Darcy Lilian Blisko czy daleko

background image

Lilian Darcy

Blisko czy daleko

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Tego dnia doktor Christina Farrelli musiała tak naprawdę zrobić tylko jedną ważną rzecz.

Powiedzieć Joemu, że ich związek dobiegł końca.

Jechała po niego na lotnisko w ciepłym, pachnącym słodko powietrzu typowym dla

jesiennego wieczoru w Queenslandzie Północnym, i na samą myśl o tym czuła się chora.

Samolot z Cairns miał sześciogodzinne opóźnienie. Znaczyło to, że zamiast porozmawiać

z Joem przy kawie, będzie musiała zawieźć go do hotelu dla lekarzy, co najwyżej wyrzucając

z siebie po drodze: „Wybacz, ale zorganizowałam ci tu pokój”.

Nie, nie może rozstać się z Joem w taki sposób, zwłaszcza że wcale nie chce tego robić.

Może opóźnienie samolotu to dobry pretekst, by to odłożyć?

Lotnisko znajdowało się tylko parę kilometrów od jej staromodnego piętrowego domu z

otaczającą go werandą, położonego dwie ulice od handlowego centrum Crocodile Creek.

Kilka lat temu odziedziczyła go po babce. Między miastem a lotniskiem leniwym łukiem

płynął strumień, zaś jego mniejszy dopływ zakręcał równie ospale między lotniskiem a

szpitalem, po czym łączył siły z Crocodile Creek sto metrów przed ujściem do oceanu.

Główna droga przecinała szerokie koryto rzeki. Stary most wkrótce miał zostać zburzony.

Sto metrów dalej rozpoczęto budowę nowego. Christina myślała o tym z żalem, bo

przywiązywała się do wszystkiego bardziej, niż powinna.

Tak, żadnego odkładania, po prostu musi to skończyć.

Aby dostać się do pasażerskiego terminalu, musiała objechać główną siedzibę lotniczej

służby ratunkowej i pas startowy z rzędami świateł, które patrzyły na nią złowrogo. O tej

porze było tu prawie pusto. Lot Joego był ostatnim rejsem tego dnia. Widziała, jak samolot

wylądował. Joe zbliżał się coraz bardziej do kryzysu emocjonalnego, o którym nie miał

jeszcze pojęcia.

Inni już coś podejrzewali. W minionym tygodniu Mike Poulos zgadł, że coś jest nie tak,

kiedy razem z Christina leciał śmigłowcem po pacjenta z zawałem. Ale nie mówił nic

nikomu, gdyż nie miał zwyczaju plotkować, a także dlatego, że miał ważniejsze sprawy na

głowie.

Mike i Emily Morgan po osiemnastu miesiącach znajomości nagle odkryli, że są w sobie

zakochani do szaleństwa, i że nieobca im jest myśl o małżeństwie.

Skręcając na parking, Christina poczuła, że łzy napływają jej do oczu, i zamrugała

powiekami. Jeśli rozpłacze się, zanim cokolwiek zrobi, to czy będzie w stanie przeprowadzić

rozmowę z Joem?

I czy będzie bardzo źle, gdy wieść rozniesie się po szpitalu? A może już krążą plotki?

Próbując dystansować się wobec rzeczywistości, poprosiła Briana Simmonsa, szpitalnego

administratora, by zorganizował dla Joego pokój w hotelu dla lekarzy. Był to ponadstuletni

budynek, niegdyś szpitalny, położony na terenie obecnego, o wiele nowocześniejszego

kompleksu. Mieszkała w nim większość samotnych lekarzy, poza Christiną, która miała dom

swojej babki. Z bujnym ogrodem, który chronił jej prywatność, z antykami, ciszą i spokojem.

background image

A ponieważ jeden z pokoi w tym domu był wolny, a Joe spędzał w Crocodile Creek tylko

jeden tydzień w miesiącu, przed dwoma laty został czasowym lokatorem Christiny. I niezbyt

długo pozostał wyłącznie w tej roli.

Dom lekarzy był głośnym i przyjaznym miejscem. Christiną często tam wpadała. Lubiła

jego mieszkańców, ale nie życzyła sobie, by zadawali pytania za jej plecami, martwili się o

nią, wyrażali niedowierzanie, ponieważ ona i Joe wydawali się być taką dobrą parą.

Dwa minione tygodnie w Crocodile Creek obfitowały w dość dramatyczne wydarzenia,

począwszy od tego, że kardiolog Simon i pacjentka Kirsty ukradkiem wymknęli się oglądać

zachód słońca. Po rodeo odkryto porzuconego noworodka, zaś w osadzie Wygera na skutek

czołowego zderzenia zginęła czwórka dzieci aborygenów, a pozostali uczestnicy wypadku

wciąż pozostawali w szpitalu na południu.

Ludzie mają własne zmartwienia, pomyślała Christiną, podkreślając te słowa

zaciągnięciem hamulca.

Noworodek miał się już całkiem nieźle. Znalazła się też jego matka, Megan Cooper, która

omal nie zmarła po poważnych komplikacjach, na domiar złego przekonana, że jej dziecko

urodziło się martwe. Przez kilka minionych dni Megan powoli dochodziła do siebie. Synowi

dała na imię Jackson. Nie znali jeszcze jego ojca. Megan nie poruszała tego tematu, nie

wspominała też o dziadkach.

Tak, wszyscy w Crocodile Creek mają o czym myśleć.

Kiedy Christina dotarła do niemal pustej hali przylotów, pasażerowie właśnie zaczęli

przechodzić przez bramkę. To lotnisko było skromnie wyposażone. Joe szedł po asfalcie pod

gołym niebem razem z innymi zmęczonymi pasażerami, podczas gdy wózek z bagażami

wyprzedzał ich zaledwie o minutę.

Samolot był zapełniony tylko w połowie, a więc Christina bez problemu wypatrzyła

Joego. Przewyższał o pół głowy najwyższego z pozostałych pasażerów, miał ciemniejszą

skórę i szerszy uśmiech... Zawsze wydawało jej się, że wszystkiego ma więcej. Serca, energii,

a także pomysłów, by utrzymać ich związek w takim stanie, jaki mu odpowiadał, a którego

ona coraz bardziej nie mogła znieść.

– Cześć – powiedziała drżącym głosem.

– Tink. – Wtulił twarz w zagłębienie jej szyi, wdychając zapach jej włosów. – Och, Tink.

– Był jedyną osobą, która nazywała ją Tink. Tak naprawdę Tunk, z silnym nowozelandzkim

akcentem. – Do diabła, ale za tobą tęskniłem. Cudownie pachniesz.

Był też jedyną osobą, która wywoływała w niej tak silne emocje, kiedy ją obejmował.

Poczuła jego wargi przyciśnięte najpierw do jej włosów, potem policzka i kącika warg.

Wygłodniałe pocałunki, które niczego nie obiecywały.

– Jestem wykończony. Siedem godzin czekania w Cairns.

– Masz bagaż?

– Wszystko jest tutaj. – Poklepał małą torbę podróżną przewieszoną przez ramię. Pod

białym rękawem T-shirtu widać było niebiesko-czarny tatuaż, który wyglądał jak bransoleta i

ś

wiadczył o jego częściowo maoryskich korzeniach. To właśnie im zawdzięczał miodowy

kolor skóry. – Chodźmy. Masz jutro dyżur?

background image

– Tak, muszę tu być z powrotem o siódmej. – Po drugiej stronie pasa startowego, czyli

właściwie w tym samym miejscu.

– Ja mam dyżur od ósmej. Ale możemy chyba spędzić trochę czasu razem? – Spojrzał na

nią z absolutną pewnością, że ona pragnie dokładnie tego samego.

Poruszyła się nerwowo.

– Tak, mamy trochę czasu – odparła obojętnie. Mimo to powinien coś zauważyć. A może

był zbyt zmęczony, żeby usłyszeć, co kryje się za jej słowami.

Nie zamierzała jednak zaczynać poważnej rozmowy na parkingu lotniska ani przed

hotelem dla lekarzy. Kiedy mijali szpital, Joe stwierdził:

– Sporo świateł dzisiaj w hotelu i w głównym budynku.

– Ostatnie dwa tygodnie były dosyć ciężkie. – Przekazała mu kilka szczegółów

dotyczących spraw medycznych, a także ich kolegów.

Cal zaręczył się z doktor Giną Lopez, amerykańską kardiolożką, którą poznał w

Townsville przed pięcioma laty i która, jak się okazało, urodziła mu syna. Chłopiec miał teraz

cztery lata. Christina opowiedziała mu też o Kirsty i Simonie, Emily i Mike’u, wypadku

samochodowym w osadzie Wygera i dzielnym maleńkim Jacksonie oraz jego matce.

– Cierpi na chorobę von Willebranda, poza wszystkim innym – zakończyła. Tę rzadką

chorobę krwi zdiagnozowano, kiedy w miejscu po odcięciu pępowiny dziecka nastąpiło silne

krwawienie. Udało się je zatamować. Teraz, kiedy znali już powód, nie powinno to

przysparzać dalszych problemów.

– Więc matka też to ma? – spytał Joe.

– Nie, ani rodzice matki, chociaż jej ojciec cierpi na wiele innych schorzeń, a zatem

najwyraźniej nosicielem jest ojciec chłopca. Ale dotąd Megan nie zdradziła, kto to jest ani

gdzie mieszka. Zresztą nie wiadomo, czy to jest zawsze dziedziczne. To może być zbieg

okoliczności.

Była zła, że musi przekazać mu tyle nowin w jednej dużej niestrawnej masie. Zawsze tak

było, nawet kiedy wydarzenia w Crocodile Creek nie gnały naprzód tak szybko jak ostatnio.

W końcu Joe spędzał trzy tygodnie w miesiącu w swoim nowozelandzkim domu, który był

dla niej tak obcy, jak jakaś odległa galaktyka.

Przez dwa lata, kiedy byli parą na pół etatu, wyrwało mu się kilka istotnych faktów na

temat jego życia. Mieszkał w Auckland. Ukończył studia na tamtejszym uniwersytecie.

Pracował w prywatnej przychodni. Nie był żonaty – ale mógł ją okłamywać. Miał matkę,

młodszą siostrę przyrodnią i ojczyma. Oznajmił za to boleśnie jasno, że bardzo nie lubi o

sobie mówić. Nigdy nie telefonował do niej z Nowej Zelandii. Podał jej co prawda swoje

numery: prywatny i służbowy, tak na wszelki wypadek, ale kiedy wybrała je skwapliwie na

początku ich znajomości, dał jej do zrozumienia, by nie dzwoniła.

Zrobił to uprzejmie. Christina była przekonana, że Joe nie potrafi być nieuprzejmy.

Powiedział wówczas ciepłym głosem:

– Tink, nie mogę teraz rozmawiać, okej?

Nie oddzwonił. Nie wspomniał o jej telefonach podczas kolejnego spotkania. Zaczęła się

czuć jak jedna z dziewczyn marynarza. To prawda, Joe wracał do tego samego portu, i to

background image

portu, który szczerze lubił. Ale to nie zmieniało podstawowego faktu: życie Christiny było dla

Joego jak otwarta książka. Opowiadała mu anegdoty ze swego dzieciństwa, dzieliła się

marzeniami, mówiła, co jest dla niej ważne. W zamian była jego „odpoczynkiem i rozrywką”,

jak mawiali o kobietach amerykańscy marynarze, którzy od czasu do czasu cumowali na

południu w Townsville. I niczego więcej od niej nie oczekiwał.

Co sugerowało, że mógł być żonaty.

Nigdy nie przyłapała go na kłamstwie i nie chciała wszczynać paranoicznej konfrontacji.

To nie było w jej stylu. Ale nie chodziło jej nawet o jego małżeństwo. Chodziło o to, że ten

związek prowadził donikąd, podczas gdy jej biologiczny zegar brał już udział w wyścigu z

czasem.

Christina skończyła trzydzieści trzy lata. Chciała wyjść za mąż i założyć rodzinę z

przyzwoitym facetem. Nie zamierzała zostać jedną z wiecznie młodych, zakochanych i

bawiących się kobiet, z mężczyzną, którego widywała tylko kilkanaście godzin w miesiącu.

Niezależnie od tego, jak miłe były te godziny. Joe o tym wiedział. Nie oznajmiła tego wprost,

nie naciskała na niego, ale musiał to odgadnąć ze sposobu, w jaki opowiadała o dzieciach

brata w Brisbane i o małżeństwie rodziców, które podziwiała.

Gdyby Joe wykazał przynajmniej chęć głębszego zaangażowania, gdyby zaczął mówić

coś więcej o swoim życiu w Nowej Zelandii, gdyby rozumiała, dlaczego tak stanowczo

trzyma się pewnych granic, byłaby gotowa czekać o wiele dłużej. Nic takiego nie nastąpiło.

Był od niej dwa lata młodszy, ale to niczego nie tłumaczy.

Poza tym należała do osób, dla których liczy się wierność, i gdyby kiedykolwiek znalazła

partnera, który dzieliłby jej pragnienia, pozbyłaby się Joego Barretta na zawsze. Tymczasem

o jedenastej wieczór w niedzielę zbliżała się do starego mostu nad Crocodile Creek ze

wspaniałym mężczyzną, którego zamierzała rzucić.

Nagle na drodze jakiś metr przed mostem dostrzegli leżącą postać.

– To kangur – stwierdził Joe, unosząc się na siedzeniu, kiedy Christina zwolniła. – Leżał

tu, jak jechałaś w tamtą stronę?

– Nie sądzę. – Wyminęła kangura. – Nie – dodała bardziej pewnym głosem. – Nie było

go. – Co prawda myślała wtedy o tym, że będzie jej żal mostu, gdy go zburzą. Ale

zauważyłaby zwierzę.

– Powinniśmy się zatrzymać i odsunąć go z drogi.

Christina zwolniła jeszcze bardziej, szukając miejsca, gdzie mogłaby zawrócić, co przy

małym natężeniu ruchu nie było trudne. Kangur nie miał szczęścia, znalazł się w złym

miejscu o złym czasie. Christina zaparkowała.

– To kangurzyca. Jeszcze ciepła – stwierdził Joe, kładąc rękę na jej szyi. – Ale nie żyje.

Akurat w tym momencie kangurzyca się poruszyła. A w zasadzie nie matka, tylko malec

w jej kieszeni.

– O rany! – zawołał Joe. – Tu jest mały.

Roześmiała się mimo woli. Jak na mężczyznę, który spędził jedenaście godzin w podróży

po tygodniu ciężkiej pracy, dość szybko odzyskał energię i dobry humor. Zawsze taki był.

Uwielbiał się śmiać. Nigdy długo nie narzekał.

background image

– Bądź miły i powiedz mi, co zrobimy.

– Cóż, nie możemy go zostawić, Tink. – Ostrożnie odciągnął ciało kangurzycy z drogi i

odwrócił ją tak, by mieć dostęp do kieszeni.

– Wiem. – Zebrała siły, skupiając się na tym, co najważniejsze. – Tam jest rezerwat, w

stronę gór, to chyba najlepsze wyjście? Mają tam miejsce dla małych zwierząt.

Po moście przetoczyła się ciężarówka z ładunkiem toreb ze śmieciami. Zwolniła na ich

widok.

– Co się stało? – spytał kierowca.

Christina rozpoznała Billa Doyla, właściciela hotelu Czarna Kakadu.

– Matka nie żyje, ale malec jest w porządku – streściła szybko Christina. – Cześć, Bill, to

ja, Christina.

– Witam, pani doktor. Przekwalifikowuje się pani na weterynarza?

– Coś w tym rodzaju. Chcemy przewieźć małego do parku narodowego.

– Słusznie. – Skinął głową i odjechał, szczęśliwy, że zostawił im kłopot na głowie.

Christina i Joe wspólnie zbadali małego kangura, który wcale nie wymachiwał nogami z

przerażenia. Nie znaleźli żadnych urazów. Skulony w kieszeni kangur miał otwarte oczy i

oddychał szybko.

– Musimy jechać – rzekła Christina. – Nie możemy go karmić ani zaopiekować się nim

sami.

– Wezmę tylko koszulkę z torby. Owiniemy go. Oboje o mały włos nie zostali jednak

podrapani ostrymi pazurami, lecz gdy Joe trzymał już zwierzę na kolanach w samochodzie,

ciasno opatulone, wydawało się, że się uspokoiło. Droga prowadząca na południowy zachód

była ciemna i pusta, tylko jedna ciężarówka przetoczyła się obok nich z hałasem.

– Jak tam? – spytała Christina.

– Dobrze. Jest spokojny, oddycha.

Zerknęła w bok. Joe i mały kangur, obydwaj zdrowi, spokojni, i oddychają.

Wielki samochód zahamował z trudem, a on pobiegł za nim, bo po raz pierwszy tego dnia

dopisało mu szczęście. Niech tak będzie cały rok. Całe życie.

To dobry znak.

– Podwieźć cię gdzieś? – spytał kierowca.

– Tak. Za to pasmo górskie.

– No to wskakuj.

Tak dobrze było usiąść, jechać. Stał tam przez bite dwie godziny i nikt nawet nie

pomyślał, by go podwieźć. Czy wygląda jak nierób albo zbrodniarz? Niektórzy ludzie tak

właśnie uważali. Na przykład jej ojciec.

Ona, jego miłość, powód jego podróży.

Kumple śmialiby się, gdyby wiedzieli, jak o niej myśli. Jak jakiś gwiazdor w operze

mydlanej, który może mieć każdą dziewczynę, ale nie potrafi zapomnieć tej jedynej. Zresztą

on nie mógł mieć każdej dziewczyny, tyle że wcale się tym nie przejmował. Pragnął tylko

jednej.

background image

Jej rodzice wyrzucili go z ich domu w tak gwałtownym wybuchu złości, że wylądował

jakieś pięćset kilometrów dalej na północ. I naprawdę wierzył, że jej ojciec mógłby go zabić,

gdyby tylko tam wrócił. Ale tracąc ją, stracił serce. Powinien był przeciwstawić się złości jej

ojca. Dlaczego potrzebował tyle czasu, by to zrozumieć? Dlaczego pozwolił, by inni

podejmowali za niego decyzje?

Nie rozumiał człowieka, którym był wcześniej. Od tamtej pory stwardniał, i to bardzo,

ponieważ minęło wiele miesięcy. Nikt by się nie domyślił, że był rozpieszczonym chłopcem z

Sydney – prywatna szkoła, przeklęte lekcje gry na skrzypcach, oczywiście prywatne lekcje

ujeżdżania, a nie jeździectwo, które miał we krwi.

Więc gdyby teraz oszalały stary zabił go albo próbował zabić, niech tak będzie. Teraz

będzie walczył o wiele zacieklej niż pół roku temu. W zeszłym tygodniu skończył

dwadzieścia dwa lata. Zrzucił z siebie ciężar rodzicielskiej opieki. Teraz może jej pokazać, ile

warta jest jego miłość. Może tym razem ona z nim wyjedzie, zostawi swoich rodziców i

wszystko będzie dobrze.

Siedząc wysoko w kabinie ciężarówki, czuł, że wszystko się uda, o ile tylko będzie miał

szansę ją zobaczyć, zanim wyruszy z powrotem na północ, najpóźniej w południe, bo inaczej

straci pracę i trzymiesięczną wypłatę, którą są mu winni. Szef nie chciał go puścić, ale udało

się w końcu znaleźć te dwa dni przed wielkim spędem bydła. Mieli pędzić bydło setki

kilometrów, począwszy od przyszłego tygodnia, a taki spęd poruszał coś w głębi jego duszy.

Gdyby usłyszał z jej ust, że nadal go kocha, wracałby do roboty z uczuciem, że cały świat do

niego należy.

– Zawiozę cię do zakrętu do Mount Evelyn. Czy to ci wystarczy?

– Słucham?

– Powiedziałem, że jadę tylko do zakrętu do Mount Evelyn.

– Dobrze. – Serce zgasło jak zużyty fajerwerk. Ten człowiek pokona tylko jedną dziesiątą

drogi, którą on miał przed sobą, więc nie osiągnie celu przed ranem. W żołądku mu burczało,

powinien był zatrzymać się na hamburgera w Crocodile Creek, ale nie chciał tracić czasu. Nie

dotrze do niej tego wieczoru. Musi przełożyć to o kilka tygodni. Nie przemyślał wszystkiego

jak należy.

Była już prawie północ, kiedy Joe i Christina dojechali do parku. Brama była zamknięta,

ale lekki samochód, jakim poruszała się Christina, mógł ją okrążyć, jeśli przesunęło się dwa

na wpół zgniłe bale.

– Gdybyś wzięła juniora... – zaczął Joe.

– Nie, jato zrobię. Jest spokojny, nie przeszkadzajmy mu. – Wyskoczyła z samochodu.

Miała na sobie dżinsy, T-shirt i sportowe buty, a o tej porze było zimno.

Pięć minut później zastukali do domu strażnika. Otworzyła im jego żona.

– Proszę się nie przejmować, i tak dziecko mi nie pozwoliło spać. Wspaniały malec –

dodała, patrząc na kangura. – Tak, zaopiekujemy się nim, mamy dwa inne, więc nie będzie

samotny.

Zaproponowała im herbatę, a wtedy pojawił się jej mąż. Joe i Christina wymienili

background image

spojrzenia i bez słów doszli do tego samego wniosku. Nie chcieli przeszkadzać tym ludziom

w środku nocy.

– Powinniśmy wracać – rzekł Joe. – Prawda, Tink? Oboje jutro pracujemy.

Tym razem on prowadził, co dało Christinie sporo czasu na myślenie. Nie mogę tego

dzisiaj zrobić, stwierdziła. Ale nie zasnę, jeśli tego nie zrobię. Och, tak czy owak nie zaśnie.

Rano obydwoje będą spieszyć się do pracy. Nie mogła odkładać rozmowy, jeśli naprawdę

zamierzała ją przeprowadzić. Więc może teraz, podczas jazdy?

Wzięła głęboki oddech, by powiedzieć: „Joe, musimy porozmawiać”. Ale zaraz potem

stchórzyła.

Dotarli do zakrętu. Joe skręcił gwałtownie, jakby nie całkiem panował nad kierownicą.

– Coś nie tak – rzucił.

– Co, Joe? – Instynktownie dotknęła jego ramienia.

– Chyba złapaliśmy gumę. – Zwolnił ostrożnie i stanął na poboczu.

Wybuchnęła cichym, nerwowym śmiechem.

– śartujesz? Powiedz mi, że to żart.

– Nie. Tego już za wiele.

– Święta racja.

Gdyby wierzyła w znaki, zapamiętałaby sobie to ostrzeżenie. Ktoś tam na górze nie chce,

by go dziś rzuciła. Ale ona nie była przesądna, więc tylko zacisnęła zęby i pomyślała: Może

powiem mu to, kiedy będziemy zmieniać oponę?

Była to przednia lewa opona. Tak jak w przypadku kangurka, pracowali razem w

milczącej harmonii. Joe ustawił światła ostrzegawcze, Christina wyjęła lewarek. Joe postawił

stopę na kluczu francuskim, a Christina zdjęła zapasową oponę z tylnych drzwi.

Joe był taki silny. Obserwując go, poczuła tęsknotę, trudno jej było oderwać od niego

wzrok. Ale po tej nocy nie będzie już w stanie patrzeć na niego w taki sposób, straci do tego

prawo. I za dużo by ją to kosztowało.

Razem zdjęli przebite koło i założyli nowe, potem na zmianę dokręcali nakrętki.

Na koniec Joe uśmiechnął się do niej.

– Uwielbiam kobiety ze smarem na nosie – powiedział. – Bardzo seksowne.

– Joe, musimy...

Za późno. Już ją całował, a do tego pieścił ręką, która z pewnością zostawiła ślady smaru

na jej skórze... Kiedy się odsunął, wciąż się uśmiechał, był tak wspaniały, pełny życia, że

ż

adne brzemienne w skutki słowa nie przeszły jej przez gardło. Zresztą i tak nie mogła ich

wypowiedzieć, bo nie byli już sami.

– Cześć!

– Co do diabła?

– Cześć, zaczekajcie! – W ich stronę biegła jakaś zdyszana postać. Joe machnął ręką i

mruknął:

– Nie nasz wieczór, co?

Odłożył lewarek i zamknął tylne drzwi samochodu. Stali razem z Christiną, patrząc na

nieznajomego. Był to młody mężczyzna, nie tak wysoki jak Joe, ale dobrze zbudowany.

background image

Zatrzymał się, a wtedy Joe zapytał ostro:

– Co się stało?

Christiną wiedziała, że myślał o wypadku. Kiedyś na tej drodze zdarzył się wypadek.

Jako lekarze widzieli już więcej, niż powinni, a poza tym nie było wiele innych niewinnych

powodów, dla których ten młody człowiek biegłby po pustej szosie w środku nocy.

– Czy możecie mnie podwieźć? – Chłopak wyglądał co najwyżej na dwadzieścia jeden,

dwadzieścia dwa lata.

– Do miasta? Do domu? Jesteś z okolicy? – pytał Joe.

– Nie, ale tak. Chcę się dostać do miasta. – Wyraźnie się plątał.

Christina i Joe wymienili spojrzenia. Nie wyglądał groźnie. Ale co on tu robi?

– Wskakuj na tył – powiedział Joe, po czy dodał do Christiny: – Możesz prowadzić?

Skinęła głową, rozumiejąc, co Joe ma na myśli. Jeśli ten młodzieniec zacznie robić

kłopoty, lepiej, żeby Joe miał wolne ręce.

– Jak ci na imię? – spytał Joe.

– Jack.

– Zrobiliśmy dodatkową rundkę do parku narodowego, ale chyba nie mijaliśmy cię już,

co?

– Ja mijałem was – odparł Jack. – W ciężarówce. Ale kierowca skręcił do Mount Evelyn.

Myślał, że ktoś może jeszcze tędy jechać, ale nikogo nie było, a ja zmarzłem.

– Więc zawróciłeś?

– Tak, a potem zobaczyłem wasze światła awaryjne między drzewami i zacząłem biec.

– Dokąd chciałeś się dostać?

– Na... farmę na zachodzie. Zobaczyć się z przyjacielem. Pracuję na farmie, jestem

oborowym, i dostałem parę dni wolnych. Myślałem, że mi się uda, ale szczęście mi nie

dopisało.

Jak na kogoś, kto na początku był powściągliwy, żeby nie powiedzieć nieufny, po pięciu

minutach Jack się rozgadał. Rozważał swoje problemy z podróżą autostopem i brak deszczu.

To musiała być dla niego wielka ulga, kiedy wreszcie znalazł transport. Wydawał się

inteligentny, a w jego sposobie mówienia było coś takiego, co sugerowało, że celowo obniża

swój status.

– Powinienem był wiedzieć, że nie dam rady w dwa dni. – Nagle, gdy pokazały się

ś

wiatła miasta, zabrzmiał jak przegrany. – Mój... mój kumpel pewnie byłby... Tak, pewnie i

tak byłby zajęty.

Dotarli do skrzyżowania dwieście metrów na południe od szpitala i powietrznej bazy

ratunkowej.

– Gdzie mamy cię wysadzić? – spytał Joe pasażera.

– Gdzieś tutaj będzie dobrze. – Znów był powściągliwy.

– Masz gdzie pójść?

– Taa. Nie ma zmartwienia.

– Możemy zabrać cię do miasta – dodał Joe.

– Nie, tu jest w porządku.

background image

Tutaj, na poziomie morza, temperatura była kilka stopni wyższa i nie padało. Kiedy Jack

wysiadł, Christina zerknęła na niego w tylnym lusterku. Nie ruszył się z miejsca. W końcu

zniknął im z widoku, gdyż droga do Crocodile Creek się obniżała.

– Czy ktoś naprawdę z nami jechał? – spytała Joego.

Czy został przysłany przez jakieś kosmiczne siły, by powstrzymać ją przed rozmową o

zerwaniu? Jej męczące, natrętne myśli gwałtownie powróciły. Zostawi to do jutra. Ale jutro

oboje cały dzień pracują. A jeśli ktoś w szpitalu wspomni o pokoju w hotelu lekarzy...

Przejechali przez most i stanęli na światłach na głównej ulicy. Joe zerknął na zegarek.

– Cholera, kwadrans po pierwszej.

– A mnie wcale nie chce się spać.

– Mnie też. I coś mi chodzi po głowie, Tink. – Uśmiechnął się do niej, a jej serce zamarło

po raz setny tego wieczoru. – Na czym skończyliśmy, kiedy nam tak niegrzecznie przerwano?

Na skraju przepaści, Joe, pomyślała, ale zachowała to dla siebie.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Wysiedli z samochodu. W domu Joe rzucił swoją torbę na środku dywanu w salonie, po

czym objął Christinę. Jego ramiona były ciepłe.

Christina poczuła znajome pożądanie. Zaczynało się zawsze w żołądku i promieniowało

na zewnątrz niczym gorąco z rozżarzonych węgli. Nie zmniejszyło się w ciągu dwóch lat,

wręcz przeciwnie. Czy dlatego, że stale towarzyszyła jej niepewność, jak długo Joe

pozostanie w jej życiu?

Pocałował ją. Och, nie powinna mu na to pozwalać, ale skoro to ostami raz... Swoją

drogą, często zastanawiała się, czy całują się po raz ostatni. Tym razem wiedziała to na

pewno. Joe nie był mężczyzną, który robi cokolwiek połowicznie, dotyczyło to między

innymi pocałunków. A przecież ich związek był połowiczny, niekompletny. Joe nigdy nie

robił nic połowicznie w danym momencie, poprawiła się. W pocałunek wkładał całą swoją

duszę, całą energię i serce, a ona odpowiadała mu tym samym.

Po raz ostatni uniosła ręce i wplotła palce w jego włosy, uwalniając zapach szamponu.

Delektowała się smakiem jego warg, które budziły w niej pragnienie czegoś więcej. W tym

momencie czas się zatrzymał, ale nie mógł tak stać wiecznie. Joe przerwał ten moment.

– Muszę wziąć prysznic – mruknął, wciąż trzymając ją w objęciach. – Cuchnę samolotem

i kangurem. Dziwię się, że pozwalasz mi się przytulać.

Sama była tym zaskoczona, przerażona, że nawet nie poczuła zapachów, o których

wspomniał.

– Ja też muszę wziąć prysznic – rzekła głośno.

– To może razem... ? – Spojrzał na nią z żartobliwym, wyzywającym uśmiechem, celowo

opuszczając powieki. Potarł brodą o jej policzek, a ona mimo woli odwróciła głowę, szukając

jego warg.

Christina, musisz być silniejsza, zganiła się.

– Nie, idź pierwszy – odparła. Ciężko jej to przyszło, a jeszcze ciężej było wypuścić go z

objęć. – Ja... Nie muszę zmywać z siebie zapachów sali tranzytowej w Cairns.

– Mimo wszystko chciałbym umyć się z tobą. – Przyciągnął ją do piersi, pewny jej

odpowiedzi.

– Joe, musimy porozmawiać – wyrwało jej się. Nadszedł moment krytyczny. Chwila

prawdy.

– Tak?

W jego oczach dostrzegła zdumienie, ale nie niepokój. W dalszym ciągu nie spodziewał

się niczego złego. Zresztą skąd miał wiedzieć? Nie wysyłała żadnych sygnałów, nie

uprzedziła go w żaden sposób. Sama dopiero jakiś tydzień temu doszła do wniosku, że już

najwyższa pora.

Musi zrobić to spokojnie, w cywilizowany sposób.

– Jesteś głodny? – spytała wymijająco, machając ręką w stronę kuchni. Potem nagle

zobaczyła zegar. Dochodziła pierwsza trzydzieści w nocy. A jednak nie zrezygnuje.

background image

– Głodny? Nie – odparł. – Dali nam talony na jedzenie i picie w Cairns, żeby nam

wynagrodzić opóźnienie. – Przyjrzał się uważnie jej twarzy, jego twarz złagodniała. – No, co

jest? Nie powiedziałaś mi wszystkiego w samochodzie? Na co czekałaś?

