Autor:Mahaliem
Tytuł oryginału: "A Slytherin in Gryffindor Clothing''
Link do oryginału:
http://www.fanfiction.net/s/1814599/1/
Tłumaczenie pierwsze: NocnaMaraNM, Kaliope
Poprawki i przeróbki: NocnaMaraNM, setka bet
Wąż w lwiej skórze
Prolog
Trzaskające iskry wirowały w przesyconym energią powietrzu, rozjaśniając zakamarki
zaciemnionego pokoju i oświetlając twarze obecnych. Podłoga, jakby w odpowiedzi na huk,
który wstrząsnął pomieszczeniem, zadrżała niecierpliwie.
- Udało się? – rozległ się czyjś niepewny głos.
- Módlmy się, żeby tak było – odpowiedział drugi. – To nasza ostania nadzieja.
***
Rozdział pierwszy
To niesprawiedliwe!, pomyślał Draco odzyskując przytomność w szpitalnym łóżku. Ostatni
mecz Slytherinu w tym roku! I mój ostatni w Hogwarcie! Także tym razem - mimo że Draco
(jak zwykle) oszukiwał - Potter złapał Znicz. Mało tego, zrzucił go z miotły! Draco pamiętał
jeszcze ziemię, zbliżającą się ku niemu w przerażającym tempie a potem nic.
- Draco? Obudziłeś się? – odezwał się ktoś cicho.
Draco rozglądnął się wokół i zaskoczony ujrzał siedzącą obok łóżka Granger. Co dziwniejsze,
dziewczyna miała bardzo zmartwioną minę. Kiedy sięgnęła, żeby pogładzić go po włosach,
odsunął się ze strachem.
- Co ty tu robisz? – zapytał.
Gdy Hermiona roześmiała się lekko, Draco odsunął się jeszcze bardziej.
- Jak to co? Mój chłopak został ranny, to naturalne, że przy nim jestem.
Wiewiórowi też się dostało? Może więc jednak ten mecz nie był totalną porażką.
- No, to spływaj. Mam nadzieję, że mocno ucierpiał. No już, zmywaj się. Nie chcesz chyba
przegapić jego przedśmiertnego bełkotu?
Hermiona uniosła brwi, spoglądając na niego z niepokojem.
- O co ci chodzi, Draco? Przecież nie umierasz. Chociaż zaczynam się martwić, bo co do
samego bełkotu masz rację...
Chciała dodać coś jeszcze, ale przerwało jej przybycie wysokiego rudzielca. Draco niemal
udławił się językiem, gdy Ron Weasley uśmiechnął się do niego szeroko dając lekkiego
kuksańca w ramię.
- Przyszedłem sprawdzić jak się ma mój kupel – powiedział do Hermiony. - Jak tam, chłopie?
– zwrócił się do leżącego.
Draco spojrzał wyniośle rozcierając miejsce, w które szturchnął go Wiewiór.
- Zwariowałeś, Weasley? Gdybyś w wyniku jakiegoś tragicznego zbiegu okoliczności się ze
mną zaprzyjaźnił, czym prędzej popędziłbym nad jezioro, żeby błagać wielką ośmiornicę o
lekką śmierć w odmętach fal.
Ron cofnął się, najwyraźniej zakłopotany.
- Dziwnie się zachowuje odkąd oprzytomniał. Myślę, Ron, że to uderzenie w głowę,
zaszkodziło mu bardziej, niż przypuszczaliśmy.
- To wszystko wina Pottera! – wybuchnął Ron. – Wygrałbyś z tym ślizgońskim oszustem,
gdyby na ciebie nie wleciał!
- Co? – Draco usiadł prosto otwierając szeroko oczy. – Potter? Oszustem? Ślizgońskim?
Ron przewrócił oczami i roześmiał się z ulgą.
- No jasne. Nabijasz się ze mnie. Pewnie zaraz powiesz, że nie jesteś Gryfonem.
- Jestem cholernym Gryfonem?! – wrzasnął Draco.
* * *
Choć od chwili przebudzenia w skrzydle szpitalnym minęły niespełna trzy godziny, Draco
wiedział już, że jego życie zupełnie stanęło na głowie. Nie mógł dociec co tak naprawdę się
stało. Po wysnuciu kilku mało prawdopodobnych teorii spiskowych, odrzuceniu na wstępie
hipotezy, że zwariował, złożeniu sobie solennej obietnicy, że zabije tego, kto rzucił na niego
to idiotyczne zaklęcie (a także Pottera - tak na wszelki wypadek), postanowił na razie
zachować daleko idącą ostrożność - obserwować i udawać, że wszystko jest w porządku.
Tylko że nic nie było w porządku.
Pomijając głośne protesty, że czerwony i żółty absolutnie nie pasują do jego karnacji, został
zmuszony przez Granger i Weasleya, do założenia szaty. W sumie, była to walka w wielkim
stylu, ocenił Draco podliczając ilość wyrwanych, rudych włosów i wszystkie razy, które
wymienili z Weasleyem za plecami Hermiony. W końcu dziewczyna zorientowała się co
robią i przerywała szarpaninę rzucając na Draco zaklęcie oszałamiające.
W drodze na obiad, Hermiona wymieniała wszystkie możliwe uszkodzenia mózgu
powodujące podobne zamiany zachowania, a Wiewiór (Draco nadal nie był w stanie ułożyć
odpowiednio warg, aby wypowiedzieć imię „Ron”) upierał się, że przyjaciel sobie z nich
ż
artuje.
W Wielkiej Sali Weasley oznajmił dumnie, że jego „kumpel” oberwał mocno w głowę i w
związku z tym zachowuje się jak wariat. Gdy Draco ruszył wprost do stołu Ślizgonów
wszyscy uznali, że to dowcip. Draco zaś, po kilku krokach stanął jak wryty. Na jego miejscu,
pomiędzy Crabbem i Goyle’em, siedział Potter.
- Nie widzisz, że to stół Slytherinu, Malfoy? – zaczął Potter odwracając się do niego ze
złośliwym uśmieszkiem na ustach. – Ślepy jesteś? Pożyczyć ci moje okulary? W sumie to
niezły pomysł. Może w końcu zobaczyłbyś Znicz na tyle dobrze, żeby go złapać.
Potter patrzył na niego śmiało i wyzywająco. To dziwne, ale pomimo że włosy tego durnia jak
zwykle były rozczochrane, tym razem, w połączeniu z zuchwałym spojrzeniem, ten
niechlujny wygląd kojarzył się z gorącymi, upojnymi nocami. Pogardliwy grymas przykuł
uwagę Draco do jego pełnych ust. Ogólnie rzecz biorąc, złoty chłopiec wyglądał dziko, trochę
niebezpiecznie i...
Do diabła, pomyślał Draco, To niemożliwe! Potter miałby wyglądać seksownie?! Ten świat
oszalał!
- Czego chcesz, Malfoy – spytał Potter. – Co jest? - dodał niedoczekawszy się reakcji. -
Zapomniałeś języka w gębie?
Ś
lizgoni wybuchnęli śmiechem. Dźwięk nosowego rechotu Pansy Parkinson, który wybijał
się ponad rżenie i chichoty innych, wyrwał Draco ze stuporu.
Wyprostował się i spojrzał na swoją nemezis. Ten wredny uśmieszek z twarzy Pottera to jego,
Malfoya, firmowa mina! I to przecież on, Malfoy, miał wyłączne prawo do prawienia
złośliwości! Może i nosił teraz szaty Gryffindoru, ale w głębi ducha pozostał Ślizgonem. I
zamierzał tego dowieść.
- Czego chcę? – powtórzył wzruszając ramionami z udawaną nonszalancją. – Bogactwa,
urody, uwielbienia tłumów... Ale zaraz, to przecież już mam, prawda? - Rozpromienił się
czując, że wszyscy patrzą na niego. – Zawsze pozostaje jeszcze seks. - Leniwie, niezmiernie
powoli przesunął wzrokiem po torsie Pottera, potem w dół, po jego długich, szczupłych
nogach, aż do krzywo zawiązanych trampek. Następnie bez pośpiechu, powędrował
spojrzeniem z powrotem w górę, skupiając się moment na jego kroczu, otaksował klatkę
piersiową, aż wreszcie napotkał wpatrzone w niego, błyszczące, zielone oczy. – No, ale cóż,
tu akurat nie ma nic, czego mógłbym chcieć.
Odezwały się nieliczne szepty, ale większość uczniów w milczeniu patrzyła jak Malfoy
odwraca się plecami do wściekłego Pottera i odchodzi w stronę stołu Gryfonów. Gdy usiadł
obok Granger, rozmowy powoli wypełniały salę, aż hałas osiągnął swój normalny poziom.
- Od jakiegoś czasu żywiłam pewne podejrzenia, ale to oczywiście je potwierdza – stwierdziła
Hermiona podając Draco krokiety.
Ron i Draco spoglądali na nią pytająco, więc kontynuowała:
- Draco jest gejem.
Ron zakrztusił się, popluł sokiem, otarł brodę rękawem i wytrzeszczył oczy.
- Dostał w łeb i się zdezorientował? – zapytał.
Hermiona potrząsnęła głową.
- To nie tak. Orientacja seksualna nie zmienia się nagle. Chociaż, czytałam o czymś
podobnym. W 1687 roku, wielki czarodziej, Theodore Herbert Stonepot, ocknął się z
omdlenia uważając, że jest Kleopatrą. Dwa lata później wyzdrowiał, co załamało jego
licznych kochanków. Ale to był wyjątkowy przypadek. Draco zawsze był gejem –
oświadczyła uśmiechając się do niego wyrozumiale. - Mamy po siedemnaście lat –
powiedziała słodko. – To zrozumiałe, że w tym wieku chcesz czegoś więcej niż całusa na
dobranoc.
- To znaczy że co? Wolałbyś mnie zamiast niej? – spytał Ron odwracając się do przyjaciela.
- Absolutnie nie! – wykrztusił Draco przerażony wizją romansu z Weasleyem.
- Tak tylko pytałem – stwierdził Ron obojętnie i nagle jego oczy rozbłysły. – Patrzcie! –
ucieszył się wskazując na stół, na którym pojawił się deser. – Ciasto!
* * *
Następnego ranka Draco potrzebował chwili zanim dotarło do niego, gdzie się znajduje. Na
widok pochylającej się nad nim piegowatej, wyszczerzonej w uśmiechu gęby, jęknął i nakrył
gwałtownie głowę poduszką z nadzieją, że zaśnie i obudzi się w normalnym świecie. To musi
być zły sen!
Kiedy Weasley wyrwał mu poduszkę, Draco oczywiście złapał za różdżkę z zamiarem
rzucenia na niego zabójczej klątwy. Niestety, zanim zdołał wyrządzić komuś krzywdę, została
mu ona odebrana. Seamus i Dean połączyli siły wydzierając mu z ręki narzędzie niedoszłej
zbrodni, zaś Neville tymczasem, przytrzymywał go, przygniatając swoim ciężarem.
Leży na mnie Longbottom, pomyślał Draco ponuro. Nie wiedziałem, że kiedykolwiek upadnę
tak nisko.
Upokorzony i wściekły, przez dziesięć minut fukał i wrzeszczał, sprzeciwiając się założeniu
szat w barwach Gryffindoru. Następnie, mimo głośnych protestów, że sto ruchów szczotką to
minimum, żeby utrzymać włosy w dobrym stanie, popędzano go w trakcie czesania. Potem
został zawleczony na śniadanie.
Tym razem, wchodząc do Wielkiej Sali pamiętał, żeby trzymać się Granger i Weasleya.
Siedząc przy stole rzucił okiem w stronę Pottera i swoich byłych przyjaciół. Potter złapał go
na tym i spiorunował wzrokiem, a Draco poczuł się lepiej niż w ciągu całego poranka.
Gdy mozolnie wydłubywał rodzynki ze swojego ciasta i ukradkiem wsadzał je w górę potraw
na talerzu Wiewióra, do jadalni wleciały sowy zasypując go ulewą listów od nieznajomych.
Po chwili Weasley trącił go łokciem.
- Patrz. Potter znowu dostał wyjca.
Draco zerknął na drugi koniec sali. Rzeczywiście, Potter trzymał w ręku czerwoną kopertę.
Jednak ten kretyn nie był ani trochę przerażony, wprost przeciwnie – miał wyraźnie
zadowoloną minę! Draco obserwował, jak Potter zabiera wyjca i wychodzi, by przeczytać go
w samotności.
Potter był dziwny, to nie ulegało wątpliwości.
Zaraz po śniadaniu zaczynała się lekcja eliksirów. Wchodząc do klasy, Draco szybko
odszukał wzrokiem profesora Snape’a i stwierdził, że wygląda on tak, jak zwykle – chudy,
wysoki, z tłustymi włosami. I jak zwykle już na wstępie wymyśla przerażonym uczniom.
Oddychając z ulgą na myśl, że świat może wywrócić się do góry nogami, ale Snape zawsze
pozostanie tym samym, żałosnym idiotą, Draco uśmiechnął się do niego szeroko. I o mało nie
upadł potknąwszy się na widok zimnego, nienawistnego spojrzenia, jakim obrzucił go
nauczyciel.
- Pan Malfoy – wycedził Snape, gdy Draco usiłował złapać równowagę. – Mam nadzieję, że
nie wymagam zbyt wiele, oczekując większej koordynacji ruchów na moich lekcjach, niż ta,
która pokazał pan wczoraj na boisku.
Rumieniąc się pod spojrzeniem Mistrza Eliksirów, Draco usłyszał szepty dochodzące z
prawej strony. Stojący z Crabbem i Goyle’em Potter, fałszywym kaszlem usiłował pokryć
ś
miech.
Draco zrobił się dziwnie nerwowy czując, że profesor obserwuje go bacznie. Było to dość
zaskakujące, bo ten przedmiot nigdy nie sprawiał mu problemów, a dzisiejszy eliksir był
prosty do przygotowania. Nie pomogło, że Granger szeptała niepotrzebne instrukcje, a Ron
próbował poprawić mu humor opowiadając zupełnie nieśmieszne kawały.
Pod koniec lekcji, Draco westchnął z ulgą patrząc na swój eliksir. Pomimo dziwacznej
sytuacji, w jakiej się znalazł, jego eliksir miał właściwy, idealnie błękitny kolor i pachniał
dokładnie jak trzeba. Z uśmiechem satysfakcji czekał, aż Snape oceni rezultat.
- Niemalże dostateczny, panie Malfoy. Jak sądzę, dzięki wydatnej pomocy panny Granger.
Draco poczerwieniał.
- Dostateczny? – wrzasnął. – Jest cholernie doskonały, dobrze pan o tym wie!
- Gryffindor traci dziesięć punktów – warknął Snape.
- Dziesięć punktów! Za co? Za uświadomienie, że nie zauważyłby pan doskonałości nawet
gdyby ta na pana wpadła i walnęła...
Ron zakrył mu usta dłonią zanim zdążył dokończyć zdanie. Mimo wysiłków, Draco nie zdołał
się od niego uwolnić.
- Dwadzieścia punktów – wrzasnął Snape.
- Proszę mu wybaczyć, profesorze – wtrąciła Hermiona. - Od tamtego wypadku nie jest sobą.
- Nie jest sobą? Cóż, jeśli tak zostanie, mogę śmiało patrzyć w przyszłość – Snape pociągnął
nosem nieco udobruchany.
Rozległ się dzwonek. Uczniowie zaczęli przelewać swoje eliksiry do butelek i opuszczać
klasę. Draco wyrwał się Ronowi wciąż patrząc na Snape`a. Rozmyślnie wolno wygładził
swoją szatę i doprowadził fryzurę, do jej zwykłego, idealnego stanu.
Weasley i Granger popatrzyli na niego zmartwieni, ale gdy skinął głową, bez oporów wyszli z
klasy. Gdy Ślizgoni mijali Draco w drodze do wyjścia, Goyle wysunął łokieć z zamiarem
wbicia mu go pod żebra.
Malfoy znał tę sztuczkę. Sam nauczył jej Goyle`a. Nie tylko zrobił unik, ale także
wykorzystał okazję i uniósł ramię żeby jego palec dźgnął napastnika we wrażliwe miejsce pod
ż
ebrami. Gdy w odpowiedzi usłyszał jęk, rozciągnął usta w radosnym uśmiechu.
Zwlekał, bo chciał omówić coś Snape`em, tu i teraz. Nabrał powietrza i otworzył usta, żeby
zacząć. I wtedy zauważył, że Potter wciąż był w klasie. Siedział przysunięty bokiem do
Snape`a, obaj nieświadomi, że nie są sami.
- Otrzymałem następny list od ojca – Draco usłyszał Pottera. – On i Black hulają teraz w
Argentynie.
- I jak się czuje twój ojciec i jego... towarzysz? – Snape uniósł brew.
Draco zobaczył, jak Potter opuszcza głowę i spogląda na Snape`a spod rzęs.
- Wydaje się być nieco zdenerwowany. Uważa, że zamierzam zrobić jakąś głupotę i związać
się z kimś nieodpowiednim. Postawił mi ultimatum. Albo się z tego wycofam, albo gorzko
pożałuję.
- I co? – zapytał Snape niskim, ochrypłym głosem. – Wycofasz się?
Potter zrobił krok naprzód, potem następny, aż przód jego szaty musnął ubranie Snape`a.
Odchylił głowę i jego oczy napotkały wzrok profesora.
- Wiesz, że uwielbiam drażnić mojego ojca.
- To obrzydliwe!
Obie głowy obróciły się w stronę Draco, który z lekkim zdziwieniem zdał sobie sprawę, że
głośno powiedział to, co myślał.
Draco nie był pewien skąd wzięła się w nim ta złość. Oczywiście, tkwienie w Gryffindorze
razem z Weasleyem i Granger, którzy uważają go na najlepszego przyjaciela, było niemałym
koszmarem. Tak, nawet gorszym niż to, że jego ex-przyjaciele go nienawidzili, a ulubiony
nauczyciel traktował jak szlamę. Ale Potter... Potter i Snape są... Nie, nie mógł nawet o tym
myśleć.
Porwał książki i wypadł z klasy. Już w holu, usłyszał za sobą szybkie kroki. Kiedy czyjaś ręka
chwyciła go za ramię i obróciła, nie był wcale zdziwiony widząc przed sobą Pottera,
zdyszanego i spanikowanego.
- To nie to, co myślisz – wydyszał Potter.
- O, to dokładnie to o czym myślę – odparł ostro.
- Nie, mam na myśli, że do niczego nie doszło...
- Jeszcze. Jeszcze do niczego nie doszło – spojrzał na chłopaka stojącego przed nim.
Potter pchnął go mocno, wystarczająco mocno żeby plecy Draco oparły się o kamienną
ś
cianę. Potem zbliżył się groźnie.
- A co ci do tego? Co cię to obchodzi?
Draco odetchnął, żeby się uspokoić i odparł z drwiną:
- Może się zastanawiam, co pomyśleliby inni, znając sekret Bohatera Świata Czarodziejów.
- A co twój ojciec ma z tym wspólnego? – zapytał Potter skonfundowany.
Teraz Draco był zakłopotany.
- Mój ojciec?
- Tak, twój drogi ojczulek – Potter splunął. – Ten, który zdradził Śmierciożerców. Ten, który
zabił Voldemorta. Ten, który zginął w blasku poświęcenia i chwały. Wiesz, Bohater Świata
Czarodziejów.
Jego ojciec nie żył? Draco intensywnie wpatrywał się w twarz Pottera usiłując znaleźć w niej
oznaki kłamstwa. Nie tylko ich tam nie znalazł, nie znalazł czegoś jeszcze. Drżącymi palcami
odsunął kosmyki zakrywające czoło Pottera.
- Twoja blizna... Nie masz jej... – wyszeptał.
Potter zrobił krok w tył.
- O czym ty mówisz?
- Nie masz blizny – powtórzył Draco roztrzęsiony, odwrócił się i powoli ruszył przez
korytarz. Pokonując z wysiłkiem schody, dotarł w końcu do dormitorium Gryffindoru. Na
widok bladego, osłabłego przyjaciela, Weasley zerwał się z fotela i skoczył ku drzwiom.
Draco nie protestował, gdy Ron podparł go ramieniem i pomógł usiąść.
- Powiedz mi – zwrócił się do Gryfona głosem pełnym bólu. – Powiedz mi o moim ojcu.
* * *
Lucjusz Malfoy nie żył.
Draco nadal nie mógł przyzwyczaić się do tej myśli. Kiedy ojciec został osadzony w
Azkabanie na prawie dwa lata, miał przynajmniej nadzieje, że los może się odwróci.
Ministerstwo, sędziowie, przysięgli, mogli zostać przekupieni – w końcu, ślepa
sprawiedliwość była tylko dla biedaków. Ale śmierć była ostatecznym końcem.
Weasley opowiedział, jak Lucjusz dostrzegając nagle prawdę, przeraził się bezwzględnością i
postępującym szaleństwem Lorda Voldemorta. On, Crabbe i Goyle potajemnie zmieli strony,
zawierając przymierze z Dumbledore’em. Podczas niespodziewanego ataku, Malfoy ujawnił
swoją zdradę Śmierciożercom i doprowadził do walki, która zakończyła się zwycięstwem
ludzi Dumbledore’a. Wielu wtedy zginęło. To Lucjusz właśnie zadał ostateczny cios,
zabijając Voldemorta, który przeklął go, zanim sam skonał.
Gdyby Lucjusz przeżył, prawdopodobnie skończyłby w Azkabanie. Wraz ze śmiercią jednak,
przyszło przebaczenie i został ogłoszony bohaterem – Bohaterem Świata Czarodziejów.
Potem pojawiały się rozbieżności w relacjach Weasleya i Granger. Weasley powiedział mu
także, że jako dziedzic Malfoya, Draco ciągany był na każdą rocznicę bitwy i ostentacyjnie
sadzany na podwyższeniu, przed nieskończoną ilością ważnych osób, które wychwalały
męstwo jego ojca.
Miał dziesięć lat, kiedy Molly Weasley, będąc ze swoim mężem na obchodach ku czci
poległych, zauważyła ponoć, że Draco jest mały i mizerny. Po tygodniach nagabywań niemal
zmusiła Narcyzę, żeby ta pozwoliła zabrać syna do Nory, gdzie mógłby spędzić trochę czasu
z dziećmi w jego wieku. Od tego czasu przyjaźnili się z Ronem.
* * *
W ciągu kilku następnych dni, Draco dostrzegł więcej różnic pomiędzy „swoim” a tym
ś
wiatem.
Choć nigdy nie kłopotał się zapamiętywaniem imion młodszych od niego uczniów,
uświadomił sobie, że wielu z tych, których kojarzył z twarzy, tutaj nie widział wcale. Nie było
nawet młodszej siostry Weasleya, chociaż oboje rodzice Rona przeżyli wojnę.
Quirrell nadal uczył Obrony przed Czarną Magią. Nauczycielem Zaklęć była profesor
Josephine Waxington, a trenerem latania - profesor Maxwell Hopper. Bez trudu dowiedział
się, że Flitwick poległ dzielnie w bitwie z Voldemortem, a Hooch odniosła podczas potyczki
ciężkie rany.
Nauce nadal trzeba było poświęcać dużo wysiłku i pracy, ale wydawało się, że potrzeba
rywalizacji opuściła uczniów. Wszystkich, z wyjątkiem Granger. Opanowanie jak największej
ilości zaklęć nie było już kwestią przetrwania. W konsekwencji Draco okazał się
ponadprzeciętnym uczniem we wszystkich przedmiotach. Jedynymi zajęciami, na których mu
nie szło, była Opieka nad Magicznymi Stworzeniami, której uczył Hagrid.
Półolbrzym, który teraz miał bliznę na policzku i kulał, przerażał Draco bardziej niż
kiedykolwiek. Jedynym pocieszenie stanowił fakt, że Granger i Weasley także nie wyglądali
na całkowicie przekonanych do gajowego.
- Mówią, że jest naprawdę łagodny – wyszeptała Hermiona, gdy czekali na rozpoczęcie zajęć.
– Słyszałam nawet, że domowe skrzaty muszą przychodzić po kurczaki z jego hodowli,
podczas jego nieobecności, bo ma za miękkie serce, by być świadkiem rzezi.
Chociaż Draco osobiście wątpił w prawdziwość tej historii, nadal miał w pamięci obraz
Hagrida rozpaczającego po skazaniu jego hipogryfa na śmierć. Metody nauczania ogromnego
profesora dalej były okropne, ale nie ulegało wątpliwości, że zna się on na swoim fachu.
Stojąc koło Weasleya i Granger, Draco zastanawiał się, jakiemu potworowi zostaną
przedstawieni tym razem.
- Ta maleńkie istoty – zaczął Hagrid głośno, trzymając w górze kłębek czarnego futerka – są
krótkowieczne, wychodzą ze swych nor tylko coś zjeść i porozumiewają się za pomocą
pisków i kwików. Kto wie jak się nazywają?
- Pierwszoroczni Puchoni – odpowiedział Draco.
Prawie wszyscy Gryfoni i Ślizgoni zaczęli się śmiać. Prawie, bo Potter gapił się na Draco w
osłupieniu, a Granger posłała mu zgorszone spojrzenie, potrząsnęła głową i podniosła rękę.
- To Bąkobuchacze – powiedziała głośno i wyraźnie, kiedy Hagrid na nią wskazał.
- Zgadza się. A wiesz dlaczego Bąkobuchacze są pożyteczne?
Hermiona uśmiechnęła się promiennie.
- Podczas pełni, Bąkobuchacze wydzielają substancje, która w dużych dawkach uspokaja i
można stosować ją jako anestetyk. W małych ilościach przełamuje opory i zahamowania,
rozluźnia.
Hagrid nagrodził Gryffindor dziesięcioma punktami za odpowiedź Hermiony, a następnie
nakazał uczniom dobrać się w pary, pracujące wspólnie. Draco pchnął Weasleya w stronę
Hermiony.
- Idź – ponaglił. – Pracuj ze swoją dziewczyną.
- Ona nie jest moją dziewczyną – odparł zmieszany Ron. – Jest twoją dziewczyną, tylko, że ty
jesteś teraz gejem, więc w sumie to chyba nie jest ci potrzebna...
Jego piegowata twarz wykrzywiła się w zamyśleniu.
Jeśli wszyscy Weasleyowie są podobni, to jakim cudem jest ich tak wielu?, pomyślał Draco.
- Mogłaby być twoją dziewczyną – wyszeptał Ronowi do ucha, popychając go ponownie.
Niemrawo, czerwieniąc coraz bardziej, rudzielec zbliżył się do Hermiony.
- Chcesz być ze mną? – zdołał wybąkać patrząc w trawę pod stopami. – Znaczy pracować...
Hermiona spojrzała na niego, potem na Draco, przeprowadziła w myślach kalkulację i
uśmiechnęła się promiennie.
- Chętnie.
Gdy Ron nie patrzył, Draco mrugnął porozumiewawczo do Hermiony i ucieszył się, kiedy mu
odmrugnęła.
Nie uciszył się jednak z faktu, że wszyscy, z wyjątkiem Pottera i Nevillea mają już swoje
pary. Widząc, że Neville powoli rusza w jego kierunku, błyskawicznie przysunął się do tego
drugiego.
- Idziemy? – zapytał wskazując brodą na klatki.
Zerknąwszy na Neville’a, Potter szybko przytaknął. Wziął jednego Bąkobuchacza i razem z
Draco odeszli na bok. Po kilku minutach przyglądania się nieruchomemu stworzonku, Harry
zaczął zdradzać oznaki znudzenia.
- Nie rusza się – stwierdził zrzędliwie.
- Daj, podrażnię go – zaproponował Draco.
- A jak mnie użre?
- To tym bardziej.
- Głupek.
- Palant.
Spojrzeli na siebie krótko i znów skupili wzrok na zwierzaczku.
- Malfoy... Powiedziałeś komuś? – zapytał Harry prawie szeptem.
- O czym?
- No wiesz – brnął wyraźnie zakłopotany Harry. Gdy Draco nadal się nie odzywał, dodał. – O
mnie i... Snape’ie.
- Och, masz na myśli to, że bzykasz się z profesorem eliksirów?
Harry rozejrzał się przerażony wokół, złapał Draco za szatę i ściskając Bąkobuchacza,
odciągnął rozmówcę dalej od grupy.
- Nie bzykam się ze Snape`em! – wysyczał.
- Ale chcesz. Nie, żebym cię obwiniał. Wiesz, pomijając tłuste włosy, haczykowaty nos,
nieprzystępną postawę, jest zupełnie... Nie, zapomnij, i tak będzie odrażający.
- Więc? Powiedziałeś komuś? – powtórzył Harry.
- Hmm... – zastanowił się Draco. – Najpierw powiedziałem Weasleyowi, który się porzygał i
Granger, która się przestraszyła, że będziesz miał lepsze stopnie niż ona. Potem
przedyskutowałem to z Finneganem, Thomasem, Brown, i Patil. Próbowałem też powiedzieć
o tym Longbottomowi, ale ten na słowo „Snape”, uciekł z krzykiem z wieży.
Widząc pobladłą twarz Pottera, Draco przewrócił oczami.
- Oczywiście, że nikomu nie powiedziałem, ty idioto. Mam dużo ciekawsze tematy do
rozmów, niż dyskutowanie o twoim nędznym życiu erotycznym.
- Dzięki – powiedział cicho Harry.
Draco przyglądał się przez chwilę chłopcu, który wyglądał dokładnie tak, jak jego najbardziej
znienawidzony rywal. Dowiedział się, że matka Pottera nie żyje, a z plotek wywnioskował, że
podobnie może wyglądać sprawa z jego ojcem. Harry Potter nie był już bohaterskim
Gryfonem, w ogóle nie był bohaterem. Nie miał też swoich przyjaciół, Granger i Weasleya, a
chociaż Crabbe i Goyle nie opuszczali go ani na krok, Draco nie potrzebował wiele czasu,
ż
eby ocenić, które towarzystwo jest lepsze.
Jednak nadal było w nim coś szczególnego. Draco nie miał co do tego wątpliwości, nawet
jeśli nikt poza nim tego nie dostrzegał.
- Potter, jeśli chodzi o ciebie i Snape`a – zaryzykował, a Harry uniósł głowę i zieleń spotkała
się z szarością*. – Daj sobie z tym spokój. Zasługujesz na coś więcej niż tandetny romans,
ograniczony do przemykania się po ciemnych korytarzach i szybkich numerków w pustych
klasach.
Potter spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami, a Draco doszedł do wniosku, że takie
przemykanie się ciemnymi korytarzami i szybkie numerki w klasach, w sumie mogą być
całkiem pociągające. Nie mogąc znieść przedłużającego się milczenia, nie bacząc, że pewnie
pożałuje swego czynu, pochylił się i zrobił to.
Dźgnął Bąkobuchacza.
Który natychmiast ugryzł Harry`ego.
Harry wrzasnął.
Taaak, pomyślał Draco, życie jest piękne.
*NMSP - autentyczny oryginał ®
Rozdział drugi
Pięć dni później, Harry wciąż piorunował go spojrzeniem. Draco nie pojmował o co tyle
hałasu. Przecież głupek nie krwawił aż tak bardzo. Poza tym panika, która wybuchła, gdy
uczniowie dowiedzieli się, że Bąkobuchacze mogą ugryźć, była nadzwyczaj zabawna.
Sporo czasu zabrało Hagridowi uspokojenie wszystkich i wyprowadzenie klasy na pole leżące
w pobliżu jego chaty. Bąkobuchacze, które zostały wypuszczone, spokojnie pochowały się w
norach i miały pozostać w nich do następnej pełni.
Draco zaczął przyzwyczajać się do swojego nowego domu w wieży Gryffindoru. Tylko raz
zdarzył się nieprzyjemny moment. Podrzucając chłopcom do łóżek Pluskwy Ssące Zeildera,
zapomniał włożyć je także do swojego. Gdy Finnegan, Thomas, Longbottom i Weasley
otoczyli go kręgiem, a na ich boleśnie pokąsanych twarzach malował się wyrzut, Draco nagle
poczuł się nieswojo. Po głębszym zastanowieniu doszedł do wniosku, że to nowe, dziwaczne
uczucie, to coś, co niektórzy określali mianem wyrzutów sumienia. Na szczęście napięcie
opadło, a obawa przed zemsta minęła, kiedy Weasley zaczął się śmiać mówiąc, że teraz wie
co zrobi podczas następnych odwiedzin Percy’ego.
Inni także zaczęli się śmiać, zaś Draco pomyślał, że Weasley nie jest zupełnie... No cóż, że
Weasley nie jest zupełnie bezużyteczny.
Od tamtej pory współlokatorzy dokładnie sprawdzali swoje łóżka przed spaniem. Zaczęli
także prześcigać się w płataniu figli. Zabawne, ale to właśnie Neville został okrzyknięty
zwycięzcą tych zawodów. Kto by przypuszczał, że rośliny posiadają tak wiele użytecznych
właściwości...?
Otoczony wesołą kompanią z Gryffindoru, Draco czuł się niemal tak dobrze, jak wśród
„swoich” Ślizgonów. Bardzo fascynował go fakt, że Weasley daje się wciągać w jego
najbardziej nieprawdopodobne, szalone plany i skandaliczne afery.
Ale Granger zrobiła się podejrzliwa.
Wyczuwała, że coś się dzieje, ale nie do końca wiedziała co. W końcu zaczęła go sprawdzać,
rzucając mimochodem dziwaczne, sondujące pytania.
- Draco, co byś zrobił widząc płaczącą pierwszoklasistkę?
Wyśmiałbym ją, zrobił jednoosobowy konkurs na najbardziej wymyślną obelgę, a potem
przyznał sobie puchar zwycięzcy. Draco ugryzł się w ostatniej chwili w język i udał, że kaszle.
- Z którego domu? – zapytał w końcu.
- A to ważne? – Hermiona uniosła brew przyglądając mu się bacznie
Ups.
- Nie, oczywiście, że nie – zapewnił ją szybko Draco. – Ale przecież musiałbym wiedzieć,
gdzie odprowadzić to słodkie dziewczątko zaraz po tym, jak podniósłbym ją i utulił we
własnych ramionach.
Obie brwi Hermiony podskoczyły do góry.
- śartowałem – powiedział Draco słabo. – Popędziłbym dorwać łobuza, który doprowadził ją
do tego stanu. – I mruknął pod nosem: - Oczywiście nie zawracając sobie głowy zdobyciem
jakiejkolwiek użytecznej informacji, na przykład kim był i dokąd poszedł.
Hermiona uśmiechnęła się, a Draco odetchnął z ulgą.
Nie dziwił się podejrzliwości Hermiony. Zanim prawdziwy Draco Malfoy dostał się do tego
ś
wiata, tamta pomyłka, zwana Draco Malfoyem, była pod każdym względem przeciętnym
„głupio odważnym, o wiele lepszym niż wy wszyscy” Gryfonem. Teraz na jej miejscu
pojawił się wąż w lwiej skórze, więc wpadki były nieuniknione. Pomimo ostrożności,
zdarzały się momenty, kiedy ktoś, kto uważniej by go posłuchał, z łatwością mógłby odkryć
jego prawdziwą, ślizgońską naturę.
