Shepard Sara
Pretty Little Liars 05
Zepsute
JESZCZE NIE DOSTAŁYŚCIE TEGO, NA CO
ZASŁUGUJECIE.
Podejrzany o zabójstwo Alison przebywa w
areszcie, ale Emily, Aria, Spencer i Hanna jeszcze
długo nie będą mogły spać spokojnie. Im więcej
sekretów wychodzi na jaw, tym więcej rodzi się
pytań. Nagle stare szkolne wspomnienia
nabierają nowych znaczeń.
Kto tak naprawdę jest ofiarą, a kto zabójcą w tej
grze?
WNIKLIWY UMYSŁ DOMAGA SIĘ WIEDZY...
Jak wspaniale byłoby wiedzieć dokładnie, co ludzie sobie myślą.
Gdyby ludzkie głowy przypominały przezroczyste torby od
Marca Jacobsa i gdyby skrywane opinie i sądy widać było tak
wyraźnie jak kluczyki samochodowe czy tubkę błyszczyku do
ust. Wtedy dowiedziałabyś się, co dokładnie miała na myśli
kobieta kierująca castingiem do serialu, kiedy po twoim
przesłuchaniu powiedziała: „Dobra robota". Albo co ten śliczny
chłopak, twój partner w grze w miksta, myśli o twojej opiętej
spódniczką Lacoste pupie, kiedy biegasz po korcie tenisowym. A
co najważniejsze, nie musiałabyś się domyślać, czy twoja naj-
lepsza przyjaciółka jest na ciebie zła, bo zamiast pójść z nią na
imprezę sylwestrową wybrałaś trochę starszego przystojniaka z
niebezpiecznym błyskiem w oku. Wystarczyłoby zajrzeć jej do
głowy.
Niestety, ludzkie głowy są pozamykane tak szczelnie jak drzwi
do Pentagonu. Czasem ludzie pokazują, co
naprawdę sobie myślą. Kobieta prowadząca casting może się
skrzywić, kiedy zafałszujesz na wysokich tonach, a twoja
przyjaciółka może ignorować twoje SMS-y w Nowy Rok.
Najczęściej jednak przegapiamy nawet najbardziej oczywiste
sygnały. Na przykład cztery lata temu pewien złoty chłopiec z
Rosewood wyraźnie pokazywał, co się dzieje w jego chorej
główce. Ale prawie nikt się tym nie zainteresował.
A może gdyby wtedy ktoś zwrócił na to uwagę, pewna śliczna
dziewczyna nadal by żyła.
Przed budynkiem liceum w Rosewood stało mnóstwo
kolorowych rowerów z dwudziestoma jeden przerzutkami, a
wśród nich Trek z limitowanej serii, którego tata Noela Kahna
dostał od agenta Lance'a Armstronga, oraz różowy skuter Razor,
wypolerowany na wysoki połysk. Kilka sekund po ostatnim
dzwonku przed szkołę wyległ tłum szóstoklasistów. Jakaś
dziewczynka z burzą włosów podeszła niezdarnie do skutera,
poklepała go czule i otworzyła żółte zapięcie wokół kierownicy.
Jej uwagę zwrócił wiszący na ścianie targany wiatrem plakat.
— Dziewczyny! — zawołała do swoich koleżanek stojących przy
fontannie. — Chodźcie na chwilę.
— Co jest, Mona? — Phi Templeton próbowała rozsupłać
zaplątany sznurek swojego nowego jo-jo w kształcie motyla.
Mona Vanderwaal pokazała palcem na plakat.
— Patrzcie!
Chassey Bledsoe zsunęła na czubek nosa okulary w kształcie
kocich oczu z czerwonymi szkłami.
— Nieźle.
Jenna Cavanaugh włożyła do ust pomalowany na różowo
paznokieć.
— Ale super — zawołała wysokim, słodkim głosikiem. Silny
wiatr rozdmuchał pieczołowicie zagrabione liście.
Była połowa września i kilka tygodni wcześniej zaczął się rok
szkolny. Nadeszła jesień. Co roku do Rosewood przyjeżdżali
turyści z całego Wschodniego Wybrzeża, żeby podziwiać
tutejsze drzewa, jesienią przepięknie zabarwione na czerwono,
pomarańczowo, żółto i bordowo. Jakby w powietrzu było coś, co
nadawało liściom szczególnie intensywną barwę. Ten magiczny
składnik sprawiał, że wszystko w Rosewood wydawało się
niezwykłe i wyjątkowe. W świetnie utrzymanych parkach
biegały złote retrievery
0 błyszczącej sierści. W wózkach od Burberry Maclaren leżały
sobie dzidziusie o różowych policzkach. A piękni
i wysportowani chłopcy biegali w tę i z powrotem po boisku
piłkarskim Rosewood Day, najlepszej prywatnej szkoły w
mieście.
Aria Montgomery obserwowała Monę i jej przyjaciółki, siedząc
w swoim ulubionym punkcie obserwacyjnym, na niskim
kamiennym murku, z otwartym szkicownikiem na kolanach. Na
ostatniej lekcji Aria miała zajęcia z plastyki, a jej nauczycielka,
pani Cross, pozwalała jej błąkać się wokół szkoły i rysować, co
tylko dusza zapragnie. Pani Cross twierdziła, że pozwala jej na to,
bo Aria ma niezwykły talent. Aria podejrzewała jednak, że to
dlatego, iż nauczycielka nie czuła się swobodnie w jej obecno ści.
W końcu Aria była jedyną dziewczyną w klasie, która
nie plotkowała z koleżankami w czasie lekcji i nie flirtowała z
chłopakami, kiedy rysowali pastelami martwe natury. Aria też
chciała mieć przyjaciółki, ale pani Cross wcale jej tego nie
ułatwiała, wykluczając ją z uczestnictwa w lekcjach.
Scott Chin, inny szóstoklasista, również zwrócił uwagę na plakat.
- Słodkie — odwrócił się do swojej przyjaciółki Hanny Marin,
która obracała w palcach nową bransoletkę ze srebra wysokiej
próby. Dostała ją od taty w ramach przeprosin za jego kolejną
kłótnię z mamą.
- Han, spójrz! - Scott szturchnął Hannę w bok.
- Nie rób tak! - warknęła Hanna i skuliła się z bólu. Była prawie
pewna, że Scott jest gejem - podobnie jak
ona zaczytywał się w „Teen Vogue'u" - ale i tak nie cierpiała,
kiedy dotykał jej miękkiego, pulchnego brzucha. Spojrzała na
plakat i zdziwiona uniosła brwi.
— O kurczę.
Spencer Hastings szła obok Kirsten Cullen, rozprawiając z nią o
młodzieżowej lidze hokeja na trawie. Prawie wpadły na
powszechnie nielubianą Monę, której skuter stał na samym
środku ścieżki. Spencer też zauważyła plakat.
— Jutro? — otworzyła szeroko usta.
Emily Fields nie zauważyłaby tego plakatu, gdyby nie zwróciła
na niego uwagi jej przyjaciółka z drużyny pływackiej, Gemma
Curran.
— Em! — zawołała, pokazując palcem na mur.
Emily przeczytała napis na plakacie. Nie potrafiła ukryć
podekscytowania.
Prawie wszyscy szóstoklasiści z Rosewood zebrali się koło
stojaków na rowery i gapili się na plakat. Aria zeszła z murka i
podeszła bliżej, żeby przeczytać, co tam jest napisane.
„JUTRO OTWARCIE KAPSUŁY CZASU Przygotuj się! To
twoja szansa na nieśmiertelność!"
Węgiel do rysowania wyślizgnął się Arii z ręki. Gra w kapsułę
czasu stanowiła jedną ze szkolnych tradycji od 1899 roku, kiedy
założono Rosewood Day. Zabawa przeznaczona była dla
uczniów szóstej klasy i starszych, dlatego udział w niej stanowił
ważny rytuał przejścia. Tak samo istotny dla każdej dziewczyny
był zakup pierwszego stanika Victoria's Secret, a dla chłopaka...
no cóż, pierwszy katalog Victoria's Secret, oglądany z wypiekami
na twarzy.
Wszyscy znali reguły tej gry. Zazwyczaj przekazywano je
młodszym braciom i siostrom, spisywano na blogach w portalu
MySpace lub gryzmolono na pierwszych stronach książek w
bibliotece. Co roku administracja Rosewood Day cięła na
kawałki sztandar szkoły, a specjalnie wybrani uczniowie
ukrywali je w różnych miejscach na szkolnym terenie. Na tablicy
w głównym holu wieszano kartki z podpowiedziami.
Szczęśliwcy, którzy znaleźli kawałek sztandaru, mieli prawo
udekorować go wedle swojego uznania. Otrzymywali gratulacje
w czasie uroczystego apelu, a potem fragmenty sztandaru
zszywano i wkładano do kapsuły czasu zakopanej za boiskiem do
piłki nożnej. Nic dziwnego, że każdy chciał znaleźć kawałek,
który potem trafiał do kapsuły.
— Chcesz w tym brać udział? — zapytała Gemma, zapi nająć pod
szyją swoją długą ciepłą kurtkę z logo YMCA.
— Chyba tak — zachichotała nerwowo Emily. — Myślisz, że
mamy jakieś szanse? Podobno zawsze ukrywają wskazówki w
budynku liceum. Byłam tam tylko dwa razy.
To samo pomyślała Hanna. Ona nie była w budynku liceum a n i
r a z u . Trochę się bała tam wchodzić. Szczególnie onieśmielały
ją te śliczne dziewczyny, które przechadzały się korytarzami.
Kiedy Hanna szła z mamą na zakupy do centrum handlowego,
zawsze spotykała tłum cheerleaderek w sklepie z kosmetykami.
Często podglądała je zza wieszaków z ubraniami, podziwiając
ich smukłe nogi i kształtne biodra w opiętych dżinsach z niskim
stanem, ich proste, lśniące włosy opadające na plecy i ich gładką,
brzoskwiniową cerę, bez choćby jednego wyprysku. Każdego
wieczoru przed zaśnięciem Hanna się modliła, by rano obudzić
się jako piękna cheerleaderka z Rosewood. Ale na drugi dzień
znowu z lusterka w kształcie serca spoglądała na nią dobrze
znana twarz dziewczyny
o nijakich brązowych włosach, cerze z trądzikiem i pulchnych
ramionach przypominających tłuste kiełbaski.
— Przynajmniej znasz Melissę — Kirsten szepnęła Spencer na
ucho, podsłuchując jednocześnie rozmowę Emily
i Gemmy. — Może to ją wybrano, by ukryła kawałek flagi.
— Już bym o tym wiedziała. — Spencer pokręciła głową.
Uczniowie, którym powierzano misję ukrycia fragmentów
sztandaru, czuli się równie wyróżnieni, jak zdobywcy trofeów. A
siostra Spencer Melissa nie przegapiła żadnej okazji, żeby
pochwalić się tym, jak wielka odpowiedzialność spoczywa na jej
barkach. Szczególnie że jej rodzina bawiła się w gwiazdę dnia —
wszyscy siadali wieczorem wokół stołu i opowiadali o swoich
największych sukcesach, jakie udało się im osiągnąć od rana.
Ciężka szkolna brama otworzyła się i pozostali szóstoklasiści
wyszli przed budynek. W tłumie wyróżniała się grupka
dzieciaków, które wyglądały tak, jakby zeszły ze stron żurnala.
Aria wróciła na murek i udawała, że nie może się oderwać od
szkicownika. Nie miała najmniejszej ochoty na towarzystwo
swoich rówieśników. Kilka dni wcześniej Naomi Zeigler
zauważyła, że Aria gapi się na nią.
- Co, zakochałaś się w nas? - zaskrzeczała.
Przyjaciół Naomi uznawano powszechnie za elitę wśród
szóstoklasistów. Aria mówiła na nich „arystokracja z Rose-
wood".
Każde z nich mieszkało w wielkiej willi, w posiadłości z
wielohektarowym ogrodem lub w luksusowym domu ze stajnią i
garażem na dziesięć samochodów. Obowiązywały wśród nich
ścisłe zasady dotyczące wyglądu i zachowania. Chłopcy grali w
piłkę nożną i mieli bardzo krótko ścięte włosy. Dziewczyny
śmiały się w dokładnie taki sam sposób, używały niemal tego
samego odcienia uwydatniającego wargi błyszczyku od Laury
Mercier, a każda miała przewieszoną przez ramię torbę z logo
Dooney & Bourke. Gdy Aria zmrużyła oczy, nie potrafiła
odróżnić jednej dziewczyny od drugiej.
Poza Alison DiLaurentis. Jej nie można było z nikim pomylić.
To Alison szła na czele grupki „arystokratów", prowadząc ją po
kamiennej ścieżce. Kroczyła dumnie z rozwianymi włosami, a jej
szafirowe oczy błyskały radośnie. Ani razu się me zachwiała,
choć miała buty na siedmiocenty-metrowych koturnach. Naomi
Zeigler i Riley Wolfe, jej dwie najbliższe powierniczki, dreptały
posłusznie za nią
i śledziły uważnie każdy jej ruch. Wszyscy nadskakiwali Ali, od
kiedy w trzeciej klasie pojawiła się w Rosewood.
Ali podeszła do Emily i jej koleżanek z drużyny. Emily już
myślała, że Ali z n o w u zacznie nabijać się z jej wysuszonych i
zielonkawych od chloru włosów. Ale okazało się, że nie zwróciła
na nią najmniejszej uwagi. Przeczytała informację na plakacie z
tajemniczym uśmieszkiem na twarzy. Jednym ruchem zerwała
plakat ze ściany i odwróciła się do przyjaciółek.
- Dziś wieczorem mój brat będzie chował jeden z kawałków flagi
- oznajmiła tak głośno, że słyszeli na pewno wszyscy zebrani
przed szkołą. - Już obiecał, że powie mi gdzie.
Przez tłumek przebiegł szmer. Hanna z uznaniem pokiwała
głową. Podziwiała Ali nawet bardziej niż cheerleaderki z liceum.
Natomiast Spencer wyglądała na zdegustowaną. Przecież brat Ali
powinien dochować tajemnicy. Wyjawienie jej oznaczało
złamanie reguł gry! Aria wypuściła z dłoni na papier kawałek
węgla i wlepiła wzrok w twarz Ali. Emily poczuła waniliowy
zapach perfum Ali. Drażniły lekko jej nos i pachniały niebiańską
słodyczą, jak wnętrze cukierni.
Na monumentalnych schodach wiodących do szkoły pojawili się
starsi uczniowie. Schodzili na parking, przerywając krótkie
przemówienie Ali. Wysokie, wyniosłe dziewczyny i przystojni
chłopcy mijali szóstoklasistów, traktując ich jak powietrze, a
potem wsiadali do swoich samochodów. Ali obserwowała ich
spokojnie, wachlując się złożonym na pół plakatem. Jacyś
ofermowaci licealiści z drugiej klasy, ze zwisającymi na szyi
białymi słuchawkami od iPodów, spojrzeli z niepokojem na Ali,
kiedy odpinali rowery od stojaka. Naomi i Riley patrzyły na nich
z pogardą. Nagle przed Ali zatrzymał się wysoki trzecioklasista z
blond włosami.
- Co jest, Al?
- Nic. - Ali wydęła usta i wyprostowała plecy. - A co u ciebie, I i
i?
Scott Chin dźgnął Hannę łokciem, a ona natychmiast się
zaczerwieniła, łan Thomas - zwany również jako Iii -chłopak o
pięknej opalonej twarzy, kręconych blond włosach i
zachwycających, głębokich, orzechowych oczach, zajmował
drugie miejsce na jej prywatnej liście największych ciach wszech
czasów. Na miejscu pierwszym królował niepodzielnie Sean
Ackard, w którym kochała się, od kiedy w trzeciej klasie
podstawówki chodzili razem na W E Nikt nie wiedział, skąd Ali
znała lana, ale plotka głosiła, że koledzy ze starszych klas często
zapraszali Ali na imprezy, choć była od nich o wiele młodsza.
łan oparł się o stojak na rowery.
- Czy dobrze słyszałem, że wiesz, gdzie ukryto kawałek
sztandaru?
Policzki Ali zaróżowiły się.
- A co? Ktoś jest zazdrosny? - Rzuciła łanowi szeroki,
uwodzicielski uśmiech.
łan pokręcił głową.
- Na twoim miejscu nie rozgłaszałbym tego. Ktoś może cię
okraść. To część gry, przecież wiesz.
Ali zaśmiała się, jakby nie rozumiała, co łan do niej mówi, ale po
chwili zmarszczyła nos. Miał rację. Wedle oficjalnego
regulaminu gry w kapsułę czasu, który przechowywał w
szufladzie biurka dyrektor Appleton, trofeum wolno było ukraść.
W zeszłym roku jakiś fan gotyku
z dziewiątej klasy ukradł fragment sztandaru, który wystawał z
torby na sprzęt sportowy należącej do jakiegoś maturzysty. Dwa
lata temu ósmoklasistka zakradła się do sali baletowej i zabrała
dwa kawałki dwóm ślicznym i szczupłym tancerkom. Klauzula o
kradzieży - jak oficjalnie nazwano ten przepis - pozwalała zresztą
na znacznie więcej. Jeśli komuś nie starczało sprytu, by kierując
się wskazówkami, dotrzeć do trofeum, mógł wykraść je z czyjejś
szafki.
Spencer przyglądała się zatroskanej Ali. Nagle przyszła jej do
głowy pewna myśl: „Powinnam ukraść Ali kawałek sztandaru".
Nie miała większych wątpliwości, że na coś takiego nie
poważyłby się żaden szóstoklasista, choćby wszyscy wiedzieli,
że Ali zdobyła go z u p e ł n i e n i e fa i r. Spencer miała już dość
tego, że Ali wszystko przychodzi z taką łatwością.
Na taki sam pomysł wpadła Emily. „A gdybym tak zabrała Ali
kawałek sztandaru?", pomyślała i przeszedł ją dziwny dreszcz.
Co powiedziałaby Ali, gdyby przyłapała ją na gorącym uczynku?
„A może wykradnę Ali kawałek sztandaru?", Hanna włożyła do
ust obgryziony do żywego ciała paznokieć. Ale przecież... nigdy
w życiu niczego nie ukradła. Gdyby było inaczej, może Ali
zaliczyłaby ją do swojej świty?
„Ale by było, gdybym ukradła Ali jej zdobycz", pomyślała Aria,
próbując dokończyć szkic. A gdyby ktoś taki jak Aria
zdetronizował główną „arystokratkę" z Rosewood? Biedna Ali
musiałaby sama wyruszyć na poszukiwanie, przeczytać
wskazówki i po raz pierwszy w życiu użyć swoich szarych
komórek.
- Niczego się nie obawiam - Ali nagle przerwała milczenie. - Nikt
nie ośmieliłby się ukraść mi tego. Kiedy
tylko dostanę fragment sztandaru w swoje ręce, mam zamiar nie
rozstawać się z nim ani przez chwilę. — Mrugnęła zalotnie do
lana i wygładziła fałdę na spódniczce. — Zeby mi go wydrzeć,
trzeba będzie mnie zabić, łan nachylił się do niej.
— Skoro to jedyny sposób...
Ali drgnął mięsień na policzku. Nagle zbladła. Uśmiech zniknął z
twarzy Naomi Zeigler. Przez sekundę łan miał kamienny, zimny
wyraz twarzy, ale w jednej chwili uśmiechnął się, jakby chciał
powiedzieć: „Tylko żartowałem!".
Ktoś zakaszlał, łan i Ali odwrócili się. Brat Ali, Jason, zszedł ze
schodów i kierował się prosto na lana. Chyba usłyszał ich
rozmowę, bo miał mocno zaciśnięte usta i zgarbione plecy.
— Co powiedziałeś? — Jason stanął twarzą w twarz z łanem.
Chłodny podmuch wiatru rozwiał mu złote włosy.
łan kołysał się w przód i w tył.
— Nic. Wygłupiamy się.
— Na pewno? — Jason gniewnie popatrzył na lana.
— Jason! — syknęła Ali, jakby chciała przepędzić brata. Weszła
między obu chłopaków. — Co cię ugryzło?
Jason spojrzał z gniewem na Ali, a potem na plakat, który
trzymała w ręce, i znowu na lana. Wszyscy zebrani patrzyli po
sobie zdezorientowani, jakby nie wiedzieli, czy to kłótnia na niby
czy na serio, łan i Jason byli w tym samym wieku i obaj grali w
szkolnej reprezentacji piłki nożnej. Może tylko się
przekomarzali, bo łan dzień wcześniej uniemożliwił Jasonowi
zdobycie gola w czasie meczu przeciwko szkole w Pritchard.
łan milczał, a Jason położył dłonie na biodrach.
— Świetnie. Rób, co chcesz.
Odwrócił się i wsiadł do czarnego sedana z końca lat
sześćdziesiątych, czekającego na niego na przystanku au-
tobusowym. Zajął miejsce pasażera, kazał kierowcy ruszać i
zatrzasnął drzwi. Samochód zarzęził, z rury wydechowej
wydobyły się kłęby duszącego dymu. Kiedy odjechał, łan
wzruszył ramionami i oddalił się z triumfalnym uśmiechem na
ustach.
Ali przeczesała włosy dłonią. Przez ułamek sekundy miała
zagubiony wyraz twarzy, jakby coś wymknęło się jej spod
kontroli. Ale szybko odzyskała pewność siebie.
— Idziemy do mnie, poleżeć w jacuzzi? — zaszczebiotała do
swojej świty i wzięła pod rękę Naomi.
Przyjaciółki poszły z nią w kierunku lasu za szkołą, drogą na
skróty prowadzącą do jej domu. Znajomy kawałek papieru
wystawał z bocznej kieszeni jej torby. Napis na nim głosił:
„JUTRO OTWARCIE KAPSUŁY CZASU. Przygotuj się!".
O tak, przygotuj się.
Kilka tygodni później, kiedy już odnaleziono i zakopano w
kapsule czasu prawie wszystkie kawałki sztandaru, Ali zmieniła
towarzystwo. Nagle dawne przyjaciółki poszły w odstawkę, a ich
miejsce zajęły nowe. Ali znalazła cztery nowe najbliższe
przyjaciółki: Spencer, Hannę, Emily i Arię.
Żadna z nich nie zapytała Ali, dlaczego to właśnie ją wybrała
spośród wszystkich szóstoklasistek. Nie chciały zapeszyć. Od
czasu do czasu przypominały sobie swoje życie,
zanim zagościła w nim Ali. Były godne pożałowania, zagubione i
pewne, że w Rosewood nie zwraca na nich uwagi pies z kulawą
nogą. Przywoływały też w pamięci konkretne chwile, między
innymi ten dzień, kiedy ogłoszono kolejną edycję gry w kapsułę
czasu. Raz czy dwa przypomniały sobie słowa lana i lęk w oczach
Ali. Przecież nie tak łatwo było ją zapędzić w kozi róg.
Nie marnowały jednak zbyt wiele czasu na wspomnienia. Wolały
raczej snuć plany na przyszłość. Były teraz najpopularniejszymi
dziewczynami w Rosewood, a z tym wiązała się ogromna
odpowiedzialność. Najlepsze miały przed sobą.
Może jednak nie powinny były tak łatwo zapominać tego dnia. I
może Jason powinien był lepiej chronić Ali. Przecież wszyscy
wiemy, jak to się skończyło. Półtora roku później łan spełnił
swoją groźbę.
Naprawdę zabił Ali.
1
PO MOIM TRUPIE
Emily Fields rozparła się na skórzanej kanapie koloru
kasztanowego, owijając wokół palca kosmyk zniszczonych
chlorem włosów. Jej dawne najlepsze przyjaciółki — Aria
Montgomery, Spencer Hastings i Hanna Marin — siedziały obok,
sącząc gorącą czekoladę z ceramicznych filiżanek w paski.
Spencer przyjęła je w salonie wypełnionym
najnowocześniejszym sprzętem. Pod ścianą stał olbrzymi
telewizor i głośniki z zestawu kina domowego. Na stoliku leżały
chipsy, ale żadna z nich nawet ich nie tknęła.
Kobieta o nazwisku Marion Graves siedziała naprzeciwko nich,
na małej kanapie obitej płótnem w kratkę. Na kolanach trzymała
złożony worek na śmieci. Dziewczyny miały na sobie podarte
dżinsy i kaszmirowe swetry, a Aria znoszoną dżinsową
spódniczkę i jaskrawoczerwone legginsy. Marion natomiast była
ubrana w elegancki i drogi żakiet z błękitnej wełny i dobraną
kolorystycznie spódnicę.
Jej ciemnobrązowe włosy lśniły, a skóra pachniała lawendowym
kremem nawilżającym.
— No dobrze — Marion uśmiechnęła się do dziewczyn. — Kiedy
widziałyśmy się ostatnim razem, poprosiłam was, abyście
przyniosły pewne przedmioty. Połóżcie je teraz na stoliku.
Emily wyjęła portmonetkę z różowej skóry z krętą literą E
wyhaftowaną na kieszonce. Aria sięgnęła do swojej torby ze
skóry jaka i wyciągnęła z niej pomięty i pożółkły rysunek. Hanna
rzuciła na blat złożony karteluszek, który wyglądał jak sekretny
liścik. Spencer ostrożnie położyła na stoliku czarno-białe zdjęcie
i sfatygowaną bransoletkę z niebieskiego sznurka. Oczy Emily
napełniły się łzami. Od razu rozpoznała tę bransoletkę. Ali
zrobiła taką dla każdej z nich tego lata, kiedy zdarzył się wypadek
Jenny. Bransoletki miały nie tylko scementować ich przyjaźń.
Przypominały im też, że wiąże je wspólna tajemnica. Kiedyś
przez przypadek oślepiły Jennę Cavanaugh. Nie miały zielonego
pojęcia, że to Ali ukrywała przed nimi prawdę o „sprawie Jenny",
a ich wspólny sekret był wierutną bzdurą. Okazało się bowiem, że
Jenna poprosiła Ali, żeby odpaliła petardę i zrzuciła winę na
przyrodniego brata Jenny, Toby'ego. Był to tylko jeden z
porażających faktów, które odkryły całkiem niedawno.
Emily poczuła, że ołowiana kula, którą nosiła w piersi od
początku września, zaczęła pulsować.
Był drugi stycznia. Nazajutrz rozpoczynały się zajęcia w szkole,
a Emily się modliła, by ten semestr nie był tak pełen wrażeń, jak
poprzedni. Dokładnie w chwili kiedy razem przekroczyły próg
liceum w nowym roku szkolnym, każda z nich dostała tajemniczą
wiadomość od kogoś,
kto podpisywał się literą A. Najpierw wszystkie myślały — a
Emily nawet miała n a d z i e j ę — że to Alison, ich zaginiona
przyjaciółka. Ale robotnicy wkrótce znaleźli jej ciało w zalanym
cementem dole na tyłach jej dawnego domu. Wiadomości nadal
przychodziły i okazywało się, że A. zna wszystkie mroczne
sekrety czterech dziewczyn. Po dwóch miesiącach wyszło na jaw,
że SMS-y i e-maile przysyłała Mona Vanderwaal. W
podstawówce uważano ją za potencjalną pacjentkę szpitala
psychiatrycznego. Była wtedy szurniętą wieśniarą, która
szpiegowała Emily, Ali i pozostałe dziewczyny w czasie ich
piątkowych spotkań. Kiedy jednak Ali zniknęła, Mona
przeistoczyła się z poczwarki w motyla i została najlepszą
przyjaciółką Hanny. Tej jesieni Mona ukradła pamiętnik Alison i
z niego dowiedziała się o wszystkich sekretach jej przyjaciółek.
Postanowiła zniszczyć ich życie z zemsty za to, że Emily, Ali i
ich koleżanki bezlitośnie jej kiedyś dokuczały, zamieniając jej
życie w piekło. Co więcej, petarda, która oślepiła Jennę, zo-
stawiła również blizny na ciele Mony. Tej samej nocy, kiedy
Mona spadła na dno kamieniołomu i skręciła sobie kark —
niemalże zabierając z sobą do grobu także Spencer — policja
aresztowała lana Thomasa, z którym Ali spotykała się w
najgłębszej tajemnicy. Oskarżono go o zamordowanie Ali.
Proces miał się zacząć pod koniec nadchodzącego tygodnia.
Dziewczyny miały zeznawać przeciwko niemu. Emily wydawało
się, że zeznawanie w sądzie to o wiele gorsza tortura niż jej
solowy występ w czasie wakacyjnego koncertu, ale wierzyła
głęboko, że po tej rozprawie jej problemy naprawdę i
definitywnie się skończą.
Rodzice dziewczyn uznali, że przeszły więcej, niż są w stanie
znieść. Dlatego postanowili zwrócić się o pomoc
do specjalisty. I tu na scenę wkroczyła Marion, najbardziej znana
w okolicach Filadelfii terapeutka, pomagająca tym, którzy stracili
kogoś bliskiego. Już trzecią niedzielę z rzędu spotykała się z
dziewczynami. Dzięki tym sesjom miały się uporać z
przerażającymi wspomnieniami z ostatnich miesięcy.
Marion wygładziła spódnicę na kolanach i przyjrzała się
przedmiotom leżącym na stoliku.
- To wszystko przypomina wam o Alison, tak? Dziewczyny
pokiwały głowami.
Marion otworzyła worek na śmieci.
- Włóżmy to tutaj. Kiedy już pójdę, zakopcie ten worek w
ogrodzie u Spencer. Ten rytuał stanie się symbolem
odprowadzenia Alison na miejsce spoczynku. Razem z nią
pogrzebiecie całą negatywną energię, która cementowała waszą
przyjaźń.
Marion zawsze okraszała swoje wypowiedzi terminami z książek
o New Age. Wciąż mówiła o „negatywnej energii" albo
„duchowej potrzebie zamknięcia", albo „konfrontacji z procesem
żałoby". W czasie ostatniej sesji musiały w nieskończoność
powtarzać chórem zdanie: „Śmierć Ali to nie moja wina", i pić
śmierdzącą zieloną herbatę, która miała oczyścić ich czakry
winy. Marion zalecała im też, żeby mówiły do lustra takie rzeczy,
jak: „A. nie żyje i nigdy nie wróci" albo „Nikt nie chce mnie
skrzywdzić". Emily miała nadzieję, że te mantry zadziałają.
Niczego na świecie nie pragnęła bardziej niż powrotu do swojego
dawnego życia.
- Świetnie — oznajmiła Marion i podniosła worek do góry. — Do
roboty.
Wszystkie wstały. Emily trzęsła się dolna warga, kiedy
spoglądała na różową portmonetkę. Dostała ją od Ali,
kiedy zaprzyjaźniły się w szóstej klasie. Może powinna była
przynieść coś innego na tę sesję oczyszczającą emocje, na
przykład jakieś stare zdjęcie Ali ze szkoły. Miała ich chyba setkę.
Marion spojrzała Emily głęboko w oczy i brodą wskazała jej, by
wrzuciła portfelik do worka. Emily, łkając cicho, posłusznie
wykonała polecenie.
Aria podniosła szkic przedstawiający Ali przed szkołą.
— Narysowałam to, zanim jeszcze się zaprzyjaźniłyśmy. Spencer
trzymała bransoletkę ostrożnie, kciukiem
i palcem wskazującym, jak kawałek starej śmierdzącej
ryby— Do widzenia — wyszeptała, choć w jej głosie nie było
słychać wahania.
Hanna, przewracając oczami, wrzuciła do worka złożoną
karteczkę. Nie zadała sobie trudu, by wyjaśnić, co to jest.
Spencer podniosła czarno-białą fotografię. Przedstawiała Ali i
dużo młodszego Noela Kahna. Oboje się śmiali. To zdjęcie
wywołało w Emily jakieś odległe wspomnienia. Chwyciła
Spencer za rękę, zanim fotografia trafiła do worka.
— Skąd to masz?
— Z pokoju redakcji albumu rocznego — przyznała się Spencer
zawstydzona. — Wzięłam, zanim mnie wyrzucili. Pamiętacie ten
kolaż fotografii z Ali? Jedna z nich leżała na podłodze.
— Nie wyrzucaj tego — poprosiła Emily, ignorując karcące
spojrzenie, jakie posłała jej Marion. — Naprawdę ładnie na nim
wygląda.
Spencer uniosła brew, ale bez słowa położyła zdjęcie na
mahoniowej szafce, obok pomniejszonej repliki wieży
Eiffla odlanej z żelaza. Spośród wszystkich dawnych przy-
jaciółek Ali to Emily najboleśniej przeżyła jej śmierć. Nigdy
przedtem ani nigdy potem nie miała tak bliskiej przyjaciółki jak
Ali. Poza tym Ali była jej pierwszą wielką miłością i z nią po raz
pierwszy w życiu się całowała. Gdyby to zależało od Emily, nie
urządzałaby Ali fikcyjnego pogrzebu. Nie miała nic przeciwko
temu, żeby zachować wszystkie pamiątki po niej i trzymać je na
nocnym stoliku do końca życia.
- To wszystko? - Marion wydęła usta koloru czerwonego wina.
Zawiązała mocno worek i przekazała go Spencer. - Obiecajcie, że
go zakopiecie. To wam pomoże. Naprawdę. Myślę, że
powinnyście się spotkać we wtorek po południu. To pierwszy
tydzień nowego roku w szkole, dlatego chciałabym, byście były
w kontakcie i się spotykały. Możecie to dla mnie zrobić?
Dziewczyny ponuro pokiwały głowami. Razem z Marion wyszły
z salonu do wyłożonego marmurem holu w domu Hastingsów, a
potem odprowadziły terapeutkę do drzwi. Marion pożegnała się i
wsiadła do swojego granatowego range rovera. Włączyła
wycieraczki, żeby odgarnąć śnieg z przedniej szyby.
W holu stary zegar, należący kiedyś do dziadka Spencer, wybił
godzinę. Spencer zamknęła drzwi i odwróciła się do przyjaciółek.
W jej dłoni kołysał się worek na śmieci z zawiązanymi na supeł
czerwonymi tasiemkami.
- Co robimy? - zapytała Spencer. - Zakopiemy to?
- Ale gdzie? — szepnęła Emily.
- Może koło domku? - zaproponowała Aria, dotykając palcem
dziury w legginsach. - W końcu tam ją widziałyśmy po raz
ostatni.
Emily pokiwała głową. Czuła ucisk w gardle.
— Jak myślisz, Hanno?
— Wszystko jedno — mruknęła Hanna monotonnym głosem,
jakby miała ochotę uciec i nigdy nie wrócić.
Włożyły kurtki i buty i tonąc w zaspach, poszły na tyły domu
Spencer. Przez całą drogę milczały. Choć w czasie całej historii z
A. znowu się z sobą zżyły, to rzadko się widywały od chwili
aresztowania lana. Emily próbowała czasem organizować
wspólne wypady na zakupy do centrum handlowego i spotkania
między lekcjami w szkolnej kawiarni, ale pozostałe dziewczyny
nie przejawiały większego entuzjazmu dla jej inicjatyw.
Przypuszczała, że unikały się z tego samego powodu, z jakiego
oddaliły się od siebie po zniknięciu Ali — po prostu czuły się
nieswojo w swoim towarzystwie.
Po prawej stronie miały dawny dom DiLaurentisów. Drzewa i
krzewy dzielące posesję od ogrodu Hastingsów były nagie.
Gruba warstwa lodu pokrywała ganek. Na chodniku przed
domem nadal stała kapliczka dla Ali, pełna świec, pluszowych
zwierzątek, kwiatów i wyblakłych zdjęć. Na szczęście zniknęły
wszystkie furgonetki stacji telewizyjnych i kamery, które przez
kilka miesięcy, od kiedy znaleziono ciało Ali, stały tu dzień i noc.
Teraz centrum zainteresowania mediów przeniosło się przed
budynek sądu i stanowe więzienie, gdzie dziennikarze polowali
na każdą informację na temat rozpoczynającego się wkrótce
procesu lana Thomasa.
Dom DiLaurentisów zajęła rodzina Mai St. Germain, byłej
dziewczyny Emily. SUV acura należące do jej rodziców stało na
podjeździe, bo cała rodzina, która w czasie oblężenia przez media
opuściła dom, teraz wróciła. Emily
poczuła ukłucie, kiedy zobaczyła wiszący na drzwiach kolorowy
stroik i opakowania po gwiazdkowych prezentach wystające z
kosza na śmieci. Kiedy jeszcze chodziła z Mayą, razem
zastanawiały się, co sobie kupią na święta. Maya chciała
najnowocześniejsze didżejskie słuchawki, a Emily nowego
iPoda. Emily bez trudu pozbierała się po rozstaniu z Mayą, ale
nadal nie mogła przywyknąć do tego, że nie stanowi już części jej
życia.
Szła na końcu - dziewczyny docierały do krańca ogrodu. Emily
podbiegła do nich, mocząc nogawkę w błotnistej kałuży. Po lewej
stronie stał mały domek Spencer, gdzie odbyła się ich ostatnia
całonocna impreza. Graniczył z gęstym lasem, który ciągnął się
dwa kilometry. Po prawej stronie domku nadal w ziemi była
dziura, w której znaleziono ciało Ali. Wpadły do niej kawałki
żółtej taśmy policyjnej. Teraz przykrywał je śnieg. Wokół widać
było wiele świeżych śladów, należących zapewne do cie-
kawskich gapiów.
Emily z bijącym sercem zajrzała do dołu. Było w nim tak ciemno.
Do oczu napłynęły jej łzy, kiedy wyobraziła sobie, jak łan
brutalnie wpycha do niego Ali i zostawia ją tam na pewną śmierć.
— To straszne, prawda? — Aria mówiła cicho, ze wzrokiem
wbitym w dół. — Ali przez cały czas tu leżała.
— Dobrze, że sobie wszystko przypomniałaś, Spence —
powiedziała Hanna, dygocąc z zimna. Było już późne mroźne
popołudnie. — W przeciwnym razie łan nadal byłby na wolności.
Aria zbladła i posmutniała. Emily zaczęła obgryzać paznokieć.
Tej nocy, kiedy aresztowano lana, powiedziały gliniarzom, że
wszystko, co powinni wiedzieć o wydarzeniach
tamtej nocy, znajdą w pamiętniku Ali. Ostatni wpis poświęcony
był planowanemu spotkaniu z łanem, jej sekretnym chłopakiem,
które miało się odbyć w czasie ich całonocnej imprezy. Ali
postawiła łanowi ultimatum - albo zerwie z Melissą, siostrą
Spencer, albo Ali ogłosi wszem wobec, że z sobą chodzą.
Ale policję przekonało ostatecznie wspomnienie, które wróciło
do Spencer. Pod domkiem pokłóciła się z Ali, a ta pobiegła na
spotkanie z kimś - z łanem. Wtedy po raz ostatni ją widziano i
wszyscy domyślali się, co się stało później. Emily wiedziała, że
nigdy nie zapomni, jak łan wszedł na salę sądową i ośmielił się
twierdzić, że nie zabił Ali. Kiedy sędzia nie wyraził zgody na
kaucję, a strażnicy odprowadzali lana do wyjścia, posłał
dziewczynom lodowate spojrzenie, jakby chciał powiedzieć:
„Nie powinny-ście ze mną zadzierać". Nie miały wątpliwości, że
to właśnie je wini za swoje aresztowanie.
Emily jęknęła cicho, a Spencer spojrzała na nią karcąco.
— P r z e s t a ń , mamy nie rozmyślać już nad łanem... ani nad całą
tą sprawą. - Zatrzymała się na samym końcu posiadłości i
nasunęła głęboko na oczy swoją grubą wełnianą czapkę w
biało-niebieskie pasy. — Myślicie, że to dobre miejsce?
Emily zagwizdała na palcach, a pozostałe dziewczyny pokiwały
głowami. Spencer zaczęła wykopywać grudy zmrożonej ziemi
łopatą przyniesioną z garażu. Kiedy zrobiła dostatecznie głęboką
dziurę, wrzuciła do niej worek. Głucho uderzył o ziemię.
Wszystkie zasypały dziurę ziemią i śniegiem.
— To co? - Spencer oparła się o łopatę. - Ktoś chce coś
powiedzieć?
Spojrzały po sobie.
— Pa, Ali — powiedziała wreszcie Emily i po raz kolejny łzy
napłynęły jej do oczu.
Aria spojrzała na nią i się uśmiechnęła.
— Pa, Ali — powtórzyła jak echo.
Spojrzała na Hannę, która wzruszyła ramionami, ale również
pożegnała się słowami:
— Pa, Ali.
Emily poczuła się lepiej, kiedy Aria chwyciła ją za rękę.
Rozluźniła się. Nagle w powietrzu rozszedł się jakiś świeży
zapach, jakby gdzieś obok rozkwitły kwiaty. Wydawało jej się, że
Ali — śliczna, wspaniała dziewczyna z jej wspomnień — stoi
obok nich i mówi im, że wszystko będzie w porządku.
Spojrzała na przyjaciółki. Wszystkie uśmiechały się łagodnie,
jakby i one czuły się podobnie. Może Marion miała rację. Może
taki rytuał miał swoją moc. Nadeszła pora, by zostawić za sobą
okropne wydarzenia zeszłej jesieni. Zabójcę Ali ujęto i skończył
się koszmar zgotowany im przez A. Teraz mogły tylko czekać na
lepszą, spokojniejszą przyszłość.
Słońce szybko zachodziło za drzewami, zabarwiając na
lawendowo niebo i spadające z niego płatki śniegu. Lekki wiatr
powoli poruszał ramionami młyna Hastingsów, a u stóp
olbrzymiej sosny walczyło z sobą kilka wiewiórek. „Jeśli jedna z
nich wejdzie na drzewo, w moim życiu wkrótce wszystko wróci
do normy", pomyślała Emily. Od zawsze grała z sobą w tę grę. I
nagle jedna z wiewiórek pędem wspięła się na sam czubek
drzewa.
2
JESTEŚMY RODZINĄ
Pół godziny później Hanna Marin wpadła do domu przez
frontowe drzwi, ucałowała w pyszczek swojego pinczera
miniaturkę Dota i rzuciła torbę z wężowej skóry na kanapę w
salonie.
— Przepraszam za spóźnienie! — zawołała.
W kuchni pachniało sosem pomidorowym i pieczywem
czosnkowym. Przy stole siedział tata Hanny, jego narzeczona
Isabel i jej córka Kate. Pośrodku stołu stała ceramiczna miska z
makaronem i sałatka. W miejscu zaś zajmowanym zazwyczaj
przez Hannę — talerz o falbaniastej krawędzi, serwetka i wysoka
szklanka z wodą mineralną Perrier. Kiedy Isabel zjawiła się w
domu Marinów — właściwie w kilka sekund po tym, jak mama
Hanny wsiadła do samolotu do Singapuru, gdzie miała rozpocząć
nową pracę — zdecydowała, że w każdą niedzielę wszyscy do-
mownicy będą wspólnie zasiadać przy stole, żeby mogli poczuć
szczególną rodzinną atmosferę.
Hanna usiadła przy stole i próbowała ignorować wbite w nią
spojrzenia. Tata posłał jej pełen nadziei uśmiech, a Isabel miała
taki wyraz twarzy, jakby usiłowała powstrzymać pierdnięcie.
Może w ten sposób okazywała swoje wielkie rozczarowanie z
powodu spóźnienia Hanny na rodzinną uroczystość? Kate
przekrzywiła głowę, jakby miała dla Hanny tylko wielką litość.
Hanna d o s k o n a l e w i e d z i a ł a , które z nich pierwsze zabierze
głos.
Kate wygładziła swoje irytująco idealnie ułożone kasztanowe
włosy i spojrzała na Hannę okrągłymi, błękitnymi oczami.
— Wracasz z terapii? T r a f i o n y , z a t o p i o n y !
— Mhm. — Hanna wzięła ogromny łyk wody.
— I jak było? — zapytała Kate głosem Oprah Winfrey. —
Pomaga?
Hanna parsknęła z pogardą. Tak naprawdę uważała, że spotkania
z Marion to jedna wielka ścierna. Może jej przyjaciółki jakoś
sobie radziły w życiu bez Ali i A., ale Hanna musiała pogodzić
się ze śmiercią aż dwóch najlepszych przyjaciółek. Mona
przypominała się jej na każdym kroku, codziennie. Kiedy
wypuszczała Dota, by pobiegał sobie po oblodzonym podwórku
w kraciastym ubranku Burberry, które kupiła mu Mona na
urodziny w zeszłym roku. Kiedy otworzyła szafę i jej oczom
ukazała się srebrna sukienka od Jill Stuart, którą pożyczyła od
Mony i nigdy nie oddała. Kiedy patrzyła w lustro, próbując
powtarzać te idiotyczne zaklęcia Marion, okazało się, że ma w
uszach kolczyki ze sztucznymi perłami, które ukradły razem z
Moną z Banana Republic zeszłej wiosny. Zauważyła też na pod-
bródku blaknącą bliznę w kształcie litery Z, pamiątkę po
wypadku spowodowanym przez Monę, kiedy Hanna dowiedziała
się, że A. to ona.
Nie mogła pogodzić się z tym, że jej przyszła przyrodnia siostra
wie o wszystkim, co jej się przydarzyło tej jesieni, szczególnie o
tym, że Hannę chciała zabić jej najlepsza przyjaciółka. Ale
przecież wiedziało o tym całe Rosewood. Lokalne media nadal
trąbiły o tym każdego dnia. Co jeszcze dziwniejsze, cały kraj
ogarnęła mania A. Nastolatki w całym kraju dostawały SMS-y od
osób podpisujących się jako A., które okazywały się
porzuconymi chłopakami albo zazdrosnymi koleżankami z klasy.
Hanna dostała nawet kilka fałszywych wiadomości od A. —
wszystkie były tanimi reklamami. „Znam wszystkie twoje brudne
sekrety! Hej, chcesz kupić trzy nowe dzwonki na komórkę za
dolara?" Ż e n a d a .
Kate nie odrywała wzroku od Hanny, jakby czekając, aż ta
zacznie się wywnętrzać. Hanna szybko chwyciła wielką kromkę
chleba czosnkowego i ugryzła spory kęs, żeby nie musieć dalej
rozmawiać. Od kiedy Kate i Isabel postawiły nogę w jej domu,
Hanna spędzała cały czas zamknięta w sypialni. Czasem
poprawiała sobie humor, robiąc zakupy w centrum handlowym,
albo ukrywała się w domu swojego chłopaka Lucasa. Choć przed
śmiercią Mony ich relacje bardzo się skomplikowały, teraz Lucas
wspierał ją i nie odstępował na krok.
Hanna wolała nie pokazywać się w domu, bo kiedy tylko
natknęła się na tatę, wymyślał jakieś drobne prace domowe, które
miała wykonać wspólnie z Kate. Musiały razem uprzątnąć
ubrania Hanny z szafy przeznaczonej dla Kate, wynieść śmieci
albo odgarnąć śnieg sprzed domu. Zaraz, zaraz. Od tego chyba
były służące i ekipy
odśnieżające. Hanna nie miałby nic przeciwko temu, gdyby
razem ze śniegiem zabrali także Kate.
— Cieszycie się, że jutro znowu idziecie do szkoły? — Isabel
owinęła spaghetti wokół widelca.
Hanna wzruszyła ramionami i poczuła dobrze znany ból w
prawej ręce. Złamała ją, kiedy Mona wjechała w nią swoim SUV.
Kolejna urocza pamiątka przypomniała jej o tym, że jej przyjaźń
z Moną okazała się zwykłym matactwem.
— J a się cieszę — przerwała milczenie Kate. — Przejrzałam
katalog liceum. Szkoła oferuje wspaniałe zajęcia pozalekcyjne.
W ciągu roku wystawiają cztery sztuki teatralne!
Pan Marin i Isabel spojrzeli na nią z czułością. Hanna tak mocno
zacisnęła zęby, że zdrętwiała jej szczęka. Od kiedy Kate zjawiła
się w Rosewood, gadała tylko o tym, jak się cieszy, że pójdzie tu
do liceum. A zresztą — szkoła była ogromna i Hanna nie miała
zamiaru widywać się z Kate.
— Boję się tylko, że się nie odnajdę — Kate grzecznie wytarła
usta serwetką. — Lekcje odbywają się w kilku budynkach. Mają
tam osobny pawilon do zajęć z dziennikarstwa, bibliotekę nauk
ścisłych i szklarnię. A co, jeśli się zgubię? — Owinęła wokół
palca kosmyk kasztanowych włosów. — A może mnie
oprowadzisz, Hanno? Byłoby super.
Hanna z trudem powstrzymała wybuch śmiechu. Kate mówiła
głosem fałszywym jak dziewięćdziesiąt dziewięć procent
okularów od Chanel sprzedawanych na eBayu. Kiedyś w
restauracji Le Bec-Fin w Filadelfii Kate odegrała przed nią
przedstawienie pod tytułem: „Bądźmy najlepszymi
przyjaciółkami". Hanna nie zapomniała, jaki miało finał. Gdy
podano przystawki, Hanna uciekła do łazienki, a Kate ruszyła za
nią. Udawała zainteresowanie
i troskę. Hanna straciła panowanie nad sobą i wyznała jej, że
dostała właśnie SMS-a od A., to znaczy od Mony, że Sean
Ackard, z którym — jak się jej wtedy wydawało — chodziła,
przyszedł na Bal Lisa z inną dziewczyną. Kate okazała jej
natychmiast współczucie i nakłoniła Hannę, by olała wspólną
kolację, od razu pojechała do Rosewood i skopała Seanowi tyłek.
Obiecała nawet, że będzie ją kryła. Od tego przecież są przyszłe
przyrodnie siostry, no nie?
Otóż nie. Kiedy Hanna wróciła do Filadelfii, czekała ją niemiła
niespodzianka. Kate zdradziła ją i wygadała panu Marinowi, że
Hanna nosi w torebce pokaźną dawkę Per-cocetu. Tata Hanny tak
się rozgniewał, że wrócił do Annapolis... i przez kilka tygodni nie
odzywał się ani słowem.
— Oczywiście że Hanna cię oprowadzi — zapiał pan Marin.
Hanna zacisnęła pod stołem pięści i celowo przemówiła
urażonym tonem.
— Och, super. Bardzo chętnie, ale mam tak napięty plan dnia!
Tata spojrzał na nią spod uniesionych brwi.
— A może przed zajęciami albo w czasie lunchu? Hanna
milczała, choć miała ochotę krzyczeć: „Nieźle
mną handlujesz, tato!". Czy ojciec zapomniał już, jak Kate wbiła
jej nóż w plecy w czasie tej nieszczęsnej kolacji w Le Bec-Fin —
to miało być spotkanie Hanny i taty, tylko ich. Ale tata widział to
inaczej. Nie uważał Kate za zdrajczynię. Według niego była
idealna. Hanna spoglądała na tatę, Isabel i Kate. Ogarnęła ją
narastająca bezradność. Nagle poczuła znajome łaskotanie w
gardle. Odgarnęła włosy, wstała, prychnęła wyniośle i ruszyła do
łazienki.
Nachyliła się nad umywalką i ciężko dyszała. „Nie rób tego",
powtarzała w myślach. Przez kilka miesięcy udawało się jej
powstrzymać od wymiotowania, ale Kate działała na nią jak
płachta na byka. Po raz pierwszy Hanna sprowokowała wymioty
w czasie pierwszej i ostatniej wizyty u taty, Isabel i Kate w
Annapolis. Wzięła z sobą Ali, która natychmiast zakolegowała
się z Kate — pewnie dlatego że obie były śliczne — a Hanna
napchała się popcornem i czuła się gruba i paskudna. Kiedy tata
nazwał ją „swoją małą świnką", nie wytrzymała. Pobiegła do
łazienki, wzięła szczoteczkę do zębów z kubka stojącego na umy-
walce i wywołała wymioty.
Ali nakryła wtedy Hannę, ale obiecała, że dochowa tajemnicy.
Jednak od tamtej pory Hanna dowiedziała się
0 niej tego i owego. Ali znała wiele sekretów swoich przyjaciółek
i dzięki temu mogła nimi manipulować. Na przykład wmówiła
Hannie i pozostałym dziewczynom, że to one spowodowały
wypadek Jenny, podczas gdy całą sprawę ukartowała z Jenną.
Hanna nie zdziwiłaby się, gdyby się okazało, że tamtego
popołudnia Ali wyszła z łazienki
1 opowiedziała wszystko Kate.
Po kilku minutach mdłości minęły. Hanna wzięła głęboki wdech,
wyprostowała się i sięgnęła do kieszeni po telefon. Napisała
nową wiadomość: „Nie uwierzysz. Tata chce, żebym
zorganizowała komitet powitalny dla Kate Swiruski. Umówimy
się jutro na terapeutyczny manicure, żeby to omówić?".
Kiedy przeglądała zapisane w telefonie numery, zdała sobie
sprawę, że nie ma do kogo wysłać tego SMS-a. Tylko z Moną
umawiała się na manicure.
— Hanno?
Hanna się odwróciła. Tata uchylił drzwi do łazienki na kilka
centymetrów. Miał zatroskany wyraz twarzy.
— Wszystko w porządku? — zapytał łagodnym tonem, którego
nie używał od kilku miesięcy.
Pan Marin podszedł do córki i położył jej dłonie na ramionach.
Hanna schyliła głowę. Dawniej, kiedy była w siódmej klasie,
przed rozwodem rodziców, miała bardzo dobre relacje z tatą.
Kiedy wyjechał z Rosewood i zamieszkał z Isabel i Kate, serce
pękło jej na pół. Wydawało się jej, że wymienił brzydką, grubą
Hannę o szarobrązo-wych włosach na śliczną, szczupłą i idealną
Kate. Kilka miesięcy temu, kiedy Hanna leżała w szpitalu po
wypadku spowodowanym przez Monę, tata obiecał jej, że znowu
stanie się częścią jej życia. Ale w ciągu tygodnia od swojego
powrotu do Rosewood zajmował się głównie
przemeb-lowywaniem domu ściśle wedle wskazówek Isabel —
która gustowała w pluszach i frędzlach — i nie miał dla Hanny
zbyt wiele czasu. Ale może zamierzał ją za to przeprosić. Może
przeprosi również za to, że jesienią odwrócił się od niej i nawet
nie chciał poznać jej wersji historii. I za to, że porzucił Hannę dla
Isabel i Kate na trzy długie lata.
Pan Marin niezręcznie poklepał Hannę po ramieniu.
— Słuchaj. Przez całą jesień miałaś na głowie mnóstwo
problemów. I pewnie piątkowa rozprawa już cię stresuje. Wiem
też, że Kate i Isabel wprowadziły się tutaj bardzo... nagle. Ale,
Hanno, dla Kate to ogromna zmiana. Zostawiła w Annapolis
przyjaciół, żeby przeprowadzić się tutaj, a ty prawie się do niej
nie odzywasz. Musisz zacząć traktować ją jak rodzinę.
Uśmiech zniknął z twarzy Hanny. Poczuła się tak, jakby tata
przywalił jej w głowę jasnozieloną mydelniczką
stojącą na porcelanowej umywalce. Kate na pewno nie po-
trzebowała pomocy Hanny. Przypominała Ali. Była zgrabna,
śliczna i ściągała na siebie uwagę wszystkich wokół... I potrafiła
manipulować ludźmi.
Kiedy tata spojrzał na nią spod uniesionych brwi, czekając na
odpowiedź, Hanna zdała sobie sprawę, że w jego wypowiedzi
zabrakło trzech małych słów. Trzech słów, które wskazywałyby
na to, jaki porządek zapanuje teraz w jej domu.
Hanna miała zacząć traktować Kate jak rodzinę... w
p r z e c i w n y m r a z i e . . .
3
ARIA W KRAINIE KONESERÓW SZTUKI
-Och.
Aria Montgomery zmarszczyła nos, kiedy jej brat Mike zanurzył
kawałek chleba w ceramicznej misce z roztopionym
szwajcarskim serem. Zakręcił widelcem w naczyniu, wyciągnął
go i zlizał długie, ciągnące się pasmo sera.
— Czy musisz najprostszą czynność zamieniać w akt seksualny?
Mike posłał jej lubieżny uśmiech i sugestywnie żuł chleb. Aria
poczuła dreszcze.
Nie mogła uwierzyć, że właśnie kończyła się jakże dziwna
przerwa świąteczna. Mama Arii i Mike'a, Ella, postanowiła
uraczyć ich domowym fondue, bo w piwnicy znalazła
przeznaczony do tego zestaw naczyń. Leżał pod pudełkami z
ozdobami choinkowymi i zabawkowym torem wyścigowym
należącym do Mike'a. Aria była prawie pewna, że Ella i Byron
dostali zestaw do fondue w prezencie ślubnym, ale nie ośmieliła
się o to zapytać. Próbowała unikać
jakichkolwiek rozmów o ojcu. Na przykład nie opowiedziała
mamie o kilku godzinach, jakie razem z Mikiem spędzili w
towarzystwie Byrona i jego dziewczyny Meredith na stoku
narciarskim Niedźwiedzi Pazur w Wigilię. Meredith cały ten czas
siedziała w domku, ćwicząc jogę, rozprawiając o swoim
nienarodzonym dziecku i błagając Arię, żeby jej pokazała, jak
zrobić na drutach buciki dla niemowlęcia. Rodzice Arii od kilku
miesięcy pozostawali oficjalnie w separacji, między innymi
dlatego że Mona jako A. przysłała Elli list, informując ją o
romansie Byrona z Meredith. Aria nie miała wątpliwości, że Ella
do dziś się z tym nie pogodziła. Mike spojrzał na butelkę piwa w
dłoni Elli.
— Na pewno nie mogę łyka?
— Nie — odparła Ella. — Trzeci raz ci powtarzam.
— Przecież wiesz, że już piłem piwo — Mike uniósł brwi.
— Nie w tym domu — Ella wbiła w niego wzrok.
— Czemu tak strasznie chce ci się piwa? — zapytała Aria. — Czy
mały Mike denerwuje się przed swoją pierwszą randką?
— To nie randka. — Mike naciągnął głęboko na czoło swoją
grubą wełnianą czapkę. — To tylko spotkanie z koleżanką.
Aria uśmiechnęła się chytrze. Nie mogła się nadziwić, że Mike
spodobał się jakiejś dziewczynie. Miała na imię Savannah i
chodziła do drugiej klasy w państwowym liceum. Poznali się za
pośrednictwem grupy na Facebooku poświęconej — co za
niespodzianka! — grze w lacrosse. Najwyraźniej Savannah miała
na punkcie tego sportu takiego samego bzika jak Mike.
— Mały Mike idzie na randkę do centrum handlowe go —
powiedziała śpiewnie Aria. — I co? Pójdziesz na drugą
kolację do jakiejś restauracji? Może do Wielkiego Muru z
Chińskich Kurczaków pana Wonga?
— Zamknij się — warknął Mike. — Idziemy na coś słodkiego do
Rive Gauche. I przypominam raz jeszcze, że to nie randka.
Przecież ona chodzi do państwowego liceum. — Słowa
„państwowe liceum" wypowiedział tak, jak inni mówią „rynsztok
pełen szczurów". — Na randki chodzę tylko z bogatymi
dziewczynami.
Aria zmrużyła oczy.
— Jesteś okropny.
— A pewnie, miłośniczko Szekspira.
Aria zbladła. Mike nazywał Szekspirem Ezrę Fitza, byłego
chłopaka Arii i jej byłego nauczyciela literatury. Mona jako A.
szantażowała ją także dlatego, że poznała ten sekret. Na szczęście
w mediach taktownie nie upub-liczniono wszystkich tajemnic A.,
Aria jednak podejrzewała, że Mike dowiedział się o niej i Ezrze
od Noela Kahna, swojego kolegi z drużyny lacrosse i
największego plotkarza w Rosewood Day. Aria kazała Mike'owi
przysiąc, że nigdy nie zdradzi tego sekretu Elli, ale on nie mógł
się powstrzymać przed nieustannymi aluzjami.
Ella nabiła na widelec kawałek chleba.
— Może ja też wkrótce pójdę na randkę — wypaliła nagle. Aria
odłożyła długi widelec do fondue. Zdziwiła się tak,
jakby Ella oznajmiła jej, że zamierza przeprowadzić się z
powrotem do Rejkiawiku, gdzie cała rodzina Montgo-merych
spędziła prawie trzy lata.
— Co? Kiedy?
Ella obracała w palcach koraliki niebieskiego naszyjnika.
— We wtorek.
— Z kim?
Ella zniżyła głowę. Aria dostrzegła cieniutkie pasmo siwych
włosów.
— Z kimś, kogo poznałam na portalu randkowym. Wydawał się
miły... ale kto wie? Nie znam go zbyt dobrze. Rozmawialiśmy
głównie o muzyce. Oboje lubimy Rolling Stonesów.
Aria wzruszyła ramionami. Jeśli chodzi o rocka lat sie-
demdziesiątych, to zdecydowanie wolała Velvet Underground.
Mick Jagger był chudszy od niej, a Keith Richards po prostu ją
przerażał.
— Czym się zajmuje?
Ella uśmiechnęła się nieśmiało.
— Właściwie nie wiem. Wiem tylko, że ma na imię Wolfgang.
— W o l f g a n g ? — Aria o mało nie wypluła na obrus kawałka
chleba, który właśnie włożyła do ust. — Jak Wolfgang Amadeusz
Mozart?
Twarz Elli robiła się coraz bardziej czerwona.
— No, może nie pójdę.
— Nie, nie, powinnaś pójść! — zawołała Aria. — To świetny
pomysł! — Naprawdę się cieszyła. Niby czemu tylko tata ma się
dobrze bawić.
— Uważam, że to paskudne — odezwał się Mike. — Ludzie po
czterdziestce powinni mieć zakaz chodzenia na randki.
Aria zignorowała go.
— W co się ubierzesz?
Ella popatrzyła po sobie. Była w swojej ulubionej bluzce w
kolorze bakłażanowym, z kwiatowym motywem wyszytym obok
kołnierzyka i plamą po jajecznicy przy szwie.
— A to nie może być?
Aria otworzyła szeroko oczy i pokręciła głową.
— Kupiłam tę bluzkę w zeszłym roku w tej ślicznej wiosce
rybackiej w Danii - próbowała się bronić Ella. - Byliście tam ze
mną! Sprzedała nam to ta stamszka bez zębów.
— Musimy kupić ci coś innego. - Aria nie dawała za wygraną. - I
zafarbować ci włosy. I to ja zrobię ci makijaż.
Przymknęła oczy, wyobrażając sobie półeczkę z kosmetykami
mamy w łazience. Zazwyczaj stały na niej słoiczki z akwarelami,
puszki z terpentyną i biżuteria, którą sama robiła, choć rzadko
kiedy udawało jej się coś skończyć.
— Masz w ogóle jakieś kosmetyki do makijażu? Ella napiła się
piwa.
— Powinnam mu się spodobać bez tych wszystkich... ozdóbek.
~ Nadal będziesz sobą. Ale w lepszej wersji — przekonywała
Aria.
Mike spoglądał to na jedną, to na drugą i nagle go oświeciło.
— Wiecie, co naprawdę sprawia, że kobiety wyglądają lepiej?
Implanty.
Ella zebrała talerze i włożyła do zlewu.
— Dobrze — powiedziała do Arii. — Pozwolę ci zrobić mnie na
bóstwo na moją randkę. Ale teraz muszę zawieźć Mike'a na jego
randkę.
— To nie r a n d k a ! — zajęczał Mike i poszedł do swojego
pokoju.
Aria i Ella parsknęły śmiechem. Kiedy Mike zniknął, spojrzały
na siebie nieśmiało, jakby między nimi nawiązała się nagle nić
porozumienia. Przez ostatnie miesiące ich relacje nie wyglądały
różowo. Mona jako A. po-
informowała też Ellę, że Aria przez trzy długie lata trzymała w
tajemnicy informacje o Byronie, i wtedy Ella wyrzuciła córkę na
kilka tygodni z domu. Ostatecznie wybaczyła Arii i obie starały
się zakopać topór wojenny. Wciąż jednak czuły obcość. O wielu
rzeczach Aria nadal nie mogła porozmawiać. Właściwie nie
spędzały czasu sam na sam. A Ella ani razu nie zwierzyła się Arii,
choć wcześnie zawsze to robiła. Ich stosunki poprawiały się
jednak z każdym dniem.
