SARAH WEST
Przytul mnie
(Przełożyła: Barbara Gentkowska)
Rozdział 1
Laine zobaczyła ich w bramie parku. Zacisnęła kurczowo palce na
brzegu ławki, była bardzo zdenerwowana. Mężczyzna miał na sobie
obszarpane dżinsy i wypłowiały podkoszulek. Był wysoki. Widziała go
kiedyś na zdjęciu. Obrzuciła spojrzeniem niesforną, jasnobrązową
czuprynę i pociągłą, wyrazistą twarz, ale całą uwagę skupiła na dziecku.
Dziewczynka, trzymając go za rękę, podskakiwała rozradowana,
szczebiocząc i śmiejąc się.
Laine zadrżała. Przez chwilę nie mogła złapać oddechu. Ileż to czasu
czekała na ten moment? Miała wrażenie, że przez ostatnie osiem lat - od
chwili, gdy odwróciła się od swego śpiącego dziecka i pośpiesznie
opuściła szpital - czekała na to spotkanie.
Nie powinna tu przychodzić. Nie przypuszczała, że będzie to takie
przykre. Ogarnęło ją uczucie wszechogarniającej pustki. Pragnęła tylko
jednego - nie zemdleć. Kilka szybkich oddechów... Tęsknym wzrokiem
wpatrywała się w twarz dziewczynki okoloną długimi jasnymi lokami,
które spływały aż na ramiona. Nie dostrzegła żadnego podobieństwa do
swojej szerokiej twarzy o wystających kościach policzkowych.
- Tatusiu, jak myślisz, czy będą tam baranki?
Dziecięcy głosik przeszył ją na wskroś. Spojrzała na twarz
mężczyzny. Uśmiechał się z czułością do małej osóbki, a na twarzy miał
wypisaną miłość do dziecka. To głęboko poruszyło Laine.
- Nie wiem kurczaczku. Chyba tak. Ale Rafferty będzie na pewno.
Jego łagodny i przyjemny głos potrącił w niej jakąś głęboko ukrytą
strunę. Jak mogła być zazdrosna o kogoś, kto ubóstwiał swą córkę, kto
wychował ją od niemowlęcia, a w każdą sobotę zabierał ją do zoo w
pobliskim parku? A jednak czuła zazdrość, dotąd obcą jej racjonalnej,
chłodnej psychice.
- Kocham Raffertego! Tatusiu, czy możemy wziąć taką owieczkę do
domu?
- Wiesz, że nasi sąsiedzi nie byliby tym zachwyceni. A poza tym nie
mamy dość trawy, żeby ją wykarmić.
- Przecież moglibyśmy kupować dla niej jedzenie. Tak bardzo
chciałabym mieć owieczkę.
- Obawiam się łobuziaku, że Fruitcake musi ci wystarczyć.
- Tylko Fruitcake?
Właśnie ją mijali. Ogarnęło ją przerażenie. Czuła, że nie może
pozwolić im tak po prostu odejść. Jedno spojrzenie to za mało. Musi ją
poznać, mówić do niej, dotknąć, przytulić... Zupełnie nie zdając sobie z
tego sprawy wstała i poszła za nimi. Nie była to świadoma decyzja, po
prostu - impuls.
Pamiętała, że Agencja Adopcyjna starała się za wszelką cenę, aby
Laine uniknęła tego spotkania.
Czuła się teraz tak, jakby traciła cząstkę samej siebie. Stara rana,
którą czas prawie uleczył, otworzyła się na nowo. Jake Bennington -
dobrze znała to nazwisko, podobnie jak imię dziewczynki, Abigail -
pokazał karnet i oboje weszli na dziedziniec.
Mała z okrzykiem zachwytu podbiegła do dwóch nowo narodzonych
jagniąt, łapczywie ssących mleko swej matki.
Laine jak automat szła za nimi.
- Czyż nie są śliczne...?
W głosie Abby słychać było radość ośmioletniego dziecka z
poznania czegoś nowego.
- Oczywiście. Są też bardzo delikatne.
Jake przykucnął obok córeczki i ostrożnie gładził jedno z jagniąt.
Poczuła do niego niechęć, nie wiadomo dlaczego.
- Ja też mogę...?
- Ostrożnie, kochanie. Nie przestrasz ich.
Dwie głowy, mężczyzny i dziecka, pochyliły się nad zwierzątkami.
Nie było między nimi miejsca dla nikogo obcego.
Laine dyskretnie otarła łzy i w końcu posłuchała głosu rozsądku. Nie
można tego przedłużać! Zebrała się resztką sił i odeszła.
Przez cały weekend walczyła sama ze sobą. Przyjechała do
Burchester, by odnaleźć córkę. Teraz jednak musi wyjechać.
Ze znalezieniem pracy i mieszkania nie będzie problemu. Na
wykwalifikowanych księgowych z praktyką zawsze jest zapotrzebowanie.
Jednak wciąż nie mogła się zdecydować. Jeśli teraz wyjedzie, straci
z Abby wszelki kontakt. Gdyby tu została, mogłaby ją czasami widywać.
Wiedziała, do której szkoły chodzi, mogłaby ją obserwować na boisku i
gdy wraca do domu. Po prostu - przelotne spojrzenia, które dają spokój jej
zgłodniałej duszy. Mogła też widzieć jak dorasta, wychodzi za mąż...
Nie, to tylko przedłużyłoby jej cierpienie! Chyba lepiej nie wiedzieć
co się dzieje z dzieckiem, lepiej go nigdy więcej nie widzieć.
Jak rozsądna i opanowana była wtedy, gdy podejmowała tę decyzję!
Jednak później nastąpiło to okropne poczucie winy i zrozumienie, że
porzuciła coś bardzo cennego!
Przez lata trudnych studiów, pod lawiną faktów i cyfr, starała się
zapomnieć o dziecku. Jednak kiedy nieoczekiwanie pojawiła się
możliwość odszukania córki, skorzystała z niej bez wahania. Teraz właśnie
zbiera owoce tej decyzji.
Ranek przyniósł ulgę. Przez kilka godzin nie będzie miała czasu, by
dręczyć się myślą o trudnych sprawach. Musiała wstać i pojechać do
centrum Burchester - do Victorian Mansion - gdzie mieściło się biuro jej
szefa.
Gdy weszła do swego pokoju, czekała na nią wiadomość. Miała
spotkać się ze swym współpracownikiem Rogerem Prentice. Miał
pięćdziesiąt lat, ale był uosobieniem energii. W ciągu ostatnich dni przejął
na siebie prawie cały ciężar bieżących spraw. Jego gabinet był jak zwykle
zawalony stosem papierów piętrzących się dosłownie wszędzie.
- Całkiem cię zasypało! - krzyknęła na powitanie. - Jak sobie z tym
dajesz radę?
Odwzajemnił się zdawkowym uśmiechem.
- Nie narzekam. Siadaj.
Usiadła na wolnym krześle, zakładając nogę na nogę. Miała na sobie
kremową, płócienną spódniczkę, którą włożyła korzystając z ciepłego
wiosennego dnia. W połączeniu z zieloną bluzką tworzyła zestaw bardzo
kobiecy.
- W piątek po południu, gdy ciebie już nie było, odebrałem telefon.
- Byłam u Jacksona - wtrąciła szybko.
- Wiem. Umówiłem cię z klientem na dzisiejsze popołudnie. Chyba
jesteś wolna...?
- Nie ma sprawy, choć mam mnóstwo innej roboty. Do środy mam
oddać sprawozdanie podatkowe dla Jacksona.
- Ta sprawa to tylko wstępna rozmowa. Facet nazywa się Jake
Bennington. Ma w okolicy kilka klubów odnowy biologicznej.
Laine przełknęła ślinę. Poprzez szum w uszach usłyszała swój
własny głos.
- Ma tu przyjść?
- Tak. Chce, byśmy udzielili mu porady w sprawach finansowych.
Chodzi o przelew gotówki. Ma z tym jakieś problemy, a ty jesteś
specjalistką w pożyczkach. Zajmiesz się nim, dobrze?
Wstała. W głowie miała zamęt. Nie wiedziała, co ma myśleć. Była
zdecydowana wyjechać, a tu sam los postawił na jej ścieżce Jake'a
Benningtona.
- Dzięki ci, Roger. Oczywiście, spotkam się z nim.
Zupełnie oszołomiona wróciła do swego gabinetu i ciężko opadła na
fotel. Patrzyła niewidzącym wzrokiem na zaśmiecone biurko.
Jake Bennington! Stanął przed nią jak żywy: wysoki, szczupły,
mocny. Człowiek, na którym można się oprzeć. Był idealną reklamą
systemu odnowy biologicznej, którą propagował.
Huśtając się na krześle myślała, że będzie teraz dla niego pracować.
Oczywiście!
Wszystko, co miała zrobić, to spotkać się z nim i zająć jego sprawą:
uczciwie, logicznie, profesjonalnie. Jest po prostu jednym z klientów.
Kiedy punktualnie o trzeciej zjawił się w jej pokoju, musiała
przywołać cały swój chłodny profesjonalizm, by spokojnie go przywitać.
Wyglądał inaczej niż wtedy, w parku. W nieskazitelnym, szarym
garniturze mógłby być przykładem eleganckiego businessmana.
Promieniował jakąś tajemniczą siłą i męskością.
- Miło mi pana poznać, panie Bennington.
- Panna Tyson, prawda? Mam nadzieję, że dobrze wymawiam pani
nazwisko - wyciągnął rękę. - Dzień dobry.
Laine odniosła wrażenie, że znają się od lat. Ku swemu zdziwieniu
zobaczyła w jego oczach iskierki sympatii.
- Witam pana! Może filiżankę herbaty?
Jego uśmiech przyprawił ją o przyśpieszone bicie serca.
- Chętnie. Dziękuję.
- Proszę usiąść. Za moment wrócę.
Zamówiła herbatę, szczęśliwa, że chwilowa przerwa pozwoli jej
odzyskać równowagę.
W tym czasie Jake postawił na podłodze swą wypchaną teczkę i
wydobył z niej plik dokumentów.
- Czy zna pani moją sprawę?
- Chodzi o przelew gotówki?
- Zgadza się. Potrzebuję kolejnej pożyczki, ale bank nie chce mi jej
udzielić bez większej ilości danych i odpowiednich zabezpieczeń.
- Na co pan chce przeznaczyć ten kredyt?
- Chcę wyposażyć klub, który otwieram w przyszłym miesiącu.
- Rozumiem. Ile pan posiada klubów?
- Pięć. Ten będzie szósty.
- A działa pan, jeśli się nie mylę, zaledwie rok?
- Osiemnaście miesięcy. Ma to jakieś znaczenie?
- Za szybko się pan rozwija. To dość powszechny problem.
- No cóż, pani się na tym zna. Co powinienem zrobić w tej sytuacji?
- Proszę dać mi trochę czasu. Zanim udzielę porady, muszę się
zorientować w sprawie, także w banku.
- To brzmi optymistycznie, panno Tyson, ale ja nie mam czasu.
Wierzyciele depczą mi po piętach.
Laine uśmiechnęła się.
- Przystopujemy ich, przynajmniej czasowo. Poczekają, gdy im
powiem, że zgłosił się pan po poradę finansową.
Uśmiechnął się szeroko. Jego pociągłą twarz pokryła siateczka bruzd
i zmarszczek, tworząc interesujący rysunek.
- To już coś! - znowu się uśmiechał.
Zignorowała ten uśmiech. Odpędziła głupie myśli i spróbowała
skupić się na sprawie.
- Chciałbym rozwinąć sieć klubów w miastach na terenie całego
kraju - powiedział zbierając się do wyjścia. - Kultura fizyczna jest
potrzebna. Czy widziała pani któryś z moich klubów?
Laine zarumieniła się. Przypomniała sobie, jak przychodziła do
klubu Burchester, by zdobyć informacje o jego prywatnym życiu, o
miejscach, gdzie najczęściej bywa...
Właśnie tam dowiedziała się o jego sobotnich wizytach w parku.
- Jeśli chodzi o ścisłość, to byłam w jednym z tutejszych klubów -
przyznała. - Wspaniały!
- Świetnie! A inne pani widziała?
Potrząsnęła głową. Jake spojrzał na zegarek.
- Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, moglibyśmy pojechać do
Birmingham. Mam tam dwa kluby. Obydwa są większe od tutejszego.
- Dobrze - Laine nagle zapragnęła odrobiny szaleństwa. Jake patrzył
na nią w taki sposób, że serce zabiło jej szybciej. Taki mały wypad w
interesach, to przecież nic złego - usprawiedliwiała się w myślach. A ze
sprawą Jacksona na pewno zdąży.
- W porządku - podniosła się z krzesła. - Wprawdzie mam jeszcze
mnóstwo pracy, ale skusił mnie pan. Muszę dużo wiedzieć o pańskich
interesach, bym mogła dobrze się nimi zająć.
- Ja zaś muszę wiedzieć wszystko o pani!
Miękko wymówione słowa i ton jego głosu sprawiły, że przeszył ją
dreszcz. Gdy zdejmowała płaszcz z wieszaka, drżały jej ręce. Nie była
przygotowana na takie komplikacje. Ale taki miły, niezobowiązujący
kontakt na płaszczyźnie interesów pozwoli jej nadal widywać córkę, a tego
bardzo pragnęła. Zdecydowała się.
W ostatniej chwili ogarnęła ją panika. Jak mogła osobiście
angażować się w związek z mężczyzną, który był przez osiem lat
opiekunem jej córki?
Jednak odrzuciła te obawy.
- Nie usłyszy pan nic ciekawego, panie Bennington.
- Proszę mi mówić Jake...
Zostawiła sekretarce wiadomość dokąd się wybiera, po czym wyszli.
- Panie Bennington...
- Jake - poprawił, otwierając drzwiczki białego sportowego wozu.
Patrzyła, jak przekręca kluczyk w stacyjce, a potem - gdy silnik
zapalił - jak wrzuca wsteczny bieg.
- Czy jest jakiś powód, dla którego musimy być tacy oficjalni? -
zapytał łagodnie. - Czy nie możemy się bliżej poznać?... Przecież nie jest
to sytuacja: pacjent_lekarz.
- Nie - zaśmiała się z zakłopotaniem. - Zawodowych
przeciwwskazań nie ma, ale mimo wszystko sądzę, że nie jest to zbyt
dobry pomysł.
- Więc będę musiał cię przekonać. Twoja sekretarka nazywała cię
Laine. Czy to skrót od Elaine?
- Nie. Takie imię otrzymałam na chrzcie. Moja matka chciała, żeby
było niezwykłe.
- Podoba mi się, bo pasuje do ciebie.
Jechali autostradą.
“Boże! - myślała gorączkowo. - Nie chcę zostać stroną w trójkącie”.
Myśl o tym, że przybrany ojciec Abby jest kobieciarzem spowodowała, że
poczuła się głupio. Jednak przecież kochał jej dziecko; może należało mu
wybaczyć tę słabostkę?
Włączył radio i w samochodzie rozległ się dźwięk elektrycznych
gitar. Laine oparła się wygodniej i obserwowała szeroką wstęgę autostrady.
Jake zjechał w stronę miasta i włączył się w ruch uliczny. Wjechał w jakąś
uliczkę i zatrzymał wóz przed dużym ośrodkiem.
Uważnie obejrzała szyld nad drzwiami.
- Podobają mi się nazwy, jakie nadajesz swoim klubom.
- “Hygeia”. Pomyślałem, aby wezwać boginię zdrowia!
- Już widzę jak kluby “Hygeia” wyrastają w całym kraju jak grzyby
po deszczu. To dobrze brzmi.
Ośrodek wyglądał wręcz imponująco. Nie miała żadnych
wątpliwości, na co poszły pieniądze. Jeśli przy budowie innych klubów
był tak samo rozrzutny, to nic dziwnego, że miał kłopoty finansowe!
- Pieniędzy tu nie oszczędzano - zauważyła cierpko.
- Nie - powiedział. - Włożyłem w to całego siebie. Inne są
skromniejsze. Pozostałe obiekty wyposażyłem dokonując mało zmian,
chociaż dręczyło mnie, że muszę oszczędzać.
- Trzeba rozwijać interes stopniowo, w miarę jak będzie przynosił
zyski.
- Na pewno będzie! - stwierdził z wiarą.
Sala gimnastyczna wyglądała niczym jakieś rusztowanie z rur i
prętów krzyżujących się we wszystkich możliwych kierunkach. Kiedy
podeszli bliżej, poszczególne elementy zaczęły nabierać sensownych
kształtów. Większość przyrządów była zajęta.
Jake gestem przywołał mężczyznę o wyglądzie emerytowanego
boksera, lekko łysiejącego ze spłaszczonym nosem.
- Jak idzie? - zapytał Jake.
- W porządku, szefie. Wszystko zajęte.
Jake poklepał go po ramieniu.
- Dobra robota, Len.
- Sauny są tam - wyjaśnił Jake. - U góry jest druga sala
gimnastyczna: drabinki, równoważnie, liny, materace. Sporo ludzi woli
tradycyjny rodzaj ćwiczeń.
Mówiąc to zaprowadził ją na górę. Kilku mężczyzn trenowało
szermierkę. Inna grupa ćwiczyła karate czy też judo.
- Wspaniała sala!
- A obok wejścia, widzisz, mamy bufet!
- Zdrowa żywność i żadnego alkoholu?...
- Zgadłaś. Sprzedajemy frytki i różne chrupki. Czy chcesz obejrzeć
pozostałe budynki? A potem pozwolisz zaprosić się na obiad?
Uśmiechał się. Z jego oczu można było wyczytać, że chce nawiązać
z nią bliższy kontakt. Napotkawszy jego wzrok Laine poczuła, że się
rumieni. Ale za chwilę ogarnął ją chłód. Spojrzała na zegarek.
- Czy twoja żona nie czeka na ciebie? - zapytała.
Twarz Jake'a do tej pory tak bardzo ożywiona, w jednej chwili
posmutniała. Schował się jak ślimak do skorupki. Przymknął oczy, a
zmarszczki wokół ust pogłębiły się...
- Moja żona - powiedział oschle - umarła trzy lata temu, ale dobrze,
że mi przypomniałaś. Moja córka jest zawsze taka nieszczęśliwa, jeśli nie
ma mnie w domu wieczorem.
Miała wrażenie, jakby ktoś zdzielił ją obuchem w głowę. Nie
wiedziała o tym! Podczas poszukiwań nie natknęła się na tak istotny
szczegół!
- Jake, tak mi przykro.
Cóż więcej mogła powiedzieć? Wyrazy żalu czy przeprosiny były nie
na miejscu. Nie znała przecież jego żony, a jego samego poznała dopiero
dziś.
- Odwiozę cię.
Był uprzejmy, ale poprzednia swoboda zniknęła bez śladu. Schował
się w sobie, był daleki i chłodny. Podwiózł ją na parking, gdzie stała jej
toyota i pożegnał się.
- Dobranoc Jake. Zadzwonię, gdy będę miała jakieś dane.
- Zadzwoń do domu. Tam mam swoje biuro.
Nawet nie wysiadł z samochodu. Skinął głową, nacisnął pedał gazu i
odjechał. Laine poczuła się jak ukarana. Ale za co?... Pytając o jego
żonę?... A może dostrzegł w jej głosie złośliwość?... Że też nie sprawdziła,
że jest wdowcem! Jednak świadomość tego faktu wywołała w niej
niezwykłe ożywienie. Nie do wiary! A więc miała szansę zostać przybraną
matką swojej córki!
Szybko odsunęła tę pokusę. Czy naprawdę chciałaby zostać żoną
Jake'a, czy kogokolwiek innego?
Z drugiej strony sam los stwarzał jej sytuację, że możliwość bycia z
córką stała się realna! Musi wykorzystać tę szansę. Nigdzie nie wyjedzie.
Bez względu na konsekwencję, pozostaje w Burchester.
Rozdział 2
Zaparkowała wóz i weszła na werandę. Przez drzwi frontowe
wchodziło się wprost do pokoju wypoczynkowego, który zajmował prawie
parter tego niewielkiego domku. Do pomieszczeń na górze prowadziły
małe kręcone schodki. Zaniosła rzeczy do swego pokoju i rzuciła je na
krzesło.
Zeszła na dół. Oparła czoło o chłodną szybę. Słońce właśnie powoli
zachodziło i długi cień wypełniał tę niewielką zamkniętą przestrzeń;
dywan delikatnych, różowo_liliowych kwiatów oświetlały zachodzące
promienie. Laine uniosła głowę, urzeczona tym pięknem.
Nagle roześmiała się sama do siebie. Odwróciła się na pięcie i
podeszła do wielkiej kanapy, stojącej na środku pokoju. Z rozkoszą
zapadła w miękkie, pluszowe poduchy. Wyciągnęła nogi i założywszy ręce
pod głowę, rozkoszowała się błogim odpoczynkiem.
