MARION LENNOX
Jutro będzie piękny dzień
A Child in Need
Tłumaczyła: Jolanta Dobrowolska
PROLOG
– Idealna żona...?!?
– Nick, spróbuj to sobie wyobrazić! Przecież nawet taki twardziel jak ty
kiedyś o tym myślał. Załóżmy, że to konieczne, że od tego zależy twoja kariera,
jaką kobietę widziałbyś u swojego boku?
Nick oparł się o kontuar i spojrzał z namysłem na kolegów. Jak w każdy
piątkowy wieczór prawnicy z kancelarii, w której pracował, przychodzili do
tego baru na drinka. Tym razem najwyraźniej postanowili zabawić się jego
kosztem. Małżeństwo było ostatnią rzeczą, o jakiej myślał, a oni dobrze o tym
wiedzieli. Skoro jednak chcieli pożartować...
– Dobrze, zastanówmy się... – zaczął powoli. – Przede wszystkim
powinna pragnąć małżeństwa równie gorąco, jak ja. – Usłyszał wybuch
gromkiego śmiechu, więc rozochocony ciągnął dalej. – Musiałaby być
wyjątkowa. Wysoka, piękna i zgrabna, oczywiście.
– No jasne – zgodzili się przyjaciele, przewracając oczami. – Blondynka o
kocich ruchach.
– Pewnie – przyznał Nick. – To wystarczające atuty kandydatki na żonę.
– Inteligentna?
– Koniecznie! Powinna mieć także jakiś konkretny zawód.
Na przykład prawnik albo lekarz. Chcę, żeby miała własne życie i dużo
pieniędzy. Nie będę przecież utrzymywał kobiety.
– No wiesz, to nie w porządku, sporo zarabiasz!
– I to lubię. Dobrobyt, kariera, podróże. Co więcej liczy się w życiu?
– A co z dziećmi? – pytali dociekliwie.
– Chyba żartujecie! W żadnym wypadku!
– Podsumujmy – rzucił jeden z przyjaciół – wysoka, piękna, inteligentna,
bogata, niezależna, zimna jak lód. Czyli ktoś taki jak ty?
– Ja jestem zimny? – Nick udawał zaskoczenie, choć znał odpowiedź.
Oczywiście, że był zimny. Nicholas Daniels zachowywał emocje dla siebie. Nie
angażował się. Nie po tym, co przeszedł.
A w ogóle cała ta rozmowa była śmieszna. Dla Nicka małżeństwo nie
wchodziło w grę.
– Mam przeczucie, że to wkrótce nastąpi – Marg popatrzyła ciepło na
Shanni. – A może John już ci się oświadczył?
– Jeszcze nie. – Shanni McDonald uśmiechnęła się i wzruszyła leciutko
ramionami.
Były wyjątkowymi partnerkami. Shanni, dwudziestosiedmioletnia
kierowniczka przedszkola ciągle wyglądała na nastolatkę. Jej asystentka, Marg,
miała pięćdziesiąt lat. Mimo różnicy wieku świetnie się dogadywały. Był tylko
jeden minus tego układu. Marg, wykorzystując pozycję starszej koleżanki, nie
wahała się zadawać trudnych i kłopotliwych pytań. A Shanni nie wolno było ich
ignorować.
– Zrobi to niedługo, czuję to. A ty się zgodzisz, prawda? Jest
wymarzonym kandydatem dla ciebie.
– Chyba tak.
– Przecież zawsze tego chciałaś, czyż nie? – dociekała Marg. – Pamiętasz
listę swoich wymagań? John spełnia je wszystkie. Pochodzi z naszego
miasteczka i chce tu zostać, kocha dzieci i zwierzęta – wyliczała na palcach –
jest rodzinny, uwielbia wieś, ma dużą stajnię i dom, w którym pomieści się z pół
tuzina dzieciaków. Jest więc idealny, spełnia wszystkie twoje warunki.
– Chyba tak – odpowiedziała Shanni bez przekonania. Jednak Marg była
czujna.
– Więc co jest nie tak?
Shanni bezradnie wzruszyła ramionami.
– Nic, tak myślę... Kiedy się oświadczy, będę najszczęśliwszą dziewczyną
na świecie. On rzeczywiście jest idealnym kandydatem dla mnie. Gdzie
mogłabym znaleźć lepszego partnera niż John?
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Nie chcę zostać urzędnikiem magistratu w Bay Beach, nie chciałem
wyjeżdżać z Melbourne, więc co tu robię? – mruczał zirytowany Nick za
kierownicą swego luksusowego samochodu. Ale doskonale wiedział, dlaczego
zrezygnował z intratnej posady w Melbourne i zgodził się wyjechać na głęboką
prowincję.
Nick Daniels miał jedną, jedyną niepohamowaną ambicję – zostać sędzią
Sądu Najwyższego. Kiedyś było to dużo prostsze. Teraz obowiązywały inne
zasady. Ponieważ młodzi prawnicy nie palili się do obejmowania posad w
prowincjonalnych urzędach miejskich, władze postawiły, że właśnie taka
praktyka będzie warunkiem ubiegania się o stanowisko sędziego.
– Jeśli chcesz otrzymać dobre stanowisko, musisz na nie ciężko
zapracować – usłyszał Nick od szefa izby prawniczej.
– Nie ma innej drogi. Możesz objąć posadę w lokalnym magistracie w
Bay Beach. To małe rybackie miasteczko, cztery godziny drogi od Melbourne.
Nie jesteś żonaty, nie masz dzieci, więc nic cię tu nie trzyma. Pracuj tam ciężko,
chłopcze, i zobaczymy, co się da zrobić.
– Jak długo?
– Dwa lata.
– Dwa lata!?
– Nigdy nic nie wiadomo. – Abe Barry pykał fajkę i obserwował
młodszego kolegę z rosnącym rozbawieniem. Nick był zbyt inteligentny. Jeżeli
nie odstawić go na bok, zostanie prezesem izby, zanim ktokolwiek się połapie,
odsuwając w cień jego samego. – Może spodoba ci się wiejska idylla i
zapragniesz zostać lokalnym sędzią do końca życia. Kto wie?
– Chyba kpisz!
– Nie. – Stalowa nuta w głosie Barry’ego powiedziała Nickowi, że nie ma
wyjścia. – Jest tylko jedna droga, żeby osiągnąć to, czego pragniesz. Masz już
doświadczenie w pracy magistrackiej, znasz zasady. Teraz jedź na wieś i pokaż,
co potrafisz.
– Co potrafię... – na wspomnienie tych słów Nick ścisnął kierownicę
małego sportowego auta tak mocno, że zbielały mu palce.
Urząd miejski w Bay Beach. Nieciekawa nazwa zwiastująca nieciekawe
ż
ycie. Koszmar. Zamiast dużych spraw kryminalnych, mandaty za złe
parkowanie i grzywny za nielegalne wędkowanie. Bay Beach to nie metropolia.
Niespełna tysiąc mieszkańców. Rybacy i farmy! Akurat znał się na tym! Farmy
produkowały mleko, mięso i wełnę, którą eksportowano do Włoch, skąd wracała
w postaci doskonale skrojonych garniturów Nicka. A rybołówstwo... dawało
łososia i kawior. Na tym kończyły się zainteresowania Nicka farmerstwem i
rybołówstwem.
Dwa lata w prowincjonalnym magistracie... dwa lata czyśćca. Rozejrzał
się po okolicy. Bay Beach rozpościerało się przed nim w całej okazałości. Białe
kamienne domki lśniły w porannym słońcu, a do zatoki wpływały właśnie kutry
rybackie.
– Oszaleję tutaj – powiedział do siebie. Morskie powietrze owiewało
ciepłem jego twarz, ale ledwo to zauważał. Sól, fetor ryb i odór krów! Ludzie,
do życia potrzeba mi zapachu spalin i wielkomiejskiego gwaru!
Jeszcze jeden zakręt i zobaczył stację benzynową u wjazdu do miasta.
Skręcił wiedziony nagłym impulsem. I tak musiał zatankować, a dzięki temu
zyskiwał kilka minut, zanim wessie go potwór prowincji. Zatrzymał się przy
jednym z dystrybutorów, spojrzał na człowieka tankującego obok i jego życie
zmieniło się na zawsze.
– Chcę do łazienki!
Trzyletni Hugh wypowiedział swoje żądanie śmiertelnie poważnym
tonem. Shanni westchnęła ciężko i przewróciła oczami. Był uroczy piątkowy
ranek, koniec tygodnia, który zdawał się ciągnąć w nieskończoność.
– Marg, możesz zabrać Hugh? – zapytała.
– Chodźmy, Hugh – powiedziała Marg ze spokojnym uśmiechem. –
Musimy się pośpieszyć, inaczej nie będziesz wiedział, jak się kończy ta
wspaniała historia.
– Pani McDonald zawsze czyta wspaniałe historie – stwierdził Hugh. –
Powiedziałem o tym mojemu tacie, a on zapytał, dlaczego takie fajne rzeczy nie
zdarzają się w życiu?
– Myślę, że wcale byś się nie ucieszył, gdybyś naprawdę spotkał piratów
– powiedziała wesoło Shanni. – Jak myślicie – zwróciła się do dzieci – czy
podobałoby się wam, gdyby prawdziwi piraci wdarli się do nas przez okno?
– Nieee!
Shanni nie mogła powstrzymać leciutkiego westchnienia. Może
niekoniecznie prawdziwy pirat, ale ktokolwiek! Czasami Bay Beach było tak
spokojne! Nie mam nic przeciwko jednemu, niezbyt groźnemu piratowi,
pomyślała. Johnie jest miły i łagodny, i tak przewidywalny jak krowy fryzyjskie,
które hoduje. Wkrótce zostaną małżeństwem, była pewna. Wszystko we
właściwym czasie. John odbierze kolejną wypłatę z mleczarni, wtedy będzie
miał dość pieniędzy, aby wpłacić zaliczkę na nowy dom. Wszystko zgodnie z
planem.
– Jeden jedyny piracik – szepnęła do siebie i wróciła do czytania
„Niegrzecznych uczynków psotnego Krzysia”.
Nick przez chwilę wpatrywał się w młodego człowieka. Len Harris. Tak.
To on.
Dzielił ich niecały metr.
Dwa tygodnie temu koleżanka Nicka, Elisabeth, występowała w sprawie
Lena jako obrońca z urzędu i zwróciła się do Nicka o radę. Chłopak miał
zaledwie szesnaście lat i po raz dziewiąty złamał prawo. Elizabeth zastanawiała
się, jak odesłać go do więzienia, bo tylko przymusowe odosobnienie mogło go
powstrzymać od popełniania dalszych przestępstw.
– Nie masz szans – powiedział jej wtedy Nick, przeglądając akta i
zamykając je zdecydowanym gestem. – To beznadziejne. Oszczędzaj siły dla
lepszej sprawy.
– Nawet nie dojdzie do rozprawy – stwierdziła Elisabeth zniechęcona. –
Jestem pewna, że wypuszczą go za kaucją.
I pewnie tak się stało. Nick widział Lena na wstępnym przesłuchaniu.
Chłopak sprawiał wrażenie hardego i buntowniczego. Teraz też mierzył
Nicholasa wojowniczym spojrzeniem. Wpatrywał się w niego dłuższą chwilę.
Rozpoznał mnie, pomyślał Nick, gdy chłopak błyskawicznym ruchem odrzucił
końcówkę dystrybutora i wskoczył do, kradzionego zapewne, mercedesa. Ruszył
z piskiem opon, zostawiając za sobą swąd spalonej gumy.
– Harry, nie chcesz słuchać o piratach? – Shanni kolejny raz próbowała
przyciągnąć uwagę chłopca. Miał prawie cztery lata, jak reszta dzieci, ale był
inny. Dopiero niedawno przyszedł do przedszkola. Mieszkał w domu dziecka,
bo matkę pozbawiono praw rodzicielskich. Malec doświadczył w swym krótkim
ż
yciu wiele złego. Był bity i poniżany.
– Nie musisz go przyjmować, jeśli masz jakieś obawy. To trudne dziecko
– usłyszała Shanni w opiece społecznej. Ale oczywiście wzięła chłopca. Nie
mogłaby postąpić inaczej. Harry zmiękczyłby najtwardsze serce.
Wielkie oczy patrzyły nieufnie, a gipsowy opatrunek na nodze sprawiał
wrażenie zbyt wielkiego ciężaru dla tak kruchego ciałka.
Chłopiec nie wyglądał na swój wiek i nie można było nawiązać z nim
kontaktu. Chował się pod stół i tam spędzał cały czas. Kiedy Shanni próbowała
go wyciągać, kopał i wrzeszczał. Uspokajał się dopiero, gdy pozwalano mu
wrócić do kryjówki. Po miesiącu jego pobytu w przedszkolu, Shanni nadal nie
mogła pochwalić się żadnym sukcesem pedagogicznym. Wciąż jednak
próbowała.
– To naprawdę bardzo ciekawa książka – przekonywała malca, ale
wielkie oczy, smutno patrzące na świat, wycofały się w cień. Reszta dzieci
czekała cierpliwie. Shanni westchnęła i wróciła do lektury.
– Policja? Mówi Nick Daniels, jestem nowym sędzią magistratu. – Nick
siedział już za kierownicą i rozmawiał przez telefon komórkowy. – Nastolatek w
szarym mercedesie wjeżdża do miasta od południa. Ma szesnaście lat, jest na
zwolnieniu za kaucją. To nieobliczalny szczeniak. Poznał mnie i myśli, że go
ś
cigam. Skręca w stronę wybrzeża. Nie...!
Shanni czytała:
Podniósł szablę i wymachiwał nią nad głową. „Oddajcie mi wszystkie
moje skarby” – krzyczał i panna Mary zesztywniała. „Nie jesteś zbyt
kulturalnym piratem. Czy mamusia nie nauczyła cię mówić słowa proszę?” –
Niegrzeczny Krzyś zezłościł się i jeszcze energiczniej wywijał szablą.
Nagle rozległ się ogłuszający huk i wielki szary mercedes przebił
ogrodzenie przedszkola. Książka zsunęła się z kolan Shanni i upadła na podłogę,
a maska samochodu zatrzymała się kilka centymetrów przed oknem budynku.
– Miał wypadek – Nick na bieżąco relacjonował policji, co się dzieje. –
Dobry Boże, to przedszkole. Zjeżdżam na bok. Trzymajcie się z dala i nie
dopuszczajcie radiowozów zbyt blisko. Jego stać na wszystko.
Jeszcze nie skończył, gdy już rozległ się dźwięk syren policyjnych. Nick
zesztywniał. Wystraszony Len w rozbitym samochodzie na pewno też je słyszał.
Co zrobi, kiedy wyjdzie z auta? I nagle Nick zrozumiał. Zjechał na bok,
wyskoczył z samochodu i zaczął biec najszybciej, jak potrafił.
– Dzieci, nie ruszajcie się. Marg, zostań z nimi – Shanni wydawała
komendy spokojnym głosem. – Zadzwonię po pogotowie i policję.
Widziała dym wydobywający się spod maski samochodu. Jeśli kierowca
został uwięziony... Ruszyła w stronę drzwi i po chwili zamarła. Z wraku
wydostawał się młody chłopak. Wyglądał na piętnaście lat, niezbyt wysoki, w
wiatrówce i dżinsach. Długie jasne włosy opadały mu na oczy. Miał rany na
czole, krwawił. Zachwiał się, szedł z trudem. Shanni otworzyła drzwi i wtedy
zobaczyła, co trzymał w ręku. Spojrzał na nią. Uniósł dłoń. Mierzył prosto w jej
serce.
– Co... – zaczęła zdumiona.
– Nie ruszaj się, nie rób nic głupiego – usłyszała. Ale to nie chłopiec
wypowiedział te słowa. Głos był męski, twardy i władczy. Shanni
znieruchomiała z ręką na klamce. Obok rozbitego samochodu zobaczyła obcego
mężczyznę. Miał około trzydziestu lat. Nienagannie ubrany prezentował
wyrafinowany wielkomiejski szyk. Zmrużone ciemnobrązowe oczy, oliwkowa
cera i kruczoczarne włosy zaczesane do tyłu. Przystojny i męski. Bardzo męski.
Wyglądał jak człowiek nawykły do władzy i rozkazywania.
– Len, nie rób głupstw, jesteś ranny. Odłóż broń. Chłopak wyprężył się i
przyjął postawę pełną buty, ale Shanni wyczuwała jego strach.
– Chcecie, żebym odszedł. Ty i ten głupi prawnik. Nie ma szans. Nie
ruszę się stąd. – Pomachał bronią w jej kierunku i ręka mu zadrżała. – Właź do
ś
rodka. – Potem machnął na Nicka. – Ty też. Spróbuj czegokolwiek, a paniusia
oberwie.
Cały czas mierzył prosto w Shanni. Nie mogli nic zrobić. Posłusznie
weszli do budynku.
Teraz w przedszkolu znajdowała się gromadka przerażonych maluchów,
jedna asystentka o wytrzeszczonych ze strachu oczach, Len, Shanni i Nick.
– Rzędem... rzędem pod ścianę – głos Lena brzmiał desperacko i
niepewnie. – Wszyscy.
Dźwięk syren był coraz bliższy.
– Dzieci zostaną na podłodze – powiedziała Shanni tonem, który zwrócił
uwagę Nicka, ponieważ nie było w nim cienia histerii.
Zaintrygowany przyjrzał się dziewczynie uważnie. Drobna, znacznie
niższa od niego, niebieskooka i piegowata. Sprężyste loki blond włosów opadały
jej na ramiona. Miała na sobie dżinsy i męską koszulę, za dużą o dwa numery i
wymazaną farbami. Wyglądała na szesnaście lat, ale jej głos był władczy i
pewny, jak u doświadczonego pedagoga.
– Usiądziemy z dziećmi na podłodze – powiedziała do Lena. – Wtedy
będziesz mógł mieć nas na muszce, a dzieci nie będą się bały.
Len wziął głośny wdech. Sam był właściwie dzieckiem.
– Zgo... da – powiedział z wahaniem. Broń w jego ręce poruszyła się.
Syreny na zewnątrz umilkły. Usłyszeli donośny tupot biegnących ludzi.
– Ty... – skierował broń w stronę Nicka – wyjdź przed drzwi i powiedz
im...
– Co mam powiedzieć? – Nick starał się mówić spokojnie, choć naprawdę
nie był spokojny. Przerażone maluchy, nabita broń, zdeterminowany
przestępca... Co za koszmar!
– Powiedz, żeby nie wchodzili, bo kogoś zabiję.
– Idę. – Nick zrobił krok w stronę drzwi.
– Nie – Len był tak wystraszony, że zmienił zdanie.
– Muszę wyjść, jeśli chcesz, żebym szybko przekazał wiadomość –
powiedział Nick łagodnie. – Stąd nic nie załatwię.
– Jeśli wejdą, zacznę zabijać dzieci!
– Rozumiem, ale aby to powiedzieć, muszę wyjść. Natychmiast. Inaczej
oni za chwilę tu będą.
Rzucił szybkie spojrzenie na Shanni, mając desperacką nadzieję, że pod tą
burzą blond loków kryje się mózg. Potem znów zwrócił się do Lena. Zmusił się,
aby mówić spokojnie.
– Stań za mną. Wtedy cały czas będziesz mnie miał na muszce.
– Ja...
– Oni zaraz wejdą, Len.
– Nie!
Chłopak był śmiertelnie wystraszony. Wymachiwał bezładnie bronią.
– Idź – rozkazał w końcu Nickowi. – Przekaż im, co kazałem. Pamiętaj,
ż
e stoję za tobą. A reszta... nie ruszać się albo go zabiję.
Wcisnął lufę w plecy Nicka i wypchnął go na dwór.
Syreny znów zaczęły wyć. Ich dźwięk dobiegał ze wszystkich stron. Skąd
w tym mieście tyle glin? Ale to dobrze. Niech hałasują. Jeśli ta nauczycielka ma
choć trochę rozumu... chociaż jedną szarą komórkę...
Miała. Shanni dokładnie wiedziała, co powinna zrobić. Chłopak mógł, co
prawda, zastrzelić obcego, jeśli się poruszą, ale musiała zaryzykować.
Najważniejsze były dzieci.
Len i jego zakładnik wyszli na zewnątrz, a ona spojrzała wymownie na
Marg.
– Musicie być absolutnie cicho! – szepnęła do dzieci. – Nikt się nie
rozgląda. To zabawa w piratów. Zasada jest taka: milczycie jak myszki, aż
któregoś dotknę. Dotknięty wybiega na zewnątrz, do Marg, najszybciej jak
może. Ale ani mru, mru. Cichutko. Inaczej niegrzeczny Krzyś wygra. –
Spojrzała groźnie na dzieci. – Niech tylko ktoś spróbuje być nieposłuszny, to...
– uśmiechnęła się promiennie, by nikt nie miał wątpliwości, że chodzi o
zabawę, po czym wstała, wypchnęła Marg za tylne drzwi i dotknęła Hugh, który
siedział najbliżej.
– Dobrze, Hugh, biegnij pierwszy, teraz ty, Louise, biegnij! Teraz Mary!
Sam! Tony! Szybciej! Dobrze, dzieci! Na dwór, a Marg zabierze was od
niegrzecznego Krzysia, biegiem!
Nick wziął głęboki oddech. Policjanci biegli prosto na nich, musiał ich
powstrzymać.
– Stop.
Stanęli. Z przerażeniem stwierdził, że dwóch z nich trzyma broń.
Wspaniale, to zwiastuje strzelaninę jak nic, a on między stronami, wciśnięty
niczym plasterek szynki w kanapkę. Musiał coś zrobić. Podniósł głos i krzyknął:
– Nazywam się Nick Daniels, za mną stoi Len Harris. Len jest na
zwolnieniu za kaucją po oskarżeniu o napady. Przyciska pistolet do moich
pleców i zabije mnie, jeśli się zbliżycie.
Starał się podać jak najwięcej informacji w najkrótszym czasie. Byle
tamta zabrała dzieci...
– Nie kazałem ci mówić, kim jestem. – Broń uderzyła Nicka w plecy, aż
skrzywił się z bólu. – Po prostu powiedz, powiedz... Zrób krok, a zabiję cię!
W zasięgu głosu było trzech policjantów. Zamarli, słysząc te słowa.
– Jeden krok, a zginę – powtórzył Nick.
– Mówię serio! – krzyknął Len. – A teraz cofnij się, już!
– Zgoda, wycofujemy się! – Pierwszy policjant uniósł rękę, dając
pozostałym znak, żeby się zatrzymali. – Czego żądasz?
– Nie wiem! – krzyknął Len. – Myślę. Odsuńcie się. Mam tu dzieci...
– Nie ruszaj dzieci! – w głosie policjanta brzmiał strach. Nick przyjrzał
się bacznie temu człowiekowi. Wyglądał na jakieś trzydzieści lat. No tak,
odpowiedni wiek, żeby być ojcem przedszkolaka.
– Wracamy do środka. – Broń wbiła się w plecy Nicka. Zabolało. – Nie
idźcie za nami. To wszystko.
– Mówię mu, żeby wypuścił niektóre dzieci – ciągnął Nick, opierając się
naciskowi Lena. – Nie może trzymać wszystkich. Powiedzcie, że mam rację. –
Rozpaczliwie próbował zyskać na czasie. Cała uwaga Lena była skierowana na
zewnątrz. A co działo się wewnątrz?
Czy na pewno w przedszkolu są tylne drzwi? Miał nadzieję, że
nauczycielka nie będzie tak głupia, by czekać na powrót szaleńca! Musiał dać jej
czas.
– Nie dasz rady pilnować dwudziestu pięciu dzieciaków! – krzyczał
policjant, potwierdzając przypuszczenia Nicka. Facet dobrze znał przedszkole.
Niewątpliwie jedno z dzieci było jego. Świetnie. śaden z jego kumpli nie zechce
w takim układzie zgrywać bohatera i dzieci nie znajdą się na linii ognia.
Czy zdążą wyjść? Kątem oka Nick uchwycił ruch. Kolorowa plamka
przesuwająca się za budynkiem. Bardzo dobrze...
– Nikogo nie wypuszczę! – wrzasnął Len. – A jak się zbliżycie, zabiję
wszystkie. Po kolei. – Chwycił Nicka za kołnierz i wepchnął do środka.
W pierwszym momencie Nick pomyślał, że maluchy uciekły. Ale co ona
robiła pod stołem? Czyżby próbowała się chować? Len wrzasnął zdenerwowany
i Shanni podniosła się, tuląc do siebie szczupłego chłopca.
– Powinnaś była pójść z nimi!
– I zostawić Harry’ego?!
Siedzieli pod ścianą, z dala od drzwi. Len stał naprzeciw i wyglądał przez
szparę w zasłonach. Dopiero niedawno uspokoił się nieco. Kiedy zobaczył, że
dzieci uciekły, wpadł w szał. Nick bał się nie na żarty o życie dziewczyny, ale
ona wstała i powiedziała odważnie:
– Nie wiem, kim jesteś i co robisz, ale nie potrzebujesz tylu małych
zakładników. Masz mnie, tego człowieka i jedno dziecko. Uprzedzam jednak,
jeśli skrzywdzisz Harry’ego, mnie też będziesz musiał zabić. – W jej głosie było
tyle determinacji, że Len jej uwierzył.
Wygląda pięknie, pomyślał Nick. Nigdy nie spotkał kogoś tak
odważnego. Dzięki niej dwadzieścia czworo dzieci było już na zewnątrz, z
rodzicami. Zostało tylko jedno. Jeden chłopczyk z szeroko otwartymi oczami i
nogą w gipsie. Siedział teraz obok Shanni, nie wydając żadnego dźwięku.
Gdyby była trochę szybsza...
– Dlaczego nie wyprowadziłaś Harry’ego? – zapytał, spoglądając na
dziecko. Na pewno było za małe, aby chodzić do przedszkola.
– Nie zdążyłam – wyszeptała. – Siedział pod stołem. Usłyszał w jej głosie
oskarżenie. I z pewnością nie chodziło jej o to, że nie dał jej dość czasu. Nagle
pojął.
– Winisz mnie za to wszystko?
– Ty go tutaj przyprowadziłeś. To najgłupsza...
– Ej, wcale nie! – uniósł głos, ale zaraz zagryzł wargi i spojrzał na Lena.
Chłopak wciąż obserwował ruchy policji. – Zobaczył mnie na stacji benzynowej
i pomyślał, że go ścigam.
– Jesteś gliną?
– Prawnikiem.
– Wspaniale! – Jej głos zdradzał, co myślała o prawnikach w ogóle, a o
jednym w szczególności.
– To nie moja wina – wycedził przez zaciśnięte zęby. Nie przywykł, aby
kobiety tak do niego mówiły.
Shanni przytuliła Harry’ego.
– Nie chcę tego słuchać. Muszę znaleźć winnego, a wymuskany prawnik
z wielkiego miasta, wystrojony w kosztowny krawat i pachnący luksusową
wodą kolońską doskonale się do tego nadaje. Dzięki.
No nie! Ona... śmiała się z niego. Musiał się mylić. Kobiety nie śmieją się
z Nicka Danielsa! Znowu skupiła uwagę na dziecku, nie przejmując się reakcją
Nicka.
– Już dobrze, Harry, już dobrze. – Kołysała chłopca i przemawiała do
niego czule, ale Nick nie słyszał, by mały wyrzekł choć słowo. Niemowa? Nick
obserwował kobietę i dziecko. Niewiele wiedział o dzieciach. Może tak reagują,
gdy się boją?
– Jego rodzice pewnie się martwią?
– Nie – Shanni pokręciła głową – Harry mieszka w domu dziecka. Ale
jego opiekunka, Wendy, czeka na zewnątrz, prawda, Harry?
Cisza.
– Czy z nim wszystko w porządku? – Nick pilnie wpatrywał się w
małego. Coś było nie tak, oprócz nogi. Nie znał się na dzieciach, ale nie był
głupi.
– Jest normalny, równie normalny jak my wszyscy w tym koszmarze. –
Zagryzła wargi. Na chwilę wysunęła rękę obejmującą dziecko i wyciągnęła ją
do Nicka. – Jestem Shanni McDonald. A to jest Harry Laster.
– Nick Daniels. – Ujął jej dłoń. Zaskoczyło go ciepło i siła, jakie poczuł.
Dziwne...
Była zupełnie inna niż kobiety, do których przywykł, ale nie uświadamiał
sobie czemu. Dlaczego sprawia, że czuję się... dziwnie. Cóż, dobrze chociaż, że
nie wpadła w histerię, pomyślał. Zdobył się na uśmiech i zobaczył, że jej oczy
rozbłysły.
– Mogłabym to samo powiedzieć o tobie.
– Słucham?
– Mogę sobie wyobrazić, o czym myślisz i, podobnie jak ty, cieszę się, że
nie jesteś histerykiem. Potrzeba nam teraz pary chłodnych umysłów.
Pary umysłów? Sugerowała, że ona może ich z tego wyciągnąć i niemal
czytała w jego myślach.
– Nic nie rób – powiedział szybko. Aktów heroizmu potrzebowali teraz
najmniej.
– Nie jestem głupia – odpowiedziała z godnością. – Harry, pan Daniels
wpędził pirata do naszego przedszkola, ale bądźmy dla niego mili. Może
poczęstujemy go mlekiem i owocami?
– Mleko i owoce?
– To jadamy w przedszkolu – powiedziała z surową miną. I nagle, zanim
zdążył odpowiedzieć, zapytała głośno:
– Len?
Len odskoczył od okna i wycelował w nią pistolet. Ku zdumieniu Nicka
nie przestraszyła się. Wstała, ciągle trzymając Harry’ego w ramionach.
– Siadaj – głos Lena załamał się w panice, ale Shanni po prostu pokręciła
głową.
– Nie mogę. Muszę iść do łazienki.
– Nie!
– W łazience nie ma okien – powiedziała spokojnie. – Idź i sprawdź. Są
tylko otwory wentylacyjne w dachu, ale nie jestem akrobatką. Nikt nie jest. –
Uśmiechnęła się ciepło. – Len, jeżeli mnie nie puścisz, będziemy tego żałowali.
– Ja...
– Założę się, że też chcesz iść. Po co ten cały szum. Powiem ci, co
zrobimy. Zabierz pana Danielsa i Harry’ego do męskiej łazienki, a ja pójdę do
damskiej. Możesz ich trzymać na muszce, nie ucieknę, przysięgam.
Wpatrywał się w nią zakłopotany.
– Możesz mi grozić, ile ci się podoba – powiedziała łagodnie – ale nie
musisz. Obiecałam, że nie będę próbowała uciec. Masz moje słowo. Nie
zostawię Harry’ego. A jeśli zaraz nie skorzystamy z łazienki, stanie się coś
bardzo niemiłego.
– Tak... – zastanawiał się. – Jeśli uciekniesz, zastrzelę dzieciaka, mówię
poważnie.
– Mówiłam ci, nie wyjdę stąd bez Harry’ego – powiedziała spokojnie,
patrząc mu prosto w oczy. Nawet Nick, który nie wierzył nikomu, uwierzył jej.
– Przyrzekam.
I, ku zdziwieniu Nicka, Len się zgodził.
ROZDZIAŁ DRUGI
Podobnie jak zgadzał się na wszystko, co zaproponowała przez cały długi
wieczór i noc. Len mógł być kryminalistą z listą wyroków długą na kilometr, ale
wciąż jeszcze był dzieckiem w wystarczającym stopniu, aby poddać się
pedagogicznemu autorytetowi Shanni i jej miłemu uśmiechowi. Kiedy zapadła
noc i dziewczyna przygotowała mu ciepłe mleko, zdobył się nawet na próbę
nieśmiałego uśmiechu.
Shanni spojrzała na zegarek. Dochodziła dwudziesta druga.
– Myślę, że teraz wszyscy powinniśmy się przespać. Tego już było za
wiele.
– Zwariowałaś?! – Len ścisnął kubek z mlekiem w jednej ręce, a
rewolwer w drugiej. Wpatrywał się w ciemność jak zaszczute zwierzę.
Nick wiedział, że tam, na zewnątrz, stała spora grupa policjantów i
psychologów. Przez całe długie popołudnie próbowali nawiązać kontakt z
Lenem, ale bezskutecznie. Chłopak odłożył słuchawkę i po prostu ignorował
głośny sygnał. Zanosiło się na długą noc.
