Delinsky Barbara Czekając na świt

background image

Barbara Delinsky

Czekając na świt

przełożyła Danuta Błaszak

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

To mogła być dowolna kawiarnia w każdym innym mieście. Ciepłe,

pomarańczowe światło, przytłumione dymem papierosów. Cichy szmer rozmów.
Monotonne mruczenie telewizora, stojącego wysoko na półce, obok butelek z
alkoholem.

Mimo że był to środek tygodnia, tego dnia w lokalu panował tłok. Przy barze

na wysokich stołkach i przy małych stolikach w głębi niemal wszystkie miejsca
były zajęte.

Na stolikach leżały biało-zielone, poplamione obrusy. Źle opłacanym

kelnerom nie chciało się czyścić popielniczek ani wynosić pustych puszek. Nad
kontuarem krążyły muchy.

Klienci kładli łokcie na blatach, roztrącając brudne naczynia. To byli niemal

wyłącznie mężczyźni. To przede wszystkim ich twarze nadawały temu miejscu tak
specyficzną atmosferę. Wszyscy oni mieli męskie, twarde rysy, typowe dla
mieszkańców tego małego miasteczka – Whitehorse – leżącego na północy
Kanady, na terytorium Jukonu. Panował tu polarny, surowy klimat. Niełatwo było
żyć w tych stronach. Dawno minęły czasy Eldorado, kiedy człowiek w ciągu .
jednego dnia mógł stać się milionerem. Ci mężczyźni pracowali w pocie czoła
dzień po dniu, rok po roku, żeby utrzymać siebie i swoje rodziny. Niemal wszyscy
mieszkańcy Whitehorse związani byli w ten czy inny sposób z pobliską kopalnią.
Wielu z nich było górnikami, zatrudnionymi przy wydobyciu cynku, ołowiu lub
miedzi. Inni zajmowali się turystyką. Ten biznes miał tu wspaniałe perspektywy.

Zgrubiałe, silne dłonie podnosiły kufle pełne spienionego piwa.

Siedząca w kącie sali drobna, delikatna dziewczyna, zupełnie nie pasowała

do panującej tu atmosfery. Małe, szczupłe dłonie zaciskała na kubku z gorącą
kawą. Tak bardzo była pogrążona we własnych myślach, że nawet nie usłyszała
kroków zbliżającego się do niej mężczyzny, choć ten ciężko stawiał nogi, szurając
wielkimi, twardymi buciorami.

– Napijesz się ze mną ślicznotko? – rozległ się nagle, tuż koło jej twarzy,

zachrypnięty głos pijanego.

Rory Matthews gwałtownie podniosła głowę. Spojrzała na intruza

nieprzyjemnie zaskoczona. Czuła bijący od niego ostry zapach alkoholu, połączony
ze smrodem potu i brudu od dawna nie zmienianej odzieży.

background image

– Nie! – krzyknęła, oburzona, że ktoś taki śmiał się do niej zbliżyć. Nie

ukrywała odrazy.

– I co, ślicznotko, nie jestem dość dobry dla ciebie? – bełkotał pijak.

Głos rozsądku ostrzegł ją, że tego mężczyzny nie powinno się lekceważyć,

ani tym bardziej z nim zadzierać. Rory złagodziła ton głosu i szybko znalazła
wymówkę.

– Nie mogę. Czekam na kogoś.

W zasadzie nie minęła się z prawdą, chociaż nie była pewna, kiedy jej brat

raczy się tu zjawić. Być może ktoś z obecnych w barze mógł lepiej niż ona
odpowiedzieć na to pytanie. Kontaktowała się przez radio z obozowiskiem
ekspedycji, ale niestety, nie zastała tam nikogo. Policjant obsługujący radiostację
obiecał, że przekaże wiadomość i prosił, żeby czekała. Dobrze znała swojego brata,
wiedziała, że po nią przyjdzie. Nie zostawiłby swojej młodszej siostry na pastwę
losu. Mimo że przyjechała tu wbrew jego woli i bez uprzedzenia. Tak, nie
skłamała. Czekała tutaj na kogoś, ale to mogło trwać jeszcze bardzo długo.

Jednak jej wymówka nie dotarła do pijanego intruza.

– To jak, ślicznotko? – wybełkotał.

To było dla niej oczywiste, że kiedy jej brat wejdzie do baru i zobaczy ją z

tym typkiem, wpadnie we wściekłość. O ile już teraz nie złościł się na nią, wiedząc,
że przyjechała tu nieproszona.

Pijak sięgnął po stojące przy stoliku puste krzesło, usiadł i przysunął się do

niej. Znowu nie potrafiła ukryć oburzenia.

– Wolałabym zostać sama. – Jej zielone oczy patrzyły na niego lodowato.

Rory nie należała do cierpliwych.

– Przeginasz pałę, laluniu. Zadzierasz nosa. Już ja cię nauczę grzeczności.

Zaraz się o tym przekonasz. – Mężczyzna energicznie szarpnął ją za włosy; poczuła
silny ból i zanim zdążyła się zorientować, co się dzieje, odchylił jej głowę do tyłu.
Potem zbliżył do niej obślinione usta.

I nagle, zupełnie niespodziewanie, została uwolniona od intruza. Usłyszała

huk. Ze zdumieniem uniosła gęste, długie rzęsy. Natręt, podniesiony w górę, a
następnie popchnięty przez jakiegoś mężczyznę, ciężko wylądował na podłodze.

– Zabierzcie go do domu – tajemniczy wybawca zwrócił się do stojącej

background image

nieopodal grupy gapiów. Rory dopiero teraz ich zauważyła.

Dwaj tędzy, krzepcy mężczyźni natychmiast podnieśli swojego przyjaciela i

ostrożnie wynieśli na zewnątrz. Wysoki nieznajomy, który tak szarmancko
przyszedł jej z pomocą, teraz skierował wzrok w jej stronę.

Rory była tak roztrzęsiona, że nie mogła wypowiedzieć ani słowa. Rzuciła

okiem w kierunku nieznajomego, usiadła i niepewnie dotknęła ręką włosów. Nigdy
wcześniej nie zdarzyło jej się nic podobnego. Odkąd sięgała pamięcią, wszyscy
starali się spełnić każdy jej kaprys. Zawsze była bogata, rozpieszczana, otaczana
opieką.

– Czy wszystko w porządku? – głos nieznajomego był miękki jak aksamit.

Mężczyzna przyglądał się Rory z uwagą. Przemknęło jej przez myśl, że jego oczy
mają niezwykle piękny kolor. Jak ciemny bursztyn. Skinęła głową, nadął nie będąc
w stanie mówić. Dopiero teraz spostrzegła, że cała drży. Była to spóźniona reakcja
na to, co ją przed chwilą spotkało. Mężczyzna patrzył na nią jeszcze przez chwilę,
po czym pstryknął palcami na zbliżającą się kelnerkę.

– Dwa białe wina poproszę. Ma pani białe wino, nieprawdaż? – To pytanie

skierowane do kelnerki świadczyło o tym, że mężczyzna, tak jak i Rory, nie był
stałym bywalcem w tym lokalu.

– Tak, proszę pana – odparła kelnerka i odeszła w stronę baru. Tymczasem

wysoki nieznajomy przysunął sobie krzesło, to samo, na którym wcześniej siedział
pijany drab. Podobnie jak tamten, zajął miejsce obok dziewczyny.

Wreszcie Rory odzyskała zdolność mówienia.

– Dziękuję panu – powiedziała dźwięcznym głosem. Nie wydawała się skora

do wyrażenia wdzięczności. Nigdy przedtem nie musiała nikomu dziękować. Czuła
się skrępowana całą tą sytuacją. I przestraszona.

Na twarzy mężczyzny pojawiło się rozbawienie.

– Czy białe wino tak wiele dla ciebie znaczy? – zdziwił się.

– Nie mówię o białym winie – oburzyła się. Machnęła ręką. – Ten człowiek

mnie przestraszył. – Spojrzała w dół na swoje ręce. Drżały jej palce. Nadal
gorączkowo ściskała kubek z kawą.

– Co tutaj robisz? – zapytał z wymówką. Przyglądał jej się badawczo.

– A co to pana obchodzi? – złościła się. Jej bunt był w pełni uzasadniony.

background image

Rozpoczęła tę podróż z nadzieją na zdobycie niezależności, usamodzielnienie się.
Miała dość życia pod kloszem, chciała sprawdzić się w trudniejszych warunkach,
pragnęła okazać się pożyteczna. I pomimo wcześniejszej awantury, nie zamierzała
rezygnować z celu, który sobie wytyczyła. Żaden obcy facet nie mógł jej do tego
zniechęcić.

– Młoda dziewczyna, taka jak ty, nie powinna siedzieć sama w tej spelunie. –

Bursztynowe oczy mężczyzny spotkały się z zielonymi oczami kobiety. Starała się
nie mrugnąć, ale to okazało się niełatwe, tak przenikliwe było jego spojrzenie.

– Niby dlaczego? – zapytała buntowniczo. Lekko zmarszczyła brwi. Widać

było, że jest zdenerwowana.

– Trzęsiesz się ze strachu. Czy mam ci przypomnieć parę faktów? – skarcił ją

mężczyzna.

Nagle jej gniew doszedł do zenitu.

– Proszę nie opowiadać mi głupot. A teraz muszę pana przeprosić… –

podniosła się z krzesła.

– Siadaj! – przytrzymał ją za ramię. – Spokojnie, dziewczyno. Nie jestem

pijakiem ani zboczeńcem. Nie gwałcę niewiniątek. Mogę cię zapewnić, że znaj
dujesz się w bezpiecznych rękach.

Patrzyła z irytacją na potężną, opaloną dłoń, która nie pozwalała jej wstać.

– Puść mnie, draniu! – krzyknęła.

Przymrużył oczy i wypowiedział te same słowa, które słyszała parę minut

wcześniej.

– O co chodzi? Nie jestem dość dobry dla ciebie?

Po krzyżu przeszedł jej dreszcz. Nie odpowiedziała na to pytanie. Pomyślała

z obawą, że ten człowiek wcale nie musiał być jej obrońcą. Mógł okazać się
jeszcze gorszy niż tamten pijak. Czy wpadła z deszczu pod rynnę? Zaczęła się
zastanawiać. Na tamtego człowieka nie zwróciła szczególnej uwagi, nigdy nie
przyglądała się ludziom, którzy nie byli tego warci. Teraz jednak z
zainteresowaniem przypatrywała się swojemu wybawcy. Był wysoki, smukły,
szeroki w ramionach. Rozpięta marynarka podkreślała szczupłość brzucha i bioder.
Nogawki drelichowych spodni znikały w skórzanych butach, wysokich aż do kolan
i opinały się na umięśnionych nogach.

background image

Rory podniosła wzrok do twarzy nieznajomego. Miał gęstą, niezbyt długą

brodę. Domyślała się kształtu ostro zarysowanego podbródka. Jego rysy wydawały
się surowe, ale zarazem delikatne. Tak, to był dobrze ubrany bogaty człowiek z
miasta, a zarazem kowboj, dziki człowiek z lasu. Bursztynowe oczy zaskakiwały
siłą spojrzenia i głębią.

– Przyglądasz mi się – zauważył. – Czy to niechęć, czy fascynacja? – W

ciemnym bursztynie błysnęły złote iskierki. Na ustach pojawił się ledwie
dostrzegalny uśmiech. Pomyślała mimowolnie, że jeśli już musiałaby to jakoś
nazwać, to raczej fascynacją. Temu określeniu daleko było jednak do prawdy.

– Pochlebiasz sobie – odparowała. – Po prostu zastanawiam się, który z was

lepszy. Ty czy tamten mężczyzna, który mnie zaczepił.

Wydawał się dobrze bawić tym przekomarzaniem, grą słów. Roześmiał się.

– Cierpliwości, dziewczyno. Poczekaj, wkrótce się dowiesz.

Do ich stolika podeszła kelnerka z winem. Podniósł wzrok. Bufetowa w

odpowiedzi posłała mu ciepłe spojrzenie i poufale otarła się o jego ramię. Postawiła
na stole kieliszki.

– Czy to już wszystko? – szepnęła mu do ucha namiętnym tonem.

Rory była zaskoczona tą intymnością.

– Mój Boże, jeżeli ona zachowuje się tak prowokująco, to trudno się dziwić,

że panuje tutaj taka atmosfera – powiedziała dość głośno.

– Mów ciszej, młoda damo, albo może lepiej nic nie mów. – Jej wybawca

powiódł wzrokiem po sali. A potem on z kolei zaczął przypatrywać się
dziewczynie. Aż wychylił się zza stolika, żeby lepiej jej się przyjrzeć. – To twoje
ubranie zupełnie tutaj nie pasuje – mruknął.

Zaczerwieniła się i z pewnością to zauważył.

– A co w nim złego? – znowu zapłonęła gniewem.

Zadała sobie wiele trudu, przygotowując się do tej podróży. Dużo czasu

spędziła na robieniu zakupów.

Starannie wyszukiwała rzeczy, które byłyby zarówno modne, jak i

odpowiednie do panujących tu warunków, jak sądziła w swojej naiwności. Miała
na sobie opięte na biodrach dżinsy, zdobione złotą nicią, w dobrym stylu. Ich fason
był wzorowany na klasycznych westernach, a jednocześnie zgodny z panującą

background image

modą.

Do tego podkoszulka z niewielkim dekoltem i dżinsowa kurtka, także ze

złotymi dodatkami, dobrana do spodni.

Kiedy bardzo wczesnym rankiem, jeszcze w Seattle, przyglądała się sobie w

lustrze, była z siebie zadowolona. Teraz wydało jej się, że minęły całe wieki, odkąd
opuściła dom i poleciała do Vancouver, a potem do Whitehorse.

– Te ubrania mogą być uznane za eleganckie tam, skąd pochodzisz –

wyjaśnił. – Ale pomiędzy tymi ludźmi… – wskazał na siedzących przy barze
mężczyzn. Roześmiał się, potarł palcem brodę, po czym jeszcze raz przyjrzał się
dziewczynie badawczo. – Chociaż może właśnie miałaś taki zamiar…

Ten mężczyzna miał szczególny dar wyprowadzania jej z równowagi.

Irytował ją jak nikt inny. Chciała być wobec niego wyniosła i zimna, ale to okazało
się niemożliwe. Mówiła teraz z zaciśniętymi zębami, starając się nie krzyczeć. Nie
miała ochoty urządzać tym tutaj przedstawienia.

– Nie twój biznes, jakie miałam zamiary. Nie muszę się przed tobą

tłumaczyć. Nie jesteś lepszy niż tamten pijak, który mnie zaczepiał. Nie chciałam
pić z nim, i z tobą także nie mam ochoty. Wypchaj się. – Sięgnęła po torebkę i
zaczęła się podnosić. I znowu ją zatrzymał.

– Powiedziałaś swojemu… hm… wielbicielowi, że czekasz tu na kogoś. –

Jego twarz była teraz poważna, a oczy zdawały się ją hipnotyzować. – Jeżeli to
prawda, to zostań i poczekaj, aż on przyjdzie. Jeśli nie, pozwól, że zaprowadzę cię
w jakieś inne, bezpieczniejsze miejsce. Ci mężczyźni nie są święci. – Podążyła za
jego spojrzeniem. Rzeczywiście ich twarze nie wróżyły niczego dobrego.

– A ty jesteś święty? – zapytała z gniewem. Jego palce wpijały się w jej

skórę jak rozpalone żelazo. Kurtka i podkoszulka niewiele tu mogły pomóc.

– Nie, ja nie jestem święty, ale może nie aż tak wygłodniały, jak niektórzy z

nich. – Mówił poważnie, w tej chwili na pewno był daleki od żartów. Mężczyźni
przy barze rzucali w ich stronę spojrzenia, które nie wróżyły niczego dobrego.
Rory nie miała jednak zamiaru tym się przejmować.

– Kim jesteś, do diabła? – wykrzyknęła. – Playboyem Dzikiego Zachodu? –

Gdy tylko wypowiedziała te słowa, tknęło ją przeczucie, że za daleko się
zagalopowała. Zresztą szybko miała się o tym przekonać.

Chwycił ją mocno za rękę. Przysunął się do niej, muskając brodą jej

policzek.

background image

– Weź torebkę, wyjdź ze mną i nie rób sceny. W przeciwnym razie będziesz

miała co najmniej kilku z nich na swoje usługi. Zaprowadzę cię w miejsce, gdzie
będzie trochę bezpieczniej. A teraz wstawaj – zakomenderował. Do tej pory nikt
nigdy nie ośmielił się mówić do niej takim tonem.

Zanim zdążyła się nad tym zastanowić, pociągnął ją tak silnie za ramię, że

wstała. Nieznajomy podniósł się także i wtedy doznała kolejnego szoku. Już
wcześniej miała wystarczające powody, by czuć się w jego obecności onieśmielona
i przestraszona. Teraz, kiedy stał przy niej wyprostowany, poczuła się drobną,
filigranową istotką, kimś bardzo małym i zupełnie nieważnym. Nawet w butach na
obcasach.

Mężczyzna miał przynajmniej metr dziewięćdziesiąt wzrostu.

Mrugnął poufale do kelnerki, raczej dla dobra Rory, niż z jakiegoś innego

powodu. Położył na stole suty napiwek, chociaż ani on, ani Rory nie zdążyli wypić
wina. Poprowadził dziewczynę pod rękę aż do drzwi, zręcznie omijając gęsto
ustawione stoliki.

Potulnie szła za nim. Dziwiła się własnej reakcji, nigdy przedtem nie

pozwoliła, żeby rządził nią jakiś mężczyzna. To było upokarzające, traktował ją
zbyt protekcjonalnie, dyktował jej, co ma robić. Chociaż oczywiście to, co mówił o
podpitych górnikach, mogło być prawdą. W tej chwili jednak nie miało to dla niej
większego znaczenia.

Uwolniona od ciężkiej atmosfery, jaka panowała w barze, poczuła ulgę.

Oślepiło ją jasne słońce. Mężczyzna nie trzymał jej już tak mocno za łokieć. Mogła
odejść w swoją stronę. Coś jednak sprawiało, że tego nie robiła.

– Skąd się wzięłaś w tej spelunie? – powtórzył pytanie, na które wcześniej

nie doczekał się odpowiedzi.

– Przyszłam na kawę.

– Na kawę? Do baru? – powtórzył z niedowierzaniem.

Podniosła na niego wzrok i ujrzała, że w bursztynowych oczach znowu

pojawiły się wesołe iskierki.

– Tak, a po co się chodzi do kawiarni? Portier w hotelu polecił mi ten lokal

jako kawiarnię i nie widziałam żadnych powodów, żeby tu nie przychodzić. – Z
oburzeniem wycofała łokieć i przyśpieszyła kroku, pragnąc uwolnić się od
towarzystwa.

background image

– Czy widziałaś już rzekę? – mężczyzna zręcznie, zmienił temat. Potrząsnęła

głową. I znowu wziął ją pod rękę, tym razem o wiele delikatniej. – Zaprowadzę cię
na przystań. Kiedyś tętniło tu życie, do Whitehorse przyjeżdżało wielu
potencjalnych milionerów. Gorączka złota ogarnęła prawie wszystkich. Wiele mil
w górę rzeki szukali złota – mówił.

– Bardzo dobrze znasz te strony – zauważyła. – Ale nie mieszkasz tutaj i na

pewno nie pracujesz w kopalni. – Była ciekawa, czy dobrze odgadła.

– Skąd możesz wiedzieć? – odpowiedział z rozbawieniem.

– Masz zbyt gładkie dłonie, nie takie jak oni. – Zauważyła to natychmiast,

kiedy w barze podciągnął rękawy kurtki. Ciemne włosy na jego ręku drażniły jej
skórę, ale oczywiście akurat tego nie mogła mu powiedzieć. To zresztą nie miało
nic wspólnego z tematem rozmowy.

– Jesteś bardzo spostrzegawcza – skomentował, lekko unosząc brwi, jakby

czytał w jej myślach. – I co jeszcze?

– Jakie „jeszcze”? – speszyła się.

– Jakie inne błyskotliwe obserwacje poczyniłaś na mój temat?

Wytrzymała jego spojrzenie, choć było niezwykle przenikliwe.

– Jesteś wystarczająco arogancki, by przypuszczać, że mogę być tobą

zafascynowana. Użyłam słowa, którym się posłużyłeś… Czym się zajmujesz? –
zapytała nagle, niespodziewanie dla samej siebie.

Mężczyzna wybuchnął głośnym śmiechem. Speszyła się. Ale jeśli już

zaczęła ten temat, postanowiła go kontynuować.

– Dobrze, przynajmniej mi powiedz, po co tutaj przyjechałeś. Nie mieszkasz

tu, prawda? Zgadłam?

Znowu się roześmiał. Bawiło go to, co mówiła.

– Doskonale, punkt dla ciebie. Nie mieszkam w Whitehorse. Przyjechałem tu

na wakacje.

– Skąd wiesz tak dużo o tych stronach? – dopytywała się.

– Już tu kiedyś byłem, a poza tym czytałem trochę o tych okolicach. A ty nie

pomyślałaś, żeby zebrać informacje o tym mieście, zanim tu przyjechałaś?

Zrozumiała tę aluzję, chociaż wypowiedziana była niezwykle subtelnie.

background image

Przyjrzała się teraz jego ustom. Wąsy nie zasłaniały ich aż tak bardzo, żeby nie
mogła dostrzec kształtu warg. Dobrze skrojone, niemal arystokratyczne, wyrażały
stanowczość i zdecydowanie.

Znowu zaczęła się obawiać, że mężczyzna odkrył prawdę o jej przeszłości.

Przecież postanowiła stać się samodzielna i zaradna. Ten okres, kiedy żyła pod
kloszem, miała już za sobą.

– Oczywiście, że czytałam o tych stronach – rzekła dość ostro.

Nigdy przedtem nie widziała szczególnego powodu, by coś czytać. Chyba że

było jej to potrzebne do zdania jakiegoś egzaminu, ukończenia kursu czy też
przejścia do następnej klasy. Nigdy… a przynajmniej do czasu, kiedy spotkała
Charlesa Dwyera i Monikę i odkryła, że potrafią spędzić cały wieczór pogrążeni w
lekturze.

Ale i tak nie przyszło jej do głowy, by pójść do biblioteki i przeczytać coś na

temat miejsca, do którego się wybierała. Nie miała jeszcze tego nawyku. I teraz
zawstydziła się, przypominając sobie, jak przed wyjazdem przez całe dziesięć dni
biegała po sklepach. Myślała o ciuchach, zamiast o zdobyciu informacji. Zdawała
sobie sprawę, że znalazła się zupełnie sama w obcym mieście, o którym nic nie
wie, oprócz tego, że jej brat jakoś powinien ją tu odnaleźć.

Była zła na siebie. Postanowiła sobie przecież, że będzie zachowywać się jak

osoba odpowiedzialna, samowystarczalna i dorosła. Nie jak dziecko, przez całe
życie chronione od wszelkiego zła.

– Potęga żywiołu, prawda? – Jego słowa, łagodne i ciche, wdarły się w jej

myśli. Skierowała wzrok na Yukon River. Duża górska rzeka, dzika, spieniona,
toczyła wielkie głazy. Rory westchnęła głośno, oczarowana pięknem natury. Woda
mieniła się całą gamą barw, od ciemnej zieleni do indygo. Błękit nieba, świerki,
sosny pogięte od wiatru… Fale delikatnie obmywały piaszczysty brzeg, parę
metrów dalej z hukiem uderzały o skały, słychać było grzmot wodospadu.

– Tak – szepnęła, zapatrzona na ten niezwykły widok. Cóż za dramatyczna

odmiana, w porównaniu z luksusem Acapulco, elegancją Riwiery czy też
bogactwem Karaibów. Dużo podróżowała, mieszkała w najdroższych hotelach.

Dopiero teraz zrozumiała, dlaczego jej brat uległ urokowi tego trudnego,

dzikiego kraju, dał się skusić ostremu klimatowi, bez wahania poświęcił te
wszystkie miejsca, dokąd ciągnęli z zapałem bogaci turyści.

Ten ląd nie był łatwy, stawiał przed mieszkańcami wysokie wymagania.

background image

Rory widziała gniew spienionej wody. To miejsce niechętnie poddawało się
ludziom, tak bardzo różniło się od krajów, które wcześniej miała okazję poznać. I
już teraz czuła, że nawet jeśli jej brat się zgodzi, by towarzyszyła mu na tym
odludziu, to nie będzie jej lekko. Ale zdecydowała już wcześniej. Ona także nie
miała zamiaru się poddawać. Nawet jeśli jej dorosłość miała być na każdym kroku
poddawana próbom. I nagle przeszedł ją dreszcz. Czy będzie umiała odnaleźć w
sobie siłę?

– Nie – zaprzeczyła. Szybko wróciła do rzeczywistości. Nieznajomy nadal

był przy niej. – Po prostu… zastanawiałam się nad różnymi sprawami.

Teraz on przyglądał jej się z uwagą. Zanim opanowała wzruszenie, zebrała

myśli, zdążył zauważyć drżenie warg i niepewny wyraz jej twarzy.

– Wracajmy – powiedział.

I znów poufale wziął ją pod rękę.

Odzyskała już dawne, harde spojrzenie. Ale nie odepchnęła go, jakby to z

pewnością uczyniła godzinę wcześniej. Zawsze wyniośle traktowała natrętów,
którzy próbowali się do niej zalecać. Jeszcze raz zdziwiła się swoją reakcją.

Jego towarzystwo dawało jej poczucie bezpieczeństwa. Poszli razem w

kierunku hotelu.

– Nie powiedziałaś mi, jak się nazywasz – ode zwał się nagle z wyrzutem.

Uważała się za osobę odważną i nowoczesną. Nie widziała żadnego powodu,

żeby ukrywać przed nim swoją tożsamość. Doszli do hotelu. Mężczyzna
szarmancko otworzył przed nią drzwi.

– Aurora… Rory Matthews – powiedziała.

– Rory Matthews? – powtórzył z niedowierzaniem. – Jak można tak się

nazywać?

Zaskoczona jego reakcją, aż otworzyła usta. Co mogła mu na to

odpowiedzieć? Naprawdę tak się nazywała. Przyjęła nazwisko panieńskie matki
wówczas, gdy jej rodzice się rozwiedli.

– Rory Matthews – powtórzył raz jeszcze. – To mogłoby pasować do

gwiazdy filmowej. Bo… na modelkę jesteś zdecydowanie za niska – krytycznie
ocenił jej wzrost.

– Przestań gadać głupstwa! – krzyknęła. – Tak się składa, że naprawdę tak

background image

się właśnie nazywam. Od wielu lat – dodała.

To była dawna Rory, rozgniewana księżniczka. Gwałtownie wyciągnęła

klucz z torebki i szybkim krokiem pokonała kilka stopni. Zatrzymała się, spojrzała
do tyłu. Stał tuż za nią.

– Mam nadzieję, że miło spędziłeś popołudnie – mruknęła z przekąsem.

Potem odwróciła się do niego tyłem i zaczęła wchodzić wyżej. Przeszła korytarzem
do pokoju, który wynajęła zaraz po przyjeździe do miasta. Zaledwie zdążyła
włożyć klucz do zamka, mężczyzna, który już dawno powinien zostawić ją w
spokoju, a mimo to wciąż szedł za nią, chwycił ją mocno za ręce. Nie mogła od
niego uciec.

– Czego chcesz? – szarpnęła się, podnosząc głowę, by napotkać jego

spojrzenie.

– Nie podziękowałaś mi – odpowiedział zaczepnym tonem.

– Niby za co miałabym dziękować? – syknęła ze złością. I nagle poczuła, że

z jej głosu uchodzi jad, nogi stają się miękkie, a serce bije dużo szybciej niż
zazwyczaj.

– Za to, że w barze wziąłem cię w obronę. I za to, że pokazałem ci miasto i

rzekę. – Czuła, jak jego ciepły oddech delikatnie rozwiewa jej włosy. Rozejrzała
się niepewnie. Bała się magnetyzmu, jaki roztaczał ten mężczyzna. Ogarnęła ją
chęć ucieczki. – Zastanawiałaś się, kto lepszy, ja czy ten pijany facet –
przypomniał jej. – Zaraz będziesz mogła się przekonać.

Teraz nie było już czasu na zastanawianie się. Jego usta przylgnęły do jej

warg, delikatnie ale stanowczo, domagając się odpowiedzi. Instynkt ostrzegł ją, że
powinna odepchnąć tego aroganckiego drania, ale nie potrafiła tego zrobić. Ich
ciała nie stykały się, jedynie wargi. Czuła na twarzy miękkie, dziwnie kuszące
łaskotanie jego brody. Smakowała zapach męskiego ciała. I nagle jej usta
odpowiedziały na pieszczotę. To było jakieś dziwne uniesienie. Poddawała się tej
grze. Chciała dawać, nie tylko brać, pragnęła cieszyć się chwilą.

Te uczucia były dla niej nowe, dziwiła się swoim niezwykłym reakcjom.

Nagle otworzyły się drzwi sąsiedniego pokoju. Byli jednak zbyt zajęci sobą,

by to zauważyć.

– Rory, do licha, co ty tutaj robisz?… – Czyjś gniewny głos spłoszył tę

piękną chwilę. Rory gwałtownie się odwróciła i ujrzała swojego brata.

background image

– Daniel?! – zawołała zaskoczona. Kolana znowu miała miękkie, ale tym

razem z innego powodu.

– To było oczywiste, że przyjadę – warknął. – Cały czas się zastanawiam,

kiedy się pofatygujesz, żeby sprawdzić, czy już jestem. Rory, co za diabeł w ciebie
wstąpił? – złościł się, zarazem serdecznie ją obejmując.

Spojrzał teraz na mężczyznę, który jeszcze niedawno z dziwną pasją całował

jego młodszą siostrę.

Nieznajomy wyprostował się. Patrzył na nich oboje z rozbawieniem.

Wyglądało na to, że już wyciągnął dla siebie jakieś wnioski. W jego oczach
pojawiły się wesołe, figlarne iskierki. Potem nagle pochylił się w stronę Rory i…
cmoknął ją w policzek na pożegnanie.

– Dziękuję – rzekł miękko. Odwrócił się i odszedł, zanim któreś z

rodzeństwa zdążyło zareagować.

Daniel pozbierał się pierwszy. Wciągnął siostrę do pokoju i gwałtownie

zatrzasnął drzwi.

– Wszystko w porządku, mała? Opowiedz, co się stało.

Rory podeszła do okna. Zdążyła jeszcze zobaczyć znikającą za rogiem

wysoką postać mężczyzny.

– Rory, mówię do ciebie. Co się z tobą dzieje?

Powoli, zbierając myśli, skierowała spojrzenie na brata. Kochała go,

uwielbiała, odkąd tylko sięgała pamięcią. Opiekował się nią, kiedy odszedł od nich
ojciec, a po śmierci matki starał się zastąpić jej rodziców. Daniel był mężczyzną
średniego wzrostu, o piwnych oczach, a jego włosy miały odcień ciemnego blondu.
Zajmował się dziennikarstwem. Teraz przygotowywał cykl reportaży dotyczących
ochrony środowiska. W tej chwili szczególnie interesowały go badania naukowe
glacjologów.

Daniel oparł ręce na biodrach i wyczekująco patrzył na Rory.

– Zadałem ci pytanie i czekam na odpowiedź – powiedział w końcu.

– Muszę coś z sobą zrobić, Dan… – zaczęła. – Poczułam się znudzona i

sfrustrowana, więc przyjechałam do ciebie.

– Co takiego? – zirytował się. – Ja tu jestem na kontrakcie, Rory, ja tutaj

pracuję – mówił rozdrażniony. – To nie jest miejsce dla ciebie.

background image

– Oj, nie przesadzaj, Dan. Chyba możesz znaleźć dla mnie jakieś zajęcie. Nie

będę ci wchodzić w drogę – błagała, przysuwając się do niego.

– Rory, nie masz pojęcia, czym ja się tutaj zajmuję. – Potrząsnął głową.–

Przykro mi, moja malutka. – Mówił tonem starszego brata, który chciał dla niej jak
najlepiej. Dawniej zawsze w takiej sytuacji milkła i posłusznie spełniała jego wolę.
Tym razem jednak jego słowa wywołały przeciwny efekt.

W głębi duszy spodziewała się takiej odpowiedzi. Bała się tego i może

właśnie dlatego zareagowała teraz niezwykle gwałtownie.

– Wcale nie jest ci tak przykro – krzyknęła, tupiąc nogami. – I nie traktuj

mnie protekcjonalnie. Dwulicowy, ohydny oszust. Myślisz, że sobie nie poradzę?
A co to takiego, żebym miała sobie nie poradzić? Jestem w doskonałej kondycji. –
Napięła mięśnie i postąpiła krok do przodu, by podkreślić znaczenie swoich słów.

Daniel patrzył na nią z rozbawieniem.

– Tak, na pewno jesteś w dobrej formie. Możesz przepłynąć dziesięć razy

długość basenu albo tańczyć przez całą noc lub do upadłego grać w tenisa. Zgoda,
na to wszystko masz akurat odpowiednią kondycję. Tutaj jednak chodzi o coś
więcej.

– Nie widzę różnicy – mruknęła.

– Oczywiście, nie możesz tego zrozumieć – powiedział Daniel znacznie

łagodniej. Objął ją czule. – Rory, prowadziłaś wygodne, bezpieczne życie. Matka
chciała tego dla ciebie, i ja także. I zawsze byłaś zadowolona. Masz wszystko,
czego chcesz i czego potrzebujesz. To nie jest gra, tylko stałe narażanie zdrowia, a
nawet życia. Na tym bezludziu nie ma basenów ani kortów tenisowych, żadnych
luksusowych sklepów i drogich restauracji. Nie ma łóżek wyściełanych pierzem, są
śpiwory i twarda ziemia, śpisz na karimacie, gryzą moskity, czarne muchy,
dokucza zimno i wyczerpanie fizyczne. I na to wszystko jesteś narażona przez cały
czas, dzień po dniu. I nie ma służby. Nawet jedzenie nie jest takie, do jakiego
przywykłaś.

– Dlaczego ty to robisz? – zapytała, oczekując, że mimo wszystko da jej

jakąś wskazówkę.

Delikatnie pogłaskał ją po włosach. Podszedł do okna. Wyjrzał na ulicę.

Zaczął wyjaśniać.

– Lubię moją pracę. Tego lata robię reportaż z badań prowadzonych przez

glacjologów nad Ross River. Następnej jesieni będę gdzie indziej. – Odwrócił się,

background image

by spojrzeć Rory w oczy, ciekaw, czy zrozumiała. Zawsze był z nią szczery, mogła
na to liczyć, że powie jej prawdę. – Wiesz, że kocham góry, lasy, naturę. Spotkania
towarzyskie męczą mnie i nudzą. Aleja jestem mężczyzną, mogę wytrzymać rygor,
jaki niesie tutejsze życie. A dla ciebie pragnąłbym czegoś łatwiejszego.

Rory czuła, że jej upór słabnie. Daniel zawsze potrafił rozbroić ją swoją

troskliwością. Ale ona także miała swoje potrzeby, zaczęła dostrzegać w tym
pewne podobieństwo.

– Ale co ze mną? – wybuchła. – Czy to nie ma znaczenia, czego ja chcę?

Danielu, czy ty nie rozumiesz, że ja chcę czegoś podobnego? Naprawdę jesteś
męskim szowinistą, jeśli myślisz, że sobie nie poradzę. Poza tym… – myślała
głośno, bezwiednie skubiąc kosmyk włosów. – To twoja wina. Wychowałeś mnie
w taki sposób, że teraz mogę nie dać sobie rady.

Przez jakiś czas patrzyła w podłogę, starając się opanować gniew. Potem

podniosła wzrok na brata.

– Dzisiaj zdarzyło mi się coś dziwnego… coś nieprzyjemnego – powiedziała

z goryczą. – Poszłam do kawiarni, którą polecił mi portier z tego hotelu. Tam
podszedł do mnie jakiś pijak i przysiadł się wbrew mojej woli. Nie muszę ci
mówić, że potraktowałam go odpowiednio. Myślałam, że mnie uderzy, taki był
wściekły. Na szczęście byli jeszcze w barze inni ludzie, chociaż tylko jeden
przyszedł mi z pomocą.

Daniel spiorunował ją wzrokiem. Umilkła i spojrzała na niego pytająco.

– Ty szalona dziewczyno! – wykrzyknął. – Sama widzisz, że nie powinnaś

była tutaj przyjeżdżać. Nie masz żadnego doświadczenia, nie masz pojęcia, co
robić w takiej sytuacji.

Zdziwiła się, że Daniel złości się na nią, a nie na pijaka, który ją zaczepił.

Nie pozostała dłużna.

– I właśnie o to chodzi! – krzyknęła. – Nie mam doświadczenia, jak sam

powiedziałeś. Tak mnie wychowałeś, że wszyscy koło mnie skakali. Tak mnie
rozpieściliście, że sama nie potrafię zadbać o siebie. Nie chcę być zależna od ludzi,
którzy próbują uchronić mnie przed życiem. – Gniew, który płonął w niej przy
pierwszych słowach, stopniał pod wpływem badawczego spojrzenia brata.

Przyglądał się jej, zatroskany i zdziwiony, aż w końcu wyraził głośno swoje

wątpliwości.

– Co się stało, Rory? Dotychczas byłaś zadowolona ze stylu życia, jaki

background image

prowadziłaś. Przynajmniej tak mi się wydawało. Skąd ta nagła przemiana?

W ciągu krótkiej chwili przeleciały przez jej głowę przeróżne wspomnienia..

Zakłopotanie, rozbudzenie się świadomości, przyjemność… Nigdy przedtem nie
wspominała Danielowi o Charlesie. Czy teraz znajdzie na to odwagę? Tamte
przeżycia stały się punktem zwrotnym w jej życiu. Niepewna jeszcze, jak to
wyrazić, podeszła do okna. Chciała uciec przed wnikliwym spojrzeniem Daniela.

– To nie była aż tak gwałtowna przemiana – zaczęła. – To dojrzewało we

mnie jakiś czas.

– Co to było? Miałaś jakieś problemy? – W głosie Daniela usłyszała teraz

ton podejrzliwości, może nawet rozdrażnienie. – Czy musiałaś przed czymś
uciekać? Dlaczego wyjechałaś z Seattle?

– Nie! – zawołała niecierpliwie. Potem znowu złagodniała. Daniel miał

prawo żądać od niej wyjaśnień. Poza tym mogła pójść na pewne ustępstwa, byleby
tylko się zgodził, żeby z nim została. – Ja spotkałam… kogoś, kto nauczył mnie
inaczej patrzeć na pewne rzeczy.

Daniel nie odpowiedział, czekał na jej dalsze słowa.

Rory usiadła na sofie i zaczęła wyjaśniać, chciała mieć to już za sobą.

– Zeszłej jesieni zapisałam się na uniwersytet na wykłady z literatury.

Spostrzegłam od razu, że nowy profesor jest bardzo przystojny i… jak mi się na
początku wydawało, bardzo przystępny, gotów do zawarcia bliższej znajomości.
Nigdy nie umawiałam się na randkę z profesorem i myślałam… – zaczerwieniła
się, jak przypomniała sobie swoje zachowanie. Wydawało się teraz dziecinne i
upokarzające.

– Och, postępowałam bardzo subtelnie. Mówiłam, że potrzebuję jego

pomocy. I sądziłam, że jemu się to podoba. Pomagał mi z przyjemnością i trochę
bawiło go moje zainteresowanie. Zadawał pytania dotyczące mojej osobowości, na
wiele z nich nie potrafiłam odpowiedzieć, bo sięgały głębiej niż moje myśli.
Poruszał tematy, których do tej pory unikałam… – Daniel popatrzył na nią
podejrzliwie. – Jego pytania były zupełnie naturalne. On prowadził ćwiczenia, na
których pisaliśmy wypracowania. I to wszystko było prowadzone tak, żebyśmy
mogli lepiej poznać swoją osobowość. Podsuwał nam rozmaite tematy, czasem
autobiograficzne. I w tym czasie… – Roześmiała się, przypominając sobie swoją
naiwność. – Wydawało mi się, że Charles jest mną zainteresowany.

– Czy chciał się z tobą umówić?

background image

– Nie, właściwie nie.

Daniel znowu się zniecierpliwił.

– Właściwie nie? – powtórzył. – Co to ma znaczyć?

Widziała, że cały czas oczekiwał rozwoju typowego romansu i dziwił się, że

Rory tak przeciąga sprawę. Wstała i przeszła przez pokój. Oparła się plecami o
drzwi. Potem, patrząc bratu w oczy, kontynuowała opowieść.

– To ja pierwsza go poprosiłam, żeby poszedł ze mną na kawę. I odmówił,

co naturalnie spowodowało, że jeszcze bardziej chciałam postawić na swoim.
Przecież nikt przedtem nigdy mi nie odmówił. – Pochyliła głowę. – Kiedy
poprosiłam drugi raz, zmienił zdanie i zaprosił mnie do siebie na obiad… – Urwała,
tak wyraziście stanął jej przed oczyma obraz tamtego mieszkania, urządzonego
prosto i przytulnie. Jak domek z marzeń.

– Mów dalej.

– Ten obiad, Danielu, był taki, że nigdy go nie zapomnę. Najbardziej

interesujący, inspirujący, najcudowniejszy wieczór, jaki kiedykolwiek przeżyłam…
Oczywiście po początkowym szoku – dodała.

– Szoku?

Uśmiechnęła się.

– Było nas troje. Charles, ja i Monika.

– Monika? – Daniel już zaczął w myślach budować sobie obraz całej tej

sytuacji. Ale to, co usłyszał całkowicie go zaskoczyło.

– Jego żona – wyjaśniła Rory.

– Jego żona? – zawołał Daniel. – To jakaś perwersja seksualna?

– Nic z tych rzeczy – uśmiechnęła się Rory. – Monika to fantastyczna

dziewczyna. Ona i Charles są razem bardzo szczęśliwi. Są zgodnym, tradycyjnym
małżeństwem. I w jakiś sposób moje wrażenie było słuszne, że się mną
interesował. Ale tylko jako przyjaciel. Ktoś, komu przyszło na myśl, że Monika
mogłaby mnie polubić. – Daniel znów zrobił zdziwioną minę. Widząc to, Rory
czym prędzej wyjaśniła. – Bo oni niedawno przyjechali do Seattle z East Coast i
Monika jest tylko dwa lata starsza ode mnie i nie ma jeszcze wielu przyjaciół. My
byłyśmy bardzo blisko.

background image

– Zatem to nic związanego z seksem?

– Nie! – krzyknęła zniecierpliwiona Rory. Jednak zaraz potem zaśmiała się.

– Myślę, że Charlesa bawiło moje zakłopotanie, kiedy pierwszy raz zaprosił mnie
do siebie do mieszkania. I już nie mogłam się wycofać, musiałam wypić piwo,
którego sobie nawarzyłam.

Daniel zawahał się. Próbował złożyć to wszystko w jedną całość.

– Nie rozumiem, Rory, jaki jest związek pomiędzy twoją przyjaźnią z

Charlesem i Moniką, a twoim nagłym przyjazdem tutaj?

– Charles i Monika nie są tacy, jak inni ludzie, których znałam – wyjaśniła z

pewnym zakłopotaniem. – Oni pracują. On wykłada na uniwersytecie, ona pracuje
na zlecenia, tłumaczy z hiszpańskiego. Kiedyś było im ciężko, ledwo wiązali
koniec z końcem i dopiero teraz smakują tych luksusów, które my znaliśmy od
dzieciństwa. Są szczęśliwsi niż wszystkie inne pary, jakie znam. Kochają się i
każde z nich jest samowystarczalne. I dużo wzajemnie sobie dają… – Widziała, że
Daniel słucha jej z uwagą. Zastanowiła się przez chwilę, czy myśli teraz o związku
rodziców, tak odmiennym od tego, który opisywała. – Spędziłam z nimi dużo czasu
– opowiadała Rory. – Z samą Moniką i z obojgiem. Pomagałam Monice gotować i
zmywać talerze. Wyobraź sobie, ja zmywałam talerze! Uwierz mi lub nie, Danielu,
ale kiedy Monika chorowała przez cały tydzień na kręgosłup, właśnie ja
prowadziłam im dom. Och, oczywiście, Monika mówiła mi co robić i Charles starał
się pomagać. Ale to ja robiłam wszystkie takie rzeczy, jak gotowanie, sprzątanie,
zakupy czy prasowanie. Ja to robiłam! – Daniel słyszał dumę w jej słowach. – Tak
bardzo mi się to podobało. Czułam się ważna, potrzebna. Gdybym nie widziała, jak
Monika wykrzywia twarz z bólu, jak cierpi, mogłabym pomyśleć, że oni
zainscenizowali to wszystko dla pogłębienia mojej edukacji. Byli cierpliwi i
dodawali mi odwagi. A potem gorąco wyrażali swoją wdzięczność. I wiesz,
odkryłam, jak to cudownie, kiedy może się coś dla kogoś zrobić. Zrozumiałam, co
to znaczy: radość dawania.

Przerwała, by zaczerpnąć powietrza. Jej zielone oczy rozbłysły jak słońce,

gdy wspomniała swoich przyjaciół.

– Dyskutowaliśmy o wielu bardzo ciekawych problemach. Oni mnie lubią…

dla mnie samej. Nie patrzą na żadne takie rzeczy jak pieniądze, wygląd, pozycja
społeczna. To nie ma dla Dwyersów większego znaczenia. Zazdroszczę im, żyją
tak prosto i są tacy szczęśliwi. – Umilkła, gdyż właściwie powiedziała już
wszystko. Nie chciała mu teraz opowiadać o tym, jak to się właściwie stało, że po
raz pierwszy w życiu zaczęła głębiej zastanawiać się nad sobą. Dwyersowie nigdy

background image

nie krytykowali jej za to, że przedtem żyła pod kloszem. Raczej interesowały ich
różnice dotyczące przeszłości jej i ich.

Głos Daniela znowu wyrwał ja z zamyślenia.

– Więc postanowiłaś żyć prosto i znaleźć szczęście?

Rory zirytowała się. Podejrzewała, że brat nie potraktuje jej poważnie.

– Chciałabym robić coś, co ma większe znaczenie niż to, co robiłam w

przeszłości. – Spojrzała na niego z rozbawieniem. – To, czym interesowałam się do
tej pory, musisz przyznać, było dość płytkie i powierzchowne.

Na pewno zaskoczyła go przemiana jej osobowości. Lekko zmarszczył brwi,

patrzył na nią z podziwem i miłością, jakby zgadzał się z tym, co mówiła. Później
jednak, ku jej zaskoczeniu, wstał i podszedł do okna. Jego głos znowu był ostry,
słyszała w nim rozdrażnienie.

– Zgadzam się z tym, co mówisz, może trochę za bardzo staraliśmy się

chronić cię przed życiem, ale nie mogę się zgodzić z tym, co postanowiłaś.
Dlaczego musisz wpadać z jednej skrajności w drugą?

Zrobiła niewinną minkę.

– Ależ nic podobnego. Przyjechałam tutaj do ciebie. Ty jesteś tutaj, dlatego i

ja tu jestem. Możesz być moim przewodnikiem.

– Tego się właśnie obawiałem – rzekł sucho. – Jesteś tak samo naiwna jak

przedtem, nie masz pojęcia, co to znaczy życie na tym odludziu. Mogę cię
zapewnić, że jest zupełnie niepodobne do apartamentu twoich przyjaciół.

– To naucz mnie tego – odpaliła. – Rozpieściłeś mnie, a teraz masz dobrą

okazję naprawić wyrządzone szkody. Przyczyniłeś się do tego, że za bardzo jestem
uzależniona od warunków życia, to teraz zrób coś, żebym stała się samodzielna.
Pozwól mi zostać twoją asystentką. Będę pomagać ci w robocie. Daj mi jakieś
pożyteczne zajęcie.

Daniel westchnął i niespodziewanie zmienił temat rozmowy.

– Zawsze kręciło się wokół ciebie wielu usłużnych mężczyzn, gotowych w

każdej chwili przyjść ci z pomocą. Kim był ten człowiek w korytarzu i co miała
oznaczać ta scena?

Myśli Rory powróciły do wysokiego nieznajomego. Poczuła, jak na

wspomnienie namiętnego pocałunku pieką ją wargi. Obawiała się, że Daniel

background image

zauważy jej zakłopotanie. Więc czym prędzej wyjaśniła:

– To był ten człowiek, który w barze przyszedł mi z pomocą.

– Przyszedł ci z pomocą? W barze? – zaczął się dopytywać Daniel. –

Powiedz mi dokładnie, jak to było. Zastanawia mnie ta scena na korytarzu. Musisz
przyznać, że to dość dziwny sposób udzielania pomocy.

Rory wiedziała, że się rumieni. Nie chciała, żeby Daniel domyślił się, co

czuła.

– To był tylko pocałunek – odparła z nonszalancją.

