02 (542)






Boles艂aw Prus "Lalka"








J臋zyk polski:

Boles艂aw Prus 揕alka"
 






 
Ze smutkiem od kilku lat uwa偶am, 偶e na 艣wiecie jest coraz mniej dobrych subiekt贸w i rozumnych polityk贸w, bo wszyscy stosuj膮 si臋 do mody. Skromny subiekt co kwarta艂 ubiera si臋 w spodnie nowego fasonu, w coraz dziwniejszy kapelusz i coraz inaczej wyk艂adany ko艂nierzyk. Podobnie偶 dzisiejsi politycy co kwarta艂 zmieniaj膮 wiar臋: onegdaj wierzyli w Bismarcka, wczoraj w Gambett臋, a dzi艣 w Beaconsfielda, kt贸ry niedawno by艂 呕ydkiem.
Ju偶 wida膰 zapomniano, 偶e w sklepie nie mo偶na stroi膰 si臋 w modne ko艂nierzyki, tylko je sprzedawa膰, bo w przeciwnym razie go艣ciom zabraknie towaru, a sklepowi go艣ci. Za艣 polityki nie nale偶y opiera膰 na szcz臋艣liwych osobach, tylko na wielkich dynastiach. Metternich by艂 taki s艂awny jak Bismarck, a Palmerston s艂awniejszy od Beaconsfielda i - kt贸偶 dzi艣 o nich pami臋ta? Tymczasem r贸d Bonapartych trz膮s艂 Europ膮 za Napoleona I, potem za Napoleona III, a i dzisiaj, cho膰 niekt贸rzy nazywaj膮 go bankrutem, wp艂ywa na losy Francji przez wierne swoje s艂ugi, MacMahona i Ducrota.
Zobaczycie, co jeszcze zrobi Napoleonek IV, kt贸ry po cichu uczy si臋 sztuki wojennej u Anglik贸w! Ale o to mniejsza. W tej bowiem pisaninie chc臋 m贸wi膰 nie o Bonapartych, ale o sobie, a偶eby wiedziano, jakim sposobem tworzyli si臋 dobrzy subiekci i cho膰 nie uczeni, ale rozs膮dni politycy. Do takiego interesu nie trzeba akademii, lecz przyk艂adu w domu i w sklepie.
Ojciec m贸j by艂 za m艂odu 偶o艂nierzem, a na staro艣膰 wo藕nym w Komisji Spraw Wewn臋trznych. Trzyma艂 si臋 prosto jak sztaba, mia艂 niedu偶e faworyty i w膮s do g贸ry; szyj臋 okr臋ca艂 czarn膮 chustk膮 i nosi艂 srebrny kolczyk w uchu.
Mieszkali艣my na Starym Mie艣cie z ciotk膮, kt贸ra urz臋dnikom pra艂a i 艂ata艂a bielizn臋. Mieli艣my na czwartym pi臋trze dwa pokoiki, gdzie niewiele by艂o dostatk贸w, ale du偶o rado艣ci, przynajmniej dla mnie. W naszej izdebce najokazalszym sprz臋tem by艂 st贸艂, na kt贸rym ojciec powr贸ciwszy z biura klei艂 koperty; u ciotki za艣 pierwsze miejsce zajmowa艂a balia. Pami臋tam, 偶e w pogodne dnie puszcza艂em na ulicy latawce, a w razie s艂oty wydmuchiwa艂em w izbie ba艅ki mydlane.
Na 艣cianach u ciotki Wisieli sami 艣wi臋ci; ale jakkolwiek by艂o ich sporo, nie dor贸wnali jednak liczb膮 Napoleonom, kt贸rymi ojciec przyozdabia艂 sw贸j pok贸j. By艂 tam jeden Napoleon w Egipcie, drugi pod Wagram, trzeci pod Austerlitz, czwarty pod Moskw膮, pi膮ty w dniu koronacji, sz贸sty w apoteozie. Gdy za艣 ciotka, zgorszona tyloma 艣wieckimi obrazami, zawiesi艂a na 艣cianie mosi臋偶ny krucyfiks, ojciec, a偶eby - jak m贸wi艂 - nie obrazi膰 Napoleona, kupi艂 sobie jego br膮zowe popiersie i tak偶e umie艣ci艂 je nad 艂贸偶kiem.
- Zobaczysz, niedowiarku - lamentowa艂a nieraz ciotka - 偶e za te sztuki b臋d膮 ci臋 p艂awi膰 w smole.
- I!... Nie da mi cesarz zrobi膰 krzywdy - odpowiada艂 ojciec.
Cz臋sto przychodzili do nas dawni koledzy ojca: pan Doma艅ski, tak偶e wo藕ny, ale z Komisji Skarbu, i pan Raczek, kt贸ry na Dunaju mia艂 stragan z zielenin膮. Pro艣ci to byli ludzie (nawet pan Doma艅ski troch臋 lubi艂 any偶贸wk臋), ale roztropni politycy. Wszyscy, nie wy艂膮czaj膮c ciotki, twierdzili jak najbardziej stanowczo, 偶e cho膰 Napoleon I umar艂 w niewoli, r贸d Bonapartych jeszcze wyp艂ynie. Po pierwszym Napoleonie znajdzie si臋 jaki艣 drugi, a gdyby i ten 藕le sko艅czy艂, przyjdzie nast臋pny, dop贸ki jeden po drugim nie uporz膮dkuj膮 艣wiata.
- Trzeba by膰 zawsze gotowym na pierwszy odg艂os! - m贸wi艂 m贸j ojciec.