Nie ma się czym przejmować! Miała dom, przynajmniej tak długo,
jak była w stanie spłacać raty. Była szczęśliwa w Burchester. Lubiła swoją
pracę, a dom był inwestycją, którą lata studiów pełnych wyrzeczeń
uczyniły realną. Tak. Z której strony by nie patrzeć, pozostanie w
Burchester miało sens.
W nagłym przypływie energii pobiegła do kuchni. Była głodna.
Wspomnienie obiadu, który odrzuciła, wywołało w niej lekki żal.
No cóż, przeszłości nie zmieni, liczy się tylko jutro! Jutro, które
także może oznaczać bliskie kontakty z córką.
Te marzenia i plany spowodowały bezsenną noc. Nazajutrz ostro
zabrała się do pracy. Uporawszy się z najpilniejszą sprawą Jacksona,
wzięła się za dokumenty Jake'a. Nie było to łatwe. Panował w nich taki
bałagan, że mało kto mógłby się w tym połapać. Zawierały jednakże
wszelkie potrzebne dane. Uporządkowanie tego wszystkiego zajęło jej
środę i czwartek, ale w piątek rano wiedziała już, co zrobić, by uratować
jego interesy.
Sięgnęła po telefon. Przez dłuższą chwilę zastanawiała się, co ma
powiedzieć. Wybierając numer pomyślała, żeby lepiej nie było go w domu,
ale gdy usłyszała w słuchawce kobiecy głos, serce podskoczyło jej do
gardła.
Szybko opanowała się.
- Czy mogę prosić pana Benningtona?
- Niestety, nie ma go w tej chwili. Może coś przekazać?
- Jak mogę się z nim skontaktować? To ważne.
- Niestety, to będzie trudne, bo ma dziś do załatwienia mnóstwo
spraw. A kto mówi?
- Nazywam się Laine Tyson z firmy Prentice and Co. Czy mogłaby
pani przekazać, żeby zadzwonił do mnie? Będę w biurze do wpół do
szóstej.
- Oczywiście, proszę pani. Powinien wrócić do tego czasu.
- Dziękuję. Do widzenia.
“Kim była ta kobieta? - myślała zdenerwowana. - Prawdopodobnie
gospodyni. Przecież potrzebował kogoś do sprzątania, do opieki nad Abby,
gdy był nieobecny. Spokojnie! Bądź rozsądna! Denerwować się tylko
dlatego, że kobieta odebrała telefon!” Właściwie, co to ją mogło
obchodzić? Jednak nie była w stanie ukryć niepokoju nawet sama przed
sobą, więc zanim około piątej zadzwonił telefon, siedziała jak na
szpilkach.
- Pan Bennington! - oznajmiła sekretarka.
- Słucham!
- Laine, właśnie dowiedziałem się, że dzwoniłaś.
Z ulgą wsłuchiwała się w jego głos. Było w nim odprężenie i
przyjaźń. Odetchnęła z ulgą i zaczęła mówić, o co chodzi.
- ...Więc jak widzisz, musimy się zobaczyć i to jak najszybciej. Czy
będzie to możliwe dziś po południu, czy musimy czekać do poniedziałku?
- A może spotkamy się dziś wieczorem lub w czasie weekendu? Czy
ci to odpowiada?
Ogarnęła ją fala gorąca.
- Oczywiście, jeśli to tylko możliwe, zawsze idziemy klientowi na
rękę.
- To się nazywa obsługa. Dziś wieczorem, może o ósmej?
- Świetnie. Będę o ósmej.
Odłożyła słuchawkę. Ciekawe, czy Abby będzie już spała? Czy
zobaczę ją?
Znała otoczenie domu, w którym mieszkała jej córka. Przechodziła
tamtędy kilka razy. Miejsce było raczej opustoszałe, więc nie chciała się
tam częściej pojawiać, bez wywołania podejrzeń. Park miejski, to zupełnie
co innego. Właśnie z tego powodu go wybrała, aby ją zobaczyć po raz
pierwszy. Teraz właśnie zobaczy wnętrze tego szacownego domu! Nawet,
jeśli tam nie ujrzy Abby, zawsze będzie mogła przywołać obraz miejsca, w
którym ona przebywa. Wystarczy, że będzie pamiętać ją i JAke'a.
Wzięła się w garść i zajęła się przekopywaniem dokumentów.
Z ulgą zakończyła pracę, zabrała swoje rzeczy oraz papiery Jake'a.
Czuła, że zbliża się nieuniknione.
Ten wieczór będzie kamieniem milowym. Bez względu na to jak się
sprawy potoczą.
***
Podjechała przed dom Jake'a i zatrzymała się przed frontowymi
drzwiami.
Wysiadła, zabierając z tylnego siedzenia jego dokumenty. Nacisnęła
dzwonek. Usłyszała czyjeś kroki i dziecięcy głosik uciszający psa.
Drzwi ostrożnie uchyliły się na tyle, by przez wąską szparę mogło
wyjrzeć dziecko i pies.
Laine przycisnęła do piersi teczkę z dokumentami, zasłaniając się
nimi jak tarczą. Tak chciała porwać małą w stęsknione ramiona i przytulić.
Oczy dziewczynki błyszczały ciekawością, ale uśmiechała się w sposób
wymuszony.
- Dobry wieczór!
- Dobry wieczór! Jestem Laine Tyson. Miałam zobaczyć się z twoim
tatą.
- Abby! - w głębi domu rozległ się ten niezapomniany głos. - Poproś
pannę Tyson! Przecież nie wejdzie, gdy stoisz w drzwiach!
Abby odsunęła się i zawołała psa.
- Fruitcake (Fruitcake - tort owocowy), do nogi!
Laine uśmiechnęła się. Napięcie, które do tej pory odczuwała,
zelżało. A więc to była Fruitcake! Od razu było widać czemu ten piesek
zawdzięcza swoje imię. Jego piękną, kremową sierść niemal na całym
ciele zdobiły małe brązowe plamki.
Abby miała na sobie błękitną nocną koszulkę w różowe króliczki i
włosy związane gumką. Drobne paluszki wyglądały z puszystych
domowych kapci. Pachniała mydłem i talkiem.
Laine podniosła wzrok na Jake'a stojącego parę kroków dalej.
- Dobry wieczór, Jake.
- Witaj. Abby, teraz, gdy już zobaczyłaś pannę Tyson, możesz iść do
łóżka. Za pięć minut przyjdę powiedzieć ci dobranoc.
- Czy muszę? - Abby zamknęła drzwi.
- Musisz, naprawdę. Mamy z panną Tyson dużo pracy. No, marsz na
górę!
- No dobrze - Abby uśmiechnęła się grzecznie. - Dobranoc.
- Dobranoc, Abby. Bardzo się cieszę, że cię poznałam.
Gdyby wiedzieli jak bardzo.
Oboje patrzyli na dziecięcą figurkę wdrapującą się wraz z
nieodstępną Fruitcake po schodach. Jake odwrócił się do Laine.
- Proszę dalej. Daj te papierzyska. Nie sądziłem, że jest tego tak
dużo. Jeszcze płaszcz...
- Dziękuję.
Zdjęła jasny, lekki prochowiec i podała Jake'owi.
Miała na sobie swoją ulubioną letnią sukienkę z długimi rękawami.
Wiedziała, że ta żółtobrązowa tonacja odbija się złotym światłem w jej
włosach, a szeroka, powiewna spódnica podkreśla szczupłość talii i nóg.
Szeroki brązowy pasek i długie kolczyki z tygrysiego oka dopełniały
całości.
Jake zaprowadził ją do salonu urządzonego wygodnie i ze smakiem,
chociaż meble i dywan wyglądały na nieco podniszczone. Łagodne
odcienie zieleni i błękitu tworzyły atmosferę miłego chłodu i zachęcały do
wypoczynku. Kominek i wiśniowe lampy dodawały ciepłego blasku.
- Może drinka? Szkocka, brandy czy sherry?
- Jeśli można, poproszę brandy z imbirem.
Jake podszedł do baru. Gdy przygotowywał drinki, przyglądała się
jego wysokiej, szczupłej postaci, szerokim barkom i wąskim biodrom.
Tym razem miał na sobie spodnie od dresu i białą koszulkę gimnastyczną.
Wzięła szklaneczkę z napojem i uśmiechając się podniosła do ust.
- Na zdrowie!
Jake upił nieco i odstawił szklaneczkę.
- Pójdę sprawdzić, czy Abby jest w łóżku. Zaraz wracam.
Laine uśmiechnęła się z przymusem.
- Jest cudowna. Musisz być z niej bardzo dumny.
- I jestem.
Gdy wyszedł, zacisnęła drżące dłonie na szklance, przymknęła oczy
usiłując powstrzymać łzy cisnące się do oczu. Musi wziąć się w garść,
inaczej nic z tego nie będzie.
To nic! To przecież pierwszy raz! Pierwszy raz może rozmawiać ze
swoim dzieckiem, które kiedyś musiała zostawić. Następnym razem
będzie łatwiej. Szczęście, że Jake wyszedł. Przynajmniej miała czas, by się
uspokoić, opanować wzruszenie.
Dopiła drinka i otarła oczy.
- Za mocne?
- Troszeczkę - z ulgą chwyciła się tego pomysłu. - Nie powinnam pić
tak szybko.
Jake uśmiechnął się.
- Widzę, że prawie skończyłaś. Zrobić ci jeszcze?
- Nie, dziękuję. Chyba mam dość.
Wziął swoją szklankę i dopił zawartość.
- No to bierzemy się do pracy. Chodźmy do mojego gabinetu. Wezmę
papiery.
Przeszli do niewielkiego pokoju, w którym stało biurko, parę krzeseł
i półki z książkami.
- Ciekawy jestem, co takiego wymyśliłaś - powiedział, gdy usiedli.
W ciągu następnej godziny Laine omawiała swoje wyliczenia. W
końcu przeszła do wniosków.
- Jake, nie możesz pozwolić sobie na taką pożyczkę. Nie będziesz w
stanie spłacać kredytu. Pochłonie to większość twoich dochodów. Nie jest
to rozsądne!
Jake wstał i zaczął nerwowo chodzić po pokoju.
- Nie zgadzam się. Mam już ziemię i budynki. Jeśli nie wykorzystam
tego, będę płacił czynsz i podatek za nie.
- To prawda, ale możesz zrobić z tych pomieszczeń tradycyjne sale
gimnastyczne i wyposażać je w nowy sprzęt w miarę osiągania zysku. W
tym czasie skoncentruj się na zwiększeniu dochodów z dotychczasowych
obiektów.
Zamyślony Jake nadal przemierzał pokój. Laine zamarła, nie chciał
przyjąć jej rozwiązania. Jego firma może upaść. “Moja rada ci nie w smak
- myślała ze złością - a nikt inny lepszej ci nie udzieli. Rób, co chcesz.
Mnie to nie obchodzi.”
Ale obchodziło ją. Nawet bardzo. Nie tylko z tego powodu, że
wszystko co dotyczyło Jake'a, dotyczyło również Abby, ale dlatego, że
chciała stać się częścią ich życia. Jeśli Jake odrzuci jej ekspertyzę, odrzuci
również ją.
Przestał chodzić po pokoju.
- Nie podoba mi się twoje rozwiązanie - powiedział szorstko. - Ale
“nie po to trzymam psa, by samemu szczekać” - jak to się mówi. Zrobię
tak, jak zaproponowałaś.
Uśmiechnął się, a ona odetchnęła z ulgą.
- To dobrze. Z mniejszą pożyczką nie powinno być trudności.
- Więc postanowione. Napijesz się jeszcze?
- Nie powinnam. Jadę samochodem.
- Więc może kawy? Zostaw to wszystko i chodźmy do salonu.
Laine położyła papiery na biurku, zabierając tylko swoje notatki.
- Usiądź. Zaraz zrobię kawę.
W chwilę później na stoliku obok kominka bulgotał ekspress do
kawy. Pojawiły się dwie filiżanki, śmietanka, cukier i herbatniki.
Jake wyciągnął się w fotelu, uśmiechając się do niej jak aktor
filmowy.
- Powiedz, jak to się stało, że taka piękna kobieta została doradcą
finansowym?
- A co ma jedno z drugim wspólnego? Zawsze lubiłam matematykę,
mam ścisły umysł. Pomyślałam, że szkoda go marnować. Poza tym to
dobry zawód. Mój ojciec pracuje w księgowości w wielkiej firmie i to on
podsunął mi myśl o studiach. Chciał, abym była lepsza niż on.
- I udało ci się. Twoi rodzice mieszkają tutaj?
- Nie, mieszkają w Surrey, na południe od Londynu. Teraz rzadko ich
widuję.
- Brakuje ci ich?
- Czasami, choć nie byliśmy zżyci...
W przeciwnym wypadku nigdy by nie nalegali, żeby porzuciła swoje
dziecko, bez względu na nią samą i jej odczucia. Gdyby ojciec chciał ją
przyjąć oraz dziecko wtedy, gdy robiła maturę, a potem zdawała egzaminy
na pierwszy rok College'u... Wtedy na pewno poradziłaby sobie. Ale nie
dali jej szansy. Ojciec postawił ultimatum: albo odda dziecko do adopcji,
albo wyrzucą ją z domu i będzie musiała żyć z zasiłku dla bezrobotnych.
W wieku siedemnastu lat takie ultimatum jest wyrokiem!
Ekspress przestał bulgotać i Jake pochylił się, by napełnić filiżanki.
- Śmietanki?
- Odrobinę i bez cukru.
- Poczęstuj się herbatnikiem.
- Dziękuję. A gdzie są twoi rodzice? - zapytała.
- Są za granicą. Ojciec jest wykładowcą na uniwersytecie w
Kanadzie.
- To dlatego ty też byłeś kiedyś naukowcem?
Laine przełknęła ślinę. Jak mogła tak się wygadać! Uśmiechnęła się
niewyraźnie.
- Bringstone to plotkarska mieścina. Wiem, że zanim zająłeś się
Klubami Odnowy, wykładałeś historię współczesną.
Przecież mogła trafić na tę wiadomość przypadkiem. Nie mógł
podejrzewać, że celowo zbierała o nim informacje, a w Biurze
Adopcyjnym powiedziano jej o nowych rodzicach jej dziecka.
- To prawda - uśmiechnął się w sposób, który Laine przyprawił o
drżenie. - Nie wyglądam na naukowca?
- Wyglądasz. Masz inteligentną twarz.
- Dzięki! Rzeczywiście, studiowanie bawiło mnie i byłem nawet
niezłym historykiem, ale wykłady śmiertelnie mnie nudziły. Trzymałem
się tego, póki żyła moja żona, ale po jej śmierci postanowiłem zmienić styl
życia. Potrzebowałem czegoś bardziej aktywnego, gdzie mógłbym się
sprawdzić jako przedsiębiorca. Stąd Kluby Odnowy.
Laine zdobyła się na odwagę. Musi porozmawiać o jego byłej żonie.
- Powiedz mi, dlaczego ona umarła?
- Umarła na raka - powiedział szorstko. - Powinniśmy się byli tego
spodziewać. Krótko po naszym ślubie była operowana, ale myśleliśmy, że
kuracja jest zakończona.
- Potem urodziła się Abby...? - Laine wstrzymała oddech.
- Abby nie jest naszym dzieckiem. Żona moja była tak nieszczęśliwa,
że nie może mieć dzieci, że zdecydowaliśmy się na adopcję. Wzięliśmy ją,
gdy miała dwa tygodnie. Kocham ją jednak jak własną córkę.
Ciekawe, jak by zareagował, gdyby powiedziała mu prawdę: “ona
jest moja!” Te słowa dźwięczały jej w głowie, ale nie odważyła się
powiedzieć ich głośno. Zamiast tego, z bólem wyszeptała:
- Rozumiem.
- Ciężko jest samotnie wychowywać dziecko, ale kochałem moją
żonę i nie mogę zdobyć się na to, by ktoś zajął jej miejsce.
“To wiele wyjaśnia” - myślała Laine upijając z filiżanki duży łyk
kawy.
- Jak sobie radzisz?
- Pani Foale, z którą rozmawiałaś, spędza z nią większość czasu. Jest
wdową i mieszka z córką. Od poniedziałku do piątku po południu mieszka
u nas. W weekendy jest u córki, która właśnie wtedy potrzebuje kogoś do
dzieci. Układ ten działa nieźle.
Więc to nie przyjaciółka! Słysząc, co mówił o wprowadzeniu kogoś
innego na miejsce zmarłej żony, nie była tym zdziwiona, jednak mimo
woli ulżyło jej.
- Biedna kobieta - Laine skryła swoje prawdziwe uczucie pod maską
sympatii. - Czy ona ma coś w życiu dla siebie?
Jake zmarszczył brwi.
- Ona lubi zajmować się dziećmi. Poza tym w weekendy wyjeżdża z
rodziną za miasto, nie jest więc żadną męczennicą - dodał.
Na jej delikatnej twarzy pojawił się rumieniec, gdy zdała sobie
sprawę, że okazała się malkontentką.
- Przepraszam - szepnęła - nie chciałam krytykować. Po prostu
zdziwiło mnie, że spędza cały swój czas zajmując się cudzymi dziećmi.
- Wielu ludzi to robi. Ja na przykład nie rozumiem, jak matka Abby
mogła porzucić swoje dziecko? Jaką osobą musiała być? Samolubną babą
bez serca!
Laine zdrętwiała. Nigdy nie przypuszczała, że ktoś może ją oceniać
w ten sposób. Tępo wpatrywała się w filiżankę zaciśniętą w dłoniach.
Zmusiła się jednak, by powiedzieć:
- A jeśli ona była młoda i nie miała innego wyjścia?
Jake żachnął się.
- Zawsze jest jakieś wyjście. Ta dziewczyna zdecydowała się
porzucić dziecko, które tak nieodpowiedzialnie urodziła. Nie była
zamężna, ale co z tego?
Jej zesztywniałe wargi ledwie wymówiły słowa:
- Może nie powinniśmy sądzić jej zbyt ostro. Nie znamy wszystkich
okoliczności.
Dziękowała teraz niebu, że nie wyznała prawdy. Czuła jednak
wielką potrzebę usprawiedliwienia tego postępku. Chciała, żeby Jake
pomyślał nieco łagodniej o tamtej dziewczynie. Niestety, nie było to
możliwe. Jeśli chce go widywać, musi zachować swoją tajemnicę. On
nigdy nie może dowiedzieć się prawdy. W pewnym momencie
zorientowała się, że Jake ją uważnie obserwuje. Zdobyła się na desperacką
odwagę, by wytrzymać to spojrzenie.
- Powinieneś być jej wdzięczny chociaż za to urodzenie, inaczej nie
miałbyś Abby.
- No tak. Ale nie mogę przejść do porządku dziennego nad faktem,
że ktoś porzuca swoje dziecko.
- Ona nie porzuciła, ale oddała je. Wam.
Wzruszył ramionami.
- W tej sprawie jesteśmy najwyraźniej odmiennego zdania. Jeszcze
kawy?
Zapomniała o swojej filiżance. Szybko dopiła resztki i podała ją
Jake'owi.
- Czy Abby wie, że jest adoptowana? - wykrztusiła z siebie.
Może nie powinna kontynuować tego tematu, ale musiała się
dowiedzieć, czy Abby była świadoma, że ma gdzieś naturalnych rodziców:
matkę, ojca...
Nadal trudno było jej myśleć o ojcu Abby; mężczyźnie, który ją
zostawił w tak trudnym momencie.
Jak mogła być aż tak naiwna, aby sądzić, że atrakcyjny,
dwudziestodziewięcioletni mężczyzna nie jest żonaty, i że jest naprawdę
zakochany w niedojrzałym siedemnastoletnim podlotku? Ale wówczas
była tak zadurzona, że wierzyła we wszystko. Po prostu oddała całą siebie,
aż do zatracenia. Tak, jak tylko młodość potrafi to robić. Ufała Peterowi
we wszystkim, nawet jeżeli chodziło o środki zapobiegawcze.
Wspomnienie jego twarzy wykrzywionej złością, gdy dowiedział się, że
jest w ciąży, pozostanie jej na zawsze w pamięci.
- Pozbądź się tego - powiedział wówczas.
- Peter! - wykrzyknęła w zdumieniu. - Nie chcesz naszego dziecka?
Po prostu pobierzemy się wcześniej niż planowaliśmy, to wszystko.
- Mówię ci, Laine, pozbądź się dziecka. Albo koniec z nami.
- Ale... Nie mogę! Czy ty tego nie rozumiesz? Nie mogę zabić
naszego dziecka! Czy naprawdę nie możemy się pobrać?
- Oczywiście, że nie. Ty idiotko! - Laine z przerażeniem patrzyła, jak
uprzejmy, troskliwy, kochający mężczyzna zmienia się w zwierzę. - Jestem
żonaty, więc jak mogę się z tobą ożenić? Laine, jeśli chcesz mieć tego
bachora, z nami wszystko skończone.
- Już jest skończone - powtórzyła tępo. Jak mogłaby jeszcze go
kochać, ufać mu?
