0
DIXIE BROWNING
Narzeczona mimo
woli
Tytuł oryginału The Bride–in–Law
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kartka była oparta o cukiernicę. Tucker nie mógł jej nie zauważyć.
Przeczytał, zaklął, w milczeniu pokręcił głową i znowu zaklął pod nosem.
Miarka się przebrała. W dodatku nieszczęścia sypały się na niego od samego
początku tygodnia.
– Do licha, tato! Lepiej, żeby to był kawał – wymamrotał.
Po raz pierwszy kłopoty dały o sobie znać w poniedziałek, kiedy jeden z
podwykonawców trafił do szpitala. Za to we wtorek, w godzinach szczytu, na
samym środku bulwaru Hanes Mall w jednej z jego ciężarówek wysiadła
skrzynia biegów.
Jakby tego wszystkiego było mało, po ostatnich ulewach plac budowy
zamienił się w jedną wielką, błotnistą kałużę. Opóźniały się prace przy
kładzeniu nawierzchni, a ekipa cieśli, która w takich warunkach nie mogła
montować więźby dachowej, umilała sobie czas piciem, wszczynaniem bójek i
wygrzewaniem stołków przy barze. W efekcie dwóch cieśli wylądowało w
więzieniu, a trzeci poruszał się o lasce.
Tucker sam by się chętnie zalał w pestkę, choć nie zdarzyło mu się to od
pierwszego roku studiów. Gdyby w ten sposób udało się rozwiązać
przynajmniej jeden problem, kupiłby sobie karton papierosów oraz sporą
butelkę whisky i rozpoczął libację.
Rzecz w tym, że nie palił i prawie nie pił – poza okazjonalnym piwem.
Jeszcze raz przeczytał notatkę nagryzmoloną na kopercie stolarskim
ołówkiem – jak sądził po rozmazanych literach. Była bardzo zwięzła: „Bernice
i ja jedziemy na miesiąc miodowy do motelu Blue Flamingo, niedaleko góry
Pilot. Pamiętaj o odebraniu mojego czeku. Harold".
RS
2
Wydawałoby się, że w wieku siedemdziesięciu dwóch lat człowiek
powinien być już na tyle rozsądny, żeby nie tracić głowy dla pierwszej
napotkanej kobiety.
Tucker wierzył, że gdyby sam znalazł się na miejscu ojca, umiałby
zachować większą godność. Chociaż co wspólnego z zachowaniem godności
miała praca na dwa etaty, w efekcie czego po powrocie do domu walił się do
łóżka jak kłoda?
– A niech cię, tato. Czy musiałeś wywrócić wszystko do góry nogami? I
to właśnie teraz, kiedy powoli zaczynało się nam układać.
Kiedy jego staruszek oznajmił, że wraca do domu, Tuck miał na głowie
rozwód z Shelly, zdobycie pieniędzy na wysokie czesne za szkołę Jaya i
chwilowy przestój w interesach. Dobrze, że w takich okolicznościach udało mu
się znaleźć chociaż tę marną norę, w której mogli zamieszkać.
Dom i praktycznie cała reszta przypadły Shelly. Był zbyt wytrącony z
równowagi, żeby protestować. Złość pojawiła się później, kiedy było już po
wszystkim. Nim zadzwonił Harold z wiadomością, że wraca do Północnej
Karoliny, Tucker zdążył sobie uświadomić, jak puste stało się jego życie
pozbawione rodzinnego ciepła.
Miał nadzieję, że obecność ojca pomoże mu uporać się z dojmującym
uczuciem samotności; ogarniało go ono zwłaszcza Wtedy, gdy był zbyt
zmęczony, żeby pracować, a za bardzo spięty, by zasnąć.
Więc zapłacił za jego bilet i wyjechał na lotnisko po swego owdowiałego
ojca. Spodziewał się zobaczyć tego samego mężczyznę, którego tak dobrze
znał: siwowłosego, z krzaczastymi brwiami, ubranego w spodnie khaki i
gładką koszulę rozpiętą pod szyją.
Czekała go jednak niespodzianka. W ostateczności mógłby za-
akceptować luźne szorty i koszulę w kwiaty. Skoro rodzice spędzili swoje
RS
3
ostatnie wspólne lata na Florydzie, a ojciec mieszkał tam jeszcze kilka lat po
śmierci matki, miał prawo przywyknąć do tego typu stroju. Zwłaszcza że
zawsze lubił przebywać na słońcu. Odkąd Tucker sięgał pamięcią, ojciec grał
w baseball.
Harold Dennis, który wysiadł z samolotu, miał na sobie wyblakłe dżinsy i
powyciąganą koszulkę. Wyhodował sobie długie włosy, które teraz związał w
kucyk, i zaniedbaną, gęstą brodę. Do tego wszystkiego w jego uchu tkwił złoty
kolczyk. Tucker ledwie zdołał zdusić w sobie wybuch śmiechu pełnego niedo-
wierzania. Przywitał się z ojcem i powiedział mu, że świetnie wygląda.
Właściwie cóż w tym złego, że staruszek chce troszeczkę zaszaleć. Ostatni raz
w życiu.
Kiedy Harold już się u niego rozgościł, zaczął szukać kontaktów z
ludźmi. Odnowił kilka starych przyjaźni, zawarł nowe. Kiedy Tuckerowi
zdarzyło się wrócić wcześniej do domu, jedli razem kolację i oglądali
telewizję. Harold uparcie kibicował drużynom z Florydy.
Od pewnego czasu ojciec wychodził wieczorami. Początkowo Tucker nie
zwracał na to uwagi. Kiedy skończył się sezon baseballowy, ojciec zapisał się
do klubu tanecznego i zaczął grać w bingo. Trudno było doszukiwać się w
takich zajęciach czegoś zdrożnego. Tuck właściwie się cieszył, że po
czterdziestu sześciu latach bycia przykładnym małżonkiem ojciec ułożył sobie
życie na nowo. A wynajęty dom nareszcie nie wydawał mu się pusty, kiedy
wracał po dwunastu godzinach pracy.
Rzecz w tym, że od kawalerskich dni Harolda czasy zmieniły się
diametralnie I Tucker powinien o tym pomyśleć. Na mężczyznę czyhały dziś
niebezpieczeństwa i pokusy, z których Harold najprawdopodobniej nie zdawał
sobie sprawy. To Tucker powinien ostrzec staruszka. Powinien wziąć go na
stronę i przeprowadzić poważną „synowską" rozmowę, wytłumaczyć mu, że
RS
4
nie wolno być zbyt ufnym, opowiedzieć o różnych kobiecych sztuczkach. Miał
obowiązek go przestrzec. I przypomnieć o tym, że samo regularne branie
leków na obniżenie ciśnienia może nie wystarczyć.
Zamiast tego zostawił ojca samemu sobie. Po uszy zakopał się w planach,
projektach i stertach książek. Do tego dochodziła troska o rosnące stopy
kredytów, coraz większe koszty stolarki, zmieniające się przepisy budowlane i
gwałtownie kurczący rynek nieruchomości. Jakby mało miał zmartwień, nie
przestawał myśleć, co słychać u jego syna. Martwił się, że Shelly nie pozwoli
chłopcu spędzić części wakacji z ojcem i dziadkiem.
Tucker jeszcze raz przeczytał liścik od Harolda. Zaklął pod nosem i zmiął
kartkę w dłoni.
Bernice. To imię nie budziło w nim żadnych skojarzeń. Miał ochotę
machnąć na to wszystko ręką. Niech diabli porwą całą tę sytuację: starych
kretynów, którzy nie mają dość rozsądku, by nie pakować się już w romanse i
nie wydawać oszczędności na kochanki; byłe żony, które zachowują się jak psy
ogrodników; dzieci w okresie dojrzewania. I niech licho weźmie urzędników i
nadętych biurokratów, którzy ze wszystkich sił starają się tępić małe firmy.
Tak się rozpędził, że dodał do tej listy jeszcze coś na temat paskudnej
pogody, która nie pozwalała mu zapomnieć o tym, że podczas gdy on urabia
sobie ręce po łokcie, inni wylegują się na plaży. Na przykład jego rodzina.
Czternastoletni syna Tucka, Jay, pojechał właśnie na szkolny obóz
wędkarski do Kolorado. Zaś jego była żona, Shelly, zajęta była wydawaniem
jego pieniędzy na nowy dom i jednocześnie rozglądaniem się za następną
męską ofiarą. Z kolei Harold, nie dość że nosił kolczyk u uchu i koraliki na
szyi, to jeszcze dał się poderwać jakiemuś kociakowi o imieniu Bernice.
RS
5
Tuck nie cierpiał się nad sobą użalać. Przez chwilę zastanawiał się, czy
nie wyciągnąć z garażu starego harleya. Nałykałby się kurzu i wystawił na żer
komarom, ale to zwykle pomagało mu pozbyć się frustracji.
Problem polegał na tym, że on lubił się martwić. Zawsze taki był.
Niepokoił się o syna, który wkroczył w wiek dojrzewania, troskał o wspólnika,
który był doskonały w swoim fachu. I wreszcie, musiał to przyznać, bał się o
ojca. Spodziewał się, że do tego czasu jakoś się ze sobą zżyją. Wymarzył to
sobie. Harold miał przygotowywać śniadania, a w te dni, kiedy nie będą
wychodzić wieczorem, Tucker miał kupować pizzę łub przyrządzać potrawy z
grilla.
Tak miało być właśnie dzisiaj. Czuł się tak zmęczony, że zamierzał
jedynie kupić piwo, pizzę, wypożyczyć kasetę wideo z jakimś filmem i spędzić
wieczór w wygodnym fotelu przed telewizorem. Tylko on i ojciec.
Kłopoty zaczęły się od tego, że samochód nie chciał zapalić. Co
oznaczało, że Tuck musiał złapać okazję, żeby się dostać do domu. Nie kupił
więc ani piwa, ani pizzy, nie pożyczył filmu.
A kiedy już dotarł na miejsce, czekała go taka nowina. Niech to licho
porwie!
Przeczytał jeszcze raz list od ojca. Miesiąc miodowy? Pojechać z kimś na
wycieczkę to zrozumiałe, ale od razu miesiąc miodowy?
Tucker zaklął soczyście. Sięgnął po skórzaną kurtkę, włożył buty i
jeszcze raz zaklął.
Niełatwo było zburzyć opanowanie Annie. Szczyciła się swoim
zorganizowaniem i konsekwencją, chociaż musiała przyznać, że ostatnio było
jej coraz trudniej nie dać się ponieść emocjom.
Rodzice wpoili jej sumienność i odpowiedzialność. W dzieciństwie żyła
pod presją. Wiedziała, że jeśli będzie się zachowywała inaczej, rodzice będą z
RS
6
niej niezadowoleni. Tak działo się do samego końca. Była prymuską w szkole
średniej, studia ukończyła z wyróżnieniem. Rodzina mogła być z niej dumna.
Osobiście bardziej szczyciła się tym, że nigdy nie pokazywała się nie uczesana
czy pryszczem na czole. Chociaż starała się nie myśleć o tym za wiele, gdyż
uważała, że brak skromności jest groźny w skutkach.
Próżność to cecha diabelska. Powtarzano jej tę opinię przez całe życie.
Taki już jest los dziecka kaznodziei. Czasem się zastanawiała, jaka by była,
gdyby jej ojciec był piekarzem, bankierem czy barmanem.
Pewnie tak samo nudna. James Madison Summers był szanowanym
pastorem metodystów. Jego żona, nie mniej szanowana, weszła w rolę
połowicy pastora bardzo gładko i traktowała ją poważnie. Oboje chlubili się
tym, że stanowią idealny wzorzec rodziców dla swojej córki, która przyszła na
świat, kiedy już porzucili nadzieję na to, że będą mieli dziecko.
Byli wspaniałymi rodzicami. Surowymi, ale kochającymi. Chcieli dla niej
jak najlepiej. A Annie bardzo się starała zapracować na pochwałę rodziców i
społeczności, w której żyli. Chciała zrewanżować się za to, co od nich dostała.
Wiele razy słyszała również inne słowa. „Ta Annie Summers to skarb dla
rodziców. Może nie jest zbyt ładna, ale dobrze mieć taką córkę na starość".
Minęło wiele lat, oboje rodzice umarli, a Annie – nadal samotna i bez
perspektyw na zmianę tego stanu – zamieszkała w zniszczonym, starym domu,
który jej ojciec kupił po przejściu na emeryturę. Zaczęła się wtedy zastanawiać
nad tym, czy nie popełniła jakiegoś błędu i czy bycie chlubą swoich rodziców
to rzeczywiście był jedyny cel i sens jej życia. Niestety, była już w tym wieku,
że nie umiała próbować żyć inaczej.
Kuzynka Bernice była jej absolutnym przeciwieństwem. Jeśli istniały na
świecie dwie kobiety, które musiały ze sobą walczyć, to były to bez wątpienia
Annie i Bernice Summers. Nie chodziło tylko o różnicę wieku. Annie miała
RS
7
trzydzieści sześć lat i była dojrzałą, rozsądnie myślącą, odpowiedzialną
kobietą. Ubierała się na beżowo, piła chude mleko, jadła gruboziarnisty chleb,
świeże owoce i warzywa oraz regularnie czyściła zęby nicią dentystyczną.
Natomiast Bernice, która miała lat siedemdziesiąt jeden, była narwaną
ekscentryczką. Farbowała sobie włosy na rudo, nosiła specjalne watowane
staniki i odżywiała się głównie potrawami naszpikowanymi niezdrowym
cholesterolem. Nosiła okulary z turkusowymi szkłami w fioletowych
oprawkach oraz pachniała dziwną mieszaniną wody toaletowej o zapachu
gardenii i maści przeciwreumatycznej.
Kiedy zniszczona kamienica, w której mieszkała Bernice, została
zrównana z ziemią, Annie zaproponowała, by kuzynka zamieszkała u niej.
Czuła, że to jej obowiązek. Bernice była już naprawdę stara. Poza tym obie nie
miały nikogo bliskiego. Tylko siebie nawzajem. A przecież w dwupiętrowym
domu przy ulicy Mulberry miejsca było pod dostatkiem.
Od kiedy zamieszkały razem, Bernice wychodziła ze skóry, żeby
sprowokować Annie do wyrzucenia jej z domu i znalezienia nieznośnej
kuzynce samodzielnego mieszkania. To jednak absolutnie nie wchodziło w grę.
Po pierwsze, ze względu na pieniądze, a po drugie dlatego, że Annie wcale nie
była pewna, czy Bernice dałaby sobie radę sama. W końcu na ulicach aż roiło
się od bandziorów czyhających na samotne staruszki. Wciąż się o tym słyszy w
wiadomościach.
To właśnie była kolejna sprawa, która wyprowadzała ją z równowagi.
Telewizja. Annie nie była nałogowym telewidzem. Nic z tych rzeczy. Od czasu
do czasu oglądała jakiś film przyrodniczy lub historyczny.
Natomiast Bernice siedziała przed telewizorem od rana do wieczora.
Praktycznie nie odrywała oczu od ekranu. Kupiła sobie też tani
radiomagnetofon, który dudnił zawsze, kiedy z jakichś powodów nie oglądała
RS
8
ukochanej stacji MTV. Nastawiała głośność na cały regulator i poziom basów
na maksimum. Twierdziła, że to z powodu coraz gorszego słuchu.
Trudno się dziwić, że nie był już taki jak kiedyś.
Ostatnio zaczęła robić przy muzyce coś dziwnego z własnym ciałem.
Nazywała to macaroni. Według Annie wyglądało to tak, jakby liczyła po kolei
wszystkie części ciała, żeby sprawdzić, czy są na swoim miejscu.
W dodatku razem z Bernie do domu Annie wprowadził się kot.
Prawdziwy kot. Pastor Summers i jego żona nigdy nie ulegli błaganiom córki o
kupno zwierzaka. Twierdzili, że nie wypada ich trzymać w domu parafialnym.
Annie obiecywała sobie od jakiegoś czasu, że weźmie ze schroniska jakiegoś
miłego, spokojnego kociaka. To było, zanim pojawiła się Bernice. I Zen. Zen
był tłustym, cuchnącym kocurem o paskudnym charakterze. Pół–pers, pół–
dachowiec uwielbiał załatwiać się w doniczkach stojących na parapecie w
salonie i ostrzyć pazury o tapicerkę mebli.
Teraz, kiedy było już na to za późno, Annie zdała sobie sprawę z błędu,
jaki popełniła. Powinna zaraz na początku ustalić pewne reguły, których
Bernice musiałaby przestrzegać. Słodkiej, dobrze wychowanej, sumiennej
Annie głęboko wpojono szacunek dla starszych, a przecież Bernice, może i
ekscentryczna, nadal pozostawała osobą w podeszłym wieku.
Dlatego Annie nic nie mówiła. Tłumiła w sobie złość na Zena, który
odwzajemniał jej antypatię. A to wpędzało Annie w jeszcze większe poczucie
winy. Powtarzała sobie, że jest nieczuła dla biednego zwierzaka.
Teraz jednak miarka się przebrała. Annie nie miała pojęcia, czy w ogóle
należy wierzyć Bernice. Wiedziała, że coś się święci, ale nie przyszło jej do
głowy, że może chodzić o małżeństwo.
To absurd! Prawdopodobnie kolejna próba podjęta przez Bernice, by
zmusić Annie do wynajęcia jej oddzielnego mieszkania i pomocy w opłacaniu
RS
9
czynszu. Aż się jej zimno zrobiło na tę myśl. I tak ledwie wiązała koniec z
końcem. Już dawno temu powinna sprzedać dom, ale nie mogła się pozbyć
uczucia, że to byłaby zdrada w stosunku do ojca. Przecież tak bardzo się cie-
szył z własnego domu.
– Och, Zen, czemu Bernie musi wiecznie robić takie głupstwa? – zapytała
kota. Jedyną odpowiedzią było uparte spojrzenie pary diabelskich, żółtych
oczu.
Nie ma innego wyjścia i będzie musiała za nią pojechać. Miała za sobą
męczący dzień w szkole, gdzie jak zwykle musiała uporać się z kilkoma
biurokratycznymi absurdami. Liczyła na to, że zostawi Bernie przed
telewizorem – niechby nawet oglądała to swoje MTV – a sama zaszyje się w
swoim pokoju z kubkiem gorącej herbaty, muzyką Mozarta i talerzem kraker-
sów z ciemnej mąki posmarowanych odrobiną masła sezamowego.
Rola głowy rodziny nie jest łatwa, nawet kiedy rodzina składa się
zaledwie z dwóch osób – kuzynek, które łączy tylko jedno: wspólny przodek.
Jak dotąd, Annie nie zdobyła się nawet na odwagę, by przedstawić Bernie
swojemu narzeczonemu i jego matce.
Annie zaręczyła się cztery i pół roku temu. Od tego momentu czekała, aż
Eddie przestanie wędrować po świecie i wróci do domu. Marzyła, że znajdzie
sobie pracę jako nauczyciel i będą mogli założyć prawdziwą rodzinę.
Jeszcze raz przeczytała liścik od Bernice. Starała się nie zwracać uwagi
na to, że zamiast kropek nad literami umieszczono małe serduszka.
Postanowiła nie przejmować się prośbami o opiekę nad Zenem, który lubi
wędzonego łososia, a nie suche kocie jedzenie, i przedkłada tłuste mleko nad
chude.
Na dole trzasnęła nie domknięta okiennica. Przestraszony Zen owinął
swój żółty ogon wokół kostek Annie.
RS
10
– Nic dziwnego, że jesteś taki upasiony – powiedziała do kota z
nienawiścią. Nadal nie wybaczyła mu zniszczenia dwunastoletniego geranium.
Blue Flamingo leżało na północ od miasta przy autostradzie numer 52.
Całe mile na północ od miasta. W dodatku padało, a Annie nienawidziła
prowadzić w czasie deszczu. Bernice potrafiła utrudnić ludziom życie.
„Jeśli mnie kochasz, to mi to udowodnij".
Chyba tak się kiedyś wyraziła. Jak dziecko, które za wszelką cenę
próbuje zwrócić na siebie uwagę. I sprawdzić, czy znajdzie się ktoś, komu
zależy na nim na tyle, żeby je obsztorcować.
Annie przeczytała tony książek, które o tym traktowały, w praktyce
jednak nigdy nie spotkała się z podobnymi problemami. Do jej obowiązków
jako zastępcy dyrektora należała przede wszystkim praca biurowa, konieczna
do prowadzenia prywatnej szkoły.
Prawie wszystko, co robiła Bernie, nie licowało z jej wiekiem. Umiała
zdobyć to, na czym jej zależało. Prawdopodobnie tym razem też o to chodziło.
Już pierwszego dnia po przeprowadzce Bernice nauczyła się wykorzystywać
ogromne poczucie obowiązku swojej kuzynki.
– Cudowny dzień – mruknęła do siebie Annie, ruszając na północ, prosto
w objęcia zimnego deszczu i przejmującego wiatru. – Boję się, że zrobię coś
wielce nieodpowiedzialnego.
Motel był jeszcze gorszy, niż się spodziewała. Opustoszały budynek robił
bardzo przygnębiające wrażenie. Bo czy istnieje coś bardziej ponurego niż
mokre, betonowe baraki otoczone przez martwe azalie? Zwłaszcza oglądane w
siąpiącym deszczu i mrugającym świetle zepsutego neonu.
Domków było tylko sześć. Stary czerwony kabriolet zaparkowany był
przed numerem piątym. Annie wzięła głęboki oddech i jeszcze raz powtórzyła
sobie w myślach, że kiedy dzieci się zachowują w ten sposób, robią to przede
RS
11
wszystkim po to, by zwrócić na siebie uwagę. Nie zamierzała zaprzeczać – rze-
czywiście ostatnio nie poświęcała Bernice specjalnie dużo czasu. W tym sensie
była winna całej sytuacji.
Te myśli wpłynęły na nią uspokajająco. Zdecydowała, że może stanąć
oko w oko ze zbiegłą. Otworzyła drzwi samochodu i wysiadła. Dokładnie w
tym momencie na parking wjechał z hałasem motocykl, który minął ją ledwie o
włos.
– Czy mógłby pan łaskawie uważać, jak pan jeździ?
Popatrzyła z wyrzutem na mężczyznę na siodełku, a potem wymownie na
swój opryskany błotem płaszcz i rajstopy.
– Proszę pani, to nie ja otworzyłem drzwi samochodu bez sprawdzania,
czy nikt nie jedzie.
– Wybaczy pan, ale zdaje mi się, że miejsca do parkowania są wyraźnie
oznaczone.
Annie wyciągnęła z torebki pogniecioną chusteczkę i spróbowała
oczyścić nią płaszcz. Znała ten typ mężczyzn jeżdżących na motorach.
Nie, to nie było tak. W rzeczywistości znała niewielu motocyklistów. A
właścicielem harleya był także jej dentysta, szanowany człowiek, ojciec trójki
dzieci. Na ścianach jego gabinetu wisiało więcej zdjęć ukochanej maszyny niż
fotografii rodzinnych.
Jednak w tym mężczyźnie nie było nic, co budziłoby jej szacunek.
Mógłby pozować do jednego z plakatów, jakie Bernie rozwieszała sobie na
ścianach. Jej ulubiony przedstawiał czwórkę umorusanych, naburmuszonych
młodych mężczyzn w wysoce nieprzystojnych, prowokacyjnych pozach.
Odruchowo oceniła też pozę motocyklisty, ale zmieszana szybko
podniosła wzrok. Zauważyła od razu, że i on nie spuszcza z niej oczu. Mierzył
ją od stóp do głów. Nagle dotkliwie zdała sobie sprawę z tego, jak musi
RS
12
wyglądać: przemoczone buty, zawilgocona jedwabna apaszka na szyi,
zaparowane okulary. Ze starego, zmiętego płaszcza i włosów kapała woda.
No i co z tego? pomyślała. Może i była przemoczona do suchej nitki i
nieco niedbale ubrana, ale przynajmniej wyglądała przyzwoicie. A on? Jego
dżinsy były mokre i zabłocone, i w dodatku tak obcisłe, że uwidaczniały każdy
mięsień i nie tylko. Na jej oko, nieznajomy nie golił się co najmniej ze trzy dni.
Wyglądał na typ faceta, przed którym rodzice ostrzegają swoje nastoletnie
córki.
Smukła osoba odziana w subtelne odcienie beżów. Tak Tucker krótko
podsumowałby kobietę, która przemaszerowała obok niego i zastukała głośno
do domku numer pięć. O ile zaspana recepcjonistka się nie pomyliła, właśnie w
tym domku mieszkali państwo Dennisowie.
Jeśli kobieta, z którą stanął przed chwilą twarzą w twarz, była właśnie tą,
która zastawiła pułapkę na jego ojca, staruszek musiał chyba kompletnie
postradać zmysły.
Kiedy Annie zorientowała się, że motocyklista stoi za nią, nie próbowała
nawet ukryć swojego niezadowolenia.
– Mój sąsiad wie, dokąd pojechałam. Jest szeryfem.
– Co pani powie? A mój jest emerytowanym mleczarzem.
– Bernice nie ma ani grosza. Nie wiem, co panu naopowiadała, ale...
– Bernice? To nie pani?
– Oczywiście, że nie!
– Tu nie ma nic oczywistego! Mój ojciec jest tam w środku z jakąś
kobietą o imieniu Bernice. Jeśli to nie pani.
– Pana ojciec?
W odpowiedzi nieznajomy załomotał w drzwi.
– Harold! Otwieraj natychmiast!
RS
13
Okna domu były szczelnie zasłonięte, ale widać było, że w środku pali
się światło. Wyraźnie też było słychać dźwięki dochodzące z grającego
telewizora. Tucker i kobieta w beżach czekali w milczeniu pod drzwiami. Byli
niemal równego wzrostu. Tucker jednak od razu zauważył, że nieznajoma ma
na nogach nieładne buty na grubych podeszwach, które dodają jej przynajmniej
ze trzy lub cztery centymetry wzrostu. Dzięki temu niegroźna jej była kałuża,
w której stali.
Jego własne buty były zupełnie mokre i szczelnie pokryte błotem.
Podobnie zresztą jak dżinsy. Jechał jak wariat. Niewiele myśląc, wybierał
boczne drogi, dzięki czemu zaliczył chyba trzy czwarte kałuż całego kraju.
Drzwi skrzypnęły. W szparze ukazało się jedno błękitne oko pod siwą,
krzaczastą brwią.
– Tuck?
– Tato, co ty, u licha!
– Spokojnie, synu! Tylko się nie denerwuj. Wszystko jest pod kontrolą.
– Do diabła.
– Bernice, jesteś tam? – odezwała się zza jego ramienia smukła kobieta.
Tuck czuł jej napierające ciało. Wszystko dlatego, że próbowała zajrzeć
do środka przez ledwie uchylone drzwi. Pachniała wilgotną wełną i
truskawkami. Truskawkami?
– Pani musi być kuzynką Bernice – powiedział głos należący do
właściciela oka widocznego w szparze. Drzwi zamknęły się na chwilę i zaraz
otworzyły szeroko. – Kochanie, ogarnęłaś się? – zawołał Harold. – Zdaje się,
że mamy gości.
Motelowe meble przedstawiały sobą obraz nędzy i rozpaczy. Były stare i
bardzo zniszczone. W telewizji właśnie rozpoczynał się jeden z ulubionych
programów Bernice. Według Annie powinien się nazywać „Najgłupsze zdjęcia
RS
14
świata". Na chybotliwym, plastikowym stoliku stał koszyk, w którym tkwiła
porcja pieczonego kurczaka i butelka miejscowego, bardzo kiepskiego
szampana.
Przez jakieś pół minuty w pokoju panowała grobowa cisza. A potem z
łazienki wyszła Bernice. W rękach trzymała plastikowe kubki. Wszyscy
zaczęli mówić jednocześnie, jakby się umówili.
Harold stanął u boku swojej wybranki i opiekuńczym gestem położył jej
dłoń na ramieniu. Annie i Tucker popatrzyli na siebie.
Annie wykazała się lepszym refleksem.
– Ostrzegam pana! Jeśli pański ojciec uwiódł moją kuzynkę, licząc...
– Jak to: uwiódł?! Mój ojciec nigdy w życiu nie uwiódł żadnej kobiety.
– Synu, spokojnie! Nie wiesz...
– A pani niech powie swojej... swojej kuzynce, że nie zamierzam patrzeć
spokojnie, jak jakaś ruda klępa wije sobie gniazdko na koszt mojego ojca!
Annie ledwie łapała oddech.
– Ty... Ty...
– Ależ słucham? Bardzo jestem ciekaw. Wlepił w nią świdrujące
spojrzenie.
– Nie kuś mnie – syknęła. W jednej sekundzie zapomniała o zdrowym
rozsądku oraz wychowaniu, jakie wyniosła z domu. – Jeśli choć przez sekundę
myślisz, że pozwolę jakiemuś neandertalczykowi naszpikowanemu sterydami
obrażać moją kuzynkę...
– Jak mnie nazwałaś?
– Uspokójcie się – włączył się Harold. – Tucker, miałem nadzieję, że
lepiej cię wychowałem. Obraziłeś moją żonę. – Odwrócił się do kobiety
stojącej u jego boku i dodał: – Kochanie, trochę się wstydzę, ale właśnie
pojawił się mój syn. Nie jest taki zły, tylko trzeba go trochę lepiej poznać.
RS
15
Pewnie gniewa się dlatego, że go zaskoczyliśmy. Tucker, przywitaj się ze
swoją nową mamą.
Annie niemal współczuła motocykliście o imieniu Tucker. Wyglądał tak,
jakby właśnie połknął żabę. Kuzynki to w końcu nie to samo co ojciec i syn. I
ona, i Tucker zjawili się tu w tym samym celu: by stanąć w obronie swojego
krewnego. Okazało się, że to wojna pozycyjna.
Starszy pan miał na sobie granatowe spodnie od garnituru i białą koszulę.
Prezentował się na tyle dystyngowanie, na ile mógł tak wyglądać człowiek z
długimi siwymi włosami związanymi w kucyk i z gęstą brodą. Na jego palcu
połyskiwała obrączka.
Bernice włożyła swoją najlepszą, dwuczęściową sukienkę w
intensywnym odcieniu fioletu, a do tego różowe, obszyte futerkiem klapki. Na
łóżku, obok męskiego płaszcza i kapelusza Bernice ozdobionego sztucznymi
brylancikami, leżał bukiet nieco przywiędłych róż.
W oczach kuzynki Annie dostrzegła łzy. Pomyślała, że jeśli popłyną,
razem z nimi popłynie turkusowy cień i granatowy tusz do rzęs. Żadna panna
młoda, bez względu na okoliczności, nie powinna być widziana z rozmazanym
makijażem. Annie rozluźniła się. Zniknęła cała jej wola walki.
– Więc naprawdę wyszłaś za mąż? – zapytała kuzynkę z westchnieniem.
Bernie kiwnęła głową. Harold wyprostował się z dumą. Spojrzał znowu
na syna.
– Wszystko odbyło się jak Pan Bóg przykazał. Pobraliśmy się dzisiaj
rano. Jesteście pierwszymi osobami, które mogą nam pogratulować i złożyć
życzenia.
Annie spojrzała na Tuckera, który odwzajemnił jej spojrzenie. Pozwolił
jej mówić.
RS
16
– Bernie, jeszcze nie jest za późno – powiedziała. – Koło Clemmons
budują nowe mieszkania. Mogłybyśmy tam pojechać w najbliższą sobotę.
Broda Bernice wyraźnie zadrżała. Z jej ust wydobył się pojedynczy
szloch. Annie dobrze znała tę sztuczkę; jej kuzynka zachowała się dokładnie
tak samo, kiedy ona przytaszczyła do domu pięciokilowe opakowanie suchego
pożywienia dla kotów zamiast filetów z łososia.
Zanim sprawy zdążyły zajść za daleko, do akcji wkroczył Tucker.
– Może byśmy poszli wszyscy razem na kolację i przedyskutowali
możliwe rozwiązania?
Młoda para spojrzała na kurczaka i butelkę szampana. Bernie spuściła
wzrok na plastikowe kubki, które właśnie przyniosła z łazienki. Tucker
podążył za nią wzrokiem. Zwrócił uwagę na ręce panny młodej:
jaskrawopomarańczowy lakier na paznokciach, plamy wątrobiane na dłoniach i
błyszcząca, złota obrączka na serdecznym palcu lewej ręki.
– No, dobrze. Chodźmy więc przynajmniej gdzieś, gdzie będzie można
na czym usiąść i spokojnie porozmawiać.
Harold odchrząknął.
– Synu, zdaje się, że nic nie rozumiesz. To moja noc poślubna. Mam inne
plany na ten wieczór.
Tucker już chciał oponować, ale zdecydował, że lepiej będzie nic nie
mówić. Cóż to da, że zrani uczucia własnego ojca i obrzuci obelgami jego
wybrankę. Chociaż nie zamierzał pozwolić tej starej jędzy położyć łapy na
emeryturze i ubezpieczeniu ojca.
– Masz rację. Trzeba się z tym przespać – powiedział i jęknął, słysząc
własne słowa.
– Zadzwonię do ciebie z samego rana, Bernice – powiedziała Annie.
RS
17
– Byle nie za wcześnie – odpowiedziała rudowłosa dama, spoglądając
filuternie na pana młodego. – Aha, skarbie, i pamiętaj o świeżym łososiu.
Bardzo cię proszę, W ostateczności może być z puszki, ale to naprawdę
ostateczność. I nie zapomnij o mleku. On lubi pełnotłuste, a nie to wodniste
świństwo.
Tucker nawet nie próbował zastanawiać się nad tym, o czym te kobiety
mówią. Wyszedł na zewnątrz razem z beżową damą. Miał uczucie, że nagle i
niespodziewanie znalazł się na dwunastym piętrze dziesięciopiętrowego
budynku.
Bez windy.
RS
18
ROZDZIAŁ DRUGI
– Neandertalczyk? – Tucker spojrzał groźnie na Annie, kiedy tylko
zamknęły się za nimi drzwi.
– Nie bierz tego do siebie. Byłam zdenerwowana.
– Naszpikowany sterydami? Co to ma znaczyć? – Zgadza się, na studia
dostał się dzięki sporemu poparciu trenera drużyny futbolowej, ale sterydów
nigdy nie brał. – Paniusiu, nic o mnie nie wiesz. A co byś powiedziała, gdybym
ja nazwał cię wścibską starą panną o wdzięku buldożera?
Posłała mu intensywne spojrzenie zza grubych szkieł. Dostrzegł w nim
coś ciemnego i niebezpiecznego. Po chwili jednak opuściła ramiona. Była
przemoczona do suchej nitki. Wyglądała tak żałośnie, że prawie zapomniał o
złości, ale w końcu człowiek ma swoją dumę.
– Musisz lepiej nad sobą panować, Annie Summers – mruknął. – Ten
tydzień zaczął się paskudnie, a każdy następny dzień jest jeszcze gorszy od
poprzedniego.
– Aha! – Głośno przełknęła ślinę. – Ale to nie moja wina.
– Wydaje ci się, że nie mam nic innego do roboty, tylko się zastanawiać,
czyja to wina? Przypominam ci, że to mój ojciec; mój ojciec jest tam w środku
z tą rudą, obitą fioletem pułapką na mężczyzn. Może jej się wydaje, że
wygrała, ale ja nie zamierzam tego tak zostawić.
– Chodzi ci o dbanie o wygody i hołubienie tego trzęsącego się starego
idioty przez całe jego drugie dzieciństwo? – Annie zdjęła okulary i posłała
piorunujące spojrzenie swojemu rozmówcy. Tucker poczuł się niemal tak,
jakby zobaczył ją nagą. I nagle dotarły do niego jej słowa.
