Mądrość niepewności
Im więcej studiuje się próby rozwiązania problemów w polityce i ekonomii, w sztuce, w filozofii i
religii, tym bardziej ma się wrażenie, że niezwykle utalentowani ludzie zużywają swą pomysłowość
na niemożliwe i daremne zadanie polegające na próbach umieszczenia wody życia w ładnych i
stałych paczkach.
Idee religijne są jak słowa o małej przydatności i często mylące, gdy nie zna się konkretnej
rzeczywistości, do której się odnoszą. Słowo "woda" jest użytecznym środkiem komunikacji dla
tych, co znają wodę. To samo jest z prawdą o słowie i idei zwanej "Bogiem"... Rzeczywistość
odnosząca się do "Boga" i "życia wiecznego" jest szczera, jawna, prosta i otwarta dla wszystkich
oczu. Lecz samo to widzenie wymaga korekty umysłu, tak jak czyste spojrzenie wymaga czasem
korekty oczu.
Wierzenie się chwyta, lecz wiara odpuszcza sobie... Nasze umysły zostały na to przygotowane przez
wielki upadek wierzeń, w których szukaliśmy bezpieczeństwa. Z pewnego punktu widzenia w
ścisłej, jeśli nie dziwnej, zgodności z pewnymi tradycjami religijnymi to zniknięcie starych cegiełek
i absolutów nie jest klęską, lecz raczej błogosławieństwem. Niemal zmusza nas to do stawienia
czoła rzeczywistości z otwartymi umysłami, a Boga można poznać tylko otwartym umysłem, tak jak
niebo można zobaczyć tylko przez czyste okno.
Aby odkryć ostateczną Rzeczywistość życia, Absolut, wieczność, Boga, musisz przestać próbować
chwytać je w formie idoli. Te idole to nie tylko niedojrzałe obrazy, takie jak mentalny obraz Boga
jako starszego pana na złotym tronie. One stanowią nasze wierzenia, nasze hołubione uprzedzenia o
prawdzie, które blokują bezgraniczne otwarcie umysłu i serca na rzeczywistość. Prawidłowe użycie
obrazów ma miejsce wtedy, gdy wyrażają one prawdę, a nie biorą ją w posiadanie.
"Jeśli ziarno, upadłszy na ziemię, nie obumrze, to zostanie samo. Lecz jeśli umrze, to przyniesie
ogrom owoców"... To, co religia nazywa wizją Boga, następuje przy porzuceniu jakiegokolwiek
wierzenia w ideę Boga. Na mocy tego samego prawa odwróconego wysiłku odnajdujemy
"nieskończone" i "absolutne" nie przez próby ucieczki od skończonego i relatywnego świata, lecz
poprzez najpełniejszą akceptację jego ograniczeń. Podobnie pozorny paradoks ma miejsce, gdy
znajdujemy sens życia dopiero po dostrzeżeniu jego bezcelowości i gdy poznajemy "tajemnicę
wszechświata" po nabraniu przekonania, że nie wiemy o nim zupełnie nic.
Gdyż świadomość musi zawierać tak przyjemność, jak i ból dążenie do przyjemności z
wyłączeniem bólu jest w efekcie dążeniem do utraty świadomości... Większa część ludzkiej
aktywności poświęcona jest czynieniu stałymi tych doświadczeń i radości, które są miłe właśnie
dlatego, że się zmieniają. Muzyka jest rozkoszą z racji swego rytmu i upływu. Jednakże w chwili
gdy zatrzymasz jej przepływ i przedłużysz nutę bądź akord poza ich czas, rytm zostaje zniszczony.
Gdyż życie jest jak płynący proces, a zmiana i śmierć są jego koniecznymi częściami. Działać w
celu ich wykluczenia to działać przeciwko życiu.
Zmiana nie jest tylko siłą destrukcji. Każda forma jest faktycznie wzorem ruchu, a każda żyjąca
istota jest jak rzeka, która gdyby nie mogła odpłynąć, nigdy by też nie nadpłynęła. Życie i śmierć
nie są parą przeciwstawnych sił; są po prostu dwoma sposobami patrzenia na tę samą siłę, gdyż ruch
zmian jest tak budowniczym, jak i niszczycielem.