Cichy głos Jake'a nagle przerwał wspomnienia.
- Tak. Abby wie o tym.
Wróciła do rzeczywistości. Drżącą ręką podniosła filiżankę do ust.
- Powiedzieliśmy jej, gdy była dostatecznie duża. Nie chcieliśmy, by
dowiedziała się od “pokątnych życzliwych”. Wie, że bardzo jej
pragnęliśmy i że ją kochamy... I ja ją kocham, bardzo.
- Czy ona myśli czasami o swojej prawdziwej matce?
- Nie sądzę. Nigdy o niej nie mówi. Po śmierci Jane dość szybko
doszła do siebie, więc myślę, że niczego jej nie brakuje.
- Musi jej brakować matki.
- Być może, ale pani Foale jest naprawdę wspaniałą opiekunką.
Ton jego głosu wskazywał, że temat został wyczerpany, więc dopiła
kawę i zaczęła zbierać się do wyjścia.
- Muszę iść. Daj mi znać, kiedy będziesz rozmawiał z dyrektorem
banku. Oczywiście, jeśli sobie życzysz, abym była przy tym.
- Dobrze - podniósł się z fotela. - Dziękuję, Laine. Doceniam twoją
pracę. Będę z tobą w kontakcie.
Dopomógł jej włożyć płaszcz i podał dokumenty. Odprowadzając ją
do drzwi, był zamyślony. Gdy je otworzył, czuła, że się waha. Mogłaby
przysiąc, że zastanawiał się nad następnym posunięciem.
- Dobranoc - powiedziała wyciągając rękę. - Dziękuję za dobrą
kawę.
- Cała przyjemność po mojej stronie - uścisnął jej dłoń.
Znów się zawahał, wokół oczu pojawiły się lekkie zmarszczki.
- Może jednak dasz się zaprosić któregoś wieczoru na kolację?
Laine uśmiechnęła się.
- Chętnie - odpowiedziała szczerze.
- We wtorek?
- We wtorek.
- Zostaw mi swój adres. Wpadnę po ciebie.
Wracała do domu w optymistycznym nastroju. Oczywiście nawet nie
kryła tego, że zaproszenie sprawiło jej przyjemność, nie udawała też, że
jest to “zwykłe” zaproszenie.
Jake na pewno sądzi, że to jego magnetyczna osobowość tak na
mnie działa. Dowartościowanie jego męskiego “ego” na pewno mu nie
zaszkodzi. Chociaż, gdyby nie Abby, czy naprawdę tak bardzo zależałoby
mi na spotkaniu z nim?
Nie miała gotowej odpowiedzi na to pytanie.
Rozdział 3
Była już w połowie drogi do furtki, gdy samochód Jake'a zatrzymał
się przed jej domem. Ten mężczyzna zburzył w jej życiu zwykły, chłodny
spokój. Ale tylko przez niego mogła dotrzeć do Abby, swojej córki.
- Co za punktualność!
Uśmiech i podziw, który dostrzegła w jego brązowych oczach
sprawiły, że przez chwilę zabrakło jej tchu.
Musnął palcami pęk szyfonowych róż przypięty do jej paska.
Czerwona wstążka, którą były związane, spływała łagodnie wzdłuż czarnej
aksamitnej spódnicy, która falowała przy każdym jej ruchu.
- Piękne kwiaty. Pozwól, wezmę twoje okrycie.
Głos odmówił jej posłuszeństwa, więc tylko uśmiechnęła się podając
mu pelerynkę ze sztucznego futra. Chociaż dzień był słoneczny i ciepły,
jednak jej lekka bluzeczka z głębokim dekoltem była zbyt lekka na
majowy wieczór. Delikatnie położył futro na tylnym siedzeniu i pomógł jej
wsiąść.
Biała koszula w połączeniu z gustownym krawatem i miękkim
ciemnoszarym garniturem nadawała jego i tak pociągającej
powierzchowności, jakiś dodatkowy urok.
Laine czuła dreszcz podniecenia. Siedząc obok niego w luksusowym
samochodzie była zdenerwowana jak nastolatka na swojej pierwszej
randce. Nie była pewna, czego on właściwie spodziewa się po tej
znajomości.
Przypuszczała, że chodzi mu o mały flirt, bez głębszych zobowiązań.
Sądziła tak na podstawie tego, co mówił o zmarłej żonie. Wszystko czego
pragnęła, to móc czasami widywać Abby.
- Pensa za twoje myśli!
Głos Jake'a wyrwał ją z zamyślenia.
- Nie są tyle warte. - Roześmiała się, kryjąc chwilowe zmieszanie. -
Chociaż może tak. Myślałam o Abby.
- W takim razie są warte więcej - zgodził się z uśmiechem.
- Jak ona się miewa?
- W porządku. Zrobiła na tobie wrażenie?
- Abby i Fruitcake tworzą tak interesującą parę...
Starała się mówić spokojnie, ale głos jej drżał. Zdanie o Abby
wyrwało jej się najzupełniej podświadomie. Po prostu chciała rozmawiać o
córce. Jednak wiedziała, że w ten sposób igra z ogniem. Mogła powiedzieć
więcej niż zamierzała. Szybko zmieniła temat.
- Kiedy będą szczenięta?
- Najprawdopodobniej za parę tygodni. Co z nimi zrobimy, kiedy się
urodzą?
Jego głos brzmiał wesoło, lecz Laine wyczuwała coś innego pod
maską wesołości.
- Nie powinniście mieć z tym kłopotów - stwierdziła. Nagle wpadł
jej do głowy pewien pomysł. - Sama chętnie wezmę jednego -
powiedziała. - Tylko, że nie ma mnie prawie cały dzień w domu... Muszę
to jeszcze przemyśleć.
- Wspaniale. Jeden biedak z głowy! Muszę pozbyć się też innych.
Abby pewnie będzie zrozpaczona.
Jake wjechał na główny parking i wyłączył silnik.
- Carlton jest tuż za rogiem. Znasz tę restaurację?
- Słyszałam o niej, ale nigdy tam nie byłam.
Ujął ją pod ramię i poprowadził w kierunku wejścia. Pasowali do
siebie i tworzyli ładną parę.
- Zadziwiające - podjął rozmowę. - Mężczyźni ustawiają się chyba w
kolejce, żeby cię zaprosić na kolację?
Ton głosu sugerował, że to miało być pytanie zaczepne. Laine nie
wiedziała, jak na nie zareagować.
- Jestem w Burchester dopiero kilka miesięcy.
- Naprawdę? - Na szczęście porzucił dalsze rozważania na ten temat.
- Gdzie przedtem mieszkałaś? W Surrey, z rodzicami?
- Nie. Wyjechałam do Londynu studiować ekonomię i od tego czasu
nie mieszkam w domu. Wynajmowałam mieszkanie w Sydenham.
- A dlaczego przeprowadziłaś się tutaj?
Właśnie wchodzili do restauracji i pytanie to pozostało bez
odpowiedzi. Miała wprawdzie zmyśloną historyjkę na ten temat, ale mimo
wszystko czuła się niepewnie.
Kierownik sali powitał Jake'a jak stałego bywalca i zaprowadził ich
do osobnego stolika. Ciepłe górne światło dawało przytulną, intymną
atmosferę, a małe lampki rzucały romantyczny, różowy blask na stoliki.
Gdy usiedli, kelner podał im menu.
- Mają tu wspaniałą sałatkę z homara - zauważył. - Zawsze ją
zamawiam, gdy tu jestem. A ty, co wybierasz?
- Jeśli tak zachwalasz homara, dam mu szansę, ale na początek
proszę o melona.
Obawiając się spojrzeć mu w oczy, uważnie studiowała kartę:
najpierw przystawki, potem danie główne. W końcu jednak podniosła
głowę. Napotkawszy jego badawczy wzrok poczuła dreszcz, który
przeszył jej ciało. Zamrugała powiekami, by wyrwać się spod tego uroku.
Odważyła się w końcu i zaczęła obserwować jego pociągłą twarz o
interesujących rysach i gorące spojrzenie brązowych oczu. Zwycięski
uśmiech błądzący na jego ustach sprawił, że skapitulowała.
Dopiero wtedy Jake pozwolił jej dojść do siebie. Zaczęli rozmowę, a
Laine zauważyła, że prowadzi ją swobodnie. Poruszyli wszystkie możliwe
tematy: od polityki, poprzez historię i turystykę na żeglarstwie
skończywszy.
Posiadał jacht kabinowy na Soarze i zachwalał rozkosze spływu w
dół rzeki, zwłaszcza podczas pięknej letniej pogody.
- Byłabyś tym zachwycona.
Powiedział to tak ciepło, więc pomyślała, że zaprasza ją w ten
sposób na jedną ze swych wypraw, ale on zaczął mówić o czym innym.
Czekali na deser i Jake nakrył jej dłoń swoją ręką.
Była zaskoczona. Jak daleko sięgała pamięcią, nigdy nie lubiła by
ktokolwiek, z wyjątkiem matki, jej dotykał. Potem pojawił się Peter i przez
krótki czas promieniała w jego objęciach.
Nie zabrała ręki, przyjmując ten gest jak część miłego wieczoru.
Zdumiona myślała, że już kilka razy byli tak blisko siebie: najpierw w
samochodzie, potem idąc od parkingu w stronę restauracji, teraz ich kolana
spotykały się pod stołem. Nie miała nic przeciwko temu.
Może drgnęła pod wpływem tych myśli, może z innego powodu, bo
Jake odważniej ścisnął jej rękę i zaczął delikatnie pieścić wnętrze jej dłoni.
Nie cofnęła ręki, bo chciała, by to trwało jak najdłużej.
Jego ciemne, brązowe oczy z tęsknotą patrzyły na jej twarz, a Laine
zastanawiała się, dlaczego on to robi?
Podano deser i prysł intymny nastrój. Jake wyprostował się i
uśmiechnął.
- Na co masz ochotę?
Spojrzała na kuszący zestaw i wybrała biszkopt z kremem, z
dodatkiem sherry. Sięgając po łyżeczkę stwierdziła, że od czasu wejścia do
Carltona ani razu nie pomyślała o Abby, bowiem Jake zaabsorbował ją
całkowicie. Głos rozsądku mówił: “strzeż się! Taka sytuacja może tylko
powiększyć twój ból. To może być kolejne rozczarowanie”. Czyż nie
ostrzegał jej, że nie pragnie trwałych związków? Czy naprawdę chciała
być z tym człowiekiem? Lata całe nie odczuwała najmniejszej ochoty, by z
kimkolwiek się wiązać. Co ją tak odmieniło? Czy to rezultat spotkania z
Abby i wstrząsu, jakiego wówczas doznała?
Pochyliła się nad deserem próbując rozeznać się we własnych
uczuciach. Może Jake pociąga ją dlatego, że jest blisko Abby i cząstka jej
tęsknoty za dzieckiem przypada na niego?
On również umilkł, zatopiony w swoich myślach. Gdy kelner,
przywożąc zestaw serów, zmienił nakrycia, Jake wymamrotał coś
niezrozumiałego, co miało oznaczać podziękowanie.
Po chwili podszedł do nich kierownik sali.
- Telefon? Już idę. Przepraszam, Laine, muszę się dowiedzieć, czego
chce pani Foale.
- Oczywiście.
Laine patrzyła jak szedł w stronę bufetu, a serce podchodziło jej do
gardła. Dlaczego pani Foale dzwoniła do restauracji? Czy to Abby...? Co
mogło się stać?
Wyraz twarzy Jake'a potwierdził jej najgorsze obawy.
- Co się stało?
- Abby - powiedział poważnie - jest przeziębiona, boli ją gardło i
gorączka się podnosi. Pani Foale wezwała doktora, no i muszę iść.
Przepraszam cię, że nasza kolacja kończy się w ten sposób. Poproszę, by
wezwano dla ciebie taksówkę.
- Nie kłopocz się o mnie.
Nie chciała narzucać się Jake'owi.
- Dobranoc, Laine. Dziękuję za miły wieczór. Musimy go kiedyś
powtórzyć. Może wtedy nic nam nie przeszkodzi.
Podniósł jej dłoń do ust. Muśnięcie gorących warg przyprawiło ją o
drżenie, a na twarzy pojawił się rumieniec.
- Dobranoc, Jake. Ja również dziękuję. Mam nadzieję, że z Abby to
nic poważnego.
Chciała dodać: “i pozdrów ją ode mnie!”, ale byłaby to być może
zbytnia poufałość.
Przytrzymał jej rękę, jakby zupełnie zapomniał, że musi jechać.
Uśmiechnął się i odszedł. Patrzyła, jak szybkim krokiem podchodzi do
bufetu i płaci rachunek. Wyszedł, nie oglądając się za siebie. Wtedy
poczuła się osamotniona.
Czy każde zbliżenie będzie się tak szybko i bezlitośnie kończyło?
Czego więcej mogła się spodziewać? Poznali się dopiero tydzień temu,
widzieli raptem trzy razy i to w sprawach zawodowych. Z jakiej racji miał
jej zaproponować, by wróciła z nim do chorego dziecka, które widziała raz
w życiu i to zaledwie przez kilka minut? Nie miała najmniejszego powodu,
by być taka nieszczęśliwa.
Jednak tym razem zdolność logicznego rozumowania opuściła ją
zupełnie i uczucia wzięły górę. Może właśnie dlatego tej nocy zasnęła z
dłonią, którą Jake pocałował, przyciśniętą do ust?
***
Obudziła się wczesnym rankiem. Z niecierpliwością czekała na
rozsądną godzinę, żeby zadzwonić do Jake'a.
“Pytanie o zdrowie Abby powinno być odebrane jako zwykła
uprzejmość” - przekonywała samą siebie, sięgając po słuchawkę. Miała
wszelkie podstawy, by zadzwonić.
- Jake? Tu Laine. Chciałam tylko zapytać jak się czuje Abby? -
zdawało się jej, że był zdyszany.
- Laine? - w jego głosie brzmiała szczera radość. - Z Abby wszystko
w porządku. Doktor mówi, że to wietrzna ospa i że za parę dni pojawi się
wysypka. To raczej nieprzyjemna niż niebezpieczna choroba.
- Chwała Bogu! Mam nadzieję, że nie wyciągnęłam cię z łóżka?
Jakby brakuje ci tchu.
Roześmiał się.
- Przed chwilą biegałem. Robię to każdego ranka, zwykle nieco
wcześniej. Za późno na spanie.
- Mogłam się domyśleć! Mówiłeś mi, że uprawiasz jogging. Właśnie
wychodziłam do pracy i chciałam się dowiedzieć, co z Abby. Cieszę się, że
to nic poważnego.
- Laine, jeszcze raz dziękuję za telefon.
Jechała do pracy uśmiechnięta, nucąc pod nosem jakąś melodię. Nie
pamiętała, kiedy ostatnio czuła się tak wspaniale!
Ranek nie był zbyt pogodny. Nisko wiszące chmury zapowiadały
deszcz, ale dziś miasto wydawało się jej wyjątkowo promienne. Jednak
życie, mimo wszystko, jest cudowne! Abby wkrótce wyzdrowieje, a Jake
się na nią nie gniewa.
Kiedy weszła do biura, sekretarka już siedziała za biurkiem.
- Dzień dobry, Laine. Wyglądasz na szczęśliwą. Udana randka?
- Czy szczęście zawsze musi się wiązać z mężczyzną? - Laine
ściągnęła brwi.
- To mi wygląda na ten rodzaj szczęścia - powiedziała Jane z
tajemniczą miną.
- Możesz myśleć, co chcesz - odparła wchodząc do swego pokoju.
Z ulgą zamknęła za sobą drzwi. Sekretarka nie miała racji. Była
szczęśliwa, bo z Abby było wszystko w porządku. Fakt, że Jake był dla
niej miły, też był ważny, bo jej kontakt z Abby nie zostanie zerwany.
Sama nie chciała przyznać się przed sobą, co jest prawdą.
Kiedy wyszła na lunch, deszcz przestał padać. Spacerowała po
starym mieście. Zatrzymała się, bo z wystawy patrzyło na nią białe,
puszyste stworzonko o mądrych szklanych ślepkach. Szybko weszła do
sklepu. Musiała je kupić.
- Proszę o tego baranka z wystawy...
- Służę pani. Jest dość drogi, bo to ręczna robota.
- Nie szkodzi.
Dla Abby będzie doskonały! Nie namyślając się kupiła zabawkę, a
potem w sklepie papierniczym ozdobny papier i kartkę okolicznościową.
Zapakowała prezent i wysłała na adres Jake'a. Jak on to potraktuje?
Baranek był pierwszą rzeczą, jaką mogła kupić swemu dziecku. Nie mogła
się powstrzymać, bez względu na konsekwencje.
Jednak, gdy wróciła do domu, cała jej euforia zniknęła bez śladu.
Skąd mogła wiedzieć o tym, że Abby podobały się baranki? Przypadek?
Czy nie naraża się tym samym na odkrycie, że obserwowała z ukrycia
córkę? Jake rozpozna to natychmiast!
“Jeśli mnie odrzuci, to trudno...”
***
Dwa dni później, wróciwszy do domu znalazła pod drzwiami list, a
w nim duże, okrągłe pismo.
Drżącymi rękoma podniosła różową kopertę. Pieściła wzrokiem
dziecięce pismo, każde słowo, każdą literkę... Poszła do kuchni po nóż, by
otworzyć list.
W środku była różowa kartka z ilustracją do bajki “O czym szumią
wierzby”. Podobnie jak adres, list był również starannie wykaligrafowany.
Przeczytała go jednym tchem:
“Droga Panno Tyson,
Dziękuję za prezent. Nazwałam baranka Larry. Tatuś mówi, że to
niezbyt oryginalnie, ale mnie się podoba. Kocham go bez względu na to,
jak się nazywa. Wczoraj w nocy Fruitcake urodziła szczenięta. Jest ich
sześć. Tatuś mówił, że może Pani weźmie jednego. Mam nadzieję, że tak,
ale będzie Pani musiała poczekać osiem tygodni, bo tyle czasu muszą być
ze swoją mamą. Dziękuję za Larry'ego.
Kochająca Abby”.
Przeczytała list kilka razy. Ogromny krzyżyk pod podpisem miał
oznaczać chyba pocałunek. Przycisnęła to miejsce do ust, po czym
położyła kartkę na stole i starannie wygładziła załamania. To będzie jej
najdroższa pamiątka. Rzecz, którą dotykała jej Abby.
“Czyżby to był powód, dla którego cieszyła ją pieszczota Jake'a -
zaczęła się nagle zastanawiać. - Czyżby to była świadomość, że te ręce
przed paroma godzinami gładziły jej dziecko...?”
Możliwe. Sama nie wiedziała, co naprawdę do niego czuje.
Przebywanie w jego towarzystwie sprawiało jej przyjemność, że jego
dotyk ekscytował, a jednocześnie dawał poczucie bezpieczeństwa.
Podobał się jej. Był to ten typ mężczyzny, który zawsze ją pociągał: silny,
a jednak czuły, dobrze zbudowany, ale inteligentny. Mężczyzna, którego
nawet mogłaby poślubić... gdyby nie był przybranym ojcem Abby. Cóż,
kolejna komplikacja scenariusza jej życia...
Czekała na telefon od niego, ale nie dzwonił. Sama nie chciała tego
robić. Abby była już na pewno zdrowa, więc nie miała żadnego pretekstu,
nawet służbowego. Sprawa Jake'a została zakończona właściwie już w
czasie pierwszej wizyty.
Minęło dziesięć dni. Dziesięć dni, w czasie których Laine coraz
bardziej podupadała na duchu. Aż pewnego ranka Jane zaanonsowała, że
przyszedł pan Bennington. Na jego widok jej serce zabiło szybciej. Wstała,
by go przywitać. Jej drobna dłoń prawie zniknęła w jego szczupłej,
opalonej ręce.
Oboje byli bardzo spięci.
- Witaj, Laine - jego szeroki uśmiech spowodował, że zmarszczki
wokół ust stały się wyraźne. - Miło cię znowu widzieć! Wybacz, że
wcześniej się nie odezwałem, byłem zajęty. Jestem dopiero teraz.
- Ach, tak. Zapewne organizowałeś nowy klub?
- Owszem, ale nie tylko to. Twoje cyferki dały mi sporo do myślenia.
Zrozumiałem, że zaciąganie pożyczek na taką skalę, niestety, prowadzi do
upadku.
- Siadaj - powiedziała wskazując mu krzesło.
Sama zajęła miejsce za biurkiem. Uznała, że powinna zachować
pewien dystans.
- Cieszę się, że cię przekonałam.
Jake usiadł zakładając nogę na nogę.
- Potrzebowałem kapitału, którego nie musiałbym spłacać od razu.
Zacząłem więc zastanawiać się i w końcu skontaktowałem się z pewnym
bogatym przyjacielem mojego ojca.
- Żeby pożyczyć od niego? - spytała z przekąsem.