– Drugie co? – wysyczał przez zaciśnięte zęby.
RS
19
– Nie przesłyszałeś się. Możesz mu przekazać, że się zawiedzie. –Bernice
o nic i o nikogo nie lubi się troszczyć. Nawet o jej kocie ja muszę pamiętać. A
jeśli chodzi o pieniądze, to ma tylko państwową emeryturę, i to niewielką.
– Myślisz, że dlatego się z nią ożenił? Dla pieniędzy? – Tucker
przyglądał się Annie, która otworzyła usta i po chwili zamknęła je, nic nie
mówiąc. Tucker atakował dalej: – A może ona jest z tych inteligentnych? Jak
ty? O to chodzi? Nie, nie, już wiem, dlaczego tata się z nią ożenił. Olśniła go
urodą.
To było uderzenie poniżej pasa. Tucker wiedział o tym, ale musiał bronić
swojego ojca przed zarzutami. Kto by stanął po stronie tego szaleńca, jeśli nie
jego własny syn?
– Bernice jest... Ona ma wiele zainteresowań. Na przykład bardzo lubi
muzykę. I na swój sposób jest bardzo atrakcyjna.
– Na swój sposób?
– Jest... barwna. A to bywa zabawne. Miło mieć taką osobę koło siebie.
Tucker przyjrzał się uważnie przemoczonemu płaszczowi Annie w
kolorze piasku, ciężkim butom z brązowej skóry i kilku kosmykom
ciemnokasztanowych włosów, które wysunęły się spod chustki zawiązanej pod
brodą. Nie powiedział ani słowa, ale pod ciężarem jej spojrzenia poczuł się tak,
jakby właśnie wyrzucił za drzwi na ulewę jej ulubionego szczeniaka.
– Najwyraźniej twój ojciec znalazł w niej coś, czego ty nie potrafisz
dostrzec.
– Na przykład co? Wymień chociaż jedną cechę. Tylko mi nie mów o tej
koszmarnej fioletowej sukience.
Annie wsunęła z powrotem okulary na nos.
– Dziecinny jesteś, wiesz? – odparła. Miała ikrę, musiał to przyznać.
RS
20
– Zgadza się. Podkreślam w ten sposób mój chłopięcy wdzięk –
powiedział, uśmiechając się niedwuznacznie.
Stali tak naprzeciw siebie, przemoknięci do suchej nitki, i żadne z nich
nie zamierzało ustąpić choćby o krok.
A kiedy Tucker przyglądał się Annie wyraźnie szukającej ciętej riposty,
uzmysłowił sobie, że ona i Bernice sprowokowały go do zachowania, jakiego
się po sobie nie spodziewał. Szczycił się tym, że jest powściągliwy i trudno go
wyprowadzić z równowagi. To dotyczyło zarówno sfery zawodowej, jak i
osobistej. Poza kilkoma krótkimi przepychankami słownymi nawet rozstanie z
Shelly odbyło się spokojnie. Zależało mu na tym przede wszystkim ze względu
na Jaya, ale nie tylko o to chodziło. Od pewnego czasu Shelly zupełnie
przestało zależeć na ich małżeństwie, więc nie było jak i o co się kłócić. Jedyną
rzeczą, która się liczyła dla jego byłej żony, była ona sama.
– Słuchaj – przerwała jego rozmyślania Annie. Jej głos brzmiał cicho, ale
bardzo stanowczo. – Przekaż swojemu ojcu wiadomość ode mnie. Mój
prawnik... to znaczy prawnik mojej kuzynki skontaktuje się z nim jutro.
Powiedz mu, że nie powinien... nie powinien opuszczać miasta.
– Czyżby to była groźba?
Ale ta wysoka kobieta z dumnie podniesioną głową już zatrzasnęła za
sobą drzwi samochodu. Po kilku próbach silnik zapalił. Tucker, wściekły i
zachwycony jednocześnie, stał jak wmurowany i patrzył za Annie
wyjeżdżającą z piskiem opon z parkingu i ruszającą na południe.
– A niech mnie! Prawnik!
Wciąż powtarzał sobie te słowa, kiedy kilka chwil później zapalił motor,
ruszył za nią i wyprzedził ją z rykiem silnika. Niedawno kilku prawników
wynajętych przez Shelly wzięło go w obroty i oskubało do suchej nitki. Nie
zamierzał stać spokojnie i patrzeć, jak to samo dzieje się z jego ojcem.
RS
21
Następnego ranka Annie po raz nie wiadomo który przetarła piekące
oczy. Rozważała możliwość przejścia na emeryturę w wieku trzydziestu
sześciu, łat Ta perspektywa miała dla niej same zalety i tylko jedną wadę:
poważny niedobór pieniędzy. Poprzedniego wieczora ślęczała kilka godzin,
próbując na zmianę rozwiązać kadrowe problemy szkoły i zamartwiając się o
Bernice. Położyła się dopiero o świcie. Wstała z łóżka z takim bólem głowy, że
nie pomagała żadna aspiryna ani inny środek przeciwbólowy.
Wczorajszy dzień trwał zdecydowanie za długo. Trzy nauczycielki
zgłosiły, że odchodzą na urlop macierzyński, a na dodatek z Waszyngtonu
przyszły najświeższe instrukcje, które trzeba było przetłumaczyć z języka
biurokratycznego na coś, co nawet jej szef, z jego ograniczonym zasobem
słów, będzie w stanie zrozumieć. Kroplą przepełniającą czarę była oczywiście
eskapada Bernice.
Annie obiecała sobie, że spróbuje się skontaktować z Eddiem. Może
mogliby się spotkać. Gdzieś w Azji czy Afryce. Gdziekolwiek. W czasie
długich lat narzeczeństwa w Annie rosło poczucie zawodu. Czasem się
zastanawiała, po co to wszystko ciągnie dalej. Przecież to jedna wielka gra i
udawanie.
Na początku nie protestowała, bo w jej życiu nie było nikogo innego i
wydawało się, że nie będzie. Ale to było przed pojawieniem się Bernice.
Przedtem pewnie spędziłaby kolejną bezsenną noc na rozkładaniu Annie
Summers na czynniki pierwsze i zastanawianiu się, dlaczego słuszne
postępowanie zawiodło ją w ślepy życiowy zaułek.
Zawsze zbierała celujące oceny, nigdy nie opuściła żadnych zajęć w
szkole i szkółce niedzielnej. Odstępstwa od tej reguły zdarzyły się tylko dwa
razy: raz, kiedy złamała nogę w dwóch miejscach, i potem, kiedy się poważnie
RS
22
zatruła. Nigdy się nie zastanawiała nad tym, dlaczego tak postępuje. Po prostu
tego od niej oczekiwano.
A dobre stopnie? Ciężko na nie pracowała. Z tego samego powodu.
Zawsze była prymuską, co nie budziło żadnych wątpliwości. Udzielała się w
harcerstwie, była drużynową, bo tego też się po niej spodziewano.
– Tylko od ciebie zależy, czy odwdzięczysz się społeczeństwu za to, kim
jesteś – powtarzał jej ojciec od najwcześniejszego dzieciństwa.
A ona była posłuszna. Nie myśląc wiele, robiła to, czego od niej
oczekiwano. Nie zastanawiała się nad tym, kim tak naprawdę jest Annie
Summers. Aż zrobiło się za późno na zmiany. Wypaliła się. Oddała to, co
miała najlepszego, poświęcając się,
Być może to poświęcenie nie było wcale takie ogromne. Nie wolno jej
było wychodzić wieczorami i umawiać się na randki. Szczególnie zapamiętała
jednego chłopaka ze szkoły średniej. Wszystko by wtedy oddała, żeby iść z
nim na umówione spotkanie. Nigdy jej nie zaprosił, ale być może zrobiłby to,
gdyby wysłała w jego kierunku jakiś wyraźny sygnał.
Najpierw jednak musiałaby wiedzieć, jak wysłać taki sygnał. Miała
trzydzieści sześć lat i była zaręczona ze społecznikiem, który poświęcił się
ocalaniu świata od widma głodu i gangreny kapitalizmu. Nie zamierzał jeszcze
osiąść gdzieś i zacząć normalnie żyć. Nie odzywał się od pół roku. Annie nie
miała pojęcia, co się z nim dzieje. Chociaż musiała przyznać, że to nie było nic
nowego. Eddie nigdy nie przepadał za pisaniem listów.
Takie były jej doświadczenia miłosne. Więc kto jej dał prawo wtrącać się
w życie Bernice? I twierdzić, że nie powinna uciekać i poślubiać jakiegoś
mężczyzny, bo mógłby ją wykorzystać?
Może oni oboje w jakimś sensie siebie wykorzystują? A przede
wszystkim korzystają z czasu, jaki im jeszcze pozostał. Jeśli ona, Annie, w
RS
23
wieku Bernice będzie nadal czekała na Eddiego, być może sama rozejrzy się za
jakimś samotnym wdowcem.
– Zejdź z mojej nogi, ty stary kocurze.
Odrzuciła kołdrę i zepchnęła kota, który często zjawiał się nocą w jej
sypialni i rozkładał w nogach łóżka. Mruczał wtedy jak traktor i z zacięciem
oddawał się lizaniu wszystkich swoich skaleczeń.
Nadal szumiało jej w głowie, ale ruszyła do kuchni, żeby nastawić wodę
na herbatę. Wyjrzała przez okno. Zauważyła, że przestało padać, ale na niebie
wciąż, wisiały niskie, ciemne, nabrzmiałe chmury.
– Oto w skrócie historia mojego życia – mruknęła do kota, który usiadł
koło niej i owinął ogonem jej kostki. Pewnie zastanawiał się, czy uda mu się
podciąć jej nogi tak, by wpadła głową do lodówki. Annie schyliła się
odruchowo i podrapała go za uszami.
Zjadła swoje zwykłe śniadanie – owoce, herbatę i płatki z mlekiem.
Zmusiła się do przejrzenia porannej gazety i prawie udało się jej nie myśleć o
swoich aktualnych problemach, W końcu, jeśli spojrzeć na to obiektywnie, są
ważniejsze rzeczy na świecie.
Telefon zadzwonił w chwili, gdy była w łazience i myła zęby. Jakby
specjalnie czekał na ten moment. Dobiegła do aparatu dopiero po czwartych
dzwonku.
– Tak, szłuucham... – zabełkotała do słuchawki.
– Annie, to ty? Mówi Bernice. Coś ci się stało?
– Nie, nic. Tylko musiałam połknąć trochę pasty do zębów. Gdzie jesteś?
Co się dzieje? Mam po ciebie przyjechać?
Stary samochód Bernice lubił się psuć.
– A niby czemu miałabyś po mnie przyjeżdżać?
RS
24
– Nie wiem. Pomyślałam tylko... Bernice, jeszcze nie ma ósmej. Coś się
musiało stać.
– Skoro sama o tym wspomniałaś, rzeczywiście chciałam cię prosić o
małą przysługę. Ale to zależy od tego, czy masz trochę wolnego czasu.
Mówiłaś, że zadzwonisz, prawda?
Annie przestąpiła z nogi na nogę i cierpliwie czekała na jakieś
wyjaśnienia. Bernice zawsze długo kluczyła, zanim doszła do sedna sprawy.
– Jest sobota. Mam mnóstwo czasu. Jeśli chcesz wszystko odwołać,
przyjadę, gdzie będziesz chciała, i obiecuję, że nie będę zadawała zbędnych
pytań.
– Niczego nie chcę odwoływać. Zresztą już na to za późno. Powiem ci w
sekrecie, że Harold nie potrzebuje żadnej viagry ani niczego w tym rodzaju.
– Czego?
– No, wiesz. W kółko o tym ostatnio gadają w telewizji.
– Bernie, o czym ty, u licha... Zresztą nie, nic nie mów. Nie chcę
wiedzieć.
– Och, do czorta, wiedziałam, że się będziesz tak zachowywać. Zawsze
taka jesteś.
– Czyli jaka? – wrzasnęła Annie, wymachując szczoteczką do zębów. –
Nie jestem taka ani żadna. Przestań opowiadać bzdury i powiedz wreszcie, o co
ci chodzi.
– Tylko czekasz, żeby mi oznajmić z triumfem: „a nie mówiłam". Jesteś
dokładnie taka sama jak twój ojciec, wiesz?
Annie miała na końcu języka słowa protestu, ale się powstrzymała. To
nie był odpowiedni moment na kłótnię.
– Bernie, po co dzwonisz? – zapytała tak spokojnie, jak tylko w tym
momencie potrafiła. Zaraz jednak dodała wbrew sobie: – Jak tato, mówisz?
RS
25
Wcale nie jestem do niego podobna. Tato był najmilszym, najłagodniejszym
człowiekiem na ziemi.
– Może i był. Ale czasami miało się go po dziurki w nosie.
– O co chodzi, Bernie?
– O syna Harolda. Spotkałaś go wczoraj. Zjawił się tu równocześnie z
tobą, nie pamiętasz?
– Pamiętam, pamiętam – warknęła Annie.
Pamiętała go aż za dobrze. Właśnie to wspomnienie nie pozwoliło jej
zasnąć przez pół nocy.
– Więc słuchaj! Harold próbuje się do niego dodzwonić od samego rana,
ale bezskutecznie i...
– Mam do niego pojechać i sprawdzić, czy nic mu się nie stało, tak?
Bernie, ty chyba kompletnie postradałaś zmysły.
– Prawdopodobnie wszystko jest u niego w porządku. Czemu miałoby nie
być? Chodzi tylko o to, że Harold zapomniał wziąć lekarstwo regulujące
ciśnienie i nie może sobie przypomnieć numeru telefonu komórkowego
Tuckera. Nie zapisał go w swoim notesie, a w książce telefonicznej także go
nie ma. Więc skoro nie idziesz dzisiaj do szkoły, to może byś podjechała do
Tuckera do pracy i poprosiła, żeby przywiózł ojcu lek do motelu? Harold
mówi, że powinien leżeć w kuchni na parapecie.
Annie westchnęła ciężko, ale postanowiła jeszcze się nie poddawać.
– A czemu Harold sam nie pojedzie po lekarstwo? – powiedziała, czując,
jak coraz mocniej zaciska zęby.
– Bo nie może i już. Annie, zrób to dla mnie, błagam! Nigdy więcej cię o
nic nie poproszę. Obiecuję.
– Nie opowiadaj bzdur. A twój kot?
– Zabiorę go, jak tylko Harold i ja znajdziemy sobie jakiś dom.
RS
26
Annie wcale nie była pewna, czy chce się pozbyć swojej kuzynki ani
nawet kota kuzynki. Ktoś w rodzinie Summersów powinien ponosić
odpowiedzialność za resztę członków rodziny, zwłaszcza tych, którzy sami
dysponowali niewielką ilością zdrowego rozsądku. Wypadało na nią. Eddie
będzie musiał to zaakceptować.
I dlatego właśnie kilkadziesiąt minut później grzęzła w błocie
rozjeżdżonym przez ciężarówki. Dotarła do drzwi blaszanego brązowego
baraku, na których, ku własnemu zaskoczeniu, znalazła tabliczkę z napisem:
„Dennisbud". Ciekawe, o którego Dennisa chodziło. Ojca czy syna? A może
obu?
Z drugiej strony to nie miało najmniejszego znaczenia.
Nim zdążyła zapukać, drzwi otworzył ktoś od środka. Annie zachwiała
się i o mało nie upadła, bo stopień był śliski od błota.
– Co znowu? – wrzasnął na jej widok Tucker Dennis.
– Nie wyżywaj się na mnie, z łaski swojej. Przyszłam tu tylko na prośbę
twojego ojca.
– Pewnie. A może na moją prośbę zabrałabyś do siebie tę swoją
kuzyneczkę.
– Jak chcesz. Powiem żonie twojego ojca, że nie zamierzasz przywieźć
mu lekarstwa na nadciśnienie. A tak na wszelki wypadek, może byś mi podał
nazwisko jego lekarza?
– Jakie znowu lekarstwo na nadciśnienie? – Tucker szerzej otworzył
drzwi i mruknął: – Równie dobrze możesz wejść do środka.
Weszła, ale tylko dlatego, że nie była pewna reakcji Tuckera na jej
odmowę. Może by ją złapał za ramię i wciągnął do środka siłą? Wyglądał na
człowieka zdolnego do takiego zachowania.
RS
27
Wnętrze baraku prezentowało się nie lepiej niż całe otoczenie. Jeden kąt
zastawiony był pudłami. Oprócz nich było tu jeszcze szare, metalowe biurko,
ciemnozielona komoda z szufladami, odrapana deska kreślarska i dwa
krzesełka pomalowane na brązowo. Kolorystykę urozmaicały kupki
rudoczerwonego błota oraz rząd roboczych kasków zawieszonych na małej,
zardzewiałej lodówce. Dwa z nich były białe i po jednym: niebieski,
pomarańczowy i żółty.
– Siadaj – mruknął Tucker, wskazując jedno ze zniszczonych dębowych
krzesełek. – Mam ci kilka rzeczy do powiedzenia.
– Lekarstwo.
– Zaraz.
Wzięła głęboki wdech i powtarzała sobie w myślach wszystkie zasady,
które dotąd rządziły jej życiem. Problem polegał na tym, że swoje
dotychczasowe życie spędziła wśród spokojnych, cywilizowanych ludzi. Nie
była przygotowana na spotkanie z takim nieokrzesanym, jeżdżącym na
motorze budowlańcem. Zwłaszcza na spotkanie w takim otoczeniu: w
wątpliwej urody blaszanym baraku ustawionym gdzieś na błotnistym
pustkowiu.
Usiadła prosto, skrzyżowała nogi w kostkach, dłonie położyła na udach.
Niestety, nic nie mogła poradzić na rumieniec, który, czuła to, zabarwił jej
policzki.
Tucker rozciągał palce zesztywniałe od godzin pracy przy desce
kreślarskiej. Osądził, że to prawdopodobnie początki reumatyzmu. Wilgoć,
niestety, jeszcze pogarszała sytuację. Przyjrzał się uważnie kobiecie siedzącej
naprzeciwko. Wcale tego nie chciał, ale musiał przyznać, że pomylił się w
swojej wcześniejszej ocenie. Była młodsza, niż mu się wczoraj wydawało. I
RS
28
ładniejsza. Niestety, płaszcz i buty miała tak samo brzydkie jak poprzedniego
wieczora. Nie zmieniło się też jej usposobienie.
– Czego ode mnie chcesz?
– Jedź do domu, weź lekarstwo ojca i zawieź mu je do motelu. Chyba...
– Jak to: chyba?
– Tyle powiedziała mi Bernice. Nie odbierałeś telefonu, ojciec nie
pamiętał numeru twojej komórki, więc Bernice zadzwoniła do mnie i
poprosiła, żebym ci wszystko przekazała.
– Harold zna numer telefonu na budowie.
Annie wzruszyła ramionami.
– Wiem tylko to, co ci powiedziałam. Jeśli jesteś zbyt zajęty, zadzwonię
do Bernice i przekażę jej to.
– Przestań tyle gadać!
Annie zamilkła. Było jej zimno, bolała ją głowa, a w dodatku w tym
mężczyźnie było coś, co ją niezwykle irytowało. Zasadniczo jej kontakty z
ludźmi można było analizować na płaszczyźnie intelektualnej. Natomiast
reakcja na Tuckera Dennisa takiej analizie się nie poddawała. Miała ochotę
chwycić go za ręce i potrząsnąć nim ze wszystkich sił!
– Mogę podkręcić ogrzewanie, jeśli jest ci zimno.
– Dziękuję, ale zaraz idę. Wzruszył ramionami.
– Jak chcesz. Zdawało mi się, że zmarzłaś.
Na zewnątrz znowu lało. Słychać było bębnienie deszczu o metalowy
dach i ściany baraku. Hałas uniemożliwiał normalną rozmowę. W dodatku
Annie czuła, że ból głowy się nasila. Skrzywiła się odruchowo.
Tucker próbował przekrzyczeć deszcz:
– Słuchaj, pojadę, jak tylko deszcz się trochę uspokoi.
– Słucham?
RS
29
Zdjęła okulary i przetarła oczy rękoma. Tucker po raz drugi pomyślał, że
bez okularów Annie wygląda wyjątkowo delikatnie.
– Mówiłem.
Zamiast powtórzyć swoje słowa, wstał, minął ją i zwiększył moc
ogrzewania. Zauważył, że tego dnia Annie nie ma chustki. Stał przez chwilę i
patrzył na opuszczoną głowę, nagą szyję widoczną w rozchylonym kołnierzu i
wilgotny kosmyk włosów, który wysunął się z koka. Pomyślał, że ma tak białą
skórę, jakby nigdy nie była na słońcu.
– Boli cię głowa? – zapytał. Własny głos zabrzmiał jego zdaniem dość
szorstko.
Wrażenie kruchości zniknęło w mgnieniu oka. Annie wyprostowała się i
hardo spojrzała mu w oczy. Tucker przypomniał sobie, że kiedy jego matka
miała silne bóle głowy, ojciec zwykle masował jej kark i ramiona. Zastanawiał
się, kto robi masaż tej kobiecie. Czy w ogóle ktokolwiek ją masował?
Po czym zaczął się zastanawiać, dlaczego się nad tym zastanawia.
Kilka minut później deszcz się trochę uspokoił. Annie odjechała.
Powtarzała sobie, że zrobiła wszystko, co do niej należało. Jeśli Haroldowi
gwałtownie skoczy ciśnienie, to nie będzie jej wina, tylko Tuckera. Przecież
nie może włamać się do jego domu i sama zawieźć choremu lekarstwo. Nawet
nie wiedziała, gdzie Tucker mieszka.
Ulżyło jej, kiedy wjeżdżając na autostradę, zauważyła, że spod budowy
rusza jedna z ciężarówek z logo Dennisbudu na drzwiach. Najwyraźniej w
Tuckerze tkwiły przynajmniej okruchy przyzwoitości.
Charakterniak z niego. Tego terminu używał jej ojciec w odniesieniu do
zatwardziałych kryminalistów i piratów drogowych. Od lat już go nie słyszała.
– Rany, Annie, zaczynasz operować, anachronizmami –mruknęła pod
nosem.
RS
30
Dwudziestodwuletnia sekretarka z jej szkoły nieraz już jej powtarzała:
„Annie, zacznij żyć".
Dobra rada! Annie starała się ze wszystkich sił, ale to najwyraźniej było
jeszcze za mało.
RS
31
ROZDZIAŁ TRZECI
Małżeństwo zostało zawarte zgodnie z wszelkim wymogami prawa.
Państwo młodzi byli co prawda wiekowi, ale zdrowi na umyśle. Chociaż co do
tego ostatniego Annie miała w głębi ducha pewne wątpliwości.
Tucker zresztą również. Dał to jasno do zrozumienia, kiedy dzień czy
dwa później pojawił się u Annie po zapasowe okulary Bernice do czytania.
Kiedy Annie wjechała na podjazd, siedział na schodach pod drzwiami.
Była zmęczona, głodna, obarczona stertą książek, toreb z zakupami i
wieszaków z ubraniami odebranymi z pralni. Posłała więc Tuckerowi
wymowne, pełne wyrzutu spojrzenie. Tym razem nie miała bólu głowy, ale
ostatni dzień przed wiosennymi feriami okazał się koszmarem, zresztą zgodnie
z przewidywaniami. W dodatku całe to zamieszanie wokół Bernie oznaczało,
że niestety będzie musiała zrezygnować z kilkudniowego wyjazdu. A tak na to
czekała!
– Jeśli twojemu ojcu się wydaje, że u boku Bernice uwije sobie przytulne
gniazdko, to się zawiedzie. Moja kuzynka ma trudny charakter.
– Nie wątpię.
Miała wrażenie, że chciał powiedzieć więcej, ale w ostatniej chwili się
powstrzymał. Bez słowa wziął od niej ubrania i wszedł za nią do domu.
Rozejrzał się uważnie dookoła, szukając miejsca, gdzie mógłby zrzucić ciężar.
Annie wskazała mu wieszak stojący pomiędzy lustrzanymi drzwiami a
wejściem do frontowego salonu. W domu Annie były dwa salony: frontowy i
słoneczny. Pierwszy miał nieszczelne okna, natomiast wątpliwą ozdobę
drugiego stanowił popękany sufit.
Przechodząc przez przedpokój, potrąciła parę małych kulek z brązu
połączonych łańcuszkiem, jedną z zabawek Zena. Kopnęła je na bok, zbyt
RS
32
zmęczona, by się po nie schylić i odłożyć do koszyka Zena. Lubiła zwierzęta,
ale ten kocur znajdował iście diabelską satysfakcję w wytrącaniu jej z
równowagi.
– Dobrze, o co chodzi tym razem? Twój ojciec zapomniał zabrać ciepłe
skarpetki? – zapytała.
Marzyła o tym, by zdjąć z siebie służbowy strój, włożyć szlafrok i
wygodne kapcie, zaparzyć sobie filiżankę truskawkowej herbaty i „wyluzować
się", jak nazywały to dzieciaki w szkole. Cokolwiek to znaczyło, brzmiało
odpowiednio. Kojarzyło się jej z nirwaną. A tego właśnie potrzebowała.
– Twojej kuzynce potrzebne są okulary.
– O ile mnie pamięć nie myli, miała je na nosie, kiedy się ostatnio
widziałyśmy – odpowiedziała Annie, zdejmując własne okulary i zamykając na
chwilę oczy. To nie pomogło. Kiedy je otworzyła, Tucker nadal tu był.
– Wiem tylko to, co ci powiedziałem.
– Czy myślisz, że może chodzić o okulary do czytania? Krępuje się je
nosić przy obcych.
Były dużo silniejsze niż te codzienne w fioletowych oprawkach. Bernie
nakładała je tylko i wyłącznie wtedy, kiedy zabierała się do studiowania
programu telewizyjnego. Brała wtedy żółty marker Annie i zaznaczała nim
interesujące ją programy.
– Nie wiem. Zadzwoń do niej i zapytaj. Cały dzień nie mogła się z tobą
skontaktować.
– Dobrze wie, jak i gdzie mnie złapać. To był ostatni dzień przed feriami.
Siedziałam w szkole do wieczora. Mogła zadzwonić i zostawić wiadomość.
Tucker wzruszył ramionami. Dopiero teraz zauważyła, jaki jest szeroki w
barach.
– Jesteś nauczycielką?
RS
33
– Nie do końca. Wicedyrektorką szkoły.
Tucker dobrze o tym wiedział. Po prostu drażnił się z nią, ale ona nie dała
się wyprowadzić z równowagi. Stała obojętnie, w jednej ręce trzymała książki,
a w drugiej torby z zakupami i pozwalała się lustrować od stóp do głów.
Cokolwiek Tucker myślał, szczęśliwie zachował to dla siebie. Z bólem zdała
sobie jednak sprawę, że jego opinia o niej zapewne nie była specjalnie
pochlebna.
– Dobrze. Poczekaj tu, a ja pójdę poszukać tych okularów.
Położyła książki na stoliku i pomaszerowała do kuchni, gdzie pozbyła się
zakupów. Głównie były to jabłka. Nagle zorientowała się, że Tucker stoi tuż za
nią.
– Czy mogłabyś się pospieszyć? Dziś wieczorem ma zadzwonić mój syn.
Stracę co najmniej godzinę na dostarczenie okularów do motelu.
Annie nic na to nie powiedziała, tylko zaczęła szukać okularów.
Sprawdziła wszystkie miejsca, gdzie mogły się znajdować. Niestety, Bernie
słynęła z bałaganiarstwa i niezorganizowania.
– Mógłbyś zajrzeć do szuflady w stoliku pod telefonem? To było ostatnie
miejsce, gdzie mogły się znajdować, ale
Annie czuła, że musi odetchnąć swobodniej. Chciała się pozbyć Tuckera
choćby na chwilę.
Wspomniał o synu. Czyżby był żonaty?
To nie miało znaczenia. Mimo to była nieco zaskoczona. Nie zrobił na
niej wrażenia domatora. Zwłaszcza wtedy, kiedy zajechał motorem pod motel i
zaprezentował ten swój tygodniowy zarost.
Od tamtej pory zdążył się już ogolić. Annie przypominała sobie teraz, że
kiedy pojechała następnego dnia na budowę, jego policzki były świeżo
RS
34
ogolone. Może i nie był z niego taki prawdziwy charakterniak. Chociaż wiele
mu do tego nie brakowało.
– To chyba nie...
Annie drgnęła i okręciła się gwałtownie na pięcie.
– Nie usłyszałam cię.
– Przepraszam. W mokrych butach człowiek się bardzo cicho skrada.
Trzymał w ręce parę okularów w złotej oprawce. Znalazł je tam, gdzie
były, gdy wprowadziła się do tego domu. Nie wiedziała wtedy, co z nimi
zrobić, więc je po prostu zostawiła w szufladzie. Nie potrafiła się zdobyć na to,
żeby je wyrzucić. Należały do jej ojca.
– Nie, to nie te. Okulary Bernie są okrągłe, w ciemnobrązowej
plastikowej oprawce. I mają pasteloworóżowy sznureczek.
– Jaki znowu sznureczek? – zapytał, odruchowo podtrzymując torbę z
jabłkami, która o mało się nie przewróciła.
– Wiesz, takie coś, co zakłada się na szyję, żeby nie zgubić okularów.
– Dlaczego w takim razie się zgubiły i musimy ich szukać?
Niesamowite! Tucker się uśmiechał! Trwało to tylko ułamek sekundy,
niemniej było całkiem miłe.
– Jeśli poczekasz jeszcze chwilę, to pobiegnę na górę i sprawdzę w jej
pokoju.
– Dobrze. A ja tymczasem rozpakuję te jabłka. Te plastikowe torby nie są
zbyt pewne.
– Znalazłam je! – krzyknęła kilka minut później, będąc w połowie
schodów. – Czy mógłbyś też wziąć pocztę Bernice, skoro i tak do nich
jedziesz?
Tucker ułożył jabłka w misce, którą postawił na kuchennym stole.
Poczęstował się jednym. Kiedy weszła, uważnie studiował zdjęcie Eddiego
RS
35
trzymającego na rękach nagie, ciemnoskóre dziecko i mrużącego oczy w
ostrym słońcu. Annie umieściła zdjęcie w ramce z magnesem, dzięki czemu
całość doskonale trzymała się na drzwiach lodówki. Chciała mieć pod ręką coś,
co będzie jej nieustannie przypominało o mężczyźnie, o którym tak łatwo
zapominała.
Tucker wziął od niej listy i rzucił na nie okiem.
– Związek Emerytów i Rencistów, Olimpiada Specjalna i katalog
„Mężczyźni Świata". Nie ma co, niezła z niej zawodniczka.
Oczy Annie zalśniły chłodnym blaskiem. Tucker pomyślał, że zasłużył
sobie na to. Jego maniery ostatnio szwankowały.
– Przepraszam. Czy coś ci jeszcze przekazać?
Włożył listy do kieszeni spodni i czekał. Wiedział, że Annie będzie
chciała mieć ostatnie słowo. Znał ten typ kobiet.
– Tylko jedno. Zapytaj swojego ojca, jak długo zamierza trzymać moją
kuzynkę w tym nieszczególnym miejscu.
– A czemu pytasz? Kuzynka się skarżyła? Zabawne, ale kiedy ją ostatni
raz widziałem, wyglądała na całkiem zadowoloną.
– Bernie nigdy się nie skarży. – Tucker uniósł brew na te słowa. – Co
bynajmniej nie oznacza, że twój ojciec nie zamydlił jej oczu.
– Pewnie ją zaczarował, co?
– Słucham?
– No, wiesz, czarodziejska różdżka, abrakadabra.
– Wiem, o czym mówisz!
– Aha. Wiesz, czytałem o tym w jednym z komiksów mojego syna.
– Jakoś nie jestem tym zdziwiona.
– Ejże, a co ty wiesz o komiksach? Byłabyś zaskoczona, jak dużo można
się z nich nauczyć.
RS
36
Annie wzniosła oczy do góry. Tucker nie mógł nie zachwycić się ich
wielkością i kolorem. Zastanawiał się przez chwilę, czy nosi czasem szkła
kontaktowe zamiast okularów. Szybko jednak doszedł do wniosku, że to nie
byłoby w jej stylu. Mogła mieć wiele wad, ale próżność na pewno do nich nie
należała. A szkoda, bo miała na przykład wspaniałe pęciny i szczupłe kostki.
Psuła cały efekt, nosząc niezgrabne buty– na grubych podeszwach.
Podała mu okulary. Zaczął je upychać do tej samej kieszeni, do której
włożył listy. Po chwili jednak zrezygnował z tego pomysłu.
– Pewnie nie masz żadnego etui.
– Nie, nie mam.
– To nic. Wrzucę je do skrzynki na narzędzia. Tam powinny być
bezpieczne – powiedział z niewzruszoną miną.
– Poczekaj! – zawołała. – Znajdę coś.
– Daj sobie spokój. Zawieszę je na lusterku wstecznym. Dobrze?
Potrafiła się gniewać, co do tego nie było wątpliwości. Nic dziwnego, że
od takiej zgorzkniałej starej panny uciekła nawet jej własna kuzynka. Musiało
się z nią piekielnie niełatwo żyć. A Harold, cokolwiek by o nim powiedzieć,
nie był przynajmniej kłótliwy.
Annie zawinęła okulary w mały ręczniczek, po czym praktycznie
wypchnęła Tuckera za drzwi. On również był całkiem zadowolony z tego, że
nie musi jej już oglądać.
Niestety, Annie zdążyła wszystko popsuć. Stojąc w drzwiach, rzuciła za
nim:
– Dziękuję, że fatygowałeś się po okulary Bernice. Jestem ci wdzięczna
za odwiezienie ich do motelu. Gdybyś się czegoś nowego dowiedział, bardzo
cię proszę, daj mi znać.
– Na przykład czego?
RS
37
– Na przykład, gdzie zamierzają mieszkać. I inne tego rodzaju rzeczy.
Nie przypuszczam, żeby nawet ktoś taki jak twój ojciec planował na zawsze
zostać w motelu.
– Raczej nie. Tato zwykle miał niezły gust, chociaż teraz zaczynam w to
trochę powątpiewać. – Annie wyraźnie się zjeżyła i gotowa była znowu
przystąpić do kłótni. Na szczęście Tucker załagodził nieco sytuację, dodając: –
Dobrze. Jak tylko się czegoś dowiem, zadzwonię do ciebie. Obawiam się
jednak, że to nie nastąpi szybko. Harold potrafi być bardzo uparty. Próba
storpedowania jego nocy poślubnej nie była specjalnie taktownym
posunięciem.
– Nie zrzucaj winy na mnie. Ja tylko próbowałam uratować swoją
kuzynkę.
– A ja ojca. Może zachowałbym się inaczej, gdyby Harold powiedział
wcześniej, że coś takiego się szykuje. Kilka razy wspominał kogoś o imieniu
Bernie, ale myślałem, że to jakiś kolega, z którym ucina sobie partyjki pokera.
Annie nie zamierzała przyznać się Tuckerowi, że ona już dawno w ogóle
przestała słuchać, co mówi Bernie. W milczeniu patrzyła, jak jej
niespodziewany gość idzie chodnikiem, omija dziurę wybitą w betonie przez
korzenie wielkiego dębu, i wychodzi przez furtkę, która stanowiła jej dumę. To
jedyna na tej ulicy bramka z kutego żelaza będąca w idealnym stanie.
Dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że nadal stoi w progu, nie
odrywając wzroku od Tuckera. Podziwiała jego szerokie ramiona ponad
szczupłymi, muskularnymi pośladkami oraz sposób, w jaki się poruszał.
Weszła do środka i zatrzasnęła za sobą ciężkie drzwi tak energicznie, że
zadygotały wszystkie wprawione w nie szybki.