– Ale nie masz nic przeciwko temu, abyśmy my się przespali? – zapytała,
siadając na matach. Miała koce i poduszki, wszystko, czego potrzebowali.
– Rób, co chcesz – powiedział Len, prawie warcząc. On też padał ze
zmęczenia.
Shanni urządzała posłanie, dwa legowiska z mat, oddalone od siebie o
około metr. Nick zsunął je razem.
– Będzie cieplej – szepnął.
Shanni popatrzyła uważnie, ale nie zaprotestowała.
– Chodź, Harry – powiedziała i wsunęła się pod koce, przytulając
dziecko, jakby naprawdę zamierzała spać.
Nick wpatrywał się w nich dłuższą chwilę, po czym poszedł w jej ślady.
Coś takiego!
Len wyłączył światła. W ten sposób widział dokładnie, co dzieje się na
zewnątrz. Nick leżał, wpatrując się w ciemność. Usiłował usnąć, o zgrozo, na
przedszkolnych matach, z kobietą i dzieckiem u boku. Czuł ciepło Shanni. Jej
ramię ocierało się o jego bark. Starał się nie ruszać. Nigdy jeszcze nie spał z
kobietą w taki sposób! Dziwne, ale nigdy też nie czuł takiej bliskości.
Wyjątkowa dziewczyna. Czuł się przy niej...
Nie! Z pewnością to nie czas na podobne myśli! Zajmij umysł czym
innym! Dziecko...
Harry nie powiedział ani słowa przez cały dzień, przypomniał sobie nagle.
Ale bliskość Shanni wciąż go niepokoiła...
Stop! Weź się w garść, Daniels! Myśl o dziecku. Harry...
Harry zjadł banana i wypił mleko. Poszedł do łazienki i był grzeczny, gdy
Shanni go myła. Cały czas wyglądał na bezwolnego, chociaż jego oczy uważnie
ś
ledziły każdy ruch. Teraz, w ciemnościach, Nick stale czuł, że jest
obserwowany. Malec leżał między nimi, w ramionach Shanni...
– Wygodnie? – zamruczała, a Nick się skrzywił.
– Powiedzmy. Nie mogli zrobić pełno-wymiarowych kocy? – Aby się
okryć, musiał wziąć aż cztery.
– Rzadko trafiają się nam dzieci, które mają po metr osiemdziesiąt –
zachichotała. – Pan Daniels jest za duży na nasze łóżeczka, prawda Harry? –
zapytała miękko.
Harry nie odpowiedział, chociaż nie spał.
– Czy on w ogóle mówi?
– Kto? Harry? Tylko kiedy chce, co nie zdarza się często. Harry jest nowy
w naszym przedszkolu. Jeszcze się nie przekonał, że jesteśmy jego przyjaciółmi
i nigdy go nie skrzywdzimy.
Więc to tak... Dzieciak mieszkał w sierocińcu i bał się dorosłych. Nick
znieruchomiał, ogarnięty nagłym współczuciem dla małego.
To było głupie, niepodobne do niego. Nie angażował się emocjonalnie.
Nigdy.
– Chodź tutaj, Harry, kochany – szepnęła Shanni – Ułóż się wygodnie.
Nie drgnął. Obserwował wszystko nieufnie...
– Śpij pierwszy – zaproponowała. – Jedno z nas powinno czuwać.
– Masz rację. Porozumiewali się szeptem.
– To nie film. Policja wie, co robić. Nie obawiaj się, nie zaczną
strzelaniny. Jeśli Len nie zrobi jakiegoś głupstwa, do jutra nic się nie wydarzy.
– Skąd wiesz? – spytała.
Po raz pierwszy Nick usłyszał nutę strachu w jej głosie. Nie jest taka
twarda, pomyślał. Tak samo jak on. To nie zabawa.
– Jestem prawnikiem. Widziałem akta podobnych spraw, gdy też brano
zakładników. Policja nie zaatakuje nagle i z zaskoczenia. Będą negocjować.
Uśmiechnął się do niej w ciemności. W skupieniu rozważała jego słowa.
Czuł jednak, że jej lęk osłabł.
– Dzisiaj Len nie zaśnie, a jutro do jego strachu dołączy się przemęczenie
– ciągnął. – Zatem my śpijmy. Jutro musimy być w pełni sił.
– Brzmi bardzo sensownie – zgodziła się Shanni. – Słyszysz, Harry?
– Tatusiu – wyszeptał chłopiec. Shanni poczuła ucisk w gardle.
– Wendy czeka na ciebie, kochanie.
– Tatusiu – powtórzył Harry, a jego głos przeszedł w cichy, żałosny jęk.
– Gdzie jego ojciec? – zapytał Nick.
– Nie żyje – odpowiedziała Shanni krótko. – Wypadek samochodowy.
O, nie. Nie angażował się. Ale ten jeden cichy jęk... Chłopiec leżał
pomiędzy nimi. Nick nigdy przedtem nie zbliżył się tak do żadnego dziecka.
Wyciągnął rękę i delikatnie dotknął twarzy malca.
– Tatusia tutaj nie ma, ale ja jestem – powiedział, nie mogąc uwierzyć w
to, co się działo. – Może to wystarczy, choćby na chwilę?
Nastała długa, długa cisza. Harry patrzył pytająco i Nick odwrócił wzrok.
Wtedy, nagle, jakby nie mógł tego dłużej wytrzymać, Harry wyciągnął
rękę i objął Nicka za szyję. Westchnął głęboko i oparł główkę na jego piersi. A
potem zasnął.
Co to za facet?
Shanni nie mogła zasnąć. Chłopcy spali. Wielkomiejski prawnik i
dziecko. Ten kontrast aż śmieszył. Harry, drobny i kruchy, z nogą w gipsie, i
Nick Daniels... kimkolwiek był. Wyglądał na twardego i bezwzględnego. Len
obawiał się go i Shanni to nie dziwiło. Gdyby jej los zależał od Nicka Danielsa,
też by próbowała uciec.
Wygląda jak jastrząb, zdecydowała. Silny, muskularny, o ostrych, jakby
wyrzeźbionych rysach twarzy, z silną szczęką i mocno zarysowanymi kośćmi
policzkowymi. Głęboko osadzone oczy przywodziły na myśl orła. Teraz... z
rozwiązanym krawatem i szczupłym chłopcem uwieszonym na szyi wydawał się
tak bezbronny jak to dziecko w jego ramionach.
Co za szalona myśl, stwierdziła Shanni. Bezbronny? Nie! Ten człowiek to
prawnik z wielkiego miasta, ubrany tak, że zwracałby na siebie uwagę całego
Bay Beach. Thelma z miejscowej pralni załamałaby się, gdyby miała uprać jego
garnitur. A ten krawat... Miejscowi już dawno przyzwyczaili się, że lepsze
materiały po prostu znikały, gdy dostały się w ręce Thelmy. Gdyby
kiedykolwiek dorwała taki krawat, Nick musiałby użyć wszystkich prawniczych
sztuczek, aby go odzyskać, a i tak Shanni postawiłaby na Thelmę.
Wyobraziła sobie walkę Nicka z Thelmą o jedwabny krawat i
zachichotała. Dziwne, że w tych warunkach potrafiła się śmiać. Ale to dobrze,
stwierdziła. Lepiej tak, niż rozmyślać bez końca o tym, na co stać
zdeterminowanego porywacza z rewolwerem. Zamknęła oczy i zasnęła z
uśmiechem na twarzy.
Nick przebudził się i spojrzał na Shanni. Ciągle spała. W świetle brzasku
dostrzegł, że jej usta rozchylały się w uśmiechu, jakby śniła o czymś
przyjemnym. Harry spał między nimi, ale jego ramię cały czas mocno
obejmowało Nicka. Leżeli spleceni uściskiem.
Jak... rodzina?
Ta myśl wywołała bolesny skurcz. Co to jest rodzina? Skąd miał to
wiedzieć? A jednak... Harry ciągle ściskał go za szyję. Kark bolał okropnie.
Spróbował uwolnić się, ale chłopiec zamruczał przez sen i wzmocnił uścisk.
Powinien odsunąć dziecko, ale nie potrafił tego zrobić. Wrócił myślami do
Shanni. Tłumaczył sobie, że musi czymś zająć umysł, by zapomnieć o
zdrętwiałym karku.
A może... może naprawdę chciał jeszcze patrzeć na Shanni i ciągnąć tę
fantazję o rodzinie?
Zupełnie nie w moim typie, stwierdził, obserwując ją uważnie. Owszem,
bardzo miła, ale brak jej wyrafinowania. Ubrana jak prawdziwa przedszkolanka,
w strój dostosowany do zabawy z dziećmi. Jej blond loki rozrzucone były po
całej poduszce. Miała zdumiewająco ciemne rzęsy, długie, zawinięte do góry,
ale naturalne, bez śladu tuszu. Zadarty, wyzywający nosek... Zupełnie nie w jego
typie, więc czemu tak się w nią wpatruje?
Otworzyła oczy i uśmiechnęła się. Jej uśmiech rozświetlił cały pokój.
– Cześć – wyszeptała i rozejrzała się bystro. – Ciągle jesteśmy
zakładnikami? – Kąciki jej ust opadły nieco w dół. Czuł jej rozgrzane snem
ciało i podobało mu się to.
– Tak – odparł krótko.
– Ale żyjemy – przeciągnęła się jak kotka. – To już coś!
– Rzeczywiście wspaniale – mruknął sarkastycznie.
– Naprawdę! Spróbuj na to spojrzeć z innej strony. Nawet prawnik
powinien wykazać się czasami optymizmem.
– Masz coś przeciwko temu zawodowi?
– Cóż, spotkałam nawet miłych prawników, ale wszyscy byli po
osiemdziesiątce. Widocznie w tym fachu trzeba bardzo dużo czasu, by
zrozumieć, że mimo wszystko jest się człowiekiem. Dziwne...
– Bardzo dziękuję.
– Nie ma za co. – Spojrzała uważnie. – Wygodnie ci?
– Nie bardzo – przyznał. – Za chwilę odpadnie mi ramię.
– Na to wygląda – zgodziła się. – Ale jaki to miły widok. Harry nie
przytulał się do nikogo, odkąd go znam.
– Jestem wprost zaszczycony – powiedział z ironią, ale zignorowała to.
– Naprawdę – powiedziała poważnie. – Gdybyś wiedział, jak ciężko
pracowaliśmy, żeby mu pomóc... – Nagle przerwała. – Nie jesteś stąd, prawda?
– Nie, ale..
– Po prostu przejeżdżałeś przez miasteczko. – W jej głosie słychać było
rozczarowanie i Nick poczuł ciepło rozlewające się po całym ciele. – A już
miałam nadzieję, że zaprzyjaźnisz się z nim.
Poczuł się zawiedziony. Chodziło jej o Harry’ego. Oczywiście. Cóż
innego mogła mieć na myśli?
– Chciałabyś, abym został ze względu na dziecko?
– Kobiety zazwyczaj usiłują zatrzymać mężczyzn ze względu na dziecko,
czyż nie? – zachichotała.
Ciągle rozmawiali szeptem, w półmroku, niemal twarzą w twarz. Len
tkwił przy oknie i nie zwracał na nich uwagi, jakby nic nie słyszał.
– A myślałeś, że o co mi chodzi? Nie umiał odpowiedzieć.
– Wiec... jesteś z Melbourne?
Miał ogromną ochotę pocałować ją. Jej twarz była tak blisko, a ona
prowadziła towarzyską konwersację. Ledwie rozumiał, o co pyta.
– Ja... tak.
– I przyjechałeś do Bay Beach w interesach? – Głos Shanni brzmiał
uprzejmym zainteresowaniem, nic więcej.
– Tak – odpowiedział krótko, ale po chwili zmiękł. Przecież mógł jej
powiedzieć. Wkrótce wszyscy będą wiedzieli. – Przejmuję obowiązki sędziego
Andrewsa. Zmiany w magistracie.
– Zmiany w magistracie? – Jej oczy rozświetliły się z radości, a miły
uśmiech rozjaśnił twarz.
– Więc nie wyjeżdżasz od razu. Zostaniesz tu na dwa lata. Fantastycznie.
Przez chwilę milczał.
– Dlaczego fantastycznie?
– Bo Harry cię lubi.
– Naprawdę?
– Tak. – Jej oczy pociemniały. – Musisz to zrozumieć. – Dotknęła
miękkich włosów chłopca. Harry spał głęboko, wtulony między nich. Nie ufał
nikomu, ale w ramionach Nicka czuł się bezpiecznie. – Harry przeżył straszne
rzeczy – powiedziała po prostu.
– Nie musisz...
– Był niechciany – ciągnęła, ignorując jego protest. – Jego matka miała
dwójkę dzieci z poprzedniego małżeństwa i nie kochała ojca Harry’ego. To
Peter zajmował się chłopcem od urodzenia.
– Peter, czyli... ojciec?
– Tak. Na początku jakoś się układało. Peter był dobrym ojcem, kochał
małego do szaleństwa. Ale rok temu on i Harry mieli wypadek samochodowy.
Peter zginął. Pieniądze ze sprzedaży domu ulokowano na koncie Harry’ego. Ze
względu na to Bernadette, jego matka, zdecydowała się zabrać chłopca. Ale nie
kochała go i okazywała mu swą niechęć.
– Źle go traktowała?
– Strasznie. – Świetliste oczy wypełniły się łzami. – W wypadku Harry
złamał nogę, ale odkąd matka zabrała go do domu, nigdy więcej nie zgłosiła się
z nim do lekarza. Gdybyś widział, w jakim był stanie, kiedy sprawą zajęła się
opieka społeczna... – Wzięła głęboki oddech. – Dobrze, że to przeszłość. Teraz
jest bezpieczny, umieszczono go w domu dziecka. A z tobą chyba ma jakiś
kontakt.
– Raczej nie jestem zbyt kontaktowy – powiedział Nick zakłopotany.
– Dlaczego tak mówisz?
– Nie lubię dzieci.
– Daj spokój. – Spojrzała łagodnie. – Nie ruszasz się, choć zdrętwiało ci
ramię.
– Tylko dlatego, że nie chcę, by płakał i drażnił Lena.
– Kłamca.
– To prawda.
– Pewnie – powiedziała kpiąco. Spojrzała na zegarek i gwałtownie
cofnęła ramię. Poczuł dziwną pustkę. – Już szósta. Zastanawiam się, jak długo
to potrwa.
– Cierpliwości.
– Oni zaczekają?
– Nawet tygodniami, jeśli będzie trzeba. Znam naszą policję. Będą
czekali.
– Tydzień! Nie możemy żyć tutaj na mleku i owocach! – Shanni
odgarnęła loki z twarzy i wstała, a cała jej postawa wyrażała zdecydowanie.
– Dzień dobry, Len – powiedziała ciepło.
Len odwrócił się. Wyglądał strasznie. Dłoń trzymająca rewolwer drżała
ze zmęczenia i strachu.
– Jesteś wyczerpany – stwierdziła. – Musisz się wyspać.
– Ja tu decyduję. – Len usiłował mówić groźnie, ale głos załamał mu się
w połowie zdania.
– W porządku. – Shanni uspokoiła go gestem i usiadła z powrotem na
matach. – Len, jestem naprawdę głodna. Może zamówimy naleśniki?
– Naleśniki?
– Na skraju miasta jest bar szybkiej obsługi. Przywiozą nam.
– Chyba żartujesz – powiedział Nick, a Len patrzył z niedowierzaniem. –
Proponujesz, żebyśmy zamówili naleśniki?
– Czemu nie? – Shanni uśmiechnęła się do Lena swoim najmilszym
uśmiechem.
Nick nabrał podejrzeń. Taki uśmiech mógł zmusić mężczyznę do
zrobienia czegoś dziwnego.
– Mój brat jest policjantem. Jeśli porozmawiam z nim, załatwimy sprawę.
– Nie.
– Naleśniki, syrop klonowy i gorąca czekolada... – kusiła. Len także nic
nie jadł od wczoraj, uświadomił sobie Nick.
Pewnie ukradł samochód w czwartkową noc i od tego czasu był w drodze.
Wypił szklankę mleka, a teraz zostały tylko owoce.
– Mogę to załatwić – zapewniła Shanni. Przerwała, kichnęła, wyjęła
chusteczkę i kichnęła znowu.
– Przepraszam, chłopcy. Katar sienny. Jak co roku. W każdym razie... –
kichnięcie – pozwól mi zadzwonić, będziesz słyszał każde słowo.
Uśmiechnęła się do Lena, jakby był jej najlepszym przyjacielem i znowu
kichnęła.
– Zgódź się Len, jeśli nie spodoba ci się to, co mówię, możesz odstrzelić
mi palec u nogi, a rzadko składam taką ofertę.
Len spojrzał nerwowo.
Shanni znowu kichnęła. Pociągnęła nosem i uśmiechnęła się swoim
najsłodszym uśmiechem.
– Len, jestem tylko przedszkolanką z katarem siennym – powiedziała, a w
Nicku obudził się prawnik. Kiedy słyszał taki niewinny głosik, od razu
wyczuwał kłamstwo. – Nie nerwowym prawnikiem, jak niektórzy tutaj.
Jesteśmy głodni, a ja mogę zorganizować wspaniałe śniadanie. Ale musicie mi
zaufać.
Kichnęła. Nie uczesane włosy okalały jej twarz, ciepłą i zaróżowioną od
snu. Wyglądała tak niewinnie. Kichnęła znowu. Zastanawiał się, jak dostała tę
pracę. Kierowniczka przedszkola. Nie wyglądała na osobę, która może kierować
czymkolwiek. No i... ten błysk w oczach, który go niepokoił.
– Przepraszam. Niech licho weźmie katar – powiedziała słabo. – Późna
wiosna to najgorsza pora. Koszą trawy wokół miasta i ranki są straszne. W
dodatku jestem taka głodna. Len, proszę, pozwól mi zadzwonić do brata.
Będziesz kontrolował każde słowo.
W pokoju zaległa pełna napięcia cisza. Wreszcie Len zgodził się. Jakby
zaczarowały go te kichnięcia i uśmiechy. Nick także czuł się odurzony.
– Zgoda, ale szybko.
Shanni uśmiechnęła się. Kichnęła jeszcze raz i z błyskiem w oczach
podeszła do telefonu.
– Halo?
– Policja, słucham.
– Mówi Shanni McDonald.
– Shanni... – rozpoznała zaniepokojony głos miejscowego inspektora
policji. – Wszystko w porządku?
– Tak, mamy się dobrze. – Len celował do niej, a na matach siedział Nick,
trzymając w ramionach Harry’ego. Ładnie wyglądają, pomyślała. Kichnęła
ponownie i oderwała wzrok od Nicka. Są sprawy ważniejsze od przystojnych
prawników. A i cierpliwość Lena wyczerpywała się.
– Inspektorze, jesteśmy głodni – powiedziała. – Wszyscy.
– Rozumiem. Powiedz, czego chcecie. Wzięła głęboki oddech.
– Naleśniki – powiedziała. – Duże i gorące. Marzymy o naleśnikach,
syropie klonowym i gorącej czekoladzie z cukierni Doris.
– Załatwione. Jak przekazać jedzenie?
– Niech ktoś podejdzie do drzwi. Len nie będzie strzelał, prawda? – Len
wsłuchiwał się uważnie w każde słowo, a lufa rewolweru boleśnie wbijała się jej
w żebra. Kichnęła.
– Inspektorze...
– Tak?
– Potrzebne są mi także proszki na katar sienny – dodała. – Rob będzie
wiedział. Te mocne, na noc.
– Nie było mowy o żadnych... – zaczął Len, ale Shanni kichnęła znowu.
Posłała mu przepraszający uśmiech.
– Proszę – powiedziała przymilnym grymasem.
– Dobra. I powiedz, że chcę helikopter.
– Z tym może być trudniej – powiedziała łagodnie, ale Len wyrwał jej
słuchawkę.
– Chcę helikopter! – krzyknął.
– Wypuścisz zakładników? – Shanni słyszała spokojny głos inspektora.
– Pojadą ze mną. Potem ich uwolnię.
– Potrzebuję czasu. Może nawet całego dnia. Na północy był sztorm i
służby ratownicze mają dużo pracy.
– Helikopter do wieczora albo ktoś oberwie!
– Spróbuję.
– I naleśniki. – Len trzasnął słuchawką o widełki. I znowu spojrzał w
okno. A Nick obserwował Shanni. Przestała kichać.
– Dostaniemy naleśniki? – zapytał zaspany Harry, a Nick przytaknął i
odruchowo przytulił chłopca. A tak naprawdę chciał przytulić Shanni.
– Dzięki twojej mądrej pani będziemy jedli naleśniki – a gdy siadła obok,
zniżając głos dodał: – i proszki. Jeśli dobrze się domyślam, Shanni, to wszyscy
poczujemy się po nich znacznie lepiej.
Naleśniki były pyszne, tylko Nick nie mógł uwolnić się od Harry’ego.
Shanni karmiła dziecko małymi kawałkami, jak ptaszka. Kiedy jednak Nick
próbował się odsunąć, mały przestawał jeść i obejmował go z całej siły.
– Nie lubię dzieci – wycedził Nick przez zęby.
– Właśnie widzę – zauważyła Shanni, chichocząc.
Len jadł łapczywie w swoim kącie. Rzucił się na jedzenie jak na prezenty
gwiazdkowe.
– Są wspaniałe – powiedziała Shanni po trzecim naleśniku. Wzięła
dzbanek i nalała do kubka gorącej czekolady.
– A najlepsze jeszcze przed nami. – Sięgnęła po pigułki – O! Teraz
przestanę kichać.
Zaniosła kubek do okna, gdzie stał Len.
– Dziękuję, że zgodziłeś się na zamówienie naleśników – powiedziała z
uśmiechem. – To było bardzo miłe.
– W porządku. – Len zajrzał do kubka z czekoladą. Napój był gęsty,
kremowy, z apetyczną pianką. – Wolałbym kawę.
– Przepraszam – powiedziała niewinnie. – Jeśli nie chcesz, Harry z
pewnością wypije podwójną porcję.
– Dobra, daj to!
– Gorąca czekolada – z namysłem powiedział Nick. – Właściwie dlaczego
nie zamówiłaś kawy?
– Mam tu swoją kawę.
– Pewnie rozpuszczalną? – rzucił pogardliwie.
– To nie Melbourne – odcięła się. – I towarzystwo nieodpowiednie do
picia cappuccino.
– Rozumiem. Ale przypuszczam, że można tu dostać dobrą kawę. Nie aż
tak słodką jak to. Albo...
– Pij i siedź cicho – przerwała mu.
– Mam patrzeć i czekać?
– Właśnie.
– Przestałaś kichać. Te pigułki muszą być bardzo mocne.
– Mam nadzieję – powiedziała.
Minęła godzina.
Len kręcił się przy oknie. Zasłony były zaciągnięte i Shanni zapaliła
ś
wiatło.
– Tak jest lepiej – powiedziała, położyła się i zaczęła opowiadać
Harry’emu historię o „Bardzo głodnej koparce”.
Harry, bezpieczny w ramionach Nicka, słuchał uważnie.
Shanni przyszło na myśl, że chłopiec po raz pierwszy słucha
czegokolwiek.
To dziwne, pomyślał Nick. Nierzeczywiste. On, przywykły do życia na
pełnych obrotach, leżał z dzieckiem w ramionach i słuchał bajki. Nigdy w życiu
tego nie robił.
Shanni czuła, że Len także słucha jej opowieści. Mówiła ciepłym,
miękkim głosem i Harry wkrótce zasnął.
Nick łagodnie uwolnił się z objęć chłopca, ułożył go delikatnie na
poduszce, po czym wstał i podszedł do Lena. Shanni obserwowała każdy jego
krok.
– Len – powiedział Nick miękko. Chłopak powoli odwrócił głowę. Prawie
spał...
– Tak?
– Chyba jest ci zimno.
Nick przysunął fotel, jedyny wygodny mebel w przedszkolu.
– To może jeszcze potrwać parę godzin, zanim przyślą helikopter. Musisz
wypocząć.
Ustawił fotel przy oknie.
– Usiądź wygodnie – zasugerował.
– Czemu to robisz? – Len patrzył podejrzliwie.
– Jeżeli się przewrócisz, broń może wypalić. Wtedy policja zaatakuje. A
tego nikt z nas nie chce. No i pozwoliłeś nam zjeść naleśniki – powiedział z
uśmiechem.
Len nie wyrzekł ani słowa, ale osunął się na fotel. Kiedy Nick podał mu
koce i okrył kolana, prawie uśmiechnął się w podzięce.
– Będzie dobrze – powiedział Nick, a Shanni zamarła, słysząc tyle
współczucia w jego głosie. – To jeszcze nie koniec świata.
– Co ty o tym wiesz?
– Wiem, że jeszcze nikogo nie zabiłeś. Jesteś młody, a młodociani
przestępcy trafiają do poprawczaka. Tam, jeśli chcą, uczą się zawodu. Gdybyś
chciał...
– Nie mogę...
– Kochasz samochody – powiedział miękko. – Widzę to. – Spojrzał na
szarego mercedesa na trawniku. – Kiedy już musisz kraść, kradniesz wozy z
klasą. Trudniej ukraść takie cacko niż zwykły wóz.
Shanni zaniemówiła. Ujrzała Nicka w zupełnie nowym świetle.
– Gdybyś chciał uczyć się mechaniki samochodowej, na pewno znalazłby
się ktoś, kto postawiłby na ciebie...
– Ciekawe kto?
– Na przykład mój wujek – przerwała Shanni, uśmiechając się do Nicka. –
Ma warsztat samochodowy. Wiem, że jeden z jego pracowników był notowany.
Wujek nie dba o takie rzeczy. Wystarczy, że wszystko jest w porządku, a facet
umie naprawiać silniki.
– Nie zatrudniłby mnie.
– Kiedyś musisz spróbować. Gdybyś dobrze wykorzystał czas w
poprawczaku...
– Nie pójdę do poprawczaka.
– W porządku, Len, po prostu pomyśl o tym. A my się prześpimy.
Wrócił na matę i poprosił Shanni:
– Opowiedz nam jeszcze jakąś historię.
Ta kobieta jest nadzwyczajna, pomyślał. On usadowił Lena wygodnie i
stłumił jego agresję, ale ona dała mu nadzieję, której potrzebował. Len był
ś
miertelnie zmęczony i, jak przypuszczał Nick, nafaszerowany tabletkami
nasennymi. Teraz musieli podtrzymać senny nastrój, a Shanni była w tym dobra.
– Może poczytam bajki – zaproponowała.
– Harry śpi. – Nick znowu trzymał chłopca w ramionach. Powoli zaczynał
się do tego przyzwyczajać.
– Ale przebudzi się, jeśli przestanę mówić.
Nick miał nadzieję, że spokojny, ciepły głos Shanni uśpi też Lena. Czekał
na to niecierpliwie.
Shanni włączyła ogrzewanie i w pomieszczeniu zrobiło się ciepło. Po
obfitym posiłku Nick czuł się ociężały i chętnie by się zdrzemnął. Niski głos
Shanni brzmiał słodko i zachęcał do relaksu. Ale trzeba zachować czujność i
obserwować Lena... Patrzył, jak lufa rewolweru powoli opada.
Tylko żeby ci na zewnątrz nie użyli megafonu, pomyślał. Ale jeśli brat
Shanni zrozumiał wiadomość o tabletkach, to chyba nie będą tacy głupi.
Nie byli.
Shanni czytała, a Nick obserwował i Lena, i ją. Wsłuchiwał się w słodkie
brzmienie głosu. Gdybym miał trzy latka, chciałbym chodzić do tego
przedszkola, pomyślał i to nim wstrząsnęło. Nikt nigdy nie czytał mu bajek.
Nigdy!
Na litość boską, miał trzydzieści dwa lata. Jakie to głupie. Doświadczał
zupełnie nieznanych odczuć. Ta nieprzewidziana sytuacja, Shanni...
Nigdy nie spotkał kogoś takiego. Jej głos usypiał.
Skutecznie.
– Śpi – powiedziała cicho.
Głowa Lena opadła na ramię, ręka z rewolwerem osunęła się bezwładnie,
a pierś unosiła się w wolnym, równym rytmie.
– Len? – szepnęła łagodnie Shanni.
– Zaczekaj – powiedział Nick. – Sporo nas to kosztowało. Nie śpieszmy
się, by czegoś nie zepsuć.
– Nas?
Uśmiechnął się, napięcie opadało.
– Masz rację, spryciaro, to twoja zasługa. Ile mu dałaś?
– Cztery tabletki po dwadzieścia miligramów.
– Wystarczy na najcięższy katar.
– Mnie wystarczyło. – Pociągnęła nosem. – Widzisz, ani śladu kataru.
– Ekstra! Ile wzięłaś?
– Och, nie pamiętam dokładnie – uśmiechnęła się szelmowsko. Czekali
spokojnie, pewni, że odkąd Len zasnął, nic im nie grozi. Dziesięć minut,
piętnaście.
– Martwię się o niego – powiedziała Shanni w przestrzeń.
– O kogo?
– O Harry’ego, oczywiście. – Położyła rękę na jasnych włosach dziecka. –
Chcą umieścić go w szpitalu na obserwacji psychiatrycznej.
– Dlaczego? Ma jakieś problemy?
– A ty byś nie miał, gdyby twój ojciec zginął, a matka i ojczym
nienawidzili cię? – Zobaczyła wyraz twarzy Nicka i zesztywniała. – Co takiego
powiedziałam?
– Nic. – Wziął się w garść i kiwnął głową. – Ale ty nie możesz wziąć na
swoje barki wszystkich problemów świata. To tylko jeden z twoich
podopiecznych.
– Chcesz powiedzieć, że w ogóle nie powinnam próbować?
– Może.
Rzuciła mu długie, badawcze spojrzenie.
– Nie, nie myślisz tak. Byłeś zbyt dobry dla Lena, choć jesteś
prawnikiem.
– Jestem pracownikiem magistratu. Muszę być miły.
– Nie żartuj. To nie była gra! Zastanawiał się, skąd miała taką pewność.
– A ty co? – zmienił temat. – Przecież ten twój wujek z warsztatem
samochodowym z pewnością nie zatrudniłby takiego dzieciaka.
– Jeśli ktoś tego nie zrobi, nie ma dla niego nadziei – powiedziała smutno.
– Więc może dobrze, że są na świecie tacy ludzie jak moja rodzina. W każdym
razie... – Spojrzała przeciągle na Lena, potem na Harry’ego. – Chyba
powinniśmy się ewakuować, nie sądzisz?
– Masz rację. Wezwę policję.
Obydwoje dziwnie się ociągali. Harry mocno zaciskał rączki na szyi
Nicka.
Gdy drzwi przedszkola otworzyły się, ukazała się w nich Shanni z
rewolwerem w dłoni i nowy sędzia magistratu ze śpiącym dzieckiem w
ramionach.
ROZDZIAŁ TRZECI
Potem sprawy potoczyły się szybko. Policjanci wkroczyli do przedszkola
i po chwili pojawili się z rozespanym i zdezorientowanym szesnastolatkiem.
– Proszę, zadbajcie o niego – powiedziała Shanni. – To tylko wystraszony
dzieciak.
Lena wsadzono do radiowozu, zawyły syreny, a mały Harry w ramionach
Nicka zaczął płakać.
Przez tłum gapiów przedarła się wystraszona kobieta około trzydziestki i
próbowała wziąć Harry’ego na ręce.
– Harry, biedne maleństwo. Chodź do Wendy.
Była to opiekunka Harry’ego, ale jej pojawienie się nie zrobiło na chłopcu
ż
adnego wrażenia. Przywarł do Nicka i krzyczał, gdy próbowała go zabrać. Nick
miał dość. Nic więcej nie mógł zrobić. Rozerwał zaciśnięte kurczowo palce i
oddał dziecko opiekunce.
– Teraz jest twój.
– Nie! Chcę zostać z moim Nickiem! – Harry krzyczał rozpaczliwie.
Shanni podeszła do niego.
– Harry, nie martw się. Nick zostaje tutaj na dwa lata. Może moglibyśmy
odwiedzić cię kiedyś, co Nick?
– Nie sądzę.
– Dlaczego?
Musiał z tego jakoś wybrnąć.