Odwróciła się do okna, niespokojna, jak Daniel przyjmie określenie „tylko

pocałunek”. W istocie to był najdziwniejszy pocałunek w jej życiu. Do tego
zaskoczyła ją własna aktywność, chęć odwzajemnienia pieszczoty.

– Jak on się nazywa? – zapytał Daniel. Pytanie brata wydawało się dość

niewinne, ale serce Rory za biło niespokojnie.

Nie odpowiedziała.

– Rory, kto to był? – powtórzył z rosnącym zniecierpliwieniem.

Z przerażeniem zdała sobie sprawę, że nie ma pojęcia, jak on się nazywa.

– Nie wiem – szepnęła tak cicho, że ledwie usłyszał jej słowa, a zarazem

wystarczająco głośno, żeby dla niego to też było szokiem.

Daniel patrzył na nią z niedowierzaniem.

– Nie wiesz? Całowałaś się w hotelu na korytarzu z mężczyzną i nawet nie

znasz jego imienia?

Rory odwróciła się, żeby spojrzeć mu w oczy.

– Nie – powtórzyła, tym razem głośno i wyraźnie. Zła była chyba bardziej na

siebie niż na nieznajomego wybawcę. Przeoczyła tak ważny szczegół.

– I dlatego właśnie… wracasz do domu, moja kochana. I to już jutro rano.

Pierwszym samolotem.

Instynktownie wyczuła, że Daniel nie chce już słuchać jej argumentów.

Znała go zbyt dobrze. Wiedziała, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Ostatnie zdanie
musiało należeć do niego.

background image

Oczywiście nie zamierzała wracać jutro żadnym samolotem. Wolała jednak

odłożyć na później dalszą dyskusję. Na razie obserwowała Daniela, który wkładał
puchową kurtkę, jakby szykował się do wyjścia.

– Dokąd idziesz? – zapytała.

Machnął ręką z wyraźnym zniecierpliwieniem.

– Możesz mi wierzyć lub nie, Auroro Matthews, ale wiadomość o twoim

przyjeździe zastała mnie już we Whitehorse. Przyjechałem tu po zaopatrzenie. To
są rzeczy, które powinienem dostarczyć jak najszybciej. Gdyby nie twój przyjazd,
wracałbym teraz do obozowiska. Przez ciebie się spóźniam, muszę tu jeszcze
czekać aż do rana na twój samolot. To opóźnienie naprawdę nie jest mi na rękę.
Poza tym miałaś dużo szczęścia, że nie minęliśmy się w drodze – dodał i wyszedł z
pokoju.

Rory ugryzła się w język. Wiele ostrych odpowiedzi cisnęło jej się na usta.

Zamiast czekać tu do rana na jakiś tam samolot, którym i tak nigdzie nie poleci,
mogliby razem pojechać do obozu. Wcale nie zamierzała być mu ciężarem.
Postanowiła przecież, że nauczy się samodzielności. Przez dwadzieścia jeden lat
żyła pod kloszem. Wreszcie trzeba kiedyś wyrosnąć z pieluch i kaszek. Wybierała
się z Danielem na lodowiec, chciała pracować z bratem jako jego asystentka i nic
nie mogło jej przed tym powstrzymać. Pragnęła być pożyteczna, nauczyć się
dawać, nie tylko brać.

Oczywiście w wielu sprawach musiała przyznać Danielowi rację. Zawsze

miała wszystko, o czym marzyła. Chodziła do najlepszych szkół, podróżowała,
należała do śmietanki West Coast, elity towarzyskiej. Spotykała się z
odpowiednimi osobami we właściwych miejscach i robiła stosowne rzeczy. I to
przez całe życie wydawało jej się najzupełniej naturalne. Dopiero kiedy spotkała
Charlesa i Monikę, zaczęła zastanawiać się, do czego dąży.

Skończyła dwuletnie studium artystyczne przy uniwersytecie, ale nie

zamierzała pracować. Poza tym kierunek kształcenia był zbyt ogólny i trudno
byłoby jej znaleźć odpowiednie zajęcie.

Jako córka G. Arthura Turnera i jego pierwszej żony, uroczej Victorii

Matthews, miała ugruntowaną, wysoką pozycję towarzyską. Los obdarzył ją urodą.
Była drobna i delikatna. Zawsze otaczał ją wianuszek wielbicieli – bardzo bogatych
i dość nudnych. Jeden podobny był do drugiego.

Kiedy zabiegała o względy Charlesa, najbardziej fascynowała ją jego inność.

Dwyer od początku różnił się od mężczyzn, których znała. Kiedy dowiedziała się,

background image

że był żonaty, przestała na niego patrzeć jak na ewentualnego kandydata na męża.
Jednak jeszcze bardziej zaczęła go cenić. Podobało jej się to, że kocha i szanuje
swoja żonę, w której znalazła prawdziwą przyjaciółkę. Poniewczasie odkryła, że
taki człowiek, jak Charles, nigdy by się w niej nie zakochał. Nawet gdyby nie był
żonaty.

Nie miała żadnych zainteresowań. Nigdy przedtem nie zastanawiała się nad

życiem, ani nad sensem własnego istnienia. Czuła się przeraźliwie bezwartościowa.
To bolało ją najbardziej. I to właśnie wywołało w niej bunt.

Musiała znaleźć swoją drogę, wzbogacić osobowość. Chciała, by mężczyzna,

którego wybierze, cenił ją i szanował, nie tylko kochał.

Kiedy Daniel wrócił, był jeszcze bardziej zdenerwowany niż wcześniej.

Rory, leżąc na łóżku, patrzyła, jak jej brat zdejmuje kurtkę i przechadza się po
pokoju.

– Czy zrobiłam coś złego? – westchnęła z rezygnacją.

– Do cholery – zaklął pod nosem. – Jak nie urok, to sraczka.

Zdziwiona, szeroko otworzyła oczy. Daniel nigdy nie wyrażał się w ten

sposób.

– Powiedz wreszcie, o co chodzi – poprosiła.

– Chciałem możliwie jak najszybciej dostarczyć do obozu zaopatrzenie. A

teraz muszę czekać. Twój przyjazd wszystko tak skomplikował, że teraz zupełnie
nie wiem, co robić – złościł się.

– Ale co się stało? – dopytywała się.

– Badania, w których uczestniczę, sponsoruje pewna fundacja, licząca się nie

tylko w kraju, ale i na całym świecie. Właśnie się dowiedziałem, że szef fundacji
wybiera się do nas na kontrolę.

– Kto ci o tym powiedział? – zdziwiła się.

– Ten człowiek zostawił wiadomość na policji. Ponieważ pracujemy wysoko

w górach, często jest to jedyny sposób przekazania informacji. Kontaktujemy się z
nimi przez radio.

Spojrzał na nią wymownie.

Udała, że nie zauważa tego spojrzenia.

background image

– I w czym problem? – zapytała.

– Żaden problem… – nerwowo przejechał dłonią po włosach. – Właśnie

skończyłem ładowanie dżipa i zamierzałem jechać do obozu. Najpierw ty
przyjeżdżasz, a potem on. I nie wiadomo, jak długo będę musiał na niego czekać.
To znacznie zwiększa opóźnienie.

– A co miałeś zawieźć do obozu? – zainteresowała się Rory.

Przyszedł jej do głowy pewien pomysł.

– Filmy i inne materiały fotograficzne dla Tony'ego, puszki z żywnością i

jeszcze coś z wyposażenia wysokogórskiego. Wszystko potrzebne na wczoraj.

Daniel się złościł, a Rory coraz bardziej podobał się jej nowy pomysł.

– Pozwól, Dan, że ja zawiozę te rzeczy – powieki działa. – Przynajmniej

będę mogła ci się do czegoś przydać. To chyba nic trudnego dojechać do jakiegoś
tam obozu.

– Och, Rory, Rory – potrząsnął głową, jakby mówił do upartego, niemądrego

dziecka. – Nie masz pojęcia, jakie tu są drogi. To nie czteropasmowe autostrady, do
jakich jesteś przyzwyczajona, tylko miękkie gruntowe drogi, w najlepszym razie
żwirowe, a na nich koleiny, muldy, wyboje. Podróż w najlepszym razie zabierze
pięć godzin, ale to może być i piętnaście. Nie będziesz jechać szybciej niż
siedemdziesiąt kilometrów na godzinę, nawet w dobrych warunkach…

Przerwała mu.

– Na pewno sobie poradzę. Umiem prowadzić dżipa. Pamiętasz ten mój mały

sportowy samochód? Miał bardzo podobny układ biegów. Mogę ci pomóc.
Zawiozę zaopatrzenie i będziesz miał problem z głowy. A kiedy ten facet
przyjedzie, możesz wypożyczyć samochód i zawieźć go do obozu. On i tak będzie
musiał czymś wrócić.

Daniel uśmiechał się pobłażliwie. Przez chwilę wydawało jej się, że wygrała.

– Kochana, czy ty zupełnie nic nie rozumiesz? Na takiej drodze wszystko

może się zdarzyć. Co zrobisz, jeżeli będziesz miała wypadek? Nie mogę sobie
wyobrazić, jak sama zmieniasz koło. I co zrobisz, jeżeli nawet jakimś cudem uda ci
się dotrzeć na miejsce? Tam jest pięciu mężczyzn, nie licząc mnie i naszego
kierownika. Wszyscy mamy bardzo dużo roboty. Nikt nie będzie miał czasu ani
ochoty zajmować się tobą – dokończył z sarkazmem.

background image

– Nikt nie musi mnie niańczyć – odparła gniewnie. – Ja też mogę być

użyteczna, a już na pewno potrafię zadbać sama o siebie. Danielu, proszę – ostatni
raz próbowała go przekonać.

– Nie! – Musiałaby być głucha, żeby nie usłyszeć tej odmowy. Dalsza

dyskusja nie miała sensu. Tym bardziej, że potem powiedział do niej cicho i
naprawdę ciepło – Chodź, pójdziemy coś zjeść. Moglibyśmy też obejrzeć jakiś
film. Chyba w tym miasteczku jest kino… Potem musisz się wyspać, bo wczesnym
rankiem pojedziemy na lotnisko.

To było rzeczywiście bardzo wcześnie. Daniel wstał z łóżka, włożył ciepły

szlafrok i poszedł do pokoju siostry, by ją obudzić. Zapukał do drzwi.

– Rory, to ja, trzeba wstawać – zawołał.

Nikt się nie odzywał, więc zapukał znowu, tym razem głośniej.

Odpowiedziała mu taka sama głucha cisza, jak przedtem. Nacisnął na klamkę i ku
swemu zdumieniu odkrył, że drzwi są otwarte. Szybko wszedł do środka,
zamierzając skarcić siostrę za jej lekkomyślność. Ale w pokoju nie było nikogo.

– Rory? – teraz zastukał do drzwi łazienki. I znowu nikt nie odpowiadał.

Zajrzał do środka. Łazienka była pusta. Skierował wzrok na łóżko, chcąc się

upewnić, że jego siostra tam spała. I dopiero teraz zauważył leżącą na poduszce
kartkę papieru.

Drogi Danielu,

Proszę, nie gniewaj się na mnie. Wzięłam dżipa i pojechałam do obozu.

Zabrałam też twoją mapę. Nie sądzę, żebym mogła mieć jakieś problemy.
Odpoczniesz sobie kilka dni, czekając na tego sponsora, a zaopatrzenie na czas
dotrze do obozu. Cieszę się, że mogę ci pomóc.

kochająca siostra Rory

Daniel powoli i z niedowierzaniem złożył kartkę na czworo i schował do

kieszeni szlafroka. Zaklął, zamykając za sobą drzwi swojego pokoju. A potem
pomyślał, rozbawiony, że być może jego siostra istotnie się zmieniła. Ta dawna
Rory nigdy w życiu nie wstałaby o tej porze.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Rory wstała o świcie. Spała zaledwie dwie godziny. Obawiała się, że Daniel

obudzi się dostatecznie wcześnie, by pokrzyżować jej plany.

Szybko spakowała swoje rzeczy. Te same, które rozpakowała parę godzin

wcześniej, i poszła do samochodu. Dżip stał na niewielkim, zatłoczonym parkingu
hotelowym. Pilnujący go dozorca na szczęście nie robił żadnych trudności; z
ufnością podał jej kluczyki. Już poprzedniego dnia zostało ustalone, że auto będzie
zabrane z parkingu wcześnie rano.

Mapę Rory ukryła wieczorem na tylnym siedzeniu.

Podjechała do najbliższej stacji benzynowej, by się upewnić, czy dżip jest

zatankowany do pełna. Następnie zatrzymała się w barze, by najeść się do syta.
Popatrzyła na mapę i wyruszyła na trasę.

Nie była pewna, czy poradzi sobie z samochodem. W nocy męczyły ją

koszmary. Na szczęście tak, jak zapewniła Daniela, ręczna skrzynia biegów nie
sprawiała jej kłopotów. W Seattle często jeździła swoim sportowym samochodem.

A jednak wszystko inne okazało się znacznie trudniejsze niż przypuszczała.

Nie oczekiwała czteropasmowej autostrady, takiej jak te, do których

przyzwyczaiła się w rodzinnym mieście. Tym bardziej, że Daniel uprzedził ją o
czekających ją na trasie niedogodnościach. Ale nie spodziewała się drogi tak
pooranej koleinami i pełnej wybojów.

Zawsze miała do czynienia z dobrymi, drogimi samochodami, które rzadko

się psuły. Tutaj w razie awarii byłaby skazana na samą siebie. Nie mogła liczyć na
pomoc drogową. Dżip musiał okazać się niezawodny. Nie poradziłaby sobie, gdyby
przyszło jej walczyć z jakąś usterka. Daniel miał rację, nawet nie umiałaby zmienić
koła.

Pierwsza godzina jazdy wydała jej się perwersyjną torturą.

Wyminęło ją kilka samochodów jadących z przeciwka. To wzbudziło w niej

mieszane uczucia. Z jednej strony dawało poczucie bezpieczeństwa, nie czuła się
aż tak bardzo odizolowana i samotna. Samochody te jednak w czasie mijanki nie
zwalniały. Pędziły wprost na wóz Rory, rozbryzgując żwir i ziemię. Zjeżdżała na
pobocze, przestraszona gradem kamieni bijących o szybę. I kiedy się oddalały,

background image

oddychała z ulgą, patrząc na pustą drogę.

Mijała płaskowyże, ale także strome skaliste góry. Droga przeważnie wiodła

wzdłuż rzeki, wijącej się wśród gór. To znacznie opóźniało jazdę. Na szczęście
jednak trasa wiodła na północy wschód zgodnie ze wskazaniami mapy.

Kiedy minęła następna godzina, Rory czuła się już znacznie spokojniejsza.

Wiedziała, że znajduje się wystarczająco daleko od Whitehorse, by uniknąć
pościgu. Ta myśl dodała jej otuchy. Zatrzymała samochód na poboczu i wysiadła,
by rozprostować nogi. Bolały ją wszystkie mięśnie, a przede wszystkim kręgosłup.
Nie była przyzwyczajona do takiej jazdy.

Stała na brzegu rzeki, oczarowana surowym pięknem krajobrazu. Spieniona

woda przebijała się przez granitowe ściany. Niżej, na równinie, rosły pogięte sosny,
które od lat opierały się huraganom. Potęga przyrody przypominała o bogach
dawnych indiańskich plemion.

Wiał zimny, porywisty wiatr. Rory zapięła kurtkę pod szyję. Potem głęboko

do płuc nabrała powietrza i znowu usiadła za kierownicą. Tym razem na siedzeniu
ułożyła sweter, żeby było choć trochę bardziej miękko. Dobrze się złożyło, że
Doris nalegała, by wzięła ciepłe rzeczy.

Kochana Doris – mruknęła Rory z wdzięcznością. Ta kobieta była służącą w

jej rodzinie od niepamiętnych czasów. Troszczyła się o Rory i rozpieszczała ją tak
jak wszyscy. Nawet Doris nie podobało się to, że „jej panienka” jedzie do brata.
Nie miała jednak nic do gadania, przecież była tylko służącą. To także ona
zasugerowała Rory, by ta wzięła ze sobą stare buty, znacznie wygodniejsze od
nowych. Rory zgodziła się dla świętego spokoju, choć uważała, że modne
„kowbojki” są wystarczająco dobre. Dopiero teraz przekonała się, jak trudno było
chodzić w kowbojskich butach po żwirze i kamieniach. Po krótkim spacerze nad
brzegiem rzeki musiała zgodzić się z Doris, że czasem od elegancji ważniejsza jest
wygoda i bezpieczeństwo.

Wysoki nieznajomy z baru także o tym wiedział. Miał rację –jej ubrania nie

pasowały do tego miejsca i dowodziły braku wyobraźni. Przedtem nie przyszło jej
do głowy, że latem może być tak zimno. Włączyła ogrzewanie. Rano w mieście
świeciło słońce, dając trochę ciepła. Teraz ciężkie ciemne chmury przesłoniły
niebo. Czuła, jak marzną jej stopy.

Jechała na północ coraz dalej i dalej.

Wysoki nieznajomy… Nie przestawała o nim myśleć. Skąd pochodził?

Dokąd jechał? Kim był?

background image

Wciąż wracała do wspomnień wczorajszego dnia. Śniła o tym mężczyźnie

całą noc, chociaż nic o nim nie wiedziała, oprócz tego, że oczarował ją swym
pocałunkiem. Był zagadką. Rzeczywiście posiadał niezwykłą moc. Rory zawsze
doskonale panowała nad swoimi reakcjami, umiała zachować się tak jak trzeba.
Pozostała dziewicą – nie dlatego, że miała aż tak surowe zasady moralne. Raczej z
tego powodu, że na mężczyzn, którzy czynili jej propozycje seksualne, patrzyła z
niesmakiem. Odrzucała wszystkich, nie przejmując się tym, że czyjeś uczucia
mogłyby zostać zranione. To spowodowało, że zyskała w środowisku opinię
„nietykalskiej” i później już mało kto próbował robić jej tego rodzaju propozycje.

Ten fizyczny, najprymitywniejszy rodzaj reakcji był jej do tej pory zupełnie

obcy.

Zainteresowanie Charlesem było raczej natury intelektualnej. Nigdy nie

czuła pociągu fizycznego ani do niego, ani do nikogo innego. Nigdy jeszcze nie
zaznała czegoś podobnego.

Wysoki nieznajomy… Kim on był? To pytanie męczyło ją przez całą drogę.

Ich pocałunek był tak namiętny, wywołał tak gwałtowną reakcję jej ciała…
Odpowiedziała mu w podobny sposób, choć nigdy przedtem nie myślała, że jest
zdolna do tego rodzaju instynktownego zachowania.

Zaskoczyły ją pierwsze krople deszczu, którymi wiatr uderzył o szyby. Po

chwili zerwała się prawdziwa ulewa. Rory włączyła wycieraczki. Pracowały na
najwyższych obrotach, a mimo to nie nadążały odgarniać strumieni wody.
Niedługo potem rozmokła droga zmieniła się w grzęzawisko.

Rory starała się zachować spokój. Cały czas miała włączone światła. To

jednak nie poprawiało widoczności.

Do tych wszystkich emocji doszło teraz poczucie osamotnienia. Zrozumiała,

że zdana jest wyłącznie na własne siły. Była zupełnie sama w obliczu rozszalałej
natury. Próbowała się pocieszyć, że przecież tego właśnie chciała. Pragnęła
samodzielności. A tutaj na pewno nie było żadnego przewodnika czy opiekuna.
Dżip ślizgał się na wybojach, wjeżdżał w kałuże, z chlupotem rozbryzgując na
wszystkie strony wodę i błoto.

Nagle ogarnęły ją wątpliwości. Może Daniel miał rację, może powinna

wrócić do Whitehorse? Nie, powiedziała sobie, z pewnością odjechała już zbyt
daleko. Nie wiedziała, jaką część drogi zdołała pokonać, ani jak długo musi jeszcze
jechać. Nie potrafiła odczytać tego z mapy. Nie wiedziała, gdzie się dokładnie
znajduje. Okolica okazała się tak monotonna, że Rory nie była w stanie określić
nawet jednego charakterystycznego punktu, który pomógłby jej zorientować się w

background image

terenie. Daniel wspominał o pięciu do piętnastu godzinach jazdy. Prawdopodobnie
miała więc za sobą około jednej trzeciej drogi.

Ostrożnie, pomalutku posuwała się do przodu.

Nagle, wśród strumieni deszczu dostrzegła jakiś ciemny kształt. Wyglądało

na to, że ktoś lub coś stoi przy drodze. Powoli zaczęła zbliżać się do tego obiektu,
aż w końcu dostrzegła motocykl i jego kierowcę, energicznie machającego w jej
kierunku ręką. Przypomniały jej się przestrogi brata – po pierwsze nigdy nie
przyjmować… cukierka od nieznajomego, a po drugie nigdy nie zabierać
autostopowiczów. Jednak teraz sytuacja na pewno była dość szczególna. W grę
wchodziło coś więcej niż grzeczność czy poczucie przyzwoitości. Człowiek stojący
na pustej drodze na tym odludziu mógł mieć jakiś poważny problem. W tych
trudnych warunkach obowiązywała wyjątkowa solidarność. Mogło chodzić o
ludzkie życie.

Poza tym Rory na widok człowieka poczuła wyraźną ulgę. A po trzecie… w

sylwetce tego autostopowicza było coś znajomego. Wysoki, szczupły, szeroki w
ramionach… Tak, to mógł być on! Jej tajemniczy wybawca. Tym razem miał na
sobie skórzaną kurtkę, a w ręku trzymał motocyklowy kask. Na jego nogach
dostrzegła znajome, długie buty.

Myśl o tajemniczym wybawcy już od wczoraj nie dawała jej spokoju. I jeżeli

to rzeczywiście był on…

Zahamowała gwałtownie, rozbryzgując mokry piach. Zatrzymała dżipa na

poboczu, w odległości paru metrów od autostopowicza. Potem odwróciła się i
czekała, aż mężczyzna dobiegnie do drzwi. Otworzyła je, a nieznajomy szybko
wskoczył do środka. Z kasku, który wciąż trzymał w ręku, kapała woda.

– Dziękuję uprzejmie – powiedział. – Jeżeli to nie kłopot…

W tym momencie spojrzeli sobie w oczy. Nieznajomy umilkł. Rory upewniła

się tylko, że to istotnie był on. Ciemne bursztynowe oczy, prosty nos, ładnie
wykrojone usta i krótko przystrzyżona broda nie pozostawiały wątpliwości co do
tożsamości pasażera.

– Rory Matthews! – oznajmił z satysfakcją. Nie wątpliwie naigrywał się z

tego, że kobiecie na jego widok zabrakło słów. – Rory Matthews – powtórzył
wesoło, jakby chciał przypomnieć, że nie ma o niej dobrego zdania. – Powinnaś się
wstydzić – dodał.

Zielone oczy zrobiły się okrągłe ze zdumienia.

background image

– Co takiego? – szepnęła speszona.

– Powinnaś się wstydzić… Zatrzymałaś się, zabrałaś autostopowicza…

Najpierw prowokujesz w barze pijanych mężczyzn, a teraz robisz coś tak
nieodpowiedzialnego…

– Nie gadaj głupot – przerwała mu. – Jesteśmy w środku szalejącej burzy.

Spotykam na poboczu kogoś znajomego, kto był tak bezmyślny, by wyruszyć w
drogę na motocyklu. Robię dobry uczynek, zatrzymuję się, żeby go podwieźć… I
mówisz, że to ja jestem nieodpowiedzialna? – Jej oczy błysnęły gniewem. –
Dobrze, w takim razie wysiadaj. – Wyciągnęła ręce, żeby go odepchnąć.
Niespodziewanie schwycił ją za nadgarstki. I nagle została uwięziona w żelaznym
uścisku.

– Spokojnie, dziewczyno, nie wyrywaj się – powiedział. To ją powstrzymało

i przestała walczyć. Uwolnił jej ręce, gdy tylko poczuł, że nie stawia już oporu. –
Nie bądź taka przewrażliwiona – skomentował.

Znowu oparła dłonie na kierownicy. Poczuła przeraźliwe zmęczenie. Na

pewno przyczyniło się do tego napięcie związane z poranną ucieczką, potem ta
okropna zmiana pogody. Oskarżenie o lekkomyślność było przysłowiową kroplą
wody, która przepełniła czarę. To wszystko wyzwoliło w niej poczucie winy,
przypomniało, że nigdy nie robiła niczego na własną rękę, że zawsze musiała być
zależna od innych. Teraz z trudem zmuszała się do tego, by nie poddać się
zmęczeniu i zachować spokój.

– To ty powinieneś mi podziękować, że się zatrzymałam – zaczęła.

Bezwiednie przyjęła wyniosły ton.

Wysoki nieznajomy być może miał sporo wad, ale nie był uparty.

– Dziękuję, to naprawdę miło z twojej strony. – Uśmiechnął się.

Rory nie chciała, by poszło mu z nią zbyt łatwo.

– Nie traktuj mnie protekcjonalnie – powiedziała ostro. Po chwili jednak

zapytała dużo łagodniej. – Dokąd jedziesz?

– Do Range Selwyn.

– Na motorze? – Teraz ona go skarciła.

– A dlaczego nie? – Przyjął jej uwagę z uśmiechem.

– Żwirowa droga, a poza tym – wskazała za okno – fatalna pogoda.

background image

Zachichotał, jakby domyślił się wszystkiego.

– Kto próbował w ten sposób odstraszyć cię od tej podróży? Ten facet w

hotelu?

Odpowiedziała może trochę zbyt szybko.

– To nie ja wożę tyłek na motocyklu. I nikt nie próbował mnie odstraszyć.

On po prostu… ostrzegał mnie przed tą drogą. – Nie starała się ukryć gniewu, który
ogarnął ją na wspomnienie słów Daniela.

– Sprzeczka kochanków? – Jego oczy przeszyły ją na wylot.

I w tej samej chwili pierwszy raz zdała sobie sprawę, jakie wnioski musiał

wyciągnąć z tamtego spotkania w hotelu. Nie miała ochoty wyprowadzać go z
błędu. Szybko zdecydowała, że tak będzie najlepiej.

– Nie nazwałabym tego w ten sposób – powiedziała ostrożnie.

Zaraz potem ich uwagę przykuła pędzącą z przeciwka ciężarówka. Ku

zaskoczeniu Rory, zatrzymała się tuż obok nich. Aurora otworzyła okno. W szumie
deszczu ledwo słyszała słowa kierowcy.

– Czy wszystko w porządku? Nie potrzebujecie pomocy?

Z uśmiechem pokręciła głową, więc kierowca ciężarówki zamknął okno,

dodał gazu i odjechał.

Rory także zasunęła szybę. Naraz przypomniało jej się to, co wprawiło ją

poprzedniego dnia w takie zakłopotanie.

– Jak masz na imię? – zapytała speszona. Zdumiewała ją własna nieśmiałość.

Uśmiechnął się szeroko. Błysnęły białe zęby i krople deszczu, ciągle jeszcze

widoczne na jego brodzie.

– Zastanawiałem się, kiedy o to zapytasz. Eryk Clarkson, do usług szanownej

pani.

Zachichotała.

– Widzę, że zachowujesz poczucie humoru nawet w tak niesprzyjających

okolicznościach.

– Jestem zdany na twoją łaskę – powiedział. – Dokąd jedziesz?

background image

– Wzdłuż Ross River – odpowiedziała wymijająco. W istocie nie potrafiła

udzielić dokładnej odpowiedzi.

Mężczyzna w tej chwili nie wydawał jej się już niebezpieczny. Miał nad nią

dziwną władzę i być może to było największym zagrożeniem. Emanował jakąś siłą,
magnetyzmem, jakąś energią, której nie potrafiła się oprzeć. Poza tym lubiła tego
faceta, choć, prawdę mówiąc, nie wiedziała, dlaczego.

– Może powinniśmy już jechać – zauważył.

– Oczywiście, jeżeli nie masz nic przeciwko temu, że będę ci towarzyszył –

droczył się z nią, bo przecież doskonale wiedział, jaka będzie odpowiedź.

I rzeczywiście, jedyną odpowiedzią był cichy warkot włączonego silnika.

Znowu znaleźli się na trasie. Nadal lało jak z cebra. Krople bębniły w dach,
spływały po przedniej szybie jak wodospad, wycieraczki pracowały na
najwyższych obrotach, ale to niewiele pomagało. Trudno było przebić wzrokiem
ścianę deszczu i próbować przeciwstawić się potędze przyrody.

– Może ja będę prowadził? – zaproponował cicho mężczyzna, widząc, że

drobne dłonie Rory kurczowo ściskają kierownicę Jej głos zdradził napięcie.

– Nie, poradzę sobie sama.

Przyzwyczaiła się już do tego, że dżip trzęsie i podskakuje na wybojach.

Sweter podłożony pod plecy niewiele pomagał.

Rory intensywnie wpatrywała się w drogę, próbując przebić wzrokiem

strumienie deszczu. Cała sztuka polegała głównie na odróżnieniu kolorów. Szary
żwir na drodze, pociemniały od deszczu, ciemna trawa na poboczach, szarozielone
drzewa… Teraz Rory koncentrowała się tylko na tym, nie zwracając uwagi na
napięte aż do bólu mięśnie. Nic nie mogło jej rozproszyć, może tylko pewna
satysfakcja z dobrze wykonanej, trudnej roboty.

Niestety, jej samozadowolenie okazało się przedwczesne. Daleko na

horyzoncie ujrzała wielki ciemny kształt, który po chwili okazał się być ogromną
ciężarówką, pędzącą z nadmierną prędkością prosto na jej dżipa. Rory
przyhamowała i zjechała na pobocze, ale to niewiele pomogło. Zupełnie nie była
przygotowana na to, co się właśnie działo. Ciężarówka nie zwolniła ani odrobinę.
Podczas wymijania prysnęła na przednią szybę dżipa tyle błota i żwiru, że Rory
przez pewien czas jechała zupełnie po omacku. Wycieraczki poradziły sobie z tym
wszystkim dopiero po pewnym czasie.

– Jedź prosto, staraj się trzymać kierunek. O, tak, bardzo dobrze – mówił jej

background image

pasażer spokojnym, opanowanym głosem, Potrafił dodać jej otuchy, była mu za to
wdzięczna.

Kiedy znowu udało jej się coś dostrzec przez przednią szybę, nie mogła się

nadziwić, w jaki sposób udało jej się uniknąć kolizji. Była roztrzęsiona i zmęczona.
Zjechała na pobocze, żeby choć przez chwilę odpocząć. Oparła głowę na
kierownicy i oddychała głęboko, zapominając o obecności Clarksona.

– Pozwól, żebym ja przez jakiś czas prowadził – Eryk przypomniał jej o

sobie.

Zrozumiała, że nie krytykował jej umiejętności. Patrzył na nią ze

współczuciem, ale i z szacunkiem.

Skinęła głową na znak zgody.

Zamienili się miejscami. Eryk zdjął z fotela jej sweter.

Po chwili dżip znowu wyruszył na trasę.

Zdziwiła się, gdy Eryk pochwalił jej umiejętności jako kierowcy. Nie

oczekiwała komplementów.

– Doskonale radziłaś sobie z wozem. Dobrze znasz ten samochód?

Teraz nie musiała już wpatrywać się w okno, wreszcie mogła się przyjrzeć

siedzącemu obok niej mężczyźnie. I znowu udzieliła mu wymijającej odpowiedzi,
chociaż w zasadzie nie kłamała.

– Znam ten system przełączników i kontrolek, i oczywiście mechaniczną

skrzynię biegów. Oprócz rozmiaru i marki niewiele się różni od mojego własnego
samochodu.

Nadal przyglądała się Erykowi. Podziwiała teraz jego profil. Prosta linia

nosa, ostro zarysowany podbródek – to było widoczne nawet poprzez zarost. Jego
obserwowana z boku twarz wyrażała stanowczość i siłę.

Ręce mężczyzny mocno trzymały kierownicę. Prowadził samochód dużo

swobodniej niż ona, bez tego uciążliwego napięcia, jakie towarzyszyło jej przez
cały czas.

Fascynował ją strój Eryka, połączenie ubrania bogatego człowieka z miasta z

uniformem motocyklisty – skórzana kurtka, kask, który teraz leżał obok fotela,
szetlandzki sweter, całkowicie przemoczone drelichowe spodnie, które ciasno
przylegały do umięśnionych ud, i wysokie skórzane buty.

background image

Rory niespodziewanie się zaniepokoiła.

– Zostawiłeś swój motocykl. Nie boisz się o nie go?

Mężczyzna rzucił na nią szybkie spojrzenie. Od razu zauważył, że jest

zmarznięta. Bez słowa przełączył ogrzewanie na wyższy poziom.

– To tylko maszyna – wyjaśnił. – Później kogoś po niego przyślę. –

Przerwał, wyciągając rękę w stronę kobiety. – Czy możesz mi pomóc? – zapytał.

Zaczął zdejmować kurtkę. Rory odpięła pasy bezpieczeństwa i uniosła się

lekko, by mu pomóc. W tym samym momencie dżip szarpnął gwałtownie, tak że na
moment straciła równowagę. Runęła w bok i niespodziewanie oparła się piersią o
ramię Eryka Clarksona. Poczuła dziwny dreszcz.

– Dziękuję – mruknął tak zmysłowym głosem, że od razu przypomniała

sobie o pocałunku w hotelowym korytarzu.

Deszcz padał nadal, warunki jazdy nie poprawiły się ani trochę. Jednak Rory

czuła się dziwnie zrelaksowana i spokojna; była zadowolona, że ten mężczyzna
wziął na siebie odpowiedzialność za prowadzenie dżipa.

– Mówiłeś, że jesteś tu na wakacjach – odezwała się po chwili milczenia. –

Powiedz, czym się zajmujesz na co dzień.

– Biznesem – mruknął.

– To bardzo ogólnikowe określenie – zauważyła.

– A konkretniej?

Odwrócił się do niej, zdziwiony ciepłem jej głosu, zaskoczony jej

zainteresowaniem. Patrzył na włosy dziewczyny, spływające na ramiona, na jej
oczy, rozjaśnione i błyszczące. Podziwiał długie rzęsy. Nie mógł oderwać od niej
wzroku.

Z powrotem na szosę spojrzał akurat w momencie, gdy pojawił się na niej

ogromny łoś, w odległości zaledwie paru metrów od dżipa.

– Uwaga! – zawołał. Prawą ręką mocno przycisnął Rory do fotela, a sam

zaczął naciskać na hamulec.

Dziewczyna siedziała skulona, dżip zaś ślizgał się po mokrym żwirze, po

czym skręcił w lewo na pobocze, aż zsunął się do rowu pełnego wody. Drżąc ze
strachu, Rory ściskała rękę Eryka.

background image

Świat wreszcie przestał wirować, zgasł silnik. Słychać było tylko bębnienie

kropli o dach wozu, i dwa serca, bijące szybciej niż zwykle.

Rory nie mogła uspokoić oddechu.

– Wszystko w porządku? – zapytał w końcu Clarkson.

Kiwnęła głową, czując ogromną wdzięczność, że tak się o nią troszczy.

– Co się stało? – zapytała.

Mężczyzna sięgnął do tyłu dżipa po kurtkę.

– Łoś wyszedł na drogę. – odezwał się, nagle zniecierpliwiony. – Gdybyś

mnie nie rozpraszała gadaniem, zauważyłbym go trochę wcześniej. – Popatrzył na
nią z rozdrażnieniem. – Boje się, że koło jest uszkodzone. Poczekaj tutaj – nakazał.
– Pójdę sprawdzić.

Włożył kurtkę, otworzył drzwi i zniknął w potokach deszczu.

Rory została sama. Dręczyło ją poczucie winy. Wydawało jej się, że zanim

wrócił, zirytowany i zmoknięty, minęła cała wieczność.

– I jak? – zapytała niespokojnie, obawiając się uszkodzenia dżipa, który, jak

to sobie właśnie uświadomiła, wzięła na swoją odpowiedzialność.

– Nic strasznego. Złapaliśmy gumę. To wszystko. – Odwrócił się do niej, był

doszczętnie przemoczony. Patrzył na nią z wyraźną irytacją.

– Dlaczego tak się wściekasz? – krzyknęła. – To twoja wina. Ty prowadziłeś.

A poza tym, co to takiego trudnego zmienić koło?

– Czy masz może zamiar sama to zrobić? – zapytał z przesadną

uprzejmością. Potrafił doprowadzić ją do szału. Jeszcze nikt dotąd nie irytował jej
aż tak bardzo.

Parsknęła śmiechem.

– Nie zamierzam, skoro mam do pomocy kogoś tak silnego jak ty… – I nagle

zdała sobie sprawę, co takiego powiedziała. Zrobiło jej się wstyd. Przecież chciała
być samodzielna. – Nie ma sprawy – mruknęła. Eryk przyglądał jej się z uwagą.
Odwróciła wzrok. – Mogę spróbować… – szepnęła.

– Nie będziesz robić niczego podobnego – przerwał jej gwałtownie, czym

bardzo ją zaskoczył.

background image

Spojrzała na niego pytająco.

– Dopóki nie przestanie padać, nie da się nic zrobić. Koło jest aż po ośkę

zanurzone w błocie. Lewarek trzeba przecież o coś oprzeć.

Pochyliła głowę.

– Obawiam się, że jesteśmy skazani na siebie. Nie mamy wyjścia – dodał.

– Co masz na myśli? – zapytała przestraszona.

– OK… – zaczął. – Są dwie możliwości. Albo czekać w samochodzie, aż

pogoda się poprawi, będzie coś tędy przejeżdżać i nas zabierze, albo… Lepiej
zainteresujmy się tymi ścieżkami, prowadzącymi do lasu. Wydaje mi się, że to
najlepsze wyjście z sytuacji. Zanim będziemy mogli ruszyć dżipa…

– Ścieżki prowadzące do lasu? – powtórzyła ze zgrozą. – Jakie ścieżki?

Prowadzące dokąd?

Wzruszył ramionami, sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej kurtki i wyjął

mapę.

– Nie jestem uparty jak muł, potrafię myśleć, moja droga – zażartował.

Ta nagła zmiana nastroju zdumiała ją i przeraziła.

– Każda odpowiedzialna osoba wiedziałaby, że w pobliżu drogi, takiej jak ta,

istnieją schroniska, szałasy, miejsca, z których korzysta się w takich właśnie
przypadkach. To podstawa bezpieczeństwa – mówił, wodząc długim palcem po
mapie. – Czasami to bardzo daleka droga. Jeżeli jednak moje kalkulacje są
prawidłowe, twój dżip dowiózł nas praktycznie przed drzwi szałasu. – Eryk
popatrzył uważnie przez okno, starając się określić, w którym miejscu mogą się
teraz znajdować.

– Do drzwi? – W jej głosie dawało się słyszeć powątpiewanie.

Potwierdził. Bursztynowe oczy penetrowały teren.

– Tak, zgadza się. To dobry pomysł. Niedaleko stąd powinna być

opuszczona chatka. Dom, w którym prawdopodobnie kiedyś mieszkali farmerzy.
Może być w nie najlepszym stanie, ale zawsze to jakiś dach nad głową. Będzie
można rozpalić ogień i wysuszyć rzeczy. – Przymrużył oczy. – Zgodnie z mapą tu
po prawej stronie powinna być kępa brzóz… – mówił.

– Po tamtej stronie ścieżki…

background image

Wszystko tonęło w strugach deszczu. Trudno było cokolwiek zobaczyć.

– Czekaj! – zawołał już prawie wesoło. – To te brzozy, zobacz. – Wskazał

ręką. – Tam przed nami, trochę na prawo.

Rory spojrzała w tamtą stronę. W dali majaczyły przed nimi ciemne sylwetki

brzóz, ledwie widoczne przez gęstwinę. Widok ten nie przyniósł jej ulgi. Targały
nią przeróżne wątpliwości. Przerażała ją perspektywa spędzenia kilku najbliższych
godzin sam na sam z Erykiem w opuszczonej chatce. Bała się jego magnetyzmu,
jego dominującej osobowości.

– To wspaniale – mruknęła, siląc się na uśmiech.

Nie miała wyboru.

Czuła się odpowiedzialna za dżipa i jego zawartość. Nie mogła zostawić tego

wszystkiego na łaskę losu. Czułaby się nie w porządku wobec Daniela.

Nie mogli jednak siedzieć przez długie godziny w samochodzie, zmarznięci i

głodni. Czy rzeczywiście był tu w pobliżu jakiś szałas? Eryk mógł się pomylić.
Przez okno, zalane strugami deszczu, naprawdę niewiele było widać.

– Może faktycznie lepiej będzie, jeśli sprawdzimy, dokąd prowadzą te

ścieżki – zaproponowała wreszcie Rory. – Nie możemy tu tkwić bez końca.

Uśmiechnął się.

– Grzeczna dziewczynka. Posiedzisz tu sobie, a ja sprawdzę…

– Nie ma mowy! – zaprotestowała gwałtownie. – Idę z tobą. Jak pójdziemy

oboje, to szybciej tam dotrzemy. Nie będę czekać na wiadomość od ciebie.

Ogarnął ją lęk. Obawiała się, że Eryk odejdzie, a ona będzie musiała sama

siedzieć w dżipie i czekać. Za nic w świecie jednak nie przyznałaby się, że się boi.

– Na pewno chcesz pójść ze mną?

– Oczywiście – wypaliła. Teraz czuła się dumna ze swojej samodzielności.

– W porządku. – Skinął głową, akceptując jej decyzję. – A teraz zastanówmy

się, co możemy ze sobą wziąć, żeby nie zmokło, nie było za ciężkie i przydało się.
Czy masz płaszcz przeciwdeszczowy? – Potrząsnęła głową. – A śpiwór? – Znów
nie. Te rzeczy, jak i wiele innych, spakowałaby na pewno, gdyby nie to, że Daniel
był przeciwny jej pomysłowi. Cały wieczór spędziła razem z bratem i nie miała
warunków, by przygotować sobie ekwipunek. To znowu stawiało jej dorosłość pod

background image

znakiem zapytania.

– A co z latarką? – pytał Eryk. Słyszała naganę w jego głosie. Nie mogła się

przyznać, że nie pomyślała i o tym.

Nagle przypomniała sobie o stojącym za fotelem kontenerze. Z nadzieją

szybko tam sięgnęła i tryumfalnie wyciągnęła latarkę.

– Dobrze, że wzięłaś – uśmiechnął się. – A co z jedzeniem?

Pochyliła głowę. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. I wtedy przypomniała

sobie o zaopatrzeniu, które miała dostarczyć do obozu. Rozjarzyły jej się oczy.

– Muszę zobaczyć… tutaj z tyłu – powiedziała.

Schyliła się, by sprawdzić, czy gdzieś dalej za fotelem nie leżą jakieś

konserwy lub kartony w żywnością. Znalazła jakieś pudła, ale jeszcze nie miała
pewności, co jest w środku.

Eryk patrzył na nią z niedowierzaniem.

– Musisz sprawdzić? Nawet nie wiesz, co wieziesz? A czy w ogóle wzięłaś

lewarek odpowiedniej wielkości? – przypomniał sobie.

– Tak się złożyło, że nie wiem, co wiozę – mruknęła. Jeszcze tego

brakowało, by poznał prawdę. – Czy możesz podać mi rękę? – Zaczęła przeciskać
się za siedzenie kierowcy. Chwycił jej dłoń i nagle popchnął ją gwałtownie, tak że
wylądowała na jednym z pudeł. Kiedy już odzyskała równowagę, oburzona
zwróciła się do Clarksona. – Uważaj, co robisz. Nie to miałam na myśli.

W bursztynowych oczach rozbłysły figlarne iskierki.

– Musisz dokładniej wyrażać swoje myśli.

– Licz się ze słowami – skarciła go tonem dawnej księżniczki Aurory. Ten

sposób udzielania nagany jak do tej pory zawsze odnosił oczekiwany przez nią
skutek.

– A jeśli nie, to co mi zrobisz? – zapytał groźnie.

Zastanowiła się, jak powinna zareagować, w końcu jednak postanowiła

zignorować jego pytanie.

– Ciebie to bawi, prawda? – powiedziała sucho.

Rzucił jej spojrzenie urażonej niewinności.

background image

– Bawi? Niby co? Twoje towarzystwo czy burza?

– Ta cała sytuacja! – krzyknęła z furią, składając ręce w wymownym geście.

– Bawisz się tym, że możesz mi dokuczać. Robiłeś to wczoraj i robisz dzisiaj.
Traktujesz to jak wielką przygodę i bawisz się moim kosztem. Tak to wygląda.

Otworzył usta, by zaprzeczyć, ale nie dopuściła go do głosu.

– Dobrze, nie wyobrażaj sobie, że ci pozwolę na coś takiego – mówiła z

zaciśniętymi zębami. – Okazałam ci litość, zatrzymałam się, żeby cię podwieźć. To
był mój pierwszy błąd. Pozwoliłam ci prowadzić. To był mój drugi błąd. Ale już
więcej nie popełnię żadnej pomyłki… – Nagle zauważyła, że całe to przemówienie
brzmi zbyt cierpko a zarazem patetycznie.

Zawstydziła się. Nie po raz pierwszy czuła się zakłopotana w jego

towarzystwie.

Powróciła do przeszukiwania pudeł. Daniel mówił coś o puszkach z

jedzeniem, tego była pewna. W samochodzie panowała cisza, tylko krople deszczu
dudniły o dach. Nadal nie starczało jej odwagi, by popatrzeć na Eryka. Ostre
spojrzenie bursztynowych oczu wbijało jej się w plecy jak sztylet.

Nagle usłyszała głośne trzaśniecie drzwiami. Eryk nie czekał na nią. Po

prostu poszedł. Patrzyła za nim przez okno, aż zniknął w deszczu.

Jeśli to, co mówiła mu przedtem o popełnionych błędach, było prawdą,

mogła teraz odetchnąć z ulgą.

Przyświecając sobie latarką, znalazła kilka puszek z żywnością. Ułożyła

konserwy na fotelu pasażera. Przykucnęła obok i znowu zatopiła się w myślach.
Pomimo kilku nieprzyjemnych uwag, w zasadzie musiała przyznać, że traktował ją
jak osobę odpowiedzialną. Nie mogła tu siedzieć i czekać jak porzucone dziecko,
aż po nią wróci. To mogłoby trwać do wieczora albo dłużej. Przecież zapewniła go,
że poradzi sobie sama. Mówiła, że może sprawdzić, dokąd prowadzą te drogi, że
potrafi to zrobić tak samo dobrze jak on. I było zupełnie możliwe, że jej uwierzył.

Zastanowiła się, co powinna ze sobą zabrać. W końcu sięgnęła po kilka

puszek i owinęła je w swój sweter. Szczęście jej sprzyjało, znalazła wielki kawał
folii, w który zapakowane były filmy. Narzuciła ją na siebie, by ochronić się przed
deszczem. Nie wiedziała, jak daleko będzie musiała iść. Zabrała ze sobą także
swoją małą torebkę, z którą prawie nigdy się nie rozstawała, i wyszła z wozu,
starannie zamykając za sobą drzwi. Wierzyła, że dżip jest bezpieczny. Z drogi
prawie nie było go widać, a szczerze wątpiła, czy ktoś zapędzi się tak daleko w tak

background image

okropną pogodę.

W strugach deszczu – ostrożnie, powoli – posuwała się do przodu. Miała

poważne obawy, czy Eryk się nie pomylił.

Koło kępy brzóz istotnie biegły dwie równoległe ścieżki, w tej chwili tak

rozmokłe, że przypominały raczej rowy melioracyjne niż drogę. Przez chwilę Rory
wahała się. Przeraziła ją perspektywa samotnej wyprawy w głąb puszczy.
Zastanawiała się, czy nie lepiej wrócić do dżipa i po prostu cierpliwie czekać na
Eryka. Tak zachowałaby się na pewno dawna Rory. Ale była tu i teraz, Seattle
zostawiła daleko za sobą.

A i Eryk Clarkson był zupełnie niepodobny do dżentelmenów, którzy krążyli

dotąd wokół niej, starając się o jej względy.

Rory ruszyła dalej. Uważała, by stawiać nogi w miejscach bardziej suchych,

a przynajmniej wybierać twardy grunt, nie zaś grząskie bagno. Stąpała po kępach
traw. Ciążyły jej owinięte w sweter puszki. Ziemia w niektórych miejscach
przypominała ruchome piaski, noga zapadała się tam powyżej kostki, a i tak nie
natrafiała na twardy grunt. Korony drzew tworzyły coś w rodzaju parasola.
Powstrzymywały siłę deszczu. Rory pomyślała,, że oprócz tego wszystko
sprzysięgło się przeciwko niej. Im głębiej wchodziła w las, tym robiło się ciemniej,
chociaż zegarek wskazywał dopiero wczesne popołudnie. Krople deszczu biły z
takim impetem, że wydawało się, iż mocniej już nie można. Dudniły jak spadające
z nieba kamienie.

