Blair Holden 4 Bad Boys Girl

background image
background image
background image
background image

Tytuł oryginału: The Bad Boy’s Forever Redakcja: Karolina Wąsowska Korekta: Dorota Matejczyk

Skład i łamanie: Robert Majcher Copyright © 2017 by Blair Holden All rights reserved

Cover design copyright © Compañía Copyright for the Polish edition © 2018 by Wydawnictwo

Jaguar Sp. z o.o.

ISBN 978-83-7686-747-2

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2018

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

background image

01-527 Warszawa

www.wydawnictwojaguar.pl

youtube.com/wydawnictwojaguar

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

snapchat: jaguar_ksiazki

Wydanie pierwsze w wersji e-book Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2018

konwersja.virtualo.pl

background image

Spis treści

1. Cel na ten rok: nie skończyć w torbie na zwłoki
2. Łatwiej byłoby się oprzeć naleśnikom z nutellą
3. Jesteś zaklinaczem jajników
4. Masz może podejrzanie wielki trencz?
5. Ciężkie czasy wymagają karty kredytowej ojca
6. Spotkamy się bez widowni, w bardziej odpowiednim miejscu i czasie
7. Moja pewność siebie kurczy się jak suszona śliwka
8. Facet nadal ma perspektywy jak rozjechany zwierzaczek
9. Nic bardziej nie świadczy o platoniczności uczucia niż rozmawianie

o zaroście

10. Nie możesz z nimi żyć, ale zatrudnić snajpera też nie możesz
11. Pozwól opatrzności przejąć kierownicę i sprowadzić cię z klifu
12. Prędzej podziękowałabym za deser niż pokłóciła się z Cole’em
13. Chyba pora odwołać ten test DNA
14. Laski magazynują jarmuż jak wielbłądy wodę
15. Jestem subtelna jak okładka romansidła
16. Jesteś nieustępliwy jak shipperki Larry’ego

background image

1

Cel na ten rok: nie skończyć w torbie na zwłoki

– Gdzie się widzisz za pięć lat?
Wszyscy słyszeliśmy to pytanie i wszyscy go nienawidzimy. Albo może

nienawidzilibyście go, gdybyście byli choć trochę podobni do mnie. Mniemam, że
gdzieś tam żyją ludzie, którzy mają wszystko poukładane i słysząc pytanie o plan
pięcioletni, wyrzucają z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. Przyznaję,
trochę trudno mi pojąć, jak można mieć taką pewność odnośnie do tego, jak potoczy
się życie i gdzie człowiek wyląduje za parę lat. Nie żebym chciała zacząć jakąś
filozoficzną debatę. Po prostu dla dziewczyny, która nie wie nawet, co zechce
skonsumować na kolację, oczekiwanie, że będzie znać każdy krok na swojej życiowej
drodze, to niezawodny sposób na wywołanie ataku paniki w całej jego okazałości.

Bo wiecie, kiedy mając lat osiemnaście, kończyłam szkołę średnią, nie

przypuszczałam, że w wieku lat dwudziestu dwóch spędzę Halloween w dresie,
wnosząc ciężkie kartony do znajdującego się na czwartym piętrze mieszkania.

Mojego mieszkania.
W którym mieszkam. Sama.
– Co ty masz w tym kartonie? Kamienie? – pyta mój brat. Po jego czole spływają

krople potu. Choć Travis ma fioła na punkcie siłowni, taszcząc na górę jedno z trzech
wielkich pudeł z butami, ledwo zipie. To chyba dobrze opisuje stopień mojego
obuwniczego szaleństwa. Na pierwszym roku studiów kupowanie butów przerodziło
się w coś w rodzaju kompulsji, a przez kolejne dwa lata ten fioł coraz bardziej
wymykał mi się spod kontroli.

– Przestań marudzić i uważaj na moje dzieciątka, Travis. Pamiętaj, że sam

odradziłeś mi zatrudnienie ludzi od przeprowadzek.

Dyszę ciężko, wspinając się na ostatnie piętro. Cóż, pechowo, że akurat dziś

nawaliła winda, ale przynajmniej zaliczyłam w ten sposób dzienną dawkę ćwiczeń.

– Tylko dlatego, że jesteś nowa w tym mieście – sapie mój brat. – Nie chciałbym,

żeby ktoś uciukał moją małą siostrzyczkę, zanim w ogóle zacznie pracę.

Przewracam oczami. Nieważne, ile mam lat, opiekuńcze instynkty Travisa ani

myślą osłabnąć. Podejrzewam, że brat próbuje nadrobić wszystkie te lata, gdy go przy
mnie nie było. Choć nie chciałabym, by żył w wiecznym poczuciu winy, miło

background image

wiedzieć, że mogę na niego liczyć w każdej sytuacji.

Nawet jeśli ledwie daje sobie radę z jednym pakuneczkiem z butami.
– Tryskasz optymizmem, Trav. Naprawdę w ten sposób chcesz ją tu przywitać? –

rzuca idąca przed nami Beth Romano, dziewczyna Travisa i jedna z moich
najlepszych przyjaciółek. Bardzo nam dzisiaj pomogła, choć żeby to zrobić, musiała
wziąć wolne w pracy. Beth dostała płatny staż w jednej z dużych firm nagraniowych.
Zawsze o tym marzyła, wiem jednak, że jest zawalona robotą po uszy. To, że udało jej
się tu dojechać mimo halloweenowego szaleństwa, sprawia, że robi mi się cieplej na
sercu.

– Nie boję się – ćwierkam radośnie. – Po tym, jak to mieszkanie sprawdziliście ty,

tata i mój facet, z Guantanamo mogliby spylić w podskokach wszyscy więźniowie,
a ja nadal byłabym bezpieczna w tym ludzkim sejfie.

Faceci mojego życia mają poważny problem z przyzwyczajeniem się do myśli, że

będę mieszkać sama w obcym mieście. Ja natomiast specjalnie się nad tym nie
zastanawiałam. Skoro dostałam robotę, uznałam, że jeśli wiąże się ona z życiem na
własną rękę, nie mam się co wahać. Poza tym wybór moich potencjalnych
współlokatorów był dosyć ograniczony. Beth i Travis mieszkają ze sobą od pięciu lat.
Megan również mieszka ze swoim facetem, a na dodatek studiuje medycynę
w Maryland. Przez moment zastanawiałam się, czy nie zapytać Cami, ale ona dostała
się na wymarzoną psychiatrię. Wtedy jej chłopak, Lan, wypowiedział swoje
mieszkanie i oni również wynajęli chałupę razem. Lan już wcześniej żył w mieście
i pracował dla firmy inwestycyjnej, więc kiedy okazało się, że Cami kolejne cztery
lata spędzi w tym samym miejscu, co on… Cóż, nie miałam szans.

Wiem, że przyjaciółki mają poczucie winy z powodu tego, jak się nam ułożyło, bo

już w szkole średniej snułyśmy plany, jak to, opuściwszy rodzinne miasto, razem
zamieszkamy. Tak się jednak nie stało, ani w college’u, ani teraz, jeśli jednak mam
być szczera, perspektywa niezależności mnie cieszy. Tak, również przeraża,
przyznaję. Naczytałam się dość tekstów w sieci i naoglądałam wystarczającej liczby
dokumentów, by świetnie wiedzieć, jak i kiedy samotna kobieta w Nowym Jorku
może stać się kolejną ofiarą seryjnego mordercy. Myślę jednak, że dam radę jakoś
przeżyć.

To mój cel na ten rok: nie skończyć w worku na zwłoki.
Poza tym wiem, że jest ktoś, kto zawsze będzie się o mnie troszczyć. Ten jeden

facet, który martwi się o mnie bardziej niż ja sama, który nie zaśnie, póki się nie
odmelduję, i nie zacznie dnia, nie dostawszy ode mnie wiadomości. Potwornie za nim
tęsknię, póki jednak mam świadomość, że zawsze przy mnie będzie, nie lękam się

background image

o przyszłość. Jeśli jest jakaś stała, której potrzebuję w życiu, tą stałą jest Cole
Grayson Stone. Człowiek, o którym wiem, że nigdy mnie nie opuści.

Udaje nam się wtaszczyć na górę ostatnie pudła i… to już. Niniejszym

przeprowadziłam się z mieszkania, które dzieliłam z Cole’em w Providence, do
Nowego Jorku. Beth gwiżdże z uznaniem i zaczyna przechadzać się po mieszkaniu.
Przyznaję, jestem wdzięczna ojcu za wszystkie inwestycje, które poczynił przez
ostatnie lata, bo ujmijmy to tak, gdybym sama miała płacić za wynajem tego miejsca,
musiałabym najpierw opchnąć kilka organów.

I tych kilka organów starczyłoby na jeden miesięczny czynsz.
Mieszkanie znajduje się w przedwojennym budynku z recepcją. Ma dwie łazienki,

piękną sypialnię i zostało w całości odnowione. Sufity są wysokie, podłogi wykonano
z drewna. Jest tu dość miejsca na wszystkie moje buty, a przez okna wpada mnóstwo
światła. W ogromnym salonie stoi stół, przy którym swobodnie może usiąść sześć
osób. W obszernej, widnej kuchni są marmurowe blaty i mnóstwo sprzętu
z nierdzewnej stali. Sprzęt ten przyda się bardziej Cole’owi niż mnie, ale jest tu też
mnóstwo szafek, na wypadek gdybym postanowiła obrabować magazyn z kitkatami.
Tak naprawdę to mieszkanie jest za duże dla jednej osoby i ogrom wolnej przestrzeni
nieco mnie przytłacza. Ale… Ale obejrzałam kilka miejsc, na które byłoby mnie stać,
i wierzcie mi, to była najlepsza opcja.

Szaleńczo się cieszę, że tata się o mnie troszczy, zwłaszcza że sama nigdy nie

byłam roszczeniowa. Mam wrażenie, że akceptuje to, że zamieszkam sama, tylko
dlatego, że ma udziały w tym budynku. Myślę, że on również, tak jak Travis, czuje się
winny, że nie angażował się w moje życie i że jego polityczne ambicje mocno się
odbiły na naszej rodzinie. Nie ma między nami napięcia, jako rodzina przeszliśmy
długą drogę. A co do mamy… Cóż, rozmawiamy ze sobą, a w ciągu ostatniego roku
nawet częściej się widywałyśmy. Nie sądzę, żeby rodzice znaleźli się znów razem
w tym samym pokoju, ale hej, przecież i tak nie rokowaliśmy na szczęśliwą rodzinkę.

– Na pewno nie chcecie tu zostać? – pytam. – Mam dużo miejsca i multum ulotek

z chińskich knajp. Moglibyśmy coś zamówić.

Przyznaję, czuję się nieco samotna.
Beth i Travis wymieniają spojrzenia i, przysięgam, komunikują się telepatycznie.

Obydwoje wyglądają, jakby usilnie się przed czymś powstrzymywali. No jasne. Coś
przede mną ukrywają.

– Co?
– Fajnie byłoby zostać, ale… – zaczyna Beth i nagle krzywi się w szatańskim

grymasie. Z gardła Travisa dobywa się jęk.

background image

– Nie umiesz dotrzymać sekretu.
– Ej, jakiego sekretu? O co chodzi?
Brat przewraca oczami.
– Już i tak to spaliliśmy, więc czemu jej nie powiesz?
– Przymknij się, histeryku, ona nie ma bladego pojęcia, o co chodzi. Ja tylko chcę

się upewnić, że po naszym wyjściu twoja siostrzyczka ogoli nogi i ubierze się w coś
sensownego. Gdybyś znał ją tak, jak ja, wiedziałbyś, że ma zamiar walnąć się na to
urocze łoże z baldachimem i obeżreć kitkatami.

Cóż, pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają.
Travis kiwa głową.
– Część o goleniu mogłaś była sobie odpuścić, ale ogólnie się zgadzam.
– No to może ktoś mi powie, o co chodzi?
– Raczej nie, bo właściwie to musimy już lecieć na imprezę halloweenową.

Przebieram się za dominę i wciśnięcie się w kostium zajmie mi wieki, nawet jeśli ten
tam pomoże. – Beth wskazuje mojego brata. – Albo zwłaszcza jeśli pomoże.

Puszcza do niego oko, a ja udaję, że wsadzam sobie palec do gardła.
Travis szczerzy zęby, absolutnie zakochany nawet po pięciu latach.
– Zaprosilibyśmy cię, siostrzyczko, ale podejrzewam, że wolałabyś zostać w domu

po dzisiejszym dniu. Kto wie, co przyniesie noc…

Niech im będzie.
– Masz rację, jestem trochę zmęczona. – Właściwie to raczej totalnie wykończona.

Wstałam bladym świtem, żeby ta cała przeprowadzka odbyła się o jakiejś sensownej
porze. W tej chwili z trudem powstrzymuję powieki przed opadnięciem i choć
neurotyczna część mnie bardzo chce wypakować graty, mogłabym zabić za prysznic
i kilka godzin nieprzerwanego snu.

Ale zdaje się, że powinnam ogolić nogi?
– Cóż, w takim razie… Pamiętaj tylko, że widzimy się raniutko na śniadaniu. –

Beth unosi idealną brew, jakby groziła mi ponurymi konsekwencjami, w razie
gdybym nawaliła.

– Pamiętam, pamiętam. Do jutra.
– I ani się waż wystawić nas do wiatru!
– Jaaasne – przeciągam to słowo, przyglądając się uroczej parce w poszukiwaniu

oznak nadużycia jakiejś mniej bądź bardziej legalnej substancji. Po ich zachowaniu
poznaję, że coś kombinują.

– No dobrze, panno ani mru-mru, zbieramy się. Pamiętasz ten lateksowy kostium?
Travis ni to wywleka, ni wypycha Beth za drzwi, ale przyjaciółce udaje się jeszcze

background image

posłać mi dwuznaczny uśmieszek.

Co tu się w ogóle dzieje?
Po kilku minutach Travis wraca, żeby upewnić się, że mam wszystkie numery

alarmowe, których mogłabym potrzebować, że zamki w drzwiach działają (sprawdza
je dwa razy) i że mam dość jedzenia, żeby przetrwać przynajmniej trzy apokalipsy
zombie. Na koniec całuje mnie w czubek głowy, prosi, żebym na siebie uważała,
i wreszcie znika.

Jego instynkty opiekuńcze mogą człowieka przyprawić o klaustrofobię, wiem

jednak, że zachowanie mojego brata wynika z troski o mój dobrostan. I pewnie
dlatego nie dzwonię do portiera z prośbą, by nie wpuszczał Travisa częściej niż raz
dziennie.

Bo Travis będzie mnie sprawdzał. I na pewno nie poprzestanie na tym jednym

razie. Wiem, że szuka mieszkania w okolicy. Tata oczywiście zaproponował mu coś
w tym budynku, ale obawiam się, że brat wciąż ma problem z zaakceptowaniem
takiego podarunku od ojca. Liczę jednak, że uda mi się go przekonać. Powiem mu, że
forsa, którą w ten sposób zaoszczędzi, na pewno mu się przyda. Zwłaszcza gdy Travis
postanowi kupić kiedyś własny dom.

Och, obowiązki, obowiązki.
Idę za radą mojej drogiej przyjaciółki. Biorę prysznic, golę nogi i narzucam

wygodne ciuchy. Jest kilka halloweenowych imprez organizowanych przez
znajomych ze studiów, na które mogłabym pójść, ale tak naprawdę nie mam na to
ochoty. Okazuje się, że jestem zbyt podenerwowana nowym miejscem, by w tej
chwili zasnąć, uznaję więc, że równie dobrze mogę zacząć wypakowywać graty.
Pewnie powinnam zadzwonić do Cole’a, ale kiedy rozmawialiśmy rano, mówił, że
planuje naukę z kolegami i przez kilka godzin będzie zajęty. Usiłując poskromić
tęsknotę, przystępuję do sortowania swoich rzeczy. Ponieważ mieszkanie jest
urządzone pod klucz, nie mam do roboty wiele poza rozłożeniem zawartości kartonów
w odpowiednich miejscach. Zatrudniony przez tatę dekorator gotów był urządzić to
miejsce pode mnie i dopytywał ojca o moje preferencje, mnie jednak odpowiada taki
wystrój, jaki jest teraz; podobają mi się te wszystkie odcienie złamanej bieli i złota
z drobnymi niebieskimi akcentami.

Kolejne godziny spędzam na wypakowywaniu ubrań, książek oraz kilku

bibelotów, które przywiozłam z Providence. Ostatnie trzy lata urządzaliśmy
z Cole’em nasze wspólne gniazdko, więc kiedy musiałam rozebrać je na części
i wcisnąć do pudeł, prawie pękło mi serce. Część rzeczy zabrał ze sobą Cole, część
wzięłam ja. To, co zostało, oddaliśmy organizacji charytatywnej. Teraz, kiedy

background image

wieszam na ścianie mojego nowego domu oprawione w ramkę zdjęcie, tęsknię za
tym, co zostawiłam za sobą. I za nim. Czuję ukłucie wyrzutów sumienia. Mogłam
bardziej się postarać o pracę w Chicago. Mogłam pisać lepsze listy motywacyjne…
Ale i ja, i Cole wiedzieliśmy, że całym sercem pragnęłam znaleźć się w Nowym
Jorku. To była trudna decyzja, hojnie zroszona łzami, myślę jednak, że w końcu
obydwoje zrozumieliśmy, że nawet jeśli musimy spędzić trochę czasu oddzielnie,
wciąż koncentrujemy się na budowaniu wspólnej przyszłości.

Nie wiem, czy zostanę w Nowym Jorku przez całe studia prawnicze Cole’a, ale

w tej chwili czuję, że podjęłam właściwą decyzję i że obydwojgu nam wyjdzie ona na
dobre. Kiedy poszliśmy razem do college’u, wielu ludzi (czytaj: rodzice) martwiło się,
że łącząca nas więź nie jest zdrowa i że powinniśmy dać sobie czas na to, by poznać
siebie samych. Udowodniliśmy im, że nie mają racji, i nawet teraz, kiedy dzielą nas
setki kilometrów, nie czuję lęku ani zmartwienia. Wiem również, że z Cole’em jest
tak samo.

Damy radę.
Otrząsam się z melancholii i tak układam ciuchy w szafie, by starczyło miejsca

również na te należące do Cole’a. Nie wiem, kiedy da radę wpaść, i gdy upycham na
półce kilka koszulek, które mu podwędziłam, dociera do mnie, że wciąż jeszcze nie
otrzaskałam się z nową sytuacją. Nie mogę widywać się z nim, kiedy zechcę, nie
mogę go dotknąć, nie mogę poczuć jego skóry, ilekroć tego zapragnę, nie mogę
spojrzeć mu w oczy i obrysować wzrokiem konturu jego twarzy, gdy się uśmiecha.
Nie mogę wsunąć mu palców we włosy ani wtulić się w niego, gdy mam zły dzień.
Nie mogę poczuć na wargach jego warg i to mnie dobija.

Związek na odległość, tak? Świetny pomysł, naprawdę.
Jestem tak zajęta kopaniem sobie dołka, że z początku nie słyszę dzwonka do

drzwi. Kiedy wreszcie jazgotliwy dźwięk przebija się do mojej otumanionej głowy,
podskakuję. Jest tylko kilka osób, które portierzy wpuściliby do środka bez
informowania mnie o tym, a dwie z nich niedawno wyszły. Przewracam oczami. No
tak, Travis pewnie zapomniał wymienić dobrej żarówki na lepszą. W końcu Boże
broń, żebym miała w mieszkaniu niewłaściwe oświetlenie. Ruszam do drzwi gnana
zniecierpliwieniem. Jeśli mam tu mieszkać, lepiej, żeby braciszek nauczył się
respektować moją prywatność.

– Travis, na litość kija… – zaczynam, z rozmachem otwierając drzwi.
Słowa zamierają mi na ustach. Tracę zdolność do wyprodukowania sensownego

zdania. Mój mózg jest zbyt zajęty próbą przeprocesowania tego, co widzą moje oczy.
Oczy, które wyłażą mi z orbit. Serce zaczyna mi walić. Czyżbym tęskniła za nim tak

background image

bardzo, że mam halucynacje? W końcu nie ma opcji, żeby złapał dzisiaj jakiś lot
czy…

– Zwariowałam, nie? Tak to się objawia?
Zarumieniony od chłodu, z włosami potarganymi wiatrem, wyobrażony Cole ma

na sobie granatową bluzę oraz świetnie dopasowane dżinsy i wygląda równie
zniewalająco, co Cole prawdziwy. Przez ramię przewiesił kurtkę, a w drugiej ręce
trzyma walizkę. Radość malująca się na jego twarzy uderza we mnie z siłą
rozpędzonego tira. Serio. Mam wrażenie, jakby coś grzmotnęło mnie tak mocno, że aż
nie mogę oddychać. Cole wygląda tak prawdziwie. Znacznie lepiej niż moje
zwyczajowe fantazje.

Ale nie może go tu być. To niemożliwe.
– Muffinko – wydusza chrapliwym głosem. Brzmi, jakby brakowało mu tchu.

Jakby wbiegł z walizką po schodach, bo winda nie działa. Jezu, Tessa, weź się
ogarnij. Skoro już musisz przyzywać ducha Cole’a, daj mu przynajmniej transport.

– Myślisz, że wyrażenie „chora z miłości” odnosi się właśnie do czegoś takiego? –

pytam smętnie. – Tęsknię za tobą tak strasznie, że totalnie mi odbija i zaczynam mieć
zwidy.

Cole przechyla głowę i uśmiecha się z ciepłym rozbawieniem.
– Myślisz, że nie jestem prawdziwy?
– Myślę… Myślę, że trochę za długo wąchałam twoje podkoszulki i rzuciło mi się

to na mózg. Powinieneś być w Chicago i wkuwać. Ledwie masz czas, żeby oddychać,
a co dopiero lecieć do innego stanu. No więc, cóż, tak, skłaniam się ku twierdzeniu, że
zaczynam wariować.

– Tessie… – Wyobrażony Cole robi krok naprzód. – To ja.
– Nie, niemożliwe. – Robię krok do tyłu. – Jestem zbyt młoda, by popaść

w szaleństwo. Rany, nawet nie zaczęłam jeszcze poważnej pracy! Tyle jeszcze
powinnam zrobić, tyle się nauczyć. Nawet nie rozmawialiśmy o tym, czy będziemy
mieć psa. Zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji? Boże, dlaczego ja mówię do
halucynacji?

I właśnie wtedy wyobrażony Cole wpada do mieszkania, zatrzaskuje za sobą

drzwi, bierze mnie w ramiona i całuje jak oszalały. Ziemia umyka mi spod stóp.
W przenośni i dosłownie. A kiedy mój mózg wreszcie pojmuje, że imaginacja nie
byłaby w stanie całować mnie tak namiętnie, dociera do mnie, że Cole naprawdę tu
jest i że straciłam cenne sekundy na zachowywanie się jak idiotka.

Odpowiadam pocałunkiem, a on wzdycha głęboko, najwyraźniej ukontentowany,

że objawy ogłupienia ustąpiły. Zarzucam mu ramiona na szyję i pozwalam, by

background image

przyciągnął mnie tak blisko, aż nie dałoby się wcisnąć pomiędzy nas nawet szpilki.
Całujemy się do utraty tchu. Ostatni raz widziałam go prawie trzy tygodnie temu,
kiedy przyleciał do Providence. Zaczął naukę w październiku i już nie może się
wygrzebać. Choć ma zajęcia tylko trzy razy w tygodniu, nauki jest tyle, że nie może
sobie pozwolić, aby ot tak wskoczyć do samolotu.

Ale teraz tu jest. Wtulam się w niego, a on mocno mnie przytula.
– Co ty tu robisz? – pytam na bezdechu.
Cole unosi mój podbródek, by spojrzeć mi w oczy, a potem muska wargami skraj

policzka.

– Myślałaś, że przegapię dzień twojej przeprowadzki? Wiedziałem, że będziesz

zdenerwowana. Przepraszam, że nie dałem rady ze wszystkim ci pomóc, chciałem
jednak być dziś przy tobie.

– Ale… Ale twoje zajęcia. – Dokonuję bezgłośnych obliczeń. Jest czwartkowy

wieczór, a Cole ma zajęcia od wtorku do czwartku. Musiał złapać pierwszy samolot,
żeby zdążyć do Nowego Jorku jeszcze dzisiaj.

No po prostu nie wierzę.
– Ale… Nie powinieneś był. Masz pracę i szkołę, no i mówiłeś, że w ten weekend

czeka cię masa roboty.

Wzrusza ramionami.
– Coś tam nadrobię tutaj.
Oczy mi się szklą, bo hormony oszalały. Głaszcząc Cole’a po policzku, unoszę

głowę i delikatnie całuję go w usta.

– Wspominałam kiedyś, jak bardzo cię kocham?
Cole szczerzy zęby.
– Może. Ale chętnie znów to usłyszę.
Powtarzam to zatem. Wielokrotnie. I na rozmaite sposoby.

background image

2

Łatwiej byłoby się oprzeć naleśnikom z nutellą

– Udało ci się! – Beth uśmiecha się od ucha do ucha, widząc nas rano w kafejce

położonej kilka ulic od mojego nowego mieszkania.

– Wydajesz się zaskoczona. – Przysuwam się bliżej do Cole’a, a on obejmuje

mnie ramieniem i przyciąga do boku.

– No cóż, wyznam, że przeszło mi przez myśl, że będziecie raczej zajęci czym

innym. – Puszcza do nas oko, a pierś Cole’a wibruje śmiechem. Beth wstaje, żeby go
uścisnąć, bo dawno już się nie widzieli. Od czasu college’u, a właściwie od czasu
skończenia szkoły coraz trudniej było nam wszystkim regularnie się widywać. Teraz
przynajmniej jestem bliżej Travisa i Beth. Co ma również złą stronę, bo owszem,
częściej spotykam się z rodziną, za to Cole jest dalej niż kiedykolwiek wcześniej.

Jeszcze kilka lat, upominam się, tylko kilka lat.
Travis wraca z kawą i entuzjastycznie wita się z Cole’em. A pomyśleć, że kiedyś

się nie znosili. Przeszli długą drogę.

– Od jak dawna to planowaliście? – pytam, siorbiąc gęste od cukru orzechowe

macchiato.

– Od kiedy wyznaczyłaś dzień przeprowadzki. – Beth szczerzy się w uśmiechu. –

Co? Myślałaś, że twój facet wywinie się od noszenia gratów?

– Właściwie to myślę, że te twoje buty uszkodziły mi kręgosłup – jęczy teatralnie

Travis. Rzucam w niego zmiętą serwetką.

– Nie martw się, Tessie, zajmę się resztą twojej kolekcji i nie będę narzekać jak

ten mięczak. – Cole zarzuca rękę na oparcie naszego siedzenia, a ja przysuwam się
bliżej niego. Wiem, że staliśmy się jedną z tych par, z których jako wieczna singielka
robiłam sobie jaja. Zastanawiałam się, dlaczego dwoje ludzi nie potrafi trzymać łap
z dala od siebie w miejscach publicznych. Naiwna, piętnastoletnia Tess nie miała
pojęcia, że kiedy bardzo, ale to bardzo kogoś kochasz, chcesz mieć z nim nieustający
kontakt. Nie miała również pojęcia, że najlżejsze muśnięcie palców, dłoń dotykająca
krzyża, pocałunek w policzek, delikatna pieszczota i wszystkie te rzeczy, które facet
robi odruchowo, bez zastanowienia, mówią ci, że on nie potrafi bez ciebie żyć.

Spoglądam na Cole’a i przygryzam wnętrze policzka. Chyba nie powinnam się tak

czuć. Nie powinnam tak strasznie się emocjonować, ilekroć o nim pomyślę. Co się

background image

mówi o miesiącu miodowym? Jestem pewna, że nasz miesiąc miodowy trwa o wiele,
wiele dłużej, niż powinien i… Szczerze? Wciąż czuję się tak samo zakochana jak pięć
lat temu. Nic się nie zmieniło, uczucia nie osłabły. Jeśli już, to raczej z czasem nasz
związek wyewoluował w coś, co uważam za najważniejszą część mojego życia.

– To do kiedy możesz zostać? – Pytanie Travisa skierowane jest do Cole’a, ale

brat patrzy na mnie. Bo się martwi. Wiem, że nie podoba mu się, że mieszkam sama,
zwłaszcza że niskie poczucie własnej wartości, z powodu którego cierpiałam przez
długi okres, nie predestynuje mnie do roli wymarzonej kandydatki do związku na
odległość.

Lubię myśleć, że to już za mną.
– Do poniedziałkowego wieczoru. – Spostrzegam, że Cole zaciska zęby. –

Teoretycznie nie muszę być na wtorkowych zajęciach, ale profesor nie jest
najmilszym człowiekiem. Cóż, przynajmniej odwiozę cię do pracy. – Uśmiecha się do
mnie, a ja czuję mieszaninę podniecenia i strachu. Praca, prawdziwa praca
i prawdziwe obowiązki, przed którymi skutecznie uciekałam przez kilka ładnych lat.
Jasne, dorabiałam tu i tam, ale na myśl, że będę musiała siedzieć przy biurku od
dziewiątej do siedemnastej i odpowiadać za coś konkretnego, sprawia, że cóż, trochę
jednak panikuję. Aplikowałam do kilku firm i rozmowy poszły gładko. Kiedy jednak
w końcu dostałam się na stanowisko asystentki redaktora pisma modowego, to…
niespecjalnie mnie to zachwyciło.

Moim wielkim marzeniem zawsze była praca w wydawnictwie. Chciałam

wyszukiwać książki i pisarzy. Sprawiać, że godne opowiedzenia historie zostaną
opowiedziane i przeczytane. Chciałam wydawać najbardziej magiczne,
niezapomniane teksty, które na zawsze zostaną w sercu każdego czytelnika.
Chciałam, by te moje książki stawały się częścią czyjegoś życia, tak jak częścią
mojego stały się opowieści, które czytałam w dzieciństwie.

A teraz będę pisać o szminkach. Tak, niezbadane są koleje losu.
Świetnie wiem, że ta praca to dopiero początek mojej drogi i że przecież chodzi

o to, by się rozwijać. Mogę popracować w redakcji przez jakiś czas, a potem poszukać
innego miejsca. Sama robota jest okej, będzie świetnie wyglądać w CV i pozwoli mi
trochę zarobić, a jednak… A jednak mam wrażenie, że moja sytuacja przypomina tę,
w której znalazła się bohaterka powieści Diabeł ubiera się u Prady.

– Ej, wszystko gra? – Cole trąca mnie lekko i wyrywa z zamyślenia. Otacza mnie

troje mocno zaniepokojonych ludzi.

– Dasz sobie radę, Tessie. Nie mów mi, że nadal zadręczasz się tym, że tam nie

pasujesz. – Beth patrzy na mnie znacząco. Pewnie martwi się, że jej mowy

background image

motywacyjne nie podziałały.

– Wiecie, co robiłam przez ostatnich kilka dni? Oglądałam mnóstwo kanałów

o modzie i urodzie na YouTube. Macie pojęcie, jak bardzo skomplikowany jest
makijaż? – Obracam się do Cole’a. – Weźmy na przykład taki „baking”. Pieczenie
znaczy. No więc ten cały „baking” to nie jest to, co robi babcia Stone w Święto
Dziękczynienia. Pieczesz twarz, a nie indyka. Przecież to nie ma sensu.

Cole ma lekko przerażoną minę.
– Ale jak to… To znaczy, że posypujesz sobie twarz mąką?
Beth głośno prycha.
– Blisko, kolego, bardzo blisko. Ale, Tess, przestań się zamartwiać. O pieczeniu

już wiesz, a jak czegoś nie będziesz wiedzieć, zapytasz wujka Google’a. Ja tak robię.

– Po prostu… No, nigdy nie widziałam się w przemyśle urodowym. Musiałam

kupić masę tych wymyślnych fatałachów i ciuchów do pracy. A tak naprawdę
marzyłam o miejscu w jakimś miłym wydawnictwie, gdzie pozwoliliby mi
przychodzić w dresie. – Jęczę cicho.

– Dojdziesz do tego, Tessie, wierzę w ciebie. – Mój chłopak poklepuje mnie po

plecach. – Ale póki co musisz upiec kilka twarzy.

*

Po śniadaniu, zaplanowawszy wcześniej wspólne wyjście następnego wieczoru,

rozchodzimy się w różne strony. Wciąż jestem wykończona przeprowadzką, a Cole
lotem, zamierzamy więc uciąć sobie drzemkę przed późniejszą randką.

Ktoś mógłby powiedzieć, że jesteśmy nudni. Ja twierdzę, że po prostu jesteśmy

w stałym związku.

– I pomyśleć, że gnieżdżę się w jadącej chińskim żarciem na wynos dziurze bez

ogrzewania i ciepłej wody – wzdycha Cole, padając na moje łóżko.

Parskam śmiechem i siadam obok niego.
– Hej, przecież sam wybrałeś gnieżdżenie się. Stać cię na mieszkanie w lepszej

okolicy i trudno mi pojąć, dlaczego to sobie robisz.

– Wolę trochę zaoszczędzić, żebym mógł później wynająć coś lepszego tutaj.

Wiesz, nie chcę mieć poczucia, jakbym dostawał prezent od twojego taty.

Serce mi rośnie. O Boziu, on zawsze mówi właściwe rzeczy.
– Kapuję i sama też staram się oszczędzać, ale gdybyś znalazł sobie lokum,

w którym nie grozi ci mutacja w ludzką wersję sopla, lepiej by mi się spało.

– Och, naprawdę? Jestem pewien, że kiedy wyjadę, będzie ci raczej brakować

czegoś zupełnie innego.

– Nie wydaje mi się. Czujesz ten materac? I te poduszki? Są jak chmurki. A tobie

background image

żal kasy nawet na pościel z Ikei.

Przed przeprowadzką pomagałam mu kupować meble w sieci i, rany, naprawdę

wziął sobie do serca to całe „będę oszczędzać na chałupę w Nowym Jorku”, bo
krzywił się nawet na graty po trzynaście dolców.

Choć, przyznaję, to, że tak ciężko pracuje na nasze wspólne szczęście, sprawia, że

z każdym kolejnym dniem kocham go coraz bardziej.

– Naprawdę wolałabym, żebyś przyjął ode mnie kilka rzeczy i nie robił z tego

wielkiej sprawy. – Gapię się na jego profil, a w środku mnie popiskuje poczucie winy.
Oto ja: zadekowana w luksusowym mieszkaniu, kiedy on urabia się po łokcie.

– Chciałaś mi kupić łóżko za tysiąc dolców, to była wielka sprawa.
– Gdybyś choć na moment przestał myśleć o sobie, odkryłbyś, że to łóżko było tak

samo dla ciebie, jak i dla mnie. Teraz, ilekroć do ciebie wpadnę, będę musiała spać na
czymś, co przypomina kawałek podłogi na nóżkach.

– Cóż, skarbie, obydwoje świetnie wiemy, jak się kończy większość sytuacji,

w których obecne są: ty, ja i łóżko, nie sądzę więc, żeby wygoda tego konkretnego
mebla była specjalnie istotna.

Rzuca mi ten krzywy uśmieszek, od którego krew przyspiesza mi w żyłach,

a serce zaczyna walić jak oszalałe. Tak, nawet po pięciu latach.

– Mistrz zmiany tematu – komentuję lekko schrypniętym głosem. Na chwilę

zapominam o tym, że wygląda na wykończonego i jak kiepsko brzmiał przez
ostatnich kilka tygodni. Lot tutaj tylko dołożył się do jego zmęczenia, odsuwam
jednak od siebie wyrzuty sumienia, bo nie chcę zepsuć tych kilku dni, które dla siebie
mamy. Kiedy więc Cole przyciąga mnie do siebie i z pasją całuje, myślę o nim i tylko
o nim, a nie o tym, że nie mam bladego pojęcia, jakie życie teraz wiedzie, samotny
w innym mieście.

*

Cole odpływa na kilka ładnych godzin. Kiedy zbliża się czas, kiedy powinniśmy

wychodzić do knajpy, w której zarezerwowaliśmy stolik, nie budzę go, tylko
zamawiam włoskie żarcie. Telefon Cole’a nieustannie popiskuje i błyska
nadchodzącymi wiadomościami, więc choć nie mam w zwyczaju naruszać
prywatności swojego chłopaka, spoglądam na jego komórkę, żeby upewnić się, że nie
chodzi o jakiś nagły wypadek.

Pierwsze, co widzę, to masa wiadomości na grupowym czacie. Rzeczona grupa

nazywa się tak samo, jak zajęcia, na które może chodzić Cole w tym semestrze,
a treść wiadomości to potwierdza. Gromadka ludzi nawija o jakichś pojęciach
z zakresu prawa, które rozpoznaję dzięki jednym zajęciom z college’u. Co ważniejsze

background image

jednak, kilkoro znajomych Cole’a skarży się, że ten opuścił ich w połowie grupowego
projektu. Nie mam okazji przeczytać nic więcej, bo słyszę odgłos kroków i Cole
wyłazi z sypialni.

Nie podskakuję i nie udaję, że nie czytałam przeznaczonych dla niego

wiadomości.

– Zgaduję, że trudno było ci się wyrwać z uniwerku – rzucam.
Po pięciu godzinach drzemki Cole wygląda na uroczo zdezorientowanego. W jego

oczach wciąż widać zmęczenie, przyrzekam więc sobie w duchu, że dopilnuję, by
wypoczął przed powrotem na studia. W tej chwili musimy jednak pogadać.

– Skąd ten pomysł? – Podchodzi i spogląda na telefon, który unoszę wyżej.
– Ktoś ciągle do ciebie pisał, więc sprawdziłam, żeby upewnić się, że nie dzieje

się nic złego, i…

– I zobaczyłaś, z jakimi diwami przyszło mi studiować.
– Diwy są chyba mocno wkurzone.
– To dorośli ludzie, którzy urządzają sceny. – Cole wyjmuje mi z dłoni telefon

i przebiega wzrokiem po wiadomościach, a zmarszczka między jego brwiami staje się
coraz głębsza. Widzę, jak przełyka przekleństwo. Potem wyłącza telefon i rzuca go na
bok.

– I po problemie.
Nachyla się ku mnie, ujmuje moją twarz w dłonie i mocno całuje mnie w usta.
– Wiem, że się martwisz. Wiem, że wszystko analizujesz i uważasz, że jesteś

winna temu, że ktoś jest ze mnie niezadowolony i tak dalej. Ale wiesz co? Chcę tu
być. A szanowni koledzy i koleżanki? Moją część projektu skończyłem długo przed
terminem, bo od dawna planowałem ten przyjazd. Jeśli banda tak zwanych dorosłych
nie umie wziąć się w garść i wykonać swojej części roboty, to, cóż, nie mam zamiaru
ich niańczyć. Więc, błagam, przestań się zamartwiać.

Przygryzam wargę.
– Tylko obiecaj, że powiesz mi, jeśli studia okażą się zbyt męczące albo nie

będziesz miał czasu, jasne? To cudowne, że do mnie przyleciałeś, ale nie chciałabym,
żeby ci to zaszkodziło. Chcę, żebyś skoncentrował się na nauce i skopał wszystkim
tyłki. Czaisz, że laski fantazjują o prawnikach w garniakach, prawda?

Cole szerzej otwiera oczy i mocniej mnie do siebie przyciąga.
– Fantazjujesz o prawnikach?
Przewracam oczami.
– A kto nie fantazjuje? Nie oglądałeś serialu Suits?
– No proszę, a ja pierwszy raz o tym słyszę, Muffinko. Utrzymywałaś mnie

background image

w nieświadomości. Dobrze więc, to o czym tak konkretniej fantazjujesz?

Policzki zaczynają mnie palić, opuszczam więc głowę, by nie patrzeć Cole’owi

w oczy. Czasami za dużo gadam. Na przykład teraz.

I tak, można za dużo powiedzieć, nawet gdy jest się w związku z facetem, który

mnóstwo razy widział cię nago.

Na szczęście dzwonek ratuje mnie przed zdradzeniem kolejnych sekretów,

a perspektywa jedzenia wystarczy, by Cole mi odpuścił.

– Ale wiesz, że i tak będziesz musiała mi opowiedzieć, prawda? Ze szczegółami.
– Perwers – rzucam przez ramię, podchodząc do drzwi.
– Ale twój perwers – przypomina Cole, wyprzedzając mnie. Och, jasne, przecież

nie pozwoli mi zapłacić za jedzenie. – Idź, włącz jakiś film. Jakikolwiek. Przykro mi,
że zasnąłem i z naszych planów nic nie wyszło. Dobrowolnie skazuję się na dowolny
ckliwy historyczny romans, jaki wybierzesz.

– A co z musicalami?
– O, to jeszcze gorsze. Świetnie! – Zwiesza głowę. – Wysiedzę cały i jeśli

zechcesz, będę śpiewał razem z tobą. Ale jutro zrobimy wszystko, co dla nas
zaplanowałaś. Okej, Muffinko?

– Okej!

*

Czas pobytu Cole’a w Nowym Jorku mija zdecydowanie za szybko i w sobotni

poranek jestem bliska łez. Co jest idiotyczne, bo myślałam, że znalazłam już sposób,
żeby nie tęsknić za nim przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ale pewnie
chodziło o to, że wcześniej długo się nie widzieliśmy, a teraz, kiedy on tu jest, na
nowo uświadamiam sobie, jak bardzo będzie mi go brakować. Wystarczyło kilka dni,
by dotarło do mnie, że nieobecność Cole’a sprawia, że w moim życiu zaczyna
brakować czegoś bardzo ważnego. Że wielka część mojego szczęścia uzależniona jest
od jego bliskości.

Jakby domyślając się, jakie ponure myśli chodzą mi po głowie, Cole mocniej

obejmuje mnie ramionami i przytula do nagiej piersi.

– Która godzina, Tessie? – szepce, nie otwierając oczu, a jego palce delikatnie

muskają mój kręgosłup w sposób, który zawsze mnie nakręca, o czym Cole doskonale
wie.

– Około piątej.
– Poczułaś nagłą chęć na jogging?
Wzdrygam się na samą myśl.
– W najgorszym koszmarze nie wyśniłabym sobie biegania o piątej.

background image

– To śpij, kochanie. – Jego głos jest ochrypły, a twarz z lekkim zarostem

megaseksowna.

– A co jeśli nie chcę? Co, jeśli chcę na ciebie patrzeć?
– To by było dość upiorne. A poza tym niewyspana robisz się wredna. Nie

chciałbym, żebyś strzelała dzisiaj do ludzi.

– Racja. – Zna mnie aż za dobrze.
– Chodź tutaj – mruczy do mnie, a ja wtulam się w niego jeszcze mocniej. Mam

na sobie jedynie jego podkoszulek. Po prostu nie umiem spać nago. Cienka tkanina
jest prawie niewyczuwalna, tak więc po chwili ciepło Cole’a sprawia, że rozluźniam
się i zasypiam. Ostatnie, o czym myślę, to to cholerne łóżko. Cole je zepsuł. Nigdy nie
będę w stanie spać w nim, nie myśląc, o ile lepiej byłoby być w nim we dwoje.

*

– Skoro zepsułem wczoraj twoje plany, pomyślałem, że dzisiaj moglibyśmy zrobić

coś, no wiesz, specjalnego. – Cole przygotowuje nam śniadanie. Posiłek. Nazwijmy to
śniadaniem. Trochę zamarudziliśmy w łóżku i zrobiło się prawie południe, ale na
swoje usprawiedliwienie mam to, że ciężko wypełznąć z wyrka, kiedy tuli cię Cole
Stone. Gość jest w tym naprawdę świetny. Już łatwiej byłoby mi się oprzeć
naleśnikom z nutellą.

– Cole, naprawdę nie musisz. Jeśli o mnie chodzi, możemy zostać tutaj. Poza tym

i tak wieczorem wychodzimy z Beth i Travisem.

– Chciałbym, żebyśmy wyszli gdzieś razem. Tylko we dwoje. Bez twojego brata,

który patrzy na nas jak na bombę zegarową.

– Wcale nie! Ej, moment… Serio?
– Martwi się. Wszyscy się martwią, a ja mam powyżej uszu tłumaczenia im, że

damy radę.

Pierwszą osobą, która przychodzi mi do głowy, jest Cassandra. Od czasu, kiedy

stosunki Cole’a z macochą uległy znacznemu ochłodzeniu, minęło parę lat, ale
czasami mam wrażenie, jakby to było wczoraj. Pewnie słowa, które bolą tak, jak
zabolały słowa Cassandry, zostają z człowiekiem na całe życie. Kiedyś oznajmiła mi,
że wini mnie za rozpad własnej rodziny. Potem przeprosiła mnie za to i starała się
naprawić nasze relacje, a ja wychodziłam z siebie, żeby udowodnić jej, że nie stało się
nic wielkiego, ale nigdy już nie czułyśmy się w swoim towarzystwie swobodnie i z
niegdysiejszej bliskości nic nie zostało. Cassandra odebrała zachowanie swojego syna
jak opowiedzenie się po czyjejś stronie. Konkretnie po mojej. Wciąż jest w niej wiele
żalu. A ponieważ ani myślę komplikować życia rodziny swojego faceta, nie widuję

background image

się ze Stone’ami tak często jak kiedyś. Wiem, że Cole nie jest z tego powodu
szczęśliwy, wie jednak, co się wydarzyło, i jakoś to akceptuje.

To wszystko oznacza, że wszystkie święta spędzaliśmy oddzielnie i że trochę

sobie polataliśmy w tę i we w tę. Okej, czeka nas jeszcze sporo pracy, ale jestem
pewna, że nam się uda.

Za jakiś czas.
– Jeśli rodzice znowu zaczną nawijać o związku na odległość, przypomnę im, że

kiedyś chcieli, żebyśmy spędzili trochę czasu oddzielnie – oznajmiam, patrząc na
Cole’a i śliniąc się w duchu. Cienki podkoszulek, który ma na sobie, nie daje szans
wyobraźni. Tak, na pewno spędził ostatnio trochę czasu na siłowni.

Przez pięć lat obydwoje zdążyliśmy nieco się zmienić. Tylko że kiedy ja staram

się, jak mogę, żyć w miarę zdrowo i nie nadrobić tego, co kiedyś udało mi się zrzucić,
ciało Cole’a przeszło metamorfozę i stało się… Kurczę, nie wiem, czym się stało. Nie
znajduję słów, by opisać jego boskość.

Choć nie gra już profesjonalnie w futbol, pozostał fanem sportu. Jego muskulatura

stała się wyraźniejsza, klatka piersiowa mocniej wyrzeźbiona, barki szersze i… Nie,
nie będę nawijać o jego przedramionach.

Zawsze miałam do nich słabość i gdy widzę, jak teraz napinają się i rozluźniają,

zalewa mnie fala zachwytu.

Włosy Cole’a są nieco dłuższe niż zazwyczaj i wpadają mu do oczu. Wiem, że

tego nie cierpi. Pewnie zapomniał umówić się do fryzjera, kiedyś robiłam to za niego.
Nagle dopada mnie dziwna melancholia. Chciałabym wiedzieć, czy wszystko z nim
w porządku. Czy ma kogoś, kto się nim zaopiekuje. Kogoś, z kim może porozmawiać.

Wiem, że nie powinnam się tym zadręczać, ale mieszkałam z tym facetem przez

ostatnie cztery lata. Świetnie znam jego zwyczaje. Świetnie znam jego. Wiem, jak
łatwo mu się zatracić w pracy i przestać o siebie dbać. Wcześniej byliśmy drużyną.
Mnie udawało się poskramiać jego pracoholiczne zapędy, on zaś motywował mnie do
działania, kiedy zamieniałam się w królową prokrastynacji.

To nie tak, że teraz drużyną nie jesteśmy. Po prostu mieszkając tak daleko od

siebie, trudno jest działać razem.

– …iść do Central Parku?
– Przepraszam? – Oho, znowu straciłam kontakt ze światem.
– Pytałem tylko, czy masz ochotę na coś konkretnego?
– Chyba niekoniecznie. – Pospiesznie rozważam w myślach opcje. Mamy mało

czasu, w poniedziałek Cole wyjedzie. W głowie kłębi mi się tysiąc rzeczy, które
chciałabym razem z nim zrobić. Wielokrotnie bywałam w Nowym Jorku, nigdy

background image

wcześniej jednak nie zatrzymywałam się tu na dłużej. Teraz, jako mieszkanka miasta,
doświadczę zupełnie innej jego strony. I bardzo, bardzo bym chciała doświadczać jej
razem z Cole’em. – W Met jest wystawa, którą chciałabym zobaczyć – mówię
wreszcie.

– Zatem postanowione – oznajmia Cole, kiwając głową.
Chciałabym, żeby życie zawsze było takie proste.

background image

3

Jesteś zaklinaczem jajników

Zaczynanie czegoś nowego nigdy nie było moją mocną stroną. Mogę przysiąc, że

płakałam pierwszego dnia w przedszkolu. I żeby tylko w przedszkolu… Ujmijmy to
tak: być może byłam bliska łez przez pierwszych kilka dni w każdej nowej szkole.
Tak, nawet w szkole średniej. Nie lubię zmian. Nie lubię tego uczucia niepokoju
wiążącego się z niewiedzą, czy będę miała z kim usiąść w trakcie lunchu.
Wielokrotnie byłam tą dziewczyną, która przerwę obiadową spędzała zamknięta
w łazience, bo to wydawało się jej mniej skomplikowane niż tkwienie samej
w stołówce. Nowe miejsca, nowi ludzie, nowe początki – źle mi się to kojarzy i nie
sądzę, bym prędko miała zmienić swoje nastawienie. Nie jestem z tych, którzy
przyciągają innych swoją fantastyczną osobowością. Chcę być przyjacielska i chcę
zawierać nowe przyjaźnie, ale jest to trudne, kiedy twoje umiejętności społeczne
przestały się rozwijać w okolicach pierwszej klasy. Myślę, że to właśnie mi się
przydarzyło i żaden naukowiec ani lekarz nie przekona mnie, że to niemożliwe.

– Będę rzygać.
Naprawdę tak sądzę. Półleżę na podłodze, obejmując wannę i przyciskając

policzek do jej chłodnej powierzchni. I tak od mniej więcej godziny, bo wstałam na
długo przed budzikiem. Właściwie to całą noc tylko przewracałam się z boku na bok.
Nerwy dawały mi popalić.

Światło mojego żywota, jedyny człowiek rozumiejący, czemuż to, blada jak trup,

grożę puszczeniem pawia w dniu rozpoczęcia nowej pracy, przykuca obok i głaszcze
mnie po głowie.

– Może zrobię ci herbaty? Pomoże na żołądek.
– Nie sądzę, żebym była w stanie cokolwiek przełknąć.
– To zrobię ci kąpiel. Pomoże ci się uspokoić.
– Możesz spróbować, ale… – z jękiem łapię się za brzuch – wątpię, żeby

pomogła. Wiesz, że zawsze mi się to przydarza.

– Wiem, ale wiem też, że nigdy nie pozwalasz, by panika cię pokonała. W robocie

musisz się stawić dopiero za kilka godzin. Damy radę, Tessie. Daj mi sobie pomóc.

Wtulam się w Cole’a, gdy dosłownie podnosi mnie z podłogi i sadza na

umywalkowej szafce. Odkręca wodę, a potem wychodzi do kuchni i włącza czajnik.

background image

Wykorzystuję tych kilka chwil, żeby pozbierać się do kupy. Bałam się tego
poniedziałku, od kiedy dotarło do mnie, że wysyłanie CV ma jakiś konkretny cel.
Twoje papiery nie rozpływają się w powietrzu. Jeśli ktoś, z bliżej nieznanych
przyczyn, postanowi cię zatrudnić, musisz pojawić się w pracy.

Z bliżej nieznanych przyczyn, tak… Na rozmowie wystąpiłam z rozmazanym na

policzkach tuszem do rzęs i obłażącymi z lakieru paznokciami. W redakcji musieli
być naprawdę zdesperowani, skoro zaoferowali mi stanowisko. Bo wiecie, ja się po
prostu nie nadaję do magazynu o modzie i urodzie.

Może właśnie dlatego nie śpię, a kiszki skręcają mi się w supeł.
Kiedy wanna jest już pełna, Cole pomaga mi ściągnąć nocną koszulę i unosi mnie

w ramionach. Jakaś część mnie nienawidzi odgrywania małego dziecka, z którym
trzeba się ostrożnie obchodzić. Byłoby lepiej, gdybym pokazała Cole’owi, że dam
sobie radę sama, a zamiast tego udowadniam mu coś dokładnie odwrotnego. A to
znaczy, że wsiadając wieczorem do samolotu, mój facet będzie się czuł paskudnie.

Tak, teraz ja też czuję się jeszcze gorzej.
– Dodałem ten różowy płyn do kąpieli, który trzymasz w szafce, i sól. Przynieść ci

kindle’a?

To standardowe postępowanie na okoliczność moich ataków paniki. Cole wie, jak

zawrócić mnie znad krawędzi, pozwalam mu więc się o mnie zatroszczyć. Nawet nie
chcę myśleć, co by się działo, gdyby go tu nie było. Może cały dzień spędziłabym pod
kołdrą. Może w ogóle nie poszłabym do pracy.

Niepokój i strach nie są dla mnie żadną nowością. Od tak dawna z nimi walczę, że

wydają się wręcz bardziej znajome i pokrzepiające niż jakaś tam odwaga.

– A mógłbyś? – Uśmiecham się, ale Cole natychmiast widzi, że nie jest dobrze.
– Właściwie to nie mógłbym. Chciałbym raczej porozmawiać. – Wygląda bardzo

poważnie.

– A mogę najpierw dostać herbatę? Chyba będzie mi potrzebna.
Wzdycha, ale wychodzi i wraca po chwili z parującym kubkiem, który stawiam na

krawędzi wanny.

Prowadzenie życiowej rozmowy na golasa, z ciałem okrytym li i jedynie

bąbelkami, od razu daje fory Cole’owi, on jednak nie próbuje wykorzystać sytuacji
i patrzy mi prosto w oczy. Nie czuję się zakłopotana ani nie mam ochoty wskoczyć
w szlafrok, bo miłości mego życia nie interesują w tej chwili moje walory fizyczne.

– Czym się tak martwisz, Muffinko? Myślałem, że już o tym rozmawialiśmy.

Wszystko będzie dobrze.

– To nie takie łatwe – mamroczę, opuszczając głowę.

background image

– No to pomóż mi zrozumieć, dobrze? Skończyłaś studia jako najlepsza w grupie,

mogłaś przebierać w ofertach stażu, jesteś bystra i harujesz najciężej ze wszystkich
znanych mi osób. Nie masz powodu się bać.

Ale się boję. Jak mam to ubrać w słowa?
– A co, jeśli nie chodzi o to, co mam w głowie? Co, jeśli nikogo nie obchodzą

moje wyniki ze studiów? Ani praca dyplomowa, którą zachwycali się profesorowie?
Założę się, że nikt w biurze nie będzie chciał słuchać o tych wszystkich książkach,
które przeczytałam, i o tym, jak zapierniczałam jako naczelna uczelnianej gazety.
Takie rzeczy w prawdziwym świecie się nie liczą, Cole. Ludzie chcą się kolegować
z kimś, z kim mogą iść na drinka po pracy, albo… Nie wiem. W Nowym Jorku
modny jest clubbing. W każdym razie chcą kogoś, z kim mogą pogadać o facetach
albo niskowęglowodanowej diecie, którą akurat stosują. Nie jestem dziewczyńską
dziewczyną, Cole. I nie wiem, jak mam nią być.

Wszystko to wyrzucam z siebie na jednym oddechu. Mam do powiedzenia o wiele

więcej, ale zaczynam się ciut dusić. Wiem, że jestem o krok od histerii. Jeśli się nie
przymknę, za moment będę potrzebować papierowej torby.

Cole jest – ujmę to łagodnie – zdumiony. Przygląda mi się z mieszaniną

zdziwienia, zmartwienia i, oczywiście, miłości. Przykuca, a kiedy nasze twarze są na
tym samym poziomie, ujmuje dłonią mój policzek. Staram się nie pozwolić, by widok
jego nagiej klaty mnie rozproszył. Och, czyż jest lepsza chwila na podziwianie
zabójczej muskulatury niż ta, w której twój świat zdaje się rozpadać?

– Okej, Tessie, chcę, żebyś zrobiła dla mnie dwie rzeczy. Bardzo proste. Dasz

radę?

Chyba kiwam głową.
– Pierwsza: oddychaj. Siniejesz mi tutaj.
Ponieważ nieco kręci mi się w głowie, spełniam prośbę Cole’a i biorę kilka

głębokich wdechów.

– I druga: podaj mi jeden powód, dla którego przyjęłaś tę pracę. Ten

najważniejszy.