– Harry, widzisz te góry? Spójrz na nie!
Harry przestał płakać i popatrzył na górujący nad miasteczkiem szczyt
Mount Borrowah.
– Tam mieszkam – powiedział twardo. – Przykro mi, kolego, nie możesz
mnie tam odwiedzić. – Jego głos trochę zmiękł. – Ale cieszę się, że cię
poznałem. Teraz bądź dobry dla Wendy.
I odwrócił się, by nie widzieć łez malca.
Potem odbyło się przesłuchanie. Pytanie po pytaniu, wydarzenia każdej
godziny. Nicka i Shanni przesłuchiwano razem i osobno. Kiedy skończyli, Nick
stwierdził, że miejscowa policja zna się na robocie.
To poważna sprawa, pomyślał. Cholera, poważna sprawa w Bay Beach, a
on jako świadek nie mógł jej prowadzić!
Pozostała mu jedynie perspektywa tropienia amatorów nielegalnego
wędkowania. Straszne!
Nick ruszył na spotkanie z inspektorem policji, który czekał, aby powitać
nowego sędziego.
– Panie Daniels – mocno uścisnął wyciągniętą dłoń – witamy w Bay
Beach. Na szczęście, nie zawsze jest tu tak gorąco.
Wspaniale. Nick wybąkał kilka zdawkowych uprzejmości i nagle ujrzał
Shanni. Towarzyszył jej niezły tłumek. Gdy tylko Nick skończył rozmowę z
inspektorem, cały ten orszak, który według Nicka mógł stanowić przynajmniej
połowę populacji miasteczka, wybuchnął pochwałami na cześć dzielnej
kierowniczki przedszkola.
Shanni wyglądała na wyczerpaną. Odkąd powiedział Harry’emu, że nie
może go odwiedzić, wyczuwał w niej chłód, choć nadal była uprzejma. Teraz
dokonała prezentacji towarzyszących jej osób.
– Nick, to moi rodzice. Mój brat Rob, jest starszym posterunkowym.
Mary, moja siostra, pracuje jako urzędniczka w sądzie. A to Sam, Hatty, Will i
Louise – moje młodsze rodzeństwo. Babcia, dziadek, ciocia Merle, wujek
Simon, ten z warsztatem samochodowym. A to Nick Daniels, nowy sędzia
magistratu.
Miał wrażenie, że od ściskania tych wszystkich dłoni odpadnie mu ramię.
– Jesteśmy wdzięczni, że zaopiekował się pan naszą Shanni – powiedziała
matka dziewczyny, a jej rodzeństwo zaniosło się śmiechem. Widząc zdziwioną
minę Nicka, Guy McDonald, ojciec Shanni, klepnął go po ramieniu:
– Nie przejmuj się – powiedział. – Jestem pewien, że dobrze sobie
radziłeś, ale wiemy też, że Shanni to twarda sztuka. Kiedy przez całą noc reszta
miasta martwiła się o was, matka Shanni i ja zastanawialiśmy się, czy porywacz
wyjdzie z tego żywy.
– Nie zamierzałam go zastrzelić.
– Tak, ale mogłaś go namówić, by sam to zrobił – odparła matka z
uśmiechem. – A kiedy Rob zadzwonił i zapytał, co Louise bierze na noc na katar
sienny...
– Więc... nie masz kataru?
– Nie, Louise ma. Kichałam przekonująco? Kiedy Louise ma katar, bierze
te proszki i chrapie, aż się dach unosi.
– Wcale nie! – zaprotestowała Louise.
– Właśnie, że tak!
W pokoju wybuchła kolejna salwa śmiechu. Nagle drzwi otworzyły się i
stanął w nich wysoki młody człowiek. Wyglądał jak typowy farmer – ogorzała
twarz, flanelowa koszula, kapelusz z szerokim rondem. Gdyby jeszcze gryzł
słomkę, obrazek byłby kompletny. Rozejrzał się bacznie. Widać było, że nie jest
w nastroju do żartów ani do powitań. Szukał swojej kobiety.
– Kochanie! – Podszedł prosto do Shanni i zamknął ją w mocnym
uścisku.
A ona poddała się temu, jakby do niego należała.
– Shanni, kochana – mówił nieznajomy. – Odprowadzałem bydło na
sprzedaż do Warrbook i dopiero po powrocie dowiedziałem się o wszystkim. Do
diabła! Wszystko w porządku? Zabiję...
Nagle podniósł ją do góry. Uśmiechnęła się, spoglądając mu prosto w
oczy i Nick poczuł dziwne ukłucie. Nie, to śmieszne. Na litość boską, nie mógł
być przecież o nią zazdrosny!
– Wszystko dobrze – powiedziała Shanni, gdy stanęła z powrotem na
ziemi. – Nick, to John Blainey. John, to Nick, nasz nowy sędzia. Też był
zakładnikiem.
– Opiekowałeś się moją małą dziewczynką. – John ścisnął rękę Nicka,
niemal łamiąc mu przy tym palce. – Dzięki, że ją z tego wyciągnąłeś. Jestem
twoim dłużnikiem.
– To raczej Shanni nas wyciągnęła. Ja tylko pilnowałem dziecka.
– No, proszę, masz jeszcze siłę żartować, to świetnie. – Obrócił się i
znowu objął Shanni silnym uściskiem. – Dość tego, kochanie, nie pozwolę, abyś
nadal tak ryzykowała. Pobieramy się. Wprawdzie dom nie jest jeszcze gotowy,
ale nie chcę, byś narażała się na podobne awantury.
– I co, będziesz chodził ze mną do pracy? – spytała Shanni zaskoczona
jego deklaracją.
– Umiem ochronić siebie i swoją rodzinę. Będę stale nad tobą czuwał.
Nick miał dość. Zauważył, że rodzina Shanni także obserwuje gruchającą
parę z lekkim niesmakiem.
– Muszę odebrać samochód – powiedział.
– Podwiozę cię – zaproponował szybko Rob, najwyraźniej zadowolony,
ż
e może się stąd wyrwać.
Shanni wyzwoliła się z objęć Johna.
– Nick, dziękuję ci.
– Za co? Za to, że naraziłem cię na niebezpieczeństwo i sprowadziłem
Lena do przedszkola?
– To już ci wybaczyłam. – Zaśmiała się figlarnie. – Musiałam trochę
pozrzędzić, bo to rzadka okazja widzieć prawnika wijącego się pod wpływem
wyrzutów sumienia. Nie mogłam sobie tego odmówić. W każdym razie,
dziękuję ci.
– To ja powinienem ci podziękować.
– I Louise. W końcu to jej tabletki – zażartowała Shanni. Po chwili jednak
spoważniała. – Jeśli chodzi o Harry’ego...
– Nic nie zrobiłem.
– Zrobiłeś – powiedziała zdecydowanie. – Ale możesz zrobić więcej.
Możesz nam pomóc przełamać jego nieufność.
– Nie jestem na to przygotowany.
– Dlaczego nie?
– Mówiłem ci już, nie lubię dzieci.
– Nie lubisz Harry’ego?
– Shanni, przyjechałem tu do pracy. Zamierzam się jej poświęcić i nie
sądzę, bym miał czas na cokolwiek innego.
– Dobre sobie – zaśmiała się. – Posada sędziego w Bay Beach, to dopiero
praca na cały etat!
– Przestań mu wiercić dziurę w brzuchu – powiedziała łagodnie jej matka.
– Dopiero co przyjechał do miasta. Daj mu kilka dni, zanim zaczniesz go
wciągać w swoją kampanię ratowania świata.
– Kilka dni? – Shanni zmarszczyła nosek. – W porządku, Nicholasie
Daniels, masz kilka dni łaski. Ach, Nick, jeszcze jedno...
– Tak?
– Moja babcia jest świetną krawcową.
– I...? – był zupełnie zbity z tropu.
– Będziesz chciał przecież poszerzyć krawat. Urzędnicy w naszym
miasteczku to poważni ludzie, wzbudzają szacunek i noszą krawaty, a nie
sznurówki. Babciu, czy to jest porządny krawat?
Babcia spojrzała posłusznie na włoski jedwab zawiązany wokół szyi
Nicka i mruknęła z dezaprobatą.
– Tak, babciu, to właściwa odpowiedź – zaśmiała się Shanni. Powinien
być szerszy, w tym miasteczku to się liczy, a nie metka projektanta.
Shanni dotrzymała obietnicy. Nick nie widział jej przez pięć dni. Przez
ten czas organizował sobie życie. Mieszkanie, które dostał, bardzo mu
odpowiadało. Nie miało ogródka do pielęgnacji, a duże okna wychodziły na
ocean.
Gmach sądu był majestatyczny i senny, jak wszystko w tym miasteczku.
Mary, starsza siostra Shanni, prowadziła sekretariat. Szczęśliwa żona
miejscowego agenta nieruchomości, matka dwóch chłopców, wiedziała
wszystko i znała wszystkich w Bay Beach.
– Sprawa Reda Barringa. Łowił bez licencji – relacjonowała przy drugiej
sprawie. – Zaklina się, że to na uroczystość rodzinną, ale nie wierz mu. Za
każdym razem tak mówi. Wszyscy wiedzą, że ryby sprzedaje na czarnym rynku.
– Nie powinnaś mi tego mówić – zaoponował Nick nieśmiało, na co Mary
tylko się zaśmiała.
– Szkoda by było, gdybyś dał się nabrać na niewinne oczka Reda. To
złodziej. Inni rybacy muszą płacić za kartę. W dodatku, kiedy w zeszłym
miesiącu zatonęła łódź Sama Netherfielda i rybacy zrobili składkę, Red nie dał
ani centa. Ani jednego centa! Wyobrażasz to sobie?! Chociaż Sam świadczył na
jego korzyść w ostatnim procesie.
I mimo że było to zupełnie niewłaściwe, kiedy Red stanął przed sądem i
przysięgał, że złowił tylko kilka rybek na urodziny żony, a zapłacenie wysokiej
grzywny przekracza jego możliwości, Nick nie potrafił podejść do sprawy
obiektywnie i nakazał policji dokładne sprawdzenie finansów Reda. Widok
niezbyt tęgiej miny podejrzanego przekonał go, że ignorowanie dobrych rad
Mary byłoby głupotą.
Czasami jednak jej ciekawość wykraczała daleko poza sprawy zawodowe.
– Czym się interesujesz? – zapytała pewnego dnia.
– Proszę?
– No, jakie jest twoje hobby? – tłumaczyła jak dziecku. – Przecież jakieś
musisz mieć. Tylko praca i żadnej zabawy? Nie można tak żyć!
– Wiesz, że czasami jesteś równie nieznośna, jak twoja siostra! Ty też
próbujesz zorganizować mi życie?
– Staram się. Właściwie jestem w tym lepsza, mam więcej praktyki. Teraz
na przykład potrzebujemy nowych członków do naszego zespołu teatralnego.
Umiesz śpiewać?
– Nie.
– Nie szkodzi. – Nie zniechęcała się łatwo. – Możesz występować w
skeczach. Potrzebujemy też kogoś do robienia dekoracji.
– Nie!
– W porządku. – Przyjęła to wzruszeniem ramion. – Jest jeszcze szkółka
ż
eglarska, klub szachowy...
– Mary – westchnął zniecierpliwiony. – Nie bawią mnie wasze kółka
zainteresowań.
– Dlaczego? – zdumiała się.
– Mam mnóstwo roboty.
– Na przykład co? – Wbiła w niego świdrujące spojrzenie. – Nie możesz
przecież cały czas siedzieć w sądzie. Co poza tym zamierzasz robić?
Rzeczywiście, zamyślił się, wchodząc do swojego gabinetu, co będzie tu
robił? W mieście pracował prawie osiemdziesiąt godzin tygodniowo, lubił to.
Wolny czas wypełniały mu kina, kluby, teatry. Za każdym razem z inną
kobietą... Co będzie tutaj robił? Przy takim deficycie teatrów i klubów. I
pięknych kobiet.
– Nick? – Pukanie do drzwi zakłóciło mu chwilowy spokój.
– Jestem zajęty.
– Nonsens. – Drzwi otworzyły się szeroko i weszła Mary, za nią Shanni, a
potem jeszcze Harry. Na ich widok poczuł dziwny skurcz w gardle.
Shanni miała na sobie błękitną sukienkę z odkrytymi ramionami, która
podkreślała kolor jej oczu. Włosy związała z tyłu niebieską wstążką. Wyglądała
na szczęśliwą, wypoczętą i beztroską, a jej uśmiech rozjaśniał świat wokół.
– Cześć – powiedziała, spoglądając na niego pogodnie. – Mary
powiedziała, że nie jesteś zajęty, więc...
– Mary powiedziała...! – Musi coś zrobić z tą Mary! I to szybko.
– Tak, powiedziała, że masz czas do trzeciej, więc postanowiliśmy z
Harrym zabrać cię na obiad.
Harry stał spokojnie obok niej. Nie odzywał się. Patrzył na Nicka szeroko
otwartymi oczami i wyglądał, jakby czekał na uderzenie.
– Raczej nie mogę... – Nawet on słyszał, jak mało wiarygodnie to
zabrzmiało. Jęknął w duchu, nie chciał się przecież w nic angażować. Ale nie
chciał też ranić dziecka...
– Myśleliśmy o miłym wypadzie gdzieś niedaleko, prawda, Harry? –
Shanni nie przejęła się odmową. – Mam dzisiaj wolne, a Harry chciał cię
zobaczyć, więc skoro Mary powiedziała, że masz czas...
– Jestem zajęty.
– Nie mów głupstw. Poradzę sobie sama – stwierdziła Mary
autorytatywnie. – Idź i baw się dobrze. Trochę świeżego powietrza dobrze ci
zrobi.
– Nie potrzebuję świeżego powietrza.
– Nick, przestań nudzić i ubieraj się! – Mary spojrzała na niego surowo. –
Mówisz, jakbyś się bał wyjść za próg. Nie ma czego, Shanni zadba o ciebie.
Obie uśmiechnęły się promiennie.
– Poddaję się – powiedział z rezygnacją.
– To rozsądna decyzja – stwierdziła Mary. – W tym siostry McDonald są
dobre. Byłyśmy trenowane od dzieciństwa przez bardzo przekonującą mamę. I
babcię. Shanni, zmuś go jeszcze, żeby zdjął krawat.
– Zdejmij krawat. Nie możesz jeść ryby na plaży z tą markową sznurówką
na szyi.
– Ja nie...
– Ależ tak – ucięła Mary. – Powinieneś wiedzieć, kiedy nie masz szans.
Idź i nie wracaj przed trzecią. To rozkaz.
Co mógł zrobić? Shanni uśmiechała się niewinnie, a Harry stał i patrzył
wyczekująco.
– Już zamówiłam rybę i frytki. Będą do odebrania za pięć minut. Chodź,
przejdziemy się – paplała radośnie. – I proszę, zdejmij krawat.
– Nie.
– Wyglądasz głupio. – Spojrzała na niego uważnie. – To ten, w którym
cię widziałam pierwszy raz, prawda? Nie masz ubrań na zmianę?
– Przywiozłem tylko jeden garnitur. I tak na weekend wracam do
Melbourne. Inaczej zwariowałbym z nudów.
– To będzie najnudniejszy weekend, o jakim słyszałam. Spędzony w
mieście na zmienianiu garniturów.
Uśmiechnęła się radośnie, a on, chcąc nie chcąc, odwzajemnił uśmiech i
już po chwili szedł wraz z nią i chłopcem w stronę zatoki.
– Nigdy nie bywasz w Melbourne? – zapytał, próbując powiedzieć
cokolwiek, co nie brzmiałoby żałośnie.
– Studiowałam w Melbourne, ale nienawidziłam miasta. Co tydzień
przyjeżdżałam do domu. Tęskniłam za morskim powietrzem i wiejskim życiem.
– No widzisz, a ja tęsknię za spalinami i wielkomiejskim gwarem. Oboje
jesteśmy od czegoś uzależnieni, panno McDonald.
– Może – zgodziła się z wahaniem. – Co o tym myślisz, Harry? Sądzisz,
ż
e jesteśmy zwariowani?
Harry szedł między nimi, nie odzywając się. Teraz zastanawiał się przez
chwilę nad odpowiedzią.
– Nie – odparł w końcu. Shanni zaśmiała się radośnie.
– Jesteś wspaniały, Harry! – powiedziała, spoglądając na niego ciepło.
Cały czas dzielnie maszerował, choć noga z pewnością go bolała. – Znasz
zabawę w raz, dwa, trzy, skok?
Pokręcił głową. Mała twarzyczka uniosła się i wpatrywała w Shanni z
ciekawością.
– Musimy go nauczyć – zwróciła się do Nicka, ale ten potrząsnął głową.
– Niestety.
– Niestety, co? – Patrzyła z niedowierzaniem to na jednego, to na
drugiego. – To znaczy... żaden z was nie zna raz, dwa, trzy, skok?!
– Oświeć nas – powiedział Nick cierpko, wiedząc, że i tak nie uniknie
zabawy.
– To proste – tłumaczyła Shanni, machając jednocześnie ręką do kobiety
po drugiej stronie ulicy. Przez cały czas kogoś pozdrawiała. Wyglądało na to, że
zna tu wszystkich. – Ta zabawa wymaga dwojga dorosłych i jednego dziecka.
Mamy więc wszystko, czego potrzeba. Nick, weź Harry’ego za rękę, ja za drugą
i jesteśmy gotowi.
Dyrygowała nimi jak dziećmi w przedszkolu, a oni obaj grzecznie
wykonywali jej polecenia. Co ja robię, zastanawiał się Nick? Chyba oszalałem.
– Gotowi? – Spojrzała na Harry’ego, który kurczowo ściskał ich ręce.
Nickowi zdawało się, że na jej policzku błysnęła łza. Musiał się mylić,
dlaczego miałaby płakać? Rozhuśtała rękę Harry’ego i zawołała:
– Raz... dwa... trzy... i... hop!
Chłopiec pofrunął wysoko, po czym wylądował bezpiecznie między nimi.
Spojrzał z zachwytem i ufnością na Nicka, a ten poczuł się nieswojo.
Do licha, mogły mu się przewidzieć łzy na policzku Shanni, ale co
ś
ciskało jego krtań?
Przez całą drogę na plażę bawili się w raz, dwa trzy, skok. Harry był po
prostu zachwycony, ściskał mocno rękę Nicka i za każdym razem, kiedy miał
pofrunąć do góry, spoglądał na niego nieśmiało.
Po drodze odebrali rybę i napoje.
Po godzinie Nick rozejrzał się wokoło. Siedział na piasku, wpatrywał się
w grzywy fal, dookoła leżały resztki ryby, a on ciągle nie rozumiał, jak dał się
na to namówić.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Jedli w milczeniu.
Nick spodziewał się wszystkiego po tej dziewczynie, ale nie milczenia.
Przez całą drogę śmiała się i mówiła, a teraz siedziała cicho z Harrym na
kolanach. Ta cisza działała na niego bardziej deprymująco niż nieustanne
paplanie.
Rozkoszował się nagrzanym piaskiem i łagodnym szumem fal. Miał
uczucie, jakby byli pierwszymi ludźmi na świecie.
Zastanawiał się, kiedy ostatnio siedział beztrosko na plaży i wystawiał
twarz do słońca? Nigdy, stwierdził. Był dzieckiem miasta i nie miał rodziców,
którzy zabieraliby go gdziekolwiek.
Był jak Harry.
Nie! Nie zamierzał angażować się w cokolwiek, choć wiedział, że Shanni
próbuje stworzyć więź między nim a dzieckiem. Był pewien, że właśnie dlatego
zorganizowała ten piknik. Ale on nie zamierzał jej ulec.
– Nie jesz już frytek? – uśmiechnęła się do niego z tym dziwnym
błyskiem w oczach.
– Nie, dziękuję.
– Mogę je wziąć i nakarmić mewy? – zapytał Harry, i było to najdłuższe
zdanie, jakie Nick od niego usłyszał.
– Świetny pomysł! – Shanni kiwnęła głową.
Chłopiec pobiegł na brzeg morza. Rozrzucał frytki wokół siebie i już po
chwili otoczyła go chmara mew. Machały skrzydłami i piszczały donośnie.
Wyglądało to tak, jakby Harry chciał się ukryć za parawanem ptasich skrzydeł i
kakofonią dźwięków. Ten widok obudził w Nicku bolesne wspomnienia. On też
kiedyś musiał wybrać samotność.
– Harry’ego czekają badania psychiatryczne – głos Shanni przerwał te
wspomnienia i Nick wrócił do rzeczywistości.
– W związku z tą historią w przedszkolu? – spytał nieco zdziwiony.
– Nie, z powodu tego, co przeżył wcześniej.
– Nie rozumiem...
– Teraz jest już w miarę dobrze – mówiła zgaszonym głosem. – Wendy i
ja staramy się mu pomóc. Ale wobec większości ludzi nadal jest nieufny,
zamyka się, krzyczy, kiedy próbują podejść. Często śnią mu się koszmary.
Potrafi płakać przez pół nocy, budzi inne dzieci.
– Więc?
– Jeśli nie dotrzemy jakoś do niego, umieszczą go w ośrodku
psychiatrycznym. W rodzinach zastępczych wytrzymuje nie dłużej niż jedną
noc. Dopóki będzie w takim stanie, adopcja nie wchodzi w grę. Musimy mu
pomóc.
– My? – spytał Nick niepewnie, rysując wzorki na piasku. – Masz na
myśli siebie i Wendy?
– Oczywiście – spojrzała na niego niewinnie.
– Nie obraź się, ale dlaczego to robisz? To wykracza poza twoje
obowiązki zawodowe.
– Słucham?!
– Jako przedszkolanka nie musisz angażować się aż tak bardzo w kłopoty
Harry’ego.
Cisza.
– Nie jesteś za niego odpowiedzialna – ciągnął Nick. – Jeśli Harry
potrzebuje fachowej pomocy, powinien się znaleźć w ośrodku psychiatrycznym,
to właściwe miejsce dla niego.
– On potrzebuje miłości.
– Tym bardziej należy go leczyć. To da mu większą szansę na adopcję.
– Tak, wyleczyć i adoptować. Ale to błędne koło. Musi być wyleczony,
ż
eby mógł być adoptowany, i musi być adoptowany, żeby można go było
wyleczyć!
– Sądziłem, że to rozsądne – powiedział nieco urażonym tonem.
– Nie! – Wstała gwałtownie. W jej oczach dojrzał żal i... pogardę? – Tu
nie chodzi o rozsądek i naukowe teorie! Mówimy o życiu małego chłopca!
Gdybym mogła, wzięłabym go do siebie, ale jemu potrzebny jest kontakt z
mężczyzną. Wszyscy to widzą!
– Dlaczego ty się w to angażujesz? Czy to należy do twoich obowiązków?
– Oczywiście, że nie! Ale przynajmniej się staram, w przeciwieństwie do
innych, którzy opowiadają, że mieszkają wysoko w górach!
– Dla niego równie dobrze mógłbym tam mieszkać! – powiedział
podniesionym głosem. On także zaczynał mieć dość. Jak śmiała krzyczeć na
niego?
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– śe nie będę się w nic angażować! To nie jest dobry pomysł. Mam go do
siebie przywiązać, by potem wyjechać?
– Ale przez te dwa lata mógłbyś dużo dla niego zrobić – powiedziała
błagalnym tonem.
– Chyba żartujesz?!
– Wcale nie. Nie musisz się wysilać, po prostu bądź jego przyjacielem.
– Nie mam pojęcia, jak być przyjacielem trzylatka.
– Nauczę cię – powiedziała ochoczo. – Wendy i ja uważamy, że on
rozpaczliwie potrzebuje kontaktu z mężczyzną. Był bardzo związany z ojcem. Z
kobietami miał złe i bolesne doświadczenia. Musi być z mężczyzną.
– śartujesz! – Pokręcił głową z niedowierzaniem. Po co w ogóle dał się
wciągnąć w tę absurdalną rozmowę?
Stała przed nim z proszącym uśmiechem, ale jej oczy patrzyły z
wyczekiwaniem. Czuł, że usiłuje wymusić na nim decyzję. Jest przecież
porządnym człowiekiem, może dać trochę ciepła i uczucia małemu,
opuszczonemu chłopcu...
Pragnęła niemożliwego. Nick Daniels nie potrafił nikogo obdarzyć
miłością.
– Nie – powiedział twardo. – Nie wiesz, o co prosisz. – Zrobił krok w tył.
Chciała zaprotestować, ale powstrzymała się. Spojrzała na niego uważnie
i nagle jej gniew zniknął.
– Co się stało, Nick? – zapytała miękko. – Kto cię wygonił tak wysoko,
na szczyt góry?
– Ja...
– Nie chcesz o tym mówić? W porządku, rozumiem. – Nagle uśmiechnęła
się i napięcie znikło. Zdobyła się nawet na żart: – Nick, dlaczego nie chcesz
zdjąć tego głupiego krawata i czeszesz się jak prawnik z miasta? Tutaj to razi,
wyglądasz jak mafioso. I nie znasz raz, dwa, trzy, skok...
– Shanni...
– Tak?
– Nie wtrącaj się.
– To przecież nie w moim stylu. Wiem, kiedy należy się wycofać –
powiedziała z niewinnym uśmieszkiem i już nie wiedział, czy mówi poważnie,
czy nie.
Było dopiero po drugiej, wciąż jeszcze miał trochę czasu. Zamierzał
wprawdzie wrócić i przejrzeć papiery, ale Shanni zaproponowała plac zabaw.
Musiał się poddać.
– Chodźmy na karuzelę – powiedział Harry, patrząc z zachwytem na
kolorowe konie ustawione rzędami na niewielkiej platformie.
– Świetny pomysł. Nick pomoże ci wsiąść, prawda?
– Oczywiście. – Wskoczył na karuzelę i podniósł Harry’ego do góry.
Ledwo zdążył posadzić chłopca na koniu, a karuzela zaczęła się kręcić.
– Ej! – Zacisnął kurczowo ręce na uchwytach, przytrzymując
jednocześnie małe rączki Harry’ego. – Stop! Przestań kręcić! – krzyczał do
Shanni, ale ona śmiała się w najlepsze.
– W porządku, Nick, dam radę wam obu! – odkrzyknęła radośnie.
Karuzela wirowała coraz szybciej. – Trzymaj się, Harry!
Harry? A co z nim?
– Shanni, pozwól mi zejść!
– Trzymaj się mocno, to nie spadniesz. – Harry uśmiechnął się nieśmiało.
– Fajna zabawa, prawda?
Był odmiennego zdania, ale śmiech. Harry’ego działał zaraźliwie. Shanni
też nie przestawała się śmiać, obracając koło coraz szybciej.
– Wrobiłaś mnie, podstępna kobieto!
– Cóż, poznałeś w końcu moją prawdziwą naturę!
Nie zwalniała i Nick rad nie rad dał za wygraną. Starał się utrzymać
równowagę i ubezpieczać Harry’ego. Chłopiec ściskał jego ręce tak mocno,
jakby od tego zależało jego życie. Nie bał się. Wiedział, że dopóki Nick stoi za
nim, nic złego mu się nie stanie.
Karuzela wirowała, promienie słońca ślizgały się po ich twarzach, Shanni
zaśmiewała się i biegała wkoło, Nick trzymał Harry’ego i czuł się...
– Shanni! – rozległo się gdzieś z tyłu. Dopiero gdy karuzela wykonała
kolejny obrót, Nick zobaczył śpieszącego ku nim Johna.
Stary, poczciwy John, pomyślał, widząc zamaszysty krok narzeczonego
Shanni.
Wyglądał, jakby nadciągał z odsieczą. Ale z czyjej strony mogłoby
zagrażać niebezpieczeństwo jego narzeczonej, zastanawiał się Nick.
Neurotycznego trzylatka, czy sprytnego, wielkomiejskiego prawnika? Tak, John
najwyraźniej przybył tu, by uratować Shanni. Nick poczuł dziwną gorycz.
– Shanni, kochanie...
Karuzela zwolniła i Nick wreszcie zeskoczył na ziemię. W samą porę,
pomyślał, próbując uspokoić ciągle wirujący świat.
– Cześć, John. – Shanni uśmiechnęła się, ale patrzyła na niego pytająco,
jakby nie wiedziała, czego ma się spodziewać. Ciekawe...
– Mary powiedziała, że tu jesteś. – John był zdyszany, jakby pędził tu od
budynku sądu. – Myślałem, że skoro masz wolne, wybierasz kafelki do łazienki.
– Wiem, powiedziałeś, żebym wybrała glazurę, ale to nie ma sensu,
dopóki nie wybraliśmy planów domu. Pamiętasz Nicka? – spytała, próbując
zmienić temat.
– Oczywiście, że pamiętam – powiedział John i włożył ręce do kieszeni.
Kiwnął głową w jego stronę, nie zmieniając wyrazu twarzy. I dobrze, Nick też
nie był w nastroju do towarzyskich uprzejmości. – Dlaczego nie jesteś w sklepie
z glazurą? Zostawiłem zwózkę siana i przyjechałem do ciebie.
– Pchaj – domagał się Harry. – Nick, dlaczego zszedłeś?
– Za dużo dobrego naraz. – Nick machnął ręką. – Ale baw się dalej.
– Pchaj, Shanni – powtórzył Harry. Shanni zaczęła obracać karuzelę.
– John, jutro może padać – powiedziała, chodząc w kółko z metalowym
drążkiem. – Nie powinieneś zostawiać zwózki, siano ci zmoknie.
– Tym bardziej nie rozumiem, dlaczego tracisz czas, zamiast zająć się
tym, czym powinnaś.
– Chyba nie przyszedłeś mnie kontrolować?
– Po prostu chciałem zobaczyć, czy wszystko w porządku.
– To miło z twojej strony – powiedziała łagodnie. – Ale, jak widzisz,
mam się dobrze. Piknik na plaży i zabawa na karuzeli nie należą do
niebezpiecznych zajęć. Nie chcę, żeby z mojego powodu zmarnowało się siano.
– Dlaczego właściwie jesteś tutaj, z nim? – John rzucił krótkie spojrzenie
na Nicka, a ten uniósł brwi i uśmiechnął się grzecznie, choć ziemia ciągle
kręciła mu się pod stopami.
– Nick i ja zabraliśmy Harry’ego na obiad. – Spojrzała na chłopca, który
wpatrywał się w morze. – To jest John, Harry. Chcesz się przywitać?
– Nie – powiedział Harry i Nick nie miał mu tego za złe.
– Shanni, chodźmy – nalegał John. – Jeśli się pospieszymy, zdążymy
wybrać kafelki.
– To szaleństwo – pokręciła głową. – Przecież jeszcze nie
zdecydowaliśmy, że się pobieramy.
– Oczywiście, że się pobieramy!
– Właściwie nie zapytałeś mnie, czy się zgadzam.
– Przecież zawsze wiedzieliśmy...
– John, powinniśmy porozmawiać na osobności – powiedziała, rzucając
spojrzenie na Nicka, który także wpatrywał się w morze. – Spotkajmy się dziś
wieczorem, dobrze?
– To śmieszne. – John nie dawał za wygraną. – Przyjechałem tu, żeby
wybierać z tobą kafelki.
– Jestem teraz z Harrym!
– To zostaw dzieciaka z prawnikiem!
– Ej! – Zaczął Nick, ale jego protest był zbędny. Shanni wybuchła:
– Dzieciak ma na imię Harry! I jest moim przyjacielem. Zaprosiłam jego i
Nicka, który jest sędzią w tym miasteczku, na piknik. Kiedy skończymy zabawę,
nie wcześniej, odprowadzę Harry’ego do Wendy.
– Do Wendy? – spytał John z niedowierzaniem. – Więc on jest z domu
dziecka?
– Tak – potwierdziła lodowatym tonem.
Uuu, cofnij się stary, pomyślał Nick, widząc wyraz twarzy Shanni. Ale
John nie zamierzał przestać.
– Shanni, to śmieszne – wycedził przez zęby. – Całe miasteczko widziało
cię w towarzystwie tego faceta i dzieciaka. Malcolm Taylor zadzwonił do mnie i
powiedział...
– Aha! Więc to jest prawdziwy powód twojej obecności tutaj! – Gniew
Shanni rósł z minuty na minutę i Nick dziwił się, że John jeszcze nie zwiał. –
Przyjechałeś, bo Malcolm widział mnie z obcym mężczyzną i doniósł na mnie!
