1
Lilian Darcy
W imię ideałów
2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Pewnie i tak nie udało im się wszystkiego spakować, coś na pewno zostawili,
myślał Pete Croft, gdy po raz ostatni obchodził dom i ogród Emmy Burns. Jakąś
zabawkę czy garść monet w pustej szufladzie.
Czy tylko? Nie miał wątpliwości, że on i dziewczynki zostawiają za sobą
wiele w sferze osobistej.
Stał na werandzie, spoglądając na ogród. Nastał pierwszy weekend września,
początek australijskiej wiosny, i na tle bujnej zieleni rozkwitały pierwsze pąki
narcyzów i akacji.
Rano porządkował trawnik - w powietrzu unosił się jeszcze zapach świeżo
skoszonej trawy. Słychać było warkot innych kosiarek, a ten typowo weekendowy
odgłos, kojący i optymistyczny, dawał mu poczucie bezpieczeństwa, którego w
swojej sytuacji raczej by się nie spodziewał.
Wrócił do domu. Wyfroterowane podłogi lśniły w porannym słońcu,
sprawiając, że pokój wyglądał radośnie. W każdą inną sobotę rozciągnąłby się na
kanapie z gazetą w jednej ręce oraz filiżanką kawy w drugiej i odpoczywał po
męczącym tygodniu. Dziś nie mógł, ponieważ się wyprowadzał - jutro do Glen-
fallon wraca z Paryża Emma.
Czuł się tu szczęśliwy jak nigdzie. Przez całe trzy miesiące, gdy pod
nieobecność Emmy wynajmował wraz z córkami jej dom, miał wrażenie, że
znajduje się w oazie spokoju. Mimo że Emma już dawno wyjechała, wydawało mu
się, że jej obecność czuje się w całym domu jak nieokreślony, miły zapach.
Żałował też, że skończy się jego korespondencja elektroniczna z Emmą, która
pozwoliła im się zaprzyjaźnić, a dla niego stała się źródłem wytchnienia od
codziennych trosk. Właśnie tych kilku rzeczy będzie mu brakowało najbardziej:
spokoju, wymiany serdecznych listów i widoku swoich czteroletnich córek
bliźniaczek bawiących się w „mysim domku" pod rozłożystym krzakiem hortensji.
R S
3
Radosnych i beztroskich, bo nie mających jeszcze świadomości, że ich rodzice
się rozwodzą.
Emma wróciła w niedzielę i niemal natychmiast zauważyła, że doktor Croft
zostawił kilka rzeczy.
Część nieprzypadkowo - jak na przykład sympatyczną widokówkę ze
szczeniakami na odwrocie oraz słowami: „Witaj w domu! Dziękuję za użyczenie mi
choć na chwilę tego kawałka raju, jakim jest twój dom, kiedy go ogromnie
potrzebowałem, Pete. PS. Koniecznie podaj mi nazwy kolorów na ścianach!"
Podobne były jego e-maile: proste i rzeczowe, przynajmniej większość z nich.
Przeskakiwał z tematu na temat, ze zwierzeń na prozaiczne informacje i spo-
strzeżenia. Odpowiadała mu w tym samym tonie i nieraz się zdarzało, że ich
elektroniczna rozmowa trwała nieprzerwanie kilka dni. Próżno by w niej szukać
typowych tematów, które powinny łączyć właścicielkę domu z najemcą.
Emma uśmiechnęła się na wspomnienie ich korespondencji, dzięki której
wytworzyła się między nimi dosyć szczególna więź. Choć na gruncie zawodowym
znała Pete'a od kilkunastu lat i często pracowali ramię w ramię, trzeba było jej
wyjazdu na drugi kraniec świata, by poznali się od innej strony.
Chociaż po podróży Emma padała ze zmęczenia, musiała szybko wrócić do
prozaicznej rzeczywistości - we wtorek miała pierwszy dyżur i musiała się do niego
przygotować.
Na razie wałęsała się bezmyślnie po domu i ogrodzie, odkrywając coraz to
nowe ślady bytności swoich niedawnych lokatorów. Pete naprawił klamkę ogrodo-
wej furtki i porwaną siatkę przeciw muchom w kuchni. Zauważała też, którymi
ścieżkami chadzały jego czteroletnie córeczki, Jessie i Zoe, a na rabatce narcyzów
znalazła brązowego konika z klocków lego.
Z kolei w łazience odkryła zupełnie nowy flakon wody kolońskiej, który
musiał zostawić ich ojciec. Zebrała zapomniane przez nich rzeczy, by je oddać
Pete'owi przy pierwszej nadarzającej się okazji.
R S
4
Potem, pożegnawszy się w myślach z trzema beztroskimi miesiącami w
Paryżu, zakasała rękawy i zabrała się do pracy.
- Doktor Croft? Tu Patsy McNichol.
- Witaj, Patsy. Co się dzieje?
Pete zamrugał oczami, starając się strząsnąć z powiek resztki snu. Czerwone
cyfry na zegarze radiowym wskazywały dwadzieścia pięć po szóstej i na dworze
panował jeszcze lekki półmrok. Zmusił się do zebrania myśli - pacjentka pewnie nie
bez powodu dzwoni o tak wczesnej porze.
- Znów krwawię. Czuję też skurcze - tłumaczyła Patsy.
- Możesz je opisać?
- Trochę jak przy menstruacji, tyle że ostrzejsze. Ale najgorsze jest to
krwawienie...
- Mam nadzieję, że leżysz!
- Tak, z nogami do góry.
- Czy Brian może cię przywieźć do szpitala?
- Już jesteśmy ubrani. Tylko czekaliśmy, żeby nie budzić cię po nocy.
Pete zdusił westchnienie - nie chciał, by Patsy było przykro. Co za ludzie!
Jedni nie wahają się wydzwaniać do niego o każdej porze dnia i nocy z byle
głupstwem, inni zaś, dobrze wychowani, jak Patsy i jej mąż, czekają do ostatniej
chwili, by mu nie zakłócić nocnego odpoczynku. . - W takim razie jedźcie do
szpitala.
Ubrał się szybko i w drodze do pracy przypominał sobie wszystko, co wiedział
na temat przebiegu ciąży Patsy. Ma trzydzieści pięć lat, więc jest w odpowiednim
wieku na pierwszą ciążę. Niestety, zaraz na początku na ściance macicy rozwinął się
włókniak, który mógł zagrażać płodowi. Gdyby narośl wykryto przed zajściem
Patsy w ciążę, można by ją usunąć. Teraz jest to ryzykowne. We krwi pojawiła się
duża ilość hormonów, estrogenu i progesteronu, które stymulowały rozwój płodu,
ale także włókniaka.
R S
5
Na szczęście ciąża przebiegała bez zakłóceń aż do niedawna, gdy USG
ujawniło, że dziecko nie otrzymuje optymalnej ilości pożywienia i jest dużo
mniejsze niż wymagają normy. No a teraz to krwawienie.
Patsy była w trzydziestym trzecim tygodniu ciąży. Jeśli bóle, które odczuwa,
to skurcze porodowe, czy nie powinien odesłać jej do Sydney lub Canberry? A może
jednak starać się przyjąć poród skromnymi środkami, jakimi rozporządzali w swoim
niewielkim szpitaliku w Glenfallon?
Samochodowy zegar wskazywał szóstą czterdzieści jeden, gdy wjeżdżał na
parking za budynkiem szpitala.
Wszedł na oddział. Patsy i jej mąż Brian odpowiadali właśnie na pytania
dwóch położnych kończących dyżur, Kit McConnell i Julie Wong.
- Jak tam, Patsy? - zapytał Pete.
- Skurcze stają cię coraz częstsze. O, znów! - Twarz pacjentki wykrzywił
grymas bólu.
Widział, że stan Patsy nie jest najlepszy. Z trudnością się porusza, no i dalej
krwawi, toteż w tej sytuacji przeniesienie jej do innego szpitala może być niebez-
pieczne. Choć podobne ryzyko może nieść przyjęcie porodu u nich, nie miał
wyboru. Mógł liczyć jedynie na doskonałe umiejętności personelu.
- No dobrze - powiedział w końcu. - Przede wszystkim proszę się położyć,
Patsy. Muszę zobaczyć, co się dzieje.
Pete stwierdził, że rozwarcie macicy wynosi sześć centymetrów. Nie podobała
mu się pozycja dziecka. Dziewczynka nóżkami i pośladkami przesunęła się w dół, a
głową pod serce matki. Jej serce biło miarowo i mocno, problem jednak stanowiło
krwawienie oraz wielkość dziecka. Od samego początku było pozbawione
możliwości swobodnego rozwoju z powodu włókniaka. No i nadal miało za mało
tygodni, by ryzykować poród.
- Zaraz wracam - rzucił Pete do Patsy i skierował się do dyżurki.
R S
6
W drzwiach dosłownie zderzył się z Emmą Burns. Przez chwilę przyglądali
się sobie, zaskoczeni tak nagłym spotkaniem, a potem roześmiali się jednocześnie.
- Cześć, Emmo - odezwał się Pete. - Witaj na starych śmieciach.
- Cześć, Pete...
Zapadła niezręczna cisza. Żadne z nich nie wiedziało, jak się zachować. Pete
zastanawiał się gorączkowo, co powiedzieć. Chciał koniecznie dodać coś bardziej
osobistego, nawiązać w jakiś sposób do ich korespondencji, która tak bardzo ich
zbliżyła, ale miał zupełną pustkę w głowie.
Zwłaszcza że Emma się zmieniła. Inaczej wyglądały jej włosy, oczy, usta.
Trzymiesięczny pobyt w Paryżu zupełnie ją odmienił, zdecydowanie na korzyć,
choć Pete nie potrafił określić, skąd brało się takie wrażenie. Mimo to nie zawołał:
„Świetnie wyglądasz, Emmo", tylko wykrztusił:
- Mogłabyś sprawdzić, czy operacyjna jest wolna? Mam nadzieję, że nie grozi
wam jakiś zabieg?
- Nie, na razie pełny spokój.
- W takim razie dzwonię do Giana di Luzio i Nell
Cassidy. Mam pacjentkę, której stan przyprawia mnie o gęsią skórkę.
- Co się dzieje? - Emma miała miły i spokojny głos. - Wolałabym wiedzieć, bo
w drodze do szpitala znajduje się inna pacjentka z bólami porodowymi. Pewnie
chciałbyś, żebym wam pomagała?
- Owszem. A potem, skoro już wróciłaś, chciałbym prosić, żebyś zajęła się
dzieckiem, jeśli je uratujemy...
Pięć lat wcześniej Emma przeszła w Sydney kurs opieki neonatalnej i ilekroć
zdarzały się porody z powikłaniami, dzieci oddawano pod opiekę właśnie jej.
- Istnieje takie ryzyko? - spytała przygaszonym głosem.
- Niestety - Pete pokiwał głową - choć na razie jestem optymistą.
Szczególnie, dodał w myślach, jeśli dziecko znajdzie się pod opieką tak
doświadczonej położnej jak Emma. Doskonałej zarówno w indywidualnym działa-
R S
7
niu, jak i pracy zespołowej. Radzącej sobie z każdą sytuacją i z każdym
człowiekiem, czy jest nim zdenerwowany przyszły ojciec gryzący palce przed
porodówką, czy przemęczony lekarz. Znamionował ją zrównoważony charakter,
skrupulatność i umiejętność przewidywania potencjalnych problemów.
Pete naszkicował jej pokrótce sytuację.
- Rozumiem - rzekła po chwili. - Rzeczywiście, bez doktora di Luzio się nie
obejdzie.
Gian di Luzio był położnikiem i ginekologiem, jedynym lekarzem o takiej
specjalności w promieniu wielu kilometrów. Jak w przypadku innych niewielkich
australijskich miasteczek, Glenfallon cierpiało na brak fachowców. W rezultacie
wielu lekarzy ze specjalizacją w jednej dziedzinie zmuszonych było do nabywania
dodatkowych kwalifikacji.
Tak jak Pete, internista, który wrócił do Glenfallon na początku roku po
dwóch latach spędzonych w Sydney i miał teraz w szpitalu najwyższe kwalifikacje
położnicze, oprócz właśnie Giana. Dlatego w szczególnie skomplikowanych
sytuacjach zawsze prosił o pomoc bardziej doświadczonego kolegę.
Podobnie było z Nell Cassidy, szefową oddziału nagłych wypadków, którym
kierowała żelazną ręką. Odznaczała się wyjątkową bystrością i intuicją w ocenie
stanu pacjenta. Oprócz tego w każdej sytuacji zachowywała kamienny spokój i jako
zasadę przyjęła, że o pacjenta trzeba walczyć do końca. Niedawno wsławiła się
uratowaniem Amber Szabo, czteroletniej dziewczynki, która omal nie utonęła w
basenie. Stan dziecka poprawił się niemal błyskawicznie, Amber zaczęła się nawet
uśmiechać i zagadywać do pielęgniarek i lekarzy. Cały personel gotów był
świętować, szczęśliwy, że dziewczynka tak szybko zdrowieje.
Jedna Nell nie dołączyła do triumfującego chóru i co chwila cierpliwie
sprawdzała stan pacjentki. Dwa dni później, gdy Amber czuła się już znakomicie i
robiono przymiarki, by zwolnić ją do domu, nagle nastąpił gwałtowny kryzys i Nell
Cassidy cudem wyrwała dziecko z rąk śmierci.
R S
8
Dlatego Pete ignorował sarkania personelu nagłych wypadków na surowość
swej szefowej. Dla niego Nell Cassidy była cenniejsza niż złoto.
O siódmej dwadzieścia zebrał się już cały zespół. Przygotowano krew do
transfuzji dla Patsy, a na dziecko czekała cała neonatologiczna wyprawka, do której
należały: respirator i tlen, inkubator, monitory akcji serca i płuc, a także setki fiolek
z różnorodnymi lekami.
- Dziecko jest strasznie małe - zauważyła jedna z położnych. - Ma chyba
najwyżej trzydzieści cztery tygodnie.
- Czy waszym zdaniem można wstrzymać poród? - spytał Pete.
- Nie. Rozwarcie szyjki jest pełne i skurcze występują już co minutę.
W tym momencie w szpitalu pojawiła się kolejna rodząca pacjentka, Rebecca
Childer. Pete westchnął. Miał tylko nadzieję, że jej dziecko poczeka z przyjściem na
świat do czasu, aż uporają się z porodem Patsy.
- Pete Croft wygląda okropnie - szepnęła Emma do Nell.
Choć Emma była młodsza od Nell o rok, przyjaźniły się ze sobą od czasu
szkoły, a konkretnie od siedemnastu lat, gdy razem grały w słynnej ze swych
sukcesów drużynie siatkówki.
Ich przyjaźń przetrwała, mimo że wybrały różne, choć pokrewne zawody, a po
studiach czasami długo się nie widywały. A poza tym bez skrępowania wytykały
sobie, co im się w każdej z nich nie podoba.
Emma twierdziła na przykład, że Nell jest czasem w pracy zbyt chłodna i
bezkompromisowa. Nell z kolei nie potrafiła zrozumieć, jak jej przyjaciółka znosi
„tę starą pijawkę", macochę Emmy. W końcu przestała jej wiercić dziurę w brzuchu,
bo rzeczywiście niezbyt sympatyczna macocha Emmy wyprowadziła się do własnej
córki.
- Okropnie to może nie - sprostowała Nell - ale wygląda na zmęczonego i
zestresowanego.
- Właśnie o to mi chodzi.
R S
9
- To normalka u ludzi, którym wali się małżeństwo, a jednocześnie się
zastanawiają, czy go nie ratować.
- Sądziłam, że ten etap ma już za sobą, że zdecydowali się z żoną
nieodwołalnie na rozwód? Przynajmniej w mailach zawsze... - Emma zawahała się.
- Zresztą nieważne. W każdym razie po tym, co i jak pisał, nie spodziewałam się, że
jest taki przygaszony.
- Potrzeba trochę czasu, żeby się pozbierać, Emmo. A skoro w mailach
wspominał o rozwodzie, to jesteś ode mnie bardziej na bieżąco.
- Nie jestem tego taka pewna - powiedziała szybko Emma.
Żałowała, że sprowadziła rozmowę na takie tory. Nie miała teraz ochoty na
analizowanie z przyjaciółką życia Pete'a czy charakteru ich korespondencji.
Faktem było, że dzięki trwającej trzy miesiące nieustającej wymianie myśli i
wrażeń, momentami niezwykle osobistych, Pete stał jej się bardzo bliski i z
niepokojem patrzyła, jak zżera go stres.
Na szczęście na jego twarzy dostrzegła także inny wyraz. Gdy ją dziś spotkał,
na krótką chwilę ożywił się, a nawet rozpromienił, i jego znużone oczy nabrały
blasku.
Problemy osobiste nie wpłynęły jednak w żaden sposób na jego atrakcyjność.
Pete prezentował się doskonale jako mężczyzna. Emma była zaskoczona, że
właściwie nigdy tego nie zauważyła. Może dlatego, że nie był wysokim brunetem o
silnych męskich rysach, o jakim zwykle marzą kobiety.
Owszem, był wysoki, ale nie potężny - miał jakieś metr osiemdziesiąt wzrostu
i odznaczał się proporcjonalną, sportową sylwetką. Jego złotobrązowe oczy nie
należały do tych, które wciągają kobiety w tajemniczą otchłań. Zbyt wiele było w
nich bystrości oraz uwagi dla partnera, zbyt wiele skłonności do żartobliwego
błysku, a jednocześnie zwykłego ludzkiego ciepła.
R S
10
Miał karnację typowego Australijczyka - jasną i nieco chropawą z powodu
gorącego słońca. Kobieta mogłaby się czuć nie najlepiej z taką skórą, natomiast do
mężczyzny pasowała ona znakomicie.
Nie zdążył się rano ogolić, toteż na brodzie i policzkach pojawił się złocisty
zarost otaczający zdecydowane, ale ładnie uformowane usta. Podczas pracy zaciskał
je w skupieniu, a w innych chwilach, zwłaszcza gdy się uśmiechał, stawały się
pełniejsze.
Miał krótko przystrzyżone włosy o dwóch odcieniach - przy cebulkach
rdzawozłociste, a potem, gdy płowiały od słońca, przechodziły w jasny blond. W ką-
cikach oczu Pete'a pojawiły się ostatnio zmarszczki, które tak często prowokowały
kobiety, by je wygładzić pocałunkami albo...
Co mi się roi, pomyślała w nagłej panice Emma. Co mi strzeliło do głowy,
żeby nagle myśleć w ten sposób o starym dobrym znajomym? Może dlatego inaczej
go postrzegała, bo do siebie pisywali? A może dlatego, że mieszkał w jej domu, spał
w jej sypialni? Używał jej sztućców, stąpał po tej samej trawie i wszystko to razem
stworzyło jakieś poczucie intymnej więzi między nimi?
- Jestem gotowy, pacjentka znieczulona - oznajmił anestezjolog, Harry Ang.
Emma posłała starszemu lekarzowi uśmiech. Lubiła go. Był nieco nieśmiały i
bardzo sympatyczny dla średniego personelu medycznego.
Gian di Luzio sprawdzał w skupieniu, czy przygotowano odpowiednie
narzędzia chirurgiczne. W tym czasie Pete wziął lancet i wykonał zdecydowane
cięcie na brzuchu Patsy.
Gian szybkim spojrzeniem ocenił sytuację i kiwnął głową. Pete zrobił
następne cięcie i dotarł do córeczki Patsy. Gian natychmiast ujął w dłonie sinawy,
śliski kłębuszek kończyn i podał go Nell. Oczy Pete'a patrzyły czujnie znad maski
chirurgicznej - czekał na krzyk dziecka.
- Strasznie malutka... - wyszeptał doktor Ang.
R S
11
Nell tymczasem przeczyściła nos i gardło dziewczynki, a potem zaczęła
delikatnie masować jej klatkę piersiową.
- No, skarbie - mruknęła zduszonym głosem. - Nie rób nam kawałów.
Emma tymczasem odcięła i podwiązała pępowinę, zerkając przez ramię na to,
co robi przyjaciółka. Niestety, stan dziecka pozostawał bez zmian.
- Dobrze, dość tego! - zawołała Nell. - Mała nadal nie oddycha. Trzeba podać
jej tlen.
Emma podsunęła respirator i nałożyła na główkę dziecka miniaturowy czepek,
by nie straciło ani odrobiny ciepła. Tymczasem Gian di Luzio sprawdzał stan matki.
- Krwotoku na razie nie udało się zatrzymać. Pete, zobacz, jak wygląda
łożysko. Dziw, że donosiła ciążę. Trzeba jak najszybciej usunąć włókniak i
zatamować krwawienie. - Gian obejrzał się na zespół reanimujący dziecko. - Co tam
u ciebie, Nell?
- Robimy, co możemy - odparła. Teraz ona przykładała maskę tlenową do
twarzyczki dziecka, pompując delikatnie powietrze w malutkie płuca i co chwila
sprawdzając stetoskopem, czy coś się zmieniło. - Jeszcze jedna próba. Jeśli się nie
powiedzie, trzeba zastosować intubację. Rytm serca jest powolny i miarowy, ale
słychać jakiś szmer.
Od odcięcia pępowiny upłynęły niemal dwie minuty, toteż pozostawało coraz
mniej czasu na decyzję - brak dopływu tlenu do mózgu dziecka może spowodować
nieodwracalne zmiany.
- Emmo, jesteś gotowa? - spytała Nell.
