Nasza Ameryka José Martí (1991)

background image

José Martí

Nasza Ameryka

Przełożyła Danuta Rycerz

Wydawnictwo: Centrum Studiów Latynoamerykańskich UW, Warszawa 1991
Seria: „Idea i ludzie”



[strona 5]

SPIS TREŚCI


José Martí

Nasza Ameryka …………….…………………………...

Wybrana bibliografia ……………………….………………….

Armando Cristóbal Pérez

José Martí i Nasza Ameryka: krótki szkic biograficzny ….


Horacio Cerutti Guldberg

Nasza Ameryka… dzisiaj ………………………………..

7

17


19


25


background image

José Martí, NASZA AMERYKA

strona

2

[strona 7]

JOSÉ MARTÍ

NASZA AMERYKA

1


Zadufany wieśniak uważa, że cały świat to jego zaścianek, a jeśli do tego jeszcze zostanie sołtysem

lub zemści się na rywalu, który mu odbił dziewczynę, lub też spuchnie mu skarbonka, gotów zaakceptować
ustalony porządek świata nieświadomy istnienia olbrzymów w siedmiomilowych butach, mogących go
zdeptać, i walki ciał niebieskich, które unoszą się w przestworzach, pochłaniając światy. Te resztki zaścianka
w Ameryce muszą się wreszcie obudzić. Obecne czasy nie sprzyjają zasypianiu z głową w poduszce, trzeba
spać z bronią w ręce, jak wielcy mężowie, których opisywał Juan de Castellanos

2

, z bronią mądrości

zwyciężającą każdy oręż. Okopy idei mocniejsze są niż okopy z kamienia.

Nie znajdziesz statku o takim dziobie, który mógłby się przebić przez chmurę idei. Przyświecająca

światu idea potrafi w odpowiednim momencie powstrzymać cały szwadron pancernych, niczym mistyczna
chorągiew sądu ostatecznego. Narody, które się między sobą nie znają, winny rychło zawrzeć znajomość,
jak ludzie mający razem stanąć do walki. Te natomiast, które wygrażają sobie pięściami – jak dwaj zazdrośni
bracia domagający się tego samego kawałka ziemi, albo jak ktoś, kto mieszkając w małym domku zazdrości
temu, co żyje w większym – muszą wzajemnie dopasować swoje dłonie, by stały się jedną ręką. A te narody,
które pod osłoną zbrodniczej tradycji, używając szabli splamionej własną krwią, zagarnęły ziemię brata
pokonanego i upokorzonego bardziej niż na to zasługiwał, niechaj bratu oddadzą ziemię, jeśli nie chcą, by
nazwano je złodziejami. Człowiek prawy nie

[strona 8]

odbiera długów honorowych w pieniądzach, bo palą jak policzek. Nie możemy już dłużej być narodem
kwiatów i liści zdanym na łaskę światła i kaprysy burzy. Niechaj drzewa staną szeregiem, by zagrodzić drogę
olbrzymowi w siedmiomilowych butach! Nadeszła godzina porachunków i zjednoczonego marszu. Musimy
ruszyć zwarci jak srebro drzemiące w głębi Andów.

Wcześniakom brak jedynie odwagi. Ci, którzy nie wierzą we własną ziemię, to przedwcześnie

urodzeni. A ponieważ sami nie mają odwagi, odmawiają jej innym. Skoro nie sięga szczytu drzewa cherlawe
ramię, zdobna w bransolety wypielęgnowana ręka Madrytu czy Paryża, więc mówią, że nieosiągalne jest
samo drzewo. Trzeba załadować na statki to szkodliwe robactwo toczące rdzeń ojczyzny, która je żywi.
Paryżanie – niech chodzą na lody z ciastkiem do Tortoniego, dla mieszkańca Madrytu – wolna droga na
spacer po Paseo del Prado! Cóż to za synowie stolarzy, którzy wstydzą się zawodu własnych ojców! Cóż to
za rdzenni Amerykanie, którym wstyd, że noszą indiańską odzież, wstyd matki, która ich urodziła i
wychowała, a gdy matka zachoruje – wyrzekają się jej, nikczemnicy, pozostawiając samą na łożu boleści!
Któż jest prawdziwym mężczyzną – ten, co zostaje z matką, by pielęgnować ją w chorobie, czy ten, co wysyła
ją na służbę tam, gdzie nikt jej nie będzie widział i żyje z jej pracy w pełnych zepsucia krajach, podobny do
drążącego ją robaka, złorzecząc łonu, które go wydało i obnosząc napis „zdrajca” na plecach papierowego
żakietu? Ci dezerterzy żebrzący o karabin w wojskach Ameryki Północnej, która ujarzmia krwawo własnych
Indian i goni w piętkę – to mają być synowie naszej Ameryki, tej, która zmierza do ocalenia razem ze swymi
Indianami? Ci delikatnisie rodzaju męskiego, którzy nie chcą wykonywać pracy mężczyzn! A czy
Waszyngton, który był twórcą kraju, poszedł mieszkać wśród Anglików, żyć wśród nich w tamtych latach,
kiedy widział jak walczyli przeciwko jego własnej ojczyźnie? Ach, ci „niezwykle” honorowi, którzy honor
swój wloką po obcej ziemi, podobni tym „niezwykłym” z czasów Rewolucji Francuskiej, co wypacykowani
wirowali w tańcu, rozwlekając wymawiane „r”!

Gdzie żyć można z większym poczuciem dumy aniżeli w naszych cierpiących republikach Ameryki,

zrodzonych wśród milczących mas Indian, w walce książki z lichtarzem, w republikach wyniesionych na
zakrwawionych barkach setek apostołów? Nigdy

[strona 9]

jeszcze nie zdarzyło się, by w krótszym historycznym czasie, z elementów tak rozbieżnych, powstały tak
rozwinięte i zwarte narody. Pyszałek wyobraża sobie, że ziemia została stworzona po to, by służyć mu za
piedestał, bo ma łatwość pisania i umie władać różnobarwnym słowem; swoją własną ojczyznę oskarża o
nieudolność i stan nie do naprawienia, bo jej młoda dżungla nie ułatwia mu ciągłych wędrówek po świecie

1

Revista Ilustrada (Nueva York) 10.1.1891; El Partido Liberal (México), 30.1.1891 [Podano dwa pierwsze wydania. Red.]

2

Juan de Castellanos (1522 – 1607) – poeta, kronikarz i humanista hiszpański. Był obecny przy zdobywaniu Królestwa Nowej

Granady. Napisał m.in. Elegię o sławnych mężach Indii.

background image

José Martí, NASZA AMERYKA

strona

3

w charakterze wielkiego kacyka wożącego ze sobą perskie kucyki i serwującego szampana. Nieudolność nie
jest cechą rodzącego się narodu, który domaga się odpowiedniego dla siebie porządku i rangi, lecz jest
udziałem tych, którzy usiłują rządzić narodami całkowicie oryginalnymi, o osobliwej, pełnej sprzeczności
strukturze, i robią to za pomocą praw odziedziczonych po czterech wiekach ich swobodnego stosowania w
Stanach Zjednoczonych, czy po dziewiętnastu stuleciach monarchii we Francji. Żaden dekret Hamiltona

3

nie

powstrzyma szarży źrebaka z równin. Żadne hasło rzucone przez Sieyès’a

4

nie pobudzi zastygłej krwi rasy

indiańskiej. Chcąc dobrze rządzić, trzeba brać pod uwagę to wszystko, czym jest kraj, którym się rządzi.
Dobry przywódca w Ameryce to nie taki, który wie jak rządzi u siebie Niemiec czy Francuz, lecz ktoś, kto
jest świadom jakie siły tworzą jego własny kraj i wie jak nimi wszystkimi pokierować, aby przy pomocy
metod oraz instytucji w tym kraju zrodzonych osiągnięć ów upragniony stan, w którym każdy człowiek zna
i doskonali samego siebie, a wszyscy razem, wzbogacając kraj swą pracą i broniąc go własną piersią,
korzystają z obfitości dóbr, jakimi obdarzyła ich przyroda. Władza musi zrodzić się z danego kraju. Duchem
władzy musi być duch kraju. Forma jej sprawowania musi odpowiadać naturalnemu porządkowi kraju.
Rządzenie nie jest niczym innym jak utrzymywaniem w równowadze naturalnych sił istniejących w kraju.
Dlatego miejscowy człowiek zwyciężył w Ameryce importowaną książkę. Tubylcy pokonali oderwanych od
rzeczywistości intelektualistów. Miejscowy Metys wziął górę nad egzotycznym

[strona 10]

Kreolem. Walka nie toczy się pomiędzy cywilizacją a barbarzyństwem, lecz między fałszywie pojmowaną
erudycją a naturą. Człowiek natury jest dobry, szanuje i wynagradza inteligencję tak długo, jak ta nie
wykorzystuje jego uległości, aby go skrzywdzić i nie obraża go lekceważeniem. Tego bowiem tubylec nie
przebacza i nie obraża go lekceważeniem. Tego bowiem tubylec nie przebacza i gotów jest siłą odzyskać
szacunek tych, którzy ranią jego wrażliwość, albo działają na jego szkodę. Tyrani doszli w Ameryce do
władzy dzięki współdziałaniu z pogardzanymi tubylcami, a upadli z chwilą, gdy ich zdradzili. Tyranią
zapłaciły republiki naszej Ameryki za swoją niezdolność do rozpoznania prawdziwych czynników
składających się na charakter kraju i za nieumiejętność wyprowadzenia z nich właściwej formy rządów. W
nowym narodzie rządzący znaczy twórca.