– Wszyscy pomyślą, że mnie zdradzasz.
– Dlatego, że siedzę na plaży i jem frytki z tutejszym sędzią? W samo
południe, w towarzystwie małego chłopca na dodatek?
– Plaża znajduje się na uboczu! Nie powinien zabierać cię na obiad w
takie miejsce!
– To ja go zabrałam, nie on mnie!
– To prawda – dodał Nick potulnie. – Nie miałem wyboru, zapytaj
Harry’ego. Weszli do sądu i prawie mnie porwali.
John zignorował te wyjaśnienia.
– Słuchaj – zaczął po nabraniu głębszego oddechu. – Chodźmy wybierać
kafelki i zapomnijmy o wszystkim. Ludzie też zapomną...
– śe cię zwodzę?
– Tego nie powiedziałem...
– Nie musiałeś. John, bardzo cię lubię, jesteś prawdziwym przyjacielem,
ale nie pozwolę, aby ktoś narzucał mi, co mam robić.
– Czyli nie chcesz wyjść za mnie?
Nastała długa chwila ciszy. Karuzela zwolniła i w końcu zatrzymała się.
Nick i Harry patrzyli w napięciu.
– Myślę... – Shanni zamknęła na chwilę oczy, a kiedy je otworzyła,
patrzyła z mocą i determinacją. – Myślę, że to właśnie chciałam powiedzieć.
Dziękuję, że zapytałeś.
– śartujesz!
– Nie. Przykro mi.
– Rozumiem. – Znowu zaległa cisza, a potem John odwrócił się do Nicka
i rzucił mu gniewne spojrzenie. – Mam nadzieję, że on jest tego wart. śeby
rzucić mnie dla jakiegoś wymuskanego lalusia w drogim garniturze...
Odwrócił się i odszedł, stawiając długie kroki.
– Pchaj – zażądał Harry.
Nick złapał za drążek, przynajmniej tyle mógł zrobić. Shanni patrzyła na
oddalającą się postać i Nick miał wrażenie, że dziewczyna waha się.
– Idź za nim – powiedział łagodnie. – Zajmę się Harrym.
– Dziękuję, nie musisz. – Odwróciła się do niego z wyrazem zaciętości na
twarzy, dowodzącym, że jej decyzja jest nieodwołalna. – Mam dość facetów,
którzy mi rozkazują!
– Zwłaszcza wymuskanych lalusiów w drogich garniturach? To
rozładowało napięcie.
– Przepraszam. – Uśmiechnęła się z trudem. – Choć to John powinien
przepraszać. Zachował się okropnie.
– Cóż... jeśli rzeczywiście całe miasteczko myśli, że my... Może John
miał rację, może nie powinniśmy...
– Co!? – Jej oczy znowu miotały iskry. – Martwisz się, bo ludzie mogliby
pomyśleć, że oszalałam i dla ciebie rzuciłam Johna? I to tylko dlatego, że
zjedliśmy razem obiad na plaży? Ty durniu! Jesteś tak samo zarozumiały jak
John!
– Pchaj – powiedział Harry zniecierpliwiony. Nudziła go ta rozmowa,
chciał, żeby wrócili do zabawy.
Zaczęli więc kręcić karuzelę oboje, ale emocje Shanni nie opadały.
– Przepraszam – powiedział w końcu Nick.
Może rzeczywiście przesadził. Nie znał małomiasteczkowych zasad, ale
nie chciał być w cokolwiek zamieszany. Zerknął na zegarek i z ulgą stwierdził,
ż
e dochodzi trzecia.
– Muszę wracać.
– Oczywiście. Nie będziemy cię zatrzymywać.
– Ty nie idziesz?
– Ja i Harry bawimy się na karuzeli – mówiła, nie patrząc na niego. – Ty
rób, co chcesz.
– Dobrze. Idę więc.
Wziął głęboki oddech, popatrzył na nich przez chwilę i kiwnął głową.
– Do zobaczenia, Harry – powiedział.
– Kiedy? – dopytywał się chłopiec. – Kiedy mnie zobaczysz? Niedługo?
– Nie jestem pewien...
– Harry, pan Daniels ma bardzo dużo pracy i jest niezwykle zajęty –
przerwała Shanni lodowato. – Pewnie musi kupić kafelki.
– Muszę poprowadzić kilka spraw...
– Więc nie zatrzymujemy – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Harry i ja
ś
wietnie radziliśmy sobie bez ciebie. Poradzimy sobie bez mężczyzn, a
zwłaszcza bez takich dwóch.
– Co się stało? Czemu tak patrzycie?
– Myślałam, że wrócisz co najmniej z podbitym okiem – powiedziała
Mary, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Na to się zanosiło, prawda?
Rob przełknął łyk kawy i pokiwał energicznie głową.
Nick spojrzał na nich z niesmakiem. Jego żołądek ciągle nie mógł
odnaleźć swojego miejsca. Perspektywa przesłuchania zdawała mu się w tej
chwili mało pociągająca.
– Co ty tutaj robisz? – napadł na Roba.
– Ja tylko przyprowadziłem więźnia. Choć może niepotrzebnie. To Bart
Commin, znowu złapany na kradzieży w sklepie. Bart kradnie cztery puszki
fasolki co drugą środę, bo to dzień przed wypłatą. Sklepikarz mało przez to nie
oszaleje. Chciał nawet dawać Bartowi te cztery puszki, ale wtedy Bart zmienia
sklep i kradnie gdzie indziej. Najwyraźniej lubi silne emocje.
– Świetnie, o takich sprawach marzy każdy ambitny prawnik – powiedział
Nick z ironią.
–
Masz
przekrzywiony
krawat.
–
Oczy
Mary
błysnęły
z
zainteresowaniem. – To coś nowego.
– To sprawka twojej siostry. Ciągała mnie przez dwie godziny po
wydmach. Chcesz dać o tym ogłoszenie w miejscowej prasie?
– Nie musi – powiedział Rob, leniwie szczerząc zęby. – John już to zrobił.
Nick zamarł.
– O czym ty mówisz?
– Rozpowiada to po całym mieście. Kiedy tu szedłem, słyszałem od co
najmniej trzech osób, że Shanni rzuciła go dla ciebie. To świetnie.
– Ale włosy masz w porządku – ciągnęła Mary niezmąconym tonem. –
Zatem twój wizerunek zbytnio nie ucierpiał.
– W końcu mieli ze sobą małego – dodał Rob. – Nic nie mogło się
wydarzyć.
– Mówisz to jako policjant? – zapytał Nick ironicznie. – Gratuluję, kawał
dobrej detektywistycznej roboty. Mogę ci przerwać? Mam sprawę do
poprowadzenia.
– Bart się nie obrazi, jeśli się spóźnisz. Ja oskarżam, on się broni, prosta
sprawa.
– Powiedz – przerwała im Mary – naprawdę rzuciła Johna? To chyba
mógł im powiedzieć, i tak wkrótce się wyda.
– Tak.
Spojrzeli na siebie z wyraźnym zadowoleniem.
– Możecie mi wyjaśnić, o co chodzi?
– Nie znosiliśmy go – powiedział po prostu Rob. – Nikt z nas go nie lubił.
Już się baliśmy, że wyjdzie za niego z braku innego kandydata.
– I wtedy pojawiłeś się ty... – dodała Mary rozmarzonym tonem.
– Rob – powiedział Nick ostro.
– Tak jest! – Rob wyprężył się i stuknął obcasami.
– Na biurku stoi dzbanek wody. Wylej trochę na siostrę. Zaczyna bredzić.
– Wedle rozkazu – ucieszył się Rob, a Mary skrzywiła się.
– No dobrze. Wiem, że gadam głupstwa. Po prostu... myślałam, że jesteś
całkiem do rzeczy. Nawet nieźle wyglądasz, jeśli nie liczyć...
– Czego? – spytał Nick z zainteresowaniem.
– Tej wypieszczonej fryzury i ciemnych garniturów. Wyglądasz w nich
jak gangster.
– Dzięki.
– Albo taki cwany miejski prawnik – dodała. – A przecież tak nie jest.
– Nie. A szkoda.
– Nie gniewasz się?
– Czemu? Masz jakiś ciekawy pomysł na ulepszenie mojej osoby?
– Przestań nosić te głupie krawaty – ciągnęła, nie wyczuwając ironii w
jego pytaniu. – I garnitury. Nie pasują tutaj.
– Stary sędzia Andrews nosił tweedowe marynarki – dodał nagle Rob.
– Sędzia Andrews nie zmieniał nawet roboczych buciorów. Miał
niedaleko farmę i przyjeżdżał tutaj, zalatując krowami. Był przez to bardziej
swojski.
– Mam przychodzić do pracy nie uczesany, w tweedowej marynarce,
cuchnący krowami, wtedy będziecie się lepiej czuć w moim towarzystwie, tak?
– Musisz coś zrobić. Nie zdobędziesz naszej Shanni z takim wyglądem –
powiedział Rob, a potem, widząc minę Nicka, dodał szybko: – Lepiej
przyprowadzę już więźnia, powinniśmy chyba zaczynać.
Nie będzie się tym przejmować. Co go w ogóle obchodzi ich opinia?
Sprawa Barta była prosta i nie wymagała skupienia. Nick mógł myśleć o
czym innym. Na przykład o Shanni.
O nie, stwierdził zdecydowanie, mam tego dość, na weekend jadę do
miasta. Spotkanie z przyjaciółmi, wypad do klubu, w sobotę jest otwarcie
wystawy...
– Czterysta dolarów grzywny lub dziesięć dni aresztu – usłyszał swój głos
i zobaczył zdziwione spojrzenia pozostałych.
– Ale... – wyjąkała zaskoczona Mary i szybko zagryzła wargi.
– Co?
– Pięćdziesiąt dolarów i noc w areszcie – wyręczył ją Bart. Wionął od
niego zapach alkoholu, który dotarł aż do Nicka.
– Jedna noc wystarcza, żeby go umyć i nakarmić – wyjaśniał Rob.
– W dziesięć nocy zrobicie to lepiej i dokładniej. Następna sprawa...
Wyszedł z sądu dopiero po kilku godzinach. Od razu natknął się na
Shanni. Czekała na niego i najwyraźniej nie była w najlepszym nastroju.
Szczerze mówiąc, była wściekła.
– Mam nadzieję, że wiesz, co zrobiłeś!
– Niech pomyślę – zaczął znużonym głosem. – Jak niesie wieść gminna,
uwiodłem cię nad rybą i frytkami, zerwałem twoje zaręczyny i niestosownym
strojem naruszyłem niepisany kodeks ubierania się do sądu w Bay Beach. Coś
jeszcze?
– Zmusiłeś Emmę, żeby żywiła Barta przez dziesięć dni.
– Emmę?
– śonę Roba. Ona przygotowuje posiłki dla więźniów. W dodatku Bart na
głodzie alkoholowym krzyczy na cały areszt.
– Może w końcu wytrzeźwieje.
– Mary cię nie ostrzegła? Bart trzeźwieje za każdym razem, kiedy go
zamykają, wrzeszczy wtedy na całe gardło i nie daje spać Emmie. A jak tylko
wyjdzie, znów sięga po butelkę. Ale co tam, zamknij go.
– Już to zrobiłem.
– Wiem. – Spojrzała na niego z ironią. – Sprytny prawnik z miasta...
– To ja jestem sędzią!
– Więc może przestań zapełniać cele więzienia i zrób coś pożytecznego.
Coś pożytecznego... Najwyraźniej ludzie w tym miasteczku nie słyszeli o
szacunku dla urzędników. Był sędzią! Ale słowa respekt nie było w słowniku
Shanni.
– Jutro do domu dziecka przychodzi psycholog, żeby zbadać Harry’ego –
podjęła po chwili. – Dlatego tu jestem. śebyś nie pomyślał przypadkiem, że
chciałam cię zobaczyć. Wendy potrzebuje oświadczenia, w którym stwierdzisz,
ż
e masz dobry kontakt z dzieckiem.
– Ja?
Shanni ciągle jeszcze nie ochłonęła po wydarzeniach tego dnia. Była
wciąż wzburzona i wyglądała niesamowicie, jakby iskrzyła od ustawicznych
wewnętrznych wyładowań.
– Tak – odparła, tracąc nieco cierpliwość. – Masz oświadczyć, że Harry
nawiązał z tobą kontakt i okazał ci uczucia. W przeciwnym razie zdiagnozują go
jako dziecko autystyczne, zabiorą do ośrodka psychiatrycznego i już zupełnie
pozbawią szans na adopcję.
– Shanni, to...
– To nie jest moja sprawa, wiem. – Przerwała mu zirytowana. – Bart też
nie jest moją sprawą. Ale to moje miasto, tutaj wszyscy dbają o wszystkich.
Wątpię jednak, czy potrafisz to zrozumieć. Ty nie dbasz o nikogo. – Potrząsnęła
energicznie lokami. – Więc nie rób nic. Zamkną go w ośrodku psychiatrycznym
i...
– Shanni, nie powiedziałem...
– Jeśli choć trochę ci na nim zależy, to idź tam i porozmawiaj z Wendy.
– Z Wendy?
– Jest opiekunką Harry’ego. Jeśli masz odrobinę przyzwoitości, pomóż
jej. Tyle chyba możesz zrobić.
– A ty...
– I nie martw się – nie pozwoliła mu skończyć. – Nie spotkasz mnie tam,
twoja reputacja nie ucierpi. Idę z mamą do kina. Coś o ucieczce i pannie młodej.
To sprowadzi mnie na ziemię. Uciekająca panna młoda! Ha! Jeśli wszyscy
mężczyźni są tacy jak ty i John, dziwię się, że są takie, które udaje się
doprowadzić do ołtarza!
ROZDZIAŁ PIĄTY
Wspaniale!
Nick wrócił do swojego mieszkania i wytrząsnął piasek z butów. Do
diabła, ile tego jest! Umył twarz i nalał sobie kieliszek wina. Nie pomogło.
Rozmowa z Shanni wytrąciła go z równowagi. Nie wiedział, co zrobić. Czuł się
jak szczur.
Odgrzał stek i przyrządził sałatkę. Usiadł przed telewizorem, żeby
obejrzeć wiadomości. Wciąż miał uczucie, jakby znalazł się w pułapce bez
wyjścia.
Wziął długi, gorący prysznic. Przebrał się w lniane spodnie i koszulę.
Spojrzał w lustro. I proszę – wyglądam swobodnie, kiedy zechcę.
Ta myśl była tak żałosna, że aż się roześmiał. Wyczesał piasek z włosów.
Kiedy je wysuszył, skręciły się w gęstą czuprynę. Teraz nie wyglądał jak
ulizany sędzia. Skrzywił się, próbując wymodelować fryzurę. Nagle przerwał.
To głupie, ale staranne uczesanie nie pasowało do luźnej koszulki.
Dobrze, zostawi czuprynę w spokoju. Choćby tylko na dziś.
W sumie nie miał nic do roboty poza lekturą koszmarnie nudnych
dokumentów prawnych. Przeczytał jeden i przerwał. Harry... jutro badanie
psychiatryczne. Harry...
To nie moja sprawa, pomyślał rozpaczliwie. Nie mogę mu pomóc. Jednak
w głębi serca wiedział, że jest inaczej.
Uczestniczył już w rozprawach sądowych, które decydowały, czy dziecko
można skierować do adopcji. Ten mały nie jest zdolny do nawiązania więzi.
Ograniczony autyzm. Nie ma podstaw do adopcji. Jedyne wyjście to opieka w
ośrodku psychiatrycznym. Harry ma zaledwie trzy latka. A jeśli Shanni ma
rację... jeśli on może pomóc...
Ten dzieciak po prostu potrzebuje ojca.
Tak jak on.
To nie ma nic do rzeczy, uznał. Powinien myśleć racjonalnie.
Przypomniał sobie, jak zachowywał się Harry, kiedy był razem z nim, wtedy w
przedszkolu i dzisiaj, na plaży. Właściwie nie działo się nic nienormalnego.
To nie twoja sprawa, upomniał się surowo.
No tak, ale chodzi jedynie o rozmowę z Wendy. To przecież nic takiego.
Może podpisać oświadczenie. Nic się nie stanie, a on będzie miał czyste
sumienie. Jest dziewiąta. Chyba nie jest za późno? Chwycił kurtkę i wybiegł z
domu. O fryzurze nawet nie pomyślał.
– Jeśli to pomoże, przedstawię wszystko na piśmie.
– Pomoże. – Wendy wpatrywała się w gościa przez stół. Sprawiała
wrażenie zakłopotanej. – Jedyny problem to...
– Mmmm?
– Uważasz, że nie powinien być hospitalizowany, bo jest w stanie
nawiązać z tobą kontakt. Ale nie zamierzasz tego kontaktu podtrzymywać.
– Ja... nie.
– Nie chcesz mu pomóc?
– Co masz na myśli?
Wendy długo nie odpowiadała, wyglądała na zakłopotaną.
– Mógłbyś zostać kimś w rodzaju starszego brata, zabierać Harry’ego na
wycieczki, odwiedzać go...
– To nie wchodzi w grę.
– Hm... – skomentowała i popatrzyła ze zrozumieniem.
Była młoda, około trzydziestki, ale Nick wyczuwał instynktownie, że to
wspaniała opiekunka. Jej łagodne oczy otaczała siateczka zmarszczek – efekt
ciągłego uśmiechania się. Te oczy wyrażały akceptację dla każdego, nawet dla
niego.
– Sam wiele przeszedłeś – powiedziała miękko. Zesztywniał.
– Skąd...
– Skąd wiem? – Rozłożyła ręce. – Trzeba umieć patrzeć, no i Shanni mi
mówiła.
– A Shanni, skąd ona wie?
– Ona też umie patrzeć. – Wendy uśmiechnęła się i przeciągnęła palcami
po włosach. Wprawdzie spinała je w kok, ale wymykały się niesfornie na
wszystkie strony. – To naprawdę wyjątkowa dziewczyna. Jeśli to wszystko...
– Czy Harry śpi? – Sam nie wiedział, dlaczego o to spytał.
– Wątpię – zawahała się. – Trudno ułożyć go do snu. Leży godzinami i
wpatruje się w ciemność. Ale zastanów się. Lepiej nie potęgować jego
cierpienia.
– Cierpienia?
– Harry tęskni za tobą – powiedziała zwyczajnie. – Rozpaczliwie tęskni.
Ciągle krzyczy i domaga się spotkania z tobą. Dlatego Shanni wymyśliła ten
piknik.
Przerwała, słysząc warkot samochodu. Trzasnęły drzwiczki. Po chwili
dobiegł ich niski śmiech.
– O wilku mowa... właśnie przyjechała.
Najpierw zobaczyła jego fryzurę.
Weszła do pokoju i zamarła. Ubrany w miękkie spodnie i koszulkę bez
kołnierzyka z krótkim rękawem, w dodatku ze zmierzwionymi i nie uczesanymi
włosami. Ten obraz kłócił się z zapamiętanym przez nią wizerunkiem
eleganckiego i szykownego mężczyzny.
Zrozumiała, dlaczego zawsze czesał się gładko. Ulizana fryzura pasowała
idealnie do adwokata najwyższej klasy. Teraz wyglądał młodziej i... miło. Ale
wcale nie jest miły, pomyślała, dziwnie wytrącona z równowagi. Samiec.
Wszyscy mężczyźni to wstrętne samce. John – samiec numer jeden, a Nick
plasuje się tuż za nim, na drugim miejscu.
– Jak ci się podobał film? – spytał uprzejmie.
– śałosny.
– Ten o uciekającej pannie młodej? – Wendy nalała jej świeżo zaparzonej
kawy.
– Tak. Skończył się głupio. W końcu przestała uciekać. Wendy zaśmiała
się i wręczyła przyjaciółce kubek.
– Hej, będzie dobrze. Może ty i John jakoś się pogodzicie.
– Nie – powiedziała Shanni ponuro. – On chce mieć własny gabinet.
– A co w tym złego? – zapytał Nick zdumiony.
– Wczoraj wieczorem projektowaliśmy dom – wyjaśniła mu, jakby był
dzieckiem. – John wszystko drobiazgowo zaplanował. Trzy sypialnie, salon,
kuchnia dla mnie i gabinet dla niego. Nieźle, co?
– Mężczyzna powinien mieć własny kąt – zauważył od niechcenia Nick i
natychmiast poczuł na sobie ciężki wzrok obu kobiet. Pomocy...
– Ja mam własny pokój – powiedziała Wendy.
– Więc dlaczego ja nie mogę? – dopytywała się Shanni. – To szowinizm.
Ale kiedy to powiedziałam, John roześmiał się. Jakie to zabawne! Mała kobietka
chce mieć swój pokój! I po co? Potem kazał mi iść wybierać kafelki. A dziś...
– Wiem już, co się zdarzyło – przerwała Wendy. Oboje spojrzeli na nią
zaskoczeni. – Skutki omawiania spraw osobistych na przystani – wyjaśniła
krótko. – Połowa emerytów z miasta was słuchała.
– Wspaniale – jęknął Nick.
– Tobie to nie powinno przeszkadzać. Jesteś tu tylko przelotem. Za dwa
lata wyjedziesz, a ja spędzę tu resztę życia – powiedziała Shanni.
Dolała sobie kawy, usiadła i spojrzała na niego pytająco.
– A właściwie co ty tu robisz?
– Nie chce być starszym bratem.
– Hej, podpisałem przecież oświadczenie. Czego wy jeszcze chcecie?
– Idź, przytul Harry’ego na dobranoc i obiecaj mu, że jutro zrobisz to
samo – powiedziała szybko Wendy.
Cisza.
– Widzisz – mruknęła Shanni znad kawy. – Oni wszyscy są bezużyteczni.
– Wiesz przecież, dlaczego taki jest – powiedziała Wendy łagodnie. –
Miał ciężkie przeżycia w przeszłości.
– Tak, ale gdyby był naprawdę odważny...
– Mówicie o mnie? – zapytał Nick ostrożnie. – To może i ja bym się
przyłączył?
– Ty nie przyłączasz się do nikogo. Siedź w swojej skorupie, a my nie
będziemy się do ciebie odzywały. Przecież tak lubisz.
– Shanni...
– Jeśli się odezwę, może mnie oskarżyć – wyjaśniła uprzejmie, zupełnie
go ignorując. – Bohaterka mojego filmu miała dobry pomysł. I co z tego? śeby
w końcu poddać się i poślubić jakiegoś samca – o nie!
– A może powinnaś spróbować – powiedziała Wendy z namysłem. –
Mam na myśli rozmowę. Spójrz, bez tych gogusiowatych garniturów prezentuje
się nawet pociągająco.
Miał dość.
– Bo jest ładny – przyznała Shanni. – Ale wiesz... prawnik i do tego
przystojny. Uch!
– I zarozumiały – powiedziała Wendy smutno. – Wynosi się ponad
wszystkich w miasteczku. Pewnie uważa się za wielkiego intelektualistę.
– Hej...
– Założę się, że nigdy nie spędzi u nas weekendu – ciągnęła Wendy. – O
co zakład, że jutro wsiądzie do swojego ładniutkiego autka i pojedzie do
Melbourne tak szybko, jak potrafi? Bay Beach go przeraża.
– Mmm – przytaknęła Shanni. – Za to akurat nie mogę go winić.
– Shanni, ciągnij swoją część konwersacji. To jest prawnik! Sama nie
dam mu rady.
Ale Shanni nie patrzyła już na Nicka. Zajęta własnymi problemami
wpatrywała się w dno kubka. Wreszcie wyjaśniła:
– W niedzielę urządzamy na plaży rodzinny piknik. Siedemdziesiąte
urodziny dziadka. Jedni będą mi współczuć, inni zachowają dyskretne
milczenie, co jest jeszcze gorsze.
– Z powodu Johna?
– Całe miasto wiedziało, że mamy się pobrać.
– A zatem potrzebujesz nowego faceta.
– Nie potrzebuję. Przestaniesz wreszcie? I tak wszyscy są przekonani, że
to przez niego rzuciłam Johna.
– A co ty na to? – ciągnęła Wendy niezmieszana. – Jesteś
zainteresowany?
– Nie!
– Więc tak – podsumowała, składając ręce. – śadne z was nie jest
zainteresowane związkiem, ale oboje jesteście zainteresowani losem Harry’ego.
Dlatego więc...
– Więc...? – Ta kobieta go przerażała. W razie sprzeciwu wytarłaby nim
podłogę w barze.
– Więc powiem jutro kuratorowi, że Harry nawiązuje kontakty z
otoczeniem, a wy dwoje zabieracie go w niedzielę na rodzinny piknik.
– Nie! – zaprotestowali zgodnie.
Wendy spojrzała na nich z udanym zaskoczeniem.
– Dlaczego? Dzięki takiej obietnicy uda mi się uśpić Harry’ego, a to z
kolei przyniesie mi chwilę wytchnienia. Nie zawaham się, nawet jeśli odbędzie
się to waszym kosztem...
– Wendy...
– Słuchajcie! – Spoważniała. Walczyła o szansę dla Harry’ego. Nick to
zrozumiał. Tak samo walczyłaby o każde inne dziecko powierzone jej opiece. –
Nie mogę poradzić sobie z Harrym – przyznała. – Krzyczy, nie pozwala mi
zbliżyć się do siebie. Próbuję różnych metod, żeby go uspokoić, ale nie słucha.
Jestem pewna, że jeśli powiem: „Jeśli nie będziesz krzyczał i pójdziesz spać, to
w niedzielę Shanni i Nick zabiorą cię na piknik”...
– Na weekend jadę do Melbourne.
– Więc co jest ważniejsze? – Wendy walczyła wszystkimi sposobami. –
Twój weekend czy przyszłość małego chłopca?
Gdyby uspokoił się, można by przekonać psychiatrę, że jest szansa...
– Wendy, wiesz, że to nie takie proste – wtrąciła się Shanni.
– Jeśli Harry zbytnio się przywiąże...
– Próbowałam tylko namówić Nicka, by przyjął na siebie rolę kogoś w
rodzaju starszego brata. Ale od razu widać, że on boi się nawet takiej
odpowiedzialności. Może ty go przekonasz? To niezły pomysł – brat i siostra.
– Może... – powiedziała Shanni z wahaniem.
– Układ byłby zupełnie niewinny – ciągnęła Wendy triumfalnie. –
ś
adnego seksu. W każdym razie nie przy dziecku.
– Zerknęła na Nicka, a ten jęknął.
Do licha, rozporządzały jego weekendami! Nie ma mowy!
Naraz otworzyły się drzwi i ukazała się w nich przestraszona buzia. Na
progu stanął Harry. Ubrany w za dużą co najmniej o dwa numery piżamę, z
ciężkim i niezgrabnym opatrunkiem na cienkiej nóżce, patrzył w napięciu, jakby
oczekiwał na uderzenie.
– Mój Nick jest tutaj – wyszeptał z niedowierzaniem. Serce Nicka
ś
cisnęło się boleśnie.
– Powinieneś być w łóżku, młody człowieku – powiedziała Wendy,
próbując wziąć go na ręce.
Wyprężył się i wygiął do tyłu.
– Po co Nick przyszedł? – zapytał.
– Chciał cię zaprosić na piknik w niedzielę. Masz ochotę pójść?
Harry spojrzał na Nicka z bolesnym pytaniem w oczach. Nie wierzył ani
jednemu słowu Wendy.
– To prawda – potwierdził niezbyt pewnym tonem Nick. Nic innego nie
mógł przecież powiedzieć. – Niedzielny piknik. Z panną McDonald z okazji
urodzin jej dziadka.
– Z Shanni – powiedziała Shanni. – Kiedy nie jesteśmy w przedszkolu,
możesz mówić do mnie Shanni. Chciałbyś iść z nami na plażę, Harry?
– Tak – oświadczył krótko, lecz z wielką ulgą.
– Ale obiecaj, że teraz pójdziesz prosto do łóżka. Jeszcze tylko trzy noce.
Jeśli będziesz grzeczny, spotkamy się w niedzielę.
– Trzy noce i potem przyjdziesz? – upewniał się Harry.
– Tak. – Nick nie miał pojęcia, jak dał się w to wrobić.
– Zaprowadzisz go do łóżka? – zapytała Wendy i łagodnie popchnęła
Harry’ego w jego kierunku.
Nick zamarł. Sam nigdy by nie wpadł na taki pomysł!
Trzy pary oczu wpatrywały się w niego w napięciu. Co ma robić? Miał
wrażenie, że jeśli odprowadzi Harry’ego, wkroczy na jakąś nową, nieznaną
drogę. A tego co nieznane bał się najbardziej.
Smutne spojrzenie Harry’ego mówiło, że malec niczego nie oczekuje.
ś
ycie skrzywdziło go zbyt mocno, by wierzył w szczęśliwe zakończenia.
– W porządku, mały – odezwał się w końcu Nick z rezygnacją w głosie. –
Pokaż mi, gdzie śpisz.
W tym momencie szczupłe ramionka otoczyły jego szyję i zacisnęły się
kurczowo.
– Fajny facet.
– Kto? Mówisz o Johnie?
– Co ty! John to barania głowa. Miły, łagodny, ale trochę... wiesz, światła
się palą, ale nikogo nie ma w domu.
– A Nick?
– Światła zgaszone i drzwi zamknięte, ale na pewno jest w domu. Jest tam
cały czas, chociaż się nie pokazuje. Boi się.
– Nie zamierzam go upolować. Nie potrzebuję miejskiego prawnika z
powikłaniami emocjonalnymi.
– Poczekaj, poczekaj – mitygowała Wendy łagodnie. – Teraz skoncentruj
się na Harrym. Ale jeśli chcesz upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu...
– Nie rozumiem, o czym mówisz?
– On był bardzo zraniony w przeszłości, trzyma się na dystans. Boi się, że
ktoś go skrzywdzi. – Wendy zamyśliła się. – Wydaje mi się, że nasz sędzia
potrzebuje Harry’ego tak samo, jak Harry potrzebuje jego.
– Mam nadzieję, że się nie mylisz. – Shanni spojrzała z powątpiewaniem.
– I mam nadzieję, że on to wie.
Przed domem dziecka stał tylko jeden samochód. Nick spojrzał na Shanni
pytająco.
– Jak się tu dostałaś?
– Mama mnie podwiozła. W moim wozie pękła głowica czy coś w tym
stylu. Pewnie holują go właśnie na złomowisko. Wrócę na piechotę.
– Daleko mieszkasz?
– Jakieś trzy kilometry stąd.
– Trzy kilometry!
Nie mógł uwierzyć, że naprawdę chce iść pieszo, w dodatku w
ciemnościach.
– śartujesz chyba!
– Ej, jesteśmy w Bay Beach. To bezpieczna okolica. Mam ochotę na
spacer. Muszę spokojnie pomyśleć.
– Sama, o tej porze? Wykluczone! Odwiozę cię.
– Dzięki, jestem dużą dziewczynką.
– A ja prawnikiem i niejedno widziałem.
– Nie strasz mnie!
– Shanni, wsiadaj do samochodu i nie dyskutuj – powiedział twardo. –
Nie pozwolę ci wracać samej o tej porze. Rozmyślaj sobie, ile chcesz, we
własnym łóżku, a teraz wskakuj.
Patrzyła na niego przez chwilę zaskoczona tonem jego głosu. W końcu
otworzyła drzwiczki i posłusznie wsiadła do auta.
Farma McDonaldów leżała obok drogi, w łagodnej dolinie nad brzegiem
morza. Cała okolica była zalana blaskiem księżyca. Nick podziwiał wspaniały
widok – wzgórza, drzewa i stada bydła stojące spokojnie na pastwisku.
– Dlaczego tutaj przyjechałeś? – zapytała w końcu Shanni. Milczeli całą
drogę, ale teraz, kiedy zatrzymali się przed werandą, chciała się jeszcze czegoś
dowiedzieć.
– To pierwszy i niezbędny krok, by zostać sędzią okręgowym – wyjaśnił,
a ona niespodziewanie uśmiechnęła się..
– Szybko się zaaklimatyzowałeś. Zrzuciłeś garnitur i krawat. Gratuluję.
– To chwilowy brak samokontroli, jutro do nich wrócę – odpowiedział ze
ś
miechem.
– Po co? W magistracie najbardziej potrzeba... sama nie wiem. Wiedzy.