Buty przesiąkły jej zupełnie. Ubranie szybko stało się wilgotne. Folia, którą

narzuciła na kurtkę, niewiele pomogła. Rory miała nadzieję, że chatka istnieje
naprawdę i że będzie się tam mogła ogrzać i wysuszyć.

Szła już dość długo, przynajmniej tak jej się wydawało. Zatrzymywała się

rzadko, tylko po to, by odgarnąć z twarzy mokre włosy. Przecierała oczy, starając
się dojrzeć jakiś ślad ludzkiej obecności.

Nagle usłyszała za plecami jakiś podejrzany hałas. Szybko się odwróciła i

zdążyła jeszcze zobaczyć jakieś małe ciemne zwierzątko, które zaraz potem
zniknęło w gąszczu. Do tej pory nie przyszło jej do głowy, że mogą tu być
jakiekolwiek żywe istoty. Teraz poczuła, że ogarnia ją panika. W końcu to zwierzę
– łoś, był bezpośrednią przyczyną całego tego postoju w środku lasu. Jakie inne
potwory mogły żyć w tej gęstwinie? Zatrzymała się na chwilę, sparaliżowana przez
strach. Znowu się zawahała, czy jednak nie będzie lepiej zawrócić. I znowu,
podobnie jak rano, doszła do wniosku, że zdołała już przebyć większą część drogi.
I tak samo jak wtedy podjęła decyzję, by iść dalej.

background image

Rozglądając się pilnie na boki, uważnie patrzyła pod nogi, czasami się nawet

odwracała, by sprawdzić, czy nie czai się z tyłu jakieś zwierzę.

Przemarzła do szpiku kości. Miała wrażenie, jakby co najmniej kilka godzin

przedzierała się przez dżunglę. W rzeczywistości jednak nie trwało to dłużej niż
dziesięć minut. Zupełnie załamana, już miała zawrócić, gdy niespodziewanie
poczuła zapach płonącego drewna. Z łatwością odgadła, kto rozpalił ten ogień.

Ostatni kawałek drogi przebiegła, nie zwracając uwagi na błoto i kałuże.

Pragnęła schronić się przed deszczem, wysuszyć się i ogrzać. Wkrótce dotarła do
polany, na której stał drewniany domek. Był stary i zniszczony.

Drzwi otworzyły się bez trudu. W pomieszczeniu panował półmrok, przez

okna sączyły się smugi światła. Weszła do pomieszczenia, w którym kiedyś
zapewne znajdowała się kuchnia. W zdemolowanym, starym palenisku wesoło
buzował ogień. Szczupły, wysoki mężczyzna dorzucał do niego drew. Zajęty swoją
robotą, niemal nie zwrócił uwagi na wchodzącą do domu kobietę.

Nie oczekiwała komitetu powitalnego. Cieszyła się, że udało jej się dotrzeć

do chatki. Mimo to poczuła pewne rozczarowanie, że ani jednym słowem nie
pochwalił jej wysiłku. Potem zrozumiała, że to, co jej wydawało się tak niezwykłe,
nie było żadnym szczególnym bohaterstwem.

Pogodziwszy się z tym, że nie usłyszy żadnych gratulacji, położyła na

podłodze przyniesiony pakunek i torebkę, i szybko podeszła do ognia.

Eryk mruknął, że za chwilę wróci, i dokądś wyszedł. Mówił coś jeszcze, ale

tego już nie usłyszała. Marzyła, by się ogrzać i wysuszyć ubranie. Zdjęła buty, po
czym bez wahania ściągnęła z siebie mokre rzeczy. Została w swetrze i bieliźnie.
Zbliżyła do ognia mokre, gołe stopy.

– A to kolejny błąd – usłyszała niski, lekko zachrypnięty, jakby wzruszony

głos. Przedtem Eryk nie zwracał się do niej tym tonem. – Nigdy nie rozbieraj się w
obecności mężczyzny. Chyba że ma to być zaproszenie. Być może nie masz o mnie
najlepszego zdania, ale zapewniam cię, jestem mężczyzną i mam swoje potrzeby
seksualne.

Rory spojrzała na niego ze zdumieniem. Nie pomyślała, że tak to może

wyglądać.

Eryk podszedł i pochylił się nad nią. Nie potrafiła się cofnąć. Bursztynowe

oczy hipnotyzowały ją. Czuła, że zrobi wszystko, czego on zapragnie. Jej silna
wola należała już do przeszłości.

background image

Patrzył na jej zaróżowione policzki, delikatną linię nosa, drżące, lekko

rozchylone wargi. Namiętnie pragnęła pocałunku. Nigdy przedtem nie zaznała tej
słodkiej tortury. Wreszcie zbliżył się do niej na odległość kilku centymetrów i
zaraz potem łapczywie przywarł do jej warg. Czuła, jak jego język dotyka jej
zębów, smakując je i pieszcząc. Poznawał to, co z taką chęcią mu teraz oferowała.
Jej język także zaczął erotyczną grę.

Eryk miał jakiś swój sposób, by rozbudzić w niej kobietę. Instynktownie

wiedziała, co robić. Objęła go w pasie. Rozkoszowała się umięśnionym, dobrze
zbudowanym ciałem. Jego ręce wędrowały pod jej sweterkiem, wodził nimi po
gładkiej skórze jej pleców. Poznawał dotykiem linię kręgosłupa i bioder.
Rozbudził, ożywił każdą komórkę jej ciała. Rory dziwiła się swojej reakcji na
pieszczotę. Nie przypuszczała, że coś takiego jest możliwe. Westchnęła z rozkoszą.

– A jednak to było zaproszenie – powiedział zachrypniętym głosem. Spojrzał

jej w oczy.

Pogrążona w emocji nie mogła odpowiedzieć. Drżała, oczy napełniły się

łzami. Potrząsnęła głową.

– Nie – szepnęła. To słowo z trudem przeszło jej przez zaciśnięte gardło.

– Radzę, żebyś w przyszłości była bardziej ostrożna – mruknął niecierpliwie.

Przerwał pieszczoty. Po policzkach płynęły jej łzy, słone i obfite, raniły jej usta
rozpalone pocałunkiem.

– Nie wiem, jak długo to wytrzymam. – Cofnął ręce i odsunął się od niej.

Rory zamarła bez ruchu. Po chwili wróciła do rzeczywistości. Miał rację, to

nie było zaproszenie. Chociaż… Spojrzała na swoje gołe nogi.

Spodnie – pomyślała – trzeba jak najszybciej się ubrać. Rozejrzała się wokół.

Na brudnej podłodze leżały jej mokre dżinsy. Sięgnęła po nie.

– Moja druga rada, poczekaj, aż wyschną. Nie jest przyjemnie wkładać

wilgotne ciuchy – usłyszała.

– Ale przecież mówiłeś… – zaczęła zdziwiona.

– Zmieniłem zdanie. Ten sweter w zupełności wystarczy. Wyglądasz w nim

tak dziecinnie, że na pewno nie budzisz pożądania – zakpił.

– Ty draniu! – krzyknęła urażonym tonem. Gwałtownie sięgnęła po dżinsy i

próbowała jak najszybciej je włożyć. To okazało się niełatwe, spodnie były

background image

sztywne od wilgoci, niemiłe w dotyku.

Kątem oka zauważyła, że Eryk jej się przygląda.

– Chodź tutaj, podaj mi rękę… – powiedział.

– Zostaw mnie w spokoju! – krzyknęła.

Próbowała jak najszybciej się ubrać i wkrótce została więźniem własnej

nogawki. Straciła równowagę. W ostatniej chwili Eryk chwycił ją za rękę. Nie
zdążył jednak uchronić jej przed upadkiem. Pociągnęła go za sobą, a on ją
przygniótł całym ciężarem ciała.

– To mi się podoba – zachichotał.

– Mój palec – jęknęła, próbując wstać. – Uderzyłeś mnie. Twoje ciało jest

twarde jak żelazo.

– Twarde jak żelazo… – powtórzył z rozbawieniem. – Może pewnego dnia,

jak dorośniesz, będę mógł ci je pokazać.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Dotknął ją ten komentarz. To zabolało bardziej niż stłuczony palec.

Ostrożnie uwolniła z dżinsów drugą nogę. Były teraz nie tylko mokre, ale i brudne.
Na podłodze leżała gruba warstwa kurzu. Wreszcie, walcząc z bólem, wciągnęła
spodnie i zasunęła suwak. I już kompletnie ubrana, poszła ogrzać się przy ogniu.

Nie patrzyła teraz na Eryka, rozpamiętywała to, co wydarzyło się przed

chwilą. Tak mało wiedziała o tym mężczyźnie. Miała zaledwie dwadzieścia jeden
lat, on już z pewnością przekroczył trzydziestkę. Ta różnica wieku jej nie
przeszkadzała. Spotykała się z mężczyznami nawet starszymi od niego. Żaden
jednak nie wywarł na niej tak silnego wrażenia. Zachowywał się jak człowiek
wykształcony, jak ktoś, kto otrzymał bardzo staranne wychowanie. Ubierał się
bogato i na pewno w dobrym stylu. I w tym był podobny do mężczyzn, z którymi
się umawiała. A jednak bardzo się od nich różnił. Był dojrzalszy, bardziej męski.
Sprawiało jej satysfakcję, że potrafił docenić jej atrakcyjność fizyczną, niezależnie
od krytycznych uwag, które tak lubił wygłaszać.

Należał do tych niezależnych facetów, którzy nie lubią wiązać się na stałe.

Nigdy nie zgodziłby się na to, żeby jakaś kobieta narzucała mu swoją wolę. Rory
przywykła do swoich znajomych z Seattle, którzy zawsze robili to, co chciała,
posłuszni na każde jej skinienie.

Eryk nie dawał sobą pomiatać. Skarciła go zbyt ostro, a on po prostu

zostawił ją w dżipie i odszedł. Nie przejmował się tym, że była bardzo zmęczona.
Dostała nauczkę. Wiedziała, że zawsze sam chciał o wszystkim decydować. Pytał
ją wprawdzie, czy chce razem z nim poszukać szałasu, czy też woli zostać w
samochodzie, ale było oczywiste, że i tak postąpiłby zgodnie z własnym uznaniem.
Nie liczył się z jej opinią.

Zastanawiała się, dlaczego ta niezależność fascynowała ją aż tak bardzo. A

może chodziło tu o coś głębszego? Nigdy przedtem dotyk mężczyzny nie sprawiał
jej takiej przyjemności.

Spojrzała na niego. Próbował otworzyć jedną z przyniesionych przez nią

puszek. Drgnęła nerwowo. Zupełnie nie pomyślała o otwieraczu do konserw. Nie
przewidziała, że przygotowanie jedzenia może sprawić tyle problemów.

Podbiegła do Eryka. Jeszcze trochę kulała, ale czuła, że palec przestaje ją

boleć. Dżinsy wciąż były mokre, jednak zdążyły się ogrzać. Eryk próbował

background image

otworzyć puszkę, posługując się jakimś metalowym narzędziem, które nie
wydawało się dość mocne ani ostre.

– W torebce mam cążki do paznokci – powiedziała. – Mogą się przydać. –

Jej głos brzmiał dziwnie nieśmiało.

Eryk popatrzył z rozbawieniem na jej mokre spodnie.

– Warto spróbować – powiedział.

Podniosła z podłogi swoją malutką elegancką torebkę. Zaczęła przetrząsać

zawartość. Wreszcie natrafiła na to, czego szukała. Podała mu cążki, a on
natychmiast zamknął je w swojej dłoni.

– Dziękuję – powiedział cicho. Zobaczyła jego szeroki uśmiech. To była dla

niej najmilsza nagroda – złote iskierki w bursztynowych oczach, jasne jak blask
słońca.

– Zobacz – zawołał z tryumfem kilka chwil później. Odgiął wieczko puszki.

Ujrzeli wołowinę z kukurydzą. – Sprawdźmy, co tu jeszcze mamy – zaproponował.
Podszedł do pozostałych konserw. – Sałatka warzywna, słodkie ziemniaki,
potrawka cielęca… Hm… całkiem nieźle. Mogę wrócić do dżipa i przynieść coś
jeszcze, zanim zrobi się ciemno.

– Przestań! – krzyknęła. – Zachowujesz się tak, jakby jedyną rzeczą, jaka cię

w tej chwili interesuje, było jedzenie.

Spojrzał na nią, przymrużywszy oczy.

– A jak uważasz, Auroro Matthews, co jeszcze mógłbym robić? – zapytał.

– Och, przestań – zakłopotana, odwróciła wzrok. Patrzyła teraz w ogień i

liczyła bębniące o okiennice krople deszczu. – Nie wiem – mruknęła. Zaczęła
zastanawiać się nad tym, co powiedziała, i poczuła, że narasta w niej strach. – To
nie moja sprawa – dodała.

– W porządku, mogę nie jeść – rzekł z diabelskim uśmiechem. – Ale jeśli to

ja mam zmienić koło w dżipie, to muszę być najedzony.

– To szantaż – oskarżyła go. Siedziała, patrząc w ogień. Nagle przyszła jej

do głowy inna myśl. – Ale czy zdążysz przed wieczorem? Do dżipa jest dość
daleko – zauważyła. – Poza tym ziemia jeszcze nie wyschła.

Odpowiedział jej śmiech.

background image

– Zajęło mi raptem pięć minut, żeby tu się dostać. Mam nadzieję, że z

powrotem nie potrwa to dużo dłużej. Cóż, jestem z ciebie dumny, że sama
pokonałaś tę drogę. Mogę się założyć, że nigdy przedtem nie robiłaś tego rodzaju
rzeczy. – Mówiąc to, podszedł do niej i usiadł obok, przy ogniu.

Rory roześmiała się. Poczuła dziwną lekkość, ogarnęła ją chęć do żartów.

– Pierwszy raz w życiu szłam przez dżunglę. Umierałam ze strachu – kpiła z

własnych lęków.

– Skąd przyjechałaś? – zapytał miękko.

– Z Seattle. Spędziłam tam prawie całe życie.

Spojrzała w ogień. Nieoczekiwanie wróciły wspomnienia. Przypomniała

sobie, jak w dzieciństwie lubiła siadywać przy kominku. Dom wydawał się
pałacem, a rodzice królem i królową. Świat był wtedy prosty, pełen ciepła i
szczęścia. Dawał wszystko, czego dziecko mogło zapragnąć. A potem jednego dnia
kolorowa bańka pękła. Ojciec, którego kochała całym sercem, nagłe odszedł. Objął
tron w innym pałacu. To było szokiem dla wszystkich, choć może najbardziej dla
Rory. Była za młoda, by zrozumieć, a wystarczająco duża, by zapamiętać i nigdy
nie wybaczyć. W rozpaczy wszystkie uczucia skierowała na matkę, potem,
stopniowo, przelała je na brata. Daniel dbał o nią tak bardzo, że w istocie chronił ją
przed światem.

– Czy te wspomnienia są bolesne? – zapytał nagle Eryk. Uważnie

obserwował jej wyraz twarzy, jakby czytał w jej myślach.

Spojrzała na niego z zakłopotaniem.

– Za dużo widzisz – mruknęła. Znowu odwróciła się do ognia. Nie chciała

ujawniać przed nim swoich uczuć. W tej chwili miała zamiar uciec od przeszłości.
Zaczynała nowe życie. Po każdej nocy nadchodził świt. Dla niej miał oznaczać
samodzielność, dorosłość.

Eryk nie dał jej tak łatwo uciec od przeszłości.

– Czy masz tam rodzinę? – zapytał.

– Teraz? – zawahała się. Skinął głową. – Nie, w tej chwili nikogo tam nie

mam.

To była prawda, choć zabrzmiała bardzo ogólnikowo. Nie chciała opowiadać

mu o rodzinie. Te wspomnienia zabolały ją bardziej, niż mogła przypuszczać.

background image

– Myślałam, że jesteś głodny – powiedziała.

Zanim zgodził się na zmianę tematu, przyjrzał jej się z namysłem.

Obdarował ją ciepłym, serdecznym uśmiechem. To rozgrzewało bardziej niż ogień
płonący na palenisku.

– Hm, masz rację, prawie o tym zapomniałem. Chociaż podejrzewam, że

istotnie są w życiu ważniejsze sprawy niż jedzenie – powiedział.

Wstał i poszedł po puszki. Rory obserwowała go z zainteresowaniem.

Poruszał się płynnie i miękko jak kot.

Znowu zbliżył się do niej i ustawił przed nią na podłodze przyniesione

konserwy. Nie przywykła do tego rodzaju jedzenia i teraz także nie dała się skusić.

– Nie zjesz ze mną obiadu? – zapytał. Wyglądało na to, że domyślił się jej

niechęci do tego rodzaju pożywienia.

Przełknęła ślinę. Czuła głód, ale te konserwy w niczym nie przypominały

prawdziwego obiadu, wyglądały jeszcze gorzej niż pospolity hamburger.

– Dziękuję ci, ale nie chce mi się jeść. Poczekam z tym trochę. – I wtedy

pomyślała o czymś jeszcze. – Słuchaj – zapytała. – Ale jak ty to ugotujesz? Jak
sobie z tym wszystkim poradzisz?

Bawiła go, to było widoczne.

– Nigdy nie należałaś do skautów? – zapytał i spojrzał na nią wymownie.

Westchnęła z rezygnacja i potrząsnęła głową.

– Tam, skąd pochodzę, żadna z matek nie była zainteresowana tą organizacją

– powiedziała i jednocześnie pomyślała, że to nie jest cała prawda; po prostu
żadnej z jej koleżanek nigdy nie przyszło do głowy, by zapytać matkę o coś
podobnego.

– W takim razie musisz zdać się na swoją intuicję. Potrafiłaś otworzyć

puszki, to już dużo – zauważył ciepło.

– Przecież to ty otworzyłeś puszki – zaprotestowała.

– Dokonaliśmy tego wspólnymi siłami – zaśmiał się. – Stworzyliśmy zespół.

Twój mózg i moja siła. Razem możemy zdziałać cuda.

Ale i tak oboje wiedzieli, że w trudnych warunkach poradziłby sobie

doskonałe sam.

background image

Rozejrzała się po pomieszczeniu. Myślała intensywnie, jak podgrzać

zawartość puszek. Drzwi do pokoju obok były szeroko otwarte. Podeszła do nich i
od razu dostrzegła stare, rozpadające się łóżko, którego drewniane nogi świetnie
nadawały się na podpałkę. W kącie stało kilka połamanych krzeseł, a nieco głębiej
tajemniczy kufer. Rory wzięła latarkę, którą podał jej Eryk, i weszła do pokoju.
Mężczyzna podążył za nią. Zajrzała do kufra. Wewnątrz znajdowały się stare,
pożółkłe fotografie jakiejś kobiety; jak można się było domyślić ze zdjęć – czyjejś
matki i żony. Znaleźli tam również Biblię oprawioną w skórę i strzępy listów.
Niestety żadnej z tych rzeczy nie można było użyć jako talerza czy patelni.

Rory wyjmowała z kufra kolejne przedmioty. Nagle jej ręka natrafiła na

okrągły miedziany pojemnik. Miał prawie sześć cali średnicy. Na wierzchu
misternie wygrawerowano tańczącą parę. Z rosnącą ekscytacją podniosła wieczko i
aż krzyknęła z zachwytu. To była pozytywka. Popłynęła z niej najrzewniejsza,
najbardziej tęskna melodia, jaką Rory kiedykolwiek słyszała.

– Prawda, jakie ekscytujące? – szepnęła.

W końcu melodia umilkła i zrobiło się tak cicho, że nie tylko słowa, ale i

myśli wydawały się zbyt głośne.

– Świetne! – zgodził się Eryk.

Zdziwił ją jego entuzjazm, hałaśliwa radość, która zupełnie nie pasowała do

tego delikatnego przedmiotu.

– Miedziany garnek – oznajmił tryumfalnie. – Czego więcej możemy sobie

życzyć?

To ją zaskoczyło. Przypomniała sobie jednak, że szukała garnka.

– Och, Eryku, nie mógłbyś… – jęknęła z rozpaczą. – To takie piękne. – Ale

już jej nie słuchał. Wziął do rąk pudełko i bacznie mu się przyjrzał. Postanowił
przystosować to dzieło sztuki do bardziej praktycznych celów.

– Poczekaj! – poprosiła. – Pozwól mi posłuchać tego jeszcze raz. – Zielone

oczy patrzyły na niego błagalnie.

Westchnął i podał jej pozytywkę. Nakręciła sprężynę do oporu i po raz

ostatni zasłuchała się w tęskną melodię. Przywodziła na myśl samotność,
wspomnienia pełne smutku. Już wiedziała, że zapamięta tę melodię na zawsze.
Spokojnie oddała Erykowi pozytywkę. Wróciła do ognia, nie chciała przyglądać się
niszczeniu dzieła sztuki.

background image

W tej melodii było coś wyjątkowego, albo może chodziło raczej o miejsce i

czas? Patrząc w ogień, myślała o ludziach, którzy tu kiedyś mieszkali. Kim byli?
Dlaczego stąd wyjechali? Dlaczego nigdy nie wrócili po swoje rzeczy? Czy
odnaleźli szczęście?

Po chacie rozszedł się zapach pieczonego mięsa. Rory spojrzała na Eryka.

Okazało się, że postawił „garnek” na zawieszonych nad ogniem dwóch
metalowych prętach.

– Pachnie smakowicie – powiedziała.

– Dobrze się składa, że nie jesteś głodna.

Zdjął pojemnik z ognia i ustawił na brzegu paleniska.

– Zaraz wrócę – powiedział, wychodząc na zewnątrz. – Nie zjedz mojego

lunchu – zażartował, zamykając za sobą drzwi. Zniknął w deszczu.

Wrócił po kilku minutach. Przyniósł ze sobą dwa kawałki zastruganej kory.

– To łyżki – oznajmił z dumą.

Usiadł po turecku przed ogniem i zaczął przygotowywać posiłek. Miał przy

tym tak uroczysta minę, że dziewczyna musiała się roześmiać.

– Nawet nie wiesz, co tracisz – powiedział.

– Dzięki – mruknęła, przysuwając się bliżej ognia. I nagle poczuła się bardzo

wyczerpana. Miała po temu wiele powodów. Nie spała prawie przez całą noc, za
dnia walczyła z przeciwieństwami losu i z siłami natury. To był dla niej bardzo
trudny dzień. Podsunęła sobie torebkę pod głowę i wyciągnęła się przy ogniu.
Powoli zapadała w głęboki sen.

Przez jej umysł przepływały obrazy z dawnych lat, jakieś bolesne

wspomnienia. Potem oderwała się od rzeczywistości. To była najbardziej
przerażająca scena, jaką mogła sobie wyobrazić. Pusta przestrzeń wypełniona
wirującą mgłą i kurzem. Daleko na horyzoncie widziała wyspę. Próbowała tam
dolecieć. Zapadał zmrok i coraz trudniej było dostrzec cel podróży. Nie potrafiła
utrzymać kierunku, huragan miotał ją na wszystkie strony, a kiedy wiatr ucichał,
opadała coraz niżej na czarny, matowy ocean. Bała się.

Walczyła przeciw siłom natury, musiała dotrzeć do wyspy. Nie mogła

utonąć. Przed jej oczami przesuwały się jakieś twarze. Nagle zobaczyła Daniela.
Jej brat nie pozwoliłby, żeby stało jej się coś złego. Pomoże jej uciec z tej wirującej

background image

przestrzeni. Ufała mu bezgranicznie.

– Daniel! – krzyknęła z rozpaczą. – Daniel! Na pomoc!

– Obudź się, Rory – silna ręka targnęła ją za ramię. – Pobudka! – powtarzał

ktoś z uporem. Uratował ją, ale, gdy otworzyła oczy, ujrzała kogoś innego. To nie
był Daniel.

– Miałam zły sen – mruknęła. Nadal drżała ze strachu.

Eryk siedział blisko niej.

– Oszczędź mi szczegółów – powiedział szorstkim głosem. Z jego włosów i

z ubrania kapała woda. Przemókł do suchej nitki. – Byłem w samochodzie –
wyjaśnił.

– Która godzina? – zapytała. Ciągle jeszcze walczyła ze wspomnieniem

koszmaru. Zły humor Eryka nie mógł jej w tym pomóc. Co go ugryzło? –
pomyślała.

– Prawie szósta – powiedział. Jego oczy błyszczały gniewem. – Prosiłbym

teraz, żebyś przytrzymała tę linkę. Trzeba na tym powiesić mokre rzeczy. Muszę
wysuszyć śpiwór, jest trochę wilgotny.

– Twój śpiwór? – zdziwiła się. – A skąd go wziąłeś?

– Cały czas miałem go ze sobą – wyjaśnił niecierpliwie. – Wziąłem do dżipa

kilka swoich rzeczy. Nie zauważyłaś? – zakpił. – Na szczęście przynajmniej jedno
z nas wie, jaki rodzaj ekwipunku jest niezbędny w czasie wyprawy w góry.

Rory nie widziała, żeby coś brał do dżipa. Ale niewiele mogła wtedy

dostrzec, zafascynowana ich spotkaniem.

W innej sytuacji pokłóciłaby się z nim. Nie lubiła pochopnych sądów.

Doskonale wiedziała, że powinna zabrać śpiwór. I nie zapomniałaby o tym, gdyby
nie to, że musiała uciekać z Whitehorse wczesnym rankiem.

Nie miała jednak chęci wyjaśniać Erykowi, jak to się stało, że nie wzięła

śpiwora. Skąd mogła wiedzieć, że czeka ją wycieczka w góry?

Zastanowiła się. To prawda, liczyła na to, że Daniel znajdzie dla niej jakąś

miękką, ciepłą kołdrę. Jeszcze poprzedniego dnia rano nie przypuszczała, że ten
dziewiczy ląd jest aż tak nieprzyjazny. Gdyby przed wyjazdem poszła do biblioteki
i spróbowała się dowiedzieć czegoś więcej o tych stronach, mogłaby się domyślić,
co ją tu może czekać.

background image

– Hej! Koniec sjesty! – zawołał Clarkson. Rzucił w jej stronę wolny koniec

sznura. Rozejrzała się po kuchni. Szukała czegoś, do czego będzie można przy
wiązać linkę.

Spostrzegła przy jednym z okien ułamany hak i kilka gwoździ po przeciwnej

stronie. Miała nadzieję, że lina okaże się dostatecznie długa, by można było ją
rozciągnąć pomiędzy tymi zaczepami. Wspięła się na palce, okręciła jeden koniec
wokół haka i podeszła do drugiego okna. Niestety do wymarzonego celu zabrakło
około dwudziestu centymetrów.

– Spróbuj jeszcze raz – rozkazał mężczyzna. Ale mówił już znacznie

łagodniej. Odetchnęła z ulgą.

Chociaż i tak nie mogła zrozumieć, dlaczego złościł się na nią. Nie miał

przecież żadnych powodów do nienawiści. Dziwiło ją to. Jeszcze godzinę temu wy
dawało się jej, że osiągnęli porozumienie, że działają razem, i to sprawiało jej
przyjemność. Teraz unikała jego wzroku. Bała się dalszych sprzeczek.

– Jak długo mam czekać? – zirytował się.

Nagle jej zdziwienie zmieniło się w gniew.

– Zamknij się wreszcie! – krzyknęła. – Jak ci się nie podoba to, co robię, to

sam się tym zajmij.

Podobnie jak on, nie należała do cierpliwych.

Jeszcze raz się zastanowiła, do czego można przywiązać linkę. Rozejrzała

się. Jej wzrok padł na wielki hak, wmontowany wysoko nad paleniskiem,
pomiędzy cegłami. Tym razem odległość nie była zbyt duża.

– Doskonale – mruknęła pod nosem.

Naciągnęła sznur, poprawiła węzeł. Poczuła dumę, dobrze wywiązała się ze

swojego zadania. To dodało jej odwagi.

– Myślałam, że taki silny człowiek jak ty mógłby mi pomóc – zwróciła się

do naburmuszonego towarzysza niedoli. – O co ci chodzi? Czy podczas tego
krótkiego spaceru ktoś ci nadepnął na odcisk? – spytała zaczepnie.

– Tak to można określić – odrzekł, i zanim Rory miała czas na

zastanowienie, podszedł do niej i wziął ją w ramiona.

Poczuła charakterystyczny zapach wilgotnego ubrania, pomieszany z wonią

jakiegoś męskiego dezodorantu…

background image

– Puść mnie – protestowała, daremnie próbując wyrwać się z uścisku.

Trzymał ją mocno, jakby bawiło go to, że dziewczyna chce się uwolnić.

– Puszczę cię, malutka, dopiero wtedy, kiedy będę miał na to ochotę.

Pamiętaj o tym.

Rory stopniowo traciła ducha walki. Urzekał ją magnetyzm jego ciała. Jej

serce dudniło głucho przy jego piersi.

– Teraz mogę cię puścić – powiedział wreszcie, choć już marzyła, że na

wieki zostanie w jego ramionach. – Masz robotę, nie chcę ci przeszkadzać.

Popchnął ją lekko w tę stronę, gdzie przedtem tak lekkomyślnie rzuciła na

podłogę mokrą kurtkę i bluzkę.

– Zajmij się tym. Tu nie ma służby. Chyba nie przypuszczasz, że ktoś

zaniesie ci to do pralni. Posprzątaj, nie mam zamiaru spać w takim bałaganie.

Popatrzyła na niego zaskoczona. Szybko jednak uświadomiła sobie, że racja

leży po jego stronie. Nie chciała się z nim kłócić. Umiał postawić na swoim i
musiała się z tym liczyć.

Posłusznie, chociaż z pewnym oporem, podniosła swoje rzeczy. Były teraz

nie tylko mokre, ale i brudne. Niepotrzebnie rzucała je na podłogę. Skoro znowu
zamierzała się w nie ubrać, powinny być czyste. Rory podjęła decyzję. Koło kuchni
stało stare wiadro. Sięgnęła po nie i ominąwszy Eryka, ruszyła w stronę drzwi.

– Co zamierzasz zrobić? – zapytał.

Nie spojrzała na niego.

– Te rzeczy są brudne. Chcę je uprać. Jak widzisz, nie jestem aż taką fajtłapą.

Postawiła wiadro na ganku. Miękka deszczowa woda doskonale nadawała się

do prania. Nawet Rory o tym wiedziała.

– Och, nigdy nie mówiłem, że jesteś fajtłapą – zaprotestował. Stał tyłem do

ognia, na jego twarzy kładł się cień. Bawiła go jej niepewność, cała ta sytuacja. –
Podejrzewam jednak, że przywykłaś do licznej służby i do tego, że wszyscy wokół
ciebie skaczą – dodał.

Jeszcze raz się najeżyła.

– Czemu tak myślisz? – zapytała.

Oburzyło ją to, co powiedział. Musiały istnieć jakieś powody, że

background image

zareagowała w ten właśnie sposób. Może zaczęła już widzieć siebie jako istotę
samodzielną, jako człowieka w pełni dorosłego. A może miała cichą nadzieję, że
Eryk patrzy na nią z szacunkiem, jak na kogoś naprawdę odpowiedzialnego.
Niestety, tak nie było.

– Zastanówmy się – powiedział protekcjonalnym tonem, jak do małej

dziewczynki. – To widać na pierwszy rzut oka, że jesteś zepsuta i rozpieszczona.
Świadczy o tym twój wyniosły sposób mówienia, twoje obrażone minki, i białe,
bardzo delikatne dłonie. – Chwycił jej rękę i podniósł do góry jak dowód rzeczowy.
Mówił dalej z dużą pewnością siebie.

– Zobacz sama, są tak gładkie i delikatne, jakbyś miała alergię na

jakąkolwiek pracę fizyczną.

Przez chwilę marzyła, że będzie trzymał jej ręce w nieskończoność…

– A jeśli powiem, że mam zwyczaj zmywać naczynia w gumowych

rękawiczkach, to mi uwierzysz?

– Nie.

– To już twój problem – rzuciła lekko i okręciła się na pięcie, by uciec od

ognistego spojrzenia bursztynowych oczu.

Ale silna, muskularna dłoń złapała ją za ramię.

– Mylisz się, to jest twój problem.

Eryk trafił w sedno.

– Nie myśl sobie, że będę ci usługiwać – mówił. – I dobrze ci radzę, traktuj

swoje obowiązki poważnie.

– Właśnie taki mam zamiar – odpowiedziała cichym głosem. To było dla niej

jak przysięga, obietnica, że wytrwa.

Chociaż i tak odczuwała rozgoryczenie, znowu obudził się w niej bunt.

Irytowała ją ta jego protekcjonalność. Pomyślała ze złością, że mimo wszystko to
był jej dżip i ona tu powinna grać pierwsze skrzypce. Ale zaraz przypomniało jej
się, że dżip nie należał do niej, ani ona nie była tu aż tak ważną osobą, jak tego
chciała. Eryk Clarkson onieśmielał ją i zarazem podniecał fizycznie. Była w tym
jakaś perwersyjna ekscytacja.

Płukała ubrania w wiadrze i nadal zastanawiała się nad sytuacją.

background image

Zdumiewała ją spostrzegawczość Eryka. Rozszyfrował ją bezbłędnie. Starała

się ze wszystkich sił zmienić ten stan rzeczy. Jednak Clarkson nie mylił się. Miał
dziwny talent – wydawało się, że potrafił przejrzeć ją na wylot. Przywykła do tego,
że jej usługiwano. Stale potrzebowała opieki. Nigdy dotąd nie musiała radzić sobie
sama.

– Tutaj powieś. Daj mi rękę – powiedział, kiedy wyjmowała z wiadra

wypłukane rzeczy. – A teraz pomóż mi ze śpiworem. Przytrzymaj tamten koniec –
komenderował. – Zależy mi na tym, żeby wysechł. Już teraz zaczyna robić się
zimno.

Kiedy śpiwór suszył się już na sznurze, Rory przyjrzała się Erykowi. Zdjął

buty. Postawił przy ogniu.

Rory nie miała już nic do roboty. Jej buty od dawna stały przy kuchni, a

dżinsy zdążyły wyschnąć, gdy spała.

Eryk zdejmował mokrą koszulę. Powiesił ją obok swojej kurtki. Rory aż

westchnęła. Nagi tors lśnił w blasku ognia. Patrzyła z podziwem na jego mięśnie.
Gdyby nawet przedtem wątpiła o jego sile, to teraz przekonałaby się ostatecznie.

A gdyby była tą odważną Rory z przeszłości, podeszłaby do Eryka i

przejechała palcami po jego włosach na brzuchu, potem wzdłuż linii mięśni…
Miała na to ogromną ochotę. A teraz nagle ogarnął ją wstyd.

Nie potrafiła sobie tego wyjaśnić. Cieszyła się, że w półmroku nie widać jej

zaróżowionych policzków.

Podeszła do drzwi wyjściowych i otworzyła je.

Zapadał już zmierzch. Nad drzewami wisiała niebieskawa mgła, tajemnicza i

groźna w strugach deszczu. Było zimno. Rory zdziwiła się, skąd takie niskie
temperatury w środku lata, ale zaraz sobie przypomniała, że znajduje się w kraju
położonym na dalekiej północy. Ogarnęło ją przytłaczające poczucie osamotnienia.
W tej prymitywnej, zniszczonej, źle wyposażonej chatce było bezpiecznie. Ciepło i
sucho. Teraz, stojąc na zewnątrz, odczuwała taki sam strach, jak wtedy, kiedy szła
tutaj wąską ścieżką. Ten groźny, bezludny kraj wiele wymagał od swoich
mieszkańców. Teraz już była tego pewna. Wzdrygnęła się.

– Chodź do ognia, ogrzej się – dobiegł ją głos Eryka. – Obiecuję, że nie

zrobię ci krzywdy. – Podszedł do niej i delikatnie położył rękę na jej ramieniu. Ta
dłoń była tak ciepła, gest tak wzruszający, że mało brakowało, a rozpłakałaby się.
Eryk lekko ujął jej podbródek i obrócił ku sobie jej twarz. Musiała patrzeć mu w

background image

oczy. Widział emocje wypisane na jej obliczu. – O co chodzi, malutka? – zapytał.

Opuściła wzrok. Patrzyła teraz na jego klatkę piersiową, muskularną i

porośniętą ciemnymi kręconymi włosami. I już od razu wiedziała, że popełniła
kolejny błąd. Najgorszy z możliwych. Nagle znalazła się we władaniu tęsknoty i
pożądania. Pragnęła dotykać i być dotykaną, znaleźć się znowu w jego ramionach.

I znów delikatnie napierał na jej podbródek, by spojrzała mu w oczy.

– Ty się mnie nie boisz, prawda?

Przełknęła ślinę. Energicznie potrząsnęła głową. Bała się panicznie, ale za

nic w świecie nie przyznałaby się do tego.

Z całej siły zacisnęła pięści. Bolały ją dłonie. Tak bardzo pragnęła

wyciągnąć rękę, dotknąć go.

– A jego się boisz? – zapytał szorstko. Jego łagodność znowu ulotniła się bez

śladu.

– Kogo? – uniosła brwi ze zdziwienia.

– Wydaje mi się, że mówiłaś do niego „Daniel”. Tego człowieka, który tak

gwałtownie zakłócił wczoraj nasze miłe popołudnie.

– Daniel? Można powiedzieć, że trochę się go boję – zadrżał jej głos. Nie

chciała poruszać tego tematu.

Miała nadzieję, że Erykowi taka odpowiedź wystarczy. To był pewien rodzaj

lęku, na pewno jednak zupełnie inny niż to, o czym prawdopodobnie myślał
Clarkson.

Kochała i uwielbiała swojego brata i obawiała się przysporzyć mu kłopotów.

Doskonale zdawała sobie sprawę, że musiał skontaktować się przez radio ze
swoimi kolegami z obozu. Na pewno już wiedział, że nie dotarła do celu.
Wyobrażała sobie, jak się teraz denerwuje, a nawet więcej: chory z przerażenia
odchodzi od zmysłów. Tak, na pewno w jakiś sposób bała się go. Wiedziała jednak,
jak bardzo ją kochał; odwzajemniała i szanowała tę miłość.

Eryk raz jeszcze spojrzał jej w oczy.

– Chodź już, nie zrobię ci krzywdy – powtórzył.

– Przygotujemy kolację, a potem porozmawiamy.

– Wziął ją protekcjonalnie za ramię i odeszli razem od uchylonych drzwi, od

background image

zimnego i groźnego świata na zewnątrz. Zaprowadził ją do ognia. Znowu był
ciepły i opiekuńczy. Czuła się zrozpaczona. O ile łatwiej przychodziło jej odpierać
jego magnetyzm, kiedy kpił sobie z niej, kiedy próbował ją upokorzyć. – Nie
zrobię ci krzywdy – powiedział.

Teraz Rory już wiedziała, że Eryk Clarkson jest najbardziej czarującym

mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkała. Nie mówiąc już o tym, że
najprzystojniejszym.

Na szczęście, zamiast dalej kusić ją swoją atrakcyjnością, usiadł przy ogniu i

domagał się, żeby przygotowała kolację.

– Teraz twoja kolej – poinformował ją.

– Ale ja wcale nie jadłam, kiedy była twoja kolej – poskarżyła się.

– Twoja strata – mruknął. – Teraz musisz się najeść, bo w końcu umrzesz z

głodu.

Prawdę powiedziawszy, czuła jak żołądek ściska jej się z głodu. Od

śniadania upłynęło już wiele czasu i chociaż Rory ponad wszystko stawiała kubek
kawy, to przecież nie mógł jej wystarczyć. Sięgnęła po puszki z wieprzowiną i
fasolą, przyniesione niedawno z samochodu przez Eryka.

Otworzył je dość szybko. Posługiwał się cążkami do paznokci z coraz

większą wprawą. Później przyglądał jej się z rozbawieniem, jak próbowała
utrzymać garnek nad ogniem na dwóch metalowych prętach tak, żeby się nie
przewrócił. Trzeba było przy tym niemało się namęczyć, a po ugotowaniu potrawy
postawić to wszystko na ziemię.

Eryk czekał, aż sama się z tym upora, nie udzielał jej żadnych porad, ani też

nie kwapił się do pomocy. Wkrótce jedzenie było gotowe. Pachniało smakowicie.
Rory znalazła w chacie kilka starych cegieł i ułożyła z nich mały stoliczek.

– Podano do stołu – zawołała.

– Doskonale! – Eryk kiwnął głową z uznaniem. Potem zaczął pałaszować z

zadziwiającym apetytem.

Rory sięgnęła po łyżkę z kory. Potrawa wydała jej się zaskakująco smaczna.

Kiedy się już najadła, patrzyła, jak jej towarzysz niedoli kończy swoją

porcję.

– Jak to możliwe, że jesteś taki chudy, skoro tak dużo jesz – śmiała się.

background image

– Cóż, dużo pracuję – mruknął. To było bardzo ogólnikowe wyjaśnienie.

– A co robisz? – zapytała. – Mówiłeś coś o jakimś biznesie. Czym się

właściwie zajmujesz? – nalegała, próbując zaspokoić ciekawość. Miał dobry
humor, to jej dodawało odwagi.

– Handel nieruchomościami, tu i ówdzie jakieś inwestycje..

– A gdzie mieszkasz?

– W San Francisco, mam też udziały w firmie w Los Angeles i często tam

jeżdżę. W ogóle dużo podróżuję.

– Jesteś żonaty? – To pytanie zadała zupełnie nieoczekiwanie nawet dla

samej siebie.

Przejechał palcami po brodzie.

– Co to? Przesłuchanie?

Rory zignorowała to, co powiedział. Zielone oczy błysnęły wyzywająco.

– Powiedz: tak czy nie?

– Co takiego? – droczył się z nią.

– Czy jesteś żonaty? – powtórzyła z westchnieniem. Miała nadzieję, że jej

zainteresowanie nie jest zbyt nachalne.

– Nie – padła krótka, prosta odpowiedź.

– Dlaczego nie?

Zaśmiał się.

– Czy nie jest to trochę zbyt osobiste pytanie?

Nie zraziło jej to. Powiodła wzrokiem po kuchni.

– A czy to nie jest wystarczająco osobista sytuacja?

Przez dłuższy czas przyglądał jej się z namysłem.

– Masz rację… – przyznał w końcu. Ale zaraz dodał – Powiedz mi w takim

razie, kto to jest Daniel.

Mogła się tego spodziewać. Była zanadto dociekliwa. Teraz on weźmie ją w

background image

krzyżowy ogień pytań. To oczywiste, swoją dociekliwością dała mu na to
przyzwolenie.

– Daniel? – powtórzyła. Jakoś nie miała ochoty przyznawać się, że to jej

brat.

Jego oczy przewiercały ją na wylot, domagając się odpowiedzi.

– Tak, Daniel.

– Daniel to ktoś, kogo bardzo kocham – powiedziała cicho. Patrzenie na

Eryka sprawiało jej ból, więc odwróciła się od niego. Spoglądała w ogień, modląc
się, żeby nie zadawał następnych pytań.

– Skąd to wzięłaś? – zawołał nagle. Teraz jego głos był twardy i

bezwzględny. Wyjął z tylnej kieszeni swoich dżinsów mapę i podsunął jej pod nos.
Tę samą, którą zabrała Danielowi, by według niej odszukać obozowisko. Musiał ją
zabrać z dżipa. Punkt docelowy zaznaczony był krzyżykiem.

Poczuła się zaskoczona.

– To Daniela – mruknęła z zakłopotaniem. – On tam pracuje – wskazała

zaznaczone miejsce. – Co w tym złego? – zapytała, zdziwiona intensywnością jego
spojrzenia.

– Czy właśnie tam jedziesz?

– Tak.

– W jakim celu?

– Wiozę… Do licha, to nie twój interes – odpaliła, niepewna, czy w ogóle

powinna mu coś mówić.

Jego gniew wydawał się narastać.

– Mylisz się. To także mój interes. Ja też tam jadę.

– Ty? – zawołała. Zmarszczyła czoło. – Przecież mówiłeś, że jesteś na

wakacjach.

– To prawda. Podczas urlopu chcę obejrzeć obóz glacjologów. Staram się

łączyć przyjemne z pożytecznym. A teraz słucham: po co tam jedziesz?

Doszła do wniosku, że to może dobrze się składa, iż przynajmniej on wie, co

oznacza ten krzyżyk na mapie. Eryk mógł być jej przewodnikiem. Teraz już nie

background image

czuła się taka zagubiona. Musiała mu jednak wyjaśnić, w jakim celu tam jedzie.

– Jak już mówiłam – zaczęła – wiozę do obozu zaopatrzenie. Bardzo ważne

zaopatrzenie. Dodam jeszcze, że poważnie je uszczupliłeś.

Zignorował jej oskarżenie.

– Gdzie teraz jest Daniel?

– We Whitehorse – zaniepokoiła się, że będzie chciał dokładniej określić, co

łączy ją z Danielem.

– Nie wiedziałaś, co wieziesz – rzekł Eryk z wyrzutem.

– Ja… tylko żartowałam – mruknęła bez przekonania.

Przymrużył oczy i bacznie jej się przyglądał.

– Chciałbym, żebyś mi powiedziała, o co naprawdę tu chodzi.

Pochyliła głowę, żeby nie patrzeć mu w oczy, i znowu ujrzała przed sobą

jego muskularną opalona klatkę piersiową. Wreszcie odwróciła się do niego
plecami. Tak było najbezpieczniej.

On jednak nie pozwolił jej na ucieczkę. Przyciągnął ją ku sobie i przez

chwilę trzymał jak swoją ofiarę.

– Rory! – domagał się wyjaśnień – Co się z tobą dzieje?

Odpowiedziało mu milczenie.

Powoli, drżąc na całym ciele, podniosła wzrok. Później, biorąc głęboki

oddech, powtórzyła to, co już mu powiedziała.

– Wiozę zaopatrzenie do obozu.

– Wiem o tym – odburknął niecierpliwie. Jego palce boleśnie wpiły się w jej

plecy. Gruby sweter prawie nie złagodził siły uścisku. – Jaka jest w tym rola
Daniela?

– Jest dziennikarzem i pisze reportaż z pracy glacjologów. – Zdawało jej się,

że ujrzała w oczach Clarksona błysk zrozumienia, ale on wymierzył następny cios.

– Dlaczego nie wrócił do obozu razem z tobą?

– On… miał pewne opóźnienie we Whitehorse.

background image

– Nie wierzę ci. – Rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie. Wiedziała, jak szybko

tracił cierpliwość.

Rory też się zniecierpliwiła.

– A jak myślisz, jaka jest prawda?

Spojrzał jej prosto w oczy.

– Myślę, że wybrałaś się do obozowiska bez wiedzy i akceptacji Daniela.

Przestraszyła się. Eryk to nie był Daniel. Nie znała go, nie mogła mu ufać.

Nie miała pojęcia, co ten facet może zrobić, doprowadzony do furii. I mądrze
zdecydowała, że lepiej nie kusić losu.

– To nie jest dokładnie tak – wyjaśniła. – Daniel musiał czekać we

Whitehorse na jednego faceta, którego miał potem zawieźć do obozu. To jakaś
gruba ryba, sponsor całej tej ekspedycji.

Czymś go rozbawiła. Mogła przysiąc, że na chwilę pojawił się na jego

twarzy uśmiech. Potem znowu zapytał ostro.

– A dlaczego ty nie mogłaś poczekać razem z nim?

– Zaopatrzenie musiało być dostarczone jak najszybciej.

Zmarszczył brwi.

– Rory… – zaczął ostrzegawczo.

Nie chciała mówić nieprawdy, ale wolała uniknąć podawania mu

szczegółów.

– Powiedziałaś mi, że zniechęcał cię do tej podróży – przyłapał ją na

kolejnym kłamstwie. Nie miała pojęcia, jak się z tego wyplątać.

– Och, to zupełnie nie ma znaczenia! – krzyknęła. Zapędził ją w kozi róg

tymi pytaniami. Nie mogła na to pozwolić. – To nie ma znaczenia – powtórzyła.

Odsunęła się od niego. Nie rozumiała, dlaczego tak bardzo mu zależy na

poznaniu prawdy. Po co tak ją wypytywał? – zastanawiała się.

– Przyłapałem cię na gorącym uczynku. Muszę wiedzieć, o co tu chodzi.

Impulsywnie odskoczyła, doprowadzona do wściekłości.

– Na jakim gorącym uczynku? – krzyknęła z oburzeniem. – Co ty

background image

wymyślasz? To ja muszę wiedzieć, kim ty jesteś. To jest mój dżip, moje jedzenie i
moja dobra wola, że pozwoliłam ci…

Mówiąc to, przez cały czas była odwrócona do niego tyłem. Przykucnęła. A

wtedy pomyślał, że wygląda jak kocica wabiąca samca.

Zdziwiła się, kiedy usłyszała, że Eryk się śmieje.

– Chodź tutaj – rozkazał stanowczo, ale już bez gniewu.

– Nie! – mruknęła bez przekonania. Nie ufała mu.

Nastąpiło kłopotliwe milczenie. Krople deszczu głośno bębniły o dach.

– Rory, chodź tutaj.