Narodami złożonymi z ludzi wykształconych i niewykształconych tak długo będą rządzili ci ostatni,

zwykli atakować i siłą rozstrzygać wątpliwości, jak długo wykształceni nie opanują sztuki rządzenia.
Niewykształcona masa ludzka jest leniwa, wobec uczonych spraw nieśmiała i pragnie, by nią dobrze
rządzono. Lecz jeśli rządzący działają na jej szkodę, pozbywa się ich i rządzi sama. Jakim cudem z
uniwersytetów mieliby wyjść przywódcy narodów, jeśli w całej Ameryce nie ma uniwersytetu, na którym
nauczano by umiejętności tak podstawowej dla sztuki rządzenia, jaką jest analiza czynników składających
się na odrębność narodów Ameryki? Młodzi wyruszają w świat, aby szukać wiedzy, uzbrojenie w jankeskie
lub francuskie okulary, po czym pragną rządzić narodem, którego nie znają. Należałoby zabronić dostępu do
kariery politycznej tym, którzy nie znają podstawowych zasad polityki. W konkursach literackich powinno
się nagradzać nie za najlepszą odę, ale za najlepsze studium warunków kraju, w którym się żyje. Na łamach
gazet, w Sali wykładowej, czy w akademii należałoby prowadzić badania nad czynnikami składającymi się
na rzeczywistość danego kraju. Trzeba je poznawać bez opaski na oczach i bez upiększeń, albowiem ten, kto
rozmyślnie czy przez zapomnienie pomija część prawdy, w rezultacie ponosi klęskę właśnie dlatego, że mu
tej prawdy zabrakło, podczas gdy ona – mimo lekceważenia – rośnie w siłę i obala to, co zbudowano bez jej
udziału. Łatwiej rozwiązać problem po uprzednim poznaniu jego elementów, aniżeli rozwiązywać go bez
ich znajomości. Miejscowy człowiek wkracza na arenę dziejów pełen gniewu i siły, by obalić wywodzącą
się z książek sprawiedliwości, ponieważ ta nie odpowiada

[strona 11]

oczywistym potrzebom jego kraju. Poznać to znaleźć rozwiązanie. Poznać swój kraj i rządzić nim w zgodzie
w tą wiedzą – to jedyny sposób uwolnienia go od tyranii. Uniwersytet europejski musi ustąpić przed
uniwersytetem latynoamerykańskim. Historii Ameryki od czasów Inków aż po dzisiejsze trzeba uczyć jak
najgruntowniej, nawet jeżeli pominie się przy tym historię archontów greckich. Lepiej zajmować się naszą
własną Grecją niż tamtą, która nie jest nasza. Jest nam bardzo potrzebna. Narodowi politycy muszą zastąpić
obcych. Niech świat zaszczepia u nas swoje pędy, ale pień drzewa niech wyrasta z naszych republik. I niech
zamilknie pokonany pseudomędrzec, bowiem nie ma ojczyzny, w której człowiek mógłby żyć z większym
poczuciem godności, aniżeli w naszych cierpiących republikach amerykańskich.

Z różańcem u stóp, białą głową i ciałem barwy Indianina i Kreola wkroczyliśmy odważnie w świat

narodów. Ze sztandarem Matki Boskiej wyruszyliśmy na podbój wolności. Oto jeden ksiądz, kilku
poruczników i jedna kobieta na barkach Indian wznoszą w Meksyku republikę. Hiszpański zakonnik,

3

Alexander Hamilton (1757 – 1804) – prawnik północnoamerykański, współpracownik Waszyngtona.

4

Emmanuel Joseph Sieyès (1748 – 1836) – duchowny i polityk francuski, jeden z założycieli Klubu Jakobinów.

background image

José Martí, NASZA AMERYKA

strona

4

osłaniany przez duchowną szatę, kształci we francuskim pojęciu wolności kilku wspaniałych maturzystów,
którzy na przywódcę Ameryki Środkowej przeciw Hiszpanii wybierają hiszpańskiego generała. Z
monarchicznymi przyzwyczajeniami i ze słońcem zamiast puklerza poderwali się ku wolności
Wenezuelczycy na północy i Argentyńczycy na południu. Gdy zdarzyli się obaj ich herosi i kontynent miał
zadrżeć w posadach, jeden z nich, który wcale nie ustępował drugiemu wielkością, wycofał się

5

. W

pokojowych czasach trudniej o bohaterstwo, bo daje ono mniejszą sławę niż bohaterstwo na wojnie. Łatwiej
człowiekowi umierać z honorem, niż porządnie rozumować, łatwiej rządzić w czas wojny, wśród
jednomyślności i egzaltacji uczuć, niż po zakończeniu walk trzymać w ryzach najróżniejsze, zuchwałe,
szokujące czy zżerane ambicjami myśli. Zniesiona epickim szturmem władza z prawdziwie kocią
przebiegłością i świadoma rzeczywistości, podkopywała gmach, nad którym powiewał – wśród naszej
nieokrzesanej i jedynej w swoim rodzaju, bosonogiej a odzianej w paryski surdut metyskiej Ameryki –
sztandar narodów czerpiących mądrość rządzenia z nieustannej praktyki wolności i rozumu. Hierarchiczna
struktura kolonii

[strona 12]

stawiała opór demokratycznej organizacji republiki; strojne w krawaty stolice zostawiały w przedsionku
obutą w chłopskie cholewy prowincję, a książkowi zbawcy nie rozumieli, że rozpoczęta na apel
Wyzwoliciela rewolucja, która zatriumfowała tylko dzięki duchowi tej ziemi, powinna teraz rządzić w
zgodzie z tym duchem, a nie wbrew niemu czy bez niego. Rozchorowała się z tego wszystkiego nasza
Ameryka i nadal cierpi wyczerpana dopasowywaniem się rozbieżnych i wrogich sobie wzajemnie sił
odziedziczonych po despotycznych, przebiegłych kolonizatorach oraz importowanych form i idei przez swe
oderwane od lokalnej rzeczywistości opóźniających ustanowienie rozumnych rządów. Kontynent okaleczany
w ciągu trzech stuleci przez władzę odmawiającą człowiekowi prawa do czynienia użytku z własnego
rozumu wkroczył teraz – nie zważając na ignorantów, którzy dopomogli mu się wyzwolić – w etap rządów
mających za podstawę rozum ogółu w sprawach dotyczących ogółu, nie zaś uniwersytecką mądrość jednych
górującą nad chłopskim rozumem innych. Problem niepodległości nie polegał na zmianie form, lecz na
przeobrażeniu ducha.

To z ciemiężonymi trzeba było się połączyć, aby móc zagwarantować istnienie systemu

przeciwstawnego interesom i metodom rządzących ciemiężców. Spłoszony nagłym błyskiem tygrys powraca
nocą na miejsce polowania. Zdycha z wystawionymi pazurami, ciskając z oczu płomienie. Nie słychać, jak
się skrada, stąpa aksamitnymi łapami. Kiedy zdobycz się budzi, ma już nad sobą tygrysa. W republice ciągle
jeszcze żyła kolonia; nasza Ameryka uwalnia się teraz od jej wielkich błędów – od pychy stołecznych miast,
ślepego triumfu pogardzanego chłopstwa, nadmiernego importu obcych wzorów i idei, niegodziwej i głupiej
pogardy w stosunku do rasy tubylców – dzięki wyższym, okupionym krwią wartościom republiki walczącej
z kolonią. Tygrys czyha za każdym drzewem, za każdym rogiem. Zdechnie z wystawionymi pazurami,
ciskając z oczu płomienie.