Mądrości. Współczucia.
– Z braku powyższych, muszę nadrabiać strojem.
– Hmm. – Odwróciła się do niego.
Zgasił silnik. Powinna już iść, ale noc była taka spokojna i ciepła, a oni
musieli przecież coś sobie wyjaśnić.
– Szkoda. I niepotrzebnie przygładzasz takie wspaniałe włosy –
powiedziała miękko. Wyciągnęła rękę i przebiegła palcami po jego
rozwichrzonej fryzurze. – Są bardzo ładne. Masz je po matce czy po ojcu?
– Nie wiem.
Czuł, jak jej palce delikatnie pieszczą jego loki, dotyk ten poruszał w nim
każdy nerw. Zacisnął ręce na kierownicy i próbował opanować przebiegające
przez ciało dreszcze.
– Rozumiem... – wyszeptała. – Więc Wendy miała rację.
– Wendy wtyka nos w nie swoje sprawy – powiedział ostro.
– Możliwe – zgodziła się. – Przypomina sędziego – wszystkowiedząca,
mądra i łaskawa. Sądzę, że mógłbyś się od niej wiele nauczyć.
– Być może. – Patrzył przed siebie nie widzącym wzrokiem i wciąż
ś
ciskał kierownicę.
– Dlaczego nic nie wiesz o rodzicach?
– Mam mgliste wspomnienie matki, ale ona miała inny kolor włosów za
każdym razem, kiedy mnie odwiedzała.
– Nie mieszkałeś z nią?
– Rzadko. Najczęściej w rodzinach zastępczych, ale nie pozwoliła mnie
adoptować.
– Och, Nick...
– Przestań. Nie musisz się nade mną rozczulać – powiedział twardo. –
Miałem cudowne dzieciństwo. Kilka wspaniałych rodzin zastępczych. Czasami
matka przyjeżdżała i zabierała mnie do siebie. Na tydzień albo krócej. Szybko
jej się nudziłem. śycie rodzinne nie jest więc moją najmocniejszą stroną.
– A teraz chcesz zostać sędzią – stwierdziła zamyślona, jakby składała
jakąś układankę.
– Wspaniałe, nieprawdaż? Dziecko ulicy chce naprawiać świat.
– O to walczyłeś?
– Każdym znanym mi sposobem – odparł z determinacją w głosie. –
Pamiętam...
– Co?
I powiedział jej. Może sprawiła to noc, ciepło wieczoru, zapachy ogrodu i
ś
wiecące gwiazdy albo... poczucie nieokreślonej więzi, jaka powstała między
nimi. Wiedział, że może jej powiedzieć wszystko, nawet to, czego jeszcze nigdy
w życiu nikomu nie zdradził.
– Siedziałem kiedyś z matką na podwórku – mówił cicho, patrząc przed
siebie. – Miałem sześć lat, zabrała mnie na kilka dni do siebie, ale już jej się
znudziłem. Byłem, najdelikatniej mówiąc, trochę zaniedbany. Wtedy przyszli
pracownicy opieki społecznej, żeby mnie odebrać. Staliśmy tak wszyscy, moja
matka, jej facet, sąsiedzi, opieka społeczna. Zastanawiali się, co ze mną zrobić.
– I co?
– Pamiętam, że spojrzałem w górę, na sędziego, który był z nimi, a on
powiedział wprost, co ze mną będzie. Krótko i zdecydowanie. I wtedy po raz
pierwszy od dłuższego czasu poczułem się pewnie. Decyzja sędziego oznaczała,
ż
e będę najedzony i pójdę do szkoły. Pomyślałem sobie... właśnie tam i wtedy...
ż
e kimś takim chciałbym być. Kimś, kto mówi, co jest słuszne i co ma się stać.
– Nick...
– Niezły powód, żeby zostać sędzią, prawda? – zapytał i pomyślał, że
musiało to zabrzmieć żałośnie.
Ale Shanni tak nie uważała. Siedziała z błyszczącymi oczami i miał
wrażenie, że na jej rzęsach połyskują łzy.
– To najlepszy powód, jaki kiedykolwiek słyszałam – powiedziała w
końcu. – I udało ci się, dokonałeś tego.
– Jeszcze nie. Chcę być sędzią Sądu Najwyższego.
– A nie wystarczy ci, jeśli będziesz mówił, co jest słuszne w sądzie w Bay
Beach? Poprzedni sędzia pracował tu trzydzieści lat.
– Trzydzieści lat!?
Ton tego okrzyku wystarczył, by zrozumiała, że Bay Beach to dla Nicka
zesłanie.
– Nie ma szans. Dwa lata i uciekam stąd.
– Czyżby prowincjonalne życie już tak bardzo zaszło ci za skórę? –
spytała cierpko. – Chociaż muszę przyznać, że ja też czasami mam dość.
– Nawet ty?
– Tak, zdarza się, że chciałabym wyrwać się stąd – przyznała. – A ten
tydzień był ciężki.
– Dlaczego?
– Czyżbyś nie zauważył, że dziś po południu odrzuciłam bardzo dobrą
propozycję małżeństwa? Do tej pory ta wiadomość z pewnością obiegła już całe
miasto. Teraz wszyscy wieszają na mnie psy, bo uważają, że skrzywdziłam
porządnego chłopaka, rzucając go bez powodu. Wszyscy poza moją rodziną.
Oni się cieszą.
– Dlaczego?
– Bo nigdy... No nie, mogłam to przewidzieć.
– Co?
– Spójrz – chwyciła torebkę i położyła rękę na klamce – widzisz te twarze
w oknie? To moje wścibskie siostry. Stoją tam i szpiegują nas. Są
zdezorientowane. Nie wiedzą, co mają robić – pocieszać mnie z powodu Johna,
czy wypytywać o ciebie.
– Nigdy nie chciałaś się wyprowadzić? – spytał zaskoczony. Nie
wyobrażał sobie życia z rodziną, która śledzi każdy jego krok i wypytuje o
wszystko.
– O, tak – zadrwiła. – W Bay Beach człowiek nie wyprowadza się z domu
tylko dlatego, że skończył dwadzieścia lat. To by oznaczało, że jestem
konfliktowa, mama poczułaby się zraniona, a ja... tęskniłabym za nimi.
– Cieszę się, że nie mam tych problemów.
– Nick, nie wiesz, co mówisz! – zaprotestowała gwałtownie. Obróciła się
do niego i chwyciła za ręce. – Nie chcieć rodziny... Nick, nie wyobrażam sobie...
– nie skończyła. Wzięła głęboki oddech i zamierzała wysiąść z auta. Nie
wiedziała, jak mu pomóc, ale na pewno nie powinna pokazywać mu jego
własnych ran. – Dziękuję za podwiezienie. Zobaczymy się w niedzielę?
– Tak sądzę – uśmiechnął się odprężony. – Przyjadę po ciebie rano i
razem odbierzemy Harry’ego.
– Spodoba mu się.
Mnie też, pomyślał Nick. Nie wyobrażał sobie, że mógłby stąd odjechać,
nie umawiając się na następne spotkanie. Oczywiście, nie była w jego typie. Ani
piękna, ani wyrafinowana, nie przypominała kobiet, z którymi spotykał się
dotychczas. Ale... była ciepła, łagodna i czuł się przy niej odprężony.
– Lepiej już idź – powiedział, zerkając na ruszające się firanki. – Stracisz
reputację.
– Zawsze mnie podglądają. Jakbym kiedykolwiek robiła coś ciekawego...
Wydawało mu się, że usłyszał nutkę żalu w jej głosie. O co jej chodzi?
I nagle zrozumiał. Też tego chciał, chociaż jeszcze przed chwilą nie
wiedział o tym. Zaśmiał się miękkim, beztroskim śmiechem, który zupełnie ją
zaskoczył.
– Cóż, panno McDonald... zróbmy coś, żeby nasza publiczność nie
poczuła się zawiedziona...
Ciemne oczy błyszczały figlarnie w blasku księżyca i zanim zdążyła się
zorientować, wziął ją w ramiona i pocałował.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Ale co to był za pocałunek!
Ani pożegnalny, ani przyjacielski, ani nawet pierwszy pocałunek
zakochanych. To był pocałunek widowiskowy! Nick dostrzegł trzy pary
ciekawskich oczu i dał im to, czego pragnęły. A nawet więcej.
Sportowy wóz źle chronił przed ludzkim wzrokiem. Siedzenia były
miękkie i wygodne, a kierowcę od pasażera dzieliło najwyżej trzydzieści
centymetrów. Nick zaczerpnął tchu, odwrócił się do Shanni i...
Zaskoczona, odchyliła się do tyłu. Podążył za nią i oboje opadli na
miękkie skórzane oparcie. Pisnęła zdumiona.
– Dajmy spektakl – szepnął Nick nagląco. – Niech widownia ma uciechę.
Dalej, Shanni, niech mają, czego chcą.
W pierwszej chwili myślał, że nie zrozumiała. Znieruchomiała w jego
ramionach, ale nie na długo. Właściwie ocenił jej poczucie humoru.
Roześmiała się cicho, dźwięcznie. Otoczyła jego szyję ramionami. Grała
swoją rolę z wielkim zaangażowaniem.
– Och, Nick – jęknęła głośno, żeby jej słowa dotarły do otwartych okien.
– Nick, kochany...
– Shanni.... – Ich usta dzieliły zaledwie centymetry. Jemu także chciało
się śmiać. – Pomachaj nogą – zaproponował.
Posłuchała. Przesunęła się lekko i uniosła nogę nad deskę rozdzielczą.
Jedwabna sukienka zsunęła się, odsłaniając udo. Rodzeństwu pewnie oczy
wyłażą z orbit.
– Och, Nick – jęczała głośno. – Nick, Nick, pocałuj mnie... Krztusił się ze
ś
miechu. Spojrzał w jej rozbawione oczy.
I to był błąd.
Te oczy były śliczne.
Ich pocałunek miał być żartem! Śmiała się do niego, machała nogami w
powietrzu, obejmowała go. Czuł jej ciało przy sobie, jej piersi... Roześmiane
usta, zaledwie centymetry od jego warg...
I nagle przekroczył tę granicę. Całował ją z nie udawaną namiętnością.
Jakby była najpiękniejszą kobietą świata, a nie śmieszną przedszkolanką z
małego miasteczka, która płata figla młodszemu rodzeństwu.
Shanni znowu znieruchomiała – ale tylko na moment.
Więc także to poczuła, przemknęło mu przez głowę. Oboje doświadczają
tego samego. Potężnej siły popychającej ich ku sobie.
Noc, kobieta, namiętność – Nick całował tak, jakby chciał na zawsze
zatrzymać ją w swych ramionach.
Shanni!
Oczywiście, to nie mogło trwać. Drzwi frontowe otworzyły się szeroko i
męski głos rozdarł wieczorną ciszę.
– Shanni, to ty?
Nie odepchnęła go, nie od razu. Jeszcze przez ułamek sekundy byli razem
i ta chwila zdradziła mu, że Shanni pragnęła go tak samo jak on jej.
W końcu odsunęła się, szukając wzrokiem jego oczu w mdłym świetle.
Uśmiechnęła się, a jeśli przez sekundę dostrzegł w jej wzroku cień niepewności,
to zniknął on wraz z uśmiechem.
– Och, Nick... Co ty narobiłeś! Moja reputacja właśnie legła w gruzach...
– Co narobiłem? Ja? – Jakimś cudem zdobył się na żartobliwy ton. –
Wróżka i wiedźma na dodatek.
Usiadła prosto i poprawiła sukienkę. Podglądacze znowu ich widzieli.
– To ty mnie uwiodłeś – stwierdziła ze skromną minką. – Już sobie
wyobrażam nagłówki w prasie: Sędzia uwodzi niewinną nauczycielkę w
sportowym wozie. Wytarzają cię w smole i w pierzu i wygnają z miasta.
– Oby tak było!
Shanni wychwyciła w jego głosie ledwo wyczuwalną nutę goryczy. Więc
naprawdę chce wyjechać, i to bardzo, pomyślała. Ale nie mogła dalej myśleć o
Nicku. Na werandzie stał ojciec i bacznie przyglądał się parze w samochodzie.
Tuż za nim pojawiła się matka.
– Cześć – wykrztusiła w ich stronę z uśmiechem. – To ja, tato. Nick mnie
podwiózł.
– Widzę.
Sądząc z tonu, jakim zostało to powiedziane, można było się spodziewać,
ż
e ojciec chowa za plecami dubeltówkę i nie zawaha się jej użyć.
Ku zdumieniu Nicka Shanni nie zmieszała się i nie próbowała się
tłumaczyć. Zachichotała i wysiadła z samochodu.
– Nie oburzaj się, tato. Mieliśmy publiczność. – Wskazała okno, w
którym zza firanki wyzierały trzy twarze. – Nick stwierdził, że nie możemy ich
zawieść.
– Och... – Guy McDonald zerknął w kierunku okna i rozchmurzył się. Od
razu stało się jasne, po kim Shanni odziedziczyła poczucie humoru. –
Rozumiem. Aż ich zamurowało. Dobra robota. Wejdziesz na kawę, młody
człowieku?
– Ja... dziękuję. Muszę jechać. – W przeciwieństwie do Shanni, Nick
jeszcze nie oprzytomniał. Ten pocałunek... Musi wrócić do miasta i uporać się
ze swoimi uczuciami. A raczej przekonać samego siebie, że nadal nic nie czuje.
– Nick wybiera się z nami w niedzielę, tato – poinformowała Shanni.
Wbiegła na werandę, stanęła między rodzicami i uśmiechnęła się do
Nicka.
– Na urodzinowy piknik dziadka. Zabieramy Harry’ego.
– To dobrze, kochanie – ucieszyła się matka. Czy tych ludzi nic nie
dziwi?
Chyba nie. Nick przyglądał się im z samochodu. Guy McDonald
obejmujący córkę ramieniem, obok kochająca matka, w oknie trzy radosne
buzie... I Nick nagle zrozumiał, co widzi. Rodzina kocha Shanni, kocha ją całym
sercem. Cokolwiek zrobi, zaakceptują to.
Ta świadomość dusiła go. Nigdy nie zaznał takiej miłości. Nigdy! Shanni
i jej bliscy są jak istoty z kosmosu, z innego świata.
– No, to do niedzieli – powiedział krótko, przekręcił kluczyk w stacyjce i
ruszył. W tej samej chwili szczeniak collie wyskoczył mu przed maskę. Nick
wyhamował w ostatnim momencie. Ten przykry incydent popsuł mu odjazd z
godnością.
Ale i tak odjechał. Nie obejrzał się, choć czuł na sobie wzrok Shanni i jej
rodziców.
– Nie jest w twoim typie, kochanie? – Ledwie weszły do domu i matka
Shanni nastawiła wodę na herbatę, zaczęło się przesłuchanie. Nick się nie mylił.
Rodzice akceptowali wszystkie wybory Shanni, co nie znaczy, że nie byli
ciekawi.
– To był żart, mamo – tłumaczyła Shanni cierpliwie, ale matka spojrzała
na nią znacząco.
– Twój John rozpowiada na lewo i prawo, że rzuciłaś go dla nowego
sędziego.
– John to męska szowinistyczna świnia, i nie jest mój.
– To wartościowy człowiek – zauważyła matka sucho. Jednak zaraz w jej
oczach pojawiły się wesołe iskierki. – Ale masz rację. Biedaczysko nie ma za
grosz poczucia humoru. Ojcu i mnie ulżyło, że wreszcie przejrzałaś na oczy.
Tylko...
– Myślisz, że skaczę z deszczu pod rynnę?
– Nie wiem, może...
– śadne może. – Shanni głęboko zaczerpnęła tchu. – Mamo, mam dosyć
romansów, a ktoś taki jak Nick nie wchodzi w rachubę. Ale Harry uważa, że
Nick jest wspaniały i jeśli uda mi się zbliżyć ich do siebie... Ten dzieciak
potrzebuje miłości.
– Ty go kochasz.
– Harry chce mężczyzny.
– Chce ojca, a tam, gdzie jest ojciec, zazwyczaj jest i mama.
– Na rany boskie... – Shanni nie wiedziała, czy śmiać się, czy oburzyć. –
Mamo, nie podoba mi się Nick Daniels, jasne?
– Tak, kochanie – zgodziła się matka.
Shanni wyczuła, że nie uwierzyli w ani jedno jej słowo. A ona? Wierzyła
w to?
Nick wracał do domu przerażony jak nigdy dotąd. Najchętniej wyjechałby
stąd i nigdy nie wracał.
Ale czy na pewno? A może wolałby wrócić do Shanni? Nie! Chce
wyjechać!
Co za głupota. Miał zostać w tym miasteczku dwa lata, a minął dopiero
tydzień. Świetnie! W Melbourne nie powitają go z otwartymi ramionami.
Wyjazd oznacza porażkę. Co wtedy z marzeniem o karierze sędziego w
Sądzie Najwyższym? Nie może się wycofać.
Ale nie chce tu zostać. Nie chce się wiązać! Ani z chłopcem, ani z... z tą
dziewczyną.
Chyba że wykazałbym się jako adwokat, rozważał rozpaczliwie, może
wtedy udałoby mi się zasiąść na ławie, wśród szacownych sędziów....
Ha! Brał już pod uwagę tę możliwość i wiedział, że tu wszystko zależy od
szczęścia. Praktyka w Bay Beach to najpewniejsza droga. Pracuj ciężko, radził
Abe. I miał rację.
A to oznacza prowincjonalne życie – plotki i nudę. Do tego potrzeba
dystansu. On jest tu zaledwie kilka dni, a już zaangażował się jak rzadko!
Powinien zadzwonić do Shanni i odwołać niedzielne spotkanie.
Nie mam ochoty iść na rodzinny piknik z dzieciakiem, piękną
dziewczyną, jej dziadkiem, babką, rodzeństwem...
Czy naprawdę?
W porządku, pójdzie, ale później chciałby odejść. Wolny i beztroski.
Obawiał się jednak, że tak się nie stanie i na samą myśl o tym wpadał w
panikę.
Piątek i sobota ciągnęły się bez końca. Miał wrażenie, że nawet
ś
wiadkowie i podsądni widzą, co się z nim dzieje.
– Cóż, wygląda to tak, jakbyś wywrócił do góry nogami życie w
miasteczku – zauważyła Mary podczas przerwy w nudnej rozprawie, w której
miał rozstrzygnąć, czy krowy pewnego farmera niszczą drogę publiczną. –
Ledwo się zjawiłeś, od razu mieliśmy napad na przedszkole, następnie
kierowniczka przedszkola zerwała z narzeczonym...
– Jeszcze się nie zaręczyli.
– Cóż, John tak uważał, nawet jeśli Shanni była innego zdania. A teraz...
dzieciaki rozgadały w całym mieście, że ich siostra kocha się w tobie.
To ten pokaz w samochodzie, pomyślał i uśmiechnął się pod nosem.
– Nie pojmuję, czemu wszyscy wtykają nos w nie swoje sprawy.
– To Bay Beach – odparła Mary. – Tutaj każdy interesuje się wszystkim.
A skoro o tym mowa...
– Tylko nie... Ale nie przerwała.
– Miałam ci to powiedzieć jeszcze przed rozprawą. Bill Nuggins może
spokojnie przepędzać krowy przez własne pastwisko. Nie musi korzystać z
drogi. Robi to z czystej złośliwości. Ostrzył sobie zęby na sąsiednią posiadłość,
ale kupił ją ktoś inny, więc teraz ma satysfakcję, kiedy sąsiedzi wpadają w
krowie placki.
– No, ładnie.
To cenna informacja, ale nie powie jej tego.
– Nie ma sprawy – zignorowała jego niewdzięczność. – To mili ludzie, a
on utrudnia im życie. Uznałam, że powinieneś o tym wiedzieć. Wychodzę zaraz
po rozprawie, więc do zobaczenia w niedzielę, na pikniku. I jeszcze jedno, lepiej
się zdecyduj co do Shanni. Ona nigdy nie zwleka.
O co jej chodziło?
Właściwie nic mnie to nie obchodzi, wmawiał sobie.
Ale obchodziło. I nie tylko to. Nakazał farmerowi pędzić krowy inną
trasą. A po pracy wybrał się na samotny spacer na plażę i ani się spostrzegł, jak
zawędrował do domu dziecka.
– Czeka na ciebie – powitała go Wendy.
– Nie mówiłem, że przyjdę.
– Widocznie intuicja. Nick zignorował jej słowa.
– Jak dzisiejsze badanie?
– Damy mu jeszcze dwa tygodnie – odparła. – Jeśli do tego czasu nie
nawiąże więzi... – Urwała, ale i tak wiedział, co chciała powiedzieć. Jeśli on,
Nick, nie dokona cudu...
Co ja tu robię?
Jednak, mimo wewnętrznego oporu, siedział przy łóżku małego i czytał
mu bajkę o „Bardzo niegrzecznym piesku”, W końcu Harry zmęczył się,
zamknął oczy i zasnął. Cóż, nie ma innego wyjścia. Harry go potrzebuje...
– Jest taki delikatny, ciągle choruje – zaczęła Wendy, gdy wyszedł z
pokoju chłopca. – Powinien spać po południu, ale choć pada ze zmęczenia, nie
chce zasnąć.
Nick znał to uczucie. Jeśli zamknie się oczy, z pewnością wydarzy się coś
złego. O tak, pamiętał doskonale! Świat jest zbyt groźny, by móc spokojnie
zasnąć.
– Shanni zabiera go jutro po zakupy – ciągnęła Wendy. Trzymała na ręku
małą dziewczynkę, w kuchni dwaj chłopcy przyrządzali sobie kakao. Pewnie
lubi Harry’ego, ale czy może mu poświęcić wystarczająco dużo czasu? – myślał
Nick.
– Przyjedzie po niego o dziesiątej. Może wybierzesz się z nimi? – spytała.
– Jestem zajęty.
Ale następnego dnia tylko dzięki żelaznej woli wytrwał za biurkiem, z
nosem utkwionym w nudnych aktach. Musi je przejrzeć, jeśli nie chce zmienić
się w wiejskiego nieuka. Jednak z niewiadomych powodów drażniła go
ś
wiadomość, że Shanni i Harry biegają po sklepach bez niego.
To szaleństwo! Traci rozum.
A minął dopiero jeden tydzień ze stu czterech...
Piknik na plaży. Urodziny dziadka.
Nick obudził się o szóstej i przez godzinę wymyślał powody, dla których
powinien natychmiast pojechać do Melbourne. Pobiegał po plaży, wymyślił
kilka nowych pretekstów, wziął prysznic, wymyślił jeszcze parę...
Zaczesał gładko włosy. Odłożył szczotkę.
Wrócił do łazienki, zmoczył głowę. Ubrał się. Wytarł włosy ręcznikiem i
pozwolił, by loki skręciły się niesfornie.
Pojechał po Shanni.
– Bałam się, że się rozmyślisz.
– Naprawdę? – Zerknął na nią kątem oka. Czekała na niego na werandzie,
jeszcze ładniejsza niż zwykle. Miała na sobie różową koszulkę na ramiączkach,
króciutkie szorty i sandały. Włosy związała na czubku głowy. Wyglądała
zupełnie inaczej niż kobiety, z którymi spotykał się w mieście. Zabójczo.
Chryste, przecież ona nie jest w jego typie. Zupełnie!
– Miałem taki zamiar – przyznał. – To nie dla mnie. Uśmiechnęła się
lekko.
– Tchórz. – Zażartowała, ale wiedziała, co go gryzie. Przyglądała mu się
przez dłuższą chwilę, nim dodała cicho: – Nie jesteśmy tacy straszni. W końcu
sędzia musi stawać twarzą w twarz z gangsterami, handlarzami narkotyków i
mordercami, prawda? A to tylko rodzinny piknik.
No właśnie. Więc dlaczego instynkt ostrzega go, że to o wiele
straszniejsze?
Harry też stał na werandzie i spokojnie czekał. Bez cienia emocji, jakby w
ogóle nie wierzył, że przyjadą. Nie uśmiechnął się na ich widok, choć wyraz
jego twarzy stał się odrobinę mniej posępny. Nie ociągał się, kiedy Wendy
prowadziła go do samochodu. Patrzył prosto przed siebie, na Nicka, jakby w
obawie, że ten lada chwila odjedzie.
Nagle zatrzymał się.
– Nie chcę jechać... – szepnął.
– Harry nie lubi samochodów – wyjaśniła Wendy. Szybko wzięła chłopca
na ręce i usadziła na tylnym siedzeniu. – Ale czasami to jedyny sposób, żeby
dotrzeć tam, gdzie się chce. Prawda, Nick?
– Prawda. – Nick odwrócił się i obdarzył ciepłym uśmiechem malca.
Więc obaj w tym tkwią. Dwaj faceci przerażeni do szaleństwa. Nie ma
wyjścia, muszą przez to przebrnąć. Trzeba zająć czymś myśli...
– Fajna koszulka – zauważył Nick.
Przekręcił kluczyk w stacyjce i posłał Shanni błagalne spojrzenie.
Niepotrzebnie. Chyba trafił w dziesiątkę.
– Mhm. – Harry opuścił głowę, starając się ukryć zadowolenie.
– Kupiliśmy ją wczoraj – wyjaśniła Shanni. – Byliśmy z Harrym po
zakupy, prawda? To koszulka na plażę.
– Widzę.
Na koszulce chłopca były rekiny, ośmiornice i różne ryby. Nick pokiwał
głową.
– Doskonały wybór.
– Masz dziwne włosy – zauważył Harry.
– No – mruknął Nick i nerwowo przeczesał loki palcami. Czuł się
dziwnie, jakby... obnażony.
– To też doskonały wybór – stwierdziła Shanni poważnie. Nick zerknął na
nią i uśmiechnął się. Może nie będzie aż tak źle.
– Ale koszulę ma strasznie nudną, prawda? – zwróciła się do Harry’ego.
– Ej...
– Moja jest w różowe groszki, twoja w ryby – ciągnęła. – A Nicka? Mógł
poszukać fajniejszej.
– Ma krótki rękaw – zaprotestował.
– Jest biała. Czy sędziowie zawsze noszą białe koszule?
– Zawsze. – Tak naprawdę, nie miał innych.
– Na pewno nie – zamyśliła się. – Wiesz co, Harry? Moim zdaniem
Nickowi byłoby do twarzy w koszuli w różowe kropki. Co ty na to?
Cisza.
A potem, ku zdumieniu Nicka, Harry zachichotał.
Początkowo myślał, że się przesłyszał, ale mały roześmiał się jeszcze
głośniej.
Spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Nick i Shanni... Spiskowcy
walczący o uśmiech małego chłopca.
I nagle Shanni rozpromieniła się, jakby niespodziewanie nadeszły święta
Bożego Narodzenia.
– Różowa – orzekła głosem nabrzmiałym emocjami. – Jutro kupię
naszemu Nickowi różową koszulę w kropki i nic mnie nie powstrzyma.
Później nie pozostało mu nic innego, jak rozkoszować się tym dniem i
pogodzić się z faktem, że nie ma wpływu na przebieg wydarzeń.
Rodzina Shanni była ogromna. Rozmaite ciotki, kuzyni, dawni
narzeczeni, a na przyczepkę kilkoro obcych, jak on, ale wszyscy witani równie
serdecznie. Mnóstwo dzieci, psów i jedzenia. Siatkówka plażowa, budowanie
zamków z piasku, kąpiele.
Zaraz po przyjeździe zdarli z niego ubranie. Całe szczęście, że miał na
sobie kąpielówki. Wylali na niego pół butelki olejku do opalania, owinęli gips
Harry’ego folią i mianowali ich obu sędziami w meczu siatkówki.
Sędzia do sędziowania – mruknął Rob.
Shanni zachichotała i pobiegła do wody.
– Tak jest, przynajmniej do czegoś się przyda.
Nick chętnie pobiegłby za nią, ale nawet się nie obejrzała. Potem Nick z
Harrym zostali jurorami w konkursie na najpiękniejszy zamek z piasku.
– Największy nie znaczy najlepszy. – Tylko tyle usłyszał, zanim Shanni
znów przepadła w tłumie gości.
Miał wrażenie, że go unika.
I tak przez cały czas.
Po lunchu usadzili Harry’ego na materacu, wcisnęli Nickowi sznurek w
dłoń i wysłali ich do wody. Zupełnie, jakby uznali, że Harry jest tu wyłącznie z
nim. Czuł się z tym dziwnie. Nie źle, tylko dziwnie.
Zazwyczaj kobiety nie odstępowały go, ale nie Shanni. Widocznie był dla
niej tylko jednym z gości. Bawiła się z dziećmi Mary, pływała, nurkowała,
ś
miała się, organizowała coraz to nowe konkursy.
Potem zbudowała własny zamek z piasku – kiedy on i Harry grali w
krykieta.
Nigdy nie robiła tego co on.
W końcu zaczęło go to denerwować. Po południu miał już pewność, że to
nie przypadek. Mógł na nią patrzeć, ale z daleka. A była taka śliczna...
– Musisz się pospieszyć – szepnęła mu Mary do ucha, aż podskoczył.
Myślami był daleko stąd. Harry leżał na ręczniku, oparty o niego.
Drzemał zmęczony, ale zadowolony. Znużyło ich słońce, plaża i zabawa, i obaj
mieli kłopoty z koncentracją.
Tylko że Harry nie mógł się skupić na niczym, Nick zaś – na niczym poza
Shanni.
– Ja... nie rozumiem. – Nie wiadomo dlaczego głos uwiązł mu w gardle.
– To proste. – Mary usadowiła się obok i czule spojrzała na siostrę. –
Shanni nie będzie długo sama.
– Co to ma wspólnego...
– śadna dziewczyna McDonaldów nie jest długo sama – ciągnęła Mary
zadowolona. – Mężczyźni je sobie wyrywają, i to sami najlepsi. Na przykład
mój Mike.
– Mary...
– Popatrz na mnie – mówiła. – Wyszłam za mąż jako dziewiętnastolatka,
a mogłam wcześniej, tylko byłam bardzo, ale to bardzo wybredna. – Wskazała
Louise i jej chłopaka.
– Idę o zakład, że ta mała zaraz pójdzie w moje ślady, ona i Alastair nie
mogą oderwać od siebie oczu. Hatty też złapała już chłopaka, chociaż ma
dopiero piętnaście lat. Jedynie Shanni się ociąga, i tylko dlatego, że nie może się
zdecydować.
– Ja nie...
– Oświadczano się jej jedenaście razy – ciągnęła Mary, kręcąc z
podziwem głową. – Sami poważni konkurenci. Teraz znowu się zacznie. Wiem
od mamy, że odkąd zerwała z Johnem, telefon się urywa.
– Twoja siostra jest bardzo ładna – zauważył.
– To prawda.
– Ja nie... – zaczął. Pokręciła głową.
– Owszem, tak, czemu się wypierasz? – zapytała. Wstała, otrzepała
ręcznik z piasku. Posłała Nickowi surowe spojrzenie. – Ale decyduj się szybko.
Pamiętaj, jest kolejka.
Shanni unikała Nicka.
Czuła na sobie wzrok bliskich. Zainspirowani niewinnym żartem śledzili
każdy jej krok. Boże, przecież ona nie jest nim zainteresowana!
Nie, naprawdę nie.
Tylko że Nick jest taki... inny.
Nie potrafiła określić, na czym ta inność polega. Pod wieloma względami
nie różnił się wcale od mężczyzn, z którymi dorastała. Ładnie się uśmiecha, to
fakt, ale to nic szczególnego. Jest silny, chyba pływał od dziecka. Ma wspaniałe
mięśnie. Widziała, jak grały pod skórą, gdy ciągnął Harry’ego na materacu. Ale
inni też są silni.
Jest czuły... zadziwiająco czuły. Jak delikatnie podnosił Harry’ego,
smarował go olejkiem. A w konkursie na piaskowy zamek? Każdemu dziecku
powiedział coś miłego...
Inni mężczyźni też umieją zajmować się dziećmi.
Chodzi o coś więcej. Nick to po prostu... Nick.
Widziała rzeczy, które, jak się zorientowała, chciał ukryć przed
wszystkimi. Sposób, w jaki patrzył na Harry’ego, jakby sam sobie nie wierzył,
ż
e stać go na cieplejsze uczucia. Albo na jej krewnych – jakby tęsknił za czymś,
czego nigdy nie zaznał, choć bardzo tego pragnął. A na nią...
