Kolor z Przestworzy
Tłumaczenie: Ryszarda Grzybowska
Na zachód od Arkham wznosz
ą
si
ę
dzikie wzgórza, a doliny porastaj
ą
gł
ę
bokie lasy, których jeszcze nigdy nie tkn
ę
ła siekiera. S
ą
tam te
ż
mroczne, ciasne w
ą
wozy, a w nich fantastycznie pochylone drzewa i
s
ą
cz
ą
ce si
ę
w
ą
skie strumyki, gdzie nigdy nie dociera sło
ń
ce. Na
łagodnie opadaj
ą
cych zboczach przycupn
ę
ły farmy — stare, kamienne,
omszałe chaty — i pod osłon
ą
ogromnych wyst
ę
pów skalnych dumaj
ą
wieczy
ś
cie nad prastarymi tajemnicami Nowej Anglii; wszystkie s
ą
teraz opustoszałe, szerokie kominy si
ę
krusz
ą
, a wyło
ż
one gontem
ś
ciany gro
ź
nie wypaczyły si
ę
pod niskimi dwuspadowymi dachami.
Dawni mieszka
ń
cy wynie
ś
li si
ę
st
ą
d, a nowi przybysze z innych stron
nie maj
ą
ochoty si
ę
tutaj osiedli
ć
. Próbowali ju
ż
Kanadyjczycy
francuskiego pochodzenia, próbowali Włosi, pojawili si
ę
te
ż
Polacy,
ale odeszli. Dzieje si
ę
tak nie z powodu czego
ś
, co tu wida
ć
, słycha
ć
czy te
ż
czego mo
ż
na dotkn
ąć
, ale z powodu czego
ś
, co mie
ś
ci si
ę
tylko
w sferze wyobra
ź
ni. Miejsce to wła
ś
ciwie nie pobudza wyobra
ź
ni, ale
te
ż
nie zapewnia noc
ą
spokojnych snów. Chyba to wła
ś
nie zra
ż
a
przybyszów z obcych stron, bo stary Ammi Pierce nigdy jeszcze słowem
nie wspomniał im o tym, co pami
ę
ta z tych dziwnych dni. Tylko Ammi,
od lat ju
ż
niezbyt sprawny umysłowo, wci
ąż
tutaj mieszka i tylko on
jeden mówi czasem o tamtych dziwnych dniach; a ma odwag
ę
mówi
ć
, bo
jego dom stoi w pobli
ż
u otwartych pól i ucz
ę
szczanych dróg wokół
Arkham.
Niegdy
ś
droga wiodła przez wzgórza i doliny, tam gdzie teraz rozci
ą
ga
si
ę
przekl
ę
te wrzosowisko, jednak
ż
e ludzie przestali z niej korzysta
ć
i zbudowano now
ą
, skr
ę
caj
ą
c
ą
daleko na południe. Nawet teraz mo
ż
na
znale
źć
ś
lady starej drogi po
ś
ród porastaj
ą
cego, tu na nowo g
ą
szczu,
a cz
ęść
z nich trwa
ć
jeszcze b
ę
dzie wtedy, gdy połow
ę
dolin pokryje
zbiornik wodny. Wtedy zostan
ą
wyci
ę
te mroczne lasy, a przekl
ę
te
wrzosowisko b
ę
dzie drzema
ć
gł
ę
boko pod bł
ę
kitn
ą
, rozmigotan
ą
tafl
ą
wody, w której przegl
ą
da
ć
si
ę
b
ę
dzie niebo. Tajemnice owych dziwnych
dni zjednocz
ą
si
ę
z tajemnicami gł
ę
bi wodnych i z tajemn
ą
wiedz
ą
starego oceanu oraz wszystkimi sekretami pierwotnego
ś
wiata.
Kiedy wybierałem si
ę
pomi
ę
dzy te wzgórza i doliny,
ż
eby zbada
ć
teren
przeznaczony na nowy zbiornik wodny, powiedziano mi,
ż
e jest to
wrogie miejsce. Powiedziano mi to w Arkham, a poniewa
ż
jest to bardzo
stare miasto, w którym kr
ążą
rozliczne legendy o czarownicach,
uznałem,
ż
e owa złowrogo
ść
wi
ąż
e si
ę
z tym, co w ci
ą
gu stuleci
opowiadały dzieciom babki. Okre
ś
lenie „przekl
ę
te wrzosowisko” wydało
mi si
ę
bardzo dziwne i teatralne. Zastanawiałem si
ę
, w jaki sposób
znalazło si
ę
w puryta
ń
skim folklorze. A potem zobaczyłem to mroczne,
biegn
ą
ce na zachód kł
ę
bowisko w
ą
wozów i urwisk skalnych i przestałem
si
ę
nad tym zastanawia
ć
, pochłoni
ę
ty jedynie jego star
ą
tajemnic
ą
.
Był ranek, kiedy je ujrzałem, ale mrok zalegał tam zawsze. Drzewa
rosły g
ę
sto, a ich pnie były tak ogromne,
ż
e nie sposób by spotka
ć
im
podobne w zdrowych lasach Nowej Anglii. W mrocznych prze
ś
witach
mi
ę
dzy drzewami panowała zbyt wielka cisza, a podło
ż
e było zbyt
grz
ą
skie od wilgotnego mchu i nawarstwiaj
ą
cego si
ę
w przeci
ą
gu
niezliczonych lat rozkładu.
Na otwartych przestrzeniach, głównie wzdłu
ż
starej drogi, widniały
drobne farmy na zboczach wzgórza; były to albo skupiska kilku
budynków, albo tylko jeden czy dwa, a bywało,
ż
e sterczał zaledwie
samotny komin czy przysypana ziemi
ą
piwnica. Królowały tu chwasty i
krzaki ró
ż
y polnej, a w zaro
ś
lach rozlegał si
ę
szelest jakich
ś
tajemniczych stworów. Wszystko dokoła spowijały opary niepokoju i
smutku; wszystko wydawało si
ę
nierealne i groteskowe, tak jakby
jakie
ś
istotne ogniwo perspektywy czy
ś
wiatłocieni zostało skierowane
na opak. Nie dziwiłem si
ę
,
ż
e przybysze z obcych stron nie chcieli
si
ę
tu zatrzymywa
ć
, bo sen tutaj był prawie wykluczony. A
ż
nadto
przypominało to sceneri
ę
Salvatora Rosi, gro
ź
ny drzeworyt z opowie
ś
ci
niesamowitej.
A jednak to wszystko nie było jeszcze tak przera
ż
aj
ą
ce jak przekl
ę
te
wrzosowisko. Przekonałem si
ę
o tym w tym momencie, kiedy znalazłem
si
ę
w gł
ę
bi rozległej doliny:
ż
adne inne okre
ś
lenie nie pasowałoby do
tego miejsca, tak jak
ż
adne inne miejsce nie pasowałoby do tego
okre
ś
lenia. Mogło si
ę
wydawa
ć
,
ż
e poeta stworzył ow
ą
fraz
ę
ujrzawszy
ten wła
ś
nie region. Rozejrzawszy si
ę
dokoła pomy
ś
lałem,
ż
e wszystko
chyba tutaj strawił ogie
ń
; ale dlaczego nic nowego nie wyrosło na
owych pi
ę
ciu akrach szarego pustkowia rozci
ą
gaj
ą
cego si
ę
pod gołym
niebem, które po
ś
ród tych lasów i pól wygl
ą
dało jak spalone jakim
ś
kwasem? Si
ę
gało ono daleko na północ wzdłu
ż
dawnej drogi, ale
wdzierało si
ę
te
ż
i na drug
ą
jej stron
ę
. Ogarn
ę
ła mnie dziwna niech
ęć
na sam
ą
my
ś
l,
ż
e mam tam pój
ść
, ale przecie
ż
musiałem, bo tego
wymagała moja misja. Na całej tej rozległej przestrzeni nie było
ż
adnej ro
ś
linno
ś
ci, jedynie miałki szary pył czy popiół, którego
chyba jeszcze nigdy nie tkn
ą
ł wiatr. Pobliskie drzewa były schorzałe
i karłowate, a wiele uschłych pni sterczało w gór
ę
albo le
ż
ało
murszej
ą
c na brzegu tego pustkowia. Kiedy przechodziłem obok nich w
po
ś
piechu, zauwa
ż
yłem po prawej stronie rumowisko cegieł i kamieni,
pozostało
ść
po starym kominie i piwnicy, a tak
ż
e ziej
ą
c
ą
czerni
ą
otchła
ń
porzuconej studni, z której unosiły si
ę
st
ę
chłe opary,
tworz
ą
c w promieniach sło
ń
ca najdziwniejsze kształty. Nawet długie,
mroczne lesiste urwisko wznosz
ą
ce si
ę
za tym pustkowiem wydawało si
ę
przez kontrast bardzo przyjemne; przestały mnie ju
ż
teraz zdumiewa
ć
boja
ź
liwe szepty mieszka
ń
ców Arkham. W pobli
ż
u nie było
ż
adnego
domostwa ani nawet ruin; i dawnymi czasy to miejsce chyba te
ż
musiało
by
ć
bezludne i odosobnione. O zmierzchu, dr
żą
c przed powtórnym
przemierzaniem tego złowieszczego miejsca, wróciłem do miasta ju
ż
okr
ęż
n
ą
drog
ą
, skr
ę
caj
ą
c
ą
na południe. Marzyłem skrycie, aby na
niebie pojawiły si
ę
chmury, gdy
ż
dziwny l
ę
k wdarł si
ę
do mej duszy z
powodu rozci
ą
gaj
ą
cej si
ę
nade mn
ą
gł
ę
bokiej” pró
ż
ni nieba.
Wieczorem pytałem ró
ż
nych starych ludzi w Arkham o przekl
ę
te
wrzosowisko, a tak
ż
e, co znaczy okre
ś
lenie „dziwne dni”, które tak
wielu spo
ś
ród nich niejasno wymieniało. Nie otrzymałem jednak jasnej
odpowiedzi poza tym,
ż
e tajemnica wcale nie jest tak dawna, Jak sobie
wyobra
ż
ałem. Nie wi
ą
zało si
ę
to z Jaka
ś
star
ą
legend
ą
, ale z czym
ś
,
co miało miejsce jeszcze za
ż
ycia tych, z którymi rozmawiałem.
Zdarzyło si
ę
to w latach osiemdziesi
ą
tych, kiedy to pewna rodzina
znikn
ę
ła czy te
ż
została zamordowana. Ludzie, z którymi rozmawiałem,
nie byli co do tego zgodni, a poniewa
ż
wszyscy mi doradzali, abym nie
zwracał uwagi na szalone opowie
ś
ci starego Ammiego Pierce’a,
odnalazłem go nazajutrz rano, dowiedziawszy si
ę
,
ż
e mieszka samotnie
w wiekowej, rozpadaj
ą
cej si
ę
chacie, na skraju le
ś
nej g
ę
stwiny. Była
to bardzo stara chata, z której zaczynała si
ę
ju
ż
dobywa
ć
wo
ń
rozkładu, tak charakterystyczna dla zaniedbanych domów. Tylko
natarczywym pukaniem mogłem wyci
ą
gn
ąć
z łó
ż
ka tego starca, a kiedy
doczłapał si
ę
zal
ę
kniony do drz wi, najwyra
ź
niej nie był ucieszony
moj
ą
wizyt
ą
. Nie był tak słaby, jak my
ś
lałem, ale oczy dziwnie mu si
ę
zapadły, a niedbały ubiór i biała broda nadawały mu wygl
ą
d człowieka
steranego
ż
yciem i pos
ę
pnego.
Nie wiedziałem, w jaki sposób najlepiej byłoby go nakłoni
ć
do
rozmowy, stworzyłem wi
ę
c pozory interesu; zwierzyłem mu si
ę
z mojej
inspekcji terenu i zadałem mu kilka mało znacz
ą
cych pyta
ń
odno
ś
nie
okolicy. Miał
ż
ywszy umysł i był o wiele bardziej Inteligentny, ni
ż
przypuszczałem, a nim si
ę
spostrzegłem, poj
ą
ł równie du
ż
o, jak ka
ż
dy
człowiek, z którym zdarzyło mi si
ę
rozmawia
ć
w Arkham. Był całkiem
inny ni
ż
ci wszyscy wie
ś
niacy, jakich poznałem na wydzielonych
obszarach, przeznaczonych pod zbiornik wodny. Nie protestował z
powodu zniszczenia wielu mil starych lasów i farm, cho
ć
zapewne
protestowałby, gdyby jego dom znajdował si
ę
na terenie przyszłego
jeziora. Zna
ć
po nim tylko było,
ż
e doznał ulgi; ulgi z powodu losu,
Jaki miał spotka
ć
prastare mroczne doliny, po których w
ę
drował przez
całe
ż
ycie. Wolał,
ż
eby zalała je woda —
ż
eby była zalała je zaraz po
tych dziwnych dniach. Jego ochrypły głos przycichł, pochylił si
ę
cały
do przodu, a palcem prawej r
ę
ki z dr
ż
eniem zacz
ą
ł wskazywa
ć
kierunek,
co robiło na jego rozmówcy wstrz
ą
saj
ą
ce wra
ż
enie.
Wtedy wła
ś
nie usłyszałem t
ę
opowie
ść
, a kiedy snuł j
ą
ochrypłym, to
znów
ś
ciszonym do szeptu głosem, coraz to wstrz
ą
sał mn
ą
dreszcz, cho
ć
był to dzie
ń
w pełni lata. Cz
ę
sto musiałem go przywoływa
ć
z tej
chaotycznej pl
ą
taniny, dobiera
ć
naukowe zwroty, które zachował
jeszcze w osłabionej ju
ż
, papuziej pami
ę
ci z zasłyszanej rozmowy
profesorów, wypełnia
ć
luki, w których przerywała si
ę
ci
ą
gło
ść
i
zatracał si
ę
sens logiczny. Kiedy sko
ń
czył, przestałem si
ę
dziwi
ć
,
ż
e
jego umysł uległ zachwianiu albo
ż
e ludzie z Arkham nie chc
ą
wiele
mówi
ć
o przekl
ę
tym wrzosowisku. Jeszcze przed zachodem sło
ń
ca
po
ś
pieszyłem do hotelu,
ż
eby nie widzie
ć
rozbłyskuj
ą
cych nade mn
ą
gwiazd na pustym niebie: nast
ę
pnego dnia wróciłem do Bostonu, aby
zło
ż
y
ć
rezygnacj
ę
z mojej posady. Nie mogłem ju
ż
powróci
ć
do tego
mrocznego chaosu starego lasu i wzgórz ani spojrze
ć
raz jeszcze na
spopielałe przekl
ę
te wrzosowisko, gdzie czarna studnia obok rumowiska
cegieł i kamieni zieje otchłani
ą
. Wkrótce powstanie tam zbiornik
wodny i wszystkie stare tajemnice zostan
ą
ukryte na zawsze w jego
gł
ę
binie. Ale nie s
ą
dz
ę
, abym kiedykolwiek jeszcze miał ochot
ę
odwiedzi
ć
to miejsce noc
ą
, a ju
ż
na pewno nie wtedy, gdy niebo b
ę
dzie
usiane złowieszczymi gwiazdami, i za nic w
ś
wiecie nie napiłbym si
ę
wody w Arkham.
