PAX był dla wielu niczym Arka Noego
Mówi się często, że byli falangiści stanowili w PAX grupę “nieliczną, ale
wpływową”. Czy tak było rzeczywiście? Jak wielu byłych aktywistów RNR
trafiło po drugiej wojnie światowej do PAX?
Rozmowa z Janem Engelgardem
- W kierownictwie PAX-u było trzech falangistów – Bolesław Piasecki, Jerzy
Hagmajer i Zygmunt Przetakiewicz (przejściowo Adolf Reutt), można
jeszcze wymienić Ryszarda Reiffa, który otarł się o RNR przed wojną. Był
też Zygmunt Dziarmaga-Działyński z „Falangi” wileńskiej, ale on nie
zajmował w PAX-ie żadnych stanowisk. Generalnie rzecz biorąc w PAX-e
falangiści nie byli liczbowo czynnikiem decydującym, byli nimi na pewno
członkowie Konfederacji Narodu i partyzanci Uderzeniowych Batalionów
Kadrowych (UBK). Spośród nich niektórzy byli przed wojną w RNR czy in-
nych organizacjach młodzieży narodowej.
W jakim stopniu ci PAX-owcy, których korzenie tkwiły jeszcze w ONR,
utożsamiali się z tą tradycją i poglądami narodowo-radykalnymi? Czy było
to coś, co odrzucali, czy też coś, co traktowali jako swoje “prawdziwe”, co
najwyżej “tymczasowo ukryte” poglądy? A może postrzegali Falangę jedy-
nie jako krótki wycinek z lat “szalonej młodości”?
- Najbardziej miarodajne jest stanowisko Piaseckiego. Rzadko odnosił się
do przeszłości, co jest zrozumiałe. Ale podczas jednego z wystąpień w la-
tach 60 odniósł się do okresu przedwojennego. Mówił, że kadra PAX-u mu-
si poznać całą drogę polityczną założycieli organizacji, by lepiej zrozumieć
skąd się wywodzi. Okres przedwojenny Piasecki uznawał za zamknięty, ale
uważał, że nie należy się od niego odcinać, bo byłoby to nieuczciwe –
uważał też, że pewne cechy, takie jak oddanie sprawie, bezinteresowność,
poświęcenie, a także idea narodowa – nie zdezaktualizowały się. Co cie-
kawe, kiedy w 1955 roku grupa rozłamowa z Tadeuszem Mazowieckim na
czele napisała list do KC PZPR, zarzuciła Piaseckiemu i jego najbliższym
współpracownikom „faszyzm” i „nacjonalizm”, dając do zrozumienia, że
nigdy nie wyrzekli się swojej ideologii. Była to przesada, ale prawdą było
to, że ludzie z przedwojennej „Falangi” myśleli inaczej o sprawach pols-
kich, niż młodzi, którzy przyszli do PAX-u (wcześniej Grupa „Dziś i Jutro”)
po wojnie.
Powszechne jest przekonanie, że Bolesław Piasecki w nieomal wszystkich
sporach politycznych i przełomowych momentach historii PRL opowiadał
się przeciwko środowiskom “reformatorskim”, stojąc po stronie
“twardogłowych” (np. rok 1956, rok 1968, stosunek do powoli się
rozwijającej nielegalnej opozycji w latach 70.). Analogicznie zarzuca mu
się, że namawiał prymasa Wyszyńskiego i w ogólności Kościół katolicki w
Polsce do przyjmowania przesadnie ugodowego stanowiska w relacjach z
władzami. Czy te zarzuty są uzasadnione? A jeśli tak, to z czego wynikała
taka postawa Piaseckiego i kierownictwa PAX? Płytki koniunkturalizm?
Przekonanie, że w ostateczności nawet dyktat “twardogłowych” jest lepszy
niż dopuszczenie do głosu tzw. “opozycji demokratycznej” (której wielu
przedstawicieli jeszcze niedawno było najbardziej zawziętymi stalinowca-
mi)? A może – jak twierdzą niektórzy – Piasecki przeceniał siłę ZSRR i
uważał, iż w ostateczności Sowieci i ich “twardzi sprzymierzeńcy” są goto-
wi na wszystko, a zatem otwarte przeciwstawianie się im jest z góry poz-
bawione sensu?