Zwykle potrafił się powstrzymać, ale tego ranka, przed meczem Slytherin kontra Ravenclaw,
stracił panowanie.
Podczas śniadania, w Wiekiej Sali panowała atmosfera ekscytacji. Malfoy zazdrośnie
spoglądał w stronę Ślizgonów, których wyraźnie rozpierała energia. Nikt nie wątpił, że z tak
wyjątkowo utalentowanym Szukającym, jakim był Potter, wygrają mecz zdobywając
ostatecznie Puchar Quidditcha.
Sam Potter, cały w skowronkach, prowadził ożywioną rozmowę z Crabbe’em i Goyle’em,
którzy zgarniali na swoje talerze wielkie stosy jedzenia. Draco patrzył jak Harry z zapałem
objaśnia im strategię gry za pomocą kiełbasek. Nie trwało to długo, gdyż żarłoczne goryle
wyrwały mu wędlinowych zawodników z rąk i błyskawicznie pochłonęli. Potter zaczął głośno
protestować, ale zauważywszy kątem oka, że jest obserwowany, przerwał w pół zdania.
Draco i Harry wpatrywali się w siebie, a hałas w wielkiej sali zdawał się odpływać, cichnąć.
Magia tej chwili prysła, kiedy rozległ się czyjś donośny głos.
- Jasne, że Slytherin wygra. Przecież Potter oszukuje!
Draco rozejrzał się, zatrzymując wzrok na chłopaku, który perorował zawziecie, podskakując
na krześle przy stole Hufflepuffu. Założył, że to właśnie głos Justyna - bo tak chyba na imię
miał pytlujący głupek - wybił się ponad gwar dyskutujących żywo Puchonów.
- Potter nie oszukuje – wymamrotał kierując słowa w tamtą stronę.
Wszystkie głowy odwróciły się ku niemu z zainteresowaniem.
- Mówiłeś coś, Malfoy? - zapytał Justyn.
Draco wstał i powtórzył chłodnym, wyniosłym tonem.
- Potter nie oszukuje.
Puchoni wyglądali na nieco zażenowanych jego nagłym wystąpieniem w obronie Harry`ego,
jednak Draco nie przejął się tym zbytnio .
- Musi oszukiwać. Jak inaczej wyjaśnisz fakt, że zawsze łapie Znicza? – nie ustępował Justyn.
- Nie wykluczam, że to zbyt skomplikowane dla twojego ciasnego, puchońskiego umysłu, ale
czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że Potter jest po prostu dobry? – Głos Draco stał się
ostrzejszy. – Na tyle dobry, że nie musi oszukiwać? Tak dobry, że być może jest jednym z
najlepszych zawodników Quidditcha na świecie ?
Justyn powiódł wzrokiem po sali szukając poparcia, ale jego koledzy byli równie jak on
zaskoczeni. Nie zamierzał się jednak poddać.
- Jest Ślizgonem. Oni zawsze oszukują.
- Nie zawsze! – ryknął Draco. – Oszukują tylko wtedy, kiedy muszą. Albo wtedy, gdy
uważają, że to zabawne. Albo jak chcą po prostu sprawdzić czy potrafią złamać zasady tak,
ż
eby nikt ich na tym nie złapał. Albo jeśli jest to częścią większego, bardziej przebiegłego
planu. Ale Ślizgoni nie zawsze oszukują.
W Wielkiej Sali zapadła cisza. Wszyscy obecni wpatrywali się w Draco. Nawet Dumbledore,
McGonagall i Snape przerwali cichą rozmowę, żeby na niego spojrzeć. Draco zerknął
ukradkiem w stronę Pottera, zauważając z satysfakcją, że Harry gapi się w niego z otwartymi
ze zdumienia ustami.
Dumbledore powoli wstał.
- Panie Malfoy, dziękuję za tę wyborną mowę w obronie zręczności pana Pottera oraz honoru
Ś
lizgonów. Może pan już usiąść.
Draco w milczeniu osunął się na krzesło obok Hermiony.
- No, no... Interesujące... - podsumowała dziewczyna.
* * *
Kilka godzin później przygaszony Draco szedł w towarzystwie Granger i Weasleya na boisko.
- Rozchmurz się, stary – powiedział Ron podskakując i wymachując torbą, którą Draco
wręczył mu przed wyjściem. – Nie wszyscy myślą, że kompletnie zbzikowałeś. Hermiona i ja
na pewno nie. - No, w każdym razie ja nie – poprawił się zerkając na przyjaciółkę.
Hermiona dotknęła delikatnie łokcia Draco.
- Twoja przemowa zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Poczułam nawet wyrzuty sumienia, że
tej pory źle oceniałam Ślizgonów.
- Znasz Hermionę – wtrącił Ron. – Jej zdaniem wszystkich należy traktować tak samo. śebyś
wiedział, co zrobiła...
Draco przystanął, odwracając się do Hermiony.
- Co zrobiłaś?
- Och, to nic takiego, naprawdę.
- Pokaż.
Rumieniąc się, Hermiona wyciągnęła z torby kilka okrągłych, płaskich przedmiotów. Draco
wziął jeden z nich, przyjrzał się i osłupiał. W ręku trzymał zielono-srebrną plakietkę z
rysunkiem węża na brzegu i napisem „Rewizyjny Organ Bezwarunkowej Absolucji
Ś
lizgonów”.
- Zaczarowała je tak, że przy każdym zdobytym przez Slytherin punkcie wąż syczy –
poinformował go Ron, bardzo dumny ze swojej nowej dziewczyny.
Draco podniósł wzrok na Hermionę. Zrobiła dla niego plakietki! Plakietki! Uwielbiał
plakietki!
- Jesteś... – rzekł patrząc jej w oczy. – Jesteś boginią! Zbyt wspaniałą, by kalać stopy
marnym, brudnym prochem tej ziemi.
Uradowana z pochwały Hermiona, przypinając Draco znaczek do szaty, nachyliła się do jego
ucha.
- Musisz mi kiedyś powiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi.
Po dotarciu na miejsce, Hermiona i Ron skierowali kroki w stronę trybun Gryffindoru, ale
Draco nawet się nie zatrzymał. Slytherin na pewno wygra, a on był zdecydowany siedzieć
wtedy wśród zwycięzców. Jego towarzysze spojrzeli po sobie, po czym podążyli za nim.
Gdy wkraczali na terytorium Ślizgonów, zatrzymała ich Milicenta Bulstrode.
- A wy tu czego? - burknęła.
Draco uśmiechnął się swoim najczarowniejszym uśmiechem, który w jego mniemaniu, był
najbardziej śmiercionośną bronią w jego zabójczym arsenale.
- Spoko. Mamy plakietki – wyjaśnił wskazując na znaczek i uznawszy to za wystarczający
argument, przeszedł obok niej. Zdezorientowana Milicenta klapnęła z powrotem na ławkę.
Draco wypatrzył wolne miejsce. Roztrącając po drodze grupki młodszych Ślizgonów, zaczął
przepychać się w tę stronę, ciągnąc za sobą bardzo speszonych przyjaciół. Zadowolony,
rozsiadł się obok Pansy, która spojrzała na niego z pogardą.
- A chodzą słuchy, że sektor Slytherinu jest zabezpieczony przed najazdem istot niższych...
- Tak, owszem – odparł Draco. – Ale chodzą też słuchy, że profesor Snape wścieka się na
istoty pseudowyższe, które wywalają pierwszoroklasistów z najlepszych miejsc na trybunach.
Co więc pseudoistota zrobi w tej sytuacji?
Pansy zaniemówiła na chwilę zszokowana jego bezczelnością.
- Co tu robicie? – warknęła w końcu mrużąc oczy.
Draco uśmiechnął się pobłażliwie.
- A jak sądzisz? Bo wiesz, odniosłem wrażenie, że ktoś ma tu zamiar grać – odparł patrząc na
boisko. – W taką grę, z różnymi piłkami. Nazywa się Quidditch. Może obiło ci się o uszy?
- No nie! Mam... – zaczęła Pansy, ale nie dokończyła, bo przerwał jej nagły okrzyk żalu
Malfoya.
- No nie! Mam stąd fatalny widok. Przesiądź się, Weasley.
Wzruszywszy ramionami, Ron wstał, żeby zamienić się miejscami z przyjacielem. Teraz
siedział obok Pansy, zaś Draco widział boisko tylko odrobinę lepiej.
- O, tak dużo lepiej. Będę ci dozgonnie wdzięczny przez następne trzy minuty. A teraz podaj
mi torbę.
Draco pogrzebał w torbie i zaczął wyjmować z niej różne słodkości. Pansy, zezując
zaciekawiona na jego machinacje, usiłowała kontynuować przesłuchiwanie.
- Pytałam, co robicie na... To czekolada? – Przełknęła ślinę wpatrzona w przedmiot w ręku
Draco.
- Zaiste. Miałaby pani ochotę na kawałek, panno Parkinson?
Pansy, choć wydawała się zahipnotyzowana czekoladowym łakociem, potrząsnęła słabo
głową.
- Nie, pewnie ją zatrułeś albo co.
- Zatruć czekoladę? Nigdy – wykrzyknął Draco udając zgrozę i podał jej tabliczkę. Ślizgonka
błyskawicznie wbiła w nią zęby. Czując rozpuszczającą się na języku słodycz przymknęła
powieki i pogrążyła się w ekstazie smaku.
- Nigdy nie zatrułbym czekolady – kontynuował Draco. – No, może z wyjątkiem tego jednego
kawałka.
Roześmiał się widząc jej przerażoną minę.
- Nie bój się, żartowałem. Weasley, przydaj się na coś i dopilnuj, żeby pannie Parkinson oraz
jej przyjaciołom nie zabrakło smakołyków. Och, oczywiście ty także się częstuj, jeśli masz
ochotę.
Hermiona przysunęła się do Draco.
- Już dwa razy sobie z nimi poradziłeś – szepnęła z podziwem.
- Czekaj, zaraz będzie trzeci. Patrz i podziwiaj mistrza – powiedział Draco na widok
podchodzącego Blaise`a.
- Co ty knujesz, Malfoy? Jakiś podstęp, hę? – zapytał Zabini podejrzliwie.
- Podstęp? – Draco prychnął pogardliwie. – śartujesz chyba. Gryfoni nie używają podstępów.
Gryfoni wbiegają tam, gdzie aniołowie lękają się wkroczyć*. Odważnie mijają wszelkie
zapory i śmiało wchodzą pomiędzy potwory. Właśnie tak jak teraz.
Zabini stał przez chwilę, usiłując zrozumieć to, co właśnie usłyszał. Draco niecierpliwie
odsunął go ręką.
- Spadaj Zabini. Bo inaczej przedyskutuję z panną Bulstrode sprawę twojego ostatniego
wypadu.
W oczach Zabiniego mignęła panika.
- Skąd wiesz o...?
- Mam swoje źródła – uśmiechnął się Draco z satysfakcją. – No, idź już.
- Co on właściwie zrobił? – spytała szeptem Hermiona, odprowadzając wzrokiem
oddalającego się pospiesznie Zabiniego.
- Nie mam zielonego pojęcia, ale on zawsze się w coś wplątuje. Od dawna bezskutecznie
usiłuje zwrócić na siebie uwagę Bulstrode. Najczęściej to niegroźne wpadki, ale czasem
zdarza mu się posunąć za daleko.
Widząc w oczach Hermiony nieme pytanie, Draco zaczął wyjaśnienia.
- Blaise od piątego roku buja się strasznie w Milicencie Bulstrode. Nie wie, że ona czuje do
niego to samo. On próbuje zwrócić jej uwagę różnymi wygłupami, a ona się boi, że jeśli
zareaguje, na przykład da mu w twarz, on się wścieknie. Ona nie chce go spłoszyć, więc
udaje, że nic nie widzi, na co on stara się jeszcze bardziej i wymyśla jeszcze większe
idiotyzmy. To strasznie zabawne.
- To przykre – stwierdziła Hermiona. – I okropne.
- Prawda? Blaise z jego dziewczyńskimi minkami i zmaskulinizowana Milicenta to para
stworzona... Hm, jeśli przez bogów, to takich z poczuciem humoru ,a przynajmniej z
nietypowymi poglądami w kwestii pokrewieństwa dusz.
- Powiesz im?
- Szczerze mówiąc, za bardzo się boję.
- Dlaczego? – zapytała zdumiona Hermiona. – Myślisz, że się na ciebie wściekną?
- Przeciwnie. Obawiam się raczej ich przytłaczającej wdzięczności. Jeszcze nazwali by po
mnie pierworodnego, a to byłoby straszne. Wyobraź sobie, moje własne, wspaniałe imię u
istoty zrodzonej z ich lędźwi! – Draco otrząsnął się ze wstrętem.
- Patrzcie – wybełkotał Ron z ustami zapchanymi czekoladą. – Drużyny wychodzą.
Krukoni i Ślizgoni zajmowali swoje pozycje. Harry rzucił okiem przez ramię na trybuny
Slytherinu. Potem spojrzał raz jeszcze. Draco radośnie do niego pomachał.
- Hmm... – zadumał się chwilę później. – Może rano przeceniłem możliwości Pottera.
Wygląda jakby zaraz miał zlecieć z miotły.
* * *
- Niewiarygodne! – krzyknęła Hermiona wpadając na Draco, gdy wchodzili do pokoju
wspólnego. – Ty rzeczywiście miałeś zły wpływ na Ślizgonów!
- Istotnie. Dzięki za komplement.
- Szacuneczek, stary. To było genialne! – sapnął Ron opadając na kanapę.
Hermiona spojrzała na niego przelotnie, a potem skupiła wzrok na Draco.
- Jak strzelili gola, a ty zacząłeś tańczyć w kółko, wrzeszcząc „Slytherin rządzi!”, to było
straszne, ale kiedy w niezrozumiałym akcie szaleństwa, rzuciłeś zaklęcie miłosne na Snape`a,
który na oczach wszystkich zaczął dobierać się do McGonagall to... To było skandaliczne!
- Zaklęcia miłosne to niebezpieczna, czarna magia – stwierdził Draco. – I odwołałem zaklęcie
zanim ktokolwiek mnie namierzył. A poza tym, co z tego? Wolałabyś, żebym zmusił go do
całowania Dumbledore`a?
- Cholernie genialne – powtórzył Ron na wspomnienie widoku nauczycieli. – Myślałem, że
rozerwie go różdżką na kawałki, gdy usiłował wepchnąć jej język do gardła.
Hermiona chwyciła poduszkę leżącą na krześle obok i zaczęła metodycznie walić nią Rona po
głowie. Draco właśnie rozsiadał się, by komfortowo cieszyć się widokiem ich błazeństw, gdy
nagle rozległo się głośne pukanie.
Draco otworzył drzwi, ze zdumieniem odkrywając stojącego na korytarzu, mocno
zażenowanego Pottera.
- Co ty tu robisz, bałwanie? – przywitał gościa. – Powinieneś teraz pić do nieprzytomności,
zażywać tony nielegalnych substancji i nurzać się w gorącym, dzikim seksie. Dlaczego nie
jesteś ze Ślizgonami? - Zauważywszy lekki rumieniec na policzkach Harry`ego, dodał ciszej:
– No, tak. Zapomniałem, że twój luby ma dzisiaj dyżur...
- Zamknij się, Malfoy – wymamrotał Harry.
Draco teatralnym gestem chwycił się za serce.
- Aaaach! Ranisz mnie tymi ostrymi słowami.
Ron, któremu w końcu udało się wyrwać poduszkę z rąk Hermiony, spojrzał w stronę drzwi.
- Potter? A ten czego chce?
- Jak na razie chce, żebym się zamknął – odkrzyknął Draco.
- śebyś się zamknął? – powtórzyła Hermiona. – Podoba mi się ten chłopak. Zaproś go do
ś
rodka.
- Nie ma mowy – zaprotestował Draco rozkapryszonym tonem. – Potter przyszedł zobaczyć
się ze mną. Nie wydam ci go na pastwę, Granger, a tym bardziej na pastwę twoich perwersji.
Zobacz jak sponiewierałaś Weasleya... O, ale jak widzę Weasley jest tym zachwycony.
Najwyraźniej trafiłaś w jego preferencje.
Hermiona i Ron spojrzeli po sobie ze zgrozą, nie zdolni wykrztusić słowa.
Draco zignorował ich przerażone miny.
- Nie krępujcie się, proszę. Nie chcę odciągać was od realizowania waszych wyuzdanych
erotycznych fantazji. Lepiej wyjdziemy z Potterem, zanim całkiem zdeprawujecie jego
biedną, niewinną duszyczkę.
Chwyciwszy Harry`ego za ramię, pociągnął go na korytarz. Uszli ledwie kawałek, gdy Potter
odepchnął go mocno.
- Chciałbym z tobą pogadać, Draco.
- To dobrze, bo gdybyś tak od razu chciał się na mnie rzucić i przelecieć pod ścianą,
musiałbym stanowczo powiedzieć ‘nie’. Nie jestem taki łatwy. – Draco namyślał się chwilę,
taksując Harry’ego wzrokiem. – Kłamałem. Jestem łatwy. Możesz mnie przelecieć bez
gadania.
- Wcale cię nie chcę przelecieć!
- Nie? Cóż, wybacz, że ci to mówię, Potter, ale w takim razie masz okropny gust. Twierdzisz
więc, że nie jestem atrakcyjny?
- Nie. Tak. Nie... Słuchaj, chciałem tylko wiedzieć co miałeś na myśli mówiąc rano, że jestem
naprawdę dobry w Quidditcha.
Czy nikt wcześniej nie prawił mu komplementów?, zastanawiał się Draco, podczas gdy Harry
stał cicho oczekując na odpowiedź. Draco wiedział, że potrafiłby zniszczyć jego poczucie
własnej wartości w kilku zaledwie słowach; zdeptać go tak, że żaden magoterapeuta nie byłby
w stanie wyciągnąć go z depresji.
Tak, coś takiego mógłby zrobić ot tak, bez wysiłku. Ale Draco nie lubił jak coś przychodziło
zbyt łatwo.
- Miałem wrażenie, że wyrażam się jasno i precyzyjnie, Potter. Powiedziałem to, co chciałem
powiedzieć i dokładnie to, co miałem na myśli. Po prostu, jesteś świetnym zawodnikiem
Quidditcha.
Na widok szerokiego uśmiechu, jakim Harry go obdarzył, Draco poczuł się tak, jakby po
całym dniu przebywania na chłodzie, wszedł nagle do ciepłego domu. Chciał zatrzymać to
uczucie, sprawić, by trwało już zawsze. Gdyby tylko... Gdyby tylko Harry w jego świecie
kiedykolwiek się tak do niego uśmiechnął...
Cofnął się gwałtownie i odprawił go niecierpliwym gestem.
- A teraz spływaj, Potter. Leć się cieszyć swoim sportowym sukcesem.
Harry posłusznie ruszył ku schodom.
- I nie pozwól się uwieść żadnej z tych młodych dziewic, które wyglądają tak słodko i
niewinnie – zawołał jeszcze za odchodzącym. - To tylko pozory. Wierz mi, obudzisz się trzy
dni później, przywiązany do łóżka, cały w olejku lawendowym, z idiotycznym uśmiechem na
twarzy. Tylko nie myśl sobie, że wiem to z własnego doświadczenia...
Harry uśmiechnął się do niego ponownie i zniknął na schodach.
Bez żadnej wyraźnej przyczyny, Draco poczuł się nagle bardzo samotny.
* * *
Zbliżał się termin owutemów, a Draco nadal nie wiedział jakim sposobem znalazł się nagle w
tym dziwacznym świecie. Nie odważył się wyjawić nikomu swojej tajemnicy, bał się zaufać
komukolwiek. Ale życie szkolne, jak w każdym świecie, toczyło się nieprzerwanie swoim
torem. Tu czy gdzie indziej, musiał zdać egzaminy. Na wszelki wypadek, postanowił wiec
podjąć kroki, które zapewniłyby mu uzyskanie jak najlepszych wyników.
Po pierwsze zakradł się do pokoju Krukonów i zwędził ich notatki, podrzucając w zamian
zdjęcia, które wcześniej kupił od Colina Creevey`a. Przedstawiały one całą krukońską
drużynę Quidditcha pod prysznicem. Widoczki były wystarczająco osobliwe, żeby nikt nie
zaprotestował przeciw takiej transakcji.
Następnie namówił Longbottoma, żeby pomógł mu zwinąć notatki Hermiony, kiedy ta wyszła
na spacer z Weasleyem. Wmówił mu, że chce pożyczyć je tylko na chwilę, bo zamierza
upewnić się, czy są wystarczająco dobre. To nie jego wina, że skóra Longbottoma zrobiła się
pomarańczowa, kiedy chłopak aktywował zabezpieczenie nałożone przez Granger.
To przykre, że ludzie nie ufają nawet swoim najlepszym kolegom.
Mozolnie wkuwał do upadłego, przeklinając los, przekonany, że w swoim świecie mógłby to
jakoś obejść.
Biblioteka pękała w szwach od uczącej się do egzaminów młodzieży. Stojąc w progu Draco
przeszukiwał wzrokiem stoły, starając się znaleźć jakieś wolne miejsce. Zwykle wolał naukę
w pokoju wspólnym, ale ten okupowali Weasley i Granger. A ponieważ działał mu na nerwy
widok parki, która nad książkami robiła do siebie słodkie oczy, a w dodatku pod stołem
trzymała się za ręce, zdecydował się na zmianę scenerii.
Dostrzegł, że Terry Boot macha do niego zapraszająco, robiąc koło siebie miejsce, ale
pokręcił odmownie głową. Nie żeby miał coś do Krukona, ale ten wiszący nad jego głową
obraz...
Draco zauważył go po raz pierwszy, wertując księgi w poszukiwaniu sposobu na powrót do
swojego świata. Wiszący na poczesnym miejscu w Hogwarcie portret Lucjusza Malfoya,
wydał mu się czymś absurdalnym. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że tutaj wszyscy
uważają ojca za bohatera.
Lucjusz przypatrywał mu się drwiąco. Draco drgnął, a jego serce przyspieszyło na widok tej
tak znajomej miny. Powodowany przyzwyczajeniem wyprostował plecy i odpowiedział
równie kpiącym spojrzeniem.
- Biblioteki nie są w twoim stylu, prawda ojcze? – zagadnął. – Szkoda, że w Hogwarcie nie
ma jakiegoś gniazda rozpusty. Czułbyś się tam pewnie o wiele lepiej.
Lucjusz uśmiechnął się chłodno.
- A cóż to, koniec pochlipywania w nadziei na zyskanie cienia akceptacji?
- śartujesz?! Malfoyowie nigdy nie pochlipują. Ale ciekawe jakbyś zareagował, gdybym
podpalił twoją ramę?
Ojciec wpatrywał się w niego przez chwilę, po czym skinął głową z uznaniem.
- Może istnieje szansa, że jednak jesteś godnym spadkobiercą nazwiska Malfoy.
Draco odwrócił się na pięcie i odszedł.
Mimo że wyszedł wtedy zwycięsko z potyczki słownej, nie miał ochoty na powtórkę. Ruszył
wiec w głąb biblioteki oddalając się od Terry`ego i obrazu. Przy ostatnim stoliku, ukrytym
nieco w cieniu regałów, wypatrzył siedzącego samotnie Harry`ego.
Nie zaskoczyła go nieobecność ślizgońskich goryli, Crabbe`a i Goyle’a. Pewne rzeczy nigdy
się nie zmieniają. Słońce zawsze wstaje na wschodzie, po nocy następuje dzień, a Crabbe i
Goyle nigdy się nie uczą. Podobnie jak aksjomatem było stwierdzenie, że obaj są idiotami.
Draco opadł na krzesło obok Harry`ego i metodycznie zaczął wyciągać książki, pergaminy,
pióra, umieszczając je przed sobą w równiutkim rządku. Po chwili poprzekładał wszystko,
sortując przedmioty w porządku tematycznym. Kiedy zabrał się do grupowania piór kolorami,
Harry nie wytrzymał.
- Większość ludzi otwiera książki do nauki – zauważył.
- Malfoyowie to nie „większość ludzi” – prychnął Draco.
Przez chwilę badawczo wpatrywał się w stół.
- Potter, pożycz mi podręcznik do eliksirów – poprosił.
- A co z twoim? – spytał Harry.
- Wylało mi się na niego trochę eliksiru znikającego. Część tekstu się wymazała. Muszę
zajrzeć do nieuszkodzonej książki.
- I mam ci dać moją? Zapomnij.
- Przecież Snape i tak cię nie będzie dokładnie przepytywał. No, bądź grzecznym fagaskiem i
pożycz książkę.
Potter wyprostował się na krześle wbijając w Draco mordercze spojrzenie.
- Nie jestem twoim fagasem!
- No tak, masz rację – westchnął Draco. – Jesteś zbyt niepokorny na fagasa. Dobra, możesz
być giermkiem.
Harry popatrzył na niego spode łba.
- Wiesz co, Malfoy, nie lubiłem cię nawet zanim zamieniliśmy jedno słowo. Teraz, po
rozmowie z tobą, nie lubię cię chyba jeszcze bardziej.
- Nigdy się do siebie nie odzywaliśmy? – zapytał Draco zszokowany. – Ani jednej wymiany
obelg przed przystąpieniem do tarzania się po podłodze i okładania pięściami?
Potter ostentacyjnie odsunął się od niego z krzesłem.
- Nie.
- śadnych pojedynków? śadnych głupich dowcipów, które na początku wydawały się
genialnym pomysłem, a w efekcie niezmiennie okazywały się klęską?
Potter zwiększył odległość pomiędzy nimi.
- Nie.
- śadnego rzucania paskudnych zaklęć? Wspólnych szlabanów w Zakazanym Lesie?
Głupiego, upokarzającego odrzucania mojej propozycji przyjaźni?
- Nooo... Zwykle celowo wpadaliśmy na ciebie z Crabbe’em i Goyle’em w drzwiach klasy.
Draco potrząsną głową.
- To smutne, Potter. Bardzo, bardzo smutne – oświadczył ponuro.
- Hej! Na ostatnim meczu Quidditcha strąciłem cię z miotły! – przypomniał sobie Harry.
- Specjalnie czy przez przypadek? – zapytał Draco podejrzliwie.
- Eeee... Przez przypadek...
Draco skrzyżował ręce na piersi i przez moment przyglądał się Harry’emu z namysłem.
- No, musimy tyle nadrobić, że lepiej zróbmy listę. Może zaczniemy od obelg. Ty, Potter,
jesteś najbardziej żałosnym Ślizgonem, jakiego kiedykolwiek spotkałem.
- Tak? A ty za to jesteś wyjątkowo nędznym Gryfonem.
- Och, dziękuję. To chyba najmilszy komplement jaki kiedykolwiek usłyszałem.
Harry poczerwieniał ze złości.
- Czy to w tym momencie powinniśmy przejść do tarzania się po podłodze?
- Cierpliwości. Nigdy nie tarzam się po podłodze po pierwszej obeldze.
- Jesteś nieprawdopodobnie wkurzającym, irytującym i antypatycznym dupkiem.
- No, Harry, rozwijasz się. To były w miarę zacne obelgi. Mów tak dalej, a zanim się
obejrzysz, wylądujemy na podłodze.
Harry doszedł do wniosku, że lepiej się pouczyć niż kontynuować tę rozmowę.
* * *
Draco podniósł wzrok znad pergaminu ze zdumieniem uświadamiając sobie, że jest już
późno. Opustoszała biblioteka tonęła w półmroku. Obok, z głowę na stole, pochrapywał
Potter. Po namyśle Draco zdecydował zostawić drania, żeby rano obudził się w kałuży śliny,
ale szybko zmienił zdanie, postanawiając posłuchać jednak instynktu.
Wstał po cichu, chwycił za oparcie krzesła Harry’ego i szarpnął mocno. Harry krzyknął
zaskoczony spadając z siedziska i przez chwilę oszołomiony siedział na podłodze.
- Co się stało? – zapytał podnosząc się i wodząc wokół nieprzytomnym wzrokiem.
- Śniło ci się chyba coś złego i spadłeś z krzesła – wyjaśnił Draco obojętnie. – Ależ z ciebie
niezdara.
- Och.
Draco doszedł do wniosku, że choć ten Harry jest Ślizgonem, to o wiele bardziej naiwnym niż
jego gryfońska wersja. W tamtym świecie, Harry musiał się mieć przed nim cały czas na
baczności, zachować ostrożność, być w ciągłej gotowości. To mogło nawet pomóc temu
głupkowi w pokonaniu Voldemorta! A czy ktoś kiedyś podziękował mu za takie
poświęcenie? Nigdy! Ani słowa wdzięczności!
- Chyba przegapiliśmy obiad. Nie wiem jak ty, ale idę do kuchni po coś do żarcia –
oświadczył Draco zbierając swoje rzeczy ze stołu, po czym ruszył do wyjścia.
- Też jestem głodny - rzekł Harry zgarniając resztę książek i pergaminów.
Ramię w ramię opuścili bibliotekę i zeszli piętro niżej. Draco skręcił ku następnym schodom,
ale Harry złapał go za ramię.
- Tędy będzie szybciej – wskazał korytarz na prawo.
- Owszem – zgodził się Draco. – Pod warunkiem, że ci wisi czy cię złapią, czy nie. Ten i
następny korytarz są często sprawdzane. Nie wiedziałeś? Crab... Eghem, dowiedziałem się
tego przypadkiem, w pierwszym tygodniu szkoły.
- Zwykle nie boję się czy mnie złapią.
Draco przystanął spoglądając na Harry`ego ze zdumieniem.
- Ilu konkretnie profesorom polerujesz różdżki, Potter?
- Nie o to chodzi! – oburzył się Harry głośno. A gdy Draco syknął, uciszając go, dodał
szeptem – Mamy z Crabbe’em i Goyle’em coś, co nam pomaga poruszać się po Hogwarcie
bez przeszkód.
Draco uniósł brew czekając na szersze wyjaśnienia.
- To peleryna niewidka – wyjaśnił Harry rumieniąc się mocno. – Ojciec stwierdził, że mu się
już nie przyda, więc mi ją dał.
Peleryna niewidka! Potter miał pelerynę niewidkę. Nagle Draco zrozumiał wiele
tajemniczych wypadków, które pozornie bez wyraźnej przyczyny przytrafiały mu się przez
ostatnie siedem lat.
Mocno trzepnął Harry’ego w głowę.
- Ał! To bolało!
- Zasłużyłeś sobie - syknął Draco.
- Czemu to zrobiłeś?
- Ogólnie... Dla zasady.
Harry przyglądał mu się podejrzliwie, rozcierając bolące miejsce.
- Zawsze byłeś psycholem, Malfoy, czy odbiło ci dopiero jak zrzuciłem cię z miotły?
- O, nowe obelgi? Chcesz się dla mnie podciągnąć? Powalasz mnie swoją kokieterią –
powiedział Draco i ruszył w stronę kuchni.
- I bez tego jesteś powalony – wymamrotał Harry, idąc na za nim. – I to zdrowo.
Skrzaty domowe były więcej niż szczęśliwe mając szansę nakarmienia i usługiwania młodym
paniczom. Draco, zachwycony takim przyjęciem, łaskawie pozwalał koło siebie skakać. Jeden
z potworków, jakiś Dredek czy Szwedek, chciał koniecznie z nim porozmawiać. Zamiast
podawać zamówiony na drugie danie budyń czekoladowy, szarpał go za rękaw nazywając
„paniczem Draco”.
- Panicz Draco nie powinien tu być. Panicz Draco musi uciekać – wychrypiał przejęty.
- Dobrze, pójdziemy, jak tylko skończymy jeść – odparł Draco znad budyniu.
- To dobrze – uspokoił się skrzat. – Hogwart niebezpieczny dla panicza Draco. Panicz Draco
powinien być w domu.
Harry i Draco wymienili spojrzenia.
- Co masz na myśli mówiąc, że Hogwart jest niebezpieczny? – zapytał Harry.
- Złe rzeczy. Zło nadciąga. Idzie do Hogwartu. Będzie tu wkrótce, szybko.
- Jak szybko? Zdążę dojeść budyń?
- Panicz Draco nie żartować. Nadejdzie przy pełni księżyca, wielu zginie.
Draco wepchnął do ust kolejną łyżkę smakołyku.
- Jak możesz tak siedzieć i się zażerać? – W głosie Harry’ego pobrzmiewał strach. – Zgredek
właśnie oznajmił, że w ciągu tygodnia Hogwart zostanie zaatakowany!
- I czym tu się przejmować? – wzruszył ramionami Draco. – Rzucisz się na nich, zrobisz
swoje i wszystkich uratujesz. Pestka.
Nie doczekawszy się żadnej reakcji Draco podniósł głowę. Harry wpatrywał się w niego z
otwartymi ustami.
Ten Harry nigdy nie był bohaterem, uświadomił sobie nagle.
- O cholera – wykrztusił wstrząśnięty odkryciem.
* Fools rush in where angels fear to tread [Głupcy wbiegają tam, gdzie aniołowie lękają się
wkroczyć (tł. wł.)] - Alexander Pope, “An Essay on Criticism”.
Rozdział trzeci
- Co zrobimy!? – wykrzyknął Harry z niedowierzaniem.
- Pójdziemy podsłuchać Dumbledore`a – odparł Draco spokojnie, nie podnosząc głowy znad
kufra Harry’ego, w którym właśnie grzebał. – A ściślej mówiąc, wszystkich nauczycieli. No, i
gdzie ta twoja peleryna niewidka?
Harry sięgnął do kufra bez trudu odnajdując pożądany przedmiot. Draco porwał pelerynę z
diabolicznym uśmiechem i natychmiast zaczął ją testować. Przez chwilę obserwował z
fascynacją jak włożona pod nią ręka znika.
- Nie rozumiem, po co w ogóle się w to pakować?
- A kto inny? Krukon? Puchon? Bez żartów. – Draco zakręcił peleryną. – Ech, tyle rzeczy
można by z nią zrobić. Podglądałeś kiedyś dziewczyny pod prysznicem?
- Nie. Po co w ogóle się wtrącać? Jestem pewny, że dorośli już się tym zajmują. Może nawet
samo Ministerstwo...
- Ministerstwo nie rozpracowałoby najprostszej rzeczy nawet gdyby miała dołączoną
instrukcję obsługi. – W oczach Draco zabłysły piekielne iskierki. – Zakradałeś się kiedyś do
męskich pryszniców?
- Nie. Ale Dumbledore...
- Wślizgnąłeś się do łazienki Dumbledore`a? Jesteś chorym zboczeńcem, Potter.
- Nie! Ciągle mi przerywasz! Chciałem powiedzieć, że Dumbledore sobie poradzi. Podobno
jest bardzo potężnym czarodziejem.