Ella uniosła brew i sięgnęła do kieszeni bluzki.
— Właśnie sobie przypomniałam. — Wyciągnęła prostokątny
bilet z trzema przecinającymi się niebieskimi liniami. — Miałam
dziś iść na wernisaż, ale nie mam czasu. Może ty skorzystasz?
— Nie wiem — Aria wzruszyła ramionami. — Jestem zmęczona.
— Idź — namawiała ją Ella. — Ostatnio za dużo się zamartwiasz.
Koniec z marudzeniem.
Aria otworzyła usta, żeby zaprotestować, lecz nagle zrozumiała,
że Ella ma rację. Całą przerwę świąteczną Aria spędziła w swoim
pokoju, robiąc na drutach szaliki i bezmyślnie gapiąc się na
figurkę Szekspira, którą dał jej Ezra w listopadzie, w dzień
swojego wyjazdu z Rosewood. Każdego dnia czekała na jakąś
wiadomość od niego — e mail, SMS-a, cokolwiek — szczególnie
że w dziennikach telewizyjnych co chwila pojawiały się
informacje o Rosewood, Ali, a nawet Arii. Miesiące mijały... ale
żadna wiadomość od Ezry nie nadchodziła.
Ścisnęła zaproszenie w dłoni. Jeśli Ella zdobyła się na odwagę,
by wrócić do normalnego życia, to ją też musi być na to stać. I
najlepiej zrobi, jak zacznie natychmiast.
W drodze na wernisaż Aria przejechała przez ulicę, na której
kiedyś mieszkała Ali. Znowu zobaczyła jej dom. Obok była
posiadłość Hastingsów, a naprzeciwko mieszkali
Cavanaughowie. Aria zastanawiała się, czy w środku Jenna już
przygotowuje się do pierwszego dnia swojego ponownego
pobytu w liceum Rosewood Day. Słyszała, że Jenna będzie
chodzić na indywidualne lekcje.
Prawie codziennie Aria przypominała sobie ostatnią -i jedyną -
rozmowę z Jenną na zajęciach plastycznych na uniwersytecie
Hollis. Aria dostała wtedy ataku paniki w czasie burzy.
Próbowała przeprosić Jennę za to, co zrobily jej tego strasznego
wieczoru, kiedy Jenna straciła wzrok, ale ta wyjaśniła, że razem z
Ali ukartowały całą sprawę, żeby na dobre pozbyć się jej
przyrodniego brata Toby'ego. Ali zgodziła się wziąć udział w tej
intrydze, bo podobno sama miała problemy z rodzeństwem.
Przez jakiś czas Aria obsesyjnie próbowała dociec, jakie
„problemy z rodzeństwem" mogła mieć Ali. Toby dotykał Jennę
tak, jak nie powinien - może Jason, brat Ali, robił to samo? Aria
nawet nie chciała o tym myśleć. Nigdy nie wyczuwała żadnego
podejrzanego napięcia między Ali i jej bratem. On zawsze
próbował ją bronić.
I nagle Arię oświeciło. O c z y w i ś c i e . Ali nie miała problemów
z Jasonem. Zmyśliła to, żeby zdobyć zaufanie Jenny i wyciągnąć
z niej najskrytsze tajemnice. Tak samo postąpiła z Arią. Kiedy
przyłapały Byrona i Meredith całujących się na parkingu przed
budynkiem uniwersytetu, Ali udawała współczucie i wzburzenie.
Ale
kiedy tylko poznała sekret Arii, przez kilka miesięcy igrała z nią.
Zresztą w podobny sposób postąpiła z pozostałymi
dziewczynami ze swojej paczki. Tylko dlaczego Ali miałoby
zależeć na sekretach Jenny, którą uważała za frajerkę i idiotkę?
Piętnaście minut później Aria była na miejscu. Wernisaż odbywał
się w przerobionym na galerię starym farmerskim domu z
poddaszem, położonym w środku lasu. Kiedy zaparkowała
subaru Elli na wysypanym żwirem parkingu i wysiadła, usłyszała
szmer liści. Niebo przybrało granatowoczarną barwę.
Usłyszała jakieś dziwne piski dochodzące z lasu. I znowu...
szmer. Cofnęła się o krok.
— Jest tu ktoś? — zawołała cicho.
Zza rozpadającego się płotu patrzyło na nią dwoje ciekawskich
oczu. Na chwilę Arii serce zamarło w piersi. Ale zaraz
zauważyła, że oczy otoczone są białą sierścią i należą do alpaki.
Kiedy do płotu podeszło kilka innych zwierząt, Aria uśmiechnęła
się i odetchnęła z ulgą. Pewnie na farmie hodują całe stado. Przez
kilka ostatnich miesięcy dostawała SMS-y od A. i teraz wciąż jej
się wydawało, że ktoś ją bez przerwy obserwuje.
Wewnątrz budynku pachniało świeżo upieczonym chlebem, a z
głośników dobiegała nastrojowa piosenka Billie Holliday. Obok
niej bezszelestnie przemknęła kelnerka z tacą drinków. Aria
wzięła jeden kieliszek. Kiedy wypiła do dna, rozejrzała się po
pomieszczeniu. Na ścianach wisiało jakieś pięćdziesiąt obrazów,
a pod nimi małe plakietki z tytułem, nazwiskiem artysty i ceną.
Szczupłe kobiety z awangardowymi fryzurami stały w małych
grupkach wokół stołu z przękaskami. Mężczyzna w okularach
z grubymi oprawkami gorąco dyskutował o czymś z kobietą z
dużym biustem i buraczkowym kokiem. Jakiś człowiek
o dzikim spojrzeniu i siwej grzywie sączył alkohol, praw-
dopodobnie burbon, i szeptał coś na ucho swojej żonie,
przypominającej Siennę Miller.
Serce Arii zaczęło mocno walić. To byli zwyczajni kolekcjonerzy
z okolic Rosewood, którzy regularnie uczęszczali na wernisaże,
ludzie tacy jak rodzice Spencer, w białych garniturach i z
torebkami od Chanel za tysiąc dolarów. Ale Aria czuła się tak,
jakby nagle znalazła się w jakiejś prestiżowej nowojorskiej
galerii. Na wystawie pokazywano prace trzech artystów, lecz
większość oglądających skupiła się wokół abstrakcyjnych
płócien malarza o nazwisku Xavier Reeves. Aria podeszła do
jednego z obrazów, przed którym stało tylko kilku oglądających,
i przybrała wyćwiczoną pozę krytyka sztuki. Położyła dłoń na
podbródku
i uniosła w górę brwi, jakby głęboko nad czymś rozmyślała.
Malowidło przedstawiało wielkie fioletowe koło z małą, nieco
ciemniejszą kropką pośrodku.
„Interesujące", pomyślała. Choć tak naprawdę... wyglądało to jak
wielki sutek.
— Co sądzisz o sposobie położenia farby? — wyszeptał ktoś za
jej plecami.
Aria odwróciła się i spojrzała prosto w łagodne, brązowe oczy
wysokiego mężczyzny w wystrzępionym czarnym swetrze i
granatowych dżinsach. Przez jej ciało przeszedł nagły impuls.
Poczuła wibrowanie nawet w koniuszkach palców u nóg skrytych
w starych satynowych pantoflach na płaskim obcasie. Miał
wysokie kości policzkowe i bardzo krótkie, postawione na jeża
włosy. Przypominał Arii bardzo przystojnego muzyka o imieniu
Sondre, którego
poznała w zeszłym roku w Norwegii. Spędzili razem wiele
godzin w pubie dla rybaków w Bergen, pijąc whisky domowej
roboty i zmyślając niestworzone historie o zasuszonych rybach
wiszących na pokrytych boazerią ścianach pubu.
Aria znowu przyjrzała się płótnu surowym wzrokiem.
- Jest w tej kresce... jakaś siła.
- To prawda - przytaknął jej mężczyzna. - I emocje.
- Z pewnością. - Aria cieszyła się, że może naprawdę
porozmawiać o sztuce jak krytyk, szczególnie z kimś tak
ślicznym. Tak dobrze było uciec na chwilę od mieszkańców
Rosewood, którzy bezustannie rozprawiali o zbliżającym się
procesie lana. Chciała powiedzieć coś jeszcze. -Przywodzi mi na
myśl...
Mężczyzna nachylił się do niej i uśmiechnął łobuzersko.
- Ssanie?
Aria ze zdziwienia otworzyła szeroko oczy. Więc nie tylko ona
dostrzegła podobieństwo.
- Tak może się kojarzyć, prawda? - zachichotała. - Ale pewnie
powinniśmy potraktować ten obraz poważnie. Nosi tytuł
Niemożliwość międzyprzestrzeni. Xavier Reeves pewnie
namalował go, żeby oddać istotę samotności. Albo walki
proletariackiej.
- Cholera.
Facet stał tak blisko Arii, że czuła, jak w jego ustach zapach
cynamonowej gumy miesza się z zapachem szampana.
- Pewnie to oznacza, że ten zatytułowany Czas upływa zręcznie
nie przedstawia penisa, co?
Starsza pani w okularach typu „kocie oczy" w kolorowych
oprawkach spojrzała na nich z niesmakiem. Aria zasłoniła usta,
powstrzymując śmiech. Zauważyła, że jej
nowo poznany przyjaciel miał koło lewego ucha pieprzyk w
kształcie półksiężyca. Ze też musiała włożyć ten sfilcowany
zielony sweter z wielkim kołnierzem, w którym przechodziła całą
przerwę świąteczną. Mogła chociaż zetrzeć z niego plamę po
fondue. Mężczyzna dopił drinka.
— Jak masz na imię?
— Aria.
Włożyła do ust mieszadełko z drinka.
— Miło cię poznać, Ario.
Obok przeszła grupa ludzi, zmuszając Arię i jej nowego
przyjaciela, by stanęli blisko siebie. Kiedy jego dłoń dotknęła jej
talii, Aria się zaczerwieniła. Dotknął jej przypadkiem czy
celowo?
Wziął z tacy dwa drinki i podał jednego Arii.
— Pracujesz w okolicy czy jeszcze się uczysz?
Aria otworzyła usta i się zawahała. „Ciekawe, ile ten facet ma
lat", pomyślała. Wyglądał dostatecznie młodo, by chodzić
jeszcze na studia i mieszkać w jednym z tych bardzo modnych,
rozpadających się wiktoriańskich domów w pobliżu
uniwersytetu. Ale przecież to samo pomyślała o Ezrze, kiedy
pierwszy raz go zobaczyła.
Zanim zdążyła się odezwać, jakaś kobieta w dopasowanym
żakiecie w pepitkę wepchała się między nią i jej rozmówcę. Z
postawionymi na jeża włosami przypominała do złudzenia
Cruellę de Mon ze 101 dalmatyńczyków.
— Mogę go na chwilę porwać? — Cruella wzięła mężczyznę pod
rękę, a on lekko ścisnął jej ramię.
— Tak, jasne.
Aria cofnęła się, choć w jej głosie słychać było rozczarowanie.
- Przepraszam - Cruella posłała Arii przepraszający uśmiech.
Miała usta pomalowane ciemną, niemal czarną szminką. - Ale
Xavier jest dziś rozrywany.
„Xavier?" Pod Arią ugięły się nogi. Chwyciła go za ramię.
- To ty jesteś... tym malarzem?
Jej nowy przyjaciel zatrzymał się. W jego oczach pojawił się
złośliwy ognik.
- Bingo - powiedział, nachylając się do niej. - A przy okazji, ten
obraz naprawdę przedstawia cycka.
Cruella pociągnęła Xaviera za sobą. On dołączył do niej i zaczął
namiętnie szeptać jej coś do ucha. Chichocząc, weszli w środek
tłumu wielbicieli sztuki, którzy piali peany na cześć twórczości
Xaviera, twierdząc, że jego obrazy są inspirujące i genialne.
Kiedy Xavier z szerokim uśmiechem odbierał gratulacje od
swoich wielbicieli, Aria modliła się w duchu, żeby w podłodze
otworzyły się jakieś ukryte drzwi i żeby mogła zapaść się pod
ziemię. Złamała podstawową zasadę wernisaży: nigdy nie
rozmawiaj o wystawionych dziełach z nieznajomym, bo nigdy
nie wiadomo, kim jest. I za żadne skarby nie wyśmiewaj obrazu,
który wkrótce wszyscy uznają za arcydzieło.
Sądząc jednak po zadziornym uśmieszku, który Xavier posłał jej
przed chwilą, chyba się nie obraził, słysząc jej interpretację. A to
bardzo, ale to bardzo ucieszyło Arię.
4
OSTATNIA W KLASIE
W poniedziałek rano Spencer Hastings siedziała zgarbiona w
ławce na zajęciach z literatury i pisała klasówkę. Czas miał się
zaraz skończyć, a ona chciała dopisać jeszcze kilka zdań do
wypracowania na temat powieści Słońce też wschodzi. Chciała
dodać kilka cytatów z esejów Hemingwaya zamieszczonych na
końcu książki, w nadziei że dostanie za to dodatkowe punkty od
pani Stafford, nauczycielki literatury. Teraz musiała naprawdę
walczyć o każdą ocenę.
Głośnik zawieszony nad tablicą zatrzeszczał.
- Pani Stafford? — rozległ się głos pani Wagner, szkolnej
sekretarki. — Czy może pani przysłać Spencer Hastings do
sekretariatu?
Wszyscy uczniowie podnieśli głowy znad swoich prac i spojrzeli
na Spencer tak, jakby przyszła do szkoły w niebieskim
koronkowym staniku i majtkach, kupionych na wyprzedaży
poświątecznej w centrum handlowym. Pani Stafford, która
wyglądała kropka w kropkę jak Martha
Stewart, choć z pewnością nigdy w życiu sama nie usmażyła
jajecznicy ani nie wyszyła fartucha, odłożyła sfatygowany
egzemplarz Ulissesa.
- Dobrze, możesz iść - powiedziała i rzuciła Spencer spojrzenie
pytające: „Co zmalowałaś tym razem?".
Zresztą Spencer sama zadawała sobie to pytanie. Wstała,
ukradkiem zrobiła parę uspokajających oddechów 1 położyła
odwróconą pracę klasową na biurku pani Stafford. Nie mogła
winić nauczycieli za to, że tak ją traktują. Spencer była pierwszą
uczennicą z Rosewood Day, którą nominowano do Złotej
Orchidei. Sprawa nabrała rozgłosu, kiedy napisano o niej na
pierwszej stronie „Gońca Filadelfijskiego". Ale w ostatniej
rundzie konkursu, kiedy sędzia zadzwonił do Spencer, żeby
oznajmić jej, że wygrała, ona się przyznała, że nominowaną pracę
z ekonomii ukradła swojej siostrze Melissie. A teraz wszyscy
nauczyciele zastanawiali się, czy także na ich zajęciach
oszukiwała. Nie miała już najmniejszych szans na świadectwo z
wyróżnieniem i poproszono ją, by zrezygnowała z funkcji wice-
przewodniczącej szkoły, z roli w przedstawieniu 1 z prowadzenia
redakcji albumu rocznego. Zagrożono nawet, że zostanie
wyrzucona ze szkoły, ale państwo Hastings załatwili po cichu tę
sprawę, najprawdopodobniej wpłacając na konto szkoły jakąś
okrągłą sumkę.
Spencer wiedziała doskonale, że władze liceum nie mogą jej tego
puścić płazem. Ale przecież zdała na szóstkę tyle testów,
kierowała tyloma komitetami organizacyjnymi, założyła tyle
klubów, że powinna chyba liczyć na jakąś taryfę ulgową. Mieli w
nosie to, że ciało Ali znaleziono ledwie kilka metrów od jej
ogródka i że dostawała chore wiadomości od Mony Yanderwaał,
która p o d s z y w a ł a
s i ę pod jej dawną n i e ż y j ą c ą przyjaciółkę? I że Monie
niemalże udało się zepchnąć Spencer ze skały w ka-
mieniołomach, bo Spencer nie chciała razem z nią zostać A.? I że
to dzięki Spencer m o r d e r c a A l i t r a f i ł w r e s z c i e z a
k r a t k i ? Nie. Liczyło się tylko to, że Spencer ośmieszyła
liceum.
Zamknęła za sobą drzwi sali i ruszyła w kierunku sekretariatu.
Jak zawsze w korytarzu rozchodził się leśny zapach pasty do
podłogi oraz wielu różnych wód kolońskich i perfum. Nad jej
głową wisiały tysiące pokrytych brokatem papierowych płatków
śniegu. Co roku w grudniu w szkole podstawowej organizowano
konkurs na najpiękniejszy projekt płatka śniegowego i
nagrodzone prace zawieszano na całą zimę w korytarzach.
Spencer czuła się zupełnie przegrana, kiedy jej praca przepadła w
konkursie. Sędziowie ogłaszali werdykt tuż przed świętami, więc
zepsuli jej całe ferie. Spencer nie mogła się pogodzić nawet z
najmniejszą porażką. Nadal nie potrafiła przejść do porządku
dziennego nad tym, że to Andrew Campbell został wybrany na
przewodniczącego szkoły zamiast niej, a w siódmej klasie to Ali
zajęła jej miejsce w reprezentacji szkoły w hokeju na trawie i że
w szóstej klasie nie znalazła kawałka sztandaru do kapsuły czasu.
Szkoła organizowała tę zabawę co roku, ale żadna nie liczyła się
dla niej tak bardzo jak pierwsza, w której mogła wziąć udział.
Gorycz porażki osładzało jej tylko to, że Ali również nie złożyła
swojego trofeum w kapsule.
— Spencer? — usłyszała zza rogu.
„O wilku mowa", pomyślała ponuro. Stał przed nią Andrew
Campbell, Pan Przewodniczący Szkoły we własnej osobie.
Andrew podszedł do niej, zakładając za uszy długie, faliste
włosy.
- Czemu się błąkasz po szkole?
„Cały Andrew, wścibski jak zawsze", pomyślała. Na pewno
bardzo się cieszył, że Spencer nie ma już szans na świadectwo z
wyróżnieniem. Była przekonana, że Andrew trzyma pod łóżkiem
przedstawiającą ją laleczkę wudu, która tym razem zadziałała.
Pewnie uważał też, że Spencer spotkała zasłużona kara za to, że
jesienią zaprosiła go na Bal Lisa i kiedy tylko na niego
przyjechali, zostawiła go samego.
- Muszę iść do sekretariatu - wyjaśniła lodowatym to nem,
modląc się w duchu, by nie okazało się, że znowu wzywają ją na
dywanik.
Przyspieszyła kroku. W korytarzu rozległo się głośne stukanie jej
obcasów uderzających o wypolerowany parkiet.
- Też tam idę - zaszczebiotał Andrew i dołączył do Spencer. - Pan
Rosen chce ze mną porozmawiać o wycieczce do Grecji. Tam
spędziłem przerwę świąteczną. -Pan Rosen prowadził szkolne
kółko przyjaciół ONZ. - Pojechałem tam z Klubem Młodych
Liderów z Filadelfii. Myślałem, że ty też się wybierasz.
Spencer miała ochotę przywalić Andrew pięścią w tę jego
rumianą twarz. Po aferze ze Złotą Orchideą KMLF -ten skrót
zawsze brzmiał dla Spencer jak dźwięk, który wydaje się,
odchrząkując flegmę - natychmiast wykluczył ją z grona
członków. 1 Andrew na pewno o tym wiedział.
- Nie mogłam tego pogodzić z innymi planami - odparła chłodno.
Zresztą nie skłamała. Musiała pilnować domu, bo rodzice
pojechali na narty do Reaver Creek w Kolorado. Jej nie zaprosili.
- Och - Andrew spojrzał na nią z zaciekawieniem. -Coś się stało?
Spencer zamarła, zupełnie zdezorientowana. Podniosła w górę
ręce.
- Oczywiście, że się stało. W s z y s t k o mi się zawaliło.
Zadowolony?
Andrew zrobił krok do tyłu i zamrugał. Nagle na jego twarzy
pojawił się błysk zrozumienia.
- O c h . Chodzi ci o tę aferę ze Złotą Orchideą. Zupełnie o tym
zapomniałem. - Zacisnął powieki. - Ale ze mnie dupek.
Spencer zacisnęła mocno zęby. Naprawdę Andrew zapomniał o
tym, co jej się przytrafiło? To nawet gorzej, niż gdyby cieszył się
z tego przez całą przerwę świąteczną. Patrzyła na równo wycięty
płatek śniegu zawieszony nad kranem z wodą do picia dla
niepełnosprawnych. Andrew kiedyś umiał wycinać piękne
śnieżynki z papieru. Nawet w podstawówce rywalizowali o
palmę pierwszeństwa w każdej konkurencji.
- Wyleciało mi to z głowy - wypalił Andrew, mówiąc coraz
donośniejszym głosem. - Dlatego tak się zdziwiłem, że nie było
cię w Grecji. Szkoda, bo na tej wycieczce nie spotkałem nikogo...
no nie wiem. Inteligentnego. Fajnego.
Spencer przez chwilę obracała w palcach skórzane frędzle u
swojej torby. Dawno nikt nie powiedział o niej czegoś tak miłego,
ale nie potrafiła tego znieść, szczególnie z ust Andrew.
- Muszę lecieć - rzuciła i szybkim krokiem ruszyła w stronę
gabinetu dyrektora.
- Pan dyrektor na ciebie czeka - powiedziała kierowniczka
sekretariatu, kiedy Spencer wpadła do biura przez podwójne
oszklone drzwi.
Spencer weszła do biura Appletona, mijając olbrzymiego rekina z
papier machć, pozostałość po zeszłorocznej paradzie
karnawałowej. Czego dyrektor mógł od niej chcieć? Może zdał
sobie sprawę, że zbyt ostro ją potraktował i chciał przeprosić?
Może chciał przywrócić jej niektóre przywileje i pozwolić zagrać
w przedstawieniu? Kółko teatralne planowało wystawienie
Burzy, ale tuż przed rozpoczęciem ferii świątecznych
administracja szkoły zabroniła Christophe'owi Briggsowi,
czwartoklasiście reżyserującemu spektakl, używania na scenie
wody i stosowania efektów pirotechnicznych, żeby
zainscenizować sztorm. Wtedy Christophe, bez wody i
pirotechniki, wywołał sztorm, odwołując premierę Burzy i
ogłaszając casting do Hamleta. Wszyscy i tak dopiero uczyli się
nowych ról, więc Spencer nie przegapiła żadnej ważnej próby.
Kiedy ostrożnie zamknęła za sobą drzwi i odwróciła się, ugięły
się pod nią nogi. W fotelach ze sztywnej skóry ramię w ramię
siedzieli jej rodzice. Veronica Hastings miała na sobie czarną
wełnianą sukienkę, a włosy związała aksamitną opaską. Jej
zaczerwienione oczy świadczyły o tym, że płakała. Peter
Hastings włożył trzyczęściowy garnitur i lśniące wsuwane buty.
Zaciskał szczęki tak mocno, że wydawało się, że zaraz je złamie.
- Ach. - Appleton zerwał się natychmiast. - Zostawię państwa
samych z córką.
Wyszedł z biura i zamknął za sobą drzwi.
Na chwilę zapadło ciężkie jak ołów milczenie.
- C-co się stało? - zapytała Spencer, siadając powoli w fotelu.
Tata drgnął niespokojnie.
- Spencer, babcia umarła dziś rano.
- Nana? - Spencer nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała.
- Tak - szepnęła mama. - Miała zawał. - Złożyła dłonie na
kolanach i zaczęła mówić oficjalnym tonem. - Jutro rano zostanie
odczytany testament, bo tata musi lecieć na Florydę, żeby zająć
się jej majątkiem przed pogrzebem w poniedziałek.
- O Boże - Spencer ledwie zdołała wydobyć z siebie słowa.
Siedziała nieruchomo i czekała na łzy. Kiedy ostatni raz widziała
babcię Nanę? Kilka miesięcy wcześniej była w jej domu w Cape
May w stanie New Jersey, ale wtedy babcia była na Florydzie. Od
wielu lat nie przyjeżdżała na północ. Spencer przeżyła ostatnio
śmierć kilku osób, o wiele młodszych od babci, która przez
dziewięćdziesiąt jeden lat żyła w szczęściu i bogactwie. Poza tym
Nana nigdy nie była n a j c i e p l e j s z ą babcią pod słońcem.
Owszem, hojną ręką urządziła dla Spencer i Melissy gigantyczny
pokój zabaw w swej posiadłości, z domkami dla lalek,
pluszowymi zwierzętami i wiadrami klocków lego. Ale kiedy
tylko Spencer próbowała uścisnąć babcię, ta sztywniała. Nigdy
nie chciała oglądać nagryzmolonych dziecinną rączką kartek
urodzinowych od Spencer i robiła awantury, kiedy ta wynosiła z
pokoju zabaw zrobiony z klocków lego samolot i kładła go na
fortepianie Steinway. Czasem Spencer zastanawiała się, czy
babcia w ogóle lubi dzieci i czy ten olbrzymi pokój zabaw nie
służył przede wszystkim temu, żeby mieć z głowy ją i jej siostrę.
Pani Hastings napiła się latte ze Starbucksa.
— Dostaliśmy tę wiadomość w trakcie spotkania z Appletonem
— powiedziała po chwili.
Spencer skamieniała. Rodzice nie przyjechali tu, by przekazać jej
wiadomość?
— Spotykaliście się w mojej sprawie?
— Nie — odparła wyniośle pani Hastings.
Spencer głośno pociągnęła nosem. Mama zamknęła torebkę i
wstała. Tata również podniósł się z fotela i spojrzał na zegarek.
— Muszę wracać do pracy.
Spencer poczuła bolesne ukłucie. Oczekiwała od rodziców choć
odrobiny wsparcia, ale od miesięcy zachowywali wobec niej
chłodny dystans. Wszystko przez ten skandal ze Złotą Orchideą.
Rodzice wiedzieli, że Spencer ukradła pracę Melissy, ale chcieli,
żeby utrzymała to w tajemnicy i przyjęła nagrodę. Teraz
zachowywali się, jakby to nigdy nie miało miejsca. Kiedy
Spencer przyznała się do wszystkiego, rodzice udawali, że są
zszokowani tą wiadomością.
— Mamo? — Spencer łamał się głos. — Tato? Zostańcie ze
mną... jeszcze przez chwilę.
Mama zatrzymała się i Spencer poczuła w sercu promyk nadziei.
Ale pani Hastings owinęła kaszmirowy szalik wokół szyi, wzięła
pana Hastingsa za rękę i ruszyła do wyjścia, zostawiając Spencer
samą jak palec.
5
ZMIANA WARTY
W poniedziałek w porze lunchu Hanna szła korytarzem do sali,
gdzie miały się odbywać zajęcia z tkactwa. Nowy semestr
najlepiej zacząć w jakimś szałowym stroju. W czasie przerwy
świątecznej udało jej się schudnąć trzy kilo, a jej kasztanowe
włosy lśniły dzięki zabiegowi głębokiego odżywienia
ylang-ylang. Zapłaciła za niego kartą kredytową taty, której miała
używać w sytuacji awaryjnej. Grupka chłopców w strojach do
hokeja z logo szkoły opierała się o szafki. Gapili się na
przechodzącą Hannę, a jeden z nich zagwizdał.
„O właśnie", pomyślała Hanna i z uśmiechem pomachała im
leniwie. Nadal to ona tu rządziła.
Oczywiście, były takie chwile, kiedy nie czuła, że wróciła do
dawnej fantastycznej formy. Na przykład teraz. W porze lunchu
odbywało się tradycyjnie targowisko próżności, kiedy można
było się pokazać i pooglądać innych. Ale ona wcale nie miała
ochoty iść do stołówki. Chciała
zjeść lunch z Lucasem, lecz on musiał zostać dłużej na spotkaniu
grupy dyskusyjnej. Dawniej przerwę na lunch spędzała zwykle z
Moną w kafeterii. Sączyły latte i krytykowały buty oraz torby
przechodzących. Kiedy już zjadły jogurt i popiły go wodą
mineralną, stawały przed lustrem w łazience obok sal do
literatury, żeby poprawić makijaż. Ale dziś Hanna unikała obu
tych miejsc. Siedząc samotnie przy stoliku w kafeterii, czułaby
się żałośnie. I wcale nie musiała poprawiać makijażu.
Westchnęła, zazdrośnie spoglądając w stronę grupki ro-
ześmianych dziewczyn wchodzących do kafeterii. Tak chętnie
posiedziałaby w ich towarzystwie choćby kilka minut. Ale na tym
polegał problem jej przyjaźni z Moną - wykluczała ona udział
osób trzecich. Teraz Hanna nie potrafiła opędzić się od myśli, że
cała szkoła uważa ją za Dziewczynę, Którą Próbowała Zabić Jej
Najlepsza Przyjaciółka. - Hanna! - usłyszała za sobą głos. - Hej!
Hanna zatrzymała się i spojrzała na stojącą po drugiej stronie
korytarza postać, która machała do niej ręką. Poczuła w ustach
kwaśny smak. K a t e.
Na sam widok Kate ubranej w granatowy szkolny żakiet i
plisowaną spódniczkę Hannie zrobiło się niedobrze. Chciała
pobiec w przeciwnym kierunku, ale Kate już ją dopadła,
przeciskając się zgrabnie przez tłum w swoich wysokich butach
na dziewięciocentymetrowych obcasach. Kate miała szczery i
radosny wyraz twarzy zwierzątka z kreskówki Disneya, a jej
oddech pachniał tak, jakby co najmniej dwie godziny płukała go
płynem dezynfekującym.
- Wszędzie cię szukam!
- Aha - westchnęła Hanna, szukając wzrokiem kogoś, kto mógłby
przerwać ich rozmowę.
Mogłaby porozmawiać z tym małym cwaniaczkiem Mikiem
Montgomerym, a nawet z tym hipokrytą udającym prawiczka, jej
byłym chłopakiem Seanem. Ale w korytarzu stali tylko
członkowie szkolnego chóru pieśni daw nej, którzy właśnie dla
zabicia czasu śpiewali sobie jakiś gregoriański chorał. Ś w i r y .
Wtedy kątem oka dostrzegła wysoką, piękną dziewczynę o
kruczoczarnych włosach, w gigantycznych okularach od
Gucciego, która wyszła zza rogu, prowadzona przez wielkiego
retrievera.
Jenna Cavanaugh.
Hannę przeszył dreszcz. Tak niewiele wiedziała o Jennie. Jenna
przyjaźniła się z Moną, która tamtej nocy, gdy Jennę oślepiła
petarda, szła do niej w odwiedziny. Dlatego przez cały czas
trwania ich przyjaźni Mona wiedziała o tym, że Hanna i jej
przyjaciółki przyłożyły rękę do tego strasznego wypadku.
Spędziły razem wiele godzin w domu Hanny, wyjechały kiedyś
na wycieczkę na Karaiby, regularnie chodziły razem na zakupy i
do spa... ale Hanna nie dowiedziała się, że petarda, która oślepiła
Jennę, poparzyła również Monę.
— Co robisz w czasie lunchu? — zaświergotała Kate tak słodkim
głosem, że Hanna aż podskoczyła. — Może znajdziesz chwilę,
żeby mnie oprowadzić?
Hanna ruszyła dalej.
— Jestem zajęta — rzuciła wyniośle. Miała w nosie ojca i jego
wykłady, by traktowała Kate jak rodzinę. — Idź do sekretariatu i
powiedz, że się zgubiłaś. Na pewno narysują ci mapę.
Szla szybko, ale Kate dotrzymywała jej kroku. Hannę mdliło od
zapachu brzoskwiniowego żelu pod prysznic, którym pachniała
Kate. Właśnie zdała sobie sprawę,
że sztuczna brzoskwinia to najobrzydliwszy zapach na świecie.
- A może pójdziemy na kawę? - Kate nie dawała za wygraną. —
Ja stawiam.
Hanna zmrużyła oczy. Jeśli Kate myślała, że Hanna da się nabrać
na tak ordynarne wazeliniarstwo, to grubo się myliła. Na
początku ósmej klasy zaprzyjaźniła się z Moną właśnie dlatego,
że ta bezwstydnie jej się podlizywała. I jak to się skończyło?
Choć Kate miała irytująco przyjazny wyraz twarzy, nie było
wątpliwości, że nie przyjmie odmowy. Hanna zdała sobie w tym
momencie sprawę z tego, że gdyby Kate była trochę większą
suką, to mogłaby powtórzyć ten numer, który wycięła jej w Le
Bec-Fin.
Hanna westchnęła ciężko i odrzuciła włosy za ramię.
— No dobrze.
Poszły do kafeterii, która znajdowała się w pobliżu. Z głośników
płynęła piosenka Panic at the Disco, obie maszyny do kawy były
zajęte, a przy stolikach roiło się od uczniów. W rogu odbywało
się spotkanie kółka teatralnego. Wszyscy jego uczestnicy
trzymali w dłoniach egzemplarz Hamleta. Kiedy Spencer
Hastings wyrzucono z obsady, rolę Ofelii miała podobno dostać
drugoklasistka o imieniu Nora. Kilka dziewczyn z młodszych
klas gapiło się na ulotkę ostrzegającą przed podglądaczem z
Rosewood, którego nie widziano, od kiedy zakończyła się afera z
A. Policja przypuszczała, że to również była sprawka Mony.
Grupka chłopców siedziała wokół konsoli do gier. Hanna czuła
ich oczy wlepione w plecy, ale kiedy się odwróciła, okazało się,
że wcale na nią nie patrzą. Wpatrywali się w śliczną, szczupłą
Kate z okrągłym tyłkiem i miseczką C.
Gdy stanęły w kolejce i Kate studiowała menu, Hanna usłyszała
głośne szepty po drugiej stronie sali. Odwróciła się. Naomi
Zeigler i Riley Wolfe - jej najdawniejsze i najbardziej zapiekłe
konkurentki - gapiły się na nią, siedząc przy dużym stoliku, przy
którym niegdyś uwielbiała siadać z Moną.
- Cześć, Hanna - rzuciła zadziornie Naomi i pomachała do niej.
W czasie przerwy świątecznej Naomi ścięła włosy na krótko.
Chyba chciała przypominać słynną modelkę Agyness Deyn, ale
akurat w tej fryzurze wyglądała jak przygłup.
Riley Wolfe, która związała swoje ciemnorude włosy w kucyk
jak baletnica, też jej pomachała. Jej wzrok skupił się na bliźnie w
kształcie litery Z, widniejącej na policzku Hanny.
Hanna poczuła wstyd, ale nie zakryła twarzy dłonią. Żaden
podkład, puder ani niebotycznie droga terapia laserowa nie
sprawiły, że blizna zniknęła.
Kate podążyła za wzrokiem Hanny.
- O, ta blondynka chodzi ze mną na francuski. Jest chyba
supermiła. To twoje przyjaciółki?
Zanim Hanna zdążyła odpowiedzieć: „W żadnym razie", Naomi
już machała do Kate i bezgłośnie mówiła: „Cześć". Kate
pospieszyła do ich stolika. Hanna została parę kroków za nią i
udawała, że zawzięcie studiuje menu kafeterii, choć znała je na
pamięć. Przecież n i e o b c h o d z i ł o j e j , co Naomi i Riley mają
do powiedzenia Kate. To nie miało n a j m n i e j s z e g o
znaczenia.
- Jesteś nowa? - zapytała Naomi, kiedy Kate się zbliżyła.
— Tak. — Kate uśmiechnęła się od ucha do ucha. — Nazywam
się Kate Randall. Jestem przyrodnią siostrą Hanny. To znaczy,
przyszłą przyrodnią siostrą. Właśnie się tu przeprowadziłam z
Annapolis.
— Nie wiedziałyśmy, że Hanna ma jakąś przyszłą przyrodnią
siostrę! — Uśmiechnięta twarz Naomi skojarzyła się Hannie z
lampionem z dyni na Halloween.
— Ma. — Kate rozpostarła ramiona, jakby stała przed
oklaskującym ją tłumem. — Moi.
— Superbuty. — Riley pokazała na nie palcem. — To Marc
Jacobs?
— Vintage — dodała Kate. — Przywiozłam sobie z Paryża.
„Och, jestem taka wyjątkowa, byłam w Paryżu", przedrzeźniała
ją Hanna w myślach.
— Mason Byers o ciebie pytał. — Riley spojrzała wymownie na
Kate, której oczy aż się zaświeciły.
— Który to?
— Naprawdę przystojny — powiedziała Naomi. — Usiądź z
nami.
Odwróciła się i wzięła krzesło od sąsiedniego stolika,
zajmowanego przez grupę dziewczyn. Nawet nie zauważyła, że
strąciła na podłogę czyjąś torbę. Kate spojrzała na Hannę przez
ramię i uniosła brew, jakby mówiła: „Czemu nie?". Hanna zrobiła
krok w tył i pokręciła energicznie głową.
Riley wydęła pomalowane błyszczykiem usta.
— Jesteś za dobra, żeby z nami siadać, Hanno? — Jej głos
ociekał sarkazmem. — A może jesteś na specjalnej diecie bez
przyjaciół, od kiedy odeszła Mona?
— Może r z y g a przyjaciółmi — zrobiła aluzję Naomi, znacząco
szturchając Riley w bok.
Kate spojrzała na Hannę, a potem na Naomi i Riley. Wyglądała
tak, jakby się zastanawiała, czy się śmiać, czy me. Hanna poczuła
zaciskanie klatki piersiowej, jakby włożyła o numer za mały
stanik. Postanowiła je zignorować, odwróciła się, odrzuciła za
ramię włosy i wyszła na zatłoczony korytarz.
Kiedy już była bezpieczna w tłumie ludzi wychodzących z
kafeterii, zgarbiła się. „Dieta bez przyjaciół. Rzyga
przyjaciółmi". Na pewno Kate zaraz zaprzyjaźni się z tymi
sukami, których Hanna nienawidziła. Pewnie w tej chwili Naomi
i Riley opowiadają Kate o tym, jak Mona jako A. zmusiła ją do
tego, żeby przyznała się przed nimi do swojego problemu z
jedzeniem, i że Sean Ackard olał ją, kiedy zaproponowała mu
seks w czasie imprezy u Noela Kahna. Hanna już widziała, jak
Kate odchyla głowę, śmiejąc się, i natychmiast zaprzyjaźnia się z
Naomi i Riley.
Gniewnie ruszyła korytarzem do sali lekcyjnej, przepychając się
wśród wchodzących jej w drogę pierwszoklasistów. Choć
powinna gardzić Moną, teraz czuła, że potrzebuje jej bardziej niż
kiedykolwiek. Jeszcze kilka miesięcy temu, kiedy Naomi i Riley
kpiły z jej bulimii, Mona wkroczyła natychmiast do akcji,
uciszyła plotkary i przypomniała im, kto naprawdę rządzi w
Rosewood Day. To było piękne.
Niestety, dziś nad Hanną nie czuwała żadna przyjaciółka. Być
może na zawsze miała zostać samotna.
6
CUD W KOŚCIELE
W poniedziałek wieczorem po treningu Emily powlokła się po
schodach do swojego pokoju, który dzieliła z siostrą Carolyn.
Zamknęła drzwi i rzuciła się na łóżko. Trening nie był wyjątkowo
ciężki, ale ona czuła się taka z m ę c z o n a , jakby jej kończyny
odlano z czystego ołowiu. Włączyła radio i zaczęła szukać
właściwej stacji. Wśród szumu usłyszała nagle znajome
nazwisko.
— W piątek rano w Rosewood rozpoczyna się proces lana
Thomasa — reporterka mówiła rzeczowym tonem. — Jednak pan
Thomas zdecydowanie zaprzecza, że miał coś wspólnego ze
śmiercią Alison DiLaurentis. Wedle niektórych źródeł prokurator
okręgowy ma wątpliwości, czy proces w ogóle się rozpocznie z
powodu braku dowodów.
Emily usiadła na łóżku i zakręciło się jej w głowie. „Z braku
dowodów?" Oczywiście łan zaprzeczał, że brutalnie zabił Ali, ale
czy można mu wierzyć? Szczególnie biorąc pod uwagę zeznania
Spencer. Emily kilka tygodni
wcześniej oglądała w internecie wywiad z łanem, którego udzielił
w więzieniu w Chester County Wciąż powtarzał: „Nie zabiłem
Alison. Czemu wszyscy uważają mnie za mordercę? Czemu tak o
mnie mówią?". Był blady, wychudzony, a na jego czole zbierały
się wielkie krople potu. Pod koniec wywiadu, kiedy klip już się
kończył, łan wykrzyknął: „Komuś zależy na tym, żebym siedział
w więzieniu. Ktoś ukrywa prawdę. I zapłaci za to". Następnego
dnia Emily chciała jeszcze raz obejrzeć wywiad, ale z nie-
wiadomych powodów link zniknął.
Pogłośniła radio, w nadziei że dowie się czegoś jeszcze, ale
reporterka odczytywała już teraz komunikat o sytuacji na
drogach. Ktoś zapukał lekko w drzwi. Pani Fields zajrzała do
pokoju.
— Kolacja gotowa. Zrobiłam domowy makaron z serem. Emily
przycisnęła do piersi swoją ulubioną maskotkę,
pluszowego suma. Zwykle potrafiła zjeść cały garnek makaronu
z serem roboty mamy, ale dziś jej żołądek się zacisnął.
— Nie jestem głodna — mruknęła.
Pani Fields weszła do pokoju, wycierając dłonie w fartuch z
nadrukowanymi kurczaczkami.
— Wszystko w porządku?
— Mhm — skłamała Emily, zdobywając się na uśmiech.
Przez cały dzień ledwie powstrzymała się od łez. Próbowała
jakoś się trzymać w czasie wczorajszego pożegnania Ali, ale tak
naprawdę nie rozumiała, czemu Ali tak nagle ma zniknąć z ich
życia. Na zawsze. Finito. W szkole z trudem oparła się pokusie,
żeby wybiec z lekcji, pojechać do domu Spencer, wykopać z
ziemi portmonetkę od Ali i już nigdy się z nią nie rozstawać.
Poza tym powrót do szkoły wcale nie był dla niej radosny. Emily
spędziła cały dzień, próbując uniknąć spotkania i konfrontacji z
Mayą. Trening odbębniła bez większego zaangażowania. Przez
cały czas miała ochotę przerwać i wyjść z basenu. Na dodatek jej
były chłopak Ben i jego najlepszy przyjaciel Seth Cardiff patrzyli
na nią ze złośliwym uśmieszkiem, jakby nie mogli jej darować, że
woli dziewczyny od chłopaków.
Pani Fields wydęła usta i spojrzała na córkę z niedowierzaniem.
Ścisnęła jej dłoń.
— Może pójdziesz dziś ze mną na tę imprezę charytatywną do
kościoła Świętej Trójcy?
Emily uniosła brwi.
— Chcesz, żebym poszła z tobą do kościoła?
O ile Emily było wiadomo, lesbijki i Kościół katolicki pasowali
do siebie jak wół do karety.
— Ojciec Tyson o ciebie pytał — powiedziała pani Fields. — I
wcale nie o to, czy jesteś lesbijką — dodała szybko. — Martwił
się, czy sobie radzisz po całej tej aferze z Moną z zeszłego
semestru. Poza tym ta impreza zapowiada się bardzo fajnie.
Będzie muzyka na żywo i aukcja. Może jak tam wrócisz,
odnajdziesz spokój.
Emily z wdzięcznością położyła głowę na ramieniu mamy.
Jeszcze kilka miesięcy temu mama w ogóle z nią nie rozmawiała,
nie mówiąc o wspólnym wyjściu do kościoła. Emily tak bardzo
się cieszyła, że może znowu spać w swoim wygodnym łóżku, a
nie na łóżku polowym w domu swojej purytańskiej ciotki i wujka,
w ich zimnym domu w Iowa, gdzie Emily wysłano, żeby
wyegzorcyzmować z niej demona lesbijstwa. Tak się cieszyła, że
Carolyn znowu śpi w tym samym pokoju i nie ucieka
przed Emily, jakby się bała, że złapie od niej homoseksualnego
wirusa. Nie martwiła się aż tak bardzo rozstaniem z Mayą. Ani
tym, że cała szkoła dowiedziała się, że jest lesbijką, a chłopcy
chodzili za nią stadami, licząc na to, że przyłapią ją, jak się całuje
z inną dziewczyną. Bo myśleli, że lesbijki robią to cały czas.
Najważniejsze, że rodzina bardzo się starała zaakceptować ją
taką, jaka jest. W prezencie gwiazdkowym Carolyn dała jej
plakat z mistrzynią olimpijską Amandą Beard w dwuczęściowym
kostiumie, żeby zastąpił jej stary plakat z Michaelem Phelpsem w
kąpielówkach. Tata Emily dał jej wielką puszkę herbaty
jaśminowej, bo przeczytał w internecie, że „mhm, dziewczyny,
które lubią dziewczyny" wolą herbatę od kawy. Jej starszy brat
Jake i starsza siostra Beth złożyli się dla niej na cały serial Słowo
na L na DVD. Chcieli nawet obejrzeć kilka odcinków po świą-
tecznej kolacji. Ich wysiłki trochę ją krępowały — zdrętwiała na
samą myśl o tym, że jej tata czyta o lesbijkach w internecie — ale
i bardzo cieszyły.
Nagła zmiana nastawienia całej jej rodziny sprawiła, że Emily
tym bardziej chciała na nowo nawiązać z nimi poprawne
stosunki. Może mama coś knuła. Emily pragnęła tylko, żeby jej
życie zaczęło wyglądać tak samo jak przed pojawieniem się A.
Od kiedy pamiętała, jej rodzina chodziła do kościoła Świętej
Trójcy, największej katolickiej świątyni w Rosewood. Może
dzięki temu poczuje się lepiej.
— Dobrze. — Emily wygramoliła się z łóżka. — Pójdę z tobą.
— Świetnie — ucieszyła się pani Fields. — Wyjeżdżamy za
czterdzieści pięć minut.
Kiedy mama wyszła z pokoju, Emily wstała i podeszła do okna.
Oparła łokcie na parapecie. Nad drzewami pojawił się księżyc, a
ciemne pola kukurydzy za domem pokrywała gruba pierzyna
śniegu. Gruby lód skuł dach domu ich sąsiadów, przypominający
mały zamek.
Nagle zauważyła, jak coś białego przemyka po polu kukurydzy.
Zerwała się na równe nogi. Wydawało się jej, że to jelonek, ale
nie miała pewności. Kiedy przyjrzała się dokładniej, widziała
tylko ciemność.
Kościół Świętej Trójcy należał do najstarszych w Rosewood.
Zbudowano go z kamienia. Obok rozciągał się mały cmentarz z
wieloma nierówno rozmieszczonymi płytami nagrobnymi, które
przypominały Emily rząd krzywych zębów. W siódmej klasie w
Halloween Ali opowiedziała im historię o dziewczynie, która
jako duch nawiedzała w snach swoją młodszą siostrę. Potem
rzuciła dziewczynom wyzwanie, każąc im zakraść się na ten
cmentarz o północy i zaśpiewać dwadzieścia razy piosenkę
Martwe kości mojej siostry. Zrobiła to tylko Hanna, która
mogłaby spacerować nago po szkolnym boisku, byle dowieść, że
jest nieustraszona i warta przyjaźni Ali.
W kościele pachniało dokładnie tak, jak pamiętała Emily, dziwną
mieszanką pleśni, pieczeni wołowej i kocich sików. Ściany i sufit
ozdabiały wciąż te same, piękne i przerażające, witraże
przedstawiające sceny biblijne. Emily zastanawiała się, czy Bóg
— kimkolwiek jest — patrzy teraz na nią, oburzony, że wtargnęła
do świętego miejsca. Miała nadzieję, że nie ześle za to na
Rosewood plagi
szarańczy. Pani Fields pomachała do ojca Tysona, sympa-
tycznego siwowłosego księdza, który ochrzcił Emily, nauczył ją
dziesięciu przykazań i zainteresował ją trylogią Władca
pierścieni. Potem wzięła dwie kawy z baru ustawionego obok
wielkiego posągu Maryi i poprowadziła Emily pod scenę.
Kiedy usiadły za wysokim mężczyzną z dwójką dzieci, pani
Fields spojrzała na program muzyczny.
— Zaraz zagra zespół o nazwie Carpe Diem. Ale fajnie!
Członkowie zespołu chodzą do trzeciej klasy w Akademii Trójcy
Świętej.
Emily jęknęła. W wakacje między czwartą a piątą klasą rodzice
wysłali ją na pielgrzymkę. Jeffrey Kane, jeden z jej opiekunów,
prowadził zespół, który ostatniego dnia dał koncert. Grali
piosenki zespołu Creed i Jeffrey robił idiotyczne grymasy, jakby
właśnie doznawał epifanii. Już sobie wyobrażała, jak musi
wyglądać i grać zespół o nazwie Carpe Diem.
Nagle rozległy się piskliwe brzmienia. Widok na scenę zasłaniał
im duży wzmacniacz, więc Emily widziała tylko perkusistę o
zmierzwionych włosach. Muzyka, którą grał zespół Carpe Diem,
przypominała bardziej emo rocka niż marną kopię Creed. A kiedy
usłyszała pierwsze słowa piosenki, pomyślała, że wokalista
naprawdę umie śpiewać.
Wepchnęła się przed mężczyznę z dwójką dzieci, żeby lepiej
widzieć zespół. Przed mikrofonem stał chudy chłopak z
jasnobrązową gitarą przewieszoną przez ramię. Miał kremowy,
znoszony T-shirt, czarne dżinsy i takie same bordowe vansy jak
Emily. Co za miła niespodzianka. Emily spodziewała się raczej
kogoś podobnego do Jeffreya Kane'a.
Dziewczyna stojąca obok Emily zaczęła podśpiewywać. Emily
po chwili rozpoznała, że zespół śpiewa swoją wersję jej ulubionej
piosenki Avril Lavigne Nobody's Home. Słuchała jej w kółko w
samolocie lecącym do Iowa i czuła się dokładnie tak, jak
zagubiona i zupełnie wypalona dziewczyna, o której śpiewała
Avril.
Kiedy piosenka się skończyła, wokalista odszedł od mikrofonu i
popatrzył na tłum. Jego jasne, błękitne oczy zatrzymały się na
Emily. Posłał jej uśmiech. Nagle przeszył ją dreszcz, od czubka
głowy po końce palców. Poczuła się tak, jakby w kawie było
dziesięć razy więcej kofeiny niż zazwyczaj.
Emily rozejrzała się ukradkiem. Mama znowu podeszła do
bufetu, żeby poplotkować z przyjaciółkami z chóru, panią
Jamison i panią Hart. Grupka starszych pań siedziała
wyprostowana w ławkach jak w czasie mszy i zdumiona patrzyła
na scenę. Ojciec Tyson stał przy konfesjonale, zgięty wpół ze
śmiechu z powodu czegoś, co powiedział do niego właśnie jakiś
staruszek. To niesamowite, że nikt nie zauważył, co się właśnie
stało. Takie uderzenie czuła wcześniej tylko dwa razy. Pierwszy
raz, kiedy pocałowała Ali w domku na drzewie w siódmej klasie.
Drugi raz, kiedy pocałowała Mayę w budce fotograficznej na
imprezie u Noela Kahna zeszłej jesieni. Ale to pewnie z powodu
ostrego treningu. A może to alergiczna reakcja na zjedzony przed
treningiem baton PowerBar o nowym smaku.
Wokalista postawił gitarę na stojaku i pomachał do tłumu.
— Jestem Isaac, a to Keith i Chris — wskazał dłonią na kolegów
z zespołu. — Zrobimy teraz krótką przerwę, ale zaraz wrócimy.
Kiedy Isaac wstał, znowu spojrzał na Emily i podszedł w jej
kierunku. Jej serce waliło jak młotem. Już chciała pomachać do
Isaaka, ale ten się odwrócił, bo nagle perkusista zrzucił na
podłogę jeden talerz z perkusji.
- Łajza — powiedział ze śmiechem, klepiąc perkusistę w ramię.
A potem wraz z pozostałymi zniknął za różową kotarą, która
udawała kulisy.
Emily zacisnęła zęby. Czemu chciała mu p o m a c h a ć ?
- Znasz go? - usłyszała za sobą pełen zazdrości głos. Emily
odwróciła się. Dwie dziewczyny w mundurkach
Akademii Trójcy Świętej - białych bluzkach i czarnych
plisowanych spódnicach - gapiły się na nią.
- Hm, nie — odparła Emily.
Dziewczyny spojrzały po sobie bardzo z siebie dumne.
- Isaac chodzi ze mną na matematykę — oznajmiła blondynka
swojej koleżance. - Jest taki tajemniczy. Nawet nie wiedziałam,
że śpiewa w zespole.
- Ma dziewczynę? - zapytała szeptem jej ciemnowłosa
towarzyszka.
Emily przestępowała z nogi na nogę. Pewnie Hanna Marin
wyglądałaby jak te dziewczyny, gdyby chodziła do katolickiej
szkoły. Były bardzo szczupłe, miały długie, lśniące włosy,
idealny makijaż i podobne torby. Emily dotknęła swoich
cienkich, zniszczonych chlorem włosów i wygładziła lniane
spodnie, co najmniej o jeden rozmiar za duże. Nagle pożałowała,
że nie zrobiła makijażu. Choć prawdę powiedziawszy, nigdy się
nie malowała.
Zresztą nie miała powodu, żeby rywalizować z tymi
dziewczynami. Przecież ten cały Isaac nawet jej się nie podobał.
To dziwne rozedrganie, które jeszcze czuła
w koniuszkach palców, było tylko... przypadkowe. Bingo.
Właśnie. Wtedy Emily poczuła, że ktoś poklepał ją po ramieniu.
Podskoczyła i odwróciła się. Zobaczyła uśmiechniętą twarz
Isaaca.
— Cześć.
— O, cześć — powiedziała Emily, ignorując coraz szybsze bicie
serca. — Jestem Emily.
— Isaac.
Z bliska pachniał pomarańczowym szamponem z Body Shopu,
takim samym, jakiego Emily używała od lat.
— Bardzo fajna wersja Nobody's Home — wypaliła, zanim
zdążyła się zastanowić. — Dzięki tej piosence przetrwałam
straszną podróż do Iowa.
— Do Iowa? To musiała być droga przez mękę — zażartował. —
Pojechałem tam kiedyś na obóz. Co tam robiłaś?
Emily milczała przez chwilę, drapiąc się w kark. Czuła na sobie
wzrok dziewczyn z katolickiej szkoły. Może nie powinna była
wspominać o Iowa ani o tym, że identyfikuje się z tą
zdesperowaną dziewczyną z piosenki.
— Odwiedzałam rodzinę — odparła wreszcie, obracając w
palcach plastikową pokrywkę kubka z kawą. — Mój wujek i
ciocia mieszkają niedaleko Des Moines.
— Mam cię — powiedział Isaac i zrobił krok w tył, żeby
przepuścić grupkę goniących się przedszkolaków. — Naprawdę
identyfikujesz się z tą piosenką? Niektórzy mnie wyśmiewali,
kiedy zacząłem śpiewać piosenkę o dziewczynie, ale ta piosenka
dotyczy wszystkich. Właściwie każdy pyta: „Gdzie jest moje
miejsce?" albo „Czemu nie mam z kim pogadać?". Każdy czasem
tak się czuje.
— Ja też — przytaknęła Emily, wdzięczna za to, że ktoś jeszcze
odbiera świat podobnie jak ona.
Spojrzała przez ramię na mamę. Nadal stała przy bufecie i
rozmawiała. To dobrze. Emily nie zniosłaby teraz badawczego
wzroku mamy.
Isaac zabębnił palcami w oparcie kościelnej ławki.
— Nie chodzisz do Świętej Trójcy. Emily pokręciła głową.
— Do Rosewood Day.
— Ach — Isaac nieśmiało spuścił oczy. — Słuchaj, za chwilę
muszę wracać na scenę. Ale może chcesz pogadać kiedyś o
muzyce i innych sprawach. Może umówimy się na kolację? Albo
pójdziemy na spacer? No wiesz, na randkę.
Emily o mało nie zakrztusiła się kawą. Jak to... n a r a n d k ę ? Już
chciała go poinformować, że nie umawia się z facetami, ale jej
usta odmówiły posłuszeństwa, jakby nie potrafiły wymówić tego
zdania.
— Spacer, w taką pogodę? — palnęła nagle, pokazując gestem na
oszronione witraże.
— Czemu nie? — Isaac wzruszył ramionami. — Możemy
pojeździć na sankach. Mam też specjalne, dmuchane koło do
jazdy na śniegu. A za Hollis jest piękne wzgórze.
Emily otworzyła szeroko oczy.
— Masz na myśli tę wielką górę za budynkiem wydziału chemii?
Isaac odgarnął włosy z czoła i pokiwał głową. -Tak.
— Zawsze próbowałam tam zaciągnąć moje przyjaciółki.
Najpiękniejsze wspomnienia Emily związane były
z tymi zimami, kiedy z Ali i pozostałymi dziewczynami zjeżdżały
na sankach ze wzgórza w Hollis. Jednak w szóstej klasie Ali
uznała saneczkowanie za wieśniactwo
i Emily nigdy nie znalazła nikogo, kto by z nią chciał tam
pojechać. Wzięła głęboki oddech i powiedziała:
- Bardzo chętnie pójdę z tobą na sanki.
- Świetnie! - W oczach Isaaca pojawił się błysk. Wymienili
numery telefonów. Dziewczyny z Trójcy
Świętej nie spuszczały z nich oczu. Kiedy Isaac pomachał Emily
na do widzenia, a ona podeszła do mamy i jej koleżanek z chóru,
zastanawiała się, na co, do licha, właśnie się zgodziła. Przecież
nie mogła tak po prostu iść z nim n a r a n d k ę . Pozjeżdżają na
sankach jak przyjaciele. Jeśli tylko spotka się z nim następnym
razem, wszystko mu wyjaśni.
Kiedy jednak patrzyła, jak Isaac przemyka przez tłum,
zatrzymując się co chwila, żeby pogadać z kolegami ze szkoły
albo znajomymi z parafii, nie była już taka pewna, czy chce się z
nim t y l k o p r z y j a ź n i ć . Nagle zdała sobie sprawę, że nie wie,
czego chce.
7
WIELKA SZCZĘŚLIWA RODZINA HASTINGSÓW
Wcześnie rano we wtorek Spencer weszła za swoją siostrą do
budynku sądu w Rosewood. Czuła na plecach zimne podmuchy
wiatru. Jej rodzina i krewni mieli się spotkać z Ernestem
Callowayem, prawnikiem rodziny Hastingsów, żeby wysłuchać
ostatniej woli babci Nany.
Melissa otworzyła jej drzwi. W chłodnym holu panował półmrok,
paliło się tylko kilka lamp. O tej godzinie nikt tu jeszcze nie
pracował. Spencer przeszył dreszcz przerażenia. Ostatnim razem
była tu na pierwszej rozprawie lana. A następnym zjawi się tu
pod koniec tygodnia jako świadek, by zeznawać w czasie jego
procesu.
Kiedy wchodziły po schodach, ich kroki słychać było w całej
przestrzeni. Sala konferencyjna, gdzie umówili się z panem
Callowayem, nie została jeszcze otworzona. Spencer i Melissa
przyjechały jako pierwsze. Spencer usiadła na pokrywającym
podłogę orientalnym dywanie i oparła
się plecami o ścianę. Oglądała olejny portret Williama W.
Rosewooda, który założył miasto w siedemnastym wieku razem z
kilkoma kwakrami. Na obrazie miał taką minę, jakby cierpiał na
zatwardzenie. Przez ponad sto lat miasto należało do trzecłi
rodzin farmerów i żyło w nim więcej krów niż ludzi. Centrum
handlowe zbudowano na terenie pastwiska należącego do
mleczarni.
Melissa usiadła obok niej, znowu wycierając oczy różową
chusteczką. Od kiedy umarła babcia, nie mogła przestać płakać.
Słuchały razem wiatru uderzającego w okna, który sprawiał, że
cały budynek skrzypiał i trzeszczał. Melissa napiła się
cappuccino, które kupiła po drodze w Starbucksie. Spojrzała na
Spencer.
- Chcesz łyka?
Spencer pokiwała głową. Ostatnio Melissa była dla niej
niezwykle miła. Nie wdawały się jak zazwyczaj w dzikie kłótnie i
zajadłą rywalizację, z której przeważnie Melissa wychodziła
zwycięsko. Pewnie dlatego, że rodzice mieli też na pieńku z
Melissą. Przez wiele lat ukrywała przed policją prawdę,
twierdząc, że tę noc, kiedy zaginęła Ali, spędziła z łanem, swoim
ówczesnym chłopakiem. Tak naprawdę obudziła się wtedy w
środku nocy i zobaczyła, że łan gdzieś zniknął. Bała się
powiedzieć prawdę, bo razem z łanem wypili co nieco, a nasza
Panna Porządnicka nigdy nie zrobiłaby przecież czegoś tak
paskudnego, jak picie alkoholu i spanie w jednym łóżku z
własnym chłopakiem. Ale tego ranka Melissa wydawała się nad-
zwyczaj miła i usłużna, co od razu obudziło w Spencer
podejrzenia.
Melissa znów łyknęła kawy i badawczo przyjrzała się Spencer.
- Słyszałaś, co mówili w telewizji? Podobno me ma dostatecznie
dużo dowodów, żeby skazać lana.
Spencer skamieniała.
- Tak, oglądałam rano wiadomości.
Słyszała też jednak, jak Jackson Hughes, prokurator okręgowy,
dementował te pogłoski, twierdząc, że policja ma aż nadto
dowodów obciążających lana i że mieszkańcy Rosewood
wkrótce zobaczą, że sprawiedliwości stanie się zadość. Spencer i
jej przyjaciółki niezliczoną ilość razy spotkały się z panem
Hughesem, żeby omówić szczegóły procesu. Spencer odwiedzała
go częściej, bo pan Hughes uważał, że jej zeznania stanowią
koronny dowód oskarżenia. Przypomniała sobie przecież, że tuż
przed zniknięciem Ali widziała ją razem z łanem. Pan Hughes
przedstawił listę pytań, które zostaną jej zadane, pouczył ją, jak
należy formułować odpowiedź i jak powinna się zachowywać.
Spencer czuła się tak, jakby przygotowywała się do roli w
przedstawieniu. Różnica polegała tylko na tym, że zamiast
końcowych oklasków sędzia miał odczytać wyrok skazujący.
Melissa załkała cichutko, a Spencer na nią spojrzała. Jej siostra
spuściła oczy i mocno zacisnęła usta.
- Co jest? — zapytała podejrzliwie Spencer, bo alarm w jej
głowie dźwięczał coraz głośniej.
- Wiesz, dlaczego twierdzą, że nie ma dostatecznie mocnych
dowodów przeciw łanowi? - zapytała cicho Melissa.
Spencer pokręciła głową.
- Z powodu tego skandalu ze Złotą Orchideą - Melissa spojrzała
na siostrę spod oka. - Skłamałaś wtedy, więc twoja wiarygodność
stanęła pod znakiem zapytania.
- Ale to co innego! - Spencer czuła, jak zaciska się jej gardło.
Melissa odwróciła wzrok i spojrzała przez okno.
- Ale ty mi wierzysz, prawda? - zapytała Spencer. Przez bardzo
długi czas nie pamiętała nic z tamtego
wieczoru. Potem zaczęły powracać do niej drobne szczegóły,
jeden po drugim. Wreszcie wyparte wspomnienie wyłoniło się z
mroków niepamięci. Przypomniała sobie dwie postacie w lesie -
jedną była Ali, a drugą niewątpliwie łan.
- Wiem, co widziałam - mówiła dalej Spencer. - łan t a m b y ł .
- To tylko głupie gadanie - mruknęła Melissa i spojrzała na
Spencer, zagryzając wargi. - Muszę ci coś jeszcze powiedzieć. -
Zawahała się. - łan... zadzwonił do mnie wczoraj wieczorem.
- Z więzienia? - Spencer poczuła się jak wtedy, gdy Melissa
zepchnęła ją z wielkiego dębu w ogrodzie: najpierw szok, a
potem przeszywający ból. - Co powiedział?