Miała wrażenie, że wie, co się dzieje w jego sercu.
Co ją to obchodzi! Nic a nic!
Unikała go jak ognia.
Zmierzchało, kiedy wracali. Zjedli podwieczorek na plaży – dziadek
Shanni zamówił pizzę. Nick na długo zapamięta biednego dostawcę, z mozołem
taszczącego przez wydmy tuzin pudeł z pizzą.
Potem matka Shanni wyczarowała skądś tort urodzinowy, dziadek
zdmuchnął świeczki, wszyscy odśpiewali „Sto lat” i piknik się skończył.
A Nick poczuł... pustkę?
Myślał, że będą wracali z Harrym we dwóch, ale kiedy ułożył śpiącego
chłopca w samochodzie, Shanni cisnęła torbę na tylne siedzenie.
A więc jest jej szoferem. No tak, po tym, co usłyszał od Mary, powinien
czuć się zaszczycony.
Ale tak nie było. Poczuł... jeszcze większą pustkę.
– Zamurowało cię? – Uśmiechnęła się, gdy ruszyli.
Była potargana, cała w piasku, miała czerwony od słońca nos. A on z
trudem powstrzymywał się, by jej nie pocałować. Udało mu się. Cóż, pustka to
jego życie. Przywykł do niej. Nie umiałby żyć inaczej.
Prowadził w milczeniu, tylko coraz mocniej zaciskał dłonie na
kierownicy.
Przez chwilę obserwowała go.
– Nick, co jest? – zapytała w końcu poważnym tonem.
– Nic.
– Kiedy dzieci w przedszkolu odpowiadają mi w ten sposób, zwykle
oznacza to, że mają mokre majteczki.
Uśmiechnął się.
– Panno McDonald, daję słowo, że się nie zsiusiałem.
– To bardzo dobrze. – Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, potem
spojrzała na śpiącego Harry’ego. – Miał dzisiaj cudowny dzień – zauważyła
miękko.
– Tak.
– A ty? Dobrze się bawiłeś?
– Ja... tak.
– Świetnie – stwierdziła krótko. – Moi krewni uznali, że jesteś w
porządku.
– Bo nie jestem Johnem?
– To też. – Zachichotała. – O Boże, ależ byłam głupia!
– Znajdzie się inny kandydat.
– Na pewno... – Umilkła nagle. – Nick?
– Tak?
Chyba chciała go o coś poprosić, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie i
zacisnęła usta w wąską kreskę. Znowu milczenie. A potem w oddali pojawiły się
pierwsze budynki miasteczka. Jeśli nie spyta teraz, nie zrobi tego nigdy.
– Spotkasz się jeszcze z Harrym?
– Nie wiem, nie w najbliższym czasie.
– Jesteś bardzo zajęty. – Skinęła głową ze zrozumieniem.
– W przyszły weekend muszę jechać do Melbourne.
– Po zapas krawatów i garniturów? A już myślałam, że dałeś sobie z tym
spokój.
Uśmiechnął się.
– Fakt. Ale mam tam swoje życie.
– Dziewczynę?
– Nie.
– Rozumiem.
Nie rozumiała nic a nic. Patrzyła przed siebie. Samochód skręcił w
uliczkę, przy której stał dom dziecka. Czas ucieka. Teraz albo nigdy...
– Wiesz Nick, ojciec Harry’ego zabierał go w każdy weekend do
Melbourne – powiedziała nerwowo. – Pracował tutaj, w tartaku, ale co tydzień
wyruszali z Harrym do miasta, do babci.
– Harry ma babcię?
– Umarła krótko przed wypadkiem Petera. Ale Harry nadal pamięta
wyjazdy do miasta.
– Sugerujesz – Nick mówił powoli, z namysłem – żebym zabrał małego
do Melbourne?
– Czemu nie? Na pewno mu się spodoba.
– Nie dam sobie rady, sam z dzieckiem. Przemyślała to i pokręciła
przecząco głową.
– Oczywiście, że dasz. – W jej głosie pojawił się znany mu już władczy
ton, który Nick, szczerze mówiąc, zdążył polubić. – Jesteś mądry i sprytny,
Nicku Danielsie, a Harry to tylko mały chłopczyk. Jeśli zechcesz, na pewno
sobie poradzisz.
– W takim razie nie chcę – odparł szczerze. Harry w jego ulubionej
eleganckiej restauracji? Wśród jego przyjaciół? O nie!
Tylko, czemu Shanni ma taką minę, jakby ją zdradził.
Nieważne, powtarzał sobie desperacko. Nie da się w to wciągnąć, nie
zaangażuje się.
Tak, ale... kiedy wziął śpiące dziecko na ręce, zabolało go serce.
Harry jest taki malutki. Gips na pewno bardzo mu ciąży. I te sińce pod
oczami. Poruszył się przez sen, na chwilę otworzył oczy i uśmiechnął się,
widząc, kto go niesie. Odprężył się i mocno przywarł do Nicka.
Może Nick nie chciał się angażować, ale było już za późno.
Musi stąd uciec.
Harry został pod troskliwą opieką Wendy. Teraz wystarczy odwieźć
Shanni do domu. Jeszcze pięć minut w samochodzie. Załatw to szybko,
upominał się.
Ale kiedy zatrzymał samochód przed jej domem, poczuł znajome ukłucie
– chciał, żeby została jeszcze przez chwilę.
– Ja... podobno w przyszły piątek jest bal w ratuszu – zaczął. Mówił
szybko, nerwowo, co bardzo go deprymowało. Na Boga, nigdy nie miał
kłopotów, umawiając się z kobietami. Gdzie się podział wygadany Nick
Daniels? – Powinienem się tam pokazać. Może byś ze mną poszła?
Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę.
– Czy to aby bezpieczne – zapytała w końcu drwiąco. – Musiałbyś ze mną
zatańczyć.
– To nic strasznego.
– O tak, zwłaszcza taniec wyłącznie towarzyski.
– Właśnie.
Westchnęła, teraz już poważna.
– Nie. Nic z tego. Obawiasz się nawet dziecka.
– Jezu, przecież nie proszę cię o rękę – obruszył się. – Zapraszam cię
tylko na bal.
– Wiem. Chyba była zła.
– O co ci chodzi? Złościsz się, że nie zabiorę Harry’ego do Melbourne?
Uniosła brodę.
– Tak – odparła. – Masz okazję zrobić coś dobrego, ale uciekasz, bo żal ci
niezależności. Boisz się ryzyka, a Harry na tym ucierpi.
– A gdybym zabrał Harry’ego do Melbourne, poszłabyś ze mną na bal?
Od razu zorientował się, że nie powinien był tego mówić. Za późno.
Odetchnęła głęboko. W wieczornej ciszy jej gniew stał się niemal namacalny.
Szukała odpowiednich słów. Zdołała wykrztusić tylko:
– Jak śmiesz? Uniósł brwi.
– Jak śmiem? Kipiała z oburzenia.
– Czy to wymiana handlowa?
– Tego nie powiedziałem.
– Owszem. – Wysiadła i zatrzasnęła drzwi. Obrzuciła go gniewnym
spojrzeniem.
– Ty arogancki, samolubny.... wieprzu! – syknęła. – Wiesz, czego pragnie
Harry. Potrzebuje przyjaciela, tylko tyle. Nie prosi cię o nic więcej. Ale ty nie
chcesz mu dać nawet tego. Siedzisz na tej swojej górze i nic więcej cię nie
obchodzi. W twoim świecie nie ma miejsca na poświęcenie, wszystko trzeba
skalkulować i wycenić. Kilka lat w zabitej dechami dziurze w zamian za szybki
awans i karierę. Kupować i sprzedawać, ale nade wszystko nie angażować się.
Wiesz co? Niedobrze mi się robi, kiedy na ciebie patrzę, Nicku Danielsie.
Zatrzasnęła za sobą drzwi do domu.
Nick nie wiedział, że za tymi drzwiami rozszlochała się.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
– Skomplikowało ci się życie uczuciowe, co?
– Słucham? – Starannie ubrany i elegancki, jeśli nie liczyć niesfornych
włosów, Nick był gotów do pracy w poniedziałkowy ranek. Podobnie jak Mary.
– Wyglądasz, jakbyś się dowiedział, że przez rok nie dostaniesz urlopu.
Zupełnie jak Shanni.
– Nie obchodzi mnie, jak wygląda Shanni.
– Zabawne. – Mary uśmiechnęła się złośliwie. – Shanni mówi to samo o
tobie. Zobaczymy, co będzie dalej.
– Mary...
– Tak?
– Daj sobie spokój. – Nagle jego uwagę przykuło coś w planie dnia. –
Mary, co Bart Commin robi dzisiaj w sądzie? O ile pamiętam, skazałem go na
dziesięć dni...
– Składamy apelację – powiadomiła go radośnie. – Rob to załatwił.
Emma traci rozum.
– Jaka apelacja? Przecież nie ma adwokata.
– Rob będzie go reprezentował.
– Policjant – zaczął Nick powoli – nie może wnioskować o apelację.
– A gdzie to jest powiedziane?
– Ja...
– Często tak bywa – wyjaśniła mu wielkodusznie. Urzędniczka
pouczająca sędziego. – Chyba o tym wiesz. Prokurator ma prawo wnieść
apelację, jeśli uzna, że wyrok jest zbyt łagodny. Więc pomyśleliśmy, że jeśli
wyrok jest za surowy, także. Co za różnica?
– Mary...
– A wyrok jest naprawdę za surowy – skarciła go. – Bart drze się na całe
gardło. Ma dreszcze, szlocha. Wypuść go, to stary doktor Harris weźmie go na
kilka dni do szpitala. Pomoże mu stanąć na nogi i wszyscy będziemy
zadowoleni.
– Załatwię mu szpital, jak odsiedzi wyrok.
– Nie, Wysoki Sądzie, nie załatwisz. – Mary skromnie spuściła oczy. – W
Bay Beach mamy mały szpitalik, nieprzystosowany dla więźniów. Musiałbyś go
wysłać do Warrbook, a to mu się nie spodoba.
– Bomba. Sąd uwzględniający osobiste preferencje skazanego! – Nick
przeczesał włosy palcami. – Mary, to recydywista.
– Kradnie tylko fasolkę, poza tym to miły staruszek – skarciła go. – Może
pijak, ale wszyscy go lubią. No, dalej, Nick. Udowodnij, że masz serce.
Kwadrans później Nick zmniejszył wyrok Barta o sześć dni. Ciekawe, ile
jeszcze serca będzie musiał włożyć w tę pracę? I ile zostawi w tym miasteczku.
Harry potrzebował miłości.
Nick myślał o nim przez cały poniedziałek. Wspomnienie chłopca nie
dawało mu spokoju. Podobnie było we wtorek.
Myślał także o Shanni – ale tutaj nic nie poradzi, tłumaczył sobie. Shanni
go nie potrzebuje.
Niestety, nawet nie przyszło mu na myśl, że może to on potrzebuje jej.
Nie. Niech Shanni wybiera spośród licznych wielbicieli... On musi zająć
się Harrym.
We wtorek wieczorem był już na progu domu dziecka, ale w ostatniej
chwili zawrócił. Poszedł na plażę, przebiegł kilka kilometrów, wrócił pod dom
dziecka, przeklinając samego siebie, wrócił do siebie. I myślał...
Shanni, Harry, Shanni.
Harry! W środę znowu znalazł się pod domem dziecka. Tym razem
zapukał.
– Nick. – Wendy obserwowała go czujnie. Za jej plecami dostrzegł dwie
dziewczynki bawiące się w korytarzu. Nie zaprosiła go do środka. – Słucham?
– Przyszedłem do Harry’ego.
– Doprawdy? – Nie była już tak przyjacielska jak w zeszłym tygodniu.
Co Shanni jej naopowiadała?
Po chwili zrozumiał, skąd ta czujność.
– W niedzielę Harry bawił się wspaniale – zaczęła. – Wspaniale. Ale
potem... w poniedziałek czekał na ciebie. Zadzwoniłam do sądu. Mary
powiedziała, że się odezwiesz. Przekazała ci, że telefonowałam?
A jakże. Tylko on cały czas zmagał się sam ze sobą.
– Przepraszam.
– Harry’emu nie przeszkadza, że rzadko go odwiedzasz – wyjaśniła
Wendy. – To znaczy, przeszkadza mu, ale to nie problem. On nie poradzi sobie
z czym innym – z niepewnością. Nie wie, czy może na ciebie liczyć. Czy jesteś
jego przyjacielem.
No właśnie. Albo wszystko, albo nic. To nie znajomość z dorosłym, z
której łatwo można się wykręcić. Jak z Shanni...
Na Boga, myśleć o Harrym! Tylko o Harrym!
– Możemy porozmawiać?
– Jasne. – Wendy uchyliła drzwi szerzej, ale wciąż nie wpuszczała go do
ś
rodka. – Harry jest w kuchni. Porozmawiajmy tutaj.
– Wendy, nie adoptuję Harry’ego – zaczął. – Nie mogę tego zrobić.
– Nikt cię o to nie prosi. – Nadal obserwowała go czujnie. – A już na
pewno nie Harry. On w ogóle o nic nie prosi. Ale potrzebuje przyjaciela, i to
bardzo. Przyjaciela na stałe, który dotrzymuje słowa – jeśli obieca, że odwiedzi
go raz w tygodniu, to tak będzie. A jeśli kiedyś nie przyjdzie, będzie miał dobry
powód, który zrozumie także Harry.
– Raz w tygodniu...
– Rzadziej nie ma sensu – powiedziała szczerze. – To mały chłopczyk.
Tak, raz w tygodniu albo nic z tego.
Głęboko zaczerpnął tchu. I skoczył na głęboką wodę.
– Dobrze.
Stało się. Ale... to nie takie straszne uczucie. Poza tym, że mało nie umarł
ze strachu. Wendy to widziała.
– Czy kiedy byłeś mały, miałeś kogoś bliskiego? – zapytała cicho.
– Ja... nie. Pokręciła głową. Jej czujność zniknęła. Pojawiło się ciepło.
I troska.
– A więc Bay Beach ma wyjątkowego sędziego. Jeśli uporasz się z tym...
– Ej, ja wcale nie...
– Owszem – przerwała mu i otworzyła drzwi na oścież. – Dzisiaj zrobiłeś
pierwszy krok. Zobaczymy, co będzie dalej.
I tak muszę pojechać do Melbourne, przemknęło mu przez głowę. Nie
tylko po krawaty. Zabrał jedynie najniezbędniejsze rzeczy, myśląc, że co
weekend będzie wracał do miasta.
Powiedział to na głos przy Wendy i Harrym.
– Lubię Melbourne – odezwał się mały. Podniósł głowę znad pucharka
lodów czekoladowych. Starał się nie okazywać szalonej radości z powodu wizyt
Nicka. – Jeździłem tam czasem z tatusiem.
W słowach chłopca zadźwięczała delikatna nuta tęsknoty.
– Naprawdę?
Nick trzymał się dzielnie, ale Wendy obserwowała go bacznie. Rzucała
mu wyzwanie.
Harry także go obserwował, ale nie oczekiwał niczego. Największy
twardziel nie wytrzymałby takiego napięcia.
– Masz ochotę pojechać ze mną?
– Tak.
Odpowiedź padła tak szybko, że Nickowi lody stanęły w gardle. Rany
boskie, co on zrobił? Ale było już za późno.
– Przyjadę po ciebie w piątek po południu – mruknął, posyłając Wendy
rozpaczliwie spojrzenie. W odpowiedzi uśmiechnęła się szeroko.
– Widzisz? To nie boli.
– Nie wiem, jak się nim zająć... jego noga...
– Wszystko ci napiszę – obiecała beztrosko. – To naprawdę pestka.
Załatwię ci nawet fotelik samochodowy.
I tu pojawił się problem, ale nie ze strony Nicka.
– Ja... nie chcę jechać samochodem – odezwał się Harry. Był przerażony,
przestał jeść.
Wendy westchnęła, posadziła go sobie na kolanach. Rozumiała jego
strach.
– Harry, mieliście z tatusiem okropny wypadek, ale to się nie powtórzy.
Chłopczyk czuł się rozdarty, Nick to widział. Z jednej strony bardzo
chciał jechać do Melbourne z Nickiem, z drugiej – straszne – wspomnienia
przytłaczały go.
– No, skoro tak...
– Pojedziemy pociągiem – zadecydował Nick. Mało brakowało, a Wendy
upuściłaby chłopca.
– śartujesz.
– Nigdy nie żartuję – mruknął Nick. – Tym gorzej dla mnie. Pojedziemy
popołudniowym pociągiem, w piątek. Będziesz gotowy, Harry?
– Tak – szepnął, zsunął się z kolan Wendy i z ogromnym apetytem zabrał
się do lodów.
Co on narobił? Nie do wiary! Przez następne dni Nick żył w odrętwieniu.
Zabierać małe dziecko do Melbourne... Zrezygnować z samochodu na cały
weekend...
Jego przyjaciele umrą ze śmiechu.
Nie zobaczą tego, zdecydował. Przecież nie zabierze Harry’ego do pubu.
Dokąd z nim pójdzie?
– Jesteś jakiś dziwny – zauważyła Mary w piątek rano. Bóg jeden wie,
czy znała jego weekendowe plany. Chyba nie, bo z pewnością nie
powstrzymałaby się od komentarza. Ale tajemnicy nie da się długo utrzymać.
Wendy o to zadba...
Mary czekała na odpowiedź. Musi coś wymyślić.
– Ja... nie mogę się doczekać weekendu.
– O, na pewno – odparła z miną, której zupełnie nie umiał rozszyfrować.
Spóźni się! śe też rozprawy nigdy nie kończą się punktualnie, myślał z
goryczą, biegnąc na stację. Do odjazdu pociągu została kilka minut. Boże, żeby
Wendy i Harry byli już na peronie.
Czekali. Dzięki ci, Boże! Wendy wcisnęła mu bilety, bagaż Harry’ego i
uśmiechnęła się ciepło.
– Bawcie się dobrze, chłopcy! – krzyknęła, gdy wsiadali. – I ty, Shanni –
dodała cicho, zaciskając kciuki.
Piąty wagon, trzeci przedział...
Pociąg ruszył. Harry kurczowo ściskał Nicka za rękę. Wreszcie dotarli do
przedziału.
– Ciekawe, czy będziemy sami – zagaił Nick i nagle zatrzymał się w pół
korku.
W przedziale ktoś siedział.
Przyglądali się sobie zdumieni. W końcu Harry przerwał ciszę. Roześmiał
się.
– Jedziesz z nami do Melbourne? – spytał, wyraźnie zadowolony.
– Tak, ale...
Nick widział, że Shanni jest równie zdziwiona, jak on.
– Dlaczego jedziecie pociągiem? Harry wdrapał się na siedzenie obok
niej.
– Dlaczego nie jedziecie samochodem Nicka? – zapytała delikatnie,
patrząc na chłopca.
– Nie lubię samochodów – oznajmił mały.
Nick umieścił bagaże na półce i zastanawiał się, co powinien powiedzieć.
Ona także nie mogła znaleźć właściwych słów. W końcu odezwała się z
goryczą w głosie:
– Chyba mnie wrobiono.
– Nie ja – zastrzegł Nick i usiadł naprzeciwko niej. Wyglądał, jakby był
zły. Harry patrzył zdumiony. A pociąg nabierał tempa i po chwili Bay Beach
zostało daleko w tyle.
– Właściwie powinnam wysiąść na następnej stacji. – Shanni sprawiała
wrażenie, że najchętniej wyskoczyłaby z pędzącego pociągu.
Ś
wietnie. Tylko... Nick zagryzł usta i spojrzał na Harry’ego. Tak bardzo
się cieszył!
– Po co jedziesz do Melbourne? – zapytał w końcu.
– Do ciotki Adele. Jest chora, mama martwi się o nią.
– Rozumiem.
– Tak, ale... – Zamyśliła się, nie patrzyła na niego, mówiła jakby do
siebie. – Moja rodzina dziwnie się ostatnio zachowuje. Mary w kółko opowiada,
jak to mama martwi się o ciotkę Adele. Mama tylko kiwa głową i nic nie mówi.
Więc zaproponowałam, że do niej zadzwonię, ale Rob powiedział, że Emma
dzwoniła i Adele jest w depresji. A potem Mary wpadła na pomysł, by kupić mi
bilet. Jako wkład rodziny...
– Myślisz, że to ukartowali?
Nie widział innego wytłumaczenia. Zresztą po Mary można się
wszystkiego spodziewać.
– Wcale bym się nie zdziwiła – odparła Shanni ze złością.
– Wczoraj wieczorem przyszedł do nas John i Louise powiedziała mu,
słyszałam na własne uszy, że nie jest mile widziany, bo ja zakochałam się w
tobie! Nawet nie zdążyłam mu niczego wyjaśnić! Zakochać się w tobie, też coś!
Ostatnie słowa rzuciła z obrzydzeniem, jakby był paskudnym robalem.
Nick mimo woli się uśmiechnął.
– Co za bzdura! – dopowiedział uprzejmie.
– Właśnie – zgodziła się, nadal zła.
– Więc co robimy?
– Jedziemy do Melbourne – odezwał się Harry. – Ty, ja i Nick.
– Chyba jakoś zniesiemy tę podróż – dodał Nick. – Nigdy nic nie
wiadomo, może twoja ciotka naprawdę jest chora.
– A może nie – westchnęła Shanni znużona. – W takim razie pójdę po
zakupy.
– Ze mną? – zainteresował się Harry i Shanni uśmiechnęła się blado.
– Ej, przecież wybraliśmy się razem po zakupy w sobotę. Już zużyłeś
wszystkie ubranka?
– Nie, ale...
– Ty i Nick jedziecie na męski weekend – wyjaśniła mu. – Niepotrzebna
wam kobieta.
– Nie jesteś kobietą – sprostował Harry. – Ty to ty.
– To chyba najmilszy komplement, jaki kiedykolwiek słyszałam –
uśmiechnęła się. – Ale nic z tego, Harry. To męski weekend, nie mam z tym nic
wspólnego.
Dojechali zgodnie do Melbourne i zamierzali się pożegnać, ale Harry miał
inne plany.
– Gdzie mieszka twoja ciocia? – zainteresował się.
– W Brighton.
– Czy my też tam jedziemy? Co za bystry dzieciak. I uparty.
Nick skinął głową.
– Tak, w tym samym kierunku. – A potem dodał, nie miał przecież innego
wyjścia: – Może pojedziemy jedną taksówką?
– Fajnie – Shanni uśmiechała się do Harry’ego, ale czujnie obserwowała
Nicka. – A potem każde pójdzie w swoją stronę, jasne?
– Jasne.
Gdy tylko wsiedli do taksówki, Harry zaczął mówić. W pociągu prawie
cały czas milczał, ale teraz chyba wyczuł, że trzeba działać, bo czasu jest coraz
mniej.
– Co będziesz robiła z ciocią? – dopytywał się.
– Jeśli jest chora, zaopiekuję się nią. A wy, chłopcy? Nick wzruszył
ramionami.
– Nie wiem, coś wymyślimy.
– Spotkasz się z nami? – Głosik Harry’ego zadrżał. Niepewnie spojrzał na
Nicka, jakby dotarło do niego, że właściwie prawie go nie zna. A co, jeśli Nick
ma w planach same nudne, dorosłe rzeczy? Za to panna McDonald jest bardzo
fajna.
– Ja... – Shanni nie wiedziała, co odpowiedzieć.
– Chodź z nami po zakupy – zaproponował Harry. Zerknęła na Nicka i
szybko odwróciła twarz.
– Nie wiem, czy będę mogła.
Nick westchnął. Znów ktoś wywiera na niego presję. Ale Harry poczuje
się pewniej, wiedząc, że zobaczy się z Shanni, więc właściwie nie miał wyjścia.
– Jutro rano będziemy w cukierni przy Auckland Street – oznajmił
zrezygnowany. – Przyłącz się do nas, wypijemy kawę. Jeśli ciotka nie będzie
miała nic przeciwko temu...
– Albo ja – mruknęła i spojrzała na Harry’ego. – W porządku, niczego nie
obiecuję, ale może spotkamy się jutro.
Nie było czasu na nic więcej. Taksówka zatrzymała się, Nick i Harry
zaraz wysiądą. Zdumiona patrzyła na dom, w którym mieściło się mieszkanie
Nicka. Z pięknym widokiem na ocean... Domyślała się, że kosztowało fortunę.
Nic dziwnego, że widok na ocean w Bay Beach nie zrobił na nim
wrażenia. Tutaj ma to samo, i do tego wszystkie uroki wielkiego miasta.
– Jejku! – skomentował Harry.
– Jejku, jejku – zawtórowała Shanni.
Dzięki temu, że ciotka mieszka dalej od centrum, wie przynajmniej, gdzie
mieszka Nick – a jego bogactwo wcale nie ułatwia sprawy. Jeśli już, to wszystko
komplikuje. Łączy ich jeszcze mniej, niż myślała. Jest prawnikiem. Ma
pieniądze. I nie chce zobowiązań. Nie jej liga. W milczeniu obserwowała, jak
wręcza pieniądze taksówkarzowi... Skrzywiła się, kiedy nie chciał przyjąć
reszty.
– Nie, nie, płacę także za panią.
– Nick, nie musisz... – zaczęła, ale nie dał jej dokończyć.
– Będę spokojniejszy, wiedząc, że bezpiecznie dotarłaś na miejsce.
Byle jak najdalej od ciebie, przemknęło jej przez myśl. Ale dlaczego
zrobiło się jej tak przykro?
Nie tylko Shanni nie mogła uporać się ze swoimi uczuciami. Być może
Nick lubił swoją niezależność, ale nie jest to coś, za czym przepadają trzylatki.
Nick zaprowadził Harry’ego do pokoju gościnnego. Mały popatrzył na
wielkie łoże i w jego oczach pojawiła się znajoma pustka – znak, że zamyka się
w sobie.
– To świetne łóżko – zachęcał Nick. Umieścił podwójne łoże w pokoju
gościnnym, bo jego znajomi nocowali zazwyczaj parami. – Możesz spać na
samym środku i wiercić się, ile dusza zapragnie.
– A ty gdzie śpisz? – zapytał Harry cichutkim głosikiem. Nick przeczuwał
kłopoty.
– Obok, chcesz zobaczyć?
Chciał. Nick otworzył drzwi. Harry jęknął.
– Śpisz w tym łóżku sam?
– Tak.
Cóż, zazwyczaj, ale takich rzeczy nie opowiada się przecież trzylatkom.
– Jest ogromniaste.
– No. – Nick uśmiechnął się pod nosem. – Właściwie to dwa łóżka,
wiesz? Zsunięte razem. Widzisz. – Podniósł narzutę.
Harry ukląkł i obejrzał osiem drewnianych nóg.
– To dwa łóżka – orzekł. – Czemu śpisz na dwóch łóżkach?
– Bo... bo się wiercę.
– Jeśli je rozsuniemy, każdy będzie miał swoje – zauważył mały.
Czekał.
Tego nie było w planach! Spać z nim w tym samym pokoju?
Ale Harry patrzył tak smutno... W jego wzroku był strach przed samotną
nocą w obcym, wielkim łóżku. Świetnie... Nie ma wyboru!
– Chyba... chyba możemy tak zrobić – zgodził się i obserwował, jak
uśmiech powraca na twarz chłopczyka.
– Spodoba ci się – zapewniał Harry. – Będziemy mogli rozmawiać.
– Tak jest. – śe też na to nie wpadł.
– Wendy każe mi chodzić spać o ósmej? Ty też? Nie do wiary! Poważnie
skinął głową.
Harry nie mógł zasnąć. Nick czytał mu bajkę, a on leżał i gapił się w sufit.
Kiedy Nick chciał wyjść, chłopiec nie poruszył się, ale nadal miał otwarte oczy.
Znam to wszystko, mówił jego wzrok. Obcy dom, obcy ludzie. Obce
cienie.
Znajomy strach...
Nick nie mógł tego znieść.
– Wiesz co, jestem zmęczony – powiedział. – Chyba też się położę.
– Fajnie – mruknął Harry. Bał się okazać radość, bo może jeszcze Nick
zmieni zdanie?
I tak Nick położył się, zanim wieczór zapadł na dobre. Harry zasnął, a
Nick dumał, co też teraz porabia Shanni.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Kawiarnia na Auckland Street to tradycja. Od wielu pokoleń mieszkańcy
Melbourne przychodzą tu na ciastko i kawę.
Nick i Harry wędrowali od pół godziny, podziwiali wystawy i wciągali
nosem zapachy, aż wreszcie Harry zdecydował się na ciastko. Nick chętnie
spełniał jego życzenia. Dwa tygodnie temu uznałby taki spacer za straszną nudę,
teraz cieszyło go to, co sprawiało przyjemność Harry’emu.
Harry wybrał biszkopt z truskawkami, czekoladą i bitą śmietaną. Do tego
zażyczył sobie lemoniadę. Obaj panowie usiedli przy stoliku na dworze, jak
starzy znajomi.
– Podoba mi się tutaj – oznajmił Harry cichutko, z pełną buzią. Nagle
zamyślił się i spochmurniał. – Nie wiem, czy tatuś tu ze mną przychodził –
szepnął. – Nie pamiętam, czy lubił ciastka.
– Uwielbiał!
Oto ona! Nick odwrócił się. Shanni uśmiechała się ciepło. Miała na sobie
luźną lnianą sukienkę, rozpuściła włosy i taszczyła co najmniej tuzin toreb!
– Cześć, chłopcy. – Z ulgą odstawiła siatki i opadła na wolne krzesło. –
Harry, twój tatuś był największym łakomczuchem w Bay Beach. Chyba idziesz
w jego ślady, co? Jakie apetyczne ciastko. Czy ja też takie dostanę?
Zamówili kawę i ciastka dla Shanni.
Nick wyszedł na chwilę do łazienki, a kiedy wrócił, Harry i Shanni
buszowali w siatkach z zakupami. Harry skrzywił się z niesmakiem.
– Same ciuchy – stwierdził rozczarowany.
– Kobiety tak lubią – wyjaśnił Nick z poważną miną.
– Tak, a panowie kochają krawaty i białe koszule – odcięła się Shanni.
Nick trochę się speszył, ale nie było mu przykro. Właściwie miło jest tak
sobie siedzieć w słoneczny dzień, z pogodnym dzieciakiem i piękną kobietą,
sączyć kawę i żartować...
– Jak się ma twoja ciotka? – zapytał.
– W ogóle jej nie ma. Pojechała do przyjaciółki ze szkolnej ławy,
wyobrażasz sobie? – Shanni pokręciła głową z dezaprobatą. – Ma dom
zabezpieczony jak najlepszy bank, nie mogłam się dostać do środka i
nocowałam w tanim, obskurnym hotelu...
– Możesz mieszkać u Nicka – wtrącił Harry. Nie wszystko rozumiał, ale
jedno było jasne: Shanni nie ma gdzie spać. – Nick ma wielki pusty pokój i
ogromne łóżko! My śpimy w takim rozwalonym, a ty możesz w tym dużym.
– Zaraz, zaraz... – Zerknęła na Nicka. Uśmiechał się, ale co właściwie
miał zrobić?
– Tak, Shanni, mam wolny pokój. – Rany boskie, co on opowiada? Te
słowa padły, zanim zdążył ugryźć się w język. A może... Tak! To jest myśl! –
Ty i Harry prześpicie się na moim podwójnym łóżku, a ja w pokoju gościnnym.
– Nie – zaprotestował Harry. – Ty i ja, Nick. Wendy mówi, że chłopcy i
dziewczynki nie śpią razem.
W rzeczy samej, pomyślał zrezygnowany Nick, widząc, jak Shanni
uśmiecha się szeroko.
Później spędzili uroczy dzień.
Najpierw Shanni zaproponowała jazdę na rolkach. Ponieważ Harry nie
mógłby jeździć z gipsem, usadzili go w specjalnym wózeczku i pchali, śmigając
po promenadzie, aż rozbolały ich mięśnie.
Zgłodnieli, więc zjedli pyszny lunch – hot dogi, lody i dużo, dużo
lemoniady. A potem włóczyli się po ogrodzie botanicznym, karmili kaczki,
ż
artowali, rozmawiali.