- Bo nie wiecie dnia ani godziny - dodawa艂 pan Doma艅ski.
A pan Raczek, trzymaj膮c fajk臋 w ustach, na znak potwierdzenia plu艂 a偶 do pokoju ciotki.
- Napluj mi acan w bali臋, to ci dam!... - wo艂a艂a ciotka.
- Mo偶e jejmo艣膰 i dasz, ale ja nie wezm臋 - mrukn膮艂 pan Raczek pluj膮c w stron臋 komina.
- U... c贸偶 to za chamy te ca艂e grenadierzyska! - gniewa艂a si臋 ciotka.
- Jejmo艣ci zawsze smakowali u艂ani. Wiem, wiem...
P贸藕niej pan Raczek o偶eni艂 si臋 z moj膮 ciotk膮...
...Chc膮c, a偶ebym zupe艂nie by艂 got贸w, gdy wybije godzina sprawiedliwo艣ci, ojciec sam pracowa艂 nad moj膮 edukacj膮.
Nauczy艂 mi臋 czyta膰, pisa膰, klei膰 koperty, ale nade wszystko - musztrowa膰 si臋. Do musztry zap臋dza艂 mnie w bardzo wczesnym dzieci艅stwie, kiedy mi jeszcze zza plec贸w wygl膮da艂a koszula. Dobrze to pami臋tam, gdy偶 ojciec komenderuj膮c: 揚贸艂 obrotu na prawo!" albo 揕ewe rami臋 naprz贸d - marsz!...", ci膮gn膮艂 mnie w odpowiednim kierunku za ogon tego ubrania.
By艂a to najdok艂adniej prowadzona nauka.
Nieraz w nocy budzi艂 mnie ojciec krzykiem: 揇o broni!...", musztrowa艂 pomimo wymy艣la艅 i 艂ez ciotki i ko艅czy艂 zdaniem:
- Igna艣! zawsze b膮d藕 got贸w, wisusie, bo nie wiemy dnia ani godziny... Pami臋taj, 偶e Bonapart贸w B贸g zes艂a艂, a偶eby zrobili porz膮dek na 艣wiecie, a dop贸ty nie b臋dzie porz膮dku ani sprawiedliwo艣ci, dop贸ki nie wype艂ni si臋 testament cesarza.
Nie mog臋 powiedzie膰, a偶eby niezachwian膮 wiar臋 mego ojca w Bonapartych i sprawiedliwo艣膰 podzielali dwaj jego koledzy. Nieraz pan Raczek, kiedy mu dokuczy艂 b贸l w nodze, kln膮c i st臋kaj膮c m贸wi艂:
- E! wiesz, stary, 偶e ju偶 za d艂ugo czekamy na nowego Napoleona. Ja siwie膰 zaczynam i coraz gorzej podupadam, a jego jak nie by艂o, tak i nie ma. Nied艂ugo porobi膮 si臋 z nas dziady pod ko艣ci贸艂, a Napoleon po to chyba przyjdzie, a偶eby z nami 艣piewa膰 godzinki.
- Znajdzie m艂odych.
- Co za m艂odych! Lepsi z nich przed nami poszli w ziemi臋, a najm艂odsi - diab艂a warci. Ju偶 s膮 mi臋dzy nimi i tacy, co o Napoleonie nie s艂yszeli.
- M贸j s艂ysza艂 i zapami臋ta - odpar艂 ojciec mrugaj膮c okiem w moj膮 stron臋.
Pan Doma艅ski jeszcze bardziej upada艂 na duchu.
- 艢wiat idzie do gorszego - m贸wi艂 trz臋s膮c g艂ow膮. - Wikt coraz dro偶szy, za kwater臋 zabraliby ci ca艂膮 pensj臋, a nawet co si臋 tyczy any偶贸wki, i w tym jest szachrajstwo. Dawniej rozweseli艂e艣 si臋 kieliszkiem, dzi艣 po szklance jeste艣 taki czczy, jakby艣 si臋 napi艂 wody. Sam Napoleon nie doczeka艂by si臋 sprawiedliwo艣ci!
A na to odpowiedzia艂 ojciec:
- B臋dzie sprawiedliwo艣膰, cho膰by i Napoleona nie sta艂o. Ale i Napoleon si臋 znajdzie.
- Nie wierz臋 -- mrukn膮艂 pan Raczek.
- A jak si臋 znajdzie, to co?.. - spyta艂 ojciec.
- Nie doczekamy tego.
- Ja doczekam - odpar艂 ojciec - a Igna艣 doczeka jeszcze lepiej.
Ju偶 w贸wczas zdania mego ojca g艂臋boko wyrzyna艂y mi si臋 w pami臋ci, ale dopiero p贸藕niejsze wypadki nada艂y im cudowny, nieomal proroczy charakter.
Oko艂o roku 1840 ojciec zacz膮艂 niedomaga膰. Czasami po par臋 dni nie wychodzi艂 do biura, a wreszcie na dobre leg艂 w 艂贸偶ku.
Pan Raczek odwiedza艂 go co dzie艅, a raz patrz膮c na jego chude r臋ce i wy偶贸艂k艂e policzki szepn膮艂:
- Hej! stary, ju偶 my chyba nie doczekamy si臋 Napoleona!
Na co ojciec spokojnie odpar艂:
- Ja tam nie umr臋, dop贸ki o nim nie us艂ysz臋.