– Kobieto, ty się lepiej weź w garść – mruknęła do siebie.
RS
38
Tucker nie wiedział, co robić. Czuł się częściowo odpowiedzialny za
kłopoty, w jakie wpakował się jego ojciec. Poświęcał mu ostatnio
zdecydowanie za mało uwagi. Znał statystyki na tyle dobrze, by wiedzieć, że
samotne kobiety przewyższają liczbą mężczyzn. A jego ojciec ostatnio znowu
był wolny i do wzięcia.
Przy okazji zdał sobie sprawę z tego, że sam musi stanowić łakomy
kąsek. Na szczęście unikał miejsc, gdzie mógłby zostać namierzony i
upolowany. Harold chciał go kilkakrotnie wziąć na tańce, ale za każdym razem
był albo zbyt zajęty, albo zbyt zmęczony.
Chociaż kiedy teraz o tym myślał, to dochodził do wniosku, że ojciec z
ulgą przyjmował jego odmowy. Może nie chciał ciągnąć ze sobą syna, bo to
niekorzystnie wpływało na jego kontakty z kobietami. Pewnie zapraszał go
tylko dlatego, że chciał być uprzejmy. Albo było mu żal syna.
Tucker kilka razy wracał do tego myślą. Dlaczego człowiek, który sam, z
własnej i nieprzymuszonej woli wybrał los samotnika, miałby wzbudzać litość?
Z drugiej strony to nie on wybierał. To Shelly chciała rozwodu. Zgodził
się głównie ze względu na Jaya. Nie chciał, by chłopiec musiał znosić te ciche
bitwy, jakie się między nimi od pewnego czasu regularnie toczyły. Pozwolił
żonie wziąć wszystko: samochód, dom wraz ze świeżo wykończonym biurem
nad podwójnym garażem; wszystko, z wyjątkiem jednego.
Walczył zacięcie o prawo do opieki nad Jayem, ale decyzją sądu to
Shelly została główną opiekunką chłopca. Tucker nie miał nawet domu
odpowiedniego dla dziecka. Shelly znalazła szkołę w Connecticut, która
przyjmowała dzieci z rozbitych rodzin. Przekonała Tuckera do tego pomysłu i
zobowiązała do płacenia czesnego. Teraz jeszcze musiał uporać się z własnym
poczuciem winy, że nie był w stanie zapewnić synowi szczęśliwego i
spokojnego dzieciństwa.
RS
39
Doszedł do wniosku, że na dłuższą metę mężczyzna jest szczęśliwszy,
żyjąc bez kobiety. Pozostawał oczywiście problem seksu, ale Shelly i tak
potrafiła mu zatruć życie w tym zakresie. Kiedy skończył się ich miesiąc
miodowy, nigdy nie miała ochoty na seks. Nie będąc z nikim na stałe, zubożał
swoje życie towarzyskie, ale dla Shelly życie towarzyskie oznaczało jedynie
przebieranki w eleganckie stroje i wyprawy na nudne przyjęcia. Któregoś razu
poprosił, by poszła z nim i Jayem na mecz koszykówki. W odpowiedzi
spojrzała na niego jak na kompletnego szaleńca.
Zrobiło się późno. Czuł rosnące znużenie. Pogoda również nie podnosiła
go na duchu. Przyszło mu do głowy, że mógłby rozpalić ogień. Uznał jednak,
że szkoda zawracać sobie tym głowę. Poza tym musiałby najpierw usunąć
popiół z kominka i przynieść drewno. Siedział więc naprzeciw małego,
zimnego paleniska w smutnym, pomalowanym na biało pokoju i czytał gazetę,
która go nie interesowała. W końcu upuścił ją na podłogę obok fotela, oparł
wygodniej głowę i zamknął oczy. Nie pracował dzisiaj fizycznie, więc nie
rozumiał, dlaczego jest taki zmęczony. Być może potrzeba mu witamin czy
czegoś w tym rodzaju. Zjadł jedno z jabłek Annie. Na dobry początek.
Musiał przysnąć, bo kiedy zadzwonił telefon, zebranie się w sobie zajęło
mu jakąś minutę. W słuchawce usłyszał głos syna, który przypomniał mu jego
rozmyślania o samotności. W jednej chwili zdał sobie sprawę z tego, jak
bardzo jest nieszczęśliwy.
– Jak leci, synu? Co w szkole? A jak było na obozie wędkarskim?
Słuchał, komentował relację chłopca w odpowiednich momentach i
próbował sobie wyobrażać każdą złapaną rybę, każde ognisko, każdy dowcip.
Żałował, że nie jest już częścią tego wszystkiego.
– Tato, potrzebne mi nowe kalosze. Nogi mi urosły o cały numer.
– Jak trzeba, to trzeba. A co z butami?
RS
40
– Mam. Dostałem je od kolegi za trzy kompakty. Całkiem nowe i bardzo
mocne.
– Powiedz matce, żeby kupiła ci wszystko, co potrzebne. Rozliczę się z
nią.
– Mama jedzie właśnie do Neapolu. Mówiła, że zadzwoni, ale jeszcze się
nie odezwała.
– Do Neapolu we Włoszech czy na Florydzie?
– A jest też Neapol we Włoszech?
– Przynajmniej był jeszcze jakiś czas temu.
– Aha, ale mama pojechała z przyjaciółmi na Florydę. Jej znajomy ma
tam dom. Mama mówi, że ta chata jest rewelacyjna, z basenem i całą resztą.
Hej, a mówiłem ci, że dostałem piątkę z klasówki z matmy?
Jay nigdy nie miał problemów z matematyką. O inne przedmioty Tucker
nie pytał. Gdyby było coś nie w porządku, i tak szybko by się o tym
dowiedział.
Porozmawiali jeszcze trochę o rybach, łowieniu na przynętę i wędce,
która wymagała reperacji. Tucker wiedział z doświadczenia, że naprawa starej
będzie kosztowała niemal tyle, co kupno nowej. Dlatego postanowił sprawić
synowi nową wędkę, a starą zostawić, by Jay nauczył się sam naprawiać
sprzęt.
Na koniec Jay zapytał o dziadka. Tucker przez chwilę zastanawiał się,
czy opowiedzieć mu o ostatnich wypadkach, ale w końcu zrezygnował. Po co
chłopca przedwcześnie martwić. To małżeństwo prawdopodobnie się
rozpadnie, zanim Jay przyjedzie tu na wiosenne wakacje.
Lepiej, żeby się rozpadło jak najszybciej. Jeśli Harold liczył na to, że
wróci do swojego dawnego pokoju i zamieszka tam razem z tą kobietą, to się
przeliczy. Pięć skromnych pokojów wystarczało od biedy dwójce mężczyzn,
RS
41
których od czasu do czasu odwiedzało dziecko. Tucker nie zamierzał pozwolić,
by jakaś kobieta zburzyła ten spokój.
Na budowie błoto wyschło na tyle, że można było myśleć o podjęciu
przerwanych prac. Tucker modlił się tylko, żeby znowu nie zaczęło padać.
Wsiadł na motor i ruszył zadowolony przez teren, który jego wspólnik
ochrzcił mianem „Jezioro Półksiężyca", a to z powodu małej glinianki o
dziwnym kształcie. Partner Tuckera, Dean Barger, kupił te tereny na licytacji i
zaraz potem zaczął szukać firmy budowlanej.
Tucker był wtedy świeżo po rozwodzie i potrzebował jakiegoś zajęcia.
Musiał oderwać myśli od rodziny, która mu się właśnie rozpadła. Przyjął ofertę
z ochotą. Dean chciał budować tanie domy dla młodych małżonków na
możliwie jak najmniejszych działkach.
To Tucker upierał się przy podziale terenu na sześcio–, siedmioakrowe
parcele. Namówił wspólnika na wybudowanie jednego domu wzorcowego.
Reszta miała powstawać stopniowo, zgodnie z indywidualnymi zamówieniami.
Jak dotąd wszystko szło bardzo dobrze. Nawet lepiej, niż się spodziewali.
Budynek pokazowy kupiono już w pierwszym tygodniu. Sprzedano też kilka
kolejnych działek, a wiele domów już rosło. Teraz przymierzali się do
rozpoczęcia sprzedaży następnych parcel.
Sprzedadzą się pewnie równie łatwo jak poprzednie, myślał z niechęcią
Tucker. Spędził mnóstwo czasu, spacerując po tych lasach, sprawdzając
położenie oczek wodnych, planując umiejscowienie domów tak, by oszczędzić
największe i najpiękniejsze drzewa.
Nagle usłyszał dźwięk silnika. Jakiś samochód skręcił w boczną drogę i
zmierzał wyraźnie w stronę jego biura.
A niech to! Znowu ta Annie Summers! Poczekał, aż zaparkuje koło
furgonetki hydraulika i wysiądzie z samochodu. Pierwszy raz widział ją bez
RS
42
płaszcza. Mile go zaskoczyła. Naprawdę nieźle wyglądała w brązowych
tweedowych spodniach i sweterku z golfem.
Włosy miała związane w luźny koński ogon. Żadnego ciasnego koka.
Różnica była naprawdę uderzająca.
To tylko dowodziło, że człowiek nie powinien poprzestawać na
pierwszym wrażeniu. Ani na drugim czy trzecim.
Musiała biec całą drogę, bo kiedy do niego dotarła, brakowało jej tchu.
Policzki miała ładnie zaróżowione. Wyglądała całkiem nieźle, jeśli ktoś lubi
ten typ kobiet. Owalna twarz, długi, prosty nos, duże szare oczy i pełne usta.
Sprawiała wrażenie delikatniejszej i słabszej, niż była w rzeczywistości. Przy
odrobinie nieuwagi ze strony mężczyzny mogłaby go łatwo na to złapać.
– Masz jakiś problem? – zapytał.
– Obawiam się, że tak. Chodzi o prawo jazdy twojego ojca, ale nie tylko
o to. Myślę, że musimy poważnie porozmawiać.
Słońce zaszło. Zerwał się przenikliwy zachodni wiatr. Zrobiło się
chłodniej. Tucker westchnął. Ostatnio bardzo często wzdychał.
– Dobrze. Zapraszam do środka.
RS
43
ROZDZIAŁ CZWARTY
Annie usiadła, nie czekając na zaproszenie. Zaczynało jej to wchodzić w
krew.
– Wiesz oczywiście, że wzięli kabriolet Bernie, a nie auto twojego ojca.
– Harold nie ma samochodu. Czasem jeździ jedną ze służbowych
ciężarówek, ale zwykle zabiera się z którymś z kolegów.
– Aha. Rzecz w tym, że Bernie ma artretyzm w podbiciu stopy.
– Gdzie? Nigdy nie słyszałem, że tam można mieć artretyzm.
Annie wzruszyła ramionami.
– Od czasu do czasu się odzywa i wtedy bardzo jej dokucza. A odzywa
się zwłaszcza wtedy, kiedy jest wilgotno albo kiedy Bernie przestaje nosić buty
na płaskich obcasach i nakłada szpilki. Z prawą nogą jest gorzej. W każdym
razie Bernie mówi, że teraz wolałaby nie prowadzić samochodu. W związku z
czym potrzebne im prawo jazdy twojego ojca. Czy mógłbyś zajrzeć do górnej
szuflady w komodzie jego pokoju? Powinno leżeć po lewej strome. Prosili,
żebyś podrzucił im je do motelu.
Tucker wymamrotał pod nosem siedmioliterowe słowo i zaraz przeprosił
gościa za swoje zachowanie.
– Oczywiście. Czy twoja kuzynka wspominała coś o tym, kiedy wracają
do domu?
– Do czyjego domu? Twojego czy mojego?
– A kto to może wiedzieć?
Annie pokiwała z rezygnacją głową.
– Słuchaj, obiecałam im, że przyjedziesz dzisiaj po południu. Przykro mi,
ale przyrzekłam też Bernice, że kupisz im po drodze kurczaka. To ma być
rodzaj... daru pojednania.
RS
44
– Od kogo?
W jego głosie wyraźnie słychać było irytację. Wyglądał, jakby
poddawano go torturom. Annie prawie mu współczuła. Bernice była dla niej
tylko daleką kuzynką, a dla Tuckera stała się macochą. Na jego miejscu też by
się pewnie zamartwiała.
– Ja płacę – zaproponowała. – A ty zawozisz, dobrze?
Dyskutowali o tym dość długo. Annie próbowała dowiedzieć się
taktownie, czy starszy pan jest wypłacamy. Jeśli młodzi małżonkowie
zamierzają we dwójkę żyć ze skromnej emerytury Bernice, to łatwo im nie
będzie.
Harold położył sobie stopę żony na udzie i zaczął z wyczuciem masować
obolałe miejsce. On od czasu do czasu miewał problemy z kolanami, ale ze
stopami nigdy. Kilka miesięcy temu odnowili znajomość właśnie dlatego, że
któregoś wieczora oboje postanowili przeczekać kilka tańców.
– A pamiętasz, jak kiedyś ty i Hoss Stoggins wdrapaliście się do połowy
góry Pilot i trzeba było organizować akcję ratunkową; żeby was ściągnąć na
dół?
– Nawet mi o tym nie przypominaj – jęknął Harold. –A w ogóle skąd ty o
tym wiesz? Przecież wtedy ledwie cię znałem.
– Byłeś sławny. Szalały za tobą wszystkie dziewczyny. Gdybyś nie był
zaręczony z Martą, sama zastawiłabym na ciebie sidła. – Bernie odczekała
chwilę, rozparta wygodnie na poduszkach, z zamkniętymi oczami. Wreszcie
zapytała: – Tęsknisz za nią, prawda?
– Za Martą? Tak, chyba za nią tęsknię. Skoro spędziliśmy razem pół
życia, trudno jej nie wspominać. Co nie znaczy, że nie myślę wcale o tobie,
ale...
RS
45
– Wiem, wiem. Ale to co innego. W naszym wieku. Sporo mnie ominęło.
Wprawdzie jestem brzydka, ale nigdy nie pozwolę, żeby mi to zniszczyło
życie.
– Bernie, przestań. Jesteś całkiem przystojną kobietą – powiedział
Harold, muskając jej nogę o delikatnej, cienkiej skórze, przez którą
prześwitywały błękitne żyły. W pokoju pachniało maścią na reumatyzm i
tanimi perfumami.
– Oboje wiemy, że nie dorastałam Marcie do pięt, ale jej już nie ma, a ja
wciąż żyję. Gdybym była na jej miejscu, zależałoby mi na tym, żebyś miał
kogoś, kto się będzie o ciebie troszczył.
– Wiem. To mnie właśnie martwi, gdy myślę o moim chłopcu.
– A ja o Annie. Próbowałam dać jej dobry przykład, ale to był daremny
wysiłek. Ona twierdzi, że jest zaręczona, ale nie nosi pierścionka. Powiesiła
zdjęcie narzeczonego na lodówce. Mnie się jednak zdaje, że wycięła je z
„National Geographic". Nigdy o nim nie mówi. Uważam, że to skandal, żeby
dziewczyna starzała się sama, nie poznawszy żadnych uroków życia.
Pamiętasz, o czym wczoraj rozmawialiśmy? O niej i o nim. Myślisz, że
mogłoby się udać?
Harold pokręcił głową.
– Trudno powiedzieć. Tuck ostatnio unika kobiet. Zapomniał już, co to
znaczy dobrze się bawić.
– A Annie nigdy się tego nie nauczyła.
Bernice przesunęła paznokciem wzdłuż szwu nogawki spodni Harolda.
Nie miał już długich włosów. Pozwolił je Bernice obciąć poprzedniego
wieczora, kiedy oglądali razem film w telewizji. Harold uznał, że nie ma już
potrzeby udowadniać, iż jest jeszcze młody i pełen fantazji. Natomiast jego
kolczyk bardzo się Bernie podobał. Nie zgodziłaby się, żeby go zdjął.
RS
46
– Chciałbym znaleźć jakiś sposób, żeby ściągnąć tutaj tę dwójkę – myślał
głośno Harold. – W telewizji mówią, że widok pary nowożeńców działa
pobudzająco. Chociaż mogłoby też być dokładnie odwrotnie. Tuck miał
nieudane małżeństwo. Z niektórymi mężczyznami tak już jest.
– A niektóre kobiety nawet nie próbują. Ja, na przykład, nigdy się nie
poddaję. Zawsze sobie powtarzam, że życie ma swoje dobre strony. – Bernie
uśmiechnęła się szeroko. – Mówiłam Annie, żeby zostawiła prawo jazdy w
recepcji, gdyby nas nie było. Biedaczka, ona nie znosi wychodzić sama
wieczorem, gdy jest ciemno. Jest dokładnie taka, jak jej matka. Strachliwa jak
zając.
– Pewnie poprosiła Tucka, żeby ją tu przywiózł.
– Nie zdziwiłabym się. W końcu to kawał drogi – powiedziała Bernice,
poprawiając szpilkę wpiętą w klapę żakietu. –Masz ochotę pojechać do miasta?
Moglibyśmy zrobić kilka rundek. Noga przestała mi dokuczać.
– Kupimy sobie hot dogi i zjemy je, siedząc przed telewizorem. Co ty na
to? Dzisiaj jest całkiem niezły program.
– Szkoda, że nie mamy tu lodówki. Oglądając telewizję, lubię jeść lody.
Och, to właśnie to bolące miejsce. Tutaj. – Bernie zamknęła oczy i z błogą
miną poddała się masażowi Harolda. – Panie Dennis, ma pan ręce cudotwórcy.
– Pani ręce też nie są najgorsze, pani Dennis – odpowiedział i oboje
wybuchnęli śmiechem.
Tucker kupił kurczaka. Całe wiaderko porcji. Nie zgodził się, żeby Annie
zapłaciła za jedzenie, a tym bardziej za benzynę, więc ona wtedy wymyśliła, że
też z nim pojedzie.
– Czuję się winna, że zmusiłam cię do tej wyprawy. Wiem, że jesteś
zajęty. Poza tym to musi być dziwne uczucie: odwiedzać własnego ojca w
czasie jego miesiąca miodowego.
RS
47
Tucker nie chciał o tym rozmawiać. Nie mógł sobie poradzić z własnym
ciałem, które dziwnie się ożywiło, kiedy pomagał Annie wsiąść do samochodu.
Z powodu koszmarnych butów, jakie nosiła, powinno mu przejść od razu, ale
jakoś nie chciało. Nie mógł przestać o niej myśleć.
Myślał o tym, jak jest zbudowana. Szczupła, ale silna i cudownie
elastyczna. Oparłaby się burzy. Myślał też o tym, jak zażarcie broniła swojej
upiornej kuzynki, choć widać było jak na dłoni, że Bernice nieźle zalazła jej za
skórę.
Była w niej siła. I nie tylko to. Ujął ją w pasie, żeby wsadzić do szoferki
ciężarówki. Zareagował na to jak stuprocentowy mężczyzna.
To tylko dowodziło, że jest w gorszym stanie, niż przypuszczał – skoro
szalał z powodu dotknięcia kobiety, i to przez kilka warstw wełny, w dodatku
kobiety, która miała tyle seksapilu, co talerz zimnej jajecznicy.
Seks i jedzenie. Rzeczy, bez których nie da się żyć. Można się bez nich
obejść tylko przez pewien czas. W przeciwnym razie ucierpi albo zdrowie,
albo rozsądek.
– Jak długo ma trwać ten miesiąc miodowy? – zapytała Annie po kilku
kilometrach przejechanych w milczeniu.
Tucker wciągnął powietrze do płuc. Pachniało kurczakiem, mokrą wełną
i mydłem Nie jakimś delikatnym, perfumowanym, tylko najzwyklejszym
mydłem.
– Pewnie póki im się nie skończą pieniądze. Masz może pomysł, kiedy to
będzie?
– Niestety, nie. Bernie nie rozmawia o pieniądzach. Ma emeryturę, ale na
pewno bardzo skromną. Przepracowała trzydzieści sześć lat jako urzędniczka
w domu towarowym, który kilka lat temu zbankrutował.
RS
48
– Kiedy odkupiłem udziały Harolda w firmie, zainwestował pieniądze w
fundusze powiernicze. Nie wydaje mi się, żeby miał z tego zyski, chociaż,
szczerze
mówiąc, nigdy o to nie pytałem.
Annie westchnęła. Wciąż powracał temat nieszczęsnych nowożeńców,
ale przynajmniej przestali skakać sobie do oczu.
– Kilka tygodni temu w Klubie Seniora było jakieś przyjęcie. Bernie
wypatrzyła sobie sukienkę i miała nadzieję, że ją przecenią. Niestety, ceny nie
obniżono, więc nie mogła sobie na nią pozwolić. Zaproponowałam, że coś jej
uszyję, ale nie jestem mistrzynią krawiecką, a Bernie uparła się przy gniecionej
tafcie.
– Przy czym?
– To taka cienka...
– Nieważne.
– Nie cierpię, gdy ktoś mówi „nieważne". To brzmi, jakby chciał
powiedzieć, że go w ogóle nie interesuje to, co mówię.
Tucker zjechał z autostrady i zaparkował przed motelem. Okolica była
kompletnie wyludniona. Jedyny samochód stał przed recepcją. Bernie i Harold
musieli gdzieś pojechać.
– Masz rację. Przepraszam. Popatrz, nie ma ich. Jeśli chcesz, możemy
poczekać kilka minut. A skoro mamy trochę czasu, to opowiedz mi o tej tafcie,
czy jak to się nazywało. Czy to nazwisko sprzedawcy sukienki, na którą Bernie
nie mogła sobie pozwolić? Co oznacza, że moja macocha nie opływa w
gotówkę.
Annie popatrzyła na niego takim wzrokiem, jakby mówił językiem,
którego nie rozumiała. W czasie ich krótkiej znajomości Tucker nauczył się
jednego. Panna Summers nosiła brzydkie buty i okulary, ubierała się
nieciekawie oraz używała nieperfumowanego mydła, ale wysłowić się umiała
RS
49
jak mało kto. Na pewno lepiej niż on. Na swoją obronę miał tylko jedno: był
inżynierem, a nie filologiem.
Shelly zresztą wiecznie mu o tym przypominała. W czasie każdej kłótni
nazywała go niewychowanym samcem, który na studiach zajmował się
głównie grą w piłkę.
A przecież on przestał już nawet oglądać mecze w telewizji. Brakowało
mu na to czasu.
Annie obserwowała Tuckera kątem oka. Czuł się tak, jakby była w stanie
czytać w jego myślach. I co z tego? Nie myślał o niczym, co nie byłoby
najświętszą prawdą. Czyżby ta kobieta ubierała się brzydko, bo nie chciała
ściągać na siebie męskich spojrzeń?
Jemu to było obojętne. Nie miałby ochoty na żaden romans, nawet gdyby
miał na to czas. I bez tego jego życie było dość skomplikowane. Może jednak
powinien jej zasugerować, by ukryła te seksowne kostki? Powinna też
przykryć włosy chustką. Kto by pomyślał, że najzwyczajniejsze w świecie,
proste, ciemne włosy mogą być tak atrakcyjne. Jej włosy niewątpliwie takie
były. Chociaż w subtelny sposób.
– Martwię się o nich – szepnęła Annie.
Już wcześniej zwrócił uwagę na jej głos. Cichy, ale melodyjny. Shelly
była piskliwa, ale to pewnie dlatego, że głównie wrzeszczała. A Annie, gdyby
nawet zrobiła awanturę, to na pewno uczyniłaby to z klasą.
– A ja niby nie?
– Pewnie, że tak. Nadciśnienie twojego ojca i artretyzm Bernie. Niezły
duet. Bernie nawet nie chce się przyznać do tego, że jest chora.
– Wiem, o czym mówisz. W zimne i wilgotne dni moja mama bardzo
cierpiała. Między innymi dlatego rodzice przenieśli się na Florydę.
RS
50
Takie przechodzenie od tematu do tematu sprawiało, że Tucker czuł się
tak, jakby byli starymi znajomymi, a może nawet przyjaciółmi. To było
przyjemne uczucie, jakiego od bardzo dawna nie doświadczał w kontaktach z
kobietą. Kiedy się nad tym głębiej zastanowił, doszedł do wniosku, że może
nawet nigdy.
– Trzeba coś wymyślić. Wilgotne betonowe ściany motelu to nie
najszczęśliwsze miejsce dla dwójki starszych ludzi, z których jedno ma
artretyzm, a drugie jest półinwalidą.
– Harold nie jest inwalidą. Nie daj się zwieść jego brzuchowi i siwym
włosom. Mój ojciec jest w doskonałej formie. Chodzi na tańce. Regularnie
bierze witaminy.
– Bernie też. Chociaż tego jej „macaroni" nie nazwałabym tańcem.
Polega bardziej na poruszaniu całego ciała niż stóp.. Doskonała metoda dla
kogoś, kto ma problemy właśnie z dolnymi kończynami.
Tucker spojrzał na nią wymownie ponad kubełkiem z kawałkami
kurczaka. Annie spuściła głowę i zajęła się odrywaniem od ubrania jakiejś
wystającej nitki.
– Wiesz co, bez względu na to, czy nam się to podoba, czy nie, oni mają
prawo być razem. To ich życie. Powoli zaczynam czuć się paskudnie. Nie
umiałam zachować się odpowiednio w takiej sytuacji.
Tucker westchnął. Przednia szyba zaparowała od środka, dzięki czemu
mieli pewne wrażenie intymności.
– Ja też. Powinienem się martwić o Jaya, a nie o Harolda. Mam
przeczucie, że wpakował się w niezłe tarapaty.
– Rozumiem, co czujesz.
– A co, masz nastoletniego syna z dysleksją, hiper–czymś–tam i jeszcze
kilkoma innymi paskudnymi etykietkami? Za moich czasów to się nazywało po
RS
51
prostu „dojrzewanie". Dzieciaki miały więcej energii niż stado małp i nikt nie
oczekiwał od nich, że będą się zachowywać jak mali dorośli. A dzisiaj? Sam
nie wiem – pokręcił głową. – Mam wrażenie, że w ogóle nie ma już
zwyczajnych, rozbrykanych, nienawidzących szkoły dzieci.
– Mam kilka książek, które mogłyby cię zainteresować.
– Przeczytałem wiele książek. We wszystkich jest to samo. Autor próbuje
zaszufladkować zachowanie dziecka jako coś, na co jest w stanie przepisać
lekarstwo. Myślisz, że to jakiś spisek?
Tucker pochylił się i przetarł szybę. Widok napinających się mięśni
męskiego ramienia i uda kompletnie wytrącił Annie z równowagi.
– Raczej mieszanina winy i technologii. Dzieci urodzone w dzisiejszym
stechnicyzowanym społeczeństwie to niemal zupełnie nowy gatunek. Sama
często czuję się jak dinozaur.
– No, tak. Chociaż Jay lubi wędkować. To dość niezwykłe zajęcie dla
fanów Internetu – powiedział Tucker, przesuwając dłonią po podbródku.
Annie nie mogła oderwać od niej wzroku. Miał ładne dłonie.
Kwadratowe, z długimi, szczupłymi palcami i zadziwiająco zadbanymi
paznokciami.
– Wiesz, co mi chodzi po głowie? – ciągnął dalej.
– Boję się zapytać.
Uśmiechnął się na to bardzo szeroko. Wyglądał zdecydowanie zbyt
pociągająco, stwierdziła Annie. To ją rozpraszało.
– Jesteśmy uratowani. Przyjechali.
Najwyższy czas, pomyślała Annie, próbując wziąć się w garść.
Atmosfera wewnątrz zaparowanego samochodu zrobiła się niebezpiecznie
intymna.
RS
52
Tucker pomógł jej wysiąść z szoferki. Sięgnął po kubełek z kawałkami
kurczaka, podczas gdy ona bezskutecznie próbowała się uspokoić i
rozprostować pognieciony stary płaszcz z wielbłądziej wełny. Zachowywała
się tak, jakby nigdy w życiu nie dotykał jej mężczyzna. A ten przecież nie był
nawet przystojny! Nie dostrzegła w nim ani krztyny delikatności i czułości. A
w każdym razie trudno się było tego domyślać. Chociaż musiała przyznać, że
jest całkiem atrakcyjny. Trzeba tylko przejść do porządku nad surowością
rysów i głęboko osadzonymi orzechowymi oczami.
Annie Summers, zaczęła w duchu przemowę skierowaną do siebie, twój
problem polega na tym, że nikt na ciebie nie zwraca uwagi, a ty przez to
cierpisz. Być może za często byłaś też wystawiona na działanie niewybrednych
plakatów Bernice, MTV i oper mydlanych. Albo odwrotnie – zbyt rzadko.
Nie zostali w motelu długo. Nie zjedli kurczaka. Harold kupił podwójną
porcję hot dogów, frytek i szarlotki. On i Bernie mieli już plany na wieczór.
Zamierzali oglądać jakiś film o kowbojach i aniołach.
– To okropne – powiedziała Annie, kiedy wyszli. – Mam ochotę ich
błagać, by zaczęli się zachowywać jak rozsądni ludzie.
– Nie ma sensu. To i tak nic by nie dało.
Tucker postawił kołnierz wojskowej kurtki i poprowadził Annie w stronę
ciężarówki, omijając dużą kałużę. Pod pachą trzymał kubełek z kawałkami
kurczaka, teraz już zupełnie zimnymi.
– Ten motel nie przypadł mi do gustu.
– Jest okropny.
– Masz rację. Rzecz w tym, co możemy na to poradzić? Bernie nie
przywykła mieszkać w takich warunkach.
– A Harold ostatnie siedem lat spędził na Florydzie. Miał pod dostatkiem
słońca, gry w ringo, owoców morza i świeżego powietrza.
RS
53
– Ja bym z radością przystała na jedną z tych wspaniałych rzeczy. Może z
wyjątkiem ringo. Nigdy nie przepadałam za sportem.
– Skarbie, powinnaś spróbować.
Powiedział do niej: „skarbie". Kiedy ostatni raz jakiś mężczyzna tak ją
nazwał? To nie miało najmniejszego znaczenia. Mimo to w dzień taki jak ten,
ponury i smutny, robiło się od tego przyjemniej.
– Jadłaś kolację?
– Nie.
– Ja też nie. Co powiesz na zimnego kurczaka? Miała ochotę. Ogromną.
– Czeka na mnie sterta papierów do przejrzenia.
– Na mnie też. W takim razie chyba będzie najlepiej, jak cię odwiozę,
zostawię ci kurczaka, a sam pojadę do domu i wezmę się do roboty.
Miała ochotę zapytać go, czy da się zaprosić na tego kurczaka i sałatkę,
ale uznała, że to zły pomysł. Bardzo, bardzo zły. Potrzebowała skupienia, a
Tucker Dennis rozpraszał ją coraz bardziej.
Później tego samego wieczora Annie siedziała w salonie w bujanym
fotelu i wsłuchiwała się w odgłosy wydawane przez stary dom. Marzyła o tym,
żeby wrócił Eddie. Albo chociaż Bernice. Niechby sobie nawet oglądała w
kółko telewizję, jadła lody oraz prażoną kukurydzę i zostawiała wszędzie
puszki po coca–coli. Annie potrzebowała kogoś, z kim mogłaby dzielić życie.
Czuła się osamotniona. Dookoła panowała pustka.
Jej myśli biegły jednak nie w stronę Eddiego, lecz Tuckera Dennisa.
W innej części miasta Tucker próbował właśnie obejrzeć wiadomości
wieczorne. Pomyślał, że skoro siedzi przed telewizorem, mógłby zjeść lody.
Nie miał jednak na to dość energii.
Było już za późno, żeby zadzwonić do Jaya. Albo do Harolda.
Do Annie?
RS
54
Do licha, nie! Co by to dało?
Trzy dni później niebo było zupełnie bezchmurne. Temperatura wzrosła,
a w ogrodzie zakwitła forsycja. I zniknął kot Bernie.
Być może wymknął się z domu już wcześniej, ale Annie była zbyt zajęta
sprawami młodego małżeństwa i zwykłym o tej porze zamieszaniem w szkole.
Nie zauważyła, że łosoś pozostał nietknięty, a mleko w miseczce pokryło się
warstewką kurzu.
W szkole problemy mnożyły się jak króliki. Jeden z pracowników
tymczasowych odszedł bez uprzedzenia. Annie rozpaczliwie szukała więc jego
zastępcy. Wyglądało na to, że brakuje nauczycieli. Przyszło jej do głowy, że w
umowie o pracę powinna być klauzula zakazująca zachodzenia w ciążę
podczas roku szkolnego.
A Zen zniknął na dobre. Dopiero teraz zauważyła jego nieobecność.
Stając w drzwiach, usłyszała brzęczenie telefonu. Rzuciła teczkę na
krzesło i podniosła słuchawkę, myśląc w tym momencie jedynie o filiżance
herbaty.
– Cześć, Annie, to ja. Tucker. Czy nowożeńcy odzywali się do ciebie
ostatnio?
– Nie. A do ciebie? Byłam taka zajęta, że nie miałam czasu o tym
pomyśleć. W dodatku zginaj mi kot.
– Słucham?
– Kot Bemie. Bardzo go nie lubię, ale nie chciałabym, żeby mu się coś
stało.
Chyba że zrobię mu krzywdę ja sama, dodała w myślach. Czuła się
winna.
– Aha. Byłem po prostu ciekaw, czy do ciebie dzwonili.
– Nie, a do ciebie?
RS
55
– Nie. Przez ostanie dwa czy trzy dni się nie odzywali. Chcesz pojechać i
sprawdzić, co się u nich dzieje?
– Muszę poszukać Zena. Miałam nadzieję, że będzie siedział na schodach
do ogrodu. Powinnam go znaleźć, zanim spotkam się z Bernie.
– Aha. Chciałem tylko dowiedzieć się, co u nich słychać.
Nie odłożył słuchawki. Ona też nie. Przez chwilę panowało milczenie,
które, o dziwo, wcale nie było krępujące. W końcu jednak Tucker je przerwał.
– Annie, wydajesz się zmęczona.
– To się czasem zdarza ludziom, którzy spędzili dzień w domu wariatów.
– Chyba masz rację. Trudno się dziwić.
Tucker był chyba nie mniej zmęczony od niej. Miała ochotę zapytać o
jego syna, ale uznała, że nie wypada. Poza tym nie chciała dowiedzieć się
czegokolwiek szczególnego o Tuckerze. Bała się zaangażować jeszcze
bardziej.
– Jesteś tam?
Mruknęła w odpowiedzi coś niezrozumiałego. Wyglądało na to, że żadne
z nich nie ma nic do powiedzenia, a jednocześnie żadne nie chce przerwać
połączenia. W końcu zrobiła to Annie. Potem, kiedy sączyła herbatę, i jeszcze
później, kiedy włożyła stare buty i wyszła szukać kota, zastanawiała się, czy
Tucker miał jeszcze jakiś inny powód, by do niej zadzwonić.
Może coś wiedział, ale nie umiał jej tego powiedzieć. O planach
starszych państwa.
Boże, jakby mało miała na głowie!
– Zen! Ty stara paskudo, chodź tu! Kici, kici, kici! No, chodź, proszę.
Czeka na ciebie kolacja, a na mnie wanna z gorącą wodą. –
Następnego ranka Tucker zadzwonił, zanim jeszcze zdążyła się ubrać.
– Znalazłaś kota?
RS
56
– Nie. Dowiedziałeś się czegoś?
– O kocie? Nie, ale coś mi przyszło do głowy. Czy on jest
wykastrowany?
– Skąd mam wiedzieć? Przecież to nie mój kot. Pytałam o Harolda i
Bernie.
– Co do Harolda, to nie ma wątpliwości, że nie jest wykastrowany.
Dobrze, dobrze, przepraszam! Miałem telefon z samego rana.
