Michaels Kasey Savannah

background image

Szafiry dla narzeczonej

Szafiry dla narzeczonej

Szafiry dla narzeczonej

Szafiry dla narzeczonej

S

S

S

Sa

a

a

av

v

v

va

a

a

an

n

n

nn

n

n

na

a

a

ah

h

h

h

Kasey Michaels

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Lorraine Nealy przyklejała na dokumentach żółte, papierowe strzałki.

- Tutaj, tutaj i tutaj - mówiła, kładąc pojedyncze kartki na biurko. Strzałki,

które wskazywały szefowi miejsce do podpisu, były zbyteczne, lecz Harrison

Colton nie komentował ich obecności, posłusznie podpisując wszystkie

zaznaczone miejsca. Doskonale wiedział, że wystarczy najmniejsze

niedopatrzenie, a Lorraine zacznie całą procedurę od początku. Dziś nie miał na

to czasu.

- Lorraine - odezwał się, gdy jego osobista asystentka (podkreślała, że nie

jest sekretarką) zabrała już ostatni dokument - cóż ja bym bez ciebie począł?

- Zmarniałby pan i umarł, panie Colton. Całe to miejsce zwaliłoby się

panu na głowę. Nie byłoby to przyjemne, proszę mi wierzyć - odparła bez

ząjąknienia.

Licząca pięćdziesiąt kilka lat Lorraine pracowała w Colton Media

Holding od trzydziestu lat i wmówiła sobie, że bez niej firma już dawno

przestałaby istnieć. Była asystentką Franka Coltona, a gdy ten zdecydował się

przekazać firmę młodszemu z synów, Lorraine zaczęła nią zarządzać „za

pośrednictwem" Harrisona. Tak mówiła każdemu, kto ją o to zapytał, i

każdemu, kto nie pytał o nic.

Harrison uśmiechnął się, wstał i sięgnął po granatowy płaszcz sportowy,

który wisiał na oparciu krzesła.

- W takim razie mogę bezpiecznie wyjść wcześniej, skoro firma zostaje w

tak dobrych rękach. Chyba że masz jeszcze coś do podpisu.

- Nie, wszystko już podpisane. Kołnierzyk się panu zagniótł - dodała

Lorraine, a Harrison szybko poprawił i kołnierzyk, i krawat.

Harrison miał trzydzieści jeden lat i jeszcze się nie przyzwyczaił do

panującego w firmie zwyczaju nienoszenia oficjalnych strojów w piątki, choć

bardzo chętnie przychylał się do pomysłu piątkowej pracy w domu. Dziś wpadł

background image

do biura tylko po to, by podpisać dokumenty, i w tej chwili był gotów rozpocząć

weekend.

Jeszcze raz poprawił krawat, przygładził ręką swe czarne jak smoła

włosy, zanim Lorraine zdążyła mu powiedzieć, że po umyciu ich pewnie nie

uczesał, i wziął do ręki walizeczkę.

- Więc wszystko załatwione, tak, Lorraine? - spytał, zmierzając w

kierunku drzwi.

- Właściwie... - zaczęła, a on przystanął w połowie drogi i odwrócił do

niej głowę. - Właściwie to nic. Pozbędę się jej. Proszę tylko wyjść bocznymi

drzwiami.

- Jej? - W zielonych oczach Harrisona błysnęło zaciekawienie. - Jakiej

jej?

Lorraine przycisnęła dokumenty do swej płaskiej piersi i wzniosła

wodniste oczy do nieba.

- No tej, co siedzi u mnie już od godziny i nie rozumie, że powinna sobie

pójść. Tej jej.

- Nie jest umówiona? Oczywiście, przecież z nikim się nie umawiam na

piątkowe popołudnia. I nie chce wyjść? Lorraine, chyba tracisz ikrę. Kiedy ty

mówisz „nie", mężczyźni kulą się ze strachu. Przynajmniej ja się kulę.

- Powiedziałam jej, że może poczekać - odezwała się tak cicho, że

Harrison automatycznie się do niej przybliżył.

- Powiedziałaś, że może poczekać? - powtórzył z niedowierzaniem. - Ty

przecież nigdy tak nie mówisz. Nigdy... A czego ta kobieta chce? Czy zbiera na

bezdomne pudle i trafiła w twój czuły punkt?

- Bezdomne pudle, panie Colton? - odrzekła kwaśno.

- Pudle są cudowne i prawie zawsze znajdują sobie dom.

- A tak, owszem. - Uśmiechnął się szeroko. - U ciebie. Ile ich masz

ostatnio? Dziesięć?

background image

- Sześć, a wszystkie już za godzinę będą umierać z głodu, więc jeśli

przestanie pan się grzebać i wyjdzie bocznymi drzwiami, to ja wrócę do siebie i

zgodnie z prawdą powiem tej Hamilton, że pana już nie ma.

- Co? Hamilton? - Harrison zablokował Lorraine drogę.

- Annette Hamilton? To niemożliwe. Ona teraz nazywa się Annette

O'Meara.

Lorraine wyjęła z kieszeni karteczkę i spojrzała na nią.

- Nie Annette. To Savannah Hamilton. Powiem jej, że pan wyszedł. Czy

mam ją umówić na przyszły miesiąc?

Nie, tego by nie chciał. Pragnął zaś z całej duszy, by Lorraine wysłała tę

kobietę na Marsa, i to z całą rodziną. Tak, niech Savannah zabierze z sobą Sama

i Annette i niech mu dadzą święty spokój. Trąc w zamyśleniu czoło, wrócił do

biurka i postawił walizeczkę.

- Czego ona chce?

- A czego one wszystkie chcą? Pracy. Ale powiedziałam, że się jej

pozbędę. Powinnam była to zrobić godzinę temu.

- Więc dlaczego nie zrobiłaś? Lorraine wzruszyła ramionami.

- Chyba ma pan rację. Jest w niej coś z zabłąkanego pieska albo zbitego

szczeniaczka. Taka wystrojona, i nie ma gdzie pójść. I chyba była bardzo

nieszczęśliwa z tego powodu, że musiała stanąć przy moim biurku. Może ona

nie szuka pracy, może szuka czegoś innego? Myślałam, że mi powie, o co jej

chodzi, ale stwierdziła, że to sprawa osobista, i nic więcej nie mogłam z niej

wycisnąć. Nawet moje domowe ciasteczka nie otworzyły jej ust.

- No, no! - mruknął Harrison, odkładając płaszcz i siadając za biurkiem. -

Jeśli nie poskutkowały nawet twoje ciasteczka, to sprawa jest poważna - ciągnął

żartobliwym tonem, by Lorraine nie zaczęła czegoś podejrzewać. - Żadne

narzędzie tortur nie jest groźniejsze od twoich ciasteczek. Dziwię się, że nie

wezwałaś ochrony i nie kazałaś jej wyrzucić na zbity pysk.

background image

- Ja też się temu dziwię - rzekła asystentka, kładąc rękę na klamce. -

Domyślam się, że teraz mogę już odetchnąć, bo ją pan przyjmie. Tak?

- Tak. I możesz iść do domu, kiedy ją wprowadzisz. Nie martw się, w

dzieciństwie ja i Jason wzięliśmy ze trzy lekcje karate, więc nie sądzę, żeby ta

kobieta była w stanie coś mi zrobić.

- Pana ojciec nigdy tak nie żartował - zauważyła Lorraine. -I nigdy by tak

nie powiedział o moich ciasteczkach.

- To prawda. Ale ty mnie uwielbiasz. I nawet się o mnie martwisz, a ja

pewnie zwariowałem, bo mi się to podoba - ciągnął Harrison, zastanawiając się,

czy woli jeszcze chwilę porozmawiać z asystentką, czy jak najprędzej zobaczyć

się z Savannah Hamilton. - Daj mi pięć minut i wprowadź ją, dobrze?

Potrzebował czasu, by pomyśleć o Savannah, by stopniała złość, która

pojawiała się natychmiast, ilekroć usłyszał nazwisko Hamiltonów. Potrzebował

czasu, by uprzytomnić sobie, że tamte wydarzenia rozegrały się sześć lat temu,

że nie jest już łatwowiernym idiotą i że jest w stanie znieść wszystko, co

Savannah mu powie, nie reagując wściekłością lub cierpieniem. Miał nadzieję,

że rany zostały wyleczone.

Sześć lat. Sześć lat to szmat czasu, lecz może niewystarczająco długi,

ponieważ nadal wszystko pamiętał z bolesną jasnością. Ależ wtedy był głupi i

naiwny. Właśnie ukończył studia i był gotów do zmierzenia się ze światem, lecz

na swych warunkach. Odrzucił propozycję ojca i nie przyjął pracy w jego firmie,

lecz postanowił zrobić karierę sam, bez pomocy rodziny. Osiągnął swój cel, i

przyjął posadę w holdingu CMH dopiero wtedy, gdy już udowodnił, ile jest

wart. Wszystko mu poszło znakomicie, z wyjątkiem tego jednego

niepowodzenia z Hamiltonami.

Niepowodzenia w pracy i w życiu osobistym. Oba były bolesne. Harrison

przyłożył otwartą dłoń do czoła i na kilka chwil zatopił się we wspomnieniach.

Przystąpił do pracy w firmie Sama Hamiltona z wielkimi nadziejami, a

gdy poznał starszą córkę Sama, Annette, i się w niej zakochał, pomyślał, że

background image

wiedzie mu się jak w bajce. I to pewnie powinno mu było posłużyć za pierwsze

ostrzeżenie.

Sam powitał go jak syna, dał mu swe błogosławieństwo i zaczął

organizować huczne wesele. Dotąd wszystko szło jak z płatka. Harrison polubił

sympatycznego Sama, pokochał piękną, ciemnowłosą Annette, i wesoło się

bawił z jej poważną, młodszą siostrą imieniem Savannah.

Uśmiechnął się do siebie, wspominając ją. Miła dziewczyna, naprawdę

bardzo miła. Taka młodsza siostra, której nie miał. Trochę jej też współczuł.

Była dzieckiem pozbawionym matki, a ojciec wcale nie ukrywał, że Annette ma

urodę, a Savannah rozum - a w opinii Sama Hamiltona rozum u kobiety był tak

niepotrzebny jak biustonosz w bikini.

Ile lat miała wtedy Savannah? Siedemnaście? Tak, coś koło tego.

Mieszkała wtedy w szkole z internatem i Harrison odwiedził ją tam kilka razy,

ponieważ tęskniła za domem i ponieważ szkoła leżała blisko szosy wiodącej do

posiadłości jego rodziców w Prosperino w Kalifornii. A więc odwiedzał ją,

przywoził z domu rzeczy, o które prosiła, i kiedyś nawet pomógł jej w

przygotowaniu jednej ze szkolnych prac. Ciekaw był, jak owa praca została

oceniona. Nie miał zamiaru ją o to pytać, bo ta sprawa należała już do

przeszłości, podobnie jak do zamierzchłej przeszłości należały jego praca u

Hamiltona i zaręczyny z Annette.

- Drań - mruknął Harrison, myśląc o Samie Hamiltonie, który pewnego

dnia zaprosił go do swego gabinetu na pogawędkę.

Pogawędkę? Jasna cholera! Sam pchnął w kierunku siedzącego po drugiej

stronie biurka Harrisona plik papierów, wyjaśniając, że przygotował projekt

umowy przedmałżeńskiej, która przewiduje przekazanie Samowi udziałów

w holdingu Coltonów. Przecież Harrison nie śmiałby poprosić ojca o coś

takiego!

Westchnął i potrząsnął głową, przypominając sobie, że jak burza wypadł

wówczas z gabinetu Sama, chwycił Annette za rękę i pociągnął ją na dwór,

background image

mówiąc, że chyba mają problem. A potem ją zapytał, czy zgodzi się z nim uciec.

Mogliby wskoczyć do samochodu, dojechać wieczorem do Reno, a rano wziąć

ślub.

- Ależ ja byłem głupi! - mruknął do siebie, biorąc do ręki pióro i ciskając

nim w dragi kąt pokoju.

Annette wcale nie miała zamiaru z nim uciekać. W istocie nie miała też

zamiaru go poślubić przed podpisaniem umowy przedmałżeńskiej. Nawet nie

udawała, że go kocha, nawet nie uznała za stosowne skłamać. Traktowała ich

związek jako korzystny dla ojca pod względem finansowym, a dla siebie -

towarzyskim. Zaś Harrison bez udziałów w holdingu ojca, bez intratnej tam

pozycji - był dla nich po prostu bezużyteczny.

O tak, pomyślał, niech no tu wejdzie któreś z Hamiltonów. Już ja mu

pokażę! A tymczasem za drzwiami gabinetu czekała Savannah...

Przecież ona nigdy mu niczego nie zrobiła, prawda? Była wówczas tak

samo młoda i niewinna, jak on był łatwowierny. To nie jej wina, że miała ojca

drania i pozbawioną serca, zachłanną siostrę-. Harrison pochylił się nad

biurkiem i nacisnął guzik.

- Poproś ją, Lorraine, i możesz iść do domu.

Wstał i wyszedł zza biurka, mając zamiar spotkać Savannah na środku

gabinetu.

W świetle otwartych drzwi stanęła Lorraine i zaanonsowała gościa, po

czym wycofała się ze słowami:

- To ja już znikam. I niech pan nie robi nic, czego ja bym nie zrobiła.

- Dzięki, Lorraine - odparł, zastanawiając się, ile by musiał liczyć sobie

lat, ile mieć tytułów, ile razy się wykazać, aby Lorraine zaczęła traktować go jak

dorosłego. Pewnie takiej chwili nie dożyje.

A potem już nie miał czasu na myślenie, bo w progu stanęła Savannah.

Od tamtej pory nie urosła - liczyła sobie metr sześćdziesiąt pięć wzrostu, kilka

centymetrów więcej niż Annette. Miała nadal jasnopopielate włosy, które

background image

niegdyś wiązała w koński ogon, a teraz nosiła splecione we francuski warkocz.

Nadal była szczupła, choć może miała nieco za szerokie ramiona. W jej

błękitnych niczym kalifornijskie niebo oczach malował się ten sam, nieco

zdumiony i spłoszony wyraz. Patrzyła na niego przez chwilę, po czym wbiła

wzrok w dywan.

Kremowa, jasna skóra. Przypomniał sobie, że napisała pracę na temat

szkodliwego działania promieni słonecznych i otrzymała za nią wysoką ocenę.

Zapewne tę pracę także zapamiętała, bo nie dostrzegł na jej twarzy piegów ani

innych przebarwień. Zauważył jednak szminkę, róż na policzkach i cienie na

powiekach.

Wygląda dobrze, skonstatował, ale nie jak Savannah. Wygląda jak

Savannah usiłująca upodobnić się do Annette.

Poczuł, że ogarnia go złość.

- Dzień dobry, Savannah - zaczął, ponieważ milczała. - Co za miła

niespodzianka.

Podniosła głowę, spojrzała na niego uważnie i uśmiechnęła się nieśmiało.

- Och, mocno w to wątpię, Harry - odezwała się tym swoim lekko

przytłumionym głosem, który zawsze sprawiał mu przyjemność, a potem chyba

przypomniała sobie, że przyszła tu załatwić coś ważnego, bo jej uśmiech zniknął

niczym słońce za chmurami.

- Harry - powtórzył. - Mój Boże, jak długo tego nie słyszałem. Jesteś

jedyną osobą, która mnie tak nazywała.

Zatrzymała na nim wzrok na całe trzy sekundy i znowu spuściła oczy.

Ponieważ zmęczyła go niemożność nawiązania z nią kontaktu wzrokowego,

wskazał jej fotel w części wypoczynkowej gabinetu.

- Nie powinnam tak cię nazywać - powiedziała, wtykając torebkę między

siebie a oparcie fotela. - Przepraszam.

background image

- Ależ nie przepraszaj. Bardzo mi się to podoba. Przynajmniej nikt nie jest

rozczarowany, kiedy wchodzę do pokoju i okazuje się, że nie jestem Harrisonem

Fordem.

Usiadł w fotelu naprzeciwko, po drugiej stronie stolika, ponieważ odniósł

wrażenie, że gdyby usiadł bliżej niej, mogłaby wyskoczyć z gabinetu jak

oparzona i nigdy by się nie dowiedział, co ją tu przywiodło.

- Powiedz mi, co u ciebie.

- Właśnie skończyłam studia - odrzekła, nerwowo wykręcając palce.

- Domyślam się, że z wyróżnieniem. Zawsze świetnie się uczyłaś. - Boże,

ależ ona się denerwuje. Czy się go boi?

Kiwnęła głową.

- A co u ciebie, Harry? Czytałam, że ojciec przekazał ci kierowanie

holdingiem. Twoja własna firma ma się dobrze, a teraz to? W tym artykule,

który czytałam, dziennikarz nazwał cię magnatem finansowym i geniuszem.

- Nie wierz we wszystko, co piszą w gazetach - powiedział, zmieniając

pozycję. Z żadnym z Hamiltonów nie miał ochoty rozmawiać o finansach. - A

co u twojej rodziny?

Dostrzegł, że twarz Savannah zabarwia się delikatnym rumieńcem,

znacznie bardziej naturalnym, niż wybrany przez nią róż.

- W zeszłym tygodniu Annette wniosła sprawę o rozwód - oznajmiła i

wyraźnie czekała na jego reakcję.

- Tak? - mruknął zdawkowo, ze zdumieniem uświadamiając sobie, że nic

go nie obchodzą poczynania Annette.

- Szkoda.

- Myślę, Harry, że ona żałuje - dodała Savannah, a Har-rison przypomniał

sobie, że zawsze próbowała usprawiedliwić siostrę. - Wiem, że zerwała

zaręczyny z tobą, bo poznała Roberta, ale wiem także, że prawie od samego

początku zdawała sobie sprawę, że popełniła błąd. Robert O'Meara nie jest...

No, powiedzmy, że niewiele ich łączy, jego i Annette.

background image

- Robert 0'Meara ma pewnie z sześćdziesiąt lat, moja droga. Jakim cudem

Annette mogła się spodziewać, że coś ich połączy? Przecież on jest w wieku

Sama. - Harrison rozłożył ręce w geście mającym oznaczać, że nie powinien był

mówić tego, co powiedział, i że nie ma ochoty ciągnąć dalej tego wątku.

Niemniej jedną sprawę musiał wyjaśnić.

- A więc tak ci to wytłumaczyli? Że Annette najpierw poznała Roberta, a

potem mnie rzuciła? Że oddała pierścionek, powiedziała, że jest jej przykro, ale

lepiej żebym sobie poszedł?

- A to nieprawda? - zapytała Savannah, otwierając szeroko oczy. - Zawsze

sądziłam...

- Ależ tak, to prawda - przerwał jej. - Zachowałem się jak dżentelmen i

zniknąłem. Żałuję tylko, że po drodze nie wpadłem do twojej szkoły, żeby się

pożegnać. A tak przy okazji, to jak oceniona została ta praca, którą razem

robiliśmy?

- Na piątkę. Dziękuję ci.

- Przecież wiele nie zrobiłem. Podrzuciłem ci zaledwie parę materiałów -

zauważył i podszedł do barku, by nalać sobie i jej po szklance wody. Miał sucho

w gardle i był właściwie zły na Savannah, że swoim przyjściem wskrzesiła

dawno pogrzebane wspomnienia. - Teraz mi powiedz, jak się miewa Sam.

Zagryzła wargi i odwróciła głowę. Niedobrze...

- Savannah, co z ojcem? Zachorował?

- Nie... - Pokręciła głową.

- Ale coś nie tak? Znowu pokręciła głową.

- Savannah, możemy siedzieć tu cały wieczór i grać w dwadzieścia pytań,

ale podejrzewam, że przyszłaś do mnie z powodu Sama. Więc porozmawiajmy

o nim, dobrze? Przysłał cię?

Gwałtownie podniosła głowę.

- Nie, skąd! On nie ma pojęcia, że tu jestem. Nikt nie wie, że tu

przyjechałam. I chyba ja sama nie wiem, ale teraz widzę, że to był błąd. -

background image

Odstawiła szklankę, wzięła torebkę i wstała. - Do widzenia, Harry. Miło mi było

cię widzieć...

Zrobiła trzy kroki w kierunku drzwi, gdy się odezwał:

- Siadaj, i to już.

Posłusznie wróciła na swoje miejsce, ale na niego nie spojrzała. Wyjęła z

torebki chusteczkę, wytarła oczy i nos, a gdy to zrobiła, Harrison pochylił się w

jej stronę i zapytał:

- Albo mi powiesz, co cię tu sprowadza, albo nie wezmę cię na pizzę...

Była to aluzja do jego wizyt, kiedy to parę razy dzięki niemu nie musiała

jeść w szkolnej stołówce. Słysząc to, odetchnęła głęboko i przesłała mu blady

uśmiech.

- I nie będę mogła zamówić swojej pepperoni?

- Trafiłaś w dziesiątkę - odrzekł, zastanawiając się, czy ma jej powiedzieć,

że tusz jej się rozmazał i teraz wygląda trochę jak blond szop. Nie, może lepiej

nie mówić, że rozpłynęły się jej barwy wojenne, bo ona i tak jest w marnym

stanie. - A teraz powiesz mi, o co chodzi? Proszę...

Przez chwilę bawiła się zamkiem torebki, zatrzaskując go i otwierając, po

czym wstała i zaczęła przemierzać pokój.

- Nie jest mi łatwo o tym mówić, Harry.

- Rozumiem. - Starał się mówić neutralnym tonem, bo poczuł szaleńczą

chęć, by przytulić ją do siebie i obiecać, że wszystko będzie dobrze. Wątpił

jednak, by pozwoliła mu się zbliżyć aż tak bardzo, a poza tym lepiej nie

ryzykować bliskości z żadnym z Hamiltonów. - Poczekam, aż będziesz gotowa,

Savannah. I obiecuję ci nie przerywać.