Pan Raczek pokiwa艂 g艂ow膮, a ciotka 艂zy otar艂a my艣l膮c, 偶e ojciec bredzi. Jak tu my艣le膰 inaczej, je偶eli 艣mier膰 ju偶 ko艂ata艂a do drzwi, a ojciec jeszcze wygl膮da艂 Napoleona...
By艂o ju偶 z nim bardzo 藕le, nawet przyj膮艂 ostatnie sakramenta, kiedy w par臋 dni p贸藕niej wbieg艂 do nas pan Raczek dziwnie wzburzony i stoj膮c na 艣rodku izby zawo艂a艂:
- A wiesz, stary, 偶e znalaz艂 si臋 Napoleon?...
- Gdzie? - krzykn臋艂a ciotka.
- Ju偶ci we Francji.
Ojciec zerwa艂 si臋, lecz znowu upad艂 na poduszki. Tylko wyci膮gn膮艂 do mnie r臋k臋 i patrz膮c wzrokiem, kt贸rego nie zapomn臋, wyszepta艂:
- Pami臋taj!... Wszystko pami臋taj...
Z tym umar艂.
W p贸藕niejszym 偶yciu przekona艂em si臋, jak proroczymi by艂y pogl膮dy ojca. Wszyscy widzieli艣my drug膮 gwiazd臋 napoleo艅sk膮, kt贸ra obudzi艂a W艂ochy i W臋gry; a chocia偶 spad艂a pod Sedanem, nie wierz臋 w jej ostateczne zaga艣ni臋cie. Co mi tam Bismarck, Gambetta albo Beaconsfield! Niesprawiedliwo艣膰 dop贸ty b臋dzie w艂ada膰 艣wiatem, dop贸ki nowy Napoleon nie uro艣nie.
W par臋 miesi臋cy po 艣mierci ojca pan Raczek i pan Doma艅ski wraz z ciotk膮 Zuzann膮 zebrali si臋 na rad臋: co ze mn膮 pocz膮膰? Pan Doma艅ski chcia艂 mnie zabra膰 do swoich biur i powoli wypromowa膰 na urz臋dnika; ciotka zaleca艂a rzemios艂o, a pan Raczek zieleniarstwo. Lecz gdy zapytano mnie: do czego mam ochot臋? odpowiedzia艂em, 偶e do sklepu.
- Kto wie, czy to nie b臋dzie najlepsze - zauwa偶y艂 pan Raczek. - A do jakiego偶 by艣 chcia艂 kupca?
- Do tego na Podwalu, co ma we drzwiach pa艂asz, a w oknie kozaka.
- Wiem - wtr膮ci艂a ciotka. - On chce do Mincla.
- Mo偶na spr贸bowa膰 - rzek艂 pan Doma艅ski. - Wszyscy przecie偶 znamy Mincla.
Pan Raczek na znak zgody plun膮艂 a偶 w komin.
- Bo偶e mi艂osierny - j臋kn臋艂a ciotka - ten drab ju偶 chyba na mnie plu膰 zacznie, kiedy brata nie sta艂o... Oj! nieszcz臋艣liwa ja sierota!...
- Wielka rzecz! - odezwa艂 si臋 pan Raczek. - Wyjd藕 jejmo艣膰 za m膮偶, to nie b臋dziesz sierot膮.
- A gdzie偶 ja znajd臋 takiego g艂upiego, co by mnie wzi膮艂?
- Phi! mo偶e i ja bym si臋 o偶eni艂 z jejmo艣ci膮, bo nie ma mnie kto smarowa膰 - mrukn膮艂 pan Raczek, ci臋偶ko schylaj膮c si臋 do ziemi, a偶eby wypuka膰 popi贸艂 z fajki.
Ciotka rozp艂aka艂a si臋, a wtedy odezwa艂 si臋 pan Doma艅ski:
- Po co robi膰 du偶e ceregiele. Jejmo艣膰 nie masz opieki, on nie ma gospodyni; pobierzcie si臋 i przygarnijcie Ignasia, a b臋dziecie nawet mieli dziecko. I jeszcze tanie dziecko, bo Mincel da mu wikt i kwater臋, a wy tylko odzie偶.
-- H臋?... - spyta艂 pan Raczek patrz膮c na ciotk臋.
- No, oddajcie pierwej ch艂opca do terminu, a potem... mo偶e si臋 odwa偶臋 - odpar艂a ciotka. - Zawsze mia艂am przeczucie, 偶e marnie sko艅cz臋...
- To i jazda do Mincla! - rzek艂 pan Raczek podnosz膮c si臋 z krzese艂ka. - Tylko jejmo艣膰 nie zr贸b mi zawodu! - doda艂 gro偶膮c ciotce pi臋艣ci膮.
Wyszli z Panem Doma艅skim i mo偶e w p贸艂torej godziny wr贸cili obaj mocno zarumienieni. Pan Raczek ledwie oddycha艂, a pan Doma艅ski z trudno艣ci膮 trzyma艂 si臋 na nogach, podobno z tego, 偶e nasze schody by艂y bardzo niewygodne.
- C贸偶?... - spyta艂a ciotka.
- Nowego Napoleona wsadzili do prochowni! - odpowiedzia艂 pan Doma艅ski.
- Nie do prochowni, tylko do fortecy. A-u... A-u... - doda艂 pan Raczek i rzuci艂 czapk臋 na st贸艂.
- Ale z ch艂opcem co?
- Jutro ma przyj艣膰 do MIincla z odzieniem i bielizn膮 - odrzek艂 pan Doma艅ski. - Nie do fortecy A-u... A-u... tylko do Ham-ham czy Cham... bo nawet nie wiem...
- Zwariowali艣cie, pijaki! - krzykn臋艂a ciotka chwytaj膮c pana Raczka za rami臋.
