CAIT LONDON
Może tak, może nie
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- O, Rogalik - wymamrotała pod nosem Melania, widząc w drzwiach zwalistą
sylwetkę Bitty'ego. Znała go właśnie pod tym pseudonimem.
Tuż za nim wszedł wysoki i szczupły Sloan Raventhrall - człowiek, z którym
rywalizowała, udzielając porad finansowych w firmie Standarts Elitę.
Itty Bitty leniwie żuł cygaro. Wyglądał przy tym jak rekin wypatrujący ofiary.
Sloan z namysłem kiwał głową, jak zwykle w czasie poniedziałkowych spotkań.
Pierwszy miał na sobie krzykliwą, kanarkową marynarkę i czarne spodnie, a
Sloan... Sloan był dżentelmenem w każdym calu. Nosił tylko najlepsze, chociaż
czasami nieco wymięte, garnitury w stonowanych barwach i zawsze starał się
gładko zaczesywać falujące włosy. Pod spojrzeniem jego ciemnych oczu
topniały niewieście serca. Sloan był niewątpliwie kimś wyjątkowym.
W Kansas City od paru godzin siąpił wrześniowy deszcz. Melania nie miała nic
do roboty i dlatego ta pogoda sprzyjała jej rozmyślaniom na temat Sloana. Jakiś
czas temu złapała się na tym, że zaczyna powtarzać jego gesty. Na przykład,
kiedy szukała rozwiązania jakiegoś problemu, zaciskała szczęki w typowo
męski sposób.
Musi zacząć uważać. Będzie to tym trudniejsze, że Sloan to prawdziwy geniusz
finansów. Znacznie lepiej czuje się na giełdzie niż w czystym, wysprzątanym
biurze. Traktuje wszystko z żywiołową pasją, którą potrafił zarazić całe
otoczenie. Zwłaszcza kobiety.
Melania skrzywiła się na tę myśl. Kobiety rzeczywiście lgnęły do Sloana, a on
wcale nie starał się ich odstraszyć. Co prawda, większość stanowiły klientki,
które traktował z pewną rezerwą, ale Melania i tak uważała, że mógłby ją
jeszcze zwiększyć. Uśmiechnęła się z pogardą, przypomniawszy sobie ostatnią
„zdobycz" Sloana, fertyczną brunetkę imieniem Lola, która myślała, że na
giełdzie nowojorskiej handluje się bydłem!
Obaj mężczyźni rozmawiali o czymś cicho. Sloan uśmiechnął się do Melanii
zdawkowo, jakby była pierwszą lepszą klientką, a Itty spojrzał na nią
podejrzliwie. Dziewczyna dopiero teraz zauważyła, że jest niemal zupełnie
pozbawiony szyi. Aż drgnęła, czując na sobie spojrzenie wyłupiastych oczu
byłego więźnia.
Mimo to oddałaby wszystkich swoich klientów, byle tylko móc rozporządzać
kontem Itty'ego!
Sloan zaprosił Rogalika do swojego biura. Otworzył drzwi i przepuścił go
przodem, sam jednak pozostał w pokoju Melanii. Nie przeszkadzało mu to, że
znajduje się w tej chwili w biurze z oficjalną wywieszką „M. S. Inganforde -
doradztwo finansowe". Czuł się tutaj jak u siebie w domu. Mógł przecież równie
dobrze skorzystać z drugiego wejścia, od strony korytarza. Dziewczyna już parę
razy prosiła zarząd firmy o zlikwidowanie przejścia między ich pokojami, ale
Sloan za każdym razem zgłaszał sprzeciw.
- Hm - chrząknęła.
- Cześć, Mel - rzucił Sloan. Patrzył na nią, tak jak zwykle, z góry.
Dziewczyna pomyślała, że trafi ją szlag. W odpowiedzi jedynie zazgrzytała
zębami. Nerwowym gestem poprawiła leżące na biurku papiery i wstała.
Niestety, ani buty na wysokim obcasie, ani misterna konstrukcja fryzury, która
miała ją uczynić wyższą, nie zdołały ukryć faktu, że sięga jedynie do brody
Sloana. To ją rozwścieczyło jeszcze bardziej. Postanowiła ostatecznie rozmówić
się z dyrektorem. Skierowała się w stronę drzwi, ale Sloan był szybszy.
Zagrodził jej drogę, a następnie pocałował w same usta.
Melania stała jak oniemiała. Nie zwróciła nawet uwagi na to, że
dźwiękoszczelne drzwi do biura Sloana zamknęły się z trzaskiem.
Dopiero po chwili przypomniała sobie, kim jest i usiadła za biurkiem. Spojrzała
na papiery. Zrobiła już chyba wszystko. Zresztą pani Lacy, starsza, leciwa dama,
nie lubiła ryzyka i obsługa jej konta nie nastręczała żadnych trudności. Melania
spojrzała na szybę, po której spływały krople deszczu i pogrążyła się w myślach.
Miała wielką ochotę na śmiałe, ryzykowne operacje. Ileż dałaby za to, żeby
przynajmniej otrzeć się o świat wielkiej finansjery! Być może wówczas Sloan
Raventhrall przestałby ją traktować jak zwykłą sekretarkę...
Potrząsnęła głową. Nie powinna siedzieć bezczynnie i myśleć o niebieskich
migdałach. Musi się czymś zająć. Może zadzwonić do matki? Ale nie, Delilah,
była ostatnio jakaś dziwna. Zamyślała się w trakcie rozmowy lub też bez
wyraźnych powodów zaczynała wychwalać uroki małżeństwa. Melania nie
sądziła, by po pochowaniu dwóch mężów matka miała jeszcze ochotę na kolejny
związek. Skąd więc ten entuzjazm? Czyżby chodziło jej wyłącznie o przyszłość
wychowywanych samotnie dzieci?
Nagły dzwonek interkomu wyrwał Melanię z tych rozmyślań. Nacisnęła
odpowiedni guzik i spojrzała na głośnik. Który z kolegów mógł ją teraz
niepokoić?
- Mel? Możesz tu przyjść? -To był Sloan. - Chcieliśmy zasięgnąć twojej opinii
w sprawie papierów wartościowych Mogul Enterprises.
Melania gorączkowo szukała jakiejś wymówki. Pragnęła zyskać trochę czasu,
ż
eby przygotować się do tego spotkania.
- Bardzo mi przykro - zaczęła niezbyt pewnie - ale... jestem teraz...
- To zajmie tylko parę minut - przerwał jej Sloan. - Pan Bitty chciałby kupić
dzisiaj te papiery.
- Mów normalnie, Rogalik - usłyszała po drugiej stronie przepity głos Itty'ego.
Ołówek, który przed chwilą zaczęła obgryzać, wypadł jej z ręki i potoczył się po
podłodze. Melania milczała przez dłuższą chwilę.
- Dobrze - powiedziała w końcu opanowanym tonem. - Będę u was za kwadrans.
—" Za dziesięć minut. - Sloan nie dawał za wygraną.
W radiu nadawano właśnie sprawozdanie sportowe z meczu Cardinalsów z St.
Louis. Itty wydał głośny okrzyk, kiedy okazało się, że piłka dotknęła ziemi. Jego
ulubiona drużyna znowu zarobiła punkty.
- Postaram się - westchnęła, patrząc na obgryziony koniec drugiego ołówka.
Jeśli tak dalej pójdzie, będzie musiała zacząć kupować je w ilościach hurtowych.
Sloan wyłączył się. Dziewczyna pokazała język głośnikowi i nie bawiąc się w
obgryzanie, po prostu złamała trzeci ołówek. Spojrzała na ścianę, gdzie wisiały
„Lilie wodne" Moneta. Ich widok zwykłe działał na nią kojąco, ale tym razem
była zbyt zdenerwowana.
Wciągnęła głęboko powietrze i poprawiła włosy. Następnie wstała i zaczęła
przyglądać się swojej garderobie. Odniosła wrażenie, że wszystko jest w
porządku. Granatowy kostium szczelnie okrywał jej ciało, a specjalnie uszyty
biustonosz sprawiał, że piersi wydawały się mniejsze. Jednak strój nie mógł
całkowicie zatuszować jej bujnych, odziedziczonych po matce kształtów, zaś
obcasy, niestety, nie przydawały jej tyle wzrostu, ile by chciała. Spróbowała
jeszcze wspiąć się na palce, ale omal nie połamała nóg. W końcu wygładziła
tylko poduszki na ramionach i zdecydowała, że może już iść. Nawet wymuskana
elegancja Sloana wyda się zgrzebna przy jej stroju. Zwłaszcza że prezentował
się ostatnio znacznie gorzej niż zwykle.
Nagle uderzyła ją pewna myśl. Akta! Przecież nie sprawdziła jeszcze papierów
Mogul Enterprises!
Rzuciła się w stronę biurka i otworzyła dolną szufladę. Rzadko przeglądała te
papiery. Jej klienci woleli bezpieczniejsze inwestycje. Mimo to Melania
pamiętała wszystkie szczegóły dotyczące tej firmy.
Już po chwili stała przed drzwiami do pokoju Sloana. Zegar pokazywał, że
zostały jej jeszcze dwie minuty. Zamknęła oczy, chcąc się przygotować na
widok Sloana i jego wielkiego biura. Denerwowałją zwłaszcza portret Van
Gogha z napisem: „Szkoda, że nie inwestował ze Standards Elitę". Osobiście
uważała, że to kiepski żart. Ale teraz będzie ją drażnić znacznie więcej rzeczy.
Przede wszystkim sam wielki Itty z nieodłączną popielniczką, którą podobno
zrobił sobie w więzieniu. No i oczywiście - Sloan. Arogancki Sloan, który
zawsze i wszędzie przyprawiał ją o nagłe ataki szału.
Zapukała. Wewnątrz rozległo się głośne „wlazł!". Melania skrzywiła się z
niesmakiem, ale jednak weszła do środka. śaden z mężczyzn nawet na nią nie
spojrzał.
- Połóż to tutaj, laleczko - mruknął Itty.
Odsunęła wydruki z faksu i położyła akta na brzegu biurka. Sloan i Itty siedzieli
w samych koszulach, pochyleni nad poranną gazetą bankową. Zmięte marynarki
poniewierały się na niewielkiej kanapie. Ani jednemu, ani drugiemu nie wpadło
do głowy, żeby je powiesić. W pokoju było aż szaro od dymu.
Dziewczyna zakasłała. Itty podniósł znad gazety swoje przekrwione oczy.
- Możemy zarobić niezły grosz na tych papierach
- powiedział bez zbędnych wstępów. - Ten geniusz tutaj twierdzi, że znasz się na
tym.
Melania przysiadła na brzegu kanapki, chociaż nikt jej o to nie prosił. Przez
chwilę milczała, starając się opanować drżenie kolan. Od dawna miała chrapkę
na akcje Mogul Enterprises, ale jeszcze bardziej pragnęła współpracować ze
Sloanem.
- I co ty na to? - spytał Itty, potrząsając kalkulatorem, którego wcześniej nie
zauważyła.
- Moim zdaniem to dobry pomysł. - Zawahała się.
- Chociaż oczywiście można trochę stracić.
- Chodzi ci zapewne o to, co zrobił koncern Ramzackies - podchwycił Sloan. -
Wygląda na to, że długi zagraniczne zjadają zyski firmy w kraju.
Itty poruszył się niespokojnie. Chyba słyszał o tym po raz pierwszy.
- Co takiego?! - wrzasnął.
Melania podniosła do góry filigranową dłoń.
- Nie jest tak źle - powiedziała. - Niedługo wymienią całą kadrę kierowniczą i
firma powinna wykazać dochód jeszcze w tym roku.
Rogalik uspokoił się trochę. Zdusił w popielniczce wypalone do połowy cygaro
i sięgnął po następne. Również Sloan, który zazwyczaj nie palił, wyjął
papierosa. Wyglądał przy tym na trochę zaniepokojonego rewelacjami
koleżanki.
- Jesteś pewna? - spytał. - Nic nie słyszałem o wymianie kadry w Mogul.
Melania uśmiechnęła się z triumfem. W tej chwili nie przeszkadzał jej nawet
gęsty dym.
- Trzeba czytać coś więcej niż rubrykę sportową! - wypaliła. - Mają już nowego
dyrektora generalnego firmy na zagranicę. Nie sądzisz chyba, że na tym się
skończy? Jestem pewna, że niedługo polecą kolejne głowy.
Itty zachichotał. Znał słabostki Sloana i wiedział, że Melania dobrze trafiła.
- Wcale mu się nie dziwię - powiedział, wskazując Sloana. - Mnie również
niewiele interesuje poza sportem. No, może jeszcze pieniądze - dodał po chwili.
Sloan pomacał szyję, jakby przepowiednia Melanii miała również związek z
jego skromną osobą. Nie zakwestionował jednak tej informacji. Musiała
przyznać, że w sprawach zawodowych ufał jej bezgranicznie. Nigdy na przykład
nie starał się jej sprawdzić, co zdarzało się innym. Nie czynił też żadnych uwag
na temat jej wzrostu. A poza tym kilka razy pomógł jej przenieść jakieś
olbrzymie stosy papierów. To, co pochłonęłoby godzinę jej cennego czasu,
zajmowało mu zwykle parę minut!
- Więc twierdzisz, że to pewna inwestycja? - spytał Sloan, kiedy już doszedł do
siebie.
Melania pokręciła głową. W tej chwili widziała tylko Sloana i tylko z nim
chciała rozmawiać. Nie zauważyła więc, że Rogalik wstał zza biurka i podszedł
do niej.
- Jesteś zupełnie niezła, jak na kobitę - zauważył bezceremonialnie.
Melania chciała się właśnie odsunąć, kiedy spoczęła na niej wielka, owłosiona
łapa.
- Zupełnie niezła - powtórzył Itty. Dziewczyna już miała skrzywić się z
niesmakiem, ale
zwyciężyło w niej zawodowe podejście do klienta i uśmiechnęła się promiennie.
Ten grymas nie umknął jednak uwagi Sloana.
- Dziękuję, panie Bitty.
- Rogalik, mów do mnie Rogalik, tak jak wszyscy. Melania chrząknęła.
- Dziękuję, hm... Rogaliku - powiedziała niezbyt pewnym tonem i odsunęła się
trochę. Itty chyba dobrze zrozumiał ten gest, ponieważ puścił jej ramię.
Sloan już dawno zauważył, że Melania Sue Inganforde zachowuje się jak
Dziewica Orleańska. Dziewczyna obnosiła swoje bezkształtne kostiumy w
ciemnych kolorach niczym zbroje.
Kiedyś, z pomocą pewnej zadurzonej w nim sekretarki, udało mu się włamać do
pamięci głównego komputera. Interesowały go dane dotyczące osób pracujących
w Standard. W zasadzie nie znalazł nic ciekawego. Zaskoczyła go jedynie
wiadomość, że Melania była pięć lat mężatką, a następnie się rozwiodła. Czy
ktoś spodziewałby się czegoś takiego po tej pannie Niedotykalskiej?!
Sloan lubił się z nią drażnić. Jednocześnie denerwowało go, gdy inni mężczyźni
próbowali tego samego. Teraz niemal zazgrzytał zębami, widząc wielką rękę
Itty'ego na ramieniu dziewczyny. Cieszyła go jedynie niechęć, jaką dostrzegł na
twarzy poszkodowanej.
- Siadaj, Rogal - warknął i sięgnął po teczkę z informacjami na temat Mogul
Enterprises.
Itty zmył się jak niepyszny. Usiadł za biurkiem i pochylił się nad rzędami cyfr.
Lubił udawać, że co nieco z tego rozumie.
Sloan znalazł już to, o co mu chodziło. Nie miał jednak zamiaru kończyć.
Odczuwał dziwną, niemal perwersyjną przyjemność, obcując z Melanią. Od
kiedy pamiętał, dziewczyna nie miała na sobie ani jednego seksownego ciucha.
Zawsze nosiła okulary, które, co odkrył przez przypadek, były zwykłą atrapą.
Jednocześnie, kiedy pewnego razu podniósł ją, żeby sięgnęła do górnej półki,
wyczuł krągłe biodra i wąską talię dziewczyny. Pięknie ukształtowana, nieco
wystająca pupa znajdowała się tuż obok jego twarzy. Sloan poczuł wtedy coś w
rodzaju pożądania.
Ale Melania nie była oczywiście w jego typie. Traktowała wszystko zbyt
poważnie. Wiedział doskonale, że jej nie interesują erotyczne przygody. Poza
tym była zbyt porządna. Jej biuro aż świeciło czystością. Sloan nie znosił tego
rodzaju pedanterii.
Spojrzał znad papierów na przedmiot swych rozmyślań. Musiał przyznać
jeszcze jedno: dziewczyna miała bardzo piękne, niebieskie oczy. Kiedy się
złościła, zapalały się w nich złote iskry. Sloan czasami specjalnie ją
denerwował, żeby zobaczyć, jak złoty płomień walczy z łagodnym błękitem.
Oczy Melanii przypomniały mu Danielle. Ona również potrafiła patrzeć tak
niewinnie. Właśnie dziś rano pokłócił się z nią z powodu wczesnego wstawania.
- Masz zabawki i możesz bawić się w swoim pokoju -tłumaczył jej.
Pięcioletnia siostrzenica kręciła jednak przecząco głową i powtarzała, że
koniecznie musi go budzić. Sloan zgodził się zająć dziewczynką podczas
spóźnionego urlopu jej rodziców, ponieważ cała rodzina zdołała się jakoś od
tego wymówić. Tylko on był samotny i bez żadnych zobowiązań.
Po tygodniu poczuł się zupełnie wykończony. Jego gospodyni skapitulowała po
dwóch dniach i powiedziała, że nie będzie się już zajmować „tym diablęciem". I
pomyśleć, że wcześniej nazywała Danielle „kruszyną"!
Niania, którą wynajął, wytrzymała kolejne trzy dni. Sytuacja stawała się coraz
trudniejsza. Sloan musiał odwołać rezerwację w klubie golfowym i sobotnią
randkę.
Dziewczynka była oczywiście bardzo miła i rezolutna, tylko zbyt żywa, jak na
jego gust. Sloan często zastanawiał się, skąd ma tyle siły. Młody organizm
funkcjonował według jakichś dziwnych, nie znanych mu praw. Po tygodniu
obcowania z nią budził się co rano z bólem głowy. Jeszcze teraz dawał on o
sobie znać. Zwłaszcza po papierosie, którego zapalił tylko po to, żeby
utemperować Itty'egO. Miał nadzieję, że Rogalik zauważy w końcu, iż w biurze
jest pełno dymu i przestanie kopcić cygaro za cygarem.
Własne myśli pochłonęły go tak bardzo, iż dopiero po chwili uświadomił sobie,
ż
e Itty i Melania patrzą na niego wyczekująco.
- Co wobec tego myślisz o kupnie papierów Mogul Enterprises? - spytał
dziewczynę.
Uśmiechnęła się, jakby od dawna oczekiwała tego pytania. Jak na osobę tak
niewielkiego wzrostu, robiła zdecydowanie dobre wrażenie. Duma i pewność
siebie aż od niej promieniowały. Sloan często dziwił się, dlaczego nie zrobiła
jeszcze oszałamiającej kariery w finansach. Być może była to kwestia
przypadku.
- Jak już mówiłam - zaczęła, chcąc zapewne podkreślić, że nie słuchają jej z
należytą uwagą - na tych akcjach można zarówno zarobić, jak i stracić.
Osobiście radziłabym zaryzykować...
- Ale to nie twoja forsa, laleczko - wtrącił się Itty.
- Bardzo tego żałuję - powiedziała.
Sloan zastanawiał się, czy Rogalik wyczuł ironię w jej głosie. Już dawno
stwierdził, że Itty nie jest taki głupi, na jakiego wygląda.
- Czy masz coś jeszcze oprócz tego? - spytał, podnosząc w górę teczkę z
dokumentami.
Melania spuściła skromnie oczy.
- To nic pewnego, ale moim zdaniem nastąpi fuzja między Mpgul Enterprises i
Hanford Dynamos...
- Co?! - Sloan aż zerwał się z miejsca. - Skąd wytrzasnęłaś te informacje?!
Tylko nie opowiadaj znów o gazetach!
Dziewczyna rozłożyła ręce w bezradnym geście.
- Ale ja naprawdę nie mam żadnych tajnych informatorów. Po prostu czytam
uważnie nawet najbłahsze wiadomości. W zeszłym miesiącu szefowie Mogul i
Hanford spotkali się aż cztery razy. Musieli mieć jakieś powody, nie sądzicie?
Rogalik otarł pot z czoła, a Sloan zaczął krążyć po pokoju niczym tygrys w
klatce."
- Kiedy według ciebie się połączą?
- Wkrótce.
- Czy uważasz, że możemy zaczekać do przyszłego tygodnia, laleczko? - spytał
Itty.
Melania miała ochotę odrzec: Nie wiem, misiu. Powstrzymała się jednak. Itty
Bitty był zbyt poważnym klientem.
- Moim zdaniem powinniśmy złożyć zamówienie już w piątek - powiedziała.
Sloan skinął głową.
- Jeśli rzeczywiście mają się połączyć, to nie możemy czekać. - Sięgnął do
szuflady biurka i wyjął aspirynę. Postanowił, że przemyśli wszystko jeszcze raz,
kiedy przestanie go boleć głowa.
Dziewiątka z St. Louis zdobył kolejne punkty. Itty rozpromienił się.
- Niech wam będzie - mruknął. - To dobry znak. A tak swoją drogą, brakuje mi
Leo Durochera. To był
facet! A jak potrafił wybijać piłkę. - Miał oczywiście na myśli poprzedniego
rozgrywającego drużyny. Melania wstała z miejsca.
- Na mnie już czas - powiedziała
Sloan podszedł do niej. Przez chwilę, nie wiedzieć dlaczego, zastanawiał się, jak
Melania wygląda nago w kąpieli.
- Dziękuję, Mel - powiedział. - Jestem ci bardzo wdzięczny.
Dziewczyna skinęła głową.
- Kiedyś być może upomnę się o rewanż - rzekła, patrząc mu prosto w oczy.
- Tak trzymać, laleczko - mruknął pod nosem Itty. - Tak trzymać.
W czasie poniedziałkowej konferencji pracowników Standards Elitę, Sloan zajął
miejsce tuż przy Melanii. Dziewczyna poruszyła się niespokojnie.
- Nie możesz usiąść gdzie indziej? - spytała. -1 tak miałam zły dzień.
Sloan pokręcił przecząco głową.
- Masz plamę po zupie na krawacie - zauważyła. -Poza tym poproś mnie kiedyś,
to pokażę ci, jak trzeba go wiązać.
Nie mogła zrozumieć, gdzie podziała się elegancja kolegi. Od niedawna chodził
w wymiętych marynarkach i niezbyt czystych koszulach. Może to wpływ
Itty'ego? pomyślała.
Sloan spojrzał na krawat. Istotnie, widniała na nim niewielka plamka, która
ś
wietnie pasowała do tureckiego wzoru.
- Cóż, przynajmniej widać, że nie głoduję - odparował niezbyt fortunnie. - Ty za
to masz kocią sierść na spódnicy - dodał po chwili.
Melania nawet nie drgnęła. I tak wiedziała, że to podłe kłamstwo.
Przewodniczący poprosił wszystkich o ciszę i zaczął referować pierwszy temat.
Sloan udawał, że coś notuje. Męczył go potworny ból głowy. Poza tym obawiał
się, że siostrzenica znowu będzie chciała się bawić w „lamparta i jego ofiarę"
lub „tajfun nad Nagasaki". Oczywiście to ona wcielała się w lamparta i tajfun,
jemu pozostawiając skromniejsze role.
Melania siedziała nieco pochylona i notowała każde słowo przewodniczącego.
Było to o tyle konieczne, że Justin Devereau nie bawił się w długie przemowy i
od razu zabrał się do podawania wskazówek dotyczących nowych inwestycji. W
końcu uniósł głowę i powiódł wzrokiem po dwunastce podwładnych. Siedzieli
przy stole niczym skład apostolski.
- Rynek jest chwiejny - powiedział Deverau. - Co nie znaczy, że nie można
zarobić.
Przewodniczący ograniczył się do tego krótkiego komentarza. Melania nie
zapisała jego słów. Sama wiedziała o tym najlepiej.
Devereau usiadł na swoim miejscu i uśmiechnął się do Sloana.
- To było mistrzowskie posunięcie, Raventhrall. Mam na myśli sprzedaż
towarów przed upadkiem Weith Gone. Zawsze przestrzegam was przed
nierozważną grą - zwrócił się do zebranych. -Jednak czasami możecie
spróbować czegoś ryzykownego. Pan Raventhrall może nam tu wszystkim
służyć jako przykład...
Dziewczyna spojrzała na kolegę. Sloan uśmiechnął się złośliwie. Pewnie znowu
chciał doprowadzić ją do pasji. -Zapisałaś to sobie? - spytał szeptem.
- ...Co nie znaczy, że zgadzam się z nim we wszystkim - ciągnął Devereau. -
Moim zdaniem nie powinniś-
my inwestować na rynku gier elektronicznych. Przecież telekomunikacja ma
znacznie większą przyszłość.
- To na pewno sobie zapiszę - syknęła, kiedy przewodniczący się odwrócił, by
rozwiesić tabele i wykresy. - Poza tym, spójrz.
Podsunęła mu pod nos zeszyt z kolejnymi datami i krótkimi informacjami, kiedy
mu pomogła. Każda z nich miała własną ocenę. Przy konsultacjach z Ittyrn stała
szóstka.
- Jestem rozczarowany - szepnął. - Myślałem, że robisz to z sympatii.
Już chciała odpowiedzieć, ale Devereau odwrócił się i zaczął mówić o nowych
bezpiecznych pakietach, które powinni przygotować dla klientów. Jak zwykle
chodziło o to, żeby zwiększyć margines zysków. Na koniec przewodniczący
poprosił zebranych o komentarze.
W pokoju zapanowała cisza. Melania wyprostowała się i zamknęła zeszyt.
- Panie Raventhrall?
- Ee... No... zgadzam się całkowicie. Dziewczyna chrząknęła. Devereau spojrzał
na nią
z wdzięcznością.
- Słuchamy, pani Inganforde.
Zaczęła krótki wykład, w którym bardzo umiejętnie połączyła nowe wiadomości
z tym, co już wiedziała na temat rynku. Sloan po raz pierwszy miał okazję
docenić jej zdolności oratorskie. Dziewczyna zwykle nie wypowiadała się w
dyskusjach publicznych. Czyżby zabrała głos tylko po to, żeby go uratować?
Zagajenie Melanii dało początek rzeczowej i stymulującej rozmowie. Większość
zebranych zgadzała się z nią, chociaż wszyscy mieli coś nowego do dodania.
Dziewczyna nie obrażała się, kiedy ktoś kwestionował jej dane, tylko prosiła o
uzasadnienie. Chętnie też ustępowała, kiedy okazywało się, że nie ma racji.
W końcu Devereau, który miał zwyczaj kiwania głową, kiedy coś mu się
szczególnie podobało, przerwał jednostajny ruch swojej ptasiej brody i uniósł
dłoń.
- Znakomicie. Bardzo się cieszę z wyników tego spotkania. Panie Raventhrall,
co pan sądzi o pomysłach pani Inganforde? Czy również uważa pan, że
powinniśmy opracować specjalny pakiet akcji dla osób, które po raz pierwszy
zdecydowały się inwestować na giełdzie? Czy rzeczywiście powinniśmy mieć
maskotkę Standards Elitę? Nigdy o czymś takim nie słyszałem...
- Bylibyśmy pierwsi - rzucił ktoś z sali.
Sloan dotknął skroni, próbując powstrzymać pulsujący ból.
- Moim zdaniem to dobry pomysł - zaczął niezbyt pewnym głosem.
- Który? - zapytał ktoś siedzący parę miejsc dalej w tym samym rzędzie.
- No, oba - odparł Sloan.
- Dobrze, skoro pan Raventhrall jest tego zdania, proszę złożyć szczegółowe
projekty u mojej sekretarki - zwrócił się do Melanii.
Dziewczyna skrzywiła się. Nie wiedziała, dlaczego głos Sloana ma być tutaj
decydujący.
Posiedzenie zbliżało się do końca. Devereau po dziękował wszystkim za
przybycie i życzył sukcesów w nadchodzącym tygodniu.
W windzie Melania znowu znalazła się tuż obok Sloana. Ich dłonie niemal
ocierały się o siebie. Było tłoczno. Mężczyzna czynił olbrzymie wysiłki, żeby
jej nie przygnieść. Dziewczyna wyobraziła sobie, jak by to było, gdyby ich ciała
przywarły do siebie. Rozkoszny dreszcz przebiegł jej po plecach.
- Niedługo będziesz mi musiał zapłacić za wszystkie porady - zwróciła się do
Sloana. - Na przykład to ja powinnam prowadzić rachunki Reamera.
- Niestety, Reamer sam zwrócił się do mnie... - zaczął wyjaśnienia.
- Czy tak jak żona Jeffordsa? - spytała zjadliwie. - Słyszałam, że specjalnie
zmieniłeś klub, żeby móc z nią grywać w tenisa.
Sloan miał już dość tej rozmowy. Głowa bolała go coraz bardziej, a nie mógł
nawet podnieść rąk, żeby rozmasować skronie.
- Nie widzę nic złego w zmianie klubu - uciął. -Poprzedni był po prostu nudny.
A poza tym, nie zapominaj, że zabrałaś mi żonę tego Japończyka w zeszłym
roku.
Melania aż pokraśniała z oburzenia.
- Co takiego?! Przysłałeś ją do mnie tylko dlatego, że jej mąż nie chciał, żeby
mężczyzna obsługiwał jej konto! Japończycy są bardzo tradycyjni, jeśli idzie o
formy towarzyskie. Mam ci przypomnieć...
Pokręcił energicznie głową. Znajdujący się w windzie biznesmeni zaczynali już
patrzeć na nich z dezaprobatą.
- Nie, nie musisz.
Winda zatrzymała się na kolejnym piętrze. Część osób wysiadła. Kiedy stanęli
na drugim piętrze, poza nimi nie było już w niej nikogo.
- Teraz będziesz musiała przeprosić - powiedział, zagradzając jej przejście.
- Nic z tego! - warknęła. W jej oczach zapaliły się złote iskry.
- Zamiast się tak złościć, mogłabyś znaleźć sobie jakiegoś faceta - bąknął.
- Interesy to nie seks. Ani baseball - dodała, przypomniawszy sobie
zainteresowania Sloana.
Wypuścił ją z windy i uśmiechnął się szeroko do napotkanej na korytarzu
rudowłosej piękności w minispódniczce.
- Naprawdę widzisz jakieś poważne różnice? - mruknął.
Melania odetchnęła głęboko. Jak zwykle przy takich okazjach, miała ochotę dać
mu w twarz i uciec.
- Wiesz, Sloan - zaczęła - ktoś powinien cię nauczyć, że pewnych rzeczy nie
należy robić. Trzeba oddzielić seks i sport od finansów. Dla ciebie każdy
kontrakt musi znaleźć swój finał w łóżku albo na boisku. Przyznaj się, Itty'ego
też na to wziąłeś.
Spojrzał na nią zaciekawiony.
- Na baseball czy łóżko?
- Oczywiście baseball! — prychnęła. Wzruszył ramionami.
- Może tak, może nie.
- Powinieneś pamiętać o tym, żeby oddzielić życie prywatne od zawodowego. I
o tym, żeby odebrać w piątek wieczorem świeże pranie - dodała, patrząc z
niesmakiem na jego krawat.
Sloan uśmiechnął się do niej zalotnie i pogładził ją po policzku.
- Znam lepsze sposoby spędzania piątkowych wieczorów - powiedział i
natychmiast przypomniał sobie, że obiecał Danielle, iż w najbliższy piątek
wybiorą się razem na zakupy. - Powinnaś skropić się perfumami i włożyć jakiś
seksowny ciuch, a wtedy być może również zapomnisz o praniu...
Melania zmarszczyła się.
- Jesteś wstrętnym, aroganckim...
Nie mogła dokończyć, ponieważ nagle poczuła usta Sloana na swoich wargach.
Na szczęście korytarz był zupełnie pusty. Większość osób zaczęła już pracę.
- Zapłacisz mi za to! - powiedziała zimno, kiedy ochłonęła.
Chciał jeszcze raz pochylić się w jej kierunku, ale odskoczyła jak oparzona.
- Widzisz, jak bardzo się ciebie boję - powiedział ze śmiechem.
- Jeszcze pożałujesz - syknęła. - Wiesz dobrze, że jestem niezła w swojej pracy.
Gdybym była mężczyzną, już dawno zajęłabym twoje miejsce.
Sloan nie skomentował tego. Dziewczyna poprawiła kostium i odwróciła się na
pięcie. Spódnica sięgała jej aż za kolana. Patrząc na kształtne łydki, Sloan
zastanawiał się, czy reszta jest równie pociągająca.
Melania z trzaskiem zamknęła drzwi do swego biura. Sprawiała wrażenie
naprawdę rozzłoszczonej. Sloan uznał, że tym razem będzie bezpieczniej, jeśli
skorzysta z wejścia od strony korytarza.
Wszedł do siebie i zaczął przeglądać kieszenie. Okazało się, że nie ma żadnych
notatek z konferencji. Znalazł za to cukierka miętowego, którego ukradł
Danielle. Odwinął go i włożył do ust.