Wszystko zacz
ę
ło si
ę
, jak powiedział stary Ammi, od meteorytu.
Dawniej, od czasu jak s
ą
dzono czarownice, nie opowiadano tu
ż
adnych
niesamowitych legend, ale nawet wtedy owe lasy nie budziły takiego
l
ę
ku, jak male
ń
ka wysepka w Miskatonic, gdzie diabeł miał swój dwór
koło dziwnego kamiennego ołtarza pami
ę
taj
ą
cego dni jeszcze sprzed
czasów Indian. Nie było tu lasów, w których straszyło, a ich
fantastyczny mrok nie przera
ż
ał nikogo, a
ż
do owych dziwnych dni,
kiedy to w południe pojawiła si
ę
na niebie biała chmura, rozległa si
ę
seria grzmotów, a z doliny, w gł
ę
bi lasu, uniósł si
ę
kł
ą
b dymu.
Jeszcze przed nastaniem nocy całe Arkham usłyszało o wielkiej skale,
która spadła z nieba i wbiła si
ę
w ziemi
ę
przy studni Nahuma
Gardnera. Dom jego poło
ż
ony był w miejscu, które miało si
ę
sta
ć
przekl
ę
tym wrzosowiskiem — schludny, biały dom Nahuma Gardnera po
ś
ród
urodzajnych ogrodów i sadów.
Nahum wybrał si
ę
do miasta, by opowiedzie
ć
ludziom o tym kamieniu, a
po drodze wst
ą
pił te
ż
do Ammiego Pierce’a. Ammi miał wtedy
czterdzie
ś
ci lat i wszystkie te niezwykłe zdarzenia mocno mu si
ę
wyryły w pami
ę
ci. Nast
ę
pnego dnia rano udał si
ę
z
ż
on
ą
i trzema
profesorami z Uniwersytetu w Miskatonic, aby obejrze
ć
tego
„nieziemskiego przybysza” z nieznanych gwiezdnych przestworzy, i
wszyscy si
ę
zdziwili, dlaczego Nahum mówił wczoraj,
ż
e jest tak
ogromny. Skurczył si
ę
, wyja
ś
nił Nahum, wskazuj
ą
c na wielki br
ą
zowy
kopiec stercz
ą
cy nad rozwalon
ą
ziemi
ą
i spalon
ą
traw
ą
, tu
ż
przy
starej studni z
ż
urawiem na frontowym podwórku Nahuma; m
ą
drzy
profesorowie orzekli jednak,
ż
e kamienie si
ę
nie kurcz
ą
. Bez przerwy
wydobywał si
ę
z niego
ż
ar, a Nahum dodał,
ż
e w nocy bił z niego
blask. Profesorowie stukn
ę
li w kamie
ń
geologicznym młotkiem i okazało
si
ę
,
ż
e jest zdumiewaj
ą
co mi
ę
kki, tak jakby był z plastyku. Wydr
ąż
yli
raczej ni
ż
odłupali kawałek tego okazu, aby zabra
ć
do college’u dla
celów badawczych. Wło
ż
yli go do starego wiadra po
ż
yczonego od Nahuma,
bo nawet ten mały kawałeczek wci
ąż
był gor
ą
cy. W powrotnej drodze
zatrzymali si
ę
na krótki odpoczynek u Ammiego i byli niepomiernie
zdziwieni, gdy pani Pierce doniosła im,
ż
e odłamek kamienia coraz
bardziej si
ę
zmniejsza i wypala dno wiaderka. Rzeczywi
ś
cie nie był
du
ż
y, ale uznali,
ż
e musieli wzi
ąć
mniejszy, ni
ż
im si
ę
wydawało.
Nast
ę
pnego dnia — a działo si
ę
to w czerwcu roku 1882 — profesorowie
wybrali si
ę
ponownie do Nahuma wielce zafascynowani. Po drodze znowu
wst
ą
pili do Ammiego i opowiedzieli mu o dziwnym zachowaniu tego okazu
i o tym,
ż
e znikn
ą
ł bez
ś
ladu, gdy wło
ż
yli go do szklanej probówki.
Probówka te
ż
zreszt
ą
znikn
ę
ła i uczeni napomkn
ę
li co
ś
o dziwnym
pokrewie
ń
stwie tego kamienia z krzemem. Zachowywał si
ę
wprost
niewiarygodnie w ich dobrze wyposa
ż
onym laboratorium; podgrzewany
w
ę
glem drzewnym nie wykazywał
ż
adnej reakcji ani nie wydzielał gazów,
dawał reakcj
ę
ujemn
ą
z boraksem, nie ulatniał si
ę
w
ż
adnej mo
ż
liwej
do osi
ą
gni
ę
cia temperaturze, nawet w tlenkowodorowej dmuchawce. Na
kowadełku okazał si
ę
wysoce elastyczny, a w ciemno
ś
ci wyra
ź
nie
ś
wiecił. Nie było sposobu, aby go ochłodzi
ć
, co wprowadziło cały
college w stan wielkiego zdumienia; natomiast przy podgrzewaniu pod
spektroskopem roztaczał błyszcz
ą
ce kr
ę
gi o barwach zupełnie
niespotykanych w normalnym spektrum. Wywołało to zapieraj
ą
ce dech
dyskusje o nowych elementach, dziwacznych optycznych wła
ś
ciwo
ś
ciach i
wielu innych cechach, o których zaskoczeni ludzie nauki maj
ą
zwyczaj
rozprawia
ć
, kiedy si
ę
zetkn
ą
z nieznanym.
Cho
ć
wci
ąż
był gor
ą
cy, postanowili go jednak wypróbowa
ć
w tyglu za
pomoc
ą
ró
ż
nych składników. Woda nie działała. Kwas solny te
ż
nie
działał. Kwas azotowy i nawet woda królewska tylko rozpryskiwały si
ę
z sykiem w zetkni
ę
ciu z t
ą
roz
ż
arzon
ą
, odporn
ą
na wszystko mas
ą
. Ammi
miał trudno
ś
ci z przypomnieniem sobie kolejnych składników, ale
rozpoznawał wszystkie, w miar
ę
jak je wymieniałem w odpowiedniej
kolejno
ś
ci. Był wi
ę
c amoniak i soda kaustyczna, alkohol i eter,
przyprawiaj
ą
cy o mdło
ś
ci siarczek w
ę
gla i dziesi
ą
tki innych
składników; mimo
ż
e w miar
ę
upływu czasu odłamek kamienia coraz
bardziej tracił na wadze, a jego
ż
ar zdawał si
ę
jakby troch
ę
wygasa
ć
,
wci
ąż
nie wida
ć
było, aby którykolwiek ze stosowanych składników
zadziałał cho
ć
by w najmniejszym stopniu. Był to bez w
ą
tpienia metal.
Miał cechy magnetyczne, to te
ż
nie budziło w
ą
tpliwo
ś
ci; a po
zanurzeniu w ró
ż
nych roztworach kwasu pojawiły si
ę
jakby ledwie
widoczne
ś
lady figury Windmanstatten, spotykane na
ż
elazie
meteorytów. Kiedy stwierdzono ju
ż
znaczne ochłodzenie, dokonano próby
w szkle; t
ę
resztk
ę
, jaka pozostała z całego kawałka w toku
przeprowadzanych do
ś
wiadcze
ń
, umieszczono w szklanej probówce. Rano,
nast
ę
pnego dnia, okazało si
ę
,
ż
e wszystko, wraz z probówk
ą
, znikn
ę
ło
bez
ś
ladu, pozostała tylko zw
ę
glona plama na drewnianej półce w
miejscu, gdzie stała probówka.
Opowiedzieli to Ammiemu profesorowie, kiedy zatrzymali si
ę
przed jego
drzwiami, i raz jeszcze wybrali si
ę
razem,
ż
eby obejrze
ć
dokładniej
tego kamiennego wysła
ń
ca z gwiazd. Tym razem
ż
ona Ammiego nie poszła
z nimi. Meteoryt zmniejszył si
ę
bardzo wyra
ź
nie, tak
ż
e nawet trze
ź
wo
my
ś
l
ą
cy profesorowie nie mogli podda
ć
w w
ą
tpliwo
ść
tej oczywistej
prawdy. Wokół skurczonej br
ą
zowej bryły koło studni widniało teraz
puste miejsce, pozostała tylko wkl
ę
sła ziemia; poprzedniego dnia
bryła miała w przekroju dobre siedem stóp, teraz zaledwie pi
ęć
. Wci
ąż
była gor
ą
ca, a uczeni obserwowali jej powierzchni
ę
z ogromnym
zaciekawieniem, staraj
ą
c si
ę
oddzieli
ć
jednocze
ś
nie młotkiem i dłutem
drugi, troch
ę
wi
ę
kszy kawałek. Tym razem zatopili dłuto gł
ę
biej, a
wtedy przekonali si
ę
,
ż
e j
ą
dro tej bryły nie jest jednolite.
Odsłonili co
ś
, co zdawało si
ę
by
ć
boczn
ą
ś
cian
ą
du
ż
ej kuli osadzonej
wewn
ą
trz masy. Jej kolor, przypominaj
ą
cy kr
ę
gi w dziwnym spektrum
meteorytu, był prawie nie do opisania; i tylko przez analogi
ę
nazwali
to kolorem. Zbudowana była z l
ś
ni
ą
cej materii, a przy dotyku okazała
si
ę
krucha i pusta w
ś
rodku. Jeden z profesorów mocniej uderzył
młotkiem, a wtedy rozległo si
ę
jakby nerwowe, krótkie sykni
ę
cie. Nic
si
ę
z jej wn
ę
trza nie wydobyło, ale po rozłupaniu znikn
ę
ła bez
ś
ladu.
Pozostało po niej jedynie puste okr
ą
głe wgł
ę
bienie o
ś
rednicy około
trzech cali i wszyscy mieli nadziej
ę
,
ż
e odkryj
ą
teraz nast
ę
pne kule,
skoro ta znikn
ę
ła.
Przypuszczenie okazało si
ę
mylne; zacz
ę
li wierci
ć
w bryle w
poszukiwaniu nast
ę
pnych, ale bezowocnie, wobec tego odjechali z
nast
ę
pnym kawałkiem, który w laboratorium okazał si
ę
równie
zagadkowy, jak poprzedni. Miał tak
ż
e konsystencj
ę
plastyku, był
gor
ą
cy, wykazywał cechy magnetyczne, lekko pol
ś
niewał, w mocnych
kwasach odrobin
ę
si
ę
ochładzał, posiadał zupełnie nieznane widmo
spektrum, pod wpływem powietrza zmniejszał si
ę
, działał na zwi
ą
zki
krzemu niszcz
ą
co, ale i one te
ż
niszcz
ą
co na
ń
działały, a mimo to nie
sposób było zidentyfikowa
ć
ż
adnych bli
ż
ej okre
ś
lonych cech; po
zako
ń
czeniu wszelkich bada
ń
naukowcy musieli zgodnie stwierdzi
ć
,
ż
e
nie s
ą
w stanie go nigdzie zaklasyfikowa
ć
. Nie przynale
ż
ał do ziemi,
był fragmentem czego
ś
z zewn
ą
trz; miał cechy pozaziemskie i podlegał
jakim
ś
obcym prawom. Tej nocy szalała burza, a gdy nazajutrz
profesorowie wybrali si
ę
do Nahuma, spotkało ich gorzkie
rozczarowanie. Kamie
ń
, przy swoich wła
ś
ciwo
ś
ciach magnetycznych,
musiał mie
ć
jeszcze szczególne wła
ś
ciwo
ś
ci elektryczne, poniewa
ż
, jak
si
ę
wyraził Nahum, „przyci
ą
gał pioruny” ze szczególn
ą
cz
ę
stotliwo
ś
ci
ą
. Farmer widział,
ż
e a
ż
sze
ść
razy w ci
ą
gu godziny
pioruny uderzały w rozkopan
ą
ziemi
ę
na frontowym podwórku, a kiedy
burza min
ę
ła, pozostał tylko nierówny dół przy starej studni, do
połowy zasypany ziemi
ą
. Kopanie okazało si
ę
bezowocne, naukowcy
stwierdzili,
ż
e kamie
ń
znikn
ą
ł bez
ś
ladu. Był to prawdziwy zawód; nie
pozostało im nic innego, jak wróci
ć
do laboratorium i jeszcze raz
podda
ć
badaniom znikaj
ą
cy fragment zamkni
ę
ty starannie w ołowianej
kapsułce. Istniał on jeszcze przez tydzie
ń
, ale nie zdołano dokona
ć
ż
adnego cennego odkrycia. Po jego znikni
ę
ciu nie pozostał nawet osad,
w zwi
ą
zku z czym u profesorów zbudziła si
ę
w
ą
tpliwo
ść
, czy
rzeczywi
ś
cie widzieli na własne oczy ten tajemniczy fragment
nieogarnionych przestworzy, tego samotnego, pozaziemskiego zesła
ń
ca z
wszech
ś
wiata i innych sfer materii, siły, istnienia.
Wszystkie gazety w mie
ś
cie Arkham nadały oczywi
ś
cie rozgłos temu.
wydarzeniu za por
ę
czeniem kolegiaty uniwersyteckiej i wysłały swoich
reporterów celem przeprowadzenia wywiadu z Nahumem i jego rodzin
ą
.
