tamtejszego i który przybył z 40 - minutowym

opóźnieniem. W wagonie miękkim jechali razem ze mną aktorzy teatru małego i

artystycznego (Moskowskij chudożestwiennyj teatr), którzy wracali z objazdu

kołchozów. Nie byli oczywiście to aktorzy pierwszorzędni tych zespołów teatralnych,

lecz specjalna „brygada”, jak oni mówili, wysłana dla propagandy na głuchą wieś. Jeden

z tych aktorów był dawnym „bezprizornym”, jeden z nich był świadkiem najciekawszych

momentów naszej rozmowy. Dowiedziałem się nawet nazwiska tego aktora, człowieka

starszego, który twierdził, że znał swego czasu mecenasa Lednickiego. Nazwisko to

brzmi: Aleksy Mikołajewicz Fogt.

Mój rozmówca był nie aktorem, lecz jechał na jakiś zjazd do Moskwy ze

Swierdłowska. Jak to często bywa w Rosji, w podróży rozmawiał dużo ze mną... Z

początku nie przypisywałem specjalnego znaczenia do tego, co on mówi i jakkolwiek

pokazywał mi swoją legitymację, jako członka „gorsowieta” (rady miejskiej) w

background image

Swierdłowsku, nie zwróciłem uwagi nawet na jego nazwisko. Dopiero później, gdy się

dowiedziałem, że jest przewodniczącym komisji dla „czystki” byłych partyzantów, że

mieszka w domu dla byłych czekistów w Swierdłowsku i że przez całą wojnę

wewnętrzną rosyjską był członkiem „Siewierno - karatielnawo otriada czeka”, zacząłem

mu się pilniej przypatrywać i pilniej uważać na to, co mówił. Pokazał mi wtedy swoją

legitymację przewodniczącego komisji „czystki”. Nazwisko jego brzmiało Makkiadan.

Muszę tu objaśnić, że Swierdłowsk znaczy tyle, co Jekaterynburg. Jest to nowa

nazwa miasta Jekaterynburga.

Opowiadania Makkiadana w wagonie w ciągu doby, którą z nim spędziłem,

brzmiały mniej więcej następująco:

Jest Mołdawianinem z pochodzenia. Tęskni do Mołdawii, chce się tam dostać,

lecz jego władze nie dają mu paszportu zagranicznego. W Mołdawii ma ojca lat 94 i

matkę lat 82, których chciałby zobaczyć. Posiada też krewnych w Polsce, jakiś adwokat

Gąberski, który mieszka w Lublinie i jest żonaty z panną Jankowską z Kiszyniowa, która

jest jego krewną.

Opowiadał mi także o swojej żonie, córce weterynarza z Petersburga, i która sama

posiada zootechniczne wykształcenie. Jak jechał w 1920 czy w 1921 roku (nie pamiętam)

wagonem czeka na czele oddziału czeka i jak zaprosił do tego wagonu „panienkę”

(barysznię), jak jej tam palcem nie tknął, jak później ona przyjechała do niego do

Jekaterynburga, jak mieszkali razem, lecz bez niczego, jak później ona mu się

oświadczyła. Ma teraz dwoje dzieci. Starszego synka trzeba oddawać do szkoły, lecz

członkowie domu czekistów własnej szkoły nie posiadają, a kolejowcy, do których

szkoły chciał go oddać, nie chcą dziecka niekolejowca przyjąć. Pomstował na to.

Podczas wojny był trzy razy ranny. Pokazywał mi bliznę na lewym ręku od kuli,

która przeszyła mu rękę na wylot. W wojsku cesarskim podczas wielkiej wojny nie

służył. Ma lat 38. Posiada złoty zegarek, jako prezent od Trockiego.

W pewnym momencie rozmowy wyraził żal, że nie byłem we Swierdłowsku, że

nie widziałem domu Ipatjewa.

Wtedy błyskawica przeszła mi przez mózg:

- A wyście tam byli... wtedy?

- A kakże (a no chyba).

background image

Wtedy zaczął mi opowiadać po kolei wszystko.

Wieczorem przyszła depesza do Biełoborodowa z Bażienowa, to jest

miejscowości położonej o 50 wiorst od Jekaterynburga. Depesza ta donosiła, że

nieprzyjaciel napiera, i zawierała na końcu frazes „rymitie nadleżaszczyja miery”

(przedsięwziąć odpowiednie środki).

Suchorukow nas wtedy zebrał wszystkich dwunastu, co zrobić, pan rozumie, że

zabić cesarza to nie to, co zabić mnie lub pana. Ja nie brałem udziału w dyskusji, miałem

gardło spuchnięte, mówić nie mogłem, no i zdecydowaliśmy: „trzeba, żeby dusza

wyszła”. Biełoborodow nazajutrz jechał. Zobaczył, co się stało, że wszyscy zabici.

Dopiero nas wymyślał. Wszystkich was rozstrzelać trzeba - mówił. Matem nas krył.

- A Jurowski tam był? - zapytałem.

- Był. O 12.00 w nocy przyszedł Suchorukow do nich i powiedział im, że tu się

będzie robiła dezynfekcja w tych pokojach. Rozumie Pan, on tak sobie powiedział o

dezynfekcji. Ale oni coś przeczuwali, o, przeczuwali. Stałem na schodach, jak schodzili.

Mikołaj, jego żona, cztery panienki. Takie piękne były...

Pamiętam, jak wzdrygnąłem się, gdy Makkiadan powiedział: „Takie piękne były”.

Pomyślałem o uczuciu człowieka, patrzącego na te cztery dziewczęta - księżniczki,

prowadzone na rzeź.

- Tak było ze służbą. Sama siebie na śmierć skazała. Myśmy powiedzieli: „służba

niech wyjdzie”, a oni: „nie pójdziemy”. Doktór też był. Botkin. „No, nie pójdziecie, tak

czort z wami”. Pan rozumie, że rozstrzelać 12 osób to nie to samo co 7. Myśmy tamtych

chcieli wyprowadzić przed dom i powiedzieć: „Idźcie do wszystkich diabłów”. To

nieprawda, żeby kto się znęcał. Nic. Nawet „matem nikt nie pokrył”. Niech mi na tę rękę

ołów się naleje, jeśli nieprawdę mówię.

Mowa tu jest o ordynarnym, cynicznym przekleństwie rosyjskim.

- Kiedy powiedzieliście służbie, że może iść?

- A o czwartej rano. O 12.00 sprowadziliśmy z góry na dół. Oni się rozebrali,

położyli spać. O 4.00 rano weszliśmy i Suchorukow mówi: „teraz możecie iść”. Oni „nie

pójdziemy”.

- A mówiono, że czytano wyrok, mówiono, że powiedziano cesarzowi „musimy

was rozstrzelać”, a on powiedział: „czto”.

background image

- Gdzież tam. Nic podobnego. Strzelano i już.