- Nie. Prosiłem, żeby zainwestował w moje przedsięwzięcie. Mam
dobrą hipotekę. Dotychczasowa działalność też rozwijała się pomyślnie,
więc nie musiałem go długo przekonywać. Doszedłem do wniosku, że
warto zaryzykować. On będzie udziałowcem, a ja, za ustalone
wynagrodzenie, zajmę się prowadzeniem interesu. Zyski będziemy dzielić
równo, choć początkowo większość pójdzie na dalszą rozbudowę firmy.
- To brzmi wspaniale. Czy już podpisaliście umowę?
- Wczoraj - uśmiechnął się widząc jej zdumioną minę. - Nie martw
się. Może i jestem hazardzistą, ale na pewno nie głupcem.
Skontaktowałem się z moim prawnikiem, który dokładnie sprawdził
umowę. Nie ma w niej żadnych niejasności, żadnych kruczków. Ben
Harvers to uczciwy businessman.
- W takim razie jego wsparcie finansowe będzie nieocenione. Bardzo
się cieszę. Wiem, co to dla ciebie znaczyło. Jakie są twoje najbliższe
plany?
- Chcę wyposażyć mój ostatni nabytek. Widzisz, sukces całego
przedsięwzięcia zależy od tego, czy każdy z moich klubów będzie
oferował to, czego żaden inny ośrodek tego typu nie jest w stanie
zapewnić. Chodzi o wystrój, o pracowników, o sprzęt. Jeśli wejdziesz do
któregokolwiek z domów handlowych, to już na pierwszy rzut oka
wyrabiasz sobie zdanie o całej sieci, o towarze i o usługach, które ci
oferują. Chcę, żeby w moim przypadku było tak samo.
Tak. On wiedział czego chce i Laine była pewna, że mu się uda. Był
to ten typ mężczyzny, który odnosi sukces we wszystkim, za co się
weźmie.
- No cóż, teraz, gdy jesteś wielkim posiadaczem, chciałabym
usłyszeć, że odegrałam choćby drobną rolę w twoim sukcesie -
powiedziała z uśmiechem.
- Drobną? Myślę, że zrobiłaś dla mnie dużo. Pokazałaś mi właściwy
kierunek, a to jest wręcz nieocenione.
- Cieszę się, że mogłam ci pomóc.
- W sprawie prowadzenia ksiąg rachunkowych powiedziałaś
wszystko, Laine, ale nie poznałem twego systemu tak dobrze, żeby go
wprowadzić u siebie. Mogłabyś się tym zająć? Możesz to jakoś
usystematyzować?
- Oczywiście, ale nie za darmo...
- Nie dbam o koszty, byle tylko ktoś wykonał tę robotę. Poza tym,
chciałem zainteresować cię swoją osobą i moimi planami.
- Czyżby? - spojrzała na niego podejrzliwie. Bawiła się piórem, by
ukryć drżenie rąk. Co on właściwie chciał przez to powiedzieć?
- Laine! To, że nie odzywałem się tyle czasu wcale nie oznacza, że
nasz wspólny wieczór nie sprawił mi przyjemności. Naprawdę, miałem w
związku z interesami mnóstwo spraw na głowie. A w dodatku Abby była
chora...
Abby! Całkiem o niej zapomniała...
- Jak ona się czuje? - spytała szybko, mając nadzieję, że nie
zauważył jej przeoczenia. Jak to się stało, że widok Jake'a wymiótł jej z
głowy każdą inną myśl?
- Swędzi ją skóra i jest trochę nieznośna. Doktor mówi, że to
świadczy o rekonwalescencji. Prawdopodobnie pójdzie do szkoły w
przyszłym tygodniu. Pani Foale jest bardzo dzielna, zajmuje się Fruitcake i
szczeniętami i w ogóle wszystkim.
- Ach tak! Abby pisała mi w liście...
- To miło z twojej strony, że o niej pamiętałaś. Abby była
uszczęśliwiona - Jake mówił to tak ciepło. - Ale to nie było konieczne. Ta
zabawka musiała być bardzo droga?
- Nie ma sprawy - powiedziała sztywno. Co on sobie myśli? Wbrew
temu, co twierdził, wydawało się, że cieszy się z tego, że przysłała tę
zabawkę.
Spojrzał na zegarek.
- Jest wpół do szóstej. Może pojedziesz ze mną odwiedzić Abby?
Mogłabyś zobaczyć młode Fruitcake. Są jeszcze bardzo małe, ale już
bardziej przypominają psy niż obdarte ze skóry króliczki.
- Chę... chętnie. Dziękuję! - Serce waliło jej jak młot.
Jego uśmiech całkowicie ją zniewalał.
Uporządkowała biurko, zabrała torbę i płaszcz. Uspokoiła się, ale
oczy błyszczały jej z podniecenia.
Jake wprowadzał ją w swoje prywatne życie. Nagle majowe słońce
zaczęło świecić wszystkimi barwami tęczy.
Rozdział 4
- Spójrz! Czyż nie są cudowne? Możesz zabrać którego chcesz. Ja
najbardziej lubię tego.
Abby miała krosty na czole i całe mnóstwo rozrzuconych po całej
twarzy i rękach. Laine zamrugała oczami, usiłując ukryć nagłe łzy cisnące
się do oczu. Abby wyglądała teraz jak Fruitcake.
Szczeniak w czułych objęciach dziewczynki wydał pisk protestu, gdy
ścisnęła go mocniej, składając na jego małym łebku swój pocałunek. Laine
głaskała długi, centkowany pyszczek.
- Czy wiesz, kto jest ich ojcem? - spytała.
- Podejrzewamy charta z naprzeciwka - usłyszała głęboki głos Jake'a.
Obejrzała się. Stał za jej plecami, przyglądając się ich poczynaniom.
Gdy spotkała jego ciepłe spojrzenie, szybko odwróciła wzrok. Znów
zagubiła się pod jego wpływem.
- To by wyjaśniało długi pysk i małe uszka - szepnęła. - I ten
ziemisty kolor!
- Czy zatrzymacie któreś ze szczeniąt?
- Tatusiu, zatrzymajmy, proszę!...
Jake westchnął zrezygnowany.
- Widzisz, co narobiłaś. Nie będę miał teraz chwili spokoju, dopóki
nie powiem tak! Ale tylko jednego - powiedział z udaną srogością.
- Przepraszam! - Laine roześmiała się, widząc, że Jake tylko żartuje.
Wchłaniała ciepłą atmosferę tego domu. Wyjęła z koszyka drobne,
złociste stworzonko.
- Wezmę chyba tego - powiedziała głaszcząc długie, jedwabiste
uszka. - Nazwę go Goldie.
- To nie brzmi oryginalnie - zaprotestowała Abby.
- Larry też nie brzmiała oryginalnie - przypomniała jej.
- No tak... - Abby zmieszała się, lecz zaraz odzyskała rezon. - Ale to
tylko była zabawka. Jednak żywy pies powinien mieć bardziej niezwykłe
imię.
- A jak ty byś go nazwała?
Abby pomyślała chwilkę.
- Coffe! - odparła tryumfalnie.
- Bardzo oryginalnie! - podsumował Jake z poważną miną.
Laine marzyła, aby uściskać małą!
W tym momencie przyszła pani Foale mówiąc, że czas do łóżka.
- Nie chcę iść spać. Jeszcze nie...
Jake natychmiast stłumił jej dziecięcy bunt.
- Tak kazał doktor, moja damo. Jesteś jeszcze rekonwalescentką.
Żadnego wysiadywania do późna, dopóki nie będziesz zupełnie zdrowa i
nie wrócisz do szkoły. Na górę, żabko! Będę u ciebie za pięć minut.
Widząc jak pani Foale, macierzyńskim gestem zabiera Abby na górę,
Laine pomyślała, że Jake jest szczęściarzem mając taką opiekunkę do
dziecka. Poczuła wielką sympatię do tej kobiety. Dziewczynka jest w
dobrych rękach.
- No, tak - powiedział Jake z nagłym ożywieniem, gdy tylko obie
zniknęły. - Zabiorę ten cały kram z powrotem do składziku, gdzie jego
miejsce. Fruitcake! Idziemy!
Podniósł wielki kosz ze szczeniakami i wyszedł z pokoju. Fruitcake
deptała mu po piętach, by nie stracić z oczu swoich dzieci. Laine zatonęła
w miękkiej sofie, rozkoszując się uczuciem, że zaczyna należeć do tego
domu.
- Idę tylko do Abby na “dobranoc” i zabieram cię na kolację, zgoda?
- Chętnie, ale nie jestem odpowiednio ubrana na taką okazję -
stwierdziła Laine, patrząc na swą bawełnianą spódnicę i bluzkę w paski.
- Znam takie jedno miejsce...
Popatrzyła na niego: zwinny, szczupły, w miękkiej bluzie z
jaskrawym napisem “Kluby Zdrowia Hygeia”.
- Napijesz się?
- Chętnie. Poproszę Cinzano z wodą sodową i cytryną.
- Już się robi!
Drink pomógł jej opanować chaos myśli. Kiedy w końcu wyszli z
domu, była spokojna. Nic jednak nie mogło ukryć faktu, że była
szczęśliwa. Oczy błyszczały jakąś ukrytą radością, promieniującą z jej
całej istoty. Była z Jake'em, a on okazał się swobodnym, a jednocześnie
uważającym, wesołym i troskliwym kompanem, jakby cieszył się jej
obecnością, tak samo jak ona nim.
Siedząc w ogródku w nadbrzeżnym pubie, zajadając jajka w
majonezie i zapiekane paszteciki, Laine uświadomiła sobie, że podobnie
czuła się mając siedemnaście lat. Wtedy pozwoliła, by uczucia ją poniosły.
Wtedy też prysły jej marzenia. Zamyślona, smarowała masłem kawałek
pasztecika. Czy tamto wspomnienie rzuca cień na obecne jej życie?
Przecież mogła się znów zakochać. Nie było w tym nic złego. Odsunęła od
siebie wszelkie myśli o miłości. Już zapomniała jak żywe, jak radosne jest
to uczucie i jak bardzo można być wtedy szczęśliwym.
Uśmiechnęła się pogodnie do mężczyzny siedzącego naprzeciw.
Wiedziała, że nie powinna się go bać. Że drugi raz popełni ten sam błąd.
Jałowe rozważania nie miały sensu. Była teraz starsza, bardziej
doświadczona, lepiej potrafiła ocenić charakter człowieka. Jake był
zupełnie inny niż Peter Styles. Tym razem nie może się zawieść.
Może kochać Jake'a bez obaw. Będzie milczała o swojej przeszłości.
Ogarnięta nową falą niepokoju poczuła, że dostaje gęsiej skórki. Odsunęła
jednak złe myśli.
Po kolacji Jake odwiózł ją do jej samochodu, który był zaparkowany
pod jego domem.
- Zaraz będzie ciemno. Nie chcę, żebyś sama wracała po nocy. Wstąp
na kawę, a potem odwiozę cię.
Widać było, że on również nie ma ochoty kończyć tego wieczoru.
Zaśmiała się w duchu. Podczas pierwszego spotkania nie martwił się tak o
jej bezpieczeństwo!
- A może pojedziesz do mnie? Ja też mam kawę!
- Świetnie! - jego oczy były pełne radości i czegoś jeszcze... - Więc
prowadź!
Podjechali pod jej dom. Laine wpuszczała Jake'a z uczuciem małego
tryumfu. Już nie chciała za wszelką cenę trzymać go z daleka od swego
życia. Teraz nie pragnęła niczego więcej, jak tylko móc dzielić je z nim.
Dzielić z nim swoje życie!
- Pięknie tu u ciebie - powiedział ciepło.
- Usiądź, zaraz przygotuję kawę.
Najwyraźniej nie miał ochoty siedzieć bezczynnie. W czasie, gdy ona
parzyła kawę, podszedł do drzwi prowadzących do patio i odkrył sposób
ich otwierania. Wyszedł do zacienionego ogrodu i rozkoszował się
wonnym powietrzem wieczoru.
- Nie jest tak duży, jak twój - powiedziała Laine podchodząc do
niego - ale dla mnie akurat. Nie jestem też dobrą ogrodniczką.
- Ja również nie - przyznał. - Wolę inne rodzaje aktywności.
Wprawdzie cieszę się, że mam duży ogród, Abby ma gdzie się bawić, ale
strzyżenie trawników, to ponad moje siły!
- Na szczęście mój ogród jest wyłożony płytami, a wśród kwiatów
chwasty nie są widoczne. Uwielbiam tu siedzieć, kiedy jest ładna pogoda,
ale teraz robi się trochę chłodno. Lepiej chodźmy do środka. Kawa jest
gotowa.
Gdy wrócili do pokoju, Laine zapaliła lampę i zaciągnęła story. Ich
żywe kolory podkreślały zieloność mebli i kremowy odcień dywanu. Były
podszyte grubą tkaniną i zwieszając się fałdami całkowicie odcinały pokój
od świata zewnętrznego. Aura intymności pogłębiła się. Usiadła obok
Jake'a na sofie.
Odstawiając filiżankę pochylił się, a jego ramię musnęło ją w
przelocie. Laine odniosła wrażenie, że siedzi teraz odrobinę bliżej, tak
jakby nieco się przysunęli...
Najprawdopodobniej było to złudzenie, po prostu podświadoma
potrzeba zbliżenia. Był teraz tak blisko, że wystarczyło, by położył rękę na
oparciu, a już nie mogłaby odchylić głowy nie opierając się o nią. W
chwili, gdy jej włosy musnęły rękaw bluzy Jake'a, w Laine coś pękło.
Poczuła rozkoszne dreszcze, ciepłe i zniewalające.
Oparła głowę o jego silne ramię, całą swą osobą chłonąc intymny
kontakt.
- Abby cię lubi - cichy szept przerwał ciszę. Oddech Jake'a musnął
delikatnie jej ucho. Laine przymknęła oczy.
- Tak myślisz?
- Tak. Podarowała ci swego ulubionego szczeniaka!
- Ja też ją lubię. Jak mogłabym się jej oprzeć?
- Z łatwością, gdybyś tylko trafiła na jej dąsy!
Laine roześmiała się, aby nie zdradzić prawdziwych uczuć.
Przypomniała sobie swoje własne fochy i pomyślała, że Abby może być
taka. Jej humory do tego stopnia rozbijały życie rodzinne, że w końcu
matka i ojciec przestali ją rozumieć. Może właśnie dlatego nie pomogli jej,
gdy miała kłopoty. No cóż, ale od tego czasu upłynęło wiele lat.
- Często się dąsa?
- Dzięki Bogu, nie. Wolę, jak się złości. Mogę wtedy na nią krzyczeć,
ale te dąsy... Wtedy w ogóle nie można do niej dotrzeć.
- To musi bardzo utrudniać jej wychowanie.
Jake zaśmiał się.
- Kochany kurczak! Ja tu mówię o Abby jak o małej terrorystce, a w
gruncie rzeczy ona jest najmilszym stworzeniem pod słońcem!
- Takie odniosłam wrażenie. Chyba jeszcze nie przeżywa tak
zwanego “trudnego wieku”.
- Nie wywołuj wilka z lasu!
Jego głos brzmiał pogodnie, choć zawierał jakąś nieuchwytną,
dziwną nutę. Podejrzewała, że on wcale nie myśli o tym, co mówi.
Jego ręka była coraz bliżej i bliżej, aż objęła ramię Laine. Przygarnął
ją do siebie. Wstrzymała oddech.
Jej wargi, miękkie i chętne czekały na pocałunek. Usta mężczyzny
dotknęły ich, najpierw ostrożnie. Lecz po chwili, stal się bardziej
namiętny. Upłynęło sporo czasu zanim przerwał pocałunek.
Ten pocałunek wyzwolił w Laine taką falę szczęścia, jakiego nigdy
przedtem nie zaznała. Będąc z Peterem nie odczuwała tego. Nie! To
przeżycie było jedyne w swoim rodzaju, nieporównywalne, możliwe tylko
z tym właśnie mężczyzną.
Laine nie wiedziała, ile trwało to wzajemne rozkoszowanie się sobą,
ale kiedy doszli do siebie, kawa była zimna.
Nagle Jake odsunął się od niej i usiadł na drugim końcu sofy, kryjąc
twarz w dłoniach. Laine spojrzała nań oszołomiona.
- Jake? - spytała. - Co się stało? Co ja takiego zrobiłam?
- Przepraszam! - potrząsnął głową. - Nic nie zrobiłaś. Byłaś taka
słodka, taka ciepła. Przepraszam - powtórzył. - Lepiej już pójdę. Nie
martw się. Dobranoc, Laine.
Podniósł się. Ona wstała również.
- Nie musisz się usprawiedliwiać - powiedziała głucho. - Ja też tego
chciałam, sprawiło mi to przyjemność... Czy musisz już iść? Nawet nie
wypiłeś kawy.
- Naprawdę, już muszę. Przepraszam. Dobranoc.
Obcy, znów obcy... Odszedł. Z jękiem opadła na sofę. Siły ją nagle
opuściły, w głowie miała chaos.
Przecież Jake był w niej zakochany. Jak ona w nim. Czuła to całym
swym kobiecym instynktem. Dlaczego poszedł?
Przywołała wspomnienia ostatnich dni i nagle coś zaczęło jej świtać.
On walczył z duchem zmarłej żony. Prawdopodobnie Jake był typem
monogamisty. Nie należał do mężczyzn przerzucających się z kwiatka na
kwiatek. Nadal czuł się związany z Jane, więc walczył z tą siłą, która już
od pierwszego spotkania przyciągała ich do siebie.
Czyżby ta lojalność miała rozbić jej wszystkie nadzieje? Nadzieję,
by być blisko dziecka, nadzieję, by stać się dla Jake'a czymś więcej, niż
tylko przyjaciółką?...
Głębokie cienie pod oczami następnego ranka świadczyły o
nieprzespanej nocy.
Coś jednak z tej nocy zostało. Postanowiła, że nie pozwoli Jake'owi
zagrzebać się w przeszłości. Ona sama robiła to zbyt długo, ale w końcu
odrzuciła okowy bólu i wątpliwości. Musi pomóc mu wyrwać się z tego
bezsensownego poczucia lojalności.
Jeśli ma przełamać jego opór, musi przebywać w jego towarzystwie!
Prosił ją o wprowadzenie nowego systemu księgowania... Może go
poprosić, by ją zapoznał ze swymi podwładnymi. Normalnie poradziłaby
sobie sama, ale to był specjalny przypadek.
***
- Szczeniaki mogą już jutro być zabrane od matki. Czy nie
zechciałabyś jutro wieczorem przyjechać po Goldie?
Tętno waliło jej w skroniach. Te tygodnie ciszy, które upłynęły od
dnia, kiedy wyjmowała z koszyka “swojego” pieska, były trudne do
zniesienia.
Widywała Jake'a, ale on utrzymywał chłodny dystans. Zachowywał
się tak, jakby tamten intymny wieczór w ogóle nie istniał. Chociaż, może
niezupełnie tak. Nie był już taki swobodny, taki ciepły, jak przedtem. To,
co mogło ich zbliżyć, jeszcze ich oddaliło od siebie.
Ale teraz znów zobaczy Abby! Czyżby to było złudzenie, czy też
faktycznie głos Jake'a nieco złagodniał od czasu ich ostatniego spotkania?
Raz czy dwa, przyłapała go, jak patrzył na nią ukradkiem. Wyraz jego
oczu sprawiał, że krew zaczynała szybciej krążyć. On się nią interesował,
to było pewne. Nie było pewne, co zamierzał w związku z tym zrobić.
- Dobrze, jutro. - Uśmiechnęła się zza biurka. - Wszystko już
przygotowałam - koszyk, miskę, jedzenie, tackę z trocinami. Mam
nadzieję, że nie będzie tak bardzo tęskniła za matką i rodzeństwem.
- Najwyżej dzień lub dwa. Przyjedź prosto po pracy, to zobaczysz się
z Abby. Potem gdzieś pójdziemy.
- Będę musiała zawieźć szczeniaka do domu i zająć się nim.
- Ach tak, co za głupiec ze mnie. Więc może innym razem?
Takie niezobowiązujące zaproszenie, ale jednak! Laine za wszelką
cenę nie chciała zdradzić radości rozsadzającej ją.
- Chętnie.
Jake podniósł się, biorąc aktówkę.
- W takim razie do jutra.
Odwrócił się i ruszył szybko w kierunku drzwi, jakby bał się swoich
reakcji, jeśli zostanie chwilę dłużej.
Laine patrzyła na niego, jak odchodzi i uśmiech pełen miłości został
na jej ustach.
Okazało się, że Abby nie chce oddać żadnego pieska.
- Tak bym chciała je wszystkie zatrzymać - mówiła widząc jak
Goldie wdrapuje się na ramię Laine i liże ją po twarzy... W szarych oczach
zalśniły łzy.
- Czy na pewno będzie jej u Laine dobrze? - zapytała ojca.
Jake uśmiechnął się wyrozumiale.