Nawet nie drgnęła. Czuła jednak, jakby przyciągał ją do niego bardzo silny

magnez.

Jego słowa miały dziwną siłę, której nie mogła się oprzeć. Potrząsnęła

głową, lecz zdawała sobie sprawę, że zrobi wszystko, co on jej każe.

– Rory… – Usiadł przy ogniu.

Miał nad nią coraz większą moc. Hipnotyzował ją. Broniła się, starała się

zachować resztkę zdrowego rozsądku, ale i tak wiedziała, że to nie zda się na nic.
Wstała jak w transie i podeszła do niego. Zachowała świadomość tego, co robi, nie
mogła jednak temu przeciwdziałać.

Wyciągnął ręce. Objął ją w talii i przyciągnął bliżej do siebie, aż przysiadła

na jego kolanach. Miała teraz przed oczyma jego potężną sylwetkę. Gładziła go po
plecach, wodziła dłonią po jego owłosionym torsie. Przesuwała palcami po jego
ciele, ucząc się jego kształtu. Jej wargi drżały z emocji. Podniosła na niego wzrok.
Nabrała odwagi. W jego spojrzeniu nie było niczego takiego, co mogłoby ja
onieśmielić, zniechęcić. Łapczywie przylgnęła do jego ust. Zarzuciła mu ręce na
szyję. Przymknęła oczy i zatonęła w szczęściu.

Nie umiałaby dokładnie określić, w którym momencie przyłączył się do tej

gry miłosnej. Jego ręce nie obejmowały jej już w talii, wślizgnęły się pod sweter,
łagodne, rozgrzane, smakowały gładkość jej skóry. W miarę jak pieszczota stawała
się coraz bardziej namiętna, wzmagał się męski zapach jego ciała. To nie była tylko
droga woda kolońska, jakiej używał, to wydawało się znacznie bardziej bliskie sile
natury. I ekscytowało ją jeszcze bardziej.

Wargi mężczyzny drażniły jej ucho, potem smakowały szyję. Dłońmi nakrył

background image

jej piersi. Jęknęła. Po jej ciele rozchodził się ogień, tętnice pulsowały szybkim
rytmem. Jeszcze raz dotknął ustami jej ucha… I zanim mogła się zorientować, co
się dzieje, zręcznie zsunął z niej sweter. Potem ujął w dłonie jej twarz.

Instynktownie robiła to wszystko, co trzeba, by zadowolić mężczyznę. Nie

mógł wiedzieć, że jest dziewicą, że nigdy przedtem nie zaznała niczego
podobnego. Jej ciałem kierowały teraz najbardziej prymitywne potrzeby i tęsknoty.

Wkrótce jej stanik podzielił los sweterka.

– Pozwól mi, chcę patrzeć na ciebie – cicho powiedział Eryk. Czuła, jak pod

wpływem siły jego spojrzenia twardnieją jej brodawki, a potem całe piersi.

– Chodź tutaj – powtarzał z pasją, pożądaniem, namiętnością. Tym razem nie

musiał czekać, Rory zanurzyła się w jego owłosiony tors, przywarła do jego ciała.
Jęknął głośno. Twardy męski narząd naciskał na jej brzuch. Zadrżała.

Eryk zajął się teraz jej spodniami, zaatakował suwak.

– Eryku, proszę – szeptała błagalnie. Po raz pierw szy w życiu chciała

dawać, nie tylko brać. Po raz pierwszy była gotowa zaoferować mężczyźnie całą
siebie.

Nagle odsunął ręce od jej ciała. Rzekł spokojnie i cicho, ale stanowczo.

– Wystarczy na dzisiaj tej przyjemności. Chyba już ustaliliśmy, że ja tu

rządzę, prawda?

Nie czekając, aż odpowie na jego retoryczne pytanie, wstał i podszedł do

ognia. Dorzucił do niego kilka kawałków drewna. Potem usiadł przy palenisku,
niedaleko miejsca, gdzie porzucił klęczącą Rory.

Płomień płonął coraz gorętszy, ale dziewczyna drżała z zimna. To nie miało

nic wspólnego z temperaturą powietrza. Wręcz przeciwnie, w pomieszczeniu
zrobiło się ciepło. Próbowała jak najszybciej pozbierać rozrzucone ubrania, zakryć
nagość. Z trudem powstrzymywała łkanie, boleśnie upokorzona.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Pragnęła go. Jej ciało wciąż jeszcze drżało z podniecenia. Powoli, ale

boleśnie docierał do jej świadomości fakt, że została odrzucona. Poniżył ją,
upokorzył w wyjątkowo okrutny sposób. Gardził nią, czy też może nienawidził jej.
Nie potrafiła odgadnąć, jakie mógł mieć powody. Nigdy w życiu nie
przypuszczała, że może ją spotkać coś takiego.

Porzucił ją, pomimo że on także odczuwał podniecenie. Była tego całkowicie

świadoma.

Oczarował ją. Uległa jego sile. I nagle po kilku cudownych minutach, które

spędziła w jego ramionach…

Eryk widział jej pełne bólu spojrzenie. Doskonale zdawał sobie sprawę, jak

bardzo ją zranił. I nagle stał się zimny, nieczuły na jej cierpienie. Wzgardził nią,
choć całym ciałem błagała go o dalszą pieszczotę.

Nie umiała zrozumieć tego mężczyzny. Potrafił być tak ciepły i delikatny jak

nikt inny, a potem w ciągu paru sekund zmieniał się w gbura. Stawał się szorstki,
nieprzyjemny. Dał jej poznać pasję pożądania jak słodki smak miodu i szybko
usunął jej nektar sprzed nosa.

Nie pojmowała, co sprawia, że ten mężczyzna, którego znała niewiele dłużej

niż dobę, tyle dla niej znaczył. Dzięki niemu zaczynała poznawać swoje ciało.

Nigdy przedtem nie doznała takiej ekstazy, tak niewyobrażalnego szczęścia

w ciągu tak krótkiej chwili, w uścisku silnych ramion mężczyzny. I teraz, gdy
zabrakło jego pieszczoty, czuła przejmująca pustkę.

Patrząc w ogień, zastanawiała się, czy jej matka czuła się podobnie, kiedy

zostawił ich ojciec. Rory była wówczas za młoda, żeby poznać szczegóły tej
sprawy, a kiedy podrosła, zbyt przestraszona, aby pytać.

Nadszedł wieczór. Rory siedziała przy ogniu, pogrążona w myślach. Jeszcze

nie umiała znaleźć odpowiedzi na dręczące ją pytania.

Eryk wstał, by dorzucić drew do ognia. Także milczał. Może, podobnie jak

ją, również gnębiły go jakieś wspomnienia. Mógł mieć swoje problemy, własne
zgryzoty. Ale nie miała odwagi zapytać go o to.

Robiło się coraz później, choć nie wiedziała dokładnie, która jest godzina.

background image

Eryk wstał, wyciągnął z torby swój śpiwór, położył go przy ogniu.

Rory nadal trwała w odrętwieniu. Początkowo nawet nie słyszała jego słów.

Dużo później dotarło do niej znaczenie tego, co powiedział.

– Lepiej śpijmy tu razem. W nocy może być bardzo zimno.

Spojrzała na niego, jakby nie rozumiejąc. Stał przed nią, z rękoma opartymi

o biodra.

Nie mogła ulec jego sugestii, przynajmniej nie w takim stanie umysłu.

Potrząsnęła głową.

– Kładź się sam, nie jestem zmęczona.

Słyszała gorycz w swoim głosie, ale była zbyt przygnębiona, by się tym

przejmować.

Nie skomentował tego ani jednym słowem. Nie walczył z nią. Wsunął się do

śpiwora, odwrócił się do niej plecami. I już po chwili Rory usłyszała jego regularny
oddech. Od razu zapadł w głęboki sen.

Kiedy skierowała na niego wzrok, poczuła, że jej ból narasta. Wstała i

odeszła jak najdalej od ognia, ale także jak najdalej od swojego prześladowcy.
Tutaj, w ciemnym kącie, położyła się na twardej podłodze. Pogrążona w myślach,
coraz częściej zerkała w stronę śpiącej postaci. Dziwne, ale nie czuła gniewu ani
złości, tylko ból związany z utratą czegoś naprawdę wspaniałego.

Leżała dość długo. Wydawało jej się, że minęły całe godziny. Eryk miał

rację, to była bardzo chłodna noc. Zrozpaczona odwróciła się twarzą do ściany. Nie
chciała już na niego patrzeć, to przekraczało jej siły. Pod powiekami zaczęły
gromadzić się łzy; potem popłynęły strumieniem po policzkach. To sprawiało jej
ulgę, pomagało rozładować nagromadzone emocje. W końcu łkanie wstrząsało
całym jej ciałem. Przemarznięta do szpiku kości podciągnęła kolana pod brodę,
zwinęła się w kłębuszek. Łzy płynęły nadal.

– Cicho, cicho, wszystko dobrze… już dobrze…

Otuliły ją czyjeś ramiona. Ktoś ją podnosił. Był ciepły, cierpliwy.

Z ulgą przyjęła zawieszenie wyroku. Wtuliła głowę w jego tors, płakała.

Poprowadził ją do ognia.

Łagodne słowa pieściły jej uszy.

background image

– Ty zamarzasz, malutka. Pozwól, rozgrzeję cię. – Impulsywnie zarzuciła mu

ręce na szyję. Łkania cichły, czuła teraz spokojny rytm jego pulsu.

Doprowadził ją bardzo blisko paleniska.

– Usiądź tutaj. – Przyklęknął przy niej. – Muszę dorzucić do ognia – mówił

cichym, łagodnym głosem. – Przemarzłaś, Rory, zostań tutaj, zaraz do ciebie
wrócę.

Pozwoliła mu odejść. Obserwowała, jak bierze więcej drewna, jak dorzuca je

do płomienia.

Kiedy wrócił, łzy zdążyły już obeschnąć. Nadal drżała z zimna. Od

chłodnego powietrza zdrętwiały jej palce i stopy.

– Nie walcz ze mną teraz, Rory – nakazał. – Będziesz chora, jeżeli nie

pozwolisz się ogrzać.

Sięgnął po śpiwór i przysunął go bliżej ognia. Ostrożnie ściągnął z niej

sweter, wiedząc, że jego własne rozgrzane ciało ogrzeje ją lepiej. Delikatnie
pomógł jej wsunąć się do śpiwora. Zamknął suwak.

Nie miała siły walczyć, nawet nie przyszło jej to do głowy.

Eryk wślizgnął się w śpiwór obok niej. Ich ciała znalazły się tak blisko, że

dotykała pośladkami jego bioder. Eryk masował jej dłonie, by je rozgrzać.

– Lepiej? – zapytał. Nie doczekał się jednak odpowiedzi. Po ciężkim,

męczącym dniu Rory wreszcie zapadła w błogi sen.

Dla Eryka był to czas wakacji. Mógł spać spokojnie. Odpoczynku nie

zakłócał dzwonek telefonu ani ostry dźwięk budzika.

Dla Rory ten dzień był podobny do wielu innych. Przynajmniej pod tym

względem. Nie musiała zrywać się z łóżka skoro świt. Nie miała żadnego ważnego
powodu, by wcześnie wstawać.

Powoli podniosła ciężkie powieki. I dopiero wtedy zdała sobie sprawę, gdzie

się znajduje. Leżała na boku, odwrócona w stronę dogasającego ognia. Za nią,
nieprzyzwoicie blisko, leżał mężczyzna. Z przerażeniem spostrzegła, że to, do

background image

czego przytulała głowę, nie było wcale poduszką, tylko jego muskularnym
ramieniem. Drugą ręką obejmował ją w talii. Mieli splecione nogi. Wewnątrz
śpiwora było rozkosznie ciepło, jej bose stopy wreszcie nie odczuwały zimna. Tak
naprawdę nie była aż tak bardzo przerażona czy też zdumiona całą tą sytuacją.
Czuła się jeszcze ociężała, rozleniwiona. Wypoczęła naprawdę wspaniale.

– Wreszcie powróciłaś do świata żywych – usłyszała głos mężczyzny.

Zdziwiła się, myślała, że Eryk jeszcze śpi.

– Która godzina? – zapytała.

– Dochodzi dziesiąta. – Znowu słyszała w jego głosie rozbawienie.

Dziesiąta! Nagle szeroko otworzyła oczy i energicznie obróciła się na drugi

bok. Spojrzała mu w oczy.

– Dlaczego nie obudziłeś mnie wcześniej? Już powinniśmy wracać do dżipa.

Z zainteresowaniem przyjrzał się jej wypoczętej twarzy, na którą znowu

wróciły kolory. Pamiętał jej blade policzki i przekrwione z niewyspania oczy.

– Naprawdę potrzebowałaś snu. To była ciężka noc – powiedział.

I chyba dopiero teraz Rory w pełni zrozumiała, jak komfortowo spędziła tych

kilka ostatnich godzin. Leżała rozgrzana, na wpół rozebrana, w jednym śpiworze z
najbardziej pociągającym mężczyzną, jakiego znała. Czuła, jak delikatnie poruszył
kolanem, uwięzionym pomiędzy jej udami. Próbowała odtworzyć sobie wydarzenia
poprzedniego wieczoru.

Dostrzegł, widoczne na jej twarzy, zakłopotanie.

– Mało brakowało, a zamarzłabyś na śmierć – przypomniał jej.

Odwróciła wzrok.

– Byłam bardzo zdenerwowana – mruknęła speszona.

– Mało nie zamarzłaś przez ten swój głupi upór – skarcił ją. Ale tym razem

nie było w jego głosie gniewu.

– Dziękuję – szepnęła. I zaraz się zdziwiła, że użyła tego słowa. Dawna Rory

uważała, że należy jej się cały świat i nikomu za nic nie musi wyrażać
wdzięczności.

– W porządku – powiedział cicho.

background image

Przyglądał się jej, ale tym razem wytrzymała jego spojrzenie. Ciepły blask

zielonych oczu także wyrażał wdzięczność.

Bursztynowe oczy mrugnęły do niej wesoło.

– Posłuchaj. Gdybyś obudziła się wcześniej, mogłabyś słyszeć inną melodię.

Spojrzała na niego ze zdziwieniem.

– Nic nie słyszę.

– No, właśnie. Deszcz ustał. Powinniśmy się już zbierać. – Patrzył na nią

badawczo. – Nie możemy niepokoić Daniela – dodał.

Drgnęła na wspomnienie brata. Daniel na pewno szalał z niepokoju. Nie

mówiąc już o tym, że gdyby ją teraz zobaczył, byłby wściekły. Daniel nigdy nie
prawił jej morałów, ale może właśnie dlatego, że jak do tej pory, mógł mieć do niej
całkowite zaufanie.

Na pewno nie miała ochoty dodatkowo komplikować i tak trudnej sytuacji.

– Tak, musimy już wstawać – szepnęła. Tym razem udzieliła mu

wymijającej odpowiedzi zupełnie nieświadomie.

I od razu chciała swoje słowa wprowadzić w czyn. Spróbowała wydostać się

ze śpiwora, ale Eryk objął ją tak mocno, że poczuła się jego więźniem. Spojrzała na
niego pytająco.

W ciemnych bursztynowych oczach zabłysły iskierki.

– Ślicznie wyglądasz, jak śpisz… bardzo ponętnie. Chętnie powtórzyłbym to

znowu. Do diabła z Danielem.

– Znęcasz się nade mną – odparła.

Uwolnił ją z uścisku. Wysunęła się ze śpiwora. Szybko się ubrała.

Pomyślała, że i jej było przyjemnie spać obok niego. Ona też chętnie powtórzyłaby
to znowu.

Kiedy otworzyła drzwi, ujrzała jasny, słoneczny dzień. Słońce stało już

wysoko na niebie. Powietrze zdążyło się nagrzać. Na dworze było cieplej niż
wewnątrz chatki. Wróciła po torebkę, założyła buty i kurtkę, i wyszła na zewnątrz.

Idąc do dżipa, nie oglądała się za siebie. Zbyt dużo wspomnień łączyło się

tym miejscem. Silne emocje, uczucie bólu i samotności, fascynacja mężczyzną.

background image

Na szczęście deszcz przestał padać już dość dawno, woda szybko wsiąkła w

piaszczystą glebę. Pozostały tylko największe kałuże.

Dżip stał nienaruszony. Drzwi były zamknięte, ze środka nic nie zginęło.

Zmiana koła okazała się trudniejsza, niż przypuszczali, jednak zdołali się z tym
uporać w pół godziny. I wreszcie znowu byli na trasie.

Rory cieszyła się, że jadą razem. Nie musiała już się obawiać, że nie

odnajdzie obozowiska. Miała ze sobą doskonałego przewodnika. Motocykl Eryka
został daleko w tyle, nie opłacało się teraz po niego wracać. Oboje chcieli jak
najszybciej dostać się na miejsce. Bali się trącić cenny czas.

Do celu nie było już daleko. Po godzinie dotarli do jakiejś osady, gdzie

mogli kupić gorącą kawę i paszteciki. Pieczywo nie było świeże, ale Rory jadła z
wielkim apetytem.

Teraz rozmowa była miła, oboje unikali kontrowersyjnych tematów.

Poprzedniego dnia zawarli rozejm i każde z nich starało się to uszanować. Kilka
drobnych sprzeczek nie miało tu większego znaczenia.

Rory z ulgą i zadowoleniem przekazała kierownicę Erykowi. Wydawał się

całkowicie wypoczęty, ufała, że poradzi sobie na tej trudnej gruntowej drodze.
Dzięki temu mogła wygodnie siedzieć na swoim miejscu i podziwiać okolicę. To
była prawdziwa ulga. Obserwowała piękne widoki. Krajobraz zmieniał się
nieustannie. Jechali doliną rzeki, przez płaskowyże porośnięte świerkowym lasem.
Nad nim królowały ostre wierzchołki gór. Niżej, na zboczach pasły się owce.

Minęli grupę starych indiańskich grobowców. Na prośbę Rory, zatrzymali

się przy jednym z nich. W szklanych gablotach, które także się tu znajdowały,
mogli podziwiać kolorowe paciorki i wiele innych, starych ozdób, jakie pozostały
po tej dawnej cywilizacji.

Później zatrzymali się znowu. Tym razem, żeby obejrzeć małe wymarłe

miasteczko, położone nad brzegiem rzeki. Przyroda z powrotem wzięła ten teren w
posiadanie. Roślinność wdzierała się w każdą szczelinę zmurszałych budynków,
ustawionych szeregiem wzdłuż drogi. Rory widziała pokryte rdzą narzędzia
traperów, torujących sobie niegdyś drogę w leśnej gęstwinie. Wyobrażała sobie
poszukiwaczy złota,, którzy marzyli o bogactwie i szczęściu, a zamiast tego wiedli
trudne, samotne życie.

Koło budynków walały się stare puszki. W tej chwili nawet one wydawało

się Rory szczególnie piękne. Oglądała je z zainteresowaniem, próbując się w ten
sposób dowiedzieć, czym żywili się ludzie lasu. To podsycało jej wyobraźnię.

background image

Nad rzeką widziała pozostałości dawnych obozowisk. Znowu stare puszki,

śmieci, wypalone ślady po ogniskach.

Do obozu ekspedycji dotarli koło południa. Rory poczuła rozczarowanie, że

ich piękna, wspólna podróż dobiegła kresu. Na zboczu wysokiej, pokrytej lodem,
góry, dostrzegła rząd namiotów.

Nigdy by się do tego nie przyznała, ale towarzystwo Clarksona sprawiało jej

przyjemność. Czuła się zrelaksowana, uśmiechnięta i wypoczęta, jak chyba nigdy
przedtem przy mężczyźnie. To było dla niej nowe doświadczenie. Rozpierała ją
duma. Wytrwała w trudnych warunkach. Udało się. Nie chciała pamiętać o tych
kilku sprzeczkach, o paru nieprzyjemnych komentarzach. Eryk miał na nią jakiś
sposób, który pobudzał ją do efektywniejszej pracy, intensywniejszego istnienia.

Nie wiedziała, jak długo planował zostać w obozie, ani też, jak Daniel

zareaguje na jej przybycie. Czy znowu będzie próbował odesłać ja do domu? Po
ostatnich wydarzeniach umiała znaleźć w sobie dość siły, by mu się przeciwstawić.
A przynajmniej tak jej się wydawało.

Eryk skierował dżipa w stronę największego namiotu, przy którym stał stolik

z radiostacją. Czuwali przy niej dwaj mężczyźni. W jednym z nich Rory
rozpoznała swojego brata. Obaj natychmiast podnieśli głowy, gdy tylko usłyszeli
warkot silnika.

Daniel natychmiast rozpoznał dżipa i podbiegł do niego, zanim jeszcze

samochód się zatrzymał.

– Gdzie ty się podziewałaś? – krzyknął na widok Rory. – My tu odchodzimy

od zmysłów. Górskie pogotowie przeszukuje teren, policja patroluje drogę…
Wszyscy szukają ciebie i Eryka Clarkso… – nie dokończył zdania. Dopiero teraz
spostrzegł, kto siedzi obok jego siostry. Zmarszczył brwi. Ale jego towarzysz już
witał się z Clarksonem.

– Eryk! – zawołał tamten, wyciągając rękę i uśmiechając się szeroko.

Więc na niego też ktoś czekał – pomyślała Rory. Szczupły blondyn w

okularach, kolega Daniela, entuzjastycznie ściskał rękę Eryka.

– Niepokoiliśmy się o ciebie. Daniel czekał we Whitehorse, potem

dostaliśmy wiadomość, że sam wyruszyłeś do obozu… A co z twoim motocyklem?
Wszystko w porządku?

Powoli elementy łamigłówki złożyły się w umyśle Rory w jedną całość.

Zrozumiała, dlaczego Eryk się wkurzył, gdy znalazł w samochodzie mapę z

background image

zaznaczonym celem wyprawy i wypytywał ją jak prokurator. Teraz było oczywiste,
czemu go interesowało, po co tam się wybiera. Wyjaśniło się, dlaczego go
rozśmieszyła, mówiąc o grubej rybie – sponsorze ekspedycji. To był Eryk
Clarkson, fundator projektu, który przyjechał na inspekcję. Spojrzała na niego
rozbawiona.

Śmiał się.

Potem odwróciła się do Daniela i ujrzała w jego oczach zdumienie. Teraz

dostrzegł, że jest to ten sam mężczyzna, który z taką namiętnością całował jego
siostrę w hotelu.

Szybko jednak wziął się w garść. Wyciągnął rękę.

– Nazywam się Daniel Turner. Cieszę się, że mogłem cię poznać… Co się

stało z motocyklem? Mam nadzieję, że nic poważnego…

Eryka zaspokoiła ich ciekawość, nie wspominał jednak ani słowem o

pewnych wydarzeniach.

Rory przysłuchiwała się roześmiana, choć i trochę przestraszona. Eryk zdał

sprawozdanie z poprzedniego dnia. Więc to on był fundatorem projektu –
powtórzyła w myśli. To wszystko wyjaśniało – inteligencję, poprawne maniery,
zadbane dłonie…

– Cóż, Danielu, twoja dziewczyna przywiozła nie tylko zaopatrzenie, ale i

naszego zaginionego – zauważył blondyn w okularach. Wyciągnął dłoń w jej
stronę. – Wydaje mi się, że jeszcze nie zostaliśmy sobie przedstawieni. Daniel ze
strachu odchodził od zmysłów, że coś ci się stało i cały czas mówił przede
wszystkim o tobie. Nazywam się Christopher Winn. A Rory to jest zdrobnienie
od…

– Aurory. Aurora Matthews – Daniel dokończył prezentację. – Chris jest

naszym kierownikiem – wyjaśnił. Był grzeczny, lecz jego piwne oczy patrzyły na
siostrę przenikliwie. Jakby chciał ją ostrzec, że kara jej nie minie.

– Miło cię poznać, Chris – odparła z serdecznym uśmiechem. Potem

zwróciła się do Daniela. – Jakim cudem tak szybko tu się znalazłeś?

Z trudnością ukrywał emocję.

– Poszedłem na policję, skontaktowałem się z obozem. Kiedy mi

powiedzieli, że nie dotarłaś na miejsce, wynająłem samolot z pilotem i
przyleciałem tu dziś rano. Nie było sensu pozostawać we Whitehorse. Tym bardziej

background image

po tym, gdy dostałem wiadomość od Eryka, że jedzie do obozu na motorze. –
Spojrzał na niego podejrzliwie. – Policja sprawdzała drogę, a ja uznałem, że tutaj
będę bardziej użyteczny. Cały czas jesteśmy w kontakcie radiowym z policją i z
górskim pogotowiem.

Chris włączył się do rozmowy.

– Cieszymy się, że dotarliście cali i zdrowi. Mieliśmy już poważne obawy,

że spotkaliście człowieka śniegu. – Mówił ze śmiertelną powagą, tylko mrugnięcie
oka wskazywało na to, że żartuje. – Podobno grasuje w okolicy.

Rory natychmiast poczuła, że lubi tego mężczyznę. Był ciepły i szczery,

chociaż bardziej przypominał jej dyplomatę niż człowieka lasu. Chris wrócił do
radiostacji.

– Słyszałem, że przygotujesz reportaż z naszej pracy – usłyszała głos Eryka.

Mówił do Daniela.

Głęboki bas przywrócił wspomnienia wspólnej podróży. Próbowała sobie

wyobrazić Eryka jako człowieka bardzo bogatego, wszechwładnego szefa fundacji.
Trudno było uwierzyć, że to ten sam tajemniczy mężczyzna, który tak bardzo ją
zauroczył, a który jednocześnie irytował ją jak nikt inny.

Daniel odpowiedział mu z entuzjazmem.

– Tak, to fantastyczna możliwość obserwacji eksperymentów na żywo.

Informacje z pierwszej ręki. To dla mnie prawdziwy zaszczyt, że mogę w tym
uczestniczyć. Mój fotograf, Tony Tassinari, jest teraz na górze z całą resztą.
Ucieszy się, jak się dowie, że filmy wreszcie dotarły do obozu. – Skierował wzrok
na swoją siostrę. Rory wiedziała, że teraz musi zapaść wyrok.

– To zasługa tej uroczej młodej damy – nieoczekiwanie wtrącił Eryk.

Bursztynowe oczy patrzyły na nią z niezwykłą wnikliwością.

– Tak – zgodził się Daniel. – To na pewno jej zasługa, ale ona wraca jutro

rano do Whitehorse.

Rory otworzyła usta, żeby zaprotestować. Właśnie w tym momencie Chris

odszedł od radiostacji.

– Patrol zgłosił, że znaleziono porzucony motocykl, który z dużym

prawdopodobieństwem należy do Eryka Clarksona. – Uśmiechnął się do
wszystkich. – Będzie czekał na odbiór na posterunku we Whitehorse. Nie ma już
powodu do niepokoju.

background image

– Właśnie wyjaśniałem Erykowi, że Rory musi jutro wracać – Daniel zwrócił

się do Chrisa. – Tutaj by nam tylko przeszkadzała.

Rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie.

– Nie, nie, stary – zaprotestował Chris. – Skoro już do nas dotarła, nie widzę

powodu, by kazać jej się stąd zabierać. Będzie uroczym dodatkiem do naszej
wesołej paczki.

Znowu ze zdziwieniem usłyszała głęboki bas Eryka:

– W pełni zgadzam się z Chrisem – mówił. – Na pewno, Danielu, potrafisz

znaleźć dla niej jakąś robotę. Z pewnością jest wiele takich rzeczy, które wam,
panowie, niepotrzebnie komplikują życie. Dobrze by było powierzyć te prace
kobiecie. Wtedy łatwiej wam będzie skoncentrować się na badaniach naukowych. I
w ten sposób dziewczyna będzie mogła zarobić na życie.

Ledwie zauważalny uśmiech, jaki pojawił się na jego wargach, dał Rory do

zrozumienia, że nie pójdzie jej z nim łatwo. Na razie jednak obronił ją i była mu za
to wdzięczna. Zaczerwieniła się; modliła się w duchu, żeby nikt z obecnych tego
nie zauważył.

– Z przyjemnością pomogę wam w pracy, Christopher. Jestem pewna, że nie

sprawię kłopotu. Wyobrażam sobie, jak bardzo wy tutaj jesteście zajęci. – Nadal
speszona, uśmiechnęła się do Chrisa z wdzięcznością.

Daniel się zirytował.

– Rory, nie sądzę, żeby to był najlepszy pomysł. Nie masz właściwego

wyposażenia, nie wzięłaś śpiwora, odpowiednich butów. – Rzucił niechętne
spojrzenie na jej zabłocone kowbojki. Rano starała się doprowadzić je do porządku,
ale to okazało się niemożliwe. – Nie masz ciepłych ubrań – mówił. – I o ile dobrze
pamiętam, nie jesteś najlepszą kucharką. – Mrugnął konspiracyjnie na dwóch
pozostałych panów.

Rory nie miała zamiaru poddać się bez walki, chociaż wszystko, co

powiedział, było prawdą.

– O ile sobie przypominam, Danielu, ty także nie jesteś najlepszym

kucharzem. – Kpiarsko przymrużyła oczy. Potem się uśmiechnęła – Widzę, że wy,
panowie, zajmujecie się gotowaniem. Myślę, że nie przyjdzie mi to z większym
trudem niż wam. Tak się składa, że wczoraj przygotowałam obiad i żadne z nas się
nim nie zatruło.

background image

Miała nadzieję, że Eryk nie wystąpi w tym momencie z druzgoczącą krytyką

jej kulinarnych umiejętności. Zastanawiała się, jak Clarkson się zachowa.

– Jestem pewien, że Rory doskonale sobie poradzi – wtrącił Chris z

serdecznym, ciepłym uśmiechem. – Może wrócić z Erykiem pod koniec tego
tygodnia. – Zwrócił się do Daniela. – Gdyby miała wyjeżdżać już jutro, trzeba by
było zamawiać dodatkowy samolot. Tak będzie lepiej. – Spojrzał na Rory. –
Możesz mieszać z Danielem w jednym namiocie. Tony przeniesie się do kogoś
innego. Mam zapasowe śpiwory, dostaniesz jeden i jeszcze dodatkowe koce.
Daniel tak bardzo denerwował się o ciebie, że teraz z pewnością dołoży wszelkich
starań, żebyś dobrze się z nami czuła. Dżipa rozpakujemy później, chyba że
chciałabyś się tym zająć, Rory.

Oparł dłoń na ramieniu Eryka i chwilę potem obaj weszli do jednego z

namiotów.

Rory wiedziała, że nadszedł czas na szczerą rozmowę z bratem. Daniel objął

ją w pasie i poprowadził na drugi koniec obozu, do miejsca, gdzie leżały olbrzymie
głazy polodowcowe. Tam mógł być pewien, że nikt ich nie usłyszy.

Popatrzył na nią. Nie było w jego oczach złości. Mogła wyczytać w nich

miłość, troskę i ulgę.

– Bałem się o ciebie, mały głuptasie – oznajmił.

Potem wziął ja w ramiona i uściskał tak mocno, że mało brakowało, a

połamałby jej żebra. To właśnie był jej starszy brat, troskliwy i opiekuńczy.
Uśmiechnęła się i spojrzała w stronę dużego namiotu. Przeczucie jej nie myliło,
Eryk stał koło radiostacji i patrzył na nią. Celowo przedłużyła chwilę uścisku.
Niech sobie myśli co chce, to aroganckie zwierzę.

– Czy wszystko w porządku? – zapytał Daniel.

Przytaknęła.

– Na pewno?

– Tak. A dlaczego pytasz? – wyraziła zdziwienie. Wyglądało na to, że

Danielowi chodzi w tym pytaniu o coś więcej. – Przecież widzisz mnie tu całą i
zdrową, no nie? – dodała.

Usiadła na kamieniu. Daniel oparł ręce na biodrach i przyglądał jej się z

uwagą.

background image

– To, co mogę dostrzec gołym okiem, wydaje się w porządku. Może trochę

brudne, pogniecione i rozczochrane, ale z tym łatwo sobie poradzisz. Niepokoi
mnie raczej to, co kryje się pod powierzchnią. – Spojrzał na nią wymownie.

Rory domyślała się, o co mu chodzi, ale nie miała zamiaru ułatwiać mu

zadania. Milczała, odwracając wzrok.

– Rory, powiedz, czy coś się wydarzyło? – nalegał Daniel.

– Nie. Co mogło się wydarzyć? Przenocowaliśmy w szałasie… w takiej

opuszczonej chatce… Spędziliśmy tam noc, starając się, by było ciepło, sucho i
żebyśmy mieli co jeść. – Nadal unikała jego spojrzenia.

– Rory… zaczął znowu. Zaczynał tracić cierpliwość. – On nie próbował

dobierać się do ciebie, prawda? – zapytał wreszcie.

– Co takiego? – udała zdziwienie. – Ten wspaniały Eryk Clarkson miałby

robić coś takiego? Szacowny biznesmen na stanowisku miałby molestować biedną,
niewinną panienkę? – żartowała. – Nie, Danielu, twoja siostra nadal jest dziewicą –
zapewniła go, tym razem już poważnym tonem. – Jeżeli o to pytałeś. On nie… nie
próbował niczego takiego. – To było bliższe prawdy niż by sobie życzyła.

– OK. To duża ulga – westchnął. Miała wrażenie, że to naprawdę było dla

niego ważne.

Zdziwiona podeszła do niego bliżej.

– Czyżbyś naprawdę się tego obawiał? – zapytała.

– Oczywiście, że się obawiałem. Burza, a ciebie ani śladu. Nic, żadnych

wieści.

– Chodzi mi o to, czy się obawiałeś, że Eryk może mnie… skrzywdzić.

Znam twoje poglądy, ale myślę, że trochę mi ufasz – poczuła się dotknięta.

– Ufam ci, malutka, ale nie ufam jemu. – Wskazał ręką w stronę obozu. Eryk

siedział z Chrisem przy stole. Przeglądali jakieś mapy.

Czyżby Daniel wiedział coś, o czym ona nie wiedziała? Brat przyglądał jej

się badawczo.

– Nie jestem ślepy, Rory. Widziałem, jak on całował cię tamtego dnia w

hotelu. I… zdążyłem się zorientować, jaką on ma… reputację.

– Co o nim wiesz? – zapytała cicho. Za wszelka cenę chciała ukryć przed

background image

nim, jak bardzo ta odpowiedź jest dla niej ważna.

– Jest… kobieciarzem. Pozostawia za sobą tragedie, złamane serca… W

świecie biznesu wydaje się niemal geniuszem, ale w sprawach osobistych sieje
spustoszenie. Ma już na swoim koncie jedno tragicznie zakończone małżeństwo.

Rory nie mogła dłużej opanować ciekawości.

– Skąd wiesz? – zapytała poruszona.

– Opowiedział mi o tym dziś rano Chris. Czekanie zdawało się nie mieć

końca. Rozmawialiśmy. On, zdaje się, przyjaźni się z Erykiem od dawna. Dobrze
znał jego pierwszą żonę.

– Dlaczego Chris robi na jego temat jakieś brudne ploty? – oburzyła się

Rory. – Mówienie takich rzeczy o przyjacielu jest zdradą. – Gniewnie błysnęły jej
oczy.

Daniel mówił dużo spokojniej.

– Nie denerwuj się, obaj z Chrisem bardzo się baliśmy, nie tylko o ciebie, ale

i o niego. Chris twierdzi, że Eryk zdaje się szukać mocnych wrażeń. Kraksa
motocyklowa była najmniejszym nieszczęściem, jakie mogło się wydarzyć. Eryk
nurkował, latał na paralotni, brał udział w rajdach samochodowych…

– Nie mogę w to uwierzyć – mruknęła bardziej do siebie niż do niego. –

Wydawał się taki spokojny, solidny i zrównoważony.

Zauważyła, że jej brat uważnie jej się przygląda.

– Co ty wiesz o jego małżeństwie? – zapytała.

Powiedział jej, że nie jest żonaty. To była taka sama gra słów jak jej

odpowiedzi na pytania dotyczące Daniela. Nie zapytała, czy był żonaty. Użyła
czasu teraźniejszego.

– Ożenił się, tak zrozumiałem, z bardzo młodą dziewczyną – mówił Daniel.

– Była jeszcze bardzo dziecinna, nie umiała przystosować się do trybu życia, jaki
prowadził. On odnosił liczne sukcesy, ona czuła się w tym bardzo zagubiona. Po
paru latach rozwiedli się, a rok później ona popełniła samobójstwo. Jak widzisz,
mam swoje powody, żeby mu nie ufać.

Rory westchnęła. Tak wiele było do przemyślenia.

– Rory?

background image

Wydawał się taki zaradny, spokojny i praktyczny – zastanawiała się.

Wyglądało na to, że nawet w najtrudniejszej sytuacji potrafi sobie poradzić. Była
pewna, że ludzkie słabości go nie dotyczą.

– Rory, obudź się! Czy ty mnie słuchasz? – zniecierpliwił się Daniel. Oparł

rękę na jej ramieniu. Spojrzała na niego ze zdumieniem. – Czy on nie próbował na
tobie tych numerów? – zapytał. – Mam nadzieję, że nic się nie stało?

– Nie – zaprzeczyła z całą mocą. – Wszystko w porządku, naprawdę –

zapewniła go. Nigdy przedtem nie miała przed bratem tajemnic. Teraz jednak
wydarzyło się tyle dziwnych rzeczy. Nie potrafiła mu o tym opowiedzieć. – Ja…
lubię go, to wszystko. Nie robił nic z tych rzeczy, o których mówiłeś. Nie mogę
uwierzyć, że mówimy o tej samej osobie.

Daniel stał w milczeniu. Potem pogładził ją delikatnie po policzku.

– Jesteś jakaś dziwna. Co się wydarzyło w tej chatce?

Lekko wzruszyła ramionami. Sama siebie nie mogła zrozumieć.

– To było właśnie tak, jak on opowiadał – skłamała.

– Ale ty jesteś jakaś dziwna – powtórzył. – Zamyślona, pokorna. Nie ta

malutka, wesoła księżniczka, jaką zawsze byłaś. – Zmarszczył czoło i przyglądał
jej się z zakłopotaniem.

W końcu spróbowała ująć to wszystko w słowa.

– To, co się wydarzyło, wydaje się niezwykłe, Danielu. On był silny, bardzo

opiekuńczy i jednocześnie nalegał, żebym była samodzielna… – Nagle się
uśmiechnęła. – Nie zgadłbyś, sama ugotowałam tam obiad… – Daniel także się
roześmiał. – On mnie zachęcał do samodzielności. Sprawiał takie wrażenie, jakby
wiedział o mnie wszystko, chociaż mnie prawie nie zna. I z tego, co mówił,
wywnioskowałam, że… uważa mnie za… rozpieszczona i zepsutą. – Spojrzała na
brata zawstydzona.

– Czy możesz mi obiecać jedną rzecz? – zapytał Daniel z dziwną powagą.

Uniosła brwi, zdecydowana najpierw usłyszeć, o co chodzi, zanim mu

cokolwiek obieca.

– Nie angażuj się w to, Rory. Potraktuj doświadczenie ostatniej nocy jako

coś, co już minęło. Nie szukaj w tym niczego głębszego, żadnych dodatkowych
znaczeń. On może cię zranić, jeśli już tego nie zrobił. Nie chcę, żeby coś takiego

background image

się stało. On jest doświadczonym mężczyzną, szczególnie jeśli chodzi o kobiety.
Trzymaj się od niego z dala, Rory. To dla twojego dobra. Obiecasz mi?

– Nie mogę – szepnęła.

Upokorzenie, którego doznała, mogło być właściwą ceną za wszystko inne,

co przeżyła tej nocy. Nie chciała od tego uciekać.

– Niczego się nie doszukuję, Danielu. – powiedziała. – Rozumiem cię, ale

nie mogę niczego obiecać. To trudno wyjaśnić… – zawahała się. – On się upierał,
że jestem dorosła, wymagał ode mnie, żebym sobie radziła w trudnych sytuacjach.
Ty nie chciałeś się zgodzić na… moją dorosłość. – Przygryzła wargi, nie chciała o
tym mówić. – Danielu – dodała po chwili milczenia – jestem dorosła, mam teraz
inne potrzeby. Nie możesz tego zmienić. Musisz mi pozwolić popełniać błędy,
nawet jeśli to mogłoby mnie zranić, rozumiesz? – Zielone oczy błagały o
wyrozumiałość.

Patrzył na nią z miłością i zachwytem.

– Wiesz, kochanie, rzeczywiście robisz się dorosła, zupełnie inna niż kiedyś

– powiedział. Uściskał ją i poszli wyładować prowiant z dżipa.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Rory i Daniel kończyli rozładunek dżipa. W tym czasie zamienili zaledwie

parę słów. Każde z nich było pogrążone we własnych myślach, odległe o setki mil,
choć jednocześnie bardzo blisko siebie.

Rory ucieszyła się, że pozwolił, by towarzyszyła mu w tej pracy. Dźwigała,

wyjmowała, przepakowywała. Czuła, że odniosła zwycięstwo. I jeżeli nawet była
to tylko malutka cząstka sukcesu, sprawiała jej to radość. To pewne, że tym razem
Daniel potraktował ją jak dorosłą.

Wrócili do rozmowy, kiedy już wszystko zostało wyjęte z samochodu.

– Rory… tak sobie myślę… – Daniel zaczął z wahaniem. Przycupnął w

dżipie w otwartych drzwiach. Skinął na siostrę, by siadła przy nim. – Im wszystkim
się wydaje, że jesteś moją narzeczoną. Jak tylko tu przyjechałem, powiedziałem
Chrisowi, że odwiedziła mnie „dziewczyna” i oferowała swoją pomoc –
dostarczenie zaopatrzenia, podczas gdy ja musiałem czekać na Clarksona.

Rory spojrzała na niego zdziwiona.

– I co? Nie pytał, jak mogłeś na to pozwolić, by twoja dziewczyna samotnie

odbywała taką podróż? – zapytała, nawiązując do poprzedniej rozmowy.

Zaśmiał się głośno.

– On uważa, że dziennikarze są trochę szaleni i uparci. I jeżeli wybiorą sobie

jakiś temat do reportażu, to niełatwo z tego rezygnują. Wydaje mi się, że Chris
myśli, że jesteś typową dziennikarką, która zbiera bieżące informacje, czy też
pisuje pochlebne, typowo reklamowe artykuły dla jakiejś podrzędnej gazety.

Nagle uśmiechnął się szeroko. Zastanowiła się, co mogło go tak rozbawić.

– Nie masz pojęcia, jak dobrze pasujesz do tej wizji. Możesz mi pomagać,

tak jak Tony. Nasz fotograf, podobnie jak ty, nie jest urodzonym traperem. Po
wiedz, co myślisz o moim pomyśle… – znowu się zawahał. – Tu wszyscy są
przekonani, że jesteś moją narzeczoną – powtórzył. – Może po prostu nie będziemy
wyprowdzać ich z błędu. Niech wierzą w to, w co chcą. Mamy inne nazwiska. Nikt
nie odgadnie, że jesteś moją siostrą. W ten sposób będzie ci łatwiej, unikniesz
zaczepek… – Zawiesił głos, oczekując ostrego sprzeciwu.

Ale Rory nie protestowała. Poważ nie zamyśliła się nad tą propozycją.

background image

Zapadła cisza.

Daniel miał rację, musiała to przyznać. To mogło uchronić ją przed Erykiem,

a może nawet bardziej przed nią samą, tak bardzo podatną na jego magnetyzm.
Przecież ten pomysł nie był dla niej nowy. Już wczoraj wymyśliła coś podobnego.
Nie sprostowała, gdy Eryk po spotkaniu w hotelu mówił o Danielu jak o jej
chłopaku. Myślał, że są narzeczonymi. Potrzebowała takiej mistyfikacji. Czuła, że
całkowicie opuściła ją silna wola, urok tego człowieka działał na nią ze szczególną
mocą. Sama nie potrafiłaby się przed tym obronić.

I nie musiała kłamać, a tylko po prostu starannie dobierać słowa. Nie

widziała powodu, by uświadamiać Eryka, że sprawy pomiędzy nią a Danielem nie
wyglądają tak, jak on to sobie wyobrażał. Przynajmniej na razie. Miała nadzieję, że
może kiedyś nadejdzie odpowiedni moment i będzie mogła wyznać mu całą
prawdę.

Zachichotała. Poderwała się z miejsca i gorąco uściskała brata.

– Więc bądźmy wspólnikami w tym oszustwie. Myślę, że to brzmi

wspaniale… kochanie! – zawołała ze śmiechem. Pocałowała go w czoło. – A teraz
po wiedz mi, dokąd zanosimy resztę tych rzeczy.

Mężczyźni powrócili z gór późnym popołudniem. Czterech z nich jeszcze

nie znała. Chris szybko dokonał prezentacji, z entuzjazmem, którego Rory nie
mogła zrozumieć, dopóki nie zdała sobie sprawy, że to odnosi się nie tylko do niej,
ale też do Eryka.

Unikała jego spojrzenia, gdy Chris delikatnie wypchnął Eryka i ją do przodu.

– Panowie – zawołał do mężczyzn, którzy odkładali na miejsce sprzęt. –

Chodźcie się przywitać. Pozwólcie, że przedstawię wam naszych gości. Szef naszej
fundacji… Eryk Clarkson… – Mężczyźni wy mienili uścisk dłoni. – A to jest Rory
Matthews, przyjaciółka Daniela, która przyjechała na kilka dni trochę nam pomóc –
mówił Chris. – Rory, chciałbym, żebyś poznała resztę załogi. – Peter LeDuc –
wskazał na rudowłosego mężczyznę, stojącego najbliżej. – Peter jest rozrywany
przez wszystkie ekspedycje naukowe. Mamy to szczęście, że teraz jest z nami. W
zeszłym roku pracował w Alpach, dwa lata temu brał udział w podwodnych
pracach badawczych na Karaibach.

background image

Podała rękę Peterowi. Czuła, jak bardzo przydaje jej się teraz towarzyskie

obycie. Mimo że wszyscy wlepiali w nią oczy, potrafiła zachowywać się
całkowicie swobodnie.

– Miło mi cię poznać, Rory – rzekł z przyjaznym uśmiechem Peter.

Chris podszedł do następnego mężczyzny, bladego i chudego, który zupełnie

nie pasował do pozostałych.

– Tony Tassinari. Jest naszym fotografem. Porwaliśmy go siłą z

uniwersyteckiej ciemni, z Montrealu. Czasami mam wrażenie, że byłby
szczęśliwszy fotografując lody z kremem niż ten ogromny lodowiec – przy tych
ostatnich słowach mrugnął porozumiewawczo, ale zaraz potem przyjaźnie poklepał
Tony'ego po ramieniu i uśmiechnął się do niego z wyjątkową serdecznością.
Widoczne było, że darzy Tony'ego dużą sympatią.

– Miło mi cię poznać, Tony – mówiła Rory, wyciągając rękę. – Daniel

opowiadał mi o tobie. Cieszę się, że wreszcie mogłam cię poznać.

– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł Tony. – Jego blade policzki

lekko się zaróżowiły.

Daniel wspominał jej o tym, że Tony nie jest typem atletycznym, ale bardzo

wysoko cenił jego przygotowanie zawodowe. I wdzięczny był mu za to, że zgodził
się robić coś zupełnie innego niż praca w studio. Zawsze przecież mógł się od tego
wykręcić, nie musiał im pomagać.

Teraz Chris poprowadził ją ku dwóm mężczyznom silnej postury, o

podobnych rysach, chociaż jeden był brunetem, a drugi blondynem. Chris
uśmiechnął się, widząc w oczach Rory zainteresowanie.

– Nasi bliźniacy, Brian i Sean McGarrahamowie, znakomici naukowcy.

Zaliczyli oba bieguny i przez kilka miesięcy mieszkali za kręgiem polarnym.

– Bliźniacy? – zdziwiła się. Powiodła wzrokiem po ich twarzach. – Jeden

ciemny, a dragi jasny? – zapytała z niedowierzaniem.

– Ja jestem Sean. – Blondyn wysunął się do przodu. – Uważaj, żebyś nie

pomyliła mnie z moim bratem. On jest najlepszy i niezastąpiony – ostrzegł ją z
ciepłym uśmiechem.

– Ktoś z nas musi być lepszy – rzekł Brian z powagą. Podał jej rękę. – My

jesteśmy dwujajowi bliźniacy – wyjaśnił. – I dzięki Bogu, że nie stworzył mnie
takim jak on – wskazał na Seana. – Ktoś z nas musi należycie wypełniać

background image

obowiązki. – Rory miała uczucie, że Brian nie żartuje. Naprawdę uważał, że jest
lepszy od brata. Zastanawiała się, jak układały się sprawy między nimi.

Kiedy Chris dokończył prezentacji, wszyscy zaczęli przygotowywać się do

późnego obiadu.