W holu panowała głucha cisza. Spencer słyszała, jak Melissa
przełyka kawę.
- Przede wszystkim, że jego mama poważnie zachorowała.
- Jak poważnie?
- Na raka, ale nie znam szczegółów. Jest zrozpaczony. Był z nią
bardzo zżyty i wydaje mu się, że jego aresztowanie przyspieszyło
rozwój choroby.
Spencer strzepnęła pyłek z klapy kaszmirowego płaszcza.
Zamyśliła się. łan sam był sobie winien.
Melissa chrząknęła i spojrzała na siostrę okrągłymi, za-
czerwienionymi oczami.
- Nie rozumie, czemu mu to zrobiłyśmy. Błagał, żebyśmy nie
zeznawały przeciwko niemu w sądzie. Twierdzi, że to jedno
wielkie nieporozumienie. I że jej nie zabił. Wydaje mi się, że
jest... załamany.
Spencer otworzyła szeroko usta.
- Chcesz mi powiedzieć, że nie zamierzasz przeciwko niemu
zeznawać?
Na łabędziej szyi Melissy pulsowała żyłka. Przesunęła palcami
po swoim łańcuszku od Tiffany'ego.
- Po prostu nie mogę się z tym wszystkim pogodzić. Jeśli łan
okaże się winny, to znaczy, że popełnił morderstwo, kiedy
jeszcze z sobą chodziliśmy. Jak mogłam niczego nie
podejrzewać?
Spencer pokiwała głową i nagle poczuła się wyczerpana. Mimo
wszystko rozumiała Melissę. Razem z łanem tworzyli w liceum
parę idealną, a Spencer nie zapomniała, że Melissa długo nie
mogła się otrząsnąć po tym, jak łan zerwał z nią w połowie
pierwszego roku studiów. Kiedy wrócił zeszłej jesieni do
Rosewood jako trener licealnej drużyny hokeja - t o s t r a s z n e ! -
od razu zeszli się z Melissą. łan wydawał się idealnym
chłopakiem: troskliwy, słodki, szczery i uczciwy. Zawsze
pomagał staruszkom przejść przez jezdnię. Jego aresztowanie
było absurdalne -to tak jakby Spencer chodziła z Andrew
Campbellem, a jego aresztowano za handel narkotykami.
Na zewnątrz warknął pług śnieżny i Spencer gwałtownie uniosła
głowę. Nigdy w życiu nie mogłaby chodzić z Andrew. To tylko
taki przykład. Bo go n i e l u b i ł a . Bo był kolejnym złotym
chłopaki em z Rosewood. I kropka.
Melissa chciała jeszcze coś dodać, ale drzwi na dole otworzyły
się i do westybulu weszli państwo Hastingsowie. Za nimi zjawił
się wujek Daniel, ciocia Genevieve i kuzyni Jonathan i Smith.
Wszyscy wyglądali na bardzo znużonych, jakby przejechali cały
kraj, żeby tu dotrzeć, choć tak naprawdę mieszkali w Haverford
oddalonym o jakieś piętnaście minut od Rosewood.
Pan Calloway pojawił się w drzwiach jako ostatni. Wszedł po
schodach, otworzył salę i wpuścił wszystkich do środka. Pani
Hastings minęła Spencer, zębami ściągając swoje rękawiczki od
Hermesa. W powietrzu ciągnął się za nią zapach Chanel No. 5.
Spencer usiadła przy wielkim stole z wiśniowego drewna, w
obrotowym, obitym skórą fotelu. Melissa usiadła obok. Ich tata
zajął miejsce po drugiej stronie stołu, obok pana Callowaya.
Genevieve zdjęła futro z norek, a Smith i Jonathan wyłączyli
telefony komórkowe i poprawili krawaty. Spencer pamiętała, że
obaj zawsze chodzili jak w zegarku. Kiedy jeszcze ich rodziny
spotykały się na Boże Narodzenie, Smith i Jonathan zwykle
pieczołowicie rozcinali opakowanie prezentów na spojeniu, żeby
nie podrzeć papieru.
— Zacznijmy, jeśli państwo pozwolą.
Pan Calloway poprawił na nosie okulary w rogowej oprawie i
wyciągnął z neseseru grubą teczkę z dokumentami. Światło
lampy odbijało się w jego łysinie na czubku głowy, kiedy czytał
początkowe akapity testamentu babci, podkreślając, że była
zdrowa na ciele i umyśle, kiedy spisywała swoją ostatnią wolę.
Zdecydowała, że podzieli swój dom na Florydzie, dom na plaży
w Cape May
i luksusowy apartament w Filadelfii oraz cały olbrzymi majątek
między swoje dzieci: ojca Spencer, wujka Daniela i ciotkę
Penelope. Kiedy pan Calloway wyczytał imię Penelope, wszyscy
spojrzeli po sobie w popłochu. Rozglądali się tak, jakby Penelope
weszła niezauważona do sali. Ale oczywiście nie było jej.
Spencer nie pamiętała nawet, kiedy ostatni raz ją widziała. Cała
rodzina zawsze na nią narzekała. Była najmłodsza z rodzeństwa i
nigdy nie wyszła za mąż. Imała się różnych zajęć. Próbowała sił
w projektowaniu mody, potem zajmowała się dziennikarstwem, a
nawet założyła stronę internetową, na której wróżyła z kart tarota
z domu na plaży na Bali. Potem zniknęła. Podróżowała po świe-
cie i żyła z pieniędzy z funduszu powierniczego. Przez lata nie
dawała znaku życia. Oczywiście wszyscy uważali, że to skandal,
że Penelope dostała coś w spadku. Spencer nagle poczuła nić
porozumienia z ciotką. Może Hastingsowie w każdym pokoleniu
potrzebowali czarnej owcy.
— Poza tym — pan Calloway kontynuował, przewracając
kolejną stronę — pani Hastings każdemu ze swoich prawowitych
wnucząt zapisuje po dwa miliony dolarów.
Smith i Jonathan nachylili się do przodu. Spencer otworzyła oczy
ze zdumienia. D w a m i l i o n y d o l a r ó w ?
Pan Calloway też chyba nie wierzył w to, co czyta.
— Dwa miliony dolarów dla jej wnuka Smithsona, dwa miliony
dolarów dla jej wnuka Jonathana i dwa miliony dolarów dla jej
wnuczki Melissy. — Zamilkł na chwilę i spojrzał z
zakłopotaniem na Spencer. — I... to wszystko. Teraz jeszcze
muszę prosić państwa o podpisy.
— Mhm — Spencer chciała się odezwać, ale z jej gardła
wydobyło się tylko pochrząkiwanie. — P-przepraszam —
wyjąkała wreszcie, wygładzając włosy, jakby nie wiedziała, co
zrobić z rękami. — Chyba zapomniał pan o jednej wnuczce.
Pan Calloway otworzył i zamknął usta, jak złota rybka pływająca
w stawie w ogrodzie Hastingsów. Pani Hastings też zerwała się z
miejsca i w podobny sposób otwierała i zamykała usta.
Genevieve chrząknęła i wbiła wzrok w swój pierścionek z
trzykaratowym szmaragdem. Wujkowi Danielowi drgały
nozdrza. Kuzyni Spencer i Melissa zaglądali do testamentu.
— Proszę spojrzeć — powiedział cicho pan Calloway, pokazując
odpowiednią stronę.
— Mhm, panie Calloway — Spencer nie dawała za wygraną.
Spoglądała to na prawnika, to na rodziców. Wreszcie zaśmiała się
nerwowo. — Chyba jest o mnie jakaś wzmianka w testamencie?
Melissa wzięła dokument od Smitha i wręczyła Spencer, która
spojrzała na niego z bijącym sercem. I proszę. Babcia Nana
zostawiła po dwa miliony dolarów Smithsonowi Pierpontowi
Hastingsowi, Jonathanowi Barnardowi Hastingsowi i Melissie
Josephine Hastings. Imienia Spencer nie było w testamencie.
— Co się stało? — wyszeptała Spencer.
— Spencer, proszę, poczekaj w samochodzie. — Tata wstał nagle
z miejsca.
— Co? — pisnęła przerażona Spencer.
Tata wziął ją pod rękę i zaprowadził w stronę drzwi.
— Proszę — szepnął. — Poczekaj tam na nas.
Spencer nie wiedziała, co robić, więc posłuchała ojca. On
zatrzasnął za nią drzwi tak mocno, że echo niosło się po
marmurowych korytarzach sądu. Spencer słuchała przez kilka
minut własnego oddechu, a potem powstrzymując płacz,
odwróciła się i pognała do samochodu, przekręciła kluczyk w
stacyjce i odjechała z piskiem opon. Nie miała zamiaru czekać.
Chciała jak najszybciej oddalić się od sądu i od całego tego
bałaganu.
8
NIE MA TO JAK RANDKI W INTERNECIE
We wtorek wczesnym wieczorem Aria usiadła na taborecie w
łazience mamy z kosmetyczką z kwiecistym nadrukiem w
rękach. Spojrzała na odbitą w lustrze twarz Elli.
— O Boże, tylko nie to! — Aria zauważyła pomarańczowe
pasma na policzkach Elli. — O wiele za dużo bronzera. Miałaś
wyglądać jak muśnięta przez słońce, a nie upieczona.
Mama uniosła wysoko brwi i wytarła policzki chusteczką.
— Mamy środek zimy! Nikogo nie muska słońce.
— Chciałaś wyglądać jak w czasie wycieczki na Kretę.
Pamiętasz, jak się opaliliśmy w czasie rejsu, kiedy oglądaliśmy
maskonury? I... — Aria urwała nagle. Może nie powinna
wspominać o Krecie. W czasie tamtej wyprawy towarzyszył im
Ryron.
Ella nie wydawała się jednak przygnębiona.
— Opalenizna to pierwszy krok do raka skóry. — Dotknęła
różowych wałków na głowie. — Kiedy to ściągniemy?
Aria spojrzała na zegarek. Za piętnaście minut miał się zjawić
partner Elli poznany na portalu randkowym, wielbiciel Rolling
Stonesów, tajemniczy mężczyzna o budzącym dreszcze imieniu
Wolfgang.
— Chyba już. — Aria wyjęła pierwszy wałek. Czarne włosy Elli
spadły kaskadami na jej plecy. Aria wyjęła pozostałe wałki i
spryskała fryzurę mamy lakierem. — Fbila.
Ella spojrzała na siebie z uznaniem. - Wyglądam bosko.
Zazwyczaj Aria nie poświęcała zbyt wiele czasu na robienie
fryzury i makijaż, ale stylizowanie Elli przed wielką randką
sprawiło jej wielką frajdę. Poza tym nie spędziły razem tyle
czasu, od kiedy Aria wprowadziła się z powrotem do domu.
Zresztą to zajęcie skutecznie odciągnęło myśli Arii od Xaviera.
Przez dwa dni wciąż wracała pamięcią do ich rozmowy w galerii,
próbując ustalić, czy flirtowali z sobą, czy tylko przyjaźnie
rozmawiali. Artyści to tacy pokrętni ludzie i nigdy nie wiadomo,
co tak naprawdę myślą. Ale i tak miała nadzieję, że zadzwoni.
Aria wpisała swoje imię i numer telefonu do księgi pamiątkowej i
oznaczyła dodatkowo gwiazdką. Artyści chyba przeglądali takie
wpisy. Już sobie wyobrażała ich pierwszą randkę. Najpierw
malowaliby razem palcami, a potem całowali się w studio
Xaviera na pierwszym piętrze.
Ella wyjęła tusz do rzęs i nachyliła się do lusterka.
— Naprawdę sądzisz, że powinnam iść na tę randkę?
— Oczywiście.
Aria nie miała pewności, czy randka wypali. Ten facet miał
przecież na imię Wolfgang. A jeśli mówił rymami? A może
odgrywał rolę Wolfganga Amadeusza Mozarta w czasie jarmarku
historycznego w konserwatorium w Hollis?
A jeśli przyjdzie w siedemnastowiecznym stroju, w plu-drach i
obsypanej pudrem peruce?
Ella wstała i wyszła do swojego pokoju. Nagle zatrzymała się na
środku.
- Och.
Zobaczyła sukienkę w morskim kolorze, którą Aria rozłożyła na
łóżku. Po południu Aria przetrząsnęła szafę mamy w
poszukiwaniu odpowiedniego stroju na randkę. Bała się, że nie
znajdzie niczego odpowiedniego pośród luźnych sukman, tunik i
tybetańskich szat, jakie zazwyczaj nosiła Ella. Tę sukienkę
znalazła na samym dnie, jeszcze nie odpakowaną z folii z pralni.
Miała wyszczuplający, prosty krój, z zaszewkami wokół dekoltu.
Arii wydawało się, że to idealny wybór... ale sądząc po wyrazie
twarzy mamy, ona nie podzielała tej opinii.
Ella usiadła obok sukienki i dotknęła jej.
— Zupełnie o niej zapomniałam — szepnęła. — Miałam ją na
sobie w czasie inauguracji roku akademickiego, kiedy twój tata
dostał posadę w Hollis. Tej samej nocy po raz pierwszy spałaś u
Alison DiLaurentis. Musieliśmy przed wyjściem kupić ci śpiwór.
Aria usiadła w fotelu z tapicerką w paski. Doskonale pamiętała
pierwszą noc spędzoną w domu Ali. Kilka dni wcześniej, w
czasie szkolnej imprezy charytatywnej, Ali poprosiła ją, żeby
pomogła jej sortować przedmioty na aukcję. Aria w pierwszej
chwili myślała, że Ali chce się z niej ponabijać. Tydzień
wcześniej Ali zaproponowała Chassey Bledsoe, żeby
wypróbowała jej nowe perfumy. Okazało się, że do buteleczki
wlała brudną, śmierdzącą wodę ze stawu w parku.
Ella przycisnęła do siebie sukienkę.
— Pewnie wiesz, że Byron... że Meredith jest... Gestem pokazała
wydatny brzuch.
Aria zagryzła wargi i w milczeniu pokiwała głową. Poczuła
ukłucie w piersi. Po raz pierwszy Ella wspomniała o odmiennym
stanie Meredith. Przez ostatni miesiąc z całych sił starała się
uchronić Ellę przed tą informacją, ale przecież nie mogła tego
ukrywać w nieskończoność. Ella westchnęła i mocno zacisnęła
szczęki.
— Cóż, najwyższa pora, żeby związać z tą sukienką nowe
wspomnienia. Czas się otrząsnąć. — Spojrzała na Arię. — A ty?
Otrząsnęłaś się już?
— Masz na myśli Byrona? — Aria uniosła brew. Ella odgarnęła
faliste włosy za ramię.
— Nie, mam na myśli twojego nauczyciela. Pana... Fitza.
— Wiedziałaś o tym?
Ella przesunęła palcem wzdłuż zamka sukienki.
— Tata mi powiedział. — Uśmiechnęła się nieco zażenowana. —
Pan Fitz studiował chyba w Hollis. Byron usłyszał, że Fitz został
zwolniony z liceum... z twojego powodu. — Spojrzała znowu na
Arię. — Szkoda, że mi o tym nie powiedziałaś.
Aria wbiła wzrok w wiszący na ścianie abstrakcyjny obraz, na
którym Ella namalowała ją i Mike'a, jak fruną w przestrzeni
kosmicznej. Wtedy nie powiedziała o tym Elli, bo ta nie odbierała
jej telefonów.
Ella spuściła wzrok, jakby też zdała sobie z tego sprawę.
— Nie... wykorzystał cię?
Aria pokręciła głową i próbowała nie patrzeć na mamę.
— Nie. To było bardzo niewinne.
Przypomniały się jej te nieliczne spotkania z Ezrą: mroczne
pieszczoty w łazience w barze Snooker, pocałunek
w biurze, kilka godzin spędzonych w jego mieszkaniu w Hollis.
Ezra był pierwszym facetem, w którym Aria się zakochała i
wydawało się jej, że on też się w niej zakochał. Kiedy powiedział
jej, żeby wróciła do niego za kilka lat, myślała, że on na nią
poczeka. Ale ktoś, kto czeka, powinien od czasu do czasu
zadzwonić, prawda? Pomyślała, że jest bardzo naiwna. Wzięła
głęboki oddech.
— Chyba nie pasowaliśmy do siebie. Ale już poznałam kogoś
nowego.
— Naprawdę? — Ella usiadła na łóżku i zaczęła ściągać pantofle
i skarpetki. — Kogo?
— No... kogoś — rzuciła od niechcenia Aria. Nie chciała
zapeszyć. — Jeszcze nie wiem, czy chcę się z nim spotykać.
— To świetnie.
Ella dotknęła czubka głowy Arii tak czule, że w oczach Arii
pojawiły się łzy. Nareszcie z sobą rozmawiały. Tak po prostu.
Może wszystko wracało do normy.
Ella podniosła sukienkę na wieszaku i zaniosła ją do łazienki.
Kiedy zamknęła drzwi i puściła wodę, rozległ się dzwonek do
drzwi.
— Cholera. — Ella wystawiła głowę zza drzwi i spojrzała na Arię
przerażonymi, umalowanymi na ciemno oczami. — Przyszedł za
wcześnie. Otworzysz mu?
— Ja? — pisnęła Aria.
— Powiedz, że za minutę zejdę na dół.
Ella zatrzasnęła drzwi, a Aria zamrugała oczami. Znowu rozległ
się dzwonek. Podeszła do drzwi łazienki.
— A jeśli jest brzydki? — szepnęła głośno przez drzwi. -A jak w
uszach rosną mu włosy?
— To tylko jedna randka - zaśmiała się Ella.
Aria wyprostowała plecy i zeszła na dół. Za drzwiami z mleczną
szybą majaczył kształt, który przemieszczał się w prawo i w
lewo. Wzięła głęboki wdech i otworzyła szeroko drzwi. Na
moment zaniemówiła.
— ... Xavier!? — wrzasnęła nagle.
— Aria? — Xavier zmrużył podejrzliwie oczy. — Czy... ty...?
— Cześć — Ella schodziła z gracją po schodach, zapinając
kolczyk w uchu. Morska suknia idealnie na niej leżała, a ciemne,
lśniące włosy spływały jej na plecy. — Witaj — zaszczebiotała
do Xaviera i uśmiechnęła się od ucha do ucha. — Wolfgang?
— Broń Boże — Xavier zasłonił dłonią usta. — To tylko mój
nick.
Spoglądał to na Arię, to na Ellę. Wargi mu drgały, tak jakby
próbował się nie zaśmiać. W świetle lampy w holu wydawał się
trochę starszy. Miał co najmniej trzydzieści lat.
— Nazywam się Xavier. A ty jesteś Ella?
— Tak. — Ella położyła dłoń na ramieniu Arii. — A to moja
córka Aria.
— Wiem — wycedził Xavier.
Ella wyglądała na zupełnie zdezorientowaną.
— Spotkaliśmy się w niedzielę — szybko wtrąciła Aria, choć
wciąż nie mogła wyjść ze zdumienia. — Na wernisażu. Xavier
pokazywał tam swoje prace.
— Jesteś Xavier Reeves? — zawołała radośnie Ella. — Wy-
bierałam się na wystawę, ale dałam zaproszenie Arii. —
Spojrzała na Arię. — Dziś miałam tyle na głowie, że nawet o to
nie zapytałam! Jak było?
Aria patrzyła na nią zupełnie oniemiała.
— Ja...
Xavier dotknął ramienia Elli.
— Przecież nie powie niczego złego, kiedy stoję obok. Zapytaj ją,
jak już zostaniecie same.
Ella parsknęła śmiechem, jakby nigdy w życiu nie słyszała
lepszego dowcipu. Objęła Arię ramieniem. Aria czuła, jak mamie
trzęsie się ręka. „Denerwuje się", pomyślała. Xavier wpadł Elli w
oko.
— Co za zbieg okoliczności — powiedział Xavier.
-To c u d o w n y zbieg okoliczności - poprawiła go Ella.
Spojrzała wyczekująco na Arię, która czuła, że powinna posłać
Xavierowi równie idiotyczny uśmiech.
— To cudowne - powtórzyła jak echo. Cudownie d z i w a c z n e .
9
NIE MASZ PARANOI - ON NA CIEBIE NAPRAWDĘ LECI
Nieco później tego samego dnia, wieczorem, Emily zatrzasnęła
za sobą drzwi volvo mamy i weszła do olbrzymiego ogrodu
Spencer. Opuściła drugą część treningu, żeby zgodnie z radą
Marion spotkać się z dawnymi przyjaciółkami i pogadać z nimi
chwilę.
Już miała nacisnąć dzwonek do drzwi, kiedy jej Nokia
zasygnalizowała, że przyszedł nowy SMS. Emily wyjęła telefon z
kieszeni grubej, zimowej kurtki i spojrzała na ekran. Isaac
przysłał jej dzwonek. Gdy go otworzyła, usłyszała swoją
ulubioną piosenkę zespołu Jimmy Eat World, w której było
zdanie: „Czy nadal czujesz dreszcze?". Słuchała jej często we
wrześniu, kiedy zaczynała chodzić z Mayą. Wraz z dzwonkiem
Isaac przysłał jej wiadomość: „Hej, Emily. Ta piosenka
przypomina mi o tobie. Do zobaczenia jutro na wzgórzu!".
Emily zaczerwieniła się. Przez cały dzień wymieniali z Isaakiem
SMS-y. On opowiedział jej w szczegółach
o swoich zajęciach z religii, której uczył go nie kto inny jak ojciec
Tyson. Również Isaaca namówił do przeczytania Władcy
pierścieni. Emily zrelacjonowała mu, jak musiała przygotować
na zajęcia z historii ustną prezentację na temat bitwy pod Bunker
Hill. Opowiadali o swoich ulubionych książkach i programach
telewizyjnych. Okazało się, że oboje lubią filmy M. Nighta
Shyamalana, choć uważają, że nie potrafi pisać dialogów. Emily
nigdy nie należała do tych dziewczyn, które na wszystkich
lekcjach siedzą przykute do telefonu — zresztą w Rosewood Day
używanie telefonu w czasie lekcji było surowo zabronione — ale
kiedy tylko słyszała, jak jej telefon wydaje z siebie ciche „ping",
czuła potrzebę natychmiastowego odpisania Isaacowi.
Kilka razy zadała sobie pytanie, co właściwie wyrabia,
i próbowała jakoś nazwać swoje uczucia. Czy Isaac jej się
p o d o b a ł ? Czy była w ogóle zdolna do takich uczuć?
Gdzieś w pobliżu trzasnęła gałąź i Emily spojrzała za siebie, na
dróżkę przy domu Spencer prowadzącą na ciemną ulicę. Gruba
śniegowa czapa zakryła skrzynkę na listy przy willi
Cavanaughów. Nieco dalej stał dom Vanderwaalów, teraz
niezamieszkany. Rodzina Mony zniknęła z miasta po jej śmierci.
Emily poczuła dreszcze na plecach. Osoba udająca A. mieszkała
tuż obok domu Spencer, a one nie miały o tym pojęcia.
Z drżeniem rąk Emily włożyła telefon do kieszeni i nacisnęła
guzik dzwonka do drzwi. Usłyszała kroki, a potem Spencer
otworzyła. Blond włosy o popielatym odcieniu spływały jej na
ramiona.
— Jesteśmy w salonie — mruknęła.
W powietrzu rozchodził się zapach masła, a Aria i Hanna
siedziały na krawędzi kanapy, podjadając popcorn z wielkiej
plastikowej miski. W telewizji szedł jakiś serial, ale Spencer
wyłączyła dźwięk.
— To co? — zapytała Emily, siadając w fotelu. — Dzwonimy do
Marion?
Spencer wzruszyła ramionami.
— Nie umawiałyśmy się z nią. Powiedziała tylko, że mamy z
sobą... p o g a d a ć .
Spojrzały po sobie w milczeniu.
— To jak, dziewczyny, może wypowiemy razem nasze
m a g i c z n e f o r m u ł y ? — zaproponowała Hanna, udając
wielkie zaaferowanie.
— O m m m m — zamruczała Aria i wybuchła śmiechem.
Emily zaczęła skubać nitkę wystającą z żakietu. Miała ochotę
bronić Marion. Terapeutka próbowała im pomóc. Emily
rozejrzała się po pokoju i zauważyła opartą o postument wieży
Eiffla fotografię przedstawiającą Ali przy stojakach na rowery
przed szkołą, z żakietem przewieszonym przez ramię. Emily
prosiła Spencer o to, żeby nie zakopywała tego zdjęcia.
Emily przyjrzała się uważnie fotografii. Zdjęcie miało w sobie
coś niezwykle sugestywnego i od razu wywoływało żywe
wspomnienia. Emily poczuła chłodne, jesienne powietrze i
zapach jabłoni rosnących przed budynkiem szkoły. Ali patrzyła
prosto w obiektyw aparatu i śmiała się z szeroko otwartymi
ustami. W dłoni trzymała jakąś kartkę. Emily przeczytała napis:
„JUTRO OTWARCIE KAPSUŁY CZASU. Przygotuj się!".
— Zaraz! — Emily zerwała się na równe nogi i podniosła zdjęcie
do góry, pokazując pozostałym.
Aria przeczytała napis na plakacie i szeroko otworzyła oczy.
— Pamiętacie ten dzień? — zapytała Emily. — Kiedy Ali
ogłosiła, że znajdzie kawałek sztandaru?
— Który dzień? — Hanna rozprostowała swoje długie nogi i
podeszła do dziewczyn. — A, ten.
Spencer stała za nimi, nareszcie zaciekawiona.
— Przed szkołą zebrał się tłum. Wszyscy chcieli przeczytać ten
plakat.
Emily od dawna nie wspominała tamtego dnia. Była tak
podekscytowana, kiedy zobaczyła plakat anonsujący grę. A
potem Ali wyszła ze szkoły razem z Naomi i Ri-ley, przecisnęła
się przez tłum, zerwała plakat i ogłosiła, że jeden z kawałków
sztandaru ma właściwie w kieszeni.
Emily podniosła wzrok, bo przypomniał się jej pewien szczegół
związany z tamtym wydarzeniem.
— Dziewczyny, pamiętacie, że łan wtedy z nią rozmawiał?
Spencer powoli pokiwała głową.
— Droczył się z nią i mówił, że nie powinna rozpowiadać, że
znajdzie kawałek sztandaru, bo ktoś może jej go ukraść.
Hanna zasłoniła dłonią usta.
— A Ali odparła, że coś takiego nie wchodzi w grę. I że jeśli ktoś
chciałby ukraść jej kawałek...
— ... musiałby ją zabić. — Spencer zbladła. — A potem Ian dodał
coś w stylu: „No cóż, jeśli to jedyny sposób...".
— O R o ż e — szepnęła Aria.
Emily poczuła ucisk w żołądku. Jak się okazało, łan nie żartował,
ale skąd mogły wtedy o tym wiedzieć? Wtedy
Emily wiedziała o lanie Thomasie tylko tyle, że należało się do
niego zwrócić, jeśli ktoś potrzebował reprezentanta ze starszej
klasy do pomocy w czasie pikniku dla dzieci z podstawówki albo
opiekuna, który zajmie się przedszkolakami w świetlicy, kiedy z
powodu burzy śnieżnej spóźniły się autobusy. Tamtego dnia,
kiedy Ali odeszła ze swoją świtą, łan odwrócił się i jak gdyby
nigdy nic wsiadł do samochodu. Tak nie zachowuje się ktoś, kto
planuje morderstwo... co tylko spowodowało, że cała sprawa
wydała się Emily jeszcze bardziej wstrząsająca. Hanna gapiła się
na zdjęcie.
— Tak bardzo chciałam wykraść Ali jej kawałek sztandaru.
— Ja też — przyznała się Emily i spojrzała na Arię, która kręciła
się w fotelu i wyraźnie unikała wzroku innych.
— Wszystkie chciałyśmy wygrać. — Spencer usiadła na kanapie
i przycisnęła do piersi błękitną satynową poduszkę. — W
przeciwnym razie nie zakradłybyśmy się na jej podwórko dwa
dni później, żeby zdobyć jej trofeum.
— Czy to nie dziwne, że ktoś nas ubiegł? — zapytała Hanna,
obracając raz po raz wokół nadgarstka bransoletkę z turkusami.
— Ciekawe, co się stało z tym kawałkiem sztandaru.
Nagle do salonu wpadła Melissa. Miała na sobie obszerny
beżowy sweter i dżinsy z szerokimi nogawkami. Jej twarz
przybrała teraz ziemisty kolor.
— Dziewczyny — powiedziała drżącym głosem. — Włączcie
wiadomości. S z y b k o .
Wszystkie patrzyły przez chwilę na Melissę, nie mówiąc ani
słowa. Zniecierpliwiona Melissa chwyciła pilota
i sama zmieniła kanał. Na ekranie pojawił się tłum ludzi, którzy
podstawiali mikrofon pod czyjeś usta. Kamera trzęsła się, jakby
ktoś ją cały czas potrącał. Kilka głów się rozstąpiło. Najpierw
Emily zobaczyła faceta z hipnotyzującymi zielonymi oczami i
mocno zarysowaną szczęką. To był inspektor Darren Wilden,
najmłodszy policjant w Rosewood, który pomógł im znaleźć
Spencer, gdy porwała ją Mona. Kiedy Wilden zrobił krok w tył,
kamera skupiła się na postaci w pomiętym garniturze i z blond
grzywą. Trudno go było z kimś pomylić. Pod Emily ugięły się
nogi.
— łan? — wyszeptała. Aria chwyciła ją za rękę.
Spencer z pobladłą twarzą gapiła się na Melissę.
— Co się dzieje? Dlaczego nie siedzi w więzieniu?
— Nie wiem — Melissa gwałtownie potrząsnęła głową. Blond
loki lana lśniły w słońcu, jakby odlane z brązu,
ale na jego twarzy malowało się niesłychane zmęczenie. Na
ekranie pojawiła się reporterka wiadomości.
— U matki pana Thomasa zdiagnozowano bardzo agresywny
nowotwór trzustki — wyjaśniła. — W czasie nadzwyczajnej
rozprawy udzielono panu Thomasowi pozwolenia na
opuszczenie więzienia i wizytę u niej.
— Co!? — wrzasnęła Hanna.
Na dole ekranu pojawił się napis: „SĘDZIA RAXTER
WYPUSZCZA THOMASA ZA KAUCJĄ". Emily słyszała w
uszach dudnienie. Obrońca lana, siwowłosy mężczyzna w
pasiastym garniturze, wyszedł przed tłum i stanął przed
kamerami.
— Matka mojego klienta życzy sobie, by pozwolono jej spędzić
ostatnie chwile przy synu - ogłosił. - Bardzo się
cieszę, że udało się nam zdobyć pozwolenie na tymczasowe
zwolnienie z aresztu, łan pozostanie w areszcie domowym aż do
rozpoczęcia rozprawy w piątek. Emily zrobiło się słabo.
— Areszt domowy? — powtórzyła, puszczając dłoń Arii.
Rodzina lana mieszkała w jednopiętrowym domku
jakieś dwa kilometry od farmy Hastingsów. Dawno temu, kiedy
jeszcze żyła Ali, a łan i Melissa chodzili z sobą, Emily
podsłuchała, jak łan mówił, że z okna swojego pokoju widzi młyn
Hastingsów.
— To się nie dzieje naprawdę — szepnęła Aria, tak jakby ją
zahipnotyzowano.
Reporterzy podsuwali łanowi mikrofony.
— Co pan sądzi o tej decyzji? — pytali. — Jak pan się czuł w
więzieniu? Czy uważa pan, że niesłusznie pana oskarżono?
— Tak, zostałem niesłusznie oskarżony — odparł gniewnie łan.
— A w więzieniu jest dokładnie tak, jak się państwu wydaje. To
piekło. — Wydął usta, patrząc prosto w obiektywy kamer. —
Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby tam nie wrócić.
Emily przeszył dreszcz. Przypomniała sobie tamten wywiad z
nim, który oglądała przed świętami. „Komuś zależy na tym,
żebym siedział w więzieniu. Ktoś ukrywa prawdę. I zapłaci za
to".
Reporterzy ruszyli za łanem, który podszedł do czekającej na
niego czarnej limuzyny.
— Co pan ma na myśli, mówiąc, że pan tam już nie wróci? —
wołali. — To nie pan popełnił tę zbrodnię? Wie pan coś, czego
my nie wiemy?
Ian nie odpowiedział. Jego prawnik poprowadził go do limuzyny.
Emily spojrzała na twarze przyjaciółek. Hanna zzieleniała. Aria
włożyła do ust róg kołnierzyka. Melissa wybiegła z salonu i
zatrzasnęła za sobą drzwi. Spencer wstała i popatrzyła na
wszystkie.
- Nic nam nie grozi - powiedziała zdeterminowana. -
Nie panikujmy.
- A jak po nas przyjdzie? - wyszeptała Emily z bijącym sercem. -
Jest wściekły. I uważa, że to wszystko nasza wina.
Spencer mocno zacisnęła wargi.
Kamera pokazała zbliżenie twarzy lana, który zajmował miejsce
na tylnym siedzeniu limuzyny. Przez chwilę wydawało się, że
dzikim wzrokiem próbuje spojrzeć na drugą stronę obiektywu,
jakby chciał przyjrzeć się Emily i jej przyjaciółkom. Hanna
jęknęła cicho.
Patrzyły, jak łan siada na skórzanym siedzeniu i sięga do kieszeni
marynarki. Potem jego prawnik zatrzasnął za nim drzwi i auto
odjechało. Na ekranie znowu pojawiła się reporterka
wiadomości. Teraz u dołu ekranu pojawił się napis: „SĘDZIA
BAXTER TYMCZASOWO ZWALNIA THOMASA Z
ARESZTU".
Nagle odezwał się telefon Emily, która aż podskoczyła.
Jednocześnie rozległ się dzwonek telefonu Hanny. I kolejne
piknięcie, tym razem z telefonu Arii, która trzymała go na
kolanach. Na końcu komórka Spencer wydała dwa piknięcia, jak
stary brytyjski telefon. Na ekranie telewizora przesuwały się
obrazy. Widać było tył samochodu wiozącego lana, który powoli
odjeżdżał. Emily popatrzyła na przyjaciółki i krew odpłynęła jej z
twarzy. Gapiła się
na ekran telefonu. Dostała nową wiadomość. Drżącą ręką
nacisnęła OTWÓRZ.
Drogie suki... naprawdę myślałyście, że tak tatwo dam za
wygraną? Jeszcze nie dostatyście tego, na co zasługujecie. I nie
mogę się doczekać, kiedy wam to dam. Catuski!
A.
10
KREW NIE WODA... WIĘC MOŻE NIE NALEŻYSZ DO
RODZINY
Kilka minut później Spencer rozmawiała przez telefon z
inspektorem Wildenem. Włączyła głośnik w telefonie, żeby
wszystkie mogły usłyszeć rozmowę.
— Zgadza się — warknęła. — łan przysłał nam właśnie SMS-a z
pogróżkami.
— To na pewno on? — Głos Wildena trzeszczał w głośniku.
— Nie mamy wątpliwości — powiedziała Spencer. Spojrzała na
przyjaciółki, które pokiwały głowami. Kto
inny mógł im przysłać taką wiadomość? łan pewnie pałał żądzą
zemsty. Ich — szczególnie j e j — zeznania spowodowały, że
poszedł do więzienia, a po zakończeniu procesu resztę życia miał
spędzić za kratkami. Poza tym kiedy limuzyna odjeżdżała,
sięgnął do kieszeni, jakby szukał w niej telefonu...
— Jestem kilka kilometrów od twojego domu — odparł Wilden.
— Zaraz przyjadę.
Kilka minut później usłyszały, jak inspektor parkuje przed
domem. Wilden w ciężkiej puchowej kurtce z emblematem
policji Rosewood, pachnącej trochę naftaliną, miał przy boku
kaburę z pistoletem. Nie rozstawał się z krótkofalówką. Pod
czarną wełnianą czapką jego włosy skleiły się i przyklepały.
— Nie mogłem uwierzyć, że sędzia go wypuścił — mówił
Wilden ostrym jak brzytwa tonem. — Naprawdę, n i e w i e r z ę
w t o .
Wszedł do holu, jakby dusił w sobie zgromadzoną energię, jak
lew dumnie kroczący po wybiegu w filadelfijskim zoo.
Spencer uniosła brwi. Nie widziała Wildena tak poirytowanego
od czasu, kiedy był jeszcze w liceum i dyrektor Appleton
zagroził, że wyrzuci go ze szkoły za próbę kradzieży jego starego
motocykla Ducati. Zachował stoicki spokój nawet tej nocy, kiedy
zginęła Mona, a on musiał zatrzymać lana w ogrodzie
Hastingsów. Ale teraz jego gniew dodawał dziewczynom otuchy.
— Oto wiadomość — powiedziała Spencer, podtykając
Wildenowi pod nos swój telefon.
Inspektor uniósł brwi i przeczytał SMS-a. Jego krótkofalówka
wydawała jakieś trzaski i piski, ale on nie reagował. Wreszcie
oddał telefon Spencer.
— Myślicie, że to od lana?
— To chyba o c z y w i s t e — odezwała się Emily. Wilden wbił
dłonie w kieszenie. Usiadł ciężko na sofie
obitej tkaniną w kwiaty.
— Wiem, że tak to może wyglądać — powiedział ostrożnie. — I
obiecuję, że się tym zajmę. Ale musicie też wziąć
pod uwagę ewentualność, że tę wiadomość przysłał jakiś
naśladowca Mony.
— Naśladowca? — pisnęła Hanna.
— Zastanówcie się. — Wilden pochylił się do przodu i oparł
łokcie na kolanach. — Od kiedy mówi się o was w mediach,
mnóstwo ludzi zaczęło wysyłać wiadomości z pogróżkami,
podpisując się jako A. I choć zastrzegliśmy wasze numery
telefonu, to i tak ludzie znaleźli sposób, żeby je zdobyć. —
Wskazał na telefon Spencer. — Ktokolwiek to napisał, na pewno
zsynchronizował to z wypuszczeniem lana, żeby rzucić na niego
podejrzenie.
— A co, jeśli to naprawdę łan!? — wrzasnęła Spencer. Pokazała
na wciąż włączony telewizor. — A jeśli chce nas zastraszyć,
żebyśmy siedziały cicho w czasie jego procesu?
Wilden uśmiechnął się nieco protekcjonalnie.
— Macie prawo w pierwszej chwili dojść do takich wniosków.
Ale spójrzcie na to z jego punktu widzenia. Nawet jeśli jest
szalony, to właśnie wyszedł z więzienia. I nie chce do niego
wracać. Nie zrobiłby czegoś tak idiotycznego.
Spencer położyła dłoń na karku. Podobnie czuła się wtedy, gdy w
czasie rodzinnej wycieczki do Centrum Lotów Kosmicznych im.
Johna Kennedy'ego na Florydzie wsiadła do jednej z maszyn
treningowych dla astronau-tów. Zrobiło się jej mdło i nie
wiedziała, gdzie jest podłoga, a gdzie sufit.
— Ale on zabił Ali — wypaliła.
— Nie możecie go znowu aresztować i trzymać w więzieniu,
dopóki nie rozpocznie się proces? — spytała Aria.
— Dziewczyny, prawo nie działa w ten sposób — wyjaśnił
Wilden. — Nie mogę aresztować, kogo mi się żywnie
podoba. Nie ja o tym decyduję. - Zauważył niezadowolenie na ich
twarzach. - Osobiście przypilnuję lana. I spróbuję ustalić, skąd
przysłano tę wiadomość. Obiecuję, że powstrzymam tego, kto
wam to przysłał. A na razie spróbujcie się nie martwić. Ktoś
miesza wam w głowach. Najprawdopodobniej jakiś durny
dzieciak, który nie ma nic lepszego do roboty. Teraz weźcie
głębszy oddech i spróbujcie o tym nie myśleć.
Żadna nie odezwała się ani słowem. Wilden przekrzywił głowę.
- P r o s z ę .
Coś przy jego pasku wydało ostry dźwięk. Wszystkie
podskoczyły. Wilden spojrzał w dół i odpiął telefon od paska.
- Muszę to odebrać. Do zobaczenia wkrótce.
Przepraszająco pomachał im na pożegnanie i wyszedł.
Drzwi zamknęły się cicho, lecz do holu wdarł się zimny podmuch
powietrza. W pokoju słychać było tylko stłumione pomruki
telewizora. Spencer obracała w dłoniach telefon.
- Może Wilden ma rację - powiedziała cicho, choć nie wierzyła
we własne słowa. - Może to tylko naśladowca.
- Tak - dodała Hanna. - Sama dostałam kilka fałszywych
wiadomości od A.
Spencer zacisnęła zęby. Ona również otrzymała kilka takich
SMS-ów, ale żaden nie przypominał tego ostatniego.
- Nasza umowa jest aktualna, prawda? - spytała Aria. -Jak któraś
dostanie podobną wiadomość, to zawiadomi pozostałe.
Na znak zgody wszystkie wzruszyły ramionami. Spencer
pamiętała jednak, jak wcześniej funkcjonowała ich umowa. Sama
dostała od A. wiele dołujących wiadomości,
których nie ośmieliła się pokazać pozostałym. Jej przyjaciółki
również zachowały swoje wiadomości dla siebie. Tylko że tamte
wiadomości przychodziły od Mony, która z pamiętnika Ali
dowiedziała się o ich najgłębiej skrywanych sekretach i mogła
zapędzić je w kozi róg, szantażując mrocznymi tajemnicami, łan
siedział w więzieniu od ponad dwóch miesięcy. Co mógł o nich
wiedzieć, oprócz tego, że panicznie się go boją? Nic. A Wilden
obiecał zająć się tą sprawą.
To nie poprawiło jednak jej samopoczucia.
Mogła tylko odprowadzić do drzwi swoje przyjaciółki. Patrzyła,
jak wolnym krokiem idą do swoich samochodów,
zaparkowanych na starannie odśnieżonym podwórzu. Świat
zamarł, zamrożony przez zimę. Nad garażem wisiał rząd długich,
ostrych jak igły sopli, które opalizowały w świetle reflektorów
samochodowych.
Coś zamigotało wśród drzew, które oddzielały posesję
Spencerów od ogrodu DiLaurentisów. Potem Spencer usłyszała,
jak ktoś kaszle, odwróciła się i wrzasnęła. Za nią w holu stała
Melissa, z rękami skrzyżowanymi na piersi i takim wyrazem
twarzy, jakby właśnie zobaczyła ducha.
— Boże — powiedziała Spencer, przyciskając dłoń do serca.
— Przepraszam — rzuciła Melissa, cicho przeszła do salonu i
przesunęła palcami po strunach antycznej harfy. — Słyszałam
waszą rozmowę z Wildenem. Dostałyście kolejną wiadomość?
Spencer podejrzliwie uniosła brew. Czy to znaczyło, że Melissa
podsłuchiwała jej rozmowy?
— Skoro już słuchałaś, to może trzeba było powiedzieć
Wildenowi, że łan dzwonił do ciebie z więzienia i błagał,
żebyśmy nie zeznawały? - Spencer mówiła zdecydowanym
tonem. - Może wtedy Wilden uwierzyłby, że to łan napisał tego
SMS-a. I aresztowałby go.
Melissa trąciła kolejną strunę harfy. Na jej twarzy malowała się
bezradność.
- Widziałaś lana w telewizji? Wyglądał tak... jakby strasznie
schudł. Jakby me dawali mu nawet jeść w tym więzieniu.
Spencer ogarnął gniew. Nie mogła uwierzyć w to, co właśnie
usłyszała. Czy Melissa mu współczuła?
- Przyznaj - warknęła - uważasz, że kłamię, mówiąc, że
widziałam lana z Ali tamtej nocy, tak jak skłamałam' w czasie
konkursu o Złotą Orchideę. I wolisz, żeby łan zrobił nam k r z y w
d ę, niż uwierzyć w to, że ją zabił i że zasługuje, żeby iść za
kratki.
Melissa wzruszyła ramionami i trąciła kolejną strunę, która
wydała smutny dźwięk.
- Oczywiście, że nie chcę, by cię ktoś skrzywdził. Ale... już o tym
rozmawiałyśmy. Co, jeśli to jedna
W1
elka pomyłka? Jeśli łan tego
nie zrobił?
- Z r o b i ł ! - krzyknęła Spencer i poczuła ogień w klatce
piersiowej.
Zastanowiło ją, że Melissa nie odpowiedziała na pytanie, czy
wierzy Spencer.
Melissa machnęła ręką tak, jakby nie chciała ponownie
podejmować tematu.
- W każdym razie uważam, że Wilden ma rację. To nie łan
przysłał wam tę wiadomość. Nie jest aż tak głupi, żeby wam
grozić. Może jest rozgoryczony, ale nie jest idiotą.
Zirytowana Spencer odwróciła się od siostry i patrzyła na puste,
mroźne podwórko, na które właśnie wjechała
samochodem mama. Chwilę później usłyszała trzask drzwi
łączących garaż z kuchnią i stukot obcasów pani Hastings.
Melissa westchnęła i powlokła się w głąb korytarza. Spencer
usłyszała ich ciche głosy i szelest toreb z zakupami.
Jej serce zaczęło mocniej bić. Miała ochotę pobiec na górę, ukryć
się w swoim pokoju i nie myśleć o lanie ani o niczym innym. Ale
teraz nadarzyła się pierwsza okazja, żeby porozmawiać z mamą o
testamencie babci.
Uniosła głowę, wzięła głęboki oddech i poszła przez hol do
kuchni. Mama opierała się o stół i wyciągała świeży chleb z
rozmarynem z torebki. Melissa wyszła z garażu ze skrzynką
szampana Moet.
— Po co nam tyle szampana? — zapytała Spencer, marszcząc
nos.
— Jak to po co? Na imprezę charytatywną. — Melissa popatrzyła
na nią tak, jakby mówiła o rzeczach oczywistych.
Spencer uniosła brwi.
— Jaką imprezę?
Melissa schyliła głowę, tak jakby nie mogła w coś uwierzyć, a
potem spojrzała na mamę. Ale pani Hastings jakby nigdy nic z
mocno zaciśniętymi ustami rozpakowywała organiczne warzywa
i pełnoziarnisty makaron.
— W weekend odbędzie się u nas impreza charytatywna dla
całego Rosewood.
Spencer pisnęła cicho. Impreza charytatywna? Przecież zawsze
organizowała wszystkie przyjęcia razem z mamą.
Przygotowywała zaproszenia, pomagała zaplanować menu,
odbierała potwierdzenia przybycia, a nawet układała listę
utworów muzyki klasycznej. Była to jedna z niewielu rzeczy, w
których była lepsza od Melissy. Tylko świetnie zorganizowana
osoba potrafiła przygotować dossier każdego
gościa, łącznie z informacją, kto nie jada wołowiny, a kto nie ma
nic przeciwko temu, żeby siedzieć przy kolacji obok wiecznie
naburmuszonych państwa Pembroke. Spencer spojrzała na mamę
z bijącym sercem.
— Mamo?
Pani Hastings odwróciła się. Dotknęła machinalnie swojej
diamentowej bransoletki, jakby się bała, że Spencer ją zaraz
ukradnie.
— Nie potrzebujesz... pomocy w przygotowaniach? — zapytała
Spencer łamiącym się głosem.
Pani Hastings wzięła w dłonie słoik z konfiturami po-
rzeczkowymi.
— Już wszystko załatwione, dziękuję.
Spencer poczuła w żołądku zaciskający się węzeł. Wzięła głęboki
oddech.
— Chcę też zapytać o testament babci. Dlaczego nic nie
dostałam? Czy to zgodne z prawem dać coś tylko niektórym
wnukom, a innym nie?
Mama położyła konfitury na półce w spiżarce i wzruszyła
ramionami.
— Oczywiście, że to zgodne z prawem. Babcia mogła zrobić ze
swoimi pieniędzmi, co jej się żywnie podobało.
Otuliła się mocniej czarnym kaszmirowym szalikiem i wyszła do
garażu.
— Ale...
Mama nawet się nie odwróciła. Zatrzasnęła za sobą drzwi.
Dzwoneczki od sań przywieszone na drzwiach zadźwięczały,
budząc dwa psy.
Spencer poczuła, jak wiotczeje jej ciało. Więc to koniec.
Naprawdę i nieodwołalnie ją wydziedziczono. Może rodzice
powiedzieli babci o skandalu ze Złotą Orchideą kilka
miesięcy wcześniej. Może nawet zachęcili babcię, żeby zmieniła
swoją ostatnią wolę 1 pominęła Spencer za to, że
skompromitowała rodzinę. Spencer mocno zacisnęła oczy,
zastanawiając się, jak wyglądałoby teraz jej życie, gdyby
trzymała język za zębam! 1 przyjęła Złotą Orchideę. Mozę
występowałaby w telewizji śniadaniowej, jak mm laureaci, 1
przyjmowała od wszystkich gratulacje? Czy naprawdę przyjęto
by ją wcześniej na studia na podstawie pracy, której nie napisała
1 której tak naprawdę w ogóle me rozumiała? Czy me podważano
by wiarogodności jej zeznań przeciwko łanowi, gdyby me
przyznała się do plagiatu?
Oparła się o granitowy blat kuchenny i załkała cicho. Melissą
upuściła złożoną torbę po zakupach 1 podeszła do niej.
- Tak mi przykro, Spence - szepnęła.
Wahała się przez chwilę, a potem wzięła w ramiona Spencer,
która me miała siły, by się opierać.
- Są dla ciebie naprawdę okropni.
Spencer usiadła na krześle przy kuchennym stole, sięgnęła po
serwetkę i otarła łzy. Melissa usiadła obok mej.
- Nie rozumiem tego. Myślałam nad tym i nadal me rozumiem,
czemu babcia me uwzględniła cię w testamencie.
- Nienawidziła mnie - powiedziała od razu Spencer i poczuła
drapanie w nosie, jak zawsze, kiedy miała się rozpłakać. -
Ukradłam ci pracę. Potem się do tego przyznałam.
Skompromitowałam się.
- To me ma nic do rzeczy - Melissa nachyliła się
głębiej.
Spencer poczuła krem z filtrem Neutrogena. Melissa była taka
pedantyczna, że nakładała krem z filtrem, nawet jeśli cały dzień
miała siedzieć w domu.
Coś w testamencie wzbudziło moje podejrzenia. Spencer
odsunęła serwetkę od twarzy. - Podejrzenia... jakie? - spytała.
Melissa przysunęła bliżej krzesło.
-Babcia zostawiła pieniądze swoim „prawowitym wnukom".
Dwa razy stuknęła palcem w blat, żeby podkreślić ostatnie słowa.
Potem patrzyła pytająco na Spencer, jakby ta miała się
wszystkiego sama domyślić. Spojrzała za okno, na mamę, która
wynosiła z samochodu zakupy.
- Myślę, że ta rodzina ukrywa wiele tajemnic - wyszeptała. -
Takich, których nie powinnyśmy poznać. Na zewnątrz wszystko
wygląda idealnie, ale...
Urwała nagle. Spencer spojrzała na nią spod oka. Choć me miała
pojęcia, o czym mówi Melissa, poczuła się dziwnie.
- Może powiesz wreszcie, co masz na myśli? Melissa oparła się
na krześle.
- „Prawowite wnuki" - powtórzyła. - Spencer... może zostałaś
a d o p t o w a n a .
11
JEŚLI NIE POTRAFISZ POKONAĆ WROGA,
ZAPRZYJAŹNIJ SIĘ Z NIM
W środę rano Hanna nakryła głowę grubą kołdrą, żeby zagłuszyć
dochodzący z łazienki śpiew Kate, która pod prysznicem
ćwiczyła gamy.
— Jest taka pewna, że dostanie główną rolę w tym
przedstawieniu — poskarżyła się Hanna do telefonu. —
Chciałabym zobaczyć jej rninę, kiedy dowie się od reżysera, że
zamierzają wystawić sztukę Szekspira, a nie musical.
Lucas zachichotał.
— Naprawdę zagroziła, że na ciebie naskarży, jak nie
oprowadzisz jej po szkole?
— W zasadzie tak — jęknęła Hanna. — Mogę u ciebie za-
mieszkać do matury?
— Chciałbym — szepnął Lucas. — Ale musielibyśmy dzielić
pokój.
— Nie mam nic przeciwko — mruknęła Hanna.
— Ja też nie. — Hanna czuła, że Lucas się uśmiecha.
Rozległo się pukanie i do pokoju zajrzała Isabel. Zanim zaręczyła
się z ojcem Hanny, pracowała jako pielęgniarka na pogotowiu i
nadal sypiała w pielęgniarskim stroju. O h y d a .
- Hanno? - Isabel miała bardziej niż zazwyczaj opadające
powieki. - Miałaś nie rozmawiać przez telefon, zanim pościelisz
łóżko.
Hanna wbiła w nią wzrok.
- Ś w i e t n i e — burknęła pod nosem.
Ledwie Isabel wpakowała się do jej domu ze swoją tanią
walizeczką i zastąpiła robione na wymiar rolety z bambusa
ciężkimi zasłonami z fioletowego pluszu, już wprowadziła cały
zestaw nowych zasad: żadnego internetu po dziewiątej
wieczorem, żadnych rozmów przez telefon przed wypełnieniem
wszystkich obowiązków, żadnych wizyt chłopaków, jeśli Isabel i
pana Marina nie było w domu. Hanna żyła w państwie
policyjnym.
— Zostałam zmuszona do zakończenia rozmowy — powiedziała
Hanna na tyle głośno, żeby usłyszała to Isabel.
- W porządku - odparł Lucas. - I tak muszę lecieć. Mam rano
spotkanie kółka fotograficznego.
Posłał do słuchawki całusa i rozłączył się. Hanna poruszała
palcami u nogi i wszystkie jej zmartwienia oraz troski nagle
zniknęły. Lucas był o niebo lepszym chłopakiem niż Sean Ackard
i właściwie rekompensował Hannie brak koleżanek. Rozumiał,
jak bardzo Hanna przeżyła to, co zrobiła jej Mona, i zawsze śmiał
się z nią, gdy wyzłośliwiała się na Kate. Poza tym teraz miał
nową fryzurę, a stary plecak Janśport zastąpił szykowną torbą na
ramię. Nie przypominał już tamtego wieśniaka, który
zaprzyjaźnił się z Hanną.
Kiedy Hanna upewniła się, że Isabel zeszła już na dół, do
sypialni, którą dzieliła z jej tatą - co za s k a n d a l ! —
wygramoliła się z łóżka, byle jak układając kołdrę na łóżku, żeby
tylko nikt się jej nie czepiał. Usiadła przy toaletce i włączyła
telewizor. Z głośnika rozległa się melodia anonsująca początek
wiadomości. Na dole ekranu widniał wielki czerwony napis:
„ZWOLNIENIE IANA THOMASA BULWERSUJE
MIESZKAŃCÓW ROSEWOOD". Hanna wlepiła wzrok w
ekran. Choć nie miała ochoty tego oglądać, nie potrafiła oderwać
się od telewizora.
Niewysoka ruda reporterka stała na stacji kolejowej i pytała
pasażerów, co sądzą o decyzji sądu.
— To jakiś absurd — mówiła chuda, dystyngowana starsza pani
w kaszmirowym płaszczu z postawionym kołnierzem. — Po tym,
co zrobił tej biednej dziewczynie, nie powinni go wypuszczać
nawet na minutę.
Kamera pokazała dwudziestoletnią brunetkę. Nazywała się
Alexandra Pratt. Hanna ją rozpoznała, bo kiedyś Alexandra była
gwiazdą szkolnej drużyny hokejowej, ale ukończyła liceum,
kiedy Hanna była w szóstej klasie. Była o rok starsza od lana,
Melissy Hastings i brata Ali, Jasona.
— Na pewno jest winny — oznajmiła Alexandra, która nawet nie
zdjęła z nosa olbrzymich okularów od Valentina. — Alison
grywała niekiedy z nami w weekendy w hokeja. Czasem
rozmawiali po meczu z łanem. Nie znałam jej dobrze, ale
widziałam, jak denerwuje się w jego obecności. Była taka młoda.
Hanna otworzyła tubkę z kremem na blizny. Ona pamiętała to
nieco inaczej. Kiedy tylko pojawiał się łan, Ali natychmiast
różowiły się policzki, a w jej oczach pojawiały się błyski. W
czasie jednej z ich całonocnych imprez, kiedy
ćwiczyły razem całowanie na jednej z poduszek w kształcie
małpki, które Ali uszyła w szóstej klasie na zajęciach z plastyki,
Spencer zapytała wszystkie, z którym chłopakiem chciałyby się
całować naprawdę.
— Z łanem Thomasem — odparła natychmiast Ali, a potem
szybko zasłoniła dłonią usta.
Teraz na ekranie pojawiło się zdjęcie lana z czwartej klasy, z
szerokim, białym... fałszywym uśmiechem. Hanna odwróciła
wzrok. Wczoraj, po kolejnej, pełnej podskórnego napięcia kolacji
z całą rodziną, wygrzebała z dna torby wizytówkę inspektora
Wildena. Chciała go zapytać, na ile rygorystyczny będzie areszt
domowy lana. Zostanie przykuty łańcuchem do łóżka? Założą mu
taką samą opaskę na nogę jak Marcie Stewart? Chciała wierzyć w
zapewnienia Wildena, że wczorajszą wiadomość podpisaną przez
A. przysłał jakiś naśladowca. Potrzebowała dodatkowego
upewnienia. Liczyła też na to, że Wilden poda jej jakieś
dodatkowe informacje. Kiedy jeszcze umawiał się z jej mamą,
próbował się zakumplować z Hanną. Tym razem okazał się
bezużyteczny.
— Przykro mi, Hanno, ale nie mogę z tobą o tym rozmawiać.
Kiedy Hanna już miała się rozłączyć, Wilden chrząknął.
— Słuchaj, tak samo jak ty chcę, żeby dostał za swoje, łan
zasługuje na to, żeby na wiele lat trafić za kratki.
Hanna wyłączyła telewizor, kiedy w wiadomościach
przedstawiono reportaż o masowym zatruciu bakterią E. coli po
zjedzeniu sałaty z jednego z lokalnych sklepów. Po nałożeniu
kilku warstw specjalnego kremu, podkładu i pudru stwierdziła, że
nie da rady bardziej ukryć blizny. Spryskała się perfumami od
Narcisa Rodrigueza,
wygładziła spódniczkę od mundurka, wrzuciła wszystkie
szpargały do torby z logo Fendi i zeszła na dół.
Kate już siedziała przy śniadaniu. Kiedy zobaczyła Hannę, na jej
twarzy pojawił się uśmiech od ucha do ucha.
— O Boże, Hanno! — zawołała. — Tom kupił wczoraj nie-
samowitego organicznego melona. M u s i s z spróbować.
Hanna nie znosiła, gdy Kate mówiła na jej ojca „Tom", jakby był
w ich wieku. Przecież Hanna nie zwracała się do Isabel po
imieniu. Próbowała w ogóle do niej nie mówić. Hanna podeszła
do stołu i nalała sobie kawy.
— Nie cierpię melona — odparła wyniośle. — Smakuje jak
sperma.
— H a n n o — ofuknął ją tata.
Hanna nie zauważyła, że ojciec stoi przy kuchence i je
posmarowanego masłem tosta. Obok stała Isabel w swoim
pielęgniarskim stroju w kolorze wymiocin, opalona na po-
marańczowy kolor, jakby zatrzasnęła się w solarium. Pan Marin
podszedł do obu dziewcząt. Jedną dłoń położył na ramieniu Kate,
drugą na ramieniu Hanny.
— Wychodzę. Do zobaczenia wieczorem.
— Pa, Tom — rzuciła słodko Kate.
Tata wyszedł, a Isabel powlokła się na górę. Hanna spojrzała na
pierwszą stronę „Głosu Filadelfii", który ojciec zostawił na stole,
ale niestety wszystkie nagłówki informowały o wyniku rozprawy
lana. Kate jadła melona. Hanna już miała wstać i wyjść, ale niby
czemu to ona miała dawać za wygraną? Była u siebie w domu.
— Hanna — powiedziała Kate cichym, smutnym głosem. Hanna
spojrzała na nią krzywo.
— Przepraszam. — Kate zaczęła się tłumaczyć. — Już nie mogę
tak dalej. Nie dam rady dłużej... siedzieć w milczeniu.
Wiem, że jesteś na mnie wściekła za to, co się stało w Le Bec-Fin.
Wtedy miałam mnóstwo kłopotów. I przykro mi, że tak wyszło.
Hanna przewróciła stronę gazety. Klepsydry. Doskonale.
Udawała, że zainteresował ją nekrolog Ethel Norris,
współczesnej choreografki, która prowadziła grupę baletową w
Filadelfii. Zmarła we śnie w wieku osiemdziesięciu pięciu lat.
— Dla mnie to też trudne. — Kate mówiła drżącym głosem. —
Tęsknię za tatą. Chciałabym, żeby żył. Tom jest w porządku, ale
to dziwne widzieć mamę z innym mężczyzną. I wcale niełatwo
cieszyć się ich szczęściem. Nie myślą o nas wcale, prawda?
Hanna była tak oburzona, że miała ochotę wyrwać Kate melona i
rzucić nim o ścianę. Wszystko, co mówiła, brzmiało jak cytat z
kiepskiego scenariusza albo jak przemówienie pod tytułem
„Zaopiekuj się mną" ściągnięte z internetu.
Kate westchnęła.
— Przepraszam za to, co zrobiłam w Filadelfii, ale tego dnia
miałam na głowie wiele problemów. I nie powinnam była ich na
tobie odreagować. — Odłożyła na stół widelec, który zabrzęczał,
uderzając o blat. — Tuż przed tamtą kolacją przytrafiło mi się coś
naprawdę strasznego. Jeszcze wtedy o tym nie mówiłam mamie,
bo pewnie dostałaby świra.
Hanna uniosła brwi, patrząc przez ułamek sekundy na Kate.
Kłopoty?
Kate odepchnęła od siebie talerz.
— Zeszłego lata chodziłam z chłopakiem, Connorem. Którejś
nocy, w ostatni weekend przed rozpoczęciem roku szkolnego,
poszliśmy na całość. — Zmarszczyła czoło
i zaczęła się jej trząść dolna warga. - Następnego dnia ze mną
zerwał. A miesiąc później poszłam do ginekologa i okazało się,
że zaszły pewne... komplikacje. Hanna otworzyła szeroko oczy.
— Zaszłaś w c i ą ż ę ?
Kate pokręciła energicznie głową.
— Nie, coś innego.
Hannie wydawało się, że jeśli otworzy usta jeszcze szerzej, to jej
szczęka uderzy w blat stołu. Myśli kłębiły się jej w głowie z
zawrotną szybkością, kiedy próbowała zgadnąć, co mogło
znaczyć słowo „komplikacje". Choroba weneryczna? Trzeci
jajnik? Zdeformowany sutek?
— I... wszystko w porządku? Kate wzruszyła ramionami.
- Teraz już tak. Ale przez chwilę nie było. Naprawdę się
przeraziłam.
Hanna zmr użyła oczy.
- Czemu mi to opowiadasz?
- Bo chcę ci wyjaśnić, co się wtedy ze mną działo -przyznała
Kate. W jej oczach zalśniły łzy. - Słuchaj, błagam, nie mów o tym
nikomu. Mama już wie, ale Tom nie.
Hanna napiła się kawy. To, co właśnie usłyszała, nieco ją
oszołomiło. Idealna Kate też potrafiła nieźle namie-szać. Nie
spodziewała się, że kiedykolwiek zobaczy, jak Kate p ł a c z e .
- Nic nie powiem - obiecała. - Każdy ma jakieś kłopoty. Kate
westchnęła z niedowierzaniem.
— Naprawdę? A jaki ty masz problem?
Hanna odstawiła na stół kubek w kropki i przez chwilę się
zastanawiała. Mogła przynajmniej dowiedzieć się, czy Ali
zdradziła Kate jej sekret.
— Okej. Pewnie już o tym wiesz. Po raz pierwszy zdarzyło mi się
to, kiedy razem z Alison przyjechałyśmy do was do Annapolis.
Spojrzała na Kate, próbując się zorientować, czy zrozumiała.
Kate nabiła na widelec kawałek melona i rozejrzała się niepewnie
po kuchni.