- A cesarz nie trzymał cesarzewicza na ręku?

- Przeciwnie, Mikołaj pierwszy upadł. Wszyscy byli w koszulach, panienki miały

na koszulach kaftaniki z flaneli. Jedną panienkę trafiła kula w ramię, do niej strzelano

dwa razy, a do chłopca (cesarzewicza) strzelano cztery razy. On jakoś zesztywniał,

skostniał, wreszcie trafiono mu tu (Makkiadan pokazał na część czaszki nad uchem).

W tych kaftanikach znaleźliśmy potem mnóstwo brylantów.

- A jakże z ubraniem? przecież znaleziono części ubrania obok spalonych ciał?

- Ubranie powieźliśmy razem spalić.

- A opowiadano, że bagnetami zabito pokojówkę i jedną z księżniczek?

- Niech mi tu naleją ołowiu na rękę, jeśli tak było. Nic podobnego. Nikt bagnetem

nie tknął, nie ruszył.

W głosie Makkiadana zabrzmiał ten sam szczery patos co poprzednio, gdy mówił,

że nikt się nie znęcał i „matem nie krył”. Jak gdyby zabić kogoś bagnetem było zgoła

czym innym niż wystrzałem broni palnej.

Potem opowiadał mi jeszcze krótko szczegóły palenia ciał - o ile mogłem się

zorientować, bo byłem trochę zdenerwowany tym, co słyszałem - takie same jak u

Sokołowa.

Nie pamiętam już, kiedy rozmowa zeszła na Wielkiego Księcia Michała

Aleksandrowicza. Makkiadan powiedział:

- Zabity on był w 11 dniu po Mikołaju. Zabity był na dziedzińcu duchownego

seminarium.

O ile wiem, jest to również pierwsza wiadomość o miejscu zamordowania

Wielkiego Księcia Michała Aleksandrowicza. Dotychczas znanym było tylko miasto, w

którym widziano go po raz ostatni, to jest Perm.

background image

TRZY PRZYCZYNY KATASTROFY. CESARZ

„Przypadkowa rozmowa w pociągu” zupełnie przypadkowo też znalazła się w

cyklu moich spostrzeżeń o Bolszewii. Narusza ona charakter publicystyczny tych

studiów, jest kartką wyrwaną z reporterki. Niech jednak zostanie jako klamra pomiędzy

uwagami o Bolszewii a tymi kilkoma słowami uwag, które chcę powiedzieć o

„zatopionej Rosji”. Jak do tego doszło? Rewolucja lutowa, przygotowana aktem

terrorystycznym z udziałem jednego z Wielkich Książąt (morderstwo Rasputina),

złączyła wszystkie warstwy społeczeństwa rosyjskiego przeciwko jednemu człowiekowi,

a raczej jednej parze małżeńskiej. Wywracając ten słup, który stał na drodze normalnego

rozwoju Rosji, wszyscy tak się naprężyli, że razem ze słupem wywróconym polecieli w

przepaść.

Na tym, co się czyta o Cesarzu Mikołaju II, i na tym, co nas dochodzi z

opowiadań ludzi, którzy go znali, ciąży straszna klątwa. Człowiek ten był samodzierżcą

jednej szóstej części globu. Każde jego słowo było czynem mogącym mieć gigantyczne

znaczenie dla życia tysięcy ludzi. Każdy jego błąd, nieuwaga, niedopatrzenie strasznie się

mściły na ludziach. Dlatego tak dużo jest wyzwisk rzucanych na osobę Mikołaja II nie ze

strony rewolucjonistów, lecz przez byłych ministrów. Lecz będziemy względniejsi niż

przedstawiciele najwyższej, rosyjskiej biurokracji.

Mikołaj II był gentlemanem w pełnym tego słowa znaczeniu. Jego „partia” - jeśli

można tego określenia użyć - przedstawiciele skrajnej reakcji, wśród której nie brakło

ludzi niesłychanie inteligentnych - patrzyła na wojnę z Niemcami jako na głupią

awanturę. On sam, będąc do szpiku kości reakcjonistą, rozumiał doskonale, co znaczy

wojna pomiędzy ostatnimi konserwatywnymi monarchiami w Europie. W miarę

postępów wojny musiał to rozumieć coraz dobitniej. Ale jak zdecydowanie, z jakim

wstrętem odrzucał podczas wojny wszelkie propozycje pokoju, uważając, że nie może

zdradzić sojuszników. Było coś z Pawła I, z jego pojęć o honorze maltańskim, w tym

obłąkaniu, z którym Mikołaj II prowadził wojnę, gubiąc Rosję, tron i siebie. Pochylimy

tu głowę przed jego pojęciem o słowie cesarskim, lecz nie przed przenikliwością

polityka. Na obronę polityczności jego stanowiska. Na obronę polityczności jego

stanowiska można jednak dodać, że cała inteligencja rosyjska uważała idiotyczną - jak

background image

słusznie ją z rosyjskiego punktu widzenia nazywał hr. Witte - wojnę z Niemcami za

zbawienną dla Rosji.

Wszystko, co pisałem o Bolszewii, pisałem metodą wyłapywania grubych linii

podkreślenia cech istotnych, dominujących, rządzących psychologią Sowietów.

Przytaczałem szczegóły jedynie jako ilustrację do tego, co bym nazwał „ideami

panującymi”. W krótkiej charakterystyce ostatniego Cesarza chciałbym zastosować tę

samą metodę, poprzestać na enuncjacji cech istotnych w psychologii Mikołaja II. Był to

więc człowiek miłujący życie rodzinne, który gdyby nie był Cesarzem, nigdy by się ży-

ciem publicznym nie zajmował, a od wszystkich naokoło żądałby tylko, aby jego i jego

rodzinę pozostawiono w całkowitym odosobnieniu. Los, wypadki, ludzie, naród rosyjski

postąpili zupełnie inaczej, prześwietlili jego życie osobiste, wszystko, co każdy człowiek

ma prawo zachować dla siebie, każdą rzecz najintymniejszą ogłosili, pokazali, wydrwili

przed światem całym.

Drugą cechą zasadniczą Mikołaja II był mistycyzm. Jest to cecha dziedziczna w

rodzinie Romanowów. Ale Mikołaj II był mistykiem największym, większym niż

Aleksander I.

Opowiada Izwolski, jak za pierwszej rewolucji rosyjskiej forty zbuntowanego

Kronsztadtu ostrzeliwały flotę i jak on, jako minister spraw zagr. składał w Peterhofie

Cesarzowi raport o sprawach konsularnych w Persji. Cesarz słuchał bardzo uważnie, a

armaty Kronsztadtu groziły nie tylko koronie Mikołaja II, ale jego życiu i życiu rodziny,

gdyż w razie zwycięstwa rewolty, droga do stolicy byłaby odciętą. Dopiero, gdy po

ukończeniu raportu Cesarz przez dużą taflę okienną spojrzał na morze i dymy wystrzałów

- zapytał się go Izwolski, czemu jest tak spokojny. Otrzymał odpowiedź, która

zabrzmiała wyjątkowo poważnie, że cesarz rosyjski jest przekonany, że los jego teraz, tak

samo jak zawsze, leży w ręku Boga.