- Tak. - Emma przygotowała rurkę do intubacji. Była wręcz miniaturowa,
mimo to przy tak żałośnie malutkim ciałku istniało niebezpieczeństwo, że zamiast
do krtani, wprowadzi się ją do żołądka.
Nell zdecydowała się na ostatnią próbę sprowokowania dziewczynki do
samodzielnego oddychania za pomocą respiratora.
R S
12
- No, maluszku - przemawiała pieszczotliwie, stukając niemowlę palcem w
stópki, masując klatkę piersiową, wypróbowując wszystkie znane jej sposoby
stabilizacji oddechu. Wyglądała jak zwykle na opanowaną, ale Emma doskonale
wiedziała, że pod tą maską kryje się wrażliwa i czuła osoba. - Boże, wreszcie!
- zawołała nagle Nell. - Zaczęła oddychać! Serce bije szybciej, skóra zabarwia się na
różowo.
Skala Apgara w pięć minut po urodzeniu była kluczowa do sformułowania
prognoz rozwoju dziecka i Emma szybko zaczęła rachować w myślach punkty za
oddychanie, liczbę uderzeń serca na minutę, zabarwienie skóry, napięcie mięśni,
odruchy. Siedem. Niewiele. Za mało o jeden punkt.
Tymczasem Pete, Gian i towarzysząca im instrumentariuszka, Mary Ellen,
nadal zajmowali się Patsy. Ciśnienie krwi spadało i doktor Ang coraz bardziej się
niepokoił.
- Spokojnie, łożysko zaczyna odchodzić, ale krwotok się wzmaga - zauważył
Gian. Głos miał spokojny, niemal leniwy, ale nikt, kto go znał, nie dał się zwieść.
Nerwy miał napięte do granic wytrzymałości. - Mary Ellen, przyżeganie. Świetnie,
wreszcie udało się zatamować krwotok.
- No proszę, jaka nasza mała robi się różowiutka! - wołała Nell z satysfakcją,
nachylając się nad noworodkiem. - A oddycha, jakby miała miechy kowalskie w
płucach!
Emma hamowała łzy, widząc, jak stan noworodka poprawia się z minuty na
minutę. Początkowo z trudem panowała nad przerażeniem - sina barwa skóry mogła
oznaczać najgorsze. Różowy kolor rozprzestrzeniający się powoli po całym ciałku
był jak wyjście radosnego słońca zza chmur.
- Bogu dzięki... - wyszeptała i spojrzała na Pete'a.
Choć miał trzydzieści sześć lat, wyglądał o kilka lat starzej. Widocznie był tak
wyczerpany, że każda stresująca sytuacja działała na niego w dwójnasób. Znów
R S
13
zapragnęła pogładzić go po zmęczonej twarzy, przynieść choć trochę ukojenia. I
znów zganiła się za ten niezrozumiały impuls.
Pete jakby wyczuł jej wzrok, bo podniósł głowę i posłał jej uśmiech, od
którego Emmie ugięły się kolana.
Teraz, gdy ani noworodkowi, ani jego matce nie grozi niebezpieczeństwo,
świat znów nabiera weselszych barw.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Panie doktorze, przypominam, że nasza druga pacjentka, Rebecca Childer,
jest gotowa do porodu - zwróciła się do Pete'a Bronwyn, także położna, koleżanka
Emmy.
- Oczywiście, pamiętam.
Mała Lucy McNichol wyglądała już doskonale, o wiele lepiej niż można się
było spodziewać po początkowym przebiegu porodu. Ważyła niewiele ponad
półtora kilograma, jednakże szybko nabierała sił i zaczęła nawet ssać pierś.
Teraz w kolejce czekała Rebecca. Pete obawiał się, że i tutaj poród nie
przebiegnie bez zakłóceń. Nie można było ustalić dokładnej daty poczęcia dziecka,
nie było też potrzebnych badań USG, na podstawie których można by określić, ile
dziecko ma tygodni.
- Przygotuj się, że za niedługo znów wezwiemy cię na porodówkę -
powiedział do Nell, gdy ta wybierała się z powrotem na swój oddział. - Mam
kolejną pacjentkę z potencjalnymi powikłaniami.
- Nie ma sprawy. I tak chcę do was wpaść, żeby zobaczyć, jak się sprawuje
nasza Lucy. Nie wiem, czy wspominałam, że w okolicy jej serduszka słyszałam
lekki szmer. To oczywiście częste, ale wolę dmuchać na zimne. W razie czego
dzwoń.
R S
14
Pete uzupełnił notatki na temat zdrowia pani McNichol oraz jej córeczki, po
czym wszedł do pokoju nowej pacjentki.
- Jak się czujesz, Rebecco? - spytał.
Nie odpowiedziała. Posłała mu wrogie spojrzenie, z którego nic sobie nie
robił. Gdyby nie spytał jej o samopoczucie, pewnie popatrzyłaby na niego jeszcze
ostrzej.
Bolesne skurcze trwały regularnie i widać było, że kobieta znosi je z
największym trudem. W przerwie pomiędzy nimi Pete zbadał młodą pacjentkę i
sprawdził osłuchowo stan dziecka - także dziewczynki.
Nie stwierdził żadnych nieprawidłowości - z wyjątkiem tego, że dziecko było
bardzo małe. Pete zgodził się z sugestią Bronwyn, że dziewczynka nie może mieć
trzydziestu siedmiu tygodni, jak twierdziła jej matka.
Twarz Rebeki wykrzywił kolejny paroksyzm bólu.
- Dłużej tego nie zniosę - jęknęła przez zęby. - Nikt mnie nie uprzedził, że to
będzie taki koszmar!
- Jeszcze trochę, Rebecco - uspokajała ją Bronwyn. - Radzi sobie pani
doskonale.
- Proszę mi nie wciskać kitu!
Pete posłał Bronwyn współczujący uśmiech. Trudne pacjentki zdarzały się od
czasu do czasu i nie było na to rady.
Ponownie posłuchał rytmu serca dziecka i z niepokojem zauważył, że tym
razem jest on wolniejszy niż poprzednio.
- Proszę jak najszybciej wezwać doktor Cassidy. Na wszelki wypadek
wolałbym ją mieć pod ręką.
- Czy zawołać też Emmę? - spytała Bronwyn.
- Jak najbardziej.
Rebecca ponownie jęknęła i na wpół usiadła, podpierając się na rękach. Pete
zauważył z niepokojem, że tym razem przy ujściu pokazała się główka dziecka, a
R S
15
skurcze nie traciły na sile. Wyglądało na to, że za chwilę będą mieli na oddziale
kolejnego noworodka.
- Doskonale - mruknęła Nell do Emmy i Pete'a. - Mała jest chyba w
doskonałym stanie.
Podobnie jak Patsy, Rebecca urodziła dziewczynkę, której dały na imię
Alethea. Choć imię brzmiało dość staroświecko, Emmie bardzo się podobało.
Niestety, wkrótce po przyjściu dziewczynki na świat zaczęły się problemy. Jej
oddech stał się płytki i nieregularny, więc natychmiast podłączono ją do respiratora.
Nell, Emma i Pete przez godzinę robili wszystko, by ustabilizować stan dziecka.
Gdy wreszcie osiągnęli cel, Pete poszedł do pani McNichol, zostawiając noworodka
pod opieką Emmy i Nell.
- Podniósł się poziom nasycenia krwi tlenem - wyliczała Nell. - Rytm serca w
normie. Biorąc pod uwagę okoliczności, nieźle się sprawiliśmy. Byle nie przesadzać
z optymizmem.
- Co cię niepokoi, Nell? - spytała Emma.
- Nie jestem pewna. Kiedy słuchałam jej serca, po raz kolejny słyszałam
szmer, który mi się nie podobał.
- Podobnie było u małej Lucy - zauważyła Emma.
- Tak, wiem. Jak u większości dzieci, szczególnie wcześniaków. W przypadku
Lucy to mnie nie martwiło, ponieważ jej ogólny stan był dobry. Zresztą
Wcześniaki o mniejszej wadze z reguły lepiej się sprawują niż te duże, bo ich
organy wewnętrzne mają mniej pracy.
- Alethea też jest mała - zauważyła Emma.
- Właśnie, i dlatego tym bardziej jestem zaniepokojona. Powinna nieźle sobie
radzić, a tak nie jest. Na razie trzeba się postarać, żeby nabrała sił, a później
zajmiemy się jej serduszkiem. - Nell zwróciła głowę w stronę noworodka. - Hej,
Aletheo, zgadzasz się na mój plan, króliczku? Liczę na współpracę z twojej strony.
Chyba nie chcesz, aby cały szpital chodził koło ciebie na dwóch łapkach?
R S
16
Nell przemawiała do dziecka niskim, pieszczotliwym głosem, zupełnie innym
niż ten, którym posługiwała się w rozmowie z dorosłymi. Po raz kolejny osłuchała
dziecko.
- Na razie serce pracuje zadowalająco - oznajmiła. - Jeśli coś się zmieni lub
gdy szmer nie zniknie, zrobię kilka dodatkowych badań.
- Myślisz, że to może być otwarty przewód tętniczy? - podsunęła Emma,
przypominając sobie błyskawicznie, co wie na ten temat.
Przewód tętniczy stanowi część układu krążenia podczas życia płodowego
dziecka, łącząc część tętniczą i żylną serca. U dzieci rodzących się w normalnym
terminie przewód tętniczy zamyka się samoistnie wkrótce po porodzie, natomiast u
wcześniaków pozostaje często otwarty. Krew tętnicza i żylna zaczyna się mieszać i
dochodzi do zakłóceń pracy serca, a nawet do jego trwałego uszkodzenia.
Na szczęście medycyna łatwo radzi sobie z tym schorzeniem, pod warunkiem,
że w porę zostanie zdiagnozowane.
- To całkiem możliwe - zgodziła się Nell. - Zastosujemy leki przyspieszające
zamknięcie przewodu, a jeśli to nie pomoże, obawiam się, że dziewczynkę czeka
operacja.
- Oczywiście w Sydney.
- Oczywiście. Bo choć poradzilibyśmy sobie od strony technicznej, brak nam
wyposażenia. No, dość gadania. Przenosimy Aletheę do jej koleżanki, Lucy. A
potem rozejrzyj się za ich mamami i Brianem McNicholem.
Brian został odesłany do poczekalni podczas operacji żony, gdzie wlewał w
siebie hektolitry herbaty. Emma zastanawiała się, gdzie przewieziono Patsy. Po
znieczuleniu ogólnym i utracie takiej ilości krwi na pewno jeszcze na kilka dni
zostanie zatrzymana w szpitalu.
Przede wszystkim jednak musi odszukać Rebeccę Childer, by dodać jej
otuchy. Dziewczyna była przerażona swoją sytuacją i najchętniej całą opiekę nad
dzieckiem zostawiłaby w rękach pielęgniarek oraz własnej matki. A Emma
R S
17
doskonale wiedziała, że najlepszym lekiem dla każdego noworodka jest matczyne
ciepło.
W dyżurce pielęgniarek siedziała tylko Bronwyn. Na widok Emmy
powiedziała uspokajająco:
- Na razie na froncie cisza. Miałam tylko jeden telefon od jakiejś
zaniepokojonej dziewczyny w ciąży, której wydawało się, że już rodzi. Po rozmowie
ze mną uznała, że to fałszywy alarm. Doktor Croft raczy się kawą w kuchni. Jeśli
chcesz się dowiedzieć czegoś o Patsy, to idź do niego.
- Właśnie z tym przychodzę. Szukam też jej męża.
- Wysłałam go na śniadanie. Snuł się tu jak upiór.
- A gdzie podziała się Rebecca?
- Dałam jej osobny pokoik i siedzi w nim z matką.
Emma podziękowała za informacje i skierowała się do kuchni. Pete
rzeczywiście pił kawę i widać było, że mu to dobrze robi. Na dźwięk jej kroków
odwrócił głowę.
- Emma... - powiedział ze zdziwieniem. Widać było, że myślami powędrował
gdzieś daleko.
- Przyszłam się dowiedzieć, co z panią McNichol.
- Straciła mnóstwo krwi. Nie na tyle, by potrzebowała transfuzji, ale musi być
pod kontrolą. Jaka to ulga, że obie powoli wracają do siebie. Sprawdzałyście z Nell,
ile waży Alethea?
- Tysiąc dwieście pięćdziesiąt gram.
- Za mało o kilkaset gram.
- W dodatku Nell odkryła w pracy serca niepokojący szmer. Możliwe, że to
przetrwały przewód tętniczy. Póki serce pracuje prawidłowo, Nell chce poczekać z
decyzją, co dalej.
- Słusznie. - Pete zamknął na chwilę oczy i zaraz je otworzył. - Możliwe, że
małą będzie trzeba odesłać do Sydney.
R S
18
- Pewnie wolałbyś tego nie robić...
- Pewnie nie. Może to dziwne, bo najprościej byłoby zwalić problem na czyjeś
barki, ale ciężko mi będzie oddawać Aletheę do innego szpitala. Może dlatego, że
Rebecca nie chce się nią zajmować? Nie ma za grosz zaufania do siebie w roli
matki.
- Też to zauważyłam... Najchętniej zostawiłaby córkę w naszych rękach.
- Tak czy owak, zrobimy, co się da, by wyleczyć Aletheę własnymi siłami.
Jeśli to zawiedzie, natychmiast wysyłamy ją do Sydney lub do Melbourne.
- Nawet jeśli to przetrwały przewód, to operacja nie jest chyba tak
skomplikowana jak dawniej?
- Owszem - pokiwał głową Pete - bo to nie operacja na otwartym sercu. A
jednak lepiej przeprowadzić ją w wyspecjalizowanym szpitalu pediatrycznym z
oddziałem kardiochirurgicznym. Wracasz może na oddział?
- Tak.
- To chodźmy razem.
Po chwili odszukali Nell, która pracowicie coś pisała w karcie dziecka. Obie
dziewczynki spały, a na tle białego sprzętu inkubacyjnego wyglądały jak małe
czerwone żabki.
- Wracam do siebie - rzekła Nell na ich widok. - Wpadnę tu za dwie godziny.
Emmo, sprawdzaj poziom tlenu we krwi i rytm serca. Gdyby nastąpiły zmiany,
natychmiast daj mi znać. Obawiam się, Pete, że ta mała może mieć poważne
problemy z sercem.
- Słyszałem. Emma wspominała mi o twoich obawach. Zdaje się, że chcesz
zaczekać z dokładniejszymi badaniami?
- Tak, bo na razie nie jest najgorzej. Chciałabym zawczasu porozmawiać z
Rebeccą o możliwości wysłania Alethei do specjalistycznego szpitala na operację.
Ktoś powinien porozmawiać z matką Rebeki, panią Susan Childer. Przez telefon
R S
19
mówiła dość rozsądnie, możliwe więc, że Rebecca trochę się przy niej uspokoi. Na
razie tyle, trzymajcie się.
Po wyjściu Nell, Pete sprawdził wyniki badań i stan Alethei. Emma
przyglądała się dziewczynce. Jej mała twarzyczka, która ledwo wystawała spod
czepka, wyglądała jak pomarszczona twarz wschodniego mędrca.
- Zastanawiam się, czy na wszelki wypadek nie powiadomić szpitala w
Sydney lub Melbourne - mruczał do siebie Pete. - Dobrze, że mamy tu Nell.
- Racja. Nell nigdy nie podejmuje niepotrzebnego ryzyka, dlatego jest taka
dobra.
Podobnie do leczenia podchodził Pete. Był skrupulatny i uważny, zawsze
szukał optymalnego rozwiązania, które by mogło pomóc pacjentowi. Nie wahał się
korzystać z najnowszych osiągnięć medycyny, lecz wiedział też, co to tradycja.
Dlatego nie miał pewności, jak postąpić w przypadku Rebeki i jej dziecka.
Operacja w nowoczesnym szpitalu dawała dziewczynce o wiele większe szanse niż
u nich. Z drugiej strony, pozbawiała ją kontaktu z matką, który czasami jest tysiąc
razy lepszy dla dziecka niż najnowocześniejsza technika. Pete podniósł oczy na
Emmę, jak obudzony z głębokiego snu.
- Przepraszam. Zdaje się, że nadal wysyłam do ciebie maile, dzieląc się
swoimi rozterkami. Tylko że tym razem robię to w myślach. - Gdy się uśmiechnął,
zmarszczki wokół jego oczu pogłębiły się.
- No tak, to wyjaśnia stan letargu, w który na chwilę zapadłeś - roześmiała się
Emma.
- A propos, nie miałem ci jeszcze okazji powiedzieć, że nasza korespondencja
była dla mnie wytchnieniem i radością...
- Bardzo mi miło. W pożegnalnej kartce napisałeś też, że mój dom był dla
ciebie kawałkiem raju.
R S
20
Emma czuła się dziwnie nieswojo pod wpływem ciepła emanującego z jego
słów. Małe rozmiary salki sprawiały, że stali bardzo blisko siebie. O wiele za blisko,
by mogła czuć się swobodnie.
Biorąc pod uwagę fakt, że tak długo się znali, uważała za niepoważne tak
właśnie reagować na obecność Pete'a.
- Bo tak się u ciebie czułem, jak w spokojnym beztroskim raju, gdzie mogę
odetchnąć od problemów.
- Czy chodzi o Claire? - spytała Emma. - Dlatego jesteś taki zestresowany?
- Tak - westchnął Pete. - Chodzi o Claire.
- Przepraszam, że mieszam się w twoje sprawy, ale...
- Daj spokój, Emmo. - Pete machnął ręką. - Cieszę się, że z kimś mogę
pogadać. Zresztą, i tak o wszystkim sobie pisaliśmy. - Urwał, zbierając myśli. - A co
do Claire... Wydawało się, że wszystko już ustaliliśmy, a potem nagle Claire zaczęła
się wycofywać. Przestałem ją rozumieć.
Pete miał tak zrozpaczoną minę, że Emma poczuła ukłucie w sercu. Miała
ochotę dotknąć go, pogłaskać po policzku, wygładzić zmarszczki wokół oczu, ukoić
go i przekonywać, że wszystko będzie dobrze.
- Właściwie nie wiem, czemu ci się zwierzam. - Zaśmiał się nerwowo. - Może
dlatego, że mnie słuchasz? Może dlatego, że spytałaś. A może dlatego, że znalazłaś
się w odpowiedniej chwili w odpowiednim miejscu, kiedy miałem ochotę wyrzucić
z siebie swoje frustracje.
- Mam nadzieję, że to nie ja wywołałam twoje wzburzenie. Jeśli tak, to
przepraszam za wtrącanie się w twoje sprawy.
- Nie, nie, daj spokój! - zaprotestował Pete. - Nie masz za co przepraszać.
Dziękuję za zainteresowanie i troskę. Powiem ci na koniec, że staram się o przy-
znanie mi opieki nad dziewczynkami. Tylko proszę o całkowitą dyskrecję.
- Możesz na mnie liczyć.
R S
21
- A wracając do twojego domu... Szukałem podobnego, ale bezskutecznie. -
Mówił tak cicho, że musiała się do niego zbliżyć, by go słyszeć. - W końcu coś
znalazłem i staram się jak najszybciej zrobić tam prawdziwy dom dla dziewczynek.
To budynek na nowym osiedlu, tym nad rzeką.
- Doskonałe miejsce.
- Na pewno, tylko że na razie to zupełna pustka.
- Gdybym mogła pomóc, jestem do dyspozycji.
Emma zastanawiała się, czy tak wyświechtana formuła cokolwiek jeszcze
znaczy. Tym bardziej że właściwie nie są przyjaciółmi. Raczej znajomymi,
kolegami z pracy, a zażyłość, która ich ostatnio połączyła, zawdzięczają
komputerowi. Z drugiej strony, chęć niesienia pomocy Pete'owi była dla niej czymś
oczywistym.
- Dziękuję - odparł. - I skorzystam, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Pete nagle uśmiechnął się z zawstydzeniem, jakby żałował, że wciąga Emmę
w osobiste sprawy. A może krępowało go, że po raz pierwszy robi to w trakcie
bezpośredniej rozmowy, a nie podczas elektronicznej korespondencji.
- Wracając do naszych pacjentów - przeszedł szybko na neutralny temat - to
Patsy chciałaby zobaczyć córkę.
- Powiem Mary Ellen, bo chyba ona ma ją teraz pod opieką.
- A ciebie osobiście proszę o powiadomienie mnie, gdyby w stanie Alethei
zaszły jakiekolwiek zmiany.
- Oczywiście. Gdyby coś się działo, skontaktuję się z tobą i Nell.
- W takim razie znikam. Nagle chyba wszyscy w mieście przypomnieli sobie,
że jestem ich lekarzem.
Uśmiechnął się na pożegnanie i wyszedł, a Emma odniosła wrażenie, że wraz
z nim pomieszczenie to opuściło coś bardzo dla niej ważnego.
R S
22
ROZDZIAŁ TRZECI
Dochodziła czwarta, kiedy Emma kończyła pracę. Ociągała się jednak z
pójściem do domu, nie wiedząc dokładnie dlaczego. Gdy jednak w drzwiach dyżurki
stanął Pete, zdała sobie sprawę, że zwlekała z wyjściem, bo miała podświadomie
nadzieję, że go jeszcze dziś zobaczy.
- Wciąż w pracy? - spytał.
- Właśnie wychodzę...
- Dobrze, że cię złapałem. Pewnie miałaś okazję porozmawiać z Susan
Childer. Co o niej sądzisz?