- Na pewno będzie jej dobrze - zapewnił. - W tym wieku większość
piesków musi opuścić swoją mamę. Znaleźliśmy dla nich dobre, kochające
domy. Nie martw się, mała.
- Obiecuję ci, że się nią dobrze zaopiekuję. - Laine włożyła
wyrywającego się szczeniaka do kosza i opatuliła kawałkiem flaneli.
- Trzeba jej dawać jeść cztery razy dziennie. Pamiętaj!
- Nie zapomnę, będę chodziła na lunch do domu i wtedy ją nakarmię
- schyliła się i chwyciła małą w objęcia.
Moment wydawał się odpowiedni.
- Nie martw się, kochanie. Goldie będzie u mnie dobrze. Przywiozę
ją kiedyś do ciebie... - przerwała nagle i spojrzała pytająco na Jake'a.
- Świetnie!
Patrzył na nią tak dziwnie... Laine zamrugała powiekami. Czyżby
łzy? Nie, na pewno nie.
- No to umowa stoi - powiedziała z ożywieniem. - Na razie!
- We wtorek? - cicho zapytał Jake, stawiając kosz z psiakiem na
tylnym siedzeniu.
- Tak!
- Więc do wtorku. Zadzwonię do ciebie o wpół do ósmej.
Laine uśmiechnęła się patrząc w jego ciemne oczy.
- Będę czekał z niecierpliwością.
- Ja również. Do widzenia, Abby - schyliła się, by pocałować
dziecko, które nagle zarzuciło jej ręce na szyję.
- Przyjedź do mnie jak najszybciej i weź z sobą Goldie - poprosiła
mała.
Laine z trudem powstrzymywała łzy. Ten wybuch uczuć córki
rozbroił ją zupełnie.
- Obiecuję - powiedziała cicho.
Pomachała im jeszcze na pożegnanie, wiedząc, że jej serce zostaje
razem z nimi.
Do wtorku niedaleko i znów zobaczy Jake'a. A Abby? Uśmiechnęła
się do swoich myśli. Ją też niedługo zobaczy.
Wtorkowy wieczór był prawie powtórzeniem ich pierwszej kolacji,
tyle, że tym razem żadne ważne sprawy nie zakłóciły spotkania. No i
przyjął zaproszenie na kawę.
Laine czuła się niepewnie, nie wiedząc czego się spodziewać. Tym
razem Jake panował nad sobą. Usiadł na krześle, chcąc uniknąć intymnego
zbliżenia. Jego oczy przez cały wieczór mówiły zupełnie co innego. W
końcu zaczął zbierać się do wyjścia.
Przy drzwiach zatrzymał się.
- Laine - wyszeptał. - Wyglądasz dziś uroczo. Do twarzy ci w tej
zielonkawej sukni.
- Miło mi, Jake. Ja też ją lubię.
- Dobranoc i dziękuję za cudowny wieczór.
Jego wargi były gorące i miękkie, ale tym razem trwało to krótko.
Wsiadł do samochodu i odjechał zanim Laine zdążyła się otrząsnąć.
Goldie już się zadomowiła, a Laine stwierdziła, że pies szalejący na
jej widok sprawia jej wiele radości.
Jake zadzwonił w piątek.
- Laine? Wybieramy się z Abby na naszą łódkę, na weekend. Była
taka nieszczęśliwa z powodu piesków, więc pomyślałem, że warto ją
gdzieś zabrać. Może wybrałabyś się z nami?
- Ja? - Usłyszał zdumienie w jej głosie i roześmiał się.
- Tak, ty! Z pewnością będziesz zadowolona z wycieczki. Tam jest
fantastyczna sieć szlaków wodnych, raj dla włóczykijów. Co ty na to?
- Sama nie wiem! Bardzo bym chciała, ale co z Goldie?
- Nie ma sprawy. Przywieź ją do nas. Pani Foale nakarmi wszystkie
psy. Przyjedziesz?
- Dobrze!
- No to postanowione - słychać było, że jest zadowolony. - Zabierz
śpiwór!
- Oczywiście, a co z jedzeniem?
- Ja się tym zajmę. Po prostu zabierz tylko coś do spania. Bądź
gotowa jutro rano, około dziesiątej!
- Chyba, że mnie w nocy zabiją! - odpowiedziała.
***
Laine leżała na dachu kabiny rozkoszując się słońcem. Jake siedział
przy sterze. Łódka leniwie płynęła w dół wąskiej rzeczki.
- To się nazywa życie! - pomyślała. - Pogoda jest wspaniała.
Jake miał na sobie tylko szorty. Jego brązowa skóra błyszczała w
słońcu, mięśnie napinały się przy każdym ruchu. Laine oparła policzek na
skrzyżowanych rękach.
- Zajmę się jedzeniem. Napijesz się czegoś?
- Abby! - zawołał dziewczynkę, która leżała na dziobie i moczyła w
wodzie patyk. - Chcesz pić?
- Wolę loda!
- W porządku, lody są w lodówce.
Laine zwinnie zeskoczyła z dachu. Szkarłatny kostium kąpielowy
świetnie podkreślał jej zgrabną, smukłą figurę. Zauważyła, że Jake na nią
patrzy. Wchodząc do kabiny przypomniała sobie ten moment, gdy po raz
pierwszy znaleźli się na pokładzie.
Kabina wydała jej się wówczas bardzo mała i miała tylko dwie koje.
“Jak on sobie wyobraża spanie?” pomyślała. Jake jakby czytał w jej
myślach.
- Dziewczęta zajmują kabinę! - oznajmił.
- A gdzie ty będziesz spał? - zapytała.
- W forpiku jest jeszcze jedna koja, widzisz?
- Ależ tam jest strasznie ciasno i nie ma okna...
- Nie szkodzi, za to jest luk. Dopóki nie będzie padać, będę miał
powietrza, ile dusza zapragnie.
- Będzie ci tam wygodnie?
- Zwykle ja tam śpię - wtrąciła Abby i bardzo to lubię, ale tatuś
mówi, że w czasie tej wycieczki będę mieszkać z tobą.
- Przepraszam. Przeze mnie macie same kłopoty!
- Nic nie szkodzi! - Abby szczerze uśmiechnęła się. - Będzie wesoło!
Laine zerknęła na jedno i na drugie.
- Dopóki nie pożałujecie, że wzięliście mnie ze sobą!
- Nie obawiaj się!
Spojrzał na nią w taki sposób, że serce jej zadrżało...
- Piwa?
- Prosto z puszki?
- Już się robi!
Popijając piwo, usiadła obok Jake'a, w otwartym kokpicie, zaś Abby
z lodem wróciła na swoje ulubione miejsce na dziobie. Jej pomarańczowy
kapok odbijał się jaskrawo od krajobrazu pełnego brązów i zieleni.
Dwa razy przepłynęli obok niewielkich miasteczek, kilkakrotnie
mijali śluzy. Wszystko to było dla Laine czymś zupełnie nowym i cieszyła
się każdą chwilą tego cudownego dnia.
Pod wieczór Jake nieco zwolnił tempo.
- Zacumujemy tutaj na noc - postanowił. - Zjemy w gospodzie.
Powoli skierował motorówkę w stronę przystani. Gdy dobili do
pomostu, chwycił za pachołek i zwrócił się do Laine:
- Skocz na brzeg i zacumuj dziób. Abby rzuci ci linę.
- Ja to zrobię - usłyszeli głos dziecka. Dziób właśnie zbliżał się do
pomostu. Abby z liną w ręku chlupnęła w wodę z wielkim pluskiem.
Laine zdrętwiała patrząc na zbliżający się pomost.
- Zgniecie ją! Łap za bosak i odepchnij nas! - krzyknął Jake.
Chwyciła bosak, próbując odepchnąć łódź od pomostu. W tym czasie
Jake złapał boję ratunkową i pobiegł na dziób.
- Abby, podpłyń do bojki - krzyknął widząc, że wylądowała blisko od
podskakującej na falach figurki. - Nie utoniesz, płyń!
Łódka znów zaczęła odpływać.
- Laine, zahacz bosak o deski i trzymaj!
Nerwowo zaczęła szukać punktu zaczepienia. W końcu znalazła jakiś
sęk i już łatwiej było utrzymać łódź.
Odpychała lub przyciągała motorówkę, starając się utrzymać ją w
jednym miejscu, aby Jake mógł wyciągnąć dziewczynkę na pokład.
- Zostań tam i nie ruszaj się! - krzyknął do dziecka.
Kilka osób siedzących w gospodzie, widząc co się dzieje, wybiegło
na pomost. Przy ich pomocy łódka została szybko przycumowana.
Abby siedziała na rufie jak mokry psiak, dygocząc z zimna i emocji.
Laine chciała podejść do małej, utulić ją, ale powstrzymała się. To była
rola Jake'a.
- No i co mądralo? - zapytał. - Już zapomniałaś, czego cię uczyłem i
chciałaś zrobić po swojemu? Opłaciło się?
- No nie... - szlochała dziewczynka.
- Nigdy więcej tego nie rób, O.K.?
Jego głos złagodniał. Abby patrzyła na niego przez łzy i potrząsnęła
głową.
- No, chodź. Trzeba cię wysuszyć!
Abby zerwała się i mocno objęła go.
- Tatusiu, tak mi przykro!...
Jake czule potarmosił mokrą czuprynkę.
- Mam nadzieję! Popatrz na Laine! Przestraszyła się jak nigdy w
życiu!
Abby zerknęła na pobladłą twarz kobiety, po czym szybko wtuliła się
w ojca.
- Zimno mi!
- Czy mogę ci pomóc? - spytała Laine. Nie bardzo wiedziała, czy
powinna się wtrącać, ale tak bardzo pragnęła zająć się małą.
- Pomóż temu łobuzowi wysuszyć się i przebrać w suche rzeczy -
powiedział z wdzięcznością - a ja sprawdzę, czy łódź jest dobrze
zacumowana.
Abby ruszyła do kabiny. Laine ruszyła za nią, jej oczy błyszczały.
Wreszcie mogła zająć się swym dzieckiem, tak jak matka.
Rozdział 5
- Jak ci poszło? - usłyszała głos Jake'a.
Abby już spała, a Laine właśnie wkładała Goldie do podróżnego
koszyka.
Czy naprawdę musiał o to pytać?... Gdy rozbierała Abby z mokrych
rzeczy, wycierała, a potem przebrała ją w suche, ciepłe ubranie, poczuła,
że wypełnia powinność, która jest w niej. Zmuszono ją kiedyś, by oddała
to dziecko, a teraz trzymała je w objęciach. Odzyskała jakąś ważną część
samej siebie...
Spojrzała na Jake'a, jej błyszczące oczy i gorący rumieniec
powiedziały mu dużo więcej niż słowa...
- Cieszę się - powiedział. - Wiesz, ludzie na łódce szybko się
poznają. To niezły test na to, czy do siebie pasują. Myślę, że wyszło nam
świetnie, a ty?
- Ja także tak myślę.
Później, po posiłku, usiedli w ciemnym kokpicie.
Nie dotykali się, a jednak Laine czuła, że nawiązała się między nimi
silna więź, bez zbędnych słów.
W końcu uśmiechnął się, a jego oczy zaświeciły w mroku.
- Zejdź na dół, Laine. Zamknij bulaje - o mnie się nie martw. Wejdę
przez luk.
Nie było żadnego tarcia, żadnej niezręczności... Pasowali do siebie
po prostu.
Gdy usłyszała jego miękki śmiech i zobaczyła wyciągnięte ku sobie
ramiona... wtuliła się w nie bez wahania, chętnymi ustami przyjmując jego
pocałunek. Serce biło jej mocno...
- Cudowne zakończenie cudownego weekendu - szepnął całując ją
namiętnie. Silne ramiona mocno obejmowały jej drżące ciało...
- Laine... Chciałbym... - wyrwało mu się. - Zresztą, nieważne...
“Co chciał powiedzieć? - zastanawiała się. - Że pragnie, aby
została...? A może, że mają przed sobą wspólną przyszłość...?”
Czuła jego namiętność, lecz czuła również, że coś go powstrzymuje.
Ale tak gorąco ją całował... Na wspomnienie przeszył ją rozkoszny
dreszcz.
Wydobyła z koszyka śpiącego psiaka i zanurzyła twarz w jego
futerku.
- Jestem głupia, Goldie - wyznała - zakochałam się. Co o tym
sądzisz?
Goldie sapnęła i polizała ją po policzku...
Minęło kilka dni, zanim Jake znowu się odezwał. Słysząc w
słuchawce jego głos miała ochotę śpiewać ze szczęścia. Dzwonił, by
zaprosić ją na koncert w Birmingham.
- Mam dwa bilety na jutro - oznajmił - powiedz, że pójdziesz!
- Z przyjemnością.
- To świetnie. Przyjadę po ciebie wcześniej, to wybierzemy się
przedtem na kolację. Do zobaczenia, kochanie.
“Kochanie”? Zatkało ją. Jake nie miał zwyczaju rozrzucać takich
słów jak confetti? Co to “kochanie” miało znaczyć? Czy to tylko
przejęzyczenie? A może naprawdę znaczyło to, co tak bardzo pragnęła
usłyszeć?
Przez cały wieczór był troskliwy, czarujący, dowcipny i
promieniował jakimś nieodpartym urokiem. Laine czuła, że pogrąża się
coraz bardziej.
Prowadząc samochód, Jake zaczął pogwizdywać jakąś wesołą
melodię. Laine uniosła głowę, by na niego spojrzeć. Wchłaniała w siebie
tę atmosferę!
W pewnym momencie przestał gwizdać i posmutniał. To, co
powiedział, zabrzmiało jak ostry dźwięk telefonu przerywający ciszę.
- Laine, niepokoję się o klub w Burchester. Przy obecnych podatkach
będę zmuszony go zamknąć.
Laine wróciła do rzeczywistości, bo jej myśli odbiegły daleko od
spraw zawodowych.
W zamyśleniu przygryzła wargi.
- Zauważyłam, że dochody ostatnio się zmniejszyły. W porównaniu z
zeszłym rokiem spadły na łeb na szyję. Czyżby interes się załamał?
- Nie. Byłem tam niedawno i stwierdziłem, że ruch jest taki jak
zwykle. Może to ten nowy system księgowania?
- Niemożliwe. Używamy ciągle tego samego. Czy tam jest nowy
kierownik?
- Danny Matthews jest od kilku miesięcy. Dlaczego pytasz?
- Chyba powinieneś go mieć na oku.
- Cholera! - Jake był poirytowany. - Nie mogę go zwolnić. Jest po
stażu.
- Po prostu przez jakiś czas miej na niego oko. Nie dopuść, aby
zaczął cokolwiek podejrzewać!
- Może to byłoby najlepsze rozwiązanie!
- Wtedy zacznie znowu. Nie, Jake, musisz być ostrożny! Teraz nie
masz dostatecznych dowodów, by go zwolnić, ale jeśli cię straszył
Związkami, możesz mu zagrozić publicznym ujawnieniem jego sprawek.
- Fakt. Muszę mieć mocne dowody, zanim zrobię jakiś ruch. W
końcu to tylko podejrzenia. Będę tam możliwie często zaglądał.
Zwłaszcza, że on w przyszłym tygodniu jedzie na urlop.
- Fantastycznie! Na ten czas przyjmij na jego miejsce kogoś, komu
całkowicie ufasz. Uważnie przejrzyj rachunki. Jeśli przychody wrócą do
poprzedniego poziomu, będziesz miał go w ręku.
- Dobrze, zrobię jak mi radzisz. Dziękuję ci. Przepraszam, że znów
zawracam ci głowę moimi problemami.
- Nie ma sprawy! Cieszę się, że mogę ci pomóc.
- No, jesteśmy na miejscu. Czy jestem zaproszony?
- Jakże bym śmiała puścić cię do domu bez odrobiny kawy?
Gdy Laine weszła z kawą, Jake leżał na kanapie. Na jej widok wstał,
by pomóc odstawić tacę.
- Chodź do mnie - szepnął pociągając ją ku sobie.
Laine drżąc z emocji, zapadła w miękkie poduszki. Objął ją i zaczął
całować długo, namiętnie... Przymknęła oczy pozwalając unieść się
zapamiętaniu.
- Kochanie - wyszeptał unosząc głowę. - Nie wiem, jak mogłem
dotąd żyć bez ciebie. Wyjdziesz za mnie?
Laine podniosła głowę. Wprawdzie miała nadzieję na jakiś trwalszy
związek, ale takiej propozycji się nie spodziewała. Przynajmniej jeszcze
nie teraz. Znali się krótko, a poza tym sam przecież mówił, że nie chciałby,
żeby jakakolwiek kobieta zajęła miejsce jego zmarłej żony.
Widząc jej zaskoczoną minę Jake dokończył:
- Wiem, że pragnąc, abyś przeniosła się do nas, proszę o zbyt wiele,
ale... Abby i ja... tak bardzo ciebie potrzebujemy...
Laine miała wrażenie, że jakaś gwałtowna fala wstrząsnęłą całą jej
istotą. To było wprost niewiarygodne! W chwili, gdy krótkie “tak” miała
na końcu języka, w ogóle nie pomyślała o Abby! Czy umie dochować
tajemnicy?
Właściwie do tej pory nic innego nie robiła. Cóż takiego mogłoby się
zdarzyć w przyszłości, aby jej sekret wyszedł na jaw? Kochała Jake'a!
Niczego na świecie tak nie pragnęła, jak zostać jego żoną.
Uśmiechnęła się do ciepłych, brązowych oczu, czekających na
odpowiedź.
- Tak - wyszeptała.
On zaś wydał jakiś nieartykułowany okrzyk i porwał ją w ramiona.
Trwali tak objęci, ciesząc się sobą, swą bliskością i tym, że należą do
siebie.
Gdy w końcu Jake poruszył się, podniosła głowę.
- Kiedy? - zapytała.
- Jak najszybciej. Masz coś przeciwko?
- Nie. Kocham cię, Jake.
- Laine! - szeptał, gorączkowo całując jej twarz - Laine, tak bardzo
cię potrzebuję. Czy chcesz mieć huczne wesele?
- Niekoniecznie, a ty?
- Absolutnie. Im mniej ludzi, tym lepiej.
Chyba jednak Jake miał wciąż poczucie winy z powodu powtórnego
małżeństwa - pomyślała.
- Ale w kościele, dobrze? - poprosiła. - Nie jestem aż tak gorliwą
chrześcijanką, ale mam wrażenie, że nasz ślub będzie wówczas bardziej
prawdziwy.
- Najmilsza, może być wszędzie, byleby był! Kościół to dobre
miejsce, ale rodzicom powiem dopiero po fakcie. Nie chcę ich tu ciągnąć,
a pewnie czuliby, że to obowiązek zjawić się na uroczystości. A twoi?
Zawahała się... Na pewno czuliby się dotknięci, dowiadując się o
wszystkim post factum, ale byli częścią jej dramatu... Chciała wejść w
przyszłość wolna od tego, co było.
A co z Abby? Ona była raczej dopełnieniem jej szczęścia, a nie
powodem, dla którego wiązała się z Jake'm. Abby zbliżyła ich do siebie,
ale jej uczucia dla Jake'a nie miały nic wspólnego z pragnieniem
połączenia się z córką.
- Sądzę, że powinnam ich zaprosić. Mimo wszystko są moimi
rodzicami. I uważam, że ty też powinieneś zaprosić twoich!
- Tak, masz rację. Jest jeszcze moja siostra, choć wątpię, czy
przyjedzie, mieszka w Singapurze. Ale żadnych ciotek, wujków, ani
przyjaciół rodziny!
- Zgoda. Cicha uroczystość bez zbędnego szumu!
Gdy Jake odjechał, Laine wyciągnęła się na sofie, by przemyśleć to
wszystko. Tak wiele wydarzyło się w tak krótkim czasie! Jednak jej
szczęście nie było pełne. Tkwił w nim mały cierń! Jake nigdy nie
powiedział jej, że ją kocha. Potrzebował - owszem, ale ani słowem nie
wspomniał o miłości.
Może już nigdy jej nie pokocha? Może będzie musiała żyć ze
świadomością, że jest tą drugą...
No cóż... Prawdopodobnie decydował się na małżeństwo ze względu
na Abby. Wzruszyła ramionami. Niech i tak będzie. Wchodziła w ich życie
pozbawiona złudzeń.
Ma szansę, by być blisko osób, które kocha. Jake ją lubił, a nawet
pożądał... To jej musi wystarczyć.
***
Mała Abby przyjęła wiadomość o małżeństwie normalnie, ale bez
entuzjazmu. Laine poczuła się zawiedziona.
- Jak będę cię teraz nazywać? - zapytała dziewczynka.
- Możesz nadal mówić do mnie Laine - odpowiedziała ze smutkiem -
ale jeśli wolisz “mamo”, będzie mi bardzo miło.
- Aha - odparła zamyślona. Nagle jej oczy rozbłysły. - Czy mogę być
twoją druhną?
To pytanie zaskoczyło Laine.