Dziennik z Bostonu tak
ż
e wysłał swojego pracownika i Nahum wkrótce
stał si
ę
prawie
ż
e miejscow
ą
sław
ą
. Był szczupłym, jowialnym
m
ęż
czyzn
ą
lat około pi
ęć
dziesi
ę
ciu, miał
ż
on
ę
i trzech synów oraz
dobrze zagospodarowan
ą
farm
ę
w dolinie. Nahum i Ammi cz
ę
sto
odwiedzali si
ę
nawzajem, tak samo ich
ż
ony; Ammi po latach nie mógł
si
ę
nachwali
ć
Nahuma. Był nawet dumny,
ż
e tyle uwagi po
ś
wi
ę
cano
farmie przyjaciela, i on równie
ż
w ci
ą
gu kilku nast
ę
pnych tygodni
cz
ę
sto mówił o meteorycie. Lipiec i sierpie
ń
tego roku były upalne,
Nahum ci
ęż
ko pracował przy zbiorze siana na dziesi
ę
cioakrowej ł
ą
ce
nad Chapman’s Brook; jego turkoc
ą
cy wóz
ż
łobił gł
ę
bokie koleiny na
cienistych dró
ż
kach. Praca ta m
ę
czyła go jako
ś
bardziej ni
ż
zwykle,
czuł
ż
e wiek zaczyna na nim wyciska
ć
swoje pi
ę
tno.
Potem nadeszła pora owoców i
ż
niw. Gruszki i jabłka dojrzewały powoli
i Nahum twierdził,
ż
e jego sady rodz
ą
w tym roku o wiele obficiej ni
ż
we wszystkich minionych latach. Owoce były wprost fenomenalnych
rozmiarów i o niezwykłym połysku, a obrodziły w takich ilo
ś
ciach,
ż
e
trzeba było zamówi
ć
dodatkowe kosze, aby si
ę
mogły pomie
ś
ci
ć
. Ale w
miar
ę
jak dojrzewały, przyszło rozczarowanie, bo cho
ć
były dorodne i
wspaniale soczyste, zupełnie nie nadawały si
ę
do jedzenia. Wkradła
si
ę
w nie jaka
ś
ohydna gorycz, a po nadgryzieniu najmniejszego
kawałka długo nie mo
ż
na si
ę
było pozby
ć
nieprzyjemnego smaku. To samo
stało si
ę
z melonami i pomidorami i Nahum ze smutkiem stwierdził,
ż
e
cały zbiór jest zmarnowany. Szybko powi
ą
zał wszystkie te wydarzenia i
doszedł do wniosku,
ż
e meteoryt zatruł mu ziemi
ę
, tote
ż
dzi
ę
kował
Niebiosom,
ż
e reszt
ę
zbiorów miał na wzgórzu obok drogi.
Zima nastała wcze
ś
nie i była bardzo mro
ź
na. Ammi rzadziej teraz
widywał Nahuma i zauwa
ż
ył,
ż
e sprawia on wra
ż
enie bardzo zm
ę
czonego.
Tak samo wygl
ą
dała cała rodzina Nahuma, wszyscy stali si
ę
dziwnie
milcz
ą
cy; nie chodzili ju
ż
systematycznie do ko
ś
cioła, o wiele
rzadziej uczestniczyli w towarzyskich imprezach wsi. Trudno było
znale
źć
przyczyn
ę
ich rezerwy i melancholii, zwierzali si
ę
jednak,
ż
e
s
ą
osłabieni i odczuwaj
ą
jaki
ś
dziwny l
ę
k. Sam Nahum dawał temu
konkretne
ś
wiadectwo mówi
ą
c,
ż
e zaniepokojony jest pewnymi
ś
ladami na
ś
niegu. Były to, jak zwykle zim
ą
,
ś
lady rudych wiewiórek, białych
królików i lisów, ale bł
ą
dz
ą
cy gdzie
ś
my
ś
lami farmer twierdził,
ż
e
to, co widział, nie odpowiada prawom natury i jej ustalonemu
porz
ą
dkowi. Nie potrafił tego dokładnie okre
ś
li
ć
, ale odnosił
wra
ż
enie,
ż
e ani pod wzgl
ę
dem anatomicznym, ani zachowania nie
przypominaj
ą
wiewiórek, królików czy lisów. Ammi słuchał tego bez
wi
ę
kszego zainteresowania, dopóki której
ś
nocy, wracaj
ą
c z Clark’s
Corner, nie musiał przeje
ż
d
ż
a
ć
saniami koło domu Nahuma. Na niebie
ś
wiecił ksi
ęż
yc, a
ż
nagle przez drog
ę
przemkn
ą
ł królik tak długimi
susami,
ż
e zaskoczyło to zarówno Ammiego, jak i jego konia, który
rzucił si
ę
do ucieczki i Ammi z trudem go powstrzymał, mocno
ś
ci
ą
gaj
ą
c lejce. Od tej pory Ammi powa
ż
niej zacz
ą
ł traktowa
ć
opowie
ś
ci Nahuma i tylko wci
ąż
jeszcze zastanawiał si
ę
, dlaczego psy
Nahuma s
ą
tak przera
ż
one i tak dr
żą
ka
ż
dego ranka. Okazało si
ę
,
ż
e
prawie straciły umiej
ę
tno
ść
szczekania.
W lutym chłopcy McGregora z Nteadow Hill wybrali si
ę
na polowanie na
ś
wistaki i w pobli
ż
u domu Gardnera zabili niezwykły okaz
ś
wistaka.
Był dziwnie nieproporcjonalny, a głowa miała kształt i wyraz zupełnie
niespotykany w
ś
ród tych zwierz
ą
t. Chłopcy tak si
ę
przestraszyli,
ż
e
natychmiast wyrzucili swoj
ą
zdobycz, tak wi
ę
c tylko ich
nieprawdopodobne opowie
ś
ci dotarły do ludzi we wsi. Za
ś
fakt,
ż
e
konie staj
ą
d
ę
ba koło domu Nahuma, stał si
ę
ju
ż
powszechnie znany i
szybko zacz
ę
to szepta
ć
na ten temat ró
ż
ne opowie
ś
ci.
Ludzie z uporem twierdzili,
ż
e
ś
nieg wokół domu Nahuma topnieje
szybciej ni
ż
gdzie indziej, a na pocz
ą
tku marca odbyła si
ę
pełna
grozy rozmowa w sklepie Pottera w Clark’s Corner. Stephen Rice
przeje
ż
d
ż
aj
ą
c rano koło domu Gardnera zauwa
ż
ył,
ż
e w błotnistej ziemi
koło lasu po drugiej stronie drogi ro
ś
nie dzika kapusta. Jeszcze
nigdy nie widziano kapusty takich rozmiarów, a jej koloru nie
oddałyby
ż
adne słowa. Kształt miała wprost niesamowity, a ko
ń
a
ż
parskał od niebywałego smrodu, jakiego jeszcze nie wydawała
ż
adna
kapusta. Tego popołudnia par
ę
osób przyjechało,
ż
eby obejrze
ć
nienormalnie wyro
ś
ni
ę
t
ą
kapust
ę
i wszyscy zgodnie orzekli,
ż
e tego
rodzaju warzywa nie mogłyby urosn
ąć
w zdrowym
ś
wiecie. Zacz
ę
to mówi
ć
te
ż
o nieudanych owocach z ubiegłej jesieni i przekazywano z ust do
ust wie
ś
ci,
ż
e ziemia Nahuma jest zatruta. Przyczyn
ą
, oczywi
ś
cie, był
meteoryt; a pami
ę
taj
ą
c, jak dziwny wydał si
ę
uczonym z college’u,
kilku farmerów powiadomiło ich o obecnym wydarzeniu.
Pewnego wi
ę
c dnia uczeni odwiedzili Nahuma; nie byli zwolennikami
ludowych baja
ń
i folkloru, a w swoim orzeczeniu wykazali raczej
ostro
ż
no
ść
. Kapusta wydała im si
ę
rzeczywi
ś
cie dziwna, ale dzika
kapusta jest prawie zawsze dziwna, je
ś
li chodzi o kształt i kolor.
Bardzo mo
ż
liwe, ze jakie
ś
mineralne składniki z meteorytu przedostały
si
ę
do ziemi, ale wkrótce wypłucz
ą
je deszcze. A je
ś
li chodzi o
ś
lady
na
ś
niegu i przestraszone konie — to po prostu wiejska gadanina,
któr
ą
taki fenomen jak aerolit musiał rozbudzi
ć
. Trudno, aby powa
ż
ni
ludzie mieli si
ę
zajmowa
ć
plotkami, bo przecie
ż
wie
ś
niacy s
ą
przes
ą
dni, mówi
ą
i wierz
ą
we wszystko, i tak przez cały okres tych
dziwnych dni profesorowie trzymali si
ę
z daleka, okazuj
ą
c
lekcewa
ż
enie. Tylko jeden spo
ś
ród nich, który otrzymał dwie fiolki
ziemi do analizy na zlecenie funkcjonariusza policji w jakie
ś
półtora
roku pó
ź
niej, przypomniał sobie,
ż
e dziwny kolor kapusty był bardzo
podobny do anomalnych błyszcz
ą
cych kr
ę
gów widzianych pod
spektroskopem w college’u i do kruchej kuli znajduj
ą
cej si
ę
wewn
ą
trz
meteorytu. W tym przypadku analiza próbek wykazała te same dziwne
kr
ę
gi, które jednak wkrótce zanikły.
Rosn
ą
ce wokół domu Nahuma drzewa wypu
ś
ciły p
ą
ki przedwcze
ś
nie, a noc
ą
kołysały si
ę
złowieszczo na wietrze. Młodszy syn Nahuma,
pi
ę
tnastoletni Thaddeus, twierdził,
ż
e tak samo si
ę
kołysz
ą
, kiedy
wcale nie wieje wiatr; ale nawet plotkarze nie mogli temu da
ć
wiary.
Jedno tylko nie budziło w
ą
tpliwo
ś
ci,
ż
e w powietrzu był niepokój. W
całej rodzinie Gardnera rozwin
ą
ł si
ę
nawyk ci
ą
głego nasłuchiwania,
cho
ć
nie potrafiliby okre
ś
li
ć
, czego nasłuchuj
ą
. W rzeczywisto
ś
ci to
nasłuchiwanie było efektem chwilowego zatarcia
ś
wiadomo
ś
ci. Niestety,
takie momenty narastały z tygodnia na tydzie
ń
, a
ż
zacz
ę
to powszechnie
mówi
ć
,
ż
e „co
ś
jest nie w porz
ą
dku z rodzin
ą
Nahuma”. Kiedy zakwitła
wczesna skalnica, jej barwy te
ż
były dziwne; mo
ż
e niezupełnie takie
same jak u dzikiej kapusty, ale podobne i raczej nikomu nie znane.
Nahum zaniósł kilka kwiatków redaktorowi „Gazette”, ale ten dostojnik
napisał tylko
ż
artobliwy artykuł, w którym tajemnicze strachy
wie
ś
niaków zostały w grzeczny sposób o
ś
mieszone. Nahum popełnił bł
ą
d
opowiedziawszy temu pozbawionemu wyobra
ź
ni mieszczuchowi, jak
zachowuj
ą
si
ę
w stosunku do skalnicy ogromne, niespotykanych
rozmiarów motyle.
W kwietniu ludzi we wsi ogarn
ę
ło jakie
ś
szale
ń
stwo i przestali
korzysta
ć
z drogi wiod
ą
cej obok domu Nahuma, tak
ż
e groziło jej
całkowite zapomnienie. Przyczyniła si
ę
do tego ro
ś
linno
ść
. Wszystkie
drzewa rozkwitły wcze
ś
nie w najprzeró
ż
niejszych kolorach, a na
kamienistym podwórku i przyległym pastwisku tak bujnie pu
ś
ciła si
ę
ro
ś
linno
ść
i w takiej rozmaito
ś
ci,
ż
e tylko botanik mógłby rozpozna
ć
,
czy jest to flora wła
ś
ciwa dla danego regionu. Jedynie trawa i
listowie drzew zachowały jeszcze zdrowy wygl
ą
d; poza tym wszystko
przybrało szale
ń
czy, prazmatyczny i schorzały wygl
ą
d, i to nadawało
jaki
ś
szczególny ton barwom zupełnie nieznanym na kuli ziemskiej.
Ładniczki stały si
ę
obiektem złowieszczej grozy, a ich krwiste
korzenie rosły zuchwale w swojej chromatycznej perwersji. Ammi i
Gardner uwa
ż
ali,
ż
e wi
ę
kszo
ść
spo
ś
ród tych barw jest w jaki
ś
sposób
podobna a
ż
do znudzenia i wszystkie przypominaj
ą
ow
ą
kruch
ą
kul
ę
wewn
ą
trz meteorytu. Nahum orał i zasiewał dziesi
ę
cioakrowe pole oraz
ziemi
ę
na wzgórzu, nic natomiast nie robił wokół domu. Zdawał sobie
spraw
ę
,
ż
e byłby to pró
ż
ny trud, i miał cich
ą
nadziej
ę
,
ż
e tak
dziwnie obfite plony z tego lata wyci
ą
gn
ą
z ziemi trucizn
ę
. Teraz był
ju
ż
przygotowany na wszystko i nawet przywykł do ci
ą
głego
nasłuchiwania, w nadziei,
ż
e wkrótce co
ś
blisko siebie usłyszy.
S
ą
siedzi wci
ąż
unikali jego domu, co tak
ż
e wywarło na nim swoje
pi
ę
tno, ale znacznie wi
ę
ksze na jego
ż
onie. Chłopcy byli w lepszej
sytuacji, bo chodzili codziennie do szkoły, ale kr
ążą
ce plotki ich
tak
ż
e napełniały l
ę
kiem. Najdotkliwiej odczuwał to Ihaddeus, chłopiec
o wyj
ą
tkowej wra
ż
liwo
ś
ci.
W maju pojawiły si
ę
jakie
ś
owady i cały teren wokół domu Nahuma
ogarn
ą
ł koszmar bzycz
ą
cych i pełzaj
ą
cych po nocach stworów. Wi
ę
kszo
ść
z nich miała niezwykłe kształty i ruchy, a ich nocne obyczaje
przeczyły wszystkim dotychczasowym do
ś
wiadczeniom. Cała rodzina
Gardnerów zacz
ę
ła czego
ś
po nocach wypatrywa
ć
, cho
ć
nikt nie potrafił
okre
ś
li
ć
, czego wypatruje. Wtedy wła
ś
nie poj
ę
li, ze Ihaddeus miał
racj
ę
mówi
ą
c o drzewach. Pani Gardner równie
ż
to zauwa
ż
yła patrz
ą
c
przez okno na ci
ęż
kie gał
ę
zie klonu na tle ksi
ęż
ycowego nieba.