- Takie stawianie sprawy jest uproszczeniem. W 1956 roku Piasecki
opowiedział się nie po stronie „twardogłowych”, tylko przeciwko prowoko-
waniu Rosji, a tego dokonywali byli najbardziej dogmatyczni stalinowcy,
którzy nagle stali się „reformatorami”. Piasecki widział, że ich grupowe in-
teresy były dla nich ważniejsze niż los Polski, ba, że Polska jest dla nich
tylko piłką w grze. Jeszcze latem 1956 roku spotkał się z Romanem Zam-
browskim i przekonywał go, że tak nie można robić, ale pozostawało to
bez echa. Piasecki wcale nie popierał wtedy „Natolina”, czyli tzw.
twardogłowych, a oni sami uważali go za „faszystę” i zwalczali na każdym
kroku. W 1968 roku, to też mit, Piasecki wcale nie współdziałał ściśle z
moczarowcami. Owszem, był za wyczyszczeniem partii z elementów post-
stalinowskich (głównie Żydów), ale jednocześnie uważał, że to nie wys-
tarczy, że trzeba modernizować kraj, wyrwać się z tzw. małej stabilizacji,
w którą wpędził nas Gomułka. Piasecki uznał też słynne przemówienie
Gomułki z marca 1968 za demagogiczne, nie podobało mu się także po-
traktowanie przez I sekretarza Pawła Jasienicy, którego wyciągnął z
więzienia w 1948 roku. Aluzje Gomułki w stosunku do Jasienicy (sugestia,
że był agentem) mogły uderzyć także w Piaseckiego. Powiem jeszcze
więcej – Piasecki uważał bunt młodzieży za słuszny, chciał go nawet
skanalizować na korzyść PAX-u, osłabiając wpływy PZPR na uczelniach.
Jednocześnie ostro zwalczał tzw. komandosów, uważając, że manipulują
młodzieżą i realizują obce Polsce interesy. Tak więc, nie jest prawdą, że
PAX na każdym zakręcie sprzeciwiał się zmianom, to nieprawda. Piasecki
był na to zbyt inteligentny i miał większe ambicje niż tylko przytakiwanie
„konserwatystom” z PZPR.
Artykuł Bolesława Piaseckiego “Instynkt Państwowy” z roku 1956 został
powszechnie odebrany jako utożsamienie się autora z przeciwnikami
“odwilży” oraz jako groźba użycia siły wobec “nieposłusznych” przez
władze i Związek Radziecki. Tymczasem Ryszard Reiff w swoim “Archiwum
Stowarzyszenia PAX” tłumaczy, iż w tekście zawarta była “przestroga, że
nie wybiła jeszcze godzina wyzwolenia” oraz że “wielu publicystów
zniekształciło myśli artykułu, przedstawiając zawarte w nim ostrzeżenie
jako życzenie”. Jak Pan interpretuje ową pamiętną publikację kierownika
PAX?
- Jak już mówiłem wcześniej, Piasecki był przerażony taktyką polityczną
byłych stalinowców, którzy po utracie poparcia Moskwy (Chruszczow miał
powiedzieć w marcu 1956 roku, że za dużo u nas „Abramowiczów”) nagle
stali się antysowieccy. Polaków bardzo łatwo złowić na hasła antyrosyjskie
i Piasecki o tym wiedział. „Instynkt państwowy” był rzeczywiście takim
ostrzeżeniem, nie wydumanym, jak pokazał przykład Węgier. Ludzie
nieuprzedzeni tak to odczytali, jednak obóz, nazwijmy go – „żydokomuny”
– wykorzystał go do odwrócenia uwagi od siebie, od swoich zbrodni. Pia-
secki stał się nagle, w ciągu kilku dni, wrogiem numer 1, człowiekiem,
który miał wręcz odpowiadać za całe zło stalinizmu. Było to dla
„żydokomuny” bardzo wygodne – PAX stał się swego rodzaju odgromni-
kiem, dzięki któremu odwracano uwagę od własnych zbrodni. Być może
niektórzy stalinowcy bali się, że Piasecki tym artykułem dał sygnał Mosk-
wie: „Patrzcie, partia zawiodła, zdradziła was, zostałem tylko ja, oddajcie
mi władzę”. Uważam, że część aparatu partyjnego tak właśnie myślała –
Piasecki, człowiek Sierowa, doczekał się swojej chwili i teraz, przy pomocy
„antysemickiej” Moskwy złapie nas za gardło.
