POLACY W HISZPANII
("Popioły" - fragmenty)
STEFAN ŻEROMSKI
Na wiosnę roku 1808 zorganizowany pułk wyruszył w wielki marsz...
Krzysztof Cedro w ciągu tych długich, kawaleryjskich pochodów, od brzegów Niemna do
brzegów Garonny, ogorzał, rozrósł się, przytył i sczerstwiał na duchu. Zginął, jako osoba, w
szorstkim grubiańskim tłumie żołnierskim, zamknął się w sobie i umilkł. Był wciąż beztroski,
wesół, dobrej myśli, zajęty żołnierskim sprawami. Ale w istocie rzeczy jechał w zupełnej
samotności. Pochody były nocne. [...] Oddziały, znużone za dnia czyszczeniem koni,
rewizjami wachmistrzów, reparacjami rynsztunku, kuciem koni - spały twardo w siodle. Spali
ludzie, od chłodu nocy wiosennej zawinięci w swe płaszcze, i spały wędrujące konie. Noga za
nogą szedł senny pułk topolowymi alejami "słodkiej" Francji.
*
Cedro, peregrynujący obok swego konia, dzwonił zębami z zimna, ale zarazem palił się z
zachwytu. Dawało mu szczęście to przeświadczenie, że mija wąwóz Roncesvalles.
Zdawało mu sie, że w tej chwili zdobywa ostrogi rycerskie.
*
Widzieli dobrze most łączący przedmieście Arcabal z głównymi przecznicami grodu...
Mamiło ich i czarowało to miasto posępne. Nie było fortecą, bo je otaczał jeno niski,
dziesięciostopowy mur i liche bramy. Widzieli pierwsze targnięcie się na Saragosę dnia 15
czerwca i atak w dniu 2 lipca, zdobycie wyniosłości podmiejskiej Monte-Torrero,
opanowanie klasztoru Kapucynów. Byli przy zaciekłym szturmie, obronie i spaleniu
klasztoru świętego Józefa.
Poznali tu męstwo jeszcze nie widziane, upór stalowy. Rozumieli to już, że nie mają przed
sobą oficerów i żołnierzy, nie lud burzliwy i lecący w rozsypkę, gdy natrze ćwiczony batalion,
lecz lud potęgą fanatyzmu przeistoczony w armię. Dowódca w tej olbrzymiej gromadzie nie
był mianowany z góry. "Góry" nie było.
*
Ułani polscy, stojąc na górach i patrząc na posępne miasto, myśleli o nim, jako o duszy
znajomej i czującej. Lubili tak stanąć oddziałem i patrzeć na nie długo... Nieraz Krzysztof
Cedro zatrzymał konia i zapamiętał się w dumaniu. Serce łamało się w nim od tych
rozmysłów, ręce się trzęsły. Z duszy jego wybuchała zaciekłość, a z ust rwał się mściwy
okrzyk: Musisz i ty zginąć, maro! Przeciw karnym, przeciw regularnym, przeciw
ćwiczonym czworobokom stawiasz dumę swej woli, potęgę swej wyniosłej anarchii! Cha-
cha! Musisz zginąć!
*
Powaleni na ziemię, bronili się nożem, wyrwanym zza pasa. Konając od stu w jedne piersi
pchnięć bagnetu, szarpali zębami ręce i twarze żywych umarłych, jak psy oszalałe z
dzikiej miłości swojej, gdy nie dają napadniętego domostwa. Skłute i roztrzęsione na
bagnetach krwawe ich trupy po przejściu zwycięskiej kohorty Francuzów zwisły na wznak,
z rozkrzyżowanymi rękoma na łożach, kołach i osiach armat, jak potargane strzępy
sztandaru.
January Suchodolski: Zdobycie Saragossy, 1845.
*
Konie pod Polakami szły już chyżo. Cedro, widząc przed sobą umykających na prawo,
zakomenderował:
- Pędem.
W tej samej chwili jeźdźcy ujrzeli jasny piorun lecący po ziemi. Był to strzał linii piechoty
ukrytej w rowach, w tyle za jazdą. Tam i sam w cugu Krzysztofa, obok niego i za nim jęknął
człowiek. Dwoniąc zbroją, z krzykiem walił się na ziemię. Chrapały straszliwie osierocone
konie. Jedne bez kawalerzystów pędziły w skok, nie wychodząc z szeregów ani na cal, inne,
samotne w polu, latały rżąc po kamienistej równinie.