Gał
ę
zie najwyra
ź
niej si
ę
kołysały, cho
ć
wcale nie było wiatru, to na
pewno z powodu podziemnych soków. Wszystko, co rosło teraz, było
dziwne. Nast
ę
pnego odkrycia dokonał kto
ś
spoza rodziny Nanuma. Oni
byli ju
ż
tak z tym zjawiskiem oswojeni,
ż
e przestali reagowa
ć
. Bardzo
to ich przygn
ę
biało, a czego sami nie dostrzegli, zostało dostrze
ż
one
przez boja
ź
liwego komiwoja
ż
era z Bostonu, który pewnej nocy
przeje
ż
d
ż
ał tamt
ę
dy nie
ś
wiadom kr
ążą
cych po wsi plotek. To, co
opowiedział w Arkham, zamieszczono
w krótkim artykule w „Gazette”; wtedy wła
ś
nie wszyscy, wraz z samym
Nahumem, ujrzeli to po raz pierwszy. Noc była ciemna, lampy u wozów
ś
wieciły słabo, ale wokoło farmy w dolinie, któr
ą
wszyscy rozpoznali
jako farm
ę
Nahuma, ciemno
ść
nie była tak g
ę
sta. Przy
ć
miony, a jednak
wyra
ź
ny blask zdawał si
ę
ogarnia
ć
ro
ś
linno
ść
, traw
ę
, li
ś
cie i kwiaty,
a w pewnym momencie jaka
ś
fosforyzuj
ą
ca zjawa zacz
ę
ła si
ę
przesuwa
ć
ukradkiem po podwórku, koło stodoły. Trawa, jak do tej pory, wydawała
si
ę
nietkni
ę
ta i krowy pasły si
ę
swobodnie na ł
ą
ce koło domu, ale pod
koniec maja mleko stało si
ę
niesmaczne. Nahum pop
ę
dził krowy na
wzgórze i wtedy mleko odzyskało smak. Wkrótce potem trawa i li
ś
cie
zmieniły si
ę
w sposób dostrzegalny dla oka. Poszarzały, zacz
ę
ły
wykazywa
ć
przedziwn
ą
krucho
ść
. Ammi był teraz jedyn
ą
osob
ą
, która
odwiedzała t
ę
farm
ę
, ale jego wizyty zdarzały si
ę
coraz rzadziej.
Kiedy sko
ń
czyły si
ę
lekcje w szkole, Gardnerowie zostali praktycznie
odci
ę
ci od
ś
wiata i tylko od czasu do czasu prosili Ammiego o
załatwienie im czego
ś
w mie
ś
cie. Stan ich zdrowia został dziwnie
zachwiany, tak pod wzgl
ę
dem fizycznym, jak i umysłowym, tote
ż
nikt
si
ę
nie zdziwił, kiedy rozniosła si
ę
wie
ść
,
ż
e pani Gardner
postradała zmysły. Stało si
ę
to w czerwcu, w rok po spadni
ę
ciu
meteorytu. Biedna kobieta zacz
ę
ła krzycze
ć
,
ż
e widzi co
ś
w powietrzu,
ale nie potrafiła okre
ś
li
ć
, co to jest. W jej majakach nie było ani
jednego rzeczownika, same czasowniki i zaimki. Wszystko si
ę
ruszało,
zmieniało i dr
ż
ało, a w uszach dzwoniło od jakich
ś
impulsów, które
nie były d
ź
wi
ę
kami. Co
ś
jej odebrano — została czego
ś
pozbawiona —
co
ś
j
ą
opasywało, a nie powinno — kto
ś
powinien to zdj
ąć
— noc ju
ż
nie była spokojna —
ś
ciany i okna gdzie
ś
si
ę
przesuwały. Nahum nie
oddał jej do zakładu dla psychicznie chorych, pozwalał jej kr
ąż
y
ć
po
domu, dopóki nie zacz
ę
ła zagra
ż
a
ć
otoczeniu. Nawet kiedy zmienił si
ę
wyraz jej twarzy, te
ż
na to nie zareagował. Ale chłopcy zacz
ę
li si
ę
jej ba
ć
, a kiedy Thaddeus omal nie zemdlał na widok grymasów, jakie
zacz
ę
ła do niego robi
ć
, Nahum zamkn
ą
ł
ż
on
ę
na poddaszu. W lipcu
przestała mówi
ć
i pełzała na czworakach, a pod koniec miesi
ą
ca Nahum
zauwa
ż
ył rzecz zupełnie niesamowit
ą
,
ż
e w mroku od jego
ż
ony emanuje
blask, tak jak od całej otaczaj
ą
cej go ro
ś
linno
ś
ci, co widział teraz
ju
ż
wyra
ź
nie.
Tu
ż
przed tym wydarzeniem rozległ si
ę
tupot koni. Co
ś
je rozbudziło w
nocy, wierzgały kopytami w boksach i r
ż
ały przera
ż
aj
ą
co. Nie było
sposobu, aby je uspokoi
ć
, a kiedy Nahum otworzył wrota stajni,
wyrwały si
ę
jak przestraszone daniele z lasu. Tydzie
ń
trwało, nim
natrafiono na ich
ś
lad, a gdy je odnaleziono, były zupełnie
bezu
ż
yteczne i nie do okiełznania. Jaka
ś
klapka zamkn
ę
ła si
ę
w ich
mózgu i wszystkie po kolei trzeba było zastrzeli
ć
dla ich własnego
dobra. Nahum na czas sianokosów po
ż
yczył konia od Ammiego, lecz ko
ń
za nic nie chciał si
ę
zbli
ż
y
ć
do stodoły. Rzucał si
ę
, opierał i r
ż
ał,
a
ż
w ko
ń
cu Nahum musiał wprowadzi
ć
go na podwórko, a m
ęż
czy
ź
ni sami
przyci
ą
gn
ę
li wóz w pobli
ż
e szopy, gdzie było najwygodniej wrzuca
ć
siano. A tymczasem wszystko, co rosło, szarzało i kruszyło si
ę
. Nawet
kwiaty o tak przedziwnych barwach teraz poszarzały, tak samo i owoce,
które jednocze
ś
nie pomarszczyły si
ę
i straciły smak. Kwiaty astrów i
złotych ro
ż
ek były tak
ż
e szare i zniekształcone, a ró
ż
e, cynie i
malwy rosn
ą
ce przed domem wygl
ą
dały tak okropnie,
ż
e najstarszy syn
Nahuma, Zenas,
ś
ci
ą
ł wszystkie bez wahania. Owe dziwnie zuchwałe
owady wygin
ę
ły ju
ż
do tej pory, a pszczoły opu
ś
ciły ule i przeniosły
si
ę
do lasu. We wrze
ś
niu cała ro
ś
linno
ść
przemieniła si
ę
w szary pył.
Nahum l
ę
kał si
ę
,
ż
e wszystkie drzewa uschn
ą
, nim trucizna zaniknie w
ziemi,
ż
ona miała teraz okresy, kiedy przera
ż
aj
ą
co krzyczała,
pozostali członkowie rodziny
ż
yli w stanie ci
ą
głego napi
ę
cia. Unikali
ludzi, chłopcy nie chodzili do szkoły, cho
ć
nauka ju
ż
si
ę
rozpocz
ę
ła.
To Amml podczas której
ś
ze swych coraz rzadszych wizyt u Nahuma
odkrył,
ż
e woda w studni jest niedobra. Była niesmaczna, cuchn
ą
ca i
słona, poradził wi
ę
c przyjacielowi, aby wykopał druga studni
ę
gdzie
ś
wy
ż
ej i
ż
eby stamt
ą
d czerpał wod
ę
do czasu, a
ż
ziemia na ni
ż
szym
terenie b
ę
dzie si
ę
nadawało do u
ż
ytku. Nahum Jednak zlekcewa
ż
ył t
ę
rad
ę
, zatracił ju
ż
wra
ż
liwo
ść
na wszystko, co dziwne i nieprzyjemne.
Nadal czerpał wraz z chłopcami ska
ż
on
ą
wod
ę
, wszyscy pili ja w ciszy
i machinalnie, podobnie jak spo
ż
ywali skromne, byle jak przyrz
ą
dzone
posiłki i podobnie jak wykonywali niewdzi
ę
czne, monotonne zaj
ę
cia
dzie
ń
po dniu w poczuciu ich bezsensowno
ś
ci. Wszystkich ogarn
ę
ła
jaka
ś
pełna ot
ę
pienia rezygnacja, tak jakby w
ę
drowali w innym
ś
wiecie
pomi
ę
dzy dwoma szpalerami bezimiennej stra
ż
y ku nieuchwytnemu, lecz
nieuniknionemu przeznaczeniu.
U Thaddeusa wyst
ą
pił obł
ę
d we wrze
ś
niu, kiedy wracał od studni.
Poszedł z wiaderkiem, a wrócił z pustymi r
ę
koma, wymachuj
ą
c nimi i
krzycz
ą
c, to znów chichocz
ą
c lub szepcz
ą
c o „ruszaj
ą
cych si
ę
kolorach
tam w studni”. Dwoje w rodzinie ogarn
ą
ł obł
ę
d, ale Nahum znosił to
dzielnie. Pozwolił chłopcu biega
ć
swobodnie przez tydzie
ń
, dopóki nie
zacz
ą
ł si
ę
potyka
ć
i rozbija
ć
, a wtedy zamkn
ą
ł go w izbie na poddaszu
naprzeciw matki. Ich krzyk spoza zamkni
ę
tych drzwi był przera
ż
aj
ą
cy,
zwłaszcza dla małego Merwina, któremu wydawało si
ę
,
ż
e rozmawiaj
ą
ze
sob
ą
jakim
ś
straszliwym j
ę
zykiem nie z tego
ś
wiata. U Merwina
rozwin
ę
ła si
ę
chorobliwa wyobra
ź
nia, a jego niepokoi jeszcze si
ę
spot
ę
gował po zamkni
ę
ciu brata, który był jego najbli
ż
szym kompanem.
Niemal w tym samym czasie zacz
ę
ły pada
ć
zwierz
ę
ta. Drób pokrył si
ę
szarymi piórami i wyzdychał, a mi
ę
so okazało si
ę
zupełnie suche i
cuchn
ą
ce.
Ś
winie porosły do niespotykanych rozmiarów, po czym nagle
zacz
ę
ły w nich zachodzi
ć
jakie
ś
zmiany, które trudno byłoby okre
ś
li
ć
.
Ich mi
ę
so tak samo okazało si
ę
niejadalne i Nahum był ju
ż
u kresu
sił. Wiejski weterynarz za nic by si
ę
nie zbli
ż
ył do tego miejsca, a
weterynarz z Arkham był najwyra
ź
niej zaskoczony.
Ś
winie równie
ż
przybrały barw
ę
popiołu i zacz
ę
ły si
ę
rozpada
ć
na kawałki jeszcze
przed zako
ń
czeniem
ż
ywota, a ich oczy i ryje uległy przedziwnym
zmianom. Było to zupełnie niewytłumaczalne, bo przecie
ż
nigdy im nie
podawano ska
ż
onego pokarmu. Z kolei zacz
ę
ło si
ę
ź
le dzia
ć
z krowami.
Ich skóra w niektórych miejscach, a nawet na całej powierzchni,
zacz
ę
ła si
ę
marszczy
ć
i kurczy
ć
, a nast
ę
pnie zapada
ć
, po czym
nast
ę
pował jej rozkład. W ostatnim stadium — a ko
ń
czyło si
ę
to
ś
mierci
ą
— sier
ść
krów popielała i kruszyła si
ę
podobnie Jak u
ś
wi
ń
.
Nie mogło by
ć
mowy o zatruciu, bo wszystkie te przypadki zdarzyły si
ę
w zamkni
ę
tej szczelnie oborze. Nie wchodziła te
ż
w gr
ę
choroba
wirusowa spowodowana uk
ą
szeniem, bo jaka
ż
ż
ywa istota na tej ziemi
mo
ż
e przenikn
ąć
przez
ś
cian
ę
? Musiała wi
ę
c to by
ć
po prostu choroba,
ale Jaka
ż
to choroba mogła wywoła
ć
a
ż
takie objawy, tego
niepodobie
ń
stwem było odgadn
ąć
. Do
ż
niw nie przetrwało ani jedno
zwierz
ę
, bydło i drób wygin
ę
ły, a psy uciekły. Której
ś
nocy wszystkie
psy, a było ich trzy, znikn
ę
ły i słuch o nich zagin
ą
ł. Pi
ęć
kotów
wyw
ę
drowało jeszcze wcze
ś
niej, ale ich nieobecno
ś
ci prawie nie
dostrze
ż
ono, bo i myszy wygin
ę
ły, tylko pani Gardner kwiliła jak małe
koci
ę
ta.
Dziewi
ę
tnastego pa
ź
dziernika Nahum ledwie si
ę
słaniaj
ą
c na nogach
przyszedł do Ammiego ze straszna wie
ś
ci
ą
. Thaddeus zmarł na poddaszu,
a stało si
ę
to w sposób zupełnie nieprawdopodobny. Nahum wykopał grób
na ogrodzonej ziemi za farm
ą
i tam pochował to, co znalazł. Nic nie
mogło si
ę
przedosta
ć
z zewn
ą
trz, bo małe okratowane okienka i
zamkni
ę
te drzwi były nietkni
ę
te; a stało si
ę
z nim to samo, co z
bydłem w oborze. Ammi i jego
ż
ona starali si
ę
jak tylko mogli
pocieszy
ć
złamanego człowieka, ale sami byli gł
ę
boko wstrz
ąś
ni
ę
ci.