Myśląc o sobie jako o podzielonym na "ja" i "mnie", łatwo zapominamy, że świadomość również
żyje, ponieważ się rusza. Jest tak samo częścią i produktem strumienia zmian jak ciało i cały świat
natury. Jeśli przyjrzysz się uważnie, zobaczysz, że świadomość rzecz, którą nazywasz "ja" jest
tak naprawdę strumieniem doświadczeń, wrażeń, myśli i uczuć w stałym ruchu. Lecz ponieważ
doświadczenia te zawierają wspomnienia, mamy wrażenie, że "ja" jest czymś stałym i
nieruchomym, jak notes, w którym życie dokonuje zapisów.
Korzeniem problemu jest to, że rozwinęliśmy potęgę myślenia tak gwałtownie i jednostronnie, że
zapomnieliśmy o właściwej relacji pomiędzy myślami i zdarzeniami, słowami a rzeczami.
Świadome myślenie wybiegło do przodu i stworzyło swój własny świat, tak że kiedy wchodzi ono
w konflikt z realnym światem, mamy wrażenie gruntownej dysharmonii pomiędzy "ja", świadomym
myślicielem, a naturą.
Zapomnieliśmy, że myśli i słowa są konwencjami oraz że zgubne jest branie konwencji zbyt serio...
Myśli, idee i słowa są "odbiciem" rzeczywistych rzeczy, nie są tymi rzeczami, i choć przedstawiają
je, bardzo często wcale nie odpowiadają im. Tak jak z pieniędzmi i bogactwem, tak też z myślami i
rzeczami idee i słowa są mniej lub bardziej ustalone, podczas gdy prawdziwe rzeczy się zmieniają.
Zdefiniowanie zaczęło znaczyć niemal to samo co zrozumienie. Co ważniejsze, słowa umożliwiły
człowiekowi zdefiniowanie siebie nadanie pewnej części swego doświadczenia etykietki "ja".
Gdzie zaczynam i kończę się w przestrzeni? Mam związek ze słońcem i powietrzem, które są tak
ważnymi częściami mego istnienia jak moje serce.
To są użyteczne słowa tak długo, jak długo traktujemy je jako konwencje i używamy ich tak, jak
używamy wymyślonych linii południków i równoleżników, które znajdują się na mapach, choć nie
ma ich faktycznie na powierzchni Ziemi. Lecz w praktyce jesteśmy wszyscy oczarowani słowami.
Mylimy je z realnym światem, w którym próbujemy żyć tak, jak gdyby był światem słów. W
wyniku tego jesteśmy skonsternowani i oszołomieni, gdy one do niego nie pasują. Im bardziej
próbujemy żyć w świecie ze słów, tym bardziej czujemy się wyizolowani i samotni, tym bardziej
cała radość i żywotność rzeczy jest zamieniona na czczą pewność i bezpieczeństwo.
Cel nauki jest niebezpiecznie i opacznie zrozumiany, gdy opisywany wszechświat mylony jest z
wszechświatem, w którym człowiek żyje... To jest właśnie obecna rzeczywistość, ten ruch, żywe
teraz, które umyka wszystkim definicjom i opisom. To jest ów mistycznie realny świat, którego
słowa i idee nigdy nie uchwycą.
Cuda technologii sprawiają, że żyjemy w gorączkowym, odmierzanym przez czas świecie, który
kaleczy naszą ludzką biologię, że nie robimy nic poza coraz szybszym ściganiem przyszłości.
Rozsądne myśli nie potrafią kontrolować powstającej bestii w człowieku bestii bardziej
"bestialskiej" niż jakiekolwiek dzikie stworzenie oszalałej i rozdrażnionej ściganiem iluzji.
Specjalizacja, werbalizacja, klasyfikacja i mechaniczne myślenie odseparowały człowieka od wielu
cudownych mocy "instynktów", które zarządzają jego ciałem. Sprawiły ponadto, że czuje się
całkowicie oddzielony od świata i swego własnego "ja".