- Bij, zabij! - wołał szef szwadronu, pewny, że teraz, po strzale, roztrąci piechotę i
zmasakruje, ilekolwiek by jej nie było.
Puszczono bieguny w przecwał ścigania.
- Bij, zabij! krzyknął Krzysztof uszczęśliwiony, że idzie na czele. Czuł w dłoni pałasz, pałasz
swój złoty, ukochany, poteżny, mocniejszy od błysku tysiąca zdradzieckich karabinów. Leciał
coraz dla siebie wspanialszy, ogromniejszy, niezmierny, jak anioł gromy ciskający.
Znowu złoto-żółty błysk. Błysk długi, migotliwy, pędzący falą zygzakowatą... Ze szczęścia, z
uczuć mocy - tchu aż brak... Już, już - karabinierowie! O sto kroków! Widać ich twarze
namarszczone, czapy... Nabijają co tchu broń... Tchu brak! W oczach płaty... Płaty krwawe i
czarne. Dymy... Krzyże, migotliwe koła, szkarłat i błękit... Ognie koliste buzują się wszędzie,
bijąc fontannami czerwonych iskier. Mocny Boże! Gdzie pałasz? gdzie pałasz? Spada jasny
pałasz z bezwładnej ręki w ciepły dół... Głowa dokądś leci, jak góra kamienna... Cóż to tak w
piersiach zawadza? Co się w piersiach złamało i klekoce?... Tchu brak!
Mocny Boże, co się to dzieje? Ziemia przed oczyma w ogniach, ziemia kamienista, ziemia
zryta kopytami, skopana od skoków, zdeptana... Ziemia w ustach, pełna gęba krwi. Ziemia
ucieka...
Głowa trzaska w kamienie i w mokre bryły... Z garści konwulsją ścisniętych uciekają
kolczaste kaktusy i niskie tarniny... Aż oto pierwsza, przeraźliwa myśl:
- Noga mi została w strzemieniu. Trupa mojego zbiegany włóczy koń...
Wtem cisza, spokojność, błogość. Mokra ziemia naokół. Mrok gęsty. Konie skądś lecą. Rżą i
kwiczą. Brzuchy końskie w płatach piany, wierzgające ponad ziemią kopyta. Tętent!
Grzmiący tętent dudni po ziemi... Jakie to konie rżą? Stadnina w Stokłosach, czy co? Któż mi
spłoszył źrebce? ...
*
- Paniczu ! - ryczy Gajkoś. Łka. Dźwiga ostrożnie z ziemi grubymi ręcami omdlałą głowę.
Niesie, niesie na szlochających piersiach, na sercu rozhukanym.
- Panicza nama zabili! - ryczy na cały szwadron. - Panicza zabili! Naści, psiokrew,
zwycięstwo! Bodaj was jasne pierony zapaliły...
Zwiotczałe poszeptują wargi:
- Pałasz, złoty mój pałasz...
*
... leżeli na ziemi pokotem, jedni na materacach, inni na łóżkach polowych, na płaszczach
i derach wełnianych. Wodził po nich sennym, obojętnym wzrokiem. Ziewając, myślał
ospale, że pewnie tu wszyscy pomrą z zimna na tej wyziewającej chłód i wilgoć, na
przemokłej i ohydnej ziemi. Bez przykrości zagłębiał się w życzenie, wwiadywał w
pożądanie, żeby już spocząć na zawsze. Byle głęboko!
Stefan Żeromski, Popioły
Fragmenty prozy Stefana Żeromskiego zamieszczone w Zwojach:
•
Stefan Żeromski: Chiesa Aurea ("Popioły"),
Zwoje 3/3, 1997
•
Stefan Żeromski: Szelest ("Popioły"),
Zwoje 6/10, 1998
•
Stefan Żeromski: Wiatr halny ("Popioły"),
Zwoje 2/15, 1999
•
Stefan Żeromski: Puszcza,
Zwoje 7/20, 1999
•
Janusz Zawodny: Somosierra: prawda i legenda,
Zwoje 1/26, 2001
Copyright © 1997-2001
Zwoje