- Wprawdzie nie pomyślałam o tym - powiedziała ostrożnie - ale
może to dobry pomysł. Jake, co o tym sądzisz? Abby będzie na pewno
ślicznie wyglądała?
- Dziewczyny, róbcie jak chcecie. Jeśli chodzi o mnie, nie dam się
wbić w żaden frak ani cylinder!
- Nawet nie marzyłyśmy, byś wkładał coś tak dystyngowanego!
Prawda, Abby?
Abby zachichotała.
- Wyglądałbyś przezabawnie, tato. Laine, jaką będziesz miała
suknię?
- Chyba nałożę coś kremowego - wyszeptała Laine.
- Kolor będzie dobry... - przyznała Abby. - Czy ja mogę mieć zieloną
sukienkę?
- To nie jest dobry kolor na ślub.
- Dlaczego?
- Mówią, że przynosi nieszczęście.
- Chyba w to nie wierzysz?
- Niezupełnie, ale wolałabym nie ryzykować! Może zgodzisz się na
błękit? Z zieloną szarfą? - dodała pragnąc zadowolić córkę.
- Zresztą, zobaczymy.
- O.K. Kiedy zrobimy zakupy?
- Niedługo - obiecała Laine, całując ją w złocistą główkę. - Niedługo.
Ślub miał się odbyć w sierpniu. Kilka tygodni upłynęło im na
gorączkowych przygotowaniach. Laine sprzedała dom bez większych
kłopotów, choć zajęło jej to trochę czasu.
Na sukienkę kupiła piękną kremową satynę oraz pajęczą koronkę ze
złotej nici.
Pani Foale poleciła jej dobrą krawcową i już podczas pierwszej
przymiarki Laine wiedziała, że suknia będzie dobrze uszyta.
Lejący materiał cudownie podkreślał figurę, a pokrycie go złotą
koronką nadawało całej kreacji niepowtarzalny urok.
- Wygląda pani jak księżniczka - krawcowa wyraziła szczery
zachwyt.
Sukienkę dla Abby kupili w domu mody. Dziewczyna była
zachwycona jedwabną kreacją, którą w końcu upolowali. Stała teraz przed
ojcem, pokazując jak pięknie wygląda.
- Wybrudzisz ją - Laine była nieubłagana. - Wcale nie mam ochoty
mieć na swym ślubie druhny w poplamionej sukience.
- Wtedy zostawimy cię w domu - zagroził Jake.
- Nie zrobisz tego - Abby mu uwierzyła. Patrzyła teraz to na jedno, to
na drugie z bardzo niepewną miną.
Laine musiała powstrzymać się, by nie wybuchnąć śmiechem.
- Więc czemu jej nie zdejmiesz? - zapytała łagodnie. - Chodź,
pomogę ci.
Abby skapitulowała, ale humor się jej poprawił, bo pani Foale
poprosiła na kolację.
Jake większość czasu spędzał w klubie w Burchester, próbując
rozwiązać zagadkę niskich dochodów. Miał też sporo pracy z
przygotowaniem do otwarcia nowego ośrodka, co miało nastąpić na
tydzień przed ich ślubem i wymagało sporo zachodu.
Kiedy Danny Matthews wyjechał na urlop, zyski z klubu Burchester
wróciły do normy. Po powrocie, gdy znów przejął kierownictwo, znowu
spadły.
- Czy potrzebne ci są inne dowody? - zapytała Laine. - Facet kradnie.
- Nabrał mnie - podsumował Jake - zwykle byłem znawcą ludzi. Tym
razem nie miałem nosa. Jutro się z nim rozprawię.
- Masz kogoś na jego miejsce?
- Owszem. Colin Lacey, pomocnik Lena Castora, będzie się nadawał.
To odpowiedzialny facet, dobrze mu idzie z klientami.
- Cieszę się, że załatwisz to przed naszym wyjazdem.
- Ja również. Będę mógł za tydzień o wszystkim zapomnieć.
- O wszystkim?
- Oczywiście z wyjątkiem nas! Laine, chodź tu. Nie całowałem cię
przez ostatnie pół godziny!
***
Rodzice Jake'a przylecieli z Montrealu na kilka dni przed ślubem i
Laine pojechała do jego domu, by ich przywitać.
Jake był wierną kopią ojca, ale jak ta drobna blondyneczka zdołała
urodzić tak potężnego syna? Laine nie potrafiła sobie tego wyobrazić.
Była tak filigranowa, że mogła swobodnie przejść pod jego wyciągniętym
ramieniem.
- Tak bardzo się cieszymy - powiedziała matka Jake'a, gdy tylko
znalazła się z Laine sam na sam. - Dobrze, że cię ma. Był tak zrozpaczony,
gdy umarła Jane. Myśleliśmy, że nigdy się z tego nie otrząśnie, ale
widocznie nie jest pisane mężczyznie, by zbyt długo pozostawał samotny.
- Ma Abby - szepnęła Laine, zawstydzona tą rozmową.
- Dziecko nigdy nie zastąpi żony. A teraz Jake będzie mógł mieć
własnego syna! Czy to nie cudowne?
Laine z wysiłkiem opanowała się.
- Chciałabym, żeby tak się stało, ale Abby jest mu bardzo bliska,
kocha ją.
- My również ją kochamy, ale adoptowane dziecko nigdy nie będzie
takie jak własne, prawda?
- Nie wiem - przyznała Laine. - Chyba niektórzy ludzie są w stanie o
tym zapomnieć.
- No cóż, tak czy inaczej mamy nadzieję, że wkrótce doczekamy się
nowego członka klanu Benningtonów. Siostra Jake'a ma troje dzieci,
mówił ci o tym?
- Owszem. Szkoda, że nie mogli przylecieć na ślub, ale cudownie, że
wy jesteście.
- Jake mówi, że twoi rodzice przyjeżdżają jutro. Cieszysz się?
- Oczywiście. Oni nie znają Jake'a. Mieszkają daleko i nie mogli nas
odwiedzić, a my byliśmy zbyt zajęci, by jechać do Surrey.
Pani Foale znów okazała się nieoceniona i zgodziła się nadal u nich
pracować. W ten sposób pytanie, czy Laine ma rzucić pracę, nie zostało
postawione.
Gdy przyjechali rodzice, Laine ze smutkiem przyglądała się ich
twarzom. Ojciec miał zaledwie pięćdziesiąt pięć lat, matka nieco mniej, ale
wyglądali, jakby życie odebrało im wszelką radość. Zestarzeli się
przedwcześnie.
Byli znacznie mniej ruchliwi od rodziców Jake'a, od nich dużo
starszych. Matka Jake'a wyznała, że fryzura kosztuje ją sporo zachodu:
trwała, farbowanie, ale czuje się młodsza, gdy w lustrze nie widzi siwizny.
Matka Laine nie przywiązywała takiej wagi do swego wyglądu. Miała
włosy szpakowate, krótko obcięte, bez śladu ondulacji.
Wyglądało, że akceptują Jake'a, chociaż Laine nie była pewna, czy
wypływa to rzeczywiście z sympatii, czy tylko z uprzejmości.
- Masz szczęście, Laine - powiedziała matka, gdy były same. - Z
twoją przeszłością... Już myśleliśmy, że poszłaś w odstawkę! Powiedziałaś
mu?...
Laine była przekonana, że matka to wywlecze.
- Nie, mamo.
- Nie powiedziałaś?! Ty głupia dziewczyno! Sama pakujesz się w
kłopoty. Pewnie bałaś się, że cię rzuci, gdy pozna prawdę. No cóż, nie
mogę cię winić za to, że jesteś ostrożna. Prawdopodobnie tak by postąpił.
Co będzie, gdy Jake się dowie, że miała kochanka i urodziła
dziecko?...
Nigdy nie pytał jej o przeszłość. Ona bała się, żeby cokolwiek mu
powiedzieć.
- To nie tak, mamo - powiedziała, usiłując przekonać samą siebie. -
Po prostu to pytanie nigdy nie padło. On bierze mnie taką, jaka jestem i ja
tak samo. Przeszłość się nie liczy.
- Powinnaś przyjechać do domu i tam wziąć ślub - powiedział
później ojciec. - To zaoszczędziłoby twojej matce trudów podróży.
- Ale teraz tu jest mój dom - zaoponowała. - Nie mogłam przecież
ściągać Jake'a do Leatherhead.
- Ale nas mogłaś! Zawsze byłaś egoistką.
- Nie musieliście przyjeżdżać - odparła. Czuła się urażona.
Ojciec nie miał prawa tak powiedzieć. Jakże teraz żałowała, że nie
posłuchała Jake'a, aby nie zapraszać rodziców.
- No cóż, ale jesteśmy - wtrąciła pani Tyson. - Ojciec przyjechał, by
cię poprowadzić do ołtarza. Mam nadzieję, że to będzie ładna ceremonia.
- Będzie tylko bliska rodzina - powiedziała zimno. - Chcieliśmy,
żeby uroczystość była skromna.
***
Jednak, gdy następnego dnia Laine włożyła swą ślubną suknię,
matka zaprzestała wygłaszania cierpkich uwag.
- Wyglądasz ślicznie, kochanie. Wciąż masz takie piękne włosy, a te
złociste koronki jeszcze dodają im blasku. Chciałabym, żebyś była
szczęśliwa.
- Dziękuję, mamo - Laine uniosła kremowy welon, przytrzymywany
pękiem kwiatów pomarańczy otoczonych chmurą złotych liści. Ucałowała
matkę. - Idź już na dół. Samochód może być w każdej chwili.
- Po co taki wydatek dla mnie jednej! - Pani Tyson nie mogła
powstrzymać się od uwag.
- Mogę sobie na to pozwolić, mamo. Chcę jechać tylko z ojcem,
zgodnie ze zwyczajem.
Ku jej zdumieniu w oczach matki pojawiły się łzy.
- Moja piękna córka - wyszeptała. - Zawsze chcieliśmy dla ciebie
wszystkiego, co najlepsze. Mamy tylko ciebie. Przeżyliśmy wtedy takie
rozczarowanie...
- Wiem, mamo - Laine z trudem powstrzymywała łzy. - Popełniłam
błąd i płaciłam za to, aż do tej chwili. Teraz zaczynam od nowa. Życz mi
szczęścia!
Obie kobiety padły sobie w objęcia. “Gdyby ona była taka
przedtem!” - myślała ze smutkiem Laine, po raz pierwszy zdając sobie
sprawę z tego, jak bardzo brakowało jej przez te wszystkie lata matczynej
miłości i zrozumienia.
W pół godziny później Laine kroczyła główną nawą, starego,
kamiennego kościółka.
Jake wyglądał wspaniale w jasnoszarym garniturze, śnieżnobiałej
koszuli i srebrnym krawacie.
Podziw i uczucie, które zobaczyła w jego oczach, wynagrodziły jej
wysiłek, aby dla niego wyglądać jak najpiękniej. Odwróciła się, by podać
małej Abby swój ślubny bukiet. Dziewczynka z namaszczeniem wzięła
kwiaty.
Przysięgę małżeńską składała czystym, pewnym głosem, który
pięknie współbrzmiał z głębokim barytonem Jake'a. Jego mocny uścisk,
pocałunek w zakrystii, były obietnicą na przyszłość. Obietnicą
bezpieczeństwa i namiętności.
Najtrudniejsze było rozstanie z Abby, kiedy po zakończeniu
uroczystości wyjeżdżali na swój miodowy miesiąc. Dziewczynka została
pod opieką pani Foale, w towarzystwie rodziców Jake'a.
Laine wiedziała, że nie ma żadnych powodów do niepokoju, więc
łajała siebie w duchu za głupie, irracjonalne łzy.
Jechali autostradą na południowy zachód. Oparta wygodnie na
tylnym siedzeniu, oddała się rozmyślaniu na temat wydarzeń minionego
dnia - o nagłym przypływie uczuć matki, o Abby - dumnej i szczęśliwej. I
w tym wszystkim obraz Jake'a, gdy patrzył jak idzie ku niemu główną
nawą kościoła. Ta cudowna chwila na zawsze pozostanie w jej pamięci!
Późnym wieczorem zajechali na parking przed starym zajazdem na
skraju Dartmoor.
W ramionach męża znalazła szczęście, o jakim nie marzyła.
- Moja piękna, cudowna żona - usłyszała czuły szept w środku nocy.
- Najdroższa, jak dobrze, że zgodziłaś się wyjść za mnie.
- Och, kochany!
Była szczęśliwa, bezgranicznie szczęśliwa, ale... do tej pory nie
usłyszała słowa “kocham cię”.
Rozdział 6
W ciągu najbliższych tygodni Laine przekonała się, iż niepotrzebnie
się bała, że Jake zapyta o przeszłość.
Nie interesowały go jej poprzednie miłości, chociaż poznał każdy,
nawet najdrobniejszy szczegół jej ciała lepiej, niż linie na własnej dłoni.
Po miodowym miesiącu, Laine potrzebowała kilku tygodni, by stać
się częścią tej rodziny, by odczuć, że te subtelne więzy łączące ją, Jake'a i
dziecko zostały w końcu zadzierzgnięte. Przypomniała sobie Boże
Narodzenie: Jake'a, patrzącego z wyrozumiałością na ich wybryki,
podekscytowaną Abby... Wciągnęli ją w sam środek swoich zwyczajów,
swojej radości. Czegoś takiego brakowało jej w ciągu tych ostatnich lat.
Od nowego roku Jake zaczął rozszerzać swoje “imperium”. W
związku z tym zdarzało się, że często był poza domem. Jego najnowszy
ośrodek miał powstać pod Londynem, co oznaczało dłuższą nieobecność.
- Jeśli chcę, żeby sieć klubów objęła cały kraj, muszę mieć w stolicy
oparcie - wyjaśniał ze swym zwykłym zapałem. - Miałem szczęście, że
trafiło mi się to miejsce w Enfield. Do moich celów nadaje się idealnie.
Niedaleko stąd do West Endu, gdzie chciałem założyć następny klub.
- Nienawidzę, gdy cię nie ma w domu - Laine ogarnął buntowniczy
nastrój. Tak bardzo chciała mieć mężczyznę, którego kochała coraz
mocniej, zawsze przy sobie.
- Wiem, kochanie. Nie lubię tego tak samo jak ty - pocałował ją
czule. - Będę z powrotem najszybciej jak się uda, ale bez sensu byłoby
dojeżdżać codziennie. Popracuję również wieczorem i dzięki temu będę
mógł wrócić wcześniej.
Westchnęła.
- Im większe staje się twoje imperium, tym dalej będziesz musiał
podróżować - stwierdziła ponuro. - Abby również tęskni za tobą.
- Znałaś moje plany, kiedy zgodziłaś się wyjść za mnie - powiedział
szorstko. - Jeśli chcę odnieść sukces, muszę tak działać. W końcu, kiedy
jestem nieobecny, Abby ma ciebie, za co jestem ci niezmiernie wdzięczny.
I ty też nie jesteś sama.
Czuła, że za chwilę się rozpłacze. Nie, nie może. Jake nie
potrzebował głupiej idiotki, która chce go omotać i zatrzymać przy sobie.
Nie było to w jej stylu.
- Owszem, Abby dotrzymuje mi towarzystwa, ale ona nie zastąpi mi
ciebie. Gdy ciebie nie ma, ona... ona czuje się urażona moją opieką.
- Wydaje ci się, kochanie - powiedział nieco łagodniej.
Odwróciwszy się by ją ucałować, dostrzegł łzy na jej policzkach.
- Nie płacz, najdroższa. Będę z powrotem, zanim obie zdążycie za
mną zatęsknić.
Jake w ogóle nie rozumiał uczucia osamotnienia, które w miarę jak
jego wyjazdy stawały się częstsze, ogarniało ją coraz bardziej.
Uniosła się na łokciu.
- Powinieneś już wstać - powiedziała chłodno - spóźnisz się na
spotkanie.
Jake spojrzał na budzik i wyskoczył z łóżka.
- Masz rację!
Pobiegł do łazienki, całkowicie pochłonięty planami na rozpoczęty
dzień.
- Czy moja walizka gotowa?
- Owszem - Laine ze złością wiązała szlafrok. - Śniadanie będzie za
dziesięć minut.
“Co się dzieje?” - myślała budząc Abby, odgrzewając fasolę, gotując
jajka, przygotowując grzanki. Co się stało z tym ciepłem, z czułym
zrozumieniem, które wytworzyło się między nimi w ciągu tych
pierwszych, cudownych tygodni ich małżeństwa? Dlaczego tak ją
denerwowały wyjazdy Jake'a? Przecież wiedziała, że po ślubie będzie
także zajęty. Wtedy jej to nie przeszkadzało. Miała Abby i swoją pracę...
Może dlatego odbiera wszystko w ten sposób, że Jake nie jest tak
zaangażowany jak ona? Westchnęła. Tak, to prawda. Była zaledwie
namiastką kobiety, którą kochał.
Nigdy nie zostawiał swojej pierwszej żony samej, a Abby tylko w
wyjątkowych przypadkach. Teraz zaś oczekiwał, że ona zaakceptuje jego
częste nieobecności, zrozumie jego pracę, że będzie zajmować się
dzieckiem. Nalała mleko do filiżanek i odstawiła kartonik do lodówki,
zamykając z trzaskiem drzwi. Tak, teraz może zostawiać córkę z czystym
sumieniem.
Powinna była o tym wszystkim pomyśleć, kiedy za niego
wychodziła, ale wtedy namiętność poniosła ją w krainę szczęścia. Nic
poza tym się nie liczyło. Teraz zobaczyła wszystko bardziej realnie.
Smarowała kanapki jak automat.
Abby jej nie wystarczała. Pragnęła Jake'a, całego Jake'a. Również
jego zaangażowania, miłości, nie tylko pożądania.
Zresztą zawiodła się na swojej córce. Kiedy Jake znajdował się w
pobliżu, mała była pogodna i kochająca, lecz gdy wyjechał traciła humor i
stawała się nieznośna.
Wcale nie dlatego, żeby jej nie lubiła. Czasami bardzo żywiołowo
okazywała jej swoją sympatię. Po prostu dla niej była obcą kobietą, nie
mogła zastąpić jej ojca, którego ubóstwiała. Czuła się opuszczona i to
odbijało się w jej zachowaniu.
No cóż, zrozumienie faktu wcale nie czyni życia łatwiejszym.
Zwłaszcza, jeśli tęskni się za miłością córki prawie tak samo jak za
miłością męża.
Abby i Jake weszli razem, gdy ona rozkładała talerze na stole. W
garniturze był przystojny, że serce znowu jej się ścisnęło. Abby miała na
sobie stare dżinsy i powyciągany sweter.
- Dzięki.
Uprzejmość Jake'a drażniła ją.
Szybko zjadł śniadanie, szybko wypił kawę.
- Dostaniesz niestrawności - ironicznie zauważyła Abby. - Tato,
naprawdę musisz wyjeżdżać? Mam teraz ferie, a zawsze gdzieś się w tym
czasie wybieraliśmy...
- Nie tym razem, maleńka. Jestem zbyt zajęty. Laine pracuje. Poproś
panią Foale, żeby cię gdzieś zabrała.
- To nie to samo!
- Mogę wziąć dzień wolnego - szepnęła Laine.
- Nie trudź się!
Abby zerwała się z krzesła i jak burza wypadła z kuchni.
- Teraz widzisz, co miałam na myśli - powiedziała do męża.
- Jestem spóźniony. Jakoś sobie poradzisz - cmoknął ją w policzek i
już był przy drzwiach. - Zadzwonię wieczorem. Telefon do hotelu
zapisałem w notesie, leży koło aparatu...
- Do widzenia.
Czy to jest ten Jake, unikający jej wzroku, zabiegany,
przepracowany? Był obcy.
Powoli weszła po schodach i zajrzała do pokoju Abby. Dziecko,
zwinięte w kłębek leżało na tapczanie słuchając muzyki.
Laine wyłączyła radio i usiadła na brzegu łóżka. Abby spojrzała na
nią obrażona.
- Słuchałam muzyki!
- Abby, porozmawiajmy. Kochanie, kiedy twojego ojca nie ma w
domu, brakuje mi go tak samo jak tobie.
- Nie wyjeżdżał tak często, zanim się nie pojawiłaś.
- Wiem o tym - mówiła przez ściśnięte gardło. Czyżby Abby czytała
w jej myślach...? - Spróbuj go zrozumieć! Jest bardzo zajęty pracą, a teraz,
gdy my mamy siebie do towarzystwa, sądzi, że może spokojnie wyjechać
na dłużej. A może jednak wezmę wolny dzień i gdzieś się wybierzemy?
- Nie, dziękuję. Poproszę panią Foale, jeśli będę chciała wyjść,
chociaż i tak dzisiaj nie jest zbyt ładnie. Idź do pracy, Laine.
- Abby! - Laine mocno przytuliła córkę, ale dziewczynka pozostała
sztywna i naburmuszona. - Lepiej już pójdę. Wrócę dziś później. Pewnie
nie zdążę nakarmić psów, zrobisz to za mnie?