Zaczął przeglądać informacje, które zostawiła mu sekretarka. Maxine wciąż
rozpaczliwie wzywała pomocy. Poza tym otrzymał potwierdzenie transakcji z
zeszłego tygodnia. Nic ciekawego.
Wciąż bolała go głowa. Podniósł dłonie do skroni. Jęknął cicho na myśl o
Danielle. Jeśli jutro wstanie tak wcześnie, będzie ją chyba musiał związać i
zakneblować.
ROZDZIAŁ DRUGI
Sloan dotarł do domu o pół do szóstej. W drzwiach minęła go Maxine, która
usiłowała coś wybełkotać. Pewnie jakieś usprawiedliwienie, jeśli w ogóle była
w stanie o tym myśleć. Gosposia miała pończochy wymazane galaretką
owocową. Jej płaszcz przypominał wymięte prześcieradło. Sloan obejrzał się za
nią bez sympatii.
- Szczury opuszczają tonący okręt - mruknął do siebie.
Pociągnął nosem. W przedpokoju czuć było spaleniznę. Zajrzał do pokoju.
Jedna z zasłon trzymała się dosłownie na włosku. Sloan zaklął, potknąwszy się ó
kilka zwalonych na kupę zabawek. W tej chwili nie odróżniał już tych, które
Danielle miała ze sobą, od tych, które jej ofiarował, żeby ją przekupić.
Do niedawna Sloan czuł się szczęśliwy w swoim kawalerskim mieszkaniu.
Dzięki wielu wysiłkom udało mu się powstrzymać matkę oraz kolejne znajome
od wtrącania się w jego prywatne sprawy. Nie trzeba chyba dodawać, że żadna z
nich nie miała ochoty na ingerowanie w jego życie zawodowe. Z kobiet jedynie
gosposia miała prawo przebywać dłużej „na jego terenie". Utrzymywała dom w
czystości, robiła zakupy, a także zajmowała się praniem.
Danielle była drugą kobietą, która wkroczyła niczym, nomen omen, tajfun w
jego osobiste życie. Co go podkusiło, żeby w wieku trzydziestu ośmiu lat brać
sobie na głowę pięcioletnią dziewczynkę?
Myślał o tym czasami i w końcu stwierdził, że prawdopodobnie wzięły w nim
górę nie zrealizowane ojcowskie ambicje. Danielle zawsze wydawała się tak
miła w otoczeniu rodziców. Wstyd mu było przyznać, ale właśnie wtedy tęsknił
za domowym ogniskiem.
Dobrze, przynajmniej wyleczy się z tego raz na zawsze. Tylko dlaczego musi
przechodzić terapię wstrząsową?
Dziewczynka mieszkała z nim już półtora tygodnia. Na początku zaangażował
nianię do dziecka, ale pani Lorring szybko złożyła wymówienie. Nie chciała
nawet pieniędzy, które był jej winien. Stoan odetchnął trochę pod koniec
pierwszego tygodnia. Rodzice małej zapowiadali, że wrócą pod koniec drugiego
tygodnia. Niestety, właśnie wtedy zadzwoniła siostra. Powiedziała, że
rozmawiała już z Danielle, że córka jest bardzo zadowolona i w związku z tym
postanowili przedłużyć urlop do dwóch miesięcy. Dwóch miesięcy! Sloan chciał
krzyczeć, żeby wracała jak najprędzej, ale coś przerwało im połączenie.
Za poradą koleżanki z pracy, która wychowała troje dzieci i zachowała zdrowie
psychiczne, Sloan zadzwonił do agencji, zajmującej się wyszukiwaniem
opiekunek dla „dzieci trudnych". Zmroziły go trochę ceny, ale mimo wszystko
poprosił o znalezienie kogoś. Pierwsza kandydatka miała się zgłosić w środę
rano. Maxine, po długich namowach, zgodziła się zająć małą do tego czasu.
Nagle usłyszał tupot bosych nóżek na schodach. Chciał się gdzieś schronić, ale
Danielle wrzasnęła:
- Wujek Sloan!
Następnie zatrzymała się na przedostatnim schodku i hycnęła, łapiąc go wpół.
Zaczęła się po nim wspinać niczym wiewiórka.
- Ależ Danielle, co ty wyprawiasz - usiłował ją strofować.
Dziewczynka nie zważała na nic. W czasie wspinaczki urwała mu guzik od
marynarki i poplamiła koszulę resztką galaretki. Po chwili siedziała już na jego
karku. Teraz miała rozpocząć się jazda „na barana". Sloan udawał jednak, że nie
wie, o co jej chodzi.
- No, dalej, szybko - ponagliła go.
Sloan potruchtał do dużego pokoju, gdzie zdjął siostrzenicę i ucałowawszy
postawił na podłodze.
- Baran jest zmęczony - oznajmił. Przypomniało mu się, jak dziewczynka
powiedziała
kiedyś Maxine, że będzie jeździć „na baranie", czyli na wujku. Złośliwa
gosposia przypominała mu o tym za każdym razem, kiedy miał o coś pretensje.
Danielle skrzywiła się, jakby coś ją nagle zabolało. Miała na sobie lekką,
wybrudzoną różnymi słodyczami sukienkę, przepasaną krawatem od
Armaniego. Sloan aż jęknął, kiedy to zobaczył.
- Och, jaka jestem słaba - poskarżyła się Danielle. - Trzymaj mnie.
Ledwo zdążył ją złapać, gdyż dziewczynka natychmiast runęła w jego ramiona.
- Co ci jest, maleńka? - spytał, zapominając o bólu głowy i dreszczach, które
męczyły go w drodze do domu. Ciemne oczy Danielle płonęły żywym blaskiem.
Policzki były nienaturalnie czerwone.
Dziewczynka skrzywiła się jeszcze bardziej.
- To twoja wina - powiedziała. - Zmęczyłam się, wchodząc na ciebie.
Sloan wziął ją na ręce i rozejrzał się niepewnie po pokoju. Nie miał pojęcia, co
robić w takich przypadkach. Chciał położyć gdzieś dziecko, a następnie
zadzwonić do koleżanki z biura. Ostatecznie mógł jeszcze spróbować
domowych sposobów na przeziębienie.
- Położę cię na kanapie - powiedział. - Zaraz dostaniesz herbatę z cytryną.
Danielle nie wyglądała na zadowoloną z takiego rozwoju wypadków.
- Mama zawsze mierzy mi tempe... - zawahała się - rutę. I wzywa lekarza -
dodała po chwili namysłu.
Sloan położył siostrzenicę i dotknął jej czoła. Gorące, bardzo gorące, pomyślał z
niepokojem. Chciał wstać, ale głowa znowu dała o sobie znać. Grymas bólu
sprawił, że Danielle spojrzała na niego z nowym zainteresowaniem.
- Wiesz, wuju - powiedziała - myślę, że ty też jesteś chory. Masz takie wielkie,
ś
wiecące oczy, zupełnie jak wilk w bajce o Czerwonym Kapturku.
Sloan nie wyglądał na zadowolonego z porównania. Jednak kiedy usłyszał o
wilku, przypomniał sobie starego kompana od kart i kielicha, doktora Milesa
Lobelię, zwanego powszechnie El Lobo, czyli wilk.
El Lobo zjawił się po niecałej godzinie. Nienagannie skrojony garnitur, biała,
prążkowana koszula, a przede wszystkim wypomadowane wąsy świadczyły o
tym, że ma zamiar spędzić wieczór w miłym żeńskim towarzystwie. Lekarz
zbadał Danielle, która zniosła nadspodziewanie dobrze wszystkie zabiegi wokół
swojej osoby, a następnie poprosił, żeby przeszli gdzieś, gdzie będą mogli
spokojnie porozmawiać. Sloan pomyślał o piwnicy, ale w końcu zaprosił kolegę
do kuchni.
~ No i jak? - spytał. - Co o tym sądzisz?
El Lobo zaczął odwijać rękawy koszuli.
- To grypa, stary - oznajmił. - Zaraz wypiszę odpowiednie lekarstwa.
- Czy to znaczy, że Danielle powinna leżeć w łóżku?
- zapytał z nadzieją Sloan.
Przyjaciel pokręcił głową.
- Pewnie nie uda ci się jej tam utrzymać - powiedział.
- Uważaj raczej na przeciągi i w ogóle gwałtowne zmiany temperatury. Aha, i
nie przejmuj się, gdyby Danielle mocno gorączkowała. U dzieci to normalne.
Sloan wyciągnął dłoń w stronę kumpla.
- Dziękuję, stary. Jestem ci naprawdę bardzo wdzięczny.
El Lobo pokręcił głową.
- Jeszcze nie skończyłem.
- Czyżby Danielle...? - zaczął Sloan.
- Nie, chodzi o ciebie. - Lekarz zajrzał mu w oczy.
- Ty też jesteś chory. Lepiej od razu odwołam sobotniego pokera. Będziesz
musiał kurować się przez najbliższy tydzień. śadnej pracy. Masz odpoczywać i
łykać lekarstwa, które ci wypiszę.
- Aleja... Muszę... -jąkał Sloan.
El Lobo rozłożył ręce i spojrzał na niego jak prawdziwy wilk.
- śadnych dyskusji. Wpadnę za parę dni, żeby zobaczyć, jak się czujecie. To ha
razie. Sissy czeka na mnie przed domem w swoim ferrari. Nie musisz mnie
odprowadzać.
Sloan osunął się na krzesło kuchenne. Czuł się zdecydowanie gorzej niż przed
wizytą El Lobo. Zaczął nawet zastanawiać się, czy lekarze nie przynoszą ze
sobą chorób do domu pacjenta.
Po chwili pozbierał się i zajrzał do pokoju, żeby sprawdzić, jak czuje się
siostrzenica. Danielle spała na wielkiej sofie. Pod główką miała brzuch
pluszowego misia. Oddychała głęboko. Jej policzki przypominały barwą świeże
wiosenne truskawki.
We wtorek rano Sloan zadzwonił do biura i powiedział, że ma grypę. Prosił
jednocześnie, żeby odwołano wszystkie wizyty jego klientów. Następnie
wykręcił numer do matki. Niestety, nie zastał jej. Zamiast tego otrzymał nagraną
wiadomość. Pani Raventhrall wyjechała do Boise w stanie Idaho i kiedy wróci, z
całą pewnością skontaktuje się z odpowiednią osobą. Sloan chciał krzyknąć, że
tym razem „odpowiednia osoba", to jej chory syn, ale automatyczna sekretarka
wyłączyła się. Nawet nie zdążył się na niej nagrać.
Dawno nie czuł się tak opuszczony.
Maxine, która zjawiła się nieco później, ucieszyła się na wieść, że nie będzie się
już musiała zajmować Daniełle. Mina jej nieco zrzedła, kiedy zobaczyła chorą
dziewczynkę. Sloan jednak nie pozwolił na bliższe kontakty. Dwie chore osoby
w jednym domu to i tak za dużo!
Maxine wykupiła tylko lekarstwa i posprzątała trochę w domu. Sloan próbował
się zdrzemnąć, ale właśnie wtedy Daniełle nagle się ożywiła i prosiła, żeby
woził ją „na barana" albo opowiedział jakąś bajkę.
O trzeciej nad ranem zadzwonił El Lobo z nocnego klubu. Spytał przyjaciela,
jak się czuje, a kiedy usłyszał, że fatalnie, usiłował skierować rozmowę na inne
tory. Sloan był jednak nieustępliwy. Chciał wiedzieć, kiedy będzie mógł wrócić
do pracy.
~ Widzisz, stary, choroba jest chorobą - stwierdził niezbyt odkrywczo kumpel. -
Musisz wycierpieć swoje, inaczej nigdy nie wyzdrowiejesz.
- Ile? - warknął Sloan.
- Od tygodnia do dwóch - odparł El Lobo.
W tle słychać było muzykę. Wszyscy pewnie świetnie się bawili.
W środę rano Sloan zadzwonił do Standards Elitę i oznajmił, że wciąż jest
chory. Z kolei wpadło mu do głowy, że dziecko trudne, to nie znaczy chore.
Zadzwonił więc do agencji i odwołał spotkanie z opiekunką. Następnych kilka
godzin wypełniły mu zabawy z dziewczynką. Na szczęście siostrzenica nie
miała już ochoty na „barana", czy też „lamparta i jego ofiarę". Koło południa
zadzwonił telefon. Sloan podniósł słuchawkę. Aż go zmroziło, kiedy usłyszał
głos Melanii.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że Itty dzwonił do ciebie już parę razy -
oznajmiła chłodno dziewczyna.
- Pytał, co zrobiłeś z jego pieniędzmi. Był tak natarczywy, że w końcu dałam mu
twój domowy numer.
Bąknął coś w odpowiedzi i jednocześnie nadstawił uszu. Wydawało mu się, że z
łazienki dobiegają jakieś dziwne dźwięki.
Itty zadzwonił koło pierwszej. Sloan skończył właśnie wycieranie podłogi i
ś
cian w łazience. Wrzucił mokrą szmatę do kubła, spojrzał groźnie na stojącą
obok siostrzenicę i pocwałował do pokoju.
- Rogalik? - spytał, podnosząc słuchawkę.
- Rogalik dla przyjaciół, a dla wrogów pan Bitty
- usłyszał groźny głos.
Itty upomniał się o respektowanie swoich praw inwestora. Sloan wyjaśnił, że co
prawda jest chory, ale że załatwił wszystko, co trzeba. Następnie, po krótkiej
wymianie uprzejmości, w czasie której Itty poinformował go, co zrobi, jeśli
Sloan nie dotrzyma warunków umowy, obaj mężczyźni zakończyli rozmowę.
Cholera! pomyślał Sloan. Właśnie dotarło do niego, że nie załatwił wszystkiego
do końca. Jednocześnie przypomniał sobie, co mówiła Melania. Tak,
rzeczywiście, ostatnio zbyt często korzystał z jej uprzejmości.
Wieczorem Danielle poczuła się nieco lepiej. Zasiadła więc przed telewizorem,
ż
eby obejrzeć program dla dzieci.
Sloan mógł w tym czasie przygotować kolację. Wyjął z lodówki zamrożonego
stroganowa i pokroił pieczywo. W czwartek dziewczynka czuła się już zupełnie
dobrze. Tyle, że jego wciąż bolała głowa. El Lobo, który zapowiedział się na
popołudnie, aż cmoknął na widok dziecka. Jego zachwyt nieco ostygł, kiedy
zabrał się do badania Sloana.
- O, stary, musisz bardziej dbać o siebie. Ciągle masz temperaturę. Poza tym
słyszę jakieś niepokojące szmery w płucach. Bierzesz wszystkie leki, które ci
zapisałem?
Sloan przypomniał sobie, że Danielle wylała wczoraj jakąś miksturę do sedesu.
- Skończyło mi się to różowe - bąknął.
El Lobo spojrzał na niego, jakby spadł z księżyca.
- Naprawdę? To ile tego brałeś? - Nie czekając na odpowiedź sięgnął do
kieszeni. - Czekaj, wypiszę ci następną receptę. Widzę, że bardzo zależy ci na
tym, żeby wrócić do pracy... Pamiętaj jednak, że z niczym nie wolno
przesadzać.
Kiedy kumpel wyszedł, Sloan odetchnął z ulgą. Nie na długo jednak, ponieważ
po chwili zadzwonił telefon. Sloan pospieszył w jego kierunku, poślizgnął się
jednak na maśle fistaszkowym i upadł.
- Cholera! - zaklął.
Tym razem Danielle była pierwsza. Sloan usłyszał, jak podnosi słuchawkę i
przedstawia się.
- Tak - powiedziała dziewczynka. - To ja bym chciała pana schrupać...
Rozzłoszczony wuj wyrwał jej słuchawkę.
- Itty? -zaczął. -Przepraszam. Moja siostrzenica...
- Nic nie szkodzi - przerwał mu Rogalik. - Powiedziała, że chciałaby mnie zjeść,
he, he. Jakie te berbecie teraz wygadane!
- O co tym razem chodzi? - spytał Sloan.
Itty nagle spoważniał.
- Posłuchaj, Sloan, musisz coś zrobić w mojej sprawie. Jutro piątek, najlepszy
dzień, jeśli planuje się ryzykowne operacje. Myślę, że powinniśmy zacząć
realizację planu B. Melania zresztą też tak uważa.
- Melania? - powtórzył.
- Tak. Pytałem ją, co masz robić z tą chorobą. Radziła, żeby pić jak najwięcej
soków... - ciągnął Itty.
Sloan nie słuchał go. Wciąż myślał o tym, że nie będzie mógł się obejść bez
pomocy Melanii.
Zadzwonił do niej przed piątą. Wiedział, że dziewczyna nigdy nie wychodzi
wcześniej z pracy.
- Cześć, Mel, to ja - powiedział niezbyt pewnym tonem. - Czy mogłabyś zajrzeć
do mnie dziś wieczorem?
W słuchawce na moment zapanowała cisza.
- Ależ Sloan - zaczęła dziewczyna. - Przecież dzisiaj piątek. Muszę zrobić
zakupy i posprzątać. Wszystkie informacje dla ciebie kładę na twoim biurku.
Znalazłam też liścik miłosny od Susie Dunkirk w dokumentach, które
pożyczyłam od ciebie w zeszłym tygodniu.
Sloan poczuł, że serce w nim zamarło. Bał się, że Melania obrazi się już na
dobre. Jednocześnie w pokoju rozległ się dziki okrzyk, gdyż Danielle trafiła na
program z Myszką Miki.
- Co?! Nawet w czasie choroby urządzasz u siebie jakieś przyjęcia?!
Sloan uciszył dziecko.
- Nie, to moja siostrzenica. Ogląda właśnie telewizję - wyjaśnił. - Proszę, Mel.
Pomóż mi.
Dziewczyna zamilkła na chwilę. Zapewne chciała sobie wszystko przemyśleć.
- No, dobrze - zgodziła się w końcu.
- Jesteś cudowna! - krzyknął i zaczął wyjaśniać jej szybko, co ma zrobić, w
obawie, że się rozmyśli: - Weź ze sobą papiery Itty'ego i mój notes z adresami.
Znajdziesz je pod paprotką. Weź też koniecznie niebieską kartkę z górnej
szuflady. Nie przejmuj się tym, że są na niej wyniki rozgrywek baseballowych.
Po drugiej stronie znajdziesz notowania Centipede Electronics. Zapisałaś?
- Nie trzeba. Zapamiętam.
- Wciąż nie czuję się zbyt dobrze. Moja siostrzenica... - spojrzał na Danielle,
która pokazała mu język -jest w znacznie lepszej formie. Będziesz mogła się nią
zająć, a ja spróbuję zrobić coś z akcjami Itty'ego.
Znowu chwila przerwy.
- O nie, Sloan! Nie będę zajmowała się dziećmi!
- Pamiętaj, ile straci nasza firma, jeśli Itty zwróci się do kogoś innego -
próbował jej grozić.
- Ale nie zapominaj, że to ty prowadzisz jego interesy - odparowała.
- No cóż... Dobrze... Masz rację...-Sloan wił się jak piskorz. - Przywieź tylko te
papiery, a ja zajmę się resztą. Będę ci za to wdzięczny do końca życia.
Melania zawahała się.
- To nie wystarczy.
- Zrobię wszystko, co będziesz chciała - powiedział tak bezbronnym tonem, że
po raz pierwszy zrobiło się jej go żal.
- Dobrze. Będę u ciebie wieczorem - powiedziała i odłożyła słuchawkę.
Pierwsza część bitwy została wygrana. Sloan zdrzemnął się na kanapie, żeby
nabrać sił przed ostateczną rozgrywką, natomiast Danielle zajęła się
wydzwanianiem pod numery w całym kraju i proszeniem do telefonu .jakichś
dzieci". Ale wkrótce i ona zasnęła.
Koło siódmej zadzwonił telefon. Sloan szybko podniósł słuchawkę, żeby
kolejny dzwonek nie obudził dziewczynki.
- Sloan? Tu Rogalik. Dzwonię, żeby przypomnieć ci o planie B - usłyszał
sznapsbaryton Itty'ego.
- W porządku, Rogalik - szepnął do słuchawki. - Nie musisz się niczym
przejmować.
Melania najpierw zapukała, a gdy nikt nie zareagował, otworzyła drzwi
prowadzące do przedpokoju.
- Sloan?!
W środku panował półmrok. Dziewczyna skierowała się w stronę uchylonych
drzwi, zza których sączyło się światło.
- Sloan?! - powtórzyła.
Potknęła się o dziecinny rowerek. Na szczęście udało jej się utrzymać
równowagę. Wysunęła przed siebie torby, jakby mogły ją zabezpieczyć przed
dalszymi przygodami. Zrobiła kolejny krok. Aż podskoczyła, kiedy w
przedpokoju rozległ się przejmujący pisk. Melania sięgnęła na oślep i podniosła
gumową kaczkę, wysmarowaną masłem fistaszkowym.
- Aha, rozumiem - mruknęła do siebie.
Zajrzała do pokoju. Nad nowoczesnym, chromowanym stołem paliła się wielka
lampa. Dokoła ktoś poustawiał kije golfowe tak, że stół wyglądał jak klatka. Już
chciała wejść, kiedy nagle poczuła, że coś przykleiło się jej do podeszwy lewego
buta.
Melania skierowała się do kuchni. Zapaliła światło i postawiła zakupy na stole.
Chciała usiąść, żeby chwilę odpocząć. Tylko szybkiemu refleksowi
zawdzięczała to, że nie pomazała się cała masłem fistaszkowym i galaretką.
Poza tym mogła jeszcze wdepnąć w coś, co wyglądało jak rozlany syrop
klonowy.
Dziewczyna westchnęła i zaczęła oglądać lewy but.
Nic nadzwyczajnego. Po prostu do obcasa przykleiła się guma do żucia wraz z
papierkiem. Melania usunęła ją, a następnie zawahała się. Sprawdziła pod
zlewem i w dolnych szafkach. Niestety, w kuchni nie było kosza.
Westchnęła ponownie i przykleiła gumę do zabrudzonego krzesła. Z całą
pewnością niewiele mu to zaszkodzi.
Po krótkim odpoczynku zdecydowała, że czas odszukać Sloana. Weszła do
pokoju, ominęła stolik i zaczęła się przedzierać przez coś w rodzaju barykady.
Kiedy w końcu dotarła do kanapy, na której, jak jej się zdawało, ktoś spał,
stanęła jak oniemiała. Zobaczyła Sloana tylko w szortach i rozpiętej koszuli.
Włosy miał potargane i było widać, że nie golił się od kilku dni, A jednak nawet
w tym stanie mógł się podobać kobietom. A przynajmniej jej się podobał!
Sloan wymamrotał jakieś przekleństwo pod adresem Rogalika i przewrócił się
na drugi bok. Mały, pluszowy miś potoczył się po jego karku i spadł na podłogę.
To nic, Sloan miał jeszcze seledynowego pieska ze smyczą, która do złudzenia
przypominała jeden z jego najlepszych krawatów.
Zmięta koszula zawinęła się aż po same pachy. Melania z fascynacją
obserwowała mięśnie śpiącego mężczyzny. W garniturze wydawał się nieco
zbyt chudy, ale teraz mogła ocenić, że to tylko złudzenie. Sloan miał budowę
prawdziwego sportowca.
Nagle Melania poczuła, że ktoś ją obserwuje. Odwróciła się i stanęła twarzą w
twarz z maleńką, smagłą dziewczynką, ubraną w sukienkę z kuferka babuni.
- Nazywam się Danielle - powiedziało dziecko. - Czy mogę się do ciebie
przytulić?
Melania otworzyła szeroko ramiona.
- Ależ oczywiście, kochanie. Dziewczynka podbiegła i przytuliła się do niej.
- Czy możesz mnie wziąć na kolana? - spytała. - Mama zawsze mnie bierze i
ś
piewa mi na dobranoc.
Melania uśmiechnęła się.
- Dobrzeją też spróbuję. Tylko chodźmy do twojego pokoju, żeby nie obudzić
wujka.
Danielle spojrzała z niepokojem na śpiącego mężczyznę. Sloan zachrapał.
- Tak, wuj jest teraz chory - powiedziała. - Ale bardzo dobrze się mną opiekuje.
Melania chrząknęła.
- Tak, widziałam... Ale teraz ja zajmę się wami, dobrze?
Dziecko skinęło poważnie głową.
- Znakomicie - stwierdziła. - Tak naprawdę, to nie jestem jeszcze śpiąca i mogę
ci pomóc - dodała po namyśle.
Sloan obudził się i poczuł jakiś niebiański zapach. Taką woń wydzielała jedynie
gotowana na boczku grochówka. Poruszył się niespokojnie i ze zdziwieniem
stwierdził, że ktoś przykrył go kocem. Wciąż miał gorączkę. Bolała go również
głowa. Niestety, wieczorami czuł się o wiele gorzej niż w ciągu dnia.
Nagle ktoś położył chłodną, pachnącą łąką dłoń na jego czole.
- Poleź jeszcze. Obudzę cię na posiłek. Danielle już poszła do łóżka.
- Dziękuję, Maxine - szepnął. - Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć.
Przyjazna dłoń poprawiła delikatnie poduszkę, której wcześniej tu chyba nie
było.
- Dziękuję, Maxine. Już wstaję.
Otworzył oczy, ale światło oślepiło go. Do łazienki dotarł po omacku, potykając
się o różne zabawki. Przemył twarz i włożył szlafrok.
Kiedy wyszedł, aż zamrugał ze zdziwienia oczami. Przed nim stała
najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek widział. Zjawisko miało na sobie
zwykłą, mocno wciętą w talii sukienkę, która wspaniale podkreślała sprężystość
jej kształtnych piersi. Fala złotych włosów spływała na ramiona. Biorąc pod
uwagę jej wzrost, mogła być królową elfów albo kimś w tym rodzaju.
Nimfa nie odezwała się nawet słowem. Zwilżyła tylko języczkiem pełne wargi.
Sloan poczuł, że cudowna woń zjawy wypełnia mu nozdrza. Nagle usłyszał coś,
co określano mianem muzyki niebieskich sfer. Podobno można ją usłyszeć tylko
wtedy, kiedy panuje całkowita cisza. Tylko wówczas śpiew planet dociera do
najbardziej opornych uszu.
Sloan poczuł, że jest zakochany. Beznadziejnie i nieodwołalnie. Tylko komuś
takiemu jak ta nimfa mógłby podarować swoje życie.
- Czekałem na ciebie tak długo - zaczął. Królowa elfów poruszyła się
niespokojnie. Być może
był pierwszym śmiertelnikiem, z którym nawiązała kontakt. Pamiętał, że czytał
Danielle pewną smutną bajkę o syrence, która zgodziła się przyjąć ludzką
postać. Niestety, cena, jaką musiała za to zapłacić, była bardzo wysoka.
- Chodź, wezmę cię na ręce, żeby uchronić twoje stopy - powiedział, zbliżając
się do niej.
Nimfa spłoszyła się nieco.
- Sloan, ja...
Głos wydał mu się znajomy, ale nie chciał się zastanawiać, gdzie go już słyszał.
- Nie bój się - przerwał. - Chodź, przytul mnie.
Melania zacisnęła usta. Dlaczego, do cholery, wszyscy w tym domu chcieli,
ż
eby ich przytulać?
Była tak zaskoczona, że bez przeszkód dała się unieść. Jej filigranowe ciało
doskonale dopasowało się do silnych, męskich dłoni. Sloan zaniósł ją do pokoju
i ułożył na kanapie.
- Zaraz będziemy się kochać - szepnął. Dziewczynie zaschło w gardle. Przez
chwilę nie
wiedziała, co robić.
- Sloan-szepnęła.-To niezbyt mądrze. Przecież źle się czujesz... A poza tym...
poza tym... - szukała jeszcze jakiejś wymówki.
Sloan patrzył na nią oczami czciciela. Wiedział z bajek, że nimfy są zupełnie
inne niż zwykłe kobiety. Przede wszystkim zakochuj ą się od razu na śmierć i
ż
ycie i nigdy nie zdradzają wybranka. Tyle tylko, że trzeba im zapewnić
odpowiednie warunki.
- Następnym razem wyścielę nasze miłosne łoże płatkami róż - zadeklarował.
- Ależ nie trzeba. Chciałam tylko... - Zamknął jej usta pocałunkiem.
- Kocham cię - szepnął, kładąc się tuż obok niej na wielkiej kanapie. - Chcę być
przy tobie. Będziemy razem marzyć o wspólnym domu, dzieciach...
Po chwili zaczął oddychać miarowo. Dopiero wtedy dziewczyna odważyła się
otworzyć oczy. Spojrzała w bok. Sloan spał.
Melania potrzebowała czasu, żeby dojść do siebie. To, że była wciśnięta w kąt
kanapy z dłonią Sloana spoczywającą na jej piersi, wcale nie ułatwiało zadania.
Przed chwilą przeżyła najpiękniejsze chwile swojego życia. Ale dlaczego ze
Sloanem Raventhrallem?! I co mu się stało, że nagle przemienił się z tygrysa w
łagodne jagnię?
Im dłużej myślała, tym mniej z tego wszystkiego rozumiała. Jedno nie ulegało
wątpliwości - Sloan był chory. Jednak chyba nie na tyle, żeby w ogóle nie
poznać osoby, z którą od trzech lat spotykał się codziennie w biurze?!
Dziewczyna próbowała wstać, ale Sloan przygarnął ją mocno przez sen. Serce
zabiło jej żywiej. Przeczuwała, że mógłby jej dać to, czego nie mogła otrzymać
od Ricka. Mąż zwykle zasypiał, kiedy ona dopiero nabierała ochoty na kochanie
się. Co prawda teraz zdarzyło się to samo, lecz cała sytuacja była zupełnie
wyjątkowa.
Sloan przeciągnął się. Przytuliłją jeszcze mocniej, tak że zabrakło jej tchu. Po
chwili poczuła koniuszek języka na szyi. Czyżby się obudził?
¥ Pragnę cię - usłyszała. - Czekałem na ciebie całe życie.
Czy to możliwe, żeby Sloan drażnił się z nią? Przypomniała sobie jego liczne
wyskoki. A jednak żaden z dotychczasowych pomysłów nie był tak
wyrafinowany.
- Kochany - szepnęła, czując jego dłoń z powrotem na piersi.
Coś dziwnego działo się z jej ciałem. Nagle okazało się, że pragnie Sloana tak
samo jak on jej. Poczuła jego dłoń na swoim nagim udzie, ale zamiast odsunąć
się czy też zaprotestować w jakiś inny sposób, przywarła do niego jeszcze
mocniej.
Sloan zaczął całować jej usta, a potem nos, oczy i całą twarz.
- Obiecaj, że zostaniesz - szeptał. - śe będziesz przy mnie.
Melania spojrzała mu w oczy. Tym razem nie miała wątpliwości. Sloan miał
gorączkę i bredził w malignie.
Odsunęła się od niego delikatnie i pogłaskała go po głowie.
- Obiecuję - powiedziała, uśmiechając się słodko.
- Śpij już.
Usnął dopiero po paru minutach. Wcześniej zażądał jeszcze, żeby go
pocałowała. Kiedy było już po wszystkim, Melania wstała z kanapy.
Przypomniała sobie, że zostawiła w kuchni śpiącą dziewczynkę. Jej zupa będzie
chyba musiała poczekać do jutra. Wstawi ją zatem do lodówki. No i oczywiście
wykąpie się, zanim zdecyduje, co robić dalej.
Zerknęła jeszcze na śpiącego mężczyznę. W żaden sposób nie może dopuścić do
tego, by domyślił się, co stało się dziś w nocy.
Sloan westchnął i wstał, żeby sprawdzić, co dzieje się z Danielle. Miał piękny
sen, ale mimo to nie chciał zostawiać małej na pastwę losu. W przedpokoju
natknął się na znajomą sylwetkę.
- Mel?! Co tutaj robisz?!
Dziewczyna wskazała brodą śpiącą Danielle.
- Ktoś musi chyba zająć się tym biednym dzieckiem
- odparła. - Poza tym przywiozłam papiery Itty'ego. Zajmij się tym, bo inaczej
on zrezygnuje z twoich usług.
- Poprawiła śpiącą dziewczynkę. - Tak swoją drogą, w tej chwili jest druga w
nocy. Od dwóch godzin mamy piątek.
Sloan wciąż wyglądał na zdezorientowanego. Dodatkowo rozpraszało go to, że
Melania włożyła jego koszulkę, która co prawda sięgała jej do kolan, ale
ukazywała też kształtne biodra i wspaniały biust. Gdyby nie brzydkie okulary,
Sloan nie poznałby koleżanki.
- Zaraz, coś mi się tutaj nie zgadza - powiedział, przyglądając się jej uważnie. -
Twoje włosy!
- Co takiego?
- Masz rozpuszczone włosy - stwierdził. Nagle przed oczami zamajaczyła mu
nimfa ze snu.
- Oczywiście, przecież nie jestem teraz w pracy. Chociaż mam wrażenie, że
wciąż się tam znajduję. Z drogi! Danielle wcale nie jest taka lekka.
Sloan przepuścił ją.
- Wyglądasz tak, jakbyś się skurczyła - rzucił po krótkim namyśle.
Melania spojrzała na niego przez ramię.
- Dziękuję za komplement - wycedziła z ironią.
- Zwykle noszę buty na wysokim obcasie.
Lecz Sloan nie zwrócił uwagi na ton jej głosu, zajęty własnymi myślami. Miał
wrażenie, że coś wydarzyło się nie tak dawno. Coś, co miało bezpośredni
związek z Melanią.