Harry zasnął, znużony i szczęśliwy, a Nick i Shanni rozkoszowali się
nowym nieznanym poczuciem bliskości. Mieli wrażenie, że stanowią jedność.
Później poszli do kina. Harry koniecznie chciał zobaczyć „101
Dalmatyńczyków”. Nick nie spodziewał się, że z taką przyjemnością będzie
ś
ledził perypetie małych piesków.
A wieczorem...
Wrócili do mieszkania Nicka i zjedli kolację. Harry umył się, obejrzał
bajkę na dobranoc, uściskał Shanni i Nicka, położył się i zasnął.
I co teraz? Nick nie wiedział. Bliskość Shanni zapierała mu dech w
piersiach. Ale dlaczego? To tylko kobieta. Wiejska przedszkolanka. Dlaczego
przy niej zasycha mu w ustach?
– Też jestem zmęczona – ziewnęła. Wspięła się na palce i lekko, po
przyjacielsku, pocałowała go w policzek. – Idę spać. Dobranoc, Nick.
I poszła do pokoju gościnnego, a Nick został sam, z uczuciem, że przed
czymś uciekła.
I nie mylił się. Shanni wydawało się, że nie zmruży oka. Nie miała
pojęcia, co się z nią dzieje. A może... a może właśnie wiedziała i umierała ze
strachu.
Nie znam go, tłumaczyła sobie. To obcy facet.
Podobali się jej mężczyźni z prowincji – rodzinni, swobodni, otwarci.
Wiedziała, czego chce od życia. W jej planach nie było miejsca dla Nicka
Danielsa.
– Nosi drogie garnitury – powiedziała na głos. – Nie pasujemy do siebie.
Postanowiła spać i nie zaprzątać sobie głowy prawnikiem z wielkiego
miasta.
– Nie!
Krzyk dziecka przerwał nocną ciszę. Shanni zerwała się na równe nogi.
– Nie, nie, nie bij mnie!
Wybiegła ze swojego pokoju. Błyskawicznie wpadła do sypialni Nicka,
zapaliła światło.
Harry’emu przyśnił się koszmar.
Siedział sztywno, blady i spocony jak w gorączce wpatrywał się w dal
niewidzącym wzrokiem. Nick, równie przerażony, tulił go do siebie.
– Rzucał się przez sen – wyjaśnił. – A teraz...
– Nie!
Krzyki Harry’ego co chwila przerywały ciszę. Shanni podbiegła do łóżka.
– Harry – zaczęła stanowczo. – Obudź się, Harry. Miałeś zły sen. Widzisz
mnie, Harry?
Powoli, stopniowo, chłopiec wracał do siebie.
– Spójrz na mnie, spójrz w tej chwili! Harry obudził się. Spojrzał bystro
na Shanni.
– Zobacz, nikogo tu nie ma, tylko ja i Nick. Zobacz! Nikt cię nie uderzy!
Już dobrze, kochany – szepnęła ciszej i patrzyła, jak mały uspokaja się. –
Jesteśmy z tobą. Kochamy cię. Nie ma czego się bać...
Uwierzył. Najpierw nieśmiało, potem już swobodniej przytulił się do
Nicka... i znowu zasnął.
– Rano nie będzie o tym pamiętał – zapewniła Shanni. Nie ruszali się
przez kilka minut.
– Śpi – szepnęła cichutko. Nick uśmiechnął się blado.
– Świetnie sobie poradziłaś.
– Lata praktyki – mruknęła. – Wracajmy do łóżek.
– Tak – Nick nie patrzył na nią, spoglądał na Harry’ego, ale gdzieś w
głębi duszy nie chciał, żeby Shanni odeszła.
On też to zna, pomyślała, widząc, jakim wzrokiem Nick patrzy na
Harry’ego. Tylko że miał mniej szczęścia.
– Bito cię w dzieciństwie? – zapytała cicho.
Już myślała, że nie odpowie. W końcu doczekała się.
– Tak – szepnął ochryple. – Zwłaszcza wtedy, gdy matka zabrała mnie do
siebie ostatni raz. Ojczym mnie nie lubił. Dał mi to odczuć, zanim wróciłem do
domu dziecka.
– Ile miałeś wtedy lat?
– Siedem.
Nie był w stanie powiedzieć nic więcej, ale to wystarczyło.
– Nick...
– Nie waż się mi współczuć – burknął. – To było dwadzieścia pięć lat
temu, jeśli dotąd się z tym nie uporałem, niech tak już zostanie.
– Z czymś takim nie można się uporać.
– Z biciem? To nie takie rzadkie, jak ci się zdaje.
– Z brakiem miłości – poprawiła cicho. – Bicie przestaje boleć, ale brak
miłości...
– Harry da sobie radę – zapewnił ją.
Nie miała na myśli Harry’ego, ale posłusznie spojrzała na chłopca,
malutkiego i bezbronnego w wielkim łóżku.
– Pewnie tak... jeśli przy nim zostaniesz...
– Niczego nie obiecuję.
– Już obiecałeś – poprawiła go. – Wiesz o tym, tylko się boisz.
– Nie mogę go adoptować.
– Wiem, Harry też wie. – Wzięła go za rękę. – Ale to nie zmienia faktu,
ż
e oboje go kochamy. Przyznaj się do tego, Nick.
I zanim zrozumiała, co robi, wspięła się na palce i pocałowała go
delikatnie. Ryzykowała, wiedziała, co jest stawką w tej grze. Stała nieruchomo,
trzymała go za ręce, miała wrażenie, że jej serce przestało bić. Cały świat
wstrzymał oddech.
Otworzyła przed nim serce. Nic więcej nie. mogła zrobić.
Czuła na sobie jego ciemne, niespokojne oczy. Wiedziała, że jest rozdarty
jak ona.
Ale ona podjęła już decyzję.
– Nick – szepnęła – Nick, kochany...
– Shanni...
Stała tuż przy nim, w śmiesznej piżamie, z uczuciem w oczach i sercem
na dłoni.
Nikt nie oprze się takiej kobiecie. To szaleństwo, ale czy cały ten dzień
nie był jednym wielkim szaleństwem?
Z jękiem, nie wiadomo, rozpaczy czy ulgi, Nick wziął ją w ramiona.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Shanni całowała wiele razy, odkąd skończyła dwanaście lat. A może
wcześniej. Mary miała rację, kiedy powiedziała Nickowi, że dziewczęta
McDonaldów cieszyły się powodzeniem, gdy tylko zaczynały raczkować.
Jednak ten pocałunek był zupełnie inny. Nie była przygotowana na tak
intensywne doznania. Jakby jakaś potężna siła przebiegła dreszczem przez jej
ciało, wstrząsnęła Nickiem i powróciła do niej.
Czuła się cudownie. Chciała, by ten stan trwał wiecznie. Miała wrażenie,
ż
e tu, w ramionach Nicka, jest jej miejsce. On czuł to samo, przytulał ją mocno
do siebie, jego język czule pieścił jej usta. Było tak, jakby wreszcie, po długiej
podróży, odszukali cel swojej drogi i odnaleźli przeznaczenie.
Coś podobnego nie przydarzyło się jej nigdy przedtem. Ten mężczyzna
rozpalał ją i sprawiał, że zapominała o całym świecie. Intuicja podpowiadała jej,
ż
e on czuje to samo.
Ręce Nicka nie przestawały błądzić po jej ciele, przesuwał głowę coraz
niżej. Czuła jego szorstki policzek przez materiał piżamy. Przylgnęła do niego,
pragnęła być coraz bliżej i bliżej...
Miała wrażenie, że topnieje w jego objęciach. Chwilami wydawało się jej,
ż
e rozsypuje się na małe kawałeczki i tylko dłonie Nicka spajają ją w jedną
całość.
To przejmujące uczucie rozkoszy i pożądania miało źródło gdzieś w sercu
i rozpływało się po całym ciele. Nick był wyjątkowym mężczyzną, pełnym
uroku, pociągającej siły i wrażliwości. Nigdy wcześniej nie spotkała nikogo
takiego. Miała wrażenie, że jego pocałunek zerwał niewidzialne tamy.
Przyciągała ich do siebie nieodparta siła.
– Och, Nick – wyszeptała.
Odchyliła głowę, czując usta Nicka na swojej szyi i jej spojrzenie padło
na Harry’ego. Znieruchomiała przerażona. Jak mogli zapomnieć, że mały jest
tutaj!
Nick odsunął ją delikatnie od siebie, jego zamglone oczy patrzyły z
pożądaniem.
– Shanni... kochanie, poczekaj...
Jego oczy pieściły każdy fragment jej ciała, obejmował ją spojrzeniem
pełnym namiętności. Oboje wiedzieli, że to pragnienie musi zostać zaspokojone.
Spojrzeli na łóżko, Harry spał spokojnie, oddychał głęboko i uśmiechał
się słodko. Wygląda jak mały, szczęśliwy chłopiec, który wie, że jest kochany,
pomyślała Shanni.
– Nie obudzi się – powiedziała cicho.
Nick uśmiechnął się uwodzicielsko, wziął ją na ręce i ostrożnie wyniósł z
pokoju. Pchnął drzwi sąsiedniej sypialni, na środku której stało ogromne łóżko,
a atłasowa pościel lśniła zachęcająco.
Wiedziała, co się stanie, i pragnęła tego równie gorąco, jak on. Objęła go
mocno za szyję i spojrzała mu głęboko w oczy.
– Kochany...
Pochylił się nad nią z czułością. Pokój oświetlały tylko uliczne latarnie,
ale nawet w półmroku widziała jego roziskrzone oczy, pełne miłości i tęsknoty.
Jakby nie mógł uwierzyć, że w końcu znalazł to, czego tak długo szukał...
Wyciągnęła ręce w geście pełnym namiętności.
– Chodź do mnie, Nick, kochaj mnie...
On jednak nie poruszył się. Sam się podziwiał, że jest w stanie nad tym
zapanować, ale nie chciał działać zbyt szybko. Nie chciał, aby jutro żałowała
tego, co się stało.
– Shanni... jesteś pewna, że tego chcesz?
Czy była pewna?! Jak mogłaby mieć jakiekolwiek wątpliwości! Nigdy!
Nick był mężczyzną jej życia!
– Kocham cię, Nick – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. –
Kochałam cię już wtedy, kiedy nosiłeś ten straszny krawat. Kocham cię, chociaż
jesteś prawnikiem, chcesz zrobić karierę i masz wielkomiejskie nawyki. Ale
teraz jesteś tu ze mną, całowałeś mnie tak, że ziemia kręciła się jak szalona, i
tylko to się liczy. Pragnę cię jak nikogo przedtem. Chodź do mnie...
Wyciągnęła ręce i przyciągnęła go powoli do siebie. Przylgnął do niej
całym ciałem, czuła, jak wzbiera w nim pożądanie. Jej ręce błądziły po jego
zmierzwionych włosach, a przez ciało przebiegały tysiące dreszczy.
Nick czuł, jak ogarnia go coraz większy ogień. Miał wrażenie, że topnieje
pod czułym dotykiem Shanni. Tak bardzo jej pragnął... Było już za późno, aby
się wycofać. Zresztą wcale nie miał na to ochoty. Nie chciał myśleć o
konsekwencjach tego, co robili. Teraz liczyła się tylko ona...
Kiedy promienie porannego słońca leniwie wsunęły się do pokoju, Nick
dawno już nie spał. Od dłuższego czasu leżał i myślał, wpatrując się tępo w
sufit.
Shanni ciągle spała z głową wtuloną w jego pierś, a jej rozrzucone włosy
łaskotały go leciutko. Spojrzał na jej nagie, rozgrzane snem ciało i poczuł, że
znowu ogarnia go podniecenie. Nigdy jeszcze żadna kobieta nie zrobiła na nim
takiego wrażenia. Shanni była wyjątkowa, najwspanialsza, nigdy dotąd nie
spotkał nikogo takiego.
Dlaczego więc czuł się tak dziwnie? Jak... w pułapce?
Shanni przeciągnęła się leniwie i powoli otworzyła oczy. Spojrzała na
niego z uśmiechem i pogładziła zmarszczkę między jego brwiami.
– Nick, kochany, co się stało?
Podparł się na łokciu i spojrzał na nią uważnie.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś, że to twój pierwszy raz? Ziewnęła
przeciągle i skrzywiła się zabawnie.
– Nie wiem. Po prostu nie powiedziałam.
– Byłaś zaręczona, myślałem...
– Nie byłam zaręczona! – Zaprotestowała gwałtownie i posłała mu
piorunujące spojrzenie. – Czyżbyś chciał powiedzieć, że skoro nie spałam z
Johnem, coś jest ze mną nie tak?
– Nie, tylko...
– Tylko co?
– Dlaczego ja? – zapytał cicho i zobaczył, że jej uśmiech powoli blednie.
– Po prostu... – zaczęła po chwili. – Po prostu chciałam, żeby ten
pierwszy raz był wyjątkowy.
– I?
– I był. – Spojrzała na niego niepewnie. – A dla ciebie?
– Również. Shanni...
– Oczywiście nie pytam, czy to był twój pierwszy raz – przerwała z
figlarnym uśmiechem. – Teraz to nie ma znaczenia.
Nie dla mnie, pomyślał gorzko. Ciągle dręczyły go zmory przeszłości i
wątpił, czy kiedykolwiek uwolni się od nich.
– Nie jestem spełnieniem twoich marzeń, Shanni – powiedział po chwili
bezbarwnym głosem.
– Skąd wiesz, o czym marzę?
– Chyba tak. Pewnie o mężu...
– śartujesz! – Oparła się na łokciu i spojrzała na niego uważnie. – Nick,
chciałam, żeby to było coś wyjątkowego, i było. Ale nie zamierzam zaciągnąć
cię od razu do ołtarza. Kochałeś się ze mną, ale nie musisz natychmiast biec do
ojca i prosić o moją rękę. Nie patrz więc ciągle w sufit jak zaszczute zwierzę,
tylko mnie obejmij i pokaż mi jeszcze raz to wszystko, czego mnie nauczyłeś
ostatniej nocy!
– Ja...
– Odmawiasz?
– Nie! Skąd! Ja tylko...
– Nick, przestań, przytul mnie! Mężczyźni nie powinni w ogóle myśleć,
bo stają się niebezpieczni. Kocham cię, ale to nie jest pułapka. Niczego nie
planuję i nie chcę cię do niczego zmuszać. Mam zamiar smakować każdą
chwilę, jaką wspólnie spędzimy i chciałabym, żebyś czuł się tak samo. A teraz
przestań się zamartwiać i kochaj się ze mną!
Oczywiście spełnił jej żądanie.
Kochali się tak namiętnie, jakby chcieli ofiarować sobie całą miłość
ś
wiata, z takim zapamiętaniem, jakby nie było jutra. Kiedy odpoczywali
wyczerpani, Nick uświadomił sobie, że kocha tę kobietę, jak jeszcze nigdy
nikogo. Tak, jakby jej oddanie odsłoniło w nim pokłady tkliwości, z których nie
zdawał sobie sprawy. Kochał ją, ale co z tego? Nie nadawał się do rodzinnego
ż
ycia i dobrze o tym wiedział.
Ranek minął im na rozkosznych pieszczotach, a kiedy obudził się Harry,
zjedli śniadanie.
Potem poszli do zoo. Harry był tu pierwszy raz. Biegał zachwycony po
alejkach i co chwila odkrywał coś niezwykłego. Oglądali słonie i kangury,
bawili się z fokami, próbowali naśladować chód żyrafy, jedli kukurydzę, leżeli
na trawniku i wygrzewali się w słońcu.
A Nick cały czas zastanawiał się, czy potrafi kochać Shanni tak, jak na to
zasługiwała. Nie wiedział, czy jest w stanie zaangażować się w jakikolwiek
związek. Zaplanował już swoje życie i nie było w nim miejsca na rodzinę.
Spojrzał na nią zamyślony. Jadła lody, zlizując najpierw dokładnie polewę
czekoladową. Wyglądała tak ślicznie, młodo i pociągająco.
– Zawsze tak robię – powiedziała, widząc jego uważne spojrzenie. Potem
mrugnęła do Harry’ego i zachichotali obydwoje. Kpili z Nicka, że wybrał lody o
spokojnych, tradycyjnych smakach i jadł je małą łyżeczką, zamiast łapczywie,
jak oni, wylizać wafel.
Później Shanni wypatrzyła kolorowe koszulki z kangurem i natychmiast
kupiła trzy. Nalegała, żeby przebrali się w nie od razu, więc po chwili wszyscy
troje przypominali strojem wycieczkę ze szkółki niedzielnej.
Potem zobaczyli ogłoszenie, że zoo szuka sponsora dla pieska preriowego
Tima i, oczywiście, musieli go adoptować. Zwierzę miało chorą łapkę i Harry
natychmiast poczuł do niego ogromną sympatię.
– Spójrz, ma urodziny w przyszłym miesiącu – krzyczał do Shanni
podniecony. – Przyjedziemy do niego, żeby to uczcić, proszę!
– Oczywiście, stał się przecież naszym przyjacielem – odpowiedziała z
uśmiechem i spojrzała na Nicka roziskrzonymi oczami.
Niewiarygodne, miał wrażenie, że z każdą minutą zakochuje się w niej
coraz mocniej, ale nadal nie wiedział, jak pogodzić to ze swoimi życiowymi
planami.
Wieczorem wsiedli do pociągu, który miał ich zawieźć do Bay Beach i
cudowna bajka musiała się skończyć. Trzeba wrócić do zwykłego życia,
cokolwiek to oznaczało...
– Shanni, jestem zaręczona! Shanni! To takie cudowne! – Louise, jej
młodsza siostra, podskakiwała na peronie i wykrzykiwała radosne nowiny,
ledwie zdążyli wysiąść. Ściskała Shanni, przytulała Harry’ego, nawet Nickowi
dostał się serdeczny całus.
– Wyszłam po was, bo chciałam sama obwieścić ci tę nowinę, a ciocia
Adele nie odbierała telefonu przez cały weekend. Gdzie się podziewałyście?
Zresztą, nieważne. Shanni, Alastair oświadczył mi się! Oczywiście,
powiedziałam „tak”! Czekaliśmy na was, żeby to uczcić! Chodźmy prędko do
domu!
Shanni co chwila spoglądała bezradnie na Nicka. Pośród paplaniny Louise
zdawał się odpływać coraz dalej i miała wrażenie, że za chwilę znów założy
maskę zimnego, zdystansowanego prawnika.
– Idź – powiedział tylko. – Mój samochód stoi na parkingu, odwiozę
Harry’ego.
Zrozumiała. Chciał już wrócić do swojego świata. Zrobiło się jej przykro,
ale nie zamierzała go zatrzymywać na siłę. Louise nie poddawała się.
– śartujesz! Musisz jechać z nami!
– Nie. To rodzinne święto – powiedział Nick.
– Ale...
– Zostaw go, Louise – przerwała Shanni i westchnęła ciężko. Nick
najwyraźniej nie miał ochoty uczestniczyć w uroczystościach rodzinnych
McDonaldów. – Przy okazji, ciocia Adele wcale nie jest chora. Twierdzi, że
nigdy nie czuła się lepiej. To miał być pretekst, żeby wysłać mnie do
Melbourne?
– Cóż... – Louise stropiła się na chwilę, ale zaraz odzyskała rezon. – To w
zasadzie pomysł Mary.
– Ale po co? – spytała zdumiona.
Zerknęła na Nicka, chciała zobaczyć, jak zareagował na wieść o podstępie
jej sióstr. Jednak niewiele mogła wyczytać z jego twarzy. Powoli stawał się
znów sztywnym prawnikiem. Jeszcze chwila, a założy ten swój głupi krawat!
– Takie tam rodzinne rozgrywki – zwróciła się Louise do Nicka z
uśmiechem. – Mary stwierdziła, że powinnaś wyjechać i odpocząć. Poza tym,
miałyśmy nadzieję, że będziecie się dobrze bawić we trójkę. I co, udało nam
się?
– Tak, ale...
– Więc o co chodzi? – Najwyraźniej w świecie Louise nie było miejsca na
zażenowanie i widać nie miała zamiaru psuć sobie humoru wyrzutami sumienia.
Uśmiechnęła się promiennie i ciągnęła beztrosko: – Będziecie, oczywiście,
naszymi świadkami. Chcesz mieć różową sukienkę, czy...
– Nie przesadzaj, Louise! – Shanni zastanawiała się, jak daleko posunie
się jej siostra w swoich radosnych planach uszczęśliwiania wszystkich wokół.
– Przesadzam? – Louise zerknęła na Nicka kokieteryjnie. – Będziesz
naszym świadkiem?
– Nie sądzę, żebym się nadawał – odpowiedział, uśmiechając się
półgębkiem. Wyglądał tak, jakby chciał powiedzieć, że wprawdzie świat, do
którego go zapraszają, jest bardzo miły, ale on woli trzymać się od niego z dala.
– Dlaczego?
– Louise, dość! – Shanni umierała z zażenowania. Młodsze siostry
powinno się zamykać w klasztorach zaraz po urodzeniu, pomyślała z rozpaczą.
– Bawcie się dobrze na przyjęciu. – Nick najwyraźniej nie zamierzał
zaspokoić ciekawości Louise. Stał z Harrym na rękach i zbierał się do odejścia.
– Musimy już lecieć. Do widzenia, Shanni, spotkamy się kiedyś.
Odwrócił się i ruszył wzdłuż peronu, a jego ostatnie słowa dźwięczały
ż
ałośnie w głowie Shanni.
– Do zobaczenia, Shanni! Będę jutro w przedszkolu! – zawołał Harry,
wychylając się zza ramienia Nicka. – I nie zapomnij o urodzinach Tima!
– Nie zapomnę – obiecała. – Adoptowaliśmy go, jest teraz częścią
rodziny.
Spojrzała na Nicka ciekawa, jak zareaguje na te słowa, ale zaraz spuściła
wzrok. Twarz Nicka wyrażała bowiem to, czego wolałaby nie widzieć. On nigdy
nie będzie częścią żadnej rodziny...
Jest idiotą.
Odwiózł Harrego do domu dziecka, obiecał, że wkrótce się zobaczą, i
kiedy rozradowany chłopiec opowiadał o Timie każdemu, kto chciał go słuchać,
zostawił go. Zamierzał wrócić do domu.
Ale nie potrafił. Po prostu nie potrafił skręcić w stronę swojego
mieszkania.
Zastanawiał się, co teraz robi Shanni. Pewnie bawi się na rodzinnym
przyjęciu, świętując zaręczyny Louise. On też mógłby tam być. Mógłbym zostać
częścią klanu McDonald, częścią rodziny...
Zwolnił. Zauważył, że znajduje się na drodze prowadzącej do farmy.
Cholera, co ja najlepszego robię, pomyślał. Nie powinien tam jechać! Jeśli to
zrobi, nie będzie już potrafił się wycofać. Pragnął być z Shanni najbardziej na
ś
wiecie, ale wiedział, że to niemożliwe.
Zacisnął zęby i zawrócił. Po godzinie zatrzymał się na skrawku skalistego
wybrzeża Siedział tam do zmroku, wpatrując się w ocean, jakby stamtąd miała
nadejść odpowiedź na wszystkie jego wątpliwości. Był rozdarty. Kochał Shanni
i nie wyobrażał sobie bez niej życia, a jednocześnie nie był w stanie zrobić
następnego kroku. Przerażało go to.
Przypomniał sobie wyraz jej twarzy na dworcu i serce ścisnęło mu się z
bólu. Wiedział, że bardzo ją zranił. Przyjęła jego słowa bez drgnienia, z
kamienną twarzą, ale wiedział, ile musiało ją to kosztować.
Oczywiście, że ją zraniłeś, idioto, pomyślał gorzko. Byłeś pierwszym
mężczyzną, któremu pozwoliła się kochać, oddała ci się tak szczerze i otwarcie,
jak nikt inny, nie żądając niczego w zamian.
Nie był jednak naiwny. Do kobiety takiej jak Shanni nie pasował krótki,
niezobowiązujący romans. A co innego mógł jej zaoferować? On, ze swoim
skrywanym głodem uczucia i duchami przeszłości.
Zamyślił się głęboko, próbując spojrzeć we wszystkie, nawet najdalsze
zakamarki swojej duszy. Nie, pokręcił głową, nie był w stanie dać jej nic poza
własną niepewnością. Shanni zasługiwała na coś lepszego.
Wiedział, że gdyby pojechał z nią, cała rodzina powitałaby go z
otwartymi ramionami. Ale wiedział też, że to nie miejsce dla niego. Musiałby
otworzyć serce, tak jak ona otworzyła swoje dla niego, a tego nie potrafił zrobić.
Bardzo ją zranił, ale jeśli nie chciał brnąć w ten związek, musiał to zrobić,
później mógłby ją zranić jeszcze boleśniej. Nie potrafił dać jej tego, na co
zasługiwała, dlatego powinien to przerwać. Im szybciej, tym lepiej.
Pozostawało jeszcze powiedzieć o tym Shanni.
– Shanni!
Wrzawa przyjęcia powoli cichła. Rodzina porozchodziła się po różnych
zakamarkach. Louise i Mary planowały już przyjęcie weselne, mężczyźni stali
na werandzie, uciekając od rozmów o fasonie sukni i liście gości, dzieci
niechętnie dawały się zapędzać do łóżek. Shanni pomyślała, że powinna szybko
pójść w ich ślady. Od dłuższego czasu czuła na sobie baczne spojrzenie matki i
chciała przed nim uciec. Wiedziała, że niewiele jest rzeczy, które da się przed
nią ukryć, a nie miała teraz ochoty na osobiste rozmowy.
– Shanni! Telefon! – usłyszała wołanie młodszej siostry. – Twój prawnik
do ciebie!
Gwar ucichł natychmiast. Wszystkie oczy zwróciły się w jej stronę.
Poczuła, że się czerwieni. Do diabła z nimi! „Twój prawnik”. Hatty darła się tak
głośno, że Nick na pewno to słyszał.
Podeszła do telefonu, czując na sobie spojrzenia wszystkich.
– Shanni... – Kiedy tylko usłyszała jego głos, od razu wiedziała, co powie.
W zasadzie wiedziała to już na dworcu, ale wolała sobie tego nie uświadamiać.
Tak bardzo chciała mieć nadzieję...
– Shanni, tak mi przykro...
Odwróciła się plecami do reszty rodziny, żeby mieć choć odrobinę
intymności.
– Nick, może spotkamy się i porozmawiamy osobiście? – spytała
błagalnie, ale wiedziała, co usłyszy.
– To chyba nie ma sensu.
– Nick...
– Wiem, zachowuję się jak najgorszy tchórz. Nigdy nie powinienem był
pozwolić ci zbliżyć się do siebie. śałuję, że nie potrafiłem...
– Nick, to nie twoja wina. Chciałam tego tak samo jak ty!
– Shanni, to nie powinno się zdarzyć – ciągnął twardo. Słyszała ból w
jego głosie i wiedziała, że musi walczyć ze sobą, by to powiedzieć. Miała ochotę
odłożyć słuchawkę i uciec od tego, co mówił. – Jesteś cudowną kobietą.
Wyjątkową. Zasługujesz na kogoś lepszego niż ja.
– Nick, sama decyduję o tym, z kim chcę być i na kogo zasługuję! –
Odłożyła na bok dumę i próbowała walczyć o niego. – Wybrałam ciebie i...
– Shanni, nie znasz mnie. Nie potrafię zbliżyć się do nikogo, tak jak byś
tego pragnęła. Długo byłem sam.
– Za długo!
– Być może. Ale już nie potrafię inaczej.
– A może nie chcesz? Może po prostu boisz się otworzyć?
– Tak – przyznał brutalnie. – To prawda. Ale taki już jestem, nie potrafię
być z nikim blisko.
– Nawet z Harrym? – Stała oparta o ścianę i desperacko szukała
argumentów, które mogłyby złamać jego opór.
– Nie zostawię Harry’ego – powiedział po chwili ciszy. – Może na mnie
liczyć, kiedy będzie mnie potrzebował.
– A ja? – Czuła, że głos jej się łamie. Nick musiał słyszeć jej ból,
podobnie jak ona cały czas słyszała jego nierówny, przyspieszony oddech.
– Nie – odpowiedział po długiej, pełnej napięcia ciszy. – Zapomnij o
mnie, Shanni. Nie mogę ci dać tego, czego pragniesz.
Wszystko zostało powiedziane. Teraz każde z nich mogło już tylko
wrócić do swojego świata i próbować żyć jak dawniej. Bez miłości.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Przez następne tygodnie Nick pracował jak szalony.
Stary, poczciwy sąd w Bay Beach jeszcze nigdy nie przeżył takiej
rewolucji.
Nick
wprowadził
nowy
system
katalogowania
danych,
zreorganizował sieć komputerową, uporządkował wszystkie zaległe sprawy i co
noc pracował do późna, jakby nie było na świecie ważniejszych spraw niż
porządek w bazie danych.
Nie znalazł za to czasu, żeby pójść na bal do burmistrza i potem musiał
wysłuchiwać od wszystkich, jaka szkoda, że go tam nie było, jak świetnie się
wszyscy bawili, jak pięknie wyglądała Shanni...
Rozprawy, które prowadził, trwały coraz dłużej, a dowody rozpatrywano
niezwykle skrupulatnie, nawet jeśli chodziło tylko o parkowanie w
niedozwolonych miejscach. Jego współpracownicy wzdychali ciężko,
rezygnowali z przerw na obiad i zastanawiali się, jak długo jeszcze to potrwa.
– Słuchaj, najwyraźniej masz zamiar siedzieć tu, dopóki nie zabiorą cię
prosto do szpitala, ale nie chcielibyśmy ci towarzyszyć – powiedziała w końcu
zirytowana Mary, kiedy znów musiała zostać po godzinach. – To, że nie radzisz
sobie z własnymi uczuciami i spaprałeś swoją szansę na...
– Niczego nie spaprałem! – Przerwał jej, zrzucając togę. – Nie masz
pojęcia o moim prywatnym życiu, więc nie wydawaj wyroków!
– Nie mam pojęcia?! Nie zapominaj, że jestem siostrą drugiej strony tego
dramatu, więc nie mów mi, co wiem, a czego nie! Jestem jedyną osobą, która
ma pojęcie o wszystkim, co się tu dzieje. Widzę przecież, że próbujesz
zapomnieć i każdą wolną minutę wypełniasz pracą. I widzę Shanni, która nic nie
mówi i wygląda, jakby nie spała od tygodni!
Zastanowił się przez chwilę nad tym, co usłyszał. Więc Shanni też
cierpiała... Trudno, pomyślał brutalnie, musi sobie z tym poradzić. Wiedział, że
nie jest jej łatwo, ale tak było lepiej. Cierpiałaby bardziej, gdyby byli razem, a
potem rozstali się, bo on nie mógłby przystosować się do takiego życia, jakiego
pragnęła. Do ciepła, rodziny i dzieci...
– Kochasz ją, nie udawaj – powiedziała Mary otwarcie. – Dlaczego nie
przyznasz się do tego?
W tym właśnie tkwił problem. Kochał ją i przyznał się do tego już dawno.
Ale to w niczym nie pomagało. Gdyby jej nie kochał, nie martwiłby się tak
bardzo, że ją zranił. Ani tym, że nie może dać jej tego, na co zasługiwała.
Jedynym jasnym punktem w jego życiu był ostatnio Harry. Odwiedzał go
tak często, jak tylko mógł. Czytał mu bajki na dobranoc, zabierał na spacery nad
brzegiem morza, wędrowali kilometrami, trzymając się za ręce, rozmawiając
albo milcząc, jeśli mieli ochotę.
Wendy cieszyła się, widząc, że chłopiec staje się coraz bardziej ufny i
patrzyła na ich związek z nadzieją. To go trochę niepokoiło, nie chciał przecież
angażować się w cokolwiek, ale dopóki Harry niczego od niego nie żądał, nie
widział powodów, by z tego rezygnować.
Im mniej Harry oczekiwał, tym on więcej chciał mu dać. I tak, po kilku
tygodniach złapał się na tym, że każdego popołudnia, niemal automatycznie
idzie do domu dziecka. Za każdym razem twarz Harry’ego rozświetlała się
radością.