- Nigdy nie zauważyłem, żeby wiele robił. Myślisz, że Granger i Weasley powinni iść z
nami? – Draco zmierzył pelerynę krytycznym spojrzeniem. – Jest raczej mała...
Zdecydowanie za mała na cztery osoby.
- Mógłbyś na chwilę to odłożyć i posłuchać? – zdenerwował się Harry.
Draco ostrożnie powiesił pelerynę na oparciu krzesła i odwrócił się do Harry`ego. Kiedy
Draco w końcu zwrócił na niego uwagę, Harry stracił wątek. Zbity z tropu, począł nerwowo
krążyć po pokoju.
- Wplątujesz nas w coś bardzo niebezpiecznego, Malfoy. Ja... Ja się nie zgadzam.
Draco wiedział dość dużo o Harrym ze swojego świata. Dzięki Ginny Weasley, która wszem i
wobec opowiadała o swoim ocaleniu, poznał historię z Komnatą Tajemnic. Był świadkiem
zwycięstwa Harry’ego w Turnieju Trójmagicznym, a po powrocie z Azkabanu jego ojciec
dopełnił ten obraz, relacjonując potyczkę w Ministerstwie Magii. Poza tym były też inne
fakty. Mając jedenaście lat Harry walczył z Voldemortem i, choć posiadał wiedzę zaledwie na
poziomie pierwszego roku, zwyciężył. W końcu był Chłopcem Który Przeżył.
Draco nigdy wcześniej nie zdawał sobie sprawy, że Harry po prostu nie miał innego wyboru.
- Masz rację – powiedział cicho. – Nie zgłaszałeś się na ochotnika. – Zabierając pelerynę
zerknął na Harry`ego. – Mogę to pożyczyć? Tylko do podsłuchiwania, niczego innego nie
zrobię.
Harry przytaknął. Trzymając w ramionach pelerynę, Draco opuścił dormitoria Slytherinu i
udał się w stronę wieży Gryfonów.
Był bliski popełnienia głupio odważnego czynu!
Nie wiedział, że gryfonizm może być zaraźliwy...
Miał tylko nadzieję, że jeśli zacznie lubić czerwień i złoto ktoś go zabije, oszczędzając mu
hańby.
* * *
Draco stał w korytarzu obok pokoju nauczycielskiego czekając na odpowiednią okazję, która
umożliwiłaby mu wślizgnięcie się do środka.
Rozważał czy nie powiadomić o akcji Granger i Weasleya, ale odrzucił ten pomysł.
Prawdopodobnie nalegaliby, aby mu towarzyszyć, a trzy osoby nie zmieściłyby się pod
peleryną. Już we dwójkę trzeba było się pod nią nieźle ścisnąć. Wątpił, żeby któreś z nich
chciało iść bez drugiego, więc jedyną rozsądną opcję stanowiła samotna wyprawa.
Na początek zrobił krótki wypad na terytorium Hufflepuffu, gdzie zaczarował wypisane
poniżej wiszącego nad kominkiem godła Puchonów słowa: „Prawość, Wierność,
Sprawiedliwość”, na: „Łzawość, Mizerność, Upierdliwość”.
Następnie ruszył w stronę pokoju nauczycielskiego, gdzie miała rozpocząć się jego kariera
wywiadowcy. Choć planował jeszcze jedną małą akcję, po głębszym zastanowieniu doszedł
do wniosku, że prawdopodobnie nie da rady wkraść się do biura Dumbledore`a.
Na dźwięk czyichś kroków, rozpłaszczył się na ścianie, mając nadzieję, że osoba, która się
zbliża, wystarczająco szeroko otworzy drzwi do pokoju nauczycielskiego. Zdębiał na widok
Pottera, który trzymając w ręku kawałek pergaminu, rozglądał się bacznie wokoło.
- Malfoy? – wyszeptał Harry przeszukując wzrokiem zakamarki korytarza.
Draco obserwował jak Harry sprawdza coś na papierze, po czym rusza wprost na niego.
- Malfoy? – Harry był coraz bliżej, a kiedy niemal nadepnął na niego, Draco wysunął rękę,
chwycił go za szatę i wciągnął pod pelerynę.
- Jak mnie znalazłeś? – wysyczał mu do ucha. Miał rację. Pod niewielką peleryną było ciasno
już dla dwóch osób. Nawet przyciśnięty do piersi Harry’ego nie był zupełnie pewien czy są
całkowicie okryci.
- Dzięki temu – wyjaśnił Harry podając mu pergamin. – Należała do mojego ojca. Syriusz,
mój ojciec chrzestny, zwinął ją i dał mi w prezencie na rozpoczęcie pierwszej klasy.
Pergamin wyglądał jak dziwna mapa Hogwartu.
- Co to za znaczki, te tutaj? – spytał Draco wskazując palcem.
- To sekretne przejścia. I zobacz, każdy punkcik oznacza osobę, więc wiadomo kto gdzie jest.
W ten sposób cię znalazłem.
Harry Potter miał mapę. Mapę, na której zaznaczone były sekretne przejścia. Mapę, która
pokazywała dokładnie gdzie znajduje się każdy, kto przebywa w zamku!
Draco trzepnął Harry’ego w głowę.
- Ał! Czemu mnie walnąłeś?
- Ogólnie, dla zasady.
Harry popatrzył na niego spode łba.
- A jakież to ogólne zasady każą ci bić mnie po głowie?
Wpatrzony w pergamin Draco zignorował pytanie. Z mapy wynikało, że Dumbledore i część
profesorów była już w środku. Draco zastanawiał się właśnie czy rozpoczęli już naradę, gdy
jego uwagę przykuła jedna z kropek.
- Ciiii. Idzie Snape – szepnął chowając mapę do kieszeni i w ciszy obserwował nadejście
profesora.
Kiedy Snape przekraczał próg, Harry wysunął rękę, aby przytrzymać drzwi. Szybko
wślizgnęli się do środka i przemykając pod ścianą, dotarli do kąta pomieszczenia.
Pokój był wielki, wyłożony ciemną boazerią. Pod ścianą stała olbrzymia szafa na płaszcze, a
większość miejsca zajmowały drewniane krzesła - każde inne. Nawet przy tak wielkich
postępach w dziedzinie magii, nadal nie potrafią wymyślić porządnego zaklęcia
dekorującego!, pomyślał Draco zdegustowany.
W sali siedzieli Dumbledore, McGonagall, Sprout i Waxington. Dyrektor, który popijał
herbatę, uśmiechnął się znad filiżanki do nowoprzybyłego. Snape skinął w odpowiedzi głową,
po czym usiadł na krześle obok McGonagall.
- Mam wrażenie, że są już wszyscy, którzy powinni tu być.
Dumbledore rzucił przelotne spojrzenie w kierunki kąta i Draco był pewien, że ich obecność
zaraz zostanie odkryta. Cofnął się instynktownie, przyciskając Harry’ego do ściany tak
mocno, że poczuł na plecach jego żebra. Stali teraz na tyle blisko, że oddech Harry`ego
owiewał mu ucho i policzek.
- Severusie, jak postępują twoje poszukiwania? – zapytał Dumbledore porzucając studiowanie
pomieszczenia.
- Marnie. Nie znalazłem niczego nowego.
- A czy to, czego się dowiedzieliśmy jest pewne? – wtrąciła profesor Sprout. – Bo może
panikujemy z powodu czegoś, co nigdy nie nastąpi?
- Pojawiły się wszystkie znaki – Snape potarł czoło, jakby chciał wymazać z niego każdą
zmarszczkę. – Głupotą byłoby je zignorować. Przeklęty Lucjusz, gdyby był te parę sekund
szybszy!
Na dźwięk imienia ojca, Draco przestał oddychać. Harry położył mu rękę na ramieniu, jakby
chciał powstrzymać go przed gwałtownym ruchem.
- Przestań, Severusie. Ten człowiek zginął ratując świat czarodziejów. Nikt nie powinien
kalać jego pamięci z powodu niewielkiej asynchronii. – Dumbledore upił nieco herbaty i
spojrzał na Snape`a. – Masz już miksturę, która pomogłaby zataić pochodzenie dziecka?
- Nie. Byłem pewien, że zmodyfikowany eliksir wielosokowy zadziała, ale nie opracowałem
jeszcze odpowiedniej formuły. Gdybym tylko miał nieco więcej czasu...
- Może ministerstwo... – zaczęła profesor Waxington, ale Snape jej przerwał.
- Ci kretyni wszystkiemu zaprzeczają! Upierają się, że Voldemort nie zdążył wypowiedzieć
ż
adnej klątwy, wiec tym bardziej nie wierzą, że jest bliska spełnienia. Jak dostrzegą swoją
pomyłkę, będzie za późno, żeby przeciwdziałać nieszczęściu i Progiskor bez przeszkód
wypełni swoją misję.
Kiedy profesorowie zaczęli dyskutować o porażkach ministerstwa i obgadywać różnych
urzędników, Draco uświadomił sobie, że zamiast na rozmowie, coraz bardziej koncentruje się
na ciele znajdującym się za jego plecami. Ręka Harry`ego nadal spoczywała na jego ramieniu,
ale teraz palce poruszały się lekko, niemal pieszczotliwie.
Pod peleryną zrobiło się nagle dziwnie gorąco i duszno, a Draco zaczął mieć problemy z
oddychaniem. Pewnie tkanina nie przepuszcza powietrza, pomyślał.
Wziął się w garść i skupił na dyskusji. Wynikało z niej, że ministerstwo, celowo, czy też z
powodu niewiedzy, w niczym nie pomoże.
- Musimy zrobić wszystko, żeby zapewnić dzieciom maksimum bezpieczeństwa –
powiedziała McGonagall. – Zaklęcia ochronne wytrzymają, prawda Albusie?
- Przez jakiś czas. Ale dopóki w Hogwarcie znajdują się potomkowie Malfoya , Crabbe`a,
Goyle`a, Weasleya, Pottera, Longbottoma i reszty, Progiskor będzie usiłował się przez nie
przebić.
Dumbledore zakończył spotkanie, prosząc Snape`a, aby nadal pracował nad eliksirem. Innym
nauczycielom zlecił umacnianie magicznych barier. Pokój pustoszał powoli, aż w końcu
pozostali w nim tylko Dumbledore i Snape.
- Severusie, chciałbym poruszyć jeszcze inną, równie ważną sprawę. Kiedy rozmawialiśmy o
tym ostatnio, odniosłem wrażenie, że zaczynasz zbytnio się spieszyć.
- Coś przecież trzeba robić. Nasze poprzednie starania zawiodły. Ostatnim razem stałeś z
boku, nie zrobiłeś nic, żeby zapobiec katastrofie. Nie zamierzam dopuścić do tego ponownie.
- Powinieneś mieć więcej wiary w ludzi, mój drogi. – Dumbledore smutno potrząsnął głową.
- Doświadczenie mi na to nie pozwala.
Draco stracił wątek. Nie miał pojęcia o czym mówią. Powoli obrócił głowę, żeby sprawdzić,
czy Harry coś z tego rozumie. Widząc, że chłopak wpatruje się bardzo intensywnie w
Snape`a, zalała go fala irracjonalnej zazdrości. To na nim powinna skupiać się cała uwaga
Harry’ego! Jego dusza krzyczała „Mój, mój, mój!”.
Naparł na Harry`ego i poruszył lekko biodrami. Uśmiechnął się z satysfakcją słysząc ciche
sapnięcie. Ponownie, niby przypadkiem, otarł się o udo Harry’ego, odkrywając namacalny
efekt swych podstępnych działań. Zachęcony taką reakcją, ostrożnie, sięgnął do tyłu,
przesuwając dłonią po biodrze Harry’ego i dalej, aż na pośladek. Odgłosy toczącej się przy
stole rozmowy zaczęły odpływać i cichnąć. Kiedy poczuł palce sunące niepewnie po jego
brzuchu, nagrodził tę inicjatywę aprobującym westchnieniem i odchylił głowę, opierając ją na
ramieniu za sobą. Delikatny dotyk warg na szyi zaskoczył go tak, że z ust wyrwał mu się
cichy jęk.
Cholera.
Dumbledore i Snape zamilkli spoglądając w stronę kąta. Harry i Draco zamarli pod peleryną.
Mistrz Eliksirów zmarszczył brwi i zmrużył oczy. Ale Dumbledore uśmiechnął się wesoło.
- Oj, naszemu Irytkowi chyba zebrało się na figle – oświadczył chwytając Snape`a za ramię i
holując go do wyjścia. – Chodź, spróbujemy zepsuć mu niespodziankę, jaką dla nas
przygotował.
Snape odwrócił się do dyrektora.
- Zanim wyjdziemy, chcę wiedzieć, czy zamierzasz przeszkadzać w realizacji moich planów.
- Nie będę cię powstrzymywał – odparł Dumbledore potrząsając głową. – Chociaż sądzę, że
twoje zabiegi nie będą konieczne. Mam wrażenie, że sytuacja rozwija się sama, nawet teraz,
podczas naszej rozmowy.
- Wątpię. Młodzi ludzie potrzebują nadzoru.
- Albo dobrego przyjaciela.
Snape prychnął pogardliwie otwierając drzwi.
- Mało prawdopodobne, aby chłopak znalazł go w towarzystwie, w którym się obraca. A
biorąc pod uwagę jakie podłoże ma zwykle „przyjaźń” w tym wieku...
Reszta jego słów ucichła za zamkniętymi drzwiami. Domorośli szpiedzy zostali sami.
Draco zerwał pelerynę, z ulgą wciągając do płuc chłodne powietrze.
- Już myślałem, że będą tak kłapać przez całą noc – rzekł obracając się do Harry`ego i umilkł
zaskoczony widokiem bólu wymalowanym na jego twarzy.
- Co ci jest?
- Muszę iść – głos Harry`ego był zachrypnięty.
- Iść? Miałem nadzieję, że spędzimy razem trochę czasu – uśmiechnął się Draco znacząco
muskając palcami jego ramię.
- Nie dotykaj mnie! – syknął Harry odskakując jak oparzony. - Nie... Daj mi spokój! – rzucił i
szarpnąwszy za klamkę, wypadł na korytarz.
- Harry? – Draco wybiegł za nim, ale Harry już znikał za zakrętem. Westchnąwszy, zwinął
pelerynę i z ciężkim sercem ruszył w stronę wieży Gryffindoru.
Potter go odrzucił. Po raz drugi.
* * *
- I na sto procent mówili o Progiskorze? – upewniała się Hermiona patrząc na chłopców
siedzących przy stole naprzeciwko.
- Tak, tak, tak, ile razy mam ci to powtarzać? – Draco rzucił okiem w stronę Harry`ego, który
uporczywie wpatrywał się w blat, jakby chciał nauczyć się na pamięć układu sęków.
Rano Draco streścił przyjaciołom ostatnie wydarzenia. Byli wyraźnie zawiedzeni, że nie
powiedział im o niczym wcześniej i urażeni, że poszedł podsłuchiwać nauczycieli z Potterem,
a nie z nimi.
Ustalili, że po obiedzie wszyscy spotkają się w bibliotece. Podczas lekcji eliksirów Draco
usiłował dać znać o tym Potterowi. Nie było to jednak łatwe. Gdy tylko zbliżył się do
Harry’ego, ten umknął przed nim. Kolejną próbę przekazania wiadomości, uniemożliwił mu
Snape. Warknął groźnie na kręcącego się po sali Draco, kazał mu wrócić na miejsce, a potem
już do końca zajęć nie spuszczał z niego oka.
Po lekcji Draco czekał na korytarzu. W końcu Harry wyszedł, jak zwykle w towarzystwie
Crabbe`a i Goyle`a. Idąc po jego bokach wyglądali raczej na ochroniarzy niż przyjaciół.
- Suń się, Malfoy, albo sam cię przesunę – burknął Goyle zasłaniając sobą Harry’ego.
- Chcę tylko z nim pogadać.
- Ale on nie chce – Crabbe spojrzał na Draco spode łba zaciskając wielkie pięści.
- Potter... Harry, to ważne.
- W porządku, mów – przystał Harry niechętnie.
- To prywatna sprawa – rzekł Draco patrząc wymownie na osiłków.
- Nie mam tajemnic prze przyjaciółmi. I pospiesz się, bo zmienię zdanie – Harry skrzyżował
ręce na ramionach i czekał.
- Pamiętasz wczorajszą noc? – zaczął Draco głębokim, uwodzicielskim tonem. – Naszą
rozmowę przy wspólnej kolacji... Sporo o tym myślałem... – Spuścił oczy z fałszywym
zawstydzeniem. Crabbe i Goyle zrobili miny, jakby mocno oberwali w żołądek. – To, co się
wtedy stało, wiele dla mnie znaczy. Ale czuję niedosyt. Liczę na więcej. Dużo więcej.
Spotkajmy się dzisiaj wieczorem. Po obiedzie, w bibliotece. Tam gdzie ostatnio... Przy tym
stole... Na pewno wiesz o czym mówię. Takich rzeczy się nie zapomina.
- Yyyy... może jednak zostawimy was samych? – wydukał Goyle.
- Och, możecie przyłączyć się do nas wieczorem, jeśli macie ochotę. Granger i Weasley też
przyjdą. – Draco uśmiechnął się diabelsko, gdy Crabbe i Goyle cofnęli się niepewnie.
Harry obrzucił przyjaciół zdegustowanym spojrzeniem.
- Będziemy – rzucił krótko.
- No to do wieczora. – Draco odwrócił się na pięcie i ruszył na kolejne zajęcia. Odchodząc
usłyszał jeszcze jak Goyle mówi:
- Harry, czy on właśnie zaprosił nas na orgię?
Teraz Goyle i Crabbe siedzieli obok Harry`ego. Obaj wydawali się rozczarowani.
- Nigdy nie słyszałem o Progiskorze – wymamrotał Crabbe.
- O prysznicu też nie – mruknął Ron.
- Ron, przestań – zmitygowała go Hermiona.
- Po co oni tu w ogóle przyszli? – skrzywił się rudzielec.
- To przyjaciele – odezwali się jednocześnie Draco i Harry, po czym spojrzeli na siebie.
- To znaczy, przyjaciele Pottera – poprawił się szybko Draco. – Poza tym, ich także to
dotyczy. Mają prawo tu być. W zasadzie, jedynym nieobecnym, który też ma z tym związek
jest Longbottom. Za to jest Granger, choć jej nazwisko nie zostało wymienione. Myślałem o
zamianie, ale wątpię czy będziemy potrzebowali eksplodujących kociołków.
- Właśnie o to chodzi, Crabbe – powiedziała Hermiona wracając do tematu – Nikt z nas nie
słyszał o Progiskorze. Przejrzeliśmy całą bibliotekę i nie znaleźliśmy niczego na ten temat.
- Sprawdzaliście w Dziale Ksiąg Zakazanych? – zapytał cicho Harry.
Hermiona zmarszczyła brwi.
- Tam nie wolno wchodzić. Dlatego nazywa się Zakazany.
Draco popatrzył na nią i przekrzywił głowę.
- Czy ty przypadkiem nie jesteś Prefektką? Z pewnością mogłabyś się tam trochę rozejrzeć.
- Jeśli ja bym mogła, to ty też.
Draco wyprostował się gwałtownie, przy okazji spadając niemal z krzesła.
- Jestem Prefektem? A nie Weasley? – pisnął.
Oczy Rona zrobiły się okrągłe ze zdumienia.
- Dlaczego nikt mi nie powiedział? – ciągnął Draco tonem pretensji. - Przecież mógłbym
wszystkim rozkazywać! Traktować ich jak podnóżki!
- A co za różnica, skoro i tak to robisz? – skomentowała Hermiona.
- Ale mógłbym to robić legalnie! Dlaczego nie mam osobnego pokoju? A odznaka? Gdzie
moja odznaka Prefekta?
- Przecież stwierdziłeś, że wolisz mieszkać z przyjaciółmi i że odznaka wyglądałaby
pretensjonalnie – przypomniał mu Ron skonfundowany.
- Pretensjonalne! Ależ w tym cały urok! Po co być w ogóle prefektem, jeśli nie po to, by kłuć
tym wszystkim w oczy? – potrząsnął głową Draco i dodał zdegustowany – Naprawdę jestem
gryfońskim idiotą.
Crabbe, Goyle i Potter zamruczeli aprobująco, a Granger i Weasley zrobili obrażone miny.
- To co robimy? – zapytała Hermiona. – Może faktycznie w Dziale Ksiąg Zakazanych
znajdują się jakieś informacje o Progistorze. Ale jak się do nich dobrać? Nie można tam tak
wejść ot tak.
- Może użyjemy mojej peleryny niewidki? – zasugerował Harry.
- Nie pomieścimy się pod nią wszyscy, a jest za dużo szukania jak na dwie osoby – stwierdził
Draco. - Ale jest sposób, żebyście weszli tam wszyscy – dodał z namysłem. – Wystarczy mała
dywersja. - Odwrócił się do Harry`ego. – Co powiesz na małą bójkę i tarzanko po podłodze?
* * *
W ciągu następnej godziny plan był gotowy. Draco przyniósł dla Hermiony pelerynę
niewidkę - na wypadek, gdyby dywersja nie zadziałała. Reszta musiała radzić sobie sama.
Hermiona poinstruowała Crabbe`a, Goyle`a i Rona, które książki mogą się przydać. Cała
czwórka siadła jak najbliżej Działu Ksiąg Zakazanych, starając się przybrać miny
niewiniątek, co w przypadku Crabbe`a i Goyle`a stanowiło niemałe wyzwanie. Draco i Harry
zajęli strategiczne miejsca w korytarzu, dokładnie na przeciwko wejścia do biblioteki.
- O co będziemy się bić? – wyszeptał Harry.
- Zostaw to mnie. Mam w tym spore doświadczenie.
Harry popatrzył na niego z rozbawieniem, ale zmilczał. Choć w ciągu ostatnich siedmiu lat
Draco nieraz potykał się z Potterem, tym razem czuł się dziwnie niezręcznie.
Wziął się w garść, odetchnął głęboko pchnął Harry’ego na ścianę.
- Słyszałem, że Ślizgoni są przebiegli. Ale nie wiedziałem, że są tchórzami – powiedział
głośno.
- Nie jestem tchórzem! – Harry oddał mu niespodziewanie mocno. Sprawiał także wrażenie
bardziej rozzłoszczonego niż powinien.
Draco ignorował gęstniejący wokół tłumek ciekawskich.
- Przestraszyłeś się. Uciekłeś przede mną. – Pomimo że walka miała byś pozorowana,
ogarnęła go autentyczna wściekłość na wspomnienie sytuacji w pokoju nauczycielskim. Nie
mógł zdzierżyć, że Harry po raz kolejny uraził jego dumę. Chwycił przeciwnika za przód
szaty i cisnął go na ścianę. – O co chodzi? Nie jestem wystarczająco wysoki? Mam zbyt
kształtny nos? A może za jasne włosy? Albo za często je myję, jak na twój gust?
Oczy Harry’ego zwęziły się w szparki.
- Zamknij się, Malfoy – syknął przez zaciśnięte zęby.
- A może chodzi o twojego ojca? Nie jestem odpowiednim narzędziem zemsty, tak? Za mało
by się wkurzył? Co innego jak rzucisz mu w twarz, że dajesz...
Nie dokończył, zaskoczony ciosem w szczękę, którego siła zbiła go nóg. A ponieważ wciąż
wczepiał się w jego szatę, obaj runęli na podłogę. Draco przetoczył się błyskawicznie i usiadł
okrakiem na rozwścieczonym, szamoczącym się Harrym.
Tłum widzów rozstępował się przed szczepionymi w bojowym uścisku chłopcami. Z oddali
dobiegł ich pisk panny Pince, która nakazywała uczniom się rozejść. Draco wątpił jednak czy
ktokolwiek jej posłucha. Kilku uczniów zaczęło zagrzewać do walki przeciwników, którzy
tarzając się po podłodze, okładali się pięściami. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pewien
szkopuł. Podczas gdy Draco raczej markował ciosy, Harry walił w niego jak zawodowy
bokser w worek treningowy.
W końcu Draco zdołał go chwycić za nadgarstki i przyszpilić do podłogi.
- Pamiętaj, że to nie na serio – szepnął pochylając się nad nim.
- I nie tylko to, prawda?– warknął Harry uwalniając ręce. Szarpną się, przetoczył i przycisnął
do podłogi całym ciężarem ciała.
Draco osłonił twarz przed kolejną ulewą razów.
- Nie dam się wykorzystać i zostawić – syczał Harry zawzięcie unosząc i opuszczając pięść. –
Nie pozwolę ci na to. Pokażę ci. Wszystkim pokażę.
W akcie desperacji, Draco chwycił go za kark i szarpnął ku sobie jednocześnie dźwigając
głowę, póki ich usta się nie spotkały.
Nagle wszystko zamarło.
Harry przestał się szarpać zastygając w bezruchu.
Uczniowie obserwujący walkę oniemieli.
Jedyną osobą, która zdradzała oznaki życia, był Draco. Kontynuował pocałunek z takim
zaangażowaniem, jak gdyby nic poza tym się dla niego nie liczyło. W końcu musiał przerwać
dla zaczerpnięcia oddechu, lecz szybko pochylił się znowu. Musnąwszy ustami policzek
Harry`ego, pochwycił w zęby jego dolną wargę i delikatnie ugryzł. Harry, który do tej pory
sprawiał wrażenie zahipnotyzowanego, ocknął się nagle i odepchnął go.
- Nie miałem zamiaru cię zostawić – wymruczał Draco. – Aczkolwiek jeśli chodzi o
wykorzystywanie, chętnie wezmę to pod uwagę. Brzmi interesująco. - Rozluźnił uchwyt na
karku Harry`ego i zsunął na jego klatkę piersiową. – Sam też chętnie dam się wykorzystać.
W oczach Harry’ego mignął dziki błysk, a potem przejął inicjatywę, przystępując do rewanżu
z nie mniejszą żarliwością niż Draco.
Pani Pince udało się ostatecznie przecisnąć przez wianuszek zafascynowanych obserwatorów.
- Chłopcy, to nie miejsce na... – zaczęła i zamilkła na widok rozgrywającej się na korytarzu
sceny. - Rozejść się, natychmiast! – wyskrzeczała odzyskując głos.
Harry i Draco odkleili się od siebie i wstali.
- Co miał oznaczać ten pokaz? – piskliwie zażądała wyjaśnień bibliotekarka.
- Proszę nam wybaczyć – zaczął Draco bezskutecznie starając się ukryć figlarny uśmieszek. –
Ten niezdarny głupek, Potter, potknął się i upadł. Ja go tylko ratowałem. Musiałem
zastosować metodę usta-usta.
- Nie potrzeba robić sztucznego oddychania, żeby komuś pomóc wstać – zauważyła pani
Pince patrząc na niego srogo.
- Naprawdę? – Draco udał zdziwienie. – Widać miałem złe informacje. A w przypadku
zwichnięcia lub bólu głowy? - pani Pince wytrzeszczyła oczy. - Też nie?
No tak, to by tłumaczyło czemu nikt nie chciał być moim partnerem na zajęciach z
mugolskiej pierwszej pomocy...
- Zejdźcie mi z oczu. Natychmiast. Obaj. – wykrztusiła. Zaróżowiona, odwróciła się do
pozostałych uczniów i klasnęła w dłonie. – Reszta wracać do nauki! Już!
Draco i Harry popędzili na dół przeskakując po dwa stopnie. Przystanęli dopiero w lochach,
przed drzwiami dormitoriów Slytherinu.
- Jak sądzisz? Zadziałało? Myślisz, że reszta coś znalazła? – spytał Harry wpatrując się w
czubki swoich butów.
Draco zmierzył go lubieżnym spojrzeniem.
- Wiesz, zawsze możemy to powtórzyć – oświadczył radośnie.
Harry zarumienił się podnosząc głowę.
- Chyba musisz iść do pani Pomfrey – powiedział wskazując na ciemniejące siniaki.
- Hermiona to załatwi.
- Uhm. Tak... – Harry zerknął zakłopotany na drzwi. - No, to chyba już pójdę.
Draco podszedł bliżej i chwyciwszy pod brodę, delikatnie odwrócił jego twarz ku sobie.
- W porządku, dopóki nie uciekasz. A mam nadzieję, że nie?
Harry uśmiechnął się, pokręcił głową i mruknął aktualne hasło - „Viktoria”. Odwrócił się, ale
nim zdążył uczynić krok, Draco złapał go za ramię, okręcił i wycisnął na ustach szybki
pocałunek.
- Do zobaczenia jutro, Potter – powiedział i ruszył po schodach.
Kilka minut później, nucąc wesoło pod nosem, wszedł do pokoju wspólnego we wieży, gdzie
został powitany mieszaniną okrzyków i gwizdów.
Niestety, udało mu się rzucić zaledwie cztery klątwy, zanim go rozbroili.
Leżąc na podłodze, gromiony spojrzeniami kolegów, Draco doszedł do wniosku, że strasznie,
ale to strasznie nie znosi być Gryfonem.
* * *
- Pobudka! – zawołał Ron siadając na łóżku Draco.
Draco jęknął.
- Powiedz, jest bardzo źle? – spytał.
- Z czym...? A, z tym. No cóż, jesteście z Potterem głównym tematem wszystkich rozmów.
Draco ukrył twarz w dłoniach i jęknął ponownie.
- Nie łam się, stary. Spójrz na to z jasnej strony – rzekł spokojnie Ron, kładąc mu rękę na
ramieniu.
- Jestem obiektem spekulacji, które bez wątpienia lada chwila przerodzą się w docinki. Gdzie
ta jasna strona, Weasley?
- No wiesz... Ty pocałowałeś jego, a on się zrewanżował. Co oznacza, że obaj czujecie to
samo, to chyba dobrze? No i druga sprawa. Udało wam się odwrócić uwagę ludzi, a my
znaleźliśmy wszystko, co trzeba.
Draco opuścił ręce i spojrzał na uśmiechniętą, piegowatą twarz rudzielca. Może i Weasley nie
wygrałby konkursu piękności, ale było w nim coś, co przykuwało uwagę. Już na pierwszy
rzut oka sprawiał wrażenie kogoś, na kim można zawsze polegać. Poza tym zdawał się mieć
niewyczerpane pokłady dobrej woli. Choć Draco osobiście uważał dobrą wolę za rzecz
wyjątkowo irytującą.
- Weasley – zapytał cicho. – Dlaczego się ze mną przyjaźnisz?
Uśmiech Rona stopniał, a jego twarz nabrała powagi.
- Nie zastanawiałem się nad tym. Po prostu pojawiłeś się u nas i tak już zostało. No, i nie
szkodzi przyjaźnić się z synem Lucjusza Malfoya.
- Więc zaprzyjaźniłeś się ze mną z powodu mojego ojca?
Ron zmarszczył czoło kręcąc w zamyśleniu głową.
- Nie, to nie tak. Jesteś dobrym kumplem, masz poczucie humoru, zawsze stajesz po stronie
przyjaciół... I jest jeszcze coś. To chyba dlatego, że mam tyle rodzeństwa. Ty jesteś
jedynakiem, więc tego nie wiesz, ale w takiej rodzinie zawsze coś się dzieje, dookoła tętni
ż
ycie, buzuje jakaś energia. To fajna sprawa. Człowiek się do tego przyzwyczaja. Zaczyna go
to kręcić. Potrzebuje tego. – Spojrzał w oczy kolegi. – A ty jesteś źródłem takiej energii.
Nawet sam.
Draco uśmiechnął się lekko.
- Więc to nie dlatego, że jestem prawy i odważny?
- To akurat zawsze mnie martwiło. Ciągle próbowałeś udowodnić, że jesteś synem godnym
bohatera. Teraz nareszcie chyba ci przeszło. Zupełnie jakbyś nagle zaczął być prawdziwym
sobą. – Skrzywił się przekornie. – Fatalna przemiana jeśli jest się palantem
Draco szturchnął go w ramię. Ron naturalnie mu oddał.
- Mam nadzieję, że dasz już radę zejść na śniadanie? Umieram z głodu – stwierdził wstając.
- Idź, zejdę za minutę. – Ron ochoczo ruszył do drzwi. - I... Dzięki – powiedział Draco do
jego pleców.
Ron kiwnął głową zostawiając przyjaciela samego. Draco potrzebował jeszcze chwili na
zebranie sił do stawienia czoła nadchodzącemu dniu.
* * *
Późnym wieczorem wszyscy zainteresowani spotkali się w pokoju Gryffindoru.
Draco przez cały dzień usiłował dowiedzieć się od Hermiony czegoś na temat wyników
poszukiwań w bibliotece, ale ta za każdym razem zbywała go mówiąc „później”. Ten brak
jakichkolwiek informacji strasznie go irytował. Dodatkowo drażnił go fakt, że gdziekolwiek
pojawili się z Potterem, wszyscy się na nich gapili. Na szczęście dzisiaj nie mieli wspólnych
zajęć, bo mogło być jeszcze gorzej. Draco bał się nawet myśleć jak na to wszystko zareaguje
Snape, i jak będzie wyglądała następna lekcja eliksirów.
Najpoważniejszy incydent wydarzył się podczas śniadania. Jakiś przemądrzały Krukon zaczął
perorować na temat nieokiełzanych instynktów oraz pozbawionych samokontroli,
hormonalnie rozbuchanych nastolatków. Kiedy na głowie mówcy wylądowała miska z
owsianką, Draco nawet nie udawał niewiniątka.
Wstając, oświadczył głośno, że jest tylko ofiarą nieokiełznanych instynktów i boi się, że
niektóre z nich, mogą być nieco wybitnie mordercze. Potem usiadł, usatysfakcjonowany
kilkoma rzuconymi w jego stronę, bardzo nieufnymi spojrzeniami. Po tym wydarzeniu, reszta
posiłków upłynęła we względnym w spokoju.
Wchodząc do dormitoriów Gryffindoru, Ślizgoni ciekawe rozejrzeli się po pomieszczeniu,
niewątpliwie zauważając wyraźne różnice w wystrojach pokoi wspólnych. Niestety, mimo że
Draco zadbał o pozostawienie pustej przestrzeni między sobą a Hermioną, Harry zignorował
wolne miejsce i zajął krzesło. Resztę przesądził Crabbe, który rozsiadł się na kanapie niczym
basza.
Hmmm, potem będzie czas na pogawędki z Harrym, pocieszył się Draco w duchu. A jeśli
rozmowa przerodzi się w coś innego, to cóż, tym lepiej. Na razie skupił uwagę na Hermionie,
która trzymając na kolanach otwartą książkę, zdawała relację z poszukiwań w Dziale Ksiąg
Zakazanych.
- ... Ron szybko zatrzasnął wrzeszczący tom, ale i tak byliśmy przekonani, że nas zaraz
nakryją. Tylko że nikt nie zwracał na nas uwagi, bo wszyscy wybiegli na korytarz. I wtedy
Vincent znalazł tę niesamowitą książkę – oświadczyła tryumfalnie, z uznaniem klepiąc
Crabbe`a po ramieniu.