Koleżanka zaniosła Danielle do jej łóżeczka. Wróciła po chwili, niosąc jedną z
jego najlepszych koszul.
- Mogę ją włożyć? - spytała. - Nie wiedziałam, że zostanę tu tak długo.
Chciał już odpowiedzieć, ale przerwał mu dźwięk dzwonka.
- Kto, do diabła? I to o tej porze! - warknął niezbyt składnie.
Dziewczyna szybko nałożyła koszulę i pospieszyła do drzwi.
- To pewnie twój przyjaciel, El Lobo - wyjaśniła.
- Dzwonił wcześniej i pytał, czy może zajrzeć o tej porze. Zdaje się, że się o
ciebie niepokoi. Bardzo się zdziwił, kiedy odebrałam telefon - dodała po chwili.
Nie powiedziała, jak bardzo ją to zaskoczyło. Przypuszczała, że Sloan ma
mnóstwo przyjaciółek.
- Nie podchodź do drzwi, ja otworzę - powiedziała. Chwyciła stojący obok
wieszaka stołeczek i stanęła na nim, żeby spojrzeć przez wizjer. Musiała
wyciągnąć daleko szyję, żeby coś zobaczyć. Sloan aż gwizdnął na widok jej
nóg.
- Dlaczego gwiżdżesz? - spytała. -Czy to jakiś znak?
- Nie... To znaczy tak. I co, to on?
- Nie wiem - odparła. - Nigdy go nie widziałam. Ten facet wygląda bardziej na
ż
igolaka niż lekarza.
Sloan skinął głową.
- To El Lobo. Możesz go wpuścić.
Doktor wszedł i przywitał się z nimi. Posłał przy tym Melanii uwodzicielski
uśmiech.
- Słyszałem, że źle się czujesz - powiedział, patrząc na sterczące piersi
dziewczyny.
- Ja? Ależ skąd.
- Może nas sobie przedstawisz - powiedział El Lobo, nie słuchając jego
wyjaśnień.
- Miles Lobelia, pediatra. Melania Inganforde, moja koleżanka z pracy.
Lekarz spojrzał na niego szyderczo i skinął głową.
- Rozumiem,
Melania zaczerwieniła się aż po korzonki włosów.
- Przepraszam, że wam przeszkadzam, ale chciałem jeszcze zobaczyć Danielle.
Dziewczyna wskazała mu pokój, w którym spała mała. El Lobo wyszedł od niej
po pięciu minutach, wyraźnie zadowolony.
- Za kilka dni będzie zdrowa jak rydz - powiedział. Razjeszcze zerknął na
Sloana. -Ale ty, stary, uważaj na siebie. Jesteś naprawdę chory.
- Czy Sloan będzie mógł wrócić w poniedziałek do pracy? - spytała.
Lekarz pokręcił głową.
- Nic z tego. To spowodowałoby nawrót choroby - dodał, widząc zdesperowany
wzrok kumpla.
Melania wyglądała na zadowoloną z tej diagnozy.
- Nic nie szkodzi - powiedziała. - Ma przecież mnie. Będziesz musiał podpisać
tylko pewną małą umowę
- zwróciła się bezpośrednio do Sloana.
- O co ci chodzi? - spytał podejrzliwie zagadnięty.
- Chcę dysponować kontem Itty'ego - odparła.
- Oczywiście mam na myśli również jego akcje i inne papiery wartościowe.
W ciszy, która potem nastąpiła, słychać było wyraźnie zgrzytanie zębów.
- Nic nie podpiszę - warknął Sloan.
- Sam nie dasz rady - powiedziała. - Papiery, które ci przyniosłam, są niewiele
warte. Dysponuję znacznie bardziej precyzyjnymi danymi.
El Lobo patrzył to na jedno, to na drugie, jakby obserwował pojedynek
pięściarski wagi ciężkiej.
- Itty nie zechce, żeby kobieta zajmowała się jego sprawami - Sloan użył
ostatecznego argumentu.
- Mylisz się. Ostatnio wiele z nim rozmawiałam. To bardzo sympatyczny
człowiek. Poza tym, to przecież ty będziesz firmował całe przedsięwzięcie -
powiedziała z uśmiechem.
- Nic z tego!
- Oczywiście, zajmę się Danielle, aż wyzdrowiejesz
- dodała.
- To szantaż!
Melania podeszła do niego i zerwała z koszuli nalepkę z napisem ,jestem
grzecznym chłopcem".
- Nie zasługujesz na nią - powiedziała. - Lepiej wręczę ją doktorowi Lobelii. Od
tej pory może ją pan uważać za swoją, doktorze.
El Lobo przyjął co prawda nalepkę, ale nie bardzo wiedział, co z nią zrobić.
- Proszę ją przykleić do klapy smokinga, doktorze - poinstruowała go. - Cóż, już
czas na mnie. Dbajcie obaj o Danielle.
Sloan złapał ją za rękę. Miał wrażenie, że kiedy Melania odejdzie, jego dom
znowu pogrąży się w anarchii i chaosie.
- Stój. Poddaję się - powiedział tonem rezygnacji.
- Nie chcę zostać sam z Danielle przez dwa miesiące.
Brwi dziewczyny uniosły się do góry.
- Dwa miesiące? Wobec tego będę chciała jeszcze jedno dobre konto!
ROZDZIAŁ TRZECI
Ranek zastał ją siedzącą na masywnym łóżku Sloana. Melania wspierała się na
wielkich poduchach. Wokoło walały się strzępy papierów, notatki i pogryzione
lub też połamane ołówki. Obok spoczywał właściciel łóżka, który obudził się
dopiero, kiedy dała mu kuksańca w bok.
- Mm... Ee... - zaczął od nieartykułowanych dźwięków. - Co się dzieje?
Melania uśmiechnęła się. Czuła się teraz jak prawdziwy zwycięzca. Sloan leżał,
a ona siedziała. Mogła więc patrzeć na niego z góry! Niepokoiło ją tylko ciepło
bijące od męskiego ciała i mięśnie widoczne nawet pod szlafrokiem. śeby
poczuć się pewniej, postawiła na pościeli teczkę z dokumentami.
- Czy myślisz, że Itty zechce sprzedać akcje Apeman Enterprise? - spytała.
Sloan wydał jęk zranionego lwa.
- Mogłabyś już przestać o tym mówić! Mam tego dosyć. Pracowaliśmy przez
całą noc. Teraz chcę, żebyś dała mi spokój i... - zawahał się. - I przestała kołysać
tym cholernym łóżkiem.
Dziewczyna spojrzała na niego z niepokojem.
- Masz rację. To, co zrobiliśmy, powinno wystarczyć - stwierdziła. - Teraz
musisz podpisać tylko upoważnienie dla mnie. Proszę, przygotowałam
odpowiedni dokument. - Podała mu papier i pióro.
Poprawiła poduszkę. Teraz mogła sobie pozwolić na drobne uprzejmości.
Wiedziała już, że ma zagwarantowaną karierę. Sprawa Itty'ego będzie
pierwszym krokiem na drodze do sukcesu.
Sloan skrzywił się i podpisał, nie czytając. Następnie opadł na poduszki. Ciemne
włosy były zmierzwione. Twarz miał wymiętą i zmęczoną. Mimo to jego oczy
nie utraciły dawnej bystrości.
- Czy nie uważasz, że mnie wykorzystujesz? - spytał.
- I czy nie sądzisz, że to jednak mało uczciwe?
Dziewczyna zaczęła zbierać papiery. Wkładała je do czarnej teczki, która wciąż,
niby miecz, spoczywała między nimi. Jedna z notatek znajdowała się tuż obok
bezwładnej ręki Sloana. Nawet nie zauważyła, kiedy mężczyzna złapał jej dłoń.
- No co, Mel? Nie czujesz się trochę winna?
- To boli! -jęknęła.
Uścisk natychmiast zelżał. Sloan nie mógł się nadziwić, jak krucha i delikatna
wydaje się dłoń koleżanki w porównaniu z jego wielką łapą.
- Przepraszam - powiedział. - Jestem chory. Nie wiedziałem, że mam jeszcze
tyle siły.
Dziewczyna schowała dłoń za siebie.
- Widocznie nie jest z tobą aż tak źle - zauważyła.
- Ale umowa jest umową. Będę się opiekować tobą i Danielle, a ty możesz w
wolnych chwilach pomyśleć o jakimś nowym kliencie, którym...
- A właśnie. Gdzie jest Danielle? - spytał, nie pozwalając jej skończyć.
- Pewnie jeszcze śpi.
Jednak Sloan zapomniał już o siostrzenicy. Jego uwagę przykuły nogi Melanii.
Smukłe i niezwykle proporcjonalne, których nie powstydziłaby się żadna
modelka. A więc to kryło się pod długimi spódnicami.
Sloan przetarł oczy i spojrzał na koleżankę. Coś nagle zamajaczyło mu w
pamięci. Czy to możliwe, żeby śnił o Melanii?
- Gdzie się podziały twoje okulary, Mel?
-; Noszę je przede wszystkim w pracy - wyjaśniła.
Przypomniał sobie, że odkrył kiedyś ich całkowitą nieprzydatność. Dziewczyna
z jakichś nie znanych mu bliżej powodów nakładała zerówki.
- Wyglądasz bez nich znacznie lepiej.
Melania poderwała się z łóżka. Uznała, że już najwyższy czas skończyć tę
rozmowę. Sloan aż westchnął, widząc jej roztańczone piersi pod trykotową
koszulką. Zamknął oczy, chcąc odpędzić od siebie gwałtowną pokusę.
Po chwili dobiegły go z kuchni dwa głosy: kobiecy i dziecięcy. Danielle musiała
już wstać.
Sloan leżał z zamkniętymi oczami. Jednak Danielle nie byłaby sobą, gdyby nie
odwiedziła go w łóżku. Pociągnęła go za rękaw szlafroka i spytała głośno:
- Wuju, śpisz?!
- Śpię - odpowiedział i przewrócił się na drugi bok.
- Nieprawda! Gdybyś spał, to nic byś nie mówił - zauważyła z żelazną logiką. -
Wiesz, lubię Melanię. Jest zupełnie jak mama, chociaż sama nie ma dzieci.
Sloan otworzył jedno oko i łypnął na dziewczynkę.
- To dobrze, bo Melania będzie się teraz tobą zajmować - powiedział. - Możesz
ją wcześniej budzić, ciągnąć za nos i jeździć na niej jak na koniu.
Sloan zdrzemnął się jeszcze i dopiero później zwlókł się z łóżka. Danielle
utknęła z nosem w telewizorze, ponieważ znowu nadawano jakiś program dla
dzieci. Zajrzał nawet do niej, ale mała nie miała ochoty na rozmowę.
Sloan odkrył jednak, że jego kawalerskie mieszkanie zmieniło się nie do
poznania. Rzucało się to w oczy szczególnie w kuchni. Brudne naczynia, które
gromadził z takim zapałem, nagle zniknęły ze zlewu. Co więcej, zlew, w
którego zapuszczenie włożył tyle wysiłku, świecił czystością. Jednak największe
wrażenie zrobiło na nim to, że żadne, dosłownie żadne, krzesło nie było
powalane masłem fistaszkowym, dżemem albo galaretką. Zniknęła też wielka
plama z soku, w którym łapali wczoraj z Danielle ryby. Na lodówce spoczywała
niewielka kartka:
„Będę po południu. Danielle ma dzwonić, gdyby coś się stało. Zupa i inne
rzeczy w lodówce. Resztę znajdziesz na swoim miejscu. Pamiętaj o lekarstwach.
Dzięki za Itty'ego. M."
Sloan zachodził w głowę, kiedy udało jej się to wszystko zrobić. I jeszcze chce
się zajmować Ittym! Przecież od razu widać, że kobiety są stworzone do
prowadzenia domu i niańczenia dzieci!
Sięgnął po przygotowane tabletki i połknął jedna po drugiej. Następnie
przeszedł do łazienki. Nawet nie zdziwił się, widząc parę buchającą z kabiny
natrysku. Danielle znowu musiała bawić się w łazience i zapomniała zakręcić
wodę. Zdjął szlafrok i zajrzał do środka.
Nagle poraził go widok nieziemskiej postaci, znajdującej się w kabinie. Jego
nimfa! A więc przybyła, żeby uratować go z okrutnych rąk M. S. Inganforde.
Nimfa mrugała niebieskimi oczami, najwyraźniej nie bardzo wiedząc, co robić.
Sloan ruszył w jej kierunku. Poczuł na twarzy i piersi ciepłą wodę. Nie zwrócił
jednak na to większej uwagi. Bardziej pochłaniały go bujne kształty nimfy.
Tylko ktoś nie z tego świata mógł mieć tak wspaniała biodra i wąską talię.
- Cześć, kochanie - powiedział. Jego głos zlał się z szumem wody. - Czy
mówiłem ci już dzisiaj, jak bardzo cię kocham?
O dziwo, nimfa usłyszała. Cofnęła się trochę i zasłoniła cudowne, obfite piersi.
- N... nie - wybąkała.
- To nic. Mamy jeszcze dużo czasu. Będę ci o tym mówił aż do wieczora.
Odsunął jej drobną dłoń i pochylił się, żeby pocałować jedną z piersi. Nimfa
westchnęła, odsunęła się jednak, nie chcąc na to pozwolić. Sloan zreflektował
się po chwili. Jak mógł zachować się tak grubiańsko?
Sięgnął po dłoń nimfy i złożył na niej pełen atencji pocałunek.
- Jesteś taki duży - zaczęła niepewnie nimfa. Spojrzał na siebie. Istotnie, w
porównaniu z tą
kruchą istotą wyglądał jak olbrzym.
- To chyba nic nie szkodzi, prawda? Nimfa ponownie pokręciła głową.
Sloan przesuwał się powoli, żeby jej nie spłoszyć. Po chwili już był przy niej.
Poczuł ciepło kobiecego ciała. Zauważył też, że nimfa drży. A więc istoty z
innego świata nie były wolne od słabostek zwykłych śmiertelników. Było to
jednak niczym w porównaniu z tym, co działo się z nim w tej chwili. Serce
waliło mu jak młotem. Z trudem łapał powietrze. Miał wrażenie, że oto odnalazł
miłość swojego życia.
- Przytul się do mnie - szepnął.
Nimfa zesztywniała, czując go tuż obok siebie.
- Nie, Sloan. Boję się ciebie. Jesteś chory, nie wiesz, co się z tobą dzieje... -
próbowała tłumaczyć.
Zamknął jej usta pocałunkiem. Czuł, jak drży, wciśnięta w kąt kabiny.
- Rozumiem, kochanie - szepnął. - Mogę zaczekać.
Zakręcił wodę i zaczął ją wycierać miękkim, włochatym ręcznikiem. Co jakiś
czas całował jędrną, pachnącą skórę. Uklęknął, żeby lepiej wytrzeć uda i łydki
nimfy. Chciał czekać. Wiedział bowiem, że doda to tylko smaku związkowi z tą
nieziemską boginią.
- Już dobrze, kochanie - powiedział, wycierając jej stopy. - Pozwól, że teraz ja
się wykąpię.
Zasunął drzwi od kabiny, zostawiając oniemiałą nimfę na zewnątrz.
- Co takiego, laleczko?! - Itty zachwiał się, mimo iż stał w rozkroku, jak
doświadczony marynarz. - Nie może zająć się moimi sprawami?! Wiesz, że
wylądowałem w pudle tylko dlatego, że zadałem się z przyjemniaczkiem, który
nie potrafił odróżnić spalenia od kradzieży samochodu? Miałem wiele lat na
przemyślenie wszystkiego i w końcu zdecydowałem, że będę pracował tylko z
zawodowcami. - Spojrzał na nią złym wzrokiem. - Nie twierdzę, że z twojego
powodu zamkną mnie w więzieniu, ale rynsztok byłby w moim wieku jeszcze
gorszy.
Melania próbowała coś wyjaśniać, ale Itty tylko potrząsnął głową.
- Ten idiota chyba upadł na głowę. Blondynki i interesy! Przecież wie, że nie
prowadzę interesów z kobietami. Co innego dom, dzieci... - Rogalik zachichotał.
- Właśnie dlatego chcę się ożenić. Jednak nawet do głowy by mi nie przyszło,
ż
eby powierzyć prowadzenie moich spraw narzeczonej...
Już chciała powiedzieć, że pewnie dobrze by na tym wyszedł, ale powstrzymała
się. Miała już dosyć niesmacznych dowcipów o mózgu kury i kobiety. Nigdy
wcześniej nie była tak wzburzona, jak w czasie rozmowy z Ittym. Ale mimo to
starała się zachować spokój.
- Ależ, Rogaliku... - zaczęła. Itty spojrzał na nią surowo.
- Dla ciebie jestem panem Bitty, laleczko - przerwał
jej.
Dziewczyna westchnęła ciężko.
- Ależ, panie Bitty. Przecież jestem fachowcem. Mogę pana zapewnić, że
potrafię obchodzić się z pieniędzmi.
Itty milczał przez chwilę. Następnie łypnął podejrzliwie na Melanię.
- Zawodnik rzucający piłkę w drużynie Cardinalsów miał niedawno operację
ramienia. Jak się nazywa?
Dziewczyna próbowała rozpaczliwie przypomnieć sobie notatki Sloana.
- Waymon - rzuciła niepewnie.
Itty zaszczycił ją łaskawym uśmiechem.
- Co wiesz o Cardinalsach?
- To mój ulubiony zespół. - Spojrzała na Rogalika, ale ten przełknął to gładko.
- Kto wybija piłkę w drużynie z Harlemu? Tutaj musiała się chwilę zastanowić.
- Bob Gibson - stwierdziła w końcu.
- W ilu meczach uczestniczył Stan the Man?
- W czterystu siedemdziesięciu pięciu.
Egzamin trwał dalej. Itty był coraz bardziej zadowolony. Melania odpowiedziała
nawet na trudne pytanie dotyczące wielkiego palca Dizzy'ego Deana.
- No, nie jest najgorzej - stwierdził w końcu. - Możesz poprowadzić moje
sprawy do powrotu Sloana. I oczywiście... - Itty zafrasował się. - Oczywiście
możesz mi mówić Rogalik, tak jak wszyscy.
!
Melania odetchnęła z ulgą. Miała za sobą kolejną wygraną bitwę. Chciała tylko,
ż
eby jej zwycięstwo było pełne.
- Sloan proponował, żebym przejęła wszystkie twoje sprawy - powiedziała. -
Oczywiście zastąpi mnie, jeśli nie będziesz zadowolony.
Nagły cień przebiegł po twarzy byłego więźnia.
- Kobiety nie nadają się do interesów - zaczął starą śpiewkę.
- Wypróbuj mnie-powiedziała wesoło dziewczyna.
- Załatwię ci dobre miejsca na następny mecz Cardinal-sów.
Itty wciąż nie wyglądał na przekonanego.
- Lubię rozmawiać o interesach przy pokerze - zaczął z innej beczki. -
Oczywiście nie twierdzę, że to konieczne, ale miewam takie zachcianki. Znam
tylko jedną kobietę, która naprawdę się na tym zna. Właśnie chcemy się pobrać.
To wdowa. Gra jak zawodowiec, a jaka dobra w ł... - urwał i spojrzał na mnisi
strój Melanii. - Cholera, znów się zbłaźniłem - mruknął do siebie.
Dziewczyna nie chciała tracić czasu na długie przemowy. Otworzyła szufladę i
wyjęła z niej nowiutką talię. Zauważyła ją już wcześniej, nie wiedziała tylko, że
Sloan grywa z byłym więźniem.
- Gramy na pieniądze? - spytała.
Itty aż otworzył ze zdziwienia usta. Po chwili jednak siedli do stolika. Rogalik
był tak wytrącony z równowagi, że zapomniał nawet o cygarze.
Po dwudziestu minutach dwadzieścia dolarów, w szeleszczących nowych
papierkach, zmieniło właściciela.
- Mój Boże! Dziewczyno! Znam tylko jedną kobietę, która potrafi tak grać. -
Mężczyzna rozluźnił krawat.
- Mam dość. Pogadajmy o interesach.
Po godzinie uzgodnili szczegóły zakupu akcji Mogul Enterprises. Melania nie
szarżowała. Chciała ograniczyć ryzyko do minimum.
Kiedy Itty wyszedł, zajęła się przygotowaniem szczegółów operacji. Wydała
dyspozycje sekretarce i wprowadziła nowe dane do komputera. Następnie
wyjrzała na korytarz, a stwierdziwszy, że nikt się tam nie kręci, zamknęła
starannie drzwi i wydała okrzyk zwycięstwa.
Melania na dobre rozgościła się w biurze Sloana. Czuła się trochę tak, jak
zwycięzcy Grecy w murach Troi. Humor popsuł jej się trochę, kiedy zauważyła,
ż
e Devereau nie wpadł do niej, mimo iż miał coś do załatwienia na drugim
piętrze. Szef Standards Elitę był częstym gościem u Sloana. Potem było jeszcze
gorzej. Odbierała dziesiątki telefonów od zdesperowanych wielbicielek Sloana.
Mimi, Traci, Lori, LaBelle i dziesiątki innych niemal płakały, słysząc o jego
chorobie.
Melania nie dziwiła się tym kobietom. Zwłaszcza po tym, co przeżyła dziś rano,
na krótko przed wyjściem do pracy. Sloan zachowywał się wtedy jak najczulszy
kochanek. Dziewczyna nie wiedziała tylko, czy to, że był w malignie, zapisać
mu na plus, czy też na minus. Z jednej strony, nie był w pełni świadomy, a z
drugiej, tylko w takiej sytuacji mógł być zupełnie naturalny. Melania do tej pory
pamiętała jego delikatne pocałunki.
Aż zakręciło jej się w głowie, kiedy przypomniała sobie nagiego Sloana pod
prysznicem. Szybko rzuciła się w stronę wody mineralnej. Wypiła duszkiem
całą szklankę, chcąc ugasić pożar zmysłów. Niestety, nie na wiele się to zdało.
Skurczyła się w swoim nieco workowatym, szarym kostiumie. Nigdy nie
pozwoli, by Sloan dowiedział się, jak wielkie wywarł na niej wrażenie.
W sobotę obudził się około godziny dziesiątej. Czuł się fatalnie. Myślał z
nienawiścią o El Lobo i jego lekarstwach. Był przekonany, że dzięki nim
odzyska siły i przejmie kontrolę nad domem i pracą.
Wygrzebał się z łóżka i powlókł do łazienki. Miał wrażenie, że odległości
wydłużyły się niezmiernie. W przedpokoju potknął się o odkurzacz.
- Co tutaj robi ta cholerna maszyna? - warknął.
- Nigdy jej przecież nie wyjmuję.
Z kuchni wychyliły się Melania i Danielle. Pierwsza trzymała w dłoni jakąś
łyżkę, a druga książeczkę z obrazkami.
- Nie chciałam cię budzić - wyjaśniła Melania.
- Muszę jeszcze posprzątać w twoim pokoju.
Sloan podrapał się po głowie. Chciał powiedzieć coś bardzo ciętego, ale tylko
ziewnął.
- Może pobawimy się w konika, wujku? - spytała Danielle. - Albo w lamparta!
Lepiej w lamparta!
Sloan aż się skurczył i zaczął w pośpiechu wycofywać się do łazienki.
- Wpadnij do kuchni, jak się umyjesz - rzuciła Melania. Przez drzwi usłyszał
jeszcze, jak tłumaczy Danielle, że jest chory i nie może na razie się z nią bawić.
Bardzo dobrze. Może w końcu nauczy małą moresu.
Sloan wychynął z łazienki po kwadransie. Rozejrzał się czujnie dokoła, a
widząc, że nigdzie nie czai się wróg, podążył do kuchni. Już w progu w nozdrza
uderzył go zapach pieczonego ciasta. „Wróg" siedział na stole i machał nogami,
ale poza tym zachowywał się jak dobrze wychowana panienka. Staromodna
sukienka dodawała tylko uroku maleńkiej Danielle.
Melania stała przy piekarniku.
- Dobrze, że jesteś -powiedziała, nie odwracając się.
- Za pół godziny będą ciasteczka. Zjedz teraz trochę rosołu - dodała, wskazując
garnek.
Sloan pokręcił głową, rozglądając się po kuchni.
- Do licha, co ty zrobiłaś z moim domem? Przecież tu było tak ładnie, tak
przytulnie z tymi wszystkimi śmieciami walającymi się po kątach. - Spojrzał na
nią podejrzliwie. - Mam nadzieję, że nie wyrzuciłaś moich notatek na temat
kolejnych spotkań Cardinalsów.
Dziewczyna pokręciła głową.
- Nie. Znajdziesz je w biurku. - Zawahała się.
- Zresztą znam na pamięć wszystkie wyniki.
- Ty? Dlaczego?
- Rogalik - padła krótka odpowiedź. - Zjedz lepiej rosół.
Sloan wyglądał na załamanego.
- Mój dom, moja praca, a niedługo pewnie zabierzesz mi to niewinne dziecko -
wskazał Danielle.
Niewinne dziecko pokazało mu język.
- Właśnie mam zamiar wziąć Danielle na spacer
- przyznała. - Podobno rzadko z tobą wychodziła.
- Tyle ile trzeba - odciął się Sloan. - Zobaczysz, że ją przeziębisz i Danielle
umrze. Ale to nie do ciebie, tylko do mnie będą mieli pretensje.
Dziewczyna westchnęła ciężko.
- Przestań gderać jak stara baba i zabierz się do jedzenia. - Sloan zajrzał do
garnka. Rosół wyglądał zachęcająco. - Tak swoją drogą, zostawiłam twój adres
matce. Prosiłam, żeby wpadła, kiedy wróci do miasta.
- Co?! Twoja matka też się tutaj wprowadzi?! Melania miała już tego dość.
Spodziewała się choć
odrobiny wdzięczności po tym, co dla niego zrobiła.
- Moja matka nie przywykła do towarzystwa facetów, którzy włóczą się po
mieszkaniu w samych szortach.
Sloan spojrzał na swój skromny przyodziewek.
- Nie widzę w tym nic złego - powiedział. - Zwłaszcza że szorty są dziewiczo
czyste.
- Co to znaczy dziewiczo, wujku? - wtrąciła zaciekawiona siostrzenica.
- Hm. No cóż... - chciał zyskać na czasie. - Dziewiczo to termin giełdowy.
Wyjaśnię ci, jak będziesz starsza. - Zaczął się uważnie przyglądać dziewczynce.
- Co ci się stało? Wyglądasz jakoś inaczej...
- Po prostu ma czystą buzię i zaplecione włosy
- wyjaśniła Melania. Postawiła talerz z gorącym rosołem na stole i wskazała mu
miejsce. - Proszę, jedz.
Sloan usiadł i spróbował zupy. Była wyśmienita. Dawno nie jadł czegoś tak
dobrego.
- Jak ci poszło z Ittym? - zapytał między jednym łykiem a drugim.
- Dobrze - odrzekła.
Nawet nie zauważył, że Melania przyczaiła się za jego plecami. Kiedy zjadł,
natychmiast wyrwała mu talerz i zaniosła triumfalnie do zlewu.
- Zabierz mu łyżkę - rozkazała Danielle. Dziewczynka rzuciła się na łyżkę jak
lampart na
swoją ofiarę. Sloan siedział przez chwilę bez ruchu. Poczuł się
ubezwłasnowolniony. Co by komu szkodziło, gdyby talerz poleżał sobie do jutra
lub pojutrza w zlewie? Czuł, że narasta w nim niechęć do Melanii S. Inganforde.
Później, kiedy obie panie położyły go już do łóżka, a Danielle przyniosła mu
swojego ulubionego misia, tym razem bez krawata od Armaniego, Sloan poczuł
się jeszcze gorzej. Po chwili usłyszał trzaśniecie drzwi. Jego dręczycielki wyszły
na spacer. Przez moment zastanawiał się, czy Melania zauważy brak jednego
ciasteczka w kredensie. Po chwili doszedł do wniosku, że tak, i zrobiło mu się
bardzo przykro.
Zasnął, myśląc o czymś okrągłym i przyjemnym w dotyku. Nie był to miś ani
ż
adna z zabawek siostrzenicy. Jednocześnie poprzysiągł sobie, że nie spocznie,
dopóki nie zemści się na Melanii za wszystkie upokorzenia.
Obudził się późnym popołudniem. Wydawało mu się, że słyszy chichot Danielle
i tubalny śmiech Bitty'ego. Sięgnął po dzbanek z wodą i nalał sobie pół szklanki.
Pił wolno, czekając, aż ustąpią omamy.
Ś
miech istotnie umilkł, ale wybuchnął na nowo, gdy tylko odstawił szklankę.
Sloan potrząsnął głową. Postanowił sprawdzić, co się tak naprawdę dzieje w
jego domu. Miał wrażenie, że dziwne odgłosy dobiegają z bawialni. Narzucił
więc na siebie jakąś koszulkę i skierował się tam niezwłocznie.
Miał wrażenie, że śni. Przy stoliku siedzieli Melania, Itty Bitty, El Lobo oraz
Danielle i grali w karty. Następny ruch i zebrani znowu wybuchnęli śmiechem.
Przetarł oczy. Śmiała się nawet Melania, ta nieprzystępna, zimna jak głaz M. S.
Inganforde z jego biura.
Sloan przez chwilę obserwował wszystkich, a następnie oddalił się nie
zauważony. Wrócił do swojego pokoju i zamknął drzwi. Przez moment
zastanawiał się, czy nie powinien czegoś zjeść, ale wcale nie był głodny. Z
kawalerskiego nawyku zdjął szorty i koszulkę, położył się i znowu zasnął.
Obudził się wieczorem z uczuciem potwornego ssania w żołądku. Spojrzał na
zegarek. Dochodziła dziewiąta. Uświadomił sobie, że nic nie jadł od rana. Co
gorsza, zapomniał o lekarstwach. Natomiast z ulgą stwierdził, że zupełnie minął
ból głowy, męczący go od kilku dni.
W kuchni na stole odnalazł talerz z kanapkami i maleńką karteczkę:
„Jedz, ile chcesz, a potem zażyj lekarstwa. Nie budziłam cię, bo El Lobo uważa,
ż
e lepiej będzie, jak się po prostu porządnie wyśpisz. Na razie. M."
Sloan zjadł połowę kanapek, a resztę wstawił do lodówki. Wypił też wstrętne
mikstury zapisane mu przez przyjaciela. Chciał właśnie postawić wodę na
ogniu, kiedy usłyszał cichy płacz dobiegający z głębi domu. Zaciekawiony
skierował się w stronę bawialni.
W fotelu przed telewizorem siedziała jego nimfa i oglądała jakiś dramat. Miała
na sobie zwiewny, jedwabny szlafroczek w kwieciste wzory. Łzy spływały jej
obficie po rzęsach i policzkach, ale bogini nie zwracała na to najmniejszej
uwagi.
Sloan nie mógł się powstrzymać i pogłaskał ją po głowie.
- To ty? - powiedziała. - Powinieneś odpocząć. Uśmiechnął się i spojrzał na nią
czule.
- Niemógłbym spać, wiedząc, że jesteś obok -wyznał. Nimfa zarumieniła się.
Dopiero teraz zdała sobie
sprawę z tego, że płakała. Zaczęła niezręcznie wycierać łzy rękawem szlafroka.
Sloan wziął ją w ramiona. Przez moment miał wrażenie, że nareszcie będą się
kochać, ale wiotkie ciało bogini stężało po kilkunastu sekundach.
- Sloan, nie! - syknęła.
- Dlaczego? Przecież wiesz, że będzie nam dobrze. Tak dobrze, jak nikomu na
ś
wiecie. Ani człowiekowi, ani też nimfie - dodał, przypomniawszy sobie, z kim
ma do czynienia.
Bogini próbowała wyzwolić się z jego ramion.
- Przecież jesteś chory - przypomniała mu. Pocałował jej szyję,
- Drobiazg - mruknął.
Dziewczyna nie miała już siły się opierać. Zwłaszcza, że pragnęła Sloana
bardziej niż kiedykolwiek. Być może film, który oglądała, przypomniał jej
dawno zapomniane uczucia. Kiedy więc poczuła męską dłoń na swojej piersi,
szepnęła tylko:
- Och, kochany.
Sloan zrozumiał, że nareszcie otrzymał pozwolenie i na to, na co czekał tak
długo.
- Moja kochana, jedyna - szeptał, obsypując ją pocałunkami. - Jesteś moim
drugim, ja". Częścią mnie.
I Moim dopełnieniem.
- Nie wiedziałam, że jesteś aż tak romantyczny - szepnęła mu do ucha.
- Tylko z tobą, kochana - odparł.
Pasek od jedwabnego szlafroka nie był zawiązany.
Kiedy rozchylił jego poły, ujrzał bogactwo, o którym
próżno mogłyby marzyć banki szwajcarskie. Tych
kształtów, tych wspaniałych wzgórz i tajemniczych
1 dolin nie można by zamienić na pieniądze.
Sloan pochylił się, żeby dotknąć wargami nastroszonych dziewiczo koniuszków.
Efekt był piorunujący. Dziewczyna jęknęła i wygięła ciało w łuk. Spojrzał na
nią z dołu.
- Widzisz, kochana, jak może nam być wspaniale - powiedział. - Teraz zaniosę
cię do twego pokoju.
Wstał i zatoczył się. Na szczęście bogini była bardzo lekka i Sloan po chwili
złapał równowagę.