„Kraje te ocaleją” – głosił Rivadavia

6

– Argentyńczyk, który grzeszył delikatnością w czasach

okrucieństwa. Do maczety nie pasuje jedwabny futerał; w kraju zdobytym ciosem włóczni nie wolno tej
broni odrzucać, bo naród się rozgniewa i, tak jak za

[strona 13]

za czasów Iturbidego, stanie w drzwiach Kongresu z żądaniem, „by blondyna wybrano cesarzem”

7

. Kraje te

ocaleją, albowiem – dzięki duchowi rozwagi, który wydaje się dominować, dzięki pogodnej harmonii natury
na naszym słonecznym kontynencie, dzięki wpływowi lektur krytycznych, które w Europie zastąpiły
utopijne, jałowe teksty, jakimi przesiąkła poprzednia generacja – teraz, w dzisiejszych czasach, rodzi się w
Ameryce autentyczny człowiek.

Byliśmy zjawą o piersi atlety, dłoniach fircyka i czole dziecka. Byliśmy maską w angielskich

spodniach, paryskiej kamizelce, jankeskim surducie i hiszpańskim berecie. Milczący Indianin krążył wokół
nas i szedł w góry, na szczyty gór, by tam chrzcić swoje dzieci. Wiecznie pilnowany Murzyn, samotny i
nieznany, po nocach wyśpiewywał pieśni swej duszy, zdany na łaskę żywiołów i dzikich bestii. Chłop –
stwórca, oszalały z gniewu, burzył się przeciwko zadufanemu miastu, przeciwko swemu własnemu dziełu.
Byliśmy epoletami i togami w krajach, które przychodziły na świat obute w sznurkowate łapcie i z indiańską
opaską na głowie. Prawdziwy geniusz polegałby na tym, aby z miłością w sercu i odwagą fundatorów
nowego porządku zbratać indiańską opaskę i togę, wyzwolić Indianina, dać odpowiednie miejsce
Murzynowi, wypracować wolność na miarę tych, którzy powstali w jej imię i odnieśli zwycięstwo. Pozostał
nam sędzia, generał, uczony i dobrze opłacany duchowny. Niewinna młodzież wznosiła ku niebu ręce

5

Chodzi o spotkanie Simona Bolivara i José Martina w Guayaquil w 1822 roku.

6

Bernardino Rivadavia (1780 – 1845) – polityk argentyński.

7

Agustín Iturbide (1783 – 1824) wybrany cesarzem Meksyku w 1822 roku; jako August I sprawował władzę przez 10 miesięcy.

background image

José Martí, NASZA AMERYKA

strona

5

podobne do ramion ośmiornicy i padła ginąc w aureoli bezowocnej sławy, z głową ukoronowaną chmurami.
Pchany instynktem miejscowy lud łamał w ślepym triumfie złocone laski. Ani książka europejska, ani
książka północnoamerykański nie dostarczały klucza do hispanoamerykańskiej tajemnicy. Spróbowano
nienawiści i kraje Ameryki z każdym rokiem coraz bardziej staczały się w przepaść. Aż zmęczeni
niepotrzebną nienawiścią, oporem książki wobec włóczni, rozumu wobec lichtarza, miasta wobec wsi,
nieznośnym panowaniem skłóconych kast miejskich nad tubylczą ludnością, wzburzoną lub całkiem bierną,
zaczynamy prawie bezwiednie próbować miłości. Narody powstają i pozdrawiają się nawzajem. „Jacy
jesteśmy?” – pytają i zaczynają się sobie przedstawiać, Kiedy w Cojimor pojawia się jakiś problem, nie szuka
się rozwiązania w Gdańsku. Długie surduty pochodzą

[strona 14]

jeszcze z Francji, ale myśl zaczyna już być amerykańska. Młodzi ludzie Ameryki zawijają po łokcie rękawy
koszuli i zanurzają ręce w cieście, a ono rośnie spulchnione zaczynem ich potu. Rozumieją, że już dość
naśladownictwa, że ocalenie polega na tworzeniu. Tworzyć – to słowo stanowiące hasło dla obecnego
pokolenia. Jeśli wino – to z bananów, a jeśli nawet wyjdzie kwaśne, będzie to nasze własne wino. Już się
rozumie, że formy rządzenia w danym kraju muszą iść w parze z lokalną rzeczywistością, że wielkim ideom-
absolutom, aby nie upadły przez wady formy, trzeba nadać kształty względne, że wolność, by stałą się
możliwa, musi być otwarta i pełna. Jeśli republika nie otwiera ramion ku wszystkim i nie idzie naprzód ze
wszystkimi, umiera. Tygrys, który jest w środku, tak samo wciska się przez szczelinę, jak tygrys z zewnątrz.
W marszu generał dostosowuje rytm konnicy do kroku piechura, bo jeśli zostawi piechotę w tyle,
nieprzyjaciel okrąży mu jazdę. Strategia jest polityką. Narody powinny żyć krytykując się nawzajem, bo
krytyka to zdrowie, ale serce musi być jedno i myśl jedna. Trzeba zstąpić ku nieszczęśliwym i unieść ich w
ramionach. Ogniem serca roztopić zastygłą Amerykę. Niech w żyłach popłynie burząc się gorąca, żywa krew
narodu. Radosnym spojrzeniem pracujących, godnie wyprostowani, pozdrawiają się od kraju do kraju nowi
amerykańscy ludzie. Wyrastają mężowie stanu ukształtowani w bezpośrednim kontakcie z rzeczywistością.
Czytają nie po to, by ślepo naśladować, lecz by wybierać to, co da się zastosować. Ekonomiści studiują
problemy u ich źródła, mówcy uczą się zwięzłości. Dramaturdzy wprowadzają na scenę lokalne typy
bohaterów. W akademiach toczą się dyskusje na tematy możliwe do zrealizowania. Poezja ścina grzywę
Zorrilli

8

i odwiesza na drzewo chwały barwną kamizelkę. Rządzący w republikach Indian uczą się mówić

językiem Indian.

Ameryka uwalnia się od wszystkich swoich niebezpieczeństw. Nad niektórymi republikami drzemią

macki ośmiornicy. Inne, prawem równowagi, ruszają ku morzu, aby z szalonym i wzniosłym pośpiechem
odrobić stracone stulecia. Jeszcze inne, zapominając, że Juárez jeździł wozem ciągniętym przez muły,
zaprzęgają do wozu wiatr, a na woźnicę biorą bańkę mydlaną; zdradliwy

[strona 15]

luksus, wróg wolności, psuje lekkomyślnych i otwiera drzwi przed zalewem cudzoziemskości. Inne kraje,
dzięki godnemu epopei duchowi obrony zagrożonej niepodległości, hartują siłę i męstwo. Inne, w zaborczych
wojnach przeciw sąsiadom, wychowują soldateskę, która może je same pochłonąć. Tymczasem na naszą
Amerykę wydaje się czyhać inne niebezpieczeństwo, nie wynikające z przyczyn wewnętrznych, lecz z różnic
historycznych, odmiennych metod rządzenia oraz sprzeczności interesów między dwiema siłami kontynentu
amerykańskiego. Już niedługo nadejdzie, domagając się zacieśnienia więzi, przedsiębiorczy i potężny naród
z Północy, który nie zna naszej Ameryki i traktuje ją z lekceważeniem. Mężne narody, które same się
stworzyły przy pomocy strzelby i prawa, mogą cenić jedynie narody równie mężne, a skoro nawet
najtrwożliwszym wydaje się jeszcze dość odległa godzina wybuchu rozszalałych ambicji, ku któremu mogą
Amerykę Północną popchnąć – jeśli nie zatriumfuje to, co w jej krwi najczystsze – mściwe i opętane
chciwością masy, tradycja konkwisty czy interes zręcznego wodza, wobec tego nie może nam zabraknąć
czasu, by nieustannie i rozsądnie wypróbowywać własną dumę, która pozwoliłaby stawić czoło owemu
wybuchowi i zmienić jego kierunek. W opinii narodów całego świata godność republiki nakłada na Amerykę
Północną hamulec, którego nie powinna jej pozbawić dziecinna prowokacja, ostentacyjna i butna pewność
siebie, czy wręcz bratobójcza niezgoda naszej Ameryki. Toteż pilnym obowiązkiem naszej Ameryki jest
pokazać jaka jest naprawdę: złączona jedną duszą i jednym celem, zwyciężająca duszącą przeszłość,
splamiona jedynie użyźniającą krwią z dłoni zmagających się z ruinami i krwią z żył skłutych przez tych,
którzy byli naszymi panami. Największym niebezpieczeństwem dla naszej Ameryki jest lekceważenie ze
strony potężnego sąsiada, który jej nie zna, stąd pilnie trzeba – bo dzień jego wizyty jest już blisko – by ów
sąsiad poznał naszą Amerykę, poznał jak najszybciej po to, by jej już nie lekceważył. Nieświadomość może
go popchnąć na drogę chciwości. Lecz gdy nas pozna, to z szacunkiem odsunie od nas ręce. Trzeba mieć
zaufanie do tego, co w człowieku najlepsze i nie dowierzać temu, co w nim najgorsze. Dobru trzeba dać

8

José Zorrilla y del Moral (1817 – 1893) – hiszpański poeta epoki romantyzmu.

background image

José Martí, NASZA AMERYKA

strona

6

szansę, aby mogło się ujawnić i osiągnąć przewagę nad złem. Jeśli się postępuje inaczej, wtedy przeważa
zło. Narody powinny mieć jeden pręgierz dla tych, którzy podżegają je do niepotrzebnej nienawiści i drugi
dla tych, którzy nie mówią im w porę prawdy.