– Chodź, Rory – zaczął Chris. – Dzisiaj oboje będziemy szefami kuchni. –

Ujął jej dłoń. Poprowadził ją do namiotu gospodarczego, gdzie stały konserwy,
dżemy i przetwory warzywne. – To nasza polowa lodówka – objaśniał. – Tu są
talerze, garnki i patelnie. Tu znajdziesz wszystko, co jest potrzebne do rozpalenia
ognia.

Christopher Winn był jej przewodnikiem, aniołem stróżem i wspaniałym

opiekunem. Pokazał jej, jak używać wyposażenie kempingowe, by przygotować
smaczne i pożywne posiłki. Życzliwie korygował jej błędy. Była mu wdzięczna za
to, że nie karcił jej na oczach innych. Cieszyło ją też i to, że okazała się pojętną
uczennicą. Jeszcze raz pomyślała o Monice, kochanej Monice, która wykazała
podobny takt i cierpliwość, ucząc ją podstaw prowadzenia domu. Tak samo, jak
kiedyś za Moniką, podążała teraz za Chrisem, śledząc każdy jego ruch. Musiała
sobie radzić, nawet w tych prymitywnych warunkach. Musiała dorosnąć do
wymagań, jakie stawiała przed nią niecodzienna sytuacja.

Tak bardzo skoncentrowała się na swoich obowiązkach, że prawie nie

zwracała uwagi na to, co działo się w obozie. Tylko raz, kiedy odwróciła głowę,
napotkała spojrzenie bursztynowych oczu. Z trudem wytrzymała jego wzrok.
Zastanawiała się, czy popatrzył na nią przypadkowo, czy też cały czas pozostawała
pod jego obserwacją. Przypomniało jej się, co opowiadał o nim Daniel…

Chris lekko odchrząknął, by wyrwać ją z zamyślenia. Zaczerwieniła się i

natychmiast wróciła do swoich obowiązków. Nie wiedziała, czy Chris wyczuł coś
niezwykłego w tej wymianie spojrzeń. Miała nadzieję, że nie.

Daniel, podczas gdy ona zajmowała się przygotowaniem obiadu, zniknął w

swoim namiocie, by uporządkować notatki. Chciał w najbliższych dniach wysłać
do redakcji część reportażu.

Później, przy kolacji, usiadł blisko Rory, jakby chciał podkreślić, że

dziewczyna znajduje się pod jego opieką.

Rozmowa dotyczyła eksperymentów, które przeprowadzał zespół. Rory

zauważyła, że Eryk brał aktywny udział w tej dyskusji. Najwyraźniej rozumiał
wszystkie sprawy techniczne, które jej sprawiały problem. Rory nie miała ochoty
wyjść na ignorantkę. Nie włączała się do konwersacji, co sprawiało, że czuła się

background image

bezpieczniej. Dodatkowo dało jej to możliwość bliższego przyjrzenia się grupie.
Poczyniła wiele ciekawych obserwacji psychologicznych. Te odkrycia wydały jej
się bardziej interesujące niż dane naukowe, które pojawiały się w czasie rozmowy.

W skład grupy wchodzili naukowcy: Peter, Sean i Brian oraz reporterzy:

Daniel i Tony. Całością kierował Chris, profesor koło pięćdziesiątki, człowiek o
ogromnym doświadczeniu w prowadzeniu tego rodzaju ekspedycji. Przed tą
wyprawą spędził wiele miesięcy w laboratorium, przygotowując testy.
Dziewczynie imponowało, jak taktownie i subtelnie potrafił kierować ludźmi.
Szanował cudzą opinię i inspirował swoich pracowników do samodzielnej pracy
naukowej. Rory pomyślała, że idealnie nadaje się na przywódcę wyprawy.

Peter LeDuc, rudowłosy, opalony na czerwono, był jego zastępcą i zarazem

prawą ręką. Troszeczkę młodszy, wykazywał dość duże zaangażowanie. Rory
podziwiała, jak uważnie potrafił słuchać Chrisa, a jednocześnie wypowiadać swoje
zdanie. Jego uwagi były trafne i świadczyły o dużej wiedzy.

A bliźniacy? Rory zauważyła jeszcze raz, jak bardzo się różnili. Wyglądało

na to, że nieustannie ze sobą rywalizują. Jasnowłosy Sean, lekkoduch,
uśmiechnięty i życzliwy, oraz wiecznie rozdrażniony Brian. Ich kłótnie musiały
sprawiać innym wiele uciechy.

Nagle spojrzała na swojego brata, jakby zobaczyła go po raz pierwszy. Był

najmłodszy ze wszystkich. Ciemny blondyn, o prostych włosach, troszkę
ciemniejszych niż jej.

Poczuła nagły przypływ siostrzanej miłości. Przytuliła się do niego.

Potem wyprostowała się gwałtownie i odruchowo zerknęła na Eryka. Ich

spojrzenia spotkały się. Wydawało jej się, że Clarkson jest całkowicie pochłonięty
rozmową. O czym mógł teraz myśleć? Miała wrażenie, że gniewa się na nią.
Gdyby nie to, że poprzedniej nocy jej nie chciał, mogłaby pomyśleć, że jest
zazdrosny. Spojrzała na niego z wahaniem. Nie, to było niemożliwe.

Teraz Daniel objął ją ramieniem. Zrozumiała, że w ten sposób chciał

pokazać całej reszcie, co ich łączy.

– Rory, tak sobie właśnie pomyślałem… – zaczął cichym głosem. –

Ponieważ masz zamiar zostać tutaj kilka dni, mogłabyś naprawdę bardzo mi
pomóc. Gdybyś zechciała uporządkować i przepisać mi na maszynie niektóre
notatki, byłbym ci ogromnie wdzięczny. Ta dyskusja przypomniała mi, jak wiele
jest tu danych technicznych, które chcę wykorzystać w reportażu.

background image

– Oczywiście, Dan, z przyjemnością ci pomogę – zgodziła się od razu. I już

widziała w marzeniach, że teraz wszyscy docenią fakt jej obecności w obozie.
Możliwe, że już zasłużyła na dobrą opinię. Jednak zapytała szeptem. – Czy
myślisz, że sobie poradzę? Nie jestem dobrą maszynistką.

– Pamiętam, że chodziłaś w czasie wakacji na kurs maszynopisania – zdziwił

się Daniel.

Rory wzruszyła ramionami.

– Ale ja mam podobno… złą koordynację ruchową… Ja piszę tak jakoś po

swojemu. Nie tak, jak uczą na kursach.

– Dobrze. I tak zrobisz to lepiej niż ja. Maszyna jest bardzo prosta w

obsłudze. Poza tym musisz mieć jakieś zajęcie na czas, gdy my wszyscy będziemy
w górach.

– W górach? – Drgnęła nerwowo. Wyglądało na to, że nie chciał, żeby z

nimi szła. – A czy ja nie mogę, Danielu… – zaczęła protestować.

– Przepraszam, Rory – usłyszała nagle głos Eryka, tym razem lodowaty i

nieprzyjemny. – Mam nadzieję, że nie wymagam od ciebie za wiele, ale proszę cię,
żebyś pozmywała naczynia po kolacji i trochę tu posprzątała. Teraz wybieramy się
z Chrisem i Brianem w góry. Ciekaw jestem, jak przebiegają prace i nie chciałbym
czekać z tym do jutra. Mam nadzieję, że jak wrócimy, zastaniemy w obozie idealny
porządek.

Bursztynowe oczy pociemniały. To było jednocześnie wyzwanie i

ostrzeżenie. Wiedziała, że musi mieć się na baczności. Eryk miał władzę, to on
dysponował pieniędzmi ekspedycji. Ale przede wszystkim liczył się jego autorytet i
doświadczenie. Musiała być czujna, tym bardziej, że mówił do niej przy
wszystkich.

Ucieszyła się, że wyznaczył jej zakres obowiązków. Dostała pracę jak osoba

odpowiedzialna i dorosła. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie gniewna mina
Eryka. Nie mogła zrozumieć, co się za tym kryje. Postanowiła się jednak nie
przejmować. Musiała odnaleźć w sobie siłę, wymyślić coś, żeby uporać się z robotą
i żeby zmywanie talerzy szło w parze z miłym spędzeniem czasu.

Szybko znalazła rozwiązanie. Rozejrzała się po uczestnikach ekspedycji i już

miała odpowiedź.

– Właśnie zamierzałam zabrać się do roboty – rzekła z uprzejmym

uśmiechem. Wstała energicznie, od rzucając do tyłu bujne loki.

background image

Ostentacyjnie powiodła wzrokiem po uczestnikach ekspedycji. Wzięła się

pod boki.

– Będę potrzebowała pomocnika. Zaraz, zaraz… Sean… czy mógłbyś mi

pokazać, gdzie… – Zawahała się. W normalnym domu zapytałaby o kuchnię. Tu
jednak wszystko było tak bardzo nietypowe. Spojrzała pytająco na Chrisa. Skinął
głową. Od razu zrozumiał jej prośbę o pomoc.

– W rzece – podpowiedział szybko.

Razem z Seanem zaczęli zbierać brudne talerze. Potem ruszyli w stronę

rzeki.

Rory poczuła dumę. Jej znajomość psychologii okazała się doskonała. Była

zadowolona z siebie. Wybrała odpowiednią osobę. Sean był życzliwy, pogodny i
bezpośredni. Prowadzili lekką, przyjemną rozmowę. Kucnął nad brzegiem rzeki i
od razu zabrał się do szorowania garnków. Słusznie przypuszczała, że wszyscy
mężczyźni mieli swoje dyżury w myciu naczyń. Widać było, że Sean robił to już
nieraz i doskonale wie, jak wziąć się do roboty. Nie miał pojęcia, że Rory
przygląda mu się uważnie, starając się nie pokazać po sobie, jak bardzo jest
niekompetentna.

Udając pogrążoną w rozmowie, uczyła się wszystkiego, co było tu

niezbędne, i po pewnym czasie już mogła pójść za jego przykładem. Wkrótce
naczynia były czyste. Rory pomyślała z dumą, że rozegrała wszystko prawidłowo.

Oprócz niewdzięcznej harówki kuchennej, nie miała tego wieczoru żadnych

kłopotów. Cieszyła się, że robi coś użytecznego, a Sean dwoił się i troił, by
zabawić ją rozmową. Opowiadał anegdoty o życiu obozowym. Wkrótce poznała
wiele interesujących szczegółów dotyczących członków ekspedycji. Pomyślała, że
nie pomyliła się w swojej ocenie tych ludzi. Fakty potwierdzały jej przypuszczenia.

– Najbardziej dziwi mnie Tony – mówił Sean.

Ze zdumieniem potrząsnęła głową.

– Dlaczego?

Skończyli już robotę. Siedzieli teraz na skałach w pewnej odległości od

brzegu. Czyste naczynia stały koło nich w skrzyni. Zmrok zapadał powoli, jak to
zwykle bywa w krajach położonych daleko na pół-» nocy. Jasne włosy Seana nadal
lśniły w wieczornym słońcu, kontrastowały z ciemną, opalona skórą. Rory
pomyślała, że jej towarzysz ma około trzydziestki. Był dość przystojny, dobrze
zbudowany. Przyglądała mu się z zainteresowaniem.

background image

W odpowiedzi na jej pytanie, Sean lekko wzruszył ramionami.

– Nie mogę zrozumieć, dlaczego przyjął tę robotę. On ma lęk wysokości… –

Spojrzał na nią i oboje wybuchnęli śmiechem.

Po paru chwilach Rory spoważniała. Zrozumiała, że nie było tu nic do

śmiechu.

– Chyba żartujesz – rzekła. – To okropne. Jak on sobie z tym radzi?

Sean znowu zachichotał, chociaż w jego odpowiedzi nie było nic złośliwego.

– On ćwiczy jogę. Głębokie oddechy. To prawdziwy cud, że potrafi

utrzymać kamerę wystarczająco długo, by zrobić dobre zdjęcie. – Przerwał na
chwilę, jakby żałując tego, co powiedział. – Za to jest doskonałym fotografem
studyjnym i genialnym wprost portrecistą – dodał. – Czy widziałaś jego prace?

Rory zastanowiła się, co odpowiedzieć. Jako dziewczyna Daniela powinna

być zorientowana w temacie. Co innego mówi się siostrze, a co innego swojej
kobiecie.

– Ach, niestety nie miałam okazji ich obejrzeć – odrzekła ostrożnie. – Nie

lubię za bardzo mieszać się w sprawy Daniela, przeszkadzać mu w pracy. Wiesz,
nawet w bardzo bliskiej znajomości potrzebny jest pewien dystans… – Z trudem
zdobyła się na uśmiech. Sean patrzył na nią ze zdziwieniem.

– W takim razie, co tutaj robisz? – zapytał.

Szybko musiała znaleźć jakieś wytłumaczenie.

– Nie widziałam go przez całe wakacje. A to z kolei za duży dystans… – Ta

odpowiedz wydała się trafić Seanowi do przekonania, Rory jednak na wszelki
wypadek czym prędzej zmieniła temat. – Oczywiście, czasami robię wyjątki…
Biedny Tony. Czy z nim naprawdę jest aż tak źle?

Sean z powagą skinął głową.

– Twój Daniel nie boi się niczego. Jest doskonałym alpinistą. Poza tym umie

postępować z ludźmi. Pomaga Tony'emu, potrafi zagadać, odwrócić uwagę, a w
trudniejszych sytuacjach po prostu robi za niego zdjęcia.

Nagle Rory ogarnął niepokój.

– Sean, powiedz mi, czy tutaj jest bardzo niebezpiecznie?

Lekko wzruszył ramionami.

background image

– Trudno ocenić niebezpieczeństwo, gdy styka się z nim na co dzień. Bo ja

wiem… Czasami się zdarza, że runie w przepaść skała, która przez całe lata nie
wzruszenie tkwiła na swoim miejscu. Trzeba uważać. I zdać się na łaskę boską –
zażartował.

Chociaż Sean starał się mówić z humorem, Rory zadrżała ze strachu. Po raz

pierwszy pomyślała o niebezpieczeństwie. Wiedziała, że Daniel pracuje w trudnych
warunkach, ale przedtem jakoś nie docierało to do jej świadomości.

Dopiero teraz zaczęła rozumieć, dlaczego był przeciwny jej przyjazdowi.

Mogła tu zostać. Musiała jednak dostosować się do wymogów, jakie stawiał
ludziom ten niełatwy kraj.

Kiedy wróciła do obozu, Chris i Eryk nadal byli w górach. Bnan i Tony grali

w szachy, a Daniel zapisywał coś gorączkowo w swoim notesie.

– Mam parę pomysłów, które muszę zanotować, zanim mi uciekną –

mruknął pod nosem. – Poczekaj, zaraz będę do twojej dyspozycji.

– Co mogę teraz robić?

– Za parę minut skończę i wtedy ci pomogę.

Rory usiadła na wielkim głazie polodowcowym i przyglądała się

obozowisku. Sceneria była piękna, choć surowa. Powietrze czyste i świeże,
nasycone zapachem trawy, liści, płonących szczap drewna. Karłowate wierzby na
polanie, dalej brzozy i świerki. Ponad tym wszystkim potężne, skaliste szczyty.
Przez wiele lat ten dziki, nieprzyjazny kraj odstraszał ludzi.

Rory podniosła głowę. Zobaczyła na niebie klucz kaczek. Pomyślała z

rozrzewnieniem, że nikt jeszcze nie odgadł, czym kierują się te ptaki, by dotrzeć do
odległego celu.

Słuchała szumu rzeki.

– Chodź, Rory – zawołał Daniel. Wyrwana z marzeń, szybko do niego

podbiegła.

Wyjaśnił jej, co ma robić. Do przepisania były dane techniczne, felietony,

osobiste uwagi Daniela, jakieś notatki… Niektóre rzeczy trzeba było dopiero
uporządkować.

Zdecydowała się zacząć od przepisywania. Usiadła „po turecku” na podłodze

namiotu, maszynę położyła sobie na kolanach.

background image

– Nie jest ci zimno? – upewnił się Daniel. Słońce chyliło się ku zachodowi,

grzało coraz słabiej. Rory miała na sobie ciepłą kurtkę. Na razie nie narzekała na
chłód.

– Jakie temperatury panują nocą w górach? – zapytała.

– Na pewno poniżej zera – odpowiedział. – Czy możesz już zacząć pracę?

– Tak jest! – zaśmiała się. I zaczęła powoli wystukiwać tekst. Dłonie

rozgrzały jej się od rytmicznego naciskania klawiszy.

Kiedy zaczęło robić się ciemno, zdecydowała:

– Resztę zostawię na jutro. – Wstała, odstawiła maszynę na miejsce i

podeszła do siedzącego przed namiotem Daniela. – Co teraz, braciszku? –
Zauważyła, że obóz opustoszał. Naukowcy znikli w swoich namiotach. Ogień
powoli dogasał. Na niebo wypłynął księżyc.

Daniel wskazał na leżące w pobliżu koce i śpiwory.

– To moje, a to dla ciebie. Czyż nie chcesz spędzić nocy u boku swego

kochanka? – zaśmiał się.

– Nie mogę kłaść się tak wcześnie – zbuntowała się Rory. – W końcu spałam

dziś do dziesiątej i wcale nie czuję się senna.

Twarz Daniela stężała i dziewczyna od razu zrozumiała, że palnęła głupstwo.

– Mamy takie zwyczaje, że wstajemy wcześnie i wcześnie chodzimy spać.

Ty rób sobie, co chcesz. Ja jestem zmęczony i kładę się spać. Tylko nie
przeszkadzaj innym. Oni mają za sobą ciężki dzień. – Widziała, że powstrzymywał
się od ostrych uwag.

Rory zdecydowała się nie drażnić go jeszcze bardziej.

– Och, może po prostu posiedzę tu chwilkę dłużej – powiedziała. Nawet

dogasający ogień wydawał jej się większą atrakcją niż spanie.

Daniel gwałtownie ujął ją pod ramię.

– Rory, czy ty czekasz na kogoś?

Od razu się domyśliła, o co ją podejrzewał. Zirytowała się.

– Oczywiście, że nie, Dan. Co za bzdura!

background image

Patrzył na nią z troską. Nie uwierzył jej.

– Daj spokój! – krzyknęła. – Po prostu chciałabym przez chwilę być sama.

Miałam zamiar pójść na spacer wzdłuż rzeki.

Ku jej zdumieniu, Daniel nie miał nic przeciwko temu.

– Dobrze, możesz się przejść. Weź moją kurtkę, bo robi się naprawdę zimno.

Wszedł do namiotu i za chwilę przyniósł stamtąd swoje puchowe okrycie,

które narzucił jej na ramiona. Wydała mu się teraz jeszcze drobniejsza, bardziej
bezradna.

– Czy jesteś pewna, że wszystko będzie w porządku? Może chciałabyś,

żebym poszedł z tobą? – zapytał, dziwnie wzruszony tym widokiem.

Rory uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.

– Nie, dziękuję, naprawdę chciałabym przez chwilę być sama. Od

wczorajszego południa cały czas ktoś ze mną jest. To nie potrwa długo. Życzę
miłych snów, Danielu – lekko uścisnęła mu rękę, a później skierowała się w stronę
rzeki.

Szła ścieżką, którą już znała. Nigdy przedtem nie chodziła na samotne

spacery. Zastanawiała się, czy Daniel zdziwił się tym, co powiedziała.
Niesłychanie towarzyska Aurora Matthews nigdy nie przepadała za samotnością.
Była gwiazdą, duszą towarzystwa, jeździła z jednej imprezy na drugą. A tutaj, w
dzikim, odludnym Jukonie poczuła, że chce być sama. Było wiele spraw, które
wymagały przemyślenia. Musiała w ciszy i skupieniu wysłuchać samej siebie.

Gdy tylko usiadła nad wodą, ogarnął ją błogi spokój. I chyba po raz pierwszy

w życiu pomyślała, że zasłużyła na ten odpoczynek. Solidnie na to zapracowała.
Napawało ją to dumą. Czuła, że ma teraz prawo tu siedzieć, podziwiać piękny
krajobraz. Woda błyszczała srebrem w świetle księżyca, kipiała, bulgotała.

Wiatr delikatnie poruszał gałęziami świerków. Rory pogrążyła się w

rozmyślaniach.

Pamiętała Yukon River we Whitehorse, potężną górską rzekę. Ta woda

wywarła na niej wielkie wrażenie, poruszyła jej myśli. Miała wtedy rację, ten
bezludny kraj, położony daleko na północy, stawiał ludziom wysokie wymagania.
Spędziwszy ostatnie dwa dni w tych stronach, wiedziała już, że się nie myliła. To
dawało jej pewną satysfakcję.

background image

Wtuliła się w kurtkę Daniela. Było ciepło, przytulnie. Teraz przepełniał ją

optymizm. Mogła odpowiedzieć temu krajowi, że zgadza się na stawiane jej
warunki. Znalazła w sobie dość siły, by być sobą, odnaleźć własną drogę.
Danielowi mogło to się podobać lub nie, ale to była jej decyzja.

Leniwie wodziła wzrokiem wzdłuż rzeki. Nagle coś przykuło jej uwagę.

Zamarła z przerażenia. Niedaleko, na gałęziach drzew kołysały się fosforyzujące…
ludzkie szkielety. Wiatr delikatnie poruszał liśćmi, niemal słyszała chrupot kości.
Serce podskoczyło jej do gardła. Gwałtownie poderwała się z miejsca. Stała
zesztywniała ze strachu, niezdolna odwrócić głowy. Dopiero po dłuższej chwili
Rory zorientowała się, co ją tak bardzo przestraszyło. To jasne gałęzie brzóz
odbijały światło księżyca, jaskrawo kontrastując z ciemnymi, matowymi
świerkami.

Rory przyłożyła dłoń do serca. Próbowała uspokoić oddech.

– Czy coś się stało? – głos był cichy, ale zabrzmiał znienacka tuż przy jej

uchu. Podskoczyła nerwowo.

Rozejrzała się. W pobliżu nie było nikogo.

Poczuła zapach znajomej wody kolońskiej, gwałtownie załomotało jej serce.

Natychmiast rozpoznała intruza.

– Przestraszyłeś mnie! – krzyknęła piskliwym głosem. Tuż obok niej stał

Eryk.

– Przestraszyłaś się czegoś wcześniej – powiedział. – Jeszcze zanim cię

zawołałem.

– Skąd ci to przyszło do głowy? – oburzyła się. Jeżeli już przedtem udało jej

się uspokoić oddech, to i tak na nic się to nie zdało. Trudno było oddychać
spokojnie w obecności tego mężczyzny.

– Obserwuję cię od dłuższego czasu…

– Co robisz? – zdenerwowała się. – Zakłócasz moją prywatność. Nie masz

prawa…

– Mylisz się, malutka – przerwał jej. – Ja byłem tu dużo wcześniej. To ty

zakłóciłaś moją prywatność.

– Ale… ja cię nie widziałam.

– Oczywiście, że nie. Nie jesteś zbyt spostrzegawcza.

background image

– Myślałam, że poszedłeś w góry z Chrisem i Peterem – powiedziała.

Naprawdę nie chciała go widzieć. Nie miała siły, by znowu walczyć z tym
szczególnym rodzajem pożądania Odchrząknął niecierpliwie. Rzucił okiem na
niebo.

– Być może zauważyłaś, że zapadł już zmrok. Dzień się skończył. Nie

planowałem spędzać nocy w górach – zakpił.

– To niedobrze – mruknęła pod nosem, odsuwając się od niego na

bezpieczną odległość.

– Co z tobą, Rory – żartował. – Dlaczego nie wrócisz do obozu, nie

przytulisz się do Daniela i nie zaśniesz słodko u jego boku? Nie ogrzejesz go, tak
jak słodko ogrzałaś mnie nie tak dawno?

Nie rozumiała, dlaczego tak bardzo ją ranił- Niesmaczny dowcip –

zauważyła.

– Nie tak bardzo niesmaczny – mężczyzna mówił cicho. Był z siebie

zadowolony. Jego głęboki bas do prowadzał ją do szaleństwa. – Raczej apetyczny,
aż odczuwam zazdrość. Stale się zastanawiam, dlaczego Daniel ma mieć całą
przyjemność tylko dla siebie, i jeszcze nie znalazłem odpowiedzi.

Zazdrość? Rory skupiła się na tym jednym, ledwie słysząc jego późniejsze

słowa. Zazdrosny? O czym, do licha, on mówi? Zazdrosny?

– Jak mi się wydaje, miałeś swoją szansę, i zmarnowałeś ją – zawołała. – Nie

chcę ci przypominać…

Była wściekła na siebie. Wcale nie miała zamiaru mówić takich rzeczy.

Rozjaśnił twarz w szerokim uśmiechu. W świetle księżyca jego zęby

błyszczały jak perły.

– Robię to, na co mam ochotę, malutka – oznajmił. – Poprzedniej nocy,

postanowiłem dać ci nauczkę i o ile pamiętam… odniosłem sukces. Dopiąłem swe
go. Ale dzisiaj może być zupełnie inaczej.

Znów poczuła słabość w kolanach. Za wszelką cenę starała się zachować

równowagę.

O czym on mówi? Chyba nie… Odsunęła się o krok. Czuła jego bliskość,

znów doszedł do głosu magnetyzm jego ciała.

Clarkson podszedł i pochylił się w jej stronę. Próbowała zająć myśli czymś

background image

innym. Bała się, że ulegnie pokusie. Ciało nie było już posłuszne jej myślom, miało
własną wolę, dążyło do zaspokojenia swoich potrzeb. Rozkazy wydawane przez
mózg straciły moc.

Było dostatecznie widno, by mogła wyczytać z jego twarzy pożądanie. Nie

potrafiła odwrócić się i odejść. Jej ciało żyło własnym życiem. Wiedziała, że zrobi
wszystko, czego on zapragnie.

Proszę, nie, Eryku – błagała w myślach.

– Nie!… Odejdź! – krzyknęła. – Zasłoniła się rękoma, jakby to mogło

pomóc. – Proszę, zostaw mnie samą, błagam cię – szepnęła, rozglądając się z prze
rażeniem na wszystkie strony. Nie mogła jednak liczyć na żadną pomoc.
Zdecydowała wreszcie, że od skoczy i schowa się za drzewo, ale w tym samym
momencie poczuła jego mocny uścisk. Chwycił ją już, po paru krokach.

– Puść mnie – pisnęła.

Jego głos był niski i chrapliwy.

– Dlaczego ze mną walczysz? Przecież i tak wiesz, jak to się skończy.

– Nie, nie, proszę, nie. – Wilgotne, zielone oczy patrzyły na niego błagalnie,

lecz on wcale się tym nie przejął.

– Pragniesz mnie. – Pogładził ją po policzku. – Mogłaś być tam razem z nim,

a zamiast tego wyszłaś na spacer sama. Pragniesz mnie. Czy możesz temu
zaprzeczyć?

– Owszem. Zaprzeczam temu – udało jej się wykazać silną wolę. Niestety

zaraz potem wtuliła się w jego kurtkę. – Zaprzeczam – powtórzyła.

– Zaprzeczasz? – Pochylił się, jego usta znalazły się tuż przy jej wargach,

lecz nie dotykał ich. To doprowadzało ją do szaleństwa. – Zaprzeczasz? – znowu
domagał się odpowiedzi.

Poczuła, że traci resztki silnej woli. Jęknęła nieświadomie, gdy jego ręka

zawędrowała pod jej kurtkę i pod sweter.

– Czy nadal będziesz zaprzeczać? – zapytał raz jeszcze. Słyszała w jego

głosie wzruszenie. Ujął jej podbródek i obrócił jej twarz ku sobie. Czekał na
odpowiedź. Już się nie bała. Jej pożądanie i jego męskość odniosły tryumf.

– Nie! – łkała cicho, potrząsając głową. – Jeden Bóg wie, jak bardzo tego

chcę, ale nie mogę.

background image

Nie czekał dłużej. Schylił się do pocałunku. Była tak samo spragniona jak

on. Zbliżył usta do jej warg, odpowiedziała mu pieszczotą równie namiętną.

Biodra Eryka przywarły do jej brzucha, dłonie błądziły pod jej swetrem.

Zarzuciła mu ręce na szyję, przylgnęła do niego. Języki z pasja podjęły dialog.

Nagle usłyszeli w oddali czyjeś kroki.

– Rory, gdzie jesteś? – to był głos Daniela. Podchodził coraz bliżej. Oboje

zamarli w uścisku, niezdolni do żadnego ruchu. Serca nadal biły we wspólnym
rytmie.

– Rory, jesteś tutaj? – zbliżał się coraz bardziej.

Eryk cicho zaklął, nieznacznie się odsuwając. Nadal trzymał rękę na jej

ramieniu, jakby chciał ją uspokoić, dodać otuchy.

– Rory? – głos dochodził z coraz bliższej odległości.

Eryk zrobił krok do tyłu, odpychając od siebie dziewczynę.

– Jestem tutaj, Danielu – zawołała, odsuwając się jak najdalej od Eryka.

– Rory, dzięki Bogu, tak się niepokoiłem… Tak długo się nie odzywałaś… –

Dopiero teraz zobaczył stojącego pod drzewem Eryka. – Rory – zapytał, nie
spuszczając z niego oka. – Czy wszystko w porządku?

– Tak, oczywiście. Przestraszyłam się i Eryk zajął mnie rozmową. Ze strachu

odchodziłam od zmysłów. Na szczęście Eryk był blisko.

– Na szczęście… – powtórzył Daniel z powątpiewaniem. Rory pomyślała, że

największe szczęście to to, że nie widzi jej twarzy. Od razu zorientowałby się, że
coś przed nim ukrywa. Gorączkowo szukała jakiegoś bardziej wiarygodnego
wyjaśnienia. Gdyby tylko Daniel znał prawdę… miałaby się z pyszna.

Daniel powoli skierował spojrzenie na siostrę.

– Czego tak się przestraszyłaś?

– Chodźmy – szepnęła. – Opowiem ci po drodze.

Poszli w stronę obozu. Opowiedziała mu o gałęziach brzozy i o szkieletach.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Daniel jej nie wierzył. Przypadkowe zjawienie się Eryka w chwili, kiedy

akurat najbardziej go potrzebowała, wydawało mu się zupełnie nieprawdopodobne.

Opowiedziała mu o cudownym zrządzeniu losu i nie komentował tego. Gdy

tylko wsunęła się do śpiwora, przykrył ją trzema ciepłymi kocami, pocałował na
dobranoc, a potem położył się przy wejściu. Przyjął taką pozycję, że nie mogła
wymknąć się z namiotu nie zauważona. Od razu też zwróciłby uwagę, gdyby ktoś
chciał złożyć im nieproszoną wizytę.

Nic nie mówił, ale całym swoim zachowaniem pokazał, jak mało ma do niej

zaufania. Dziewczynie było przykro z tego powodu, jednocześnie jednak czuła
wdzięczność do brata, że nie poruszał więcej tego tematu.

Postanowiła pracować tak sumiennie, by nie dać Erykowi pretekstu do

kolejnych upokorzeń. Ekipa szykowała się do wyprawy na lodowiec. Rory nie szła
z nimi. Miała zamiar przemyśleć w tym czasie wydarzenia ostatnich dni,
przeanalizować to wszystko, co działo się z nią w obecności Clarksona. Nie
potrafiła uporać się z tym problemem.

*

Śniadanie ktoś przygotował, zanim wstała. Podczas posiłku spotkała się z

Erykiem. Przywitał się z nią chłodno, ale uprzejmie. Później zupełnie nie zwracał
na nią uwagi. Traktował ją jak powietrze. Było jej to na rękę. Potrzebowała czasu,
żeby jeszcze raz spokojnie się nad tym zastanowić.

Po jedzeniu próbowała pomóc przy sprzątaniu brudnych naczyń. Odniosła

jednak wrażenie, że nikt jej tu nie potrzebował. Mężczyźni doskonale znali swoje
obowiązki. Wyrzucali resztki pożywienia do wielkiej beczki, stojącej przy wejściu
do namiotu-stołówki. Potem wkładali brudne talerze i sztućce do przygotowanych
w tym celu plastikowych pojemników. Rory nie miała tu nic do roboty. Mogła
tylko stać i obserwować.

Eryk wraz z resztą ekipy przygotowywał się do wymarszu w góry. Rory

doszła do wniosku, że zanim obóz opustoszeje, powinna zapoznać się dokładniej ze
swoimi obowiązkami.

Podeszła do Chrisa. Był sam. Siedział przed namiotem i przeglądał jakieś

papiery.

background image

– Chris… – zaczęła z wahaniem. – Czy mógłbyś poświęcić mi chwilę czasu?

Blondyn odwrócił się do niej.

– Oczywiście, Rory – rzekł z serdecznym uśmiechem. – O co chodzi?

– Będę cały dzień na was czekała. Chciałabym… być użyteczna. – Zaczęła

go wypytywać, co mogłaby robić, kiedy usłyszała nad uchem dobrze znajomy głos.

– Już teraz, zamiast gadać z Chrisem, powinnaś pomagać Brianowi pakować

lunch. – Bursztynowe oczy wpatrywały się w nią z gniewem. – Potem, –
kontynuował Clarkson – powinnaś pozmywać po śniadaniu. To może zająć ci
nawet cały dzień – naigrywał się z niej z wyraźną przyjemnością. – Tym razem nikt
ci nie pomoże dźwigać kontenerów. Będziesz musiała zrobić co najmniej trzy
kursy do rzeki i z powrotem. Następnie musisz przewietrzyć namioty i śpiwory…
Czy coś jeszcze, Chris? – oderwał wzrok od Rory i spojrzał pytająco na
komendanta.

– Czy tego nie będzie trochę za dużo, Eryku? – rzekł tamten, nieco

zaskoczony.

– Na pewno nie, jeśli Rory chce zapracować na swoje utrzymanie. Ale być

może wcale jej na tym nie zależy i będzie wolała spędzić kilka godzin opalając się
na dachu dżipa i przepisując notatki dla tego swojego… – urwał niespodziewanie i
po prostu odszedł, pozostawiając ciężką ciszę.

Rory nie odzywała się. Nie chciała prowokować awantury.

Chris ze zdumieniem potrząsnął głową.

– Zastanawiam się, co w niego wstąpiło – mruknął.

– On już chyba taki jest – powiedziała Rory, starając się zachować spokój.

– Hm? – mruknął Chris, dziwnie zamyślony. Patrzył na znikającą w oddali

sylwetkę przyjaciela.

– Och, nic takiego… Przepraszam, to ja już wezmę się za robotę – szepnęła.

Odwróciła się, by odejść.

Chris delikatnie dotknął jej ramienia.

– Posłuchaj, Rory, nie musisz się przejmować. Nikt z nas nie jest fanatykiem

nieskazitelnej czystości i o ile sobie przypominam, dotyczy to też Eryka.

– Nie, nie, cieszę się, że mogę się przydać – zaprotestowała. – Poradzę sobie

background image

z tym wszystkim, przynajmniej tak mi się wydaje. – Uśmiechnęła się. – Może
nawet znajdę trochę czasu, by poopalać się na dachu dżipa.

Dumnie odrzucając włosy z czoła, podeszła do stolika, przy którym siedział

Brian.

Już od samego początku wykazywał dużo mniej cierpliwości niż Sean. Tutaj

on dyrygował robotą. Starała się posłusznie spełniać wszystkie jego polecenia,
choć to na pewno nie było łatwe. Co parę minut upominał ją w dość nieprzyjemny
sposób.

– Uważaj! – krzyknął, kiedy zapakowała kanapki na dno torby, a potem

nonszalancko wrzuciła na nie pomarańcze.

Eryk, mówiąc o naczyniach, miał rację. Musiała zrobić trzy kursy do rzeki,

tam i z powrotem. Szorowała patelnie i kubki po kawie, próbowała zmyć w zimnej
wodzie tłuste talerze, odskrobywała zaschnięte resztki po jajku. Kiedy wreszcie
naczynia lśniły czystością, ubranie Rory było mokre i brudne. Przebrała się i
odbyła czwartą podróż do rzeki, by uprać to, co tak bezmyślnie zabrudziła.
Pocieszała się potem, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Wpadła na
świetny pomysł, żeby następnym razem zrobić sobie z ręcznika fartuch.

Przewietrzenie namiotów i śpiworów okazało się dużo lżejszą pracą niż

zmywanie naczyń. Problemy pojawiły się dopiero wtedy, kiedy przyszło jej przy
pomnieć sobie, który śpiwór pochodził z którego na miotu. Na pierwszy rzut oka
niczym się nie różniły.

Wszystkie były tego samego koloru, nie miały żadnych znaków

rozpoznawczych, a przynajmniej Rory nie była w stanie niczego takiego dostrzec.
Wiedziała jednak, że każdy będzie umiał rozpoznać, który śpiwór do kogo należy.
Zła z powodu własnej bezmyślności, ułożyła śpiwory jeden na drugim. Musiała po
czekać, aż mężczyźni wrócą z gór.

Minęło południe. Jak dotąd pracowała bez chwili wytchnienia. Poczuła, że

ogarnia ją, zmęczenie. Zdecydowała, że nadeszła pora, by zrobić sobie przerwę na
lunch. Poszła do namiotu gospodarczego, zastanawiając się, co przygotować sobie
do jedzenia. Miała ogromną ochotę na coś dobrego. Ale gotowanie znaczyło
zabrudzenie garnka, a to z kolei konieczność zmywania. Wzdrygnęła się na myśl,
że musiałaby jeszcze raz iść do rzeki. Zrezygnowała więc z ciepłego posiłku.
Ukroiła sobie trzy kromki chleba, zjadła dwie pomarańcze i napiła się kawy.

Zaspokoiła głód, nadal jednak odczuwała zmęczenie.

background image

Pozostało jej przepisanie notatek dla Daniela. Poszła po maszynę. Potem

usiadła przed namiotem Chrisa przy stole. To, co miała teraz robić, wydało jej się
znajome i znacznie bardziej przyjemne niż zmywanie naczyń. Niestety, także
okazało się niełatwe. Jeszcze zanim skończyła pisać, poczuła koszmarny ból
pleców. Zmęczona, zirytowana, zdecydowała się wreszcie odnieść maszynę do
namiotu. Wstała, zrobiła parę kroków. Nagle potknęła się o korzeń i runęła na
ziemię jak długa. W panice podniosła maszynę, by jak najszybciej sprawdzić, czy
nie jest uszkodzona. Na szczęście się okazało, że działa. Kolano wyglądało
znacznie gorzej. Spod rozdartych dżinsów sączyła się krew.

Rory nigdy nie interesowała się udzielaniem pierwszej pomocy, nie lubiła

widoku krwi, szczególnie własnej. Doskonale pamiętała, jak kiedyś, mogła mieć
wtedy dziewięć albo dziesięć lat, uderzyła nowym rowerkiem w luksusowy
samochód swojej matki, przewróciła się i zemdlała. Nie była pewna, czy to widok
krwi tak nią wstrząsnął, że straciła przytomność, czy może samo to zdarzenie.
Rozbiła sobie wtedy nos, a jeszcze bardziej ucierpiała jej zraniona duma.

Tym razem zniosła wypadek dużo lepiej. Odnalazła apteczkę i zrobiła sobie

opatrunek.

Kiedy pierwsi członkowie wyprawy zaczęli wracać z gór, była całkowicie

wyczerpana i w nie najlepszym humorze. Wiedziała, że sama jest sobie winna.
Chciała być pomocna. Tylko czy to musiało okazać się aż takie trudne? Jakby
ciemne, bursztynowe oczy rzucały na nią cień. Pracowała dużo ciężej niż zwykle, a
sukces, który osiągnęła, wyglądał na kpinę. I nic nie wskazywało na to, żeby coś
miało się zmienić.

Próbowała rozpalić ogień.

– Nie, nie, jeszcze raz nie – usłyszała głos Seana.

Wkrótce podeszli do nich Peter i Brian.

– Nie ułożyłaś dobrze szczap drewna – pouczał ją Sean. – Potrzebują

powietrza. – Wziął od niej zapałki.

– O mój Boże! – zawołał nagle. – Co ty sobie zrobiłaś? – Popatrzył na

zaschniętą plamę krwi na jej spodniach.

Rory zmusiła się do uśmiechu.

– Nie, to nic takiego – odparła wesoło. – Po prostu potknęłam się o korzeń i

obtarłam sobie kolano.

background image

To było więcej niż zwykłe obtarcie. Zdawała sobie z tego sprawę. I

potwornie piekło.

– Musisz uważać, jak chodzisz. Nie możemy stracić kogoś tak niezbędnego –

żartował z niej.

Zobaczyła nadchodzących następnych członków wyprawy. Na czele grupy

szedł Tony, potem Chris, a za nimi Eryk i Daniel, pogrążeni w rozmowie. Dwaj
ostatni wyglądali teraz jak starzy przyjaciele. Przeraziło ją to. Czekała, aż podejdą.
Zmusiła się do uśmiechu.

– Wyglądasz potwornie – powiedział Daniel, gdy tylko ją zobaczył.

– Podejrzewam, że miała wyjątkowo ciężki dzień – kpił Eryk, patrząc

wymownie na jej kolano.

Chris jednak potraktował sprawę poważnie.

– Co się stało, Rory? – zapytał.

Westchnęła.

– Przewróciłam się. To nic groźnego, tylko tak okropnie wygląda.

Daniel patrzył na nią z niepokojem.

– Pozwól, obejrzę to – zaproponował. Przykucnął przy niej. Chciał

podciągnąć nogawkę spodni i zobaczyć ranę.

– Nie! Zostaw! – krzyknęła. – Już zrobiłam opatrunek.

– Czy przedtem przemyłaś ranę? – zapytał podejrzliwie Eryk.

Dumnie podniosła głowę.

– Oczywiście – zapewniła go z oburzeniem. – Nigdy by mi nie przyszło do

głowy kłaść opatrunek na brudną nogę.

– Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek przedtem robiła jakiś

opatrunek – powiedział Daniel. – Pozwól, niech ja to zobaczę.

– Nic mi się nie stało – powtórzyła z naciskiem, po czym zwróciła się do

Chrisa. – Wydaje mi się, że zrobiłam wszystko, co chciałeś… Popełniłam tylko
jeden wielki błąd – dodała znacznie ciszej. – Jak wyjęłam śpiwory do wietrzenia,
nie zwróciłam uwagi, który do kogo należy. – Nie mogła pozwolić Erykowi, by
znowu tryumfował.

background image

Teraz wszyscy członkowie ekspedycji skierowali wzrok na ogromną stertę

śpiworów i kocy.

– No to pięknie – zaśmiał się Sean.

Rory pomyślała, że ze wstydu zapadnie się pod ziemię.

– Nie ma problemu – zapewnił ją pospiesznie Peter. – Każdy z nas potrafi

rozpoznać swoje rzeczy.

Kochany Peter! Tym razem on przyszedł jej z pomocą. Spojrzała na niego z

wdzięcznością.

Zrobiło się straszne zamieszanie, każdy próbował znaleźć swój śpiwór i

koce. Rory miała wrażenie, że ten bałagan nigdy się nie skończy.

Podszedł do niej Eryk i zapytał głośno, tak żeby wszyscy mogli słyszeć:

– Co jest na kolację?

– Kolacja? – drgnęła nerwowo. Tego nie było na długiej liście obowiązków,

ale sama mogła o tym pomyśleć. Poruszyła się gwałtownie i znowu poczuła
przeraźliwy ból kolana.

– Kolacja, to taki posiłek, który się je na koniec długiego, ciężkiego dnia

pracy – wyjaśnił Eryk. Naśmiewał się z niej cały czas.

Najeżyła się.

– Wiem, co to jest kolacja, tylko nie mam pojęcia, na co panowie mają dziś

ochotę. Będę wdzięczna za pomoc – dodała twardszym tonem. – Ja też miałam
długi, ciężki dzień.

– Czyżby? – zapytał z powątpiewaniem. – Nie przywykłaś do tak trudnej

pracy jak zmywanie? – kpił z niej przy wszystkich.

Przysięgała sobie, że więcej nie da się upokorzyć. Kolano piekło i bolało

przy każdym, najlżejszym nawet, poruszeniu. Skuliła ramiona, wzięła głęboki
oddech i walcząc z napływającymi do oczu łzami, rzekła:

– Na pewno nigdy nie musiałam zmywać naczyń w trudnych, polowych

warunkach, to szczerze przyznaję. Ale nie widzę w tym nic złego, że jestem
zmęczona. Odwaliłam kawał dobrej roboty. A teraz wy baczcie mi, pójdę zająć się
kolacją. – Odwróciła się do pozostałych. Jej gniew nieco osłabł. – Sean, proszę, czy
mógłbyś dopilnować ognia, który tak zręcznie rozpaliłeś? Danielu, chodź ze mną,

background image

pomożesz mi wybrać menu. Chciałabym zamienić z tobą parę słów na osobności. –
I odeszła, nie zaszczyciwszy Eryka spojrzeniem.

W końcu jednak nie wytrzymała, obejrzała się za siebie. Widziała, jak Chris

odchodzi, pozostawiając Eryka pogrążonego w myślach. Przynajmniej tak jej się
wydawało, bo pochylił głowę i nic nie odpowiedział.

Wyładowała złość na Danielu. Zdrowo mu się oberwało za jej upokorzenia.

– Dlaczego milczałeś? – krzyczała na brata, kiedy już nikt nie mógł ich

usłyszeć. – Jak mogłeś mu pozwolić, żeby się ze mnie naśmiewał? I to znowu przy
wszystkich!

– On wcale nie jest taki zły – spokojnie odparł Daniel.

Rory nie wierzyła własnym uszom. Przecież to niemożliwe, że powiedział

coś podobnego. Musiała się przesłyszeć. Ale głos Daniela był donośny i wyraźny.

– Muszę przyznać ci rację. Powiedziałaś wczoraj, że go lubisz.

Niepotrzebnie odnosiłem się do niego z rezerwą.

– Nie mogę uwierzyć, że to mówisz – szepnęła. – Po szałasie, po ostatniej

nocy…

Wydał się zdumiony jej reakcją.

– Zaklinałaś się, że nic się między wami nie zdarzyło. Uwierzyłem ci. Jesteś

już dorosła, Rory, i myślę, że Eryk dobrze rozumie pewne sprawy. Sama przecież
czujesz, że niektórych rzeczy nie robisz najlepiej. To nie jest aż tak ekscytujące, jak
ci się wydawało, prawda?

– Czy rozmawialiście o mnie? – zadrżała pod wpływem nagłego podejrzenia.

– Nie musieliśmy. Przecież nie kryje się ze swoja opinią. Wypowiadał się

jasno przy wszystkich. – Daniel wybuchnął śmiechem.

– Jak możesz! – zgrzytnęła zębami ze złości. – Wy wszyscy jesteście tacy

sami.

– Nie, kochanie, to ty czasami jesteś nieznośna – kpił Daniel. – A teraz bądź

grzeczną dziewczynką, pokaż mi swoje kolano.

Kipiała złością. Daniel przykucnął przy niej. Zrobiła taki gest, jakby chciała

go uderzyć.

– Wynoś się! – krzyknęła. – Obejdzie się.

background image

Zręcznie się uchylił.

– Jestem bardzo ciekaw, jak sobie poradzisz – naigrywał się. – Musisz wypić

to piwo, którego sobie nawarzyłaś.

I szybko uciekł, by uniknąć dalszych ataków.

Ktoś w końcu ujął się za nią. Tym razem był to Tony. Nie oczekiwała od

niego pomocy, tym bardziej było jej przyjemnie. Podejrzewała, że fotograf ma
podobne zdolności kulinarne jak ona. Okazało się jednak zupełnie inaczej.

Z jego pomocą przygotowała całkiem niezłą kolację. Potem razem nosili do

rzeki brudne rzeczy. Kiedy zaczęli zmywać, nad wodą pojawił się Chris. Jego
ojcowski uśmiech dodał jej otuchy.

I tak się złożyło, że tego dnia, dzięki Chrisowi, nie musiała już zmywać.

Została zwolniona z tego obowiązku. Podjęli się tego Brian i Peter, a jej Chris
zaproponował partyjkę szachów.

Już przedtem potrafiła docenić, jak doskonałym jest dyplomatą. I

rzeczywiście, zaraz po wejściu do namiotu, odwrócił się do niej i zażądał cichym,
ale stanowczym głosem.

– Pokaż mi szybciutko swoją nogę.

Miała pełne prawo zaprotestować. Ale Chris potraktował sprawę poważnie i

była mu za to wdzięczna.

Kolano sprawiało jej coraz więcej kłopotów i cieszyła się, że zwrócił na to

uwagę. Usiadła na małym, rozkładanym stołeczku. Chris przykucnął i podciągnął
nogawkę podartych spodni. Syczała z bólu, kiedy odrywał od rany gazę.

– To musiał być bardzo nieprzyjemny upadek – mruknął. – Trzeba

zdezynfekować. Zaraz będę z powrotem – zdecydował i poszedł po apteczkę.