Jeśli Crabbe byłby psem, machałby teraz ogonem z prędkością światła, pomyślał Draco. Ron
nie wyglądał jednak na zachwyconego, pospieszył wiec rozładować napięcie.
- Rozumiem, że ta książka zawiera informacje o Progiskorze?
- Tak, jest naprawdę fascynująca! Otóż, trzy tysiące lat temu, pewien bardzo potężny...
- W porządku, Granger. Przejdź do sedna. Co to jest ten Progiskor?
- To bardzo potężny byt stworzony dzięki specyficznej klątwie. Ponieważ powstał z magii,
może zmaterializować się tylko przy ściśle określonym układzie planet i księżyców. –
Hermiona sprawdziła coś w książce i kontynuowała. – Położenie ciał niebieskich musi być
dokładnie takie samo, jak podczas wypowiedzenia formuły zaklęcia. W naszym przypadku
zjawi się niedaleko Hogsmeade, na polu gdzie rozegrała się ostateczna bitwa. Progiskor to
okrutna, destruktywna istota, ale musi wypełnić zobowiązania zanim zyska wolność, by móc
siać strach i zniszczenie.
- A jaki jest cel tej klątwy? – Draco wychylił się, żeby lepiej widzieć Hermionę.
Głos dziewczyny stracił pełne dramatyzmu, tajemnicze brzmienie i zadrżał.
- Zemsta.
- Czyli...? – ponaglił ją Draco.
- Zagłada potomków tego, który przyczynił się do śmierci rzucającego ją maga.
W pokoju zaległa cisza, kiedy młodzi ludzie rozważali znaczenie tej informacji. Klątwę rzucił
Voldemort. Poza Granger, której krewni byli mugolami, cała reszta znajdowała się w
niebezpieczeństwie, gdyż ich rodzice walczyli z Czarnym Panem na różne sposoby.
Dotyczyło to nie tylko osób siedzących w pokoju, ale także Patil, Brown, Boota... Lista była
bardzo długa.
Draco obserwował towarzyszy. Ron zbladł na myśl o unicestwieniu braci i sióstr, Goyle
wydawał się nadal dumać nad tym, co usłyszał, Crabbe kwilił płaczliwie, a Harry... Harry
patrzył na niego. Cała grupa zdawała się bliska paniki. Draco przełknął ślinę, uciszył
wrzeszczącego, histeryzującego dajmoniona* i postarał się przybrać swoją najbardziej
znudzoną minę.
- Trzeba przyznać, że Voldemort miał klasę.- Wytrzeszczyli oczy, a on nonszalancko
wzruszył ramionami. - To takie poetyckie. Ostatnie życzenie umierającego – siać ból,
cierpienie i zniszczenie, nawet po śmierci. Sięgnąć zza grobu, aby pochwycić nas i wciągnąć
do czarnej mogiły. – Porzucając żarty, dodał twardo. – A teraz Granger, powiedz nam jak się
tego pozbyć.
Hermiona przewróciła stronę i zaczęła czytać.
- Tylko w czterech przypadkach można uwolnić świat od Progiskora. Po pierwsze, jeśli ten,
kto go sprowadził, odwoła klątwę.
- Odpada – stwierdził Ron, a reszta mu przytaknęła.
- Drugi zachodzi samoistnie, gdy żaden z obiektów zemsty nie żyje i Progistor nie może
wypełnić misji.
- Ten też odpada - oświadczył Harry.
- Trzecim sposobem, którego może użyć czarodziej, czarownica, centaur, goblin i skrzat, jest
odprawienie egzorcyzmów dokładnie w miejscu, gdzie rzucono klątwę. – Hermiona uniosła
głowę. – To jest wykonalne... Ale nie dla nas.
- No to pewnie nie ma się co łudzić, że czwarta metoda polega na walnięciu stwora w łeb i
wypowiedzeniu słowa „Apage”? – prychnął Draco.
Hermiona potrząsnęła głową.
- Niestety - westchnęła posępnie. - Pozostaje nam znaleźć Bazyliszka, który wyświadczy nam
przysługę i zabije Progiskora wzrokiem.
Draco zaczął się śmiać.
- Znowu mu się pogorszyło – wyszeptał Ron.
Crabbe przysunął się do Hermiony, spoglądając ze strachem na Draco, a Goyle wpatrywał się
w niego zafascynowany.
- To histeria – wyjaśniła Hermiona.
Harry wstał i podszedł do Draco.
- Może dać mu w twarz? – zwrócił się do Hermiony.
Draco błyskawicznie spoważniał.
- śadnego policzkowania, chyba że w moim wykonaniu. Rozbawił mnie ten ostatni sposób,
myślałem, że będzie bardziej skomplikowany – wyjaśnił. - Bo widzicie – kontynuował
niezrażony tym, że patrzą na niego jak na wariata – tak się składa, że akurat wiem gdzie jest
bazyliszek.
*Głos wewnętrzny
Rozdział czwarty
Harry natknął się na trójkę Gryfonów w progu Wielkiej Sali.
- Wyglądasz jak siedem nieszczęść – stwierdził zerkając na Draco. – Co on, nie spał? To co
robił w nocy? – zagadnął idących z tyłu Rona i Hermionę.
- Poza mamrotaniem do siebie, krążeniem po pokoju i robieniem notatek na setkach
ś
wistków? – zapytał Ron.
- Potter, ty puchu marny. Zawsze myślałem, że wygląd nic dla ciebie nie znaczy. Zresztą, co
miałem myśleć widząc jak się ubierasz i czeszesz... – Draco minął Harry`ego i usiadł przy
stole Slytherinu. Ignorując pogardliwe spojrzenia Bulstrode i Parkinson, skupił się na
czynieniu nieprzyzwoitych gestów w kierunku Zabiniego.
Hermiona i Ron spojrzeli po sobie, po czym za przykładem przyjaciela przystanęli przy
wrażym stole. Crabbe z uśmiechem zrobił miejsce Hermionie, a Goyle podsunął krzesło,
brutalnie podcinając rudzielcowi nogi.
Ronowi najwyraźniej obojętne było gdzie siedzi, gdyż od razu złapał półmisek, nałożył na
talerz ogromną porcję jajek, a niemal puste naczynie podał sąsiadowi.
- Całą noc nam tupał i szeleścił. Połowa Gryfonów chciała go zabić, żeby tylko trochę pospać.
Draco zlustrował otoczenie i rozpromienił się.
- Siedzę przy stole Slytherinu, Gryfoni dybią na moje życie... Ech, jak za dawnych dobrych
czasów. A w nocy pracowałem nad Planem. Planem, który uratuje nas wszystkich.
Ron dołożył sobie kilkanaście kiełbasek.
- Czytałem jedną z twoich notatek. „Zielony notes, zielona jedwabna bielizna, żel do włosów,
balsam wygładzający”, nie wiem jakim cudem te rzeczy mogą nas ocalić.
- To moja lista zakupów - oświadczył wyniośle Draco, mieszając herbatę.
- Uff, dobrze wiedzieć – Hermiona odetchnęła z ulgą i wzięła ciastko z patery, którą podsuwał
jej Crabbe. – Ja też rzuciłam okiem na jeden z pergaminów. Na moim były rzeczy w stylu
„mugolskie kamery i wielka szynka”.
- To – powiedział Draco jeszcze bardziej wyniośle – była kartka z Planem.
Ron zrzucił na talerz kilka plasterków pomidora i do rosnącego stosu jedzenia dobrał kilka
tostów.
- Czy to ten plan miałeś na myśli, mamrocząc o wyprowadzeniu Neville’a na boisko do
Quidditcha i zostawieniu go tam z kartką „Zjedz mnie”?
Draco machnął lekceważąco ręką.
- Nie, ten pomysł musiałem porzucić. Znając Longbottoma schrzaniłby nawet rolę przekąski.
Mój aktualny plan jest dużo lepszy.
Harry rozsiadł się wygodniej i obserwował rozgrywające się na jego oczach sceny. Tuż obok
Draco, z wielkim ukontentowaniem sączył powoli herbatę; Crabbe namawiał usilnie
Hermionę do zjedzenia kolejnego rogalika, a Goyle patrzył w Rona i jego przepełniony talerz
jak w objawione bóstwo. Zaczął się zastanawiać, w którym dokładnie momencie jego życie
stanęło na głowie.
Chwilę później, czując sunącą po udzie rękę Draco, doszedł do wniosku, że nie ma to
ż
adnego znaczenia.
* * *
Wchodząc do sali eliksirów Draco poczuł na sobie świdrujące, wściekłe spojrzenie Snape’a.
Zrewanżował się złośliwym uśmieszkiem, po czym bez pośpiechu zajął swoje miejsce. Gdy
Harry mijał go w drodze do swojej ławki, Draco zaborczo klepnął go w pośladki. Potter pisnął
zaskoczony, zarumienił się, ale obdarzył go aprobującym uśmiechem.
Morderczość spojrzenia Snape`a wzrosła o kilka stopni.
Wreszcie klasa zapełniła się uczniami, a nauczyciel zajął swoje zwykłe miejsce za katedrą.
- Dzisiaj zajmiecie się pracą nad eliksirem oczyszczającym, gdyż bez wątpienia będzie on
jednym z zadań na owutemach. Prawidłowo uwarzony, jest całkowicie bezpieczny, ale
podczas przygotowywania bywa niestabilny. Nalegam więc abyście zachowali szczególną
ostrożność podczas jego preparowania. Nie życzę sobie, aby ktokolwiek zginał marnując
wiedzę, którą wtłaczałem do waszych ciasnych umysłów przez siedem długich lat. Instrukcje
widać na tablicy. Możecie się teraz dobrać w pary.
Ron podszedł do Draco, ale ten pchnął go w kierunku Hermiony i odwrócił się w
poszukiwaniu osoby, z którą zamierzał pracować. Stała ona samotnie, skamieniała wpatrując
się w tablicę.
- Longbottom! – zawołał Draco. Kilkoro uczniów odwróciło z zainteresowaniem głowy, gdy
ruszył w stronę Neville’a. – Będziesz moim partnerem – oznajmił oniemiałemu koledze. - A
teraz, przydaj się na coś i przynieś ingrediencje.
Neville przełknął ślinę, skinął głową i ochoczo rzucił się do szafki.
Nie tylko Longbottom był zszokowany jego wyborem. Parę osób, w tym Potter, który stał
obok Crabbe`a, gapiło się na niego z prawdziwym zdumieniem. Kiedy Draco i Neville
ostrożnie zaczęli rozdrabniać i odmierzać składniki, przy ich stole pojawił się Snape.
Przyglądał się im przez chwilę w milczeniu.
- Panie Malfoy – rzekł w końcu. - Słyszałem plotki, jakoby ostatni uraz spowodował zmiany
w pana zachowaniu. Teraz widzę, że to prawda.
- Nie sądziłem, profesorze, że słucha pan plotek – odparł Draco nie przerywając pracy. – Jak
również, że wykazuje pan zainteresowanie życiem osobistym swoich uczniów.
- Osobiście nie pałam nieodpartą żądzą dogłębnego poznania istot, które marnują mój cenny
czas, ale dyrektor zobowiązał nauczycieli do uważnych obserwacji wszystkiego, co dzieje się
w szkole.
- Ach, więc nie pała pan nieodpartą żądzą? – Draco wyprostował się i powiódł znacząco
wzrokiem od Snape`a do Harry`ego i z powrotem. – Nawet pan nie wie jak mnie to cieszy.
Snape także rzucił okiem na Harry`ego, który zerkał na nich z zakłopotaniem.
- Bywają jednak sytuacje, kiedy zmuszony jestem wziąć sprawy w swoje ręce – oświadczył.
- Trzymaj lepiej swoje łapska z daleka – syknął Draco ostro.
Uśmiech Snape`a przyprawił go o ciarki.
- Proszę się nie zapominać, panie Malfoy. Jest pan zaledwie uczniem, zobowiązanym
okazywać mi szacunek i posłuszeństwo. Nie ma pan prawa mówić do mnie tym tonem, ani
tym bardziej czegokolwiek zabraniać.
Rozjuszony Draco musiał patrzeć jak mistrz eliksirów podchodzi do Harry’ego, który udał
nagle wielkie zainteresowanie pracą.
- Patrz! – zawołał podekscytowany Neville. – Mikstura! Robi się biała, tak jak powinna!
Dla przeciętnego obserwatora, pochylony nad Harrym nauczyciel, sprawdzał tylko stan
eliksiru w kociołku. Ale Draco dobrze widział jak blisko siebie stoją i jak na twarz Harry’ego
wpełza zdradliwy rumieniec.
- Udało się! – zapiał Neville. – Nareszcie udało mi się doskonale uwarzyć eliksir!
Draco wpadł w furię, gdy ręka Snape`a jakby przypadkiem spoczęła na biodrze Harry’ego. To
nie było w porządku. Nic nie szło tak, jak powinno.
Wściekły, sfrustrowany, złapał najbliższy kociołek i rzucił nim o ścianę, parząc sobie przy
okazji dłonie.
Wszyscy zamarli. Substancja wylała się na podłogę wyżerając do czysta kamienną
powierzchnię, z którą się zetknęła.
Snape oderwał się od Harry’ego, a wstrząśnięty Neville osłabł i zwalił się na podłogę jak
kłoda. Draco odwrócił się patrząc wyzywająco na nauczyciela.
- Wyślizgnął mi się z rąk – wyjaśnił z kamienną twarzą.
- Gryffindor traci dwadzieścia punktów, a ty przygotuj się na dwie noce szlabanu – wycedził
Snape.
Nie bacząc na ból poranionych dłoni, Draco uśmiechnął się radośnie. Nareszcie sprawy
zmierzały ku lepszemu.
* * *
- Nadal nie jestem przekonana do tego pomysłu. Moim zdaniem jest okropnie ryzykowny.
Hermiona trzymała w rękach Słowoloty Długodystansowe, które na prośbę Rona przysłali im
bliźniacy. Dziewczyna patrzyła z troską na Draco.
Bohater afery eliksirowej spędził pierwszą noc szlabanu pod czujnym okiem Snape`a, mężnie
znosząc mordercze spojrzenia wściekłego profesora. Mimo próśb Granger i Weasleya,
stanowczo odmówił wyjaśnienia przyczyn sceny, którą urządził podczas zajęć. Poinformował
ich tylko zwięźle, że było to konieczne. Mimo że czekała go jeszcze jedna noc szlabanu,
sprawiał wrażenie zadowolonego.
On i Hermiona znajdowali się w dormitorium Slytherinu. Draco czuł się tu jak w domu, ale
dla jego towarzyszki sytuacja była wyraźnie niekomfortowa. Draco rozwalił się bezwstydnie
na łóżku Harry`ego, tym samym, które jeszcze niedawno, w innym świecie należało do niego.
Jednak dziewczyna nie mogła znaleźć sobie miejsca. To przysiadała na brzeżku krzesła i
zaraz się z niego zrywała, to brała do ręki książkę, żeby chwilę później odłożyć ją nawet nie
otwierając.
- Gdzie ty tu widzisz jakieś ryzyko? – prychnął Draco. – Fakt, że mamy do czynienia z
bazyliszkiem, który może nas zabić i Progiskorem, który z pewnością o niczym innym nie
marzy, nie oznacza jeszcze, że to ryzykowne.
- Racja. Powinnam powiedzieć „śmiertelnie niebezpieczny”. – Hermiona sięgnęła po
Słowolot Długodystansowy i umieściła słuchawkę w uchu. – Powinniśmy je przetestować
jeszcze raz. Jeśli nie zadziałają, nie usłyszysz nas, a wtedy będziesz poruszał się po omacku.
Draco wstał, podszedł do Hermiony i delikatnie wyciągną słuchawkę z jej ucha.
- Sprawdzaliśmy je już trzy razy. Słyszeliśmy was doskonale lecąc z Harrym nawet kilka mil
za Hogsmeade.
- Nie zaszkodziłoby zrobić to jeszcze raz.
- Przestań, Granger.
- Nic na to nie poradzę. Wiesz co Ron dał mi godzinę temu? List do swoich rodziców. Na
wypadek, gdyby mu się coś stało. To samo wczoraj zrobili Crabbe i Goyle.
- A właśnie, byłbym zapomniał – Draco wyciągnął z kieszeni kopertę i podał ją Hermionie.
Dziewczyna rzuciła na nią okiem i spojrzała na niego uważnie.
- Jest zaadresowania do mnie...
- Owszem.
- Czy nie powinieneś napisać raczej do matki?
- Pamiętasz dzień meczu Ślizgonów przeciw Krukonom? Prosiłaś mnie wtedy o wyjaśnienie.
Zdaje sobie sprawę, że mam marne szanse zrobić to osobiście, dlatego wszystko ci opisałem.
- Draco, nie musiałeś...
- Ale chciałem. Są rzeczy, o których nie wiesz, rzeczy o których nigdy się nie dowiesz. Ale
musze powiedzieć ci jedno: bardzo cenię sobie naszą przyjaźń.
Ujął jej twarz w dłonie, przyciągnął ku sobie i złożył na ustach delikatny pocałunek. W tym
momencie drzwi otworzyły się gwałtownie, a do pokoju wpadła czwórka zdyszanych
chłopców.
- Co jest Malfoy, zarywasz moją dziewczynę? – droczył się Ron.
Draco otoczył kibić Hermiony i z uśmiechem przytulił przyjaciółkę.
- To cześć mojej diabelskiej intrygi.
- A czego ma dotyczyć?
Draco puścił Hermionę i wrócił na łóżko wyciągając się na nim wygodnie.
- Jeszcze nie wiem. Ale będzie genialna, gwarantuję.
Harry podszedł do posłania i skrzywił się spozierając na rozwalonego Draco.
- Suń się - burknął.
Draco przeciągnął się leniwie, włożył ręce pod głowę i westchnął wyraźnie zrelaksowany.
Harry zdębiał na widok takiej bezczelności, ale szybko ocknął się przystępując do próby
odzyskania łóżka.
- Zabieraj swoje zwłoki z mojej pościeli – fuknął szturchając bezwstydnego zaborcę.
Draco podniósł na niego rozmarzony wzrok.
- Postaraj się bardziej to może dam się namówić do dzielenia jej z tobą.
Zanim Harry zdołał zareagować, Crabbe zagadnął Hermionę czy znalazła w książce jakieś
dodatkowe informacje.
- Nie – potrząsnęła głową dziewczyna. – A wy? Macie coś nowego?
- Tak jak podejrzewaliśmy – zaczął Ron. Przesunął stopy Draco i usiadł na brzegu łóżka. –
Planują zabrać nas jutrzejszej nocy do lochów. Oczywiście nikt nie wspomniał słowem o
Progiskorze. – Podskoczył kilkakrotnie i zmarszczył brwi. – Te materace są dużo bardziej
miękkie niż nasze.
- Ślizgoni mają wszystko najlepsze – powiedział z dumą Draco kładąc nogi na kolanach
Rona, skąd przyjaciel błyskawicznie i dość brutalnie je usunął.
Po minach obecnych Draco zorientował się, że palnął głupstwo.
- To... To dlatego, że Ślizgoni... Potrzebują ich bo... Bo są bardzo delikatni. Nie to co twardzi,
męscy Gryfoni.
Harry trącił go w ramię.
- Zabieraj swój twardy, męski tyłek z mojego łóżka.
Draco niechętnie przeturlał się na bok i z wyraźnym ociąganiem zszedł z materaca.
- Jak chcesz, Potter. I tak musimy poćwiczyć. Hermiona, ty tymczasem powtórz wszystko z
resztą.
- Litości, Draco - wyjęczał Ron. – Nawet nie wiesz jaka ona jest wymagająca. Powiedziała, że
moja zapora wygląda tak, jakby była zrobiona z masła.
- Wydaje ci się, że ona jest bezwzględna? A może wolisz, żebym to ja cię szkolił? – zapytał
Draco niskim, jedwabistym głosem.
- Nie, nie – przestraszył się Ron. – Absolutnie! Tak jest dobrze, cudownie. Hermiona jest
ś
wietną nauczycielką.
- W porządku. Cieszę się, że się zrozumieliśmy. Chodź, Potter, spadamy. – Draco ruszył do
drzwi, przystanął jednak i odwrócił się do siedzących. - Crabbe, Goyle, mam do was sprawę.
Na wczorajszym szlabanie Snape dziwnie się zachowywał. Chciałbym, żebyście dzisiaj po
mnie przyszli, dokładnie o dziesiątej.
Chłopcy spojrzeli na Harry`ego, który skinął przyzwalająco.
- Przyjdziemy – obiecali chórem.
Hermiona przysłuchiwała się tej wymianie zdań z niepokojem. Otworzyła usta żeby coś
powiedzieć, ale Draco powstrzymał ją gestem.
- Daj spokój, Granger. Wierz mi, czasem lepiej nie wiedzieć wszystkiego.
Okręcił się tak, że jego szaty załopotały i opuścił pokój. Harry podążył za nim.
* * *
Stali na polu obok chaty Hagrida, w miejscu, gdzie ostatnio po lekcji opieki nad magicznymi
stworzeniami wypuszczali Bąkobuchacze.
- Serpentsortia! - powiedział Draco machnąwszy różdżką.
Na trawie pojawił się wielki wąż.
- Musimy to robić jeszcze raz? – zrzędził Harry.
- Było by łatwiej, gdybyś był wężousty. Jesteś pewien, że nie potrafisz rozmawiać z wężami?
Harry rzucił okiem na pełzające u jego stóp stworzenie.
- Całkowicie – odrzekł.
Draco potrzasnął głową.
- No, to nie ma rady. Dobrze, że jesteś tylko moim wsparciem. Teraz transmutuj kamień w
mysz. – nakazał obserwując gada. – Pospiesz się. Zaczyna się denerwować.
Harry westchnął i wyszeptał zaklęcie. Na jego dłoni, w miejscu kamienia, pojawiła się mysz.
- Świetnie. Przytrzymaj ją za ogon i powtarzaj za mną.
Draco wydał kilka syczących dźwięków, a Harry spróbował powtórzyć je jak najdokładniej.
Wąż przestał się kołysać i ruszył w stronę szamoczącego się rozpaczliwie gryzonia.
- Świetnie. A teraz powiedz to, co ćwiczyliśmy przez chwilą.
Harry znowu zasyczał. Wąż zatrzymał się, uniósł głowę i rozwarł wyczekująco paszczę.
Harry puścił mysz i cofnął się o krok. Gad złapał przekąskę w locie.
- Vipera Evanesco! – Draco uczynił ruch różdżką, a połykający swoją ofiarę wąż, zniknął.
Harry odetchnął z ulgą i opadł na trawę.
- Draaaco, już dość...
- Skończymy, jak uda ci się to zrobić bezbłędnie trzy razy pod rząd.
- A swoja drogą, gdzie nauczyłeś się mowy węży?
Draco rozłożył się obok Harry`ego, podparł łokciami i spojrzał w niebo.
- Znałem kiedyś kogoś, kto był wężousty.
- Był twoim przyjacielem?
- Zdecydowanie nie.
- Kochankiem?
- Nie mogłem znieść myśli, że on umie coś, czego ja nie potrafię – ciągnął Draco ignorując
pytanie.
- Bo jesteś dziecinny.
- Bo trawi mnie wieczny głód wiedzy.
- I dlatego, że jesteś dziecinny – powtórzył Harry z szerokim uśmiechem.
- W każdym razie, zwróciłem się do mojego oj... bliskiego krewnego wyłuszczając mu
sprawę. Przekonałem go...
- Skomleniem, błaganiem, płaczem...
- Zwięzłym i obrazowym przedstawieniem sytuacji, dzięki czemu szybko zauważył korzyści
płynące z przystania na moją prośbę.
- Uhm, szczególnie to, że w końcu przestaniesz go nękać i się zamkniesz.
Draco wyprostował się i zmarszczył brwi.
- Chcesz się dowiedzieć czy nie? – spytał obrażony.
- No dobra, już dobra. Nie chciałem cię wkurzyć – rzekł nieszczerze Harry.
Draco przyjrzał mu się podejrzliwie, ale podjął opowieść.
- Na jego rozkaz odszukano portret Nathaniel P. Meltmonta, jednego z bardziej znanych
wężoustych czarodziejów. Zwróciliśmy się do Nathaniela z prośbą, by mnie uczył. Co prawda
na początku odmówił, ale szybko się przekonał, że we własnym interesie powinien zrobić
wszystko co w jego mocy, aby nam pomóc.
- Torturowaliście obraz? – zdumiał się Harry.
- Oczywiście, że nie! To byłoby... prostackie. Portret pana Meltmonta znajduje się aktualnie
w doskonałym stanie i wisi obok obrazów kilku dam o wątpliwej reputacji. Ja spędziłem całe
lato sycząc w ogrodzie, ale za to umiem się mniej więcej porozumieć z wężami.
- Aha. – Harry zamyślił się na moment. – A co z nim?
- Z kim?
- Z tym wężoustym. Tym, o którego byłeś zazdrosny.
- Uświadomił sobie jakim był beznadziejnym głupkiem i umarł z rozpaczy.
- Ej, pytam serio... Gdzie on jest? – dopytywał się Harry z ciekawością.
Draco wziął głęboki oddech namyślając się nad odpowiedzą.
- Nasze drogi się rozeszły – rzekł w końcu. - On ma swoje życie, ja swoje... Nadal się
nienawidzimy, bezsensownie, bo tak naprawdę do niczego to nie prowadzi.
- Głupio. Czemu po prostu nie pogadacie? Może byście się nawet zaprzyjaźnili?
- To niemożliwe - odparł Draco stanowczo.
- Nie ma rzeczy niemożliwych. Spójrz na nas. Przyjaźnimy się. A skoro tak, to wszystko jest
możliwe.
- Jakim cudem zostałeś przydzielony do Slytherinu? – zdumiał się Draco kręcąc głową.
Harry nagle zesztywniał. Jego uśmiech zgasł a twarz zamieniła się w kamienną maskę.
- Nie chcę o tym mówić.
Draco uniósł brwi zaskoczony nieoczekiwaną zmianą w zachowaniu towarzysza. Zastanawiał
się jaką popełnił gafę. W końcu zdecydował nie drążyć tematu. Na razie.
- Tak czy inaczej, nie ma co roztrząsać tej kwestii – powiedział wracając do głównego wątku
rozmowy. - Mało prawdopodobne, że kiedyś go jeszcze spotkam. Nawet jeśli przeżyjemy atak
Progiskora – dodał i niemal natychmiast pożałował ostatniej uwagi.
Harry zachmurzył się jeszcze bardziej. Spuścił głowę i milczał, nerwowo skubiąc źdźbła
trawy pod palcami. Coś go ewidentnie dręczy, pomyślał Draco i postanowił subtelnie
wywiedzieć się przyczyny.
- Co jest, octu popiłeś? – spytał niesubtelnie.
- Nie podoba mi się twój plan.
- Mój plan jest kapitalny! To istne arcydzieło w dziedzinie intrygi. Majstersztyk podstępu.
Wszyscy powinniście chylić głowy przed moim geniuszem.
- Zginiesz.
- Heh, drobna niedoskonałość.
- Mówię poważnie. Zginiesz.
- No i? Co cię to obchodzi?
Rozzłoszczony Harry przetoczył się błyskawicznym ruchem i usiadł na nim okrakiem.
- Obchodzi... Nawet nie wiesz jak bardzo...
Draco uświadomił sobie, że zna ten wyraz determinacji, który pojawił się na twarzy
Harry’ego. Widywał go często, przez siedem lat. Tyle że Harry w jego świcie robił taką minę,
gdy chciał rzucić się na niego, a nie... rzucić się na niego... Kiedy napotkał wzrok Harry’ego,
zrozumiał, że tym razem ma szansę dotknąć go bez nienawiści i uciekania się do bijatyki
przemocy.*
Ostrożnie odgarnął z czoła ciemne kosmyki, opuszkami palców muskając gładkie miejsce,
gdzie nie było żadnej blizny. Delikatnie wyznaczył paznokciem kształt błyskawicy,
pozostawiając na skórze biały ślad, który szybko zniknął. Zrobił to ponownie, ale tym razem
zanim wspomnienie znaku zdążyło odejść, nakreślił je ustami.
Harry zadrżał, gdy Draco zsunął się i skubnął go lekko w ucho. Zniecierpliwiony, wziął
sprawy w swoje ręce, zmieniając łagodne pieszczoty w gwałtowną burzę doznań.
Draco czuł, jak w żyłach buzuje mu krew, słyszał gwałtowne bicie dwóch serc, docierały do
niego szelest szat, poszept miażdżonej rozgorączkowanymi ciałami trawy i... głos Weasleya?
- Nie przypuszczałem, że nauka mowy wężów wymaga, aż takiego zaangażowania języków –
zauważył Ron głośno.
- A Harry musi być bardzo tępym uczniem, skoro trzeba mu wszystko tłumaczyć ręcznie –
dodała Hermiona.
Harry sturlał się z niego błyskawicznie i zażenowany zaczął poprawiać ubranie. Draco nadal
leżał bezwstydnie rozciągnięty na trawie. Nie wyglądał na skrępowanego swoim stanem.
Popatrzył groźnie na przybyłych.
- Zginiecie. Oboje. Skonacie powoli i w okrutnych mękach. Będę zabijał was na raty, powoli i
metodycznie. Długie tygodnie miną, zanim zeskrobią wasze kawałeczki i złożą w całość.
Weasley i Granger zaczęli bezczelnie chichotać.
Gryfoni mają naprawdę przekichane, pomyślał Draco ponuro. Nikt nie bierze na poważnie
nawet ich najbardziej śmiertelnych gróźb.
* * *
Kilka minut przed dziesiątą Draco odłożył na półkę ostatnią umytą zlewkę. Tym razem Snape
wykorzystał szlaban, każąc mu sprzątać bałagan, jaki pozostawili po sobie trzecioklasiści.
Draco postanowił, że gdy następnym razem będzie mijał smarkaczy na korytarzu, rzuci na
nich odpowiednio paskudne zaklęcie. Odwiesił na miejsce ścierkę i podszedł do profesora.
To, co zamierzał zrobić wydałoby mu się obrzydliwe nawet, kiedy jeszcze lubił Mistrza
Eliksirów. Ale nie miał wyboru, jutro była pełnia - noc, kiedy miał pojawić się Progiskor.
Musiał więc podjąć pewne kroki.
Snape, zajęty poprawianiem wypracowań, niechętnie przerwał pracę.
- Jeszcze dwie minuty, panie Malfoy. Chyba nie sądzi pan, że wyjdzie wcześniej?
Draco uśmiechnął się zalotnie i przykrył ręką dłoń Snape`a.
- A może wyszedłbym później? – Zmysłowo przesunął językiem po wargach. – Dużo później
– dodał znacząco.
Snape podniósł się wolno z krzesła.
- Co to ma być, panie Malfoy? Jakiś głupi dowcip? - spytał szyderczo patrząc mu prosto w
oczy.
Draco machnął różdżką.
- Impedo Memoria! – mruknął.
Oczy nauczyciela zwęziły się podejrzliwie.
- Dlaczego zabezpieczasz nasze wspomnienia przed umieszczeniem ich w myślodsiewni?
Draco zbliżył się, próbując spojrzeć na niego spod rzęs. Poddał się, gdy doszedł do wniosku,
ż
e w ten sposób źle go widzi.
- Bo pragnę, aby to wspomnienie pozostało nasze... Tylko nasze. - Przysunął się jeszcze
bardziej, a jego szata otarła się o ubranie Snape`a. - Wspomnienie naszej pierwszej, wspólnej
nocy... - wyszeptał namiętnie.
- To jakieś szaleństwo! – Snape cofnął się, ale Draco postąpił zaraz krok do przodu.
- Widziałem jak na mnie patrzysz.... Rozbierasz mnie wzrokiem, pieścisz spojrzeniem...
- W życiu nie...
- I wiem, że ty też widziałeś. Widziałeś, jak robię to samo. Jak patrzę na ciebie myśląc o
twej... Wielkiej, pulsującej żarem... męskości.
Brwi Snape’a podskoczyły aż po linię tłustych włosów.
- Męskości? – powtórzył, a na jego twarzy pojawił się wyraz zrozumienia.. – Uraz głowy,
oczywiście! Musiał być poważniejszy niż sądziliśmy.
- Nie, to nie głowa...– zaprzeczył Draco. – To coś innego... Ja... Ja już nie mogę walczyć z
naszym przeznaczeniem.
- Powinien pan udać się do skrzydła szpitalnego. Właściwie nalegam, aby poszedł pan tam
natychmiast. Urazy głowy mogą...
- Przestań z tą cholerną głową! – prychnął Draco, ale zreflektował się i szybko nadał swemu
głosowi uwodzicielskiej głębi. – Jeśli nawet źle się czuję, to tylko dlatego, że spalam się w
ogniu pożądania.
- Chyba lepszym wyjściem będzie od razu szpital Świętego Munga...
- Na brodę Melina! Próbuję cię uwieść, ty głupi bałwanie! – Draco usłyszał kroki na
korytarzu. Nie myśląc wiele, złapał Snape`a za szatę i przyciągnął do siebie, tak, że ich twarze
niemal się stykały.
- No, chodź do mnie ty moja lodowa bryło czarodzieja...
Draco rzucił się nagle na mężczyznę i mocno przytrzymując, żeby mu przypadkiem nie
uciekł, zaczął go całować. Ledwie zdążył pomyśleć, że Snape jest mistrzem nie tylko w
dziedzinie eliksirów, do klasy weszli Crabbe i Goyle.
Puścił więc profesora i odwrócił głowę.
- Spływajcie – rozkazał.
Chłopcy potrzebowali dłuższej niż zwykle chwili, żeby pojąć jego słowa. Spojrzeli po sobie i
najwyraźniej podjęli taką samą decyzję, bo równocześnie wypadli z klasy, trzaskając na
pożegnanie drzwiami. Okrzyki zdumienia na korytarzu powoli ucichły.
- Ach... Więc to tak – powiedział Snape i wygładzając pomięty przód szaty, usiadł przy
biurku. – Rozumiem, że chodziło ci o szantaż?
- Szantaż to takie nieprzyzwoite słowo – Uśmiechnął się Draco. – Pewnie dlatego tak bardzo
je lubię.
Profesor niecierpliwie zastukał palcami w blat
- No, dalej, przedstaw swoje żądania – popędził niedoszłego kochanka.
Co u diabła?!, pomyślał Draco. Według jego scenariusza, Snape powinien miotać się
wściekle, lżąc go w zdenerwowaniu, a co najmniej przejawiać strach przed ujawnieniem
seksafery. Ale na pewno nie powinien rozpierać się na krześle i gapić na niego ze znudzoną
miną!
Nie doczekawszy się odpowiedzi, zniecierpliwiony profesor strzepnął palcami.
- No? Panie Malfoy? Musi pan przecież czegoś chcieć. Nie sądzę, aby zrobił pan to
przedstawienie dla samej zabawy. Co chciał pan osiągnąć w ten sposób? Czekam. Proszę
mówić, albo do widzenia.