Spoglądam na niego ponuro. Wie, że zapędził mnie w kozi róg. Całe moje

jojczenie o tym, że nie będę pasować, wszystkie moje lęki, wszystko, dosłownie
wszystko wydaje się błahe w porównaniu z tym, dlaczego zgodziłam się na tę robotę.

– Bo chciałam zacząć pracę jak najszybciej po zakończeniu college’u. Chciałam

zdobywać doświadczenie. Robić jak najwięcej. Poznać branżę, żebym kiedyś,
w przyszłości, mogła mieć własne małe wydawnictwo.

– A dzisiaj robisz pierwszy krok w kierunku spełnienia tego marzenia. Obydwoje

background image

o tym wiemy. Nie ma się czego bać, zwłaszcza jeśli oczyma duszy widzisz swój cel.

– To nie cel jest problemem! Problemem jest wszystko pomiędzy! Głównie ludzie.
– Nikt, kto z tobą popracuje, nie będzie w stanie cię nie lubić, Tessie. Do diabła,

Muffinko, przecież barista w kawiarni na kampusie płakał rzewnymi łzami, kiedy
kończyłaś college. Czemu tego nie łapiesz?

– Czego nie łapię? – prycham.
Jestem świadoma tego, że moje ochronne bąbelki znikają, i choć nie czuję się

skrępowana w obecności Cole’a, ta rozmowa nie powinna odbywać się przy udziale
nagiej piersi czy dwóch. Wlewam do wanny potężną porcję płynu i hałaśliwie
generuję pianę.

– Nie wierzę, że rozmawiamy o tym, kiedy siedzę w wannie – mamroczę.
– To, czego nie łapiesz, Muffinko, to to, że masz w sobie światło. Przyciągasz

ludzi, czy tego chcesz, czy nie. Jesteś miła, urocza i sprawiasz, że innym jest łatwiej.
Jak można cię nie kochać? Po prostu powinnaś spróbować bardziej się otworzyć,
chociaż odrobinę.

Nie będę płakać. Nie będę płakać. Nie życzę sobie.
Cholera. Płaczę.
Cole parska śmiechem, gdy ocieram łzy.
– Naprawdę nadajesz się na prawnika. To było bardzo przekonujące. I miłe.

Najmilsza rzecz, jaką kiedykolwiek usłyszałam.

Mój facet nachyla się nad wanną i obdarowuje mnie długim, oszałamiającym

pocałunkiem. Gdy się odsuwa, znów mam zawroty głowy, tym razem jednak
z zupełnie innego powodu.

– To wszystko święta prawda. A teraz wyłaź i ubieraj się, bo spuszczę wodę. –

Puszcza do mnie oko.

Och, to zaiste człowiek o wielu talentach. W jednej chwili otacza mnie kokonem

miłości, w drugiej zamienia się w żołnierza dyscyplinującego swoich podwładnych.
Naprawdę go kocham.

*

Głupio mi przyglądać się Cole’owi, gdy robi mi śniadanie. Jak małe dziecko –

a obiecałam sobie, że nigdy już nim nie będę w obecności miłości mojego życia –
chcę schować się pod blatem i udawać, że ostatnich kilka godzin wcale się nie
wydarzyło. Pozwoliłam strachowi, by mną zawładnął, i byłam o krok od stwierdzenia,
że nie, nie jestem gotowa na straszny, dorosły świat. Nawet po dopingującej
przemowie swojego faceta wciąż czułam się nabuzowana niepokojem. Ubrałam się,
a potem kilka razy sprawdzałam pocztę, żeby upewnić się, że naprawdę mam jakąś

background image

pracę, do której powinnam iść.

– Wiesz, że pierwszego dnia na uczelni byłem przerażony jak cholera? – pyta

Cole, stawiając przede mną wieżę naleśników i cały słój nutelli.

– Nie mówiłeś mi o tym – odpowiadam cicho, wspominając kilka pierwszych dni.

Martwiłam się o niego, to oczywiste, ale wewnętrznie byłam przekonana, że
błyskawicznie się zaaklimatyzuje. Cole łatwo zawiera przyjaźnie. Zawsze tak było.
Jak sięgam pamięcią, otaczała go grupa ludzi łaknących jego uwagi. Nie tylko
dziewczyny, nie o to chodzi. Cole to po prostu fantastyczny gość i ludzie go kochają.
Kochają jego ciepło i jego otwartość. Nigdy nie miałam wątpliwości, jaka ze mnie
szczęściara, że mam kogoś takiego jak on. Światło, które rozjaśnia moją ciemność.

Trudno mi więc przetrawić informację, że miał jakiś problem.
– Nie chciałem cię martwić, Muffinko, a teraz już jest w porządku, ale kilka

pierwszych dni to było piekło na ziemi. Wiesz, ludzie potrafią naprawdę dokopać.

Czuję w sercu ukłucie bólu.
– Co się stało?
Cole wzrusza ramionami i nalewa nam kawę.
– Dowiedzieli się, że grałem w college’u w futbol. Moja kontuzja okazała się

sprawą bardziej znaną, niż myślałem, i wyszło na to, że mam łatkę głupiego
mięśniaka. Część osób uważała mnie za kretyna, a pozostali litowali się nade mną.
Nad biednym kolesiem, którego marzenia o NFL zaliczyły przedwczesny zgon.

– Ale… To idiotyczne! Nie mogę uwierzyć, że mieli czelność mówić…

Powinieneś był dać mi znać. Przyleciałabym pierwszym samolotem i tak skopała ich
w słabiznę, że jeszcze dzieci ich dzieci miałyby problem z reprodukcją.

– To było ciut seksistowskie – parska Cole. – Dlaczego zakładasz, że tylko faceci

mi dogryzali?

Przewracam oczami.
– Błagam… Myślisz, że po pięciu latach związku z tobą i naszej znajomości od

dziecka jestem wciąż cudownie nieświadoma tego, że jesteś zaklinaczem jajników?

Cole krztusi się kawą, której część ewidentnie trafiła nie w tę dziurkę, co powinna.

Do oczu napływają mu łzy. Mam właśnie strzelić go w plecy, gdy wreszcie dochodzi
do siebie.

– Kim, do diabła, jest zaklinacz jajników? – wydusza, wciąż pokasłując. Po

policzkach ciekną mu łzy. Powinnam wrzucić tę chwilę na snapa, dodać psi filtr
i wracać do niej w deszczowe dni.

– No wiesz, jesteś typem kolesia, na którego laski patrzą i natychmiast chcą mieć

z nim dzieci. Nie wiem dlaczego, ale dzieci zawsze są najpierw. Potem, zaraz za nimi,

background image

mamy plany weselne, zazwyczaj bardzo szczegółowe, i wreszcie dom, na tyle duży,
żeby pomieścić statystyczne dwa i pół dzieciaka. I nianię, rzecz jasna.

Miłość mojego życia wygląda na lekko zbaraniałą.
– Więc myślisz, że bycie zaklinaczem jajników oznacza, że żadna kobieta nie

czuje potrzeby, żeby zachowywać się wobec mnie, jak by to ująć… okropnie?

– A spotkałeś taką? Podaj mi jej imię. Spokojnie, namyśl się. Chętnie postawię

cały zapas kitkatów, które mam w spiżarni, na to, że nic nie przyjdzie ci do głowy.

– Och, Muffinko. – Na jego ustach pojawia się lekki uśmieszek. – Przynajmniej

będę mógł się w trakcie lotu obeżreć czekoladą.

Chyba robię się blada jak trup.
Czekoladę przywiozłam z domu. Nie znam okolicy na tyle dobrze, by po prostu

wparować do sklepu i kupić chorą ilość przetworzonego cukru w jednym
z okolicznych spożywczaków.

Czy w tym mieście mają w ogóle rafinowany cukier? Chwila! Czy będę zmuszona

żreć te gorzkie, organiczne, bio i eko podróby czekolady zamiast moich ukochanych
kitkatów? Któregoś dnia natknęłam się na promocję tego świństwa. Laska
poczęstowała mnie jednym cosiem i niemal się popłakałam. Nazywanie tego czegoś
„czekoladą” to bluźnierstwo. No dobrze, wróćmy jednak do mojego faceta i jego
absurdalnych stwierdzeń…

– Przypomnienie sobie imienia dziewczyny, na którą moje talenty nie działały

długi, długi czas, zajęło mi mniej niż sekundę – oznajmia Cole.

– Zapewne wolała własną płeć – odpowiadam ze stoickim spokojem.
– Ależ nie, pociągali ją faceci, po prostu uważała, że ja nie jestem dla niej.
Już jestem zła na tę tajemniczą pannę, której najwyraźniej brakowało kilku

szarych komórek.

– Dowód albo nie uwierzę.
– Skoro sobie życzysz, Muffinko…
Cole wyciąga telefon, dzwoni do kogoś, po czym przełącza rozmowę na głośnik.
– Co jest? Tessa wlazła pod łóżko, tak jak ci mówiłam? Bo wiesz, mówiłam, więc

powinieneś był się tego spodziewać.

Marszczę brwi, słysząc głos Beth. Ci ludzie naprawdę za dobrze mnie znają.
– A nie, wcale się nie chowa. Siedzi przy stole, ubrana i gotowa do wyjścia.

Chciałem ci tylko zadać kilka pytań.

– Okej, robi się dziwacznie, więc na wstępie zaznaczę, że nie opowiem ci o mojej

dzisiejszej wizycie u ginekologa, jasne?

Cole chyba się rumieni. Oj, Beth…

background image

– Chyba nie o to mu chodzi, ale dzięki za sprawienie, że poczuł się niezręcznie. –

Moja kolej na triumfalny uśmieszek.

– Jezu, po prostu powiedz nam, czy Tessie lubiła mnie, gdy wróciłem ze szkoły

wojskowej.

Zapowietrzam się. Rany, mam wrażenie, że to było wieki temu.
– Czy wy gracie w jakąś nieprzyzwoitą gierkę? Nie polecam tuż przed pracą,

chociaż… Z drugiej strony, może Tessa trochę by się rozluźniła.

– Beth!
– Żartuję sobie, wyluzuj. Po prostu nadal nie wiem, do czego zmierza twój facet.
– Założyliśmy się – wyjaśnia uprzejmie Cole.
– Powiedziałam mu, że jest zaklinaczem jajników – dodaję.
– A tak, pewnie, że jest, wszyscy to wiedzą. Panny patrzą na niego, a w ich oczach

pojawia się blask, jakby ktoś dał im po gałach fleszem.

– Prawda? Ale on mi nie wierzy. Powiedział, że na świecie istnieją laski, które nie

zakochują się w nim i nie planują go udomowić, gdy tylko otwiera usta.

– Hmm… Był jeden wyjątek.
– Tak! – Kątem oka widzę, jak Cole wyrzuca w górę pięść.
– Kto?
– Ty, a kto inny? No wiesz, byliście jak woda i olej. On był komarem, ty kimś, kto

zlał się środkiem odstraszającym. On był lodami, a ty ketchupem. W życiu nie
widziałam kogoś, kto tak by sobie wmawiał, że wcale nie jest zainteresowany.

Och.
Cole wygląda na bardzo zadowolonego z siebie, gdy Beth, jakże uczynnie,

wymienia kolejne sposoby, jakich chwytałam się, by oprzeć się zauroczeniu.
Wreszcie miłość mego życia kończy rozmowę.

– To gdzie moja czekolada?

*

Nie jestem nieświadoma tego, co robi Cole, choć czasem lepiej byłoby

w rzeczonej nieświadomości pozostawać. Stara się, bym poczuła się lepiej, próbuje
zmniejszyć napięcie i pomóc mi wygrać ze zdenerwowaniem. Doceniam to, bo tak
łatwiej mi się zebrać do kupy. To niesamowite, jak wielką różnicę robi
nieanalizowanie wszystkiego na śmierć i płynięcie na fali.

– Gotowa?
Cole podaje mi płaszcz. Stoję przy drzwiach. Jestem na nogach od kilku godzin

i mam wrażenie, że od chwili przebudzenia do ósmej rano upłynęła mniej więcej
wieczność. Nie wiem, jak minie mi reszta dnia, Cole jednak ma rację: nie dowiem się

background image

tego, póki nie spróbuję.

– Już bardziej nie będę.
Przed budynkiem czeka na nas samochód. To prezent od taty, który stara się, żeby

mój pierwszy dzień w robocie dobrze się zaczął. Jestem pewna, że raczej prędzej niż
później będę musiała bliżej poznać się z nowojorskim metrem, cieszę się jednak, że
dziś mi tego oszczędzono.

Gdy idziemy do windy, Cole trzyma mnie za rękę. Błyskawicznie wyłapuje

zmianę mojego nastroju.

– Powiedz mi, co czujesz.
Spoglądam na niego i mówię zupełnie szczerze:
– Cieszę się, że tu jesteś. Wiem, że nie powiedziałam tego wcześniej, ale to, że

przyleciałeś, wiele dla mnie znaczy. – Emocje zaczynają mnie dławić. Mrugam kilka
razy, żeby nie rozszlochać się w jego ramionach.

Cole zamyka mnie w ciasnym uścisku i chowa twarz w mojej szyi.
– Wykończysz mnie, Tessie. Wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko. Jak

mógłbym być teraz gdziekolwiek indziej?

Wtulam się w niego i wdycham boleśnie znajomy zapach. Boże, ależ będę za nim

tęsknić.

– Kiedy znów się zobaczymy?
Nie będzie go tu, gdy wrócę. I myśl o tym mnie dobija. Bo przyjdę do pustego

mieszkania, mieszkania, które on uczynił już swoim. Wszystko będzie mi się z nim
kojarzyć. Będzie miał kubek, z którego rano pił kawę. Swoje miejsce na kanapie.
Swoją stronę łóżka. I szczoteczkę do zębów na półce w łazience.

Jestem emocjonalnym wrakiem.
– Święto Dziękczynienia nadejdzie szybciej, niż się spodziewasz, Tessie. Nie

zapominaj, że spędzasz je ze mną.

– Za nic bym tego nie przegapiła. – Już wieki temu zarezerwowałam lot do

Chicago.

Razem idziemy do samochodu. Przez całą drogę wspieram głowę na jego ramieniu

i ściskam jego dłoń. Nie rozmawiamy. I dobrze, bo zbyt wiele jest we mnie emocji.
Kiedy na horyzoncie pojawia się budynek, w którym mam pracować, z całej siły
zaciskam palce na palcach Cole’a.

– Dasz radę, Muffinko.
– Nie. – Przysuwam się tak, że stykamy się czołami. – My damy radę. Jak zawsze.

I na zawsze.

background image

4

Masz może podejrzanie wielki trencz?

– Jak ci minął dzień?
– Dobrze.
– A jak w pracy?
– Obleci.
– Zawarłaś nowe znajomości?
– To praca, a nie przedszkole. Nie chodzę tam, żeby poznawać nowych przyjaciół.
– Okej, okej. A dostałaś PDF z instrukcją robienia zakupów? Naprawdę pomaga

zaplanować tygodniowe…

– Szefowa nie daje mi na lunch więcej niż dwadzieścia minut. Wracam do domu

około dziesiątej wieczorem, a o siódmej rano już mnie nie ma. Jak na razie stawiam
na ramen.

– Och, Tesso, kochanie, to okropne. Powinnaś poskarżyć się w dziale zasobów

ludzkich.

– Nie sądzę, żeby tak to tutaj działało, mamo. Wszyscy pracują w tych samych

godzinach i nikomu to nie przeszkadza. Nie chcę wyjść na marudną nową pracownicę.

– Ale to naprawdę niewłaściwe, że tak cię traktują. Za ciężko pracujesz. Wiesz, że

istnieje coś takiego, jak prawo pracy, prawda?

Może to całe „prawo pracy” okazałoby się pomocne, gdybym nie podpisała

umowy o zatrudnienie, kiedy wciąż jeszcze miałam strasznego kaca po urodzinowej
imprezie Beth.

– Jest całkiem okej. Dziewczyny, z którymi pracuję, mówią, że z czasem zrobi się

lepiej. Kiedy już udowodnisz górze, że brak snu stał się twoim stylem życia, trochę ci
odpuszczają.

Mama cmoka z niezadowoleniem. Wyobrażam sobie, jak siedzi w jednym

z licznych pokojów w posiadłości w Connecticut. Jak dotyka naszyjnika z pereł. Jak
oddycha głęboko, walcząc z chęcią kontrolowania sytuacji. I jak burzy się, że niczego
nie może zrobić.

– Mówiłam to wcześniej i powiem to teraz, Tess. Ray byłby zachwycony, gdybyś

pracowała dla niego.

Przewracam oczami, stary zwyczaj, który jeszcze by ją podkręcił, gdyby mnie

background image

widziała. Ale to naprawdę stutysięczny raz, kiedy sugeruje, że powinnam robić dla jej
obecnego gacha, właściciela kosztującej majątek rezydencji, w której mama mieszka
od dwóch lat. Nie odzywałam się, kiedy kilka lat temu postanowiła wrócić i osiedlić
się niedaleko naszego domu, ale to, że powróciła z milionerem, świadczyło, że wciąż
ma pretensje do mojego taty. Taty, który był ze mną, gdy jej nie było. Okej, to była
dygresja. Tak naprawdę próba skłonienia mnie do przyjęcia oferty Raya to jej sposób
na okazanie mi miłości.

– Nie jestem stworzona do korporacyjnego świata, mamo. Ray zajmuje się

finansami. Dokładnie tyle rozumiem z jego pracy. Nie ma mowy, żebym miała
odpowiednie kwalifikacje.

– Ale ma udziały w tylu różnych firmach, Tess! Nawet w wydawnictwach. Jeśli

tego właśnie chcesz, na pewno to załatwi.

Zauważam, że ściskam komórkę tak mocno, aż bieleją mi kłykcie.
– Może porozmawiamy o tym później? Jestem wykończona. – Udaję ziewnięcie,

ale serio padam z nóg. Spoglądam na zegar i widzę, że dochodzi północ. Prędko liczę,
ile mam przed sobą godzin snu, i chce mi się wyć.

Gdybyście zapomnieli, cenię sen bardziej niż swoje nerki. Chcecie ode mnie

nerkę? Proszę bardzo. Chcecie, żebym spała mniej niż osiem godzin na dobę? Wyrwę
wam flaki.

Chyba więc już macie pojęcie, jak szaleńczo kocham swoją pracę.
– Dobrze, ale zadzwoń do mnie w wolnej chwili. Nie podoba mi się, że mieszkasz

sama.

– Niedaleko mieszkają Beth i Travis. A poza tym jest tu sporo ludzi, których znam

ze szkoły. – To drugie to bujda. – Nie jestem sama.

Mama wydaje z siebie długie, pełne bólu westchnienie. Zapewne w duchu pyta

Boga, czemuż to nie może mieć milszych dzieci.

– No dobrze, kochanie, ale następnym razem nie czekaj kilku godzin, aż do mnie

oddzwonisz. Wiesz, że się denerwuję.

– Tak, mamo, oczywiście. – Nie mówię jej, że wydzwania pierdyliard razy

dziennie. Kiedy jestem na spotkaniach. Kiedy załatwiam coś dla szefowej dyktatorki.
Kiedy jadę metrem i kurczowo trzymam pod pachą torbę. Kiedy siedzę na kiblu. Tak,
to upierdliwe.

Kiedy mama się rozłącza, dociera do mnie, że jestem zbyt podenerwowana, żeby

iść do łóżka. W kółko truje o Rayu i o tym, że powinnam dla niego pracować. Może
to przyzwoity gość, nie wiem, ale zastanawiam się, czy do mamy w ogóle dociera, że
facet robi wszystko, by ukryć fakt, że jego dziewczyna ma jakieś dzieci. Przez

background image

ostatnie lata mama wiele w siebie zainwestowała. W urodę znaczy. Jej życie, jej
wybór. W konsekwencji wygląda młodo, ale w nieco sztuczny sposób. Ujmijmy to
tak: możesz znać sto i jeden magicznych sposobów na odgrzanie wczorajszej pizzy,
ale to nadal będzie wczorajsza pizza. Straciłam rachubę zabiegów, którym się
poddała, ich rezultaty zaś… Cóż, nie zawsze były zgodne z oczekiwaniami. Wiem, że
tatę trochę to bawi, chcę jednak poważnie pogadać z mamą, zanim wstrzyknie sobie
kolejny wypełniacz.

Czy ja właśnie porównałam rodzoną matkę do pizzy? Jezu, na serio ze mną źle.
Robię sobie miętową herbatkę na uspokojenie i szykuję się do snu. Niedługo będę

musiała wstać i chce mi się z tego powodu beczeć. Kiedy przebieram się w piżamę,
burczy mi w brzuchu. Jestem rozdarta między pragnieniem wpełznięcia do łóżka
a chęcią zagotowania wody na ramen. Po chwili wygrywa wyczerpanie. Zasypiam,
gdy tylko dotykam głową poduszki.

*

– Ona nie lubi tego fontu. – Leila, która też jest juniorką w dziale urody, syczy na

mnie ze swojego boksu. W dniu, gdy ją poznałam, obcięła mnie wzrokiem
i zdecydowała, że nie jestem warta jej uwagi. Powiedzmy, że rozumiem jej podejście.
Należy do tych superlasek o figurze modelki, które potrafią sprawić, że nawet
dziurawa piżama wygląda jak ostatni krzyk mody. Ma oliwkową karnację, przy której
jej niebieskie oczy wydają się jeszcze bardziej niebieskie, i ciemne włosy przycięte
z morderczą precyzją w eleganckiego boba, na którego ja z moją twarzą nigdy nie
mogłabym sobie pozwolić.

Myślę jednak, że w niechęci do mnie upewniła ją liczba kitkatów, które pożarłam

ze stresu pierwszego dnia w biurze. Dostałam wcześniej kilka pudełek miniaturowych
batonów i zawartość jednego z nich wsypałam do torby. Za każdym razem, gdy
korciło mnie, by rzucić się z wrzaskiem ku drzwiom, opychałam się czekoladą,
a sąsiadka przypatrywała mi się ze zgrozą i wyraźnym niesmakiem.

Tak, w najbliższej przyszłości raczej nie zostaniemy psiapsiółkami, ale… Cóż,

wróćmy do chwili obecnej.

Leila patrzy na wydrukowany przeze mnie raport z taką niechęcią, jakby był

podwójnym cheeseburgerem.

– To jest Times, a nie Times New Roman. I ma rozmiar dwanaście, a nie

jedenaście i pół. Masz to wszystko w rozpisce, którą dostałaś mailem pierwszego
dnia. Chcesz popsuć jej humor? Bo wiesz co? Mam zamiar złożyć dziś podanie
o kilka dni wolnego i jeśli wkurwi się, bo nie umiesz przeczytać kilku zdań, to mamy
problem.

background image

Mierzy mnie morderczym wzrokiem. Jak Boga kocham, przypomina wkurzoną

chihuahuę.

Zamiast odpowiedzieć, gapię się na nią jak wół na malowane wrota i zastanawiam

się, jakimż to cudem znalazłam się w robocie, w której mikroskopijna różnica
w rozmiarze literek w raporcie, którego szefowa nawet nie przeczyta, urasta do rangi
sprawy życia i śmierci.

– Okej – mówię wreszcie. – Po pierwsze, powinnaś spuścić trochę pary. Myślę, że

ten stres może ci zaszkodzić, zwłaszcza, że parę minut temu wypiłaś wielki kubeł
czarnej jak smoła kawy.

Wyobrażam sobie, jak jej puls przyspiesza, a irytacja, którą dyszy od samego rana,

jeszcze się potęguje. Jeśli jednak droga koleżanka myśli, że może na mnie
odreagować to, co przydarzyło się jej przed pracą, cokolwiek to było, bardzo się myli.

Leila kurczy się nieco i nie wygląda już tak groźnie, wciąż jednak patrzy na mnie

z niechęcią.

– A po drugie, ten raport nie jest dla Amy – wyjaśniam. Amy to szefowa. – To

raport dla kadr, kilka papierków, które zostały mi z zeszłego tygodnia. Jestem pewna,
że kadry jakoś przełkną Timesa w rozmiarze dwanaście.

– Jak sobie chcesz. – Leila odrzuca włosy i wraca do walenia w klawiaturę. Tak,

aż ciężko uwierzyć, że ktoś tak elokwentny jest absolwentką Uniwersytetu Colombia.

Problem w tym, że Leila nie jest jedyną osobą, która zachowuje się, jakby chciała

się na kimś wyżyć, i uważa mnie za bezbronnego szczeniaczka, którego można
kopnąć, gdy skończą się już ludzie. Jasne, łapię, jestem nowa i wyróżniam się jak
grabarz na weselu. Nie chodzi o mój wygląd. Myślę, że dodatkowe pół godziny, które
spędzam co rano na przybraniu w miarę ludzkiej postaci, sprawia, że nie prezentuję
się do cna beznadziejnie. Wiem, jak się ubrać, i wiem, jak wpasować się
w towarzystwo, nawet jeśli i jedno, i drugie daje mi tyle radości, co wyrywanie
zębów. Z okazji pierwszej pracy mama sprezentowała mi kartę podarunkową do
Bloomingdales i spotkanie z osobistą stylistką. Mam dość ciuchów, by bezpiecznie
nawigować po dzikich i niezbadanych wodach przemysłu modowo-urodowego.

Myślę, że niechęć ludzi do mnie wynika raczej z tego, że nie biorę udziału

w wyścigu szczurów. Przychodzę do biura, żeby wykonać robotę, nie zaliczyć
spektakularnej wtopy i nie zostać wylana. Może nie muszę płacić horrendalnych
kosztów wynajmu i mam farta w postaci rodziców, którzy będą przy mnie, gdybym
jednak nawaliła, ale robię to dla siebie samej i dla Cole’a. Chcę przestać być tą
dziwaczną, społecznie nieprzystosowaną studentką, która nie dogaduje się z kolegami
i szuka ratunku u chłopaka oraz garstki wybranych przyjaciół. Potrzebuję własnej

background image

działki, kariery, czegoś przyszłościowego, co sprawi, że będę znana z czegoś więcej
niż tylko z braku umiejętności funkcjonowania w grupie i tendencji do
spontanicznego mutowania w coś w rodzaju ludzkiego odpowiednika opancerzonego
żółwia.

Po oddaniu raportu kadrom idę do Amy, która mnie wzywała. To ona stoi na czele

tej chaotycznej, ale sprawnie działającej firmy. Jest szefową, której wszyscy się
obawiają. Kobietą, u której stóp płaszczą się wielkie marki w nadziei, że jej wysokość
wspomni o nich w kolejnym numerze magazynu. Kiedy odkryłam, że będę podlegać
bezpośrednio właśnie jej, redaktor naczelnej „Venus”, prawdziwej biblii mody,
poczułam taką presję, że niemal zemdlałam. Aplikowałam na stanowisko asystentki
młodszej redaktor, ale dziwnym zrządzeniem losu, gdy redakcja pozbyła się kilku
dawnych pracowników, wylądowałam u boku naczelnej. Wiem o tym, bo Leila
uwielbiała opowiadać o tym, jakież to miała imponujące CV i jak Amy uznała, że ktoś
z jej doświadczeniem nie powinien robić za asystentkę, tylko od razu pisać
samodzielnie. Któregoś dnia ktoś siedzący obok prychnął pogardliwie i wyjaśnił
biedaczce prawdziwy powód otrzymania roboty, do której żadna z nas nie miała
kwalifikacji.

W każdym razie, żeby nie przedłużać, mam tę pracę, czy mi się to podoba, czy

nie. W ciągu tygodnia spędzonego w biurze zdążyłam się zorientować, że nie mam
smykałki do pisania o urodzie. Serio. Nie potrafiłabym rozróżnić rozświetlacza
o perłowym wykończeniu od tego o wykończeniu matowym, choćby miało od tego
zależeć moje życie. Skoro to rozświetlacz, to jak ma być matowy? Jeśli chcesz, żeby
twoja twarz miała poświatę, po diabła używać czegoś matowego?

Ach, te ważne, życiowe pytania. Codziennie się z nimi mierzę.
Prędko przypominam sobie różne wykończenia szminek, bo boję się, że szefowa

może chcieć mnie z nich odpytać. I bardzo, ale to bardzo staram się nie potknąć na
wysokich szpilkach. Amy Drake siedzi w swoim fotelu i wygląda szalenie
onieśmielająco. Jest jedną z tych ogłupiająco szykownych kobiet sprawiających
wrażenie, jakby miały około trzydziestki, choć w rzeczywistości są o wiele starsze.
W przeciwieństwie do mojej mamy, szefowa nie zawdzięcza jednak urody chirurgii
plastycznej, ale pieczołowitemu dbaniu o siebie. Przynoszę jej czasem lunch, bo
zdarza się, że jej asystentka jest za bardzo zajęta. Amy jest weganką. Kiedy któregoś
dnia przyniosłam do redakcji zdrowo capiącego hot doga i popełniłam wielki błąd,
żrąc go przy biurku, wydała z siebie taki dźwięk, jakbym na jej oczach wgryzała się
w żywego króliczka. Odrobiłam lekcję i teraz na lunch, o ile oczywiście mam czas na
lunch, jadam tylko sałatki. No, chyba że akurat mam wybitnie krwiożerczy nastrój.

background image

Wtedy ukrywam się w pokoju socjalnym i wcinam mięcho w ciemnym kącie.
Wracając jednak do Amy… Amy wygląda, jakby do dbania o siebie podchodziła
z religijnym zapałem. Jej skóra w odcieniu kawy z mlekiem zawsze olśniewa
świeżością, nawet bez makijażu. Szefowa jest wysoka, smukła i atletyczna, a to dzięki
godzinom spędzonym na biurowej siłowni (w której jeszcze nie byłam). Czarne,
lśniące włosy okalają jej twarz i opadają na ramiona jedwabistymi, wycieniowanymi
warstwami. Amy na nowo definiuje pracowy uniform. Znakomicie wie, jak się nosić.
Dziś ma na sobie kremową spódnicę i pasującą do niej marynarkę, które jak
mniemam, kosztowały tyle, co zapas żarcia na kilka miesięcy. A może i starczyłoby
go do Nowego Roku. Za jej plecami rozpościera się panorama Nowego Jorku, co
natychmiast mnie dekoncentruje.

– Tessa, usiądź, zanim zaczniesz się ślinić. Rozumiem, że nadal nie

przyzwyczaiłaś się do miasta?

Czerwona ze wstydu, strzelam się w myślach w łeb i siadam na krześle. Biurko

Amy wygląda jak spełniony sen kogoś uzależnionego od kosmetyków. Piętrzą się na
nim, niedostępne jeszcze w sklepach, produkty marek, które najczęściej liczą sobie za
swoje nowości jak za zboże.

Błyszczyk za pięćdziesiąt dolców? Cóż, lepiej, by nabłyszczył mi wargi tak, że da

się je zobaczyć z kosmosu.

– Przepraszam, ja… Mówiłaś, że chcesz mnie widzieć.
Obrzuca mnie spojrzeniem mówiącym: oczywiście.
– Jesteś z nami od tygodnia i choć nie uważam, żeby to wystarczyło, by dobrze

ocenić twoją pracę, okoliczności sprawiają, że muszę powiedzieć ci wprost, co i jak.

– Okoliczności? – wyduszam.
– Nie panikuj, to nic złego. Na razie. Z Leilą również porozmawiam, chciałam

jednak zacząć od ciebie, bo wiem, że będziesz potrzebować więcej czasu na czytanie.

– Okej… – Brzmi to dziwnie zagadkowo. I chyba jest przytykiem do mojego

braku wiedzy.

– Dobrze. Zdaję sobie sprawę z tego, że jesteś nowa w tej branży i nie masz

obycia, ale ten wyjazd wyskoczył w ostatniej chwili i brakuje mi ludzi. Jak wiesz,
niedawno musiałam zwolnić część ekipy. Okazało się, że przekazywali poufne
informacje konkurencji.

Kiwam głową, myśląc, że te dziwne klauzule w moim kontrakcie musiały zostać

wprowadzone w ostatniej chwili. Już po przecieku.

– Nie miałam czasu wyszkolić nowych pracowników i rozpaczliwie

potrzebowaliśmy przyjąć kogoś, kto przynajmniej na papierze wyglądał na bystrego.

background image

– Domyślam się, że chodzi o mnie.
Amy potakuje.
– Leila ma nieco więcej doświadczenia zawodowego i lepiej orientuje się, jak

wszystko działa, ale… Jak mam to powiedzieć, żeby nie wyjść na ostatnią sukę… –
Nie żeby się wahała. – Nie jest zbyt sympatyczna, prawda?

Nie wiem, jak działa biurowa polityka, więc siedzę cicho.
– Nie jest miła, a klientom nie jest w smak jej zbyt ambitne zachowanie – ciągnie

Amy. – Jest w redakcji od kilku miesięcy i z tego, co słyszałam, ludzie, marki nie
chcą z nią pracować. To niedobrze, bo potrzebujemy treści na wyłączność.
I strategicznie rozplanowanych reklam. Musimy być pierwsi. Musimy pierwsi znać
nadchodzące trendy oraz produkty i marki, które wchodzą na rynek. Kojarzysz te
popularne i wkurzające dwudziestosekundowe filmiki na Instagramie? – Kiwam
głową, jakbym wiedziała, o co chodzi. Tak naprawdę śledzę na Instagramie może
pięćdziesiąt kont. Większość należy do rodziny i przyjaciół. Reszta do ludzi, którzy
robią powalające desery z nutelli i kitkatów.

Serio. Sprawdźcie sobie. Ale już!
– No więc mówisz, że… czeka mnie wyjazd?
To za szybko! Mój mózg włącza syrenę. Wyobrażam sobie własną

podświadomość, jak drobi nogami, potrząsa głową i powtarza, że to bardzo, bardzo
kiepski pomysł.

– Tak, w przyszłym tygodniu lecimy z Leilą do Chicago…
Po słowie „Chicago” przestaję słuchać.
Bo… CO?
W duchu odstawiam taniec radości. Cały, skomplikowany układ z piruetami

i trząchaniem zadkiem. To najbardziej szalony, porąbany i najwspanialszy zbieg
okoliczności. Nie mogłabym być szczęśliwsza.

– Halo, ziemia do Tessy! Słyszałaś, co do ciebie mówiłam?
Odchrząkuję i znów zalewam się rumieńcem.
– Nie, przepraszam, chyba trochę spanikowałam. Czyli w przyszłym tygodniu lecę

do Chicago?

– Tak – oznajmia Amy powoli, jakby rozmawiała z trzylatką. – Razem z Leilą.

I ze mną. O tej firmie krąży sporo plotek, za dużo, żebym mogła sobie odpuścić
sprawdzenie jej. Właściciele marki wyprawiają przyjęcie inauguracyjne i zgodzili się
dać nam wyłączność w zamian za sześć stron rozkładówki. Będzie mnóstwo roboty,
więc dobrze się przygotuj.

Rzuca mi kilka folderów.

background image

– To wszystkie informacje, jakich będziesz potrzebować. O samej firmie i ich

produktach. Nie obchodzi mnie, czy przyjdzie ci wykuć na blachę wyniki meczów
w lidze szkolnej jakiegoś dzieciaka. Masz to zrobić. Nie zawiedź mnie.

Tulę papiery, jakby były noworodkiem.
– Jasne. Nie zawiodę.
No bo darmowa wycieczka, żeby zobaczyć Cole’a? Poznam właścicieli tej

tajemniczej firmy lepiej, niż kiedykolwiek zrobiłoby to FBI!

*

– Nie wierzę!
Spotykam się z Travisem i Beth na kolacji. Obydwoje są podekscytowani, słysząc

wieści. Myślę, że mogli się obawiać, że zaczynam osuwać się w otchłań depresji.
Jasne, robią, co mogą, by dotrzymać mi towarzystwa, ale nie mogę od nich
oczekiwać, że rzucą wszystko, aby pilnować, czy nie zacznę prowadzić długich
dyskusji z moimi sztucznymi roślinkami.

– Już mu mówiłaś? – wykrzykuje Travis przez ogłuszającą muzykę. Jesteśmy

w dziwnej restauracji w SoHo, wysoko ocenianej na Yelpie, muszę jednak być
szczera: nigdy nie zostanę fanką miejsca, w którym za deser uważa się brownie ze
słodkich ziemniaków.

Rzyg.
– Chyba zrobię mu niespodziankę. – Szczerzę zęby, wyobrażając sobie jego minę,

gdy mnie zobaczy. To jest warte wszystkiego, nawet ogromu pracy, który czeka mnie
w tym tygodniu. Amy miała rację, mam o wiele więcej nauki niż Leila i dzisiaj
przytachałam do domu dwa kartony papierów, żeby dokładnie się z nimi zapoznać.
Nie tylko wezmę udział w przyjęciu inauguracyjnym, ale będę musiała pracować
z koleżanką, żeby narobić szumu w mediach społecznościowych. A potem trzeba
będzie siedzieć w sieci i monitorować reakcje odbiorców. „Venus” postawiła sobie za
cel zbudowanie z właścicielami marki dobrych relacji, bo Amy jest przekonana, że
zaraz po wejściu na rynek firma zyska ogromny rozgłos.

I to ja mam uczynić ich wielkimi. Taki tam drobiazg.
– A masz podejrzanie wielki trencz? Jeśli tak, wiem, jaką niespodziankę powinnaś

zrobić swojemu facetowi – ćwierka Berh. Travis natychmiast zatyka sobie uszy.

– Prosiłem, żebyś nie wspominała przy mnie o takich rzeczach – jęczy

rozpaczliwie. – To moja mała siostrzyczka.

Przyjaciółka przewraca oczami.
– Słodziak z ciebie. Myślisz, że co robią z Cole’em, kiedy są sami? Siadają przy

stole z kredkami i kolorowankami?

background image

Twarz mojego brata nabiera uroczego odcienia różu. Wybawiam go z opresji.
– No dobra. Powiedzcie mi, w co mam się ubrać, idąc do kampusu pełnego

nadętych przyszłych prawników.

*

Kiedy tej nocy dzwoni Cole, muszę bardzo się starać, żeby wszystkiego mu nie

wypaplać. Trzymam się myśli, jak szczęśliwy będzie, kiedy go zaskoczę. Nawet nie
zastanawiałam się jeszcze nad szczegółami. Wpadnę do kampusu czy zaczekam na
niego w jego mieszkaniu? Dostanie się w oba te miejsca może być problemem, więc
pewnie będę musiała znaleźć kogoś, kto mnie wpuści. Rozglądałam się już za to za
fajnymi restauracjami, bo chcę trochę porozpieszczać swojego mężczyznę. Ostatnio
ciężko pracował i zasługuje na troskliwą opiekę. Zapoznałam się z harmonogramem
podesłanym przez Amy i będę miała sporo czasu, tak więc chcę zarezerwować, co się
da. Och, Cole’owi może być nie w smak masaż dla par, ale pan Stone nigdy wcześniej
nie został potraktowany rozgrzanymi kamieniami, więc mu nie odpuszczę. Zatapiam
się w myślach i trochę odlatuję.

– Rany, przepraszam. Nie dosłyszałam. Co mówiłeś?
Cole wzdycha. Wyczuwam jego zmęczenie.
– Miałem ciężki dzień, a potem odsłuchałem pocztę głosową. Dzwoniła

Cassandra. Tata kiepsko się czuje.

Szeryf miał w zeszłym roku zawał, co wszystkich nas zszokowało. Jest

w znakomitej formie i naprawdę o siebie dba. Mimo tego, że do emerytury zostało mu
jeszcze kilka lat, poproszono go, by zwolnił, i odebrano część obowiązków. To,
oczywiście, popsuło mu humor i zwiększyło pragnienie powrotu do roboty. Dopiero
niedawno zaczął działać pełną parą, więc to, co się wydarzyło, jest podwójnie
okropne.

– O nie, co się stało? – Serce mi pęka, gdy pomyślę, jak bezsilny czuje się Cole.
– Ma problemy z oddechem, szybko się męczy, ma zawroty głowy i czasem kłuje

go w piersi. Cassandra próbowała go przekonać do wcześniejszej emerytury, ale się
wściekł.

– Hej, na pewno będzie dobrze. Jestem pewna, że Cassandra się o niego

zatroszczy. – W końcu jest lekarką, myślę więc, że wie, co robić.

– Gdyby tylko nie był taki uparty i pozwolił sobie pomóc.
– Och, zgadnij, kogo mi to przypomina – żartuję, próbując odciągnąć jego myśli

od problemów. Jeśli wciąż będzie się gryzł problemami zdrowotnymi ojca, to się
załamie.

Cole parska śmiechem.

background image

– No tak, sam sobie podstawiłem nogę. – Milknie na chwilę. – Chyba pojadę do

domu, żeby się z nim spotkać. Pogadam z profesorami, może dadzą mi w przyszłym
tygodniu parę dni wolnego.

Mam wrażenie, jakby żołądek wywrócił mi się do góry nogami. Zalewa mnie fala

rozczarowania, a słowa Cole’a przekłuwają mnie niczym balon. W jednej chwili
uchodzą ze mnie radość i podekscytowanie. Ale przecież rozumiem jego lęk
i niepokój. Naprawdę. Cole stracił matkę w bardzo młodym wieku i choć Cassandra
zawsze traktowała go jak rodzonego syna, bolesne wydarzenia na zawsze odcisnęły
piętno na jego życiu. Nic dziwnego, że lęka się o tatę.

– Jeśli uważasz, że to dobry pomysł… Na pewno ucieszy się z twojej wizyty.
– Taak… Może będę w stanie przemówić staruszkowi do rozumu. Musi przestać

ganiać w kółko, jakby świat miał się zaraz skończyć.

– Wiesz, tyle razy ganiał za tobą, że weszło mu to w krew. Stare nawyki i tak

dalej.

– O Boże, pamiętasz, jak wezwał go dyrektor, bo zamknęliśmy się w sali?
– Chodzi ci o ten dzień, kiedy wziąłeś mnie za zakładniczkę i nie chciałeś

wypuścić, póki nie oddam ci pudełka na lunch w kucyki? Tego, które dostałam na
urodziny?

Wciąż pamiętam tę akcję. Chyba głównie dlatego, że dorośli nie mogli pojąć, jak

siedmiolatkowie dali radę zamknąć się w sali na klucz.

– Chcesz wiedzieć, dlaczego to zrobiłem?
Nasze wersje wydarzeń zawsze się różnią. Uwielbiam wyciągać z Cole’a rozmaite

historie. Nabrał zwyczaju wyjaśniania mi, dlaczego kiedy byliśmy dziećmi, robił mi
to i tamto. Lubię słuchać o motywach, o których wcześniej nie miałam bladego
pojęcia. To wręcz fascynujące.

– Usłyszałem, jak dzieciaki z twojej klasy namawiały się, żeby zabrać ci to

pudełko. Chyba właśnie wtedy dotarło do mnie, że gnojki są jak pomioty szatana.
Wiedziałem, że się na ciebie zasadzą, więc improwizowałem.

Zwijam się w kłębek, a motyle w moim brzuchu podrywają się do lotu. Mój

siedmioletni obrońca, zawsze gotów o mnie walczyć.

– Więc chciałeś, żebym została w klasie, póki nie przyjdą po mnie rodzice?
– I chyba wystraszyłem cię na tyle, że już nigdy nie przyniosłaś do szkoły tego

pudełka.

Kiwam głową, choć nie może mnie zobaczyć.
– Mama nigdy nie mogła pojąć, dlaczego najpierw o nie błagałam, a potem nie

chciałam go używać.

background image

– Paskudne gnojki – mamrocze Cole.
Kiedy obydwoje ziewamy w tym samym momencie, wiem, że powinnam

pozwolić mu spać. Studia są wystarczająco ciężkie, a studia plus problemy ze
zdrowiem pana Stone’a to mieszanka, którą trudno znieść. Nie powiem mu o swojej
wizycie. Jeszcze nie. Wiem, że poczułby się źle i chciałby zostać ze względu na mnie,
powinien jednak spędzić trochę czasu z rodziną. Mówimy sobie dobranoc, a potem
wymieniamy się zwyczajowymi, ale pełnymi znaczenia wyrazami miłości. Zasypiam
z uśmiechem na twarzy.

Czy jestem zawiedziona, że moja wielka romantyczna niespodzianka nie

wypaliła? Oczywiście. Ale czymże jest kilka dni, skoro mamy przed sobą całe życie?

background image

5

Ciężkie czasy wymagają karty kredytowej ojca

– Nie żeby mnie to interesowało, ale wszystko okej?
Takie słowa z ust Leili są dziwne. Są jak nagłe przebudzenie w alternatywnej

rzeczywistości, w której węglowodany nie odkładają się na biodrach. Mrugam kilka
razy, żeby upewnić się, że koleżanka naprawdę to powiedziała. Założę się, że ma
mnie za idiotkę.

– Mhm. Tak. Dlaczego miałoby być inaczej?
– Po przez ostatnich pięć minut gapiłaś się w monitor, jakby sprzątnęli ci sprzed

nosa ostatnią parę butów w twoim rozmiarze.

Cóż, mój problem jest znacznie poważniejszy niż hipotetyczne buty, domyślam

się jednak, że właśnie takie wydarzenie byłoby tragedią dla Leili.

– Wszystko w porządku, serio.
Pokazuję jej uniesiony w górę kciuk. Leila spogląda na niego nieufnie, po czym

odrzuca włosy i wraca do pracy. Tej samej, którą i ja się zajmuję. Obydwie
przygotowujemy się do wycieczki do Chicago. Od chwili, gdy się o niej dowiedziała,
Leila niemal wychodzi z siebie. Jest jak alkoholiczka na odwyku starająca się nie
patrzeć na stojący w kącie sześciopak piwa. Nie wiem, dlaczego, ale chyba wydaje się
jej, że ze sobą konkurujemy, gdy tak naprawdę nie mamy o co. Dzielimy się
kampanią po równo, mamy identyczny zakres obowiązków, a Amy nie ma
w zwyczaju nikogo faworyzować, nie mam więc bladego pojęcia, co chce osiągnąć
koleżanka, tak bardzo starając się być lepszą ode mnie.

Tak czy siak, nie mam dziś nastroju do współzawodnictwa. To, że Cole’a nie

będzie w Chicago, gdy przylecę, wyrwało wielką dziurę zarówno w moim nastroju,
jak i planach. Nie wiem, kiedy znów się zobaczymy. Może w Święto Dziękczynienia.
Ale nawet to stoi pod znakiem zapytania ze względu na zdrowie jego ojca. Tęsknię
tak strasznie, że aż odbija się to na mnie fizycznie i po prostu przygniata mnie do
ziemi. Każdego dnia, gdy wywlekam się z pustego łóżka i wracam do pustego
mieszkania, zadaję sobie pytanie, czy naprawdę było warto starać się o pracę
w Nowym Jorku.

Mogłam z nim zostać, mogliśmy być razem… A jednak głos w mojej głowie

szepce, że potrzebowaliśmy pobyć trochę osobno, żeby poznać samych siebie. I choć

background image

brzmi to strasznie banalnie, odnaleźć samych siebie. Od bardzo dawna określam się
przez relację z Cole’em, a teraz, w tym mieście, gdzie każda moja decyzja dotyczy
mnie i tylko mnie, mam wrażenie, jakbym robiła coś niewłaściwego. Ale jednocześnie
dowiaduję się więcej o kobiecie, którą jestem. I dzieje się tak każdego dnia, który
przeżywam samodzielnie. To bezcenne doświadczenie.

Więc tak, trudno mi żyć, tak długo nie widząc Cole’a, i tak, czasem na koniec dnia

urządzam sobie koncert poryków, widzę jednak nasze tymczasowe rozstanie tak, jak
je widzieć powinnam – jako szansę na zdefiniowanie nas jako oddzielnych bytów,
zanim rzucimy się na główkę we wspólną przyszłość.

*

Kiedy tej nocy wracam do domu, przytrafia mi się coś, co nie przytrafiło mi się

nigdy wcześniej, i nie wiem, jak to zinterpretować. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem
jedyną osobą mieszkającą w tym budynku i posiadam sąsiadów, ale moja
antyspołeczna natura sprawia, że nie poznałam dotąd nikogo nie tylko w całym domu,
ale nawet na swoim piętrze. Myślę, że wszyscy pracujemy w absurdalnych godzinach
i choć zdarzało się, że z kimś się mijałam albo jechałam windą, nie było czasu na
pogawędkę.

To właśnie dlatego jestem zaskoczona, że gdy wychodzę z windy obładowana

czterema torbami zakupów, z torbą i kluczami, i gdy wspomniane torby wysuwają mi
się z rąk, a ich zawartość rozsypuje się wokół, jakiś miły nieznajomy spieszy mi
z pomocą.

– Ojej. Wszystko w porządku?
Mało co jest w porządku, podejrzewam jednak, że koleś nie chce słuchać o moim

kryzysie egzystencjalnym, więc postanawiam się streszczać.

– Mniej więcej. Choć gdyby nie ty, goniłabym teraz zakupy po korytarzu. Dzięki.
Kiedy obydwoje się podnosimy i mam okazję spojrzeć na dobrego samarytanina,

ze zdziwieniem konstatuję, że jest mniej więcej w moim wieku. Może o kilka lat
starszy. Tata mówił mi, że większość tutejszych mieszkańców to emeryci albo
rodziny z małymi dziećmi. Myślę, że właśnie dlatego tak mu zależało, żebym tu
zamieszkała. Trudno wpakować się w kłopoty, gdy wszyscy wokół martwią się albo
wizytą u lekarza, albo szkolnymi rozgrywkami. Ale ten koleś… Nie sądzę, żeby mój
ojciec o nim wiedział. Gość jest wysoki, raczej smukły i ma poważną, skupioną twarz.
Blisko osadzone oczy kryją się za okularami w dizajnerskich grubych oprawach,
a rzymski nos dominuje nad pełnymi wargami. Karnację ma oliwkową, a spod
kołnierzyka koszuli wystaje fragment tatuażu. Ubrany jest jak wielu nowojorczyków
– stylowo, ale jednocześnie na luzie. Ma na sobie monochromatyczne ciuchy oraz

background image

tenisówki z wściekle niebieskim wykończeniem, których barwa tylko podkreśla
swoistą ascetyczność reszty stroju.

– Żaden problem. Gdzie mam je zanieść? – pyta, unosząc moje torby.
Wskazuję mu moje mieszkanie, co jakby się zastanowić, nie jest najlepszą

decyzją. W końcu gość może być mordercą z toporem, nie? Kiedy jednak zbliżamy
się do mojego lokalu, słyszę, jak za nami otwierają się drzwi.

– Nathan, kochanie, zapomniałeś zabrać wałówkę – oznajmia słaby głos.
Obracam się i widzę, że z jednego z mieszkań wychodzi starsza kobieta, mniej

więcej w wieku babci Stone. Trzyma w dłoni plastikowy pojemnik i patrzy
wymownie w naszym kierunku. Domyślam się, że Nathan to ten facet, który mi
pomaga.

– Zaraz przyjdę, babciu. Tylko pomogę twojej sąsiadce… – Spogląda na mnie,

jakby pytał, jak mam na imię.

– Tessa – rzucam.
– Twojej sąsiadce Tessie z zakupami. Daj mi chwilkę.
– Och, dobrze, dobrze. – Starsza pani patrzy to na mnie, to na Nathana

z przedziwnym ukontentowaniem, po czym wraca do mieszkania. Widziałam ją kilka
razy, najczęściej rano, gdy ja pędziłam do pracy, ona zaś po gazetę. Ten koleś,
Nathan, musi być jej wnukiem. Oj, nie podobało mi się, jak zachwycona zdawała się
ta kobieta, zostawiając nas samych.

– To gdzie idziemy?
A tak, racja. Nie mogę pozwolić, żeby ten biedny dobry człowiek coś sobie

uszkodził, stojąc z jakimiś dwudziestoma kilogramami niezdrowego żarcia
zapakowanymi w biodegradowalne, ekologiczne, przyjazne środowisku torby.

– Rany, przepraszam, tędy.
Obydwoje targamy zakupy do mieszkania, które, jakże wygodnie, znajduje się

o wiele dalej od innych na tym piętrze, za co składam niniejszym podziękowanie
mojej rodzinie i jej talentowi do osiągania kolejnych poziomów nadopiekuńczości.

Otwieram drzwi, biorę torby i natychmiast rzucam je na kuchenną ladę. Nathan

stoi w progu. Jako osoba dobrze wychowana zapraszam go do środka.

– Wielkie dzięki. Nie wiem, jakim cudem sama bym to tutaj doniosła.
Wzrusza ramionami.
– Nie ma sprawy. Przynajmniej raz w tygodniu pomagam babci z zakupami, więc

po mistrzowsku radzę sobie z targaniem toreb ważących tyle, co ja.

Głupio mi, gdy zdaję sobie sprawę, że zakupy dokonane przeze mnie w dziale

czekolad i lodów podpadają pod taką kategorię. Ale musiałam je zrobić, żeby

background image

poradzić sobie z tym, co zgotował mi los. Rzuciłam okiem na bilet w skrzynce
odbiorczej i pojęłam, że muszę się nażreć. I to nażreć w ekspresowym tempie.

– Więc jesteś tu nowa? – pyta Nathan, wciskając ręce do kieszeni i dyskretnie

rozglądając się po mieszkaniu. Mam nadzieję, że nie ma tu dziś wybitnego bajzlu.

– Taa. Wprowadziłam się dwa tygodnie temu.
– No to myślę, że jesteś właśnie tą blondynką, z którą usiłuje spiknąć mnie babcia.

– Parska śmiechem i przeczesuje palcami włosy. – Pewnie jest zachwycona, że na
siebie dziś wpadliśmy. Jestem Nathan. – Wyciąga do mnie dłoń. Ściskam ją przez
sekundę.

– Jak już mówiłam, Tessa.
Przypominam sobie, że nie umiem prowadzić konwersacji z nieznajomym dłużej

niż przez dziesięć sekund, bo potem robi się dziwacznie. Mam problem ze
znalezieniem słów.

– No… To jeszcze raz dzięki. Może przynajmniej chcesz coś do picia?
Przy okazji: nie mam w domu wiele alkoholu, choć mogę już legalnie pić. Alkohol

nie wychodzi mi na zdrowie. Mam tak słabą głowę, że po kilku łykach wina byłabym
zdolna oddać pierworodnego syna. No więc przez wzgląd na ostrożność nie otaczam
się procentami. A jednak ten gość mi pomógł, więc chyba powinnam zaoferować mu
coś więcej niż oranżadę z bąbelkami.

– Nie, nie, powinienem już iść. – Wskazuje za siebie. – Babcia pewnie czeka na

korytarzu i chce usłyszeć, kiedy lecimy do Vegas żeby się pobrać.

Parskam śmiechem. Rany, zupełnie jak babcia Stone.
– Mieszka sama? – pytam.
– Próbowaliśmy ją namówić, żeby zamieszkała z moimi rodzicami, ale nie chciała

o tym słyszeć – wyjaśnia Nathan. – To fajne miejsce, ale… Martwimy się, nie? Od
śmierci dziadka minęło już parę lat.

Przykro mi i notuję sobie w pamięci, żeby spróbować lepiej poznać starszą panią

i mieć na nią oko.

– Daj znać, gdybyś potrzebował pomocy. Serio.
Nathan szeroko się uśmiecha.
– Dziękuję, byłoby super. Staram się przychodzić jak najczęściej, ale fajnie

wiedzieć, że ktoś jeszcze zajrzy do niej od czasu do czasu.

– Na pewno!
I chyba właśnie w ten sposób zawieram w Nowym Jorku pierwszą pozapracową

znajomość.

*

background image

– Hej. – Dzwonię do Cole’a. Chcę wiedzieć, czy wciąż wybiera się do domu.

I czuję się okropnie, bo wolałabym, żeby został.

Kontaktuję się z nim o naszej stałej porze, kiedy to obydwoje jesteśmy tak

wykończeni, że utrzymanie uniesionych powiek jest swego rodzaju wyzwaniem.
Miałam dziś parszywy dzień w pracy. Od rana biegałam jak oszalała, bo asystentka
Amy rozchorowała się i nie przyszła do biura. Po załatwieniu miliona rzeczy
i zgubieniu się w mieście pragnęłam jedynie wrócić do domu, wziąć długą kąpiel,
a potem uciąć sobie nawet dłuższą drzemkę.

Ale nic z tego.
Nic nie mówię Cole’owi, ale za kilka godzin wsiadam do samolotu, a do domu

wpadłam tylko po to, by wziąć prysznic, przebrać się i zabrać walizkę.

– Brzmisz, jakbyś była zupełnie wypluta – mówi Cole i chichocze. – Ale ja też

jestem wykończony. Naprawdę powinniśmy ustalić inną porę na nasze rozmowy.

Słyszę, jak chodzi po mieszkaniu, jak otwiera i zamyka szafę. Może on też się

pakuje?

– Wiem… – Tłumiąc ziewnięcie, spoglądam na kawę, która parzy się w kuchni. –

Ale najpierw powiedz mi, jak twój tata.