- Rzeczywiście jest rozsądna, tak jak uważała Nell. Na tyle, że to jej
przekazałam instrukcje dotyczące tego, jak Rebecca powinna dbać o siebie po
wyjściu ze szpitala. Rebecce było tak pilno do domu, że po przyjeździe matki zaraz
się wypisała.
- No cóż... A co nowego z Aletheą? - Pete wziął kartę dziecka i zaczął ją
przeglądać. - Widzę w notatkach, że Nell bez przerwy kontroluje jej stan.
- Jak zwykle trzyma rękę na pulsie - odparła. Widząc, że Pete nadal studiuje
notatki dotyczące stanu Alethei, dorzuciła: - No, na mnie już czas. Do widzenia.
W ciągu następnych dwóch dni Emma i Pete spotykali się bardzo często, ale
jedynie w sprawach zawodowych. Nawet jeśli istniała jakaś maleńka furtka do
rozmów osobistych, żadne nie kwapiło się, by ją otworzyć szerzej.
Patsy McNichol prawie nie opuszczała oddziału dla wcześniaków. Jej
córeczka nabierała sił, do czego bez wątpienia przyczynił się fakt, że niemal nie
odrywała się od piersi matki. Rosła jak na drożdżach i wkrótce miała zostać
wypisana ze szpitala.
W przeciwieństwie do Patsy, Rebecca Childer zajrzała do swego dziecka
jedynie raz. W dodatku personel musiał użyć wszystkich środków perswazji, by
R S
23
zechciała w ogóle zainteresować się córką, przemówić do niej czy choćby ją
przytulić.
Wydawała się przerażona i przekonana, że pokochanie córeczki i wzięcie za
nią odpowiedzialności może okazać się ponad jej siły. Bała się chyba także samego
dziecka. Było małe i kruche, zupełnie inne od różowiutkich pulchniutkich
bobasków, których naoglądała się w czasopismach.
Było to szczególnie smutne w zestawieniu z faktem, że stan Alethei nie
poprawiał się. Najwięcej problemów sprawiało jej samodzielne oddychanie i bardzo
często po prostu o nim zapominała. Na szczęście wystarczyło, by Emma lub ktoś
inny połaskotał ją w stópkę, a dziewczynka znów zaczynała oddychać. Wszystko to
świadczyło o tym, że nadal jest niesłychanie słaba. Nie ustępowały także szmery
serca.
- Coś tu nie gra - powtarzała Nell Emmie. - Wyniki są niby niezłe, a jednak
coś mi się tu nie podoba. Mam nadzieję, że nie wywołuję wilka z lasu.
Nell nadal wstrzymywała się z dalszymi badaniami, czekając, aż wzmocni się
układ oddechowy dziecka i zaczną działać zaordynowane przez nią leki. Przez cały
czas pozostawała też otwarta kwestia wysłania Alethei do szpitala w dużym mieście.
Po dwóch dniach okazało się, że nie ma co liczyć na pomoc matki, ponieważ
Rebecca więcej nie pokazała się u córki. Na szczęście zastępowała ją jej matka,
która codziennie odwiedzała wnuczkę. Widać było, że bardzo kocha Aletheę i że
jest rozdarta, bo nie wie, jak przekonać do niej Rebeccę.
- Wiem, że to córka powinna odwiedzać Aletheę, a nie ja - skarżyła się ze
smutkiem Emmie. - Zastanawiam się nawet, czy dobrze robię, opiekując się małą,
bo może Rebecca czuje się w ten sposób zwolniona z tego obowiązku?
Emma doskonale rozumiała rozterki starszej pani, a przy tym cieszyła się, że
Alethea ma koło siebie kogoś bliskiego.
Nell kilka razy dziennie odwiedzała obie dziewczynki i zapisywała drobnym
maczkiem swoje spostrzeżenia. Także Pete zaglądał do nich co najmniej raz
R S
24
dziennie. Emma szybko dostrzegła, że czeka na jego wizyty bardziej, niż chciałaby
się do tego przyznać.
Pete zostawił córki u swojej siostry o ósmej trzydzieści w sobotę rano. O
dziewiątej miał już pierwszych pacjentów, więc bardzo się spieszył.
- Dziękuję, Jackie - rzekł do siostry, gdy tylko jego córeczki pobiegły bawić
się ze swoimi starszymi kuzynkami. - Bez ciebie nie poradziłbym sobie.
- Wiem, dlatego chętnie ci pomagam. Sęk w tym, że zaczyna mi być ciężko -
odparła, podając mu kubek kawy. - Byłoby łatwiej, gdyby także mama i tato zajęli
się Jessie i Zoe.
- Nie chcę ich prosić. Wiesz, że mama zmaga się z chorobą taty. Wystarczy jej
zmartwień, a poza tym... - Zamilkł i wzruszył bezradnie ramionami.
Jackie domyślała się, co chciał powiedzieć - to raczej on powinien pomagać
rodzicom. Przeszli na emeryturę rok wcześniej. Ojciec miał kłopoty z sercem i
zaawansowaną cukrzycę. Jackie w miarę wolnego czasu doglądała ich, jednak mając
na głowie swoją rodzinę, a na dodatek dzieci brata, z trudem znajdowała na
wszystko czas.
- Mama doskonale rozumie sytuację - odrzekła spokojnym głosem. - Ja też,
dopóki więc dam radę, możesz na mnie liczyć.
- Dziękuję. Na jak długo starczy ci cierpliwości?
- Póki nie załatwisz swoich spraw. Może Claire mogłaby...
- Wczoraj pojechała do Canberry na jakieś spotkanie.
- W sprawie pracy?
Claire pracowała w miejscowej winiarni, lecz na poślednim stanowisku, nie
odpowiadającym jej wysokim kwalifikacjom. Liczyła na awans i większą liczbę
godzin, toteż jeśli została wysłana do Canberry, być może dostała owe wymarzone
dodatkowe zlecenia.
- Tak mi się wydaje - odparł Pete.
- Chyba niewiele się ostatnio z sobą komunikujecie...
R S
25
- Zrozum, siostrzyczko, jestem na nią tak wściekły, że z trudem zachowuję
spokój, kiedy z nią rozmawiam. Nigdy nie mogę polegać na tym, co ona mówi albo
robi. Wyobraź sobie, że ostatnio kilka razy zapomniała zabrać dziewczynki z
przedszkola. W dodatku nikogo o tym nie powiadomiła, a telefon wyłączyła. Wy-
chowawczynie musiały czekać z Jessie i Zoe do późna, aż Claire łaskawie się
pojawi.
- No to ładnie! - Jackie zmarszczyła brwi. - Czemu nie zadzwoniły do ciebie?
- Claire karmiła je historiami o tym, jaki to jestem ogromnie zajęty i że w
ogóle niezbyt interesuję się losem córek. Na szczęście po kolejnej takiej sytuacji
udało mi się wszystko wyprostować.
- Próbowałeś z nią o tym porozmawiać?
- A próbowałaś nabierać wodę sitem? Od dłuższego czasu staram się z nią
ustalić jakieś konkrety. Nie tylko takie drobne sprawy, jak harmonogram opieki nad
dziewczynkami, lecz przede wszystkim sprawę naszego rozwodu. I ciągle nic.
- Mam nadzieję, że mimo to działasz?
- Tak. Złożyłem pismo do sądu rodzinnego z prośbą o przekazanie mi władz
rodzicielskich, i teraz czekam na rozprawę. Bez przerwy trwa szarpanina, której
największymi ofiarami są dziewczynki, choćbym nie wiem jak chciał im tego
zaoszczędzić.
- Masz przynajmniej kogoś oprócz mnie, żeby się zwierzyć z problemów?
Pete zawahał się i odparł:
- Nie.
Czuł się podle, okłamując siostrę. Z drugiej strony, nie chciał jej opowiadać o
rozmowach z Emmą - może dlatego, że nie do końca rozumiał ich charakter. Niby
rozmawiał z nią o prywatnych sprawach, lecz zawsze jakby mimochodem i dosyć
chaotycznie. Raz wydawało mu się, że mówi jej zbyt wiele, raz że za mało i nie to,
co by chciał.
R S
26
Nie zmieniała się tylko reakcja Emmy - zawsze słuchała go z uwagą.
Bezustannie miał w pamięci obraz jej brązowych oczu wpatrujących się w niego z
troską. Na ogół nie komentowała jego wynurzeń. Z jej urywanych wypowiedzi
domniemywał, że Emma nie czuje się kompetentna, by mu pomóc.
Myliła się, i to bardzo, jednak to jest jego życie i jego problemy, które na razie
może rozwiązać tylko z Claire.
Często więc odczuwał coś w rodzaju zażenowania, gdy Jackie podsuwała mu
w dobrej wierze różne sugestie lub okazywała współczucie. Jeszcze bardziej
żałował, że zwierzał się także Emmie. Wciąganie osób postronnych w swoje sprawy
nie pomagało mu. Obiecał sobie, że od dziś zachowa większą wstrzemięźliwość w
rozmowach na swój temat.
- Musisz przyprzeć Claire do muru - doradzała Jackie.
- Nie da rady. Muszę zmusić ją do zgody na rozprawę w sądzie rodzinnym, a
opiera się temu pod różnymi pretekstami.
Pete odpowiadał siostrze z lekkim roztargnieniem. Od rana miał instynktowne
przeczucie, że w jego życiu nastąpi kolejne dramatyczne wydarzenie. A jeśli ma
wierzyć przeczuciom, musi zadbać o to, by w pełni panować nad emocjami,
pozostać silnym i kontrolować sytuację. Musi więc unikać zaangażowania uczu-
ciowego.
Niespodziewane zainteresowanie Emmą Burns po jej powrocie z Paryża, gdy
odkrył, jak jest atrakcyjna i pociągająca, było ostatnią rzeczą, na którą mógł sobie
teraz pozwolić.
- Rozmawiałem wczoraj z kierowniczką ośrodka opiekuńczego dla dzieci -
oznajmił siostrze, wracając do przerwanego wątku. - Dowiedziałem się, że kilkoro z
ich pracowników dorabia sobie prywatnie opieką nad dziećmi. Dzisiaj jestem
umówiony na rozmowę z jedną z wychowawczyń.
- To świetnie!
R S
27
- Mam nadzieje, że nie będę musiał już tak często prosić cię o zajmowanie się
Jessie i Zoe.
- Chyba nie miałeś wrażenia, że wywieram na ciebie presję, Pete? Zawsze
chętnie zajmę się dziewczynkami, tylko że pomagając rodzicom i dbając o swoją
rodzinę, nie zawsze daję sobie radę.
- Doskonale cię rozumiem. - Pete wypił trochę kawy i zerknął w stronę pokoju
dziecięcego. - Wygląda na to, że dzieci wspaniale się bawią, w takim razie pędzę do
pracy. Wracam zaraz po lunchu, około drugiej.
Jackie objęła brata na pożegnanie i poczuła, że jest spięty. Jak zakuty w zbroję
rycerz szykujący się do boju, pomyślała.
- Ho, ho! Czyżby Alethea nam przytyła? No tak, rzeczywiście! - wykrzyknęła
radośnie Emma. Wprawdzie dziewczynka ważyła zaledwie o dwadzieścia gram
więcej, jednak dobrą oznaką był fakt, że przybiera na wadze. - Dzielna mała!
Rebecca w końcu się przemogła i odwiedziła córkę dwa razy. Za drugim
razem przyszła z matką, która namawiała ją do nawiązania z dzieckiem bardziej
emocjonalnego kontaktu.
- Zaśpiewaj jej coś, kochanie.
- Przecież w inkubatorze i tak mnie nie usłyszy - burknęła dziewczyna.
- Ależ usłyszy, usłyszy.
Jednakże młoda matka pozostała niewzruszona, a dziś w ogóle nie pokwapiła
się z wizytą. Przypominając sobie tamtą sytuację, Emma postanowiła coś dziecku
zanucić. Chciała choć w ten sposób wynagrodzić Alethei obojętność matki.
- Już niedługo będziesz mogła oddychać zwykłym powietrzem i tak cię
nakarmimy, że będziesz rosła jak na drożdżach - przemawiała do dziewczynki. -
Nawet się nie obejrzysz, jak pojedziesz do domku.
Alethea otrzymywała mleko matki - najlepsze pożywienie dla każdego
noworodka - które do szpitala przynosiła matka Rebeki. Emma podejrzewała, że
pani Childer musiała stoczyć z córką zaciętą walkę, by przekonać ją do codziennego
R S
28
ściągania pokarmu. Tym bardziej że, jak się dowiedziała, Rebecca miała z tym
problemy i skarżyła się na ból. Toteż kiedy w końcu dziewczyna pojawiła się w
szpitalu, Emma postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.
- Posłuchaj, Rebecco. Na oddziale panuje cisza, a Alethea smacznie sobie śpi.
Może jedna z położnych pokazałaby ci, jak prawidłowo odciągać pokarm? Twoja
mama mówi, że trochę ci to nie wychodzi.
- Bo to straszna mordęga! - zawołała Rebecca. - Można dostać kręćka.
- Tak, wiem. Jednak wystarczy odrobina cierpliwości, żeby dojść do wprawy.
- Może ma pani rację - Rebecca przewróciła oczami - tylko trzeba chcieć. A ja
nie chcę.
- Może jednak dasz się przekonać? Mamy kilka naprawdę doskonałych
położnych, które chętnie ci pomogą. Zobaczysz, że ściąganie pokarmu jest o wiele
prostsze, niż się wydaje, byle robić to fachowo.
- Ja bym tam wolała poczekać, aż mleko mi wyschnie, i przejść na karmienie
butelką. Od tej pompki tylko bolą mnie piersi. Ale matka bez przerwy huczy mi nad
głową i tylko dlatego się zgadzam.
- Bolesność piersi dość szybko przechodzi. A jeśli zdecydujesz się na
zablokowanie pokarmu, to bólu też nie unikniesz. Może więc porozmawiałabyś z
którąś z naszych koleżanek?
- No dobra, niech będzie - zgodziła się niechętnie dziewczyna.
Choć postawa Rebeki była daleka od entuzjazmu, Emma robiła dobrą minę do
złej gry. Natychmiast skontaktowała się z Kit McConnell, która po chwili do nich
dołączyła.
- Chodźmy poszukać jakiegoś ustronnego miejsca, gdzie nikt nam nie będzie
przeszkadzał - rzekła do Rebeki.
Rebecca ze zrezygnowaną miną dała się poprowadzić w stronę separatki. Na
odchodnym rzuciła szybkie spojrzenie na swą córeczkę. Otworzyła usta, jakby
chciała coś powiedzieć, lecz tylko potrząsnęła głową.
R S
29
- Miejmy nadzieję, że Kat nauczy twoją mamę, jak zdobywać więcej pokarmu
dla ciebie, skarbie - wyszeptała Emma do Alethei. - Dla ciebie to prawdziwy rarytas,
a wszyscy byśmy chcieli, żeby wyrosła z ciebie duża i śliczna panna.
Wyprostowała się i z trudem ukryła zmieszanie, widząc, że w drzwiach stoi
Pete i badawczo jej się przygląda. Opanowała się i posłała mu uśmiech.
- Dobrze, dobrze, Przyłapałeś mnie na gaworzeniu do dziecka. - Podniosła
ręce do góry w geście obrony.
- Przyznaję, że to wysoce nieprofesjonalne zachowanie, za to bardzo
skuteczne.
W istocie nie zmieszała się dlatego, że Pete podsłuchał jej rozmowę, lecz z
powodu samej jego obecności. Jeszcze bardziej straciła grunt pod nogami, gdy Pete
zamiast podchwycić jej żartobliwy ton, zachował poważny, wręcz surowy wyraz
twarzy.
- Staraj się zbytnio nie angażować emocjonalnie. - Miał przygaszony, niemal
chłodny głos i unikał jej wzroku. Zaraz też odwrócił od niej oczy i zaczął przeglądać
wyniki badań. Po krótkiej chwili dodał jakby do siebie: - Zaangażowanie uczuciowe
zawsze jest niebezpieczne...
- Dziecku potrzebny jest taki kontakt - zaprotestowała Emma i przesunęła
dłońmi po fartuchu, wygładzając niewidzialne zmarszczki.
- Nie jesteś jej matką.
- Doskonale o tym wiem - odrzekła, zdziwiona zachowaniem Pete'a. Mało kto
okazywał tyle serdeczności Alethei co on, a teraz nagle taka zmiana. Przecież
wszyscy wiedzą, że i jemu bardzo zależy na dziecku i często jawnie okazywał małej
„nieprofesjonalne" współczucie i sympatię. Więc skąd ta nagła niechęć do
wyrażania uczuć?
Nagle ją olśniło. Zrozumiała, że Pete'owi wcale nie chodzi o Aletheę -
rozmowa o okazywaniu uczuć dziewczynce była jedynie pretekstem, by
zakomunikować coś bardzo ważnego jej, Emmie. Pete najwyraźniej żałuje, że w
R S
30
ostatniej rozmowie tak bardzo się otworzył. Teraz najwyraźniej chce przywrócić w
ich kontaktach większą rezerwę. Wysyła Emmie wyraźny sygnał, że jego problemy
nie powinny jej obchodzić.
Zrobiło jej się przykro, choć właściwie spodziewała się podobnej reakcji.
Może dlatego we wtorek, gdy Pete zwierzał się jej ze swoich strapień, odpowiadała
monosylabami, wstrzymując się z bardziej osobistym komentarzem. Wyczuwała
intuicyjnie, że Pete może żałować swojej otwartości. I miała rację.
Mimo że rozumiała jego zachowanie, ogarnęło ją przygnębienie, jak gdyby z
jej życia zniknęło coś bardzo cennego. A może to coś nigdy nie istniało?
Nie potrafiła zrozumieć, co się stało z przyjaźnią, która się zrodziła z ich
korespondencji. Po powrocie z Paryża nie oczekiwała od Pete'a wylewności, zwłasz-
cza w pracy, ale nie spodziewała się także takiej rezerwy. Widocznie myliła się w
ocenie łączących ich więzi. Najlepiej więc będzie, jeśli najszybciej to zaakceptuje i
pozbędzie się złudzeń.
Tylko co zrobić, by serce chciało posłuchać rozsądku?
- Jak tam nasza mała pacjentka? - spytał Pete o wiele cieplejszym tonem,
jakby zdał sobie sprawę, że przesadził. - Czy Nell ją dzisiaj odwiedzała?
- Tak, dziś rano - odparła krótko Emma, bojąc się, że zdradzi się ze swoimi
emocjami.
- A Rebecca?
- Na razie ma problemy z odciąganiem pokarmu, a Kit McConnell pokazuje
jej, jak to robić.
- To dobrze, choć głównym problemem jest motywacja Rebeki. Jest za młoda,
zupełnie nie wie, jak traktować swoje macierzyństwo. Możliwe też, że przyjdzie jej
samej wychowywać dziecko, bo o ile wiem, jego ojciec nie kwapi się do pomocy
czy choćby uznania go za swoje. Jakie jest zdanie Nell na temat stanu dziewczynki?
R S
31
- Nie jest zachwycona. Nadal słyszy szmery, choć serce wydaje się
funkcjonować prawidłowo. Nie chce dłużej czekać i w poniedziałek zamierza
wysłać Aletheę na pozostałe badania.
Popatrzyła na Aletheę, która leżała na plecach z rozwartymi szeroko nóżkami,
i nadal wyglądała jak mała bezradna żabka. Nagle pochyliła się w stronę inkubatora.
Zwykle skóra dziewczynki miała różowawy kolor, teraz była blada. Zmieniły kolor
także wargi.
Spojrzała błyskawicznie na monitor pracy serca i zobaczyła, że zmienił się
wykres.
- Pete! - zawołała. W jej głosie zabrzmiał strach. - Goś jest nie tak. Alethea
zaczyna sinieć!
Pete spojrzał na dziewczynkę i zaklął pod nosem.
- Co jest, do diabła? Co się dzieje? - Skóra dziecka niemalże w oczach traciła
różowe zabarwienie.
- To chyba serce...
- Tak, skontaktuj się szybko z Nell!
Pete złapał stetoskop i przyłożył metalowy krążek do piersi dziecka. Emma
zatelefonowała na oddział nagłych wypadków.
- Potrzebujemy natychmiast pomocy doktor Cassidy! - zawołała do słuchawki.
- Słyszę szmer, tym razem wyraźniejszy niż zwykle - relacjonował Pete,
osłuchując dziecko. - I brzmi zupełnie inaczej. Pewnie rano nic się nie działo, bo
inaczej Nell natychmiast dałaby mi znać.
- Na pewno - odparła Emma. - Poza tym dziecko wyglądało dużo lepiej. Teraz
w dodatku spada nasycenie krwi tlenem oraz rytm oddechu.
- Boże, a jeśli to zespół niedorozwoju lewej części serca! Zaraz, to całkiem
możliwe...
Emma struchlała, słysząc słowa Pete'a. Wiedziała, że to wyjątkowo poważna
wada rozwojowa i bez operacji może skończyć się tragicznie.
R S
32
- Myślisz, że to możliwe? - spytała zduszonym głosem.
- Obawiam się, że tak. Przynajmniej na taką diagnozę pozwala mi moja dość
ograniczona wiedza. - Pete zamknął oczy i potrząsnął głową. - Przecież nie jestem
kardiologiem. Obraz sytuacji zbudowałem na podstawie kilkunastu fragmentów z
różnych książek medycznych. Jedynie zgaduję, ale intuicja podpowiada mi, że mam
rację. A jeśli tak, to potrzebna jest natychmiastowa operacja. Tylko pytanie, kto w
Australii wykonuje tego rodzaju zabiegi? Gdzie się podziewa Nell? Trzeba ją
spytać.