- Tak.
Abby sturlała się z łóżka i poszła pobawić się z psiarnią. W tym
momencie przyszła pani Foale.
Laine jechała do pracy w nastroju idealnie pasującym do dzisiejszego
deszczowego poranka. Luty był w tym roku wyjątkowo ponury. Około
południa nieco się przejaśniło.
Blade słońce przedarło się przez chmury, rzucając wątłe promienie
na jej biurko.
Zastanawiała się, czy pani Foale wyszła z Abby na spacer. Co teraz
robi Jake?
Westchnęła ciężko i w nagłym przypływie energii znowu zabrała się
do pracy. Była tak zajęta, że zapomniała o dręczących ją troskach.
Pół godziny później zadzwonił telefon.
- To pani Foale - usłyszała zaniepokojony głos sekretarki. - Jest
bardzo zdenerwowana.
Laine skurczyła się w sobie “Jake!? Abby?!”
- Połącz mnie z nią - powiedziała krótko, czując, że jakaś lodowata
ręka chwyta ją za gardło.
- Pani Bennington? - usłyszała drżący głos gospodyni. - Chodzi o
Abby. Nie dopilnowałam jej. Wybiegła na ulicę...
Laine czuła jak jej zasycha w ustach. Słuchawka omal nie wyśliznęła
się ze spoconej ręki.
- Proszę powiedzieć po prostu, co się stało? - krzyknęła.
- Bawiła się z psami w ogrodzie. Coffe i Goldie szalały jak zwykle i
pewnie wypadły na drogę, Abby wybiegła za nimi... - pani Foale
przerwała.
- I co się stało?
- Byłam w kuchni, gotowałam obiad, nagle usłyszałam pukanie do
drzwi. Mężczyzna był blady jak śmierć. Potrącił Abby samochodem...
powiedział, że wyjeżdżał zza zakrętu, nie miał żadnych szans, by ją
ominąć...
Krew odpłynęła jej z twarzy. Pokój wirował. Z całej siły chwyciła się
za biurko. Dalsze słowa pani Foale słyszała poprzez narastający szum w
uszach.
- Zabrali ją do szpitala. Była nieprzytomna i... mocno krwawiła.
Natychmiast wezwałam karetkę. Przyjechali bardzo szybko...
- Gdzie ona jest? - przerwała te wyjaśnienia.
Pani Foale podała adres szpitala, Laine natychmiast zerwała się na
nogi.
- Czy zawiadomiła pani pana Jake'a?
- Próbowałam dzwonić pod ten numer, który zostawił, ale go nie
było.
- Proszę spróbować jeszcze raz i zostawić wiadomość. Będę w
szpitalu.
- Dobrze. Zostanę tutaj, dopóki pani nie wróci.
- Dam znać, gdy się czegoś dowiem.
Odłożyła słuchawkę. Wyjaśniła Rogerowi Prentice co się stało,
zabrała swoje rzeczy i pojechała do szpitala. Natychmiast zaprowadzili ją
na urazówkę.
- Nazywam się Laine Bennington - przedstawiła się pielęgniarce
takim tonem, że ta spojrzała na nią zaniepokojona. - Moja córka... co z
nią?...
- Teraz jest u niej lekarz. Proszę zaczekać tutaj. Doktor powie pani,
jak tylko skończy badanie.
Laine ciężko opadła na wskazane krzesło. Jakże pragnęła teraz, żeby
Jake był tutaj, żeby doktor pospieszył się, żeby z Abby nie było tak źle jak
jej podpowiadała wyobraźnia...
Minuty wlokły się w nieskończoność, a mózg Laine powoli zmieniał
się w malutką bryłkę lodu, ukrytą gdzieś głęboko, gdzie nie docierał
żaden, nawet najmniejszy promyk myśli.
Głos lekarza usłyszała jak przez lodową ścianę. Mówił, że potrzebna
jest operacja, aby zlikwidować ucisk kości czaszki na mózg. Dziecko
miało złamane ramię i żebra, było bardzo potłuczone.
Tyle mógł stwierdzić przy wstępnych oględzinach.
Lewa połowa twarzy dziewczynki stanowiła jeden ogromny siniak,
chociaż krew została już zmyta. Oczy były zamknięte, długie rzęsy
rysowały się złotym łukiem na tle bladości policzków. Ciężko łapała
powietrze. Laine czuła, że jakaś lodowata dłoń znowu chwyta ją za gardło.
- Abby! - tyle tylko wyrwało się jej ze ściśniętego gardła.
- Proszę się nie martwić. Jest w ciężkim stanie, to prawda, ale
wyjdzie z tego. Zaraz ją zoperujemy. Proszę pójść teraz do bufetu i wypić
herbatę. Siostra poprosi panią, gdy będzie po wszystkim.
Sama nie wiedziała jak odnalazła bufet. Zamówiła herbatę, upiła łyk
i siedziała, tępo wpatrując się w stygnący płyn. Zupełnie straciła poczucie
czasu. Ludzie wchodzili i wychodzili, ona czekała.
Kiedy ktoś usiadł naprzeciw niej, zaledwie rzuciła na niego okiem.
Czyjaś ciepła dłoń objęła jej palce mocnym, bezpiecznym uściskiem.
- Laine, to ja!
- Jake? - powiedziała drętwo.
Wyostrzone rysy aż nadto wymownie świadczyły o tym, jak bardzo
cierpiał.
- Jestem tutaj, z tobą i z Abby! Właśnie przewożą ją z sali
operacyjnej. Za pięć minut będziemy mogli ją zobaczyć. Chodźmy!
Laine sztywno podniosła się z krzesła i pozwoliła się prowadzić na
górę i dalej, po niekończących się korytarzach.
Abby była na reanimacji.
- Teraz śpi - poinformował chirurg, gdy znaleźli się w jej pokoju -
proszę jej nie przeszkadzać. Powinna obudzić się za godzinę i wtedy
dowiemy się, czy nie nastąpiło uszkodzenie mózgu.
Ze wszystkich stron dziewczynki zwisały jakieś rurki, przewody.
Głowę miała do połowy ogoloną. Wielki opatrunek ostro odcinał się od
nagiej skóry. Stłuczenia na twarzy wyglądały groźnie. Złamana ręka
sterczała poza łóżko, drobna dłoń była cała sina. Dziewczynka oddychała
równo i nieco lżej.
Laine nie słyszała ani słowa z tego, co mówił lekarz. Twierdził on, że
wkrótce rany się zagoją.
Podbiegła do łóżka, jakby ktoś przypiął jej skrzydła. Nieco
przerażona sprzętem otaczającym drobną figurkę, uchwyciła się jakiegoś
drążka.
- Abby! - jęknęła. - O, moje dziecko, moje biedne dziecko! Już nigdy
cię nie zostawię. Przysięgam, już nigdy!
Była zupełnie nieświadoma, że Jake stoi obok i jak ogłuszony patrzy
to na zrozpaczoną żonę, to na pielęgniarkę siedzącą obok.
Powoli podszedł do niej i mocno ujął ją za ramię.
- Ona wyzdrowieje. Już nie ma niebezpieczeństwa. Nie słyszałaś, co
mówił doktor? Tyle, że nie obudzi się przez najbliższą godzinę - nabrał
głęboko powietrza. - Chodźmy do domu, przebierzesz się.
- Nigdzie się stąd nie ruszę - powiedziała ostro.
- Laine, musimy porozmawiać.
- Porozmawiać?
Odpowiadała jak automat, nie czując nic poza przejmującym bólem.
Cała uwaga, cała jej miłość skupiła się na dziecku. Bardzo chciała jej
pomóc. Jake był w tej chwili jedynie intruzem.
- Laine - w głosie mężczyzny było słychać wahanie. - Przeżywasz to
tak, jakby ona była twoim własnym dzieckiem!
- Bo jest. Abby jest moją córką.
Wszystko czego teraz pragnęła, to żeby ją zostawił w spokoju.
Jake podszedł do łóżka i omijając aparaturę pochylił się nad Abby.
Laine patrzyła, jak opalone palce delikatnie niczym piórko gładzą czoło
dziewczynki, jak usta całują jej główkę.
- W takim razie zostawiam was razem - wyszeptał cicho.
Laine nie spuszczała oka z Abby.
***
Jake wrócił do szpitala przynosząc trochę rzeczy, które mogły się
przydać.
Abby nadal spała i pielęgniarka przyniosła dla Laine krzesło. Jake
postawił obok drugie. Był zamyślony. Siedzieli w zupełnym milczeniu do
chwili, gdy pielęgniarka zaczęła budzić dziewczynkę.
- Nie chcemy, żeby zapadła w stan śpiączki - wyjaśniła.
Gdy Abby zatrzepotała rzęsami, z ust Laine wyrwało się
westchnienie ulgi. Pielęgniarka zmierzyła puls i temperaturę, po czym
dyskretnie wycofała się na bok. Laine podeszła do łóżka. Abby spojrzała
na nią przelotnie, patrzyła w stronę Jake'a.
- Tatuś! - wyszeptała z bladym uśmiechem.
Jake pochylił się nad córeczką.
- Hej, maleństwo! Jak się czujesz?
Abby przymknęła oczy.
- Boli - poskarżyła się.
- Wiem, kochanie, ale wkrótce będzie lepiej.
Delikatnie ucałował jej czoło i usiadł. Pielęgniarka znów podeszła,
by zająć się małą.
Laine rozpłakała się. Jej córka wyzdrowieje, poznała ich, mówiła
przytomnie.
Wspomnienie tego strasznego przerażenia, które trzymało ją w
lodowatym uścisku było jeszcze wciąż żywe, ale pamiętała je teraz
bardziej mgliście. Jake podszedł, a Abby do niego pierwszego się
odezwała. Stłumiła w sobie uczucie zazdrości i spojrzała na niego
zmuszając się do uśmiechu. Ale Jake odwrócił głowę. Czyżby zrobiła coś
takiego, że się za nią wstydził?
Przyznała się kim jest! Nic w tym dziwnego, że tak na nią patrzył.
Powinna była zachować swój sekret, jeśli nie chciała stracić Jake'a. Patrząc
na niego zrozumiała, że wszystko skończone.
Abby także utraciła. Podpisując dokumenty adopcyjne zrzekła się
wszelkich praw do dziecka. To Jake był jej prawnym opiekunem.
Straciła ich oboje. Te istoty, które kochała nad życie.
Wyczerpana i niezdolna do jakiegokolwiek ruchu, czuła jak czyjeś
silne ramiona kładą ją na łóżku. Ktoś umył jej twarz, ręce, zrobił zastrzyk.
Z ulgą zapadła w sen.
***
Młody organizm dziewczynki szybko sobie radził z chorobą i
wkrótce można było ją przenieść na oddział dziecięcy. Lekarze zachęcali
rodziców, żeby zostawali przy swych pociechach, więc Laine nie miała
problemów z przedłużeniem pobytu w szpitalu.
W tym czasie wróciła nieco do równowagi, ale nadal bała się
spojrzeć Jake'owi w oczy. Jeszcze nie teraz.
Wystarczyło, że spotykała go podczas jego częstych odwiedzin w
szpitalu, ale zostać z nim sam na sam, wytrzymać jego złość - to było
ponad jej siły.
Siedziała cały czas przy Abby, czytała jej bajki, zabawiała ją i
obserwowała, czy nie pojawiają się symptomy jakichś ukrytych obrażeń,
co na szczęście nie wystąpiło.
Próbowała tłumić w sobie uczucie zazdrości, które zawsze ją
ogarniało na widok rozpromienionej Abby witającej się z ojcem.
Nie wiedziała, jak teraz wyglądają jego interesy. W każdym bądź
razie do Londynu nie wrócił. Był tam parokrotnie na krótko. Do szpitala
przyjeżdżał co najmniej dwa razy dziennie, przywożąc Abby owoce,
czekoladę, książki i różne inne prezenty, które poprawiały jej humor.
Z nią rozmawiał rzadko, całą uwagę skupiając na córce.
Dziewczynka nie dostrzegała żadnego zgrzytu w stosunkach między nimi;
początkowo była zbyt słaba, potem zbyt zaabsorbowana swoimi własnymi
sprawami.
W końcu Laine stwierdziła, że nie ma już żadnych powodów, by
nadal pozostawać przez cały czas przy dziecku, a jej łóżko mogło być
potrzebne innym rodzicom.
Nie mogła jednak odejść, nie wyjawiając prawdy. Dziewczynka była
już na tyle zdrowa i dostatecznie duża, żeby zrozumieć.
Zaczekała do popołudnia, kiedy dzieci odpoczywały i kiedy było
zupełnie cicho. Podeszła do łóżka małej i rozsunęła zasłonki.
- Czemu to robisz?
- Chcę z tobą porozmawiać, Abby. Niedługo wracam do domu. Jesteś
już na tyle zdrowa, że poradzisz sobie beze mnie. Masz teraz mnóstwo
przyjaciół.
Abby posmutniała słysząc, że zostanie sama w obcym otoczeniu.
- Ale będziesz mnie odwiedzać?
- Oczywiście kochanie. Będę codziennie i tatuś też. Abby, czy
myślałaś kiedykolwiek o swojej prawdziwej mamie?
Szare oczy spojrzały na nią zdumione. Laine zadrżała. Czy to, co
chce zrobić, było mądre?... Nie miała jednak wyboru. Teraz, kiedy Jake już
wiedział...
- Czasami...
- A czy chciałabyś ją poznać?
Abby skurczyła się w sobie.
- Nie wiem. Mogłabym jej nie polubić. Przecież ona mnie nie
chciała!
Laine przymknęła oczy i zebrała siły.
- Wiem, że mnie lubisz, kochanie. Może trudno będzie ci w to
uwierzyć, ale... to ja jestem twoją matką. I bardzo ciebie pragnęłam -
dodała cicho.
Oczy Abby zrobiły się ogromne. W ciągu tych ostatnich dni
wytworzyła się między nimi jakaś szczególna więź, pojawiło się ciepło,
którego nie było przed wypadkiem dziewczynki. Laine widziała, jak teraz
to wszystko pryska niczym bańka mydlana.
- To... to niemożliwe! - powiedziała Abby z niedowierzaniem.
- Ty byś mnie nie oddała obcym!
Laine odważnie wytrzymała jej spojrzenie, chociaż miała wrażenie,
że serce jej pęka.
- Musiałam, kochanie.
Jak wytłumaczyć dziecku ten problem? Szukając właściwych słów
nagle przypomniała sobie pewien obrazek: Abby tuląca do piersi małego
psiaka.
- Pamiętasz, jak się czułaś wtedy, gdy musiałaś pożegnać się ze
szczeniętami Fruitcake?
Oczy dziewczynki wypełniły się łzami. Kiwnęła głową.
- Więc spróbuj sobie wyobrazić, co ja wówczas czułam, gdy
musiałam ciebie oddać - głos jej się załamał. - Nie mogłam cię zatrzymać.
Nie miałam pieniędzy, do domu też nie mogłam cię zabrać.
- Dlaczego nie byłaś zamężna? Ludzie, którzy mają dzieci, są
małżeństwem.
- Twój prawdziwy ojciec nie chciał ani ciebie, ani mnie -
powiedziała Laine połykając łzy.
- Gdzie on jest? Mogę go zobaczyć?
Laine była przygotowana na to pytanie. Potrząsnęła głową.
- Ulotnił się na długo przed twoim przyjściem na świat. Nigdy go od
tego czasu nie widziałam. Jake jest twoim ojcem i bardzo cię kocha. On
jest wspaniałym mężczyzną, zupełnie innym od tego, który nas zostawił.
Jake nigdy by tego nie zrobił. Kochaj go więc, Abby, kochaj tak mocno,
jak tylko potrafisz!
Delikatna twarzyczka dziecka rozjaśniła się.
- Kocham was oboje - stwierdziła.
Laine myślała, że serce wyskoczy jej z piersi.
- Będziemy naprawdę prawdziwą rodziną, dobrze?
- Och, Abby, mam nadzieję, że tak będzie.
Pochyliła się, by przytulić to drobne ciałko, łzy płynęły jej po
policzkach. “Boże” - modliła się - “Boże, spraw, żeby Jake to zrozumiał!”
Nagle ktoś rozsunął firanki. Laine obejrzała się i serce podskoczyło
jej do gardła: to był Jake. Pospiesznie odwróciła głowę. Poczucie winy i
zmieszania, aż nazbyt wyraźnie malowały się na jej twarzy.
- Tatusiu! - Abby wyciągnęła zdrową rączkę. - Tatusiu, tak się cieszę,
że przyszedłeś. Laine mówi, że jest moją prawdziwą mamą! Czy to nie
wspaniałe? Będziemy teraz prawdziwą rodziną!
Jake rzucił Laine wrogie spojrzenie i mocniej przytulił Abby, tak
jakby chciał zatrzymać swój stan posiadania.
- Musiałam - spojrzała na niego błagalnie.
- Po co?
- Ponieważ... Ponieważ nie mogłam dłużej znieść kłamstwa -
wyszeptała bez tchu.
Jake ściszył głos, bojąc się, że ludzie mogą ich usłyszeć, ale to nie
zmieniło faktu, że mówił ostrym tonem.
- Ale przy mnie ci się to nie wymknęło, prawda? Nie, to byłoby dla
ciebie zbyt trudne! A pomyślałaś, co czuje Abby?
- Owszem - Laine również mówiła twardo. Musiała wytrzymać jego
oburzenie. - Ona myślała o swoich prawdziwych rodzicach. Jake, każde
dziecko o tym by myślało. To nie byłoby fair pozbawiać jej prawa do...
- Do jej ojca? Jakie on ma prawo?
- Żadnego! Nawet nie wiem, gdzie on jest!
Oczy dziecka zapełniły się łzami i dwa strumyki pociekły jej po
policzkach.
- Przestańcie - szlochała. - Przestańcie krzyczeć! Ty jesteś moim
prawdziwym tatą i to na zawsze. Nie chcę nikogo innego! Po prostu chcę,
byśmy się stali prawdziwą rodziną. Cieszę się, że mi Laine powiedziała!
Dziecko bezbłędnie odczytało ich intencje. Ignorując Jake'a,
delikatnie pogłaskała rączkę małej.
- Przepraszam, kochanie - powiedziała cicho. - Pójdę już i zostawię
cię z tatusiem.
- Ale niedługo znów przyjdziesz, mamo?
Teraz Laine już nie mogła powstrzymać się od szlochu.
- Jutro rano - szepnęła.
Oczka dziewczynki rozbłysły.
- Lekarz mówi, że szybko zdrowieję i niedługo wrócę do domu.
Umieram z tęsknoty za Fruitcake, Goldie i Coffe.
Laine otarła łzy i włożyła chusteczkę z powrotem do kieszeni.
Napotkała wzrok Jake'a i teraz jej spojrzenie było jasne. Minął kryzys.
Abby wyzdrowieje i zaakceptuje nowe relacje między nimi. Jednak oczy
Jake'a mówiły, że nie da się tak łatwo przekonać.
Rozdział 7
Weszła do środka i dom wydał się jej jakiś dziwny. Opuszczony,
nieznany, nieprzyjazny. Usłyszała jazgot, który podniosły psy zamknięte w
składziku, ale nie miała ochoty, by je przywitać.
Ogarniało ją coraz większe osamotnienie. Pomyślała, że to jest
pewnie przeczucie przyszłości, gdy to miejsce przestanie być jej domem.
Powoli poszła na górę do sypialni. Jake wkrótce będzie z powrotem i
rozmowa jest nieunikniona. Mając w perspektywie widmo separacji,
będzie musiała zmobilizować cały swój zapas logiki, elokwencji, miłości i
zrozumienia, żeby go przekonać. Jeśli zaś odwróci się od niej, będzie
potrzebowała sporo odwagi, by żyć gdzieś z dala od nich.
Szybko zrzuciła ubranie i weszła do łazienki. Marzyła o gorącej
kąpieli. Leżała w wannie, aż woda zaczęła stygnąć, czując jak spływa z
niej całe zmęczenie. Nic jednak nie mogło uspokoić natłoku myśli
kłębiących się w jej głowie.
Gdyby wcześniej zdecydowała się stanąć z nim twarzą w twarz,
zastanawiała się niespokojnie, gdyby wytłumaczyła mu, że źle zrozumiał
jej słowa?...
Nie podobało mu się to, że powiedziała Abby całą prawdę. Gdy
dziewczynka po raz pierwszy zwróciła się do niej “mamo”, na jego twarzy
wyraźnie widać było złość i zazdrość.
Jake był zazdrosny! Ona również. Czyżby do tego sprowadzało się
ich małżeństwo? Do rozszarpywania resztek miłości?... Lecz w takim
przypadku zostałby tylko jeden wygrany, na pewno nie ona. Ona się
wycofa. Abby wkrótce zapomni...
Na tę myśl przeszył ją gwałtowny dreszcz. Wyskoczyła z wanny.