- Najwyższy czas pomyśleć o obrączkach - powieli dział. - A tak swoją drogą,
kochanie. Zapomniałem cię i spytać, czy nie chciałabyś zamieszkać ze mną na
farmie
w Iowa? Taka farma to marzenie mojego życia.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Melania wyjęła gazetę weekendową ze skrzynki na listy i przeszła do kuchni.
Wciąż jeszcze nie mogła ochłonąć po wczorajszym romantycznym wieczorze ze
Sloanem. Pełną cukiernicę wstawiła do zlewu. Szklanka po herbacie
wylądowała w kredensie.
Danielle już wstała i bawiła się szmacianą lalką. Melania pokazała dziewczynce,
jak można ją ubierać i czesać. Mała wspaniale bawiła się sama. Chodziło
jedynie o to, żeby dostarczyć jej odpowiednich zabawek i rozbudzić wyobraźnię
dziecka.
Dziewczyna zerknęła do niewielkiego lusterka. Dzisiejsza fryzura powinna
skutecznie zniechęcić Sloana do amorów. Nawet Danielle spytała, dlaczego ma
na głowie taką kłującą piramidę.
Mimo iż bezpieczna, Melania nie czuła się jednak szczęśliwa. Wczorajsze
zdarzenia na nowo obudziły w niej kobietę. Odezwały się stare, od dawna
tłumione potrzeby, których nie mogła zaspokoić w małżeństwie. Co gorsza,
zdawała sobie sprawę, że Sloan potrafiłby ją kochać tak, jak chciała.
Potrząsnęła głową. Danielle zaczęła coś nucić. Wycinała właśnie kolejne
ubranko dla lalki. Melania pochyliła się nad deseczką. Kończyła
przygotowywanie kanapek dla Sloana.
Zapukała do drzwi jego sypialni. Wewnątrz rozległ się jakiś pomruk. Nie widząc
innego wyjścia, uznała to za zachętę. Nacisnęła łokciem klamkę i pchnęła drzwi.
Od razu poczuła męski zapach. Serce zaczęło jej bić przyspieszonym rytmem.
- Zamknij, do cholery, drzwi - warknął Sloan.
Niestety, wczorajszy romantyczny kochanek zamienił się w burkliwego faceta.
Oczy dziewczyny przyzwyczajały się do panującego wewnątrz półmroku.
Ujrzała Sloana leżącego na łóżku. Kołdra okrywała go tylko do połowy brzucha.
Aż się zachwiała, widząc jego nagi tors.
- Zaraz to zrobię - powiedziała. - Muszę tylko postawić gdzieś tacę.
Sloan zmieszał się, ale mimo to nie dawał za wygraną.
- Dobrze się bawiłaś przy sprzątaniu? Nie mogłem spać przez ciebie - poskarżył
się.
- Bzdury - mruknęła. - Spałeś jak suseł. Sprawdzałam parę razy, bo chciałam ci
podać śniadanie.
Sloan nie wiedział, jak poradzić sobie z tą kobietą. Na wszystko miała
odpowiedź. Nic nie mogło wyprowadzić jej z równowagi.
- Źle spałem dziś w nocy - wyznał. - Męczyła mnie sprawa konta Itty'ego. To
mój najlepszy klient...
Melania nareszcie zrozumiała, dlaczego jest nie w humorze. Ona również nie
skakałaby z radości, gdyby ktoś odebrał jej konto Bitty'ego.
- Może napijesz się kawy - zaproponowała.
Skinął głową. Pochyliła się i postawiła tacę z kanapkami i sokiem
pomarańczowym na nocnym stoliku. Nagle struchlała. Patrzył na nią tak, jakby
usiłował coś sobie przypomnieć. Dziewczyna odskoczyła od łóżka. Sloan
sięgnął po sok i wypił go duszkiem. Następnie potrząsnął głową, jakby chciał
obudzić się z jakiegoś złego snu.
- A teraz kawy. Szybko.
Melania nie zwróciła uwagi na jego ton. Wybiegła z pokoju, jakby ją goniło sto
diabłów.
W kuchni przygotowała kawę i próbowała się uspokoić. Niestety, podniecenie
nie chciało minąć. Dopiero po dziesięciu minutach uznała, że może wkroczyć do
pokoju chorego.
Od razu po wejściu miała zamiar uśmiechnąć się chłodno i rzucić kilka
sarkastycznych uwag na temat kondycji Sloana. Mógłby się na przykład ogolić.
W ciągu kilku dni udało mu się wyhodować zupełnie sporą brodę.
Tym razem weszła bez pukania.
- Czy nie uważasz... - zaczęła i oniemiała.
Sloan w dalszym ciągu leżał na łóżku. Rozsunął zasłony, tak że bez przeszkód
mogła podziwiać jego nagi tors. Jednak nie to najbardziej ją poruszyło. Otóż
Sloan pieścił jedną z dwóch poduszek tak, jakby to była kobieta. Melania
poczuła, że sutki jej twardnieją. Piersi nie mieściły się w specjalnym
„zmniejszającym" biustonoszu.
Chrząknęła. Mężczyzna spojrzał na nią z wyrzutem, jakby przerwała mu
intymne tete-a-tete. Przez chwilę trwali w milczeniu.
- Jak, hm, jak się miewa Danielle? - spytał.
- Bar... bardzo dobrze - odrzekła spłoszona. Sloan wbił w nią wzrok.
Dziewczyna uznała, że
najprawdopodobniej zachowuje się zbyt naturalnie.
- Jak? - spytał raz jeszcze, nie spuszczając z niej wzroku.
Melania wyprostowała się. Na jej twarzy pojawił się zawodowy uśmiech.
Postawiła filiżankę z kawą na stoliku i spojrzała mu prosto w oczy.
- Bardzo dobrze. Wycina ubranka dla lalki z bibułki i nie może się doczekać
zabawy w „lamparta i jego ofiarę". Co to za dziwna gra? Nigdy o czymś takim
nie słyszałam.
W oczach mężczyzny pojawiły się ślady paniki.
- Źle się czujesz? Pokręcił przecząco głową.
- Nie. Tylko ten cholerny lampart... Może namówisz ją na coś innego?
Melania stwierdziła, że niebezpieczeństwo minęło. Nareszcie udało jej się
opanować sytuację.
- Spróbuję - obiecała z pewnym siebie uśmiechem. I wtedy nastąpiło coś, czego
się nie spodziewała.
Sloan znowu pogłaskał poduszkę. Robił to bezwiednie, ale gest był tym bardziej
przekonujący. Dziewczyna poczuła, że brakuje jej powietrza. Zamknęła oczy,
nie chcąc patrzeć na to, co się dzieje. Ale tak było jeszcze gorzej. Nagle
osaczyły ją wspomnienia z poprzedniego wieczora.
Na szczęście Sloan był tak zajęty własnymi myślami, że nie zwrócił uwagi na jej
dziwne zachowanie. Dziewczyna wyszła i żeby nie budzić podejrzeń Danielle,
schroniła się w bawialni. Tam powoli dochodziła do siebie.
Zabawy z Danielle zajęły jej parę następnych godzin. Kiedy dziewczynka w
końcu zasnęła, postanowiła znowu zajrzeć do Sloana. Zakradła się cicho do
pokoju, zmieniła wodę w karafce i postawiła na stoliku tacę z nową porcją
kanapek. Już miała czmychnąć gdzie pieprz rośnie, kiedy Sloan się ocknął.
- Jak mała? - spytał, przecierając oczy.
- Właśnie zasnęła.
Ziewnął i poprawił poduszkę. Na szczęście nie było już w tym geście dawnej
czułości.
- Czy kiedykolwiek kochałaś się w kimś, Mel?
Dziewczyna spłoszyła się. Nie miała pojęcia, o co mu może chodzić.
- Och, setki razy - odparła, próbując zdobyć się na lekki ton.
Chciała wyjść, ale Sloan poprosił, żeby usiadła. Dopiero z bliska zauważyła, jak
bardzo jest wycieńczony chorobą. Wokół oczu pojawiły się zmarszczki, których
nie widziała wcześniej.
- Zaraz muszę iść - powiedziała, przycupnąwszy na brzegu krzesła. - Mam
jeszcze sporo pracy.
- Do diabła z pracą. Chcę z tobą chwilę pogadać. Dziewczyna ułożyła dłonie na
podołku niczym pensjonarka.
- Słucham.
- Czy byłaś kiedyś zakochana? - powtórzył pytanie.
- Jasne, że tak - odparła. - Kochałam i byłam kochana. Przecież jestem już duża
- dodała, posługując się słownictwem Danielle.
Sloan spojrzał na nią kpiąco. Słowo „duża" w ogóle nie pasowało do Melanii.
Sięgnął po kanapkę.
- Zdaje się, że byłaś mężatką, prawda? - zapytał z pełnymi ustami.
Skinęła głową.
- Czy właśnie wtedy się zakochałaś? A może zdecydowałaś się na małżeństwo z
powodu kariery? I dlaczego się w końcu rozwiodłaś?
Dziewczyna zacisnęła dłonie. Nie chciała roztrząsać ze Sloanem szczegółów
swojego prywatnego życia. Poza tym denerwował ją lekki ton mężczyzny. Ona
nigdy nie traktowała tych spraw lekko.
- A ty, byłeś żonaty?
Sloan skrzywił się, jakby jadł cytrynę. Z trudem przełknął następny kęs kanapki.
- To był koszmar. Wytrzymaliśmy ze sobą dwa lata.
W końcu Eve odeszła, kiedy nie dostałem spodziewanego awansu. Zawsze
chciała mieć spokojne, dobrze ułożone życie...
- To dlatego nie lubisz porządku - podchwyciła. Podrapał się w głowę.
- Wiesz, może coś w tym jest - powiedział z namysłem. - Poza tym wydaje mi
się, że nie byliśmy dla siebie stworzeni. Oczywiście było nam fajnie w łóżku,
ale zawsze miałem wrażenie, że mógłby mnie zastąpić ktoś inny, a Eve wcale by
tego nie zauważyła.
- Nie zauważyła? - powtórzyła ż powątpiewaniem.
- No wiesz, nie zrobiłoby jej to różnicy. Dopiero ostatnio odkryłem, że może
być inaczej... - dodał rozmarzonym tonem.
Melania znowu się spłoszyła. Przypomniała sobie wczorajszy wieczór i
obietnice Sloana. Czyżby jednak pamiętał o tym wszystkim?
- Czasami jest tak, że spotykasz kobietę, o której wiesz, że jest dla ciebie
stworzona - ciągnął. ~ Tylko ta jedna jedyna spośród tysięcy innych. Podobno...
- ziewnął. - Podobno ludzie mieli kiedyś po cztery ręce i nogi i dwie głowy. Byli
potężni. - Zamknął oczy. - Ale zazdrośni bogowie porozcinali ich na połówki,
które błąkają się po świecie i szukają się nawzajem. Nie wydaje ci się, że jest
coś z prawdy w tej starej legendzie?
Uniósł powieki i spojrzał na nią sennym wzrokiem.
- Ja... No nie wiem... - plątała się.
- Właśnie znalazłem moją połówkę, Mel. To bogini. Wiem, że kiedy się
połączymy, dosłownie i w przenośni, będzie nam jak w raju. Tylko... - znowu
ziewnięcie
- muszę ją odnaleźć. Nie odchodź, Mel - poprosił, chociaż dziewczyna nie
ruszała się ze swego miejsca.
- Pomóż mi ją znaleźć. Bardzo cię proszę.
Sloan znowu zaczynał majaczyć. Najgorsze było to, że mówił całkiem
przytomnie. Melania zgadzała się ze wszystkim, co powiedział. Nie znała
legendy o połówkach szukających się po świecie, ale wydała jej się ona bardzo
przekonująca.
Miała wielką ochotę przytulić się do Sloana i wyjawić, że to ona jest jego
połówką. Ale co będzie, jeśli ją odrzuci? Nie teraz, ale kiedy wyzdrowieje i uzna
wszystko, co mówił, za romantyczne bzdury.
Nagle poczuła, że jest jej słabo. Wytarła dłonią pot z czoła i westchnęła ciężko.
Sloan uśmiechnął się do niej słodko.
- Moja kochana - szepnął.
Objął poduszkę i zaczął oddychać miarowo. Był już po drugiej stronie snu.
Pod koniec pierwszego tygodnia udało jej się doprowadzić do porządku
mieszkanie Sloana. Jej radość była tym większa, że wcześniej dostała kartkę od
matki, która pisała, że już wróciła, ale chce jeszcze spędzić parę dni u
znajomego. Byłoby jej głupio przyjmować matkę w zapuszczonym mieszkaniu.
Obie bardzo ceniły porządek i systematyczność. Na szczęście zdążyła na czas.
Sloan czuł się teraz nieco lepiej. Spadła mu gorączka i rzadziej bolała go głowa.
Pomagał też, jak mógł, w prowadzeniu spraw Itty'ego.
El Lobo bywał teraz częściej w jego domu. Sloan zaczął podejrzewać, że
przyjaciel durzy się w Melanii. Wydało mu się to bardzo ekstrawaganckie.
Komu mogłaby się podobać ta panna Niedotykalska, którą znał z pracy? Zdziwił
się jeszcze bardziej, kiedy zareagował zazdrością na umizgi lekarza. Czyżby
było z nim aż tak źle?
Maxine wzięła sobie urlop, gdy tylko dowiedziała się o Melanii.
- Mogą oni, mogę i ja - powiedziała, mając zapewne na myśli rodziców
Danielle.
Kiedy jednak okazało się, że Maxine zostanie w mieście, Sloan i Melania
uprosili ją, żeby w dalszym ciągu robiła zakupy.
Melania zachowywała się tak, jakby przez całe życie zajmowała się rodziną.
Rano przygotowywała śniadanie, a następnie odprowadzała małą do
przedszkola, które, jak się okazało, znajdowało się dwie ulice dalej. Sloan nie
miał o tym najmniejszego pojęcia! Wracając z pracy odbierała stamtąd
dziewczynkę, robiła obiad z przygotowanych wcześniej półproduktów i szła z
dzieckiem na spacer. Sloan znowu zostawał sam.
Dzięki temu miał dla siebie dużo czasu. Mógł nareszcie się ogolić, a nawet
nabrał ochoty na zabawę w konika. Kiedyś w czasie obiadu napomknął nawet o
lamparcie... Ale Danielle nie chciała się bawić. W ciągu dnia mogła wyszaleć
się w przedszkolu, a wieczorem oglądała filmy dla dzieci albo prosiła, żeby coś
jej poczytać. Sloan z dużą przyjemnością przypomniał sobie „Kubusia
Puchatka", „Robin Hooda" i „Piotrusia Pana". Martwiło go tylko to, że nie
spotkał już swojej nimfy. Obawiał się, że Melania wypłoszyła ją na dobre.
Tak minął im prawie cały tydzień.
W piątek po południu Sloan pojawił się w kuchni przywabiony rozkosznymi
woniami wydobywającymi się z piekarnika. Miał na sobie czystą, świeżo
wyprasowaną koszulę i dżinsy. Melania uczyła właśnie Danielle tańczyć walca.
- Co to za ciasto? - spytał, wskazując piekarnik.
- Wspaniały taniec - cieszyła się dziewczynka. - Jak pokażę go w poniedziałek
w przedszkolu, to Kate i Ann pękną z zazdrości.
Obie panie nie zwracały na niego uwagi. Sloan wzruszył ramionami. Wolał
udawać, że o nic nie pytał. Chciał czuć się jak lew na swoim terytorium
Poszedł do bawialni i włączył telewizor. Nadawano właśnie wiadomości z
giełdy. Sloan posadził sobie na kolanach wielką, plastykową lalkę siostrzenicy.
Znowu zadumał się nad losem nimfy. Biedactwo! śe też musiała trafić na
Melanię Inganforde.
Nagle poczuł na włosach czyjąś drobną dłoń. Odwrócił się z nadzieją.
- To ja, wujku - powiedziała Danielle. - Jak się czujesz?
Sloan mruknął coś w odpowiedzi.
- Wujek El Lobo powiedział, że to może jeszcze potrwać parę dni. Już nie może
się doczekać. Melania obiecała, że wybierze się z nim na kolację...
- Naprawdę? - Spojrzał koso na dziewczynkę.
- Mhm. - Danielle poważnie skinęła głową. - Mówił, że nigdy nie spotkał kogoś
takiego. Ja zresztą też. Melania jest super.
Sloan skrzywił się. Co też on w niej takiego widzi? Spiker podał właśnie
informację na temat wzrostu wartości akcji Amalgamated Flooring. Będzie
musiał zapytać później Melanię o zdanie...
- Powiedz, maleńka, co wy tam pieczecie? - zagadnął dziewczynkę.
- Ciasto - padła odpowiedź.
Sloan poruszył się niespokojnie na swoim miejscu. Plastykowa lalka spadła na
podłogę.
- Wiem, że ciasto - rzekł, podnosząc zabawkę. - Ale jakie?
Danielle zmarszczyła nosek.
- Sama nie wiem. Ale wiesz co, robiłam do niego czekoladową polewę!
Postanowił w końcu dać za wygraną. Zwłaszcza że siostrzenica z pewnością by
go nie zwodziła. Będzie zatem musiał poczekać do kolacji.
- Melania jest naprawdę super - zapewniła raz jeszcze Danielle, zaglądając mu w
oczy. - Kupiła nam nowe książeczki do kolorowania. Mamy się dzisiaj bawić w
biuro. Lubisz bawić się w biuro, wujku?
- Jasne.
- Oczywiście chodzi o to, żeby utrzymać papiery w jak największym porządku.
Sloan już chciał powiedzieć, co myśli o takim biurze, ale w drzwiach pojawiła
się Melania. Podeszła do telewizora, nie zwracając na nich uwagi. Jej piersi
wydawały się jeszcze bardziej płaskie niż zwykle, a biodra zupełnie pozbawione
kształtu. Przez moment obserwowała w pełnej napięcia ciszy spikera, który
omawiał właśnie wyniki Mogul Enterprises. Następnie odetchnęła z ulgą i
spojrzała na siedzącą dwójkę.
- Chodźcie na obiad - powiedziała. Sloan spojrzał na nią z niechęcią.
- Czy ty miewasz złe dni, Mel? - spytał. - Przy mnie zachowujesz się jak
doskonale zaprogramowany robot.
W błękitnych oczach dziewczyny zalśniły złote iskry.
- Wystarczy, że jedna osoba w tym domu ma same złe dni - odparła.
- No no, co za język! - Sloan zmierzwił jej nastroszone włosy.
Dziewczyna odskoczyła jak oparzona.
- Wiesz, że tego nie lubię!
W odpowiedzi pokazał jej tylko swoje białe zęby. Zemsta jest jednak rozkoszą
bogów. Nawet tak głupia i śmieszna jak ta.
- Czy przyniosłaś moje papiery z biura, Mel? - spytał. ~ Chciałbym trochę
popracować po obiedzie.
Melania skinęła głową. ,
- Oczywiście. Mówiłam już Danielle, że będziemy się później bawić w biuro...
Spojrzał na nią z podziwem. Nareszcie zrozumiał, dlaczego siostrzenica ma się z
nimi bawić. Nie podejrzewał, że dziewczyna ma aż tyle sprytu.
- Nie doceniłem cię - powiedział. Dziewczyna spuściła skromnie oczy.
- Najważniejsze to organizacja i porządek. Każdy powinien mieć jakieś zajęcie.
- Nienawidzę organizacji i porządku - stwierdził Sloan i ruszył w stronę kuchni.
Minął weekend. Sloanowi udało się heroicznie przetrzymać kolejnego pokera.
Cały czas czekał na swoją nimfę. Pragnął ją pieścić i całować. Jednak ona nie
przychodziła, chociaż czasami wyczuwał w powietrzu zapach kwiatów.
Po raz pierwszy od bardzo dawna poczuł się naprawdę samotny. Zaczął słuchać
radia. Zwykle były to nastrojowe kawałki nadawane w jakichś muzycznych
programach.
Sloan utwierdził się też w swojej niechęci do dobrze zorganizowanych kobiet,
które w przerwach pomiędzy gotowaniem i sprzątaniem czytają „Wall Street
Journal". Oczywiście, chodziło przede wszystkim o M. S. Inganforde.
- Myślę, że jesteś już zdrowy - powiedziała Melania w niedzielę wieczorem,
zbierając się do wyjścia. - Jutro spotkamy się w pracy. Potem przyjadę tutaj i
zajmę się Danielle. Nie zapomnij o śniadaniu i przedszkolu. I pamiętaj, Itty jest
mój.
Sloan skrzywił się na te słowa.
- Pytał o mnie?
- Chodzi ci o Itty'ego? Nie. Ma teraz ważniejsze sprawy. Jest zakochany.
- Cholera - mruknął pod nosem Sloan i zatrzasnął za nią drzwi.
Gdy tylko został sam, zdjął trykotową koszulkę i cisnął ją w kąt. Nawet nie
zauważył, jak pojawiła się przy nim Danielle w pidżamie. Dziewczynka
wręczyła mu koszulkę i uśmiechnęła się.
- W domu musi być porządek - stwierdziła.
- Umyj zęby i marsz do łóżka - warknął. Jednak po chwili włożył koszulkę.
- Coś dziwnego dzieje się z Raventhrallem - szepnął Devereau, wślizgnąwszy
się do biura Melanii.
- Był chory, teraz powoli dochodzi do siebie - stwierdziła dziewczyna. - To był
przebłysk geniuszu, kiedy zdecydował pan, że ma przychodzić do pracy tylko na
parę godzin.
Melania skromnie pominęła cały wysiłek, jaki włożyła w przekonanie szefa o
słuszności tej decyzji. Devereau podrapał się w brodę.
- Sam nie wiem - westchnął. - Raventhrall zmienił się od tej grypy. Nie jest już
taki, jak dawniej.
Sloan właśnie wyszedł ze swego biura i Devereau aż podskoczył na jego widok.
- Cieszę się, że pana widzę, panie Raventhrall - zaczął. - Jak praca?
- Rynek jest dosyć stabilny - odparł z ponurą miną Sloan. - Inwestuję teraz w
przemysł spożywczy. Mam parę klientek.
- Jestem pewny, że pani Inganforde mogłaby znowu przekazać panu sprawy
Bitty'ego.
Sloan posłał szybkie spojrzenie Melanii i pokręcił przecząco głową.
- Nie, radzi sobie zupełnie nieźle. Jak na kobietę - dodał, patrząc jej w oczy.
Melania nie zareagowała na tę jawną prowokację. Wiedziała, że i tak odniosła
wielki sukces.
- Czy mógłbym zrobić dla pana coś jeszcze? Mężczyzna pokręcił głową. Wciąż
sprawiał wrażenie,
jakby go coś trapiło.
- Nie, dziękuję - odparł. - Melania bardzo mi pomaga.
Devereau pokiwał głową. Kiedy Raventhrall wyszedł, spojrzał na dziewczynę.
- Coś się z nim naprawdę dzieje - powtórzył. - Niech pani się tym zajmie, pani
Inganforde. Chcę, żeby był taki, jak dawniej.
Po wyjściu szefa Melania wzruszyła ramionami. Zrobiła już, co mogła, w
wypadku Sloana. Następnego dnia pojawiła się u niej Mazie Duggins.
Asystentka -przez chwilę udawała, że szuka czegoś w papierach, a następnie,
rozejrzawszy się uważnie dokoła, zbliżyła się do Melanii.
- Wiesz, wszyscy mówią o Sloanie... - szepnęła konfidencjonalnie. - Zachowuje
się tak, jakby zupełnie stracił chęć do życia. Podobno niektórzy mężczyźni w
czasie choroby tracą tę, no... potencję.
Melania zadrżała. Przypomniało jej się to, co widziała pod prysznicem. Nie,
Sloan nie stracił potencji.
- Wiesz, to możliwe... - zaczęła.
Ś
piew ptaków, morze kwiatów, dotyk delikatnych palców, pieszczących jej
ciało - to wszystko czuła i widziała, kiedy myślała o Sloanie, który potrafił
zachować się jak bardzo romantyczny kochanek. Melania nie wiedziała, jak to
się dzieje, że w pewnych momentach gawędzili jak para najlepszych przyjaciół,
a potem nagle zaczynali się kłócić.
Mazie Duggins poprawiła minispódniczkę.
- Czy...? Czy wiesz o tym coś bliższego?
Minęło kilka dni, a Sloan wciąż nie mógł skoncentrować się na pracy.
Popołudniami bawił się z siostrzenicą, a wieczorami oglądał melodramaty.
Często zastanawiał się, dlaczego wcześniej nie potrafił dostrzec piękna i
głębokiej wymowy filmów takich jak „Przeminęło z wiatrem" czy
„Casablanca".
Melania zjawiała się u niego coraz rzadziej. A jeśli już przychodziła, to
zajmowała się domem lub Danielle. W biurze ich kontakty były częstsze, ale
wyłącznie formalne. Kiedyś jednak weszła do pokoju Sloana i zauważyła, że
obrywa kolce z uschniętych róż, które dostał po powrocie do pracy.
- Co robisz? - spytała.
- Ćwiczę - odparł.
Poprosiła go o bliższe wyjaśnienia.
- Widzisz, Melanio - powiedział, patrząc na nią smutno. - Problem polega na
tym, że jesteś zupełnie pozbawiona choćby krzty romantyzmu. Jeśli zdecyduję
się dać róże mojej ukochanej, to zrobię wszystko, żeby nie pokłuła sobie
palców.
Dziewczyna poczuła, że ma nogi jak z waty. A Sloan westchnął tylko i
pocałował różę.
W połowie trzeciego tygodnia znowu zaczął padać deszcz. Wszyscy w pracy
zauważyli, że Sloan schudł. Melania miała wyrzuty sumienia z powodu konta
Itty'ego. śeby o nich zapomnieć, rzuciła się w wir pracy.
W czwartek Melania dotarła do biura nieco później. Obudziła się w kiepskim
nastroju i straciła masę czasu, chcąc dojść do jakiej takiej formy. Włożyła też
normalny biustonosz, pewna, że granatowy kostium i tak ukryje jej wdzięki.
Zostawiła samochód na parkingu i otworzyła parasol. Wystarczył jednak jeden
silniejszy podmuch wiatru i została zupełnie bez osłony. Przez moment
zastanawiała się, co robić. Czy walczyć z wiatrem, czy też jak najszybciej udać
się do biura. W końcu wybrała drugie rozwiązanie. Potykając się i bez przerwy
wpadając w kałuże, dotarła do drzwi wejściowych. Niestety, była zupełnie
przemoczona.
Przed drzwiami do windy dostrzegła Sloana. Cofnęła się, nie wiedząc czemu,
ale on już ją dostrzegł.
- Cześć, Mel - powiedział, przyglądając się jej uważnie. - Co się stało z twoimi
włosami?
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Jednocześnie poczuła, jak wstrząsa nią
dreszcz. Powinna jak najszybciej wysuszyć kostium.
Weszli do windy. W tłoku stali niemal przytuleni do siebie. Sloan musiał
wyczuć jej piersi przez cienki materiał. Melania stwierdziła, że jest podniecona.
- A... a gdzie masz okulary? - zapytał nieswoim głosem.
Dziewczyna sięgnęła do kieszeni.
- To przez ten deszcz. Zaraz je nałożę.
Jednak Sloan powstrzymał ją. Jeszcze raz, niby przypadkiem, dotknął sprężystej
piersi, a potem spojrzał w błękitne oczy.
- To ty - powiedział z niedowierzaniem. - To naprawdę ty.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Melania nie miała pojęcia, jak to się stało, że znaleźli się nagle w ciasnym
schowku na materiały biurowe. Z trudem oddychali, wpatruj ąc się w siebie z
fascynacją.
- Uważam to za porwanie - powiedziała dziewczyna, poprawiając zmięte
ubranie. - Masz mnie stąd natychmiast wypuścić.
Sloan uśmiechnął się, odsłaniając zęby.
- Nie.
Wyglądał teraz jak szykujący się do skoku drapieżnik. Jego oczy płonęły
nieokiełznaną żądzą. Dyszał ciężko. Lewą ręką poluzował krawat, a prawą
wyciągnął w jej stronę. Melania wcisnęła się w kącik pakamery.
- Nie waż się mnie dotykać!
Sloan nagle się rozluźnił. Cofnął się nawet trochę i znowu posłał jej uśmiech.
- Dobrze. Wobec tego rozbierz się sama. Dziewczyna postanowiła zmienić
taktykę.
- Prawda, że wciąż czujesz się nie najlepiej, Sloan? - zaczęła drżącym głosem,
zasłaniając się teczką z dokumentami. - Nie przejmuj się. To zaraz przejdzie.
Mężczyzna wyrwał jej teczkę jednym silnym szarpnięciem. Zanim zdążyła
krzyknąć, wszystkie dokumenty wylądowały w koszu na makulaturę.
- Rozbieraj się.
Teraz zerwał z niej żakiet. Przez chwilę patrzył z niedowierzaniem na poduszki,
które miały ukryć jej
bujne kształty, a następnie zaczął je niszczyć. W przypływie wściekłości zerwał
jej okulary i cisnął nimi o podłogę.
Nareszcie zrozumiała, że ma do czynienia z wariatem.
- Ależ, Sloan - zaczęła, starając się zachować spokój. -Przecież za chwilę mamy
spotkanie z Devereau...
- Do diabła z nim! - przerwał.
- Nasza praca... Położył dłoń na jej ustach.
- Cicho, kochanie. Nie czas mówić o pracy. Jeśli chcesz, to ci pomogę.
Jego palce wślizgnęły się pod bluzkę. Melania poczuła je na skórze. Nie miała
siły się bronić. Westchnęła tylko cicho, kiedy dłoń Słoana zaczęła się przesuwać
wyżej, coraz wyżej...
- To do niczego nie doprowadzi, Raventhrall - zdołała jeszcze wydusić.
Ale Sloan zamknął jej usta gwałtownym pocałunkiem. Chciała wyrwać się z
jego objęć, jednak stało się tak, że jeszcze mocniej do niego przywarła. Sytuacja
stawała się krytyczna.
- Jesteś taka miękka - szeptał jej do ucha. -1 taka kobieca. Pachniesz jak ogród
pełen kwiatów. A twoje piersi... - urwał, zabrakło mu bowiem odpowiedniego
porównania.
Jednak dziewczyna nie miała o to pretensji. Wystarczył jej sam dotyk, delikatna
pieszczota, która sprawiała, że miała ochotę wzlecieć w powietrze.
Palce Sloana zatrzymały się na chwilę, a potem znalazły drogę niżej, wzdłuż jej
boków. Dziewczyna poczuła, że spódnica od kostiumu spłynęła na podłogę.
Sloan zabrał się do rozpinania bluzki.
- Zaczekaj. Nie teraz - prosiła.
- Czy nie widzisz, że jesteśmy dla siebie stworzeni? Tak długo na ciebie
czekałem.
Odkrył znamię w kształcie truskawki i zaczął je całować. Następnie przywarł
wargami do jednej z nastroszonych sutek. Melania krzyknęła. Na szczęście obite
dermą drzwi były dźwiękoszczelne. Drżała jednak na myśl, co się stanie, jeśli
komuś zabraknie kalki lub spinaczy.
Drżała, lecz jednocześnie nie potrafiła już zrezygnować ze Sloana. Rzeczywiście
był dla niej stworzony. Na całe życie. Na zawsze.
Mężczyzna na chwilę oderwał się od niej.
- Teraz możemy przerwać, jeśli chcesz - oznajmił, patrząc jej głęboko w oczy.
Pokręciła głową i zaczęła rozpinać guziki jego koszuli. Z niecierpliwości urwała
nawet jeden. Oczy Sloana rozbłysły jak gwiazdy.
- Wiedziałem - szepnął.
Nagle Melania oprzytomniała. Tak, rzeczywiście mógł to wiedzieć. Przecież
ż
adna nie może mu się oprzeć. Ciekawe, czy inne dziewczyny też sprowadzał do
tej pakamery? Powinien tu sobie wstawić łóżko dla wygody.
- Nie, nie chcę. - Zapięła przedostatni guzik i odepchnęła Sloana. - Nigdy nie
kochałam się w takim miejscu. To nie w moim stylu.
Spojrzał na nią z rozbrajającym uśmiechem.
- Zawsze jest ten pierwszy raz. Pokręciła przecząco głową.
- Nic z tego.
Zacisnął pięści. Wizja nie spełnionego pożądania zaślepiła go na moment.
Melania bała się, że za chwilę padnie ofiarą gwałtu. Jednak Sloan uspokoił się i
z rezygnacją opuścił ręce.
- Dobrze, skoro dałem ci wybór, to muszę go uszanować.
Dziewczyna schyliła się i podniosła spódnicę.
- I tak ucierpiała moja reputacja - fuknęła. Sloan był jednak innego zdania.
- Nikt nie widział, jak cię tutaj niosłem - stwierdził przytomnie. - Poza tym i tak
będziemy musieli ogłosić nasze zaręczyny.
Stanęła jak oniemiała. Granatowa spódnica wypadła jej z ręki.
- C... co? - zdołała wyjąkać.
- Nie myślisz chyba, że będziemy żyć w grzechu? - odpowiedział pytaniem. - A
przecież powiedziałem, że musisz być moja.
Melania nie wiedziała, co powiedzieć. Brakowało jej słów. Schyliła się po raz
wtóry i podniosła spódnicę, a także żakiet od kostiumu. Jęknęła głucho, widząc
zniszczone poduszeczki.