Cał
ą
rodzin
ą
Gardnerów zawładn
ą
ł paniczny l
ę
k, wszystko, czego
dotykali, sama obecno
ść
cho
ć
by jednego spo
ś
ród nich w domu była jakby
tchnieniem owych bezimiennych i nie wysłowionych regionów. Ammi, mimo
wewn
ę
trznych oporów, poszedł jednak z Nahumem do jego domu i starał
si
ę
uspokoi
ć
spazmatycznie szlochaj
ą
cego małego Merwina. Zenasa nie
trzeba było uspokaja
ć
. Ostatnio nic nie robił, tylko patrzył gdzie
ś
w
dal i posłusznie wykonywał polecenia ojca. Jego los wydał si
ę
Ammiemu
szczególnie
ż
ałosny. Co pewien czas na krzyki Merwina rozlegał si
ę
jakby w odpowiedzi cichy j
ę
k z poddasza. Nahum wyznał zaskoczonemu
przyjacielowi,
ż
e jego
ż
ona coraz bardziej słabnie. Pod wieczór Ammi
postanowił wróci
ć
do domu, bo nawet uczucie przyja
ź
ni nie mogło go
zatrzyma
ć
w tym miejscu, gdzie cała ro
ś
linno
ść
zaczynała
fosforyzowa
ć
, a drzewa kołysa
ć
si
ę
mimo bezwietrznej nocy. Na
szcz
ęś
cie Ammi nie miał zbyt bujnej wyobra
ź
ni. Mimo to umysł jego
troch
ę
ucierpiał, gdyby jednak potrafił powi
ą
za
ć
i zgł
ę
bi
ć
te
wszystkie niesamowito
ś
ci, niew
ą
tpliwie postradałby zmysły ju
ż
na całe
ż
ycie. O zmierzchu pospieszył do domu, a krzyki obł
ą
kanej kobiety i
znerwicowanego dziecka przera
ź
liwie i nieustannie brzmiały mu w
uszach. W trzy dni pó
ź
niej wczesnym rankiem Nahum wpadł do kuchni
Ammiego i znowu, tym razem pod nieobecno
ść
gospodarza, j
ą
kaj
ą
c si
ę
opowiedział rozpaczliw
ą
histori
ę
, której pani Pierce wysłuchała z
l
ę
kiem
ś
ciskaj
ą
cym jej serce. Chodziło o Merwina. Znikn
ą
ł. Wyszedł
pó
ź
n
ą
noc
ą
z latark
ą
i wiadrem do wody i ju
ż
nie wrócił. Przez całe
dnie snuł si
ę
osowiały i prawie nie
ś
wiadom tego, co si
ę
wokół niego
dzieje. Na wszystko reagował krzykiem. Tej nocy rozległ si
ę
przera
ź
liwy krzyk na podwórku, ale nim ojciec dopadł drzwi, chłopca
ju
ż
nie było. Nahum nie dostrzegł nigdzie
ś
wiatła latarki ani te
ż
ś
ladu chłopca. Wtedy Nahum był przekonany,
ż
e latarka i wiadro
znikn
ę
ły, ale o
ś
wicie, powróciwszy z całonocnych poszukiwa
ń
po
pobliskich lasach i polach, natkn
ą
ł si
ę
na co
ś
dziwnego koło studni.
Le
ż
ała tam jaka
ś
zgnieciona i stopiona masa
ż
elaza, zapewne
pozostało
ść
po latarce, pod czas gdy zakrzywiony pał
ą
k i poskr
ę
cane
metalowe obr
ę
cze, lekko nadtopione, były zapewne pozostało
ś
ci
ą
po
wiadrze, i to wszystko. Nahum nie pojmował, co si
ę
stało, pani Pierce
miała pustk
ę
w głowie, a Ammi, który wła
ś
nie wrócił do domu i
usłyszał cał
ą
opowie
ść
, tak
ż
e nic z tego nie rozumiał. Merwin znikn
ą
ł
i nie było sensu mówi
ć
o tym okolicznym ludziom, bo wszyscy stronili
teraz od Gardnerów. Ludzi w Arkham nie nale
ż
ało o tym powiadamia
ć
, bo
wszystko wy
ś
miewali. Thad znikn
ą
ł, a teraz znów Merwin. Co
ś
pełzało i
pełzało, i tyko czekało, aby kto
ś
je dojrzał i usłyszał. Nahum
obawiał si
ę
,
ż
e i jego to spotka, prosił wi
ę
c Ammiego, aby
zaopiekował si
ę
jego
ż
on
ą
i Zenasem, gdyby go przetrwali. Jest to
zapewne kara, ale nie wiedział, za co go spotyka, bo przecie
ż
wydawało mu si
ę
,
ż
e zawsze starał si
ę
post
ę
powa
ć
zgodnie z wol
ą
Bo
żą
.
Ponad dwa tygodnie Ammi nie widział Nahuma, a
ż
w ko
ń
cu,
zaniepokojony, przemógł l
ę
k i wybrał si
ę
do Gardnerów. Z wielkiego
komina nie unosił si
ę
dym i przez moment Ammi spodziewał si
ę
najgorszego. Cała farma wygl
ą
dała szokuj
ą
co — trawa spopielała i
uschła, zwi
ę
dłe li
ś
cie le
ż
ały rozsypane po ziemi, kruche resztki
winoro
ś
li zwisały ze starych murów i szczytów, a wielkie nagie drzewa
wspinały si
ę
w listopadowe niebo z rozmy
ś
ln
ą
wrogo
ś
ci
ą
, która, jakby
si
ę
zdawało, brała si
ę
z pewnej drobnej zmiany w pochyleniu gał
ę
zi.
Jednak
ż
e Nahum mimo wszystko
ż
ył. Był słaby, le
ż
ał na łó
ż
ku w nisko
sklepionej kuchni, lecz w pełni
ś
wiadom wszystkiego, mógł jeszcze
nawet wydawa
ć
proste dyspozycje Zenasowi. W domu było wprost
lodowato; widz
ą
c,
ż
e Ammi a
ż
si
ę
wstrz
ą
sn
ą
ł z zimna, gospodarz
zawołał szybko na Zenasa, aby przyniósł wi
ę
cej drzewa. Doprawdy,
drzewo było tu potrzebne, bo przepastny piec
ś
wiecił pustk
ą
, nikt w
nim nie rozniecił ognia i tylko kł
ę
by sadzy fruwały, rozwiewane przez
wiatr hucz
ą
cy w kominie. Nahum spytał przyjaciela, czy zadowoli go ta
dodatkowa nar
ę
cz drzewa, i wtedy dopiero Ammi zauwa
ż
ył, co si
ę
stało.
W ko
ń
cu ten najmocniejszy pie
ń
te
ż
został złamany i nieszcz
ęś
liwy
farmer był ju
ż
nieczuły na wszystkie kolejne udr
ę
ki.
Ammi, zadaj
ą
c ostro
ż
ne pytania, nie dowiedział si
ę
jednak dokładnie,
kiedy znikn
ą
ł Zenas. — W studni...
ż
yje w studni... — tyle tylko był
w stanie powiedzie
ć
ot
ę
piały ojciec. Nagle Ammiemu przyszła na my
ś
l
obł
ą
kana
ż
ona gospodarza. — Nabby? Przecie
ż
jest tutaj i — padła
pełna zdumienia odpowied
ź
i Ammi zrozumiał,
ż
e sam musi j
ą
odnale
źć
.
Pozostawiwszy bezradnego, bełkoc
ą
cego człowieka na łó
ż
ku, zdj
ą
ł
klucze wisz
ą
ce na gwo
ź
dziu przy drzwiach i po skrzypi
ą
cych schodach
wszedł na poddasze. Panował tam cuchn
ą
cy zaduch, ale znik
ą
d nie
dochodziły
ż
adne odgłosy. Spo
ś
ród czterech drzwi tylko jedne były
zamkni
ę
te, zacz
ą
ł wi
ę
c dopasowywa
ć
po kolei wszystkie klucze wsuni
ę
te
na kółko. Trzeci wydał si
ę
wła
ś
ciwy i po paru nieudanych próbach
wreszcie otworzył niskie białe drzwi.
Wewn
ą
trz panował kompletny mrok, gdy
ż
okienko było małe i
zabezpieczone krat
ą
z
ż
erdzi; Ammi nic nie mógł dostrzec na podłodze
z szerokich desek. Zaduch był nie do zniesienia, a
ż
eby móc wej
ść
gł
ę
biej, Ammi musiał cofn
ąć
si
ę
na chwil
ę
do drugiej izby i odetchn
ąć
ś
wie
ż
ym powietrzem. Kiedy wszedł po raz drugi, zauwa
ż
ył co
ś
ciemnego
w k
ą
cie, a przyjrzawszy si
ę
dokładniej, krzykn
ą
ł. W tym momencie
chmura przesłoniła okno, a po chwili poczuł,
ż
e owion
ę
ły go jakie
ś
lepkie opary. Przed oczami wirowały mu najdziwniejsze kolory; gdyby
nie poraził go paniczny l
ę
k, skojarzyłby to z kul
ą
w meteorycie,
któr
ą
rozbił geologiczny młotek, i ze schorzałymi ro
ś
linami
wybujałymi wiosn
ą
. W obecnym jednak stanie potrafił tylko my
ś
le
ć
o
tej blu
ź
nierczej potworno
ś
ci, z jak
ą
si
ę
zetkn
ą
ł i która bez
w
ą
tpienia stała si
ę
udziałem nieznanego losu Thaddeusa i całego
dobytku. W tym okropie
ń
stwie najstraszniejsze było to,
ż
e owa rzecz,
cho
ć
si
ę
stopniowo rozpadała, była jednak przez cały czas w powolnym
i nieustannym ruchu.
Ammi nie podał mi
ż
adnych innych szczegółów tej sceny, ale kształt
le
żą
cy w k
ą
cie izby ju
ż
si
ę
nie pojawił w jego opowie
ś
ci jako
poruszaj
ą
cy si
ę
przedmiot. S
ą
sprawy, których nie mo
ż
na wspomina
ć
, a
to, co si
ę
czasem dokonuje w
ś
ród prostych ludzi, bywa nieraz surowo
os
ą
dzane przez prawo. Zrozumiałem,
ż
e nic, co by si
ę
poruszało, nie
zostało w izbie n
ą
poddaszu i
ż
e pozostawienie czegokolwiek, zdolnego
do poruszania, byłoby czynem równie okrutnym, jak skazanie
jakiejkolwiek istoty na wieczne tortury. Tylko twardy farmer mógł
temu stawi
ć
czoło, kto
ś
inny albo by zemdlał, albo postradał zmysły,
Ammi jednak całkiem przytomnie wyszedł przez niskie drzwi i zamkn
ą
ł
za sob
ą
przekl
ę
t
ą
tajemnic
ę
. Postanowił si
ę
teraz zaj
ąć
Nahumem;
trzeba go od
ż
ywi
ć
, zaopiekowa
ć
si
ę
nim i przenie
ść
w takie miejsce,
ż
eby go mo
ż
na było dogl
ą
da
ć
.
Ammi zacz
ą
ł wła
ś
nie schodzi
ć
po stopniach, gdy dobiegł go z dołu
jaki
ś
głuchy łoskot. Wydało mu si
ę
,
ż
e usłyszał krzyk nagle
stłumiony, i nerwowo przypomniał sobie lepkie opary, które jakby go
omiotły w tej strasznej izbie na górze. Co znowu si
ę
tu dostało i
sk
ą
d ten krzyk? Przystan
ą
ł dziwnie przera
ż
ony i usłyszał na dole
jaki
ś
hałas. Jakby co
ś
ci
ęż
kiego wleczono po ziemi; dochodził te
ż
najobrzydliwszy, jaki tylko mo
ż
na sobie wyobrazi
ć
, lepki odgłos
szata
ń
skiego i plugawego ssania. W ogromnym napi
ę
ciu skojarzył to w
sposób niewytłumaczalny z tym, co widział na górze. Dobry Bo
ż
e! Có
ż
to za okropny
ś
wiatmara? Gdzie
ż
si
ę
zabł
ą
kał? Nie miał odwagi zrobi
ć
kroku ani do przodu, ani do tyłu, tylko stał dr
żą
c na spowitym
mrokiem pode
ś
cie schodów. Najmniejszy szczegół tej sceny płon
ą
ł mu w
mózgu. Odgłosy,
ś
wiadomo
ść
koszmarnego oczekiwania, ciemno
ść
, strome,
w
ą
skie schody i... o Łaskawe Nieba! — słaby, ale niezaprzeczalny
blask emanuj
ą
cy z wszystkiego, co było drzewem w tym domu: schody,
ś
ciany, stercz
ą
ce listwy i belki.
Wtem rozległo si
ę
przera
ź
liwe r
ż
enie konia Ammiego, potem tupot kopyt
i turkot kół, co
ś
wiadczyło o ucieczce w panicznym l
ę
ku. Po chwili
ani konia, ani wozu nie było ju
ż
słycha
ć
, a przera
ż
ony Ammi stał na
ciemnych schodach próbuj
ą
c odgadn
ąć
, co si
ę
dzieje. Nie miał jednak
poj
ę
cia. Dały si
ę
słysze
ć
jakie
ś
inne odgłosy z zewn
ą
trz. Jaki
ś
plusk
wody... zapewne w studni. Pozostawił tam swojego konia, Hero, nie
uwi
ą
zanego, a koło od wozu musiało zapewne otrze
ć
si
ę
o przykrycie
studni i uderzy
ć
w ocembrowanie. A to obmierzłe stare drewno wci
ąż
fosforyzowało w całym domu. Bo
ż
e! Jak
ż
e wiekowy był ten dom!
Zbudowano go jeszcze przed 1670 rokiem, a dwuspadowy dach nie pó
ź
niej
ni
ż
w 1730.
Ciche szuranie po podłodze na dole rozbrzmiewało teraz wyra
ź
nie i
Ammi mocniej zacisn
ą
ł r
ę
k
ę
na grubym kiju, który wzi
ą
ł z poddasza nie
wiedz
ą
c wła
ś
ciwie, w jakim celu. Zebrawszy powoli odwag
ę
zszedł po
schodach i ruszył
ś
miało do kuchni. Nie musiał wchodzi
ć
do
ś
rodka, bo
tego, czego szukał, ju
ż
tam nie było. Wyszło mu na spotkanie, wci
ąż
jeszcze
ż
ywe. Czy si
ę
przyczołgało, czy zostało wywleczone przez
jakie
ś
nieziemskie siły, na to Ammi nie potrafiłby odpowiedzie
ć
; ale
była w tym
ś
mier
ć
. Wszystko stało si
ę
w przeci
ą
gu pół godziny, ale
rozpad, szaro
ść
i zanik wykazywały ju
ż
zaawansowane stadium. Było to
tak straszliwie kruche,
ż
e suche kawałki odpadały jeden po drugim.