- Tylko bez poufa艂o艣ci! - oburzy艂 si臋 pan Raczek. - Po 艣lubie b臋dzie poufa艂o艣膰, teraz... Ma przyj艣膰 do Mincla jutro z bielizn膮 i odzieniem... Nieszcz臋sny Napoleonie!...
Ciotka wypchn臋艂a za drzwi pana Raczka, potem pana Doma艅skiego i wyrzuci艂a za nimi czapk臋.
- Precz mi st膮d, pijaki!
- Wiwat Napoleon! - zawo艂a艂 pan Raczek, a pan Doma艅ski zacz膮艂 艣piewa膰 :
Przechodniu, gdy w t臋 stron臋 zwr贸cisz swoje oko,
Przybli偶 si臋 i rozwa偶aj ten napis g艂臋boko...
Przybli偶 si臋 i rozwa偶aj ten napis g艂臋boko.
G艂os jego stopniowo cichn膮艂, jakby zag艂臋biaj膮c si臋 w studni, potem umilk艂 na schodach, lecz znowu dolecia艂 nas z ulicy. Po chwili zrobi艂 si臋 tam jaki艣 ha艂as, a gdy wyjrza艂em oknem, zobaczy艂em, 偶e pana Raczka policjant prowadzi艂 do ratusza.
Takie to wypadki poprzedzi艂y moje wej艣cie do zawodu kupieckiego.
Sklep Mincla zna艂em od dawna, poniewa偶 ojciec wysy艂a艂 mnie do niego po papier, a ciotka po myd艂o. Zawsze bieg艂em tam z radosn膮 ciekawo艣ci膮, a偶eby napatrze膰 si臋 wisz膮cym za szybami zabawkom. O ile pami臋tam, by艂 tam w oknie du偶y kozak, kt贸ry sam przez si臋 skaka艂 i macha艂 r臋koma, a we drzwiach - b臋ben, pa艂asz i sk贸rzany ko艅 z prawdziwym ogonem.
Wn臋trze sklepu wygl膮da艂o jak du偶a piwnica, kt贸rej ko艅ca nigdy nie mog艂em dojrze膰 z powodu ciemno艣ci. Wiem tylko, 偶e po pieprz, kaw臋 i li艣cie bobkowe sz艂o si臋 na lewo do sto艂u, za kt贸rym sta艂y ogromne szafy od sklepienia do pod艂ogi nape艂nione szufladami. Papier za艣, atrament, talerze i szklanki sprzedawano przy stole na prawo, gdzie by艂y szafy z szybami, a po myd艂o i krochmal sz艂o si臋 w g艂膮b sklepu, gdzie by艂o wida膰 beczki i stosy pak drewnianych.
Nawet sklepienie by艂o zaj臋te. Wisia艂y tam d艂ugie szeregi p臋cherzy na艂adowanych gorczyc膮 i farbami, ogromna lampa z daszkiem, kt贸ra w zimie pali艂a si臋 ca艂y dzie艅, sie膰 pe艂na kork贸w do butelek, wreszcie wypchany krokodylek, d艂ugi mo偶e na p贸艂tora 艂okcia.
W艂a艣cicielem sklepu by艂 Jan Mincel, starzec z rumian膮 twarz膮 i kosmykiem siwych w艂os贸w pod brod膮. W ka偶dej porze dnia siedzia艂 on pod oknem na fotelu obitym sk贸r膮, ubrany w niebieski barchanowy kaftan, bia艂y fartuch i tak膮偶 szlafmyc臋. Przed nim na stole le偶a艂a wielka ksi臋ga, w kt贸rej notowa艂 doch贸d, a tu偶 nad jego g艂ow膮 wisia艂 p臋k dyscyplin, przeznaczonych g艂贸wnie na sprzeda偶. Starzec odbiera艂 pieni膮dze, zdawa艂 go艣ciom reszt臋, pisa艂 w ksi臋dze, niekiedy drzema艂, lecz pomimo tylu zaj臋膰, z niepoj臋t膮 uwag膮 czuwa艂 nad biegiem handlu w ca艂ym sklepie. On tak偶e, dla uciechy przechodni贸w ulicznych, od czasu do czasu poci膮ga艂 za sznurek skacz膮cego w oknie kozaka i on wreszcie, co mi si臋 najmniej podoba艂o, za rozmaite przest臋pstwa karci艂 nas jedn膮 z p臋ka dyscyplin.
M贸wi臋 : nas, bo by艂o nas trzech kandydat贸w do kary cielesnej : ja tudzie偶 dwaj synowcy starego - Franc i Jan Minclowie.
Czujno艣ci pryncypa艂a i jego bieg艂o艣ci w u偶ywaniu sarniej nogi do艣wiadczy艂em zaraz na trzeci dzie艅 po wej艣ciu do sklepu.
Franc odmierzy艂 jakiej艣 kobiecie za dziesi臋膰 groszy rodzynk贸w. Widz膮c, 偶e jedno ziarno upad艂o na kontuar (stary mia艂 w tej chwili oczy zamkni臋te), podnios艂em je nieznacznie i zjad艂em. Chcia艂em w艂a艣nie wyj膮膰 pestk臋, kt贸ra wcisn臋艂a si臋 mi mi臋dzy z臋by, gdy uczu艂em na plecach co艣 jakby mocne dotkni臋cie rozpalonego 偶elaza.
- A, szelma! - wrzasn膮艂 stary Mincel i nim zda艂em sobie spraw臋 z sytuacji, przeci膮gn膮艂 po mnie jeszcze par臋 razy dyscyplin臋, od wierzchu g艂owy do pod艂ogi.