Szybkimi ruchami wycierała ciało, jakby od tego miało zależeć jej życie.
Potrzebowała ruchu, żeby choć trochę ukoić skołatane nerwy.
Odszukanie Abby, znajomość z Jake'm, poślubienie go było
tajemnicą. Jej tajemnicą, teraz już ujawnioną. Nie żałowała też nowego
życia, które w niej rozwijało się. Tak, była w ciąży.
Do tej pory nie była tego pewna, ale pielęgniarki w szpitalu
potwierdziły jej przypuszczenie. Utrzyma to dziecko, do diabła, utrzyma
je! Jeśli będzie musiała odejść, Jake nigdy się nie dowie. Ale sam jest
sobie winien. Mógł być mniej nieugięty.
Laine siedziała przed lustrem szczotkując włosy, kiedy wrócił Jake.
Owiana zapachem olejku kąpielowego i mydła wyszła mu naprzeciw.
Włożyła miękki peniuar w odcieniu koralowym - jego ulubiony.
Postanowiła użyć każdej broni ze swego kobiecego arsenału. Cicho zeszła
po schodach. Gruby dywan i miękkie kapcie tłumiły jej kroki. Z salonu
usłyszała brzęk szkła, gdzie Jake przygotowywał sobie drinka.
- Jak się czuje Abby?
Jake drgnął jak ukłuty szpilką, rozlewając alkohol.
- Jest szczęśliwa.
Pociągnąwszy spory łyk whisky zacisnął usta. Zmarszczki na jego
zmęczonej twarzy pogłębiły się, zwłaszcza na czole i wokół ust.
Nieustępliwe oczy żarzyły się jak dwa węgle.
Oblizała wargi, nie chciała dać poznać po sobie, jak jest
zdenerwowana.
- Ona mnie potrzebuje, Jake - powiedziała wolno. - Ja też jej
potrzebuję.
- Potrzebujesz!? - zapytał złowrogo. - Od kiedy? Była szczęśliwa do
tej pory... Ty... Ty nie potrzebujesz nikogo... Co moglibyśmy ci dać? Już
raz ją porzuciłaś. Zrobisz to znowu, kiedy tylko będzie ci wygodnie?!
- Nie! - krzyknęła zdławionym głosem. - Jake, proszę, posłuchaj.
Kiedy Abby się urodziła, miałam siedemnaście lat. Myślałam, że kogoś
kocham, ten mężczyzna był dużo starszy ode mnie. Zaufałam mu, obiecał
się ze mną ożenić, ale... on był żonaty.
Jake zaczął nerwowo chrząkać, ale Laine zupełnie to zignorowała.
Musiała skończyć swą historię, dopóki jeszcze ma siłę. Zwięźle. Tak,
spokojnie! Opowiedziała, co się wydarzyło.
- Widziałeś moich rodziców - dodała na zakończenie. - Jake, ja
naprawdę nie miałam wyboru.
- Jak ją odnalazłaś? - padło pytanie.
- Zupełnie przypadkowo - wraz z rosnącą nadzieją jej głos nabrał
mocy. - Wysłano mnie, abym skontrolowała księgi rachunkowe Agencji
Adopcyjnej. Nie mogłam w to uwierzyć. Głęboko schowałam
wspomnienia o moim dziecku, aby nie bolało tak bardzo.
Jake mruknął coś, Laine mówiła dalej.
- Wkrótce odkryłam, że łatwo mogę zajrzeć do archiwum, chociaż
nie wchodziło ono w zakres mojej kontroli. Pokusa jednak była zbyt silna!
- głos się jej załamał. - Po prostu musiałam znaleźć swoje dziecko.
Jake gwałtownie odwrócił się i ponownie napełniał swoją
szklaneczkę. Nie mógł wytrzymać wzroku Laine. Ona zaś odzyskała
panowanie nad sobą i kontynuowała opowieść.
- Pewnego wieczoru, kiedy wszyscy już wyszli, zajrzałam do akt i
sprawdziłam, kim jesteście i gdzie mieszkaliście w momencie adopcji.
- Przeprowadziliśmy się!
- Ludzie, którzy kupili wasz dom, podali mi nowy adres.
- Więc nadużyłaś przewagi, którą dawało ci twoje stanowisko i z
zimną krwią wykorzystałaś to. Wyszłaś za mnie, by stać się matką Abby!
- Zawsze nią byłam. Nie, Jake, to był zupełnie nieoczekiwany obrót
sprawy. Jedyne, czego pragnęłam, to zobaczyć córkę, dowiedzieć się, jak
ona może wyglądać. Nigdy nie miałam innego zamiaru...
- Czyżby?!
Ton lodowatej pogardy odebrała jak policzek.
- Jake, przypomnij sobie, jak się poznaliśmy? - zażądała.
- Przez Devlin, Prentice and Co. - stwierdził. - Udało ci się wkręcić
w moją sprawę! Co za okazja!
- Prawdę mówiąc, omal nie stchórzyłam. Chciałam po prostu zwiać i
uniknąć spotkania z tobą. Potem jednak pomyślałam, że przecież to
niczemu nie może zaszkodzić. Wiedziałam, że byłeś żonaty, a tylko w ten
sposób mogłam widywać Abby... No cóż! Musiałabym być chyba świętą,
żeby odrzucić taką szansę. Zdawało się, że samo przeznaczenie kieruje
tym wszystkim. Nie miałam zamiaru odbierać jej tobie.
Jake był zmęczony. Poczuła wielką ochotę, by wygładzić zmarszczki
na jego czole, całować jego usta, aż ich zacięty wyraz zamieni się w
miłość...
- A ja tańczyłem, jak mi zagrałaś! - mruknął. - Zauroczyło mnie
twoje cholernie atrakcyjne ciało. Twoje ciepło i życzliwość dla Abby.
- Przecież chciałeś mieć dla niej matkę - szepnęła. - I znalazłeś. Oraz
żonę, która cię kocha. Nie wyszłabym za ciebie, gdybym cię nie
pokochała.
- Teraz łatwo tak mówić! - krzyknął szyderczo. - Jeśli mnie kochasz,
to czemu cię tu nie było? W tych dniach nie musiałaś zostawać z Abby na
noc! Czy możesz sobie wyobrazić, jak bardzo czułem się samotny? Jak
mogę uwierzyć w to, co mówisz? Jak mogę ci zaufać?
- Jake, tak mi przykro! Po prostu bałam się ciebie. Czułam się tak
bardzo winna! Zasłaniałam się Abby jak parawanem, przyznaję to, ale
nigdy nie skłamałam - powiedziała z naciskiem. - Ja tylko, niech mi Bóg
wybaczy, ukryłam prawdę. Gdy spotkaliśmy się pierwszy raz, odsądziłeś
matkę Abby od czci i wiary! Pamiętasz? Jak mogłam się przyznać
wiedząc, że wówczas odwrócisz się ode mnie? A tego nie chciałam.
Kochałam cię już wtedy tak bardzo, że Abby prawie się nie liczyła.
- Niezła bajeczka!
- Ale prawdziwa. Bardzo silnie przeżyłam jej wypadek, ale chyba
każda matka na moim miejscu reagowałaby podobnie.
Laine nerwowo ściskała palce. Tak bardzo chciała, żeby Jake ją
zrozumiał.
- Przeżyliśmy razem cztery cudowne miesiące. Przekonałeś się, że
nie jestem istotą bez serca, którą chciałeś ze mnie zrobić. Gdybym
naprawdę była pozbawiona uczuć, czy trudziłabym się, by zmieniać pracę,
przenosić do innego miasta po to tylko, by choć raz rzucić okiem na swoje
dziecko? Oskarżasz mnie po prostu o to, że pragnęłam jej za bardzo! Tego
się nie da pogodzić!
- Drobny wyrzut sumienia - stwierdził, a Laine trochę ulżyło.
Oskarżał ją z mniejszym przekonaniem.
W końcu odkryła swoją ostatnią kartę.
- Kocham cię, Jake. Dobrze nam było ze sobą. Abby nas potrzebuje.
Nie rozbijaj szczęśliwej rodziny!
Jake wypił drinka i nalał sobie jeszcze trochę czystej wódki. Kiedy
znowu spojrzał na Laine, już nie był taki pewny siebie.
- Nie wiem - wyszeptał ochryple. - Ja już nic nie wiem, Laine. Być
może ona naprawdę należy do ciebie - głos mu się załamał. - Pozwolę jej
odejść z tobą.
- Nie! - krzyknęła Laine. Nie mogła powstrzymać łez. - Nie, Jake. To
ty ją wychowałeś, ona cię kocha. Odejdę sama. Nigdy nie powinnam była
tu przyjeżdżać, teraz to wiem. Ale pomyślałam... kiedy prosiłeś, abym
wyszła za ciebie, że jeśli będziesz w stanie pokochać mnie tak jak ja
kocham ciebie, to wszystko będzie w porządku. To się jednak nie stało. Ty
nie przestałeś kochać Jane.
- I nie przestanę! - krzyknął.
Laine opadła na sofę, kryjąc twarz w dłoniach.
- No cóż, to już koniec, prawda Jake?
- Może nie. Może uda się nam coś ocalić z tego galimatiasu! Nie
mogę tutaj jasno myśleć. Pójdę do klubu. Nie wrócę na noc.
Laine miała wrażenie, że jakaś olbrzymia ręka ściska ją za serce, ale
zmusiła się, by powiedzieć:
- Może przenocujesz w pokoju gościnnym...
- Nie - przeciął dyskusję. W drzwiach odwrócił się, a jego oczy
patrzyły łagodnie i smutno. - Zobaczymy się jutro.
Żadnego “do widzenia”, nic. Laine siedziała tam, gdzie ją zostawił,
przenikliwy chłód osamotnienia przenikał ją do szpiku kości. Cierpiała,
myśląc, jak wiele bólu sprawiła Jake'owi...
Później, kiedy już nakarmiła głodne psy, weszła na górę i położyła
się do dużego łóżka. Wtuliła się w kołdrę, która wciąż jeszcze
przechowywała zapach Jake'a.
Z niespokojnej drzemki wyrwało ją gwałtowne dobijanie się do
drzwi. Z przerażeniem wyskoczyła z łóżka. Abby! Pewnie miała zapaść!
Spojrzała na zegarek. Było parę minut po trzeciej. Pośpiesznie
narzuciła szlafrok i popędziła do drzwi. Serce waliło jej, jakby za chwilę
miało wyskoczyć z piersi. Na schodach stał policjant. Przed domem
zaparkował radiowóz.
- Pani Bennington?
- Tak - nie poznała swego głosu, był tak zmieniony.
- Czy pani mąż jest w domu?
- Nie.
- Nie wie pani, gdzie on jest?
- Jest w klubie odnowy biologicznej.
Mężczyzna ściągnął brwi.
- Tak, w klubie “Hygeia” - ogarnęła ją nowa fala strachu.
- Czy coś się stało?
- Chwileczkę, proszę pani.
Podszedł do samochodu i powiedział przez otwarte okno:
- On jest w środku. Daj im znać.
Mężczyzna za kierownicą wziął mikrofon i zaczął coś do niego
mówić. Laine myślała, że umiera ze strachu.
- Co się z nim dzieje?
- Nie wiemy, proszę pani. Palą się zabudowania klubu. Jeśli tu go nie
ma, to nie wiemy, gdzie on może być. Straż pożarna sprawdza, czy ktoś
nie został w środku.
- Powinien być w sali do masażu! Zawieźcie mnie do niego!
- Oczywiście, proszę pani. Proszę wziąć płaszcz. Zaraz przekażę pani
dalsze informacje.
- Dobrze! - porwała z wieszaka jakiś stary tweed i zarzuciła na
ramiona. - Jestem gotowa.
Oficer rozmawiał przez radiotelefon. Policjant odwrócił się do Laine
i spojrzał przez ramię na otwarte drzwi.
- Czy dom jest zabezpieczony? Ma pani klucze?
- Zostawiłam na górze.
Idąc po torebkę miała wrażenie, że nogi ważą setki kilogramów, a
schody są niezdobytą górą. Musiała uważać, by nie upaść. Przejście przez
długi korytarz było brnięciem przez bagno.
W końcu policjant zamknął za nią drzwi i pomógł wsiąść do
samochodu. Gdy tak pędzili przez noc, wyobraźnia podpowiadała jej
najbardziej przerażające obrazy. Jaki horror czekał ją na końcu tej drogi?
Jake nie może zginąć! Ta cała żywotność, energia, miałaby przepaść?!
Z budynków strzelały w górę słupy ognia. Wiele razy oglądała takie
sceny w telewizji. Tym razem to nie był film, wszystko było prawdziwe.
Gdy wysiadła z samochodu, uderzyła w nią ściana dymu i gorąca...
Przez chwilę stała patrząc z niedowierzaniem na to piekło. Wokół
zgromadził się tłum. Byli to ludzie ewakuowani z sąsiednich budynków.
Policjanci, strażacy, samochody, węże - wszystko migało jej przed
oczyma.
Potem zaczęła gorączkowo przyglądać się poszczególnym twarzom
szukając, tej jednej jedynej. Nie znalazła.
- Jake! - krzyknęła z całych sił. - Jake!...
Zaczęła biec w stronę płonących budynków, by odszukać i uratować
go. Jakiś strażak usiłował ją zatrzymać, ale odepchnęła go i pobiegła dalej.
Miała skrzydła u ramion.
Była tuż przy bramie i już wbiegała w szalejące płomienie, gdy
chwyciły ją czyjeś silne ramiona.
- Proszę mnie puścić! - krzyknęła, na próżno usiłując uwolnić się z
żelaznego uścisku. - Muszę go ratować. Jake!
- Zabijesz się! - usłyszała.
- Nic mnie to nie obchodzi. - przerwała.
Głos mężczyzny był znajomy. Odwróciła się powoli i zobaczyła
twarz Jake'a.
Jego oczy błyszczały dziwnym blaskiem.
- Najdroższy, ty żyjesz!
Wtuliła się w jego ramiona. Czuła, jak mocno bije mu serce. Czy to
naprawdę on?
Pachniał potem, a koszulka była mokra. W tym uścisku wydawał się
tak bardzo rzeczywisty i bardzo jej bliski.
- Gdzie byłeś? - szepnęła.
- Nie mogłem zasnąć, więc wyszedłem się przebiec. Wróciłem, a tu
całe piekło się rozpętało. Kiedy zobaczyłem, że biegniesz w stronę ognia...
Podszedł do nich strażak.
- Czy Jake Bennington to pan?
- Tak - Jake rozluźnił uścisk. - Przepraszam, że sprawiłem tyle
kłopotu. Wyszedłem pobiegać.
- Dobrze, że nic się panu nie stało. Przeszukiwaliśmy zabudowania,
bo otrzymaliśmy wiadomość, że jest pan prawdopodobnie w sali do
masażu. Ta część budynku okazała się być całkowicie niedostępna. Ogień
musiał zostać podłożony w kawiarni znajdującej się poniżej.
- Podłożony? - Jake wpadł mu w słowo. - Twierdzi pan, że to nie był
przypadek?
- Na to wygląda. Ale nie możemy tu stać!
Odsunął ich na bezpieczną odległość, po czym pytał dalej:
- Jest pan ubezpieczony?
- Tak, oczywiście.
- Kiedy pan wyszedł z domu?
- Dokładnie nie wiem, gdzieś koło drugiej. Tak, chyba tak.
- Czy nie widział pan kogoś, kto się tu włóczył?
- Nie. Nie zauważyłem nic szczególnego. Na ulicy było raczej
pustawo.
- Proszę pana, kto miałby jakiś cel, aby panu zaszkodzić?
Laine wstrzymała oddech; co ten facet sugerował?
Jake był wstrząśnięty.
- O kim pan pomyślał? - zapytał policjant.
- On nie mógł się do tego posunąć! Nie mogę w to uwierzyć...
- Kto? Szukamy po prostu jakiegoś punktu zaczepienia na początek.
Jeśli się pan myli, nie szkodzi, sprawdzimy to.
- Jeden z moich pracowników - odparł Jake.
Laine ścisnęła go za ramię, a Jake uspakajająco pogłaskał jej dłoń.
- Musiałem go zwolnić za nieuczciwość i dziś wieczorem przyszedł
wyładować na mnie swój gniew. Nie mógł znaleźć sobie pracy i mówił, że
to moja wina!
- Czy byli przy tym świadkowie?
- Oczywiście.
- Jak on się nazywa?
- Danny Mathews - Jake podał także inne dane.
- Dziękuję panu, panie Bennington. Może odwieźć pana i żonę do
domu?
- Nie, dziękuję sierżancie. Za rogiem mam samochód. Poradzimy
sobie.
- Jutro poprosimy pana o złożenie zeznań. Skontaktujemy się z
panem.
Czuła się przy Jake'u tak bardzo bezpieczna... Jego ręka obejmująca
talię była ciepła i mocna. Podeszli do samochodu.
- Czy to możliwe, żeby Danny był aż tak mściwy? A jeśli to nie on,
to kto jeszcze chciał cię skrzywdzić...?
- Spokojnie moja maleńka. Nie sądzę, żeby chciał mnie zabić. Nie
mógł wiedzieć, że zostanę tu na noc. Wkrótce się to wyjaśni.
Usiadła na przednim siedzeniu. Jake usiadł obok. Ze zdenerwowania
nie mogła zapiąć pasa. Jake pochylił się, by jej pomóc. Poczuła na
policzku jego oddech. Patrzyła na jego usta, znajdujące się teraz tak blisko.
Instynktownie rozchyliła wargi oczekując pocałunku. Nie musiała czekać
na odpowiedź. Przymknęła oczy pod wpływem jego czułych pieszczot.
Prowadził jedną ręką, drugą obejmując Laine. Ciepło tego uścisku,
rozlewało się po jej ciele i docierało do skołatanego serca.
W domu zdjął z niej płaszcz i zaprowadził na górę, prosto do łóżka.
- Wskakuj, kochanie - powiedział rozwiązując pasek u szlafroka. -
Tam się najszybciej rozgrzejesz.
- A ty? - spytała drżącym głosem.
- Muszę wziąć prysznic. Daj mi pięć minut.
Usiadł obok niej, ujmując jej dłonie. Patrzył na nią, pewnie i ciepło.
- Laine, tak bardzo cię potrzebuję. Dziś w nocy zrozumiałem, że
nigdy nie pozwolę ci odejść.
Zalała ją fala niewysłowionego szczęścia.
- Jake, bardzo cię kocham!
- Wiem najmilsza - głaskał ją po głowie, łagodnie i czule.
- Jak mógłbym w to wątpić: dla mnie ryzykowałaś życie.
- Bez ciebie nie miałoby ono dla mnie żadnej wartości - wyszeptała.
- Najdroższa! - całował ją znów i znów, jakby nigdy nie miał
przestać. - Zapomnijmy o przeszłości. Liczy się tylko jutro.
- Będziemy rodziną? - zapytała wstrzymując oddech.
- Niczego bardziej nie pragnę.
- Ja również. Wprawdzie mnie nie kochasz, ale postaram się, żebyś
był szczęśliwy...
- Ja cię nie kocham? - wykrzyknął. Jego ręce objęły ją mocno. - Ja
cię ubóstwiam, moja droga. Od pierwszej chwili, kiedy cię ujrzałem,
usiłowałem sobie wmówić, że to nieprawda. Miałem wrażenie, że w ten
sposób zdradzam Jane. Hamowałem się więc, nawet bardziej niż było
trzeba. Nie byłbym również tak załamany, tak wściekły, gdyby mi na tobie
nie zależało!
Laine usiłowała stłumić w sobie to rosnące uczucie tryumfu i
radości.
- Dziś w nocy powiedziałeś mi, że wciąż kochasz Jane -
przypomniała cicho.
- Kocham, ale to inna miłość. Należy do przeszłości. Jane na zawsze
pozostanie w mym sercu, nie mogę o niej zapomnieć, tak samo, jak część
mego serca należy do Abby. Jednak ty jesteś moim życiem, moją miłością,
wszystkim czego pragnę i pożądam. Wybacz, że wcześniej ci tego nie
powiedziałem.
W oczach Laine pojawiły się łzy szczęścia.
- Czy w twoim sercu znajdzie się miejsce dla kogoś jeszcze? -
zapytała widząc jego zdziwienie.
Odsunął ją na wyciągnięcie ramion, a gdy zobaczył jej promienną
twarz, jego zdumienie zmieniło się w niepohamowaną radość.
- To znaczy?...
- To mały dodatek do naszej “naprawdę prawdziwej rodziny”, jak
mówi Abby. Myślę, że też będzie zadowolona, nie sądzisz?
- Ale nie tak, jak ja!
- Tak bardzo chciałam ci dać twoje własne dziecko - szepnęła.
- Sprawiasz, że spełniają się moje wszystkie marzenia...
- Miałeś wziąć prysznic? - zdołała wyszeptać, kiedy na chwilę
przestał ją całować.
- Później - zamruczał. - Teraz mam ważniejsze sprawy na głowie...