Ammi nie mógł si
ę
przemóc, aby tego dotkn
ąć
, tylko wpatrywał si
ę
przera
ż
ony w zniekształcon
ą
parodi
ę
czego
ś
, co było niegdy
ś
twarz
ą
. —
Co si
ę
stało... Nahum... co si
ę
stało? — szepn
ą
ł, a rozpadłe,
bełkocz
ą
ce wargi zdołały jeszcze wydoby
ć
skrzecz
ą
cym głosem ostatnie
słowa:
Nic... nic... kolor... pali... zimny i mokry, pali... był w studni...
Widziałem... co
ś
jakby dym... jak kwiaty tej wiosny... studnia
ś
wieciła noc
ą
...
Thad i Merwin, i Zenas... wszystko, co
ż
ywe... wysysa
ż
ycie z
wszystkiego... w tym kamieniu... to musiało przyby
ć
z tym
kamieniem... zatruło całe miejsce... nie wiem, czego chce... ta
okr
ą
gła rzecz, któr
ą
ludzie z college’u wydobyli z kamienia...
rozbili... to był ten sam kolor... taki sam jak kwiaty i ro
ś
liny...
musiało ich by
ć
wi
ę
cej... nasiona... nasiona... rosły... zobaczyłem
pierwszy raz w tym tygodniu... musiało mocno podziała
ć
n
ą
Zenasa...
był to du
ż
y chłopak, pełen
ż
ycia... m
ą
ci umysł, a potem chwyta
wszystko... spala... w studni... miałe
ś
racj
ę
,
ż
e to zła woda...
Zenas ju
ż
nigdy nie wróci od studni... nie mo
ż
e uciec... wci
ą
ga...
wiadomo,
ż
e co
ś
nadchodzi, ale nie ma rady... widziałem to par
ę
razy,
jak zabrało Zenasa... gdzie Nabby, Ammi?... z moj
ą
głow
ą
jest
ź
le...
nie wiem, kiedy dałem jej je
ść
... dopadnie i j
ą
, jak nie zadbamy...
tylko kolor... jej twarz dostaje tego koloru pod wieczór... to pali i
wysysa... pochodzi sk
ą
d
ś
, gdzie wszystko jest inne ni
ż
tutaj... jeden
z profesorów tak mówił... miał racj
ę
... uwa
ż
aj, Ammi, to jeszcze nie
koniec... wysysa
ż
ycie...
Ale to ju
ż
było wszystko. To co
ś
nie mogło ju
ż
wi
ę
cej mówi
ć
, poniewa
ż
si
ę
rozpadło. Ammi poło
ż
ył obrus w czerwon
ą
krat
ę
na tym, co
pozostało, i wycofał si
ę
tylnymi drzwiami. Po stoku wzgórza wszedł na
dziesi
ę
cioakrowe pastwisko i potykaj
ą
c si
ę
dotarł do domu drog
ą
przez
lasy. Nie potrafił przej
ść
koło studni, od której uciekł jego ko
ń
.
Popatrzył na ni
ą
przez okno i przekonał si
ę
,
ż
e nie brakuje ani
jednego kamienia w ocembrowaniu. A wi
ę
c pozostawiony bezpa
ń
sko wóz
nie naruszył studni — plusk był spowodowany czym
ś
innym — czym
ś
, co
najpierw zrobiło to z Nahumem, a potem wpadło do studni...
Ko
ń
i wóz znalazły si
ę
w domu jeszcze przed powrotem Ammiego, a
ż
ona
prawie umierała z niepokoju. Uspokoił j
ą
bez
ż
adnych wyja
ś
nie
ń
, po
czym wyruszył raz jeszcze do Arkham, by zawiadomi
ć
władze,
ż
e rodzina
Gardnerów przestała istnie
ć
. Nie wdawał si
ę
w
ż
adne szczegóły, ale po
prostu powiadomił o
ś
mierci Nahuma i Nabby, bo o Thaddeusie ju
ż
wszyscy wiedzieli, i wspomniał tylko,
ż
e przyczyn
ą
wydaje si
ę
by
ć
ta
sama choroba, jaka dotkn
ę
ła cały dobytek Nahuma. Powiadomił te
ż
,
ż
e
Merwin i Zenas znikn
ę
li. Posypały si
ę
pytania ze strony policji i w
rezultacie Ammi musiał pojecha
ć
do Gardnerów z trzema
funkcjonariuszami, a tak
ż
e z koronerem, lekarzem i weterynarzem,
który leczył u Nahuma zwierz
ę
ta. Pojechał niech
ę
tnie, bo zbli
ż
ało si
ę
ju
ż
popołudnie, i l
ę
kał si
ę
,
ż
e zastanie ich wieczór w tym przekl
ę
tym
miejscu, ale z tak
ą
liczn
ą
grup
ą
ludzi było mu troch
ę
ra
ź
niej.
Sze
ś
ciu m
ęż
czyzn wyruszyło dwukonnym wozem za wozem Ammiego i o
czwartej przybyli do farmy dotkni
ę
tej zaraz
ą
. Cho
ć
funkcjonariusze
przywykli do najokropniejszych widoków, wszystkich gł
ę
boko poruszyło
to, co znale
ź
li na poddaszu i pod obrusem w czerwon
ą
krat
ę
na
podłodze w kuchni... Cała farma i spopielałe pustkowie dokoła
przedstawiały opłakany widok, ale te dwa ciała w rozpadzie
przekraczały wszelk
ą
wyobra
ź
ni
ę
. Nikt nie mógł długo na nie patrze
ć
,
nawet lekarz orzekł,
ż
e niewiele tu jest do zbadania. Uznał,
ż
e
mo
ż
na, oczywi
ś
cie, przeprowadzi
ć
analiz
ę
próbek, zaj
ą
ł si
ę
wi
ę
c ich
pobraniem. W laboratorium w college’u, gdzie zawieziono próbki,
dokonano nieprawdopodobnego odkrycia. Pod spektroskopem obie próbki
wykazały nieznane widmo, w którym wi
ę
kszo
ść
zdumiewaj
ą
cych kr
ę
gów
była dokładnie taka sama, jakie objawił dziwny meteoryt w ubiegłym
roku.
Wła
ś
ciwo
ść
emitowania takiego widma zanikn
ę
ła w ci
ą
gu miesi
ą
ca, a
pozostały pyłek składał si
ę
głównie z alkalicznych fosforanów i
w
ę
glanów.
Ammi nie wspomniałby nawet o studni, gdyby przewidział,
ż
e zechc
ą
jeszcze co
ś
zrobi
ć
. Sło
ń
ce ju
ż
zachodziło, nie mógł si
ę
doczeka
ć
powrotu do domu. Ale jednocze
ś
nie nie mógł si
ę
te
ż
powstrzyma
ć
, aby
raz jeszcze nie zerkn
ąć
nerwowo na kamienne obramowanie studni przy
wielkim
ż
urawiu, a gdy detektyw zapytał go, dlaczego si
ę
ogl
ą
da,
wyznał,
ż
e Nahum obawiał si
ę
czego
ś
w gł
ę
bi studni — tak bardzo,
ż
e
nawet nie chciał my
ś
le
ć
o poszukiwaniu Merwina i Zenasa. Po tym
wyznaniu policjanci postanowili wypompowa
ć
wod
ę
ze studni i
sprawdzi
ć
, co si
ę
w niej kryje. Tak wi
ę
c Ammi dr
żą
c musiał jednak
czeka
ć
i patrze
ć
, jak wyci
ą
gaj
ą
wiadro po wiadrze, a woda wsi
ą
ka w
ziemi
ę
. Rozchodził si
ę
taki fetor,
ż
e musieli zatyka
ć
nosy. Nie
trwało to a
ż
tak długo, jak si
ę
obawiał, bo okazało si
ę
,
ż
e wody jest
niezwykle mało. Nie ma sensu rozwodzi
ć
si
ę
dokładnie nad tym, co
znale
ź
li, i Merwin, i Zenas tam si
ę
znajdowali, ale były to tylko
szcz
ą
tki szkieletów. Był tam równie
ż
młody jele
ń
i du
ż
y pies, te
ż
w
stanie szcz
ą
tkowym, a tak
ż
e sporo ko
ś
ci ró
ż
nych małych zwierz
ą
t. Muł
i szlam na dnie były niesamowicie grz
ą
skie i bulgoc
ą
ce, a człowiek,
który spu
ś
cił si
ę
do studni z długim kijem, podtrzymywany pod r
ę
ce
przez innych, stwierdził,
ż
e kij grz
ęź
nie w mule gł
ę
boko i w ogóle
nie ma twardego gruntu.
Zapadł zmierzch, wyniesiono z domu latarki. Wkrótce jednak przekonano
si
ę
,
ż
e ju
ż
nic wi
ę
cej nie dob
ę
d
ą
ze studni, wobec czego wszyscy
weszli do domu i w bawialni zatopili si
ę
w rozmowie, podczas gdy
blask widmowego półksi
ęż
yca igrał co pewien czas na szarym dookolnym
pustkowiu. Ka
ż
dy był do gł
ę
bi poruszony tym wydarzeniem, nikt nie
potrafił odnale
źć
jakiego
ś
wspólnego, a przekonuj
ą
cego ogniwa, które
poł
ą
czyłoby dziwny stan ro
ś
linno
ś
ci, nieznan
ą
chorob
ę
zwierz
ą
t i
ludzi, niepoj
ę
t
ą
ś
mier
ć
Merwina i Zenasa w ska
ż
onej studni. Słyszeli
pogaduszki we wsi, to prawda; ale nie mogli uwierzy
ć
,
ż
e zaistniało
co
ś
niezgodnego z prawami natury. Meteoryt bez
ż
adnej w
ą
tpliwo
ś
ci
zatruł ziemi
ę
, ale choroba ludzi i zwierz
ą
t, którzy nie jedli
niczego, co rosło na tej ziemi, stanowiła spraw
ą
odr
ę
bn
ą
. Czy
ż
by to
była woda ze studni? Bardzo mo
ż
liwe. Nale
ż
ałoby j
ą
zbada
ć
. Ala jakie
ż
to szale
ń
stwo spowodowało,
ż
e dwaj chłopcy rzucili si
ę
do studni? Oba
przypadki były tak podobne, a szcz
ą
tki wskazywały,
ż
e obaj zmarli z
powodu spopielanego rozkładu. Dlaczego wszystko tutaj było spopielałe
i kruche?
To wła
ś
nie koroner, siedz
ą
cy przy oknie, pierwszy zauwa
ż
ył po
ś
wiat
ę
wokół studni. Zapadł ju
ż
wieczór, a cały odra
ż
aj
ą
cy teren wokoło
zdawał si
ę
by
ć
roz
ś
wietlony czym
ś
wi
ę
cej ani
ż
eli blaskiem ksi
ęż
yca;
ta nowa po
ś
wiata była wyra
ź
na i łatwa do sprecyzowania, dobywała si
ę
z czarnej otchłani studni, niczym słabe
ś
wiatło pochodni, i odbijała
si
ę
te
ż
we wszystkich małych kału
ż
ach, jakie si
ę
potworzyły po
wylaniu wody. Dziwny miała kolor, a kiedy wszyscy skupili si
ę
przy
oknie, Ammi nagle drgn
ą
ł. Odblask odra
ż
aj
ą
cej miazmy był mu dobrze
znany. Ju
ż
widział ten kolor i dr
ż
ał na sam
ą
my
ś
l, co mo
ż
e oznacza
ć
.
Widział go w tej ohydnej kruchej kuli w aerolicie dwa lata temu,
widział go wiosn
ą
w szale
ń
czo wybujałej ro
ś
linno
ś
ci i wydało mu si
ę
,
ż
e widział go te
ż
przez mgnienie oka owego ranka przy małym
okratowanym okienku w tej strasznej izbie na poddaszu, gdzie zdarzyły
si
ę
rzeczy zupełnie nieoczekiwane. Rozbłysn
ą
ł na sekund
ę
, a potem
owion
ę
ła Ammiego jaka
ś
lepka, ohydna mgła — i wtedy wła
ś
nie co
ś
tego
koloru zniszczyło biednego Nahuma. Powiedział to na koniec —
powiedział,
ż
e było to takie same jak kula i ro
ś
liny. Potem słycha
ć
było ucieczk
ę
konia i plusk wody w studni — a teraz ze studni buchał
w noc jasny zdradziecki płomie
ń
o tym samym demonicznym kolorze.
Mo
ż
na podziwia
ć
przytomno
ść
Ammiego, który nawet w tak krytycznym
momencie potrafił zastanawia
ć
si
ę
nad spraw
ą
tak
ś
ci
ś
le naukow
ą
.
Zastanawiał si
ę
nad tym, dlaczego opary, jakie widział za dnia na tle
okna wychodz
ą
cego na poranne niebo, i nocny wyziew w postaci
fosforyzuj
ą
cej mgły na tle czarnego, przekl
ę
tego krajobrazu budziły w
nim te same skojarzenia. To nie w porz
ą
dku... to wbrew naturze... i
przypomniały mu si
ę
straszne słowa przera
ż
onego przyjaciela:
„Pochodzi sk
ą
d
ś
, gdzie wszystko jest inne ni
ż
tutaj... jeden z
profesorów tak mówił...” Wszystkie trzy konie, uwi
ą
zane do dwóch
uschni
ę
tych młodych drzewek przy drodze, zacz
ę
ły teraz r
ż
e
ć
przera
ź
liwie i wierzga
ć
. Wo
ź
nica rzucił si
ę
do drzwi,
ż
eby co
ś
zaradzi
ć
, lecz Ammi poło
ż
ył mu dr
żą
c
ą
r
ę
k
ę
na ramieniu.