Mikołaj II żywił głębokie przekonanie, że czeka go los tragiczny. Toteż wybuch

rewolucji i detronizację powitała jego rodzina z uczuciem ulgi: „Już się stało”.

Pochodnymi od mistycyzmu były dwie cechy. Jedna dobra, druga zła. Dobrą”

było wielkie poczucie cesarskiej odpowiedzialności. Ta niewrażliwość, spokój

niewzruszony, godność, z którą Mikołaj II przyjmował najgorsze wiadomości, ten głos

spokojny, którym, siadając do śniadania, powiedział: „ciekaw jestem, jak długo bronić

background image

się będzie jeszcze Port Artur”, gdy jednocześnie kładł pod serwetę depeszę o zdobyciu

Portu Artura przez Japończyków, ten spokój, z którym przyjmował wszystkie obelgi i

szykany po detronizacji - wszystko to płynęło z przekonania, że nie jest zwykłym

człowiekiem, lecz istotą, której Pan Bóg wyznaczył posłannictwo nadzwyczajne. Wiara

ta żyła z dziecinną naiwnością czy też z podziwu godnym mistycznym przekonaniem w

psychice Mikołaja II.

Obok poczucia odpowiedzialności mistycyzm Cesarza stworzył w nim wiarę w

lud rosyjski. Cesarza Mikołaja II można nazwać swego rodzaju demokratą,

chłopomanem. Nikt nie może być zupełnie wyzwolony spod wpływów swego wieku,

swej epoki. Mistycyzm Mikołaja i jego żony był średniowieczny. Cesarzowa całowała

ręce jakichś pustelniczek, które od 50 lat się nie myły. Ale ta średnio wieczność trochę

była pomalowana Tołstojem. Mikołaj II, reakcjonista, średniowieczny mistyk, na wiele

rzeczy miał pogląd podobny do Tołstoja. Nienawidził ochotników jednorocznych w

wojsku, bo to inteligencja. Kochał szeregowca! Kochał i wierzył w lud rosyjski. Widział

w nim ostoję swojego pochodzącego od Pana Boga posłannictwa.

Mieliśmy w niepodległej Polsce premiera, który się zajmował puszczaniem

spodeczków na seansach spirytystycznych. Stosunek Mikołaja II do Rasputina był

stosunkiem głębszym. W głowie - wypełnionej średniowieczną mistyką, podejrzliwością

do własnego otoczenia, tak zrozumiałą u samodzierżcy, wreszcie ową literacką „wiarą w

lud”, będącą chorobliwą cechą, będącą zabobonem przedwojennego pokolenia -

ulokował się kult Rasputina, jako nadczłowieka, jako bezpośredniego wyobraziciela

religijnych i wszelkich innych poglądów całego rosyjskiego ludu.

Teraz przejdźmy już bezpośrednio do katastrofalnej roli, którą odegrał Mikołaj II

w życiu państwa rosyjskiego. Oczywiście, że tymi wszystkimi cechami, które poprzednio

wyłuszczyłem, Mikołaj II był bardzo daleki od przekonań, poglądów wyznawanych za

czasów jego panowania przez całe społeczeństwo rosyjskie. Kąt odchylenia wyobrażeń

Mikołaja był niesłychanie wielki w stosunku do świata wyobrażeń inteligencji rosyjskiej.

Była to przepaść, której przeskoczyć się nie dało. Z jakimkolwiek innym członkiem tej

dynastii na tronie Rosja miałaby więcej szans uniknięcia katastrofy, która ją spotkała.

Mikołaj II nie miał zupełnie zmysłu realizmu, był to umysł fantastyczny, gotowy w

każdej chwili uwierzyć w każdą polityczną bajkę. Tacy ludzie zdarzają się nie tylko na

background image

tronach, lecz w życiu codziennym, a nawet bardzo często w życiu politycznym, tylko

oczywiście nie przynoszą tyle szkody. W naturze Mikołaja II, w jego naturalnym,

chłopięcym ugrzecznieniu wobec wszystkich tkwił także strach wyjątkowy przed

zrobieniem komuś przykrości. Gotów był wszystkim ustąpić, wszystkim dogodzić. Są to

cechy natury słabej, a natury słabe mają również skłonność do wpadania w drugą

ostateczność, w upór, ślepy, bezmyślny, bezwzględny. To właśnie stało się z Mikołajem

II. Słabość, bezwolność, niemoc w zakresie właściwego rozkazodawstwa połączyły się u

niego z paroksyzmami bezwzględnego uporu.

Wszystkie te jego cechy charakteru doprowadziły do tego, że istotnie za czasów

Sttirmera i Protopopowa Rosja znalazła się w ślepym zaułku.

Z chwilą detronizacji Mikołaj II stał się odkupicielem swoich win i monarchii. Te

cechy charakteru, które - gdy był władcą - powodowały katastrofę, teraz przeciwnie,

wychodziły na dobre. Z godnością, ze spokojem Mikołaj II czekał na śmierć. Jak kwiaty

podane artystce, tak krew przelana w związku z jakąś ideologią - zachęca i pobudza. Te

biedne panienki, którym kule przebiły ciepłe od snu koszule i flanelowe kaftaniki, swą

śmiercią więcej się monarchizmowi zasłużyły niż Alfons XIII swoimi wywiadami po

gazetach i objaśnieniami. Jako dziennikarz, emocjonalnie związany z ideą monarchiczną,

chciałem to jaskrawo na tych szpaltach podkreślić.

background image

INTELIGENCJA ROSYJSKA

Powiedziałem ostrożnie, że z innym cesarzem miałaby Rosja więcej szans

uniknięcia rewolucji. Gdyby nim był Mikołaj Mikołajewicz, byłby rządził jako

samodzierżca, ale samodzierżca utalentowany i popularny, gdyby był Michał

Aleksandrowicz brat Cesarza - mieliby Rosjanie Cesarza konstytucyjnego, podobnego w

swym zachowaniu się do Króla Jerzego V, gdyby miał być nim Konstanty

Konstatynowicz - Europa miałaby monarchę mecenasa sztuki, kogoś w rodzaju słynnego

w historii literatury Wielkiego Księcia Weimaru. Ale czy te wszystkie „gdyby”

odwróciły koło historii? Inteligencja rosyjska miała taki brak zmysłu państwowego, a

raczej tak antypaństwowe instynkty! Wyrazem inteligencja określają różne narody różne

grupy osób. W Rosji termin ten miał znaczenie najszersze. Obejmował on wszystkich,

kto nie był wyraźnie „ludem”, aż po najwyższe szczyty biurokracji, zresztą wyłącznie. To

znaczy, że do inteligencji nie należeli chłop, robotnik i rzemieślnik, oraz minister,

dyrektor departamentu policji, generał głównodowodzący. Ale kupiec czytający

Dostojewskiego, ale oficer chodzący do teatru wszystko to była inteligencja. Otóż na

usprawiedliwienie całej tej inteligencji można chyba to powiedzieć, że ona - jak sam Mi-

kołaj II - przeceniała znaczenie i siłę samodzierżawia. Dlatego każdy, kto jej w walce z

jedynowładztwem pomagał, stawał się jej „poputczikiem” - mówiąc dzisiejszym

językiem rosyjskim.