Mówił ciszej, tym intymnym tonem, który tak lubiła. Takim głosem mówił do niej w

łóżku, takim głosem mówił miesiąc temu, kiedy miała rozstrój żołądka i musiała leżeć przez

dwa ostatnie dni jego wizyty.

– Nadal jesteś chora, Tink?

Kiedy poleciał do domu, ona spędzała wciąż sporo czasu w łazience i chyba wtedy

zaczęła rozumieć, że potrzebuje czegoś więcej. Nie wystarczał jej mężczyzna, którego

widywała tylko przez tydzień w miesiącu, w przerwach, kiedy długie godziny ich pracy nie

nakładały się na siebie. Czy powinna poprosić go, by usiadł? To jej trzęsły się nogi, ponieważ

nie wiedziała, jak zacząć.

– To do niczego nie prowadzi – wyrzuciła z siebie.

– To znaczy my.

– Do niczego nie prowadzi?

– Joe, nie udawaj. – Drżały jej nogi i drżał głos.

– Nie utrudniaj, proszę. Pomyśl sekundę, a potem powiedz mi, że nie wiesz, o czym

mówię.

Odsunęła się od niego i zaczęła krążyć po pokoju, żałując, że nie jest większy, pragnąc,

by Joe zamknął ją znowu w pułapce swoich ramion. Rozpaczliwie pragnęła, by ją uprzedził i

sam powiedział to, co miał usłyszeć.

Tymczasem on oparł ramiona o otwarty łuk między wypoczynkową i jadalną częścią

pokoju. Wyglądał, jakby chciał jej dotknąć, ale doszedł do wniosku, że nie powinien tego

robić.

– Chcę, żebyś się wyprowadził – podjęła. – Jutro, jeśli możesz. Nie jestem w stanie tego

ciągnąć, i nie wyobrażam sobie, że ty tego chcesz. Zorganizowałam ci pokój w hotelu. Nie

umiem dalej tak żyć – ciągnęła. – Jesteśmy razem dwa lata, ale ja chcę czegoś więcej, Joe.

Chcę wiedzieć, do czego to prowadzi. Chcę zobowiązania. Jakiegoś znaku, że to nie jest dla

ciebie tylko rozrywka. Christina Farrelli, ośrodek wypoczynkowy z pełną obsługą. Ja... – Och,

do diabła, powie mu już wszystko. – Kocham cię. Na pewno o tym wiesz, ale to, co dzieje się

między nami, już mi nie wystarcza.

Cisza. Jakieś trzy sekundy.

– Ja też cię kocham – odparł powoli. – Czy o to chodzi? śe tego nie powiedziałem?

Kocham cię, Tink.

Język mu się plątał. Zaklął, co było dość niezwykłe.

– Przykro mi, że nie jesteś szczęśliwa. – Wziął oddech. – Trochę mnie tym zaskoczyłaś.

Jest środek nocy. Mieliśmy cholernie ciężki wieczór, a ty ni stąd, ni zowąd wyskakujesz z

czymś takim.

– Sądziłeś, że tego pragnę? śe to mnie zadowala?

– Było nam razem bardzo dobrze.

– I przypuszczasz, że tego tylko chcę? Miło spędzać z tobą czas?

background image

– To chyba lepiej, niż źle się bawić.

– Nie żartuj.

– Nie lekceważę cię, zależy mi na tobie. Kocham cię. Jestem... no, trochę oszołomiony.

Zamknęła oczy, po czym znowu je otworzyła. On także powiedział, że ją kocha. Trzy

razy. Ale to tylko słowo. Niektórzy mężczyźni chlapią nim jak farbą. Tak, oczywiście,

kocham cię, maleńka. Nie uważała Joego za jednego z nich.

– Wybacz, ale nie nadążam – powiedziała ochrypłym głosem. – Zgadzasz się?

– A mam wyjście? Skoro tego chcesz. Skoro... – zaklął znowu i po raz pierwszy w jego

głosie zabrzmiała złość – zorganizowałaś mi pokój. Nie mam podstaw, żeby ci się

sprzeciwiać, skoro tak czujesz. Ale, do diabła, nie mogłaś mnie jakoś uprzedzić? Powiedzieć

coś na lotnisku albo...

– Nie przyszło mi do głowy, że nie dotrzemy od razu do domu.

– Trzeba było zatelefonować do Auckland.

– Nie lubisz, kiedy dzwonię. Ty nigdy do mnie nie dzwonisz.

Nie zaprzeczył. Był zbyt zdenerwowany i zły.

– Zorganizowałaś mi pokój.

– To chyba najlepsze rozwiązanie, prawda? Będzie nam łatwiej, obojgu.

– Rozumiem, że ty tak to postrzegasz.

– Ale... – Dobra, pora pozbyć się dumy. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo liczyła na

to, że pokój w hotelu dla lekarzy pozostanie mimo wszystko pusty. Liczyła na to, kiedy go

zamawiała u Briana, kiedy podejmowała decyzję, i kiedy ich przyjazd do domu się opóźniał.

– To znaczy, że nie zamierzasz obiecywać, że w przyszłości coś się zmieni? – zapytała.

Joe wypuścił powietrze, szukając właściwych słów.

– Nie wydaje mi się, żebym do tej pory obiecywał coś złego. To znaczy, spędzam tutaj

tylko tydzień w miesiącu. Sama to powiedziałaś. Naprawdę bardzo lubię z tobą przebywać.

Myślę, że do siebie pasujemy. Moje życie w domu... Wiem, że nigdy o tym nie opowiadam.

Mówiąc szczerze, główny powód, z którego tu przyjeżdżam, to nie dodatkowy zarobek,

chociaż bardzo tego potrzebuję, ale fakt, że nie muszę myśleć o domu... – Urwał. – Jest

ciężko. Moje życie w domu jest ciężkie. Tak dobrze jest mieć ciebie, i nie rozmawiać o tym,

uciec...

– To jest twój wypoczynek i rozrywka. Tak? Uchwycił się tego z wdzięcznością.

– Tak. I to jest takie dobre!

– Nie dla mnie, Joe. – Dławiły ją łzy.

– Nie? – spytał łagodnie.

– Słowo „miłość” najwyraźniej znaczy dla ciebie co innego niż dla mnie. Chcę być

częścią twojego życia. Twojego całego życia.

– Nie. – Tym razem nie zwlekał z odpowiedzią.

– Więc nie powiesz mi nic o...

– Nie.

Okej, więc albo powinna oskarżyć go, że zdradza żonę, albo wybiec i trzasnąć drzwiami.

Nie zrobiła ani jednego, ani drugiego. Trzęsła się tak bardzo, że Joe dostrzegłby to z

background image

odległości trzystu metrów. Nie mógłby tego zignorować, chyba żeby mu na niej wcale nie

zależało. A jemu zależało. Podszedł do niej, objął ją i podtrzymał, by nie osunęła się na

dywan.

– Bardzo przepraszam, Tink – szepnął. – Nie czułem, że to się zbliża. Teraz widzę... Czy

nie moglibyśmy spróbować...

– Tak?

Nie dokończył, tylko trzymał ją w objęciach. Och, do diabła, tak bardzo lubiła jego

zapach, nawet teraz, kiedy mieszał się z wonią samolotu, smaru i kangura. Zawsze tak

pachniał, a ona zawsze uwielbiała ten zapach. Mogłaby w nim zatonąć. Mogłaby uratować się

dzięki niemu.

– Nie, nie będę się sprzeczać – odparł w końcu. – Nie mam nic do zaoferowania.

Przepraszam. Byłem idiotą, bo nie zauważyłem, że chcesz mieć jasną sytuację. Nie jestem

zainteresowany czymś na dłużej, zobowiązaniami. Po prostu nie, mam tego dość. A poza tym

naprawdę nie chciałabyś tego czegoś.

– Ale nie pozwoliłeś mi zdecydować – powiedziała głosem, który był równocześnie ostry

i niepewny.

– Możemy teraz skończyć? Chyba musimy, bo nie ma sensu mówić nic więcej. – Stał

wyprostowany, z ramionami splecionymi na piersi.

Chciał się zdystansować, odsunąć emocje. Ona usiłowała zrobić to samo. On ma rację.

Znaleźli się w impasie, i nie zostało nic do powiedzenia.

– Chyba... nie spodziewają się mnie w hotelu o tej porze? – spytał.

– Miałeś tam być, gdyby samolot się nie spóźnił, taki był plan. Ale wszyscy jesteśmy tu

niewyspani od tygodnia albo dłużej. Nie chcę tupać po drewnianej podłodze ani zapalać

ś

wiatła o drugiej nad ranem.

– Moje rzeczy... – Przez dwa lata zebrało się tego parę walizek i pudeł.

– Jutro pracuję poza miastem. Gdzie umieszczą cię w szpitalu?

– Jeszcze nie wiem. – Joe był zawsze wysyłany tam, gdzie akurat go potrzebowano.

– Jeśli podrzucisz mnie do bazy, możesz wziąć samochód – oznajmiła. – Wtedy, jak

znajdziesz chwilę w ciągu dnia, możesz się spakować i przenieść. Ja... nie spakowałam

twoich rzeczy, bo... – nie dokończyła.

– Nic nie szkodzi, do diabła, nic nie szkodzi, Tink. Przez sekundę bym się nie

spodziewał...

– Weź prysznic. Ja idę do łóżka – powiedziała, nie czekając na niego.

I, oczywiście, nie mogła zasnąć.

O drugiej trzydzieści przestała słyszeć kroki Joego. Najwyraźniej też się położył. O

trzeciej porzuciła myśl, by pójść do jego pokoju i wejść do jego łóżka... i straciła nadzieję, że

on przyjdzie do niej. O wpół do czwartej zrezygnowała z pomysłu, by zadzwonić na

położnictwo i pogadać z Georgią albo Grace.

Zresztą nie miałyby czasu na rozmowę. A gdyby znalazły czas, Joe usłyszałby ją, jak

szlocha do słuchawki.

O czwartej poszła po szklankę wody do kuchni i wracając, spotkała Joego. Miał na sobie

background image

tylko czarne spodnie od piżamy. Próbowali się wyminąć i zderzyli się trzy razy, gorąco się

przepraszając. Ale to wcale nie było zabawne.

– Jesteś żonaty, Joe? – zapytała.

– Nie! – Jego protest zakończył się ochrypłym szeptem. – Nie mam żony.

– Cóż, to już coś. – Zabrzmiało to bardzo gorzko.

– Och, Tink, do diabła. Nie rób tego.

– Czego?

– Nie szukaj powodów.

– A są powody?

– Oczywiście, że tak.

– To mi je podaj.

Ale on nie odpowiedział, ponieważ już się obejmowali jak rozbitkowie z zatopionego

statku na czarnym morzu. Jego ciało było rozgrzane od snu – a może bezsenności. Christina

czuła na brzuchu odciśnięty pasek jego spodni. Znała to tak dobrze. Jego podniecenie.

Łaskotanie włosów, pomrukiwanie. Nie chciała pozwolić, by to się dalej posunęło, ale kiedy

szukał jej warg, zapomniała o dumie i pragnęła go tak samo jak zawsze. Nie pytał, jak daleko

może się posunąć, ale jego ciało zadawało to pytanie każdym coraz bardziej namiętnym

pocałunkiem, coraz bardziej intymnym dotykiem. Nie usłyszał odpowiedzi. Drzwi do jego

pokoju były jakiś metr od nich, więc tam właśnie wylądowali, na jego łóżku.

– Christina – szepnął.

Gdy zdjął jej bluzę, zamknęła oczy, a potem wyciągnęła ręce i wplotła palce w jego

włosy, przyciągnęła jego głowę i pocałowała go tak gorąco, że obydwoje z trudem łapali

potem oddech. Joe wstał, zdjął jej spodnie od piżamy, a później swoje. Wiedziała, że będzie

im tak dobrze jak zawsze. Zachowywał się, jakby robił inwentaryzację, zapisywał ją sobie w

pamięci, równie jak ona świadomy, że kochają się po raz ostatni.

– Christina... – szepnął znowu. Jego ręce były jeszcze bardziej delikatne, ledwie ją

muskał, niczym szept.

Nagle ogarnęła ją złość. Rzuciła mu wyzwanie, a on go nie podjął. Nie stanął na

wysokości zadania, więc dlaczego ma czelność zachowywać się tak, jakby odgrywali

współczesnych Romea i Julię?

Zróbmy to, Joe, pomyślała, zaspokójmy swoje pożądanie, przecież tylko tego zawsze ode

mnie chciałeś. Chwyciła go za biodra, objęła nogami i poprowadziła, pospiesznie się unosząc.

Robiła wszystko, aby poczuć tę wyjątkową jedność i spełnienie. Potem zaczęła się kołysać,

wiedząc, jak to na niego działa, pragnęła oddać się mu i ukarać go równocześnie. Udowodnić

mu, jak bardzo się myli.

Zamknęła oczy. Miała wszystkie potrzebne informacje zjego ruchów, dźwięków, które

wydobywały się gdzieś z głębi jego gardła, sposobu, w jaki zaciskał dłonie. Potem przestała

się tym wszystkim przejmować, nie wiedziała już, gdzie kończy się jej ciało, a gdzie zaczyna

jego, ale sekundy po tym, jak Joe skończył, znowu podupadła na duchu. Zastanawiała się, co

na Boga właśnie zrobiła.

Dała mu odprawę, której nigdy nie zapomni?

background image

Leżeli razem parę minut, zdyszani i nieruchomi, aż w końcu Christina uwolniła się spod

ciężaru jego ciała.

– Zostań. – Położył rękę na jej biodrze.

– Nie mogę, Joe.

– Dobrze, dobrze.

Po raz drugi tej nocy zrezygnował z walki o nią.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Ranek przyszedł zbyt szybko. Christina usłyszała, że Joe wstał, gdy tylko wyłączyła

budzik. Przez kilka minut ukrywała się jeszcze w łóżku, ale nie mogła przeciągać tego w

nieskończoność. Podreptała do łazienki. Zdołała uniknąć Joego poza pięciominutowym

spotkaniem w kuchni, gdzie wypiła szklankę soku. Na myśl o bardziej pożywnym posiłku

robiło jej się niedobrze, ale z pustym żołądkiem wcale nie czuła się lepiej.

– Więc mam podrzucić cię do bazy? – spytał.

– Tak. Możemy już iść, jeśli chcesz.

– Dobra. Zdążę zerknąć na mój nowy pokój. Tego ranka obydwoje byli spięci. Już nie

tworzyli zgranego zespołu, który poprzedniego wieczoru ratował małego kangura, wymieniał

oponę i podwoził chłopaka do miasta. Joe był zły, że już nie jest miło, że Christina zmieniła

zasady. Ona była zła, że on chciał tylko zabawy, nawet kiedy oświadczyła mu jasno, że

pragnie czegoś więcej. To bolało tak bardzo, że ktoś musi być winny.

To nie moja wina, myślała Christina, i poczuła się kompletnie wykończona.

Ona wygląda tak okropnie, jak ja się czuję, stwierdził Joe po drodze.

Kiedy spisywał jej numer telefonu z tablicy w szpitalu dwa lata temu i zadzwonił do niej

w sprawie pokoju do wynajęcia, nie przyszło mu do głowy, że tak się to skończy. Na

początku zamieszkał w hotelu dla lekarzy, ale szybko zrozumiał, że to nie dla niego. Nie

szukał konfliktów wynikających z niezgodności charakterów ani imprez, na które nie miał

ochoty, kiedy nie był w nastroju. Potrzebował prywatności. Przyjeżdżał tam zarobić pieniądze

i trochę odetchnąć. Dom Christiny spełniał jego wymagania.

Niecałe piętnaście minut po tym, jak ujrzał jej dom i ją samą, wiedział, że jej pragnie.

Zawsze podobały mu się kobiety w tym typie. Atrakcyjne w sposób naturalny, szczupłe, ale

nie pozbawione zaokrągleń, o brązowych oczach, które potrafią się śmiać i tańczyć. O

ciemnych włosach związanych w koński ogon i uśmiechu, który jest bardziej tajemniczy niż

uśmiech Mony Lizy. Emanowała zdrową energią, była inteligentna i dobra, a tego nie da się

udawać. Dość szybko powiedział jej o swoich pragnieniach. Przyszło mu to łatwo, niczego

specjalnie nie planował. Pewnego ranka znaleźli się razem w kuchni, przygotowując

ś

niadanie. Ona stała obok tostera, czekając na grzankę. On podszedł do niej i położył dłoń na

jej dłoni. Nie cofnęła ręki – nie obawiał się, że tak zrobi – i nie potrzebowali żadnych długich

rozmów. Objęli się, ich wargi się spotkały, wymienili szeptem raptem kilka słów.

Och, jak dobrze. Wiesz, że o tym marzyłem, prawda? Twoja grzanka chyba się spaliła. A

dwa lata później...

Przez ostatnie dwa miesiące nie zauważył, żeby była nieszczęśliwa, ale cienie pod jej

oczami i napięte mięśnie twarzy tego ranka to były konkrety, które trudno przegapić. Jej ciało

także mówiło wiele, sposób, w jaki przyciskała się do drzwi samochodu, skulone ramiona i

odsunięte od niego nogi.

Tak, był zły. Zły na nią i na siebie.

W czasie spędzanym z Christiną lubił właśnie to, że mógł się zrelaksować, wyjść do

background image

miasta i się zabawić. Tutaj nie musiał czuć się zły, odpowiedzialny ani przytłoczony ciężarem

obowiązków, tak jak w domu.

Cóż, iluzja, że Crocodile Creek to świat bezpieczniejszy, szczęśliwszy i łatwiejszy,

została mu właśnie odebrana. Kiedy zerkał na Christinę, nie widział już spokoju, tylko nowe

kłopoty. Chciał chwycić ją za ramiona, potrząsnąć nią i krzyknąć: Dlaczego musiałaś to

zrobić, kiedy było tak dobrze?

Ale to nie byłoby fair.

Kiedy dotarli do bazy, pielęgniarka Grace O’Riordan właśnie wjechała na parking swoim

starym samochodem. Christiną westchnęła cicho i wyprostowała się na jej widok. Joe uznał,

ż

e się ucieszyła. Ona i Grace były przyjaciółkami. Pewnie teraz sobie porozmawiają. Prawdę

mówiąc, wszyscy będą gadać. To taki szpital, takie miasto.

Serce mu zamarło. Miał tego dość w domu, zwłaszcza gdy wychodził gdzieś z Amber.

Mogła to być anonimowa uwaga, nie tak osobista jak tutaj, a jednak wywoływała to samo

przykre poczucie, że wszyscy o tobie za plecami mówią. Amber świetnie sobie z tym radziła.

Joe miał problemy.

– Możemy pogadać o kluczach i tak dalej później w tygodniu? – zapytał. W niedzielę

leciał do domu. Wydawało mu się, że ma mnóstwo czasu.

Skinęła głową, próbowała się nawet uśmiechnąć, ale poddała się i wysiadła z samochodu.

Patrzył, jak podchodzi do Grace, potem zawrócił i ruszył szybko do szpitala, pełen buntu

przeciw temu, co się stało.

W domu dla lekarzy aż huczało od porannych zajęć. Cal mieszkał tam ze swoją na nowo

odkrytą miłością, doktor Giną Lopez, i ich małym synkiem CJem, ale szukali już jakiegoś

lokum w mieście. Hamish McGregor snuł się po korytarzach, narzekając na pogodę. Jego

kontrakt wkrótce się kończył, Hamish wracał do Szkocji. Kolejny mieszkaniec hotelu,

Charles Wertherby, niemal legendarny administrator szpitala, miał w tej chwili problemy z

personelem.

– Nie gapcie się na mnie – mruknął pod nosem Joe, wchodząc z werandy do kuchni przez

rozsuwane drzwi.

W odpowiedzi usłyszał chór powitań.

– Czy ktoś wie, który pokój jest dla mnie? Emily Morgan poderwała się od stołu:

– Pokażę ci, Joe.

Plotąc o szalonych hydraulikach i harmonogramie zakupów, prowadziła go ciemnym

korytarzem, który w połowie drogi otwierał się na boczną werandę. Przeszklone drzwi w

każdym pokoju ratowały to miejsce, zauważył Joe. Można było wchodzić i wychodzić tak, by

nikt o tym nie wiedział. Pod warunkiem, że człowiek nauczył się, które deski nie skrzypią,

pomyślał, słysząc porażający jęk drewnianej podłogi pod stopami.

– Nikomu nie będzie przeszkadzać, jak postawisz sobie tutaj krzesło – rzekła Emily. –

Kiedy nikogo tu nie ma, jest całkiem spokojnie.

– A czy to się kiedykolwiek zdarza?

– Teoretycznie. – Zaśmiała się cicho.

Hamish wyszedł w pośpiechu przez sąsiednie drzwi.

background image

– Lucky – rzucił do kolegi.

Emily odprowadzała go niespokojnym wzrokiem.

– Nie czuję się w tej chwili specjalnie szczęśliwy. Myślałem, że Christina jest

szczęśliwa... Tak. – Joe urwał nagle, kiedy zobaczył zakłopotanie w oczach Emily.

– Och, Joe, on nie mówił o tobie... i wybacz, czy Christina nic ci nie mówiła?

– Mówiła? – powtórzył jak echo. – Oczywiście, że mi powiedziała. Dlatego tu jestem,

prawda? – rzekł ponuro.

– Chodzi o dziecko znalezione podczas rodeo – podjęła Emily, jąkając się w przypływie

skruchy. – Na początku nie znaliśmy jego imienia, więc nazwaliśmy go Lucky i tak zostało,

chociaż oficjalnie nazywa się Jackson Cooper. Trochę się zdenerwowałam, Hamish tak się

spieszył.

– Coś się stało?

– Nie wiem, a wszyscy tak się zaangażowaliśmy. Megan i jej synek mieli się już dobrze.

Zostaną wypisani, kiedy stwierdzimy, że ich sytuacja rodzinna się poprawiła, no i kiedy

wszystko będzie w porządku z karmieniem. W tej chwili rodzice Megan nie wiedzą nawet, że

ich córka ma dziecko, a ona odmawia powrotu do domu. Ma dopiero dziewiętnaście lat. Jeśli

coś jest nie tak...

– Aha. – To wszystko, co był w stanie powiedzieć. Emily dotknęła jego ręki.

– Jeśli chodzi o ciebie i Christinę, przykro mi. Ludzie będą gadać, oczywiście, i nie będą

taktowni, ale tylko dlatego, że oboje jesteście nam bliscy. To nie nasza sprawa, wiem.

– Nic nie szkodzi, to moja wina.

Skinęła głową, wyglądała, jakby chciała coś dodać, ale ostatecznie się rozmyśliła.

– Zostawię cię teraz. Pracujesz dzisiaj, prawda?

– Powinienem tam być za dwie minuty – odparł, żeby się jej pozbyć. Oboje wiedzieli, że

wcale nie musi się tak spieszyć.

Kiedy wyszła, rozejrzał się dokładnie po pokoju. Christina przygotowała mu łóżko,

poznał pościel, w której czasami spał w jej domu. Na półce postawiła kilka książek. Wiedział,

ż

e nie były to tylko pozostałości po poprzednim lokatorze, ponieważ rozpoznał nazwiska

autorów, których lubił. Nikt inny w Crocodile Creek nie znał go tak dobrze.

Nikt inny nie wiedział, jakiej pasty do zębów używa, i że nie znosi zaschniętego kołnierza

miętowej pasty wokół otworu tubki. Nikt inny nie miał pojęcia, jakiej muzyki słucha w

leniwe niedzielne poranki. Nikt nie znał głupiego głosu, którym rozmawiał z przyjaznymi

kotami.

To nieprawda, że Christina nie stanowiła części jego życia. Nawet jeśli nigdy nie

rozmawiał z nią o swoim domu, znali się dobrze. A to, co ich łączyło, było ważne, choć

spędzali razem niewiele czasu i skupiali się głównie na dniu dzisiejszym.

Postawiła nawet kwiaty na stoliku przy łóżku, by złagodzić tę nieco spartańską atmosferę

– jakieś kolorowe pnące rośliny z jej ogrodu. Wiedział to, ponieważ zawsze starała się mieć

kwiaty w domu. Serce go zabolało i znienawidził siebie za to, że tak bardzo ją zranił. Bolało

także dlatego, że spadło to na niego znienacka, i dlatego że wciąż nie wierzył, że mógłby

ofiarować jej coś więcej.

background image

W samolocie nie dało się rozmawiać. Bez słuchawek poziom hałasu był zbyt wysoki, a ze

słuchawkami... Cóż, kto chciałby wyjawiać sekrety własnej duszy do plastikowego zestawu

słuchawkowego? Podczas rutynowych działań poprzedzających lot Grace klepnęła ją w ramię

i uśmiechnęła się ze współczuciem. To upewniło Christinę, że wiadomość ojej rozstaniu z

Joem już się rozeszła.

Tego dnia mieli tylko dwa przystanki. Pierwszy miał być krótszy, na farmie hodowlanej

na północnym zachodzie, której właścicielem była potężna spółka. Około jedenastej

trzydzieści przeskoczą stamtąd do Gunyamurry, małego miasteczka w okolicy, gdzie

odbywało się rodeo, podczas którego jedenaście dni wcześniej znaleziono małego Jacksona.

– To było jak jeden z tych cudów, które zdarzają się podczas trzęsienia ziemi, co,

Christina? – powiedziała Grace do słuchawki. – Wiesz, kiedy to znajduje się żywe dziecko,

które spędziło kilka dni pod gruzami?

– Chyba tak.

Amity Downs było spokojnym miejscem, gdzie trafiały się głównie podręcznikowe

przypadki, jakie spotyka się na takich wyizolowanych terenach. Choroby wywołane stresem

nasilonym z powodu suszy, drobne urazy, którymi nie zajęto się w porę i wywiązała się

infekcja. Poza tym przeprowadzali tam rutynowe kontrole, w tym kobiet w ciąży, które

czekała długa podróż do szpitala, kiedy przyjdzie termin porodu.

Zostawili część sprzętu w niedużej sali Związku Kobiet Wiejskich, która pełniła też rolę

gabinetu podczas ich wizyt. W budynku cuchnęło stęchlizną. Związek Kobiet prowadził małą

bibliotekę, gdzie obok nowych romansów znajdował się spory wybór klasyki australijskiej:

Mary B. Grant, Bruce Billabong i Ethel Turner. Były to piękne powieści, ale rzadko

wypożyczane, i pewnie pojawiły się w nich zarodniki pleśni. Christina otworzyła wszystkie

okna.

Potem przyszła pora na lunch, zanim przyjmą pierwszego pacjenta. Miasteczko nie miało

kawiarni ani barku, więc przywozili ze sobą coś do jedzenia.

– A ja mam termos gorącej wody na herbatę – wyznała Grace.

Jej miłość do herbaty zdradzała jej irlandzkie pochodzenie – piła mocną słodką herbatę z

mlekiem. Także jasna piegowata cera świadczyła ojej korzeniach. Poza tym miała niebieskie

oczy i cudowny śmiech. Trzeba by być naprawdę w fatalnym stanie, by nie zarazić się

ś

miechem Grace. Wybuchał z jej nieco pulchnego ciała i spływał kaskadą niczym gama. A

Grace znajdowała powód do śmiechu niemal we wszystkim.

– Nie siedźmy w tym obskurnym budynku, pijąc z kubków, które pochodzą z czasów

sprzed wynalezienia radia – powiedziała.

– I pewnie nie były porządnie myte od tamtej pory.

– No właśnie. Przycupnijmy sobie pod jakimś drzewem. I myślę, no wiesz, możemy...

– Tak, Grace, chcę pogadać.

Oczy Grace błyszczały i współczuły równocześnie.

– Wyrzuć to wszystko z siebie, jak paskudny pasztet.

Christina zaśmiała się, ale zakończyło się półszlochem.

background image

– Och, cholerny świat, Grace, tak obrzydliwie się czuję. Jest gorzej, niż myślałam.

– No wiesz, kiedy wyrzucasz idealnego faceta, który nie chce być wyrzucony, i to bez

ważnego powodu... No, powiedz wszystko cioci Grace. – Zabrzmiało to absurdalnie,

ponieważ Grace była młodsza od Christiny co najmniej o pięć lat.

Usiadły w jedynym zacienionym miejscu, jakie znalazły w pobliżu, obok zbiornika na

wodę deszczową, który stał na tyłach budynku, gdzie rosło kilka drzew pieprzowych.

Christina bawiła się ich listkami, zrywała je i pocierała w palcach, po czym wdychała gorzką

woń.

Normalnie bardzo lubiła przekraczać góry i lecieć na te odległe suche tereny, które tak

bardzo różniły się od wilgotnego wybrzeża. Taki sam szeroki horyzont i bezkresne niebo, ale

panowały tu cisza i bezruch, które jak nigdzie indziej zostawiały człowieka sam na sam ze

sobą.

Christina zaczęła opowiadać. Mówiła o wszystkim, co kocha w Joem, co przed nią ukrył,

o swojej decyzji, o pokoju w hotelu, i swoim odczuciu, że ten pokój to błąd, ponieważ z tego

powodu Joe był zły.

– A fakt, że droga z lotniska do domu zabrała nam ponad dwie godziny, wcale nam nie

pomógł.

– A co, szliście na rękach?

Christina powiedziała Grace o serii fatalnych przypadków.

– A jak zajechaliśmy do domu, nie potrafiłam dłużej tego odkładać, bo gdyby to wisiało

nade mną do dzisiejszego wieczoru albo gdyby Joe dowiedział się od kogoś innego o tym

pokoju...

Zjadły kanapki i wypiły herbatę, i dalej rozmawiały.

– Myślałam nawet, że może jest żonaty – przyznała Christina – ale nie chce mi

powiedzieć ze względu na jakieś okoliczności. Chyba... próbowałabym go zrozumieć.

– Tak? Wielki mit o żonatych mężczyznach. Niby co mogłoby go tłumaczyć?

– Na przykład to, że jego piękna żona w ciemności zamienia się w łabędzia.

– Aha.

– A jeśli on ją zostawi, klątwa będzie nieodwracalna i ona zostanie już na zawsze

łabędziem.

– Tak. – Grace cmoknęła. – Poznałam wielu mężczyzn, którzy mieli problem z żoną

łabędzicą.

– Dobra, dobra, więc nie byłam w stanie wymyślić powodu, który bym zaakceptowała.

– A pytałaś go kiedyś?

– Czy jest żonaty?

– Tak, wprost. Joe, czy jesteś żonaty?

– Dzisiaj o czwartej rano – wyznała Christina. – Kiedy spotkaliśmy się w przedpokoju, bo

ż

adne z nas nie mogło zasnąć. – Nie rozwijała, co stało się później.

– I co on na to?

– śe nie jest.

– Ale mógł kłamać.

background image

– To by znaczyło, że nie znam się na ludziach – wybuchnęła Christina. Jak mogłaby się

tego nie domyślić?

– Tysiące kobiet w historii nie miało pojęcia, że ich facet ma żonę.

– Grace, a zaufanie?

– Wybacz, ale sama o tym pomyślałaś.

– To prawda.

– Zostało nam w termosie trochę wody. Wypijesz jeszcze filiżankę herbaty?

– Nie, dzięki.

Raptem usłyszały jakiś hałas i zobaczyły kobietę wychodzącą zza rogu budynku.

Prowadziła konia za uzdę.

– Czy mogę go tutaj uwiązać? – spytała. – Przyjechałam do lekarza. Jestem za wcześnie?

– Proszę go uwiązać – odparła Christina. – Czy zwykle przyjeżdża pani konno do

miasteczka?

– Zwykle jeżdżę samochodem. I nie przyjeżdżam często. – Wyglądała na zgrzaną i

zmęczoną. – Czy w środku jest jakieś wiadro? Muszę go napoić.

Spojrzała na metalowy kran wystający ze zbiornika, a potem na sam zbiornik. W tej

części kraju nie padało wiele. Uderzając dłonią w zardzewiałe żelazo, nasłuchiwała odgłosu.