Zatrzymała się i spojrzała na niego z uśmiechem.

- Och, możesz mi przerywać, kiedy tylko zechcesz. Myślę, że się nie

powstrzymasz. - Wzięła swoją szklankę i wypiła wodę. - No więc tak - zaczęła,

podejmując marsz. -Firma ojca ma kłopoty - oznajmiła, po czym szybko dodała:

- Prawdziwe kłopoty.

background image

- Bardzo mi przykro, Savannah - skomentował, w myślach zacierając

ręce. Miał ochotę dorwać się do Internetu, sprawdzić, w jakim stanie jest firma

Sama i zastanowić się, co mógłby zrobić, by pchnąć ją na krawędź przepaści.

- Ojciec jest bliski bankructwa - ciągnęła, biorąc przycisk do papieru i

przekładając go z ręki do ręki. - To wina Roberta, oczywiście.

- Oczywiście - powtórzył. - W jakim sensie? Savannah odłożyła przycisk i

wróciła na swój fotel.

- No cóż, nie znam wszystkich szczegółów, ale Annette mówiła, że

Robert obiecał zainwestować znaczną sumę w firmę ojca, a poza tym dać mu

prawo do akcji, czy coś takiego, w jego własnej spółce. To miał być taki prezent

ślubny. Dla niej.

- Ach, tak - mruknął Harrison, z trudem ukrywając gorycz. - Rozumiem.

A więc co się stało?

- Stało się to, że Robert nie wspomniał, że ma zobowiązania wobec

urzędu skarbowego.

- Mówiąc krótko, stary poczciwy Robert był nie tylko bankrutem, ale i po

uszy tkwił w długach. Czy tak?

Savannah pokiwała głową.

- Prawnicy ojca i prawnicy Roberta tuszowali to wszystko przez parę lat,

ale teraz obie firmy mają naprawdę kłopoty.

- I dlatego Annette wniosła sprawę o rozwód. Zawsze mówię, że nie ma to

jak lojalna żona.

- Och nie, nie! Annette czuła się zobowiązana dotrzymać przysięgi, tak mi

mówiła. Ale Robert... No cóż,, nie był jej wierny. Tego mu nie może wybaczyć,

i jej nie winię.

Harrison czuł przemożną chęć, by ją zapytać, czy nie ma ochoty na

następną szklankę wody, by łatwiej jej było przełknąć te wszystkie kłamstwa,

jakimi siostra ją uraczyła. Przypomniał sobie jednak, że jest porządnym facetem

i nie będzie mówił Savannah, że jej ojciec jest łobuzem, a siostrzyczka dziwką,

background image

która sprzedała się za pieniądze. Tyle że dziwki na ogół lepiej pilnują swoich

interesów. Nagle go olśniło.

- Savannah, czy ty przypadkiem nie występujesz w roli adwokata

Annette?

- Adwokata? Dlaczego?

- Nieważne - mruknął, mając nadzieję, że się myli i że Savannah nie

przyjechała tu, by namówić go do spotkania z Annette, która mu oczywiście

powie, że popełniła błąd, że go nadal kocha i że chce do niego wrócić. Do niego

i do jego pieniędzy. Na samą myśl o tym robiło mu się niedobrze. Ze słów

Savannah jednak wnosił, że ona nie ma pojęcia, dlaczego zaręczyny jej siostry

zostały zerwane. - Chyba trochę wariuję na stare lata.

- Aha. - Ponieważ nadal nerwowo zacierała ręce, domyślił się, że to nie

koniec opowieści. Mimo że nie miał ochoty słuchać dalszego ciągu, powiedział:

- No dobrze, Savannah, mów. Chciałbym pomóc. Naprawdę.

- Nie wiem, dlaczego myślałam, że to wszystko będzie łatwiejsze -

mruknęła jakby do siebie, po czym podniosła wzrok na Harrisona. - No cóż,

powiem ci to szybko, bo inaczej stracę odwagę. Ojciec wbił sobie do głowy, że

mam poślubić Jamesa Vaughna. Znasz go?

Na jakiej podstawie założył, że Savannah nie jest w stanie powiedzieć mu

niczego takiego, co jeszcze bardziej pogrąży Sama w jego oczach?

- James Vaughn? - powtórzył, wyobrażając sobie tego hałaśliwego,

tłustego typa razem z Savannah. Całowałby ją, dotykał, miażdżył w uścisku.

Ohyda. - Ten facet miał już chyba z sześć żon i gdybym był twoim ojcem,

trzymałbym cię od niego jak najdalej.

- Miał pięć żon - uściśliła spokojnie - a ojciec jasno mi zakomunikował,

że James uratuje nas od finansowej ruiny, jeśli zgodzę się zostać jego żoną.

Ojciec mówi, że moim obowiązkiem jest wyjść za mąż za kogoś bogatego.

background image

- Twój ojciec powinien się za to smażyć w piekle -stwierdził, ponownie

kierując się do barku, tym razem po odrobinę szkockiej. - Chyba tego nie

zrobisz, prawda?

- Nie chcę tego zrobić - odrzekła, odwracając się w jego stronę. - Dlatego

tu przyjechałam.

Patrzył na nią przez długą chwilę, potem przeniósł wzrok na swoją

szklankę i dolał sobie jeszcze odrobinę.

- Mów dalej - poprosił, odnosząc nieprzyjemne wrażenie, że historia

znowu się powtarza.

- Wiem, że proszę cię o bardzo wiele, pewnie nazbyt wiele. A może

byśmy uznali to za coś w rodzaju pożyczki, co? Dostałbyś w efekcie część firmy

ojca. Wiadomo mi, że James ma dostać czterdzieści procent udziałów, kiedy...

jeśli mnie poślubi. A my nie musielibyśmy brać ślubu. Nie byłoby to konieczne,

prawda? Moglibyśmy zawrzeć układ... Ty pomożesz ojcu, a on ci zapisze część

firmy. Wiem, że nadal przejmujesz firmy, Harry, oprócz tego, że kierujesz tym

holdingiem. Czytałam o tym w tym artykule, o którym ci mówiłam. Jeśli

ktokolwiek jest w stanie wycisnąć coś z firmy ojca, to właśnie ty. Pisali, że

jesteś magnatem finansowym, w którego rękach wszystko zamienia się w

złoto...

Urwała, przestała wykręcać palce. Spojrzała na Harrisona wzrokiem, w

którym odczytał zarówno determinację, jak i przerażenie. W jej błękitnych

oczach otoczonych rozpływającym się tuszem zalśniły łzy.

- Wiem, że nie mam prawa cię o to prosić. Naprawdę wiem, ale nie mogę

poślubić Vaughna. Nie mogę, Harry.

- A więc odejdź od nich, Savannah - rzekł Harrison, zdając sobie sprawę,

że zabrzmiało to okrutnie. - Jesteś już dorosłą kobietą, a nie dzieckiem. Zostaw

ich. A jeśli przedtem zechcesz posłać Sama do diabła, to masz moje

błogosławieństwo.

background image

- Tego też nie mogę zrobić, Harry - odrzekła, biorąc torebkę i podnosząc

się z fotela. - W zeszłym tygodniu powiedział mi coś, o czym nie wiedziałam i

czego wolałabym nigdy nie usłyszeć. Mam wobec niego... dług.

- Ty masz wobec niego dług? Jakim cudem? Za to, że posyłał cię do

szkoły? Że dał ci dach nad głową? Przestań, Savannah. Rodzice nie mówią

swoim dzieciom, że są im coś winne. Dobrzy rodzice tak nie mówią.

- On nie jest moim ojcem - wyszeptała, przymykając oczy. - Właśnie tego

się dowiedziałam, Harry. Tuż przed śmiercią moja matka przyznała się do

niewierności i powiedziała mu, że Annette jest jego córką, a ja nie. Matka

umarła, kiedy miałam pięć lat. Ojciec... Sam cały czas o tym wiedział. A ja

zawsze zastanawiałam się, dlaczego jesteśmy z Annette niezbyt do siebie

podobne. Teraz już wiem. Teraz wiem mnóstwo rzeczy.

Harrison poczuł się jak człowiek, który otrzymał silny cios. Szybko nalał

odrobinę whisky do drugiej szklanki i wcisnął ją Savannah do ręki.

- Dobrze się czujesz? - spytał, prowadząc ją z powrotem w stronę fotela.

Pociągnęła łyk i skrzywiła się lekko.

- Nie jestem pewna, Harry. Prawdę mówiąc, jestem ciągle trochę

oszołomiona.

- I myślisz, że jesteś Samowi coś winna. Za co jesteś mu cokolwiek

winna? Za to, że naopowiadał ci tych bzdur?

- Powiedział mi prawdę, Harry. Pokazał mi nawet list od mojego

prawdziwego ojca, który znalazł wśród rzeczy matki. Był on oficerem sił

powietrznych i zginął w katastrofie samolotu przed moim urodzeniem. W tym

liście pisał, że za trzy tygodnie wróci z Hiszpanii do domu i wtedy uciekną

razem z moją matką. - Upiła następny łyk szkockiej. - Jak więc widzisz, to

wszystko jest całkiem prawdziwe. Nie należę do rodziny Hamiltonów.

- Jak się dobrze zastanowić, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło

- mruknął pod nosem, po czym natychmiast przywołał się do porządku.

background image

Nawet idiota widzi, że Savannah jest przybita. I tylko taki łajdak jak Sam

Hamilton mógł ją doprowadzić do takiego stanu, po tylu latach ujawniając jej

tak brzemienną w skutki tajemnicę. I tylko łajdak w rodzaju Sama trzymałby w

zanadrzu ten sekret po to, by wykorzystać go w tak niecnym celu.

- Czy możesz mi pomóc, Harry? - zapytała, nie mogąc się doczekać

odpowiedzi. - Może i zwariowałam, ale wydaje mi się, że jeśli pomogę ojcu

uratować firmę, spłacę mu część długu za to, co mu zrobiła moja matka, za to,

że go zraniła. Ale... ale nie mogę wyjść za mąż za Jamesa Vaughna. I nie

podoba mi się, że ojciec mnie o to poprosił,nawet jeśli jestem mu coś winna.

Słyszałam, że jeśli ktoś przychodzi i inwestuje nowe pieniądze w firmę, i ją

ratuje, to ten ktoś nazywany jest białym rycerzem. Podoba mi się to określenie...

- Zamilkła na moment, po czym obdarzyła go słabym uśmiechem. - Od zeszłego

tygodnia ciągle o tym myślę i doszłam do wniosku, że jedynym białym

rycerzem, którego znam, jesteś ty.

- Daj mi parę minut - poprosił, uświadamiając sobie, że musi

uporządkować myśli.

Albowiem właśnie przypomniał sobie, że sześć lat temu podejrzewał, iż

Savannah jest w nim zadurzona. Jednak wcale mu nie przyszło do głowy, że

mimo wszystko dostrzeże w nim bohatera. Cała ta sytuacja była dla niego

ogromnie niezręczna.

Było dla niego jasne, że Savannah nie miała pojęcia o tym, iż jej siostra -

teraz już przyrodnia - odegrała aktywną rolę w planach Sama, by wydać córki za

pieniądze. Savannah była święcie przekonana, że Annette po prostu zakochała

się w Robercie i dlatego rzuciła jego, Harrisona. A jednak, nie mając o tym

wszystkim bladego pojęcia, Savannah przyszła do niego, swego starego

przyjaciela, byłego narzeczonego jej siostry - jej białego rycerza - by prosić go o

pomoc i uratować ojca przed bankructwem.

Historia zdecydowanie się powtarza...

background image

Wyjątek stanowi jedynie to, że rękę Savannah zaproponowano Jamesowi

Vaughnowi, a nie Harrisonowi, ona zaś wspaniałomyślnie stwierdziła, że

Harrison nie musi się z nią żenić. Wystarczy, że pomoże Samowi, człowiekowi,

któremu chętnie podałby kotwicę, gdyby ten tonął.

- A co będzie, jeśli pomogę Samowi? - zapytał w końcu. - Nie wyjdziesz

za mąż za Vaughna, to już wiem. Ale co potem, Savannah? Co zrobisz?

- Chodzi ci o to, co zrobię z moim... z Samem? O to pytasz?

- Nie na próżno byłaś jedną z najlepszych studentek -zauważył. - No

więc? Czy masz zamiar zostać z nim i czekać, aż znowu będziesz musiała

wyciągać go z tarapatów?

- Znowu? Tak naprawdę myślisz? - Potrząsnęła głową. - Nie. Wydaje mi

się, że kocham ojca, ale nie jestem ślepa na jego wady. Nie jestem też ślepa na

wady Annette, choć nie chciałabym o niej źle mówić, zwłaszcza przy tobie. Ale

przez wiele lat byłam poza domem, i już wiem dlaczego. W zeszłym tygodniu

uzyskałam odpowiedź na wiele pytań. Ale nie mogę tak po prostu odejść, Harry.

W pewnym sensie jestem mu coś winna. Co wcale nie oznacza, że nie

wyprowadzę się z domu, jeśli znajdę inny sposób, żeby pomóc Samowi. Odejdę

jednak ze swojej własnej woli, i nie będę oglądała się za siebie.

Harrison pokiwał głową.

- Widzę, że wszystko już przemyślałaś, prawda? - odezwał się,

wyciągając rękę i pomagając jej wstać.

W jego głowie zaczynał rodzić się pewien pomysł, musiał tylko dać sobie

trochę czasu, by dojrzał.

- Jeszcze porozmawiamy, ale teraz chodźmy na pizzę.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Savannah stała przed lustrem w małej łazience restauracji Sal's Pizza,

zastanawiając się, dlaczego Harry nic jej nie powiedział o rozmazanym tuszu.

Musiała przyznać, że wygląda dość upiornie.

- Wodoodporny - mruknęła, gdy zwilżyła papierowy ręcznik, by usunąć

czarne smugi spod oczu. - Co za oszuści!

Kobieta w średnim wieku wyszła z toalety i Savannah usunęła się lekko

na bok, by zrobić jej miejsce przy umywalce.

- Dzięki - rzekła kobieta, namydlając dłonie. - Czy dobrze się pani czuje?

Savannah bezwiednie postąpiła krok do tyłu. Czyżby jej stan widać było

na twarzy?

- Och, tak, dziękuję - odparła. - Dobrze.

- Myślałam, że pani płakała - ciągnęła kobieta. - Tusz może być odporny

na wodę, odporny nawet na huragan, ale jeszcze nie miałam takiego, który byłby

odporny na łzy. - Zakręciła kurek i wytarła dłonie w papierowy ręcznik, który

podała jej Savannah. - Noszę w torebce buteleczkę olejku dziecięcego, razem z

całym gabinetem kosmetycznym, jak mówi mój mąż. Tylko tym olejkiem

można zetrzeć to mazidło.

Zanim Savannah zdążyła cokolwiek powiedzieć, kobieta pogrzebała w

pokaźnych rozmiarów torebce i wyjęła buteleczkę oraz paczkę chusteczek.

- Proszę bardzo - odezwała się, podając Savannah chusteczkę nasączoną

kilkoma kroplami olejku. - I jeszcze jedno - dodała, kierując się do drzwi. - On

nie jest tego wart. Żaden nie jest tego wart, niech mi pani wierzy.

Savannah patrzyła przez chwilę w miejsce, w którym zniknęła kobieta, po

czym odwróciła się z powrotem do lustra i przetarła chusteczką lewe oko.

Zabieg okazał się skuteczny, może aż nadto, bo chusteczka wchłonęła nie tylko

tusz, lecz także cień do powiek. Uznała, że nie pozostaje jej nic innego, jak

oczyścić całe prawe oko.

background image

- Nie wiem, dlaczego wyglądam teraz jeszcze gorzej - mruknęła, patrząc

na swe odbicie w lustrze. - A niech to! - dodała, odkręciła kran i sięgnęła po

mydło.

Gdy po raz kolejny spojrzała w lustro, wycierając twarz papierowym

ręcznikiem, ujrzała w nim Savannah Hamilton taką, jaką znała przez całe życie.

- Tymi rurami spłynęło właśnie ponad sto dolarów -powiedziała głośno i

zdała sobie sprawę, że wcale tego nie żałuje.

A taki to był fajny pomysł - wstąpić do domu towarowego, poprosić

wizażystkę z działu kosmetycznego o zrobienie makijażu, a potem kupić kilka

kosmetyków. Chciała podczas spotkania z Harrym wyglądać bardziej

profesjonalnie, doskonale. A poza tym, szczerze powiedziawszy, pragnęła także

się ukryć za fasadą makijażu. Wydawało jej się, że nabierze wtedy większej

pewności siebie. A tymczasem wyglądała śmiesznie.

Wcale nie oczekiwała, że Harry tylko na nią spojrzy i natychmiast straci

głowę, a gdy się odezwie, to tylko po to, by zaproponować jej małżeństwo. Nie,

czegoś takiego nie spodziewała się nawet w najśmielszych snach. Chyba że w

tych najbardziej zwariowanych...

- No dobra, pora wracać na ziemię - rzekła do siebie, szukając w torebce

szminki, jedynego kosmetyku, jakiego używała. - On może ci pomoże, może

nie, ale jeśli zaraz nie wrócisz do stolika, wyśle ekipę ratowników.

Poprawiła włosy, upchnęła niesforny kosmyk za uchem, wygładziła swe

ulubione beżowe spodnie, dobraną kolorystycznie elegancką bluzkę i kamizelkę,

a gdy usunęła kawałek mokrego papierowego ręcznika ze złotego łańcuszka na

szyi, uznała, że jest gotowa do wyjścia.

Harry siedział przy odrapanym drewnianym stoliku, przy oknie

wychodzącym na pasaż handlowy odległy o trzy przecznice od siedziby Colton

Media Holding. Przyszli tu na piechotę. Wiosenne słońce przyjemnie

przygrzewało, Savannah zaś pomyślała, że jeśli przez najbliższą godzinę

background image

posiedzi przy stoliku, to mimo swych bardzo wysokich obcasów zdoła wrócić

do firmy na piechotę, nie wyrządzając przy tym stopom większej krzywdy.

Harry na jej widok wstał i usiadł z powrotem dopiero wtedy, gdy zajęła

miejsce naprzeciwko. Przez chwilę patrzył na nią, po czym się uśmiechnął.

- No, wreszcie mam przed sobą taką Savannah, jaką znałem i kochałem.

Ze wszystkimi piegami.

- Chcesz powiedzieć, że wyglądam na siedemnaście lat? - zapytała. - To

przygnębiające. A już myślałam, że dorosłam.

Na twarzy Harry'ego pojawił się wyraz zaskoczenia.

- Ależ dorosłaś, Savannah - odezwał się po chwili. -Z całą pewnością.

Zamówiłem dużą pizzę, w połowie margeritę, w połowie pepperoni. Może być?

- Może być - odparła, kiwając głową i wyciągając rękę po szklankę z

lemoniadą, którą Harry wcześniej zamówił. Gdy pociągnęła przez słomkę

pierwszy łyk, poczuła się znacznie lepiej. Wreszcie język przestanie jej się

przyklejać do podniebienia...

Kiedy to właściwie zadurzyła się tak bezsensownie w Harrisonie? Czy

było to już owego pierwszego dnia, gdy przyjechała z internatu do domu i

ujrzała go przy basenie na tyłach domu? Stał i śmiał się z czegoś, co mówiła do

niego Annette. Był wysoki, świetnie zbudowany... Z jego czarnych włosów

spływała woda, a zielone oczy lśniły ciepłem i łagodnością. Uśmiechem zaś...

uśmiechem był w stanie uwieść nawet anioła.

Jej przyjaciółka Elizabeth, która przyjechała tam z nią na weekend, stała

przez chwilę z szeroko otwartą buzią, po czym oprzytomniała i żartobliwie

rzekła:

- Savannah, jeśli dobrze to rozegramy, to uda nam się zamknąć twoją

siostrę w łazience przy basenie, a jego będziemy miały tylko dla siebie. Co o

tym sądzisz?

background image

Savannah i Elizabeth były w rzeczywistości dość nieśmiałe, lecz w

wyobraźni prowadziły bardzo aktywne życie. Właśnie w wyobraźni Savannah

oddała Harry'emu swe serce - na zawsze.

Teraz Savannah uśmiechnęła się do swych wspomnień, choć w istocie był

to uśmiech słodko-gorzki, ponieważ wieczorem tego samego dnia Annette i

Harry ogłosili swe zaręczyny.

- Uśmiechasz się - odezwał się Harry, przerywając jej rozmyślania. -

Przypomniało ci się coś zabawnego?

- Co...? - zapytała spłoszona. - Och, nie, nic. Przypomniał mi się tylko ten

dzień, kiedy cię poznałam. Wrzuciłeś mnie do basenu.

- Ale najpierw przez dwadzieścia minut patrzyłem, jak się skradasz -

przypomniał jej. -I tak byłaś już mokra. Była z tobą koleżanka, prawda? O ile

pamiętam, przez całe popołudnie próbowaliśmy się wzajemnie utopić. Jak ona

się nazywała?

- Elizabeth Mansfield. Byłaby zdumiona, że ją pamiętasz. W zeszłym

roku tuż po studiach wyszła za mąż, ale chyba jej się nie układa. No, na pewno

się nie układa, bo w przeciwnym razie pojechałabym do niej się wypłakać, a ty

nie musiałbyś tego wszystkiego wysłuchiwać.

- Bardzo mi przykro z powodu twojej przyjaciółki, ale cieszę się, że

przyjechałaś do mnie. Wspaniale się bawiliśmy tego dnia: ty, Elizabeth i ja.