[strona 16]

Nie ma nienawiści rasowej, bo nie ma ras. Nędzni to myśliciele gabinetowi, co klasyfikują i

odgrzewają w świetle lampy kategorie, jakich zacny i życzliwy obserwator świata na próżno szuka u
sprawiedliwej natury, w której, wśród niespokojnych pragnień i zwycięskiej miłości, dochodzi do głosu
powszechna tożsamość istoty ludzkiej. Dusza, niezmienna i wieczna, emanuje z ciał różniących się między
sobą kształtem i barwą. Grzeszy przeciwko ludzkości ten, kto głosi i podsyca walkę i nienawiść rasową. Ale
w tej mieszaninie narodów, w sąsiedztwie różniących się między sobą ludów, uwypuklają się charaktery
wyjątkowe i aktywne, poglądy i przyzwyczajenia, zdolności do ekspansji, próżność i skąpstwo, które – w
okresach zamętu wewnętrznego czy gwałtownego załamania charakteru narodowego – mogłyby się
przekształcić z utajonego stanu zwykłych przywar w poważne niebezpieczeństwo dla sąsiednich krajów,
odizolowanych i słabych, które państwo silne uznaje za nietrwałe i gorsze od niego samego. Myśleć to znaczy
służyć. Byłoby dowodem zaściankowej antypatii przypisywać jasnowłosemu narodowi naszego kontynentu
wrodzoną niegodziwość tylko dlatego, że nie mówi naszym językiem, że ma inny stosunek do domu i rodziny
i inne przywary polityczne, że nie ma wygórowanej opinii o impulsywnych, śniadych ludziach i nie spogląda
miłosiernie ze swojej wciąż jeszcze niezbyt ugruntowanej wielkości na tych, którzy, ciesząc się mniejszymi
względami Historii, bohaterską pną się drogą wiodącą ku republikom; ale nie wolno też ukrywać
oczywistych faktów składających się na problem, który, dla pokoju przyszłych wieków, może zostać
rozwiązany dzięki odpowiednim studiom oraz pilnemu, spokojnemu jednoczenia ducha kontynentu. Już
słychać jednogłośny hymn – to obecne pokolenie, idąc drogą wytyczoną przez wielkich przodków, dźwiga
na swych barkach pracującą Amerykę. Na obszarze od Río Bravo aż po Cieśninę Magellana wzniósł się na
grzbiecie kondora Wielki Semí

9

i posiał w romantycznych narodach kontynentu i w pognębionych wyspach

ziarno nowej Ameryki.

Przekład i przypisy

Danuta Rycerz

[strona 17]

WYBRANA BIBLIOGRAFIA


Prace José Martiego:
Literacka spuścizna Martiego (poety, dramaturga, powieściopisarza, tłumacza i krytyka) oraz polityka

i eseisty jest niezwykle bogata. Wszystkie jego prace zostały umieszczone w:


1975

Obras completas. T. 1–27. Ed. de Ciencias Políticas, La Habana


Podajemy tutaj jedynie niektóre z najważniejszych dzieł autora z zaznaczeniem roku i miejsca

pierwszego ich wydania.


Prace literackie – poezja

1882

Ismaelillo, Nueva York

1882

Versos libres. Nueva York

1891

Versos sencillos. Nueva York


Prace literackie – proza

1889

Amistad funesta (Lucía Jerez). Publicado en El Latino Americano, Nueva York (bajo el
seudónimo de Adelaida Ral)

1889

La Edad de Oro. Nueva York, 1889 (Relatos infantiles).


Prace literackie – dramaty

1874

Adúltera. Zaragoza

1875

Amor con amor sep aga. México

9

Według zamieszkujących Antyle Indian prekolumbijskich Semí był bóstwem ucieleśniającym wszystkie siły przyrody.

background image

José Martí, NASZA AMERYKA

strona

7

Studia społeczno-polityczne

1871

El presidio politico en Cuba. Madrid

1873

La República española ante la revolución cubana. Madrid

1878

Guatemala. México

1891

Nuestra América. Nuevo York


Antologie

1973

Martí. EPistolario. Biblioteca Románica Hispánica, Documentos, Ed. Gredos, Madrid
(Introducción, selección, comentarios y notas de Manuel Pedro González).

[strona 18]

1975

Martí. Antología minima. Ed. Ciencias Sociales, La Habana (Selección y notas de Pedro
Alvarez Tabio).

1975

Martí. Prosa escogida. Ed. Magisterio español, Madrid (Selección, introducción y notas de
José Olivio Jiménez).

1982

Martí por Martí. Ed. Letras cubanas, La Habana (Selección, prólogo y cronología de
Salvador Bueno).


Prace o José Martí:

Augier, Angel
1982

Acción y poesía en José Martí. Colección de Estudios Martianos, Letras cubanas, La Habana.


Carpentier, Alejo
1974

Martí y Francia (primer intento de aproximación a un ensayo posible). Casa de las Américas
87:62–72.


Dill, Hans-Otto
1975

El ideario literario y estético de José Martí. Casa de las Américas, La Habana.


Fernández Retamar, Roberto
1983

Algunas consideraciones sobre la cultura en las que interviene entre otros José Martí. Casa
de las Américas
141: 42–51.


Griñán Peralta, Leonardo
1970

Martí, lider político. Instituto Cubano del Libro, La Habana.


Marinello, Juan
1980

Dieciocho ensayos martianos. Colección de Estudios Martianos, Ed. Política, La Habana.


Miranda Cancela, Elinda
1990

José Martí y el Mundo clásico. Facultad de Filosofia y Letras, Universidad Nacional
Autónoma de México, México D. F.


Soler, Ricaurte
1980

De nuestra América de Blaine a nuestra América de Martí. Casa de las Américas 119: 9–61.


W języku polskim:

Górski, Eugeniusz
1991

Rewolucja i tradycja. Szkice z kubańskiej myśli filozoficzno-społecznej. Dział Wydawnictw
Filii Uniwersytetu Warszawskiego w Białymstoku, Białystok.





background image

José Martí, NASZA AMERYKA

strona

8

[strona 19]

ARMANDO CRISTÓBAL PÉREZ

JOSÉ MARTÍ I NASZA AMERYKA

KRÓTKI SZKIC BIOGRAFICZNY


José Martí opublikował Naszą Amerykę, mając 38 lat. Urodził się 28 stycznia 1853 roku w Hawanie,

w rodzinie emigrantów hiszpańskich, jako jedyny spośród ośmiorga jej dzieci męski potomek. Jego ojciec
pochodził z Walencji, a matka z Wysp kanaryjskich.

Poczucie tożsamości narodowej i myśl niepodległościowa są w owej epoce tak silne, że Martí, już od

pierwszych lat nauki w szkole prowadzonej przez patriotę Rafaela Mendive

10

, uważa się za Kubańczyka.

Jego wrażliwość artystyczna i zarazem patriotyczna ujawnia się w pierwszym wierszu napisanym w roku
1868, kiedy właściciel ziemski Carlos Manuel de Céspedes

11

wyzwala swoich niewolników i rzuca hasło

niepodległości. Martí ma wówczas piętnaście lat.

Kilka miesięcy później powstają jego pierwsze utwory polityczne. List, w którym wyrzucał swemu

szkolnemu koledze zaciągnięcie się do wojska ciemiężców, staje się przyczyną jego aresztowania i osadzenia
w więzieniu. W roku 1870 zostaje osądzony i skazany. Szesnastoletni wówczas Martí, od pasa w dół zakuty
w łańcuchy przytwierdzone w kostkach do żelaznych obręczy, odbywa karę w kamieniołomach, gdzie
pracuje przy rozdrabnianiu kamiennych bloków. Wapno wywołuje u niego chorobę oczu, a powstałe od
kajdan i łańcucha wrzody już nigdy nie będą miały się zagoić.