– Tucker, teraz jest „z samego rana".
– Owszem. Ja jednak bardzo wcześnie wstaję.
Annie przestąpiła z nogi na nogę, otuliła się szczelniej szlafrokiem i
spojrzała na zegar wiszący na ścianie. Było dwanaście po siódmej.
– Czego się dowiedziałeś?
– Słuchaj, spotkajmy się po pracy. To może poczekać do popołudnia.
– Któreś z nich zachorowało?
– Nie.
– Weszli w konflikt z prawem?
– Jak dotąd nie.
– Więc masz rację. To może poczekać.
– Świetnie. O której wracasz ze szkoły?
Powiedziała mu, o której. Chciałaby wcześniej kończyć pracę, ale zawsze
okazywało się, że osiem godzin nie wystarczało na załatwienie wszystkich nie
cierpiących zwłoki spraw. Po drodze do domu miała jeszcze zwykle coś do
załatwienia. Bank, supermarket, księgarnia.
– Wpadnę z pizzą koło siódmej. Jaką lubisz?
– A skąd wiesz, że w ogóle lubię pizzę?
– Każdy lubi pizzę.
RS
57
– Ciasto z ciemnej mąki, dodatkowy ser, brokuły, papryka, cebula. Bez
mięsa.
– Mam iść do pizzerii i poprosić o coś takiego?
– Chili mam w domu.
– Czy to zaproszenie?
Zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech, po czym odpowiedziała:
– Na to wygląda.
Odłożyła słuchawkę. Co ona, u licha, wyprawia?!
To nie miała być randka z kolacją przy świecach, a raczej konferencja. A
jednak Tucker przychodził na kolację. Będą rozmawiali o Bernie i Haroldzie,
ale może poruszą i inne tematy: jego syn, jej...
Jej co? Ekscytująca posada wicedyrektorki szkoły? Ekscytująca praca jej
narzeczonego, cokolwiek on robi i co prawdopodobnie jest daleko bardziej
ekscytujące niż jej praca. Szkoda tylko, że Annie nie wiedziała, co to jest.
Jeśli w ogóle ma jeszcze narzeczonego.
– Annie, powiedz to sobie głośno. Masz do zaoferowania przystojnemu,
samotnemu mężczyźnie mniej więcej tyle, co ten wieszak na kapelusze stojący
w przedpokoju.
A tak, Tucker jest przystojny. Teraz to dostrzegła. A ona, może i
niechciana, nie była bynajmniej martwa. Tucker Dennis był nieprzyzwoicie
seksowny w tym swoim roboczym ubraniu i ciężkich buciorach. Nazywał je
butami inżynierskimi. Należał do mężczyzn, którzy nigdy nie noszą kowbojek,
bo są zbyt wyszukane. To typ, który hołduje zasadzie: „nie kupuje się kota w
worku".
– Nawet o tym nie myśl, Annie Summers. Masz teraz inny problem na
głowie. Nie dokładaj sobie kolejnego.
RS
58
ROZDZIAŁ PIĄTY
Tucker odsunął talerz dopiero po drugiej dokładce.
– To było niezłe – powiedział wyraźnie zaskoczony.
Kiedy dowiedział się, że to, co uznał za mięso, to tak naprawdę nie jest
mięsem, ale siekanymi warzywami i soją, już chciał się wycofać. Został, bo
potrawa całkiem apetycznie pachniała. Do tego chleb z mąki kukurydzianej, a
on zawsze za nim przepadał. Wypiek Annie był o niebo lepszy niż to coś, co
próbował wyprodukować z proszku, kiedy ostatnio był u niego Jay. Annie
podała swój chleb z melasą i czymś, co nazywała tahini. Nie miał pojęcia, co to
jest.
– To co? Jesteś gotowa? Możemy wrócić do naszego żelaznego tematu
mieszkania dla nowożeńców?
– Zaparzyłam kawę. Rzadko ją piję, ale pomyślałam, że będziesz ją wolał
niż herbatę truskawkową.
Kawa była słaba, mało aromatyczna i bezkofeinowa. Tucker z
grzeczności nie wspomniał o tym ani słowem. Mama zdołała wpoić mu
odrobinę dobrych manier. Samotny mężczyzna spotykający się tylko z innymi
mężczyznami miał tendencję do zapominania o dobrym wychowaniu.
– Więc... masz jakieś pomysły?
– To ty chciałeś porozmawiać – przypomniała mu.
– Zgadza się. Patrzę na to tak: motel jest tani, ale na pewno nie jest za
darmo. Harold ma puste konto. Jeśli nie spieniężył swoich udziałów w
funduszach powierniczych albo któreś z nich nie wygrało na loterii, nie będą
mogli mieszkać tam dłużej. Co zrobimy? Ty ich weźmiesz pod swój dach, czy
ja?
– Nie tak szybko.
RS
59
– Jedno ci powiem od razu. Prowadzę kawalerskie gospodarstwo. Ja i
mój ojciec, a od czasu do czasu Jay. Mój syn bywa u mnie między zajęciami w
szkole, obozem i co tam jeszcze wymyśli moja żona, żeby nie pozwolić nam
się często spotykać.
Annie odczekała kilka chwil, zastanawiając się nad jego słowami. Tucker
obserwował ją spod oka. Ściągnęła odrobinę brwi i zdjęła okulary.
– Słuchaj, w końcu to twoja macocha. – Tucker miał zamiar
zaprotestować, ale nie dopuściła go do słowa. – A dla mnie twój ojciec jest
tylko mężem dalekiej kuzynki. To zupełnie co innego. Poza tym nie mogę
przyjąć pod dach nie wiadomo ilu obcych właściwie osób, bo mi ktoś zarzuci,
że prowadzę pensjonat. Jest jeszcze coś. Matka mojego narzeczonego siedzi od
jakiegoś czasu na walizkach i czeka, żeby się tu wprowadzić, jak tylko ja i
Eddie się pobierzemy. Mieszka w paskudnym miejscu.
– Masz narzeczonego?
– Ona ma psa. A Bernie kota. Tego się nie da pogodzić. W dodatku twój
ojciec pali fajkę. Rosa, matka Eddiego, jest alergiczką.
– To nie daj Boże, żeby się znalazła w jednym pomieszczeniu z Bernie.
Ze względu na jej perfumy.
– Zgadzam się – powiedziała z westchnieniem. – Tucker, co powinniśmy
zrobić? Coś trzeba wymyślić.
Spuściła głowę, usiadła głębiej w fotelu. Długie nogi skrzyżowała w
kostkach.
Tucker zaniemówił. Po raz pierwszy zwróciła się do niego po imieniu.
– Coś wymyślimy, jeśli razem nad tym popracujemy. Co dwie głowy, to
nie jedna.
Głowa Annie opadła do tyłu. Miała zamknięte oczy. Tucker skorzystał z
okazji, żeby się jej uważnie przyjrzeć. Oto kobieta, która zupełnie
RS
60
nieoczekiwanie wkroczyła w jego życie. Przyglądał się tętnicy pulsującej na jej
szyi. Jej skóra z czymś mu się kojarzyła. Z mozzarellą? Miękka, ale sprężysta.
Gładka i jasna.
Nigdy nikt nie twierdził, że Tucker jest romantyczny.
– Annie?
– Słucham?
– Wszystko w porządku?
– Aha. Tylko zginął mi kot, którego muszę znaleźć albo wyjaśnić jego
nieobecność. I nie widziałam swojego narzeczonego od Wielkanocy, a nie
rozmawiałam z nim od Bożego Narodzenia. I przyszła teściowa co trzy
miesiące dzwoni z pytaniem, czy ma przedłużyć wynajem. I uciekła mi
kuzynka. I mam dwie łyse opony, które należałoby wymienić, ale nie stać mnie
na to. Na zrealizowanie recepty na okulary też. – Zasłoniła oczy dłonią. –
Boże, użalam się nad sobą! Nie cierpię tego.
Tucker walczył z chęcią wzięcia jej w ramiona. Chciałby zmierzwić jej
włosy, jak to zwykł robić Jayowi, kiedy wszystko szło naprawdę źle. Na
szczęście opanował się w porę i dzięki temu nie wpakował się w jeszcze
większe kłopoty.
– Twoim problemem jest niewłaściwy punkt widzenia. Powinnaś wziąć
urlop i spojrzeć na wszystko z szerszej perspektywy. Najpierw rzeczy
najważniejsze. Recepta. Zdrowie przede wszystkim. Nie chcę znać szczegółów
twojego budżetu, ale jeśli potrzeba ci pożyczki, to możesz na mnie liczyć.
– Daj spokój. Po prostu zmniejsza mi się astygmatyzm. Czasem się
zastanawiam, czy plusy i minusy się spotkają i będę mogła wyrzucić okulary.
Zanim to jednak nastąpi...
Co miał na to powiedzieć? Miał rewelacyjny wzrok. To było u nich
rodzinne. Ciekawe, co w rodzinie Summersów przechodziło z pokolenia na
RS
61
pokolenie? Co to za rodzina, która wydała dwie kobiety tak różne jak Annie i
Bernice? Musieli mieć niezły bałagan w genach.
– Skoro tak mówisz, zajmijmy się następną rzeczą. Powtarzam jednak, że
gdybyś potrzebowała pomocy...
Otworzyła oczy i spojrzała na niego. Miała duże, szare oczy pod
delikatnymi łukami brwi, okolone gęstymi, długimi, jedwabistymi rzęsami.
Jeśli się w ogóle malowała, wcale nie było tego widać. Takie klasyczne rysy
nie potrzebowały makijażu.
– Jeśli mamy ustalić tutaj jakąś hierarchię ważności zadań, to
najważniejsze powinno być odnalezienie kota.
– A nie narzeczony i teściowa?
– Jeśli nie będę miała męża, to nie będę też miała teściowej. A w sprawie
Eddiego niewiele mogę teraz zrobić. Znowu pojechał ratować świat, tam gdzie
telefonów jest bardzo mało i zawsze są daleko. Najwyraźniej poczty też tam
jeszcze nie wynaleziono.
Tucker dobrze wiedział, że w dobie komunikacji satelitarnej i Internetu
nie ma takiego miejsca na ziemi.
– Dobrze. Porozmawiajmy o kocie. Kiedy go ostatni raz widziałaś?
– Hm... Wczoraj. A może przedwczoraj. Nie jestem pewna. Ostatnio
miałam dużo spraw na głowie.
– Co ty powiesz?
Zagryzła wargi, ale i tak nie zdołała wszystkiego ukryć. Zdradziły ją
oczy.
– No, dobrze. Jestem okropna. Przyznaję. Ale jeśli coś się stanie Zenowi,
Bernie będzie zrozpaczona. Ma go chyba od trzynastu lat.
– Pytałaś sąsiadów?
– Jeszcze nie.
RS
62
– To byłby dobry początek.
– Wiem.
– I?
– Nie cierpię tego kota. Naprawdę szczerze go nienawidzę. Z
wzajemnością. Pewnie się chowa, bo Bernie go zostawiła. Chce nam obu
dokuczyć.
– Koty nie rozumują tak jak ludzie.
– Kot Bernie tak. Złość jest cechą ludzką.
– Poczucie winy też. Nie musisz czuć się winna z tego powodu, że nie
lubisz Zena. Ja, na przykład, nie znoszę papużek.
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
– Niemożliwe. To ptaki, w dodatku piękne.
– A zdarzyło ci się kiedyś przeżyć niemal amputację nosa, kiedy dawałaś
papudze orzeszka? Uwierz mi, to zostawia niezatarte ślady.
Uśmiech błysnął w jej oczach, a potem zadrżał na wargach. Tucker
odchrząknął.
– Poszukajmy tego kota. Rzeczywiście lepiej by było, gdyby się zjawił z
powrotem, zanim podejmiemy jakieś działania w stosunku do tamtej dwójki.
– Naprawdę nie przepadasz za ptakami? – zapytała z uśmiechem.
Tucker próbował nie zwracać uwagi na to, jak błyszczały jej wspaniałe
oczy. Była wyraźnie rozbawiona.
– Próbowałaś przekupstwa?
– Przekupstwa, szantażu, podpalenia, porwania, telefonu do szeryfa.
– W stosunku do kogo? Kota czy Bernie?
– Próbowałam przekupić kota, ale nie podziałało. Może powinnam
spróbować z Bernie. – Annie zamknęła oczy i znowu się uśmiechnęła.
RS
63
Tucker był oszołomiony tym, jak ten uśmiech diametralnie ją zmieniał.
Tak się na nią zapatrzył, że ledwie dotarły do niego następne słowa.
– Bernie czyta „Penthouse'a".
– Żartujesz. Ta stara... Ta Bernice?
– Twierdzi, że drukują niezłe artykuły.
– Kiepskie wytłumaczenie.
– Pewnie tak. W każdym razie nie wydaje mi się, żeby szantaż mógł
przynieść jakieś efekty. Skreślam też od razu porwanie i podpalenie. Zresztą
nie wiem nawet, czy beton się pali. Jak myślisz, może zapytać naszych
młodych małżonków wprost, co zamierzają robić?
Annie odruchowo otworzyła oczy. Bolały. Głowa też. Chciałaby zrzucić
winę na Bernie i jej paskudnego kota, ale był to prawdopodobnie skutek
przepracowania.
– Nie zaszkodzi spróbować. A jak już sobie poradzimy z kotem i młodą
parą, zajmiemy się twoim narzeczonym i teściową. Co tam jeszcze było na
liście?
– Daj spokój. To mój problem. To znaczy reszta, poza twoim ojcem:
Podciągnęła nogi na fotel, pochyliła się i oparła łokcie na kolanach, a
głowę na dłoniach.
Tucker siedział w wielkim fotelu, który kupił ojciec Annie. Duży, obity
skórą. Fotel dla mężczyzny. Eddie zajął go tylko raz. Nie było mu na nim
wygodnie, bo był szczupły i tylko o dwa centymetry wyższy od niej.
Przypominał jej młodego Sinatrę, tyle że był blondynem. W każdym razie
kiedyś jej się z nim kojarzył. Teraz musiała studiować zdjęcie na lodówce,
żeby sobie przypomnieć jego wygląd. Pamiętała go coraz słabiej.
Tucker pasował do tego fotela. Był postawnym mężczyzną. Tego
wieczora miał na sobie wyblakłe, trochę pogniecione spodnie, najwyraźniej
RS
64
prosto z pralni. Włożył do nich ciemną koszulę flanelową i nieco powypychaną
na łokciach tweedową marynarkę. Był świeżo ogolony. W którymś momencie
poczuła też słaby zapach wody kolońskiej. Zupełnie nie przypominał tego
barbarzyńskiego motocyklisty w dżinsach, który prawie ją rozjechał pod
motelem. A przecież było to zaledwie tydzień temu.
Jedno się nie zmieniło: czysto męska apodyktyczność. Chociaż dzisiaj
Tucker był w dobrym nastroju.
– Wracając do Zena – powiedziała Annie – chcę cię zapytać, czy masz
jakiś pomysł?
– Może go zawołać?
– Od wołania już zachrypłam. On mnie zawsze ignorował.
– A może trzeba obdzwonić sąsiadów z pytaniem, czy go ktoś nie
widział. A ja wyjdę na zewnątrz i zagwiżdżę. Na ogół nieźle mi idzie ze
zwierzętami. Z wyjątkiem papug.
Annie dała mu latarkę, której nie potrzebował. Przypomniała, że kocie
oczy są fosforyzujące, co w tych warunkach mogło się okazać pomocne.
– Fosfo... Jakie?
Popatrzył na nią wymownie i pokręcił głową. Jednak posłusznie wziął
latarkę i wsunął ją do kieszeni.
Wyjrzała przez okno i obserwowała go, jak schodzi do ogrodu. W
różowawej poświacie ulicznych latarni wyglądał niemal jak ratownik z jednego
z ulubionych seriali Bernie.
Annie wróciła do kuchni i zadzwoniła do wszystkich sąsiadów.
Mieszkała przy długiej ulicy, ale domy stały na sporych działkach, więc tych
rozmów nie było aż tak wiele. Rappaportowie wyjechali na wakacje. Nikt z
pozostałych nie widział kocura.
RS
65
Wyszła z kuchni i podeszła do tylnych drzwi. Podsłuchiwała. Tucker na
przemian gwizdał i miauczał.
– Kici, kici! Chodź, zawszona paskudo. Nie wiesz, że jesteś za stary na
marcowanie? No, chodź, kotku. Chodź, Zen.
Annie zaparzyła świeżej kawy. Żałowała, że nie ma niczego na deser. Jej
wystarczały owoce, ale wyobrażała sobie, że Tucker chętnie zjadłby jakieś
ciasto.
– Może powinnam po prostu wyznać Bernie, że jej kot przepadł –
powiedziała do Tuckera, kiedy wrócił zrezygnowany z ogrodu. – To by ją
nawet mogło sprowokować do powrotu do domu, żeby samej poszukać Zena.
Masz ochotę na krakersy?
– Dobry pomysł.
– Krakersy czy poinformowanie Bernie o kocie?
– Bernie. Będzie jej lepiej w twoim domu niż w moim. Annie podniosła
rękę w geście samoobrony.
– Ale ja nie planuję zaprosić ich tu obojga.
– A co, chcesz, żeby Bernie wybierała między mężem a kotem?
Wziął garść krakersów. Annie ukryła w kieszeniach zaciśnięte pięści.
Miała nadzieję, że szwy wytrzymają.
– Słuchaj, rozważmy wszystkie problemy po kolei, dobrze? Odczekam
jeszcze jeden dzień. Może kot wróci. Jeśli nie, to powiem o wszystkim Bernie.
Wtedy zobaczymy, co postanowi zrobić.
– Dobrze. To możemy się już zająć następnym problemem? Stał oparty o
blat kuchenny. Sięgnął po kolejnego krakersa.
Już miał go umoczyć w kawie, kiedy coś go powstrzymało.
– Nie krępuj się.
Popatrzył na nią, na krakersa i pokręcił głową.
RS
66
– Mokre krakersy się rozpadają. Wychodzi na to – powiedział z
namysłem – że musimy ustalić jakiś plan i przygotować kilka wariantów na
wypadek, gdyby nowożeńcy się opierali.
Uśmiechnęła się słodko.
– Opierali? Zdawało mi się, że co do tego nie ma najmniejszych
wątpliwości. Czy ty też masz wrażenie, że oni coś knują?
Uniósł brew. Zauważyła, że ma ładne, gęste, ale nie krzaczaste brwi.
– Poza całą tą zabawą w miesiąc miodowy?
– Bernie ma siedemdziesiąt jeden lat. Twój ojciec pewnie jest jeszcze
starszy.
– I co z tego?
– Pomyślałam... Chodzi o to, że...
– To ich życie. Nie powinniśmy się do niego wtrącać częściej, niż
musimy.
Annie postawiła na stole słoik z masłem orzechowym.
– Myślałam, że jesteś tak samo przeciwny temu związkowi jak ja.
Czyżbym się pomyliła? Czy tylko mi się wydawało, że nazwałeś moją kuzynkę
ryżą klępą?
– Rudą. – Tucker podniósł uspokajająco dłoń. – Nie kłóćmy się już o to,
dobrze? Pobrali się. Są dorośli, mogą o sobie decydować. Nam została
logistyka Muszą gdzieś mieszkać. Nie chcesz gościć u siebie mojego ojca, bo
od czasu do czasu zdarza mu się zapalić fajkę. Ale ja mieszkam w
pięciopokojowej ruderze na przedmieściach. Kobieta taka jak Bernie w
szybkim czasie by tam zwariowała. Panie lubią mieszkać w mieście, w dużych
domach, skąd mają blisko do klubów i domów towarowych.
67
Annie nie spuszczała z niego wzroku. Szyję i policzki oblał mu
intensywny rumieniec. Oboje wiedzieli, że przed chwilą powiedział o swoim
małżeństwie więcej, niż chciał powiedzieć. I więcej, niż ona chciała usłyszeć.
Postanowiła jak najszybciej wrócić do tematu.
– Wiem, że to moja rodzina. W każdym razie należy do niej Bernie. Ale
jeden z moich sąsiadów ostatnio miał spore kłopoty, dlatego że pozwolił kilku
tak zwanym krewnym wprowadzić się do swojego domu. Urzędnicy patrolują
tę okolicę bardzo uważnie. Pewnie ze względu na ceny wynajmu mieszkań.
– Rozumiem. Jednak, tak jak już mówiłem, u mnie jest za ciasno.
Osobiście nie mam nic przeciwko Bernice, ale... – Annie fuknęła jak kotka. –
Do licha, przecież ja jej nawet nie znam.
Pewnie jest miłą starszą panią. Tylko te jej perfumy. A zresztą niedługo
przyjeżdża Jay i...
– I co z tego?
Annie zaatakowała go jego własną bronią. Mierzyli się wzrokiem przez
dłuższą chwilę, po czym oboje wybuchnęli głośnym śmiechem. Dla Annie był
to rodzaj histerycznego, oczyszczającego wybuchu. Nie miała pojęcia, co czuł
Tucker, ale jej było z tym dobrze. Nagle wszystkie problemy zmalały.
Tucker wyszedł kilka minut później. Obiecał, że zastanowi się nad
wszystkim i zadzwoni do niej następnego dnia.
– A wtedy – powiedział, prawie ocierając się o nią w drzwiach –
zajmiemy się kolejnymi punktami na twojej liście. To znaczy brakiem
narzeczonego, zagrożeniem ze strony teściowej i... Co tam jeszcze było?
Opony?
Okulary?
Cokolwiek
wymienisz,
znajdziemy
rozwiązanie.
Przynajmniej tyle mogę dla ciebie zrobić, skoro jesteśmy teraz rodziną.
– Jesteśmy czym?
– No... kuzynami?
RS
68
– Hm, to bardzo luźne więzi – powiedziała, zmuszając się do zachowania
spokoju. – W dodatku tymczasowe.
Był już na ganku. Odwrócił się w jej stronę i zasalutował na dobranoc.
Annie patrzyła, jak znika za furtką, i zastanawiała się, co w nim jest takiego, że
nie można go zignorować.
Są rodziną?
W żadnym razie! Tu się coś działo, ale nie miała pojęcia, co. Nie byli tak
naprawdę rodziną. Nie byli też przyjaciółmi. A więc zostawało...
– Nawet o tym nie myśl – mruknęła do siebie pod nosem i zatrzasnęła
ciężkie drzwi.
RS
69
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Następnego dnia Tucker starał się nie myśleć o Haroldzie i Bernice. Z
samego rana zadzwonił dyrektor szkoły Jaya. Sprawy syna nie wyglądały tak
różowo, jak się Tuckerowi wydawało. Z wyjątkiem matematyki oceny Jaya
były bardzo kiepskie.
Poważnie zmartwiony Tucker zabrał się właśnie do przygotowywania
najprostszego na świecie lunchu, na który składały się kanapki z dżemem i
masłem orzechowym, kiedy zadzwonił Dean Barger. Jego przyjaciel, i
wspólnik miał kłopoty małżeńskie.
– Tuck, tym razem naprawdę przebrała miarkę. Wczoraj wieczorem
wywinęła taki numer, że to przechodzi ludzkie pojęcie.
Tucker miał na to prostą odpowiedź.
– Na następną delegację zabierz ją ze sobą.
– Człowieku, nie mogę. Jak ja bym wyglądał z żoną u boku?
– Może powinieneś zmienić styl. O ile pamiętam, przed ołtarzem
złożyliście sobie pewne obietnice. – Tucker był ich drużbą. – Czy ona cię
zdradza?
– Znasz Jeannine. Nie jest taka.
– A ty jesteś, tak? Ty możesz oszukiwać żonę, a ona ciebie nie?
Zastanów się nad tym.
Szedł właśnie do samochodu, kiedy telefon znowu zadzwonił. Wrócił,
otworzył drzwi i zdążył jeszcze go odebrać. To był wykonawca, który tydzień
temu miał skończyć zamówienie. Dzwonił z informacją, że prace przeciągną
się do początku następnego miesiąca, bo jego teściowa miała operację
pęcherzyka żółciowego.
RS
70
Tucker zaklął soczyście. Zanim zdążył wyjść, telefon znowu się odezwał.
Tym razem to był Harold. Sprawdzał, czy przysłano jego czek.
– Tato, jest dopiero dwudziesty siódmy.
– Rzecz w tym, synu, że mnie tu męczą. Nalegają, żebym płacił za domek
tygodniowo. Jestem w kiepskiej sytuacji.
– Zdaje się, że to miejsce miało być bardzo tanie. Miałeś płacić za dwie
osoby tyle, co za jedną. Czy tak tylko napisano w ulotce reklamowej?
– Na to wygląda. Zdaje się, że ty wiesz o pieniądzach i żonach więcej ode
mnie – stwierdził zgryźliwie Harold.
To nie poprawiło Tuckerowi humoru.
– Wpadnę po południu. Przywiozę ci czek, dobrze?
– Jeśli możesz. Tylko, synu, gotówka byłaby lepsza.
– Niech będzie – warknął.
Za chwilę pożałował swojej szorstkości.
– Jestem ci bardzo wdzięczny, synu – powiedział cicho Harold. – Wiem,
że to dla ciebie kłopot. Postaram się więcej cię nie fatygować.
Tucker poczuł się idiotycznie. Przypomniał sobie liczne sytuacje, kiedy
ojciec wyciągał go z kłopotów. Bez mrugnięcia okiem.
Miał wrażenie, że znalazł się w potrzasku, zastawionym przez dwie
generacje. Każda napierała na niego ze wszystkich sił. Dlatego podniósł znowu
słuchawkę i wykręcił numer Annie. Potrzebował sporej dawki jej zdrowego
rozsądku. Nawet przemoczona, zmęczona czy wściekła, sprawiała wrażenie
osoby, która panuje nad wszystkim.
Zabawne, że dotąd Tucker nie znosił kobiet, które nigdy się nie unosiły.
Shelly taka była. Nigdy nie dawała się sprowokować. On się gorączkował, a
ona piłowała sobie paznokcie. Groził, że zablokuje jej karty kredytowe, a ona
w odpowiedzi tylko ziewała.
RS
71
Ale w wypadku Shelly taka reakcja miała podwójne źródło: niedojrzałość
i obojętność. Annie była inna.
Nie umiał jeszcze powiedzieć, na czym to polegało, ale na pewno nie
była ani niedojrzała, ani obojętna. Po prostu panowała nad sobą. Nigdy nie
pozwalała sobie na przekroczenie pewnej granicy.
– Cześć, Annie. To ja, Tucker Dennis. Postanówmy coś wreszcie w
sprawie Harolda i Bernice – powiedział szybko.
– Masz dla mnie jakieś nowiny?
– Aha. Jeśli nie przywiozę pieniędzy, to wyrzucą ich na bruk.
– Boże! Mówisz poważnie?
– Mniej więcej. Musiałem trochę odreagować.
– Polecam Mozarta i herbatę truskawkową. Mnie pomaga.
– Mówimy o tym samym?
– O stresie. Wygląda na to, że jesteś bardzo zestresowany.
Tucker wziął głęboki wdech. Walczył z ochotą opowiedzenia jej o
wszystkim.
– Musimy porozmawiać – powiedział zamiast tego. – Spotkajmy się w
barze niedaleko motelu. Co ty na to? Zjedlibyśmy kolację i zdecydowali, co
robimy dalej.
– Czy to konieczne? Mam plany na wieczór.
– Absolutnie konieczne. Chyba że masz randkę. W takim razie sam się
wszystkim zajmę. Chociaż na wszelki wypadek przygotuj pokój gościnny.
– Czekaj!
– Nie ma sprawy. Nie chciałbym wkraczać w twoje życie towarzyskie.
– Niech cię diabli! Zrezygnuję ze swoich planów. Musimy porozmawiać,
zanim zrobisz coś nieodwracalnego.
– To samo mówiłem. U ciebie, u mnie, czy na terenie neutralnym?
RS
72
– Zdecydowanie to ostatnie.
– Dobrze. Niech będzie ten bar. I tak muszę jechać do motelu. Załatwię
wszystko za jednym zamachem.
– Niech będzie.
Nie była ani trochę zachwycona perspektywą takiego wieczoru. On
zresztą też nie.
– Słuchaj, oboje tkwimy w tym po uszy. Póki się z tego nie wypłaczemy,
odwieśmy broń na kołek. Przyjadę po ciebie koło szóstej. Pasuje ci?
– Wolę spotkać się z tobą w barze.
– Po co mamy jechać dwoma samochodami?
Zapadła cisza. Tucker niemal słyszał, jak pracują szare komórki Annie,
szukając sposobu wymigania się od tego spotkania.
Herbata truskawkowa i Mozart? Co to za kobieta? Miał ochotę
powiedzieć, że lepsze byłoby piwo i Kenny Loggins, ale się powstrzymał. W
końcu w jego przypadku ten zestaw wcale nie działał lepiej.
– Niech będzie. Spotkamy się w barze, skoro nalegasz – powiedziała
Annie i zanim zdążył zareagować, odłożyła słuchawkę.
On nalegał? O ile pamiętał, to proponował, że po nią przyjedzie. To jej
zależało na tym, by samej jechać do baru.
Z drugiej strony to on upierał się przy barze. Ona twierdziła, że ma
randkę. Miała?
Gdyby go nawet ktoś trzymał na muszce, nie byłby w stanie powiedzieć,
które z nich zwyciężyło w tej rundzie.
Tucker zjawił się na miejscu wcześniej. Cały dzień walczył z normalnym
bałaganem. Radził sobie całkiem nieźle prawdopodobnie dlatego, że myślami
krążył gdzieś indziej. Za dziesięć piąta zamknął biuro i pobiegł do domu.
RS
73
Wziął prysznic, ogolił się i przebrał w czyste dżinsy oraz białą koszulę. Włożył
też krawat, który dostał od Jaya na Dzień Ojca, i swoją tweedową marynarkę.
Spryskał się nawet wodą kolońską, a kiedy to zrobił, poczuł się jak idiota.
Niestety, zapachu wody nie dało się łatwo usunąć, a nie miał już czasu na
jeszcze jeden prysznic.
Zamiast usiąść i poczekać, kiedy zobaczył, że samochodu Annie nie ma
pod barem, pojechał jeszcze kilka kilometrów w dół autostrady i skręcił na
jakieś pastwisko okolone żywopłotem. Zatrzymał się i opuścił niżej oparcie
fotela. Wyobrażał sobie to miejsce zapełnione jednorodzinnymi domkami, ale
szybko stwierdził, że lepiej jest tak, jak jest.
Po jakichś dziesięciu minutach przeciągnął się, wziął głęboki oddech i
postanowił wracać. Włączył się do ruchu, łamiąc przepisy.
Beżowy sedan Annie stał pod barem. Tucker zaparkował obok. Siedziała
za kierownicą z odchyloną głową, zamkniętymi oczami. Znał dobrze taki stan.
Nie chciał wyrwać jej z niego zbyt gwałtownie, więc zapukał delikatnie
w szybę, po czym otworzył drzwi z jej strony i wyciągnął rękę, żeby pomóc jej
wysiąść. Zrobił to odruchowo, po prostu dlatego, że należała do tego typu
kobiet. Tak samo zachowywał się w stosunku do matki, której zresztą Annie
wcale nie przypominała.
Stanowią rodzinę? Bzdura. Miał dwie kuzynki. Jedna była stenotypistką
w sądzie. Miała twarz anioła i ciało zawodnika sumo. Druga natomiast
pracowała dla departamentu sprawiedliwości w Raleigh. Nic, absolutnie nic ich
nie łączyło z Annie Summers.
– Przepraszam za spóźnienie – skłamał.
– Nic nie szkodzi. Zauważyłeś, jak późno ostatnio zapada zmrok?
Przyjemnie było siedzieć w samochodzie i oglądać zachód słońca.
– Wydaje mi się, że spałaś.
RS
74
– W takim razie miałam piękny sen.
Znowu to samo. Ta jej umiejętność radzenia sobie ze wszystkim,
cokolwiek by siedziało. To było niesamowite. Raz czy dwa razy dała się
ponieść emocjom, gdy chodziło o sprawy Bernie, Harolda i Zena, ale Tucker
nie wątpił, że trzeba by dużo więcej, żeby ją naprawdę wyprowadzić z
równowagi.
Zaczynało go to trochę denerwować. Zawsze wiedział, jak ona się
zachowa. Nigdy nie spotkał nikogo podobnego do niej, a jednak miał uczucie,
że znają się z Annie Summers jak łyse konie. Nie rozmawiali o sprawach
podstawowych, takich jak religia, polityka, koszykówka, muzyka –
niekoniecznie w tym porządku – a i tak wiedział o niej bardzo dużo.
Traktowała swoje obowiązki poważnie. Tak samo jak on.
Wiedział też, czy raczej podejrzewał, że jest samotna. Mimo że miała
narzeczonego i pracowała od rana do wieczora z ludźmi, a dom dzieliła z
krewną.
Z nim było podobnie.
Przeraził się na myśl, że jeśli kiedykolwiek któreś z nich powie to na
głos, zrobią coś, czego będą potem żałowali. Bo poza wszystkim innym, poza
sprawą Harolda i Bernie, zaginionego kota, nieobecnego narzeczonego czy
problemów z synem było coś jeszcze. Coś fizycznego. W dodatku Tucker nie
miał wątpliwości, że czują to obie strony. Mężczyzna to po prostu wie.
Raz czy dwa przyłapał ją nawet na spojrzeniu, w którym nie było
bynajmniej obojętności. Ciekaw był, czy ona zdaje sobie sprawę, jak dużo
widać w jej wielkich, szarych oczach.
Może powinien dać jej do zrozumienia, że nie interesuje go poważny
związek. Nie miał na to czasu. A nawet gdyby miał, to nie brałby pod uwagę
RS
75
Annie Summers. W końcu istniał gdzieś ten facet, z którym podobno była
zaręczona.
Niby nie musiało go to obchodzić, ale taki już był. Rozsądny i
odpowiedzialny. Annie zaś miała zobowiązania wobec kuzynki i przyszłej
teściowej. Tucker nie zamierzał mieszać jej szyków. Miał dość własnych
kłopotów.
Chociaż nie potrafił powstrzymać się od spekulacji.
– Co będziesz jadła? – zapytał Annie.
Miał nadzieję, że nie poczuła zapachu jego wody kolońskiej. I nie
zauważyła długiego zamyślenia.
– Może pieczonego ziemniaka i sałatkę.
Wziął od niej płaszcz i oddał go do szatni. Zapatrzył się na jej zgrabną
pupę. Naprawdę pięknie się poruszała.
– Ziemniak i sałatka. Też mi jedzenie! A słyszałaś kiedyś o anemii? To
jest związane z niskim poziomem żelaza w organizmie.
– Kobiety biorą tabletki z mikroelementami – odpowiedziała z tym
wspaniałym błyskiem we wspaniałych, szarych oczach.
– Aha. A mężczyźni żują gwoździe – odparował.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Dla samego tego uśmiechu zgodziłby się
wzbudzić w sobie poczucie winy, kiedy będzie siedział naprzeciwko niej nad
krwistym stekiem, podczas gdy ona będzie skubała swoje warzywa.
Sprawą, która ich tu sprowadziła, zajęli się dopiero podczas deseru.
– Żartowałem z tym pokojem gościnnym. Poważnie podchodząc do
sprawy, to, na moje oko, jak nasi młodzi małżonkowie zsumują swoje
emerytury, starczy im na wynajęcie mieszkanka. Tylko co z resztą?
– Czyli z jedzeniem, środkami transportu, opieką medyczną i
dentystyczną. Niestety, to pochłania niemałe pieniądze.
RS
76
– Wiem. Tato ma ubezpieczenie zdrowotne opłacone przez firmę.