Annette nie zaryzykowała wejścia do basenu - dodał w zadumie. - Chyba nie

chciała zepsuć sobie fryzury, bo wcześniej wróciła od fryzjera. Ale wiesz, jakoś

nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek korzystała z tego basenu.

- Ona nie umie pływać - wyjaśniła Savannah, a potem potrząsnęła głową.

- Nie, to nieprawda. Ona umie pływać, ale nie lubi moczyć włosów czy niszczyć

sobie makijażu. Zabawne. Ja wcale nie potrzebuję aż basenu, żeby rozmazać

sobie makijaż.

background image

- Cieszę się, że już go nie masz - oznajmił Harry i usiadł prosto, bo

właśnie kelnerka przyniosła dużą metalową tacę z pizzą, dwa talerze i stos

papierowych serwetek.

- Mówię serio - dodał, gdy Savannah z powątpiewaniem się skrzywiła. -

Zawsze byłem zdania, że ta prawdziwa amerykańska dziewczyna, o której piszą

wszystkie magazyny, to właśnie ty. Jesteś bardzo naturalna.

- A ja zawsze zastanawiałam się, dlaczego nie jestem taka wymuskana i

światowa jak moja siostra - powiedziała, zdejmując z kawałka pizzy plasterek

kiełbasy pepperoni i wkładając go do ust. - A teraz już wiem. W życiu aż roi się

od niespodzianek, no nie, Harry?

- Boli cię to, prawda? - Wyciągnął rękę i ścisnął jej dłoń. - Wcale się nie

dziwię. Przeżyłaś straszny szok, i to właściwie niejeden. - Gdy oparł się o

krzesło, zauważyła mięsień drgający w jego twarzy. - Chętnie bym przyłożył

Samowi, tak żeby mnie dobrze popamiętał.

Uśmiechnęła się do niego blado.

- A więc chyba mam odpowiedź na moje pytanie, prawda? Nie

zainwestujesz w firmę ojca, nie wykupisz go. Właściwie ani cię nie winię, ani

się temu specjalnie nie dziwię. Domyślałam się, że to posunięcie jest nieco

ryzykowne...

- Jedz pizzę - powiedział, gdy jego telefon komórkowy zaczął dzwonić. -

Czekam na sygnał z pewnego źródła, z którym się skontaktowałem. Odbiorę na

zewnątrz, dobrze?

Wstał, przyłożył do ucha słuchawkę, i zanim odszedł, Savannah usłyszała:

- No to jak, masz?

Ciekawe, co „ma" owo „źródło", zastanawiała się, patrząc, jak Harry

chodzi po chodniku, na zmianę to mówiąc, to słuchając. W tej chwili wyglądał

na prawdziwego przedstawiciela wyższych sfer. Garnitur szyty na miarę, szyte

ręcznie buty, prosta sylwetka i władcze ruchy. Tak, w tej chwili był

zdecydowanie Harrisonem Coltonem. Bardzo się różnił od Harry'ego Coltona,

background image

którego niegdyś znała, z którym grała w badmintona i piłkę wodną, dzieliła się

pizzą i któremu opowiadała swe niemądre, panieńskie sny.

Wzięła następny kawałek i najpierw jak zwykle wsunęła do ust krążki

pepperoni, a potem jadła resztę, przez cały czas udając, że nie zwraca uwagi na

Harry'ego prowadzącego rozmowę telefoniczną za szybą.

W pewnej chwili przy jej stoliku stanęła ta sama kobieta, która przyszła

jej z pomocą w łazience, a za nią przystanął mężczyzna, zapewne jej mąż,

jedzący ostatni kawałek pizzy. Ruchem głowy kobieta wskazała na Harry'ego

spacerującego po ulicy, mrugnęła i powiedziała:

- Przyznaję się do błędu, kochaniutka. Ten może być coś wart. Życzę ci

szczęścia. Chodź, Bill. Skończ wreszcie to jedzenie i chodź, bo się spóźnimy!

Savannah uśmiechnęła się do Billa, który podniósł do góry wolną rękę i

zaczął otwierać i zamykać wyprostowaną dłoń.

- Ta kobieta potrafi zagadać człowieka na śmierć - zauważył, po czym

pospiesznie ruszył za żoną, która w ich stadle najwyraźniej grała pierwsze

skrzypce.

Savannah roześmiała się, widząc, jak Bill grzecznie podąża śladem żony.

Odprężyła się na chwilę, po czym znowu przypomniała sobie, że właśnie teraz

Harry wysłuchuje informacji mogących mieć ważki wpływ na jej życie.

Udawała, że na niego nie patrzy, lecz zapuszczała żurawia w jego kierunku co

kilka sekund.

W końcu Harry wyłączył telefon i wrócił do restauracji. Gdy usiadł na

swoim miejscu, bez słowa sięgnął po kawałek pizzy i zaczął go szybko

pochłaniać.

- No i? - nie wytrzymała Savannah. - Co ci twój informator powiedział?

To pewnie dotyczyło ojca, prawda? Sprawdzałeś go. A może nawet sprawdzałeś

prawdziwość moich słów, bo przecież mogłam to wszystko wymyślić.

Harry przełknął pizzę, popił lemoniadą.

background image

- Wiedziałem, że niczego nie wymyśliłaś. Znam Sama jak zły szeląg i

uwierzyłem w każde twoje słowo. Ta cała historia jest bardzo w jego stylu. A

tak między nami wygląda mi na to, że Annette będzie miała okazję niedługo się

uwolnić. Podobno jej mąż, już wkrótce były mąż, zostanie w przyszłym

tygodniu oskarżony o oszustwa podatkowe. Cudowna jest ta rodzinka, której już

nie masz, Savannah. Wprost cudowna.

- I ty nie chcesz mieć z nią do czynienia - rzekła, kiwając głową. - Nie

mam o to żalu. To był niedobry pomysł, żeby tu przyjechać. Pewnie jesteś dalej

zły na Annette za zerwanie zaręczyn, powinnam wziąć to pod uwagę. Wiem, jak

bardzo ją kochałeś.

Po twarzy Harry'ego przemknął cień i Savannah nagle poczuła

ogarniający ją lęk.

- Przepraszam, Harry, nie powinnam była tego mówić. Odchylił się na

krześle i spojrzał na nią ciepło.

- Nie przejmuj się, Savannah. Było, minęło. Nie mogę Annette za nic

winić. Kiedy patrzę na to wszystko z perspektywy czasu, kiedy biorę pod uwagę

wszystko, co teraz wiem, to myślę, że Annette postąpiła słusznie. Między nami

nigdy by się nie ułożyło.

- Jesteś bardzo szlachetny - stwierdziła, przyglądając mu się uważnie. - I

kłamiesz. Dlaczego kłamiesz, Harry?

Czy coś przed tobą ukryłam? Dowiedziałeś się czegoś więcej niż

usłyszałeś ode mnie?

Harry wyciągnął z portfela dwa banknoty, położył je na stoliku i wstał,

wyciągając rękę do Savannah.

- Byłaś taką dobrą studentką, a nie wiesz, że powinnaś w tej chwili kuć do

egzaminu na temat bieżących wydarzeń, zamiast martwić się wydarzeniami

sprzed sześciu lat?

- Wydarzenia bieżące - powtórzyła, mrugając powiekami. - To znaczy

bankrutująca firma ojca, James Vaughn, no i to, co powinnam w obu tych

background image

sprawach zrobić. Tak, chyba masz rację. Przepraszam, że tyle razy wplątałam w

to Annette.

- I znowu to robisz - zauważył, gdy skręcili w stronę budynku

mieszczącego holding. - Od tej pory za każde wymienienie jej imienia będziesz

płaciła dziesięć centów. Myślisz, że byłbym bogaty, gdybym nie zarabiał

dosłownie na wszystkim?

- Teraz żartujesz sobie ze mnie - powiedziała, czując, że Harry obejmuje

ją w talii. Było bardzo przyjemnie poczuć dotyk jego dłoni, serdeczny i

przyjacielski, jakby te sześć lat, podczas których się nie widzieli, nic dla niego

nie znaczyło.

- Ja? Żartuję? Wstydź się, Savannah. Czy ja kiedykolwiek sobie z ciebie

żartowałem?

Podniosła do góry głowę, by na niego spojrzeć, i wsunęła za ucho ciągle

ten sam nieposłuszny kosmyk.

- No, niech pomyślę... Zaraz, zaraz, gdzie my idziemy? Czy nie

powinniśmy byli skręcić w lewo?

- Owszem, gdybyśmy szli do biura, ale tam nie idziemy.

- No to gdzie idziemy? Czy to ma jakiś związek z tym telefonem?

Nie zabierając ręki z jej talii, Harry podprowadził ją do ławeczki w

malutkim parku. Savannah usiadła, zastanawiając się, dlaczego odnosi wrażenie,

jakby wkrótce w jej życiu miał się dokonać następny wielki zwrot w ciągu tego

tygodnia.

- Harry? Coś zrobiłeś, prawda? Masz taką samą minę jak wtedy, kiedy

graliśmy w Monopol i zobaczyłeś, że ja zaraz wyląduję w Atlantic City, a ty tam

masz trzy swoje hotele.

Uśmiechnął się i wziął do ręki platynowy kosmyk, który znowu

próbowała umieścić za uchem.

- Zostaw, podoba mi się tak - powiedział. - No i chyba masz rację. Dziś

czuję się zupełnie jak tego dnia, kiedy doprowadziłem cię do ruiny w Monopolu.

background image

Wiesz, czasem dochodzi we mnie do głosu instynkt zabójcy. Mają go wszystkie

rekiny tego świata, przynajmniej tak się mówi.

- Och, wspaniale, a ja jestem na linii ognia, tak?

- Tylko pośrednio - zapewnił ją. - W tej właśnie chwili mam na celowniku

firmę Sama. Tak między nami, to straszny w niej bałagan. Od dawna zresztą. Na

szczęście, i zapewne tylko przypadkiem, Sam zdołał nie uzależnić swojej firmy

od interesów O'Meary, toteż federalni go nie ścigają. Oczywiście, jedynie oni go

nie ścigają, ale przecież nie można mieć wszystkiego.

- Wolałabym, żebyś się tak nie uśmiechał, kiedy mi to mówisz - odezwała

się, zbyt późno zdając sobie sprawę, że Harry, którego znała sześć lat temu, i

Harry siedzący teraz obok niej to dwaj zupełnie inni ludzie. Zaczynała również

nabierać przekonania, że popełniła największy błąd swego życia, przyjeżdżając

do tego człowieka po pomoc.

- Przepraszam - mruknął, przybierając posępną minę.

- Wiem, że to nie jest śmieszne. A właściwie to cholernie szkoda, bo

firma Sama Hamiltona była niegdyś znakomita. Zbadałem dokładnie jej

sytuację, zanim podjąłem tam pracę, zanim zdałem sobie sprawę, że Sam

Hamilton ma wadę, którą w świecie biznesu nazywa się śmiertelną.

- Jaka to wada?

- On jest pazerny, Savannah - oznajmił bez ogródek.

- Miał fajny interes, niezły dochód, naprawdę bezpieczną przystań. Ale,

jak zresztą wielu innych, przecenił swoje możliwości w okresie boomu

gospodarczego, chciał rozwinąć się zbyt szybko, no i liczył na pieniądze,

których nie było jeszcze w jego kieszeni. Pieniądze, które miały być w

kieszeniach innych.

- Na przykład Roberta O'Meary - rzekła Savannah, której się wydawało,

że zaczyna coś rozumieć. - Prawda?

- Na pewno liczył na pieniądze zięcia - odparł, a zaskoczona Savannah

ponownie zauważyła przemykający po jego twarzy cień. - Ale to nadal niezła

background image

firma, sprzedająca niezły produkt, toteż wydaje mi się, że warto w nią

zainwestować, warto ją mieć.

- Mieć? - Wyprostowała się gwałtownie. - Przecież nie mówiłam, że

ojciec... że Sam chce sprzedać firmę. On po prostu szuka poważnego inwestora.

- I bogatego męża dla kobiety, którą wychowywał jak swoją córkę.

Pewnie czesne za twoją szkołę wliczał sobie w koszty. Sprzedał jedną córkę,

zaczął szantażować drugą. Taki jest nasz Sam, prawdziwy wielki pan - ciągnął

Harry, a Savannah odwróciła wzrok, nie będąc w stanie patrzeć mu w oczy. -

Pomyśl. Z inwestora można pociągnąć raz, w sprzyjających układach ze dwa

razy, ale bogaty zięć to studnia bez dna, prawda? No dobrze, mąż Annette

okazał się dość suchą studnią. Ale Vaughn jest finansowo pewny, nawet jeśli

jest moralnym bankrutem. Sama to ostatnie nic nie obchodzi, muszę mu to

przyznać. On wyznaje zasadę, że jeśli raz się nie powiedzie, należy próbować

dalej. Aż do skutku.

Savannah wstała i patrząc w punkt lekko na lewo od jego ucha,

powiedziała:

- Chciałabym pójść do samochodu, Harry. Już skończyliśmy, prawda?

- Niezupełnie. - Również się podniósł i podobnie jak przed chwilą, objął

ją w talii, kierując się w stronę ulicy. - Moi prawnicy przygotowują właśnie

dokumenty, które w poniedziałek rano znajdą się na biurku Sama. Dokumenty

przedstawiające mnie w roli białego rycerza, który wjeżdża do firmy Sama, tak

jak chciałaś, i spłaca jego długi w zamian za udziały. Pięćdziesiąt jeden procent.

- Pięćdziesiąt jeden procent? - Zatrzymała się gwałtownie i omal na nią

nie wpadł. - Sam nigdy się nie zgodzi na oddanie ci kontrolnego pakietu akcji.

- Jestem pewien, że się zgodzi, zwłaszcza kiedy wyślemy mu telegram, że

właśnie jedziemy wziąć ślub, skutecznie eliminując w ten sposób kandydaturę

Jamesa Vaughna. A kiedy już się pobierzemy, to wóz albo przewóz, i Sam

będzie o tym wiedział. Szczerze mówiąc, dla mnie jest bardzo ważne, żeby był

tego świadomy.

background image

- Ale... ale ty nie chcesz mnie poślubić. Przecież nie przyjechałam tu po

to, żeby cię błagać o małżeństwo i mnie ratować. Chciałam rycerza na białym

koniu, ale nie narzeczonego.

- A więc mam kazać prawnikom przerwać? - zapytał, stając twarzą do niej

i kładąc jej ręce na ramionach. - Mam wycofać moją propozycję? Stać i patrzeć,

jak ofiarnie poślubiasz Jamesa Vaughna, bo masz jakieś chore przekonanie, że

nie wolno ci opuścić Sama i Annette bez wielkiego pożegnalnego prezentu? Bez

spłacenia swoich długów?

- Wiesz, że nie chcę wyjść za niego - odpowiedziała. - Ale za ciebie? Czy

to jest naprawdę konieczne?

- Chodzi mi o to, żeby Sam dostrzegł światło, żeby sobie uświadomił, że

James Vaughn nie jest w stanie zrobić dla niego tego co ja. Vaughn nie będzie

miał żadnych powodów, żeby pomóc Samowi, kiedy zabraknie głównej

nagrody.

- Czyli mnie? Harry, nie bądź śmieszny. To nie ja, ale firma jest główną

nagrodą.

- Nigdy się nie doceniałaś, Savannah, i nie mam pojęcia dlaczego.

Wydawałoby się, że taka mądra dziewczyna jak ty powinna lepiej siebie

widzieć. Trochę winię za to Sama, który powtarzał, że Annette ma urodę, a ty

rozum, przy czym robił to w taki sposób, że wydawało się, że brakuje ci

zarówno jednego, jak i drugiego. Jesteś bardzo ładna, Savannah, na swój sposób.

Uwierz mi, że James Vaughn wprost nie może się doczekać, żeby ujrzeć pewną

śliczną dziewicę w swoim łóżku.

Utkwiła wzrok w swych nieco przyciasnych butach. Słowa Harry'ego

wywołały w niej zażenowanie, lekko ją zraniły, lecz jednocześnie czuła się w

dziwny sposób cudownie.

- Kto powiedział, że jestem dziewicą?

Po raz pierwszy tego dnia usłyszała jego głośny śmiech, szczery i

radosny.

background image

- To wcale nie jest zabawne! - rzekła ze złością i pognała przed siebie, nie

zmieniając jednak kierunku.

Dogonił ją i znowu objął w pasie, tak jakby był jej właścicielem, tak jakby

miał do niej prawo.

Tym razem nie szarpnęła się, by mu przypomnieć, że jednak nie ma do

niej żadnych praw.

- Nie chcesz wiedzieć, dokąd idziemy? - zapytał, gdy skręcili na

najbliższym rogu.

- Nic mnie to nie obchodzi - odparła, podnosząc do góry głowę i

zastanawiając się, czy nie można by przejść z Prosperino prosto w świat

zapomnienia, choćby i w tych okropnych butach.

- Ale ja mimo wszystko ci powiem - oznajmił, przystając - bo właśnie

doszliśmy do celu.

Podniosła głowę jeszcze wyżej i stwierdziła, że stoją na wprost ratusza.

- O mój Boże! - wyszeptała.

Wziął ją za rękę i wprowadził do wnętrza chłodnego budynku o

marmurowych ścianach. Zatrzymali się przy tablicy informacyjnej i Harry

oświadczył:

- Urząd stanu cywilnego, drugie piętro.

- Ty idź, a ja tam poczekam - powiedziała, odwracając się w kierunku

wyjścia.

- Savannah! - zawołał na tyle głośno, że kilka osób zwróciło na nich

uwagę. - Musisz za mnie wyjść. Pomyśl o dziecku!

- No tak - rzekła starsza pani do swej siwowłosej koleżanki. - Tak jak ci

właśnie mówiłam, Maude. Ten kraj zdecydowanie schodzi na psy.

Savannah poczuła, że płoną jej policzki. Zacisnęła dłonie w pięści i

odwróciła się do Harry'ego, który stał przy windzie i przytrzymywał otwarte

drzwi z tak niewinną miną, z jaką pojawił się niegdyś w jej szkole ze

sfałszowaną kartką, w której ojciec prosił, by pozwolono jej wyjść z campusu w

background image

towarzystwie „mego zaufanego przedstawiciela". Właśnie wtedy ów zaufany

przedstawiciel zabrał ją na ich pierwszą tajną wyprawę do pizzerii w mieście.

Dziwne. Dopiero w tej chwili Savannah zdała sobie sprawę, że mimo

swych błazeńskich manier Harry jest znacznie bardziej poważnym człowiekiem

niż sześć lat temu. Nie spędził tego okresu pod szklanym kloszem -już prędzej

można to powiedzieć o niej - i zapewne dlatego się zmienił. Ciekawa była, w

jakim stopniu jej siostra przyczyniła się do tych przemian.

- Wsiada pani czy nie, młoda damo? - zapytał starszy pan stojący w głębi

kabiny. - Jestem ławnikiem i właściwie nie spieszy mi się do sali sądowej, ale

chyba nie powinienem się spóźniać.

- Och, przepraszam - rzekła, patrząc ze złością na Harry'ego, który

podniósł brwi do góry i patrzył na nią, szczerząc zęby. Teraz był właśnie taki,

jakim go zapamiętała i w jakim się zakochała z całą intensywnością

siedemnastolatki.

- Przestań, Savannah - odezwał się Harry, na szczęście już spokojniej. -

Chcesz opuścić dom, ale mówiłaś, że nie masz dokąd pójść. A więc już masz. A

poza tym czy naprawdę chcesz zatrzymać nazwisko Hamilton?

- Mogę poszukać pracy, a to nazwisko jeszcze mi nie zaszkodziło -

wyjaśniła, próbując zyskać na czasie i modląc się o to, by jakiś łaskawy bóg

podsunął jej do głowy właściwe słowa, podpowiedział, co ma robić.

Nie, nie. Już nikt nie będzie jej mówił, co ma robić. Miała dosyć ludzi

dyrygujących jej życiem.

- Wiesz co? Chyba nie odpowiada mi bycie pionkiem. Ani Sama, ani

twoim. Zegnaj, Harry. Dziękuję za wszystko, ale nie - rzekła dobitnie, po czym

wybiegła z budynku.

- Jeśli wolno mi coś powiedzieć - odezwał się pasażer windy - to pograłeś

sprawę, młody człowieku.

- Jeszcze nie - odparł Harrison, puszczając drzwi. -Życzę przyjemnego

dnia, i przepraszam za zatrzymanie windy.

background image

- Och, mam nadzieję, że dziś będziemy mieli jakiś proces o zabójstwo.

Lepsze to niż siedzenie w domu, oglądanie telewizji i wynoszenie śmieci na

rozkaz żony. Proszę nie iść na emeryturę, młody człowieku. To piekło za życia,

a kiedy tylko znajdziesz coś ciekawszego do roboty, od razu wzywają cię do

sądu. Los ławnika!

Harrison uśmiechnął się, podziękował mężczyźnie za dobrą radę i ruszył

w pościg za Savannah, która nie mogła ujść daleko w tych idiotycznie wysokich

butach.

Kiedy zobaczył ją na ulicy, przez chwilę patrzył na nią z przyjemnością.

Jej biodra kołysały się łagodnie, gdy na zmianę to szła, to biegła w stronę

swojego samochodu.

Dogonił ją na rogu, ujął pod rękę i zaprowadził w plamę cienia pod

najbliższym budynkiem.

- Przepraszam - powiedział, widząc, że jej wielkie oczy lśnią nienaturalnie

z powodu wezbranych łez. - Jestem taki sam łobuz jak Sam i jeśli chcesz mnie

teraz kopnąć w łydkę i zostawić tu, pod tym domem, nie będę miał pretensji.