– Cassandra wsadziła go do łóżka. Nie dała się spławić. Oznajmiła, że musi

monitorować jego serce i zrobić kilka badań, więc się zgodził. Z oporami, ale jednak.

– Chociaż tyle… Ale lecisz do domu?
– Nie chcą, żebym przyleciał. – Wzdycha i wyobrażam sobie, jak masuje czoło.

W związku ze stresem, w jakim ostatnio żyje, często ma bóle głowy. Z tęsknotą
wspominam te czasy, kiedy Cole po prostu kładł się z głową na moich kolanach
i zasypiał, a ja go masowałam.

Oczywiście zawsze w dwójnasób się odwdzięczał. Mnie samą zaczyna boleć

głowa, gdy myślę o kolejnym tygodniu.

– Jeśli uważasz, że tak trzeba, to leć. Bez żalu.
– Taa, bez żalu – mruczy i przełącza się na FaceTime.
Siadając na łóżku, upewniam się, że moje walizki są poza kadrem. Zerkam na

zegar. Mam niecałe dwie godziny, żeby zebrać się do kupy i ruszyć na lotnisko. Ale
wszystko to może poczekać. Cole potrzebuje z kimś pogadać, a Amy ten jeden raz
w życiu może kupić sobie kawę sama.

– A jak ci leci ten tydzień?
Opowiadam mu o mojej miłej sąsiadce, Lindzie, która z jakiegoś powodu uznała,

że jej powołaniem jest teraz dostarczanie mi pod drzwi domowych łakoci. Mówię mu
też o Nathanie, którego teraz, gdy go kojarzę, częściej widuję w okolicy.

background image

– Och. – W głosie Cole’a pojawia się napięcie. Dostrzegam, jak mój facet zaciska

zęby. – Ten gość… Często się tu kręci?

Przewracam oczami.
– To nie jest seryjny morderca, naprawdę. To miły koleś. Bardzo troszczy się

o swoją babcię. Tak w ogóle, wiesz, kogo mi ta dwójka przypomina? Ciebie i babcię
Stone. Powinieneś częściej się z nią widywać.

– Babcia Stone przyjeżdża na dwa tygodnie do domu. Zostanie z tatą.
Wybucham śmiechem.
– Kurczę, Cassandra sięgnęła tym razem po ciężką artylerię, nie?
– Owszem. Uważa, że moja wizyta to już za dużo szczęścia. Zwłaszcza, że Jay też

chciał się zjawić. – Wzdrygam się na ból w jego głosie.

– Wiesz, pewnie ma trochę racji. Jeśli szeryf Stone uzna, że wszyscy knujecie

przeciw niemu, znajdzie się w biurze szybciej, niż zdążycie schować mu kajdanki.

– Ale ja… Chcę z nim być. Po prostu. A on się uparł. Wszyscy mówią, żebym

skoncentrował się na nauce i ocenach, a ja się martwię, że on w każdej chwili może
mieć kolejny atak serca.

Po raz pierwszy Cole mówi na głos o swoim największym lęku. Chciałabym móc

zapewnić go, że wszystko będzie dobrze, że nie musi się martwić, że życie wcale nie
jest nieprzewidywalne, a wszystko w końcu układa się tak, jakbyśmy chcieli.

Ale nie byłoby to szczere, zamiast tego mówię więc jedyną rzecz, o której mogę

go zapewnić.

– Wiesz, że zawsze przy tobie będę, prawda?
– Wiem, Muffinko. Bez ciebie nie byłbym tu, gdzie jestem teraz, i mam nadzieję,

że o tym pamiętasz. A z innej beczki, chciałbym wrócić do tego całego Nathana,
o którym tyle mówisz…

Och, Cole…

*

Wsiadam do samolotu, wciąż nie mając pewności, czy po trzygodzinnym locie

zastanę Cole’a na miejscu, czy nie. Kiedy kończyliśmy rozmowę, on sam wciąż się
wahał. Zarezerwował lot, spakował walizki, ale rodzice kategorycznie zabronili mu
przyjeżdżać.

– Jeśli nadal będziesz się tak wiercić, poproszę obsługę o zmianę miejsca.
Spoglądam ponuro na Leilę.
– Bardzo przepraszam, jestem zdenerwowana, jasne?
– Och, powinnaś być zdenerwowana. Nadal nie wierzę, że Amy pozwoliła ci

wziąć udział w tym przedsięwzięciu. Nie potrzebuję twojej pomocy. W końcu nie jest

background image

tak, że wiesz coś, czego ja nie wiem.

– Nie jestem tutaj, żeby ci pomagać, choć zaiste, byłoby to urocze. Mam własne

zadania. Zapamiętam sobie, żeby odfajkować punkt „nie pozwól Leili dobić cię jej
arcysmutnymi komentarzami”, kiedy już zamelduję się w hotelu. Laska, serio,
powinnaś zacząć medytować czy coś. Twoje negatywne nastawienie wybija mnie
z rytmu.

Zakładam na uszy swoje wygłuszające słuchawki i staram się powstrzymać od

uduszenia współpasażerki.

Po wylądowaniu, kursie za Amy przez całe lotnisko i odebraniu bagaży, jedziemy

do Four Seasons i meldujemy się w hotelu. Wciąż jest wczesny poranek, a robotę
mamy dopiero wieczorem, więc wszystkie trzy, jednakowo wyczerpane, człapiemy do
naszych pokojów.

– Pamiętajcie, pierwszą kolację i koktajl mamy dzisiaj, więc obydwie macie być

gotowe o siódmej. Jasne? Spotkamy się w lobby.

Korci mnie, by zasalutować jej jak kadetka Kelly, ale tylko kiwam głową.
– I, na litość boską, zachowujcie się po ludzku. Nie życzę sobie, żeby obsługa

hotelu wyrwała mnie z drzemki, żeby poinformować mnie, że moja ekipa odstawia tu
jakiś cyrk.

– Będziemy siedzieć cicho jak mysz pod miotłą.
Obydwie z Leilą udajemy, że zamykamy usta na zamek błyskawiczny i patrzymy,

jak Amy odchodzi. Za nią leci chłopak z obsługi z bagażami tak ciężkimi, że o mało
co go nie przygniatają.

– Cóż… – mruczę. – Co za pech, że mamy pokoje obok siebie.
– Będę udawać, że nie istniejesz, o ile ty zrobisz to samo. – Leila spuszcza

w klopie wszystkie moje przeszłe i ewentualne przyszłe starania unormowania jakoś
naszych stosunków.

– Będziesz miała wrażenie, że za ścianą mieszka aktorka filmu niemego. Obiecuję

– zapewniam ją i wchodzimy do oddzielnych wind, które wiozą nas do wcale nie tak
oddzielnych pokojów. Serio, nasze kwatery są jak bliźnięta w mamusinej macicy.

*

Rozpakowuję rzeczy i próbuję się trochę zdrzemnąć. Jeśli dobrze zrozumiałam

harmonogram, będę na nogach całą noc, więc na serio przydałoby mi się kilka godzin
snu. Po poinformowaniu tych, którzy wiedzą o delegacji, że dotarłam na miejsce,
przez kilka minut zastanawiam się, czy powinnam napisać albo zadzwonić do Cole’a.
Jego samolot za chwilę startuje, więc decyduję się wreszcie na krótkie: Kocham cię.
Spokojnego lotu. A potem wyłączam komórkę i zasypiam jak kamień.

background image

Budzi mnie świergot hotelowego telefonu. W pierwszej chwili jestem zupełnie

zdezorientowana i nie mogę dojść, gdzie, u licha, jestem. Gdy wreszcie dostrzegam
znajomy styl Four Seasons, zwlekam tyłek z łóżka i człapię do telefonu z nadzieją, że
nie zabrzmię jak stara alkoholiczka. Recepcja informuje mnie, że ktoś próbuje się ze
mną skontaktować. Numer podają tak szybko, że kapuję, o kogo chodzi.

Gdy tylko mnie łączą, od razu wiem, kto się do mnie dobija. Moja druga najlepsza

przyjaciółka, niebawem lekarka, Megan Sharp, która mieszka i studiuje w Maryland.

– Beznadziejna jesteś w robieniu niespodzianek! – Ryczy tak głośno, że aż

odsuwam słuchawkę od ucha.

– Co… Co zrobiłam? – Wciąż usiłuję otrząsnąć się z resztek snu i dałabym sobie

na dziesięciostopniowej skali przebudzenia solidną czwóreczkę. Spoglądam na
zegarek, którego nie zdjęłam z nadgarstka i który zapewne cudnie odbił mi się na
twarzy. Spałam tylko dwie godziny, nim obudziła mnie ta ruda harpia. – Nie krzycz
na mnie. Jest za wcześnie, żebyś na mnie krzyczała – mamroczę.

Siadam ciężko na łóżku, a oczy same mi się zamykają.
– Twój facet cię szuka i odchodzi od zmysłów!
– Co? – O proszę. Od razu jestem bardziej do życia.
– Alex przed chwilą wrócił do domu. Powiedział, że Cole miał lecieć do rodziny,

ale zmienił zdanie. Ale, ale, przyszło mu do głowy, że skoro ma już wolne, mógłby
polecieć do Nowego Jorku. Na szczęście najpierw pogadał z Aleksem.

– Och…
– Tak, och. Alex, nie wiem jakim cudem, nie wygadał się, że jesteś w Chicago.

I przekonał Cole’a, żeby najpierw do ciebie zadzwonił. No więc podejrzewam, że
smutny Cole tkwi na lotnisku i zastanawia się, czy nie możesz akurat rozmawiać, czy
raczej zamordował cię jakiś tajemniczy Nathan.

– Wyłączyłam komórkę. Nie miałam pojęcia…
– Chociaż nie, pewnie już się z tego lotniska zabrał i jedzie do domu, martwiąc się

jak diabli. Nie wiem, ile razy do ciebie dzwonił, ale coś ci powiem. Jeśli masz wielki
trencz, to myślę, że pora z niego skorzystać. – Megan parska śmiechem. Ja, mimo
okoliczności, również.

– Trochę za zimno, żeby latać z gołym tyłkiem tylko w trenczu, okej? –

Przewracam oczami, choć tak naprawdę jestem podekscytowana.

O. Mój. Boże.
Sześć dni z Cole’em!
Cholera. Chyba nie spakowałam niczego seksownego.
– Halo, Tessa? Już odleciałaś?

background image

– Megan, myślę, że mamy problem – oznajmiam poważnie i strzelam się w łeb

poduszką.

– Jaki? – Przyjaciółka brzmi na zmartwioną.
– Wzięłam ze sobą tylko babcine gacie.
Na to wyznanie ruda wiedźma zanosi się szaleńczym rechotem, który trwa i trwa,

i trwa…

*

Myśl o biednym, załamanym Cole’u sprawia, że latam po pokoju jak kot

z podpalonym ogonem. Jest około dziesiątej, więc do wieczornego spotkania zostało
sporo czasu. Mogę wyjść. Mogę spotkać się z Cole’em, ukoić jego ból i wrócić na
czas, by założyć małą czarną i udawać, że jestem szalenie pozbieraną osobą.

Wciskam się właśnie w obcisłe dżinsy, gdy ktoś puka. Nieco chwiejnie, dopinając

po drodze spodnie, podchodzę do drzwi. Gdy wyglądam przez wizjer, widzę
skrzywioną Leilę.

– Minutka! – wołam i prędko narzucam na siebie czarną bluzkę z długimi

rękawami. Stawiam dzisiaj na czarne ciuchy z nadzieją, że będą one krzyczeć „jestem
taka elegancka”, a nie „nie wzięłam żadnych ciuchów na spotkanie z miłością mojego
życia”.

– Z każdą minutką jestem starsza, Tessa. Nie marnuj mojego czasu.
Przewracając oczami, już bardziej spokojnym krokiem, podchodzę do drzwi.

Otwieram je i opieram się o futrynę, starając się wyglądać, jakbym miała lepsze
rzeczy do roboty niż gadanie z koleżanką.

– Jak mogę pomóc?
Leila obcina mnie wzrokiem.
– Gdzie się wybierasz?
– Spotkać się ze znajomymi.
– Nie przyjechałyśmy tu, żeby się bawić, tylko żeby pracować. Przyszłam do

ciebie, żebyśmy mogły sobie powtórzyć kilka najnowszych informacji. Chcę się
upewnić, że wszystko dziś pójdzie gładko i niczego nie spieprzysz.

– Jakich najnowszych? Wszystko ogarnęłyśmy już w biurze. Nie mogłybyśmy być

lepiej przygotowane.

Leila wzrusza ramionami, a na jej wargi wypływa złośliwy uśmieszek.
– Rozkazy Amy. Firma podesłała właśnie nowe informacje prasowe i nie mamy

wiele czasu, żeby się z nimi zapoznać.

Dlaczego mam wrażenie, że koleżanka wiedziała o tym wszystkim już wcześniej?
Może dlatego, że tak było. I dlatego, że im bardziej ja chcę wyjść, tym bardziej

background image

ona chce mi to utrudnić.

Spoglądam tęsknie na windę, potem zaś na zegarek. Muszę się stąd urwać, ale nie

mogę dać Leili satysfakcji. Z wielką lubością poinformowałaby Amy, że jestem w jej
ekipie zbędnym balastem.

Myśl, Tesso, myśl.
Leila stoi w progu z krzywym uśmieszkiem.
– To co? Bierzemy się do pracy?
Może za chwilę. Ciężkie czasy wymagają karty kredytowej tatusia.
– Hmm… Leila, a co powiesz na wycieczkę do Nordstrom?

background image

6

Spotkamy się bez widowni,

w bardziej odpowiednim miejscu i czasie

Porzucam Leilę w jej osobistym raju, znanym także jako dom mody w Nordstrom,

z prostymi instrukcjami: może sobie kupić, co jej się podoba, ale w granicach
rozsądku, żeby mój ojciec nie przewrócił się, kiedy dostanie wyciąg z karty. Jestem
dobrą córeczką, lubię radzić sobie sama i nie polegam za bardzo na rodzicach.

Czasem jednak, na przykład wtedy, kiedy musisz przekupić kogoś, żeby pozwolił

ci się zobaczyć z chłopakiem, cieszę się, że pochodzę z dzianej familii.

Kontaktuję się z Megan i Aleksem, którzy informują mnie, że Cole, nie mogąc się

do mnie dodzwonić, wrócił do domu. Megan zapewniła go, że żyję, tylko kimam
mocno po wzięciu kilku pigułek na sen. Przyjaciółka rozsnuła przed nim wizję, jak to,
wyczerpana, wzięłam wolny dzień, i wydaje mi się, że Cole, słysząc jej dramatyczną
opowieść, mógł zacząć przypuszczać, że leżę na łożu śmierci.

Kto by pomyślał, że w tej dziewczynie drzemie taki talent aktorski.
Z własnymi zakupami wskakuję do ubera i podaję kierowcy adres mieszkania

Cole’a. Nawet spryskałam się LaPerlą i być może to właśnie upewniło Leilę
w przekonaniu, że wcale nie jadę do znajomych.

– Już bardziej ostentacyjna być nie możesz – prychnęła, przymierzając bardzo

drogi płaszcz od Chloe. Wiecie co? W H&M są prawie identyczne i kosztują jedną
czwartą ceny.

Mam nadzieję, że gdy tata dostanie wyciąg, będzie akurat w dobrym nastroju.
– Ostentacyjna? – zapytałam, grzebiąc w koronkowej bieliźnie.
– Na tapecie telefonu masz wasze zdjęcia. W piątki przychodziłaś do pracy

w bluzie z logo Chicago Law School. Chyba naprawdę myślisz, że dobrze w niej
wyglądasz, ale… No i chichoczesz jak porąbana, kiedy gadasz z nim w trakcie
lunchu. Więc, wiesz, naprawdę nie trzeba mieć doktoratu z fizyki kwantowej, żeby
domyślić się, że w Chicago mieszka twój facet i że zrobisz wszystko, żeby się z nim
zobaczyć.

– Skoro wiesz, to istnieje jakiś konkretny powód, dla którego tak bardzo mi to

utrudniasz?

Leila uśmiecha się, przykłada do siebie kieckę BCBG i obraca się do lustra.

background image

– Po prostu trochę się bawię. Rozchmurz się.
Gdybym mogła udusić ją tym zdecydowanie za drogim łachem, zrobiłabym to

z lubością.

*

No więc teraz siedzę na tylnym siedzeniu ubera i przeglądam wiadomości od

Cole’a. Z każdą kolejną czuję się coraz bardziej podle. Rany, tak się martwił, a ja
zmarnowałam tyle czasu z Leilą. Nie wiem nawet, czy zastanę go w domu, czy
poszedł na kampus. Tak czy siak, kupiłam dość rzeczy, by przygotować dla nas
megaromatyczne spotkanie. I tak, muszę wrócić na wieczorną imprezę, ale po tych
wszystkich przebojach wreszcie go zobaczę.

Kierowca musi mnie mieć za naprawdę nadętą klientkę, bo gdy tylko zatrzymuje

się przed budynkiem, od razu wyskakuję z samochodu. Cóż, przynajmniej zostawiam
mu sowity napiwek. Nigdy wcześniej tu nie byłam, ale Cole sporo mi opowiadał,
a poza tym raz czy dwa oglądałam okolicę na mapach Google, więc wiem, czego się
spodziewać. Cole mógł zamieszkać w bardziej eleganckim miejscu, rozumiem jednak,
że chce oszczędzać. Zresztą kręci się tu wielu studentów z plecakami i podręcznikami
prawa, myślę więc, że mój facet jest w swoim żywiole, otoczony przez podobnych do
niego ludzi.

W przeciwieństwie do mnie. Ja mieszkam w budynku, w którym najbliższa mi

wiekiem osoba ma jakieś trzydzieści pięć lat.

Biorę torby i ruszam w kierunku kompleksu Lakefront Park Apartments

położonego na południowym krańcu jeziora Michigan. To nawet sympatyczne
miejsce blisko Lake Shore Drive, ledwie kilka minut od centrum. Tłoczne i popularne,
czyli właśnie takie, które pasuje do Cole’a. Co do mnie zaś… Ja wciąż mam problem,
żeby do kogoś zagadać. Starając się nie poddawać ponurym myślom, wchodzę do
lobby i wtedy staję oko w oko z przykrym faktem: nie mam jak dostać się do
mieszkania Cole’a. Zwracam się do recepcjonisty z pytaniem, czy Cole nie umieścił
mnie na liście gości. Nie, nie umieścił. Nie rozmawialiśmy o tym, kiedy go odwiedzę,
więc pewnie wyleciało mu to z głowy.

Mogłabym zaczekać w holu, ale naprawdę chcę zrobić mu niespodziankę

i przygotować wszystko, zanim wróci. Recepcjonista posyła mi współczujący
uśmiech, bo – co oczywiste – wyglądam jak mała, biedna dziewczynka, która wpadła
w odwiedziny do faceta, a nie kryjąca się po krzakach psychopatyczna stalkerka.

– Jest pani dziewczyną pana Stone’a? – pyta. Kiwam głową, gotowa wyciągnąć

telefon i pokazać mu swoją niesławną tapetę jako dowód. – Och, przykro mi, nie
mogę pani wpuścić bez pozwolenia, ale… – szepce konspiracyjnie – …widzi pani

background image

tamtą kobietę? – Wskazuje stojącą przy windzie brunetkę, która nerwowo przytupuje.

– Tak?
– To jego sąsiadka. Może ona panią wpuści. Żeby wejść wyżej, trzeba mieć

autoryzację.

– Och.
Jeszcze raz spoglądam na sąsiadkę Cole’a. Tym razem, jakby to ująć, z większym

zainteresowaniem. Podejrzewam, że musi mieć niecałe trzydzieści lat. Drobna
i zaokrąglona w strategicznych miejscach, ma na sobie czerwoną sukienkę oraz
balerinki. Ciemne włosy spięła w chudy precelek. Jest bardzo elegancka, ale w tej
chwili rozmawia z kimś przez telefon i nie wydaje się być specjalnie zadowolona. Nie
jestem pewna, czy chcę jej przeszkadzać.

Kiedy jednak spoglądam na torby z zakupami, pojmuję, że to może być jedyny

sposób.

– Cóż… – mruczę do recepcjonisty Billa. – To jak ma na imię?

*

Podchodzę do Melissy na miękkich nogach, w duchu ciesząc się, że winda jeszcze

nie przyjechała. Kobieta skończyła już rozmowę, wygląda jednak, jakby miała się
rozpłakać.

– Przepraszam bardzo – mówię, a wtedy ona unosi głowę i prędko ociera łzy.
Boże, Tessa, co za wyczucie czasu.
– Ja… Przepraszam, nie chciałam pani przeszkadzać.
– Nie ma sprawy. – Uśmiecha się do mnie słabo. – Och, znamy się? Wyglądasz

dziwnie znajomo. – Przygląda mi się, jakby chciała sobie przypomnieć.

– Chyba nie. Ale może pani znać mojego chłopaka, Cole’a Stone’a.
– Och! – Wygląda, jakby doznała objawienia. – Już wiem! Ma u siebie mnóstwo

twoich zdjęć. – Jej twarz rozjaśnia się w uśmiechu. – Wie, że tu jesteś? Wydaje mi
się, że rano jechał na lotnisko. A przy okazji, jestem Melissa.

– Tessa.
Podajemy sobie dłonie.
W głowie dzwonią mi dzwonki alarmowe i ma to chyba coś wspólnego z tym, że

Melissa jest piękna. Ma cudowną cerę i sarnie oczy otoczone gęstymi rzęsami.
Przypomina mi porcelanową lalkę.

A Cole ma słabość do niewinnie wyglądających kobiet.
– Ja… Hmm… Chciałam mu zrobić niespodziankę. I dlatego pomyślałam, że

może mogłabyś mnie wpuścić?

– Och, niespodziankę? – Wygląda na dziwnie podekscytowaną tym pomysłem. –

background image

Będzie zachwycony.

Wiem, że będzie, jestem jego dziewczyną. Oczywiście tylko tak myślę, nie

powiem tego głośno. Ona jest moją jedyną szansą na dostanie się do mieszkania
Cole’a.

– Jasne. Nie ma sprawy. Chodź ze mną. – Wydaje się, że cały jej stres znika.

Z wyraźną radością pomaga mi wtargać do windy torby. Kiedy jesteśmy na górze,
chcę zapytać ją, czy nie wie, jak mogłabym się dostać do mieszkania, nim jednak
mam okazję to zrobić, wyjmuje klucze spod własnej wycieraczki.

– Dał mi zapasowe, na wypadek gdyby zgubił swoje – wyjaśnia, otwierając

mieszkanie Cole’a.

– Jasne – rzucam, czując się nieco niezręcznie. I odrobinę poza nawiasem.
– Cóż… – mówi nieco chyba zmieszana Melissa. – Mam nadzieje, że będziecie się

dobrze bawić. – Próbuje mrugnąć, ale z powodu zatkanego nosa i przekrwionych
oczu, niezbyt jej to wychodzi. Robi się jeszcze bardziej niezręcznie.

– Na pewno. Dzięki.
Melissa odchodzi. Na pożegnanie macha mi jeszcze z progu własnego mieszkania.

Mieszkania znajdującego się dokładnie naprzeciwko tego należącego do Cole’a.
Rany, ale będzie zabawnie.

Starając się nie myśleć o pięknej, choć nieco dziwnej sąsiadce, biorę się do roboty.

Nie mam nawet czasu obejrzeć dokładnie minimalistycznie urządzonego studia, bo od
razu idę pod prysznic. Jestem w końcu kobietą na misji. Po dziesięciu minutach pod
natryskiem przebieram się w bardzo frywolne i bardzo drogie koronki z LaPerli. Na
wierzch narzucam uroczą, ale seksowną, czarno-beżową kieckę odsłaniającą ramiona,
a stopy wsuwam w ulubione szpilki.

W łazience nie ma żadnych narzędzi do stylizacji włosów, zadowalam się więc

wysuszeniem ich i ułożeniem w luźny kok. Podkradam Cole’owi trochę żelu, żeby
upewnić się, że nie będą mi sterczeć na wszystkie strony. Nakładając makijaż, bo
wzięłam własne kosmetyki, spoglądam na zegarek. Znam harmonogram Cole’a. Jest
środa, a więc, jeśli w ogóle poszedł na zajęcia, powinien wrócić za około dwa
kwadranse. Kiedy już się zjawi, będziemy mieć trzy godziny. Potem będę musiała
lecieć, przygotować się do imprezy. Kiecka, którą mam na sobie, powinna być
odpowiednia na przyjęcie, a włosy wyglądają możliwie, pozostanie mi więc tylko
poprawienie makijażu. Nieźle. Nie będę musiała zostawiać Cole’a wcześniej niż to
niezbędne.

Widzicie? Dałam radę, wszystko jest pod kontrolą i pójdzie świetnie.
Aha. Sławetne ostatnie słowa Tessy.

background image

*

Z wysoko ocenianej na Yelpie restauracji zamawiam włoskie jedzenie. Czekając

na dostawę, mam wreszcie czas, by rozejrzeć się po mieszkaniu Cole’a. To studio,
otwarta przestrzeń, w której znajdują się aneks kuchenny, salon i coś w rodzaju
sypialni. Nie ma tu zbyt wiele miejsca, ale duże okna wpuszczają do pomieszczenia
mnóstwo światła, dzięki czemu mieszkanie sprawia wrażenie większego niż jest
w rzeczywistości. Cole raczej nie zawracał sobie głowy dekoracjami, czemu będę
musiała zaradzić. Może któregoś dnia wyciągnę go jednak do Ikei i wykończę to
miejsce, nim jeszcze bardziej zacznie przypominać pustelnię.

– Okej, jestem ubrana, żarcie zaraz będzie, prezent jest na stole. Co jeszcze, Tessa,

pomyśl – mamroczę do siebie, gdy słyszę odgłos przekręcanego w zamku klucza.
Drzwi się otwierają. Mam wielką chęć jak dziecko schować się za kanapą
i wyskoczyć na Cole’a z głośnym „BU!”. To byłoby niesamowicie seksowne, nie?

Spanikowana, kucam koło łóżka, którego położenie sprawia, że minie chwila, nim

Cole mnie zauważy. Nie odpowiedziałam na żadną z jego porannych wiadomości,
podejrzewam więc, że jest na mnie nieźle wkurzony. Planuję, co powiem i jak się
zachowam, żeby ta niespodzianka była jak najfajniejsza. I wtedy właśnie okazuje się,
że to on zaskakuje mnie. Słyszę jego kroki. Ale nie tylko jego. Te drugie są cichsze,
delikatniejsze.

– Chcesz, żebym ci zrobił kanapkę?
Serce mi pęka, gdy słyszę jego głos. Dopiero teraz czuję cały ogrom tęsknoty.
– Z masłem orzechowym i dżemem poproszę.
Głos należy do małej dziewczynki. Jestem tego pewna, co czyni mnie tylko

bardziej zmieszaną. Wytykam głowę, ale z tego miejsca nie widzę ani Cole’a, ani jego
gościa. Podczołguję się kawałek, żeby mieć lepszy widok.

– Jasne. Powiedz mamie, że już jesteś, i od razu wracaj dobrze?
– Okej, Cole. – Jej głos dźwięczy w pustej przestrzeni, a potem dziewczynka

wychodzi.

No dobrze, a więc w wolnym czasie Cole zajmuje się dzieckiem sąsiadki?

Pierwsze słyszę. Dociera do mnie, jak kretyński był pomysł chowania się za łóżkiem.
Torby walają się po pokoju, więc Cole na pewno za chwilę je spostrzeże. Bez sensu.
Wstaję, poprawiam sukienkę, przeczesuję włosy i ruszam ku miłości mego życia.

I wtedy zawadzam o coś obcasem i ziemia usuwa mi się spod stóp.
Auć. To na pewno zaboli. Usiłuję zachować jakoś równowagę, ale taniec

paralityka nie pomaga. Z wielkim hukiem ląduję na tyłku, a moje nogi merdają
w powietrzu.

background image

Wrzask dziecka jest jak kropka nad i.
– Cole! Tu jest jakaś dziwna pani!
Tak. Dziwna pani to ja.

*

Stoję, a raczej leżę oko w oko z małą dziewczynką o ciemnych lokach, które

dziwnie upodabniają ją do Taylor Swift. Nieznajoma przygląda mi się z wyraźnym
zafrapowaniem. Nie mogę się ruszyć. Potwornie boli mnie kość ogonowa.

Jak przewidywałam – upadek nie był miły.
– Kim jesteś? – Podchodzi bliżej, nie spuszczając ze mnie wzroku.
– Nazywam się…
– Tessa?!
– O, właśnie. – Udaje mi się wreszcie usiąść, a nawet pomachać kompletnie

ogłupiałemu Cole’owi, który wypuszcza trzymany w jednej ręce karton z sokiem. Sok
pryska na wszystko wokół. Mała, bezimienna dziewczyna, patrzy to na swojego
opiekuna, to na mnie.

– Zrobiłeś bałagan! – Kolejny wrzask. Boże, niech ktoś nauczy to dziecko ściszać

trochę głos.

– Oj. – Cole wbija we mnie wzrok. – Lainey, a może obejrzałabyś kilka

kreskówek? Ustawiłem ci już telewizor.

Zupełnie jakby słowo „telewizor” było zaklęciem, dziewczynka natychmiast

zapomina o rozciągniętej na podłodze „dziwnej pani”. Z radosnym „okej” odwraca się
i podbiega do kanapy.

– Ech… – mamroczę, rozmasowując obolały odwłok. – Niespodzianka?
To, jak się zdaje, wyrywa Cole’a ze stuporu.
– O Boże, co ty tu robisz? – wykrzykuje, pochylając się, by zdjąć mi szpilki,

znane także jako „śmiertelna pułapka”. Potem pomaga mi wstać i ostrożnie sadza na
łóżku z dala od przyklejonego do telewizora dziecka.

– Wszystko w porządku? – Kuca przede mną i rozmasowuje mi łydki.
– To nie był mój najlepszy moment. – Parskam śmiechem. Ta sytuacja jest

przekomiczna, bo nasze spotkanie wyobrażałam sobie zupełnie inaczej. Miało być
romantycznie, a nie idiotycznie. Cóż… Łatwiej byłoby mi osiągnąć to pierwsze,
gdybym nie pocałowała gleby.

Cole wpatruje się we mnie szeroko otwartymi oczami.
– Po prostu… Łał. Nie miałem pojęcia, że… Jak udało ci się… Megan

powiedziała mi, że jesteś chora.

Wzruszam ramionami.

background image

– Nie tylko ty jesteś w stanie przygotować niespodziankę. Choć, muszę przyznać,

tobie wychodzi to lepiej.

Cole wybucha szczerym, radosnym śmiechem, dołącza do mnie na łóżku

i przyciąga mnie do siebie.

– Nie mogę uwierzyć, że jeszcze cię nie pocałowałem – parska.
– Cóż, ja też. Chyba się starzejesz, Stone.
Ucisza mnie długim, oszałamiającym, głębokim pocałunkiem, który nie ma nic

wspólnego z czułym cmoknięciem. Nie zaczynamy od delikatnych muśnięć
i niewinnych dotknięć. Nie – od razu przechodzimy do rzeczy. Za tą chwilą kryje się
wiele tęsknoty i wieczny niedoczas. Nasze dłonie są wszędzie. Gnana pragnieniem
poczucia jego nagiej skóry, każdego jej centymetra, niecierpliwie sięgam do guzików
jego koszuli. Chcę, żeby ją zdjął. Chcę poczuć jego ciało przy moim ciele. Cole zdaje
się łaknąć tego samego, bo jego palce wślizgują się pod moją sukienkę, podciągają ją
wyżej, ponad kolana, aż do ud. Nasze języki toczą nieustanną bitwę. Dłonie Cole’a
mocniej chwytają materiał i podciągają go jeszcze wyżej, aż do…

– Cooooooole, telewizor nie działa!
Odskakujemy od siebie, jakby raził nas prąd.
– O Boże! – Nakrywam usta dłonią. – Powiedz, że nie zaczęliśmy się rozbierać

w obecności pięciolatki – wyduszam.

Chowam twarz w zagłębieniu ramienia Cole’a, który bluzga pod nosem.

Z histerycznym rechotem opadam na wznak na łóżko, a on wstaje z niechęcią, żeby
ogarnąć sytuację.

– Nie waż się ruszyć – syczy, poprawiając koszulę i spodnie. Jego zmieszanie

sprawia, że rżę tak szaleńczo, aż z oczu płyną mi łzy. Nie jestem pewna, czy to łzy
szczęścia, czy smutku, ale… Rany boskie, nic dziwniejszego, nic bardziej porąbanego
i komicznego zarazem chyba nie mogło się nam przytrafić.

Kiedy Cole odchodzi, spoglądam na zegarek. Czas nie jest moim

sprzymierzeńcem. Muszę wrócić do hotelu, zanim Amy zacznie do mnie wydzwaniać.
Wzdycham sfrustrowana, a potem przymykam oczy i słucham, jak Cole i Lainey
rozmawiają, chodząc po mieszkaniu.

– Hej, złotko, sprawdźmy, co u twojej mamy, dobrze?
– Powiedziała, że mam być u ciebie do szóstej.
Wyobrażam sobie, jak mała, potrząsając lokami, obraca się w stronę zegara

i konstatuje, że szóstej jako żywo jeszcze nie ma.

– Po prostu do niej zajrzymy i zobaczymy, czy nie mogłaby cię dziś zabrać do

parku nieco wcześniej.

background image

Parskam stłumionym śmiechem. Jest taki słodki, gdy sili się na cierpliwość.
Wierzcie mi, facet, który chce pozbyć się pięciolatki, żeby dobrać się do dawno

niewidzianej dziewczyny, potrafiłby przyprawić o cukrzycę.

No co? Nigdy nie mówiłam, że jest święty.
– Okej! – ćwierka Lainey i słyszę, jak wychodzą.
Hmm… Zastanawiam się, czyj to dzieciak i dlaczego tak swobodnie czuje się

z Cole’em. Nigdy nie wspomniał o niej bodaj słowem i dziwnie się czuję, wiedząc, że
spędza z nią, jak się zdaje, całkiem sporo czasu. Rozmyślam o tym, wstając z łóżka,
poprawiając ciuchy i człapiąc do części dziennej. Nadal boli mnie tyłek obity po
spotkaniu z posadzką.

Na małym stoliku przed telewizorem leży częściowo skonsumowana kanapka

z masłem orzechowym i dżemem, a obok stoi kartonik z sokiem. Na ekranie zastygła
kreskówka, pod szafką widzę dziecięcy plecak. Okej, z każdą chwilą robi się
dziwniej. Właśnie rozkminiam, czemuż to Cole nie opowiedział mi o swoim
sekretnym życiu niani, kiedy słyszę dzwonek do drzwi. To pewnie nasze jedzenie.

Może naprawdę przyda nam się romantyczny posiłek, żeby jakoś to wszystko

poukładać.

Płacę dostawcy i odbieram pojemniki, kiedy spostrzegam Cole’a, Lainey

i Melissę, laskę, która mnie tu wpuściła. Wszyscy troje stoją przed drzwiami jej
mieszkania i śmieją się, jakby byli szczęśliwą rodziną. Mrużę oczy, by upewnić się,
czy nie mam zwidów. Nie, nie mam. Cole trzyma dziewczynkę za rękę, a jej mamusia
szeroko się do nich uśmiecha.

Zabieram żarcie do środka i zamykam drzwi, zanim sytuacja stanie się jeszcze

bardziej absurdalna. Rozstawiam na stole ulubioną pizzę Cole’a, makarony i sałatkę,
a potem wyciągam z lodówki napoje. Nie mogę nie zauważyć, że jest w niej również
zgrzewka małych kartoników z sokami. Och, jakże poręcznie.

Nakrywam do stołu, gdy do mieszkania wparowuje radosny jak szczygiełek Cole.
– Nadal nie mogę uwierzyć, że tu jesteś!
Odpycham na bok to, co widziałam przed chwilą, nie chcę bowiem tracić więcej

czasu. Cole dopada do mnie i przyciąga do piersi, a jego dłonie zsuwają się na mój
krzyż. Pochyla głowę i stykamy się czołami.

– Pamiętasz, jak mówiłam, że wyskoczyło mi w pracy kilka rzeczy i będę bardzo

zajęta? – pytam.

– Noo? – mamrocze pomiędzy krótkimi pocałunkami.
– Będę tu tydzień. – Uśmiecham się wprost w jego wargi. – Czaisz? Tydzień.
Cole odsuwa się nieco, a jego twarz rozjaśnia się szczerą radością.

background image

– Serio? – Szczerzy zęby i unosi mnie w powietrze.
Chichoczę w jego szyję, gdy niesie mnie do łóżka. Podskakuję na materacu, na

który ni to mnie kładzie, ni to rzuca.

– Ile mamy czasu? – pyta Cole, wodząc wzrokiem po mojej sukience. Jego oczy

ciemnieją.

– Dwie godziny. Potem muszę wracać do hotelu.
W głowie kłębią mi się pytania, które chciałabym mu zadać, ale choć miło byłoby

wiedzieć, co łączy go z mamusią i córeczką z drugiej strony korytarza, nie mam
zamiaru tracić bezcennego czasu na rzeczy, które nie wymagają natychmiastowych
wyjaśnień.

– Nieźle. Nie żeby jakoś wybitnie super, ale musi wystarczyć.

*

Nie wiem, jakim cudem, ale zasypiam w ramionach Cole’a. Jest mi ciepło, jest mi

dobrze i niczym się nie martwię. Uwielbiam się do niego tulić. Uwielbiam, kiedy
przyciska mnie do siebie tak mocno, jakby nie chciał pozwolić mi odejść. Nawet nie
zauważam, kiedy morzy mnie sen, wiem natomiast, że nie spało mi się tak dobrze od
czasu… Cóż, przez cały czas, gdy nie sypiamy razem.

Niestety, nie jest to najlepsza pora na wycieczkę do raju. Jeśli wściekłe buczenie

mojego telefonu oznacza coś konkretnego, to to, że konkretnie nawaliłam. To już
drugie dzisiaj nieprzyjemne przebudzenie. Rzucając się po komórkę, niemal wbijam
Cole’owi łokieć w twarz.

O nie…
– Cholera! – mamroczę, spostrzegłszy, że jeśli natychmiast nie wyjdę, nie dam

rady spotkać się z Amy i Leilą o umówionej godzinie. To Leila do mnie wydzwania.
Przesłała też kilka wiadomości.

Pisze, że kryje mi tyłek, ale jeśli nie przywlekę się w ciągu pół godziny, mam

radzić sobie sama.

Cóż, muszę przyznać, że jest dziś dziwnie miła.
– Szlag, szlag!
Pognieciona kiecka leży na podłodze. Wciągam ją na siebie, z wyprzedzeniem

planując, że narzucę żakiet, żeby nie było widać, że wygląda jak psu z gardła wyjęta.
Rzucam okiem na odbicie w lustrze. Och, oczywiście. Włosy sterczą mi na wszystkie
strony, jakby strzelił we mnie piorun. Próbuję trochę je przyklepać, ale to na nic.
W tej chwili nie jestem w stanie zrobić niczego, by ukryć fakt, że ktoś robił ze mną
coś tak jakby niegrzecznego.

Luźny kok musi wystarczyć.

background image

– Gdzie się pali, Muffinko? – Cole pociera zaspane oczy, siada na łóżku

i przeciąga się tak, że niemal zaczynam się ślinić.

– Zaspałam i teraz Leila uważa, że nadciąga koniec świata. Właściwie to chyba

ma rację. Nadciąga.

Pospiesznie zbieram swoje rzeczy. Jakie szczęście, że okazałam się dość

przewidująca, by wgrać wszystkie ważne pliki na telefon.

Jeśli pies wnuczki naszego klienta ma alergię na orzeszki ziemne, będę to

wiedzieć.

– Nie powinniśmy nienawidzić Leili? – pyta Cole. Niech go szlag, póki nie założy

koszulki, będę się tylko bezrozumnie na niego gapić.

– Powinniśmy – burczę, poprawiając szminkę. Niemal wydłubuję sobie oko

szczoteczką od tuszu do rzęs. – Ale mam wrażenie, że wyhodowała sobie coś na
kształt serca. A może chodzi o ciuchy, które dziś kupiła. Były potwornie drogie. Może
dlatego jest miła. Muszę natychmiast spadać albo mnie wyleją. A wolałabym, żeby
mnie nie wylali. Podejrzewam, że rodzice założyli się o to, ile wytrwam w normalnym
świecie, nim wrócę na kolanach do mamusi i tatusia. Fajnie byłoby dać radę choć
przez miesiąc.

W panice biegam po całym mieszkaniu. Zakładam buty. Upewniam się, że nie

zostawiłam żadnej części garderoby. Głupio byłoby zaświecić dziś cyckiem. Cole
ubiera się ze spokojem, po czym, gdy pędzę do drzwi, zatrzymuje mnie i przytula.

– Uspokój się. Podrzucę cię. – Cmoka mnie w szyję. – A poza tym czuję się trochę

wykorzystany, gdy tak mnie porzucasz.

– Wykorzystany? – Parskam chichotem. – Wykorzystaj i porzuć to nie mój styl.
– Ale wiesz, kiedy tak pędzisz, czuję się jak pomniejszy przydupas. Ale dobrze

już, dobrze. Kiedy tylko skończysz ze swoim zawodowym wyzwaniem, przywiozę cię
prosto do domu. Do łóżka. I wcale z niego nie wyjdziesz.– Albo – spoglądam na
niego – możemy się zadekować w moim pokoju hotelowym. Zamówilibyśmy żarcie i,
bo ja wiem, zrobili sobie kąpiel? – Jestem coraz bardziej podekscytowana.

– Wszystko sobie zaplanowałaś, Muffinko, prawda? – Oczy mu błyszczą i korci

mnie, by zaryzykować, że mnie wyleją, jeśli…

– Cole! – Rozlega się ciche, choć pełne determinacji pukanie. To ta mała. –

Musisz mnie zawieźć na balet!

Lainey nie przestaje walić w drzwi małymi piąstkami i oczyma wyobraźni widzę

wyraz zdecydowania na jej okrągłej twarzyczce.

Cole wzdycha ciężko.
– Podrzucę cię do hotelu, a potem odstawię małą na zajęcia. Odbiera ją najczęściej

background image

jej mama.

– Chcę wiedzieć, dlaczego robisz za taksówkę dziecka sąsiadki.
Mruga.
– Widziałaś to, nie?
– To? Pięciolatkę? Tak, widziałam. A raczej to ona widziała mnie rozkraczoną na

podłodze. Cieszę się, że nie udało się jej zobaczyć pewnych bardziej newralgicznych
miejsc, bo jeszcze miałaby traumę, czy coś.

– A jeśli o newralgiczne miejsca chodzi… – Jego dłoń znów przesuwa się po

moim ciele. Cole nic sobie nie robi ani z buczenia telefonu, ani z hałasu pod
drzwiami.

– O nie, nie ma mowy. Ty masz zniecierpliwione dziecko, ja wściekłą, ziejącą

ogniem laskę z Nowego Jorku, która próbuje rozładować mi baterię w komórce, więc
zostawmy tego typu atrakcje na później.

– Okej. Spotkamy się bez widowni, w bardziej odpowiednim miejscu i czasie.
– Tylko o to proszę, Cole. Tylko o to.

background image

7

Moja pewność siebie kurczy się jak suszona śliwka

Zajeżdżamy pod hotel ledwie chwilę przed umówionym spotkaniem. Niemal

wyskakuję z samochodu, pokazując biednemu dziecku, jak absolutnie nie powinno się
zachowywać na ulicy. Słyszę, jak Lainey pyta Cole’a, czy „dziwna pani dobrze się
czuje”, jego odpowiedź jednak już do mnie nie dociera. Jestem zbyt zajęta
utrzymywaniem równowagi na morderczych szpilach. Po lobby biegam, jakbym
postradała zmysły.

Oczywiście, że Leila podała mi złą godzinę.
Oczywiście, że miałam aż nadto czasu, by tu dotrzeć.
Rozmyślam nad tym podczas kolacji z przedstawicielami nowej firmy

kosmetycznej. Prym wiedzie Amy, ja i Leila tylko od czasu do czasu dodajemy coś od
siebie, więc bardzo często po prostu odpływam. To był naprawdę dziwny dzień
i gdyby na nogach nie trzymała mnie wypita po posiłku kawa, pewnie przycięłabym
komara i obśliniła okryte drożyzną od Chanel ramię pracowej koleżanki. Ciekawe, jak
by coś takiego wpłynęło na nasze stosunki…

Staram się tego nie rozkminiać, gdy żegnamy się przed zbliżającą się inauguracją

firmy.

Pierwsze zadanie tego dnia? Wykonane! I nawet tylko trochę się spociłam. Bogu

niech będą dzięki za ciuchy z oddychających tkanin.

– No więc, wy dwie. – Amy zwraca się do nas po tym, jak nasi goście podrzucili

nas do hotelu i jak pomachałyśmy im na pożegnanie. – Nie wiem, co się dzieje
i dlaczego jesteście takie rozszczebiotane, ale – podchodzi bliżej i wbija w nas wzrok,
jakby chciała zajrzeć w głąb naszych dusz – spieprzcie to i wasze tyłki wylądują na
bruku, nim zdążycie bodaj napisać SMS-a. Jasne?

Przełykam ślinę.
– Jak słońce.
Stojąca obok mnie Leila energicznie kiwa głową. Paskudne spojrzenie Amy

gładko przechodzi w uśmiech.

– Dobrze się spisałyście. Spodziewam się tego samego później.
Rzuciwszy to, oddala się beztrosko, zupełnie jakby przed sekundą o mało nie

przyprawiła mnie o zawał.

background image

– Jak się domyśliła? Co poszło nie tak? – pytam Leilę, nie ruszając się o krok,

jakby Amy mogła w każdej chwili wrócić i wylać mnie z pierwszej dorosłej pracy.

– Nie wiem. Może zauważyła, że w trakcie kolacji chciałaś zabić mnie wzrokiem

– syczy Leila.

– Serio? Ojej. Myślałam, że to było wtedy, kiedy „przypadkowo” zamieniłaś

bezglutenową pizzę Amy z moją, żeby pomyślała, że chcę zafundować jej kilka
rozkosznych chwil w kiblu.

Wzrusza ramionami.
– Byłoby ciekawie.
– Cóż. Mogłabyś przynajmniej podziękować mi za kieckę. – Gapię się na jej

granatową, sięgającą kolan kieckę z wielkim dekoltem w szpic. Jeden
z przedstawicieli firmy przez calutki posiłek nie odrywał od niego wzroku.

Tak, ten kawałek jedwabiu kosztował prawie tysiąc dolców.
Ciekawe, czy uda mi się dorobić trochę jako kelnerka. Podejrzewam, że ojca szlag

trafi, jak zobaczy rachunek.

– A tak. Dała radę. Kojarzysz tego blondyna? Dopadł mnie, kiedy poszłam się

odświeżyć i powiedział, że chciałby zaprosić mnie jutro na lunch. A potem zgodził się
oprowadzić mnie po ich zakładzie, o czym wcześniej w ogóle nie było mowy. Amy
chyba dostała orgazmu, jak jej powiedziałam. Fajnie, nie?

Dobrze rozegrane, Leila. Naprawdę dobrze.
Nie sądzę jednak, żebym była tak ambitna i bezwzględna jak ona. Nie umiałabym

posługiwać się podobnymi metodami. Może brakuje mi pasji i przekonania, a może
trafiłam nie do tej branży, co trzeba, w każdym razie nie podoba mi się idea
eksponowania cyca celem przebicia się dalej. Nie oceniam Leili, bynajmniej. Przejęła
kontrolę nad rozgrywką i pokazała facetowi, kto tu rządzi. Im jednak dłużej z nią
przebywam, tym bardziej jestem pewna, że się do tego nie nadaję.

Moja reakcja ją rozczarowuje.
– Gratulacje! Jestem pewna, że Amy jest zachwycona. A teraz, wybacz, jest ktoś,

z kim chciałabym się zobaczyć.

Mijam ją i na miękkich nogach idę do windy. Cole może się zjawić w każdej

chwili i jeśli uda mi się zrealizować listę rzeczy do zrobienia, nad którą pracowałam
w trakcie kolacji, czeka nas niezapomniana noc.

Kto powiedział, że nie umiem w erotykę?

*

Nie ma go.
Patrzę na zegarek, a potem na drzwi. I znowu. Czekam na niego od ponad

background image

godziny. Jest już po północy. Nie wiem, ile jeszcze czasu dam radę utrzymać
uniesione powieki, próbuję więc znów się do niego dodzwonić. Po raz kolejny włącza
się poczta głosowa. Cole nie odpowiada na wiadomości. Zaczynam się martwić.

A co, jeśli coś mu się stało? Postanawiam jeszcze chwilę zaczekać, ale na wszelki

wypadek włączam aplikację Ubera, gotowa w każdej chwili wezwać kierowcę.
Właśnie wtedy telefon zaczyna wibrować. To Cole.

– Wszystko w porządku? – pytam głosem zduszonym od niepokoju.
Cole ze świstem wypuszcza powietrze.
– Przepraszam, Muffinko. Jechałem do hotelu, ale…
Docierają do mnie odgłosy w tle. Nie wiem, gdzie jest Cole, ale jest tam głośno.
– Ale co? Coś ci się stało? – Podrywam się, gotowa zarzucić kurtkę na piżamę

i natychmiast wybiec z hotelu.

– Chodzi o Lainey. Jestem z nią i z Mel w szpitalu.
Potrzebuję chwili, by skapować, że Mel to Melissa. A gdy to następuje, czuję się

mocno oszołomiona.

– Wszystko okej?
– Samochód Melissy jest w warsztacie – mówi Cole. Ledwie go słyszę,

podejrzewam, że dzwoni z urazówki. – Lainey wymiotowała i zemdlała
z odwodnienia. Melissa przyszła do mnie, gdy miałem wychodzić, i poprosiła, żebym
podrzucił ją do szpitala.

– Och.
Jasnym staje się, że pewnej części życia Cole’a w ogóle nie jestem świadoma. Tej

części, w której mój facet jest jak rodzina dla samotnej matki i jej córki. W której
zrobi wszystko, by im pomóc. Nie wiem, jak to się stało, wiem jednak, że to nie czas
na takie pytania.

– Pewnie przyda im się twoja pomoc.
Cole wzdycha.
– Pewnie tak. Mel strasznie panikuje. Kiedy Lainey coś jest, traci nad sobą

kontrolę. Więc chyba… Chyba powinienem się upewnić, że nic im nie jest.

Nie pytam, dlaczego czuje się zobowiązany być przy ludziach, których poznał

jakiś miesiąc wcześniej.

– Jasne. Rozumiem. Zrób, co trzeba. Nigdzie się stąd nie ruszam.
– Tessie… – Cole wydaje z siebie głośny jęk. – Okropnie się czuję. Wiesz, że

gdybym mógł, już dawno bym u ciebie był.

– Wiem. – To prawda. Czy boli? Oczywiście. Czy winię Cole’a za to, że stara się

być dobrym człowiekiem? Raczej nie. Poza tym patrzenie na to, jak opiekuje się małą

background image

dziewczynką, sprawia, że gdzieś w środku mnie dzieją się różne rzeczy. Bardzo,
bardzo dobre rzeczy.

– Powiedziałam w recepcji, żeby cię wpuścili, jeśli uda ci się przyjechać. – Tłumię

ziewnięcie, po czym włażę do łóżka i zwijam się w kulkę. Brakuje mi ciepła Cole’a.

– Przyjadę jak najszybciej.
– Trzymam cię za słowo.

*

Już drugi dzień z rzędu budzę się w ramionach Cole’a, co jest nawet lepsze niż

pobudka w poranek Bożego Narodzenia. Kiedy otwieram oczy, on wciąż jeszcze śpi,
jego pierś unosi się i opada w spokojnym rytmie, a ramiona ciasno mnie obejmują.
Przez kilka minut leżę w bezruchu, po prostu rozkoszując się, że jest przy mnie.
Kiedy tych kilka dni dobiegnie końca, znów się rozstaniemy. Nie wiem, kiedy go
zobaczę, i na myśl o tym ogarnia mnie smutek. Opuszkami palców wodzę po jego
twarzy na tyle delikatnie, by go nie zbudzić. Biedak, wygląda na wyczerpanego. Nie
pamiętam, kiedy tu dojechał. Naprawdę muszę się dowiedzieć, jakimż to cudem został
męską niańką. Frapujące.

Biorę prysznic i ubieram się, a Cole nie rusza się ani na centymetr. Gdybym nie

widziała, jak oddycha, zaczęłabym się martwić. Zamawiam śniadanie w nadziei, że
aromat kawy oraz gofrów wyrwą go ze snu, kiedy jednak siadam do posiłku i topię
moją porcję w czekoladowym syropie, Cole w dalszym ciągu śpi jak zabity. Rany
boskie, może i podoba mu się zabawa w dom z sąsiadką, ale ja nie zostanę fanką
swojego faceta w stanie śpiączki. Za kilka godzin będę musiała zacząć transformację
w księżniczkę, żeby dobrze wypaść na jublu, i mam wrażenie, że oto stracimy kolejny
dzień. Cóż, chyba sobie nie pozwiedzamy.

Użalam się nad sobą w najlepsze, gdy rozlega się pukanie do drzwi. Jeszcze nie

zamówiłam dodatkowych pankejków, żeby umilić sobie cierpienie, nie sądzę więc, że
to serwis hotelowy.

Och, przecież to oczywiste. Fatalny dzień staje się jeszcze bardziej fatalny.

Zgadłam – to nie obsługa. To Leila. Odpicowana, umalowana, odziana w seksowny
sweterek i gotowa do życia. Ja natomiast rozpaczam w gustownym dresie.

– Hej – rzuca z krzywym uśmieszkiem. – Miałaś miłą nockę?
Spogląda ponad moim ramieniem na łóżko, na którym wciąż śpi Cole.
– Niezłe ciacho z twojego faceta. To smutne, że jest taki nieruchawy.
– Wiesz, co? Ktoś, kto nie ma w perspektywie pracy z tobą przez kolejnych Bóg

wie ile miesięcy, mógłby powiedzieć ci prosto w twarz, że nie łapiesz koncepcji
przestrzeni osobistej.

background image

– No to peszek, moja droga, bo ty masz tę perspektywę. Ośmielę się więc

zasugerować, żebyś nie wygłaszała póki co kategorycznych opinii. Mogę być miła
albo niemiła. To zależy od tego, jak się czuję. Mniejsza. Nie przyszłam, żeby gadać
o pierdołach. Chciałam tylko dać ci znać, że twój facet przez przypadek wszedł
w nocy do mojego pokoju. Zamawiałam żarcie i chyba zostawiłam drzwi otwarte.
Ciesz się, że nie zaczęłam wrzeszczeć jak opętana.

Aha.
– No i muszę stwierdzić, że gość nie wygląda na takiego, któremu pasowałyby

grzeczne laski jak ty. Jakim cudem się spiknęliście?

Zaciskam zęby.
– Nie masz jakiegoś lunchu czy czegoś?
– Rany, aleś ty przewrażliwiona. Po prostu zastanawiam się, jak radzisz sobie ze

związkiem na odległość, skoro twój chłopak tak wygląda.

– Daję sobie radę. Okej, Leila, chciałaś coś jeszcze, czy mogę już zatrzasnąć ci

drzwi przed nosem?

– Nie, nie, to wszystko i…
Nie dając jej dokończyć, robię dokładnie to, o czym wspomniałam. Zatrzaskuję jej

drzwi przed nosem.

No tak, jak radzę sobie z tym, że przeleciałam taki kawał drogi, a mój mężczyzna

jest zbyt zmęczony, żeby pocałować mnie na dobranoc? Cóż, Leilo, o tym sobie ze
mną nie pogadasz.

*

Cole budzi się akurat wtedy, kiedy wracam ze spaceru po okolicy. Konsjerż

powiedział mi, że niedaleko znajdują się dobre sklepy, postanowiłam więc skleić
nadpęknięte serce ciuchami. Wlekę za sobą wielkie torby pełne designerskich szmat,
których właściwie nie potrzebuję, gdy z pomocą przychodzą mi muskularne ramiona.

– Coś ty wymyśliła, Muffinko? Wykupiłaś cały sklep? – parska Cole, pomagając

mi z siatami.

– Miałam chwilę czasu, więc… A poza tym ta wiedźma, Leila, ma identyczną

kieckę jak ta, którą wcześniej sobie kupiłam. Nie wiem, czy posługuje się voodoo, czy
klasyczną czarną magią, ale chwilami na serio się jej boję.

– Taa… – Cole, wyraźnie zmieszany, masuje się po karku. – Właściwie to tak

jakby na nią wpadłem. Wczoraj.