Jeśli poprosisz mnie, bym pokazał ci Boga, wskażę na słońce, drzewo bądź robaka. Lecz jeśli
spytasz: "Masz na myśli, że Bóg jest słońcem, drzewem, robakiem i całą resztą?", to odpowiem, że
nie wcale nie pojąłeś, o co mi chodziło.
W rzeczy samej szczególna choroba cywilizowanego człowieka może być opisana jako blokada
albo schizma pomiędzy jego mózgiem (szczególnie korą mózgową) a resztą ciała. Odpowiada to
rozszczepieniu pomiędzy "ja" i "mnie", człowiekiem a naturą, oraz pomyleniu Uroborosa,
zwiniętego węża, który nie wie, że jego ogon należy do jego głowy.
To, co wiemy o przyszłości, stworzone jest z czystych abstrakcji i elementów logicznych
wniosków, przypuszczeń, dedukcji nie mogą być zjedzone, poczute, powąchane, zobaczone,
usłyszane czy inaczej doświadczone. Gonić za tym to ścigać ciągle umykający fantom, a im
szybciej go gonisz, tym szybciej się on oddala. To dlatego wszystkie sprawy cywilizacji odbywają
się w pośpiechu, podczas gdy mało kto cieszy się tym, co ma, szukając wiecznie więcej i więcej.
Stąd "mózgowa" ekonomia jest fantastycznie błędnym kołem, musi albo wytwarzać coraz więcej
przyjemności, albo zawalić się zapewniając ciągłe drażnienie uszu, oczu i zakończeń nerwowych
nieustającym strumieniem niemal nieuniknionych hałasów i wizualnych rozrywek. Doskonałym
"celem" takiej ekonomii jest osoba, która ciągle drażni swe uszy radiem, najlepiej przenośnym,
którego słucha bez przerwy. Oczy bez odpoczynku są wpatrzone w ekran telewizyjny, gazetę lub
magazyn, które podtrzymują go w pewnego rodzaju nieprzerwanym orgazmie poprzez serie
drażniące błyszczącymi samochodami, kobiecymi ciałami i innymi zmysłowymi powierzchniami
przeplatanymi takimi odnowieniami wrażliwości terapia szokowa jak strzelaniny kryminalistów,
zniekształcone ciała, rozbite samoloty, walki bokserskie i płonące budynki. Literatura bądź
komentarze, które temu towarzyszą, są podobnie wytwarzane, by drażnić bez satysfakcji, by
wymieniać każdą częściową gratyfikację na nowe pragnienie.
Ogólnie mówiąc, cywilizowany człowiek nie wie, czego chce. Pracuje dla sukcesu, sławy,
szczęśliwego małżeństwa, zabawy, by pomagać innym, by być "prawdziwą osobą", lecz to nie są
jego prawdziwe pragnienia, gdyż nie są to faktyczne rzeczy. Są to półprodukty, przedsmaki i
atmosfera prawdziwych rzeczy cienie, które nie istnieją poza pewną substancją. Pieniądze to
doskonały symbol tych wszystkich pragnień, czczy symbol prawdziwego bogactwa, a uczynienie ich
swoim celem jest najbardziej rażącym przykładem pomylenia miar z rzeczywistością.
Jak w jedzeniu jego "oczy większe są od jego żołądka", tak w miłości człowiek ocenia kobietę
według standardów głównie raczej wizualnych i mózgowych niż seksualnych czy jej wnętrza.
Pociąga go w partnerce powierzchniowy blichtr, raczej powłoka jej skóry niż prawdziwe ciało.
Mniej mózgowa kultura nauczyłaby się synchronizować rytmy bardziej swych ciał niż swych
zegarków... Innymi słowy, interesy i cele racjonalności nie dotyczą człowieka jako całego
organizmu. Jeśli nadal będziemy żyć dla przyszłości i czynić głównym zajęciem umysłu
przewidywanie i kalkulację, człowiek pewnie w końcu stanie się pasożytniczym dodatkiem do
mechanizmu zegarka.