- O Boże! Ile szycia! Sloan spojrzał na nią koso.
- Lepiej przyszyłabyś mi guzik - powiedział. - Po co ci te wszystkie atrapy? -
Wskazał poduszki i stłuczone okulary.
Wzruszyła ramionami.
- Niestety, kobiety muszą sobie w ten sposób pomagać w życiu zawodowym.
Kto potraktowałby poważnie małą, seksowną blondynkę?
Sloan wymierzył palec we własną pierś. • - Ja.
- Właśnie - westchnęła. - Od razu zacząłeś od tego, że mam ci przyszyć guzik.
Potem pewnie będziesz chciał, żebym posprzątała biuro.
Mrugnął do niej.
- Mam dla ciebie lepszą propozycję - powiedział.
- Sądząc po tym, jak poradziłaś sobie z Danielle, będziesz doskonałą matką.
Dziewczyną aż zatrzęsło. Zacisnęła zęby i zaczęła się szybko ubierać. Nie
chciała dyskutować w negliżu o równych prawach kobiet. W końcu włożyła
szpilki i zadarła do góry nosek.
- Ty egoisto! Ty maniaku! - wybuchnęła. - Skąd pomysł, że w ogóle będę
chciała za ciebie wyjść?!
Sloan spojrzał na nią tak, jakby to ona miała nie po kolei w głowie.
- Będę cię bronił i kochał - powiedział. - Przytulę cię w zimną, lutową noc.
Zobaczysz, jak będzie wspaniale.
Dziewczyna popukała się w czoło.
- Devereau miał rację. Ta choroba rzeczywiście rzuciła ci się na mózg. Chcesz
odgrywać przy mnie Tarzana. Tyle że ja nie mam najmniejszej ochoty na rolę
Jane. To wszystko są szowinistyczne, męskie...
Znowu ją pocałował. Nawet nie przypuszczała, że może mieć na to jeszcze
ochotę.
- Kocham cię - powiedział, oderwawszy się od jej ust. - I chcę, żebyś była matką
moich dzieci.
- Po moim trupie!
- No - mruknął, gładząc jej policzek. - Miejmy nadzieję, że nie będzie tak źle.
Koło południa zajrzał do niej Devereau.
- Pani Inganforde, chcia... - urwał w pół słowa, a następnie zaczął się gapić na
wielki bukiet bezkolcych róż. - To od sympatii? - spytał w końcu.
- Raczej antypatii - burknęła w odpowiedzi. Spojrzał na nią z niepokojem.
- Źle się pani czuje? Może to ta grypa przeszła na panią z Raventhralla?
Widziała go pani dzisiaj? - Melania skinęła głową, a następnie oblała się
rumieńcem, ale szef nie zwrócił na to uwagi. - Zachowuje się zupełnie inaczej.
Tak, jakby miał w kieszeni główną wygraną. Nie wie pani, może coś szykuje się
na Wall Street?
Dziewczyna odparła, że nawet jeśli coś rzeczywiście się szykuje, to ona nic o
tym nie wie. I Devereau najlepiej zrobi, jeśli zwróci się z tym pytaniem do
samego pana Raventhralla.
- Och, to pani zasługa, że Raventhrall odżył - ciągnął szef, patrząc na nią z coraz
większą troską. - Dzisiaj powiedział nawet, że chce mi przedstawić swoją nową
narzeczoną.
- Tylko jedną? - spytała, zanim zdążyła pomyśleć.
- A ile? - obruszył się Devereau.
- Wobec tego będzie miał trudny wybór.
- Raventhrall potrafi wybierać - uspokoił ją szef. - Niech pani zobaczy, jakie
cuda robi z kontami naszych klientów. Wybiera śliczne, okrąglutkie, ale potem
potrafi rozmnożyć pieniądze, jak jakiś starotestamentowy ojciec. Robi z nimi, co
chce.
Po wyjściu szefa Sloan zaglądał jeszcze parę razy do jej biura. Patrzył na nią
głodnymi oczami, ale nic nie mówił. W końcu, około wpół do pierwszej
oznajmił:
- Jemy dziś razem lunch. Zamówiłem już stolik u Giną. Kiepsko wyglądasz.
Porządny posiłek powinien ci dobrze zrobić.
Melania nawet nie podniosła głowy znad papierów.
- Nie, dziękuję. Wzięłam kanapki.
- Pozostaje jeszcze sprawa akcji Itty'ego... - zaczął, przysiadłszy na jej biurku.
Niemal czuła jego oddech na włosach.
- Przecież to moja sprawa! - przerwała mu.
- Właśnie chciałem o tym porozmawiać. Spojrzała mu w oczy i poczuła, że kręci
jej się
w głowie. Sloan miał znowu wygląd wygłodniałego kota, który bawi się
bezbronną myszką.
- Nie patrz tak na mnie! - jęknęła.
- Przecież wiesz, że jesteś moja - szepnął. Jej prawe ucho znalazło się w
strumieniu gorącego, suchego powietrza. - Czekam tylko, kiedy będę mógł
rozpakować ten cukierek.
Poczuła, że skóra jej ścierpła. Mimo to starała się utrzymać rzeczowy ton. - To
co z Ittym? - spytała.
Sloan podał jej dłoń.
Powtórzyła to pytanie pod koniec wspaniałego, romantycznego lunchu, w czasie
którego Sloan traktował ją jak królową.
- Możesz go sobie zatrzymać - odparł. - Ja chcę mieć tylko ciebie.
W drodze powrotnej przypomniał jej, że ma zabrać Danielle na popołudniowe
zakupy. Spóźnili się trochę i w windzie byli sami. Sloan jeszcze raz skorzystał z
okazji i pocałował ją.
Nie pracował już tego dnia. Jeszcze przez pół godziny udawał, że coś robi, a
następnie wymknął się z biura, ściskając w dłoni klucze do mieszkania Melanii.
Nie, nie ukradł ich. Po prostu zrobił rano ich duplikaty, sprytnie wykorzystując
to, że dziewczyna nie bardzo mogła dojść do siebie po przygodzie w pakamerze,
a następnie wrzucił je do torebki Melanii w czasie lunchu. Najwyżej zdziwi się,
ż
e nie są na swoim miejscu.
Sloan chciał zbadać, kim tak naprawdę jest M. S. Inganforde. Cały gmach jego
wyobrażeń na temat dziewczyny zawalił się z hukiem. Gęsty pył przesłaniał
widok. Chciał teraz wejść do środka, poznać najbardziej intymne sekrety
Melanii, jej samotni.
Bez przeszkód otworzył drzwi i zajrzał do środka. Uśmiechnął się na widok
pastelowych barw przedpokoju. W powietrzu unosił się delikatny zapach
kwiatów. Sloan zamknął starannie drzwi i ruszył dalej.
Całe mieszkanie utrzymane było w pastelowych kolorach, co kontrastowało
nieco z krzykliwą zielenią tropikalnych roślin, wypełniających bawialnię i pokój
do pracy. W sypialni nie było roślin doniczkowych. Zaimponowało mu
olbrzymie łoże z baldachimem. Bardzo niewiele osób stać na takie fantazje. Za
to rozczulił się na widok bukiecika stokrotek w małym flakoniku. Zaczął
przeglądać zdjęcia. Mała dziewczynka z kotem na kolanach. Mała dziewczynka
z młodszym chłopcem, obejmującym ją po bratersku. Miła, na oko
trzydziestoletnia, kobieta, trzymająca dzieci za ręce. śadnych narzeczonych.
Grupowe zdjęcie maturalne. śadnych przyjaciół. I, co najważniejsze, ani jednej
fotografii byłego męża.
Sloan spojrzał na książki leżące na stoliku przy łóżku. Tytuły mówiły same za
siebie: „Kobiety a świat wielkich finansów", „Małe jest piękne", „Gdyby Dawid
był kobietą...". W tej ostatniej chodziło zapewne o biblijnego Dawida, który
zabił Goliata. Sloan odetchnął z ulgą, widząc pod tymi książkami także kilka
romansów. Przyjrzał się im bliżej. Prawie rozsypywały się w rękach. Tanie,
klejone książki były dosłownie za-czytane. Otworzył „Dawida" i... natrafił na
nie rozcięte strony. Zrobił oko do żółwia, który obserwował go z terrarium,
ustawionego w kącie sypialni, klepnął maszynę do szycia, jakby to była
kształtna pupa Melanii i z uśmiechem na ustach ruszył do kuchni.
Tutaj mina mu trochę zrzedła. Kuchnia przypominała laboratorium chemiczne.
Na szczęście po chwili zaczął dostrzegać ślady osobowości Melanii. Wiedział
przecież, że dziewczyna lubi porządek. Chciał jednak, żeby był to porządek
„domowy", pasujący do farmy w Iowa, na którą chciał ją zabrać, a nie sterylny
porządek nowoczesnego społeczeństwa.
Przeszedł do łazienki. Gdy tylko otworzył drzwi, rozpromienił się na widok
ciepłego, różowego wnętrza. Łazienka pachniała tak jak Melania. Sloan sięgnął
po jeden z flakoników, stojących na kremowej półeczce. Kiedy go otworzył,
otoczył go aromat kwiatów. Dziewczyna chyba uwielbiała sole i płyny do
kąpieli.
Sloan długo się wahał, zanim wykonał ostatni ruch. W końcu jednak wrócił do
sypialni. Raz jeszcze rzucił okiem na olbrzymie, powleczone jakimś miękkim
materiałem łoże i podszedł do staromodnej komódki. Otworzył jedną z szuflad.
Odkrył w niej delikatną, koronkową bieliznę. Pod majteczkami i stanikami
leżały papiery Bitty'ego.
Sloan pokiwał głową. Nareszcie zaczynał wszystko rozumieć. Otworzył drugą
szufladę, gdzie znalazł pomniejszające optycznie biustonosze./ Zmełł w ustach
przekleństwo. W szafie obok, oprócz normalnych ubrań, znajdowały się
specjalnie spreparowane kostiumy. To dzięki nim Melania wyglądała jak
bezkształtna, rozdęta do monstrualnych rozmiarów parówka.
Miał ochotę zniszczyć część ubrań, ale w końcu się zreflektował. Nie mógł
pozwolić na to, by Melania domyśliła się czegokolwiek. Wyszedł, zostawiwszy
w mieszkaniu idealny porządek. Nie mógł się tylko powstrzymać i dał żółwiowi
kawałek znalezionego w kuchni jabłka.
Następnego dnia mieli się wybrać na przyjęcie do Itty'ego. Melania po wielu
oporach zgodziła się pojechać ze Sloanem. El Lobo obiecał, że zostanie z
Danielle i spróbuje upiec ciasteczka. Dokładnie takiej ak te, które robiła
Melania.
Sloan spóźnił się trochę. Usiłował to jednak nadrobić na trasie. Jego sportowy
wóz pędził niczym wicher ulicami Kansas City. Melania siedziała z przodu i
patrzyła na bukiecik stokrotek. Zachowała się trochę jak gęś, kiedy dostała je od
Sloana. Krzyknęła „ojej!" i pocałowała go w policzek. Ciekawe, co on teraz
sobie myśli?
Nie, musi jak najszybciej skończyć ze Sloanem Raventhrallem.
Zajechali w końcu na miejsce. Dom Itty'ego wyglądał jak pałac, chociaż sam
gospodarz mówił o nim skromnie: „moja chałupa". Itty powitał ich w drzwiach i
zaprosił serdecznie do środka. Odźwierny pomógł Melanii zdjąć płaszcz, a
Sloan pocałował ją namiętnie w szyję.
- Wyglądasz cudownie - szepnął.
- Lepiej uważaj. Musisz wiedzieć, że trenowałam karate. Jeszcze jedno takie
zagranie i będziesz leżał jak długi.
Itty witał kolejną przybyłą parę. Sloan rozejrzał się wokół, a widząc, że nikt ich
nie obserwuje, chwycił dziewczynę wpół i chciał ją tak zanieść do salonu.
Odprowadził ich zdziwiony wzrok odźwiernego.
- Puszczaj!
- Tylko jeśli będę mógł cię jeszcze raz pocałować. W końcu przystała na jego
warunki. Zwłaszcza że
Sloan gotów był ją tak wnieść do salonu.
Wmieszali się w tłum gości. Niektórzy grali w bilard, inni rozmawiali. Jeden z
kelnerów zaproponował im wino. Sloan zdziwił się trochę, znając upodobanie
Itty'ego do mocniejszych trunków.
Były więzień zjawił się przy nich jak na zawołanie.
- To już chyba wszyscy - mruknął i spojrzał na wino. Bez trudu odgadł, o czym
myśli Sloan. - Moja narzeczona twierdzi, że whisky jest dobra dla pijaków. Nie
lubi też dymu - dodał po chwili.
Itty bez cygara i szklaneczki whisky wyglądał jak baranek. Nawet przepity głos
wydawał się teraz dźwięczniej szy i bardziej łagodny.
- Moja narzeczona to ma klasę - stwierdził Itty po krótkim wahaniu. -
Początkowo nie chciała się zgodzić na ślub. Tylko nie i nie. Pochowała już
dwóch mężów i boi się pecha. Więc jej mówię, laleczko, ze mnie nie będziesz
miała trupa. Rogalik przeżyje wszystkich. No i w końcu się zgodziła.
- Gratulacje - wtrącił Sloan.
- A żebyście widzieli, jak gra w pokera - ciągnął Itty. -1 świetnie gotuje. Tyle że
lubi rozstawiać wszystkich po kątach...
Wyobraziwszy to sobie, Sloan musiał się powstrzymać, żeby nie parsknąć
ś
miechem. Tylko Melania milczała i patrzyła podejrzliwie na Itty'ego.
- Nie poznałem jeszcze dzieci mojej lubej, ale ma ich dwoje. Nie mogę się
doczekać, kiedy je spotkam. Córka podobno mieszka w Kan... - spojrzał na
Melanię. - Zaraz, zaraz...
Sloan przyciągnął dziewczynę do siebie. W normalnym kobiecym stroju
wyglądała naprawdę cudownie. Nic dziwnego, że wywarła takie wrażenie na
Ittym, który dopiero teraz raczył na nią spojrzeć.
- Spokojnie, Itty - mruknął. - Ona jest moja. Jednak Itty nie zwrócił na niego
uwagi. Przez chwilę
przyglądał się lokom i krągłym kształtom dziewczyny, a następnie wymamrotał
pod nosem „to ciekawe", obrócił się na pięcie i bez słowa zniknął wśród gości.
- Dziwny facet - westchnął Sloan. - Czasami nie wiem, co o nim myśleć.
- Istotnie, dziwny - przytaknęła Melania.
Ale Itty znów pojawił się w polu ich widzenia. Ciągnął za sobą jakąś blondynkę
w długiej, wieczorowej sukni. Wyglądał przy tym jak szarżujący byk. Sloan
postanowił, że będzie bronił Melanii do upadłego. Stanął przed nią i uniósł do
góry pięści.
- Co robisz?! - syknęła.
Rogalik zatrzymał się przed nimi i puścił rękę kobiety, która zaczęła rozcierać
sobie nadgarstek.
- To dziwne - powtórzył Itty.
- Ty brutalu - jęczała kobieta. - Kiedy w końcu nauczę cię... - Podniosła głowę,
ż
eby zobaczyć, czy ma odpowiednie audytorium. Nagle zauważyła Melanię i
zapomniała o lekcji, której miała udzielić narzeczonemu. - O Boże! To ty?!
- Mama?!
- Melania! Mama? - powtórzyli jednocześnie Itty i Sloan.
- To moja matka - wyjaśniła Melania. - Wyszła ponownie za mąż, kiedy miałam
rok, dlatego nosimy inne nazwiska. Mój brat przyrodni także nazywa się Burns.
- Tylko się nie denerwuj, Melanio - uspokajała córkę Delilah. - Wiem, że
miałam do ciebie zajrzeć... Właśnie chciałam zadzwonić;..
Rogalik obsecwował całą scenę z wyraźnym ukontentowaniem. Jednak Melania
wyrwała dłoń z uścisku Sloana i spojrzała na niego z wyraźną złością.
- Dobrze, mamo. Nie mówmy o tym. Ale może wyjaśnisz, od jak dawna
spotykasz się z panem Bittym. I czy to prawda, że zdecydowałaś się na
małżeństwo?
- Zaraz się pobiją -jęknął Sloan.
- Trafiła kosa na kamień - mruknął do siebie Itty.
- Nie złość się, kochanie. Zaraz ci wszystko wyjaśnię - uspokajała córkę Delilah.
- Chciałam cię uprzedzić, ale... wiedziałam, że źle to przyjmiesz. Dlatego...
dlatego...
- Dlatego nic mi nie powiedziałaś! -wypaliła dziewczyna. - A może w ogóle nie
chciałaś mi nic powiedzieć?! Może uznałaś, że da się wszystko utrzymać w
tajemnicy?!
Delilah tupnęła nogą.
- Bardzo cię proszę kochanie, nie mów do mnie takim tonem! To są moje
prywatne sprawy! Możemy o nich porozmawiać, ale w spokoju. Przy winie albo
kartach, sama wybieraj.
Itty aż zatarł łapska w nadziei na partyjkę pokera. Jednak Sloan wciąż patrzył z
obawą na matkę i córkę.
- Ależ mamo, tutaj chodzi o twoje życie, a nie interesy - stwierdziła nieco
uspokojona Melania. - Sama mówiłaś, że nie masz już zamiaru wychodzić za
mąż.
Pani Burns przytuliła się do Itty'ego i pocałowała go w wyjątkowo porządnie
ogolony policzek.
- Ale zmieniłam zdanie. Melania nie jest wcale taka zła, na jaką wygląda -
powiedziała uspokajająco do narzeczonego.
- Jednak boję się jej, laleczko - westchnął Itty. - Raventhrall, zrób coś, bo
inaczej będę musiał uciekać z własnego domu.
Delilah zmierzyła obcego wzrokiem.
- Kim pan jest? - spytała, najwyraźniej zadowolona z tego, co zobaczyła.
- Nazywam się Sloan Raventhrall. Mam zamiar ożenić się z pani córką.
Oczywiście, jeśli pani wyrazi zgodę - dodał szarmancko.
Itty aż klasnął w ręce.
- Urządzimy im wielkie wesele! Takie na sto, co ja mówię, dwieście osób!
Melania pokręciła głową. Miała wrażenie, że wciągnięto ją w tę rozmowę
jedynie po to, żeby zapomniała o matce.
- Nie wyjdę za Sloana.
Delilah zerknęła w stronę Sloana, a następnie wymownym gestem dała znać, co
myśli o tej decyzji.
- Nie masz co się pukać w czoło, mamo. Nie wyjdę i już - warknęła dziewczyna.
- A teraz powiedz, skąd znasz pana Bitty'ego.
- Rogalika - wtrącił Itty. Delilah pogłaskała go po policzku.
- Jest wspaniały, prawda? A jaki przystojny. Melania nie chciała podejmować
dyskusji. Miała
nieco inny ideał męskiej urody. Bardziej zbliżony do tego, który prezentował
Sloan. Wiedziała jednak, że każda potwora znajdzie sobie amatora. ■7- Do
rzeczy - mruknęła tylko.
- Dobrze, córeczko. Czy mam ci podać wszystkie fakty w porządku
chronologicznym, tak jak zwykle, a ostateczne konkluzje zostawić dla ciebie? -
spytała z jadowitym uśmiechem pani Burns.
Sloan zachichotał. Po chwili jednak dostał sójkę w bok.
- To boli! -jęknął.
- O to właśnie chodzi - syknęła Melania z mściwym uśmiechem i szturchnęła go
jeszcze raz.
- Musi pan jej wybaczyć, panie Raventhrall - powiedziała Delilah. - Jest bardzo
zdenerwowana. Powinnam
ej była wcześniej wspomnieć o zaręczynach. Sloan odsunął się od dziewczyny.
- Jeśli to z powodu zaręczyn, to niech bije Itty'ego - powiedział. - Ja mam już
dość.
ś
artowali tak jeszcze przez chwilę, aż siedli do kart. Pani Burns rozdawała
pierwsza. Nie przeszkodziło to jej w wyjaśnieniu córce, że zna Itty'ego od
stycznia i że długo się wahała, zanim zdecydowała się na małżeństwo.
- I co ty na to, kochanie? - zakończyła.
- Czekam.
- Ja czekałam już dostatecznie długo na odpowiedniego mężczyznę. - Spojrzała
w karty. - Wchodzę.
- Ja też, laleczko.
- Itty jest wspaniały - zachwyciła się raz jeszcze pani Burns. - Ma szerokie
ramiona i... i wąskie biodra. I jest taki witalny.
Rogalik łypnął na nią podejrzliwie.
- Nie obrażasz mnie? Nigdy w życiu nie miałem tej choroby.
- Mama chciała powiedzieć, że jesteś bardzo męski. To znaczy - dodała, widząc
wciąż nieufne spojrzenie Itty'ego - że jesteś dobry w łóżku.
- Och, kochanie, daj spokój Rogalikowi. Jest taki wstydliwy - powiedziała pani
Burns. - Sprawdzacie mnie? Mam karetę.
Melania skrzywiła się, kiedy matka zgarnęła bank. Pani Burns chyba
zrozumiała, że popełniła błąd i następna partia należała do córki. Jednak po
kolejnych dwóch zwycięstwach Melanii wszyscy mieli już dość.
- Zatańczymy? - spytał Rogalik narzeczoną.
- Naprawdę tańczysz? - zdziwiła się Melania. - To cudownie. Mama uwielbia
taniec.
Sloan chrząknął.
- Ja też tańczę.
Jednak Melania nie miała ochoty na taniec. Pożegnała się z gospodarzami i
poprosiła Sloana, żeby ją odwiózł do domu.'
- Nie powinieneś był mówić mamie, że chcesz się ze mną ożenić - powiedziała,
kiedy znaleźli się w samochodzie. Znowu padał deszcz. Zmokli trochę, mimo iż
odźwierny osłaniał ich wielkim parasolem. Potoki wody zalewały szyby
samochodu - Nie znasz jej. Na początku się śmieje, ale potem bierze wszystko
bardzo poważnie.
- Ja mówiłem poważnie.
Melania miała coś odrzec, ale w końcu machnęła
I ręką. - Możesz zająć się sprawami Itty'ego - powiedziała po paru minutach
milczenia. -Teraz będzie się mnie bał. Zrobi wszystko, co mu każę.
Tym razem Sloan się nie odzywał. Stwierdził, że mądrzej będzie pozostawić tę
propozycję bez komentarza.
Melania wybuchnęła płaczem dopiero, gdy znaleźli się w mieszkaniu.
Wzburzone emocje musiały w końcu znaleźć jakieś ujście. Sloan wziął ją na
ręce i zaniósł do sypialni z wielkim łożem. Chciał jeszcze mrugnąć do żółwia,
ale zwierzę spało w terrarium.
Sloan ułożył delikatnie krągłe, kobiece ciało. Nie mógł wprost oderwać od niego
wzroku. Melania zaczęła rozcierać łzy na policzkach.
- Idź już sobie - powiedziała. - Chcesz mnie uwieść, jak Itty mamę. Nie
pozwolę... - zaczynała się plątać.
Dotknął przez materiał jej piersi. Dziewczyna zadrżała.
- Naprawdę chcesz, żebym poszedł?
- Tak, nie... Możesz mi zrobić herbaty.
Wyjął chusteczkę z kieszeni marynarki i zaczął wycierać jej policzki.
- Pewnie wyglądam okropnie.
- Wręcz przeciwnie. Wyglądasz cudownie. Pochylił się i zaczął ją całować.
Początkowo nie
chciała się poddać, ale z czasem uległa męskiej sile. Sloan oderwał się od niej.
- Jeszcze - szepnęła.
Zaczął ją pieścić i jednocześnie rozbierać. Oboje nie wiedzieli, jak to się stało,
ale nagle znaleźli się w oku cyklonu. Melania nie myślała już teraz o licznych
romansach Sloana ani o klientkach, wpatrzonych w niego jak w obrazek. Prawdę
mówiąc, to ona bliska była teraz zauroczenia.
Krzyknęła, czując jego dłonie na nagiej skórze. Uwolnione od biustonosza piersi
chłonęły pieszczoty.
- Chcę ciebie - szeptał. - Pragnę, byś była moja. Tutaj, teraz.
Melania jęczała w ekstazie. Tuliła się do Sloana, pieściła go, to znowu zaczynała
rozpinać guziki jego koszuli, żeby jak najszybciej poczuć go przy sobie.
- Powiedz, że mnie pragniesz - poprosił, zdejmując spodnie.
Po chwili leżeli nadzy pod baldachimem.
- Pragnę - szepnęła, rozchylając uda.
I właśnie wtedy stali się jedną istotą. Tak doskonałą i piękną, że dorównywała
nawet bogom.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Sloan nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Po tym, jak kochali się po raz
pierwszy, bardzo szybko odzyskali siły i przywarli do siebie ponownie.
Następnie, po wspaniałych pocałunkach i pieszczotach, wszedł w nią po raz
trzeci. Oboje czuli, że są dla siebie stworzeni. Melania okazała się cudowną
kochanką. Sloan obawiał się, że mógłby ją połamać lub przydusić, ale to właśnie
ona okazała się bardziej wytrzymała.
W końcu zasnęli przytuleni. Łóżko wyglądało tak, jakby przeszedł przez nie
huragan.
Sloan obudził się pierwszy i wpadł w panikę. Natychmiast zadzwonił do domu.
Niestety, El Lobo chyba wyłączył telefon. Sloan spojrzał na słuchawkę i zaczął
miotać jakieś przekleństwa.
Jego głos obudził Melanię. Dziewczyna przeciągnęła się i wyciągnęła do niego
ręce.
- Chodź szybko.
Natychmiast zapomniał o telefonie. Dopadł pościeli w dwóch susach. Już był
przy niej. Już ją całował. - O Boże, Sloan! Co my robimy?!
- Biorę na siebie całą odpowiedzialność - wymamrotał między jednym
pocałunkiem a drugim.
- Jeżeli grzeszyć, to do końca - szepnęła i przyciągnęła go do siebie.
Tym razem kochali się wolniej, poznając rytm swoich ciał. Melania oplotła go
udami. Nie była wcale tak delikatna, jak mu się wydawało. Miała w sobie jakąś
niespożytą energię, która nie przestawała go zadziwiać.
Kiedy skończyli, zażądał jedzenia.
- Śniadanie do łóżka? - spytała.
- Mhm - rozpromienił się.
Ostatnio to on podawał śniadania do łóżka Danielle. Po kwadransie posiłek był
gotowy. Oparli się plecami o dębowe wezgłowie i zaczęli jeść.
- Musimy poważnie porozmawiać - stwierdziła Melania, przełknąwszy pierwsze
kęsy. - Czy nie wydaje ci się...?
- Melanio! Kochanie! Jestem! Postanowiłam nadrobić zaległości i... - Delilah
urwała w pół zdania i stanęła w drzwiach sypialni.
- Mama?
- Ależ Melanio... - Delilah nie mogła dokończyć zdania. Stanęła jak żona Lota
zamieniona w słup soli.
- Przecież to Sloan! - warknął groźnie Itty, zaglądając do wnętrza.
- Rogalik? Miło was znowu widzieć.
Melania podciągnęła cienką kołdrę aż pod samą brodę, ale jednocześnie
ś
ciągnęła ją ze Sloana, który musiał jak najszybciej się do niej przytulić.
- Rogalik?! - wściekał się Itty. - Ja ci zaraz dam Rogalika! Co on robi? I to na
naszych oczach!
Sloan odsunął się od Melanii, ale znowu znalazł się bez okrycia. Mógł się
jedynie zasłonić dużym talerzem, na którym leżały kanapki.
Melania postanowiła ratować sytuację.
- Bardzo was przepraszamy. Czy nie moglibyście poczekać w bawialni? Zaraz
się ogarniemy.
Pani Burns na szczęście odzyskała głos.
- Chodź, Itty. Musimy im chyba dać trochę czasu.
- Skąd oni się tu wzięli? - spytał Sloan, kiedy narzeczeni wyszli.
- Mama ma klucz do mojego mieszkania - odparła.
- Do twojego zresztą też. Zostawiłam u niej duplikat, kiedy byłeś chory.
Ubrali się w pośpiechu i ze spuszczonymi głowami ruszyli do bawialni. Tutaj
czekała ich nowa niespodzianka.
- Cześć, stary - powiedział El Lobo widząc Sloana.
- Musiałem podrzucić ci Danielle. Mam randkę.
- Och, wujku! - Dziewczynka rzuciła mu się w ramiona. Po krótkim wahaniu
przyciągnęła też Melanię. Wyglądali teraz jak prawdziwa rodzina.
- Naprawdę słodko-stwierdziła Delilah, patrząc na nich z wyraźną
przyjemnością.
Melania bez trudu odgadła intencje matki.
- Nic z tego. Sloan naprawdę nie nadaje się na męża.
- Wykorzystała mnie, a teraz chce porzucić - powiedział z żałosną miną Sloan.
- Co to znaczy „wykorzystała"? - Danielle zwróciła Się z pytaniem do Itty'ego.
Mężczyzna chrząknął.
- No cóż...
- Dlaczego go nie chcesz? - spytała pani Burns, wskazując Sloana.
Dziewczyna westchnęła.
- Powinnaś zobaczyć jego akta. Zapisuje wszystko na serwetkach albo
kawałkach gazet. Jego pokój to prawdziwa stajnia Augiasza. A poza tym -
uniosła oskarżycielsko palec - widziałam, jak przyszedł do pracy w jednej
skarpetce czerwonej, a drugiej zielonej!
- Po prostu zdarza mi się zamyślić - próbował się bronić Sloan. -Ty masz
wszystko w aktach, a ja muszę o wszystkim pamiętać i dlatego bywam czasami
trochę roztargniony. A poza tym... - Wahał się przez chwilę.
- Poza tym jestem daltonistą!
Pani Burns spojrzała na córkę, ale Melania była nieugięta. Postanowiła więc
zmiękczyć trochę jej serce.
- Przecież widzisz, że on cię potrzebuje, kochanie
- powiedziała. - Potraktuj go jak materiał na męża. Będziesz miała tyle do
zrobienia. Założę się, że samo uporządkowanie jego garderoby zajęłoby ci ze
dwa dni.
- Trzy - wtrąciła Melania. - Już to zrobiłam.
Melania po raz kolejny spojrzała na nowy bukiet bezkolcych róż, stojący na
szafie z segregatorami. Specjalnie go tam postawiła, żeby nie przeszkadzał jej w
pracy. W poniedziałek nie znalazła czasu na podziwianie kwiatów. Właśnie
wtedy miała najwięcej roboty.
Tym razem włożyła do biura jasnokremowy kostium i lekką bluzkę w kwiecisty
wzorek. Nie mogła jednak zrezygnować ze szpilek i „podwyższającej" fryzury.
Mimo to Sloan był wyraźnie zadowolony, kiedy spotkali się w przerwie na
lunch.
- Nareszcie nie masz tych wstrętnych poduszek
- stwierdził.
Powiedział jej też, że Maxine zdecydowała się wrócić do pracy. Przekonało ją
zwłaszcza to, że Danielle chodzi teraz do przedszkola. Poza tym dziewczynka
mogła liczyć jeszcze na El Lobo. Starzejący się lowelas obiecał, że zrezygnuje z
kolejnej randki, byle tylko pójść z nią do zoo. Sloan orzekł, że to pewnie
syndrom pustego gniazda.
Zerknęła jeszcze raz na samotne róże. Do zoo mieli się jednak wybrać w szóstkę
razem z matką i Ittym. Melania wcale nie była z tego zadowolona. Nie ucieszyła
się też, kiedy Sloan zaprosił ją na basen. Gdzie ona znajdzie odpowiedni
kostium?! Złamała kolejny ołówek.
- Bardzo przepraszam, laleczko, ale czy możemy pogadać o interesach?
Skinęła głową. Itty wszedł do pokoju niemal na palcach i przysiadł ostrożnie na
brzegu krzesła. Zaczęła wyjaśniać, na czym polegały kolejne inwestycje, a on
tylko kiwał głową. Wcale jej się to nie podobało. Wytrzymałaby już nawet dym
z cygara.
- Może zapalisz - zaproponowała.
- Dziękuję, laleczko, rzuciłem już to świństwo. Pokręciła z niedowierzaniem
głową.
Koło trzeciej zadzwoniła Danielle. Powiedziała, że skończyła jej się książeczka
do kolorowania i że potrzebuje nowej talii kart.
- Jak przyjedziesz, pokażę ci pewną sztuczkę - obiecała dziewczynka.
Melania miała nadzieję, że mała nie wyrośnie na szulerkę. Wyszła do sklepiku,
ż
eby kupić karty, a przy okazji odebrała pocztę dla biura. Aż nią zatrzęsło, kiedy
zobaczyła korespondencję Sloana.
Weszła do jego pokoju, nie zważając na to, że jest zajęty. Czytał właśnie
najnowsze wydanie „Wall Street Journal".
- O co chodzi, Mel? - spytał.
W odpowiedzi wysypała na jego biurko stos listów i notatek od nadawców
podpisujących się Bambi, Mimi, LaBelle czy też Julietta.
- To dla ciebie - powiedziała, widząc, że w dalszym ciągu nie wie, o co jej
chodzi. - Z powodu tego nowego kontraktu będę teraz bardzo zajęta. Może
wytłumaczysz Danielle, że nie mogę się z nią na razie spotykać. Tutaj są karty,
które dla niej kupiłam.