Rory czekając na niego, walczyła z mdłościami. Widok gęstej, sączącej się

ropy spowodował, że zrobiło jej się niedobrze. Wzięła kilka głębokich oddechów i
odwróciła wzrok od rany. Postanowiła zająć myśli czymkolwiek innym, byle tylko
jakoś to wytrzymać.

background image

Nagle usłyszała odgłos wolno zbliżających się kroków. Potem ktoś odchylił

poły namiotu i jej oczom ukazała się znajoma twarz. Ostre, surowe rysy, krótko
przystrzyżona broda, stanowcza linia ust, zgrabny, arystokratyczny nos…

Eryk, zaledwie wszedł, popatrzył jej w oczy, potem przyjrzał się zranionemu

kolanu.

– Wyglądasz, jakbyś miała za chwilę zemdleć.

Mdłości minęły, jak ręką odjął.

– Nie dam ci tej satysfakcji – odparła.

– To okropnie wielka rana jak na taką małą dziewczynkę – droczył się z nią.

– Potrzebujesz niani.

– A to, czego ty potrzebujesz, mój chłopcze, to noc w miasteczku z tą

urodziwą barmanką. Proszę cię, wyjdź i zostaw mnie samą.

Rzucił jej twarde spojrzenie. Jego oczy były zimne jak bryłki lodu.

– Masz rację – powiedział. – Ta kelnereczka jest dużo ciekawsza od ciebie.

Odwrócił się i wyszedł, zanim zdążyła mu odpowiedzieć.

Przygryzła wargę, próbując powstrzymać łzy, które napłynęły jej do oczu.

Niestety, Chris wybrał sobie na powrót właśnie ten moment. Odchylił połę namiotu
i spostrzegł, że płakała.

– Przepraszam, że to zajęło tak dużo czasu. – Jeszcze raz wyjrzał na

zewnątrz. Potem skupił wzrok na jej twarzy. – Czy aż tak cię boli?

– Kolano? Nie, nie, wszystko w porządku – odpowiedziała załamującym się

głosem. Wzięła głęboki oddech, mając nadzieję, że to pomoże powstrzymać łkanie.

Cieszyła się, że płyn, którym Chris dezynfekował ranę, mocno szczypał. To

odwracało uwagę od złych myśli. Chris założył nowy opatrunek, po czym zapytał:

– No jak, gotowa na partyjkę szachów?

Przytaknęła. Zdołała już się jakoś pozbierać.

Zaczął przygotowywać szachownicę, ustawił figury.

– Co jest między tobą a Erykiem? – zapytał cicho w taki sposób, by nie

wywołać więcej łez.

background image

– Pomiędzy mną a Erykiem? – powtórzyła z wahaniem.

Chris milczał, ale wiedziała, że czeka na odpowiedź.

– Nic – szepnęła. – A dlaczego pytasz?

– Pierwszy ruch należy do ciebie – przypomniał. Potem dodał – Widziałem,

jak stąd wychodził… Pomyślałem, że może… sprawił ci jakąś przykrość. Jeszcze
nie widziałem, żeby zachowywał się w ten sposób wobec kobiety. Nie wiem, co w
niego wstąpiło. – Popatrzył na nią z troską.

Szybko odwróciła głowę.

– On mnie nienawidzi – mruknęła, starając się skoncentrować na następnym

ruchu.

– Nienawidzi? Myślę, że chodzi tu o coś zupełnie innego – rzekł z

namysłem.

– Dlaczego w takim razie ciągle mi dokucza? – szepnęła.

– Może dlatego, że sam miał bardzo bolesne przeżycia.

– Co to znaczy? Nie rozumiem.

– Eryk był kiedyś żonaty…

– Tak, wiem – przerwała.

– To była wielka tragedia – mówił Chris, pogrążając się nagle we

wspomnieniach.

– Ale jaki to może mieć wpływ na jego zachowanie wobec mnie? – zdziwiła

się.

– Poczekaj, zaraz zrozumiesz… – Rory patrzyła w zdumieniu, jak zniknął w

głębi namiotu, po czym wrócił trzymając w ręku portfel. Spośród pliku
dokumentów i kart kredytowych wyciągnął nieduże amatorskie zdjęcie.

Rory spojrzała na fotografię i zrozumiała natychmiast.

– O Boże – jęknęła.

Eryka poznała od razu. Ale to kto inny przykuł jej uwagę. Przytulona do

niego młodziutka blondynka wyglądała… jakby była jej siostrą bliźniaczką.

– Tak, Rory, jesteś do niej niezwykle podobna.

background image

– Jak to się dostało w twoje ręce? – zapytała szeptem. Głos jej drżał.

– Donna była moją bratanicą. Przyjaźniliśmy się.

Rory przez chwilę milczała. Patrzyła na ślubne zdjęcie dużo młodszego i

gładko ogolonego Eryka Clarksona. On i jego urocza panna młoda wyglądali na
bardzo szczęśliwych.

– To trwało krótko – mówił Chris. – Potem zaczęło się między nimi psuć.

– Przykro mi – szepnęła. Identyfikowała się z tą dziewczyną. Ogarnął ją

głęboki smutek.

– Oboje cierpieli – opowiadał Chris. – Może Donna jest teraz szczęśliwa. Jej

cierpienie się skończyło. Eryk nadal się męczy… Ukrywa to – dodał szybko,
reagując na jej pełne niedowierzania spojrzenie. – Zagrzebał się w pracy, ale nie
wydaje się, żeby przez to osiągnął spokój…

Po chwili milczenia Chris się ocknął. Spojrzał na nią z zakłopotaniem.

– Teraz twój ruch – skierował wzrok na planszę. – A co z tobą? – zmienił

temat rozmowy.

Pochyliła głowę.

– Nie wiem – szepnęła. – To wszystko jest takie trudne.

– A co z Danielem? Kochasz go? – zapytał tak cicho, że ledwie słyszała, co

mówi.

Odpowiedziała bez wahania.

– Oczywiście, że go kocham. Jest przecież moim bratem… – Ugryzła się w

język, ale było już za późno.

Chris w milczeniu przyglądał się szachownicy.

– Twoim bratem – rzekł po chwili. – Powinienem był się domyślić…

– Proszę, nie gniewaj się na niego, Chris – posłała mu błagalne spojrzenie. –

On nie chciał, żebym tutaj przyjeżdżała. Wymusiłam to na nim. I wydało mi się
słuszne, żeby ludzie wierzyli w to, w co chcieli wierzyć. W ten sposób czułam się
bezpieczniej.

Wykonał swój ruch, zabijając jej dwa pionki. Przez chwilę milczał,

tarmosząc wąsy. Dla Rory trwało to cale wieki.

background image

– Ale on ma na nazwisko Turner, a ty Matthews. Skąd ta różnica?

Pragnąc odzyskać jego zaufanie, Rory wyjaśniła:

– Ja po rozwodzie rodziców przyjęłam nazwisko matki, Daniel pozostał przy

ojcowskim.

– Jak długo planujecie trzymać to w tajemnicy?

Nie gniewał się. Rory odetchnęła z ulgą. Nie dziwił się niczemu. Patrzył na

tę całą sytuację z dużym obiektywizmem.

– Mam wrażenie, że aż do mojego wyjazdu. – Lekko wzruszyła ramionami.

Nagle tknęło ją złe przeczucie. – Ale ty nic nikomu nie powiesz, prawda? – Jej
zielone oczy były teraz szeroko otwarte jak u dziecka. Patrzyła na niego błagalnie.

Po raz pierwszy w czasie tej rozmowy Chris się uśmiechnął.

– Nie bój się, Rory. Nie wydam twojego sekretu. Ale im więcej o tym myślę,

tym bardziej mnie to bawi – dodał niespodziewanie.

– Dlaczego? – nie zrozumiała.

Śmiał się już na całego.

– Wydaje mi się, że Eryk jest diabelnie zazdrosny o twojego Daniela.

– Dobrze mu tak. Zarozumiały arogant – odpowiedziała.

– Może to i dobry pomysł – zgodził się Chris. Potem przestawił na

szachownicy jakąś figurę. – Szach mat. Wygrałem, Rory.

Eryk zazdrosny… Słyszała to już kilka razy. W tym również od niego. W

najśmielszych wyobrażeniach nie przypuszczała, że to mogło być prawdą. Tak jak
mu kiedyś wypomniała w gniewie, miał swoją szansę, lecz z niej nie skorzystał.
Czy mógł być zazdrosny? Musiała wierzyć Chrisowi.

Wiedziała, że Eryk umiał nią manipulować. W tym sensie mógł zrobić z nią

wszystko, co chciał. Niszczył ją świadomie, perfidnie. To mu sprawiało
satysfakcję. Choć niekoniecznie musiała to być wyrachowana, z góry zaplanowana
zemsta.

Teraz wiedziała o nim więcej. Rozumiała już, że patrząc na nią, przypominał

sobie swoją byłą żonę. Swoją słodką malutką dziewczynkę. Umarła, ale wciąż żyła
w jego myślach. Czy to mogło tłumaczyć fakt znęcania się nad Rory? Próbował w
ten sposób uśmierzyć własne cierpienie, samotność, narosłe przez lata poczucie

background image

winy?

Wsunęła się głębiej do śpiwora. Starannie ułożyła koce.

Chris zadał jej pytanie. Ale nie umiała na nie odpowiedzieć. Właściwie

lubiła Eryka. Fascynował ją. To, czego się w nim bała, tkwiło raczej w niej samej.
Nie potrafiła oprzeć się jego magnetyzmowi. Miał nad nią magiczną moc. Pociągał
ją fizycznie. W to nie wątpiła.

Jak na ironię, w pewien sposób przypominał jej Daniela. Tak samo jak jej

brat miał bardzo silną osobowość. Mimowolnie starał się podporządkować sobie
Rory, ujarzmić. Nie mogła na to pozwolić. Szczególnie teraz, kiedy poznała jego
przeszłość, wiedziała, jak bardzo to mogło być dla niej niebezpieczne.

Znała jeszcze inne cechy jego charakteru. Opiekuńczość, wyrozumiałość,

inteligencję. Wydawał się człowiekiem konkretnym, zaradnym. A jednocześnie
była w nim jakaś rozpacz.

Rory chciała być silna, pragnęła zbudować sobie szczęśliwą przyszłość.

Musiała uważać. Los tej dziewczyny, jego żony, był dla niej ostrzeżeniem.

I znowu myślała o Eryku. Fascynował ją, była ciekawa jego życia, jego

tajemnic. Pragnęła jego towarzystwa, nawet gdyby to miało okazać się jeszcze
bardziej bolesne.

Obudził ją jakiś szelest. Ktoś nią potrząsnął.

– Śpisz?

Z przerażeniem podniosła głowę. Mało brakowało, a krzyknęłaby ze strachu.

Rozpoznała jednak ten męski zapach, który znowu rozpalił w niej namiętność.

– Jak się tu dostałeś? – zdziwiła się.

Słyszała równy oddech Daniela. Spał kamiennym snem.

– Mów ciszej, bo go obudzisz – upomniał ją Eryk. – Wyjdź na chwilę z

namiotu. Chciałbym ci coś pokazać.

– Co takiego? Nie rozumiem.

– Chodź, nie pożałujesz. Tylko na chwilkę. Nie bój się.

Wiedziała, że mówił szczerze. Starając się robić jak najmniej hałasu,

wygramoliła się spod kocy, ostrożnie ominęła Daniela i wyszła w nocny chłód.

background image

Eryk nie musiał jej mówić, o co chodzi. Ze zdumienia aż otworzyła usta.

Niebo płonęło i pulsowało barwami. Przepływały po nim pomarańczowo-

zielone fale. Pomarańcz zamieniała się w czerwień, kolor zielony rozpływał się w
fiolecie. Zjawisko zdawało się przestrzenne, trójwymiarowe. Jakby z nieba
zwieszały się utkane z kolorów firanki, kołysane wiatrem.

– Co to takiego? – szepnęła.

– To zorza polarna – wyjaśnił cicho Eryk. – Najłatwiej zobaczyć ją jesienią,

ale zdarza się i latem. To może oznaczać wcześniejsze nadejście chłodu.

– Jest fantastyczna – Rory bezwiednie się do niego przytuliła. Nagle

przeszedł ją dreszcz.

– Zimno? – zapytał troskliwie.

– Nie… tylko… czuję się tak mało ważna. Nic nie znaczę w wielkim

wszechświecie.

– Zawsze byłaś kimś ważnym – zaprzeczył.

Nie kpił z niej. Ośmielona mówiła dalej.

– Chodzi mi o to, że nie mamy nad tym żadnej władzy. To jest przerażające.

Patrzyła na niego pytająco, ciekawa, czy potrafi zrozumieć.

– Wiele rzeczy jest takich jak to, Rory – głęboki głos był łagodny i

wyrozumiały. – Istnieją takie zjawiska w naturze jak ta zorza polarna, nad którymi
nie mamy kontroli. Zdarza się, że nie mamy wpływu na pewne sprawy. – Pochylił
się i lekko pocałował ją w usta.

Potem odprowadził ją do namiotu.

– Powinnaś już wracać – powiedział miękko. – Po prostu chciałem, żebyś to

zobaczyła.

– Dziękuję – szepnęła. I zanim skryła się w ciemnym namiocie, spojrzała na

niego ostatni raz.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Następnego dnia Rory została sama w obozie i miała dostatecznie dużo

czasu, by zastanowić się nad słowami Eryka. Daniel nie zgodził się, by poszła
razem z ekipą w góry, chociaż tak bardzo pragnęła zobaczyć lodowiec.

– Dlaczego nie? – zapytała ze złością.

– Ponieważ to jest niebezpieczne! Gdzie się nie ruszysz, od razu spotykają

cię jakieś nieszczęścia. Przypomnij sobie swoje rozbite kolano. Mogę się domyślić,
co by się z tobą działo tam na górze – odparł zdecydowanym tonem.

I więcej nie chciał rozmawiać z nią na ten temat.

Chris zaproponował, żeby zajęła się inwentaryzacją namiotu gospodarczego,

ustaliła, co trzeba będzie kupić w czasie następnej wyprawy do miasta. Była mu
wdzięczna za tę sugestię, chociaż przypuszczała, że stoi za tym Eryk.

Przez cały ranek Clarkson ani razu nie zaszczycił jej spojrzeniem. Pierwsi

mężczyźni wyruszyli już na trasę. Rory szykowała brudne talerze, by odbyć
pierwszy kurs do rzeki. I dopiero wtedy usłyszała za sobą głęboki ciepły bas.

– Doskonały pomysł, widzę, że dobrze sobie radzisz.

Komentarz dotyczył wielkiego ręcznika, który przewiązała sobie w pasie

zamiast fartucha. Patrzyła na Eryka zdziwiona, a nawet rozczarowana. Po
wrażeniach ostatniej nocy oczekiwała jakiejś bardziej uduchowionej uwagi.

– Zamiast mi dokuczać, mógłbyś zrobić coś pożytecznego – powiedziała. –

Pomóż mi zanieść nad rzekę te talerze. – Wskazała na przygotowane pojemniki. –
Biorę ten, a tamten zostawiam dla ciebie, OK?

Potem w teatralnym geście odrzuciła do tyłu włosy i schyliła się po talerze,

które przygotowała sobie na pierwszy kurs. Energicznym krokiem ruszyła przed
siebie. Ani razu się nie obejrzała, jakby zupełnie jej nie interesowało, czy Eryk
pójdzie za nią.

Pomógł jej, chociaż do końca nie była pewna, czy to zrobi. Dopiero gdy

postawiła na brzegu swój pojemnik, pojawiła się przy niej reszta brudnych naczyń.

– Dziękuję – mruknęła.

Przykucnęła przy brzegu, namoczyła talerze i szybko zaczęła je szorować.

background image

Odwróciła się, by postawić pierwszy z nich na dużym płaskim kamieniu, i wtedy
zauważyła, że Eryk jeszcze nie odszedł. Stał oparty o drzewo i przyglądał jej się z
wyraźnym zaciekawieniem. Widząc go, poczuła dziwny niepokój.

– Czy nie masz czegoś lepszego do roboty? Może mógłbyś pomóc mi przy

wycieraniu? – zapytała.

Musiała przyznać, że od pewnego czasu wyjątkowo silnie reagowała na jego

obecność. Kiedy pojawiał się w pobliżu, jej serce biło jak na alarm.

Obserwował ją co najmniej przez kilka minut.

W końcu zauważył:

– Nie masz w tym wprawy. Nie mylę się, prawda?

Ale tym razem w jego głosie nie było kpiny.

– Można powiedzieć, że nie mam tak dużej praktyki jak niektórzy –

mruknęła, podnosząc wzrok. – Ale i tak, jak widzisz, robię to szybko i skutecznie.

Szorowała garnek z niezwykła wprost energią. To obecność Eryka dodawała

jej siły.

– Czy Daniel czeka na ciebie?

– Nie, a dlaczego miałby czekać?

– Aż przyjdziesz do niego z płaczem, żeby ci pomógł.

To już zabrzmiało nieprzyjemnie. Rory nic nie odpowiedziała. Nie chciała

przyznać, że większość takich rzeczy robiła w jej domu służba. Choć na pewno
przy swojej wysokiej pozycji społecznej Eryk też miał na usługi wiele osób.

– Mieszkasz razem z Danielem? – zapytał.

Mimo nonszalancji w jego głosie, wyczuła, że jest spięty.

– Oczywiście – odpowiedziała machinalnie.

– Oczywiście – powtórzył jak echo. Zapanowało kłopotliwe milczenie. Miała

czas, by przemyśleć swoją impulsywną odpowiedź. Powiedziała prawdę, ale, rzecz
jasna, Eryk zinterpretował to po swojemu. Czy powinna mu wyjaśnić, jak sprawy
się mają? Nie! Obiecała Danielowi i tego musi się trzymać. Poza tym to oszustwo
nadal było jej bardzo na rękę.

background image

Zdenerwowana przedłużającą się ciszą, przerwała na chwilę robotę.

Odwróciła się, by na niego spojrzeć. Stał nadal w tym samym miejscu, opierając
się o drzewo. Skrzyżował ręce na piersi.

– Czy zamierzasz sterczeć tam całe wieki? – spytała zniecierpliwiona.

– Coś ci się nie podoba?

– Muszę przyznać, że tak. Nie lubię, jak ktoś mi przeszkadza w pracy.

Wolałabym zostać sama. – To może niezupełnie była prawda, ale w tym wypadku
konieczność. Rory nie wiedziała, jak długo wytrzyma jego badawcze spojrzenie,
ani też nie była pewna, jak bardzo może sobie ufać.

Z każdą minutą sytuacja stawała się coraz trudniejsza. Eryk wbił w nią

wzrok. Zmarszczył brwi.

– Wydaje mi się… – zaczął – …że to ja jestem sponsorem tego projektu.

Można powiedzieć, że ja cię zatrudniam i to, co wolisz, ma tu znaczenie
drugorzędne.

Nie odpowiedziała. Nawet teraz, tak bardzo wzburzona, zdawała sobie

sprawę, że im więcej się z nim kłóci, tym bardziej go prowokuje. Starała się więc
zignorować jego obecność. Pozornie odniosła sukces, ale wewnątrz trzęsła się ze
zdenerwowania.

– Czy myślisz, że poradzisz sobie beze mnie? – zapytał.

Kpina w głosie była tak wyraźna, że Rory nie wytrzymała. Przeszyła go

wzrokiem.

– Robiłam takie rzeczy perfekcyjnie przez całe dwadzieścia jeden lat i nikt

nie musiał mi pomagać.

– Masz dwadzieścia jeden lat? – zainteresował się.

– Tak – odparła szczerze. Kiedy jednak nadal nie ruszał się z miejsca, znowu

się rozzłościła. – Dlaczego nie znajdziesz sobie do dokuczania kogoś twojego
rozmiaru? – zapytała.

– Jak na przykład Daniela? – zaproponował.

Wstała.

– Trzymaj swoje brudne łapy z dala od mojego… – Urwała, przerażona.

Mało brakowało, a prawda wyszłaby na jaw. – Po prostu zostaw Daniela w spoko

background image

ju… – Patrzyła na niego błagalnie, choć jednocześnie czuła, że aż kipi ze złości.
Nie mogła zrozumieć, dla czego wyzwalał w niej tak silne emocje, zarówno
pozytywne, jak i negatywne. Radość łączyła się z rozpaczą, uwielbieniu
towarzyszyła nienawiść.

W jego bursztynowych oczach błysnęły wesołe iskierki, na twarzy pojawił

diabelski uśmieszek.

– Naprawdę jesteś doskonała. Trochę dodatkowej roboty na pewno ci nie

zaszkodzi – zażartował.

– Nie rozumiem – mruknęła.

Eryk rzucił wymowne spojrzenie w stronę pojemnika, do którego kładła

czyste, umyte już naczynia. Talerze, przynajmniej te, leżące na samym wierzchu,
nie były już czyste. Pokrywała je teraz warstwa ziemi. Rory domyśliła się od razu,
że to ona sama spowodowała szkodę, nazbyt gwałtownie wstając.

Rozdrażniona zarówno rozbawioną miną jak i własną bezmyślnością,

odwróciła się do Eryka, krzycząc.

– Wynoś się! Choć na chwilę zostaw mnie w spokoju!

Ukłonił się głęboko.

– Cała przyjemność po mojej stronie. Przeraża mnie myśl, że mógłbym być

świadkiem następnych nieszczęść. – Posłał jej kpiarski, irytujący uśmiech.

Nie wytrzymała i rzuciła w jego stronę namydlonym zmywakiem, ale

Clarkson zdążył właśnie zniknąć wśród drzew, cudem unikając uderzenia.

Po spłukaniu ziemi z zabrudzonych talerzy, po umyciu patelni i sztućców,

Rory odbyła aż trzy kursy do obozu, zanosząc do namiotu gospodarczego czyste
naczynia. Tym razem nie miał kto jej pomóc.

Kiedy ustawiła już wszystko na miejsce, zajęła się inwentaryzacją, a później

porządkowaniem notatek brata.

Czuła się niezmiernie wdzięczna losowi, że resztę dnia mogła spędzić

spokojnie, bez żadnych, szarpiących nerwy, wydarzeń.

Przygotowanie kolacji tym razem nie nastręczało żadnych trudności. Zdążyła

na czas. Gdy mężczyźni wrócili z gór, czekał na nich ciepły i smaczny posiłek.

Przez resztę wieczoru Rory tonęła w rozmyślaniach. Głównym tematem,

background image

który tak wzburzył jej myśli, był oczywiście Eryk Clarkson. To było tak, jakby
wszystkich emocji, które powinny być rozłożone równomiernie na całe
dwadzieścia jeden lat, przyszło jej doznać w ciągu tych kilku dni.

Podczas posiłku siedziała cicho, nie odzywając się do nikogo. Nie

komentowano tego, chociaż niewątpliwie jej dziwne zachowanie zostało
zauważone.

Co najmniej trzy osoby przyglądały jej się z uwagą.

Rory zaraz po kolacji wymknęła się niepostrzeżenie do namiotu i położyła

się. Zasnęła niemal od razu.

Pomarańczowa poświata na niebie zmieniła się w karmin, potem zapadła

ciemność. Rory oddychała głośno i równo. Nie słyszała głosów dwóch mężczyzn,
którzy rozmawiali, stojąc przy otwartych połach namiotu.

– Czy myślisz, że ona dobrze się czuje? – Wysoki brunet z trudem ukrywał

zatroskanie. Bursztynowe oczy patrzyły z powagą. – Przy stole była niezwykle
milcząca.

Drugi mężczyzna, z którym brunet spędził cały wieczór na niezwykle

ciekawej dyskusji, zwrócił piwne oczy w stronę śpiącej siostry.

– Napracowała się dzisiaj porządnie. Myślę, że to dla niej dobre. Chociaż

muszę przyznać, na początku byłem przeciwny jej przyjazdowi – powiedział
szeptem.

Brunet skrzywił się, przez chwilę nerwowo tarmosił ręką brodę. Potem

zmusił się do uśmiechu.

– Dobranoc, Dan. – Doskonale panował nad głosem.

Machnął ręką przyjacielowi i odszedł do swojego namiotu.

– Wstawaj, Rory, dzisiaj pojedziesz ze mną. No, wstawaj, śpiochu. – Daniel

budził swoją siostrę, szturchając ją w plecy. Nie przynosiło to żadnego efektu, gdyż
dziewczyna była opatulona w śpiwór i grubą warstwę kocy.

Pociągnął ją za włosy.

background image

– Dokąd jedziemy? – wymamrotała przez sen. Przetarła ręką oczy. Dopiero

po paru chwilach uświadomiła sobie, gdzie się znajduje. Dwa ostatnie dni były dla
niej bardzo męczące. – Czy mogę iść z tobą w góry? – zapytała z nadzieją.

– Nie, w góry nie – brat przecząco potrząsnął głową. – Zabieram cię do

miasta. – Jego uśmiech był szczery i serdeczny, co mogło zrekompensować gorycz
odmowy.

– Do miasta? – zapytała zdziwiona. – Nie rozumiem. – Odgarnęła z twarzy

niesforny kosmyk włosów.

– Muszę przesłać reportaż do redakcji – wyjaśnił. – Przy okazji zabiorę

rzeczy do prania.

– Rzeczy do prania? – powtórzyła jak echo.

– A jak myślisz, jak to się dzieje, że wyglądamy cały czas tak nienagannie? –

zapytał pół żartem. – Jesteśmy umówieni z pewną kobietą, która robi dla nas pranie
w Ross River. Musimy tam być przed dziesiątą, bo inaczej nie zdąży wysuszyć
wszystkiego na wieczór.

Rory ucieszyła się, że będzie mogła uprać swoje rzeczy. Tym bardziej, że

większość ubrań, które przywiozła tu ze sobą, okazała się zupełnie nieodpowiednia.
Myśl o zetknięciu się z cywilizacją wydała jej się ekscytująca. Rory zapakowała do
torby ręcznik i mydło. Miała nadzieję wziąć w miasteczku gorący prysznic.

Daniel przyniósł jej śniadanie. Chciała przygotować dla wszystkich posiłek,

tak jak poprzedniego dnia, ale brat wyjaśnił jej, że nie będą mieli już na to czasu.
Reszta ekipy i tak jest im wdzięczna, że zajmą się praniem.

Zanim odjechali do miasta, Rory zdążyła jeszcze zobaczyć Eryka. Siedział

przed swoim namiotem i z dziwną niechęcią przyglądał się, jak Daniel niesie jej
kanapki i kubek z gorącą kawą.

Obserwował ją przez cały ranek, wiedziała o tym. Nawet kiedy już wsiadali z

Danielem do dżipa, czuła na sobie wzrok Clarksona.

Pani O'Hara nie tylko z ogromną życzliwością przyjęła rzeczy do prania, ale

także zaproponowała Rory, żeby wzięła u niej w domu kąpiel. Na tak kuszącą
propozycję dziewczyna przystała z radością.

Daniel pojechał na pocztę wysłać reportaże i zadzwonić do redakcji, a w tym

czasie Rory weszła do wanny. Z lubością namydliła ciało i zanurzyła się w
cudownie gorącej wodzie. Czuła się jak w raju; odkąd wyjechała z Seattle, ani razu

background image

nie kąpała się w wannie. Cieszyła się świeżym zapachem swej skóry.

Kiedy wyszła z wody, nawilżyła policzki mleczkiem kosmetyczny i z

radością popatrzyła w lustro. Jej twarz odzyskała dawną świeżość, a włosy
utracony połysk.

Potem znowu spotkali się z Danielem.

Zgodnie z obietnicą zaprowadził ją do najlepszej w miasteczku restauracji.

Mieściła się w niewielkim, niebyt gustownym budynku. Menu także nie było
wyrafinowane. To proste jedzenie okazało się jednak naprawdę smaczne.

– Podobno zawsze bardziej smakuje, jak ugotuje ktoś inny – zauważyła

Rory. – W każdym razie ja nie potrafiłabym zrobić niczego lepszego.

Daniel zaśmiał się serdecznie.

– Mówisz jak gospodarna pani domu. – Podniósł głowę i popatrzył na

siostrę. – O czym myślałaś przez te ostatnie dni?

Rory zastanowiła się.

– Przede wszystkim o tym, że to nowe doświadczenie – odrzekła.

Zabrzmiało to dziwnie dojrzale.

– Pozytywne czy negatywne, a może po prostu tylko jedno z wielu? Z taką

łatwością zdecydowałaś, żeby tutaj przyjechać – przypomniał jej.

Dyskusja we Whitehorse wydawała się Rory zdarzeniem niemal sprzed

wielu lat. Tak dużo wydarzyło się od tamtego czasu. Zastanowiła się, co
odpowiedzieć bratu. Jeszcze nie potrafiła pozbierać myśli. Nadal wielu spraw nie
umiała zrozumieć.

– Och – rzekła wreszcie. – Chyba wszystkiego po trochu.

– Wszystkiego po trochu? – powtórzył. – Jak to rozumiesz?

– To wszystko jest trochę przykre, trochę przyjemne, a czasem obojętne –

wyjaśniła z pewnym zawstydzeniem. Zawsze mówiła bratu o wszystkim i nie
odczuwała przy tym żadnego zażenowania. To zawstydzenie też było dla niej
nowym doświadczeniem.

Kelnerka postawiła przed nimi piwo.

– Dobrze, to może zacznij od tego obojętnego – zaproponował Daniel, gdy

odeszła.

background image

Rory ucieszyła się, że może porozmawiać o tym, co czuje. Bardzo tego

potrzebowała. Teraz już bez wahania zaczęła opowiadać Danielowi o swoich
wrażeniach. Zaczęła od rzeczy najprostszych: zmywanie, gotowanie,
inwentaryzacja, pisanie na maszynie…

– Właściwie źle to określiłam – powiedziała. – Te rzeczy na pewno nie były

dla mnie obojętne. Sprawiało mi to dużą satysfakcję, że potrafiłam sobie radzić z
codziennymi obowiązkami. Tym bardziej w tak trudnych warunkach. To na pewno
było jakieś wyzwanie, któremu musiałam sprostać…

Nie wspomniała o komplementach ani o złośliwych komentarzach ze strony

pewnego mężczyzny.

Kiedy przerwała niemal w pół słowa i umilkła zamyślona, Daniel zapytał.

– A co z tymi nieprzyjemnymi doświadczeniami? – I znowu czekał

cierpliwie, aż Rory uporządkuje myśli i znajdzie dla nich odpowiednie słowa.

– Nieudolnie wykonana robota, kanapki na dnie torby, ta historia ze

śpiworami… – uśmiechnęła się, zakłopotana. – Moje kolano… – dodała po chwili.

– Życie jest pełne takich doświadczeń. W sumie to nic strasznego –

powiedział ciepło Daniel.

Spojrzała na niego.

– Wiem, ale… – głos jej się załamał. Na szczęście brat nie upierał się, by

drążyć ten temat.

– Dobrze, to teraz posłuchajmy o milszych doświadczeniach –

zaproponował.

Zdziwił się, kiedy siostra ze smutkiem pochyliła głowę. Zaczął się nagle

zastanawiać, czy Rory nie żałuje, że tutaj przyjechała.

– O milszych… – powtórzyła, zamyślona, bezwiednie nawijając na palec

kosmyk włosów. To był jej nawyk jeszcze z dzieciństwa, coś, czego nie robiła już
od wielu lat: Daniela wzruszył ten widok.

– Nie jestem pewna, jak to wyjaśnić – szepnęła. Nadal unikała jego

spojrzenia. – Poczucie, że jestem kimś pożytecznym… Odpoczynek po męczącym
dniu, prawo do chwili lenistwa… Sprostanie jakiemuś wyzwaniu…

Przerwał jej delikatnie.

background image

– Miałaś wiele wyzwań.

– Pamiętam, jak jeszcze nie tak dawno mi mówiłeś, że wszystkie moje

dotychczasowe osiągnięcia były innego rodzaju, płytkie i mało ważne –
uśmiechnęła się z przymusem. – Miałeś rację. Podobnie jak Charles i Monika.
Byliby teraz ze mnie dumni – dodała z powagą. – Oni są naprawdę wspaniali.

Ale myśli Daniela krążyły wokół innej osoby.

– Ciekaw jestem, do jakiego rodzaju doświadczeń zaliczysz znajomość z

Erykiem Clarksonem? – Mówił ciszej, ale jego słowa zabrzmiały teraz z jakąś
większą intensywnością. Zastanowiła się, czy się na nią nie gniewa. Ale w jego
oczach dostrzegła tylko ciepło i zrozumienie.

– Jak oceniasz Eryka? – pytał Daniel. – Dobrze, źle, obojętnie?

Zachichotała.

– Na pewno nie obojętnie. – Odchyliła głowę, włosy zafalowały i opadły na

ramiona. Spojrzała na brata. – Na pewno nie obojętnie – powtórzyła ze śmiechem.

– Co jeszcze możesz mi o nim powiedzieć?

Tak, to był starszy brat, który zastępował jej ojca i który teraz wypełniał

swoje obowiązki. Już się nie śmiała. Poczuła wstyd, zakłopotanie, a nawet ból.
Tyle razy sama się nad tym zastanawiała.

– Nie wiem – szepnęła. – Lubię go… nie lubię go… Patrzę na niego z

podziwem… Denerwuje mnie, fascynuje, drażni… Nie wiem. Pomóż mi, ja nic z
tego nie rozumiem.

Daniel pogłaskał ją po ręce. Robił tak, gdy była malutka.

– Podrośnij, dziecinko – powiedział.

– Och, Danielu – oburzyła się. – Nie żartuj sobie ze mnie. Już nie jestem

dzieckiem. Mam dwadzieścia jeden lat, jestem pełnoletnia.

– No już dobrze, dobrze… – próbował ją uspokoić.

Kilku gości popatrzyło w ich stronę, najwyraźniej zaskoczonych, że młoda

dama mówi tak agresywnym tonem.

– Jesteś… Podchodzisz do tego zbyt emocjonalnie.

Zaprzeczyła ruchem głowy.

background image

– To on jest za bardzo… za trudny dla mnie. Jest zagadką. Tak mało wiem o

jego życiu…

Daniel spojrzał na nią zdziwiony.

– Dlaczego koncentrujesz się na detalach? To wartościowy, odpowiedzialny

człowiek. Kilka razy mieliśmy okazję dłużej ze sobą porozmawiać. Już ci
mówiłem, że go lubię, a także podziwiam i szanuję. Mam do niego zaufanie.

Rory popatrzyła na brata zaskoczona. Czy to możliwe, że Daniel tak szybko

zmienił zdanie na temat Eryka?

– Wiesz przecież, że on sponsoruje naszą ekspedycję?

Przytaknęła.

– Czy mówił ci o innych projektach naukowych, które finansował?

Potrząsnęła przecząco głową. Wydawało jej się, że badania nad lodowcem to

jedyne przedsięwzięcie, którym się zajmował. Miała wrażenie, że chce w ten
sposób uwolnić się jakoś od poczucia winy.

Daniel mówił dalej.

– W zeszłym roku był jednym z ważniejszych sponsorów badań nad

wydobyciem ropy naftowej z dna morskiego. Poprzedni temat, którym się
zajmował, to podwodne uprawy jako źródło protein. Nie wspominając już o
drobniejszych projektach dotyczących ochrony środowiska.

– A skąd on bierze na to wszystko pieniądze? – zdziwiła się Rory.

Daniel powtórzył jej historię, która usłyszał niedawno od Eryka, aczkolwiek

opowiedzianą ze znacznie większą skromnością.

– On jest takim człowiekiem, który naprawdę samodzielnie kształtuje swój

los. Pochodził z porządnej, ale ubogiej rodziny. W wieku siedemnastu lat zatrudnił
się w swoim rodzinnym miasteczku jako pomocnik laboranta w firmie
produkującej odczynniki i aparaturę chemiczną. Równolegle studiował wieczorowo
ekonomię i ochronę środowiska. Kiedy umarł właściciel firmy, to jemu właśnie,
mimo młodego wieku, zaproponowano kierownictwo. Stopniowo wykupił
większość udziałów. Potem znacznie rozszerzył działalność… Ciekawa historia,
prawda?

Rory skinęła głową.

background image

– I jak bardzo różni się od naszej – powiedziała.

Brat od razu zrozumiał, co miała na myśli.

Kelnerka zebrała talerze i szklanki po piwie, przy niosła gorącą kawę.

Oboje wspominali po cichu, jak łatwo było im w życiu, jak wielki komfort

zapewnili im rodzice.

– Może było nam za dobrze, dlatego szukamy wyzwań, chcemy nieustannie

sprawdzać swoją wartość – westchnęła Rory. – Ty masz pracę, a ja… – umilkła,
nie znajdując odpowiednich słów.

– To, co robisz, siostrzyczko, też ma swoją wartość.

Rory, zdumiona, podniosła głowę. W słowach Daniela nie było ironii, tylko

życzliwość, płynąca ze szczerego serca. Jego następne słowa były dla niej
prawdziwym szokiem.

– Myślę, że powinniśmy powiedzieć mu prawdę, Rory.

– O nas? – zapytała z niedowierzaniem.

– A czy oszukaliśmy go jeszcze na jakiś inny temat? – zażartował.

– To niemożliwe! – krzyknęła, jak tylko dotarło do jej świadomości, co

proponuje Daniel.

– Dlaczego nie? – zdziwił się.

– Dlaczego nie? – powtórzyła, nie umiejąc znaleźć odpowiedzi.

Daniel przyglądał jej się z uwagą.

– Myślę, że ma prawo wiedzieć – powiedział spokojnym i rzeczowym

tonem. – Bardzo się w to zaangażował.

– Ten projekt nie ma z tym nic wspólnego – przerwała gwałtownie.

– Wcale nie mówię o projekcie, ty głuptasie.

Zignorowała pobrzmiewającą w jego słowach drwinę. Przymrużyła oczy

w nagłym podejrzeniu.

– Czy znowu coś mu o mnie nagadałeś?

Daniel gwałtownie zaprzeczył.

background image

– Nigdy o tobie nie rozmawialiśmy. Unika tego tematu jak ognia.

– On mnie nienawidzi.

– Rory, jak ty możesz gadać takie bzdury.

– To nie są żadne bzdury – zaprzeczyła. – Czy nie widzisz, jak on mną

pomiata? Upokarza mnie, naśmiewa się ze mnie przy wszystkich. Złości się na
mnie i to na oczach całej ekipy… Albo zupełnie nie zwraca na mnie uwagi.

– Rory… Rory… posłuchaj…

Łzy napłynęły jej do oczu, stoczyły się po policzkach. Daniel ujął jej dłoń i

próbował wyjaśnić, jak sprawy się mają.

– Rory – powtarzał. Jego głos był pełen ciepła i serdeczności. – Masz za

dużo własnych problemów, walczysz sama ze sobą i może dlatego nie widzisz, co
się dzieje. Gdyby Eryk cię nienawidził, nigdy nie zachowywałby się wobec ciebie
w ten sposób. To nie w jego stylu…

Słuchała uważnie, chociaż z odrobiną niedowierzania.

– Rory, on jest zazdrosny. Złości się na ciebie, bo wydaje mu się, że jesteśmy

zaręczeni. Czuje zazdrość. Wścieka się, bo jest zazdrosny o mnie. I stąd te twoje
problemy.

Nie wierzyła własnym uszom. Podejrzewała, że Daniel po prostu nie

orientuje się w sytuacji. Potrząsnęła głową, próbując zaprzeczyć.

– To nie takie proste. Wiesz, rozmawiałam wczoraj wieczorem z Chrisem…

Opowiedziała mu historię, której niedawno wysłuchała od kierownika ekipy.

Daniel słuchał zamyślony. Czekał, aż Rory skończy.

– Co ja mam robić? – zapytała wreszcie. Pochyliła głowę i słuchała jego

słów jak wyroku.

– Nie wiem, nie potrafię ci odpowiedzieć. Nie jestem psychologiem. Nie

wiem, czy to ma jakieś znaczenie – odparł spokojnie. Potem spojrzał na nią z
uwagą. – Czy chcesz się w to dalej angażować?

Znała odpowiedź, znała od pierwszej chwili. Skinęła głową.

– Uważam, że powinniśmy mu powiedzieć – powtórzył.

background image

– Nie.

– Dlaczego nie?

– Ja… nie mogę.

– Dlaczego nie, Rory?

– Ja… ja się boję. – Nie kłamała. W zielonych oczach czaił się strach.

– Czego się boisz? Czego? – To pytanie odbijało się w jej umyśle

wielokrotnym echem. – Rory, czy istnieje coś takiego, czego możesz się obawiać?
– nalegał.

Gorączkowo szukała odpowiedzi.

– Nie wiem – mruknęła. – Nie wiem. Tylko jednego jestem pewna:

potrzebuję cię, muszę mieć bufor, poczucie bezpieczeństwa. Po prostu daj mi
więcej czasu, proszę.

Im więcej o tym wszystkim myślała, tym większy ogarniał ją strach. Bała się

magnetyzmu Clarksona, braku samokontroli. W jego obecności zachowywała się
jak bezwolna istota. Mógł z nią zrobić, co chciał. Wiedziała, na czym naprawdę jej
zależało. Musiała trzymać dystans, niezależnie od fizycznego pragnienia, które
owładnęło jej ciałem. Musiała trzymać dystans.

– Dobrze, kochanie – zgodził się Daniel. – Zrobimy tak, jak zechcesz.

Będziemy trzymać to w tajemnicy, dopóki nie będziesz gotowa… – Zawahał się.
Jakby się jeszcze nad czymś zastanawiał. – Ale, Rory, czy możesz mi coś obiecać?
– zmarszczył brwi.

– Wydaje mi się, że Eryk jest tobą poważnie zainteresowany i że mógłby

uczynić cię bardzo szczęśliwą. – Uniósł dłoń, by powstrzymać jej protest. –
Posłuchaj mnie, Rory – mówił dalej. – Ufam Erykowi. To porządny człowiek.
Chcę, żebyś zawsze pamiętała, że on będzie przy tobie, gdybyś potrzebowała
pomocy. Nawet jeśli nic więcej… nie wyjdzie z waszego związku.

– Mówisz tak, jakbyś wybierał się na tamten świat – Rory uśmiechnęła się

smutno.

– Eryk jest moim przyjacielem. Czy możesz mi obiecać, że zapamiętasz to,

co ci powiedziałem?

– Dobrze, Danielu, obiecuję – szepnęła.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Następnego poranka Rory towarzyszyła mężczyznom w wyprawie w góry.

Ubrała się ciepło, a zarazem wygodnie. Pożyczyła od Daniela puchową kurtkę,
włożyła dżinsy, wełniany sweter z golfem i sportowe buty. Obawiała się chłodu i
nie chciała, żeby ubranie krępowało jej ruchy. Natomiast niemal zupełnie nie
wzięła pod uwagę faktu, że aby dotrzeć do wiecznych lodów, potrzeba sporo
wysiłku.

Początkowo na pewno nie była to wspinaczka, raczej spacer. Rory szła

dziarskim krokiem w niczym nie ustępując kolegom. Potem ścieżka stawała się
coraz węższa, prowadziła coraz wyżej. W niższych warstwach terenu drogę
porastała trawa, która nie stanowiła żadnego problemu dla mężczyzn
wyposażonych w dobre buty. Ale sportowe obuwie Rory nie było najlepsze i na
wilgotnym podłożu ślizgało się. W miarę jak wysokość wzrastała, trawę
zastępowały pokruszone kamienie i okruchy zwietrzałych skał. Dziewczyna szła
bardzo ostrożnie, miała wrażenie, że zupełnie nie posuwa się do przodu. Mężczyźni
natomiast cały czas maszerowali szybkim, równym krokiem. Wreszcie wyprzedzili
ją tak bardzo, że zniknęli jej z oczu.

Wyczerpana przysiadła na najbliższej skale. Musiała uspokoić oddech.

– Czy już masz dosyć, Auroro? – nagle usłyszała głęboki bas, który tak

dobrze znała. Jej imię, wypowiedziane przez Eryka w pełnym brzmieniu,
zadźwięczało w tym miejscu tak niezwykle, że poczuła przebiegający po plecach
dreszcz.

– To absurd – zawołała, śmiejąc się. – Moje nogi są jak z waty. – Nawet nie

próbowała wstać. Spojrzała na opaloną, ciemnowłosą postać mężczyzny. Eryk
wyglądał na rozbawionego.

– Jak daleko jeszcze? – zapytała.

– Jak dla ciebie: sześć poślizgnięć, cztery potknięcia, trzy upadki… I jeszcze

z dziesięć razy przysiądziesz na kamieniu.

Roześmiała się.

– A jak ty sobie poradzisz, biedaku?

– Sam nie wiem – odparł pogodnie. Potem dodał już innym tonem. – To

background image

miło, że zachowujesz poczucie humoru.

– Nie mam większego wyboru. Mogę się tylko śmiać albo płakać. Pod

koniec dnia będę zmęczona i niewątpliwie ucierpi na tym moja uroda. – Powoli
podniosła się z kamienia, trochę przesadnie przy tym jęcząc. – Wodzu, prowadź! –
zawołała.

Czekała na jego odpowiedź. Skinął głową i ruszyli razem za resztą

ekspedycji.

Poprzednie problemy okazały się niczym wobec tego, co miało nastąpić.

Mijali bloki skalne, na które musiała się wspinać, piargi, gdzie jej buty ślizgały się
jeszcze bardziej niż na mokrej trawie, rozpadliny, przez które musiała
przeskakiwać. Miejscami ścieżka prowadziła tuż nad przepaścią i Rory starała się
wówczas nie patrzeć w dół.

Ale najgorsze ze wszystkiego były jego barczyste plecy i muskularne nogi.

Szedł przed nią i to ją okropnie rozpraszało. Nie potrafiła skupić uwagi na tym, co
mogło jej grozić. Zapominała o przepaści, o piargach i rozpadlinach. Jej myśli
krążyły wokół idącego przed nią mężczyzny.

W miejscach szczególnie trudnych Eryk brał ją za rękę. Palce miała napięte

aż do bólu.

Pomyślała, że zniosłaby najcięższy wysiłek, byle tylko zaznać tej jego

cudownej troski, jaką teraz jej okazywał. Był cierpliwy, łagodny, wyrozumiały. To
ten Eryk, którego lubiła najbardziej. Cieszyła się każdą minutą spędzoną w jego
towarzystwie. Nagradzała go szerokim uśmiechem, ciepłym dotykiem dłoni. Nie
kłócili się, nawet nie myśleli o tym, nie mówili sobie żadnych złośliwości. Rory
marzyła, by lodowiec był jeszcze wyżej, dalej, żeby ta droga trwała bez końca.
Chwilami piszczała ze strachu, gdy na przykład musiała przeskoczyć przez wąską,
ale głęboką, szczelinę. Potem, kiedy niebezpieczeństwo mijało, głośno się śmiała.

Najdziwniejsze było to, że pod jego przewodnictwem okazała się

zadziwiająco zręczna. Nie potykała się, poślizgnęła się zaledwie parę razy. Ani
razu nie upadła, ani razu też nie usiadła na kamieniu, żeby odpocząć.

Kiedy już prawie zbliżyli się do lodowca, nagle ścieżka się urwała.

Spostrzegli, że jej dalszy ciąg biegnie o ponad metr niżej. Eryk pierwszy przebył
ten odcinek, a dokładnie mówiąc, zręcznie zeskoczył ze skały. Rory zatrzymała się
przestraszona, choć nadal patrzyła na niego z ufnością. Wtedy Clarkson po prostu
wziął ją na ręce i zniósł na dół.

background image

Ze wzruszeniem spojrzał na jej zaróżowione policzki wilgotne od potu.

– Jak na nowicjuszkę jesteś naprawdę doskonała – powiedział i pocałował ją

w czubek nosa.

Rory tak bardzo cieszyła się z troskliwości Eryka, że zupełnie nie

przywiązywała wagi do bólu mięśni.

Jego pocałunek przyjęła z zachwytem. Zielone oczy błyszczały ze szczęścia.

– Staram się – szepnęła.

Zarzuciła mu ręce na szyję, czerpiąc energię z jego ciała. Marzyła, że

pocałuje ją jeszcze raz.

– Jesteś bardzo dobra. – Bursztynowe oczy patrzyły na nią z uznaniem. To

wywierało silniejsze wraże nie niż roztaczający się wokół wspaniały widok.

Eryk, jakby wyczytał z jej oczu pragnienie, pogładził ją po policzku, a potem

pochylił się w jej stronę. Ich usta spotkały się.

Wkrótce szli dalej. Te chwile były tak niezwykłe, tak piękne, że próbowała

zachować je w pamięci na zawsze. Żadnych kłótni, żadnych upokorzeń. Pełne
porozumienie, partnerstwo, jedność. Rory byłaby gotowa na zawsze pożegnać się z
cywilizowanym światem, żeby tylko przedłużyć urok tych chwil.

– To właśnie tutaj – szepnął w jej włosy, kiedy pokonali ostatnie

wzniesienie. Stąd można już było dostrzec lodowiec. Zatrzymali się na chwilę.

Rory zmartwił ten widok. Powinna teraz ruszyć z impetem do przodu, by

wreszcie ujrzeć to, co tak bardzo pragnęła zobaczyć.