Jest mała podstawa, by mieć nadzieję, że w najbliższej przyszłości nastąpi jakiekolwiek odzyskanie
społecznego zdrowia. Wydaje się, że błędne koło musi stać się jeszcze mniej znośne, bardziej
rażąco i desperacko zakręcone, zanim jakaś większa grupa ludzi przebudzi się i ujrzy tragiczny żart,
który płatają samym sobie. Lecz dla tych, którzy widzą jasno, że to jest krąg i dlaczego to jest krąg,
nie ma innej alternatywy, jak przestać krążyć. Gdyż jak tylko widzi się cały krąg, znika iluzja, że
głowa jest oddzielona od ogona.
Pytanie: "Co powinniśmy z tym zrobić?", jest zadawane tylko przez tych, którzy nie rozumieją
problemu. Jeśli problem może być w ogóle rozwiązany, to zrozumieć go i wiedzieć, co z nim zrobić,
to to samo... Musisz widzieć i czuć to, czego doświadczasz rzeczywiście, a nie jako nazwę. To samo
proste "otwarcie oczu" wywołuje najbardziej niezwykłą przemianę zrozumienia i życia oraz
umożliwia nam dostrzeżenie tego, że wiele z naszych wielkich problemów jest czystą iluzją. Może
to brzmieć jak nadmierne uproszczenie, gdyż większość ludzi uważa się już za wystarczająco
świadomych teraźniejszości, lecz dojdziemy do tego, że jest to dalekie od prawdy.
Nie da się rozważać tego problemu bez świadomości tego, że pragnienie bezpieczeństwa jest samo
w sobie bólem i sprzecznością oraz że im bardziej za nią gonimy, tym boleśniejsze się to staje. Jest
to prawdziwe, bez względu na to, o jakie bezpieczeństwo nam chodzi.
Tu tkwi sedno sprawy. Stanąć twarzą w twarz z niepewnością wciąż nie jest jej zrozumieniem. By ją
zrozumieć, nie masz stawić jej czoła, lecz stać się nią.
Zrozumienie przychodzi przez świadomość. Czy możemy zatem podejść do naszego doświadczenia
naszych wrażeń, uczuć i myśli zupełnie prosto, tak jak gdybyśmy ich nigdy wcześniej nie znali i
bez uprzedzeń spojrzeli na to, co się dzieje? Możecie spytać: "Na które doświadczenia, na które
wrażenia i uczucia mamy patrzeć?", wtedy odpowiem: "A które możecie dostrzec?". Odpowiedź
jest taka, że musicie patrzeć na te, które macie teraz.
Widzimy wtedy, że nasze doświadczenie jest całkowicie chwilowe. Z pewnego punktu widzenia
każda chwila jest tak nieuchwytna i krótka, że nawet nie zdążymy o niej pomyśleć, a jej już nie ma.
Z innego ta chwila jest tu zawsze, gdyż nie znamy żadnej innej chwili niż ta obecna. Ona zawsze
umiera, zawsze staje się przeszłością szybciej, niż można sobie wyobrazić. Ale w tym samym czasie
zawsze się rodzi, jest zawsze nowa, wyłania się równie nagle z zupełnej niewiadomej, którą zwiemy
przyszłością. Myślenie o tym niemal zapiera dech w piersiach.
Czy podczas obserwowania teraźniejszego doświadczenia jesteś świadom kogoś obserwującego je?
Czy potrafisz odnaleźć obok samego doświadczenia tego, który go doświadcza? Czy umiesz w
jednej chwili czytać zdanie i myśleć o sobie czytającym je? Odkryjesz, że aby pomyśleć o sobie
czytającym, musisz na krótką chwilę przestać czytać. Pierwszym doświadczeniem jest czytanie.
Drugim jest myśl: "Czytam"... Nie ma nigdy takiej możliwości, byś był w stanie oddzielić siebie od
swej obecnej myśli czy też od obecnego doświadczenia. Pierwszym obecnym doświadczeniem było
czytanie. Gdy spróbowałeś pomyśleć o sobie czytającym, doświadczenie zmieniło się i następnym
obecnym doświadczeniem była myśl: "Czytam". Nie mogłeś oddzielić siebie od tego doświadczenia
bez przejścia do następnego... Nigdy nie mogłeś oddzielić myślącego od myśli, wiedzącego od
wiedzy. Wszystko, co kiedykolwiek znalazłeś, było nową myślą, nowym doświadczeniem.