– Wiem. Myślisz, że mogłaby to przemilczeć? – Przewracam oczami. – Jak udało

ci się pomylić pokoje?

Spostrzegam, że wziął prysznic i ubrał się w to, co miał na sobie wczoraj. Na

background image

szczęście z jego twarzy znikły oznaki zmęczenia. Wygląda na szczęśliwego
i zrelaksowanego.

Mój Cole.
– Mam wrażenie, że kiedy tu dotarłem, właściwie już lunatykowałem.
– Cole! – wykrzykuję. – Nie powinieneś był prowadzić w takim stanie.
– Wiem, przepraszam, to było głupie. Ale dobijało mnie, że czekasz. Że

przyjechałaś do mnie po raz pierwszy, a ja cię wystawiłem.

Przyciąga mnie mocno do piersi. Przywieram do niego, pozwalając mu się

pocieszać i powtarzając, że wszystko jest dobrze i że rozumiem.

Jestem zagubiona, ale rozumiem.
– Przynajmniej wstałeś. A już się zastanawiałam, czy muszę podwędzić komuś

śmierdzące skarpety, żeby postawić cię na nogi.

Cole się krzywi.
– Nie mogę uwierzyć, że tak długo spałem. Powinnaś była mnie obudzić. Robi się

z tego tradycja, która wcale mi się nie podoba.

Wzruszam ramionami.
– Cieszę się, że potrafisz się przy mnie rozluźnić. Nie wspominałeś, że kiedy nie

wkuwasz, opiekujesz się sąsiadami.

Nie mam cierpliwości, by zaczekać z pytaniami na tak zwaną odpowiednią chwilę.

Wybieranie odpowiedniej chwili, gdybyście nie zauważyli, nie jest jedną z moich
sztandarowych umiejętności.

– A tak, właśnie… Chcesz o tym pogadać?
– Tylko jeśli ty również chcesz.
– To nie tak, że coś przed tobą ukrywam, Tessie. Nie mam co ukrywać. Ale jestem

idiotą, który w kółko zasypia przy swojej boskiej dziewczynie.

Przewracam oczami, ale nie ukrywajmy, czuję w brzuchu motyle. Okej, okej,

przyznaję, zrzuciłam z siebie dresy. I tak, założyłam krótki top, odsłaniający wąski
pasek brzucha, nad którym tak ciężko pracowałam. Z jakiegoś powodu ten skrawek
skóry hipnotyzuje Cole’a. Mój facet nie odrywa od niego wzroku.

– Jestem idiotą – powtarza.
– Nie będę zaprzeczać.
No wiecie, bo są takie rzeczy, które wcale dobrze nie wpływają na moją

samoocenę. Na przykład to, że zaplanowałam dla mojego faceta mnóstwo rzeczy, a on
nie umie utrzymać otwartych oczu. Albo to, że w związku z powyższym całą wypłatę
wydałam przed chwilą na koronkową bieliznę. No więc, panie Stone, teraz dowiesz
się pan, co oznacza nagroda odsunięta w czasie. Umykam przed jego dłońmi, które

background image

zaczęły już wędrować po moim ciele i pozwalają sobie na zbyt wielką zażyłość ze
spódnicą.

– O nie, nie ma mowy. Mam spotkanie z Amy, na którym muszę się stawić, a ty

powinieneś – udaję, że spoglądam na zegarek – sprawdzić, co u twojej sąsiadki. Ktoś
strasznie do ciebie wydzwaniał, kiedy spałeś. To pewnie była ona.

Cole markotnieje. Trochę mi przykro, że tak go potraktowałam, ale nie kłamałam.

Naprawdę muszę się zobaczyć z Amy, a Melissa kilka razy dzwoniła. Oczywiście mój
niepokój o małą Lainey wygrał i wysłałam sąsiadce Cole’a pytanie, czy
z dziewczynką wszystko w porządku.

A co odpowiedziała Melissa?
Chciała wiedzieć, czy Cole mógłby podskoczyć do mieszkania i podrzucić do

szpitala pluszowego króliczka, którego zapomniała Lainey.

Nie wiem jak wy, ale ja nie uznaję króliczka za nagłą, niecierpiącą zwłoki sprawę

wartą wydzwaniania do kogoś pierdyliard razy, zwłaszcza gdy ten ktoś spędził z tobą
niemal całą nockę i opiekował się twoim dzieckiem. Powiedziałam jej, że zapytam,
kiedy Cole się obudzi. Może to sobie wyobraziłam, może nie umiem wyczytać
czyjegoś nastroju z wiadomości tekstowej, miałam jednak wrażenie, że babka się
zirytowała.

Cóż, no to masz pecha, Mel.
– Tessie, to nie tak jak myślisz.
– W tej chwili o niczym nie myślę. Muszę się zwijać do roboty. Możesz tu zostać,

rozgość się, odezwij do sąsiadki, upewnij się, że Lainey dobrze się czuje. Dziś
wieczorem mam przyjęcie. Nie wiem, kiedy mnie wypuszczą. Postaram się urwać jak
najszybciej, to może…

– Mam dziś naukę w grupie – wypluwa z siebie Cole. Wyczuwam narastające

między nami napięcie.

Mamy zupełnie inne harmonogramy. Inne życia. Po raz pierwszy przychodzi mi

do głowy, że kolidują ze sobą i nie wiemy, jak z tego wybrnąć. Niepokoi mnie to, że
ukrywał przede mną pewne rzeczy. Że znalazł trochę cennego czasu dla innych, a na
spotkania ze mną nie ma już dość energii i miejsca w kalendarzu.

Nie chcę być taką laską. Naprawdę nie chcę. Pojmuję, że ma swoje życie. Że ma

plany. Że przyleciałam tu niezapowiedziana i Cole po prostu nie wie, jak dopasować
mój pobyt tu do wszystkiego, co musi robić.

– Cóż, rozumiem. To pewnie zobaczymy się jutro. Jeśli będziesz głodny, zamów

coś sobie do pokoju. Firma płaci. – Mijam go, by rozpocząć przygotowania do
wieczornego wydarzenia.

background image

*

– Wydajesz się nieobecna, wszystko w porządku?
Kiedy szefowa mówi coś takiego, brzmi to jak ostrzeżenie. Weź się w garść,

Tessa.

– Nie, nie, wszystko okej, przepraszam. Zapisałam wszystko, co mówiłaś.
– Wiem, że zapisałaś. Przecież widzę, że stukasz w klawiaturę. Nie o to mi chodzi.

Nie wkładasz w sprawę serca, myślami jesteś gdzie indziej, nie podsuwasz tych
szalonych pomysłów, które potem muszę delikatnie zbywać.

Czerwienię się.
– Tak… Pomyślałam, że tym razem będę siedzieć cicho.
Patrzy ma mnie bystrymi, mądrymi oczyma i wiem, że wie. Nie wiem skąd, ale

wie.

– Zazwyczaj staram się trzymać z dala od życia prywatnego pracowników,

zwłaszcza tych, którzy dopiero niedawno dołączyli do ekipy. I nie sądzę, żebym miała
prawo udzielać ci nieproszonych rad, sądzę jednak, że rada może ci się przydać.

Ciekawe, czy z pokoju Amy jest jakieś wyjście ewakuacyjne. Pewnie nie.

Mogłabym wyskoczyć przez okno, ale jesteśmy na piętnastym piętrze, więc nie jest to
najlepszy pomysł. A może powiedzieć, że muszę skorzystać z toalety? Hmm…
Zostałabym w niej. Na zawsze. Wszystko z powodu wczorajszych krewetek. Pewnie
były nieświeże. Nic z tego nie wchodzi w grę, więc siedzę jak skamieniała
i przygotowuję się psychicznie na „nieproszoną radę”, jak to ujęła Amy.

– Ten chłopak, który był tu ostatniej nocy…
Skąd ona o tym wie?
– Och, Leila powiedziała mi przy pierwszej okazji – wyjaśnia Amy, widząc moją

zbaraniałą minę. – Nie widzę problemu w tym, że zapraszasz do siebie chłopaka.
Jestem twoją szefową, a nie niańką. Problem widzę raczej w tym, że jego obecność
ma wpływ na twoją pracę. Zapewne orientujesz się, gdzie jest Leila?

– Zwiedza zakład produkcyjny – mamroczę ponuro.
– W rzeczy samej. A ty co robisz? Siedzisz na tyłku, odęta jak małe dziecko

i myślami jesteś daleko stąd. Wiem, że mimo to robisz, co ci mówię, ale mogłabym
zatrudnić pierwszego lepszego przygłupa po kiepskiej uczelni. Dałby sobie radę
z notatkami. To nie dlatego spośród setek kandydatów wybrałam ciebie.

– Och…
Nigdy o tym nie rozmawiałyśmy. O tym, dlaczego biblia mody, o której nie mam

bladego pojęcia, zatrudniła właśnie mnie.

Zamieniam się w słuch.

background image

– Spodobało mi się, że w przeciwieństwie do innych kandydatek, nie chciałaś iść

po trupach do celu. Spodobało mi się to, że koncentrowałaś się na historii, na ludzkim
aspekcie branży, że umiałaś połączyć kropki. Pomyślałam, że zdobędziesz dla
„Venus” nowe czytelniczki, takie, które niekoniecznie chcą wiedzieć, jaki podkład
jest najlepszy dla ich cery, ale chętnie opowiedzą nam, czemu ten konkretny
błyszczyk sprawia, że czują się niezwyciężone nawet wtedy, gdy mają gorszy dzień.
Chciałam, żebyś pogrzebała głębiej i zaoferowała odbiorczyniom historie, z którymi
mogą się identyfikować, historie, dzięki którym nie będziemy wyglądać jak drogi
magazyn skierowany wyłącznie do noszących rozmiar zero, białych kobiet z wyższej
klasy społecznej. Chciałam, żebyś zredefiniowała „Venus”, sprawiła, by stała się
czymś, co kobiety będą kupować, czym będą się chwalić i co będą czytać z dumą.

Nie jestem pewna, czy chcę się rozpłakać, czy raczej wstać i zaklaskać tej

kobiecie i jej wizji. To była najbardziej pełna pasji przemowa, jaką w życiu wygłosiła
szefowa. To, że wynika z niej, iż nawaliłam, nie umyka mej uwadze.

Zawstydzona, pochylam głowę. Czuję się, jakbym miała jakieś dwa metry

wzrostu.

– N-nie miałam pojęcia.
– Pewnie, że nie miałaś. Byłaś tak zajęta gierkami z Leilą i użalaniem się nad

sobą, że umknął ci cel tej całej wycieczki. Wczoraj Leanne opowiadała, dlaczego
stworzyła markę i dlaczego tak ciężko pracuje na to, by piękno nie wykluczało,
a świat kosmetyków stał się bardziej zróżnicowany. Co wtedy robiłaś?

Użalałam się nad sobą.
– Amy, naprawdę przepraszam. Obiecuję, że dam z siebie wszystko.
To aż cud, że się nie jąkam. Nigdy nie czułam się dobrze, rozczarowując ludzi,

a to dlatego, że ze wszystkich sił staram się tego nie robić. Byłam dobrą studentką.
Lubię myśleć, że jestem dobrą córką, siostrą, przyjaciółką, partnerką… Czasem
jednak ciężko mi zachować równowagę. Tak jak w tym przypadku. W „Venus”
jestem jak Skalmar Obłynos, a nie pracownik miesiąca.

– Powinnaś, bo wiem, że jesteś w stanie. Cóż, nie będę tego więcej powtarzać.

Chcę, żebyś kiedy tu jesteśmy, skoncentrowała się na pracy. To, co robisz po
godzinach, to nie mój interes, ale jeśli zobaczę, że koliduje to z robotą…

– Mój tyłek wyląduje na bruku?
– I po powrocie znajdziesz na biurku bardzo, ale to bardzo niemiłą wiadomość.

Zrozumiałaś?

Absolutnie.

*

background image

Po cudownej pogawędce z Amy przygotowuję się do imprezy z wojskową

precyzją. Nie ma mowy, żebym ją zawiodła. Nic mi nie przeszkodzi. Zupełnie nic.

Ubieram się w olśniewającą, sięgającą ziemi złotą suknię z odważnym rozcięciem

po boku. Przeglądając się w lustrze, konstatuję, że choć w trakcie zakupów pomoc
Beth wydawała się dobrym pomysłem, paradowanie w tym, co wybrała, to zupełnie
inna para kaloszy. Trzeba mieć jaja jak dzwony, żeby nosić się jak panna Romano.
Moja pewność siebie kurczy się jak suszona śliwka.

Trzymając głowę wysoko uniesioną, zapinam suwak na plecach. Nie żeby te plecy

były jakoś wybitnie zabudowane… Opuszczone ramiączka i wycięcie z tyłu
eksponują całą górną część pleców oraz pokaźną połać dekoltu. Włosy upięłam
wysoko, by pochwalić się opalenizną i postawiłam na lekki makijaż, połyskliwy
i świeży. To suknia ma grać pierwsze skrzypce.

W chwilach takich jak ta nie rozpoznaję samej siebie. Nie wiem, jak tu trafiłam,

myślę jednak, że przemowa Amy coś we mnie zmieniła.

Szefowa uważa, że coś we mnie jest. Wierzy we mnie. Liczy, że dam radę. I jak

się odwdzięczam? Nie mogę pozwolić sobie na rozmyślanie o Cole’u i tej dziwnej
protezie rodziny, którą tu sobie stworzył. Nie odezwał się od chwili, w której się
rozstaliśmy. Może uczy się ze swoją grupą.

A może jest w domu.
Jeśli będzie chciał się ze mną zobaczyć, wie, dokąd iść.
Ostatni raz przeglądam się w lustrze, wsuwam stopy w szpilki i… Cóż, do roboty.

*

– Nie gap się, ale w twoją stronę idzie morderczo seksowne ciacho w garniaku.
Obracam się tak szybko, że prawie skręcam kark.
No nie.
Jak?
Co on tu, u diabła, robi?
– Domyślam się, że to twój chłopak? – pyta Amy, podchodząc do mnie i do

dziewczyny z firmy kosmetycznej, z którą rozmawiałam. Konferencja prasowa
okazała się sukcesem. Ostatnich kilka godzin spędziłam, rozmawiając z różnymi
ludźmi, słuchając ich i poznając zarówno ich samych, jak i ich historie.

Historie, które mogę wykorzystać, ludzi, z którymi coś mnie łączy. Teraz już

wiem, czego oczekuje ode mnie Amy.

– N-nie mam pojęcia, co on tu robi.
– Och, chyba poprosiłam organizatorów, żeby go zaprosili. – Amy puszcza do

mnie oko. – Świetnie się spisałaś. Cieszę się, że rozmowa pomogła. A teraz idź,

background image

zabaw się trochę. – Moja szefowa dosłownie popycha mnie w stronę zbliżającego się
Cole’a.

Ruszam ku niemu tak elegancko, jak tylko potrafię. Jak dotąd udało mi się ani

razu nie potknąć ani nie zaświecić gołym tyłkiem.

A, bądźmy szczerzy, stopień ryzyka był wysoki.
Teraz niemal padam na twarz, bo wiecie, Cole w garniturze to coś, czego nie da

się opisać. Wygląda dość niepewnie. Gapi się na mnie, jakbym była ostatnią kroplą
wody na Saharze. Będzie miał szczęście, jeśli się na niego nie rzucę.

– Hej. – Uśmiecham się, gdy podchodzi bliżej.
– Hej, Muffinko. – Pożera mnie wzrokiem. – Wyglądasz tak niesamowicie, że aż

brak mi słów.

Policzki mi różowieją. Wzruszam jednym ramieniem, udając, że jego słowa

i zachowanie nie robią na mnie wrażenia. Ale tak naprawdę pod jego wzrokiem moje
ciało staje w płomieniach.

– Jakim cudem się tu znalazłeś?
Spogląda ponad moim ramieniem tam, gdzie stoi Amy, i lekko się do niej

uśmiecha.

– Wyjąłem głowę z tyłka i pojąłem wreszcie, gdzie powinienem być. Więc jestem.

I wierz mi, nie chciałbym być gdzie indziej.

– A co, jeśli znowu wyskoczy wypadek z dzieckiem?
Zaciska usta w wąską linię.
– Chrzanić to.
– Cole! – Uderzam go lekko w ramię. – Jak możesz?
Przewraca oczami.
– Lainey spędza weekend z dziadkami. Póki nie jest z Mel, nic jej nie grozi.
Wyczuwam, że za tymi słowami kryje się jakaś historia, ale nie będę teraz

wypytywać. Bo ta chwila jest dla nas. Tylko ja, miłość mojego życia i tańce przez całą
noc.

Leila tak jakby troszkę nam przeszkadza. Chyba mogę jej to wybaczyć. Nawet

kiedy po raz piąty wpada powiedzieć „cześć”.

– To komiczne, jak się poznaliśmy, nie? W nocy? – rzuca flirciarskim tonem, a jej

dłonie centymetr po centymetrze zbliżają się do Cole’a, który – trzeba mu oddać
honor – wygląda na mocno nieszczęśliwego.

– Nie nazwałbym tego komicznym. Czułem się zakłopotany i chyba nie dość cię

przeprosiłem za to, że w taki sposób wpadłem do twojego pokoju.

Leila szczerzy zęby, a Cole lekko czerwienieje. Zaczynam się zastanawiać, co tak

background image

naprawdę wydarzyło się tamtej nocy. Z tego co wiem, Leila lubi spać jak ją pan Bóg
stworzył i całkiem możliwe, że mój biedny facet wpadł na okrutną wiedźmę w całej
jej nagiej glorii i chwale.

Na myśl o tym mam chęć wydłubać jej oczy.
– Słyszałam, że studiujesz prawo – rzuca koleżanka, przesuwając wzrokiem od

jego stóp aż po czubek głowy. Na koniec oblizuje wargi. Okej, wiem, że się ze mną
drażni. Dlaczego, na litość kija, flirtowałaby tak bezczelnie z Cole’em, jeśli nie po to,
żeby mnie wkurzyć.

Moment. Nie może być aż tak zła, nie?
– Uhm, tak? – Miłość mojego życia spogląda na mnie z taką miną, jakby liczył, że

zaraz ogłoszę, że nie, nie studiuje prawa i tak naprawdę jest zbiegłym więźniem
skazanym na dożywocie za kilkadziesiąt morderstw z premedytacją.

Korci mnie, żeby to zrobić, ale tylko kiwam lekko głową i kładę mu dłoń na

ramieniu.

– Leila, jeśli skończyłaś już śledztwo, chętnie byśmy sobie poszli.
Koleżanka uśmiecha się diabelsko. Może myśli, że czuję się w jej obecności

niepewnie? Kiedyś by tak było. W tej chwili Leila wygląda jak mokry sen każdego
faceta. Jej koronkowa kiecka prześwituje, że hej. Słyszałam, jak ludzie szeptali na jej
widok. Niektórzy panowie dostali wytrzeszczu, gdy przechadzała się po sali.
Zrozumiałam już, że Leila lubi pogrywać sobie z ludźmi, mieć nad nimi kontrolę,
sterować nimi jak marionetkami. Mała, makiaweliczna lalczareczka. Nie boję się jej.
Poznałam mnóstwo takich jak ona i wiem, że za ich zachowaniem kryją się brak
pewności siebie i lęk przed odrzuceniem.

– Nie mogę uwierzyć, że z nią pracujesz – mamrocze Cole, gdy odchodzimy.

Pojmuję, dlaczego się martwi. Chodzi o moją historię. O zastępy dręczycieli.
Nieważne, co robię, i tak znajdzie się ktoś, kto spróbuje podciąć mi skrzydła. Teraz
jednak nie jestem już biedną, uroczą Tessą, która tchórzyła przed Nicole.

– Daję sobie radę. Takie małe złolki mnie nie ruszają – zapewniam, gdy

kołyszemy się w rytm muzyki. Wokół nas ludzie spacerują, tańczą, śmieją się i dobrze
bawią. W tej chwili chcę tylko być taka jak oni. W tej chwili jesteśmy tylko my: Cole
i Tessa. Żadnych zmartwień.

Ciekawe, jak długo to potrwa.

background image

8

Facet nadal ma perspektywy jak rozjechany zwierzaczek

Nie jestem dziś sobą. I nie, ani snickersy, ani co bardziej do mnie pasuje, kitkaty

niczego tu nie zmienią. Bo nie chodzi o głód. Przez dobrych piętnaście minut gapię
się tępo w monitor, aż wreszcie ze stuporu wyrywa mnie niezbyt delikatne
potrząśnięcie. Leila góruje nade mną w swoich sześciocalowych śmiertelnych
pułapkach, czytaj: szpilach, i podtyka mi pod nos brązową torbę z pobliskich
delikatesów. Musiałam schować dumę do kieszeni i błagać ją, by kupiła mi lunch.
A dlaczego? Bo nie jestem w stanie ruszyć się od biurka.

Czuję się chora. Na serio chora. Głowa oraz ciało strasznie mi ciążą, z oczu płyną

łzy i zużyłam już pół pudła chusteczek. W innym wypadku glut sięgałby już chyba
podłogi. Najgorszy jest jednak ból gardła. Mam wrażenie, jakby ktoś wpakował mi
w nie tuzin noży. I ich ostrza mnie drapią. Nie wiem, gdzie złapałam to świństwo ani
czym uraziłam mój, niezawodny do tej pory, system immunologiczny, ale cierpię za
miliony, a Leila nie jest w nastroju do odgrywania mojej prywatnej Florence
Nightingale.

– Bez urazy – zaczyna takim tonem, jakby zaraz miała mi dociąć i strasznie się

z tego cieszyła – ale wyglądasz jak gówno.

Oczywiście, że wyglądam jak gówno. Mamy piątek i przylazłam do roboty

z nadzieją, że dam radę przepracować ten jeden dzień, a pochoruję sobie w weekend.
Zważywszy na to, ile udało mi się zrobić, chyba się przeceniłam.

– Dzięki. – Pociągam nosem i sięgam po zupę, którą mi kupiła.
Leila nie rusza się o krok.
– Naprawdę masz zamiar siedzieć tu do piątej?
– Taki jest plan.
– Serio? I będziesz tak sobie siać zarazkami?
Opadają mi ramiona. Odstawiam swój wymarzony rosołek na bok i niespiesznie

obracam się do koleżanki.

– Cokolwiek chcesz mi powiedzieć, po prostu to zrób. Potrzebuję tej zupy.

Ciepłej.

– Nienawidzę chorować i staram się to robić nie częściej niż raz w roku, najlepiej

w Boże Narodzenie, kiedy może się mną zająć mama. Za oknem nie ma ani śniegu,

background image

ani grubasa w czerwonym stroju, tak więc nie życzę sobie złapać tego syfu, który
roznosisz.

– To tylko przezię…
Nie daje mi dokończyć.
– Albo czarna śmierć, ciul ją tam wie. Chyba powinnaś iść do domu.
– Posłuchaj…
– Ona ma rację.
Moja szefowa i kobieta, której jedno spojrzenie potrafi zmrozić mnie do szpiku

kości, wyłania się zza Leili i rzuca mi spojrzenie, w którym dostrzegam cień
współczucia. Oraz sporo niesmaku.

Szczerze mówiąc, moje biurko to cmentarzysko chusteczek.
– Ale…
– Zaraz weekend, a ty nie masz do roboty nic, co nie może poczekać do

poniedziałku. Idź do domu, a po drodze kup sobie jakiś syrop na kaszel.

Jakby na komendę, zanoszę się paskudnym, mokrym kaszlem. Takim, który aż

woła: hej, coś jest mocno nie halo.

– Leilo, zamów jej taksówkę i odeślij koleżankę do domu. – Amy potrząsa głową

i odchodzi.

A kochana Leila rzuca się wzywać taryfę szybciej, niż mogłaby galopować na

wyprzedaż butów Manolo Blahnika.

*

– Brzmisz strasznie.
– I tak się czuję.
– Naprawdę nie chcesz, żebyśmy do ciebie wpadli? – dopytuje Travis.
– Jezu, nie! – Głupio mi, że dowiedział się, że się rozłożyłam. W ten weekend jadą

razem z Beth do domu i za nic nie chcę pokrzyżować im planów.

– To może wybierzesz się z nami?
– Mam masę roboty – kłamię. Tak naprawdę chodzi o to, że wiem, czemu ta

wycieczka jest taka ważna dla Travisa, i ani mi się śni być piątym kołem u wozu.

– Słuchaj, wiem, co sobie myślisz, ale na serio twoja obecność nie będzie żadnym

problemem. Beth wścieknie się raczej o to, że zostawiłem cię samą, kiedy jesteś
chora.

– Zapomnij. Nie chcę was zarazić. Wiem, jak ciężko pracowałeś, żeby zrobić jej

niespodziankę, i ile czasu to wszystko planowałeś. Więc jedź i uczyń moją
przyjaciółkę najszczęśliwszą kobietą na Ziemi. – Mówiąc to, robię przerwy na
wypluwanie płuc. Podejrzewam, że może przez to moja tyrada nie brzmi tak dobrze,

background image

jak powinna.

– No dobra. Ale na pewno zadbam o to, żeby ktoś do ciebie zajrzał.
– Na serio nie musisz…
– Oj, jakieś szumy na łączach! Chyba tracę zasięg. Pogadamy później. Pa!
Przewracając oczami, odkładam telefon. Może powinnam w ogóle go wyłączyć.

Jedyne, co pragnę robić w ten weekend, to porządnie się wyspać i po raz setny
obejrzeć Gilmore Girls. Miałam dość przytomności umysłu, żeby najechać aptekę,
a także obłożyć się ulotkami żarcia na wynos. Nie muszę wychodzić z domu ani
w ogóle z wyrka, niech więc Travis nasyła na mnie, kogo tylko chce.

Dam sobie radę.
Albo i nie.

*

Być może jesteście ciekawi, jak to się stało, że po wycieczce do Chicago i tym

cudownym tańcu, o którym wam ostatnio opowiadałam, zamieniłam się
w zasmarkane zombie? Cóż, po obserwowaniu, jak Cole bawi się w dom z mamusią
Mel i córeczką Lainey, humor nieco mi sparszywiał. Nie żeby mój facet zrobił coś
złego albo żeby z nim było coś nie tak. Niby mnie nie zranił, a jednak boli.

Wydaje się, że jest inaczej, niż było wcześniej. Mam wrażenie, jakbym patrzyła na

jego życie przez szybę. Między nami zapanowało dziwne, nieznane mi wcześniej
napięcie. Mogłabym to zrzucić na karb tego, że prowadzimy różne życia i mamy
różne priorytety, nigdy jednak nie sądziłam, że związek na odległość tak się na nas
odbije. Może stres i niekończące się rozmyślania rzutują na moją kondycję fizyczną.

Odpychając od siebie te myśli, włażę do wyrka i zaczynam oglądać najlepszy

serial na świecie. Bo nie ma to jak Jess Mariano. On potrafi zawrócić człowieka znad
grobu. Cóż, znając jednak mojego brata i wiedząc, że tenże brat zdaje sobie sprawę
z mojej niewyjściowej formy, założę się, że komórka zadzwoni za trzy, dwa, jeden…

– Wszystko w porządku? – pyta Cole głosem tak zdyszanym, jakby biegł. Miło

jest wyobrazić sobie, że owszem, biegnie. Na lotnisko. Pędzi tam w nadziei złapania
lotu, by być przy mnie i zająć się mną niczym… Niestety, oprócz imaginacji, istnieje
również coś takiego jak rzeczywistość. I ta rzeczywistość podpowiada mi, że Cole jest
po prostu wykończony. Najpewniej szkołą.

– Travis za bardzo dramatyzuje. Nic mi nie jest..
– Wcale nie brzmisz dobrze. – Słyszę jego kroki oraz odgłosy ruchu ulicznego

i zastanawiam się, co robi na zewnątrz tak późno wieczorem. Z tego, co mówił, jego
życie składa się z zajęć, nauki w grupie oraz siedzenia do nocy w bibliotece.

Oraz, oczywiście, opieki nad Lainey i Melissą.

background image

– Tak, to samo mówił Travis, ale nie martw się o mnie. Mam tu zapasy i w

poniedziałek będę jak nowa.

– Rozumiem, że bardzo chcesz w to wierzyć, ale kitkaty nie mają działania

uzdrawiającego.

– Rany, Stone, trochę wiary! Wiem, że istnieje coś takiego jak apteka.
– Tessie… – W głosie Cole’a wciąż pobrzmiewa nuta sceptycyzmu. Ale nie tylko.

Brzmi, jakby czuł się zraniony. – Między nami wszystko dobrze?

Teraz chce o tym rozmawiać? Teraz, kiedy wlałam w siebie zdecydowanie za

dużo syropku i ledwie widzę na oczy?

Faceci.
Tłumię ziewnięcie.
– Jasne, że tak. Dlaczego w ogóle pytasz?
Mimo że jest tak daleko ode mnie, a ja powoli popadam w stan pijanej/przyćpanej

Tessie, wiem, jak wiele kosztuje go zadanie takiego pytania. Cole ma problem
z otwieraniem się i jego niepewność sprawia, że miejsce złości zajmuje w moim sercu
czułość.

– Wiem, że… Wiem, że to nie czas na tę rozmowę, ale dobija mnie, że tak długo

ją odkładałem.

– Cole, błagam, byle nie w tej chwili. Poczekajmy, aż będę w stanie przytomnie

prowadzić konwersację.

– Nie chcę czekać – wyznaje pełnym napięcia głosem, który sprawia, że

natychmiast zaczynam się martwić, a do głowy przychodzi mi wszystko, co najgorsze.

Może coś się zmieniło?
Może kogoś poznał? Albo coś stało się z dziewczyną? Albo z Melissą?
O nie, stop! Nie mogę się tak zapędzać.
– Ja… Słuchaj, jest dobrze. Jeśli miałeś wrażenie, że się dystansuję, to… Może

i tak było. Nie wiem. Ale to przejściowe. Ze wszystkim damy sobie radę.

– Obiecujesz?
– Obiecuję.
Wydaje z siebie westchnienie ulgi i mam wrażenie, że spływa na mnie jego

spokój.

– Kocham cię, Muffinko. Zawsze będę cię kochał.
Przymykam oczy.
– Ja też cię kocham.
A potem zapadam w ciemność.

*

background image

– Wszystko będzie dobrze. Tak, jestem u niej. Nie, jeszcze nie, ale… Cole’u

Graysonie Stonie! Bądź łaskaw choć na chwilę przestać się na mnie drzeć!

Wracam do przytomności, czemu towarzyszy moment zupełnej dezorientacji, tej

w stylu: nie wiem, jaki jest dzień, miesiąc i rok. Niemal podskakuję ze strachu.
Niemal odsuwam się od nieznajomego, który naruszył mój mir domowy. Niemal. Bo
nawet półprzytomna wiem, że głos natręta brzmi znajomo.

– Budzi się. Zadzwonię, jak będę wiedzieć coś więcej.
Cassandra.
Oż w mordę. Zabiję Cole’a.
Starając się nie myśleć o tym, jak wygląda mieszkanie, pozwalam Cassandrze

pomóc mi się podnieść. Siadam na łóżku, oparta o zagłówek. Nadal kręci mi się
w głowie. Boli mnie całe ciało i jestem wyczerpana. Za oknami jest jasno. No dobrze,
więc mamy sobotę i jakimś cudem macocha mojego faceta jest w mojej sypialni, która
nota bene robi przekoszmarne wrażenie.

– Hej – mówi łagodnie Cassandra. Udaje mi się odpowiedzieć uśmiechem.
Lubię myśleć, że jesteśmy w lepszych stosunkach niż trzy lata temu, nigdy jednak

nie wróciłyśmy do tego, co było kiedyś. Unikałam spotkań w cztery oczy, od kiedy
takie właśnie spotkanie zamieniło się w katastrofę. Cassandra również nie wracała do
sprawy, można więc uznać, że żyłyśmy sobie oddzielnie w wiecznym stanie
zawieszenia broni.

Co czyni tę chwilę właśnie tak niezręczną, jak to sobie wyobrażacie.
– Cześć – mamroczę cicho, wciskając się w zagłówek i żałując, że nie mogę po

prostu zniknąć. Oczywiście wyglądam, jakby zastępy piekieł puściły na mnie
piekielnego pawia, a kiedy przebywam z ludźmi, którzy za mną nie przepadają,
wolałabym raczej nie robić wrażenia kogoś na ciężkim kacu.

– Nieźle nas wystraszyłaś.
Potrząsam głową.
– Nawet nie wiem, co się stało. Pamiętam, że rozmawiałam z Cole’em, a potem

musiałam zasnąć.

– Zemdlałaś. Połączenie leków i odwodnienia. – Kładzie mi dłoń na czole. – Ach,

no i wysokiej gorączki. Na szczęście byłam akurat w drodze na konferencję, kiedy
Cole do mnie zadzwonił. Chyba w ogóle nie spał od rozmowy z tobą.

Mrugam i staram się nie brać jej słów do siebie. Może jestem przewrażliwiona,

może tylko to sobie wyobrażam, ale wygląda na to, że mimo wszystkich tych lat
Cassandra wciąż lubi chlapnąć to i owo, bylebym tylko miała wyrzuty sumienia
z powodu związku z jej synem. Nie wiem, o co jej chodzi ani dlaczego uważa mnie za

background image

swojego największego wroga, ale bierna agresja, którą wnosi do mojego życia, jest
właśnie tym, przed czym z takim zapałem uciekam.

Odchrząkuję. Boli jak diabli.
– Mówiłam mu, że nic mi nie będzie – skrzypię.
– Ale jednak coś ci jest, może więc dobrze, że wpadłam.
Pozwalam jej działać. W końcu jest lekarką, a ja wolałabym być w stanie iść

w poniedziałek do pracy. Każe mi wziąć kilka różnych lekarstw, zabiera te, których
nie potrzebuję, i wlewa we mnie hektolitry wody. Nie czuję się dobrze w tej sytuacji
i modlę się w duchu, by jak najszybciej sobie poszła. Wtedy zadzwonię do Cole’a
i zrobię mu karczemną awanturę.

Na pewno jej nie w smak opieka nade mną i uważa, że niszczę Cole’owi życie.
– Nadal jesteś chora – oznajmia po wmuszeniu we mnie satysfakcjonującej ją

ilości tostów. – Może powinnam zostać i…

– Nie! – charczę i natychmiast robię się czerwona jak burak. A raczej tak

czerwona, jak czerwony może stać się ktoś o aparycji trupa. Uwierzcie, Cassandra
zmusiła mnie do wzięcia prysznica i to, co ujrzałam w lustrze, będzie mnie
prześladować w koszmarach. – To znaczy, przecież konferencja… Nie chciałabym…

– Albo będę regularnie sprawdzać, jak się czujesz, albo Cole wyważy drzwi

i rozbije tu obóz, nie dbając o to, że niedługo ma egzaminy. – Unosi idealnie zrobioną
brew. – Twój wybór.

Szantaż. Jak miło.
– Kiedy ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego wszyscy robią z tego jakąś wielką

sprawę. Przeziębiłam się. Ludziom się to zdarza. Dwulatek jest w stanie to przeżyć,
więc dlaczego ze mną ma być inaczej. Nie…

– Ma wyrzuty sumienia, że jesteś tu sama.
Rany, znowu. Z niedowierzaniem potrząsam głową. Skąd przyszło jej do głowy,

że może wpaść do mojego domu i pod pretekstem opieki nade mną robić mi wyrzuty
z powodu mojego związku. Kiedyś to działało. Próbowała rozmawiać z Cole’em,
jakby znała go lepiej niż on sam, a ja pozwoliłam, by się to na mnie odbiło.

Teraz jednak, choć czuję się paskudnie, nie pozwolę jej mnie zdołować.
– Pani Stone, choć doceniam pani troskę o Cole’a, troskę, o której na pewno mu

powiem – w jej oczach błyska gniew – to jednak, z całym szacunkiem, nasz związek
to nie pani sprawa.

Krzywi się, a potem kiwa głową.
– Rozumiem.
– Jestem bardzo wdzięczna za to, co pani dla mnie dziś zrobiła, ale liczę, że pani

background image

zrozumie, że nie pozwolę, by ktoś sprawił, bym czuła się źle tylko dlatego, że jestem
z Cole’em. Nie znowu.

– Oczywiście.
I to tyle.

*

Spędzam sobotę, dochodząc do siebie i nie czując się winna z powodu tego, jak

potraktowałam Cassandrę. Łatwowierna, młoda, rozpoczynająca college Tessa
mogłaby pozwolić jej wejść sobie na głowę, ale nie ja. Jeśli Cole ma problem
z naszym związkiem albo jeśli nie ogarnia własnych uczuć, to nie do mamusi
powinien dzwonić, żeby o tym porozmawiać.

Po jakimś czasie odnajduję w sobie dość sił, żeby pozbierać się do kupy. Ubieram

się w normalne ciuchy, a nawet robię lekki makijaż. Przez chwilę myślę nad
wyjściem, ale pomysł nie budzi mojego entuzjazmu. I wtedy to do mnie dociera. To,
jaka samotna jestem w Nowym Jorku. Może i mam wielkie mieszkanie oraz wszelkie
luksusy, o których mogłam marzyć, ale… Mam rzeczy. Ale nie ludzi. Ze wszystkim
jestem sama.

Z jękiem padam na łóżko. Tak naprawdę utrzymanie pionowej pozycji dłużej niż

przez pięć minut sprawia, że kręci mi się w głowie. Nie podoba mi się kierunek,
w którym biegną moje myśli, choć wiem, dlaczego tak się dzieje. Częściowo winę za
to ponosi brak kontaktu z ludźmi. Okej, brak kontaktu z miłymi ludźmi, których lubię.
Mam za dużo czasu na myślenie. Gdybym tylko mogła wyjść w jakieś fajne miejsce,
ujrzeć znajome, przyjazne twarze, wszystko byłoby okej.

Tyle że w tym mieście nie ma znajomych twarzy, a przynajmniej tych

przyjaznych. Może w tym problem. Przez chwilę zastanawiam się, czy nie zadzwonić
po Ubera i nie wyskoczyć na weekend do domu, ale nie chcę zepsuć wszystkiego
Travisowi i Beth. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, już niedługo przyjaciółka
zadzwoni do mnie, by podzielić się radosną nowiną. Trzymam kciuki, żeby parze
gołąbeczków nie wyskoczyło nic nieprzewidzianego. W tym również ja.

Kiedy siedząc i kontemplując bezmiar mej udręki, dochodzę do wniosku, że chyba

powinnam sprawić sobie złotą rybkę i idiotoodpornego kaktusa, dzwonią do mnie
z recepcji, by poinformować, że mam gościa. Już samo to jest niespodzianką, bo nie
znam tu nikogo chętnego, by wpaść z wizytą, ale naprawdę ciekawie robi się wtedy,
gdy dowiaduję się, kogo tu przywiało.

– Eee… Proszę go wpuścić.
Najwyraźniej mamy sobotę zaskakujących wizyt.
Pospiesznie doprowadzam się do porządku. Spoglądam na ciuchy, które mam na

background image

sobie. Spodnie od dresu i jedna z bluz Cole’a. Cóż, przynajmniej – w przeciwieństwie
do większości mojej garderoby – są czyste. No i umyłam rano głowę.

A to, moi drodzy, ma ogromne znaczenie.
Słysząc ciche pukanie do drzwi, z pewnym wahaniem ruszam, by je otworzyć.

Część mnie wie, że z tej wizyty nie wyniknie nic dobrego. Część przewraca oczami,
mamrocząc, że to dziecinnie. Już nie jestem w liceum. Żadne z nas w nim nie jest.
Jesteśmy cywilizowanymi, dorosłymi ludźmi zdolnymi podejmować sensowne
decyzje, a więc spędzenie z nim odrobiny czasu nie powinno wywołać apokalipsy.

Dlaczego więc w głowie nadal tłucze mi się: to zły pomysł, bardzo zły pomysł?
Może tak być.
– Hej. – Otwieram drzwi i widzę powalający, oślepiający wręcz uśmiech. Rety,

niektórzy nadużywają pasków wybielających zęby. Ale cóż, oto jest. W perfekcyjnie
wyprasowanych spodniach i koszulce polo sprawia wrażenie, jakby wybierał się na
partyjkę golfa.

Splatam ramiona na piersi w być może nieco obronnym geście.
– Najazd Stone’ów. No proszę. Czym zasłużyłam sobie na taki zaszczyt?
Wzrusza ramionami.
– Mój braciszek myśli, że umierasz, więc wezwał posiłki.
– Jakoś trudno mi uwierzyć, że przysłał ciebie.
Jay chichocze.
– Bo nie przysłał. Wiesz, pracujemy nad naszymi stosunkami, ale jeszcze nie

doszliśmy do tego etapu, w którym uważa, że jestem godzien twojego towarzystwa.

– Więc Cassandra?
– Powiedziała mi, jak cię potraktowała, i wierz mi, czuje się z tym parszywie.
Udaje mi się nie wznieść oczu ku niebu. Zamiast tego robię rzecz dorosłą

i dojrzałą. Zapraszam Jaya do środka.

Gdy zamykam za nim drzwi, Jay cicho gwiżdże.
– Niezła chata.
– Dzięki. Tata za nią zapłacił. – Nie jestem w najlepszym nastroju i komuś tutaj

zaraz się oberwie.

Jay wzdycha ciężko i wskazuje mi sofę.
– Może usiądź. Przyszedłem, żeby upewnić się, że dajesz jakoś radę, a nie, żeby

cię wkurzać.

– To nie twoja wina. Po prostu nie cierpię być chora.
Wybucha śmiechem.
– Właśnie widzę.

background image

Siada obok mnie, zachowuje jednak odpowiedni dystans. Przyglądam mu się

przez chwilę. Jego widok nijak już na mnie nie oddziałuje. Jasne włosy, jasne oczy,
prosty nos i radosny optymizm wydają mi się raczej mdłe. Zabawne, jak niektóre
rzeczy się zmieniają, nie?

– Tak zupełnie serio, wpadłem nie dlatego, że mama mi kazała, ale dlatego, że się

zmartwiłem. Jeśli moja obecność cię irytuje, mogę sobie iść. Już wiem, że nie
umierasz.

Gość nadal jest bystry jak woda w klozecie.
– A skąd się wziąłeś w Nowym Jorku? Wpadłeś przypadkiem?
– To całkiem zabawna historia. – Parska nerwowym śmiechem. – I chyba nie

miałem okazji opowiedzieć jej ani tobie, ale Cole’owi.

– No, no, brzmi… dziwnie? Co to za historia? Popłaczę się z radości?
– Może. Zależy, jak do niej podejdziesz.
– Wysłów się, Jason, nie mamy całego dnia.
– Dostałempracęwnowymjorku – mówi tak szybko, że ledwie go rozumiem. Ale

jednak rozumiem.

– Co takiego?
– Zaczynam w poniedziałek, więc tak jakby tu jestem i, wiesz, właściwie cały czas

tu będę.

Gapię się na niego. O mruganiu zapominam.
Jay przez cały college grał w baseball i wszystkich nas zaskoczyło to, że nie

zdecydował się przejść na zawodowstwo. Zamiast tego wykorzystał swój dyplom
marketingowca i zdobył robotę w dużej firmie. Przez ostatni rok był w niej stażystą.
Słyszałam, że szedł jak burza. Ale… Ale to było w Kalifornii.

– Firma otwiera biura w Nowym Jorku i chcieli, żebym zajął się nowym

projektem. Dla kogoś tak świeżego w branży jak ja to świetna okazja. Nie mogłem
odmówić. – Brzmi, jakby był mi winien wyjaśnienie. A nie jest. Mówię mu o tym.

– To… To niesamowite. Łał. Gratulacje! – Moje słowa mieszają się z kaszlem.

Czarna śmierć, nie?

– Dzięki – duka Jay. – Wiem, że trudno ci mieszkać tutaj bez Cole’a i… Niby

masz Beth i Travisa, ale oni mają też własne życie. Nie chcę, żebyś myślała, że
kierują mną jakieś mroczne motywy, ale, Tessa… Gdybyś potrzebowała kumpla, wal
do mnie jak w dym.

Słyszeliście pewnie kiedyś, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane?
No cóż, niebawem sprawdzimy tę teorię w praktyce.

background image

9

Nic bardziej nie świadczy o platoniczności uczucia

niż rozmawianie o zaroście

Związek na odległość to nie tęcza, cukierki i magiczny pył jednorożca. Tak

naprawdę bycie z kimś jest trudne, nawet jeśli kochasz tę osobę najbardziej na
świecie. Związek wymaga czasu. Okraszają go łzy. I wymaga mnóstwa, mnóstwa
pracy. Wtedy dwie osoby są w stanie pozostać ze sobą przez długi czas. Będziecie się
kłócić. Będziecie mieć ochotę ciskać w siebie różnymi przedmiotami.
I prawdopodobnie będziecie to robić. I nie raz czy dwa zapragniecie się rozejść.

Ale tego ostatniego nie zrobicie, bo w końcu zdacie sobie sprawę z tego, że

wolelibyście odciąć sobie rękę niż żyć bez tej drugiej osoby.

Moją drugą osobą jest Cole. To nadrzędna prawda w moim życiu, ale czy

powiedziałabym, że bycie z nim albo nasza relacja są łatwe? Nie. To byłoby
kłamstwo. Wiele nas kosztowało dotarcie do miejsca, w którym jesteśmy, a przecież
miejsce to nie jest tropikalną wyspą. Zakochałam się w nim, mając siedemnaście lat,
a może nawet wcześniej, i teraz, w wieku lat dwudziestu dwóch, kocham go nawet
bardziej niż wtedy, ale wiele rzeczy się zmieniło. W tym również my. Jesteśmy
innymi ludźmi. Inne rzeczy sprawiają nam problem i inne niosą nam pocieszenie. Jest
jednak pewna rzecz fundamentalna i zawsze taką będzie. Okej, róbcie notatki.
Nieważne, ile czasu z kimś jesteście, tydzień czy dekadę, wiedzcie, że jeśli nie
będziecie szczerzy z partnerem, nic z tego nie będzie. Proste? Proste. Kłamstwo ma
krótkie nogi. W końcu zatruje wasz związek i sprawi, że to, co piękne, zbrzydnie.
Jeśli więc ukrywacie przed partnerem prawdę, jeśli znajdujecie tysiąc powodów, by
kłamać, albo praktykujecie sztukę kręcenia aż po grób, w końcu wszystko szlag trafi.

Tak sobie mówię, otwierając Jayowi drzwi. To nasze trzecie spotkanie w ciągu

dwóch tygodni. Od kiedy zajrzał, by sprawdzić, jak się czuję, wpada w weekendy. To
znaczy – czasem wpada. Ostatnio wyskoczyliśmy na drinka. Poprzednim razem
zamówiliśmy chińszczyznę i oglądaliśmy Legendę telewizji. Zdarza się, że po prostu
rozmawiamy, jak wtedy, kiedy Jay dopytywał, czy zarost, który z takim
poświęceniem hoduje, pozwoli mu wyrwać więcej lasek. Nic bardziej nie świadczy
o platoniczności uczucia niż rozmawianie o zaroście, nie? Można oczywiście
kwestionować moją decyzję o koleżeńskich spotkaniach z tym panem. Ujmijmy to

background image

krótko: życie zatoczyło koło. Kiedyś zbyt wiele myślałam o Jayu. Miałam na jego
punkcie świra. Marzyłam o tym, żeby nie patrzył na moje wałki sadła, na uda, między
którymi nigdy nie było luki, ani generalnie na wielką mnie, a zamiast tego widział
dziewczynę skrytą pod warstwami wielkich niczym namiot ciuchów i grubą polewą
tłuszczu. Ale on nigdy tego nie zrobił i nawet gdy, kierowana niewłaściwymi
motywami, schudłam, wciąż uważał, że nie jestem dla niego wystarczająco dobra.
Teraz to widzę. Cały swój wolny czas spędzał, owijając się wokół Nicole, która
owijała się wokół niego. Tak przy okazji, niektórzy twierdzą, że laska jest na serio
wygimnastykowana.

Przez lata moje rozgoryczenie zmalało i rozpłynęło się w nicość. Nie winię Jaya

o nic. Nastoletni chłopcy nie są zdolni do głębszych uczuć i myślą nie tą głową, którą
powinni. Cole natomiast… Doceniam jego intuicję i to, że już wtedy był dojrzalszy
niż inni. To, że poradził sobie z takim emocjonalnym wrakiem jak ja i poskładał mnie
do kupy. Tak, nazwijmy go moim wyjątkowym, cudownym facetem.

Wracając jednak do Jaya: już kilka lat temu zorientowałam się, że moje uczucia do

niego obok miłości nawet nie leżały, i aż głupio mi porównywać to, co czuję do
Cole’a, z tym, co czułam do niego. To jak zestawienie belgijskich czekoladowych
trufli z wyrobem czekoladopodobnym – absurdem jest sądzić, że grzeszna rozkosz
i taniocha na margarynie mają ze sobą coś wspólnego. Z perspektywy czasu
dostrzegam, że bujałam się w nim dlatego, że czułam się samotna. Padło na niego, bo
był dla mnie miły, gdy byłam dzieckiem. Uczepiłam się go, bo myślałam, że jest
jedyną osobą, która zostanie przy mnie, gdy inni mnie opuścili. Ustawiłam go na
piedestale, na który się nie pchał, więc – jakżeby inaczej – z hukiem z niego zleciał.

Biedny koleś.
Teraz jednak jesteśmy po dwudziestce. Nie ma już między nami niezręcznego

napięcia, a Jay siedzi bezpiecznie we friendzonie. On o tym wie i ja o tym wiem, ale
jedna osoba wciąż ma problem z pojęciem tego faktu.

– Jest tutaj, wyluzuj i przestań się drzeć. – W trosce o stan moich bębenków

odsuwam telefon od ucha. Wrzaski Cole’a wypełniają pokój.

Jay krzywi się i powoli wycofuje.
– Może… Może obejdę blok i wrócę za chwilę?
Gestem daję mu znać, żeby wszedł do środka, i wracam do prób przemówienia do

rozumu mistrzowi dramatyzowania, znanemu również jako mój facet.

– Tessa, nie wpuszczaj tego kutasa, bo…
Ignoruję to, że nazwał mnie pełnym imieniem, i uciekam do sypialni. Zamykam za

sobą drzwi.

background image

– Drzesz się tak, że on cię słyszy. Wszystko pogarszasz – syczę, na co Cole

zaczyna wrzeszczeć jeszcze głośniej.

– Nie wierzę, że dajesz się na to nabrać! Obydwoje wiemy, po co przyłazi, i to

głupie, że…

– Na litość boską! – Usiłuję nie podnosić głosu, ale jestem już tak wściekła, że

wisi mi, czy słyszy mnie mieszkająca trzy piętra niżej Doris. – To kompletnie bez
sensu! Minęły lata, Cole! Lata. Wiesz, co do niego czuję? Nic. Nul. Zero. Między
nami jest wielka próżnia! I sam byś to zauważył, gdybyś bodaj na chwilę wyjął głowę
z tej swojej podejrzliwej dupy!

– Ale to nie ty jesteś problemem! To on! Zawsze chciał tego, co mam!
– Zajebiste masz dziś teksty, Stone. Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę,

ale bardzo nie lubię być traktowana jak rzecz.

Cole jęczy i mogę go sobie wyobrazić: drepcze po swoim malutkim mieszkanku,

szarpie się za włosy i klnie przyrodniego brata w żywe kamienie.

– Słuchaj, kiedy byłaś chora, powiedział, że do ciebie zajrzy. Nie wiedziałem, że

planuje regularnie cię odwiedzać. Co on sobie wyobraża, łażąc do ciebie dzień
w dzień jak zakochany szczeniak. Nie mów mi, że ciebie to nie niepokoi.

Przewracam oczami.
– Nie jesteśmy w serialu, Cole, i nie wszystko musi od razu oznaczać, że ktoś

w skrytości ducha z wizgiem na mnie leci. I on, i ja jesteśmy tu nowi. I nudzimy się
w weekendy, bo nie mamy nawet z kim wyskoczyć na piwo. To właśnie robimy.
Spotykamy się jak znajomi. Może tego nie zauważyłeś, ale pod moimi drzwiami nie
ustawia się kolejka chętnych, żeby się ze mną przyjaźnić. Fajnie jest czasem zobaczyć
znajomą twarz.

Może i nie zauważył. Dlaczegóż miałby to zrobić? Cole jest duszą towarzystwa

i gdyby dać mu dość czasu, zaprzyjaźniłby się nawet z Grinchem. Wciąż otaczają go
ludzie spragnieni jego bliskości. Cole roztacza wokół siebie aurę ciepła, dobrego
humoru, dobroci i pewności siebie. Ja natomiast mam tendencję do traktowania ludzi
tak, jak winniśmy traktować słońce, kiedy zapomnieliśmy użyć kremu z filtrem.

Ogłoszenie parafialne: pamiętajcie o filtrze!
No więc wreszcie mam kogoś, do kogo mogę rozewrzeć gębę, kiedy zdaje mi się,

że napierają na mnie ściany mojego designerskiego mieszkania. I to jest super. Nawet
jeśli tym kimś jest Jay Jay.

– Sprawiasz, że czuję się jak dupek – mamrocze Cole. – A co z tą Leilą?
– Że niby mam się zaprzyjaźnić z Leilą? W jakim świecie ty żyjesz? Leila prędzej

ominie depilację bikini niż dobrowolnie się ze mną spotka.

background image

– Jasne… Ale przecież są jeszcze Beth i Travis.
– Naprawdę muszę mówić głośno, jakie to żałosne, że wolny czas mogę spędzać

wyłącznie z moim bratem i jego dziewczyną? Beth jest moją przyjaciółką, jasne,
ale… Boże, są zakochani, a ja mam po dziurki w nosie robienia za doczepkę,
zwłaszcza od czasu…

– Racja. Powinienem wysłać im prezent.
– Spokojnie, zarezerwowałam im w naszym imieniu stolik w La Bernardin

i weekend w spa w Montauk, więc jesteśmy kryci.

Cole gwiżdże z uznaniem.
– Zaręczyny to nie taka głupia sprawa.
Więc tak, stało się. Mój brat wreszcie oświadczył się ukochanej. Miało to miejsce

dwa tygodnie wcześniej i było dokładnie tak szałowe, jak można sobie wyobrazić.
Zaliczyłyśmy także, razem z Megan, bardzo wzruszającą i pełną łez sesję na Skypie,
a obecnie planuję wyprawić bratu i Beth zaręczynowe przyjęcie.

Ale o tym kiedy indziej.
– No dobrze, bardzo nieuprzejmie zostawiłam twojego brata samego w drugim

pokoju. Będziesz tak miły, przestaniesz robić chryję i zaakceptujesz to, że jesteśmy po
prostu dwojgiem starych znajomych?

– Nie żeby mnie to cieszyło… – Oho, Cole niemal warczy. – Ale… Ale miło

wiedzieć, że nie jesteś zupełnie sama. Nawet jeśli spędzasz czas z tym dupkiem.

Trudno nie poczuć się żałośnie, nie?
Broda do góry, Tessa, broda do góry.
– Więc będziesz się zachowywał w cywilizowany sposób?
– W cywilizowany, czyli że nie przywalę mu, kiedy znów go zobaczę, czy

przywalę, ale nie za mocno?

Wzdycham.
– A na co cię stać?
– Raczej na to drugie.
– Niech będzie.
– Tylko… Jak często on zamierza do ciebie wpadać?
– Cole, mam zamiar rozłączyć się, nie odpowiadając na twoje pytanie.

Skoncentruj się na egzaminach i nie zawracaj sobie głowy czymś, co się nigdy nie
wydarzy, okej? Pogadamy, kiedy będziesz w mniej kłótliwym nastroju.

Cole mamrocze coś pod nosem, a potem w słuchawce zapada cisza. Cudownie.

Mój facet zaliczył spektakularny regres i znów ma dwa lata! Rzucam komórkę na
łóżko. Och, wiem, że Cole niedługo zadzwoni, żeby przeprosić za infantylne

background image

zachowanie, ale nie tylko jemu wolno zachowywać się jak dzieciak, którego mamusia
musi sadzać na kibelku.

– Było bardzo dziwnie?
Kiedy wchodzę do salonu, widzę, że Jay siedzi na samym brzegu kanapy, drepce

w miejscu i udaje, że ogląda wybitnie obrzydliwy film przyrodniczy o termitach.

– Nie wiem, o czym mówisz.
Wyciągam z lodówki piwo dla niego i colę dla siebie, a potem siadam na drugim

końcu kanapy. Jay otwiera puszkę i osusza ją za szybko, żeby mu to wyszło na
zdrowie. Potem obraca się ku mnie z dziwnym wyrazem twarzy.