Ale najpierw mnie wysłuchaj. Proszę.

- Nie mamy sobie już nic do powiedzenia, Harry - oznajmiła. - Nic.

- Mylisz się, Savannah. Jestem ci winien prawdę. Czy zechcesz jej

wysłuchać, czy mnie kopniesz i znowu się rozstaniemy?

Podniosła głowę i zerknęła na niego z zaciekawieniem. Ów nieposłuszny

kosmyk włosów ponownie wysunął się zza ucha, a Harry skonstatował, że ze

wzruszeniem patrzy, jak platynowe pasmo kładzie się miękko na jej idealnie

owalnym policzku i podwija lekko pod brodą.

- Pięć minut, Harry. Daję ci pięć minut.

- Wspaniale, ale nie tutaj. Wracajmy do biura.

Posłusznie ruszyła z nim, lecz odsunęła się, gdy spróbował położyć rękę

na jej talii. Harrison zorientował się, że dawne rany uczyniły go nieczułym na

background image

ciosy, jakie otrzymała niedawno Savannah, i dlatego tak bez żenady wystąpił ze

swymi dalekosiężnymi, nie przemyślanymi planami.

Swoim kluczem otworzył zamknięte drzwi gmachu i weszli do środka. W

milczeniu wjechali windą na odpowiednie piętro, bez słowa przeszli przez

korytarze urzędników średniego szczebla, aż wreszcie dotarli do gabinetu

naczelnego dyrektora.

- Witam - rzekła radośnie Lorraine, usadowiona za biurkiem. - Czekałam

na was.

- Doprawdy? - mruknął Harrison, zastanawiając się, czy jego asystentka

nie ucieszyłaby się z darmowego biletu do dalekiej Mongolii. Biletu w jedną

stronę, oczywiście.

- Doprawdy. Zawsze wracają na miejsce zbrodni -oświadczyła, patrząc na

Savannah. - Dobrze się pani czuje, kochanie?

- Owszem, dziękuję - odparła Savannah, rzucając Har-risonowi tak

chłodne spojrzenie, że mogłoby zapewne zmrozić piekło, po czym weszła do

jego gabinetu.

- Przykładasz czasem ucho do dziurki od klucza? - zapytał Harrison,

patrząc groźnie na Lorraine.

- Robiłam to w czasach pana ojca, ale teraz po prostu nie wyłączam

interkomu, korzystając z tego, że się pan na tym nie zna. - Lorraine

wyprostowała się, oparła ręce o blat biurka. - Przecież ta kobieta mogłaby być

terrorystką. Chyba nie sądził pan, że zostawię was samych, zwłaszcza że biuro

jest puste od południa. Chociaż spodziewałam się, że wróci pan tu, żeby mi o

wszystkim opowiedzieć. Dlatego szybko schowałam się w szafie, kiedy

usłyszałam, że wychodzicie. No więc ma pan zamiar wykupić firmę i uratować

tę biedną dziewczynę? Proszę poczekać, mam ważniejsze pytanie: czy zamierza

pan powiedzieć jej, co naprawdę wydarzyło się sześć lat temu?

- A skąd ty możesz coś o tym wiedzieć? - zapytał, po czym machnął ręką.

- Jasne. Przecież ty wiesz wszystko, i dlatego nie mogę cię wyrzucić. Po prostu

background image

pójdziesz wtedy do jakiejś konkurencyjnej stacji i zaczniesz sypać pikantnymi

szczegółami...

Uśmiech Lorraine zamarł.

- Nigdy bym...

Harrison szybko podszedł do biurka i ucałował chudy policzek swej

asystentki.

- Wiem, Lorraine. I przepraszam, ale jestem w bardzo trudnej sytuacji.

- Proszę nie skrzywdzić tej dziewczyny, panie Colton - rzekła Lorraine,

biorąc do ręki torebkę i nieodłączny kryminał w wydaniu kieszonkowym. - Jest

w niej coś bardzo... kruchego.

Harrison kiwnął głową, po czym ruszył prosto do biurka w swym

gabinecie, by odłączyć interkom. Dziesięć sekund później zamknęły się drzwi za

opuszczającą biuro Lorraine.

- To bardzo miła kobieta - zauważyła Savannah, odzywając się do niego

po raz pierwszy od ponad dziesięciu minut.

- Wszyscy tu się jej boją, ale nie wiem, co bym bez niej począł - odrzekł

Harrison, nalewając do szklanek lemoniadę. - Dobrze - dodał, wręczając jedną

ze szklanek Savannah, a z drugą zajmując miejsce w fotelu, w którym

poprzednio siedział. - Nadeszła godzina prawdy.

- Całej prawdy? - spytała z pobladłą twarzą.

- Całej - przyznał. - W tym celu musimy się cofnąć w czasie o sześć lat,

co dla mnie nie jest takie przyjemne. Inaczej jednak nie będę w stanie ci

wyjaśnić, że to już po raz drugi Sam próbuje wybrnąć z kłopotów na swój

szczególny sposób. Cała różnica polega na tym, że w przeciwieństwie do ciebie

Annette świadomie z nim konspirowała.

- Nie rozumiem - przyznała Savannah ze zmarszczonym czołem. - Nie, to

nieprawda. Rozumiem. Harry, czy chcesz mi powiedzieć, że Annette miała

wyjść za ciebie dlatego, żebyś uratował Sama z jakichś opresji? To chyba

absurd. Przecież pracowałeś u niego, nie miałeś żadnych pieniędzy.

background image

- Dalej, Savannah. Chyba dobrze rozumujesz...

- Nie miałeś pieniędzy - powtórzyła, rozglądając się po dość wytwornie

urządzonym gabinecie. - Ty nie, ale twój ojciec miał. Więc o to chodziło? Sam

chciał, żeby twój ojciec zainwestował w jego firmę?

- Och, jeszcze lepiej. Chciał, żebyśmy inwestowali razem z nim, a poza

tym zażądał części holdingu jako prezentu za to, że pozwala mi poślubić jego

córkę. Kiedy kazałem mu iść do diabła, Annette mnie dobiła, mówiąc, że jeśli

się nie zgodzę na propozycję ojca, ona za mnie nie wyjdzie, bo przecież

przystała na ten ślub tylko dlatego, że jestem bogaty, mogę pomóc ojcu i

zapewnić jej taki poziom życia, na jaki sobie zasłużyła.

- A więc to ty odwołałeś ślub, a nie Annette? I nie miało to nic wspólnego

z tym, że Annette zakochała się w Robercie?

- Masz rację - pokiwał głową, wiedząc, że dzięki swej inteligencji

Savannah szybko dopowie sobie resztę, i zapewne mimo wszystko kopnie go na

koniec w łydkę. - A teraz pora na tę część, w której nie wyglądam już tak

szlachetnie...

- Musiałeś być okropnie zły. I czułeś się zraniony. Kochałeś ją, Harry.

Wiem, że ją kochałeś. Jak ona mogła być taka okrutna? I taka głupia! Czy nie

zdawała sobie sprawy, że miała szczęście, skoro ty... Ach, dość na ten temat.

Odstawiła szklankę na stolik, wstała i podeszła do okna wychodzącego na

ulicę.

- Sześć lat później przychodzę do ciebie, opowiadam ci podobną

historyjkę, tyle że, jak sam powiedziałeś, nie jestem aktywną uczestniczką tego

spisku. Niemniej rezultat będzie podobny, chociaż zamienię Vaughna na ciebie.

Odwróciła się do niego twarzą.

- Czy to nie ironia losu, Harry? Studiowałam co prawda środowisko, ale

na ironii też się umiem poznać. No cóż, ojciec zostanie uratowany, a jeśli

naprawdę chcesz się ze mną ożenić, będzie miał dostęp do studni bez dna. Tyle

background image

że nie będzie mógł z niej czerpać, prawda? Bo przecież chcesz zażądać

pięćdziesięciu jeden procent.

- Masz rację. Chcę mieć pakiet kontrolny w firmie Sama, on nie położy

łapy na holdingu, a ponieważ będę mężem jego ostatniego majątku trwałego,

czyli ciebie, będzie musiał na moją propozycję przystać. Chyba że Annette

zechce ponownie zapolować na bogacza. Jak jej się układa z Jamesem?

- Skaczą sobie do gardła - odparta Savannah, pocierając w zamyśleniu

szyję. - To byłby dla ciebie znakomity układ, prawda, Harry? Zemściłbyś się na

ojcu, machnął mną przed Annette, i tak dalej. Ale co ja z tego będę miała?

- Mnóstwo, jeśli choć trochę przypominasz siostrę -rzekł Harrison,

dodając szybko: - Jeśli uważałaś, że ślub dla pieniędzy to dobry pomysł.

Zyskasz trochę mniej, jeśli po prostu szukasz sposobu na uwolnienie się od

Sama i rozpoczęcie nowego życia. Ale nie pomogę Samowi, jeśli się z tobą nie

ożenię. Miałbym wtedy na głowie firmę, w której musiałbym topić wielkie

pieniądze, żeby postawić ją na nogi, a ty dalej byłabyś wolna, Sam utrwalałby w

tobie poczucie winy za postępek twojej matki, no i James krążyłby gdzieś na

horyzoncie.

- Jak długo?

- Jak długo będziemy mężem i żoną? O to pytasz?

- To chyba jedno z najbardziej sensownych pytań do tej pory - oznajmiła

Savannah, podnosząc głowę. - I oczywiście, będzie to wyłącznie małżeństwo z

rozsądku - dodała. - Umowa w interesach. Nic poza tym.

Harrison zatrzymał na niej wzrok, dostrzegł kruchość, o jakiej

wspomniała Lorraine, i potaknął.

- Umowa w interesach. Dobrze, zgadzam się. Ustalimy czas jej trwania.

Co byś powiedziała o dwóch latach? Ja będę miał swoją zemstę, bo przecież

kłamałbym, gdybym stwierdził, że idea zemsty do mnie nie przemawia, a ty

wyrwiesz się spod tyranii Sama. A po dwóch latach uzyskasz wolność, już bez

Sama. Zaryzykuję stwierdzenie, że wygramy oboje.

background image

- Ja miałabym wygrać, Harry? To dlaczego nie czuję się jak zwycięzca? -

zapytała, kierując się w stronę drzwi. - Chodź, lepiej wracajmy do ratusza,

zanim wszyscy wyjadą na weekend.

ROZDZIAŁ TRZECI

W sobotę Harrison przyszedł do biura, by przygotować się do tygodnia

ciężkiej pracy, kiedy to Sam Hamilton odkryje - zapewne w poniedziałek po

południu - że jego plany wzięły w łeb.

Późnym popołudniem w piątek odesłał Savannah do domu jej „ojca",

nakazując, by nie wspomniała nikomu słowem o ślubie cywilnym, który miał się

odbyć w poniedziałek rano. Skłonił ją także do obietnicy, że z bagażami

przyjedzie do niego w niedzielę wieczorem, i z tego miejsca zaczną działać.

Nie miał jednak pojęcia, na czym konkretnie to „działanie" miałoby

polegać, choć zaczął sobie zdawać sprawę, że nie bardzo podoba mu się idea

małżeństwa jedynie na papierze.

Wczoraj uznał to za dobry pomysł, ponieważ żądza zemsty przytłumiła

wyznawane przez niego zasady moralne, niemniej Lorraine miała rację.

Savannah Hamilton jest krucha. Krucha, młoda, śliczna i warta grzechu.

Początkowo tego nie zauważył, bo przez cały czas starał się pamiętać, jak

wyglądała sześć lat temu, a nie teraz. Teraz zaś była już dorosła...

Mógłby jeszcze odwołać tę ceremonię, mógłby wycofać się ze

wszystkiego. Wykorzystywał Savannah, niewinną i niedoświadczoną, do

odegrania się na Samie.

Sam Hamilton. Łobuz światowej klasy. Przeżytek starych złych czasów,

w których córki traktowano jako towar.

- I dlatego właśnie nie mogę tego odwołać - rzekł do siebie, spacerując

tam i z powrotem po dywanie. - Wyrobił w Savannah takie poczucie winy z

powodu rzekomego grzechu jej matki, że gotowa wydać się za tego

obrzydliwego Vaughna w ciągu tygodnia.

background image

Poprzedniego wieczoru, gdy siedział u siebie w domu, popijając w

ciemnościach szkocką, na samą myśl o Jamesie mającym coś wspólnego z

Savannah zrobiło mu się niedobrze. Przez cały wieczór usiłował sobie

wytłumaczyć, że troska o Savannah bierze się stąd, że Vaughn jest

kobieciarzem, że taka młoda dziewczyna będzie przytłoczona jego stylem życia.

Znalazł wiele powodów, z których nie wolno było dopuścić do tego, by

Savannah poświęciła się i wzięła ślub z Vaughnem.

Odpędzał jednak od siebie myśl, że robiło mu się niedobrze głównie

dlatego, że wyobrażał sobie Vaughna dotykającego Savannah, podczas gdy to

on sam, Harrison, pragnął ją dotykać, całować, rozbudzać.

Zawsze ją lubił, od samego początku, od dnia, w którym ją po raz

pierwszy zobaczył, kiedy miał dwadzieścia pięć lat, a ona siedemnaście. Lubił ją

niczym siostrę, podziwiał jej bystry umysł, podobał mu się jej nieśmiały

uśmiech. Przyjemność sprawiał mu też sposób, w jaki na niego patrzyła, kiedy

wydawało jej się, że on nic nie widzi. Uwielbiał, gdy ją na czymś takim

przyłapał.

Ale to było sześć lat temu, gdy był młody i głupi i pochlebiało mu

wyraźne zadurzenie młodej dziewczyny. Mógł się z tego wszystkiego śmiać, bo

był zaręczony z jej siostrą, był zakochany w jej siostrze.

A ona wcale nie była zakochana w nim.

Podszedł do okna, tego samego, przed którym wczoraj stanęła Savannah, i

przywołał na myśl Annette, czego nie robił już od dłuższego czasu. Była taka

piękna! Mleczna skóra, czarne jak węgiel włosy, wielkie fiołkowe oczy.

Doskonała. Może zbyt doskonała...

A może też oślepiła go jej uroda i nie dostrzegał niedoskonałości.

Przecież nie chciała się niczym zająć, ograniczała się do tego, by siedzieć i

wyglądać pięknie. Nigdy nie weszła do basenu, nigdy nie zagrała w słońcu w

badmintona, dawała się zapraszać tylko do najlepszych restauracji, i zawsze,

background image

zawsze odpychała go, gdy próbował posunąć się do czegoś więcej niż

pocałunek.

W jego wyobraźni jawiła się niczym delikatna księżniczka z bajki, i tak

też ją traktował. Teraz zdawał sobie sprawę, że idealizował Annette, że to tylko

jej olśniewająca uroda skłoniła go do przypisania jej takich atrybutów jak

dobroć i kochające serce.

A to właśnie Savannah była dobra i kochająca. Cieszyła się życiem,

potrafiła godzinami siedzieć na podłodze i grać w planszowe gry, nie obrażała

się, gdy ktoś próbował pod-topić ją w basenie.

Savannah była prawdziwa, Annette była nierealna.

Lecz wtedy Savannah miała zaledwie siedemnaście lat.

- Teraz jest już znacznie starsza - przypomniał sobie, gdy zamykał

żaluzje, by odciąć się od ostrego popołudniowego słońca, by odciąć się od

myśli, które niewiele miały wspólnego ze zjawiskiem zwanym małżeństwem z

rozsądku.

Małżeństwem bez miłości. Małżeństwem bez skonsumowania.

Małżeństwem pomyślanym wyłącznie jako zemsta.

- No tak - mruknął, kierując się do telefonu. - Nie mogę tego zrobić. Nie

mogę tego zrobić Savannah. I sobie też; żadnemu z nas nie przyniesie to nic

dobrego.

Zanim jednak zdążył podnieść słuchawkę, zadzwonił telefon podłączony

do jego prywatnej linii i Harrison mruknął pod nosem coś niecenzuralnego.

- Słucham, Colton - mruknął nieuprzejmie, zastanawiając się, kto z grupki

niewielu osób mających jego prywatny numer zadał sobie trud szukania go w

biurze w sobotnie popołudnie.

- Mówi Colton - odezwał się śpiewny głos po drugiej stronie linii. - Na

litość boską, Harrison, nie warcz tak na mnie.

- Babcia - rzekł półgłosem, opadając na krzesło i uśmiechając się

niemrawo. - Jak tam twój artretyzm?

background image

- Dobija się do drzwi, ale go nie wpuszczam. Dzięki za troskę.

Harrison uśmiechnął się, słysząc odpowiedź babki. Ilekroć pytano ją o

zdrowie, zawsze odpowiadała w inny, lecz zawsze zabawny sposób.

- To dobrze. O co tym razem chodzi? Kiedy poprzednio dzwoniłaś pod

ten numer, pytałaś, czy mam w puszce księcia Alberta, i kazałaś mi go

wypuścić. Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że kobiety w pewnym wieku nie

powinny robić dowcipów przez telefon? Zwłaszcza jeśli ten telefon jest po

drugiej stronie Atlantyku.

- Ostatnio nie - odrzekła Sybil Colton dźwięcznym głosem, którego nie

zniekształciły tysiące mil dzielące Kalifornię od Paryża. - A od kiedy to jestem

kobietą w pewnym wieku? - zapytała, a Harrison usłyszał, jak wydmuchuje

dym. Wyobraził ją sobie na wyłożonej poduchami kanapie, trzymającą

papierosa wetkniętego w cygarniczkę z kości słoniowej, a obok na stoliku

szklankę z martini. - Jestem stara, Harrison. To jedno z pewnością można o

mnie powiedzieć.

Zerknął na zegar stojący na biurku.

- Z pewnością już dawno powinnaś się położyć - ciągnął beztrosko,

myśląc sobie, że na tym świecie niewiele jest przyjemności większych niż

rozmowa telefoniczna z mieszkającą w Paryżu babką. - Stracisz urodę, jeśli nie

będziesz się wysypiać.

- Już niedługo zacznę się wysypiać za wszystkie czasy, Harrison -

odparowała. - A teraz nie mogę spać. Coś mi chodzi po głowie, i chciałam z

tobą o tym porozmawiać. Twój brat reaguje tylko wtedy, kiedy ktoś zacznie

narzekać na woreczek żółciowy albo inne okropne choróbska fascynujące dziś

lekarzy, a Frank i Shirley są nadal na wakacjach. Nie znam nikogo, kto by

odpoczywał tyle co mój Frank. Czy on wykorzystuje twoje dobre serce,

Harrison? Czy przez niego nie znajdziesz się wcześniej w grobie?

- Słucham cię, babciu - wtrącił, zachodząc w głowę, co też może oznaczać

ta radosna paplanina. - Czy coś się stało? Czy chciałaś z kimś dzisiaj

background image

porozmawiać? A dlaczego najpierw wspomniałaś o Jasonie? Źle się czujesz?

Chyba nie poszłaś na tańce i nie złamałaś nogi w biodrze?

- Kochanie, do kogo ty mówisz? Chyba do jakiejś starowinki, bo na

pewno nie do mnie - obruszyła się Sybil i zaciągnęła swym nieodłącznym

papierosem. Zgadzała się, że jest to nałóg niebezpieczny, lecz gdy ktoś

namawiał ją, by go rzuciła, stwierdzała, że w wieku osiemdziesięciu ośmiu lat

wielu zagrożeń spodziewać się już nie może. - Czy nie wolno mi po prostu

zadzwonić do mojego wnuka i spytać, co u niego? Czy to zbrodnia?

- Dzwonisz, bo chcesz wiedzieć, co u mnie - powtórzył Harrison,

podnosząc przycisk do papieru, który wczoraj wzięła do ręki Savannah, i zaczął

obracać go w dłoni. -Dobrze, moja droga. Kim pani jest i co pani zrobiła z moją

babcią?

Zduszony śmiech Sybil poprawił mu nastrój.

- No dobrze, niech ci będzie. Może i miałam powód, żeby zadzwonić, ale

to nie znaczy, że nie mogę spytać, co u ciebie. No więc co? Masz ostatnio jakieś

towarzystwo? Uwodzisz piękne kobiety? Wiesz, Frank i Shirley nie mogą

doczekać się wnuków. Mógłbyś przynajmniej ich zadowolić.

- A więc w istocie chciałabyś mi powiedzieć, żebym znalazł sobie jakąś

miłą kobietę, ożenił się i ustatkował. Babciu, czy jesteś pewna, że nie

zwariowałaś?

- Zwariowałam? Ja? Harrison! Czyżbyś miał zamiar się żenić? O mój

Boże, mam sensacyjną wiadomość! Prawda? Ha! Frank dostanie furii. On, taki

potentat w świecie mediów, nie wytropił pierwszy hiobowej wieści, a uprzedziła

go w tym stara baba mieszkająca gdzieś na antypodach! Kim ona jest, Harrison?

Chyba nie wybrałeś sobie jakiejś anorektycznej modelki, które wy, bogaci,

uważacie za takie atrakcyjne.

- Uspokój się, proszę - powiedział, żałując w duchu,że zdradził się przed

babką, która gotowa była zadzwonić do jego rodziców, brata oraz wszystkich

najbliższych krewnych z informacją, że mały Harrison dał się w końcu usidlić, i

background image

dobrze, bo to już najwyższa pora. - Ja tylko myślę o tym, czyby się nie ożenić.

To wszystko. Ja się zastanawiam.