W jaki sposób polskie podziemie, w szczególności to wywodzące się z
kręgów endecko-oenerowskich (NSZ, konspiracyjny SN), oceniało
działania, które Piasecki (wraz ze swoimi ludźmi) podjął w roku 1945?
- To złożony problem, bo Piasecki wywodził się z obozu narodowego i trak-
towany był jako narodowiec. Nie ma przekazów świadczących o jakimś
szczególnie negatywnym stanowisku podziemia do Piaseckiego. Wiadomo,
że Piasecki pomagał wielu ludziom z konspiracji narodowej, którzy albo się
ujawnili, albo się ukrywali. Zygmunt Przetakiewicz opowiadał mi o ukry-
waniu przez Piaseckiego kapelana NSZ, zagrożonego aresztowaniem. Ge-
neralnie Piasecki uważał, że walka zbrojna nie ma sensu i dążył do
rozładowania podziemia. Jedną z takich misji przeprowadził w 1947 roku
Reiff, ale UB wykorzystało to przeciwko Piaseckiemu, aresztując ludzi,
którzy się ujawnili. Pamiętajmy, że w UB była silna frakcja, która chciała
Piaseckiego zamknąć i zdyskredytować. Taka sztuczka temu służyła.
Mówiłem już o Jasienicy – który służył w oddziale „Łupaszki”. Tylko
poręczenie Piaseckiego uratowało go od śmierci. Generalnie więc, podzie-
mie narodowe miało do Piaseckiego stosunek realistyczny – wynikało to z
tego, że w tym czasie powszechnie uważano, że władza PPR jest tymcza-
sowa i szybko (po wybuchu III wojny) się skończy. Piasecki też nie był
wolny (lata 1945-1946) od tego typu myśli.
Czy Bolesław Piasecki zdawał sobie sprawę, rozpoczynając swoją
działalność powojenną, że przez wielu prawicowców i narodowców może
zostać potraktowany jako zdrajca i kolaborant, czy też liczył na to, że uda
mu się zdobyć bardzo szerokie wpływy w tych środowiskach i przekonać je
do swojej wizji?
- Musiał wiedzieć, na jakie naraża się pomówienia. Co ciekawe jednak,
atak na niego wcale nie wyszedł z szeregów prawicy i obozu narodowego.
Pierwsi zaczęli go oczerniać ludzie ze Stronnictwa Pracy, bo uznali, że jest
konkurencją na polu katolickim. Także dawne kręgi z Biura Informacji i
Propagandy KG AK siały pogłoski na temat Piaseckiego. Nie miał też
przyjaciół w PSL Mikołajczyka. Tak naprawdę wielkich ataków ze strony
ludzi obozu narodowego wtedy nie było. Piasecki miał nadzieję, że po-
zyska jak największe grono tych ludzi do pracy pokojowej, co udało mu
się częściowo. Byli to ludzie z SN, NOW, NSZ i innych organizacji – razem
kilkuset. Ludzie z obozu narodowego, którzy działali w Polsce wiedzieli, że
jest PAX i że jest Piasecki, i że w razie czego nie odmówi im pomocy. I tak
było. Nawet ci, którzy nie zgadzali się z jego polityką, traktowali PAX jako
swego rodzaju Arkę Noego. On zresztą nie wymagał od nikogo, kto się
zgłaszał, politycznych deklaracji czy politycznej aktywności. To były wolne
decyzje każdego.
W swojej książce obala pan m.in. mit jakoby Piasecki już podczas rozmów
z Sierowem “umówił się”, że będzie funkcjonował na “odcinku katolickim” i
“rozbijał Kościół”. Prosiłbym o rozwinięcie tego tematu i odpowiedź na py-
tanie, dlaczego Piasecki – dotąd zajmujący się przede wszystkim
działalnością stricte polityczną – w roku 1945 wszedł właśnie w rolę
“działacza katolickiego”. Czy teoretycznie było możliwe, że zająłby się
jakimś innym “obszarem” działalności publicznej?