Nell właśnie wpadła do izolatki.
- Dzięki Bogu, że jesteś! - zawołał Pete. W kilku słowach streścił jej sytuację i
przedstawił wstępną diagnozę, kończąc słowami: - Jeśli to zespół niedorozwoju
lewego serca, to by wyjaśniało wszystkie zaobserwowane przez nas objawy.
- To prawda. - Nell kiwnęła głową i przez chwilę zastanawiała się głęboko. -
Jeśli twoje podejrzenia są słuszne, trzeba jak najszybciej podać jej prostaglandin E-
1, aby odwrócić proces zamykania się przetrwałego przewodu tętniczego.
- Czy to coś zmieni? - W głosie Pete'a pobrzmiewało zwątpienie.
- Istnieje spora szansa - przekonywała Nell. - Zauważ, że dotychczas serce
Alethei funkcjonowało tylko dzięki otwartemu przewodowi tętniczemu. Jeśli
powstrzymamy proces jego zamykania, istnieje niemal pewność, że do czasu
operacji dziewczynka przeżyje. Póki co, trzeba jak najszybciej podać jej leki i zrobić
EKG, żeby potwierdzić diagnozę. A potem wysłać ją do Melbourne. W tamtejszym
szpitalu pediatrycznym jest kardiochirurg, który zajmuje się tego typu schorzeniami.
- W takim razie do pracy.
- Może od razu zawiadomimy tego kardiochirurga - podsunęła Emma.
- Dobra myśl. Nazywa się Geoffrey Caldwell.
- A tak, doskonale znam to nazwisko. - Pete kiwnął głową.
- Na pewno, to jeden z najlepszych specjalistów na świecie - powiedziała Nell.
R S
33
- W takim razie zajmijcie się podaniem małej leków i zrobieniem EKG -
zaproponował Pete - a ja załatwię przelot.
- Dobrze - odrzekła Nell. - Pamiętaj tylko, że dziewczynka musi polecieć do
Melbourne dzisiaj. W najgorszym wypadku jutro. A ja się zastanowię, co
ewentualnie jeszcze można jej podać, żeby na pewno przeżyła podróż.
Na korytarzu rozległy się nagle czyjeś kroki. Emma z. trudem stłumiła uczcie
paniki, rozpoznając głos Kit i Rebeki wracających z instruktażu. Wzięła głęboki
oddech.
- Obawiam się, że jedno z was będzie musiało poinformować o sytuacji
Rebeccę. Właśnie tu idzie.
ROZDZIAŁ CZWARTY
„Restauracja Chez Emma zaprasza serdecznie na degustację francuskiej
kuchni oraz pokaz mody w wykonaniu właścicielki. Proszę przynieść ze sobą far-
tuchy, by prezentować się godnie w roli podkuchennych".
Wykonane na komputerze zaproszenia Emma rozdała najbliższym
przyjaciółkom w piątek, zapraszając je na niedzielę na godzinę czwartą. Otrzymały
je Nell Cassidy, Kit McConnell oraz Caroline Archer, laborantka z oddziału
patologii.
Miało to być pierwsze spotkanie Emmy z przyjaciółkami po powrocie z
Paryża. Pobyt w stolicy Francji wydawał jej się teraz czymś całkowicie nierealnym,
dlatego miała nadzieję, że „paryskie przyjęcie" pozwoli jej nieco odświeżyć
wspomnienia.
Przyjaciółki niezwłocznie potwierdziły przybycie, jedynie Kit musiała
omówić sprawę ze swoim narzeczonym Gianem, bo trzeba było zapewnić opiekę
jego córce i przyszłej pasierbicy Kit, Bonnie.
- Dlaczego zmuszasz nas do gotowania? - spytała Caroline.
R S
34
- Bo to jest frajda. Ja to w Paryżu uwielbiałam!
- Hm. Jak będę próbowała wszystkich potraw, pójdzie mi strasznie w biodra!
- Nie będziesz miała czasu na łasuchowanie, ponieważ wyznaczyłam ci
zrobienie wyszukanych dekoracji na sałatce, a to masa pracy.
Emma zrobiła zakupy na swoje miniprzyjęcie już w piątek. Okazało się to
bardzo przezornym posunięciem, ponieważ w sobotę zachorowała Alethea i nie
miałaby ani czasu, ani głowy, by myśleć o odpowiednim ugoszczeniu przyjaciółek.
Troska o zdrowie dziewczynki towarzyszyła jej przez cały czas i nieco przyćmiła
radość z powodu czekającego ją spotkania.
Miała wrażenie, że wspólne gotowanie wykwintnych francuskich potraw oraz
chwalenie się przed koleżankami elegancką kiecką jest nieco nie na miejscu w
zetknięciu z dramatem malutkiej dziewczynki.
Na szczęście do czasu przyjęcia stan Alethei mocno się poprawił. Po
natychmiastowym podaniu jej leków przewód tętniczy ponownie się otworzył i
cyrkulacja krwi odbywała się bez zakłóceń. EKG potwierdziło podejrzenia Pete'a i
Nell, że istotnie chodzi o zespół niedorozwoju lewego serca.
Nie było problemów z załatwieniem transportu i o piątej trzydzieści tego
samego dnia dziecko poleciało do specjalistycznego szpitala pediatrycznego w Mel-
bourne.
Wiadomości o stanie swej córeczki Rebecca przyjęła z obojętnością, która, jak
wszyscy już wiedzieli, wypływała z ogromnego lęku i braku pewności siebie.
- Nic jej nie będzie? - zapytała tylko.
- Mamy nadzieję, że nie - odparła Nell - choć na tym etapie trudno mieć
pewność. Pamiętaj jednak, że jest w najlepszych rękach. Po operacji za dwa
miesiące
Alethea będzie musiała wrócić na serię dodatkowych zabiegów do tego
samego szpitala. W sumie potrwa to ze trzy miesiące.
- Trzy miesiące? - Rebecca otrząsnęła się z odrętwienia.
R S
35
- Wiem, że to długo, ale weź pod uwagę, że dziewiętnaście lat temu dziecko w
takim stanie nie miało szans na przeżycie. Cieszmy się z tego, co mamy.
- Pani doktor ma rację - włączył się Pete. - Niestety, nie jesteśmy
czarnoksiężnikami i możemy robić jedynie to, co w ludzkiej mocy. A ty powinnaś
zmobilizować się i walczyć. Twoja córeczka może cię tego nauczyć. Choć jest taka
malutka, walczy jak prawdziwy siłacz.
Rebecca drgnęła i spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Jak to, walczy?
- Po prostu - odparł Pete. - Z godziny na godzinę stara się wyrwać dla siebie
kolejną chwilę życia i popatrz, jak sobie dzielnie radzi. Musisz wierzyć w swoją
córkę, Rebecco.
Na chwilę zapadła cisza. Widać było, że Rebecca stacza ze sobą wewnętrzną
walkę. W końcu łamiącym się głosem zapytała:
- Czy mogę polecieć do Melbourne razem z nią? - Z trudem hamowała łzy, a
w jej głosie pobrzmiewała rozpacz, ale także determinacja. - Zatrzymam się w
szpitalu albo gdzieś w pobliżu. Musi być taka możliwość, przecież jestem jej matką!
Nie chcę, żeby nas rozdzielano!
Padły słowa, na które personel czekał od dawna. Trudno im było
zaakceptować obojętność matki, choć wiedzieli, z czego wypływała. Uradowana
Emma szybko dopadła telefonu. Zamieszkanie Rebeki z Aletheą w samym szpitalu
okazało się niemożliwe, ale udało się znaleźć pokój w pobliżu.
Toteż gdy w końcu rozpoczęło się niedzielne spotkanie przyjaciółek,
dopisywał im dobry nastrój. Co nie powstrzymywało Nell, która przyszła pierwsza,
od typowych dla niej zgryźliwych uwag.
- Mam nadzieję, że nie będziesz nas zanudzała opowieściami o Paryżu. Nie
ma nic gorszego niż ludzie zachwycający się swoimi wyjazdami za granicę. Choć
muszę przyznać, że kartki pisałaś całkiem miłe.
R S
36
- Nie ma obawy, Nell - odparła cierpliwie Emma. Nie przejmowała się
cierpkimi uwagami przyjaciółki, wiedziała, że to tylko poza.
- Nasze spotkanie będzie miało charakter typowo rozrywkowy. Innymi słowy,
będziemy kosztować francuskich potraw i oglądać moje francuskie fatałaszki.
Powiedz tylko, bo ty jako ostatnia wychodziłaś ze szpitala, czy przewiezienie
Alethei poszło zgodnie z planem? Są już może jakieś wieści ze szpitala z
Melbourne?
- Owszem. Nic nie mówiłam? Aletheą dotarła do Melbourne w całkiem
niezłym stanie.
- To cudownie. Najważniejsze mamy za sobą.
- Dowiedziałam się też, że wykonano powtórne EKG, które potwierdziło
naszą diagnozę. Teraz poddają małą kolejnym badaniom, które mają dać jak
najszerszy obraz schorzenia. Każde serce z tego rodzaju wadą wymaga odrębnego
leczenia. Lekarze z Melbourne chcą wiedzieć o każdym szczególe, żeby ustrzec się
przed niespodziankami na stole operacyjnym.
- To dobrze świadczy o personelu.
- No pewnie, pełen profesjonalizm, przecież nie wybrałam ich przypadkiem.
Operacja planowana jest na wtorek. O ile wiem, Rebecca już się zadomowiła i
spędza dużo czasu z dzieckiem.
- Widzę, że mimo to jesteś niespokojna, Nell.
- Znasz mnie. - Nell roześmiała się nerwowo. - Nawet jeśli ciałem jestem
gdzie indziej, myślami pozostaję w szpitalu. Ciągle się zastanawiam, czy czegoś nie
przegapiliśmy. Czy szanse Alethei wzrosłyby, gdybyśmy od razu odkryli powód
szmerów.
- Z tego, co wiem, bez specjalistycznego sprzętu to niemożliwe - uspokajała
przyjaciółkę Emma. - A jak tylko postawiliście z Pete'em diagnozę, zrobiłaś do-
kładnie to, czego wymagała sytuacja.
R S
37
- Pewnie masz rację, i chyba rzeczywiście dość gadania na temat problemów
w pracy. Musisz mnie czymś zająć. - Niebieskie oczy Nell omiotły wszystkie
urządzenia w kuchni, jak gdyby przygotowywała się do skomplikowanego zabiegu.
- Jaką potrawę mi przydzieliłaś? Proszę o przepis i potrzebny sprzęt.
Podczas gdy omawiały rodzaje marynat i polew, dołączyły do nich pozostałe
dwie uczestniczki „paryskiego przyjęcia", Kit i Caroline.
Caroline Archer również należała do słynnej przed siedemnastu laty drużyny
siatkarskiej, natomiast Kit McConnell była w tej paczce zupełnie nowa. Do
Glenfallon przeniosła się zaledwie przed kilkunastoma miesiącami, ale bardzo
szybko znalazła z Emmą wspólny język.
Szybko też zżyła się z lokalną społecznością, a zwłaszcza personelem szpitala,
gdy zaręczyła się z Gianem di Luzio. Emma nie miała jeszcze możliwości
porozmawiania z nią o tym niezwykłym wydarzeniu i teraz zarzuciła koleżankę
pytaniami. Interesowało ją zwłaszcza to, jak Kit poradzi sobie z tak ogromną zmianą
w życiu, gdy w jej domu pojawi się nie tylko mąż, ale także pasierbica.
- Dla mnie to żaden problem - odparła spokojnie Kit. - Zawsze chciałam mieć
dzieci i już traktuję Bonnie jak własną córkę. Ona nie pamięta swojej naturalnej
matki, więc myślę, że szybko zżyjemy się ze sobą.
- A ustaliliście już datę ślubu? - spytała Caroline.
Była niepoprawną romantyczką, choć jej małżeństwo rozpadło się kilka lat
wcześniej. Wychowywała samotnie jedenastoletniego syna i wciąż marzyła o no-
wym związku.
- Chyba w połowie listopada - odparła Kit. - Zarezerwujcie sobie czas, na razie
wstępnie. Może będziemy potrzebować trochę więcej czasu na dopasowanie się do
siebie.
- Lepiej nie - zaprotestowała żartem Emma - bo jak za długo będziecie
zwlekali, moja paryska kreacja wyjdzie z mody.
- Myślisz o tej kiecce, którą mamy tu obejrzeć? - spytała Caroline.
R S
38
- Włóż ją - zażądała Nell. - Zaraz zobaczymy, na co wydałaś tyle pieniędzy.
Twoja rozrzutność wprost nie mieści się w głowie.
- Zobaczysz, że było warto.
- Pozwolisz, że same ocenimy. - Nell wydęła usta niczym chimeryczny
ekspert.
Emma poszła do sypialni i starannie przygotowała się do prezentacji. Najpierw
narzuciła na siebie wspomnianą suknię, która już wzbudziła u przyjaciółek tyle
emocji. Była wykonana z opalizującego jedwabiu o barwie burgunda i ściśle
przylegała do ciała. Potem włożyła czarne pantofelki na wysokim obcasie i
wykonała staranny makijaż, zgodnie ze wskazówkami udzielonymi przez
paryskiego mistrza.
Na koniec zebrała włosy i spięła je w kok na czubku głowy. Skończywszy się
przebierać, podekscytowana podbiegła do lustra i zmarkotniała.
Takie uczesanie tylko uzewnętrzniało wadę, którą zwykle starała się ukryć -
jej odstające uszy. Nienawidziła ich tak bardzo, że wymyśliła specjalny model
fryzury, której jedynym celem było ich zakrycie.
Gdy jednak pokazała się w takiej postaci francuskiemu mistrzowi grzebienia,
ten aż zaniemówił z oburzenia.
- Ależ takie uszka są śliczne! Jak u myszki. Proszę mi wierzyć. W swoim
fachu widziałem już uszy, które wyglądały rzeczywiście nieciekawie, ale nie u pani.
I to z tego powodu nosi pani na głowie taki nastroszony kokon? Nie, nie! Nie można
na to dłużej pozwolić.
Umówili się, że Emma więcej nie będzie robiła trwałej, a gdy włosy odrosną,
zgłosi się jeszcze raz do stylisty. Francuz przyciął jej włosy tak króciutko, że przy
spięciu ich w kok całkowicie odsłaniały uszy.
Może rzeczywiście nie jest najgorzej, dumała Emma, spoglądając w lustro.
Obu dłońmi przycisnęła uszy do głowy, a następnie opuściła ręce, a uszy wróciły do
naturalnej pozycji.
R S
39
Przyjrzała im się uważnie raz jeszcze. Choć nie było wątpliwości, że nadal
odstają, być może jednak francuski mistrz grzebienia miał rację. Nie prezentowały
się tak fatalnie, jak zawsze jej się wydawało. A w połączeniu z nową fryzurą,
prostymi włosami, które mogła układać na różne sposoby, zupełnie przestały
zwracać uwagę.
W znacznie lepszym nastroju ruszyła do kuchni, by zaprezentować się
przyjaciółkom, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Ku jej zdumieniu na progu stał
Pete Croft ubrany po domowemu, w dżinsy i niebieski T-shirt. Za jego plecami
zobaczyła samochód, a na tylnym siedzeniu dwie jasne czuprynki.
- No, no... - wyjąkał Pete, ogarniając zachwyconym spojrzeniem jej postać.
Emma patrzyła na niego, nie rozumiejąc jego zachowania. Dopiero po chwili
zorientowała się, że Pete widzi ją w nowej sukience i fryzurze. O, do licha,
pomyślała, ale wpadłam.
- Zupełnie zapomniałam! - tłumaczyła pospiesznie, starając się ukryć
zmieszanie, choć zachwyt Pete'a sprawił jej przyjemność. - Chciałam się
pochwalić...
- Bo jest czym! - wtrącił Pete, nie odrywając zachwyconego wzroku od jej
figury.
Poczuł, że zachowuje się jak prostacki casanowa, choć wcale nie było to jego
zamiarem. I tak wysyłał jej ostatnio zbyt wiele sprzecznych sygnałów, i pewnie
Emma czuje się w jego obecności zagubiona.
- Sukienką przywiezioną z Paryża - sprostowała pospiesznie Emma. - To
jakby część mojej...
- Przemiany? - podsunął Pete.
- Nie, raczej charakteryzacji dla potrzeb przyjaciółek - odparła lekkim tonem.
Uśmiechnęła się uroczo i dzięki swoim uszkom elfa, które dziś po raz pierwszy
pokazała światu, wyglądała jak młodziutka Audrey Hepburn. - Takie przebieranki,
R S
40
żeby coś w swoim wyglądzie zmienić, zdarzają się kobietom, a więc i mnie. I to nie
pierwszy raz, tylko że pewnie nic nie zauważyłeś...
- Przeciwnie, zauważyłem, że się zmieniłaś już pierwszego dnia, gdy
pojawiłaś się w szpitalu po powrocie. - Pete potarł czoło. - Chyba jednak nie czas o
tym rozmawiać. Widzę, że przychodzę nie w porę, ale musiałem, bo dziewczynki
nie dają mi spokoju. Chyba zostawiły u ciebie w ogrodzie swoją ulubioną zabawkę,
zielono-brązowego żółwika. Pomyślałem, że wpadnę i spróbuję go poszukać, ale
pewnie powinienem był wpierw zadzwonić.
- Ależ nie przejmuj się, wejdź. A propos, z waszych rzeczy znalazłam konika i
płyn po goleniu.
- O Boże, rzeczywiście. Płyn po goleniu zapomniałem pewnie dlatego, że
nigdy go nie używam. To niezbyt trafiony prezent. A co do konika...
- To konik z klocków lego - wyjaśniła Emma.
- A, rzeczywiście, to możliwe.
- Wejdź do środka.
Pete zawahał się. Kątem oka dostrzegł, że siedzące w samochodzie
dziewczynki coraz bardziej dokazują. Z drugiej strony nie chciał rozstawać się z
Emmą. Wyglądała dziś prześlicznie, a w efekcie on nie mógł zebrać myśli. Suknia
opinała jej figurę, odsłaniając szyję i ramiona, i jakby zapraszając do pieszczot. Pete
zastanawiał się w popłochu, co robić. Z kuchni dochodził gwar głosów koleżanek
Emmy. To pomogło mu podjąć decyzję.
- Wracaj do swoich gości - zaproponował - a ja z dziewczynkami przeszukam
ogród. Chyba wiem, gdzie mogły zostawić żółwika. Pod krzewem hortensji miały
swój „mysi domek". Twierdziły, że mieszkają tam wróżki.
Emma roześmiała się. Pete nigdy nie zauważył, że ma tak srebrzysty głos. Po
chwili rzekła:
R S
41
- Ja też tam miałam swój mysi domek, tyle że jakieś trzydzieści lat temu.
Cieszę się, że w moim ogrodzie znów zaroiło się od wróżek. Kiedy byłam mała,
robiłam im zielone domki z mchu. Chodź, pomogę wam poszukać.
- W tej sukni?
- A czemu nie? - Wygładziła ją wdzięcznym ruchem i uśmiechnęła się z dumą.
Pete poczuł erotyczny dreszcz i jednocześnie skurcz serca. Bardzo mu
brakowało w jego obecnym życiu takich momentów jak ten. Nie chodziło o dreszcz
wynikający z podniety fizycznej, lecz tęsknotę za pełnym ciepła kontaktem z drugim
człowiekiem, ciepłą i sympatyczną kobietą. Zwłaszcza tak pełną uroku jak Emma.
Zbyt mało ludzi znajduje odwagę na pogawędki o wróżkach, zbyt wielu reaguje na
wszystko śmiechem, ale nie wynikającym z naturalnego ludzkiego ciepła, lecz
cynizmu i drwiny.
- Bo strasznie elegancka...
- Nie martw się. Sukni nic się nie stanie - uspokajała go Emma.
A mnie? Czy mnie się nic nie stanie? - zastanawiał się Pete. Nadal znajdował
się pod ogromnym wrażeniem urody Emmy i starał się stłumić budzące się w nim
zauroczenie. Formalnie rzecz biorąc, nadal przecież pozostawał mężem Claire, jak
więc na to nie patrzeć, nie jest wolny i nie może wiązać się z inną kobietą.
Poszedł do samochodu i wraz z córkami wrócił do domu Emmy. W kuchni
spotkał Nell Cassidy, Kit McConnell oraz Caroline Archer.
- Dziewczynki zostawiły w ogrodzie zabawkę - wyjaśnił nieco niepewnym
głosem. - Ależ tu wspaniale pachnie!
Czuł się nieswojo i żałował, że zdecydował się na wizytę u Emmy akurat
teraz. Przyjeżdżając tutaj, właściwie liczył na to, że zastanie Emmę samą i że może
podczas rozmowy umówią się na kawę lub piwo po kolacji, gdy bliźniaczki pójdą
spać.
- Cześć, Pete. Tak tu wspaniale pachnie, bo to my gotujemy! - rzuciła Nell.
Teraz dopiero dostrzegła Emmę w nowej sukni. - Dziewczyny, popatrzcie na
R S
42
gospodynię! Miałaś rację, Emmo. Ta kiecka jest rewelacyjna. Brakuje ci ty tylko
białego rolls-royce'a.