Po drugiej stronie zapadło milczenie, po czym Sybil odezwała się

przytłumionym głosem:

- Nie chcesz rozgłosu, prawda? Dalej mam ochotę powyrywać tej

dziewczynie włosy z głowy. Jej i temu jej tatusiowi. Przysięgam ci, Harrison, że

jeśli nie usłyszę więcej nazwiska Hamiltonów, to umrę szczęśliwa. Chyba że

chcesz mi powiedzieć, że Sama Hamiltona i tę jego małą poszukiwaczkę złota

spotkała wreszcie zasłużona kara.

Ta rozmowa przybiera niedobry obrót, pomyślał Harrison i ze słuchawką

wetkniętą między ramię a głowę sięgnął do małej lodówki ukrytej pod

wydłużonym blatem biurka, by wyjąć butelkę wody. Ciekawe, jak babka

zareaguje, jeśli jej powie, że wkrótce znowu usłyszy to nazwisko, bo w

poniedziałek po południu on prawdopodobnie będzie już mężem Savannah.

Postanowił jednak nie ryzykować. Babka jest zbyt inteligentna, by nie

wyczuć pisma nosem. Zwłaszcza że jego rola w tej grze jest dosyć podejrzana.

- Babciu - odezwał się, uznawszy, że w tej sytuacji najbezpieczniej będzie

skłamać - czekam na ważny telefon i dlatego jestem teraz w biurze, a nie na polu

golfowym. Toteż, mimo że chętnie wysłuchałbym twojej opowieści o tym, ileż

to jest sposobów skręcenia Sama Hamiltona w paragraf, to jednak bym wolał się

szybko dowiedzieć, w jakiej sprawie dzwonisz.

- Wycofujesz się, prawda? No cóż, niech ci będzie. Zwłaszcza że

naprawdę muszę z tobą o czymś pogadać. Czy dostałeś zaproszenie od Meredith

na sześćdziesiąte urodziny Joego?

Harrison szybko przestawił myśli na inne tory. O ile jego ojciec, Frank,

był raczej miejskim chłopcem -jeśli Prosperino można nazwać miastem, bo

przecież było znacznie mniejsze od Los Angeles czy San Francisco - o tyle jego

kuzyn Joe spędził większość życia na znakomicie prosperującym ranczu pod

miastem.

background image

Joe, który zaczynał od niczego, z czasem dorobił się tak wielkiego

majątku, że zainwestował w górnictwo, nabył szyby naftowe i spore

przedsiębiorstwo armatorskie oraz udziały w spółkach wielu innych branż. Dla

Harrisona Joe Colton stanowił wzorzec do naśladowania. Harrison często jeździł

na ranczo, lubił towarzystwo Joego, jego kuzynów, pasierbów oraz dzieci

adoptowanych, które Meredith i Joe wychowywali z miłością. Ranczo Coltonów

było niegdyś bardzo szczęśliwym miejscem.

Wszystko zmieniło się dziesięć lat temu, gdy Meredith wraz z Emily,

jedną z ich adoptowanych córek, omal nie zginęła w dziwnym wypadku

samochodowym. Zachowała życie, lecz zmieniła się tak bardzo, iż Harrison z

trudem ją poznawał. I, sądząc z tonu, z jakim babka wymówiła imię Meredith,

nie był w swym poglądzie odosobniony.

- Harrison, jesteś tam?

- Słucham? Och, przepraszam, babciu. Tak, tak, dostałem zaproszenie.

Zanosi się na niezłą imprezę. Przylatujesz?

- Owszem, mam nadzieję. Ale chyba nie będę się dobrze bawić.

- Słyszę, że przemawia przez ciebie wieczna optymistka

- stwierdził, wracając na swe miejsce za biurkiem. - O co chodzi? Nie

masz się w co ubrać? Trudno w to uwierzyć, bo przecież paryscy krawcy skaczą

z radości, kiedy wpadasz obejrzeć ich nowe kolekcje.

- No tak, ale wiesz, co mam włożyć na to przyjęcie? Balową suknię.

Przyznaj, że to zupełnie do Meredith niepodobne. Gala? Meredith nie znosiła

takiej celebry, tego blichtru i przepychu. Ona uwielbiała swojskie rodzinne

pikniki. Nie rozumiem, skąd pomysł tych smokingów. I nie pojmuję, dlaczego

Joe tak potulnie się na to zgadza.

- To jego sześćdziesiąte urodziny - przypomniał Harrison. - Może

zamarzyło mu się coś bardziej oficjalnego?

background image

- Wykluczone, Harrison. To dziwne jak na Joego, i dziwne jak na

Meredith. Mówię ci, Harrison, tam dzieje się coś podejrzanego, i to nie od

wczoraj. Czuję to nawet z Paryża.

Harrison ujął w palce czubek swego nosa.

- No, babciu...

- Nie mów do mnie tym tonem! Pamiętasz, jak w zeszłym roku Meredith

potraktowała mnie jak gościa? Mnie! Przecież nigdy przedtem nie traktowała

mnie jak gościa, i to nieproszonego! No i jeszcze ta Emily...

- Co się dzieje z Emily? Przecież wyzdrowiała? - zapytał, wyciągając

kartkę z faksu i stwierdzając, że jest to raport na temat sytuacji finansowej Sama

Hamiltona. Nieźle, same długi. Zapragnął nagle skończyć tę rozmowę i

przestudiować ten dokument oraz wszystkie inne, które drukowała maszyna.

- Czyżby? - mruknęła babka, czekając, aż wnuk zareaguje na jej

tajemniczy, pełen wątpliwości ton.

Postanowił, że jej nie rozczaruje, zwłaszcza że doskonale wiedział, że

babka i tak powie wszystko, co ma do powiedzenia, bez względu na to, czy

rozmówca ma ochotę jej słuchać, czy nie.

- Dobrze, babciu, wal. Zamieniam się w słuch.

- No, wreszcie! Twój ojciec uważa, że tracę dar przekonywania. Ale na

ciebie zawsze można liczyć.

- Ja jestem prawdziwym dżentelmenem - mruknął ironicznie, przeglądając

nadchodzące wydruki. No tak, firma Sama jest na krawędzi bankructwa.

Jamesowi Vaughnowi potrzebna jest jak dziura w moście. Jasne, facet marzy o

Savannah, a nie o firmie. A ten wstrętny Sam zachowuje się jak stręczyciel.

Harrison rzucił wydruki na biurko i zaklął pod nosem.

- Nigdy w to nie wątpiłam, kochanie - odrzekła Sybil i przystąpiła do

rzeczy. - Coś ci powiem. Emily straciła przytomność podczas wypadku, lecz

kiedy ją odzyskała, to zobaczyła dwie pochylone nad nią Meredith. Słyszysz,

Harrison? Dwie! Tak Emily utrzymuje.

background image

- Wiem, babciu, słyszałem. - Pokiwał głową. - Jedna Meredith uśmiechała

się łagodnie, druga była zła i podła. Ale Emily była wtedy dzieckiem, straciła

świadomość i miała wstrząs mózgu. Równie dobrze mogła widzieć sześć

identycznych Meredith, różowego słonia i klowna w cylindrze.

- No wiesz!.- W tonie babki zabrzmiała irytacja. - Wobec tego wyjaśnij

mi, dlaczego Meredith to już nie ta sama Meredith. Wyjaśnij mi to, proszę!

- Nie mogę ci tego wyjaśnić, babciu, bo to nieprawda. Zgoda, jest teraz

trochę inna, jakby nieobecna, mniej związana z życiem rancza, i nie chce już

adoptować dzieci.

A czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że ona obarcza się winą za ten

wypadek i chorobę Emily? I że może nie chcieć więcej dzieci właśnie z powodu

tego poczucia winy oraz bólu, jaki czuła, kiedy Emily została ranna? Nie

zapominaj, babciu, że syn Meredith i Joego wpadł pod samochód i zginął. To

dużo nieszczęść, jak na jedną kobietę.

- Może... - odrzekła Sybil nieco łagodniejszym tonem. - Niemniej wydaje

mi się, że tam coś się dzieje i chciałabym, żebyś do nich wpadł się rozejrzeć.

- Nie mogę, babciu. Mam... Jestem w trakcie przejmowania firmy. Ojciec

wyjechał, więc muszę też pilnować CMH. Przykro mi, ale naprawdę nie mogę.

- Chodzi o dziewczynę, prawda? - zapytała, a Harrison gwałtownie

zamrugał powiekami. - Dobra, dobra, mało mówisz, ale cię wyczułam. No cóż,

nie zapominaj o sprawdzianie.

- Sprawdzianie? Jakim?

- Z naszyjnikiem. Jeszcze nigdy się nie pomylił - oznajmiła Sybil, a

Harrison mógł przysiąc, że usłyszawszy jego pytanie, babka wzniosła oczy do

nieba. - A teraz muszę już kończyć, bo zaczynasz udawać głupiego i nie chcesz

mnie słuchać. Niedługo zadzwonię do twojego brata, Jasona, jeśli on jeszcze

mnie pamięta. Ten chłopak pracuje za ciężko, i ty pewnie też. A oprócz tego nie

rozumiem, dlaczego pozwoliłam ci tak długo trzymać mnie na linii. Te telefony

kosztują fortunę. Dobranoc, mój drogi.

background image

W słuchawce rozległ się przerywany sygnał.

- Babcia szaleje - mruknął zadowolony i odłożył słuchawkę, po czym

natychmiast sięgnął po wydruki. - Chętnie się z nią spotkam.

Był sobotni wieczór i nie mógł wprost uwierzyć, że siedzi samotnie w

pustym domu, ogląda mecz w telewizji, na stoliku ustawił puszkę ze sprite' em,

a w ręku trzyma naszyjnik z szafirów. To wszystko przez babkę!

Tylko ona mogła przypomnieć mu o tym naszyjniku, i to w takiej chwili.

Znał jego historię, słyszał ją w swym życiu już kilka razy, i zawsze uważał ją za

fantastyczną, niezmiernie romantyczną i właściwie fajną.

W tej jednakże chwili spoglądał na naszyjnik z taką miną, jakby ten miał

lada moment ożyć i go ugryźć.

Klejnot ten został podarowany lordowi Redbridge przez samą królową

Elżbietę I. Piękne szafiry osadzone pośród lśniących brylantów były

przekazywane najstarszemu ze spadkobierców każdego pokolenia, aż znalazły

się w rękach Williama Coltona, trzeciego lorda Redbridge.

William był bardzo niespokojnym duchem. Wezwała go powinność, tak

jak wzywała wszystkich Coltonów, lecz powinnością człowiek się w nocy nie

ogrzeje. Niemniej, ponieważ wiedział, że w jakiś sposób musi zapełnić

stosunkowo puste skrzynie Coltonów - co było nieco ironiczne, zważywszy na

to, co się działo - został on zaręczony z Katherine Mansfield, której rodzina nie

należała wprawdzie do wybitnych, lecz której pieniądze - jak kiedyś ujęła to

Sybil Colton - dosłownie wypadały z tyłka.

Harrison pociągnął z puszki długi łyk, niechętnie myśląc o

podobieństwach między jego przodkami a Samem Hamiltonem. Ale wtedy były

inne czasy, inna epoka, inne zasady moralne, A poza tym William Colton

wyszedł w końcu ze wszystkiego obronną ręką, chociaż...

W przeddzień ślubu Williama i Katherine stary dobry

background image

Willie przyniósł swej narzeczonej w prezencie ślubnym ów owiany

legendą naszyjnik z szafirów i brylantów. Nikt nie miał pojęcia, dlaczego tak

długo z tym prezentem zwlekał.

Być może to legenda związana z naszyjnikiem powstrzymywała go przed

włożeniem go na szyję Katherine, a może też William podejrzewał, co się może

stać, i nie chciał ryzykować, by jego małżeństwo z rozsądku nie doszło do

skutku z powodu tych przeklętych kamieni. Reasumując, o ile Harrison dobrze

całą tę historię pamiętał, owe piękne szafiry stanowiły weryfikację

prawidłowego doboru narzeczonej.

Jeśli owa drogocenna kolia znalazła się na szyi niewłaściwej kobiety,

kamienie matowiały i ciemniały. Te same klejnoty umieszczone na szyi

odpowiedniej narzeczonej zaczynały lśnić pełnym blaskiem.

Harrison powątpiewał w te opowieści.

William jednak w nie wierzył i, gdy Katherine wzięła kolię z jego rąk i

zawiesiła ją na szyi, z przerażeniem patrzył, jak szafiry brzydną w oczach, tracą

blask i życie. Najwyraźniej los przemówił poprzez drogocenne kamienie i

William odwołał ceremonię. Albo się przestraszył, albo po prostu szukał

pretekstu, by się nie żenić.

W tamtych czasach była to rzecz niesłychana, ponieważ powszechnie

uważano, że narzeczeni są parą jeszcze przed złożeniem przysięgi małżeńskiej w

kościele. Prawo ten obyczaj sankcjonowało. Za porzucenie narzeczonej na kilka

godzin przed ślubem facet mógł trafić do więzienia, można było wytoczyć mu

proces. A jeśli nieszczęsnym zbiegiem okoliczności narzeczona miała braci,

zdrajca mógł być wyzwany na pojedynek i skończyć w ten sposób życie.

William jakimś cudem zdołał uniknąć tych pesymistycznych scenariuszy,

chociaż między obiema rodzinami doszło do takich animozji, że w Anglii nie

czuł się już dobrze - zwłaszcza że znalazł prawdziwą miłość, a gdy na szyi swej

wybranki zawiesił kolię, szafiry i brylanty natychmiast zalśniły i zamigotały,

jakby na pobłogosławienie związku.

background image

Harrison oglądał jeszcze przez chwilę mecz, po czym zgasił telewizor.

Obraz odpłynął, a Harrison przypomniał sobie koniec tej starej opowieści.

Podobno William miał już po dziurki w nosie dobrej starej Anglii, a także

waśni z Mansfieldami, toteż wraz z narzeczoną wsiedli na okręt płynący do

Nowego Świata, i w ten oto sposób ta gałąź Coltonów znalazła się w Ameryce.

Z czasem William i jego potomkowie dorobili się i zaprzepaścili kilka fortun, a

w czasie jakiegoś kryzysu jeden z późniejszych Coltonów sprzedał naszyjnik.

- Ale ojciec cię odnalazł, prawda? - rzekł Harrison, podnosząc kolię do

góry i przyglądając jej się uważnie. Jego ojciec Frank, który zbił majątek na

holdingach medialnych, usłyszał kiedyś o wystawieniu naszyjnika na licytację, i

wrócił z nim do domu szczęśliwy, jakby odzyskał najcenniejszy skarb. Odnalazł

go, podzielił na dwa mniejsze i dał jeden Jasonowi, a drugi Harrisonowi. - I tak

dostałem cię w moje ręce. No, no, ale mam szczęście - dokończył nieco

ironicznie i wypił resztkę sprite'a.

Zadzwonił telefon, lecz Harrison się nie ruszył, czekając, aż włączy się

automatyczna sekretarka. Gdy jednak usłyszał znajomy głos, zerwał się na

równe nogi.

- Savannah - powiedział szybko - coś się stało?

- Nie, nie, wszystko w porządku. - Zamilkła na moment. - Właściwie

czego się mogłam spodziewać... Sam powiedział Annette, że nie jest moim

ojcem. Obiecał mi, że jej nie powie, ale nie dotrzymał słowa. Przyszła do mnie

dziś wieczorem do pokoju, żeby mi to powiedzieć. No i teraz ona też mi mówi,

że moim obowiązkiem jest poślubić Jamesa.

- I...? - zapytał, wyczuwając, że to nie wszystko. Prawdę rzekłszy, miał

ochotę wskoczyć do samochodu i zabrać ją z tamtego domu, wywieźć jak

najdalej od tamtych ludzi.

- Nie miałam zamiaru niczego im mówić - odrzekła z wahaniem. - Wiem,

że sobie tego nie życzyłeś, że miała to być niespodzianka...

background image

- Powiedziałaś jej - stwierdził, przymykając oczy. No cóż, czasem nawet

najlepszy plan się nie powiedzie. -I co?

- Masz rację, powiedziałam jej. To było bardzo głupie z mojej strony,

głupie i dziecinne. A co potem? Nie przyjęła tego dobrze - oznajmiła, a Harrison

się uśmiechnął. Nie przypuszczał, że Savannah jest mistrzynią niedopowiedzeń.

- To znaczy?

- Zaczęła mówić okropnie brzydkie rzeczy, o tobie, o mnie, o matce. Moja

matka była też matką Annette, a Annette znała ją lepiej niż ja, bo matka umarła,

kiedy ja miałam zaledwie pięć lat. Och, Harry, ona nazwała ją dziwką, a mnie

niewdzięcznym bękartem. To okropne.

- Nie wątpię. A Sam o tym wie?

- Jeszcze nie. Pojechał z Jamesem na weekend do Las Vegas. Świętuje.

Wróci dopiero jutro wieczorem. Nie wiem, jak się z nim skontaktować, bo nie

mówił mi, gdzie się zatrzyma.

Świętuje. Świętuje sprzedaż córki, którą wychował jak swoje własne

dziecko. Łajdak.

- Dobrze - odezwał się, chowając naszyjnik do wyłożonej aksamitem

kasetki, a tę wkładając do szuflady i natychmiast zapominając o całej sprawie. -

Poczekaj na mnie, zaraz po ciebie przyjadę.

- To nie jest konieczne, Harry. Hamowana dotąd wściekłość znalazła

upust.

- Do jasnej cholery! Czy myślisz, że zostawię cię z Annette? Chyba

zwariowałaś! Poczekaj, a ja...

- Harry, jestem przed twoim domem w samochodzie i rozmawiam przez

telefon komórkowy - oznajmiła, przerywając mu. - Chciałam się tylko upewnić,

czy jesteś w domu i czy nie śpisz. Nie chciałam o północy tak po prostu

zadzwonić do twoich drzwi...

background image

- Już do ciebie idę! - zawołał, rzucił słuchawkę na stolik i wybiegł do

holu, zapalając po drodze światła. Potem otworzył drzwi i w dwóch susach

znalazł się na podjeździe.

W chwili, gdy wysiadła z samochodu, a on wziął ją w ramiona, by ją

pocieszyć, zdał sobie sprawę ze swej radości. Cieszył się, że ją widzi, że do

niego przyjechała.

Gdy poczuł, jak drży, przytulił ją mocniej i zaprowadził do domu.

Powędrował z nią prosto do swego gabinetu, który znajdował się na tyłach

domu, tam kazał jej usiąść, a sam poszedł do kuchni, by nastawić czajnik.

Gorąca herbata. Ją to właśnie w chwilach stresu podawała jego matka,

przysięgając, że nie ma nic lepszego niż gorąca, słodzona herbata, by ogrzać

zmarznięte ciało i uspokoić nerwy.

Niecierpliwie stał przy kuchence, czekając, aż woda się zagotuje. Potem

zaparzył herbatę, ustawił na tacy dwie filiżanki, cukiernicę i dzbanuszek z

mlekiem. Gdy wszystko było gotowe, wrócił do gabinetu.

Savannah stała przy kominku, odwrócona do niego plecami.

- Chodź tutaj - odezwał się - i wypij.

Miała na sobie stare dżinsy i czarny sweter. Rozpuszczone włosy lekko

zasłaniały jej twarz. Gdy się w końcu do niego odwróciła, miała opuszczoną

głowę i patrzyła gdzieś w bok.

Wyglądała na zdenerwowaną. Z wahaniem podeszła do kanapy obok

stolika, na którym umieścił tacę. W niczym nie przypominała dziewczyny z jego

wspomnień. Była jedynie podobna do tej kobiety, jaką widział wczoraj: dorosła,

piękna i działająca na wszystkie jego zmysły.

- Savannah? - odezwał się ponownie, siadając przy niej i marszcząc czoło,

gdy się cofnęła, kiedy spróbował odsunąć jej włosy z twarzy. - Co ci jest?

Przecież się mnie nie boisz? Gdyby tak było, nie przyjechałabyś tutaj.

Przyłożyła rękę do policzka.

background image

- Oczywiście, że nie boję się ciebie, Harry. Po prostu... miałam mały

wypadek.

Harrison odwrócił ją twarzą do siebie i odsunął rękę.

- To ona ci to zrobiła? - zapytał przez zaciśnięte zęby, widząc siniec na

policzku Savannah oraz malutkie rozcięcie w okolicach oka. Był pewien, że to

sprawka Annette, a właściwie jej upierścienionej dłoni.

Savannah kiwnęła głową, po czym ponownie przycisnęła dłoń do

policzka.

- Obrzuciła mnie też paroma wymyślnymi słowami -oznajmiła,

uśmiechając się do niego blado. - Aha, i pewnie jeszcze nie wiesz, że przez całe

życie dostawałam używane rzeczy? To, czego Annette nie chciała już nosić?

- Doprawdy? - zapytał, wsypując dwie łyżeczki cukru do filiżanki

Savannah i usiłując nie wybuchnąć śmiechem.

- Tak - odparła, przyjmując od niego filiżankę. - Ale zanim pomyślisz, że

jestem skończoną idiotką, to powinieneś chyba wiedzieć, że jej oddałam.

Oddałam jej za wszystko. Ma chyba nieźle podbite oko.

Ujął jej prawą dłoń, gdy odstawiła filiżankę, i zauważył niewielkie

zaczerwienienie na kostkach placów.

- Jakie to było uczucie? Wspaniałe?

- O tak - odparła. Teraz śmiały się także jej oczy, w których już nie było

łez. - Wspaniałe i cudowne.

I wtedy oboje wybuchnęli śmiechem. Oparli głowy na poduszkach

kanapy, popatrzyli na siebie i śmiali się, śmiali jak szaleni.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Budziła się bardzo powoli, przeciągała pod prześcieradłami, przewracała

z pleców na bok - aż wreszcie syknęła, gdy zabolał ją uderzony przez siostrę

policzek.