[strona 20]

Dzięki staraniom matki Martí zostaje deportowany do Hiszpanii, gdzie spodziewa się rozbudzić

zainteresowanie sprawą kubańską, lecz nadzieje te okazują się płonne. W ciągu niecałych dwóch lat swego
przymusowego pobytu w Europie uzyskuje, oprócz świadectwa maturalnego, dyplom ukończenia studiów
na Wydziale Prawa Cywilnego i Kanonicznego oraz na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu w Saragossie.
Wzbogaca swoją wiedzę w muzeach i bibliotekach. Po uzyskaniu wyjeżdża przez Francję do Meksyku.

Na kontynencie amerykańskim Martí zaczyna regularnie zajmować się dziennikarstwem.

Współpracuje z czasopismem El Socialista, organem Koła Robotników. Po nawrocie choroby i niezwykle
krótkim, na poły potajemnym pobycie w Hawanie, wyjeżdża do Gwatemali, gdzie na Uniwersytecie
Narodowym przez jakiś czas prowadzi zajęcia z literatury francuskiej, angielskiej, włoskiej i niemieckiej
oraz z historii filozofii. Właśnie wtedy dojrzewa w nim hispanoamerykanizm, uznanie świata Indian oraz
antyklerykalizm i antykaudilizm

12

.

Ponownie wyjeżdża do Meksyku, gdzie żeni się z lkubańską emigrantką. Razem wracają na Kubę i

tam przychodzi na świat ich jedyny syn. Martí natychmiast przyłącza się do ruchu konspiracyjnego
działającego bardzo aktywnie od czasu zawarcia rozejmu w roku 1878. Szybko wyróżnia się spośród innych
członków ruchu i zostaje mianowany przedstawicielem Kuby w nowojorskim Komitecie Rewolucyjnym.

Władze nie udzielają mu zezwolenia na praktykę adwokacką, wobec czego poświęca się pracy

nauczycielskiej. Pewnego dnia, w obecności namiestnika

13

wyspy, podejmuje w swym wykładzie temat

aspiracji kubańskich. Ponownie zostaje deportowany do Hiszpanii. Wymknąwszy się strażom hiszpańskim
ucieka do Francji a potem do Nowego Jorku, skąd kieruje akcją poparcia emigrantów kubańskich dla nowego
zrywu powstańczego. Po jego klęsce Martí postanawia wyjechać do Wenezueli, gdzie wciąż żywa jest myśl
tak przezeń podziwianego Bolivara.

[strona 21]

Zaczyna wówczas oddalać się od liberalizmu, nawet w jego rdzennie amerykańskiej wersji, bowiem

„nie gwarantuje swobód niezbędnych dla rozwoju społeczeństwa”; odrzuca również pozytywizm „ze
względu na jego scjentystyczne wykorzystanie przez nowych tyranów”.

W Caracas zakłada Revista Venezolana, pismo mające służyć odnowie literatury

hispanoamerykańskiej. Jego liczne prace dziennikarskie (artykuły redakcyjne, eseje biograficzne, kroniki)
ukazują się w The Hour i The Sun w Stanach Zjednoczonych oraz w La Opinión Nacional w Caracas. Jego
krytyka literacka i artystyczna, w metodzie swej impresjonistyczna, w recenzjach i szkicach biograficznych
przybiera formę aforystyczną.

10

Rafael María Mendive (1821 – 1886) – pisarz kubański; tłumaczy Longfellowa; przeciwnik romantyzmu.

11

Carlos Manuel de Céspedes (1819 – 1874) – adwokat i polityk kubański; jego okrzyk „Niech żyje wolna Kuba!” stał się w roku

1868 sygnałem do walki o niepodległość.

12

W brzmieniu oryginalnym: anticaudillismo.

13

W brzmieniu oryginalnym: capitán general.

background image

José Martí, NASZA AMERYKA

strona

9

W roku 1882 nawiązuje współpracę z argentyńskim czasopismem La Nación i, zaraz potem, z

meksykańskim Periódico Liberal. W tym samym roku ukazuje się Ismaelillo, dedykowany ukochanemu
synowi zbiór wierszy, które stanowią zapowiedź najistotniejszego dla dziewiętnastowiecznej Ameryki
Łacińskiej kierunku literackiego – modernizmu. Ten prąd estetyczny, będący późnym romantyzmem
ukształtowanym pod wpływem parnasizmu, dekadentyzmu i symbolizmu francuskiego, u Martiniego nabiera
pełniejszego brzmienia. Jego poezja ma mocne korzenie hiszpańskie, zawiera głębokie niepokoje
filozoficzne, przywodzi na myśl dzieła Graciana, Quevedo i, ze względu na aspekt mistyczny, Świętej
Teresy.

José A. Portuondo podkreśla, że Martí to człowiek epoki przejściowej, łączący to co nowe, co jest

jeszcze w zalążku, z najcenniejszymi elementami tradycji. Widać u niego niewątpliwe dziedzictwo Seneki,
istotne zbieżności z Emersonem i Wildem. Hegla zna dzięki francuskiemu tłumaczeniu Bérnarda. W
Madrycie kontaktował się z Krausem. Interesuje się na bieżąco najnowszymi odkryciami naukowymi,
zagadnieniami rolniczymi i ekonomicznymi. Zaś w jego poezji myśl osiąga tak niebotyczne wyżyny, że
Rubén Darío zawoła: „Och, gdybym tak mógł oddać wierszem olśniewającą wielkość José Martiego!”

Gdy klimat polityczny w Caracas staje się dla niego nieprzyjazny, Martí powraca do Stanów

Zjednoczonych, gdzie w roku 1887 zostaje mianowany konsulem Republiki Wschodniej

[strona 22]

Urugwaju a w 1890 Argentyny i Republiki Paragwaju. Urugwaj mianuje go swoim przedstawicielem w
Międzynarodowej Amerykańskiej Komisji Monetarnej powołanej przez USA w Waszyngtonie (dla swojej
własnej korzyści, jak ostrzega Martí).

Rozrasta się również jego twórczość literacka: sztuki teatralne, powieść (gatunek, który jednak go nie

zadawala „ze względu na nadmiar fikcji”), opowiadania dla dzieci, literatura faktu. Jego korespondencja
sama w sobie jest wielkim dziełem. Jego wypowiedzi polityczne to mistrzowskie przykłady sztuki oratorskiej
i zarazem głębokie eseje. I oczywiście przede wszystkim poezja.

Tymczasem Hiszpania ulega postępującemu osłabieniu. W roku 1880 wydano dekret, który, choć

spóźniony, zniósł niewolnictwo na Kubie. Północnoamerykański kapitał opanowuje wydobycie rud żelaza w
kopalniach położonych we wschodniej części wyspy. Kongres USA zatwierdza ustawę o subsydiowaniu
kubańskiego przemysłu cukrowniczego: dotacje oznaczają dwa centavos od funta i obniżkę taryf celnych.

Europejski system kolonialny opanowuje Afrykę, Azję, Australię. Pozostaje jeszcze dokonać jednego

tylko podziału: rozgrabienia ostatnich kolonii hiszpańskich – Kuby i Puerto Rico w Ameryce, Guam i Filipin
w Azji, zanim i one zdążą się wyzwolić.

W roku 1891 poetycki geniusz Martiego objawia się w Versos sencillos (w Prostych strofach) tych

samych, co prawie sto lat później z muzyką Guantanamery obiegną świat. W tym samym roku powstaje
również słynny esej Nasza Ameryka.

W roku 1892 w Cayo Hueso (USA) Zgromadzenie Przedstawicieli Emigracji Kubańskiej zatwierdza

zasady działania Kubańskiej Partii Rewolucyjnej oraz jej Tajne Statuty, w celu przygotowania walki o
niepodległość Kuby i Puerto Rico. Ukazuje się pierwszy numer pisma Partia. José Martí obejmuje najwyższą
fukcję w partii, zostaje wybrany El Delegado.

Ostatnie lata swojego pobytu w USA – znaczone cierpieniem wywołanym przez nie zagojone rany,

odejście żony, rozłąkę z synem, śmierć ukochanej siostry, wygnanie z ojczyzny – poświęca

[strona 23]

Martí całkowicie pozyskiwaniu ludzi dobrej woli i jednoczeniu wysiłków na rzecz walki. Zwraca się do
legendarnych patriotów z roku 1868; Dominikańczyk Máximo Gómez

14

zgadza się objąć dowództwo

wojskowe, Antonio Maceo

15

też przyłącza się do walki. W ostatniej chwili rząd północnoamerykański

przejmuje naładowany bronią parowiec, starając się uniemożliwić jego dotarcie na Kubę. Tymczasem 29
stycznia 1895 roku podpisuje rozkaz rozpoczęcia powstania, a 24 lutego na wschodnim krańcu wyspy
zaczynają się działania wojenne. Gómez i Martí przypływają na Kubę w kwietniu. 19 maja [1895 roku] w
potyczce na terenie stadniny w Dos Ríos ginie José Martí.