Zwin膮艂em si臋 w k艂臋bek z b贸lu, lecz od tej pory nie 艣mia艂em wzi膮膰 do ust niczego w sklepie. Migda艂y, rodzynki, nawet ro偶ki mia艂y dla mnie smak pieprzu.
Urz膮dziwszy si臋 ze mn膮 w taki spos贸b, stary zawiesi艂 dyscyplin臋 na p臋ku, wpisa艂 rodzynki i z najdobroduszniejsz膮 min膮 pocz膮艂 ci膮gn膮膰 za sznurek kozaka. Patrz膮c na jego p贸艂u艣miechni臋t膮 twarz i przymru偶one oczy, prawie nie mog艂em uwierzy膰, 偶e ten jowialny staruszek posiada taki zamach w r臋ku. I dopiero teraz spostrzeg艂em, 偶e 贸w kozak widziany z wn臋trza sklepu wydaje si臋 mniej zabawnym ni偶 od ulicy.
Sklep nasz by艂 kolonialno - galanteryjno - mydlarski. Towary kolonialne wydawa艂 go艣ciom Franc Mincel, m艂odzieniec trzydziestokilkoletni, z rud膮 g艂ow膮 i zaspan膮 fizjognomi膮. Ten najcz臋艣ciej dostawa艂 dyscyplin膮 od stryja, gdy偶 pali艂 fajk臋, p贸藕no wchodzi艂 za kontuar, wymyka艂 si臋 z domu po nocach, a nade wszystko niedbale wa偶y艂 towar. M艂odszy za艣, Jan Mincel, kt贸ry zawiadywa艂 galanteri膮 i obok niezgrabnych ruch贸w odznacza艂 si臋 艂agodno艣ci膮, by艂 znowu bity za wykradanie kolorowego papieru i pisywanie na nim list贸w do panien.
Tylko August Katz, pracuj膮cy przy mydle, nie ulega艂 偶adnym surowcowym upomnieniom. Mizerny ten cz艂eczyna odznacza艂 si臋 niezwyk艂膮 punktualno艣ci膮. Najraniej przychodzi艂 do roboty, kraja艂 myd艂o i wa偶y艂 krochmal jak automat; jad艂, co mu podano, w najciemniejszym k膮cie sklepu, prawie wstydz膮c si臋 tego, 偶e do艣wiadcza ludzkich potrzeb. O dziesi膮tej wieczorem gdzie艣 znika艂.
W tym otoczeniu up艂yn臋艂o mi osiem lat, z kt贸rych ka偶dy dzie艅 by艂 podobny do wszystkich innych dni, jak kropla jesiennego deszczu do innych kropli jesiennego deszczu. Wstawa艂em rano o pi膮tej, my艂em si臋 i zamiata艂em sklep. O sz贸stej otwiera艂em g艂贸wne drzwi tudzie偶 okiennic臋. W tej chwili gdzie艣 z ulicy zjawia艂 si臋 August Katz, zdejmowa艂 surdut, k艂ad艂 fartuch i milcz膮c stawa艂 mi臋dzy beczk膮 myd艂a szarego a kolumn膮 u艂o偶on膮 z cegie艂ek myd艂a 偶贸艂tego. Potem drzwiami od podw贸rka wbiega艂 stary Mincel mrucz膮c: Morgen!, poprawia艂 szlafmyc臋, dobywa艂 z szuflady ksi臋g臋, wciska艂 si臋 w fotel i par臋 razy ci膮gn膮艂 za sznurek kozaka. Dopiero po nim ukazywa艂 si臋 Jan Mincel i uca艂owawszy stryja w r臋k臋 stawa艂 za swoim kontuarem, na kt贸rym podczas lata 艂apa艂 muchy, a w zimie kre艣li艂 palcem albo pi臋艣ci膮 jakie艣 figury.
Franca zwykle sprowadzano do sklepu. Wchodzi艂 z oczyma zaspanymi, ziewaj膮cy, oboj臋tnie ca艂owa艂 stryja w rami臋 i przez ca艂y dzie艅 skroba艂 si臋 w g艂ow臋 w spos贸b, kt贸ry m贸g艂 oznacza膰 wielk膮 senno艣膰 lub wielkie zmartwienie. Prawie nie by艂o ranka, a偶eby stryj patrz膮c na jego manewry nie wykrzywia艂 mu si臋 i nie pyta艂:
- No,.. a gdzie, ty szelma, lata艂a?
Tymczasem na ulicy budzi艂 si臋 szmer i za szybami sklepu coraz cz臋艣ciej przesuwali si臋 przechodnie. To s艂u偶膮ca, to drwal, jejmo艣膰 w kapturze, to ch艂opak od szewca, to jegomo艣膰 w rogatywce szli w jedn膮 i drug膮 stron臋 jak figury w ruchomej panoramie. 艢rodkiem ulicy toczy艂y si臋 wozy, beczki, bryczki - tam i na powr贸t... Coraz wi臋cej ludzi, coraz wi臋cej woz贸w, a偶 nareszcie utworzy艂 si臋 jeden wielki potok uliczny, z kt贸rego co chwil臋 kto艣 wpada艂 do nas za sprawunkiem.
- Pieprzu za trojaka...
- Prosz臋 funt kawy...
- Niech pan da ry偶u...
- P贸艂 funta myd艂a...
- Za grosz li艣ci bobkowych...