Położyła talię na stole, ale Sloan odepchnął ją.
- Jakiego nowego kontraktu? Przecież mieliśmy razem iść do zoo?
Starała się unikać jego wzroku.
- Devereau zaproponował, żebym zajęła się sprawami Jorge Pereza z Rio
Products Incorporated. Uważam, że najwyższy czas, żebym do czegoś w końcu
doszła.
Sloan wstał i podszedł do niej. Pogłaskał ją po głowie, jakby listy od Mimi i
LaBelle w ogóle nie istniały.
- Wyrazy współczucia. Podobno żona Pereza porwała ostatnią konsultantkę
męża, a potem chciała ją zastrzelić. Te dziewczyny z południa mają naprawdę
porywcze usposobienie.
- I co? Zastrzeliła ją?
- Nie. Na szczęście owa konsultantka miała pięćdziesiąt dwa lata i była brzydka
jak noc.
Melania postanowiła, że nie da się zastraszyć.
- Nie zrezygnuję z Pereza.
- On z ciebie również - powiedział kpiąco. - To kobieciarz.
- Jego konto daje szerokie perspektywy.
- A jego łóżko jeszcze szersze!
Teraz nie żartował. Oczy mu pociemniały z gniewu. Zacisnął z wściekłością
usta i patrzył na nią tak, jakby to ona otrzymywała setki listów od wielbicieli.
- Wybij to sobie z głowy!
Poczuła, że dreszcz przebiegł jej po karku. Sloan był godnym przeciwnikiem.
Nie zniosłaby, gdyby zgadzał się z nią we wszystkim, tak jak Itty z matką.
- Nie będziesz mi rozkazywał! - krzyknęła. Złapał ją za rękę, ale zdołała się
wyrwać. Już po chwili była za drzwiami.
Sloan przywlókł się do jej biura po paru minutach.
- Daj sobie spokój z Perezem - powiedział tonem ni to prośby, ni to groźby.
Pokręciła głową.
- Poradzę sobie z nim. Pamiętaj, że trenowałam karate.
Sloan położył dłoń na jej ramieniu.
- Kochanie, daj spokój - powtórzył. - Karate ci nic nie pomoże. Nie znasz tych
ludzi.
- Czy chcesz powiedzieć, że mam zrezygnować?
- Tak - padła krótka odpowiedź.
- Widzisz, Sloan, jaki jesteś- zaczęła. -Jeszcze się ze mną nie ożeniłeś, a już
zaczynasz wydawać mi rozkazy. Mężczyźni są naprawdę straszni. Nigdy nie
wyjdę za mąż.
Stał bezradny tuż obok i patrzył na nią. Bał się, że dziewczyna się rozpłacze, a
wtedy w ogóle znikną wszelkie racjonalne argumenty.
- Ależ kochanie, chodzi mi o to, żeby uchronić cię przed Vinnie Perezem. Sama
zobaczysz... - Sloan zamilkł w pół zdania. Przerwał mu dzwonek interkomu.
Melania przycisnęła odpowiedni guzik.
- Pani Inganforde? Tu Georgette McDougal. Co się dzieje u pani w biurze? W
korytarzu zebrało się już sporo ludzi. Czy mam wezwać policję?
- Nie - rzuciła dziewczyna. - Wszystko w porządku. Widzisz, co narobiłeś -
powiedziała do Sloana. - Wynoś się z mego pokoju!
- Ale najpierw cię pocałuję.
Schylił się i przygarnął ją do siebie. Cały gniew przerodził się nagle w
gwałtowną namiętność. Niemal chciała go prosić, żeby został, kiedy oderwał się
w końcu od jej ust.
- Uważaj na siebie - rzucił na odchodnym.
Devereau, który wpadł do jej pokoju parę minut później, zastał wszystko w jak
największym porządku.
- Ma pani jakieś kłopoty z Raventhrallem? - zapytał. - Podobno krzyczeliście na
siebie przez cały kwadrans.
Ołówek wypadł z jej dłoni i potoczył się po podłodze. Melania chrząknęła,
chcąc sprawdzić, czy głos nie odmówi jej posłuszeństwa.
- Musieliśmy wyjaśnić pewne sprawy. Devereau zatarł ręce.
- To dobrze, to bardzo dobrze - powiedział. - Mam nadzieję, że teraz, kiedy te
sprawy już zostały wyjaśnione, będzie się wam lepiej pracowało. Raventhrall
zachowuje się ostatnio bardzo dziwnie. Pewnie ma na oku coś wyjątkowego.
Proszę nie sądzić go zbyt surowo. To przecież nasz najlepszy pracownik.
Melania wyszła wcześniej z biura, ponieważ rozbolała ją głowa. Zawiozła karty
Danielle i na miejscu wzięła jakiś proszek od El Lobo. Miała nadzieję, że uda jej
się uniknąć Sloana. Ale on zjawił się tuż po niej. Nie pisnął jednak nawet
słówkiem o rozmowie w biurze.
Po półgodzinie zjawił się Itty, obładowany chrupkami i słonymi paluszkami.
Danielle przywitała się z nim jak z dziadkiem. Bardzo cieszyła się z tak dużego
audytorium, ponieważ miała zamiar nauczyć wszystkich grać w oko.
Jednak Sloan nie palił się do gry. Itty, którego mała wysłała na poszukiwania,
odnalazł go w kuchni.
- Coś cię gryzie? - spytał..- Chodź, Danielle będzie nas uczyć grać w oko. He,
he, mnie w oko!
Sloan skrzywił się.
- Melania chce zająć się interesami Pereza - powiedział. - Pieniądze są czyste.
Sprawdziłem to. Ale on jest i tak bardzo niebezpieczny.
Rogalik natychmiast spoważniał.
- Ależ... - urwał. - Wytłumacz laleczce, że to się może źle skończyć.
Sloan rozłożył ręce w bezradnym geście.
- Próbowałem. Nic do niej nie dociera. Mówi, że się wtrącam. No, może
rzeczywiście nie zachowałem się zbyt delikatnie - przyznał po namyśle.
Itty potarł swoją potężną, kwadratową szczękę.
- Z kobietami trzeba delikatnie - powiedział. - Pogadaj z El Lobo. Może zapisze
cię do jakiejś szkoły wdzięku.
- Chodźcie wreszcie! -usłyszeli cienki głosik Danielle. - Gdzie się chowacie?!
W nocy Sloan nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok, wciąż myśląc o
Melanii i Perezie. Nie może pozwolić, by dziewczyna naraziła się porywczej
ż
onie południowca. Jeśli dojdzie do najgorszego, będzie musiał skorzystać z
pomocy Danielle.
We wtorek od wczesnego popołudnia ślęczał z nosem w książce kucharskiej.
Melania pracowała dłużej, a on chciał ugotować porządny, domowy obiad. Miał
już dosyć chrupek i hamburgerów.
Jeśli coś mu nawet nie wyszło, dziewczyna i tak tego nie zauważyła. Przyszła
zmęczona i głodna i od razu rzuciła się najedzenie. Po zupie Sloan nalał
czerwonego wina do dwóch dużych kieliszków i odrobinę do trzeciego, małego.
- Proszę - powiedział. - Sam zrobiłem pieczeń.
- A ja sałatkę! A ja sałatkę! - krzyczała Danielle. Melania spróbowała i
pochwaliła zarówno mięso,
jak i sałatkę. Nałożyła sobie solidną porcję. Sloan nie przypuszczał, że drobne
kobiety potrafią tyle zjeść.
Deser mieli zjeść w salonie, by móc obejrzeć notowania giełdowe. Wcześniej
jednak Melania pocałowała Danielle w policzek.
- Dziękuję - powiedziała. - To był wspaniały obiad. Sloan wyciągnął głowę w jej
stronę, czekając na
pocałunek. Ale zamiast ust napotkał jedynie szyderczy wzrok dziewczyny.
- Chciałaby dusza do raju - syknęła. Obrażony pozbierał talerze i sztućce i
wstawił je do
zlewu.
- Zmywanie zostawię tobie - warknął.
Wziął tacę z ciastkami i, nie czekając na obie panie, ruszył do salonu. Włączył
telewizor. Wiadomości giełdowe już się zaczęły, jednak Sloan niewiele z nich
zrozumiał.
Po deserze zabrał się do zmywania. Okazało się, że Melania przyniosła im w
prezencie egzotyczne, kolorowe trawy. Początkowo zażądała doniczki, ale kiedy
okazało się, że w mieszkaniu nie ma czegoś takiego, zadowoliła się
plastykowym wiaderkiem Danielle. Zrobiła tylko dziurkę w dnie, tak by mógł
przez nią wypływać nadmiar wody.
- Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby kupić jakieś kwiaty do mieszkania -
powiedział, zerkając od zlewu na Melanię i Danielle. Obie zajmowały się
sadzeniem roślinek. - Moglibyśmy kupić coś jeszcze dziś wieczorem.
Melania pokręciła głową.
- Niestety, jestem już umówiona.
- Nie będziemy ci przeszkadzać. Może wobec tego pojadę z Danielle -
powiedział.
Melania stwierdziła jednak, że ma jeszcze kilka godzin i chce poświęcić ten czas
małej. Dziewczynka ucieszyła się i nie nalegała na kwiatowe zakupy. Jego plan
spalił na panewce.
Skończył zmywanie i spojrzał na rosnące w wiaderku trawy.
- Bardzo ładnie - pochwalił. - Bawcie się dobrze. Muszę jeszcze zajrzeć do El
Lobo.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Perez zachowywał się zupełnie poprawnie w czasie spotkania u Giną. Złożyli
zamówienie i od razu przystąpili do rozmowy o interesach. Melania nie
zauważyła, że jego małe, czarne oczka starają się spenetrować przepaściste
głębie jej żakietu. Nie zwróciła też uwagi na dwóch potężnie zbudowanych
mężczyzn, do których Vinnie uśmiechał się od czasu do czasu, błyskając swoim
złotym zębem.
- Tak więc, panie Perez, chciałby pan zainwestować...
- W papiery wartościowe - podjął Vinnie. - Wybór pozostawiam pani.
Serwetka zsunęła jej się z kolan i Melania chciała ją poprawić. Jednak Vinnie
był szybszy. Przy okazji udało mu się dotknąć uda dziewczyny.
Melania zmarszczyła brwi. Perez uniósł dłoń i natychmiast przy stoliku zjawił
się jeden z osiłków, prowadząc ze sobą kelnera.
- Chcemy wina. Najlepszego - zadysponował Vinnie. Dziewczyna pokręciła
głową.
- Pracownicy Standards Elitę zawsze powinni być trzeźwi.
- Kropelka na pewno pani nie zaszkodzi. Wypili pół butelki. Interesy zdawały
się iść niezwykle
pomyślnie. Perez zgadzał się na wszystkie warunki. Byli na prostej drodze do
podpisania umowy.
- Nie lubię rozmawiać o interesach w restauracjach. Nawet tak przytulnych jak
ta. Nie znoszę też biur - dodał, widząc, że Melania otwiera usta. - Może
przeniesiemy się do mojego apartamentu.
Dziewczyna zaczerwieniła się.
- Wie pan... Wolałabym... - gwałtownie szukała jakiegoś ratunku.
- Przecież jest pani świadoma, jak wielka suma wchodzi w grę - powiedział
Vinnie. - Nie lubię firm, które traktują klienta nieżyczliwie. W Ameryce
Południowej umówiono by się ze mną o każdej porze dnia lub nocy i to
dokładnie tam, gdzie bym chciał.
Vinnie pochylił się w stronę Melanii i wziął jej dłoń w swoje ręce. Poczuła, że
robi jej się zimno. Drgnęła nerwowo, a wtedy jeden z osiłków wstał.
Nagle zauważyła, że przy stoliku za wielką paprocią siedzą Sloan, Danielle i El
Lobo. Poczuła się raźniej, chociaż jednocześnie stwierdziła, że musi zachować
twarz i doprowadzić sprawę do końca.
Perez skinął na swoich osiłków. Mężczyźni podeszli do stolika. Melania
poczuła, że kręci jej się w głowie.
- Idziemy do mnie - powiedział Vinnie. - Pomóżcie pani. Zdaje się, że za dużo
wypiła. Nie waż się nawet pisnąć, koteczku - warknął na koniec w jej stronę.
Jeden z osiłków oderwał ją od krzesła. Wzięli ją pod ręce, tak że w ogóle nie
dotykała nogami podłogi.
- Ależ, panie Perez - zaczęła.
Jednak Vinnie nie słuchał jej. Sytuacja stawała się krytyczna. Nagle od stolika
za paprociami oderwała się maleńka figurka.
- Mamusiu! Mamusiu, zaczekaj!
Mężczyźni niosący Melanię stanęli jak wryci. Perez, który właśnie płacił
rachunek, nie' mógł się połapać w całej sytuacji. Skąd się tutaj wzięło to
dziecko?
- Mamusiu? - powtórzył niepewnie.
- To moja mama!Puśćcie ją! - krzyczała Danielle. Osiłkom najwyraźniej zrobiło
się głupio. Nie mogli
przecież walczyć z dzieckiem. Jednak po chwili tuż obok zjawili się dwaj
wysocy mężczyźni. Melania miała ochotę rzucić się w ramiona Sloana.
- Co się dzieje, kochanie? - spytał Sloan. Dziewczyna wskazała brodą
Vinnie'ego.
- Właśnie rozmawiałam o interesach z panem Perezem. Sloan westchnął.
- I pewnie piłaś. Przecież wiesz, że nie powinnaś w twoim stanie.
- Au! - wrzasnął jeden z osiłków. To Danielle kopnęła go w kostkę.
- Puszczaj moją mamę! - krzyknęło dziecko.
- W jakim stanie? - zainteresował się Perez. Sloan wskazał obszerny kostium
Melanii.
- Przecież sam pan widzi, że żona jest w ciąży.
- Sloan zacisnął szczęki i spojrzał groźnie na Vinnie’ego.
- Pozwoli pan, że się nią zajmę.
- Au! - wrzasnął drugi osiłek.
- Dobra, puszczajcie ją - mruknął Perez. - Widzę, że jesteś niezła, ślicznotko. W
przyszłym tygodniu przyślę do ciebie kogoś z podpisaną umową. Daj znać,
jakbyś miała ochotę na więcej dzieci.
Trzej mężczyźni spojrzeli na nich z niechęcią i wyszli z restauracji.
- Zwycięstwo - ucieszył się El Lobo, który w czasie całego incydentu nie
powiedział ani słowa.
Melania masowała zdrętwiałe ramiona.
- Sama bym sobie poradziła - stwierdziła. - Poza tym, nie musieliście w to
wciągać Danielle.
- To właśnie ona wpadła na pomysł z ciążą. Itty proponował, żeby poderżnąć
Perezowi gardło.
Dziewczyna zadrżała na dźwięk tych słów. Dopiero teraz uświadomiła sobie, w
jakim znalazła się niebezpieczeństwie. Była jednak zbyt dumna, by przyznać, że
postąpiła źle.
- Możesz położyć Danielle spać? - zwrócił się Sloan do przyjaciela.
El Lobo wziął małą za rękę.
- Jasne. Zawieź Melanię do domu.
Tym razem nie protestowała. W samochodzie zdobyła się nawet na to, żeby
podziękować Sloanowi za opiekę. Była zupełnie wyczerpana. Umyła się szybko
i wskoczyła do łóżka. Poczuła, że ma dreszcze. Sloan pocałował ją na dobranoc,
a potem jeszcze przez godzinę siedział przy jej łóżku.
Następnego dnia w pracy nie czuła się zbyt dobrze. Sloan, który zaraz z rana do
niej zajrzał, stwierdził, że jest pewnie wyczerpana po wczorajszych przygodach.
- Ktoś tak zielony, jak ty, nie powinien pić chianti z Perezem.
- Nie wygłupiaj się! - zaprotestowała. - Pracuję w tym zawodzie...
- Za krótko - przerwał jej. - Nawet byś się nie obejrzała, jak znalazłabyś się w
czarnej, satynowej pościeli Vinnie'ego.
- Skąd wiedziałeś, że jestem u Giną? - spytała.
- Itty cię śledził. Cała akcja była starannie przygotowana. - Sloan usiadł na jej
biurku. - Perez to naprawdę niebezpieczny facet. A potem mogłaby cię dopaść
jego żona. Chciałem ci o tym powiedzieć. - Zawahał się. - Następnym razem
będę bardziej delikatny.
Nie chciane łzy popłynęły po jej policzkach. Pragnęła wtulić się w ciepłe ciało
Sloana i zapomnieć o wszystkich niebezpieczeństwach. Wiedziała, że może na
niego Uczyć.
- Dziękuję - szepnęła raz jeszcze.
- Nic takiego - powiedział, gładząc ją po włosach. - Przecież jesteś moja.
Tym razem nie protestowała. Sloan wziął ją na kolana i zaczął delikatnie
kołysać. Łagodnie poddawała się temu rytmowi.
- Nie płacz już. Bądź dzielna. Co powiedziałyby nasze dzieci, gdyby zobaczyły
cię w takim stanie?
- Cała czwórka? - spytała, uśmiechając się przez łzy. Położył dłoń na jej
podołku.
- Piątka, licząc pierworodnego.
- O Boże! Przecież mam pracę! Nie poradzę sobie z piątką dzieci!
- Pomogę ci - powiedział uspokajająco. - Zobaczysz, będzie nam dobrze.
Dziewczyna wstała i zawadziła nogą o kant biurka. Spojrzała w dół.
- Ładnie się zaczyna - stwiedziała. - Właśnie poleciało mi oczko. A poza tym
znowu włożyłeś dzisiaj jedną zieloną skarpetkę, a drugą czerwoną.
Wziął ją za rękę i zaprowadził do swojego biura.
- Zaraz coś na to poradzimy - powiedział zagadkowo.
- Masz zapasowe skarpetki?
- Lepiej - stwierdził, wyjmując z biurka niewielką paczuszkę.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Skąd wzięły się tu rajstopy?!
- Kupiłem dla moich klientek - odrzekł. - Nie myślisz chyba, że tylko tobie lecą
oczka. To zawsze robi dobre wrażenie, kiedy okazuje się, że mam rajstopy.
Zdejmij stare - polecił jej.
Zrobiła, co kazał.
- Pomóc ci? - spytał, wręczając jej paczuszkę.
Pokręciła przecząco głową.
- Skąd wiesz, jak to zrobić? - spytała podejrzliwie.
- Miałem siostrę - odparł.
- A nie ćwiczyłeś na klientkach?
- No wiesz!
Melania wyszła do łazienki. Oznaczone literą „S" rajstopy pasowały jak ulał.
Nieco się jednak zmęczyła przy wkładaniu. Znowu zakręciło jej się w głowie.
Jednocześnie przypomniała sobie scenę z gorylami Pereza.
- Gdzie był wczoraj Itty? - spytała, wróciwszy do pokoju.
- Czekał na zewnątrz ze swoimi ludźmi.
- Mogli nie zdążyć - zauważyła.
- Pamiętaj, że to nie my byliśmy w prawdziwym niebezpieczeństwie -
powiedział. - Vinnie miał chrapkę na ciebie.
Dziewczyna skinęła głową. Dokładnie pamiętała to, co wydarzyło się wczoraj.
Po południu, kiedy Melania wróciła wreszcie do swojego pokoju, zadzwoniła do
niej sekretarka szefa. Devereau chciał do niej przyjść, żeby porozmawiać o
interesach. Dziewczyna od razu poczuła się lepiej.
Zdążyła tylko wyciągnąć z szuflady jakieś stare papiery i otworzyć je na chybił
trafił, a Devereau już zastukał do jej drzwi.
- Przepraszam, że przeszkadzam - powiedział. - Widzę, że pani przy pracy.
- To nic ważnego - odrzekła zgodnie z prawdą i szybko zamknęła teczkę. Bała
się, że szef zacznie ją wypytywać o papiery.
- Gratuluję sprawy Pereza. Właśnie przed chwilą przyszło potwierdzenie z jego
firmy.
Melania zadrżała na wspomnienie małych oczek Vinnie'ego.
- Dziękuję - bąknęła.
- Tak przy okazji, nie wie pani, co się znów dzieje z Raventhrallem? Od wczoraj
chodzi jakiś dziwnie podekscytowany. Pewnie szykuje się do ostatecznej
rozgrywki.
Chciała odpowiedzieć, że Sloan już wygrał ostateczną rozgrywkę, ale musiałaby
wówczas zdradzić tajemnicę wczorajszych negocjacji.
- Zapewniam pana, że teraz będzie lepiej. Devereau spojrzał na nią ciekawie.
- Czyżby dopuścił panią do tajemnicy? To będzie pewnie interes stulecia,
prawda?
Pokręciła głową.
- Przykro mi, ale obiecałam, że zachowam milczenie.,
- Dobrze. Będę za was trzymał kciuki - powiedział szef, zaciskając pięści.
Sloan wyszedł gdzieś z biura. Pojawił się dopiero koło piątej. Wręczył jej
bukiecik stokrotek, a następnie wskazał skarpety. Obie miały ten sam szary
kolor.
- Jak się czujesz? - spytał.
- Lepiej.
- Odwiozę cię do domu. Itty i Delilah obiecali, że zajmą się Danielle. Poza tym
masz zepsuty tłumik w samochodzie. Dzwoniłem do warsztatu. Mają po niego
przyjechać.
- Wtrącasz się już we wszystkie moje sprawy. Nie boisz się, że ludzie zaczną
gadać?
Wzruszył ramionami.
- Co mnie to obchodzi.
W drodze do domu zauważyła, że Sloan jest na nią zły z jakiegoś powodu. Być
może nie mógł jej darować wczorajszego wieczoru, a może ostatniej uwagi.
- Wejdziesz? - spytała, kiedy otworzył drzwi do jej mieszkania.
- Naprawdę, dziękuję. Boli mnie trochę głowa.
- Mam jeszcze trochę szarlotki - kusiła.
- Nie, dziękuję. Może innym razem.
Chciał już pójść, ale Melania chwyciła go za rękę.
- Mam nadzieję, że nie gniewasz się z powodu Pereza?
Pokręcił głową.
- Nie. Oczywiście, że nie.
- Miałeś rację. Powinnam była zrezygnować z prowadzenia jego spraw.
W odpowiedzi pochylił się i pocałował ją prosto w usta. Czuła, że jej pragnie.
Co więcej, ona również bardzo chciała być przy nim, tulić się do niego...
Oderwali się od siebie dopiero po kilku minutach. Jej ciało drżało od tajonych
emocji.
- Musisz sobie wszystko dokładnie przemyśleć -głos mężczyzny zabrzmiał jak
szelest liści. -Przyjdź do mnie, jeśli zdecydujesz się na małżeństwo.
Wcisnął jej klucze w dłoń i pchnął ją do ciemnego wnętrza. Usłyszała trzask
zamykanych drzwi. Oparła się o nie i zaczęła szlochać. Powoli traciła władzę w
nogach. Po chwili siedziała już pod drzwiami i rozcierała łzy na policzkach.
Sloan stał przy oknie i patrzył na jarzące się neonami miasto. Czasami
nienawidził tej betonowej dżungli, w której mogli mieszkać tacy faceci jak
Vinnie Perez. Przypomniał sobie twarz Melanii trzymanej przez goryli dobre pół
metra nad ziemią. Wyglądała jak dziecko, któremu właśnie powiedziano, że nie
ma żadnego Świętego Mikołaja.
Położył się na łóżku, odpychając wielkiego misia Danielle. Czy postąpił
słusznie, stawiając ultimatum? Gra na giełdzie zawsze go fascynowała, ale gra o
miłość Melanii była jeszcze bardziej ekscytująca.
- Przegrana może cię kosztować zbyt wiele - wymamrotał do siebie.
Przyciągnął ulubioną poduszkę. Był pewien, że mógł dzisiaj zostać na noc u
Melanii. Czuł się źle sam w domu. Itty i Delilah zdecydowali, że przenocują u
siebie Danielle. Sloan prawie już zapomniał o kawalerskich czasach, kiedy
samotne wieczory były dla niego czymś normalnym.
Pomyślał raz jeszcze o pociemniałych z pożądania oczach Melanii i...
postanowił wziąć zimny prysznic. Ale nawet to nie ostudziło jego zapału. Wciąż
zastanawiał się, czy dziewczyna zdecyduje się na małżeństwo.
Nie ulegało wątpliwości, że Melania osiągnęła to, o co walczyła przez wiele lat.
Devereau ją dostrzegł. Znajdowała się u progu wielkiej kariery. Tym lepiej. Jeśli
wyjdzie za niego, to tylko z miłości.
A jeśli nie? Odkręcił raz jeszcze kurek. Strumień zimnej wody lunął na niego z
góry. Wytrzymał zaledwie parę sekund, a następnie wyskoczył spod prysznica.
Zaczął się wycierać włochatym ręcznikiem.
- Masz sobie wybić z głowy podobne myśli - stwierdził. Leżąc już w pościeli
przypominał sobie zapach kwiatów, otaczający Melanię, delikatną skórę
dziewczyny, jej wspaniałe biodra i piersi, i znamię w kształcie truskawki... W
końcu zasnął.
Melania wydmuchała nos w koronkową chusteczkę. Wstała i zapaliła światło.
Nie może przecież bez przerwy użalać się nad sobą. Postanowiła, że najpierw
weźmie kąpiel, a potem spokojnie zastanowi się nad propozycją Sloana.
Rozebrała się w sypialni, która była jednocześnie jej garderobą. Następnie
przypomniała sobie o żółwiu i zmieniła mu wodę oraz dała jedzenie.
Przygotowała kąpiel i wsypała do wanny swoje ulubione sole.
Chciała się odprężyć po dwóch ciężkich dniach. Nie czuła się jeszcze najlepiej,
chociaż wiedziała, że na szczęście nie jest chora. Wciąż jednak bolała ją głowa.
Niestety, nie udało jej się odprężyć w wannie. Jej myśli uporczywie powracały
do Sloana. Przypomniała sobie jego spojrzenie i pełen napięcia głos. Chciał,
ż
eby została jego żoną. Jednak Melania nie czuła się jeszcze gotowa.
Przez trzy następne godziny biła się z myślami. W końcu posłała sobie łoże z
baldachimem i postanowiła pójść spać. Gdy tak leżała, przypomniała sobie
zacięty wyraz twarzy Sloana rozmawiającego z Perezem. Nie miała wątpliwości,
ż
e użyłby siły, gdyby goryle nie chcieli jej puścić.
- Mój rycerz - szepnęła i zasnęła.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Itty ostrożnie usiadł na krześle w pokoju Melanii i spojrzał na nią wzrokiem
zaszczutego zwierzęcia. Dziewczyna chciała go trochę ośmielić. Na początku
upuściła zmiętą kartkę na podłogę. Nie pomogło, ponieważ Itty patrzył tylko na
nią. Zrobiła głupią minę i zrzuciła drugi papier. Itty zerwał się z miejsca i podał
go jej. Melania przypomniała sobie o niedzielnych ciasteczkach, które włożyła
do szuflady.
Rano spotkała się na korytarzu ze Sloanem. Wcale nie miał ochoty na rozmowę,
nie mówiąc już o pocałunkach. Wspomniał coś o piątkowej kolacji, na którą
zaprosił Itty'ego, jej matkę i El Lobo. Melania obiecała, że przyjdzie.
Sięgnęła do szuflady i wyjęła z niej pudełko z ciasteczkami.
- Poczęstujesz się? - spytała, podsuwając je Rogalikowi.
Itty wpadł w panikę. Odniosła wrażenie, że chciał podnieść ręce do góry. W
końcu jednak sięgnął po ciasteczko, którym później dławił się kilkakrotnie.
Melania spędziła całą niedzielę piekąc i gotując. Dopiero wieczorem znalazła
trochę czasu dla siebie. Okazało się jednak, że nie może siedzieć bezczynnie.
Wciąż powracał do niej obraz Sloana w restauracji. Do tej pory nikt nie bronił
jej z taką determinacją. Być może dlatego, że nie było takiej potrzeby.
Koło dziewiątej stwierdziła, że musi coś zrobić. Wywlokła wszystkie swoje
rzeczy z komody i szafy. Pocięła nożycami „pomniejszający" biustonosz i
wyrzuciła go do śmieci. Od tej pory miała zamiar używać jedynie jedwabnej
bielizny. Chwilę wahała się, patrząc na inne swoje ubrania. Postanowiła jednak
dokończyć dzieła destrukcji. Powoli i systematycznie pruła wszystkie
poduszeczki i wkładki, którymi wyściełane były jej kostiumy. Skończyła
dopiero koło dziesiątej i przystąpiła do sporządzania listy zakupów na następny
dzień.
Na poczesnym miejscu znalazł się tam kostium bikini oraz perfumy Bon Soir.
Według reklamy, ich tajemniczemu zapachowi musieli ulec wszyscy mężczyźni.
Oczywiście Melanii nie chodziło o wszystkich mężczyzn. Interesował ją przede
wszystkim jeden...
Resztę wieczoru zajęło jej myślenie o Sloanie. Gdzie jest w tej chwili? Cży
pamięta o niej? Czy w dalszym ciągu tak śmiesznie tuli się do poduszki?
Itty chrząknął. Melania powróciła do rzeczywistości. Oderwała wzrok od okna,
za którym widać było różnobarwne liście opadające z pobliskich drzew.
- Czy... czy masz jakieś problemy, laleczko? - spytał nieśmiało Itty. - Bo jeśli
tak, to zawsze...
Dziewczyna przerwała mu, podnosząc do góry rękę, Sięgnęła po ołówek i
złamała go. Rogalik aż podskoczył na krześle, jakby usłyszał trzask łamanych
kości.
Melania zsunęła pantofle z nóg i położyła stopy na biurku. Oczy Itty'ego niemal
wyszły z orbit. Zwłaszcza że dostrzegł rąbek jej koronkowej bielizny.
- Tak naprawdę, to niewiele o mnie wiesz - stwierdziła sentencjonalnie. -
Powinniśmy się lepiej poznać.
Rogalik z trudem przełknął ślinę.
- Tak? - wykrztusił.
Ale dziewczyna nie chciała rozwijać tematu. Sięgnęła po pilota i włączyła
miniaturowy telewizor, który zainstalowano niedawno w jej pokoju. Po krótkich
poszukiwaniach odnalazła w końcu mecz baseballowy.
Przez chwilę patrzyli w milczeniu w ekran.
- Patałachy - mruknęła w końcu pod adresem ubranej na czerwono drużyny. -
Jeśli Bernacetti będzie się tak ruszał, to nigdy nie dotrze do pierwszej bazy.
Itty nie skomentował tego. Patrzył na Melanię tak, jakby spadła z księżyca.
- O co chodzi, laleczko? - spytał w końcu. Wyjęła z biurka torebkę fistaszków,
otworzyła ją
i podsunęła Rogalikowi.
- Poczęstuj się.
Itty spojrzał na nią, a następnie na stojące tuż obok ciasteczka.
- Wolałbym twoje wypieki.
Dotknęła policzków, a następnie spojrzała na It-ty'ego. Czyżby pozwolił sobie
na impertynencję? Ale nie, nawet nie patrzył na nią, tylko zupełnie gdzie indziej.
- Proszę bardzo - powiedziała zawstydzona z powodu swoich podejrzeń. - Otóż
mam coś, co mogłoby cię zainteresować.
- Cho... cholera! - Itty znowu zaczął się dławić. Sięgnęła pod biurko i wyjęła z
kubełka z lodem
butelkę imbirowego piwa. W prawej kieszeni żakietu miała otwieracz. Itty
spojrzał na nią jak na czarodziejkę.
- Piwo imbirowe? Prawdziwe? W mojej ulubionej, staroświeckiej butelce!
- To dla ciebie.
Wypił pierwsze łyki. Najpierw nieśmiało, ale po chwili piwo zagulgotało mu
wesoło w gardle. Melania wyjęła talię kart i podsunęła mu, żeby miał czym
zająć ręce. Itty nareszcie wyglądał na nieco odprężonego.
- Miałeś rację inwestując w Mogul i Centipede Electronics - powiedziała. -
Akcje tych firm przyniosły spore zyski.
Itty nabrał całą garść fistaszków i intensywnie je przeżuwał. Następnie sięgnął
po butelkę i wypił resztkę piwa. Dziewczyna postawiła przed nim następną.
- Wiem - mruknął.
- Właśnie. Teraz pora na następny ruch. Masz jakieś propozycje?
Itty zaczął tasować karty, a następnie wyłożył jedną na wierzch talii i podał jej
kolejną. Melania od razu domyśliła się, o co mu chodzi.
- Nie mam - odparł. - Ty tu jesteś od myślenia. Melania skinęła głową. Zgadzała
się z tym całkowicie.
- Popatrz, teraz Heraandez wybija piłkę - powiedziała. - Założę się, że nikt jej
nie przejmie.
Rogalik pokręcił głową.
- Daj spokój. Komuś musi się udać.
Okazało się, że nie miał racji. Znowu sięgnął po piwo i wypił pół butelki.
- Więc, co radzisz? - spytał.
- Vertigo - powiedziała.
- Sloan uważał, że to nie ma sensu.
- Vertigo to mała, rodzinna firma. Wielkie koncerny tylko czekają, żeby ją
wykupić.