- Nie boi się pan? – Draco przekrzywił głowę bacznie studiując oblicze nauczyciela. –
Przecież zarząd Hogwartu zwolni pana za związek z uczniem.
- I tym samym uwolni od pracy, której nie znoszę.
- Zrujnuję panu reputację.
- Jedną z niewątpliwych zalet tej reputacji, która jest moim udziałem, to niemożność jej
zrujnowania. – Snape otaksował wzrokiem sylwetkę Draco. – Śmiem twierdzić, że plotka o
sypianiu z tobą, raczej by ją poprawiła.
- To czemu chce pan usłyszeć moje żądania? – rozzłościł się Draco.
- Można to nazwać ciekawością. Jestem opiekunem Slytherinu już od wielu lat, panie Malfoy
Czy wyobraża pan sobie ile razy moi uczniowie usiłowali mnie w ten sposób szantażować?
Jednakże Gryfon robi to po raz pierwszy. Fakt godny uwagi, choć sam plan raczej
niedoskonały, a wykonanie mierne.
Draco prychnął ze złości, opadł na krzesło i skrzyżował ręce na piersiach.
- Myślałem, że był doskonały. A co do wykonania...
- Zapewniam, że ani jedno ani drugie nie zrobiło na mnie wrażenia. – przerwał mu Snape. -
No więc? Co to ma być? Jakiś specjalny eliksir? Może powiększający pewne walory? –
zasugerował patrząc wymownie w punkt nieco poniżej paska Draco.
- Nie potrzebuję eliksiru do... Nie potrzebuję żadnego eliksiru. Jestem absolutnie zadowolony
ze swoich walorów, są idealne.
- Doprawdy? – powiedział Snape przeciągle.
- Jak najbardziej. – Draco wziął głęboki oddech żeby się uspokoić. – Wraz z kilkorgiem
przyjaciół odkryłem, że jutrzejszej nocy Hogwart zostanie zaatakowany. Wiemy, że
uczniowie zostaną na tę noc w lochach. Nas tam nie będzie.
- A wiec o to chodziło? W zamian za milczenie, miałem zagwarantować, że wasza
nieobecność nie zostanie zauważona?
- Dokładnie. – Draco wychylił się do przodu krzyżując spojrzenie z nauczycielem. – Ktoś nas
musi kryć. To bardzo ważne.
Snape namyślał się przez chwilę, po czym skinął głową.
- Dobrze. Pod jednym warunkiem. Opowiedz mi o twoich stosunkach z Potterem.
- Pan naprawdę jest zboczony...
Snape rzucił mu groźne spojrzenie, ale nie skomentował tej uwagi.
- Potter ma szanse stać się bardzo potężnym czarodziejem. Jego pochodzenie, fakt, że został
wychowany przez mugoli, śmierć matki, ojciec, który go praktycznie porzucił - to wszystko,
choć samo w sobie nie jest niczym niezwykłym, w tej sytuacji budzi niepokój. Muszę
wiedzieć. Czy myślisz o nim poważnie?
- Zawsze brałem Harry`ego Pottera bardzo poważnie – oświadczył Draco szczerze. - Od
pierwszej chwili, gdy go zobaczyłem.
- Zależy ci na nim?
- Tak, zależy mi na nim - Draco wypowiedział te słowa powoli i z autentycznym
przekonaniem.
Snape wypuścił ze świstem powietrze i odchylił się na oparcie.
- Ty i twoi przyjaciele nie zostaniecie jutrzejszej nocy pominięci podczas liczenia.
- Świetnie – Draco podniósł się do wyjścia.
- Panie Malfoy? – Draco zatrzymał się z ręką na klamce i obejrzał przez ramię. – Poza cała
resztą, pana plan miał jeszcze jedną wadę.
- To znaczy?
Snape uśmiechnął się złośliwie.
- W tym momencie Crabbe i Goyle opowiadają Potterowi, że się obściskiwaliśmy. śyczę
miłego wieczoru, panie Malfoy.
Draco postarał się, żeby trzaśnięcie drzwiami było bardzo głośne.
* * *
Po wyjściu z pracowni eliksirów, Draco skierował kroki ku dormitorium Slytherinu. Hasło
zostało zmienione, ale zrezygnował. Zaczął walić w drzwi i wywrzaskiwać ze szczegółami co
zrobi poszczególnym osobom, jeśli go nie wpuszczą.
Wymieniał zaklęcia ofensywne w porządku alfabetycznym, a gdy doszedł do Grotesque
Putrefaction zza drzwi wyjrzała nich Bulstrode.
- Pottera tu nie ma – oznajmiła z satysfakcją.
- Chcę z nim tylko porozmawiać – Draco zaczął się przeciskać obok niej, ale zablokowała
przejście.
- Nie ma go tu – powtórzyła. – Pobił się z Crabbe`em i Goyle`em, a potem wybiegł. To był
niezły spektakl. Nazwał ich kłamcami, hehe. Tak, jakby te dwa bezmózgi były w stanie
wymyślić coś tak skomplikowanego.
Draco zacisnął pieści, rzucając jej mordercze spojrzenie.
- Dokąd poszedł? – spytał.
Bulstrode odgarnęła włosy z twarzy.
- Nie mam pojęcia i nic mnie to nie obchodzi.
Draco już się odwracał, gdy odezwała się ponownie.
- Nowe hasło brzmi „Pieprzyć Malfoya”- uśmiechnęła się triumfalnie. – Harry je zmienił –
podkreśliła i zatrzasnęła drzwi.
* * *
W pierwszej chwili Draco nie zauważył Harry`ego, który siedział w kącie ciemnej klasy
Zaklęć. Pomyślał więc, że prawdopodobnie źle popatrzył na mapę. Po wyjściu z lochów,
szukał Harry’ego blisko godzinę. Dopiero później przypomniał sobie o mapie, którą wsadził
do kieszeni, gdy podsłuchiwali nauczycieli, a której nigdy nie zwrócił. Zabrał ją z pokoju i po
chwili wiedział, gdzie szukać przyjaciela. Kiedy Harry uniósł głowę, Draco był wstrząśnięty
wyrazem furii na jego twarzy.
- Oddawaj mapę.
Draco podszedł bliżej.
- Wszystko w porządku?
- Tak – Harry wstał i wyciągnął rękę. – Moja mapa.
Draco podał mu pergamin. Harry wziął mapę, bardzo uważając, żeby ich palce się nie
zetknęły. Zwinął ją szybko i schował za pazuchę.
- Nie powinieneś jej wykorzystywać. Nie po to, żeby mnie znaleźć. To nie w porządku. Nie
wolno ci było użyć mojej własnej mapy przeciwko mnie.
- Martwiłem się o ciebie.
Harry zaśmiał się gorzko.
- Martwiłeś się o mnie? Wątpię nawet czy poświęciłeś mi choć jedną myśl!
- To nieprawda. Cały czas myślę o tobie.
- Robiłeś to całując się ze Snape`em? – warknął Harry i pchnął go mocno. Potem jeszcze raz.
Za trzecim razem Draco uderzył plecami o kamienną ścianę.
- Całowałeś się z nim, prawda? – syknął Harry patrząc mu w oczy. – To nie było kłamstwo,
tak?
- Tak, całowałem się z nim – potwierdził Draco cicho.
Z ust Harry`ego wyrwał się bolesny jęk, ale ból ten zaraz przerodził się w furię.
- Co będzie następne? – wrzasnął. - Nakarmisz mnie jakąś bajeczką i będziesz patrzył jak ją
gładko łykam? No?! Zaczynaj! Wyjaśnij to jakoś!
Draco uważnie obserwował jego twarz. Mieszały się na niej cierpienie, wściekłość, ale także
cień nadziei, że to okaże nieprawdą. Nie musiałem robić tego w ten sposób, przemknęło mu
przez głowę. Mógł wyjaśnić mu wszystko, postarać się, żeby zrozumiał.
Otworzył usta żeby coś powiedzieć, ale nagle uświadomił sobie coś ważnego. Nie chciał być
zmuszany do wyjaśnień.
- Nie – powiedział głośno i wyraźnie.
- Proszę? – spytał Harry oszołomiony.
Draco odepchnął go od siebie.
- Powiedziałem „nie”, Potter. Nie będę ci niczego wyjaśniał.
- Nie będziesz usiłował ratować sytuacji?
- Ratować? Nie, jestem od tego daleki. Ale wiesz co? Świetnie umiem pogarszać sytuacje. I
wiesz co ci powiem? Snape jest boski; cholernie świetnie całuje. Powinieneś kiedyś sam
spróbować.
Harry zatoczył się, jakby Draco go spoliczkował.
- Nie obchodzi się co myślę? Nie zależy ci na mnie?
- Oczywiście, że mi zależy – prychnął Draco. Czuł jak zalewa go znajoma fala gniewu i
ledwie zdławił nieprzemożone pragnienie przetrzepania Potterowi tyłka. – Zależy mi bardziej,
niż możesz to sobie wyobrazić. Ale nie zamierzam się tłumaczyć. Nie powinieneś mnie do
tego zmuszać. Powinieneś mi ufać.
- Ufać ci?
- Tak. Ufać mi. – Wciąż ledwie nad sobą panując, Draco ruszył do drzwi.
- A co, jeśli nie mogę? – rzucił za nim Harry.
- Twoja strata.
Draco huknął drzwiami. Ten wieczór wyjątkowo obfitował w trzaskanie drzwiami.
* * *
Kilka minut później Draco wkroczył do pokoju wspólnego Gryffindoru. Na widok jego minę,
schodzili mu z drogi nawet odważni Gryfoni. Niestety, pozostawali jeszcze ci głupi.
Jeden z piątoklasistów chciał wiedzieć, jak minął mu dzień. Draco rzucił w niego zaklęcie
galaretowatych nóg. Jakiś czwartoroczniak zapytał co się stało i w chwilę potem pluł
ś
limakami. Inny uczeń, który co prawda nie powiedział ani słowa, ale nieopatrznie nawinął
mu się pod rękę, odkrył naraz, że cierpi na paskudny wysyp kurzajek
Hermiona postanowiła wkroczyć do akcji, zanim komuś naprawdę stanie się krzywda.
Przyjrzała się przyjacielowi badawczo, a potem mocno go przytuliła.
- Mogę jakoś pomóc? – szepnęła mu w pierś. Draco potrząsnął tylko głową, ale oddał uścisk.
- To Snape? Może zawołam Harry`ego? – zaproponowała odsuwając się i pogładziła go po
policzku.
- Harry i ja... – Draco nie był w stanie wydusić z siebie więcej. Rozpacz ścisnęła mu gardło;
nie mógł prawie oddychać. – On mi nie ufa.
Hermiona rzuciła okiem na nieszczęśników, na których rzucił zaklęcia.
- Ech – westchnęła i popchnęła go w stronę sypialni chłopców. – Poczujesz się lepiej, jak się
prześpisz.
- Poczuję się lepiej, jak rzucę kilka tysięcy klątw. Albo wypruję komuś flaki.
Kiwnęła głową i poklepała go po plecach.
- No cóż, Ron, Seamus, Dean i Neville są już w łóżkach. Obudź ich i sprawdź czy mogą być
pomocni w tej kwestii.
Odprowadziła go wzrokiem. Draco szedł po schodach, jakby wstąpiło w niego nowe życie.
Chwilę później, gdy zdejmowała z pechowych uczniów zaklęcia, usłyszała dudnienie, łomot,
a potem nieprzerwany potok bardzo wymyślnych przekleństw.
Dzięki Draco, życie w Gryffindorze stało się ostatnio bardzo interesujące, pomyślała z
uśmiechem.
*Oryginalna scena z gwiazdką jest Sami Wiecie Gdzie.
Rozdział piąty
Dzień, w którym miał pojawić się Progiskor, wstał jasny i pogodny. Na czystym, błękitnym
niebie świeciło słońce, zewsząd rozlegały się radosne ptasie trele.
- Do diabła! – zaklął Draco, kiedy zaklęcie pozbawiające piór chybiło. Niemal wypadł z okna,
próbując lepiej wycelować.
- Co robisz? – zainteresował się Ron stając za jego plecami. Ugryzł trzymane w ręku jabłko i
zerknął na trawnik poniżej.
- To ćwierkanie jest irytujące. Muszę z tym skończyć.
- Oj, po prostu są szczęśliwe – wymlaskał rudzielec przełykając kęs owocu.
- Właśnie. Położę temu kres.
Ron wciągnął go do pokoju. Zaklęcie uderzyło w dach wieży astronomicznej i zrzuciło kilka
dachówek, które rozbiły się o ziemię tuż obok Neville’a. Draco wychylił się przez parapet i
spojrzał na Longbottoma, który teraz gapił się przerażony w niebo. Uśmiechnął się
usatysfakcjonowany. Porażka nie była przynajmniej całkowita.
- Nie możesz krzywdzić biednych, niewinnych istot tylko dlatego, że Harry cię rzucił. Wiesz
jak długo Hermiona się męczyła zanim nos Seamusa wrócił na miejsce?
- Potter mnie nie rzucił.
Ron zamachnął się trafiając ogryzkiem do kosza w kącie pokoju.
- Powinienem być Ścigającym, nie Obrońcą!
- Nigdy nikt mnie nie rzucił. Jestem genetycznie uodporniony na rzucanie.
- Może użyję Zmieniacza Czasu i będę startował na Ścigającego? Nie wiem czemu zostałem
Obrońcą...
- To tylko nieporozumienie. Maleńkie nieporozumienie.
- Tak właśnie myślałem. Może porzucić ściganie i spróbować czegoś nowego?
- Tak, to dobry pomysł, Weasley – Draco przyjrzał mu się z namysłem. – Nigdy nie sądziłem,
ż
e umiesz rozsądnie myśleć.
- Czasem mi się zdarza.
- Tak, kończę ze ściganiem. Czas przystąpić do obrony pozycji – Draco spojrzał na zegar. –
Zaraz zjawi się tu reszta. Chyba powinienem jeszcze raz wyszczotkować włosy. Muszę
wyglądać olśniewająco. Chcę, żeby Potter uświadomił sobie co traci.
Na twarzy Rona odmalował się wyraz konsternacji.
- Ściganie? Obrona? Zawsze myślałem, że lubi grać na pozycji Szukającego – powiedział do
siebie.
* * *
Kiedy Ślizgoni weszli do sypialni w wieży, Draco powitał ich serdecznie, wchodząc w rolę
idealnego gospodarza. Wskazał przybyłym miejsca i zaproponował coś do picia. Bardzo
uważał, żeby przy okazji nie kopać Harry`ego. Jego własna umiejętność samokontroli
wzbudzała czasami zachwyt nawet w nim samym. Powziął też stanowcze postanowienie, że
nie będzie się przystawiał do Harry’ego. O jego opanowaniu powinni pisać hymny!
Co prawda postanowienie to niemal legło w gruzach, kiedy Harry, ignorując zaproponowane
krzesło, usiadł na jego posłaniu. Nadludzkim wysiłkiem odsuwając wizje o Harrym w swoim
łóżku, Draco otworzył kufer i wyciągnął torbę.
- Dzisiaj rankiem Dredek...
- Zgredek – poprawił go Harry automatycznie.
- ... przyniósł mi rzeczy, o które prosiłem. – Draco wyjął z torby pięć mugolskich kamer i
wręczył każdemu po jednej. Odłożył nadal wyraźnie ciężką torbę i usiadł na podłodze. –
Pamiętajcie, żeby nigdy nie patrzeć na bazyliszka bezpośrednio – przypomniał, gdy Crabbe,
Goyle i Weasley oglądali kamery. - To by was zabiło. Patrząc przez to, przeżyjecie. Najwyżej
zostaniecie spetryfikowani, ale to odwracalne.
- Mało prawdopodobne, żeby do tego doszło – dodała Hermiona. – Będziemy widzieć go
tylko od tyłu.
- Właśnie – zgodził się Draco rozkładając mapę Hogwartu, którą narysował rano. Na widok
odręcznego planu Harry zrobił niewyraźną minę, ale nic nie powiedział. Draco przyczepił
pergamin do ściany i, w części przedstawiającej rozkład drugiego piętra, postawił kropkę. –
To łazienka dziewcząt. Tam znajduje się wejście do Komnaty Tajemnic. Ron, jesteś
odpowiedzialny za transmutowanie ścian w taki sposób, żeby zablokowały wszystkie
przejścia, tworząc korytarz biegnący od łazienki. Goyle, ty stworzysz barierę na schodach, u
wejścia na pierwsze piętro. Crabbe, na parterze ustawisz ściany tak, żeby korytarz biegł
wprost do głównych drzwi. Wywabimy go na zewnątrz, panowie.
Chłopcy skinęli aprobująco głowami.
- Zróbcie to tak, jak ćwiczyliśmy, a wszystko będzie dobrze – zapewniła ich Hermiona.
- Następnie upewnicie się czy zaklęcia obronne są wciąż nienaruszone, a drzwi wyjściowe
zabarykadowane. Potem dołączycie do Hermiony, na wieży astronomicznej. W tym czasie
Harry będzie krążył nad polem ostatniej bitwy, czekając na Progiskora. Kiedy Progiskor
skieruje w stronę Hogwartu, da nam znać za pomocą Słowolotów Długodystansowych i
natychmiast poleci do was na wieżę. Wtedy ja wywabię bazyliszka. – Draco zwrócił się do
Harry`ego. – Pamiętaj, jesteś moim wsparciem. Jeśli w Komnacie Tajemnic coś pójdzie nie
tak, ty mnie zastąpisz. – Draco uśmiechnął się sardonicznie. – Tobie powinno pójść łatwiej,
bo bazyliszek prawdopodobnie będzie ociężały po pierwszym posiłku.
Harry zesztywniał, ale kiwnął głową na znak, że rozumie.
- Tuż po kolacji planują zaprowadzić wszystkich do lochów. Jak to obejdziemy? – zapytał
Ron.
- Nie pójdziemy na nią wcale.
Crabbe i Goyle westchnęli żałośnie.
Ron podrapał się w głowę.
- A nie zauważą, że nas nie ma?
- To już załatwione – oświadczył Draco unikając wzroku Harry`ego. – Słońce zajdzie o
dwudziestej pięćdziesiąt jeden. Oczekuję was na wieży dziesięć minut wcześniej.
Przyjaciele mruknęli potakująco. Draco omiótł wzrokiem grupkę zatrzymując na chwile
spojrzenie na Harrym, po czym podszedł okna. – A teraz spróbujcie jakoś sensownie
wykorzystać resztę czasu.
Ron natychmiast zbliżył się do Hermiony i mocno ją przytulił. Crabbe, Goyle i Harry ruszyli
do drzwi. Draco obserwował ich wyjście w milczeniu.
- Idę do chaty Hagrida - powiedział do obejmującej się pary.
Ron podniósł głowę.
- Będziesz uciszał kurczaki, żeby nie zwróciły uwagi bazyliszka zbyt wcześnie? Pomóc ci?
- To proste zaklęcie. Poradzę sobie. – Draco posłał Ronowi porozumiewawczy uśmiech. –
Ale dzięki.
Samotnie opuścił dormitorium i ruszył po schodach. Wychodził już poza zamkowe mury, gdy
padł na niego jakiś cień. Przystanął i mrużąc oczy przed słońcem, rozpoznał w końcu
Harry`ego. Po chwili wahania wyminął chłopaka, podejmując wędrówkę do chaty. Przez
moment Harry stał nieruchomo, a potem pospieszył za nim. Zrównali się i zaczęli iść razem.
- Musimy pogadać, Malfoy.
- Póki mi nie będziesz mi ufał, ja nie będę cię słuchał. – Tak, w ten sposób dał mu jasno do
zrozumienia, że nie chce go desperacko odzyskać. Będzie grał trudnego do zdobycia. Kiedy
Harry zwolnił krok, jakby zamierzał porzucić temat, Draco doszedł do wniosku, że jest
zdecydowanie zbyt dobrym aktorem i dodał: – Aczkolwiek, jeśli chciałbyś mnie przekonać, to
możesz spróbować. Słucham..
Harry znów przyspieszył kroku. Kilka minut szli w milczeniu, aż w końcu Draco nie
wytrzymał.
- Na Merlina, Potter, zapomniałem, że rozmowa z tobą może być tak wciągająca.
- Ej, myślę jak zacząć.
- Zwykle wygląda to tak: bierzesz oddech, otwierasz usta i wydajesz dźwięk.
Potter trącił go mocno ramieniem. Draco oddał.
- Głupek – wymamrotał Harry.
- Palant – odciął się Draco.
Zapadła cisza. W końcu Harry odchrząknął.
- To będzie bezprecedensowe. Potter ufający Malfoyowi.
Draco odwrócił się do niego gwałtownie.
- Bezprecedensowe? Wyjaśnij.
- No wiesz, twój ojciec, mój ojciec...
- Nie, nie wiem.
Po dotarciu na miejsce, Draco zapukał w drzwi chaty. Nie usłyszawszy odpowiedzi, odetchnął
z ulgą. Nie chciał wymyślać historyjek, dlaczego chce iść do kurczaków. Nie, żeby brzydził
się kłamstwem. Brzydziła go raczej wizja tego, co Hagrid mógłby zrobić, domyśliwszy się
jaka groźba wisi nad jego drobiem. Na wszelki wypadek zapukał raz jeszcze, a potem
ostatecznie uspokojony, ruszył w stronę kurnika. Harry deptał mu po piętach.
- Dlaczego to robisz? – zapytał ze złością. – Z zemsty, że ci nie ufam? Chcesz mi dokuczyć?
Draco zatrzymał się żeby spojrzeć mu w oczy .
- Jeśli chciałbym się mścić, leżałbyś tu i krwawił. Więc pozwól, że powtórzę. Nie wiem o
czym mówisz.
Harry patrzył na niego zaskoczony. Draco odwrócił się, wyjął różdżkę i machnął nią nad
ogrodzeniem.
- Excerno masculus! – rzucił. Kurczaki zaczęły dzielić się na dwa stadka, kur i kogutów. –
Silencio! Petryficus totalus! – wypowiedział kolejne zaklęcia.
Koguty natychmiast znieruchomiały. Harry uniósł brwi w niemym zapytaniu.
- Nie chcę, żeby biegały w kółko. Muszę mieć wszystko gotowe, gdy będę wybierał tego,
który pianiem ma zwabić bazyliszka – wyjaśnił. – Teraz mów.
Harry zaczął nerwowo grzebać butem w piasku.
- Moja rodzina ukrywała się przed Voldemortem. Kiedy stało się oczywiste, że twój ojciec z
Crabbe`em i Goyle`em zmienili strony, mój ojciec w to nie uwierzył. Moja matka tak. Ona
zginęła. On skończył z etykietką tchórza. – Zapatrzył się niewidzącym wzrokiem na
Zakazany Las i kontynuował. – Kilka lat później opłacił kilku krewnych mojej matki, żeby się
mną zajęli i zostawił mnie. Odwiedza mnie. Raz na jakiś czas...
- Twój ojciec nie był tchórzem – rzekł Draco stanowczo.
- Pewnie – prychnął Harry. – Tak właśnie wszyscy o nim mówią. Słyszałem te szepty za
plecami tyle razy, że nawet nie zliczę. Wszyscy się zastanawiają czy pójdę w jego ślady i też
wyrosnę na tchórza. Ale ja im pokażę. Udowodnię, że jestem od niego lepszy. śe się nie boję,
ż
e...
Naraz Draco zrozumiał dlaczego Harry został przydzielony do Slytherinu. Ambicja. Głębokie
pragnienie udowodnienia wszystkim, że coś znaczy. Pojął także, że gdy w trakcie
pozorowanej walki pod biblioteką nazywał go tchórzem, nieświadomie rozdrapał głęboką,
jątrzącą się ranę.
Szkoda, że tym razem nie zamierzał robić kariery na dręczeniu Pottera. Był w tym kierunku
wybitnie utalentowany.
Przemowa Harry’ego nie rozwiązywała jednak najważniejszych kwestii, więc Draco
zdecydował przejąć kontrolę nad sytuacją.
- A teraz zamknij się i posłuchaj. Twój ojciec nie był tchórzem, wykazał się wielką
przenikliwością.
Harry zamilkł oszołomiony.
- Tak, właśnie tak – ciągnął Draco. – Naprawdę wierzysz, że mój ojciec nie miał żadnego
interesu w ocaleniu mugoli? Daj spokój. Och, oczywiście, nie wątpię, że zauważył
postępujące szaleństwo Voldemorta, ale nie tym się kierował zmieniając strony.
Najważniejsze dla niego było to, co zwykle: zdobycie władzy. – Zaśmiał się gorzko. – I
niemal mu się to udało. Bohater Świata Czarodziejów! Miałby wszystko czego pragnął.
Fatalnie, że przy okazji zginął. Inaczej mógłby zostać Ministrem Magii na resztę życia.
- Skąd wiesz? Twój ojciec umarł, gdy byłeś małym dzieckiem.
- Zaufaj mi, wiem, że to prawda.
- Znowu to samo. Zaufanie – westchnął Harry. – Wiesz, fakt, że mój ojciec miał prawo nie
ufać Lucjuszowi, to niezbyt przekonujący argument, żebym ja zaufał tobie.
- Może i nie. Ale ja nie jestem moim ojcem, a ty nie jesteś swoim. Słuchaj swojej intuicji i
podejmuj własne decyzje.
Draco odwrócił się na pięcie i samotnie ruszył w stronę zamku. Po kilku krokach zmienił
zdanie i zawrócił. Nadal zły, że Harry mu nie ufa, mocno kopnął go w goleń.
Samokontrola to wspaniała rzecz, ale nie może równać się z satysfakcją, jaką poczuł słysząc
skowyt Harry`ego.
W drodze do Hogwartu minął grupę domowych skrzatów. Jeden zaczął do niego machać, ale
Draco go zignorował.
* * *
Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy zebrali się na wieży astronomicznej, aby jeszcze raz
przeanalizować plan. Przez chwilę wszyscy patrzyli na siebie w milczeniu. W końcu ciszę
przerwał Harry.
- Chciałem wam tylko powiedzieć, że bez względu na to jak potoczą się sprawy, będę dumny,
ż
e z wami pracowałem. – Klepnął Goyle`a i Carabbe`a po plecach, uścisnął dłonie Rona i
Hermiony i odwrócił się do Draco.
- Oszczędź mi tych sentymentalnych kawałków, Potter. - Powstrzymał go Draco z drwiącym
uśmieszkiem.
- Pomyślałem, że jeśli coś...
- Daruj sobie..
Harry kiwnął głową i cofnął się pod ścianę. Crabbe i Goyle wymienili uściski rąk z Ronem i
Hermioną. Zerknąwszy na Rona, Crabbe szybko pocałował Hermionę w policzek. Potem obaj
Ś
lizgoni poszli zająć wyznaczone stanowiska.
Ron i Hermiona przytulili się do siebie, a Draco pociągnął Harry`ego do wyjścia.
- Chodź, odprowadzę cię. Dajmy im trochę prywatności.
Kilka minut później wylądowali na trawie przed wejściem do Hogwartu.
- Pamiętaj, Potter – zaczął Draco. - Masz tylko dać znać, że Progiskor nadchodzi. Nie ma
potrzeby, abyś się do niego zbliżał. - Harry kiwnął głową na znak, że rozumie. - A jeśli nie mi
się uda... To ty będziesz musiał wyciągnąć bazyliszka z Komnaty Tajemnic.
- Wiem – powiedział Harry. – Draco, nie powiedziałeś mi nigdy co znaczą słowa, których
uczyłeś mnie w mowie węży
- To proste, Potter. Drugie zdanie znaczy „Otwórz się”. Musisz je wypowiedzieć, żeby wejść
do Komnaty Tajemnic.
- A pierwsze?
- Pamiętasz, jak mówiłem ci, że ćwiczyłem z wężami ogrodowymi? Musiałem je najpierw
wywabić z kryjówek. To zdanie znaczy „Wyjdź, czeka na ciebie smaczna przekąska”.
Harry otworzył szeroko oczy.
- Ty świrze! – krzyknął. – Ty porąbany psycholu! – Chwycił Draco za gors i przyciągnął do
siebie. – Wiec to miałeś na myśli, mówiąc, że wywabisz bazyliszka! Nie wspomniałeś tylko,
ż
e to ty jesteś przekąską!
- No cóż, mam nadzieję, że uda się z szynką, ale jeśli to mu nie wystarczy, wtedy zapewne... –
Draco miał szans dokończyć, bo Harry nagle zdecydował się wykorzystać jego organ mowy,
w celu zdecydowanie przyjemniejszym, niż artykulacja zgłosek. Ledwie zaczął rozkoszować
się tą sytuacją, Harry puścił go raptownie, robiąc krok w tył. Jego zielone oczy płonęły.
- Nie wolno ci zginąć, Malfoy – warknął. – Nie waż mi się zginąć.
Z dzikim pomrukiem, przysunął usta do szyi Draco, który poczuł jak w ciało wpijają mu się
ostre zęby. Harry uniósł głowę i przyjrzał się swemu dziełu. Na białej skórze widniał wyraźny
czerwony ślad, znamię własności.
- Jesteś mój, Draco – zastrzegł. – Nie zginiesz.
Odwrócił się, wsiadł na miotłę i zanim Draco zdołał złapać oddech, był już wysoko na niebie.
Draco przesunął palcem po bolącym miejscu. Często się zastawiał, jak by to było, gdyby
Harry w tamtym świecie nie odrzucił jego propozycji przyjaźni. Teraz zaczynał mu się
rysować mglisty obraz takiej wersji wydarzeń. Dość niepokojący obraz.
Zdominowany. Całkowicie zaanektowany. Przez Gryfona. Draco nie był pewien czy ta wizja
mu się podoba, czy też nie.
* * *
Z miotłą w jednej ręce, i dość ciężkim workiem w drugiej, Draco maszerował do łazienki, z
której niebawem miał wyprowadzić bazyliszka.
W holu na parterze stał ponury Crabbe.
- Co jest? - zapytał zaniepokojony miną Vincenta. W takim momencie załamanie nerwowe
byłoby groźną sprawą.
- Kolacja. Nadal czuję jej zapach – odpowiedział Crabbe posępnie. – Pieczony kurczak. Mój
ulubiony.
- Jutro pójdziemy do Hogsmeade i postawię ci dwa pieczone kurczaki, zgoda?
Crabbe pociągnął nosem i kiwnął głową. Wokół Draco wyrosły ściany, blokujące wszystkie
drogi, prócz tej, która wiodła do wyjścia.
Wchodząc na górę zauważył, że czar unieruchamiający, który Hermiona rzuciła na schody,
działa bez zarzutu.
Na pierwszym piętrze spotkał Goyle’a. Chłopak sprawiał wrażenie bardzo przygnębionego.
- Gotowy, Greg?
- Ech, na kolację był pieczony kurczak. Nie obraziłbym się, gdyby to miał być mój ostatni
posiłek.
- Vince też jest nieszczęśliwy z powodu kolacji. Jutro zabieram go Hogsmeade, nie
zbankrutuję, jeśli do nas dołączysz.
- Super – ucieszył się Goyle i cofnął się, rzucając czar blokujący korytarze.
Piętro wyżej czekał na niego Ron.
- Muszę cię o coś zapytać – zaczął rudzielec.
- Wiem, wiem. Tobie też kupię kurczaka – uspokoił go Draco.
- Kurczaka? A, chętnie, dzięki, ale nie o to mi chodziło. Zastanawiałem się, co zrobiłeś, żeby
nie zauważono naszej nieobecności w lochach. Nie zauważyłem żadnego nauczyciela. Nikt
nas nie szuka.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- Gdybym nie chciał, to bym nie pytał.
Draco wziął głęboki oddech.
- Pocałowałem Snape`a - wypalił.
Ron otworzył usta i wytrzeszczył oczy.
- A teraz ustaw ściany – nakazał Draco. – Harry zaraz powinien się ze mną skontaktować.
Ron otrząsnął się z osłupienia i przytaknął. Zanim wzniósł mury, Draco usłyszał jego
mamrotanie.
- Nic dziwnego, że nie przeraża go bazyliszek.
W łazience Draco odnalazł szybko kran z ornamentem węża, wyjął z torby Słowolot
Długodystansowy i umieścił słuchawkę w uchu.
- Hermiono, już jestem.
- W porządku – odpowiedziała dziewczyna. – Harry też się zgłosił. Krąży nad polem, ale nie
zauważył jeszcze niczego dziwnego.
- Potter? – zapytał Draco spięty. Odetchnął, gdy w słuchawce rozległ się głos Harry’ego.
- Malfoy?
- Harry... Uważaj na siebie.
- Ty też.
Na myśl, że dzieli ich tak duża odległość, Draco ogarnęła fala takiej frustracji, że miał ochotę
wyszarpnąć słuchawkę i cisnąć ją za okno. Wiedząc, że to bezcelowe, zadowolił się
kopniakiem w ścianę.
- Nie powinno cię tu być – pisnął cienki głosik. – To łazienka dla dziewcząt. Ty nie jesteś
dziewczyną.
Draco skrzyżował ramiona na piersi i odwrócił się do ducha Jęczącej Marty.
- Mówiłaś coś?
- Draco?- usłyszał glos Hermiony. – Z kim rozmawiasz?
- Z nikim. To tylko Jęcząca Marta.
- Z nikim? – zaskrzeczała Marta. – Ty wstrętny, paskudny chłopcze. Poskarżyłabym na
ciebie, gdyby ktoś chciał mnie słuchać. Ale czy ktoś w ogóle zwraca uwagę na to, co mówię?
Nikt!
- Może powinnaś się na mnie poskarżyć – odrzekł Draco po chwili namysłu. – Wiem nawet
komu. W bibliotece wisi portret mężczyzny, jasne włosy, takie jak moje, tylko dłuższe, szare
oczy, dość przystojny. On też chętnie sobie na mnie ponarzeka.
- Naprawdę?
- Zdecydowanie tak. Tylko nie przejmuj się, gdy obrzuci cię obelgami. Jest bardzo nieśmiały.
Szczególnie, jeśli chodzi o tak piękne młode kobiety jak ty. Ale zapewniam cię, przy
odrobinie wytrwałości, za kilka lat zdobędziesz najwierniejszego słuchacza i przyjaciela na
całe życie.
Marta rozpromieniła się radośnie. Szybko przepłynęła przez pomieszczenie i zniknęła w
ś
cianie.
- Draco, czy ten obraz w bibliotece, to nie przypadkiem portret twojego ojca? – zapytał Harry.
- Tak, a bo co?
- Jesteś podły.
- Och, dziękuję.
Zadowolony Draco zaczął podśpiewywać sobie pod nosem, gdy nagle w słuchawce rozległo
się nieludzkie wycie. Dźwięk był tak wysoki i przenikliwy, że Draco zatoczył się łapiąc za
głowę. Słyszał chrapliwy okrzyk Harry`ego i przerażony jęk Hermiony.
- To... To Progiskor – wyksztusił Harry.