– Nie chcę, żebyście z Cole’em mieli przeze mnie problemy.
Krzywię się w duchu. No serio, ale tupet sądzić, że mógłby jakoś wpłynąć na nasz

związek… Ale rozbawienie szybko mi przechodzi. Bo cóż, przecież właśnie wywołał
drobny problem. Nieporozumienie. Z tym, że to nie jego wina.

Tak naprawdę problemem jest Cole, który uważa, że musi na mnie sikać, żeby

zaznaczyć swoje terytorium.

– Nie robisz żadnych problemów, Jay – zbywam go gładko.
– Obydwoje wiemy, że Cole’owi się to nie podoba. – Pokazuje na mnie i na

siebie. Łał. Zupełnie jakbyśmy byli nadzy i mieli się na siebie rzucić. Obydwaj
braciszkowie mają tendencję do sprawiania, że zwykłe codzienne sytuacje
i stwierdzenia stają się czymś zupełnie innym. Bardziej nieprzyzwoitym. Nie wiem,
co mam sądzić na temat takiego traktowania.

– A czym jest owo „to”? Cóż takiego robimy, co miałoby martwić Cole’a?
Splatam ramiona na piersi i wbijam w Jaya moje najbardziej przeszywające

spojrzenie. Kolega kuli się jak dzieciak przyłapany na wieczornej ucieczce przez
okno.

– Ja tylko… No bo… – Przełyka ślinę. – Kumplujemy się, nie? Po prostu

Cole’owi chyba nie podoba się taka opcja.

– Mam gdzieś metkę z napisem „własność Cole’a Stone’a”? Bo ja nigdzie jej nie

widzę. A poza tym, skoro uważał, że to okej, że wpadłeś skontrolować mnie na łożu
śmierci, nie powinno mu przeszkadzać, jeśli zamówimy żarcie na wynos i zrobimy
sobie maraton jakiegoś serialu. Bo o nic więcej nie chodzi, prawda?

Jay potakuje.
– Prawda.
I to by było na tyle.

*

Kolejny tydzień w pracy to jazda bez trzymanki, bo przygotowujemy masę

background image

materiału do kolejnego numeru. Nie wiedziałam, że grudzień jest taki ważny dla
branży modowej, ale jeśli ludzie chcą wydać majątek na urocze opakowanie
i miniaturowe pomadki, to kimże jestem, by im tego bronić? To również ostatni
tydzień przed Świętem Dziękczynienia i Amy strzela z bata. Dosłownie i w przenośni.
Któregoś dnia strzeliła kogoś w tyłek, nie martwiąc się potencjalnym pozwem i od tej
pory zapierniczam przy biurku jak mały, grzeczny elfik. Ale w kalendarzu odznaczam
sobie dni do wyjazdu do domu, gdzie będę mogła zwinąć się w kłębek w dawnej
sypialni i gdzie zajmie się mną tatuś.

Cóż mogę rzec, każdy czasem potrzebuje czegoś takiego.
Nie mogę się doczekać również dlatego, że dowiedziałam się, że Cole także się

zjawi. Na początku miałam lecieć do niego, ale ze względu na szeryfa Cole
postanowił odwiedzić rodzinny dom. Cóż, wiem, że za jego decyzją może stać
również coś innego, ale do tego jeszcze dojdziemy.

– Masz jakieś plany na długi weekend?
Praca powoli zamiera, a podekscytowani świętem ludzie rwą się do wyjścia.

Prawie już skończyliśmy. Laptopy są wyłączone, torby spakowane i wszyscy tylko
czekamy, aż wyjdzie Amy. Kiedy to się stanie, uciekamy stąd.

No wiecie, lubię swoją pracę, ale ileż można rozważać, czy zimowym hitem będą

matowe lakiery do paznokci, czy raczej metaliczne. Kurde, serio, grudzień. Im więcej
brokatu, tym lepiej. Odpowiedź pozostaje niezmienna i brzmi: „błyszcz!”, ale i tak
moim obowiązkiem jest dogłębnie zapoznać się z tematem.

Jedna osoba wciąż siedzi przy biurku z opuszczoną głową i jak nawiedzona stuka

w klawiaturę. Spoza sterty kubków po kawie ledwie widać wysoko upięte włosy.
Postanawiam odezwać się do swojej koleżanki po fachu, bo wydaje mi się dziwne, że
tak zupełnie olewa długi weekend.

Leila nie odpowiada na moje pytanie. Albo mnie nie usłyszała, albo ma mnie

w nosie. Na jej nieszczęście jestem dzisiaj w radosnym nastroju, więc nie dam się jej
wywinąć. Idę do socjalnego i z firmowej lodówki wyciągam gałązkę oliwną. Nie
dosłownie, oczywiście. Wracając z lunchu, gnana nadzieją, że rozstanę się z wiedźmą
w cywilizowany sposób, kupiłam dyniową tartę. Stawiam pudełko na biurku Leili,
obok hałdy kubków.

Leila spogląda na logo i konstatuje, że cokolwiek jest w opakowaniu, pochodzi

z jednej z najlepszych cukierni w mieście, specjalizującej się w dekadenckich,
zwalających z nóg deserach. Widzę, jak oblizuje wargi. Postanawiam skrócić jej
cierpienia.

– To tarta dyniowa. Bo wiesz, mamy sezon na dynię i tak dalej.

background image

W jej oczach czai się wilczy głód.
– Wiesz, że nie mogę jeść węgli.
Jej wzrok zaprzecza słowom. Myślę, że jeśli wyjdę na dwie minutki, opędzluje

kilka kawałków.

– Święto Dziękczynienia, Leila. Odpuść sobie na chwilę.
Koleżanka z wahaniem otwiera pudełko. Kojarzy mi się z dzieckiem, które nie

może uwierzyć, że rodzice naprawdę kupili mu na gwiazdkę tę okropnie drogą
zabawkę, o którą tak błagało. Z tęsknym spojrzeniem nabiera na palec trochę bitej
śmietany i oblizuje go dokładnie. Odnoszę wrażenie, że przeżywa coś w rodzaju
religijnej ekstazy.

– Dzięki, Tessa… Ten jeden raz nie mam do powiedzenia nic wrednego.
– Cóż… To chyba dobrze. Smacznego.
Usatysfakcjonowana zrobieniem dobrego uczynku, wracam do swojego biurka, by

spakować resztę drobiazgów. Chwilę później dobiega mnie szept tak cichy, że
z łatwością mogłabym go przegapić.

– Udanego Święta Dziękczynienia.
– I nawzajem, Leilo. I nawzajem.
Kto by pomyślał, że wystarczy głupie ciasto?

*

Późnym środowym wieczorem siedzę w niewielkim barze i czekam na swoją

przyjaciółkę, a niebawem bratową. Z powodu pracy nie widujemy się tak często, jak
byśmy chciały. Beth musi sporo czasu spędzać w Jersey, a mnie głupio prosić ją
i Travisa, żeby ciągle do mnie wpadali. Pewnie ja mogłabym wpadać do nich, ale
przyznaję, snucie się samotnie po Nowym Jorku nadal mnie przeraża. A poza tym od
zaręczyn nie mają chwili spokoju. Po tym pamiętnym dniu spotkaliśmy się tylko raz.
Teraz wszyscy jedziemy do domu, a ja przygotowuję dla nich zaręczynową imprezę.
Zasługujemy na to, żeby trochę się zrelaksować.

– No więc… – Beth porusza brwiami. Może i się zaręczyła, ale nadal jest diablicą.

– Słyszałam, że spędzasz sporo czasu ze swoją dawną miłością.

Przewracam oczami, bo serio, jakim cudem to się rozniosło?
– Wpada czasem w weekend, czasami chodzimy do kina. Nic wielkiego. Albo

będę się z nim widywać, albo z nudy łazić samotnie po mieście, co grozi zgonem
w jakimś ciemnym zaułku. Co byś wybrała?

No dobra, jest mi głupio. Nie chcę, żeby Beth miała wyrzuty sumienia z powodu

tego, że nie możemy się częściej widywać.

– Rany, przepraszam, źle to zabrzmiało – wyjaśniam. – Próbujemy z Jayem na

background image

nowo się zakumplować. On też jest tu nowy i nie ma znajomych. To wszystko.
Żadnych sekretnych uczuć ani nic.

– Spróbuj to wyjaśnić swojemu facetowi. On i Travis plotkują gorzej niż stare

baby w klubie książki. Nie wiem, co kombinują, ale na miejscu Jaya wykupiłabym
sobie polisę na życie.

– Nie gadajmy o kretynach podejmujących kretyńskie, napędzane testosteronem

decyzje, okej? Jak tam przygotowania do ślubu? Wiesz, że gdybyś czegoś
potrzebowała, zawsze możesz na mnie liczyć.

Beth uśmiecha się od ucha do ucha. Od chwili zaręczyn moja przyjaciółka

promieniuje szaloną radością. Strasznie cieszę się ich szczęściem. To cudowne, że
dwoje ludzi, którzy uszczęśliwiają się nawzajem, chcą się pobrać. Może i nie
wyobrażam sobie, że mogłabym zostać żoną w tak młodym wieku, ale jeśli komuś ma
się to udać, to właśnie Beth i Travisowi.

W pierścionku zaręczynowym odbija się światło i z zachwytem patrzę na naszą

rodzinną pamiątkę. Błyskotka babci trafiła do właściwej osoby.

– Ślub… Wiesz, obydwoje chcemy, żeby to nie była jakaś wielka heca. Żadnego

wystawnego przyjęcia, tylko my, najbliżsi przyjaciele i rodzina. Domyślam się, że
twoja mama i dziadkowie pewnie nie będą zachwyceni, ale wolelibyśmy z Travisem
coś skromnego.

– Moja mama nie ma tu nic do powiedzenia, a dziadkowie nie zwykli się wtrącać

do cudzych decyzji. To wasz ślub, więc zróbcie go tak, jak chcecie. A jeśli ktoś
będzie miał z tym problem, to sobie z nim poważnie porozmawiam.

– Ja też – szepce mi do ucha męski głos. Podrywam się gwałtownie, przewracając

barowy stołek. Na szczęście drinka postawiłam na ladzie. W innym wypadku
byłabym przemoczona.

Obracam się i on tu jest.
W całej swej lekko wymiętej glorii. Kurtkę przewiesił przez ramię, w dłoni trzyma

walizkę. Cole. Mój Cole.

– O Boże!
Powtarzam to kilka razy, a potem skaczę na niego, zarzucam mu ręce na szyję,

a nogami obejmuję w pasie. Jak małpka. Właśnie tak.

– Jakim cudem… Co ty tu… Boże! – Uderzam go w ramię.
– Ała! A to za co?
– Przecież rozmawialiśmy! Mówiłam, że nie chcę więcej niespodzianek, bo zejdę

na zawał!

Cole nachyla się i całuje mnie głęboko, póki goście nie zaczynają gwizdać

background image

i wykrzykiwać uwag. Dopiero wtedy odrywamy się od siebie i staję na ziemi.

– Póki tak to działa, to wybacz, ale będę robił ci niespodzianki.
Za moimi plecami Beth parska śmiechem.
– Zdajesz sobie sprawę, jak trudno było mi siedzieć cicho przez dwa drinki?
Babska wersja Judasza! Wskazuję ją oskarżycielskim gestem.
– Nie wierzę, że mnie nie ostrzegłaś! Kilka dni nie myłam włosów!
Beth unosi dłonie.
– Hej, to była wyjątkowa sytuacja! A teraz, skoro miłość twojego życia przybyła,

powinnam się zbierać. Nie chcę wam przeszkadzać w nadrabianiu zaległości.

Puszcza do nas oko, zbiera graty i zmywa się z lokalu, rzucając tylko na odchodne

wymamrotane pod nosem „zobaczymy się później”.

– No więc – Cole obejmuje mnie w pasie, przywierając do moich pleców – co

z tym nadrabianiem?

background image

10

Nie możesz z nimi żyć,

ale zatrudnić snajpera też nie możesz

Faceci to faceci.
Nie cierpię tego tekstu, serio. Bo co niby oznacza? Niby z jakiej racji wszechświat

pozwala płci brzydszej zachowywać się totalnie debilnie i za wyjaśnienie ma jedynie
to właśnie wkurzające stwierdzenie: faceci to faceci? Zaciskam zęby i staram się nie
odgryźć ojcu łba przez telefon, bo właśnie ojciec częstuje mnie tą prawdą absolutną.

– Nie, tato, nie kupuję tego. I nie wiem, czy nie powinieneś przysłać tu tego

helikoptera, o którym kiedyś wspominałeś.

– Tess, skarbie, to nie tak, że trzymam go w garażu. – Ojciec chichoce, a mnie

krew wrze w żyłach. Patrzę na panów siedzących po dwóch stronach skórzanej
kanapy i zastanawiam się, czy kelnerka za drobną opłatą nie dorzuciłaby do ich
napojów środka przeczyszczającego.

– Ale masz śmigłowiec, nie?
Tata waha się przez chwilę.
– No mam – przyznaje się po chwili z westchnieniem. – Ale obecnie jest zupełnie

nie tam, gdzie ty, więc sugerowałbym, żebyś skorzystała z samochodu.

– Tato, albo helikopter, albo morderstwo. Wybieraj.
– Nie może być tak źle.
Ale jest! Jest właśnie tak źle.
Tylko bracia Stone potrafią zamienić dwugodzinną jazdę do domu w coś na kształt

zejścia do piekieł rodem z greckiej mitologii. Kiedy wiozłam tych dwóch do
rodzinnego miasteczka, czułam się jak Persefona. Pół roku w otchłani. Teraz gdy
zatrzymaliśmy się na posiłek, rozważam ucieczkę. Panowie na pewno by sobie
poradzili. Jakoś. Albo dotarliby do domu w nienaruszonym stanie, albo ciało jednego
ze Stone’ów odnalazłoby się za jakiś czas w gęstym lesie.

Jasne, że strasznie tęskniłam za swoim facetem, ale byłoby fajnie, gdyby

w obecności przyrodniego brata nie zamieniał się w socjopatę.

– Mam przysłać posiłki?
– Jakie posiłki?
– Nie wiem. Może policja Farrow Hills mogłaby was eskortować i dopilnować,

background image

żeby tych dwóch czegoś nie wykręciło.

Wydaję z siebie cichy jęk. No, serio, to nie powinno być takie trudne. Podziwiam,

jak Cole i Jay fochają się na siebie. Tak się w to angażują, jakby od stopnia ich
sfoszenia zależały losy świata, i myślę, że dzielący ich zazwyczaj wielokilometrowy
dystans to błogosławieństwo. I że dni wolne zawsze będą koszmarem. Ktoś musi
wkroczyć i dopilnować, żeby Stone’owie jakoś się dogadali i przestali traktować się
nawzajem tak, jakby jeden drugiemu śmierdział.

I tym kimś będę ja.
– Nie martw się tato, trochę się wygłupiam. Dowiozę ich do domu.
Rozłączam się i biorę głęboki oddech, starając się jakoś przetrawić to, że mój

rodzony ojciec posiada własny śmigłowiec.

– Panowie – rzucam, idąc w ich stronę. Siadam w boksie obok Cole’a. –

Zamówiliście już?

– Nie – odpowiadają chórem i wracają do zabijania się wzrokiem.
Biedna, przerażona kelnerka drepce nieopodal, przyciskając do piersi notatnik.

Próbuję gestem dać jej znać, by podeszła. Wydaje się równie zaciekawiona, co
przestraszona. Wiem, co widzi. Dwóch przystojnych facetów wyglądających, jakby
mieli za chwilę spęcznieć, zzielenieć, porwać ciuchy i zamienić się w Hulków.

Na serio muszę coś z tym zrobić. W końcu, na litość boską, to Święto

Dziękczynienia, a ja, wbrew życzeniu Beth, wyprawiam nieco ekstrawagancką
imprezę zaręczynową dla swojego brata i jego narzeczonej. Stone’owie muszą się
opanować, bo nie po to wydałam kasę, za którą niewielka rodzina mogłaby spędzić
tydzień w luksusowym hotelu w Tajlandii, żeby wszystko popsuli dwaj dorośli faceci
zachowujący się jak czterolatkowie!

W oparach wrogości składamy zamówienie. Kelnerka ucieka.
Pod stołem kopię Cole’a w kostkę, by zwrócić na siebie jego uwagę. Gdy na mnie

spogląda, jego wzrok łagodnieje.

– Co?
– Zdajesz sobie sprawę, że z powodu mojej pracy i twojej szkoły prawie cię nie

widuję, prawda? A teraz, kiedy już jesteśmy razem, całą twoją uwagę pochłaniają
zawody z bratem. Uch, och, kto dłużej jest się w stanie gapić bez mrugnięcia.
Fascynujące. Serio, jeśli wolisz, zadzwonię po Ubera. Zostawię wam samochód
i spędzicie trochę czasu we dwóch.

Cole’owi opada szczęka. Miłość mojego życia mruga, a na jego twarzy pojawia

się cień zrozumienia. Niemal widzę, jak rozstępują się gęste chmury, spomiędzy
których strzela snop złocistego światła.

background image

Niemal.
Ale chyba postawiłam sprawę jasno.
– Tessie… Ja… Przepraszam.
– Ostatnio całkiem często mnie przepraszasz. Może umówimy się, że w ten

weekend to nie będzie już potrzebne?

Widzę, jak Cole zbiera się w sobie, a w jego oczach maluje się determinacja. Kiwa

głową.

– Jasne. Więcej już nie spieprzę.
– Dzięki, doceniam to. – Daję mu całusa, którego on stara się przedłużyć, ale

publiczne czułostki w dalszym ciągu trochę mnie peszą, a już zwłaszcza czułostki na
oczach Jasona Stone’a.

– A ty – zwracam się do drugiego z braci – przestań go podpuszczać. Widzę, co

kombinujesz, i przysięgam na moją kolekcję piżam Pixara, że jeśli nie odpuścisz,
pójdę do twojej matki i powiem jej o tej lasce o wątpliwej reputacji, która pojawiła się
na moim progu i pytała o ciebie, odziana li i jedynie w wielki trencz. – Cole tłumi
chichot, a Jay wytrzeszcza oczy.

– Słuchaj, spotkałem ją w barze i chwilę gadaliśmy. Nie miałem pojęcia, że jest…

– syczy.

– Ale zasugerowałeś jej, że jesteś gotów dokonać pewnej wymiany dóbr, a ona

przylazła za tobą do mojego mieszkania. Wiesz, jak trudno mi teraz spojrzeć w oczy
recepcjoniście?

Jay robi się czerwony jak burak. Z uśmieszkiem satysfakcji rozsiadam się

wygodniej. Czuję się jak pani sytuacji. Po tym występie, wierzę, że kolejna godzina
podróży upłynie o wiele spokojniej.

*

– Wysiadaj, fiucie, jesteśmy na miejscu.
Wiara. Wiara jest ważna.
– Mam oczy, baranie. Nie martw się, nie mogę się doczekać, aż przestanę

wdychać twój smród.

Panowie Stone prychają i fuczą. Niemal pozwalam Jayowi wysiąść z wciąż

jadącego samochodu, byle nie słuchać ani dłużej tej debilnej konwersacji. Nie
przeszkadza mu, kiedy rzucam jego bagaże na chodnik. Chyba dwie godziny
w zamkniętym pomieszczeniu to absolutne maksimum dla tych panów. Nie mam
pojęcia, jakim cudem byli w stanie mieszkać pod jednym dachem. Może szeryf
i Cassandra po godzinach praktykują czarną magię.

Po wysadzeniu Jaya jedziemy do mnie. W samochodzie panuje cisza, mam jednak

background image

wrażenie, że Cole powarkuje. Bez słowa parkuję w garażu, biorę swoje torby i idę do
domu. Cole pędzi za mną, ignoruję go jednak i witam się z tatą. Na środku pokoju
mamy wielkiego, trąbiącego zawzięcie słonia, ale – dzięki niech będą niebiosom –
ojciec jest dość mądry, żeby o nic nie pytać.

– Więc… – zmieszany zaciera ręce – jesteście głodni? W lodówce jest dość żarcia,

żebyście dotrwali do kolacji. Zjecie coś?

A tak, kolacja z rodziną Cole’a. Coraz lepiej.
– Świetny pomysł, tato. Wezmę szybki prysznic i możesz zagonić mnie do roboty.
Ojciec macha ręką.
– Cateringowcy wszystkim się zajęli, ale wiem, że lubisz robić desery. To jednak

może zaczekać do jutra.

Kiedy wlekę bagaże po schodach, Cole spieszy, by mi pomóc. Na szczęście tata,

który chyba nauczył się telepatii, w mało wyrafinowany sposób odciąga go ode mnie,
oznajmiając, że coś się popsuło w naszej kosiarce.

Doceniam ojcowską intuicję, bo gdyby Cole próbował odbyć ze mną rozmowę po

podróży z piekła rodem, chyba rzuciłabym w niego czymś ciężkim. I to kilka razy. Od
kiedy zaskoczył mnie, przylatując do Nowego Jorku, wyobrażałam sobie, jak
cudowny będzie ten weekend. Zważywszy na powiększający się między nami dystans
oraz zdecydowany niedostatek szczerości, potrzebowaliśmy czasu, by na nowo
odtworzyć naszą więź. Niestety, przez cały dzień, od momentu przebudzenia, aż po
chwilę, kiedy to Jay wyskoczył z samochodu, wszystko kręciło się wokół Cole’a,
który zamienił się w małego chłopca z rodzaju tych, których widok sprawia, że ludzie
nie chcą się rozmnażać. To nie jest mój chłopak, to nie jest miłość mojego życia, to
nie jest ta jedyna osoba zdolna znosić jedzenie przez cały rok lodów o tym samym
smaku, bo tylko takie trzymam w zamrażarce. Nie, nie jestem zła na Jaya. Nie
obchodzi mnie, co robi. Byłam jednak głupia, myśląc, że spędzenie czasu ze mną
będzie dla Cole’a ważniejsze niż niekończący się spór z bratem.

Cóż, błądzenie jest rzeczą ludzką.
Biorę wściekle gorący prysznic w nadziei, że zmyje ze mnie złość, ale to nie

działa. Ubieram się i zbiegam na dół. Nadal jestem wściekła i widok Cole’a
pomagającego tacie odgrzać jedzenie i pogwizdującego, jakby nic się nie stało, tylko
działa mi na nerwy.

– Idę na spacer – oznajmiam głośno, zgarniam telefon oraz portfel i mknę ku

drzwiom. Nie mam ochoty na pytania i dobre rady. Ten dzień miał zacząć się
romantycznym śniadaniem w łóżku, prowadzącym do rozmaitych, bardzo miłych
aktywności, a zamiast tego zamienił się w bitwę ego.

background image

Mężczyźni, a bodaj by ich… Nie możesz z nimi żyć, ale zatrudnić snajpera też nie

możesz. Wiecie, co jest najbardziej rozczarowujące? Kiedy okazuje się, że twój facet
zatrzymał się na etapie jaskiniowca.

– Hej, zaczekaj! – woła za mną Cole. Oczywiście, że woła. Nie słucham go. Jeśli

sądzi, że świetnie się miewam, tkwiąc w samym środku trwającej Bóg wie od kiedy
braterskiej waśni w chwili, kiedy wreszcie mamy trochę czasu dla siebie, z dala od
przyszywanej chicagowskiej rodzinki, niech poważnie się nad sobą zastanowi.

– Tessie, przepraszam.
– Nie męczy cię już to przepraszanie? Bo mnie wychodzi bokiem. – Zdążyłam

założyć na siebie jedynie legginsy oraz cienki sweter i chłodne listopadowe powietrze
sprawia, że drżę. Owijam się ramionami, myśląc, że byłoby mi cieplej, gdyby spięte
na czubku głowy włosy nie były wciąż mokre po kąpieli. Jezu, zęby zaczynają mi
szczękać. Ten spacer to był głupi pomysł. Druhna i zapalenie oskrzeli? To się nie
sumuje.

– Masz. Krzycz na mnie, jeśli chcesz, ale załóż to na siebie.
Jakże przezornie, zabrał moją kurtkę.
Dupek.
Stoję jak słup, kiedy mnie nią owija, żebym przestała robić za ludzki sopel.
– Dzięki – bąkam.
Podstępny, jak zwykle, Cole wykorzystuje tę chwilę, by mnie objąć i przyciągnąć

do piersi. Przez chwilę silę się na opór, ale ciepło jego ciała sprawia, że nie mam
innego wyjścia, tylko przylgnąć do niego i wciągnąć w nozdrza jego cudowny zapach.
Pachnie cynamonem, bo pomagał tacie z pieczeniem, ale pachnie też jak on sam –
drzewem i cytryną, wonią, która od zawsze mi się z nim kojarzy.

Mogę być na niego zła, ale muszę przyznać, że pachnie smakowicie.
– Wkurzyłam się – mamroczę w jego kurtkę.
Mocniej przyciska mnie do piersi.
– Wiem. Przepraszam, Muffinko. Mieliśmy spędzić ten dzień razem, a ja

zachowałem się jak ostatni idiota. Ja tylko… Wiesz, dlaczego to dla mnie takie
trudne.

– Wiem i nie mogę uwierzyć, że po tylu latach to wciąż taki problem. – Zamykam

oczy, sfrustrowana, że cokolwiek się stanie, Cole nadal będzie widział w Jayu
konkurenta. Jak mam mu wyjaśnić, że to, co do niego czuję, to coś o wiele
silniejszego, niż kiedykolwiek czułam do jego brata? Bo jeśli chodzi o Jasona, w tej
chwili nie czuję nic. Absolutnie nic. Przez połowę spędzanego z nim czasu nie mam
nawet pewności, czy naprawdę go lubię. Ale to będzie strasznie żałosne, jeśli powiem

background image

Cole’owi, że czasem, kiedy człowiek czuje się samotny, a zawieranie nowych
znajomości idzie mu kiepsko, to właśnie ludzie z przeszłości okazują się bezpiecznym
wyjściem. I tym jest dla mnie Jay. Bezpiecznym wyjściem z paskudnej sytuacji.

Założę się jednak, że oznajmienie tego głośno niczego by nie naprawiło.
– Obudziłem się rano i pomyślałem, że zrobię ci śniadanie, ale Jay już czekał.

Często u ciebie bywa, nie? – Cole unosi brew w oczekiwaniu na wyjaśnienie, ale
przecież nie jestem mu niczego winna.

Zwłaszcza, że są jeszcze Mel i Lainey. Boże, to by było absurdalne.
– Mieliśmy razem jechać, więc co miał zrobić? – Odsuwam się nieco. Znów czuję

chłód, teraz jednak nie ma on wiele wspólnego z pogodą.

– Wiesz, co jest do bani? Że ja to wiem – burczy Cole przez zaciśnięte zęby.

Dostrzegam w nim odbicie własnej frustracji. Mój facet nie chce o tym rozmawiać ani
trochę bardziej niż ja, ale z jakiegoś powodu nie umie pozbyć się dawnego
kompleksu.

Pamiętam jednak, jak mnie wspierał, jak pomagał mi walczyć z moimi własnymi

lękami. Lękami, które dla innych mogłyby wydać się błahe. On ich tak nie traktował.
Więc choć mam ochotę walić głową w ścianę, cierpliwie go słucham.

– Może się przejdziemy? – pyta, ujmując mnie za rękę. – Ludzie zaczynają się

gapić.

Dopiero teraz dostrzegłam, że podgląda nas wielu sąsiadów. Patrzą z okien, a ten

i ów nawet zdobył się, by wyjść na zewnątrz, zapewne w nadziei, że nas podsłucha.
Ale w końcu, hej, to małe miasteczko, a małe miasteczka żyją dramą. Ściskam dłoń
Cole’a i pozwalam mu poprowadzić się do naszego starego parku, zamieszkałego
przez wspomnienia wspólnych przeżyć.

Kiedy idziemy, Cole wreszcie zaczyna mówić.
– Po prostu… Po prostu odzwyczaiłem się od tego, że jest blisko ciebie. A kiedy

wszedł do mieszkania, niosąc twoją ulubioną kawę i śniadanie, mocno mnie to
kopnęło.

– Cole, to, że Jay wie, jaką lubię latte i że za bułki z czekoladą dałabym się

pokroić, nie znaczy, że przez ten krótki czas, kiedy mieszka w Nowym Jorku, zaczęła
łączyć nas głęboka, nierozerwalna więź.

– Nie musisz mi przypominać. Wiem, okej? Wiem.
– Ale?
– Ale on się z tego tak cholernie cieszy! – Cole kopie jakiś kamyczek. – Musiał,

po prostu musiał wyjaśnić mi, która piekarnia robi twoje ulubione croissanty i ile
łyżeczek cukru wsypujesz do kawy. Wiedział, w której szafce trzymasz naczynia

background image

i którego talerza rano używasz. Poruszał się po mieszkaniu, jakby był u siebie, a ja
prawie w nim nie bywam i… To niefajne uczucie.

Cole burczy, nabzdyczony, a ja, mimo iż przygryzam sobie wargę do krwi,

wybucham śmiechem. Rżę tak głośno, że mój mężczyzna przyciska mnie do siebie
i całuje, żebym się wreszcie przymknęła. Odpowiadam na pocałunek z równą pasją,
bo ten potok narzekań uczynił cudowne rzeczy z moim sercem.

O rany, ale jest zazdrosny. Chyba nawet mi się to podoba.
Owijam się wokół niego jak pnącze winorośli, a moja złość rozpływa się

powietrzu. Ponieważ rozumiem. Świetnie wiem, jak się czuje, bo ta irracjonalna
zazdrość, którą kipi, jest bliźniaczo podobna do tej, którą ja czuję przez cały czas,
odkąd jesteśmy razem. Zawsze była jakaś laska. Czaiła się za rogiem, czekając, aż coś
popsuję, żeby zająć moje miejsce. Widziałam ich multum, wysokie i niskie, chude
i grube, o włosach takich i siakich… I uważam, że teraz jestem silniejsza. Już nie
jestem zazdrosna w taki sposób, ale odkrycie, że Cole boryka się z czymś, z czym
kiedyś ja się borykałam? Może i nie jest to nic pięknego, cieszę się jednak, że teraz
pan Stone wreszcie rozumie.

Kiedy w końcu mnie puszcza, obydwojgu nam brakuje tchu i ciężko oddychamy.

Wargi mam opuchnięte, a Cole jest rozczochrany. Spostrzegam, że w kąciku ust ma
moją szminkę, chcę więc otrzeć ją kciukiem, a wtedy on go liże. Boże, rozpływam
się.

– Jesteśmy w miejscu publicznym – upominam go, a w odpowiedzi Cole wsuwa

mi dłonie pod bluzkę i przesuwa nimi po wrażliwej skórze pleców.

– Wali mnie to. Straciłem już dość czasu, zachowując się, jak palant.

A powinienem był nie wypuszczać cię z ramion.

– Jak palant? Hmm… Łagodnie się oceniasz, Stone. Użyłabym raczej

określenia…

Nakrywa mi usta dłonią.
– Zdaję sobie sprawę, że zrobiłem chryję o talerz śniadaniowy. Nie kop leżącego.
Zabiera rękę, by znów mnie pocałować. I nagle jest tak, jakby to, co nas wcześniej

dzieliło, jakby wszystko, co popsuły odległość i czas, zostało w magiczny sposób
naprawione, bo znów nie możemy się od siebie odkleić.

– Nadal chcesz iść do parku? – mamrocze Cole pomiędzy kolejnymi pocałunkami.
– Tata mówił, że coś mu wyskoczyło w biurze i musi tam pojechać.
– Czyli wracamy?
– Wracamy.
Nie mogę być na niego dłużej wściekła, bo serio, nieważne, jak dziecinne byłoby

background image

jego zachowanie, wynika ono z miłości. Dla dziewczyny, która przez kawał życia
spotykała się z obojętnością ze strony innych, to, że Cole’owi tak zależy – czasem
nawet za bardzo – wiele, wiele znaczy.

Co oczywiście nie oznacza, że pogodzę się z jego absurdalnymi fochami, tak więc

planuję zemstę. Ale to potem. Najpierw musimy jak najszybciej wrócić do mojej
sypialni.

*

Przebywanie w domu rodziców, w miasteczku, w którym się dorastało,

w otoczeniu ludzi, którzy dorastanie to obserwowali, jest nieco dziwne. Od dawna już
tu nie mieszkam. Wakacje w college’u spędzałam albo na stażach, albo na krótkich
wypadach z Cole’em i przyjaciółmi. Jasne, od czasu do czasu bywałam i tutaj,
odwiedzałam też mamę, gdy okazja tego wymagała, ale od mojej ostatniej wizyty
w Farrow Hills minęło sporo czasu i trudno mi nazywać to miejsce domem. Nawet
teraz, choć wiem, że w niedzielę wyjadę, czuję się dziwnie. I to, że tata zaprosił na
dzisiejszą kolację Stone’ów, wcale mi nie pomaga. Na szczęście jutrzejszy wieczór
spędzimy oddzielnie.

Jestem dorosłą kobietą, a przynajmniej lubię tak o sobie myśleć. Mam

dwadzieścia dwa lata, pracuję dla znanego magazynu – mniejsza o to, że przez połowę
czasu zastanawiam się, co tam robię – i nawet jeśli muszę się ciągle meldować ojcu,
żyję mniej więcej na własną rękę. Nawet udało mi się zapełnić lodówkę czymś więcej
niż czekoladą i mrożonymi nuggetsami z kurczaka. Moim zdaniem to najlepiej
świadczy o tym, że z sukcesem wkroczyłam w postnastoletnie życie. Możecie się,
oczywiście, nie zgadzać.

A teraz siedzę przy stole, zżymam się nad talerzem i staram się nie beczeć,

patrząc, jak tak zwani dojrzali ludzie usiłują prowadzić cywilizowaną konwersację.
Trochę mnie to dobija.

– Cole znakomicie sobie radzi na studiach – oznajmia z dumą Cassandra i atakuje

lazanię. Szeryf zajmuje się jedzeniem, ale potakuje.

– Tak, słyszymy wspaniałe opinie – mamrocze.
– Studiuję od dwóch miesięcy. Nic wielkiego jeszcze nie osiągnąłem.
Prycham pod nosem.
– Ale, skarbie, jesteśmy dumni z tego, że tak mocno koncentrujesz się na nauce.
Cassandra siedzi naprzeciwko mnie. Przez moment czuję na sobie jej spojrzenie.

Potem wraca do Cole’a. Mój ukochany wie, że to spotkanie nie jest dla mnie łatwe,
i domyśla się, że kolejne słowa jego macochy zapewne mnie dotkną, chwyta mnie
więc za dłoń, którą do tej pory z zapałem wbijałam sobie w udo.

background image

– Wiedzieliśmy, że tak się stanie, o ile nic nie będzie cię rozpraszać.
Oho, pierwszy przytyk. Nawet ktoś o ilorazie inteligencji pchły by to pojął,

a jednak boli. Okazuje się, że nie tylko mnie dotyka ten atak. Sztućce szeryfa
z głośnym brzękiem uderzają o talerz. Siedzący u szczytu stołu tata otwiera usta, by
coś powiedzieć.

– Cass…
– Ależ ja po prostu się cieszę, że obydwoje skoncentrowali się teraz na karierze

zawodowej, to wszystko. A właśnie, Tesso, czytałam twój ostatni artykuł. Kto by
pomyślał, że na rynku jest tyle rodzajów cieni do powiek.

Jeden cios po drugim. Mam wrażenie, że od stołu odejdę dosłownie posiniaczona.

Cassandra ma używanie. Rozumiem, że uważa moją pracę za głupią, ale choć nie
pasuję do redakcji, czuję dumę z tego, że potrafię ciężko pracować i nie poddałam się,
choć zniosło mnie na nieznane wody. Wiem, co insynuuje Cassandra, i skłamałabym,
twierdząc, że nie jest mi przykro. To, że moja robota polega na pisaniu o makijażu,
a Cole studiuje prawo, nigdy nie wydawało mi się niewłaściwe. Aż do teraz, gdy
spojrzałam na to oczyma macochy potworzycy mojego faceta. Cassandra ocieka
pogardą. Najwyraźniej ma wiele do powiedzenia o mojej „karierze”, a dogryzanie mi
stało się jej nowym hobby. Nie łykam jednak przynęty, bo wolałabym, żeby ten
posiłek upłynął w znośnej atmosferze. A także, co nawet ważniejsze, by nad Świętem
Dziękczynienia i przyjęciem zaręczynowym nie zawisł duch wrogości.

– Mamo… – zaczyna Cole, a w jego głosie pogrzmiewa tłumiony gniew. Zdaje

się, że on też ma już dość.

Cassandra unosi dłoń, jakby to miało unieważnić jej zachowanie.
– Nie miałam na myśli nic złego. Po prostu jestem ciekawa pracy Tessy. Magazyn

o modzie? Naprawdę to chciałaś robić, skończywszy college?

– „Venus” ma najwyższy nakład ze wszystkich magazynów w Stanach,

Cassandro, a ja jestem dumny ze wszystkiego, co robi moja córka. – Tata używa
swojego autorytarnego tonu burmistrza, który zazwyczaj wzbudza respekt, i zmusza
Cassandrę do siedzenia cicho przez resztę kolacji.

Ojciec zdecydowanie dorósł ostatnio do roli mojego bohatera. Jak to powiadają,

lepiej późno niż wcale. Szkoda, że nie ma z nami Danielle, jego dziewczyny, bo na
pewno udzieliłaby mu wsparcia; niestety udała się z wizytą do rodziny w New Haven.
Postanawiam, że kiedy tylko wróci, zamknę ich dwoje w pokoju i zmuszę tatę, żeby
wreszcie zapytał ją o to, o co tak bardzo pragnie ją zapytać.

Czy marzę o podwójnym rodzinnym weselu? Nie, ale pragnę, by tata nie był

dłużej samotny.

background image

Stone’owie odmawiają deseru i pospiesznie się ewakuują. Wiem, że szeryf czuje

się zakłopotany zachowaniem żony, kiedy jednak próbuje za nie przepraszać, zbywam
to wzruszeniem ramion. Już dawno przestałam się przejmować wredotą innych. Po
pożegnaniu z rodzicami Cole przychodzi do mnie. Bije od niego poczucie winy.

– O nie, nie pozwalam. Nie zrobiłeś nic złego.
Biedaczek wygląda jak przepuszczony przez wyżymaczkę.
– Obiecała mi, że nigdy więcej nie będzie się tak zachowywać. Gdybym wiedział,

co zrobi, tobym jej tu nie wpuścił.

Może powinnam powiedzieć, jaka była dla mnie milusia, gdy zachorowałam? Nie.

Lepiej nie.

– Może wkurzyła się, bo zabroniłeś tu przyjść Jayowi.
– Serio? Braciszek uznał za stosowne poinformować mnie, żebym pilnował

twojego spożycia soli. Bo wyobraź sobie, ponoć wzdyma cię po posiłkach. Skąd
przyszło mu do głowy, żeby serwować mi coś takiego?

– Cóż, jeśli czuję się z nim dość swobodnie, żeby rozmawiać o gazach, to chyba

nie ma między nami żadnego erotycznego napięcia, nie? – Kładę mu głowę na piersi
i pozwalam się objąć. – Nie chcę psuć twoich stosunków z rodziną.

– Nie psujesz.
– A poza tym będę spotykać się z Jayem. Bo swobodnie się przy nim czuję

i czasem potrzebuję kumpla.

Cole milczy przez niepokojąco długą chwilę.
A potem ciężko wzdycha i już wiem, że wywiesił białą flagę.
– Dobrze, nie zabiję go za to, że wie, gdzie trzymasz swoją filiżankę.
– To zabrzmiało dwuznacznie.
– Uwierz mi, nie chciałem, żeby tak było.
– Ale wiesz, może ty masz ochotę zobaczyć moją „filiżankę”?
Właśnie ten moment wybiera mój ojciec, by wkroczyć do pokoju z nader głośnym

chrząknięciem.

Ależ byłam optymistką, sądząc, że moim największym zmartwieniem w ten

weekend będzie utrzymanie Jaya przy życiu.

background image

11

Pozwól opatrzności przejąć kierownicę

i sprowadzić cię z klifu

To oficjalne.
Wróciłam do stanu nastolatki, która ma miliard problemów i każde ważne

spotkanie zaczyna od posiadówki w klopie. Czuję indyka. Czuję sos. Czuję ciasto.
A jednak wolę siedzieć w forcie z koców.

Być może zapytacie, czemuż to znów stałam się Tessą EN, Tessą Ery Nicole?

Cóż, odpowiedź jest prosta. Mam nie jednego rodzica, ale dwoje.

I to pod jednym dachem.
Jak to mawia Carrie Underwood, pozwól opatrzności przejąć kierownicę

i sprowadzić cię z klifu.

Mama miała przyjechać dopiero w sobotę, w dzień przyjęcia zaręczynowego,

i zatrzymać się w uroczym hotelu, w którym sama zarezerwowałam jej pokój. Szlag,
zaplanowałam wszystko tak dokładnie, że przy zachowaniu minimum ostrożności
rodzice w ogóle nie powinni na siebie wpaść. Zastanawiałam się nawet nad
narysowaniem dla taty mapy z oznaczeniem miejsc, w których może przebywać moja
rodzicielka. Im mniej czasu spędzą w bezpośredniej bliskości, tym mniejsze staną się
moje szanse na rychłe zostanie sierotą. No cóż, teraz możecie mi podać michę
owsianki i mówić do mnie per Oliver Twist.

Budzi mnie wrzask i bardzo się cieszę, że wykopałam Cole’a, nim nadciągnęła

kochana mamunia. Mój facet ma własne rodzinne problemy. Ostatnią rzeczą, na jaką
mam ochotę, jest Cassandra marudząca, że Cole nie spędza w domu wystarczająco
dużo czasu. Och, no tak, pani Stone to jeszcze jeden powód do zmartwień. Myślę, że
najwyższa pora na szczerą rozmowę, w której uprzejmie poproszę ją, by przestała
mnie traktować jak lecącego na majątek sukuba, czyhającego tylko, by zamienić życie
jej syna w pasmo niewyobrażalnej udręki.

Dramatyzuję? Jasne, ale sądząc po jej zachowaniu, tak właśnie myśli. Jeśli nie

zmieni swojego stosunku do moich genialnych rozkmin na temat cieni do powiek,
z wielką radością wykopię ją z mojego życia. Wystarczą mi dwie straszne baby: Leila
i Amy. Dla trzeciej na serio nie ma już w moim życiu miejsca.

Wracając jednak do kobiety, której z taką łatwością pozbyć się nie mogę…

background image

Dobiega mnie dźwięk tłuczonego szkła. Skoro doszliśmy do etapu, kiedy rodzice

ciskają w siebie ostro zakończonymi przedmiotami, chyba muszę interweniować.

O’Connellowie życzą wszystkim udanego Święta Dziękczynienia!

*

Odwlekam nieuniknione, biorąc niepotrzebną kąpiel i ociągając się przy ubieraniu.

Zawiadomiłam również posiłki. Nawet nie czuję się winna, że zakłóciłam miłosny
festiwal Beth i Travisa. I tak mieli przyjść na kolację, mogą więc pojawić się
wcześniej i zadbać o to, by na ich ślubie zjawili się oboje rodzice pana młodego. I to
nie w charakterze zombie.

– Nie może być aż tak źle – próbuje uspokoić mnie Travis przez telefon. Słyszę,

jak Beth podśpiewuje gdzieś w tle. Podśpiewuje! Podziwiam brata za to, co uczynił
dla mojej przyjaciółki jak ją uszczęśliwił, ale… Od czasu zaręczyn rzeczone szczęście
nieco wymknęło się spod kontroli. Beth jaśnieje jak stuwatowa żarówka, co jest nieco
zaraźliwe. Oraz niebezpieczne, bo koleżanka uznała, że fajnie będzie zaciągnąć mnie
do Tiffany’ego oglądać pierścionki.

Nie. Jeszcze nie jestem gotowa.
A poza tym mam już pierścionek, o którym nikomu dotąd nie powiedziałam.
– Ale jest naprawdę źle – oznajmiam z przekonaniem. – Ray jeszcze się nie zjawił,

a tata sypie dowcipami o kuguarzycach. Jeszcze kilka, a matka rzuci mu się do gardła.

– Okej, to może przestań kryć się w pokoju, wiem, że to robisz, i przemów im do

rozumu? Obiecywali, że w ten weekend będą się zachowywać jak normalni ludzie. –
A potem dodaje cichszym głosem: – Wiesz, że chcę, żeby to było dla Beth coś
wyjątkowego, prawda?

– Jasne, że wiem, i nie pozwolę im go zepsuć, tylko… Błagam, przyjedź jak

najszybciej. Nie wiem, czy uda mi się powalić na ziemię obydwoje.

Śmieje się, bo myśli, że żartuję.
Nie żartuję.
Wchodzę do salonu, psychicznie gotowa na obraz rzezi, ale to, co widzę, jest

zdecydowanie bardziej upiorne. Wiecie, najbardziej przerażające w psychopatach
i seryjnych mordercach jest to, że potrafią zachowywać się tak normalnie, że nie
spodziewasz się po nich, iż są zdolni oberżnąć ci łeb i zapakować zwłoki do
bagażnika. To znaczy, jeśli jesteś takim normalnym kryminalistą, przejawiasz jakieś
zachowania odstraszające innych. A ludzie, o których wspomniałam? Nigdy byś nie
przypuszczał, do czego są zdolni. Bum i nie żyjesz, a jakaś część twojego ciała
dołącza do upiornej kolekcji w piwnicy.

Tak właśnie zachowują się moi rodzice.

background image

Siedzą po przeciwnych stronach pokoju. Tata na starym fotelu, mama zaś na

brzeżku kanapy. Popija herbatę. W pokoju panuje gęsta atmosfera, zupełnie jakby
rodzice usłyszeli moje kroki i przerwali walkę w połowie. Obydwoje wyglądają
jednak nadzwyczaj spokojnie. Żadnych zmierzwionych włosów, żadnych widocznych
oznak bitwy. Rozglądam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu śladów walki. Nic.

– Jestem pewna, że słyszałam trzask. Jakby coś się stłukło. – Przyglądam im się

podejrzliwie. Mama wciąż drobnymi łyczkami pije herbatę, jakby była na
podwieczorku u królowej brytyjskiej, a tata odwraca wzrok, udając, że spogląda na
zegarek, który zapomniał założyć.

Nic dziwnego, że nie umiem kłamać. W końcu jestem ich córką.
– Chyba masz omamy słuchowe, Tess. Może to ta cisza tak na ciebie działa,

w końcu przyjechałaś z Nowego Jorku. Wiesz, nadmiar głośnych dźwięków może
zaszkodzić zdrowiu. – Mama mówi to zupełnie poważnie, a mnie brakuje słów. Boże,
ale cyrk.

– Wszystko w porządku?
– Jasne.
– Tak, w porządku.
– Aha. No to… No to upewnię się, że wszystko jest gotowe do kolacji. Będę obok.

Ledwie kilka metrów stąd. Pamiętajcie o tym, okej?

– Na litość boską, Tessa, nie jesteśmy barbarzyńcami. – Mama przewraca oczami,

a tata odkasłuje.

– Kiedy ostatnio zostawiłam was samych, po powrocie tata ociekał tequilą, a ty

tak mocno ściskałaś go za gardło, że myślałam, że nie żyje.

To prawda. Co gorsza, była to noc po pogrzebie ciotki Cindy. Rodzicom bardzo

sprawnie udało się odwrócić uwagę od szacownej zmarłej.

Nie pozwolę, by to samo wykręcili Travisowi i Beth.
– To były specyficzne okoliczności, kochanie. Zapomniałem, że twoja matka

bardzo nie lubi, kiedy wspominam, że powinna oddać mi pieniądze za zabiegi
medyczne, którym się poddała. Poza tym nie chce nawet podyskutować o tym, że
nazywanie powiększania cycków procedurą „medyczną” jest…

– Tato! – Zatykam sobie uszy. – Nie mówmy o tym teraz. – Kątem oka spoglądam

na mamę, która, co zrozumiałe, puszcza uszami parę, skubiąc jedwabną bluzkę. To, że
od rozwodu przynajmniej tuzin razy coś tam sobie poprawiała, nie jest jakimś
wielkim problemem. W przeciwieństwie do tego, że ojciec uwielbia jej to wypominać.
To oraz fakt, że nieważne, jak bardzo by się starała udowodnić wszystkim, że ma
dwadzieścia lat z okładem, nikt tego nie łyknie. Danielle jest młodsza od niej, co

background image

zdecydowanie nie pomaga, i stąd ten cały festiwal gówna.

– Lada chwila będą tu Travis i Beth. Bardzo się staraliśmy, żeby to był najlepszy

weekend w ich życiu, jasne? Błagam więc, zachowujcie się. – Co za szczęście, że
naszło mnie ostatnio na oglądanie Harry’ego Pottera, bo wpadłam w manierę à la
Umbridge i czuję się bardzo zdecydowana. Może to dlatego wskoczyłam w różową
kieckę.

Rodzice, niczym obsztorcowane dzieciaki, oddalają się w miejsca, które im dla ich

własnego bezpieczeństwa wyznaczyłam, a ja upewniam się, że catering dotrze na
czas.

Nie ma opcji, żeby moja rodzinka zbliżyła się dzisiaj do palników i noży.
– Mamo. – Znajduję ją w ogrodzie. Patrzy tęsknie na kwiaty, które kiedyś

posadziła i z wielkim oddaniem pielęgnowała. Co za szczęście, że tata polecił zadbać
o nie ogrodnikowi, bo mam wrażenie, że przeciągając dłonią po liliach, mama niemal
roni łzę. Pozwalam jej na chwilę zadumy, a potem podchodzę bliżej. – Hej, wszystko
w porządku?

Nie patrząc mi w oczy, kiwa głową. Kiedy przyjechała tak wcześnie, zaczęłam

podejrzewać, że coś się stało, byłam jednak tak zajęta walką o to, by obydwoje
rodzice dotrwali do posiłku, że nawet nie zapytałam, o co chodzi.

Więc to nadrabiam.
Mama wygładza nieistniejące zmarszczki na szerokich nogawkach modnych

spodni i muska palcami diamentowy naszyjnik. To, co ma na sobie, musiało
kosztować tysiące dolców, a jednak mama sprawia wrażenie osoby, która straciła
wszystko w pożarze. Nie mam zamiaru udawać, że rozumiem, co właściwie
uszczęśliwia moją matkę. Opuszczając ojca i wierząc, że tym samym wyzbywa się
wszelkich zobowiązań wobec własnych dzieci, dała jasno do zrozumienia, że to nie
jest rodzina. Od tamtego czasu spotykała się z wieloma mężczyznami, zazwyczaj
młodszymi od niej, z żadnym jednak nie była dłużej niż kilka miesięcy. A potem
poznała Raya, który powinien być jej ideałem, a jednak czasem mam wrażenie, że
nawet teraz, rozpieszczana przez faceta z bajecznym kontem bankowym, mama wciąż
nie jest szczęśliwa.

– Tak. – Sili się na uśmiech. – Po prostu robię się sentymentalna. Trudno mi

uwierzyć w to, że mój mały synek niebawem się ożeni, a wcześniej wyprawimy mu
przyjęcie zaręczynowe. Chyba zaczęłam rozmyślać o tym, jak obydwoje dorastaliście.
W tym miejscu jest tyle wspomnień…

Milczę, bo to wydaje się właściwe.
– Wiem, że za rzadko to mówię, Tesso, ale… jestem z was dumna.

background image

Dotyka mojego policzka. Mam wrażenie, jakby nagle zassała mnie czarna dziura

i ziuuum! Znalazłam się w alternatywnym wszechświecie, w którym moja matka
przejawia matczyne uczucia, a Cassandra Stone jest diablicą w ludzkiej skórze.

Moment. To jest ten wszechświat. Jakie to dziwne. Siedemnastoletnia Tess

w życiu by w to nie uwierzyła.

– Mamo… A co… Co z tobą i Rayem? Wszystko gra?
Opuszcza rękę i odwraca się. O nie, to zły znak.
– Miał przyjechać z tobą, prawda? – ciągnę. – Pokłóciliście się?
Parska śmiechem, jakbym zadała bardzo głupie pytanie.
– Nie kłócimy się z Rayem. On nie ma na to czasu, a ja energii – wyjaśnia, kiedy

kierujemy się w stronę domu. Spoglądam na zegarek. Travis może się zjawić
w każdej chwili i mam nadzieję, że cokolwiek ją gryzie, mama da sobie z tym radę
przed jego przybyciem.

– W pewnym wieku zaczynasz szukać w partnerze i w związku czegoś innego niż

za młodu. Wobec Raya nie miałam żadnych oczekiwań. Miałam je wobec twojego
ojca. Cóż, nie spełnił ich. Dzisiejszy dzień poświęcony jest twojemu bratu i Ray nie
czuł się zbyt szczęśliwy na myśl o udziale w imprezie wyprawianej dla mojego
dorosłego syna.

Nienawidzę mężczyzn. Czasami myślę, że można by ich było wystrzelić

w kosmos. Okej, może poza jednym.

To, że Ray lubi udawać, że jego dziewczyna wcale nie jest matką dwojga

dwudziestolatków, nie jest dla mnie niczym nowym. Wystarczył mi jeden rzut oka na
tego gościa, by pojąć, że chce się chwalić moją matką i pokazywać ją wszystkim jak
nowy model audi, którego jest wyłącznym właścicielem. Nie chce więc, by ludzie
gadali, że jego kobieta ma dwoje dzieci. I to zapewne bliższych mu wiekiem, niż
mógłby przypuszczać. Cóż, nie zmienia to faktu, że drań sprawia, iż moja matka czuje
się od niego gorsza, a to nieco mnie wnerwia. Nagle wszystkie operacje i zabiegi
nabierają sensu. Jak wielu dupków, którzy sprawili, że zaczęła wątpić w siebie i choć
jest piękna, zapragnęła się dla nich zmienić, spotkała mama?

– Mamo, wiesz, że nigdy nie lubiłam tego gościa. Jeśli przez niego wstydzisz się

tego, kim jesteś, nie rozumiem, dlaczego nie zostawisz go w diabły. Nie potrzebujesz
ani jego samego, ani jego pieniędzy.

Bo nie potrzebuje. Ma kupę forsy – od dziadków i z własnych inwestycji. Nie

musi polegać na dolarach Raya.

Potrząsa głową, jakbym była małą, naiwną dziewczynką.
– Tobie trafił się porządny chłopak i bardzo się z tego cieszę.

background image

Wchodzi do domu, ja za nią, a on tam jest.
Mój Cole.
Mama spogląda na niego z sympatią.
– On patrzy na ciebie, jakbyś była centrum jego wszechświata, jakby wszystko

kręciło się wokół ciebie. Wiem, że cię nie wspierałam, chciałabym jednak, byś
wiedziała, że miłość, która was łączy, jest czymś rzadkim i pięknym. Nie wszyscy
mają szczęście znaleźć swoją drugą połówkę, więc skoro tobie się udało, to się jej
trzymaj, okej?

Mam wrażenie, jakby brała udział w jakiejś filmowej scenie. Wiecie, mamusia

o załzawionych oczach i niedoświadczona jeszcze przez los córeczka, a w tle
nadciągające cichcem, tragiczne wydarzenia. Najpewniej zgon.

– Umierasz czy co?
Mama wytrzeszcza oczy, po czym wybucha gromkim śmiechem, co przyciąga

uwagę panów. Szczerząc się szeroko, Cole podchodzi do mojej rodzicielki i całuje ją
w policzek.

– Co słychać, pani O’Connell?
Mama została przy tym nazwisku, bo za dużo ma ciuchów i akcesoriów od Louisa

Vuittona z monogramem. Kiedy zamyka Cole’a w uścisku, mam wrażenie, że
znaleźliśmy się w strefie zmierzchu, gdzie moja rodzina jest rodziną i akceptuje
mojego faceta.

– A nic ciekawego. No, poza tym, że moja córka chyba myśli, że umieram. –

Patrzy na mnie pytająco, a Cole obejmuje mnie w talii i przyciąga do siebie.

– Chcę wiedzieć?
– Jest dla mnie miła – wyjaśniam, a potem zwracam się do mamy: – Bo jesteś

miła. I matczyna. I zupełnie nie wiem, co się dzieje.

Zamiast się obrazić mama znowu zaczyna się śmiać. Ba! Nawet tata wydaje

z siebie zduszony chichot. Cole zacieśnia uścisk i jak to powiadają, śmiechom nie ma
końca.

Nie łapią, że mówiłam serio.
– Mamo! Jeśli coś ci jest, powiedz mi – mówię błagalnym tonem.
Kolejny atak wesołości.
– Nie jestem chora, ale wzrusza mnie, że twoim zdaniem dopiero perspektywa

rychłej śmierci może mnie skłonić do matczynych gestów.