Każda antypaństwowa organizacja znajdywała sympatie wśród inteligencji

rosyjskiej. Polski ruch strzelecki nie miał wcale pieniędzy. Polska miała dużo ludzi

bogatych, dużo ludzi ofiarnych, lecz nikt nic nie chciał dać, bo ruch strzelecki w tych

czasach był zbliżony do socjalistów. Piłsudski w swojej robocie niepodległościowej

musiał się liczyć z każdym dosłownie głosem. Z historii stronnictw socjalistycznych

rosyjskich wiemy, że partie te rozporządzały tysiącami. Nie tylko z policji tajnej płynęły

te tysiące złotych rubli, którymi obracali socjalrewolucjoniści, organizując swe zamachy

terrorystyczne. Szły one z kieszeni bogatych fabrykantów, właścicieli ziemskich,

zamożnych adwokatów, lekarzy, wszystkich tych, którym się rewolucja tak od-

wdzięczyła. Szczegłowitow, cesarski minister sprawiedliwości, więziony przez

bolszewików w fortecy św. Piotra i Pawła, spotkał na spacerze więziennym p.

background image

Tereszczenkę, ministra rządu ks. Lwowa, bogacza, który uprzednio znany był z

subsydiowania ruchu rewolucyjnego. Szczygłowitow mu powiedział: „powiadają, że Pan

zapłacił pięć milionów rubli, aby trafić tutaj. Jaka szkoda, że o tym wcześniej nie

wiedziałem. Osadziłbym tu Pana darmo”.

Anegdota ta ma symboliczny charakter.

Pamiętam artykuł w „Rieczi”, organie partii kadetów, w stulecie bitwy pod

Możajskiem, zwycięstwa nad Napoleonem. Kadetów należy uważać za przeciętną

inteligencji rosyjskiej. W artykule tym „Riecz” nie umiała nic innego napisać jak to, że

żołnierz francuski czuł się tak w Rosji jak żołnierze rosyjscy w Mandżurii. Daleko mu

było od Ojczyzny, więc dał się pobić. Oto wszystko, co potrafił w stulecie wielkiej swej

państwowej chwały pomyśleć sobie inteligent rosyjski. Tylko tyle umiał powiedzieć o

najważniejszym dla Rosji problemie azjatyckim.

Inteligentowi rosyjskiemu zdawało się tylko, że myślał antyrządowo, naprawdę

myślał antypaństwowo. Kulminacyjnym objawem atrofii zmysłu państwowego jest dla

mnie chwila, kiedy po rozwiązaniu I Dumy Stołypin zwrócił się do stronnictw Dumy, a

przede wszystkim do kadetów z propozycją utworzenia gabinetu o cechach na wpół

parlamentarnego rządu. Cesarz Mikołaj II był dla tej myśli pozyskany przez Trepowa.

Już ten jeden fakt zdejmuje z ostatniego Cesarza dużą dozę odpowiedzialności i

przerzucają na kadetów, którzy te propozycje odrzucili! Doprawdy raz jeszcze powiem,

że na ich wytłumaczenie tylko ten można podnieść motyw, że przeceniali oni znaczenie i

siłę jedynowładztwa, że uważali to jedynowładztwo za jedynego swego wroga, że byli

pewni, iż po upadku jedynowładztwa rządy kraju przejdą w ręce inteligencji, że nie śniło

się im, jakie siły bestialskie tkwią w wariackich głowach rosyjskich wywrotowców. Dla

nas, Polaków, oczywiście najlepiej, iż ten sojusz geniusza Stołypina z parlamentem nie

doszedł do skutku, ale doprawdy pomimo całej litości, na którą dziś zasługuje ten

inteligent, czy to jako łachmaniarz - liszeniec w Bolszewii, czy jako szofer wożący w

Paryżu Amerykanów do nocnych lokali - chce się powiedzieć pod jego adresem:

Tu l'as

voulu Georges Dandin.

Wyobraźmy sobie, żeby Mikołaj II, gdy został Cesarzem, zamiast przybijać z

żoną obrazki na ścianach w swoich pokojach, pojechał do politechniki petersburskiej i

wygłosił mowę do młodzieży: „Zbyt długo kłóciliśmy się. Mamy tyle w Rosji do roboty.

background image

Wszyscy wyprzedzili nas. A mamy kraje olbrzymie, które czekają na pracę, pracę i

jeszcze raz pracę. Mamy Azję, z której zrobić musimy Amerykę”. Oczywiście, gdyby

miał nerwy i wolę Piotra I, mógłby jeszcze w 1894 r. zrobić w Rosji wszystko. Ale tego

od nikogo nie można wymagać. Najlepsze jednak intencje i najrozumniejsze posunięcia

przeciętnie inteligentnego władcy rozbiły się o antypaństwowe instynkty inteligencji

rosyjskiej.

background image

UNE STUPIDE AVENTURE

Tak nazwał wielki mąż stanu, Sergiusz Witte, wojnę rosyjsko - niemiecką. Dla

nas jest ona błogosławiona, bo nam dała niepodległość. Z punktu widzenia rosyjskiego

była ona szaleństwem, „awanturą idiotyczną”, Europę wprowadziła w niewolę

amerykańską.

Ekspansja państwa powinna się rozwijać w kierunku, który dla państwa może być

najbardziej korzystny i tam, gdzie opór jest najmniejszy. Zwrócenie się Rosji przeciwko

Niemcom nie mogło nawet w razie zwycięstwa nic dać Rosji, natomiast Rosja natykała

się tu na opór największy.

Tłumaczenie, że Rosji chodziło o Bałkany, że z Niemcami walczyła Rosja tylko

jako z sojusznikiem Austrii, nie zwalnia Sazanowa od zarzutu polityki błędnej. Należało

pierwej Niemcy od Austrii odciągnąć drogą różnych koncesji, jeśli się chciało uprawiać

plany bałkańskie.