Ale nie mogła oderwać oczu od Eryka. Taki był serdeczny, opiekuńczy.

Westchnął i niechętnie odsunął się od niej o krok.

– Będą na nas patrzeć – powiedział. – Nie pozwólmy, by czegoś się

domyślali.

Przytaknęła. Skierowała wzrok w stronę ogromnej bryły lodu.

– Jaki wielki – powiedziała z zachwytem.

Ruszyli do przodu. Poczuła powiew chłodu. Z trudem udało jej się

skoncentrować uwagę na pracujących glacjologach.

background image

Eryk także wydawał się odczuwać ten chłód. Jego twarz stężała, wyglądał

jakoś dziwnie. Nie umiała sobie tego wytłumaczyć.

– To jeden z mniejszych lodowców – wyjaśnił. – Badamy też znacznie

większe… – Przerwał, by machnąć ręką do Chrisa.

Weszli na jasną, zieloną łączkę oddzieloną od lodowca wałem moreny. Rory

słyszała szmer strumyków, wypływających spod szarego śniegu.

– Co oni robią? – zapytała, kiedy już podeszli całkiem blisko. Eryk

uśmiechnął się.

– Istnieje kilka projektów, różne tematy badań – wyjaśniał cierpliwie. –

Przede wszystkim glacjolodzy chcą wiedzieć, czy wielkość lodowca się zmienia,
czy rośnie, czy maleje i z jaką szybkością zachodzą te zmiany. Podobne badania
robimy w Alpach. Chcemy przewidzieć, co przyniesie nam przyszłość. –
Wskazał jej Seana i Petera, stojących przy wetkniętych w lodowiec palikach. –
Pobierają dane z próbników, umieszczonych w kilku najważniejszych punktach –
tłumaczył. – Potem dzięki komputerowej analizie będzie można ustalić, jak
przebiegają zmiany, sporządzić matematyczny model tych procesów.

Rory była zafascynowana tym, co usłyszała. Te wszystkie rzeczy, których

nie potrafił jej wyjaśnić Daniel, stały się nagle zrozumiałe.

– Czy lodowiec rzeczywiście topnieje? – zapytała.

Eryk zaprzeczył ruchem głowy.

– Nie. Niektóre hipotezy zakładają, że lata znowu stają się odrobinę

chłodniejsze, spowalniając proces topnienia – odparł.

Podeszli do grupy glacjologów. Nie przyznałaby się za nic w świecie, że

znacznie bardziej interesował ją fakt, iż to Eryk opowiada jej o lodowcu, niż sama
treść jego opowieści. Zrozumiała, że traktował ją poważnie. Opowiadał jej o swojej
pracy, o czymś, co miało dla niego duże znaczenie. Była pewna, że nie
przeznaczyłby swoich pieniędzy na projekt, który by go nie interesował.

Patrzyła na pracujących naukowców. Brian dyktował coś Danielowi, który

skwapliwie notował. Tony uwieczniał na kliszy pochylonego nad lodowcem
Chrisa.

Eryk podszedł do Petera, zapytał go o rezultaty doświadczeń. Ale zaraz

potem wrócił do Rory.

background image

– Chodź ze mną – ujął ją pod łokieć i poprowadził do skalnego rumowiska.

Usiedli na kamieniach. Mieli stąd świetny widok na pracujących naukowców. –
Cieszę się, że ciepło się ubrałaś – powiedział. – Ta puchowa kurtka jest dużo lepsza
niż to, w czym zwykle chodzisz.

Wstała. Przyjęła pozę modelki.

– Cieszę się, że podoba się panu moja kurtka. To najnowszy fason prosto z

Paryża.

– Siadaj i bądź cicho – zaśmiał się i przyciągnął ją ku sobie.

Siedzieli jakiś czas w milczeniu, obserwując poczynania glacjologów.

Wreszcie Rory odważyła się zapytać.

– Po co te wszystkie informacje? Czy mają jakieś praktyczne znaczenie? –

Przestraszyła się, że Eryk uzna to pytanie za wyjątkowo głupie.

On jednak nie wydawał się zdziwiony.

– Istnieją dwa podstawowe powody – wyjaśnił.

Odczuła ulgę.

– Nagłe roztopienie się lodowca mogłoby mieć katastrofalne znaczenie dla

naszej planety – mówił. – Stopnienie lodów Antarktyki podniosłoby poziom mórz
o przeszło siedem metrów. Możesz sobie wyobrazić, co by się stało z miastami na
wybrzeżu.

– Czy to naprawdę może się wydarzyć? – Przeraziła ją wizją ukochanego

Seattle pochłoniętego przez ocean.

Eryk uśmiechnął się.

– Nie. To oczywiście najczarniejszy scenariusz. Ale podniesienie się

poziomu morza nawet o kilka centymetrów może mieć duże znaczenie. W końcu,
jeżeli wiemy, co nam zagraża, możemy się na to jakoś przygotować.

– Rozumiem. A jaka jest druga przyczyna?

– Topniejące lodowce mogą stanowić źródło czystej wody dla różnych

obszarów świata. Może się zdarzyć, że na tereny cierpiące na chroniczny brak
wody będzie się wysyłać ogromne bryły lodu.

– To bardzo interesujący projekt.

background image

– Tak, szczególnie dla krajów dręczonych suszą…

Nagle Rory zauważyła Tony'ego z aparatem fotograficznym wycelowanym

w nią i Eryka. Wyglądało na to, że zdążył zrobić im już niejedno zdjęcie.

– Uśmiech! – zawołała do Eryka. – Jesteśmy pod obstrzałem – dodała i

przytuliła się do niego.

– Nic się nie bój, osłonię cię swoim ciałem – zażartował Eryk, po czym objął

ją w pół. Potem przystąpił do ataku. Zaczął ją łaskotać. Chichotała i nie mogła
przestać. Wreszcie delikatnie uwolnił ją z uścisku. Usiadła, odpoczywając po
walce.

– On chyba nie jest typem zazdrośnika? – zapytał nagle.

Początkowo nie rozumiała, o co mu chodzi.

– Kto? Daniel? – Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma. – Nie, na

pewno nie.

– Czy ci to przeszkadza? – dociekał.

– Nie, skądże… – Napotkała jego badawcze spojrzenie i nagle przypomniała

sobie, że właściwie Eryk jest tu szefem. Nie chciała w żaden sposób zaszkodzić
Danielowi. – Przecież nie robię nic złego – dodała już znacznie spokojniej. –
Pracuję, staram się pomagać.

Clarkson tak jakoś dziwnie się uśmiechnął, aż serce skoczyło jej do gardła.

– Tak, twoim obowiązkiem jest dotrzymywanie mi towarzystwa. Czy

przyjmujesz tę pracę?

Rory nie musiała się zastanawiać nad odpowiedzią. Co prawda przysięgała

sobie trzymać dystans, ale to była ostatnia rzecz, jakiej teraz pragnęła. Nagle zdała
sobie sprawę, że tutaj, w obecności całej ekspedycji, na pewno nic jej nie grozi.

– Jestem do twojej dyspozycji! – zawołała wesoło.

Skoro los tak chciał, będzie miała dzień pełen radości, ekscytacji i śmiechu.

Przez resztę poranka Eryk dotrzymywał jej towarzystwa. Opowiadał o

innych programach naukowych, które sponsorował, przytaczał wiele ciekawych
faktów. Nawet zwierzył jej się ze swoich planów na przyszłość. Tylko kiedy
próbowała dopytywać się o kobiety w jego życiu, o sprawy osobiste, unikał
odpowiedzi. Najwyraźniej nie miał ochoty na poruszanie tych tematów. Mogła

background image

natomiast podziwiać jego ogromną wiedzę naukową, zaangażowanie, pasję.

Zaraz po lunchu Eryk zamienił na osobności kilka słów z Chrisem, potem

rozmawiał z Danielem. Wreszcie podszedł do Rory i wziął ją za rękę.

– Urwiemy się na mały spacerek – powiedział, tajemniczo się uśmiechając.

– Urwiemy się?… – powtórzyła niepewnie.

– Chodźmy – zaczął prowadzić ją w kierunku ścieżki.

Zbita z tropu obejrzała się na Daniela.

– Poczekaj… – powiedziała, ale brat tylko pomachał jej ręką, jakby wręcz

zachęcał ją do tego spaceru.

Po chwili lodowiec zniknął im z oczu.

– Jak widzisz, załatwiłem sobie jego zgodę. Chodźmy.

– Ale dokąd idziemy? – krzyknęła.

Popatrzył na nią. W bursztynowych oczach błysnął płomień ekscytacji.

– Obiecałaś, że będziesz do mojej dyspozycji.

– Eryku, proszę, zwolnij trochę – powiedziała błagalnym tonem.

Zmniejszył tempo, mając na względzie jej nogi, które raczej przywykły do

gładkiej powierzchni parkietu niż do skalistych gór.

I ta droga była pod pewnym względem tak samo romantyczna jak

poprzednia. Znowu się nią opiekował, byt troskliwy i przyjacielski. Znowu
obudziły się w niej najśmielsze nadzieje.

Wyobrażała sobie, że Donna nigdy nie istniała i że on nigdy nikomu nie

zrobił krzywdy. Wierzyła, że nigdy go nie oszukała, że nic nie obciąża jej
sumienia. Aurora Matthews, bogata, egoistyczna księżniczka, w zetknięciu z
twardą rzeczywistością czuła się zupełnie bezradna. A teraz wyobrażała sobie, że
radzi sobie ze wszystkim doskonale i że Eryk odwzajemnia jej uczucie. Gorąco
pragnęła tych paru chwil iluzji. Wierzyła, że wszystko jest sprawą czasu.
Wzajemny magnetyzm był zbyt silny, by można go było zignorować…

Przeszli około jednej trzeciej drogi, kiedy Eryk nagle skręcił. Poprowadził

teraz Rory na wąski występ skalny. Nie ulegało wątpliwości, że tutaj droga się
kończy. Dziewczyna znalazła się nagle na długiej skale zawieszonej nad

background image

przepaścią. Poczuła zawrót głowy.

– Czy wystawiasz na próbę moją odwagę? – zapytała.

– Nie, to jest po prostu punkt widokowy. Zobacz, jak pięknie.

Napięła mięśnie.

– Boję się – szepnęła. Przymknęła oczy. Ta półka skalna znajdowała się

naprawdę wysoko. Rory chciała się cofnąć, ale Eryk trzymał ją w żelaznym
uścisku.

– Nie ufasz mi, mała – powiedział z wyrzutem.

Ufała mu. Ale lęk nie mijał.

– Wiesz dobrze, że nie pozwolę, żeby coś ci się stało. To miejsce jest

całkowicie bezpieczne.

Przywarła do niego, jakby od tego zależało jej życie.

Z powodu lęku, który jej nie opuszczał, piękno kanadyjskiego krajobrazu nie

wywarło na niej żadnego wrażenia. Przed nimi rozciągały się zielone, ukwiecone
płaskowyże, w oddali widoczne były spowite mgłą szczyty gór. Nie kończąca się
wstęga rzeki wiła się daleko, jak okiem sięgnąć…

Rory odwróciła głowę i wyszeptała:

– Eryku, ja się boję.

Mężczyzna rzucił jedno spojrzenie na przerażone zielone oczy i delikatnie

przeprowadził ją na ścieżkę. Usiadła na najbliższym kamieniu. Musiała się
uspokoić.

– Przykro mi, kochanie – przepraszał.

Przykucnął przy niej. Jej niepokój nie miał teraz nic wspólnego z

wcześniejszym strachem. Znowu oczarowały ją jego zalety, urok osobisty,
uprzejmość, ciepły głos.

Podniosła wzrok i ich oczy spotkały się. Pogładził ją po policzku.

Niespodziewanie dla samej siebie po całowała go w rękę. To było niezwykłe,
chociaż tutaj dziwnie naturalne. Jakby chciała przeprosić go za brak zaufania. Nie
wyrzekła ani słowa, ale Eryk znakomicie odczytał ten gest.

– Wszystko w porządku – rzekł łagodnie. – Nigdy nie przepraszaj za to, co

background image

jest słuszne.

Pocałował ją w usta. Wiedziała, że nie zmuszał jej do niczego, to było

wzajemne pragnienie, wspólna potrzeba. Pieścił ją językiem, smakując jej wargi,
ciesząc się jej ciałem. To nie był wstęp do dalszych pieszczot, to samo w sobie było
wartością. Rory znowu pomyślała, że chciałaby na zawsze zachować w pamięci te
chwile.

– Chodźmy – rzekł łagodnie. Najlepsze dopiero przed nami.

Szli dalej. Trzymali się za ręce. Rozłączali się tylko wówczas, gdy ścieżka

stawała się zbyt wąska. Rory myślała z zachwytem o tym, jak wspaniale ich dłonie
do siebie pasują. Splecione palce wydawały się jednością.

– Zmieniłaś się – powiedział w końcu.

– Ty też się zmieniłeś – uśmiechnęła się.

Clarkson wydawał się tego dnia zupełnie innym człowiekiem. I był przy tym

tak cudownie męski, jak zawsze. Wiedziała, że zmiana, która w niej zaszła, była
innego rodzaju. Ona poznała smak miłości. Pomyślała teraz, że nawet gdyby już
nigdy w życiu nie mieliby się spotkać, będzie go kochać do końca życia. Nagle
pomyślała, że on musi poznać prawdę. Nie mogła go oszukiwać ani chwili dłużej.

– Eryku… musimy porozmawiać – rzekła cicho. Wyszli zza zakrętu. Droga

stała się teraz szeroka i wygodna.

– Nic nie mów, tak będzie lepiej.

– Ale ja muszę ci coś powiedzieć.

– Nie psuj tego, Rory – rzekł miękko. On także wyczuwał, że coś

niezwykłego dzieje się teraz pomiędzy nimi. I również obawiał się konfrontacji z
rzeczywistością.

– To o Danielu.

Eryk zatrzymał się na chwilę, by spojrzeć jej w oczy.

– Nie chcę słyszeć o Danielu – rzekł stanowczym tonem. Później znowu

bursztynowe oczy patrzyły na nią ciepło i serdecznie. – Mamy dla siebie całe
popołudnie. Cieszmy się tym. – Wydało jej się, że w jego oczach dostrzega
błaganie. Poczuła wdzięczność, że odłożył na później decydującą rozmowę.

Przytaknęła. Patrzyła mu w oczy, nie próbując ukryć swoich uczuć.

background image

A kiedy już z powrotem dotarli do obozu, niecierpliwość Rory doszła do

zenitu. Próbowała odgadnąć, jaką niespodziankę przygotował dla niej Eryk, lecz
nic nie przychodziło jej do głowy.

– Czy to będzie jakaś próba odwagi? – zgadywała.

Uśmiechnął się, bursztynowe oczy rozbłysły jasnym światłem.

– Weź ręcznik, spotkamy się w dżipie.

– Ręcznik? – zdziwiła się.

– Tak, ręcznik, pospiesz się.

Do tajemniczego miejsca przeznaczenia jechali ponad godzinę. Rory coraz

bardziej pragnęła się dowiedzieć, co to za sekret.

– To tutaj – oznajmił w końcu. Zastanawiała się, na czym polega

niespodzianka. Przyglądała się miejscu, do którego ją przywiózł. Było to zakole
rzeki, znajdujące się dość daleko od głównej drogi. Nad brzegiem rosły dzikie
fiołki. Wszystko to było bardzo piękne, ale już widziała podobną scenerię. W
ostatnich dniach oglądała wiele równie wspaniałych widoków.

– Gorące źródła – poinformował ją z tryumfem Clarkson.

– Gorące źródła? – powtórzyła zaskoczona.

Eryk wysiadł z dżipa, przebiegł dookoła samochodu i szarmancko otworzył

jej drzwi.

Uśmiechnął się, wziął ją za rękę i zaprowadził nad rzekę.

– Widzisz, Jukon to był kraj wulkanów. Jeszcze i teraz zdarzają się tu

niewielkie wstrząsy tektoniczne. Wulkany są nieczynne, ale pozostało wiele śladów
po tych fantastycznych eksplozjach. Małe czarne kamyki na brzegu rzeki,
osmolona gleba, bazaltowe klify i stożkowe kształty gór. I… proszę bardzo: gorące
źródła.

– Gorące źródła… – powtórzyła nieufnie.

Pociągnął ją za rękę. Przykucnęła przy nim. Zanurzyła dłoń w wodzie, która

naprawdę okazała się bardzo ciepła.

– Gorące źródła… – powtórzyła Rory raz jeszcze.

– Zaczynałem się obawiać, że nigdy w to nie uwierzysz – mruknął

background image

rozbawiony. Zaczął rozpinać kurtkę. – Może być trochę chłodno, zanim
wejdziemy.

– Co robisz? – krzyknęła zaskoczona.

Eryk rzucił okrycie na ziemię i zaczął rozpinać koszulę.

– Będziemy się kąpać.

– Chyba żartujesz. – szepnęła. Ale intuicja jej podpowiadała, że Eryk mówił

zupełnie poważnie.

– Ty, jak mi się wydaje, wzięłaś wczoraj ciepłą kąpiel, ale mnie brakuje tej

przyjemności od co najmniej kilku dni. – Wiedziała, że musiał rozmawiać z
Danielem. – Przyniosłem ze sobą mydło – pochwalił się i sięgnął do kieszeni.

Rory zamarła. On naprawdę zamierzał tu się kąpać. Rozbierał się przed nią

bez żadnej żenady. Próbowała przemówić sobie do rozsądku. Czyż nie chodziła
wiele razy na nocne imprezy, gdzie kąpiele „na golasa” nie należały wcale do
rzadkości? Czy to nie ona pierwsza bezwstydnie rozebrała się w chatce, tak
nonszalancko rzucając ubranie na podłogę? Tu wcale nie chodziło o skromność i
przyzwoitość. Raczej o coś zupełnie innego. Bała się Eryka, a mówiąc dokładniej,
bała się siebie.

– Och, Rory – drażnił się z nią Eryk. – Nie zachowuj się jak dziewica.

Znamy się już jakiś czas.

Przerwała mu.

– Muszę ci powiedzieć…

– Nie! – rzekł stanowczo. – Teraz mam ochotę na relaksującą gorącą kąpiel.

A ty możesz sobie stać na brzegu i patrzeć. Radziłbym ci jednak przyłączyć się do
zabawy.

Rory wpatrywała się z przerażeniem w jego nagą, owłosioną klatkę

piersiową. Obserwowała ruchy jego ręki. Odpiął klamrę przy pasku. Potem
rozporek. Zaczął zdejmować dżinsy. Odwróciła wzrok.

Usłyszała plusk wody. Eryk zanurzył się w gorącym źródle.

W głębi duszy miała do siebie żal z powodu swojej dziecinnej reakcji. Ten

dzień zaczął się tak uroczo, a teraz zupełnie nie wiedziała, co robić. Nic nie szło po
jej myśli. Próbowała powiedzieć mu o Danielu, ale nie chciał tego słuchać. Teraz
nie rozumiała swojego zachowania. Nie mogła zaprzeczyć, że zarówno gorąca

background image

woda, jak i Eryk mają swój urok. Tymczasem, zamiast cieszyć się kąpielą, tkwiła
na brzegu.

Pomyślała, że to nie ma sensu i nagle, w jednej chwili, zdecydowała się.

– OK! Wchodzę! Poczekaj! – krzyknęła i zaczęła się rozbierać, świadoma, że

z uwagą ją obserwuje.

Kiedy została już tylko w bieliźnie, ośmieliła się na niego spojrzeć. Tak jak

podejrzewała, śledził każdy jej ruch, a jednocześnie polewał gorącą wodą
namydlone plecy.

– Pospiesz się, bo się przeziębisz – ponaglał.

Od razu zauważyła, że nie chodzi mu o jej zdrowie. Raczej obawiał się, że w

ostatniej chwili mogła zmienić zamiar. Nagle przestała się wstydzić. Może sprawiła
to delikatność jego głosu, może coś wyjątkowego w spojrzeniu. Nie czuła się już
zakłopotana. Odpięła stanik. Eryk wyciągnął do niej rękę. Nie wahała się. Szybko
ściągnęła majtki i przyłączyła się do niego.

Woda była cudownie ciepła, czysta. Błękitna wstęga, nagroda za spędzenie

pięciu dni na tym twardym i wymagającym lądzie. Cudowny relaks dla obolałych
mięśni.

– I jak? Zadowolona? – dopytywał się Eryk.

Jakby jej uśmiech i ekstatyczne chichoty same w sobie nie mogły wystarczyć

za odpowiedź.

– Wygląda na to, że jesteś zadowolona – odpowiedział za nią. Jego stalowe

ręce objęły ja w talii i przy ciągnęły ku sobie. Usta przylgnęły do jej warg,
pieszcząc je i smakując z rozkoszą. Jej pełne piersi przy tuliły się do jego
owłosionego torsu. Ich brzuchy do tykały się.

Woda pulsowała wokół nich, a serca biły przyśpieszonym rytmem. Ręce

Eryka rozpoczęły wędrówkę po jej ciele. Odkrywały wrażliwe miejsca, o których
istnieniu zdawała się przedtem nie wiedzieć. Była pewna, że tej pieszczoty nie
zapomni do końca życia. Eryk wyzwalał w niej ogień, gorący płomień rozchodził
się po całym ciele.

– Nie masz pojęcia, jak bardzo to lubię – wyszeptał, kiedy na krótko oderwał

usta od jej warg. Jego oczy, kolom wrzącego bursztynu, przenikały ją na wylot. –
Chciałbym się z tobą kochać… tutaj i teraz – dodał głosem lekko zachrypniętym ze
wzruszenia.

background image

Rory wiedziała, że nie może być na świecie nic piękniejszego, niż to, co

zaproponował. Jej stęsknione, wygłodniałe ciało czekało niecierpliwie, aż odpowie
mu „tak”. Pragnęła ofiarować mu całą siebie. Oddać się właśnie jemu.

A jednak zbyt dobrze pamiętała o nie tak jeszcze odległej nienawiści,

pogardzie i upokorzeniu. O uroczej pannie młodej, Donnie, młodziutkiej
dziewczynie z fotografii, która kiedyś mu zaufała.

Przeszkadzało jej też i to, że zbyt długo go oszukiwała. Chciała najpierw

wyjaśnić tę sprawę. I nagle… przypomniało jej się, że jest dziewicą.

– Nie! – krzyknęła ze strachu. – Nie chcę!

– Och, kochanie tak bardzo cię pragnę – błagał.

Wiedziała aż za dobrze, że mówił prawdę.

Odepchnęła go, odskoczyła gwałtownie. I bliska łez wygramoliła się na

brzeg.

Szybko sięgnęła po ręcznik. Zdążyła już włożyć bieliznę, kiedy usłyszała za

sobą plusk wody. Kątem oka zobaczyła wysoką, dobrze umięśnioną sylwetkę
mężczyzny.

– Dorośnij wreszcie, Rory – burknął, podnosząc z ziemi swoje slipki.

Milczała. Nie wiedziała, co mu powiedzieć. Musiała opanować emocje.

– Prędzej czy później dojdziesz do tego – mruczał gniewnie. – Może

słyszałaś, to się nazywa pociąg seksualny i w życiu dorosłych ludzi jest ważną
sprawą… Mój Boże, ty się zachowujesz jak przerażona dziewica…

– Ale ja… – zaczęła, lecz od razu jej przerwał.

– Nie rób ze mnie idioty. Nie wmawiaj mi, że nie pragniesz mnie tak bardzo,

jak ja ciebie. I tak ci nie uwierzę. Od początku próbujesz mnie uwieść…

Nadal był nagi. Rory spojrzała na niego i szybko, zawstydzona, odwróciła

wzrok.

– Możesz przyglądać się, ile chcesz, mała dziwko. Czy twój Daniel nie jest

mężczyzną? A może zabrania ci patrzeć?

– Ale ja nie…

– Nie wysilaj się. Niepotrzebnie pytałem.

background image

Zaczął się ubierać.

– Z tego, co zauważyłem, Daniel to wyjątkowy człowiek – mówił ze złością.

– Nie wiem, jak on wytrzymuje z kimś takim jak ty. I nigdy tego nie zrozumiem.
To naprawdę wspaniały facet. Nie po trafisz tego docenić. Oglądasz się za innymi,
kokietujesz…

Rory zaczęła drżeć. A więc miał o niej tak złe zdanie. Nie mogła temu

zaradzić, wyjaśnić mu. Nie chciał jej słuchać. Łzy płynęły jej po policzkach.

– Możesz oszczędzić sobie płaczu – burknął. – To przedstawienie nic ci nie

pomoże.

– Eryku, daj mi wyjaśnić… – spróbowała jeszcze raz z rozpaczą w głosie.

– Nie chcę słyszeć żadnych wyjaśnień. Szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby to

mogło mieć jakiś sens. Jesteś małą, głupią egoistką, która bawi się ludźmi, która
zawsze wszystko robi na swój sposób. Daniel opiekuje się tobą jak noworodkiem i
to sprawia, że jesteś szczęśliwa. Ale jak długo można tak żyć? Już ci mówiłem, nie
jestem gwałcicielem. Nie zrobię ci krzywdy. Poza tym powiem ci coś jeszcze.
Niedługo sama do mnie przyjdziesz. Będziesz prosić, błagać. A ja zatrzasnę ci
drzwi przed nosem. Przekonasz się, że potrafię dotrzymać słowa. Zasłużyłaś na to.
Ubieraj się, czekam na ciebie w samochodzie.

Po policzkach płynęły jej łzy. Ten dzień przyniósł jej nie tylko radość, ale i

rozpacz.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

To nie oznaczało jeszcze końca nieszczęść. Koszmar dopiero się zaczynał.

Wracali do obozu bez słowa, w straszliwym napięciu, niemal nie do

wytrzymania.

Rory była tak wyczerpana, że nie zwróciła najmniejszej uwagi na mijającą

ich karetkę górskiego pogotowia. Kiedy dotarli do obozu, ujrzała ten sam
samochód zaparkowany przed dużym namiotem i ratowników żywo dyskutujących
o czymś z Christopherem. Ale nawet jeszcze wtedy nie miała żadnych złych
przeczuć, pogrążona we własnym bólu.

– Coś się musiało stać – zauważył Eryk nieswoim głosem. Wtedy i ona

odzyskała kontakt z rzeczywistością.

Wysiadła z dżipa i podbiegła do ratowników. Chris popatrzył na Eryka,

dopiero potem odpowiedział na pytające spojrzenie Rory.

– To był wypadek – powiedział cicho. Otworzyła szeroko oczy. – Daniel…

Twarz Rory stała się popielata. Chris objął ją ramieniem, bał się, że

dziewczyna zemdleje.

– Czy on… żyje? – wykrztusiła z trudem.

– Nie wiemy, Rory – wyjaśnił. – Nie możemy się do niego dostać.

– Gdzie on jest? – wyjąkała.

– Na dnie rozpadliny… Nie daje znaku życia.

– Jak to się stało?

– Widziałaś tę skałę przy punkcie widokowym? – zapytał. – Wąska krawędź,

znacznie wysunięta do przodu…

Kiwnęła głową.

– Skała oderwała się i runęła w przepaść, pociągając za sobą Daniela.

Rory zesztywniała, przypominając sobie, jak bardzo się bała, stojąc właśnie

w tym miejscu. Eryk przyglądał jej się z niepokojem.

background image

– Jak się do niego dostaniemy? – zapytała Chrisa.

Usta jej drżały, przygryzła dolną wargę, ale to nie na wiele się zdało.

– Właśnie czekamy na posiłki. Ratownicy przygotowują dodatkowy

ekwipunek. Bez sprzętu nie damy rady. Musimy dostać się tam pieszo. Helikopter
tam nie dotrze.

– Czy… widzieliście go, jak tam… leży? Czy… zupełnie się nie rusza? Nie

wołał o pomoc? – Rory poczuła, że jej kolana stają się miękkie jak z waty i
przestraszyła się, że za chwilę osunie się na ziemię.

Tym razem przed upadkiem uratował ją Eryk.

– To jeszcze niczego nie oznacza, Rory – jego głos był spokojny i łagodny. –

On może mieć po prostu dość rozumu, by się nie ruszać przed przybyciem pomocy.
Nie możemy od razu zakładać najgorszego.

– Eryk ma rację – Chris poparł przyjaciela. – Nie wyciągajmy pochopnych

wniosków.

– Ile potrwa, zanim dotrą ratownicy? – zapytał Eryk, chcąc powstrzymać

Rory przed zadawaniem dalszych pytań.

Chris wzruszył ramionami.

– Powinni już tu być… O, może to właśnie oni. – Spojrzał na drogę, którą

nadjeżdżał jakiś samochód.

Była to karetka, która podjechała pod namiot Chrisa. Gwałtownie

zahamowała. Do ekipy ratowniczej dołączyło sześciu mężczyzn. Eryk i Chris jakby
zapomnieli o Rory, zaczęli ustalać z ratownikami przebieg akcji. Dyskutowali,
żywo gestykulując, szykowali sprzęt.

Rory rozglądała się nerwowo. Poczuła się osamotniona i porzucona. W

jednej chwili zdała sobie sprawę, jak bardzo potrzebuje Daniela. To on dawał jej
poczucie bezpieczeństwa, stanowił trzon rodziny. Gdyby umarł, zawaliłby się cały
jej świat.

Zrozpaczona i bezsilna usiadła na kamieniu. Przerażona, obserwowała grupę

mężczyzn. Była odrętwiała, powietrze wydawało jej się tak ciężkie, że oddychanie
niemal sprawiało jej ból.

Zauważyła, że Eryk oddzielił się od pozostałych i ruszył w jej stronę. Z

trudem wstała, by do niego podejść. Patrzył na nią chłodno.

background image

– Pojedziemy od razu, jak tylko wrzucą sprzęt do samochodu. Ty musisz

zostać tutaj.

– Nie, nie – błagała. – Pójdę z wami.

– Nie możesz. – Słyszała w jego głosie współczucie.

– Jeżeli mogę coś zrobić… – mówiła zrozpaczona. Zielone oczy napełniły

się łzami.

Wziął ją w ramiona.

– Nie, musisz tu zostać i uzbroić się w cierpliwość. To może potrwać dość

długo, chociaż tam na górze mamy wszystko przygotowane. Weź się w garść,
Daniel musi cię zastać w dobrej kondycji.

Nie sprzeczała się, ale i tak zauważył jej zrozpaczone spojrzenie.

– Poradzisz sobie sama? – zapytał trochę ciszej.

Skinęła głową, nie miała wyboru. Ogarnęło ją przeraźliwe poczucie

osamotnienia. Pragnęła go prosić, błagać, by nie odchodził, by został tu razem z
nią. Rozumiała jednak doskonale, jak bardzo Eryk będzie potrzebny w górach. Jego
ogromne doświadczenie mogło być bezcenne. Pamiętała chłodny ton, jakim jeszcze
niedawno się do niej zwracał, twardy uścisk palców… Pokonana, zniszczona i
zrozpaczona, pochyliła głowę i odwróciła się od niego. Wróciła na swój kamień.
Stamtąd obserwowała dalsze przygotowania.

W ciągu paru minut obóz opustoszał. Wyglądał teraz jak wymarły. Tylko na

wielkim głazie polodowcowym siedziała drobna blondynka, owinięta pledem,
niemal zupełnie bez ruchu, z oczyma utkwionymi w ścieżkę, którą oddalili się
ratownicy.

Przywołała w pamięci najmilsze wspomnienia. Jej brat. Jego miłość, troska,

odpowiedzialność za rodzinę. Bywało różnie. Dobre i złe czasy, sukcesy i porażki,
kary i nagrody od losu. Jej brat zawsze zjawiał się wtedy, kiedy go potrzebowała, w
trudnych chwilach zawsze był przy niej.

A teraz siedziała wyczerpana i bezradna, a on leżał gdzieś daleko, ranny i

samotny, czekając na pomoc.

W myślach Rory pojawił się inny bohater, jeszcze jeden dramat jej życia.

Kochała go. A Eryk jej nienawidził. To bolało prawie tak bardzo jak tragedia
Daniela.

background image

Oprócz tego strasznego dnia, wiele lat temu, kiedy jej ojciec porzucił

rodzinę, dla Rory życie było zawsze jasnym pasmem sukcesów. Może
powierzchownych, ale to nie miało znaczenia. Świat wydawał się pogodny, pełen
optymizmu. I tak było, dopóki nie spostrzegła, że na gładkiej powierzchni
szczęścia pojawiły się pęknięcia.

Dwyersowie zainspirowali ją do poszukiwań. A jednocześnie jakby

otworzyła się puszka Pandory. Poznała nowy świat, który nie chciał jej przyjąć,
który stawiał bardzo wysokie wymagania. Poznała lęk, wstyd, bezsilność. Musiała
to pokonać.

Siedziała na zimnym, twardym kamieniu. Patrzyła, jak słońce chyli się ku

zachodowi. Zmuszała się do zachowania spokoju. Spoglądała w przyszłość z
przeraźliwą trzeźwością. Rory, której nigdy nie brakło tupetu, wiedziała, że
przechodzi najtrudniejszy egzamin w swoim życiu. Mogła przetrwać, ale musiała
wyzwolić w sobie nową wewnętrzną siłę. To było konieczne.

Nie myślała o kolacji, to teraz zupełnie nie miało znaczenia. Obóz tonął w

czerwonej poświacie zachodzącego słońca, mgła zasłoniła góry. Rory nerwowo
patrzyła na zegarek. Zespół ratowniczy musiał już dotrzeć do miejsca tragedii. Nie
potrafiła odgadnąć, kiedy wrócą. Na pewno wzięli ze sobą latarki i mogli
kontynuować pracę nawet po zapadnięciu zmroku. To jednak znacznie
skomplikowałoby akcję. Rory, mimo braku doświadczenia, czuła, że liczy się tu
przede wszystkim szybkie działanie. Każda kolejna minuta zmniejsza szanse
Daniela.

Rozpaliła ogień. Pomyślała, jak zimno musi być teraz w górach. Powoli

traciła nadzieję.

Panowała przeraźliwa cisza. Gdzieś w oddali pohukiwała sowa. Rory

nasłuchiwała uważnie, czy nie usłyszy trzasku gałęzi, złamanej pod ciężarem
butów, i czy nie usłyszy głosów ratowników.

Mijały minuty, upływały godziny. Dorzucała drew do ognia. Wysokie

płomienie dawały trochę światła. Rory modliła się po cichu, by pokazał się księżyc
i oświetlił ratownikom miejsce wypadku. Tymczasem świat pogrążył się w
ciemności.

Siedziała na kamieniu, zdrętwiała z przerażenia. Nie było nikogo, z kim

mogłaby porozmawiać. Przed oczyma stawał jej uparcie obraz Daniela, leżącego w
skalnej rozpadlinie, śmiertelnie rannego, do którego nie zdołała dotrzeć żadna
pomoc. Mięśnie miała napięte aż do bólu. Czekała.

background image

Nagle usłyszała cichy dźwięk. Podniosła głowę. Z dalekich gór dobiegały

ludzkie głosy. Czekanie dobiegało końca. Tylko co dalej? Ogarnęła ją panika,
przeraźliwy strach przed poznaniem prawdy. Co innego siedzieć, czekać i
zastanawiać się, a co innego dowiedzieć się najgorszego. To było przerażające.

Podbiegła na skraj obozowiska i zobaczyła zbliżające się światło latarki.

Patrzyła w milczeniu, szeroko otwartymi oczyma, na nosze, na których nieśli jej
brata. Potem wszyscy podeszli do karetki. Nie mogła wykonać żadnego ruchu, nic
nie mówiła, słowa nie chciały przedostać się przez zaciśnięte ze strachu gardło.
Ratownicy nie zwracali na nią uwagi. Tylko Chris do niej podszedł, obejmując ją
serdecznie. Podprowadził ją bliżej karetki.

– On żyje – powiedział przyciszonym głosem. – Zawieziemy go do

Whitehorse do szpitala i dalej, jeśli to będzie konieczne. Możesz jechać z nami.

Rory milczała. Pomógł jej wejść do samochodu. Usiadła obok leżącego na

noszach Daniela. Patrzyła na niego z przerażeniem. Twarz brata była blada i
nieruchoma. Dotknęła jego ręki, zimnej, bezwładnej. Zaczęła ją masować, próbując
choć trochę ją rozgrzać.

Usłyszała, że kierowca włącza silnik, patrzyła, jak ratownicy fachowo

podłączają Daniela do skomplikowanej aparatury medycznej, przykrywają go
ciepłym kocem.

Dopiero, kiedy usiedli już na miejsca i Rory wiedziała, że nie będzie

przeszkadzać, odważyła się zapytać.

– Jaki jest jego stan?

– Trudno dokładnie powiedzieć, proszę pani – odparł jeden z ratowników –

dopiero w szpitalu będzie można dokładnie go zbadać. – Widząc jej przerażoną
twarz, dodał. – Na pewno więcej niż jedno złamanie, podejrzenie urazu kręgosłupa,
chyba jakieś uszkodzenia wewnętrzne… Trudno powiedzieć, i jeszcze ta utrata
przytomności, która niepokoi mnie najbardziej… – Potarł czoło, znów popatrzył na
pacjenta.

– Czy on cały czas jest nieprzytomny? – zapytała Rory.

– Cały czas.

Brutalne zderzenie z rzeczywistością spowodowało, że znowu była bliska

zemdlenia. Czuła bezgraniczną wdzięczność do Chrisa za to, ze podał jej rękę. Nie
zdawała sobie sprawy z jego obecności, nie zauważyła, że wsiadł razem z nią do
sanitarki. Rozejrzała się wokół. Nie było nikogo innego z ekspedycji. Tylko

background image

ratownicy, Chris i ona.

– Czy będzie żył? – zapytała słabym głosem.

Chris uśmiechnął się ciepło.

– Nie wolno tracić nadziei. Ale teraz musimy skoncentrować się na tym,

żeby jak najszybciej za wieźć go do szpitala. Nie możemy zajmować się wszystkim
jednocześnie.

Skinęła głową ze zrozumieniem. Na szczęście silnik pracował dość głośno i

nie słyszała wypowiadanych półgłosem komentarzy mężczyzn. Obecność Chrisa
dodawała jej otuchy. Udało jej się opanować drżenie. Dzięki temu mogła zadać
więcej pytań.

– Jak to się stało? Przecież Daniel był taki dobry we wspinaczce

wysokogórskiej…

– To nie stało się z jego winy – wyjaśnił Chris. – Niestety tragedie się

zdarzają. Znalazł się w nieodpowiednim miejscu w niedobrym czasie. Stał na
krawędzi, robiąc zdjęcie. I wtedy ta skała po prostu runęła w dół razem z nim. A
przyczyną było niewielkie trzęsienie ziemi.

– Trzęsienie ziemi? – zdziwiła się Rory.

– Tak, w górach dziś rano zanotowano niewielkie drgania. Niby nic

groźnego, ale wystarczyło, by spowodować wypadek.

– A dlaczego ja nie odczułam żadnych drgań?… – zapytała.

– Ty i Eryk byliście w tym czasie daleko od miejsca wypadku – przerwał jej.

W jego głosie nie wyczuła nagany, ale i tak drgnęła nerwowo na

wspomnienie gorących źródeł. W końcu odważyła się zapytać.

– Gdzie jest teraz Eryk?

– Jedzie za nami dżipem. Spotkamy się w szpitalu.

Rory nie była pewna, czy ta wiadomość sprawiła jej ulgę. Bardzo chciała,

żeby Eryk był przy niej w tych trudnych chwilach. Obawiała się jednak
rozczarowania. Możliwe, że ma do niej tak wielki żal, iż nie zechce jej pomóc.

Teraz mogła liczyć tylko na Chrisa. Może potem, kiedy Daniel wróci do

zdrowia, dogada się z Erykiem…

background image

Lekarze nie dawali Danielowi większych szans przeżycia. Robili jednak

wszystko, co było w ich mocy. Od razu zawieziono go na intensywną terapię.
Aurorę skierowano do niewielkiej poczekalni. Bezsilna i bezużyteczna siedziała w
kącie sali i patrzyła w okno.

– Kawy? – Poznała ten głęboki bas od razu.

Z wdzięcznością przyjęła gorący kubek. Eryk zajął miejsce obok niej. Nie

podjął żadnej próby konwersacji. Spojrzała na niego i czym prędzej odwróciła
wzrok. Bursztynowe oczy zdawały się przenikać ją na wylot.

Podszedł do niej Chris. Ucieszyła się z jego obecności. To dawało jej

poczucie bezpieczeństwa.

– Jakieś wieści? – zapytał miękko. Usiadł, ujmując jej dłoń.

Potrząsnęła głową.

– Nic nowego.

Spojrzał pytająco na Eryka.

– Jest na stole operacyjnym. To musi trochę potrwać – wyjaśnił Clarkson.

Chris znowu zwrócił się do Rory.

– Czy mogę jakoś ci pomóc? – Jeszcze raz potrząsnęła głową. – Daj mi znać,

jak zmienisz zdanie, dobrze?

Zielone oczy pełne były niepokoju.

– Chris… – szepnęła. Gardło miała tak zaciśnięte, że nie była w stanie

mówić.

– Postaraj się zachować spokój – serdecznie uścisnął jej dłoń. – Oni robią

wszystko, co mogą.

– Wiem – mruknęła. Wstała i podeszła do okna.

W odbiciu w szybie widziała, że Chris przysunął się bliżej Eryka. Mówili o

czymś przyciszonym głosem. Tymczasem ona toczyła samotną walkę z rozpaczą.

Spojrzała na zegarek. Minęły trzy minuty. Czas jakby zatrzymał się w

miejscu. Zerknęła w stronę korytarza. Żadnego ruchu, ani śladu żywej duszy.
Odwróciła się od okna.

background image

Zaczęła sobie wyobrażać, jak Eryk pomaga jej przetrwać te ciężkie chwile,

jak ją obejmuje, przytula…

Zawstydziła się, że w takiej chwili myśli o podobnych rzeczach. Zła na

siebie, wyszła z poczekalni. Było tak cicho, że odniosła wrażenie, iż jej sportowe
buty dudnią po twardym linoleum. Zatrzymała się przy pokoju pielęgniarek.

– Czy już coś wiadomo na temat Daniela Turnera? – zapytała. Zielone oczy

błagały o pocieszenie.

Zniecierpliwiona pielęgniarka spojrzała na nią lodowato.

– Chyba powiedziano pani wyraźnie, że doktor skontaktuje się z państwem,

jak tylko będzie coś wiadomo.

– Ale ja czekam i chciałabym wiedzieć, co się tam dzieje – Rory próbowała

zachować spokój, ale stawało się to coraz trudniejsze.

– Przykro mi. Nic nie mogę dla pani zrobić – odparła pielęgniarka i

odwróciła się tyłem, by wrócić do swojej roboty.

– Ale na pewno… – Rory, bliska histerii, nie dawała za wygraną.

– Chodź, Rory – to Eryk podszedł do niej i delikatnie wziął ją pod rękę.

Poprowadził za sobą. Popatrzyła niespokojnie na jego twarz, ale zaraz odetchnęła z
ulgą. W jego oczach znowu pojawiła się łagodność i serdeczność. Był taki, jakiego
kochała. Opiekuńczy, dodający otuchy.

– Teraz nic nie możemy zrobić – rzekł miękko. – To już nie zależy od nas.

Możemy tylko czekać. – Zaprowadził ją z powrotem do poczekalni. Zajęli miejsce
koło Chrisa. Kierownik ekspedycji siedział z pochyloną głową, pogrążony we
własnych myślach.

Rory skuliła się, podwinęła nogi.

– Czy nikt oprócz ciebie nie przyjechał? – zapytała Eryka.

– Tony jest tutaj. Próbuje poprzez swojego wydawcę załatwić dodatkową

opiekę lekarską. Czuje się winien i za wszelką cenę stara się jakoś to naprawić.

– Winien? – zdziwiła się. – Przecież to nie jego wina. Nikt nie planował ani

nawet nie mógł przewidzieć trzęsienia ziemi. To nie mogła być niczyja wina –
powtórzyła.

Eryk westchnął.

background image

– Tony twierdzi, że to on powinien w tym momencie znajdować się na tej

skale, nie Daniel. W końcu to on jest fotografem. Do niego należało robienie zdjęć,
nie do Daniela.

– Jak możesz tak mówić! – oburzyła się. – Jesteś bez serca. Tony panicznie

boi się wysokości. To i tak niezwykłe, że zechciał tutaj przyjechać. Jestem pewna,
że można było mieć fantastyczne zdjęcia bez włażenia na tę skałę.

– Spokojnie, malutka, ja się z tobą zgadzam – masował jej zaciśnięte pięści.

– Chodziło mi tylko o to, jak on to odbiera. Bierze na siebie całą winę. – Rory
czuła, że nie musi już boleśnie zaciskać palców. Mięśnie nie były już tak mocno
napięte, masaż pomagał.

– Nie powinien czuć się winny – szepnęła, ciesząc się tą pieszczotą. Tak

bardzo tego potrzebowała. Musiała mieć siłę, żeby przejść przez to wszystko.

– To może pomóc, jeżeli mu powiem, że tak myślisz – zauważył.

Patrzyła na niego z uznaniem. Kiedy chciał, potrafił być najwspanialszy na

świecie. Gdyby tylko…

Zastanowiła się, czy Eryk wiedział, co do niego czuła. Czytał w jej twarzy

jak w książce. Musiał się domyślać jej prawdziwych uczuć.

Była na siebie zła. Jaka to różnica, czy się domyślał, czy nie? I tak jej nie

chciał.

Nie przyzna mu się. Nigdy. Miałby kolejny temat do żartów.

Czuwanie wydawało się trwać bez końca. Eryk był przy niej cały czas.

Trzymał ją za rękę, masował jej palce.

Kiedy wreszcie w drzwiach pojawił się chirurg, za oknem robiło się już

jasno. Wszyscy troje z niepokojem czekali, co powie. Początkowo lekarz zwracał
się do wszystkich, potem przede wszystkim do Rory.

– Pacjent znajduje się teraz w sali pooperacyjnej… – zaczął. – Obawiam się,

że stan jest poważny. – Rory poczuła się bliska omdlenia. Eryk próbował ją
podtrzymać. – Udało nam się zatamować krwotok wewnętrzny – mówił doktor.

– Czy mogę go zobaczyć? – drżącym głosem zapytała Rory.

– Przykro mi, ale jeszcze nie w tej chwili. Za godzinę lub dwie zostanie

przewieziony do sali intensywnej opieki medycznej. Wtedy będzie mogła go pani
zobaczyć.

background image

Rory wykrztusiła słowa podziękowania. Odwróciła się i odeszła. Chris

wypytywał jeszcze chirurga o detale. Eryk wziął ją pod rękę, zaprowadził do
krzesła.

– Poczekaj tu na mnie – poprosił miękko. Potem dołączył do Chrisa.

Rory pochyliła głowę. Ukryła twarz w dłoniach. Nie spala prawie całą dobę,

ale nadal nie czuła się senna. Od lunchu poprzedniego dnia nie miała nic w ustach,
ale nie chciało jej się jeść. Siedziała oszołomiona, odrętwiała z rozpaczy.

I znowu musiała czekać. Jeszcze raz to samo.

Poszła do łazienki. Umyła twarz i ręce, poprawiła włosy. Spojrzała do lustra.

Przeraziła się własną bladością, brzydkimi sińcami pod oczami. Nałożyła trochę
pudru, uszminkowała usta.

Doktor, zgodnie z obietnicą, wrócił do nich po godzinie. Zawiadomił, że

pacjent został przewieziony do sali intensywnej opieki medycznej i Rory może go
zobaczyć. Eryk i Chris poszli tam razem z nią. Obaj poczekali w drzwiach, a
dziewczyna ostrożnie zbliżyła się do łóżka, na którym leżał Daniel.

Kiedy go zobaczyła, na chwilę zamarło w niej serce. Jego twarz miała odcień

wosku, pozbawiona była jakichkolwiek oznak życia. Rory dotknęła jego ręki. Była
lodowata.

– Czy już choć na moment odzyskał przytomność? – spytała.

Doktor przecząco pokręcił głową.

– Jakie są jego szanse? – szepnęła, odrywając wzrok od twarzy brata. – Ale

tak szczerze?

Chirurg zawahał się.

– Nie są duże – rzekł po chwili.

Rory widziała, że nie chce jej oszukiwać, ale stara się przekazać prawdę w

sposób możliwie najmniej bolesny.

– Czy mogę tutaj zostać? – zapytała zachrypniętym szeptem, kierując

błagalne spojrzenie na lekarza. – Proszę.

– Dobrze… – zgodził się po chwili wahania. – Może pani zostać, chociaż

uważam, że powinna pani odpocząć. Jeżeli pacjent obudzi się i zobaczy, że źle pani
wygląda, może się przestraszyć.

background image

Rory już go nie słuchała. Cichutko usiadła na krześle przy łóżku. Wzięła

brata za rękę, zdecydowana siedzieć przy nim tak długo, aż się obudzi.