Stopniowo sklep zape艂nia艂 si臋 po najwi臋kszej cz臋艣ci s艂u偶膮cymi i ubogo odzianymi jejmo艣ciami. Wtedy Franc Mincel krzywi艂 si臋 najwi臋cej: otwiera艂 i zamyka艂 szuflady, obwija艂 towar w tutki z szarej bibu艂y, wbiega艂 na drabink臋, znowu zwija艂, robi膮c to wszystko z 偶a艂osn膮 min膮 cz艂owieka, kt贸remu nie pozwalaj膮 ziewn膮膰. W ko艅cu zbiera艂o si臋 takie mn贸stwo interesant贸w, 偶e i Jan Mincel, i ja musieli艣my pomaga膰 Francowi w sprzeda偶y.
Stary wci膮偶 pisa艂 i zdawa艂 reszt臋, od czasu do czasu dotykaj膮c palcami swojej bia艂ej szlafmycy, kt贸rej niebieski kutasik zwiesza艂 mu si臋 nad okiem. Czasem szarpn膮艂 kozaka, a niekiedy z szybko艣ci膮 b艂yskawicy zdejmowa艂 dyscyplin臋 i 膰wikn膮艂 ni膮 kt贸rego ze swych synowc贸w. Nader rzadko mog艂em zrozumie膰: o co mu chodzi? synowcy bowiem niech臋tnie obja艣niali mi przyczyny jego pop臋dliwo艣ci.
Oko艂o 贸smej nap艂yw interesant贸w zmniejsza艂 si臋. Wtedy w g艂臋bi sklepu ukazywa艂a si臋 gruba s艂u偶膮ca z koszem bu艂ek i kubkami (Franc odwraca艂 si臋 do niej ty艂em), a za ni膮 - matka naszego pryncypa艂a, chuda staruszka w 偶贸艂tej sukni, w ogromnym czepcu na g艂owie, z dzbankiem kawy w r臋kach. Ustawiwszy na stole swoje naczynie, staruszka odzywa艂a si臋 schrypni臋tym g艂osem:
- Gut Morgen, meine Kinder! Der Kaffee ist schon fertig...
I zaczyna艂a rozlewa膰 kaw臋 w bia艂e fajansowe kubki.
W贸wczas zbli偶a艂 si臋 do niej stary Mincel i ca艂owa艂 j膮 w r臋k臋 m贸wi膮c :
- Gut Morgen, meine Mutter!
Za co dostawa艂 kubek kawy z trzema bu艂kami.
Potem przychodzi艂 Franc Mincel, Jan Mincel, August Katz, a na ko艅cu ja. Ka偶dy ca艂owa艂 staruszk臋 w such膮 r臋k臋, porysowan膮 niebieskimi 偶y艂ami, ka偶dy m贸wi艂:
- Gut Morgen, Grossmutter!
I otrzymywa艂 nale偶ny mu kubek tudzie偶 trzy bu艂ki.
A gdy艣my z po艣piechem wypili nasz膮 kaw臋, s艂u偶膮ca zabiera艂a pusty kosz i zamazane kubki, staruszka sw贸j dzbanek i obie znika艂y.
Za oknem wci膮偶 toczy艂y si臋 wozy i p艂yn膮艂 w obie strony potok ludzki, z kt贸rego co chwila odrywa艂 si臋 kto艣 i wchodzi艂 do sklepu.
- Prosz臋 krochmalu...
- Da膰 migda艂贸w za dziesi膮tk臋...
- Lukrecji za grosz...
- Szarego myd艂a...
Oko艂o po艂udnia zmniejsza艂 si臋 ruch za kontuarem towar贸w kolonialnych, a za to coraz cz臋艣ciej zjawiali si臋 interesanci po stronie prawej sklepu, u Jana. Tu kupowano talerze, szklanki, 偶elazka, m艂ynki, lalki, a niekiedy du偶e parasole, szafirowe lub p膮sowe. Nabywcy, kobiety i m臋偶czy藕ni, byli dobrze ubrani, rozsiadali si臋 na krzes艂ach i kazali sobie pokazywa膰 mn贸stwo przedmiot贸w targuj膮c si臋 i 偶膮daj膮c coraz to nowych.
Pami臋tam, 偶e kiedy po lewej stronie sklepu m臋czy艂em si臋 bieganin膮 i zawijaniem towar贸w, po prawej - najwi臋ksze strapienie robi艂a mi my艣l: czego ten a ten go艣膰 chce naprawd臋 i - czy co kupi? W rezultacie jednak i tutaj du偶o si臋 sprzedawa艂o; nawet dzienny doch贸d z galanterii by艂 kilka razy wi臋kszy ani偶eli z towar贸w kolonialnych i myd艂a.
Stary Mincel i w niedziel臋 bywa艂 w sklepie. Rano modli艂 si臋, a oko艂o po艂udnia kaza艂 mi przychodzi膰 do siebie na pewien rodzaj lekcji.
- Sag mir - powiedz mi: was ist das? co jest to? Das ist Schublade - to jest szublada. Zobacz, co jest w te szublade. Es ist Zimmt - to jest cynamon. Do czego potrzebuje si臋 cynamon? Do zupe, do legumine potrzebuje si臋 cynamon. Co to jest cynamon? Jest taki kora z jedne drzewo. Gdzie mieszka taki drzewo cynamon? W Indii mieszka taki drzewo. Patrz na globus - tu le偶y Indii. Daj mnie za dziesi膮tk臋 cynamon... O, du Spitzbub!... jak tobie dam dziesi臋膰 raz dyscyplin, ty b臋dziesz wiedzia艂, ile sprzeda膰 za dziesi臋膰 groszy cynamon...