Ponownie przewróciła się na plecy i mrugając powiekami, zaczęła

przypominać sobie, jak się tu znalazła.

background image

Śmiała się. Śmiali się oboje z Harrisonem. Głupio. Pewnie

odreagowywali stres. A potem nagle zaczęła płakać. Miarka się przebrała. Tego

wszystkiego było już za wiele. Poruszała się niczym we śnie, odkąd jej ojciec -

nie, nie ojciec, lecz Sam - posadził ją naprzeciwko siebie i powiedział o

niewierności matki oraz o tym, jak to się poświęcił i wychował ją jak swoją

własną córkę. Oznajmił jej, że jest mu winna rekompensatę za kłamstwa matki i

że nadeszła pora spłacić ten dług.

Rozpłakała się wtedy, ale być może nie dość wylała wówczas łez i wiele

goryczy jeszcze w jej duszy pozostało. A może to dopiero oświadczenie Sama,

że ma poślubić Jamesa Vaughna i w ten sposób uratować firmę, sprawiło, że łzy

jej obeschły, a zamiast tego jej ciało ogarnęła drętwota, która sparaliżowała ją na

wiele dni.

Wtedy to Sam przychodził do niej dzień po dniu i przypominał, że czasu

pozostało już niewiele, że pora podjąć decyzję, bo jeśli nie, to wszyscy skończą

na ulicy, firmę trafi szlag, a to, co on w takim mozole budował przez tyle lat,

zostanie bezpowrotnie stracone. Powtarzał, że liczy na nią, że od niej zależy

przyszłość Annette. I że jest im to winna. Mój Boże, winna!

Odrzuciła prześcieradła i wstała z łóżka, kierując się do przyległej do

pokoju łazienki.

Jest im winna? Kiedy to zaczęła kwestionować to stwierdzenie? Czy

podczas ataków płaczu, kiedy przypominała sobie, że Sam zawsze traktował ją

inaczej niż Annette? Przez wszystkie lata musiała wysłuchiwać, jaka Annette

jest piękna, jakie ma maniery! Jakim dobrym i posłusznym była dzieckiem, jaką

kochającą córką, i jak to ojciec był u niej zawsze na pierwszym miejscu, nawet

po ślubie.

Savannah natomiast sprawiła mu ogromny zawód. Zawsze była z niej

chłopczyca, łaziła po drzewach, miała po-ścierane kolana, zbierała owady i

przynosiła je do domu. No i nie była ładna, nawet nie usiłowała ładnie wyglądać

ani też nie pomagała Annette sprawować obowiązków pani domu, gdy ojciec

background image

wydawał służbową kolację. Co prawda później nie zapraszano jej na te kolacje,

bo kiedyś stanęła w obronie środowiska w rozmowie z prezesem firmy, która z

zapałem godnym lepszej sprawy wycinała drzewa na północnym zachodzie

kraju, w ogóle nie myśląc o przyszłych pokoleniach.

- Jesteś za bystra i za bardzo wygadana - powiedział jej Sam, i zapewne

miał rację, bo Savannah miała wtedy czternaście łat.

Po tym wydarzeniu wysłał ją do szkoły z internatem, i od tej pory

przyjeżdżała do domu wyłącznie w weekendy lub na święta. Decyzję o

usunięciu z domu Savannah uznała za sygnał, że ojciec nie może znieść jej

widoku. A kiedy odwiedzała dom, Annette albo jej w ogóle nie zauważała, albo

traktowała ją jak brzydkie kaczątko, Sam zaś prawie zawsze był nieobecny.

Kiedy jednak Harrison pokazał się na scenie, Savannah miała już

siedemnaście lat. Był dla niej miły, bawił się z nią w basenie, mówił do niej i jej

słuchał. Odwiedzał ją także w szkole, przywoził artykuły na temat środowiska z

czasopism drukowanych przez firmę ojca, pomagał przy pisaniu niektórych

prac, zabierał ją na pizzę.

W którym to momencie tego okropnego tygodnia Savannah przestała

myśleć o szokującym oświadczeniu Sama, o przyszłości, jaką dla niej

zaplanował, a zaczęła myśleć o Harrym, o tym, jak się o nią troszczy?

Czy jednak ma to znaczenie? W tej chwili ważne jest jedynie to, że pod

wpływem impulsu przyjechała do Harry'ego i wkrótce ma zostać jego żoną.

- Choć nic za tym nie przemawia - powiedziała sobie, gdy wyszła spod

prysznica i owinęła się wielkim białym ręcznikiem kąpielowym, po czym

mniejszym zaczęła wycierać włosy. - Ale teraz i tak wszystko pewnie zostanie

odwołane, bo musiałaś się wygadać przed Annette.

Na myśl o siostrze spojrzała w stronę lustra, by obejrzeć ślad po uderzeniu

na policzku. Zaczerwienie już zniknęło, pozostało jedynie niewielkie

obrzmienie. Rozcięcie kolo oka było za to widoczne doskonale. Jezu, ależ mi

background image

przyłożyła, pomyślała Savannah, choć była pewna, że nie pozostała siostrze

dłużna.

Mogła być nawet z siebie dumna, że wytrzymała aż taką szarżę, chociaż

lepiej byłoby się w ogóle nie wdawać w kłótnie. Lecz Annette przyszła do jej

pokoju nie proszona, zaczepiała ją i drażniła, nic więc dziwnego, że

odpowiedziała jej jedyną bronią, jaką posiadała. A tą bronią był Harry...

A Harry się z tego wszystkiego śmiał. Och, najpierw się zdenerwował, ale

potem rozbawił do łez. Oboje się śmiali - aż do chwili, gdy Savannah poczuła,

że ogarnia ją bezbrzeżny żal. Spoważniała, Harry chwycił ją w objęcia, i wtedy

wybuchnęła głośnym, rozpaczliwym płaczem. Płakała z żalu za matką, za

ojcem, którego nie poznała, za dzieciństwem, które przepadło bezpowrotnie. To

wszystko było takie straszne...

Harry trzymał ją w objęciach, usiłował ją pocieszyć, aż w końcu zaniósł ją

do pokoju gościnnego, a potem przyniósł jej walizki z samochodu i kazał

przebrać się w piżamę.

Próbowała nieśmiało protestować, mówiąc, że pójdzie do hotelu, nie

włożyła w to jednak serca i Harry nie dał się przekonać. Położył otwartą walizkę

na łóżku, pocałował Savannah w policzek i kazał się dobrze wyspać. Obiecał jej,

że rano wszystko będzie wyglądać lepiej.

No i tak to się potoczyło. Spędziła noc pod tym samym dachem co Harry,

bezpowrotnie rozłączona z rodziną, nawet jeśli nie była to rodzina kochająca.

Nastał poranek, ona wypłakała się już i wyspała, i nadal nie miała zielonego

pojęcia, co dalej.

Świadoma była jedynie dwóch rzeczy. Po pierwsze, że jej młodzieńcze

zauroczenie Harrym wraz z wiekiem nie minęło, lecz przeistoczyło się w

miłość, a po drugie, że pod żadnym pozorem nie wolno jej wyjść za niego za

mąż.

background image

Harrison podsmażał właśnie bekon, gdy z łazienki dla gości dobiegł go

szum prysznica. Świetnie, zdąży. Gdy Savannah wchodziła do kuchni, nakładał

na talerze jajecznicę.

Miał nadzieję, że skoro mu tak sprawnie poszło przygotowanie śniadania,

równie dobrze potoczy się cały dzień. Tymczasem jedno spojrzenie na twarz

Savannah powiedziało mu, że jego optymizm może być nadmierny.

- Dobrze spałaś? - zapytał, gdy Savannah podeszła do ekspresu i napełniła

dwie filiżanki wspaniale pachnącą kawą, którą postawiła na stole.

- Tak, dziękuję - odparła, siadając i biorąc do ręki widelec. - Spałam

naprawdę znakomicie. A ty?

- Jak kamień - skłamał bez ząjąknienia.

W istocie do trzeciej w nocy krążył po gabinecie, zastanawiając się, czy

będzie się smażył w piekle, jeśli ulegnie impulsowi i zastuka do drzwi

Savannah, by ją pocieszyć. Więcej niż pocieszyć...

Oczywiście, nie odważył się na taki krok. Był na to zbyt dobrze

wychowany, a poza tym wiedział, że gdyby to zrobił, Savannah uznałaby go za

jeszcze jednego człowieka, który ją wykorzystuje. Poza tym istniał następny

problem, i Harry był pewien, że Savannah zacznie o nim mówić, zanim skończą

śniadanie.

Od szóstej rano zachodził w głowę, jak obrócić jej wnioski na swoją

korzyść i przekonać ją, że ich umowa małżeńska ma nadal sens.

- Świetnie gotujesz - oświadczyła. - W domu nigdy mnie nie wpuszczano

do kuchni, ale w szkole zapisałam się na kurs gospodarstwa domowego.

Myślałam, że będą nas uczyć gotowania, ale oni uczyli nas, jak poznać się na

profesjonalnym cateringu. Prywatne szkoły są nieco zawieszone w próżni, nie

sądzisz? Ale kiedy wynajmowałam mieszkanie podczas studiów, nauczyłam się

robić w kuchence mikrofalowej dość podłą pizzę. Niemniej - oznajmiła,

nabierając na widelec podsmażane ziemniaki, które o świcie ugotował - nigdy

nie próbowałam zrobić czegoś takiego.

background image

- Życie kawalera, Savannah - wyjaśnił, kończąc swoją porcję i zanosząc

talerz do zlewu. - Albo polubisz kolacje z mrożonych dań, albo nauczysz się

gotować. Ja wybrałem to drugie. Matka sugerowała mi zatrudnienie stałej

gospodyni, ale rzadko jadam w domu więcej niż śniadanie, toteż się nie

zdecydowałem.

Czy to już koniec rozmowy o niczym? Był pewien, że tak. Teraz

Savannah powie, że dziękuje za śniadanie, ale ze ślubu nici.

- Harry... - zaczęła, odwracając się na krześle, by na niego spojrzeć.

- Czy chcesz usłyszeć coś zwariowanego? - przerwał jej, chwytając się

pierwszej myśli, która mu się nasunęła.

Spojrzała na niego z westchnieniem, po czym zaniosła swój talerz do

zlewu.

- Dobrze, Harry. Powiedz mi coś zwariowanego. Sam Pan Bóg wie, że nie

słyszałam niczego zwariowanego od przynajmniej dziesięciu albo i dwunastu

godzin.

- Umyjemy je później - powiedział, zalewając wodą talerze, po czym

zaprowadził ją do gabinetu. Tam kazał jej poczekać, a sam wrócił do kuchni po

następne dwie filiżanki kawy. - Otwórz szufladę, tę po prawej stronie - polecił,

gdy znalazł się przy niej. - Widzisz to granatowe aksamitne pudełko? Wyjmij je

i otwórz.

Spojrzała na nie, po czym przeniosła wzrok na niego.

- Mam je otworzyć? Dlaczego? - zapytała, próbując obrócić wszystko w

żart, który chyba jej nie wyszedł. - Czy jest pełne malutkich wybuchających

papierowych węży?

- Mniej więcej - odparł, czując, że jej komentarz jest zbyt bliski prawdy. -

Proszę, Savannah, otwórz.

Gdy zastosowała się do jego polecenia, z jej ust wyrwał się cichy okrzyk.

- Coś innego, prawda?

background image

- Czy one są... prawdziwe? - zapytała, dotykając palcem największego

kamienia w kolii z szafirów i brylantów. - Mój Boże, Harry, one są prawdziwe,

nie? Co ty wyrabiasz, dlaczego trzymasz taką cenną rzecz w miejscu, gdzie

każdy może ją znaleźć i ukraść?

- Masz zamiar to ukraść? - zażartował, po czym się roześmiał, gdy zrobiła

przestraszoną minę. - No więc czy chcesz usłyszeć coś szalonego? O tym

naszyjniku.

Usiadła wygodnie w fotelu, podwijając pod siebie nogi, i dała mu znak, że

słucha. Harrison pomyślał, że nie dopuścił co prawda do tego, by odwołała ślub,

lecz pewnie wykopał pod sobą następny dołek. Kobiety nadające się na

narzeczone Coltonów to nie jest temat, który należy poruszyć tego ranka. Lecz

cóż, nie miał wyjścia.

Opowiedział jej całą historię, a potem z zapartym tchem czekał na

komentarz.

- Czy Annette go mierzyła? Jak na niej wyglądał? Czy błyszczał? -

dopytywała się, trzymając kasetkę na kolanach, lecz nie gładząc już palcami

drogocennych kamieni.

- Annette? Nie, właściwie to zapomniałem o tym naszyjniku. Dopiero

wczoraj babka mi o nim przypomniała.

No i wyjąłem go z sejfu. - Gdy Savannah obrzuciła go przenikliwym

wzrokiem, dodał: - No, mało brakowało, a bym jej powiedział, że bierzemy

ślub. Ona jednak i tak się czegoś domyśliła, bo inaczej nie mówiłaby o

naszyjniku. Ale moja babka jest w Paryżu. Nie siedziała na wprost mnie i nie

czyniła żadnych paskudnych uwag. Toteż jeśli martwisz się, że tajemnica się

wydała...

- Sprawa się rypła, kij wsadzony w szprychy - przerwała mu, nadając

całemu temu zdarzeniu specyficzną wymowę poprzez dobór słów. -

Pozbawienie elementu niespodzianki.

background image

- No właśnie - potaknął. - No więc jeśli się martwisz o coś takiego, to

niepotrzebnie. Nic się nie zmieniło.

- Och, nie, Harry, to nieprawda - zaprotestowała, zamykając kasetkę i

odstawiając ją na stolik. - Annette nie zachowa tego dla siebie. Element

zaskoczenia przepadł, a Sam będzie wiedział, co zamierzasz, zanim twoi ludzie

złożą mu ofertę. Nie chciałabym przytaczać wielu starych przysłów, ale

ostrzeżony jest lepiej uzbrojony, prawda?

Dopił kawę i wstał.

- Mówię ci, że to nie problem. Moja oferta jest nadal aktualna, Sam nadal

nie może mi odmówić.

- Harry, siadaj. Nie mogę patrzeć, jak krążysz, a chyba zaraz zaczniesz to

robić, prawda?

Posłusznie usiadł i zaczął bębnić dłonią o kolano. Po chwili uświadomił

sobie, co robi, i jego ręka znieruchomiała.

- Kiedy przyszłam do ciebie w piątek do biura, byłam w strasznym stanie.

Wtedy jeszcze wierzyłam, że częściowo jestem winna Samowi pomoc za

problem, jaki on sam stworzył. Czułam się zagubiona i skrzywdzona - nadal

czuję się skrzywdzona, nie mam zamiaru się wypierać - i zrzuciłam cały ciężar

na twoje barki.

- Nie narzekam - mruknął, wiedząc, że wcale sobie tym stwierdzeniem nie

pomaga.

- No jasne, że nie, ponieważ Sam i Annette próbowali to samo zrobić z

tobą, co teraz z Jamesem Vaughnem. W moim położeniu dostrzegłeś szansę,

żeby się zemścić. Przejmiesz kontrolę nad firmą Sama i weźmiesz jedyną rzecz,

jaka Samowi została: siłę przetargową. Czyli konkretnie mnie. Przynajmniej

grasz w otwarte karty. Przejęcie firmy, małżeństwo, i tak dalej. Ale to już nie

jest konieczne, Harry.

- Bo ty spaliłaś mosty - skonstatował, biorąc filiżankę i ze zdziwieniem

stwierdzając, że jest pusta. - Po tej wczorajszej awanturze z Annette uznałaś, że

background image

ona i Sam mogą sami albo się ratować, albo zginąć, bo ty znikasz z pola walki.

Było, minęło. Mam rację?

Savannah dotknęła policzka.

- Można by powiedzieć, że Annette wbiła mi do głowy rozum. Nic im nie

jestem dłużna, Harry, co mnie sprowadza do sedna sprawy. Ty też nic mi nie

jesteś winien. Możesz nadal się mścić, bo wiesz, że Sam rozpaczliwie poszukuje

inwestora. Założywszy, że James Vaughn się wycofa, kiedy się zorientują, że ta

niewdzięczna mała Savannah wzięła nogi za pas i nie ma zamiaru wracać.

Westchnęła, wstała i spojrzała na Harrisona.

- No więc to tyle, prawda? Harry, bardzo ci dziękuję za wszystko, co

zrobiłeś, za twoją propozycję.

- Ale już mnie nie potrzebujesz, tak? - odparł, również się podnosząc. - A

co z naszym zezwoleniem na ślub? -dodał, wiedząc, że brzmi to śmiesznie i

modląc się, by nie zabrzmiało żałośnie.

Wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok.

- Myślę, że zawsze możesz oprawić je w ramkę...

- Bardzo śmieszne, Savannah - powiedział, kładąc ręce na jej ramionach. -

Co z sobą zrobisz?

W jej pięknych niebieskich oczach pojawiły się łzy.

- Nie wiem. Mam malutki fundusz powierniczy od matki, na którym Sam

nie mógł położyć łapy. Na jakiś czas mi to starczy. A poza tym jestem przecież

wykształcona. Znajdę pracę.

- Do tego czasu zostań tutaj. Proszę, Savannah. To duży dom. Poza tym

nie chcę, żeby Sam gdzieś cię dopadł. Przynajmniej nie teraz. Wiesz, że mam

trochę racji.

Opuściła na moment oczy, potem znów je na niego podniosła i bez słowa

kiwnęła głową.

- Dobrze - powiedział, usiłując ukryć radość. - Załatwione.

background image

- Tydzień - oznajmiła, odstępując krok do tyłu. - Najwyżej dwa. To ci da

dość czasu, żeby przemówić Samowi do rozumu, żeby się zemścić. A ja w tym

czasie znajdę pracę i mieszkanie.

- Jak sobie życzysz - przytaknął, mimo że snuł już zupełnie inne plany.

W czwartek wieczorem Savannah weszła do kuchni, rzuciła na stół swą

nową teczkę i - ponieważ na podjeździe dojrzała BMW Harrisona - zawołała

śpiewnym głosem:

- Kochaaanie, wróciiiłam!

Kilka sekund później Harry wpadł do kuchni. Miał na sobie białą

koszulkę do gry w golfa i spodnie khaki, w ręku trzymał gazetę.

- Jesteś bardzo zadowolona - powiedział, wyjmując z lodówki dwie

puszki z lemoniadą. - Domyślam się, że dziś na froncie poszło lepiej niż

wczoraj.

- Lepiej niż wczoraj, przedwczoraj, i przez cały poprzedni tydzień -

uściśliła, wyjmując puszkę z jego dłoni, otwierając z trzaskiem wieczko i

upijając długi łyk. - W tej chwili rozmawiasz z kobietą, która znalazła posadę.

Czekała na jego reakcję, nie spuszczając z niego oczu. Zastygł z ręką na

wieczku puszki, a potem się uśmiechnął. Może zbyt radośnie? Czy też zbyt

wiele się w tym śmiechu dopatrywała?

- Savannah, wspaniale! - oświadczył, odstawił puszkę i podszedł do niej z

szeroko otwartymi ramionami, by ją uściskać. - To wspaniale!

- Też tak myślę - odparła, najpierw poprawiając żakiet, a potem zdejmując

go i wieszając na oparciu krzesła. -Wiesz, że dziś miałam dragą rozmowę u

Boggsa, prawda? I muszę ci powiedzieć, że mnie tam uwielbiają. Szanują i

uwielbiają. - Jej uśmiech objął całą twarz. - Zaczynam za dwa tygodnie, kiedy

otworzą nowy obiekt. Startuję od samego dołu, ale przede wszystkim mam etat!

- Oto Savannah Hamilton staje do walki o słuszną sprawę na polu

gospodarki ściekami. Jak sądzisz, czy udźwigniesz całą romantyczną stronę tego

przedsięwzięcia?

background image

- Idiota - mruknęła, żartobliwie wymierzając mu cios w ramię. - To jest

ważna praca, ważna gałąź przemysłu. Doskonale zdajesz sobie z tego sprawę,

chyba że chciałbyś usłyszeć ode mnie następny wykład na temat środowiska,

deficytu czystej wody, i tak dalej.

- Dziękuję, nie trzeba, choć jeśli weźmiesz mnie na męki, to zamówię u

ciebie artykuł na ten temat - odrzekł Harry i ucałował ją w policzek.

Robił to często. Lubił ją też dotykać, choć nigdy nie przekraczał granic.

Od niemal dwóch tygodni mieszkali razem w jednym domu, jadali razem

posiłki, oglądali na wideo filmy, grali w gry planszowe i przesiadywali do późna

w gabinecie, spędzając czas na rozmowie.

Czuła się z Harrym tak dobrze jak nigdy z nikim w życiu. A jednak co

wieczór, gdy szli na górę położyć się spać, gdy stawali pod drzwiami swych

sypialni, gdy Harry całował ją na dobranoc i potem każde z nich wchodziło do

innego pokoju, Savannah czuła się ogromnie nieszczęśliwa.

Nieszczęśliwa. Niespełniona. Sfrustrowana.

Czasami, upewniwszy się, że Harry smacznie śpi, schodziła na paluszkach

do gabinetu, wyjmowała z szuflady naszyjnik i przez chwilę patrzyła na niego,

podziwiając odbijające się w szafirach i brylantach refleksy światła. Nigdy nie

wyjęła go z kasetki, nigdy nie przymierzyła. Zawsze odczuwała taką pokusę,

lecz obawiała się jej ulec.

Bała się, że gdy kolia znajdzie się na jej szyi, klejnoty stracą blask.

A teraz będzie musiała ten dom opuścić.