– Dziwisz się jej?
– Tato, przeginasz – burczę i na szczęście ojciec milknie.
– Nie… To, co dziś czuję, tę… Jak to się mówi? Feerię uczuć? Więc choć to

background image

pewnie dziwne zarówno dla ciebie, jak i dla twojego ojca, który zaraz chyba zejdzie
z radości, miło byłoby mi odegrać właściwą rolę w twoim życiu. I zacznę od ciebie,
młody człowieku.

– Ode mnie? – Mój przystojny facet wskazuje własną pierś. Nie poświęciłam mu

dzisiaj za wiele uwagi, a szkoda. Ma na sobie niebieską koszulę i czarne, garniturowe
spodnie. Barwa materiału wydobywa błękit jego oczu. Znów uderza mnie to, jak
bardzo za nim tęskniłam.

– Tak, od ciebie, Cole. Mój były mąż, z którym zazwyczaj wolę nie rozmawiać,

zadzwonił do mnie wczoraj po poradę, jak ma ci coś powiedzieć. To urodzony
dyplomata i owinąłby wszystko w siedem warstw bibułki, jak to czynią
odpowiedzialni dorośli, ja jednak nie mam ochoty udawać sympatii wobec ludzi,
którzy dogryzają mojemu dziecku.

– Mamo, nie… – próbuję ją powstrzymać, ale to na nic. Ktoś musiał jej dorzucić

pigułkę supermamy do herbatki albo co.

– Jak już mówiłam Tess, uważam, że jesteście dla siebie stworzeni, i mam

nadzieję, że coś z tego niebawem będzie. Rozumiesz mnie?

– Tak, proszę pani. Będzie. – Cole wygląda zupełnie niewinnie, jakby niczym się

nie martwił.

– Jeśli jednak twoja matka nadal będzie się wyżywać na mojej córce i ją

umniejszać, to, nie obchodzi mnie, że jest znanym neurochirurgiem, porozmawiam
sobie z nią od serca i to nie będzie miła i kulturalna rozmowa. To też rozumiesz?

O Boże, nie… Czy ona właśnie zagroziła kobiecie, która jest dla Cole’a jak

rodzona matka?

To jest ta chwila. Cole zerwie ze mną, a ja resztę życia spędzę, ukrywając się

przed rodzicielką. I nawet kiedy będą pisać moją biografię, słowem nie wspomnę
o tym, co takiego nas poróżniło.

No bo, oczywiście, ludzie pasjami piszą biografie bezdomnych bab, które czają się

pod domami swoich byłych i regularnie nawiedzają ich miejsca pracy. Bądźcie pewni,
że, jeśli nawet ten facet mnie porzuci, i tak nie uwolni się ode mnie aż do śmierci.

– Rozumiem, w ogóle i w szczególe. Zresztą już jej mówiłem, że jeśli nie będzie

zachowywać się w porządku w stosunku do Tessy, nie ma co liczyć, że będzie mnie
widywać. Nawet w święta.

Zapowietrzam się.
– Cole! Powiedz, że tego nie zrobiłeś! Ona tylko jeszcze bardziej mnie

znienawidzi.

– Kiedy to nie jest twoja wina. Nie zasługujesz na to, by ktoś cię tak traktował,

background image

a już na pewno nie Cassandra.

– Zgadzam się – wcina się tata. – Rano uciąłem sobie z Cole’em miłą pogawędkę

i miło mi widzieć, że nie zmienił zdania.

Cole poklepuje mnie po głowie.
– Trzymamy z tobą, Muffinko. Pan O’Connell uprzejmie poinformował mnie, że

albo dopilnuję, żeby Cassandra zachowywała się po ludzku, albo w życiu nie postawię
już stopy w tym domu.

– Tato! Na litość boską! Robicie z igły widły!
– Słyszałem, jak płakałaś. – Mówi o lekkim załamaniu, na które pozwoliłam sobie

ostatniej nocy. Zeszłam na dół pod pretekstem napicia się wody. Wyplątałam się
z objęć Cole’a, a potem zdrowo sobie popłakałam w kuchni. Naprawdę mam już dość
ludzi, którzy uważają, że nie jestem wystarczająco dobra. Kiedy inni wciąż cię
oceniają i uznają, że cokolwiek robisz, robisz źle, to potrafi dokopać. Zmieniłam się,
jasne, że się zmieniłam, ale to nie znaczy, że nie potrzebowałam spuścić trochę pary.
Wiecie, uroniłam kilka łez i zostawiłam wszystko za sobą.

A raczej tak mi się wydawało.
– Może i nie byliśmy najlepszymi rodzicami, gdy dorastałaś, ale wiedz, że

zrobimy wszystko, by cię chronić – oznajmia tata.

– Tessie ma również mnie – przypomina im Cole, a mnie pieką oczy.
Wolałabym, żeby chryja z Cassandrą nie miała miejsca, i naprawdę nie chcę, żeby

ta kobieta tak mnie nienawidziła, ale kiedy patrzę, co z tego wynika… Co, jeśli by
zjednoczyć moją rodzinę, trzeba jednej wrednej baby?

Jestem gotowa na kolejną rundę z macochą. A może nawet i na dwie.

*

– Wszyscy zachowują się tak kulturalnie, że zaczynam czuć się nieswojo. Nigdy

nie widziałam, żebyście byli tacy, cóż, normalni.

– Wręcz przeciwnie, przyszła bratowo. To właśnie O’Connellowie w pełnej

krasie. Szczęśliwa rodzinka.

– Jarasz coś? A dasz mi trochę? Przyda mi się, jeśli mam przetrwać ten dzień.
Uderzam Beth w ramię.
– Jedziemy z tym koksem trzeźwe jak świnie, choćbym miała zdechnąć. Skoro

zdarzył się cud i nikt nikomu nie rzuca się do gardła, mam zamiar zostać przy
zmysłach, żeby opisać ten dzień w annałach. Więc żadnych nielegalnych substancji,
jasne?

– Ej, legalnych w niektórych stanach.
– Pilnuj się, Beth. Mam cię na oku.

background image

Zostawiam ją w swojej garderobie. Przyjaciółka pragnie się dziś ubrać w jakąś

kobiecą kieckę, ale nie chciała wydawać kupy forsy na ciuch, który potem wyląduje
na dnie szafy. Pozwalam jej więc grzebać w moich kreacjach, a sama wracam na plan
opery mydlanej, w który przekształcił się ten dom. Nie posiadam się ze zdumienia, że
rodzice naprawdę podpisali zawieszenie broni i rozmawiają teraz z Travisem o futbolu
i ślubnych planach. Przyglądam się im, stojąc nieco z boku, i czuję wielką ulgę. Nigdy
nie byliśmy tradycyjną amerykańską rodzinką z kochającymi się rodzicami, ale
obecny układ naprawdę mi odpowiada.

Czuję dotyk ciepłych ust na skroni i wpadam w ramiona Cole’a.
– O czym myślisz? – pyta, przyciągając mnie do siebie.
– To wszystko jest takie… normalne. Boję się, że pomyliłam domy.
Cole chichocze.
– Jeśli tęsknisz za dysfunkcyjną rodziną, wpadnij do mojego. Mam wrażenie, że

doszło do zamiany mózgów albo coś w tym stylu.

– O nie. – Obracam się ku niemu. – Bardzo źle?
Milczy przez chwilę.
– Tata spał w pokoju gościnnym, a rano powiedział mi, żebym spędził Święto

Dziękczynienia z wami. Jaya również wykopał, domyślam się więc, że zamierza
wreszcie poważnie porozmawiać z Cassandrą. Już dawno powinni byli pogadać.

– Nie sądziłam, że to wszystko wymknie się spod kontroli.
Cole wzrusza ramionami, jakby mało go to obchodziło, ale gdy patrzy na moich

bliskich, maska opanowania pęka.

– Ona nie ma prawa cię tak traktować. Nie będę siedział cicho i pozwalał jej

myśleć, że to, co robi, jest w porządku.

– Ale… Słuchaj, naprawdę mi przykro. Nie mogę uwierzyć, że…
– Żadnych przeprosin, Tessie. Absolutnie żadnych. Jedyne, czego od ciebie chcę,

to drobna przysługa. – Kącik jego ust unosi się w uśmiechu.

– Jaka?
– Znajdziesz w łóżku trochę miejsca dla faceta, który bardzo nie chce wracać do

domu?

– Może… – Uśmiecham się. – Ale tylko jeśli ten facet jest wysoki. O, taki wysoki.

– Unoszę rękę na wysokość jego głowy. – Ma niesamowicie niebieskie oczy
i fantastycznie wygląda w garniturze.

– Hmm… Chyba znam kogoś takiego.
I właśnie w ten sposób zyskuję współlokatora. Pozwólcie, że o rozmaitych

korzyściach wspólnego mieszkania nie będę wam opowiadać.

background image

*

Skoro zamieniliśmy się wszyscy w obleśnie szczęśliwą rodzinkę, zastanawiacie

się pewnie, co takiego może pokrzyżować moje wielkie weekendowe plany. Cóż,
niebawem się dowiecie.

Święto Dziękczynienia mija pod znakiem świetnego żarcia, jeszcze lepszego

futbolu oraz łez w trakcie planowania ślubu Travisa z moją przyjaciółką. Wiem, że
Beth nie jest łatwo, zwłaszcza że dość często powtarza, że jest sierotą, chcę jej jednak
uświadomić, że zawsze była częścią tej rodziny, a teraz po prostu stanie się nią
oficjalnie.

Megan i Alex są w mieście, Cami przyleci specjalnie na przyjęcie, Lan również.

Niebawem zjawią się także inni znajomi Beth i Travisa. Planowałam niewielką
imprezę, ale jakimś cudem zaprosiłam w końcu nawet dwa razy wykreślanego wujka
Harry’ego. Travis i Beth nie zgodzili się na przyjęcie w hotelu, choć tata zaoferował,
że pokryje wszystkie koszty. Chyba pojęli, że gdybym miała zająć się tak wielką
przestrzenią, kompletnie by mi odbiło. Zamiast więc dekorować salę balową, dekoruję
domowy ogród. Choć jest chłodno, mamy palenisko, żarcie i dość alkoholu, żeby
pogoda nie robiła na nikim wrażenia.

A jeśli o gości chodzi…
– O mój Boże, ty mała, podstępna bestio. Dlaczego mi nie powiedziałaś, że ją

kupiłaś?

Niemal naga Cami stoi w mojej sypialni, obleczona w drobiazg, który kupiłam jej

w podziękowaniu za to, że tu przyleciała. To obcisła jak licho kiecka z Topshopu,
której zdjęcie przyjaciółka przesłała mi pierdyliard razy, dopytując, czy nie jest zbyt
wyzywająca na urodziny babci Lana. Zgodnie z prawdą powiedziałam jej, że cóż –
jest. Ale przyjęcie zaręczynowe to zupełnie inna para kaloszy, więc…

– Niespodzianka!
Cami mocno uderza mnie w ramię.
– Ale ona kosztowała dwieście dolców, ty wariatko!
– Przepraszam?
– No! Masz szczęście, że oddałabym za nią prawą rękę i że Lan na jej widok

dostanie wytrzeszczu, bo inaczej musiałybyśmy poważnie porozmawiać o tym, co
wolno, a czego nie wolno…

– Dziewczyny! A czy mnie wolno wejść, czy muszę sobie zasłonić oczy? – pyta

Cole przez drzwi. Zachowywał się dzisiaj nienagannie, nie rozpraszając mnie swym
cudownym ciałem. Mam wrażenie, że rozpłakałabym się dwieście siedemdziesiąt dwa
razy, gdyby nie trwał przy mnie i nie ratował mnie, gdy zaczynałam panikować. Teraz

background image

chyba rozwieszał po domu balony.

– Nie wiem, jakie zbereźne rzeczy chodzą ci po głowie, Stone, ale chodzę z twoim

przyjacielem, więc się wypisuję!

– Camryn, powiedz mi przynajmniej, czy masz coś na sobie.
Cami spogląda na mikroskopijną kieckę, którą ma na sobie, i szepce do mnie:
– Myślisz, że pobiliby się z Lanem, gdyby Cole zobaczył mnie nagą? Wiesz,

z gołymi klatami. To by było niezłe.

– Marsz do garderoby, laska! – rozkazuję. – Przebierz się. Nie życzę sobie, żebyś

błyskała pośladem przed moim facetem.

Cami wydyma wargi jak małe dziecko, ale podąża tam, gdzie wskazuje mój palec.

Na serio martwię się o ludzi, którzy będą do nich chodzić na terapię. Jasne,
miłośnikom Freuda pewnie będzie odpowiadać, w końcu Cami potrafi każdej sytuacji
przydać seksualny kontekst. Jeśli jednak nie masz zaufania do pociągów i tuneli albo
też braku pociągów i absolutnej nieobecności tuneli, to…

Ale, Boże, ależ się stęskniłam za przyjaciółkami. Megan jest na dole i próbuje

uspokoić Beth, która panikuje bardziej ode mnie. Cóż, ma prawo. Nienawidzi imprez,
które odbywają się za dnia i nie kończą się masowym alkoholowym zgonem. Poza
tym przez wzgląd na historię Travisa stara się nie pić w jego obecności. No i wie, że
rodzinne uroczystości są dla niego trudne. Przede wszystkim jednak Beth nie znosi
być w centrum uwagi, a to, co dla niej zaplanowałam, sprawi, że wszyscy zebrani
będą patrzeć tylko na nią.

– Hej. – Wpuszczam Cole’a i po raz kolejny upominam samą siebie, że nie mogę

się dziś na niego rzucić tylko dlatego, że wygląda morderczo przystojnie. Krawat,
rzecz jasna, olał, wygląda jednak równie elegancko, co buntowniczo. Ma na sobie
czarną marynarkę, białą koszulkę z dekoltem w szpic oraz dżinsy, w których jedna
z moich ulubionych części jego ciała robi mordercze wrażenie.

– Okej, może nie mamy za wiele czasu, ale Muffinko, po prostu muszę ci to

powiedzieć: któregoś dnia przyprawisz mnie o zawał.

Chichoczę jak typowa nastolatka, bo tak właśnie działa na mnie Cole. Od

absolwentki college’u należącego do Ligi Bluszczowej do podjaranej licealistki.

– Przecież widziałeś już moją sukienkę – oznajmiam, obracając się w miejscu.

Cole pojękuje cicho, bo… No cóż, moja koronkowa kiecka nie ma właściwie pleców
i najpewniej odmrożę w niej sobie kilka istotnych organów, ale skoro tak na niego
działa?

Żartuję. Założę skórzaną kurtkę.
Serio.

background image

Cole nie może się oprzeć, by nie dotknąć mojego obnażonego ciała. Włosy

upięłam wysoko, by nie przeszkadzały. Nim jednak zdąży nas ponieść, słyszymy
dobiegający z garderoby łomot, a potem potok bluzgów.

Opieram czoło o czoło Cole’a i wzdycham.
– Lepiej sprawdzę, czy czegoś sobie nie złamała.
Cole obsypuje moją twarz delikatnymi pocałunkami.
– Cieszę się, że wynajęliśmy pokój w hotelu.
A, tak. Po całkowicie nieszokującej i przeznaczonej również dla oczu starszych

gości imprezie w domu jedziemy do hotelu. Beth uznała, że przyda nam się
prawdziwa feta, więc ruszymy na miasto.

– Ale… Muffinko, jest coś, o czym powinnaś wiedzieć.
Jego głos jest poważny. Cokolwiek powie Cole, na pewno mi się to nie spodoba,

zbieram się więc w sobie, głucha na pełne bólu posykiwania Cami.

– Na dole jest ktoś, kogo chyba nie zaprosiłaś.
– Okej… Na skali od wujka Beth, który jest członkiem gangu, do mojego kuzyna

fetyszysty z fiołem na punkcie stóp, jak bardzo jest źle?

Przez chwilę wygląda na zmieszanego.
– Hmm… Nie aż tak źle jak z fetyszystą, ale kurczę, niewiele mniej.
– O nie! Kto to?
I wtedy zaczynają się wrzaski.
Gdy zbiegam ze schodów, niemal łamiąc obydwie nogi, bo to właśnie grozi

kobiecie pędzącej na piętnastocentymetrowych obcasach, przed moimi oczyma
rozpościera się widok, jakiego ludzie, którzy spędzili mnóstwo czasu na planowaniu
przyjęcia, woleliby raczej nie oglądać.

Przyszła panna młoda trzyma kogoś za włosy i wpycha jego głowę pod wodę.

Dosłownie. Widzę miotające się kończyny i słyszę bulgot walczącej o życie ofiary.

Jezu.
Megan, Travis i mój tata próbują powstrzymać Beth. Gdy wreszcie im się udaje,

mogę dobrze się przyjrzeć wyłaniającej się spod powierzchni twarzy. Może i wygląda
jak przemoczona nutria, może kaszle i pluje, ale wszędzie bym poznała tę nawiedzoną
sukę.

Panie i panowie, wychodzi na to, że największa menda w Farrow Hills powróciła

i postanowiła zrujnować przyjęcie zaręczynowe swojego byłego faceta.

background image

12

Prędzej podziękowałabym za deser

niż pokłóciła się z Cole’em

– Gdybyś wcześniej mi powiedziała, że ktoś za darmo da taki występ, nie

dawałbym ci kilku tysięcy dolców na dodatkowe atrakcje.

– Tato, na wypadek, gdybyś się nie zorientował, to kiepski moment na żarty.
Przykładam do twarzy worek z lodem i krzywię się. Mówienie boli. Beth łazi

z kąta w kąt, spoglądając na Travisa to przepraszająco, to znów tak, jakby chciała go
zabić.

– Nadal uważam, że powinniśmy pojechać na urazówkę.
– Nic mi nie będzie – przekonuję wiernie trwającego u mego boku Cole’a. Nie

opuścił mnie od kilku godzin, czyli od chwili zakończenia mojej bohaterskiej
interwencji polegającej na wpakowaniu się w sam środek rozróby między Beth i byłą
Travisa. Tytułem przypomnienia, chodzi o Jenny, czyli laskę, która zerwała z moim
bratem tego samego dnia, w którym wyleciał z college’u, i która uznała za stosowne
związanie się z jego najlepszym kumplem. Swego czasu wszyscy myśleli, że Travis
i Jenny to jedna z tych uroczych szkolnych par, która niebawem się ochajta i dorobi
gromadki dzieci. Ogólne rozczarowanie nie pomogło mojemu bratu. Złoty chłopiec
z Farrow Hills nie tylko przyniósł wstyd rodzinie, ale również został porzucony przez
miejscową piękność. Kapujecie, o co chodzi, nie? Jenny rozdeptała serce Travisa
swoimi louboutinami. Nie widziałam jej od lat, słyszałam za to plotki, że wyszła za
mąż za o wiele starszego od siebie gościa. Oczywiście dla kasy. Cóż, po dzisiejszej
akcji wnoszę, że coś nie wyszło.

– Na policzku robi ci się siniec.
– Czuję. Pomyśleć, że ktoś ważący mniej niż czterdzieści pięć kilo jest w stanie

zadać taki cios.

Cole ostrożnie odsuwa ode mnie lód i krzywi się.
– Pozwól mi przynajmniej poprosić Cass…
– Mowy nie ma! Nie dam jej kolejnego powodu, dla którego miałaby mnie

uważać za jakąś niszczycielską siłę i zatrudnić ochroniarzy, żeby cię…

– Chyba trochę przesadzasz…
– Cicho! Nie chcę się z tobą kłócić. Boli mnie, jak mówię.

background image

To wystarczyło.
– Tessa, cholernie mi przykro. – Beth przeprasza mnie chyba po raz tysięczny od

pechowego incydentu, choć właściwie nie ma za co. Przecież nie prosiła mnie, żebym
dołączyła do bójki, która rozpętała się po odłowieniu Jenny z basenu. Nikt nie kazał
mi wmieszać się między dwie tłukące się laski akurat wtedy, kiedy była Travisa brała
zamach.

Muszę przyznać, że jak na kogoś, kto wygląda, jakby mógł go zdmuchnąć

silniejszy podmuch wiatru, Jenny ma niezłą parę w łapie. W konsekwencji prawą
stronę twarzy mam nieźle podpuchniętą i wyglądam jak panienka z plakatu
o przemocy domowej. Biedny Cole, chyba nie wybierzemy się razem na miasto.

– Nic się nie stało.
– Nie powinnam była dać się sprowokować! Żałuję, że dałam się podejść.
– Tak, skarbie. Ja też.
Większość gości opuściła nas po podwórkowej bitwie, którą świat pozna zapewne

jako „Beth o mało nie posłała kogoś na oddział intensywnej terapii”. Ci, którzy
zostali, zebrali się w salonie. A Jenny? Upokorzone biedactwo uciekło gdzie pieprz
rośnie.

Ale najpierw podarowała mi pamiątkę, dzięki której będę ją milutko wspominać.
Mama w niezbyt subtelny sposób daje do zrozumienia, że nie podoba się jej to, jak

Beth podeszła do sprawy. Pozwólcie, że wam przypomnę – moja rodzicielka kochała
Jenny jak własną córkę, a może nawet ciut bardziej. Dawno temu stawiała mi ją za
wzór i pragnęła, bym była do niej choć odrobinę bardziej podobna. Wspaniała Jenny
miała figurę modelki, była kapitanem czirliderek, a w Nordstromie czuła się jak
w lokalnym Walmarcie. Połączyła je miłość do najnowszych modeli broni, czytaj:
designerskich szpilek oraz małych zwierzątek przerobionych na torebki. Kiedy więc
Jenny złamała serce Travisowi, złamała je również mojej mamie. Rodzicielka odczuła
to jak utratę rodzonej córeczki.

Nie odnoszę jednak wrażenia, że mama wciąż darzy Jenny sympatią. Jej

dezaprobata nie wynika z tego, że na naszym podwórku odbyły się spontaniczne
zawody bokserskie.

Wiecie, Beth nie jest typem dziewczyny, z którą mama chciałaby widzieć Travisa.

Przez wzgląd na burzliwą przeszłość mojego brata sądzi, że lepiej by mu było z kimś
bardziej… anielskim. Zgodnie z jakąś pokręconą logiką wyobraża sobie syna u boku
spokojnej i miłej domatorki ze wsi. Serio. Tak powiedziała. A Beth jest takiej
spokojnej domatorki dokładnym przeciwieństwem. Jest szalona, nieprzewidywalna
i zupełnie, ale to zupełnie nie nadaje się na opiekunkę domowego ogniska.

background image

A ponieważ nigdy nie lubiła spowiadać się ze swojej przeszłości, mama nie potrafi jej
zaufać. Kiedy Beth była po prostu moją przyjaciółką, problem właściwie nie istniał.
Po tym jednak jak Marie, mama Beth, pijana wsiadła za kółko i zginęła w wypadku,
a sama Beth związała się z Travisem, optująca za żoną ze Stepford pani O’Connell
zaczęła wyczuwać kłopoty.

– Było mnóstwo ludzi. Można byłoby pomyśleć, że zastanowisz się chwilę, zanim

tak zareagujesz.

– Mamo, ona nie zrobiła niczego, czego sama bym nie zrobiła – bronię Beth,

mimo że twarz boli mnie jak diabli.

– Tak? Czyli gdyby przyszła tu była dziewczyna Cole’a i chciała z nim

porozmawiać, złapałabyś ją za włosy i utopiła w przydomowym basenie? A gdyby
udało jej się uniknąć okrutnej śmierci w wodzie, rzuciłabyś się na nią z pięściami jak
jaskiniowiec?

Hmmm… Kiedy tak to ujmujesz… Nie. Nie mam wystarczającej silnej górnej

części ciała.

– Ona nie chciała po prostu z nim porozmawiać, pani O’Connell – mówi Beth,

która nigdy nie cofa się ani przed walką, ani pod ostrzałem krytycznych słów. – Śledzi
nas. – Wskazuje na podwórko, na którym Travis, Alex i Lan sprzątają bajzel po
rozróbie. – Nie tylko przychodzi do naszego mieszkania, ale też zostawia mi pogróżki
na poczcie głosowej. Dzisiaj ostro przegięła. – Beth zaciska zęby, a ja chciałabym ją
uścisnąć. Nie zasłużyła na coś takiego. Nie po tym, jak przeżyła piekło i wreszcie
znalazła swoje miejsce na ziemi, szczęście i spokój.

– Dlaczego nic nie powiedziałaś? – pytamy razem z Megan. Cami rozdziawia usta.

Mama blednie.

– Nie chcieliśmy z tego robić jakiejś wielkiej sprawy. Nie jest niebezpieczna,

tylko trochę niestabilna. Mąż się z nią rozwiódł i nie ma gdzie mieszkać. Ktoś uznał,
że fajnie będzie dać jej nasz adres, i pewnego dnia po prostu zjawiła się pod
drzwiami. Travis… był dla niej dobry. – Mówi to zupełnie bez goryczy. – Gołym
okiem było widać, że wiele przeszła i że jej były mąż źle ją traktował. Im bardziej
jednak Travis jej pomagał, tym bardziej się do niego przywiązywała. Załatwiliśmy jej
miejscówkę, w której może przeczekać najgorsze i stanąć na nogi.

– Oho, już czuję, że nie wyszło – mamrocze Cami, siadając na podłodze z winem

w dłoni.

– No, nie wyszło. Zaczęła się pojawiać bez zapowiedzi i wydzwaniać do Travisa

z każdym drobiazgiem. Na początku jej współczułam, więc nie reagowałam. Ale
zaczęła się zachowywać, jakby był jej własnością, i to… To było dziwne. I straszne.

background image

– Na pewno. Powinnaś mi była powiedzieć, ostrzegłabym cię, że Jenny to

wiedźma i straszna manipulantka. Zawsze taka była.

– Zgadzam się z Tessą. Z tego, co mówisz, ma też problemy emocjonalne, a cała

sytuacja robi się niebezpieczna. – W głosie mamy pobrzmiewa smutek. Cieszę się, że
odłożyła na bok swoje uprzedzenia względem Beth i stara się jej pomóc.

– Rozmawialiśmy o zakładzie zamkniętym albo nakazie zbliżania się, ale wtedy

wydawało nam się, że to jednak przesada. Teraz natomiast…

– Z samego rana zadzwonię do ojca – oferuje Cole i ściska moją dłoń,

zapewniając mnie tym samym, że jest przy mnie, że będzie mnie wspierał i pomoże
mojej rodzinie wydostać się z każdej króliczej nory, do której wpadnie. Jestem mu
przeogromnie wdzięczna.

Beth nie oponuje, bo serio, ta laska powinna zostać zamknięta szybciej niż

geniusz, który wymyślił plastikowe spodnie.

*

– Co za porąbany dzień.
Mimo wcześniejszych wydarzeń nie odwołuję naszej zaplanowanej już wiele

tygodni temu wizyty w hotelu. Nie ma co tracić forsy przez psychiczną eks rodem
z filmu z lat dziewięćdziesiątych. Szeryf Stone zapewnił nas, że będzie miał oko na
Jenny i że pomoże załatwić zakaz zbliżania się, a nawet spróbuje zmusić ją do terapii.
Pojęłam, że wszyscy musimy uciec spod burzowej chmury, która zawisła nad domem.
Tak, przyznaję, wyglądam, jakbym spadła ze schodów i wylądowała na twarzy, ale
dzięki uprzejmości mojej rodzicielki mamy pokoje w oszałamiającym
pięciogwiazdkowym hotelu i uważam, że marudzenie w chałupie byłoby strasznym
marnotrawstwem.

Nikt poza Cami nie jest w nastroju do picia i tańczenia, postanawiamy więc

obejrzeć film. Mama zaszalała, rezerwując nam pokoje, a Beth i Travisowi
niesamowity apartament dla nowożeńców. Wszyscy zgadzamy się, że tym dwojgu
przyda się chwila prywatności. Kiedy mój brat z narzeczoną znikają u siebie,
umawiamy się, że reszta, po chwili odpoczynku, przyjdzie do mnie i do Cole’a, żeby
coś obejrzeć i przekąsić.

– Hmm… – Od chwili, gdy przyjechaliśmy do hotelu, Cole wydaje się

rozkojarzony. Wiem, że przypominam worek treningowy, liczyłam jednak na to, że
atmosfera tego miejsca wydobędzie z mojego faceta jego flirciarską stronę, a nie
sprawi, że będzie się z nim gadać jak ze ścianą. Cole nie spuszcza z oka telefonu,
a jego palce podrygują wściekle, gdy wstukuje jedną epopeję za drugą. Przed
opuszczeniem domu zachowywał się zupełnie inaczej. Po tym, jak oberwałam,

background image

dostałam leki przeciwbólowe na receptę i zostałam siłą umówiona do lekarza, był
miły, słodki i troskliwy, czyli taki jak zazwyczaj. Mimo podpuchniętego oka czułam
się jak najszczęśliwsza kobieta we wszechświecie. W drodze między domem a tym
rajem na ziemi dostał jakiś SMS albo e-mail zawierający informację tak wstrząsającą,
że zmieniła całe jego życie. W każdym razie przestał zwracać na mnie uwagę.

Kręcę się obok, starając się nie podglądać, co pisze.
– Wszystko w porządku?
Może chodzi o uniwerek. Może któryś wykładowca grozi, że go wykopie, jeśli

już, natychmiast, nie odda jakiejś pracy.

Przez telefon. W trakcie długiego weekendu.
Cole mamrocze coś niezrozumiałego, daję mu więc spokój. Staram się nie myśleć,

że ja nawet nie zajrzałam do skrzynki pocztowej. Przez ostatni miesiąc harowałam jak
wół, żebyśmy mogli spędzić tych kilka dni razem, nie martwiąc się innymi sprawami.
Wiecie, jak ciężko się wyłączyć, kiedy Kardashianki co rusz ciskają w ciebie
zdjęciami z filtrem szczeniaczka albo prezentują wciąż tę samą szminkę, opatrzoną
różnymi nazwami? Odwaliłam jednak robotę i choćby boska Kim miała zarobić przez
trzy dni pięć milionów dolców na pomadce w odcieniu identycznym jak siedem
innych, mam to głęboko gdzieś.

Takie tam, wiecie… Wydałam fortunę na college, a i tak nie stać mnie na to, by

samej płacić czynsz.

Wracając jednak do mojego tajemniczo wycofanego faceta, który uważa

najwyraźniej, że sekret egzystencji kryje się w jego telefonie: zaczynam się martwić.
Cole nie jest najbardziej otwartym facetem na świecie, a już zwłaszcza nie wtedy, gdy
sądzi, że jego problem może mnie w jakiś sposób zmartwić. Sądzę jednak, że przez
lata związku zdołałam przekonać go, że może liczyć na mnie tak samo, jak ja liczę na
niego. Tak więc odkasłuję głośno i podejmuję kolejną próbę rozmowy.

– Cole?
– Tak? – pyta odruchowo.
– Na pewno wszystko jest okej?
– Uhm.
Wciąż wbija wzrok w ekran.
– Wyglądasz na zmartwionego. Chodzi o studia?
– Nie, wszystko gra.
No dobrze.
– Bo wiesz, jeśli musisz nad czymś usiąść, powiem innym, że z filmu nici

i zamówię dla nas kolację. Zadzwonić do Jaya, żeby podrzucił twojego laptopa?

background image

Bardzo rzadko mam okazję zaopiekować się Cole’em, teraz więc wymyślam

kolejne sposoby, jak mu pomóc, w razie gdyby chodziło o coś niecierpiącego zwłoki.
Nie wiem za dużo na temat prawa, ale byłam na paru wykładach i widziałam
wszystkie odcinki Sposobu na morderstwo, tak więc myślę, że jakieś pojęcie
o sprawie mam.

Chyba.
– Wiesz co? Za chwilę wrócę.
Nie zaszczycając mnie bodaj jednym spojrzeniem, wychodzi z pokoju.
Dooobrze… Gdyby tak cholernie nie bolała mnie żuchwa, szczena opadłaby mi

jak postaci z kreskówki, a z nozdrzy poszłaby para. Co to, kuźwa, ma być?! Słyszę
trzaśnięcie drzwi i ruszam za Cole’em, zdecydowana uzyskać odpowiedź. Jest szybki,
ale ja jestem zdrowo podkurwiona, kiedy więc znika w jakiejś wnęce, która diabli
wiedzą, skąd się wzięła, lecę za nim… Niestety, przypominam sobie, że mam na sobie
tylko jedwabny szlafroczek oraz piżamę. W hotelu są ludzie, którzy przyjechali tu na
długi weekend i pewnie raczej woleliby nie narażać swych pociech na widok nagości,
choćby i okrytej negliżem. Wyć mi się chce, gdy myślę, jak się wszystko porąbało.
Mama naprawdę się postarała, wynajmując nam pokoje w tym cudownym,
położonym z dala od codziennego zgiełku hotelu. Jesteśmy w niewielkiej wiosce,
a teren przybytku zajmuje ponad pięćdziesiąt akrów. Są tu ogrody. I lasek. Kiedy tu
przyjechaliśmy, dowiedzieliśmy się, że to jedno z najbardziej obleganych miejsc,
mekka uciekających z miasta ludzi. Wystarczy pół godziny jazdy, by zostawić za sobą
Hartford i wkroczyć do świata natury. Ponieważ z przyjęcia zaręczynowego nic nie
wyszło, wyjechaliśmy wcześnie i mamy cały wieczór oraz połowę kolejnego dnia na
cieszenie się tym niesamowitym miejscem. W myślach zaplanowałam mnóstwo
atrakcji, które powinny moich towarzyszy wprawić w doskonały nastrój. A teraz
wszystko diabli biorą.

Mocniej ściskam się paskiem szlafroka, żeby przypadkiem kogoś nie zszokować,

i idę za Cole’em.

Po cichu. Tak, do tego doszło. Czaję się za rogiem i nadstawiam ucha.
Cole mówi przyciszonym głosem.
– Musisz się uspokoić. Powiedz mi, co się stało.
Okej, czyli istnieje jakiś problem i mój facet stara się go rozwiązać. Znam ten ton,

używa go wtedy, gdy chce kogoś przekonać, że wszystko ma pod kontrolą i gotów
jest zmierzyć się z każdą niedogodnością. Zdarzyło mi się w college’u, że robiłam
projekt marketingowy i w ramach tegoż projektu postanowiłam przetestować
kubeczek menstruacyjny. To był błąd. Ujmijmy to tak – nie poszło, jak planowałam.

background image

A wcisnęłam się wtedy w białe ciuchy.
Zamiast latać po kampusie niczym zakrwawiona morderczyni, z płaczem

zadzwoniłam do Cole’a i poprosiłam go o pomoc. Jasne, najpierw próbowałam
dorwać Cami i Sarah, ale obydwie były na zajęciach. Mimo tego, że mieszkaliśmy już
ze sobą i że znaliśmy się od zarania dziejów, byłam zbyt zażenowana, by rozmawiać
z Cole’em.

Ale w końcu nie miałam innego wyjścia.
Na wspomnienie tej akcji wciąż robię się czerwona. Cole pędem poleciał do

sklepu, kupił mi coś do przebrania oraz tampony. Nie wiem jak, bo nigdy o tym nie
mówił, dotarł do babskiej łazienki i mnie uratował. Był wtedy taki kochany, że
zasłużył na medal. Wtedy pojęłam, że zawsze będę mogła na niego liczyć.

A teraz używa tego głosu, rozmawiając z kimś innym.
– Nie… Nie jestem teraz w stanie tego zrobić. Błagam, przestań płakać i powiedz,

co się dokładnie dzieje.

To nie brzmi dobrze.
– Jesteś ranna?
Kto to jest?
– Lainey jest z tobą?
Och, oczywiście. Gdy tylko wymawia pierwszą zgłoskę imienia, elementy

układanki wskakują na swoje miejsce, a serce podchodzi mi do gardła. Po
mistrzowsku wyparłam z pamięci istnienie chicagowskich sąsiadek mojego faceta.
Teraz rzeczywistość wali we mnie niczym rozpędzony tir. Melissa i Lainey, matka
i córka, którym Cole świadczy usługi pana niani. Przypominam sobie moją
niezapowiedzianą wizytę w Chicago i to, jak wiele czasu mój facet poświęcił tym
dwóm. Nie wracałam do tego tematu, chciałam bowiem, żebyśmy spędzili długi
weekend tylko ze sobą, wychodzi jednak na to, że muszę go zapytać o kilka rzeczy.

– No dobrze. Dzisiaj nie dam rady, ale zadzwonię do kolegi i on się tobą zajmie,

jasne? Nie rozłączaj się, napiszę do niego. Nie, nie, nigdzie nie idę, Mel. Cały czas tu
jestem.

Ktoś lepszy ode mnie pewnie podszedłby do Cole’a i zapytał, czy może jakoś

pomóc. Bardziej wspierająca i wyrozumiała dziewczyna powiedziałaby mu, że to
w porządku, jeśli potrzebuje czasu, by pomóc przyjaciołom. Ale to był długi dzień,
a ja jestem zmęczona. Poza tym znów napiernicza mnie prawa strona twarzy.
Pozwalam więc Cole’owi odgrywać rycerza w lśniącej zbroi, a sama idę do pokoju
Cami.

Naprawdę przyda mi się trochę śmiechu.

background image

*

Laski wyczuwają, że coś się dzieje, wykopują więc Lana oraz Alexa i zaczynamy

oglądać na Netfliksie Gilmore Girls. I tyle z naszej wielkiej ucieczki z miasta.
Powinniśmy się relaksować, iść na masaż, uskuteczniać długie spacery na łonie natury
oraz trzymać z dala od technologii. Zamiast tego opychamy się popcornem
i wrzeszczymy na telewizor, kiedy Lorelai całuje Christophera.

– Ślepa jesteś?
– Jak możesz to robić Luke’owi?
– Nie zasługujesz na jego kawę! Dla mnie jesteś trupem.
Niektóre rzeczy nigdy się nie starzeją.
Gdzieś między pocałunkami a aktem zdrady dołącza do nas Beth. Jest cicha, nie

tak przebojowa jak zazwyczaj, ale również klnie na bohaterkę. Z bladą twarzą,
podkrążonymi oczami i czerwonym nosem wygląda raczej kiepsko. Włazi na wielkie
łóżko, na którym się uwaliłyśmy, sięga po leżącą na nocnej szafce torbę Maltesers
i wsypuje do ust połowę cukierków.

– Rory powinna iść do klasztoru. Faceci są do bani. Słyszycie? Faceci są do bani –

burczy do telewizora, a ja nie mam śmiałości zapytać, co tym razem spieprzył mój
brat.

– Tak, zgadzam się. – Kładę się obok niej. – I mam propozycję. Żadnych więcej

rozmów o mężczyznach. Nie dzisiaj. No, chyba że chcecie gadać o Jessie Mariano.
Dla niego możemy zrobić wyjątek.

– Jestem za – oznajmia Cami i wpycha się obok nas. Patrzymy wymownie na

Megan, która zdaje się mieć z nas wszystkich najbardziej normalny związek. Co na
pewno dobrze służy Alexowi, za to bywa męczące dla reszty, bo ileż można słuchać
o tym, że tych dwoje nigdy się nie kłóci? Jasne, za czasów szkoły średniej mieli
trochę problemów, głównie ze względu na amiszowatych rodziców Megan, teraz
jednak są jedną z tych nieznośnie szczęśliwych par, które zawsze się ze sobą zgadzają.

– Megan, wyłącz telefon.
– Ej! Ale… Ale mogę dostać ważną wiadomość.
– Nawet lekarze muszą czasem odpoczywać. Nikt nie będzie dziś do ciebie pisać.

Wyłącz go.

Wyobrażam sobie, jak musimy wyglądać. Trzy wiedźmy ze splecionymi na piersi

rękoma, ziejące nienawiścią wobec męskiego rodzaju. Nie wiem, czym Lan wkurzył
Cami, ale przyjaciółka ma wyraźnie dość. Nie będę zgłębiać tej kwestii.

– Ale on nie zadzwoni. Pięć minut temu napisałam mu, że…
– I o to chodzi. Informujecie się nawzajem nawet o takich pierdołach, że któreś

background image

z was poszło się napić wody. Twoja komórka pika częściej niż mój feed na Twitterze.
A wiesz, ile osób obserwuję? Dwanaście tysięcy. Więc już, wyłączaj!

Kocham Cami.
Megan wreszcie się poddaje i tej nocy powracamy do starych dobrych czasów,

kiedy nie było żadnych facetów gotowych złamać nam serca, a najbliższym mi
przedstawicielem płci brzydszej był wspomniany już Jess Mariano.

*

Po najzabawniejszej i najmilszej od niepamiętnych czasów nocy rano

rozchodzimy się do swoich pokojów, by przygotować się do śniadania. Spałam u Beth
i słyszałam, że długo płakała w poduszkę. Nie umiałam jej pocieszyć. Martwiła się, że
przyniosła wstyd mojej rodzinie. Powiedziałam jej o mojej babci, która byłaby dumna
z jej zachowania, z gotowości do walki o ukochanego. Pomogło na chwilę. Potem
Beth uznała, że Jenny, nawet mimo tego, że brakuje jej kilku klepek, lepiej
pasowałaby do familii O’Connellów.

To również dość szybko wybiłam jej z głowy. Jeśli uważa, że moja rodzinka jest

taka super, elegancka, szlachetna czy coś w tym stylu, powinna puknąć się w czoło.
Owszem, jesteśmy mili, ale w naszych szafach jest dość trupów, żeby zapełnić kilka
sporych cmentarzy. Beth płakała również dlatego, że wściekła się na Travisa.
A wściekła się na niego za to, że doprowadził do tego, iż Jenny uznała, że może
wpaść na przyjęcie zaręczynowe, wyznać mojemu bratu miłość, a on w jednej chwili
zostawi dla niej Beth.

Na to nie umiałam odpowiedzieć. Bardzo przepraszam, ale faceci to czasem

straszni kretyni. Nie myślą o tym, co robią, i o tym, jak jakaś babka może to odebrać.
Starają się postępować szlachetnie i czynić dobro, ale niekiedy wysyłają nie taki
sygnał, jak zamierzali. I wtedy o trzeciej nad ranem ktoś wali do drzwi, gotów
zamordować niewinną dziewczynę, która chciała tylko wesprzeć swojego faceta.

Rozumiecie, do czego zmierzam, nie?
Powiedziałam więc Beth, że Travis chciał dobrze i że nigdy nie umiał dostrzec

ciemnej strony Jenny. To znakomita aktorka, która potrafi podejść mojego brata, bo
przez lata ich związku nauczyła się, co działa na niego najlepiej. Mam nadzieję, że
Beth to rozumie i że to doświadczenie uczyni ich silniejszymi. Bo jeśli nie, kiedy
znów zobaczę tę małą wiedźmę, sama ją utopię. Trochę się obawiam, że moja
przemowa mogła nie zadziałać, gdy jednak rano otwieram drzwi pokoju Beth, widzę
pod nimi brata z gigantycznym bukietem kwiatów. Serio. Podejrzewam, że mógł
zarąbać część dekoracji z sali balowej, bo wczoraj mieliśmy w hotelu wesele, ale co
tam, cieszę się. Tak się przeprasza kobietę. Travis wygląda równie parszywie jak

background image

Beth. Chyba w ogóle nie spał i ma na sobie wczorajsze ciuchy. Przepuszczam go
i wychodzę. Potrzebują chwili prywatności, żeby braciszek mógł powiedzieć
narzeczonej, jak bardzo mu przykro i jak bardzo ją kocha. Dostrzegam jeszcze, że
przyjaciółka rzuca mu się w ramiona, i już wiem, że wszystko się ułoży. Z uśmiechem
ruszam do siebie.

Cieszę się szczęściem bliskich i staram się nie boleć nad tym, że na korytarzu nie

ma Cole’a.

Okej, jednak boleję. I robię się zła. Nie wiem nawet, czy Cole nadal jest

w okolicy, czy może popędził na ratunek swojej uroczej przyszywanej rodzince.
Marudzę, a moje zachowanie zalatuje hipokryzją, zwłaszcza że kilka godzin temu
przekonywałam Beth, żeby dała Travisowi szansę. Cóż, łatwiej palnąć wykład niż
stosować się do własnych zasad. Kiedy przypominam sobie, jak ostatniego wieczora
Cole mnie zbył, krew gotuje mi się w żyłach.

Nie wzięłam ze sobą kluczy, nie pozostaje mi więc nic innego niż zapukać. Muszę

się przebrać i wypaćkać korektorem. Parę osób dziwnie na mnie spojrzało, więc
wyobrażam sobie, jak cudnie muszę wyglądać. Choć marzę jedynie o przebieżce po
najbliższej trasie, nie mam zamiaru robić za ofiarę bliskiego spotkania z kijem
bejsbolowym. Pukam kilka razy. I nic. Czyli najpewniej Cole wyjechał. To boli
bardziej niż siniaki. Czuję się na tyle zraniona, że ignorując innych gości, wciąż
odziana w peniuar, schodzę do recepcji.

– Przepraszam, czy mój chłopak zostawił może klucze? – pytam.
– Chwileczkę, pani Stone. Już sprawdzam.
Mam wrażenie, że od jego odpowiedzi wiele zależy i że takie rzeczy po prostu nie

powinny się dziać o ósmej rano. Muszę jednak wiedzieć, czy jestem aż tak obojętna
Cole’owi, że wyjechał, nie próbując nawet najpierw mnie znaleźć.

– Nie, proszę pani, zdaje się, że nie mamy jego klucza.
Wzdycham z ulgi.
– Czy opuścił hotel? – pyta recepcjonista, z wyraźną zgrozą patrząc na moje sińce.

Domyślam się, jakie scenariusze tworzą się w jego głowie. W żadnym z nich Cole nie
jest dobrym bohaterem. Interweniuję, nim postanowi wezwać policję.

– Nie, nie wydaje mi się. Chyba muszę go po prostu poszukać. To taka, eee… taka

gra, w którą czasem gramy. Coś jak zabawa w chowanego, tylko dla dorosłych,
rozumie pan? O Jezu, jak to zabrzmiało… W każdym razie miłego dnia.

Chwytam zapasowy klucz, obracam się na pięcie i uciekam, chcąc jak najszybciej

zejść z oczu czerwonemu jak burak recepcjoniście.

Zabawa w chowanego dla dorosłych? Taka, po której wyglądam jak ofiara

background image

przemocy?

Dlaczego, Tesso? Dlaczego?

*

Biorę prysznic, ubieram się, maluję i zbieram na odwagę, by znów stanąć przed

biednym recepcjonistą, a Cole’a nadal nie ma. Dociera do mnie, że powinnam jednak
włączyć telefon, bo jutro rano mam ważne spotkanie i wypadałoby znać szczegóły.
Najlepiej byłoby wyjechać stąd jak najwcześniej, zbieram więc graty. Ponieważ
w apartamencie nadal są rzeczy Cole’a, nie sądzę, żeby był w pół drogi do Chicago.
Ale gdzie się w takim razie podziewa?

Sprawdzenie, czy nie napisał, było pierwszą rzeczą, którą zrobiłam po powrocie

do pokoju. Nie. Nie napisał. Dzwoniłam kilka razy. Nie odebrał. Ani Alex, ani Lan
nie wiedzą, gdzie go poniosło, zadzwoniłam więc do Jaya. Jay też nie ma pojęcia.
Zdobyłam się nawet na to, żeby przejść cały teren hotelu wzdłuż i wszerz, ale choć
udało mi się kilka razy zgubić, nie odniosłam sukcesu. Większość ludzi ma mnie za
histeryczkę, której odbija po zerwaniu. Niefajny obrazek, wiem. Może hotel wpisze
mnie na czarną listę gości, ale nie dbam o to. Moje zawstydzenie nie ma
najmniejszego znaczenia, bo rozczarowanie nieobecnością Cole’a prędko zamienia się
w zmartwienie. Zastanawiam się, czy nie zadzwonić do szeryfa po wsparcie. Może
Cole’owi coś się stało. Może jest ranny. Może cierpi w samotności i nie ma obok
siebie nikogo, kto mógłby mu pomóc. Jestem wściekła na samą siebie. Powinnam
była zacząć szukać go wcześniej.

– No dalej, odbierz. Błagam cię – mamroczę do słuchawki, lękając się, że mój

ukochany może już nie żyć.

Kilka godzin później pokonana, wymęczona i na krawędzi łez wracam do pokoju.

Tak mnie mdli, że niemal zwracam śniadanie. Nie mam czasu na szukanie przyjaciół.
Zdają się myśleć, że Cole wrócił do domu, ale go tam nie ma, więc… Spanikowana
i zapłakana chwytam torbę oraz telefon i jestem gotowa wybiec, gdy…

– Tessie?
Czuję nagłą ulgę, jakiej nigdy dotąd nie czułam. Otwieram drzwi i mam wrażenie,

jakby ktoś z całej siły kopnął mnie w splot słoneczny. Z trudem oddychając, rzucam
się na niego i mocno oplatam kończynami.

– Hej, co się dzieje? – pyta, głaszcząc mnie po włosach. Całuje mnie w policzek

i przyciąga bliżej.

– Nic ci nie jest – mamroczę w jego szyję. Trzymam się go niczym tratwy

ratunkowej.

– Komórka mi padła, a nie wziąłem ładowarki. Tessie, kochanie, nic mi nie jest.

background image

Przepraszam. Spójrz na mnie. Nic mi nie jest.

Mimo jego gorących zapewnień, że jest cały i zdrowy, przywieram do niego tak

mocno, że musi go to boleć. Nie spostrzegam, że beczę, póki nie czuję na policzkach
wilgoci, a mięśnie twarzy nie dają o sobie znać. Cole próbuje mnie uspokoić, ale
doszłam niemal do stanu katatonii i musi minąć chwila, aż wyparuje ze mnie
adrenalina.

Jest tutaj.
Cały i zdrowy.
Wdech. Wydech.
Po jakichś pięciu minutach zgniatania Cole’a na śmierć mam w sobie dość sił, by

go puścić. Cole ujmuje w dłonie moją zapłakaną twarz, nachyla się i mocno mnie
całuje.

– Jestem tu, Muffinko – chichocze, a jego wargi zawisają nad kącikiem moich ust.

– Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.

To jego śmiech sprawia, że błyskawicznie przytomnieję. Zazwyczaj dźwięk ten

napawa mnie radością w najsmutniejsze dni. Kiedy Cole jest przy mnie i śmieje się,
moja dusza tańczy, a ciało śpiewa.

Ale. Nie. Dzisiaj.
Stara przyjaciółka furia triumfalnie powraca. A u jej boku kroczy pragnienie

zemsty.

Odskakuję od Cole’a i biorę się pod boki.
– Co to ma, do cholery, być, Cole?
Zdaje się zaskoczony. Próbuje podejść bliżej. Wygląda jak zranione zwierzątko.
– Tessie, c-co się stało?
– Czy ty mnie na serio pytasz, co się stało?! – wrzeszczę. – Gdzieś ty był, do

cholery?!

Cole, nieprzyzwyczajony do mojego krzyku, blednie. Boże mój, łatwiej mi się

oprzeć zabunkrowanym w zamrażarce lodom niż żreć się z moim facetem. Nawet
gdybyśmy byli na kolacji u samego Gordona Ramsaya, prędzej podziękowałabym za
deser niż pokłóciła się z Cole’em. Czaicie, nie? My. Się. Nie. Kłócimy. A już na
pewno nie wystawiamy głośnych przedstawień, na które zlatują się zainteresowani
atrakcją sąsiedzi. Cóż… Nawet nie weszliśmy do pokoju, nadal stoimy w progu.
Jasne, że nie wygląda to dobrze. Zwłaszcza dla Cole’a, bo feeria barw na moim
policzku wyłazi nawet spod kilkunastu warstw korektora i podkładu.

– Potrzebuje pani pomocy? – Z pokoju obok wychodzi jakaś babka w szlafroku.

Mocniej zaciska pasek. – Zrobił pani krzywdę?

background image

Na końcu języka mam, że tak, owszem. Bo w końcu zrobił mi krzywdę, nie?
Ale nigdy w życiu nie oskarżyłabym go o krzywdę fizyczną. Prędzej bym umarła.
Gdy do Cole’a dociera, o co oskarża go kobieta, robi się biały jak ściana.
– Nie, nie, wszystko w porządku. Chyba trochę za dużo wczoraj wypiliśmy. Na

kacu robię się nieznośna. – Uśmiecham się, gratulując sobie w myślach. Dobrze
poszło.

Kobieta nie wygląda na przekonaną, wraca jednak do siebie. Przyjechała tu

odpocząć, a nie pakować się w awanturę.

– Wejdź do środka – syczę, a kiedy wchodzi, z trzaskiem zamykam drzwi.
– Pozwól mi wyjaśnić…
– Wyjaśnić? Jak możesz wyjaśnić to, że… – Jestem tak wściekła, że brakuje mi

słów. Cała się trzęsę. – Myślałam, że nie żyjesz!

Ma przynajmniej tyle przyzwoitości, by wyglądać na zawstydzonego.
– Przepraszam, Muffinko. Ktoś potrzebował pomocy i…
– Jezu! Daruj sobie! Mam gdzieś, czy Mel nie mogła znaleźć ulubionego kocyka

swojej córki. Mogłeś zdobyć się choć na to, żeby dać mi znać, że żyjesz!

– Przepraszam. – Podchodzi bliżej, ale ja się cofam. Buzuje we mnie złość

i obawiam się, że mogłabym go uderzyć, a tego nie chcę robić.

– Daruj sobie. Mam dość.
Biorę walizkę, którą spakowałam już wcześniej, i przepycham się koło Cole’a. Ale

on nie odpuszcza. Chwyta mnie za ramię i obraca ku sobie. W oczach ma panikę.

– Nie wyjeżdżaj, Tessie, proszę. Przepraszam, spieprzyłem. Ale ona potrzebowała

pomocy…

– Prawie cię nie poznaję! Dlaczego nam to robisz? Kim ona jest? I dlaczego jest

taka ważna, że rzucasz dla niej wszystko? Dlaczego nie mogłeś po prostu dać mi
znać?

Nie próbuje nawet odpowiedzieć na moje pytania. Zamiast tego nachyla się, by

mnie pocałować, a jego dłoń unosi się do mojego policzka.

To boli. Dosłownie. Posiniaczona skóra piecze pod jego dotykiem. Zaciskam

zęby, gdy przez moją twarz przepływa fala bólu.

– To mnie boli.
Natychmiast opuszcza rękę, a ja wykorzystuję okazję, by się odwrócić i wyjść.
– Nie idź za mną. W tej chwili nie zniosę twojej obecności – cedzę, wiedząc, że za

mną ruszył.

– Tessie, Muffinko, ja tylko…
– Jestem tak wściekła, że za chwilę powiem coś, czego będę później żałować.

background image

Więc bądź tak miły i na razie trzymaj się ode mnie z daleka. Proszę.

Właśnie słowo „proszę” sprawia, że Cole mnie nie zatrzymuje.
Tak, ten weekend na pewno nie poszedł zgodnie z planem.

background image

13

Chyba pora odwołać ten test DNA

Zapamiętać na przyszłość: kiedy ktoś pyta cię, jak tam Święto Dziękczynienia, nie

odpowiadaj: „Mój facet chyba ma nieślubne dziecko”.

Bo to w sumie bez sensu. Nie jesteśmy małżeństwem. Nie jesteśmy nawet

zaręczeni. No dobrze, jesteśmy zaręczeni tak w pięćdziesięciu procentach. Chodzi mi
o to, że z prawnego punktu widzenia nic nie zobowiązuje go do wierności, więc jak
w ogóle można rozważać dziecko w kategoriach ślubne – nieślubne? Bez sensu, nie?

Czyż to nie wspaniałe, że nie potrafię nawet podramatyzować sobie porządnie bez

myślenia o kontekście?

Siedząca obok mnie Leila niemal dławi się dietetyczną breją z komosą ryżową.
Nerwowo mieszam kawę i chyba po raz tysięczny dzisiaj spoglądam na komórkę,

która w swej łaskawości przestała donosić mi o nowych wiadomościach tekstowych
i połączeniach. Inna dziewczyna pewnie cieszyłaby się z tego, że jej wybranek jest tak
uparty i nie chce się poddać. Ja natomiast czuję ulgę, że Cole przyjął do wiadomości
to, co pragnęłam mu przekazać.

Gdybym znalazła się w tej chwili w jego bezpośredniej bliskości, na pewno

chlapnęłabym coś, czego później nie mogłabym odwołać. Na myśl o tym, w jaki
sposób wróciłam do Nowego Jorku, znów zalewa mnie krew. Nawet nie zahaczyłam
o dom. Pognałam na lotnisko z gratami spakowanymi z hotelu. Bagaże dostarczyli mi
szalenie ponurzy Travis i Beth. Brat zaoferował, że wbije Cole’owi do głowy trochę
rozumu, ale – rzecz oczywista – zaprotestowałam. Tych dwoje musi najpierw
rozwiązać własne problemy. Wyprostowałam ramiona, wysunęłam brodę
i odmówiłam jakiejkolwiek dyskusji o tym, co się wydarzyło. Moi rodzice strasznie
się przejęli, zapewniłam ich jednak, że nie zamienię się w dawną Tessę, która na samą
myśl o potencjalnym rozstaniu rozleciałaby się na kawałeczki. Jestem dorosła i wiem,
że choćby życie bolało jak diabli, nie ma w nim opcji pauzy.