W ten spos贸b przechodzili艣my ka偶d膮 szuflad臋 w sklepie i histori臋 ka偶dego towaru. Gdy za艣 Mincel nie by艂 zm臋czony, dyktowa艂 mi jeszcze zadania rachunkowe, kaza艂 sumowa膰 ksi臋gi albo pisywa膰 listy w interesach naszego sklepu.
Mincel by艂 bardzo porz膮dny, nie cierpia艂 kurzu, 艣ciera艂 go z najdrobniejszych przedmiot贸w. Jednych tylko dyscyplin nigdy nie potrzebowa艂 okurza膰 dzi臋ki swoim niedzielnym wyk艂adom buchalterii, jeografii i towaroznawstwa.
Powoli, w ci膮gu paru lat, tak przywykli艣my do siebie, 偶e stary Mincel nie m贸g艂 obej艣膰 si臋 beze mnie, a ja nawet jego dyscypliny pocz膮艂em uwa偶a膰 za co艣, co nale偶a艂o do familijnych stosunk贸w. Pami臋tam, 偶e nie mog艂em utuli膰 si臋 z 偶alu, gdy raz zepsu艂em kosztowny samowar, a stary Mincel zamiast chwyta膰 za dyscyplin臋 - odezwa艂 si臋:
- Co ty zrobila, Ignac?... Co ty zrobila!...
Wola艂bym dosta膰 ci臋gi wszystkimi dyscyplinami ani偶eli znowu kiedy us艂ysze膰 ten dr偶膮cy g艂os i zobaczy膰 wyl臋knione spojrzenie pryncypa艂a.
Obiady w dzie艅 powszedni jadali艣my w sklepie, naprz贸d dwaj m艂odzi Minclowie i August Katz, a nast臋pnie ja z pryncypa艂em. W czasie 艣wi臋ta wszyscy zbierali艣my si臋 na g贸rze i zasiadali艣my do jednego sto艂u. Na ka偶d膮 Wigili臋 Bo偶ego Narodzenia Mincel dawa艂 nam podarunki, a jego matka w najwi臋kszym sekrecie urz膮dza艂a nam (i swemu synowi) choink臋. Wreszcie w pierwszym dniu miesi膮ca wszyscy dostawali艣my pensj臋 (ja bra艂em 10 z艂otych.) Przy tej okazji ka偶dy musia艂 wylegitymowa膰 si臋 z porobionych oszcz臋dno艣ci: ja, Katz, dwaj synowcy i s艂u偶ba. Nie robienie oszcz臋dno艣ci, a raczej nieodk艂adanie co dzie艅 cho膰by kilku groszy, by艂o w oczach Mincla takim wyst臋pkiem jak kradzie偶. Za mojej pami臋ci przewin臋艂o si臋 przez nasz sklep paru subiekt贸w i kilku uczni贸w, kt贸rych pryncypa艂 dlatego tylko usun膮艂, 偶e nic sobie nie oszcz臋dzili. Dzie艅, w kt贸rym si臋 to wyda艂o, by艂 ostatnim ich pobytu. Nie pomog艂y obietnice, zakl臋cia, ca艂owania po r臋kach, nawet upadanie do n贸g. Stary nie ruszy艂 si臋 z fotelu, nie patrzy艂 na petent贸w, tylko wskazuj膮c palcem drzwi wymawia艂 jeden wyraz: fort! fort!... Zasada robienia oszcz臋dno艣ci sta艂a si臋 ju偶 u niego chorobliwym dziwactwem.
Dobry ten cz艂owiek mia艂 jedn膮 wad臋, oto - nienawidzi艂 Napoleona. Sam nigdy o nim nie wspomina艂, lecz na d藕wi臋k nazwiska Bonapartego dostawa艂 jakby ataku w艣cieklizny; sinia艂 na twarzy, plu艂 i wrzeszcza艂: szelma! szpitzbub! rozb贸jnik!...
Us艂yszawszy pierwszy raz tak szkaradne wymys艂y nieomal straci艂em przytomno艣膰. Chcia艂em co艣 hardego powiedzie膰 staremu i uciec do pana Raczka, kt贸ry ju偶 o偶eni艂 si臋 z moj膮 ciotk膮. Nagle dostrzeg艂em, 偶e Jan Mincel zas艂oniwszy usta d艂oni膮 co艣 mruczy i robi miny do Katza. Wyt臋偶am s艂uch i - oto co m贸wi Jan:
- Baje stary, baje! Napoleon by艂 chwat, cho膰by za to samo, 偶e wygna艂 hycl贸w Szwab贸w. Nieprawda, Katz?
A August Katz zmru偶y艂 oczy i dalej kraja艂 myd艂o.
Os艂upia艂em ze zdziwienia, lecz w tej chwili bardzo polubi艂em Jana Mincla i Augusta Katza. Z czasem przekona艂em si臋, 偶e w naszym ma艂ym sklepie istniej膮 a偶 dwa wielkie stronnictwa, z kt贸rych jedno, sk艂adaj膮ce si臋 ze starego Mincla i jego matki, bardzo lubi艂o Niemc贸w, a drugie, z艂o偶one z m艂odych Mincl贸w i Katza, nienawidzi艂o ich. O ile pami臋tam, ja tylko by艂em neutralny.
W roku 1846 dosz艂y nas wie艣ci o ucieczce Ludwika Napoleona z wi臋zienia. Rok ten by艂 dla mnie wa偶ny, gdy偶 zosta艂em subiektem, a nasz pryncypa艂, stary Jan Mincel, zako艅czy艂 偶ycie z powod贸w dosy膰 dziwnych.
