Wikiewicz Wiktor Sejmor Srebrnołuski

background image

Wiktor Wikiewicz

Sejmor Srebnołuski

Odprowadzało go kilku oberwańców z miasta, ślepy bard z karczmy i dwa gnomy, które

przyłączyły się po drodze. Żaden nie wiedział dokąd idą.

Zatrzymali się dopiero na skraju puszczy i przestępując z nogi na nogę, smutnymi

oczami patrzyli za nim, kiedy ruszył dalej. Długo mógł błąkać się w leśnej głuszy, lecz

puszczony wolno koń sam znalazł drogę do ostatniej w dolinie, ukrytej w gąszczu chaty. Jej

drzwi z zewnątrz podparte były kijem.

Sejomor podprowadził konia do źródła tuż przy kamiennym progu domu. Ciężko zsunął

się z siodła i przyklęknął, żeby zaczerpnąć wodę w dłonie.

Koń parsknął i zadarł głowę. Sejmor z przyzwyczajenia spojrzał na rękojeść

dwuręcznego miecza przy siodle.

- Napij się - usłyszał za sobą. - Całe życie piję z tego źródła, ale nie udało mi się

zaspokoić pragnienia.

Z lasu wrócił stary druid. Teraz drwiąco patrzył na Sejmora.

- Myślisz, że go pokonasz? - zapytał. Sejmor podniósł się z klęczek. Bez słowa poprawił

koniowi popręg i skoczył na siodło.

- Zabij go! Zabij! - słyszał za sobą kiedy wyjeżdżał z lasu.

Długo mu w uszach brzmiał złośliwy chichot, powtarzany przez drzewa i szeleszczące

trawy, szept - zabij! zabij! zabij! -pełen takiego napięcia, jakby ta jedna śmierć mogła wreszcie

zaspokoić pragnienie starego druida, a może wszystkich jego braci, od zamierzchłych czasów

żyjących samotnie w kurnych chatach, z dala od siedzib innych plemion.

Wreszcie cień drzew odpłynął wstecz i kopyta jego konia zastukały na suchej, spękanej

ziemi.

Wtedy zobaczył pierwsze kości wybielone przez wiatr i deszcze. Kredowobiała końska

czaszka patrzyła w niebo oczodołami pełnymi piasku, ślepymi jak oczy barda, który w

karczmie śpiewał legendę tej ziemi. Opodal końskich kości coś jeszcze błysnęło w ziemi, jakby

kilka miedzianych łusek z rozerwanej zbroi.

Dalej, w rozłamie skał prowadzących do wnętrza górzystej krainy, prawie na każdym

kroku spostrzegał rdzawe szczątki przemieszane z kośćmi. Czasem spod końskich kopyt

wytaczał się brązowy hełm albo z trzaskiem zapadała się przykryta piachem czaszka. Wreszcie

trudno było uczynić krok, nie następując na chrzęszczące gnaty, jak deszczem i słońcem

background image

wybielone łuki, rzucone gdzie popadnie przez cofające się armie elfów; wszędzie leżały

rozprute zbroje, krasnoludzkie topory z wypróchniałymi styliskami, połamane miecze i

podobne do porzuconych żółwich skorup, powgniatane tarcze. Czasami na płytowych zbrojach

rozbłyskiwały złote zdobienia, to znów szlachetny kamień zapalał się niby zielone oko w

głowie węża albo krwawa łza na rękojeści złamanego miecza.

Sejmor niechętnie opuszczał wzrok. Zdał się na instynkt konia znajdującego drogę

przez pobojowisko wstępujące w chmury. Miał wrażenie, że gdzieś tam między niebem a

ziemią, od tysięcy lat trwa nieustająca bitwa, w której codziennie ginie tyIko jeden rycerz.

Sejmora nie roztkliwiał zbytnio los tych, którzy padli przed nim.

Nad skutymi mrozem wierzchołkami skał szukał cienia ogromnych skrzydeł, lecz

wszędzie tam panował doskonały bezruch i cisza. Tylko pod kopytami jego konia chrzęściły

kości tych, którzy padli w drodze, nie sięgnąwszy nawet cienia tej śmierci, która od tysiąca lat

spadała ze spokojnego nieba nad doliną.

Zauroczony ogromem białych urwisk i skał, podobnych do baszt starożytnego

zamczyska, Sejmor opuścił wzrok dopiero wtedy, gdy jego koń zatrzymał się przed wąską

bramą otwartą w niebotycznych murach.

Po raz pierwszy Sejmor położył dłoń na rękojeści miecza.

I wtedy zobaczył ostatniego trupa.

Leżał twarzą do ziemi, przysypany suchym śniegiem. W mroźnym powietrzu mógł

leżeć tak miesiąc, nawet dwa.

To musiał być prawdziwy olbrzym, pomyślał Sejmor. Potężne ciało okryte było

czarnym płaszczem, tylko prawa ręka, nienaturalnie odrzucona na bok, nie wypuściła

ogromnego miecza. Sejmor zwątpił czy sam mógłby takim mieczem władać nawet siłą obu

ramion.

Ścisnął konia kolanami, aż ten stęknął.i mimo oporu postąpił w półmrok szczeliny,

zdawałoby się, wiodącej do wnętrza ziemi.