Jest jednak coś pokrzepiającego w dzieleniu się problemami z kimś obcym. Choć

pracuję z Leilą już dobrze ponad miesiąc, nie nazwałabym nas znajomymi. Nie wiem
o szanownej koleżance zbyt wiele, ona zaś snuje na mój temat jakieś dzikie teorie, bo
– uwaga – z uporem godnym lepszej sprawy śledzi mnie w sieci. Któregoś dnia prosto
z mostu zapytała mnie, czy schudłam, bo miałam liposukcję, a jeśli tak, czy

background image

mogłabym jej powiedzieć, u jakiego lekarza, bo nie może już dłużej znieść swojego
cellulitu. Nie mam bladego pojęcia, ani jak się dowiedziała o Baryle, ani o jaki cellulit
jej chodzi. Jedyny zbędny tłuszcz, jaki ma ta laska, to ten, który ktoś wstrzyknął jej
w wargi.

Wracając jednak do tematu, weekend z piekła rodem zdaje się bardzo ciekawić

Leilę, bo odsuwa od siebie śniadanie i nachyla się w moją stronę.

– Wyczuwam dramę.
Jesteśmy świeżo po spotkaniu i siedzimy w pomieszczeniu socjalnym, kiedy

wreszcie wszystko się ze mnie ulewa. Nie wiem, czy to z winy zbyt wielkiej ilości
kawy, czy chodzi o to, że z nikim nie rozmawiałam, ale w pewnym momencie
otwieram się, a Leila, co mnie zaskakuje, słucha uważnie, nie próbując mi przerywać.
Wzdycha z przejęciem w odpowiednich momentach, pozwala mi jednak
zrelacjonować wszystko, co mnie gryzie.

– A ja myślałam, że to moja rodzina ma problemy.
– Myślisz, że Lainey może być jego córką? Policzyłam sobie i to nie ma sensu.

Cole musiałby zostać ojcem w wieku siedemnastu lat, a nie sądzę, żeby mógł ot tak
wyjechać ze szkoły wojskowej. Rodzice go nadzorowali.

– Może zabrzmi to dla ciebie dziwnie, ale nie sądzę, żeby dzieciak był jego. –

Głos Leili aż ocieka sarkazmem. Cóż, myślę, że dla każdego, kto nie miał okazji
poznać Cole’a w jego najgorszej formie, moja teoria wydaje się totalnie bzdurna.

Ale jeśli nie to, to co innego?
– Chcesz wiedzieć, jak ja to widzę?
– Pewnie, czemu nie.
Czasami nieznajomi dają najlepsze rady. Albo nie wiedzą, kim jesteś, albo nie za

bardzo ich obchodzisz, tak więc walą prosto z mostu. Takie rady są praktyczne.
Rodzina i przyjaciele będą starali się nie urazić twoich uczuć, ktoś obcy nie zawaha
się rozjechać cię walcem.

Leila jeździ takim walcem zawodowo.
– Myślę, że wymyślasz takie brednie, bo jesteś zmartwiona, masz zresztą powód.

Jest ci źle, więc uznałaś, że twój facet odstawił cię jak tani browar, żeby bawić się
w dom z kimś innym, bo kiedyś tam został bohaterskim dawcą spermy. Ale to totalne
szaleństwo, nawet dla mnie. Wydaje mi się, że…

Nachylam się ku niej, jakby słowa, które zaraz wypowie, należało wykuć na

kamiennych tablicach i ocalić dla kolejnych pokoleń jako prawdę objawioną.

– Znudził się.
– Co? – Gapię się na jej profil. Leila podziwia swoje pokryte żelowym lakierem

background image

pazury.

– Ile jesteście ze sobą? Sześć lat?
– Prawie.
– I zaczęliście być razem jeszcze w szkole średniej, nie? Rany, ale klasyker. Nic

dziwnego, że macie problemy.

– Nie rozumiem, dlaczego stworzenie długiego, zdrowego związku miałoby być

problemem.

– No bo, Tesso – Leila wydaje z siebie teatralne westchnienie – ludzie się

zmieniają. Mając dwadzieścia dwa lata pragniesz innych rzeczy niż wtedy, gdy miałaś
osiemnaście. Do tej pory byliście praktycznie ze sobą sklejeni, a teraz się
rozkleiliście. No i kiedy jesteście osobno, pewne rzeczy muszą się zmienić.

Widzicie? Właśnie o tym mówiłam. To jest walec. Moi bliscy nigdy, przenigdy

nie wyartykułowaliby głośno dręczących mnie lęków. Leila właśnie to zrobiła.
I dopiero się rozkręca.

– Myślisz… – dukam. – Myślisz, że już mnie nie kocha?
Przewraca oczami.
– Jestem pewna, że w jakimś stopniu kocha. Ale faceci zawsze chcą tego, czego

mieć nie mogą, nie? Zawsze byłaś blisko niego, zawsze na wyciągnięcie ręki, a teraz
cię nie ma, jest za to ta seksowna, starsza od niego babka. Samotna mamusia, dzięki
której on czuje się potrzebny i chciany. Ma okazję być jej rycerzem w lśniącej zbroi
i proszę, to coś zupełnie innego, niż znał do tej pory.

Myśli kłębią mi się w głowie i wiem, że towarzystwo Leili nie jest w tej chwili

najlepszym pomysłem. Owszem, przyszło mi do łba, że może przyjdzie mi odgrywać
macochę, natomiast nie wpadłam na to, że być może Cole czuje do Mel coś, czego
czuć nie powinien.

Nie wpadłam na to, że może mnie już nie kochać.
Naprawdę, z ręką na sercu – ani razu nie przeszło mi to przez myśl. Cały czas

brałam nasz związek za pewnik. Godzinami analizowałam, jakich argumentów może
używać Mel, by zmusić Cole’a do pomocy. Może powinnam zrobić krok wstecz
i spojrzeć na wszystko z dystansu?

Nie.
Leila się myli. Może sobie jeździć walcem, ale bycie obcą osobą ma pewną wadę

– koleżanka nie zna ani mnie, ani Cole’a. To, co powiedziała? Cóż, tak strasznie
minęła się z prawdą, że po raz pierwszy od kilku dni mam szczerą ochotę parsknąć
śmiechem. Ale hej, jest i dobra strona tego, że z nią pogadałam. Wiem przynajmniej,
czym mogę przestać się zamartwiać.

background image

Chyba pora odwołać ten test DNA.
Dzień mija, a ja zastanawiam się nad tym, co dalej. Jestem wściekła, naprawdę

wściekła na Cole’a, wiem jednak, że gdyby powiedział mi, co tak bardzo ciągnie go
do Mel i jej córki, mogłabym przynajmniej spróbować zrozumieć. Cole jest dobrym
człowiekiem, jednym z najlepszych i jestem pewna, że gdy zobaczył samotną młodą
matkę w potrzebie, zrobił wszystko, co w jego mocy, by jej ulżyć. Lainey, z tego, co
zdążyłam zobaczyć, wydaje się uroczym dzieckiem. Nie sądzę, by Cole potrafił jej
odmówić. Chodzi o to, że nie chciał ze mną rozmawiać. To najbardziej mnie ubodło.
I że wystawił mnie do wiatru w weekend, który z taką skrupulatnością zaplanowałam.
Że wtedy, gdy mieliśmy być razem, przedłożył nade mnie inną kobietę. Przeprosił,
owszem, ilekroć jednak pytam, o co chodzi, Cole się przede mną zamyka, a to tylko
podsyca mój gniew. Uznałam więc, że póki mężczyzna mojego życia nie przemyśli
sobie swoich priorytetów, niech się świetnie bawi z sąsiadką.

– Więc co masz zamiar zrobić? – dopytuje Leila, gdy opatulone kurtkami

zmierzamy do wyjścia. Ciekawe. Mimo tego, że jej opinia niewarta była funta
kłaków, koleżanka wciąż gotowa jest mnie słuchać. I jeździć po mnie walcem.
Niestety, nie mam jej wiele do powiedzenia. Jestem w Nowym Jorku, Cole zaś
w Chicago i chwilowo dzieli nas zbyt wiele niewypowiedzianych słów oraz
wzajemnych wyrzutów.

– Nie wiem. Wiem tylko, że potrzebuję czasu, żeby ochłonąć.
Winda powoli sunie w dół. Wyciągam telefon i w zamyśleniu przerzucam

wiadomości od przyjaciół, martwiących się, że oto pogrążam się w otchłani rozpaczy.
Zupełnie jakby znowu był 2012 rok. Może i czuję się zraniona, ale życie toczy się
dalej. I czasem w trakcie tegoż życia trafiasz na bardzo dziwne jednostki. Takie jak,
na przykład, Leila.

– I bardzo dobrze. Nie pozwól mu myśleć, że jesteś słaba i że może cię traktować

jak mu się podoba, a ty wszystko przyjmiesz. Albo wiesz co? Daj mu powód do
zazdrości. Żeby nie myślał, że on jeden może mieć kogoś na boku.

– On nie ma nikogo na boku. Rany, to takie obraźliwe, że…
Kiedy, stukając obcasami, wychodzimy z budynku, uderza w nas zimny,

grudniowy wiatr.

– A poza tym nie bawię się w takie gierki – ciągnę. – Porozmawiamy jak

normalni, dorośli ludzie. Tylko za jakiś czas. Kiedy nie będę miała już ochoty zadźgać
Melissy tępym nożem.

– Auć. To na pewno bolesne.
– Och, o to chodzi.

background image

– Ale pomyśl tylko… – Leila milknie w pół zdania, kiedy coś, a raczej ktoś wpada

jej w oko. Wtedy z jej otworu gębowego dobiega dźwięk podejrzanie przypominający
kocie mruczenie. – A to kto?

Podążam za jej wzrokiem i widzę opierającego się o ścianę budynku faceta. Tyle

że to nie jest jakiś facet. A zachowanie Leili, która za chwilę rozpłynie się
z zachwytu, nie wróży mu najlepiej.

Dlaczego Jay czai się pod moim biurem? I od kiedy w ogóle ma w zwyczaju się

czaić?

Kiedy nas dostrzega, rusza w naszym kierunku. Po eleganckim garniaku wnoszę,

że przyszedł tu prosto z pracy. Ma nawet bardzo ładny, bardzo designerski i zapewne
bardzo drogi neseser, co może tłumaczyć, dlaczego moja koleżanka za moment
zacznie się ślinić.

– O Boże, o Boże, idzie w naszą stronę. Jak wyglądam? O nie, w tej kiecce zawsze

wystaje mi brzuch. Wiedziałam, że nie powinnam była żreć na lunch całej torby tych
jarmużowych chipsów.

Trącam ją ramieniem.
– Trochę godności, kobieto, to tylko Jay.
– Znasz go? – syczy, zezując na Jasona. – Przedstaw mnie! – Mocno chwyta mnie

za ramię. Nawet przez kurtkę czuję jej pazury.

– Przedstawię, jeśli nie przestaniesz odcinać mi dopływu krwi do ręki.
Leila puszcza mnie, wypina pierś i przeczesuje włosy, czekając na biednego,

nieświadomego zagrożenia Jasona Stone’a. Mówiąc szczerze, sądziłam, że po
weekendowej chryi odezwie się wcześniej, pokazał jednak klasę i zjawił się dopiero
teraz. I tak, co tu dużo gadać, sytuacja jest dość niezręczna.

– Hej.
Stojąca obok mnie Leila buzuje szaleńczą energią. Już nie może się doczekać, by

zatopić szpony w kolejnej ofierze.

– Hej, miło cię widzieć. Często kwitniesz pod miejscem czyjejś pracy?
Jay wzrusza ramionami.
– Wiedziałem, że ani nie odbierzesz, ani nie odpiszesz, więc pomyślałem, że może

wyskoczymy coś zjeść, a potem weźmiemy razem Ubera?

Cole by się wściekł. Na to, że Jay ma do mnie taki łatwy dostęp, że wie, kiedy

kończę pracę, i może mnie z niej odebrać, że może iść ze mną na kolację i sprawić, że
nie będę zadręczać się myślami. Ale Cole bawi się w rodzinę w innym stanie.

A mnie został Jay.
– Może nas sobie przedstawisz, Tesso?

background image

No tak. Jason zadał pytanie, ja się zamyśliłam, zrobiło się dziwnie, więc Leila

postanowiła skorzystać z okazji.

– To Leila, pracujemy razem. A to Jay, chodziliśmy razem do szkoły, a poza tym

jest właściwie bratem mojego chłopaka.

Jestem pewna, że można byłoby przedstawić sobie tych dwoje w sposób znacznie

ciekawszy, ale kiedy marzysz jedynie o tym, by wrócić do domu i w piżamie oglądać
śmieszne kotki na YouTubie, kojarzenie par to ostatnie, na co masz ochotę. Poza tym
nie sądzę, żeby Jayowi spodobała się Leila. Kolega ma słabość do wrażliwych
kwiatuszków, które czczą ziemię, po której stąpa, Leila natomiast mogłaby go pożreć
żywcem. Z drugiej strony… Jeśli redakcyjna wiedźma chce spróbować, czemu nie.

– Hej. – Wyciąga dłoń, a oczy Jaya rozwierają się szeroko. Uścisk Leili jest ciut

zbyt mocny. – Więc ty też jesteś z tego uroczego małego miasteczka? Tessa
pokazywała mi zdjęcia. Bardzo retro. – Chichocze, jakby wcale nie nazywała go
„dziurą w dupie”, ilekroć tylko ma okazję.

– Cześć. Tak, dorastaliśmy razem.
Koleżanka z niesmakiem marszczy nos.
– To… miłe. Mieszkasz tutaj? – Stara się zapanować nad sytuacją i upewnić się,

że jej potencjalny przyszły mąż nie mieszka na jakimś kompletnym zadupiu.
Próbowałam jej wyjaśnić, że owo zadupie jest domem wielu bogatych rodzin, nie
wiem jednak, ile z moich słów do niej dotarło. Informacje o kasie pewnie tak. Jay ze
swoim neseserem wygląda jak typowy bankier i Leila prawdopodobnie ślini się
w duchu, myśląc o pieniądzach, którymi obraca.

Mimo wszystko chyba ją lubię.
– Przeprowadziłem się tu niedawno. Fajnie jest znów mieszkać blisko przyjaciół.

– Rzuca mi znaczące spojrzenie. Mam wrażenie, że Leila się krzywi.

– Na pewno mnóstwo wiesz o mojej przyjaciółce, prawda? Całkiem nieźle ją

poznałam, ale różne takie sekreciki… – Chichocze tak, że mi niedobrze. Naprawdę
zniża się do tego? Kłamie w żywe oczy i papla o przyjaźni? Z zażenowaniem kręcę
głową.

Jay wymiguje się od udzielenia odpowiedzi, ale Leila z zapałem próbuje wciągnąć

go w dyskusję. Niestety, stoimy na środku zatłoczonej ulicy, opływani przez tłum
ludzi spieszących do domu lub do baru, w zależności od tego, jak minął im dzień, i to
naprawdę nie jest pora na długie, serdeczne rozmowy.

– Nie wiem, jak wy, ale ja mam wielką chęć wrócić do chałupy i zamówić dużą

pizzę.

Jason zdaje się czuć ulgę, Leila złość.

background image

– Cóż, to nie będę was zatrzymywać, ale… – Koleżanka zwraca się do mnie. –

Może weźmiesz Jaya na moją sobotnią imprezę?

Mam wielką chęć zapytać ją, o jakiej imprezie mówi. Jedyna impreza, jaką

planuję na sobotę i w której brałam udział przez cały tydzień, to jednoosobowy
festiwal płaczu i użalania się nad sobą.

– No wiesz – ciągnie. – Wysłałam dziś zaproszenia mailem. Nic wielkiego, takie

tam spotkanie u mnie. Och, Jay, przyjdź z Tessą, co?

Leila przekrzywia głowę i patrzy na mnie takim wzrokiem, jakby chciała mi

przekazać, że albo będę jej przytakiwać, albo uczyni moje życie jeszcze bardziej
żałosnym, niż jest w tej chwili.

– Tak, sobotnia impreza. Wpadniesz ze mną? – pytam Jaya, a on potakuje. Biedny

chłopiec zagubiony we mgle estrogenu. Na szczęście zgadzając się na ledwie co
wymyśloną imprezę, uspokoił Leilę. Wykorzystuję okazję i zmywam się, zanim
skończy zapisywać w komórce jej numer telefonu, na co wyraźnie nalegała.

W trakcie spaceru do kanciapy z chińskim żarciem Jay wybucha nagle głośnym

śmiechem i przychodzi mi do głowy, że przeżywa właśnie lekkie załamanie nerwowe.
Pierwsze spotkanie z Leilą tak właśnie działa na ludzi. Pozwalam mu rechotać przez
kilka minut, potem czuję się w obowiązku zainterweniować.

– Upaliłeś się?
– Co? Nie! – Ociera łzy. Serio. Tak mu wesoło, że aż się popłakał.
– To co cię tak rozbawiło?
W restauracji wita nas prowadzące przybytek starsze małżeństwo. Choć

wielokrotnie mówiliśmy, że nie potrzebujemy ani podkładu muzycznego, ani
świeczek na stole, właściciele zdają się wciąż żyć w przekonaniu, że jesteśmy
zakochaną parą. Myślę, że pani Xiang wymyśliła dla nas całą wzruszającą historię
i dlatego, ilekroć nas widzi, jest taka miła i pełna energii. Dziś dostajemy ustawiony
na uboczu stolik dla dwojga. Żeby nikt nam nie przeszkadzał, jak wyjaśnia. Składamy
zamówienie i zostajemy sami.

– Dziwnie się zachowujesz.
– Dziwnie? – Jay wciąż szczerzy się od ucha do ucha, a oczy podejrzanie mu

błyszczą.

– O co chodzi? Mam coś na zębach?
– Nie – parska. – Zęby masz w porządku. Chodzi o to, że… Boże, przejechałaś

taki szmat drogi, zamieszkałaś w Nowym Jorku, masz za sobą cztery lata college’u,
a znowu trafiłaś na…

– Na co?

background image

– Na kolejną Nicole.
– Nie rozumiem, co próbujesz mi powiedzieć. – Naprawdę nie rozumiem.
Jay wygląda na zaskoczonego tym, że nie dostrzegam czegoś, co mam przed

oczyma.

– Nie widzisz tego?
– Przestań mówić zagadkami. A może w okolicach azjatyckich knajp z automatu

mutujesz w ciasteczko z wróżbą?

Prycha pod nosem.
– Twoja przyjaciółka, Leila…
– Żadna z niej przyjaciółka. Bywają dni, kiedy wątpię w to, że w ogóle jest ludzką

istotą. Zazwyczaj znajduje się gdzieś pomiędzy człowiekiem, a przerośniętą kobrą.

– Okej, więc ta twoja znajoma z pracy… Naprawdę nie dostrzegasz, jak bardzo

przypomina twoją niegdysiejszą najlepszą przyjaciółkę, a moją byłą, której imienia
nie wolno wymawiać?

– Dogadałyśmy się z Nicole. Nawet polubiłam jej status na fejsie. Chociaż…

Akurat pisała wtedy, że tłuszcz jej się odkłada na udach, więc…

Ha! A kiedyś tak się śmiała z mojego sadełka.
– Powinnaś pogratulować sobie tego, że udało ci się znaleźć kogoś podobnego do

niej zaraz po przybyciu do Nowego Jorku.

Po chwili namysłu uznaję, że Jay ma trochę racji. Moja znajomość z Leilą jest

dziwaczna. Laska niby mnie nienawidzi, a jednak nie może się ode mnie odczepić.
Rzeczywiście przypomina to relację, która łączyła mnie z Nicole.

Cóż, widocznie nie tylko Jay ma swój typ.
– Mało nie pękła, tak chciała, żebyś zaprosił ją na randkę. Może faktycznie jest

taka sama. Dlaczego zawsze trafiają nam się toksyczne, wredne baby? – pytam
dramatycznym tonem. Jay wzrusza ramionami.

– Zerwałem z toksynami. Laski w typie Nicole i Leili? Pożerają cię od środka

i kiedy wreszcie dają ci spokój, zostaje z ciebie tylko połowa.

– Auć, brzmi paskudnie.
Jay bierze potężny łyk piwa, które właśnie nam przyniesiono.
– Było paskudnie.
Czekamy w milczeniu na żarcie, w trakcie jedzenia rozmowa się nie klei, bo Jay

próbuje podpytać, co się stało z Cole’em. Nie ułatwiam mu tego. Ilekroć pikuje w tym
kierunku, zmieniam temat. Udaje mi się wymusić na nim zgodę na pójście na imprezę
Leili, bo wiem, że jeśli tego nie zrobię, dziewczyna nie da mi spokoju. Wolałabym
w najbliższej przyszłości nie ryzykować, że pewna laska dosypie mi trucizny do

background image

kawy.

Na koniec Jay nalega, że zapłaci, ja zaś nalegam, żeby nie wracał do tego, co było.

W końcu dzielimy się po połowie. Pani Xiang wydaje się rozczarowana tym, że wciąż
jeszcze nie doszliśmy do porozumienia. Kiedy wychodzimy, całuje mnie w policzek
i prosi, żebym dała „miłemu chłopcu” jeszcze jedną szansę. Nie wiem, co strzela mi
do głowy, ale mówię jej, że mnie okłamał i że spędza dużo czasu z koleżanką z pracy.

Pani Xiang ujmuje moje dłonie i szepce łagodnym tonem:
– Jeśli go kochasz, zrobisz wszystko, żeby wasz związek przetrwał. Prawdziwa

miłość nie znika, kiedy napotyka trudności. Miłością trzeba się opiekować, o miłość
trzeba się troszczyć jak o coś żywego. Rozumiesz, kochanie?

Braknie mi słów. Jej hipnotyczny głos sięga do tej części mnie, którą brutalnie

odcięłam. Choć pani Xiang mnie nie zna, pewnie pamiętacie, co mówiłam wcześniej?

Czasem nieznajomi udzielają najlepszych rad.

*

Po powrocie do domu robię dokładne wyliczenia i wyciągam kalendarz. Amy,

moja szefowa, jest ostatnio w niezłym humorze, zapewne z powodu grudniowego
numeru „Venus”, który niedawno wszedł do sprzedaży. Na okładce znalazło się
zdjęcie obecnej faworytki mediów, o której mówi się, że w przyszłym roku dostanie
Oscara. Wszyscy szaleliśmy z radości, gdy babka zgodziła się na sesję okładkową,
a potem zapierniczaliśmy jak małe samochodziki, by numer okazał się sukcesem.
Choć moja praca wymaga ode mnie, żebym była na bieżąco z trendami, a branża
urodowa nigdy nie śpi, w tym miesiącu czeka nas o wiele mniej pracy.

Tak więc kiedy piszę do Amy, jestem pełna nadziei. Albo od razu się zgodzi, albo

mnie wyleje. Choć okazała się zaskakująco porządną szefową bez zapędów
dyktatorskich, ostatnio zrobiła się trochę tajemnicza. W redakcji odbyło się sporo
spotkań za zamkniętymi drzwiami i mam wrażenie, że szykuje się coś wielkiego. Cóż,
póki nie planuje mnie wyrzucić na bruk, wszystko gra. Wiecie, gdybym miała w tej
chwili jeszcze stracić pracę, chyba bym nie podołała. Dumam nad tym, co bym
zrobiła, gdyby do tego doszło. Może na czas poszukiwań miejscówki w obleganej
branży zaczepiłabym się w Starbucksie? Amy jednak zaskakująco szybko przerywa
moje ponure rozmyślania. Zgadza się. Pewnie moje zachowanie w pracy nie pozostało
niezauważone i szefowa uznała, że potrzebuję chwili czasu, żeby uporać się
z problemami. Świetnie. Czyli że jestem żałosna, ale nie bezrobotna. Amy każe mi
regularnie sprawdzać maile, pisze również, że jeśli choć raz zobaczy, jak ze łzami
w oczach gapię się w kawę, zawlecze mnie do swojego terapeuty, a nawet zapłaci za
sesję.

background image

Miło, że szefowa tak się o mnie troszczy.
Mając błogosławieństwo Amy, biorę się do roboty. Staram się nie myśleć za wiele

o przyszłości i nie gdybać. W tej chwili muszę działać i to właśnie robię. Kilka
kliknięć wystarczy, żeby załatwić bilety. Odwołuję też moje śródnocne zamówienie
pizzy. Poświęcam ją dla większej sprawy.

*

– Porąbało cię – syczy Cami. Pewnie chętnie by się na mnie rzuciła, ale, niestety,

nie może tego zrobić przez telefon.

– Nie jestem specjalnie zdenerwowana, ale gdybym była, chyba pożałowałabym,

że do ciebie zadzwoniłam. – Ja również syczę, przechodząc przez kontrolę
bezpieczeństwa. Kupiłam bilet na pierwszy dostępny lot, skutkiem czego o trzeciej
nad ranem znajduję się na praktycznie opustoszałym lotnisku O’Hare. Ludzie, którym
podobnie jak mnie, przytrafił się pech podróżowania o tak koszmarnej godzinie, tulą
kubki z kawą albo drzemią ze słuchawkami w uszach.

Zadzwoniłam do Cami, bo byłam pewna, że o tej godzinie będzie jeszcze wkuwać.

Cóż, gdybym podejrzewała, jak zareaguje, obudziłabym raczej Megan.

– Popieram wszelkie romantyczne gesty i normalnie dopingowałabym cię,

wymachując wielkimi pomponami, kiedy lecisz kawał drogi do swojego faceta, ale
rzeczony facet zachował się jak skończony dupek, więc… Tak, nie podoba mi się to.

Serce mi zamiera, bo rzecz jasna, podniecona chwilą, niespecjalnie zastanawiałam

się, co właściwie robię. Do działania popchnęły mnie słowa miłej starszej pani
prowadzącej moją ulubioną chińską knajpę i przygotowującej mojego ulubionego
kurczaka kung pao. Lecąc do Cole’a, powtarzałam sobie pod nosem to, co
powiedziała, kiedy jednak wylądowałam w Chicago, wątpliwości powróciły.

– O nie, co ja zrobiłam? – jęczę i zamiast kierować się do wyjścia lezę do

lotniskowego Starbucksa. Może powinnam natychmiast wracać? Cole nigdy się nie
dowie, że przyleciałam, i może właśnie tak będzie najlepiej. Może powinnam
pozwolić mu przyjechać do mnie i…

– Spokojnie, Tessa, spokojnie. Jesteś na miejscu, więc nie rób nic pochopnie.

Siedzisz gdzieś?

– Tak. W Starbucksie. – Spoglądam tęsknie na wystawę z ciastkami i dochodzę do

wniosku, że w tej tragicznej chwili mogę się przynajmniej opchać francuskimi
rogalami z migdałami.

– Kup sobie coś do żarcia i zaraz coś wymyślimy. Damy radę.
Tak więc w środku nocy, gdy większość Amerykanów śpi, mój osobista

psycholożka Cami pomaga mi zwalczyć nadciągający atak paniki.

background image

*

Wbrew temu, co na początku planowałam, nie ruszam od razu do Cole’a. Zamiast

tego wynajmuję pokój na trzy dni w najlepszym hotelu w okolicy. Skoro przywlekłam
się do Chicago, mogę o siebie zadbać, nie? Nie będzie mnie jutro w biurze, Amy
jednak wykazała się zrozumieniem, a nawet napisała, że przyda mi się chwila dla
siebie.

No więc z niej korzystam.
Zamawiam jedzenie do pokoju i robię sobie gorącą kąpiel. Jestem wykończona i w

tej chwili najbardziej potrzebuję drzemki. Nawet nie podłączam telefonu do
ładowarki. Wierzę, że świat się nie zawali, gdy będę spać. Najedzona, ze świeżo
umytymi włosami, okrywam się puszystym, hotelowym szlafrokiem i padam na łóżko
tak miękkie, że niemal mnie połyka.

Jak dobrze…
Jutro zmierzę się z problemem. Dzisiaj odpocznę. Naprawdę, przeryczałam już

wystarczająco wiele nocy.

*

Pierwszy dzień pobytu w Chicago zaczynam całkiem dobrze, od śniadania

godnego królowej. Odpoczywam, oglądam telewizję i sprawdzam pocztę. Nie spieszę
się tak, jak wczoraj, choć wciąż mam poczucie celu. Zakładam ciuchy, w których
czuję się pewnie, czyli znoszone, obcisłe dżinsy, o których wiem, że Cole je lubi, oraz
szary sweter z dekoltem w szpic podkreślającym piersi. Pogoda wymaga, bym
zarzuciła wełniany płaszcz i szalik, ale jeśli chodzi o obuwie, nie stać mnie na
kompromis. Wsuwam stopy w niezbyt praktyczne kozaki na wysokim obcasie. Sporo
czasu poświęcam na fryzurę i makijaż i kiedy wreszcie nie czuję się jak coś
wyciągniętego z odpływu, ruszam zwiedzać.

No dobra, nie do końca zwiedzać. Wykonuję misję. Uprzejma obsługa zamawia

mi taksówkę. Podawszy kierowcy adres, mam wreszcie chwilę, by sprawdzić
komórkę. Zdaje się, że ktoś podjął kolejną próbę przebłagania mnie. Nie pozwalam
sobie jednak na rozmyślania o tym kimś. Wyłączam telefon i przygotowuję się na to,
co muszę zrobić.

Nie powinnam się denerwować, a jednak tak jest. W ramach pracy

przeprowadziłam wywiady z wieloma znanymi osobami. Nocki przed tymiż
wywiadami były koszmarne i bezsenne, a same rozmowy przeprowadzałam spocona
jak mysz. W tej chwili czuję się podobnie zestresowana, choć teoretycznie nie mam
ku temu powodu. Przypominam sobie wykład, który palnęła mi ostatniej nocy Cami,
i usiłuję wziąć się w garść. I nawet mi się udaje, bo gdy zajeżdżamy na miejsce,

background image

jestem już nieco spokojniejsza. Płacę kierowcy, prostuję plecy i ruszam.

Skoncentruj się Tesso, skoncentruj się.
Stukając obcasami i uśmiechając się uprzejmie, wchodzę do holu.
– Dzień dobry. Jestem znajomą Melissy Gilbert. Mógłby pan dać jej znać, że

przyszłam?

To się może skończyć na dwa różne sposoby. Albo odbędziemy normalną

i konkretną rozmowę, która pomoże mi dotrzeć do sedna sprawy, albo któraś z nas
będzie miała kilka kępek włosów mniej. Dotykam moich świeżo zakręconych loków.

Okej, nie dam sobie naruszyć skalpu.
– Bardzo przepraszam, kogo mam zaanonsować?
– Proszę jej powiedzieć, że przyszła dziewczyna Cole’a. Tessa O’Connell.

background image

14

Laski magazynują jarmuż jak wielbłądy wodę

Spoglądając wstecz na swoje życie, choć przecież nie muszę specjalnie wysilać

pamięci, dochodzę do wniosku, że nie mam w zwyczaju zachowywać się agresywnie.
Czy dramatyzuję? Oczywiście, że dramatyzuję, ale odziedziczyłam to w genach.
Babcia lubi opowiadać mi o tym, jak to wystawił ją jej studniówkowy partner, a ona,
w akcie zemsty, poszła następnego dnia do jego domu i ogłosiła, że jest z gościem
w ciąży. Zaplanowała całą akcję z wielką pieczołowitością. Były łzy, przekleństwa
i posyłanie kolegi do stu diabłów. Przedstawienie odniosło wielki sukces i babcia
nigdy więcej nie zobaczyła chłopaka na oczy. Myślę, że oznajmienie popularnemu
pastorowi, że jego syn nie zachował czystości do ślubu i zmajstrował nieplanowanego
dzieciaka, pociągnęło za sobą poważne konsekwencje.

Uważam więc, że zamiłowanie do teatralnych gestów jest cechą rodzinną, i to

właśnie ono pcha mnie do konfrontacji. Czy mam plan? Nie. Czy mam bodaj cień
pojęcia, co powiedzieć kobiecie wywołującej problemy w trwającym sześć lat
związku? Nie bardzo. Ale wiem, że dalej tak być nie może. Cole odstawił mnie na
boczny tor, nie robię tego jednak dla niego. Mój przylot tutaj i rozmowa z Mel to nie
próba ratowania tego, co się popsuło. To, co robię, robię dla siebie samej. Potrzebuję
odpowiedzi i nie zgadzam się na dalsze życie w niewiedzy. Jeśli Melissa mnie nie
wpuści, znajdę inny sposób, by z nią porozmawiać. Jestem tutaj, bo nie zgadzam się
na rolę przygłupiej, naiwnej laski zupełnie nieświadomej istotnych aspektów życia
swojego faceta.

Przygotowuję się wewnętrznie na kłótnię z recepcjonistą i wymyślam argumenty,

których użyję, by jednak mnie wpuścił. Jestem tym tak zajęta, że w pierwszej chwili
jego słowa w ogóle do mnie nie docierają.

– Przepraszam, nie dosłyszałam – bąkam.
Facet zerka na mnie podejrzliwie.
– Powiedziałem, że może pani iść na górę. Pani Gilbert poprosiła, żebym

przypomniał pani, na którym piętrze mieszka i jaki ma numer mieszkania. Chyba
nieczęsto się panie widujecie.

– Tak? – Trochę ogłupia mnie to, że Mel tak szybko się zgodziła. Nie sądziłam, że

będzie chciała się ze mną spotkać, zwłaszcza jeśli wie, że pokłóciliśmy się z Cole’em.

background image

Trzymał w tajemnicy wszystko, co się tu dzieje, i to właśnie główny powód

naszych problemów. Nawet kiedy pisał albo dzwonił z przeprosinami, ani razu nie
odpowiedział na moje pytania. Nie wiem dlaczego. Wbrew samej sobie myślę o tym,
co powiedziała Leila. O tym, że Cole się znudził i chce być z kimś, kto go potrzebuje.

Tak jak ja kiedyś go potrzebowałam.
Tylko nie pomyślcie, że już go nie kocham. Kocham go całym sercem, tylko nie

polegam na nim cały czas jak wtedy, kiedy się w nim zakochałam. Wówczas Cole
związał się z dziewczyną, która miała zerowe poczucie własnej wartości
i samobiczowała się do upadłego. Z dziewczyną, której był niezbędny, by czuła się
dobrze i by ujrzała samą siebie w innym świetle. Potrzebowałam go, bo tylko on mnie
wspierał. Wszystko wokół mnie rozpadało się na kawałki, a on przechadzał się po tym
świecie otoczony radością i światłem. Sprawił, że pokochałam samą siebie, dzięki
niemu dostrzegłam, że mogę być kimś więcej niż tylko odrzuconą przez otoczenie,
eks-Baryłą z dysfunkcyjnej rodziny. Bo choć nim wrócił, straciłam nadprogramowe
kilogramy, w środku wciąż byłam tą otyłą, przestraszoną, prześladowaną przez innych
dziewczyną. Nie trzeba mi przypominać, jak drastyczne kroki podjęłam, aby zrzucić
wagę, przeraża mnie jednak myśl, kim bym była, gdyby Cole wtedy nie wrócił. Póki
się nie zjawił, wszystko uzależniałam od innego faceta, czyli od Jaya. Potem, gdy
Cole mnie ocalił, to on stał się dla mnie wszystkim.

Jest jednak coś, co różni od siebie dwóch przyrodnich braci. Jay wciąż chce, by

dziewczyny, z którymi się spotyka, czuły, że go potrzebują, Cole natomiast dodaje
innym siły. Przez wszystkie te lata pomógł mi stać się kimś, kto potrafi dać sobie radę
sam. Pragnę go i kocham, jednak nie uważam już, że musi być przy mnie w każdym
momencie. Nasi rodzicie niesłusznie martwili się tym, że nasz związek stanie się
toksyczny, że za bardzo będziemy nawzajem na sobie polegać. Cole nie potrzebuje
poklasku i dowodów wdzięczności, by czuć się wartościowym człowiekiem. Wspierał
mnie zawsze, gdy tego potrzebowałam, oraz nauczył mnie pewności siebie i miłości
do samej siebie – takiej, jaką jestem. Więc nie, Leilo, on nie jest takim typem faceta,
który chce bawić się w zbawcę. Chodzi o coś innego, a ja muszę się dowiedzieć, o co.
Oszołomiona wjeżdżam na piętro Melissy. To aż dziwne, że pamiętam numer jej
mieszkania.

Korytarz zdaje mi się dziwny, oblany mętnym, przyćmionym światłem. Zza

cienkich drzwi dobiegają mnie dźwięki piosenki J. Lo, jakaś kłótnia, płacz dzieci i,
cóż… Nieważne. Po raz kolejny zastanawiam się, czemu Cole uparł się tu mieszkać,
skoro przecież stać go na lepsze miejsce. Kiedy wybrał ten budynek, zapuszczony
i nieciekawy, twierdził, że chce oszczędzać na przyszłość, a studia prawnicze są

background image

drogie. Ale przecież Cole nie musi się martwić o pieniądze na czesne, bo dziadek
zostawił mu sporo kasy. Babcia Stone przelała całą sumę na jego konto. Dzięki temu
Cole opłacił college po tym, jak zrezygnował z futbolu i stracił stypendium sportowe.
Te same pieniądze pokryły większość opłat za uniwerek, tak naprawdę więc Cole nie
ma powodu mieszkać w miejscu, w którym nie ma nawet jak się uczyć. Zawsze mnie
to frapowało i jeśli okaże się, że miłość mojego życia siedzi w tej dziurze przez
babkę, z którą mam się spotkać, naprawdę zrobi się nieprzyjemnie.

Idę bardzo wolno. Teraz kiedy jestem już prawie u celu, daje o sobie znać część

mnie, która bije w przedbiegach to, co odziedziczyłam po babci. Nie cierpię
poważnych rozmów. Nie cierpię poznawać nowych ludzi. A poważna rozmowa
z kimś nowo poznanym przeraża mnie jak jasny gwint. Wcześniejsze krótkie
spotkanie z Melissą w żaden sposób nie przygotowało mnie do tego, co nadchodzi.
Czymkolwiek by to coś było. Jestem zdenerwowana i pocą mi się dłonie, nie pozwolę
jednak, by jakaś niewyjaśniona kwestia stanęła między mną a Cole’em. Zmuszam się,
by iść dalej. A potem zapukać.

Ledwie dotykam drzwi, te otwierają się i niemal tracę równowagę. Mam wrażenie,

jakby Mel na mnie czekała i wiedziała, w którym dokładnie momencie otworzyć.
Staję oko w oko z kobietą, do której mam całe mnóstwo pytań. Na jej widok dawna
Tessa wpełzłaby do wyrka i beczała przez tydzień. Melissa należy do tego typu lasek,
przy których twoje kompleksy pęcznieją aż miło. Jest drobna i delikatna, zaokrąglona
dokładnie tam, gdzie trzeba, a obcisła dzianinowa sukienka znakomicie to podkreśla.
Włosy w kolorze czekolady zdają się zupełnie naturalne i spływają na ramiona
modnymi falami. W przeciwieństwie do mnie prawie nie ma makijażu, co sprawia, że
wygląda na niewinną piękność, ja zaś na wampa. Patrząc na nią, natychmiast czuję się
jak wielka i niezdarna nastolatka. I to mimo mojego genialnego push-upa.

– Tessa. – Niech to szlag, nawet głos ma głęboki i seksowny. O takim głosie śnią

faceci. – Tak myślałam, że niedługo się zjawisz.

Zaglądam ponad jej ramieniem do mieszkania. Wygląda jak lustrzane odbicie tego

wynajmowanego przez Cole’a. Okej, u Cole’a nie ma tylu zabawek. Chcę się
upewnić, że nie ma Lainey, bo wolałabym nie rozmawiać z Mel w obecności
pięciolatki.

– Gdybyś się zastanawiała, Lainey jest z moją mamą. Miałam właśnie iść i ją

odebrać.

– Och, czyli przyszłam nie w porę? Wolisz, żebym wpadła później?
Mam wrażenie, że Mel świetnie wie, po co przyszłam, i obawia się naszego

spotkania nie mniej niż ja. Jest spięta. Jakby była gotowa ze mną walczyć, jeśli tylko

background image

powiem coś nie tak.

– Nie. – Wsuwa za ucho kosmyk włosów i, o słodki Jezu, nawet ten drobny gest

wykonuje z gracją motyla. Wyobrażam sobie, jak działa na facetów. Jak wzbudza
w nich wszystkie opiekuńcze instynkty. I chyba po raz pierwszy czuję ukłucie
zazdrości. Nie jesteśmy do siebie podobne. W ogóle. Jestem niezdarna, dziwnie się
zachowuję i nie mam absolutnie nic wspólnego ani z gracją, ani z delikatnością. Może
i schudłam, ale to nie znaczy, że wraz z kilogramami pozbyłam się wszystkich
dawnych zachowań. Tupię, łupię, dyszę i sapię. To szalenie kobiece. A kiedy patrzysz
na Mel, masz ochotę owinąć ją w folię bąbelkową i schować do kieszeni.

– To co? Mogę wejść? Wiem, że się nie zapowiedziałam i…
Boże, co za poryta sytuacja. Czuję się niezręcznie za nas obydwie.
– Tak. To znaczy, jasne, wejdź. – Odsuwa się, by mnie wpuścić. – Tylko, wiesz, ja

naprawdę… No, spodziewałam się, że przyjedziesz. Może nie tak szybko, ale
wiedziałam, że będziesz chciała ze mną porozmawiać.

Ponoć można dużo powiedzieć o człowieku na podstawie tego, jak mieszka, nieco

więc odpływam, rozglądając się po pokoju i uzupełniając w głowie informacje na
temat lokatorki. Natychmiast spostrzegam, że musi traktować to miejsce jako
tymczasowe lokum. Nie mam wrażenia, jakbym była w czyimś domu, w przestrzeni
pełnej życia. Ściany są zupełnie nagie, nie ma na nich żadnego zdjęcia. Dziwne, skoro
Mel ma dziecko. Stara, beżowa wykładzina dobre dni ma już za sobą. Pokrywają ją
plamy starsze zapewne ode mnie. Nieliczne meble są proste i funkcjonalne. Na
drewnianej skrzynce stoi telewizor, a wokół niego kilka krzeseł. Myślę, że to salon.
Znajdująca się w tym samym pomieszczeniu kuchnia zarzucona jest pudełkami po
jedzeniu na wynos oraz nieotwartymi listami. Łazienkę oraz sypialnię, podobnie jak
u Cole’a, od reszty mieszkania oddziela ścianka, jeszcze pomniejszając przestrzeń.
W morzu szarości i beżu wyróżnia się jedynie niewielki kącik, wyglądający na
miejsce, gdzie Lainey może się bawić i uczyć. Stoi tam uroczy fioletowo-różowy
zestaw złożony z biurka i krzesła. To, nie licząc zabawek, jedyny dowód na to, że
mieszka tu mała dziewczynka. Melissa spostrzega, że się rozglądam, i przestępuje
z nogi na nogę, jakby była zakłopotana. Nie oceniam jej. Diabli wiedzą, w jakim
zaszczurzonym piekiełku wylądowałabym w Nowym Jorku, gdyby nie tata. Po prostu
usiłuję wyrobić sobie jakieś zdanie na temat Melissy. Cóż, po wyglądzie tego miejsca
wnoszę, że albo jest nieszczęśliwa, albo ma zupełnie w nosie wystrój wnętrz.

– Może chcesz coś do picia?
– Boże, nie, po prostu usiądźmy. Już dość problemów narobiłam. – Wskazuję

wyświechtane fotele. Wystarczy, że naszłam tę kobietę nieproszona, nie mam zamiaru

background image

dodatkowo rozwalać się na jej kanapie. Ponurej i paskudnej kanapie, dodajmy. I nie,
nie przyszłam robić awantury. Po pierwsze: zupełnie się do tego nie nadaję. Po
drugie: im dłużej tu jestem, tym lepiej rozumiem, dlaczego Cole zachowuje się wobec
Mel tak, jak się zachowuje.

– Jasne.
Wyciera dłonie w sukienkę, zupełnie jakby pociła się jak ja. Nie wiem, dlaczego

zdaje się tak zdenerwowana i zmartwiona. Jeśli nie zrobiła nic złego, czemu
zachowuje się, jakby była czemuś winna?

– Pewnie się zastanawiasz, dlaczego tu jestem.
– Cole… Kiedy wrócił do domu, był w bardzo złym humorze. Wiem, że to miało

coś wspólnego z tym, co się stało w długi weekend. I ze mną. Bo popsułam mu plany
i… Nie chciał o tym rozmawiać, nie wiem więc, co dokładnie się stało, ale cóż,
domyślam się.

Irytuje mnie, że nazywa to miejsce domem, zupełnie jakby coś z nim dzieliła.

Pewnie tak się jej tylko powiedziało, ale czuję się jak ktoś z zewnątrz. Okej, skoro
wie, że popsuła Cole’owi plany, musiała wiedzieć, że jakieś plany istniały. A jednak
zadzwoniła do Cole’a, żeby błagać go o pomoc. Nic dziwnego, że ma poczucie winy.
Cóż, zastanawiam się, jakąż to rolę w jej życiu odgrywa mój chłopak i jakim cudem
zarówno matka, jak i córka zaczęły na nim tak polegać.

– Cóż, rzeczywiście wszystko się posypało. Właściwie to potwornie się

pokłóciliśmy i od tygodnia z nim nie rozmawiałam.

Mel krzywi się, a jej twarz lekko szarzeje.
– Tak podejrzewałam.
Nie, nie przeprasza.
– Posłuchaj, rozumiem, że mogło się coś wydarzyć i że tylko on mógł pomóc, ale

zupełnie do mnie nie trafia, po co robić z tego wielką tajemnicę. Pożarliśmy się, a on
nie puścił pary z ust i nie mam pojęcia, co właściwie mamy dalej robić. Cole nie ma
przede mną żadnych sekretów, więc nie mogę pojąć, dlaczego teraz tak się zachowuje.
Chyba że chodzi o ciebie?

Naprawdę chciałam poowijać trochę w bawełnę i zachować się delikatniej, kiedy

jednak zaczynam mówić, wraca złość. Jasne, pewnie nie zaszkodziłoby więcej taktu,
ale cierpliwością nigdy nie grzeszyłam. Kiedy więc dobiega mnie chlipnięcie, siłą
powstrzymuję się, by nie przewrócić oczami. Płacze? Serio? Przeze mnie? W życiu
nie przyszłoby mi do głowy, że jestem zdolna doprowadzić kogoś do łez. A już na
pewno nie specjalnie.

Świetnie mi idzie, nie?

background image

– Płaczesz? – pytam głosem, w którym pobrzmiewa przerażenie.
Mel unosi głowę. Oczy ma zaczerwienione, a policzki wilgotne. Ociera twarz, a ja

nie wiem, czy podać jej chusteczki, czy zwiewać gdzie pieprz rośnie.

– Przepraszam, że płaczę. To takie… Głupio mi.
O tak, nie tylko tobie.
– Ja tylko… – Z ust wyrywa jej się czknięcie. Pociąga nosem. Rozglądam się

wokół, sprawdzając potencjalne drogi ucieczki. Wolałabym się nie potknąć o klocki
albo jakąś Barbie. – Cole jest taki kochany dla mnie i dla Lainey i jestem mu bardzo
wdzięczna. Nigdy nie chciałam, żeby ucierpiał przez to jego związek.

No dobrze. Wspaniale, że znalazła w nim oparcie. Ale czy ktoś, na litość boską,

mógłby mi wyjaśnić, czemu ta kobieta zaleje zaraz mieszkanie wzbierającym z każdą
sekundą potokiem łez?

– Musisz mnie mieć za wariatkę – parska, ni to się śmiejąc, ni płacząc.
Cóż, sama tak powiedziała…
– Nie. Po prostu jestem zdezorientowana.
– Wiem. To przeze mnie. Wymusiłam na Cole’u obietnicę, że nie powie nikomu

o… o moim życiu, o tym, co się tu dzieje. Nie miałam zamiaru wciągać go w to całe
gówno, ale tak się stało.

Nie, to wcale nie brzmi groźne. Cole, w coś ty się wpakował?
– Bardzo mi przykro, ale nadal nie mam pojęcia, o co chodzi. Co ma z tym czymś

wspólnego mój chłopak? I co dokładnie się tu dzieje?

Mel bierze głęboki oddech, jakby szykowała się do zadania ciosu, a ja niemal się

pochylam, jakby rzeczony cios miał być fizyczny. W grubym płaszczu i szaliku
spływam potem. Jaka szkoda, że ich nie zdjęłam. Korci mnie, by zrobić to teraz. By
osłonić się przed tą kobietą, która pojawiła się jak królik z kapelusza i wpłynęła na
moje życie.

– Musisz wiedzieć, że tego nie planowałam.
Brzmi kiepsko. Chyba mam zawał. Moment, czy zawał nie trwa dłużej u kobiety?

Może jeśli ucieknę, nie skończę martwa na podłodze.

– Mogłabyś po prostu przejść do rzeczy? – pytam piskliwie. Jestem na krawędzi

histerii i automatycznie wracam pamięcią do nocy wiele lat temu, kiedy Cole po raz
pierwszy złamał mi serce. Staram się tam nie zapędzać i zazwyczaj mi się to udaje.
Zabawne, że jedno zdanie może teleportować cię w miejsce, które przez wiele lat
omijałaś szerokim łukiem.

– Chyba najlepiej będzie, jeśli opowiem ci całą historię od początku.
Wstaje z krzesła i zaczyna nerwowo przechadzać się po mieszkaniu, jakby chciała

background image

wydeptać dziurę w wykładzinie. Niemal się trzęsie. Przychodzi mi do głowy, że może
coś wzięła. Od kiedy się zjawiłam, wydaje się potwornie zdenerwowana. Mam
wrażenie, że najpierw widziałam w jej oczach złość, potem strach, wreszcie smutek.
Czuję się nieźle obolała po zetknięciu z tym emocjonalnym tornadem i z niejakim
lękiem konstatuję, że właściwie nie wiem niczego o tej kobiecie i jej, jak się zdaje,
mocno skomplikowanym życiu. Zjawienie się tu bez informowania kogokolwiek,
gdzie się wybieram, nie było chyba najmądrzejszym pomysłem. A tak świetnie
zaplanowałam porę tej wizyty. Akurat na tę godzinę, kiedy Cole jest zajęty.

O w mordę. Naprawdę wykopałam sobie grób, nie? Może jeśli zacznę wrzeszczeć,

ktoś mnie usłyszy. Zrzucam płaszcz, układam go na kolanach i chowam pod nim
komórkę. Przynajmniej jeśli Mel postanowi potraktować mnie nożem, zdążę
zadzwonić na policję.

– Przeprowadziłam się tu dwa tygodnie po Cole’u. Wcześniej mieszkałyśmy

z Lainey u mojej mamy. Z poprzedniego miejsca mnie wyrzucono. – Wskazuje górę
kopert na kuchennym blacie. – Nie żeby wiele się zmieniło, kiedy jednak odłożyłam
trochę kasy na mieszkanie, cóż… Lainey potrzebowała czegoś lepszego niż stara
przyczepa i banda mieszkających tam dupków. – Wzdrygam się, słysząc w jej głosie
ból. – No więc się tu wprowadziliśmy. To znaczy ja, Lainey i jej tata, a mój chłopak.

Okej, tego nie przewidziałam. Kiedy ostatnio tu byłam, nie widziałam śladu

żadnego faceta i doszłam do wniosku, że mieszkają same. Uznałam też, że to dlatego
Cole im pomaga. Kiedy więc na obrazku pojawia się ojciec Lainey, wszystko jeszcze
bardziej się komplikuje.

– No więc mój chłopak… On… – Głos zaczyna się jej łamać, wargi drżeć.

Powinnam powiedzieć, że już wystarczy, że nie musi nic mówić, bo wszystkiego się
domyślam, ale to jak wypadek samochodowy. Nie możesz przestać się gapić. –
Pokłóciliśmy się i… i wmieszał się Cole. On…

– Gdzie on jest? – pytam, nie zastanawiając się nad tym, co właściwie robię.
Tak, kiepski pomysł. Mel znów zalewa się łzami, a ja z zaskoczeniem odkrywam,

że podeszłam do niej i objęłam mocno jej drżące ramiona. Jakim cudem wpakowałam
się w tę sytuację? Nie mam pojęcia, jak uspokoić kobietę w stanie ciężkiej histerii,
zwłaszcza taką, którą mogłabym chyba zgnieść w uścisku. Mel szlocha głośno
i przeprasza mnie na przemian, a ja zastanawiam się, jak w sposób w miarę kulturalny
zostawić ją i spierdzielić stąd w podskokach. Oczywiście, życie nie jest od spełniania
moich zachcianek i nie mam najmniejszych szans na ucieczkę.

Albowiem drzwi otwierają się z głośnym hukiem. Tak. To jest ta chwila. Umrę na

zadupiu, w obleśnym budynku i nikt nigdy nie dowie się dlaczego.

background image

Ech, wiecie, wspominałam o tendencji do dramatyzowania, nie? Tak, dramatyzuję.

To nie seryjny morderca.

Jest gorzej
Do mieszkania wpada bardzo, ale to bardzo niezadowolony Cole.
Ups.

*

Porusza się po mieszkaniu z pewnością kogoś, kto często w nim bywa. Co

w sumie jest zabawne, bo niedawno tak się wściekał z powodu tego, że Jay wie, co
trzymam w której szafce. Uderza mnie jego hipokryzja, to jednak nie pora, by o tym
rozmawiać. Doktor Cole dokłada wszelkich starań, by Melissa poradziła sobie
z atakiem paniki, który najwyraźniej wywołałam. Siedzę w kącie, nadąsana jak
niegrzeczny uczeń i podziwiam, jak Cole robi Mel herbatkę i okrywa ją kocem. Nie
patrzy na mnie, wyczuwam jednak emanującą z niego złość. Nie wiem, czy
kiedykolwiek był na mnie aż tak wściekły, a to jeszcze podsyca moją furię. Kiedy
więc od czasu do czasu nasze spojrzenia się spotykają, wyglądamy, jakbyśmy chcieli
się nawzajem pozabijać. Cole trzaska szufladami i drzwiczkami szafek, ja zaś tak
mocno zaciskam pięści, że aż dziw, że jeszcze nie podrapałam się paznokciami do
krwi.

Sytuacja staje się coraz bardziej i bardziej idiotyczna. Mam wrażenie, że tkwię

w pułapce. Cole może się zająć Melissą, nie zawracając sobie głowy moją obecnością,
co jednak nie znaczy, że muszę na to patrzeć. Zbieram swoje rzeczy i zakładam
płaszcz. I wtedy mój facet wreszcie się do mnie odzywa.

– A ty gdzie się wybierasz? – rzuca gniewnie. Ukrywa furię pod cienką warstewką

samokontroli, wiem jednak, że wystarczy lekko go popchnąć, a wybuchnie.

O nie, nie będę siedzieć i czekać na eksplozję.
– Muszę odetchnąć świeżym powietrzem.
Naprawdę. Coś jest nie tak z cyrkulacją powietrza w tym budynku. Albo

odmrażasz sobie tyłek, albo toniesz we własnym pocie.

– Daj mi chwilę. Zajmę się Mel i…
– Nie spiesz się. Zostawię adres w recepcji. Odezwiesz się do mnie, kiedy

skończysz.

Cole rusza w moją stronę, z frustracją czochrając włosy. To, że szlag mnie trafia,

nie oznacza, że nie dostrzegam, jak bardzo jest wykończony. Instynktownie chcę się
nim zająć, upewnić się, że wszystko gra. Na końcu języka mam pytania o to, co się
dzieje i czy nie wpakował się w coś, w co pakować się nie powinien. Ale w tej chwili
Cole nie zasługuje na moją troskę i najchętniej wepchnęłabym sobie

background image

niewypowiedziane słowa prosto do gardła. Nie rozpoznaję swojego chłopaka. Nie
wiem, co w niego wstąpiło. Patrzyłam, jak kładzie Melissę do łóżka, jak okrywa ją
kocykiem i mówi do niej czułym głosem. Patrzyłam, jak dzwoni do jej rodziców
i umawia się z nimi, że Lainey zostanie chwilę z ich przyjaciółmi, a potem on ją
odbierze. Zdaje się należeć do tego miejsca i do tych ludzi. Bo na pewno nie do mnie.