— Nadal to robisz? — zapytała szeptem.
Hanna poczuła mieszankę podekscytowania i rozczarowania. A
więc jednak Ali wróciła na werandę i wszystko opowiedziała
Kate.
— Właściwie nie — mruknęła Hanna.
Przez chwilę panowała cisza. Hanna patrzyła na ośnieżone
podwórko sąsiadów. Choć był jeszcze blady świt, sześcioletnie
bliźnięta już rzucały śnieżkami w wiewiórki. Nagle Kate
przekrzywiła głowę.
— Muszę cię o coś zapytać. Czemu nie lubisz Naomi i Riley?
Hanna zacisnęła zęby.
— Czemu pytasz o to mnie? Przecież teraz one są twoimi
najlepszymi przyjaciółkami.
Kate założyła kosmyk kasztanowych włosów za ucho.
— Wydaje mi się, że chcą się z tobą zaprzyjaźnić. Powinnaś dać
im szansę.
Hanna parsknęła.
— Wybacz, ale nie gadam z dziewczynami, które mnie obrażają.
Kate oparła się na łokciach.
— Mówią tak pewnie, bo ci zazdroszczą. Gdybyś była dla nich
miła, one byłyby miłe dla ciebie. Pomyśl, jeśli się z nimi
sprzymierzymy, nikt nas nie pokona.
Hanna uniosła brwi.
- M y ?
— Nie oszukuj się, Hanno — Kate miała rozbiegany wzrok. —
Mogłybyśmy z ł a t w o ś c i ą je zdominować.
Hanna zamrugała. Patrzyła na podwieszony nad wyspą kuchenną
stelaż, na którym wisiały drogie garnki, które mama kupiła kilka
lat wcześniej. Pani Marin zostawiła większość swoich rzeczy, a
Isabel bez oporów je sobie przywłaszczyła.
Kate miała rację. Naomi i Riley czuły się niepewne do szpiku
kości, od kiedy Alison bez wyraźnego powodu przestała się z
nimi kolegować i zaprzyjaźniła się z Hanną, Spencer, Arią i
Emily. Fajnie byłoby znowu mieć paczkę i stać na jej czele.
— Dobra, wchodzę w to — zdecydowała Hanna. Kate
uśmiechnęła się od ucha do ucha.
— Super.
Wzniosła toast szklanką z sokiem pomarańczowym. Hanna
stuknęła w nią kubkiem z kawą. Uśmiechnęły się i napiły po łyku.
Hanna spojrzała na gazetę, która wciąż leżała przed nią otwarta.
Zauważyła reklamę wakacyjnych podróży na Bermudy. „Spełnią
się twoje marzenia", zapewniał slogan reklamowy.
Oby tak się stało.
12
PUNKT WIDZENIA ZALEŻY OD PUNKTU SIEDZENIA
W środę wczesnym wieczorem Aria i Mike siedzieli w Króliczej
Norze, wegetariańskiej restauracji, do której często chodzili całą
rodziną. Po sali roznosił się zapach bazylii, oregano i sera tofu. Z
głośników sączyła się piosenka Reginy Spektor, a wokół
siedziało wiele rodzin, par i nastolatków w ich wieku. Po
mrożącej krew w żyłach decyzji sądu o zwolnieniu lana i nowym
SMS-ie od A. dobrze było znaleźć się między ludźmi.
Mike rozejrzał się, a potem naciągnął na głowę wielki kaptur.
— Nie rozumiem, czemu mamy się spotykać z tym facetem.
Mama była z nim ledwie dwa razy na kolacji.
Aria też tego nie rozumiała. Kiedy zeszłej nocy Ella wróciła do
domu z randki z Xavierem, opowiadała z zachwytem, jak
wspaniale im poszło i jak szybko się z sobą dogadali. A dziś po
południu Xavier pokazywał jej swoje
atelier. Po powrocie ze szkoły Aria znalazła na kuchennym stole
list od Elli, w którym prosiła ją i Mike'a, żeby ładnie się ubrali i
przyszli do Króliczej Nory punktualnie o siódmej. Aha, i Xavier
też miał przyjść. Kto by pomyślał, że oboje jej rodzice tak szybko
znajdą nowych partnerów? A nawet nie dostali jeszcze rozwodu.
Oczywiście, Aria cieszyła się szczęściem Elli, ale czuła też
zażenowanie. Była pewna, że Xavier się nią interesuje. Z
przerażeniem odkryła, że źle odczytała jego intencje w czasie ich
pierwszego spotkania w galerii.
Mike pociągnął głośno nosem, wyrywając Arię z zamyślenia.
— Tu śmierdzi króliczymi sikami. Zaczął udawać, że wymiotuje.
Aria przewróciła oczami.
— Jesteś wkurzony, bo mama wybrała miejsce, gdzie nie podają
skrzydełek na ostro.
Mike zmiął serwetkę.
— Chyba mnie za to nie winisz. Taki macho jak ja nie może się
żywić wyłącznie warzywami.
Aria skrzywiła się, zniesmaczona tym, że Mike mówi o sobie
„macho".
— A jak poszła twoja randka z Savannah?
Mike strzelił kostkami palców i przeglądał menu.
— Zachowam to dla siebie, żebyś miała się nad czym
zastanawiać.
Aria uniosła brew.
— Aha! Teraz już mnie nie poprawiłeś, a powiedziałam
„randka"!
Mike wzruszył ramionami i wbił widelec w kaktus stojący na
stoliku. Aria wzięła błękitną kredkę z małej
szklanki stojącej pośrodku stolika. W Króliczej Norze na każdym
stoliku stawiano kredki, a gości zachęcano, żeby rysowali na
odwrocie podstawek pod talerze. Ukończone rysunki wieszano
na ścianie restauracji. Teraz wszystkie ściany były już nimi
pokryte, więc obsługa musiała przywieszać prace na suficie.
- Jesteście! - zawołała Ella, kiedy razem z Xavierem stanęła w
wejściu.
Świeżo zafarbowane włosy Elli lśniły. A Xavier miał policzki
zaróżowione od zimna. Aria próbowała się uśmiechnąć, ale
czuła, że zamiast tego na jej twarzy pojawia się grymas.
Ella zamaszystym gestem wskazała na Xaviera.
- Arię już znasz. A to mój syn Michelangelo. Mike wyglądał tak,
jakby miał zaraz zwymiotować.
- Nikt mnie tak nie nazywa.
- Nikomu nie powiem. - Xavier wyciągnął rękę na powitanie. -
Miło cię poznać. - Rzucił okiem na Arię. -Miło cię znów widzieć.
Aria posłała mu drętwy uśmiech, zbyt zażenowana, żeby spojrzeć
mu prosto w oczy. Rozglądała się po sali, szukając podstawki,
którą Ali zamalowała tuż przed swoim zniknięciem. Kiedyś
przyszła tu z rodziną Arii i namalowała dziewczynę oraz chłopca
trzymających się za ręce i w podskokach biegnących w stronę
tęczy.
- W t a j e m n i c y chodzą z sobą - oznajmiła na głos, patrząc Arii
prosto w oczy.
Trochę wcześniej Ali i Aria przyłapały Byrona z Meredith...
Może jednak miała wtedy na myśli swoją relację z łanem.
Xavier i Ella zdjęli płaszcze i usiedli przy stoliku. Xavier
rozejrzał się, z wyraźnym rozbawieniem oglądając
rysunki na ścianach. Ella cmokała nerwowo i co chwila
poprawiała włosy, biżuterię i sztućce. Po chwili ciszy Mike
zmrużył oczy i zapytał Xaviera:
— Ile masz lat?
Ella wbiła w syna wzrok, ale Xavier odpowiedział.
— Trzydzieści cztery.
— Wiesz, że nasza mama ma czterdzieści?
— M i k e — oburzyła się Ella.
Aria pomyślała, że to słodkie. Nigdy wcześniej nie widziała, żeby
Mike chciał chronić Ellę.
— Wiem — zaśmiał się Xavier. — Powiedziała mi.
Ich kelnerka, dziewczyna z dużym biustem, dredami i
kolczykiem w nosie, zapytała, co chcą do picia. Aria zamówiła
zieloną herbatę, a Xavier i Ella po kieliszku caberneta. Mike też
chciał zamówić cabernet, ale kelnerka tylko wydęła wargi i się
odwróciła. Xavier spojrzał na Mike'a i Arię.
— Słyszałem, że przez chwilę mieszkaliście na Islandii. Też tam
byłem kilka razy.
— Naprawdę?! — zawołała zdumiona Aria.
— Niech zgadnę: podobało ci się tam — wtrącił się Mike,
przedrzeźniając Xaviera i bawiąc się gumową bransoletką z
emblematem szkolnej drużyny lacrosse. — Bo to taki
k u l t u r a l n y kraj. I tak d z i e w i c z y . I wszyscy są tam tacy
w y k s z t a ł c e n i .
Xavier potarł dłonią brodę.
— Właściwie Islandia wydała mi się dziwna. Kto by chciał się
kąpać w wodzie śmierdzącej zgniłymi jajami? I skąd ta ich
obsesja na punkcie kucyków? Nigdy tego nie zrozumiałem.
Mike wybałuszył oczy na Xaviera. A potem popatrzył na Ellę.
— Kazałaś mu to powiedzieć?
Ella potrząsnęła głową, trochę oburzona. Mike spojrzał
uradowany na Xaviera.
— Dziękuję. Właśnie to próbowałem wytłumaczyć mojej
rodzinie od lat! Ale nieee, wszyscy tak kochali małe koniki!
Uważali, że są takie słodkie. Ale gdyby taki pierdzący na różowo
kucyk stanął na drodze szkockiego ogiera z reklamy Budweisera.
Nie zostałaby po nim nawet mokra plama. Nic by nie zostało po
naszym małym koniku!
— Święte słowa — Xavier pokiwał energicznie głową. Mike
potarł dłonie, wyraźnie podekscytowany. Aria
próbowała ukryć uśmiech. Miała swoje przypuszczenia co do
prawdziwego powodu, dla którego Mike tak nienawidził
islandzkich kuców. Kilka dni po przyjeździe do Rejkiawiku
pojechali konno na wycieczkę szlakiem wulkanów. Choć
stajenny dał Mike'owi najstarszego, najgrubszego i najbardziej
powolnego konia pod słońcem, Mike zbladł, gdy tylko usiadł w
siodle. Twierdził, że złapał go skurcz w nodze i nie może dalej
jechać. Nigdy wcześniej ani nigdy później Mike nie uskarżał się
na skurcze, ale nie przyznał się, że po prostu spanikował.
Kelnerka przyniosła ich napoje, a Mike i Xavier gadali przez
chwilę o tym, czego nienawidzą na Islandii. Że w tym kraju
przysmakiem jest zgniłe mięso z rekina. Że Islandczycy wierzyli,
iż w nadmorskich skałach żyją huldufolk, czyli elfy. Ze nie
wiadomo czemu wszyscy mówili do siebie po imieniu, bo
pochodzili od tego samego, kazirodczego plemienia wikingów.
Co jakiś czas Ella spoglądała na Arię, zastanawiając się pewnie,
czemu jej córka nie broni Islandii. Ale Aria po prostu nie miała
ochoty na rozmowę.
Pod koniec kolacji, kiedy zjadali ostatnie ciasteczka owsiane, z
których słynęła restauracja, zadzwonił iPhone Mike'a. Brat Arii
spojrzał na ekran i wstał.
— Zaczekajcie — wymamrotał zażenowany i wyszedł na
zewnątrz.
Aria i Ella spojrzały po sobie porozumiewawczo. Mike nigdy
wcześniej nie miał oporów przed rozmową przy stole, nawet jeśli
dotyczyła ona na przykład rozmiaru piersi jakiejś koleżanki.
— Podejrzewamy, że Mike ma dziewczynę — powiedziała Ella
do Xaviera scenicznym szeptem i wstała od stolika. — Zaraz
wracam — zapowiedziała i poszła do łazienki.
Aria mięła w dłoni serwetkę leżącą na jej kolanach i bezradnie
podążała wzrokiem za odchodzącą Ellą. Najchętniej poszłaby
razem z nią, ale nie chciała, żeby Xavier zorientował się, że boi
się zostawać z nim sam na sam. Czuła na sobie jego wzrok.
Xavier napił się wina.
— Prawie nic dziś nie mówiłaś — szepnął. Aria wzruszyła
ramionami.
— Może zawsze taka jestem.
— Wątpię.
Aria wbiła w niego wzrok. Xavier uśmiechnął się, ale nie
potrafiła niczego wyczytać z jego twarzy. Wyjął z kubka
ciemnozieloną kredkę i zaczął coś rysować na swojej podkładce.
— Nie masz nic przeciwko temu, że spotykam się z twoją mamą?
— Mhm — odparła szybko Aria, obracając w palcach łyżeczkę
do kawy.
Pytał, bo wyczuł, że jej się podoba? Czy dlatego że tak wypadało,
bo Aria była córką Elli?
Xavier odłożył zieloną kredkę do kubka i wyjął z niego czarną.
— Twoja mama powiedziała mi, że też malujesz.
— Tak — przyznała Aria nieobecnym tonem.
— Kim się inspirujesz?
Aria zagryzła wargi. Czuła się jak w czasie przesłuchania.
— Lubię surrealistów. Wiesz, Paula Klee, Maksa Ernsta,
Magritte'a, M.C. Eschera.
— Eschera? — skrzywił się Xavier.
— A co z nim nie tak? Pokręcił głową.
— Każdy uczeń w moim liceum miał nad łóżkiem plakat z
rysunkiem Eschera i wydawało mu się, że przez to jest taki
głęboki. O o o c h, ryby przekształcające się w ptaki. S u p e r ,
jedna dłoń rysuje drugą. Niezborne perspektywy, a l e j a z d a .
Aria rozparła się na krześle rozbawiona.
— Co, znałeś Eschera osobiście? Kopnął cię w piaskownicy?
Ukradł ci autko?
— Chyba tak, gdzieś na początku lat siedemdziesiątych —
powiedział Xavier przekornie. — Nie jestem a ż t a k i stary.
— Mógłbyś oszukiwać. — Aria uniosła brew. Xavier posłał jej
sztuczny uśmiech.
— Po prostu... Escher jest zdrajcą. Aria pokręciła głową.
— Był genialny! Poza tym jak można być zdrajcą, kiedy się nie
żyje.
Xavier gapił się na nią przez chwilę, a potem na jego twarzy
wykwitł szeroki uśmiech.
- Dobra, moja droga fanko Eschera. Zróbmy konkurs. - Zakręcił
kredkę w palcach. - Każde z nas namaluje coś w tej sali. Ten, kto
wygra, ma rację na temat Eschera. I dostanie ostatnie ciasteczko.
— Pokazał palcem na talerz. - Widziałem, jak mu się łakomie
przyglądasz. A może nie zjadłaś go, bo w tajemnicy się
odchudzasz.
- Nigdy się nie odchudzałam — Aria prychnęła z pogardą.
- Każda tak mówi. - W oczach Xaviera pojawił się błysk. — I
każda kłamie.
- A co ty wiesz o dziewczynach!? - wykrzyknęła Aria,
rozbawiona ich przekomarzaniem.
Czuła się tak, jakby właśnie przeniosła się do swojego
ulubionego starego filmu pod tytułem Filadelfijska opowieść, w
którym Katharine Hepburn i Cary Grant bez końca się kłócili.
- Wezmę udział w twoim konkursiku. - Aria sięgnęła po
czerwoną kredkę. Nie potrafiła oprzeć się pokusie za-
prezentowania swoich umiejętności plastycznych. — Ale
wyznaczmy jakiś limit czasowy. Jedna minuta.
- Dobra. - Xavier spojrzał na wiszący nad barem zegar w kształcie
pomidora. Sekundowa wskazówka dotarła właśnie do dwunastej.
— Start.
Aria rozglądała się w poszukiwaniu czegoś, co mogłaby
narysować. Wreszcie wyłowiła z tłumu starszego zgarbionego
mężczyznę, siedzącego przy barze i trzymającego w obu dłoniach
ceramiczny kubek. Jej kredka dosłownie fruwała nad kartką,
kiedy próbowała oddać zmęczony, ale pełen spokoju wyraz
twarzy mężczyzny. Gdy
uzupełniła kilka szczegółów, wskazówka znowu dotarła do
dwunastej.
- Koniec czasu — zawołała.
Xavier zasłonił dłońmi swój rysunek.
- Ty pierwsza — powiedział.
Aria popchnęła swoją kartkę w jego stronę. Pokiwał z uznaniem
głową, spoglądając to na rysunek, to na starszego mężczyznę.
- Jak ci się udało to narysować w minutę?
- Lata praktyki - odparła Aria. - Kiedyś w szkole przez cały czas
kogoś rysowałam. Czy to znaczy, że ciasteczko jest moje? -
Dźgnęła palcem dłoń Xaviera, którą nadal zakrywał swój
rysunek. - Nasz biedny abstrakcjonista. Twój jest taki zły, że
wstydzisz się pokazać?
-Nie...
Xavier powoli odsłonił swoją kartkę. Miękkimi liniami i
zaznaczając światłocień, narysował śliczną ciemnowłosą
dziewczynę. Miała w uszach wielkie kółka, tak jak Aria. I nie
tylko pod tym względem ją przypominała.
- Och — Aria nie wiedziała, co powiedzieć.
Xavier zauważył nawet pieprzyk na jej policzku i piegi na nosie.
Jakby przez całą kolację bacznie się jej przyglądał, czekając na
ten właśnie moment. Z kuchni dobiegł ostry zapach tahini, od
którego Arii zakręciło się w głowie. Z jednej strony rysunek
Xaviera był taki słodki. Chłopak jej mamy próbował się z nią
zaprzyjaźnić. Ale z drugiej strony... chyba coś tu nie grało.
- Nie podoba ci się? - zapytał zdumiony Xavier.
Aria już miała odpowiedzieć, ale nagle usłyszała dzwonek
telefonu.
- Chwileczkę - mruknęła i sięgnęła do torby.
Na ekranie telefonu widniał napis: MASZ 2 NOWE
WIADOMOŚCI. Aria otoczyła dłońmi ekran, żeby lepiej widzieć
kontury.
Xavier nadal się jej bacznie przyglądał, więc Aria musiała się
powstrzymać przed głośnym westchnięciem. Ktoś przysłał
zdjęcie jej i Xaviera w czasie wernisażu. Stali tuż obok siebie, a
usta Xaviera prawie całowały ucho Arii. Na następnym zdjęciu
siedzieli razem w Króliczej Norze. Xavier zasłaniał rysunek
dłońmi, a Aria nachylała się nad stołem i dotykała jego dłoni,
próbując skłonić go, by odsłonił kartkę. Kamera uchwyciła
dokładnie ten ułamek sekundy, w którym wyglądali tak, jakby
trzymali się za ręce. Oba zdjęcia układały się w bardzo
przekonujący obrazek.
Ten drugi zrobiono ledwie kilka sekund wcześniej. Z sercem w
gardle Aria rozejrzała się po restauracji. Na zewnątrz Mike wciąż
rozmawiał z ożywieniem przez telefon. Mama właśnie
wychodziła z łazienki. Mężczyzna, którego narysowała, dostał
napadu kaszlu.
Jej telefon zadźwięczał ponownie. Drżącymi dłońmi Aria
otworzyła kolejnego SMS-a. Był to wiersz.
Artyści lubią trójkąty, Czy mamie się to spodoba? Jak o mnie nie
piśniesz stówa, To tajemnicy dochowam.
A.
Telefon wyślizgnął się jej z rąk. Wstała tak gwałtownie, że
prawie przewróciła swoją szklankę z wodą.
— Muszę już lecieć — oznajmiła, wzięła ze stołu rysunek
Xaviera i wetknęła do torby.
- Co? Czemu? - Xavier nie wiedział, co się stało.
- No bo... tak. - Owinęła się ciasno płaszczem i wskazała na
ciasteczko leżące na talerzu w kształcie kolby kukurydzy. - Jest
twoje. Dobra robota.
Potem odwróciła się na pięcie i prawie wpadła na kelnerkę, która
niosła tacę pełną smażonego tofu. Niezależnie od tego, kim był
naśladowca A., zdjęcia przekonały ją, że powinna trzymać się z
daleka od nowego chłopaka mamy.
13
DZIWNA CHEMIA NA WZGÓRZU CHEMII
W tym samym czasie, w środę, kiedy księżyc pojawił się nad
drzewami i włączyły się lampy nad wielkim parkingiem w Hollis,
Emily stała na Wzgórzu Chemii — nazywanym tak, bo nieopodal
mieścił się wydział chemii tutejszego uniwersytetu. Trzymała w
dłoniach dmuchane koło do zjeżdżania po śniegu.
— Na pewno chcesz się ścigać? — przekomarzała się z Isaakiem,
który także trzymał dmuchane koło. — Nikt w Rosewood nie
zjeżdża szybciej ode mnie.
— Kto tak powiedział? — odparł Isaac z błyskiem w oku. — Ze
mną się jeszcze nie ścigałaś.
Emily chwyciła fioletowe uchwyty koła.
— Kto pierwszy przy tym wielkim drzewie na dole, ten wygrywa.
Do startu... Gotowi...
— Start! — Isaac uprzedził ją, wskoczył na swoje koło i pognał w
dół.
— Hej! — krzyknęła Emily, rzucając się na swoje koło.
Ugięła kolana, żeby nie ciągnąć nogami po ziemi, i pokierowała
kołem tak, by zjechać na najbardziej stromą część wzgórza.
Niestety, Isaac także zmierzał w tym kierunku. Emily z zawrotną
prędkością dogoniła go, a potem zderzyli się z sobą pośrodku
wzgórza, spadając z kół na miękki śnieg. Koło Isaaca pojechało
dalej bez niego, prosto w las.
— Hej! — zawołał, wskazując na koło, które właśnie przejechało
obok drzewa wyznaczonego na metę wyścigu. — Technicznie
rzecz biorąc, wygrałem!
- O s z u k i w a ł e ś — Emily udała, że się skarży. — Mój brat też
zawsze zaczynał wyścig przede mną. Doprowadzał mnie tym do
pasji.
— Czy to znaczy, że ja też cię doprowadzam do pasji? — Isaac
uśmiechnął się zalotnie.
Emily spojrzała na swoje rękawiczki z polaru.
— Nie wiem — powiedziała cicho. — Może.
Jej różowe policzki nabrały jeszcze więcej koloru. Kiedy tylko
podjechała pod budynek wydziału chemii i zobaczyła Isaaca,
który stał koło swojej furgonetki, trzymając w rękach dwa koła
do jazdy po śniegu, serce zaczęło jej dziko bić. W grubym
ubraniu do zabaw na śniegu wyglądał jeszcze śliczniej niż w
T-shircie i dżinsach. Granatową wełnianą czapkę naciągnął
głęboko na czoło, przez co włosy zakryły mu uszy, a oczy
wyglądały na jeszcze bardziej niebieskie. Na obu rękawiczkach
miał wyszyte renifery. Z zawstydzeniem przyznał, że co roku
mama robi dla niego na drutach nową parę. W szaliku owiniętym
dwa razy wokół szyi, zakrywającym każdy centymetr skóry,
wyglądał tak, że miało się ochotę go przytulić.
Emily chciała wierzyć w to, że jej ożywienie wynikało tylko i
wyłącznie z radości poznania nowego przyjaciela.
A może to tylko wynik wychłodzenia organizmu. W końcu mały
termometr w volvo mamy pokazywał, że na zewnątrz jest prawie
minus dziesięć stopni. Tak naprawdę nie miała pojęcia, co się
dzieje z jej emocjami.
- Całe wieki tu nie byłam - Emily przerwała ciszę i popatrzyła na
zbudowany z cegły budynek wydziału chemii u stóp wzgórza. -
Mój brat i siostra odkryli to miejsce. Teraz studiują w Kalifornii.
Nie rozumiem, jak mogli przenieść się do miejsca, w którym
nigdy nie pada śnieg.
- Pewnie się cieszysz, że masz rodzeństwo — powiedział Isaac. -
Ja jestem jedynakiem.
- Kiedyś żałowałam, że nie jestem sama - jęknęła Emily. - W
domu zawsze kręcił się tłum ludzi. I nigdy nie miałam nowych
ubrań. Zawsze dostawałam wszystko w spadku po starszym
rodzeństwie.
- Za to jedynak zawsze czuje się samotny - powiedział Isaac. -
Gdy byłem mały, moja rodzina mieszkała w okolicy, gdzie
właściwie nie było żadnych dzieci, więc musiałem sam się sobą
zajmować. Samotnie chodziłem na długie spacery, udając
odkrywcę. I sam sobie opowiadałem historie o swoich
wyprawach. „A teraz Isaac Wielki stwarza potężny strumień. A
teraz Isaac Wielki odkrywa górę". Jeśli ktoś mnie wtedy słyszał,
na pewno uznał mnie za wariata.
- Isaac Wielki, co? - zachichotała Emily, bo wydało się jej to
bardzo, bardzo słodkie. - No cóż, posiadanie rodzeństwa często
jest przeceniane. Nie żyję blisko z braćmi i siostrami. Właściwie,
ostatnio nasze drogi co nieco się rozeszły.
Isaac oparł się na łokciu i spojrzał na nią.
- Czemu?
Emily poczuła, jak od śniegu przemakają jej dżinsy i bielizna.
Miała na myśli reakcję swojej rodziny na
wiadomość o jej związku z Mayą. Nie tylko Carolyn się od niej
odwróciła. Jake i Beth usunęli jej adres e-mailowy ze swojej listy,
na którą rozsyłali e-maile z żartami.
- Takie tam problemy rodzinne - powiedziała wreszcie. — Nic
ciekawego.
Isaac pokiwał głową, wstał i oświadczył, że idzie poszukać w
lesie swego koła, zanim zrobi się zbyt ciemno. Kiedy Emily
patrzyła, jak Isaac schodzi w dół, niezdarnie brodząc w śniegu,
ogarnął ją dziwny, dławiący niepokój. Czemu po prostu nie
powie Isaacowi, kim jest naprawdę. Czemu to takie... trudne?
Nagle jej wzrok powędrował w stronę budynku wydziału chemii.
Jakiś samochód okrążył płytę parkingu i zatrzymał się u stóp
wzgórza, niedaleko miejsca, w którym zderzyli się z Isaakiem.
Na boku auta widniał emblemat policji. Emily zmrużyła oczy i
rozpoznała policjanta po jego brązowych włosach. Inspektor
Wilden.
Miał zmarszczone ze zmartwienia czoło i gniewnie mówił coś do
telefonu. Emily obserwowała go przez chwilę. Kiedy była mała,
razem z Carolyn zabierały przenośny telewizor z kuchni do
swojego pokoju i oglądały do późna w nocy horrory przy bardzo
ściszonym dźwięku. Już dawno nie czytała z ruchu warg, ale była
prawie pewna, że widziała, jak Wilden mówi do swojego
rozmówcy: „Po prostu się nie mieszaj".
Emily serce zabiło mocniej. „Po prostu się nie mieszaj"? W tym
momencie Wilden zauważył Emily na wzgórzu. Otworzył
szeroko oczy. Po chwili ukłonił się jej szybko i natychmiast wbił
wzrok w ziemię.
Emily zastanawiała się, czy Wilden przyjechał tu, bo potrzebował
chwili dla siebie, żeby zająć się jakąś osobistą
sprawą. Trudno przypuszczać, że całe jego życie kręciło się tylko
wokół sprawy Ali.
Gdy zadzwonił telefon Emily, schowany w zapinanej na zamek
kieszonce kurtki, dziewczyna aż krzyknęła ze strachu.
Wyciągnęła go i natychmiast się spięła. Na ekranie pojawiło się
imię Arii.
— Hej — westchnęła Emily. — Co jest?
— Dostałaś jeszcze jakieś dziwne wiadomości? — pytała Aria.
Kiedy Emily przestępowała z nogi na nogę, śnieg skrzypiał pod
jej stopami. Isaac zniknął jej z oczu i zagłębił się w lesie w
poszukiwaniu swojego kółka.
— Nie...
— A ja tak. Przed chwilą. Ktoś zrobił mi zdjęcie. Dziś
wieczorem. Ten, kto pisze te SMS-y, wie, gdzie jesteśmy i co
robimy.
Zimny podmuch wiatru uderzył Emily w twarz. W jej oczach
pojawiły się łzy.
— Na pewno?
— Dzwoniłam do Wildena na posterunek dwadzieścia minut
temu — mówiła dalej Aria. — Powiedział tylko, że ma ważne
spotkanie i nie może rozmawiać.
— Czekaj — zdezorientowana Emily potarła dłonią podbródek.
— Wildena nie ma na posterunku. Właśnie go widziałam.
Spojrzała na parking. Miejsce, gdzie zaparkował Wilden, było
teraz puste. Żołądek zacisnął się jej w jeszcze mocniejszy supeł.
Pewnie Wilden powiedział Arii, że pójdzie na spotkanie, tylko
najpierw pojeździ chwilę samochodem. Musiała się przesłyszeć.
— Gdzie ty w ogóle jesteś? — zapytała Aria.
Z lasu wyłonił się Isaac ze swoim kółkiem. Popatrzył na Emily i
pomachał jej. Emiły westchnęła z ciężkim sercem.
— Muszę lecieć — powiedziała nagle. — Oddzwonię później.
— Zaczekaj! — Aria krzyknęła zmartwionym głosem. — Jeszcze
nie...
Emily się rozłączyła. Isaac triumfalnie uniósł w górę swoje
kółko.
— Isaac Wielki musiał wyrwać swoje kółko z łap niedźwiedzia!
— zawołał.
Emily zachichotała nerwowo, próbując się uspokoić. Na pewno
jest jakieś logiczne wytłumaczenie, czemu Aria dostała tego
SMS-a. To na pewno nic poważnego. Isaac usiadł na swoim
kółku i uważnie się jej przyglądał.
— Nie zdecydowaliśmy, co dostanę w nagrodę za wygrany
wyścig.
Emily prychnęła i w jednej chwili się rozluźniła.
— Może tytuł Największego Oszusta na Świecie? Albo uderzenie
śnieżką prosto w twarz?
— A może to? — zapytał Isaac.
Zanim Emily zdążyła pomyśleć, Isaac nachylił się do niej i lekko
ją pocałował. Kiedy się odsunął, Emily zasłoniła dłońmi usta.
Poczuła smak miętowego tic taca, którego Isaac miał w ustach.
Usta ją piekły, jakby ukąsił ją jakiś owad. Isaac spojrzał na nią
szeroko otwartymi oczami.
— Zrobiłem coś... nie tak? Emily uśmiechnęła się głupio.
— Nie — powiedziała powoli.
I kiedy tylko to słowo przeszło jej przez usta, zrozumiała, że
poczuła się dobrze.
Isaac uśmiechnął się szeroko, kiedy chwycił jej dłoń w
rękawiczce. Emily kręciło się w głowie, jakby właśnie zeszła z
karuzeli. Nagle jej telefon znowu się odezwał.
- Przepraszam, dzwoniła moja przyjaciółka - wyjaśniła i sięgnęła
po telefon. - Pewnie znowu dzwoni.
Odsunęła się trochę od Isaaca i spojrzała na ekran. MASZ 1
NOWĄ WIADOMOŚĆ. Serce podeszło jej do gardła. Spojrzała
na olbrzymie, ciemne wzgórze. Ale oprócz niej i Isaaca nie było
w okolicy żywej duszy. Otworzyła wiadomość.
Cześć, Em! Czy Biblia nie zakazuje porządnym chrześcijanom
całować się z takimi dziewczynami jak ty? Co zrobi A.? Nie
rozpowiadaj o moich grzechach, a ja nie rozpowiem o twoich.
XX
A.
14
VIVA LA HANNA!
Tego samego środowego wieczoru Hanna chodziła w tę i z
powrotem przed wejściem do Rive Gauche, francuskiego bistro
w centrum handlowym, co chwila zaciskając pięści. Z ukrytych w
rogach sali głośników sączyła się piosenka Serge'a Gainsbourga,
a w powietrzu rozchodził się zapach frytek, steków, roztopionego
koziego sera i perfum Tadore Diora. Gdyby Hanna zamknęła
oczy, mogłaby sobie wyobrazić, że to poprzednia zima, a obok
niej stoi Mona. Jeszcze wszystko było wtedy w porządku. Jeszcze
nie znaleziono ciała Ali w tej okropnej dziurze, nie miała na
podbródku tej paskudnej szramy, straszny łan nie został
tymczasowo zwolniony z więzienia i żaden naśladowca A. nie
przysyłał jej wiadomości. Hanna i Mona przyjaźniły się na śmierć
i życie i co chwila dyskretnie spoglądały w wiszące na ścianach
antyczne lustra, przeglądając nowe numery „Elle" i „Us Weekly".
Oczywiście od śmierci Mony bywała w tej restauracji dość
często. W weekendy pracował tu Lucas, który zawsze dolewał jej
do dietetycznej coli trochę rumu. Ale to nie on stał obok niej tego
wieczoru, tylko... Kate.
Kate wyglądała bardzo szykownie. Na kasztanowych włosach
miała jedwabną opaskę. Do czerwonej, wiązanej pod biustem
sukienki włożyła ciemnobrązowe wysokie buty od Loefflera
Randalla. Hanna miała na sobie swoje ukochane czarne szpilki od
Marca Jacobsa, kaszmirowy golf w kolorze fuksji i obcisłe
dżinsy. Usta pomalowała na intensywnie czerwony kolor swoją
ulubioną szminką od Nars. Razem wyglądały o niebo lepiej niż
Naomi 1 Riley, które siedziały wtulone w siebie jak dwa krasnale
ogrodowe przy stoliku zajmowanym zawsze przez Hannę.
Hanna promieniała. Naomi ze swoją szeroką szyją i krótkimi
włosami przypominała żółwia. Szczurzy nos Riley poruszał się,
kiedy wycierała serwetką usta cienkie jak sznurowadła. Kate
spojrzała na Hannę, próbując zrozumieć, co się dzieje.
- Pamiętaj, że przestały być twoimi przeciwniczkami -
szepnęła jej do ucha.
Hanna westchnęła. Teoretycznie zgadzała się z Kate, że jeśli nie
potrafi ich pokonać, musi się z mmi sprzymierzyć. Ale w
praktyce...
Kate spojrzała Hannie prosto w oczy. Była od niej dziesięć
centymetrów wyższa, więc kiedy do mej mówiła, patrzyła na nią
z góry.
- Musimy się z nimi zakolegować - powiedziała spokojnie. - W
ilości siła.
- Chodzi o to, że...
- A wiesz chociaż, za co je nienawidzisz? - rzuciła Kate.
Hanna wzruszyła ramionami. Nienawidziła ich, bo były sukami...
i Ali ich nienawidziła. Choć Ali nigdy nie powiedziała jej, z
powodu jakiego świństwa się z nimi rozstała. Nie mogła przecież
o to zapytać Naomi i Riley. Ali kazała jej i pozostałym
przyjaciółkom przysiąc, że nigdy, pr ze ni gdy nie odezwą się do
Naomi i Riley.
— Daj spokój — Kate położyła dłonie na biodrach. — Zróbmy
to.
Hanna jęknęła i zmierzyła wzrokiem swoją przyszłą przyrodnią
siostrę. Zauważyła w kąciku jej ust jakieś znamię. To tylko ślad
po pryszczu... czy może coś innego. Od kiedy Kate przy
śniadaniu zrobiła aluzję do swojego wielkiego sekretu, Hanna nie
mogła przestać o tym myśleć. Wiedziała, że Kate przespała się z
jakimś chłopakiem i że pojawiły się komplikacje. Opryszczka na
pewno należała do tego typu komplikacji. I powodowała
wysypkę wokół ust.
— Dobra, chodźmy — warknęła Hanna.
Kate uśmiechnęła się, chwyciła ją za rękę i razem podeszły do
stolika Naomi i Riley, które już je zauważyły. Pomachały do
Kate, ale na Hannę spojrzały podejrzliwie. Kate podeszła do nich
i usiadła na krześle wyściełanym pluszem.
— Jak się macie, dziewczyny? — pisnęła i pocałowała je.
Naomi i Riley gapiły się przez chwilę na Kate, podziwiając jej
sukienkę, bransoletkę i buty i podsuwając jej swoje talerze z
niedojedzonymi frytkami. Potem Naomi spojrzała na Hannę,
która stała przy wózku z deserami.
— Co on a tu robi? — zapytała cicho.
Kate włożyła frytkę do ust. Hanna zauważyła, że należała do tych
dziewczyn, które mogą zjeść, co chcą i ile chcą, a i tak nie
przybiorą na wadze. Su ka.
- Hanna przyszła, bo chce wam coś powiedzieć - ogłosiła Kate.
- Naprawdę? - Riley uniosła brew. Kate pokiwała głową i złożyła
dłonie.
- Chce przeprosić za wszystko, co wam zrobiła przez ostatnie
lata.
Co takiego? Hanna nie mogła wydobyć z siebie słowa ze
zdumienia. Kate kazała jej być mi ła, ale me poniżać się. Czemu
niby miała przepraszać Naomi i Riley? Przez ostatnie lata
narobiły jej dokładnie tyle samo złośliwości, co ona im. Kate
mówiła jednak dalej.
- Chce zacząć od nowa. Powiedziała nawet, że nie wie, czemu w
ogóle się nie lubicie.
Hanna posłała Kate spojrzenie, które zmroziłoby płynną lawę.
Ale Kate nawet nie drgnęła. Wyraz jej twarzy mówił: „Zaufaj mi.
To dobre posunięcie". Hanna spojrzała przed siebie i przeczesała
włosy dłonią.
- Dobra - mruknęła, spuszczając wzrok. - Przepraszam.
- Świetnie! - zawołała Kate i spojrzała na wszystkie dziewczyny.
- Więc rozejm?
Naomi i Riley spojrzały na siebie i się uśmiechnęły.
- Rozejm! - powiedziała Naomi tak głośno, że goście przy
sąsiednim stoliku spojrzeli na mą zirytowani. - Nas też Mona
zrobiła na szaro. Udawała najlepszą przyjaciółkę, a po twoim
wypadku odwróciła się od nas. Rez powodu!
-Teraz już wiemy, z jakiego powodu - poprawiła ją Riley,
unosząc w górę palec. - Zostawiła nas, żeby wkraść się w twoje
łaski, żeby nikt me podejrzewał, że to ona cię przejechała.
- Boże - Riley przycisnęła dłoń do piersi. - Co za podłość.
Hanna skrzywiła się. Czy naprawdę musiały to omawiać właśnie
teraz.
- Jest nam strasznie przykro z powodu tego wszystkiego, przez eo
musiałaś przejść - mówiła ze współezueiem Naomi. - I też
żałujemy, że tak się kłóciłyśmy. Więc zawrzyjmy rozejm! - Cała
się trzęsła z podekscytowania.
- Świetnie! - zawołała Kate.
Dźgnęła łokciem Hannę, która natychmiast się uśmiechnęła.
- Usiądź, Hanno! - poprosiła Naomi.
Hanna usiadła ostrożnie. Czuła się jak piesek chihuahua, który
nieopatrznie wlazł na teren agresywnego rottweilera. Wszystko
poszło zbyt łatwo.
-Właśnie przeglądałyśmy nowy numer Teen Vogue'a" - ogłosiła
Riley, podsuwając im czasopismo z pozaginanymi rogami. - W
ten weekend odbędzie się ta impreza charytatywna. Musimy
ubrać się lepiej niż wszystkie te pokraczne maszkary.
Hanna podejrzliwie uniosła brew, kiedy zauważyła datę na
okładce czasopisma.
- Ten numer miał wyjść dopiero za kilka tygodni Riley napiła si
ę
wody mineralnej z sokiem żurawinowym.
- Moja kuzynka pracuje dla nich. To tylko makieta choć ten
numer poszedł już do druku. Zawsze przysyła' nu wcześniej
nowy numer. Czasem nawet dostaję od niej zaproszenia na
imprezy, na które nie ma wstępu zwykłe bydło.
- Ale fajnie - Kate miała oczy jak spodki. Riley przejrzała kilka
stron i pokazała palcem zdjęcie
seksownej, czarnej sukienki koktajlowej.
— O Boże, wyglądałabyś w tym bosko, Hanno.
— Kto to uszył? — Hanna nachyliła się z zaciekawieniem.
— A to pasowałoby idealnie do twoich oczu, Kate. — Naomi
pokazała na suknię w morskim kolorze. — Prada wypuściła
cudne, satynowe buty w tym kolorze. Byłyście już w butiku
Prądy? To zaraz obok — wskazała kierunek ręką.
Kate pokręciła głową. Naomi zasłoniła dłonią usta, udając
wielkie przerażenie.
Kate zachichotała i znowu spojrzała na czasopismo.
— Pewnie na tę imprezę trzeba przyjść z jakąś osobą to-
warzyszącą — powiedziała, dotykając lśniącej strony. — Nie
znam tu żadnych chłopaków.
— Tym akurat się nie martw. — Naomi przewróciła oczami. —
Wszyscy faceci w szkole o tobie gadają.
Riley odwróciła kolejną stronę.
— A ty, Hanna, już masz z kim iść.
Hanna spięła się w jednej chwili. Czy w głosie Riley wyczuła
sarkazm? I czemu Naomi tak paskudnie się uśmiechała. Nagle ją
oświeciło. Zaraz miały zacząć wyśmiewać się z Lucasa, z jego
obsesji na punkcie szkolnych kółek zainteresowań, a może z tej
dziwacznej kamizelki, którą musiał nosić, kiedy pracował jako
kelner w Rive Gauche, a może z tego, że nie grał w lacrosse.
Wciąż jeszcze w szkole krążyła zupełnie bezpodstawna,
rozpuszczona przez Ali plotka, że Lucas jest hermafrodytą.
Hanna zacisnęła mocno pięści. Wiedziała, że nawet jeśli jej
wybaczono, to na pewno nie zapomniano. Ale Naomi posłała jej
tylko dobrotliwy uśmiech. Riley cmoknęła.
— Masz szczęście, zdziro.
Kelnerka o figurze modelki położyła na rogu stolika etui z
rachunkiem. Po drugiej stronie sali jakaś para
dwudziestolatków siedziała przy stoliku pod ulubionym plakatem
Hanny, przedstawiającym zielonego diabła tańczącego z butelką
absyntu w dłoni. Hanna spojrzała na Naomi i Riley, dziewczyny,
z którymi darła koty, od kiedy tylko pamiętała. Nagle wszystkie
złośliwości pod ich adresem, jakie wymyślały razem z Moną,
okazały się nieistotne. Właściwie Riley, wkładając legginsy,
wyprzedziła modę. Włożyła je, zanim jeszcze Rachel Zoe
zaproponowała je Lindsay Lohan. A Naomi należały się brawa za
odwagę, bo wyglądała bardzo elegancko w nowej fryzurze.
Hanna spojrzała na czasopismo i nagle poczuła się wszechmocna.
— Riley, wyglądałabyś powalaj ąco w tej sukni — pokazała na
szmaragdową kreację.
— Też tak myślę! — zgodziła się Riley i przybiła z Hanną piątkę.
Nagle zrobiła przebiegłą minę. — Centrum handlowe jest otwarte
jeszcze przez godzinę. Chcecie iść do Saksa?
Naomi zaświeciły się oczy, kiedy popatrzyła na Hannę i Kate.
— Co wy na to?
Hanna poczuła się nagle tak, jakby ktoś owinął ją w miękki szal z
kaszmiru. Siedziała w Rive Gauche z trzema dziewczynami i
zaraz miała ruszyć na polowanie w swoich ulubionych sklepach.
Wszystko, czym się tak zamartwiała jeszcze kilka minut temu,
odpłynęło. Szkoda czasu i energii na jakieś dawne animozje,
skoro można iść na zakupy z nowymi najlepszymi
przyjaciółkami. Hannie przypomniał się jej sen ze szpitala, w
którym Ali nachyliła się nad jej łóżkiem i powiedziała, że
wszystko będzie okej. Może Ali ze snu miała na myśli właśnie tę
chwilę.
Kiedy Hanna sięgnęła po torbę i ruszyła do wyjścia, zauważyła,
że dostała nową wiadomość. Uniosła wzrok. Kate wkładała swój
dopasowany płaszcz, Naomi regulowała rachunek, a Riley
malowała usta błyszczykiem. Kelnerzy płynęli lekko między
stolikami, roznosząc talerze. Hanna odrzuciła włosy za ramiona i
otworzyła wiadomość.
Droga Świnko Piggy
Kto nie pamięta przeszłości, na pewno powtórzy stare btędy.
Pamiętasz swój niefortunny „wypadek"? Powiedz komuś o mnie,
a tym razem dopilnuję, żebyś się nie obudziła. Żebyś uwierzyła,
ze chcę to załatwić polubownie, dam ci pewną radę: ktoś w
twoim otoczeniu to wilk w owczej skórze. Ściskam cię mocno!
A.
— Hanna?
Hanna zakryła szybko dłonią ekran telefonu. Kate stała kilka
kroków dalej, przy barze z marmurowym blatem.
- Wszystko w porządku?
Hanna wzięła głęboki wdech i powoli się opanowała. Wsunęła
telefon z powrotem do torby. Niech to szlag. Do diabła z A.
Każdy mógł się dowiedzieć, że tata nazywał ją kiedyś świnką 1
że miała wypadek. Teraz wróciła na swoje miejsce, czyli na
szczyt, i nie miała zamiaru pozwolić jakiemuś rozpuszczonemu
jak dziadowski bicz dzieciakowi, żeby zepsuł jej zabawę.
- W najlepszym porządku! - rzuciła radośnie, zapinając torbę.
A potem wyszła z restauracji.
15
NIGDY NIE TRAĆ CZUJNOŚCI, NAWET W BIBLIOTECE
Spencer obserwowała, jak z jej termosu na kawę z nierdzewnej
stali uchodzi powoli para. Naprzeciw niej siedział Andrew
Campbell i przerzucał kolejną stronę w olbrzymim podręczniku
do ekonomii. Zastukał długopisem w podkreślony flamastrem
tytuł rozdziału.
— Dobra, to na temat tego, jak system Rezerwy Federalnej
kontroluje przepływ pieniędzy — wyjaśnił. — Jeśli na przykład
Fed obawia się, że wkrótce nadejdzie recesja, obniża wymogi
rezerw i oprocentowanie pożyczek. Pamiętasz, jak mówiliśmy o
tym na lekcji?
— Aha — Spencer była zupełnie nieobecna.
Na temat Rezerwy Federalnej wiedziała tylko jedno: kiedy
obniżano oprocentowanie, rodzice się cieszyli, bo ich akcje szły
w górę, a mama mogła wymienić meble w salonie. Z no wu. Ale
Spencer nie pamiętała, żeby rozmawiali o tym w czasie zajęć. Na
dodatkowych zajęciach
z ekonomii czuła się jak w powracającym śnie, w którym
siedziała zamknięta w podziemnym bunkrze powoli
wypełniającym się wodą. Gdy próbowała wystukać numer
policji, cyfry na klawiaturze telefonu wirowały dziko. Klawisze
zamieniały się w żelki, a woda zakrywała jej usta i nos.
Minęła ósma. Była środa wieczorem, a Spencer i Andrew
siedzieli w jednej z małych, wypełnionych książkami czytelni w
bibliotece publicznej w Rosewood. Odrabiali zadanie z
ekonomii. Po popełnieniu przez Spencer plagiatu administracja
szkoły zagroziła, że jeśli w tym roku nie dostanie piątki na
świadectwie, zostanie wypisana z kursu. A rodzice na pewno nie
mieli zamiaru dać jej pieniędzy na prywatne lekcje — zresztą nie
odblokowali jej jeszcze kart kredytowych - więc Spencer z
podkulonym ogonem zadzwoniła do Andrew, który miał
najlepsze oceny w klasie. Co dziwne, Andrew z ochotą zgodził
się jej pomóc, choć na następny dzień mieli do odrobienia
mnóstwo zadań domowych z literatury, matematyki i chemii.
- Piszą tu też o równaniu wymiany Fishera — Andrew znowu
postukał w książkę. - Pamiętasz? Może rozwiążemy kilka zadań z
końca rozdziału?
Kiedy Andrew sięgnął po kalkulator, z czoła zsunął mu się gruby
kosmyk włosów. Spencer wydawało się, że poczuła kasztanowy
zapach żelu do mycia twarzy, który bardzo lubiła. Zawsze go
używał czy dopiero od niedawna? Na pewno nie pachniał tak,
kiedy poszli razem na Bal Lisa, a wtedy po raz ostatni siedziała
tak blisko niego.
- Ziemia do Spencer - Andrew pomachał jej dłonią przed oczami.
— Halo.
Spencer zamrugała.
— Przepraszam — wyjąkała.
Andrew położył dłonie na podręczniku.
— Słyszałaś, co do ciebie mówiłem?
— Jasne — zapewniła go Spencer, choć jej mózg uparcie nie
chciał zapamiętać nowych informacji i kazał jej myśleć o innych
sprawach. Na przykład o tym SMS-ie od A., który dostały po
zwolnieniu lana z aresztu. I o tym, że mama organizowała
imprezę charytatywną bez jej pomocy. I o tym, że może w jej
żyłach nie płynęła krew Hastingsów.
Melissa nie miała, co prawda, wielu dowodów na poparcie swojej
teoryjki, którą przedstawiła we wtorek. Przypomniało się jej
tylko, że jak były małe, ich kuzyn Smith nabijał się ze Spencer,
mówiąc, że wzięto ją z sierocińca. Genevieve zbiła go po pupie i
zamknęła w jego pokoju. Poza tym Melissa nie przypominała
sobie, żeby mama przez dziewięć miesięcy była w ciąży.
Dowodów nie było wiele, ale im dłużej Spencer o tym myślała,
tym bardziej miała wrażenie, że układanka wypełnia się
kolejnymi elementami. Właściwie nie była podobna do Melissy.
Miała tylko takie same blond włosy o popielatym odcieniu. Poza
tym zawsze zastanawiała się, czemu jej mama zareagowała z taką
paniką, kiedy przyłapała Spencer, Ali i ich przyjaciółki, jak
bawiły się w siostry. Zmyśliły historyjkę, że ich prawdziwą
matką była wysoko postawiona, bogata kobieta, która zgubiła
pięć pięknych córek na lotnisku w Kuala Lumpur (głównie
dlatego że podobało im się brzmienie słów „Kuala Lumpur"), bo
była psycholką (głównie dlatego że podobało im się brzmienie
słowa „psycholką"). Zazwyczaj pani Hastings zachowywała się
tak, jakby Spencer i jej przyjaciółki
w ogóle nie istniały. Ale kiedy zorientowała się, w co się bawią,
szybko interweniowała, twierdząc, że nie wolno żartować z
chorób umysłowych i matek porzucających dzieci. O co
chodziło? To była tylko za ba wa.
Gdyby okazało się, że jest adoptowana, wyjaśniłoby się wiele
innych spraw. Na przykład to, dlaczego rodzice zawsze
faworyzowali Melissę. Czemu zawsze byli tak rozczarowani
Spencer. Może nie chodziło o rozczarowanie. Po prostu mieli ją
za gorszą, bo nie należała do rodziny. Ale czemu nie przyznali się
do tego wiele lat wcześniej? Adopcja nie była skandalem. Kirsten
Cullen adoptowano. Jej biologiczna matka pochodziła z Afryki
Południowej. Na pierwszej lekcji w podstawówce wszystkie
dzieci pokazywały zdjęcia z wakacji, a Kirsten przyniosła
fotografie z wycieczki do Kapsztadu, gdzie się urodziła.
Wszystkie dziewczyny w klasie umierały z zazdrości. Spencer
uznała wtedy, że bycie adoptowaną to supersprawa. Wydawało
się jej to takie egzotyczne.
Spencer spojrzała przez okrągłe okno w drzwiach czytelni na
wielką, ruchomą współczesną rzeźbę zawieszoną u sufitu w
głównej sali biblioteki.
— Przepraszam - przyznała się. — Mam teraz trochę kłopotów.
— Z powodu ekonomii? — Andrew zmarszczył brwi.
Spencer już nabrała powietrza, by go ofuknąć i powiedzieć, żeby
nie wtrącał się w nie swoje sprawy. Ale on patrzył na nią z takim
zatroskaniem. Poza tym faktycznie jej p o m a g a ł . Jeszcze raz
przypomniała sobie tamtą okropną noc na Balu Lisa. Andrew tak
się ucieszył, kiedy myślał, że naprawdę idą na randkę, i poczuł się
oszukany, gdy się okazało, że Spencer tylko go wykorzystuje.
Cała sprawa
A. i Toby'ego Cavanaugha wydarzyła się tuż po tym, kiedy
Andrew się dowiedział, że Spencer chodzi z kimś innym. Czy w
ogóle przeprosiła go za to?
Zaczęła zatykać kolorowe markery i wkładać je do etui,
upewniając się, że wszystkie są ułożone w ten sam sposób. Kiedy
położyła na swoim miejscu jaskrawoniebieski flamaster, zaczęło
się w niej kotłować, jakby zamieniła się w wulkan, który zaraz
wybuchnie.
— Wczoraj dostałam z uniwersytetu Yale zaproszenie do udziału
w wakacyjnych kursach przygotowawczych, ale mama wyrzuciła
list do śmieci, zanim zdążyłam go dokładnie przeczytać —
wypaliła nagle. Nie mogła powiedzieć Andrew o lanie i A., ale
czuła się tak dobrze, że może mu powiedzieć choć tyle. —
Uznała, że nie mam najmniejszych szans, żeby przyjęli mnie na
ten kurs. Poza tym... rodzice urządzają imprezę charytatywną dla
liceum, a mama nawet mi o tym nie powiedziała. Zazwyczaj
pomagam jej w przygotowaniach. W poniedziałek umarła moja
babcia i...
— Umarła ci babcia? — Andrew spojrzał na nią szeroko
otwartymi oczami. — Czemu nic nie powiedziałaś?
Spencer zamrugała oczami, zbita z tropu. Czemu niby miała
mówić Andrew o czymś takim? Przecież nawet się nie
przyjaźnili.
— Nie wiem. W każdym razie nie uwzględniła mnie w
testamencie. Najpierw myślałam, że to z powodu zamieszania
wokół Złotej Orchidei. Ale potem siostra zwróciła mi uwagę, że
w testamencie napisano o „prawowitych wnukach". W pierwszej
chwili nie uwierzyłam jej, ale potem zaczęłam się nad tym
zastanawiać. I wszystko się zgadza. Powinnam się wcześniej
domyślić.
- Powoli. - Andrew pokręcił głową. - Nie rozumiem. Czego
powinnaś się domyślić?
Spencer wzięła głęboki oddech.
- Przepraszam — szepnęła. — Jeśli niektóre wnuki są prawowite,
to ktoś musi być nieprawowity. Czyli... zostałam adoptowana.
Spencer zastukała paznokciami w drewniany blat stołu. Ktoś
wyrył na nim napis: „Angela to dziwka". Poczuła się tak dziwnie,
kiedy wypowiadała słowa „zostałam adoptowana".
- Może to dobrze - zastanawiała się na głos, wyciągając pod
stołem swoje długie nogi. - Może moja prawdziwa matka
zadbałaby o mnie. I wydostałabym się z Rosewood.
Andrew milczał. Spencer spojrzała na niego, zastanawiając się,
czy nie powiedziała czegoś obraźliwego. Wreszcie on popatrzył
jej prosto w oczy.
- Kocham cię - oznajmił. Spencer wybałuszyła oczy.
- S ł u c h a m ?
- To taka strona internetowa — mówił dalej Andrew, zupełnie
nieporuszony. Jego krzesło zaskrzypiało, kiedy rozparł się w nim.
—
. Przez małe k. Pomaga adoptowanym
dzieciom odnaleźć ich biologiczne matki. Powiedziała mi o tym
dziewczyna, którą spotkałem na wycieczce do Grecji. Napisała
do mnie niedawno, bo okazuje się, że to działa. Za tydzień widzi
się ze swoją prawdziwą mamą.
-Och.
Spencer udawała, że wygładza spódniczkę, którą przecież
wyprasowała idealnie. Oczywiście wcale nie pomyślała, że
Andrew naprawdę wyznał jej miłość.
- Chcesz się tam zapisać? - Andrew zaczął pakować książki do
plecaka. - Jeśli nie jesteś adoptowana, po prostu nie znajdą ci
matki. Ale jeśli jesteś... to może im się uda.
— Hm... — Spencer poczuła, jak wiruje jej w głowie. — Jasne.
Andrew wyszedł z czytelni i ruszył w stronę pracowni
komputerowej. W głównej czytelni siedziało tylko kilku nocnych
marków. Obok kserokopiarki kręciło się dwóch chłopców, bez
wątpienia zastanawiając się, czy skopiować odbicie twarzy czy
może pośladków. Obok zebrało się też kilka osób, które
wyglądały jak członkowie sekty: kobiety, w średnim wieku,
miały na głowie niebieskie kapelusze. Spencer wydawało się, że
ktoś podgląda ją zza półki w dziale z autobiografiami, ale kiedy
spojrzała tam jeszcze raz, nikogo nie było.
Sala komputerowa z wielkimi oknami we wszystkich ścianach
znajdowała się w przedniej części biblioteki. Andrew usiadł przy
jednym ze stanowisk, a Spencer przystawiła sobie krzesło.
Poruszył myszką i ekran ożył.
- Dobra. - Andrew zaczął pisać i przesunął ekran w stronę
Spencer. - Widzisz wszystko?
„Łączymy z powrotem rodziny" - głosił różowy napis u góry
strony. Po lewej widać było mnóstwo zdjęć i odnośników do
relacji osób, którym ten portal pomógł. Spencer zastanawiała się,
czy ta przyjaciółeczka Andrew z Grecji też opublikowała tu
swoje zdjęcie. I czy była ładna. Nie, nie, wcale nie była o nią
zazdrosna.
Spencer kliknęła na link zatytułowany ZAREJESTRUJ SIĘ.
Otworzyła się nowa strona, na której proszono o dane, żeby portal
znalazł kobiety, które mogły być matką Spencer.
Spencer rzuciła okiem na wyznania. „Już myślałam, że nigdy nie
znajdę syna!", napisała Sadie, lat czterdzieści dziewięć.
„Spotkaliśmy się znowu i zostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi",
wyznawała Angela, lat dwadzieścia cztery. „Zawsze
zastanawiałam się, kim jest moja prawdziwa matka. Teraz ją
znalazłam i razem otwieramy firmę produkującą biżuterię".
Spencer wiedziała, że świat nie jest tak niewinny i naiwny. I nic
nie udawało się zbyt łatwo. Ale i tak chciała mieć nadzieję.
— A jeśli to naprawdę działa?
Andrew schował dłonie w kieszeniach marynarki.
— To chyba dobrze?
Spencer potarła policzek, wzięła głęboki wdech i zaczęła
wpisywać swoje imię i nazwisko, numer telefonu komórkowego i
adres e-mailowy. Podała datę i miejsce urodzenia, grupę krwi i
wymieniła przebyte choroby. Kiedy dotarła do pytania:
„Dlaczego poszukujesz prawdziwej matki?", jej palce zawisły
nad klawiaturą. Szukała właściwej odpowiedzi. Chciała napisać:
„Bo rodzina mnie nienawidzi". Albo: „Bo nic dla nich nie
znaczę".
Andrew spojrzał jej przez ramię. Wpisała: „Z ciekawości".
Westchnęła i kliknęła ikonę: WYŚLIJ. Z głośników popłynęła
radosna melodia, a na ekranie pojawił się animowany filmik z
bocianem, który lata dookoła świata, jakby poszukiwał
odpowiedniej kandydatki na mamę. Spencer strzeliła kostkami
palców. To, co właśnie zrobiła, nie obudziło w niej nawet cienia
emocji. Jednak kiedy się rozejrzała, wszystko wydało się jej
nieznajome. Przez całe życie przychodziła do tej biblioteki, ale
nigdy wcześniej nie zauważyła, że wszystkie obrazy olejne w sali
komputerowej przedstawiały pełne lasów krajobrazy. I że na
drzwiach wisiało ostrzeżenie: „Drodzy czytelnicy. W pracowni
komputerowej nie wolno korzystać z Facebooka i MySpace!".
Nigdy nie przyjrzała się dokładnie podłodze
o piaskowym kolorze ani olbrzymim pięciokątnym żyrandolom,
zwisającym majestatycznie z sufitu. Kiedy spojrzała na Andrew,
on również wydał się jej jakiś inny. Ale w pozytywnym sensie.
Spencer poczuła się tak, jakby była naga, i się zaczerwieniła.
— Dziękuję.
-Nie ma sprawy — Andrew wstał i oparł się o framugę drzwi. —
Już się tak nie stresujesz?
— Nie — potrząsnęła głową.
— To dobrze — Andrew uśmiechnął się i spojrzał na zegarek. —
Muszę lecieć. Do zobaczenia jutro w szkole.
Spencer odprowadziła go wzrokiem, kiedy przechodził przez
bibliotekę, pomachał pani Jamison, bibliotekarce,
i wyszedł przez obrotowe drzwi. Odwróciła się do komputera i
zalogowała na swoje konto e-mailowe. Dostała wiadomość
powitalną z serwisu zajmującego się poszukiwaniem
prawdziwych matek z informacją, że rezultaty wyszukiwania
mogą do niej dotrzeć w terminie od kilku dni do sześciu miesięcy.
Już miała się wylogować, kiedy w jej skrzynce odbiorczej
pojawiła się nowa wiadomość. Zamiast nazwiska nadawcy
wyskoczyła tylko seria liter i cyfr, a nagłówek głosił: „Obserwuję
cię".
Spencer przeszył dreszcz. Otworzyła e-mail.
Wydawato m i się, że się przyjaźnimy. Ja ci posytam stodki
liścik, a ty dzwonisz po gliny... Co mam zrobić, żebyście
siedziały cicho? Nie prowokuj mnie!
A.
Usłyszała za plecami jakiś hałas. Odwróciła się. Czuła napięty
każdy mięsień. W pracowni komputerowej nie było nikogo. Na
podwórzu za biblioteką świeciła latarnia, ale na śniegu nie widać
było ani jednego śladu. Nagle Spencer zauważyła coś na szybie.
Po zewnętrznej stronie była zaparowana od czyjegoś oddechu.
Spencer ogarnęła fala chłodu. „Obserwuję cię". Ktoś tu był
jeszcze kilka sekund temu... a ona tego nie zauważyła.
16
DZIWADLA SIĘ PRZYCIĄGAJĄ
Następnego ranka Aria zeszła na dół, przecierając oczy. Do
kuchni zwabił ją zapach organicznej kawy kupionej przez Ellę na
targu. Za ten towar potrafiła bez wahania zapłacić bardzo wysoką
cenę. Ella już wyjechała do pracy, ale Mike siedział jeszcze przy
stole, jedząc płatki z mlekiem i pisząc status na Twitterze za
pomocą swojego iPhone'a. Kiedy Aria zobaczyła, kto siedzi koło
Mike'a, wydała cichy okrzyk.
— Och. - Xavier zaniepokojony podniósł wzrok. — Hej.
Miał na sobie biały T-shirt i znajomo wyglądające spodnie od
piżamy w kratkę. Najpierw Aria pomyślała, że może to Byron je
zostawił, ale potem zdała sobie sprawę, że przecież należą do
Elli. Przed Xavierem stał ulubiony kubek Ryrona z emblematem
uniwersytetu, a obok niego leżał „Głos Filadelfii" otwarty na
stronie z krzyżówką. Aria założyła ręce na piersiach. Nie sądziła,
że do śniadania musi wkładać stanik.
156
Na zewnątrz rozległ się klakson. Krzesło zaszurało, kiedy Mike
wstał, z mlekiem płynącym mu po podbródku.
— To Noel. — Chwycił wielką torbę ze sprzętem do lacrosse i
spojrzał na Xaviera. — Gramy wieczorem na PlayStation?
— Jasne — odparł Xavier. Aria spojrzała na zegarek.
— Jest dwadzieścia po siódmej.
Zajęcia miały się zacząć dopiero za godzinę, a Mike zazwyczaj
zwlekał z wyjściem do ostatniej chwili.