Bycie świadomym jest zatem świadomością myśli, uczuć, wrażeń, pragnień i wszystkich innych
form doświadczenia. Nigdy w żadnej chwili nie jesteś świadomy czegoś, co nie jest
doświadczeniem, nie jest myślą bądź uczuciem, lecz podmiotem doświadczeń i myśli. Jeśli tak jest,
to co sprawia, że wierzymy w istnienie takich rzeczy?
Pojęcie oddzielnego myśliciela, "ja", które jest różne od doświadczeń, pochodzi z pamięci i z
prędkości, z jaką myśli się zmieniają. Podobnie jak kręcenie w powietrzu palącym się patykiem daje
złudzenie ciągłego okręgu z ognia... Gdy widzisz wyraźnie, że pamięć jest formą obecnego
doświadczenia, oczywiste staje się, że próba oddzielenia siebie od tego doświadczenia jest tak
niemożliwa jak ugryzienie własnych zębów. Istnieje samo doświadczenie. Nie ma czegoś lub kogoś
doświadczającego doświadczenia! Nie czujesz uczuć, nie myślisz myśli, nie czujesz wrażeń, tak jak
nie słyszysz słyszenia, nie widzisz widzenia czy nie wąchasz wąchania.
Nie próbujemy tu prowadzić "intelektualnej dyskusji". Jesteśmy świadomi faktu, że jakiekolwiek
oddzielone "ja", które rozważa myśli i doświadcza przeżycia, jest złudzeniem. Zrozumieć to to
uświadomić sobie, że życie jest całkowicie chwilowe, że nie istnieje ani stałość, ani pewność oraz że
nie istnieje "ja", które można by chronić.
Jedyną prawdziwą przyczyną tego, że ludzkie życie może być całkowicie irytujące i frustrujące, jest
nie to, że istnieją fakty zwane śmiercią, bólem, strachem czy głodem. Szaleństwo polega na tym, że
gdy te fakty są obecne, to krążymy, drżymy, skręcamy się i wirujemy, próbując wydobyć "ja" z
doświadczenia. Udajemy, że jesteśmy jak ameby i próbujemy chronić się przed życiem poprzez
rozdwojenie się. Zdrowie, całość, integralność leżą w uświadomieniu sobie, że nie jesteśmy
podzieleni, że człowiek i jego obecne doświadczenie są jednym i że żadne oddzielone "ja" czy
umysł nie mogą być znalezione.
Gdy poczucie, że jestem odseparowany od mego wrażenia, utrzymuje się, jest też zamęt i
pomieszanie. Z tego powodu nie ma ani świadomości, ani zrozumienia doświadczenia, a zatem
żadnej realnej możliwości jego asymilacji. By zrozumieć tę chwilę, nie mogę próbować być
oddzielony od niej, muszę być świadomy jej całym moim istnieniem... By zrozumieć muzykę,
musisz jej słuchać. Lecz jeśli myślisz: "Słucham muzyki", to nie słuchasz. By zrozumieć radość lub
strach, musisz być w pełni i niepodzielnie ich świadom. Tak długo, jak nadajesz im nazwy, mówiąc:
"Jestem szczęśliwy" lub "Obawiam się", nie jesteś ich świadom.
Nawet w chwilach wyraźnej samoświadomości "ja", którego jesteśmy świadomi, jest zawsze jakimś
szczególnym uczuciem bądź wrażeniem napięciem mięśniowym, ciepłem lub zimnem, bólem lub
irytacją, oddechem bądź pulsowaniem krwi. Nie ma nigdy wrażenia tego, co je odbiera, tak jak nie
ma sensu ani możliwości odczucia zapachu swego nosa czy pocałowania własnych ust.