Oboje się nachmurzyli. Annie zapatrzyła się na solniczkę, a Tucker na
Annie. Po chwili przerwał milczenie.
– Może gdyby znaleźli jakiś mały, zaniedbany domek, to za
przeprowadzenie remontu uzyskaliby zwolnienie z czynszu na jakiś czas. Nie
ma rzeczy, której ojciec nie umiałby w domu zrobić. Moi chłopcy pomogliby
mu przy hydraulice, elektryce i innych takich rzeczach.
– Ciekawa jestem, czy Bernie powiedziała mu, że nie cierpi gotowania i
sprzątania.
– Jakoś to przeżyją. Zawsze można kupić coś na wynos. Są mrożone
obiady, które trzeba tylko podgrzać. Głodować nie będą.
– Mogłabym im podrzucać coś do jedzenia dwa albo trzy razy w
tygodniu. Na przykład zupę fasolową czy kukurydziany chleb.
Tucker przestał słuchać jej słów, zapatrzony w jasną, owalną twarz.
Klasyczna uroda. Jak na starych obrazach przedstawiających bose kobiety
owinięte w udrapowane tkaniny, z rozpuszczonymi włosami odrzuconymi na
plecy. Tylko Annie była szczuplejsza.
– Ludzie są tacy różni – powiedziała z westchnieniem. –Politycy zawsze
mówią o tym, czego chcą Amerykanie, jakby Amerykanie byli jedną zwartą
masą identycznych jednostek. A tak naprawdę każdy z nich chce czegoś
innego. Nie mam pojęcia, czego Bernie spodziewa się po tym małżeństwie,
jeszcze mniej wiem o twoim ojcu. I w jakim stopniu zamierzają nad swoim
związkiem pracować.
Nie myśląc nad tym, co robi, wzięła jedną frytkę z jego talerza i powoli ją
zjadła. Musiała być mocno wytrącona z równowagi.
A Tuckerowi przyszło do głowy dziwne pytanie. Ciekaw był, ile wysiłku
ona włożyłaby w swoje małżeństwo. Niektóre kobiety, na przykład – jego była
RS
77
żona, umiały tylko brać. Coś mu podpowiadało, że Annie jest inna. Ale
przecież zauważył egoizm i niedojrzałość Shelly dopiero wtedy, kiedy już nie
mógł się wycofać.
Niektórych rzeczy człowiek dowiaduje się w bolesny sposób.
Z drugiej strony, gdyby nie spotkał Shelly, nie byłoby Jaya. A Jay był
wart całego bólu i rozczarowania, jakiego doświadczył Tucker. Nie
zrezygnowałby z syna za żadne skarby świata.
Tucker zapłacił za kolację. Annie nie robiła z tego problemu.
Zaproponował, że mógłby zawieźć ją do motelu swoim samochodem, ale
Annie upierała się, że jedzie swoim.
– Zosia–samosia?
– Jeśli pytasz w ten sposób, czy wolę być niezależna, to moja odpowiedź
brzmi: „tak". Podwieźć cię? – zapytała z błyskiem w oczach. – Możesz
zostawić tutaj swoją ciężarówkę. Wrócimy po nią w drodze powrotnej.
Annie nie wierzyła własnym oczom. Tucker okrążył jej samochód i
posłusznie wskoczył na siedzenie pasażera.
– Czemu nie? Mówiłem, że nie ma sensu jechać dwoma samochodami.
Zapaliła silnik, wrzuciła bieg. Silnik zgasł. Tucker spojrzał w kierunku
dźwigni hamulca ręcznego. Szybko ją zwolniła. Czuła zażenowanie i irytację
naraz.
– Dzięki – mruknęła, chociaż tak naprawdę miała ochotę zakląć
soczyście.
Wyjątkowo trudno jej było zachowywać się normalnie. Niby nie czuła
zagrożenia, a w każdym razie tak się jej wydawało.
Nie? To dlaczego w jej głowie świeciła czerwona lampka i wyły alarmy?
Jakby ktoś krzyczał: „Niebezpieczeństwo! Wysokie napięcie. Trzymać się z
daleka!".
RS
78
– Nadal nie ustaliliśmy planu działania – przerwała milczenie kilka minut
później, wjeżdżając na motelowy parking.
– Wydawało mi się, że zdecydowaliśmy poszukać czegoś odpowiednio
taniego, może w twojej okolicy.
– Mojej?
– Przypominam ci, że ja mieszkam na obrzeżu miasta. A właściwie na
Wsi. Tam są tylko kurze fermy. Wspominałaś coś o domu, który, za
odpłatnością, przyjmuje rezydentów.
– Już nie przyjmuje. To dzielnica domów jednorodzinnych, mimo że
rzadko która dzisiejsza rodzina potrzebuje dwunastopokojowego domu.
Wcześniej czy później to się będzie musiało zmienić. Podatki są wysokie,
utrzymanie domów też kosztuje niemało. Ale na razie jest jak jest. Znaleźliśmy
się w sytuacji patowej.
– Już ci mówiłem, że Harold potrafi wszystko zrobić. Wygodnie jest mieć
kogoś takiego pod ręką. Poza tym to członek rodziny. Jest mężem Bernie, więc
nie złamiesz przepisu dotyczącego lokatorów domów jednorodzinnych. Jest
jeszcze coś. Znam Harolda. Będzie chciał dołożyć się do wydatków na dom.
Łatwiej będzie opłacić podatki.
Patrzył na nią tak niewinnie, że prawie dała się na to nabrać. Ale
wiedziała, do czego ten cwaniak zmierza.
– Sprytne – powiedziała oschle.
Mogłaby spróbować zastosować tę samą taktykę. Tylko że Harold
rzeczywiście mógłby się okazać pomocny w jej domu, podczas gdy zachwalać
Bernie było znacznie trudniej. Annie miała wyrzuty sumienia, że w ogóle
myśli w ten sposób. Prawda była jednak okrutna. Bernie miała dwie lewe ręce i
nie nadawała się do żadnych domowych prac. W dodatku potrafiła być pie-
kielnie irytująca.
RS
79
Zresztą z tych powodów małżeństwo mogło nie przetrwać miesiąca
miodowego. W takim wypadku każde z nich wzięłoby swojego krewniaka z
powrotem do siebie i byłoby po kłopocie.
O dziwo, Annie wcale taka perspektywa nie ucieszyła.
Ociągali się z wysiadaniem z samochodu. Od kilku minut stali na
parkingu pod błękitnym neonem motelu. Ani jedno, ani drugie nie miało
ochoty przerywać nie ciążącego im milczenia. Annie oparła głowę na
zagłówku i westchnęła.
– Marzyłeś kiedyś o tym, żeby po prostu spakować szczoteczkę do zębów
i odejść w siną dal? Dokądkolwiek, nieważne gdzie, byle daleko?
– Wiele razy. Problem w tym, że ucieczka niczego nie rozwiązuje.
Kłopoty czekają cierpliwie na twój powrót do domu.
– To brzmi tak, jakbyś rzeczywiście kiedyś uciekł. Tucker odpowiedział
po chwili wahania.
– Można to tak określić. Uwierz mi, że to nic nie daje.
– Ja bym nie miała na to dość odwagi, nawet gdybym mogła pozbyć się
w ten sposób wszystkich problemów – powiedziała i uśmiechnęła się do niego
tak, że poczuł, jak mu miękną kolana.
Niedobrze. Oj, niedobrze!
Co pomyślawszy, otworzył drzwi i wysiadł z samochodu.
– Chodźmy sprawdzić, czy uda nam się rozwikłać ten problem. Annie
wysiadła, zanim zdążył obejść samochód i pomóc jej.
Stali tak obok siebie w chłodny, marcowy wieczór. Annie odezwała się
bardzo niepewnym tonem.
– Wiesz, nie mam ochoty tam iść.
Tucker położył jej rękę na ramieniu. I już jej nie zdjął, kiedy ruszyli w
stronę gniazdka nowożeńców.
RS
80
– Zobaczysz, że nie będzie aż tak źle.
RS
81
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Nie było ani aż tak źle, ani specjalnie dobrze.
– Powiedziałbym, że pół na pół. – Tucker podsumował spotkanie z
nowożeńcami zaraz po wyjściu.
– Nie posunęliśmy się ani o krok naprzód. Twój ojciec nie chciał nawet
wysłuchać naszych sugestii.
– O co mu chodzi z twoją kuzynką i telewizją?
– Włącza telewizor zawsze, kiedy nie chce czegoś słuchać.
– Nie da się z nią dyskutować? Nie docierają do niej żadne argumenty?
Annie z przygnębieniem pokręciła głową.
– Zawsze mi się wydawało, że nieźle sobie radzę z ludźmi, ale coś ci
powiem. To nieprawda. Najgorsze jest to, że czasami, ostatnio całkiem często,
nawet mi się nie chce próbować.
Dotarli do samochodu. Tucker oparł się o drzwi, a Annie stała
naprzeciwko. Włożyła ręce do kieszeni. Oglądała czubek własnego buta. Tego
wieczora, chyba na cześć nadchodzącej wiosny, włożyła brązowe mokasyny na
cienkich zelówkach. Wychodząc z domu, wbrew zdrowemu rozsądkowi czuła
nieuzasadnioną nadzieję.
Gdyby była wobec siebie uczciwa, musiałaby przyznać, że cieszyła ją
przede wszystkim perspektywa spotkania z Tuckerem. Wspólna kolacja,
swobodna rozmowa – tak zwykle zachowywali się mężczyźni i kobiety u
progu nawiązania jakiegoś rodzaju związku. Ona nazywała to badaniem
gruntu.
Był jeden problem. Powoli zapominała o tym, że jedyny możliwy
związek jej i Tuckera Dennisa obejmuje także dwoje innych ludzi. Zazdrościła
RS
82
Bernie. Ona przynajmniej miała odwagę, żeby otwarcie walczyć ze swoim
osamotnieniem.
Annie kiedyś spróbowała zrobić to samo. Od tego czasu minęły cztery
lata i co zdobyła? Mimo ponaglających telefonów od potencjalnej teściowej i
rzadkich listów od Eddiego czuła się jeszcze bardziej osamotniona.
Tucker uniósł kciukiem jej podbródek.
– Halo, proszę pani, nie jest aż tak źle. Daliśmy im przynajmniej do
myślenia.
– Nie mogę uwierzyć, że nie zastanowili się nad tym, gdzie będą
mieszkać. Nawet Bernie nie jest tak beztroska, by zakładać, że do końca życia
będą mieszkać w motelu.
– Może Harold oczekiwał ode mnie jakiejś podpowiedzi.
– Podpowiedzi?
Tucker wzruszył ramionami.
– Sam nie wiem. W każdym razie mam nadzieję, że kiedy znajdziemy dla
nich coś odpowiedniego, dadzą się przekonać.
– Każde miejsce odpowiednie, według mnie, będzie nie do
zaakceptowania dla Bernie.
– Harold jest całkiem rozsądny.
– I tylko on jeden.
Tucker spojrzał na nią. W niebieskim, neonowym świetle wydawała się
nienaturalnie blada. Tak bardzo chciałby ją teraz pocałować. Wziąć w ramiona
i zapewnić, że wszystko się jakoś ułoży.
Przede wszystkim jednak marzył o pocałunku.
Dawno nie miał na to ochoty. Nie było kobiety, z którą chciałby się
przespać. A teraz w kółko o tym myślał. Wielokrotnie zastanawiał się nad tym,
jaka Annie jest, kiedy straci to swoje opanowanie i kontrolę nad sobą.
RS
83
Czy byłaby namiętna?
Czy tak jak on myślała o tym, żeby zapomnieć o tej parze w motelu, o
jego synu i swoim narzeczonym? Żeby skupić się na tym uczuciu, które urosło
w nich jakoś niezauważenie?
– Chyba powinniśmy jechać do baru, zanim odholują twoją ciężarówkę –
powiedziała, odwracając wzrok. – Niemniej dziękuję za dobre chęci.
– Nie ma sprawy. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. W końcu nie
mamy do czynienia z dwójką dzieci.
– Wiem, ale czuję się odpowiedzialna za Bernice. Ma tylko mnie.
– A jej mąż się nie liczy?
Zagryzła wargę. Widział wyraźnie, że jest bardzo przygnębiona. On czuł
się podobnie. W życiu nie przyszło mu do głowy, że ojciec może sobie znaleźć
nową żonę. W dodatku bez ostrzeżenia.
Co się stało, to się nie odstanie. Jak powiedziałby kapłan, są połączeni na
dobre i na złe. Jedyne, co on mógł w tej sprawie zrobić, to postarać się, żeby
więcej było tego dobrego niż złego.
Tucker usadowił się na siedzeniu pasażera. Próbował rozluźnić atmosferę
dowcipem.
– Wiesz co? Pozwoliłem wieźć się kobiecie po raz pierwszy od czasu,
gdy miałem piętnaście lat. Chodziłem wtedy z siedemnastolatką. Ona miała
prawo jazdy, a ja nie.
– Na Boga, to ci dopiero doświadczenie w tak młodym wieku! I co, jak to
podziałało na twoje samopoczucie? Dać się wozić samochodem starszej
kobiecie...
Stłumił chichot.
RS
84
– O ile pamiętam, prosiłem ją, żeby jechała wolno. Chciałem, żeby
wszyscy koledzy zobaczyli, z kim chodzę. Z czego należy chyba
wywnioskować, że moje samopoczucie specjalnie nie ucierpiało.
– Ojciec mnie zawsze przestrzegał przed takimi chłopcami.
– I miał rację. Stosowałaś się do ostrzeżenia?
– Zawsze – szepnęła. Stali właśnie na skrzyżowaniu, czekając, aż będzie
można skręcić pod bar. – Ale przyznam ci się, że czasem tego żałuję. Szkoda,
że się nie zbuntowałam. Zżera mnie ciekawość.
Zaparkowała samochód koło srebrnej ciężarówki z logo Dennisbudu na
drzwiczkach. Nie wyłączyła silnika. Tucker miał się przecież tylko pożegnać i
wysiąść.
Zamiast tego przekręcił kluczyk w stacyjce, zmusił ją, by obróciła się w
jego stronę, oparł się o deskę rozdzielczą i pocałował ją, zanim zdążyła
zaprotestować.
Kiedy oderwał od niej wargi, w głowie mu huczało, dżinsy wydawały się
o dwa numery za małe i nie mógł złapać tchu. Annie wyglądała na kompletnie
wytrąconą z równowagi. Nie podejrzewał, żeby była to kwestia jego techniki.
Dawno zapomniał, jak się należy całować.
Powinien ją przeprosić, ale zamiast tego wyrwało mu się co innego.
– Rany, Annie, co ty ze mną robisz?!
Widział już ludzi w szoku. Annie wyglądała podobnie.
– Annie? Słyszysz mnie?
– Ja nie...
– Przepraszam cię. Kiepski pomysł! To miał być żart.
Patrzyła na niego z jeszcze większym oszołomieniem, więc pospieszył z
wyjaśnieniami.
RS
85
– Sądzę, że to nie ma sensu. Po co komplikować i tak skomplikowaną
sytuację. Czy nie mam racji?
– Oczywiście. Zresztą, wiem... Wiem, że to był żart. Sytuacja i tak jest
skomplikowana. To znaczy... Do diabła! Nie mogę nawet składnie sklecić
zdania! Tucker, to był bardzo męczący dzień – zakończyła z wysiłkiem.
Tucker usiadł na swoim miejscu. Dziękował Bogu za cień, który okrywał
go od pasa w dół. Powinien być mądrzejszy. A pod całą tą przykrywką spokoju
Annie chowała w środku gwałtowną namiętność.
– Dla mnie też. – Odchrząknął i otworzył drzwi. – Przemyślę wszystko w
spokoju. Porozmawiamy jutro.
Zanim zdążyła zapytać, nad czym zamierza myśleć, wysiadł i zatrzasnął
za sobą drzwi.
On sam wiedział doskonale, o czym będzie myślał. Na pewno nie o
Haroldzie i jego żonie.
Zamierzał odczekać kilka dni, rozejrzeć się po okolicy i dopiero wtedy
zadzwonić do Annie.
Wytrzymał do późnego przedpołudnia. Zadzwonił do niej z biura.
– To ja, Tucker. Czemu jesteś taka zdyszana?
– Byłam na zewnątrz. Szukałam kota. Na pierwszy rzut oka jest całkiem
ładny i puszysty. Myślisz, że ktoś mógł go porwać?
– Czy ja wiem? Zadzwoń może do schroniska.
– Już to zrobiłam. Obiecali, że mnie zawiadomią, gdyby ktoś przyniósł
im rudego, puszystego kocura z białą skarpetką.
Żadne z nich nie wspomniało ani słowem o tym, co się zdarzyło
poprzedniego wieczora. Podobno istnieją na świecie ludzie, którzy wierzą, że
na wszystko musi być odpowiednie miejsce i czas. To dość dobrze opisywało
charakter Annie Summers. O ile się Tucker zdążył zorientować, całe jej życie
RS
86
przypominało segregator z dużą ilością przekładek i czytelną etykietką na
każdej.
– Annie, co do wczorajszego wieczoru...
– Zapomnij o tym. Ja już ten fakt wyrzuciłam z pamięci. To był incydent.
– A moim zdaniem to był długi, gorący, namiętny pocałunek.
– Daj spokój. Oboje byliśmy na ostatnich nogach. Czasami ludzie reagują
na stres impulsywnym działaniem.
– Rzeczywiście zimny prysznic nie jest moim ulubionym sposobem
rozładowywania napięcia. Następnym razem wypróbuję twoją metodę. Czy
dobrze pamiętam? Herbata truskawkowa i Mozart? – Miał wrażenie, że ona
chce rzucić słuchawką, więc szybko dodał: – Daj mi jeszcze minutę, dobrze?
Słuchaj, dzisiaj przyjeżdża Jay na wiosenne wakacje. Za parę godzin odbieram
go z lotniska. W związku z tym przez następne kilka dni będę zajęty. Myślałem
o Haroldzie i Bernice i chyba znalazłem sensowne rozwiązanie.
– To cudownie. Przeglądałam ogłoszenia i nie widziałam nic
odpowiedniego.
– Wspominałaś kiedyś o nie wykorzystanym strychu w twoim domu. Co
byś powiedziała...
– Nie ma mowy! Po pierwsze, tam nie ma łazienki.
– To żaden problem. Daj mi tylko trzy dni. Zapewniam robotników i
materiały.
– Poza tym musiałabym dostać pewnie jakieś pozwolenie, którego i tak
nie uzyskam. Opowiadałam ci o moich sąsiadach i ich problemach z
lokatorami?
– Ja to załatwię.
– Latem tam na górze jest gorąco jak w piekarniku.
– Wstawimy kilka dodatkowych okien.
RS
87
Tucker wymyślił to wszystko, zmęczony zimnymi prysznicami i snami,
jakich nie miał od jakichś dwudziestu lat. Im szybciej urządzą nowożeńców,
tym szybciej przestaną się widywać i wrócą do normalnego życia. Każde do
swojego. Bał się. Przeczytał gdzieś, że w pewnym wieku mężczyźni potrafią
przewrócić całe swoje życie do góry nogami. Jego własny ojciec był tego
doskonałym przykładem.
– Tucker, mówiłam ci już o ograniczeniach obowiązujących w mojej
dzielnicy. Jestem ci wdzięczna za to, że próbujesz coś wymyślić, ale to nie jest
dobry pomysł. Może mnie przyjdzie coś lepszego do głowy.
Oto niewzruszona panna Summers! Tucker spodziewał się, że znowu
wspomni o fajce jego ojca.
– Już ci mówiłem, że to nie jest problem. Jesteśmy w końcu rodziną.
– Harold i Bernice są rodziną. My nie.
– Toteż nie zamierzam się do ciebie wprowadzać.
– Wiem o tym. Oczywiście. Tylko...
Udało się! Tucker pogratulował sobie zręcznego odparcia wszystkich jej
argumentów.
– Martwi mnie tylko artretyzm Bernie. Wiesz, te schody. Wspominałeś,
że twój dom jest parterowy.
– Zaraz, zaraz!
– Skoro możesz urządzić łazienkę u mnie na strychu, to z łatwością
możesz też dobudować pięterko w swoim domu.
– Do licha!
– Słuchaj, Tucker, muszę kończyć. Dzwonił Eddie i zostawił mi
wiadomość na sekretarce. Jest w Nowym Jorku. Przyjedzie tu, kiedy tylko
odświeży sobie garderobę i wypożyczy samochód. Muszę przygotować pokój,
zrobić jakieś zakupy i trochę się pokręcić dookoła domu w poszukiwaniu Zena.
RS
88
Dzisiaj rano znalazłam pod drzwiami martwą mysz. Wiesz przecież, co to
znaczy.
Pożegnała się z nim i skończyła rozmowę. Siedział przez chwilę, gapiąc
się na słuchawkę, która trzymał w ręku. Martwa mysz? O co jej chodziło? A
jemu się wydawało, że to on ma problemy. I że przestał nad sobą panować,
czego dowodem były te szalone sny.
– Tak łatwo się mnie pani nie pozbędzie, proszę pani.
Nie mieszkała aż tak daleko. Miał jeszcze jakieś dwie godziny do
przylotu Jaya. Wykręcił jeszcze raz numer Annie. Odebrała błyskawicznie.
– Eddie?
– Nie, to znowu ja. Nie odkładaj słuchawki, proszę! Posłuchaj przez
chwilę. Będę u ciebie w ciągu dwudziestu minut.
– Och, ale...
– Annie, to ważne! Twój narzeczony nie przyjedzie dzisiaj, prawda?
– Nie, ale...
– Zaraz u ciebie będę.
Odłożył szybko słuchawkę, żeby nie miała czasu zaprotestować.
Annie zastanawiała się, czy trzydzieści sześć lat to nie za wcześnie na
menopauzę. I czy menopauza wyjaśniałaby palpitacje, pobudzenie i erotyczne
marzenia na jawie? Nie odczuwała takich sensacji od czasu, kiedy była bardzo
młoda i skoncentrowana głównie na swojej karierze zawodowej.
Bez względu na przyczynę – czy była to reakcja na młodą parę w czasie
miesiąca miodowego, czy na pociągającego mężczyznę – fakty były oczywiste:
jej hormony szalały. Doszła do wniosku, że pewnie w ten sposób matka natura
próbuje jej przypomnieć o tym, że jeśli w ogóle ma mieć rodzinę, to najwyższy
czas ją założyć. Eddie obiecał jej tyle dzieci, ile tylko będzie chciała. Niestety,
RS
89
nigdy nie zabawił na miejscu wystarczająco długo, by zająć się realizacją
obietnicy.
– Realizacją? Cóż za romantyczne podejście do sprawy, droga Annie
Summers – mruknęła do siebie, zdejmując robocze ubranie. Wyjęła z szafy
brązową spódnicę i beżowy sweter.
Rozczesała włosy. Związała je ciasno z tyłu głowy. Spojrzała w lustro,
wolno uniosła dłoń i dotknęła warg.
Boże! Ten pocałunek! Jeśli wystarczył jeden pocałunek, by tak ją
pobudzić, to jak byłoby w łóżku z tym mężczyzną? Czy jest różnie z różnymi
mężczyznami? Wiedziała, jak było jej z narzeczonym. Za pierwszym razem
trochę niewygodnie. Przyjemnie za drugim, za trzecim nieco bardziej przyjem-
nie.
Czwartego razu nie było, bo Eddie zdobył fundusze na swoją – jak
obiecywał – ostatnią podróż przed rozpoczęciem spokojnej egzystencji
nauczyciela.
Nim przyjechał Tucker, Annie zdołała nad wszystkim zapanować.
Zaparzyła kawę, wyjęła z szafki biszkopty. Tym razem była lepiej
przygotowana i nie musiała częstować go krakersami, których nie mógł
moczyć w kawie, bo się rozpadały. Jak na kobietę, która przeżyła praktycznie
całe swoje życie bez mężczyzny, szybko się uczyła.
– Co z tą martwą myszą? – zapytał ją w progu. Wyglądał bardzo bojowo.
– Och, mysz! Myślałam, że zrozumiałeś. To był prezent.
Z tymi ściągniętymi brwiami, cały zwarty i gotowy, przypominał jej
jednego z tych uzbrojonych po zęby, surowych wojowników, jakich nieraz
oglądała w filmach historycznych.
– Jeśli ktoś robi ci takie paskudne dowcipy, to chcę o tym wiedzieć i
zrobić z tym porządek.
RS
90
– Tucker, zdaje się, że nie masz chyba bladego pojęcia o kotach, co?
– O kotach? A co mają koty do... myszy?
– Właśnie. Koty i myszy. Myślałam, że każdy słyszał o kotach i
prezentach, jakie robią swoim... ludziom.
– Swoim ludziom?
– Tak, bo trudno nas nazwać ich właścicielami czy panami. Koty są
niezależne. Nie ma takiego człowieka na ziemi, którego z czystym sumieniem
można by nazwać posiadaczem kota. Zen musi być gdzieś w pobliżu. Chowa
się, bo wie, że jestem na niego wściekła.
Tucker opuścił podniesione ramiona. Wyglądał jak balon, który ktoś
właśnie przekłuł szpilką i uszło z niego całe powietrze.
– A jesteś wściekła, Annie? Nie widać tego po tobie. Jesteś spokojna i
opanowana. Zimna jak stal.
– Może, ale muszę ci powiedzieć, że znalezienie na schodach zdechłej
myszy nie jest moim ulubionym sposobem na rozpoczęcie dnia. Nawet jeśli to
oznacza, że Zen krąży gdzieś w pobliżu.
Znowu się zaczyna! To reakcja na Tuckera. Brakowało jej tchu. Czuła, że
cała płonie.
– Tucker, doceniam twoją troskliwość, ale zapewniam cię, że wszystko
jest w najlepszym porządku. Ty chyba naprawdę zupełnie się nie znasz na
kotach, prawda?
– Prawda. Psy nie zostawiają swoich kości, tylko je zakopują.
Najwyraźniej spieszył na ratunek tej, której ratunek wcale nie był
potrzebny. Czuł zakłopotanie.
Annie postanowiła nie znęcać się nad nim dłużej.
– Napijesz się kawy przed wyjściem? Pewnie pojedziesz stąd na
lotnisko?
RS
91
Spojrzał na zegarek.
– Mam mnóstwo czasu. Chętnie się jej napiję. Wczoraj skończyła mi się
kawa z zeszłego tygodnia, a w tym zapomniałem kupić.
– W tym tygodniu? Pijesz tak dużo kawy?
– Aha. Czuję, że to przesada.
Poszli razem do kuchni. Annie miała wrażenie, że nagle zabrakło tam
powietrza. Tucker był za blisko. Wyjęła z szafki filiżanki i spodeczki. Sięgnęła
po rzadko używane talerzyki deserowe, które były pod stertą głębokich talerzy.
Kiedy je wysunęła, sterta niebezpiecznie się zachwiała. Oboje równocześnie
rzucili się na ratunek. Z powodzeniem.
– Muszę zrobić porządek w tych szafkach – wykrztusiła Annie. –
Umieściłam to nawet na liście zadań na wakacje.
– Zdaje się, że szykuje ci się fascynujący urlop.
Nie odsunął się od niej, lecz przysunął jeszcze bliżej i przyparł ją do
blatu. W jego tęczówkach dostrzegła złociste, błękitne, zielone i brązowe
plamki. Kolor orzechowy to za mało, by opisać barwę jego oczu.
Talerz wysunął się jej spomiędzy palców i uderzył o brzeg wielkiego,
porcelanowego zlewu. Annie zamrugała powiekami i spojrzała na trzy kawałki,
na jakie się rozpadł. Wzięła do ręki największy.
– Pozwól mnie to zrobić. Skaleczysz się.
– Nie bądź śmieszny. Nie pierwszy raz stłukłam talerz.
– Annie!
Zamknął jej dłoń w swojej. Były tak różne. Jego stwardniała i
pokancerowana, a jej gładka i delikatna.
– Annie!
Miał wrażenie, że w pomieszczeniu nagle zabrakło powietrza. W piersi
czuł mocny ucisk. Oddychał ciężko. Czy tak właśnie wygląda atak serca?
RS
92
– Tucker, dobrze się czujesz?
– Nie. Zamierzam cię teraz znowu pocałować, Annie, więc nic nie mów i
nie przeszkadzaj! Muszę sprawdzić, czy...
Było jeszcze gorzej, niż pamiętał. Jej wargi miały smak truskawek i pasty
do zębów. Była ciepła, delikatna, a zarazem silna. Nie potrafił się od niej
oderwać.
Miał nowy kłopot na głowie. Był pobudzony aż do bólu, a wszystko z
powodu zdechłej myszy i stłuczonego talerza. Nie mógł sobie nawet
wyobrazić, co by zrobił, gdyby Annie kiedyś przyszła do niego.
Pocałował ją znowu. Nie broniła się, więcej, zachowywała się tak, jakby
od początku to był jej pomysł. Tuckera przeszył dreszcz, kiedy poczuł jej
dłonie na swoich ramionach, kiedy musnęła delikatnie skórę na jego karku.
Wsunął ręce pod jej sweter. Rozkoszował się dotykiem jej ciepłego,
silnego ciała. To uczucie przeszywało go do szpiku kości. Miała małe,
sprężyste piersi, których sutki stwardniały w jednej chwili. Czuł coraz
silniejszy ucisk w podbrzuszu.
Nie było siły, która by go powstrzymała przed przyciśnięciem do niej
swoich bioder. Annie jęknęła i to przeważyło szalę. Tucker ledwie trzymał się
na nogach. Oderwał się od niej. Gdyby tego nie zrobił, musiałby po prostu
położyć się z nią na podłodze. Stół nie wchodził w grę, bo był za krótki.
Tucker zastanawiał się właśnie, czy nie wziąć Annie na ręce i nie zanieść do
najbliższego łóżka, kiedy zadzwonił telefon.
– Nie odbieraj – szepnął, nie otwierając oczu.
– To może być Eddie.
Wydawałoby się, że to powinno uspokoić jego rozszalałe libido, ale tak
się nie stało. Tymczasem Annie podniosła słuchawkę.
RS
93
– Halo – powiedziała jednym tchem. – To Bernie – szepnęła po chwili w
stronę Tuckera. Otworzył oczy. Zapadł się w siebie. Miał już dość. Tylko
czemu Annie musiała wyglądać tak seksownie w tym podciągniętym sweterku
i staromodnym koku, który się rozluźnił i zsunął niżej...
Annie przycisnęła słuchawkę do piersi.
– Pyta o Zena.
– Powiedz jej, że oddzwonisz później.
– Bernie, oddzwonię. Słucham? Nie, nie czuję do niego nienawiści. To
nieprawda! Bernie, posłuchaj...
Spojrzała bezradnie na Tuckera.
– Rzuciła słuchawkę. Oskarżyła mnie o to, że nienawidzę jej kota, po
czym rzuciła słuchawkę.
– Nie przejmuj się – powiedział uspokajająco.
Annie opadła na masywne, dębowe krzesło i oparła łokcie o stół, a
podbródek na dłoniach.
Tucker czuł się tak, jakby właśnie skończył bieg maratoński. Klęknął
koło gospodyni. Nie chciała na niego spojrzeć. Uparcie patrzyła na lodówkę.
W końcu odezwała się głosem, który było nieco zbyt cichy i spokojny jak na
okoliczności, w jakich zadzwonił telefon.
– Ja naprawdę nie miałam złych zamiarów wobec kota Bernie. Mogłam
kilka razy powiedzieć, że go nienawidzę, ale nigdy tak nie myślałam. To tylko
gadanie. Wentyl bezpieczeństwa.
– Aha, wentyl.
– Zen i ja darzymy się obopólną antypatią.
– Obopólna antypatia. Czy w ten sposób chcesz grzecznie powiedzieć, że
nienawidzicie się na śmierć i życie?
RS
94
Zagryzała wargi, a Tucker parsknął śmiechem. Po chwili ona również
zachichotała. Oboje spojrzeli na jego dłoń na jej kolanie.
– Bernie nie rozumie jednego. Kiedy kot kogoś nie lubi, potrafi się
zachowywać jak diabeł wcielony. Zen przynosi mi myszy, jaszczurki, węże, a
raz nawet przyniósł małego króliczka. Nie zawsze zresztą jego ofiary są całe i
nie zawsze zupełnie martwe.
Tuckerowi ścierpła noga.
– To musiało być nieco...
– Nieprzyjemne.
– Właśnie. Szukałem tego słowa. Annie, masz coś przeciwko temu,
żebym się teraz podniósł?
Spojrzała na niego w taki sposób, jakby myślała, że postradał zmysły.
– Noga mi ścierpła. Boli jak diabli. Muszę ją rozmasować.
– Mogę jakoś pomóc? Czemu, na Boga, nic nie powiedziałeś?
– Właśnie powiedziałem.
Wstał, przeniósł ciężar ciała na lewą nogę. Przez chwilę się kołysał,
rozluźnił mięśnie. Próbował nie myśleć o tym, jak idiotycznie musi wyglądać.
Cała ta sytuacja wprawiała go w zakłopotanie. Miał ledwie czterdzieści dwa
lata, a już zdrowie mu szwankowało.
– Przepraszam – przerwał milczenie.
– Ja... Słuchaj, kawa czeka. Ale pewnie musisz już jechać na lotnisko.
Masz jakieś pomysły?
– Pomysły?
– Dotyczące problemu mieszkaniowego.
– A, to! – Jak miał o tym myśleć, skoro mu wewnątrz wrzało? W takim
stanie w ogóle nie dało się myśleć. – Coś z tym trzeba zrobić, bo pokonywanie
RS
95
codziennie siedemdziesięcio kilometrowego dystansu szybko może się
znudzić.
– De czasu potrwa budowa piętra nad twoim domem?
– Zapomnij o tym! Na pewno dłużej niż urządzenie łazienki na twoim
strychu.
– Zapomniałeś o artretyzmie Bernie.
– Annie, muszę już jechać. Ty pewnie też masz sporo do zrobienia przed
przyjazdem tego... jak mu tam. Później się będziemy sprzeczać.
– Eddie. Nazywa się Edward Henry Robertson.
– Tego... Edwarda.
Tucker ruszył w stronę drzwi, a Annie za nim. Była wyraźnie zmartwiona
i bardzo ponętna. Chciałby widzieć ją nagą, owładniętą namiętnością. Niestety,
to musiało poczekać.
Na pierwszym miejscu stał teraz Jay. Następnie Harold i Bernie.
A później ten Edward. Co to w ogóle za facet? Pojechał sobie na koniec
świata, zostawiając taką rewelacyjną kobietę samą, wolną i swobodną.
Zasłużył na to, by sprzątnąć mu ją sprzed nosa.
RS
96
ROZDZIAŁ ÓSMY
Tucker rozważył kilka rozwiązań, czekając na bagaż Jaya. Albo jego syn
został porwany przez kosmitów, a na jego miejsce podstawiono przybysza z
obcej planety, albo Shelly zrobiła z nim coś dziwnego, tylko Tucker nie
wiedział dokładnie co, w jaki sposób i po co.
Jay – jeśli to rzeczywiście był Jay – odkąd wysiadł z samolotu,
powiedział może z pięć słów. Czubek jego głowy zdobił pomarańczowy
irokez. Z chudych pośladków zwisały szerokie, powypychane na kolanach
spodnie, a na bosych stopach miał buciory, które, na oko, ważyły po pięć
kilogramów każdy.
– Taa – powiedział chłopiec, chwytając swój zniszczony plecak.
– Ile masz jeszcze bagażu?