— Musimy zająć dobre miejsca w kafeterii, żeby dokładnie się
przyjrzeć Hannie Marin i jej przyrodniej siostrze. — Mike
wybałuszył oczy. — Widziałaś już tę Kate? Nie mogę uwierzyć,
że mieszkają w jednym domu! Czasem rozmawiasz z Hanną. Nie
wiesz, czy śpią w jednym łóżku?
Aria spojrzała na niego zniecierpliwiona.
— Naprawdę oczekujesz, że odpowiem na to pytanie?
Mike zarzucił torbę na ramię i wyszedł do holu, przewracając
przy tym wielki totem z żabim pyskiem, który Ella znalazła w
jakimś sklepie ze starociami w Turcji. Drzwi frontowe trzasnęły.
Aria usłyszała, jak zapala się silnik... potem zapadła cisza.
W domu zrobiło się przerażająco spokojnie. Aria słyszała tylko
dźwięki indyjskiego sitara, którego Ella słuchała zawsze przed
pracą. Czasem zostawiała muzykę włączoną przez cały dzień,
twierdząc, że to uspokaja ich kota o imieniu Polo i rośliny
doniczkowe.
— Chcesz jakąś część gazety? — Xavier przerwał ciszę. Podniósł
pierwszą stronę. Największy nagłówek głosił:
„łan Thomas przyrzeka znaleźć prawdziwego mordercę
Alison DiLaurentis, zanim zacznie się jutrzejszy proces". Aria
wzruszyła ramionami.
— Nie trzeba — nalała sobie szybko kubek kawy i ruszyła w
kierunku schodów.
— Zaczekaj — powiedział głośno Xavier.
Aria zatrzymała się tak gwałtownie, że trochę kawy rozlało się na
podłogę.
— Przepraszam, jeśli wczoraj w restauracji wprawiłem cię w
zakłopotanie — powiedział Xavier z bardzo poważną miną. —
Naprawdę nie chciałem. I dziś rano miałem zamiar wyjść, zanim
się obudzisz, żeby nie robić już więcej zamieszania. Wiem, że to
dla ciebie dziwna sytuacja.
Aria miała na końcu języka pytanie, czy wydaje mu się to takie
dziwne dlatego, że wie, iż ona się nim interesowała, czy dlatego,
że jej mama jeszcze się nie rozwiodła.
— Nic się nie stało.
Aria postawiła kawę na stoliku z telefonem obok drzwi. Leżały
na nim w nieładzie ulotki i pocztówki z ostatnich wystaw
Xaviera. Pewnie Ella zbierała informacje o jego pracy. Potem
poprawiła swoje o wiele za krótkie, szare, welurowe szorty od
piżamy. Czemu włożyła akurat te, z wielkim jedwabnym
Pegazem naszytym na pośladkach?
Przypomniała się jej wiadomość od A., którą dostała zeszłej nocy
w restauracji. Wilden obiecał zadzwonić, jak tylko się dowie,
skąd przyszedł ten SMS. Miała nadzieję, że odezwie się dzisiaj,
żeby mogła wreszcie dać sobie spokój z tą sprawą.
Aria chciała wyjaśnić Elli, co tak naprawdę przedstawiały
zdjęcia. Już sobie to wyobrażała. „Chodzi o to, że Xavier
spodobał mi się, zanim się z nim umówiłaś. Ale teraz już mi się
nie podoba! Więc jak dostaniesz jakieś
dziwne zdjęcia albo SMS-y, po prostu je zignoruj, dobrze?" Ale
relacja między Arią i Ellą nie wróciła jeszcze do normy i lepiej
było nie zaczynać takich rozmów. Szczególnie bez potrzeby.
W głębi duszy Aria zgadzała się z Wildenem. Wiadomości
przysłał pewnie jakiś głupi dzieciak. Nie było też powodu złościć
się na Xaviera. Przecież tylko naszkicował jej portret. I to bardzo
ładnie. I tyle. Nawet jeśli Ella dostanie zdjęcia od A., Xavier od
razu wszystko wyjaśni. Pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy,
jaką informację przekazywał, rysując tak szczegółowy portret
Arii. Xavier był przecież artystą, a artyści nie należeli do najlepiej
obytych w towarzystwie ludzi na świecie. Na przykład Byron:
kiedy wydawał w domu przyjęcia dla studentów, często chował
się w sypialni, każąc Elli zabawiać towarzystwo.
Xavier wstał, wycierając usta serwetką.
— Może ci to wynagrodzę? Ubiorę się i odwiozę cię do szkoły.
Aria wbiła wzrok w podłogę. Ella pojechała do pracy
samochodem, więc propozycja podwiezienia wydała się jej o
wiele bardziej atrakcyjna od przejażdżki szkolnym autobusem w
towarzystwie chłopców z podstawówki, którzy urządzali
konkursy puszczania bąków.
— Dobra — zgodziła się. — Dzięki.
Dwadzieścia minut później Aria, ubrana w czarny płaszcz boucle,
kupiony w sklepie z używaną odzieżą w Paryżu, wyszła na ganek.
Na podjeździe już czekał na nią Xavier w gruntownie
wyremontowanym BMW 2002 z lat sześćdziesiątych. Aria
wsiadła i podziwiała piękną chromowaną deskę rozdzielczą.
— Właśnie tak powinien wyglądać stary samochód —
zagwizdała z uznaniem. — Widziałeś tę zabytkową hondę mojej
mamy? Na siedzeniach rośnie pleśń.
Xavier zaśmiał się pod nosem.
— Mój tata miał taką, jak byłem mały. — Ruszył. — Kiedy
rodzice się rozwiedli i on przeniósł się do Oregonu, brakowało mi
tego samochodu bardziej niż ojca.
Spojrzał na Arię ze współczuciem.
— Wiem doskonale, jak fatalnie się czujesz. Moja mama zaraz po
rozwodzie zaczęła umawiać się z facetami. Nienawidziłem ich.
A więc to miał na myśli. A na odwróciła wzrok i spojrzała na
kilku uczniów z innej szkoły, którzy tłoczyli się na przystanku.
Nie miała najmniejszej ochoty na wysłuchiwanie kolejnej
historyjki pod tytułem: „Wiem, bo też przez to przeszedłem".
Sean Ackard, z którym chodziła przez chwilę jesienią,
opowiedział jej z rozbrajającą szczerością o swoich zmaganiach
ze śmiercią mamy i drugą żoną taty. A Ezra wyznał jej, że kiedy
jego rodzice się rozwiedli, zaczął palić marihuanę. Brawo, a więc
wszyscy mieli życie do dupy. Ale to wcale niczego jej nie
ułatwiało.
— Każdy facet mojej mamy próbował się ze mną za-kumplować
— mówił dalej Xavier. — Dawali mi w prezencie sprzęt
sportowy, rękawice do bejsbolu, piłki do kosza, a raz nawet
dostałem cały strój do hokeja, razem z ochraniaczami. Gdyby im
się chciało czegoś o mnie dowiedzieć, to kupiliby mi mikser.
Albo blachę do pieczenia ciasta. Albo foremki do muffinów.
Aria spojrzała na niego zaintrygowana.
— Foremki do muffinów?
Xavier uśmiechnął się nieśmiało.
— Uwielbiałem piec ciasta. — Zatrzymał się na przejściu dla
pieszych, żeby przepuścić grupkę małych dzieci. — To mnie
uspokajało. Świetnie mi wychodziły bezy. Dopiero później
odkryłem sztukę. Byłem jedynym facetem w szkolnym kółku
kulinarnym. Mój nick na portalu randkowym wziął się stąd, że w
liceum fascynowałem się postacią Wolfganga Pucka. Miał w Los
Angeles restaurację o nazwie Spago. Kiedyś pojechałem tam
samochodem z Seattle, gdzie chodziłem do liceum, i myślałem,
że dostanę stolik bez rezerwacji. — Przewrócił oczami. — Cóż,
musiałem zjeść w McDonaldzie.
Aria spojrzała na jego poważną twarz. Wybuchła śmiechem.
— Ale z ciebie panienka.
— Wiem — Xavier schował głowę w ramionach. — Nie byłem
lubiany w szkole. Nikt mnie nie rozumiał.
Aria poprawiła kucyk.
— Mnie też kiedyś nie lubiano.
— Ciebie? — Xavier machnął ręką. — Niemożliwe.
— Naprawdę — powiedziała cicho Aria. — Nikt mnie nie
rozumiał.
Odchyliła głowę do tyłu i zamyśliła się. Niechętnie wracała
myślami do okresu sprzed poznania Ali, kiedy nie miała żadnych
przyjaciół. Ale gdy zobaczyła kilka dni temu jej czarno-białe
zdjęcie z dnia ogłoszenia zabawy w kapsułę czasu, wspomnienia
nagle wróciły. Kiedy chodziła do czwartej klasy, wszyscy w
Rosewood Day przyjaźnili się z sobą. Lecz w piątej klasie...
wszystko się zmieniło. W ciągu jednej nocy zawiązało się kilka
paczek i każdy znał swoje miejsce. Przypominało to zabawę w
muzyczne
krzesła. Kiedy muzyka przestawała grać, trzeba było natychmiast
zająć któreś z nich. Aria pałętała się, bo dla niej zabrakło krzesła.
Próbowała się z kimś zaprzyjaźnić. Kiedyś przez tydzień, ubrana
na czarno i w martensach, wałęsała się wokół supermarketu z
grupką chuliganów, którzy kradli i palili papierosy za zjeżdżalnią
w kształcie smoka. Ale nie miała z nimi nic wspólnego. Gardzili
czytaniem, nawet fajnych książek, takich jak Opowieści z Narnii.
Kiedy indziej wygrzebała z szafy falbaniaste sukienki i
próbowała zakumplować się ze sztywnymi dziewczynami, które
uwielbiały Hello Kitty i uważały, że chłopaki są okropne. Do nich
trzeba było mieć jednak sporo cierpliwości. Jedna płakała przez
t r z y g o d z i n y , bo nadepnęła w trawie na biedronkę. Aria nie
pasowała do żadnej grupy, więc przestała się starać. Spędzała
czas sama, próbując ignorować wszystkich wokół.
Wszystkich oprócz Ali. Oczywiście Ali była typową dziewczyną
z Rosewood Day, ale miała w sobie coś fascynującego. Tego dnia
kiedy wyszła ze szkoły i ogłosiła, że zamierza wygrać w zabawie,
Aria nie mogła się oprzeć pokusie narysowania jej pięknej twarzy
w kształcie serca i zniewalającego uśmiechu. Zazdrościła jej
swobody w rozmowie z chłopakami, nawet starszymi od niej,
takimi jak łan. Ale najbardziej zazdrościła Ali jej pięknego i
rozważnego brata.
Kiedy Jason podszedł do lana i kazał mu odczepić się od Ali, Aria
zabujała się w nim na śmierć i życie. Przez wiele tygodni w czasie
wolnych lekcji wymykała się do biblioteki i obserwowała go w
czasie lekcji niemieckiego. Ukrywała się za drzewem niedaleko
boiska piłkarskiego, żeby podglądać go, jak rozciąga się pod
bramką. Czasem przeglądała stare albumy, żeby się dowiedzieć o
nim jak najwięcej. Wtedy była zadowolona, że nie ma żadnych
przyjaciół. Mogła w spokoju cieszyć się swoją
nieodwzajemnioną miłością, bez konieczności mówienia komuś
o tym.
Kiedy ogłoszono zabawę w kapsułę czasu, Aria włożyła do
plecaka należącą do jej ojca powieść Rzeźnia numer pięć z
podpisem autora. Dowiedziała się bowiem ze starego albumu, że
Jason uwielbia Kurta Vonneguta. Czekała z bijącym sercem, aż
Jason wyjdzie z zajęć z kreatywnego pisania. Kiedy go
zobaczyła, wyciągnęła książkę z torby, w nadziei że on dzięki
temu zauważy Arię. A kiedy odkryje, że i Aria uwielbia
Vonneguta, to zda sobie sprawę, że do siebie należą.
Niestety, pani Wagner, kierowniczka sekretariatu, stanęła między
nią a Jasonem i chwyciła go za rękę. Ktoś do niego dzwonił w
bardzo ważnej sprawie. „Jakaś dziewczyna", wyjaśniła pani
Wagner. Jason posmutniał. Minął Arię i nawet na nią nie spojrzał.
Aria z zażenowaniem wrzuciła książkę z powrotem do torby.
Pewnie ta dziewczyna, która dzwoniła, była oszałamiająco
piękna i miała tyle lat co Jason. A Aria była tylko szurniętą
szóstoklasistką.
Następnego dnia Aria, Emily, Spencer i Hanna przyszły
jednocześnie do ogrodu Ali. Wszystkie miały ten sam plan.
Chciały wykraść Ali jej kawałek sztandaru szkoły. Ale Aria nie
dbała aż tak bardzo o sztandar. Chodziło jej raczej o to, żeby
zobaczyć Jasona. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że jej marzenie się
spełni.
Xavier zahamował gwałtownie, wyrywając Arię z zamyślenia.
Parkowali pod szkołą.
- Myślę, że nadal nikt mnie nie rozumie - oznajmiła Aria, patrząc
na budynek z cegły. — Nawet teraz.
— Może to dlatego, że jesteś artystką — szepnął Xavier. —
Artyści zawsze czują się niezrozumiani. Ale właśnie dlatego są
tak szczególni.
Aria przesunęła dłonią po swojej torbie z futra jaka.
— Dzięki — odparła, bo te słowa dodały jej otuchy. — Wolfgang
— dodała z uśmieszkiem.
Xavier skrzywił się.
— Do zobaczenia później.
Pomachał jej na pożegnanie i odjechał. Aria odprowadziła
wzrokiem jego bmw, kiedy wyjechał na główną drogę. Potem
usłyszała tuż obok siebie jakiś chichot. Odwróciła się, próbując
zobaczyć, skąd dochodzi, ale nikt na nią nie patrzył. Na parkingu
roiło się od ludzi. Devon Arliss i Mason Byers próbowali
wepchnąć się do brudnej kałuży. Scott Chin, fotograf albumu
rocznego, robił zdjęcia nagich gałęzi drzew. Za nim na
oblodzonym chodniku stała Jenna Cavanaugh ze swoim psem
przewodnikiem. Trzymała wysoko głowę. Jej blada cera jaśniała,
a ciemne włosy opadały na trencz z czerwonej wełny. Gdyby
Jenna nie trzymała w ręce laski, a obok niej nie stał pies, można
by ją uznać za typową dziewczynę z Rosewood Day.
Jenna zatrzymała się kilka metrów od Arii. Wydawało się, że na
nią patrzy. Aria przez chwilę nic nie mówiła.
— Cześć, Jenna — odezwała się wreszcie.
Jenna wyprostowała plecy. Niczego nie usłyszała i na pewno
niczego nie zobaczyła. Chwyciła uprząż psa i poszła w stronę
szkoły.
Aria poczuła gęsią skórkę na rękach i nogach. Od stóp do głów
przeszył ją lodowaty dreszcz. Jej reakcji bynajmniej nie
spowodowało panujące na zewnątrz zimno.
17
CENA SŁAWY
- Czy aby Kirsten Cullen nie przybrała na wadze? -wyszeptała
Naomi do ucha Hanny. - Zobacz, jakie ma nabrzmiałe ramiona.
- Strasznie — szepnęła w odpowiedzi Hanna. — Ale tak się
właśnie kończy picie na umór piwa w czasie świąt. — Przyjrzała
się Siennie Morgan, ślicznej drugoklasistce, która przeszła
właśnie, kołysząc bardzo kosztowną torbą z monogramem Louisa
Vuittona. - Znacie już całą prawdę o torbie Sienny? - Hanna
spojrzała na przyjaciółki, robiąc dramatyczną pauzę. - Kupiła
j ą wo ut leci e.
Naomi zakryła dłonią usta. Riley wystawiła język, zdegustowana.
Kate odrzuciła swoje kasztanowe włosy za ramię i sięgnęła do
własnej, bez wątpienia autentycznej, torby od Vuittona.
- Podobno w outletach sprzedają podróbki - mruknęła. Był
czwartek rano i Hanna oraz Kate, Naomi i Riley siedziały przed
lekcjami przy najlepszym stoliku w kafeterii.
Z głośników rozległa się muzyka klasyczna, na znak, że trzeba
już iść do klasy. Hanna i Kate wstały i chwyciły się za ręce, a
Naomi i Riley poszły za nimi. Razem stanowiły mały orszak, za
którym kroczyła grupka chłopaków. Hanna poprawiła
rudobrązowe włosy. Naomi miała wysokie buty w kolorze
soczystej zieleni, ostatni krzyk mody. Dzięki kupionemu dzień
wcześniej w centrum handlowym stanikowi typu push-up piersi
Riley wyglądały bardzo kształtnie. Hanna dawno nie była na tak
udanych zakupach jak wczoraj. Nic dziwnego, że grupka
drugoklasistek stojąca przy wejściu patrzyła na nie z taką
zazdrością. Nic dziwnego, że Noel Kahn, Mike Montgomery,
James Freed i reszta drużyny lacrosse gapiła się na nie od
swojego stolika na tyłach kafeterii. Minęło tylko kilka godzin, od
kiedy przeprosiła Naomi i Riley, a już cała szkoła wiedziała, że to
im należy teraz zazdrościć i je podziwiać. I czuła się
fantastycznie. Nagle ktoś położył jej dłoń na ramieniu.
— Masz chwilę?
Spencer stała przy szafkach. Miała włosy ściągnięte w kucyk i
rozglądała się niepewnie na prawo i lewo. Wyglądała jak
mechaniczna zabawka, którą ktoś za mocno nakręcił.
— Jestem zajęta — rzuciła Hanna, próbując ją wyminąć. Spencer
i tak chwyciła ją za ramię i odciągnęła na bok.
Kate spojrzała przez ramię i uniosła brew, ale Hanna tylko
machnęła do niej ręką i odwróciła się do swojej dawnej
przyjaciółki.
— Boże, czego chcesz? — warknęła.
— Wczoraj wieczorem znowu dostałam SMS-a. — Spencer
podsunęła Hannie pod nos swój telefon. — Przeczytaj.
Hanna przeczytała w milczeniu wiadomość. „Wydawało mi się,
że się przyjaźnimy, bla, bla, bla".
— No i? — zapytała.
— Siedziałam wtedy w bibliotece. A jak się odwróciłam,
zobaczyłam zaparowaną szybę. O d c zy je go ś o d de c h u.
Przysięgam, że to łan. Obserwuje nas.
Hanna prychnęła pogardliwie. Pewnie w tym momencie powinna
powiedzieć o SMS-ie, którego dostała, ale to by oznaczało, że
wierzy, iż tych wiadomości powinny się obawiać.
— Wilden powiedział, że to jakiś naśladowca — szepnęła. — A
nie ł an.
— To na pewno łan! — Spencer krzyknęła tak głośno, że grupka
dziewczyn w zimowych kostiumach cheerleaderek spojrzała na
nie zaniepokojona. - Wypuścili go z więzienia. Nie chce,
żebyśmy przeciwko niemu zeznawały, więc próbuje nas
przestraszyć. Wszystko się zgadza.
— łan ma związane ręce — przypomniała jej Hanna. — To
pewnie jakiś frajer z Rosewood, który widział cię w
wiadomościach, uznał, że fajna z ciebie laska i że może uda mu
się zwrócić twoją uwagę. I wiesz co? Udało mu się. Wygrał.
Najlepiej zrobisz, jak go zignorujesz.
— Aria też dostała wiadomość - Spencer rozejrzała się po
korytarzu, jakby Aria miała się za chwilę cudownie
zmaterializować. — Mówiła ci o tym? Może Emily też coś
dostała?
— A może pogadasz o tym z Wildenem? — rzuciła pospiesznie
Hanna, robiąc krok do tyłu.
— A powinnam? — Spencer położyła palec na podbródku. —
Przecież tu jest napisane, żebym siedziała cicho.
Hanna jęknęła.
- Ale z ciebie ofiara. To jakiś oszust.
Wzruszyła ramionami i odwróciła się na pięcie. Spencer pisnęła z
niedowierzaniem, ale Hanna ją zupełnie zignorowała. Nie miała
zamiaru pozwolić jakiemuś wariatowi, by nią manipulował. Nie
zamierzała już nigdy dać się zastraszyć, tak jak kilka miesięcy
wcześniej. Teraz jej życie wyglądało zupełnie inaczej.
Kate, Naomi i Riley stały przy wielkim oknie na końcu korytarza,
wychodzącym na zaśnieżone boisko do piłki nożnej. Hanna
podeszła do nich, mając nadzieję, że nie przegapiła niczego
ważnego. Dziewczyny rozmawiały
o tym, jak się ubiorą na imprezę charytatywną, która miała się
odbyć w sobotę w domu Spencer. Rano miały iść do solarium
Słoneczna Kraina, po południu zrobić manicure
i pedicure w salonie piękności, a potem przebrać się i zrobić
makijaż u Naomi. Na imprezę miały jechać wynajętą limuzyną.
Najpierw chciały wybrać długiego hummera, ale Kate
poinformowała je, że takie auta wyszły z mody dwa lata temu.
- Pewnie zjawi się tam paru fotografów z plotkarskich czasopism,
więc włożę moją sukienkę z gorsetem od Dereka Lama. - Naomi
odgarnęła blond loki z twarzy. -Mama powiedziała, żebym
zostawiła ją na studniówkę, ale przecież za tydzień o tym
zapomni i kupi mi nową.
- A może ubierzemy się w to samo? - zaproponowała Riley i
otworzyła swoją puderniczkę od Diora. -Może w te koktajlowe
sukienki, które widziałyśmy wczoraj w Saksie?
- Koktajlowe? Ohyda. - Naomi wysunęła język. - Celebryci nie
powinni projektować ubrań.
— Ale one są dostatecznie krótkie i śliczne. — Riley nie dawała
za wygraną.
— Przestańcie się kłócić — Kate uciszyła je znudzonym tonem.
— Dziś po południu skoczymy jeszcze raz do centrum
handlowego. Przecież w kilku sklepach nie byłyśmy. Dla każdej
znajdzie się coś wystrzałowego. Jak sądzisz, Hanno?
— Jasne — zgodziła się Hanna, a Riley i Naomi pospiesznie jej
przytaknęły.
— I musimy znaleźć ci chłopaka, Kate — Naomi objęła Kate w
talii. - W tym mieście kręci się wielu przystojniaków.
— Może brat Noela Erie? — zaproponowała Riley, opierając
szczupłą pupę o kaloryfer. — Jest taki śliczny.
— Ale chodził z Moną — Naomi rzuciła okiem na Hannę. — Czy
to nie dziwne?
— Nie — rzuciła natychmiast Hanna.
Po raz pierwszy nie poczuła dziwnego ukłucia na dźwięk imienia
Mony.
— Erie byłby dla niej idealny. — Naomi otworzyła szeroko oczy.
— Słyszałam, że jak chodził z Briony Kogan, uciekli do Nowego
Jorku i mieszkali w luksusowym apartamencie. Erie wziął ją na
przejażdżkę dorożką po Central Parku i kupił bransoletkę u
Cartiera.
— Też o tym słyszałam — oznajmiła Riley omdlewającym
głosem.
— Taki romans na pewno by mi nie zaszkodził — przyznała
Kate.
Ukradkiem posłała Hannie ponure spojrzenie. Hanna kiwnęła
tylko głową na znak, że zrozumiała aluzję do sekretnego,
katastrofalnego związku Kate, po którym została
jej niemiła pamiątka w postaci opryszczki. Wprawdzie Kate nie
potwierdziła jeszcze jej przypuszczeń, że chodziło o opryszczkę,
ale już prosiła, żeby Hanna nie wtajemniczała w tę sprawę ich
nowych przyjaciółek.
Hanna znowu poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Była pewna, że to
znowu Spencer, ale kiedy się odwróciła, zobaczyła Lucasa.
— O, cześć — Hanna niedbale poprawiła włosy.
Od kilku dni wymieniła z Lucasem tylko kilka e maili i SMS-ów,
ale nie odbierała telefonu, kiedy do niej dzwonił. Musiała teraz
zadbać o swoją nową paczkę, co było zajęciem wymagającym
takiej precyzji, jak ręczne wyszywanie designerskiej sukni. Była
pewna, że Lucas ją zrozumie.
Hanna zauważyła na nosie Lucasa drobinę różowego lukru z
pączka. Zazwyczaj uważała, że to takie słodkie, że Lucas nie
trafia sobie do ust z jedzeniem, ale teraz, w obecności Kate,
Naomi i Riley, poczuła się zażenowana. Szybko wytarła mu nos.
Najchętniej też włożyłaby mu koszulę do spodni, zawiązała
sznurowadła w trampku i poprawiła trochę fryzurę. Chyba
zapomniał użyć rano tego żelu do włosów o zapachu herbaty,
który kupiła mu ostatnio w Sephorze. A może się czepiała? Kate
podeszła do nich z szerokim uśmiechem.
— Cześć, Lucas. Miło cię znów widzieć.
Lucas spoglądał to na ramię Kate, owinięte wokół łokcia Hanny,
to na twarz Hanny, a potem znowu na ramię Kate. Hanna
uśmiechała się głupio, modląc się w duchu, żeby Lucas nie palnął
teraz czegoś. Ostatnim razem widział Hannę i Kate razem w
czasie przerwy świątecznej, kiedy zabierał Hannę na narty.
Hanna zachowywała się
tak, jakby Kate nie istniała albo była co najwyżej jednym z mebli
w salonie. Nie zdążyła jeszcze powiedzieć mu o ostatnich
zmianach w ich relacji. Kate chrząknęła. Miała rozbawioną minę.
- Dziewczyny, zostawmy zakochanych sam na sam.
- Dogonię was - rzuciła sztywno Hanna.
- Pa, Lucas - zaszczebiotała Kate, kiedy razem z Naomi i Riley
odchodziły, stukając obcasami.
Lucas chwycił mocniej książki, które trzymał w rękach.
- Więc...
- Wiem, co chcesz powiedzieć. - Hanna nie dała mu dojść do
słowa. W jej głosie słychać było napięcie. - Postanowiłam dać
Kate szansę.
- Jeszcze niedawno twierdziłaś, że to wcielone zło. Hanna
położyła dłonie na biodrach.
- A co niby mam robić? Mieszka w moim domu. Ojciec zagroził,
że mnie wydziedziczy, jak nie będę dla niej miła. Przeprosiła
mnie, a ja przyjęłam przeprosiny. Po prostu ciesz się razem ze
mną.
- Okej, okej - Lucas zrobił krok w tył, jakby się poddawał. -
Cieszę się. Nie chciałem, żebyś myślała, że jest inaczej.
Przepraszam.
Hanna westchnęła głośno.
- W porządku.
Ale Lucas już pokrzyżował jej plany. Próbowała usłyszeć, co
teraz mówią Kate, Naomi 1 Riley, ale stały za daleko. Czy nadal
rozprawiały na temat sukienek, czy może przeszły do butów?
Lucas przesunął dłoń przed oczami Hanny i spojrzał
na nią z troską.
- Wszystko w porządku? Jesteś jakaś... dziwna.
Hanna spojrzała na niego, posyłając mu najpiękniejszy uśmiech,
na jaki potrafiła się zdobyć.
— Wszystko w porządku. W najlepszym porządku. Ale musimy
już iść. Spóźnimy się na lekcję.
Lucas pokiwał głową, nadal patrząc podejrzliwie na Hannę.
Wreszcie westchnął, nachylił się do niej i pocałował ją w szyję.
— Jeszcze do tego wrócimy.
Hanna patrzyła, jak Lucas biegnie na zajęcia z fizyki. W czasie
przerwy świątecznej Hanna i Lucas zbudowali wielkiego
bałwana. Hanna nie robiła tego, od kiedy była dzieckiem. Lucas
dolepił mu wielkie piersi, a Hanna zawiązała bałwanowi wokół
szyi swój szalik Burberry. Kiedy skończyli, rzucali do siebie
śnieżkami, a potem poszli do domu i upiekli ciasteczka z
czekoladą. Hanna z ro z są dk u zjadła tylko dwa.
To było najpiękniejsze wspomnienie Hanny z przerwy
świątecznej, ale teraz zastanawiała się, czy nie powinni byli robić
czegoś bardziej dojrzałego. Na przykład wymknąć się do
luksusowego apartamentu w Nowym Jorku i kupować biżuterię
na Piątej Alei.
Korytarz opustoszał. Nauczyciele zamykali już drzwi do sal.
Hanna szła korytarzem, poprawiała włosy i próbowała nad sobą
zapanować. Podskoczyła ze strachu, kiedy z torby dobiegło ciche
piknięcie. Telefon.
Poczuła, jak powoli ogarnia ją fala niepokoju. Kiedy spojrzała na
ekran, z ulgą przeczytała wiadomość od Lucasa: „Zapomniałem
zapytać: jesteśmy nadal umówieni po południu? Daj znać".
Muzyka klasyczna, puszczana z głośników między lekcjami,
ucichła. Hanna była spóźniona. Na śmierć zapomniała,
że obiecała Lucasowi, że pomoże mu wybrać nowe dżinsy w
centrum handlowym. Ale nie mogła pozwolić na to, żeby Kate,
Naomi i Riley poszły na zakupy bez niej. A przecież nie mogła
zabrać z sobą Lucasa.
„Nie wyrobię się - napisała, idąc na lekcję. - Przepraszam".
Wysłała wiadomość i schowała telefon do torby. Za rogiem
zobaczyła swoje nowe przyjaciółki, które wciąż na mą czekały.
Uśmiechnęła się i szybko do nich podeszła, odsuwając od siebie
wyrzuty sumienia. Przecież nazywała się Hanna Marin i była
fantastyczna.
18
JEDNOOSOBOWE JURY
W czwartek wieczorem Spencer jadła samotnie kolację. Melissa
jakąś godzinę wcześniej wyszła z koleżankami, rodzice przez
cały dzień jej unikali, a potem gdzieś wyszli, rzucając jej tylko
zdawkowe „do widzenia". Wygrzebała z lodówki resztki
chińskiego jedzenia. Patrzyła na stos listów leżący na kuchennym
stole. Fenniworth College, jakaś uczelnia z zabitej dechami
mieściny w środkowej' Pensylwanii, przysłała jej katalog i hst z
zaproszeniem na zwiedzanie kampusu. Ale Spencer wiedziała też
doskonale, że ta uczelnia pozwoliłaby jej złożyć papiery, bo jej
rodzina miała mnóstwo pieniędzy. Pieniędzy, do których - jak do
niedawna się jej wydawało - również miała prawo.
Spencer wyciągnęła telefon komórkowy i po raz trzeci w ciągu
piętnastu minut sprawdziła skrzynkę e-mailową. Żadnych wieści
z serwisu szukającego matek. Żadnych SMS-ów od tego
strasznego nowego A. I niestety ani
słowa od Wildena. Posłuchała Hanny i zadzwoniła do niego, żeby
powiedzieć o wiadomości, jaką dostała w bibliotece. Dodała też,
że ktoś obserwował ją przez okno w czytelni.
Wiłden jednak wydawał się zupełnie rozkojarzony. A może po
prostu jej nie wierzył. Może też uznał Spencer za mało
wiarygodnego świadka. Znów ją przekonywał, że to pewnie jakiś
znudzony dzieciak szuka guza i że razem z całym komisariatem
próbują się dowiedzieć, kto przysyłał te wiadomości. Potem
nawet nie dał Spencer dokończyć zdania, tylko rozłączył się w
środku rozmowy.
Candace, gospodyni w domu Hastingsów, zaczęła czyścić
piekarnik. Po kuchni rozszedł się zapach eukaliptusowego płynu
do czyszczenia. Na ekranie małego płaskiego telewizora
ustawionego na szafce pokazała się czołówka Top model,
ulubionego programu telewizyjnego Candace. Firma cateringowa
przywiozła już niektóre składniki potrzebne do przygotowania
potraw na sobotę, a dystrybutor alkoholu dostarczył parę
skrzynek wina. Kilka olbrzymich butelek stało na stole,
przypominając Spencer, że ni e do p u sz czo n o jej do
przygotowań. Gdyby to ona miała decydować, nie zamówiłaby
merlota, tylko coś bardziej z klasą, choćby barolo.
Spojrzała na telewizor. Na ekranie śliczne dziewczyny
paradowały po wybiegu zaimprowizowanym w kostnicy w
strojach stanowiących połączenie bikini i kaftana bez-
pieczeństwa. Nagle obraz pociemniał. Spencer przekrzywiła
głowę. Candace jęknęła zirytowana. Na ekranie pojawiło się logo
wiadomości.
— Przerywamy program, by podać najnowsze wiadomości z
Rosewood — odezwał się prezenter.
Spencer chwyciła pilota i pogłośniła telewizor. Reporter o
wyłupiastych oczach stał z ekipą nagrywającą przed budynkiem
sądu w Rosewood.
— Mamy świeże doniesienia na temat oczekiwanego przez
wszystkich procesu w sprawie morderstwa Alison DiLaurentis -
oznajmił. - Mimo spekulacji, że nie ma dostatecznie silnych
dowodów przeciwko oskarżonemu, prokurator okręgowy ogłosił
kilka minut temu, że proces rozpocznie się zgodnie z planem.
Spencer otuliła się szczelnie kaszmirowym kardiganem i głośno
westchnęła z ulgą. Na ekranie pojawiło się ujęcie domu lana,
wielkiej, rozległej willi z flagą amerykańską dumnie
powiewającą na ganku.
— Pan Thomas został tymczasowo zwolniony do domu do
momentu rozpoczęcia procesu - mówił dalej reporter. -Wczoraj
wieczorem rozmawialiśmy z nim, żeby sprawdzić, jak się czuje w
przededniu rozprawy.
Kamera pokazywała teraz twarz lana.
- Jestem niewinny - gorąco zapewniał łan. - Ktoś inny to zrobił,
nie ja.
- Coś takiego - Candace splunęła, potrząsając głową. -Nie mogę
uwierzyć, że ten chłopak przychodził do tego domu!
Wzięła odświeżacz powietrza i spryskała nim powierzchnię
ekranu, jakby sama obecność lana w telewizji pozostawiała po
sobie ciężki odór.
Krótki reportaż się skończył i na ekran powróciły modelki.
Spencer wstała. Kręciło się jej w głowie. Potrzebowała świeżego
powietrza... żeby wygonić z głowy myśli o lanie. Tylnymi
drzwiami wyszła na patio. Chłodny podmuch uderzył ją w twarz.
Termometr w kształcie
żurawia zwisający ze słupa obok grilla pokazywał, że jest zero
stopni, ale Spencer nie chciało się wracać do domu po kurtkę.
Na ganku było cicho i ciemno. Las za domkiem -w którym
Spencer ostatni raz widziała Ali - wydawał się ciemniejszy niż
zwykle. Kiedy Spencer odwróciła się i spojrzała na ogród przed
domem, zauważyła, że w domu Cavanaughów zapaliło się
światło. Przy wielkim oknie w salonie stała wysoka ciemnowłosa
postać. Jenna. Chodziła w tę i z powrotem i rozmawiała przez
telefon. Jej usta poruszały się szybko. Spencer przeszył dreszcz.
Rzadko widywała ludzi w ciemnych okularach w domu... i w
nocy.
- Spencer - usłyszała tuż obok szept.
Odwróciła się w kierunku, z którego szept dochodził, i kolana się
pod nią ugięły, łan stał po drugiej stronie patio. Miał kurtkę
zapiętą po sam nos i czarną czapeczkę naciągniętą na brwi.
Spencer widziała tylko jego oczy. Już chciała krzyczeć, ale łan
podniósł w górę dłoń.
- Ciii, posłuchaj mnie przez chwilę.
Spencer tak się przeraziła, że wydawało się jej, iż serce zaraz
wyskoczy jej z piersi.
- Jak się dostałeś do mojego domu?
- Mam swoje sposoby - oczy lana błysnęły. Spencer popatrzyła
przez okno do środka, ale Candace
już wyszła z kuchni. Telefon Spencer w jasnozielonym etui leżał
kilka kroków od niej na mokrym stole na patio. Sięgnęła po
niego.
- Proszę, nie - błagalnie szepnął łan.
Rozpiął trochę kurtkę i zdjął czapkę. Miał wychudłą twarz, a jego
blond włosy sterczały na wszystkie strony.
— Chciałem tylko z tobą porozmawiać. Przecież kiedyś się
przyjaźniliśmy. Dlaczego mi to zrobiłaś?
Spencer nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała.
— Bo zamordowałeś moją najlepszą przyjaciółkę!
łan sięgnął do kieszeni, nie spuszczając oka ze Spencer. Wyjął
paczkę papierosów i zapalił jednego zapalniczką zip-po. Czegoś
takiego Spencer nie spodziewała się zobaczyć, łan wraz z grupą
uczniów propagujących zdrowy tryb życia rozwieszał plakaty w
czasie kampanii antynikotynowej.
Z jego ust wydobył się niebieskawy dym.
— Wiesz, że nie zabiłem Alison. Nie skrzywdziłbym jej. Spencer
musiała się oprzeć na balustradzie patio.
— Zabiłeś ją — powtórzyła drżącym głosem. — I jeśli myślisz,
że te wiadomości, które nam przysłałeś, skłonią nas do
odmówienia zeznań, to się mylisz. Nie boimy się ciebie.
łan przekrzywił głowę zupełnie zdezorientowany.
— Jakie wiadomości?
— Nie udawaj głupka! — wrzasnęła Spencer.
łan nadal patrzył na nią zdumiony. Spencer spojrzała na dół
ziejący na podwórku DiLaurentisów. Byli tak blisko niego.
Potem popatrzyła na domek, w którym spędziły ostatnią,
całonocną imprezę. Tak się cieszyły, że skończyła się siódma
klasa. Oczywiście czasem się kłóciły i oczywiście Ali potrafiła ją
wkurzyć, ale Spencer była pewna, że gdyby tamtego lata miały
okazję spędzić z sobą dość czasu z dala od innych, znowu by się
do siebie zbliżyły.
Musiały jednak wdać się w tę niepotrzebną kłótnię o to, czy Ali
może spuścić rolety w domku i zahipnotyzować je. Spencer
nawet nie wiedziała, kiedy kłótnia wymknęła się spod kontroli.
Wyrzuciła Ali z domku... i Ali sobie poszła.
Przez długi czas Spencer miała potworne wyrzuty sumienia z
powodu tego, co się stało. Gdyby nie kazała Ali wyjść, może jej
przyjaciółka nadal by żyła. Teraz już wiedziała, że nic na to nie
mogła poradzić. Ali i tak planowała wyjść z imprezy. Pewnie
umierała z niecierpliwości, żeby spotkać się z łanem i się
dowiedzieć, co postanowił — zerwie z Melissą czy pozwoli, by
Ali poinformowała świat o ich nielegalnym związku. Ali
uwielbiała takie sytuacje, bo mogła wtedy sprawdzić, jak bardzo
potrafi manipulować ludźmi. Ale to nie dawało łanowi prawa, by
ją zabić.
Do oczu Spencer napłynęły łzy. Przypomniało się jej to stare
zdjęcie, które oglądały tuż przed ogłoszeniem tymczasowego
zwolnienia lana z aresztu, zrobione w dniu, kiedy zawieszono
plakat informujący o zabawie w kapsułę czasu, łan miał czelność
podejść do Ali i zagrozić, że ją zabije. Kto wie, może już wtedy to
planował. Może skrycie życzył Ali śmierci. I może wydawało mu
się, że popełni zbrodnię doskonałą. Pewnie myślał sobie: „Nikt
mnie nie będzie podejrzewał. W końcu jestem łanem
Thomasem".
Spencer wbiła wzrok w lana. Cała się trzęsła.
— Naprawdę ci się wydawało, że ujdzie ci to na sucho? Co sobie
myślałeś, kiedy zabawiałeś się kosztem Ali? Nie wiedziałeś, że to
złe? Nie miałeś świadomości, że ją wykorzystujesz?
W oddali głośno i dziko zakrakał kruk.
— Nie wykorzystywałem jej — zaprotestował łan. Spencer
prychnęła.
— Była w siódmej klasie, a ty w liceum. Nie wydawało ci się to
dziwne?
łan zamrugał.
— Przyparła cię do muru jakimś głupim ultimatum — mówiła
dalej Spencer, a jej nozdrza drgały z wściekłości. — Nie musiałeś
tego brać serio. Wystarczyło powiedzieć, że nie chcesz się z nią
już spotykać!
— To twoja wersja wydarzeń — łan wydawał się naprawdę
zdumiony. — Myślisz, że Ali zależało na mnie bardziej niż mnie
na niej. — Zaśmiał się. — Owszem, flirtowaliśmy często, ale nic
więcej nas nie łączyło. Nigdy nie chciała niczego więcej.
— N o ja sne — rzuciła Spencer przez zaciśnięte zęby.
— Ale... nagle... zmieniła zdanie — mówił dalej łan. — Najpierw
myślałem, że okazuje mi zainteresowanie, bo chce kogoś tym
wkurzyć.
Minęło kilka długich sekund. W karmniku wylądował ptak i
dziobał wysypane ziarno. Spencer położyła dłonie na biodrach.
— Niby mnie? Postanowiła się do ciebie zbliżyć, żeby zrobić mi
na złość?
— Co takiego? — Wiatr rozwiewał szalik lana. Spencer zaśmiała
się pogardliwie. Naprawdę musiała
mu to podać na tacy?
— Podobałeś mi się. W siódmej klasie. I Ali ci o tym
powiedziała. Przekonała cię, żebyś mnie pocałował.
łan westchnął ciężko. Patrzył na nią spod uniesionych brwi.
— Nie pamiętam. To było tak dawno temu.
— Nie kłam — rzuciła Spencer z rozpalonymi policzkami. —
Zabiłeś Ali — powtórzyła. — Przestań udawać niewiniątko.
łan otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
- A gdyby się okazało, że czegoś jeszcze nie wiesz? -wyrzucił z
siebie wreszcie.
Nad ich głowami przeleciał z hukiem samolot. Kilka domów
dalej pan Hurst uruchomił pług śnieżny.
- O czym ty mówisz? - szepnęła Spencer, łan znowu zaciągnął się
papierosem.
- To coś bardzo ważnego. Policja chyba o tym wie, ale na razie to
ignoruje. Próbują mnie wrobić, jutro będę miał jednak w ręku
niezbity dowód mojej niewinności. - Nachylił się do Spencer,
dmuchając jej dymem papierosowym prosto w twarz. - Uwierz
mi, to coś postawi na głowie całe twoje życie.
Spencer zdrętwiała.
- Powiedz mi.
łan odwrócił wzrok.
- Jeszcze nie mogę. Muszę się upewnić. Spencer zaśmiała się
gorzko.
-1 niby... mam uwierzyć ci na słowo? Nie jestem ci winna żadnej
przysługi. Może pogadaj o tym z Melissą. Ona pewnie przyjmie
twoją łzawą historyjkę z większą wyrozumiałością.
Przez twarz lana przebiegł jakiś dziwny cień, którego Spencer nie
potrafiła zinterpretować. Otoczył ich toksyczny zapach dymu.
- Może i wypiłem trochę tamtego wieczoru, ale me miałem
przywidzeń. Wyszedłem na spotkanie Ali... ale pod lasem
zobaczyłem dwie osoby o blond włosach. Jedną z nich była
Alison. Drugą...
Uniósł brwi. Dwi e o so by o bl o nd wł o sac h. Spencer
pokręciła gwałtownie głową, jakby chciała odrzucić sugestię
lana.
— To nie byłam ja. Wyszłam razem z nią z domku. Ale ona mnie
zostawiła i poszła spotkać się z tobą.
— W takim razie to był ktoś inny.
— Skoro kogoś widziałeś, czemu nie powiedziałeś o tym policji,
kiedy Ali zaginęła?
łan spojrzał nagle w lewo. Zaciągnął się papierosem. Spencer
pstryknęła palcami i pokazała na niego.
— Nie mówiłeś o tym, bo ni k og o nie wi dzia ł e ś. Nie ma
żadnej tajemnicy, którą ignoruje policja... i kropka. Ty ją zabiłeś,
łan, i pójdziesz za to siedzieć. I kropka.
łan patrzył jej głęboko w oczy przez kilka sekund. Potem
wzruszył ramionami i rzucił niedopałek na ziemię.
— Wszystko ci się pomieszało — powiedział głębokim głosem.
I jakby nigdy nic odwrócił się, przeszedł przez patio i zniknął w
lesie. Kiedy znalazł się już wśród drzew, Spencer padła na
kolana, nie zważając na to, że mokry śnieg przesiąkał szybko
przez jej spodnie. Po policzkach płynęły jej gorące łzy
przerażenia. Dopiero po kilku minutach zauważyła, że leżący na
stole telefon daje jej znak, że przyszedł SMS. Zerwała się na
równe nogi. W skrzynce odbiorczej znalazła jedną nową
wiadomość.
Pytanie: Gdyby nasza mała Miss Nieporządnicka nagle zniknęła,
to czy kogoś by to obeszło? Doniosłaś na mnie dwa razy. Do
trzech razy sztuka. Potem dowiesz się, czy „rodzice" będą bardzo
płakali, kiedy twoje żałosne życie dobiegnie końca. Stąpasz po
kruchym lodzie, Spence.
A.
Spencer spojrzała na las.
- N i e wysyłasz SMS-ów co, Ian!? - wykrzyczała w ciemność
ochrypłym głosem. - Wyjdź i popatrz mi prosto w twarz!
Cicho zaszumiał wiatr, łan nie odpowiedział. Jedynym dowodem
na to, że zjawił się w jej domu, był żarzący się na czerwono
niedopałek powoli dogasający pośrodku patio.
19
HOROSKOPY RZADKO SĄ TAKIE DOBRE
W czwartek wieczorem po treningu Emily stała przed wysokim
lustrem na pływalni i przyglądała się swojemu strojowi. Miała na
sobie ulubioną parę czekoladowych sztruksów, jasnoróżową
bluzkę z małą falbanką i ciemno-różowe buty na płaskim obcasie.
Czy to odpowiedni strój na kolację w Chińskiej Róży z Isaakiem?
A może wyglądała zbyt dziewczęco, zupełnie nie jak Emily? Tak
naprawdę sama nie wiedziała, kim obecnie jest Emily.
— Czemu się tak wystroiłaś? — zza rogu wypadła nagle Carolyn.
Emily aż podskoczyła.
— Idziesz na randkę?
— Nie! — odparła Emily z przerażeniem.
Carolyn przekrzywiła głowę, jakby nie dała się nabrać.
— Kim ona jest? Znam? Ona . Emily zacisnęła zęby.
— Idę na kolację z chłopakiem. Z kolegą. To wszystko.
Carolyn stanęła za nią i poprawiła jej kołnierzyk. — Ten kit
wcisnęłaś też mamie?
No tak, właśnie to powiedziała mamie. Była chyba jedyną
dziewczyną w całym Rosewood, która mogła oznajmić
rodzicom, że wychodzi z chłopakiem, bez obaw, że zaraz
wysłucha paranoidalnego wykładu o tym, że seks to poważna
sprawa i powinny go uprawiać osoby w odpowiednim wieku,
najlepiej zakochane.
Od kiedy pocałowała się wczoraj z Isaakiem, snuła się z błędnym
wzrokiem i nie mogła pozbierać myśli. Nie miała pojęcia, o czym
mówili na lekcjach. Gdyby na lunch zamiast kanapki z dżemem i
masłem orzechowym ktoś podłożył jej bułkę z błotem i
sardynkami, nawet by nie zauważyła. Ledwie zareagowała, kiedy
Mike Montgomery i Noel Kahn pomachali jej na parkingu po
treningu i zapytali, czy miło spędziła święta.
- Czy do lesbijek przychodzi damska wersja mikołaja? -
zakrzyknął podekscytowany Mike. - Siedziałaś u niej na
kolanach? Czy są elfy lesbijki?
Emily nawet się nie obraziła, i dopiero to ją zmartwiło. Jeśli nie
gniewała się już o żarty na temat lesbijek, czy to znaczy, że
przestała nią być? Ale czy to nie było właśnie to wielkie,
przerażające odkrycie, którego dokonała kilka miesięcy
wcześniej? Czy to nie dlatego rodzice wysłali ją do Iowa? Jeśli do
Isaaca czuła to samo co do Ali i Mai, to kim była? Hetero? Bi?
Niezdecydowana?
Bardzo chciała powiedzieć rodzinie o Isaacu. Jak na ironię, każda
matka chciałaby, żeby jej córka przyprowadziła do domu kogoś
takiego. Ona się bała. A jeśli jej nie uwierzą? A jak ją wyśmieją?
Albo się zezłoszczą? Tej jesieni dała im nieźle popalić. Teraz
znowu spodobał się jej
chłopak, tak po prostu? Poza tym zupełnie serio traktowała
ostrzeżenia z ostatniego SMS-a od A. Nie miała pojęcia, jak
konserwatywnie myśli Isaac i jak zareaguje, kiedy wyjawi mu
sekrety o swojej przeszłości. A jeśli poczuje się zażenowany i
nigdy już się do niej nie odezwie?
Emily zatrzasnęła drzwiczki do szafki, przekręciła zamek, a
potem założyła na ramię torbę.
-Powodzenia - zawołała radośnie Carolyn, kiedy Emily
wychodziła z szatni. - Na pewno się jej spodobasz.
Emily skrzywiła się, ale nie miała siły po raz kolejny poprawiać
siostry.
Chińska Róża znajdowała się kilka kilometrów na południe od
miasta, w uroczym domku stojącym samotnie obok skały, z
której kiedyś biło źródło. Aby się tam dostać, Emily musiała
przejechać przez parking pasmanterii i minąć mały sklep
prowadzony przez amiszów, gdzie można było kupić domowej
roboty dżem jabłkowy i namalowane lakierem na deskach
obrazki przedstawiające zwierzęta gospodarskie. Kiedy wysiadła
z samochodu, na parkingu było niepokojąco cicho. Za cicho.
Poczuła, jak jeżą się jej włosy na głowie. Emily nie oddzwoniła
do Ani, żeby pogadać o nowych wiadomościach od A. Szczerze
mówiąc, bała się z kimkolwiek o tym rozmawiać i podjęła
decyzję, że przestanie o tym myśleć. Może wtedy sprawa się
rozwiąże. Zresztą Aria też nie oddzwoniła. Emiły pomyślała, że
może i ona próbuje zlekceważyć A.
W tym samym domku był też klub kręglowy, choć w tej chwili
przebudowywano go na restaurację wegetariańską.
Emily, Ali i pozostałe dziewczyny lubiły przychodzić na kręgle w
piątek wieczorem na początku szóstej klasy,
kiedy tylko się zaprzyjaźniły. Początkowo Emily wydawało się to
dziwne. Spodziewała się, że raczej będą się włóczyć po centrum
handlowym, gdzie Ali zazwyczaj chodziła ze swoją świtą w
weekend. Ali powiedziała jednak, że potrzebuje przerwy od
centrum handlowego i od wszystkich koleżanek z Rosewood
Day.
— Nowe przyjaciółki powinny spędzać czas w swoim gronie —
oznajmiła Ali. — A tu nie znajdzie nas nikt ze szkoły.
To właśnie w tym klubie kręglarskim Emily jeden jedyny raz
zapytała Ali o kapsułę czasu i to strasznie brzmiące pytanie lana.
Wygłupiały się, grając w kręgle, piły litrami oranżadę i
sprawdzały, czy kiedy rzucają kulę między nogami, to strącają
więcej kręgli. Emily tego wieczoru czuła niezwykłą odwagę i
chęć powrotu do przeszłości, o której tak bardzo próbowały
zapomnieć. Kiedy Spencer wstała, żeby rzucić kulą, a Hanna i
Aria pobiegły po kolejną oranżadę, Emily zwróciła się do Ali,
która malowała uśmiechnięte buźki na marginesach kartki z
wynikiem gry.
— Pamiętasz tę kłótnię między twoim bratem i łanem, wtedy
kiedy ogłoszono kapsułę czasu? — zapytała Emily niby od
niechcenia, tak jakby nie myślała nad tym pytaniem od kilku
tygodni.
Ali odłożyła obgryziony ołówek i patrzyła na Emily przez prawie
minutę. Wreszcie schyliła się i poprawiła sznurowadło, choć
wcale się jej nie rozwiązało.
— Jason to wariat — mruknęła pod nosem. — Droczyłam się z
nim, kiedy odwiózł mnie tamtego dnia do domu.
Ale tamtego dnia Jason nie odwiózł jej do domu. Odjechał
szybko swoim czarnym samochodem, a Ali ze swoimi
przybocznymi zniknęła w lesie.
— Więc ta kłótnia w ogóle cię nie obeszła? Ali uniosła wzrok i
się uśmiechnęła.
— Wyluzuj, Zabójco! Potrafię o siebie zadbać. Wtedy po raz
pierwszy Ali nazwała ją Zabójcą, jakby
Emily była pitbulem, który miał ją chronić. To przezwisko
przylgnęło do niej na dobre.
Teraz Emily zastanawiała się, czy Ali tamtego dnia skłamała, że
brat odwiózł ją do domu, a tak naprawdę poszła na spotkanie z
łanem. Odsunęła od siebie wszystkie wspomnienia o Ali,
zatrzasnęła drzwi volvo, włożyła kluczyki do kieszeni i
wybrukowaną ścieżką poszła w stronę Chińskiej Róży. Wnętrze
restauracji urządzono tak, by przypominało chińską bambusową
chatkę z trzcinową strzechą. Pośrodku stało wielkie akwarium z
pękatymi, lśniącymi rybami. Emily stanęła przy ladzie, gdzie
wydawano posiłki na wynos. Zapach imbiru i zielonej cebulki
podrażnił jej nozdrza. W kuchni kilku kucharzy stało przy
olbrzymich wokach. Na szczęście nie zauważyła żadnej znajomej
twarzy z liceum.
Isaac machał do niej od stolika w głębi sali. Emily pomachała mu,
zastanawiając się, czy ma na twarzy wypisane zdenerwowanie.
Podeszła do Isaaca na chwiejnych nogach, próbując nie wpaść na
ustawione równo stoliki.
— Cześć — przywitał się Isaac.
Miał na sobie granatową marynarkę, która podkreślała kolor jego
oczu. Włosy zaczesał do tyłu, co uwydatniło jego pięknie
uformowane kości policzkowe.
— Cześć — odpowiedziała Emily.
Kiedy usiadła, na chwilę zapadła ołowiana cisza.
— Dzięki, że przyszłaś — powiedział Isaac bardzo oficjalnym
tonem.
- Cała przyjemność po mojej stronie - Emily starała się mówić
skromnie i powściągliwie.
- Tęskniłem za tobą - dodał Isaac.
- Och - pisnęła Emily, bo nie miała pojęcia, jak na to
odpowiedzieć. Zamiast tego napiła się wody.
Na szczęście podeszła kelnerka, podając im menu i ręczniki do
wytarcia dłoni. Emily położyła ręcznik na nadgarstkach i
próbowała się uspokoić. Kiedy poczuła na skórze wilgoć i ciepło,
przypomniała sobie, jak jesienią pojechały razem z Mayą kąpać
się w strumieniu pod wodospadem. Woda była nagrzana od
słońca i koiła jak ciepła kąpiel.
Z kuchni dobiegł huk garnka spadającego na podłogę, wyrywając
Emily z zamyślenia. Czemu nagle teraz przyszła jej do głowy
Maya? Isaac patrzył na nią wyczekująco, jakby czytał w jej
myślach. Jeszcze bardziej się zaczerwieniła.
Emily spojrzała na podkładki pod talerze z emblematami
chińskich znaków zodiaku. Chciała odsunąć od siebie myśli o
Mai. Na krawędzi maty widniały także zwykłe znaki zodiaku.
- Spod jakiego jesteś znaku? - wypaliła.
- Panna - odparł natychmiast Isaac. - Hojny, nieśmiały
perfekcjonista. A ty?
- Byk.
- To znaczy, że pasujemy do siebie. - Isaac uśmiechnął się do niej
nieśmiało.
Emily uniosła brew, zaniepokojona.
- Znasz się na astrologii?
- Moja ciocia świetnie się na tym zna - wyjaśnił Isaac, wycierając
dłonie gorącym ręcznikiem. - Przychodzi do nas co chwila i kilka
razy w roku sporządza mój horoskop.
Już kiedy miałem sześć lat, wiedziałem wszystko na temat
wpływu Księżyca na mój znak. Jak chcesz, tobie też może
powróżyć.
Emily uśmiechnęła się zaciekawiona.
- Pewnie.
- A wiesz, że tak naprawdę mamy inne znaki zodiaku, niż nam się
wydaje? - Isaac napił się zielonej herbaty- ~ Oglądałem program
na ten temat na kanale z filmami edukacyjnymi. Znaki zodiaku
stworzono tysiące lat temu, lecz w ciągu tych tysiącleci oś Ziemi
znacznie się przemieściła. Konstelacje zodiaku i przypisane im
miesiące rozjechały się dokładnie o jeden znak. Nie zrozumiałem
do końca, jak przebiegał ten proces, ale tak naprawdę nie jesteś
spod znaku Byka, tylko Bliźniąt.
Emily nie mieściło się to w głowie. B liź ni ęta? Niemożliwe.
Całe jej życie przebiegało dokładnie tak, jak przewidywał
horoskop dla Byka, począwszy od ulubionych kolorów ubrań, a
skończywszy na jej ulubionym stylu pływackim. Ali wyśmiewała
się czasem, że godne zaufania uparte Byki miały zawsze
najnudniejsze horoskopy. Ale Emily lubiła swój znak. O ludziach
spod znaku Bliźniąt wiedziała tylko tyle, że są niecierpliwi,
zawsze próbują być w centrum uwagi i czasem zachowują się
niemoralnie. Spencer była Bliźniakiem. A może Rybami?
Isaac nachylił się do niej i odsunął na bok swoje menu.
- Jestem Lwem, ale to nadal oznacza, że do siebie pasujemy.
Skoro już załatwiliśmy kwestie astrologiczne, co jeszcze
powinienem o tobie wiedzieć?
Cichutki głos w głowie Emily podpowiadał, że Isaac powinien się
dowiedzieć o wielu rzeczach. Ale ona tylko wzruszyła
ramionami.
— Może ty zaczniesz?
— Dobra... — Isaac napił się wody i się zamyślił. — Oprócz
gitary gram też na fortepianie. Biorę lekcje od trzeciego roku
życia.
— Nieźle! — wykrzyknęła Emily. — Jak byłam młodsza, też się
uczyłam grać na fortepianie, ale mi się znudziło. Bodzice na mnie
krzyczeli, bo nie chciało mi się ćwiczyć.
Isaac uśmiechnął się.
— Moi rodzice też mnie zmuszali do ćwiczeń. I co jeszcze? Mój
tata ma firmę cateringową. A ponieważ jestem miły i jestem jego
synem, stanowię tanią siłę roboczą i często pracuję w czasie
obsługiwanych przez niego imprez.
Emily uśmiechnęła się.
— Więc umiesz gotować? Isaac pokręcił głową.
— Nie, w tym jestem beznadziejny. Nie potrafię zrobić nawet
tostów. Pracuję jako kelner. W przyszłym tygodniu obsługujemy
imprezę charytatywną w klinice dla ofiar poparzeń. To również
klinika chirurgii plastycznej, ale mam nadzieję, że pieniądze nie
zostaną przeznaczone na nią. — Skrzywił się.
Emily otworzyła szeroko oczy. W okolicy była tylko jedna taka
klinika.
— Masz na myśli klinikę William Atlantic? Isaac pokiwał głową
i się uśmiechnął.
Emily odwróciła wzrok, wpatrując się tępo w wielki gong z brązu
stojący obok stanowiska kierownika sali. Jakiś mały chłopiec bez
przednich zębów desperacko próbował kopnąć w niego, a ojciec
starał się go od tego odwieść. W klinice William Atlantic —
zwanej przez niektórych
Plażą Billa - Jenna Cavanaugh była leczona po poparzeniu,
któremu uległa, gdy Ali przez przypadek oślepiła ją petardą. A
może Ali celowo ją okaleczyła... Emily sama już nie wiedziała,
co jest prawdą. W tej samej klinice leczono Monę Vanderwaal,
która tej samej nocy również została poparzona.
Isaac zmrużył oczy.
— Co się stało? Powiedziałem coś nie tak? Emily wzruszyła
ramionami.
— Znam chłopaka, którego tata założył tę klinikę.
— Znasz syna Davida Ackarda?
— Chodzi do mojej szkoły. Isaac pokiwał głową.
— No tak. Rosewood Day.
— Dostaję stypendium - powiedziała szybko Emily, bo nie
chciała, żeby wziął ją za jedną z uprzywilejowanych, zepsutych
dziewczyn z bogatych domów.
— Musisz być bardzo mądra. Emily schyliła głowę. -Nie.
Obok przeszła kelnerka, niosąc kilka talerzy z kurczakiem po
seczuańsku.
— Tata obsługuje też jakąś imprezę charytatywną w sobotę. Ma
się odbyć na farmie w domu z dziesięcioma pokojami.
— Naprawdę? - Emily poczuła ucisk w żołądku. Isaac mówił
oczywiście o imprezie w domu Spencer.
W szkole wszędzie wisiały ogłoszenia zapraszające na ten
wieczór. Prawie wszyscy rodzice i większość uczniów chodzili
na te imprezy. Nikt nie mógł oprzeć się pokusie, żeby
ładnie się ubrać i ukradkiem brać szampana z tacy, gdy rodzice
się odwrócą.
— Zobaczymy się tam? — Isaac się rozpromienił. Emily
uszczypnęła się w dłoń. Jeśli tam pójdzie, ludzie
będą zadawać pytania, co ją łączy z Isaakiem. A jeśli nie pójdzie,
to Isaac może kogoś o nią zapytać i w ten sposób dowie się
prawdy o niej. Na przykład Noela Kahna albo Mike'a
Montgomery'ego, a może nawet Bena, jej byłego chłopaka. Może
zjawi się tam i naśladowca A.
— Tak sądzę — zdecydowała.
— Świetnie — ucieszył się Isaac. — Poznasz mnie po kelnerskim
smokingu.
Emily zaczerwieniła się.
— Może obsłużysz mnie osobiście — powiedziała do niego
zalotnie.
— Nie ma sprawy.
Isaac ścisnął dłoń Emily, a jej serce zaczęło mocniej bić.
Nagle Isaac spojrzał ponad głową Emily i uśmiechnął się do
kogoś stojącego za nią. Kiedy Emily się odwróciła, o mało nie
zemdlała. Zamrugała oczami, w nadziei że stojąca przed nią
osoba to tylko fatamorgana.
— Cześć, Emily.
Maya St. Germain odgarnęła kosmyk kręconych włosów znad
żółtych, tygrysich oczu. Miała na sobie gruby, biały sweter,
dżinsową spódniczkę i białe, grubo tkane raj -stopy. Patrzyła to
na Emily, to na Isaaca, jakby próbowała się domyślić, co tu razem
robią.
Emily wysunęła dłoń z dłoni Isaaca.
— Isaac — powiedziała, próbując ukryć zmieszanie. — To jest
Maya. Chodzimy do tej samej szkoły.
Isaac podniósł się z krzesła i wyciągnął rękę.
— Cześć. Przyszliśmy tu na randkę.
Maya otworzyła szeroko oczy i zrobiła krok w tył, jakby Isaac
oznajmił, że ulepiono go z krowiego łajna.
— Jasne — zażartowała. — Randka. Dobry kawał. Isaac
zmarszczył brwi.
— Słucham?
Maya spojrzała na niego z niedowierzaniem. Nagle czas jakby
stanął w miejscu. Emily zauważyła dokładnie, w którym
momencie wyraz twarzy Mai się zmienił, gdy zdała sobie sprawę,
że to nie żart. Na jej ustach powoli pojawił się złośliwy uśmiech.
Jej lśniące oczy mówiły: „Naprawdę jesteś z nim na randce. I nie
powiedziałaś mu, kim jesteś, tak jak nie powiedziałaś Toby'emu
Cavanaughowi". Emily zrozumiała, jak bardzo Maya musi się na
nią gniewać. Emily pomiatała nią całą jesień, zdradzała ją z
Tristą, dziewczyną, którą poznała w Iowa, oskarżyła Mayę, że to
ona jest A., a potem przez całe miesiące nie odezwała się do niej.