- Wiem, robią bieliznę, którą nosi moja luba... - przerwał i spojrzał z
przerażeniem na Melanię. Nie wiedział, jak zareaguje na słowo „luba" w
odniesieniu do własnej matki.
- Właśnie. - Skinęła głową. - Sama mam zamiar zrobić zakupy w ich firmowym
sklepie.
Itty sięgnął po następne ciasteczko.
- Rób, co chcesz, laleczko - powiedział po namyśle.
- Ostatecznie, upoważniłem cię do dysponowania moją forsą. Jeszcze kartę? -
spytał.
- Nie, dziękuję. Oko - stwierdziła, wykładając asa i dziesiątkę. - Zatem
kupujemy Vertigo.
Rogalik pokręcił głową. Nie miał pojęcia, skąd biorą się cudowne karciane
umiejętności zarówno matki, jak i córki.
- To nieprawdopodobne - wymamrotał. - To nie tylko szczęście, ale... coś
więcej.
Melania miała w poniedziałki sporo pracy. Tak więc lista zakupów musiała
poczekać do wtorkowego popołudnia. Kiedy wreszcie kupiła to, co chciała, jak
najszybciej pojechała do siebie. Tutaj przebrała się i skropiła perfumami. Tak
odświeżona pospieszyła do Sloana.
Ale ten nawet się z nią nie przywitał. Danielle powiedziała, że siedzi w bawialni
i ogląda telewizję. Mćlama zaproponowała, żeby zrobiły placek z wiśniami i
dziewczynka klasnęła w ręce. Wkrótce jednak posmutniała, bo przypomniała
sobie, że w domu nie ma wiśni.
- Przyniosłam całą torbę - powiedziała Melania.
- Musisz je teraz wydrylować i posypać cukrem i cynamonem.
- Co to znaczy „drelować"? - spytała Danielle.
- Drylować. To znaczy wyjmować pestki.
- Ach, rozumiem - rzekła z uśmiechem dziewczynka.
Melanii przypomniało się, jak kiedyś mała, siedząc jej na kolanach, wskazała na
brwi.
- To są brewki - stwierdziła. - A gdzie wobec tego są pozory?
Okazało się, że chodzi jej o zwrot „wbrew pozorom".
Weszła do bawialni. Sloan nie zwrócił na nią uwagi.
Przeszła tuż obok niego, z nadzieją, że poczuje zapach perfum. Jednak Sloan
poprosił tylko, żeby mu nie zasłaniała. Wyszła obrażona.
Przystąpiła do wyrabiania ciasta, po czym wyłożyła je wiśniami i wstawiła do
piekarnika. Po całym domu rozszedł się smakowity zapach. Wkrótce w kuchni
pojawił się Sloan.
- Przyszła koza do woza - powiedziała Danielle. Sloan skrzywił się.
- Kiedyś dzieci potrafiły uszanować starszych - stwierdził sentencjonalnie. - Co
tak ładnie pachnie?
- To perfumy Melanii.
Sloan wciągnął głęboko powietrze.
- Wobec tego zjem Melanię.
Dziewczyna nareszcie zrozumiała, że mężczyzn nie przyciągają żadne perfumy,
a jedynie zapach dobrego jedzenia.
Kolację zjedli w miłej, wręcz przyjaznej atmosferze. Kiedy skończyli, dobiegała
dziewiąta. Melania zaofiarowała się, że położy Danielle, a Sloan miał
pozmywać.
Mała szybko się umyła. Była już bardzo senna i w związku z tym wysłuchała
jedynie połowy bajki o śpiącej królewnie. Melania przykryła ją kołderką i
wyszła.
Tuż za progiem zderzyła się ze Sloanem, który dyszał ciężko i patrzył na nią
oczami potępieńca. Dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo go pragnie. Oparła się
plecami o ścianę. Jej ciało drżało jak w febrze.
- Jak się miewasz? - spytała łamiącym się głosem. Zbliżył się do niej tak, że
poczuła jego oddech na
policzkach.
- Jessica chce odebrać małą - powiedział. - Kończy się jej urlop, poza tym
twierdzi, że się stęskniła. Mogłabyś się do mnie przeprowadzić. Nie musisz
jeszcze wychodzić za mąż...
- Sama nie wiem... - powiedziała słabym głosem.
- Doprowadzisz mnie do szaleństwa - jęknął.
Przez chwilę powstrzymywał się olbrzymim wysiłkiem woli. W końcu jednak
nie wytrzymał. Wziął ją w ramiona i pocałował. Usta dziewczyny oddały
pieszczotę.
- Przeprowadzisz się?
Melania chciała się jeszcze nad tym zastanowić. Nie znosiła poganiania.
- Może tak, może nie - westchnęła.
Sloan puścił ją i zaczął się nerwowo przechadzać po pustym korytarzu. Był
wściekły. Raz jeszcze się upokorzył, a Melania znowu nie chciała się zgodzić.
- Nie wygłupiaj się! Nie będę cię pytał o zdanie. Masz przeprowadzić się
natychmiast po wyjeździe Danielle!
Błękitne oczy dziewczyny zaczęły ciskać błyskawice.
- Co takiego?! Znowu zaczynasz dyktować warunki?! Nie będę słuchała
ż
adnych rozkazów!
- Pamiętasz, jak było z Perezem? Melania obróciła się na pięcie.
- To co innego! - rzuciła przez ramię. Zatrzymał ją jeszcze przed drzwiami.
Chwycił za ramię i przyciągnął do siebie. Dziewczyna poddała się bez oporów.
Przecież chciała być jego. Miała nadzieję, że weźmie ją siłą.
- Przemyśl to sobie - syknął. - Proponuję ci moje życie i mój dom. Nie mam nic
lepszego.
Pocałunek, który potem nastąpił, mógł trwać całą wieczność. W końcu Sloan
zostawił ją w przedpokoju. Sama nie wiedziała, jak udało jej się ubrać, a potem
szczęśliwie dojechać do domu.
- Czy nie sądzi pan, że pani Inganforde bardzo się zmieniła? - zapytał Devereau
i spojrzał w stronę miejsca, przy którym kręcił się niczym kogut przy kurniku
Nick Landis.
Słoan miał ochotę odpowiedzieć przekleństwem. Jednak zmiął tylko w dłoni
opakowanie po herbatnikach i cisnął je z furią do kosza. Melania w normalnych
ubraniach, bez pomniejszaczy i poduszek, przyciągała teraz uwagę wielu
mężczyzn.
- Ja mam nawet wrażenie, że pani Inganforde inaczej teraz wygląda - ciągnął
szef, nie zrażony brakiem odpowiedzi. - Zauważył pan?
Sloan spojrzał raz jeszcze w stronę stołu. No tak, Nick znowu opowiada stare
dowcipy.
- Zauważyłem - odparł krótko.
- Pewnie chodzi na specjalne ćwiczenia odchudzające - Devereau zniżył głos do
szeptu. - Kobiety mają silną wolę. Mam wrażenie, że zrzuciła z dziesięć
kilogramów. Mężczyźni zaczynają się za nią uganiać. A po-
I za tym - zaczerpnął tchu - poza tym stała się pewna siebie. Słyszał pan jej
wykład o możliwościach inwestycyjnych związanych z nową zastawką sercową
Buttermana? Nasza firma nigdy nie inwestowała w medycynę. Chociaż... - szef
urwał, ponieważ przy Melanii pojawili się nowi mężczyźni. Zrobiło się za
głośno. Poza tym odniósł wrażenie, że Raventhrall go wcale nie słucha.
Sloan podszedł do Melanii. I - Dziękuję za ciasto - powiedział.
Odwróciła się i uśmiechnęła do niego zdawkowo. To wszystko.
Wieczorem spotkali się w windzie. Oboje wyszli z pracy nieco później. Razem z
nimi jechało jeszcze kilka osób.
- Dziękuję za róże - powiedziała Melania. - I za wiadomość na temat zastawki
Buttermana.
Pociągnął nosem. Dziewczyna pachniała kwiatami tak jak dawniej.
- Nic takiego. Spłacam tylko swój dług.
Napięcie między nimi rosło. Gdyby nie inni pasażerowie, natychmiast rzuciłby
się na Melanię i wziąłby ją w windzie. Jej rozszerzone źrenice i płytki oddech
wskazywały, że nie miałaby nic przeciwko temu.
Nagłe Sloan zdębiał. Maleńka ręka Melanii zaczęła intymne penetracje. Zaczęła
od jego pośladków, a następnie przesunęła się niżej. Przez cały czas dziewczyna
zachowywała się tak, jakby się nic nie stało.
Kiedy wysiedli z windy, Sloan wziął ją za ramię.
- Jesteśmy zaproszeni do Itty'ego - powiedział.
- Zrobiłaś na nim ostatnio duże wrażenie.
Rogalik powitał ich w drzwiach. W jednej ręce trzymał patelnię, z którą
przybiegł z kuchni.
- Rozbierajcie się szybko - powiedział. - Zaraz będą naleśniki. Pozostali są w
salonie. Grają w bilard.
Zajrzeli do olbrzymiej sali, z której co jakiś czas dobiegały głośne wybuchy
ś
miechu. Danielle trzymała w dłoni mały, kupiony specjalnie dla niej kij i stojąc
na krzesełku, starała się wbić kolejną bilę do łuzy.
- To dzieło mojej lubej - wyjaśnił Itty. - Danielle powiedziała, że woli bilard od
kart.
- Została jej jeszcze ruletka - zauważyła Melania. Sloan objął dziewczynę. Pod
kostiumem bez trudu
wyczuł jej krągłe kształty.
- Zaproponowałem Mel, żeby się do mnie przeprowadziła po wyjeździe
Danielle.
Rogalik ściągnął bujne brwi.
- Uważaj, bo potem będzie chciała za ciebie wyjść
- powiedział.
Sloan przyciągnął dziewczynę bliżej.
- Właśnie o to chodzi.
- To wspaniale - ucieszył się Itty. - Laleczka powinna być dobrą żoną. - Spojrzał
na naleśnik. - Przepraszam, ale muszę już iść do kuchni.
Melania i Sloan weszli do salonu, gdzie powitały ich Delilah wraz z Danielle.
Służący, który miał według słów Itty'ego „opiekować się damami", również
skinął im głową.
- Nie przeprowadzę się do ciebie - szepnęła dziewczyna, kiedy reszta
towarzystwa na powrót zajęła się bilardem. — Nie potrafiłabym się
przystosować do twojego... stylu. Przecież możemy kochać się i mieszkać
oddzielnie.
I Sloan chciał jej coś odpowiedzieć, ale do sali wkroczył Itty w towarzystwie
kucharza. Goście dostali talerzyki z gorącymi naleśnikami. Zaczęła się uczta. Po
jedzeniu nastąpiły tańce. Sloan pociągnął Melanię za rękę. - Chcę być z tobą -
powiedział, nawiązując do poprzedniej rozmowy. - O co ci chodzi? Dlaczego
boisz się małżeństwa?
Poczuła, że Sloan przesuwa rękę coraz niżej. Po chwili włożył ją pod pasek od
spódnicy i zaczął pieścić jej pupę. Melania nawet nie zastanawiała, się, czy ktoś
z obecnych to zauważył. Dosłownie zaparło jej dech w piersiach. Patrzyła na
Sloana z niemą fascynacją. Nagle wyrwała się z jego objęć i wybiegła do sali
bilardowej. Delilah zmarszczyła brwi, ale Itty pogłaskał jej dłoń i szepnął coś
uspokajającego do ucha. Sloan znalazł Melanię przy jednym ze stołów. - Nie
boję się małżeństwa - powiedziała. - Boję się ciebie. - Przecież cię kocham.
Nic nie powiedziała. Wzięła tylko kij i przyłożyła go do fioletowej dziewiątki.
Najwyraźniej miała ochotę dokończyć partię Danielle.
- Możesz zdjąć rękę z mojego biodra, Sloan? - spytała. - Nie mogę się
skoncentrować.
- Kobiety! - warknął Sloan przez zaciśnięte zęby. Od pamiętnego spotkania w
„chałupie" Itty'ego
minęły już dwa dni, a on ciągle nie mógł się pozbierać. Pociągnął mocniej
rączkę, aż metalowy blok z ciężarkami odbił się od ramy przyrządu.
Jednocześnie coś łupnęło mu w kościach. Cholera, muszę uważać, pomyślał.
Przeszedł do łodzi i zabrał się do wiosłowania. Robił to wolno i miarowo.
Zamknął przy tym oczy, żeby nic go nie rozpraszało.
- Kobiety!
Nagle poczuł znajomy kwiatowy zapach. Wydawało mu się, że śni. Otworzył
jedno oko i ujrzał Melanię Sue Inganforde, całą w stretchach i lycrach. Jeszcze
nigdy nie widział jej w takim stroju. Dziewczyna wyglądała jak prawdziwa, a w
dodatku wyjątkowo kształtna, nimfa. Sloan poczuł, że wysiłek fizyczny wcale
nie zmniejszył jego pożądania.
- Co tutaj robisz, Mel? Przecież nigdy nie ćwiczysz. Uśmiechnęła się słodko i
zmierzwiła mu włosy.
Następnie pochyliła się. Sloan poczuł na wargach smak pocałunku.
- Przecież sala gimnastyczna jest dla wszystkich - powiedziała. - Wyglądasz,
jakbyś zobaczył ducha.
- A co z Danielle? - spytał, wycierając pot z czoła.
- Pojechała z mamą na wycieczkę rowerową - odparła. - Itty zajął się praniem.
To złoty człowiek. Czy wiesz, że chce zainwestować w przemysł ekologiczny?
Melania usiadła w łódce obok. Zmniejszyła obciążenie wioseł i zaczęła poruszać
nimi miarowo. Sloan patrzył na nią z prawdziwą przyjemnością. Obawiał się
tylko, że dziewczyna nadweręży sobie mięśnie.
- Uważaj na siebie - powiedział, pochyliwszy się w jej kierunku.
- Nie przejmuj się - rzuciła.
Wiosłowała wolno, w równym tempie, tak jak on wcześniej. Sloan starał się
wpaść w jej rytm. Co chwila oboje pochylali się lub przeginali do tyłu. Zaczęli
dyszeć. Pot spływał z ich ciał. Doznawali przy tym perwersyjnej przyjemności,
jakby wiosłowanie łączyło ich jeszcze w jakiś inny, erotyczny sposób.
Sloan nie miał odwagi przerwać. Czuł, że jest mu ciężko, ale jego ciało wpadło
w trans, z którego nie potrafił się wyrwać. Melania dotrzymywała mu kroku.
- Co tak wolno? -- wysapała, kiedy istotnie trochę zwolnił.
Przyspieszył. Oboje skupili się na ćwiczeniu.
- Zadowolona? - spytał. Dziewczyna przestała wiosłować.
- Nie będę biła jakichś głupich rekordów - wysapała. - Jestem kobietą.
- Zauważyłem - powiedział, patrząc na nią głodnym wzrokiem.
- Tyle tylko że masz spaczone poglądy na temat kobiet - zaczęła, wolno
dochodząc do siebie. - Traktujesz mnie jak przedmiot, który można przenosić z
miejsca na miejsce.
- Przecież cię kocham!
- No dobrze, traktujesz mnie jak ukochany przedmiot...
Sloan spojrzał na nią tak, jakby niczego nie rozumiał.
Kobiety, które znał, nigdy nie zgłaszały podobnych pretensji. Podrapał się w
głowę.
- Czego ty właściwie chcesz?
- Równych szans! - wypaliła.
- To znaczy? - spytał z niezbyt mądrą miną.
- Teraz ja cię będę podrywać - powiedziała. - Ciekawe, jak poczujesz się na
moim miejscu. Pamiętasz, zaczęłam już w windzie. - Zaczerwieniła się lekko.
- Teraz nastąpi dalszy ciąg.
Trzy dni później Jessica Villiancourt zastukała do drzwi brata. Otworzył jej ktoś,
kto tylko w niewielkim stopniu przypominał znanego jej osobnika.
- Czy to zasługa Danielle? - spytała, wskazując cienie pod oczami brata.
Sloan pokręcił przecząco głową.
- Mama! - w przedpokoju rozległ się głośny pisk. Danielle rzuciła się w objęcia
wysokiej brunetki.
Później, kiedy usiedli w bawialni przy herbacie, Jessica jeszcze raz przyjrzała
się bratu.
- Nie poznaję cię, Sloan -powiedziała. -Trudno mi uwierzyć, żebyś dał się tak
omotać jednej kobiecie. Romanse zawsze ci służyły...
- To nie jest żaden romans - sprostował Sloan - Kocham Melanię i chcę się z nią
ożenić.
Jessica wzięła Danielle na kolana.
- Wiedziałam, że to się kiedyś przydarzy twojemu wujowi, Danny. Opowiedz mi
o tej Melanii. Jestem bardzo ciekawa.
Mała pocałowała matkę w policzek i przytuliła się do niej.
- Och, Melania jest bardzo fajna. Przypomina trochę śpiącą królewnę. Raz
widziałam, jak wujek j ą pocałował, a ona zatrzepotała powiekami, zupełnie jak
na filmie.
Jessica spojrzała na brata, któremu najwyraźniej zrobiło się głupio. Spuścił
wzrok i skurczył się, jakby chciał zniknąć.
- A jak zachował się wujek?
- O, wyglądał jak głodny kocur. - Jessica roześmiała się, rozbawiona trafnością
porównania. - Ale potem chyba nie czuł się dobrze. Słyszałam nawet, jak jęczał
w nocy. Może Melania zrobiła mu coś złego...
Jessica pogładziła córkę po głowie.
- Nic mu nie zrobiła, Danny. Wujek Sloan po prostu się zakochał.
- Aha - powiedziała dziewczynka i zamilkła. - A co to znaczy? Bo w bajkach to
zawsze trzeba najpierw pokonać smoka albo złą czarownicę, żeby się ożenić z
księżniczką.
- W życiu jest dokładnie tak samo - powiedziała Jessica. - Tyle że smok nazywa
się „kariera" albo „niezależność".
- Nie rozumiem - szepnęła Danielle i zasnęła. Położyli ją na kanapie, a sami
przeszli do kuchni,
ż
eby napić się jeszcze herbaty.
- Chętnie bym ją poznała. To musi być bardzo miła osoba.
- Kobiety! - rzucił Sloan w stronę sufitu.
- Znając ciebie, pewnie wybrałeś jakąś wysoką piękność z gestem.
Sloan pokręcił głową.
- Nie. Melania jest niska i skąpa.
-Siostra zmarszczyła brwi.
- Zdaje się, że zaczynam rozumieć - powiedziała. Jessica spotkała się z Melanią
jeszcze tego wieczoru
u Itty'ego na uroczystej kolacji na cześć Danielle. Dziewczynka siedziała na
honorowym miejscu, a pozostali goście po obu stronach wielkiego stołu.
W pewnym momencie Rogalik zaczął stukać łyżeczką w pusty kieliszek. Goście
uciszyli się.
- Tak się składa - zaczął - że żegnamy się z Danielle. Ale niedługo my również -
ś
cisnął dłoń narzeczonej - opuścimy Kansas City. Po Święcie Dziękczynienia
wybieramy się do Las Vegas.
- Jaka szkoda - westchnęła Jessica. - Biedny Sloan zostanie tutaj jak sierota.
- Poradzę sobie - mruknął ponuro brat.
- Mam pewne plany związane ze Sloanem - powiedziała Melania i dotknęła
wnętrza jego uda. Drgnął. Nagle przed jego oczami pojawiły się wszystkie
gwiazdy i planety.
- No, no - powiedziała Jessica.
Po kolacji panie udały się do pokoju bilardowego, a Sloan i Itty usiedli przy
kominku ze szklaneczkami bourbona.
- Mam zamiar upić moją laleczkę w Las Vegas, a następnie się z nią ożenić -
zwierzył się Itty. - Ostatnio wcale nie pali się do małżeństwa.
- Może to dziedziczne -westchnął Sloan.
- A ty co chcesz zrobić z Melanią? Pamiętaj, że nie dam jej skrzywdzić.
Sloan wzruszył tylko ramionami. Po chwili dołączyła do nich Danielle, której
nie poszczęściło się w pierwszej grze.
- Wujku, czy to prawda, że ożenisz się z Melanią i będę miała wielu nowych
kuzynów? - spytała.
- Kto tak powiedział?
- Mama.
Sloan poczuł się osaczony.
- Pytałam Melanię - dodała ziewając Danielle.
- Mówiła, że nie ma nic przeciwko temu. Tyle żebyś był bardziej sys... aa...
sym-patyczny. Nie, sys-te-ma-ty-czny. I żebyś pozwolił jej decydować.
Jeszcze tej nocy, kiedy wyszła z kąpieli, usłyszała sygnał domofonu. Podniosła
słuchawkę.
- Kto tam?
- To ja - usłyszała znajomy głos. - Wpuść mnie. Zrobiło się strasznie zimno.
- Sloan? - nacisnęła guzik.
Narzuciła na siebie lekki szlafrok i otworzyła drzwi. Sloan dotarł do niej w
rekordowym tempie.
- Wpuścisz mnie, czy mam ci zrobić scenę? - rzucił. Przesunęła się w głąb
mieszkania.
- Wejdź, proszę.
Wpadł do jej mieszkania jak rozjuszony byk i zatrzasnął za sobą drzwi. Rzucił
na wieszak płaszcz i zdjął buty. Zauważyła, że znowu ma różne skarpetki.
- Może odrobinę szarlotki? - zaproponowała.
- Nie chcę żadnej szarlotki - powiedział, przygarnąwszy jej drobne ciało. -
Dobrze wiesz, że chcę ciebie.
Wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Już po chwili leżała naga na środku łoża z
baldachimem. Lekki szlafrok okrywał szczelnie terrarium z żółwiem.
Sloan przez chwilę walczył ze spodniami, a potem spoczął tuż obok niej. Miał
na sobie jeszcze koszulę i krawat.
- Brakowało mi ciebie - wyznała, kładąc mu rękę na piersi.
Zaczął ją całować i pieścić. Dziewczyna poczuła, jak dreszcz podniecenia
przebiega jej ciało.
- Mój kochany - szepnęła, przeczesując mu włosy palcami.
- Wiesz, że nie akceptuję tej sytuacji - mruknął, całując jej szyję.
- Nie mówmy o tym.
Rozwiązała mu krawat i zaczęła rozpinać guziki.
Sloan położył się na plecach. Przymknął oczy. Wystarczało mu to, że czuje
Melanię tuż obok.
W końcu rozpięła ostatni guzik. Schyliła się i pocałowała go w pępek. Giętki
język dziewczyny zaczął wyczyniać cuda na jego skórze.
- Co się dzieje?! - jęknął.
- Pragnę cię!
Chwycił ją mocno. Chciał nareszcie poczuć jej kobiecość. Pragnął mieć ją pod
sobą.
Ich ciała przywarły do siebie. Zaczęli się poruszać równym rytmem, jakby
musieli przepłynąć przez bezkres rozkoszy. Tyle że tym razem mieli do
dyspozycji jedną, złożoną z dwojga ciał, łódkę.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Panie Raventhrall! Pani Inganforde! Opamiętajcie się! Mamy się tutaj
zastanowić nad strategią inwestowania, a nie zaczynać wojnę. Grandma's Nutty
Cookies to rzeczywiście przyjemna mała firma, która chce wypuścić akcje.
Stockhobn Motors to starzy wyjadacze. Krążą słuchy, że mają się połączyć z
jakimś dużym koncernem. Przestańcie sobie skakać do oczu i zastanówmy się
wspólnie, która z firm daję większe szanse zysku.
Uczestnicy spotkania stulili uszy po sobie i zaczęli niepewnie zerkać w stronę
powaśnionych kolegów. Melania wyglądała jak furia. Sloan miał zmierzwione
włosy i przekrzywiony krawat. Jego oczy pałały żądzą zemsty.
Devereau chrząknął i spojrzał na zegarek.
- Ogłaszam dziesięć minut przerwy - powiedział i spojrzał na drugi koniec stołu.
- Chodźcie ze mną.
Sloan zatrzymał się przed otwartymi drzwiami.
- Proszę, damy mają pierwszeństwo.
- Geniusze finansów powinni zawsze być pierwsi - odparła, uśmiechając się
złośliwie.
W końcu znaleźli się w biurze szefa. Devereau spojrzał na nich groźnie i
poprosił, żeby usiedli.
- Dobrze, macie państwo problem i nie wypuszczę was, dopóki go nie
rozwiążecie - zagroził. - Panie Raventhrall, uważa pan, że Grandma's Nutty
Cookies to dobra firma, prowadzona żelazną ręką przez starszą właścicielkę...
- Dobra, ale mała - wpadła mu w słowo Melania - Sloan jest żałośnie
staroświecki w swoim upodobaniu do starszych kobiet.
Devereau spojrzał na nią groźnie.
- Nie przeczę, że Stockholm Motors to pewniejsza lokata. Może jednak
wysłuchamy pana Raventhralla.
Sloan wzruszył ramionami.
- Nie mam już nic do dodania - powiedział. Devereau zdjął okulary i zaczął
przecierać szkła.
Wciąż był poważny, chociaż na jego ptasiej twarzy pojawił się nieznaczny
uśmiech.
- A może to jakiś osobisty problem - zaczął. - Zauważyłem, że pani Inganforde
zmieniła ostatnio, hm... styl. Zaczyna pani odbierać klientów kolegom.
Melania wygładziła fałdy kostiumu i spojrzała śmiało na obu mężczyzn.
- To Sloan nie chce współpracować. Albo się wyzłośliwia, albo w ogóle nie chce
ze mną rozmawiać!
Devereau spojrzał na swojego najlepszego pracownika.
- Jakieś problemy? - spytał.
- To przez nią - odparł zagadnięty - Po prostu strasznie działa mi na nerwy.
- Co pani robi, pani Inganforde?
- Nie chce się zdecydować - ciągnął Sloan. - Ciągle szuka wymówek.
Dziewczyna zaczerwieniła się. Wstała, jakby miała zamiar wyjść, ale po chwili
opadła na krzesło.
- Czy możemy porozmawiać o tym na osobności - spytała. - Jestem pewna, że
wypracujemy jakiś kompromis.
Szef skinął głową. Nie zwlekając wstał i zamknął za sobą duże dźwiękoszczelne
drzwi.
Sloan popukał się w czoło.
- Kompromis? Nie zaczynaj znowu... - Nagle poczuł, że sytuacja zaczyna się
zmieniać. Dziewczyna wstała. Nie wyszła jednak z gabinetu, tylko usiadła mu
na kolanach.
- Przeprowadź się do mnie - zaproponowała pojednawczo.
Objął ją i przytulił mocno. Jego usta szukały wycięcia tuż nad wspaniałym
biustem Melanii.
- To ja cię prosiłem pierwszy - zauważył. Poprawiła mu krawat i zaczęła
rozczesywać palcami
zmierzwione włosy.
- To może zostałbyś przyjacielem domu.
- Kim? - Oderwał się na moment od jej szyi.
- No wiesz, przychodziłbyś pogadać albo pograć w karty.
- To może ty zostaniesz przyjacielem mojego domu - zaproponował. - Jest
większy.
Dziewczyna próbowała przemyśleć sytuację. Nie było to łatwe, gdyż ruchliwy
język Sloana dotarł aż do delikatnej skóry tuż nad piersiami.
- Wiesz, musimy się jakoś dopasować - zaczęła z innej beczki. - To dopiero
początek związku. Oboje powinniśmy zrezygnować z pewnych przyzwyczajeń.
Ja, na przykład, nie znoszę bałaganu.
- Nie widziałaś? Posprzątałem w swoim pokoju.
Melania przypomniała sobie, że Sloan istotnie doprowadził do ładu swoje akta.
Ale jeśli wydawało mu się, że zgarnięcie śmieci pod biurko załatwi sprawę, to
powinna mu uświadomić, że tak nie jest.
- Mógłbyś to zrobić dokładniej - mruknęła. - Widzisz, Sloan, mamy zupełnie
inne charaktery, osobowości. Długo o tym myślałam. Zrobiłam nawet listę
różniących nas...
Omal nie wylądowała na podłodze. Sloan wstał gwałtownie i podszedł do
dźwiękoszczelnych drzwi.
- Jesteś beznadziejna - stwierdził. I wyszedł.
Dwa dni później Melania siedziała nachmurzona w swoim pokoju. Od czasu
spotkania w gabinecie szefa Sloan unikał jej. Odniosła wrażenie, że tym razem
podjął nieodwołalną decyzję.
Złamała kolejny ołówek. Dobrze, jeśli Sloan jest tak honorowy, dostanie to,
czego oczekuje.
Usiadła do komputera i zapisała krótką wiadomość. Następnie wysłała ją
poprzez sieć do Sloana.
„Cześć, kochanie! Może wybierzesz się ze mną na kolację lub potańczyć?"
Po upływie kilku sekund na jej ekranie pojawiło się krótkie słowo:
„Kiedy?"
„Sam zdecyduj".
„Kto płaci?"
„Może ja, może każdy za siebie?" - jej palce pracowały coraz szybciej.
„Nic z tego. Płacę za nas dwoje".
Skrzywiła się, jakby połknęła cytrynę, ale nic jednak nie odpowiedziała. Nie
chciała zaczynać nowej wojny. Po paru minutach zajrzała do Sloańa, żeby
ustalić szczegóły.
Siedział przy biurku, na którym piętrzyły się różnorodne wyroby firmy
Grandma's Nutty Cookies. Puste papierki walały się po podłodze.
Dziewczyna wzięła się pod boki.
- No wiesz, wystarczy cię zostawić samego na parę dni i proszę, oto efekty.
Sloan wstał i próbował zgarnąć nogą część papierów pod biurko.
- Nie ośmieszaj się!
Spojrzał groźnie na Melanię i ruszył w jej kierunku. Wciąż stała przy drzwiach.
Kiedy się do niej zbliżył, oparła się plecami o ich gładką powierzchnię. Serce
skoczyło jej do gardła. Jeśli myślała, że rozłąka ostudzi jej zapały, to się myliła.
Poczuła jego wargi na swoich ustach. Dreszcz pożądania przeszył jej ciało. Nie
miała siły się opierać. Tyle że Sloan jej nie pocałował. Dotknął jedynie jej ust, a
następnie szepnął:
- Przeprowadź się do mnie.
Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła. Musnął właśnie jej piersi. Delikatnie,
jakby przez przypadek, ale Melania wiedziała, że zrobił to celowo.
- Sloan... Nie jestem jeszcze gotowa. Zaczął całować jej szyję.
- Dobrze, ale to ja płacę za kolację. Przyjadę po ciebie o ósmej.
Potrząsnęła rozpaczliwie głową.
- Nie mogę. Odbieram mamę i Itty'ego z lotniska. Sloan wypuścił ją z objęć i
zaklął cicho.
- Co? A tak, pobraliśmy się potajemnie. - Itty położył olbrzymiego indyka na
półmisek. Sięgnął jeszcze do lodówki po butelkę imbirowego piwa. - Laleczka
chce, żeby Melania dowiedziała się pierwsza. Mam szczęście, co, Sloan? Kto by
pomyślał, że taka sztuka jak Delilah wybierze właśnie mnie.
Sloan skończył właśnie krojenie sałaty. Odłożył wielki nóż i spojrzał żałośnie na
Rogalika.
- A jak ci idzie z moją pasierbicą? Delilah chce, żebyśmy urządzili jej wielkie
wesele. Takie na trzysta osób. Mam nawet pomysł na tort. Zamiast młodej pary
albo gołąbków, ustawimy na szczycie wielką rękawicę baseballową! Co ty na
to? Sloan wzruszył ramionami.
- Pomysł jest dobry, tylko obawiam się, że nigdy nie uda mi się zaciągnąć
Melanii do ołtarza. - Zamyślił się na chwilę. -A jeśli już się zdecyduje, to na
szczycie tortu ustawi komputer albo segregator!
Te słowa zabrzmiały w uszach Itty'ego jak bluźnier-stwo.
- Nie jest chyba tak źle - powiedział. - Myślę, że masz do niej złe podejście.
Obaj mężczyźni ruszyli do jadalni. Kiedy weszli do sali bilardowej, zauważyli,
ż
e kije leżą na podłodze, a Delilah i Melania całują się nieprzytomnie.
- Powiedziała jej - szepnął Itty.
Melania podbiegła do niego i, wprawnie omijając indyka, ucałowała w obydwa
policzki. Następnie przytuliła się do Sloana i zaczęła płakać. Sloan posłał
Rogalikowi bezradne spojrzenie.
- Kobiety - westchnął Itty. śona odebrała mu półmisek, a następnie sama
zaczęła płakać. -Popatrz na nie. Czyż nie są wspaniałe?
W poniedziałek rano Sloan bawił się papierami w swoim biurze. Ze starej oferty
inwestycyjnej zrobił nawet rakietę. Melania nadspodziewanie dobrze zniosła
wiadomość o ponownym zamążpójściu matki. Mimo to Sloan dał jej cały
weekend, żeby doszła do siebie.
Teraz siedział w biurze, rozmyślając o dziewczynie. Przypominał sobie jej nagie
ciało, które wydawało się tak drobne i bezbronne na łożu z baldachimem. Jak
wspaniale mogliby razem spędzać długie zimowe wieczory. Zwłaszcza gdyby
wyjechali na farmę w Iowa.
Zmiął jeszcze jeden papier. Rzucił go, nie dbając o to, gdzie leci. Dlaczego
Melania uparła się, żeby pozostać niezależna? Sloan jednak po części ją
rozumiał. Dopiero teraz zaczęła robić karierę w interesach. Chce się wybić.