– Coś tam jeszcze zostało – stwierdziła. – Woda. Tego bym sobie zażyczyła, gdybym

potrafiła czarować. Wszystko zamieniłabym w wodę. Złoto jest bezużyteczne.

– W środku na pewno jest wiadro – powiedziała Grace. – Proszę zaczekać.

Zniknęła za tylnymi drzwiami budynku. Kobieta, którą Christina oceniła na pięćdziesiąt

lat, oparła czoło o satynowy kark konia. To było trochę dziwne, że Christina jej nie

rozpoznała. Z pewnością mieszka tu od dawna, nie jest przyjezdna. Wiedziała, jak uderzyć w

zbiornik wody, by ocenić poziom wody po odgłosie, co sugerowało, że urodziła się i

wychowała w buszu. Christina od kilku lat latała do tego miasteczka i nigdy jej nie spotkała.

– Pracuje pani czasem w szpitalu, prawda? – spytała kobieta po chwili. – Ma pani tam

kolegów?

– Tak, znam prawie wszystkich – odparła Christina.

– A pacjentów? Moja córka leży tam w tej chwili. Megan Cooper.

– Och, Megan. – Jedno się wyjaśniło. – Wszyscy znamy Megan i... – Christina urwała

przerażona, że o mały włos się nie wygadała.

Mały Lucky, szczęściarz, teraz oficjalnie Jackson Cooper. Christina opowiedziała Joemu

dramatyczną historię narodzin chłopca, a Grace zastanawiała się głośno nad całą sprawą

podczas lotu tego ranka.

Megan wciąż odmawiała zgody na przekazanie swoim rodzicom informacji o dziecku. Jej

matka – ta zmęczona, spragniona deszczu kobieta – myślała, że Megan poroniła. Ojciec

dziewczyny nawet tyle nie wiedział. Etyka lekarska nie pozwała nikomu z personelu szpitala

nic zrobić w tym zakresie. Gdyby tylko rodzice Megan mogli pojechać do Crocodile Creek i

odwiedzić córkę, wszystko z pewnością by się wyjaśniło. Ale farma Cooperów była tak

dotknięta przez suszę, że ani Honey, ani jej mąż nie brali dotąd pod uwagę długiej podróży na

wybrzeże. Wybierali się po córkę dopiero, kiedy zostanie wypisana.

background image

A jednak los chciał inaczej.

– I... wiemy, że przeszła trudne chwile – podjęła Christina, modląc się, by pani Cooper

nie zauważyła jej gafy. – Na pewno jest pani bardzo szczęśliwa, że córka ma się już dobrze.

– Nawet jej nie widziałam. To jest... niemożliwe w tej chwili.

– Chyba nie podróżuje pani często.

– Tylko wtedy, kiedy muszę. To dlatego przyjechałam na Buckleyu, chociaż to dwie

godziny jazdy konno. Gdybym wzięła samochód, Jim zaraz chciałby wiedzieć, po co jadę, i

by mnie zatrzymał. – Zobaczyła minę Christiny. – Nie jestem więźniem. – Zaśmiała się

zmęczona. – Cóż, może i tak, ale to nie Jim trzyma mnie w kajdanach, tylko susza. I praca.

Proszę posłuchać...

Christina najchętniej od razu zaczęłaby leczyć jej depresję i stres, nie mierząc nawet

ciśnienia.

– Może wejdziemy do środka i zbadam panią, a potem powie mi pani całą resztę, dobrze?

– powiedziała.

– Och, nie chodzi o mnie, pani doktor – rzekła pani Cooper. – Chodzi o mojego męża

Jima.

Grace pojawiła się z wiadrem i trzeba było zająć się koniem. Jego potrzeby były o wiele

prostsze niż potrzeby Honey Cooper.

– Jim nie da się zbadać – rzekła Honey zmęczonym głosem. Siedziała teraz w małym

biurze, w którym Christina i Grace przyjmowały pacjentów. – Dostał receptę na lek

obniżający ciśnienie, ale już się skończył. Czy może mi pani wypisać drugą?

– Niestety, pani Cooper, przykro mi. Musi sam przyjechać.

– Daję mniej soli, odkąd mi tak kazali w szpitalu po jego ataku serca. Ale on sobie dosala

przy stole. Mówi, że za bardzo się poci, żeby nie jeść soli. A jeśli chodzi o stres... Pracuje za

ciężko, jego serce jest w okropnym stanie. Powiedziano mu, że powinien dostać bypassy. Co

ja mam zrobić, doktor Farrelly?

– Musi go pani przekonać, żeby do nas przyjechał. Naprawdę muszę go zbadać, zanim

zalecę jakiekolwiek leczenie, nawet jeśli to tylko kwestia odnowienia recepty, którą dostał

wcześniej.

Honey Cooper zamknęła oczy i wzruszyła ramionami. Wszędzie i nieprzerwanie

dźwigała ze sobą swój krzyż.

Minionego wieczoru Joe wspomniał o ciężarze, który zostawił w Nowej Zelandii i od

którego lubił uciekać, Christina stanowiła jego tymczasowe niebo. Może tego właśnie

potrzebował, może nawet na to zasługiwał, ale ona nie chciała już być wykorzystywana w

taki sposób.

Pomyślała, by przepisać Honey Cooper romans. Lekarstwo Joego Barretta. To naprawdę

pozwoli pani zapomnieć o kłopotach, pani Cooper. To sprawi cuda. Pomysł był tak

idiotyczny, że o mały włos się nie zaśmiała, a potem znowu ogarnęła ją złość na Joego.

– Proszę pozwolić, że panią zbadam, skoro już pani tu jest – zwróciła się do Honey i

stwierdziła, że jej ciśnienie krwi jest także podwyższone.

Honey ucieszyła się z tej wiadomości, a Christina doskonale wiedziała dlaczego.

background image

Lekarstwo, które jej przepisze, Honey da mężowi.

– Niech pani spróbuje przywieźć go następnym razem – poprosiła, gdy kobieta wstała. –

A może uda wam się przyjechać do miasta. Megan... – Zawahała się, rozdarta z powodu

złożoności kłopotów tej rodziny – Ona potrzebuje pomocy, żeby sobie jakoś ułożyć życie –

dokończyła, wiedząc, że powiedziała i tak za dużo.

Ale matka Megan była zbyt przygnieciona innymi zmartwieniami, by wychwycić

jakiekolwiek subtelne aluzje.

– Do miasta? – powtórzyła jak echo. – Tak, kiedy będzie gotowa wracać.

Gdy Christina odprowadzała Honey do większego pomieszczenia, które służyło za

poczekalnię, przed budynkiem zaparkował samochód terenowy.

– Wysiadajcie – usłyszała męski głos. – Jesteśmy spóźnieni i będziemy czekać dwie

godziny.

Honey wyjrzała przez okno i zamarła. Grace nie zauważyła jej reakcji. Właśnie poprosiła

matkę z dzieckiem na badanie kontrolne i szczepienie. Dwójka czekających pacjentów jednak

to spostrzegła. Odległości były tam spore, ale sąsiedzi to zawsze sąsiedzi, i znają nawzajem

swoje sprawy.

– Cześć, Philip. – Mężczyzna po pięćdziesiątce o skórze spalonej słońcem burknął jakieś

pozdrowienie i wyciągnął rękę, gdy właściciel samochodu wkroczył pewny siebie do

poczekalni.

Christina znała nowo przybyłego, chociaż spotkali się zaledwie parę razy. Philip

Wetherby, młodszy brat Charlesa Wetherby’ego, liczący około czterdziestki, prowadził

ogromną farmę hodowlaną w okolicy. Bracia nie byli ze sobą blisko – ledwie rozmawiali, ale

w mieście nikt nie wspominał, dlaczego tak się działo.

– Cześć, Greg – rzucił Philip do mężczyzny, który go powitał. – Dobrze cię widzieć.

Twoje matki utrzymują wysoką cenę?

– Spadają. Jeśli wkrótce nie będzie deszczu... Philip rozejrzał się po poczekalni. Honey

odwróciła się plecami i studiowała plakaty na ścianie. Jego wzrok spoczął na niej. Rozpoznał

ją, ale jej nie przywitał, i szybko uciekł wzrokiem.

– To głupi system, że przyjmują według kolejności zgłoszeń – stwierdził. – Nie mam

czasu siedzieć tu całe popołudnie. – Przeszył Christinę zniecierpliwionym wzrokiem. – Moja

ż

ona Lynley ma migrenę, a ja musiałem przywieźć tu tych ludzi. – Zniżył głos, przenosząc

spojrzenie na trzech aborygenów, którzy mu towarzyszyli. Zapewne zatrudniał ich na farmie.

– Trzeba ich traktować jak dzieci, sami się sobą nie zajmą. – Nie czekał na odpowiedź. –

Gdybyśmy mogli wejść pierwsi...

– Obawiam się, że to niemożliwe – odparła chłodno Christina. – Przyjmujemy według

kolejności zgłoszeń, chyba że sprawa jest pilna.

– Moje bydło pilnie mnie potrzebuje, ale pani mi powie, że to nie ma znaczenia.

– Przepraszam. – Uśmiechnęła się uprzejmie, po czym odwróciła się i poprosiła kolejnego

pacjenta.

Wiedziała, że Philip Wetherby będzie wściekał się za jej plecami. Aż trudno uwierzyć, że

to brat Charlesa. Chociaż Charles miał kłopoty ze zdrowiem i był przykuty do wózka

background image

inwalidzkiego, to Philip sprawiał wrażenie słabszego. Upokarzał ludzi, żeby czuć się

silniejszym. Dzięki pracy fizycznej był mocnej budowy, ale siła fizyczna nie równała się u

niego sile charakteru.

Charles patrzył ze współczuciem prosto w serca innych ludzi, Philip zaś patrzył

krytycznie, widząc tylko to, co mógł wykorzystać przeciwko danej osobie. Jego wargi zwisały

w kącikach, a górna była zbyt cienka. Nie zauważyłoby się tego u kogoś, kto często się

uśmiecha, ale u Philipa ta cecha rzucała się w oczy.

Burcząc coś pod nosem, usiadł z dala od swoich pracowników. A kiedy Honey wyśliznęła

się przez drzwi, prychnął, co mogło znaczyć wszystko.

Christina nie zamierzała ulegać temu zadufanemu człowiekowi, a jednak za każdym

razem, gdy prosiła kolejnego pacjenta, była zdenerwowana. Ulżyło jej dopiero, gdy przyjęła

trzech pracowników Wetherby’ego.

– Proszę przyjść za dwa tygodnie na kontrolę – powiedziała ostatniemu z nich, wiedząc,

ż

e Philip nie będzie z tego zadowolony. Może następnym razem każe temu mężczyźnie

przyjechać na własny koszt.

Kiedy skończyły pracę, minęła czwarta trzydzieści po południu. Dwóch pacjentów

Christina wysłała na dalsze badania w Crocodile Creek. Musiały teraz szybko spakować

sprzęt, bo ich pilot, Glenn Corcoran, chciał przed zmierzchem dotrzeć do domu.

Grace miała ochotę na pogaduszki. A może była tylko miła i chciała, by Christina nie

myślała o Joem?

– Pani Strachan rośnie na potęgę – powiedziała. – Moim zdaniem urodzi wcześniej, choć

mówiła, że dwoje poprzednich dzieci przyszło na świat tydzień po terminie. Jak sobie

poradziłaś z tym zarozumialcem z Wetherby Downs?

– Nie lubisz brata Charlesa?

– A ty? Jemu przydałby się sprzęt do wspinaczki jaskiniowej. Jestem pewna, że nasz

Charles z radością by go dostarczył, razem z bardzo niedokładną mapą.

Christina roześmiała się i poczuła, że ucisk w okolicy serca zelżał odrobinę.

– Dobrze mi robi twoje towarzystwo, Grace.

– I o to chodzi, Chrissie. Wybacz, nie lubisz, kiedy tak mówię. Powiedz mi o Honey

Cooper.

– Znasz ją?

– Kiedyś przyjechała do nas z mężem. Pewnie nie miałaś wtedy dyżuru. Cooperowie są

ludźmi, którzy nie przechorowali ani jednego dnia, ale wpadli w kierat dwadzieścia lat za

wcześnie.

– Po tym podsumowaniu chyba nie muszę ci nic mówić o Honey Cooper?

– Więc po co przyjechała?

– Po poradę dla męża, który został w domu. Oboje mają wysokie ciśnienie. Jim nie bierze

swoich problemów z sercem poważnie. Jego żona traktuje je serio, ale niewiele może zrobić.

Grace wzruszyła ramionami.

– Mogłabym książkę napisać na temat psychologii mężczyzny i jego partnerki w

australijskim buszu. – Zamknęła szafkę, gdzie przechowywały podstawowe leki. – Możemy

background image

ruszać?

– Chyba tak.

Pani Considine, wierna członkini Związku Kobiet Wiejskich, która prowadziła małą

pocztę i sklepik, zamknęła swój interes, by pomóc im zanieść rzeczy na pas startowy na

skraju miasteczka. Glenn marszczył czoło, patrząc na światełko ostrzegawcze na tablicy

przyrządów kontrolno-pomiarowych, które nie powinno się zapalić. Sprawdził wskaźnik

paliwa i mruknął kilka złowieszczych zdań, po czym znalazł usterkę, którą szczęśliwie łatwo

dało się usunąć.

– Straciliśmy dwadzieścia minut – stwierdził, patrząc na zegarek.

Był dobrym pilotem i potrafił wyprzedzać potrzeby personelu medycznego, który z nim

leciał, ale, jak powiedziała kiedyś Grace, brakowało mu genu humoru.

– Mógłby być najatrakcyjniejszym facetem na naszej planecie – a muszę przyznać, że

wiele mu nie brakuje – ale jeśli chodzi o mnie, jest równie seksowny co paczka płatków

kukurydzianych.

Christina zgadzała się z nią. Spędzała z nim w pracy wiele godzin, ale nie zaprosiłaby go

na swe wesele.

– Co, twoja dziewczyna nie może czekać tak długo? – zażartowała Grace.

Glenn uniósł brwi i wzruszył ramionami, potem zaśmiał się mechanicznie, ponieważ

iskierki w oczach Grace dały mu znak, że należy się zaśmiać. No i zabrał się za swoje

rutynowe zajęcia.

Christina założyła słuchawki na głowę i wyjrzała przez okno, czekając, aż wystartują.

Popołudniowe słońce ciemnym złotem malowało rdzawe skały i wyschniętą ziemię. Za

samochodem pędzącym z zachodu do Gunyamurry unosiła się smuga kurzu. W tej ogromnej

przestrzeni miasteczko zawsze wyglądało na malutkie, jakby jakiś olbrzym rzucił garść

pudełek od zapałek na pusty stół.

Próbowała docenić majestat tego wszystkiego, powiedzieć sobie, że jej nieskończenie

małe miejsce we wszechświecie nie uzasadnia tak wielkiego bólu serca spowodowanego

przez pewnego Nowozelandczyka, ale to nie zadziałało.

Tymczasem zbliżała się do nich smuga kurzu za samochodem. Glenn zwiększył obroty

silników i samolot zaczął kołować. Za kilka chwil zostawią pod sobą ziemię, a mniej więcej

za godzinę dotkną jej znów w Crocodile Creek.

Samochód i ciągnący się za nim parasol kurzu wciąż znajdowały się w centrum uwagi

Christiny. Równolegle do pasa startowego biegła droga dojazdowa. Zdezelowany pojazd

mknął po niej, jakby ścigał się z samolotem. Szalony kierowca, czy nie słyszał o fatalnym

wypadku w osadzie Wygera półtora tygodnia temu?

Potem Christina dojrzała kobietę za kierownicą, widziała jej przerażoną minę i szalone

gesty, poznała ją i zrozumiała, że to wcale nie jest zwykły wyścig, ale wyścig o czyjeś życie.

– Glenn! – zawołała do mikrofonu. – Odwołuję start.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

– Co myślisz, Joe? – spytał Hamish McGregor. Stali w maleńkim pokoju dla dzieci, który

stanowił część oddziału położniczo-ginekologicznego. Była tam dwójka dzieci. Zdrowa

dziewczynka, która przyszła na świat w terminie i miała tego dnia wyjść z mamą do domu.

Marudziła w nocy, więc jej mama korzystała z chwili drzemki. Drugim dzieckiem był

Jackson Cooper.

Lucky. Czyli Szczęściarz.

Joe miał mnóstwo myśli. Nie wszystkie dotyczyły tego małego chłopca. Nie mógł

zapomnieć rozmowy z Christiną, nie mógł uwierzyć, że ich związek naprawdę się skończył.

Skupił jednak uwagę na chłopcu. Niewysoka gorączka, niepokój, brak apetytu. W

przypadku niemowlaków wszystkie symptomy trzeba traktować poważnie. Tym bardziej że

ten malec przeszedł już i tak zbyt wiele.

– To musi być infekcja – oświadczył. – Blizna po przecięciu pępowiny wygląda bardzo

dobrze. Pępowina jest ładna i sucha. Mówiłeś, że wyniki badania krwi i moczu też są dobre.

To jedna z tych niespecyficznych infekcji. Trzeba dać kroplówkę, coś na obniżenie

temperatury i antybiotyk. Czy matka karmi go piersią?

– Próbuje. Nie zdziwię się, jeśli zrezygnuje.

– Byłoby naprawdę źle, gdyby to zrobiła.

– Ty masz nieodparty urok, Joe. Przekonaj ją.

I tak Joe spotkał się z Megan i Jacksonem, pacjentami, o których mówił cały szpital.

– Karmienie piersią to dla niego najlepsza rzecz, Megan – odezwał się do dziewczyny.

– Chyba nie umiem tego robić. – Jej poczucie porażki wydawało się nałogowe.

– Ależ umiesz. – Przykucnął obok krzesła, na którym siedziała z dzieckiem. – Jest

mnóstwo rzeczy, które znajdują się poza twoją kontrolą, ale karmienie piersią do nich nie

należy. Powiem ci coś. Moja matka bardzo się starała, ale nie mogła karmić mojej siostry.

Zdał sobie sprawę, że mówi za dużo. Emocje go poniosły.

– Nie mogła? – spytała Megan.

– Moja siostra ma kłopoty ze zdrowiem. – Machnął ręką, żałując, że zaczął ten temat.

Prawie nigdy nie wspominał pacjentom o swojej rodzinie. – Rzecz w tym, że możesz zrobić

to dla Jacksona, jeśli tylko zdecydujesz, że to ważne. A tu są ludzie, którzy ci pomogą,

gdybyś tego potrzebowała. Wystarczy, że naciśniesz ten dzwonek.

– Była taka miła lekarka... kobieta...

– Doktor Farrelly?

– Nie, doktor Turner. Ona mi pokazała, co robić. I pielęgniarka też. Chyba nie ma dzisiaj

dyżuru. Nie jestem głupia, nie musi pan mówić do mnie protekcjonalnie.

– Przepraszam, jeśli tak to zabrzmiało.

– Rozumiem, co pan mówi. Chcę dalej próbować, ale on dzisiaj nie jest zainteresowany, a

mnie się zdaje, że źle go ułożyłam.

Spojrzał na nią uważniej, i zobaczył, że ma rację.

background image

– Mały ma trochę gorączki, dlatego nie chce jeść. Damy mu coś na obniżenie

temperatury. Wyniki badań są dobre, ale na wszelki wypadek zastosujemy antybiotyk.

Możesz spróbować odciągnąć pokarm, przez smoczek ssie się łatwiej, a dzisiaj ssanie jest dla

niego męczące.

– Ktoś mi pomoże, tak?

– Tak.

Uśmiechnęła się w końcu, a on zrozumiał, dlaczego cały szpitalny personel wstrzymał

oddech przez tę dziewczynę i jej dziecko.

Glenn walczył z samolotem, by nie przekroczyć prędkości, a koniec pasa startowego

zbliżał się szybko.

– Jeszcze dziesięć metrów i musielibyśmy startować, zdajesz sobie sprawę?

– Wiem. – Głos Christiny drżał. Nie bała się latać, ale obawiała się odwołania lotu w

ostatniej chwili czy trudnego lądowania.

– Więc lepiej, żeby to było coś ważnego.

– Myślę, że tak jest. Za nami na drodze jest Honey Cooper, babka Lucky’ego, i nie sądzę,

ż

eby chciała nas tylko pożegnać.

Grace wyciągnęła szyję.

– To Honey! – potwierdziła. – Jedzie w stronę bramy. Coś się musiało stać, i to zaraz po

jej powrocie do domu.

– Chce spotkać się z nami jak najbliżej samolotu – stwierdził Glenn. On także znał

historię Lucky’ego.

– Muszę zawiadomić bazę o zmianie planów.

– Jest z nią Jim – zauważyła Grace. – Widzę go na siedzeniu pasażera. O Boże, to pewnie

znowu zawał – dodała bardziej do siebie niż do kolegów.

I tak też było. Honey zaparkowała przy końcu pasa startowego i otworzyła drzwi od

strony pasażera. Jim siedział sztywno, zbolały, siny na twarzy. Obficie się pocił i ledwo łapał

oddech.

– Jim? – odezwała się Christina. – Może pan mówić? Bardzo pana boli?

– Zabija mnie – jęknął. – Pomóżcie mi.

– Położymy pana na ziemi. – Było tam pełno pyłu, ale za to płasko, a jeśli będą musieli

go reanimować, robić masaż serca...

– Po co? Co mu zrobicie? – pytała Honey. Wyglądała, jakby przez minioną godzinę

postarzała się o dziesięć lat. – Mam koc.

– Niech go pani zwinie. – To im pomoże podtrzymać Jima w pozycji, w której łatwiej mu

będzie oddychać.

– Tak... tak...

Glenn zawsze wiedział, kiedy jest potrzebny, i teraz stanął przy nich.

– Pomóż mi położyć go na ziemi – poprosiła Christina, a on skinął głową. Potem spytała

Jima:

– Może pan przełknąć aspirynę? To bardzo pomoże. Zajmiemy się panem i wszystko

będzie dobrze.

background image

– Mam aspirynę w torebce – oznajmiła Honey i zaczęła w panice grzebać w skórzanym

worku, który pewnie Megan zrobiła dla niej podczas zajęć praktycznych w szkole.

– Połknie ją pan, Jim? – powtórzyła Christina.

– Proszę ją wziąć do ust i połknąć, dobrze?

Jim wydal z siebie dźwięk, który wzięła za „tak”.

– Jaka to aspiryna? – Zastanawiała się, czy nie wyjąć lekarstwa z ich zapasów, ale jeśli to

trzysta miligramów rozpuszczalnej aspiryny, a Honey ma ją pod ręką, to może zmniejszyć

rozmiar zawału, zanim ich specjalistyczny sprzęt zostanie przyniesiony z samolotu.

– Grace, tlen. – Urwała, szybko myśląc. Sprzęt do ssania? Może być potrzebny, gdyby

stało się najgorsze. Może Grace powinna go na wszelki wypadek przynieść? Ale nie będzie w

stanie nieść tego wszystkiego sama. – Glenn, pomóż jej. Tlen, torba z narzędziami i lekami,

aparat do EKG. Szybko, bo Jim pomyśli, że z nas lenie. – śartobliwy ton nic nie dał, ale

koledzy zrozumieli. – Świetnie pan sobie radzi, Jim. Wszystko będzie w porządku.

Złota reguła w stosunku do pacjentów z chorobami serca. Nie należy pozwolić im myśleć,

ż

e mają problem, nawet jeśli tak jest, ponieważ strach tylko pogarsza ich stan.

Honey wyjęła aspirynę i poprosiła Jima, by ją połknął. Lekarstwo rozpuszczało się w jego

ustach. Christina nie wyczuwała pulsu na nadgarstku mężczyzny. To niedobrze. W tej sytuacji

nie mogła podać nitrogliceryny, ponieważ ta jeszcze obniżyłaby ciśnienie.

Znalazła słaby puls na szyi. Jim był prawie nieprzytomny. Zapewniła go, że jest

bezpieczny, po czym zwróciła się do Honey:

– Jak było poprzednim razem?

Streszczenie Honey było nerwowe i bezładne. To był lekki zawał, ale badania wykazały,

ż

e powinien mieć założone bypassy. Jeszcze nie miał zabiegu. Nie było okazji.

– Co robił, kiedy zaczął się ból?

– Zajmował się koniem. Krzyczał na mnie, że pojechałam do miasteczka bez jego wiedzy.

Okazało się, że cały dzień czuł się źle, ale nic mi nie powiedział. Gdyby to zrobił, nie

zostawiłabym go. Nie pojechałabym do was w jego sprawie. – Zaszlochała gorzko z tej ironii

losu.

Grace dotarła do nich z tlenem. Butla miała tylko około pięćdziesięciu centymetrów

długości, ale była ciężka.

– Chcesz, żebym go podłączyła?

– Tak.

Przez moment Christina miała mroczki przed oczami. Do diabła, czy już robi się ciemno?

Nie, to tylko cień chmury nisko na zachodzie. Gdy chmura zasłoniła słońce, niebo stało się

ciemnoczerwone, jak ostrzeżenie o zbliżającym się zmierzchu.

Glenn przyniósł torbę z narzędziami i lekami. Christina wysłała go z powrotem do

samolotu po nosze, potem rozerwała koszulę Jima i przystawiła trzy elektrody do jego klatki

piersiowej, po jednej pod obojczykami i jedną nisko po lewej stronie. Włączyła maszynę i

ujrzała na ekranie najpierw linię, a potem rytm, ale taki, którego miała nadzieję nie zobaczyć,

wskazujący na blok serca.

Po założeniu maski tlenowej i podaniu tlenu Grace założyła mankiet na przedramieniu

background image

Jima i próbowała zmierzyć mu ciśnienie. Kiedy Christina spojrzała na nią pytająco, tylko

pokręciła głową.

Ten pacjent mógł umrzeć w każdej chwili. I wciąż cierpiał potworny ból. Podłączyli mu

kroplówkę, żeby podać środek przeciwbólowy i leki ratujące życie w razie konieczności. Do

morfiny Christina dodała słowa otuchy.

– Ta kroplówka pomoże, Jim, wszystko będzie dobrze. Ból powinien bardzo szybko

zelżeć. Teraz przeniesiemy pana do samolotu i zawieziemy do szpitala.

Glenn pojawił się jak na zawołanie. Przełożyli Jima na nosze i popchali je po twardej,

pokrytej pyłem suchej ziemi, podczas gdy Grace zajęła się sprzętem.

– Czy mam iść do samolotu? – spytała Honey.

– Tak, oczywiście. – Grace dotknęła jej ramienia. – Ale niech pani najpierw przestawi

samochód, pani Cooper.

– Tak, tak – odparła przerażonym tonem. – Nie lećcie beze mnie. – Teraz nikomu już nie

ufała, co nie było racjonalne, ale bardzo ludzkie.

Kilka minut później Glenn po raz drugi przygotowywał się do startu. Honey zostawiła

samochód za pasem startowym. Nie miała przy sobie nic prócz śmiesznej torebki.

– Jestem tu, Jim – szepnęła do męża. – Wszystko w porządku.

Tym razem wystartowali bez przeszkód. Christina wiedziała, że ulga, którą poczuła, jest

iluzoryczna, bo czekał ich godzinny lot. Prawie nie zdejmowała wzroku z zapisu EKG,

pragnąc, by nie było pogorszenia.

Czas mijał. Honey oparła głowę o okno i cicho płakała. Christina niemal czuła jej trzęsące

się ramiona, nie patrząc nawet na nią. Grace pocieszała kobietę ukradkiem, bo nie chciała, by

Jim ją usłyszał. Honey robiła wszystko, żeby ukryć panikę.

– Świetnie sobie pan radzi, Jim – powiedziała Christina. – Jesteśmy już prawie na

miejscu.

Byli blisko, ale nie dość blisko. Pojawiły się skurcze dodatkowe i Jim stracił

przytomność. Jego serce się zatrzymało.

– Glenn, musimy lądować – rzekła Christina do słuchawki.

– Zaraz zaczniemy schodzić do lądowania, pani doktor.

– Jak daleko jesteśmy? Nie widzę wybrzeża.

– Dlatego, że robi się ciemno.

Czy Honey ich słyszała? Czy zdawała sobie sprawę ze stanu męża?

– Mamy problem? – spytał Glenn.

– Tak. – Nie wolno defibrylować ani intubować pacjenta podczas lotu. Stanowi to zbyt

duże zagrożenie zarówno dla pacjenta, jak i dla personelu.

Christina chciała wylądować na jakimś płaskim trawiastym terenie w ciągu minuty, by

mogła znowu uruchomić serce Jima, ale rozumiała opór Glenna. Robiło się ciemno,

znajdowali się ledwie parę minut od Crocodile Creek, gdzie był szpital, sprzęt, personel, w

tym kardiolog.

– Znajdę jakieś miejsce, jak będzie trzeba – oznajmił Glenn. – Już prosiłem o możliwość

natychmiastowego lądowania. Ale nie zyska pani wiele czasu, a w tym świetle ryzykujemy.

background image

– Lecimy do końca – zdecydowała. – Powiedz im tylko, żeby zamknęli autostradę. Jak

wylądujemy, zatrzymaj się jak najszybciej. Chcę natychmiast karetkę. Upewnij się, że

wiedzą, co się stało.

Chwilę później zaczęli schodzić do lądowania. Glenn potwierdził to przez słuchawki.

– Tylko ciśnienie trochę się zmienia.

Christina przełknęła, Grace zrobiła to samo.

Zapowiadało się trudne lądowanie. Sekundy mijały w zwolnionym tempie, a serce

Christiny waliło jak oszalałe. Na ekranie monitora EKG zygzaki przypominały wizualny

zapis strzelaniny. Zaczęła uciskać pierś Jima.

– Trzymaj go za rękę, Honey – rzuciła. – Niech wie, że tu jesteś.

Ponieważ to może być pożegnanie, pomyślała. Zaraz potem dobiegł ją głuchy odgłos

uderzenia, a chwilę później następny, jeszcze głośniejszy. Wstrzymała oddech przerażona.

Ale w końcu, dzięki Bogu, koła dotknęły ziemi. Po paru kolejnych podskokach samolot sunął

już gładko. Christina poczuła mdłości. Spod jej zamkniętych powiek wypłynęły łzy.

– Twoje serduszko zaczęło znów bić normalnie? – spytała Grace.

– Nie żartuj. Przed chwilą myślałam, że wszyscy zginiemy. – Śmiała się przez łzy.

Samolot zwalniał, aż wreszcie się zatrzymał. Christina nie podniosła wzroku, by

zobaczyć, czy przyjechała karetka. Niejasno zdawała sobie sprawę, że Glenn pominął

większość końcowych procedur i wyskoczył na asfalt.

Przyłożyła elektrody do klatki piersiowej Jima, jedną pod obojczykiem, drugą niżej po

przeciwnej stronie.

– Wszyscy gotowi?

Grace spojrzała na Honey. Podczas defibrylacji nikomu nie wolno dotykać pacjenta ani

ż

adnego metalu.

– Tak, gotowi – odparła.

Christina nacisnęła przyciski kciukami. Ciałem Jima wstrząsnęło. Wszyscy patrzyli i

czekali. To było jak czekanie na ogłoszenie wyroku w sali sądowej. Christina szykowała się

do powtórzenia elektrowstrząsów, gdyby okazało się to konieczne. Kiedy na monitorze

pokazał się rytm, był nadal niedobry.

Grace pomogła Honey zejść po schodkach do Glenna. Ktoś musiał być na ziemi, by się

nią zająć.

– Powtarzamy defibrylację – oznajmiła Christina, gdy tylko Honey wyszła.

ś

adnego rezultatu.

– Jeszcze raz. – Znowu nic.

Wtedy wydało jej się, że ktoś wszedł na pokład. Nie zdawała sobie nawet sprawy, że

tylny właz jest otwarty.

– Jak długo jest zatrzymana akcja serca?

O Boże, to był Joe. Poznałaby go, nie słysząc nawet głosu, wystarczył jej jego zapach.