- Nigdy bym nie zgadł – Draco pozwolił sobie na nieco ironii. – A teraz zmywaj się stamtąd.
- Jest całkiem spory – relacjonował Harry. – Ze dwa razy większy od Hagrida i dużo, dużo
masywniejszy. Szary i ma macki. Dużo macek. Wyglądają jak trąby słoni. Ma jedno oko i
wielka paszczę. I nie ma nóg... Raczej rodzaj podeszwy, jak u ślimaka.. O kurcze!
- Potter! – Brak odpowiedzi sprawił, że serce Draco zamarło ze strachu. – Potter!
Znowu wycie. Tym razem jeszcze głośniejsze. Bolesne, wwiercające się w mózg. Zamiast
wyrwać słuchawkę z ucha, przycisnął ją mocniej, żeby nie wypadła.
- Potter, jesteś tam? Do diabła, Porter! Odezwij się!
Sekundy ciszy zdawały mu się wiecznością.
- Je...jestem.
- Co się tam do cholery dzieje?! – wrzasnął Draco.
- Nic. Nic wielkiego. Zaczął iść w stronę Hogsmeade. Ale stanął. Wra... wracam do
Hogwartu.
Słysząc znowu drżący głos Harry`ego, Draco aż osłabł z ulgi.
- W porządku. Zobaczymy się po wszystkim, Potter.
Wziął kilka głębokich wdechów i podszedł do umywalek.
- Otwórz się – wysyczał w mowie węży.
Jedna ze ścianek opadła i odkrywając przejście. Draco wyciągnął z torby szynkę i linę.
Przywiązał mięso do sznura i zaczął powoli ją opuszczać. Coraz więcej liny znikało w
ciemnych otworze, a w końcu Draco musiał przedłużyć ją za pomocą zaklęcia.
- Wyjdź, czeka tu na ciebie smaczna przekąska – wysyczał potrząsając liną.
Nic się nie stało. Powtórzył zachętę, tym razem nieco głośniej, ale nadal nie poczuł
szarpnięcia.
Zrozumiawszy, że to nic nie da, wzmocnił uchwyt na miotle. Musiał tam zejść. Musiał wejść
do Komnaty Tajemnic.
Stromizna kanału zaskoczyła go zupełnie. Zjeżdżając obiecał sobie, że kiedy wróci do
swojego świata, Ginny Weasley oberwie po głowie. Bezsensownie rozwodziła się nad
bohaterskimi wyczynami Pottera, ale o tak istotnym detalu nigdy nie raczyła słowem
wspomnieć.
Na dole zwinął linę, rzucił zaklęcie Lumos i z miotłą w jednej ręce, a szynką w drugiej, ruszył
naprzód.
Potknął się o coś, spojrzał pod nogi i zobaczył leżące na podłodze szkielety małych stworzeń.
- Bleh. Ohyda.
Zbladł, ujrzawszy nieopodal wylinkę bazyliszka. Na Merlina, jest gigantyczna! Potter walczył
z tym na drugim roku? Powoli przeniósł wzrok na szynkę i cisnął ochłap na ziemię.
- Cholera, widziałem, że Longbottom byłby lepszym mięsem armatnim. Ale nie, chciałem być
miły. Nie chciałem, żeby ktoś został zjedzony. I co mam z tych szlachetnych idei? Same
kłopoty, ot co. Gryfonizm jest do kitu.
Kluczył w tunelach, aż dotarł do wrót ozdobionych ornamentem węży. Szmaragdowe oczy
bestii błyszczały w świetle różdżki. Okiem znawcy ocenił, że kamienie posiadają olbrzymią
wartość. Wysyczał formułę. Skrzydła cofnęły się bezgłośnie.
Draco oświetlił pomieszczenie. W czterech kątach stały posągi węży. Sufit ginął w mroku, co
oznaczało, że zszedł niżej niż przypuszczał. Od drzwi ciągnął się kamienny chodnik, na
którego końcu znajdowała się duża statua Salazara Slytherina.
- A mówią, że to ja jestem próżny. Przecież nie postawiłem sobie pomnika. W każdym razie,
nie w ciągu paru ostatnich lat.
Zamierzał przyjrzeć się figurze bliżej, ale klekot roztrącanych czaszek zatrzymał go w
miejscu. Uniósł różdżkę.
- Accio lina! - wyszeptał.
Szynka tej wielkości nie wystarczyłaby takiej olbrzymiej bestii nawet na jeden kęs, ale
zawsze to lepsze niż nic.
Na widok wyłaniającej się z korytarza końcówki sznura, głośno przełknął ślinę. Szynka
zniknęła. Jeszcze jeden szelest sunącego po kamieniu cielska. Draco poczuł lęk.
Bazyliszek znajdował się za nim.
Starając się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, dosiadł miotły. Teraz lepiej
słyszał dochodzący zza pleców hałas. Poczuł nieprzemożoną potrzebę zerknięcia przez ramię.
W blasku świecącej różdżki zobaczył swój własny, drżący na ścianie cień. Na ścianie pojawił
się tez drugi, znacznie większy, który rósł w miarę jak zbliżał się bazyliszek. Kiedy ciemny
kształt uniósł łeb, aby zaatakować, Draco odbił się od podłogi.
Poczuł, że jego szata zaczepiła się o coś i na chwilę zawisł nieruchomo w powietrzu. Potem
usłyszał trzask rozdzieranej tkaniny. Wyskoczył do przodu jak z katapulty. Odzyskując
władanie nad miotłą, skręcił przed pomnikiem w prawo. Słyszał jak bazyliszek podąża za nim
sycząc i szurając po posadzce. Okrążył pomnik, zacisnął powieki i popędził w stronę wyjścia
z Komnaty Tajemnic, po drodze niemal wpadając na jednego z kamiennych węży. W ostatniej
chwili ominął posąg, bezpiecznie wylatując z komory.
Mknąc przez tunele, syczał w języku węży, zachęcając bazyliszka do pościgu. Minął wylinkę,
kości i zaczął się wznosić. Ostre zakręty i wąskie tunele spowolniły jego ucieczkę. Mógłby
przysiąc, że czuje na plecach wilgotny, gorący oddech bazyliszka.
- Harry, Hermiona, to działa! - wrzasnął tryumfalnie, wylatując z dziury nad umywalkami. -
Bazyliszek mnie goni!
- Harry jest wciąż na zewnątrz! – Głos Hermiony balansował na krawędzi paniki.
- Co?!
- Zaczął się cofać do Hogsmeade – usłyszał odpowiedź Harry`ego. - Musiałem go zawrócić.
- Potter, mówiłem ci...
- Harry ma problem z miotłą! – przerwała mu Hermiona.
- Trafił mnie macką w ogon. Ma na nich kwas. Myślę, że on zżera witki – wyjaśnił Harry. -
Nie mogę lecieć szybko i za wysoko.
Draco był już na pierwszym piętrze. Za niespełna minutę dotrze do drzwi wejściowych, a
bazyliszek zaraz za nim. Wylecą wprost na Harry`ego i Progiskora.
- Harry, jak tylko mnie zobaczysz, szybko zamknij oczy.
- Mam lecieć po omacku?
- Poprowadzę cię.
Draco pędził przez hol. Cielsko bazyliszka przetaczało się z hukiem po ostatnich stopniach.
- Ale...
- Do diabla, Potter, zaufaj mi!
Drzwi znajdowały się tuż przed nim.
- Ja... Ufam ci Draco.
Draco przyspieszył, wypadając na oświetloną księżycem przestrzeń. Otoczył go chłód
nocnego powietrza. Draco rozejrzał się w poszukiwaniu Harry`ego.
Gdy ujrzał rozgrywającą się na błoniach scenę, jego serce przestało na moment bić. Z miotły
Harry`ego pozostało już prawie samo stylisko, z ogona sterczały smętnie pojedyncze witki.
Progiskor był bardzo blisko. Draco zdał sobie sprawę, że tylko niesamowite umiejętności
latania pozwoliły Harry’emu przeżyć i dotrzeć aż do Hogwartu.
- Potter, wyobraź sobie zegar. Teraz lecisz na dwunastą. Skręć na dziesiątą.
- Draco, to nie jest najlepszy pomysł – usłyszał w słuchawce przerażony głos Hermiony. -
Wpadnie prosto na...
- Zrób to, Potter. Hermiona, jak daleko za mną jest bazyliszek?
- Jakieś piętnaście metrów. Może nieco mniej.
Cholera, pomyślał Draco. To zdecydowanie za blisko. Niemal kładąc się na miotle zwiększył
prędkość.
- Potter, kiedy ci powiem, postaraj się lecieć tak nisko nad ziemią, jak to możliwe. Dotykając
trawy, jeśli możesz.
Draco obserwował jak Harry się zbliża.
- Teraz! Niżej! – Harry sunął kilkanaście centymetrów nad ziemią. – Tak dobrze.
Harry przemknął pod gałęziami Bijącej wierzby, zanim ta zdążyła zareagować. Progiskor nie
miał tyle szczęścia. Kiedy drzewo zaatakowało potwora, Harry wysforował się naprzód.
- Teraz leć na dwunastą i spróbuj się wznieść. Jeszcze trochę. Dość. Utrzymuj kurs.
Hermiona, odległość bazyliszka?
- Dwadzieścia pięć metrów.
Nie było to wiele, ale musiało wystarczyć.
- Potter, posłuchaj uważnie. Na mój znak zahamujesz. Potem zsuniesz się z miotły i
zawiśniesz trzymając się jej rękami.
- Co?! – wrzasnął Harry.
- Przygotuj się!
Draco widział zaciśnięte oczy Harry’ego. Miał nadzieję, że zdąży. Progiskor uwolnił się od
Bijącej Wierzby i ruszył w stronę Harry`ego.
- Teraz, Potter!
Harry nie zawahał się ani na moment. Zatrzymał się i zawisł na stylisku. Draco zwolnił
prawie przystając. Przytrzymując miotłę nogami, wyciągnął ramiona w górę, złapał Harry’ego
i usadził go przed sobą.
- Dziesięć metrów! – krzyczała Hermiona. – Osiem!
Mając potwora tak przed, jak i za sobą, Draco skierował miotłę w górę. Dodatkowy ciężar
spowodował, że reagowała nieco wolniej
- Sześć! Ruszaj! Jest tuż za tobą!
Wznosili się wyżej i wyżej, poza zasięg bazyliszka. Jednak Progiskor nadal stanowił
zagrożenie. Szare macki wystrzeliły w górę, a monstrum rozwarło przepastny otwór gębowy.
Progiskor wydał z siebie odgłos, który przyprawił Draco o zgrzyt zębów. Czuł, że Harry drży
i przypomniał sobie, że przyjaciel słyszy wycie z tak bliska już po raz trzeci. Fala dźwięku
zdawała się ich pochłaniać, wciskała się w każdą komórkę ciała
Trzy macki sięgnęły w ich stronę. Nie byli wystarczająco wysoko. Nie udało się. Zrobił coś
ź
le. Nie tylko on miał zginąć, pociągnie za sobą także Harry`ego.
Macki niemal ich już dotykały, gdy nagle zamarły. Zastygły. Draco usłyszał trzask. Potem
kolejny. Zdumiony bezruchem potwora, poderwał miotłę i przeleciał ponad jego głową.
- Udało ci się! – krzyczała Hermiona. - Nie żyje! Bazyliszek go zabił!
Draco opadł z ulgą na plecy Harry`ego.
- Dzięki Merlinowi. Teraz, póki bazyliszek jest zajęty Progiskorem, musimy dotrzeć do chaty
Hagrida i złapać koguta.
Obracając się w lewo wziął kurs na zagrodę dla kur. Nie pragnął nic ponad to, żeby zejść
bezpiecznie na ziemię.
- Coś jest nie tak... – Marzenia przerwał mu głos Hermiony.
- Co, Granger? Progiskor nie żyje, prawda?
- Tak, ale bazyliszek... On go nie zjada. Przystanął, powąchał go, ale teraz znowu cię ściga.
- Nie bój się – uspokoił ją Draco. – Jesteśmy prawie przy chacie. Tylko przywrócimy głos
kogutom i...
- Co się dzieje? – krzyknęła Hermiona, gdy Draco urwał w pól słowa.
- Koguty... Koguty zniknęły!
W kurniku, tam gdzie niedawno rzucali czary uciszające i unieruchamiające, nie było ani
jednego ptaka. Na ziemi leżało kilka kolorowych piór. I nagle Draco skojarzył.
Skrzaty domowe idące rano do Hagrida. Kurczaki na kolację.
Koguty, które miały swoim pianiem zabić bazyliszka, a ich uratować, były teraz trawione w
ż
ołądkach uczniów Hogwartu.
- Zrób coś – szepnął Harry nerwowo.
- Potrafisz transmutować coś w koguta? – zapytał Draco.
- Nie, a ty?
- Nie.
- Draco, bazyliszek zbliża się do chaty!
Musi być jakiś sposób. Musi!, myślał Draco gorączkowo.
Nagle wpadł na pewien pomysł. Ruszył w stronę pola pomiędzy chatą i Zakazanym Lasem.
Kiedy dolecieli na środek, zatrzymał miotłę kilka stóp nad ziemią.
- Co ty wyrabiasz?! – usłyszał krzyk Hermiony. – Uciekajcie stamtąd! - Draco nie drgnął. –
Jest prawie przy was! Na Merlina, jest tuż za wami!
Draco nadal nie się ruszał. Wisieli tuż nad ziemią. Czuł na karku oddech bazyliszka. Słysząc
przeciągły, głośny syk, zadrżał.
- Proszę, Draco! - łkała Hermiona. - Cokolwiek robisz, błagam, przestań, uciekajcie stamtąd.
Harry odchylił się nie odwracając głowy.
- Draco, wiesz, że ci ufam, prawda? – wyszeptał. – Ale zastanawiam się czy nie mógłbym ci
ufać jakieś trzydzieści metrów nad ziemią?
- Poczekaj. Jeszcze chwilkę. Proszę.
Harry kiwnął głową i siedział spokojnie. Draco poczuł, że z tyłu coś ociera się o jego szatę.
To musiał być język bazyliszka. Obwąchiwał go. Smakował.
Kolejny syk, tym razem tuż przy uchu. Draco rozważał czy znowu się nie przeliczył.
- Coś się dzieje! – Głos Hermiony przepełniony był zaskoczeniem. – Bazyliszek kołysze się,
chwieje.
Proszę, proszę, proszę, mantrował Draco w duchu.
- Kładzie się! – wrzasnęła Hermiona zdumiona. – On... Padł!. Po prostu stracił równowagę!
Draco głośno wypuścił powietrze z płuc i oparł się z ulgą o plecy Harry`ego.
- Co się stało? Nie żyje? – zapytał Harry.
- Nie, zasnął.
- Zasnął? Jakim cudem?
Draco bez słowa wziął rękę Harry`ego i przesunął palcem po ledwie zabliźnionej ranie. Ranie
po ugryzieniu.
- Bąkobuchacze – szepnął Harry.
- Bąkobuchacze – powtórzyła Hermiona z nagłym zrozumieniem. – Podczas pełni wydzielają
anestetyk!
- Dziesięć punktów dla Gryffindoru – mruknął Draco. – Chodź, Potter. Zanim się ocknie,
musimy zabić go naprawdę.
* * *
Przed przystąpieniem do dzieła, owinęli pyska bazyliszka swoimi szatami. Na wszelki
wypadek, gdyby otworzył oczy.
Draco transmutował dwa kamienie w topory i wręczył jeden towarzyszowi. Harry popatrzył
na niego niepewnie.
- Czego się spodziewałeś, Potter? Miecza Gryffindora?
W odpowiedzi Harry zachichotał i zabrał się do pracy. Po chwili, zakrwawieni, stali obok
bezgłowego ciała bazyliszka.
- Udało ci się, Malfoy. Pomijając wszystkie nieprzewidziane wypadki, twój plan zadziałał.
- Niesamowite, prawda? – wzruszył ramionami Draco. – Cóż, zawsze musi być ten pierwszy
raz.
Harry wyprostował się raptownie i popatrzył na niego.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Tylko to, że nigdy przedtem, żaden mój plan się nie powiódł - wyznał Draco. – Właściwie,
większość z nich była katastrofalna w skutkach - dodał.
- Nigdy wcześniej nie udało ci się opracować efektywnego planu?!
- śadnego.
- Więc wykombinowałeś to wszystko, wciągnąłeś w to nas, naraziłeś nasze życie na
niebezpieczeństwo, choć do tej pory nie wiem dlaczego, całowałeś się ze Snape`em – nie
myśl że o tym zapomniałem – i cały czas działałeś według planu, w którego powodzenie
nawet nie wierzyłeś?
Draco zastanawiał się chwilę, rozważając każde pytanie.
- Owszem - przyznał.
Harry wydal z siebie przeciągły, świdrujący w uszach okrzyk i powalił go na ziemię.
Mógłby dawać lekcje Progiskorowi, pomyślał Draco. Jednak szybko doszedł do wniosku, że
woli atak Harry’ego, mimo że sądząc po sposobie, w jaki podskubywał go i kąsał, w kwestii
pożerania swoich ofiar zapewne nie różnił się bardzo od potwora. Po chwili zadecydował, że
utrata przytomności z powodu odbierających dech pocałunków też może być fascynująca.
Choć ani w odrobinie tak rozkoszna, jak uczucie ogarniających ciało płomieni, gdy Harry
ocierał się o niego. Draco zamknął oczy pogrążając się w otchłani tych wszystkich doznań.
Zaraz jednak otworzył je szeroko.
- Harry – zapytał towarzysza, który wgniatał go w trawę, ciężko dysząc mu w szyję. –
Myślisz, że ta substancja Bąkobuchaczy mogła mieć wpływ także na nas?
- Hmmm. Może. Na Merlina, to niesamowite.
- A czy ona powoduje omamy wzrokowe?
- Nie sądzę – wymruczał Harry.
- Czy w takim razie Dumbledore i McGonagall naprawdę stoją nad nami? I w dodatku w
towarzystwie centaura, goblina i skrzata domowego?
Harry jęknął, sturlał się z niego i legł, kryjąc twarz w trawie. Draco wstając westchnął
rozczarowany.
- Dobry wieczór panie Potter, panie Malfoy – przywitał ich Dumbledore. Uśmiechając się,
przeniósł wzrok na truchło bazyliszka, a potem z powrotem na nich. – Widzę, że mieliście
dość ekscytującą noc?
- Właśnie przechodziliśmy do tej najlepszej części – oświadczył Draco zgryźliwie, ignorując
dochodzący zza pleców pisk zażenowania. Złapał Harry`ego za rękę i pomógł mu wstać. – A
teraz, proszę nam wybaczyć, musimy wrócić do pokoi. Nie chciałbym naruszać ciszy nocnej.
Odwrócił się od wyraźnie zafascynowanego ich widokiem dyrektora, czerwonej McGonagall
oraz reszty towarzystwa i pociągnął Harry`ego w stronę zamku. W drzwiach wejściowych
wpadli na przyjaciół.
- Draco, Harry, tak się martwiliśmy – Hermiona rozłożyła ramiona chcąc go uściskać, ale
Draco wyminął ją kierując się do dormitoriów w wieży.
- Tak, tak, żyjemy. Tak, wszystko w porządku. – powiedział ciągle idąc. Spojrzeli na
Harry’ego pytającym wzrokiem. Ten zdołał tylko wzruszyć ramionami zanim Draco szarpnął
go za rękę i zaczął wlec po schodach.
Ron pospieszył za nimi.
- Draco? Jak się czujesz? Nie zwariowałeś znowu prawda?
- Nie zwariowałem. Ani teraz, ani przedtem. Ale dojdzie do tego, jeśli jeszcze raz ktoś nam
przeszkodzi!
Z ust Hermiony wyrwał się chichot. Draco, odwrócił się nie zwalniając kroku i rzucił jej
mordercze spojrzenie. Po chwili popatrzył na nią ponownie, tym razem z namysłem.
- Granger, jesteś Prefektem, więc masz swój własny pokój, prawda?
Hermiona przytaknęła.
- Dobrze. Zajmujemy go. Dopilnuj proszę, żeby nikt nam nie przeszkadzał.
Chwilę później drzwi do pokoju Hermiony zatrzasnęły się z hukiem.
Pozostała czwórka stała przed drzwiami dopóki nie poczuli się nieco zakłopotani i lekko
zdemoralizowani odgłosami, jakie zaczęły zza nich dochodzić.
Hermiona odrzuciła do tyłu włosy.
- Pojutrze owutemy - przypomniała. – Oczekuję, że wszyscy – groźnie popatrzyła na
chłopców, którzy zaczęli przestępować z nogi na nogę – zdadzą egzaminy. Jeśli chcecie się
pouczyć razem, macie być zaraz po śniadaniu w bibliotece.
Obróciła się kierują kroki do sypialni siódmoklasistek. Ron zerknął na Crabbe`a i Goyle`a.
- Nie wiem jak wy, ale ja zdycham z głodu. Co powiecie na mały wypad do kuchni?
Ś
lizgoni przystali na propozycję z entuzjazmem i cała trójka ruszyła na dół. Po drodze
rozmawiali o wszystkim, co zdarzyło się tej nocy, z wyjątkiem tego, czym aktualnie
zajmowali się Harry i Draco.
A Draco był właśnie zajęty odkrywaniem faktu, że odrobina Gryfona w Ślizgonie może być
wyjątkowo przyjemnym doświadczeniem. Odwrócenie sytuacji okazało się w równej mierze
satysfakcjonujące.
Rozdział szósty
Jasne promienie słońca przenikały przez zasłony w pokoju Hermiony, kiedy Draco po raz
setny zachłannie polizał to samo miejsce na cieplej skórze Harry`ego.
- Nie musisz tego robić – powiedział z naciskiem Harry.
Draco rzucił na niego okiem i potrzasnął głową.
- Ale chcę.
Po kilku minutach, w trakcie których Draco nie przerywał czynności, Harry westchnął.
- Są inne miejsca, na które mógłbyś zwrócić większą uwagę. – Wysunął nogę i kopnął
zasłonę, żeby wpuścić trochę światła, na wypadek gdyby Draco nie pojął delikatnej sugestii i
potrzebował jej unaocznienia.
- Jest mi dobrze tu gdzie jestem.
Zaniepokojony i bardziej niż skonsternowany Harry, odsunął obiekt fascynacji Draco, poza
jego zasięg.
- Draco... To tylko łokieć.
- Mylisz się. Potter. To nie jest tylko łokieć.
- Na mój gust, wygląda jak łokieć.
- To jest twój łokieć. Cząstka ciebie. – Chwycił ramię Harry`ego i z powrotem przysunął je
sobie bliżej. - Część, którą mam zamiar całkowicie zawładnąć. – Musnął językiem wystającą
kość. – Chcę ją czuć, smakować i pochłaniać, dopóki nie stanie są bez reszty moja.
Dmuchnął delikatnie na wilgotne miejsce i spojrzał na Harry’ego.
- Stanie się tak bardzo moja, że nigdy o tym nie zapomnisz. Kiedy uderzysz się w łokieć,
kiedy będziesz go mył pod prysznicem, kiedy będziesz się na nim opierał na ławce, cały czas
będziesz pamiętał, że należy on do mnie.
I nie poprzestanę na łokciu. Zamierzam sięgnąć niżej i zaanektować twój nadgarstek. Każdy
palec, nasada kciuka, cała twoja dłoń stanie się terytorium, który będę powoli zdobywał. -
Szczupłe palce Draco podążały ścieżką, którą wyznaczały słowa. – Później ruszę w górę,
zaatakuję ramię, obojczyk, gardło i nic nie zdoła powstrzymać mojego zwycięskiego
pochodu. Potem zajmę się twarzą, opanuje uszy, oczy i rozpocznę długotrwałe oblężenie
twoich ust.
ś
adna cześć twojego ciała, ani stopy, kolana, wnętrze ud, klatka piersiowa, ani plecy, nie
oprze się memu szturmowi. Kiedy dotrę do ostatecznego celu, sam zapragniesz mi ulec.
Będziesz błagał, żebym wziął cię w niewolę. Całkowicie mi się poddasz.
Draco dźwignął się, usiadł okrakiem na Harrym, i pochyliwszy się, spojrzał mu w oczy. –
Znajdą się inni, którzy cię zapragną. Zechcą posiąść na własność. Ale wszędzie będę przed
nimi. Każdy oddech, który poczujesz na swym ciele, przypomni ci mnie. Każdy dotyk będzie
tylko echem mojego dotyku. Każde drżenie będzie tylko wstrząsem wtórnym tego, jak
dygotasz teraz pode mną. Jesteś mój, Potter i zawsze już tak będzie.
Harry zamrugał oszołomiony.
- Wow, Malfoy, To... – głośno przełknął ślinę. – To naprawdę dziwaczne.
Draco szturchnął go w żebra.
- Zamknij się.
Harry podskoczył. Nie był w stanie powstrzymać szczęścia, które rozlało się w nim ciepłą
falą i wydostało eksplozją śmiechu.
- Poważnie. Jesteś kompletnie stuknięty.
Niedługo potem Draco stwierdził, że nie powinien był jednak zdradzać Harry`emu swoich
zamiarów, ponieważ ten postanowił zawładnąć nim równie drobiazgowo. A Harry uwielbiał
używać zębów.
* * *
Hermiona delikatnie zaskrobała w drzwi własnego pokoju. Nie usłyszawszy odpowiedzi,
zapukała mocniej. Właśnie zaczynała rozglądać się za czymś odpowiednim do łomotania, gdy
Draco otworzył i wystawił głowę.
- Granger? Co cię tu sprowadza?
- Jest piąta popołudniu, Draco. Udało mi się pożyczyć ubranie od Lavender, która była tak
miła, że zapewniła mi również miejsce do spania. Ale jutro są owutemy. Przeczytałam już
twoje notatki i teraz potrzebuję moich. Nie wspominając o tym, że Crabbe i Goyle węszą tu
cały czas, mówiąc coś o kurczakach, które im obiecałeś. A swoja drogą, skąd masz te notatki
Krukonów?
Draco przez moment rozważał jej słowa, a potem cofnął się, pozwalając Hermionie wejść.
Po całym pokoju rozrzucone były różne części garderoby. Draco miał na sobie tylko bokserki,
ale nie to zszokowało dziewczynę. Całe jego ciało pokrywały kontrastujące z jasną skórą
malinki i ślady zębów. Draco podążył za wzrokiem Hermiony i wyszczerzył się dumnie.
- Harry jest bardzo zaborczy – wymruczał.
Hermiona zerknęła w stronę łóżka. Harry leżał na wznak z odwróconą do okna głową.
Prześcieradło zsunęło się z niego nieco, ukazując kiepsko umięśnioną klatkę piersiową. Jedna
jego noga zwisała z łóżka, wystając spod zaplątanej wokół bioder pościeli.
- Chciałaś notatki, Granger? – przypomniał jej wyraźnie zachwycony tym widokiem Draco.
- A, tak. – Rzucając ostatnie spojrzenie na Harry`ego Hermiona podeszła do biurka, usunęła
zaklęcie ochronne, chwyciła w ramiona stos pergaminów i z niejakim roztargnieniem
pozwoliła odholować się do drzwi.
- A co mam powiedzieć Vincentowi i Gregory’emu? – zapytała.
- Potter, chcesz pieczonego kurczaka? – zawołał Draco w stronę łóżka.
- Och, Merlinie, spraw, żeby to nie był kolejny erotyczny eufemizm – dobiegł ich mamrot
spod skotłowanej pościeli.
Draco zachichotał spoglądając na przyjaciółkę, która usiłowała przybrać kamienną minę.
- Przekaż im, że spotkamy się za godzinę w holu. Powiedz Ronowi, że też jest zaproszony. Ty
również możesz z nami iść.
- Nie, dzięki. Będę się uczyła. Przez te ostatnie wydarzenia, straciłam okropnie dużo cennego
czasu.
- Tak, to bardzo grubiańskie ze strony Progiskora, że pojawił tuż przed egzaminami. – Draco
zaczął zamykać drzwi, ale zatrzymał się w pół ruchu. – Słuchaj, mogłabyś kazać temu
Szwedkowi...
- Zgredkowi – rozległ się zaspany glos Harry`ego.
-... żeby przysłał coś do jedzenia i picia dla Pottera? Mam wrażenie, że biedak osłabł nieco z
głodu.
- Głodu. Akurat – prychnął Harry nieco bardziej przytomnie.
Hermiona uśmiechnęła się ciepło.
- Nie ma sprawy, poproszę, żeby przygotował wam coś na ząb!. – Wyciągnęła rękę dotykając
ś
ladu na ciele Draco. Przesunęła palcem docierając do drugiego. – Szkoda, że nie
wykorzystałam wszystkich twoich walorów, gdy ze sobą chodziliśmy – szepnęła, a potem
podniosła głos – Na pewno nie chcesz się nim ze mną podzielić, Harry?
Odpowiedziało jej warknięcie.
- Lepiej powiedz Crabbe`owi i Goyle`owi, że spotkam się nimi za dwie godziny –
zdecydował Draco zamykając drzwi.
Podskakując wesoło, Hermiona skierowała się do pokoju wspólnego. I bardzo starała się
ignorować odgłosy dochodzące z jej pokoju.
* * *
Draco bardzo, bardzo się mylił, mówiąc Crabbe`owi i Goyle’owi, że nie zbankrutuje
stawiając im obiad.
Na żadnym cmentarzu nie było tyle kości, ile piętrzyło się przed nimi na stole. Ron, Vince i
Greg potrzebowaliby chyba całego kurnika, żeby zaspokoić apetyty.
Wzdychając zapłacił rachunek i dołączył do pozostałych.
- Jak myślicie, czy Miodowe Królestwo jest jeszcze otwarte? – zainteresował się Ron po
wyjściu na ulicę. – Przydałoby się coś słodkiego, żeby godnie zakończyć posiłek.
- Myślałem, że zakończyły go dwie dokładki kremu Brulee – zauważył Draco sucho.
- To nie to samo! – Ron obrócił się do Goyle`a – No nie, Greg?
- Zdecydowanie nie, Ron.
Rudzielec uśmiechnął się triumfalnie. W rewanżu, Draco zagadnął Crabbe`a.
- Vince, z kim idziesz na Bal Pożegnalny? To już za kilka dni.
- N-nie wiem – zająknął się Crabbe, zerkając na Rona. – Jest jedna dziewczyna, ale ona ma
chłopaka.
- A on już ją zaprosił? Bo jak nie, to chyba jest do wzięcia?
- Tak myślisz? – W głosie Vince’a zabrzmiała nieśmiała nadzieja.
- Absolutnie.
- A ty kogo zapraszasz, Malfoy? – zapytał Ron, nieco zirytowany, że jego przyjaciel zachęca
rywala do zaproszenia Hermiony.
- Harry`ego oczywiście.
- A on o tym wie?
- Nie, ale to...
- Jest teraz bohaterem. Na pewno będzie miał wiele propozycji.
Zaskoczony Draco wpatrywał się przez chwilę w Rona. Nagle poczuł ciarki na plecach. Harry
był bohaterem. Zupełnie jak Harry w jego świecie. A Chłopiec, Który Przeżył, Bohater
Ś
wiata Czarodziejów, nigdy nie chciał mieć nic wspólnego z Draco Malfoyem.
* * *
Draco zastał w pokoju Harry`ego naciągającego spodnie.
- Hermiona chyba chce odzyskać swój pokój – wyjaśnił Harry nie odwracając się do Draco. –
Nie mogę uwierzyć, że pozwoliłeś mi się tu tyle wylegiwać. Jutro owutemy!
- Wylegiwać się? – Draco uniósł brew. – Nie wiedziałem, że teraz tak to się nazywa.
Harry spiekł raka, podniósł skarpetkę z podłogi i zaczął rozgrzebywać pościel w
poszukiwaniu drugiej.
- Słuchaj, naprawdę muszę już iść. W przeciwieństwie do ciebie, muszę przysiąść, żeby zdać
egzaminy. Nie mam takich pleców jak ty. – Zlokalizował zgubę i wyciągnął ją spod koca.
Draco skrzyżował ramiona na piersi, oparł się o ścianę i obserwował jak Harry zakłada
skarpetki.
- W porządku. Skoro musisz – powiedział w końcu. – Chciałem cię tylko o coś zapytać. To
ważne.
- Ważne? Gdzie moje buty?
Draco wskazał palcem kąt pokoju i wziął głęboki oddech. Harry usiadł na łóżku nakładając
znalezione obuwie.
- Chciałem zapytać, czy miałbyś ochotę pójść na Bal Pożegnalny?
- Pewnie. Przecież wszyscy idą, nie? - rzucił Harry nie podnosząc głowy.
- Ale ja pytam, czy pójdziesz tam ze mną. Jako mój partner.
Ręce Harry`ego przerwały wiązanie butów, ale sekundę później podjęły czynność.
- Oczywiście. Brzmi świetnie. - Wstał i skierował się ku drzwiom – naprawdę muszę już iść.
Draco został w pokoju sam. Był skonsternowany; ogarnęło go nagle poczucie opuszczenia.
Nie mógł zrozumieć, co zrobił nie tak.
* * *
Owutemy okazały się bardzo trudne, ale Draco był zadowolony z tego jak mu poszło. Nie był
zadowolony z tego, że od ostatniej rozmowy przebywał z Harrym sam na sam mniej niż
minutę.
W końcu postanowił się dowiedzieć dlaczego Potter go unika.
Tak więc Harry leżał aktualnie na podłodze schowka, gdzie Draco wepchnął go, wreszcie
przydybawszy w holu. Draco święcie wierzył, że o pewnych rzeczach należy mówić wprost
- Co jest, Potter? Unikasz mnie?
- Nie wiem o czym mówisz. – Harry wstał otrzepując szatę. – Wiesz, jak chcesz z kimś
pogadać, nie musisz go od razu porywać. Aczkolwiek, biorąc pod uwagę twój stosunek do
ludzi, pewnie nie masz wyjścia.
- Nie mam, jeżeli mnie unikają. A ty właśnie to robisz. Bardzo się starasz nie bywać tam,
gdzie ja. – Nawet w tak złym oświetleniu, Draco dostrzegł, że Harry patrzy wszędzie byle nie
na niego.
- Bzdura.
- Świetnie. Udowodnij to. Daj mi swoja mapę. Tą, dzięki której zawsze będę wiedział, gdzie
jesteś.
- Nie.
- Widzisz! Chcesz mnie unikać.
- To, że nie... – Harry urwał, cofnął się opierając o ścianę.
Draco zbliżył się do niego.
- Co, Potter – zaczął cicho. – Straciłeś zainteresowanie, bo dostałeś to, czego chciałeś?
Olewasz, bo mnie już przeleciałeś?
- Nie. Oczywiście, że nie – zaprzeczył Harry. – Poza tym, to ty mnie przeleciałeś – dodał
zapalczywie. - Nawet nie wiedziałem, że można... A kiedy... I to, co robiłeś... Ten twój... To
było... – Potrząsnął głową. – To nie tak, jak myślisz.