Jedyną odpowiedzią było wymowne spojrzenie. Jakby Tuckerowi
pomieszało się w głowie. Może i mu się pomieszało. Z jego obserwacji
wynikało, że w samolotach zachodzi jakiś bardzo dziwny proces. Już po raz
drugi w ostatnim czasie przyjeżdżał na lotnisko po członka swej najbliższej
rodziny, a zamiast krewnego z samolotu wysiadał obcy osobnik. Gdyby nie
jasnozielone oczy odziedziczone po Shelly i silna szczęka Dennisów, Tucker
odwróciłby się na pięcie i wymaszerował z lotniska przekonany, że Jay spóźnił
się na samolot.
Niewiele rozmawiali w drodze na parking, ale nie dlatego, że Tucker nie
próbował.
– Jak w szkole?
– Eee tam! Wiesz, jak jest.
Tucker wcale nie wiedział. I zamierzał się dopytywać.
RS
97
Nic dziwnego, że chłopak potrzebował nowych butów. Na oko stopa
urosła mu o co najmniej o dwa numery. Rysy twarzy wzmocniły się i
zaostrzyły, dzięki czemu czternastolatek wyglądał nieco agresywnie, a
jednocześnie nadal nieco dziecinnie.
– Jesteś głodny?
Ten manewr nigdy wcześniej nie zawiódł. Jay był w stanie zjeść więcej
niż pluton marynarzy świeżo po manewrach.
Chłopiec wzruszył ramionami. Ostatnio najbardziej urosły mu stopy i
ramiona. Pewnie dlatego, jak stwierdził Tucker, przypominał druciany wieszak
na ubrania.
– Zatrzymamy się gdzieś po drodze.
Znowu wzruszenie ramionami. Tucker poczuł rosnącą falę gniewu, ale
udało mu się ją powstrzymać. Coś się zdarzyło w życiu tego chłopca.
Zamierzał się dowiedzieć, co. Musiał, bo w środku tego dziwnego, młodego
człowieka kryło się dziecko, które kochał do bólu.
– Rozmawiałeś ostatnio z matką?
– Nie. – Tucker miał ochotę potrząsnąć chłopakiem. – Prawie nigdy jej
nie ma. Wychodzi z tym nowym facetem. Chyba zamierza za niego wyjść czy
coś takiego.
Tucker słyszał o tym po raz pierwszy, ale jakoś nie był zaskoczony.
Adwokat powiedział mu, że prawdopodobnie Shelly nalegała na ogromne, ale
jednorazowe odszkodowanie zamiast stałych alimentów dlatego, że alimenty
ustawały z chwilą ponownego zamążpójścia. Nie chciała mieć związanych rąk.
– Martwisz się tym? Małżeństwem matki?
– Skądże! Słuchaj, moglibyśmy zatrzymać się po drodze w mieście?
Muszę coś kupić.
– Co?
RS
98
– Kilka rzeczy. Sam wiesz, jakich. Tucker nie wiedział.
Zadzwonił do Annie dopiero przed północą. Miał nadzieję, że nie poszła
jeszcze spać. Jay siedział do późna, opychając się zimną pizzą, ze słuchawkami
na uszach. Słuchał Jimmy'ego Hendriksa.
– Annie? Obudziłem cię?
– Tucker? Coś się stało? Nic ci nie jest?
– O ile mi wiadomo, to nie. Masz wolną chwilę? Potrzebuję twojej rady.
Usłyszał coś, co brzmiało jak ziewnięcie. Zbeształ się za bezmyślność.
Powinien przewidzieć, że Annie należy do typu rannych ptaszków, które
chodzą wcześnie spać.
Nagle przypomniał sobie o tajemniczym narzeczonym.
– Czy ten twój Edward już przyjechał?
– Dokąd?
Chyba była naprawdę zaspana. Jej głos brzmiał bardziej miękko niż
zwykle. Podobał mu się. Nawet trochę za bardzo mu się podobał.
Odchrząknął.
– Pytałem o twojego narzeczonego. Mówiłaś, że miał przyjechać.
– Pewnie jedzie. Jeszcze nie dotarł – odpowiedziała i znowu ziewnęła.
– Świetnie. To znaczy... Jednak skoro oczekujesz gościa, to na pewno
masz mnóstwo roboty.
– Tucker!
– Musisz przygotować pokój gościnny i... A może on nie potrzebuje
oddzielnego pokoju?
– Tucker, mów do rzeczy. Masz rację, to nie twoja sprawa, gdzie śpi
Eddie. Po co dzwonisz? Znalazłeś już dom dla nowożeńców?
RS
99
– Chodzi o Jaya. Za dwa miesiące skończy czternaście lat i
zastanawiałem się... Mówiłaś, że masz doświadczenie w kontaktach z
nastolatkami, więc pomyślałem...
– Mam ci doradzić, co mu kupić na prezent urodzinowy? Tucker, czyś ty
upadł na głowę? Nie znam tego chłopca.
– W tym rzecz. Ja też go nie znam – mruknął.
Wyobraził ją sobie w tym momencie. Leżała pewnie w łóżku, jego
telefon musiał oderwać ją od książki. Na pewno czytała przed snem. To do niej
pasowało. Był również pewien, że nie należy do kobiet, które wieczorem
nakładają sobie jakieś dziwne mazidło na twarz i odwracają się od człowieka,
który chce je pocałować.
– Tucker, czy ty się upiłeś? Jeśli nie zauważyłeś, to ci przypomnę, że jest
środek nocy. Zostało mi pół strony do końca rozdziału.
– Byłem pewien, że czytasz w łóżku – powiedział triumfalnie. Miał
ochotę zapytać, co ma na sobie, ale się powstrzymał. – Wracając do Jaya... Co
to znaczy, kiedy dziecko odpowiada na pytania monosylabami, nie chce
rozmawiać, nie chce, by ojciec wiedział, co ma w plecaku? Nie chciałem
grzebać w jego rzeczach, tylko, tak jak zawsze, wyciągałem to, co trzeba wy-
prać.
Annie westchnęła. Tucker usiadł wygodnie na fotelu, który był jedynym
wygodnym meblem, jaki posiadał. Poza łóżkiem.
– To po prostu jakiś trudny okres jego rozwoju, tak? Farbowane włosy,
dziwne ubrania? Tatuaże? Zresztą jestem pewien, że nie są prawdziwe. Nie
chodzi o to, że mój syn coś ukrywa, prawda? Powiedz mi, proszę, że to tylko
moja paranoja? Możesz to dla mnie zrobić?
– Jesteś najnormalniejszym rodzicem pod słońcem, a Jay jest
prawdopodobnie najnormalniejszym chłopcem, który wkracza w trudny okres
RS
100
dojrzewania. Tucker, ja nie jestem pedagogiem z prawdziwego zdarzenia.
Kiedyś, dawno temu, pracowałam z dziećmi, ale to było na długo przedtem,
nim utonęłam w papierkowej robocie. Mimo to zauważyłam, że dojrzewanie to
proces przebiegający etapami. Są one dość charakterystyczne. Przewidywalne,
w mniejszym lub większym stopniu. Bunt przeciwko poprzedniej generacji.
– A ty się buntowałaś?
Nie umiał sobie wyobrazić Annie inaczej, tylko jako małą, grzeczną
dziewczynkę.
Chociaż właściwie... Przecież znalazł pod powierzchnią jej osobowości
coś dzikiego, co było bardzo intrygujące, bo nieoczekiwane.
Nie całowała jak grzeczna dziewczynka.
– Kiedy byłam w wieku Jaya, obcięłam sobie włosy krótko. Prawie przy
skórze.
– Przefarbowałaś je też?
– Jak Bernie? Tato by mnie chyba zabił.
– Skoro wspomniałaś o Bernie i Haroldzie, to mam pytanie. Co zrobić,
gdy bunt pojawia się również w poprzednim pokoleniu i człowiek jest złapany
w potrzask z obu stron?
Annie milczała bardzo długo. Wiedział, że poważnie zastanawia się nad
jego słowami.
– Ciekawa jestem, czy Bernie i twojego Jaya coś łączy. To całkiem
prawdopodobne.
– Poza Haroldem?
Tucker stłumił śmiech, ale, zdaniem Annie, zabrzmiało to bardzo smutno.
Ten człowiek potrzebował pomocy.
– Czy na stoliku przy twoim łóżku stoi filiżanka z herbatą truskawkową?
– Już wystygła. Skąd wiedziałeś?
RS
101
– Strzelałem. A co czytasz? Wiersze? Jakiś romans?
–Jak zarobić na niedźwiedziach".
– Nie żartuj!
– Tucker, powiedz, co ci chodzi po głowie? Jeśli masz powody, by
wierzyć, że coś niedobrego dzieje się z Jayem, to może powinieneś
porozmawiać z jego matką. Albo z kimś ze szkoły. Albo nawet z Haroldem.
Czasami dziadkowie... – Westchnęła. – To zły pomysł. Jemu teraz co innego w
głowie. A skoro o tym mowa, mam na oku pewne miejsce, które może okazać
się odpowiednie: bezpieczne, relatywnie niedrogie, niedaleko i, co
najważniejsze, nie ma listy oczekujących. Umówiłam się tam na rano.
– Może pojedziemy razem?
– Jesteś zajęty. Rozejrzę się sama i wtedy dam ci znać, czy jest co
oglądać.
Podziękował niewyraźnie i przez dłuższą chwilę panowała cisza. Annie
pomyślała, że będzie za nim tęsknić. Będzie jej brakowało ich kłótni, wypraw
do motelu. I innych rzeczy.
Właśnie „inne rzeczy" nie pozwalały jej zasnąć. Czytała jakąś nudną
książkę, próbując nie myśleć o Tuckerze.
– O której jutro wrócisz? – zapytał.
– Koło szóstej. Być może wcześniej.
– Przyjedziemy z Jayem po ciebie. Pójdziemy na pizzę i opowiesz mi o
tym mieszkaniu. I bardzo chciałbym, żebyś poznała Jaya. Może rzeczywiście
pewne sprawy wyolbrzymiam, ale jeśli coś się dzieje z moim synem, muszę to
wiedzieć. W dzisiejszych czasach świat przestał być bezpiecznym miejscem
dla dzieci.
– Już ci mówiłam, że nie jestem ekspertem, zwłaszcza zaś znawczynią
problemów dojrzewających chłopców.
RS
102
– Wiem, ale jesteś spokojną, opanowaną, rozsądną kobietą, która może
ocenić sytuację z daleko większym obiektywizmem niż zwariowany i
umęczony samotny ojciec.
– Rzeczywiście taka jestem? Muszę być nudną jędzą.
Na pewno nie była spokojna. A co do reszty – czy rozsądna kobieta
zaręcza się z człowiekiem, który znika bez śladu na długie miesiące i zostawia
narzeczonej własną matkę na głowie?
– Hej, słyszysz, co do ciebie mówię?
– Zastanawiam się, czy mi pochlebiłeś, czy ubliżyłeś.
– Potraktuj to jak komplement. Uwierz mi! Opanowanie i rozsądek to
bardzo rzadkie przypadłości. – Zaśmiał się cicho, co podziałało na Annie w
sposób piorunujący. Spokój i rozsądek zniknęły bez śladu. – A więc do
zobaczenia jutro o wpół do siódmej – rzekł, po czym dodał: – Do licha,
zapomniałem o tym całym Edwardzie. Słuchaj, nie chciałbym czegoś zepsuć.
Annie miała wrażenie, że sama wykonała to zadanie. Zanim to jednak
powie, chciała najpierw spotkać się z Eddiem. O ile go znała, mógł się zjawić
dziś, jutro albo za rok. Na nim nie można było polegać.
– Pozwól mi się nad tym zastanowić. Zadzwonię do ciebie po obejrzeniu
mieszkania.
Odłożyła słuchawkę, nim zdążyła zabrnąć jeszcze dalej.
Annie właśnie wróciła z lunchu, kiedy zadzwonił telefon. To był Eddie.
Dzwonił z Woodbridge. Zatrzymał się tam, żeby odwiedzić starego znajomego.
– Dam ci znać, jeśli zdecyduję się zostać na noc. Czy mogłabyś
zadzwonić do mojej mamy i powiedzieć jej, że wpadnę po nią po drodze do
ciebie? Nić chcę nabijać znajomemu rachunku.
Annie wydała z siebie dziwny dźwięk, na co Eddie cmoknął w słuchawkę
i przerwał połączenie.
RS
103
– A co z moim rachunkiem telefonicznym? – powiedziała melancholijnie
do małej, ceramicznej myszki, która stała na biurku.
Matka Eddiego mieszkała w innym mieście. Nie mógł zadzwonić do niej
na koszt abonenta? Do Annie często tak dzwonił.
Westchnęła i zabrała się do wypełniania formularzy. Wiedziała, że
dopiero wtedy, kiedy się z nimi upora, będzie mogła iść do domu. Dobrze, że
taka praca nie wymagała specjalnej koncentracji, bo jej mózg zachowywał się
dziś dość samowolnie. Miała na głowie narzeczonego i jego matkę, a myślała
wciąż o Tuckerze Dennisie. Przynajmniej połowa jej myśli nie nadawała się do
opowiedzenia dzieciom.
Zanim skończyła pracę, zdążyła wbić sobie do głowy, że musi trzymać
się jak najdalej od Tuckera i jego życia. To było jedyne rozsądne posunięcie.
Wcześniej czy później Harold i Bernie znajdą sobie jakieś mieszkanie.
Niestety, nie będzie to lokal, który oglądała rano, bo ten był w ruinie. W końcu
jednak coś dla nich znajdą. A wtedy jej życie wróci na zwykłe tory.
Wcześniej czy później Jay będzie musiał wrócić do szkoły, a kiedy
przyjedzie znowu do ojca, ten będzie miał prawdopodobnie nowe powody do
zamartwiania się. Najwyraźniej dojrzewa się stopniowo.
A ona, wcześniej czy później, wyjdzie za Eddiego, będą mieli dzieci i
będą żyli długo i szczęśliwie. Bez romantycznych uniesień i marzeń. Po co to
komu?
Zresztą to pewnie niebezpieczne dla zdrowia, jak dieta oparta na
ciastkach czekoladowych. W jej życiu nie było miejsca dla mężczyzny, który
prowokował ją do erotycznych marzeń, który pobudzał jej wyobraźnię samym
swoim głębokim głosem i spojrzeniem orzechowych oczu.
RS
104
Nie wspominając o pocałunku. I dotyku. I żądzy, jaką widziała w jego
oczach. W niej samej odzywało się coś podobnego, o co nigdy siebie nie
podejrzewała.
Przed wyjściem zadzwoniła do biura Tuckera, żeby mu powiedzieć, że
będzie wieczorem zajęta. Telefon dzwonił i dzwonił, ale nikt nie podnosił
słuchawki. Wykręciła numer domowy. Linia była zajęta. Próbowała
wielokrotnie, aż w końcu straciła cierpliwość i wykręciła numer motelu.
Znowu nie było odpowiedzi. Uznała, że zrobiła, co do niej należało.
Pierwszą rzeczą, na jakiej zatrzymał się jej wzrok, kiedy wyszła z
budynku szkoły, była srebrna ciężarówka Tuckera. Jej właściciel stał oparty o
nią plecami, z jedną nogą na stopniu szoferki. Bardziej niż kiedykolwiek
przypominał faceta z plakatów Bernice. Byłoby jej łatwiej trzymać się swoich
postanowień, gdyby wyglądał na odpowiedzialnego, troskliwego syna i ojca,
jakim w rzeczywistości był, a mniej na seksownego, niebezpiecznego
mężczyznę, przed jakimi ostrzegał ją ojciec.
– Dzwoniłem, ale nie było cię w pracy – powiedział Tucker na powitanie.
– Tkwiłam po uszy w stercie papierów. Wyszłam, żeby chwilę odetchnąć
tylko koło jedenastej.
– W takim razie musiałem źle wykręcić numer. Jest wcześnie, ale zanim
zajedziemy na miejsce i zamówimy pizzę, akurat zrobi się odpowiednia pora.
Robił wrażenie poważnego człowieka. Jakby nie miał pojęcia, co się z nią
dzieje pod wpływem brzmienia jego głosu.
– Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. Muszę iść do apteki.
Próbowała nie poddawać się tak łatwo.
– To żaden problem. Koło pizzerii jest mała apteka.
Tak naprawdę to nie będzie randka, tłumaczyła sobie w duchu. Raczej
narada. Musiała mu opowiedzieć o mieszkaniu.
RS
105
Kiedy poznała Jaya, łatwo sobie wyobraziła, jak musiał wyglądać Tucker
w jego wieku. Mieli takie same wyraziste męskie rysy, gęste brwi i pełne usta.
Tylko że usta Jaya były po dziewczęcemu delikatne, podczas gdy Tucker miał
daleko bardziej zmysłowe wargi.
Annie miała przeczucie, że niedługo nadejdzie dzień, kiedy ojcowie będą
ostrzegali swoje córki przed młodym Dennisem.
Próbowała nie przyglądać się zbyt natrętnie włosom Jaya. Tucker miał
gęstą, ciemną, gdzieniegdzie przetykaną srebrem czuprynę, która powinna
zostać skrócona co najmniej tydzień temu. Natomiast Jay miał na głowie
irokeza ufarbowanego na kolor zbliżony do ognistopomarańczowych włosów
Bernice. Ciekawa była, czy już poznał swoją nową babcię i czy porównywali
odcienie swoich czupryn.
Tucker powiedział, że nie ma sensu jechać dwoma samochodami w
piątkowe popołudnie. Tym razem była jego kolej. Jay przesiadł się na
zapasowy fotel. Do tej pory nie odezwał się ani słowem. Natomiast jego
jasnozielone oczy były bardzo wymowne.
Kiedy została mu przedstawiona, Annie wyciągnęła do niego rękę, ale
chłopiec ją zignorował. Tucker wyglądał tak, jakby był gotów przełożyć syna
przez kolano, ale na szczęście ugryzł się w język i nie zareagował.
– Kot się pokazał? – zapytał, kiedy stali na światłach na najbliższym
skrzyżowaniu.
– Nie, ale się tym nie martwię. Wnioskując z podrzucanych myszy, musi
krążyć gdzieś po okolicy.
Rozmawiali o tym przez kilka minut, nie zwracając uwagi na uparte
milczenie z tyłu.
– Koty są głupie – mruknął w końcu Jay. – Znam gościa, który siedzi w
wężach.
RS
106
Annie spojrzała we wsteczne lusterko. Z miny chłopca wywnioskowała,
że oczekuje jakiejś reakcji.
– Mam nadzieję, że nie literalnie.
– Jak? A co to znaczy?
– Słowo „literalnie"? Oznacza podstawowe, dosłowne znaczenie słowa
czy zdania. Zastosuj do tego to, co powiedziałeś.
– Gość, który siedzi w wężach? – Na twarzy Jaya wykwitł uśmiech. –
Niezłe! Jakby był w środku węża, tak? Co to było za słowo? Literalnie?
Tucker, z niepewną miną, zaparkował przed centrum handlowym.
– Mówiłaś, że musisz iść do apteki. Ta może być, czy jedziemy do jakiejś
konkretnej?
– Apteka? Och, ja...
Miała zamiar kupić prezerwatywy, na wypadek gdyby Eddie zapomniał.
Nie widzieli się bardzo długo, więc mogło mu to wypaść z głowy. Miał
trzydzieści cztery lata, ale nadał był dzieciakiem żyjącym z głową w chmurach.
Na studiach mówili na niego „Piotruś Pan z Wirginii".
– Może być – wymamrotała i wysiadła, zanim Tucker zdążył obejść
ciężarówkę dookoła.
– Poradzisz sobie?
– Słucham? Oczywiście. To mi zajmie tylko chwilę. Annie Summers,
pamiętaj, co robisz. Kupujesz prezerwatywy dla swojego narzeczonego –
powtarzała sobie w myślach.
– Powiedz mi jeszcze raz, dlaczego używasz sierści jelenia do zrobienia
czegoś, co nazywasz muchą, a na co łapiesz ryby? – zapytała Annie, oblizując
palce z sosu do pizzy. – Ja zawsze używałam patyczaków.
Ugryzła kawałek swojej wegetariańskiej pizzy. Tucker siedział w kącie.
Przenosił wzrok z Annie na Jaya i odwrotnie, jakby był na meczu tenisa. Annie
RS
107
oddałaby miesięczne zarobki, by dowiedzieć się, o czym myśli syn Tuckera.
Pracowała w szkole, ale nie znała żadnych dzieci prywatnie. Wiedziała, że są
nie mniej zróżnicowane niż dorośli i że próbują zamanifestować swoją
indywidualność, ubierając się, mówiąc i zachowując w ustalony przez siebie
sposób.
Wiedziała też, że są bardzo wrażliwe, bez względu na to, jak skrzętnie
próbowały to ukryć. Skorupa Jaya wcale nie była gruba. Jej diagnoza była
zwięzła: brak poczucia bezpieczeństwa. Skąd się ono brało, musiała się dopiero
dowiedzieć.
Nie wiadomo, jak i kiedy Annie i czternastolatek znaleźli wspólny język.
Najpierw zbiła go z nóg pytaniem, czy do farbowania włosów też używa
środka o nazwie „Skarb Tropików". Potem opowiedziała mu o Zenie, o tym,
jaki był piękny i jaki paskudny z niego zwierzak oraz o łączącej ich więzi
nienawistno–miłosnej.
W zamian za to Jay opowiedział jej więcej, niż chciała usłyszeć. Mówił o
rybach, obozach, muzyce i gogusiu nazwiskiem Miller, z którym spotykała się
jego matka.
Tucker odzywał się tylko wtedy, gdy musiał potwierdzić słowa Jaya albo
Annie.
W końcu Annie przerwała Jayowi, który właśnie przeszedł do tematu
swoich ulubionych filmów akcji, omówiwszy wcześniej gry wideo.
– Przepraszam. Niezmiernie miło mi się tu z wami siedzi, ale teraz
naprawdę muszę już wracać do domu. Czekam dzisiaj na gości – wyjaśniła
Jayowi. – Mój narzeczony wraca z długiej podróży po kilku kontynentach.
Zadzwonił rano z Wirginii. Ma przyjechać dzisiaj wieczorem albo jutro rano.
– Odwieziemy cię do domu – powiedział Tucker.
RS
108
Ale ja nie chcę jechać do domu, pomyślała Annie. Wolałabym zostać
tutaj, przyglądać się twojemu synowi, patrzeć, jak opada z niego ta ochronna
skorupa, słuchać opowieści o tym, jakim jest świetnym wędkarzem i jaki z
niego równy gość, że się nie przejmuje ślubem matki z człowiekiem, którego
nawet nie poznał.
Jay usadowił się z tyłu. Tucker chciał pomóc Annie wsiąść. A ona,
próbując uniknąć jego dotyku, upuściła i torebkę, i torbę z zakupami z apteki.
Oboje schylili się równocześnie. Tucker wymamrotał przeprosiny. Annie
zbierała z ziemi klucze, portmonetkę, szminkę i inne drobiazgi, a Tucker
sięgnął po małą paczuszkę, która wpadła pod samochód.
Annie miała ochotę umrzeć! Pomyślała, że nigdy nie będzie w stanie
spojrzeć Tuckerowi w oczy.
A on włożył po prostu pakiecik prezerwatyw do jej torby, zachowując się
tak, jakby w ogóle nie zauważył, co to było. Z kamienną twarzą podał jej torbę.
Annie nie była nawet pewna, czy mu podziękowała za pomoc w
zbieraniu rzeczy. Skronie jej pulsowały, serce łomotało.
Jak to dobrze, że nic nie powiedział. Pewnie powstrzymał się od
komentarza ze względu na obecność Jaya.
Przecież nie zrobiła nic zdrożnego! Była dorosłą, zaręczoną kobietą,
której narzeczony wracał po długiej nieobecności. Przecież są kobiety, które
noszą prezerwatywy czy tabletki w torebkach, ot tak, na wszelki wypadek.
Kiedy zatrzymał się przed jej domem, wyskoczyła z samochodu tak
szybko, że nie zdążył nawet zgasić silnika.
– Było przemiło. Dziękuję wam bardzo za ten wieczór – powiedziała ze
sztucznym uśmiechem przyklejonym do warg. –Nie fatyguj się, Tucker,
światło w ogrodzie zapała się na fotokomórkę. Cześć, Jay! Gdybyśmy się już
nie spotkali przed twoim powrotem do szkoły, jeszcze raz polecam patyczaki.
RS
109
Mówiąc te bzdury i próbując wycofać się w stronę domu, zdała sobie
nagle sprawę z tego, że chce zostać z nimi. A raczej chce, żeby oni weszli do
jej domu, żeby mogła ich karmić, dbać o nich. A nade wszystko chciała zostać
zaniesiona na górę, do sypialni, w ramionach Tuckera.
Eddiego Robertsona nawet dobrze nie znała. A już na pewno nie chciała
za niego wyjść i urodzić jego dzieci. Był niesłowny, robił, co chciał, bujał w
obłokach. Pewnie by ją któregoś dnia zostawił samą z tymi dziećmi i znowu
ruszył w świat.
Po jedenastej zadzwoniła matka Eddiego. Annie właśnie szła na górę.
– Martwię się o mojego chłopca. Już dawno powinien tu być.
– Och, przepraszam, miałam do pani zadzwonić, ale coś mi wypadło i
zapomniałam.
Annie opowiedziała o telefonie z Woodbridge, a potem wysłuchała litanii
Rosy na temat bezmyślności urzędników i biurokracji w służbie zdrowia. Znała
tę listę na pamięć, bo już nieraz zmuszona była jej wysłuchać.
Dopiero kiedy starsza pani powiedziała:
– Za moich czasów...
Annie stwierdziła, że ma już dość.
– Pani Robertson, proszę do mnie zadzwonić, jak Eddie przyjedzie.
Chciałabym wiedzieć, kiedy zamierzacie wyjechać z Roanoke. Przygotuję
pokój. Porozmawiamy o wszystkim, kiedy będzie już tutaj.
Odłożyła słuchawkę.
– A potem – powiedziała do siebie – potłukę wszystkie talerze, wyrwę z
korzeniami filodendrony i zacznę wrzeszczeć tylko po to, żeby sprawdzić,
jakie to uczucie.
Wypadki nabrały niesłychanego tempa. Tylko co zrobić, gdy człowiek
zdał sobie sprawę z tego, że pędzi w zupełnie niewłaściwym kierunku?
RS
110
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Następnego dnia przez całą drogę z pracy do domu Annie układała w
głowie nową listę. Zawsze tak robiła, kiedy sprawy wymykały się jej spod
kontroli. Kłopoty należało nazwać, usystematyzować, a potem zmierzyć się z
każdym z nich po kolei.
Ale w jaki sposób ustalić, co jest gorsze? Dojmujący wstyd czy tęsknota
nie do opanowania? A może poczucie całkowitej klęski?
Na całe szczęście miała w domu tyle roboty, że listę kłopotów trzeba było
odłożyć na później. Musiała wywietrzyć pokój dla pani Robertson i odkurzyć
wszystkie bez wyjątku meble, gdyż jej przyszła teściowa była alergiczką. Nie
mówiąc o schłodzeniu całego zapasu importowanego piwa, które kupiła dla
Eddiego.
Poza tym musiała odnaleźć pamiątki, które Eddie przysyłał jej z różnych
miejsc świata, i porozmieszczać je w pokojach tak, żeby już na pierwszy rzut
oka było widać, że doceniła jego starania.
Zajmując się tym, co musiało być zrobione, nie traciła czasu na myślenie
o tym, co naprawdę chciałaby robić.
Bo tak naprawdę chciałaby powiedzieć swoim gościom, żeby czuli się jak
u siebie, i wyjść, znaleźć Tuckera, a potem odesłać Jaya do matki i kochać się z
ojcem chłopca szaleńczo i dziko przez całe dnie albo godziny. Albo minuty.
Rzecz w tym, że nie miała pojęcia, ile trwa szaleńcza i dzika miłość. To, co się
jej do tej pory przydarzało, trwało kilkanaście minut i ani trochę nie było
dzikie.
I chciałaby kochać się z nim bez słów.
RS
111
Musiała jednak myśleć o Eddiem, który pojechał po matkę po nocy i
całym dniu spędzonym w Woodbridge. Wyruszyli późno, żeby uniknąć tłoku
na drogach, i mieli zjawić się u Annie dopiero około ósmej.
Eddie traktował szosę jak swoją własność. Jeździł z szybkością stu
czterdziestu kilometrów na godzinę, zawsze opuszczał szyby, żeby czuć na
twarzy powiew wiatru, i hamował bez ostrzeżenia, kiedy chciał podziwiać
polne kwiaty albo pasące się jelenie. To, co Annie kiedyś uznawała za przejaw
fantazji, dzisiaj bezgranicznie ją irytowało.
Okazało się, że przyjechali dopiero po dziesiątej, ponieważ Eddie musiał
odwiedzić po drodze dwoje znajomych i zjeść kolację w chińskiej restauracji w
Danville.
– Byłem pewien, że zrozumiesz, kochasiu. Zrobiło się późno, a mama
była głodna.
Tak właśnie do niej mówił: „kochasiu" zamiast „kochanie".
– Nie przełknęłam nawet kęsa tego świństwa, które podali. Czy masz
krople żołądkowe, Annie?
– Są w szafce w łazience. Druga półka po prawej stronie. Kiedy pani
Robertson wyszła, Annie spojrzała na Eddiego.
– Oczywiście, że zrozumiałabym, gdybyś tylko zadał sobie odrobinę
trudu i zatelefonował do mnie.
– No, wiem, wiem! To moja wina. Ale przestaniesz się złościć, kochasiu,
kiedy zobaczysz, co ci przywiozłem.
Od tej chwili sytuacja pogarszała się z minuty na minutę. Pani Robertson
nie mogła spać na poduszce z pierza. Przecież Annie powinna o tym pamiętać!
W pokoju było za zimno. Kołdra była zbyt ciężka – w takiej sytuacji lepiej jest
przykryć się pierzynką. A przy łóżku należy postawić termos napełniony
RS
112
chłodną – ale w żadnym wypadku nie zimną – wodą do popicia lekarstwa
przeciwdziałającego zatykaniu się zatok.
– Zawsze zatykają mi się zatoki, kiedy śpię w nie wietrzonym pokoju.
– Ależ pokój był wietrzony, proszę pani. Dlatego jest tam teraz chłodno.
Otworzyłam okno zaraz po przyjściu z pracy.
– Annie! Gdzie masz program telewizyjny? Umrę, jeśli nie zobaczę
„Klubu Podróżników", bo ich dziennikarze sfilmowali mnie, Donnę i Steffi,
jak przechodzimy z całą resztą przez rwącą rzekę. Fantastyczna scena. To
powinno pójść w dzisiejszym wydaniu.
Dochodziła północ. Annie była u kresu sił. Przestała nawet dręczyć się
myślą o prezerwatywach. Już kiedy je kupowała, wiedziała, że nie chce ich
używać. Na pewno nie z Eddiem, który oświadczył się jej z całkowicie
niejasnych powodów.
Ale ona przyjęła jego propozycję. Z równie niejasnych powodów.
Czy można nie dotrzymać obietnicy danej bezmyślnie? A może uczciwiej
jest przyznać się do własnej niestałości i prosić o wybaczenie? Bo przecież nie
pokocha Eddiego. Owszem, będzie odpowiedzialną żoną, ale nigdy, przenigdy
z jego powodu nie zadrży jej serce ani nie zatrzyma się oddech, jak na myśl o
Tuckerze Dennisie.
Weekend minął bez poważniejszych scysji, chociaż kilka razy zdarzyło
się, że Annie wkładała gruby sweter, wychodziła na dwór i okrążała dom, żeby
się uspokoić. Na szczęście Eddie wyjechał do Reynolds w poszukiwaniu
dawnych kolegów z liceum i nie widywała go zbyt często.
– Czuję tu zapach kota – oznajmiła raz pani Robertson. –Czy ty aby nie
trzymasz w domu jakiegoś zwierzaka, Annie?
Annie musiała opowiedzieć o Bernie i Zenie, o małżeństwie kuzynki i
ucieczce kota. Wtedy właśnie zdała sobie sprawę, że wbrew logice tęskni za
RS
113
Bernice i jej ryczącym magnetofonem, kanałem MTV, za chowanymi przed nią
numerami „Penthouse'a" i „Playgirl".
Przypomniała sobie, jak pewnego razu, wracając niespodziewanie po
zapomnianą książkę, zastała Bernie w szlafroku i lokówkach, z kubkiem kawy
i kolorowym magazynem przed sobą. Na widok Annie kuzynka odruchowo
wsunęła pismo pod poduszkę, ale zaraz potem je wyciągnęła. Tym razem
bowiem czytała „Panią Domu". Obie uśmiały się z tego do łez.
Teraz życie było nudne. Pani Robertson była nudna. Annie była nudna.
Bernie bywała uciążliwa, ale nigdy nudna. Kiedy więc w niedzielę podczas
wieczornych wiadomości zadzwonił Tucker z informacją, że znalazł
mieszkanie dla nowożeńców, które chciałby jej pokazać, aż podskoczyła z
radości.
– Muszę teraz na chwilę wyjść – oznajmiła.
Czuła się tak, jakby ktoś otworzył szeroko drzwi i wpuścił do domu
świeże powietrze.
– Dobrze, moja droga. Ale podkręć trochę ogrzewanie, zanim wyjdziesz,
dobrze? W mieszkaniu jest bardzo chłodno –usłyszała od pani Robertson.
– Jedź ostrożnie, kochasiu – powiedział Eddie ze szczerym chłopięcym
uśmiechem, którym jeszcze niedawno potrafił ją rozbroić. – Chyba nigdy nie
przyzwyczaję się do szalonych kierowców, których pełno macie tu, w Stanach.
Których macie tu, w Stanach? I pomyśleć, że Eddie już podczas swojej
pierwszej podróży robił wszystko, żeby ludzie wiedzieli, skąd pochodzi. Nie
mówiąc o tym, że sam był najbardziej nieodpowiedzialnym kierowcą.
– Wyglądasz na wykończoną – powitał ją Tucker, zatrzymując samochód
przed wejściem.
– Śliczne dzięki – odpowiedziała.
– Masz dość swojego narzeczonego?
RS
114
– Mam dość przyszłej teściowej. Za długie wykłady na tematy
podróżnicze. Za ciepło w mieszkaniu. Za dużo... – Nagle uświadomiła sobie,
co robi, i parsknęła śmiechem. – Zaczynam mówić jak pani Robertson.
Wszystko jest albo za ciepłe, albo za zimne, albo za duże, albo za małe, albo za
słone. Czy przyszłoby ci do głowy, że w tym wieku nie umiem gotować
jarzyn?!
Annie zaśmiała się, przygryzła wargi i nagle zdała sobie sprawę, że, nie
wiedzieć czemu, znalazła się w objęciach Tuckera i płacze rzewnymi łzami.
– Nie... Ja nie płaczę – chlipała. – Naprawdę! To alergia. Musiałam
zarazić się od pani Robertson. O Boże, Tucker! Nie mogę spędzić reszty życia
w ten sposób.
– W ten sposób? – Przycisnął ją mocniej do siebie. Poczuła znajomy
zapach skórzanej kurtki i płynu po goleniu.
Zachłysnęła się świeżym wilgotnym powietrzem. Muskularne, męskie
ciało, które było tak blisko niej, drgnęło.
– Lepiej już jedźmy – mruknął Tucker stłumionym głosem.
Pomógł jej wsiąść do samochodu. Prowadził w milczeniu, jakby chciał
dać jej czas na dojście do siebie.
Annie uznała, że najlepszym sposobem na to, żeby wziąć się w garść, jest
skupienie się na zadaniu, które ich czeka. Musieli znaleźć mieszkanie dla
Bernie i Harolda, i to było teraz najważniejsze.