Poczuła ulgę, fizyczną ulgę, niczym narkoman na głodzie, który dostaje działkę.

– Za długo – odparła. – Przysłali cię karetką?

– Podkręciłaś do trzystu sześćdziesięciu? – Zbliżył się, otarł o jej ramię. Uczucie było

background image

znajome, ale już zabronione. On już do niej nie należy.

– Tak. – Nabrała powietrza. – Dam mu adrenalinę i intubuję go.

– Potem znowu elektrowstrząsy.

– Tak. – Trzeba próbować wszystkiego, przez trzydzieści lub czterdzieści minut, i czekać

na cud, ale szanse na cud zmniejszały się z każdą chwilą.

Grace już szykowała zastrzyk z adrenaliny. Joe zaczął masaż serca, przerywając tylko na

chwilę, by Christina mogła intubować Jima przy pomocy Grace.

– Dobra, teraz trzysta sześćdziesiąt.

Ciałem Jima ponownie wstrząsnęło. Wykres był jednak najpierw linią prostą, a dopiero

potem pojawił się rytm.

– Rytm zatokowy – oznajmił Joe.

– Dzięki Bogu.

– Czterdzieści, za wolno.

– Dam mu atropinę.

– Mam nadzieję, że nie skoczy za wysoko, bo znajdziemy się w punkcie wyjścia.

– My? – Każdy mięsień jej ciała był napięty. – Nie my, tylko Jim. Nie używaj tego słowa,

proszę.

Och, zachowuje się nieprofesjonalnie. I głupio. Chciała zapomnieć o osobistej aluzji, i

ż

eby Joe ją zignorował.

Wysłuchał jej niewypowiedzianej prośby, a ona starała się nad sobą panować.

Przygotowała dawkę atropiny z nadzieją, że nie przyspieszy za bardzo rytmu serca. Niestety,

nie zawsze da się przewidzieć reakcję pacjenta na lek.

– Okej – rzekł Joe kilka minut później. – Wygląda lepiej. Wzrosło do sześćdziesięciu.

Załóż mu maskę tlenową i zobaczymy.

Przyglądali się i czekali. Jim poruszył się i stęknął, powoli odzyskując przytomność.

Wkrótce będą mogli go ruszyć.

– Kto jeszcze przyjechał? – spytała Christina.

– Karetka i dwóch ludzi, jeden prowadzi, drugi jest z żoną chorego. Nick Brady. Znasz

go, jest dobry. Ona wydaje się...

Urwał, przekrzywił głowę w stronę włazu i nasłuchiwał. Christina słyszała głosy, ale nie

zdejmowała wzroku z monitora. Joe wychylił się na zewnątrz, po czym zdał jej cicho relację.

– Zemdlała na chwilę.

Christina przestraszyła się. Wiedziała, że Honey jest na skraju kompletnego załamania

nerwowego.

– Nick nie sądzi, że to coś poważnego. – Te słowa były przeznaczone częściowo dla Jima,

który mógł ich słyszeć. – Niski poziom cukru, wyczerpanie, stres. Wezwą drugą karetkę, żeby

ją zbadać. Co my wiemy o tych dwojgu? – dodał ciszej.

Znowu to powiedział. My. Takie krótkie słowo, ale jak boli, bo brzmi jak drwina z ich

obecnej sytuacji. Christina zignorowała je i odpowiedziała:

– Pacjent to Jim Cooper, ojciec Megan. Pamiętasz, mówiłam ci wczoraj w nocy...

– Tak. Zostałem przedstawiony Megan i małemu. Grace nachyliła się do Christiny.

background image

– A skoro o nich mowa, szykuje się zjazd rodzinny. Myślałaś o tym, Christina?

– O Boże, nie. – Podczas paru minut, kiedy nie skupiała uwagi na Jimie, myślała o

zupełnie innym spotkaniu. Spotkaniu z Joem, które było równie trudne.

Grace jednak miała rację. Honey zechce widzieć Megan jak najszybciej, gdy tylko

odzyska siły i się przekona, że stan Jima jest stabilny. A kiedy Honey zobaczy córkę, ujrzy

także swojego wnuka, chyba że zadzwonią wcześniej na oddział i Megan nie wpuści matki do

pokoju. Czy dziewczyna posunie się tak daleko? Czy Honey coś zauważy?

– Nie wyprzedzajmy zdarzeń – odparła Christina. – Na razie najważniejszy jest Jim.

– Tak sądzisz? To zamieńmy się – mruknęła Grace.

– Ja zajmę się ratowaniem życia, a ty rozwiązywaniem rodzinnych konfliktów.

– Chcesz powiedzieć, że to spadnie na ciebie?

– Chcę powiedzieć, że pielęgniarki mają czasami ciężko. Jeżeli coś się namiesza i oni na

dobre ze sobą zerwą...

– Wtedy wszyscy na tym stracą – wtrącił Joe, jakby coś o tym wiedział.

– A ja będę się czuła winna – zakończyła Grace.

– Nie jesteś winna. To się musiało zacząć wiele miesięcy temu, zanim ktokolwiek z tego

szpitala został w to zaangażowany.

Grace skinęła głową.

– Racja. Ale uczuciami nie rządzi logika, prawda?

– Byłoby dużo lepiej, gdyby rządziła. – Nagle Joe zaczął sprawiać wrażenie zmęczonego

i zestresowanego.

Skóra wokół jego dużych ciemnych oczu była napięta, włosy sterczały mu z tyłu głowy,

jakby bez przerwy przeczesywał je palcami. Christina zastanawiała się, jak minął mu dzień,

jak minął mu miesiąc, który spędził w Nowej Zelandii, jak wyglądało jego tamtejsze życie, i

ile pracy kosztowało go urządzenie się w nowym pokoju.

Poprzedniego dnia zrobiła tam, co mogła: posłała łóżko, poukładała książki, ustawiła

kwiaty. Czy starała się za bardzo? Czy tymi gestami zbyt wiele powiedziała?

– Puls sześćdziesiąt pięć, oddychanie też się poprawia – powiedziała. – Chyba możemy

go już ruszyć.

– Zmieniła nieco ton i odezwała się do Jima, nawet jeśli nie był całkiem przytomny. –

Teraz zawieziemy pana do szpitala. Mamy tam lepszy sprzęt, który pokaże, jak pracuje

pańskie serce. Zaraz damy panu coś przeciwbólowego.

Mogli podać mu jeszcze jedną dawkę morfiny. Kiedy wtłoczyła ją do kroplówki, spytała

Jima, jak się czuje. Zobaczyła ruch gałek ocznych pod jego zamkniętymi powiekami i bardzo

słaby ruch głowy.

Bez większego kłopotu przenieśli go do karetki. Przypadkowi gapie nie dostrzegliby

ż

adnego dramatu, żadnego szalonego pośpiechu. Mimo to zagrożenie jeszcze nie minęło.

Zapewne Jima czeka dalsza podróż na zachód na zabieg chirurgiczny, do którego nie mieli tu

warunków.

Kiedy wjechali na parking dla karetek, szpital wydawał się pogrążony w ciszy. Zerkając

do poczekalni przed wejściem na oddział ratunkowy, Christina zobaczyła dwóch czy trzech

background image

pacjentów. W oknach głównego budynku paliły się światła. Można było dostrzec kilka

migających ekranów telewizyjnych.

Szybka podróż korytarzem doprowadziła ich do sali reanimacyjnej. Honey została

ulokowana w sąsiednim pomieszczeniu. Zaopiekowała się nią pielęgniarka, a Christina

dopilnowała, by podłączono jej kroplówkę. Dostała także filiżankę herbaty, ale jej nie piła.

Gdy tylko ich zobaczyła, natychmiast próbowała usiąść wyżej i wyrzuciła z siebie

nerwowo:

– Przepraszam. To takie głupie. Jim, jestem tutaj, ale położyli mnie do łóżka. Czy mogę

wstać i wziąć to ze sobą? – Zniecierpliwiona pokazała na stojak z kroplówką.

Pielęgniarka uniosła pytająco brwi, a Christina i Joe skinęli głowami. Stan Honey mógłby

się pogorszyć, gdyby pozostała z dala od męża. Grace pomogła jej wstać z łóżka.

– Tędy, pani Cooper.

– Położymy pana przy lepszym aparacie EKG, Jim – wyjaśniła Christina. – Wygląda

trochę groźniej, ale ma więcej różnych kabli, które do pana podłączymy, żebyśmy mogli

stwierdzić, jaki rodzaj zawału pan przeszedł. Pobierzemy panu także krew i damy lekarstwa

przez kroplówkę. Będziemy pana bardzo dokładnie monitorować.

My. Tym razem ona to powiedziała.

Personel medyczny często tak mówi. Ale do minionej nocy „my” znaczyło dla Christiny

coś bardziej osobistego. Ona i Joe. Pracowali razem, a potem planowali wspólne wieczory.

Czasami szalone biegi po plaży, po spienionych falach. Ognisko na tyłach ogrodu i pieczenie

bananów i ananasów, a potem maczanie ich w rozpuszczonej czekoladzie.

Kąpiel w dmuchanym basenie dla dzieci w gorącą letnią noc, połączona z oglądaniem

filmów na wideo ustawionym na werandzie. Byli naprawdę pomysłowi, jeśli chodzi o

rozrywki. Świetnie się bawili. Tak jak chciał Joe.

Ale teraz powinna się skupić. Muszą poznać skalę zawału Jima. W ciągu kilku minut

otrzymają odpowiedź na pytanie, czy muszą przekazać Jima do Brisbane na zabieg, a także

jakie leki podać mu w międzyczasie.

Honey obserwowała ich bacznie, kiedy ustawili aparat EKG i pobierali krew. Jim

otworzył oczy podczas wkłucia igły.

– No, jest pan z nami – zauważył Joe. – Jestem doktor Barrett. Znajduje się pan w szpitalu

w Crocodile Creek. Zaopiekujemy się panem.

– Jim, bardzo pana boli? – spytała Christina. Cienka plastikowa rurka zaczęła wypełniać

się krwią.

– Nie, już mniej – wydusił Jim cienkim głosem.

– Och, Jim. – Honey ścisnęła jego dłoń.

– EKG wygląda dużo lepiej – stwierdził Joe i odciągnął Christinę na bok. – Co

zamierzasz? Technicznie to jest teraz mój pacjent, ale pewnie chcesz przy nim zostać.

– Co sądzę? To mały zawał, ból mija. Zobaczymy, jaki jest poziom enzymów i zaczniemy

trombolizę. Mam nadzieję, że zmiany ustąpią i nie będziemy musieli przewozić go na bardziej

inwazyjne leczenie. Poprosimy doktor Lopez, żeby go zbadała... – Urwała. – Jestem zbyt

zmęczona, żeby rozstrzygać dzisiaj ich problemy rodzinne i finansowe.

background image

– Zbadam jego żonę, ale chyba najlepiej zatrzymać ją na noc – rzekł Joe. – Wygląda

okropnie.

– O której kończysz? – zapytała mimo woli. Zobaczyła, że Joe zesztywniał.

– Hamish ma dyżur w nocy. Jest teraz na pediatrii. Lucky miał dzisiaj rano wyższą

temperaturę, ale jest już lepiej. Wyjdę, kiedy Hamish powie mi, że wszystko się uspokoiło.

Będę pod telefonem. Czy chciałaś... ?

– Nic nie chciałam – rzuciła szybko. – Tylko pytałam.

– Bo ja chcę pogadać.

Pochylił głowę, zbliżając się w ten sposób ledwie o kilka centymetrów, ale jej wydało się,

ż

e odciął ją od reszty świata. Jak ona kiedykolwiek przywyknie do tego, że bliskość nie

oznacza już dotyku, że jego głos to nie tylko słowa przeznaczone dla jej uszu? Jak zdoła

udawać przed nim, przed sobą, przed innymi, że wszystko jest w porządku? Ze są

przyjaciółmi.

– Dzisiaj wieczorem? – spytała, pragnąc tego i bojąc się równocześnie.

Musiała spuścić wzrok, bo gdziekolwiek patrzyła, widziała tylko jego ciało, jego twarz,

jego oczy. A nawet jeśli ich nie widziała, czuła je.

– Wiem, że oboje jesteśmy zmęczeni. Może to błąd, ale jest parę rzeczy, które chciałbym

ci powiedzieć. Które chyba powinienem ci powiedzieć.

– Nie jestem pewna, Joe.

– Będziesz w domu?

Skinęła głową, chociaż wcale nie chciała siedzieć sama w pustym domu. Och, do diabła!

– Więc jak skończę albo kiedy będę miał przerwę, wpadnę.

Pragnęła zrobić to, co robiła wiele razy, przytulić ucho do jego piersi, czuć wibrację jego

głosu.

– To może być późno – dodał.

– W porządku.

– Chcę, żebyś zrozumiała pewne rzeczy, nawet jeśli to niczego nie zmieni.

Zabrzmiało to złowieszczo, nie jak coś, na co by się oczekiwało. Mimo to, gdy Joe

odwrócił się, by wrócić do pacjenta, a ona znów miała przed sobą jego postać, wiedziała, że

nie wybaczyłaby sobie, gdyby nie dała mu – nie dała sobie – jeszcze jednej szansy.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

– Christina! Jak leci? – spytał Brian Simmons.

– Cześć, Brian.

Nie podobał jej się sposób, w jaki wypowiedział jej imię. Zostawiwszy Jima w o wiele

bardziej stabilnym stanie, a odpoczywającą Honey pod opieką Joego i pielęgniarki z oddziału

ratunkowego, poszła szukać Grace. Miała nadzieję, że przy okazji znajdzie też Charlesa

Wetherby’ego. Ale może oboje poszli już do domu.

Chyba że Grace zajrzała jeszcze do Megan i jej dziecka.

Ruszając w tamtą stronę, Christina musiała minąć biuro Briana, a ten ją niestety

zauważył. Zawsze czuła się przy nim nieswojo. Na pozór wydawał się całkiem przyzwoitym

człowiekiem, pomógł jej więcej, niż potrzebowała, kiedy organizowała pokój dla Joego w

domu dla lekarzy.

Nie było powodu, by tak irytować się jego nawykami. Niewątpliwie maskowały one

niepewność i brak szczęścia w życiu osobistym. Tego dnia powinna go doskonale rozumieć.

Dodała zatem cieplejszym tonem:

– Co tu robisz o tej porze? Chyba nie przeprowadzasz nagłej operacji na teczce

dokumentów?

– No widzisz, wszyscy tak właśnie myślą: że jeśli nie zajmuję się ratowaniem życia,

mogę zmieścić się z robotą między dziesiątą a piątą – rzekł poważnie.

– Tymczasem pociliśmy się z Jill nad kwestią personelu i budżetu przez dwie minione

godziny. Trochę – dodał ciszej – ją też pocieszałem, ale nie powtarzaj tego nikomu. Jill nie

lubi, kiedy ktoś rozmawia o jej prywatnych sprawach.

– Oczywiście, Brian.

Przez ramię Christina widziała przy biurku szefową pielęgniarek. Światło lampki padało

na część jej twarzy, ale widać było, że jest zalana łzami. Nawet w tym niejednolitym świetle

nie wyglądała na szczęśliwą. Brian powiódł wzrokiem za spojrzeniem Christiny.

– Cieszę się, że mogę na ciebie liczyć – stwierdził w końcu cicho. – Jej były mąż

powinien zostać zastrzelony i zalany betonem w tym nowym moście. Mówię ci.

Wyglądał, jakby był gotowy zrobić to sam.

Czyżby tych dwoje coś łączyło? Christina zawsze uważała Jill Shaw za osobę sztywną i

surową, ale może Brian dostrzegał w niej coś innego. Coś, co stanowiło odbicie ponurej

prawdy o jej małżeństwie, które zakończyło się w minionym roku...

Na swój sposób był dobrym człowiekiem. Christina poklepała go po ramieniu. Wiedziała,

ż

e żona Briana zostawiła go przed kilkoma laty. To musiało być bolesne.

– No to lecę, nie przeszkadzam.

– Nie, w porządku, już skończyliśmy. Jill? – zawołał. – Mówiłem ci, żebyś poszła

wreszcie do domu. Zostań chwilkę, Christina. Ilu pacjentów zostało dziś przyjętych?

Ale kiedy Jill wzięła torebkę, pozdrowiła Christinę na swój sztywny sposób i wyszła

szybkim krokiem, Brian nie wydawał się w ogóle zainteresowany Jimem Cooperem.

background image

– Wiem, że masz ciężki tydzień – zaczął. – Sam przez to przeszedłem, i wierz mi,

rozumiem. Ta pustka. Myśli krążą w kółko. Do głowy przychodzą wyłącznie złe rozwiązania.

Nie powinnaś siedzieć sama w domu. Czy mogę cię wyciągnąć na kolację powiedzmy w

ś

rodę albo czwartek?

– Och, Brian, ja nie...

– Bardzo kameralną i skromną. Jak przyjaciel z przyjacielem. Jak koledzy z pracy, którzy

mają więcej wspólnego niż tydzień temu.

Nie miała ochoty z nim wychodzić. Ani z nim, ani z nikim. Ale on ma rację. Bała się dziś

wracać sama do domu, bo wiedziała, że kiedy już się tam znajdzie, usiądzie i pozwoli swoim

myślom krążyć. Ale czy zaczną jej przychodzić do głowy same „złe rozwiązania”?

Chociaż siedzenie w domu przez cały tydzień to złe rozwiązanie, prawda? Boże, czuła

się, jakby łapała ją grypa, z takim trudem trzymała się na nogach.

A Brian także przez to przeszedł.

– Pod warunkiem, że będzie skromna – odparła. – Pizza albo burgery. Na to się zgadzam,

nie jestem w nastroju na elegancką restaurację.

– Czy ja mówiłem o eleganckiej restauracji? Przewińmy taśmę. – Udawał, że słucha. –

Nic takiego.

Musiała się roześmiać.

– No to w porządku. Czwartek?

To da Joemu całe trzy dni, żeby zdał sobie sprawę ze swojego zaślepienia. A gdyby coś

się zmieniło, odwoła kolację, a Brian oczywiście zrozumie.

– Czwartek, świetnie. Już zapisane w kalendarzu. Przyjadę po ciebie o siódmej.

– Dobrze. – Dobiegł ją jakiś głos zza dość cienkiej ściany, która dzieliła biuro Briana od

biura Charlesa Wetherby’ego. – Czy Charles jeszcze jest? – spytała.

– A czy jego kiedykolwiek nie ma?

– To prawda. Wykorzystam go, póki jest.

– Zawsze z przyjemnością daję się wykorzystać – oświadczył szef do spraw medycznych

kilka minut później, kiedy Christina przepraszała go za najście.

Przeprosiła go jeszcze raz, starając się przedstawić w skrócie prośbę Honey Cooper, którą

ta wyrzuciła z siebie nerwowo, gdy Christina wychodziła z oddziału.

– Wiem, że to dodatkowa komplikacja.

– Skontaktować się ze szwagrem siostrzeńca pani Considine ze sklepu w Gunyamurze,

ponieważ siostrzeńca nie ma, ale pani Considine musi zadzwonić do szwagra, gdyż Honey nie

zna jego numeru, a pani Considine grywa w karty w domu Fiony Donnelly w poniedziałkowe

wieczory, więc trzeba ją tam łapać. Honey ma numer Donnellych – powtarzał jak papuga

Charles, przesuwając się na swoim wózku inwalidzkim w stronę półek. – Tylko troszkę

skomplikowane, jeśli w ogóle dobrze zapamiętałem.

– Dlatego właśnie pomyślałam, że będzie o wiele prościej, jeśli zadzwonisz do Wetherby

Downs i poprosisz kogoś stamtąd, żeby tam poszedł.

– Racja – powiedział Charles, odwrócony do niej plecami. Jego plecy mówiły same za

siebie. Po pierwsze wyrażały głęboko zakorzenioną niechęć.

background image

Christina ponownie go przeprosiła. Wiedziała o wieloletnich rodzinnych waśniach, ale

pamiętała także, że Wetherby Downs to ogromna posiadłość. Jest tam menedżer. Zresztą

może zadzwonić sama i porozmawiać z nim, jeśli Charles da jej numer. Pewnie sam to

zasugeruje, bo nie będzie miał ochoty rozmawiać z bratem.

– Honey jest w kiepskim stanie – oznajmiła. – Odwodniona, ma niski poziom cukru,

wysokie ciśnienie. Przede wszystkim to skutek wyczerpania. Przejmuje się, bo nie wie, czy

Jim wypuścił krowę i cielaka, czy też są zamknięte bez wody i jedzenia. No i jeszcze psy.

Obiecałam jej, że zrobię wszystko, żeby ktoś...

– Szwagier Considine, którego numeru nie mamy.

– Tak, albo ktokolwiek inny pojechał do Cooperów i sprawdził, co się tam dzieje.

Charles w milczeniu okręcił się na wózku. Kiedyś dolna połowa jego ciała była zapewne

równie silna co ramiona i tors, i pewnie znakomicie jeździł konno.

– Nie, pora, żebym porozmawiał z Philipem – odrzekł. – Dajmy sobie spokój z tym

szwagrem i szukaniem wiatru w polu. Zadzwonię do brata, a on kogoś wyśle. Powiedz Honey

i Jimowi, że sprawa załatwiona.

– Dzięki, Charles. Wiem, że to dla ciebie kłopot.

– Może parę osób potrzebuje tego kłopotu – mruknął i dodał: – Zmykaj do domu, jeśli

jutro znowu latasz.

– Czy on umrze, doktorze Barrett? – spytała przerażonym szeptem Honey i ścisnęła rękę

Joego. Jim leżał parę metrów dalej za drzwiami salki reanimacyjnej.

– Nie, nie umrze – odrzekł z przekonaniem. Przyszły pierwsze wyniki badań, które

wyglądały nie najgorzej, podobnie jak wykres EKG. Najwyraźniej nie był to rozległy zawał,

co można było podejrzewać. Jim dostał sporą dawkę leków, które zadziałały.

– Co teraz będzie?

Joe przedstawił jej pozytywny scenariusz.

– Zatrzymamy go na kilka dni, będziemy go monitorować i podawać leki. Jeśli wszystko

pójdzie dobrze, wypiszemy go, a nawet będzie mógł dość szybko wrócić do normalnej

aktywności, pod warunkiem, że będzie się czuł na siłach. Ale wymaga dalszego leczenia.

Bypassy lub angioplastyka, na pewno już wam o tym wspominano.

– Tak, tylko nie udało nam się tego zrobić.

– No cóż, teraz trzeba będzie o tym poważnie pomyśleć. Ale z tego, co obserwuję do tej

pory, widzę, że nie natychmiast.

– Och, to cudownie. – Zamrugała, by powstrzymać łzy. – Czy on śpi?

– Drzemie.

– Chciałabym zobaczyć córkę. Nie wiem, gdzie ona leży. To znaczy, na jakim oddziale.

– Chce pani, żebym sprawdził? – spytał Joe. Doskonale wiedział, że Megan leży na

ginekologii i położnictwie razem z dzieckiem. Zdawał sobie także sprawę z tego, że nie chce

widzieć swych rodziców. Miał wrażenie, że nic by się nie stało, gdyby Honey jakimś cudem

dotarła tam sama, ale wolał się upewnić.

Poszedł do telefonu w pokoju pielęgniarek i wybrał wewnętrzny oddziału położnictwa.

Odebrała Christina.

background image

– Tink? – powiedział automatycznie i poczuł skurcz w żołądku. – Co tam robisz?

– Joe? Co się stało? Ja, no wiesz, tak się kręcę. A ty jesteś dalej na ratownictwie?

– Tak. Wszystko w porządku. EKG się poprawiło. Wyniki badania krwi są dobre. – Podał

jej dokładne liczby. – Ale pani Cooper chce zobaczyć się z córką. Damy radę?

Cisza.

– Chyba nie – odrzekła w końcu. – Megan teraz odpoczywa, a Lucky jest w pokoju dla

dzieci. A może jednak się uda – dodała po chwili. – Niech porozmawiają. Tak, powiedz

Honey, że Megan jest w pokoju numer cztery.

Grace uniosła brwi, gdy Christina odłożyła słuchawkę.

– Pozwolimy na to?

– A jak możemy to powstrzymać? Honey nie jest typem, który grzecznie potakuje. Mam

jej powiedzieć: „Przykro mi, ale pani córka prosiła, żebyśmy pani do niej nie wpuszczali”? To

nie więzienie, a ona nie stanowi zagrożenia dla pacjentki.

– Tego nie wiemy – stwierdziła złowieszczo Grace.

– Wiem. Pozabijają się w tej rodzinie, ale nie nawzajem. – Poszła do łóżka Megan i

dotknęła jej ramienia, wiedząc, że Grace obserwuje każdy jej ruch. – Masz gościa, kochanie –

oznajmiła.

Megan otworzyła szeroko senne oczy.

– Czy to... ? – Urwała. – Kto to jest?

– Twoja mama.

– Mama? Mama? Ona...

– Porozmawiaj z nią, miała ciężki dzień. – Christina w skrócie opowiedziała Megan, co

stało się z ojcem, podkreślając, że rokowania są optymistyczne.

– Jackson jest na oddziale noworodków – zakończyła.

– A ty zrobisz, co zechcesz.

– Och, jest piękny, Megan. Po prostu śliczny.

Po pełnej łez rozmowie z córką Honey trzymała w ramionach swojego śpiącego wnuka.

Wciąż był maleńki i słaby po operacji serca, którą musiał przejść tuż po narodzinach. Tego

ranka miał gorączkę, ale temperatura dzięki kroplówkom i lekom już spadła.

– Nie jesteś zła? – spytała Megan.

– Jak mogłabym być zła...

– Tata był zły, pół roku temu. Bałam się, że zabije Jacka, a jeszcze wtedy nie wiedział o

dziecku.

– A czy Jack wie o dziecku, kochanie?

– Nie, wyjechał. Myślałam, że napisze, ale chyba wziął pogróżki taty na serio, a potem,

kiedy wyrzucili go z Wetherby Downs... Nienawidzę Philipa Wetherby’ego. Nie powiemy

tacie o dziecku, dobrze?

– Och, kochanie...

Siedząc w pobliskim pokoju pielęgniarek, Grace i Christina wymieniły spojrzenia.

Trudno było nie słyszeć rozmowy. Matka i córka podnosiły głosy, kiedy emocje rosły, a na

oddziale panowała cisza. Druga mama z dzieckiem, która leżała z Megan, wyszła już do

background image

domu, a dwie pacjentki doktor Turner po drugiej stronie korytarza miały na uszach słuchawki

i oglądały telewizję.

– Nie mów tak – rzekła Megan. – Nie mów, jakbym była nierozsądna, mamo. To ty

powiedziałaś, że nie wolno denerwować taty, a co by go bardziej zdenerwowało?

– To dziecko jest takie śliczne...

– Ale to niczego nie rozwiązuje – wybuchnęła dziewczyna. Dziecko na rękach Honey ani

drgnęło. – Nie możesz się zachowywać, jakbyśmy byli teraz szczęśliwą rodziną. Ludzie nadal

traktują mnie jak idiotkę. A ja nie jestem głupia. Stracimy farmę, bo ja tam z Jacksonem nie

wrócę, tak daleko od lekarzy, kiedy on mało co nie umarł. Ty i tata nie dacie rady beze mnie.

Chyba że jutro spadnie sto mililitrów deszczu.

– Megan...

– Tak. Moje dziecko to kropla, która przepełniła czarę. Mogłam je porzucić. Myślałam o

tym. Ale podjęłam decyzję. Wybrałam dziecko, nie farmę. I nie sądzę, żeby tata kiedykolwiek

mi to wybaczył.

– Trzeba będzie mu powiedzieć.

– Tak – zgodziła się gwałtownie Megan. – Oczywiście, że w końcu trzeba będzie mu

powiedzieć. Ale pozwól, że najpierw wyjdę ze szpitala i znajdę sobie mieszkanie w mieście,

zanim porozmawiamy z tatą. Niech jego serce trochę się zaleczy, nim znowu pęknie.

Spojrzała na matkę, gotowa na odparcie ataku. Ale żaden atak nie nastąpił. Honey

pochyliła lekko głowę nad dzieckiem. Dwie kroplówki stały za nimi jak strażnicy.

– Jest zdenerwowana – mruknęła Grace, marszcząc czoło. – To niedobrze. Dzisiaj Honey

ma być przede wszystkim pacjentką.

– Zabiorę ją z powrotem. Na noc zatrzymali Jima na reanimacji, a ona chce być blisko.

Nikt się nie sprzeciwiał, żeby z nim została.

Wstała i podeszła do Honey.

– Pora odpocząć, pani Cooper.

Honey podniosła wzrok, jej policzki były mokre od łez.

– Megan, czy mogę dać ci Jacksona? – spytała Christina, a Megan natychmiast

wyciągnęła ręce.

Przeniosły dziecko tak delikatnie, że się nie przebudziło. Honey wstała, a Christina

pomogła jej przestawić kroplówkę.

– Jakoś to załatwimy – obiecała Honey córce, chociaż było oczywiste, że nie ma pojęcia,

co zrobić. – Dwadzieścia sześć lat – westchnęła już na korytarzu.

– To się zaczęło już dwadzieścia sześć lat temu, pani doktor. Kto by pomyślał, że tak się

skończy?

– Nie znam tej historii – odparła Christina.

– Oczywiście, bo się o tym nie mówiło. W końcu to był wypadek. Wszyscy trzej się z tym

zgadzali. Nadal nie wie pani, o czy mówię?

– Nie, przykro mi.

– To się stało tuż po tym, jak zaczęłam spotykać się z Jimem, ale on nie słuchał moich

rad. Pojechali we trzech – Charles, Philip i mój Jim – na polowanie. Jim i Charles mieli po

background image

osiemnaście lat, ale Philip był pięć lat młodszy, jeszcze dzieciak. Jim postrzelił Charlesa

przez pomyłkę, a stary Wetherby nigdy mu tego nie zapomniał. Nie chciał nawet uwierzyć, że

to był wypadek, ponieważ kiedyś Jim i Charles interesowali się tą samą dziewczyną.

Wetherby odciął nam dostęp do Gunyi. Cooperowie przez sześćdziesiąt lat mieli umowę z

rodziną Wetherby w sprawie tego strumienia. Po śmierci starego Jim poszedł do Philipa, który

wtedy rządził farmą – Charles kończył wówczas medycynę – i błagał go, żeby dał nam znów

dostęp do wody.

Philip odmówił. Od tamtej pory... – Potrząsnęła głową, zbyt zmęczona, by kontynuować.

– To dlatego Charles jeździ na wózku? Bo Jim go postrzelił?

– Tak. Nigdy od żadnego z nich nie słyszałam relacji, która trzymałaby się kupy.

Wszyscy byli po trosze winni, Charles sam to przyznał. Stary Wetherby uważał, że to

zrujnowało życie Charlesa, ale on jest silny i do czegoś doszedł. Wetherby powinien być

dumny ze swojego najstarszego syna, ale to Philip był zawsze dla niego ważniejszy. Od

tamtej pory Charles nie utrzymuje z nim kontaktów.

Christina nie wiedziała, co powiedzieć.

– Kto o tym wie? – zapytała w końcu.

– Och, wiele osób. W Gunyamurze to nie tajemnica. Ale to stara historia. Jim potrafi

czasami być... trudny. Jest zbyt dumny. Miał dość ciężkie dzieciństwo. Myślę, że jestem

jedyną osobą, która widzi... Nawet Megan nie widzi... – Nie była w stanie dokończyć.

Dotarły do salki reanimacyjnej. Jim na dźwięk ich kroków otworzył oczy.

– Honey – szepnął, po czym opuścił powieki i natychmiast zasnął.

Powietrze było wciąż ciepłe, chociaż od oceanu wiał orzeźwiający wiatr.

Pora wracać do domu, pomyślała Christina. Weźmie klucze z recepcji, gdzie Joe je

zostawił, wsiądzie do samochodu stojącego na parkingu i pojedzie do domu.