- Osobiście wolałabym czerwone ferrari. - Emma wydęła wargi z udawanym
rozkapryszeniem.
- Też może być - zgodziła się łaskawie Nell. - Połączenie kolorystyczne
byłoby fascynujące.
- Chętnie wysłucham szczegółów, tylko nieco później. A na razie
przepraszam, muszę iść pomóc Pete'owi i dziewczynkom.
W ogrodzie Emma natychmiast zapomniała o swoim dystyngowanym
wyglądzie i jak harcerka zaczęła pomagać w poszukiwaniach. Ściągnęła pantofle na
wysokich obcasach i biegała po trawie boso, unosząc jedynie za rąbek suknię, by nie
zwilgotniała od rosy.
- Szkoda, że żółw nie był pomalowany na fluorescencyjny kolor - mruknął
Pete.
- Święta racja - zgodziła się Emma.
Nagle schyliła się, by uchronić włosy przed zaplątaniem się w jakiś konar.
Pete, chcąc nie chcąc, ujrzał nieco z tego, co ukrywał dekolt. Wciągnął głęboko
powietrze, starając się zapanować nad emocjami.
A żółwika jak nie było, tak nie było. Bliźniaczki w końcu znudziły się
poszukiwaniami i zaczęły się bawić w mysim domku. Pete uznał, że pora wracać,
tym bardziej że obecność Emmy wprawia go w coraz większe oszołomienie. Co się
dzieje? Skąd to wrażenie bliskości i harmonii między nimi?
To samo czuł kilka dni wcześniej, gdy zwierzał się jej ze swoich problemów;
tamten moment pozostał mu wyjątkowo żywo w pamięci. Pamiętał też niestety inny
moment, gdy pożałował swojej otwartości, bo uznał, że sam musi rozwiązać swoje
problemy, i zaczął traktować Emmę z rezerwą.
Dlatego zastanawiał się, czy do tego domu przywiodła go dziś troska o
żółwika, czy raczej o zachowanie uczucia przyjaźni między nim a Emmą. Może
R S
43
szukał sposobności, by zatrzeć tamto niemiłe wrażenie, gdy swoim chłodem przeciął
łączącą ich nić porozumienia? Z drugiej strony, uważał, że nie ma wyboru,
ponieważ przestraszył się swoich uczuć do Emmy. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego
widzi Emmę inaczej niż dotychczas, a także, skąd wzięła się jej przemiana, którą
ona sama określiła żartobliwym mianem „przebieranki".
Pete uważał, że ta transformacja ma o wiele głębszy wymiar. Nie chodzi o
nową fryzurę czy sukienkę. Zmiana dotyczy jej charakteru - Emma po prostu
wygląda na szczęśliwą kobietę, pełną życia i optymizmu. W niczym nie
przypominała nieco zahukanej i zestresowanej pielęgniarki z okresu, gdy mieszkała
z macochą.
Tylko czy cokolwiek z tego wynika dla niego? Nie, absolutnie nic. Więc
lepiej, by nie zachwycał się Emmą. Wpierw musi wyjaśnić sytuację z Claire, zanim
zrobi w swoim życiu miejsce dla następnej kobiety.
Jego rozmyślania przerwał radosny okrzyk Jessie:
- Żółwiki Tatusiu, znalazłyśmy go! On się tylko zachowywał pod liściem.
- No proszę, jakie z was dzielne poszukiwaczki! - zawołał Pete i odwrócił się
do Emmy. - Dziękuję za pomoc.
- Nie ma za co. Bardzo się cieszę, że żółwik tylko się zachowywał pod
liściem, a nie zgubił na amen - odparła ze śmiechem. - Gdybym coś jeszcze znalazła,
dam znać.
- Doskonale. Musimy się zbierać. Już i tak zająłem ci sporo czasu.
- Nic nie szkodzi.
W chwilę później Pete z dziewczynkami przemknął przez kuchnię i
pożegnawszy się ze wszystkimi, odjechał.
Po jego wyjściu Emma jeszcze przez jakiś czas czuła, że jej ciało spowija
nieokreślone, choć niesamowicie przyjemne uczucie. Tylko że - niestety - nie mogła
sobie pozwolić na rozkoszowanie się nim. Wiedziała, że do rozwodu Pete'a jeszcze
R S
44
daleko, a biorąc pod uwagę, że Pete i Claire mają dzieci, istnieje możliwość, że do
siebie wrócą.
Westchnęła i wróciła do swoich przyjaciółek. W końcu miały okazję
porozmawiać o sukience, a Emma otrzymała odpowiednią porcję komplementów.
Paryska suknia nie dlatego była dla niej taka cenna, że stanowiła ostatni krzyk
mody, a na świecie było zaledwie kilka podobnych egzemplarzy. Ta suknia była dla
niej ważna, bo stanowiła symbol zakończenia pewnego etapu życia i rozpoczęcia
następnego.
Gdy przyjaciółki wygłosiły już swe pełne zachwytu opinie, Emma przebrała
się w zwykły strój i zasiadły do posiłku. Potem słuchały muzyki i popijając wino,
rozmawiały na różne tematy, śmiejąc się i dowcipkując.
O Pecie przypomniała sobie dopiero w łóżku, gdy pożegnała się z
przyjaciółkami. Myśl o nim rozpanoszyła się w jej umyśle jak ogromna płachta
namiotu, która przysłaniała wszystko inne. Emma pomyślała, że jako właścicielka
terenu powinna mu zwrócić uwagę, że rezerwacja już się skończyła.
Co ja bredzę, pomyślała sennie. Namiot w głowie, rezerwacja terenu... To
przecież sen. A skoro tak, to nic nie stoi na przeszkodzie, by dalej śnić i wyobrażać
sobie, że wchodzi do namiotu Pete'a i pozwala mu się całować, słodko i namiętnie.
Aż w końcu, objęci ramionami, zapadają w głęboki sen.
R S
45
ROZDZIAŁ PIĄTY
Gdy we wtorek Emma przyszła do pracy, czekała na nią Liz Stokes,
właścicielka biura nieruchomości, która po raz kolejny trafiła do szpitala, tym razem
na dłużej. Miała trzydzieści sześć lat i była to jej pierwsza ciąża, w którą zaszła dość
niespodziewanie.
Niestety, przez lata bardzo dużo paliła i choć natychmiast przestała, gdy tylko
zorientowała się, że będzie miała dziecko, pewnych szkód nie można było odwrócić.
Zapłodnione jajeczko zagnieździło się w macicy bardzo nisko. W rezultacie
łożysko rozrosło się tak mocno, że niemal całkowicie zasłoniło szyjkę. Tego rodzaju
powikłanie zdarza się raz na sześć tysięcy ciąż, ale w przypadku palaczek występuje
dwa razy częściej.
W czwartym miesiącu ciąży Liz miała kilka silnych, choć bezbolesnych
krwotoków. To właśnie wtedy badania USG pomogły wykryć nieprawidłowe
położenie płodu. Pete zalecił jej jak najczęstszy odpoczynek w łóżku. Niestety, pani
Stokes nie zastosowała się do jego poleceń.
- Na początku grzecznie leżałam - tłumaczyła ze skruszoną miną - ale potem,
skoro nic się nie działo, zaczęłam wstawać coraz częściej i na coraz dłużej.
No i w końcu nadszedł następny krwotok, tym razem o wiele silniejszy i
znacznie bardziej niebezpieczny. Liz przywieziono do szpitala i poddano transfuzji
krwi. Pete postanowił zatrzymać ją w szpitalu. Przestraszona swoim stanem i
możliwością utraty dziecka, Liz nie oponowała.
Co wcale nie znaczyło, że miała zamiar zrezygnować z pracy. Gdy Emma
przyszła wykonać jej codzienne pomiary ciśnienia krwi, temperatury oraz rytmu
serca dziecka, Liz była otoczona całym potrzebnym sprzętem biurowym -
laptopami, dokumentami, telefonami komórkowymi, długopisami i kalkulatorem.
- Przepraszam, że przychodzę w godzinach pracy - odezwała się żartobliwie
Emma - ale ja tu też pracuję.
R S
46
Liz roześmiała się.
- Chyba bym oszalała, gdybym musiała leżeć bezczynnie.
- Zdaje się, że nieźle pani to robi. Ciśnienie jest rewelacyjne, pozostałe wyniki
również - zauważyła Emma. - Czas posłuchać także serduszka dziecka. Chyba od
kilku dni nikt tego nie robił.
- Doskonały pomysł - ucieszyła się Liz, a Emma przystąpiła do badania przy
pomocy przenośnego Dopplera.
Liz była w trzydziestym piątym tygodniu ciąży i siedem tygodni po
niebezpiecznym krwotoku, który przywiódł ją do szpitala. Mimo jednak upływu
czasu po tym epizodzie, nadal odczuwała bóle, gdy próbowała wstać, i zdarzały jej
się niewielkie krwawienia.
Na szczęście dziecko rozwijało się prawidłowo, więc Emma spodziewała się,
że Pete za dwa tygodnie zechce wysłać Liz na cesarskie cięcie - w przypadku takich
komplikacji nie można było podejmować najmniejszego ryzyka.
Liz z trudem zmuszała się do cierpliwości. Aparat Dopplera trzeszczał i jęczał,
lecz mimo wysiłków Emma nie potrafiła wyłapać odgłosu bicia serca. Sprawdziła
po raz kolejny pozycję płodu i stwierdziła, że nic się nie zmieniło - dziecko ułożone
było prawidłowo, główką w dół i twarzyczką w stronę brzucha. Raz jeszcze
dopasowała parametry urządzenia, na próżno.
- Co się dzieje? - pytała zaniepokojona pacjentka. - Dlaczego nie słychać
serca? Przecież już od kilku dni bije bardzo mocno.
Emma popatrzyła na nią bezradnie i modliła się w duchu, by nie przydarzył im
się kolejny dramat. Po doświadczeniach z Patsy McNichol i z Aletheą wszyscy
tęsknili za odrobiną spokoju. Jak każda rozsądna położna Emma wolała ciąże i
porody bez powikłań. Chirurdzy być może lubili skomplikowane przypadki, przy
których mogli się wykazać umiejętnościami, lecz dla niej był to obcy świat.
Starała się nie panikować. Usiłowała uspokoić się myślą, że usłyszenie serca
dziecka staje się trudniejsze w miarę jego rozwoju, gdyż rosnące ciało oddziela serce
R S
47
od ścianki macicy i brzucha matki, stając się naturalną przeszkodą akustyczną. Na
szczęście, w jakimś momencie dziecko poruszyło się, więc istniała oznaka, że żyje.
W tym momencie to jest najważniejsze.
- Takie przenośne urządzenia lubią czasami zawodzić - powiedziała
uspokajająco do Liz.
- Lubią zawodzić to delikatne określenie. Są beznadziejne - usłyszała nagle od
drzwi głos Pete'a.
Emma odwróciła się, czując rumieniec na twarzy. Pete był świeżo ogolony, na
włosach błyszczały mu krople wody, jak gdyby dopiero co wyszedł spod prysznica.
Podszedł do łóżka Liz zdecydowanym krokiem. Jeśli był zmęczony i
zestresowany swoimi domowymi problemami, dziś nie było tego po nim widać.
- Może ja będę miał więcej szczęścia.
Emma oddała mu skaner i na chwilę ich palce zetknęły się. Pete natychmiast
cofnął dłoń, jakby się oparzył.
Emmę ogarnął smutek. Przecież go całowałam, pomyślała. Wprawdzie tylko
we śnie, lecz uczucie, jakiego wtedy doznała, odznaczało się taką intensywnością,
jak gdyby działo się to na jawie.
Pete z marzeń sennych wywierał na niej ogromne wrażenie, jednakże jeszcze
bardziej podobał jej się Pete rzeczywisty, który stał teraz obok niej. Roztaczał wokół
aurę pewności siebie i fachowości, którą nie tylko ona dostrzegała - Liz wyraźnie się
po jego przyjściu uspokoiła.
- Jeśli nie da się po dobroci, trzeba siłą zmusić to urządzonko do
posłuszeństwa. - Pete przez chwilę dostosowywał pokrętła i suwaki aparatu. Potem
sprawdził położenie dziecka i zaczął przesuwać skanerem po brzuchu matki. Nagle
do ich uszu dotarł przytłumiony miarowy odgłos.
- Dzięki Bogu, jest! - zawołała z przejęciem Liz. Przez kilka sekund wszyscy
troje wsłuchiwali się w dźwięk przekazywany przez aparaturę.
R S
48
- No, udało się - rzekł z zadowoleniem Pete. Następnie wyciągnął z kieszeni
taśmę i sprawdził wielkość dziecka. - Twoje maleństwo rośnie jak na drożdżach,
Liz. Już niedługo będziesz je trzymać w ramionach.
- Niedługo? - zawołała Liz. - Myślałam, że lada dzień. Dla mnie pobyt w
szpitalu to cała wieczność.
Pete rozłożył ręce, uśmiechnął się do obu kobiet i wyszedł. Emma zaczęła
składać aparat.
Zaskoczona była swoją reakcją na obecność Pete'a. Nie może sobie pozwalać
na jakiekolwiek żywsze uczucie do niego. Nawet jeśli ma wrażenie, że i ona nie jest
mu obojętna, Pete wyraźnie daje jej do zrozumienia, że nie chce bliskości. Oj, ty
beznadziejna marzycielko, mówiła do siebie w myślach, wracając do dyżurki.
Niemal natychmiast zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę i usłyszała głos
Nell. Wyczuła, że przyjaciółka jest zdenerwowana, co było bardzo dziwne.
- Cześć, Emmo. Masz tam gdzieś w pobliżu Pete'a Crofta? To bardzo pilne.
Musi jak najszybciej wpaść na nasz oddział.
- Dobrze, zaraz go znajdę.
Emma odwiesiła słuchawkę i zaczęła szukać Pete'a. Okazało się, że już
skończył pracę i wyszedł. Złapała go w ostatniej chwili na parkingu - właśnie
wjeżdżał na drogę wyjazdową ze szpitala. Gdy ją zauważył, zatrzymał się i opuścił
szybę po jej stronie.
- Co się stało, Emmo?
- Przed chwilą dzwoniła Nell. Prosi, żebyś jak najszybciej zajrzał do niej na
oddział. Nie powiedziała, o co chodzi, ale była dość zdenerwowana.
Oboje machinalnie zerknęli w kierunku oddziału nagłych wypadków i
zauważyli, że dokładnie w tym momencie na podjazd wjeżdżał policyjny wóz.
Drzwi wozu otworzyły się, a Pete wydał z siebie okrzyk przerażenia.
- Przecież to Claire! Co się dzieje, do cholery?
R S
49
Teraz i Emma zobaczyła, jak dwoje policjantów prowadzi szarpiącą się żonę
Pete'a. Patrząc z niedowierzaniem na tę scenę, Pete mamrotał:
- To pewnie dlatego Nell mnie szuka. Dowiedziała się, że Claire ma przywieźć
policja, i chciała mnie uprzedzić. Tylko co się, do diabła, stało?
Zanim Emma zdążyła zareagować, cofnął samochód i na pełnym gazie ruszył
w stronę nagłych wypadków. Emma nadal stała nieruchomo, nie wiedząc, co o tym
wszystkim myśleć.
Starała się zwalczyć niepokój o Pete'a, który wydawał się całkowicie
wytrącony z równowagi, a także o córki Claire i Pete'a. Czy to możliwe, by Claire
im coś zrobiła? Sądząc po jej zachowaniu, zupełnie straciła kontrolę nad sobą, a to
może oznaczać wszystko.
Wróciła do pracy, z trudem koncentrując się na obowiązkach. Najgorszy był
niepokój i niepewność. Nie otrzymała żadnej informacji z nagłych wypadków,
zresztą nie mogła się jej spodziewać. Nell nie należała do osób, które plotkują na
temat pacjentów, nawet z najbliższymi przyjaciółkami. Poza tym niby dlaczego
miałaby wtajemniczać Emmę w sprawy Pete'a, skoro nawet nie podejrzewała, że
może ich łączyć cokolwiek więcej niż praca?
Pocieszała się tylko myślą, że dziewczynkom pewnie nic się nie stało, bo
inaczej Claire nie trafiłaby tutaj, lecz do szpitala więziennego.
Nie malał za to jej niepokój o Pete'a, o to, jak zniesie kolejny prztyczek od
losu. Dopiero ta sytuacja uświadomiła jej w pełni, co do niego czuje. Przemiana,
jaką dostrzegł w niej Pete, była czymś więcej niż zmianą stroju i makijażu. Gdy
wyjeżdżała do Paryża, żegnała Pete'a jako kolegę z pracy i tymczasowego lokatora.
Gdy wróciła, odkryła, że...
- Tak, Emmo. Czas najwyższy spojrzeć prawdzie w oczy - powiedziała do
siebie na głos. - Jesteś w nim beznadziejnie zakochana.
Jej dyżur dobiegał powoli końca, nadal jednak nie miała informacji na temat
Claire. Pomyślała, że Pete może po prostu nie mieć głowy, by do niej zadzwonić,
R S
50
albo się krępuje. Toteż wzięła słuchawkę i połączyła się z jego gabinetem. Pete
odebrał niemal natychmiast. Miał zmęczony, zrezygnowany głos. Zanim zdążyła o
cokolwiek zapytać, powiedział:
- Dobrze, że dzwonisz... Chciałbym ci wyjaśnić, co się stało, ponieważ byłaś
świadkiem całego tego nieprzyjemnego zdarzenia z Claire.
- Powiedz przede wszystkim, czy dziewczynki są bezpieczne.
- Tak, tak, jak najbardziej. Były w przedszkolu, a teraz są ze mną i bawią się w
poczekalni, czekając, aż skończę.
- Dzięki Bogu.
- Posłuchaj. - Pete zawahał się. - Skoro już skończyłaś dyżur, może byś
zajrzała do mnie? Łatwiej by mi było mówić wprost, nie przez telefon. - Roześmiał
się nerwowo. - Wygląda na to, że znowu cię potrzebuję.
- Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć...
Gdy weszła do gabinetu Pete'a, ten poderwał się z radością na jej widok.
- Dziękuję, że przyszłaś. Poczekaj chwilę. Dziewczynki! - zawołał w głąb
poczekalni.
Jessie i Zoe natychmiast znalazły się przy ojcu.
- Tatusiu, chcemy jeść! - zawołała Jessie.
- I pić - dodała Zoe.
- Domyślam się, i zaraz coś zorganizujemy. Chciałem wam tylko powiedzieć,
że bez przerwy dzwonię do cioci Jackie, ale ona nie odbiera. Zróbmy tak. Zaraz
dostaniecie coś do jedzenia i do picia i przez chwilę jeszcze się pobawicie same,
zgoda? Chciałbym porozmawiać z Emmą, a później znów zadzwonimy do cioci i
poprosimy, żeby was zabrała.
Po wyjściu córek Pete przez chwilę siedział w milczeniu. Miał lekko
zmierzwione włosy, jak gdyby bez przerwy nerwowo je przeczesywał. Usta miał
zaciśnięte w wąską linię, a na jego twarzy malował się wyraz znużenia i
bezradności.
R S
51
Wyglądał teraz zupełnie inaczej niż rano, gdy pełen energii i optymizmu
zajmował się Liz Stokes. Nagle spojrzał w bok i powiedział:
- Claire została zatrzymana na oddziale psychiatrycznym. - Przyciskał palce
do skroni, jak gdyby chciał wymazać tę myśl z głowy. - Wstępna diagnoza
wskazuje, że to silna nerwica maniakalno-depresyjna. W tym stanie Claire może
zagrażać sobie lub otoczeniu. Jestem na siebie wściekły. - Pokręcił głową. -
Musiałem być ślepy, nie zauważając żadnych symptomów choroby Claire. Wiele jej
zachowań tłumaczyłem sobie naszym konfliktem, ale przecież jestem lekarzem i
powinienem odróżnić stres od choroby...
- Cóż... szewc bez butów chodzi - odezwała się Emma. - Niełatwo jest stawiać
diagnozę w przypadku najbliższej osoby. Nie obwiniaj się, bo nie jesteś jedynym
lekarzem, który znalazł się w takiej sytuacji.
- Niby tak, a jednak ciężko mi się uspokoić. Prosiłem cię o rozmowę, bo
chciałem, żebyś dowiedziała się o wszystkim ode mnie. Wkrótce i tak w miasteczku
będzie huczało od plotek. - Pete zawiesił głos. - Policja zabrała Claire ze skweru,
gdy, zaczęła ściągać z siebie... O Boże, nie mam sił opisywać, co się działo. W
każdym razie policjanci natychmiast się zorientowali, że mają do czynienia z osobą
niezrównoważoną.
Pete mówił beznamiętnym głosem, jak gdyby obawiając się, że jakakolwiek
żywsza emocja może wytrącić go z równowagi.
Emma czuła się bezradna. Nie wiedziała, czy powinna załagodzić sytuację,
czy przeciwnie - zachęcić, by wyrzucił z siebie wszystkie frustracje.
Ostatecznie uznała, że może mu pomóc w sposób tylko praktyczny.
- Posłuchaj, najpierw musisz się uspokoić, a masz - w tej chwili za dużo na
głowie - rzekła cicho. - Co byś powiedział, gdybym to ja na razie zajęła się dziew-
czynkami? Jak tylko będziesz wolny, odbierzesz je ode mnie, zgoda? A poza tym
pewnie chcesz spokojnie porozmawiać z Claire.