Trwała w tym postanowieniu przez cały dzień, chociaż Daniel nie dawał

najmniejszych oznak życia i z całą pewnością nawet nie wiedział, że ktoś przy nim
jest. W końcu na usilne naleganie Chrisa zmusiła się, żeby zjeść lunch. Przyniósł
jej kanapki, ale raczej rozkruszyła je, niż zjadła. Myślała tylko o bracie, pragnęła,
żeby spojrzał na nią i przemówił. Żeby przynajmniej ją usłyszał.

Widziała, jak przez mgłę, że Chris i Eryk są przy niej. Patrzyła, otępiała

bólem, na lekarzy i pielęgniarki, którzy przychodzili zbadać pacjenta. Siedziała
twardo na swoim miejscu, choć słońce chyliło się już ku zachodowi, a brat nie
dawał znaku życia.

Eryk niemal siłą zmusił ją, by poszła z nimi do restauracji hotelowej. Nie

czuła głodu, protestowała gwałtownie, ale on okazał się nieugięty.

– Potem pójdziesz do hotelu. Zamówiłem pokoje, musisz się wyspać. Jutro

może się okazać, że jesteś bardzo potrzebna.

I rzeczywiście, po posiłku poszli do recepcji, Eryk wziął trzy klucze, po

czym jeden wręczył Chrisowi.

– Muszę wrócić do szpitala – protestowała.

– Rory… posłuchaj… – mówił teraz do niej jak do dziecka. – W tej chwili w

niczym mu nie pomożesz. Stracisz siły i rozchorujesz się. Ty też musisz się
trzymać.

Patrzyła na niego, widziała ślady zmęczenia na jego twarzy, podkrążone

oczy, opuszczone kąciki ust. Nadal targały nią wątpliwości.

– A co będzie, jeśli on się obudzi, a mnie przy nim nie będzie?

Popchnął ją lekko w stronę schodów. Weszli na piętro.

– Jego lekarz wie, gdzie jesteś. Poinformowałem także pielęgniarki.

Zadzwonią natychmiast, jak tylko będzie jakaś zmiana.

Mówił rzeczowo, z dużą pewnością siebie. Mogła mu zaufać. Posłusznie

dała się zaprowadzić na piętro do pokoju z dużym miękkim łóżkiem.

Usiadła, wlepiła oczy w podłogę. Eryk stał w drzwiach i patrzył na nią

uważnie. Zawsze taka odważna i buntownicza, twarda i pyskata, teraz wydawała
się całkowicie załamana. Ta egocentryczna młoda dama tak bardzo troszczyła się o

background image

drugą osobę. Zazdrościł Danielowi bardziej niż komukolwiek innemu na świecie.
Jak wielkim uczuciem darzyła go ta drobna istota! Dlaczego oni, Rory i Daniel, nie
wzięli ślubu, pozostawało dla niego niepojęte. Gdyby tylko w jego własnym
małżeństwie istniało takie uczucie…

Kiedy drobna figurka na łóżku pozostawała nieruchoma, zamknął drzwi i

podszedł do niej.

– Rory… – zaczął szeptem.

Ciepły, namiętny głos Eryka przypomniał jej wczorajsze fatalne popołudnie.

Wydawało się jej, że działo się to całe wieki temu.

– Rory – powtórzył. – Musisz wziąć się w garść, zadbać trochę o siebie.

Jeżeli naprawdę kochasz Daniela, zrób to dla niego. On nie chciałby widzieć cię w
takim stanie… Słyszysz?

Wyrwał ją z letargu.

– Tak – szepnęła.

Mówił bardzo cicho.

– To dobrze, bo musisz odpocząć. Weź gorącą kąpiel, a potem idź do łóżka.

Będę w pokoju naprzeciwko. Chris ma pokój tuż obok schodów. Będziemy do
twojej dyspozycji. Wydałem polecenie portierowi, że by obudził nas wszystkich,
gdyby była jakaś wiadomość ze szpitala. Zrozumiałaś?

Skinęła głową. Zdobyła się nawet na wymuszony uśmiech. Chciała mu

podziękować za to, że znowu był dla niej tak bardzo miły.

Patrzyła potem, jak podchodzi do drzwi i jak za nimi znika.

Jego słowa stały się głównym bodźcem dla jej udręczonego umysłu. „Weź

gorącą kąpiel”, powiedział. Tak też zrobiła.

Jej myśli wróciły do Eryka. Czuła się winna, że nie może skoncentrować się

na Danielu. Ale tak bardzo potrzebowała odzyskać siły. Teraz wspominała jedynie
przyjemne momenty. Wyobrażała sobie, że Eryk znowu bierze ją w ramiona. To
pomagało uśmierzyć ból.

Od razu, gdy tylko dowiedziała się o wypadku, zwróciła się o pomoc właśnie

do niego. Na razie tylko w myślach.

Wiedziała, że brat nie gniewałby się na nią, iż tyle rozmyśla o Clarksonie.

background image

Rozpaczliwie go potrzebowała. Daniel na pewno potrafiłby to zrozumieć. Przecież
mówił kiedyś, jakby w nagłym przeczuciu, że gdyby coś się stało, Eryk jej pomoże.
Trudna była ta noc, tak samo jak nierealna i trudna była jej miłość do Eryka.

Rory wyszła z wanny, owinęła się ręcznikiem. Wysuszyła włosy. „Potem

połóż się spać”, powiedział Eryk. Tak też zrobiła.

Czekała, aż błogosławiony sen wyzwoli ją od złych myśli i bólu. Była jednak

zbyt wyczerpana, zbyt zmęczona, by zasnąć. Jej umysł znowu odtwarzał ostatnie
wydarzenia. Znowu i znowu. Prześladował ją obraz bladego Daniela. Nie mogła
uwolnić się od tych koszmarów.

Na najmniejszy dźwięk, dochodzący z korytarza, podrywała się nerwowo.

Nasłuchiwała, czy ktoś puka do drzwi, czy ktoś idzie, żeby oznajmić jej, że to już
koniec… Zwinęła się w kłębek, drżąc na całym ciele. Zaczęła płakać.

Już kiedyś była w podobnej sytuacji. Leżała w opuszczonej chacie

zmęczona, zdenerwowana. I wówczas znalazła ukojenie w czyichś gorących,
silnych ramionach. Tym razem była sama. Kiedy pojawiły się łzy, nie było nikogo,
kto by ją pocieszył, objął, przytulił. Brak tej obecności odczuła bardziej niż
kiedykolwiek przedtem. Gdyby tylko Eryk zechciał jej pomóc… – myślała.
Potrzebowała go, marzyła o nim. I miała poważne wątpliwości, czy wytrzyma bez
niego aż do rana.

Wiedziona instynktem, wstała z łóżka, włożyła bieliznę, dżinsy i sweter. Łzy

nadal płynęły strumieniem, ale nie zwracała już na to uwagi.

Zbliżyła się do jego drzwi i przystanęła. Nie była pewna, co mu powie, ale

potrzeba znalezienia się w jego ramionach była silniejsza. Zapukała.

Drzwi uchyliły się, a potem w cichym zaproszeniu otworzyły się szerzej.

W pokoju paliła się nocna lampka. Łóżko było przygotowane, ale Eryk

jeszcze nie spał. Wyglądał podobnie jak tam, w górskiej chatce – bosy i bez
koszuli, w niebieskich dżinsach.

Patrzyła na niego bez słowa. Widziała na jego twarzy ból i zmęczenie. To

dokładnie harmonizowało z tym, co czuła.

Na chwilę zamarła, bowiem przypomniała sobie gniewną tyradę, jaką

wygłosił do niej przy gorących źródłach: Przyjdziesz do mnie i sama mnie o to
poprosisz – mówił wtedy. – I musisz się z tym liczyć, że potem ja nie będę miał
ochoty.

background image

Stało się, jak przewidział. Przyszła do niego. Przełknęła ślinę. Gorączkowo

szukała odpowiednich słów. Rozpaczliwie pragnęła opowiedzieć mu o sobie.
Najbardziej chciała powiedzieć mu o nim samym, o miłości, jaką potrafił w niej
rozpalić…

Jego postać rozpływała się w strumieniach łez. Ogarnęła ją nowa fala

samotności i lęku. Nie mogła myśleć o niczym innym, jak tylko o pragnieniu
znalezienia się w jego troskliwych ramionach.

– Potrzebuję cię – wyszeptała przez łzy. Powtórzyła to jeszcze raz, głośno

płacząc. – Potrzebuję cię.

Chciała do niego podbiec, ale w miejscu zatrzymał ją paraliżujący strach

przed odrzuceniem. Eryk nadal stał bez ruchu. Skuliła ramiona, pochyliła głowę.

Kiedy zdawała się osiągnąć dno rozpaczy, podszedł do niej i przytulił.

Zarzuciła mu ręce na szyję.

– Dlaczego czekałaś tak długo? – szepnął w jej włosy. Pochylił się, uniósł ją

w ramionach i zaniósł na łóżko. Potem usiadł obok niej. Emanował ciepłem i siłą.
Rory przestała płakać, odchyliła głowę, by spojrzeć mu w oczy. Nie dostrzegła w
nich gniewu. Tak jakby wszystko, co złe, należało już do przeszłości.

Miał ciepły, łagodny wyraz twarzy. Takiego kochała najbardziej.

Bursztynowy blask oczu połączył się z rozgrzaną, wilgotną zielenią jej

tęczówek.

– Potrzebuję cię – szepnęła bez tchu.

Eryk scałowywał ślady łez z jej policzków. A kiedy skończył, przywarł

ustami do jej warg. Pragnęła tego namiętnie. Włożył język do jej ust, powoli
smakował zbliżenie. Rozpoczęli długą grę miłosną.

Podczas gdy Aurorą targały gwałtowne namiętności, Eryk powoli celebrował

każdy krok, szedł do celu powoli, rozkoszując się pokonywaną drogą. Podsycał w
niej pragnienie. Jego długie pocałunki narkotyzowały ją. Pieścił jej szyję, łagodnie
przesuwając ręce coraz niżej. Potem wsunął dłonie pod jej sweter i dotknął
pełnych, nabrzmiałych piersi.

Zdjął z niej sweter, rzucił go niedbale na krzesło. Jego oczy z zachwytem

odkrywały piękno jej gładkiej skóry. Pieścił ją tak delikatnie, jakby była lalką z
porcelany. Położył ją na łóżko. Miarowym, jednostajnym ruchem gładził jej
brzuch.

background image

– Jesteś piękna – szepnął chrapliwie.

Całował jej piersi; jęknęła z rozkoszy. Potem położył się na niej. Poczuła

przygniatający ją, cudowny ciężar. Eryk wodził ustami od jej piersi do szyi, jakby
wędrował po niewidocznej ścieżce. Później znowu przywarł do jej warg.

Żarzący się w niej ogień wybuchł gwałtownym płomieniem. Ciepło rozeszło

się po całym jej ciele. Biodra poruszały się rytmicznie, ręce głaskały jego plecy.
Namiętność wzrastała z każdą kolejną pieszczotą, z każdym pocałunkiem.

Wyczuwała w nim emocje podobne do swoich. Wiedziała, że on też pragnie

jej równie mocno. Nie mógł się tego wyprzeć, nie mógł tego ukryć.

Ich wzajemna fascynacja przeszła w nową fazę. Oboje powitali to z ulgą.

Eryk rozkoszował się widokiem jej nagiego ciała, potem podniósł wzrok, by
spotkać jej spojrzenie, wyrażające ogromną ekscytację.

– Pozwól mi cię kochać, pozwól mi cię zadowolić – powiedział głosem

lekko zachrypniętym ze wzruszenia. Wiedziała, że dawał jej szansę, że teraz mogła
zmienić swoją wcześniejszą decyzję.

Od tego nie było ucieczki. Pożądała tego mężczyzny ze wszystkich sił. W

odpowiedzi na jego pytanie, zarzuciła mu ręce na szyję, przywarła do jego ust.
Wiedział już, że i ona podjęła decyzję.

Teraz usiadł. Pomógł jej zdjąć dżinsy, zsunął majtki. Pocałował ją w pępek.

Jego ręce rozpoczęły poznawanie najbardziej intymnych obszarów jej ciała.
Widząc jej pożądanie, ściągnął dżinsy i slipki.

Jak bardzo wszystko to różniło się od incydentu w gorących źródłach.

Eryk znowu położył się na niej; jęknęła z rozkoszy. To było oczywiste, że

oboje pragnęli tego samego. Jej twarz i szyję pokrył deszczem pocałunków. Pieścił
jej ciało, biodra i uda. Drżała unoszona na wyżyny ekstazy. Liczył się tylko on. W
najpiękniejszych marzeniach nie mogła wyobrazić sobie czegoś równie
ekscytującego.

W końcu wsunął wąskie biodra pomiędzy jej uda…

I zamarł bez ruchu.

– Rory? – zapytał chrapliwie. Czuła, że jego ciało drży.

To nie należało do scenariusza. W pasji pożądania nie pomyślała o tym

wcześniej. Patrzyła na niego z przerażeniem.

background image

– O co tu chodzi, Rory? – wytrzymał jej spojrzenie. Wyczytał z jej oczu

potwierdzenie tego, co go tak bardzo zdumiało. – To niemożliwe, Rory. Przecież
Daniel… Nic z tego nie rozumiem.

Na dźwięk imienia brata momentalnie otrzeźwiała. Odsunęła się od Eryka,

usiadła, podciągnęła kolana niemal pod sama brodę i znowu poddała się rozpaczy.
Napięła mięśnie. Czekała na dalsze upokorzenia. On jednak nie zamierzał jej
atakować.

– Rory? – delikatnie powtórzył jej imię. – Rory, ty jesteś dziewicą, nie mylę

się?

Nie podnosiła głowy. Łzy kapały na poduszkę. Wiedziała, że oszustwo zaraz

wyjdzie na jaw. To było nieuniknione.

– Jakim cudem? – pytał z niedowierzaniem. – Jeżeli ty i Daniel byliście

kochankami… – myślał głośno. Zadrżała ze strachu. – Ale wy nie byliście
kochankami – mówił. Głos miał teraz zimny i bardzo nie przyjemny. – To było
kłamstwo.

Rory potrząsnęła głową. Bała się spojrzeć mu w oczy. Miał prawo gniewać

się na nią.

– Nigdy nie kłamałam – łkała. Nie mogła zapanować nad łzami.

– O co tu chodzi? Prowadzisz jakąś dziwną grę. – Wstał i podszedł do okna.

To była chwila prawdy.

– Przestraszyłeś mnie. Jestem bardzo zdenerwowana – jej ciałem wstrząsało

łkanie.

– Pięknie! Mała dziewczynka nie umie poradzić sobie z nie zrealizowanymi

potrzebami seksualnymi i opowiada głodne kawałki. – Jego oczy pałały gniewem.

– Nie! – przerwała gwałtownie. – To ty sobie ubzdurałeś, że jesteśmy

kochankami. Ja po prostu nigdy temu nie zaprzeczyłam.

Eryk usiadł na brzegu łóżka.

– Kim, do diabła, jest Daniel? Twoim dobrym przyjacielem? Eunuchem?

Przecież specjalnie dla niego wybrałaś się w tę długa podróż – krzyczał. – Co wy
robicie w tym cholernym namiocie? – Potrząsnął nią gwałtownie. – Kim jest dla
ciebie Daniel?

background image

– To mój brat – szepnęła. Nie wiedziała, czy usłyszał. – Jest moim bratem –

powtórzyła.

Po policzkach obficie płynęły jej łzy. Nastąpiła długa, przerażająca chwila

cisza.

– Jak to możliwe? – odezwał się w końcu Eryk.

Nie widziała w jego oczach nienawiści, a raczej ból. Łkając, wyjaśniła mu,

skąd wzięła się ta różnica nazwisk.

– Dlaczego, na Boga, nic mi nie powiedziałaś? Jak mogłaś cały czas to

przede mną ukrywać?

Myślała, że wypłakała już wszystkie łzy, ale gdy wspomniał Daniela,

popłynęły ze zdwojoną siłą.

– Ja… próbowałam – szepnęła. – Wtedy przy gorących źródłach…

Powinnam była powiedzieć ci to już wcześniej… Byłam taka głupia… Daniel
chciał, żebym ci powiedziała.

– Kochasz go, prawda? – zapytał łagodnie. Podniosła głowę i spojrzała na

niego.

– Kocham. Jest moim bratem. A teraz umiera…

– Znajdziesz w sobie siłę. – Słowa Eryka były bez pośrednie, klarowne i

pełne ufności. Przytulił ją, co sprawiło, że poczuła się bezpieczna. Uspokajał ją
rytm jego serca. – Wszystko w porządku, kochanie – zapewnił ją ciepło i
serdecznie. Wziął ją za rękę. – Przyniosę teraz nasze ubrania.

Drgnęła nerwowo.

– Czy nie mogłabym zostać tutaj z tobą? Proszę, jeszcze trochę – błagała z

szeroko otwartymi oczyma.

Otoczył dłońmi jej twarz.

– Zostaniesz. Nie pozwolę ci nigdzie odejść. Chcę, żebyś spędziła tę noc ze

mną. Ale nie będę ryzykował tego, co przed chwilą – mrugnął do niej.

Teraz Rory przyłapała się na tym, że nic z tego wszystkiego nie rozumie.

Pomógł jej w trudnej chwili, potrafił być miły i opiekuńczy. Tylko dlaczego nie
chciał się z nią kochać, kiedy się dowiedział, że jest dziewicą? Nie przeszkadzało
mu, że Daniel był – w jego mniemaniu – narzeczonym Rory. A gdy się dowiedział,

background image

że nic nie stoi na przeszkodzie, by mogli być razem… Nie mogła tego pojąć.

Podał jej ubranie. Przyjęła je z zażenowaniem. Zawstydziła się i pospiesznie

założyła bieliznę.

Eryk bacznie jej się przyglądał.

– Na wszystko jest odpowiedni czas i miejsce – powiedział. – Cnota kobiety

jest czymś szczególnym. To daje się z miłości, nie z rozpaczy.

– Ale… – zaczęła. Chciała wyznać mu miłość.

– Ciiiicho… – dłonią zamknął jej usta. – Oboje potrzebujemy odpoczynku.

Teraz zaśnij. Dobranoc. – Przykrył ją kołdrą, pogłaskał po jasnych lokach i
pocałował w czubek nosa. Potem położył się obok niej.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Był wczesny poranek, ale słońce mocno już przygrzewało. Światło sączyło

się przez cienkie, bambusowe listewki żaluzji. Po twarzy Rory tańczyły jasne
zajączki, siadały na powiekach, aż westchnęła i przekręciła się na drugi bok.
Przeciągnęła się, otworzyła oczy. Spojrzała na leżący przy łóżku zegarek.
Dochodziła ósma.

Oparła głowę na łokciu. Mogła spać znacznie dłużej, nie miała tego dnia

żadnych wykładów, ani umówionych spotkań.

Leżała tak przez chwilę, odwrócona tyłem do słońca. Jeszcze jeden piękny,

jasny poranek. Zaczynał się kolejny dzień. Usiadła, postawiła bose stopy na
puchatym cytrynowym dywanie. Podciągnęła żaluzje. Była w Seattle, w swoim
nowym mieszkaniu, urządzonym przytulnie i ze smakiem.

Wsunęła stopy w miękkie kapcie, rozejrzała się po pokoju, uśmiechając się z

satysfakcją. Sypialnia, jak i całe mieszkanie, zaprojektowana była gustownie i
elegancko. Rory nie zatrudniła dekoratora. Wszystko wybrała sama – futryny,
dywany, meble, żaluzje i przeróżne niezbędne drobiazgi. Monika trochę jej w tym
pomagała, ale nie narzucała swojego zdania. To był dom Rory i musiał być
urządzony tak, jak chciała.

Gdy po tygodniu śpiączki Daniel odzyskał wreszcie świadomość, Aurora

poczuła, że dla każdego z nich rozpoczyna się nowe życie. Dla jej brata był to
cudowny powrót do zdrowia. Czekała go długa droga, jeszcze jeden szpital, wiele
tygodni rehabilitacji, intensywna fizykoterapia.

Dla Rory oznaczało to usamodzielnienie się, dojrzałość.

Przez wiele godzin beznadziejnego, jak mogło się wydawać, czekania na

odzyskanie przez Daniela świadomości, przemyślała wiele spraw. Kiedy wydawało
się, że jej brat nie ma żadnej szansy na przeżycie, zmuszona koniecznością, uczyła
się samodzielności. To wszystko, co do tej pory robił za nią Daniel, teraz spadło na
nią. To były jej własne sprawy, nikomu nie mogła ich powierzyć. Najważniejsze
decyzje musiała podejmować teraz sama. Proces, który rozpoczął się w
inspirującym towarzystwie Charlesa i Moniki, i który tak burzliwie przebiegał w
dalekich górach Jukonu, w końcu zaczął przynosić owoce.

Pierwszym krokiem ku samodzielności, gdy już wiedziała, że Danielowi nic

nie zagraża, było właśnie to mieszkanie. Dopiero potem zapisała się na uniwersytet

background image

i zaczęła myśleć o podjęciu pracy.

Ten dom miał zapewnić jej wszystko, czego pragnęła. Chciała, żeby był

przestronny, a jednocześnie łatwy do sprzątania. Dobrze się też złożyło, że
znajdował się blisko uniwersytetu.

Rory wstała, starannie zasłała łóżko i poszła do łazienki, by wziąć prysznic.

Potem próbowała doprowadzić do porządku gęste, długie loki. Z przyjemnością
przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze. W zdrowych, jasnych włosach tańczyło
światło. Patrzyła na zaróżowione policzki, roziskrzone oczy. Na pewno wyglądała
dużo lepiej niż trzy miesiące temu, kiedy kupiła ten dom. Była wtedy przeraźliwie
wyczerpana, zrozpaczona. Do troski o brata dochodził jeszcze inny ból. Pamiętała,
jak pierwszy raz przeglądała się w tym lustrze. Popielata cera, podkrążone oczy,
zapadnięte policzki…

Z tym drugim bólem też jakoś sobie poradziła. Zrozumiała, że już nie można

zmienić biegu rzeczy. Los tak chciał, musiała być sama. Teraz, po trzech
miesiącach, umiała się z tym wreszcie pogodzić. Niemal już zapomniała o tamtych
trudnych dniach, spędzonych w szpitalu. Znowu nabrała chęci do życia. Niełatwe
doświadczenia sprawiły, że stała się dojrzalsza. Twarz, która patrzyła na nią z
lustra, była spokojniejsza niż dawniej, łagodniejsza. Można powiedzieć, że po
długiej, ciężkiej nocy nastał świt.

Rory poszła do kuchni; postanowiła zrobić sobie na śniadanie jajecznicę na

bekonie. Pomyślała ze zdumieniem, że nadspodziewanie łatwo nauczyła się
gotować. Sama robiła sobie obiady, wyszukiwała nowe przepisy w książce
kucharskiej, a w razie potrzeby konsultowała się z Moniką.

Nałożyła sobie jajecznicę, postawiła talerz na elegancko nakrytym

kuchennym stole. Gorącą patelnię wstawiła do zlewu, zalała wodą. Przygotowała
kubek. Pachnąca kawa już czekała w ekspresie. Brakowało jeszcze tylko czegoś do
czytania.

Rory podeszła do drzwi wyjściowych i uchyliła je, machinalnie sięgając po

gazetę. Nagle ocknęła się z zamyślenia. Prasy nie było w zwykłym miejscu.
Rozejrzała się… i aż krzyknęła z wrażenia.

Człowiek, który z gazetą w ręku stał na ganku, nie był roznosicielem prasy.

Zamrugała długimi rzęsami. Nie mogła uwierzyć własnym oczom.

Nie widzieli się ponad cztery miesiące, chociaż jego obraz pozostawał w jej

pamięci wciąż tak barwny i żywy, jakby rozstali się zaledwie przed godziną.

background image

Po tamtej koszmarnej nocy, spędzonej razem, jeszcze dość często spotykali

się przy łóżku Daniela. Była mu wdzięczna za to, że cały czas dodawał jej otuchy,
opiekował się nią. Czuła się szczęśliwa, gdy wiedziała, że on jest blisko i że zawsze
może na niego liczyć. Nie rozmawiali, ze sobą. Słowa wydawały się zbędne. Kiedy
jednak Daniel się obudził i powoli zaczął wracać do zdrowia, Eryk zaczął się
wycofywać. Aż pewnego dnia Rory odkryła, że wyjechał.

Kiedy to się stało, zaczęła dużo o nim myśleć. O tym, że Eryk

dowiedziawszy się, iż jest wolna, prawdopodobnie przestraszył się przyszłości.
Widocznie starania o względy cudzej narzeczonej sprawiały mu jakąś
wyrafinowaną przyjemność. Zazdrość? Rywalizacja? Może podejrzewał, że Rory
należy do tych dziewcząt, które, nazywając siebie nowoczesnymi, potrafią pójść do
łóżka bez miłości. Dojrzałość, odpowiedzialność… Zdziwiła się, kiedy odkryła, że
w tym związku właśnie ona była dojrzalsza, bardziej odpowiedzialna. Wiedziała,
że kocha Eryka. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co do niego czuje.

Tymczasem okazało się, że on jej nie kochał. Bawił się nią, a ona w swojej

naiwności sądziła, że odwzajemnia jej uczucie. Ale to on okazał się
nieodpowiedzialny. Chociaż… może to jednak był jakiś rodzaj poczucia
odpowiedzialności? Porzucił ją, bo uznał, że sprawy zaszły za daleko?

Teraz, kiedy odnalazła w sobie siłę, potrafiła poradzić sobie z naiwnymi

marzeniami. Ukształtowała swoje życie bez niego i było jej z tym dobrze.

A jednak, kiedy ujrzała go na ganku, ugięły się pod nią kolana. Pojawił się

nieproszony, burząc jej spokój. Serce zaczęło bić jej ze zdwojoną siłą.

– Jesteś ogolony! – zawołała. To były jedyne sensowne słowa, jakie jej

przyszły do głowy. Podobał jej się bez brody. Miał ostry, stanowczy wyraz twarzy.

Te same bursztynowe oczy, które potrafiły przeniknąć ją na wylot, patrzyły

teraz na nią niecierpliwie.

– Rory! Jak zwykle nierozważna, nieostrożna. Nie wychodź nigdy w ten

sposób przed dom – skarcił ją Clarkson. – Nigdy nie możesz być pewna, kto stoi na
ganku.

Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma. Czy mówił to poważnie?

Przecież tylko uchyliła drzwi, żeby wziąć gazetę.

Ujrzała figlarne iskierki w jego oczach. Kąciki ust uniosły się w uśmiechu.

– Co u ciebie? – zapytał serdecznie.

background image

Odwzajemniła uśmiech.

– Dziękuję, w porządku.

– Zaprosisz mnie do środka?

Zawstydził ją.

– Tak, oczywiście, wejdź – wskazała mu uchylone drzwi.

Eryk wyglądał wspaniale – tak jak go zapamiętała. Wysoki, ciemnowłosy,

niezwykle przystojny. Tym razem ubrany był jak człowiek cywilizowany, nie jak
traper z Dzikiego Zachodu. Welwetowa kurtka, modny, ciemnobordowy sweter,
szare spodnie.

Ku jej zaskoczeniu, obejrzał jej mieszkanie ze skrupulatnością zawodowego

detektywa. Bez pytanie otwierał wszystkie drzwi, wchodził do każdego po
mieszczenia, oglądał każdy kąt.

– Podoba mi się – rzekł wreszcie z uznaniem. – Sama to wszystko

zaprojektowałaś?

Kiwnęła głową.

– Bardzo ładne mieszkanie – powtórzył.

Pomyślała, że te komplementy zachowa w pamięci na zawsze.

– Obawiam się, że przeszkodziłem ci w śniadaniu – powiedział. – Czy

mogłabyś poczęstować mnie kawą? A może podzielisz się ze mną jajecznicą na
bekonie? Pachnie tak smakowicie – mówił.

– Proszę bardzo – nie mogła powstrzymać uśmiechu. – Podlizywanie się nic

ci nie pomoże, ale, jeśli chcesz, nalej sobie kawy. Kubki stoją na półeczce nad
lodówką.

Zachowywał się bardzo swobodnie. Cieszyło ją to. Napełnił sobie kubek.

– Ty też będziesz piła? – zapytał. Potwierdziła skinieniem głowy. Sięgnął po

drugi kubek. Potem przyjrzał jej się uważnie. – Czy zamierzasz stać w drzwiach
cały ranek?

Rory dopiero teraz zauważyła, że istotnie nie przekroczyła progu kuchni.

Zdumiało ją, że Eryk tak swobodnie się u niej czuje. Zastanowiła się, po co
właściwie przyszedł. Odżyły w niej wszystkie wspomnienia. Ale jaki mógł być
powód tej wizyty? Zmusiła się do uśmiechu. Niepewnie wślizgnęła się do kuchni.

background image

Szuranie kapci przypominało jej, że jest w negliżu.

– Chyba… powinnam się ubrać – mruknęła zawstydzona.

– Siadaj – powiedział szorstko, chociaż uśmiech, który pojawił się na jego

wargach, złagodził te słowa. – Nie po to jechałem tu taki kawał drogi, by teraz
siedzieć samemu przy stole. Poza tym… widziałem cię już bardziej skąpo ubraną –
dodał, ściszając głos.

Poczuła, że się czerwieni. Pochyliła głowę. Zaczęła skubać widelcem

jajecznicę, nie potrafiła skoncentrować się na jedzeniu.

– Nie jesteś głodna? – zapytał z rozbawieniem, jakby czytając w jej myślach.

Szybko podniosła wzrok, przypominając sobie ich wspólny posiłek. Bez

słowa przysunęła mu swój talerz i patrzyła, jak szybko poradził sobie z jej porcją.

– Nie zmieniłeś się – powiedziała.

– Nie zmienił się mój apetyt, jeśli to masz na myśli. Dasz mi więcej chleba?

Wstała i ukroiła mu kilka kromek. Tak wiele chciała mu powiedzieć. Ale

przecież mogło go to już zupełnie nie interesować.

– Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam?

– Pewne informacje są bardzo łatwe do zdobycia – mruknął ogólnikowo. –

Podobno studiujesz.

Po raz pierwszy usłyszała w jego głosie lekkie wahanie.

Musiał rozmawiać z Danielem – pomyślała. Nie było w tym jednak nic

nadzwyczajnego. Przez ten krótki czas zdążyli się zaprzyjaźnić. Pracowali razem
na lodowcu… Dziwiła się tylko, że Daniel ani razu nie wspomniał jej o Eryku.
Jeżeli się widywali nadal… Być może Eryk prosił go o dyskrecję. Ale jaki mógł
mieć powód?

– Co studiujesz? – głęboki bas wyrwał ją z zamyślenia.

Ucieszyła się, że o to pyta.

– Zapisałam się na dziennikarstwo. Będę współpracować z lokalną gazetą.

– Danielowi musi się to podobać – powiedział.

– Tak, Daniel jest zadowolony – wyjaśniła spokojnym, opanowanym głosem.

background image

– Ale robię to przede wszystkim dla siebie. Potrzebowałam czegoś takiego.
Podczas ostatnich wakacji miałam okazję przemyśleć wiele spraw. – Teraz mówiła
już swobodnie. – Szukałam w życiu czegoś głębszego, czegoś, co samo w sobie
byłoby wartościowe…

– I znalazłaś? – zapytał miękko.

Lekko wzruszyła ramionami. Pochyliła głowę.

– Może… Nie jestem pewna. – Napotkała intensywne spojrzenie

bursztynowych oczu. – Na pewno w moim życiu wiele się zmieniło. Nie mieszkam
już z Danielem, choć oczywiście nadal jesteśmy sobie bardzo bliscy. Będę
pracować…

Kiedy zrozumiała, że Eryk od niej odszedł, jej głównym celem stało się

uporządkowanie swojego własnego życia. Wiedziała, że żaden mężczyzna nie
może się z nim równać.

– Jeśli nawet nie osiągnęłaś niczego innego, stałaś się znakomitą kucharką –

oznajmił. Poklepał się po brzuchu, na którym, jak w czasie wakacji, nie było ani
grama zbędnego tłuszczu. – Pomyśl, jaka to różnica w porównaniu z wołowiną z
puszki.

Zachichotała, przypominając sobie swoją pierwszą przygodę kulinarną.

– To było okropne – przyznała.

– Nie wszystko było takie okropne – powiedział głębokim basem, z

poważnym wyrazem twarzy.

Rory poczuła niepokój. Ułożyła już sobie życie bez niego, odzyskała

równowagę. Jeśli on zamierzał jej to teraz zburzyć… Stare sztuczki, najpierw
powie parę komplementów, a potem będzie chciał ją upokorzyć. Nie miała ochoty
na żadne komplikacje. Nie mogła mu na to pozwolić. I tak nieustannie zastanawiała
się, czy potrafi żyć z tymi wszystkimi wspomnieniami.

– Po co przyszedłeś? – zapytała. Czuła, że nie wy trzyma tej gry ani chwili

dłużej.

Światło w jego oczach przygasło. Wstał i wrócił po coś do przedpokoju.

Pamiętała jak przez mgłę, że wtedy, gdy ujrzała go na ganku, trzymał w ręku coś
jeszcze, nie tylko gazetę.

Położył to teraz w kuchni na stole. Jakieś kwadratowe pudełko, owinięte w

background image

szary papier.

Podeszła bez słowa. Odwinęła je i jej oczom ukazała się ta sama pozytywka,

której z taką przyjemnością słuchała w opuszczonej chatce. Okrągły miedziany
pojemnik z misternie wygrawerowanymi figurami tancerzy. Teraz w cudowny
sposób znowu przywrócony do swej pierwotnej postaci.

Ze wzruszenia zaparło jej dech. Podniosła wieczko i na nowo usłyszała

znajomą, tęskną melodię.

– Dziękuje, Eryku – szepnęła, oczarowana.

Przycisnęła pudełko do piersi. Chciała go uściskać z wdzięczności, ale bała

się, że zostanie to źle zrozumiane. Spojrzała na Eryka. Wyglądało na to, że ma jej
coś jeszcze do powiedzenia.

– I jeszcze to – wyciągnął do niej rękę. W dłoni trzymał kopertę. Sięgnęła po

nią, otworzyła i wyjęła z niej jakieś fotografie. To były zdjęcia, które pamiętnego
dnia w górach robił im Tony. Znała tych dwoje, uwiecznionych na światłoczułym
papierze. Dobrze wiedziała, co ich łączyło. Gdyby nie ta świadomość, mogłaby
pomyśleć, że – wpatrzeni w siebie z miłością i uwielbieniem – bardzo są w sobie
zakochani. To była ona i Eryk. Oboje trzymają się za ręce, stoją blisko siebie, on
dotyka jej jasnych loków…

Wówczas nie zdawała sobie sprawy, że oboje z Erykiem mogą budzić takie

skojarzenia. To było jednak tylko złudzeniem. Znała fakty, dobrze wiedziała, jak to
wyglądało naprawdę.

To wspomnienie tylko pogłębiło jej ból. Zdjęcia były kroplą przepełniającą

czarę goryczy. Rzuciła je na stół. Potem w przypływie rozpaczy zwróciła się do
Eryka.

– Dlaczego mi to robisz? Dlaczego jesteś taki okrutny? Czy nie widzisz, jaki

ból mi zadajesz? Nie wystarczy ci to wszystko, co przez ciebie przeszłam? O, na
pewno powinnam ci podziękować. Pomagałeś mi, kiedy Daniel walczył o życie. To
było bardzo szlachetne z twojej strony. Dzięki tobie mogłam przetrwać najgorsze
chwile. Ale potem, kiedy Daniel zaczął wracać do zdrowia, nie mogłam się z tego
cieszyć całym sercem. Porzuciłeś mnie. On wyzdrowiał, a twoje odejście było
czymś, z czym musiałam zostać na zawsze. Wiedziałeś, co czuję, wiedziałeś, że nie
potrafię z tym walczyć. Czy nie widzisz, że w końcu jakoś ułożyłam sobie życie?
Jest mi dobrze. Chcesz to zburzyć?

Zbliżył się do niej. Bursztynowe oczy błyszczały dziwnym blaskiem, tym

background image

razem nie potrafiła tego rozszyfrować. Twarz Eryka pozostawała dla niej zagadką.

– Jaki ból? – zapytał. – Czy potrzeba fizyczna była aż tak wielka, że

niespełnienie nazywasz bólem?

– Nie! – krzyknęła. Potem skuliła ramiona. Pochyliła głowę, by uciec od jego

twardego, przenikliwego spojrzenia. – Ty nic nie rozumiesz – szepnęła.

Położył rękę na jej ramieniu.

– Powiedz mi, Rory! Wyjaśnij mi to! Skoro nie rozumiem, musisz mi to

wyjaśnić.

Milczała, niezdolna mówić, sparaliżowana strachem.

– Proszę cię, powiedz. Muszę to wiedzieć. – Jego głos brzmiał jakoś inaczej,

bez zwykłej pewności.

Nie mogła tego dłużej trzymać przed nim w tajemnicy. Nawet, jeśli potem

miały spotkać ją kolejne upokorzenia. Być może tak będzie, jeśli teraz Eryk się na
nią zezłości. Wreszcie zostawi ją w spokoju. Może odejdzie na dobre.
Zdecydowała się mówić. Głos lekko jej drżał. Postanowiła jednak doprowadzić
sprawę do końca.

– To nie jest fizyczny ból, Eryku. Och, to także, oczywiście, nie mogę

zaprzeczyć. Ale ta niespełniona potrzeba fizyczna to nic, w porównaniu z tym, co
czułam w sercu. – Odsunęła jego rękę i podeszła do okna. Odwróciła się tyłem,
pochyliła głowę. Nadszedł czas wyznania prawdy. – Ten ból jest czymś, czego
nigdy przedtem nie zaznałam, czego nawet nie mogłam sobie wyobrazić. Dopiero,
gdy spotkałam ciebie… Nie wiem, kiedy to się zaczęło, ale to już istniało, kiedy
byliśmy razem w tej opuszczonej chatce… jakby było od zawsze… – Wzięła
głęboki od dech, po czym wypowiedziała słowa łagodne, delikatne i serdeczne. –
Kocham cię.

Po tym wyznaniu nastąpiła długa cisza. Rory zaczęła się zastanawiać, czy

Eryk na pewno usłyszał jej wyznanie. Odwróciła się od okna i spojrzała mu w
oczy. Znała na pamięć każdy szczegół tej twarzy. Nadal jednak nie mogła
rozszyfrować jego uczuć.

Milczał. Co innego radość ze zwycięstwa, a co innego upajanie się przegraną

przeciwnika – pomyślała ze zgrozą. To nie była sportowa walka, tu rządziły twarde
i bezwzględne prawa. Ale Rory wiedziała, że nie ma już nic do stracenia. Przyznała
się do swych uczuć. Jeśli nawet popełniła błąd, nie mogła tego już naprawić.

background image

– Kocham cię – powtórzyła z naciskiem. – I jeżeli to sprawia ci jakąś

perwersyjną przyjemność, to niech tak będzie. Jeśli to jakaś gra, możesz się
cieszyć, że mnie pokonałeś. Ale powiem ci jedno: nawet jeżeli nigdy nie
odwzajemnisz mojego uczucia, miałam szczęście poznać coś wyjątkowego,
pięknego i niepowtarzalnego. I to wspomnienie będzie dla mnie skarbem do końca
życia. A ty możesz sobie iść – drżącym palcem pokazała mu drzwi. – Idź sobie, a ja
i tak cały czas będę mieć swoje wspomnienia. Są bolesne, ale i bardzo piękne. Mają
swoją wartość.

– Nigdzie nie pójdę, malutka. – Podszedł bliżej. – Jestem tutaj, żeby coś ci

podarować.

– Już mi coś dałeś, więc możesz sobie iść.

– Bądź cicho – rzekł gniewnym tonem. – Może ci się wydaje, że wiesz

wszystko, ale jeszcze wiele musisz się nauczyć. Niczego nie widzisz. Ja też nie
widziałem, dopóki nie zobaczyłem tych fotografii. – Wskazał ręką na leżące na
stole zdjęcia. – Tu jest wszystko…

Wyjął teraz z kieszeni małe pudełeczko. Spojrzała na nie ze zdumieniem.

– Wszystkiego dobrego z okazji urodzin – powiedział. Miał ciepłe i jasne

spojrzenie.

– Skąd wiesz, że dzisiaj są moje urodziny? – szepnęła zaskoczona.

– Mam swoje sposoby – przybrał tajemniczy wyraz twarzy. – I co, nie

otworzysz?

Rory wzięła z jego rąk malutkie pudełeczko i ostrożnie podniosła aksamitne

wieczko. Westchnęła. W środku był wspaniały pierścień – diament oprawiony w
złoto. Spojrzała na Eryka. Zielone oczy spotkały się z bursztynowymi.

– Zajęło mi to bardzo dużo czasu, nim sam sobie – potrafiłem przebaczyć –

powiedział z dziwną łagodnością. – Wiem, że traktowałem cię bardzo źle. Byłem
arogancki, zaborczy i zazdrosny. Chciałem cię upokorzyć. – Cztery miesiące temu
Rory z zachwytem przyklasnęłaby temu wyznaniu. Teraz jednak słuchała w
milczeniu. – To było nie w porządku, że chciałem cię zranić – mówił Eryk. –
Byłem jednak piekielnie zazdrosny o Daniela. A potem, kiedy się wydało, że jest
twoim bratem… Nie chcę teraz tego wyjaśniać. To zbyt skomplikowane…

Przerwał. Jeszcze nigdy nie widziała go tak bardzo niepewnego. Zastanawiał

się nad każdym słowem.

background image

– Odniosłem takie wrażenie, że czułaś do mnie coś więcej niż tylko fizyczne

pożądanie. Miałem już za sobą pewne przeżycia, nie brałem pod uwagę, że jeszcze
kiedyś zwiążę się z kimś na stałe. Obawiałem się, że mogłoby to znowu
spowodować tragedię. A jednocześnie wszystko to, co się działo, było dla mnie tak
niezwykłe… Musiałem jeszcze raz przemyśleć nie które sprawy, zastanowić się
nad swoim życiem. Bałem się tego, nie wierzyłem, że to, co czujemy, jest
prawdziwe.

Wziął głęboki oddech i mówił dalej.

– Tak było, dopóki nie zobaczyłem tych fotografii. Znam twoją twarz, Rory,

tak dobrze, że wydawałoby się, że lepiej nie można. Lecz dopiero po obejrzeniu
zdjęć dostrzegłem miłość w twoich oczach. Ale nawet jeszcze wtedy nie miałem
pewności. Mogłem źle to zinterpretować, chciałem, żebyś sama mi o tym
powiedziała. Jednocześnie czułem, że życie straciło by sens, gdyby się okazało, że
utraciłem cię na zawsze.

Potrząsnęła głową.

– Ale…

Przerwał jej.

– Chcę, żebyś wiedziała wszystko. – Przez chwilę pieścił jej dłonie. –

Miałem bardzo… nieprzyjemne przeżycia. Myślę, że już ktoś ci opowiedział o
Donnie. Nie mogłem pozwolić, żeby to się powtórzyło. W małżeństwie kobieta i
mężczyzna muszą kochać z równą siłą. Na tych fotografiach wyraźnie widać, że
wzajemnie darzymy się uczuciem. Kocham cię, Rory, bardziej niż kiedykolwiek w
życiu kochałem jakąkolwiek inną kobietę.

Rory patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma. Eryk bez słowa wziął

pierścionek i włożył go jej na palec.

– Czy wyjdziesz za mnie, Auroro Matthews?

Rory zamrugała i nagle rzuciła mu się na szyję.

– Tak, chcę być twoją żoną! – zawołała. I przypieczętowała swoje słowa

pocałunkiem.

Usiedli koło siebie na sofie.

– Tęskniłem za tobą – powiedział. Odgarnął jej włosy z twarzy. – Tony

przysłał te zdjęcia już wiele tygodni temu.

background image

– I czemu zwlekałeś?

– Nie miałem pewności, czy moja interpretacja jest trafna. Bałem się, czy nie

odczytałem z tych zdjęć uczucia tylko dlatego, że tak bardzo tego pragnąłem.

Rory podniosła głowę i pocałowała go, by jeszcze raz potwierdzić swoją

miłość.

– Istniała jednak i inna przyczyna – mówił dalej. – Oboje potrzebowaliśmy

czasu. Ty przeszłaś wielkie przeobrażenie. Potem rozmawiałem z Danielem.
Zrozumiałem, że miałem rację.

– Więc mówiliście o mnie? Nigdy nie chciał się do tego przyznać.

– Poczekaj, kochanie? Nie wiń za to Daniela. Prosiłem go, żeby nie

wspominał ci o naszej rozmowie. I nigdy nie poruszaliśmy takich tematów, jak
miłość i rodzina.

Erykowi zależało jednak na wyjaśnieniu wszystkich wątpliwości.

– Ty musiałaś być przez jakiś czas sama, poznać siebie, znaleźć w sobie tę

wewnętrzną siłę, której szukałaś. Wypadek Daniela mógł skończyć się znacznie
gorzej. Gdybym nie wyjechał, opiekowałbym się tobą. Byłabyś bezpieczna, ale
jednocześnie uzależniona, zdominowana moją osobowością. Ale… ja też
potrzebowałem czasu. Ja też musiałem rozprawić się z przeszłością.

– Donna? – zapytała Rory. Już się nie bała.

Skinął głową.

– Gdy pierwszy raz zobaczyłem cię w barze we Whitehorse, zaskoczyło

mnie wasze fizyczne podobieństwo. Wtedy poczułem, że mam szansę podźwignąć
się, naprawić zło. Oprócz urody w żaden sposób nie przypominałaś Donny –
uśmiechnął się. – To się okazało już na początku, kiedy kazałaś mi się wynosić do
wszystkich diabłów. – Spojrzał na nią z za chwytem, a ona bezwiednie pogłaskała
go po plecach. – Od kiedy jednak zdałem sobie sprawę, jak bardzo cię kocham,
dręczyło mnie poczucie winy… – Całował każdy jej palec z osobna. – Czy
pamiętasz, jak cię obudziłem, żebyś mogła zobaczyć zorzę polarną? Mówiłem
wtedy, że istnieją rzeczy, nad którymi człowiek nie ma kontroli… Wtedy myślałem
o fizycznym pożądaniu. To wydawało się takie oczywiste. Ale od początku w głębi
serca czułem, że chodzi tu o coś więcej. To było zupełnie niezwykłe. Satysfakcja
fizyczna nie mogła nam wystarczyć. Z Donną było inaczej. Nie istniało nic takiego,
jak pomiędzy nami. Musiałem jednak przemyśleć to wszystko dokładnie. Kiedy
mówiłem ci, że powinnaś dorosnąć, myliłem się. To raczej ja musiałem jeszcze raz

background image

nad wszystkim się zastanowić, uporządkować swoje uczucia.

Rory uważnie słuchała jego słów.

– Kocham cię, wielkoludzie! – zawołała wesoło.

– I ja cię kocham, moje prześliczne maleństwo! – odpowiedział. Całował ją

gorąco i namiętnie. Rory nie mogła sobie teraz wyobrazić, że kiedykolwiek wątpiła
w jego miłość. Rozumiała już, że prawdziwe uczucie łączy w sobie zależność i
niezależność. Była jego kochanym maleństwem, a zarazem dojrzałą, samodzielną
kobietą.

Podczas wakacji opiekował się nią, dodawał jej siły. Potem, przez trzy

miesiące rozłąki pomógł jej osiągnąć samodzielność, odnaleźć własną drogę. Ich
miłość była teraz pełniejsza, bogatsza.

– Eryku – szepnęła. – Dałeś mi tak wiele. Teraz moja kolej. Chcę ci dać całą

siebie. Czy tym razem przyjmiesz ten dar?

– Jesteś moja – odpowiedział wzruszony. – Bardzo cię kocham i już nigdy

niczego ci nie odmówię.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Delinsky Barbara Czekając na świt
081 Delinsky Barbara Dom na klifie
Kawafis Konstandinos Czekając na barbarzyńców
czekajac na robota
Streszczenie CZEKAJĄC NA GODOTA, Szkoła, XX- lecie międzywojenne
48 Kasey Michaels Czekajac na milosc
Czekając na Godota -o utworze, Szkoła, XX- lecie międzywojenne
Pytania czekające na odpowiedź, Polska dla Polaków, Farsa obrony przestrzeni powietrznej
Czekajac na Godota
UE-Barbarzyństwo cywilizacyjne na salonach, Unia - psia mać !
Czekając na Godota sztuka Samuela?cketta
Frederik Pohl Czekaj¹c na olimpijczyków
Glass Cathy Czekając na anioły ODBLOKOWANY
CZEKAJĄC NA GODOTA
Czekając na Hitlera, Kulturoznawstwo
S Becket Czekając na Godota
czekajac na robota

więcej podobnych podstron