Z nadciągnięciem bólu, czy to fizycznego, czy emocjonalnego, faktycznego czy też oczekiwanego,
rozpoczyna się rozszczepienie i zataczanie kręgów. Jak tylko jasne staje się, że "ja" nie ma
możliwości ucieczki od rzeczywistości chwili obecnej, gdyż "ja" nie jest niczym poza tym, co wiem
teraz, to cały ten wewnętrzny zamęt musi się zatrzymać. Nie zostaje żadna inna możliwość oprócz
bycia świadomym bólu, strachu, nudy czy żalu w ten sam zupełny sposób, jak jest się świadomym
przyjemności. Ludzki organizm ma najcudowniejsze moce adaptacyjne do fizycznego i
psychologicznego bólu. Lecz mogą się one w pełni ujawnić tylko wtedy, gdy ten ból nie jest stale
wzmacniany przez wewnętrzne wysiłki uwolnienia się od niego, odseparowania "ja" od uczucia. Ten
wysiłek tworzy stan napięcia, od którego ból się rozrasta. Lecz kiedy to napięcie znika, umysł i ciało
zaczynają wchłaniać ból, tak jak woda reaguje na podmuch czy cięcie.
Jeśli jesteś świadomy strachu, to zdajesz sobie z niego sprawę, ponieważ uczucie to jest tobą,
ucieczka jest więc niemożliwa. Dostrzegasz, że nazywanie tego "strachem" mówi ci o tym niewiele
bądź też nic, gdyż porównanie i nazywanie opiera się nie na przeszłym doświadczeniu, lecz
pamięci. Nie masz wyboru, jak tylko być świadomym go całym swym istnieniem jako zupełnie
nowego uczucia. W rzeczy samej każde doświadczenie jest w tym sensie nowe i w każdej chwili
naszego życia tkwimy pomiędzy nowym a nieznanym.
Czasami, gdy opór zanika, ból po prostu odchodzi lub zmniejsza się do łatwo znośnego
pobolewania. Innym razem pozostaje, lecz brak oporu wywołuje taki nieznany sposób odczuwania
bólu, że trudno go opisać. Ból przestaje być problemem. Czuję go, lecz nie ma konieczności, by się
od niego uwolnić, gdyż odkrywam, że ból i wysiłek, by się od niego oddzielić, są tym samym.
Pragnienie wydostania się z bólu jest bólem; nie jest to reakcja "ja" różnego od bólu. Gdy to
odkryjesz, pragnienie ucieczki "łączy się" z samym bólem i zanika.
Przestaniesz czuć się wyizolowany, gdy rozpoznasz na przykład, że nie masz wrażenia nieba ty
jesteś tym wrażeniem... Człowiek musi odkryć, że wszystko, co widzi w naturze wilgotne obce
uczucie świata głębin oceanicznych, nieużytki lodu, bagniste gady, pająki i skorpiony, pustynie
martwych planet mają swe odpowiedniki w nim samym.
Można próbować racjonalnej, opisowej filozofii wszechświata, tylko założywszy, że jest się od
niego całkowicie oddzielonym. Lecz jeśli ty i twoje myśli są częścią tego wszechświata, nie możesz
stanąć na zewnątrz nich, by je opisać... Tak jak filozof próbuje stanąć na zewnątrz siebie i swych
myśli, tak samo, jak dostrzegliśmy, zwykły człowiek próbuje stać na zewnątrz siebie, swych emocji
i wrażeń, swych uczuć i pragnień. Rezultatem tego jest przeogromny zamęt i błądzenie, którym
odkrycie jedności umysłu musi położyć kres.
Jaka jest różnica pomiędzy "mną" a "mechanizmami mentalnymi", świadomymi bądź
nieświadomymi? Kto jest poruszany przez te procesy? Odczucie, że ktokolwiek jest motywowany,
pochodzi od trwającej iluzji "ja". Prawdziwy człowiek, "organizm w związku ze wszechświatem",
jest tą nieświadomą motywacją.
Łatwo dostrzec, że większość czynów, które konwencjonalna moralność nazywa "złymi", pochodzi
z podzielonego umysłu. O wiele większa część tych czynów wywodzi się z nadmiernych pragnień,
pragnień rzeczy, które nie są w najmniejszym stopniu konieczne dla zdrowia umysłu i ciała,
przyznając, że "zdrowie" jest pojęciem względnym. Takie odległe i niezaspokojone pragnienia mają
miejsce, ponieważ człowiek eksploatuje swoje apetyty, by zapewnić swemu "ja" poczucie
bezpieczeństwa.