- Harry, może pójdziemy to uczcić? Ja stawiam.

- To jest twoja nowa praca, więc stawiam ja - oświadczył, kierując się do

holu. Po czym nagle się zatrzymał i odwrócił. - Byłbym zapomniał. Dziś rano o

dziesiątej podpisana została umowa. Rozmawiasz teraz z nowym właścicielem

większości akcji Hamilton, Incorporated.

background image

- A więc to tak - powiedziała, czując miękkość w kolanach i opadając na

krzesło. W ostatnich dniach wiele rozmawiali, nigdy jednak nie poruszyli tematu

Sama, Annette czy kwestii przejęcia firmy. - Widziałeś się z nim? Pytał o mnie?

Spojrzał na nią i powoli potrząsnął głową.

- Przykro mi, ale nie. Nie pytał.

- Aha - mruknęła, zastanawiając się, dlaczego ją to tak bardzo boli. Być

może stare przyzwyczajenia tak łatwo nie mijają, a ona zbyt długo starała się

zadowolić Sama, zdobyć jego uwagę. - No cóż, pewnie nie powinnam się tego

spodziewać, prawda? On chyba nawet nie wie, że tu jestem.

- Wie - oświadczył, po czym usiadł na krześle naprzeciwko niej i ujął ją

za ręce. - Dobrze, wszystko ci powiem, ale musisz to odpuścić. Masz nowe

życie, nową pracę, i cały świat stoi przed tobą otworem, więc przestań się już

przejmować Samem.

- Wiem - odrzekła, uścisnęła jego dłonie i odsunęła się od niego. - No to

mów.

- Tak wiele do powiedzenia właściwie nie ma - zaczął, sięgając znowu po

puszkę. - Głównie mówili prawnicy, potem nastąpiło podpisanie dokumentów.

Był taki jeden nieprzyjemny moment, wtedy kiedy do Sama dotarło, że

zrestrukturyzowana firma przyjmie nazwę Colton-Hamilton, Inc. Nie zachował

się wtedy ładnie, ale kiedy sytuacja jest podbramkowa, należy wykorzystać

każdą szansę. Ja to zrobiłem.

- Nie lubisz go, prawda? Ile czasu ci potrzeba, żeby go wykupić

całkowicie? Bo taki masz zamiar, prawda? Chcesz wyeliminować jego nazwisko

z rynku?

- Uważasz, że się mszczę?

- Pewnie nie. Uważam, że czekałeś przez sześć długich lat, czekałeś na

stosowną chwilę, a potem przypuściłeś na niego szturm. Sam i Annette cię

skrzywdzili, a teraz ty wziąłeś za to odwet, choć nie zostawiłeś ich bez grosza.

Chciałeś podeptać ich dumę, bo oni to samo zrobili z tobą.

background image

- Mylisz się - stwierdził, patrząc na nią z napięciem. - Nie wykupiłem

Sama z powodu tego wydarzenia sprzed sześciu lat. Oczywiście, taki był mój

początkowy zamysł, nie mam zamiaru cię okłamywać, ale nie to przesądziło.

Zrobiłem to, bo przez nich płakałaś. Zrobiłem to za twoje dzieciństwo, za to, jak

cię traktowali, że chcieli cię zmusić do ślubu z Vaughnem. Zrobiłem to, bo oni

na to zasługiwali.

Savannah przyłożyła dłoń do ust i wolno pokręciła głową.

- Nie - wyszeptała w końcu, opuszczając rękę. - Nie, Harry. Jak możesz

tak mówić? Dla mnie? Ależ ja cię wcale o to nie prosiłam. Choć może... może w

głębi duszy chciałam ujrzeć Sama pokonanego. Nie, nie chcę już o tym mówić.

Wstała z zamiarem opuszczenia kuchni, lecz zatrzymały ją słowa Sama.

- Więc nie chcesz wiedzieć, co Sam o tobie powiedział, i co powiedziała

Annette? Bo uczestniczyła w tym, wiesz.

- Annette? - zdziwiła się, nieświadomie dotykając ręką policzka. - A cóż

ona tam robiła?

Harry wstał i z uśmiechem do niej podszedł.

- Nie jestem pewien, i nie chcę wyjść na aroganta, ale wydaje mi się, że

przyszła tam, żeby mnie uwieść.

- No i? - zapytała, cofając się o krok i czując ból przeszywający jej ciało.

Annette zawsze zdobywała wszystko, co chciała! I kiedyś zdobyła nawet

Harry'ego...

- Rzekłbym, że twoja siostra nie rozumie aluzji. Ale myślę, że w końcu

coś do niej dotrze.

- Co jej powiedziałeś? - zapytała na poły z lękiem, na poły

zafascynowana, patrząc, jak rozbawiona twarz Harry'ego niespodziewanie

poważnieje.

- Powiedziałem jej - położył ręce na ramionach Savannah - że mi to

pochlebia, ale jestem zainteresowany kimś innym.

Zagryzła wargi, przymknęła powieki.

background image

- No cóż, to pewnie podziałało...

- Chciała wiedzieć, kim.

- O? - zapytała, przywołując na twarz blady uśmiech.

- To mogło ją zainteresować. Powiedziałeś jej?

- Nie. Najpierw muszę o tym powiedzieć tej kobiecie.

- Głaskał delikatnie jej ramiona, patrzył jej wyczekująco w oczy. - Czy

mam to zrobić?

- Ja... ja... - Zegar stojący w gabinecie wybił szóstą i Savannah odstąpiła

krok do tyłu, oddychając z ulgą. - Nie dostaniemy tej rezerwacji, jeśli zaraz nie

zadzwonimy. Ty to zrób, a ja pójdę na górę się przebrać, dobrze?

Harry oparł się ramieniem o lodówkę i kiwnął głową.

- Nie spiesz się, i włóż coś niezobowiązującego. Mam ochotę zamówić

pizzę, chyba że koniecznie chcesz wyjść...

- Nie, nie. To... uhm, dobrze. Tylko wezmę prysznic i... Dobrze. Pizza

może być.

Gdy dotarła do podestu schodów, przystanęła i oparłszy się o poręcz,

zaczerpnęła głęboko powietrza.

Zadziałał zbyt szybko. Posunął się za daleko.

Dwa tygodnie. Savannah mieszka w jego domu od niespełna dwóch

tygodni, podczas których odnowili starą przyjaźń, wyznali sobie wiele rzeczy, o

wielu jednak nawet nie wspomnieli. Podczas tych dwóch tygodni także się

przekonał, że jest Savannah zauroczony.

Przekonał się także, że zauroczenie i miłość to dwie różne rzeczy. Bo

teraz ją kochał, kochał całym sercem.

Podczas tych dwóch tygodni załatwił także stare porachunki z Samem, nie

z powodu swej własnej wewnętrznej potrzeby, lecz z powodu Savannah, którą

Sam zranił. Harry wiedział, że zniszczy każdego, kto kiedykolwiek skrzywdził

tę kobietę.

background image

Teraz jednak przesadził. Zagalopował się. Savannah dopiero wynurzyła

się z kokonu, dopiero zaczęła rozpościerać skrzydła. Wyrwała się z naprawdę

chorego domu rodzinnego, właśnie dostała pierwszą pracę, i cały świat stanął

przed nią otworem, roztaczając wszelkie powaby życia.

Czy naprawdę sądził, że ona zechce wyjść za niego za mąż, zamieszkać z

nim w tym domu, kochać go?

Wdzięczność. W jej uczuciach do niego dominuje wdzięczność, i tego

należało się spodziewać. Wdzięczność i zapewne odrobina lęku, ponieważ

zademonstrował jej, że jest teraz zupełnie innym człowiekiem niż ów dawny

Harry, który przed laty zaprzyjaźnił się z samotną nastolatką. Poznała teraz

Harrisona Coltona, biznesmena. Czasami dosyć bezwzględnego.

Z czasem Savannah zrozumie, że jeśli chodzi o firmę Sama, zrobił - bez

względu na motywy - najlepszą rzecz, jaką mógł. Tysiąc pięćset osób zatrzyma

pracę. Dzięki jego pieniądzom i umiejętnościom firma zacznie się rozwijać,

kwitnąć. Ludzie, z którymi pracował sześć lat temu, przyjaciele, których tam

poznał, z radością przyszli na zebranie do stołówki i z entuzjazmem wysłuchali

jego oświadczenia.

A więc zrobił dobry uczynek. Działał w dobrej wierze, lecz także z

pobudek mniej szlachetnych. Był człowiekiem interesu, i się z tym pogodził.

Nie był jednak pewien, czy Savannah się z tym pogodzi. Miał nadzieję, że z

czasem to nastąpi.

Trochę to było niegodziwe z jego strony mówić Savannah o Annette, lecz

Savannah miała dobre serce, skłonne do wybaczania, i z jej zachowania wnosił,

że Samowi i swej przyrodniej siostrze nadal nieco współczuła. Wiedziała

jednak, że próba nawiązania kontaktów z jednym bądź drugim byłaby błędem.

Nikt nie próbuje oswajać rekina.

- Co wcale nie oznacza, że teraz ty masz kierować jej życiem - powiedział

sobie Harrison. A zmierzając w kierunku holu, bo właśnie zadzwonił dzwonek u

background image

drzwi, dodał: - I wcale nie chcesz tego robić. Chcesz być po prostu jego częścią.

A więc nie spieprz tego!

Dostawca pizzy opuścił jego dom kilka minut później, bardzo

zadowolony z napiwku, Harry zaś wrócił do gabinetu i położył pudełko na

stoliku, na którym już wcześniej ustawił talerze i dwie miski wypełnione gotową

mieszanką sałatkową. Udekorował stolik serwetkami, otworzył butelkę wina,

które teraz oddychało, w zamrażarce zaś chłodziły się dwa kieliszki. Potem

przeszedł się po pokoju, zgasił dwie lampki, które wcześniej włączył, i zapalił

świece ustawione w lichtarzach.

Wszystko było gotowe. Wcześniej miał dosyć czasu, by pobiec na górę i

spakować walizkę, dosyć czasu, by zarezerwować dwa miejsca na południowy

lot do Reno. O wszystko zadbał, i teraz tylko czekał...

A ten cholerny naszyjnik leżał zamknięty w szufladzie, skąd miał być

wyjęty nie wcześniej niż dziesięć lat po ich ślubie. Zagrożenie było tylko jedno,

takie mianowicie, że mógł wyciągnąć niewłaściwy wniosek - i że Savannah go

lubi, jest mu wdzięczna, ale go nie kocha.

Usłyszał jej kroki na schodach i ruszył w stronę holu na spotkanie,

zdenerwowany niczym młody chłopak.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Szła przez hol, mając wrażenie, że to sen. Piękny sen, cudowna baśń, w

której wszystko prowadzi do szczęśliwego zakończenia.

Przed chwilą w swoim pokoju rzuciła walizkę na łóżko, błyskawicznie

wzięła prysznic, poświęciła kilka minut na wtarcie w skórę balsamu

nawilżającego, po czym włożyła na siebie różowe aksamitne szorty i

odpowiednią górę. Włosy miała związane w koński ogon, lekko umalowane

usta, lecz poza tym twarz nietkniętą makijażem. Nos jej się błyszczał, stopy były

bose. Na koniec spryskała dekolt perfumami o nazwie Obsession.

Wcale nie czuła się jak niezdarna nastolatka.

background image

- Wyglądasz na zrelaksowaną - powiedział Harry, gdy usiadła na drugim

końcu kanapy w granatowo-zieloną kratę. - Jesteś głodna?

- Umieram z głodu - oznajmiła, po czym uniosła wieczko pudełka i ich

oczom ukazała się duża pizza. W połowie margherita, w połowie pepperoni. -

Czy nie popadamy w rutynę? - zapytała, podsuwając mu swój talerz. - Czemu

nie spróbujemy z pieczarkami, bekonem czy anchovies?

- Nigdy w życiu. Jestem purystą w kwestii pizzy. Zaraz przyniosę

kieliszki.

Z mocno bijącym sercem patrzyła, jak Harry idzie w kierunku kuchni, a

potem wraca, niosąc dwa pokryte szronem kieliszki, uśmiechając się do niej w

sposób, który sprawił, że szybko włożyła do ust kawałek pizzy, a potem zaczęła

się zastanawiać, jak ma pogryźć i połknąć tak wielki kęs.

- Moja babcia znowu dziś dzwoniła - oznajmił, napełniając kieliszki

winem. - Czasami nie odzywa się całymi tygodniami, ale teraz coś ją opętało.

Jestem pewien, że lada dzień zadzwoni do Jasona i przyprze go do ściany

swoimi podejrzeniami.

- Podejrzeniami? - zapytała szczęśliwa, że znalazł się temat do rozmowy,

po czym uprzytomniła sobie, że jeśli babcia dzwoniła ponownie tylko dlatego,

że Harry omal się nie wygadał na temat swojego planowanego małżeństwa,

znacznie chętniej będzie rozmawiać na ten temat niż pogody. - Czego dotyczą te

podejrzenia, Harry?

- To długa historia, dotycząca innej gałęzi rodziny Coltonów w Kalifornii.

Rodziny mojego stryja. Czy jesteś pewna, że chciałabyś ją usłyszeć?

- Oczywiście - odparła, czując się nieco odprężona. Nie miała pojęcia, czy

po prostu odsuwa w czasie to,

co jest nieuniknione, czy też żadne „nieuniknione" nie istnieje, bo po

skończonym posiłku ona i Harry pójdą na górę do swych oddzielnych sypialni.

- Czy ta historia ma coś wspólnego z naszyjnikiem? -Spojrzała na stolik

stojący obok obitego granatowym sztruksem fotela. - Wiesz, chyba naprawdę

background image

powinieneś schować go w sejfie. A poza tym chętnie opowiedziałabym tę

historię Elizabeth, Elizabeth Mansfield, oczywiście. Chociaż nie sądzę, żeby jej

przodkowie byli krewnymi tych Mansfieldów, z którymi twoi przodkowie

toczyli boje. Proszę cię, usuń stąd ten naszyjnik.

- Skąd wiesz, że nie schowałem go z powrotem do sejfu? - zapytał, po

czym odstawił talerz z pizzą, podszedł do stolika przy fotelu, wyjął z szuflady

naszyjnik i położył go na stoliku, przy którym jedli. Savannah tak przesunęła

pudełko z pizzą, by jego odchylone do tyłu wieko przykryło kasetkę z

naszyjnikiem. - Ale masz rację. Schowam go po kolacji, dobrze?

- A najpierw opowiesz mi historię o swych krewnych. Czytałam o Joe

Coltonie, jego interesach, jego akcjach dobroczynnych, ale o nim samym wiem

niewiele. Czy to o nim chcesz mi opowiadać?

- Tak, o stryju Joe, choć na jego prośbę nie nazywałem go stryjem przez

całe lata - wyjaśnił Harry z uśmiechem, ponownie sięgając po pizzę. - Poza tym

zawsze był dla mnie bardziej przyjacielem niż stryjem. To wspaniały facet,

Savannah. Naprawdę wspaniały.

Zerknęła na wieko opakowania od pizzy, pamiętając, co się pod nim

kryje.

- Mówiłeś, że twój brat ma podobny naszyjnik, bo twój ojciec kazał

podzielić ten oryginalny. Czy Joe Colton też ma naszyjnik?

- Nie, tylko ja i Jason. Mamy szczęście. A wracając do babci, to

wydzwania dlatego, że Meredith, żona Joego, ma podobno wydać szumne

przyjęcie na cześć jego sześćdziesiątych urodzin. Stroje wieczorowe, wielka

orkiestra, wielka pompa.

- Co jest w tym takiego podejrzanego?

- Nic, jeśli się nie jest babcią. Wydaje mi się, że ona podziela uwielbienie

Lorraine do powieści kryminalnych. A poza tym ma zbyt wiele czasu.

Zaproponowałem jej, żeby znalazła sobie kochanka, a ona kazała mi pilnować

swojego własnego nosa, bo skąd wiem, że kochanka nie ma. -

background image

- To niesamowite! Bardzo chciałabym poznać twoją babcię. A Lorraine

bardzo polubiłam.

- Tylko jej nigdy tego nie mów - poprosił z szerokim uśmiechem. - Ona

lubi myśleć, że ma moc napełniania strachem serc zwykłych śmiertelników.

Czasem tak bywa, fakt. A poza tym...

- Właśnie, poza tym - wtrąciła, podsuwając mu pusty kieliszek.

Pragnęła, by Harry mówił dalej, i czuła, że on też pragnie mówić. Oboje

najwyraźniej się czegoś bali. Zastanawiała się tylko, czy ona boi się tego

samego co on, tego mianowicie, że będzie to ich ostatnia wspólna kolacja.

- A poza tym - ciągnął Harry - już nie jeżdżę tak często na ranczo

Coltonów. Najpierw przeszkodą był college, potem praca. I szczerze

powiedziawszy, kłębi się tam tyle dzieci - Joego i Meredith, adoptowanych i

pasierbów - że dla mnie to za dużo hałasu oraz szczęścia.

- Pytali cię, dlaczego ty i Annette zerwaliście zaręczyny? - spytała

Savannah.

- Tak. A potem, ilekroć tam pojechałem, sadzali u mojego boku coraz to

inną uśmiechniętą młodą damę. Toteż teraz dzwonię do nich, ale tak często nie

jeżdżę. I zapewne dlatego nie zauważam tego, co widzi babcia. Ale ona uwielbia

konspiracje. Ma wszystkie książki, jakie napisano na temat zabójstwa

Kennedy'ego, Lincolna, Martina Luthera Kinga, i tak dalej. Pod pewnymi

względami nawet się z nią zgadzam, ale nie wydaje mi się, żeby na ranczu

Coltonów działo się coś tajemniczego. To niemożliwe.

Savannah odstawiła talerz, wytarła palce w serwetkę.

- Wiesz, trochę za tobą nie nadążam... Harry uśmiechnął się.

- Babcia ma prawie dziewięćdziesiąt lat. Pali, pije, czasem przeklina, ale

umysł ma ostry jak brzytwa. Musisz ją szybko poznać.

- Tylko w sprawie rancza Coltonów trochę dziwaczy? Poznać ją? Harry

chce, żeby poznała jego babcię? Savannah poczuła słaby przypływ nadziei.

background image

Harry przestał się uśmiechać i patrzył na nią przez chwilę spod

półprzymkniętych powiek.

- Właśnie. Coś tu się nie zgadza, prawda? Jej rozumowanie w tym

przypadku jest wyjątkowo absurdalne. Podobno adoptowana córka Joego,

Emily, kiedy odzyskała przytomność po wypadku, w jakim uczestniczyła z

Meredith dziesięć lat temu, powiedziała, że widziała dwie Meredith. Jedna była

miła i uśmiechnięta, a druga zła i ponura.

Savannah potarła dłońmi ramiona.

- Dziwne. Ile lat miała wtedy Emily?

- Dziesięć, może dwanaście, nie jestem pewien. Bardzo w tym wypadku

ucierpiała. Podobno do dziś nawiedzają ją koszmary senne. A poza tym babcia

utrzymuje, że od tamtego czasu Meredith też jest inna, i to wielkie przyjęcie

stanowi dowód tej inności.

- Dlaczego?

- Bo Meredith i Joe, mimo swych ogromnych pieniędzy, byli zawsze

wielkimi domatorami. Rzeczywiście, o ile pamiętam, Meredith wydawała tylko

przyjęcia ogrodowe, z barbecue, pod nogami plątały się miliony dzieci, i może

jeszcze wszyscy wspólnie śpiewali przy ognisku. A dziś babcia zadzwoniła,

żeby przedstawić mi inny dowód.

- Jaki? - spytała zaintrygowana.

- Zadzwoniła do Meredith, żeby osobiście podziękować jej za

zaproszenie, a Meredith nie zapytała o jej artretyzm.

Savannah uniosła do góry brwi.

- No cóż - powiedziała - to chyba przesądza sprawę, prawda? Meredith na

pewno uderzyła się w głowę w tym wypadku, spowodowanym zapewne przez

istoty pozaziemskie, których w Kalifornii sporo, no i przeistoczyła się z miłej

gospodyni domowej w potwora wydającego przyjęcia, i to na oczach samej

Emily. To jest jedyne wyjaśnienie. Jestem zdziwiona, że ani ty, ani babcia nie

wpadliście na to.

background image

Harry zrobił minę.

- Widzę, że ciebie i babci nie można będzie zostawić samych. Tylko

naprawdę jest nieco dziwne, że Meredith nie zapytała babci o artretyzm. Fakt, że

w wieku niemal dziewięćdziesięciu lat babcia jest nadal tak energiczna jak

nastolatka, stal się w naszej rodzinie czymś w rodzaju żartu. Jedyną osobą, która

nie zaczyna rozmowy z babcią od pytania o artretyzm, jest Jason, ale to tylko

dlatego, że jest lekarzem, a babcia oznajmiła całe lata temu, że żadnemu

lekarzowi nigdy nie odpowie na żadne pytanie związane z jej zdrowiem.

Savannah roześmiała się, potrząsnęła głową i wysączyła wino do dna,

myśląc sobie, że zapewne wypiła już zbyt wiele, bo poczuła się wyjątkowo

lekko i swobodnie.

- A więc pojedziesz na to przyjęcie, prawda?

- Tak, jeśli ty pojedziesz ze mną - odrzekł Harry, nogą odsuwając stolik

od kanapy. - Powiedziałaś już, że chcesz poznać babcię. A poza tym będą tam

moi rodzice, no i Jason, jeśli uda się wyciągnąć go ze szpitala.

Savannah zdała sobie sprawę, że nerwowo wykręca palce, i natychmiast

przestała to robić.