A teraz Mai trafiła się doskonała okazja, żeby wziąć za to
wszystko odwet.
Kiedy tylko Maya otworzyła usta, Emily poderwała się, jednym
ruchem zdjęła kurtkę z oparcia krzesła, chwyciła torebkę i
pobiegła między stolikami do wyjścia. Nie miała zamiaru
słuchać, jak Maya mówi prawdę o niej Isaacowi. Nie chciała
widzieć rozczarowania, a przede wszystkim obrzydzenia na jego
twarzy.
Wyszła na zimne powietrze. Kiedy dotarła do samochodu, oparła
się obiema rękami na masce, próbując pozbierać myśli. Nie miała
odwagi zajrzeć do restauracji. Najlepiej zrobiłaby, gdyby wsiadła
do samochodu, odjechała i nigdy nie wróciła do tego miejsca.
Na opustoszałym parkingu hulał wiatr. Nad głową Emily
migotała uliczna lampa. Nagle coś zaszurało za wielkim
cadillakiem Escalade. Stojąca kilka metrów dalej Emily stanęła
na palcach. To tylko cień? Czy ktoś tam był? Sięgnęła po
kluczyki, ale nie mogła ich znaleźć w torebce.
Nagle zadźwięczał telefon i Emily wydała zduszony jęk.
Roztrzęsionymi rękami wyjęła go z kieszeni. Dostała nową
wiadomość. Uderzyła mocno w klawiaturę, by przeczytać
SMS-a.
Cześć, Em. Czy to nie straszne, kiedy twoja była rujnuje ci
romantyczną randkę? Ciekawe, skąd się dowiedziała, gdzie cię
znajdzie... Potraktuj to jako ostrzeżenie. Piśnij tylko słówko, a
okaże się, że twoja przeszłość to najmniejszy z twoich
problemów.
A.
Emily przeczesała dłonią włosy. Wszystkie elementy układanki
do siebie pasowały. Maya dostała od A. informację, że Emily jest
w restauracji, i połknęła haczyk, bo chciała się zemścić. Może
nawet to Maya była nowym A.
— Emily?
Odwróciła się z bijącym sercem. Za nią stał Isaac. Nie miał na
sobie kurtki, a jego policzki były czerwone od mrozu.
— Co ty wyprawiasz? — zapytał.
Emily wbiła wzrok we fluorescencyjne linie wyznaczające
miejsca do parkowania. Nie potrafiła spojrzeć Isaacowi prosto w
oczy.
— Pomyślałam, że lepiej już sobie pójdę.
— Dlacz eg o?
Zawahała się. Isaac nie był na nią zły. Wydawał się raczej...
z d e z o r i e n t o w a n y . Zajrzała przez okno do wnętrza
restauracji. Kelnerka chodziła wzdłuż stolików. Czy to możliwe,
że Maya nie zdradziła mu jej tajemnicy?
— Przepraszam za to, co powiedziałem — mówił dalej Isaac i
cały drżał. — Że przyszliśmy na randkę. Nie chciałem, żeby to
tak zabrzmiało.
Na jego twarzy malował się szczery wstyd. Nagle Emily
spojrzała na całe zajście z jego punktu widzenia. Wydawało mu
się, że palnął coś głupiego, że popełnił błąd.
— Nie przepraszaj — uspokoiła go i chwyciła jego zziębnięte
dłonie. — Boże, b ła ga m, nie przepraszaj!
Isaac zamrugał. Uśmiechnął się lekko.
— Chciałam, żeby to była randka — szepnęła Emily. Kiedy tylko
wypowiedziała te słowa, zdała sobie sprawę, że mówi szczerą
prawdę. — Musisz iść na tę imprezę charytatywną? A możesz
zapytać tatę, czy nie da ci wolnego wieczoru? Tym razem ja
chciałabym zaprosić cię na randkę.
Isaac uśmiechnął się szeroko.
— Myślę, że tym razem może dać mi wolne. — Potem ścisnął jej
dłonie i przyciągnął ją blisko. Coś mu się przypomniało. — A
kim była ta dziewczyna w restauracji? — wyszeptał.
Emily zamarła. Poczuła mocne ukłucie wyrzutów sumienia.
Powinna powiedzieć Isaacowi prawdę, zanim zrobi to A. Czy
naprawdę zrobiła coś aż tak strasznego? Czy nie spędziła całej
jesieni, próbując poradzić sobie z życiem jako lesbijka?
Nie. Przecież umowa polegała na tym, że póki Emily nie powie
nikomu o A., A. nie poinformuje o niczym Isaaca. Czuła się tak
bezpiecznie w jego ramionach. Nie umiała zepsuć tego
szczególnego momentu.
— A, taka dziewczyna ode mnie ze szkoły — odpowiedziała
wreszcie, kryjąc prawdę głęboko. — Nikt ważny.
20
MARNY Z NIEGO OJCZYM
Godzinę później, w czwartek, Aria w napięciu siedziała w
salonie, obok Mike'a, który ustawiał coś na swoim PlayStation.
Tę drogą zabawkę dostał na gwiazdkę od Byrona, próbującego
wynagrodzić mu w ten sposób to, że zniszczył rodzinę i zrobił
dziecko Meredith. Mike tworzył swojego zawodnika, wybierając
najlepsze oczy, uszy i nos.
— Dlaczego nie mogę powiększyć mu bicepsów? — narzekał,
spoglądając surowo na swojego gracza. — Jest chudy jak
szczapa.
— Powiększ sobie głowę — burknęła pod nosem Aria.
— Chcesz zobaczyć, jaką postać stworzył Noel Kahn dla ciebie?
Mike przełączył się do głównego menu i spojrzał na nią
wymownie, jakby chciał powiedzieć: „Wciąż mu się podobasz".
Noel chodził za Arią od jesieni.
— Dla siebie też stworzył postać. Moglibyście się dogadać,
gdybyście zagrali razem.
Aria rozparła się na kanapie, sięgnęła do plastikowej miski po
serowego chipsa i nic nie powiedziała.
— A to postać Xaviera. — Mike pokazał jej ludzika z wielką
głową, krótkimi włosami i dużymi brązowymi oczami. — Gra
świetnie w kręgle. Ale skopałem mu tyłek w tenisa.
Aria podrapała się po karku. Dziwnie się poczuła.
— Więc... lubisz Xaviera?
— Tak, fajny koleś. — Mike wszedł znowu do głównego menu
gry. — A ty nie?
— Jest... w porządku.
Aria polizała usta. Już chciała zapytać Mike'a, czemu tak nagle
przeszedł do porządku dziennego nad rozwodem rodziców, choć
zaraz po ich rozstaniu z wściekłości grał w lacrosse nawet w
czasie oberwania chmury. Ale wiedziała, że jeśli powie coś
takiego, Mike przewróci oczami i nie odezwie się do niej przez
tydzień.
Mike zmierzył ją wzrokiem, wyłączył PlayStation i włączył
wiadomości.
— Zachowujesz się jak naćpana. Denerwujesz się przed
jutrzejszą rozprawą? Nie możesz się tak telepać w czasie
składania zeznań. Strzel sobie rano setkę wódki i wszystko będzie
w porządku.
Aria prychnęła i wbiła wzrok w podłogę.
— Jutro przedstawią tylko oświadczenia wstępne. Ja mam
składać zeznania dopiero pod koniec przyszłego tygodnia.
— No i co z tego. Mała bania z samego rana jeszcze nikomu nie
zaszkodziła.
Aria rzuciła mu pełne zniecierpliwienia spojrzenie. Gdyby tylko
wszystkie jej problemy mogła rozwiązać setka wódki.
O osiemnastej rozpoczęły się wieczorne wiadomości. Na ekranie
pojawił się budynek sądu w Rosewood. Reporter wypytywał
przechodniów, co sądzą o rozpoczynającym się jutro procesie.
Aria ukryła twarz w poduszce, bo nie miała siły tego oglądać.
~ Ej, chyba znasz tę laskę - powiedział Mike, wskazując na ekran.
- Jaką? - zapytała Aria głosem stłumionym przez poduszkę.
- Tą niewidomą.
Aria podniosła głowę. Jasne, kamera pokazywała Jennę
Cavanaugh. Reporter podstawił jej mikrofon. Miała swoje
wystrzałowe okulary od Gucciego i jasnoczerwony wełniany
płaszcz. U jej boku posłusznie siedział pies przewodnik.
- Mam nadzieję, że ten proces szybko się skończy -mówiła do
reportera. - Przynosi Rosewood złą sławę.
- Wiesz co, jak na niewidomą jest dość sexy - zauważył Mike. —
Umówię się z nią.
Aria jęknęła i uderzyła brata poduszką. Nagle zadzwonił iPhone
Mike'a, Mike się poderwał i szybkim krokiem wyszedł z pokoju.
Kiedy zaczął wchodzić na górę, Aria wróciła do oglądania
wiadomości. Na ekranie pojawiło się zdjęcie lana z dnia
aresztowania. Miał zmierzwione włosy i ponurą minę. Potem
pokazano dziurę na podwórku DiLaurentisów, w której
znaleziono ciało Ali. Wiatr poruszał taśmą policyjną. Między
dwiema olbrzymimi sosnami mignął jakiś cień. Aria wbiła wzrok
w ekran. Czy to... człowiek? Na ekranie pojawił się teraz reporter
przed sądem.
- Proces ma przebiegać zgodnie z planem, ale wiele osób nadal
sądzi, że oskarżenie nie dysponuje dostatecznie mocnymi
dowodami.
— Nie powinnaś się tym teraz torturować.
Aria odwróciła się. Xavier opierał się o framugę drzwi. Miał na
sobie koszulę w paski, której nie włożył do spodni, obszerne
dżinsy i adidasy. Na jego lewym nadgarstku zauważyła masywny
zegarek. Spoglądał to na Arię, to na ekran telewizora.
— Ella jeszcze nie wróciła z galerii — powiedziała Aria. —
Miała dziś jakąś prywatną wystawę.
Xavier wszedł do pokoju.
— Wiem. Byliśmy dziś na kawie. U mnie wyłączyli prąd.
Zamarzła trakcja. Ella powiedziała, że mogę posiedzieć u was,
dopóki go nie włączą. — Uśmiechnął się szeroko. — Nie masz
nic przeciwko? Mogę ugotować kolację.
Aria przeczesała palcami włosy.
— Czuj się jak u siebie — próbowała mówić jakby nigdy nic.
Przecież świetnie się dogadywali. Zrobiła mu miejsce na kanapie
i odłożyła na stół miskę z chipsami.
— Usiądź.
Xavier usiadł, zachowując dystans. W wiadomościach
pokazywano właśnie rekonstrukcję zdarzeń tego wieczoru, kiedy
zamordowano Ali.
— O wpół do jedenastej w nocy Alison i Spencer Hastings się
pokłóciły. Alison wychodzi z domku — informował komentator.
Dziewczyna grająca Spencer wyglądała na rozgoryczoną i
rozgniewaną. Niewysoka blondynka wcielająca się w postać Ali
nie była tak ładna jak ona. — O dziesiątej czterdzieści Melissa
Hastings budzi się i zauważa, że lana Thomasa nie ma przy niej.
— Aktorka odtwarzająca rolę Melissy miała chyba ze trzydzieści
pięć lat.
Xavier spojrzał wyczekująco na Arię.
— Twoja mama mówiła, że tamtej nocy byłaś z Alison. Aria
pokiwała głową ze smutną miną.
— Za dziesięć jedenasta łan Thomas i Alison stoją obok dołu na
podwórzu DiLaurentisów — mówił dalej komentator z offu. łan
ukrywający się w cieniu szamotał się z Ali. — Podobno doszło do
szamotaniny. Thomas wepchnął DiLaurentis do dołu, a pięć po
jedenastej był już z powrotem w domu.
— Współczuję ci — powiedział cicho Xavier. — Nawet sobie nie
wyobrażam, jak musisz się czuć.
Aria zagryzła wargi, przyciskając do piersi jedną z atłasowych
poduszek leżących na kanapie. Xavier podrapał się w głowę.
— Muszę przyznać, że bardzo się zdziwiłem, kiedy ogłoszono, że
łan Thomas to główny podejrzany. Ten chłopak miał przecież
świat u swych stóp.
Aria oburzyła się. Co z tego, że łan był przystojnym, bogatym
chłopcem z doskonałymi manierami? To jeszcze nikogo nie czyni
świętym.
— No cóż. Ale zrobił coś takiego — warknęła. - I tyle. Xavier
pokiwał nieśmiało głową.
— Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. To tylko dowodzi, jak
mało wiemy o innych.
— A żebyś wiedział — jęknęła Aria. Xavier napił się wody z
butelki.
— Mogę ci jakoś pomóc?
Aria gapiła się na ścianę pokoju. Mama nie zdjęła jeszcze ich
rodzinnych fotografii, w tym ulubionego zdjęcia Arii, na którym
w czwórkę stoją nad wodospadem Gullfoss
na Islandii. Wszyscy podeszli na sam skraj śliskiego klifu
zwisającego nad strumieniem wody.
- Możesz zawieźć mnie z powrotem na Islandię. -W głosie Arii
słychać było tęsknotę. - W przeciwieństwie do ciebie i mojego
brata mnie się tam wszystko podobało. Nawet te okropne kucyki.
Xavier uśmiechnął się z błyskiem w oku.
- No dobrze, zdradzę ci sekret. Tak naprawdę Islandia bardzo mi
się podobała. Ale powiedziałem coś innego, żeby wkraść się w
łaski Mike'a.
Aria otworzyła szeroko oczy.
- Nie wierzę! - Uderzyła go poduszką. - Co za lizus! Xavier
chwycił inną poduszkę i trzymał ją groźnie nad
głową.
- Lizus? Lepiej to odwołaj!
- N o dobra, dobra - zachichotała Aria, podnosząc w górę palec.
— Rozejm.
- Za późno — zarechotał Xavier.
Osunął się na kolana i nagle znalazł się blisko Arii. Za blisko.
Zanim zdążyła pomyśleć, przycisnął swoje usta do jej ust.
Dopiero po kilku sekundach Aria zdała sobie sprawę, co się
dzieje. Spojrzała na Xaviera z niedowierzaniem. Chwycił ją
mocno za ramiona. Jego palce wbijały się w jej ciało. Aria pisnęła
cicho i wyrwała się z jego objęć.
- Co do cholery...!? - krzyknęła.
Xavier oderwał się od niej. Przez chwilę Aria nie potrafiła się
ruszyć. Gwałtownie się odsunęła.
- Aria... - Xavier wyglądał na zupełnie zdezorientowanego. —
Czekaj. Ja...
Nie wiedziała, co powiedzieć. Kolana ugięły się pod nią. Kiedy
wstała z kanapy, prawie skręciła kostkę. - Aria! — zawołał
Xavier.
Ale ona wyszła z pokoju. Kiedy weszła do swojej sypialni na
piętrze, natychmiast odezwał się jej leżący na biurku telefon.
Dostała SMS-a. Natychmiast go otworzyła. Wiadomość
zawierała tylko dwa słowa: „Mam cię". I jak zwykle podpisano ją
tylko jedną literą: A.
21
SPENCER WSTRZYMUJE ODDECH
Plakat przypięto nad stojakiem na rowery, żeby każdy go
zauważył. „JUTRO OTWARCIE KAPSUŁY CZASU -napisano
u góry czarnymi literami. — Przygotuj się!"
Rozległ się ostatni dzwonek. Spencer zauważyła, że na
kamiennym murku siedzi Aria i coś rysuje. Pucołowata i rumiana
Hanna stała obok Scotta China. Emily szeptała coś do koleżanek
z drużyny pływackiej, Mona Vanderwaal odpinała swój skuter, a
w oddali Toby Cavanaugh siedział skulony pod drzewem i
wtykał patyk w grudę błota.
Ali, przepychając się przez tłum, podeszła pod plakat i zerwała
go.
— Jason ukrywa jeden z kawałków flagi. 1 powie mi gdzie.
Tłum zaszemrał. Ali dumnie przeszła przez tłum i przybiła ze
Spencer piątkę. I to było bardzo dziwne, bo Ali nigdy wcześniej
nie zwracała na Spencer uwagi, choć były sąsiadkami.
Dziś zachowywały się jak najlepsze przyjaciółki. Ali uderzyła
biodrem o biodro Spencer.
— Cieszysz się?
— No jasne — wyjąkała Spencer. Ali zmrużyła oczy.
— Nawet nie próbuj mi go wykraść. Spencer pokręciła głową.
— Ale skąd! W życiu!
— Akurat — odezwał się za nimi jakiś głos.
Druga, starsza Ali stała na chodniku. Była trochę wyższa i twarz
jej nieco zeszczuplała. Wokół nadgarstka zawiązała niebieską
bransoletkę ze sznurka. Właśnie takie zrobiła Ali po wypadku
Jenny. Miała na sobie jasnoniebieski T-shirt i spódniczkę do gry
w hokeja, podwiniętą w pasie. Dokładnie tak była ubrana w
czasie imprezy w domku Spencer pod koniec siódmej klasy.
— Oczywiście że będzie chciała ci to wykraść — mówiła dalej
druga Ali, rzucając młodszej Ali długie spojrzenie. — Ale tego
nie zrobi. Ktoś ją uprzedzi.
Młodsza Ali zmrużyła oczy.
— No jasne. Żeby dostać ten kawałek flagi, trzeba będzie mnie
zabić.
Tłum uczniów rozstąpił się i wyłonił się z niego łan. Otworzył
usta z jadowitym wyrazem twarzy. Już miał powiedzieć: „Skoro
to jedyny sposób". Ale kiedy nabrał powietrza, wydał tylko
dźwięk naśladujący silnik samochodowy, wysoki i
przeszywająco głośny.
Obie Ali zakryły uszy. Młodsza cofnęła się o krok.
Starsza Ali wzięła się pod boki, lekko kopiąc młodszą w krawędź
stopy.
- Co z tobą? No dalej, poflirtuj z nim. Jest boski.
- Nie — odparła młodsza Ali.
- Owszem, tak - nalegała starsza.
Kłóciły się tak zajadle jak Spencer z Melissą. Starsza Ali
przewróciła oczami i spojrzała Spencer prosto w twarz.
- Nie powinnaś była tego wyrzucać, Spencer. Było tam wszystko,
czego potrzebujesz. Wszystkie odpowiedzi.
- C z e g o... wyrzucać? - zapytała zmieszana Spencer. Młodsza i
starsza Ali spojrzały po sobie. Na twarzy
młodszej pojawiło się przerażenie, jakby nagle zrozumiała, o
czym mówi starsza.
- T o - powiedziała młodsza Ali. - To była jedna wielka pomyłka,
Spencer. I jest prawie za późno.
- Co masz na myśli? - zawołała Spencer. - Jakie t o? I czemu jest
za późno?
- Musisz to wszystko naprawić - powiedziały jednocześnie
młodsza i starsza Ali identycznymi głosami. Wzięły się za ręce i
połączyły w jedną postać. - To twój problem, Spencer. Nie trzeba
było tego wyrzucać.
Wydawany przez lana odgłos stawał się coraz bardziej donośny.
Gwałtowny podmuch wiatru wyrwał Ali z dłoni plakat. Plakat
zawisł na chwilę w powietrzu, a potem uderzył Spencer prosto w
twarz. Zabolało ją to tak, jakby papier zmienił się w kawałek
skały. Miała przed oczami wielki napis: „Przygotuj się!".
Spencer usiadła na łóżku. Po karku spływał jej pot. Wciąż czuła
w nosie zapach waniliowego balsamu do ciała Ali, ale teraz nie
znajdowała się przed budynkiem szkoły. Była w swojej idealnie
wysprzątanej, cichej sypialni. Przez
okno sączyło się światło słoneczne. Jej psy biegały po podwórku,
brudne od roztapiającego się śniegu. Był piątek, pierwszy dzień
rozprawy lana.
— Spencer?
Przed nią pojawiła się twarz Melissy. Stała nad łóżkiem siostry.
Obcięte byle jak włosy Melissy zwisały wokół jej twarzy, a
sznureczki od kaptura bluzy w niebiesko-białe paski prawie
drapały Spencer w nos.
- Wszystko w porządku?
Spencer zamknęła oczy i przypomniała sobie zeszłą noc.
Zobaczyła jeszcze raz lana, który nagle zjawił się na patio z
papierosem i wygadywał te przerażające bzdury. A potem przed
oczami stanęło jej zdanie: „Gdyby nasza mała Miss
Nieporządnicka nagle zniknęła, to czy kogoś by to obeszło?".
Choć bardzo chciała o tym komuś powiedzieć, nie miała odwagi.
Mogłaby zadzwonić do Wildena i przekazać mu, że łan złamał
zasady aresztu domowego, za co pewnie wróciłby do więzienia.
Ale bała się, że wtedy przytrafi się jej coś strasznego. Jej albo
komuś innemu. Po tym, co się stało z Moną, nie chciała mieć na
sumieniu nikogo więcej. Otworzyła oczy i spojrzała na siostrę.
- Będę zeznawać przeciwko łanowi. Wiem, że nie chcesz, żeby
poszedł do więzienia, ale muszę powiedzieć prawdę o tym, co
widziałam.
Na twarzy Melissy nie drgnął nawet jeden mięsień. Światło
odbijało się od jej diamentowych kolczyków.
- Wiem - odparła nieobecnym tonem, jakby myślami błądziła
gdzieś daleko. - Nie proszę cię, żebyś skłamała.
Potem poklepała Spencer po ramieniu i wyszła z pokoju. Spencer
wstała powoli i zrobiła kilka relaksacyjnych
oddechów. Nadal słyszała oba głosy Ali. Rozejrzała się ostrożnie
po swoim pokoju, jakby się spodziewała, że któraś Ali nadal tam
jest. Ale oczywiście pokój był pusty.
Jakąś godzinę później Spencer zaparkowała swojego mercedesa
pod Rosewood Day i szybkim krokiem ruszyła w stronę budynku
szkoły podstawowej. Śnieg prawie zupełnie się roztopił, mimo to
na placu zabaw kilkoro nie-zrażonych tym dzieci lepiło
żałosnego bałwana i rzucało do siebie śnieżkami. Jej przyjaciółki
czekały przy huśtawkach, w ich tajnym miejscu spotkań. Proces
lana miał się zacząć o pierwszej i chciały wcześniej jeszcze
chwilę porozmawiać.
Aria pomachała Spencer, kiedy ta biegła do przyjaciółek, trzęsąc
się w kurtce z kapturem obszytym futrem. Hanna miała pod
oczami fioletowe podkowy i nerwowo stukała w ziemię
szpiczastym czubkiem buta od Jimmy'ego Choo. Emily
wyglądała tak, jakby zaraz miała się rozpłakać. Kiedy Spencer
zobaczyła je wszystkie w ich sekretnym miejscu, coś w niej
pękło. „Powinnaś im powiedzieć, co się stało", pomyślała. Słowa
lana nadal jednak dźwięczały jej w uszach: „Stąpasz po kruchym
lodzie".
- Gotowe? - zapytała Hanna, nerwowo zagryzając usta.
- Chyba tak - odparła Emily. - Nie wiem, jak to będzie, gdy
znowu zobaczę lana.
— O tak — wyszeptała Aria.
— Aha — wyjąkała nerwowo Spencer i wbiła wzrok w
zygzakowate pęknięcie w chodniku.
Zza chmury wyjrzało słońce, którego oślepiające promienie
odbijały się od śniegu. Za drabinkami przesunął się jakiś cień, ale
kiedy Spencer spojrzała w tamtym kierunku, okazało się, że to
tylko ptak. Przypomniał się jej poranny sen. Młodsza Ali
wydawała się w nim zupełnie obojętna, lecz starsza zachęcała ją
do flirtu z łanem, który wyglądał wtedy jak młody bóg. Sen
odzwierciedlał poniekąd to, co Spencer usłyszała zeszłego
wieczoru od lana. Na początku Ali nie traktowała go poważnie. A
kiedy wreszcie się nim zainteresowała, zakochała się w nim
natychmiast, od pierwszego wejrzenia.
- Czy przypominacie sobie, żeby Ali kiedykolwiek mówiła coś...
złego... na temat lana? - zapytała ni z tego, ni z owego Spencer. -
Na przykład że jest dla niej za stary albo paskudny?
Aria zamrugała, zbita z tropu.
- Nie...
Emily pokręciła głową energicznie.
- Kilka razy rozmawiałam z nią o lanie. Nigdy nie wspomniała
jego imienia, ale mówiła, że jest starszy od niej i że ma fioła na
jego punkcie. - Zadrżała i spojrzała na ziemię.
- Też tak myślałam - powiedziała Spencer z satysfakcją. Hanna
dotknęła palcami swojej blizny.
- A ja słyszałam kilka dni temu w wiadomościach coś dziwnego.
Na stacji pytano ludzi o opinię dotyczącą zwolnienia lana i jedna
dziewczyna, Alexandra, powiedziała, że uważa, że łan to na
pewno zboczeniec.
Spencer spojrzała na nią.
- Alexandra Pratt?
Hanna pokiwała głową i wzruszyła ramionami.
— Chyba tak. Ona jest od nas dużo starsza.
Spencer westchnęła głośno. Alexandra Pratt była w czwartej
klasie liceum, kiedy Spencer i Ali chodziły do szóstej klasy
podstawówki. Jako kapitan szkolnej drużyny hokeja na trawie
Alexandra często uczestniczyła w selekcji młodszych
zawodniczek do reprezentacji liceum. W Rosewood Day
dopuszczano do selekcji szóstoklasistki, ale tylko jedna z nich
mogła wejść każdego roku do drużyny. Ali chwaliła się, że bez
problemu dostanie się do drużyny, bo trenowała z Alexandrą i
innymi starszymi zawodniczkami jesienią. Ale Spencer wyśmiała
ją. Ali nie dorównywała jej na boisku.
Jednak z jakiegoś powodu Alexandra nie znosiła Spencer. Stale ją
krytykowała, twierdząc, że nie umie dryblować i źle trzyma kij.
Jakby Spencer nie spędzała każdego lata na obozie hokejowym,
ucząc się od najlepszych trenerów. Kiedy ogłoszono skład
drużyny i na liście znalazło się nazwisko Ali, Spencer pędem
wybiegła ze szkoły i pojechała do domu. Nawet nie zamieniła
słowa z Ali.
— Zawsze możesz spróbować za rok — pocieszała ją Ali przez
telefon. — Daj spokój, Spencer, nie możesz być najlepsza we
w s z y s t k i m.
A potem zachichotała radośnie. Tamtej nocy Ali zaczęła
wywieszać w oknie swój nowiutki strój z emblematem
reprezentacji szkoły, wiedząc doskonale, że Spencer będzie na
niego zazdrośnie spoglądać.
Nie chodziło tylko o hokeja na trawie. Spencer konkurowała z Ali
na każdym kroku. W siódmej klasie założyły się o to, która
umówi się ze starszym chłopakiem.
Choć żadna się do tego nie przyznała, obie wiedziały, że ich
celem numer jeden jest łan Thomas. Kiedy tylko były u Spencer i
zjawiała się Melissa z łanem, Ali przechodziła przed nim z
niedbale rozpiętą koszulką od stroju hokejowego albo stawała
wyprostowana, żeby wypiąć piersi.
Na pewno nie zachowywała się tak, jakby uważała lana za
zboczeńca. Alexandra Pratt najwyraźniej była w błędzie.
Na przystanku zaryczał nagle autobus, wyrywając Spencer z
zamyślenia. Aria spoglądała na nią z zaciekawieniem.
- Ale czemu o to w ogóle pytasz?
Spencer już chciała im o wszystkim opowiedzieć. Jednak w
ostatniej chwili zacisnęła usta.
- Z ciekawości - odparła wreszcie. Westchnęła ciężko.
-Gdybyśmy tylko znalazły jakiś dowód. Coś, co usunęłoby lana z
naszego życia na dobre.
Hanna kopnęła w twardą grudę śniegu.
- Świetnie, ale co?
- Dziś rano Ali powiedziała mi, że o czymś nie wiem -zaczęła
Spencer w zamyśleniu. - O jakimś ważnym dowodzie.
- Ali? - Promienie słońca odbijały się w małych, okrągłych,
srebrnych kolczykach Emily.
- Śniła mi się - wyjaśniła Spencer, wbijając dłonie w kieszenie. -
W moim śnie były dwie Ali. Jedna z szóstej klasy, a druga z
siódmej. Obie wkurzone na mnie, jakbym nie zauważyła czegoś
oczywistego. Powiedziały, że to mój problem i że niedługo
będzie już za późno.
Uszczypnęła się w czubek nosa, żeby złagodzić pulsujący ból
głowy.
Aria włożyła kciuk do ust.
— Kilka miesięcy temu miałam podobny sen o Ali. Wtedy, gdy
sobie uświadomiłyśmy, że chodziła w tajemnicy z łanem. Wciąż
powtarzała, że mam prawdę przed oczami.
— A mnie się śniła, jak leżałam w szpitalu — przypomniała sobie
Hanna. — Stała nade mną i mówiła, żebym się nie martwiła. I że
wszystko u niej w porządku.
Zimny dreszcz przebiegł Spencer po plecach. Spojrzała po
twarzach przyjaciółek, a jej gardło zacisnęło się mimowolnie.
Przy krawężniku zatrzymało się jeszcze kilka autobusów. Na
chodnik wyskakiwały z nich dzieci z pudełkami z drugim
śniadaniem. Mówiły wszystkie naraz. Spencer przypomniało się,
jak łan uśmiechnął się do niej i zniknął wśród drzew. Jakby to
wszystko wydawało mu się zabawą.
„Jeszcze tylko kilka godzin", powiedziała sobie w duchu.
Prokurator na pewno zapędzi lana w kozi róg i każe mu się
przyznać do zabicia Ali. Może zmusi go nawet, żeby się przyznał,
że szantażował Spencer i jej przyjaciółki, udając następcę A. łan
miał mnóstwo pieniędzy. Mógł wynająć cały zespół szpiegów i
kierować operacją, nie wychodząc z domu. Wysyłał im SMS-y z
oczywistego powodu. Nie chciał, by dziewczyny zeznawały
przeciwko niemu. Chciał zastraszyć Spencer, żeby wycofała
swoje oświadczenie i oznajmiła, że nie widziała lana z Ali tamtej
nocy. Ze wszystko sobie zmyśliła.
— Dobrze, że dziś łan wraca za kratki — szepnęła Emily. —
Odetchniemy jutro, w czasie imprezy u Spencer.
— Nie usnę spokojnie, póki nie pozbędziemy się go na dobre —
oznajmiła Spencer, która czuła łzy napływające do oczu.
Jej głos poszybował między pokręconymi gałęziami w turkusowe
niebo. Owinęła kosmyk włosów wokół palca tak mocno, że
prawie je sobie wyrwała. „Jeszcze tylko kilka godzin",
powtórzyła w myśli. Ale nagle te kilka godzin rozciągnęły się dla
niej w nieskończoność.
22
KOLEJNE DÉJA VU
Hanna zdjęła swoją czerwoną skórzaną kurtkę od Chloe i włożyła
ją do szafki, kiedy z głośników w szkolnych korytarzach
popłynęła Symfonia „Z Nowego Świata " Dvoraka. Naomi, Riley
i Kate stały obok niej, paplając o chłopakach, którzy w jednej
chwili zabujali się w Kate.
- Może powinnaś zostawić sobie jeszcze czas na ostateczną
decyzję - radziła Naomi, dopijając ostatni łyk cappuccino z
syropem orzechowym. - Eric Kahn jest naprawdę seksowny, ale
Mason Ryers to najfajniejszy chłopak w całym liceum. Kiedy
tylko otwiera usta, mam ochotę zedrzeć z niego ubranie.
Mason przez dziesięć lat mieszkał z rodzicami w Sydney, dlatego
mówił z lekkim australijskim akcentem. Jego głos brzmiał tak,
jakby całe życie spędził na skąpanej w słońcu plaży.
— Mason gra w drużynie siatkarskiej - Riley zaświeciły się oczy.
- Widziałam jego zdjęcie do albumu rocznego z ostatniego
turnieju. Bez koszulki. C u d n y .
- Czy treningi siatkówki nie odbywają się aby po szkole? - Naomi
klasnęła radośnie. - Może powinnyśmy zasiąść na trybunach i
wiwatować na cześć Masona? - Spojrzała na Kate, oczekując jej
aprobaty.
Kate przybiła jej piątkę.
- Wchodzę w to - zwróciła się do Hanny. - A ty, Hanno? Idziesz z
nami?
Hanna popatrzyła smutno na przyjaciółki.
- Muszę dziś wcześniej wyjść ze szkoły... Mam proces...
- Ach — Kate się zasmuciła. — No tak.
Hanna oczekiwała, że Kate jakoś to skomentuje, tymczasem ona
razem z Naomi i Riley zaczęły w najlepsze plotkować o Masonie.
Hanna wbiła paznokcie w dłoń, bo poczuła się nieco urażona.
Liczyła, że dziewczyny pójdą razem z nią na rozprawę, żeby jej
okazać wsparcie. Naomi właśnie opowiadała jakiś żart na temat
didgeridoo Masona, kiedy Hanna poczuła, że ktoś klepie ją w
ramię.
- Hanna?
Odwróciła się i zobaczyła Lucasa. Jak zwykle miał przy sobie
mnóstwo szpargałów z rozmaitych kółek zainteresowań. Rozkład
spotkań klubu chemika, listę nazwisk pod petycją przeciwko
umieszczaniu zbyt słodzonych napojów w maszynach, którą
zamierzał przedłożyć dyrekcji, i wpin-kę do klapy z napisem:
„Przyszły amerykański polityk".
- Co u ciebie? - spytał.
Hanna znużonym gestem odsunęła włosy za ramię. Kate, Naomi i
Riley spojrzały na nich i odsunęły się kilka kroków.
- Niewiele - mruknęła pod nosem.
Zapadło krępujące milczenie. Kątem oka Hanna zauważyła, jak
Jenna Cavanaugh wchodzi do pustej klasy,
prowadzona przez swojego psa przewodnika. Kiedy tylko
widziała Jennę w szkole, przechodziły ją ciarki.
— Brakowało mi ciebie wczoraj — powiedział Lucas. —
Ostatecznie nie poszedłem na zakupy. Chciałem poczekać na
ciebie.
— Aha — mruknęła Hanna, słuchając jednym uchem.
Jej wzrok powędrował w kierunku Kate i reszty Teraz stały na
końcu korytarza pod wystawą rysunków. Szeptały i chichotały.
Ciekawe, co je tak rozśmieszyło? Kiedy spojrzała na Lucasa,
patrzył na nią spod uniesionych brwi.
— Co się z tobą dzieje? — zapytał. — Jesteś na mnie zła?
— Nie. — Hanna wsunęła dłoń w rękaw żakietu. — Byłam...
zajęta.
Lucas dotknął jej nadgarstka.
— Denerwujesz się przed procesem lana? Podwieźć cię? Nagle
dała o sobie znać cała jej irytacja. Czuła się tak,
jakby ktoś przypalał jej uda rozgrzanym do czerwoności
pogrzebaczem.
— Nie pokazuj się na procesie — warknęła. Lucas odskoczył,
jakby uderzyła go w twarz.
— Ale... myślałem, że chcesz, żebym poszedł z tobą. Hanna
odwróciła wzrok.
— To nic ciekawego. — Próbowała się opanować. — To tylko
wstępne oświadczenia. Wynudzisz się.
Lucas gapił się na nią, nie zwracając najmniejszej uwagi na
otaczający ich tłum. Kilka osób zmierzało na kurs prawa jazdy z
książeczką z przepisami drogowymi w dłoni.
— Chciałem tam przyjść dla ciebie. Hanna zacisnęła zęby i
odwróciła wzrok.
— Uwierz mi, dam sobie radę.
Czy jest jakiś po wó d, dla którego nie chcesz, żebym tam
poszedł?
- Daj spokój. - Hanna uniosła w górę dłonie, jakby chciała
stworzyć barierę ochronną. - Muszę iść na lekcje. Zobaczymy się
jutro na imprezie.
Zatrzasnęła drzwiczki do szafki i poszła w swoją stronę. Sama nie
wiedziała, czemu się nie odwróciła, wzięła go za rękę i
przeprosiła za to, że zachowała się jak ostatnia suka. Dlaczego
chciała, żeby Kate, Naomi i Riley poszły z nią na rozprawę, ale
kiedy Lucas tak szczerze i lojalnie zaproponował, że przyjdzie,
tylko ją to zirytowało? Lucas był jej chłopakiem i dzięki niemu
przez ostatnie miesiące czuła się jak w siódmym niebie. Po
śmierci Mony Hanna snuła się, jakby była w transie, z którego
wydobył ją dopiero Lucas. Kiedy na nowo się zeszli, spędzali z
sobą cały czas. Przesiadywali u niego w domu, grali w gry
komputerowe albo jeździli na nartach. Hanna nie poszła do
centrum handlowego ani do salonu kosmetycznego przez
dziewięć dni w czasie przerwy świątecznej. Zazwyczaj kiedy
spędzała z nim czas, nie nakładała makijażu, tylko zakrywała
swoją bliznę.
Przez te kilka miesięcy z Lucasem po raz pierwszy w życiu była
po prostu szczęśliwa. Czemu jej to nie wystarczało?
Po prostu n i e w y s t a r c z a ł o . I doskonale o tym wiedziała. Kiedy
Lucas pojawił się ponownie w jej życiu, wiedziała, że nie ma
szans, by znowu stać się gwiazdą liceum. A teraz taka szansa się
pojawiła. Każdą komórką swojego ciała pragnęła podziwu całej
szkoły. Od czwartej klasy uczyła się na pamięć nazwisk nawet
pomniejszych projektantów mody z najbardziej poczytnych
czasopism. Wtedy ćwiczyła uszczypliwe uwagi na temat
dziewczyn
z klasy z pomocą Scotta China, jej jedynego przyjaciela, który
chichotał radośnie, oglądając popisy trenującej suki.
W szóstej klasie, kiedy skończyła się gra w kapsułę czasu, Hanna
wzięła udział w charytatywnej wyprzedaży garażowej.
Dostrzegła apaszkę od Hermesa, którą ktoś omyłkowo wycenił
na pięćdziesiąt centów. W tej samej chwili u jej boku pojawiła się
Ali, chwaląc ją za sokoli wzrok. I zaczęły rozmawiać. Hanna była
pewna, że Ali wybrała ją na swoją nową przyjaciółkę nie dlatego,
że Hanna była najładniejsza czy naj szczupłej sza, ani nawet nie
dlatego, że odważyła się zakraść do ogródka Ali, żeby zdobyć jej
kawałek sztandaru, ale dlatego, że miała najlepsze kwalifikacje
do tej roboty. I dlatego, że najbardziej jej chciała.
Hanna wygładziła włosy, próbując zapomnieć o tym, co właśnie
zaszło między nią i Lucasem. Za rogiem ukazała się Kate, Naomi
i Riley, które patrzyły prosto na nią i wybuchły śmiechem.
Nagle Hannie pociemniało w oczach, a potem zamiast Kate
zobaczyła roześmianą Monę. Tak samo jak kilka miesięcy temu,
w czasie przyjęcia urodzinowego Mony. Hanna zapamiętała
dobrze tamto uczucie niedowierzania, kiedy zobaczyła Monę z
Naomi i Riley, zachowującą się tak, jakby to były jej najlepsze
przyjaciółki, które szeptały sobie na ucho, jaką frajerką jest
Hanna.
„Kto nie pamięta przeszłości, na pewno powtórzy stare błędy".
Kate, Naomi i Riley nie śmiały się z niej, prawda?
I wtedy Hanna znowu zobaczyła Kate, która teraz machała i
bezgłośnie mówiła do niej: „Kawa po następnej lekcji?", i
pokazywała palcem na kafeterię.
Hanna pokiwała głową. Kate posłała jej całusa i zniknęła za
rogiem.
Hanna odwróciła się i weszła do łazienki. Na szczęście nikogo w
niej nie było. Nachyliła się nad jedną z umywalek. Czuła
zaciskanie się żołądka. Ostry zapach amoniaku wydzielany przez
środki do czyszczenia wypełnił jej nos. Stała tak blisko lustra, że
widziała wszystkie pory w swojej skórze.
— Nie śmieją się z ciebie. Jesteś Hanna Marin — wyszeptała do
lustra. — Najpopularniejsza dziewczyna w szkole. Każdy chce
być tobą.
Nagle zawibrował jej telefon wetknięty do bocznej kieszeni
torebki. Hanna drgnęła i wyciągnęła go. Nowa wiadomość.
W łazience wyłożonej drobnymi kafelkami panowała absolutna
cisza. Z kranu wyciekła kropla. Odbita na powierzchni
chromowanych suszarek do rąk twarz Hanny odkształciła się i
rozmyła. Hanna, zaglądając w szparę pod drzwiami, sprawdziła,
czy w kabinach nikogo nie ma. Była sama.
Wzięła głęboki oddech i otworzyła wiadomość.
Hanna ma zawsze ochotę na chrupki serowe... i na karę. Zniszcz
ją, nim ona zniszczy ciebie.
A.
Krew w jej żyłach zawrzała z gniewu. Miała już dość wiadomości
od naśladowcy A. Zaczęła szybko wpisywać do telefonu
odpowiedź: „Smaż się w piekle. Nie wiesz o mnie nic".
Jej telefon zasygnalizował, że wiadomość została wysłana. Ale
kiedy wkładała go z powrotem do swojej zamszowej torby,
znowu się odezwał.
Wiem, ze ktoś lubi sobie zwymiotować w damskiej ubikacji. I że
komuś jest smutno, bo nie jest juz ukochaną córeczką tatusia. I
wiem, ze ktoś bardzo tęskni za swoją najlepszą przyjaciółką, choć
ona próbowała ją zabić. Skąd tyle wiem? Bo wiem, na czym
polega dorastanie w Rosewood. Tak jak ty.
A.
23
NAJCICHSZA SALA SĄDOWA POD SŁOŃCEM
Aria wysiadła z mercedesa Spencer i od razu zwróciła uwagę na
przedstawienie, jakie urządziły media pod budynkiem sądu. Na
schodach tłoczyli się reporterzy, kamerzyści i faceci w
puchowych kurtkach z mikrofonami na wysięgniku. Wokół nich
zgromadziły się grupki protestujących z transparentami. Jacyś
zwolennicy teorii spiskowej chcieli zakończenia procesu,
twierdząc, że to lewicowe polowanie na czarownice. Chcieli
dorwać lana, bo jego ojciec zajmował kierownicze stanowisko w
wielkim koncernie farmaceutycznym w Filadelfii. Rozgniewany
tłum po drugiej stronie schodów domagał się, by lana wysłać na
krzesło elektryczne. Oczywiście zebrała się też grupka fanów Ali
z jej zdjęciami i transparentami z napisem: „Tęsknimy za tobą",
choć nigdy nie spotkali jej osobiście.
— Nieźle — powiedziała Aria i natychmiast się spięła.
Po drugiej stronie ulicy zobaczyła dwie osoby idące powoli z
dodatkowego parkingu. Ella wzięła Xaviera pod rękę. Oboje
mieli na sobie grube wełniane płaszcze.
Aria skryła głowę w wielkim, obszytym futrem kapturze. Zeszłej
nocy, gdy Xavier ją pocałował, pobiegła do swojego pokoju i
zamknęła się na klucz. Kiedy wyszła kilka godzin później, Mike
siedział przy stole w kuchni i jadł płatki czekoladowe z mlekiem.
Gdy tylko weszła, wbił w nią nienawistny wzrok.
— Powiedziałaś coś wstrętnego do Xaviera? - wyrzucił z siebie.
— Jak skończyłem rozmawiać, już go tu nie było. Chcesz
namieszać mamie w papierach?
Aria odwróciła się, zbyt zawstydzona, by z nim rozmawiać.
Wiedziała, że pocałunek nic nie znaczył, że Xavier działał pod
wpływem chwili. Nawet on wydawał się zaskoczony i żałował
tego, co zrobił. Na pewno jednak nie chciała, żeby Mike się o tym
dowiedział. Ale niestety ktoś już wiedział: A. Aria rozwścieczyła
A., donosząc Wildeno-wi o ostatnim SMS-ie. Przez całą noc
wyobrażała sobie, jak ktoś dzwoni do Elli i mówi jej, że to Aria
podrywała Xaviera, a nie on ją. Jeśli Ella kiedykolwiek się o tym
dowie, wyklnie ją z rodziny po wsze czasy.
— Aria! - zawołała Ella, która poznała córkę pod kapturem.
Pomachała jej i przywołała ją do siebie gestem. Xavier patrzył na
nią jak zbity pies. Aria bała się, że gdy tylko zostanie z nim sam
na sam, on zacznie ją przepraszać. Ale tego dnia miała na głowie
ważniejsze rzeczy. Chwyciła Spencer za rękę i odwróciła wzrok
od matki.
— Chodźmy — powiedziała. — Teraz.
Spencer wzruszyła ramionami. Weszły w tłum stojący na
schodach. Aria naciągnęła kaptur jeszcze głębiej, a Spencer
zakryła twarz dłonią. Ale reporterzy i tak pospieszyli w ich
kierunku.
— Spencer! Jak sądzisz, co się stanie dziś w czasie rozprawy!? —
krzyczeli. — Aria! Jak bardzo ten proces wpłynął na twoje życie?
Aria i Spencer chwyciły się jeszcze mocniej za ręce i szły tak
szybko, jak się tylko dało. Przy drzwiach do sądu stał policjant,
który wpuścił je do środka. Weszły, dysząc ciężko.
W holu pachniało woskiem do podłóg i wodą kolońską. łan i jego
prawnicy jeszcze nie przyjechali, więc wokół budynku kręciło się
mnóstwo ludzi, policjantów z Rosewood, miejskich oficjeli,
sąsiadów i przyjaciół. Aria i Spencer pomachały Jacksonowi
Hughesowi, dystyngowanemu prokuratorowi okręgowemu.
Kiedy Jackson się odsunął, Aria z wrażenia połknęła gumę do
żucia: za nim stała rodzina Ali, państwo DiLaurentis i... Jason.
Aria widziała go niedawno — przyjechał na mszę za Ali i na
rozprawę po aresztowaniu lana — i za każdym razem nie mogła
wyjść z podziwu, że nadal tak pięknie wygląda.
— Cześć, dziewczyny — przywitała się pani DiLaurentis i
podeszła do nich.
Aria zauważyła, że wokół jej oczu pojawiło się więcej
zmarszczek, ale nadal była szykowna i elegancka. Przyjrzała się
Arii i Spencer.
— Ale urosłyście — powiedziała, a smutek w jej głosie
świadczył o tym, że myślała o swojej córce, która teraz też
pewnie byłaby wysoka.
- Jak sobie państwo radzą? - spytała Spencer, zdobywając się na
poważny ton.
- Najlepiej, jak potrafimy - pani DiLaurentis uśmiechnęła się
odważnie.
— Zatrzymali się państwo w mieście? - zapytała Aria.
Kilka miesięcy wcześniej, w czasie poprzedniej rozprawy lana,
zamieszkali w Filadelfii. Pani DiLaurentis pokręciła głową.
— Na czas trwania procesu wynajęliśmy dom w pobliskim
miasteczku. Trudno byłoby nam dojeżdżać każdego dnia z
Filadelfii. Woleliśmy być blisko.
Aria uniosła brwi.
— Możemy coś dla państwa zrobić? — zapytała. — Pomóc w
domu? Odgarnąć śnieg z podjazdu? Mogłabym przyjechać z
bratem.
Na twarzy pani DiLaurentis pojawił się jakiś dziwny cień.
Machinalnie dotknęła swojego naszyjnika z pereł.
- Dziękuję, kochanie, ale to nie będzie konieczne. Uśmiechnęła
się do nich sztywno i odeszła.
Aria patrzyła, jak pani DiLaurentis przemierza hol i podchodzi do
swoich bliskich. Trzymała głowę uniesioną tak wysoko, jakby
położyła na niej książkę.
— Jest jakaś... dziwna — szepnęła Aria.
- Nie wyobrażam sobie nawet, jak się musi czuć. — Spencer
przeszył dreszcz. - Ten proces to pewnie dla niej piekło.
Popchnęły ciężkie drewniane drzwi i weszły do sali sądowej.
Hanna i Emily zajęły już miejsca w drugim rzędzie, tuż obok
wielkiego stołu dla prawników. Hanna zdjęła szkolny żakiet i
przewiesiła go przez oparcie krzesła.
Emily strzepnęła jakiś pyłek ze spódnicy. Obie skinęły bez słowa
Arii i Spencer, kiedy usiadły obok.
Sala szybko się wypełniała. Jackson rozłożył na swoim stole
mnóstwo teczek i segregatorów. Obrońca lana zajął miejsce po
drugiej stronie sali. Z boku, na ławie przysięgłych, siedziało
dwanaście osób, których Aria nigdy wcześniej nie widziała.
Wybrali je prawnicy. Na salę nie mieli wstępu przedstawiciele
mediów. Wpuszczono tylko najbliższą rodzinę i przyjaciół,
świadków i policjantów. Kiedy Aria rozejrzała się, dostrzegła
rodziców Emily, tatę Hanny i jej przyszłą macochę, a także sio-
strę Spencer, Melissę. Po drugiej stronie zobaczyła swojego ojca
Byrona. Pomagał Meredith zająć miejsce, choć przecież nie była
jeszcze w aż t a k z a a w a n s o w a li e j ciąży.
Byron rozejrzał się wokół, jakby czuł na sobie wzrok Arii.
Odnalazł ją i pomachał jej. „Cześć", powiedział bezgłośnie i się
uśmiechnął. Meredith też ją zauważyła. Otworzyła szeroko oczy i
równie bezgłośnie zapytała: „Wszystko w porządku?". Ciekawe,
czy Byron wiedział, że Ella też przyszła, i to ze swoim nowym
chłopakiem.
Emily szturchnęła Arię.
— Pamiętasz, jak do mnie zadzwoniłaś, gdy dostałaś wiadomość
od naśladowcy A.? Ja wtedy też dostałam.
Aria poczuła dreszcze.
— I co w niej było?
Emily schyliła głowę, bawiąc się guzikiem bluzki, który się
obluzował.
— Nic takiego... Wilden odzywał się do ciebie? Ustalił, kto nam
to przysyła?
-Nie.
Aria rozejrzała się w poszukiwaniu Wildena. Powinien się
zjawić, ale ona go nie dostrzegła. Za plecami Emily spojrzała na
Hannę.
— A ty coś dostałaś?
Hanna spojrzała na nią groźnie.
— W tej chwili nie mam ochoty o tym rozmawiać. Aria
zmarszczyła czoło. Czy to miało znaczyć, że i Hanna dostała
SMS-a od A.?
— A ty, Spencer?
Spencer spojrzała na przyjaciółki zdenerwowana. Nie
odpowiedziała. Aria poczuła w ustach kwaśny smak. Czy to
znaczy, że wszy st kie dostały wiadomości od A.?
Emily nerwowo zagryzła dolną wargę.
— Wkrótce to już nie będzie miało najmniejszego znaczenia. Jak
łan pójdzie za kratki, ten cyrk się skończy.
— Miejmy nadzieję — szepnęła Aria.
Państwo DiLaurentis weszli do sali i usiedli na ławce tuż przed
dziewczynami. Jason zajął miejsce obok rodziców, ale cały czas
się wiercił. Rozpinał i zapinał marynarkę, sięgał po telefon,
spoglądał na ekran, wyłączał go, a potem znowu włączał. Nagle
odwrócił się i spojrzał prosto na Arię. Jego błękitne oczy przez
dłuższą chwilę wpatrywały się w nią. Miał dokładnie takie same
oczy jak Ali. Wyglądał trochę jak duch.
Uśmiechnął się, jakby ją rozpoznał. Ale tylko ją. I pomachał jej
lekko, jakby pamiętał ją lepiej niż pozostałe dziewczyny. Aria
rozejrzała się, by sprawdzić, czy jej przyjaciółki to zauważyły.
Hanna malowała usta, a Spencer i Emily szeptem rozmawiały o
tym, że państwo DiLaurentis wynajęli dom w pobliskim mieście.
Kiedy Aria znów spojrzała na Jasona, był już do niej odwrócony
plecami.
Minęło dwadzieścia minut. Miejsce lana nadal było puste.
— Chyba powinien już tu być? — szepnęła Aria do Spencer.
Spencer zmarszczyła czoło.
— Czemu mnie o to pytasz? — syknęła. — Skąd niby mam
wiedzieć?
Aria uniosła dłonie w geście kapitulacji.
— Przepraszam — rzuciła ostro. — To nie było pytanie ty lk o
d o c i e b i e .
Spencer westchnęła zniecierpliwiona i spojrzała przed siebie.
Zacisnęła zęby.
Obrońca lana wstał z miejsca i poszedł na tyły sali ze zmartwioną
miną. Aria spojrzała na drewniane drzwi prowadzące na korytarz,
oczekując, że w każdej chwili może stanąć w nich łan w eskorcie
policji. I wtedy proces się zacznie. Ale drzwi pozostały
zamknięte. Zniecierpliwiona, położyła dłoń na karku. Zebrany
tłum szeptał coraz głośniej.
Aria spojrzała przez okno, żeby się uspokoić. Budynek sądu stał
na ośnieżonym wzgórzu. Z okien rozciągał się widok na dolinę
Rosewood. Latem widok zasłaniały rozłożyste drzewa, ale teraz
między ich nagimi gałęziami widać było całe miasteczko. Wieża
w Hollis wydawała się taka mała, że mieściła się między
kciukiem i palcem wskazującym. Malutkie wiktoriańskie domy
wyglądały jak domki dla lalek. Aria widziała nawet neonową
gwiazdę przed barem Snooker's, gdzie po raz pierwszy spotkała
Ezrę. Dalej rozciągały się poła golfowe należące do klubu.
Właśnie tam razem z Ali i pozostałymi dziewczynami spędziły
swoje pierwsze wspólne lato, wylegując się przy basenie
i gapiąc na starszych od siebie ratowników. Oczywiście
najczęściej gapiły się na lana.
Miała ochotę wrócić do tamtego lata i jeszcze raz przeanalizować
to, co przydarzyło się Ali. Chciała cofnąć się do czasu, kiedy
robotnicy nie zaczęli jeszcze kopać fundamentów pod altanę na
dwadzieścia osób obok domu Di Laurentisów. Gdy Aria po raz
pierwszy znalazła się w ogrodzie Ali, stanęła na tyłach domu, tuż
pod lasem, właśnie w tym miejscu, gdzie potem wykopano dziurę
i znaleziono ciało Ali. Była to tamta pamiętna sobota na początku
szóstej klasy, kiedy wszystkie cztery zjawiły się przed domem
Ali, żeby wykraść jej kawałek szkolnego sztandaru. A.ria chciała
cofnąć się w czasie i zmienić bieg wydarzeń.
Sędzia Baxter wszedł na salę. Był majestatyczny, miał czerwoną
twarz, haczykowaty nos i małe oczy. Aria pomyślała, że pewnie z
bliska pachnie dymem z cygar. Kiedy wezwał do siebie
oskarżyciela i obrońcę, Aria zesztywniała. Rozmawiali o czymś z
ożywieniem, wskazując na puste miejsce na ławie oskarżonych.
— To jakieś szaleństwo — zamruczała Hanna, oglądając się
przez ramię. — Ian ma duże spóźnienie.
Nagle wahadłowe drzwi otworzyły się z takim hukiem, że
dziewczyny poderwały się z miejsc. Do sali wszedł szybkim
krokiem policjant, który brał też udział w pierwszej rozprawie
lana. Podszedł do stołu sędziowskiego.
— Rozmawiałem z jego rodziną — oznajmił szorstkim głosem.
Jego odznaka odbijała promienie słoneczne, które igrały na
ścianach. — Szukają go.
Arii zaschło w gardle.
— Szu kaj ą? — Spojrzała na przyjaciółki.
— Co to ma znaczyć? — pisnęła Emily.
Spencer zaczęła obgryzać paznokieć.
— O Boże.
Przez niedomknięte drzwi Aria zobaczyła, jak przy chodniku
parkuje czarny sedan i wysiada z niego ojciec lana. Miał na sobie
żałobną czerń, a jego poważna twarz wyrażała głębokie
przerażenie. Matka lana nie przyjechała, bo leżała w szpitalu. Za
sedanem zatrzymało się auto policyjne, ale wysiadło z niego
tylko dwóch policjantów. Po chwili ojciec lana podszedł do
sędziego.
— Wieczorem poszedł do swojego pokoju — pan Thomas mówił
szeptem, lecz na tyle głośno, że jego głos docierał do pierwszych
rzędów. — Nie wiem, jak to mogło się stać.
Twarz sędziego Baxtera drgnęła.
— O czym pan mówi? — zapytał. Ojciec lana zwiesił głowę.
— On... zniknął.
Aria otworzyła usta. Serce biło jej mocno. Emily jęknęła. Hanna
złapała się za brzuch i z jej gardła wydobyło się dziwne
gulgotanie.
Spencer podniosła się z miejsca.
— Chyba powinnam... Nagle urwała i usiadła.
Sędzia Baxter zastukał młotkiem w pulpit.
— Ogłaszam przerwę — oznajmił gromkim głosem. — Na czas
nieokreślony. Zwołamy posiedzenie, kiedy tylko będzie to
możliwe.
Gestem przywołał do siebie dwudziestu policjantów, którzy
natychmiast do niego podeszli. Mieli włączone krótkofalówki i
pistolety w kaburach gotowe do strzału. Sędzia wydał im szybko
instrukcje, a oni natychmiast wybiegli z sądu i wsiedli do swoich
aut.
„Zniknął". Aria znowu spojrzała przez okno na dolinę. Tam, w
dole, łan mógł znaleźć mnóstwo kryjówek. Emily osunęła się na
ławkę i chwyciła się za głowę.
— Jak to mogło się stać?
— Przecież miała go pilnować policja — zawtórowała jej Hanna.
— Jak mógł im się wymknąć? To niemożliwe.
— Owszem.
Spojrzały na Spencer. Miała rozbiegany wzrok i rozedrgane ręce.
Na jej twarzy malowało się poczucie winy.
— Muszę wam coś powiedzieć — wyszeptała. — O... lanie. Coś,
co wam się nie spodoba.
24
ET TU, KATE?
— Z drogi! — krzyknęła Hanna.
Kobieta z jamnikiem na smyczy podskoczyła i zeszła Hannie z
drogi. Był piątkowy wieczór i Hanna biegła
sześciokilometrowym szlakiem Stockbridge, przebiegającym
krętą drogą za starym domem z kamienia, w którym teraz
mieściło się schronisko prowadzone przez chrześcijańską
organizację charytatywną. Pewnie bieganie po ustronnej ścieżce
nie należało do najbezpieczniejszych zajęć, biorąc pod uwagę to,
że w okolicy grasował łan Thomas. Choć gdyby Spencer nie
stchórzyła i powi ed ział a glinom, że łan złamał zasady aresztu
domowego i odwiedził ją dzień wcześniej w domu, zapewne nie
udałoby mu się uciec.
Niech szlag trafi lana. Hanna potrzebowała tego wieczoru sporej
dawki joggingu. Zazwyczaj przychodziła tu, żeby oczyścić
żołądek za bardzo napchany chrupkami serowymi, ale tego
wieczoru to pamięć Hanny domagała się oczyszczenia.
Wiadomości od A. zaczęły ją prześladować. Nie chciała
uwierzyć, że ten naśladowca A. ma złe intencje... Jeśli jednak
SMS-y zawierały prawdę? A jeśli ten naśladowca A. to łan, który
uciekł z aresztu domowego? Wtedy mógł się dowiedzieć, co
knuje Kate, tak?
Hanna przebiegła obok zasypanych śniegiem ławek i wielkiego
zielonego znaku nakazującego sprzątać po wyprowadzanych na
spacer psach. Czy zbyt lekkomyślnie zaprzyjaźniła się z Kate? A
może Kate znowu chce jej wykręcić jakiś numer? A jeśli jest taką
krętaczką jak Mona i uknuła doskonały plan, żeby zrujnować
Hannie życie? Powoli zaczęła się zastanawiać nad pewnymi
szczegółami swojej przyjaźni z Moną. Może łączyła je niena-
wiść? Zaprzyjaźniły się w ósmej klasie, kilka miesięcy po
zaginięciu Ali. To Mona zbliżyła się do Hanny, chwaląc jej
trampki od D&G i bransoletkę od Davida Yurma-na, którą
dostała na urodziny. Początkowo Hanna była zdumiona —
przecież uważała Monę za wieśniarę — ale w końcu postanowiła
dostrzec w niej coś więcej niż tylko zewnętrzną brzydotę. Poza
tym potrzebowała najlepszej przyjaciółki.
A może Mona nigdy nie była jej najlepszą przyjaciółką. Może
tylko czekała na właściwy moment, żeby się zemścić za
wszystkie okropieństwa, które Hanna i jej przyjaciółki
wygadywały na jej temat. To Mona odcięła Hannę od jej
dawnych przyjaciółek i to Mona zaogniła jej i tak już napięte
relacje z Naomi i Riley. Hanna chciała je przeprosić za wszystko
po śmierci Ali, ale Mona kategorycznie jej tego zabroniła.
Twierdziła, że Naomi i Riley należały do osób pośledniej
kategorii i nie powinny mieć nic wspólnego z Moną i Hanną.
Mona podkusiła ją do kradzieży w sklepach, twierdząc, że to
wspaniałe uczucie. Wreszcie wcieliła się w rolę A. Tak łatwo
przyszło jej nabicie Hanny w butelkę. Przecież na jej oczach
Hanna popełniła tyle pomyłek. Kto siedział koło niej, kiedy
rozbiła bmw należące do ojca Seana Ackarda? Kto stał obok niej,
kiedy aresztowano ją za kradzież bransoletki w sklepie
Tiffany'ego?
Stopy zapadały się jej w topniejącym śniegu, ale się nie
poddawała. Przypomniały się jej wszystkie ciemne sprawki
Mony. Nie potrafiła zapanować nad swoim umysłem, który
burzył się i kipiał jak szampan w dopiero co otwartej butelce.
Mona jako A. przysłała jej sukienkę w dziecięcym rozmiarze,
wiedząc, że Hanna włoży ją na jej przyjęcie urodzinowe i kreacja
pęknie w szwach. Mona jako A. radośnie przysłała Hannie
SMS-a z informacją, że Sean poszedł na Bal Lisa z Arią, dobrze
wiedząc, że Hanna pogna z powrotem do Rosewood i da Seanowi
po głowie, a tym samym zrujnuje kolację z ojcem i sprawi, że
Kate wyda się wszystkim idealną, posłuszną córeczką.
C h wile cz kę. Hanna zatrzymała się przy małym zagajniku. Coś
jej nie pasowało. Hanna powiedziała Monie, że widuje się znowu
z ojcem, ale nie poinformowała jej, że olewa Bal Lisa i jedzie na
spotkanie z tatą do Filadelfii. Nawet jeśli Mona jakimś sposobem
dowiedziała się o tym, nie mogła przecież wiedzieć, że na kolacji
zjawi się też Isabel z Kate. Hanna przypomniała sobie, jak Isabel i
Kate zapukały do drzwi apartamentu w hotelu i zawołały: „Nie-
spodzianka!". Mona nie mogła tego przewidzieć.
Chyba że...
Hanna wciągnęła głęboko powietrze. Niebo nieco pociemniało.
Mona mogła wiedzieć, że Kate i Isabel
pojawią się w Filadelfii, jeśli potajemnie korespondowała z Kate.
To było logiczne. Mona wiedziała o istnieniu Kate. W jednej z
pierwszych wiadomości od A. znalazł się wycinek z gazety z
artykułem na temat Kate, która zdobyła kolejną szkolną nagrodę.
Może Mona zadzwoniła do Kate i razem wymyśliły ten diabelski
plan. Kate nienawidziła Hanny, więc z ochotą się na niego
zgodziła. I pewnie dzięki temu potrafiła wydobyć z Hanny w
łazience restauracji Le Bec Fin w Filadelfii prawdę o jej bulimii.