Ale co dawała Rosji polityka bałkańska? Czy można porównać te korzyści, które

Rosja mogła znaleźć dla siebie na Bałkanach, z tym, co mogłaby dać jej Azja, przy

rozumnej polityce? Moim zdaniem już polityka Aleksandra II jest tylko spóźnionym

wykonaniem planu naszego Króla Władysława IV. Władysław IV, gdyby zrealizował

swe plany, stworzyłby z Polski wielkie imperium. Za czasów Sazanowa Bałkany

posiadają już zupełnie inną wartość.

Dowodem słuszności tezy, iż jedynym racjonalnym kierunkiem ekspansji

Moskwy jest Azja, jest współczesna polityka bolszewików i jej sukcesy.

Porównajmy teraz przyczyny katastrofy Rosji z naszym położeniem. Zamiast

władcy w rodzaju Mikołaja II posiadamy na czele narodu człowieka geniuszu. Zamiast

antypaństwowych, anarchicznych instynktów inteligencji rosyjskiej, dzięki Piłsudskiemu,

krzepnie u nas idea „wszystko dla państwa”. To są nasze plusy. Natomiast obawiam się

porównywać metody polityki zagranicznej obu państw. Wydaje mi się, że podobnie

jednomyślnie prowadzimy podobnie błędną politykę zagraniczną.

background image

GŁOSY PRASY

PRZEDMOWA DO TRZECIEGO WYDANIA

Książka p. Stanisława Mackiewicza o Rosji sowieckiej rozeszła się w Polsce już

w dwóch wydaniach. W Anglii ukazało się jej angielskie wydanie pt.

Minds in Fetters.

Poniżej zamieszczamy polskie, rosyjskie, białoruskie, ukraińskie, niemieckie i angielskie

głosy prasy o tej książce. Są to urywkowe zdania wyjęte z artykułów, felietonów lub

sprawozdań.

... Według podróżniczych wrażeń Mackiewicza, pogłębionych doskonałą

znajomością przedbolszewickich stosunków w Rosji, reżim sowiecki do dziś dnia nie jest

całkiem mocny...

„Arbeiter Zeitung” (Wiedeń)

Mówiąc o przyszłości Rosji, autor wyraża przypuszczenie w istocie najbardziej

prawdopodobne, że sytuacja obecna zakończy się jednak wskutek jakiegoś

nieprzewidzialnego zawalenia się Sowietów.

„Aberdeen Press”

Za to są ustępy tego artykułu równie niecodzienne, jak ów nagłówek

Laudater

Iesus Christus.

Jest coś wielkiego w słowach o prześladowaniu religijnym, o biednym,

opuszczonym kościele w czerwonej stolicy, w którego murach modły wiernych wskrze-

szają dzień w dzień pamięć pacierzy, szeptanych w mrokach katakumb. Wybucha nagle

przesłoniętą codziennością religijność i przelewa się w ustępach, zakończonych gorzkim

bryznięciem sarkazmu.

„Czas”

Pozornie jest to po prostu jeszcze jedna książka o Rosji sowieckiej, ale naprawdę

jest pod wieloma względami zasadniczo od tych wszystkich różna.

„Catholic Times”

background image

... cały ten przeraźliwy nonsens ustroju sowieckiego, stwarzający terrorem,

niewolnictwem i dumpingiem fikcję uprzemysłowienia Rosji, opisany jest przez p. St.

Mackiewicza w sposób mistrzowski, prześcigający wyrazistością i jasnością wszystko, co

kiedykolwiek o Sowietach zostało napisane.

Adam Romer „Dzień Polski”

Książka zaglądająca za kulisy faktów Rosji bolszewickiej i odróżniająca

rzeczywiste siły działające w tym kraju.

„Derbyshire Times”

Russian Minds in Fetters

jest to tytuł niesłychanie interesującej książki którą

właśnie przeczytałem.

Mam nadzieję, że książka ta trafi do sflaczałych rąk tych ciekawskich pisarzy i tak

zwanych intelektualistów i ciężkich zarozumialców, co jadą do Rosji, a gdy im pokażą

programowe widoki (portrety) i napchają niezgrabnymi oficjalnymi kłamstwami, wracają

do Anglii, pełni nerwowego podniecenia.

Książka ta nie jest bynajmniej propagandową książką antybolszewicką, jest

podaniem faktów, przetykanym wielu ścisłymi rozważaniami na temat całego

eksperymentu. Tu i tam autor ośmiesza absurdalną sowiecką propagandę i śmieje się z

dziecinnego gadania partyjnych przedstawicieli. Ale mimo to nie można powiedzieć, aby

nie doceniał niebezpieczeństwa tego burzycielskiego ruchu.

„Daily Express”

... istotna wartość książki p. Stanisława Mackiewicza zawiera się w szczególnej

wrażliwości na objawy konkretne, które autor chwyta w ich bezpośrednim ujęciu i nie

rozprasza w doktrynerskich formułach.

Tadeusz Grużewski „Express Poranny”

... można nie podzielać zapatrywań p. Mackiewicza, lecz każdy musi przyznać, że

zna on do głębi Rosję i jest obdarzony darem obserwacji bardzo trafnej.

„L'Echo de Varsovie”

background image

... jego stosunek do bolszewickiej Rosji jest szczególnie rycerski i tak poprawny,

że należy zalecić go wszystkim innym dziennikarzom.

„Glasgow Evening News”

... pan Mackiewicz z temperamentem jurnego komsomolca zwalcza ten przesąd i

piętnuje jego wierutną bajkę ...

... Czyż nie uderzyło ich to w oczy, że o prawdzie życia sowieckiego piszą tylko

konserwatyści czy monarchiści i to ze stemplem B.B. ...

Jan Urbach „Głos Poranny” (Łódź)

... Nie wpadajmy w defetystyczny pesymizm ani w narkotyczny optymizm.

Poznawajcie istotne cele ludzkości, jako też ich groźne wykoślawienia. Ku temu

pierwszemu posłużą nam prace Wrońskiego, ku temu drugiemu - rozumna książka p.

Mackiewicza.

Czesław Kozłowski „Gazeta Literacka” Kraków

... Znane wrażenia z Rosji sowieckiej wybitnego publicysty Stanisława

Mackiewicza w jego głośnej książce

Myśl w obcęgach,

lepiej niż opracowania

dotychczasowe, bo bezpośredniej i zwłaszcza obiektywniej pozwoliły nam wniknąć w

istotę niebezpieczeństwa od Wschodu.

Kazimierz Czachowski „Ilustrowany Kurier Codzienny”

... Spostrzeżenia o płynności i nieustającej zmienności warunków życia

społecznego i indywidualnego jest bodaj najcenniejszą zdobyczą książki p. Mackiewicza.

A.Ch. „Kurier Polski”

... Umysłowość p. Mackiewicza żywa, czujna, bystrą, elastyczna ... Czyta się też

te wspomnienia jednym tchem; a każda nowa stronica przynosi nowe zaciekawienie.