Nie wychod
ź
— szepn
ą
ł. — Nasza wiedza tego nie obejmuje. Nahum mówił,
ż
e w studni co
ś
ż
yje, co wysysa
ż
ycie z wszystkiego. Mówił,
ż
e musi
to by
ć
co
ś
, co wyrosło z kuli, takiej samej, jak
ą
widzieli
ś
my w
meteorycie, który spadł w zeszłym roku w czerwcu. Wysysa i spala,
mówił, jest to obłok tego samego koloru, jak ten, co teraz tam
błyszczy, a który ledwie dostrzegamy i nie potrafimy powiedzie
ć
, co
to jest. Nahum uwa
ż
ał,
ż
e to karmi si
ę
wszystkim, co
ż
yje, i ci
ą
gle
ro
ś
nie w sił
ę
. Mówił,
ż
e widział to w zeszłym tygodniu. To musi by
ć
co
ś
, co pochodzi z daleka, sk
ą
d
ś
z nieba, to samo mówili ludzie z
college’u w zeszłym roku o meteorycie. Tak jest zbudowany i takie ma
działanie,
ż
e nie mo
ż
e pochodzi
ć
z Boskiego
ś
wiata. Musi by
ć
ze sfer
pozaziemskich. Wszyscy wi
ę
c stali w miejscu, zastanawiaj
ą
c si
ę
, co
robi
ć
, a
ś
wiatło dobywaj
ą
ce si
ę
ze studni coraz bardziej si
ę
nasilało, za
ś
konie wierzgały i r
ż
ały jak oszalałe. Były to naprawd
ę
straszne chwile; sam dom, stary i nawiedzony, był przera
ż
aj
ą
cy, a do
tego jeszcze cztery kupki szcz
ą
tków ludzkich — dwie z domu i dwie ze
studni — w drewnianej szopie, no i ten snop niepoj
ę
tego i
opalizuj
ą
cego
ś
wiatła nie z tej ziemi dobywaj
ą
cy si
ę
z mulistego dna
studni przed domem. Ammi zatrzymał wo
ź
nic
ę
pod wpływem impulsu, nie
pami
ę
tał w tym momencie,
ż
e jemu samemu przecie
ż
nic si
ę
nie stało
wtedy na poddaszu, kiedy to owion
ę
ła go lepka kolorowa mgła, ale mo
ż
e
wła
ś
nie dobrze,
ż
e tak si
ę
zachował. Nikt si
ę
nigdy nie dowie, co
działo si
ę
wokoło domu tej nocy; bo chocia
ż
to blu
ź
nierstwo z innego
ś
wiata jak dot
ą
d nie wyrz
ą
dziło szkody nikomu o niezachwianym umy
ś
le,
trudno przewidzie
ć
, co jeszcze mogło zrobi
ć
w tej ostatniej chwili,
zwłaszcza przy pomno
ż
onej sile i wyra
ź
nych oznakach jakiego
ś
zamierzonego celu, jaki miało wkrótce objawi
ć
pod lekko zachmurzonym,
ale rozja
ś
nionym po
ś
wiat
ą
ksi
ęż
yca niebem.
Nagle jeden z detektywów, stoj
ą
cych przy oknie, stłumił okrzyk.
Wszyscy spojrzeli na niego, a nast
ę
pnie w stron
ę
miejsca, które tak
nagle przykuło jego uwag
ę
. Nie trzeba było słów. To, co rozpowiadano
we wsi, nie budziło ju
ż
teraz w
ą
tpliwo
ś
ci, a
ż
e potem ka
ż
dy z
uczestników tej wyprawy potwierdzał to cichym szeptem, przestano w
ogóle wspomina
ć
w Arkham owe dziwne dni. Trzeba zaznaczy
ć
,
ż
e o tej
godzinie wieczornej w ogóle nie było wiatru. Potem dopiero zerwał si
ę
lekki wietrzyk, ale nie wtedy. Nawet nie drgn
ę
ły suche wierzchołki
pozostałego jeszcze
ż
ywopłotu gorczycy, szare i wyblakłe, a tak
ż
e
obramowanie daszku stoj
ą
cego wozu dwukonnego. A jednak po
ś
ród pełnego
napi
ę
cia, bezbo
ż
nego spokoju kołysały si
ę
wysokie, nagie gał
ę
zie
wszystkich drzew rosn
ą
cych na podwórku. Wyginały si
ę
chorobliwie i
spazmatycznie, wpinaj
ą
c si
ę
konwulsyjnie i epileptycznie w
roz
ś
wietlone ksi
ęż
ycowym blaskiem chmury. Bezsilnie drapały schorzałe
powietrze, jakby szarpane jedn
ą
wspóln
ą
i niewidzialn
ą
nici
ą
, a
jakie
ś
podziemne makabryczne stwory wiły si
ę
i walczyły pod czarnymi
korzeniami.
Przez chwil
ę
wszyscy wstrzymali oddech. A wtedy chmura ciemna i
gł
ę
boka przesłoniła ksi
ęż
yc i natychmiast zatarły si
ę
zarysy
szponiastych gał
ę
zi. Wszyscy krzykn
ę
li; wszyscy wydali z siebie
stłumiony groz
ą
, ochrypły i prawie identyczny okrzyk. L
ę
k nie opu
ś
cił
nikogo, cho
ć
szponiaste, wspinaj
ą
ce si
ę
w niebo gał
ę
zie przestały by
ć
widoczne, a w g
ę
stej, pełnej grozy ciemno
ś
ci ujrzeli na wysoko
ś
ci
wierzchołków drzew tysi
ą
ce wij
ą
cych si
ę
male
ń
kich punkcików bladej i
bezbo
ż
nej po
ś
wiaty, która obejmowała wszystkie gał
ę
zie niczym ognie
ś
w. Elma albo blask spływaj
ą
cy na głowy apostołów podczas Zielonych
Ś
wi
ą
tek. Była to monstrualna konstelacja nieziemskiego
ś
wiatła,
przypominaj
ą
ca wielki rój robaczków
ś
wi
ę
toja
ń
skich, ta
ń
cz
ą
cych
piekieln
ą
saraband
ę
ponad przekl
ę
tym bagniskiem; ich kolor
przypominał tego niepoj
ę
tego intruza, na którego Ammi ju
ż
si
ę
natkn
ą
ł
i przed którym dr
ż
ał. A tymczasem snop fosforescencji dobywaj
ą
cy si
ę
ze studni coraz bardziej ja
ś
niał i napełniał skupionych w gromadk
ę
m
ęż
czyzn poczuciem zagłady i potworno
ś
ci, przerastaj
ą
cych wszelkie
wyobra
ż
enie, do jakiego zdolne były ich umysły. Ju
ż
nie tylko
ś
wiecił, ale wytryskał
ś
wiatłem; a kiedy ten bezkształtny strumie
ń
nieprawdopodobnego koloru wydostał si
ę
ze studni, wszyscy odnie
ś
li
wra
ż
enie,
ż
e uniósł si
ę
prosto w niebo.
Weterynarz zadr
ż
ał i podszedł do frontowych drzwi, aby je podeprze
ć
ci
ęż
kim dr
ą
giem. Ammi dr
ż
ał wcale nie mniej i chc
ą
c zwróci
ć
uwag
ę
wszystkich na coraz wi
ę
ksz
ą
iluminacj
ę
drzew, musiał si
ę
posługiwa
ć
gestami, gdy
ż
nie mógł zapanowa
ć
nad głosem. Konie wierzgały i r
ż
ały
przera
ź
liwie, ale nikt, za
ż
adn
ą
cen
ę
, nie wysun
ą
łby głowy z tego
starego domostwa. Chwilami drzewa
ś
wieciły jeszcze mocniej, a ich
niespokojne gał
ę
zie zdawały si
ę
wyci
ą
ga
ć
coraz wy
ż
ej i wy
ż
ej.
Ż
uraw
przy studni te
ż
ś
wiecił, a jeden z policjantów wskazał na drewniane
szopy i ule znajduj
ą
ce si
ę
od zachodniej strony studni, i one
zaczynały ju
ż
ś
wieci
ć
, ale przywi
ą
zane wozy przybyłych tu m
ęż
czyzn
były jeszcze nie tkni
ę
te. Wtem rozległ si
ę
szale
ń
czy tumult i stukot
na drodze; Ammi przykr
ę
cił lamp
ę
,
ż
eby lepiej było wida
ć
, co si
ę
dzieje na zewn
ą
trz, i wtedy okazało si
ę
,
ż
e rozszalałe siwki złamały
drzewko, do którego były uwi
ą
zane, i uciekły wraz z wozem.
Szok rozwi
ą
zał j
ę
zyki, dały si
ę
słysze
ć
pełne zakłopotania szepty.
Rozci
ą
ga si
ę
to na wszystko, co
ż
yje wokoło — dobył z siebie głos
lekarz. Nikt na to nie zareagował, ale człowiek, który spuszczał si
ę
do studni, zauwa
ż
ył,
ż
e jego długi kij musiał chyba poruszy
ć
co
ś
zupełnie niepoj
ę
tego. — To było okropne — dodał. — Zupełnie nie
wyczuwało si
ę
dna. Tylko szlam i b
ą
belki, a gł
ę
biej jakby co
ś
tkwiło
przyczajone. — Ko
ń
Ammiego wci
ąż
jeszcze wierzgał i r
ż
ał niesamowicie
na drodze, prawie zagłuszaj
ą
c cichy, dr
żą
cy głos swego pana, który
bełkotał bezładnie wspomnienia: — To si
ę
bierze z kamienia... urosło
tam gł
ę
boko... pochłania wszystko, co
ż
yje...
ż
ywiło si
ę
nimi,
umysłem i ciałem... Thad i Merwin, Zenas Nabby... Nahum był
ostatni... oni wszyscy pili wod
ę
... to ich zmogło... pochodzi spoza
tego
ś
wiata, gdzie wszystko jest inne ni
ż
tutaj... a teraz wraca do
siebie...
W tym momencie, kiedy kolumna nieznanego na tym
ś
wiecie koloru
rozbłysła nagle z cał
ą
sił
ą
i zacz
ę
ła przybiera
ć
najbardziej
fantastyczne kształty, przekraczaj
ą
ce wszelk
ą
wyobra
ź
ni
ę
, a które
pó
ź
niej ka
ż
dy opisywał inaczej, uwi
ą
zany Hero wydał taki odgłos,
jakiego nikt spo
ś
ród obecnych jeszcze w
ż
yciu nie słyszał u konia,
ani przedtem, ani potem. Wszyscy siedz
ą
cy w tej izbie o niskim
pułapie zakryli uszy, za
ś
Ammi odwrócił si
ę
od okna, panicznie
przera
ż
ony. Słowa nie byłyby zdolne przekaza
ć
tego widowiska — bo
kiedy Ammi wyjrzał znowu przez okno, biedne zwierz
ę
le
ż
ało bezwładnie
na o
ś
wietlonej ksi
ęż
ycem ziemi pomi
ę
dzy rozło
ż
onymi dyszlami, i tak
Hero pozostał, póki nie pogrzebali go nast
ę
pnego dnia. Teraz jednak
nie było czasu na
ż
ale, bo detektyw zwrócił nagle uwag
ę
,
ż
e co
ś
potwornego zaczyna si
ę
dzia
ć
w tym domu. Z chwil
ą
przygaszenia lampy
fosforescencja zacz
ę
ła ogarnia
ć
cał
ą
izb
ę
.
Ś
wieciły si
ę
szerokie
deski w podłodze i le
żą
cy na niej chodnik, a tak
ż
e futryny okien z
małymi szybkami. Ten dziwny blask pełzał w gór
ę
i w dół po
wystaj
ą
cych belkach w rogach izby, skrzył si
ę
na półce i kominku,
ogarniał wszystkie drzwi i meble. Z ka
ż
d
ą
minut
ą
si
ę
wzmagał, a
ż
wreszcie stało si
ę
oczywiste,
ż
e zdrowe i
ż
ywe istoty musz
ą
opu
ś
ci
ć
ten dom.
Ammi wskazał tylne drzwi i
ś
cie
ż
k
ę
prowadz
ą
c
ą
przez pole w kierunku
dziesi
ę
cioakrowego pastwiska. Szli potykaj
ą
c si
ę
jak we
ś
nie, nikt
nie miał odwagi si
ę
obejrze
ć
, dopóki nie znale
ź
li si
ę
daleko na
wzniesieniu. Ucieszyli si
ę
z tej
ś
cie
ż
ki, bo nikt nie odwa
ż
yłby si
ę
wyj
ść
frontowymi drzwiami i przej
ść
koło tej studni. Wystarczaj
ą
co
okropne było przej
ś
cie obok stodoły i szop, obok
ś
wiec
ą
cych drzew
owocowych, powykrzywianych w szata
ń
skie kształty; Bogu dzi
ę
ki,
ż
e
najgorzej si
ę
wykrzywiały te rosn
ą
ce wysoko gał
ę
zie. Kiedy
przechodzili przez drewniany mostek z nieociosanych belek nad
Chapman’s Brook, ksi
ęż
yc skrył si
ę
za czarnymi chmurami i zapanowała
taka ciemno
ść
,
ż
e po omacku musieli sobie torowa
ć
drog
ę
na rozległ
ą
ł
ą
k
ę
.
Tam dopiero odwrócili si
ę
,
ż
eby spojrze
ć
na dolin
ę
i posiadło
ść
Gardnera, a wtedy oczom ich ukazał si
ę
przera
ż
aj
ą
cy widok. Cała farma
l
ś
niła jakim
ś
zupełnie nieprawdopodobnym kolorem; drzewa,
zabudowania, nawet trawa i polne kwiaty, które jeszcze nie całkiem
spopielały i uschły. Wszystkie gał
ę
zie wyci
ą
gały si
ę
ku niebu, a na
ich czubkach migotały j
ę
zyki ohydnych płomieni; taki sam monstrualny
ogie
ń
przes
ą
czał si
ę
, lizał i pełzał po deskach kalenicy domu,
stodoły i wszystkich przybudówek.
Była to scena z widzenia Fuseliego, a wszystkim, co jeszcze tam
istniało, zawładn
ę
ła orgia
ś
wietlnego amorfizmu, obca, bezwymiarowa
t
ę
cza tajemnej trucizny s
ą
cz
ą
cej si
ę
ze studni — kipi
ą
ca, wyczuwalna,
lepka, si
ę
gaj
ą
ca wszystkiego, iskrz
ą
ca si
ę
, pełzn
ą
ca w gór
ę
i
jadowicie bulgoc
ą
ca w swym kosmicznym, zupełnie nieznanym
chromatyzmie.