Niby skąd wiedziała, że powinna zajrzeć Hannie do torebki. Ktoś
musiał ją wcześniej poinformować, że Hanna nosi przy sobie
Percocet. Mona mogła uprzedzić o tym Kate, mówiąc jej przez
telefon na przykład coś takiego: „Chwaliła się, że ma ten towar. I
zaufa ci, jeśli poprosisz, żeby ci trochę dała. Ale jak już zniknie,
kiedy po godzinie jej ojciec zacznie świrować, wyciągnij to.
Powiesz, że Hanna z mu siła cię, żebyś to wzięła".
- O Boże! - wyszeptała do siebie Hanna i rozejrzała się z
przestrachem.
Po plecach płynęła jej strużka lodowatego potu. Kate
zaprzyjaźniła się z Hanną, żeby razem mogły zostać królowymi
liceum, a na swoją świtę wybrały Naomi i Riley. A jeśli stanowiło
to część wielkiego planu Mony? A jeśli Kate była tylko
marionetką w rękach Mony... i naprawdę chciała zniszczyć
Hannę?
Pod Hanną nogi się ugięły. Zrobiła skłon i oparła dłonie na
kolanach.
A jeśli to się nigdy nie skończy?
Poczuła skurcz żołądka. Stanęła na skraju ścieżki i zwy-
miotowała na ziemię. Do oczu napłynęły jej łzy, a w gardle
ją paliło. Czuła się taka zagubiona. I samotna. Nie wiedziała, co
w jej życiu było prawdą, a co kłamstwem.
Po kilku minutach wytarła usta i się odwróciła. Brukowana
ścieżka była pusta. Zapadła tak głucha cisza, że Hanna słyszała
burczenie w żołądku. Po drugiej stronie ścieżki coś się poruszyło
w krzakach. Jakby ktoś siedział w środku i próbował się
wydostać. Hanna chciała się ruszyć, ale czuła się tak jak po
wypadku, zupełnie bezwładna. Krzaki trzęsły się coraz
gwałtowniej.
„To duch Mony - powiedział jakiś głos w głowie Hanny. - Albo
duch Ali. Albo łan". Gałęzie się rozchyliły. Hanna wydała z
siebie zduszony krzyk i zamknęła oczy. Kiedy je otworzyła po
kilku sekundach, na ścieżce nikogo me było. Hanna zamrugała i
rozejrzała się. Nagle zobaczyła, co narobiło tyle hałasu - mały,
szary zajączek, kicający po kępce wyschniętej koniczyny.
- Ale mnie przestraszyłeś - skarciła zajączka. Wyprostowała się i
poczuła, jak jej puls powoli wraca do normy. W nosie czuła
palący zapach własnych wymiocin. Obok przebiegła kobieta w
ortalionowej kurtce, zostawiając za sobą zapach perfum od
Marca Jacobsa, których pewnie użyła rano, idąc do pracy. Potem
minął ją jakiś facet z wielkim dalmatyńczykiem na smyczy. Świat
znowu był pełen ludzi.
Kiedy zajączek zniknął w krzakach, umysł Hanny zaczął się
rozjaśniać. Wzięła kilka głębokich, oczyszczających oddechów i
złapała właściwą postawę. To wszystko tylko chytry plan, który
miał namieszać jej w głowie. Wymyślił go łan albo jakiś inny
durny dzieciak udający A. Mona nie mogła przecież kontrolować
biegu wszechświata zza
grobu. Poza tym Kate wspomniała coś o tym dołującym romansie
z Chłopcem z Opryszczką. Przecież nie przyznałaby się do
czegoś takiego, gdyby chciała zniszczyć Hannę na zawsze.
Hanna przebiegła kilometr do parkingu pod schroniskiem i nagle
poczuła się o wiele lepiej. W jej samochodzie na siedzeniu dla
pasażera leżał telefon. Nie dostała żadnych nowych wiadomości.
Kiedy ruszyła w stronę domu, chciała napisać kolejnego SMS-a
do A.: „Niezły kawał, oszuście. Prawie dałam się nabrać". Czuła
się też winna, że zupełnie zignorowała wszystkie dzisiejsze
SMS-y od Kate i unikała jej w szkole. Może powinna jej to jakoś
wynagrodzić. Może jutro, zanim zaczną się przygotowywać do
balu, skoczą razem do pijalni soków i Hanna kupi jej bezcukrowy
koktajl z mango.
Kiedy wróciła, w domu panowała ciemność i cisza.
— Halo? — zawołała, stawiając mokre buty do biegania w
komórce na pranie i ściągając z włosów opaskę. Zastanawiała się,
gdzie podziali się wszyscy domownicy. — Kate?
Gdy weszła na piętro, usłyszała cichy, zduszony głos. Drzwi do
pokoju Kate były zamknięte i sączyła się zza nich jakaś nieznana
jej muzyka.
— Kate? — powtórzyła cicho.
Żadnej odpowiedzi. Hanna uniosła już palec, żeby zapukać, ale
nagle Kate zarechotała przeciągle.
— Tak będzie najlepiej — usłyszała głos Kate. — Obiecuję.
Hanna uniosła brwi. Kate rozmawiała chyba przez telefon. Z
ciekawości przycisnęła ucho do drzwi.
— Nie, obiecuję. — Namawiała kogoś Kate. — Z au faj mi.
Najwyższy czas. Nie mogę się doczekać!
I wtedy Kate zaśmiała się głośno i złośliwie. Hanna odskoczyła
od drzwi, jakby ją oparzyły, i zasłoniła usta dłonią. Kate śmiała
się dalej, na całe gardło.
Hanna z przerażeniem wycofała si
ę
do holu. Doskonale
wiedziała, że taki śmiech me wróży nic dobrego. Zawsze tak
złowieszczo śmiały się z Moną, kiedy planowały jakiś gruby
przekręt. Tak właśnie si
ę
śmiały, gdy Hanna planowała udawać
przez chwilę przyjaciółkę Naomi, bo ta poderwała chłopaka,
który miał iść z Moną na bal' walentynkowy. I tak samo się
śmiały, gdy Mona założyła na MySpace fałszywy profil Aidena
Stewarta, ślicznego chłopca ze szkoły dla kwakrów, i
za
jego
pośrednictwem torturowała Rebekę Lowry, bo ta pretendowała
do tytułu Królowej Śniegu, choć ten zaszczyt należał się tylko
Hannie. Taki śmiech znaczył tylko jedno: „To będzie bolało, ale
na to właśnie zasłużyła ta suka. A my na pewno uśmiejemy się po
pachy".
Wszystkie zmartwienia Hanny powróciły do niej jak rwąca rzeka,
która nagle uderza o skały. Kate najwyraźniej planowała jakiś
straszny podstęp, a Hanna przeczuwała, o co może jej chodzić.
25
ZAMKNIJ DRZWI, OTWÓRZ SERCE
Kiedy w sobotni wieczór Emily i Isaac podjechali pod dom
Hastingsów, do ich samochodu podszedł mężczyzna w uniformie
i poprosił o dowody osobiste.
— Musimy zapisać nazwiska wszystkich gości — poinformował.
Emily zauważyła pistolet przy jego pasku. Isaac też go dostrzegł i
odruchowo dotknął dłoni Emily.
— Nie martw się. Ian pewnie jest już na drugim końcu świata.
Emily z trudem powstrzymała się od grymasu. lana nie widziano
od dwudziestu czterech godzin. Emily powiedziała Isaacowi, że
przyjaźniła się z Ali i uczestniczyła we wczorajszym procesie, ale
oczywiście oszczędziła mu informacji o wiadomościach od
następcy A. Nie miała wątpliwości, że to Ian. Niestety, nie miała
też wątpliwości, że łan kręci się gdzieś niedaleko Rosewood,
próbując odkryć jakąś tajemnicę, o której policja do tej pory nie
ma pojęcia.
Wkurzyła się na Spencer za to, że nie powiedziała policji o
wizycie, jaką złożył jej łan. Zarazem jednak doskonale ją
rozumiała. Spencer pokazała im wiadomość, którą dostała od
lana zaraz po jego odwiedzinach, z groźbą, że Spencer będzie
cierpieć, jeśli piśnie choć słówko. Poza tym Emily sama niewiele
powiedziała o SMS-ie, w którym A. grozi jej, że jeśli Emily się
wygada, Isaac dowie się całej prawdy o niej. Najwyraźniej łan był
tak przebiegły jak Mona i wiedział doskonale, jak je wszystkie
uciszyć.
Ale nawet wtedy, gdy Spencer opowiedziała, co się stało, i
dziewczyny próbowały opowiedzieć o tym jakiemuś
policjantowi, żaden nie znalazł dla nich czasu. Cały posterunek
wyruszył na poszukiwanie lana. Rodzice Spencer zastanawiali
się, czy w tych okolicznościach nie powinni odwołać imprezy
charytatywnej. Ostatecznie postanowili, że zastosują specjalne
środki ostrożności. Spencer zadzwoniła do Emily i pozostałych
dziewczyn i błagała je, żeby wszystkie przyszły i wsparły ją
duchowo.
Emily poprawiła sukienkę pożyczoną od Carolyn i wysiadła z
volvo. Dom Spencer był oświetlony jak tort urodzinowy. Przed
domem stał zaparkowany samochód Wildena, a kilku
pomocników kierowało ruchem na parkingu. Kiedy Isaac
chwycił ją za rękę, Emily zauważyła Setha Cardiffa, najlepszego
przyjaciela jej byłego chłopaka Bena, jak wysiada z samochodu
za nimi. Zesztywniała i chwyciła Isaaca za ramię.
— Tędy — zakomenderowała i gwałtownie popchnęła go w
stronę ścieżki prowadzącej do domu.
Na ganku zobaczyła Erica Kahna. A to znaczyło, że gdzieś w
pobliżu na pewno kręcił się Noel.
- Poczekaj.
Wciągnęła Isaaca w ciemne miejsce obok wielkiego ośnieżonego
krzewu i udawała, że szuka czegoś w srebrnej torebce. Wiatr
targał gałęziami wysokiego iglastego drzewa stojącego
nieopodal. Emily przez chwilę zastanawiała się, czy nie
zachowuje się jak wariatka. Stała w ciemności, gdy wokół
grasował zbiegły morderca. Isaac zaśmiał się zakłopotany.
- Coś się stało? Ukrywasz się przed kimś?
- Oczywiście że nie - skłamała.
Erie Kahn wszedł wreszcie do domu. Emily znów wyszła na
ścieżkę. Wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi frontowe.
Wewnątrz paliły się jasne światła. Wita my .
Siedzący w rogu kwartet smyczkowy grał pięknego menueta.
Kobiety w jedwabnych sukienkach wizytowych wyszywanych
cekinami śmiały się, rozmawiając z mężczyznami w doskonale
skrojonych ciemnych garniturach. Obok Emily i Isaaca
przemknęła kelnerka, z gracją niosąc tacę pełną kieliszków
szampana. Isaac wziął dwa i wręczył jeden Emily. Upiła łyk,
próbując się nie zakrztusić.
— Emily.
Przed nią stała Spencer w krótkiej czarnej sukience obszytej u
dołu piórami, w butach na niebotycznych obcasach. Jej oczy
powędrowały w stronę dłoni Isaaca, który trzymał za rękę Emily.
Zmarszczyła lekko czoło.
- Mhm, Isaac, to jest Spencer. Jej rodzice to gospodarze -
wyjaśniła szybko Emily, powoli wysuwając swoją dłoń z dłoni
Isaaca. - Spencer, to jest Isaac.
Już chciała dodać: „Mój chłopak", ale wokół stało zbyt wiele
osób.
— Rick Colbert, ten, który zajmuje się tu cateringiem, to mój tata
- wyjaśnił Isaac, podając dłoń Spencer. - Spotkaliście się już?
— Nie zajmowałam się przygotowaniami - odparła Spencer z
kwaśną miną.
Zwróciła się do Emily.
— Wilden powiedział ci, jakie obowiązują zasady? Nie możemy
wychodzić na zewnątrz. Jak potrzebujesz coś z auta, Wilden ci to
przyniesie. A jak będziecie chcieli już iść, Wilden was
odprowadzi.
— Nieźle — Isaac przeczesał włosy. — Naprawdę poważnie to
traktujecie.
— Bo to poważna sprawa — warknęła Spencer.
Już miała się odwrócić, lecz Emily chwyciła ją za rękę. Chciała
zapytać, czy Spencer zgodnie z obietnicą powiedziała Wildenowi
o wizycie lana. Ale Spencer wyrwała się jej.
— Nie mogę teraz rozmawiać — rzuciła i zniknęła w tłumie.
Isaac przechylił się do tyłu na piętach.
— Ale miła.
Rozejrzał się wokół i zobaczył kosztowny turecki dywan w
gigantycznym holu, zdobione kamienne ściany i portrety
przodków Hastingsów wiszące nad schodami.
— Więc tak mieszkają dzieciaki z twojej szkoły?
— Nie wszystkie - sprostowała Emily.
Isaac podszedł do antycznego stolika i dotknął filiżanki z
ozdobnego serwisu do herbaty z sewrskiej porcelany. Emily
chciała go natychmiast od tego odciągnąć - Spencer zawsze
powtarzała, że serwis należał do Napoleona — ale nie chciała też,
żeby Isaac pomyślał sobie, że go strofuje.
— Na pewno twój dom jest jeszcze większy — prowokował ją
żartobliwie Isaac. — Pewnie mieszkasz w posiadłości z
dziewiętnastoma pokojami i krytym basenem.
— Pudło. — Emily dała mu lekkiego kuksańca. — Mamy dwa
kryte baseny. Jeden dla mnie, drugi dla mojej siostry. Nie lubię
się dzielić.
— A kiedy pozwolisz mi obejrzeć ten wspaniały dom? — Isaac
chwycił Emily za rękę i zakołysał nią. — Ty już widziałaś mój
dom. I moją mamę . Przy okazji, przepraszam za to.
— Da j sp ok ój.
Kiedy Emily przyjechała po Isaaca tego wieczoru, jego mama
zachwycała się, jak pięknie razem wyglądają, robiła im zdjęcia i
częstowała Emily ciasteczkami domowej roboty. Pani Colbert
przypominała jej mamę. Obie zbierały porcelanowe figurki i obie
chodziły w takich samych jasnoniebieskich crocsach. Pewnie by
się zaprzyjaźniły.
— Uważam, że jest przemiła. Tak jak ty — powiedziała.
Isaac zaczerwienił się i przyciągnął ją bliżej. Emily zachichotała.
Poczuła dreszcze, kiedy przycisnął ją do siebie. Miał elegancki
garnitur, pożyczony od taty Pachniał drzewem sandałowym i
gumą cynamonową. Poczuła chęć pocałowania go przy
wszystkich. Nagle usłyszała za plecami czyjś śmiech. Noel Kahn
i James Freed stali w drzwiach salonu. Obaj mieli czarne, bardzo
drogie garnitury i luźno zawiązane krawaty w
czerwono-granatowe pasy z emblematem liceum.
— Emily Fields! — zakrzyknął James.
Zmierzył Isaaca zdumionym wzrokiem. Pewnie w pierwszej
chwili pomyślał, że Isaac to lesbijka w męskim garniturze.
— Cześć, Emily — rzucił Noeł swoim leniwym głosem
bogatego, zepsutego dzieciaka. On też przyglądał się badawczo
Isaacowi. -- Widzę, że przyprowadziłaś kolegę? A może to twój
chłopak?
Emily zrobiła krok w tył. Noeł i James polizali usta, jak wilki
szykujące się do ataku. Na pewno obaj już przygotowywali sobie
w głowie złośliwe teksty, którymi mieli zamiar ją za chwilę
poczęstować. „Szlajasz się dla odmiany z chłopakiem?" „Uważaj
na nią, kolego. To ostra zawodniczka". „Jeszcze cię zaciągnie do
jakiegoś lesbijskie-go klubu ze striptizem!" Im dłużej milczeli,
tym gorszym komplementem chcieli ją obdarzyć.
— Muszę... — wyjąkała Emily.
Odwróciła się i prawie wpadła na dyrektora Appletona i panią
Hastings, którzy sączyli koktajle. Na chwiejnych nogach przeszła
przez hol, byle oddalić się od Noela i Jamesa.
— Emily? — zawołał za nią Isaac.
Przed sobą miała ciężkie drzwi do biblioteki. Otworzyła je i
weszła do środka, dysząc ciężko. Wewnątrz było ciepło i
pachniało starymi książkami oraz drogimi skórzanymi butami.
Emily przez chwilę miała zamglony wzrok, ale za moment znowu
widziała wszystko ostro. Poczuła, jak z przerażenia zaciska się jej
żołądek. W bibliotece siedziało mnóstwo osób z liceum. Naomi
Zeigler przewiesiła swoje dłu gie nogi przez oparcie jednego ze
skórzanych foteli, a przyszła przyrodnia siostra Hanny Kate jak
królowa siedziała wyniośle na krześle. Pod regałami snuł się
Mason Byers i kilku innych chłopaków z drużyny lacrosse.
Pewnie oglądali stare francuskie albumy fotograficzne należące
do taty Spencer, w których pełno było lekko pornograficznych
zdjęć kobiet. Mike Montgomery pił wino z jakąś śliczną
brunetką, a Jenny Kestler i Kir sten Cullen zajadały kanapki z
serem. Nagle wszyscy spojrzeli na Emily. A kiedy do biblioteki
wpadł Isaac i położył dłoń na jej ramieniu, wszystkie oczy
skierowały się na niego.
Emily poczuła się tak, jakby ktoś rzucił na nią urok. Nie mogła
się ruszyć. Wydawało się jej, że jakoś sobie poradzi z kolegami
ze szkoły. Ale nagle zobaczyła ich wszystkich naraz...
wszystkich, którzy znali jej tajemnicę, którzy byli na pływalni
tego dnia, gdy wszędzie leżało jej zdjęcie, zrobione wtedy, gdy
całowała się z Mayą. Nie mogła znieść tych ciekawskich
spojrzeń.
Nie potrafiła nawet popatrzeć na Isaaca, kiedy odwróciła się i
wyszła z biblioteki. Noel i James nadal stali w holu oparci o
ścianę, podając sobie buteleczkę teąuili.
— O, wróciłaś! — zakrzyknął radośnie Noel. — Co to za facet?
Skoro znowu grasz w naszej drużynie, to czemu mnie nie
poprosiłaś najpierw?
Emily zagryzła wargi i spuściła głowę. Musiała się stąd
wydostać. Musiała uciec. Ale nie wiedziała, gdzie szukać
Wildena, który odprowadziłby ją do samochodu. A nie chciała
wychodzić z domu sama. Zauważyła wejście do łazienki po
prawej stronie od kuchni. Kiedy weszła do środka i próbowała
zamknąć za sobą drzwi, ktoś zablokował je stopą. Isaac wszedł do
środka.
— Hej. — W jego głosie słychać było irytację. — Co jest grane?
Emily pisnęła cicho i wycofała się do kąta, zasłaniając klatkę
piersiową rękami. Łazienka była gigantyczna. Stała w niej
toaletka z ozdobnym lustrem, a ubikacja ukryta była w osobnym
pomieszczeniu. Paląca się świeca
wydzielała słodki i ciężki zapach jaśminu, ale w powietrzu unosił
się też zapach wymiocin.
Isaac nie podszedł do niej, tylko stał przy drzwiach, wy-
prostowany i spięty.
— Zachowujesz się... bardzo dziwnie — powiedział.
Emily usiadła na krześle obitym brzoskwiniową tkaniną i usunęła
jakiś pyłek z rajstop. Była zbyt zdenerwowana, by odpowiedzieć.
Czuła, jak wszystkie sekrety, które dusiła w sobie, próbowały się
z niej wydostać.
— Wstydzisz się mnie? — pytał Isaac. — To dlatego, że
powiedziałem Spencer, że mój tata zajmuje się caterin-giem? Nie
powinienem był tego mówić?
Emily zakryła oczy dłońmi. Nie mogła uwierzyć w to, że
pomyślał, iż to on spowodował jej dziwne zachowanie. Znowu.
Nagle poczuła, jak lęk chwyta ją za ramiona. Nawet jeśli tym
razem się wywinie, to taka sytuacja się powtórzy. A na końcu
wszystkiego stoi A., czyli łan. Skoro uciekł, to mógł zrobić
wszystko. „Potraktuj to jako ostrzeżenie", napisał po tym, jak
Maya zjawiła się w chińskiej restauracji, łan miał Emily na
widelcu.
Dlatego musiała doprowadzić wszystko do porządku.
Emily spojrzała na Isaaca z zaciśniętym gardłem. To trzeba było
zrobić szybko, tak jak zrywa się stary lepiec.
— Pamiętasz tę dziewczynę w Chińskiej Róży? — wyrzuciła z
siebie.
Isaac spojrzał na nią, jakby nie rozumiał, do czego zmierza.
Wzruszył ramionami. Emily wzięła głęboki oddech.
— Chodziłyśmy z sobą.
Całą resztę opowiedziała mu z prędkością światła. Mówiła o tym,
jak w siódmej klasie pocałowała Ali w domku
na drzewie. Jak natychmiast zakochała się w Mai, pod wpływem
zapachu jej gumy bananowej. Opowiedziała mu o
wiadomościach od A., o tym, jak umawiała się z To-bym
Cavanaughem, żeby udowodnić sobie, że podobają się jej
chłopcy, jak w czasie zawodów pływackich rozpowszechniono
jej zdjęcie z Mayą i cała szkoła poznała prawdę o niej.
Powiedziała Isaacowi o Wierzchołkach Drzew, programie
leczącym z homoseksualizmu, w którym musiała wziąć udział
pod presją rodziców, i że tak naprawdę pojechała do Iowa, bo
rodzice nie akceptowali jej tożsamości seksualnej. Przyznała się
też, że w Iowa poznała dziewczynę o imieniu Trista, z którą się
całowała.
Kiedy skończyła, spojrzała na Isaaca. Zzieleniał na twarzy i
miarowo stukał piętą w posadzkę. Chyba był zły. Emily zwiesiła
głowę.
- Zrozumiem, jeśli już się do mnie nigdy nie odezwiesz. Nie
chciałam cię skrzywdzić. Myślałam, że jak się dowiesz prawdy,
to mnie znienawidzisz. Chociaż ukryłam to wszystko przed tobą,
to nie kłamałam, kiedy mówiłam, co do ciebie czuję, że chcę z
tobą chodzić, że naprawdę mi się podobasz i tak dalej. Myślałam,
że nie potrafię zakochać się w chłopaku, ale okazało się, że się
myliłam.
W łazience zapadła głucha cisza. Nawet odgłosy dochodzące z
zewnątrz przycichły. Isaac odruchowo poprawił krawat.
- To znaczy, że jesteś... bi? Tak?
Emily ścisnęła mocno jedwabną poduszkę leżącą na krześle. O
wiele łatwiej byłoby jej powiedzieć, że była hetero, a te historie z
Mayą, Ali i Tristą były tylko pomyłkami zabłąkanej dziewczynki.
Ale wiedziała dobrze, że to nieprawda.
— Nie wiem, kim jestem — odparła szeptem. — Chciałabym, ale
nie wiem. Może lubię po prostu... ludzi. Może osobę,
niekoniecznie jej płeć.
Isaac spuścił wzrok. Westchnął cicho. Kiedy usłyszała, jak się
odwraca, serce zabiło jej z rozpaczy. Za kilka sekund Isaac
naciśnie klamkę, wyjdzie z łazienki i już nigdy nie wróci. Emily
wyobrażała sobie jego mamę, która wita go w drzwiach i z
ciekawością pyta o to, jak było na ich bajkowej randce. A kiedy
dowie się prawdy, zrzednie jej mina. „Emily jest kim?", zapyta.
-Hej.
Poczuła na głowie jego ciepły oddech. Isaac stał nad nią z
zagadkowym wyrazem twarzy. Bez słowa objął ją ramionami.
— Wszystko w porządku.
— C-co? — szepnęła Emily.
— W porządku — powtórzył cicho. — Akceptuję to. Akceptuję
ciebie.
Emily zamrugała z niedowierzaniem.
— Naprawdę?
Isaac pokiwał głową.
— Tak naprawdę ulżyło mi. Myślałem, że zachowujesz się jak
wariatka z mojego powodu. Albo że masz już chłopaka.
W oczach Emily pojawiły się łzy wdzięczności.
— To raczej mało prawdopodobne — mruknęła.
— Chyba masz rację — parsknął śmiechem Isaac.
Wziął Emily w ramiona i ucałował jej skroń. Kiedy stali objęci,
do łazienki zajrzała Lanie ller, koleżanka Emily z drużyny
pływackiej. Pewnie myślała, że w łazience nikogo nie ma.
— Ups — powiedziała tylko.
Kiedy zobaczyła, że Emily stoi w objęciach c hł op a k a,
otworzyła szeroko oczy. Ale Emily miała to gdzieś. „Niech
wszyscy zobaczą", pomyślała. Niech Lanie powie wszystkim. Już
nigdy nie miała zamiaru niczego ukrywać.
26
KTOŚ WART SPENCER
Dzwonek w domu Hastingsów rozległ się po raz kolejny i
Spencer ukryta w kącie obserwowała, jak rodzice witają państwa
Pembroke, przedstawicieli jednej z najstarszych rodzin w
okolicy. Pan i pani Pembroke słynęli z tego, że zawsze przywozili
z sobą swoje ukochane zwierzątka. Dziś zabrali dwoje swych
ulubieńców: Mimsy, bezustannie ujadającego miniaturowego
szpica, i etolę z zapięciem w kształcie lisiej głowy, którą Hester
Pembroke otuliła ramiona. Kiedy państwo Pembroke'owie
pognali w stronę stołu z przekąskami, mama Spencer szepnęła
coś na ucho Melissie i wmieszała się w tłum. Melissa zauważyła,
że siostra się jej przygląda. Wygładziła dłonią bordową sukienkę
z satyny, spuściła wzrok i się odwróciła. Spencer nie potrafiła
zdobyć się na to, by zapytać Melissę, co myśli o zniknięciu lana.
Zresztą Melissa na cały dzień gdzieś się zaszyła.
Spencer nie wiedziała nawet, dlaczego wydają to przyjęcie, choć
wszyscy chyba świetnie się bawili. Pewnie
picie na umór uchodziło w Rosewood za szczyt skandalu. Wilden
już musiał odprowadzić rodziców Masona Byersa do ich
bentleya, bo Binky Byers wypiła o jeden koktajl za dużo. Spencer
nakryła też 01ivię Zeigler, mamę Naomi, jak wymiotowała w
łazience, trzymając się obiema rękami krawędzi umywalki.
Gdyby tylko wódka mogła ogłuszyć Spencer. Ale choć wypiła
już po kryjomu niezliczoną ilość szotów wódki cytrynowej, jej
umysł pozostawał jasny i w pełni świadomy. Jakby jakaś
karmiczna siła próbowała ją ukarać, zmuszając, by poddała się tej
towarzyskiej torturze na trzeźwo.
Spencer popełniła kardynalny błąd, ukrywając odwiedziny lana.
Ale skąd niby miała wiedzieć, że łan zamierza uciec?
Przypomniał się jej sen, który miała poprzedniego ranka. „Jest
prawie za późno". Nie da się ukryć.
Obiecała przyjaciółkom, że powie policji o wizycie lana, ale
kiedy tylko Wilden stanął w progu jej domu gotowy do
ochraniania przyjęcia, Spencer... nie potrafiła się na to zdobyć.
Nie zniosłaby kolejnego gorzkiego wykładu o tym, jak potwornie
nawaliła. Znowu. Zresztą, w czym jej zeznanie mogłoby pomóc
Wildenowi? Przecież łan nie zdradził jej swojego planu ucieczki.
Powiedział tylko, że wkrótce odkryje tajemnicę, która postawi na
głowie całe jej życie.
- Spencer, kochanie - usłyszała czyjś głos po prawej stronie.
Mówiła do niej pani Kahn, wyglądająca niebywale szykownie w
szmaragdowej sukni wyszywanej cekinami. Spencer słyszała, jak
mówiła fotografom z plotkarskich kolumn, że to sukienka vintage
od Balenciagi. Pani Kahn błyszczała od stóp do głów, przez uszy,
szyję, nadgarstki i palce. Powszechnie wiadomo było, że w
zeszłym roku,
kiedy ojciec Noela wyjeżdżał do Los Angeles jako sponsor
kolejnego turnieju golfowego, kupił swojej żonie połowę butiku
Tiffany'ego. Rachunek opublikowano nawet na jednym z
lokalnych plotkarskich blogów.
— Nie macie więcej tych przepysznych malutkich babeczek? —
zapytała. — Bo czemu niby sobie odmawiać?
Poklepała się po swoim płaskim brzuchu, jakby chciała
powiedzieć: „W mieście grasuje morderca, więc zjedzmy sobie
jeszcze po ciasteczku".
— Chwileczkę. — Spencer odnalazła wzrokiem swoich
rodziców, stojących obok kwartetu smyczkowego. — Zaraz do
pani wrócę.
Mijając gości, dotarła do rodziców. Ojciec miał na sobie ciemny
garnitur od Armaniego, a mama krótką czarną sukienkę z
szerokimi rękawami i podkreśloną talią. Może i takie sukienki
nosiły modelki na pokazach w Mediolanie, ale według Spencer
takie coś mogłaby ubrać narzeczona Draculi do sprzątania domu.
Poklepała mamę po ramieniu. Pani Hastings odwróciła się i
spojrzała na nią z szerokim, wyćwiczonym uśmiechem, lecz
kiedy zobaczyła, że to jej córka, zmrużyła oczy.
— Kończą się babeczki — poinformowała ją rzeczowo Spencer.
— Mam sprawdzić, czy zostało coś jeszcze w kuchni? Poza tym
w barze zaczyna brakować szampana.
Pani Hastings dotknęła palcem brwi, wyraźnie zmieszana.
— Ja pójdę.
— Nie ma problemu — powiedziała Spencer. — Mogę...
— Da m so bie r a dę — syknęła mama lodowato, a z jej ust
tryskały kropelki śliny. Popatrzyła na Spencer
spod uniesionych brwi, a zmarszczki wokół jej ust stały się nagle
bardzo wyraźne. - Proszę cię, idź do biblioteki i dotrzymaj
towarzystwa swoim kolegom i koleżankom.
Spencer zrobiła krok w tył i prawie poślizgnęła się na
wypolerowanym parkiecie. Poczuła się tak, jakby mama dała jej
właśnie w twarz.
- Wiem, jak bardzo się cieszysz, że mnie wydziedziczono -
wypaliła Spencer na cały głos, zanim zdała sobie sprawę, co tak
naprawdę mówi. - Ale nie musisz mi tego na każdym kroku
dawać do zrozumienia.
Mama zamarła zszokowana i otworzyła usta. Ktoś stojący obok
westchnął głośno. Pani Hastings spojrzała na swojego męża,
który zbladł jak ściana.
- Spencer... - próbował załagodzić sytuację.
- Daruj sobie, tato - warknęła Spencer, odwróciła się na pięcie i
szybkim krokiem poszła w kierunku pokoju w tylnej części
domu.
Łzy gniewu płynęły jej po twarzy. Powinna czuć się świetnie,
przecież rodzice zasłużyli sobie, żeby wywalić im prawdę prosto
w oczy. Ale czuła się dokładnie tak samo jak wtedy, gdy rodzice
ją odtrącali. Jak choinka, którą po Nowym Roku wyrzuca się do
kubła na śmieci. Spencer zawsze błagała rodziców, żeby nie
wyrzucali drzewek, tylko sadzili je w ogrodzie, a oni mówili
wówczas, że zachowuje się jak głuptas.
- Spencer?
Z cienia wyszedł Andrew Campbell z kieliszkiem wina w dłoni.
Spencer poczuła na plecach dreszcze. Przez cały dzień chciała
napisać do Andrew SMS-a z pytaniem, czy przyjdzie wieczorem.
Bynajmniej nie wzdychała do
niego potajemnie. Andrew zauważył jej rozgniewaną minę i
ściągnięte brwi.
— Co się stało?
Spencer trząsł się podbródek, kiedy spojrzała na główną salę
balową. Rodzice już gdzieś poszli. Nie widziała też na
horyzoncie Melissy.
— Cała moja rodzina mnie nienawidzi — wyrzuciła z siebie.
- Daj spokój - uspokajał ją Andrew, chwytając za ramię.
Zaprowadził ją do pokoju, włączył lampę i wskazał na
kanapę.
- Siadaj. Oddychaj głęboko.
Spencer osunęła się na kanapę. Andrew usiadł obok. Ostatni raz
była w tym pokoju we wtorek po południu, kiedy z
przyjaciółkami oglądały w telewizji relację z rozprawy, w czasie
której tymczasowo zwolniono lana z aresztu. Po prawej stronie
telewizora stała kolekcja zdjęć jej i Melissy ze szkoły, od
pierwszej klasy podstawówki do matury Melissy. Spencer
spojrzała na jedno z nich. Zrobiono je, jeszcze zanim poszła do
szkoły, nim poznała Ali i zaczął się ten cały bałagan z A. Miała
włosy idealnie zaczesane do tyłu, a na jej granatowej marynarce
nie widać było ani jednej fałdy. Na twarzy malował się wyraz
samozadowolenia, który mówił: „Jestem Spencer Hastings i
jestem najlepsza".
„Ha", pomyślała z goryczą Spencer. Fortuna kołem się toczy.
Obok zdjęć stała wielka statuetka przedstawiająca wieżę Eiffla.
Nadal opierało się o nią stare zdjęcie Ali z dnia, kiedy ogłoszono
zabawę w kapsułę czasu. Spencer zmrużyła oczy i spojrzała na
Ali, która w dłoni trzymała plakat
zerwany ze ściany, a usta otworzyła tak szeroko, że widać było
nawet jej małe, kwadratowe zęby trzonowe. W której dokładnie
chwili zrobiono to zdjęcie? Czy Ali oznajmiła właśnie, że Jason
powie jej, gdzie ukrył kawałek sztandaru? Czy wtedy, gdy
Spencer wpadła na pomysł wykradzenia jej trofeum? Czy Ian
rozmawiał już z Ali i oznajmił jej, że zamierza ją zabić? Wielkie
błękitne oczy Ali patrzyły prosto na Spencer, która prawie słysza-
ła jej wysoki, dźwięczny głos. Gdyby żyła, na pewno wy-
śmiewałaby się teraz ze Spencer. „Uhu, rodzice cię nienawidzą!"
Spencer zadrżała i odwróciła wzrok. Nie mogła znieść drwiącego
spojrzenia Ali.
— Co się dzieje? - zapytał z troską Andrew, zagryzając dolną
wargę. — Co zrobili twoi rodzice?
Spencer strzepnęła z sukienki niewidzialny pyłek.
— Nawet nie chcą na mnie patrzeć. — Spencer była zupełnie
otępiała. — Jakbym umarła.
— To na pewno nieprawda — pocieszał ją Andrew. Napił się
wina i odstawił kieliszek na stolik. — Dlaczego mieliby cię
nienawidzić? Tak naprawdę są z ciebie dumni.
Spencer szybko wsunęła podstawkę pod jego kieliszek. Nie dbała
o to, czy wyszła na pedantkę.
— Nie są. Wstydzą się mnie, jak mebla, który wyszedł z mody.
Jak olejnego obrazu mamy, schowanego w piwnicy. Tak to
wygląda.
Andrew uniósł głowę.
— To z powodu Złotej Orchidei? Pewnie trochę im przykro, ale
to dlatego, że nie wygrałaś.
Spencer zdusiła płacz i poczuła na piersi ogromny ciężar.
- Wiedzieli, że ukradłam tę pracę Melissy - wybuchła, zanim
zdołała się powstrzymać. - Ale kazali mi to zachować w
tajemnicy. Woleliby, żebym po prostu skłamała, przyjęła nagrodę
i żyła z poczuciem winy do końca swoich dni. A ja zrobiłam z
nich idiotów.
Skórzana tapicerka zaskrzypiała, kiedy Andrew odchylił się do
tyłu. Patrzył niemo na Spencer, a wentylator nad ich głowami
kręcił się powoli.
- Żartujesz.
Spencer pokręciła głową. Kiedy tylko to powiedziała, poczuła się
jak zdrajca. Rodzice nigdy nie zabronili jej mówić o tym
skandalu, ale pewnie dlatego, że nawet im nie przyszło do głowy,
że miałaby ochotę z kimś o tym porozmawiać.
-1 sama przyznałaś się do plagiatu, choć oni cię od tego
odwodzili? - dopytywał się Andrew. Spencer pokiwała głową.
- Nieźle. - Andrew przeczesał dłonią włosy. - Zrobiłaś to, co
trzeba, Spencer. Pamiętaj o tym.
Spencer zaczęły płynąć łzy, jak woda z odkręconego kranu.
- Miałam tyle na głowie - mamrotała. - Nie rozumiałam ekonomii
ani w ząb. Myślałam, że nic się nie stanie, jak ukradnę tę jedną
pracę Melissy. Myślałam, że nikt się nie dowie. Chciałam dostać
piątkę.
Gardło zacisnęło się jej na dobre. Ukryła twarz w poduszce.
- Już w porządku. - Andrew delikatnie położył jej dłoń na
plecach. — Świetnie cię rozumiem.
Ale Spencer nie mogła przestać płakać. Zgięła się wpół i czuła,
jak łzy płyną jej do nosa, oczy puchną, gardło się
zaciska, a klatka piersiowa porusza miarowo. Wszystko nagle
wydało się jej takie beznadziejne. Nie miała czego szukać na
uniwersytecie. To z jej winy morderca Ali wymknął się policji.
Rodzina ją wydziedziczyła, łan miał rację. Jej życie było żałosne.
— Ciii — szepnął Andrew, głaszcząc ją po plecach. — Nie
zrobiłaś nic złego. Już w porządku.
Nagle z leżącej na stole srebrnej torebki Spencer dobiegł dźwięk
telefonu. Spencer uniosła głowę. Przestała płakać, ła n?
Spojrzała na okno. Podwórko na tyłach domu oświetlała tylko
jedna latarnia. Snop żółtego światła otaczała ze wszystkich stron
nieprzenikniona ciemność. Nasłuchiwała, czy w krzakach pod
oknem coś się nie rusza, ale było zupełnie cicho. Telefon
zadzwonił znowu. Andrew odsunął dłoń od jej pleców.
— Nie chcesz zobaczyć, kto napisał?
Spencer zamyśliła się i polizała wargi. Powoli sięgnęła po
torebkę. Ręce tak się jej trzęsły, że ledwie ją otworzyła. Nie
dostała SMS-a, tylko powiadomienie o nowym e-mailu.
Spojrzała na nadawcę. KOCHAM CIĘ. Nagłówek wiadomości
głosił: „Być może mamy odpowiedź na twoje pytanie!".
— O Boże. — Spencer podsunęła Andrew swój telefon. Z
powodu całego zamieszania w zeszłym tygodniu zupełnie
zapomniała, że zarejestrowała się w serwisie szukającym
biologicznych rodziców. — P o p a t r z !
Andrew wziął głęboki oddech. Otworzyli wiadomość i
przeczytali: „Z radością zawiadamiamy, że znaleźliśmy w naszej
bazie danych osobę, która odpowiada twojemu profilowi.
Skontaktowaliśmy się z nią i w ciągu kilku
dni powinnaś otrzymać od niej wiadomość. Dziękujemy, Zespół
Kocham Cię".
Spencer przejrzała resztę wiadomości, ale nie dowiedziała się nic
więcej. W e-mailu nie podano imienia ani nazwiska tej kobiety,
jej zawodu ani adresu. Spencer położyła telefon na kolanach.
Kręciło się jej w głowie.
— Więc... to prawda? Andrew chwycił ją za ręce.
— Może.
Spencer uśmiechnęła się przez łzy.
— O Boże! — zawołała. — O mój Boże! — Rzuciła się Andrew
na szyję i przytuliła go mocno. — Dziękuję!
— Za co? — Andrew był zdumiony.
— Nie wiem! — odparła Spencer. — Za wszystko! Odsunęli się
od siebie i uśmiechnęli. I nagle, powoli
i ostrożnie, dłoń Andrew zaczęła obejmować ją w talii. Spencer
zamarła. Odgłosy przyjęcia ucichły i pokój wydał się nagle ciepły
i przytulny. Minęło kilka długich sekund, odmierzanych przez
zegar w cyfrowym odtwarzaczu DVD. Andrew nachylił się i
przycisnął usta do jej ust. Spencer poczuła smak cukierków
cynamonowych. Usta Andrew były takie miękkie. Czuła się...
świetnie. Pocałował ją i przycisnął do siebie. Gdzie An d re w
C a m p b e l l nauczył się tak całować?
Wszystko to trwało najwyżej pięć sekund. Kiedy Andrew się
odsunął, Spencer nie potrafiła wydobyć z siebie ani słowa.
Zastanawiała się, czy jej usta smakują słono od łez. Pewnie
wyglądała paskudnie, cała czerwona i opuchnięta od płaczu.
- Przepraszam - rzucił nagle Andrew i zbladł. - Nie powinienem
był tego robić. Ale dziś wyglądasz tak ślicznie, a ja się cieszę, że
znalazłaś mamę i...
Spencer zamrugała. Chciała odzyskać równowagę.
- Nie przepraszaj - powiedziała wreszcie. - Ale... ja chyba na to
nie zasługuję. - Pociągnęła nosem. - Zachowałam się wobec
ciebie paskudnie. Na... Ralu Lisa. I na zajęciach. Byłam zwykłą
suką. - Pokręciła głową. Po jej policzku spłynęła łza. - Masz
wszelkie powody, żeby mnie nienawidzić.
Andrew owinął swój mały palec wokół jej małego palca.
- Byłem na ciebie wściekły po Balu Lisa, ale tylko dlatego, że mi
się podobałaś. Poza tym... zawsze rywalizowaliśmy. - Dotknął
kolana Spencer. - Podoba mi się to, że lubisz rywalizację... i masz
jakiś cel... i jesteś inteligentna. Nie chciałbym, żebyś się
zmieniła.
Spencer miała ochotę się zaśmiać, ale jej usta wykrzywiły się, a z
oczu popłynęły łzy. Czemu płakała, kiedy ktoś był dla niej miły?
Spojrzała na telefon i postukała palcem w ekran.
- I podobałabym ci się nawet wtedy, gdyby się okazało, że nie
należę do rodziny Hastingsów?
Andrew prychnął.
- Nie obchodzi mnie, jakie masz nazwisko. Poza tym Coco
Chanel zaczynała od zera. Była sierotą. A do czego doszła?
Spencer mimowolnie uśmiechnęła się jednym kącikiem ust.
- Zmyślasz.
Skąd niby taki kujon jak Andrew wiedział coś o wielkich
projektantach mody?
To prawda - Andrew pokiwał energicznie głową. -Sprawdź sama!
Spencer przyglądała się szczupłej twarzy Andrew z wydatnymi
kośćmi policzkowymi, jego długim blond włosom uroczo
założonym za uszy. Andrew od zawsze był w zasięgu ręki,
siedział obok niej na lekcjach, biegł do tablicy, żeby przed nią
rozwiązać zadanie, konkurował z nią o pozycję
przewodniczącego klasy i prezesa szkolnego kółka ONZ. A
nigdy nie zauważyła, że jest przystojny. Spencer znowu skryła się
w jego ramionach. Miała ochotę przytulać się do niego przez całą
noc.
Kiedy oparła podbródek na jego ramieniu, jej wzrok powędrował
w kierunku zdjęcia Ali opartego o wieżę Eiffla. Nagle zobaczyła
zdjęcie w zupełnie innym świetle. Choć Ali wciąż miała usta
otwarte w uśmiechu, to w jej oczach czaił się lęk. Jakby wołała do
fotografa, próbując przesłać mu pozasłowny komunikat. „Pomóż
mi - mówiły jej oczy. - Proszę".
Spencer przypomniał się jej sen. Stała razem z Ali obok stojaków
na rowery. Młodsza Ali odwróciła się do niej z tym samym
zatroskaniem na twarzy. Obie Ali chciały, żeby Spencer odkryła
jakiś sekret. Może miała go w zasięgu ręki?
Obie mówiły: „Nie powinnaś była tego wyrzucać, Spencer. Było
tam wszystko, czego potrzebujesz. Wszystkie odpowiedzi. To
twój problem, Spencer. Musisz to wszystko naprawić".
Ale co ostatnio wyrzuciła? Jak miała wszystko naprawić? Nagle
oderwała się od Andrew.
— Worek na śmieci.
- Co? - Andrew nie rozumiał, o czym mówi Spencer.
Spencer wyjrzała przez okno. W sobotę terapeutka kazała im
zakopać pamiątki po Ali, czyli do sł o wn ie je wy r zuc ić. Czy
to miały na myśli dwie Ali z jej snu? Czy wśród tych szpargałów
kryło się coś, co mogłoby pomóc jej naprawić wszystkie błędy?
— O Boże — wyszeptała Spencer i stanęła na chwiej -nych
nogach.
— Co? — zapytał Andrew i również się podniósł. — Co się
stało?
Spencer spojrzała na niego, a potem na okno, w stronę domku, za
którym zakopały worek. Musiała przejść spory kawałek, ale
koniecznie chciała się upewnić.
— Powiedz inspektorowi Wildenowi, że jeśli nie wrócę za
dziesięć minut, ma po mnie pójść — rzuciła przez ramię,
wybiegając z pokoju, w którym zostawiła zdezorientowanego
Andrew.
27
HANNA MARIN, KRÓLOWA PSZCZÓŁ
Kiedy Hanna i Lucas dotarli do domu Hastingsów, w salonie
kłębił się tłum. Kwartet smyczkowy właśnie skończył koncert,
instrumenty stroił zespół jazzowy Kelnerki roznosiły aperitify a
barmani podawali szklanki z whisky, gin z tonikiem i wielkie
kieliszki czerwonego wina. Wszyscy wyglądali na lekko
podchmielonych. Pewnie bardzo się przejęli ucieczką lana. Przed
zniknięciem Ali największą zbrodnią, jaka mogła się wydarzyć w
Rosewood, były machlojki podatkowe.
Lucas otworzył obiektyw swojego aparatu fotograficznego. Miał
przygotować z tej imprezy fotoreportaż dla jednej z lokalnych
gazet.
— Chcesz coś do picia?
— Jeszcze nie — odparła Hanna, licząc każdą pustą kalorię w
alkoholu.
Nerwowo wygładziła wszystkie fałdki na swojej krwi-
stoczerwonej sukience z szyfonu i jedwabiu. W zeszłym
tygodniu suknia pasowała w talii idealnie, a teraz wydawała się
nieco opięta. Hanna przez cały dzień się kryła, próbując
zignorować Kate, Naomi i Riley, które cały czas dzwoniły i
pisały SMS-y, zapraszając ją na wstępną imprezę w domu
Naomi. Wreszcie oddzwoniła, mówiąc, że za bardzo przejęła się
zniknięciem lana, żeby imprezować.
— O, dobry wieczór — przywitała się z nimi pani Hastings, jakby
ich obecność działała jej na nerwy. — Wszyscy młodzi ludzie są
w bibliotece. Tędy.
Zaczęła kierować ich w stronę biblioteki, jakby byli
niepotrzebnymi klamotami, które trzeba jakoś upchnąć w
spiżarce. Hanna posłała Lucasowi bezradne spojrzenie. Nie miała
jeszcze odwagi, by stanąć oko w oko z Kate.
— A nie musisz zrobić zdjęć wszystkim uczestnikom? — pisnęła
Hanna w desperacji.
— Tym się zajmuje inny fotograf — warknęła pani Hastings. —
Ty zrób zdjęcia swoim przyjaciołom.
Kiedy tylko pani Hastings otworzyła drzwi do biblioteki, ktoś
zawołał: „O, cholera!". Przez chwilę rozlegały się szepty i
szmery, a potem wszyscy w pokoju spojrzeli na mamę Spencer z
minami, które mówiły: „Nie piję alkoholu". Dziewczyna ze
szkoły dla kwakrów szybko zsunęła się z kolan Noela. Mike
Montgomery próbował ukryć kieliszek wina za plecami. Sean
Ackard — który najprawdopodobniej nie pił — rozmawiał z
Gemmą Curran. Kate, Naomi i Riley stały w kącie. Kate miała na
sobie białą suknię bez ramion, Naomi kolorową suknię za kolano
z gorsetem, a Riley zieloną sukienkę, którą wybrała dla niej
Hanna w „Teen Vougue'u".
Pani Hastings zamknęła za sobą drzwi i wszyscy wyciągnęli
butelki i kieliszki. Kate, Naomi i Riley jeszcze
nie zauważyły Hanny, ale zaraz powinny zwrócić na nią uwagę.
„Najwyższa pora! - śmiała się złowieszczo Kate. - Nie mogę się
doczekać!"
Lucas zauważył Kate, Naomi i Riley.
- Może powinniśmy się przywitać?
Kate mówiła coś na ucho Naomi. Odsunęła się i obie zaśmiały się
głośno. Hanna nawet się nie ruszyła.
- Nie chcesz z nimi porozmawiać? - zapytał Lucas. Hanna
patrzyła na swoje szpilki od Diora.
- Zmieniłam zdanie na temat Kate.
Lucas uniósł brwi tak wysoko, że prawie dotknęły linii włosów.
- Wydaje mi się, że coś udaje - dodała Hanna. Czuła na sobie
wzrok Lucasa, który czekał na wyjaśnienia.
- Jesienią próbowała zniszczyć moją relację z tatą - wyszeptała,
ciągnąc Lucasa do odległego kąta biblioteki. - Ta jej przyjaźń...
za szybko dałam się na nią nabrać. Łatwo jej poszło. Od lat
nienawidziłyśmy się z Naomi i Riley, a nagle tak się polubiłyśmy,
tylko dlatego że zjawiła się Kate? -Pokręciła energicznie głową. -
Akurat. Nie tak to działa.
Lucas zmrużył oczy.
- Ale co?
- Uważam, że Kate coś knuje - wyjaśniła Hanna, zaciskając zęby.
Noel Kahn krzyczał do Jamesa Freeda, żeby wypił do dna wódkę
z butelki.
- Zjednała sobie Naomi i Riley, żeby mnie zniszczyć. Muszę
wymyślić, jak ją ubiec, jak wystawić ją na pośmiewisko, zanim
ona zrobi to mnie.
Lucas gapił się na nią. Zespół jazzowy w salonie właśnie kończył
kolejny numer.
— To wszystko przez Monę? — szepnął po chwili. — Nic
dziwnego, że teraz wydaje ci się, że każdy, kto chce się z tobą
zaprzyjaźnić, ma jakiś ukryty motyw i zamierza cię zniszczyć.
Ale to złudzenie, Hanno. Nikt nie próbuje cię skrzywdzić.
Naprawdę.
Hanna miała ochotę wbić mu obcas w stopę. Jak śmiał traktować
ją tak protekcjonalnie! Już miała mu opowiedzieć o naśladowcy
A., ale teraz na pewno tego nie zrobi. To by mu tylko dało kolejny
powód, żeby ją protekcjonalnie potraktować.
— Nie mam paranoi i nie wymyśliłam sobie tego — powiedziała
gniewnie. — To nie ma nic wspólnego z Moną. Chodzi o K a t e .
Czego nie rozumiesz?
Lucas zamrugał.
Hanna poczuła rozczarowanie. Nie rozumiał, bo nie należał do
tego świata. Nagle Hanna zdała sobie sprawę, jak bardzo się
różnią. Westchnęła.
— Chodzi o popularność, Lucas — powiedziała tak, jakby
mówiła do dziecka. — To kwestia kalkulacji. Nie oczekuję, że to
zrozumiesz.
Lucas otworzył szeroko oczy. Przycisnął plecy do drzwi
balkonowych.
— Nie zrozumiem, bo nie jestem popularny? Cóż, Hanno.
Przykro mi, że nie jestem dla ciebie wystarczającym luzakiem.
Machnął ręką, jakby chciał ją od siebie odpędzić, i podszedł do
okna. Hanna poczuła w ustach gorzki smak. Tylko pogorszyła
sprawę. W tłumie zobaczyła, jak Kate wyciąga w górę rękę i
macha do niej.
— O Boże, Hanna przyszła!
Hanna zauważyła, że Naomi i Riley też do niej machają z
szerokimi uśmiechami. Teraz, kiedy ją dostrzegły, nie mogła tak
po prostu odwrócić się i ich zlekceważyć. Przynajmniej miała na
sobie własną sukienkę, a nie jakąś przykrótką szmatę, przysłaną
przez Monę.
Kiedy ruszyła w ich kierunku, próbowała się uspokoić. Naomi
przesunęła się na kanapie, żeby zrobić jej miejsce.
— Gdzie się podziewałaś? — zapytała, przytulając się do Hanny.
— Ach, tu i tam — rzuciła Hanna na odczepnego. Lucas
obserwował ją z drugiego końca pokoju. Szybko
odwróciła wzrok.
— Martwiłam się o ciebie — powiedziała Kate z poważnym
wyrazem twarzy. — Ta sprawa z łanem jest przerażająca. Nie
dziwię się, że dziś nie miałaś ochoty na towarzystwo.
— Tak dobrze cię widzieć — powiedziała Naomi. — Ale
przegapiłaś bombową imprezę wstępną. — Nachyliła się do ucha
Hanny. — Przyszedł Erie Kahn i Mason Byers. Obaj mają fioła
na punkcie Kate.
Hanna polizała wargi i wzruszyła ramionami. Nie miała ochoty
na żadne salonowe konwersacje. Ale Kate zaczęła poprawiać
kłęby szyfonu w sukience Hanny.
— Wczoraj Naomi zabrała mnie do najfantastyczniejszego
butiku pod słońcem. Nazywa się Otter. Kupiłam to. — Pokazała
na masywny wisiorek z kryształów Swarovskiego, który miała na
szyi. — Chciałyśmy cię zabrać, ale nie odbierałaś telefonu. —
Wydęła usta. — W przyszłym tygodniu pójdziemy razem, okej?
Widziałam tam świetne ciemne dżinsy. Wyglądałabyś w nich
szałowo.
- Aha - mruknęła Hanna. - Jasne.
Sięgnęła po butelkę wina wciśniętą za jeden z foteli. Niestety,
była pusta.
- Masz, dopij moje - Kate podała jej wielki kieliszek wypełniony
do połowy. - Jeszcze czuję w głowie tę imprezę u Naomi.
Hanna wbiła wzrok w kieliszek Kate. Czerwone wino wyglądało
jak krew. „Tak będzie najlepiej - mówiła Kate. -Najwyższa pora!
Nie mogę się doczekać!" Więc po co udawała przyjaciółkę? Czy
to możliwe, że Hanna się pomyliła?
I nagle ją oświeciło. To oc zy wist e. Kate tylko udawała jej
przyjaciółkę. Hanna poczuła się jak idiotka. Powinna to
zauważyć wcześniej.
Przecież udawało się przyjaźń z oczywistych powodów. Kiedy
Hanna chciała się zemścić na kimś, kto zrobił przykrość Monie,
zachowywała się tak, jakby się z nią pokłóciła. Wchodziła do
grupy swojej ofiary i w dogodnym momencie wbijała jej nóż w
plecy Może Mona, kiedy wcieliła się w rolę A., udzieliła Kate
lekcji na ten temat.
Erie Kahn podszedł i usiadł na wielkiej poduszce leżącej na
podłodze. Był wyższy i szczuplejszy od Noela, ale miał takie
same wielkie brązowe oczy i promienny uśmiech.
- Cześć, Hanna. Gdzie ukrywałaś swoją prześliczną
przyrodnią siostrę?
- Mówisz tak, jakby zamknęła mnie w szafce na miotły -
zachichotała Kate 1 w jej oczach pojawił się błysk.
- A zamknęłaś? - zapytał Hannę Erie, a Kate zaśmiała się jeszcze
głośniej.
Noel i Mason też się do nich przysiedli. Mike Montgomery i jego
dziewczyna usiedli obok Riley i Naomi.
Hanna miała wokół siebie tyle osób, że nawet gdyby chciała
wstać, to nie dałaby rady. Rozejrzała się w poszukiwaniu Lucasa,
ale ten gdzieś zniknął. Erie nachylił się do Kate i pogłaskał ją po
nadgarstku.
- Od jak dawna się znacie?
Kate spojrzała na Hannę i się zamyśliła.
- Chyba... od wielu lat. Od siódmej klasy. Ale nie miałyśmy z
sobą kontaktu przez długi okres. Hanna tylko raz odwiedziła
mnie w Annapolis. Chyba nie byłam dla niej dostatecznie fajna.
Przyjechała z Alison DiLaurentis. Pamiętasz ten wielki lunch,
Hanno?
Kate posłała Hannie szeroki, złośliwy uśmiech. Pewnie już
chciała ogłosić, że Hanna od czasu do czasu zmusza się do
wymiotów. Hanna czuła się tak, jakby siedziała w wagoniku
kolejki górskiej, który właśnie podjeżdża do góry. W każdej
chwili mógł ruszyć w dół, a ona opróżni żołądek... i straci
reputację.
„Udawanie przyjaciółki to nic trudnego", powiedziała pewnie
Mona do Kate, jakby przeczuwała, że któregoś dnia Kate i Hanna
zamieszkają pod jednym dachem. „Wydobądź z niej jej
największy sekret. To wystarczy, żeby ją ostatecznie zniszczyć".
Przypomniała się jej wiadomość od A.: „Zniszcz ją, zanim ona
zniszczy ciebie".
- Wiecie, że Kate ma opryszczkę? - wypaliła nagle Hanna.
Nie poznała nawet swojego głosu. Mówiła jak ktoś o wiele
bardziej złośliwy.
Wszyscy podnieśli nagle głowy. Mike wypluł wino na dywan.
Erie Kahn szybko wypuścił z ręki dłoń Kate.
— Powiedziała mi o tym w zeszłym tygodniu — mówiła dalej
Hanna i czuła, jak czarny jad rozchodzi się po całym jej ciele. —
Złapała to od jakiegoś faceta w Annapolis. Powinieneś o tym
wiedzieć, Erie, zanim dobierzesz się jej do majtek.
— Hanna — wyszeptała z desperacją Kate blada jak ściana. —
Co ty wyprawiasz?
Hanna uśmiechnęła się wyniośle, jakby chciała powiedzieć:
„Zrobiłabyś mi to samo, ty suko". Noel Kahn zadrżał i napił się
wina. Naomi i Riley spojrzały po sobie zażenowane i wstały.
— To prawda? — Mike Montgomery zmarszczył nos. —
P a s k u d z t w o .
— To nieprawda! — pisnęła Kate, rozglądając się wokół. —
Uwierzcie mi, Hanna to zmyśliła!
Ale jej zapewnienia nikogo nie przekonały.
— Uch — ktoś za ich plecami skrzywił się z niesmakiem.
— Valtrex — James Freed udawał, że kaszle w dłoń. Kate wstała.
Wszyscy odsunęli się od niej, jakby wirus
opryszczki mógł przeskoczyć z jej ciała na nich. Kate spojrzała
przerażona na Hannę.
— Czemu to zrobiłaś?
— „Najwyższy czas — wyrecytowała Hanna monotonnym
głosem. — Nie mogę się doczekać".
Kate patrzyła na nią zdezorientowana. Potem zrobiła kilka
kroków w tył i wpadła na drzwi. Kiedy zamknęła je za sobą,
kryształowy żyrandol zakołysał się i zadźwięczał.
Ktoś pogłośnił muzykę.
— Ale numer — zamruczała Naomi, siadając obok Hanny. —
Nic dziwnego, że nie chciałaś ostatnio spędzać z nią czasu.
— Od kogo to złapała? — szepnęła Riley, która również
nachyliła się ciekawsko do Hanny.
— Wie dzi ałam, że jest w niej coś obleśnego — rzuciła z
pogardą Naomi.
Hanna odsunęła z oczu kosmyk włosów. Miała się poczuć
wspaniale i władczo, ale czuła się jak kawałek gówna. To, co
właśnie się wydarzyło, wydało się jej nagle... nie na miejscu.
Postawiła na podłodze kieliszek Kate i ruszyła w kierunku drzwi.
Chciała natychmiast stamtąd uciec. Ale ktoś zaszedł jej drogę.
Lucas wbił w nią wzrok i wydął usta. Widział, co się właśnie
stało.
— Och — szepnęła Hanna zawstydzonym głosem. — Hej. Lucas
założył ręce na piersi. Na jego twarzy widać było
rozgoryczenie.
— Brawo, Hanno. Dorwałaś ją, zanim ona dorwała ciebie, co?
— Nic nie rozumiesz — broniła się Hanna.
Zrobiła krok w jego kierunku i chciała położyć mu dłonie na
ramionach. Ale on podniósł do góry ręce, żeby ją od siebie
odsunąć.
— Wszystko rozumiem — wycedził lodowato. — I chyba
wolałem cię, jak nie byłaś taka popularna. Tylko... normalna.
Zarzucił aparat na ramię i wyszedł na korytarz.
— Lucas, zaczekaj! — zawołała zdumiona Hanna.
Lucas zatrzymał się pośrodku olbrzymiego, orientalnego
dywanu. Na ciemnej marynarce miał trochę psiej sierści. Pewnie
przed wyjściem bawił się ze swoim bernardynem o imieniu
Klarysa. Nagle Hanna poczuła, jak bardzo go ceni za to, że nie
próbuje być ideałem. I że nie dba o popularność. Uwielbiała
wszystkie jego dziwactwa.
- Przepraszam - Hanna poczuła łzy na policzkach, dbała o to, że
wszyscy patrzą.
Lucas miał kamienną minę.
- Koniec z nami, Hanno. Nacisnął klamkę i wyszedł.
- Lucas! - zawołała błagalnie Hanna. Czuła pustkę w sercu.
Lucasa już nie było.
28
JUŻ NIE CHCĘ BYĆ NIEPORADNĄ ARTYSTKĄ
Aria stała przed gigantycznym portretem praprapradziadka
Spencer Duncana Hastingsa, postawnego mężczyzny, który
trzymał na rękach małego psa gończego z oklapniętymi uszami i
o smutnym spojrzeniu. Duncan miał dokładnie taki sam długi nos
jak Spencer, a na jego palcach mieniło się mnóstwo damskich
pierścionków. Bogacze i ich dziwactwa.
Aria powinna siedzieć w bibliotece, razem z rówieśnikami. Pani
Hastings przemocą ją tam zaprowadziła. Ale Aria nie miała nic
do powiedzenia tym wyniosłym księżniczkom z Rosewood,
ubranym w suknie od znanych projektantów i klejnoty od
Cartiera wykradzione ze szkatułki mamy. Czy naprawdę chciała,
żeby oceniały jej długą, czarną, jedwabną sukienkę bez pleców?
Czy miała ochotę na końskie zaloty Noela i jego obleśnych
kumpli? Już wolała siedzieć tu ze starym Duncanem i upijać się
markowym ginem.
Sama nie wiedziała, po co przyszła na tę imprezę. Spencer prosiła
je wszystkie o wsparcie, kiedy łan uciekł, ale Aria nawet nie
widziała Spencer ani pozostałych koleżanek, od kiedy
przyjechała dwadzieścia minut temu. I bynajmniej nie miała
ochoty omawiać przerażającego zniknięcia lana z resztą gości,
którzy nie potrafili rozmawiać o niczym innym. Już wolałaby
zaszyć się w swojej szafie ze Swinulą, pluszową maskotką, i
poczekać, aż ten cały cyrk się skończy. Zawsze tak robiła w
czasie burzy.
Drzwi do biblioteki otworzyły się i na korytarzu pojawił się jej
brat. Miał na sobie ciemnoszary garnitur, koszulę w
fioletowo-czarne pasy, której nie włożył do spodni, i lśniące buty
z kwadratowymi noskami. Za nim szła niewysoka, blada
dziewczyna. Podeszli do Arii.
— Tu jesteś — powiedział Mike. — Chciałem ci przedstawić
Savannah.
— O, cześć. — Aria podała dziewczynie rękę, zszokowana, że
Mike zechciał przedstawić jej swoją dziewczynę. — Jestem Aria.
Siostra Mike'a.
— Miło mi.