Adam Grzymała - Siedlecki „Kurier Warszawski”

... Wrażenia z kilkudniowej podróży, zdobyte dzięki śmiałym inwestygacjom,

background image

przenikliwemu darowi obserwacji, znajomości Rosji przedwojennej oraz historii Rosji

bolszewickiej, mają bez porównania więcej wartości od impresji Duhamela, Fabre -

Luce, Berauda i tylu innych.

Maria Czapska „Kobieta Współczesna”

Autor niewątpliwie starał się być uczciwym i prawdomównym i nie ukrywa wcale

swych silnych zasad monarchicznych i rzymskokatolickich.

„Listener”

Jedną z najbardziej interesujących i najbardziej chętnie czytanych książek o Rosji,

ostatnio wydanych - a lista książek traktujących o tym przedmiocie powiększa się stale ...

Istotną cechą Rosji dzisiejszej - zdaniem autora - jest stan rewolucyjnego

naprężenia, w którym utrzymuje się stale cały kraj. Społeczeństwo jest tam

„sprowadzone do stanu chronicznej histerii”. Wszystko jest w stanie płynnym, wszystko

jest względne.

„Liverpool Post”

Był (autor) tak „fair” wobec Sowietów, że podobno oskarżono go w jego

Ojczyźnie o schlebianie bolszewizmowi. A przecież po przeczytaniu jego książki ...

„Mantnose”

... Najciekawsze i najbardziej wartościowe w

Myśli w obcęgach

jest to, co autor

pisze o duchowej wiwisekcji, której ulega w Sowietach ludzka psychika i ludzki intelekt.

„Meta” (tyg. ukraiński, Lwów)

Metaforyka tytułu od razu wprowadza w styl dziełka, obiecując mowę obrazową -

ale więcej zachęciłby może do lektury sam temat ostatniego pisemka p. Stanisława

Mackiewicza.

„Myśl Narodowa”

... Ta otwartość wyróżnia korzystnie jego książkę z potopu wydawnictw, pisanych

background image

w stylu „liberalnym”, z obłudnym pochlipywaniem i obsmarkiwaniem się. Wileński

monarchista nie ukrywa swojej bezwzględnej wrogości, nie ukrywa, że chodziło mu

przede wszystkim o zbadanie zdolności obronnej społeczeństwa ZSRR.

„Miesięcznik Literacki” (komunistyczny)

... jest to książka pełna szlachetnego niepokoju o to, czy to, co pisze, istotnie

odpowiada prawdzie.

„Nothern Whig”

... dlatego też książkę Mackiewicza uważamy za bogatą zdobycz literatury

politycznej o Sowietach, może jedną z najciekawszych książek, które ukazały się na ten

temat w literaturze europejskiej ...

Czesław Ołtarzewski „Polska Zbrojna”

... Książka iskrzy się wprost bystrymi spostrzeżeniami i uderzającymi ujęciami w

dziedzinie obyczajowo - społecznej przede wszystkim.

Stanisław Stroński „Polonia” (Katowice)

... Nie brak w tej książce ani znamiennej dla Mackiewicza pasji, ani chaotycznego

braku linii, ale jest żywe wyczucie rzeczywistości, barwność, szczerość i

bezpośredniość ...

Czesław Ołtarzewski „Republika” (Łódź)

Literatura antybolszewicka to szereg wyzwisk i banalnych twierdzeń o wyuzdaniu

płciowym, o wyzysku robotników przez komisarzy itd. Od tego szablonu odstępuje praca

Stanisława Mackiewicza.

Trudno jednak w literaturze ostatnich czasów o bolszewizmie rosyjskim znaleźć

tak twardych i dobitnych sądów o Rosji bolszewickiej, jak w książce St. Mackiewicza.

Władysław Studnicki „Słowo”

Pan Mackiewicz w przeciwieństwie do każdego innego pisarza, piszącego o

background image

bolszewickiej Rosji, nie tylko stara się o bezstronność, aleją osiąga.

„Spectator”

Wśród ostatnich tak licznych książek o Rosji najbardziej interesująca jest

Myśl w

obcęgach.

„Truth”

Nowa książka o Rosji sowieckiej, o której piszemy, tym się różni od tamtych, że

podchodzi do niej z psychologicznego punktu widzenie: jej autorowi chodzi o

zobrazowanie skutku, jaki na rosyjskim narodzie wywarł ów eksperyment.

Faktem jest, że na żaden kwestionariusz, naszkicowany za granicami Rosji, nie da

się łatwo odpowiedzieć. Rosja jest niewystarczająco statyczna, by z nią móc postępować

tą metodą. Pan Mackiewicz mówi: „Jest to wielki kocioł, wrzący rewolucją”.

„The Times”

... Pozwoli bowiem zorientować się, czy skrystalizowane tam pojęcia i idee nie

występują przypadkiem już i u nas w formie na razie embrionalnej i gdzie się ukrywają.

Felietony p. Mackiewicza, dalekie od takiej myśli, pisane szczerze i obiektywnie, dają

doskonałe pole dla tych poszukiwań niebezpiecznych laseczników społecznych.

Bolesław Żarski „Wiadomości Literackie”

... Młody wileński poseł, piłsudczyk Mackiewicz, przed kilkoma miesiącami w

swojej oryginalnej, wspaniale napisanej książce o Rosji, która się stała jedną z najwięcej

mających powodzenie książek w polskiej literaturze powojennej, odmalował nam

wzrastające niebezpieczeństwo państwa Sowietów dla Polski i całej Europy,

niebezpieczeństwo, wobec którego wszystkie inne troski na plan drugi stąpić muszą...

Imanuel Birnbaum „Vossische Zeitung”

Panie Mackiewicz! Należy pamiętać, że takich pierwszych spotkanych

komsomolców i komsomełek mamy w Związku cztery miliony, a w czasie najbliższym

będziemy ich mieli pięć milionów.

„Zwiazda” (komunistyczna, Mińsk Lit.)

background image

... p. Mackiewicz dał nam do zrozumienia, że jest przede wszystkim artystą -

artystą dla którego momentem decydującym jest jego własny temperament i cechująca

każdego artystę niezaspokojona ciekawość!

Irena Zdanowiczowa „Życie Nowogródzkie”

Wśród tych licznych głosów prasy jest jednak jeden, który autorowi

Myśli w

obcęgach

sprawił przyjemność największą. Jest głos białoruskiego poety Franciszka

Olechnowicza, człowieka, który 7 lat siedział w obozie koncentracyjnym na wyspach

Sołowieckich. Człowiek ten pisze:

„Przyznam się, że długo nie mogłem się zdecydować na przeczytanie książki p.