R S
52
- Z Claire? To niemożliwe. Lepiej nie powtarzać, jakimi mnie obrzuciła
wyzwiskami, kiedy do niej zajrzałem. Nadal jest agresywna, a Nell zaproponowała,
żeby poczekać, aż zaczną działać środki uspakajające. Oczywiście, przy takim
schorzeniu szansa wyzdrowienia jest niemal stuprocentowa, pod warunkiem jednak
stałej terapii farmakologicznej i psychoterapii. Jednakże wyzdrowienie zależy od
tego, czy Claire przyzna, że ma problemy psychiczne. Uważam, że wbrew pozorom
teraz jest to bardziej możliwe niż dawniej. Jest inteligentna i wrażliwa, toteż myślę,
że szybko się pozbiera. Co do dziewczynek, naprawdę nie wiem, czy mogę cię
prosić...
- Nie musisz mnie prosić, bo to moja propozycja. Chcę pomóc, ponieważ mi
na tobie ogromnie zależy - wypaliła i ugryzła się w język.
Pete spojrzał na nią i zmrużył oczy. Jego twarz nagle się wygładziła. Emma
zastanawiała się, czy to skutek jej słów. Miała nadzieję, że mimo wszystko Pete nie
będzie interpretował ich jednoznacznie.
- W takim razie ogromnie dziękuję. Kończę o szóstej i zaraz potem przyjadę
po dziewczynki.
Jessie i Zoe z ochotą pojechały do domu Emmy, który jeszcze do niedawna
był także ich domem. Emma je nakarmiła, a potem zaczęła się z nimi bawić w
ogrodzie w chowanego. Potem włączyła im telewizyjną dobranockę.
Przez chwilę przypatrywała się im z uśmiechem. Choć były bliźniaczkami, nie
wyglądały identycznie. Siedziały po turecku na podłodze z oczami wlepionymi w
ekran. Sprawiały wrażenie uroczych, ale jednocześnie bardzo bezbronnych. Obie
były kruchymi blondyneczkami, a Emma zastanawiała się z niepokojem, czy ta
kruchość dotyczy także ich psychiki.
Odporność dzieci na stres zależy od wielu czynników i nie daje się łatwo
zmierzyć. Mimo opiekuńczości Pete'a jego córki z pewnością odczuły skutki
separacji rodziców. Teraz w ich życiu pojawiał się kolejny dramat - choroba matki.
R S
53
Emma pokręciła ze smutkiem głową i wróciła do kuchni, aby przygotować sos
do spaghetti. Czuła się jak wiedźma warząca miksturę z lubczyka, którą chce
nakłonić Pete'a, by pozostał na kolacji. Dziewczynki i tak znowu będą głodne, więc
chcąc nie chcąc, Pete pewnie do nich dołączy.
Pete pojawił się dziesięć po szóstej. Ku jej zdumieniu roztaczał wokół siebie
zapach pizzy, którą niósł w dwóch ogromnych pudełkach.
- Gdyby pizza okazała się paskudna, w ramach podziękowania, a zarazem
przeprosin, przyniosłem jeszcze to - powiedział, wyciągając zza pleców bukiet
narcyzów.
- Są prześliczne, dziękuję! - rzekła Emma. - A pizza wcale nie pachnie tak
paskudnie. Wejdź, miałam nadzieję, że zatrzymasz się na kolację.
Emma schowała twarz w kwiatach. Pachniały ziemią i słodkim pyłkiem
kwiatowym. Wiedziała, że dopadnie ją atak kaszlu, jeśli natychmiast nie odsunie
ich od nosa, ale wolała nie pokazywać, jaka jest zaczerwieniona.
- Bardzo chętnie. - Mimo zmęczenia Pete uśmiechnął się. Potem otworzył
usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale w końcu się rozmyślił.
- Wygląda więc na to - zauważyła Emma - że mamy dwie kolacje, ponieważ ja
z kolei przygotowałam spaghetti. W takim razie spaghetti sobie poczeka w lodówce,
a my bierzemy się za pizzę. Zapraszam do stołu. Zawołaj dziewczynki.
Jessie i Zoe nadal siedziały przed telewizorem. Ledwie zwróciły uwagę na
Pete'a, dając mu całusa, lecz on nie miał im tego za złe. Przeciwnie, dowodziło to, że
czują się tu jak u siebie w domu.
- W bagażniku mam kilka puszek piwa - powiedział, wracając do Emmy. -
Czy będzie ci przeszkadzało, jeśli przyniosę? Może i ty się napijesz?
Emma nie przepadała za piwem. Czuła jednak instynktownie, że dziś nie
powinna odmawiać poczęstunku, traktując to jako koleżeński gest, który mógł dać
Pete'owi o wiele więcej niż potok górnolotnych słów i frazesów.
- Chętnie się napiję - odparła.
R S
54
Gdy Pete poszedł do samochodu, Emma rozstawiła talerze. Nie podała
sztućców - jedzenie pizzy inaczej niż palcami to profanacja.
Podobnie, dowodził Pete, profanacją jest picie piwa inaczej niż wprost z
puszki. Pizza jeszcze parowała, gdy wyciągali ją z pudełek. Dziewczynki jadły
pepperoni, natomiast Pete i Emma pizzę z pikantnymi dodatkami.
Pete postawił przed córkami lemoniadę. Zoe sięgnęła łapczywie po szklankę i
natychmiast wylała połowę zawartości na stół. Pete bez słowa podbiegł do
zlewozmywaka, wziął myjkę i wytarł blat do sucha.
- Dlatego właśnie nalewam dziewczynkom mniej do szklanek, choć jak widać,
nie zawsze to pomaga - tłumaczył z żartobliwym błyskiem w oku. - Po prostu łokcie
Zoe zaczynają żyć własnym życiem, kiedy ona sama myślami jest daleko.
- Niegrzeczne łokcie - orzekła z przekonaniem Zoe.
- Moje łokcie - wtrąciła Jessie - nie są takie niegrzeczne. Ale grzeczne też nie
są.
Emma z przyjemnością przyglądała się córkom Pete'a. Były urocze, żywe i
inteligentne, o niesfornej dziecięcej wyobraźni.
Przez cały czas posiłku nie wspomniały o matce, a Emma zastanawiała się
dlaczego. Ciekawe, co Pete im powiedział o chorobie matki, jeśli w ogóle coś
powiedział.
Rozmyślała nad tym, czy to zawsze on był tym spokojniejszym z rodziców,
tym, który dawał córkom oparcie i do którego zwracały się z problemami?
Wszystko wskazuje na to, że tak. Albo wynika to z jego charakteru - nie lubił
błyszczeć i zwracać na siebie uwagi, nie starał się być pępkiem świata i stawiać
zawsze na swoim. Był spokojny, ale jednocześnie solidny jak skała, dający poczucie
pewności, niczym światło latarni morskiej podczas sztormu.
Claire stanowiła jego przeciwieństwo, a jeśli on był latarnią morską, ona
przypominała sztorm. Była nieprzewidywalna, a w ich życie rodzinne wprowadzała
chaos.
R S
55
Emma zastanawiała się, czy to właśnie z tego powodu ich małżeństwo się
rozpadło i czy da się je jeszcze uratować, gdy Claire dojdzie do siebie po terapii.
Odniosła wrażenie, że piwo zaczęło nagle mieć gorzki smak. Uświadomiła
sobie, na jak kruchych podstawach zaczęła budować swoje uczucia do Pete'a. A nie
mając pojęcia, w jakim stadium rozkładu jest ich małżeństwo, ulega niebezpiecznym
iluzjom.
Jedli w milczeniu. Emma nie starała się prowokować Pete'a do dyskusji.
Chciała, by choć podczas posiłku zaznał kilka chwil spokoju.
Po kolacji Emma zaczęła robić kawę. Widząc niemą prośbę w oczach córek,
Pete pokiwał głową i powiedział:
- Zwykle nie pozwalam im oglądać tyle telewizji, ale dziś zrobię wyjątek. Nie
mam za grosz energii, żeby bawić się w idealnego ojca. Zmykajcie, żabki, do
pokoju.
Jessie i Zoe nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Emma i Pete zostali
sami w kuchni, sącząc kawę. Cisza przedłużała się, a oni czuli się coraz bardziej
niezręcznie. W końcu Emma zadała pierwsze lepsze pytanie, które przyszło jej do
głowy.
- Jak tam nowe mieszkanie? Zacząłeś się urządzać?
- Na razie mam ekipę, która zajmuje się architekturą ogrodu - odrzekł Pete z
pośpiechem.
Widać było, że i jemu odpowiada rozmowa na stosunkowo obojętny temat.
- Zaczęli pracę w zeszłym tygodniu - ciągnął. - W ogrodzie mam już
kilkanaście ścieżek i kamiennych górek, a na tyłach domu, na lekkim wzniesieniu,
drewnianą pergolę.
- Pewnie wygląda to uroczo.
- Przynajmniej teren przestał przypominać dzicz. Teraz jednak jestem w
kropce, bo czas wziąć się za ogród, obsadzić go odpowiednimi roślinami, a na tym
zupełnie się nie znam. Nie brakuje mi tylko zapału. Aż mnie ręce świerzbią, żeby
R S
56
pogrzebać trochę w ziemi. Nigdy nic podobnego nie czułem i nie wiem, skąd się to
bierze.
Emma wiedziała, skąd się to bierze. Podobną chęć do męczącej fizycznej
pracy odczuwała pół roku wcześniej, kiedy po konflikcie rozstała się z macochą.
Wpierw poczuła ogromną ulgę, zaraz potem dopadło ją uczucie samotności.
Wyjazd macochy pozbawił ją źródła usprawiedliwienia, którym sobie tłumaczyła
niezbyt szczęśliwy los. Teraz musiała stawić czoło nagiej prawdzie o swoim życiu i
powoli je zmieniać. Tylko że nie miała pojęcia, od czego zacząć.
To właśnie wtedy świerzbiły ją ręce, by zająć się czymś konkretnym, co
przynosi od razu widoczne rezultaty. Opowiedziała o tym wszystkim Pete'owi i
dodała:
- Gdy wracałam do domu, nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Co chwila coś
zmieniałam, malowałam, sadziłam i z powrotem wykopywałam. Kupiłam nowe
meble i wykładziny, ledwie żyłam ze zmęczenia, ale było warto. - Zamilkła na
chwilę. - A wracając do twojego ogrodu, to obojętnie co cię ciągnie do pracy
w nim, wybrałeś doskonały okres na sadzenie. Byle wiedzieć, co się chce potem
oglądać.
- Chcę z dziewczynkami pojechać do jakiegoś domu towarowego z działem
ogrodniczym i...
- Do domu towarowego? - Emma złapała się za głowę. - Nie wolno ci w takim
miejscu kupić ani pół roślinki!
- Dlaczego?
- Bo to nie miejsce na tego rodzaju zakupy. Jedź do centrum ogrodniczego na
Romney Road. Mają nie tylko doskonały wybór, ale w dodatku plac zabaw, gdzie
można zostawić dzieci pod opieką personelu. To prawdziwa oaza, gdzie znajdziesz
zarówno dziko rosnące rośliny z buszu australijskiego, jak i ozdobne kwiaty z
angielskich ogrodów. A wszystko to w jednym miejscu, do wyboru do koloru.
R S
57
- Doskonały pomysł - rzekł Pete z uśmiechem, po czym zerknął w stronę
pokoju, nasłuchując. - Nie masz wrażenia, że dziewczynki są trochę za cicho? Niech
no sprawdzę.
Pete wstał i poszedł do pokoju, w którym znajdował się telewizor. Po chwili
wrócił i oznajmił z uśmiechem:
- Fałszywy alarm, nie robią nic podejrzanego. Po prostu usnęły na kanapie.
Muszę je teraz jakoś przetransportować do domu. Gorące dzięki, Emmo, za... za
wszystko. Kiedy po pracy pomyślałem sobie, że mam jechać prosto do domu,
cierpła mi skóra.
Nagle atmosfera w pokoju zgęstniała od niewypowiedzianych słów, od
nagłego poczucia bliskości. Emma miała wrażenie, że jej puls zwalnia tempo i
przechodzi w dudnienie. Stali bardzo blisko siebie, lecz żadne z nich nie uczyniło
kroku w tył.
Na dworze zapadała noc, córki Pete'a spały w drugim pokoju, nikt nie mógł im
przeszkodzić. Nikt by się nie dowiedział, że w końcu przekroczyli dzielącą ich
przestrzeń i narzucone sobie granice. Nikt by się nie dowiedział, że się pocałowali.
Emma wiedziała, że i Pete o tym myśli. Zauważyła to w ciepłym błysku jego
złotobrązowych oczu, w rozchyleniu ust, w postawie ciała. Z trudem oddychała. Nie
znajdowała w głowie żadnej racjonalnej myśli, która by jej podpowiedziała, co
robić. Za to emocje dawały jej jasny sygnał - oboje chcą zbliżenia, więc na co
czekać?
Nagle Pete wyprostował się i wciągnął głęboko powietrze.
- Boże, zrobiło się strasznie późno - powiedział.
Widać było, że już się opanował. Jedynie wyraz twarzy i napięte mięśnie
wskazywały, że przychodzi mu to z trudem. Dla pewności wrócił do przerwanego
wątku dotyczącego ogrodu.
R S
58
- To centrum ogrodnicze, o którym mówiłaś... Mam pewien pomysł. Jesteś
wolna w weekend? Może byś pojechała z nami? Tak barwnie mi o wszystkim
opowiadałaś, że chciałbym razem z tobą sprawdzić, czy aby nie fantazjowałaś.
Spojrzał na nią i natychmiast odwrócił głowę, jak gdyby bał się zbyt długo
zatrzymywać wzrok na jej twarzy.
- A więc potrzebujesz przewodniczki? - spytała lekko.
- Właśnie tak bym to ujął. Odpłacę ci pysznymi lodami i goframi - odparł,
podejmując żartobliwy ton. Po chwili westchnął i dodał już poważniej: - Nadal jest
tak, jak ci mówiłem kilka dni temu. Moje rozmowy z tobą są jakby przedłużeniem
naszej korespondencji. Mam nadzieję, że się nie gniewasz za mój egoizm. Uzyskuję
od ciebie mnóstwo, nie dając w zamian nic. Bardzo mi brakuje naszych listów...
- Mnie również - odparła cicho. - A co do twojej propozycji, zgoda. W
niedzielę pracuję dopiero od trzeciej, więc chętnie zostanę twoją prywatną przewo-
dniczką po centrum ogrodowym. A teraz zajmijmy się dziewczynkami. Weź jedną, a
ja zajmę się drugą.
- Doskonale. Pewnie i tak się obudzą, a jeśli nie, to położę je do łóżek w
ubraniach, choć to całkowicie wbrew higienie.
- Czasami trzeba łamać reguły - zauważyła Emma.
- Święte słowa. A teraz chodź, zaniesiemy te małe żabki do samochodu.
Gdy przenosili dziewczynki, żadna się nie obudziła. Emma zaś tego wieczoru
nie mogła zasnąć.
R S
59
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Czy to pan Pete Croft? - odezwał się w słuchawce głos starszego mężczyzny.
- Mówi Geoffrey Caldwell z Melbourne. To ja operowałem Aletheę Childer. Pewnie
chciałby się pan dowiedzieć, jaki jest jej stan.
- Ależ tak, panie doktorze! Bardzo się cieszę, że pan dzwoni. Jak tam nasza
mała?
- Wszystko zgodnie z planem. Dziewczynka czuje się doskonale, choć czeka
ją jeszcze długa droga, zanim uzyskamy pewność, że jest całkowicie zdrowa.
Doktor Caldwell pokrótce zdał relację z przebiegu operacji. Pete oczami
wyobraźni widział salę operacyjną, a w niej, na wielkim stole, maleńką figurkę
dziewczynki, nad którą pochyla się kilkanaście postaci w zielonych fartuchach
używających masy przerażająco wyglądających instrumentów, by dokonać
miniaturowych korekt w sercu małej pacjentki.
Rozmyślał też o tym, jak mała Alethea wygląda po operacji, podłączona
dziesiątkami przewodów do aparatury podtrzymującej życie i pompującej w jej
malutkie ciało życiodajne płyny i lekarstwa.
- A jak matka dziewczynki? - spytał, gdy Geoffrey Caldwell zakończył opis
operacji.
- Jakoś sobie radzi, choć jest przerażona i wytrącona z równowagi.
- Trudno jej się dziwić.
- Owszem, ale widać, jak z dnia na dzień coraz bardziej przystosowuje się do
roli matki. - W oddali rozległ się odgłos brzęczyka. - To wszystko, panie doktorze.
Niestety, muszę kończyć rozmowę, bo wzywają mnie na salę operacyjną.
Wszystkiego dobrego i proszę dbać o Aletheę.
Pete natychmiast zadzwonił do matki Rebeki i przekazał jej informację od
doktora Caldwella.
- Czy pani też się wybiera do Melbourne?
R S
60
- Tak, ale dopiero jutro. Kiedy Rebecca leciała z Aletheą, specjalnie nie
wybrałam się z nimi, bo uważałam, że tak będzie lepiej.
- Dlaczego?
- Obawiałam się, że Rebecca znów będzie chciała, żebym przejęła opiekę nad
Aletheą. A tak została zmuszona do zaopiekowania się nią sama.
- Chyba zaczynam rozumieć, co pani ma na myśli - powiedział Pete.
- Pamięta pan sytuację, kiedy po raz pierwszy poinformował pan Rebeccę o
wadzie serca Alethei? Proszę zauważyć, że nie było mnie wtedy w pobliżu. Rebecca
sama musiała podjąć decyzję, i zrobiła to najlepiej, jak można. W jednej chwili
zdecydowała się polecieć z córką do Melbourne. Wiem, że w głębi serca bardzo ją
kocha i kiedy musi, zaczyna się nią opiekować, jak przystało na prawdziwą matkę.
Kiedy ja jestem w pobliżu, zaczyna spychać obowiązki na mnie, jakby się bała, że
sama sobie nie da rady.
- Tak, macierzyństwo to dla młodziutkich kobiet trudne zadanie. Myślę, że
postąpiła pani słusznie.
- Dziękuję. Co nie zmienia faktu, że jestem babcią Alethei i dlatego jutro lecę
do Melbourne.
Gdy pani Childer pożegnała się, Pete udał się na oddział psychiatryczny.
Środki uspokajające podane jego żonie zaczęły działać, jednak przy tak sporej
dawce nie tylko ją uspokoiły, ale podziałały także usypiająco. Od poprzedniego
wieczoru Claire jeszcze się nie obudziła.
Jedna z korzyści jej obecnego stanu polegała na tym, że Pete mógł bez
przeszkód zaglądać do niej, nie bojąc się, że jego obecność wywoła w niej kolejny
atak furii.
Usiadł przy łóżku żony. Patrząc na jej uśpioną twarz, odgarnął jej z czoła
kosmyk włosów i nagle odkrył, że ten gest pomógł mu odnaleźć, gdzieś w głębinach
duszy, nadal żywe pokłady czułości w stosunku do Claire. Przypominał sobie
R S
61
chwile, gdy byli razem, a zwłaszcza okres sprzed pięciu laty, gdy Claire oznajmiła
mu, że jest w ciąży.
- Musisz się ze mną ożenić - mówiła gorączkowo, z trudem hamując panikę. -
Tylko od razu uprzedzam, że będę okropną matką. Nie jestem w najmniejszym
stopniu przygotowana do takiej roli. Nawet nie zdecydowałam, czy w ogóle chcę
mieć dzieci! A teraz nagle... Przecież nie wiemy, na ile poważny jest nasz związek.
Pete milczał. Claire miała rację. Rzeczywiście, żadne z nich nie zastanawiało
się nad wspólną przyszłością.
Dotychczas bardzo mu odpowiadało spotykanie się z Claire. Traktował ich
znajomość jako miłą i niezobowiązującą rozrywkę. Claire niedawno zawitała do ich
miasta, była pełna życia i bardzo atrakcyjna. I teraz nagle, gdy nawet nie wiadomo
było, czy są parą, na świat ma przyjść ich dziecko, a jak się wkrótce okazało - dwoje
dzieci!
Ich małżeństwo od samego początku nie układało się, choć ze względu na
córki starali się je cementować. Zakończenie ich związku okazało się jeszcze
trudniejsze. Pete zastanawiał się teraz, ile z ich problemów wynikało z choroby
Claire. Czy w takiej sytuacji miał prawo osądzać jej zachowanie i czyny tak źle jak
dotychczas?
- Och, Claire, tak mi przykro - szepnął.
Wracając na swój oddział, zastanawiał się, w jaki sposób choroba Claire może
wpłynąć na jego potencjalny związek z Emmą. Wiedział, że uczynił słusznie, nie
ulegając poprzedniego wieczora pożądaniu, bo to by oznaczało pełne
zaangażowanie się w ich związek. A teraz, gdy Claire zachorowała, nie miał
pewności, czy będzie to możliwe.
Może upłynąć wiele tygodni, zanim jakoś uporządkuje sobie życie. Tygodni,
które być może na zawsze zniweczą szansę na bliską znajomość z Emmą, bo ona
może nie zechce czekać albo wskutek emocjonalnej szarpaniny ich uczucie zgaśnie,
zanim na dobre się nie rozpali.
R S
62
Tak, takie ryzyko istnieje, lecz może je wyeliminować tylko w jeden sposób:
jak najszybciej rozprawić się ze swoim problemami.