W październiku oddziały kubańskie dowodzone przez Maceo rozpoczynają marsz w kierunku

zachodnim – operację, która w roku 1896 kończy się zwycięstwem, choć generał Antonio Maceo zostaje
śmiertelnie ranny w jednym ze starć. Wkrótce kierownictwo partii zwołuje Zgromadzenie Konstytucyjne,
które dla powstającej republiki zatwierdza nową konstytucję według projektu Martiego. Hiszpanie nie jest
już w stanie temu przeszkodzić.

14

Máximo Gómez (1836 – 1905) – generał kubański; jako naczelny wódz Armii Wyzwoleńczej poprowadził kampanię, która

położyła kres dominacji hiszpańskiej; po ustanowieniu republiki wojskowej odmówił objęcia stanowiska prezydenta.

15

Antonio Maceo Grajales (1845 – 1896) – generał kubański, jeden z wodzów rewolucji 1895 r.; poległ w bitwie pod San Pedro.

background image

José Martí, NASZA AMERYKA

strona

10

W roku 1898 USA wykorzystują eksplozję pancernika Maine jako pretekst do wypowiedzenia wojny

Hiszpanii. Proponują rozpoczęcie rokowań w Paryżu, ale bez przedstawicieli rządu lub armii kubańskiej.
Tomás Estrada Palma, który objął po Martim funkcję Delegato podejmuje decyzję o rozwiązaniu partii.
Armia kubańska zostaje rozbrojona. W 1899 roku oficjalnie ustanowiono na Kubie północnoamerykański
rząd wojskowy.

Parlament kubański otrzymuje ultimatum: niezależność po zaaprobowaniu poprawek Kongresu

północnoamerykańskiego umożliwiających Stanom Zjednoczonym interwencję na Kubie zawsze wtedy, gdy
uzna ją za niezbędną

16

. Ponadto chodziło o

[strona 24]

o pewne ustępstwa terytorialne, w tym o bazę wojskową w Guantánamo.

Przez kilka tygodni parlament walczy z niepewnością. Wreszcie większość decyduje się ustąpić, w

nadziei na możliwość składania odwołań i uporządkowania spraw państwa, kiedy zostanie ono uznane przez
pozostałe kraje. 20 maja 1902 roku zostaje na Kubie ustanowiono republika, lecz o ograniczonej
suwerenności.

Myśl Martiego, zawarta w Naszej Ameryce oraz w ostatni liście do meksykańskiego przyjaciela

Manuela Mercado, będącym politycznym testamentem poety, to myśl prorocza: republika, która powstała,
nie jest tą, o której marzył. W pięknym artykule napisanym po śmierci Martiego i nawiązującym do pobytu
poety w Stanach Zjednoczonych, Rubén Darío określił najistotniejszą przyczynę tego stanu rzeczy: „Z
niezrównaną magią ukazywał Stany Zjednoczone żywe, pulsujące… jego listy pisane podczas obrad
słynnego Kongresu Panamerykańskiego to po prostu podręcznik… mówił o niebezpieczeństwach ze strony
jankesów, o ostrożności jaką Ameryka Łacińska powinna się kierować wobec swej starszej siostry…”

Przełożyła

Marzena Adamczyk

[strona 25]

HORACIO CERUTTI GULDBERG

NASZA AMERYKA… DZISIAJ

17


Tekst José Martiego, którym się dzisiaj zajmiemy, w sto lat po jego opublikowaniu w Meksyku,

wydaje się być napisany wczoraj, a nawet jutro. Jego ciągła aktualność zwraca uwagę na samą istotę historii
naszej Ameryki i ukazuje światu siłę jego przesłania. To nie ze względu na skłonność do proroctwa odnoszę
tekst do przyszłości. Nie kieruje mną również pesymizm. Refleksja powinna przeniknąć głęboko w sferę
naszych ukrytych możliwości. Bowiem tekst kubańskiego patrioty w stulecie od jego powstania staje się
oskarżeniem naszych dokuczliwych ułomności i – jakby to było jeszcze za mało – stanowi program, którego
nie wolno odrzucać. Chcę podkreślić, że zło, jakie Martí odkrył i wydobył na światło dzienne, nie zostało
dotąd przezwyciężone i że Nasza Ameryka, o której śnił na jawie, nie stała się jeszcze rzeczywistością. Tym
bardziej warto wracać do tego tekstu jak do elementarza naszej świadomości politycznej i kulturowej, jak do
paradygmatu dla naszych czynów i dążeń w historii.

Prorocza wizja Martiego ukazuje nam zupełnie wyjątkowe pojmowanie czasu. Z biegiem lat problemy

i dążenia pozostają ciągle te same, przy czym istnieją co najmniej dwa sposoby pojmowania tego faktu.
Reprezentantem pierwszego z nich jest ktoś, kto cierpi przez to, co się nie dokonało i kogo udręka paraliżuje.
Drugi sposób typowy jest dla aktywnego uczestnika historii, który potrafi postrzec trwałą jakość czasu. Mimo
wszelkich manipulacji, frustracji społecznych, klęsk i zmian naszej codzienności, istnieje czas trwalszy,
który ciągle czeka, który pozostaje otwarty dla niewykonanego zadania. To czas pracy, z której niepodobna
zrezygnować i której plan zawarty został na kilku stronicach artykułu

[strona 26]

prasowego z ubiegłego stulecia. Czy lata nie wyrządzą szkody tekstowi i jego wielkiemu przesłaniu? Czy
patyna czasu nie zmusi do opuszczenia flagi?

Z jaką mądrością potrafił mistrz naszych Karaibów ukazać niebezpieczeństwa, na które mieliśmy

trafić! Nie kontynuujmy jednak naszych rozważań zanim nie wskażemy w jaki sposób można mówić o
Martim – używając tych samych słów, które poświęcił w swoim wspomnieniu Bolivarowi: „Nie możemy

16

Tzw. poprawka Platta z 21 lutego 1901 roku.

17

W tekście tym posługuję się częściowo zmodyfikowanymi fragmentami moich wystąpień na sesjach naukowych poświęconych

Martiemu, które miały miejsce w Casa Tlaxcala w 1989 roku i na Universidad Nacional Autónoma de México w 1991 roku.

background image

José Martí, NASZA AMERYKA

strona

11

wypowiadać się ze spokojem o kimś, kto nigdy w życiu spokoju nie zaznał…

18

” Nie możemy wypowiadać

się ze spokojem również dlatego, że żyjemy pośród wzburzonego morza, w czasach, gdy zagrożona jest sama
istota jedności, która stanowi kościec Naszej Ameryki i scala ją. Chcąc mówić o Martim, trzeba dołożyć
starań, aby nawiązać do pięknej tradycji stworzonej przez ludzi takich jak Marinello, Fernández Retamar,
Salomon, Martínez Estrada, Magdaleno, Vitier i wielu innych. Trzeba czerpać z tradycji, przedłużać jej
trwanie, odświeżać ją. Bowiem w tej właśnie tradycji Martí nauczył nas jak myśleć w kontekście Naszej
Ameryki, biorąc za punkt wyjścia jej gościnne łono, łono żywicielki. Bez wyrzekania się własnych korzeni
i bez popadania w pochopny panamerykanizm, choć z pełną świadomością zalet wynikających z otwartości
i wartości integracyjnych takiej perspektywy. Nie można bowiem osiągnąć zadowolenia żyjąc wśród
marności, ale też nie można życia budować na naiwności…

Zakładam, że czytelnik zna tekst Martiego, którym się zajmujemy i dlatego pozwalam sobie

zaczerpnąć cytaty z innych, zbliżonych doń utworów. W tamtych latach Martí przestrzegał przed
niebezpieczeństwami, na jakie będziemy narażeni, jeśli trwać będzie nasze rozdzielenie: „…iść w świat
niczym żebrak, któremu rzucają do miski bogactwo napawające lękiem?! Przetrwać może i służyć dobru
jedynie bogactwo, które się samemu tworzy i wolność, którą zdobywa się własnymi rękami!”