Musi coś zjeść, podlać kwiaty, sprawdzić, czy nie ma wiadomości na sekretarce.

Otworzyć szafę i przesunąć wieszaki, by zapełnić pustą przestrzeń, którą zajmowały koszule

Joego. Przy okazji zdecyduje, co włoży w czwartek wieczór na skromną kolację z Brianem.

Przez ponad tydzień nie robiła prania i nie miała wielkiego wyboru.

Nie, nie może pójść na kolację z Brianem, nawet na proponowanych przez niego

warunkach. Nie może tego zrobić, bo na myśl o koszulach Joego ma wrażenie, jakby ktoś

wbijał jej zardzewiały nóż prosto w serce.

Powinna była odmówić. Zawróciła do szpitalnego holu i poszła w kierunku administracji

szpitala. Jeśli Brian jeszcze jest z biurze, powie mu wprost. Jeśli go nie ma, zostawi mu

kartkę.

W jego pokoju nadal paliło się światło. Drzwi były otwarte. Najwyraźniej był gdzieś w

budynku. Czekała, nie chciała jak tchórz naskrobać coś potajemnie na kartce i uciec. Raptem

zdała sobie sprawę, że i Charles wciąż jest w szpitalu, za cienką ścianą gabinetu Briana...

– Powiedz mi, dlaczego nie powinienem tobą gardzić, Philip – usłyszała. – Miałeś idealną

okazję, żeby zakończyć to po śmierci taty. Obiecałeś mi, że tak zrobisz, myślałem, że

dotrzymałeś słowa. Nie miałem świadomości, że sytuacja stała się tak tragiczna.

Na kilka sekund zapadła cisza. Christina nie wiedziała, co robić. Wyjrzała na korytarz.

background image

Drzwi biura Charlesa były zamknięte. Oderwała jedną z samoprzylepnych kartek i napisała:

„Drogi Brianie”, po czym stanęła z piórem nad żółtym kwadratem, z pustką w głowie.

– Twoja pozycja w miejscowej społeczności? – powiedział Charles w przyległym pokoju.

– To... – Znowu cisza, a potem: – Tak, oczywiście, ja też jestem winien. Dobry Boże, byliśmy

smarkaczami. Posłuchaj, zrobimy coś z tym i porozmawiamy. Teraz mówisz mi, że nie

mogłeś spłodzić tego dziecka, ale mówiąc szczerze, Philip, twoje słowo nie jest dla mnie

wiarygodne.

Christina zrozumiała, że nie może zostać tam ani chwili dłużej. Charles poruszał zbyt

intymne tematy. Nigdy by nie rozmawiał w ten sposób, wiedząc, że ktoś go słyszy. Poza tym

nie potrafiła napisać kartki do Briana. Właściwe słowa nie przychodziły jej do głowy, podczas

gdy łzy – i niewłaściwe słowa – mogły pojawić się w każdej chwili.

Drogi Brianie, zrozumiałam, że nie mogę iść z tobą na kolację. Nadal kocham Joego, to

jest jak choroba. Jestem głodna, ale mój żołądek nie przyjmuje pożywienia. Jestem

wyczerpana, ale wiem, że nie zasnę całą noc. Tak będzie lepiej, choć wcale nie jest mi z tym

łatwiej. Przepraszam. Umówimy się za trzy lata, jak się wyleczę.

Zmięła kartkę i wsadziła ją do kieszeni spodni. Potem wymknęła się z biura, by jechać do

pustego domu.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Okazało się, że dom wcale nie był pusty. A raczej jej weranda. Joe czekał na nią i wziął ją

w ramiona.

– Wybacz, jeśli cię przestraszyłem.

– Nie przestraszyłeś mnie – odparła. – Spodziewałam się ciebie. – Odepchnęła go lekko, a

on się nie sprzeciwił. Mimo to wciąż czuła jego ciepło.

– Georgie Turner mnie podrzuciła. Zobaczyłem, że w domu pali się światło, ale nikt nie

otwierał.

– Zostawiłam światło na wypadek, gdybym wróciła po zmierzchu. Joe, wiesz, gdzie

trzymam zapasowe klucze.

Cisza.

– Uznałem, że to niewłaściwe – odrzekł w końcu. Tak, ma rację, przecież oddał jej już

klucze.

– No, to jestem – powiedziała lekko zdenerwowana. Otworzyła drzwi, po czym weszli do

ś

rodka. Napięcie między nimi wyraźnie narastało.

– Czy naprawdę mogłem wejść? – spytał ciszej. – Przecież już tu nie mieszkam.

Krążył po salonie. Oboje chodzili tam i z powrotem, nie potrafili spokojnie usiąść ani

zrobić niczego logicznego, na przykład zjeść coś czy nalać sobie drinka. Christina nie mogła

już podejść do niego i przytulić się, i to było dziwne, przykre, niewiarygodne uczucie.

Kompletnie straciła pewność siebie.

Należała do osób, które cenią sobie wierność. Koniec związku nie oznaczał dla niej, że

natychmiast przenosi uczucia na kogoś innego. Wiedziała, że jeszcze przez długi czas będzie

kochać Joego.

– Jadłaś coś? – spytał ni stąd, ni zowąd.

– Co?

– Bo jesteś blada. Ja też prawie nic nie jadłem, ale założę się, że i tak więcej niż ty.

Znajdziemy coś do jedzenia? A może zamówimy pizzę?

– Nie mam ochoty na pizzę – odparła szybko. Pizza miała w sobie coś intymnego i

seksownego.

Zbyt często zamawiali pizzę* kiedy byli zmęczeni. Pizzę je się palcami, pochylając się

nad stolikiem, i oglądając razem film. Walcząc z ciągnącym się serem, nie można poruszać

trudnych tematów. Uwielbiała patrzeć, jak Joe je pizzę, ponieważ robił to z idealnym

połączeniem wdzięku i niezgrabności, ale tego wieczoru nie chciała tego oglądać.

Tymczasem Joe zniknął w kuchni. Poszła tam za nim.

– Co robisz?

– Jajka na grzance. Dorzucimy trochę bekonu, jeżeli mamy.

Znowu mówi „my”. Miłe, zwyczajne my, które w przeszłości oznaczało improwizowane

pikniki na dywanie albo wycieczki na ryby czy wylegiwanie się w łóżku.

– O czym chcesz ze mną porozmawiać, Joe?

background image

– Najpierw musisz coś zjeść. – Wbijał jajka do miski. – Usiądź, dobrze? – Przystawił dla

niej krzesło do stołu.

Christina usiadła, ale tylko dlatego, że zaczęła się zastanawiać, jak długo jeszcze ustoi, i

czy przestanie boleć ją żołądek. Czas zwolnił, a jej siła woli wyparowała. Siedziała i patrzyła

na Joego, nawet nie próbując zapanować nad sytuacją.

Zerkał na nią od czasu do czasu, jakby chciał sprawdzić, czy nie wpadła pod stół, ale

milczał. Mieszał jajka, wrzucił pieczywo do tostera i kroił bekon.

– Jak to się stało, że jesteś taki opiekuńczy? – wypaliła, kiedy posiłek był już prawie

gotowy.

– To mało męskie, co?

– Nie o to chodzi. Przeciwnie. Wielu mniej męskich mężczyzn nie potrafi zająć się nikim

innym prócz siebie. Mój tata... – Jej rodzice mieszkali setki kilometrów na zachód, na Złotym

Wybrzeżu. Nie znali Joego, co było dość wymowne. – Kocham go, ale według niego

wyrazem troski o mamę, kiedy jest zmęczona, jest powiedzenie jej, że nic się nie stało, kiedy

kolacja pojawia się na stole dziesięć minut później.

Wzruszył ramionami.

– Inne pokolenie.

– To nie tylko to. Ty nic nie mówisz. Ilekroć daję ci do zrozumienia, że chcę usłyszeć coś

o tobie, o twoim dzieciństwie, uciekasz w uogólnienia.

– Powiedziałem, że dziś wieczorem chcę z tobą porozmawiać, tak? – Postawił na stole

dwa talerze, po czym przyniósł jeszcze dzbanek wody i karton soku pomarańczowego.

– Tak – odparła dość agresywnie. – Więc mów. Joe odkroił kawałek grzanki i nabrał go

na widelec, zyskując na czasie. Wiedział, że nie pójdzie mu łatwo. Zbyt długo się

przygotowywał. Nie wierzył, że rozmowa cokolwiek zmieni, a jednak to on ją zasugerował.

Dlaczego stwierdził, że Christina powinna wiedzieć wszystko o jego życiu?

ś

ycie nie traktowało rodziny Barrettów sprawiedliwie, ale to nie znaczy, że on musi

kontynuować rodzinną tradycję.

– Moja siostra cierpi na zespół Treacher Collinsa – oznajmił. Nie planował tak

dramatycznego początku, ale jakoś tak wyszło.

– Syndrom Treacher Collinsa – powtórzyła Christina, a Joe widział, jak kartkuje w

pamięci podręcznik medycyny. Czy znalazła właściwy rozdział? Owszem.

Pomógł jej mimo wszystko.

– To choroba genetyczna. Występuje raz na dziesięć tysięcy urodzin. Jeśli jeden z

rodziców jest nosicielem tego genu, a jest on dominujący, to każde jego dziecko ma

pięćdziesiąt procent ryzyka, że zachoruje, co może mieć znaczenie dla Amber, jeśli zechce

mieć dzieci.

Christina słuchała, kiwając głową, mrużąc oczy, nie zdejmując wzroku z jego twarzy.

Widział, jak bardzo pragnęła, by jego słowa coś rozwiązały, znowu ich połączyły. Miał

jednak świadomość, że tak się nie stanie. Nagle wydała mu się taka krucha, że zapragnął ją

przytulić.

– Oczywiście, mogą pojawić się spontaniczne mutacje – podjął.

background image

Chce ją przestraszyć? Tak, zdecydowanie tak.

– W chromosomie piątym. Tak właśnie było w przypadku Amber. Nikt inny w rodzinie

nie ma tego genu.

Urwał, by nabrać powietrza, ale był gotowy mówić dalej, odpowiadać na jej pytania. Był

niemal pewny, o co zapyta, i miał gotowe odpowiedzi. Tak, niestety, Amber urodziła się z

charakterystycznymi niedorozwiniętymi uszami, opadającymi powiekami, brakiem kości

policzkowych i małą opadającą szczęką. Tak, przeszła liczne operacje, i czekają ją następne.

Mało nie umarła przy porodzie. Nie mogła normalnie oddychać ani jeść.

Teraz Amber ma specjalny aparat słuchowy i rurkę tracheotomijną, która działa w nocy, a

w dzień jest zamknięta, by mogła mówić. Niedługo czekają operacja szczęki, a potem jest

nadzieja, że będzie mogła pozbyć się rurki. Może za kilka lat lekarze wszyją jej wewnętrzny

aparat słuchowy.

Poza tym to fantastyczna dziewczynka. Skończyła piętnaście lat, jest mądra, inteligentna i

twórcza. Pogodziła się z chorobą, ale, oczywiście, ludzie się na nią gapią, zadają jej głupie

pytania, więc on jest dumny z tego, jak ona sobie z tym radzi. Jeśli chodzi o to, jak radzi sobie

z tym jego matka i ojczym... opowie o tym następnym razem.

Christina poderwała się z krzesła, rzucając na talerz sztućce. Jej koński ogon zakołysał

się, a oczy zapłonęły.

– I coś takiego – zaczęła ze złością – ukrywałeś przede mną przez dwa lata... A teraz

nagle opowiadasz mi wszystko, jakby to wyjaśniało, dlaczego nasz związek znalazł się w

kryzysie? To niczego nie tłumaczy, Joe! Czytałam na temat tego zespołu, jestem lekarzem.

– Więc wiesz, że to może być poważne.

– Ukrywasz swoją siostrę dlatego, że ma zdeformowaną twarz? Tak jak inni ukrywają, że

mają w rodzinie psychicznie chorego, bo wydaje im się, że przez to wszyscy się od nich

odsuną? Nie do wiary! Nie rozumiem, dlaczego milczałeś przez dwa lata, i dlaczego teraz

chcesz tym wytłumaczyć...

Urwała, ale po kilku sekundach zaczęła na nowo:

– Nie, rozumiem. Ale to jeszcze gorzej. Dużo gorzej.

Głos jej się załamał, wybiegła z kuchni. Joe widział, że nie mogła tego dłużej wytrzymać.

Słyszał jej przyspieszony oddech, pełen złości szloch, i przez chwilę miał chęć zostawić ją w

spokoju. Zostawić ją samą, skoro tego chciała. Pozwolić jej na złość.

Ale potem się zbuntował. Do tej pory przystał na jej rozwiązanie, ponieważ czuł, że nie

ma prawa do niczego więcej. Skoro nie może obiecać jej wspólnej przyszłości, ona ma

absolutne prawo wyrzucić go z domu. Jednak teraz wstał od stołu i nadstawił uszu, ale nie

mógł zgadnąć, dokąd Christina pobiegła. Dom był pogrążony w ciszy. Potem usłyszał

uderzenie tylnych drzwi i poszedł w tamtą stronę. Stojąc na werandzie, zobaczył Christinę

krążącą po ogrodzie, gdzie światło ulicznych latarni nadawało wszystkiemu niebiesko-białą

księżycową poświatę.

Zszedł ze schodków i przystanął naprzeciw niej.

– Christino, to jest o wiele bardziej skomplikowane, niż myślisz.

– Posłuchaj, co mówisz. Czyja to wina?

background image

– Moja, wiem.

– Więc zmień to. – Zaśmiała się gorzko.

– Nie mówiłem ci nic nie z tego powodu, że wstydzę się Amber. Nie, do diabła. Jestem z

niej bardzo dumny. – Wymienił zabiegi, które przeszła, wspomniał o walce, która jeszcze ją

czeka. – I nie dlatego, że uważałem, że ciebie to przerazi. Wiem, że nie jesteś taka.

– Więc dlaczego?

Westchnął, szukając odpowiednich słów.

– Narodziny Amber zrujnowały małżeństwo mojej matki z moim ojczymem – zaczął.

– Myślałam, że wciąż są razem.

– Są, ale tylko dlatego, że żadne z nich nie wierzy, że to drugie dobrze zajmie się Amber.

Mój ojczym ma problem z alkoholem. Zawsze go miał, ale po narodzinach Amber to się

pogorszyło. Każdy lekarz, który leczy Amber, jest jego wrogiem. Nie ufa mojej matce, że

poradzi sobie z lekarzami. Czasami ma rację. Zdarzyło się, że podjęto złe decyzje, na

przykład, kiedy próbowali jej kiedyś wyjąć rurkę, i musieli ją włożyć z powrotem, ponieważ

nie mogła swobodnie oddychać. W Nowej Zelandii brakuje lekarzy z odpowiednim

doświadczeniem w tej dziedzinie.

– Twoi rodzice nie mogli zawieźć jej gdzieś na konsultacje?

– Nie mają pieniędzy. Sporo im dokładam.

– Ubezpieczenie zdrowotne w Nowej Zelandii nie pokrywa wszystkich kosztów?

– Kiedy w grę wchodzą drogie procedury, jakich wymagała i nadal wymaga Amber,

ż

aden system nie pokrywa wszystkich kosztów. Część z jej zabiegów uważa się za

kosmetyczne. Niektóre koszty są niewymierne, na przykład fakt, że moja matka nie może

utrzymać przyzwoitej pracy, bo opieka nad Amber zajmuje mnóstwo czasu. Wiem, że matka

chciałaby zostawić ojczyma. Wyszła za niego, kiedy była rozbita po śmierci mojego ojca, bo

wzięła jego chęć dominacji za siłę. Teraz sama jest silniejsza, ale wierzy, że powinna z nim

zostać ze względu na Amber. Chce zachować ten związek, choć on w istocie nie istnieje.

– A ty chciałeś tylko rozrywki i odpoczynku. Nie ufałeś mi na tyle, żeby powiedzieć mi o

swoim życiu, bo myślałeś, że wtedy odmówię ci tej rozrywki. Wiesz, jak to boli?

– A nie odmówiłabyś, Tink? Każdy zaoszczędzony przeze mnie grosz idzie na Amber.

Ona jest taka dzielna, nie mogę jej zawieść. Mieszkam w Auckland, i pewnie tam zostanę,

przynajmniej dopóki Amber nie stanie się samodzielna. Nigdzie się nie przeprowadzę. Nie

wierzę w dobre intencje ojczyma. Nie wierzę w siłę mojej matki. Ufam Amber, ale ona ma

już dość na głowie. Gdybym wyjechał... – Potrząsnął głową. – I tak spędzam tu tydzień w

miesiącu, a gdyby nie pieniądze...

– Pieniądze? Ja mam pieniądze. Dziadek zostawił mi sześćdziesiąt tysięcy dolarów

oprócz tego domu.

Joe zaśmiał się.

– Christino, kochana jesteś. Daj mi swój spadek, żebym mógł wydać go na swoją siostrę.

– Kiedy ludzie się kochają, dzielą się problemami. Mój Boże, Joe, ty właśnie powinieneś

to rozumieć.

Dla Joego brzmiało to kusząco, słodko i... naiwnie, jak pieśń syreny, której hipnotyczny

background image

wpływ trzeba zwalczyć, by nie stracić sił.

– Nie chcę. – Starał się, by nie zabrzmiało to zbyt ostro, ale musiał być stanowczy. – Nie

wiesz, o czym mówisz.

– Więc musisz być bohaterem.

– To nie tak. Twoje zaangażowanie tylko zwiększyłoby presję. A ja mam już dość presji,

właśnie dlatego tak lubię być z tobą, że tutaj jej nie czuję.

Christina zdenerwowana chodziła po ogrodzie, tocząc ze sobą wewnętrzną walkę.

– Idź sobie, dobrze? Jeśli zamierzasz tak dalej gadać, nie chcę tego słyszeć. Nigdy nie

przypuszczałam, że będę na ciebie aż tak zła. Nie... nie mogę już nawet mówić.

Joe spojrzał na nią i zobaczył, że nie przesadza. I oczywiście miała rację. Powiedział to,

co musiał. Teraz powinien zostawić ją, by przetrawiła to w samotności, a potem doszła do

tego samego wniosku co on.

Miłość to nie wszystko, jeśli dwoje ludzi potrzebuje od siebie tak kompletnie różnych

rzeczy. Miłość to za mało, jeśli dwoje ludzi ma wobec siebie tak kompletnie różne

oczekiwania. Nigdy nie powinien był mówić o miłości, ponieważ dla niej znaczyła ona

przyszłość, a dla niego nie. On po prostu nie miał na to miejsca.

Todd wyjechał do bramy, tak jak obiecał. Obiecał? To brzmiało bardziej jak groźba.

– Weź sobie wolne, szczeniaku, ale jak mi tu nie wrócisz we wtorek punkt piąta, nie będę

czekał.

O czwartej czterdzieści pięć Jack wyskoczył z szoferki ciężarówki, która podrzuciła go

ostatni kawałek drogi.

– Kac? – powitał go radośnie Todd. Opuścił szybę, ale nie wysiadł z samochodu.

– Łeb mi pęka – odparł Jack.

Oczywiście skłamał. Australijczyk nie był taki zły, ale nie musi wszystkiego wiedzieć.

– Chodź, głąbie, wskakuj – powiedział.

– Najpierw chcę dostać zaległą zapłatę. Todd zaśmiał się.

– Co, myślisz, że wożę ze sobą tyle kasy?

– Wiem, że tak. – Wskazał na tył samochodu. – Są przyklejone taśmą do opony. – W

plastikowym worku, a taśma była mocna, płócienna. Był to bardzo oczywisty schowek.

Todd zmrużył oczy, ale szybko się otrząsnął.

– A ty gdzie będziesz je trzymał?

– Pożycz mi taśmę, a ja już znajdę jakieś miejsce. – Najprawdopodobniej na własnej

piersi.

– Możesz teraz dostać połowę. Gest dobrej woli. Jack skinął głową. Nie oczekiwał

więcej. Mówiąc szczerze, nie wiedział, co zrobi, jaki będzie jego kolejny ruch, jeśli Todd nie

da mu ani grosza. Ale najwyraźniej mężczyzna potrzebował go do tego stopnia, że Jack mógł

go trochę przycisnąć.

Todd z pewnością znajdzie nową kryjówkę dla pieniędzy, więc Jack musi poznać ją jak

najszybciej, bo inaczej skończy z połową wypłaty. Powinien też kierować się instynktem i

baczniej rozglądać wokół siebie. Dlaczego Todd wozi tyle gotówki? I te raporty, z którymi

background image

wracał od szefa – czasami były nielogiczne.

Podróż na zachód, nawet jeśli Jack nie dotarł do celu i nie zobaczył tego, co chciał,

wzmocniła jego ducha i oczyściła głowę. W nocy, którą spędził na jakichś wilgotnych

fartuchach w szpitalu, prawie nie spał, za to dużo myślał, obserwując światła i cienie przez

szpitalne okna. To nie była strata czasu, jak początkowo sądził. Jakoś go to pokrzepiło, a

kiedy ruszył znów przed siebie, maszerując autostradą na północ tuż przed świtem, poczuł w

sobie coś nowego i dobrego.

Z marzeń, nadziei nie wynika nic pozytywnego. Trzeba mieć plan, i trzeba działać.

Ona zobaczyła w nim coś, czego nikt inny nie dojrzał.

Pora zacząć udowadniać, że się nie myliła.

W środę przypadał jej dzień wolny. Christina wiedziała, że będzie ciężko. Spanie do

dziewiątej trzydzieści to tylko głupie zaprzeczanie rzeczywistości. Teraz miała ciężką głowę i

czuła się ospała, dopiero za kwadrans dziesiąta usiadła do śniadania. Na dodatek dokuczały

jej nudności, a dwie grzanki z masłem tego nie zmieniły.

Poprzedniego dnia razem z Glennem i Grace polecieli na wyspy. To był inny świat.

Ocean zamiast pustyni. Turyści zirytowani, że choroba przerywa ich kosztowne wakacje,

zamiast tubylców, którzy usiłują pchać do przodu swoje życie. Przypadki były dosyć

rutynowe, żadnych dramatów, żadnych pacjentów, którzy nadawaliby się na oddział

ratunkowy. Nawet nie widziała Joego.

Do domu wróciła przed zmierzchem, ale w pustych pokojach nie czuła się dużo lepiej za

dnia niż w nocy. Umówiła się z dwójką znajomych na drinka w Czarnej Kakadu, lecz w

końcu wypiła tylko zagęszczony sok cytrynowy i wyszła po godzinie. Zapach piwa

wywoływał w niej mdłości, a hałas ją irytował.

Wiedziała, że będzie musiała czym prędzej poszukać nowego lokatora do pustego pokoju

Joego, bo inaczej nabierze zbyt wielu złych nawyków.

Na przykład przestanie jeść. W poniedziałek wieczór jajka na grzance wylądowały w

kuble na śmieci, a ona zjadła czekoladowe herbatniki, popijając je herbatą.

Nie będzie o siebie dbała, dopóki ktoś inny jej nie zawstydzi. Potrzebowała kogoś, kim

mogłaby się opiekować, kto dałby jej motywację do tego, by kupiła składniki do sałatki,

warzywa, ser i mięso, przyzwoite pieczywo. śeby myła łazienkę dwa razy w tygodniu.

Kogoś, przed kim nie będzie chciała pokazać się w piżamie w sobotę w południe.

Megan Cooper. Megan i jej dziecko, coś szepnęło jej do ucha, a ona uchwyciła się tego

pomysłu. Czy to by się udało? Czy Megan byłaby zainteresowana?

Wkrótce wypiszą ją ze szpitala. Trzymali ją tylko dlatego, że nie rozwiązała problemu z

karmieniem i że jej sytuacja rodzinna była trudna. Jackson miał zostać na oddziale trochę

dłużej, a Megan i tak pewnie spędzi większość czasu przy jego łóżeczku.

– Zapytam ją – postanowiła, mówiąc głośno do filiżanki kawy. Był to kiepski partner do

rozmowy, tak bardzo jej teraz potrzebnej.

Co jeszcze musi rozważyć? Pieniądze za wynajem. Nic nie weźmie od Megan,

przynajmniej dopóki dziewczyna nie wy dobrzeje i nie stanie na nogi, a i wtedy tylko ze

background image

względu na jej dumę.

Dwa lata temu Joe upierał się, że zapłaci za swój pokój, ale było oczywiste, że chce

zaoszczędzić jak najwięcej. Christina pokazała mu dwa cieknące krany, gdy tylko zdała sobie

z tego sprawę.

– Nie dam sobie z tym rady, Joe, i nie chcę się tego uczyć. Zawołam hydraulika, ale może

ty potrafisz to naprawić? Możemy się umówić, że w zamian za pokój będziesz się zajmował

różnymi naprawami?

Zgodził się, a ona nie miała już cieknących kranów, poluzowanych desek na werandzie,

zacinających się drzwi ani przepalonych żarówek.

Dlaczego znów wraca myślami do Joego? Odstawiła filiżankę na suszarkę.

A więc pieniądze. Megan może nie być w stanie zaoferować jej żadnych praktycznych

umiejętności. Wychowała się na farmie, ale była młoda i nie przygotowana do

macierzyństwa, a musi opiekować się dzieckiem. Mimo wszystko byłoby wspaniale mieć ich

dwoje w domu. Zwłaszcza dziecko...

Tik tak. Zegar biologiczny. A tu ani śladu tatusia.

Do końca popołudnia uzgodniła wszystko z Megan.

– Postawiłam karton w pokoju służbowym, Christino – oznajmiła Jiłl Shaw. – Na ubrania

i rzeczy osobiste dla Megan, Honey i dziecka. Honey nic nie miała, kiedy tu z tobą

przyleciała.

– To prawda, tylko torebkę.

– Kupiła sobie jakąś bieliznę w mieście, ale nie chce inwestować w nową garderobę.

Wiemy, że z pieniędzmi u nich krucho.

– To bardzo życzliwie z twojej strony, Jill.

– Tak. Cóż, niektóre potrzeby łatwo zaspokoić.

Charles pojawił się w drzwiach, jak zwykle bezszelestnie. Potrafił też w magiczny sposób

włączyć się do rozmowy w jej trakcie.

– Chodzi o karton na dary dla Cooperów? – spytał.

– Tak, doktorze Wetherby. Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko temu.

– Nie zgadzam się, żebyś mówiła do mnie doktorze Wetłierby, a poza tym się zgadzam.

Są tam już trzy paczki pieluch.

– Och, cudownie! – ucieszyła się Christina. – Będziemy opróżniać karton trzy razy

dziennie.

– Pomyślałam o tym. To duże pudlo – odparła Jill. I w końcu się uśmiechnęła. Christina

dojrzała minę Charlesa, zadowolonego z tej zmiany. Opryskliwa Jill powoli łagodniała,

poradziła sobie już ze swoim złym małżeństwem i rozwodem. Co dalej? Brian i Jill? A co z

Charlesem? Czy kiedykolwiek brał pod uwagę małżeństwo?

Nie mogła zastanawiać się nad tym zbyt długo, bo Charles miał jej coś do powiedzenia.

– Rozmawiałem z Glennem, jutro lecę z wami.

– Będziesz oceniał naszą pracę?

– A chcecie tego?

background image

– Niekoniecznie. – Uśmiechnęła się.

A Charles i tym razem zrobił zadowoloną minę. Dbał o nich wszystkich, na wszystkich

mu zależało. Troszczył się o szpital i jego personel. Brian z kolei pozwalał Jill wypłakać się

na jego ramieniu, a ją zaprosił na kolację tylko po to, by nie czuła się samotna. Wszystko jest

w porządku...

Poza tym, co działo się między nią i Joem.

Ale w tym nikt nie mógł jej pomóc.

– W tej chwili nie grozi wam inspekcja – rzekł Charles i nagle zmarszczył czoło. –

Podrzucicie mnie do Wetherby Downs.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

– Jak dzisiaj poszło, Christino? – spytał Charles, kiedy wspinali się w powietrze,

oddalając się od Wetherby Downs.

Christina czuła, że jego myśli krążą zupełnie gdzie indziej. Zadawał jej pytania, patrząc

przez okno nieobecnym wzrokiem.

– Dość rutynowo – odparła przez słuchawki. – Chociaż wzięłam kilka próbek krwi i

tkanki. Może coś z tego będzie i przywieziemy dwie osoby na leczenie.

– Uhm – mruknął, wciąż patrząc w dół. – Boże, ale sucho. Widziałem to już dziś rano,

zieleń zamieniła się w brąz, jak tylko przelecieliśmy nad górami.

Christina spojrzała przez okno. Pod nimi rozciągał się teren przypominający mapę.

Widziała bydło idące w stronę szerokiej pętli strumienia i wiatrak leniwie kręcący się na tle

suchej, czerwonej ziemi.

– Jak tam w Wetherby Downs? – zapytała. Przed kwadransem w drodze powrotnej do

Crocodile Creek zabrali Charlesa z prywatnego pasa startowego na ogromnej farmie. Pas

znajdował się dwa kilometry od głównego budynku mieszkalnego, który można było

rozpoznać z góry dzięki grupom drzew. Charles siedział sam, w wózku zaparkowanym przy

ogrodzeniu, patrząc na zbliżający się samolot. Z jakiegoś powodu nikt go nie odprowadził,

wyglądał bardzo samotnie. Można by powiedzieć „bezradnie”, gdyby się go nie znało.

– Wystawimy ją na sprzedaż – odparł, zaciskając zęby.

– Tak źle?

Christina nie mogła w to uwierzyć. Wiedziała, że na tak wielkim areale powinna wciąż

być woda. Strumień Gunya nigdy nie wysychał. Nawet gdyby młodszy brat Charlesa musiał

sprzedać część stada, taka duża farma ma kapitał z dobrych lat zainwestowany gdzie indziej.

– Bydło ma się dobrze – podjął Charles. – To ja zdecydowałem, żeby wystawić farmę na

sprzedaż, bo jestem współwłaścicielem, i nie ma to nic wspólnego z suszą. Wkrótce wszyscy

się o tym dowiedzą, więc nie ma powodu trzymać tego w tajemnicy.

– Ale dlaczego? – zapytała wprost.

– Ponieważ mój brat odmawia pomocy Cooperom, mimo że zwróciłem się do niego z tą

sprawą osobiście. Nie chce dać im dostępu do wody, który mieli przez trzy pokolenia. A

skoro mój ojciec nie napisał w testamencie, że nie można sprzedać rodzinnej posiadłości, ja to

właśnie zrobię. Są już chętni, ponieważ wiedzą, że podczas tej suszy mogą kupić farmę za

dobrą cenę.

– Ale Charles... Zignorował ją.

– Spędziłem wczoraj wieczorem trochę czasu z Jimem Cooperem. Kiedyś byliśmy

dobrymi kumplami. Teraz to złamany człowiek. Jeśli istnieje jakaś szansa, żeby stanął na

nogi, fizycznie i psychicznie...

– A ty wiesz, jak to zrobić? – spytała Christina. Wszyscy w szpitalu życzyli rodzinie

Cooperów jak najlepiej.

Charles pokręcił głową.

background image

– Próbowałem. Ale mój brat to napuszony idiota, co nie pozostawia mi wyboru. Jeśli

Philip nie zamierza honorować swoich zobowiązań w stosunku do lokalnej społeczności, to ja

przeznaczę moją część ze sprzedaży farmy, żeby pomóc ludziom w inny sposób. Wygera

potrzebuje basenu, Crocodile Creek potrzebuje lepszego tomografu. W hotelu dla lekarzy

przyda się nowa lodówka. Każda sugestia do listy zakupów jest mile widziana.

Zszokował ich wszystkich.

– To bardzo szlachetnie z twojej strony, Charles – powiedziała Christina.

– Nie – warknął. – To szantaż. Do tej pory albo chroniłem Philipa, albo go ignorowałem.

ś

adna z tych strategii nie poskutkowała. Zobaczymy, co będzie teraz.