Mackiewicza. Niedawno wróciłem ze ZSRR, wrażeń swych jeszcze nie zdążyłem

wykorzystać literacko, obawiam się przeto, by cudze wrażenia nie weszły w kolizję z

mymi własnymi, by fałszywe, jak przypuszczałem, oświetlenie życia »w państwie

budującego się socjalizmu« nie zataiło świeżości mych wspomnień, nie sugerowało mi

cudzych myśli. Wreszcie zacząłem rozcinać kartki leżącej przede mną broszury i

wszystkie 137 stronic przeczytałem... »jednym tchem«.

Spostrzeżenia, myśli i wrażenia zawarte w

Myśli w obcęgach

nie tylko nie

kolidowały z mymi wspomnieniami, lecz przeciwnie, żywiej je wskrzeszały, uwypuklały,

dopełniały.

Nie przypuszczałem nigdy, by w tym kraju, gdzie prawda tak jest starannie przed

okiem cudzoziemca ukrywana, dziennikarz polski przemierzający przestrzenie ZSRR w

wygodnym ekspressie, zdołał poza wystawionymi mu na każdym kroku przed oczy

»dostiżenjami«, ujrzeć sedno rzeczy. Zdolności obserwacyjne autora wprowadziły mnie

w zdumienie”.

background image

STANISŁAW Z JAŃCZA MACKIEWICZ HERBU BOŻAWOLA,

PSEUDONIM CAT

Podane powyżej uzupełniające dane „... z Jańcza... herbu” mają być

wyróżnieniem tego właśnie Mackiewicza spośród ogromnej rzeszy Mackiewiczów,

zamieszkałych dawniej i dzisiaj na terenie Wielkiego Księstwa Litewskiego, z których

wielu bywało (także obecnie) redaktorami rozmaitych pism.

Stanisław Mackiewicz (Cat) - czyli kot, który chodzi własnymi drogami i nigdy

nie wiadomo kędy - z opowieści Rudyarda Kiplinga - długoletni redaktor naczelny i

wydawca konserwatywnego „Słowa” w Wilnie i autor

Myśli w obcęgach

oraz wielu

innych książek i artykułów (nie tylko drukowanych w wileńskim „Słowie”), urodził się w

Petersburgu 18 grudnia 1896 r. Ojcem jego był Antoni Mackiewicz - wilnianin, matką

Maria z Pietraszkiewiczów - krakowianka z kręgu Młodej Polski. Dziadkowie:

Mackiewicz i Pietraszkiewicz - obaj za działalność niepodległościową ukarani przez

rosyjskich zaborców podobne mieli losy: Mackiewicz zmarł na Syberii, zesłany tam po

roku 1863, Pietraszkiewiczowi, skazanemu na karę śmierci za udział w spisku

Konarskiego zamieniono karę na dożywotnią służbę „w sołdatach”. Zesłano go na

Kaukaz, gdzie wykazał się taką odwagą, że nie tylko został odznaczony, ale również

amnestionowany - co mu pozwoliło na osiedlenie się w Krakowie i założenie tam

rodziny. Dzieciństwo Stanisława, tak jak i jego rodzeństwa: Seweryny (Orłosiowej) i

Józefa, upłynęło na zaznajamianiu się z historią Polski przez nieustanne podróże

pomiędzy Wilnem i Krakowem. Ta Jagiellońska „oś historii” odbiła się niewątpliwie na

poglądach Stanisława Mackiewicza. Dodatkową „lekcją” uniwersalizmu były bliskie

kontakty Mackiewiczów z rodzinami dwóch sióstr (spośród czterech) ojca które wyszły

za mąż za Litwinów aktywnych w walce o narodową tożsamość. W dyskusjach przy

„rodzinnym stole” kształtowały się talenty polemiczne zgromadzonej młodzieży.

Działalność dziennikarsko - niepodległościową zaczął Stanisław Mackiewicz w

Wilnie jeszcze w czasach gimnazjalnych, przed pierwszą wojną światową. W grupie

młodzieży mistrzem był starszy o lat parę Mieczysław Niedziałkowski. W czasie wojny

Mackiewicz rozpoczął studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim - co mu nie

przeszkadzało w udzielać się w organizacjach niepodległościowych, za co został

background image

aresztowany i osadzony w więzieniu - skąd dość szybko zbiegł.

Następnie znalazł się w Krakowie na Uniwersytecie Jagiellońskim, a w czasie

wojny polsko - bolszewickiej w oddziale Jerzego Dąmbrowskiego (13 Pułk Ułanów). W

czasie urlopu w lutym 1920 roku wziął ślub w katedrze św. Jana w Warszawie z Wandą

Krahelską.

W tym czasie: wojny i małżeństwa, współpracuje z pismami konserwatywnymi:

krakowskim i poznańskim.

Wraca do Wilna, gdzie 1 sierpnia 1922 roku ukazuje się pod jego naczelną

redakcją konserwatywno - monarchistyczny dziennik „Słowo”. Nie wypełnia mu to

całkowicie czasu, bo udziela się także i w organizowaniu słynnego zjazdu w Nieświeżu

(październik 1926 r.) i posłuje na Sejm w latach 1928 - 1935.

W okresie poprzedzającym II wojnę światową ogłasza szereg artykułów

alarmujących opinię publiczną brakami w uzbrojeniu Polski - wobec grożącego jej

niebezpieczeństwa. W rezultacie zostaje zesłany w kwietniu 1939 r. na kilka tygodni do

Berezy Kartuskiej. Ciekawe, że wszyscy jego przeciwnicy - których swym ostrym

piórem łatwo obrażał - ujmują się za nim, protestując przeciwko takim metodom

ograniczania „wolności słowa”.

Ostatni numer „Słowa” ukazuje się 18 września 1939 r., gdy bolszewicy

zajmowali Wilno. W tymże dniu Stanisław Mackiewicz opuszcza swe ukochane miasto

na zawsze - jadąc do Kowna, a stamtąd do Paryża.

Pierwszą zimę II wojny spędza w Paryżu jako członek I Rady Narodowej i

wydawca tygodnika „Słowo” (21 I 1940 - 9 VI 1940). Po upadku Francji przedostaje się

do Anglii. Tam, poza udzielaniem się w sprawach politycznych, przesiaduje godzinami w

British Museum - pisząc książki:

Historia Polski 1918 - 1939, Dostojewski, Klucz do

Piłsudskiego, Lata nadziei.

Będąc w opozycji do rządu Sikorskiego, za jego zbytnią

uległość wobec Aliantów w rozmowach polsko - radzieckich, rozpoczyna w roku 1941

wydawanie broszur polemicznych. W latach 1946 - 1952 wydaje pismo pod znaczącym

tytułem „Lwów i Wilno”. W roku 1952 wydaje książkę o Królu Stanisławie Auguście.

Jest członkiem III Rady Narodowej, a w latach 1951 - 1954 wiceprezesem IV Rady

Narodowej w Londynie.

7 czerwca 1954 roku zostaje powołany na premiera polskiego rządu

background image

emigracyjnego (pozostaje nim, a także ministrem spraw zagranicznych do 21 VI 1955).