Draco przysunął się jeszcze bardziej i przejechał palcem po jego policzku.
- Podobało ci się?
Na wspomnienie tamtych chwil, oczy Harry’ego zaszły mgłą i zaczął mieć trudności z
oddychaniem. Kiwnął głową.
Draco wepchnął mu kolano między nogi i zbliżył usta do jego ucha.
- Chciałbyś, żebym zrobił to jeszcze raz? – wymruczał.
Harry wygiął się mimowolnie, wypychając biodra do przodu. Przytaknął z jękiem.
Draco przeciągnął dłońmi po jego torsie, docierając do miejsca, gdzie ich ciała się stykały.
- Więc wiesz, co musisz zrobić – wyszeptał gładząc jego udo.
Harry, niezdolny wydusić odpowiedzi, przycisnął się do niego mocniej i przymknął oczy.
Draco kontynuował leniwe pieszczoty, skupiając się na coraz bardziej namacalnym ich
efekcie. Nagle zacisnął dłoń mocniej i odsunął się raptownie.
Zaskoczony Harry otworzył oczy.
- Musisz przestać mnie unikać – oświadczył Draco.
- Ty... Ty... się ze mną droczysz – wykrztusił Harry.
- Powiedz mi, Harry. Dlaczego tak sądzisz?
- Dlatego! Właśnie dlatego – wypalił Harry i ze złością przygładził rozczochrane włosy.
- Nie rozumiem.
- My. To. To nie potrwa długo, prawda? Po Balu Pożegnalnym wyjedziemy z Hogwartu.
Prawdopodobnie już nigdy się nie spotkamy. Co najwyżej wpadniemy na siebie przypadkiem,
kiwniemy sobie głowami i każdy pójdzie w swoją stronę. Ta myśl doprowadza mnie do szału.
Wciąż będę cię pragnął, a ty odejdziesz, odsuniesz się ode mnie, tak, jak zrobiłeś to przed
chwilą. Zimny i obojętny.
Draco złapał rękę Harry`ego i przycisnął do wybrzuszenia na swoich spodniach.
- To według ciebie jest obojętność? Nie, Harry. Nie zamierzam cię opuścić. I tobie także nie
pozwolę odejść.
- Nie? – W głosie Harry`ego pobrzmiewała nieufność, ale na jego twarz wstąpiła nadzieja.
- Nie – powtórzył Draco. – Nie zamierzam.
- Czasami mam wrażenie, że to moje przekleństwo, że wszyscy ode mnie odchodzą. – Harry
spuścił wzrok, ale zaraz spojrzał towarzyszowi w oczy. – Hm... To znaczy, że ostatnio
zachowywałem się naprawdę głupio.
- Nic w tym dziwnego. Zawsze się tak zachowujesz. - Draco uśmiechnął się tryumfalnie. –
Myliłeś się także jeszcze w jednej sprawie.
- W jakiej?
- Malfoyowie grożą. Przekupują. Prowokują. Znieważają. Przysięgają zemstę i odpłacają się
okrutnie. - Draco opadł na kolana.. – Ale nigdy się nie droczą.
Harry jęknął, gdy Draco znacząco oblizał wargi.
* * *
Nie mam na to czasu, pomyślał Draco, gdy następnego dnia siadał na krześle przed biurkiem
Dumbledore’a. Tego wieczora miał być Bal Pożegnalny. Musiał wziąć kąpiel, nałożyć
odżywkę na włosy i wybrać jakoś odpowiedni strój z szerokiego asortymentu
cukierkowatych, czerwono-złotych szat wyjściowych, które wisiały w jego szafie.
Studiując twarz Dumbledore`a, zdziwił się jak staro wygląda dyrektor. Draco widywał go od
wielu lat, jeszcze dłużej wiedział, że jest on najpotężniejszym żyjącym czarodziejem, był
więc zszokowany, uświadamiając sobie, jak posunięty w latach i kruchy jest ten starzec.
Zgrzybiałość prawdopodobnie rzuciła się też dyrektorowi na umysł, bo przez całe spotkanie
zajadał się na przemian słodyczami z Miodowego Królestwa i deserami przygotowanymi
przez skrzaty domowe. Kiedy Draco zasugerował, że za tak obrzydliwą baklawę, jak ta
wczorajsza, skrzaty powinny zostać nią wysmarowane i wystawione na słońce, dyrektor tylko
kiwnął z roztargnieniem głową.
Pomimo grubych ścian, z zewnątrz dobiegały ich odgłosy szalejącej burzy. Podczas gdy
Dumbledore plótł coś o różnych rodzajach słodyczy, Draco uprzyjemniał sobie czas
wyobrażaniem zniszczeń, które wyrządzają wiatr i deszcz, gdy oni siedzą tu spokojnie i
rozmawiają. W końcu Draco zdecydował, że na niego pora.
- Profesorze Dumbledore, doceniam, że poświęca pan swój cenny czas dyskutując ze mną o
tak błahych sprawach, ale naprawdę, muszę już iść. – Uczynił ruch, jakby chciał wstać.
- Wybiera się pan na dzisiejszy bal? – zapytał Dumbledore.
Draco pozostał na miejscu. Przytaknął.
Dyrektor obserwował go przez moment.
- Z panem Potterem jak mniemam?
- Owszem.
- Czy to oznacza, że pan i pan Potter jesteście przyjaciółmi?
- Widział nas pan przy bazyliszku. Jestem pewien, że sam może pan wyciągnąć właściwe
wnioski, profesorze – odparł Draco sucho.
- Tak, bazyliszek. Bardzo interesująca sprawa. Obawiam się, że wasza potyczka z
Progiskorem jest na pierwszych stronach wszystkich gazet. Zostaliście uznani bohaterami
czarodziejskiej społeczności.
- Cóż, od 1779 roku zabijanie reporterów jest niezgodnie z prawem, więc nie sądzę, żebyśmy
mogli coś na to poradzić. Głupi przepis.
- Od tamtej nocy sowy krążą niemal nieprzerwanie, przynosząc dla was podziękowania i
gratulacje.
- To dość kłopotliwe, prawda?
- Rozumiem, że pan Potter otrzymał wiadomość o bliskiej wizycie ojca?
Draco spochmurniał. Pamiętał jak Harry, dostawszy list, rozpoznał charakter pisma na
kopercie. Z błyszczącymi oczyma, drżącymi palcami rozrywał kopertę. Później próbował
zbagatelizować sprawę, ale rozpierała go energia. Ich wieczorne tete-a-tete obfitowało w
niezapomniane wrażenia, ale fakt ten tylko uzmysłowił mu jak bardzo Harry uzależniony jest
od aprobaty swojego ojca.
Draco odsunął od siebie ponure myśli i wzruszył ramionami.
- Jestem pewny, że niedługo wszystko ucichnie, odzyska pan kontrolę nad sytuacją i całe
zamieszanie się skończy.
- Bez względu na to, co przyniesie przyszłość, Harry Potter jest teraz gwiazdą. Myślę nawet,
ż
e rozważa rozpoczęcie treningu aurorskiego.
Draco spojrzał na dyrektora podejrzliwie.
- Ach, to właśnie o to panu przez cały czas chodziło – rzekł wolno, uświadamiając sobie nagle
prawdę.
- Nie miałem tak sprecyzowanych celów, gdy wraz z profesorem Snape`em i profesor
McGonagall rzucałem Zaklęcie Ostatniej Szansy.
- Zaklęcie Ostatniej Szansy? Niemożliwe. To tylko bajka.
- W każdej bajce jest ziarno prawdy.
Draco wstał raptownie, a przewrócone krzesło stuknęło o posadzkę.
- To ty! Naprawdę to zrobiłeś! To przez ciebie tu jestem! – wrzasnął roztrzęsiony.
- To jeden z minusów Zaklęcia Ostatniej - nigdy nie wiadomo czy uda się je rzucić –rzekł
Dumbledore spokojnie. – Nie mieliśmy pojęcia czy w ogóle zadziałało, a co dopiero, że ty
będziesz instrumentem, który pomoże rozwiązać nasz problem.
- To nie Progiskor był tym problemem, prawda?
Draco wrócił myślami do chwili, kiedy Snape wypytywał go o związek z Harrym. Profesor
mówił wtedy coś o śmierci matki Harry`ego, o tym, że opuścił go ojciec, że Mugole
wychowali go jak swojego.
- To o Harry`ego się martwiliście!– Rozmowa, którą podsłuchiwali z Harrym w pokoju
nauczycielskim, nagle nabrała sensu. – Profesor Snape powiedział, że wiele lat temu, nie
zrobił pan niczego żeby zapobiec katastrofie.
Draco wziął głęboki oddech. Zrozumienie przyszło nagle i wprawiło go w osłupienie.
- Baliście się. Baliście się, że Harry stanie się drugim Voldemortem – powiedział
oskarżycielsko.
Dumbledore po prostu skinął głową.
- To jakiś obłęd! Harry nigdy by tego nie zrobił!
- Jest bardzo ambitny.
- Harry ma obrzydliwie solidny kręgosłup moralny. Ja wiem o tym najlepiej, bo jestem go
kompletnie pozbawiony. – Draco przechylił się przez biurko. Nie usiłował nawet
powstrzymać furii, a jego głos przypominał warczenie wściekłego psa. – O czym przekonasz
się niechybnie, jeśli jeszcze raz wtrącisz się w jego życie.
- Proszę się uspokoić, panie Malfoy. Nie zaprosiłem tu pana po to, żeby się kłócić.
- A po co?
- Chciałem się pożegnać, zanim nas pan opuści.
- Mogę zaręczyć, że po zakończeniu szkoły nie będę tęsknił ani za tobą, ani twoimi
kumplami, ani tą kupą kamieni – syknął Draco ruszając ku drzwiom.
- Zaklęcie niedługo przestanie działać. Wszystko wróci na swoje miejsce.
Gdy Draco odwrócił się, jego twarz miała barwę popiołu.
- Przestanie działać? To znaczy, że opuszczę ten świat? Opuszczę... jego? – wyjąkał.
Jednym tylko skinieniem Dumbledore sprawił, że dusza Draco umarła.
- Niech cię piekło pochłonie - wysyczał Draco przepełniony bólem.
* * *
- Harry! - zawołał Draco bez tchu.
Po jego policzkach spływały stróżki zimnego potu. Przerażony, że może zniknąć zanim
zobaczy się z Harrym, po wyjściu z gabinetu dyrektora popędził wprost do lochów. Jakiś
Ś
lizgon wchodził akurat do dormitorium, więc skorzystał z okazji. Błyskawicznie przebiegł
przez pokój wspólny i wpadł do pokoju Harry`ego, gdzie powitało go pełne wyrzutu
mruknięcie.
- Miałeś tu nie przychodzić wcześniej niż za dwie godziny.
- Muszę z tobą porozmawiać.
- Jasne. – Harry zerknął na Notta i Zabiniego, którzy przyglądali się im z ciekawością – Może
wyjdziemy na zewnątrz?
Kiedy wyszli na korytarz Harry zachichotał.
- W takim razie pewnie znasz już nowe hasło?
- Hasło? – Draco potrzebował chwili, żeby zrozumieć o czym mówi przyjaciel. Cały czas
myślał o tym, jak mu to wszystko wytłumaczyć.
- Nie? – Uśmiech Harry`ego stał się jeszcze szerszy. - Zmieniłem je – oświadczył, gdy
wychodzili z lochów. – A właściwie tylko coś dodałem. Teraz brzmi “Uwielbiam pieprzyć
Malfoya”.
Widząc puste spojrzenie towarzysza, Harry potrzasnął głową.
- Wiem, wiem. To szokujące, bezwstydne i bardzo dwuznaczne.
Draco nawet nie zwracał uwagi na to, dokąd idą. Gdy znaleźli się w holu, pchnął drzwi i
wyszli na zewnątrz. Na niebie co chwilę pojawiały się błyskawice, a w powietrzem wstrząsały
grzmoty. Nadal lało, ale nad drzwiami znajdował się daszek, który chronił ich przed
deszczem.
Harry zmarszczył brwi, zaskoczony dziwnym zachowaniem przyjaciela.
- O co chodzi?
- Muszę ci cos powiedzieć.
- Coś złego?
Draco skinął głową.
- Bardzo.
- Co zrobiłeś? – zapytał Harry.
- To nie moja wina! Zostałbym tu na zawsze, gdyby to zależało ode mnie,!
- Odchodzisz? – Uśmiech błyskawicznie znikł z twarzy Harry`ego.
W jego oczach pojawił się błysk szaleństwa. Zaczął się cofać, nie zwracając uwagi na to, że
wychodzi spod daszku i moknie w ulewie.
- Tak. Nie. – Na Merlina!, pomyślał Draco, to będzie gorsze niż sądziłem... Dla Harry`ego .
Tamten Draco będzie go ignorował, a Harry myśląc, że robi to specjalnie, utwierdzi się w
przekonaniu, że został odrzucony. – Posłuchaj mnie, Harry... Trzymaj się z Hermioną i
Ronem. Oni pozostaną twoimi przyjaciółmi. Zapewniam cię...
- Ale ty nie, prawda? – Harry odsunął się jeszcze dalej.
- Ja także, Harry. Nigdy o tobie nie zapomnę – Draco podszedł do niego. Deszcz spływał mu
po włosach, twarzy, wsiąkał w ubranie. Załapał go za ramię i przyciągnął blisko. – Tylko że...
Nie będziemy razem. Już nigdy. Nie mogę. Będę idiotą, który nawet nie wie, jak bardzo cię
kocham.
Pocałował go mocno, rozpaczliwie, chcąc po raz ostatni wyrazić swoje uczucia za pomocą
warg, których nie potrafił ułożyć odpowiednio, by wyrzec słowa.
Harry odepchnął go i splunął, jakby chciał wyrzucić z siebie jego smak.
- Chcesz odejść, więc idź. Nie będę cię zatrzymywał. Wynoś się!
- Nie rozumiesz...
- Rozumiem. I to bardzo dobrze.
Draco nie widział zasłoniętych zalanymi okularami oczu, jednak z tonu wywnioskował, że nie
wszystkie krople na jego policzkach to deszcz.
- Harry, błagam, pozwól mi wyjaśnić...
- Nie! Zaufałem ci! Wierzyłem w ciebie. Ko... – Harry cofnął się gwałtownie. – A ty...
Z twarzą zastygłą w maskę bólu, odwrócił się i ruszył przez ulewę.
- Idź do diabla, Malfoy!
To nie może się tak skończyć! Nie w ten sposób. Nie teraz... Nie teraz, gdy Harry cierpiał, a
jego własne serce rozpadało się na kawałki.
Pobiegł za nim, na oślep wybierając drogę w gęstej zasłonie deszczu.
- Harry!
Przeszukując wzrokiem otoczenie, dostrzegł w oddali jakiś ruch. Ruszył w tę stronę.
- Harry!
Drzewo, które mijał, rozdarł piorun. Zaskoczony Draco stracił równowagę, i przewrócił się na
ziemię, uderzając głową o kamień. Ciemność pochłaniała go i pożerała. Nie mógł na to
pozwolić. Zamrugał oczami, starając się z niej wyrwać.
Wyciągnął rękę, żeby się podeprzeć i trafił na coś, co leżało obok. Coś, co nie było trawą ani
błotem. Spojrzał w tę stronę. Rozpoznając nieruchomy kształt, zawył boleśnie.
Jego dłoń spoczywała na piersi martwego Lucjusza Malfoya.
Rozdział siódmy
Deszcz padał nadal. Draco trzymał w ramionach ciało ojca, usiłując doszukać się w nim choć
najsłabszych oznak życia. Bezskutecznie. Tłumiąc szloch, przygarnął go do siebie, patrząc w
zastygłą twarz, twarz naznaczoną piętnem Avady. Drążącymi pacami odsunął z
arystokratycznego czoła zlepione krwią strąki jasnych włosów.
- W tym życiu także nie zostaniesz Ministrem Magii, ojcze.
Wrócił do swojego świata, a wszystko wskazywało na to, że jego świat oszalał. Z lewej strony
ktoś krzyczał. Draco spojrzał w tym kierunku i zobaczył zamazane sylwetki, oświetlane
kolorowymi błyskami magii, które co chwilę rozpraszały zasłonę ulewy. Nadeszła decydująca
rozprawa z Voldemortem.
Ostrożnie ułożył ciało na ziemi i wstał.
- Tym razem pomszczę twoją śmierć.
Wkroczył między walczących, szukając wzrokiem swojego celu. W końcu wyłowił w tłumie
znajomą postać, a scena, którą ujrzał, zmroziła mu krew w żyłach, wypełniając go lodowatą
furią.
Harry osuwał się na ziemię, zaciskając kurczowo palce na mieczu. Walczył, aby uwolnić się
od Cruciatusa, którego rzucił Voldemort. Krew, sącząca się z blizny zalewała oczy oślepiając
go. Czerwona strużka, staczając się po policzku, wsiąkała w szatę.
Zgubił gdzieś okulary, a jego ubranie było przemoczone i utytłane w błocie.
Draco uniósł różdżkę i precyzyjnie wymierzył cel.
- Drętwota! – krzyknął.
Zaklęcie uderzyło Voldemorta w plecy.
Czarny Pan znieruchomiał na moment, ale szybko wyzwolił się od czaru i odwracając, stanął
twarzą w twarz z Draco. Jego oczy przybrały wyraz czystej nienawiści ale wcześniej mignęło
w nich zaskoczenie.
- Gdybym wiedział, że jeszcze żyjesz, młody Malfoyu, zatrzymałbym się, aby dokończyć to,
co zacząłem.
Rzucił klątwę, ale Draco uchylił się błyskawicznie.
- Zabiłeś mojego ojca. – Draco wymierzył kolejne zaklęcie, które Voldemort z łatwością
odbił.
- Głupiec. Zginął próbując cię osłonić. – W oczach Voldemorta błysnęło zrozumienie. –
Tylko nie mów, że kolejna ofiara rodzica, ocaliła jakiegoś smarkacza?
- Naprawdę jesteś tępy, wiesz? – Kolejny atak Draco został odparty równie szybko, co
wcześniejsze. – Nie jestem tym, z którym walczyłeś wcześniej. – Wyczarował tarczę unikając
trafienia strumieniem magii. - Jestem jego złym bratem bliźniakiem.
Rozwścieczony Voldemort zasypał go gradem klątw. Draco zmuszony był przeturlać się po
ziemi, żeby go nie dosięgły. Jedna z nich musnęła lewe przedramię - poczuł przeszywający
ból. Ignorując krew przesiąkającą materiał na rękawie, wycelował różdżkę w szatę
Voldemorta.
- Incendio!
Płomienie buchnęły i przez moment syczały na deszczu, zanim ugasiło je przeciwzaklęcie.
Tym razem Voldemort miał więcej szczęścia. Draco usłyszał trzask łamanego żebra, a potem
ogromna siła wyrzuciła go w powietrze. Wylądował na brzuchu, w kałuży.
Czarny Pan zbliżył się, stając nad nim.
- Młody Malfoy. Twarzą w błocie. Znowu. Jednak twojego ojca już nie ma. Kto ocali cię tym
razem?
Voldemort uniósł różdżkę, otworzył usta, żeby rzucić ostateczną klątwę i zamarł. Oczy
rozszerzyły mu się gwałtownie, gdy z jego piersi wychynął czubek ostrza. Usiłował coś
zrobić, ale różdżka wypadła ze słabnących palców. Stojący za jego plecami Harry, wepchnął
miecz głębiej w jego serce
Z ust Voldemorta dobył się charkot, gdy nabierał powierza. W desperackim wysiłku Draco
zdołał podnieść różdżkę.
- Silencio! – wykrztusił.
Ostatnia klątwa Voldemorta została uciszona. Ciało głucho uderzyło o ziemię. Czarny Pan nie
ż
ył.
- Nigdy nie pytaj, jeśli nie chcesz znać odpowiedzi – skomentował Draco przymykając oczy.
Po chwili usłyszał, jak Harry opada obok niego. Zmusił się, by rozewrzeć powieki i spojrzał
na swego wybawcę.
- W plecy, Potter? Iście ślizgońskie.
- Bohaterska odsiecz, Malfoy? Jakież to gryfońskie.
Draco prychnął.
- Choć świetnie się bawię, wymieniając z tobą obelgi, mam wrażenie, że tam nadal toczy się
bitwa. – Spróbował podnieść się na kolana.
Harry popatrzył w stronę, z której dochodził zgiełk walki.
- Właściwie, to chyba się kończy.
- Dzięki Merlinowi – westchnął Draco i na powrót legł w błocie. Błoto było dobre. Wygodne.
Miękkie. Nieco zimne, ale ponoć cudownie działa na skórę.
Usłyszał obok siebie śmiech Harry`ego i uświadomił sobie, że mówił to na glos. Zmarszczył
brwi rzucając spod nich swoje najbardziej złowrogie spojrzenie, ale szybko się poddał, czując
jak bardzo go to wyczerpuje.
- Jak myślisz, co powinniśmy zrobić z tym palantem? – zapytał Harry wskazując na truchło
Voldemorta.
- Jestem za tradycyjną metodą. Odciąć głowę, spalić szczątki, a prochy rozsypać na
poświęconej ziemi.
- Dobry pomysł – przyznał Harry gorzko. – To powinno go powstrzymać przed ponownym
zmartwychwstaniem.
- A nawet, jeśli nie, zdusimy to w zarodku. Zrobimy go partnerem Longbottoma na eliksirach.
To zniszczy go raz na zawsze.
Kolejny chichot wyrwał się z ust Harry’ego, tym razem jednak brzmiał histerycznie. Draco
dźwignął się i podczołgał do niego. Otoczył drgające od szlochu ramiona, przyciągając głowę
Harry’ego do piersi.
- Już po wszystkim, Potter. – Poklepał go pocieszająco po plecach. – Wyrzuć to z siebie –
wyszeptał mu do ucha. – Już po wszystkim.
Poczuł jak ręce Harry`ego obejmują go mocno. Złamane żebro zaprotestowało, ale nie chciał
przyjąć do wiadomości nowej fali bólu. Zamarli wtuleni w siebie, opłakując swe straty.
Hałasy wokół powoli cichły, a deszcz słabł, aż przeistoczył się w mżawkę.
Z daleka dobiegły go głosy Granger i Weasleya wołających Harry`ego. Harry też musiał je
usłyszeć, bo podniósł głowę, odepchnął go i wstał. Po chwili, Draco także się podniósł.
- Czekaj, Potter – powiedział, gdy Harry zaczął iść w kierunku, skąd dobiegało wołanie.
Znalazł miejsce na szacie, które było najmniej zabłocone i otarł tkaniną twarz Harry’ego z
krwi i łez.
- Niechluj z ciebie. Wyglądasz gorzej niż zwykle, choć nie sądziłem, że to w ogóle możliwe.
Nie możesz pokazać się w takim stanie swoim fanom. Wystraszysz ich.
- Draco – zaczął Harry. – Dziękuję za... Za...
- Harry! – Krzyknął Ron odciągając go na bok i zamykając w silnym uścisku. –
Wiedzieliśmy, że ci się uda!
Hermiona przypadła do nich chwile później.
- Tak bardzo się martwiłam!
Draco stał i patrzył na trójkę przyjaciół. Zdawał sobie sprawę, że nie są już jego przyjaciółmi,
ale w duchu czuł wielką ulgę widząc ich teraz. śywych.
Z okrzykiem radości objął mocno Hermionę.
- Draco? – powiedziała nieco niepewnie.
- Przestań, Malfoy – sapnął Ron zirytowany.
- Masz rację. – Draco błyskawicznie uwolnił Hermionę i chwycił rudzielca w ramiona.
- Malfoy! Ej... Malfoy, ty krwawisz.
- Jakiś ty bystry, Weasley. A mówią, że masz tylko ładną buźkę. Nie, czekaj, wcale tak nie
mówią.
- Hm.... Harry, to ten Malfoy, który nas nienawidzi czy ten, który twierdzi, że jest naszym
przyjacielem? – zapytał Ron ponad ramieniem Draco.
- Myślę, że to ten, który nas nienawidzi.
Dźwięki nagle zaczęły odpływać, a świat tracić kontury, ale Draco wciąż słyszał dochodzący
jakby z oddali głos Rona.
- To dobrze. Tamten mnie strasznie wkurzał. – Ron w ostatniej chwili zdołał podtrzymać
mdlejącego Draco.
* * *
Draco ocknął się nagle. Harry leżał obok, studiując ciemne ślady swoich zębów, pozostałe po
ich ostatnim tete-a-tete w pokoju Hermiony.
Draco przeturlał się przyciskając go sobą do materaca. Pochylił głowę tak, że ich twarze
niemal się dotykały.
- Tęskniłem za tobą – wyszeptał i przycisnął wargi do jego ust..
Harry wydawał się dziwnie bierny, więc Draco chwycił jego dolną wargę w zęby i delikatnie
ugryzł. Gdy Harry jęknął, wykorzystał okazje i przystąpił do szturmu. Kontynuował swoją
drobiazgową eksplorację, dopóki nie zaczęło mu się kręcić w głowie z braku powietrza.
- Uwielbiam cię smakować, Harry – wyszeptał bez tchu skubiąc go w szyję. – Uwielbiam być
w tobie. - Zsunął ręce na jego pośladki. – Kocham, kiedy jesteś we mnie.
Harry krzyknął wstrząśnięty, wygramolił się spod niego i spadł z łóżka lądując na kolanach,
gotowy do ucieczki.
- Jasny gwint, Malfoy!
Draco spojrzał na osłupiałego chłopaka dostrzegając na jego czole bliznę. Potoczył wokół
wzrokiem i zorientował się, że leży w skrzydle szpitalnym, dochodząc do siebie po pojedynku
z Voldemortem. Całował nie tego Harry`ego!
- Cholera.
Potter gapił się na niego klęcząc na podłodze. Draco przewrócił oczami.
- Nie bój się, nie dybię na twoją cenną cnotę. Po prostu nie skojarzyłem, że to ty. Drugi raz się
nie pomylę.
Harry wstał ostrożnie, pilnując nie zbliżyć się do niego za bardzo.
- Nazywałeś mnie Harrym, kiedy... Myślałeś, że jestem nim, prawda?
- Nim?
- Kiedy tu był inny Draco, ty byłeś tam, tak? – Harry mówił coraz bardziej zdecydowanym
tonem w miarę, jak stawał się pewny swych słów. – W miejscu, o którym mówił tamten
Draco. Tam, gdzie byli inni Hermiona, Ron i... ja.
Harry poszedł bliżej.
- Już ci mówiłem, nie popełnię tej pomyłki po raz drugi - oświadczył Draco siadając prosto.
- Ty i on, ten drugi Harry... Wy się...
- Pieprzyliśmy - warknął Draco. – Rozumiesz, Potter? Pieprzyliśmy się, to wszystko. –
Kłamstwo miało smak goryczy i szczypało w język. – A teraz spadaj. Daj mi spokój.
- Nie wszystko. To niemożliwe. Twój ton, słowa, to jak przed chwilą mnie całowałeś,
dotykałeś...
- Och, na Merlina, Potter, dorośnij. Leżałem na tobie, czułem cię i nie wmawiaj mi, że to była
różdżka, bo mimo tego, co mówią o Wielkim Harrym Potterze, nie masz jedenastocalowego
fiuta. Byłeś napalony, ale nie oznacza to od razu wielkiego uczucia, prawda? Chyba, że
zamierzasz mi właśnie wyznać dozgonną miłość.
Harry spojrzał na niego ze złością.
- Jesteś głupkiem, Malfoy! – rzucił i wybiegł z infirmerii z furią trzaskając drzwiami.
Draco zmuszony był przyznać mu rację
* * *
Musiał zostać w skrzydle szpitalnym także w dniu pogrzebu ojca. Dumbledore przyszedł
później i opowiedział mu o szczegółach skromnej ceremonii. Draco zauważył, że dyrektor
wygląda bardzo staro, jakby powoli wyciekało z niego życie. Zastanawiał się w jak wielu
pogrzebach musiał brać udział i jak wielu uczniom składać kondolencje.
W liście od matki otrzymał dokładne informacje, dotyczące spadku, ale brakowało w nim
słów, które dodałyby mu otuchy. W przeciwieństwie do sytuacji majątkowej rodzin, które nie
zdążyły zmienić stron, ich przedstawiała się świetnie. Wiele rodowych fortun zostało zajętych
na czas trwania śledztwa. Draco przypuszczał, że powinien się cieszyć z takiego obrotu
sprawy, ale nie mógł jakoś dostrzec w tym żadnych korzyści.
Po opuszczeniu infirmerii, pierwsze kroki skierował do lochów. W klasie eliksirów zastał
Snape’a zajętego sprawdzaniem zapasów mikstur. Na jego widok, nauczyciel uniósł brew.
- Spodziewałem się, że pozostały do owutemów czas wykorzystasz raczej na naukę, niż
przeszkadzanie profesorom?
- Dlaczego pan to zrobił? – rzucił Draco.
- Proszę wybaczyć, panie Malfoy, ale...
- Och, nie wiem jeszcze czy wybaczę komukolwiek. Dlaczego rzuciliście Zaklęcie Ostatniej
Szansy?
Zwykle skwaszony wyraz twarzy Snape`a ustąpił zaskoczeniu.
- Skąd wiesz?
- Chyba nie rozumie pan na czym polega konwersacja, profesorze – prychnął Draco. – Ja
zadaję pytanie, pan odpowiada. A teraz proszę powiedzieć - dlaczego?
Snape przełknął głośno ślinę i kiwną głową.
- Sadzę, że jesteśmy ci to winni. – Zebrał szaty i usiadł z godnością. Wskazał krzesło po
drugiej stronie biurka, ale Draco zignorował gest.
- Jak niewątpliwie już wiesz, byłem szpiegiem. Potęga Voldemorta rosła coraz bardziej.
Dowiedziałem się, że planuje atak na Hogwart, ale nie udało mi się ustalić kiedy i w jaki
sposób to nastąpi. Uznano, że powinienem wyglądać na zaskoczonego, jak wszyscy.
- Chyba wszyscy wiedzieli, że kiedyś nadejdzie dzień decydującej rozprawy między
Dumbledore’em i Voldemortem?
- Tak, ale nikt nie przewidział, że, podczas gdy Voldemort będzie rósł w siłę, Dumbledore...
Dumbledore jest już stary. Nawet biorąc pod uwagę potencjał Pottera, nie byliśmy pewni
wyniku.
- Więc rzuciliście Zaklęcie Ostatniej Szansy – stwierdził Draco zimno.
- Tak. Kiedy wydawało się, że nic się nie dzieje, pomyśleliśmy, że zaklęcie zawiodło. Za
bardzo koncentrowaliśmy się na przygotowaniach do nadchodzącej bitwy, żeby dostrzec
zmianę, jaka zaszła w relacjach między Gryffindorem i Slytherinem.
- Co się stało?
Snape spochmurniał.
- Nie jestem do końca pewien. Wiem tylko, że twój ojciec uciekł z Azkabanu. Istnieją
przesłanki, że natychmiast potem zwrócił się do ciebie, chcąc, abyś do niego dołączył.
- Ale to nie ze mną rozmawiał. Spotkał się z grzecznym, dobrym Gryfonkiem, przekonanym,
ż
e jego ojciec jest bohaterem. To musiało być bolesne doświadczenie. Dla obu.
- Bez wątpienia. – Snape wzruszył ramionami. – Najistotniejsze jest to, co z tego wyniknęło.
Twój ojciec postanowił cię chronić, osłabiając obronę Voldemorta. Jego czyn odwrócił bieg
zdarzeń. W rezultacie, twój powrót zapobiegł śmierci Pottera i pozwolił mu zadać ostateczny
cios.
- Ma pan w ogóle pojęcie, co mi zrobiliście? Co zrobiliście Harry`emu? Czy w ogóle was to
obchodzi?
- Ocaliliśmy świat, to zrobiliśmy. Pewnych strat nie dało się uniknąć, pewne ofiary musiały
zostać złożone.
Draco wyszedł trzaskając drzwiami. Jako ofiara wojenna, miał do tego święte prawo.
* * *
- Malfoy, zaczekaj – usłyszał na korytarzu głos Pottera.
Skierował się w przeciwną stronę. Nie miał teraz ochoty z nikim rozmawiać.
- Malfoy – powtórzył Harry zniecierpliwiony, doganiając go i zmuszając do odwrócenia. –
Muszę z tobą pogadać.
- Masz pecha. Bo ja nie mam ochoty na rozmowę z tobą. – Draco spróbował pójść dalej, ale
dłoń Pottera na ramieniu przytrzymała go w miejscu.
- Słyszałem, że pomagasz rodzinom Crabbe’a i Goyle’a - rzekł Harry oskarżycielsko. -
Opłacasz prawników, żeby nie stracili majątku.
- Nie twoja sprawa.
- Owszem, moja. Ich ojcowie byli śmierciożercami.
- Ich ojcowie nie żyją. Vince i Gregory są moimi przyjaciółmi i nie zrobili nic złego.
- Zasłużyli na karę.
- Poroszę, proszę! Jestem pod wrażeniem, Potter. Już zabierasz się do wypełniania pustki?
Harry cofnął się, zbity z tropu drwiną w głosie Draco.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Najwyraźniej zdecydowałeś, że ty właśnie jesteś osobą, mającą prawo oceniać kto i na co
zasłużył. Zaczynasz wyrzucać wdowy oraz dzieci z domów i pozbawiać ich ojcowizny.
Umarł Czarny Pan – Draco złożył przed Harrym głęboki ukłon. Prostując się, spojrzał mu w
oczy. – Niech żyje Czarny Pan.
- To... To...
- Co, Potter? Niesprawiedliwe? Nie w porządku? Przykro mi, ale moim zdaniem cała ta
rozmowa jest nie w porządku. A życie niesprawiedliwe.
Harry wpatrywał się w niego pobladły.
Draco westchnął.
- Mówiąc o niesprawiedliwości - muszę uczyć się do egzaminów. Znowu. Przypomnij mi
przy okazji, żebym dowiedział się co za idiota przełożył je z powodu wojny. Jestem mu
winien solidny łomot.
* * *
Tego wieczoru Draco siedział w Wielkiej Sali, licząc puste miejsca przy stołach. Szybko
stracił rachubę. Przy każdym stole kogoś brakowało, ale najwięcej nieobecności wynikało z
tego, że uczniowie, którzy stracili kogoś z rodziny, powyjeżdżali do domów. Po drugiej
stronie sali, przy stole Gryffindoru, siedział Potter. Ich oczy spotkały się. Patrzyli na siebie
dłuższą chwilę, dopóki Harry nie odwrócił się, zagadnięty przez Rona.
Tego Draco właśnie pragnął – żeby wszystko wróciło na swoje miejsce. On siedzi przy stole
Slytherinu; Potter znowu jest głupio odważnym Gryfonem, Weasley idiotą, a Granger Panną
Wiem Wszystko. Zupełnie jak dawniej.