Uderzenia kopyt wybiegały do przodu niecierpliwym echem, które przemykało pośród

stalaktytów i sopli zwieszonych ze stropu, po czym trwożnie wracało z kamiennych zapadni.

Sejmor zobaczył go wreszcie - bliżej niż obiecywała cisza. Potwornie wielki był,

większy niż wszystkie o nim legendy. Pokryty srebrną łuską ogromny smok leżał we wnętrzu

groty. W półmroku tylko jego grzbiet i boki płonęły dziwnie chwiejnym światłem,

Białosrebrzystym, jakby prócz łuski chronił go jeszcze magiczny pancerz.

Wystarczył jeden rzut oka na to cielsko wspaniałe, ze skrzydłami rozłożonymi szeroko

na kamiennej posadzce, i Sejmor poczuł zarazem ulgę i straszliwy żal.

background image

Z mieczem w ręku powoli zsiadł, a raczej osunął się z konia, który natychmiast szarpnął

się wstecz.

Potem pochylił się nad ogromnym, guzowatym łbem, spoczywającym martwo na ziemi

usypanej drogocennymi klejnotami. Przytłumiona gorzkawa woń bijąca od stulonych nozdrzy

nie pozwalała określić, kiedy naprawdę ten olbrzym wydał ostatnie tchnienie. Niespodziewanie

drgnęła srebrzysta błona okrywająca jedno z wypukłych smoczych ślepi.

Sejmor stał skamieniały - w tym oku na pół otwartym była tylko śmierć, ta sama śmierć,

której nie dla siebie pragnął stary druid.

Sejmor usłyszał głos, chociaż nie drgnęły nawet nozdrza i spoczywający na kamieniu

smoczy pysk - może po prostu zrozumiał wyraz ślepi przyćmionych starością.

- Wiedziałem, że przyjdziesz... - Oko jeszcze zasnuło się białą mgłą.

- Czy mogę... - zapytał Sejmor ze ściśniętym gardłem. - Coś dla ciebie zrobić?

Wtedy przez wnętrze groty przebiegł szmer i jednoczesny dreszcz w kamiennej

posadzce, jakby to właśnie było ostatnie tchnienie tego, który umierał w ogromnej jamie pełnej

złota, szlachetnych kamieni i dziwnych ozdób, od których aż promieniowało magią.

- Wyjdź - usłyszał. -I spójrz... w dolinę... To było wszystko. Tylko skrzydła drgnęły i z

chrzęstem ostatecznie rozprostowały się na kamieniu.

Przed Sejmorem spoczywał potwornych rozmiarów smoczy trup. Zmarł ze starości -

nigdzie jego boków nie tknęła stal hartowana ludzką ręką.

Sejmor długo stał nad nim ze zwieszoną głową.

f Potem wyszedł przed grotę. Tam po raz pierwszy spojrzał w dół, skąd przybył. Ujrzał

dolinę tak, jak przez tysiące lat widział ją ten, którego już nie ma.

Zobaczył więc sine szczyty i skołtunioną mierzwę puszcz, gdzie druidy cierpliwie

czekają aż przyjdzie ich dzień; dalej - w rozjaśnieniu lasów i pól - świat ludzi i karłów, elfów i

gnomów. I pomyślał, że to ich jedyna wspólna droga - na

1

ten szczyt.

Kiedy to zrozumiał, obrócił się na pięcie i wrócił do wnętrza jaskini. Jego koń spokojnie

już stał obok smoczej padliny.

Depcząc rozsypane wokoło drogocenne kamienie Sejmor .wstąpił na to ogromne

cielsko, uniósł miecz - chwilę szukał wzrokiem jakiejś szczeliny między łuskami - potem

uderzył z góry i rozpłatał srebrzysty grzbiet...

A kiedy słońce znad horyzontu szkarłatnym okiem zajrzało w ciemnic smoczej jamy -

przywitał je na progu.

Siedział tam, w pancerzu ze srebrzystej łuski i w łuskowatym hełmie, nisko

spuszczonym na twarz. W mroźnym powietrzu ramiona okrywał mu płaszcz ze smoczego

background image

skrzydła. Obok Stał jego koń - srebrnołuski cień na tle skutych lodem skał.

Siedział ogromny, z dwuręcznym mieczem na kolanach i nasłuchiwał dalekiego echa z

kamiennych rozpadlin, kędy nadchodził pierwszy z tych, którzy chcą mierzyć się z nim.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wikiewicz Wiktor Sejmor Srebnołuski
Wiktor Żwikiewicz Sejmor Srebrnołuski
21. Słowacki - Sen srebrny Salomei, filologia polska, Romantyzm
Sen srebrny Salomei
Obliczenia Wiktora
Kolczyki srebrny łańcuszek
Biżuteria srebrna Metody topienia złota
02-Karnawał w Wiktorii, J. Kaczmarski - teksty i akordy
Sen Srebrny Salomei, filologia polska
Pat ze Srebrnego Gaju
Hammett?shiell Dziewczyna o srebrnych oczach
Rozdział Srebrna Łania
30 Wiktorowska Jasik Wplyw kosztow transportu
wiktorek zuz
GRAN SREBRNAII
Srebrne Wesele

więcej podobnych podstron