- W 1945 roku Piasecki był skazany na „odcinek katolicki”. Po pierwsze,
Kościół zajmował takie samo jak on stanowisko wobec nowej
rzeczywistości (tzn., że trzeba się przystosować), po drugie uznał, że nie
ma szans na działalność stricte polityczną, bo to skazuje na klęskę i
eliminację. Po trzecie wreszcie, jako wierzący katolik uznał, że dla Kościoła
w Polsce idzie czas próby i on musi być obecny w tym czasie, a naczelnym
zadaniem jest zapobiegnie walnemu starciu Kościoła i marksistowskiego
państwa. Jest też prawdą, że istnienie silnego Kościoła było dla Piaseckie-
go i jego grupy swoistą gwarancją, że władza ich nie zlikwiduje. W 1956
roku, kiedy wielu domagało się likwidacji PAX-u, Gomułka miał
powiedzieć: „Co to, to nie. Chcecie zostawiać mnie sam na sam z
Wyszyńskim?”. Takie myślenie było obecne z partii i wcześniej – w
zamyśle partii PAX miał „pomagać” w kontaktach z Kościołem, był czymś
pomiędzy. Tu była pewna gra – PAX wydawał się potrzebny partii i to
ratowało w czasach stalinowskich przed likwidacją. Śmiertelne zagrożenie
pojawiło się w 1956 i potem, kiedy uznano, że nie jest już potrzebny, a
jest swego rodzaju wyrzutem sumienia.
Jacek Bartyzel i Adam Danek w swoich artykułach nt. PAX piszą, że PAX
lansował m.in. poglądy teologów “progresistowskich” i modernistycznych
(jak Maritain, Rahner, Teilhard de Chardin etc.). Tak rzeczywiście bywało,
ale jak to można ocenić i wyjaśnić? Czy PAX był jakąś “zadeklarowaną”
tubą modernizmu czy po prostu prezentował rozmaite oblicza
współczesnego katolicyzmu, wśród nich odbijając także przychodzące z
Zachodu nowinki?
- Piasecki był zawsze człowiekiem bardzo ortodoksyjnym, przywiązanym
do kultu maryjnego i do katolicyzmu ludowego. Musimy jednak wziąć pod
uwagę, że przyszło mu działać w czasach dominacji marksizmu. Jeśli
chciało się przekonać partię, że katolicy nie są zagrożeniem dla socjalizmu
i mogą nawet współrządzić – to należało ich przekonać o tym, że ten kato-
licyzm jest „postępowy” a nie „reakcyjny”. Uważam, że sam Piasecki
traktował progresizm katolicki utylitarnie, jako wygodne narzędzie. To nie
znaczy, że część działaczy PAX-u nie uwierzyła w „postępowy” katolicyzm.
Sam z takimi się zetknąłem. Proszę też wziąć pod uwagę i inny aspekt tej
sprawy. Koła lewicy katolickiej na Zachodzie uznawały, że w krajach bloku
wschodniego może w miarę normalnie działać Kościół i świeccy, podczas
gdy prawica i konserwatyści domagali się wręcz męczeństwa, uznając że
nie jest możliwe jakiekolwiek współistnienie katolicyzmu i państwa mark-
sistowskiego. Takie same problemy miał Prymas Stefan Wyszyński w 1950
roku po podpisaniu porozumienia z władzami. W kręgach prawicowych
uważano go za „czerwonego”. Ci ludzie nie rozumieli specyfiki funkcjono-
wania Kościoła w Polsce po 1945 roku. Nie mieściło im się w głowie, że
Kościół w tym systemie może w miarę normalnie działać. Polityka
Wyszyńskiego i działalność PAX-u było dla nich wyzwaniem, więc za
wszelką cenę chcieli tę linię zdyskredytować. Inaczej ocenia się
rzeczywistość na miejscu, inaczej kiedy się było po drugiej stronie, w bez-
piecznym miejscu, gdzieś w Paryżu czy Nowym Jorku. Ale właśnie dlatego
te krytyki były nieuzasadnione, wręcz niemoralne, stąd panowie Bartyzel i
Danek po prostu nie mają racji. A co do progresizmu. Piasecki akceptował
decyzje Soboru Watykańskiego II, bo zdejmował on odium z tych kato-
lików, którzy działali publicznie w krajach bloku wschodniego, ale nie
akceptował tego wszystkiego, co wiąże się z nowinkami, jakie po nim się
pojawiały. W to wszedł po uszy „Tygodnik Powszechny”, a nie PAX.