Z wyjątkiem tego, że wcale nie było jak dawniej.
Ś
lizgoni, którzy siedzieli w jadalni, byli cisi i przybici. Właściwie, nastroje wszystkich
zgromadzonych były tak posępne, jakby Hogwart opanowała nagła epidemia depresji.
Zabini usiłował udawać, że nie gapi się na Bulstrode, która z kolei starała się sprawiać
wrażenie, że wcale tego nie widzi. Draco doszedł do wniosku, że to przestało już być
zabawne. Właściwie nie mógł dłużej patrzyć na ich idiotyczne zachowanie.
- Blaise – rzekł głośno – powiesz wreszcie Milicencie co do niej czujesz czy ja mam to
zrobić?
Głowy obojga zainteresowanych błyskawicznie odwróciły się w jego stronę.
- No, skoro masz z tym taki problem, wyręczę cię – ciągnął nie dając Zabiniemu szansy na
odpowiedź. – Milicento, Blaise ma na twoim punkcie bzika. Buja się w tobie od dwóch lat.
Nie, buja, to złe słowo; nie wyjaśniałoby, czemu w twojej obecności zachowuje się jak
kretyn. To musi być miłość. Tylko to tłumaczyłoby poziom jego zidiocenia.
Oczy Bulstrode zwróciły się na Zabiniego, totalnie spetryfikowanego słowami Draco.
- A ty Blaise, wiedz, że Milicenta odwzajemnia twoje uczucia. Bo inaczej, biorąc pod uwagę
to, co wyprawiasz, zmiażdżyłaby cię na proszek. – Gdy oboje nadal siedzieli bez ruchu,
Draco zaczął tracić cierpliwość. – Zabini wstań. Bulstrode, ty też.
Niepewnie wypełnili rozkaz.
Usatysfakcjonowany Draco skinął głową.
- Teraz oboje przesiądźcie się na drugi koniec stołu. Dobrze. Zabini, pocałuj ją i lepiej żebym
widział, jak pracujesz językiem, bo inaczej rzucę klątwę na was oboje.
Blaise, drżąc nieco, wziął Milicentę w ramiona i delikatnie ją pocałował. Przez chwile
patrzyli na siebie, a potem ona oddała pocałunek. Te, które nastąpiły zaraz potem, były coraz
bardziej namiętne.
Ś
lizgoni zaczęli klaskać i gwizdać. Sądząc z zapału, z jakim para oddawała się wypełnianiu
jego polecenia, Draco był pewien, że zostanie ojcem chrzestnym małego Draco lub Dracony,
nie później niż za dziewięć miesięcy.
Spojrzał w stronę stołu Gryffindoru. Weasley i Granger obserwowali całujących się
Ś
lizgonów w szoku, lecz z wyraźną aprobatą. Jednak Potter patrzył wprost na niego. Draco
obdarzył go wesołym uśmiechem.
Przy tamtym stole też miały nastąpić pewne zmiany.
* * *
Draco szedł na boisko Quidditcha nucąc pod nosem. Skończył owutemy w rekordowym
tempie. Testy okazały się dziecinnie proste, szczególnie, że były identyczne jak te, które
zdawał w tamtym świecie. Był pewien, że poszło mu lepiej niż komukolwiek innemu, i to w
całej historii Hogwartu.
Dochodził do boiska, kiedy usłyszał, że ktoś za nim biegnie wołając go po imieniu.
- Potter - rzekł odwracając się do nadbiegającego chłopca. – Zaczynasz wpadać w niezdrowy
nałóg łażenia za mną.
- Chciałem z tobą porozmawiać.
- W porządku. – Draco wskazał na trybuny. Ruszyli w tamtą stronę i usiedli, nie za blisko
siebie, ale i nie za daleko.
- Tamtego dnia, kiedy się spieraliśmy... – zaczął Harry.
- Kiedy wygrałem nasz spór...
- Wspomniałem o tym Ronowi i Hermionie. Ron cię sklął...
- Idiota.
- A Hermiona stwierdziła, że to nonsens. Ale mieli dziwne miny.
- Zawsze mają dziwne miny.
Harry szturchnął go lekko w ramię.
- Mówię serio. Tak, jakby myśleli, że to możliwe. śe naprawdę mógłbym... No nie wiem...
Stać się niebezpieczny.
- Och, na różdżkę Merlina, Potter! Tak się tym przejąłeś? – Draco przewrócił oczami i wstał.
– Powiedziałem tak, żeby ci namącić w głowie. Nie jesteś materiałem na Czarnego Pana. Nie
staniesz się nim.
Harry podążył za nim do schowka na miotły.
- Nie wiesz tego. Nic o mnie wiesz.
Draco obrócił się na pięcie stając z nim twarzą w twarz.
- Mylisz się Potter. Wiem o tobie wszystko. Wiem, że lubisz tosty z dżemem truskawkowym i
ż
e nie cierpisz winogron. Wiem, że obgryzasz końcówki swoich piór, a potem jesteś
zawstydzony śladami zębów na nich. Wiem, że jak sobie coś wbijesz do głowy, to koniec –
obojętne czy chodzi o jakieś niemożliwe do wykonania zadanie, czy też pomysł
zaprzyjaźnienia się z kimś. - Zbliżył się do niego. – Wiem o tobie więcej, niż możesz to sobie
wyobrazić – wyszeptał gardłowo.
Harry zamrugał skonsternowany, a potem odsunął się nieco.
- Znasz jego, tego drugiego Harry`ego, nie mnie.
- Niewykluczone. Ale tym bardziej mam ochotę sprawdzić ile z tego, co o nim wiem, dotyczy
także ciebie. – Draco oblizał wargi, stwierdzając z zadowoleniem, że Harry wpatruje się w
niego jak zahipnotyzowany. – Zastanawiam się czy krzykniesz z rozkoszy, gdy ugryzę cię w
ramię, czy zaczniesz jęczeć, gdy będę powoli przesuwał językiem po twojej szyi, torsie i
brzuchu. Zastanawiam się czy tak samo pachniesz piżmem. Zastanawiam się, jak smakuje
twoja skóra, twój pot, twoje usta. I nie tylko. Zastanawiam się co ujrzę w twoich oczach, gdy
zatracisz się w pożądaniu i staniesz całkowicie mój. Czy zobaczę w nich to samo, co widzę
teraz?
Harry głośno przełknął ślinę, cofając się jeszcze bardziej. Kiedy odzyskał oddech, spojrzał na
Draco podejrzliwie.
- Znowu robisz to samo? Chcesz mi zamącić w głowie?
- Możliwe.
Draco odwrócił się, otworzył schowek i szybko chwycił dwie miotły. Harry twardo stał na
zewnątrz. Wychodząc, Draco podał mu jego miotłę.
- Przelecimy się? – zapytał rzucając mu spod rzęs pożądliwe spojrzenie.
- Nie mówiłeś poważnie, prawda? – Harry zerknął z ukosa na Draco, który uśmiechnął się
zagadkowo. – Nie wiem, jak ten drugi Harry mógł z tobą wytrzymać. Właściwie to dziwie się,
ż
e cię nie zabił
- Czasem nie było łatwo. Mieliśmy kilka sprzeczek.
- A to niespodzianka. O co się kłóciliście?
Draco nie mógł powstrzymać drwiącego uśmieszku.
- Najpoważniejszą awanturę mieliśmy, gdy Harry był zazdrosny o to, że całowałem się że
Snape`em. – Odbił się od ziemi i wzleciał w powietrze, zostawiając za sobą oniemiałego
Harry`ego.
- Hej! – usłyszał za plecami. – Znów się ze mnie nabijasz?!
* * *
- Co ty wprawiasz?! Nie wolno ci! – krzyczał Harry stojąc obok kanapy, na której właśnie
rozkładał się Draco.
Pokój wspólny był pełen Gryfonów, kiedy Draco pojawił się w wieży, wzbudzając w jej
mieszkańcach kompletne zaskoczenie. Na początek powiedział Lavender, że jest pod
ogromnym wrażeniem jej spokoju wobec tak szkaradnego pryszcza, który rośnie jej na czole.
Następnie poinformował Thomasa, że Irytek odkrył, gdzie chowa swoje rysunki, a potem
obrzucił Longbottoma takim wzrokiem, że ten, potykając się po drodze, uciekł z krzykiem do
sypialni. Chwilę później nastąpił masowy exodus Gryfonów z ich własnego pokoju
wspólnego, aż wreszcie zostali w nim tylko Ron, Hermiona, Harry i Draco.
- Nie możesz się tu tak włamywać i rozwalać na naszych meblach, kiedy tylko przyjdzie ci na
to ochota – złościł się Harry.
- Włamywać się? Wcale się nie włamałem. Ron, bądź dobrym przyjacielem i powiedz mu,
ż
eby mnie nie obrażał.
- Nie jestem twoim przyjacielem. I nie mów do mnie Ron.
- Faktycznie, nie jesteś moim przyjacielem, Weasley. A chciałbyś nim być? Nie pożałujesz.
- Nie kupisz przyjaźni Rona! – oburzyła się Hermiona.
- Właśnie – zgodził się Ron. – A ile dajesz? – dodał.
Hermiona szturchnęła go pod żebra.
- Och, nie miałem na myśli czegoś tak przyziemnego, jak pieniądze – zadrwił Draco. – Ale
mam przypadkiem bilety na mecz Armat z Chudley.
- Wow! – wyrwał się Ronowi, ale widząc minę Hermiony, zaczął nieudolnie udawać brak
zainteresowania. – To znaczy, chciałem powiedzieć, że moja przyjaźń nie jest na sprzedaż.
- A właściwie to karnet na cały sezon – poprawił się Draco obojętnie.
Zanim Ron zdołał zacisnąć usta, wydarł się z nich cichy skowyt.
Draco uśmiechnął się lekko.
- Z możliwością siedzenia w loży Malfoyów na przynajmniej jednym z meczów play offu.
Ron odwrócił się do Hermiony.
- Proszę – jęknął. - Nie będę przecież jego najlepszym przyjacielem.
Hermiona potrzasnęła głową.
- Moja przyjaźń nie jest na sprzedaż – powiedział Ron stanowczo. - A teraz, wybaczcie, będę
w swoim pokoju... walił głową w ścianę – Posłał Hermionie ostatnie błagalne spojrzenie, a
kiedy zmarszczyła brwi, westchnął i powlókł się na górę.
- Panno Granger? – Draco spojrzał na dziewczynę. – A czy twoja przyjaźń jest na sprzedaż?
- Absolutnie nie – prychnęła wyniośle.
Draco wstał z kanapy i podszedł do niej.
- Jako moja przyjaciółka, mogłabyś mnie odwiedzać w mojej rezydencji. A wiesz, co tam się
znajduje?
- Nie i nic mnie to nie obchodzi.
- Biblioteka.
Oczy Hermiony rozszerzyły się, ale milczała. Draco kontynuował kuszenie, zbliżając się do
niej powoli.
- Masz pojęcie ile jest książek w bibliotece w rezydencji Malfoyów, panno Granger? I jakich?
- Nie.
Draco pochylił się i wyszeptał do jej ucha:
- Ja też nie.
Hermiona cofnęła się kilka kroków, wskazując w niego oskarżycielskim palcem.
- Je... Jesteś podłym, podstępnym draniem!
- Ależ skąd! Ja? No cóż, może trochę. Ale gdybym był naprawdę podłym, podstępnym
draniem, wspomniałbym o skarbcu.
- Skarbcu?
- Tak, tam trzymamy najrzadsze i najbardziej unikatowe księgi. Niektóre z nich,
prawdopodobnie istnieją tylko w jednym egzemplarzu.
Hermiona otworzyła usta.
- Taaak. Znajdują się tam także wspomnienia moich krewnych. Tysiące pergaminów
spisanych przez ludzi przekonanych, że ponieważ ich życie jest tak ważne, powinno zostać
zapamiętane w najdrobniejszych szczegółach. Wyobraź sobie tę historię. Tę wiedzę. Wiesz,
jak próżni są Malfoyowie...
- Moja... – Hermiona wzięła głęboki oddech. – Moja przyjaźń nie jest na sprzedaż. A teraz
wybaczcie, pójdę pomoc Ronowi.
Tupiąc głośno, Hermiona pomaszerowała na schody. Draco uśmiechał się, obserwując jej
wyjście, a potem podszedł do Harry`ego.
- Nawet o tym nie myśl, Malfoy. Nie kupisz mnie.
- Szkoda – wyszeptał Draco jedwabistym, głębokim głosem, patrząc mu głęboko w oczy.
Harry opanował się i nie cofnął, gdy Draco zbliżył się jeszcze bardziej. Ale, choć bardzo się
starał, nie potrafił stłumić myśli, że te różowe, lekko wydęte usta są niesamowicie
pociągające.
- Bo najlepsze zachowałem dla ciebie – wymruczał Draco.
- Co? – wychrypiał Harry i przestał oddychać.
Twarz Draco była tuż tuż.
- Siebie.
Harry poczuł, jak ciepły oddech osiada na jego wargach i zadrżał. Jeden minimalny ruch, a
ich usta się spotkają. Niemal czuł już smak pocałunku.
Draco odsunął się nagle. Harry potrzebował chwili zanim dotarło do niego, że nie będzie
ż
adnego pocałunku. W ogóle, absolutnie nie był rozczarowany. Wcale a wcale, zdecydował
stanowczo.
- Wielka szkoda, Potter. Mogło być przyjemnie – rzucił Draco i ruszył w stronę drzwi. – Och,
pamiętasz, co mówiłem kilka dni temu? O tym, że twoja cnota jest bezpieczna?
Oszołomiony Harry kiwnął głową.
- Kłamałem. – Draco mrugnął do niego i wyszedł.
Harry zaczął się zastanawiać czy Ron i Hermiona nie potrzebują pomocy w testowaniu
twardości murów Hogwartu.
* * *
Następnego ranka, Draco wszedł do wielkiej sali i bez chwili wahania skierował kroki do
stołu Gryffidoru. Uśmiechnął się promiennie. po czym usiadł obok Harry`ego, który
skwitował to cichym jękiem.
- Co tu robisz? - spytał Ron przełykając jajecznicę.
Draco podsunął mu półmisek z ciastem, a Ron machinalnie wziął z niego dwa kawałki.
- Och, pomyślałem, że ucieszycie się mogąc jeść śniadanie w towarzystwie ucznia, który
najlepiej zdał owutemy. – Sięgnął po dzbanek i nalał sobie herbaty.
- Oszukiwałeś! – oburzyła się Hermiona.
Draco przycisnął rękę do serca
- Zdałem bez oszukiwania – odparł Draco uroczyście, kładąc rękę na sercu. - W obu
przypadkach.
- Powinien być na to jakiś paragraf – burknęła Hermiona.
- Zaiste – zgodził się Draco, posyłając jej swój najbardziej czarujący uśmiech. – Jak się
czujesz Potter? – zwrócił się do sąsiada.
Harry’emu zrobiło się gorąco na widok tego uśmiechu, ale szybko pokrył chwilowe
zakłopotanie złością.
- Co tu robisz, Malfoy?
- Chciałem przedyskutować nasze wspólne wyjście. Na Bal Pożegnalny.
Ron wypluł na obrus cały sok, który miał właśnie w ustach. Hermiona zakrztusiła się
kawałkiem ciasta. Harry zrobił się zupełnie czerwony.
- Nie id... Nie umawiałem się z tobą na żaden bal! W ogóle nie umawiam się z facetami! Nie
jestem nawet gejem!
- Jasne, że nie, Potter. Nie jesteś gejem, tylko biseksualistą. – Draco przysunął się bliżej. - A
teraz, wracając do balu... – wymruczał niskim, wibrującym głosem.
Czując, jak pod stołem ręka Draco sunie po jego udzie, Harry sapnął cicho. Ron i Hermiona
spojrzeli na niego zdumieni.
- Nie... Nie mogę iść z tobą. Umówiłem się już z... Z Ginny – powiedział Harry głośno,
patrząc wymownie na siostrę Rona.
Na dźwięk swojego imienia Ginny odwróciła się do nich.
- Umówiliśmy się na wieczór, prawda, Ginny? Pamiętasz? – dodał z naciskiem Harry zezując
na Draco. Miał nadzieję, że Ginny zrozumie.
- Wieczór? Ach, tak... Wieczór. Tak, Harry i ja idziemy razem.
Ręka przeniosła się wyżej, a Draco nachylił się ponad blatem, wbijając w rudą dziewczynę
twarde spojrzenie.
- Ale to było zanim dostałaś tych okropnych pryszczy na całym ciele, jak rozumiem?
Ginny pojęła aluzje, zerknęła przepraszająco na Harry’ego i szybko zajęła się zawartością
swojego talerza.
- Ach... No tak... – wydukał Harry. – I właśnie dlatego zaprosiłem potem Lavender.
Ręka przesunęła się na niebezpieczny teren, teren, który wydawał się ulegać gwałtownej
orogenezie.
Harry trącał łokciem Lavender, dopóki ta nie przerwała rozmowy z Parvati i nie odwróciła się
do niego.
- Właśnie mówiłem... Malfoyowi, ummmm, że zaprosiłem.... cię na Bal Pożegnalny –
wybełkotał.
Lavender przez chwile obserwowała jego pełną rozpaczy minę, a potem przytaknęła.
- Tak, zaprosił mnie. To było bardzo romantyczne.
- Och, w takim razie musiałaś być okropnie rozczarowana – zaczął Draco wbijając w nią
intensywne spojrzenie – dowiadując się o tej straszliwej przepowiedni, mówiącej co cię
spotka, jeśli z nim pójdziesz.
- Och, tak. Zupełnie o tym zapomniałam. Wybacz Harry. – Lavender błyskawicznie zajęła się
rozmową z przyjaciółką.
- Będziesz groził każdemu, kogo zaproszę? – jęknął Harry sfrustrowany.
Ręka pod stołem wspięła się na najwyższy szczyt i lekko zacisnęła.
- A będę musiał?
Harry zamknął oczy.
- W porządku. Wygrałeś – westchnął. Otworzył oczy i ignorując przerażone miny przyjaciół,
powiedział. – Malfoy, będziesz mi towarzyszył na Balu Pożegnalnym?
- Och, Potter, już myślałem, że nigdy nie zapytasz – dłoń cofnęła się, a Draco z promiennym
uśmiechem wstał od stołu. – Przyjdź po mnie koło ósmej. A, i Potter, postaraj się coś zrobić z
włosami. Musisz się odpowiednio reprezentować idąc ze mną.
Harry doszedł do wniosku, że życie było dużo prostsze, kiedy napastował go Voldemort.
Ostatecznie, Voldemort, chciał go tylko zabić.
* * *
Wczesnym wieczorem Draco upewnił się, że wszyscy wyraźnie słyszeli listę zaklęć, jakie
przygotował na wypadek, gdyby ktoś zachowywał się nieodpowiednio w stosunku do
Harry`ego. Gdy Gryfon wszedł do dormitoriów w lochach, Draco nadal stał przed lustrem,
taksując uważnie własne odbicie.
Porzucając zwierciadło, skomplementował ubiór Harry`ego i powstrzymał się od
skomentowania reszty. Harry jednak nie zrewanżował się tym samym, pomimo że Draco
zrobił wszystko, żeby wyglądać jeszcze bardziej olśniewająco niż zwykle.
Podobnie sprawy potoczyły się, kiedy weszli do Wielkiej Sali. Draco prawił mu uprzejmości,
Harry go ignorował. Propozycja, żeby Harry usiadł na kanapie, pozostała bez odpowiedzi.
Draco posunął się nawet do tego, że uczynił uwagę o wspaniałej parze, jaką tworzą Ron i
Hermiona. Kiedy Harry nie zareagował i na to, Draco miał dość.
- Wiesz, Potter, zdaję sobie sprawę, że w lochach zaniemówiłeś z zachwytu na mój widok, a
teraz onieśmiela cię moja obecność, ale już daj spokój. No, postaraj się i chrząknij choć
czasem, żebym wiedział, że jeszcze żyjesz.
- Idź do diabła, Malfoy.
Draco daremnie usiłował zachować kamienną twarz. To były dokładnie te same słowa...
Ostatnie słowa, jakie usłyszał od tamtego Harry`ego. Czuł, jak krew odpływa mu z twarzy i
widział zdumioną minę Harry’ego. Cofnął się chwiejnie.
- Nie chciałem... Przepraszam cię, Potter – wyjąkał.
Nie zważając na osłupienie Harry’ego ruszył w stronę drzwi. Musiał wyjść, musiał odetchnąć
ś
wieżym powietrzem. Nie zatrzymał się jednak na dziedzińcu, nie zwolnił kroku dopóki nie
znalazł się na polu, na którym tak niedawno - w tamtym świecie - on i Harry zabili
bazyliszka; na którym on i tamten Harry się całowali. Czuł ciężki kamień przygniatał mu
pierś; z trudem oddychał. Popatrzył w niebo zastanawiając się, jak mógłby odsunąć od siebie
ten ból.
Tuż za nim coś zaszeleściło i Draco uświadomił sobie, że nie jest sam. Potter, pomyślał
kwaśno. Cholerny Potter, głupek z chorobliwą obsesją ratowania wszystkich dookoła.
- Co się stało? - usłyszał ciche pytanie, gdy Harry przystanął obok.
Chciał skłamać. Warknąć coś nieprzyjemnego, coś, co skłoniłoby Harry’ego, żeby dał mu
spokój. Otworzył usta, gotów uczynić jakąś przykra uwagę, jednak zamiast słów, wyrwał się z
nich szloch. Przełknął go, ale nie wystarczająco szybko.
- Draco? Powiedz.
- I-idź do diabła, Malfoy, to właśnie usłyszałem, gdy po raz ostatni z nim rozmawiałem –
Draco usłyszał jak Harry wciąga ze świstem powietrze. – Dowiedziałem się, że zaklęcie,
dzięki któremu się tam znalazłem, przestaje działać. Musiałem mu powiedzieć, ostrzec go.
On... On myślał, że go zostawiam. śe od niego odchodzę – wykrztusił, nie mogąc złapać tchu.
– Nigdy bym go nie opuścił, gdybym tylko miał wybór. Nigdy.
Harry położył mu rękę na ramieniu.
Draco nadal patrzył w niebo.
- Nie powinienem tego robić. Nie powinienem cię zmuszać do pójścia ze mną na ten bal. Ty
nie jesteś nim. Wiem o tym. Po prostu... Chciałem... Starałem się zrobić coś... Cokolwiek,
ż
eby to wszystko stało się łatwiejsze. Łatwiejsze dla mnie. Łatwiejsze dla niego. Nie
wyobrażasz sobie nawet, jak on cierpiał.
- Przejdzie przez to – powiedział Harry spokojnie.
- śartujesz? – Draco zaśmiał się gorzko. – Nie wiem czy mnie się uda przez to przejść.
- Tamten Draco... Nie był taki zły.
Draco odwrócił się i uniósł brew.
- To pocieszenie? Ma mi być dzięki temu lepiej? Mam się cieszyć myślą, że będzie
szczęśliwy, bo zastąpi mnie tamten Draco?
- A ty nie próbujesz zrobić tego samego? Zastąpić jego mną?
Draco przez chwile milczał.
- Możliwe – odezwał się wreszcie i znowu spojrzał w gwiazdy. Harry przyciągnął go do
siebie i objął, był zaskoczony, ale nie zrobił nic, aby temu zapobiec. Czuł się tak dobrze w
jego ramionach, słuchając dochodzącego z oddali echa muzyki.
Harry chrząknął odsuwając się nieco.
- Um... Malfoy, Myślę, że bez względu na sposób, w jaki do tego doszło, powinniśmy zrobić
wszystko, aby ten wieczór był przyjemny, co ty na to? - Draco wzruszył ramionami, więc
Harry kontynuował. - To mój ostatni bal w Hogwarcie i chciałbym potańczyć. Zatańczysz ze
mną, Draco?
- Nie potrzebuje twojej litości Potter – warknął Draco. – Daj mi spokój.
Harry stanął tak, żeby spojrzeć mu w oczy.
- To nie litość. Chcę tego. Zatańczysz?
Draco uwolnił się z ramion Harry’ego.
- Nie.
Harry przysunął się bliżej.
- Zatańczysz.
Draco ujrzał na jego twarzy znajomy wyraz determinacji, minę, która mówiła, że nic nie jest
go w stanie powstrzymać. Na ten widok, poczuł dreszcz antycypacji. Oczywiście, nie
zamierzał Potterowi nic ułatwiać.
Cofnął się, a Harry podążył za nim.
- Nie.
- Tak.
Draco uczynił jeszcze jeden krok w tył, ale tym razem Harry zatrzymał go, kładąc mu ręce na
biodrach i przyciągnął do siebie niwelując wszelki dystans pomiędzy ich ciałami. Pochylił
głowę.
- Zatańcz ze mną - wyszeptał i skubnął płatek jego ucha. Jego usta musnęły policzek Draco,
by zaraz zsunąć się niżej, na szyję. – Zatańcz ze mną – wymruczał kusząco.
Gdy Draco poczuł, jak zęby Harry’ego zaciskają się na jego skórze, z jego ust wyrwał się jęk.
Do diabła. To było nieczyste zagranie, pomyślał, ale nie mógł powstrzymać uśmiechu
zadowolenia.
- Skoro tak ładnie prosisz.... – rzekł z nutą ironii.
Gdy po drodze na zamek Harry rzucał mu ukradkowe, taksujące spojrzenia, Draco doszedł do
wniosku, że ten związek ma szanse. Pomimo wszystko.
* * *
- Ostatnie, co pamiętam, to jak ojciec osłonił mnie własnym ciałem – westchnął Draco. –
Mam nadzieje, że tamtemu Harry`emu się uda.
Harry półleżąc na jego łóżku w skrzydle szpitalnym, oglądał rany, jakie Draco odniósł w
bitwie w tamtym świecie. Opustoszała szkoła wydawała się dziwnie cicha. Większość
wyjechała już lub pakowała się w dormitoriach. Draco podejrzewał, że Ron, Hermiona oraz
Harry zostali ze względu na niego i był im za to bardzo wdzięczny.
- Nie martw się, tamten Draco mu pomógł – odpowiedź Harry’ego była cicha, ale w jego
brzmiała niezachwiana pewność.
- No nie wiem... Miałem wrażenie, że tamten Harry mnie nie znosi. Zresztą, wydaje mi się, że
było to obustronne.
Harry pochylił się i ujął jego dłoń.
- Zaufaj mi. Na pewno mu pomógł.
Draco wymownie spojrzał na ich splecione ręce i Harry cofnął swoją.
Tamten Draco zostawił Hermionie list, w którym opisał całą sytuację, a także różnice
pomiędzy ich światami. Informacje w nim zawarte pomogły im zrozumieć co się stało, kiedy,
tej burzliwej nocy Harry znalazł Draco rannego, krwawiącego, bełkoczącego o Voldemorcie.
Gdy Draco odzyskał przytomność, nie mógł pojąć dlaczego jego dziewczyna jest teraz z jego
najlepszym przyjacielem, a jego życie erotyczne stało się tajemnicą poliszynela. Owszem, był
ś
wiadom swoich preferencji, ale nagle okazało się, że fakt ten jest znany wszystkim bez
wyjątku.
Szybko uświadomił sobie, że pod pewnymi względami jego odpowiednik z tamtego wymiaru
był do niego podobny. Pierwszej nocy, gdy oświadczył kolegom ze Slytherinu, że idzie spać,
otrzymał bardzo interesującą i szczegółowo opisaną propozycje od ucznia szóstego roku.
Teraz odkrył, że Ron i Hermiona odwiedzają go zawsze w towarzystwie Harry`ego. Tym
razem, zostawili ich samych. Uśmiechali się przy tym znacząco, więc zaczął podejrzewać, że
tamten Draco nie tylko upublicznił tajemnice jego alkowy, ale zrobił coś znacznie więcej.
- To była najdziwniejsza rzecz po słońcem – powiedział. – Cały czas próbowałem ich
przekonać, że jestem z nimi, ale to tylko pogarszało sprawę. Im bardziej się starałem, tym
bardziej robili się podejrzliwi i wrodzy.
Niepewnie dotknął opuszkami czoła Harry’ego. Czoła, na którym nie było blizny.
- Ty, tamten ty, miałeś tu znak w kształcie błyskawicy, pamiątkę po spotkaniu z
Voldemortem. Kiedyś powiedziałem mu, że tak naprawdę to litera N i ma ją dlatego, że jest
nieokrzesany.
Harry stłumił chichot.
- Pewnie nie przyjął tego zbyt dobrze.
- Nawet gorzej. Potem, każdego ranka witałem go nową obelgą na literę N. Niezdara,
naiwniak, niechluj, nudziarz...
Nie mogąc się dłużej powstrzymać, Harry wybuchnął śmiechem. Po chwili opanował się na
tyle, że mógł mówić.
- Dziwne, że nie powitali cię z otwartymi ramionami.
- Właśnie, też tego nie rozumiem – prychnął Draco i uśmiechnął się wesoło. – Naprawdę
zachowywałem się niemożliwie. A przecież chciałem się tylko zaprzyjaźnić się z Harrym.
Przez chwile obaj patrzyli na koc, omijając się wzrokiem.
Draco mgliście pamiętał tamtą noc, ale w jego umyśle tkwił obraz Harry`ego, który oszalały z
rozpaczy pochylał nad nim, klęcząc w deszczu. Potem, gdy poraniony leżał w skrzydle
szpitalnym na zmianę tracąc i odzyskując przytomność, wystarczyło, by otworzył oczy, a
zawsze widział Harry’ego, który siedzi przy jego łóżku i pociera brwi. Tak jak teraz. W końcu
doszedł do wniosku, że to jakiś jego tik nerwowy.
- Ty i tamten Draco... Byliście przyjaciółmi, prawda? – zaryzykował.
Harry głośno przełknął ślinę i na chwilę zacisnął powieki.
- Więcej niż przyjaciółmi. O wiele więcej.
- Och... – Draco zamilkł na moment. – A... Nie chciałbym.... Ale... Co powiesz na to,
ż
ebyśmy się lepiej poznali?
- Myślę, że moglibyśmy spróbować.
- Hm, biorąc pod uwagę, że jesteś Ślizgonem, może powinienem zachęcić cię do tego
pochlebstwem albo groźbami? – roześmiał się Draco, a Harry mu zawtórował.
Potem znalazł na jego ramieniu miejsce, które nie było pokryte bandażami i szturchnął go
delikatnie.
- Ałć – Draco roztarł ramię udając, że bardzo go to bolało. – Jesteś brutalny. Kretyn.
- Głupek. – rzucił Harry czule.
- Palant.
Może ten związek ma szanse. Pomimo wszystko, pomyślał Harry.
Epilog
Rok później
- Rusz się, Potter. Mamy niewiele czasu.
- Ja nie idę. – Harry stał ze skrzyżowanymi ramionami, opierając się o drzwi sypialni i patrzył
jak Draco ubiera się w szatę wyjściową. – Tam będzie pełno Ślizgonów.
- Oczywiście! Ten chrzest jest przecież wielkim wydarzeniem. Szczególnie ze względu na
ojca chrzestnego, po którym dziecko będzie nosiło imię.
- Nie mogę uwierzyć, że Blaise i Milicenta nazwali ją twoim imieniem!
- A ja nie mogę uwierzyć, że córeczka Blaise’a i Milicenty jest takim ślicznym, słodkim
dzieckiem. Musi to mieć po swoim chrzestnym.
- Nie obchodzi mnie. jaka jest słodka, i tak nie idę. Wiesz jak oni mnie traktują?
Draco zmarszczył brwi, a jego żartobliwy ton nabrał gniewnych nut.
- Grozili ci?
- Chciałbym – powiedział Harry, a Draco wyraźnie się odprężył. – Groźby mógłbym jeszcze
znieść.
- No, to o co chodzi? Ja chodzę z tobą na wszystkie spotkania z Gryfonami i jestem dla nich
miły.
- Ty nigdy nie jesteś miły, Draco. Gdybyś był, Ron nie mógłby się tak zachwycać
przerażeniem swoich braci na twój widok.
- To dlatego, że gdy do nich idziemy, nakładam na siebie czar Odbijania Psikusów...
- Nie sądzę. Dzieje się tak od czasu, gdy rzuciłeś na bliźniaków zaklęcie, w wyniku którego
dostawali wzwodu za każdym razem, kiedy Percy wchodził do pokoju.
- Cóż - Draco uśmiechnął się na to wspomnienie. – Percy Weasley jest nieźle zbudowany.
Poza tym, nie tylko Ron mnie lubi. Hermiona wręcz za mną przepada. Myślę, że chciałaby
mieć ze mną dzieci.
- Tak, jeśli mówiąc „dzieci” masz na myśli „książki” – burknął Harry i westchnął. – Czy
wiesz, że na obiedzie w zeszłym tygodniu, Pansy pogłaskała mnie po głowie?
- I to wszystko, Potter? Po prostu cię lubią. Po tej płomiennej przemowie, w której bohaterski
Harry Potter sławi ideę przebaczenia i zjednoczenia wśród społeczności czarodziejów, ich
ż
ycie stało się znacznie prostsze.
- Nie zachowują się, jakby mnie lubili. Zachowują się bardziej jakby... – Harry popatrzył
podejrzliwie na Draco i nagle dotarła do niego prawda. – Zachowują się jakbym był jakąś
maskotką!
Draco zaczął kaszleć.
- Naprawdę? Jestem pewien, że źle zinterpretowałeś ich zachowanie...
- Nie sądzę. To by wyjaśniało czemu od czasu do czasu spoglądają na mnie mówiąc „jesteś
taki kochany”!
- Chcesz powiedzieć, że nie jesteś kochany?
Harry postąpił w stronę rozbawionego Draco.
- Co im naopowiadałeś?
- Nic. Naprawdę, nic takiego. Możliwe, że wspomniałem coś o tym, że co rano przynosisz mi
herbatę do łóżka i opowiedziałem jak mnie witasz codziennie, kiedy wracam z pracy i...
zasugerowałem, że każdy powinien mieć swojego własnego Gryfona...
Harry popchnął go. Mocno.
- No wiesz - kontynuował Draco chichocząc radośnie – dla towarzystwa i obrony. Niezbyt
bystrego, ale dobrze ułożonego.
Harry pchnął go ponownie, a potem rzucił się na niego, przewracając na łóżko. Draco przestał
się śmiać, a w jego oczach pojawił się wyraz pożądania.
- Nie wspominając o korzyściach wynikających z ich niesamowitej uczuciowości – dodał i
wplótłszy dłoń we włosy Harry`ego, przyciągnął go do pocałunku.
Na uroczystość dotarli spóźnieni, upojeni szczęściem i nieco rozchełstani. Chwilę później
Draco zorientował się, że omyłkowo założył na siebie szatę Harry’ego. Jak kiedyś...
I doszedł do wniosku, że tym razem, taka zamiana szat zupełnie mu nie przeszkadza.
Przez chwilę znów poczuł się jak wąż w lwiej skórze.
KONIEC