19

Musieliśmy

[strona 27]

przebyć długą drogę straconej dekady, aby dostrzec mądrość tego człowieka, dostrzec ją w naszym
odkrywaniu na nowo prawdy o rządzących technokratach podejmujących swoje decyzje na barkach tych,
którzy rzeczywiście ponoszą ich koszty, a o których się zapomina w momencie decydowania, zawsze na ich
szkodę, podczas gdy to właśnie oni są jedynym źródłem bogactwa, mądrości i siły, nawet wtedy, gdy twierdzi
się nieodpowiedzialnie, że można się bez nich obejść.

Praktyka i teoria polityczna Martiego kształtują się między miłością i tworzeniem. Jego dbałość o styl

nie była wyłącznie troską lingwisty i dlatego mógł pisać dobre teksty, które do dziś nam się podobają. Jego
poszukiwania objęły wszystko: od języka aż po maski ukrywające nagą prawdę znanej mu rzeczywistości,
która jest również naszą rzeczywistością, jest rzeczywistością Naszej Ameryki. Dociekania Martiego nie są
nieodpowiedzialną eseistyką, lecz zamierającym i zarazem odradzającym się powołaniem Ameryki. Jego
metafory są płodnym odkrywaniem codzienności, zgodnie z maksymą, która powiada mniej więcej tak: jeśli
nie chcesz, aby coś zostało znalezione, połóż to na miejscu widocznym dla wszystkich. Z tego co znajdowało
się na najbardziej widocznym miejscu wybrał Martí wszystko, co chciał, aby jego bracia dostrzegli. Ukazał
im to tak wyraziście, że sto lat później nasza własna bezsilność wobec tak zdumiewającego zadania ciągle
jeszcze przyprawia nas o rumieniec wstydu. Lecz polityczna podagogia Martiego powoli przeobraża to
bezpłodne poczucie bezsilności, każąc nam w ognisku domowym dostrzec źródło siły niezbędnej do godnego
stawiania czoła życiu. Matka, rodzeństwo, życie rodzinne, jego wartości – nie są to dla Martiego nostalgiczne
kotwice, ciągnące ku głębinom przeszłości, lecz korzenie, które dają siłę pozwalającą wyprostować plecy.
To uczucia rozumne, bądź też rozum pośród uczuć. Bowiem wezwanie tego wielkiego człowieka – a
Antylczyk Martí jak mało kto zasługuje na podobne miano – nie jest irracjonalne. Miłość staje się twórcza,
kiedy świadomie zajmuje się nią prosty człowiek, zdolny przezwyciężyć nawet siłę książkowego,
zniewalającego akademizmu. W naszych sprawach nie chodzi tylko o ich poznanie, o wiedzę, ale i o smak,
o to by je smakować, próbować, degustować. Prosty człowiek nie wprowadza szczelnych przegródek między
własne radości; łącząc jednocześnie pomnaża je.

[strona 28]

Jak powinno się czytać naszych klasyków? Po pierwsze – trzeba to robić bez żadnych oporów. Po

drugie – trzeba się oprzeć pokusie odstawienia ich do muzeum, chyba, że sami zaprowadzą nas tam za rękę.
A Martí, jeśli wiedzie nas dokądkolwiek, to z pewnością ku otwartej przestrzeni, nie tracąc – jakby
powiedziała Fina García Marruz – umiaru w bohaterskim praktykowaniu poświęcenia

20

. Czytać na nowo

Martiego, to znaczy przemyśleć go raz jeszcze, przedłużyć trwanie jego myśli, powiedzieć coś nowego
wychodząc od jego własnych refleksji. Dzisiaj, kiedy pierwszą naszą instynktowną reakcją jest krzyk, próżne
gesty, jęk bólu i trwogi, powinniśmy takie porywy skierować na właściwe tory i… więcej niż kiedykolwiek
myśleć; nie możemy sobie pozwolić na samobójczy luksus rezygnowania z rozumu.

„Myśleć to służyć” (Martí 1991: 24). Komu? Jak? – te pytania nurtują nas nawet sto lat od ukazania

się w roku 1891 w meksykańskim czasopiśmie El Partio Liberal eseju Nasza Ameryka. Myślenie jest
zadaniem uciążliwym, trudnym, wymagającym wysiłku i śmiałości, aby dotrzeć do „biednych tej ziemi”, z
którymi trzeba dzielić lis i z którymi faktycznie ich los dzielimy. Służenie nie ma w sobie nic z postawy

18

Simón Bolivar – przemówienie wygłoszone w Hispanoamerykańskim Towarzystwie Literackim podczas wieczoru ku czci

Simona Bolivara, 28.10.1893 r. Patrz Martí 1942 s. 36–37.

19

Madre América – przemówienie wygłoszone podczas wieczoru w Hispanoamerykańskim Towarzystwie Literackim, Nowy Jork,

19.10.1889 r. patrz Martí 1942 s. 23.

20

Cytowane przez Cinto Vitiera w krytycznym wydaniu eseju Nuestra América (1991, s. 30, nota 35).

background image

José Martí, NASZA AMERYKA

strona

12

poddańczej. Służba oznacza wskazywanie drogi. Torowanie drogi przy pomocy działania dającego nadzieję
i znaczeń jeszcze nie dostrzeżonych. W sto lat po opublikowaniu Naszej Ameryki objawia się z całą siłą sens
społecznego i kulturalnego zaangażowania Martiego. Nie chodzi tu wcale o zaangażowanie intelektualisty,
uprawiającego coś w rodzaju „heroicznego myślenia” albo „czczej gadaniny”, jak można powiedzieć o wielu
przedstawicielach tej inteligencji, która nie jest godna swojego imienia i która, w swym zmierzaniu ku
samozniszczeniu, ćwiczy popełnianie harakiri.

Chodzi o człowieka, który kształtuje się jako podmiot polityczny, będąc aktywną częścią losów

swojego narodu. Taki człowiek nie ucieka przed wspólnym przeznaczeniem, nie próbuje tego robić; pragnie
dzielić los z innymi i w tej wspólnocie staje się człowiekiem. Chwyta mocno wszystkie ludzkie krzywdy, jak
gdyby mógł odwrócić bieg rzeczy, zmusić statek do zboczenia z kursu

[strona 29]

i… może to zrobić. Czy dlatego, że chce? Nie, to nie jest woluntaryzm, chociaż wola odgrywa bez wątpienia
zasadniczą rolę w jego zmaganiach. To jednak jest coś więcej, coś w stosunku do niej wcześniejszego, coś
co decyduje o samym sposobie ćwiczenia woli, o tym, gdzie i jak powinno się jej używać. U Martiego
widzimy ćwiczenie racjonalne, świadome i systematycznie kontrolowane, bardzo drobiazgowo opracowane.
To nie jest tylko sprawa języka czy sposobu porozumiewania się, czy też może ekspresji, chociaż jego myśl
jest wyrażana, przekazywana, przybiera określoną formę stylistyczną. To jest potężna siła racjonalności,
ćwiczenia rozumu. „Myśleć to służyć”. Za pomocą tych trzech słów jak ogniem naznaczył praktykę myślenia
w Naszej Ameryce. Praktykę, która, aby stać się faktem, musi związać się z tradycjami przeszłości, z naszą
macierzystą kulturą, z łonem, które dało początek wszystkim naszym słabościom i siłom – z Matką Ameryką,
Naszą. Z tą metyską Ameryką, która upomina się o swoje prawo do przemawiania własnym głosem i do
pełnego istnienia, do rozwijania własnych uśpionych zdolności. To inwokacja do ojca Simona Bolivara, do
tego, który z racji swego uporu (uporu, który powinniśmy zwać błogosławionym!) znany był nawet w Polsce
(Łepkowski 1988: 1083). Nie wolno wyrzekać się własnych ojców, chodzi o to, by zrobić jeszcze jeden krok
naprzód…

Utopia nie jest tylko koncepcją jak klasyczne utopie europejskiego odrodzenia. Jest również utopijną

funkcją działającą w historii i utopijnym wymiarem ludzkiej racjonalności. Jeżeli o utopiach w znaczeniu
koncepcji można dyskutować jako o antropologicznych stałych o wartości uniwersalnej, nie podlega dyskusji
ani funkcja historyczna, ani racjonalny wymiar. Umysł ludzki stara się osiągnąć to, co jeszcze nie jest zawsze,
ale gorąco pragnie, by już było. Zawiła dialektyka między tym co już, ale jeszcze nie, między pesymizmem
tego co realne a optymizmem ideału, stanowi dźwignię uruchamiającą przeobrażenia tego co społeczne. Nie
chodzi o to, że proces historyczny ukrywa w sobie jakiś potencjał, ziarno, któremu potrzeba tylko czasu, aby
zaczęło kiełkować. Rzecz w tym, że istota ludzka działa w historii posługując się rozumem, który zawsze
sięga dalej. Domaga się czegoś więcej – i jest to niezmordowane pragnienie istnienia, przezwyciężenia
niemożliwych do zniesienia niesprawiedliwości, niespełnienia, drwiny z samego człowieczeństwa istoty
ludzkiej, upokorzeń polegających na ograniczaniu jego możliwości. Teraz w czasach gniewu

[strona 30]

i powszechnie głoszonego upadku wszelkich utopii utożsamianych z niemożliwymi do zniesienia
totalitaryzmami „Nasza Ameryka” żąda od nas, byśmy nie rezygnowali z myślenia, bo ono oznacza służbę.