Można spotkać się z takim poglądem, że Piasecki niepotrzebnie tak bardzo
starał się być aktywny politycznie w PRL i że cena jaką za to płacił była
zbyt wysoka. Innymi słowy, rzecznicy takiego poglądu sugerują, że byłoby
lepiej dla PAX-u i Kościoła, gdyby Piasecki postawił tylko na przykościelną
działalność “kulturalno-filozoficzną”, nie angażując PAX w spory poli-
tyczne. Czy takie wyjście byłoby lepsze? Czy było w ogóle możliwe?
- Wyszyński radził tak Piaseckiemu już w 1947 roku. Być może dla spoko-
ju byłoby to dla niego lepsze rozwiązanie. Ale Piasecki nie był człowiekiem,
który zgodziłby się na taki minimalizm. Poza tym, my dzisiaj wiemy, jak
potoczyła się historia, ludzie w 1947 roku tego nie mogli przewidzieć.
Trzeba też pamiętać, że gdyby nie zaangażowanie polityczne, Piasecki
miałby znacznie mniej możliwości np. ratowania ludzi w okresie staliniz-
mu. Zresztą nie tylko ludzi z podziemia, ale także pomagania Kościołowi.
Jest zrozumiałe, że PAX-owcy, aby funkcjonować publicznie w PRL, musieli
używać szczególnego języka i terminologii. Ale – nawiązując poniekąd do
poprzedniego pytania – powstaje pytanie, czy nie posuwali się w tej “da-
ninie słów” (określenie R. Reiffa) zbyt daleko, czy nie przekraczali pew-
nych granic, ekscytując się “walką o pokój i rozbrojenie”, “sojuszem kato-
lików z marksistami”, “wyzwoleniem ludów kolorowych z jarzma kolonia-
lizmu” etc.? Czy – patrząc z perspektywy czasu, a jednocześnie nie tracąc
z pola widzenia ówczesnych realiów – PAX-owcy nie mogli sobie pozwolić
na nieco więcej lub przynajmniej milczeć w niektórych momentach?
- Taki język pojawiał się też w enuncjacjach Kościoła. Wystarczy
przeczytać dzienniki Prymasa Wyszyńskiego, kiedy pisze w latach 50., że
katolicy mogą angażować się w rzeczy nie podlegające dyskusji, np. walce
o pokój. Takiego języka używał też „Tygodnik Powszechny”. Owszem,
czytając to dzisiaj, może to nas razić, a nawet śmieszyć, ale to nie były
śmieszne czasy. Do partii – sądził Piasecki – należało przemawiać
językiem dla niej zrozumiałym, bo innego nie przyjmie i nie zrozumie. To
była swego rodzaju konwencja. Z drugiej strony pozwalało to na funkcjo-
nowania na niższym szczeblu (publicystyka, książki) języka normalnego.
Nawet w latach 50. na zebraniach PAX-u można było powiedzieć bardzo
dużo.
Ryszard Reiff (i inni zwolennicy Piaseckiego, np. Przetakiewicz)
podkreślają, że “wieloświatopoglądowość”, “potrójne zaangażowanie” i
“przezwyciężanie zwycięzcy” były podjętą przez Piaseckiego tymczasową
taktyką obliczoną na “przetrzymanie” okresu PRL. Ale przecież nie wszyscy
o tym wiedzieli (Reiff twierdzi, że pełnię wiedzy o planach i taktyce PAX
posiadały cztery osoby, jak można sądzić: Piasecki, Hagmajer, Przetakie-
wicz i on sam). Czy więc z upływem lat szło to w tę stronę, że młodsi
działacze PAX zaczynali traktować oficjalną doktrynę stowarzyszenia jako
wartość samą w sobie i cel ostateczny? A z drugiej strony – w jakim stop-
niu PAX uległ oportunizmowi i bezideowemu karierowiczostwu?
- Reiff przesadza, pisał swoje wspomnienia po 1989 roku, więc trochę do-
rabia ideologię. Piasecki traktował swoje ideowe zaangażowanie bardzo
poważnie. Uważał, że po 1945 roku Polski wcale nie spotkała katastrofa,
m.in. dlatego, że pozbyła się wpływów liberalnego kapitalizmu, który
uważał za największe zagrożenie (zresztą Wyszyński też myślał podobnie).