Savannah miała szeroki, ujmujący uśmiech. Jej długie, kręcone,
ciemnobrązowe włosy spadały na plecy. Miała wydatne kości
policzkowe. Jej atłasowa mała czarna podkreślała krągłości ciała,
ale nie była zbyt przylegająca. Na małej czerwonej torebce nie
było widać żadnego logo.
Wydawała się... normalna. Aria byłaby mniej zdziwiona, gdyby
Mike przyszedł na przyjęcie z foką skradzioną z zoo w Filadelfii.
Albo z islandzkim kucem.
Savannah położyła dłoń na ramieniu Mike'a.
— Pójdę po coś do jedzenia. Krewetki wyglądają tak apetycznie.
— Jasne — odparł Mike i uśmiechnął się do niej jak zwyczajny
chłopak.
Kiedy Savannah odeszła, Aria gwizdnęła cicho i skrzyżowała
ręce na piersi.
— Patrzcie państwo! — zawołała. — Naprawdę fajna
dziewczyna!
Mike wzruszył ramionami.
— Trzymam ją, póki moja striptizerka z klubu nie wróci do
miasta.
Zaśmiał się lubieżnie, ale Aria wiedziała, że tylko się wygłupia.
Nie odrywał wzroku od Savannah, która właśnie brała z tacy
kilka małych kanapek. Nagle Mike zauważył kogoś po drugiej
stronie sali. Szturchnął Arię.
— Popatrz, Xavier przyszedł.
Aria poczuła przypływ zdenerwowania. Stanęła na palcach i
rozejrzała się wokół. Tak, Xavier stał w kolejce do baru, ubrany
w czarny jednorzędowy garnitur.
— Ella pracuje dziś wieczorem — zamruczała podejrzliwie. —
Po co tu przyszedł?
Mike spojrzał na nią zirytowany.
— Bo to impreza na rzecz szkoły? Bo lubi mamę i chce nas
wesprzeć? Bo mu o tym powiedziałem, a on miał ochotę przyjść?
- Wziął się pod boki i patrzył na Arię przez kilka długich sekund.
— O co ci chodzi? Za co go tak nienawidzisz?
Aria nie wiedziała, co powiedzieć.
— Nie nienawidzę go.
— To idź z nim pogadać — syknął Mike. — I przeproś go za
swoje zachowanie.
Popchnął ją lekko. Wbiła w niego wzrok. Niby czemu zakładał,
że to ona coś zbroiła? Ale było za późno. Xavier
już ich zauważył. Odszedł od baru i skierował się w ich stronę.
Aria zacisnęła pięści tak mocno, że paznokcie wbiły się jej w
dłoń.
- Zostawię was samych, żebyście się pocałowali i pogodzili.
Mike odszedł w kierunku Savannah. Aria poczuła się
zażenowana z powodu słów, jakich użył Mike. Patrzyła, jak
Xavier zbliża się do niej, aż wreszcie stanął przed nią. Jego
ciemnoszary garnitur podkreślał kolor jego oczu, które teraz
wydawały się prawie czarne. Miał zawstydzony wyraz twarzy.
- Hej - przywitał się, obracając w dłoni perłową spinkę do
mankietu. - Ładnie wyglądasz.
- Dzięki - odparła Aria i strzepnęła niewidzialną nitkę z
ramiączka sukienki.
Nagle poczuła się tak niedorzecznie pretensjonalna z
granatowoczarnymi włosami uczesanymi we francuski warkocz i
etolą ze sztucznego futra pożyczoną od mamy. Odsunęła się od
Xaviera, bo nie chciała mu pokazywać swoich odsłoniętych
pleców. Poczuła, że nie może obok niego stać jakby nigdy nic.
Nie teraz.
- Muszę...
Odwróciła się i pobiegła na piętro. Pierwszy pokój po lewej
należał do Spencer, ale teraz był pusty.
Aria weszła do środka i wzięła głęboki oddech. Ostatni raz
widziała ten pokój trzy lata temu, lecz chyba mc się tu nie
zmieniło. Pachniało świeżo ściętymi kwiatami, stojącymi w kilku
wazonach. Stara mahoniowa toaletka nadal była pod ścianą, a
wokół stolika z tekowego drewna stały cztery duże fotele, w
których po rozłożeniu mogły zmieścić się dwie osoby. Zawsze
spały na tych fotelach
w czasie ich całonocnych imprez. Kotary z grubego czerwonego
pluszu okalały olbrzymie okno, z którego widać było dawną
sypialnię Ali. Spencer zawsze się chwaliła, że często komunikują
się z Ali w nocy za pomocą latarki.
Aria rozejrzała się jeszcze raz. Na ścianach wisiały te same,
oprawione w drogie ramki, fotografie i obrazy. Za lustro na
toaletce nadal zatknięte było zdjęcie wszystkich pięciu
przyjaciółek. Aria podeszła do niego i nagle poczuła przypływ
tęsknoty. Zdjęcie przedstawiało je na jachcie wujka Ali w
Newport na Rhode Island. Wszystkie miały na sobie takie same
białe bikini od X Crew i słomkowe kapelusze z szerokim rondem.
Ali uśmiechała się pewna siebie i zrelaksowana, a Spencer,
Hanna i Emily miały na twarzach wypisaną euforię. Ledwie kilka
tygodni wcześniej się zaprzyjaźniły. Jeszcze nie ochłonęły po
tym, jak Ali zaprosiła je do swojej paczki.
Natomiast Aria wyglądała na przerażoną, jakby bała się, że Ali
zaraz wepchnie ją do wody. Rzeczywiście, tamtego dnia bardzo
się martwiła. Przeczuwała, że Ali wie doskonale, co stało się z jej
kawałkiem sztandaru.
Ale nigdy nie zapytała o to Arii wprost. A Aria nie przyznała się,
że to jej sprawka. Gdyby tylko wyjawiła prawdę, Ali
popatrzyłaby na nią z niedowierzaniem, a potem zapłonęłaby
gniewem. Aria znowu byłaby sama, a dopiero co zaczęła
przyzwyczajać się do posiadania przyjaciółek. Kiedy październik
przeszedł w listopad, sekret Arii stracił jakiekolwiek znaczenie.
Zabawa w kapsułę czasu była przecież tylko głupią grą.
Xavier zakaszlał w korytarzu.
— Hej — powiedział, wsuwając głowę do pokoju. — Możemy
pogadać?
Aria wciągnęła brzuch.
- Mhm... dobrze.
Xavier powoli podszedł do łóżka Spencer i usiadł na mm. Aria
usiadła na wyściełanym atłasem krześle przy toaletce i wbiła
wzrok w swoje dłonie. Minęło kilka sekund krępującego
milczenia. Z dołu dobiegały stłumione dźwięki przyjęcia. Głosy
mieszały się. Jakaś szklanka rozbiła się o parkiet. Mały pies
ujadał dziko. Wreszcie Xavier westchnął ciężko i spojrzał na
Arię.
- Niczego mi nie ułatwiasz, Ario. Aria zdumiona podniosła
głowę.
- Słucham?
- Nie można wysyłać facetowi tylu sprzecznych sygnałów.
- Sprzecznych... sygnałów? - powtórzyła Aria.
Może w tak osobliwy sposób artyści próbowali przełamać
pierwsze lody. Czekała na puentę.
Xavier wstał i powoli podszedł do niej. Zacisnął palce na oparciu
krzesła i Aria poczuła na szyi jego gorący oddech. Widać było, że
sporo wypił. Nagle Aria pomyślała, że on wcale nie próbuje
przełamać lodów. Rozbolała ją głowa.
- Flirtujesz ze mną na wernisażu, a potem dziwnie się
zachowujesz, gdy maluję twój portret w restauracji - wyjaśnił
Xavier cicho. - Przy śniadaniu paradujesz w prześwitującym
podkoszulku i szortach, wywnętrzasz się, wszczynasz bitwę na
poduszki... a jak cię całuję, świrujesz. A teraz uciekasz do
sypialni. Przecież wiedziałaś, że za tobą pójdę.
Aria wstała i oparła się o toaletkę. Pod jej ciężarem stare drewno
zatrzeszczało. Czy on miał na myśli to, co jej się wydawało?
— Nie chciałam, żebyś za mną szedł! — wykrzyknęła. — I nie
wysyłałam ci żadnych sygnałów!
Xavier uniósł brwi.
— Nie wierzę ci.
— To prawda! — załkała Aria. — Nie chciałam, żebyś mnie
całował. Umawiasz się z moją matką. Myślałam, że przyszedłeś
przeprosić.
Nagle w pokoju zapanowała taka cisza, że Aria słyszała tykanie
własnego zegarka. Xavier wydawał się dziś tak potężny i silny.
Westchnął i spojrzał na nią.
— Nie wykręcaj kota ogonem i nie wmawiaj mi, że to moja wina.
Zresztą, jak ten pocałunek tak bardzo ci się nie podobał, to czemu
jeszcze wszystkim o nim nie opowiedziałaś? Czemu twoja mama
nadal odbiera telefony ode mnie? Czemu twój brat nadal mnie
zaprasza, żebym zagrał w PlayStation z nim i jego nową
dziewczyną?
Aria czuła, że traci grunt pod nogami.
— Nigdy... nie chciałam narobić nikomu problemów. Nie
chciałam, żeby ktoś przeze mnie cierpiał.
Xavier dotknął jej ramienia i przysunął się bliżej.
— A może nie chciałaś, żeby mama się mnie pozbyła?
Nachylał się do niej i już. miał ją pocałować. Aria oderwała się od
toaletki i podeszła do na wpół otwartej garderoby Spencer.
Potknęła się o zwisającą na podłogę długą suknię.
— Po prostu... trzymaj się ode mnie z daleka — oświadczyła tak
zdecydowanym tonem, na jaki tylko potrafiła się zdobyć. — I z
daleka od mojej mamy.
Xavier cmoknął.
— Okej. Skoro tak zamierzasz się zachowywać. Ale przyjmij do
wiadomości jedno: nigdzie się nie wybieram.
A jeśli masz choć trochę oleju w głowie, nie powiesz mamie, co
między nami zaszło. - Zrobił krok w tył i pstryknął palcami. -
Wiesz dobrze, jak łatwo zrobić z igły widły, a ty jesteś tak samo
winna jak ja.
Aria zamrugała z niedowierzaniem. Xavier nadal się uśmiechał,
jakby bardzo go to wszystko bawiło. Arii kręciło się w głowie, ale
próbowała się uspokoić.
- Świetnie - rzuciła wreszcie. - Skoro ty się nie wycofasz, ja to
zrobię.
Nie zrobiło to na Xavierze najmniejszego wrażenia.
- Niby dokąd pójdziesz?
Aria zagryzła wargi i odwróciła wzrok. Dobre pytanie -dokąd
pójdzie? Było tylko jedno miejsce. Zamknęła oczy i wyobraziła
sobie nabrzmiały brzuch Meredith. Na samą myśl o małym łóżku
w pracowni Meredith rozbolał ją kręgosłup.
Oglądanie Meredith jako młodej matki i Byrona, który dostaje
bzika na punkcie nowego potomka, napawało ją wstrętem. Ale
Xavier nie pozostawił jej wyboru. Potrafił zrobić z igły widły i
nie miał zamiaru się wahać. Aria zrobiłaby wszystko, byle tylko
nie zniszczyć po raz kolejny swojej rodziny.
29
ŻAŁOSNA PRAWDA
Spencer miała tę przewagę nad innymi gośćmi, którzy mogli
chcieć wyjść z przyjęcia, nie powiadamiając Wildena, że była u
siebie w domu i znała wszystkie sekretne przejścia. Wilden nie
mógł wiedzieć, że drzwi z garażu prowadzą prosto na tylne
podwórze. Z szafy z narzędziami ogrodniczymi mamy zabrała
małą latarkę, włożyła zieloną pelerynę przeciwdeszczową
wiszącą na haku na ścianie i buty do konnej jazdy, które leżały na
podłodze obok starego jaguara XKE należącego do taty. Buty nie
miały ocieplenia, ale i tak lepiej nadawały się na śnieg niż san-
dałki na obcasach od Miu Miu.
Niebo miało czarno-purpurowy kolor. Spencer biegła wzdłuż
krzewów jagodowych, które dzieliły jej dom od domu
DiLaurentisów. Światło latarki tańczyło na nierównym podłożu.
Na szczęście śnieg już prawie się roztopił, więc powinna bez
trudu odnaleźć miejsce, gdzie zakopały
worek na śmieci. Gdy przemierzyła połowę podwórza, usłyszała
trzask gałązki. Odwróciła się powoli. — Kto tam? — szepnęła.
Księżyc zaszedł, ale niebo było czyste i pełne gwiazd. Z domu
dobiegał gwar przyjęcia. Gdzieś daleko trzasnęły drzwi
samochodu.
Spencer zagryzła wargi i szła przed siebie. Jej stopy grzęzły w
błotnistej śniegowej mazi. Stała przed domkiem. Melissa
zostawiła światło na ganku, ale w domku było ciemno. Spencer
podeszła do balustrady i stanęła. Oddychała ciężko, jakby
przebiegła dwanaście kilometrów na treningu hokeja. Z tego
miejsca jej dom wydawał się taki mały i odległy. Okna jaśniały, a
w środku widać było zarys ludzkich sylwetek. Tam był Andrew i
jej dawne przyjaciółki. I Wilden. Może powinna to jemu
zostawić. Ale teraz było już za późno.
Na karku i plecach poczuła chłodny podmuch wiatru. Po lewej
stronie domku obok wijącej się ścieżki bez trudu znalazła
zasypaną dziurę w ziemi. Przeszył ją dreszcz, bo wydawało się
jej, że za chwilę przeżyje deja vu. W taką bezksiężycową noc
miała się odbyć tamta całonocna impreza. Po kłótni z Ali Spencer
wyszła z nią tutaj i prosiła, żeby wróciły do domku. A potem
pokłóciły się tak głupio o lana. Spencer na długo wyparła to
wspomnienie, ale teraz, kiedy już do niej powróciło, wiedziała, że
do końca życia nie zapomni wykrzywionej twarzy Ali. Ali
wyśmiewała Spencer, bo wzięła na poważnie pocałunek z łanem.
Spencer poczuła się tym tak urażona, że mocno popchnęła Ali.
Ali upadła i rozległ się potworny trzask, kiedy jej głowa uderzyła
o kamienie. To cud, że policja nie
znalazła śladów na kamieniu. Powinna zostać na nim krew albo
przynajmniej włosy. Właściwie policja w ciągu kilku tygodni po
zaginięciu Ali nie zbadała dokładnie tego miejsca, ograniczając
się do wnętrza domku. Wtedy wszystkim się wydawało, że Ali
uciekła. Czy to dowód na ich naganne niedbalstwo? A może z
jakiegoś powodu nie chcieli za dokładnie przeszukiwać tego
miejsca?
"A gdyby okazało się, że czegoś jeszcze nie wiesz? - powiedział
łan. - Policja chyba o tym wie, ale na razie to ignoruje". Spencer
zacisnęła zęby, próbując wyrzucić jego słowa z pamięci, łan to
świr. Nikt nie taił żadnego sekretu. Prawda była taka, że łan zabił
Ali, bo chciała wyjawić, że są parą.
Spencer podciągnęła sukienkę, uklękła i zanurzyła dłonie w
miękkim błocie. Po chwili jej palce trafiły na plastikowy worek
na śmieci. Kiedy go wyciągnęła, spływała z niego woda z
roztopionego śniegu. Położyła worek na ziemi i rozwiązała
sznurek. Wewnątrz nic nie zamokło. Najpierw wyciągnęła
bransoletkę ze sznurka, którą Ali zrobiła dla każdej dziewczyny
po wypadku Jenny. Potem różową, pikowaną portmonetkę
Emily. Spencer otworzyła ją. Sztuczna skóra zaskrzypiała. W
środku nic nie było.
Spencer wyjęła teraz kawałek papieru, który wrzuciła Hanna, i
oświetliła go latarką. To nie był list od Ali, jak się spodziewała,
tylko napisana przez Ali krótka recenzja referatu Hanny na temat
Przygód Tomka Sawyera. W Rosewood Day w szóstej klasie na
zajęciach z literatury wszyscy uczniowie musieli oceniać
prezentacje kolegów.
Ali dość łagodnie potraktowała referat koleżanki. Żadnych
pochwał, ale i żadnych złośliwości. Opinię nagryzmoliła w
pośpiechu, zajęta zapewne czymś innym. Spencer
odłożyła kartkę na bok. Wyciągnęła ostatnią rzecz z worka,
rysunek Arii. Już wtedy Aria umiała bardzo ładnie rysować.
Portret przedstawiał Ali stojącą przed budynkiem liceum, z
szelmowskim uśmieszkiem na twarzy, jakby śmiała się z kogoś
po kryjomu. W tle stało kilka dziewczyn z jej orszaku i
chichotało.
Spencer rozczarowana położyła sobie rysunek na kolanach. Nie
znalazła nic szczególnego. Naprawdę oczekiwała, że jakimś
cudem znajdzie odpowiedź na swoje wątpliwości? Czy była aż
taką idiotką?
Jeszcze raz oświetliła rysunek latarką. Ali trzymała coś w ręku.
To wyglądało jak... ka wa łek pa pi er u. Spencer zbliżyła
latarkę do rysunku. Aria uwieczniła nawet nagłówek wypisany na
kartce w dłoni Ali: „JUTRO OTWARCIE KAPSUŁY CZASU".
Ten rysunek i fotografia stojąca pod wieżą Eiffla w jej salonie
przedstawiały tę samą chwilę. Tak jak na zdjęciu, Aria uchwyciła
moment, kiedy Ali zerwała plakat z muru i ogłosiła, że znajdzie
kawałek sztandaru. Aria naszkicowała też kogoś za plecami Ali.
Spencer zbliżyła latarkę do papieru, łan.
W twarz uderzył ją zimny podmuch wiatru. Jej oczy łzawiły od
zimna, ale próbowała ich nie zamknąć. Na rysunku łan nie miał
tak diabolicznych rysów, jakich mogłaby się spodziewać
Spencer. Właściwie Aria przedstawiła go jako... dość żałosną
postać. Wlepiał w Ali szeroko otwarte oczy z głupawym
uśmiechem. Ali nie patrzyła na niego. Miała wyraz twarzy, który
mówił: „Niezła ze mnie laska, co? Nawet chłopaków ze starszych
klas owijam sobie wokół palca".
Papier zaszeleścił w dłoni Spencer. Aria przedstawiła na rysunku
dokładnie tamten moment. Wtedy nie wiedziała
na pewno nic o Ali i lanie, naszkicowała tylko to, co zobaczyła.
Dlatego łan wygląda na nieszczęśliwie zakochanego, a Ali na...
najgorszą sukę.
„Owszem, flirtowaliśmy często, ale nic więcej nas nie łączyło.
Nigdy nie chciała niczego więcej - powiedział łan. - Ale... nagle...
zmieniła zdanie".
Cienie drzew wokół basenu wyglądały jak wielkie czarne pająki.
Zawieszone na ganku domku dzwoneczki zadźwięczały,
poruszane wiatrem jak obijane o siebie kości. Spencer poczuła
ciarki na plecach. Czy to możliwe? Czy Ian i Ali tylko niewinnie
flirtowali, czy oboje traktowali to jak dobrą zabawę? Niby czemu
Ali nagle miałaby zmienić decyzję i chcieć czegoś więcej?
Tak trudno było jej to zaakceptować. Jeśli łan nie kłamał na temat
Ali, to wszystko, co powiedział Spencer dwa dni wcześniej w
patio, też mogło być prawdą. Że stał u progu odkrycia sekretu. Że
cała ta sprawa kryła w sobie jakiś aspekt, którego żadna z nich nie
rozumiała. I że to nie łan zabił Ali.
Spencer przycisnęła dłonie do piersi, jakby się bała, że zaraz
zatrzyma się jej serce. „Jakie wiadomości?", spytał łan. Ale jeśli
to nie on je przysyłał, to kto?
Roztopiona śniegowa breja wlała się Spencer do buta. Poczuła ją
na palcach. Odwróciła głowę i spojrzała na kamienną ścieżkę na
tyłach podwórka, na miejsce, gdzie pokłóciła się wtedy z Ali.
Dopiero niedawno przypomniała sobie, że Ali wstała i poszła
dalej. Nagle Spencer zobaczyła oczyma wyobraźni dalszy ciąg tej
sceny. Wyłaniał się powoli i nabierał konturów. Szczupłe nogi
Ali, jej plisowana spódniczka do hokeja z emblematem
reprezentacji szkoły, długie włosy opadające na plecy, trochę
znoszone
japonki. Stała obok niej druga osoba, z którą Ali się kłóciła. Kilka
miesięcy temu Spencer nie miała wątpliwości, że był to łan. Ale
teraz nie potrafiła zobaczyć twarzy tego kogoś. Czy uznała, że to
łan, bo Mona jej to wmówiła? A może chciała, żeby przestępca w
jej wspomnieniach zyskał twarz, żeby wreszcie cała sprawa się
skończyła?
Gwiazdy zamigotały spokojnie nad jej głową. Sowa zahukała
wśród wysokich dębów za domkiem. Spencer zaswędział nos i
nagle poczuła dym papierosowy. Jej telefon zadźwięczał.
Wokół rozległo się głośne echo. Spencer włożyła dłoń do torebki
i wyłączyła dźwięk. Cała zdrętwiała wyciągnęła telefon. Ekran
pokazywał, że dostała nowego e-maiła od kogoś o nazwisku Ian
T. Poczuła ucisk w żołądku.
Spencer, spotkajmy się w lesie, tam gdzie ona umarła, Pokażę ci
coś.
Spencer wstrzymała oddech. „W lesie, tam gdzie ona umarła". To
po drugiej stronie domku. Włożyła rysunek do torebki i się
zawahała. Wzięła głęboki wdech i zaczęła biec.
30
„SŁABOŚĆ JEST RODZAJU ŻEŃSKIEGO"1
Hanna po raz trzeci wyruszyła na obchód domu Hastingsów w
poszukiwaniu Lucasa. Już kilka razy przeszła obok jazz-bandu,
pijanych gości przy barze i kilku snobów ze znawstwem
krytykujących bezcenną mozaikę, która zdobiła ściany salonu.
Zauważyła, jak Melissa Hastings wymyka się na górę z
telefonem. A kiedy weszła do biura taty Spencer, zastała pana
Hastingsa w czasie kłótni z dyrektorem Appletonem. Po Lucasie
nie było śladu.
Wreszcie weszła do kuchni, w której powietrze było ciężkie od
zapachu krewetek, kaczki i ostrego sosu. Obsługa przyjęcia
uwijała się, rozpakowując zakąski i ciasteczka z zafoliowanych
pojemników. Hanna nie zdziwiłaby się, gdyby zastała tu Lucasa,
jak pomaga w kuchni tym
1 W. Shakespeare,
Hamlet,
[w:] tegoż,
Romeo i Julia, Hamlet, Makbet,
tłum. S. Barańczak, Kraków 2008, s. 208.
zapracowanym ludziom - to było w jego stylu. Jednak tu też go
nie znalazła.
Próbowała do niego zadzwonić, ale połączyła się bezpośrednio z
pocztą głosową.
- To ja - powiedziała szybko po usłyszeniu sygnału.
-Zachowałam się tak głupio nie bez powodu. Pozwól mi wyj
aśnić.
Gdy się rozłączyła, ekran telefonu wygasł. Czemu me
powiedziała Lucasowi o nowych wiadomościach od A., kiedy
miała okazję? Dobrze wiedziała dlaczego. Nie miała pewności,
czy to nie żarty. A kiedy wreszcie się przekonała, zaczęła się
martwić, że jeśli komuś o tym powie, to stanie się coś strasznego.
Więc trzymała gębę na kłódkę. A teraz okazało się, że i tak dzieją
się straszne rzeczy.
Hanna dotarła do pokoju na końcu korytarza i wetknę ła głowę do
środka, ale niestety pokój był pusty. Czerwona narzuta, która
zazwyczaj leżała ułożona na kanapie, teraz niedbale walała się na
poduszkach. Na stoliku stały puste szklanki po drinkach i zmięte
serwetki. Zauważyła też tę wielką, dziwną replikę wieży Eiffla na
kredensie, tak wysoką, że sięgała prawie do sufitu. Nadal stało o
nią oparte zdjęcie Ali z szóstej klasy.
Hanna spojrzała na nie z lękiem. Ali miała w dłoni plakat
ogłaszający zabawę w kapsułę czasu i usta otwarte w śmiechu. W
tle czaiła się jakaś ciemna, rozmazana postać. Hanna nachyliła się
i poczuła, jak żołądek zaciska się jej ze strachu. To była Mo na.
Opierała się o kierownicę swojego skutera ze wzrokiem
wlepionym w plecy Ali. Wyglądała jak duch.
Hanna usiadła na kanapie, wpatrując się w rozmazaną sylwetkę
Mony. Miała ochotę krzyczeć: „Czemu mi to zrobiłaś?". Hannie
nie było dane zadać Monie tego pytania. Kiedy zdała sobie
sprawę, że Mona to A., Mona i Spencer już jechały do
kamieniołomów. Hanna miała tyle pytań do Mony, na które
nigdy nie usłyszy odpowiedzi. Jak mogła potajemnie nienawidzić
Hanny przez tyle lat? Czy to, co robiły razem, imało jakąś
wartość? Czy ich przyjaźń w ogóle była prawdziwa? Jak mogła
się tak pomylić co do niej?
Znowu spojrzała na otwarte szeroko usta Ali. Kiedy za-
przyjaźniły się w ósmej klasie, Hanna nabijała się często z Ali i
innych dziewczyn, żeby pokazać Monie, że tak naprawdę wcale
nie były takie fantastyczne. Opowiedziała Monie, jak po kryjomu
weszła na podwórko Ali, żeby ukraść jej kawałek sztandaru.
- A Spencer, Emily i Aria też się tam zjawiły - przypomniała
sobie Hanna i przewróciła oczami. - To było takie dziwne. A co
jeszcze dziwniejsze, Ali wyszła z domu tylnymi drzwiami i
przywitała nas słowami: „Spóźniłyście się". - Hanna naśladowała
nawet piskliwy głos Ali, ignorując wstyd, który nagle poczuła. -
A potem dodała, że jakiś dupek jej go ukradł, choć już
udekorowała trofeum.
- Kto je zabrał? - dopytywała się Mona, która uważnie słuchała
każdego słowa.
Hanna wzruszyła ramionami.
- Pewnie jakiś świr, który zrobił sobie w pokoju ołtarzyk na cześć
Ali. Może dlatego nigdy tego nie ujawnił, żeby zakopać trofeum
w kapsule czasu. I do dziś śpi z tym' pod poduszką. Albo wkłada
sobie to do majtek.
— Brrrr! — wzdrygnęła się Mona.
Ta rozmowa z Moną odbyła się na początku ósmej klasy, kiedy
zaczęła się kolejna zabawa w kapsułę czasu. Trzy dni później
obie znalazły razem kawałek sztandaru szkoły w czytelni, między
stronami tomu encyklopedii pod literą W. Poczuły się tak, jakby
znalazły złoty bilet w filmie Charlie i fabryka czekolady.
Potraktowały to jako znak, że ich życie definitywnie się zmieni.
Razem ozdobiły kawałek sztandaru złotym napisem „Mona i
Hanna — NA ZAWSZE". Teraz ich imiona leżały pogrzebane w
ziemi, jak metafora tej farsy, którą okazała się ich przyjaźń.
Hanna odchyliła głowę na oparcie kanapy i poczuła łzy na
policzkach. Gdyby tylko mogła pobiec na boisko szkolne,
wykopać kapsułę z tamtego roku i spalić ich wspólne znalezisko.
A razem z nim wszystkie inne wspomnienia ich przyjaźni.
Przyciemnione światła nad jej głową odbijały się od zdjęcia.
Kiedy spojrzała na nie ponownie, zmarszczyła brwi. Ali miała
oczy w kształcie migdałów i niesamowicie pucołowate policzki.
Nagle dziewczyna na zdjęciu zaczęła wyglądać jak sobowtór Ali,
która przesunęła się nieco na lewo. Jednak kiedy Hanna
zamrugała oczami, znowu ze zdjęcia patrzyła na nią Ali. Hanna
ukryła twarz w dłoniach i poczuła się tak, jakby w ustach miała
robaki.
— Tu jesteś.
Hanna krzyknęła i odwróciła się. W progu stał jej ojciec. Nie miał
na sobie garnituru jak inni goście, tylko lniane spodnie i
granatowy sweter.
— Och. Nie wiedziałam, że chcesz tu przyjść.
— Nie planowałem tego — odparł tata. — Przyjechałem tylko na
chwilę.
Za nim, w cieniu, stała jakaś postać. Miała białą suknię bez
ramiączek, nową bransoletkę z kryształami Swarov-skiego i
satynowe szpilki od Prądy. Kiedy stanęła w świetle, Hanna
zamarła. Kate.
Hanna zagryzła policzek. Oczywiście, Kate pobiegła do t a t u s i
a i wszystko mu opowiedziała. Mogła się tego spodziewać. Pan
Marin miał ogień w oczach.
- Powiedziałaś swoim przyjaciołom, że Kate ma... opryszczkę? -
ostatnie słowo wymamrotał.
Hanna skuliła się na kanapie.
- Tak, ale...
- Co jest z tobą nie tak? - zapytał tata.
- Ona chciała mi zrobić takie samo świństwo! - zaprotestowała
Hanna.
- Nieprawda! - broniła się Kate.
Jej francuski warkocz trochę się poluzował i na ramię spadło jej
kilka kosmyków włosów. Hanna otworzyła usta.
- Słyszałam, jak rozmawiałaś w piątek przez telefon. „Najwyższa
pora! Nie mogę się doczekać!" I... zaśmiałaś się! Wiem, co
chciałaś zrobić, więc nawet nie udawaj niewiniątka.
Z gardła Kate wyrwał się bezradny pisk.
- Nie mam pojęcia, o czym ona mówi, Tom. Hanna wstała i
spojrzała ojcu prosto w oczy.
- Ona chce mnie zniszczyć. Tak jak Mona. Były w zmowie.
- Upadłaś na głowę? Co ty wygadujesz? - Kate w desperacji
podniosła w górę ręce.
Pan Marin uniósł krzaczaste brwi. Hanna założyła ręce na piersi,
rzucając ponownie okiem na zdjęcie Ali, która wydawała się
patrzeć na Hannę z uśmieszkiem
i przewracać oczami. Hanna miała ochotę postawić je do góry
nogami albo podrzeć na drobne kawałki. Kate westchnęła.
- Poczekaj, kiedy mnie podsłuchiwałaś, siedziałam w swoim
pokoju? I robiłam długie pauzy?
Hanna parsknęła.
- Tak. Tak właśnie rozmawia się przez telefon.
- Nie rozmawiałam przez telefon - odparła chłodno Kate. -
Uczyłam się roli do przedstawienia. Dostałam rolę. Gdybyś ze
mną porozmawiała, tobyś wiedziała! - Pokręciła ze zdumieniem
głową. - Czekałam na ciebie, bo chciałam, żebyśmy posiedziały
razem. Niby czemu miałabym coś knuć przeciwko tobie?
Myślałam, że się przyjaźnimy!
Po drugiej stronie długiego korytarza ucichła jazzowa muzyka i
rozległy się oklaski. Z kuchni dobiegał ostry zapach pleśniowego
sera, a Hanna poczuła mdłości. Kate ć wiczy ła ro lę?
Oczy pana Marina spochmurniały jeszcze bardziej.
- Ustalmy fakty, Hanno. Zniszczyłaś reputację Kate, bo
usłyszałaś coś przez drzwi. I nawet nie zapytałaś Kate, co miała
na myśli i co robi, po prostu rozpowiedziałaś wszystkim jawną
nieprawdę.
- Myślałam...
Hanna urwała. Czy to naprawdę zrobiła?
- Tym razem posunęłaś się za daleko. - Pan Marin pokręcił ze
smutkiem głową. - Próbowałem być wyrozumiały, biorąc pod
uwagę to, co stało się jesienią. Postanowiłem ci zaufać. Ale to ci
nie ujdzie na sucho. Nie wiem, jakie obowiązywały zasady, kiedy
mieszkałaś z mamą, ale w moim domu nie będziesz robić takich
numerów. Masz areszt domowy.
Ze swego miejsca Hanna widziała każdą najmniejszą zmarszczkę
na czole taty i pasma siwych włosów na jego skroniach. Gdy
jeszcze tata mieszkał z nią i z mamą, nie ukarał jej ani razu. Gdy
coś zbroiła, to z nią rozmawiał, póki nie zrozumiała swojego
błędu. Ale te dni należały już do przeszłości. Poczuła w gardle
wielką gulę. Miała ochotę zapytać tatę, czy pamiętał ich
rozmowy. I jak świetnie się razem bawili. A przy okazji chciała
się również dowiedzieć, czemu wtedy w Annapolis nazwał ją
małą świnką. Nie był to wyszukany żart. Ale może mu na niej nie
zależało. Był szczęśliwy, jeśli jego żarty śmieszyły Kate. Od
kiedy Kate i Isabel pojawiły się w jego życiu, zawsze brał stronę
Kate.
- Od teraz będziesz spędzała czas z Kate i tylko z Kate -oznajmił
pan Marin, wygładzając sweter. - Żadnych chłopaków. Żadnych
wizyt koleżanek. Żadnego Lucasa — wyliczał na palcach.
- C o ? — oburzyła się Hanna.
Pan Marin rzucił jej spojrzenie, które mówiło: „Nie przerywaj mi,
zanim nie skończę".
- Żadnych spotkań w czasie lunchu. Żadnego wałęsania się z
koleżankami przed szkołą ani po szkole. Jak będziesz chciała
jechać do centrum handlowego, to tylko z Kate. Jak będziesz
chciała iść na fitness, to tylko w jej towarzystwie. W przeciwnym
razie odbiorę ci inne przywileje. Zacznę od samochodu. Potem
pójdą torebki i ubrania. Póki nie zrozumiesz, że w ten sposób nie
można nikogo traktować.
Hanna poczuła się tak słabo, jakby zaraz miała zemdleć.
- Nie możesz tego zrobić! - wyszeptała.
- Mogę. - Pan Marin zmrużył oczy - Właśnie to robię. A wiesz,
skąd się dowiem, że łamiesz zasady?
Zamilkł na chwilę i spojrzał na Kate, która skinęła głową. Pewnie
już to wcześniej omówili. Pewnie ona to wymyśliła.
Hanna wbiła palce w oparcie kanapy. Przez to, co powiedziała,
cała szkoła uzna Kate za trędowatą. A gdy pokaże się w szkole z
Kate jak z najlepszą przyjaciółką, to zaczną o niej...
p l ot ko wać. I pewnie pomyślą, że i ona ma opryszczkę! Już
sobie wyobrażała, jakimi je obdarzą przezwiskami: Siostry
Zovirax. Pryszczyce.
— O Boże — wyszeptała.
— Twoja kara rozpocznie się od jutra — oświadczył pan Marin.
— Dzisiejszy wieczór możesz poświęcić na poinformowanie
swoich koleżanek, że już nie będziesz się z nimi spotykać. Za
godzinę chcę cię widzieć w domu.
Odwrócił się i bez słowa wyszedł z pokoju, a Kate podążyła za
nim.
Hanna popatrzyła w lewo. To jakiś absurd. Jak mogła się tak
pomylić w stosunku do Kate? To, co mówiła Kate, brzmiało tak
złowieszczo. Tak przekonująco! I jeszcze ten jej złośliwy
rechot... Skąd miała wiedzieć, że tylko uczy się roli do jakiejś
żałosnej inscenizacji Hamleta ze spalonego teatru.
Hamlet. W głowie Hanny zapaliło się światełko.
— Chwileczkę! — zawołała.
Kate odwróciła się gwałtownie i prawie wpadła na ozdobną
lampę Tiffany stojącą na stoliku przy drzwiach. Uniosła brew w
oczekiwaniu.
Hanna powoli polizała wargi.
— Mhm, jaką grasz rolę w Hamlecie?
— Ofelię — odparła Kate wyniośle, jakby nie spodziewała się, że
Hanna wie, kim jest ta bohaterka.
Ale Hanna to właśnie wiedziała. Przeczytała Hamleta w czasie
przerwy świątecznej, głównie po to, żeby wreszcie zrozumieć ten
kawał o Hamlecie, który chce do mamy, z którego śmiali się
wszyscy na rozszerzonych zajęciach z literatury. W żadnym
momencie ta delikatna, żałosna, wysyłana do klasztoru Ofelia nie
mówiła niczego, co choćby kojarzyło się z: „Najwyższa pora! Nie
mogę s
ię
doczekać!". Ofelia też nie rechotała. Kate najzwyczaj-
niej wciskała wszystkim kit, a jej tata kupił ten stek bzdur.
Hanna nie wiedziała, co powiedzieć. Kate patrzyła jej prosto w
oczy i bez emocji wzruszyła ramionami. Nawet jeśli wiedziała, że
przyłapano ją na kłamstwie, nic sobie z tego nie robiła. Przecież
Hanna dostała karę.
Nim Hanna zdążyła powiedzieć słowo, Kate uśmiechnęła się i
ruszyła w stronę drzwi.
- Aha. - Kate zacisnęła dłonie na klamce i puściła do Hanny oko. -
Nie mam opryszczki. Chyba powinnaś to wiedzieć.
31
WSZYSCY SĄ PODEJRZANI
Kiedy Emily i Isaac wyszli z łazienki na parterze, w kolejce stało
już pięć osób. Emily schowała głowę w ramionach, choć przecież
nie miała powodów do wstydu. Tylko się przytulali. Chuda jak
szczapa kobieta minęła ich i z hukiem zatrzasnęła za sobą drzwi.
Kiedy weszli na środek salonu, Isaac objął Emily ramieniem i
pocałował ją w policzek. Bardzo stara dama w kostiumie od
Chanel cmoknęła i uśmiechnęła się do nich.
— Jaka piękna para — powiedziała z zachwytem. Emily mogła
się tylko zgodzić.
Zaczął dzwonić telefon Isaaca włożony do kieszeni marynarki.
Emily odruchowo zacisnęła pięści. Może to A.? Ale wtedy
przypomniała sobie, że przecież Isaac zna wszystkie jej
tajemnice. SMS-y od A. nie miały znaczenia. Isaac spojrzał na
ekran.
— To mój perkusista — powiedział. — Zaraz wracam.
Emily skinęła głową i ścisnęła jego dłoń. Poszła do baru po colę.
W kolejce stało przed nią kilka dziewczyn w identycznych
czarnych sukienkach. Emily rozpoznała, że to byłe uczennice
Rosewood Day.
— A pamiętacie, jak łan obserwował nas na treningach? —
powiedziała śliczna Azjatka, która miała w uszach długie
kryształowe kolczyki. — Wtedy wydawało mi się, że ogląda nas,
bo Melissa gra w drużynie, ale może to z powodu Ali.
Emily nadstawiła ucha. Była bardzo spokojna, udając, że nie
podsłuchuje.
— Chodził ze mną na zajęcia z biologii — szepnęła bardzo
krótko ścięta brunetka z zadartym nosem. — Jak robiliśmy sekcję
płodu świni, wbił w niego skalpel tak, jakby mu to sprawiało
przyjemność.
— Ale tak samo zachowywali się wszyscy faceci — przy-
pomniała jej druga dziewczyna, otwierając srebrną torebkę i
wyciągając gumę do żucia. - Pamiętacie Darrena? Wyciągnął
jelita, jakby to było spaghetti!
Obie zadrżały.
Emily zmarszczyła nos. Czemu wszyscy wkoło nagle
przypomnieli sobie, jakim świrem był łan? Jakby koniecznie
chcieli na własną rękę ustalić fakty. Nie wierzyła w ani jedno
słowo, które powiedział łan do Spencer, że lubił Ali o wiele
bardziej niż ona jego, że nigdy by jej nie skrzywdził. Czemu nie
mógł się po prostu przyznać? Przecież ucieczka z ławy
oskarżonych to oczywisty dowód winy.
— Emily?
Stał przed nią inspektor Wilden z zatroskaną twarzą. Dziś
wieczorem miał na sobie zamiast munduru elegancki
czarny garnitur i krawat, choć Emily była pewna, że pod nim nosi
kaburę z pistoletem. Nagle poczuła się nieswojo. Ostatnim razem
widziała go na parkingu na rogatkach miasta, kiedy mówił
komuś, żeby me mieszał się do jego spraw. Nie pamiętała, czy
pojawił się na procesie lana, ale pewnie tam był. Nad policzkiem
drżał mu mały mięsień.
- Widziałaś gdzieś Spencer?
- Jakieś pół godziny temu.
Emily szybko poprawiła ramiączko sukienki, modląc się, by
Wilden się nie zorientował, że ostatnie kilka minut, spędziła,
leżąc na podłodze w łazience i całując się z chłopakiem.
Rozejrzała się w poszukiwaniu koleżanek, ale gdzieś zniknęły.
- Dlaczego pan pyta?
Wilden potarł gładko ogolony podbródek.
- Muszę liczyć wszystkich co jakieś trzydzieści minut, żeby mieć
pewność, że nikt stąd sam nie wychodzi. A jej
nie mogę znaleźć.
- Pewnie poszła do swojego pokoju - podpowiedziała Emily.
Chyba żadna z nich nie miała nastroju na imprezę.
- J u ż sprawdzałem. - Wilden zastukał palcami w szklankę z
wodą. - Na pewno nie mówiła, że zamierza wyjść?
Emily patrzyła na Wildena i nagle przypomniała sobie jego imię.
D a r r e n. Te dziewczyny rozmawiały przed chwilą o kimś o
imieniu Darren, kto brutalnie usunął jelita z płodu świni. To
pewnie on. Często zapominała, że Wilden był od niej niewiele
starszy. Zrobił maturę w tym samym roku co Spencer 1 łan. Nie
należał do przykładnych uczniów, takich jak łan. Stanowił jego
przeciwieństwo. Co tydzień dostawał jakieś karne zadanie
domowe.
Niesamowite, jak zamienili się rolami: łan — morderca, Wilden
— dobry policjant.
— Wie, że nie wolno nam wychodzić — zapewniła go Emily,
wracając myślami do teraźniejszości. — Pójdę na górę i sprawdzę
sama. Na pewno gdzieś tam jest.
Uniosła nieco sukienkę i weszła na schody, próbując ukryć
roztrzęsione dłonie.
— Czekaj! — zawołał Wilden.
Emily się odwróciła. Dokładnie nad głową Wildena wisiał
gigantyczny kryształowy żyrandol. W jego blasku oczy
inspektora nabrały zielonożółtego połysku.
— Aria i Spencer powiedziały ci, że dostały nowe SMS-y?
Emily nie umiała ukryć zażenowania.
— Tak...
— A ty? — zapytał. — Ty też? Emily pokiwała nieśmiało głową.
— Dostałam dwa, ale żadnego od chwili zniknięcia lana. Przez
twarz Wildena przemknął jakiś cień, szybko jednak zniknął.
— Emily, myślę, że łan jest niewinny. Przeszukaliśmy jego dom.
Nie znaleźliśmy żadnych telefonów komórkowych, a wszystkie
komputery i faks usunięto z jego domu przed zwolnieniem go z
aresztu. Nie mógł wysłać wam żadnej wiadomości. Nadal nie
ustaliliśmy, skąd je do was nadesłano.
Emily zakręciło się w głowie. Nie łan przysłał wiadomości? To
nie miało najmniejszego sensu. Poza tym jeśli łan bez większego
trudu wyszedł z domu i złożył wizytę Spencer, to mógł równie
łatwo znaleźć sposób, żeby wysłać im SMS-y z jakiegoś tajnego
numeru. Może ukrył gdzieś
telefon, w dziupli drzewa albo w nieużywanej skrzynce na listy.
A może ktoś mu go przyniósł.
Emily gapiła się na Wildena, zastanawiając się, czemu nie wziął
tego pod uwagę. I nagle ją oświeciło. Spencer nie powiedziała mu
o wizycie lana.
— Tak naprawdę to możliwe, że to Ian — zaczęła mówić Emily
drżącym głosem.
Telefon w marynarce Wildena zaczął dzwonić, przerywając jej.
— Momencik. — Podniósł w górę palec. — Muszę odebrać.
Odsunął się od niej. Jego zaciśnięta pięść spoczywała na
blacie stolika. Zirytowana Emily zacisnęła zęby. Rozejrzała się i
zobaczyła Hannę i Arię przed wielkim abstrakcyjnym
malowidłem przedstawiającym kilka przecinających się kół. Aria
nerwowo poprawiała białą etolę na ramionach, a Hanna
przeczesywała dłonią włosy, jakby miała wszy. Emily podeszła
do nich szybko.
— Widziałyście Spencer?
Aria pokręciła głową. Wyraźnie rozmyślała o czymś innym.
Hanna wyglądała na zupełnie oszołomioną.
— Nie — odparła monotonnym głosem.
— Wilden nie może jej znaleźć — mówiła dalej Emily. —
Sprawdził dom już kilka razy, ale jej nie ma. Poza tym, ona nie
powiedziała mu o odwiedzinach lana.
Hanna zmarszczyła nos i otworzyła szeroko oczy.
— To dziwne.
— Spencer musi tu gdzieś być. Nie wyszłaby ot tak. — Aria
stanęła na palcach i rozejrzała się.
Emily spojrzała w stronę Wildena. Zamilkł na chwilę i napił się
wody Potem postawił szklankę na stole i znow u odezwał się do
słuchawki.
Nie - warknął dość agresywnie.
Emily odwróciła sie do przyjaciółek i zaplotła spocone dłonie.
- Myślicie, że... to możliwe, że ten naśladowca A. to ktoś inny?
To znaczy... nie łan? - zapytała ostrożnie.
Hanna zesztywniała. -Nie.
- To musi być łan - odparła Aria. - To logiczne. Emily
wpatrywała się w odwróconego Wildena.
- Wilden właśnie mi powiedział, że przeszukano dom lana, ale me
znaleziono żadnego telefonu komórkowego ani komputera.
Uważa, że to nie łan za tym wszystkim stoi.
- Ale kto? - pisnęła Aria. - Kto inny mógłby chcieć nam to zrobić?
Kto inny wie, gdzie jesteśmy i co robimy?
- No właśnie. A. to ktoś z Rosewood - dodała Hanna Emily
odchyliła się w tył i spojrzała podejrzliwie na
Hannę.
- Skąd wiesz?
Hanna położyła dłoń na nagim obojczyku i spojrzała
mewidzącym wzrokiem w olbrzymie okno w salonie
Hastingsów.
- Dostałam kilka wiadomości. Wtedy myślałam, że to głupie
żarty. W jednej było napisane, że A. to ktoś, kto dorastał w
Rosewood, tak jak my.
Emily serce zaczęło szybciej bić.
- Co jeszcze było w tych SMS-ach?
-Jakieś głupoty na temat mojej przyrodniej siostry. Nic ważnego.
Emily bawiła się srebrnym wisiorkiem w kształcie ryby. Na jej
czole pojawiły się kropelki potu. A jeśli A. to nie
Ian... ale i nie jakiś naśladowca? Kiedy Emily dowiedziała się, że
Mona to A., nie chciała wierzyć własnym uszom. Jasne, były dla
niej okropne, ale tak samo zachowywały się w stosunku do
innych ludzi. Niektórych z nich Emily nawet nie pamiętała. A
jeśli ktoś inny — ktoś z ich bliskiego otoczenia — był na nie tak
wściekły jak Mona? A może ten ktoś znajdował się w tym
pomieszczeniu?
Rozejrzała się wokół. Naomi Zeigler i Riley Wolfe wyszły z
biblioteki, patrząc na nie nienawistnym wzrokiem. Melissa
Hastings ze skwaszoną miną odwróciła oczy. Scott Chin bez
słowa wymierzył obiektyw kamery w Emily, Arię i Hannę. A Phi
Templeton, przyjaciółka Mony mająca obsesję na punkcie
swojego jo-jo, zatrzymała się w drodze do biblioteki, spojrzała
przez ramię i popatrzyła Emily prosto w oczy. W jej wzroku był
tylko chłód.
Nagle Emily przypomniała się pierwsza rozprawa lana.
Wychodziły z sądu za łanem, który nie został zwolniony za
kaucją, szczęśliwe, że ich koszmar się skończył. Ale wtedy Emily
zauważyła jakąś postać w samochodzie zaparkowanym przy
chodniku. Oczy, które dostrzegła w szparze nad opuszczoną
szybą, zdawały się jej znajome... Emily powiedziała sobie
jednak, że to tylko sprawka jej wybujałej wyobraźni.
Na samo wspomnienie tamtej chwili przeszył ją dreszcz. „A jeśli
nie wiemy, kim jest A.? A jeśli sprawy mają się zupełnie inaczej,
niż nam się wydaje?" Jej telefon się odezwał. I Arii. A potem
Hanny.
— O Boże — westchnęła Hanna.
Emily rozejrzała się raz jeszcze. Nikt już na nie nie patrzył. I nikt
nie trzymał telefonu. Mogła wyciągnąć więc swój. Przyjaciółki
patrzyły na nią z zapartym tchem.
- Mam SMS-a - szepnęła Emily.
Hanna i Aria otoczyły ją, a Emily otworzyła wiadomość.
Wszystka się wygadałyście, więc teraz jedna z was musi za to
zapłacić Chcecie się dowiedzieć, co się stało z waszą dawną
najlepszą przyjaciółką? Wyjrzyjcie przez okno na tyłach domu.
Mozę zobaczycie ją po raz ostatni w życiu...
A.
Emily zakręciło się w głowie. Powietrze wypełnił obrzydliwy,
ciężki zapach kwiatowych perfum. Emily spojrzała na
przyjaciółki. Zaschło jej w ustach.
- Ostatni raz w życiu? - powtórzyła Hanna, mrużąc oczy. To
niemożliwe... - Emily czuła pustkę w głowie. -
Spencer nie może...
Pobiegły do kuchni i wyjrzały przez okno wychodzące na domek
Mełissy. Na podwórku nikogo nie było.
- Trzeba zawiadomić Wildena - powiedziała Hanna Pobiegła tam,
gdzie widziała go ostatnio, ale go nie
znalazła. Na stoliku z blatem na wysoki połysk stała tylko jego
pusta szklanka. Telefon Emily znowu zadźwięczał Dostała
kolejną wiadomość. Wszystkie spojrzały na ekran.
Idźcie teraz. Same. Albo spełnię swoją groźbę.
A.
32
SIEDŹCIE CICHO, A NIKOMU NIE STANIE SIĘ KRZYWDA
Hanna, Aria i Emily wymknęły się tylnymi drzwiami na mroźne,
mokre podwórko. Na ganku paliło się ciepłe pomarańczowe
światło, ale kiedy tylko Hanna wyszła z jego kręgu, nie widziała
nic na kilka metrów przed sobą. W oddali usłyszała stłumiony
hałas. Poczuła gęsią skórkę. Emily jęknęła.
-- Tędy - wyszeptała Hanna, wskazując na domek. Zaczęły biec.
Może jeszcze nie było za późno. Ziemia była mokra i
rozmiękczona, a sandałki na obcasach Hanny tonęły w błocie.
Obok słyszała dyszenie Arii i Emily.
-Jak to się mogło stać? - szeptała Emily ze łzami w oczach. - Jak
Spencer mogła dać się zwabić łanowi czy komukolwiek
udającemu A.? Czemu zachowała się jak idiotka? - Ciii. Ten ktoś
na pewno nas słyszy - syknęła Aria. Do domku dotarły w kilka
sekund. Po prawej stronie zobaczyły dół, do którego łan wrzucił
ciało Ali. W ciemności
jaśniała fluorescencyjna taśma policyjna zabezpieczająca miejsce
zbrodni. Dalej rozciągał się las, a miejsce między dwoma
drzewami stało otworem jak brama. Hanna zadrżała.
Aria z wysoko uniesioną głową ruszyła w kierunku lasu
wyciągając przed siebie ręce, by prowadziły ją w ciemności.
Emily poszła za nią, a Hanna na końcu. Mokre liście muskały ich
nagie kostki. Ostre nagie gałęzie drapały ich ramiona do krwi.
Emily potknęła się i krzyknęła z bólu. Kiedy Hanna spojrzała w
górę, nie mogła zobaczyć nieba. Gałęzie niczym baldachim
zamykały je od góry jak w klatce.
Usłyszały kolejny j
ę
k. Aria zatrzymała się i popatrzyła w prawo.
- Tędy - szepnęła i wskazała drogę.
Jej blade ramię jaśniało w ciemności. Hanna, cała roztrzęsiona,
podążyła za nią. Gałęzie raniły jej skórę. Przeszła obok
wielkiego, rozłożystego krzewu. Nagle potknęła się o coś i
upadła na kolana. Uderzyła głową w mokrą ziemię. Poczuła si
ę
tak, jakby coś trzasnęło w jej prawym ramieniu. Przeszył ją ból.
Próbowała me krzyczeć, zaciskając zęby.
- Hanna. - Aria zatrzymała się. - Wszystko w porządku?
- Tak.
Hanna nadal miała zaciśnięte oczy, ale ból powoli mijał.
Próbowała poruszyć ramieniem. Nie bolało aż tak bardzo, ale
było sztywne. Znowu usłyszały jęk, tym razem bliżej.
- Idźcie po nią - powiedziała Hanna. - Zaraz do was dołączę.
Przez chwilę Aria i Emily stały nieruchomo. Jęk przerodził się w
płacz.
— Idźcie! — nalegała Hanna.
Hanna położyła się na plecach i powoli poruszała rękami i
nogami. Kręciło się jej w głowie. Ziemia pachniała psią kupą. Na
karku poczuła chłód roztapiającego się śniegu. Odgłosy kroków
Arii i Emily cichły, aż wreszcie przestała je słyszeć. Drzewa
poruszały się jak żywe.
— Dziewczyny? — zawołała cicho Hanna.
Cisza. Jęk rozległ się gdzieś bliżej. Gdzie one się podziały?
Wysoko nad jej głową przeleciał samolot. Ledwie widziała jego
migoczące światła. Gdzieś złowrogo zahukała sowa. Nie było
księżyca. Nagle Hanna skarciła się w myślach za to, co zrobiły.
Poszły do lasu w środku nocy tylko dlatego, że dostały kolejną
głupią wiadomość, najprawdopodobniej od lana. Dały się zwabić
tak łatwo jak Spencer. A może gdzieś tu, w ciemności, skrywał
się lan, gotów zabić je wszystkie? Czemu nie poczekały na
Wildena?
W krzakach po drugiej stronie leśnej polany coś się gwałtownie
poruszyło. Rozległy się głośne kroki. Serce Hanny waliło jak
młotem.
— Aria?
Nikt nie odpowiedział. Trzasnęła gałązka. Potem kolej -na.
Hanna spojrzała w kierunku, z którego dobiegł hałas. W krzakach
zamajaczył jakiś kształt. Hanna wstrzymała oddech. A jeśli tam
ukrywał się łan?
Hanna uniosła się na łokciach. Spomiędzy drzew wyłoniła się
nagłe jakaś postać, rozchylając gałęzie. Krzyk uwiązł Hannie w
gardle. Nie była to Aria ani Emily... ale też nie łan. Nie widziała,
czy to mężczyzna, czy kobieta. Niewysoka szczupła postać
zatrzymała się na środku polany i patrzyła prosto na Hannę, jakby
zdumiona jej obecnością. Z ukrytą w kapturze twarzą wyglądała
jak
śmierć. Hanna próbowała przesunąć się do tyłu, ale jej ciało
bezwładnie osunęło się w błoto. „Umrę - pomyślała. -Teraz".
Zakapturzona postać przyłożyła tylko palec do ust. — C i i i .
Hanna wbiła paznokcie w zamarzniętą ziemię. Szczękała zębami
ze strachu. Postać zrobiła nagle trzy kroki w tył. A potem
odwróciła się i zniknęła bezszelestnie. Hannie wydawało się, że
to sen.
33
KTOŚ WIEDZIAŁ ZA DUŻO
Jęk rozlegał się raz bliżej, raz dalej, jakby odbijał się echem
wśród drzew. Aria biegła przed siebie. Straciła poczucie
odległości i nie wiedziała nawet, jak daleko dotarła. Dopiero
kiedy się odwróciła, zobaczyła, jak bardzo się oddaliła od domu
Hastingsów, który teraz majaczył w oddali jak żółte światełko
prześwitujące przez gęsty las.
Zatrzymała się na skraju niewielkiego wąwozu. Wiele drzew
rosło krzywo, z poskręcanymi, przerośniętymi gałęziami. W
rozszczepionym pniu jednego z nich można było usiąść. Kiedy
jeszcze żyła Ali, czasem tu przesiadywały. Aria przechodziła
tędy w dniu, kiedy poszła wykraść Ali jej kawałek sztandaru
szkolnego.
Gdy Ali wyszła na podwórko i oznajmiła, że ktoś już ukradł jej
zdobycz, rozeszły się rozczarowane do domów. Aria poszła na
skróty przez las. Kiedy mijała te drzewa o przedziwnych
kształtach — może nawet te same — zauważyła,
że ktoś biegnie w jej kierunku. Serce chciało wyskoczyć jej z
piersi, kiedy zobaczyła przed sobą Jasona.
Zatrzymał się z poczuciem winy wymalowanym na twarzy. Jego
wzrok powędrował w kierunku kieszeni bluzy, z której
wystawało jakieś zawiniątko. Aria też na to popatrzyła. Był to
kawałek niebieskiego płótna w tym samym odcieniu, jaki miał
sztandar szkoły wiszący w każdej sali lekcyjnej. Płótno
pokrywały napisy wykonane znanym jej charakterem pisma.
Aria przypomniała sobie to, co przed chwilą usłyszała z ust Ali:
„Spóźniłyście się. Ktoś mi już ukradł kawałek sztandaru. A
zdążyłam go udekorować". Aria wskazała na kieszeń Jasona.
— Czy to...?
Jason spojrzał na Arię. Nie mógł się bronić. A potem bez słowa
rzucił jej zawiniątko. Ruszył w kierunku swojego domu i zniknął
między drzewami. Aria pobiegła do domu. Czuła się tak, jakby
sztandar w jej kieszeni nagle zapłonął. Nie wiedziała, czego
Jason od niej oczekiwał. Żeby oddała trofeum? Udekorowała je
sama? Czy miało to jakiś związek z jego kłótnią z łanem przed
szkołą? Przez kilka kolejnych dni czekała na jakieś wskazówki
od niego. Może Jason uznał, że Aria to jego bratnia dusza i
zasługiwała na zwycięstwo w grze? Ale nie odezwał się. Nawet
wtedy, gdy administracja szkoły ogłosiła przez radiowęzeł, że
brakuje jednego kawałka sztandaru, a znalazca powinien się
ujawnić. Czy Aria miała to potraktować jako sprawdzian? Miała
się domyślić, co robić? A jeśli go zda, to będą z Jasonem żyli
długo i szczęśliwie?
Kiedy Aria zaprzyjaźniła się z Ali, nie ośmieliła się odkryć przed
nią prawdy. Ukryła fragment sztandaru
w szafie i nigdy już na niego me spojrzała. Leżał w pudełku po
butach z napisem: „Stare świadectwa". W każdej chwili mogła go
wyciągnąć.
Za nią rozległy się kroki. Odwróciła się gwałtownie. Zobaczyła w
ciemności płonące oczy Hanny.
- Dziewczyny - dyszała ciężko Hanna. - Właśnie widziałam
najdziwniejszą...
- Ciii - przerwała jej Aria.
Po drugiej stronie wąwozu poruszył się jakiś cień. Aria chwyciła
mocno ramię Emily, próbując powstrzymać krzyk. Ktoś w oddali
zapalił latarkę. Po ziemi przesuwał się krąg światła. Aria zakryła
usta dłonią i westchnęła z ulgą.
- Spencer!? - zawołała, ostrożnie idąc w jej kierunku. Spencer
miała na sobie płaszcz przeciwdeszczowy do
kolan i wysokie buty do konnej jazdy, które me opinały jej
chudych łydek. Skierowała latarkę na przyjaciółki. Wyglądała
jak zwierzę, które wpadło w snop światła rozpędzonej
ciężarówki. Sukienkę i twarz miała brudną od
błota i śniegu.
- Dzięki Bogu mc ci się nie stało. - Aria zbliżyła się
do niej.
- Co ty wyprawiasz? - zawołała Emily. - Zwariowałaś? Spencer
trząsł się podbródek. Spuściła wzrok.
- To me ma najmniejszego sensu - mruknęła beznamiętnie, jak
zahipnotyzowana. - Właśnie dostałam od
niego SMS-a.
- Od kogo? - szepnęła Aria.
Spencer oświetliła jakiś duży przedmiot leżący obok. W
pierwszej chwili Aria myślała, że to zwalone drzewo albo martwe
zwierzę. Ale nagle w świetle latarki zobaczyła...
skórę. I dużą, bladą ludzką dłoń zaciśniętą w pięść. Na jednym z
palców błyszczał pierścień z emblematem Rosewood Day. Aria
cofnęła się o krok i zasłoniła dłonią usta.
— O mój Boże.
Spencer oświetliła twarz trupa. Nawet w tej ciemności skóra lana
wydawała się bladoniebieska, jakby był duchem. Miał jedną
powiekę zamkniętą, jakby puszczał im oko. Z ucha i ust
wypłynęła krew, która teraz już zaschła. We włosach miał błoto.
Na szyi widać było grube czerwone szramy, tak jakby ktoś go
dusił. Jego zimne, sztywne ciało musiało tu leżeć od dłuższego
czasu.
Aria zamrugała oczami, tak jakby nie docierało do niej to, co
właśnie zobaczyła, łan nie pojawił się na pierwszej rozprawie.
Policjanci wybiegli z sali sądowej, żeby zacząć poszukiwania. A
on pewnie cały czas tu leżał.
Emily westchnęła ciężko. Hanna zrobiła krok w tył i krzyknęła.
W lesie panowała taka cisza, że słychać było, jak Spencer głośno
przełyka ślinę. Pokręciła głową.
— Kiedy tu dotarłam, zastałam go w tym stanie — jęknęła. —
Przysięgam.
Aria bała się zbliżyć do ciała lana. Wbiła wzrok w jego dłoń,
jakby się obawiała, że on za chwilę się podniesie i ją złapie. Leżał
martwy. Zupełnie nieruchomo. Mogłaby przysiąc, że w oddali
słyszała chichot.
Nagle zadzwonił telefon Arii schowany w małej torebce. Uniosła
brwi zdziwiona. Odezwały się też komórki Spencer i Emily. A
potem z brudnej od błota torebki Hanny doszedł dźwięk jej
telefonu. Spojrzały po sobie.
— Nie ma mowy... — szepnęła Spencer.
— To nie... — Hanna trzymała swój telefon w dwóch palcach,
jakby bała się go dotykać.
Aria z niedowierzaniem patrzyła na ekran swojego telefonu.
Dostała nową wiadomość.
Rzuciła okiem na lana, na jego wykręcone, sztywne ręce 1
piękną, pustą twarz. Przeszył ją dreszcz. Spojrzała znowu na
ekran 1 zmusiła się do przeczytania wiadomości.
Musiał odejść.
A.
CO BĘDZIE DALEJ..
No tak, Ian nie żyje. A nasza ukochana czwóreczka też wolałaby
pewnie umrzeć. Hannę nienawidzi jej tatuś. Spencer jest na dnie.
Życie Arii to jedna wielka katastrofa. A Emily zmieniła drużynę
już tyle razy, że nawet ja nie umiem się w tym wszystkim
połapać. Mam im współczuć? Cóż, takie jest życie. Czy raczej w
wypadku lana - śmierć.
Niby mogę im wszystko wybaczyć, zakopać topór wojenny,
wywiesić białą flagę, bla, bla, bla. Ale co z dobrą zabawą? Te
śliczne, małe suki mają dokładnie to, czego mnie zawsze było
trzeba, a teraz dopilnuję, żeby dostały to, na co zasługują. Taki ze
mnie potwór? Przykro mi, ale każda kłamczucha wie, że prawda
czasem w oczy kole. A to niestety boli.
Mam was na oku...
Cmok!