Tak długo, jak istnieje motyw stania się kimś, tak długo, jak umysł wierzy w możliwość ucieczki od
tego, czym jest w tej chwili, tak długo nie ma wolności. Cnoty będzie się szukać z dokładnie tego
samego powodu co występku, a dobro i zło będą następować po sobie kolejno, jak przeciwne
bieguny tego samego okręgu.
Oczywiście brzmi to tak, jak gdyby było najbardziej nieszczęsnym fatalizmem przyznanie się, że
jestem tym, kim jestem, i że niemożliwa jest jakaś ucieczka czy podział. Wydaje się, że jeśli
obawiam się, to "utknąłem" w strachu. Lecz faktycznie jestem uwiązany do strachu o tyle, o ile
próbuję od niego uciec. Z drugiej strony, gdy nie próbuję uciekać, odkrywam, że nie ma w czym
"utknąć", nie ma niczego stałego w rzeczywistości tej chwili. Gdy jestem świadom tego uczucia bez
nazywania go "strachem", "niedobrym", "negatywnym" itd., to zmienia się ono natychmiast w coś
innego, a życie posuwa się swobodnie do przodu.
Miłość jest porządkującą i jednoczącą zasadą, która czyni świat wszechświatem, a rozproszone
masy społecznością. Jest samą esencją i cechą umysłu i manifestuje się w działaniu, gdy umysł jest
całością.
Tak naprawdę nie ma nic bardziej nieludzkiego niż ludzkie związki oparte na moralności. Gdy
człowiek daje chleb, aby być dobroczynnym, żyje z kobietą, by być wiernym, je z czarnym, by nie
mieć uprzedzeń, i odmawia zabijania, by być pokojowym, to jest zimny jak kłoda. Faktycznie nie
widzi on drugiej osoby. Tylko trochę mniej chłodna jest życzliwość wypływająca z litości, która
działa, by usunąć cierpienie, gdyż uważa jego widok za obrzydliwy. Lecz nie ma przepisu na
wytworzenie autentycznego ciepła miłości; ona nie może być skopiowana. Nie możesz jej sobie
wmówić albo wzbudzić przez wytężanie emocji czy też przez uroczyste poświęcenie się służbie
ludzkości. Każdy ma miłość, ale ona może ujawnić się tylko wtedy, gdy jest się przekonanym o
niemożliwości i frustracji wynikających z prób pokochania się. Z kolei to przekonanie nie przyjdzie
przez potępienie, przez nienawidzenie siebie, przez wyzywanie miłości siebie, na czym świat stoi.
Przychodzi ona tylko przez świadomość, że nie ma się "ja", które można by kochać.
Teraz jasne powinno być, że życie wieczne jest uświadomieniem sobie, że teraźniejszość jest jedyną
rzeczywistością oraz że przeszłość i przyszłość mogą być odróżnione od niej tylko w
konwencjonalnym sensie. Ta chwila jest "bramą niebios", "prostą i wąską ścieżką prowadzącą do
życia", gdyż nie ma na niej miejsca na oddzielone "ja"... Świadomość życia wiecznego pojawia się,
gdy ostatni ślad pomiędzy "ja" i "teraz" zanikł gdy jest tylko owe "teraz" i nic poza tym.
Bojaźliwy umysł zamyka to okno z hukiem oraz milczy i nie rozważa tego, czego nie wie, ażeby
paplać więcej o tym, co myśli, że wie. Wypełnia nieznane przestrzenie czczym powtarzaniem tego,
co do tej pory zbadał. Lecz otwarty umysł wie, że nawet odrobina zbadanych terytoriów nie została
w ogóle poznana, lecz jedynie zaznaczona i zmierzona tysiące razy. A fascynująca tajemnica tego,
co zaznaczamy i mierzymy, musi nas w końcu "porazić", aż umysł przestanie wirować i gonić za
własnymi procesami i stanie się świadomy tego, że bycie w tej chwili jest czystym cudem.