Pewnie dopiero po jakimś czasie zrozumie, że to nie wszystko.
A właśnie, jak tam interesy? Sloan wyprostował się w fotelu i włączył
komputer. Zaczął przeglądać notatki. Wieprzowina w dół. Soki skoczyły o kilka
procent. Jeniffer z rachunkowości urodziła dziewczynkę. M. S. Inganforde
przeprowadziła się do pokoju nr 6. Proszę kierować tam korespondencję i
klientów.
No tak, pomyślał, nareszcie dopięła swego. Ma już większe biuro z łazienką i
sofą. Teraz zacznie kolekcjonować klientów. A później obudzi się któregoś
pięknego dnia i zacznie się zastanawiać, dla kogo i po co to wszystko.
Wieczorem spotkali się przy windzie. Melania spojrzała na niego uwodzicielsko.
Kiedy znaleźli się w środku, wtuliła się w niego, chociaż w windzie było
zupełnie luźno. Sloan nie mógł pozostać na to obojętny. Poczuł gwałtowny
dreszcz pożądania. Delikatnie dotknął biodra dziewczyny.
- Kolacja? - szepnęła mu do ucha.
- Z okazji przeprowadzki? - spytał, patrząc na nią z ironią. — Stajesz się powoli
prawdziwym demonem finansów.
Melania przytuliła się do niego jeszcze mocniej.
- Właśnie. Powinniśmy to uczcić - szepnęła i zwilżyła językiem wargi. - Mogę
po ciebie przyjechać o ósmej.
Sloan szarpnął się w stronę drzwi. Inni pasażerowie spojrzeli na niego z
niesmakiem. Jakaś starsza pani jęknęła, ponieważ nadepnął jej na palce.
- To ja mogę przyjechać po ciebie! Dziewczyna roześmiała się.
- Wiesz, jesteś niepoprawny.
Obciągnęła żakiet i spódnicę, a on mógł podziwiać z góry jej wspaniałe piersi
półukryte w czarnych koronkach biustonosza.
- Tak uważasz?
- Mhm. Prawdziwy, staroświecki samiec z bagażem przyzwyczajeń i przesądów.
Zgrzytnął zębami. Winda zatrzymała się właśnie na parterze. Nawet nie
zauważyli, kiedy zostali sami. Sloan przytrzymał ręką zamykające się drzwi.
- Pewnie uważasz, że możesz to wykorzystać - powiedział. - Uwieść mnie i
porzucić po kilku dniach. Albo, jeszcze lepiej, zjeść jak modliszka.
Posłała mu promienny uśmiech.
- Nie będę aż taka okrutna - stwierdziła. - Na razie zadowolę się kolacją.
- A potem co?
- Może romantyczny weekend. Czy byłeś kiedyś w górach Ozark w dorzeczu
Missouri? - Pokręcił przecząco głową. - To bardzo blisko. Możemy wynająć
pięknie położony domek z kominkiem i niewielką łazienką.
- Oczywiście, przedstawisz się jako moja żona. Odwróciła się, nie chcąc
pokazać lekko zaczerwienionych policzków.
- To nie jest konieczne.
- Posłuchaj, laleczko -użył określenia Itty'ego. -Ja jestem tradycyjny chłopak.
Wóz albo przewóz. Nie będziemy się bawili w kotka i myszkę.
Melania myślała przez chwilę.
- Dobrze, wobec tego przyjedź po mnie o ósmej.
- Przecież wiesz, że nie lubię niespodzianek - powiedziała Melania, rozglądając
się niepewnie dokoła.
Już dawno wyjechali z miasta. Droga stawała się coraz bardziej kręta. Dziki
wiatr hulał po nagich wzgórzach.
- To była twoja propozycja - przypomniał jej.
- Tak, ale myślałam o weekendzie. I to najlepiej na wiosnę. Mam mnóstwo
roboty.
Zatrzymali się przed wielką bramą. W jednym z domków paliło się światło.
Sloan chciał wysiąść, ale Melania złapała go za rękę.
- Może jednak pojedziemy gdzieś na kolację. Nigdy nie robiłam czegoś takiego.
Może rzeczywiście zażądają od nas świadectwa ślubu...
Spojrzał z politowaniem na jej płonące policzki. • - Gdzie podziała się twoja
nowoczesność? - zapytał kpiąco.
Skuliła się na swoim miejscu. Nie chciała się pokazywać właścicielowi. Sloan
wrócił po chwili z kluczami w dłoni. Wjechali na teren ośrodka.
- Powiedział, że jeszcze tym razem nam daruje, ale następnym mamy się zgłosić
jako małżeństwo.
- Nie kpij -jęknęła. - Jest mi naprawdę głupio.
- Zaraz znajdziemy ten cholerny domek, rozpakujemy się i zjemy kolację. A
potem... - zawiesił
- Potem? - spytała w napięciu.
- Oczywiście będziesz mogła mnie uwieść - podpowiedział. - Radziłbym tylko
zaczekać do rana z porzuceniem. Inaczej możesz mieć kłopoty z powrotem do
domu. - Klepnął kierownicę.
Melania zamknęła oczy. Samochód zatrzymał się po chwili, a Sloan zaczął
gładzić ją po głowie. Sama nie wiedziała, jak to się stało. Najpierw trochę ją
poniosło w biurze. Potem Sloan to wykorzystał i zamówił domek, o którym
wspomniała, a teraz nagle okazało się, że wcale nie jest tak bardzo nowoczesna i
ż
e wolałaby nie dopuścić do takiej sytuacji.
Jedno j ą tylko pociągało w tej całej przygodzie. To, że nareszcie będzie się
mogła kochać ze Sloanem. Nigdy nie pragnęła go aż tak bardzo. Kiedy jechali
przez noc z wiatrem bijącym o szyby samochodu, ten ciemny, wysoki
mężczyzna znowu bez reszty zawładnął jej sercem... i ciałem.
Sloan wepchnął jej w ręce torbę z zakupami,
- Trzymaj.
Sam sięgnął po niewielką walizkę, którą spakowała w pośpiechu, gdy oznajmił
jej, że wyjeżdżają na noc.
Weszli do domku. W środku było dosyć ciepło. Właściciel musiał wcześniej
włączyć ogrzewanie. Melania postawiła zakupy na stole przy dwupalnikowej
kuchence.
- Go dalej? - spytała..
- W zasadzie powinniśmy coś zjeść, ale... -Wziął ją w ramiona. Zaczął całować i
pieścić.
Poczuła, że brakuje jej tchu.
- Ale? - szepnęła.
- Wolę się zająć tobą.
Uwolniła się z jego objęć i zerknęła z niepokojem na maleńkie okna. Ciekawe,
gdzie jest właściciel? Czy nie podgląda ich przypadkiem? Na szczęście okna
miały zamykane od wewnątrz okiennice.
Po jakimś czasie rozpakowali swoje rzeczy. Sloan rozpalił nawet w kominku,
przed którym zasiedli z talerzami na kolanach.
- Jak się czujesz? - spytał.
- Dziwnie. Nigdy nie wyjeżdżałam na randkę - wyznała.
- Ja też nie.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Czyżby kpił sobie z niej w żywe oczy? Ale
nie, Sloan był poważny.
- Naprawdę?
- Mhm. Jakoś żadna nie była tego warta. - Sloan dostrzegł jej zdziwioną minę. -
Pewnie myślisz, że miałem setki różnych kobiet. Otóż chciałbym cię zapewnić,
ż
e się mylisz.
- Naprawdę? - Melania w dalszym ciągu nie wyglądała na przekonaną.
- Mhm - mruknął. - Cenię sobie spokój i ciszę.
- A co z twoją żoną?
Odstawił talerz i sięgnął po pogrzebacz. Pierwsze polana już się dopalały. Kiedy
poprawiał je, w górę buchnął snop iskier.
- Wspaniała kobieta - stwierdził bez cienia ironii. - Cierpliwa, wyrozumiała,
ładna. Tyle że wcale mnie nie potrzebowała, rozumiesz? Równie dobrze mogła
wyjść za kogoś zupełnie innego - powtórzył to, o czym wspominał już dawniej.
Melania skinęła głową. Powoli zaczynała rozumieć, o co mu chodzi.
Pochylił się, jakby przygniotło go wspomnienie przeszłości. Melania przysunęła
się i położyła mu głowę na ramieniu.
- Potrzebuję cię - szepnęła.
- Ja ciebie też - powiedział. - Dlatego właśnie powinno być nam razem dobrze.
Poczuła, że dreszcz przeszył jej ciało. Wiedziała, że Sloan potrafi być
wspaniałym kochankiem. Tym razem jednak spodziewała się czegoś
wyjątkowego.
- Szkoda, że mamy tak mało czasu -wyrwało jej się. Sloan pokręcił głową.
- Nie jest tak źle. Możemy wracać dopiero pojutrze - stwierdził.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
.. - Rozmawiałem z Devereau. Wziąłem urlop dla nas dwojga - wyjaśnił.
Rzuciła się na niego z pięściami.
- Jak śmiałeś?!
Złapał jej ręce i ścisnął tak, że pochyliła się w jego kierunku. Ich usta się
spotkały. Serce Melanii zaczęło bić jak oszalałe. Pragnęła Sloana. Poczuła, że
mięknie jak wosk. Jej ręce... Jej ręce zanurzyły się w rozgotowanym ryżu i sosie
pomidorowym.
- Ojej! Co się dzieje?!
Oblizała dłoń, a następnie udała się do maleńkiej łazienki, żeby zmyć resztki
sosu. Po powrocie spojrzała z wyrzutem na Sloana.
- Co tu będziemy robić tak długo?- spytała naburmuszona.
- Nic. Po prostu mieszkać. Musimy zobaczyć, jak nam będzie razem.
- Na razie idzie fatalnie - westchnęła. - Zdaje się, że nie mamy nic do jedzenia.
Okazało się, że nie jest tak źle. Udało im się uratować pół porcji ryżu. Pozostałą
część musieli jednak usunąć z podłogi. Sloan podrzucił drew do ognia i płomień
buchnął z nową siłą.
- Co teraz? - spytała, odstawiwszy talerz.
- Nie wiesz? - odpowiedział pytaniem, zaglądając jej w oczy. Dziewczyna
poczuła, że traci oddech. - To przecież takie proste i oczywiste.
Pociągnął ją ku sobie. Melania zrozumiała, że nigdy jeszcze nie byli w takiej
sytuacji. Jeśli zgodzi się teraz zostać ze Sloanem, to będzie trochę tak, jakby
godziła się na małżeństwo, a w każdym razie - wspólne życie.
- Będziemy się kłócić - powiedziała. - Pamiętasz, jak było na ostatnim
posiedzeniu?
Pokręcił głową.
- W końcu jednak dojdziemy do porozumienia.
- Czy Devereau naprawdę zgodził się na ten urlop?
- Wyglądał na bardzo zadowolonego.
Sloan przyciągnął ją do siebie. Przez moment nie wiedziała, co się z nią dzieje.
Znowu zabrakło jej tchu. Serce biło jej mocno, bardzo mocno. Nawet nie
wiedziała, jak to się stało, że rozchyliła wargi w odpowiedzi na pocałunek
Sloana. W końcu jednak się opamiętała.
- Co robisz? - spytał i dopadł do niej jednym susem. Nie miał pojęcia, jak to się
stało, że dziewczyna znalazła się nagle przy zlewie.
- Ktoś przecież powinien... ktoś musi pozmywać. Zanim... zanim... - plątała się.
Przytulił się do niej od tyłu i zaczął pieścić jej piersi.
- Zostaw to, kochanie - szepnął. - Są ważniejsze sprawy.
Nawet nie pytała, o co mu chodzi. Było to aż nazbyt oczywiste. Odłożyła talerz,
a potem wypadki potoczyły się już same. Nie wiedząc jak, uwolnili się od ubrań
i runęli w pachnącą lawendą pościel. Oblała ich fala ciepła i czułości.
Jednocześnie poczuli ten najbardziej podstawowy instynkt, który każe ludziom
szukać swego dopełnienia. Melania krzyczała z rozkoszy. Sloan dyszał ciężko.
Nie mieli pojęcia, jak długo to mogło trwać. Kiedy doszli do siebie, leżeli nadzy
na łóżku. Części garderoby walały się po pokoju. Jej biustonosz spoczął, nie
wiadomo dlaczego, na kinkiecie.
- To niesamowite - westchnął Sloan.
- Nie wiem, jak to się dzieje, ale wyzwalasz moje najbardziej prymitywne
instynkty.
Pocałował ją w szyję. Melania aż jęknęła. Nie wiedziała, że wciąż go pragnie.
Myślała, że nagły wybuch namiętności zaspokoił jej zmysły.
Znowu zaczęli się kochać. Tym razem prześcignęli samych siebie. Dziewczyna
wprost szalała z rozkoszy. Zapomniała o kolacji przy świecach i koronkowej
koszuli nocnej, którą chciała zaprezentować Sloanowi.
W końcu oderwali się od siebie. Leżeli dysząc ciężko. Trwało to około pół
godziny. Melania pomyślała, że przy takim tempie straci wszystkie siły.
- Wiesz co, wykąp się, a ja przygotuję dla nas coś jeszcze do jedzenia -
powiedział, jakby domyślał się, o czym duma. - Jeśli tak dalej pójdzie, to jutro
nie będziemy mogli ruszyć palcem.
Melania zaczęła napuszczać wody do wciśniętej pod pochyły daszek wanny.
Chciała zamknąć drzwi, ale okazało się, że nie ma w nich klucza.
Kiedy weszła do wody, usłyszała ciche pukanie.
- Nie! Nie wchodź! Jestem naga!
- Dokładnie tak samo, jak przed kwadransem
- stwierdził i wszedł bezceremonialnie.
Podał jej kieliszek wina. Lewą ręką zasłoniła piersi, a prawą wyciągnęła przed
siebie.
- Twoje zdrowie. - Zaczął przyglądać się jej ciału.
- W wodzie wyglądasz jeszcze piękniej.
Zaczerwieniła się i skuliła w wannie.
- Jeśli chcesz, możemy zaraz dokończyć kolację. Albo... - spojrzał na nią
głodnym wzrokiem - od-grzejemy ją później.
- Później?
Zabrał jej kieliszek i postawił obok swojego na sedesie. Następnie wziął ją na
ręce. Melania pisnęła. Ciepła woda zaczęła spływać na podłogę.
- Puszczaj, wariacie! - krzyknęła. Pokręcił głową.
- Nic z tego.
- Zamoczę cię!
- Nie szkodzi. Do jutra wyschnę.
Następnego ranka obudziło ją burczenie w brzuchu. Była wyczerpana. Mimo
obfitej kolacji, którą zjedli koło północy, czuła głód. Zwlokła się z łóżka i
wyjrzała za okno. Deszcz i wiatr. Pogoda ich nie rozpieszczała. Melania
wiedziała jednak, że nie przyjechali tu po to, żeby chodzić na spacery. Sloan
chciał, żeby nauczyli się żyć razem. Jak na razie sprowadzało się to jednak do
serii zupełnie obłędnych aktów miłosnych. Dziewczyna zadrżała, patrząc na
szarpane wiatrem drzewa. Sloan otworzył jedno oko.
- Zimno ci? Wskakuj natychmiast do łóżka. Westchnęła. Pewnie wcale nie spał i
obserwował ją
przez cały czas. Zasłoniła piersi i weszła pod kołdrę. Nocna koszula, z której
była tak dumna, leżała ciągle w walizce.
- Widziałeś, ile talerzy zebrało się w zlewie? - spytała z wyrzutem.
- Jest czas brudzenia talerzy i czas zmywania - stwierdził sentencjonalnie. - Ale
jest też czas na to, żeby się kochać.
- Nie miałam nawet okazji użyć wczoraj ręcznika -poskarżyła się.
- Widocznie go nie potrzebowałaś.
Łóżko zaskrzypiało. Sloan przysunął się do Melanii i objął ją mocno.
Dziewczyna nagle odzyskała siły.
- Nic z tego -powiedziała, odpychając go delikatnie. - Teraz jest czas zmywania
talerzy.
Myliła się jednak. Okazało się, że uczucia zawsze potrafią zepchnąć na dalszy
plan zwykłe, codzienne problemy. Kiedy w końcu wstali, poczuli, że są bardzo
głodni. Do zmywania wzięli się więc dopiero po śniadaniu.
Ale później, gdzieś koło południa, Melania nie wytrzymała i systematycznie
posprzątała cały domek.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Sloan zgarnął ze stołu kartki i karteluszki. Włożył je do koperty, którą umieścił
w teczce z czarnej skóry. Miał jeszcze parę minut do wyjścia do pracy.
Spojrzał na kartkę świąteczną, którą otrzymał niedawno od Danielle.
Wychudzony Święty Mikołaj prowadził renifera o psim pysku. Sloan westchnął.
Czyżby czekały go jeszcze jedne samotne święta?...
Mimo iż w górach Ozark było im naprawdę wspaniale, Melania nie zgodziła się
przeprowadzić do niego. Co najwyżej zostawała u niego czasem na noc. Sloan
czuł, że dziewczyna wymyka mu się z rąk. Wciąż była nimfą, tą wspaniałą
nimfą, którą znał, ale teraz coraz częściej przypominała nimfę nadąsaną. Sloan
nie wiedział, z jakiego powodu.
W pracy spotykali się teraz rzadziej. Mimo to starał się zachować porządek w
swoim pokoju. Również w domu zaczął dbać o pewne sprawy. Na przykład
wyciskał pastę do zębów od dołu tubki, ponieważ Melania powiedziała, że
postępuje mało oszczędnie zostawiając pastę w środku. Sprzątał też częściej niż
zwykle i zawsze zmywał, kiedy mieli się spotkać.
Dziewczyna jednak jakby nie dostrzegała tych poświęceń. Wściekała się tylko,
kiedy znalazła gdzieś nawet najmniejszy papierek lub odkryła, że zapomniał
wyszorować zlew.
Sloan spojrzał raz jeszcze na psi pysk renifera.
Martwiło go to, że Melania rzuciła się z pasją w wir interesów.
- Słyszał pan? - spytał go raz Devereau. - Melania znowu upatrzyła sobie jakieś
konto. To niesamowite, czego dokonała ta dziewczyna! W tej chwili mam
dwóch najlepszych pracowników - dodał, klepiąc go po plecach.
Zapomniał dodać, że jeden się kończy, pomyślał ponuro Sloan. To pewnie przez
grzeczność.
Do pracy dotarł nieco później niż zwykle. Miał pecha, Uczył bowiem na to, że
spotka się w windzie z Melanią. Wszedł do swojego pokoju i wrzucił do
szuflady piętrzącą się na biurku korespondencję. Gdzie może być Melania? Było
znacznie lepiej, kiedy miał ją w pokoju obok.
Wyjął z szuflady ciasteczka z firmy Grandma's Nutty Cookies. Otworzył
pierwsze z opakowań. Wewnątrz znajdowała się karteczka z sentencją: „Czekaj
na uśmiech losu". Zaklął szpetnie. Do diabła, czekał już dostatecznie długo.
Zmiął kartkę i sięgnął po następne opakowanie. Wewnątrz znajdowała się nowa
sentencja: „Cierpliwością i pracą ludzie się bogacą".
Bogacą! Akurat w tym wypadku nie chodziło mu wcale o pieniądze. Chyba żeby
potraktować to przysłowie jako przenośnię. Ostatecznie powiedziano, że żona
jest bogactwem swojego męża.
Ale gdzie może być teraz Melania? Czy naprawdę nie ma mu nic do
powiedzenia? Postanowił jej poszukać. Jej biuro było zamknięte. Sloan
wiedział, że dziewczyna nie mogła się spóźnić, dlatego śmiało ruszył do pokoju
Devereau. Miał rację, Melania rozmawiała o czymś z asystentką szefa.
- To będzie łatwe - powiedziała Georgette.
- Cześć - rzucił.
Melania wyprostowała się i zmarszczyła brwi. Sloan po prostu pożerał ją
wzrokiem. Wprost nie mógł oderwać oczu od wycięcia jej dekoltu.
Dziewczyna pokraśniała. Przypomniała sobie wspólnie spędzone chwile. Nigdy
nie przeżyła czegoś takiego z mężem. Sloan wprost ją zaszokował, kiedy
zaproponował, żeby kochali się w wannie. A potem śmiał się z niej, kiedy
okazało się, że wzięła ze sobą turystyczne żelazko.
Zacisnęła wargi.
- Cześć.
Georgette patrzyła na nich tak, jakby spadli z innej planety. Sloan podszedł do
okna i zerknął na zatłoczoną ulicę. Ludzie od rana robili świąteczne zakupy.
Wykonał już pierwszy ruch. Teraz pora na Melanię.
Dziewczyna patrzyła, jak Sloan z niepewną miną wychodzi z biura Devereau.
Zachowywał się dziwnie, wręcz dziwacznie. Najpierw wszedł do pokoju,
przywitał się niezbyt grzecznie, następnie postał chwilę przy oknie i poszedł
sobie. Co to wszystko mogło znaczyć? Nie wiedziała i w żaden sposób nie
mogła tego wyjaśnić zaintrygowanej Georgette.
Melania złamała kolejny ołówek. Powoli utwierdzała się w przekonaniu, że
Sloan nie jest dobrym materiałem na męża.
Szybko skończyła rozmowę i wyszła. Na korytarzu znowu natknęła się na
Sloana. Stał na korytarzu i rozmawiał z urodziwą klientką. Biedny chłopak,
pewnie nawet nie wie, dlaczego przyciąga te wszystkie kobietki. Nie zauważa
też, że ta wysoka Loralee patrzy na niego tak, jakby chciała go schrupać.
Melania schyliła się, żeby podnieść ołówek, który upadł jej na podłogę. Sloan
nie widział jej. Biała dłoń klientki spoczęła na jego piersi. Melania pomyślała,
ż
e Loralee nie ma do niego żadnego prawa. To ona powinna go zdobyć, a potem
zawieźć na jego wymarzoną farmę w Iowa.
Wysoka kobieta przysunęła się trochę do Sloana. Melania chrząknęła. Wstała i
zadarła nosek najwyżej, jak tylko umiała. Sloan w dalszym ciągu jej nie
dostrzegał. Pomyślała, że chyba się wścieknie. Chociaż w scenie, którą oglądała,
nie było nic nagannego, wyczuła głęboki erotyzm całej sytuacji. Loralee
patrzyła na Sloana tak, jakby chciała powiedzieć „bierz mnie".
Melania chrząknęła po raz drugi. I nagle zobaczyła sprawę od innej strony. Jej
ukochany, jej przyszły mąż, potrzebował pomocy! Sloan rzeczywiście nie
zdawał sobie sprawy z tego, jak traktują go kobiety. Dlatego na tyle im
pozwalał. Był staromodnym, nie uznającym równouprawnienia facetem!
Loralee otarła się biustem o dwurzędową marynarkę. Sloan nie zwrócił na to
uwagi. Udaje, na pewno udaje, pomyślała Melania. Po prostu wydaje mu się, że
to przypadek, że kobiety nie postępują w ten sposób.
Złamała z trzaskiem kolejny ołówek. Musi zdecydować. Teraz albo nigdy.
Melania uniosła teczkę z dokumentami jak tarczę. Zrobiła parę niepewnych
kroków w stronę zajętej rozmową pary.
- Przepraszam - powiedziała.
Brwi Sloana uniosły się do góry. Loralee nawet na nią nie spojrzała.
- Przepraszam państwa - powtórzyła Melania i ruszyła w ich stronę
zdecydowanym krokiem.
Roztrąciła gawędzącą dwójkę, a następnie, nie oglądając się, pospieszyła do
swego pokoju. Zrobiło jej się głupio. Po pierwsze, postąpiła jak walcząca o
swoje prawa samica. Sloan może odebrać to zbyt jednoznacznie. Po drugie,
niczego w ten sposób nie osiągnęła. Przecież zaskoczona para powróci teraz do
przerwanej gry miłosnej. Chciało jej się płakać. Weszła do siebie i zaniknęła
"drzwi na klucz.
Okazało się jednak, że akcja nie była całkiem bezskuteczna. Na ekranie jej
komputera pojawił się napis:
„Proponuję wspólną kolację lub tańce".
Dziewczyna rzuciła się do klawiatury. Szybko wystukała odpowiedź:
„Nie, chcę porozmawiać. Szybko. Chodźmy razem na lunch".
„Zgoda".
W chwilę później zastanawiała się, czy dobrze zrobiła. Nie może przecież
działać pod wpływem impulsu. Musi się poważnie zastanowić, czy chce być
ż
oną Sloana. Przecież jeszcze przed kwadransem uważała, że on nie nadaje się
na męża.
Nagle przypomniała sobie wysoką klientkę.
- Do diabła, miałam dosyć czasu - wymamrotała pod nosem.
Zjawiła się u niego wpół do dwunastej, okutana w ciepłe palto, które wyciągnęła
poprzedniego dnia z pawlacza. W dłoni miała wielki bukiet czerwonych róż.
- Dla ciebie - powiedziała, podając kwiaty zdziwionemu mężczyźnie.
- Naprawdę? - spytał.
- Mają kolce. Tak, jak ja - dodała po chwili. Sloan patrzył niepewnie to na nią,
to na róże. Nie
potrafił ukryć zaskoczenia.
- Co mam z nimi zrobić? - spytał.
- Co chcesz - powiedziała. - Przecież należą do ciebie.
Wziął ją w ramiona i zaczął całować. Cieszył się jak dziecko. Nagle zrozumiał,
ze stało się coś ważnego, czego kwiaty są tylko sygnałem.
- Zaraz poproszę o jakiś wazon - powiedział, wybiegając na korytarz. - Zaczekaj
chwilę.
W czasie lunchu często dotykał jej dłoni. Pocałował ją też parę razy w trakcie
rozmowy. Jednak nie naciskał. Czekał, aż ona sama powie to, co ma do
powiedzenia.
- Czy chcesz, żebym z tobą została? — spytała w końcu.
Poczuł, że brakuje mu tchu. Nareszcie ziściły się jego marzenia.
- A czy ty chcesz zostać? Skinęła głową.
- Tak.
Sloan skoczył na równe nogi i ku zdumieniu wszystkich, nie wyłączając
kelnerów, którzy przecież niejedno wiedzieli, porwał dziewczynę na ręce.
W sobotnie popołudnie „chałupa" Itty'ego rozbrzmiewała taneczną muzyką. Pod
wielką rękawicą baseballową, zrobioną z marcepanu i lukru, pojawiały się różne
dziwne typy. Jeden z gości, zabawny mały człowieczek, podwinął nawet rękawy
marynarki, żeby zademonstrować zebranym wspaniałą kolekcję szwajcarskich
zegarków. Jak się okazało, siedział z Rogalikiem w jednej celi.
Sloan ani na krok nie odstępował Melanii. Czuł, że walka o rękę dziewczyny
jeszcze się nie skończyła.
- Mama doskonale radzi sobie z zawodowymi szulerami - stwierdziła, patrząc,
jak Delilah po raz kolejny wykłada karty. - Nic tu po nas. Idziemy do domu.
- Ale przecież to nasze przyjęcie zaręczynowe - zauważył. - Ci ludzie przyszli tu
dla nas.
Spojrzała na niego kpiąco.
- Tak sądzisz? - Itty wniósł właśnie całą górę wołowiny z rusztu. Zgłodniali
goście rzucili się na mięso. - Wygląda na to, że doskonale sobie radzą bez nas.
- A rękawica? - Wskazał ozdobę z lukru i marcepanu.
- Zjedzą i ją - odparła. - Itty obiecał, że na weselu będzie większa. Naprawdę nie
wiem, jak mu to wyperswadować.
W drodze powrotnej Sloan przemyślał sobie sprawę wymarzonej farmy w Iowa.
Stwierdził, że chyba jej jednak nie kupią. Melania jest zbyt delikatna i wrażliwa,
by zamieszkać na wsi. Będą za to mieli dużo dzieci...
Później, kiedy znaleźli się już w łóżku, chciał o tym porozmawiać, zaskoczyła
go jednak dziwna mina dziewczyny.
- O co chodzi? - spytał, tuląc Melanię do siebie. Nie opierała się. Wręcz
przeciwnie. Czuł wyraźnie, że
go pragnie. Słyszał krótki, urywany oddech, który stanowił zwykle preludium
ich miłosnych igraszek.
- Nic takiego - próbowała zbagatelizować sprawę.
- Pewnie chodzi ci o farmę. Musisz wiedzieć, że już z niej zrezygnowałem.
Melania poruszyła się. Nic jednak nie powiedziała. Odniósł wrażenie, że trapi ją
coś jeszcze.
- Będziesz oczywiście mogła pracować - zapewnił. - Wynajmiemy najwyżej
jakąś nianię.
Pocałowała go w szyję, a potem przytuliła się. Poczuł na twarzy jej gorący
oddech. Krągłe piersi przywarły do jego ciała.
- O Boże! Sloan, kocham cię tak bardzo, że już na niczym mi nie zależy!
Naprawdę na niczym! To takie nowe uczucie. Zaczynam bać się siebie.
Zaczął ją tulić i całować. Nie wiedział, że stacją na takie poświęcenie. Teraz
zrozumiał, że jak połówki ze starej legendy stali się jednym.
- Moja kochana - szepnął.
A potem zespolili się w sposób doskonały. Sloan rzucił się na nią i obsypał ją
pełnymi pasji pocałunkami. Melania nie pozostała mu dłużna. Kochali się tak,
jakby robili to po raz pierwszy.
Pieszczoty Sloana działały na nią hipnotycznie. Czuła, że traci kontakt z
rzeczywistością. Teraz, kiedy oddała mu się duszą i ciałem, jej wyzwolone
zmysły pokazały nareszcie, co może oznaczać prawdziwa miłość. Taka, której
nie dzieli się na fizyczną i duchową.
Oboje byli zaskoczeni, ale też bardzo, bardzo szczęśliwi. W końcu Sloan
niechętnie wypuścił ją ż objęć. Leżeli przez chwilę, próbując złapać dech.
- śono - szepnął do niej w końcu.
- Mężu - odpowiedziała mu.
Cztery miesiące później weszli razem do budynku, w którym mieściło się biuro
Standards Elite. Sloan miał na nogach dwie skarpetki w tym samym kolorze. W
dłoni trzymał czarną dyplomatkę. Melania włożyła seksowny kostium, który
podkreślał, że pracuje w finansach, nie ukrywając, iż jest kobietą.
Jednak oboje uważali, że najlepiej prezentują się nadzy pod olbrzymim
baldachimem łoża Melanii. Sloan nawet nie protestował, kiedy dziewczyna
zdecydowała się przenieść łoże do jego domu. Przypominało mu ono czasy
narzeczeńskie i dostarczało wciąż nowych podniet.
Mieli już za sobą ślub i przygotowane przez Itty'ego wesele. Wzięła w nim
udział cała rodzina, łącznie z Danielle, która pełniła rolę druhny. Z tej
uroczystości zostały im miłe wspomnienia i zdjęcia. Na jednym z nich widać
było wielki tort z figurką młodej pary na szczycie. Melania, jak zwykle,
postawiła na swoim.
Wszyscy zdziwili się, kiedy zdecydowali, że miesiąc miodowy spędzą w górach
Ozark. Itty chciał ich nawet od tego odwieść, proponując Europę lub Hawaje. W
końcu Delilah poprosiła, żeby dał im spokój.
Właśnie w czasie tego miesiąca zdarzyło się coś, co uszczęśliwiło oboje. Co
prawda Melania gorzej się teraz czuła i nie mogła pić alkoholu, jednak oboje z
radością oczekiwali na mające nastąpić zmiany. Zresztą, podobnie jak reszta
rodziny, a zwłaszcza mała Danielle i El Lobo, który na wieść o ciąży Melanii
ogłosił oficjalnie, że szuka żony. Miał jednak duży wybór i stwierdził, że
znalezienie odpowiedniej kandydatki zajmie mu sporo czasu.
Melania i Sloan weszli do swoich pokojów i rozpoczęli pierwszy dzień pracy.
Oboje byli ciekawi, jak im pójdzie. Do tej pory wspólne życie przedstawiało się
różowo. Nawet lepiej niż wtedy, gdy wyjechali razem.
Gdzieś wyparowało z nich całe napięcie, Byli cierpliwsi i bardziej dla siebie
wyrozumiali. Co prawda zdarzały im się kłótnie, ale, jak przepowiedział kiedyś
Sloan, łatwo dochodzili do porozumienia.
Melania na początku nie mogła się skupić na pracy. Wciąż myślała o farmie w
Iowa.' Sloan nie mówił już o niej, ale wiedziała, że nie potrafi przestać o niej
myśleć. Gdyby popracowali jeszcze trochę, mogliby tam otworzyć własne biuro
doradcze. W ten sposób wilk byłby syty i owca cała. Postanowiła, że powie o
tym Sloanowi w czasie lunchu.
Przyszedł po nią punktualnie o dwunastej. Wręczył kwiaty i pocałował
delikatnie.
- Jak się czujesz? - spytał.
Dziewczyna dotknęła brzucha. Ciąża nie była jeszcze widoczna.
- Kocham cię - powiedział, patrząc jej w oczy.
Uśmiechnęła się i pomyślała, że nareszcie znalazła kogoś na całe życie. Nie
mogła uwierzyć, że Sloan, którego brała za podrywacza, okazał się kimś tak
staromodnym i... wspaniałym.