Tucker zawiózł ją do zachodniej części miasta, na ulicę zabudowaną
niedużymi wiktoriańskimi domami, bardzo podobnymi do tego, w jakim sama
mieszkała. Kiedy tylko wyłączył silnik, wyskoczyła z samochodu. Nie chciała,
żeby jej pomagał. Wolała, żeby jej nie dotykał. Jej ciało za bardzo tego
pragnęło.
RS
115
– Jest tu pięć mieszkań: dwa na parterze, dwa na pierwszym piętrze i
jedno, do wynajęcia, na poddaszu – wyjaśnił.
Poddasze nie wchodziło w grę.
– Przypominam ci, że Bernie ma artretyzm. Poradzi sobie z kilkoma
stopniami, ale nie wejdzie na drugie piętro. – Annie stanęła u podnóża
szerokich, drewnianych schodów i odwróciła się do Tuckera.
W tej samej chwili uderzyła stopą o stopień i zachwiała się gwałtownie.
Rozłożyła ręce, żeby utrzymać równowagę.
– Uważaj! – mruknął Tucker i zanim Annie zdała sobie sprawę, co się
dzieje, znów trzymał ją w objęciach.
To było to! Stała z twarzą wtuloną w chłodną skórę jego kurtki i czuła się
jak w niebie. Dopiero kiedy przechodzący ulicą chłopak zagwizdał głośno na
ich widok, podskoczyła zawstydzona. Tucker, nie przejmując się niczym, objął
ją mocniej.
– Lepiej wejdźmy do środka – powiedział. – Nie chcę psuć twojej
reputacji. Przecież jesteś wicedyrektorką szkoły!
I poprowadził ją na górę, udając, że zapomniał zdjąć rękę z jej biodra.
– Piękne drewno. – Dotknął ręką stopnia schodów. – Aż szkoda
przykrywać dywanem taki szlachetny dąb. Właściciele chcą wynająć
mieszkanie na cały sierpień za stosunkowo niską kwotę.
– Tucker! Nie zmieniaj tematu. Przecież nieraz mówiłam ci o artretyzmie
Bernie.
Annie wiedziała, że nie mówi tego zbyt przekonującym tonem. Ale jak
można zdobyć się na przekonujący ton, kiedy oplata cię silne męskie ramię?
– A nie podejrzewam, żeby chcieli zainstalować tu windę – dodała
szybko.
RS
116
– Najprawdopodobniej nie. Nie sprawdzałem. Byłem taki zadowolony,
znajdując tę ofertę, że nie zwracałem uwagi na szczegóły. Ale skoro już tu
jesteśmy, możemy chyba obejrzeć mieszkanie, prawda?
Na klatce schodowej pachniało smażonym tłuszczem. Z drugiego piętra
dochodziły ciche dźwięki muzyki – ktoś słuchał Schuberta. Annie natychmiast
wyobraziła sobie, jakie zamieszanie wprowadziłaby Bernice w ustabilizowane
życie mieszkańców tego domu.
– Uważaj na głowę! – rzucił Tucker ostrzegawczo.
O sekundę za późno. Schody niespodziewanie zakręciły w lewo i Annie
uderzyła głową w jeden z rozlicznych uskoków i występów, które
zaprojektowano w celu podtrzymania kapryśnie łamanego dachu starej
kamienicy.
– Wypchaj się z takim domem – syknęła ze złością. Tucker spojrzał na
nią tak, jakby właśnie wypluła żabę.
Chwyciła się ręką za czoło i z oczu pociekły jej strumienie łez. Płakała
bardziej ze wstydu niż z bólu. Uczucie pustki w głębi jej duszy rosło w takim
tempie, że Annie nie mogła sobie z nim poradzić.
– Dobrze się czujesz? – zapytał Tucker łagodnie, po czym dokładnie
obejrzał jej czoło. – Jeszcze nigdy nie słyszałem u ciebie takiego tonu –
dorzucił.
– Każdemu się zdarza – poinformowała go, pokonując ostatnie stopnie.
Z udanym zainteresowaniem rozejrzała się po umeblowanym wnętrzu.
Tucker kręcił się obok, ciekawy jej reakcji, mimo że oboje dobrze wiedzieli, że
właśnie to mieszkanie nie wchodzi w grę.
– Na pewno nie da się wynająć czegoś na parterze?
– Nie.
RS
117
Annie skrzyżowała ręce na piersiach. Nie była jednak pewna, czy w ten
sposób broni się przed magnetycznym wpływem Tuckera, czy przed własną
słabością.
– W takim razie przyjazd tutaj był czystą stratą czasu.
– Tak myślisz? A jeśli ci powiem, że od początku wiedziałem, że oni nie
mogą tu zamieszkać i że to był tylko pretekst, żeby wyciągnąć cię z domu?
– Wyciągnąć z domu? Ale dlaczego?
– A jak ci się wydaje?
Annie poczuła, że ma kłopoty z oddychaniem. Chyba dlatego, że jakimś
dziwnym trafem serce jej podskoczyło i uwięzło w krtani.
– Masz mi coś ważnego do powiedzenia? Coś się dzieje z Bernie albo z
Haroldem?
– Pudło! Spróbuj jeszcze raz.
– Masz problemy z Jayem?
Stał tak blisko, że czuła na szyi ciepło jego oddechu.
– Nie większe niż zwykle. Coś go gryzie, ale mam nadzieję, że to
przejdzie.
– No to o co ci chodzi?
W świetle gołej żarówki, którą zapalił, kiedy dotarli na najwyższy podest,
jego podbródek rysował się ostrzej niż zwykle a oczy wydawały się zupełnie
czarne.
– Obawiam się, że tego nie da się wyrazić oględnie, więc postaraj się nie
wściekać.
– Tucker! Nie wiem, czy zauważyłeś, że nie mam zwyczaju się wściekać,
ale nie ręczę za siebie, jeśli zaraz nie powiesz, o co ci chodzi.
– No, właśnie. W tym rzecz. Ja z kolei nie jestem osobą, która tak łatwo
odkrywa swoje karty.
RS
118
Czyżby był zazdrosny o to, że tak łatwo dogadała się z jego synem?
– Jay i ja – zaczęła – uznaliśmy, że mamy o czym rozmawiać. I tyle.
Dziecko czasami woli zwierzyć się komuś zupełnie obcemu niż własnym
rodzicom.
– Nie chodzi o Jaya. No, może trochę. Rzecz w tym, że ciągle łapię się na
tym, że chcę się z tobą czymś podzielić. Kiedy czytam albo coś usłyszę, albo
oglądam telewizję. Nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się nic podobnego. A już na
pewno nie z moją byłą żoną. To bardzo dziwne.
– Wcale nie. Jesteś rozwiedziony. Jay przebywa głównie z matką. Twój
ojciec właśnie się ożenił. To naturalne, że czujesz się samotny.
Westchnął lekceważąco, słysząc jej wyjaśnienie, wzruszył ramionami i
odwrócił się na pięcie. Przez chwilę stał nieruchomo, wpatrując się w swoje
stopy. Annie podążyła za jego wzrokiem. Dopiero teraz zauważyła, że Tucker
nie włożył dzisiaj swoich ciężkich butów. Ani dżinsów. Ani wojskowych
spodni. Tak się ucieszyła ze spotkania, że nie przyjrzała się mu dokładnie.
Dopiero teraz dostrzegła eleganckie sportowe półbuty, na pewno kosztowne,
ciemne spodnie i jasnoniebieską koszulę, która świetnie pasowała do skórzanej
kurtki.
Był przystojny, bardzo męski i niebezpiecznie pociągający. Pachniał
wspaniale – dymem, skórą i cedrem.
– Wszystko to głupstwa! – powiedział niskim, chrapliwym głosem.
– Co jest głupstwem?
– To, że jestem samotny. Nie jestem. Nie mam na to czasu.
– Na to, żeby czuć się samotnym, nie trzeba czasu.
Spojrzał na nią takim wzrokiem, że poczuła, jak prąd przebiega jej po
plecach. Do tej pory czytała o podobnych rzeczach, ale nigdy – do tej właśnie
RS
119
chwili – nie doświadczyła niczego podobnego. Potem rozłożył ręce, trochę
zniechęcony, trochę bezradny.
– Wiem, że to nie ma sensu, ale wciąż mam cię przed oczami, Annie. Od
kiedy cię pocałowałem, od kiedy widziałem, jak kupujesz te cholerne
prezerwatywy, myślę tylko o tym, żeby się z tobą kochać. Wyobrażam sobie,
jak by było. Chcę powiedzieć, że...
– Wiem, co chcesz powiedzieć. Nie musisz przedstawiać dokładnego
wykresu własnych pragnień.
Przerwała, żeby wypuścić powietrze z płuc. Drżała na całym ciele.
Płonęła jej skóra.
– To się nazywa pożądanie – ciągnęła. – Reakcja, która często zachodzi
między kobietą a mężczyzną. Niestety, w naszym przypadku wiele spraw
komplikuje.
– Jakbym sam tego nie wiedział – mruknął gorzkim tonem. – Powiedz
mi, jak to jest? Jeszcze tydzień temu z trudem udawało się nam rozmawiać jak
cywilizowanym ludziom, a dzisiaj...
– Raczej powiedz, że jednemu z nas z trudem udawało się rozmawiać jak
cywilizowanemu człowiekowi. Nie przypominam sobie, żebym to ja obrażała
ciebie.
– Czy w kręgu twoich znajomych powiedzenie komuś, że jest
neandertalczykiem naszpikowanym sterydami, uważane jest za przejaw
dobrego wychowania?
– No, dobrze! Raz mi się wyrwało. Żyłam wtedy w silnym stresie.
– Chcesz powiedzieć, że ja nie żyłem w stresie?
– Tucker! Przestań. Teraz to nie ma najmniejszego znaczenia. Rzecz w
tym... Rzecz w tym, że...
RS
120
– Rzecz w tym, że w domu czeka na ciebie narzeczony i całe pudełko
prezerwatyw. O ile oczywiście ich jeszcze nie wykorzystaliście. A ja mam
długi i byłą żonę, która bardzo skutecznie zraziła mnie do kobiet.
Annie z godnością zignorowała uwagę o prezerwatywach i dorzuciła do
listy następny punkt.
– Nie mówiąc o tym, że nie jestem typem kobiety, za którą obejrzałbyś
się na ulicy.
Ach! Jak bardzo chciała, żeby teraz zaprzeczył! Ale on tego nie zrobił.
– To prawda – zgodził się. – Jeżeli kiedykolwiek jakaś kobieta była w
moim typie, na pewno w niczym nie przypominała ciebie. Zresztą jestem
pewien, że takich jak ja przeganiałaś gdzie pieprz rośnie.
– Nigdy czegoś takiego nie powiedziałam.
– Nie powiedziałaś. Nie dosłownie. Jesteś na to zbyt grzeczna. To
następna różnica między nami. Ja mówię wszystko prosto z mostu, a ty
chowasz się za okrągłymi zdankami.
– Wcale się nie chowam.
– Chowasz, chowasz. Na przykład teraz. Jest pani tchórzem, panno
Summers!
Niczego nie rozumiał. Kiedy tak stali naprzeciwko siebie w mieszkaniu
jakichś anonimowych ludzi, Annie myślała tylko o tym, że gdzieś obok musi
być sypialnia. I o tym, że gdyby jutro miał runąć cały świat, nie darowałaby
sobie tego, że odrzuciła propozycję Tuckera.
– Czy dobrze zrozumiałam? Chcesz się ze mną kochać? Nie poznała
swojego głosu. Wydawało jej się, że ktoś włączył właśnie stary patefon ze
zdezelowaną tubą.
– Tak bardzo, że prawie tracę przytomność, kiedy teraz o tym myślę. To
niezbyt romantyczne, wiem.
RS
121
– Nigdy nie oczekiwałam od ciebie romantycznych nastrojów.
– Skoro tak, to czy pójdziesz ze mną do łóżka, Annie?
– Tak – szepnęła.
Dom mógłby się teraz rozsypać pod wpływem nagłego i gwałtownego
trzęsienia ziemi, a i tak żadne z nich by tego nie zauważyło. Nawet gdyby
wybuchła wojna, ich by to nie obeszło. Tucker oniemiał, zmrużył oczy i wbił w
Annie spojrzenie dwóch wąskich, błyszczących szparek w kolorze orzecha.
– Wiesz, że nie mogę ci niczego obiecać – powiedział cicho.
– Nie oczekuję od ciebie żadnych obietnic.
– A ten, jak mu tam, Edward?
Annie pokazała dłoń. Nie miała pierścionka.
– Nie doszliśmy jeszcze do tego, żeby formalnie zerwać zaręczyny, ale
oboje nie mamy wątpliwości, że nasz związek nie ma sensu.
– Może powinniśmy chwilę poczekać? – Tucker zaczerwienił się, zadając
jej to pytanie.
Annie widziała, jak pod skórą drgają mu mięśnie napięte do
ostateczności.
– Jeśli będziemy czekać, nigdy do tego nie dojdzie. Znam siebie. Chcę się
kochać z tobą teraz. Muszę się z tobą kochać, tak jak muszę oddychać! Ale
jeśli to odłożymy i będę mieć czas na zastanowienie...
– Stchórzysz.
Kiwnęła głową.
– Mam duże doświadczenie w spełnianiu cudzych oczekiwań. Poczucie
obowiązku, odpowiedzialność. Grzeczne dziewczynki nie robią takich rzeczy.
Mam to we krwi.
– Jesteś pewna, że tego chcesz?
RS
122
Wydawało się, że stoją na dwóch różnych kawałkach kry, które
odpływają w przeciwnych kierunkach. Ktoś musiał skoczyć, i to szybko.
Wypadło na Annie. Bez słów pokiwała głową. To wystarczyło. Tucker
zamknął ją w uścisku tak silnym, że ledwo mogła złapać oddech. Poczuła jego
usta na swoich wargach.
Potem była sypialnia. Łóżko. Jakaś narzuta zamiast pościeli. W długo nie
używanym pokoju pachniało kurzem. Tucker rzucił w kąt kurtkę, podszedł do
okna i otworzył je na całą szerokość. Chłodne, wiosenne powietrze wpadło do
środka.
– Nie rozumiem, dlaczego podczas naszego pierwszego spotkania nie
zauważyłem, jaka jesteś piękna! Podejrzewam, że całą energię straciłem na
rozbijanie uprzedzeń, które do mnie czułaś.
Mówiąc to, rozpinał koszulę. Annie nawet nie próbowała ukrywać, że mu
się przygląda. Nie nosił podkoszulka. Włosy porastały mu pierś oraz płaski
brzuch i znikały za paskiem spodni.
Tucker jednym ruchem odpiął klamrę i nie patrząc, rozpiął zamek
błyskawiczny w spodniach. Annie przełknęła ślinę na widok jego erekcji.
Całkiem nagi stał przed nią i spokojnie czekał, aż Annie napatrzy się do
syta. A ona nie odrywała od niego wzroku. Przemknęło jej tylko przez myśl –
ostatnią, nad którą umiała jeszcze zapanować – że musi być bardzo pewien
swojej męskiej siły, skoro pozwala, żeby całkiem ubrana kobieta tak
bezwstydnie mu się przyglądała.
Nie miała wątpliwości, że bardzo jej pragnie. A jednak dał jej szansę
wycofania się. Była pewna, że nie próbowałby jej zatrzymać, gdyby jednak
stchórzyła.
– Chyba dosyć – uśmiechnął się do niej. – Twoja kolej.
RS
123
Poczuła
się
jak
kompletna
idiotka.
Żeby
doświadczona,
trzydziestosześcioletnia kobieta zachowywała się jak nastoletnia panienka? Ale
nie mogła nic na to poradzić. Tucker delikatnie zdjął z niej sweter i rzucił go na
krzesło. Potem usiadł na brzegu łóżka i przyciągnął ją do siebie. Z głową
wtuloną w jego ramię pozwoliła, by rozpiął guziki z tyłu jedwabnej bluzki,
która po chwili zsunęła się na ziemię.
Została w samej halce. Zawsze nosiła halkę. Tucker był chyba
zaskoczony. A może tak się jej wydawało.
– Kobiety noszą stanowczo za dużo chol... za dużo ciuchów – powiedział,
a ona zaśmiała się, doceniając jego próby powstrzymania się od przekleństw.
Zachowywał się jak dżentelmen. Tacie by się to spodobało!
O Boże! Dziewczyno! pomyślała z wyrzutem. Przestań! Żeby myśleć o
ojcu w chwili, w której zdecydowałaś się popełnić cudzołóstwo.
Tucker nie spieszył się. Przesunął gorącymi dłońmi po jej nagich
ramionach. Powoli zsunął ramiączka stanika i przez chwilę pieścił jej piersi.
Dopiero potem delikatnie zdjął jej figi. Annie nigdy jeszcze nie doznała czegoś
podobnego. Leżała na twardym materacu, zagryzając wargi z pożądania.
Każdy centymetr ciała, aż po palce stóp, miała w ogniu. Była pewna, że wie,
na czym polega seks. Czytała o tym w książkach i oglądała wykresy, wiszące
w gabinecie jej ginekologa. Kilka razy eksperymentowała sama.
Jednak nic nie przygotowało jej na dzisiejsze doświadczenie. Na Tuckera.
Każde dotknięcie jego palców wzbudzało w niej dreszcz. Nie dreszcz.
Raczej coś na kształt prądu elektrycznego. Bała się, że za chwilę jej ciało
rozpadnie się na tysiące kawałków. Tucker drżał z pragnienia, ale nie
przestawał jej pieścić. Czuła na sobie jego dłonie, potem usta.
Ale nie pozwolił jej dotknąć siebie, mimo że próbowała.
RS
124
– Annie, nie – szepnął. – Nie teraz. Czekałem za długo. Jeśli mnie
dotkniesz, to koniec. Będzie nam obojgu wstyd.
Z trudem rozróżniała słowa przerywane namiętnymi westchnieniami. Z
trudem rozumiała, co Tucker ma na myśli, bo to, czego doświadczała, było jej
zupełnie nie znane. W krótkich momentach, w których wracała jej
świadomość, zastanawiała się, czy ktoś nie przeniósł jej przypadkiem na inną
planetę. Może Tucker jest przybyszem z innej galaktyki?
Doprowadzał ją do granic poczytalności, a kiedy była pewną, że za
chwilę zwariuje, jednym pocałunkiem sprowadzał ją na ziemię, wyłącznie po
to, żeby zacząć wszystko od nowa. Wpatrywała się z uwagą w jego napiętą
twarz – twarz obcego mężczyzny z obcej planety. Tylko że Tucker nie był już
obcy. Annie była pewna, że zna go od wieków, tak dobrze jak nikogo innego.
To był jej mężczyzna. Wybuchowy i wrażliwy, twardy i cudownie czuły
Tucker. Spotkali się gdzieś we wszechświecie i podczas dwóch tygodni Annie,
nie wiadomo jakim cudem, zakochała się po uszy.
To był Tucker, który wszedł w nią łagodnie i delikatnie, ale zaraz
zamknął ją w uścisku tak silnym, że drgała z każdym ruchem jego ciała. Potem
głęboko w trzewiach poczuła nagłe szarpnięcie. Szeroko otwartymi oczyma
śledziła każdy grymas jego twarzy, kiedy poruszał się w niej coraz szybciej i
szybciej. Nie chciała uronić niczego z najcudowniejszej chwili swojego życia.
Świat zawirował i zniknął. Zostały tylko świetliste tęcze i kolorowe fajerwerki
przelatujące z szumem przez niebo.
– Annie! – jęknął Tucker z wysiłkiem. – Annie! Już!
Podniósł się ostatni raz, a potem oboje, wyczerpani, opadli na łóżko.
Nawet w takiej chwili Tucker pamiętał, żeby uwolnić ją od swego ciężaru.
Leżeli bez ruchu, a zimny powiew chłodził ich mokre ciała. Dochodząc powoli
do siebie, Annie myślała tylko o tym, że chce doświadczyć wszystkiego
RS
125
jeszcze raz. Umiała naukowo nazwać to, co się zdarzyło, ale dziwnym trafem
medyczny termin wydawał się nieodpowiedni i niewystarczający.
Tylko słowo „rozkosz" mogło opisać jej odczucia. Marzyła, żeby owa
rozkosz wróciła w całej swej intensywności.
– Tucker, śpisz? – mruknęła.
Jak uda się jej przejść przez życie ze świadomością, że nie ma szansy
doświadczenia stanu ekstazy, o której istnieniu dowiedziała się zaledwie przed
chwilą?
– Nie. Nie śpię. Nie żyję.
– O!
To znaczy, że wspaniały seks wymagał wysiłku również od mężczyzny.
Znaczy to, że są tacy, którzy starają się bardziej niż inni. Zmuszała się do tego,
żeby nie robić porównań. Od dzieciństwa uczono ją, że porównywanie ludzi
źle świadczy o porównującym.
– Tucker? – Wtuliła się mocniej w jego ramiona, żałując, że nie może
zostać tam na zawsze.
Usłyszała ciche chrapnięcie. Nie próbowała go budzić. Miała czas na
uporządkowanie świata. Głęboko w duszy czaiła się niepokojąca myśl, że już
nigdy nie uda się jej wrócić do grzecznego życia, które sobie zbudowała.
I co teraz? pytała siebie w duchu. Co z zasadą „żadnych obietnic,
żadnych zobowiązań"?
Kiedy Tucker odwiózł ją do domu, wszystkie światła wewnątrz były
zgaszone. Paliła się tylko lampa na podjeździe. Nie zaskoczyło jej, że Eddie
zapomniał o tym, żeby ułatwić jej poruszanie się po mieszkaniu. Właściwie
przyzwyczaiła się do tego, że jest bezmyślny jak małe dziecko.
– Odprowadzę cię do drzwi, dobrze?
RS
126
– Dziękuję, nie trzeba. Wszyscy już śpią. Ale – zawołała i podskoczyła
nagle – co z Jayem? Przecież on na pewno boi się być sam w domu!
– Harold i Bernie wpadli do nas dzisiaj. Obiecali, że zostaną, dopóki nie
wrócę.
– Nie powiedziałeś mi, że są w mieście.
Rozmawiali przyciszonymi głosami, tak jakby bàli się, że zostaną
podsłuchani przez jej narzeczonego albo przyszłą teściową. Tymczasem
wewnątrz starego, wiktoriańskiego domu wszyscy spali głębokim snem.
– Ciii. Powiem ci o tym jutro. Nie martw się. Wszystko jest pod kontrolą.
– Nieprawda. I dobrze o tym wiesz. Powinieneś. Przerwał jej
najskuteczniej, jak umiał. Dopiero kiedy oderwali się od siebie, żeby
zaczerpnąć tchu, wyszeptał:
– Pogadamy jutro, dobrze? W nocy wszystko ciemnieje i wydaje się
straszniejsze.
Odprowadził ją do drzwi i odszedł, nie oglądając się za siebie.
W salonie panował bałagan nie do opisania. Annie wyłączyła telewizor,
zebrała brudne talerze, kieliszek z nie dopitym winem, filiżankę i pogniecione
serwetki pełne okruchów.
Rzeczywiście! Tucker miał rację. W nocy wszystko wydaje się
straszniejsze. Przede wszystkim życie. Własne, cudownie uporządkowane
życie.
RS
127
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Następnego ranka, kiedy Annie przygotowywała kawę dla Eddiego,
kakao dla Rosy i herbatę dla siebie, poprzedni wieczór wydał się jej szalonym
snem. Tylko dlaczego szalony sen powodował delikatne mrowienie w różnych
częściach jej ciała? Dlaczego okazało się, że ma na sobie halkę włożoną na
lewą stronę?
Na widok Eddiego, który przeciągając się, wszedł do kuchni, poczuła coś
w rodzaju niechęci.
– Annie? – Pocałował ją głośno w policzek. – Nie pogniewasz się, jeśli
jeszcze raz zadzwonię za granicę z twojego telefonu, prawda?
Jeszcze raz? Ciekawe.
– Nie masz telefonu komórkowego?
– Sama wiesz, kochasiu, że wystarczy odrobina techniki i od razu się
gubię.
– Nie przesadzaj. To wcale nie jest skomplikowane. Ani bardzo
kosztowne. Dzisiaj wszyscy mają komórki.
Ona wprawdzie nie miała, ale nie dlatego, że bała się techniki. Po prostu
zbyt sobie ceniła własną prywatność, żeby rozmawiać z ludźmi bez względu na
miejsce, w którym się znajduje.
– Pomyślę o tym – obiecał niedbale.
Potem oblizał palec i wsadził go do cukiernicy. Podstarzały Piotruś Pan,
pomyślała, patrząc, jak ssie cukier. Lubił być małym chłopczykiem. A przecież
miał uniwersyteckie wykształcenie, o czym Annie dobrze wiedziała. I to
całkiem niezłe. Napisał pracę zatytułowaną „Twórcza rola tradycji w kulturze
ludowej". Mógłby robić ciekawe rzeczy, gdyby tylko chciał dorosnąć.
– Jeden szybki telefon. Zwrócę ci forsę, nie martw się.
RS
128
Tego Annie nie lubiła najbardziej. Eddie po mistrzowsku umiał zrobić z
niej zasadniczą mieszczkę. Sprawiał, że czuła się jak kapral, który wyłącznie
pilnuje dyscypliny. Albo jak jej własny ojciec.
– Eddie, nie musisz zwracać mi żadnych pieniędzy! – mruknęła, z trudem
kryjąc irytację. – Dzwoń, gdzie chcesz. Drugi aparat jest na górze. Będziesz
mieć tam spokój.
– Dzięki, kochasiu. – Kilkoma zręcznymi susami pokonał schody i
zniknął na piętrze. – Będę się streszczać. Obiecuję.
Zrezygnowana Annie odwróciła się do stołu, przy którym już zasiadła
Rosa w oczekiwaniu na swoją filiżankę kakao. Wypiła łyk i niezadowolona
zmarszczyła nos.
– Gorzkie. Jajka też nie smakują tak jak kiedyś. Czy używasz
prawdziwego bekonu, czy tego ersatzu, który robią z indyka?
Annie bez słów podsunęła jej cukiernicę.
– Eddie zawiezie mnie dzisiaj do domu. Nie mogę dłużej trzymać Bootsie
u obcych ludzi. Przestaje jeść, jeśli zbyt długo mnie nie widzi.
Co za ulga! Kiedy Eddie przywiózł Rosę, Annie z czystej grzeczności nie
zapytała, jak długo jej przyszła teściowa ma zamiar zostać w jej domu.
Wiadomość o wyjeździe ucieszyła ją tak, że bez wahania wyjęła z szafki
słoiczek konfitur imbirowo – pomarańczowych, które dostała na Gwiazdkę.
– Proszę spróbować – powiedziała. – Domowe konfitury ze Szkocji.
– Imbir? Nie, dziękuję. Mój żołądek jest bardzo delikatny i nie znosi
przypraw. Nie będę trzymać Eddiego zbyt długo, bo już najwyższy czas,
żebyście zaplanowali swoją przyszłość. Nie zapominaj, że niedługo muszę się
zdeklarować, czy przedłużam wynajem mieszkania. A nie ma sensu
utrzymywać dwóch mieszkań, skoro twoja kuzynka wyprowadziła się stąd na
dobre.
RS
129
Annie przymknęła oczy i zacisnęła palce na patelni. Cierpliwości!
powtarzała sobie w duchu raz po raz. Wszystko na nic. Jedyne, co
przychodziło jej do głowy, to brzydkie wyrazy, których dzieci pastora nie
powinny znać, ale które oczywiście bardzo dobrze znają. Dopiero kiedy
poparzyła sobie palce, zaczęła myśleć logicznie. Najpierw rzuciła na patelnię
boczek z indyka, potem zrobiła grzanki z pełnoziarnistego chleba, a jeszcze
potem przyszło jej do głowy, że Eddie także niezbyt chętnie robi plany na
przyszłość. O ile oczywiście życzeniowe myślenie nie przesłania jej
rzeczywistości.
– Zapomniałaś, że nie jadam pełnoziarnistego chleba – odezwała się pani
Robertson tonem pełnym wymówki. – Wchodzi między zęby.
– Obawiam się, że tym razem nic na to nie poradzę. Nie mam w domu
innego.
Rosa zjadła trzy grzanki grubo posmarowane masłem i konfiturą z
imbirem. Po to, żeby – jak się wyraziła – zabić smak tłuszczu, na którym były
smażone jajka. Tymczasem śniadanie Eddiego zdążyło zupełnie wystygnąć, a
on jeszcze nie skończył rozmawiać przez telefon. Annie już chciała wrzucić
wszystko do kociej miski, kiedy przypomniała sobie, że Zen się nie odnalazł.
Było jej coraz ciężej na duszy.
– Nigdy się nie przyzwyczaję do wody, którą tutaj macie – narzekała
Rosa. – Dlatego piję kakao, a nie kawę czy herbatę. U nas w Roanoke...
– Przepraszam, ale muszę już wyjść – przerwała jej Annie. –I tak będę
dzisiaj w pracy godzinę później niż zwykle.
Nie mówiła, że zadzwoniła już do sekretariatu szkoły i dowiedziała się,
że może przyjść później, bo szef na pewno jej teraz nie potrzebuje.
– Bardzo niedobrze się złożyło, że musiałaś wyjść wczoraj wieczorem.
Gdybyś została, zdążylibyście z Eddiem wszystko ustalić.
RS
130
– Mnie też przykro z tego powodu.
O Boże! pomyślała natychmiast. Wybacz mi to niewinne kłamstwo, bo
gdybym teraz nie skłamała, zrobiłabym coś znacznie gorszego.
– Trudno. Co się stało, to się nie odstanie – obwieściła pani Robertson. –
Zrobicie to dzisiaj. Eddie na pewno zdąży wrócić, zanim skończysz pracę.
Donna pojechała do Newport odwiedzić siostrę.
Donna? Kto to jest Donną? Gdzieś już słyszała to imię. Nieważne. Wcale
nie chciała wiedzieć, kim jest Donna. Miała nadzieję, że Eddie odwiedzi po
drodze innego znajomego, co pozwoli jej odwlec niemiły moment zakończenia
tej farsy, którą oboje nazywali zaręczynami.
Z drugiej strony zerwanie nie powinno być dla niego zaskoczeniem.
Annie od miesięcy nie nosiła zaręczynowego pierścionka. Zdjęła go, kiedy na
palcu pojawiła się swędząca pokrzywka, i nigdy potem już go nie nałożyła.
Eddie nie wygłosił żadnej uwagi na ten temat. Prawdopodobnie nawet tego nie
zauważył. Nie był szczególnie romantyczny. Uroczy, lekkomyślny, kapryśny
jak dziecko – to tak. Ale nie romantyczny. Nigdy.
Podczas tej wizyty pocałował ją trzy razy: dzisiaj rano w policzek,
kiedyś, przepraszająco, w czubek nosa oraz w dniu przyjazdu. W usta. Annie
musiała się powstrzymać, żeby natychmiast nie wytrzeć warg. Nawet gdyby
nie była pewna stanu swoich uczuć, ta reakcja powinna dać jej do myślenia.
Tucker spędził cały ranek na dyskusjach z lokalnym inspektorem
sanitarnym, który nie chciał podpisać decyzji o zabudowie ostatnich wolnych
placów. Zgadzał się jedynie na postawienie małych domków, co było
idiotyczne, zważywszy, że każda parcela miała tak dużą powierzchnię.
Tucker nie miał wątpliwości, o co naprawdę chodziło. Nie tak dawno
temu facet wydał zezwolenie na budowę osiedla domów jednorodzinnych, nie
sprawdzając przepustowości kanalizacji. Potem okazało się, że siedem na
RS
131
dziesięć z tych budynków ma kłopoty z odprowadzaniem ścieków. Prasa
szukała winnych, a urzędnik z pewnością czuł, że jego kariera wisi na włosku.
W końcu Tuckerowi udało się jedynie odroczyć ostateczną decyzję.
Pozostawało liczyć na cud. Może władze miasta pociągną nową kanalizację,
zanim droga będzie skończona, a place wystawione na sprzedaż? Albo
inspektor odejdzie na zasłużoną emeryturę?
Tego dnia udało się jedno. Wcześnie rano Harold zabrał Jaya na ryby.
Siedzieli nad stawem kilka godzin, a potem we trójkę z Bernie pojechali do
centrum handlowego.
Dwadzieścia minut temu pojawili się u Tuckera z jedzeniem. Starsi
państwo wzięli swoje hot dogi nad staw, a Jay postanowił zjeść lunch z ojcem
w biurze.
– Rany! Wiesz, że babcia gra w gry komputerowe?
– Babcia?! – zdziwił się Tucker.
Jay wzruszył kościstymi ramionami.
– Pozwoliła mi mówić do siebie po imieniu, ale Harold powiedział, że
powinienem nazywać ją babcią. Uznał, że to najlepszy sposób, żeby Bernie
poczuła, że jest członkiem naszej rodziny.
– Harold należy do rodziny, a nigdy nie nazywałeś go dziadkiem.
– To co innego. Harold wie, że jesteśmy rodziną. Nie ma potrzeby mu o
tym przypominać.
Ta argumentacja trafiła Tuckerowi do przekonania. Ale kiedy jakiś czas
temu Jay zaczął mówić do niego po imieniu, nie bardzo mu się to spodobało.
– Wszyscy chłopcy w klasie mówią po imieniu do swoich ojców. I to jest
super, człowieku. Jakbyśmy byli kumplami.
– Jesteśmy kumplami, nawet kiedy mówisz do mnie „tato" – próbował
oponować.
RS
132
W końcu uległ. Nie miał pojęcia, czy „bycie kumplem" pomagało, czy
przeszkadzało podczas zasadniczych rozmów na tematy szkolne. Świadectwo
Jaya i opinia wychowawcy klasy nie były najlepsze. Jay obiecał, że nad tym
popracuje. Tucker nie naciskał zbyt mocno. Pamiętał, jak ciężkie jest życie,
kiedy ma się czternaście lat.
Jayowi było jeszcze trudniej. Rozpadła mu się rodzina. Miejsce, w
którym spędził dzieciństwo, przestało nagle być domem, a ludzie, którzy
powinni być z nim, odeszli.
Nie koniec na tym. Tucker nie miał wątpliwości, że chłopca coś gryzie,
ale nie udało mu się dojść, o co chodzi. Jeśli posiadanie babci może w czymś
pomóc, niech sobie Jay ma nową babcię. Tylko że w tym celu należy znaleźć
młodej parze mieszkanie.
W ten oto sposób Tucker dotarł do sprawy, o której od rana starał się nie
myśleć.
Co go wczoraj podkusiło?! Annie nie jest kobietą, którą bierze się do
łóżka na jedną noc. Kogoś takiego nie wolno wykorzystywać. A ich związek
nie ma przyszłości. Co gorsza, ze względu na sytuację rodzinną nie unikną
dalszych spotkań, chyba że któreś z nich wyprowadzi się z miasta.
A gdyby tak spróbować? Mógłby zaproponować Annie, że naprawi jej
dach. Nie chciałby wiele w zamian. Wystarczyłoby,że jest ktoś, kto śmieje się
z jego dowcipów i przegląda z nim poranne gazety, ktoś, przed kim mógłby się
wyżalić albo wykrzyczeć, kiedy zajdzie taka potrzeba. Ktoś, kto dzieliłby z
nim łóżko – od czasu do czasu – i trzymałby się z daleka od jego prywatnego
życia.
Pięknie, Dennis! Jesteś idiotą! Oczywiście wyobrażasz sobie, że każda
kobieta przyjmie z zachwytem taką propozycję!
RS
133
Nic dziwnego, że uciekła od ciebie żona. Nic dziwnego, że nie umiesz
porozumieć się z własnym synem. Nic dziwnego.