- Czy... naprawdę chciałbyś się pokazać na ranczu z następną panną

Hamilton? Czy jednak nie...

Szeroki uśmiech Harry'ego stanowił odpowiedź na to pytanie, i na

wszystkie inne. Jego słowa zaś rozwiały jej wątpliwości do reszty.

- O tym nie pomyślałem, lecz skoro już o tym wspomniałaś, to ci powiem,

że o wiele chętniej pokażę się tam z Savannah Colton niż z Savannah Hamilton.

Ale tylko z tego powodu, że bardzo cię kocham i pragnę, żebyś mnie poślubiła.

- Kochasz mnie? - zapytała drżącym głosem. - Czy jesteś tego pewien,

Harry?

Przysunął się do niej bliżej, ogrzewając ją swym ciepłem, czując, że się

uspokaja pod wpływem jego łagodnego spojrzenia.

background image

- Myślę, że zakochałem się. w tobie tego dnia, kiedy weszłaś do mojego

biura. I jeśli nie byłem tego całkowicie pewien w pierwszej chwili, to nabrałem

tej pewności w pizzerii, kiedy wracałaś do stolika po zmyciu makijażu.

Savannah, jesteś najuczciwszą, najnaturalniejszą, najcudowniejszą i najmniej

egoistyczną kobietą, jaką znam. A ten twój koński ogon jest seksowny jak

wszyscy diabli.

- Pewnie mówisz tak do wszystkich dziewczyn - mruknęła lekko

oszołomiona.

- Nie przerywaj, bo teraz chcę ci powiedzieć coś o sobie. - Położył rękę na

jej karku i przyciągnął ją do siebie. - Wydaje mi się, że w ciągu tych dwóch

tygodni zasłużyłem sobie na nagrodę, bo chciałem ci dać trochę czasu. Po to,

żebyś jakoś uporała się z tym, co powiedział ci Sam, żebyś uświadomiła sobie,

że szukam w tobie czegoś więcej niż tylko jakiejś śmiesznej okazji do zemsty,

po to, żebyś się nie przestraszyła, kiedy ci wyznam moją miłość. Czy czekałem

wystarczająco długo, Savannah? Czy mi wierzysz? Wierzysz w to, że cię

kocham?

- Och, tak, Harry - odparła. - Muszę ci wierzyć, bo bardzo cię kocham.

Chyba zawsze cię kochałam.

Wziął ją wtedy w ramiona i patrzył na nią, pożerał ją wzrokiem, czekając

bez słów, aż Savannah się do niego uśmiechnie, aż i ona wyciągnie do niego

ramiona. Domyśliła się, o co mu chodzi, położyła ręce na jego szyi i

przyciągnęła go do siebie na tyle blisko, by spotkały się ich usta. W tej chwili

nic ich już nie dzieliło, ani przeszłość, ani Annette, ani Sam, ani nawet

przyszłość. Istniało tylko teraz, ten właśnie moment, i Savannah mu uległa.

Harry zaś, podobnie jak dwa tygodnie temu, wziął ją na ręce i zaniósł na

piętro. Na górnym podeście jednak skierował się do swojej sypialni.

Kalifornijskie słońce już zaszło i sypialnia tonęła w półmroku. Savannah

uznała, że łóżko Harry'ego jest cudownie miękkie, prześcieradła chłodne i

zapraszające, a jego ciało gorące. Całował ją najpierw delikatnie, potem z coraz

background image

większą namiętnością. Potem trochę się z nią droczył, a później znowu zatracili

się w rozkoszy. Savannah nie pamiętała już, jak się tu znalazła, wiedziała

jedynie, że Harry trzyma ją w ramionach, że ją kocha.

Jego dłonie wydobywały z jej ciała dreszcze, ożywiały tajemne miejsca,

budziły w niej kobietę, kobietę kochaną przez mężczyznę. Tuliła go do siebie,

jej palce przesuwały się po jego plecach, całowała jego szyję, ramiona, wciągała

go coraz głębiej w siebie. Ból nadszedł i minął tak szybko, że jej umysł ledwo

go zarejestrował. Harry mnie kocha, śpiewała jej dusza, Harry mnie kocha...

- Otwórz oczy - wyszeptał do jej ucha, ona zaś z ogromnym wysiłkiem go

usłuchała.

Ujrzała nad sobą jego twarz i taki zachwyt w oczach, że odnalazła w sobie

siłę, by odpowiedzieć mu tym samym, by otworzyć przed nim swoje serce i

umysł, by mu się oddać, lecz także od niego czerpać.

- Na zawsze - wyszeptała wprost w jego usta. - Na zawsze, Harry.

- Na zawsze, Savannah - obiecał, po czym znowu wniknął w jej usta,

wziął w posiadanie jej ciało. Poruszając się zgodnym rytmem, bez słów uczynili

sobie obietnicę, że będą się kochać wiecznie.

Harrison powoli opuszczał krainę snu. Jego wzrok wyłowił z półmroku

tarczę stojącego przy łóżku zegara cyfrowego. Nie mógł uwierzyć, że jest

dopiero ósma. A potem nagle oprzytomniał, dostrzegł światło dnia przenikające

przez zasłony, i uśmiechnął się radośnie. Jest ósma, ale rano!

No cóż, to wiele wyjaśnia.

Poruszył lekko ramieniem i wyczuł obok siebie ciepłe ciało śpiącej

Savannah. Przekręcił na bok głowę, ucałował pasmo jej popielatych włosów,

złożył pocałunek na czole.

Ona jednak tylko westchnęła, uśmiechnęła się przez sen i jeszcze mocniej

zacisnęła rękę na jego talii.

Ależ on ją kocha! Pół nocy przegadali, drugie pół się kochali. Tak, wezmą

ślub. Natychmiast. Nie miał zamiaru wykorzystywać owego „podejrzanego"

background image

zezwolenia na ślub, jakie załatwili, lecz polecą do Reno. Jego rodzina zapewne

uprze się, by później wydać uroczyste przyjęcie, może nawet powtórzyć od

nowa całą ceremonię, ale jemu było to obojętne. Savannah też. Oni pragnęli

wziąć ślub teraz.

Harrison zmarszczył czoło, bo słowa „ślub" i „Reno" poruszyły coś w

jego pamięci. Zaniepokoiła go również godzina na zegarze. Ach tak!

Zarezerwował dla nich bilety na samolot odlatujący w południe! Jak mógł o tym

zapomnieć?

Powoli wyzwolił się z objęć Savannah, ucałował delikatnie jej lekko

nabrzmiałe usta, po czym wziął z komody i garderoby ubranie i poszedł do

łazienki. Spakował walizkę wczoraj wieczorem, a więc nie będzie się musiał z

tym borykać, a jeśli Savannah zabraknie czasu na spakowanie się, kupi jej

wszystko, co potrzebne, w Reno. Kupi jej cały świat, jeśli ona sobie tego

zażyczy.

Urok tej kobiety polegał jednak na tym, że nie chciała całego świata.

Wystarczał jej on, Harry.

Kiedy wziął prysznic i ubrał się, podszedł do łóżka i dotknął palcem

policzka swej kochanki.

- Pani Colton, pora wstawać.

Spojrzała na niego, położyła się na plecach i uśmiechnęła.

- Pani Colton... Myślę, że mi się to podoba.

- To dobrze, bo będę tak do ciebie mówił przez co najmniej pięćdziesiąt

lat. A teraz czy chcesz wziąć prysznic i się ubrać, żebyśmy mogli zdążyć na

samolot i uprawomocnić nasz związek?

- Co? Która godzina? - spytała, wzrokiem szukając zegara. - O Boże,

wpół do dziesiątej? - Pociągnęła Harry'ego na łóżko i wymierzyła palec w jego

pierś. - Dlaczego wcześniej mnie nie obudziłeś? Muszę wziąć prysznic, umyć

włosy. I muszę się spakować! Harry, dlaczego pozwoliłeś mi tak długo spać!

background image

Oparł głowę o jej piersi i śmiał się, podczas gdy ona okładała pięściami

jego plecy, powtarzając, że nie ma nic tak przyzwoitego, w czym mogłaby

wziąć ślub.

- Za minutę już nie będziesz musiała się tym martwić, bo jeśli będziesz

dalej tak się miotać, nie wypuszczę cię z tego łóżka przez następny tydzień.

Podniósł głowę i roześmiał się, widząc jej zszokowaną minę, którą szybko

zastąpił szeroki uśmiech.

- Mówisz, że nie można mi się oprzeć? Bardzo mi się to podoba.

- Nie - oznajmił żartobliwie, ściągając z niej prześcieradło. - To nie tobie

nie można się oprzeć, to ja jestem nienasycony. To jakieś przekleństwo. - Ujął w

dłoń jej pierś, połaskotał palcem brodawkę. - Ale za to jestem dzielny. Nauczę

się z tym żyć. Chyba że masz coś przeciwko temu?

Jej odpowiedź była bardziej niż zadowalająca.

Godzinę później Harry znalazł się w kuchni i zaczął zmywać naczynia po

wczorajszej kolacji, gdy nagle rozległ się dzwonek u drzwi. Z uśmiechem ruszył

przez hol, słysząc dobiegający go z łazienki na górze szum prysznica. Gdy

otworzył drzwi, na piętrze zapadła cisza.

- Tak? - powiedział, na patrząc na gościa, ponieważ myślami i sercem był

nadal w sypialni.

- Dzień dobry, Harrison - rzekła Annette, wchodząc do holu, nim zdążył

zatrzasnąć drzwi przed jej piękną, uśmiechniętą twarzą.

Annette była niższa niż Savannah, miała bardziej zaokrąglone kształty i

należała do tych kobiet, które ubierają się tylko w suknie i wyglądają w nich

wspaniale. Miała buty na bardzo wysokich obcasach, jej gęste czarne włosy były

upięte w pozornie niedbały kok, makijaż był nieskazitelny, a w błękitnych

oczach lśniły psotne ogniki. Kiedyś samo spojrzenie na nią wystarczało, by cały

stopniał. Teraz pragnął jedynie wyrzucić ją stąd i zatrzasnąć drzwi.

- Chyba mamy jeszcze coś do załatwienia - powiedziała, wchodząc w głąb

mieszkania i rozglądając się. Robi wycenę, pomyślał Harrison. Nagle obróciła

background image

się w jego stronę i spojrzała na niego przez zwężone oczy. - A może naprawdę

myślisz, że ci wczoraj uwierzyłam? Dałeś mi do zrozumienia, że ciebie i moją

siostrę coś łączy. No wiesz, Harrison! Jeśli myślisz, że w ten sposób wzbudzisz

we mnie zazdrość, to mnie nie znasz. Savannah? W niej nic nie może cię

pociągać.

- Wyjdź, Annette - poprosił, wskazując otwarte drzwi. - Proszę, wyjdź i

odejdź stąd jak najdalej. Nie chcę, żeby Savannah cię widziała.

Gdy kończył wypowiadać te słowa, uzmysłowił sobie, że popełnił błąd.

- Ona tu jest? Tatuś tak mówił, ale mu nie wierzyłam.

Harrison, ale to jest chore! Nie mogłeś zdobyć mnie, więc z braku laku

wziąłeś ją? To gorzej niż chore, to jest żałosne! Czy ci nie wystarcza, że w inny

sposób zraniłeś już ojca? Czy musiałeś mnie też przytrzeć nosa, idąc do łóżka z

tą chłopczycą? Jesteś mi winien przeprosiny, Harrison!

Wpatrywał się w nią przez krótką chwilę, nie widząc absolutnie żadnego

podobieństwa do Savannah. Uświadomił sobie wtedy, że uroda Annette jest

tylko powierzchowna, podczas gdy Savannah ma w sobie także wewnętrzne

piękno.

- Wiesz, Annette - odezwał się, zmierzając w stronę gabinetu, skąd chciał

uprzątnąć opakowanie po pizzy i kieliszki - masz rację. Jestem ci coś winien, ale

nie przeprosiny. Winien ci jestem podziękowanie za to, że pokazałaś mi, sześć

lat temu i teraz, że dokonałem słusznego wyboru. Nie jesteś dobrym

człowiekiem, Annette. Twój ojciec pewnie się do tego przyczynił w jakiś

sposób, ale teraz jesteś już dorosła i dość wredna. I to jest twoja wina. I twoja

strata, bo twojej siostrze kiedyś na tobie bardzo zależało. Drugi raz tego błędu

nie popełni, uwierz mi.

- Och, aż się trzęsę, Harry, tak mnie przestraszyłeś -odrzekła

sarkastycznie. Weszła za nim do gabinetu, rzuciła torebkę na kanapę, spojrzała

na zastawiony stolik. - A co to jest, Harrison? Resztki uroczystej kolacji na

background image

cześć wczorajszego poniżenia mojego ojca, czy też akcji uwodzenia? A może

jedno i drugie?

- Chyba mam już dosyć, Annette - powiedział, dochodząc do wniosku, że

jeszcze chwila, a złapie ją za łokieć i wyrzuci na ulicę. Nie chciał, by Savannah

wiedziała, że jej siostra tu przyszła, nie chciał, by wysłuchiwała jej złośliwości.

- Nie wyjdę, dopóki się nie zobaczę z moją siostrą -oświadczyła Annette,

siadając na kanapie, zakładając nogę na nogę i dając do zrozumienia, że nie

ruszy się z miejsca. - Muszę cię przed nią ostrzec. Bo ją wykorzystujesz,

prawda? Wyciągnąłeś z niej wszystkie informacje dotyczące stanu interesów

ojca, a potem ukryłeś ją przed nami, tak żebyśmy nie mogli z nią porozmawiać i

niczego jej wyjaśnić.

- Och, sądzę, że wszystko świetnie jej wyjaśniliście, i to oboje - odparł

Harrison, zamykając pudełko po pizzy i zabierając je do kuchni. - A tak przy

okazji, które to było oko, lewe? Widzę jeszcze ślady.

Uśmiechnął się do siebie radośnie, gdy jeden z kieliszków roztrzaskał się

za nim o framugę drzwi. Wyrzucił resztki pizzy do śmieci i stwierdził, że jeśli

zastanie Annette jeszcze w gabinecie, zrobi z nią to samo. Przynajmniej w

przenośni.

Lecz gdy wrócił do gabinetu, Annette stała przed lustrem wiszącym nad

kominkiem. Wyłożona granatowym aksamitem kasetka, ukryta poprzednio za

kartonem z pizzą, leżała otwarta na stoliku, a szafiry Coltonów znalazły się na

szyi Annette.

Co gorsza, w drzwiach od strony holu stała Savannah i z pobladłą twarzą

wpatrywała się w siostrę. Podszedł do niej, objął ją w pasie i przytulił.

- Wszystko w porządku, Savannah. Wezwałem już ekipę deratyzacyjną.

Zaraz jej tu nie będzie.

- No proszę, wszyscy są w komplecie - rzekła Annette, parząc na nich ze

złością. - Wiesz, Harrison, słyszałam cię i uważam, że to wcale nie jest takie

dowcipne. Oprócz tego - dodała, dotykając dłonią naszyjnika - myślę, że miałam

background image

po prostu szczęście. Te klejnoty nie są prawdziwe, co? Dałeś jej sztuczne

kamienie, uwiodłeś ją fałszywymi brylantami. No cóż, to jest nawet zabawne.

Całe szczęście, że wreszcie to odkryłam.

Harrison spojrzał na Annette. Naszyjnik z szafirów i brylantów powinien

podkreślić piękny błękit jej oczu, tymczasem wielkie szafiry, które zawsze lśniły

na tle aksamitu, straciły blask i stały się niemal czarne. Cera Annette, zawsze

kremowobiała, przybrała teraz ziemisty odcień, a puder maskujący siniec w

okolicach oka nadał mu zielonkawą barwę.

Annette odpięła naszyjnik, wzięła torebkę, po czym z pogardliwą miną

upuściła kamienie w otwartą dłoń Harrisona - takim gestem, jakim się wyrzuca

śmieć. Potem zatrzymała się przy Savannah.

- Pamiętaj, on był najpierw mój - podkreśliła.

- Nigdy nie był twój - odrzekła Savannah spokojnym głosem. - Nikt nigdy

do nikogo nie należy ani nie ma wobec nikogo długów. Nikt nikomu nic nie jest

winien. Dostajemy od innych tyle, ile im dajemy. Harry dał mi swoją miłość, a

ja dałam mu swoją. Z własnej woli, bez żadnej presji, bez oczekiwania, że

otrzymam coś w zamian. A ty, Annette? Żal mi ciebie, bo czegoś takiego po

prostu nie pojmujesz. I to się nigdy nie zmieni.

Harrison przechylił głowę lekko na bok i uniósł do góry brwi, gdy

Annette prychnęła z pogardą i stukając głośno obcasami o drewnianą podłogę,

opuściła dom.

Savannah wciągnęła powietrze głęboko w płuca, potem powoli je

wypuściła i pocałowała Harrisona prosto w usta.

- No, to było bardzo interesujące. Czy możemy już iść? - zapytała. Tym

razem jej oczy lśniły radością, a nie łzami.

- Dobrze, za chwilę - odparł, podnosząc do góry naszyjnik. Promienie

słońca przenikające przez okna za jego plecami odbiły się w kamieniach,

zabłysły, zamrugały. -Chciałbym, żebyś to włożyła.

Cofnęła się, nagle spłoszona.

background image

- Nie, Harry. Proszę, nie. Ta rzecz mnie przeraża.

- Te klejnoty wyglądały na niej okropnie, prawda? -stwierdził, postępując

w stronę Savannah, podczas gdy ona znowu się cofnęła. - I ona też wyglądała w

nich okropnie. To ciekawe, nie sądzisz? Co nie znaczy, że ja wierzę w tę starą

legendę. A ty w nią wierzysz?

- Harry, spóźnimy się na samolot - broniła się, wpatrzona w kolię

przestraszonym wzrokiem.

- Boisz się - oznajmił z wesołym uśmiechem. - Boisz się tych kamieni.

Zwilżyła wargi, spojrzała na naszyjnik, potem przeniosła wzrok na

Harry'ego, a potem znowu na szafiry.

- Kilka... kilkakrotnie schodziłam na dół, kiedy już spałeś, i patrzyłam na

ten klejnot. Ale nie włożyłam go na szyję.

- Ponownie przeniosła wzrok na Harrisona. - Harry, a jeśli on będzie tak

wyglądał na mnie jak na Annette? Co wtedy zrobimy?

Harrison wzruszył ramionami.

- To wtedy go zakopiemy pod krzakiem róży, dobrze? - zasugerował,

trzymając naszyjnik za dwa końce i zbliżając się do niej. - Ale wiesz co,

kochanie? Wydaje mi się, że właśnie uwierzyłem w tę historię. I założę się, że ta

kolia z dumą ułoży się na twojej szyi.

- Możesz dużo stracić, Harry - ostrzegła go, a potem opuściła bezradnie

ramiona. - Och, dobrze. Tylko Pan Bóg wie, ile się zastanawiałam nad tym

naszyjnikiem.

Odwróciła się do niego plecami i uniosła włosy, tak by mógł zawiesić

szafirowo-brylantowy sznur na jej szyi.

Zawahał się jedynie na sekundę, przestraszony nagłą myślą, że być może

popełnia błąd, bo Savannah najwyraźniej zdawała się wierzyć w tę starą

opowieść związaną z szafirami. Potem szybkim ruchem zawiesił naszyjnik,

zapiął go na karku i, kładąc dłonie na ramionach ukochanej, skierował ją w

stronę lustra wiszącego nad kominkiem.

background image

Nie odważyła się unieść powiek, a Harrison uśmiechnął się do siebie,

widząc w lustrze, jak Savannah zagryza dolną wargę, zbierając się na odwagę,

by spojrzeć na swoje odbicie.

- Jest piękny - oznajmił, ściskając ją za ramiona. -Przepiękny.

Zwróciła lekko ku niemu głowę, a potem otworzyła oczy i zerknęła z

ukosa w zwierciadło.

Widziała to samo co Harrison - odbicie ich obojga. Widziała jego dłonie

oparte na jej ramionach, miłość w jego oczach. Dostrzegła także, a może przede

wszystkim, szafiry - ich barwa była tak czysta i głęboka, że refleksy światła

niemal tańczyły i skakały z radości.

Musiała też dostrzec, jak pięknie wygląda ona sama, nawet jeszcze

piękniej niż szafiry, które tak długo czekały, by ponownie zaświecić pełnym

blaskiem.

- Kocham cię, Savannah, i cieszę się, że wkrótce zostaniesz moją żoną -

rzekł Harrison, odwracając ją przodem do siebie i mocno tuląc. - Nie

potrzebowałem tego naszyjnika, aby wiedzieć, że trzymam w ramionach

właściwą narzeczoną czy też że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na

świecie.

- Ale to nie boli, prawda? - spytała, śmiejąc się i obejmując go za szyję. -

Och, Harry, jak ja cię kocham.

Na szczęście do Reno był jeszcze jeden lot, popołudniowy. Tym razem

miejsca zarezerwowała im Lorraine...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Michaels Kasey Ród Coltonów 0 Szafiry dla narzeczonej 02 (Savannah)
Michaels Kasey Pieniądze to nie wszystko
Michaels Kasey Eskapada
Michaels Kasey Flirt z panną młodą
R192 Michaels Kasey Flirt z panną młodą
Michaels Kasey A potem ślub
Michaels Kasey Flirt z panną młodą
Michaels Kasey London Friends 03 A potem ślub
Michaels Kasey Flirt z panną młodą 2
Michaels Kasey Flirt z panną młodą
Michaels Kasey London Friends 03 A potem ślub
01 Michaels Kasey Samotny wilk
Michaels Kasey Ród Coltonów 01 Samotny wilk

więcej podobnych podstron