W roku tym handel w naszym sklepie nieco os艂abn膮艂 ju偶 to z racji og贸lnych niepokoj贸w, ju偶 z tej, 偶e pryncypa艂 za cz臋sto i za g艂o艣no wymy艣la艂 na Ludwika Napoleona. Ludzie pocz臋li zniech臋ca膰 si臋 do nas, a nawet kto艣 (mo偶e Katz?...) wybi艂 nam jednego dnia szyb臋 w oknie.
Ot贸偶 wypadek ten, zamiast ca艂kiem odstr臋czy膰 publiczno艣膰, zwabi艂 j膮 do sklepu i przez tydzie艅 mieli艣my tak du偶e obroty jak nigdy; a偶 zazdro艣cili nam s膮siedzi. Po tygodniu jednak偶e sztuczny ruch na nowo os艂abn膮艂 i znowu by艂y w sklepie pustki.
Pewnego wieczora w czasie nieobecno艣ci pryncypa艂a, co ju偶 stanowi艂o fakt niezwyk艂y, wpad艂 nam drugi kamie艅 do sklepu. Przestraszeni Minclowie pobiegli na g贸r臋 i szukali stryja, Katz polecia艂 na ulic臋 szuka膰 sprawcy zniszczenia, a wtem ukaza艂o si臋 dwu policjant贸w ci膮gn膮cych...Prosz臋 zgadn膮膰 kogo?... Ani mniej, ani wi臋cej - tylko naszego pryncypa艂a oskar偶aj膮c go, 偶e to on wybi艂 szyb臋 teraz, a zapewne i poprzednio...
Na pr贸偶no staruszek wypiera艂 si臋: nie tylko bowiem widziano jego zamach, ale jeszcze znaleziono przy nim kamie艅... Poszed艂 te偶 nieborak do ratusza.
Sprawa po wielu. t艂umaczeniach i wyja艣nieniach naturalnie zatar艂a si臋; ale stary od tej chwili zupe艂nie straci艂 humor i pocz膮艂 chudn膮膰. Pewnego za艣 dnia usiad艂szy na swym fotelu pod oknem ju偶 nie podni贸s艂 si臋 z niego. Umar艂 oparty brod膮 na ksi臋dze handlowej, trzymaj膮c w r臋ce sznurek, kt贸rym porusza艂 kozaka.
Przez kilka lat po 艣mierci stryja synowcy prowadzili wsp贸lnie sklep na Podwalu i dopiero oko艂o 1850 roku podzielili si臋 w ten spos贸b, 偶e Franc zosta艂 na miejscu z towarami kolonialnymi, a Jan z galanteri膮 i myd艂em przeni贸s艂 si臋 na Krakowskie, do lokalu, kt贸ry zajmujemy obecnie. W kilka lat p贸藕niej Jan o偶eni艂 si臋 z pi臋kn膮 Ma艂gorzat膮 Pfeifer, ona za艣 (niech spoczywa w spokoju) zostawszy wdow膮 odda艂a r臋k臋 swoj膮 Stasiowi Wokulskiemu, kt贸ry tym sposobem odziedziczy艂 interes prowadzony przez dwa pokolenia Mincl贸w.
Matka naszego pryncypa艂a 偶y艂a jeszcze d艂ugi czas ; kiedy w roku 1858 wr贸ci艂em z zagranicy, zasta艂em j膮 w najlepszym zdrowiu. Zawsze schodzi艂a rano do sklepu i zawsze m贸wi艂a:
- Gut Morgen, meine Kinder! De, Kaffee ist schon fertig...
Tylko g艂os jej z roku na rok przycisza艂 si臋, dop贸ki wreszcie nie umilkn膮艂 na wieki.
Za moich czas贸w pryncypa艂 by艂 ojcem i nauczycielem swoich praktykant贸w i najczujniejszym s艂ug膮 sklepu; jego matka lub 偶ona by艂y gospodyniami, a wszyscy cz艂onkowie rodziny pracownikami. Dzi艣 pryncypa艂 bierze tylko dochody z handlu, najcz臋艣ciej nie zna go i najwi臋cej troszczy si臋 o to, a偶eby jego dzieci nie zosta艂y kupcami. Nie m贸wi臋 tu o Stasiu Wokulskim, kt贸ry ma szersze zamiary, tylko my艣l臋 w og贸lno艣ci, 偶e kupiec powinien siedzie膰 w sklepie i wyrabia膰 sobie ludzi, je偶eli chce mie膰 porz膮dnych.
S艂ycha膰, 偶e Andrassy za偶膮da艂 sze艣膰dziesi臋ciu milion贸w gulden贸w na nieprzewidziane wydatki. Wi臋c i Austria zbroi si臋, a Sta艣 tymczasem pisze mi; 偶e - nie b臋dzie wojny. Poniewa偶 nie by艂 nigdy fanfaronem, wi臋c chyba musi by膰 bardzo wtajemniczony w polityk臋; a w takim razie siedzi w Bu艂garii nie przez mi艂o艣膰 dla handlu...
Ciekawym, co on zrobi! Ciekawym!...

 







Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksi臋偶niku (02) Blask twoich oczu
t informatyk12[01] 02 101
introligators4[02] z2 01 n
02 martenzytyczne1
OBRECZE MS OK 02
02 Gametogeneza
02 07
Wyk ad 02
r01 02 popr (2)
1) 25 02 2012
TRiBO Transport 02
02 PNJN A KLUCZ

wi臋cej podobnych podstron