To nieprawdopodobne. Nigdy wcześniej nie przywiązał się tak bardzo do
ż
adnego dziecka. W ciągu dnia wymyślał, gdzie zabrać Harry’ego i szperał w
księgarniach, szukając książek, które mogłyby zainteresować chłopca.
Dziwne, Nick Daniels nie zachowywał się w ten sposób...
Skończył czytać bajkę na dobranoc Harry’emu i wyszedł z jego pokoju,
ż
eby odszukać Wendy. Zaproponowała mu kawę.
– To niebywałe, udało ci się dokonać cudu – powiedziała, patrząc na
niego z uśmiechem. – Harry jeszcze nigdy nie był tak pogodny. Nie sądziłam, że
będzie potrafił jeszcze komuś zaufać.
– Nic takiego nie zrobiłem... – zaoponował.
– Zrobiłeś. Ofiarowałeś mu przyjaźń. To bardzo dużo.
– On mi też – powiedział Nick, ze zdumieniem odkrywając, że to prawda.
Nick Daniels nie miał zbyt wielu przyjaciół.
– Więc może zrobił to samo dla ciebie, co ty dla niego. – Wendy patrzyła
uważnie, uśmiechając się leciutko.
– Co masz na myśli?
– Dotąd byłeś równie samotny, jak Harry. Ale przecież nie musi tak być.
Mógłbyś poświęcić się i spróbować zaufać komuś, kogo kochasz.
Miał wrażenie, że Wendy mówi nie tylko o Harrym...
To absurd, pomyślał. Poświęcić się i zaufać komuś... Nigdy tego nie
zrobi. Ale kiedy tak siedział pod uważnym spojrzeniem Wendy, uświadomił
sobie, że to nieprawda. Właśnie zaufał i pokochał dziecko, które niczego od
niego nie żądało.
Ta myśl przeszyła go jak piorun. Do tej pory bez namysłu rozcinał
wszelkie więzy, starannie chronił się przed jakąkolwiek bliskością. Ale Harry
nie pytał, czy chce się zaangażować. Po prostu ofiarował mu ufność, a Nick, nie
wiedząc, jak to się stało, odpowiedział tym samym.
A Shanni...
Dotąd myślał, że to, co nim powodowało, to obawa, by nie zranić jej
jeszcze bardziej. Nagle odkrył, że to coś więcej. Jeśli zbliżyłby się do niej tak,
jak tego chciała, jeśli otworzyłby przed nią swoje serce, a potem coś by się
stało...
Wciąż nie był na to przygotowany. Bał się.
– Nick – łagodny głos Wendy przerwał te rozważania. – Nie musisz się
niczego obawiać. Po prostu zaufaj sercu.
– Ale Shanni...
– Shanni na pewno rozumie, że potrzebujesz czasu. I umie czekać.
– Nie, to głupie. – Potrząsnął głową zdumiony, że w ogóle o tym
rozmawia. – Nie jestem...
– Gotowy, żeby o tym mówić? Nie ma sprawy. – Wzięła od niego pusty
kubek i podeszła do zlewu. – Ale musimy porozmawiać o Harrym – powiedziała
cicho.
– O Harrym? – zdziwił się. – Dlaczego?
– Myślę, że czas pomyśleć o adopcji.
– O adopcji?
– Tak, nie może zostać tu zbyt długo, to wcale nie byłoby dobre. – Wendy
odwróciła się i Nick zobaczył smutek w jej oczach. – Powinien mieć normalny
dom i rodzinę, którą mógłby pokochać. I tak jest już u nas za długo. Znaleźli się
ludzie, którzy chcą być dla niego rodziną zastępczą. Harry to trudny przypadek,
do tej pory mieliśmy wątpliwości, ale ostatnio...
– Co? – zapytał, przełykając ślinę.
– Ostatnio bardzo się zmienił. Dzięki tobie. Na pewno na początku będzie
trochę trudności, wciąż nie jest zbyt ufny, ale przecież tobie zaufał. Jeśli nam
pomożesz...
– Jak to sobie wyobrażasz?
– Mógłbyś go odwiedzać, a potem powoli wycofywać się, tak żeby miał
czas pokochać nowych rodziców i nie poczuł się opuszczony. Potem, gdy
wyjedziesz z miasta, Harry nie będzie cierpiał tak bardzo, a nowi rodzice zajmą
twoje miejsce.
– Brzmi rozsądnie. – Nick odchrząknął i próbował zapanować nad
emocjami. Musiał się bardzo starać...
– Jeszcze kilka tygodni temu nie pomyślałabym, że to w ogóle możliwe.
Ale tobie udało się dokonać cudu. Harry jest teraz radosnym, pełnym energii
dzieckiem. Nasz psycholog stwierdził, że jest gotowy do adopcji. I trzeba to
zrobić jak najszybciej, inaczej chłopiec przywiąże się do mnie.
– I do mnie? – spojrzał jej w oczy z napięciem.
– Tak. – Kiwnęła głową.
– Nie rozumiem – szepnął, widząc smutek w jej oczach.
– Jak ty to znosisz?
– To moja praca – powiedziała, próbując się uśmiechnąć.
– Musiałam się tego nauczyć. To trudne, ale wiem, że tak musi być.
Przyzwyczaiłam się. Ciągle przychodzą nowe dzieci. Mam nadzieję, że ty też...
– Nie potrzebuję nikogo.
– Nie? – Uniosła brwi i spojrzała na niego pytająco. Chyba mu nie
uwierzyła.
Postanowił zmienić temat.
– Kiedy to nastąpi?
– Jak najszybciej. Jutro jest sobota, może w poniedziałek... Porozmawiam
z Harrym, przygotuję go.
– A jeśli się nie zgodzi?
– Ma trzy lata, nie będziemy pytać go o zgodę. Teraz na pewno wolałby
zostać w domu dziecka, ze mną i z tobą, ale my nie zapewnimy mu opieki na
lata. Musimy się usunąć i pozwolić, żeby pokochał ludzi, którzy chcą się mu
poświęcić. To najlepsze, co może go spotkać.
Miała rację. To było rozsądne, tylko w ten sposób Harry mógł mieć
normalną przyszłość. Dlaczego więc czuł taką pustkę? Był zupełnie rozbity,
jakby znów stracił coś cennego. Pożegnał się z Wendy i wyszedł. Miał nadzieję,
ż
e spacer pomoże mu się trochę pozbierać.
W bramie przy wejściu spotkał Shanni. Była równie zaskoczona jak on,
ale zaraz uśmiechnęła się uprzejmie.
– Witaj, Nick – powiedziała spokojnie. – Odwiedzałeś Harry’ego?
– Tak, obiecałem mu przecież.
– To wspaniale. – Nie wiedział, jak to rozumieć. Zabrzmiało niemal
złośliwie. Stała naprzeciwko i widział, jak zmaga się, by prowadzić z nim
towarzyską rozmowę.
Sam nie wiedział, dlaczego po prostu nie pożegnał się i nie odszedł.
– Harry śpi. – Nawet dla niego brzmiało to głupio.
– Nie przyszłam do Harry’ego. Muszę pocieszyć Wendy, bardzo to
przeżywa.
– Co?
– Nie udawaj, że nie wiesz. Odejście Harry’ego, oczywiście. Mówiła ci na
pewno, że znalazła się rodzina, która chce go adoptować.
– Tak, ale myślałem, że Wendy cieszy się z tego. Sama mówiła, że to
najlepsze wyjście.
– I myślisz, że nie będzie za nim tęskniła? Harry mieszka tu od roku,
Wendy opiekowała się nim najczulej, jak mogła.
– Myślałem...
– Co? śe jest twarda i tak po prostu oddaje jedne dzieci, a przyjmuje
kolejne? Nie żartuj, przecież ona też ma serce!
– To jej zawód.
– Tak. – Shanni skinęła głową. – To jej zawód. Ciągle dawać i dawać.
Przyjmować biedne, okaleczone psychicznie i fizycznie dzieci i powoli
zdobywać ich zaufanie. A kiedy wreszcie trochę się otworzą i nauczą się
kochać, oddawać je innym. Wendy walczy o to, żeby przywrócić tym dzieciom
normalne dzieciństwo, ale nigdy nie widzi ich szczęścia, tym cieszą się już nowi
rodzice.
– To musi boleć. Dlaczego to robi? – zapytał cicho. – Dlaczego tak się
otwiera i pozwala ranić?
– Bo jest odważna – powiedziała Shanni krótko. – Wie, że tylko ona może
pomóc tym malcom odnaleźć miłość i zaufanie do świata. Nawet jeśli to boli.
– Nie wiedziałem...
– Czego nie wiedziałeś? – przerwała mu gwałtownie. – śe są na świecie
ludzie, którzy też się boją, ale mają odwagę, by zaryzykować i kochać, nawet,
jeżeli to może zranić!
– Ja...
– Dobranoc, Nick. Ty tego nie próbuj. To przecież niebezpieczne, może
boleć.
Przez całą noc nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok i rozmyślał.
A kiedy nadszedł ranek, wiedział już, co powinien zrobić.
Shanni miała rację. Bał się otworzyć na ból, jaki niosła ze sobą miłość.
Nie umiał ryzykować w ten sposób. Był tchórzem i wiedział o tym.
W takim razie... Harry nie powinien przywiązywać się do niego tak
bardzo, a Shanni... Musi stąd wyjechać i wrócić do miasta, tam, gdzie jego
miejsce.
Trudno, nie zostanie sędzią Sądu Najwyższego, ale to nie było już takie
ważne. Wielkomiejska dżungla ze swoją anonimowością i tysiącami równie
samotnych ludzi to najlepsze miejsce dla niego. Tam nikt nie będzie przez niego
cierpiał.
W poniedziałek złoży rezygnację i za kilka tygodni już go tutaj nie
będzie. Na szczęście.
Przez cały następny ranek próbował czytać materiały z przesłuchań, ale
nie mógł się na nich skupić. Słowa tańczyły mu przed oczami. Przewracał
kolejne strony i nic nie rozumiał.
Ciekawe, czy Wendy powiedziała już Harry’emu o nowej rodzinie. Jak to
przyjął? Może już go odwiedzili? A jak Wendy sobie z tym poradziła?
Shanni troszczyła się o wszystkich. Kochała Harry’ego i martwiła się o
Wendy. Otwierała swoje serce i próbowała pomieścić w nim cały ból i
wszystkie troski przyjaciół.
Jego myśli krążyły wciąż wokół tej trójki. Harry. Wendy. I Shanni... Czuł,
ż
e zaraz zwariuje! Musiał wyjść.
Przez całe popołudnie spacerował wzdłuż wybrzeża, ale to nie pomogło.
Gdy otwierał drzwi mieszkania, usłyszał dzwonek telefonu. Z jakiegoś
powodu, zanim zdążył podnieść słuchawkę, poczuł nagły lęk.
– Nick?
– Tak, Shanni? Co się stało? – Jej głos brzmiał strasznie. Musiało się
przydarzyć coś okropnego.
– Harry jest z tobą?
– Nie. Dlaczego pytasz?
– Boże... Nick, on zaginął! Wendy powiedziała mu, że wkrótce pojedzie
do rodziny zastępczej. Wiesz, jak on reaguje. Nic nie powiedział, patrzył tylko
tym swoim poważnym wzrokiem. A potem, kiedy Wendy zajmowała się
dziewczynką z rozbitym kolanem, po prostu zniknął.
– Gdzie jest teraz?
– Nie wiem. Szukaliśmy go wszędzie. Dzwonię do ciebie od godziny,
choć przypuszczałam, że gdyby był z tobą, dałbyś znać Wendy. – Głos jej się
łamał, chwilami miał wrażenie, że zacznie płakać. – Nick, czy Harry wiedział,
gdzie mieszkasz? Zabierałeś go kiedyś do siebie? Myślałam, że może szukać
schronienia u ciebie.
– Nie. – Nick zmarszczył brwi, próbując się skupić. – Nigdy tu nie był.
– Nie mówiłeś mu, gdzie mieszkasz?
– Nie przypominam sobie – powiedział z namysłem.
– Szukaliśmy już wszędzie – dodała głosem pełnym bólu. Nagle zamilkła
i Nick wiedział, że stało się coś złego. – O Boże! Nie!
– Co się stało?
– Pamiętasz ten dzień, kiedy wyszliśmy z przedszkola, po tym, jak złapali
Lena? Wtedy mu powiedziałeś.
– Niemożliwe. Przecież sam jeszcze nie wiedziałem.
– Owszem, powiedziałeś. Pokazałeś mu Borrowah Mountain i
powiedziałeś, że tam jest twój dom. Jeśli chciał cię odnaleźć i poszedł w góry...
Zaraz za miastem jest teren Parku Narodowego i wszystko porasta gęsty busz.
Nick, on może być już daleko stąd...
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Przez całą resztę dnia i długą noc przeszukiwali teren, skrawek po
skrawku. Pomagali im niemal wszyscy ludzie z miasteczka i okolicy. Policja
podzieliła ich na ekipy. Wśród poszukiwaczy widział wiele znajomych twarzy:
rodzina Shanni, niektóre starsze dzieci z domu dziecka, sklepikarz, właściciel
stacji benzynowej, Thelma z pralni, harcerze. Nawet panie z miejscowego
chóru, które roznosiły gorącą herbatę podczas odpoczynków. Wszyscy robili, co
mogli, by odnaleźć małego chłopca, który nagle stał się dla wszystkich tak
ważny.
Nick zachowywał się jak szalony. Był niezmordowany, chociaż wiedział,
ż
e przypomina to szukanie igły w stogu siana. Jak można znaleźć małego
chłopca w buszu tak gęstym, że kolce na każdym kroku ranią ciało, a ścieżkę
trzeba wyrąbywać maczetą?
Shanni została na polanie pod lasem, gdzie urządzono prowizoryczną
bazę. Miała siedzieć i czekać, na wypadek, gdyby Harry się odnalazł. Nick
spojrzał na jej pełną bólu twarz i wiedział, że to jedna z najtrudniejszych rzeczy,
jakie kiedykolwiek musiała zrobić. Siedzieć i czekać...
Dlaczego w ogóle powiedziałem mu coś takiego, wyrzucał sobie,
przedzierając się przez gęste zarośla.
Shanni musi go nienawidzić. Nie dziwił się jej. Sam nienawidził się z taką
mocą, że starczyłoby jej dla obojga.
Dlaczego wymyślił coś tak idiotycznego? Jak mógł powiedzieć dziecku,
ż
e mieszka w tak koszmarnym miejscu?
Wiedział, dlaczego to zrobił. Chciał być niedostępny. Wtedy liczyła się
dla niego niezależność i samotność.
Teraz to już nie ma znaczenia, uświadomił sobie. Teraz zależało mu
jedynie na małym chłopcu błąkającym się gdzieś w tej gęstwinie. I na Shanni.
Podczas jednej z przerw, do której zmusili go siłą, zobaczył Shanni
stojącą nieruchomo i wpatrzoną gdzieś w dal. Jej wzrok był pusty, a twarz
zastygła w bólu. Harry stał się częścią jej samej. Jeśli go nie odnajdą... Boże,
modlił się rozpaczliwie, pomóż mi.
Kiedy na nią patrzył, ściskało mu się serce. Czuł się winny i nie wiedział,
jak jej pomóc. Ta bezradność przerażała. Błagam, niech wszystko dobrze się
skończy, bo jeśli nie... Czy będzie mógł spojrzeć jej w twarz? Boże, jak on to
zniesie? Nie wyobrażał sobie tego. Nie miał nikogo, kto mógłby mu pomóc. I
sam był sobie winien. Sam wybrał przecież taką drogę.
O drugiej nad ranem wrócili na polanę. Księżyc skrył się za chmurami,
wszystko tonęło w ciemnościach. Nick ledwo trzymał się na nogach. Usiadł na
zwalonym pniu i patrzył bezradnie na ludzi wokół. Wszyscy byli zmęczeni jak
on, ale nie poddawali się, chociaż większość z nich nigdy nie widziała
Harry’ego na oczy. Potrafili poświęcić się dla obcego dziecka. A on... on
powiedział temu dziecku, że mieszka w górach. Zwiesił głowę, zamknął oczy i
zacisnął zęby w rozpaczy. Jeśli Harry się nie odnajdzie... jeśli coś mu się
stanie...
– Nick? – Usłyszał obok niepewny szept i poczuł delikatne dotknięcie.
Co mógł jej powiedzieć? To on był przyczyną jej bólu.
– Shanni, wiem, co myślisz. Nie musisz nic mówić.
– Nick, przestań.
– Jak mogłem powiedzieć mu coś takiego? – Jego głos rwał się
rozpaczliwie – Nie wiedziałeś przecież, co się stanie – mówiła łagodnie, a
potem, zanim zdążył odpowiedzieć, objęła go i przytuliła. Trzymała go mocno i
kołysała leciutko, a on siedział załamany ze świadomością, że nie zasłużył na to
pocieszenie.
– Znajdziemy go. Uwierz mi, Nick. Musi gdzieś tu być. Nie zadręczaj się.
Przecież robisz wszystko, by go odnaleźć, proszę cię, Nick...
Pochyliła się i pocałowała leciutko jego włosy. Tuliła go jak małe dziecko
i próbowała przelać na niego całą swoją miłość. Miał wrażenie, że jej dotyk daje
mu siłę, jakiej nigdy wcześniej nie miał.
Podniósł się i spojrzał na nią z taką determinacją, jakiej nigdy u niego nie
widziała. Więc zrozumiał to, co najważniejsze – razem mieli siłę, która mogła
zdziałać cuda.
– Znajdziemy go. Musimy. Wierzę, że razem nam się uda – powtarzała
Shanni z mocą.
Nagle zobaczył rzeczy z zaskakującą jasnością. Wypełniały go nowe,
niezwykłe uczucia. Miłość. Poczucie więzi. I wiedział już, jak ma wyglądać jego
ś
wiat. Harry to jego dziecko, a Shanni była jego kobietą. Oboje mu zaufali.
Zrozumiał, że szukając w ten sposób, nie znajdą chłopca. Kiedy Wendy
powiedziała Harry’emu o nowej rodzinie, malec poczuł się oszukany. Uciekł do
człowieka, który był dla niego jedyną ostoją w tym dziwnym świecie. Dlatego
tylko Nickowi pozwoli się odnaleźć.
Pewnie próbował przedzierać się przez gęste zarośla, ale z chorą nogą nie
da rady zajść daleko. śeby tylko się nie skaleczył, myślał Nick gorączkowo, w
każdej chwili mógł upaść i coś sobie zrobić. Na pewno był śmiertelnie
wystraszony w tych ciemnościach.
Wokół rozlegały się okrzyki poszukiwaczy. Nawet jeżeli chłopiec je
słyszy, na pewno nie odpowie. Bardziej niż ciemności Harry bał się ludzi. Nie
ufał im. Odpowie jedynie jemu. Czy na to zasłużył, czy nie, Harry go kochał i to
do niego starał się tak rozpaczliwie dotrzeć.
Ta świadomość boleśnie ścisnęła mu serce. Odnajdzie go, nawet jeśli
będzie musiał przeczesywać metr po metrze!
– Musimy to zrobić inaczej – powiedział do oficera koordynującego
akcję. Spojrzał na Shanni, szukając poparcia w jej oczach. Pomoże mu, był tego
pewien, chodzi tylko o to, żeby policja się zgodziła. – On nie wyjdzie, boi się
ludzi. Pozwólcie iść tam tylko nam, we dwójkę – wskazał na siebie i Shanni.
– Zgubicie się. – Policjant pokręcił głową. Wątpił, czy miejski elegancik
przetrwa w buszu. Nie chciał organizować kolejnej akcji ratunkowej.
– W porządku, więc zróbmy inaczej, idźcie za nami, ale z tyłu. I nie
odzywajcie się, niech nikt go nie woła. On się przed wami ukrywa. Wyjdzie
tylko do mnie.
Policjant popatrzył na niego uważnie, a potem przeniósł spojrzenie na
Shanni. Znał ją, była stąd.
– Co o tym myślisz? – zapytał z powątpiewaniem. Shanni nie spuszczała
wzroku z twarzy Nicka, widziała, że nabrał niezwykłej siły. Przestał się
obwiniać, zaczął działać zdecydowanie, miała pewność, że może mu zaufać.
Nick czekał w napięciu. Wiedział, że gdyby nie Shanni nie miałby tej siły
i jasności umysłu. To jej miłość sprawiła, że zaczął działać i uwierzył, że
odnajdzie Harry’ego.
– Jeśli Harry będzie chciał wyjść, zrobi to tylko dla Nicka. On ma rację,
to nasza jedyna szansa. Niech Nick wybiera drogę. Nie zna buszu, podobnie jak
Harry, będzie więc intuicyjnie wybierał te same ścieżki. Jeśli ktokolwiek może
odnaleźć Harry’ego, to tylko Nick.
Policja odwołała wszystkie ekipy. Została tylko mała grupa policjantów
wyszkolonych w przeszukiwaniu buszu. Mieli iść krok w krok za Nickiem i
Shanni, zachowując absolutną ciszę.
– Pójdziemy w górę tą ścieżką – wskazał Nick. – Może jestem
mieszczuchem, ale Harry tak jak ja nie ma pojęcia, jak się zachować w tych
warunkach. Gdybym był małym chłopcem, poszedłbym właśnie tędy. – Wziął
rękę Shanni i ścisnął ją mocno. – Gotowa, kochanie?
Pieszczotliwe słowo wymknęło mu się mimowolnie. Przypieczętowało
wszystko, co zrozumiał tego dnia. Nie są już dwójką samotnych ludzi. Tworzą
jedność. Są kobietą i mężczyzną, których połączyła miłość.
– Możemy iść – odparła. Potem odwróciła się do ekipy. – Odnajdziemy
go. Nick to zrobi. – Posłała mu spokojne i pełne ufności spojrzenie. – Jestem
pewna. On go kocha.
Prawie cztery godziny później nadal krążyli po buszu. Wszyscy byli już
wyczerpani morderczym marszem, a Nick ochrypł od ciągłego nawoływania.
Nieustannie pięli się w górę, niektórzy zastanawiali się nawet, czy nie weszli
zbyt wysoko. Nick wołał Harry’ego po raz tysięczny i w pewnym momencie
wydało mu się, że usłyszał nikły odzew.
Zatrzymał się gwałtownie. Serce podskoczyło mu do gardła. Shanni
poczuła, jak jego ręka mocno zaciska się na jej dłoni. Oboje mieli nadzieję, że
się nie przesłyszeli.
Policjanci za nimi też przystanęli. Oni również coś usłyszeli. Dzięki
Bogu, pomyślał Nick, więc to nie złudzenie...
Shanni chciała natychmiast pobiec w kierunku, skąd, jak sądziła,
dochodziło ciche wołanie. Jednak Nick trzymał mocno jej rękę, nie mógł
pozwolić jej odejść. Nie teraz.
– Harry!!! – Jego głos odbijał się głośnym echem od okolicznych
szczytów i wracał do nich zwielokrotniony. – Harry! To ja, Nick!
Znów usłyszeli słabą odpowiedź. Rzucili się w tym kierunku i po kilku
minutach zobaczyli chłopca. Uwięziony w kępie gęstych zarośli, nie miałby
szans wyjść sam. Pewnie wczołgał się tam, szukając drogi i utknął.
– Harry! – Nick rzucił się w jego stronę z okrzykiem ulgi i radości.
Przedzierał się przez krzaki, nie zważając na kolce wbijające się w ciało.
Chciał jak najszybciej chwycić Harry’ego w ramiona, przytulić go mocno i
uspokoić drżące z przemęczenia i strachu ciałko. Już nigdy nie pozwoli mu
odejść.
Shanni przeciskała się przez splątane zarośla tuż za nim. Po chwili dotarli
do dziecka. Nick złapał go mocno w objęcia i tulił jak największy skarb. Shanni
objęła ich obu ramionami. Nick poczuł, że po twarzy spływają mu łzy, ale nie
wstydził się. Trwał w uścisku z uczuciem mocnej pewności, że to jest jego
miejsce. Na zawsze.
– Myślałem, że tam mieszkasz.
Pozostali członkowie ekipy wyrąbali w gąszczu drogę, aby ułatwić
powrót. Teraz stali, pozwalając całej trójce nacieszyć się szczęściem, pełni ulgi,
ż
e koszmar się skończył.
Harry był wyczerpany, ale jego rączki kurczowo obejmowały szyję
Nicka. Wpatrywał się w mężczyznę z napięciem.
– Myślałem, że mieszkasz tam, na górze – powtórzył. – Dlatego cię
szukałem.
– Nie mieszkam tam, Harry. – Głos Nicka był ochrypły z napięcia i
zmęczenia. Wciąż nie mógł uwierzyć, że trzyma Harry’ego w ramionach.
– Już nie?
– Nie. – Znad głowy Harry’ego spojrzał na Shanni, po twarzy spływały jej
łzy, ale w oczach dostrzegł radość. I miłość.
– To gdzie mieszkasz? – pytał uparcie Harry. Ledwo mówił z
wyczerpania, ale koniecznie chciał to wiedzieć. I Nick rozumiał, dlaczego to dla
chłopca takie ważne. Harry musiał upewnić się, że został odnaleziony naprawdę.
W przeciwnym razie znów wyruszy na poszukiwanie swojego Nicka.
Ale teraz Nick potrafił już odpowiedzieć.
– Mieszkam z tobą – powiedział, przytulając Harry’ego mocno. – Od
dzisiaj, Harry, od dzisiaj mieszkam z tobą. I z Shanni, jeśli się zgodzi.
– Shanni... – Harry popatrzył pytająco. Jej oczy błyszczały miłością.
– Wendy powiedziała ci, że potrzebujesz mamy i taty, prawda? – Spojrzał
na Shanni, wpatrującą się w Harry’ego z uczuciem. I wtedy jego serce zadrżało.
– Co byś powiedział, gdybyśmy Shanni i ja zostali twoimi rodzicami?
Chłopiec zesztywniał. Wzrokiem pełnym napięcia próbował wybadać,
czy może wierzyć, w to, co usłyszał.
– Będziesz moim tatą?
Nick usłyszał to proste pytanie i wzruszenie ścisnęło mu gardło. Jeśli się
nie opanuje, za chwilę wybuchnie płaczem. Odchrząknął i przypomniał sobie, że
tacy twardzi faceci jak Nick Daniels nie płaczą.
– Jeśli zechcesz. Ja pragnę tego najbardziej na świecie.
– Dlaczego?
Właśnie, dlaczego? Odpowiedź jest tylko jedna.
– Bo cię kocham – powiedział ochrypłym głosem. Objął Shanni i przytulił
ją do siebie. – Kocham was oboje. I dlatego nie chcę już mieszkać sam w
górach. Chcę mieszkać z wami.
Późnym popołudniem Harry dokładnie przebadany, z opatrzonymi
zranieniami, nasmarowanymi zadrapaniami, zmęczony przeżyciami leżał w
łóżku.
Nick obiecał, że to jego ostatnia noc w domu dziecka. Kiedy się obudzi,
spakują wszystkie rzeczy i przeniosą je do domu Nicka.
Dorośli stali i patrzyli na śpiącego chłopca.
– Jestem już na to za stara – powiedziała Wendy z odrobiną smutku w
głosie. – Powinnam chyba sama pomyśleć o adopcji.
– Nie możesz ciągle tak żyć. Przywiązywać się do dziecka, kochać je, a
potem oddawać komuś innemu – odpowiedziała Shanni, spoglądając ciepło na
przyjaciółkę.
Nick nawet nie mógł sobie tego wyobrazić. Kochać kogoś i oddać go
innym? Nigdy. Dopiero co sam nauczył się miłości i za nic na świecie nie
wyrzekłby się jej.
– Zrób tak – powiedział cicho. – Nie rezygnuj z nikogo, kogo kochasz.
Wendy spojrzała na niego i na Harry’ego i uśmiechnęła się ze
wzruszeniem.
– Tak... są dzieci, które potrafią skruszyć każde serce. I wtedy wszystko
kończy się dobrze. Idźcie już. Wrócicie rano. Będę na niego uważać.
Otworzyła im drzwi i z uśmiechem patrzyła, jak odchodzą.
Przez całą drogę do samochodu żadne z nich nie odezwało się ani
słowem. Jakby się umówili, że nie będą zakłócać ciszy banalnymi słowami.
Nick zaparkował nad brzegiem morza i przez chwilę oboje patrzyli w
milczeniu na tańczące fale.
Shanni siedziała pełna napięcia. Wiedziała, że stało się coś ważnego. Nick
pożegnał się właśnie z przeszłością, z niezależnością, której tak pilnie strzegł, z
wizją samotnej przyszłości.
Po chwili odwrócił się do niej.
– Shanni... – zaczął niepewnie. – To, co mówiłem wtedy Harry’emu.... że
my... – przerwał zmieszany.
Zamarła. Czyżby się myliła? Może wcale nie chciał rozstać się z
samotnością?
– Rozumiem... – powiedziała, nie patrząc na niego. – Mówiłeś tak tylko...
Chciałeś, żebyśmy byli dla niego rodzicami... Nick, nie zostanę z tobą przez
wzgląd na Harry’ego.
– Wcale cię o to nie proszę.
Poczuł na sobie jej wzrok i zobaczył w jej twarzy ślad dawnej żywiołowej
Shanni.
– Więc o co chodzi?
– Wyjdź za mnie. Nie ze względu na Harry’ego, ale dlatego, że kocham
cię jak nikogo na świecie. Obdarowałaś mnie miłością, a ja byłem zbyt ślepy,
zbyt głupi, by to dostrzec. Ale nie mogę bez tego żyć, Shanni. Jesteś częścią
mnie. Ty i Harry.
– Ja i Harry?
– Tak. Chcę, żebyście byli rodziną – powiedział cicho. – Moją rodziną.
– Ty, ja i Harry? – powtórzyła głosem pełnym radosnego uniesienia, –
Och, Nick, to wszystko, czego pragnę. Ty, ja i Harry... Kochany!
Pochylił się i pocałował ją w ciepłym świetle zachodzącego słońca.
Chciał jej przekazać całą swoją radość, miłość i ufność. Nie mógł oczekiwać od
ż
ycia więcej niż to, co właśnie dostał.
Kochał i był kochany. Wszedł na szczyt swojej góry...
Trwali spleceni w czułym uścisku i cieszyli się swoją bliskością. Po
chwili Shanni z dawnym błyskiem w oku zapytała:
– Ty, ja i Harry?
– Mhmm – mruknął wtulony w jej włosy.
– To za mało. Chcę coś ustalić, póki jeszcze mogę negocjować – starała
się mówić poważnie.
– Co chcesz negocjować?
– Nasz kontrakt, oczywiście. Wszystko musi być jasne.
– Jak sobie życzysz, kochanie. Z góry się zgadzam. Zaśmiała się słodko.
Pomyślał, że mógłby wsłuchiwać się w ten dźwięk do końca życia.
– Więc po pierwsze dwa psy i koń.
– Jasne, od razu.
– I czworo dzieci. Co najmniej.
– Czworo... – jęknął z udanym przerażeniem.
– A Wendy i jej przybrane dziecko będą u nas zawsze mile widziani.
– Oczywiście. Widzę, że to transakcja wiązana. Razem z tobą mam
poślubić połowę miasteczka. Jeszcze jakieś życzenia?
– Mnóstwo, ale zostawię je sobie na później, nie chcę cię spłoszyć. –
Ujęła jego głowę w dłonie i spojrzała mu w oczy.
Nie potrzebowała żadnej umowy, zawsze będzie go kochać. Oswoiła go,
jest więc za niego odpowiedzialna.
– Podsumujmy, Wysoki Sądzie. Przy okazji, nadal chcesz być sędzią
Sądu Najwyższego?
– Jakoś nie wyobrażam sobie dwóch psów, konia, pięciorga dzieci i całej
reszty w moim mieszkaniu w Melbourne. Ten poprzedni sędzia, ile lat tu był?
– Trzydzieści – odpowiedziała, patrząc czule.
– Trzydzieści lat... – spojrzał z na nią zachwytem. Była wszystkim, czego
pragnął. Złoży jej każde przyrzeczenie. – Trzydzieści – powtórzył zamyślony. –
Cóż, kochanie, wydaje mi się...
– Co? – przerwała mu jak zwykle. Chyba musi do tego przywyknąć. Na
szczęście ma bardzo dużo czasu.
– Dla nas to i tak za mało.