W emigracyjnym plebiscycie „Wiadomości” w 1955 r. na najulubieńszego pisarza

emigracji zajmuje pierwsze miejsce przed swym bratem Józefem Mackiewiczem.

14 czerwca 1956 r. Stanisław Mackiewicz wraca do Polski. Ten tragiczny powrót,

świadczący o klęsce toczonych przez niego walk o Polskę i jej kształt, kwituje słowami:

chcą zademonstrować rodakom, że w niczym nie mogą i nie powinni liczyć na

dotrzymanie umów przez aliantów.

Zaraz po jego przyjeździe wchodzimy do warszawskiej, obszernej restauracji -

ludzie zgromadzeni przy stolikach wstają i biją brawo. Ale Mackiewicz wydaje

Londyniszcze

i w dużym stopniu traci swą popularność emigracyjnego premiera, ponie-

waż, jak sam mówi:

Polacy kochają Anglików.

Wraz z rodziną objeżdża „nową Polskę”, wygłasza odczyty, nawiązuje kontakty.

Ten stan trwa krótko. W rezultacie wiąże się z „Paxem” i pisuje do pism paxowskich.

Uważa, że siłą główną mogącą w Polsce przeciwstawić się sowieckiemu zniewoleniu jest

Kościół, ale ważne jest też, by się uniezależnić ekonomicznie od państwowego

monopolu, a tę rolę w pewnym stopniu spełnia PAX.

Nie mieści się jednak w polskiej rzeczywistości, ciężko choruje, zaczyna pisać

pod pseudonimem do paryskiej „Kultury”. Jest jednym z inspiratorów i. sygnatariuszy

„listu 34” (marzec 1964 rok). W listopadzie 1965 r. zostaje „ukarany” przez Sąd

Dziennikarski przy Oddziale Warszawskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich

skreśleniem z listy członków (podpisany: Rzecznik Dyscyplinarny O. Andrzejewska).

Prawie jednocześnie, bo także w listopadzie 1965 r. wpływa oskarżenie przeciwko

Stanisławowi Mackiewiczowi z Generalnej Prokuratury o przestępstwo z art. 23 § 1

dekretu z 1946 r. o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy

państwa.

W związku ze śmiercią oskarżonego sprawa ta zostaje umorzona. Po odzyskaniu

niepodległości (w 1992 roku) - Stanisław Mackiewicz został zrehabilitowany.

W ostatnim okresie życia dotknął go również zakaz publikacji prasowych. A

jednak mimo dręczących go chorób i represji, w ciągu prawie dziesięciu lat pobytu w

PRL napisał szereg książek, które zostały wydane, głównie w Insytytucie Wydawniczym

PAX, a także w PIW i Czytelniku.

Londyniszcze

Warszawa 1957,

Muchy chodzą po

background image

mózgu

Kraków 1957,

Zielone oczy

Warszawa 1958,

Był Bal

Warszawa 1961,

Polityka

Becka

Paryż 1964,

Europa in flagranti

Warszawa 1965,

Herezje i prawdy

Warszawa

1969. Już po śmierci wydano wybór pism opracowanych przez żonę i córki:

Odeszli w

zmierzch 1916 - 1966

Warszawa 1968,

Kto mnie wołał, czego chciał

Warszawa 1972. Po-

nadto opublikowano jeszcze dwa wybory publicystyki:

Kto mnie nie chciał?

Sztokholm

1982 i

Teksty

Warszawa 1989. Ukazała się także ostatnia napisana za życia autora

książka

Dom Radziwiłłów

Warszawa 1990. Prace te cieszyły się popularnością o czym

świadczą liczne wznowienia i przedruki.

Stanisław Mackiewicz umiera 18 lutego 1966 r., pochowany został na cmentarzu

Powązkowskim w Warszawie, wbrew swemu pragnieniu, by go pochowano w Wilnie

przy grobach ojca i matki na cmentarzu Rossa.

W czasie pogrzebu żegnali go pięknymi przemówieniami: młodszy kolega z

Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie Lech Beynar (Paweł Jasienica) i przyjaciel

Mackiewicza, Aleksander Bocheński, autor

Dziejów Głupoty w Polsce.

Aleksandra Niemczykowa

background image

Przedmowa...........................................................................................................3

Spełniam obowiązek wobec swoich pytań...........................................................6

Pięć pytań.............................................................................................................8

Rewolucja w całej pełni. Kipiący kocioł.............................................................9

Wracam do swoich pytań...................................................................................11

Co będzie w razie wojny?..................................................................................12

Myśl w obcęgach...............................................................................................15

Piszę prawdę, jedynie prawdę, wyłącznie prawdę.............................................22

Robotnik z ukończonym fakultetem historycznym...........................................28

Czy można się odżywiać morfiną?....................................................................35

Liszeniec............................................................................................................43

Odpowiadam na drugie pytanie.........................................................................49

Laudetur Iezus Christus.....................................................................................54

Kobieto, zdejm zasłonę!.....................................................................................60

Czczone zwłoki czy woskowa lalka?.................................................................65

Palimpcest..........................................................................................................71

Terror.................................................................................................................74

Przyszłość...........................................................................................................76

Infekcja kupiecka...............................................................................................77

Infekcja ideowa..................................................................................................79

Pojedźcie do Bolszewii......................................................................................80

Przypadkowa rozmowa w pociągu....................................................................81

Trzy przyczyny katastrofy. Cesarz.....................................................................87

Inteligencja rosyjska..........................................................................................91

Une stupide aventure..........................................................................................93

Głosy Prasy Przedmowa do trzeciego wydania.................................................94

Posłowie...........................................................................................................101


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Mackiewicz Stanisław (Cat) Klio szepcze swoje prawa
Mackiewicz Stanisław (Cat) Sprawa Polska jest funkcją stosunków niemiecko rosyjskich
Mackiewicz Stanisław (Cat) Myśl w obcęgach
Mackiewicz Stanisław (Cat) Sojusze egzotyczne
Stanisław Cat Mackiewicz Tak czy nie
Stanisław Cat Mackiewicz Piłsudski
Stanisław Cat Mackiewicz Państwo czy Naród
Stanisław Cat Mackiewicz Sojusz z Anglią był sojuszem egzotycznym
Stanisław Cat Mackiewicz 1896 1966
Stanisław Cat Mackiewicz Wieniawa
Stanisław Cat Mackiewicz Władza silna i stała
Stanisław Cat Mackiewicz Fragmenty mej filozofii dziejowej
Stanisław Cat Mackiewicz 1953 Stanisław August
Stanisław Cat Mackiewicz Sojusz z Anglią był sojuszem egzotycznym
Stanisław Cat Mackiewicz Historia Polski od 11 listopada 1918 do 17 września 1939 zakończenie

więcej podobnych podstron