Taktyka na „przeczekanie” mogła dominować w latach 1945-1947, ale nie
potem, kiedy stało się jasne, że w najbliższym czasie nic się nie zmieni.
Piasecki grał na ewolucję systemu, na wyrwanie zębów ateizmowi, na do-
puszczenie do systemu dwupartyjnego. Te zmiany miały się dokonywać w
ramach porządku, jaki zapanował po 1945 roku i w oparciu o realia geopo-
lityczne, czyli sojusz z Rosją. Piasecki stracił złudzenia w połowie lat 60.
kiedy uznał, że PZPR nie jest zdolna do ewolucji, a „zmiana przyjdzie ze
Wschodu”. Opozycji nigdy nie popierał, bo uważał, że albo jest ideologicz-
nie niedojrzała albo jest zagraniczną (amerykańską) agenturą. Nie wiemy
co by zrobił, gdyby dożył do czasów Solidarności i do roku 1989. Myślę, że
w latach 70. pojawiało się swego rodzaju skostnienie ideologiczne (Pia-
secki gasł w oczach), także oportunizm. Sam Piasecki nie dał też swoim
kolegom jasnych wskazówek, nawet nie wyznaczył następcy. Są przekazy
świadczące o tym, że pesymistycznie patrzył na przyszłość organizacji po
swojej śmierci. I tu miał rację, ale też jest w tym część jego winy.
Niektórzy, w tym nawet obrońcy PAX, uważają że tak czy inaczej jest to
zjawisko całkowicie przeszłe, minione, obumarłe, że wartość PAX-owskiej
publicystyki politycznej, artykułów prasowych etc. była w najlepszym razie
tymczasowa i cenna o tyle, o ile pozwalała obejść pewne ograniczenia ko-
munizmu i wywalczyć coś dla katolików. Czy zgadza się Pan z takim
podejściem, czy też może powojenne pisma Piaseckiego albo niektóre
teksty z “Dziś i Jutra”, “Kierunków”, “Życia i Myśli” czy “Słowa Powszech-
nego” mają większe znaczenie i warte są tego, by nawet i teraz je
przypominać?
- Nigdy nie jest tak, że jakaś myśl polityczna po latach jest całkowicie
bezużyteczna. Gdyby tak było, to działalibyśmy w pustce ideologicznej.
Proszę zobaczyć, jak często politycy powołują się a to na Piłsudskiego
(który nie miał wiele do powiedzenia), na Giedroycia czy Witosa. To co
pisał Piasecki miało zarówno wymiar doraźny, ale i ponadczasowy. Ostat-
nio przygotowywałem referat na konferencję naukową zatytułowany
„Bolesław Piasecki wobec Związku Radzieckiego a tradycja geopolityczna
Narodowej Demokracji”. Proszę mi wierzyć, są to sprawy bardzo
interesujące, także z dzisiejszego punktu widzenia. Piasecki był zbyt
wybitną indywidualnością, by można było ot tak sobie wyrzucić całą jego
spuściznę na śmietnik.
Bolesław Piasecki pisał w “Siłach Rozwoju”, że polityk nie jest obowiązany
do mówienia całej prawdy – ale nie wolno mu kłamać. Jak Pan sądzi, czy
on sam spełniał to kryterium właściwego prowadzenia polityki?
- Tak uważam. Piaseckiemu przyszło działać w bardzo trudnym momencie
dziejów Polski. Takich trudności nie miał np. Roman Dmowski. Nie mógł
powiedzieć wszystkiego, dlatego tak trudno go się czytało i interpretowało.
Łatwo było wzruszyć ramionami albo skrytykować. Piasecki to postać tra-
giczna, atakowana przez ludzi, którzy w swoim życiu nic dla Polski nie zro-
bili, ale za to wiele o tym mówili. Owszem, popełniał błędy, nieraz się
mylił, ale zawsze działał z myślą o Polsce. Był kimś wyjątkowym, co widać
dzisiaj bardzo wyraziście obserwując współczesnych polityków, a raczej
politykierów.
Wywiad ukazał się w nr 18 magazynu internetowego „Młodzież Imperium”
Nr 42 (18.10.2009)