– Czy to... ? – zaczęła Grace. – Powiedziałeś, że to nie sekret, ale...

– Ale czy to znaczy, że chcę, żeby wieści rozeszły się jak błyskawica? Oczywiście, że

nie, ale to nieuniknione. Możecie powiedzieć, komu chcecie.

Czy ktoś widział kiedyś takiego Charlesa? Christina zastanawiała się, co właściwie zaszło

między braćmi, i czy samotne oczekiwanie Charlesa na samolot było znaczące. Kto podwiózł

go do pasa startowego? Dlaczego z nim nie został? Kto był bardziej zły, Charles czy Philip?

Po tych słowach nikt nie miał już ochoty na rozmowę, a Christina z radością zdała sobie

sprawę, że lot do Crocodile Creek wkrótce dobiegnie końca. Tymczasem dostali przez radio

wezwanie, by po drodze zabrać pacjenta z Wygery. Helikopter ratunkowy przewoził do

szpitala młodą kobietę, która rodziła przed terminem, i nie mógł zabrać pacjenta z osady.

Wygera. Joe poleciał tam tego dnia z pielęgniarką na rutynowe wizyty. Christina

wiedziała o tym, i poczuła, jak na myśl o Joem jej ciało sztywnieje. Wróciły też mdłości. W

poniedziałkowy wieczór nie rozstali się w zgodzie. Christina poczytała o zespole Treacher

Collinsa w Internecie i umocniła się w przekonaniu, że gdyby Joemu naprawdę na niej

zależało, niczego by przed nią nie ukrywał. Był taki dumny ze swojej przyrodniej siostry.

Christina bardzo chciałaby ją poznać, ale Joe najwyraźniej nie planował takiego spotkania.

Była zła, czuła się zraniona. Ale czy jej uczucia są uzasadnione? Czy jest na tyle szalona,

ż

e wciąż szuka jakiegoś sposobu, by dać Joemu drugą szansę? Co powinna zrobić, by

udowodnić mu, że nie ma racji?

Joe i pielęgniarka Lindsay Palmer czekali na nich obok pasa startowego, w samochodzie,

którym tego ranka wyjechali z Crocodile Creek. Na tylnym siedzeniu Christina zobaczyła

chłopca, który tulił do siebie jakąś dziwną konstrukcję.

– Zapalenie wyrostka robaczkowego – oznajmił Joe, przekrzykując hałas silnika i

zerkając na Christinę. Oboje zapomnieli uśmiechnąć się czy przywitać, bo ich uczucia były

zbyt skomplikowane.

Lindsay powitała wszystkich krótko.

– Nie wiem, ile usłyszeliście przez radio – podjął Joe. Zachowywał się z wymuszoną

radością, w czym nie było nic dziwnego. – Porywam wasz samolot, ponieważ wydaje mi się,

ż

e wyrostek już pękł, a mamy jeszcze pacjentów.

– Bardzo z nim źle? – zapytała Christina.

– Nie tak źle, jak można by przypuszczać. Kiedy matka go przyprowadziła, chodził w

charakterystyczny sposób. Miał bardzo czuły brzuch, kiedy położyłem go płasko i badałem.

background image

Matka mówiła, że w nocy miał nudności, ale nie wymiotował. Kiedy zastanawiałem się, co z

nim zrobić, zaczął mówić nam, że coś mu pękło, ale już tak nie boli i pytał, czy może

zatrzymać swój model.

– Swój model?

– To, co tak czule ściska. To model nowego basenu. Swoją drogą dzieciak ma

fantastyczne pomysły. Powiedziałem, że może go zabrać, bo bez niego nie chciał jechać. –

Podszedł bliżej samolotu i powiedział głośniej: – Charles, możemy zamienić się do końca

dnia?

– Mam zająć się twoimi pacjentami? – zapytał Charles. – To ma sens. Chętnie spędzę tam

trochę czasu. Ci ludzie tyle ostatnio przeszli.

Wszyscy wiedzieli, że na wózku Charles nie może zrobić nic użytecznego w małej

przestrzeni samolotu, i że Joe powinien być z powrotem w szpitalu na wypadek, gdyby trzeba

było kogoś operować.

– Glenn? – powiedział Charles.

Pilot wiedział, co robić. Wyskoczył na pas startowy, by rozłożyć wózek Charlesa na

krótki przejazd do samochodu. Dzięki silnym rękom Charles bez kłopotu przesiadł się z

wózka na siedzenie pasażera, a wózek został ponownie złożony i schowany z tyłu, razem ze

sprzętem, którego nie potrzebowali już tego dnia.

– Polecę samolotem? – spytał mały Shane. Wyglądał na jakieś dziesięć lat. Miał włosy

jak siano, flanelową koszulę bez rękawów i duże oczy jak błyszczące guziki. Mógłby bez

trudu zdobyć posadę stracha na wróble, i budził sympatię od pierwszego wejrzenia.

– Tak, polecisz samolotem, i możesz wziąć ze sobą swój model – rzekł Joe.

– Jest najlepszy odparł Shane. – Widział pan model Roddiego? Nie był taki dobry, ale on

mówi, że zrobi lepszy. Wszyscy teraz robią modele. To był mój pomysł.

– Zorganizujemy konkurs – oznajmił Charles z satysfakcją. Jego twarz była wciąż tak

smutna jak wtedy, kiedy po niego przyjechali. – Wszystkie dzieciaki w Wygerze, każdy, kto

tylko zechce, może wziąć w nim udział. Ten basen nie będzie tylko dużą cementową wanną

otoczoną ziemią. Ma być naprawdę atrakcyjny, niemal jak park wodny. Nagrodą dla

najlepszego projektu są... talony do fastfoodu? Nie, to musi być coś lepszego. Masz pomysł,

Lindsay?

– Na nagrodę? – Starsza pielęgniarka zrobiła przestraszoną minę. Nie wiedziała, że

Charles postanowił tego popołudnia wymusić sprzedaż rodzinnej posiadłości.

– No dobra, jedźmy – powiedział Charles.

– Shane – odezwał się Joe. – Twoja mama przyjedzie samochodem z doktorem

Wetherbym, kiedy doktor skończy przyjmować pacjentów. Musi ci spakować trochę rzeczy.

W samolocie, kiedy Charles i Lindsay odjechali, Chnstina szykowała kroplówkę. Chciała

od razu podać chłopcu antybiotyk, nie czekając na potwierdzenie, że wyrostek faktycznie

pękł. Shane nie wyglądał dobrze, chyba bolało go bardziej, niż chciał przyznać, ale wciąż był

zajęty projektem basenu.

– Jeśli będzie konkurs, powinna być nagroda dla tego, kto wymyślił robienie tych modeli,

i dla najlepszego modelu – stwierdził. – Powiedzcie to tamtemu doktorowi.

background image

– Doktorowi Wetherby’emu? Dobrze – obiecała Christina. – Ale nie w tej chwili.

– On chce sprzedać posiadłość, Joe – włączyła się Grace. – Dzisiaj nam powiedział.

Wykorzystuje fakt, że jest współwłaścicielem.

Joe zagwizdał.

– Tak, dla mnie to też szok.

Christina nie uczestniczyła w rozmowie. Podejrzewała, że Grace robi wszystko, by zająć

czymś myśli jej i Joego.

Dzięki, Grace. Tak, ciężko jej było tak blisko Joego na takiej małej powierzchni. Grace

pewnie chciałaby usłyszeć, o czym w poniedziałek wieczór rozmawiali, i jak się to

zakończyło. Nie znalazła dotąd okazji, by pogadać z przyjaciółką. A poza tym trudno jej było

o tym mówić. Na samo wspomnienie bolał ją żołądek.

Przetarła skórę Shane’a środkiem odkażającym i wkłuła igłę. Shane nawet nie drgnął.

Ś

ciskał swój model, zrobiony między innymi z plastikowych pojemników po margarynie,

tekturowego pudełka po płatkach oraz srebrnych i złotych folii z pudełek po papierosach.

– Widzi pani, muszą być zjeżdżalnie...

– Ta rurka zostanie tu chwilę, Shane, więc przykleję ci ją plastrem, dobrze?

– I płytka woda dla małych dzieci. Glenn przygotowywał się do startu.

– I musi być trawa i cień, żeby wyglądało jak te, no wie pani, jak one się nazywają? Oa..

– Oazy?

– Tak.

– Bardzo mi się podoba twój pomysł.

– Jak będę jechał do Wygery, to wezmę ze sobą ręcznik – oznajmił Joe. – Musisz

zobaczyć, jak skaczę do wody. Dobra, teraz damy ci lekarstwo, Shane. Poleci tą rurką, więc

nie musisz się martwić, że jest niesmaczne.

– A skoro o tym mowa – wtrąciła Grace. – Jeśli będzie cię bolało, mogę ci dać coś

takiego. To jest smaczne.

Lot odbył się bez większych niespodzianek. Wylądowali gładko, a Glenn ani razu się nie

uśmiechnął.

– To dobry dzieciak – rzekł Joe do Christiny, gdy samolot kierował się w stronę karetki

czekającej obok pasa startowego. Shane leżał spokojnie, pewnie wciąż myślał o swym

modelu. – I dobry pacjent – dodał Joe.

– Podoba mi się ten projekt – oświadczyła Christina.

– Tak, ale wolałbym nie znać budżetu.

– Charles twierdzi, że to nie jest problem.

– Myślisz, że naprawdę wymusi na bracie sprzedaż posiadłości? – Joe był sceptyczny.

– Cóż, tak powiedział, kiedy odbieraliśmy go z Wetherby Downs. – Instynktownie

przysunęła się bliżej, ponieważ mówiła o dość drażliwych sprawach.

Spojrzenie Joego padło na jej rękę, po czym przesunęło się jak pieszczota wzdłuż jej

ciała. Christina wzięła oddech i kontynuowała:

– Ale nawet jak nie dojdzie do sprzedaży, mam wrażenie, że środki finansowe Wetherby

Downs pozwolą na budowę basenu bez likwidowania największej nieruchomości.

background image

– Wybierasz się na imprezę w hotelu lekarzy dziś wieczorem? – spytał Joe ciszej, jakby

jej nie słyszał.

Przyjęcie. Nie, ona wybiera się na kolację z Brianem. Ale nie chciała informować o tym

Joego, ponieważ zabrzmiałoby to tak, jakby się na nim mściła.

A przecież nie miała takiego zamiaru.

– Przyjęcie? – powtórzyła jak echo.

– Urodziny Dory, pomysł Cala. – Dora i jej mąż Walter byli oddanymi pracownikami

szpitala. – Dora opiekowała się ostatnio synkiem Giny i Cala. Poza tym pomyśleli, że Georgie

też dobrze zrobi miły wieczór, niedawno zmarła jej matka. Myślę, że powinnaś wpaść, Tink.

– Niby po co?

Nie miał na to odpowiedzi. Pewnie dlatego, że w jej pytaniu było pełno złości.

– Przepraszam – mruknęła.

– Za to, że nie przyjdziesz? Zamknęła oczy.

– Za to, że na ciebie warknęłam. To nie z powodu... – Machnęła ręką. – Zaproszenia na

imprezę.

– Ale jesteś na mnie zła.

– Tak.

– Pogadamy o tym dziś wieczorem.

– Joe, przez dwa lata nie rozmawialiśmy o niczym ważnym.

– Nie? – zdziwił się.

– Nie. A nagle w tym tygodniu rozmowy mają być cudownym lekarstwem?

– Myślę, że powinniśmy porozmawiać o wielu istotnych kwestiach – rzekł spokojnie.

– Rozmawialiśmy w poniedziałek.

– Wiesz, nawet rozmowa o trawniku może być ważna, albo prośba o podanie mleka, albo

pytanie, czy widziałaś ten gol w ostatniej minucie meczu. Ale rozmowa to nie wszystko.

Liczy się działanie. I duch. Christina nie była w nastroju do wysłuchiwania tego rodzaju

filozofii.

– A potem byliśmy tylko jeszcze bardziej źli i zdenerwowani – zakończyła, wracając

myślą do poniedziałku.

– Znowu na mnie burczysz, Tink.

– Tym razem nie będzie przeprosin. Pojechała prosto do domu i nie słyszała nowych

wiadomości na temat Shane’a, więc była szczęśliwa, że może usłyszeć je od Briana.

– Wyrostek pękł, tak jak przypuszczał Joe – rzekł przy kolacji. – Nie dało się wykonać

laparoskopii, trzeba było zrobić to metodą tradycyjną, naciąć powłokę brzuszną, ale chłopak

wyzdrowieje.

– Cieszę się, że to słyszę, Brian.

Christina była o wiele mniej szczęśliwa z powodu miejsca, gdzie padły te słowa. Brian

zaprosił ją do bardzo eleganckiej trzygwiazdkowej restauracji rodziców Mike’a Poulosa, która

stanowiła część hotelu Athina.

Próbowała protestować, chciała przypomnieć mu, że obiecał jej skromną kolację, pizzę

albo burgery. Tylko dlatego się zgodziła.

background image

Athina była restauracją ze wspaniałym widokiem na ocean, akwarium z tropikalnymi

rybami na całej ścianie, zagranicznym szefem kuchni i odpowiednimi cenami. Nie była

skromna. Ale Brian nie udawał, że ją za taką uważa. Podjechał pod dom Christiny z tuzinem

róż i przekonał ją, by przebrała się w coś elegantszego. Christina jak niepyszna zdjęła

dżinsową spódnicę i bawełnianą bluzkę i włożyła eleganckie czarne spodnie oraz połyskujący

top na ramiączkach. Zaczesała włosy do góry, spinając je szpilkami.

Brian zadzwonił wcześniej do restauracji, by zamówić jakieś specjalne danie z homara,

którego nie było w menu. Wybrał jedno z najdroższych win i wciąż prosił grający na żywo

zespół o piosenki o miłości.

Christina gotowała się ze złości. Ale co mogła zrobić? Jak można krzyczeć na

mężczyznę, który traktuje kobietę jak królową? Brian zaprosił ją na kolację za dwieście

dolarów i nie szczędził jej uwagi, a przecież twierdził, że to tylko spotkanie koleżeńskie.

Gdyby to był Joe, na pewno by zrobiła awanturę. Z Joem czuła się swobodnie. Ale nie

mogła wrzeszczeć na Briana. Tylko dlaczego on nie widzi, że ten wieczór to fatalny pomysł?

– Zawsze uważałem cię za wyjątkową osobę, Christina – oznajmił Brian.

Nie, nie, nie. Nie wysyłałam takich sygnałów.

– No cóż. Zrobiłam przecież dyplom na uniwersytecie w Sydney, a moi profesorowie byli

ze mnie zadowoleni – zażartowała.

– Nie o tym mówię, dobrze wiesz. Tak, do diabła, wie.

– To może zbyt szybko... – dodał.

– Tak, potrzeba czasu, prawda? Myślę, że Jill dopiero poradziła sobie z rozwodem. To

wspaniała kobieta, Brian. Nie widziałam tego wcześniej. Ona bardzo sobie ceni twoje

wsparcie – wyrzuciła z siebie zdesperowana.

– Tak, oczywiście, cieszę się, że mogę jej pomóc, ale nie chcę teraz rozmawiać o Jill.

Powiedz mi coś więcej o prawdziwej Christinie Farrelly. Czy jest taką fantastyczną kobietą,

za jaką ją uważam?

Nie, jest straszną wiedźmą, pomyślała Christina.

– W tej chwili jest dosyć zmęczona – odparła zgodnie z prawdą, by nie sprawiać mu

przykrości.

Podziękowała za deser i szybko wypiła wino, dzięki czemu skróciła ten wieczór. Brian

zerknął na zegarek.

– Odwiozę cię do domu, ale zajrzyjmy najpierw do szpitala. Mam coś do załatwienia.

Natychmiast zdała sobie sprawę, że chciał tylko pochwalić się, że spędzili razem wieczór.

Po paru kłopotliwych spotkaniach na przykład z Calem i Georgie, które Brian z

pewnością zaaranżował, by pochwalić się randką, wpadli na Joego. Christina poczuła tak

wielką ulgę, że nie potrafiła tego ukryć.

Joe Barrett. Wolałaby sto razy spędzić z nim wieczór pełen awantur niż uprzejmy wieczór

z Brianem. Czy mogłaby mu to powiedzieć? Czy to cokolwiek dla niego znaczy? Czy to

pomoże? Czy Joe może ją teraz uratować z rąk Briana?

– Joe? – Chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę oddziału chirurgicznego, robiąc

wszystko, by wyglądało na to, że to on ją tam ciągnie. – Co nowego u Shane

r

a?

background image

– Jest z nim matka, mały dzielnie sobie poczyna. Na razie jest trochę nieprzytomny po

narkozie. Często naciska guzik.

– Co mu zaordynowano? Morfinę?

– Tak. Teraz dostał tlen, płyny, antybiotyki. Cal jak zwykle świetnie się spisał. Zabieg

trwał krótko.

– Więc wszystko w normie.

– Jak dotąd. Za kilka dni powinien wrócić do swojego projektu basenu.

– Mam nadzieję, że Charles nie zapomni o tym konkursie.

– Czy Charles kiedykolwiek o czymkolwiek zapomniał?

– Racja – odrzekła Christina ze śmiechem. – Chciałabym zobaczyć Shane’a. Wrócisz tam

ze mną, Joe? Teraz?

Odwróciła się w stronę Briana, który właśnie do nich podszedł.

– Brian, dzięki za wspaniałą kolację. Nie musisz mnie odwozić do domu, pojadę

autostopem.

Brian zmarszczył czoło.

– Christino, to niebezpieczne.

– Zanim wsiądę, zapytam kierowcę o nazwisko – rzuciła, ale nie czekała na jego

odpowiedź.

Znowu pociągnęła za sobą Joego, który stwierdził z zadowoleniem:

– Podoba mi się to ściskanie ręki. Nowa technika radzenia sobie ze złością?

– Och, Joe! – Zabrzmiało to jak szloch.

– No... Tink!

– Nie rozśmieszaj mnie, kiedy tak podle się czuję. Kiedy Brian zniknął im z oczu, Joe i

Christina zwolnili i przystanęli.

– Wywoływanie śmiechu wbrew woli pacjenta – zażartował Joe. Christinie zdawało się,

ż

e cała reszta świata nie istnieje.

– Przestań. – Przycisnęła dłonie do skroni.

– Posłuchaj... – zaczął jeszcze ciszej. – Jeśli mogę powstrzymać twoją złość, zrobię to,

uciekając się do wszelkich możliwych środków. Nigdy nie chciałem, żeby nasza znajomość

tak się skończyła. Westchnęła bezradnie.

– Wiesz, co zaczęłam myśleć? śe złość to wcale nie taka zła rzecz, zwłaszcza jeśli o niej

rozmawiamy. – Dotknęła jego przedramienia.

– Czy wciąż mamy o czym rozmawiać, Tink? – Jego ciemne oczy wędrowały po jej

twarzy. Stali tak blisko siebie, że czuli ciepło swoich ciał. – Myślałem, że nie.

– Och, mamy. – Jej dłoń zawisła nad jego ramieniem. Gdyby dotknęła jego karku,

pochyliłby się i pocałował ją. Była tego pewna.

– O poważnych ranach, jeśli już o niczym innym?

– Tak? Ty też czujesz się zraniony?

– Naprawdę sądzisz, że ten tydzień gładko mi przeleciał? śe uganiam się za

dziewczynami w Czarnej Kakadu?

– Czy możemy... pójść na to przyjęcie, Joe? – spytała, bo nie mogli przecież toczyć tak

background image

osobistej rozmowy parę metrów od łóżek pacjentów.

– Tak, chodźmy – zgodził się.

W milczeniu opuścili szpital i przeszli spacerkiem przez ogród. Nie dotykali się, bo

przecież już nie byli parą.

Wielu gości odnotowało mimo to, że pojawili się razem. Jednak zaraz po wejściu zostali

rozdzieleni przez grupy przyjaciół.

– I co? – dopytywała się Grace w kącie dużej kuchni chwilę później. – Wyglądasz

ś

wietnie. Brian zabrał cię do Athiny, tak?

– Tak, ale to nie było... – Christina urwała.

– Wiem, to nie było to, czego chciałaś. Ale nie opowiadaj mi o kolacji z Brianem,

powiedz mi o Joem. Widziałam, jak szłaś z nim przez ogród.

Ktoś nastawił głośniej muzykę. Dwójka dzieciaków tańczyła na trawniku, ktoś pływał w

basenie. Joe wałęsał się tu i tam. Brian także wpadł, ale nie został długo. Pani Grubb

zignorowała swoją rolę gościa honorowego i zajmowała się jedzeniem.

Grace, tak jak trzy dni wcześniej obok zbiornika na wodę w Gunyamurze, oczekiwała

nowin na temat Joego.

– A więc, Grace, to problem z żoną łabędzicą – oznajmiła Christina.

– Tak? – Grace była zaintrygowana i zmartwiona.

– Tak. Miałaś rację. Niewiarygodne, że nikt inny w mieście nie zauważył spadających

charakterystycznych piór.

– A poważnie? – Grace przekrzykiwała muzykę.

– Poważnie? Dobra. Problem z siostrą. Kłopoty rodzinne. – Nie mogła wchodzić w

szczegóły. Joe dał jej jasno do zrozumienia, że nie chce, by o tym rozpowiadać. – Nie może

zostawić ani zawieść rodziny – dodała jedynie.

– I nie powinien ciebie w to angażować.

– Jego zdaniem. Zachowuje się jak Zosia Samosia z kompleksem bohatera tragicznego.

– Przez co ty kochasz go jeszcze bardziej, nawet jeśli nie chcesz, ponieważ w naszej

pracy spotykamy zbyt wielu mężczyzn, którzy nie biorą żadnego ciężaru na swoje barki.

Tak. Właśnie tak.

– Dlaczego tak się dzieje? – Tym razem Christina przekrzykiwała muzykę. – Kocham go

i jestem na niego wściekła, i mam świadomość, że to mi nie służy.

Grace przekrzywiła głowę i ściągnęła brwi.

– Wiesz co? Zaczynam myśleć, że można na to spojrzeć inaczej. Uważam, że okres

ż

ałoby był przedwczesny.

– Okej. – Christina zaśmiała się zmęczona. – Chcesz powiedzieć, że niebo jednak nie wali

mi się na głowę? Nie tak mówiłaś w poniedziałek w Gunyamurze.

– Daj mu drugą szansę.

– Co?

– Czy nie oświadczyłaś mi, że gdybyś wiedziała, dlaczego tak się zachowywał, jakoś byś

sobie z tym poradziła? Teraz wiesz dlaczego. Z powodu siostry. To o wiele lepiej, niż gdyby

chodziło o żonę. Więc poczekaj chwilę, przekonaj się, jak będzie.

background image

– Mam go przyjąć z powrotem do domu? Już wszystko uzgodniłam z Megan, wprowadza

się do mnie z dzieckiem.

– To dobrze. Ponieważ nie chcesz, żeby Joe znowu się wprowadził. Wolisz zachować

pewien dystans.

– Który miałby polegać na tym, że mieszkamy osobno w odległości trzech kilometrów od

siebie, aleja otworzę przed nim swoje serce?

– Widzisz? Świetnie zrozumiałaś.

– Grace!

– Oj, Christina. Wszystkim na tobie zależy, a ty jesteś kompletnie rozbita. Gdyby Joe

zniknął, nie oglądając się za siebie, pierwsza bym cię błagała, żebyś nie zmieniała zdania. Ale

spójrz na niego...

– On jest.. ? – Christina okręciła się, szukając go wzrokiem. Nie zdawała sobie sprawy, że

był tak blisko. Dziesięć minut temu krążył na zewnątrz. Dostrzegła jego ramię i czubek

głowy, resztę zasłaniali koledzy, ale ona i tak patrzyła w jego stronę.

– Taa – mruknęła Grace, wiodąc wzrokiem za jej spojrzeniem. – Wygląda, jakby nie

wiedział, czego szuka. Jest tak samo rozbity jak ty.

– A twoim zdaniem to dobrze.

– Musi być dobrze, no nie? – Zatrzymała wzrok na Christinie. – Przemyśl to.

Joe nie dał jej na to szansy. Stał właśnie obok lodówki z drinkami, kiedy ją dojrzał.

– Tutaj jesteś – powiedział takim głosem, jakby znalazł ją pod przednim siedzeniem w

samochodzie, jak zgubione CD.

– Jestem gotowa rozważyć inne miejsca do parkowania.

Nic nie mówiąc, chwycił ją za rękę.

– Dokąd idziemy, Joe?

– Na plażę? Nie wiem.

– Plaża jest w porządku. Czy nikt...

– Może zauważą, ale wcale się tym nie przejmą. Tego wieczoru na niebie nie było

księżyca, ale spienione grzbiety fal rzucały własny blask. Piasek był zimny i gąbczasty. Joe

przystanął, by zdjąć buty i podwinąć spodnie. Christina także zrzuciła pantofle, po czym

ruszyli w stronę skalistej wychodni u stóp skarpy. Znaleźli tam spokojne miejsce, gdzie mogli

usiąść i porozmawiać.

– Cieszę się, że powiedziałem ci w poniedziałek o Amber – zaczął Joe. – Bałem się, że

będę się potem źle czuł, ale nie.

– Dlaczego tak sądziłeś?

– Bo pomieszałem moje osobne światy.

Sięgnął po jej dłoń. W pierwszym odruchu Christina zamierzała go odepchnąć. Dlaczego

chciał mieć dwa oddzielne światy? Dlaczego jej nie ufa, kiedy ona chce być częścią tego

ś

wiata, w którym on żyje na co dzień, i to przez resztę życia? Potem przypomniała sobie, co

mówił tego popołudnia. Nie była wówczas w nastroju, by go słuchać, a mimo to zapamiętała

jego słowa. Jak można uważać, że rozmowa o tak banalnych rzeczach jak ogród czy sport w

telewizji coś znaczy? Jak można twierdzić, że czyny mówią więcej niż słowa?

background image

Tymczasem przemawiała do niej jego ręka. Oparł grzbiet dłoni o skałę, podczas gdy jej

dłoń spoczęła w ciepłej kołysce jego dłoni. Głaskał palcem jej skórę.

Christina spuściła wzrok. Tylko jeden punkt kontaktu. Dwie dłonie. Jedna obsypana

piegami i wymagająca kremu nawilżającego, druga zbudowana jak łapa niedźwiedzia, tyle że

gładka i brązowa. Nie widziała jej dobrze w ciemności, ale wiedziała, że jest na niej stara

blizna, poniżej kciuka. Przenosząc wzrok do góry, znalazła niebiesko-czarny tatuaż: wąską

bransoletkę obejmującą silne ramię.

– Ja też cieszę się, że powiedziałeś mi o Amber – rzekła w końcu. – Szkoda jednak, że nie

zrobiłeś tego wcześniej.

– Tylko nie opowiadaj o tym nikomu w Crocodile Creek, dobrze?

– Jasne.

– Ona nie lubi, kiedy ludzie o niej mówią, nawet jeśli ma świadomość, że dobrze jej

ż

yczą. Nie lubi nawet, kiedy za często powtarzam jej, że jestem z niej dumny.

– A jak sobie radzi z konfliktem rodziców?

– Chyba nie zdała sobie jeszcze sprawy, że powinno być maczej, że nie wszyscy ojcowie

są agresywni i gotowi wysłać córkę na wszystkie możliwe operacje plastyczne, żeby

wyglądała normalnie.

– A on tego chce? śeby wyglądała normalnie?

– Bez względu na koszty. Amber pragnie tylko tych zabiegów, które są konieczne dla jej

zdrowia, a to i tak sporo. Matka wie, że Amber nie marzy, by zostać supermodelką, ale udaje,

ż

e zgadza się z Geoffem, moim ojczymem. Zbyt wiele poświęca. – Potrząsnął głową.

– Ale ty stanowisz inny model mężczyzny dla Amber niż jej ojciec – stwierdziła

Christina.

– Jestem tylko bratem.

– Pewnie uważa, że bracia są w porządku.

– Mam nadzieję. Znowu zapadła cisza.

Joe zdjął rękę ze skały. Christina odwróciła ją i śledziła czerwone, odciśnięte ślady

kamienia.

– Chyba cię boli – powiedziała, myśląc o radzie Grace, żeby dać mu drugą szansę.

– Nie, skąd – odparł.

– Cholerny bohater. Uśmiechnął się.

– Tak, jestem nieznośny.

– Jesteś. – Uśmiechnęła się, a potem westchnęła. Bohaterowie mają swoje dobre strony.

Podjęła decyzję. – Czy pozwolisz, że cię pocałuję? Proszę...

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

– Naprawdę uważasz, że to dobry pomysł, Tink? – spytał Joe, choć miał wrażenie, że te

słowa go zabiją.

– To wspaniały pomysł. – Pochyliła się i dotknęła jego warg opuszkami palców. Już się

nie uśmiechała.

On też nie. Bał się, że jej pocałunek go zabije. Wiedział, że nie wolno mu się zgodzić, ale

w tej chwili nie potrafił jej odmówić. Jej wargi były zimne i miękkie. Ujęła jego twarz w

dłonie i przekrzywiła głowę, a potem znowu musnęła jego wargi swoimi.

Później usiadła prosto i wyjęła szpilki z włosów. Uczesała luźne kosmyki palcami i

potrząsnęła głową, roztaczając słodki zapach. Joe miał ochotę objąć ją, a jednak się

powstrzymał. Czekał cały tydzień, myślał tylko o niej. Przypominał sobie niedzielną noc i

cierpiał na myśl o tym, że już się nie powtórzy.

A teraz ona, słodka i przebiegła, postanowiła mu się oddać. Czuł się zagubiony. W

niedzielną noc słuchał, jak dzieliła się z nim swoimi pragnieniami, i uszanował jej prawo do

podjęcia decyzji o rozstaniu. Tymczasem w tej chwili mówiła znów co innego – wycofywała

się ze swojej decyzji, oznajmiła, że doszła do wniosku, iż jednak mogą być razem na jego

warunkach.

Więc dlaczego stanowi to dla niego problem?

– No! – szepnęła Christina, delikatnie pieszcząc jego ucho. – Do tego potrzeba dwojga. –

Wplotła palce w jego włosy i całowała jego kark. – Tak? Ona mówi „tak”, idioto, więc niech

będzie.

– Naprawdę tego chcesz?

Kiedy wziął ją w końcu w ramiona i zniósł ze skał na piasek, aż zapiszczała z radości.

– Tak? – powtórzył. – Tutaj?

– Tak – odparła bez tchu.

Leżała z głową wtuloną w jego piersi, a on głaskał jej jedwabiste włosy, dając jej ostatnią

szansę, by zmieniła zdanie. Christina milczała. A zatem, z zamkniętymi oczami, przyciągnął

jej twarz ku swojej. Ich pocałunek był namiętny, ich ciała drżały. Gdyby ktoś wybrał się tego

wieczoru na spacer plażą... Cóż, i tak nie mogło to trwać długo, tak bardzo byli siebie

spragnieni.

Joe podniósł powieki, by widzieć Christinę: jej opadające włosy, twarz, na której

malowała się rozkosz, pożądanie i piękno. Przesunął dłonią po jej udach, które go ściskały.

Kochał w niej wszystko, świadomy równocześnie, że to za mało. Może w tym tkwi problem?

Za bardzo była mu droga, by wciągał ją w meandry swojego życia.

Zdjęła przez głowę połyskujący top. Jej piersi zakrywał ciemny koronkowy stanik.

Zamknęła oczy, dzięki czemu Joe mógł na nią bezkarnie patrzeć. A przyglądając się tak,

dostrzegł jej emocjonalną nagość i jej bezgraniczną ufność. I wtedy zrozumiał, że muszą

natychmiast przestać.

Jego dłonie znieruchomiały. Christina lekko zmarszczyła czoło. Na jej twarzy błąkał się

background image

uśmiech, czekała, by znowu przyciągnął ją do siebie. Pomyślała nawet, że Joe się z nią drażni.

– Joe? Na co czekamy?