Wtem, niespodziewanie, ta ohydna rzecz wystrzeliła w gór
ę
, prosto w
niebo, niczym rakieta albo meteor, nie pozostawiaj
ą
c po sobie
ż
adnego
ś
ladu, i znikn
ę
ła w okr
ą
głym i zadziwiaj
ą
co kształtnym otworze w
chmurach, nim ktokolwiek zd
ąż
ył złapa
ć
dech albo wykrzykn
ąć
. Kto to
widział, nigdy nie zdoła tego zapomnie
ć
. Ammi wpatrywał si
ę
pustym
wzrokiem w gwiazdy Cygnus i Deneb skrz
ą
ce si
ę
powy
ż
ej innych gwiazd,
gdzie nieznany kolor rozpłyn
ą
ł si
ę
po
ś
ród Drogi Mlecznej. Jednak
ż
e
jego wzrok musiał wkrótce powróci
ć
znowu ku ziemi, gdy
ż
w dolinie
rozległ si
ę
trzask. Tak wła
ś
nie było. Tylko łomot i trzask drzewa,
ż
adnej eksplozji, jak twierdzili członkowie tej wyprawy. W ka
ż
dym
razie rezultat był taki sam, bo w jednej przera
ż
aj
ą
cej
kalejdoskopowej chwili buchn
ą
ł z tej skazanej na zagład
ę
i przekl
ę
tej
farmy roziskrzony erupcyjny kataklizm nienaturalnych iskier i jakiej
ś
substancji; o
ś
lepił tych, którzy akurat patrzyli, a w gór
ę
, a
ż
do
zenitu, buchn
ę
ła taka chmara kolorowych, o niespotykanych kształtach
szcz
ą
tków, do jakich nasz wszech
ś
wiat nie mógłby si
ę
przyzna
ć
. Po
ś
ród
szybko zanikaj
ą
cych oparów pomkn
ę
ły za schorzał
ą
zjaw
ą
, która uniosła
si
ę
w przestworza, po czym i one znikn
ę
ły bez
ś
ladu, i na wzgórzu, i
w dolinie rozlewała si
ę
tylko ciemno
ść
, do której nie mieli odwagi
powróci
ć
, wzmagał si
ę
wiatr, który zdawał si
ę
spływa
ć
czarnym, zimnym
podmuchem z mi
ę
dzygwiezdnych przestworzy. Gwizdał i wył, i smagał
pola i lasy z oszalał
ą
, kosmiczn
ą
zaciekło
ś
ci
ą
, a rozdygotani
uczestnicy tej wyprawy zrozumieli,
ż
e nie ma sensu czeka
ć
na ksi
ęż
yc,
by zobaczy
ć
, co pozostało z domostwa Nahuma.
Zbyt przera
ż
onych, aby snu
ć
jakiekolwiek przypuszczenia, siedmiu
rozdygotanych m
ęż
czyzn powlokło si
ę
w stron
ę
Arkham północn
ą
drog
ą
.
Ammi był w gorszym stanie ni
ż
jego współtowarzysze, poprosił wi
ę
c,
aby wszyscy udali si
ę
do niego do domu,
ż
eby nie szli prosto do
miasta.
Nie miał ochoty przemierza
ć
samotnie nieszcz
ę
snych, miotanych wichrem
lasów przy głównej drodze prowadz
ą
cej do jego domu. Doznał szoku,
który wszystkim pozostałym został oszcz
ę
dzony i z którego nigdy nie
zdołał si
ę
otrz
ą
sn
ąć
. Przez wszystkie nast
ę
pne lata opanowany l
ę
kiem
nie miał odwagi nawet wspomnie
ć
o tym wydarzeniu. Wszyscy stoj
ą
cy na
owym kotłuj
ą
cym si
ę
wzgórzu wpatrywali si
ę
ot
ę
piałym wzrokiem w
rozci
ą
gaj
ą
c
ą
si
ę
przed nimi drog
ę
, natomiast Ammi obejrzał si
ę
raz
jeszcze n mroczn
ą
dolin
ę
zagłady, która tak niedawno była
schronieniem jego nieszcz
ę
snego przyjaciela. Tam, w tym nawiedzonym,
odległym miejscu, dostrzegł,
ż
e co
ś
si
ę
lekko uniosło, po czym opadło
znowu w to samo miejsce, z którego wielka, bezkształtna smuga blasku
wystrzeliła wprost w niebo. Był to tylko kolor — ale kolor
niespotykany ani na tej ziemi, ani n niebie. A poniewa
ż
Ammi
rozpoznaj go i wiedział,
ż
e ta ostatnia, ledwie widoczna resztka
wci
ąż
jeszcze czai si
ę
w studni, ju
ż
nigdy nie odzyskał pełni władz
umysłowych.
I nigdy wi
ę
cej nie zbli
ż
ył si
ę
do tego miejsca. Czterdzie
ś
ci cztery
lata min
ę
ły od czasu, gdy nast
ą
piło to przera
ż
aj
ą
ce zdarzenie, ale
przez cały czas ani razu tam nawet nie zajrzał, i b
ę
dzie rad, je
ż
eli
nowy zbiornik wody zaleje to miejsce. Ja te
ż
b
ę
d
ę
rad, bo nie
podobało mi si
ę
sło
ń
ce, które tak zmieniło kolor nad t
ą
opuszczon
ą
studni
ą
, gdy j
ą
mijałem. Mam nadziej
ę
,
ż
e woda b
ę
dzie tam zawsze
gł
ę
boka, ale mimo to, nie wezm
ę
jej nigdy do ust. Nie s
ą
dz
ę
, abym
jeszcze kiedykolwiek chciał odwiedzi
ć
okolice Arkham. Trzech m
ęż
czyzn
z grupy, w której uczestniczył Ammi, wróciło tam nazajutrz rano, aby
obejrze
ć
ruiny za dnia, ale w gruncie rzeczy nie było tam
ż
adnych
ruin. Pozostało tylko par
ę
cegieł z komina, kamienie, z których
zbudowana była piwnica, jaki
ś
minerał i kawałki metalu rozrzucone
gdzieniegdzie oraz ocembrowanie studni. Poza martwym koniem Ammiego,
którego odci
ą
gn
ę
li dalej i zakopali, i wozem, który wkrótce mu
zwrócili, wszystko, co
ż
yło tu niegdy
ś
, znikn
ę
ło bez
ś
ladu. Pozostało
tylko pi
ęć
akrów przera
ż
aj
ą
cej spopielałej pustyni, na której ju
ż
nigdy nic nie wyrosło. Po dzi
ś
dzie
ń
le
ż
y pusta, jakby prze
ż
arta
kwasem po
ś
ród lasów i pól, a ci nieliczni, którzy o
ś
mielili si
ę
spojrze
ć
na to miejsce, mimo kr
ążą
cych we wsi opowie
ś
ci nazwał j
ą
„przekl
ę
tym wrzosowiskiem”.
Dziwne s
ą
to opowie
ś
ci. Byłyby jeszcze dziwniejsze, gdyby ludzie z
miasta i chemicy z college’u przejawili nale
ż
yte zainteresowanie i
przeprowadzili analiz
ę
wody i nieu
ż
ywanej przez nikogo studni albo
szarego pyłu, którego wiatr nawet nie rozwiewa. Botanicy równie
ż
powinni zbada
ć
skarlał
ą
ro
ś
linno
ść
otaczaj
ą
c
ą
to miejsce, bo wtedy
mo
ż
e rzuciliby jakie
ś
ś
wiatło na domniemanie ludzi we wsi,
ż
e
pustynia zagłady si
ę
rozprzestrzenia — powoli, mo
ż
e o cal w roku.
Ludzie mówi
ą
,
ż
e okoliczna ro
ś
linno
ść
wiosn
ą
jest jaka
ś
inna,
ż
e
zwierzyna zostawia na
ś
niegu dziwne
ś
lady.
Ś
nieg w tym miejscu nigdy
nie zalega tak obficie jak na innych terenach. Konie — te nieliczne,
jakie jeszcze pozostały w zmotoryzowanej epoce — płosz
ą
si
ę
w cichej
dolinie; a my
ś
liwi nie mog
ą
polega
ć
na swoich psach zbli
ż
ywszy si
ę
do
obszaru pokrytego szarym pyłem.
Powiadaj
ą
te
ż
,
ż
e to miejsce
ź
le wpływa na umysł; wielu jako
ś
zdziwaczało w ci
ą
gu paru lat po
ś
mierci Nahuma i wszystkim brakowało
sił,
ż
eby si
ę
st
ą
d wynie
ść
. Ci, co mieli mocniejsz
ą
głow
ę
, opu
ś
cili
te tereny i tylko obcy przybysze próbowali zamieszka
ć
w rozpadaj
ą
cych
si
ę
starych domostwach. A jednak nie mogli tu długo pozosta
ć
; nieraz
ten i ów zastanawia si
ę
, jaki wpływ, poza tym nieznanym, wywarły na
nich przekazywane szeptem niesamowite, tajemne opowie
ś
ci. Noc
ą
ich
sny, jak twierdz
ą
, s
ą
koszmarne w owej groteskowej krainie; nie ulega
w
ą
tpliwo
ś
ci,
ż
e sam wygl
ą
d tej mrocznej krainy wystarcza do
pobudzenia chorobliwej wyobra
ź
ni.
Ż
aden podró
ż
nik nie zdołał uciec od
dziwnego uczucia w tych gł
ę
bokich w
ą
wozach, za
ś
arty
ś
ci dr
żą
maluj
ą
c
g
ę
ste lasy, których tajemniczo
ść
jest zarówno odczuciem wzrokowym,
jak i duchowym. Ja sam jestem ciekaw, dlaczego byłem tak poruszony t
ą
jedyn
ą
samotn
ą
przechadzk
ą
, jeszcze nim usłyszałem opowie
ść
Ammiego.
Gdy zapadł zmierzch, pragn
ą
łem skrycie, aby chmury zgromadziły si
ę
na
niebie, ba jaki
ś
dziwny l
ę
k zakradł si
ę
do mej duszy na widok
gł
ę
bokiej pró
ż
ni na niebie.
Nie nale
ż
y mnie pyta
ć
o opini
ę
. Nie wiem — to wszystko. Nie miałem
kogo spyta
ć
, tylko Ammiego, bo mieszka
ń
cy Arkham nie mówi
ą
o tych
dziwnych dniach, a trzej profesorowie, którzy widzieli aerolit i jego
kolorow
ą
kul
ę
, ju
ż
nie
ż
yj
ą
. Były inne kule — to nie ulega
w
ą
tpliwo
ś
ci. Jedna zapewne si
ę
wystarczaj
ą
co po
ż
ywiła i znikła, a
druga chyba nie zd
ąż
yła. Z pewno
ś
ci
ą
jest jeszcze w studni —
widziałem,
ż
e co
ś
dziwnego działo si
ę
z blaskiem sło
ń
ca ponad
krusz
ą
cym si
ę
ocembrowaniem studni. Wie
ś
niacy twierdz
ą
,
ż
e
zniszczenie rozprzestrzenia si
ę
co roku o cal, jest wi
ę
c mo
ż
liwe,
ż
e
wci
ąż
jeszcze kula ro
ś
nie albo syci si
ę
swoim pokarmem. Jakikolwiek
demon si
ę
tam czai, niew
ą
tpliwe jest jedno,
ż
e musi by
ć
osaczony, bo
inaczej szybko by si
ę
rozprzestrzenił. A mo
ż
e jest przymocowany do
korzeni tych drzew, które szarpi
ą
powietrze? Jedna z aktualnie
obiegaj
ą
cych Arkham opowie
ś
ci mówi o pot
ęż
nych d
ę
bach, które,
ś
wiec
ą
i kołysz
ą
si
ę
noc
ą
w sposób niespotykany w
ś
ród drzew.
Dlaczego tak si
ę
dzieje, tylko Bóg jeden wie. W terminologii materii
to, co przedstawił Ammi, mo
ż
na by nazwa
ć
zapewne gazem, jednak
ż
e ten
gaz podlegał prawom nie istniej
ą
cym w naszym kosmosie. Nie był
wytworem
ś
wiatów i sło
ń
c, które
ś
wiec
ą
w teleskopach i na
fotograficznych płytach naszych obserwatoriów. Nie był to powiew
niebios, których ruchy i wymiary nasi astronomowie obliczaj
ą
albo te
ż
uwa
ż
aj
ą
,
ż
e s
ą
zbyt nieogarnione, aby je mo
ż
na było obliczy
ć
. Był to
po prostu kolor z przestworzy — niesamowity zesłaniec z
nieogarnionych sfer niesko
ń
czono
ś
ci, spoza zasi
ę
gu naszej Natury, ze
sfer, których samo istnienie oszałamia umysł i pora
ż
a nas czarn
ą
ponad kosmiczn
ą
otchłani
ą
, jaka otwiera si
ę
przed naszymi
przera
ż
onymi oczami.
W
ą
tpi
ę
, a
ż
eby Ammi
ś
wiadomie mnie okłamywał, nie s
ą
dz
ę
te
ż
, aby jego
opowie
ść
była tylko fantazj
ą
szale
ń
stwa, jak mnie uprzedzali ludzie z
miasta. Co
ś
strasznego objawiło si
ę
w górach i dolinach wraz z tym
meteorem, co
ś
strasznego — cho
ć
nie wiem, w jakich proporcjach —
wci
ąż
jeszcze tam istnieje. Uciesz
ę
si
ę
, kiedy woda zakryje te
tereny. Mam nadziej
ę
,
ż
e do tego czasu nic złego nie przydarzy si
ę
Ammiemu. Tyle widział z tej rzeczy — a jej wpływ był tak zdradliwy.
Dlaczego Ammi nie mógł si
ę
st
ą
d ruszy
ć
? Jak
ż
e jasno pami
ę
ta ostatnie
słowa umieraj
ą
cego Nahuma: „nie mo
ż
esz si
ę
uwolni
ć
... wci
ą
ga ci
ę
...
wiesz,
ż
e co
ś
przybywa, ale to nie ma znaczenia...” Ammi to poczciwy
starzec... Kiedy ekipa rozpocznie prace przy tym zbiorniku wodnym,
musz
ę
napisa
ć
do głównego in
ż
yniera, aby strzegł go czujnie. Nie
zniósł bym my
ś
li,
ż
e staje si
ę
spopielałym, powykr
ę
canym i krusz
ą
cym
si
ę
monstrum, które trapi mnie ci
ą
gle we snach.