Nie zdążył skompletować listy zarzutów, bo – na szczęście – pojawili się
Harold i Bernie. Przyszli, żeby zabrać Jaya.
– Wiesz co? – zaczął Harold z pokerową miną. – Wymyśliliśmy z Bernie,
że dobrze byłoby zorganizować mały rodzinny piknik z okazji wiosennych ferii
Jaya. W drodze do domu moglibyśmy wpaść na bazar i kupić, co trzeba. Jay! –
zwrócił się do chłopca. – Ty zrobiłbyś zakupy z nami, a ojca wysłalibyśmy po
Annie. Zanim przyjadą, ja zdążę rozpalić grilla.
Tucker otworzył usta, żeby zaprotestować. To gorsze niż najgorszy sen.
Potem spojrzał na syna, który stukał w klawisze komputera, pozornie nie
zainteresowany rozmową.
– Co o tym myślisz, Jay?
– Może być! – Chłopiec wzruszył jak zwykle ramionami.
– Nie robisz nam łaski – napadła na niego Bernie. – Dzisiaj w telewizji
jest „Powtórka z Woodstock", którą mam zamiar obejrzeć od początku do
końca i na pewno nie będę cię zabawiać.
Jay odwrócił się natychmiast.
– Będzie Jimmy Hendrix?
– Wysil trochę swój pusty łeb. W Woodstock miałoby nie być
Hendriksa? Wszyscy wielcy będą!
– Super!
– Wygląda na to, że się zgadzamy. My lecimy po hamburgery i bułki. Ja
grilluję. Ty, Tuck, zabierz Annie i po drodze kupcie lody.
– Czy Annie wie?
RS
134
– Skądże – uśmiechnęła się Bernie, nie zważając na rozmazaną szminkę.
– Ale myślę, że pójdzie na to. Musi odpocząć po weekendzie spędzonym z
tymi pijawkami.
Kiedy wyszli, Tucker zatrzasnął szufladę z taką siłą, że o mało nie
rozwalił biurka. Cholera! Ale go wrobili! Teraz musi dotrzymywać
towarzystwa kobiecie, której zamierzał unikać. Na oczach całej rodziny musi
udawać, że wczorajszej nocy nic się nie stało. A jest bardzo marnym aktorem.
I już teraz, na samą myśl o niej, czuł napięcie w lędźwiach. Może uda mu
się odciągnąć ją gdzieś na bok? Przecież muszą omówić zasady postępowania
podczas – okazjonalnych oczywiście – rodzinnych spotkań.
Zamknął biuro i powoli wszedł na wzgórze, skąd rozciągał się widok na
najpiękniejsze miejsca w całej okolicy.
I cóż z tego, że budowa drogi ślimaczy się w nieskończoność? Nawet
jeśli z tego powodu nie uda się zagospodarować nawet kawałka ponad
dwudziestoakrowego terenu, wiatr nie przestanie szumieć w liściach topól i
czerwonych dębów. Dzikie wiśnie będą kwitnąć jak co roku, a ptaki uwiją
sobie gniazda jak zwykle.
Dopóki istnieją miejsca, w których można być sam na sam ze sobą,
Tucker wiedział, że ma szansę zachować równowagę ducha. Annie wie, co
robi, ustawiając kłopoty według ustalonej hierarchii. Trzeba, tak jak ona,
zaczynać od najłatwiejszych i skreślać je z listy, żeby nie przytłaczały ilością
spraw nie załatwionych.
Tucker też miał taką listę, ale nigdy nie zadał sobie trudu, żeby ją
uporządkować. Musiał poszukać nowego domu i wyprowadzić się z tej
wilgotnej nory, którą wynajmował. Musiał iść do okulisty. I znaleźć
mieszkanie dla Harolda.
RS
135
Był jeszcze Jay. Tucker podejrzewał, że problemy syna mogą być
związane z Shelly i jej nowym facetem. Wprawdzie po ich rozstaniu Shelly
nieraz wiązała się z różnymi panami, ale Jay był za mały, żeby coś o tym
wiedzieć.
A na samym początku jego listy była Annie Summers. Co miał z nią
zrobić, do diabła?
Rzecz w tym, że wiedział, co chce zrobić, ale na samą myśl o tym
kurczył się ze strachu.
RS
136
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Po raz pierwszy, od kiedy sięgała pamięcią, Annie oświadczyła, że boli ją
głowa, i wyszła z pracy wcześniej. Na biurku został cały stos dokumentów,
które powinna natychmiast przejrzeć, oraz długa lista telefonów, które powinna
natychmiast załatwić.
Głowa bolała ją naprawdę, ale zazwyczaj w takiej sytuacji poprzestawała
na krótkim masażu i pracowała dalej.
– To te cholerne okulary – mruknęła pod nosem.
Annie Summers zaklęła! Na początku skrzywiła się z dezaprobatą, ale
zaraz zaklęła jeszcze raz. Dlaczego nie? Czasy grzecznego dzieciństwa dawno
minęły. Ma trzydzieści sześć lat, a życie nie jest bajką. Przez całe lata starała
się zachowywać zgodnie z zasadami, które wtłoczyli jej do głowy rodzice, ale
teraz miała tego dość.
Za bardzo bolała ją głowa.
– Cholera! – powiedziała raz jeszcze.
Ale na tym koniec. Nic gorszego nie przeszło jej przez usta, nawet kiedy
była naprawdę zła.
Podchodząc do samochodu, odruchowo sprawdziła wszystkie cztery
opony i zerknęła na tylne siedzenie, żeby się upewnić, czy nikt się tam nie
zaczaił. W tym samym czasie jej umysł pracował na wysokich obrotach,
zestawiając i porządkując sprawy, który miała do załatwienia w domu.
Eddie! Od niego należy zacząć. Cztery lata temu, w chwili słabości,
zaręczyła się z mężczyzną, który oświadczył, że fascynuje go jej rozważny
stosunek do życia. Pochlebił jej. Przeciwieństwa zawsze się przyciągają,
twierdził, a ona postanowiła w to uwierzyć.
RS
137
Teraz nadszedł czas, żeby zakończyć ten związek. Będzie to żenujące, ale
trudno, jakoś owo rozstanie przeżyje.
Wyjeżdżając ze szkolnego parkingu, zastanawiała się, kiedy opuścił ją
legendarny, summersowski zdrowy rozsądek. Czy stało się to dopiero
wczorajszej nocy, którą spędziła z prawie obcym mężczyzną, czy już
wcześniej? Po co wdawała się w jednodniowy romans, skoro nie ma zamiaru
go kontynuować? Chyba całkiem zwariowała!
Stojąc na światłach, próbowała przypomnieć sobie scenę z oglądanego
kiedyś filmu. Główny bohater, wychylony przez okno samochodu, oświadczał
całemu światu, że oszalał i że nie ma zamiaru dłużej żyć jak wariat. Annie
korciło, żeby postąpić tak samo, ale w przeciwieństwie do bohatera filmu nie
miała pojęcia, co robić, żeby skończyć z szaleństwem. Może pójdzie spać. I
obudzi się dopiero, kiedy jej życie na nowo nabierze sensu?
Czekając na zielone światło, zmieniła zdanie. Przed pójściem spać
wysprząta i wywietrzy oba gościnne pokoje i włoży porcelanę do pudeł. Potem
zaparzy mocną herbatę i wypije ją w salonie, rozkoszując się samotnością.
– A za kilka lat – powiedziała na głos, ostrożnie włączając się w sznur
pojazdów – za kilka lat nic się nie zmieni. Będę siedziała w tym samym fotelu,
stara i samotna, mając za towarzystwo geranium w doniczkach i tabun
złośliwych kotów. A kiedy zacznie przeciekać dach, po prostu zamknę strych.
A potem pierwsze piętro. A kiedy zacznie kapać na parterze, będę miała zbyt
wielką demencję starczą, żeby się tym martwić.
– Mogę jeszcze – mruknęła, podjeżdżając pod swój dom – ufarbować
włosy na pomarańczowo i poszukać sobie uroczego starszego wdowca, który
umie naprawić cieknący dach i wie, co zrobić z zatkanym gaźnikiem.
Musiała przyznać, że Bernie miała dobry gust – jeśli chodzi o mężczyzn,
oczywiście.
RS
138
Wzdychając ciężko, wyszła z samochodu i wpadła prosto na Tuckera.
Stał oparty o wielki, stary rower, z niepewną miną, ale z wyrazem determinacji
w oczach.
– Annie? Telefonowałem do szkoły. Powiedzieli, że już wyszłaś.
– Boże! Tucker! Ale mnie przestraszyłeś.
– Musimy porozmawiać. Oni zaraz u mnie będą. Ja mam przywieźć
ciebie i lody. Pomyślałem sobie, że dobrze będzie się spotkać i ustalić, co im
powiemy.
– Jeśli mam zrozumieć, o co chodzi, wytłumacz wszystko od początku.
Co i komu mamy powiedzieć?
– Jak to komu?! Naszym bliskim. Haroldowi, Bernie i Jayowi. O tym!
Cholera! Przecież wiesz, o czym!
– Naprawdę myślałeś, że chcę ich poinformować, że się ze sobą
przespaliśmy?
– Tak to nazywasz?!
– Oczywiście. A jak chciałbyś to nazwać? Jeszcze lepiej byłoby wcale
tego nie nazywać. Mam zamiar zapomnieć o całej tej krępującej sprawie. Po
prostu – nic się nie zdarzyło.
– Jak to: nic, do cholery?!
– Tucker! Za pozwoleniem. Miałam naprawdę męczący dzień. W moich
planach na popołudnie nie mieści się spotkanie rodzinne. Co oni właściwie
chcą razem robić?
– W tej chwili jadą do mnie, żeby przygotować wszystko do grilla. W
planie jest rodzinny piknik.
– O, nie! Mnie możecie skreślić z listy gości.
– Czyżbyś, droga kuzynko, nie lubiła mojej rodziny? Annie miała ochotę
powiedzieć mu, żeby poszedł do diabła.
RS
139
Czuła ból w oczach, z tyłu głowy i męczące pulsowanie w skroniach.
– Boże! – jęknęła. – Wcale dużo nie chcę. Wystarczy mi godzina
spokoju. Sześćdziesiąt minut, podczas których nie będę musiała się uśmiechać,
być grzeczna i spełniać cudzych oczekiwań.
– W porządku. Spadam.
Jeszcze przed chwilą Annie chciała posłać go do diabła. Teraz walczyła z
równie silną pokusą zaproszenia go do domu. Do łóżka. Do swojego życia.
Co więcej – taki pomysł wcale jej nie przerażał.
– Annie, nie mam pojęcia, o co ci chodzi, ale skoro chcesz godziny
spokoju, to ją masz. Bez uśmiechów i tych grzecznych bzdur. Oni nie
spodziewają się nas wcześniej niż o szóstej. Mamy mnóstwo czasu. Czy mogę
wejść do środka, czy wolisz rozmawiać tutaj?
– Przecież miałeś zamiar już iść.
– Annie! Ty wcale nie słuchasz, co do ciebie mówię.
– Próbuję, ale nie wyrażasz się zbyt jasno.
– Co cię ugryzło, do cholery?
– Nic.
To nie była prawda, ale dlaczego miała się zwierzać Tuckerowi?
– Zawsze taka jestem. Wejdź, zaparzę herbatę.
Poszedł za nią ze zrezygnowaną miną. Mimo wiosennego chłodu nie
zamknął drzwi. Nie chce odcinać sobie drogi ucieczki, pomyślała Annie.
Postawiła na podłodze ciężką teczkę i dwoma ruchami zrzuciła buty. Nie
zwracając uwagi na Tuckera, stanęła przed lustrem i wyjęła szpilki z koka.
Przez krótką chwilę przeczesywała palcami rozpuszczone włosy.
Tucker obserwował ją coraz uważniej.
– Annie? Co się stało? Dobrze się czujesz? Skrzyżował ręce na piersiach
i nie spuszczał z niej wzroku.
RS
140
Chyba uważa ją za wariatkę.
– Nie. Mylisz się. Nie jestem wariatką. Słuchaj. Idź, proszę, do kuchni i
zagotuj wodę. Zaraz do ciebie przyjdę. Przebiorę się tylko i zrobię sobie zimny
okład na głowę.
Coś było nie tak. Tucker nie miał już wątpliwości. Annie, którą znał, nie
zdjęłaby butów ani nie rozpuściłaby włosów przy obcych. Dobrze wychowany
człowiek nie rozbiera się w publicznych miejscach.
Ale właśnie wczoraj rozebrała się w publicznym miejscu. Może nie
całkiem publicznym, ale w obcym. W obcym domu, w obcej dzielnicy, na
oczach faceta, który, prawdę mówiąc, też był obcy.
Przypomniał sobie, że ma zagotować wodę. Widok kuchni utwierdził go
w przekonaniu, że coś jest nie tak. Annie nie była maniakalną pedantką, ale
nigdy nie zostawiłaby takiego bałaganu. Na blacie leżał przewrócony toster z
przewodem wyrwanym z kontaktu, resztki kakao na dnie rondelka zmieniły się
w zaschniętą skorupę, tu i tam walały się nie dojedzone grzanki, a w
zachlapanym ekspresie z resztkami kawy pływała mrówka.
Tucker zakasał rękawy i stanął przy zlewie. Bez względu na to, co gryzie
Annie, bałagan w domu na pewno nie wpływa dobrze na jej stan ducha.
Doświadczył tego na własnej skórze, lądując nie tak dawno w wilgotnej norze,
po tym jak Shel–ly postanowiła, że piękny ośmiopokojowy dom z drewna i ka-
mienia wraz z dobrze zaopatrzoną piwniczką będzie należał tylko do niej.
Annie pojawiła się na dole dopiero po dwudziestu minutach, blada i z
podkrążonymi oczami. Miała na sobie brzydką, szarozieloną bluzkę i obszerny
biały sweter. Tucker uśmiechnął się w duchu. Nie zwiedzie go! On wie, że pod
warstwami bezkształtnych ubrań kryje się ciało tak delikatne, że aż strach go
dotknąć, i tak diabelnie pociągające, że aż grzech go nie dotknąć.
RS
141
Wie także, że pod maską spokoju drzemie żywiołowa kobieta, która
zaczyna dopiero odkrywać, czym jest prawdziwa namiętność.
Tucker był pewien, że Annie potrzebuje dojrzałego i cierpliwego
mężczyzny, który pomoże jej rozplatać więzy i pokonać ograniczenia, jakie
narzuciła sobie od dzieciństwa. Żaden infantylny szczeniak – w rodzaju tego
Edwarda – nie jest dla niej partnerem!
– Gdzie twoi goście? – zapytał, odwracając się od zlewu.
– Earl grey czy owocowa? – Annie udała, że nie słyszy pytania.
– Wszystko jedno – odparł i machnął ręką. Każda herbata będzie lepsza
od jej kawy. – Byłem pewien, że ten, jak mu tam, i jego mamuśka wciąż u
ciebie mieszkają.
Skłamał z premedytacją. Dzisiaj rano Bernie powiedziała mu o ich
wyjeździe.
– Eddie odwiózł matkę do domu. Prawdopodobnie wróci wieczorem.
– Nie powiedziałaś mu?
– Co miałam mu powiedzieć? Że przespałam się z obcym facetem?
– Cholera! Nie nazywaj tego w ten sposób! Dobrze wiesz, że to było coś
zupełnie innego! – Tucker z wściekłością schwycił ją za ramię.
– Nie klnij! Za często bywasz wulgarny. To niczego nie załatwi.
– Nie? Skoro nie, to chciałbym usłyszeć, jaki pomysł ma nieskazitelna i
superpoprawna pani wicedyrektor na wyjście z chaosu, w którym się
znaleźliśmy.
– Czy możesz zdefiniować słowo „chaos"?
Dawna Annie wróciła. Zimna, opanowana, arogancka. A wszystko po to,
żeby ukryć brak pewności siebie.
– Nie uda ci się mnie zawstydzić, skarbie. Przejrzałem cię. – Popatrzył na
nią z góry i uśmiechnął się słodko.
RS
142
Niech zobaczy, że i on umie grać w tę grę.
– Woda się zagotowała. Przepraszam, ale idę zrobić herbatę.
– Nigdzie nie pójdziesz. Przez całe swoje życie nie wziąłem do ust
herbaty, więc teraz też nie muszę jej pić. Natomiast muszę dowiedzieć się, co
się z tobą dzieje. I, Annie, nie zapominaj, że mam swoje sposoby, żeby zmusić
cię do mówienia.
– Nie udawaj Humphreya Bogarta, bo nic ci z tego nie przyjdzie.
– Powiedziałbym, że to raczej Clint Eastwood. Annie! Przestańmy bawić
się w kotka i myszkę. Powiedz, co zamierzasz zrobić z tym, co jest między
nami?
– A między nami coś jest?
– Bardzo jesteś dowcipna.
– Robię, co mogę.
– Uważaj, żebyś się nie przeliczyła. Nie zapominaj, że mam na ciebie
swoje sposoby,
Musiał to udowodnić. Nie wypadało rzucać słów na wiatr. Jedną ręką
wyłączył czajnik, a drugą przyciągnął Annie do siebie. Zdążył tylko jęknąć:
– Jesteś niemożliwa, Annie.
I przywarł ustami do jej warg.
Całowali się, aż zabrakło im tchu. Annie, oparta o stół dla utrzymania
równowagi, łapała powietrze szeroko otwartymi ustami. Ból głowy zniknął.
Tucker obejmował ją tak mocno, że nie miała najmniejszych wątpliwości co do
stanu, w jakim są jego zmysły.
Ona też była niebezpiecznie podniecona. Sutki miała napięte do granic
wytrzymałości. Czuła mrowienie w całym ciele.
– Gdybyśmy zrobili to jeszcze raz – mruknęła – to, logicznie rzecz
biorąc, nie mogłabym już mówić, że przespałam się z obcym facetem, prawda?
RS
143
– Logicznie rzecz biorąc, nie mogłabyś.
– Nawet jeśli jest popołudnie i o spaniu nie ma mowy?
– Annie! To nie czas na semantyczne zabawy. Gdzie jest sypialnia?
– Na górze.
– Czy nie ma tu łóżka gdzieś na parterze?
– Chyba będzie lepiej, jeśli chwilę zaczekamy. – Annie wzięła głęboki
oddech, żeby się uspokoić. – Musimy poważnie porozmawiać.
– Później porozmawiamy poważnie. Masz na to moje słowo. A teraz
chodźmy. Jeszcze moment, a nie zrobię nawet kroku.
Na schodach Tucker wypuścił Annie z objęć, ale nie zdjął ręki z jej
biodra. Wężowym ruchem dłoni przedzierał się przez kolejne warstwy
garderoby, aż dotarł do jej gładkiej skóry. Udało im się wejść na półpiętro.
Tam odwrócił ją do siebie. Przylgnęli do siebie ustami. Potem Tucker całował
jej oczy, nos, całą twarz. I ciągle było mu mało.
Annie drżącymi rękami rozpięła mu koszulę i przesunęła rękami po
nagim brzuchu. Jęknął i przymknął oczy, kiedy czubkami palców dotknęła jego
sutek.
– Reagują tak jak moje – zdziwiła się i powtórzyła ten ruch. Jeszcze
nigdy w życiu nie robiła podobnych eksperymentów.
Okazało się, że ciało Tuckera oczekuje pieszczot z taką samą
intensywnością jak jej własne.
Tymczasem wciąż stali na podeście, a ona jeszcze ciągle miała na sobie
kilka warstw ubrań. Wsłuchiwała się w każde uderzenie serca, które odbijało
się echem w najintymniejszym, najczulszym zakątku jej ciała. Chciała poczuć
rękę Tuckera właśnie tam.
Pragnęła Tuckera.
RS
144
– Pospiesz się! – z trudem wyszeptała schrypniętym głosem, kiedy
wreszcie oderwali się od siebie. – To nie w porządku.
– Nie myślałem, że...
– I nie myśl. Przestańmy o tym mówić. Zróbmy to wreszcie!
Zaśmiał się niskim, urywanym śmiechem.
– Wystarczy objąć cię na schodach, a zmieniasz się w kogoś zupełnie
innego – powiedział.
Jednym susem przebyli ostatnie cztery stopnie i wpadli do sypialni,
staroświecko urządzonego pokoju, którego Annie nie przemeblowała – nie
dlatego, że lubiła ten styl, ale dlatego, że nie widziała powodu, żeby zmieniać
tam cokolwiek.
Rzucili się na podwójne łóżko. Tucker, nie rozbierając się nawet, położył
Annie na sobie i wtulił twarz w zagłębienie jej szyi.
– Kocham twój zapach. Uwielbiam smak twojej skóry – szepnął.
I co by na to powiedzieli specjaliści od reklamy, przemknęło jej przez
myśl. Na nic podniecające zdjęcia perfum i innych wyszukanych kosmetyków.
Kiedy przychodzi co do czego, zwykłe mydło i bezzapachowy szampon
działają równie skutecznie, jeśli nie bardziej.
– Ty też pięknie pachniesz. – Wciągnęła z rozkoszą zapach piżma i
gorącej skóry.
A potem całkowicie poddała się pieszczotom jego dłoni i ust. Poruszyła
się niespokojnie, kiedy zacisnął dłonie na jej piersiach. Pod sobą poczuła jego
twardy członek. Chciała być jeszcze bliżej. Pragnęła, żeby wszedł w nią i
uwolnił ją od napięcia pulsującego w jej brzuchu.
– Tucker! Nie rozbiorę się, dopóki mnie nie puścisz.
– Nie ma mowy!
RS
145
Podniósł do góry jej spódnicę i zaczął zsuwać rajstopy. Potem oboje
szarpali się chwilę z jego obcisłymi dżinsami i slipkami. Jeszcze nie tak dawno
temu Annie czuła obrzydzenie na samą myśl, że można się kochać w ubraniu, a
teraz... A teraz to nie miało znaczenia. Kochała Tuckera tak bardzo, że ubranie,
bądź jego brak, nie miało żadnego znaczenia.
Kochała Tuckera.
Kiedy Annie otworzyła oczy, słońce chowało się za wierzchołkami
drzew. Wciąż był dzień. Ziewnęła i delikatnie wydostała się z objęć Tuckera,
który nawet tego nie poczuł. Spał. Jak to możliwe, zastanawiała się, że
mężczyzna śpi na plecach i nie chrapie. Tucker nie chrapał.
– Obudź się! – Chwyciła go za ramię, żeby nim potrząsnąć, ale zamiast
tego pogłaskała go delikatnie.
Miał gładką skórę, ale mięśnie twarde jak stal. Stal pokryta jedwabiem,
pomyślała i zaraz skrzywiła się zabawnie. Oto jak rodzą się kiczowate
powieści!
Zrobili to trzy razy, a do nocy było jeszcze daleko! Podczas drugiego
razu Annie uparła się, że najpierw zwiedzi każdy kawałek jego ciała. Teraz
czerwieniła się aż po uszy na samą myśl o tym, co robiła.
– Tucker? Śpisz?
– Jeszcze pięć minut, dobrze? Miałem taki piękny sen. Byłem w łóżku z
Annie, a ona... – Otworzył oczy i rzucił jej szelmowskie spojrzenie. – A może
to nie był sen?
– A co zrobisz, jeśli powiem, że to był sen?
– Nie. Znam swoją Annie. Opieprza mnie od czasu do czasu, ale nigdy
nie kłamie.
– Jesteś wulgarny, Tuckerze Dennis.
RS
146
– Wiem. – Uśmiechnął się od ucha do ucha. – Ale ty to lubisz. Przyznaj
się, skarbie, że to cię bawi. Przynajmniej wtedy, kiedy trzymam cię w
ramionach. A propos, ile razy to zrobiliśmy? Dwa? Nie! Trzy razy!
– Nie chcę o tym rozmawiać.
– A ja chcę. Lubię o tym rozmawiać, kiedy jestem zbyt wyczerpany, żeby
zrobić to jeszcze raz. Ale teraz nie ma co zaczynać. Musimy się zmywać, bo za
chwilę cała rodzina zacznie się o nas martwić i zwali się nam na kark.
Prawie na kilometr przed wzgórzami hrabstwa Forsyth, na których stał
tymczasowy domek Tuckera, po całej okolicy rozchodził się zapach
pieczonego mięsa. Harold grillował.
Bernie z Jayem oglądali kasetę wideo o łowieniu ryb na muchę. Bernie
zawsze była otwarta na nowe propozycje i zastanawiała się, czy nie spróbować
wędkowania.
– Gdzie są lody? – zawołał Harold na ich widok.
– Przepraszam. Wyleciało mi z głowy, że mam je kupić.
– Oj, synu! Chyba się starzejesz.
Tucker rzucił Annie porozumiewawcze spojrzenie. Jego pamięć była
selektywna. Na tym polegał cały kłopot. Gdy miał wybierać pomiędzy lodami
a seksem, wybierał to drugie.
Harold z maestrią wytrawnego kucharza przewrócił mięso na drugą
stronę i przesunął je dalej od żaru.
– Dzwoniła Shelly – oznajmił i wzruszył ramionami.
– Czego chciała? – Tucker, cały napięty, odwrócił się do ojca. – Przecież
mam na to jeszcze kilka dni.
W tym momencie w drzwiach pojawiła się Bernie; w obcisłych dżinsach,
porozciąganej koszulce Harolda i długich kolczykach, które nałożyła z okazji
rodzinnego spotkania.
RS
147
– Ja odebrałam telefon. Myślałam, że Annie nie chce przyjść i dzwoni ze
swoimi zwykłymi wymówkami, ale to była twoja była żona. Harold był zajęty
przy doprawianiu mięsa i nie widziałam sensu, żeby go wołać. Kiedy się
dowiedziała, że Tuckera nie ma w domu, poprosiła Jaya. No to postanowiłam
wcześniej sama z nią porozmawiać.
Tucker wydał z siebie głośny jęk.
– Jestem za stara, żeby bawić się w konwenanse – ciągnęła Bernie, nie
zwracając na niego uwagi. – To przecież jej wina. Aha! Nie mówiłam wam
jeszcze, że rozmawiałam też z tym człowiekiem, za którego ona wychodzi za
mąż.
Bernie podparła dłońmi podbródek i popatrzyła na zebranych z lekkim
politowaniem.
– Ktoś w tej rodzinie musi się zająć interesami Jaya, prawda? A tylko ja
umiem mówić wprost, bez owijania w bawełnę. Wypytałam faceta o wszystko.
Ma dwóch dorosłych synów, ale powiedział, że może mieć jeszcze jednego.
Zapytałam, czy jest tego pewien, bo jeśli nie, to ja biorę chłopca. Jestem jego
babcią i mam do tego prawo. Kazałam mu powtórzyć wszystko tej kobiecie.
– Bernie! Kochanie! – Harold machnął łopatką w kierunku żony. –
Pozwól Tuckerowi usiąść, zanim zarzucisz go resztą informacji. Masz serce na
dłoni. – Uśmiechnął się. – Taka ona już jest, ta moja Bernie. Chce za
wszystkich załatwiać najtrudniejsze sprawy.
– Wiecie – Bernie rozkręcała się coraz bardziej – pomyślałam sobie, że
skoro ta kobieta złapała na haczyk grubą rybę i właśnie wychodzi za mąż, to
może się bać konfrontacji i wolałaby trzymać swoich mężczyzn z dala od
siebie. To znaczy Jaya i tego nowego. To trzeba wiedzieć. Zmusiłam ją, żeby
poprosiła swojego lubego do telefonu, i wszystko mu wyłożyłam. Sam
RS
148
słyszałeś, Jay. – Odwróciła się do młodego Dennisa, który stanął w drzwiach z
nieco głupią miną.
– Uhm.
– No i doprowadziłam do tego, że ci dwaj też porozmawiali ze sobą. Ten
facet to jakiś fachman od sportu. Konkretnie od baseballu. Ma własną drużynę
czy coś w tym rodzaju. Dobrze mówię, Jay?
– O sporcie to się będziesz musiała jeszcze trochę poduczyć, babciu –
odpowiedział Jay z czymś w rodzaju uśmiechu na twarzy.
– Jay? – Tucker, który wciąż trzymał Annie za rękę, podszedł do syna z
pytającym wyrazem twarzy.
– Chyba nie będzie to takie straszne, tato. On jest lepszy niż ci inni
faceci, z którymi mama się umawiała. Ludzie! Umieram z głodu. Czy te
hamburgery nigdy się nie upieką?
Po kolacji, którą wszyscy uznali za całkiem znośną, Jay został u
dziadków, a Tucker odwiózł Annie do domu. Ponieważ Eddie się nie pojawił,
Tucker został na kawie, a Annie poszła dzwonić do pani Robertson.
– Czy Eddie jest u pani? Naprawdę muszę pomówić z nim jak
najszybciej.
– Kiedy przywiózł mnie do domu, okazało się, że Donna nagrała
wiadomość na automatycznej sekretarce. Nie pojechała do siostry, więc Eddie
wsiadł w samochód i ruszył do niej.
– Rozumiem – mruknęła Annie, chociaż nic nie rozumiała.
Chyba w życiu Eddiego działo się więcej ciekawych rzeczy, niż mogła
przypuszczać.
– Gdyby się do pani odezwał, niech go pani poprosi, żeby dał mi znać,
kiedy wróci.
RS
149
– Przekażę mu, jeśli do mnie zadzwoni. Ale na twoim miejscu nie
spodziewałabym się go zbyt prędko.
Annie odłożyła słuchawkę i zapatrzyła się w telefon. Dawna panna
Summers zleciłaby jakiejś kancelarii prawniczej napisanie oficjalnego listu, w
którym zrywałaby zaręczyny. Dopiero potem związałby się z innym
mężczyzną.
Nowa Annie nie chciała tracić czasu. Zanim zdążyła pomyśleć, co się z
nią dzieje, już wpadła na całego.
– W takim razie – powiedziała pewnym głosem – nie mogę teraz niczego
zrobić. A skoro tak, niech się dzieje, co chce.
– Bardzo dobry plan – powiedział Tucker z zadowoleniem i zajął się
kontemplacją wszystkich po kolei zakamarków jej ciała.
Eddie pojawił się około jedenastej wieczorem następnego dnia, dokładnie
w momencie, kiedy Tucker wychodził. Annie nie pozwoliła mu zostać.
Postanowiła załatwić sprawy z dawnym narzeczonym bez świadków.
Tucker umówił się z nią na następny dzień. Obiecał coś jej pokazać.
Wziął ją na swoją ulubioną parcelę. Wspięli się na wzgórze, z którego
widać było staw.
– Popatrz, już prawie lato, chociaż do czerwca zostało jeszcze kilka
tygodni – powiedziała Annie niskim, lekko zachrypniętym głosem, przy
którym głosy innych kobiet wydawały się nieznośnie piskliwe.
Tucker odchrząknął.
– Jeśli już o czerwcu mowa... – zaczął. – Czy nie uważasz, że to dobry
miesiąc na ślub?
– Masz na myśli Shelly i jej sportowego magnata?
– Mam na myśli pewnego inżyniera i pewną wicedyrektorkę.
Annie zakrztusiła się tak, że Tucker musiał mocno uderzyć ją w plecy.
RS
150
– Może potrzebne ci sztuczne oddychanie metodą usta–usta? – zapytał.
– Nie, proszę! – Annie wytarła załzawione oczy i przez chwilę łapała
ustami powietrze. – Przepraszam – wysapała w końcu. – Czy powiedziałeś...
– Być może nie wyraziłem się zbyt jasno, ale jak pamiętasz, moje
słownictwo nigdy nie dorównywało twojemu.
– Tucker, uspokój się! Czy to były oświadczyny, czy nie?
– Sama widzisz! Przywożę cię w swoje ulubione miejsca. Robię, co
mogę, żeby zachowywać się romantycznie. Wyjmuję ci rzepy z włosów,
usuwam spod nóg trujący bluszcz, a ty co? Chcesz wszystko zepsuć wielkimi
słowami.
Annie rzuciła się na ziemię i krztusząc się ze śmiechu, posypała sobie
głowę suchymi liśćmi.
– Wcale nie. Odwrotnie. To ty, kiedy chciałeś mi zaimponować swoją
techniczną wiedzą, wyrzucałeś z siebie całe litanie sinusów, jardów
kwadratowych, logarytmów i sama nie wiem czego jeszcze.
– Nie chcę rozmawiać o sprawach zawodowych. Pragnę rozmawiać o
naszym ślubie.
– Tucker! – Annie odsłoniła oczy i popatrzyła na niego z uwagą. – To, że
Shelly wychodzi za mąż, a Harold i Bernie zachowują się jak dwa gołąbki,
wcale nie zmusza cię...
– Wiem, wiem! Ale co ty na to, że cię kocham? Zapadła cisza. Nigdy
dotąd nie zdarzyło się, żeby Annie
Summers przez tak długi czas nie umiała znaleźć żadnej odpowiedzi.
Wpatrywała się w Tuckera. W szczerą i uczciwą twarz szczerego i uczciwego
człowieka.
– Myślę, że ci wierzę – odpowiedziała po dłuższej chwili.
RS
151
– Naprawdę? Dlaczego? Ale zawsze możesz potraktować to jako pytanie
retoryczne i nie odpowiadać – dodał pospiesznie.
– Po pierwsze dlatego, że miłość nie powinna być jednostronna. To nie w
porządku. Zresztą sam powiedziałeś, że między nami coś jest. Myślę, że to coś
to miłość, chociaż nie mam specjalnego doświadczenia w tej materii.
Tucker pokiwał głową z powagą, ale w oczach zabłysły mu iskierki.
– Nie jesteśmy już dziećmi.
– Właśnie – odpowiedziała równie poważnie.
– Czy serce bije ci szybciej niż zwykle?
– Dużo szybciej.
– Czy często nie możesz złapać tchu?
– Owszem. A ty?
– Pewnie, że tak. A więc, podsumowując: co to wszystko znaczy?
– Już się ze sobą przespaliśmy. I to więcej niż jeden raz. A zatem nie jest
to banalna żądza.
– Prawdopodobnie masz rację. Żądza szybko przemija. Tak przynajmniej
się mówi. Z tego wynika, że...
– Z tego wynika, że to coś bardzo poważnego. – Tucker wyciągnął się
obok niej na grubym materacu z wyschniętych liści.
Annie odwróciła się do niego i przeczesała palcami jego zmierzwioną
czuprynę.
– O wiele poważniejszego.
– Pozostaje jeszcze Jay. Jest w trudnym wieku.
– Między mną a Jayem wszystko gra. Po prostu się dogadujemy. Obiecał
mi nawet, że wpadnie do mnie, żeby poszukać ze mną Zena.
– Sama widziałaś, jaki mam dom. Trudno powiedzieć, że go mam. Ja ten
dom wynajmuję.
RS
152
– Jest jeszcze mój, ale z nim jest więcej problemów, niż mam z niego
pożytku.
– Harold umie naprawić dosłownie wszystko.
– Myślisz, że Harold i Bernie byliby zainteresowani... – Annie nie
dokończyła.
– W takim razie my moglibyśmy... Co powiesz o domu zbudowanym
tutaj? O naszym własnym lesie i stawie? Mógłbym sprzedać udziały w
funduszu powierniczym.
– Ja też mam trochę oszczędności. Na naprawę dachu.
Leżeli tak blisko siebie, że Annie widziała złote ogniki w źrenicach
Tuckera. Nie mówiąc już o tym, że czuła, co dzieje się tuż poniżej paska jego
spodni.
– Tucker – zachichotała. – Czy słyszysz, o czym my rozmawiamy?
Dopiero co mi się oświadczyłeś, a teraz rozmawiamy o udziałach i naprawie
dachu. To nie może być żądza.
– Nie byłbym tego taki pewien – odpowiedział z charakterystycznym
błyskiem w oku.
RS