– Nie możemy tego zrobić – odparł po chwili milczenia, czując złość, że tak karze siebie i

Christinę.

Z wysiłkiem uniósł ją i posadził z boku na piasku, a następnie sam usiadł, oddychając z

trudem. Christina wlepiała w niego zdumiony wzrok.

– Zdawało mi się, że całkiem dobrze nam idzie – zażartowała.

– Ale co się zmieniło, Tink? – wybuchnął. – Co się dla ciebie zmieniło, odkąd

wyprowadziłem się do hotelu lekarzy, że tak nagle wszystko jest znów w porządku? Czy

dlatego, że powiedziałem ci o Amber?

– Uznałam, że to dobry początek – odparła.

Nie dał się oszukać. Wymyśliła sobie, że zrobią to etapami, krok po kroku. Krok

pierwszy: Joe opowiada o swojej rodzinie i odkrywa, że to nie takie trudne, jak się

spodziewał. Krok drugi: Christina przyjeżdża do Nowej Zelandii na wakacje, poznaje Amber,

ich matkę, ojca Amber, i oznajmia Joemu, że Amber jest wspaniała, a jego matka nadzwyczaj

silna, choć tego nie widać na pierwszy rzut oka. Dostrzega nawet kilka zalet w jego ojczymie.

Krok trzeci: Christina całym sercem włącza się w tę rodzinną sytuację, a Joe jest tak

przyciśnięty do muru przez jej poświęcenie, że zaczyna brakować mu powietrza.

Co oznacza krok czwarty: oboje się duszą.

Był świadkiem, jak jego matka usiłowała zapełnić bezdenną studnię potrzeb innych ludzi.

Mało sama się przez to nie wykończyła. Wcale nie uważał, że mężczyźni są silniejsi, ale jego

zdaniem często lepiej się chronią. Posiadają ten niezbędny element egoizmu.

Sam wykorzystywał go w związku z Christina.

Od początku wiedział, że nie da jej wszystkiego, więc nawet nie próbował. Chronił siebie,

dbał, by ich związek był przyjemną zabawą, ograniczoną do teraz i tutaj. Był pewien, że cały

czas dawał jej jasno do zrozumienia, że istnieją pewne nieprzekraczalne granice.

Christina by się nie chroniła, wskoczyłaby w jego życie obiema nogami. Należała do

osób, które dają z siebie wszystko, więc nie mógł jej na to pozwolić.

– To błąd – rzucił wprost. – To nie ma sensu, ponieważ nie tego pragniesz, i wiesz o tym.

Miałaś rację w niedzielę, twierdząc, że musimy skończyć nasz związek. Teraz mówisz o

dosyć dobrym początku, jakbym był rybą na wędce, którą ostrożnie przyciągasz do siebie.

Nie dotykali się, a jednak czuł, że Christina zesztywniała ze złości.

– To okropne...

– Nie, nie to chciałem powiedzieć – rzekł szybko.

– Wychodzi na to, że ja manipuluję z zimną krwią, a ty masz... rybi móżdżek? Mam

nadzieję, że nie!

– Chciałem tylko zaznaczyć, że ty liczysz na coś więcej – rzekł. – Myślisz, że ja, że my,

zrobiliśmy właśnie pierwszy krok, więc za dwa miesiące zrobimy następny.

– Czy to byłoby takie straszne? – zapytała.

– Gdybyśmy robili te kroki, mogłoby się to skończyć tylko w jeden sposób. A ja tego nie

chcę.

background image

– Więc czego chcesz, Joe? – Tym razem była bliska łez, ale nie zamierzała mu tego

pokazać. Jej głos brzmiał nienaturalnie ostro.

– Niczego – odparł. – Teraz chcę iść do domu. – Wstał. – Do hotelu lekarzy.

Gdzie pościel na jego łóżku wciąż pachniała jej proszkiem do prania, a kwiaty, które

wstawiła do wazonu na biurku, zaczynały więdnąć.

Gdy włożyła z powrotem swój top, poczuła przyklejony do niego piasek, który sypał się

też do jej spodni. Ruszyła za Joem, który szedł szybko, najwyraźniej zdenerwowany tak jak

ona. Wyprzedzał ją o kilka kroków, ale ilekroć sobie to uświadamiał, przystawał i czekał na

nią, co jeszcze bardziej ją złościło.

Nie jesteś moim rycerzem, przestań się tak zachowywać, myślała. Ciągnęła nogę za nogą

wyczerpana. Nie miała ochoty wracać na przyjęcie, które trwało w najlepsze, choć na

parkingu stało już mniej samochodów. Muzyka grała ciszej, pewnie niektórzy chcieli już o tej

porze spać. Minęła jedenasta, a większość personelu musiała rano wstać do pracy.

– Wracam do domu, Joe – oznajmiła. Skinął głową.

– Jak się tam dostaniesz? Brian cię tu przywiózł, tak?

Już prawie o tym zapomniała.

– Pójdę piechotą.

– Nie o tej porze. – Wrócił rycerz w lśniącej zbroi. – Zajrzę do środka i spytam, czy ktoś

pożyczy mi samochód.

– Nie trzeba. Jest tu samochód Grace. Poproszę, żeby mnie podwiozła. Mogę chwilę

poczekać, jeśli nie jest jeszcze gotowa do wyjścia A ty idź spać, jeśli chcesz. – Spojrzał na nią

bez słowa, a potem przeprosił za nich oboje. – Chyba jesteśmy zmęczeni.

– Chyba tak. – Próbowała powiedzieć to obojętnie, ignorując reakcję swojego ciała:

miękkie nogi, nierówny oddech.

Joe ruszył prosto do swojego pokoju przez werandę, udając, że robi to bez wysiłku.

Christina od razu znalazła Grace, która śmiała się głośno, stojąc z trójką kolegów. Mimo to

chętnie opuściła przyjęcie, kiedy Christina poprosiła ją o podwiezienie.

– Więc Joe... nie wraca? – spytała. – No wiesz, na przykład, żeby naprawić ogrodzenie?

Christina przygryzła wargi i westchnęła.

– Myślę, że to była zła rada, Grace.

– Och, do diabła, tak? – Grace wydawała się zaskoczona. – Jak mogła być zła? Sama

widziałaś, że wyglądał jak duch, kiedy wisiał nad tymi drinkami. Emily twierdzi, że cały

tydzień był taki, w totalnym dole. Bardzo mi przykro. Nie powinnam się wtrącać, prawda?

– Kiedy ja chciałam to właśnie usłyszeć, Grace, tyle że on był jakiś taki cholernie

szlachetny i zdeterminowany, żeby uratować mnie przed sobą, a ja jestem... – Urwała. –

Wściekła?

Nie powinna być wściekła.

– Nie, tylko otępiała – poprawiła się.

– Może zostanę u ciebie na noc? Mogę spać na kanapie. Jak będziesz chciała z kimś

pogadać...

background image

– Grace, tak się o mnie martwisz?

– Trochę się martwię. Wyglądasz, jakbyś w ogóle nie sypiała. Jakoś tak niewyraźnie.

– Niewyraźnie?

– To fachowe określenie. Christina zaśmiała się.

– Byłoby miło, gdybyś została. W domu nie będzie tak pusto. Ale możesz spać w pokoju

Joego... – Urwała i poprawiła się: – W wolnym pokoju. Łóżko jest posłane.

Poprzedniego dnia wyprała pościel, a potem przygotowała pokój dla Megan, choć ta

miała się wprowadzić dopiero za parę dni.

– A czy mogę liczyć na gorącą czekoladę i herbatnika?

– Na wypadek, gdybym musiała się jeszcze raz wypłakać na ramieniu cioci Grace?

– Musisz przyznać, że moje ramię wspaniale się do tego nadaje.

Grace spędziła noc u Christiny. Christina wstała w lepszym nastroju, ale gdy tylko dotarła

do łazienki i odkręciła tubkę z pastą, zaczęła wymiotować. Nie zamknęła nawet drzwi

łazienki.

W takich małych drewnianych domkach jak jej jest doskonała akustyka. Christina

wypłukała usta wodą, bo pasta miała dla niej zbyt mocny zapach. Wycierała właśnie twarz

ręcznikiem, zastanawiając się, skąd te nudności, i dlaczego męczą ją od kilku dni, kiedy w

drzwiach pojawiła się Grace.

– Co się stało? Wszystko w porządku?

– Nie wiem – odparła, choć coś ją tknęło.

– Dużo wczoraj piłaś?

– Pół szklanki wina z Brianem. Sok cytrynowy na przyjęciu.

Grace zadała przyjaciółce jeszcze dwa pytania.

– Jestem położną, a ty lekarzem – powiedziała potem. – Co myślisz?

Wymieniły spojrzenia.

– Niemożliwe – stwierdziła Christina.

– Nie?

Grace zadała kilka kolejnych pytań. Christina zaprzeczyła, tym razem bardziej

stanowczo.

– Zrobimy test – zasugerowała Grace. – Lecę do apteki. – Spojrzała na zegarek. – Już

otwarta. – W Crocodile Creek była tylko jedna apteka, więc pracowała od rana do wieczora. –

Minęła siódma. O której masz być na lotnisku?

– O ósmej. Mamy przewieźć jednego pacjenta rano, a drugiego po południu.

– Znowu będziesz wymiotować?

– No.

– Kupię ci suchary. Czy owoce?

– Suchary. I wodę.

Grace przyniosła z kuchni herbatniki i szklankę wody, po czym wyszła z domu.

Herbatniki i woda pomogły. Christina poczuła się lepiej. Zdołała wziąć prysznic, wytarła się,

zjadła jeszcze jednego herbatnika i spojrzała na siebie w lustrze. Wyglądała jak zwykle. Z

twarzy nie mogła rozpoznać, czy jest w ciąży. Ale pewnie była w ciąży.

background image

Miesiąc temu miała problemy z żołądkiem. Trwało to tak krótko, że nie sądziła, że może

mieć to wpływ na działanie środków antykoncepcyjnych, a jednak...

O Boże, o czym ona myślała przed miesiącem? śe wymusi coś na Joem, jeśli zajdzie w

ciążę? Owszem, myślała, że zegar biologiczny tyka, ale nic więcej.

Dotknęła piersi, przypominając sobie, że poprzedniego wieczoru Joe je obejmował. Czy

były pełniejsze? Może trochę. Grace wróci za moment z testem, i już po paru minutach będą

znać wynik. Ubrała się szybko, głowa pękała jej od pytań.

Oczywiście musi poinformować o tym Joego, ale równocześnie powiedzieć mu jasno, że

niczego od niego nie oczekuje.

Na jej podjeździe zgasł silnik volkswagena, a pół minuty później otworzyły się drzwi

frontowe.

– Mam. – Grace wpadła do sypialni Christiny i podała jej papierową torebkę z apteki. –

Przygotuję ci śniadanie. Grzanka i herbata.

– Zupełnie jak na Boże Narodzenie. Grace policzyła miesiące na palcach.

– No, wtedy już nie będę musiała cię pytać o wynik testu.

Kiedy Christina wróciła z łazienki, Grace i tak nie musiała jej o nic pytać. Wszystko

miała wypisane na twarzy.

– O rety! No nie – przejęła się Grace. – Muszę cię uściskać. Och, to takie... wielka chwila.

– Tak – przyznała Christina, drżąc.

Nie miała pojęcia, co to dla niej znaczy, jak zmieni to jej plany. Nie była w stanie się

skupić. Wydawało jej się, że to niemożliwe. Chociaż zawsze pragnęła zostać matką, inaczej to

sobie wyobrażała.

– Christina?

– Tak? – Była bardzo daleko.

– Kiedy powiesz Joemu?

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Zawracamy?

Christina spojrzała na Jill i zobaczyła to samo pytanie na twarzy starszej pielęgniarki. To

miał być rutynowy transport ze szpitala do domu. Na pokładzie mieli chłopca mieszkającego

na odległej farmie bydła.

Ben skończył dziewięć lat. Lekarze założyli mu gips od palców stopy do biodra. Chłopiec

złamał sobie kość udową podczas upadku z konia. Powitał ich szerokim uśmiechem, tuż po

lunchu, ponieważ był szczęśliwy, że opuszcza szpitalne łóżko i wraca do rodziny. Jego mama

też wyglądała na szczęśliwą, ściskała go i pakowała prezenty, które otrzymał z życzeniami

powrotu do zdrowia.

– Tyle czekolady. Balony są piękne, ale... Co z tym wszystkim zrobić?

– Nie wolno brać balonów do samolotu – powiedziała jej Christina.

Po czterdziestu minutach lotu Ben Cartwell przestał się uśmiechać, a Judy Cartwell

zapomniała o balonach.

– Nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje – powiedziała spiętym głosem, ściskając rękę

syna. – Spróbuj normalnie oddychać, Ben, spróbuj się uspokoić.

Atak astmy zaskoczył ich wszystkich. Kiedy lekarz w szpitalu pytał panią Cartwell o

choroby syna, wspomniała o łagodnej astmie. Ale ten atak nie był łagodny.

Szybko musieli dać chłopcu maskę i dawkę ventolinu, które co prawda pomogły, lecz

niedostatecznie.

– Tak jeszcze nigdy nie było – oznajmiła pani Cartwell. – Ben, nie bój się, kochanie.

Turbulencja zakołysała samolotem. Christinie nie spodobał się ten niespodziewany ruch

tak samo jak Benowi, i zaczęła żałować, że nie wzięła ze sobą zapasu herbatników, które

Grace znalazła rano w spiżarni.

Joe jeszcze nie miał pojęcia ojej ciąży. Nie wiedziała, kiedy znajdzie okazję, by go o niej

poinformować, i czuła się z tym fatalnie. Miała za dużo czasu, by zaplanować sobie rozmowę,

która w rzeczywistości będzie wyglądać inaczej, ponieważ tak zawsze jest z ważnymi

rozmowami.

– Od tego się zaczęło – wyjaśniła cicho Jill. – Przestraszył się, strach wywołuje u niego

ataki.

– Glenn? – rzekła Christina do słuchawki. – Co się dzieje? Jakie warunki? Czeka nas

jeszcze coś niemiłego?

– Chyba tak – odparł. – Spróbuję polecieć wyżej. Jill i Christina wymieniły spojrzenia.

– Co się stało? – chciała wiedzieć matka Bena. Ogarnęła ją panika, chociaż starała się to

przed synem ukryć.

– Jak się czujesz, Ben? – spytała Jill. Jej głos zawsze łagodniał, kiedy zwracała się do

dzieci. – Lepiej ci się oddycha? – Jako doświadczona pielęgniarka, a także szefowa

pielęgniarek, rzadko latała, ale lubiła robić to od czasu do czasu, by trzymać rękę na pulsie,

jak mówiła.

background image

Grace miała wolne tego dnia, więc Jill zdecydowała, że sama zajmie się transportem

dwóch pacjentów, zamiast wysyłać którąś z młodszych pielęgniarek. Teraz Christina była

wdzięczna losowi, że tak się właśnie stało.

Nikt nie chciał bez ważnego powodu zawracać, ponieważ mieli określony budżet, zwykle

zbyt mały, a latanie jest kosztowne. Z drugiej strony...

Ben pokręcił głową w odpowiedzi na pytanie Jill. Nie mógł mówić. Pani Cartwell jęknęła.

Christina przyłożyła stetoskop do klatki piersiowej Bena. Cisza. Można by pomyśleć, że

ś

wiszczący oddech minął i stan chłopca się poprawia. Ale Christina wiedziała lepiej.

– Glenn, zawracamy! – zawołała. – Natychmiast! Ben, kochanie, dzisiaj jeszcze nie

wrócisz do domu. Wiem, że jesteś rozczarowany.

Ale w tej chwili chłopiec był zbyt zestresowany i przerażony, by się tym przejmować.

Połowę twarzy zakrywała mu maska. Jego stan pogarszał się szybko. Walcząc z falą mdłości,

Christina zmierzyła mu tętno, które wynosiło prawie sto czterdzieści uderzeń na minutę.

Coraz gorzej oddychał. Jill już przygotowywała ratującą życie adrenalinę.

– W dole jest płasko, Glenn? – spytała zwyczajnym tonem, ale wszyscy wiedzieli, o co jej

chodzi.

Jeśli stan Bena się nie poprawi, będą musieli go intubować, a ten zabieg można wykonać

bezpiecznie tylko na ziemi.

– Płasko? Tak, głównie – odparł Glenn, poważnie jak zawsze. – To mój problem, nie

twój.

– Lądujemy? – spytała pani Cartwell. – Proszę mi powiedzieć, co zamierza pani zrobić z

Benem.

– Zawracamy – odparła Jill.

I obyśmy nie lądowali w środku pustkowia, dodała w myślach Christina. Miała nadzieję,

ż

e to będzie normalny dzień, że na koniec dyżuru złoży podpis, pojedzie z bazy do szpitala,

znajdzie Joego i czas, by z nim porozmawiać. Liczyła, że przynajmniej zdąży się do tego

przygotować. A teraz, nawet jeśli z Benem wszystko dobrze się skończy, będzie roztrzęsiona i

zmęczona bardziej niż kiedykolwiek.

Jill zaaplikowała chłopcu adrenalinę, a Christina znowu posłuchała jego płuc i podała

kolejną dawkę ventolinu. Turbulencja się zmniejszyła.

Ben oddychał lepiej, ale nadal wyglądał na mocno przestraszonego. Wydawało się, że od

celu dzielą ich jeszcze niezliczone kilometry.

– Puls trochę niższy – poinformowała Jill. – Sto trzydzieści. Oddech trzydzieści pięć. –

Zwróciła się głośniej do chłopca: – Ben, kochanie, jest dużo lepiej. Może jeszcze tego nie

czujesz, ale twój stan się poprawił. Dzielny chłopak.

W końcu samolot zaczął zniżać lot i jeszcze ich wytrzęsło. Ben wzdrygał się przy każdym

wstrząsie, a Christina zdała sobie sprawę, że chłopiec boi się o swoją nogę.

– Gips ją chroni – wytłumaczyła mu. – Nic złego się nie stanie.

Nie była pewna, czyjej uwierzył. Zaciskał palce na dłoni matki, aż kłykcie mu pobielały, i

sprawiał wrażenie chorego ze strachu.

Po szczęśliwym lądowaniu przenieśli się z samolotu – do karetki, którą pojechali na

background image

oddział ratunkowy.

Joe miał dyżur tego dnia, a pacjentów nie brakowało. Odwrócił się od starszej kobiety i

zobaczył kolejny wózek, a za nim Christinę. Gestem dał jej znak, że zaraz do niej przyjdzie,

ale nie tracił czasu na uśmiech. Moje dziecko będzie do niego podobne, pomyślała nagle

Christina. Po chwili, posługując się lekarskim slangiem, wyjaśniła mu sytuację Bena.

– Chłopak ma pecha – stwierdził, kręcąc głową.

– Mama też się denerwuje.

– To jasne.

Joe zbadał Bena, nie znajdując śladu sinicy. Ben był już w stanie wypowiedzieć

samodzielnie całe zdanie. Mimo wszystko należało podać mu doustnie sterydy i monitorować

go co najmniej przez dobę.

– Masz wreszcie święty spokój. Jesteś już wolna – powiedział Joe do Christiny.

– Wiem... – odparła, świadoma, że nie jest już potrzebna, kiedy Benem zajął się personel.

Musiała jednak powiedzieć Joemu, że chce z nim porozmawiać. Dojrzała nadchodzącego

Hamisha i chwyciła się ostatniej okazji:

– Musimy pogadać, Joe.

Spojrzał na nią i wreszcie się uśmiechnął.

– Wpadamy w bardzo zły zwyczaj, Tink – mruknął.

– Wiem, ale coś się dziś zmieniło.

– Mam długą zmianę. Do północy. – Następnego dnia też miał pracować, a w sobotę rano

leciał do Auckland. Christina z kolei miała być pod telefonem cały weekend. Jak znaleźć czas

na rozmowę przy takim rozkładzie zajęć?

Przez kolejne trzy tygodnie nie będzie go widziała. Wiedziała z doświadczenia, że on do

niej nie zadzwoni. Trzy tygodnie to szmat czasu, kiedy dowiadujesz się, że jesteś w ciąży i nie

wiesz, co na to powie ojciec dziecka.

Muszę działać, postanowiła.

– Cześć, Ben – odezwał się Hamish za ich plecami. – To twoja mama? Jestem doktor

McGregor.

– Możesz do mnie zadzwonić do domu, Joe? – poprosiła Christina. – Daj mi znać, kiedy

będziesz miał przerwę na kolację, podjadę do ciebie.

– Zadzwonię z hotelu. Tam możemy się spotkać.

Musiała przystać na jego propozycję, gdyż w zamieszaniu panującym na oddziale nie

dostrzegła alternatywy.

Przez kilka pełnych udręki godzin czekała w domu, aż o dziewiątej wieczorem doczekała

się telefonu od Joego. Wiedziała, że to nie jego wina, ale to wcale nie poprawiło jej nastroju.

– Jestem już u siebie. – Jakieś hałasy w tle niemal zagłuszały jego słowa. – Niestety, tu

jest głośno.

– Zaraz będę.

– Wejdź przez werandę, bo jeśli wejdziesz przez kuchnię... – Wejście przez kuchnię

groziło zaproszeniem na piwo albo na herbatę, od którego nie było ucieczki.

background image

Joe mówił spiętym, chyba poirytowanym głosem. Być może zaczął podejrzewać, że

Christina należy do tego rodzaju kochanek, które po rozstaniu nie dają swoim byłym

mężczyznom spokoju.

– Napijesz się czegoś? – spytał, kiedy dotarła na miejsce.

– Nie, dzięki.

– Kolacja jest w mikrofali. Nie mam dużo czasu, Tink. – Powiedział to uprzejmie, ale ona

znowu poczuła się jak natręt, nawet gdy dotknął jej ramienia, jakby chciał przeprosić za swe

słowa. – Najwyżej pół godziny.

– W porządku. Weź sobie kolację.

Skinął głową i wyszedł. Christina słyszała głosy w różnych częściach domu, ale miała

nadzieję, że nikt nie wie ojej wizycie. Kiedy została sama, zdawało jej się, że pokój Joego

nagle zmalał. Jej wzrok padł na kwiaty, które w niedzielę dla niego zerwała. Przywiędły już, a

kiedy zobaczyła kolor wody w wazonie, żołądek podszedł jej do gardła. Odwróciła wzrok i

spojrzała na łóżko, pościelone w pośpiechu. Wyobraziła sobie w pościeli rozgrzane ciało...

– To okropne – oznajmił Joe, wchodząc do pokoju.

– Jedzenie? – Na talerzu miał jakieś mrożone danie. Postawił je na biurku obok zwiędłych

kwiatów i nawet nie próbował jeść.

– Nie, jedzenie w twojej obecności, i to, że cię poganiam...

– Ja... – Tak jak w niedzielny wieczór, musiała to oznajmić wprost. – Ja... – Nie powie

przecież: „No wiesz, za trzy miesiące będę musiała kupić sobie nowe ciuchy”. – Jestem w

ciąży, Joe.

– Możesz to powtórzyć?

Wiedziała, że ją usłyszał. Najpierw wydał jakiś niski dźwięk, potem chwycił się krawędzi

biurka. Trafił w talerz, który przechylił się i jego kolacja wylądowała na podłodze. Obydwoje

spojrzeli na to w milczeniu.

– Jeszcze się do tego nie zabrałem, a już wygląda niejadalnie – zażartował ponuro Joe.

– Przepraszam.

Nie mogła tego znieść. Nie kolacji czy wody w wazonie, czy nawet reakcji Joego. Po

prostu zrobiło jej się niedobrze. Wybiegła na werandę, a potem do ogrodu ufundowanego

przez jednego z przodków Charlesa Wetherby’ego. Wiedziała, że Joe za nią wyjdzie, i tak się

właśnie stało. Po kilku głębokich wdechach zapanowała nad nudnościami, po czym zaczęła

się zastanawiać, czy będzie się tak męczyła przez następne dwa miesiące ciąży, czy może to

skutek stresu i zmęczenia.

– Już w porządku? – spytał.

– Chyba tak.

Usłyszawszy ciężkie westchnienie Joego, odwróciła się do niego. Wolała zobaczyć, co

jest wypisane na jego twarzy, zamiast wyobrażać sobie najgorsze. Nawet nie zauważył liści

krzewu, które ocierały się o jego ramię, a na jego twarzy malował się szok. Był wstrząśnięty.

To chyba lepsze, niż gdyby udawał, że jest szczęśliwy.

– Powiedz coś – poprosiła.

– Jestem trochę oszołomiony.

background image

– Tak. I co jeszcze? – Zabrzmiało to wrogo, zbyt agresywnie. Nie czekając na odpowiedź,

podjęła: – Ja też byłam oszołomiona.

– Skoro tak, to pewnie nie... Wiedziała, co miał na myśli.

– Nie zrobiłam tego celowo.

– Niczego nie sugeruję, Christino. Czuła, że musi być szczera aż do bólu.

– Masz prawo tak podejrzewać – powiedziała, widząc, że zmrużył oczy. – Pamiętasz, że

miałam rozstrój żołądka? Gdybym była mądra, wzięłabym następnego ranka pigułkę po.

– Myślałaś o tym? Pokiwała głową.

– Wracając z lotniska. Ale uznałam, że ryzyko jest minimalne. – Nabrała powietrza. – A

potem pomyślałam, że nawet gdyby tak się stało, to nie byłoby wcale takie straszne.

Ale to jest straszne, prawda, Joe?

– Więc wiedziałaś o tym w niedzielę, kiedy po mnie przyjechałaś? – Zaczął drzeć liść z

mechaniczną precyzją.

– Niejasne, że nie. Ani kiedy ci powiedziałam, że załatwiłam ci pokój w hotelu.

– Zostawiłaś to sobie na później?

– Zostawiłam na później? – powtórzyła, nie do razu rozumiejąc. – Och, na Boga. Niby

jako co? Ostatnią deskę ratunku?

Joe znowu westchnął głośno.

– Źle to zabrzmiało, co?

– Tak, bardzo. Jeśli naprawdę sądzisz, że ja..

– Chcesz manipulować? – wtrącił. – Nie.

– To dlaczego tak mówisz?

– Ponieważ biorę to wprost, Tink. Nie sądzę, żebyś chciała, żebym udawał. Powiedz mi...

co myślisz i czujesz. Czego się spodziewasz? – dodał niechętnie.

– Niczego od ciebie nie oczekuję. Jedynie wsparcia mojej decyzji, żeby urodzić to

dziecko. Ja nie musiałam się długo nad tym zastanawiać.

– Wiesz dobrze, że ja walczę, żeby utrzymać się na powierzchni.

– Wiem. Jesteś przerażony, nie chcesz tego. Wyrzucił porwane liście i zaczął chodzić tam

i z powrotem. Christina podeszła do niego, po czym usiedli razem na ogrodowej ławce. Joe

pochylił się, opierając łokcie na kolanach. Z początku nic nie mówił. Christina zrozumiała, że

musi uzbroić się w cierpliwość.

– Kiedy urodziła się Amber, miałem szesnaście lat – zaczął w końcu. – Byłem dość

dorosły, żeby zdać sobie sprawę, że coś jest nie tak. Amber była mała i miała taką dziwną,

zabawną twarz. Miała już rurkę tracheotomiijną, i przypominała... – Potrząsnął głową.

– Kiedy miałem siedem czy osiem lat – podjął – uratowałem małe ptaki, które wypadły z

gniazda, i do których skradał się kot. Były różowe i bez piór, i oczywiście zdechły.

Postanowiłem, że nie pozwolę, żeby to samo przytrafiło się Amber. Jej twarz przypominała

mi tamte ptaki. Czułem, że muszę się nią zaopiekować. Jeden z moich najlepszych przyjaciół

powiedział, że jest opóźniona w rozwoju, i oberwał za to ode mnie. Cztery razy w brzuch. To

pewnie nie tłumaczy, dlaczego teraz tak zareagowałem.

Obrócił się do niej, dotykając jej ramienia.

background image

– Nie wiem – odparła Christina bliska łez. – Wiem tylko, że miałeś dwa lata, żeby

opowiedzieć mi te wszystkie historie. A teraz oczekujesz, że nadrobię to w dwa dni,

zrozumiem ciebie, twoje życie i twoją przeszłość. Nigdy nie widziałam, gdzie żyjesz, nie

znam twojej rodziny, nigdy dotąd o tym nie słyszałam. Zbyt wiele ode mnie wymagasz, Joe.

– Tak, właśnie tego między innymi chciałem uniknąć.

– A czego jeszcze?

– Strasznego małżeństwa, takiego jak mojej matki. Ciągłej gotowości, żeby dać sobie

uciąć za kogoś rękę.

Przez kilka pierwszych lat życia Amber co i rusz zastanawiałem się, czy to już dzisiaj?

– Uważasz, że musiałbyś dać sobie uciąć za mnie rękę? Za dziecko?

Długo jej nie odpowiadał.

– Jestem zmęczony – rzekł w końcu.

Poza tym musiał wracać do szpitala. Zdążył zjeść tylko kanapkę z masłem orzechowym,

ponieważ jego kolacja wciąż leżała na podłodze.

– Idź, ja posprzątam – powiedziała Christina.

– Zostaw to. Będę zły, jak to zrobisz. A zatem nie posprzątała.

Gdy wrócił do pokoju po północy, jego kolacja wciąż leżała na podłodze. Spojrzał na nią,

odkleił talerz i spróbował sobie przypomnieć, jakie składniki były wymienione na

opakowaniu gotowego dania. Nie pamiętał. Zebrał je papierowymi ręcznikami i wrzucił do

kosza na śmieci. Potem kilka razy przejechał podłogę gąbką.

Ten wieczór był na oddziale dość gorący. Między innymi pojawił się pijany mężczyzna o

dość wybuchowym temperamencie oraz chłopak, który przedawkował heroinę. Ben został

umieszczony na oddziale pediatrycznym. Jego stan uległ co prawda znacznej poprawie, ale

wciąż zastanawiano się, kiedy wypuścić go do domu. Na myśl o kolejnym locie bardzo się

denerwował.

Joe zajrzał też do Jima Coopera, chociaż teraz był on pacjentem Giny. Przytrafiła mu się

drobna infekcja, która opóźniała jego powrót do zdrowia. Honey dzieliła swój czas między

męża i córkę, nie wspominając mężowi na razie o wnuku. Bardzo niepokoiła się też o

zwierzęta na farmie.

Po długim dniu pracy Joe był głodny, ale nie miał już ochoty na gotowe danie. Poszedł do

kuchni, gdzie akurat było cicho i pusto. Zajrzawszy do lodówki, znalazł w niej kawałek sera

cheddar. Zostało nawet trochę chleba. Postanowił zrobić sobie grzankę z serem.

Nie lubił takiego wspólnotowego życia, nawet jeśli szanowano tu swoją prywatność i

respektowano pewne granice. Ale on potrzebował prywatności i samotności, której nie mógł

znaleźć w takim miejscu. Chciał też mieć pewność, że jeśli zostawi trzy kawałki zimnej pizzy

w lodówce, zastanie je tam następnego dnia, kiedy przyjdzie po długim dyżurze ze szpitala.

Jego życie było trudne, a więc starał się ułatwiać je sobie, kiedy tylko mógł, nawet jeśli

dotyczyło to drobiazgów, choćby kolejnego posiłku.

Za długo wymagał od siebie zbyt wiele. Podczas studiów już pracował, a teraz w

Auckland w ciągu trzech tygodni przyjmował tylu pacjentów, co inni lekarze w miesiąc.

background image

W czasie dwóch lat znajomości z Christiną udawał swobodę i beztroskę. I tak dobrze się z

tym czuł. W swoim prawdziwym życiu nie znajdował miejsca na beztroskę, choć bardzo tego

ż

ałował.

– Co tutaj tak pachnie? – usłyszał głos Mike’a.

– Mogę zrobić więcej – zaproponował natychmiast Joe, nie przyznając, że woli jadać

sam.