– Tessa, nie… Proszę… Daj mi pięć minut i porozmawiamy.
Mam wielką chęć wydrzeć się, że rozmowa nie ma sensu, jeśli nadal nie będzie ze

mną szczery. Poza tym, zważywszy na katastrofę, którą wywołałam, chyba lepiej,
żebym usunęła się w cień. Nieprędko zapomnę, jak szlochająca Melissa osunęła się na
ziemię. Boże słodki, ja omijam na chodniku biedronki! Właśnie tak bardzo nie chcę
nikogo ani niczego skrzywdzić. To, że przeze mnie Mel przeżywa załamanie, sprawia,
że czuję się jak najgorszy człowiek na ziemi.

– Zrób, co masz do zrobienia, wiem, że jesteś zajęty. Zobaczymy się, kiedy

będziesz wolny.

Wybiegam z mieszkania, mrugając, by się nie rozpłakać. Bo wiecie, kiedy

spoglądam na Cole’a, mam wrażenie, że jest kimś zupełnie mi obcym.

*

Zimno mi. Potwornie mi zimno i nie ma to nic wspólnego z pogodą. Zdaje się, że

jestem w lekkim szoku, co musi odbijać się na mojej twarzy, bo kierowca Ubera,
który wiezie mnie do hotelu, kilka razy pyta, czy dobrze się czuję. Chyba kiwam
głową. Facet nie wygląda na przekonanego. Szczękając zębami, robię sobie gorącą
kąpiel i usiłuję się rozluźnić. Nie umiem nie myśleć o ostatnich wydarzeniach i o tym,
że nie spodziewałam się, że tak zakończy się ten tydzień. Jestem bardzo
zorganizowaną osobą. Lubię mieć plan. Przykładam wielką wagę do szczegółów
i nienawidzę, kiedy coś układa się nie do końca tak, jak miało, możecie więc sobie
wyobrazić, w jakim koszmarze właśnie tkwię. Kiedy opada adrenalina, zostaje
jedynie pytanie: co dalej?

No właśnie, Tesso, co dalej?
Zwijam się w kłębek w wannie i siedzę w niej, póki nie zaczynam przypominać

suszonej śliwki. Dopiero gdy zyskuję pewność, że moje kości zamieniły się
w galaretę, kończę kąpiel i zakładam szlafrok. Choć nieco mnie mdli, zamawiam
jedzenie i włączam Przyjaciół na Netfliksie. Normalność. Tego właśnie potrzebuję.
Przez jakiś czas będę udawać, że wszystko jest w porządku, a potem spakuję graty
i ucieknę stąd pierwszym samolotem.

Z przyzwyczajenia sprawdzam komórkę. Mam kilka nieodebranych połączeń oraz

wiadomości od Cami, Travisa i Beth. Martwią się. Wychodzi na to, że Beth wpadła

background image

mnie odwiedzić i dowiedziała się, że nie ma mnie w mieście. Niepokoi się, bo
pamięta, jak kiedyś zareagowałam na rozstanie. Odezwę się do nich później, bo to nie
wiadomości i nagrania na poczcie głosowej przyciągają teraz moją uwagę. Nie, moją
uwagę przyciąga coś zupełnie innego. Otwieram e-maila i przebiegam go wzrokiem.
A potem czytam go raz jeszcze. I znów, by upewnić się, że nie mam omamów. Piszę
do Leili, by potwierdzić, że to prawda. I nagle moje serce galopuje jak szalone, a w
głowie kłębi mi się tysiąc myśli. Siłą powstrzymuję się, by nie odpisać na list, ale
jakąż lekcję dziś dostaliśmy? Spontan jest zły.

Naprawdę zastanawiam się, czy istnieje coś takiego jak przeznaczenie, czy może

raczej mam zajebistego anioła stróża, który spojrzał na mnie z wysokości i uznał, że
właśnie w tej chwili bardzo przyda mi się taka wiadomość.

Jestem tak przejęta wymianą SMS-ów z Leilą, że w pierwszej chwili nie słyszę

pukania do drzwi. To musi być obsługa. Świetnie! Wieści z roboty sprawiły, że wrócił
mi apetyt. Nie mogąc się doczekać pizzy oraz ciasta, mocniej owijam się szlafrokiem.
Cóż, szkoda, że nie założyłam pod niego piżamy. Z nadzieją, że nie błysnę, czym nie
powinnam, otwieram drzwi.

I do pokoju wpada wściekły Cole.
No dobrze, więc jeszcze przez chwilę poumieram sobie z głodu. I wiecie co? To

źle wróży mojemu facetowi.

Zamykam za nim drzwi, bo nie sądzę, żeby hotelowi goście docenili wieczorny

festiwal wrzasków. Czy będziemy wrzeszczeć? Och, oczywiście.

– Co ty… Co sobie myślałaś, przychodząc do Mel? Zwariowałaś?
Cole, cóż za zaskoczenie, wrzeszczy.
– Trochę ciszej, kochanie. Nie chcę robić scen – syczę do niego.
Wygląda, jakby go coś poraziło.
– Nie chcesz robić scen? Teraz nie chcesz robić scen?! Bo wiesz, wróciłem dziś

wcześniej, dowiedziałem się w recepcji, że przyjechała moja dziewczyna,
i spodziewałem się, że porozmawiamy i wyjaśnimy nieporozumienie, ale nie byłaś
u mnie, tylko u Mel, a ona dostała ataku paniki. To, Muffinko, nazywam sceną.

Jestem zszokowana jego furią, która zresztą nakręca moją furię. Podchodzę bliżej

niego i dźgam go palcem w twardą niczym kamień pierś.

– Nieporozumienie? Tak to nazywasz? To, że wystawiłeś mnie do wiatru właśnie

wtedy, kiedy po raz pierwszy od wieków mieliśmy spędzić razem trzy dni, i pognałeś
robić za tatusia w totalnie porąbanej rodzinie? To właśnie cię teraz kręci, Stone? To
cię uszczęśliwia? Nadskakiwanie Mel i opiekowanie się jej małą córeczką? Bo, o ja
głupia, myślałam, że jesteś taki zajęty, że nie masz czasu jeść i spać, a co dopiero

background image

prowadzić życie rodzinne!

Z każdym kolejnym słowem popycham go dalej w głąb pokoju. W tej chwili mam

zupełnie gdzieś, czy ktoś nas usłyszy. Jak on śmie o cokolwiek mnie oskarżać? Cała
ta durna, niepotrzebna nikomu drama to jego wina.

– A przy okazji, jak się ma twoja Mel? Wszystko z nią w porządku? Położyłeś ją

do łóżeczka? Powiedziałeś jej, że wszystko będzie dobrze? Otarłeś jej łzy i ucałowałeś
ją na dobranoc?

Zieję sarkazmem, ale tak naprawdę artykułuję swoje najgorsze lęki.
– To nie… My nie… Jak mogłaś w ogóle o czymś takim pomyśleć?
Wybucham gorzkim śmiechem.
– A to dobre! A co innego mam myśleć? Kiedy nagle tak strasznie zależy ci na

kobiecie, którą dopiero co poznałeś? Co w niej jest takiego, że nagle zachowujesz się
jak ktoś zupełnie mi obcy? Bo wiesz, patrzę na ciebie i nie mam pojęcia, kim jesteś.

Ku mojemu przerażeniu, łamie mi się głos i czuję, jak po policzku spływa mi łza.

Nie chcę przy nim płakać, nie chcę być słaba. Pragnę jedynie, by był ze mną szczery.
Ale czy powie mi prawdę, kiedy wyglądam tak żałośnie? Obracam się do niego
plecami i biorę kilka głębokich wdechów, żeby się uspokoić. Kiedy jednak znów na
niego patrzę, stoi tak blisko mnie, że nie dzieli nas bodaj centymetr przestrzeni.

– Łamiesz mi serce, Tessie.
Nie daje mi czasu na myślenie. Nie daje mi czasu na jakąkolwiek reakcję. Nagle

jego usta miażdżą moje usta, a język wślizguje się między wargi. Cole mocno mnie do
siebie przyciąga, a ja przywieram do niego całym ciałem. W tym jesteśmy dobrzy. To
nie wymaga od nas wysiłku. Zarzucam mu ramiona na szyję, poruszam się wiedziona
instynktem. Otwieram usta, a z gardła Cole’a dobywa się głęboki jęk. Jego dłonie
zsuwają się niżej i ujmują moje pośladki. Ma magiczne ręce. Ręce, które sprawiają, że
zapominam, czemu byłam na niego wściekła. Potwornie za nim tęskniłam, tak więc
pozwalam mu całować się do utraty tchu i nie oponuję, gdy padamy na łóżko. Cole
nie odrywa swoich warg od moich nawet wtedy, gdy szarpie szlafrok, a ja wsuwam
dłonie pod jego koszulkę. Jest lodowaty i z przerażeniem konstatuję, że wyszedł
z domu bez kurtki, w samym tylko T-shircie

Chyba trzeba go rozgrzać.
Głosik z tyłu mojej głowy bąka, że to kiepski pomysł i że to nijak nam nie

pomoże. Rozkazuję mu jednak trzymać dziób na kłódkę, bo to, jak Cole całuje mnie
w szyję…

Mogłabym się dowiedzieć, że Zayn wrócił do One Direction, a niewiele by mnie

to obeszło.

background image

Łał, jest naprawdę dobry.
– Tęskniłem – mruczy w moją skórę. Niecierpliwie ciągnę go za koszulkę. Boże,

niech ją ściąga! Kiedy spostrzega, do czego zmierzam, błyskawicznie ją zdejmuje,
a gdy to robi, przecudne mięśnie jego brzucha mocno się napinają.

Przecud-ne.
– I vice versa.
Obnażył jedno moje ramię i teraz wodzi po nim językiem, jakbym była

fantastycznie smakowitym deserem, ja jednak chcę go całować w usta, więc
przyciągam do siebie jego głowę. Wszystko nabiera tempa. Cole niemal do końca
pozbawia mnie szlafroka, ja rozpinam jego dżinsy i wtedy, właśnie wtedy to się
dzieje.

Przybywa obsługa z żarciem.
Nigdy wcześniej tak bardzo nie pragnęłam być kimś innym. Na przykład laską ze

słonecznej Kalifornii, bo one magazynują jarmuż jak wielbłądy wodę. Niestety, mój
żołądek jest organem bardzo zdecydowanym.

I może to nawet dobrze. Na dźwięk pukania odskakujemy od siebie, jakby ktoś

oblał nas zimną wodą. Odpycham Cole’a i okręcam się szlafrokiem. Policzki płoną mi
żywym ogniem, gdy obchodzę łóżko, robiąc wszystko, byle tylko na nie nie patrzeć.
Muszę być czerwona jak cegła, co wespół z blednącym już sińcem daje zapewne
wybitnie interesujący obraz. Na szczęście, kiedy niemal upuszczam pospiesznie
odebraną kelnerowi tacę, facet kulturalnie milczy. Naprawdę nie chciałabym, żeby
wparował do środka i natknął się na półnagiego Cole’a.

– Tessie. – Cole chwyta mnie za rękę i wyrywa ze stuporu, nie pozwalając dłużej

gapić się na zamknięte drzwi. Opieram czoło o framugę i oddycham głęboko.

– Czy możesz po prostu powiedzieć mi prawdę? Jakakolwiek ona jest.
Milczy przez minutę i jest to chyba najdłuższa minuta w moim życiu. Gdy

wreszcie otwiera usta, mówi głosem tak cichym, że ledwie go słyszę.

– Tak.

background image

15

Jestem subtelna jak okładka romansidła

– Jej facet to damski bokser. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem Mel, miała rozciętą

wargę i nie mogła chodzić, bo tak ją skopał.

Spodziewałam się tego, ale w zaciszu hotelowego pokoju rzeczywistość uderza we

mnie niczym taran. Trzęsę się, kiedy Cole opowiada dalej.

– Zapytałem ją, czy wszystko w porządku, a ona powiedziała, że miała niewielki

wypadek. Ale jej córka… Jezu, Lainey była przerażona. Kiedy tylko zobaczyłem tego
faceta, od razu wiedziałem, że coś jest nie tak. Wściekał się, że ze mną rozmawiała,
ale zamiast kazać mi spierdalać, wyładował się na niej. Gołym okiem było widać, że
ją bije, ale nikt w całym budynku nie próbował jej pomóc ani nie wezwał policji.
Każdego dnia widziałem nowy siniec. Mel zaczęła zakrywać je makijażem i nosić
ciuchy z długimi rękawami. Obrażenia mogła ukryć, ale strachu Lainey nie. Mała
śmiertelnie bała się własnego ojca. Ilekroć był w domu, krzyczała i płakała. Któregoś
razu zobaczyłem, że ją też uderzył. Miała czerwony policzek. Wtedy mi się ulało.

Z sykiem wciągam powietrze. Na samą myśl, że dziecko musiało przechodzić coś

takiego, pęka mi serce. Dociera do mnie, że miałam szczęście, bo nawet w swych
najgorszych momentach moi rodzice nie posuwali się do rękoczynów. Nie rozumiem,
naprawdę nie rozumiem, jak można być tak zepsutym i złym, żeby wyładowywać się
na kimś słabszym. Teraz zachowanie Cole’a nabiera o wiele więcej sensu. Wciąż
jednak mam pytania.

Siedzimy na łóżku po turecku, naprzeciwko siebie. Cole ujmuje moją dłoń i unosi

ją do ust, by ucałować kostki moich palców.

– Więc spotkałem się z nim – ciągnie. – Spotkałem się z nim, bo nie mogłem

pozwolić, by to się znów stało. Nie mogłem pozwolić, żeby znów uderzył Lainey.

– Co zrobiłeś? – pytam cicho.
– Chciałem z nim porozmawiać, ale goście tacy jak on… – Oczy Cole’a

ciemnieją. Zaciska zęby. Nieczęsto widuję w jego spojrzeniu taką nienawiść.
Przypomina mi się pewne wydarzenie z liceum i dupek o imieniu Hank. Wtedy Cole
emanował podobnym gniewem i to, co wydarzyło się później, było dość paskudne.

– O nie… – mamroczę.
– Musiałem. – Robi przepraszającą minę. – Nie mogłem dopuścić do tego, żeby

background image

nadal wyżywał się na swojej dziewczynie i dziecku. Wszyscy wiedzieli, co się dzieje,
słyszeli płacz i wrzaski, ale nikt nie miał dość jaj, by cokolwiek zrobić.

– Zdajesz sobie sprawę z tego, że twoje studia, że wszystko, na co tak ciężko

pracowałeś… Mogłeś to wszystko stracić. Cole, jak mogłeś być tak lekkomyślny?
Dlaczego nie zwróciłeś się do policji?

– Cóż, w końcu musiałem. – Zwiesza głowę, jakby wracał pamięcią do czegoś

koszmarnego. – Powiedziałem mu, żeby trzymał się z daleka. Jeden ze znajomych
taty z akademii jest zastępcą szefa miejscowej policji. Skontaktowałem się z nim,
żeby zapytać, jak mógłbym pozbyć się gościa, skoro Mel nie chce się wychylać.
Powiedział, żebym nie wdawał się z nim w bójki, bo facet może wnieść oskarżenie.
Kilka razy się poprztykaliśmy, ale nie posunąłem się za daleko. Dupek wiedział
jednak, że mam na niego oko, i wyżywał się na Mel. Im bardziej próbowałem jej
pomóc, tym więcej miała siniaków.

– Boże, biedaczka. Nie mogę uwierzyć, że nic mi nie powiedziałeś. To straszne, że

zmusiłam ją do mówienia o jej chłopaku – dukam i ukrywam twarz w dłoniach.
Wstydzę się tego, co zrobiłam. Być może powinnam była jednak docisnąć Cole’a,
zanim wparowałam do jej mieszkania. – Ale chyba jakiś czas już go nie było, prawda?
Nie widziałam go, kiedy byłam w Chicago. Co się wydarzyło?

– Ilekroć to wspomnę, mam ochotę dopaść tego kutasiarza i udusić go gołymi

rękoma.

– Co się wydarzyło? – powtarzam ciszej, delikatnie przesuwając dłonią po jego

przedramieniu. Wiem, że to musiało być coś okropnego. Nie umiem sobie wyobrazić
rzeczy, których był świadkiem, i odpowiedzialności, którą wziął na swoje barki. Nie
wiem też, jak udało mu się zachować milczenie.

Cole opowiada, jakby przypominał sobie senny koszmar, jakby to, co się

przydarzyło, przydarzyło się komuś innemu. Sprawia wrażenie, jakby zapadał się
w sobie, nawet jego głos staje się głuchy, odległy.

– Cały dzień siedziałem w bibliotece i pisałem. Kiepski okres. Nie spałem, nie

jadłem jak człowiek. Wiedziałem tylko, że za kilka dni cyrk na uczelni się skończy
i odetchnę. To było niedługo przed tym, jak przyleciałem do Nowego Jorku.

Liczę w pamięci. Problemy z Melissą musiały pojawić się dokładnie wtedy, gdy

Cole zaczął szkołę. Trudno uwierzyć, że ani razu o tym nie wspomniał. Grzebię
w pamięci, by upewnić się, że nie zignorowałam żadnych znaków, ale tych znaków po
prostu nie było. Cole jest świetnym aktorem. Ukrywał przede mną tę część swojego
życia, jakby ta druga jego część, która jest ze mną, nie miała nic wspólnego z tą, która
mieszka w Chicago. Zawsze sądziłam, że czas pochłania mu szkoła, a przez

background image

weekendową pracę w dziwnych godzinach nie ma ani chwili na życie towarzyskie.
Nigdy się nie martwiłam, że znalazł sobie inną dziewczynę, przerażał mnie jednak
rosnący dystans i nie bardzo wiedziałam, o czym mówić, kiedy wiedliśmy tak różne
życia i nie byliśmy ze sobą równie blisko, co wcześniej. Zmiana była, oczywiście,
nieunikniona. Mieszkaliśmy ze sobą przez bite trzy lata i tak się ze sobą spletliśmy, że
nigdy nie myślałam w kategoriach „moje życie” i „jego życie”. To zawsze było
„nasze życie”.

Teraz okazuje się, że owszem, Cole ma swoje życie i to życie nie ma nic

wspólnego ze mną. Głupio mi, że tak otwarcie dzieliłam się z nim każdą pierdołą
w Nowym Jorku. Nie żebym jakoś specjalnie go zamęczała, bo i nie miałam na to
siły, spędzałam jednak sporo czasu, pisząc do niego i opowiadając, jak mi minął
dzień. Nie chciałam, by cokolwiek stracił. Najwyraźniej on nie odwzajemnił się tym
samym.

– Mów dalej.
– Wróciłem do domu ledwie żywy. Oczy mi się zamykały. Chciałem tylko zajrzeć

do Mel i Lainey, żeby się upewnić, że Axel nie wrócił.

Wzdrygam się. Nawet jego imię pobrzmiewa złem.
– Nie wiem, czy w ogóle do nich poszedłem. Chyba po prostu padłem na łóżko.

Obudziło mnie walenie do drzwi. Ktoś wołał mnie po imieniu. To była Lainey.

– O Boże.
– W życiu nie zapomnę jej miny. Po prostu się nie da. Płakała tak bardzo, że nie

mogła oddychać. Nie wiem, ile czasu stała pod moimi drzwiami. Wiem tylko, że
w tym czasie Axel niemal zatłukł jej matkę na śmierć. – Jego głos się łamie, a do
mnie dociera, że choć nie mógł zrobić nic więcej, i tak prześladuje go poczucie winy.
To przecież nie przez niego są na tym świecie ludzie bez serca i duszy, ludzie, którzy
znajdują przyjemność w krzywdzeniu innych. Ludzie, których z powierzchni ziemi
powinna zmieść jakaś zaraza.

– Ja… Nie wiem nawet, co powiedzieć. Nie miałam o niczym pojęcia.
– Parszywa sytuacja. Najgorszemu wrogowi bym jej nie życzył. Nie chciałem

w żaden sposób cię w to mieszać. Na samą myśl o tym, że miałabyś obcować z czymś
tak złym…

– Cole… – chrypię. – Kocham cię. To nie tak, że chcę być przy tobie tylko w tych

dobrych chwilach. Chcę pomóc ci ze… wszystkim. Boże, wyobrażam sobie to, co
widziałeś, ból, którego byłeś świadkiem, i… Żałuję, że mi nie powiedziałeś. Nie
musiałeś sam przez to przechodzić. Przecież mogłeś poprosić o pomoc.

– Lainey to mądry dzieciak. A może Melissa poinstruowała ją na wszelki

background image

wypadek? W każdym razie, nim przybiegła do mnie, zadzwoniła po policję.
Przyjechali akurat wtedy, kiedy odciągnąłem Axela od Mel i złamałem mu kilka
żeber.

– O nie! – wyduszam.
– Musiałem. Chciałem zabić go za to, co jej zrobił. Gdybyś tylko ją widziała,

Tessie. Myślałem… Myślałem, że Mel nie żyje. Potwornie krwawiła i miała problem
z oddychaniem. Dwa tygodnie spędziła w szpitalu. Facet nie zasługuje, żeby chodzić
po ziemi.

– Oczywiście, że nie zasługuje, ale to nie znaczy, że to ty masz go zaciukać. –

Przybliżam się tak bardzo, że niemal siadam Cole’owi na kolanach. – Nie wniósł
oskarżenia? Gdyby to zrobił, miałbyś straszne problemy na uniwerku.

– Nie wniósł.
– Zgaduję, że nie chciał wyświadczyć ci przysługi, więc co się stało?
Cole bierze głęboki wdech.
– Mel powiedziała mu, że wniesie o zakaz zbliżania się, ale choć dowody były

oczywiste, nie nałożono na gościa aresztu. Mel odstąpiła od oskarżeń.

– Co?! – wykrzykuję, bo oczyma wyobraźni widziałam imć Axela za kratkami,

najlepiej w objęciach dwumetrowego misiaczka ze złotym zębem. To, co przydarzyło
się Melissie, to jakiś koszmar. Jej facet zasługuje na to, by zgnić w pierdlu. Nie mogę
uwierzyć, że pozwoliła mu się wywinąć.

Chyba że…
– Zrobiła to ze względu na ciebie, prawda? Żebyś miał czystą kartotekę?
Cole wygląda na tak przybitego, jakby dźwigał na ramionach wszystkie grzechy

tego świata. Nie znam go z tej strony i po raz kolejny zadziwia mnie, jakim świetnym
okazał się aktorem. Gdyby Mel nie zadzwoniła do niego w tamten weekend, w życiu
bym się nie domyśliła, ileż rzeczy wydarzyło się w tej alternatywnej rzeczywistości,
którą sobie na boku zbudował. A jednak to okropne widzieć go tak zgaszonym
i pogrążonym w piekle wyrzutów sumienia.

– Hej, hej, spójrz na mnie.
Ujmuję jego twarz w dłonie i zmuszam go, by spojrzał mi w oczy.
– To nie twoja wina.
Cole nie odpowiada, ale nie odwraca wzroku. Okej, dotarłam do niego, teraz więc

nie mogę pozwolić mu się wymknąć.

– Wiesz, dlaczego byłem taki wściekły, kiedy zastałem cię w mieszkaniu Mel? –

pyta po dłuższej chwili.

– Bo ją zdenerwowałam? – Teraz, znając jej historię, jeszcze gorzej się z tym

background image

czuję. Ale czy o to chodziło? Nie jestem pewna, ale na litość boską, co ja wiem o tej
całej sytuacji?

– Oż w mordę, Tessie, oczywiście, że nie! – Unosi moje dłonie do ust. –

Naprawdę myślisz, że mógłbym być na ciebie zły o coś takiego?

– Popełniłam błąd. Teraz to rozumiem.
– Nie! Nie o to chodzi. – Potrząsa głową. – Ten kutasiarz nadal nachodzi Mel.

Zawsze wtedy, kiedy ona najmniej się tego spodziewa. – Spostrzega przerażenie na
mojej twarzy. – Hej, rozmawiałem z glinami. Naprawdę bardzo chcą go udupić, ale
facet wie, jak i kiedy podejść Mel i Lainey, żeby go nie przyłapano. I to właśnie się
stało w Święto Dziękczynienia. Przylazł do przyczepy rodziców Mel, a ona… Cóż,
nie przyjęła tego najlepiej.

– Boże, przez co ona musi przechodzić… Nie wierzę, że słowem o tym nie

wspomniałeś. Nie wiem, co mam powiedzieć.

– Pozwól więc, że to ja będę mówił, zwłaszcza że już dawno powinienem był to

zrobić. Pozwoliłem, żeby to stanęło między nami. Byłem na ciebie wściekły, bo nie
mogłem znieść myśli, że ktoś mógłby cię skrzywdzić pod moją nieobecność. Że Axel
mógłby akurat zjawić się w mieszkaniu. Stałaś dokładnie w tym miejscu, w którym
znalazłem Mel. Wtedy, kiedy prawie ją zabił. I… przeraziło mnie to. Bo chciałem
jedynie, żebyś była bezpieczna. Nie mogę pozwolić, żebyś znalazła się blisko tego
faceta. Nigdy na to nie pozwolę.

– O Boże, Cole… W coś ty się wpakował?
Obejmuję go mocno, wiedząc, że cokolwiek się stanie, nigdy już nie pozwolę mu

tak się oddalić.

*

Najpierw kładę Cole’a do łóżka. Po wyrzuceniu z siebie wszystkiego bardzo

potrzebuje odpoczynku. Później siadam i zaczynam się zastanawiać. Cieszę się, że
wzięłam laptopa, bo nieważne, jak bym się starała, nie umiem zapomnieć o tamtym e-
mailu. Wyznanie Cole’a zmienia wiele rzeczy, tej jednak nie. Nie wiem, jak
zareaguje, ale póki śpi, mogę raz jeszcze wszystko przemyśleć. Potrzebuję kilku dni.
Może nawet tygodni. Mam jednak pewność, czego pragnę, i perspektywy wydają mi
się ekscytujące. Po raz pierwszy od dawna podejmę decyzję, kierując się jedynie
własnym szczęściem.

Zaczyna świtać, gdy budzę się wtulona w ramiona Cole’a. Wyjawiam mu resztę

planu.

– Proszę, porozmawiaj z ojcem.
Nie jest szczęśliwy, ale nie próbuje oponować. Nie wiem, czemu już dawno tego

background image

nie zrobił. Jeśli ktoś może pomóc Cole’owi pozbyć się Axela na dobre, jest to szeryf
Stone. Wiem, że zmartwi się sytuacją tak samo jak ja, bo jego syn ma na koncie kilka
barwnych wybryków. Żadne z nas nie chce, by Cole wplątał się w coś, co mogłoby
zagrozić jego przyszłości.

Siedzę na balkonie, okręcona kołdrą, i popijam kawę, a Cole referuje przez telefon

wydarzenia, o których niedawno opowiadał mnie. Świadomość, że ktoś tak twardy jak
szeryf Stone zajmie się problemem, sprawia, że spływa na mnie spokój. Cole robił, co
w jego mocy, by być anielskim sąsiadem, przyszła jednak pora na to, by do akcji
wkroczył ktoś jeszcze.

– Załatwione? – pytam, gdy wchodzi na balkon.
– Tak. Było… ostro.
– Niech zgadnę, wkurzył się, że wcześniej mu nie powiedziałeś?
– Rzucił paroma epitetami, ale wszystkie już kiedyś słyszałem. – Po raz pierwszy

dzisiaj uśmiecha się lekko. To chyba dobry znak. Korzystam z okazji, by zadać kilka
pytań, które nie dają mi spokoju.

– Melissa próbowała z kimś porozmawiać? Ma jakiegoś terapeutę?
Cóż, po spotkaniu z nią zorientowałam się, że wciąż cierpi z powodu tego, co się

jej przydarzyło. Nie tylko ona zresztą. Aż trudno mi uwierzyć, że nie zorganizowała
żadnej psychologicznej pomocy dla Lainey, na której zachowanie Axela musiało
odcisnąć piętno. Spędziłam z Cami dość czasu, by wiedzieć, że ofiary przemocy
domowej, a zwłaszcza dzieci, potrzebują terapii. Myślałam nawet o tym, by
zadzwonić do niej i zapytać, czy nie mogłaby mi kogoś polecić, nie zrobię tego
jednak, nim nie porozmawiam z głównymi zainteresowanymi.

Cole wzdycha, jakby już o tym myślał.
– Wiedziałem, że jest kiepsko, już kiedy wychodziła ze szpitala. Nie żeby coś się

drastycznie zmieniło, bo Mel nigdy nie miała zadatków na matkę roku. Urodziła
Lainey w młodym wieku, zupełnie nieprzygotowana do nowej roli. Dodaj do tego
Axela i problemy masz jak w banku. Wyczuwałem, że Lainey nie jest tak kochana,
jak być powinna, i że nie poświęca się jej wystarczającej uwagi, więc starałem się to
jakoś naprawić.

– To ty kupiłeś jej to biurko, prawda?
Wydaje się zaskoczony moją spostrzegawczością.
– Tak. To był prezent na urodziny. Jezu, była taka szczęśliwa, jakbym wybudował

jej wielki dom dla lalek.

Uśmiecham się.
– Nie żebym mogła postawić się w jej sytuacji, ale kiedy jesteś mały i nie

background image

rozumiesz, co jest nie tak z dorosłymi w twoim życiu, właśnie takie drobiazgi znaczą
najwięcej. Jeśli nie czuła się kochana przez rodziców, to samym zauważeniem jej
sprawiłeś jej wiele radości. Z tego, co zdążyłam zauważyć, czci cię jak bohatera.
Wiesz dlaczego? Bo dzięki tobie poczuła, że ma jakieś znaczenie i że komuś na niej
zależy. Dla dzieciaka to bardzo ważne.

Cole milczy. Wiele bym dała, by wiedzieć, o czym myśli. Teraz gdy mam już

pojęcie, przez co przeszedł, instynktownie chcę sprawić, by przestał się zamartwiać,
i pragnę, by pozwolił mi sobie pomóc.

– I co? Żałujesz, że wcześniej mi nie powiedziałeś? – pytam żartobliwie, on

jednak ma tak poważną minę, że natychmiast przestaję chichotać.

– Nie miałem pojęcia, w co się pakuję. Aż w pewnej chwili okazało się, że tkwię

w tym po uszy. Wiesz, byliśmy z Mel sąsiadami, aż tu nagle robię jej zakupy i karmię
dzieciaka. Nie wiedziałem, jak ci to wyjaśnić. Nie wiedziałem, jak zareagujesz.

– Zrozumiałabym i spróbowałabym ci pomóc. Odwalasz kawał wspaniałej roboty,

Cole, ale nie wolno ci robić tego samemu. Musisz pozwolić innym ludziom udzielić
Mel pomocy. Profesjonalistom, którzy wiedzą, jak się do tego zabrać. Ona nadal
mieszka w mieszkaniu, w którym Axel ją bił i… Rany, na jej miejscu już dawno bym
się stamtąd wyniosła.

– Mel wróciła ze szpitala mocno wycofana, zwłaszcza jeśli chodzi o Lainey. Nie

zliczę, ile razy zapomniała odebrać ją ze szkoły, nakarmić czy wykąpać. To było
wręcz absurdalne. Nie wiedziałem, co robić, ale na szczęście pomogła jej matka.
Teraz Lainey większość nocy spędza z babcią, a Mel zajmuje się nią, kiedy jest
w stanie. Próbowałem rozmawiać z nią o leczeniu, ale… Chyba masz rację. Skąd mi
przyszło do głowy, że sam dam radę jej pomóc? Potrzebuje specjalisty.

– Melissa ma w ogóle jakąś pracę? Widziałam te rachunki, a skoro nadal jest

w szoku po tym, co się stało… Nie wiem, Cole. Jak ona funkcjonuje?

Cole milczy.
Przyklękam koło niego i ujmuję go za rękę.
– Wspierasz je, prawda? Płacisz?
Podejrzewałam coś podobnego, gdy dotarło do mnie, jak bardzo się w to

zaangażował. Wreszcie wiem, dlaczego tak ciężko haruje, choć wcale nie musi.
Wiem, dlaczego nie chciał się wyprowadzić, przenieść w jakieś milsze miejsce, choć
i ja, i jego rodzina wielokrotnie go o to prosiliśmy. Dzielnica, w której mieszka, jest
najniebezpieczniejszą w Chicago i gdy dowiedziałam się o liczbie przestępstw, do
których w niej dochodzi, byłam naprawdę przerażona. Choć nie naciskałam na Cole’a,
nie raz i nie dwa sugerowałam, że powinien się stamtąd wynieść.

background image

Nigdy tego nie zrobił, a to dlatego, że tak mocno zaangażował się w czyjeś życie.

Kocham go między innymi za jego ogromne serce i wielką odwagę. Kocham jego
empatię i zaangażowanie, kocham to, że jest gotów na wiele wyrzeczeń, by pomóc
komuś w potrzebie. Cholera, w końcu dokładnie to samo zrobił dla mnie i zawsze
będę mu za to wdzięczna. Ale zakochaliśmy się w sobie i wdzięczność nie jest
najważniejszym uczuciem, które nas łączy. Choć wciąż ją czuję, nie jestem nią
przytłoczona. Jej miejsce zajęła głęboka, bezwarunkowa miłość. Nie jestem z nim
dlatego, że mi pomógł. Jestem z nim, bo stał się miłością mojego życia.

Zachowanie Cole’a wobec Mel nie ma nic wspólnego z miłością, martwi mnie

jednak to, jak mocno się zaangażował.

– Powiedz mi. Naprawdę chcę ci pomóc.
– Pracowała w biurze jako recepcjonistka. To szemrana agencja nieruchomości

w najgorszej części miasta. Pierwszego dnia po powrocie ze szpitala miała pewien…
incydent. Klient ciut za blisko do niej podszedł. Nie wiedział, że nie życzy sobie
dotyku. Chyba jej się przypomniało, co zrobił Axel, bo walnęła gościa w głowę
przyciskiem do papieru.

Och. Zasłaniam usta dłonią.
– Oczywiście prawie natychmiast ją wyrzucili i od tamtej pory szuka pracy. Więc

tak, pomagam jej, póki nie stanie na nogi. Obiecała, że się postara.

Gdyby to było takie łatwe.
– Tej nocy, kiedy zniknąłeś z hotelu… To właśnie robiłeś? Pomagałeś jej? Cole,

musisz uzmysłowić sobie, że…

– Że za dużo na siebie wziąłem. Wiem. Ale nie umiem zostawić jej samej.
– Ale ona nie musi być sama. Rozumiesz? Są na tym świecie inni ludzie, którzy

mogą jej pomóc, ludzie, których praca na tym właśnie polega. Rozumiem, że starasz
się robić to, co właściwe, ale nie sądzisz, że dość już się w to zaangażowałeś?

Jestem subtelna jak okładka romansidła. Mówcie mi Fabio, zgadzam się. No więc

dobrze, powiedziałam to wprost. Może i zabrzmiałam jak egoistka, ale ktoś musi
interweniować i uświadomić Cole’owi, że Melissa i Lainey nie są skazane wyłącznie
na niego, a on nie jest jedyną osobą w galaktyce, która się o nie troszczy.

Cole ponuro kiwa głową. Oj, coś czuję, że niełatwo będzie go przekonać. Sytuacja

dojrzewała przez miesiące i tyleż samo czasu Cole ukrywał przede mną prawdę,
ciężko mu więc o tym rozmawiać. Nawet ze mną.

Ale wiecie, ktoś uświadomił mi, że nie wolno przestać próbować pomóc komuś,

kogo kochasz, nawet jeśli to wymaga czasu. Nieważne, jak bardzo by się ten ktoś
opierał, nieważne, jak wieloma murami by się otoczył, ile kłamstw by wymyślił, ile

background image

ran zadał – jeśli kochasz, będziesz próbować. W końcu, po jakimś czasie i wielkim
trudzie, uda ci się do tego kogoś dotrzeć i samo to będzie największą nagrodą.

Cole był dla mnie kimś takim. Zburzył moje mury i zmienił życie na lepsze. Więc

ja odwdzięczę mu się tym samym.

background image

16

Jesteś nieustępliwy jak shipperki Larry’ego

Miesiąc później
Święta to najcudowniejszy czas w roku i choć moja rodzina nie może się

poszczycić kolekcją pięknych bożonarodzeniowych wspomnień, myślę, że tym razem
wreszcie wszystko jest jak trzeba. Część zasługi należy się mnie i uporowi, z jakim
dążyłam do realizacji swoich planów po przyjęciu zaręczynowym z piekła rodem.
Sięgnęłam po wsparcie i w trakcie świąt wszyscy zachowywali się jak należy. To, że
nawet Jay powstrzymał się przed wkurzaniem Cole’a uwagami w stylu: a ja wiem, jak
przyprawionego kurczaka lubi Tessa, można chyba uznać za bożonarodzeniowy cud.
Przed świętami rozesłałam do wszystkich długiego, szczegółowego e-maila
z żądaniem wyspowiadania się ze wszystkich pieprzniętych ekspartnerów, którzy
mogliby nam zakłócić spokój. Czy zatrudniłam prywatną ochronę? Nie. Czy
zapłaciłam paru licealnym osiłkom za pilnowanie chałupy? O tak. Częściowo więc
dzięki mnie, a częściowo dlatego, że Stone’owie nad rodzinne niesnaski przedłożyli
dobro swojego syna, mieliśmy najprzyjemniejsze Boże Narodzenie w historii.

No, a poza tym Cole przez dwa tygodnie będzie w domu.
Egzaminy oraz opieka nad Melissą i Lainey naprawdę dały mu popalić.

Potrzebował odpoczynku, zaangażowałam więc całą jego rodzinę, żeby się nim zajęli.
A ponieważ babcia Stone na dobre wprowadziła się do rodzinnej chałupy Cole’a,
mam umiarkowaną pewność, że miłość mojego życia jest pod dobrą opieką.

W przyszłości będę za to wdzięczna. Ale o tym później.
– O czym myślisz? – pyta Cole, zapinając suwak mojej kiecki.
Idziemy na randkę. Pierwszą od wieków, jak się zdaje. Jestem podekscytowana.

Przyjaciele postanowili świętować nadejście nowego roku w nowojorskim stylu,
imprezując, my jednak mamy ochotę na coś innego. Postanowiliśmy spędzić tę noc
razem. Zjemy kolację, może trochę potańczymy. Będzie spokojnie, ale nie nudno,
jeśli wiecie, co mam na myśli.

– O tym, jak wszystko się ostatnio zmieniło. – Nie powiedziałam mu

o najważniejszej zmianie, planuję jednak zrobić to dzisiaj. Ostatni miesiąc
poświęciłam w całości jemu. Starałam się, jak mogłam, by upewnić go
w przekonaniu, że zawsze, ale to zawsze może na mnie liczyć. A liczył.

background image

Poszliśmy za radą szeryfa i pomogliśmy Melissie oraz Lainey przeprowadzić się

w inne, bezpieczniejsze miejsce. Pan Stone zasugerował również, żeby Mel wróciła
do panieńskiego nazwiska, które powinna nosić też Lainey. Prawdziwa harówa
zaczęła się jednak, kiedy obydwie zamieszkały w spokojnym sąsiedztwie. Po
rozmowie z Melissą ruszyliśmy na poszukiwania jak najlepszego terapeuty
specjalizującego się w pomocy ofiarom przemocy domowej. Potem trzeba było
znaleźć kolejnego, tym razem dla Lainey. Miło mi oznajmić, że się udało.

Poza tym zaczęliśmy anonimową zbiórkę pieniężną, żeby pomóc im stanąć na

nogi. W ostatnim e-mailu do mnie Melissa napisała, że szuka pracy, a Lainey podoba
się nowa szkoła. Sytuacja naprawdę się poprawiła.

Ale Cole’owi wcale nie było z tym łatwo. Kiedy nagle zabrakło problemu,

z którym mógłby się zmierzyć, nie bardzo wiedział, co ze sobą zrobić. Wspierałam
go. Byłam przy nim. Zapewniałam go, że razem uspokoimy jego demony.

A było ich całe stado.
Część pragnienia Cole’a, by pomóc damie w opałach, wynikała z jego

nieustającego poczucia winy, to zaś ma korzenie w czasach wczesnej młodości. Cole
wyrzuca sobie nie tylko to, że kiedyś źle mnie traktował, ale również to, że nie było
go przy mnie, gdy cierpiałam z powodu najgorszych prześladowań. Minęło wiele lat,
milion razy zapewniałam go, że nie mam żalu, a jednak te wspomnienia wciąż go
prześladują. Sytuacja z Melissą uświadomiła mi, jak bardzo Cole pragnie
odpokutować swoje winy. Jak bardzo chce ponieść karę. W szkole średniej przeżyłam
napaść i długo nie mogłam się otrząsnąć. Cole, choć zrobił wszystko, co mógł,
potrzebował nawet więcej czasu, by przestać się winić. Mam świadomość tego, że
pewne rany nigdy się nie zagoją, nie dziwię się więc, że gdy zobaczył znęcającego się
nad kobietą faceta, natychmiast wkroczył do akcji. Zrobił jednak nie tylko to. Pragnąc
pomóc, zdobył się na wiele więcej, niż zdobyłby się ktokolwiek inny.

Kocham go za to, ale Cole musi się nauczyć, w którym momencie odpuścić

i uświadomić sobie, że już zbyt długo prześladuje go poczucie winy. Rzucił się na
główkę w czyjeś życie, zapomniał jednak, że nie jest to jego życie. Myślę, że pobyt
w domu oraz towarzystwo ludzi, którzy go kochają, pomogły mu zrozumieć, że nie
jest odpowiedzialny za nikogo prócz samego siebie.

Cole dopina suwak i całuje mnie w kark. Obejmuje mnie ramionami i wtula twarz

w moją szyję.

– Jesteś moją bohaterką, Muffinko. Wiem, że za rzadko to powtarzam, ale ci

dziękuję.

Chwytam go za ręce i mocniej do niego przywieram.

background image

– Wiesz, że zrobiłabym dla ciebie wszystko.
Całuje mnie w bok szyi. To długi, wilgotny pocałunek, który sprawia, że mam

ochotę poprosić Cole’a, by ściągnął ze mnie kieckę, którą dopiero co pomógł mi
założyć.

– Tak bardzo cię kocham, Tessie. Czasem siła tego uczucia po prostu zwala mnie

z nóg. Dziękuję, że nie rzuciłaś mnie w diabły, choć miałaś po temu powody.

– Cole’u Stonie, jesteś miłością mojego życia i nie pozwolę ci się tak łatwo urwać.

– Głos łamie mi się z emocji, wiem jednak, że nie mogę jeszcze płakać. Muszę być
odważna i silna, jeśli ta noc ma pójść zgodnie z planem.

Gdybyście jeszcze nie zauważyli: tak, bardzo się ostatnio przejmuję planowaniem.

Lubię planowanie. Zaplanowane rzeczy to taka spokojna wysepka w morzu chaosu.
Biorę się więc w garść i opuszczam moje sanktuarium, znane także jako ramiona
Cole’a.

– Idziemy? Nie chciałabym, żeby przepadła nam rezerwacja.

*

– Jesteś dziś milcząca – zauważa Cole, gdy zabieramy się za drugie danie.

Jedzenie jest pyszne, a atmosfera romantyczna i zmysłowa zarazem. Cole świetnie
wybrał restaurację, to kolejne z jego przeprosin, których w ciągu ostatnich tygodni
otrzymałam mnóstwo.

Nie, nie potrzebuję tego. Wiele razy mu to powtarzałam.
Cóż, jeśli jednak facet chce trwonić ciężko zarobioną kasę na rozpieszczanie

mnie? Jakże mogłabym odmówić. Okej, przyznam, trochę przesadza. Na święta
podarował mi brylantowy naszyjnik, co doprowadziło do kilkugodzinnej dyskusji,
a raczej mojego monologu, w trakcie którego marudziłam, że za dużo na mnie
wydaje. Jak grochem o ścianę. Przyznam jednak, że w głębi duszy troszeczkę mi się
to podoba.

Milczę, bo zastanawiam się, jak przekazać mu wieści. Wiadomość od Beth

wyrywa mnie ze stuporu. Śmieję się głośno, oglądając przysłany przez nią filmik, na
którym czerwona jak cegła Megan siedzi na nagich ramionach striptizera i podryguje
w rytm Hot in Here Nelly’ego. Piszę do Beth, żeby koniecznie wzięła namiary na tę
knajpę, bo na pewno wybierzemy się tam na wieczór panieński. Ślub ma się odbyć
w kwietniu. Już nie mogę się doczekać.

Zanim jednak dojdzie do ślubu, muszę przekazać wszystkim pewną bardzo istotną

wiadomość.

– Myślę.
– O czym? – Jego oczy skrzą się radością, a drżące światło świecy rzuca cienie na

background image

jego twarz. Mogłabym w nim zatonąć.

– O tym, że jakoś nam się udało. Wiesz, ze związkiem na odległość. I to mimo

wszystkich przeszkód.

– Wątpiłaś? – Unosi w uśmiechu kącik ust. – Myślałaś, że dam ci uciec?
– Oczywiście, że nie. Jesteś nieustępliwy jak shipperki Larry’ego.
Przekrzywia głowę.
– Chyba nie łapię.
– Ale to dobra rzecz, kochanie. Najlepsza.
Parska śmiechem. Świetnie wie, że coś przed nim ukrywam, ale nie próbuje mnie

wypytywać.

*

Po kolacji nie wracamy do domu mojego taty. Wynajęliśmy pokój w hotelu,

oczywiście innym niż ten, w którym byliśmy na Święto Dziękczynienia. Miejsce jest
podobnie eleganckie, ale nie ciąży na nim duch przeszłości. Kiedy Cole prowadzi
mnie najpierw po schodach, później zaś korytarzem, nie myślę o kłótniach oraz
trudach kilku ostatnich miesięcy. Zamiast się zamartwiać, tryskam optymizmem
i bardziej niż kiedykolwiek wcześniej ekscytuję się przyszłością.

Czy się boję? Ależ oczywiście, że się boję. Ale strach nie powstrzyma mnie przed

skorzystaniem z najlepszej okazji, jaką los ma mi do zaoferowania.

– Dzwonił do ciebie opiekun mieszkania?
Od razu po wejściu do pokoju zrzucam buty i padam na łóżko. I pomyśleć, że

zastanawiałam się nad zrobieniem niespodzianki imprezującym przyjaciołom
i dołączeniem do nich w klubie. Mowy nie ma. Noc z Cole’em to jedyne, czego
potrzebuję.

– Tak, wszystko gotowe. Mogę się wprowadzić od razu po powrocie.
Chciałam, żeby wyniósł się tak szybko, jak to tylko możliwe, zaraz po tym, jak

zrobiła to Melissa. Obawiałam się o jego bezpieczeństwo, bo Axel wciąż był na
wolności. Niestety, ze względu na szkołę i umowę najmu musiał zaczekać
z przeprowadzką do stycznia. Tym razem sama pomogłam mu znaleźć lokum
i uwierzcie, ludzie, którzy mieszkają w wybranym przeze mnie budynku, uważają, że
o dziewiątej wieczorem powinno się już leżeć w łóżku.

Cole może się tam zanudzić, ale przynajmniej nic mu się nie stanie. Niestety,

miłość mojego życia coraz częściej mówi o karierze prokuratora. Chyba nie muszę
wspominać, jak szalenie mnie to cieszy? Grozi mi zgon w młodym wieku. I to przez
faceta, który o kilka razy za dużo obejrzał Ludzi honoru. Jeszcze nie poruszałam tego
tematu, bo… Cóż, jedna bitwa na raz.

background image

Co przypomina mi…
Do północy jeszcze daleko, tak samo jak do organizowanego przez hotel pokazu

fajerwerków, chcę jednak zakończyć ten rok bez żadnych tajemnic na koncie. Kiedy
więc Cole przebiera się w wygodniejsze ciuchy, biorę głęboki wdech.

– Możesz tu na chwilę przyjść? – wołam.
Uśmiecha się szeroko.
– Wiedziałem, że coś przede mną ukrywasz, uznałem jednak, że powiesz mi to,

kiedy będziesz gotowa.

– Matko i córko, co za poświęcenie. – Przygryzam wargę, żeby nie parsknąć

śmiechem na myśl, jak strasznie musiało go świerzbić, on zaś wyciąga dłoń
i przesuwa po moich ustach kciukiem.

– Nie powiem, że łatwo było patrzeć, jak w kółko się spinasz, gdybym jednak

zaczął cię naciskać, wyszedłbym na strasznego hipokrytę. To oczywiście nie znaczy,
że nie próbowałem podsłuchiwać tych twoich tajemniczych rozmów telefonicznych,
które prowadziłaś na osobności.

Pochylam głowę i wtulam ją w jego pierś.
– Przepraszam. Chciałam powiedzieć ci wcześniej, ale tyle się działo.
Przesuwa dłońmi po moich plecach, nagich w wyciętej sukience. Nie marzę

o niczym innym, jak tylko o tym, by poczuć jego palce gdzie indziej. Najlepiej
wszędzie. Najpierw jednak muszę załatwić, co mam do załatwienia.

– Na początku grudnia, wtedy kiedy przyleciałam do Chicago, dostałam bardzo

straszną i ciekawą zarazem wiadomość.

– Okej. Zamieniam się w słuch.
– To był e-mail od Amy, mojej szefowej.
Cole kiwa głową.
– Napisała o pewnej możliwości. Chodziło o mnie i o Leilę. Za pierwszym razem

myślałam, że źle przeczytałam, wiesz? To, co zaproponowała, jest zupełnie szalone,
a wtedy byłam w takim stanie, że nie umiałam właściwie tego ocenić. I zdecydować
też nie umiałam. Nie chciałam się spieszyć, nie chciałam działać pochopnie, ale… Ale
dużo o tym myślałam i wiem, że naprawdę chcę to zrobić.

– Jeśli to coś, co sprawia ci radość, skąd pomysł, by to przede mną ukrywać? –

Wygląda na ciut urażonego.

– Nie ukrywałam tego – zapewniam go. – Ani przed tobą, ani przed nikim innym.

Po prostu… Po prostu chciałam mieć pewność, że tego chcę i że kiedy napiszę Amy,
że się zgadzam, zrobię to z właściwych powodów. Po tym wszystkim, co się ostatnio
wydarzyło, bałam się, że… Że wykorzystam okazję, żeby uciec. Ale nie. To nie

background image

ucieczka. To niesamowita okazja. Taka, która szybko się nie powtórzy. I dlatego
zdecydowałam tak, a nie inaczej.

– No dobra, Muffinko, do rzeczy. Zaraz ci tu zemdleję.
Biorę głęboki oddech, bo prócz Amy, Leili i kilku osób z kadr „Venus” z nikim

właściwie o tym nie rozmawiałam. Bądźmy szczerzy – wyartykułowanie tego głośno
jest równie przerażające, co podniecające.

– Szefowa będzie przez sześć miesięcy naczelną brytyjskiego wydania.

W Londynie. – Cole wytrzeszcza oczy. Domyśla się, do czego zmierzam. – Chce
mieć przy sobie cały swój zespół, w tym mnie i Leilę.

No proszę. Powiedziałam to.
O. Boże.
Przez pół roku będę mieszkać w Londynie!

*

Cole milczy. Może ciut za długo, bym dobrze się z tym czuła, ale świetnie go

rozumiem. To nieoczekiwana wiadomość. I trudno tak od razu ją przeprocesować. Od
chwili, gdy dostałam ofertę, wiedziałam, że na zdaniu Cole’a zależy mi najbardziej.
Kiedy więc wreszcie wydusiłam z siebie, o co chodzi, a on nic nie mówi, zaczynam
się ciut martwić.

– Kiedy musisz wyjechać?
Leżę na łóżku, wtulona w jego pierś. Już dawno zmieniłam elegancką sukienkę na

jedwabną nocną koszulkę, którą Cami wpakowała mi do torby. Cole, choć nieco
ponury, w samych bokserkach wygląda oszałamiająco. Czuję ciepło jego ciała.

– Na początku lutego.
– Okej. Więc wciąż mamy trochę czasu.
Ze świstem wciąga powietrze i znów milknie. Patrzę na jego profil, zastanawiając

się, o czym myśli. Wiem, że cieszy się moim szczęściem, to przekazał mi, całując
mnie do utraty tchu. Cieszy się i jest dumny z tego, że jestem gotowa opuścić strefę
komfortu i z wdzięcznością przyjąć dar od losu. Wie, że gdybym tego nie zrobiła,
kiedyś bym pożałowała.

To jednak oznacza również, że będą nas dzielić nie stany, a kontynenty. Będzie

ciężko, a na ile znam Amy, raczej nie będę mogła wsiąść w samolot, ilekroć moje
serce tego zapragnie. Świadomość, jak bardzo będę tęsknić, opóźniła podjęcie decyzji.
Wiem jednak, że nam się uda. Że jeśli ktoś może przetrwać coś takiego, to właśnie
my. Czas będzie szybko płynął. Cole zatopi się w nauce, a ja będę ciężko pracować,
nie mogąc liczyć na ciągłe wsparcie rodziny i przyjaciół. Nigdy tak naprawdę nie
byłam sama i choć trzęsę się na samą myśl o tej nowej, nieznanej mi samotności oraz

background image

o dzieleniu pokoju z Leilą, muszę przyznać, że nigdy nie byłam tak podekscytowana.

– Powiesz mi, o czym myślisz? – zadaję to samo pytanie, które on zadał mi przy

kolacji. Cole uśmiecha się smętnie.

– Żałuję, że tyle czasu zmarnowaliśmy na roztrząsanie moich problemów

i porządkowanie bałaganu. Zamiast spędzić ten czas z tobą kręciłem się jak chomik
w kołowrotku.

– Nie mów tak. – Zataczam palcem kółka na jego piersi. – Jestem dumna z tego,

co zrobiłeś dla Melissy i Lainey. Z tego, jak wiele poświęciłeś. Nikt inny by tego nie
zrobił. Ocaliłeś im życie, Cole, i nigdy nie będę ci tego wyrzucać. Ale to była
najwyższa pora, żeby puścić je wolno, i cieszę się, że mogłam ci w tym pomóc. –
Całuję go w pierś.

– Boisz się? – pyta po chwili Cole.
Jakże świetnie zna moje lęki. Jak dobrze wie, co potrafi zrobić ze mną samotność.
– Trochę. Nigdy nie byłam sama przez tyle czasu. To przerażające. Wiem, że

będzie mi ciężko i że czasem będę płakać. – Spoglądam na jego twarz. – No dobra,
pewnie częściej niż czasem. Wiem jednak, że warto. Że wiele się nauczę. I że po tych
sześciu miesiącach wrócę do domu silniejsza, ze świadomością, że mogę osiągnąć
cele, które sobie wyznaczę.

Jego oczy skrzą się, gdy przyciąga mnie do siebie i namiętnie całuje.
– Wiem, że możesz, i wierzę w ciebie. Jesteś zdolna do wielu rzeczy, Muffinko.

Rozpiera mnie duma. Jeśli tego właśnie chcesz, będę cię wspierać. Zawsze będę cię
wspierać. Będzie do dupy i uschnę z tęsknoty, ale i tak będę cię wspierać.

Niewiele mogę poradzić na to, że natychmiast zaczynam rozpaczliwie ryczeć.

I tak właśnie witamy nowy rok. Z szampanem. Objęci. Płacząc.

Bo Cole ma rację.
Będzie ciężko i będę za nim tęsknić. Spędzę wiele samotnych nocy, w trakcie

których będę przeklinać wyjazd do Londynu i pozostawienie za sobą zarówno Cole’a,
jak i wszystkiego, co znam. Będę się zamartwiać. Będę analizować każdą rozmowę.
I każdą wiadomość. Ale nic nam nie będzie.

Wiecie dlaczego?
Cole przypomina mi o tym, ściągając ze mnie koszulę i dotykając z nabożeństwem

mojego ciała. Szepce do mnie, pieszcząc moją skórę i budząc do życia wszystkie
nerwy. Jego słowa odbijają się echem w mojej głowie przez calutką noc.

Należymy do siebie. Na zawsze.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bad Boys Blue
Jaide Fox Intergalactic Mayhem 01 Intergalactic Bad Boys
Mia Watts Boys in Blue 01 Bad Boys Bad Boys
Story of Bad Boys Tom 1 Aloha Mathilde
Bad Boys Blue A world without you
Neighbor Nik (Bad Boys We Love Naomi Porter
Hunger Undone Bad Boys, Inc Book 1 J A Saare
Bad Boys 2 Bastard Jordan Silver
The Breakers Bad Boys 2 Nyght s Eve Laurie Roma
(Bad Boys of X Ops #3) Bane Rie Warren
The Breakers Bad Boys 3 Dante s Angel Laurie Roma
Bad Boys 4 The Villain Jordan Silver
Bad Boys czekam na ciebie
The Bad Boys 2 Up to Me
BAD BOYS BLUE COVER DOSPELS
Bad Boys 1 The Thug Jordan Silver
The Bad Boys 1 Down to You
Kiss Bad Boys Blues

więcej podobnych podstron