- Rozmawiałam dziś z Pete'em - mówiła Nell do
Emmy przez telefon. - Dzwonił do niego Geoffrey Caldwell, ten kardiochirurg
z Melbourne. Operacja się udała i mała Alethea jest cała i zdrowa.
- To cudownie, Nell!
- To tyle dobrych wieści - powiedziała z ociąganiem Nell. - A teraz do rzeczy:
powiedz, czy między tobą a Pete'em coś jest?
- Nie, to znaczy jesteśmy przyjaciółmi...
- To dobrze.
- Dlaczego, Nell? - spytała z niepokojem, choć domyślała się odpowiedzi.
Po drugiej stronie zapanowała cisza, jak gdyby Nell nagle się wyłączyła, toteż
Emma szybko dodała:
- Posłuchaj, wiem, że Claire jest na oddziale psychiatrycznym. Czy słusznie
się domyślam, że właśnie dlatego pytasz o mnie i o Pete'a?
- To dobrze, że wiesz, gdzie jest Claire - westchnęła z ulgą Nell - bo już
podczas rozmowy z tobą uświadomiłam sobie, że łamię etykę lekarską. A skoro
jesteś na bieżąco, to trzymaj się od Pete'a i jego spraw jak najdalej, jeśli nie chcesz
cierpieć.
- A nie przyszło ci do głowy, że on może potrzebować wsparcia?
- Ludzie sami powinni rozwiązywać swoje problemy - oznajmiła Nell i nagle
zamilkła. - O Boże, co ja plotę! Powtarzam bezwiednie bzdury, którymi karmiła
mnie matka. Co nie zmienia faktu, że nie powinnaś się bawić w pocieszycielkę. Pete
ma rodzinę, która może mu pomóc przebrnąć przez całą tę koszmarną sytuację. Ani
tobie, ani jemu nie jest potrzebna w tej chwili emocjonalna burza. Zwłaszcza w
sytuacji, kiedy choroba Claire postawiła pod znakiem zapytania ich rozwód.
Powtarzam jeszcze raz: odpuść sobie. Jesteś młoda, wyglądasz wspaniale. Znajdź
kogoś, kto nie jest uwikłany w podobną sytuację.
R S
63
- Nell...
- Wiem, wiem. Walę bez ogródek, ale to czasem pomaga. Zresztą od
siedemnastu lat wytrzymujesz moje zrzędzenie.
- Ponieważ pod tą maską zgryźliwego ponuraka jesteś najcudowniejszą i
najżyczliwszą osobą na świecie, pani doktor.
- Bzdury pleciesz - burknęła Nell. - Zdaje się, że już nikogo nie jestem w
stanie nabrać na tę maskę, dlatego dziś rozmawiam z tobą tak otwarcie. Jesteś moją
serdeczną przyjaciółką i zasługujesz, żeby wreszcie zaczęły cię spotykać same miłe
rzeczy. Dość już się nacierpiałaś.
- Czy to porada na receptę pełnopłatną czy ze zniżką? - spytała Emma.
- No też coś! - mruknęła z oburzeniem Nell i obie parsknęły śmiechem.
Wprawdzie Emma obróciła w żart obawy przyjaciółki, lecz gdy została ze
swymi myślami sama, wcale nie było jej do śmiechu.
Nie skłamała, gdy Nell zapytała, czy coś ją łączy z Pete'em. Bo tak naprawdę
nic ich nie łączyło. Nawet pocałunek, od którego mógłby zacząć się romans. Bez
pocałunku pomiędzy mężczyzną i kobietą nic nie zaistnieje.
Tylko że oboje tak pragnęli tego pocałunku, że wydawał się wręcz realny.
Niemal czuła wargi Pete'a na swoich ustach i w myślach miała już z nim romans.
Może w takim razie jednak coś istnieje między mężczyzną i kobietą bez pocałunku?
Z trudem odczytywała wysyłane przez niego sygnały. Choć wyraźnie pragnęli
się, Pete unikał jakiejkolwiek formy bliskości. Teraz z kolei poprosił ją, by mu
towarzyszyła do centrum ogrodniczego. Może w ten sposób chciał podkreślić, że co
innego związek, który może przekształcić się w romans, a co innego przyjaźń, która
pomoże mu przetrwać burzę walącego się małżeństwa?
Takie postawienie sprawy odpowiadało także Emmie. Gdyby się pocałowali,
mogłaby zrezygnować ze wspólnych niedzielnych zakupów, skoro jednak tak się nie
stało, uznała, że nie ma co dramatyzować.
R S
64
Nadeszła niedziela, a wraz z nią kolejny, jeszcze mocniejszy powiew wiosny.
W powietrzu brzmiał ogłuszający świergot, jak gdyby ptaki chciały współ-
zawodniczyć z warkotem kosiarek do trawy.
Pete przyjechał po Emmę o dziesiątej. Miał na sobie błękitny T-shirt,
słomkowy kapelusz oraz szorty khaki, które odsłaniały jego muskularne nogi.
- Musiałem się przebrać - wyjaśnił niepewnie, widząc jej taksujący wzrok.
- Tak? - Emma uniosła brwi, udając zdziwienie. - A przysięgłabym, że
wracasz wprost z przychodni.
Jego niespodziewany śmiech oczyścił atmosferę. Emma i Pete znów poczuli
się przyjaciółmi.
- Ekipa zajmująca się architekturą ogrodu skończyła w piątek - opowiadał z
ożywieniem Pete.
- Wczoraj przywieziono mi chyba tonę świeżej ziemi. Część przeznaczyłem na
trawnik i od szóstej rano siałem trawę.
Widząc jego zadowoloną minę, Emma wahała się, czy zapytać o Claire. Z
drugiej strony, nie mogła udawać, że w życiu Pete'a nic się ostatnio ważnego nie
wydarzyło.
- A co poza tym? - zapytała, starając się, by jej głos zabrzmiał neutralnie.
Pete natychmiast domyślił się jej intencji i widać było, że możliwość
odpowiedzi sprawia mu ulgę.
- Wczoraj zawiozłem dziewczynki do Claire - oznajmił cicho. - Nadal była
otumaniona lekami, ale kiedy przytuliły się do niej, zrewanżowała się uściskiem.
Nie mam pojęcia, ile dziewczynki z tego wszystkiego rozumieją. Tłumaczę im, że
mamusia jest chora i na razie to chyba im wystarcza. Zresztą dzisiaj są przejęte
zakupami i tylko to im w głowie. Wyraźnie dały mi do zrozumienia, że chcą mieć
równie piękny ogród jak twój.
R S
65
- To bardzo miłe z ich strony - roześmiała się Emma - choć mam pewne
wątpliwości, czy w centrum ogrodniczym można kupić sześćdziesięcioletnie
krzewy.
- Jeśli nie, to kupimy krzewy niemowlaki i będziemy obserwowali, jak rosną i
dojrzewają.
Tym razem bliźniaczki przywitały się z Emmą trochę nieśmiało, jak gdyby
wizyta u matki jednak wytrąciła je z równowagi. Emma uznała, że nie powinna
zmuszać ich do wylewności. Wiedziała, że w takich przypadkach najlepiej jest
przeczekać. Już wkrótce okazało się, że miała rację.
Pete włączył kasetę ulubionych wykonawców córek - jakiś dziecięcy zespół
śpiewający o dinozaurach i ośmiornicach - i atmosfera od razu stała się weselsza.
Centrum ogrodnicze już roiło się od klientów. Przejęte dziewczynki biegały od
jednej atrakcji do drugiej, przyglądając się z uwagą egzotycznym roślinom,
fontannom i rzeźbom. Oszołomiony Pete rozglądał się bezradnie.
- Ratunku! - zawołał. - Nie mam pojęcia, od czego zacząć.
- Może od drzewek - podsunęła Emma.
- A, tak. Przydałoby się w ogrodzie trochę cienia. Tylko nie mam zamiaru
czekać trzydziestu lat, aż wyrosną.
- Eukaliptusy i akacje rosną o wiele szybciej, tylko trzeba starannie wybierać
inne rośliny, które się sadzi nieopodal. Na przykład wiele europejskich roślin źle
rośnie w ich pobliżu.
- Poważnie?
- Widzę, że w sprawach ogrodnictwa jesteś rzeczywiście zielony.
- Nigdy tego nie kryłem - odparł wesoło. - I gotowy jestem szybko się uczyć.
- W takim razie lekcja numer jeden. Jeśli zdecydujesz się na australijskie
rośliny, musisz dla nich wydzielić osobną część ogrodu.
Zaczęli się przechadzać między rzędami roślin i krzewów. Pete wybierał te,
które najbardziej mu się podobały.
R S
66
Emma słuchała z przyjemnością, kiedy opisywał swój ogród marzeń. Z braku
fachowej wiedzy używał czasami bardzo dziwnych, momentami niemal poetyckich
nazw roślin.
Wielu mężczyzn ma tak ubogie słownictwo, zwłaszcza jeśli chodzi o
przymiotniki, że najchętniej wszystko określają mianem „ładne", w przekonaniu, że
koncentrowanie się na niuansach zapachu, barwy czy kształtu jest czymś w rodzaju
zniewieścienia.
Na szczęście Pete miał o wiele szersze horyzonty i choć z trudem odróżniał
pietruszkę od hiacynta, posługując się barwnym językiem potrafił trafnie określić
swoje potrzeby.
- Podobają mi się te rozczapierzone. - Wskazał ręką na interesujące go rośliny.
- To dobry wybór, jednak nie radziłabym ich kupować.
- Niby czemu?
- Bo zanim zawieziesz je do ogrodu, z „rozczapierzonych" zmienią się w
oklapłe. Jeśli masz je kupować, to w pąkach. Potem trzeba je posadzić w ogrodzie
na kilka dni, nie wyjmując z donic, żeby przywykły do nowego otoczenia.
- A więc muszę dokupić jeszcze ziemię.
- Tak, i specjalny nawóz. - Emma urwała i zmarszczyła brwi. - Przy okazji, te
„rozczapierzone" to azalie.
Gdy skończyli zakupy, byli obładowani różnego rodzaju drzewkami i
kwiatami. W drugim wózku wieźli ziemię i kompost. Skończyli o wpół do dwu-
nastej.
- Będziesz miał roboty co nie miara - zauważyła Emma. - Masz kogoś do
pomocy?
- Myślałem, że może ty...
- Ależ...
- Poczekaj, nie odpowiadaj. To było nieprzemyślane i po prostu mi się
wymknęło. I tak już wiele dla mnie robisz. Nie martw się, wynajmę kogoś.
R S
67
- Tylko pamiętaj, żeby sprawdzić kwaśność ziemi - powiedziała szybko, chcąc
jak najszybciej uciec od osobistego tonu, który zabrzmiał w słowach Pete'a, jakby
chciała podkreślić, że pomaga mu ze względu na ogród, a nie jego samego.
Tylko ona wiedziała, że jest dokładnie na odwrót. Przechadzka z Pete'em,
możliwość planowania z nim ogrodu i omawiania szczegółów sprawiała jej wyjąt-
kową radość.
Z największą ochotą poświęciłaby cały następny weekend, by mu pomóc w
pracach ogrodowych, byle tylko znów znaleźć się w jego towarzystwie, lecz Pete nie
ponowił swojej prośby. Widocznie zreflektował się i uznał, że z nich dwojga Emma
wykazała się większym rozsądkiem.
- Chodźmy coś zjeść - zaproponował. - Dziewczynki chyba umierają z głodu.
Ja w każdym razie na pewno.
- Zgoda - odparła.
Dla siebie zamówili zupę i sałatkę, a dla dziewczynek grzanki. Nie obyło się
bez gofrów z dżemem truskawkowym i bitą śmietaną na deser.
Jedli w milczeniu, rozkoszując się posiłkiem i atmosferą przypominającą
piknik. Pete wyciągnął nogi, a Emma zauważyła, że jego kolana uwalane są ziemią.
Oczy skrywał mu kapelusz, jednak Emma potrafiła czytać nie tylko z oczu, lecz
także z gestów.
W pewnym momencie Pete pochylił się ku niej.
- Masz coś we włosach - powiedział cicho, niemal pieszczotliwie.
Delikatnie wyciągnął z jej włosów zwiędły liść. Przy okazji musnął jej skroń
przegubem dłoni. Choć dotyk był lekki jak puch i trwał mgnienie, Emma z trudem
opanowała dreszcz.
Przez chwilę oboje milczeli skrępowani, jak gdyby gest Pete'a ponownie nadał
ich relacjom intymności.
Tak przynajmniej odbierała to Emma, a gdy Pete odwiózł ją do domu i
podziękował za pomoc, czekała na gest podobny do tego w restauracji. Jednakże
R S
68
Pete unikał dotyku, a nawet osobistego tonu. Nawet nie wysiadł, by się z nią
pożegnać, toteż Emma pomachała całej trójce z progu domu.
Mimo to nie miała do Pete'a pretensji. Wyczuwała, że nie robi tego z
obojętności. Przeciwnie, wyglądało na to, że unika najmniejszego kontaktu z jej
ciałem w obawie, że straci panowanie nad sobą i wtedy na pewno ją pocałuje.
Emma nie miałaby nic przeciwko temu. Musnęła palcami wargi, wyobrażając
sobie, że dotykają ich usta Pete'a. Przymknęła oczy, oddając się temu wy-
imaginowanemu pocałunkowi, tęskniąc za nim beznadziejnie.
Na pewno nie mogła się spodziewać namiętnego pocałunku podczas
pożegnania, choćby dlatego, że w samochodzie siedziały dziewczynki. Miała jednak
nadzieję choć na muśnięcie ust, na które pozwalają sobie także przyjaciele. Lecz
Pete nawet przed tym się powstrzymał.
Trudno, może tak jest lepiej. Unika się komplikacji i zdrady. A także obietnic,
których nie można spełnić.
Minęło pięć dni. Liz Stokes była już w trzydziestym siódmym tygodniu i z
niecierpliwością czekała na USG. W przypadku dobrego wyniku mogła liczyć na
szybki poród.
- Jak pani sądzi - dopytywała się gorączkowo, patrząc na Emmę niespokojnym
wzrokiem - czy doktor Croft zdecydowałby się na cesarskie cięcie nawet dziś?
- Raczej nie - studziła jej oczekiwania Emma. - Cesarskie cięcia wykonuje się
zwykle rano, i raczej nie w piątek.
- W nieruchomościach pracuje się przez cały tydzień na okrągło, świątek i
piątek. Nie robimy sobie przerw na weekend - zauważyła nieco kąśliwym tonem
pani Stokes.
Emma powstrzymała się od ostrej riposty. Domyślała się, że Liz jest kłębkiem
nerwów po tygodniach oczekiwania.
R S
69
- Proszę pamiętać - odrzekła spokojnie - że to jedyny szpital w okolicy. W
czasie weekendów siłą rzeczy mamy huk roboty, no i nie ma pełnej obsady
personelu.
W końcu wyniki USG trafiły do Pete'a, który po kilkunastu minutach
zadzwonił do Emmy.
- Przekaż pani Stokes, że musimy poczekać jeszcze dwa tygodnie. Dziecko
jest za małe. Przypuszczalnie z powodu krwotoków, które miała podczas ciąży. Nie
ma się co spieszyć z porodem tylko po to, żeby zaraz potem wsadzać dziecko do
inkubatora.
- Nie będzie zachwycona...
- Wiem, ale ja nie będę ryzykował z powodu jej niecierpliwości. To dziecko
musi mieć siły przeżyć całe życie. To tyle w sprawach zawodowych. Ale mam
jeszcze do ciebie inną sprawę...
- Tak? - Emma poczuła, jak palą ją uszy. Co się do licha dzieje? Wystarczy
lekka zmiana tonu Pete'a, a ona płonie.
- Udało mi się znaleźć kogoś do pomocy w ogrodzie, tylko że nie ma za grosz
doświadczenia. Ten ktoś podkreślił, że nadaje się jedynie do kopania.
- A więc jednak mnie potrzebujesz - wyrwało się Emmie. Miała ochotę spalić
się ze wstydu, gdy uświadomiła sobie dwuznaczność swojej wypowiedzi.
- Chyba zawsze tak było - odparł zmieszany Pete - tylko nie wiedziałem, że
mam prawo o cokolwiek cię prosić.
Zapadła niezręczna cisza. Oboje zastanawiali się gorączkowo, jak wybrnąć z
sytuacji. Emma uznała, że najlepiej wrócić do meritum.
- W takim razie wezmę ze sobą literaturę fachową i najbardziej potrzebne
narzędzia. O której mam wpaść?
- Mój pomocnik będzie o siódmej trzydzieści.
- Ojej, to środek nocy! Mam wolny dzień i chciałabym trochę pospać...
- No pewnie. Wpadnij, kiedy chcesz.
R S
70
- Może wpół do dziewiątej?
- Doskonale. W takim razie zapraszam na śniadanie. Kawę i gorące rogaliki.
- Pychotka, już się cieszę.
Po skończeniu rozmowy Emma poszła przekazać wiadomości Liz. Jak się
spodziewała, pacjentka nie była zachwycona.
- Czy dwa tygodnie mniej czy więcej to naprawdę taka różnica? - pytała
napastliwie.
- Różnica, która może przesądzić o zdrowiu pani dziecka - odparła poważnie
Emma. - Większość noworodków przychodzących na świat w trzydziestym
siódmym tygodniu radzi sobie doskonale, część jednak nie jest gotowa do
samodzielnego życia. Czy chce pani ryzykować?
- No, nie... Oczywiście, że nie - odparła Liz zupełnie już innym tonem. - Ma
pani rację. Najważniejsze jest zdrowie dziecka. Będę cierpliwie czekać.
Następnego dnia, w sobotę, dwadzieścia minut przed dziesiątą Emma
zastukała do drzwi Pete'a.
Jego pomocnik był starszym mężczyzną o imieniu Darryl. Akurat w tym
momencie kursował pomiędzy hałdą piasku a drewnianą piaskownicą dla
dziewczynek, podczas gdy one przebierały nogami z niecierpliwości.
Po ich umazanych dżemem buziach było widać, że właśnie rozprawiły się z
gorącymi rogalikami, na które została zaproszona także Emma.
Ku jej ogromnej radości bardzo się ucieszyły z jej przybycia i podbiegły do
niej. Schyliła się, by ucałować je na dzień dobry. Dziewczynki przytuliły się do niej
i zostawiły na jej policzku dżem i piasek.
Czy możliwe, że w tak krótkim czasie ją polubiły? Co do niej, czuła, że
szybko mogłaby się do nich przywiązać.
- Widzę - odezwał się Pete od drzwi, gdy dziewczynki wróciły do zabawy - że
już jesteś umazana dżemem, mimo że nawet nie spróbowałaś tych pysznych
rogalików. Chciałabyś się umyć?
R S
71
- Chętnie, jeśli tylko dziewczynki się nie obrażą, że zmywam ich całusy.
- Nie sądzę, nawet tego nie zauważą. - Prowadząc Emmę do kuchni, Pete nie
przestawał mówić: - Są lekko wytrącone z równowagi. Wczoraj zwolniono Claire ze
szpitala, ale natychmiast wyjechała do matki, gdzie będzie pod stałą opieką
psychiatry.
- A dziewczynkom pewnie jest przykro, że ich mama tak szybko wyjechała?
- Właśnie. Oczywiście wiedzą, że jest chora, ale są za małe, żeby zrozumieć,
co to dokładnie znaczy.
- Czy wyjazd Claire to zalecenie lekarza?
- Bardziej jej decyzja. Doszła do wniosku, że na razie nie powinna się
spotykać z córkami. Boi się, że jej stan może je przestraszyć, oraz że będzie jej
brakowało energii i cierpliwości, aby się nimi zajmować.
Pete nagle zamilkł.
- Mam nadzieję, że nie zmuszam cię do mówienia o zbyt osobistych
sprawach? - zagadnęła. - Tak czy owak, nie będę cię już męczyła, tym bardziej że
praca czeka. Pamiętaj tylko, że ilekroć miałbyś ochotę porozmawiać, zawsze możesz
na mnie liczyć.
- Tak, pamiętam o tym - odparł cicho. - Każdego dnia...
Kryjąc zmieszanie, Pete chwycił mop, zaraz jednak się zreflektował, że nie ma
co wycierać. Nagle uderzył się otwartą dłonią w czoło.
- Omal nie zapomniałem! Przecież zapraszałem cię na kawę i rogaliki. Zjesz
teraz?
- Z ogromną ochotą!
Kilka minut później Darryl skończył napełniać piaskownicę i przyszedł po
instrukcje. Trzymając rogalik w jednej ręce, a kawę w drugiej, Emma wyjaśniała, co
ma robić dalej.
- Proszę dodać kompost do ziemi, potem rozsypać całość na grządkach i
zwilżyć wodą.
R S
72
- Skończ śniadanie - powiedział Pete - a ja pomogę Darrylowi z kompostem.
Po chwili Emma do nich dołączyła. Dziewczynki biegały pomiędzy nową
piaskownicą a garażem, z którego wynosiły dziesiątki zabawek.
Pete otworzył worki z kompostem, a Darryl mieszał go z ziemią. Emma
tymczasem ustaliła, gdzie jest północ, a także które części ogrodu są wystawione na
największe działanie promieni słonecznych w ciągu dnia. Następnie zasadziła pięć
drzewek wybranych przez Pete'a. Nie uklepywała jeszcze gleby, by w razie czego
można je było przesadzić bez szkody dla korzeni.