– Nie trzeba, przyszedłem tylko po wodę. – Mike znalazł dzbanek zimnej wody w

lodówce i szybko wyszedł z kuchni.

Za trzydzieści godzin Joe miał lecieć znów do Auckland. W poniedziałek rano

spodziewali się go tam pacjenci, których przyjmował od dziewiątej rano do siódmej

wieczorem. Pod koniec tygodnia Amber czekała wizyta lekarska w sprawie operacji szczęki.

Wciąż istniała wątpliwość, czy równocześnie usunąć Amber rurkę tracheotomijną, a Joe

przypuszczał, że Geoff będzie się przy tym upierał. A tu, w Crocodile Creek, jego dziecko

będzie rosło w brzuchu Christiny. Czy będzie zdrowe? Musi w to wierzyć. Nie może żyć w

strachu przez siedem miesięcy.

Czuł się, jakby ktoś rozdzierał go na pół, i nienawidził losu za to, że tak się z nim obszedł.

Znalazł się w takiej sytuacji, ponieważ tak bardzo pragnął czegoś, co będzie proste i dobre,

relaksu i rozrywki, a tymczasem spadła na niego jeszcze większa odpowiedzialność.

Nawet jeśli przestanie przyjeżdżać do Crocodile Creek i nigdy nie zobaczy Christiny ani

dziecka, zawsze będzie o nich myślał. Będzie się zastanawiał, czy urodził się chłopiec czy

dziewczynka. Czy zostanie artystą czy naukowcem. Zawsze będzie żył ze świadomością, że

któregoś dnia Christina albo dziecko mogą zechcieć nawiązać z nim kontakt. Nie miał

pojęcia, co robić.

Był kompletnie zagubiony.

Christina nie była w stanie zasnąć, niezależnie od zmęczenia. Znalazła w spiżarni paczkę

solonych chipsów. Sól pomogła jej opanować mdłości, ale nie stres.

Nie żartowała, rozmawiając z Joem. Ich sytuacji nie zmieniał fakt, że Joe tak wiele przed

nią ukrył.

A streszczenie jego dotychczasowego życia i parę anegdot jej nie wystarczały.

Usiadła do komputera i zaczęła szukać w Internecie informacji na temat zespołu Treacher

Collinsa. Poprzednio przeglądała całą sieć, teraz kliknęła na strony z Australii. Nagle,

przejrzawszy kilka stron, ujrzała na ekranie uśmiechniętą twarz Joego, który obejmował

kilkunastoletnią dziewczynkę.

To była Amber. Ona także się uśmiechała, a rurkę tracheotomijną przytrzymywał biały

pasek, który wyglądał jak kołnierz. Christina miała wrażenie, że śni. Nie mogła uwierzyć, że

trafiła na Joego i jego siostrę w taki sposób. Dlaczego nie wspomniał jej o tej stronie?

Dlaczego nie powiedział słowa na temat wiersza, który Amber napisała? Wiersz nosił tytuł:

„Jestem trochę inna” i opisywał jej uczucia i codzienne zajęcia, które nie różniły się od uczuć

i zajęć innych nastolatek, tylko od czasu do czasu pojawiały się w nich elementy, które

zdecydowanie ją wyróżniały.

„Kiedy budzę się w nocy z przerażającego snu, krzyczę. Ale mój krzyk jest niemy, mój

background image

oddech nie porusza moich strun głosowych”.

Christina przeczytała cały wiersz i patrzyła na Joego i Amber, aż ekran zgasł. Nie

wiedziała, jak długo by tak siedziała, gdyby miała wciąż przed oczami to zdjęcie. Całą noc?

Wiedziała za to, co chce zrobić. Nie była pewna, w jakim stopniu pomoże jej w tym Charles

Wetherby. Postanowiła spotkać się z nim z samego rana, jeśli tylko będzie wolny.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Ranek był o wiele bardziej świeży niż Joe, który szedł właśnie do szpitala po siedmiu

godzinach przerwy. W jednej ręce trzymał kubek kawy, w drugiej kawałek starego ciasta. W

kuchni hotelu lekarzy kręciło się zbyt dużo ludzi, którzy przygotowywali sobie śniadanie, a

on chciał uciec od pytań tych wszystkich, którzy dobrze mu życzyli.

W cichy sobotni ranek słyszał szum fal w zatoce i papugi skrzeczące na gałęziach.

Dobiegł go jeszcze jeden dźwięk, który rozpoznał dopiero po kilku sekundach. Był to niski

warkot helikoptera ratunkowego.

Zobaczył go, jak wznosi się nad budynkiem szpitala i kieruje się w stronę turkusowego

oceanu. Helikopter wisiał na niebie w sposób, który przypomniał Joemu, jak bardzo cieszył

się, że podczas dwóch lat pracy w Crocodile Creek musiał nim lecieć tylko dwukrotnie.

Christina łatała nim prawie każdego tygodnia. I pewnie teraz także.

Jego problemem nie był strach, tylko zaufanie. Christina miała więcej zaufania – do

umiejętności innych ludzi, ich dobrych intencji, ich siły. Wierzyła też w niego bardziej niż on

sam. Czasami myślał, że o wiele za bardzo.

Tymczasem helikopter znalazł się już nad oceanem. Wielka Rafa Koralowa leżała jakieś

trzydzieści kilometrów od brzegu. W mniej niż jednej trzeciej tej odległości znajdowała się

wyspa Wallaby, jeden z najpopularniejszych ośrodków turystycznych regionu. Był akurat

szczyt sezonu, ludzie przyjeżdżali z południa, gdzie zima była o wiele sroższa. Być może tam

właśnie leciał helikopter, lub na inną wyspę turystyczną dalej na północ albo południe. Kiedy

Joe wszedł głównym wejściem do budynku, helikopter prawie zniknął mu z oczu.

Zaczął od porannego obchodu, spodziewając się, że spędzi dzień na oddziale

ratunkowym. Na pediatrii Cal Jamieson oglądał właśnie bliznę po wycięciu wyrostka.

– Nie trzeba mu już podawać morfiny – powiedział pielęgniarce. – Wygląda dobrze.

Ben leżał na sąsiednim łóżku; oddychał już lepiej niż poprzedniego popołudnia. Joe

poprosił jego matkę, by następnego dnia podała chłopcu środek uspokajający, zanim wspomni

mu o locie do domu.

Potem zobaczył dwoje starszych ludzi kierujących się w stronę oddziału ratunkowego.

Georgie Turner dorwała go po drodze. Jej krótkie ciemne włosy błyszczały. Wyglądała na

osobę, która ma zadziwiająco dużo energii jak na samotną matkę, która jest regularnie

wzywana o różnych godzinach, by przyjąć na świat cudze dzieci.

Na przykład dziecko Christiny za siedem i pół miesiąca?

Czy on przy tym będzie? Czy tego chce?

– Joe, posłuchaj. Christina miała dziś rano pokazać Megan i jej matce pokój –

powiedziała Georgie – ale musiała lecieć na wyspę.

– Chyba nie Wallaby?

– Nie, jeszcze dalej. Nie wiemy, ile im to zajmie.

– Widziałem helikopter – potwierdził Joe. – Nie tak dawno.

– Dzwoniła i zostawiła dla ciebie wiadomość. Podobno wiesz, gdzie ona trzyma

background image

dodatkowe klucze?

– Tak – odparł z zaciśniętym gardłem.

– Mógłbyś znaleźć chwilę i zabrać tam Megan i panią Cooper? Charles da ci kluczyki do

szpitalnego samochodu. Trzeba zabrać dwa pudła z darami. To nie zajmie ci więcej jak pół

godzinki. One chcą tylko rozejrzeć się i zobaczyć, czy im się podoba. A ty znasz dom.

Skinął głową, a Georgie zrobiła przepraszającą minę.

– Jest wspaniały – ciągnęła. – Jestem pewna, że Megan się spodoba.

– Nie ma problemu. Czy mam zadzwonić na oddział, jak będę gotowy?

– Świetnie. Dzięki, Joe. – śwawym krokiem odmaszerowała w stronę, z której przyszła.

Na oddziale ratunkowym Joe zlecił prześwietlenie jednemu pacjentowi, a USG drugiemu.

Kiedy wspomniał o Megan i jej matce, Emily wyjrzała do prawie pustej poczekalni i

zasugerowała:

– Jedź teraz. Spodziewamy się tylko pacjenta, który przyleci helikopterem, ale to za parę

godzin.

– Wiesz, dokąd polecieli?

– Na wyspę York, dość daleko.

A zatem Christiny może nie być w szpitalu przez cały dzień. Zobaczą się dopiero po jej

powrocie z pacjentem zaatakowanym przez rekina albo też niedoszłym topielcem. Wymieni z

Christiną informacje, pytania, polecenia, i co najwyżej jedno czy dwa słowa prywatnie.

A może nie zobaczą się do końca dnia. Może wezwą ją znowu wieczorem, a on będzie

musiał asystować przy jakimś zabiegu. Nazajutrz o szóstej rano leciał do domu, co znaczyło,

ż

e musi wstać po ciemku i po cichu wynieść się z hotelu. Do diabła, mogą się w ogóle nie

zobaczyć. A przecież musi jej powiedzieć...

Co? śe nie jest sama? Przecież nie wie, ile może jej obiecać. I nie chce jej okłamywać.

Poczuł na sobie zatroskany wzrok Emily.

– Wszystko w porządku, Joe?

– Tak. Masz rację. Pojadę teraz z Megan, bo potem może nie być okazji.

– To dobrze, bo Christinie bardzo zależy, żeby to dziś załatwić.

Kiedy poszedł na oddział położniczy, okazało się, że Honey wciąż przegląda zawartość

pudeł z darami, które przyniesiono z biura Jill.

– Nie potrzebujesz tyle tego – powiedziała córce.

– Może się przydać – odparła Megan.

Wzięła do ręki maleńkie ubranko i uśmiechnęła się. Matka i córka wyglądały na dużo

szczęśliwsze i spokojniejsze niż przed paroma dniami. Jackson spal w łóżeczku. Megan

spojrzała na niego, marszcząc czoło.

– A jeśli zbudzi się i będzie chciał jeść?

– Jadł godzinę temu.

– Czasami dłużej nie wytrzymuje, mamo. – Jak wszystkie młode mamy wiedziała

wszystko najlepiej.

– Jest mleko w lodówce – zapewniła ją pielęgniarka. – Podamy mu.

– Jesteście gotowe? – spytał Joe. Ale Honey nadal grzebała w pudle.

background image

– Pięć minut?

Wiedział, że powinien zadzwonić na oddział ratunkowy, by sprawdzić, czy nie jest

potrzebny. Czekając, aż Emily podniesie słuchawkę, dojrzał jakąś postać w szlafroku i z

kroplówką, która powoli zbliżała się do drzwi.

To był Jim Cooper. Nikt prócz niego jeszcze go nie spostrzegł. Joe usłyszał głos Emily w

słuchawce:

– Jakiś problem?

– Jeszcze nie wyjechaliśmy.

– Nie szkodzi. Nic się nie dzieje.

– Dobra. Na razie.

– Joe?

Ale on już się rozłączył, zastanawiając się, czy powinien ingerować i zapobiec

nieuchronnej konfrontacji. Jim już dojrzał swoją córkę. Uśmiechał się zadowolony, że dobrze

wygląda. Wiedział, że była w jego pokoju dwa dni wcześniej, ale trzymała się na dystans,

tłumacząc to faktem, że Jim był jeszcze bardzo słaby.

– Przyjdzie do ciebie, jak nabierzesz sił – powiedziała mężowi Honey.

– A ty mnie nie szukaj – poprosiła Megan.

Ale po dwóch dniach Jim poczuł się dość silny, by wyruszyć na spacer szpitalnym

korytarzem.

Honey w dalszym ciągu pochylała się nad pudłami.

– Kochanie? – zawołał Jim. – Stwierdziłem, że pora zobaczyć moją córkę pod... – Urwał.

Zobaczył dziecko w łóżeczku. Pięć osób zamarło. Honey pierwsza odzyskała głos.

– Tylko się nie denerwuj, Jim. – Pospieszyła do niego. – Megan nie chciała ci nic mówić,

mnie też. Urodziła go podczas rodeo, myślała, że urodził się martwy. To cud, że on żyje i ma

się dobrze. Ona go zatrzyma. A my jesteśmy dziadkami. Wiedziałam, że będziesz

zachwycony. To chłopiec, Jim. – W jej tonie dało się słyszeć błaganie, by mąż postrzegał

dziecko tak jak ona. – Mamy chłopaka w rodzinie. Tylko się nie denerwuj.

Objęła go mocno, jakby bała się, że Jim upadnie.

– Daj mi krzesło – poprosił. – To ten chłopak, tak?

– Jack? Tak, Jack jest ojcem.

– Przegoniłem go, a jego wuj wylał go z pracy. Niech go szlag...

– Panie Cooper, niech pan się stara zachować spokój, dobrze? – wtrącił Joe.

Mężczyzna trząsł się, a jego oddech był płytki. Zacisnął pięść i przycisnął ją do serca.

– Jim, boli pana? – spytał Joe.

– Nie, tylko nie mogę złapać tchu. To nic.

Joe nie czekał dłużej. W pokoju znajdowała się butla z tlenem.

– Wózek – zaordynował, przygotowując maskę. – Trzeba go przewieźć do pokoju.

Po minucie Jim siedział na wózku, a Joe stał obok.

– Idę z tobą, Jim – rzekła Honey. – Megan – dodała ciszej. – Wizyta w tamtym domu

musi poczekać.

– Wiem. Nie szkodzi.

background image

– Doktor Farrelly chciała to dzisiaj załatwić.

– Nie szkodzi, mamo.

– Dobrze ci mówić.

Jim oddychał głośno przez maskę.

– Czy on sobie zdaje sprawę – spytała Megan – czy on rozumie? Czy rozumie, że nie

wracam do domu?

– Nawet nie zobaczyłem dobrze tego małego – skarżył się Jim kilka minut później, leżąc

w swoim łóżku.

– Jim...

– Wiem. Słyszałem, wiem, że to koniec. Wiem, że nie damy sobie rady we dwójkę i

wiem, że ona nie wróci, dopóki ten mały nie nabierze siły, a wtedy będzie za późno.

– Ona uważa, że złamała ci serce. Tak bardzo bała się powiedzieć ci prawdę. Nie

pozwoliła mi, żebym cię jakoś przygotowała. Dała mu na imię Jackson... Ona chyba

naprawdę kocha tego chłopaka Ransomów.

– Wiele dobrego jej z tego nie przyjdzie, skoro nie pokazał się od pół roku.

Honey zamilkła, spuściła głowę.

– Tak, to zawód.

– Jak tylko będziemy mogli, wystawimy gospodarstwo na sprzedaż. Nie dostaniemy za

nie dużo, ale osiedlimy się w mieście. Znajdę jakąś pracę. To nie koniec świata. Czy Megan o

tym wie?

– Jim, ona myśli, że złamała ci serce.

– Nie, Honey – odrzekł Jim zachrypniętym głosem.

– Moje serce zostało złamane dawno temu.

Joe kończył właśnie notatki na temat stanu zdrowia Jima, kiedy Charles wpadł zobaczyć

się z przyjacielem z dzieciństwa.

– Słyszałem, że znowu nieźle nas nastraszyłeś – zauważył.

– Ktoś musi dbać, żebyście się nie nudzili, Charlie – odparł Jim.

– Wierz mi, i tak nie brakuje nam zajęć.

Jim uniósł kąciki ust w półuśmiechu. Zaraz potem Joe zobaczył, że twarz Jima pobladła.

– Ty tutaj!

Charles odwrócił się, ale zanim zdążył zareagować, Philip Wetherby, który właśnie stanął

w progu, zwrócił się do brata:

– Próbowałem dogonić cię na korytarzu, ale poruszałeś się na wózku za szybko, a ja

jechałem tu pół nocy. Wołałem do ciebie, ale nie słyszałeś.

– Czy Lynley cię wysłała?

– Nie, do diabła. Pomyślałem, że musimy pogadać.

– Prawda. Innymi słowy, nie w obecności twojej żony?

– Tak.

– Chcesz rozmawiać ze mną w biurze? Młodszy Wetherby zawahał się.

– A zresztą, jeśli masz mi coś do powiedzenia, możesz to zrobić tutaj.

background image

– Potem cię znajdę – rzekł szybko Joe, ale Charles chwycił go za rękę.

– Zostań, jeśli możesz – poprosił. – Może nam się przydać świadek.

– Jasne – zgodził się Joe.

– Dzięki. – Charles przeniósł wzrok na brata. – Mów, Philip.

Philip zacisnął swoje i tak wąskie wargi.

– To proste. Przyjechałem ci powiedzieć, że wygrałeś.

Charles tylko uniósł brwi.

– Wiesz, o czym mówię. Nie ma potrzeby wymuszać sprzedaży domu. Zrobię to, co

należy.

– Słuchasz tego, Jim? – spytał Charles.

– Tak, ale chcę to usłyszeć jeszcze raz głośno.

– Dam ci dostęp do wody, Jim. – Odwrócił się do brata. – Ale nie powiem Lynley, że to

nie Jim nacisnął spust. Ani nikomu innemu. Ty i Jim zawsze przyznawaliście, że też jesteście

winni. Wszyscy jesteśmy winni. Miałem trzynaście lat! I nie macie racji, uważając, że

należało to załatwić po śmierci taty. Wtedy to już była przeszłość.

– Nie dla Cooperów. A ty nie odwołałeś kary, którą wymierzył im ojciec. Tak, przyznaję,

ż

e chroniliśmy także własne tyłki, ponieważ wiedzieliśmy, że odwet taty może być dużo

gorszy, jeśli dowie się, że byliśmy tacy nierozsądni. Ojciec miał wybuchowy charakter. Ale

kiedy zmarł, jego pozycja w społeczności nie była już wymówką, Philipie.

– Czy musimy wciąż do tego wracać? Powiedziałem, że zrobię, czego chcesz, o ile moja

ż

ona się nie dowie.

– Z powodu jej pozycji społecznej?

– Mniej więcej.

– Dostęp do wody to nie wszystko. Dziesięć lat temu to by wystarczyło, ale teraz już nie.

Wetherby Downs ofiarują Jimowi i Honey wszystko, czego będzie im trzeba, żeby znów

stanęli na własnych nogach, albo uprę się przy sprzedaży farmy. Bydło, sprzęt i tak dalej, aż

zaczną zarabiać. I jeszcze jedno.

Philip przycisnął pałce do oczu.

– Ciągle ci mało?

– To nie ma związku z twoim ego – obiecał Charles łagodnym tonem. – Chciałbym,

ż

ebyś się dowiedział, gdzie jest ten nasz krewniak.

– Masz na myśli Jacka?

– Tak, chodzi o syna Celii – powiedział Jim. – Jacka Ransome’a.

– Urodził się i wychował w Sydney – odparł Philip. – Celia wspomniała mi, że chciał

zostać zaganiaczem bydła i pytała, czy mogę go przyuczyć. – Potrząsnął głową. – Nie możesz

mnie obwiniać za to, co zrobił twojej córce, Cooper. Oboje mieli ponad osiemnaście lat.

– Tak, a teraz oboje są rodzicami. – Oczy Jima zabłysły nadzieją. – Możesz nas nazwać

naiwnymi, Philip, ale to wielka różnica. Chcemy, żeby wiedział o dziecku.

Lecąc z powrotem do Crocodile Creek, Mike Poulos przekazał bazie informację na temat

pacjentki, którą wieźli. Była to trzydziestoczteroletnia kobieta w pierwszych tygodniach

background image

ciąży, która spędzała wakacje z mężem. Kobieta przeszła niedawno zapalenie jajowodów.

Mike otrzymał potwierdzenie, że doktor Turner będzie czekała na nich na chirurgii.

Sądzili bowiem, że to ciąża pozamaciczna. Wszystkie symptomy na to wskazywały.

Christina przekazała kobiecie złe wieści, a pacjentka i jej mąż bardzo się zmartwili, gdyż

dziecko było upragnione i zaplanowane, a poza tym w takiej sytuacji każda kolejna ciąża

stanowi ryzyko.

Christina, myśląc o własnej ciąży, bardzo im współczuła, ale nie pomogłaby im, dzieląc

się z nimi swoją historią.

Podczas lotu możliwości leczenia są bardzo ograniczone, a zatem przede wszystkim zajęli

się stanem psychicznym kobiety. Poza tym Christina podała jej tlen, środek przeciwbólowy i

podłączyła kroplówkę.

– Już niedługo – uspokajała pacjentkę, widząc znajomą linię brzegową.

Joe, który pracował akurat na oddziale ratunkowym, usłyszał warkot helikoptera.

– Wiemy, co się stało? – spytał Emily. Pielęgniarka nie podniosła wzroku znad notatek.

– Pytasz o helikopter, którym leci Christina? Okazało się, że to ciąża pozamaciczna.

Georgie będzie operować, a Jill asystować. Nie wiem, kto jeszcze.

Nagle cały świat zachwiał się pod jego stopami. Joemu zrobiło się ciemno przed oczami.

Emily zamilkła, a on zdał sobie sprawę, że patrzy na niego z niepokojem.

– Boże, nic ci nie jest? – Poderwała się na nogi.

– Nic. – Odetchnął głęboko, żeby przestało mu się kręcić w głowie. – To nic.

Na szczęście sytuacja wyjaśniła się w ciągu kilku sekund. To nie Christina jest w ciąży

pozamacicznej, tylko jej pacjentka. Ale ten krótki moment, kiedy sobie wyobraził...

– Wyglądasz, jakby ci całe życie przemknęło właśnie przed oczami – zauważyła Emily.

– Bo tak było. Ale już minęło. – Zaczął zabawnie wymachiwać rękami. – Widzisz?

Nie chciał już o tym mówić. Przez ten skok adrenaliny czuł się rozdygotany i

rozdrażniony. Podczas dwóch sekund, kiedy opacznie zrozumiał słowa Emily, w myśli

odwołał lot do domu, dzwonił do pracujących z nim lekarzy, by go zastąpili, a nawet

postanowił przesunąć wizytę Amber w sprawie kolejnej operacji. Najważniejsza jest

Christina. A równocześnie poczuł ciężar odpowiedzialności. Czy jednak Christina pozwoli

mu wziąć tę odpowiedzialność, skoro dał jej jasno do zrozumienia, że dla niego to tylko

dodatkowy balast?

– Wyskoczę na dwie minuty na kawę – rzekł do Emily.

– Na pewno nic ci nie jest?

– Wszystko będzie w porządku. – O ile znajdzie czas, żeby porozmawiać z Christina.

– Jadłeś lunch?

– Jeszcze nie.

– To zjedz, Joe.

– Dobrze.

– Ta pacjentka pojedzie prosto na stół. Jeśli chcesz pogadać z Christina, będzie wolna za

parę minut.

– Czemu sądzisz, że chcę pogadać z Christina? – O Boże, jeśli wszyscy już wiedzą, to

background image

okropne.

– Bo wołałeś ją, Joe. Nie słyszysz, co mówisz?

– Nie.

– Przed chwilą, kiedy wspomniałam ci o tej pacjentce. Zabrzmiało to, jakby to było twoje

ostatnie tchnienie.

Jego ostatnie tchnienie. W ciągu kolejnych piętnastu godzin Joe nie mógł już doliczyć się

tych ostatnich tchnień. Stwierdził, że to jakaś kara. Nie rozmawiał z Christina przez dwa lata,

w każdym razie nie o tym, co chciała. A teraz niczego tak nie pragnął jak rozmowy, ale ich

ś

cieżki po prostu się nie skrzyżowały.

Został wezwany na oddział ratunkowy, by zająć się poparzonym mężczyzną, a kiedy

skończył, Christina leciała znów helikopterem. Liczył na wolny wieczór, ale Charles poprosił

go, by został dłużej w szpitalu.

– Mamy drobne zamieszanie. Nie będę cię zanudzał szczegółami – powiedział.

– Nie ma sprawy, Charles – odparł Joe.

Kiedy Christina wróciła z kierowcą ciężarówki, Joe był zajęty, a gdy pomyślał o niej w

wolniejszej chwili, zastanawiając się, czy do niej zadzwonić, czy może pójść z pagerem w

kieszeni, wydało mu się, że to nie ma sensu.

O pierwszej w nocy? Na pewno już śpi. Nie budzi się kobiety o tej porze, by obiecać jej

pomoc, kiedy nie potrafi się ukryć, jak wiele kosztuje ta obietnica.

Czwarta trzydzieści rano... Honey nagle zdała sobie sprawę, że ktoś jest w pokoju. Spała

obok Jima, a teraz się obudziła, trzymając go za rękę. Ale był tam ktoś jeszcze. Podniosła

wzrok i ujrzała Megan.

– Tylko sprawdzam – szepnęła Megan i uśmiechnęła się z wahaniem. – Doktor Wetherby

mówi, że tata wyzdrowieje.

– Tak, kochanie. I mamy dobre wieści. Nie chce mi się w to wierzyć, ale dostaniemy

dostęp do strumienia. Koniec kłótni. Możemy jechać do domu.

– Nie wiem...

– Teraz będziemy mieć pieniądze na twoje studia – oznajmiła Honey, wyciągając rękę do

córki. – Może trzeba będzie poczekać, aż Jackson trochę podrośnie, ale są kursy zaoczne.

Możesz też studiować w domu. Jakoś to urządzimy.

– Jasne. – Jim obudził się i patrzył na swoją żonę i córkę z radością.

– Najważniejsze są bypassy, tato – rzekła Megan.

– Najważniejsze jest twoje szczęście. Megan, tak mi przykro... Za dużo wymagaliśmy od

ciebie. Teraz to nadrobimy, zobaczysz.

– Wszystko dobrze, tato, wszystko dobrze. Honey nachyliła się i pocałowała męża w

czoło.

– Teraz będziemy prawdziwą rodziną.

Megan spojrzała na swoich rodziców i zobaczyła, jak bardzo się kochają. Serce jej się

ś

cisnęło.

Gdzie jest Jack?

Na korytarzu rozległy się czyjeś kroki. Megan usłyszała cichą wymianę zdań, a kiedy się

background image

obejrzała, ujrzała doktora Wetherby’ego i doktor Farrelly. Charles przyciągnął Christinę i

uściskał ją, a ona trzymała w ręku małą podróżną torbę. Megan zamknęła oczy. Pomyślała, że

Christina jedzie do swojego ukochanego, tego nowozelandzkiego lekarza, który był dla niej

taki miły. Wiedziała, że to jej ukochany.

Któregoś dnia ja też do ciebie pojadę, Jack...

Było wciąż ciemno, kiedy Joe wstał po trzech godzinach snu. Torbę spakował wcześniej,

nie miał ochoty na śniadanie. Kwadrans po piątej dotarł na lotnisko, zesztywniały z bólu i

zmęczenia. I nagle zobaczył Christinę – przyjechała, żeby go pożegnać.

– Tink!

Hala była prawie pusta, więc dojrzał ją od razu. Stała przy stanowisku odprawy. Kiedy

pomachała do niego z uśmiechem, ruszył ku niej. Wyglądała tak pięknie. Zawsze uważał, że

jest lepsza, że ma więcej energii i piękniejszy uśmiech niż inne kobiety.

– Cześć – powiedziała, kiedy się zbliżył.

– Tink – powtórzył. Wtulił twarz w jej włosy. – Cudownie pachniesz. – Tylko ona

wywoływała w nim taki dreszcz podniecenia, kiedy była blisko.

Ogarnęła go wielka ulga i szczęście, nawet jeśli były tylko iluzoryczne, nawet jeśli za

chwilę miał na niego znowu spaść jakiś ciężar. Przynajmniej ma okazję powiedzieć, że nie

zostawi jej z dzieckiem samej.

– Co tu robisz o tej porze? – spytał wreszcie. – Chciałaś mnie odprowadzić?

– Lecę z tobą – odparła. – Do Auckland, Joe.

– To... niemożliwe.

– Możliwe. Dzięki Charlesowi, który zwolnił mnie na ten tydzień, i liniom lotniczym,

które znalazły wolne miejsce.

– Ale...

Patrzyła na niego z uśmiechem. Wyglądała na taką szczęśliwą i podnieconą, jak turystka

podczas miesiąca miodowego. A obok niej stała torba podróżna.

Joe poczuł dziwną radość, a przecież powinien się zmartwić. Jego serce powinno być

ciężkie jak kamień.

– Sam mówiłeś, że rozmowa nic nie da. śe liczą się czyny. – Jej oczy błyszczały.

Widziała, co czuł Joe. Widziała, że z radości uniósłby się w powietrze jak balon, gdyby tylko

mógł. – Więc przestałam cię słuchać i zaczęłam myśleć o wszystkim, co zrobiłeś przez te dwa

lata, kiedy byliśmy razem. Wiem, że mnie kochasz, i nie chcę tego stracić. Ale od tej pory

będziesz się ze mną dzielić swoimi troskami. Spędzę tydzień w Nowej Zelandii z tobą i twoją

rodziną. Zastanowimy się nad naszą przyszłością. Nie obchodzi mnie, czy będziemy mieszkać

tu czy tam, czy wykorzystamy moje oszczędności czy je zachowamy, ale wszystko mamy

uzgadniać wspólnie. Dobrze?

Zmrużyła oczy i uniosła głowę. Wtedy zobaczył, że nie jest taka pewna siebie, jak można

by sądzić z jej słów.

– Kocham cię – rzekł czym prędzej, bo jej niepewność była nie do zniesienia. – Kocham i

pragnę, i masz rację. Nie pozwolę ci odejść. – Potrząsnął głową. – Nigdy nie myślałem, że

zrobisz coś takiego. A nawet jeśli przemknęło mi przez myśl, że dziś rano cię tu zastanę,

background image

sądziłem, że mnie to zdenerwuje. śe poczuję się przytłoczony i pociągnę cię za sobą w tę

otchłań. Ale wczoraj coś się wydarzyło... Kiedy Emily wspomniała o ciąży pozamacicznej tej

pacjentki, przez kilka sekund myślałem, że mówi o tobie. I wiedziałem, że porzucę wszystko,

byle być z tobą.

– Tak? – Przytknęła czubek nosa do jego nosa.

– Byłem gotowy dać ci wszystko. Wreszcie mam okazję ci to powiedzieć. Och, Tink, jeśli

naprawdę chcesz...

– Czyny mówią głośniej niż słowa. – Pomachała mu paszportem przed nosem.

Za oknami z wolna jaśniało niebo. Joe zaśmiał się głośno.

– Jestem taki szczęśliwy.

– Zawsze jesteśmy szczęśliwi, kiedy jesteśmy razem, Joe. I to się nie zmieni.

– Tak sądzisz?

– Ja to wiem. Tylko ciebie nie mogłam o tym przekonać. W końcu zrozumiałam, że

muszę ci to pokazać. Udowodnić.

– Tak się cieszę.

– A dziecko?

– Też bardzo się cieszę. Nigdy nie pozwolę ci odejść – szepnął.

– Ale teraz musimy już iść do odprawy.

Joe zarzucił swój bagaż na ramię i wziął torbę Christiny do ręki.

– Och, Joe. – Ujęła go za drugą rękę i pół godziny później polecieli ku swojej wspólnej

przyszłości.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Darcy Lilian Blisko czy daleko
381 Darcy Lilian Blisko czy daleko
381 Darcy Lilian Blisko czy daleko
Darcy Lilian Blisko czy daleko
Darcy Lilian Blisko czy daleko
Darcy Lilian Jak sie rodzi milosc
102 Darcy Lilian Jak się rodzi miłość
Darcy Lilian Szczęście w nieszczęściu
Darcy Lilian Miej odwagę powiedzieć tak
Darcy Lilian Glos serca 2
315 Darcy Lilian W imię ideałów
Darcy Lilian Kochanka doktora Blacka
Darcy Lilian Szczęście w nieszczęściu(1)
Darcy Lilian Doktor di Luzio(1)
Darcy Lilian Szczescie w nieszczesciu
Darcy Lilian Głos serca
002 Darcy Lilian Głos serca

więcej podobnych podstron