Igranie z konserwatyzmem
Kazimierz Bem 2011-08-03, ostatnia aktualizacja 2011-08-02 16:51:41.0
Czy ci, którzy żądają, aby kobiety, narażając życie, rodziły dzieci, są ich mordercami?
Stefan Sękowski ma problem ("Gazeta", 26 lipca). Nie jest w stanie zrozumieć myślenia takich ludzi jak Jarosław
Makowski ("Gazeta", 12 lipca). Chrześcijaństwo sprowadza się dla niego do wyborów zero-jedynkowych, niczym stary
spot wyborczy ZChN-u: "Świat prostych wartości". Dzięki tak radykalnemu spłaszczeniu dyskusji może triumfalnie
stwierdzić, że prezentowana przez nas postawa sprowadza się do tego, że "okradanie, gwałcenie i mordowanie stanowi
realizację ( ) wolności". Po ostatnich wydarzeniach dorzuciłby oskarżenie o moralną odpowiedzialność za masakrę w
Norwegii.
Główna teza Sękowskiego brzmi: "Aborcja jest zabójstwem albo nim nie jest". Na tak sformułowane dictum zarówno
polskie świeckie prawo, jak i większość teologów nie tylko ewangelickich, ale i chrześcijańskich odpowiada: nie jest!
Nawet nasz Trybunał Konstytucyjny pod przewodnictwem konserwatywnego prof. Andrzeja Zolla nie odważył się
stwierdzić, że płód jest człowiekiem, i musiał przyznać, że stopień ochrony prawnej płodu wzrasta razem z jego
rozwojem. Gdyby bowiem przyjąć, że każdy płód czy embrion równa się człowiekowi, to należałoby wówczas
umieszczać ciężarne kobiety w obozach i pilnować, by się zdrowo odżywiały, nie paliły i nie piły alkoholu.
Teologia judaistyczna wyraźnie mówi, że człowiekiem jest nie embrion ani płód - lecz dopiero dziecko, które weźmie
pierwszy samodzielny oddech. W przypadku konfliktu: życie matki czy życie płodu, w przeciwieństwie do obecnie
dyskutowanego projektu ustawy, judaizm zawsze każe wybierać życie już istniejące, a więc życie kobiety. Również w
islamie aborcja w ciągu pierwszych trzech miesięcy jest dozwolona. Konserwatywny teolog i etyk luterański Gilbert
Meinlander przyznaje, że kobieta w ciąży jest w tak wyjątkowej sytuacji etycznej, że to jednak do niej powinna należeć
decyzja, co zrobić z ciążą, którą nosi w sobie, szczególnie w sytuacji, gdy nosi ją wbrew swej woli. Tak radykalnego
"uczłowieczenia" płodu, jakie głosi Sękowski czy Terlikowski, dokonali tylko niektórzy katoliccy teologowie u schyłku XX
w. To nie norma wśród religii. To wyjątek!
Gdy czyta się tekst dziennikarza "Gościa Niedzielnego", uderza, jak szybko i łatwo prawica i konserwatyści zawłaszczyli
nie tylko chrześcijaństwo, ale nawet język politycznej debaty. Jak można mówić, że ustawa nakazująca kobietom rodzić
nawet za cenę własnego życia jest ustawą chroniącą życie?! Czyje życie? - pytam się - bo na pewno nie życie kobiety.
Czy sam fakt, że ma ona "swoją własną, specyficzną godność" i "nie może stać się kapłanką", oznacza, że nie jest w
pełni człowiekiem jak mężczyzna i z ochrony jej życia możemy łatwo i szybko zrezygnować? Czy naprawdę
chrześcijańska wartość kobiety sprowadza się tylko do bycia "inkubatorem" (nawet wbrew jej woli) dla nowego życia?
Gdy czytam teksty katolickich konserwatystów na temat aborcji czy też niektórych polskich ewangelickich biskupów,
dlaczego kobieta nie może być pastorką, to odnoszę wrażenie, że niepotrzebnie chrzcimy kobiety i daliśmy im prawa
wyborcze: mężczyznami i tak nie będą, a ich jedyna wartość sprowadza się do tego, że urodzą - najlepiej księdza albo
pastora.
Sękowski pisze, że chrześcijaństwo powinno być "nie liberalne, nie konserwatywne, ale wierne nauczaniu Jezusa
Chrystusa". To prawda, ale to tak, jakby powiedzieć, że prawo winno być sprawiedliwe. Wymaga to dookreśleń. Sedno
problemu tkwi w tym, że owych dookreśleń przez ostatnich 2000 lat dokonywali sami konserwatywni mężczyźni, których
wykładnia Ewangelii przedziwnym trafem zawsze służyła ich interesom. Czy jest przypadkiem, że zwolennicy całkowitej
delegalizacji aborcji milczą o grzechu mężczyzn w tej sytuacji, o ich odpowiedzialności?
Tekst Makowskiego zwraca uwagę, że wykładnia konserwatywna nie jest ani jedynie słuszną, ani jedynie uprawnioną.
Liberalne, prorównościowe odczytywanie chrześcijaństwa ma taką samą, a nawet lepszą legitymację teologiczną niż
tradycyjne i konserwatywne wykładnie, dominujące niestety w Polsce.
Nie jestem zwolennikiem aborcji - uważam ją zawsze za wielką tragedię. Ale też nie uważam, abym mógł żądać od
kobiety, by donosiła ciążę, której nie chce. Czytam Ewangelię i boję się, że w dniu sądu padnie w stosunku do mnie
zarzut, który padł w stosunku do faryzeuszów: "Przecedzałeś komara, a przepuszczałeś wielbłąda!"
Jako liberalny chrześcijanin nie mam złudzeń, że złą i ideologiczną ustawą naprawię świat. Wolę skromnie ograniczać
zło i zostawić to, co boskie, boskiej Opatrzności i jej działaniu. Ani Makowski, ani ja nie jesteśmy przez to
"aborcjonistami" ani apologetami "cywilizacji śmierci" - a jeśli nawet tak przyjąć, to w takim samym stopniu, jak
zwolennicy zaostrzenia ustawy są "zabójcami kobiet".
Zarówno ja, jak i - przypuszczam - Jarosław Makowski mamy w pamięci wypowiedź rabbiego Eliezera, który powiedział,
że świątynię w Jerozolimie zniszczono nie dlatego, że nie przestrzegano prawa, ale dlatego, że przestrzegano go zbyt
surowo.
* Kazimierz Bem - doktor prawa i pastor ewangelicko-reformowany w stanie Massachusetts w USA, gdzie mieszka. Jest
współpracownikiem Instytutu Obywatelskiego.
Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.pl -
http://wyborcza.pl/0,0.html
© Agora SA
Strona 1 z 1
Igranie z konserwatyzmem
2011-08-04
http://wyborcza.pl/2029020,75515,10051024.html?sms_code=