Samo wyrażenie Martiego „Nasza Ameryka” jest w swojej istocie, w swojej strukturze, formułą

utopijną. Stanowi wyrażenie-dźwignię, pełne napięcia, ale nie od stopnia zero w dialektyce (jeśli w ogóle
taki istnieje), czy od stanu zawieszenia (niemożliwego) wszelkiej dialektyki – lecz przeciwnie, pełne jest
siły, która grozi przekroczeniem granic samego wyrażenia, która domaga się czegoś więcej, czegoś, co jest
poza językiem. To nie są czcze słowa. „Nasza Ameryka” łączy siłę nazywania (= obdarzania sensem, bytem)
z siłą wskazywania, z siłą obietnicy (to „być” w „powinno być”). Utopia najczęściej bywa naturalistycznym
złudzeniem, chociaż nie ulega mu łatwo ani w sposób banalny. Nigdy nie myli „być” z „powinno być”. Wie
i wykazuje, że „powinno być” wymaga od „być” jego modyfikacji, posuwania się w kierunku punktu
krańcowego, który nigdy nie jest krańcem, lecz jedynie ciągle odradzającym się, nieustannym pragnieniem.
„Nasza Ameryka” nie jest naszą Ameryką i wciąż jeszcze jest w niewielkim stopniu naszą. Nie jest także
jednością respektującą różnice i dającą siły, aby stawić czoło tylu agresjom – jawnym albo in nuce. Odważnie
i z pełną świadomością dotyka Martí samego sedna sprawy, która dzisiaj, po stu latach, nadal nas niepokoi,
chociaż nie zajmujemy się tak jak powinniśmy nadaniem jej odpowiedniego kierunku. Bo jest to
niewykonalne. Nie dlatego, że to idea utopijna w znaczeniu niemożliwej do zrealizowania, lecz dlatego, że
potężna siła tego co utopijne jeszcze się nie uwolniła. Wyraźne jest unikanie jakiegokolwiek wysiłku,
połączone z iluzorycznymi próbami poszukiwania na drodze bałkanizacji możliwości poprawy warunków,
której nikt nam nie zagwarantuje. Tak więc Martí ukazał nam ryzyko zadłużenia się nie tylko pod względem
finansowym, ale także pod względem kulturowym, i podkreślał znaczenie poszukiwania rozwiązań w nas
samych i przez nas samych; takich rozwiązań, które najlepiej dostosowałaby się do naszych rzeczywistych

background image

José Martí, NASZA AMERYKA

strona

13

potrzeb i odpowiadały naszym tradycjom, często nieznanym. Podkreślał znaczenie stawianie czoła zbiorowej
amnezji poprzez wysiłek odbudowy, który tuż po jego podjęciu okazałby się wysiłkiem budowania i
tworzenia, w tym jedynym znaczeniu, w jakim istota ludzka jest w stanie tworzyć: wychodząc od tego, co
jest dane

[strona 31]

(= stworzone wcześniej przez innych ludzi), ale reorganizując to w taki sposób, aby umożliwić powstanie
nowych odcieni.

Dzisiaj Nasza Ameryka jest słabsza niż kiedykolwiek w swej historii, ale nigdy nie było tak pilne jak

dziś zadanie poszukiwania dróg rzeczywistej integracji. Mówiono nam i – teoretycznie – dowiedziono, że
nasze gospodarki są nie do pogodzenia, ponieważ się wzajemnie nie uzupełniają. Tymczasem zintegrowały
się gospodarki o wiele bardziej sprzeczne niż nasze – w Europie i południowo-wschodniej Azji, a teraz w
Ameryce Północnej. Jeśli przyjmiemy tę dyskusyjną diagnozę, naszym zadaniem jest szukać zgodności,
godzić nawet to co niezgodne. Mówi się nam ciągle, aż do znudzenia – co faktycznie znużeni potwierdzamy
– o niedostatkach systemu oświaty i produkcji intelektualnej Naszej Ameryki. Ale taka krytyka jest dokładną
odwrotnością krytyki Martiego, który mówił, byśmy jak najgruntowniej poznali naszą własną historię.
Możliwe zmiany układają się według linii wytyczonej przez Martiego: jedność uniwersytecka regionu,
wspólne studia podyplomowe, uznawanie tytułów, stypendia, wymiana, badania właściwego nam sposobu
postrzegania nas samych, odnowienie więzów rodzinnych i więzów przyjaźni. Robimy to z innymi krajami
(z tymi, które od lat systematycznie wchłaniają nasze emigrujące mózgi…); dlaczego więc nie podjąć takich
działań wśród nas, w sposób usystematyzowany a nie w formie przypadkowej, albo czekając na przymusowe
wygnanie? Ze wstydem trzeba przyznać, że nie mamy nawet katalogu tego, co potrafimy robić dobrze.
Mówię o tym z pełną świadomością poprawnej interpretacji, jaka należy się myślom Martiego. Pochodzą
one od tego samego Martiego, który – poprzez swe rytmiczne przekłady klasyków greckich – uczył nas, że
tłumaczyć to znaczy przemyśleć, a naśladownictwo jest hańbą dla inteligencji (Miranda Cancela 1990: 15).

Być może kluczem interpretacyjnym, który mógłby się podobać Martiemu i który on sam w pewien

sposób antycypował, jest wystrzeganie się dążenia do jednorodności i uniformizacji. Zjednoczenie nie
oznacza utraty tego co własne, jest bowiem jego potęgowaniem w dzieleniu się z innymi, w dzieleniu, w
którym ukryte są bogactwo i płodność. A zjednoczenie jest nieodzowne, aby nas nie pożarli ci z zewnątrz i
ci z wewnątrz – sipaje – pozostający na usługach tych pierwszych. Nie chodzi o przeniesienie etyki
Urgemeinde, ale o troskę o same podstawy stosunków międzyludzkich,

[strona 32]

Narodowych, jednostkowych, grupowych i wszelkich innych; chodzi o poszanowanie samych podstaw
odmienności (Cerutti Guldberg 1991), bez którego nie jest możliwy trwały pokój ani sprawiedliwość. Trzeba
to powtarzać i nie zapominać o tym w dzisiejszych zgubnych czasach nie wypowiedzianych wojen, wojen
brudnych i zarazem sterylnych (sic!), wojen religijnych i przesyconych wyrafinowaną techniką, w czasach
jałowych i wrogich czystej praktyce władzy.

Przełożyła

Danuta Rycerz

Bibliografia:

Cerutti Guldberg, Horacio
1991

Presagio y tópica del desubrimiento. Universidad Nacional y Autónoma de México, México
(w druku).


Łepkowski Tadeusz
1988

„Sección polaca”. [W:] Bolívar y Europa en los crónicas, el pensamiento político y la
historiografia
. T. 1: 1083. Ediciones de la Presidencia de la República, Caracas.



Martí José
1942

El pensamiento de América. Przedmowa i wybór: Mauricio Magdaleno. Secretaría de
Educación Pública, México.

1991

Nuestra América. Wydanie krytyczne pod red. Cintio Vitiera. Centro de Estudios Martianos,
Casa de las Américas, La habana.


Miranda Cancela, Elina
1990

José Martí y el Mundo clásico. Universidad Nacional Autónoma de México, México.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jose Marti Nasza Ameryka str 7 startowa
Były sobie Ameryki (1991)
Amerykański wymiar bezpieczeństwa
Biomass Fired Superheater for more Efficient Electr Generation From WasteIncinerationPlants025bm 422
Czy amerykańscy astronauci widzieli UFO
Nasza gromada 2 zbiórki
Amerykanie mogą zostać w Iraku (13 12 2008)
Ameryka Południowa rzeki
daytrading amerykanski rynek papierow wartosciowych (nasdaq i nyse, inwestowanie) UVG7DGTIDBHUTFXK5
12 Amerykańska lingwistyka antropologiczna z początku XX wiekuid 13227
PN EN 1991 1 1 2004 Ap1 2010
Boliwia, Studia Geografia, Geografia regionalna świata, ameryka
Naleśniki amerykańskie by sd

więcej podobnych podstron