- Jak sądzisz, Pete - zawołała - może tutaj będzie im najlepiej?
- A nie bliżej żywopłotu?
- Raczej nie. Pamiętaj, że będą rosły podobnie jak żywopłot, i wkrótce
wszystko zacznie się ze sobą plątać, a poza tym...
Urwała, bo dobiegł ją pisk jednej z bliźniaczek. Odwrócili się oboje i
zauważyli, że podczas wyprawy po zabawki Zoe potknęła się i upadła. Pete w
mgnieniu oka wziął ją na ręce i usiadł na ogrodowej ławce.
- Cichutko, skarbie - mówił pieszczotliwie. - Zdaje się, że złapałaś ogromnego
zająca.
- Tak... - szlochała dziewczynka.
Pete obejrzał jej ranki.
- Zoe ma kilka zadrapań na kolanach i ramieniu - wyjaśnił Emmie. - Nie są
głębokie, ale lekko krwawią. Mogłabyś przynieść miednicę z ciepłą wodą i ręcznik?
- A gdzie masz opatrunki?
- W łazience w szafce.
Gdy Emma wróciła z potrzebnymi rzeczami, Zoe nadal płakała, choć już
trochę słabiej. Siostra wpatrywała się w nią na wpół przerażona, na wpół zafas-
cynowana.
R S
73
Pete przemył i wysuszył zadrapania dziecka, następnie założył na nie
opatrunki. Wtedy Zoe przestała płakać. Starając się, by dziewczynki go nie
usłyszały, Pete rzucił szeptem do Emmy:
- Moje córki, jak przystało na dzieci lekarza, mają niezachwianą wiarę w
cudotwórcze właściwości medykamentów i sterylnych opatrunków.
- Wiara też potrafi leczyć - uśmiechnęła się Emma.
- Ja chcę do mamy - powiedziała cichutko Zoe.
- Dlaczego jej z nami nie ma?
- Już ci tłumaczyłem, kochanie - odrzekł łagodnie Pete - że pojechała do babci,
ponieważ nie czuje się najlepiej, a babcia będzie się nią przez jakiś czas opiekowała.
- My też byśmy mogli się nią opiekować - odparła Zoe.
- Mogłybyśmy co chwila zakładać jej plastry - dodała z przekonaniem Jessie.
- W chorobie mamusi - wyjaśniał cierpliwie Pete - plastry i bandaże nie
pomogą. Ona najbardziej potrzebuje spokoju i czasu, ale na pewno będzie bardzo
szczęśliwa, że o niej pamiętacie. Może byście dla niej coś namalowały?
- Tak! - zawołała z entuzjazmem Jessie. - Chcę namalować laurkę dla mamusi.
Dziewczynki natychmiast zapomniały o nowej piaskownicy, przejęte myślą o
zrobieniu przyjemności matce.
Pete poszedł z nimi do pokoju, dał im kartki oraz przybornik z ołówkami i
kredkami. Wiedział, że rysowanie zajmie dziewczynkom sporo czasu, dzięki czemu
oni będą mogli spokojnie popracować w ogrodzie.
Skończyli o wpół do szóstej, robiąc jedynie przerwę na kanapkę. Darryl
skończył godzinę wcześniej.
- Uważam, że sprawiliśmy się doskonale - odezwał się z zadowoleniem Pete,
obejmując wzrokiem nowo posadzone rośliny.
Opierając się niewielkim podmuchom wiatru, młode krzewy i drzewa
wyciągały liście w kierunku słabnącego popołudniowego słońca. Część z nich zasa-
R S
74
dzono wprost do ziemi, pozostałe czekały na swą kolej w donicach, oswajając się z
sąsiedztwem innych roślin.
- Też tak uważam. Zobaczysz, że dziewczynki będą zachwycone, mogąc
obserwować rosnące roślinki i pomagając je podlewać.
- Mam nadzieję, bo sam nie dałbym rady - rzekł Pete z uśmiechem. - Czas coś
zjeść. Mam nadzieję, że zostaniesz - dodał cichszym głosem.
Emma odwróciła głowę, by ukryć wyraz twarzy.
- Bardzo chętnie. Zdaje się, że moja lodówka świeci pustkami.
- W takim razie usmażymy na grillu kiełbaski i steki. Możemy też dorzucić
trochę frytek, no i zrobimy sałatę.
- Cokolwiek, byleby się dało zjeść!
- Z tego okrzyku rozpaczy wnioskuję, że naprawdę jesteś głodna. Może
tymczasem dam ci trochę wina, a do niego herbatniki i ser?
- Chętnie. A co z dziewczynkami? Może by je wykąpać? Po zabawie w piasku
wyglądają jak nieboskie stworzenia.
- Tak, to dziwna przypadłość - zauważył z udawaną powagą Pete. - Dzieci to
chodzące magnesy brudu. Myślę, że będą zachwycone kąpielą. W takim razie ja
biorę się za jedzenie, a tyje wykąp. Gdybyś czegoś nie wiedziała, krzycz. Ręczniki
są na elektrycznym wieszaku, kosmetyki znajdziesz na wannie. Po kąpieli ubierz je
od razu w piżamy, bo po kolacji idą prosto do łóżek.
Podczas gdy dziewczynki się rozbierały, Emma napuściła do wanny wody i
wrzuciła do niej kilka gumowych zabawek.
Bliźniaczki z ochotą przyjmowały jej pomoc. Widać było, że w jej obecności
czują się swobodnie.
Kiedy już obie pluskały się w wodzie, Emma pozbierała ich ubrania i wrzuciła
je do pralki. Przez okno pomieszczenia, w którym urządzono pralnię, słyszała
odgłosy krzątaniny Pete'a i trzask zapalanego grilla, a z łazienki dochodził radosny
pisk kąpiących się dzieci.
R S
75
Wszystkie te odgłosy były tak domowe, tak związane z codziennym
funkcjonowaniem rodziny, że Emma musiała mocno mieć się na baczności, by nie
poddać się tęsknotom, które odzywały się w niej coraz natarczywiej.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Pete już dawno nie odczuwał tak błogiego spokoju. Wciągał z rozkoszą
żywiczny aromat otuliny z sosnowej kory, którą ochraniali młode rośliny, i wilgotny
zapach świeżej ziemi.
Przyglądał się z przyjemnością żarzącym się kawałkom węgla na grillu. Gdy
temperatura osiągnęła odpowiedni poziom, posmarował ruszt olejem i położył na
nim steki oraz kiełbaski przetykane pierścieniami cebuli. Zapach piekącego się
mięsa zmieszał się po chwili z aromatem ogrodu.
Promienie zachodzącego słońca ogrzewały jego plecy niczym wielka, ciepła
dłoń. Po chwili dołączyła do niego Emma. Jej różowy T-shirt pokrywały mokre
plamy, co zdaniem Pete'a cudownie podkreślało jej kształty, a z głowy zwisały
smętne, wilgotne kosmyki.
- Zdaje się, że role się odwróciły i w końcu dziewczynki też cię wykąpały -
zauważył ze śmiechem Pete.
- Miałeś rację, że to nie jest proste - odrzekła z rozbawieniem. - Spaliłam
chyba wszystkie zbędne kalorie, ale doskonale się bawiłam. Udało mi się nawet
umyć im włosy.
- No tak, to nie jest łatwe zadanie. Powiedz lepiej, jak wygląda podłoga w
łazience?
- Ledwie ją widać spod warstwy piany. Chciałabym ją wytrzeć, tylko nie
wiem czym.
R S
76
- Najlepiej mopem, jeśli mogę prosić. A do sucha możesz wytrzeć ją starymi
ręcznikami, które znajdziesz w szafce. Sam bym to zrobił, ale muszę pilnować
kolacji.
- Już w łazience czułam, jak tu cudownie pachnie. Lepiej się pospiesz, bo za
chwilę umrę z głodu.
- Jedzenie jest prawie gotowe. Póki co, idź się wysuszyć, bo wyglądasz jak
topielica. - Niepewnym ruchem ręki odgarnął jej mokre włosy do tyłu, odsłaniając
twarz.
Jak poprzednio w podobnych sytuacjach oboje mieli wrażenie, że ów pozornie
nic nieznaczący gest jest wyrazem łączącego ich porozumienia.
- W takim razie - odezwała się Emma lekko drżącym głosem - idę posprzątać
łazienkę i wysuszyć włosy.
Pete jeszcze przez chwilę patrzył na nią. Uwielbiał jej sposób bycia.
Promieniowała z niej radosna, pozytywna energia, działająca ożywczo na
otaczających ludzi. Choć bronił się przed takimi myślami, musiał dostrzec, że Emma
stanowi przeciwieństwo Claire.
Destrukcyjne działanie Claire wynikało nie tylko z choroby, lecz także z
głębszych cech charakteru. Odkąd ją znał, działała na otoczenie jak wampir
energetyczny, wyczerpując swoim zachowaniem siebie i innych.
Ta różnica pomiędzy Claire i Emmą była widoczna także przy tak prostej
czynności jak mycie dziewczynkom włosów. Emma poradziła sobie z tym zadaniem
raz dwa, uznając je za dodatkową zabawę. Claire z kolei traktowała mycie głów
córek jak dopust boży i kiedyś wykrzyczała swoją złość:
- Nie dam rady, nie potrafię! One bez przerwy płaczą, że szampon szczypie je
w oczy, a kiedy daję im ręcznik do zakrycia oczu, natychmiast wrzucają go do
wody. Ja z nimi oszaleję!
R S
77
Pete nigdy nie miał takich problemów, podobnie jak Emma. Coraz częściej
zastanawiał się nad swoimi uczuciami do niej. Nie dawały mu spokoju, tak samo jak
świadomość, że na razie ich związek nie ma przyszłości.
Ocknął się z zamyślenia, czując swąd przypalającego się mięsa. Przewrócił je,
dodał kolejne plastry cebuli i nalał dwa kieliszki wina.
- Najwyższy czas odpocząć, siadaj - zwrócił się do Emmy, gdy wróciła. -
Zanadto obarczam cię pracą.
- Skoro tak, to zaraz po kolacji zmywam się do domu i zostawię ci na głowie
całe sprzątanie.
Uśmiechnęła się do niego po łobuzersku, a Pete wybuchnął głośnym
śmiechem. O Boże, ależ cudownie się czuł!
Tak cudownie, że szukał pretekstu, by ponownie zobaczyć się z Emmą.
Wiedział, że muszą sobie narzucać pewne ograniczenia podczas spotkań, choć nigdy
nie określał ich natury. Pytanie tylko, kogo chciał w ten sposób chronić. I jak jego
związek z Emmą odbiłby się na nich i na innych.
Claire była zbyt krucha emocjonalnie - zwłaszcza teraz, podczas nasilenia
choroby - by pozostając formalnie żoną Pete'a, tolerować inną kobietę u jego boku.
W życiu Jessie i Zoe było już wystarczająco wiele chaosu i niepewności, toteż
Pete nie chciał narażać ich dodatkowo na sytuację, gdyby którejś nocy zajrzały do
jego sypialni i odkryły, że śpi nie z mamą, ale z inną kobietą.
Miał też wątpliwości, czy jego związek z Emmą przyniósłby wiele dobrego jej
samej. Nie mógł traktować tak wspaniałej kobiety jako jedynie dodatku do swojego
życia. Emma zasługiwała na to, by ofiarować jej serce, gdy jego życie się uspokoi i
ustabilizuje, a ich związek będzie miał realne perspektywy.
Wszystko to prawda. Tego rodzaju przemyślenia świadczyły na pewno o jego
dojrzałości i rozsądku, tylko że oprócz głosu rozsądku kierował nim także
biologiczny instynkt mężczyzny, a także egoistyczna część jego natury.
R S
78
- A ja? - pytał samego siebie. - Czy ja się nie liczę ? Kiedy będę mógł wyrazić
nie tylko swoje potrzeby, ale także je zaspokoić?
I dlatego właśnie w kontaktach z Emmą musiał narzucić sobie szereg reguł i
zasad, które miały sprawić, że czuł się wobec niej uczciwie.
Często na przykład widywał się z nią w szpitalnej stołówce. Było to neutralne
miejsce, związane z ich pracą, i zaproszenie Emmy na posiłek tutaj nie niosło ze
sobą żadnych niebezpieczeństw.
Od czasu ich wspólnego weekendu w ogrodzie już dwa razy zaprosił Emmę na
lunch. Rozmawiali o dalszych pracach wokół jego domu oraz o dziewczynkach.
Poruszali też inne neutralne tematy, jak repertuar kin.
- Słyszałam, że wyświetlają jakiś ciekawy brytyjski film - oznajmiła Emma.
- To może byśmy się wybrali do kina w któryś weekend? - zasugerował Pete.
- Chętnie. W sobotę pracuję na ranną zmianę, więc całe popołudnie i wieczór
mam wolne.
- W takim razie proponuję sobotę wieczór, tylko dla mnie im później, tym
lepiej, nawet koło dziewiątej. Chciałbym spędzić z Jessie i Zoe jak najwięcej czasu.
- To zrozumiałe. W takim razie do zobaczenia w kinie.
Kino, w którym się umówili, było typowym multipleksem, w którym
odbywało się jednocześnie kilka seansów. O dziewiątej kończył się akurat jakiś
amerykański film akcji i z kina wychodziło tylu ludzi, że Emma i Pete z trudem się
odnaleźli.
- No, wreszcie! - zawołał Pete, gdy ją w końcu dostrzegł. - Przez chwilę
wydawało mi się, że ten tłum cię zmiecie.
- Ja nie tylko miałam takie wrażenie, ale czułam to na własnej skórze i
kościach - odparła wesoło.
Pete uścisnął jej dłoń, a Emma instynktownie oddała mu uścisk. Niemal
natychmiast wypuścili swoje ręce, bo przecież nie wolno im było łamać reguł, które
sami sobie narzucili. Najważniejsze, że są razem i czeka ich wspaniały wieczór.
R S
79
W jakimś momencie niemal zderzyli się z wychodzącą z kina parą. Na widok
Pete'a kobieta uśmiechnęła się i zawołała:
- Cześć, Pete. Co za przypadek! - Szybkim spojrzeniem zlustrowała Emmę,
nie starając się ukryć ciekawości.
Pete zawahał się, a potem odezwał:
- Poznajcie się: to Mandy i jej mąż, David. Mandy jest znajomą Claire. A to
Emma, koleżanka z pracy.
- Bardzo miło panią poznać - powiedziała Mandy ze słodkim uśmiechem.
- Mnie również - odparła nieco zmieszana Emma.
Domyślała się, jakie mogą być konsekwencje takiego spotkania. Pod
wpływem jakiegoś irracjonalnego impulsu chciała wyjaśnić, że przyszła z Pete'em
tylko na film, że nic ich nie łączy.
Na szczęście w porę się powstrzymała. Niepotrzebnie panikuje, bo niby
dlaczego znajoma Pete'a i Claire miałaby być tak podejrzliwa?
Jednakże odetchnęła z ulgą, gdy nowo poznana para oddaliła się. Pete
spoglądał za nimi z dziwnym wyrazem twarzy, szybko jednak odwrócił się do
swojej towarzyszki.
- Mam już bilety. Chcesz coś do jedzenia lub picia?
- Nie, dziękuję. Nie mam na nic ochoty.
- W takim razie mniej mnie kosztujesz niż moje córki.
Zerknął na nią ukradkiem. Wyglądała prześlicznie w szerokiej, zwiewnej
spódnicy i obcisłej bluzce z długimi rękawami, ale wstrzymał się z komplementem,
ponieważ nie chciał łamać reguł.
Nie miał pojęcia, że i Emma zerka na niego spod oka i że także zachwyca się
jego wyglądem; Był niesamowicie przystojny, miał na sobie ciemne sportowe spod-
nie i jasną koszulę, na którą zarzucił sportowy bawełniany sweter.
Film okazał się nie tylko dobry, ale i zabawny. Emma uświadomiła sobie, że
bardzo rzadko słyszała, by Pete śmiał się tak szczerze i spontanicznie jak dziś.
R S
80
Jego śmiech płynął z głębi serca i czuła, jak przenika jej ciało falą ciepła.
Cieszyła się, że wpadli na pomysł z kinem. Pete zasługuje na takie chwile
beztroskiej zabawy. Czuła się szczęśliwa, że miał pretekst do wyjścia z domu i
odcięcia się od problemów, a jeszcze bardziej dlatego, że mu w tym pomogła.
- I jak, podobało się? - zapytał po seansie.
- Bardzo. Ciebie nawet nie muszę pytać, bo wystarczyło posłuchać, jak
rechoczesz. Teraz choćbyś chciał, nie możesz mi wmówić, że film ci się nie
podobał, bo uznałabym cię za zrzędę i krętacza.
- I byłby to niewybaczalny błąd, ponieważ wcale taki nie jestem! - zawołał z
pozornym oburzeniem. - Czasami pierwsze wrażenie jest mylące.
- Pociesz się więc, że nie takie było moje pierwsze wrażenie...
- A jakie było?
- To śmieszne, ale nie mogę sobie przypomnieć. Kiedy myśmy się właściwie
spotkali po raz pierwszy?
- Nie mam pojęcia. Zaraz, chyba dopiero po twoim powrocie z Sydney, kiedy
zrobiłaś dyplom z opieki neonatalnej.
- Oj, chyba wcześniej.
- Pamiętasz dokładnie, jak to było?
- Ani trochę - roześmiała się. - Upłynęło już tyle czasu, że pewne zdarzenia i
fakty zaczęły mi się mieszać.
- A jednak - upierał się Pete - musiał być jakiś moment, kiedy po raz pierwszy
zaistniałem w twojej świadomości. Może nawrzeszczałem na ciebie albo zrobiłem ci
kawę.
- To pierwsze do ciebie nie pasuje, to drugie owszem. Jesteś jednym z
nielicznych lekarzy, którzy zniżają się do zaproponowania koleżankom kawy.
Jednak trudno mi przypomnieć sobie, czy to w takich okolicznościach wryłeś mi się
w pamięć.
R S
81
- Wygląda więc na to - mówił Pete z uśmiechem - że znamy się od zawsze.
Szkoda jednak, że w momencie naszego spotkania nie nastąpiła burza z piorunami
czy zaćmienie słońca.
- No widzisz, jakie z nas przeciętniaki!
Nie zauważyli nawet, że podczas ich rozmowy sala kinowa opustoszała. Oboje
czuli, że ich znajomość ma ogromne szanse na przekształcenie się w głębokie
uczucie, a jednak odkryli to dopiero teraz, mimo że znali się tyle lat. Co gorsza,
swojego odkrycia dokonali w momencie, gdy okoliczności im nie sprzyjały.
Napięcie między nimi rosło. Emmą znów owładnęło uczucie, że teraz, w tej
właśnie chwili, powinni się pocałować. Pete powinien powoli zbliżyć się do niej i
dotknąć wargami jej ust. Powinien przekonywać, że nieważne, czy podczas ich
spotkania zatrzęsła się ziemia czy nie. I nieważne, że przez tyle lat byli ślepi. Teraz
w końcu się odnaleźli i mają przed sobą całą przyszłość.
Emma niemal nie oddychała. Pete stał sztywno i nieruchomo. Panowała cisza,
którą jeden pocałunek mógłby przemienić w tysiące srebrzystych dzwoneczków.
Jeden pocałunek mógłby sprawić, że objęci poszybowaliby razem daleko w
przestrzeń, a potem kochali się przez całą noc.
Owszem, tylko że to całkowicie zniszczyłoby ich świat niepisanych reguł i
ograniczeń. A skoro mają żyć nadzieją, nie wolno im tego robić.
- Emmo, posłuchaj - wyszeptał Pete. - Chodźmy stąd, chodźmy jak
najszybciej, zanim...
Nie dokończył, kręcąc tylko z rezygnacją głową. Odsunął się o krok i
przepuścił ją w milczeniu.
W drodze powrotnej nadal się nie odzywali, zbyt boleśnie świadomi tego, co
się mogło między nimi zdarzyć.
W końcu pożegnali się i Emmie zamiast pocałunku znów pozostało jedynie
marzenie o mężczyźnie jej życia.
R S
82
Dwa dni później z trudem powstrzymała zdumienie, widząc na progu swojego
domu Claire Croft.
Żona Pete'a miała na sobie przewiewną spódnicę i letnią bluzkę na
ramiączkach. Wyglądała bardzo atrakcyjnie i elegancko. Trudno było zgadnąć, że
jeszcze kilka dni wcześniej znajdowała się w tak kiepskiej formie psychicznej.
Emma natychmiast przypomniała sobie spotkaną w kinie koleżankę Pete'a i
domyśliła się, że to jej zawdzięcza wizytę Claire. Tego dnia Emma miała katar i
witając się z Claire, zakrywała nos chusteczką.
- Biedactwo, widzę, że jest pani przeziębiona - zauważyła Claire, wchodząc do
saloniku.
- Rzeczywiście, ale już mi przechodzi - odparła Emma, czekając z niepokojem
na dalszy ciąg.
- Proszę spróbować mieszanki cytryny, czosnku, imbiru oraz miodu zalanej
wrzątkiem.
- Dziękuję bardzo. Niewykluczone, że spróbuję, jeśli mi nie przejdzie.
Obie kobiety milczały przez chwilę. W końcu Claire westchnęła i powiedziała:
- Pewnie domyśla się pani, dlaczego przyszłam...
- Niezupełnie. Zresztą wolałabym to usłyszeć od pani.
- Moja przyjaciółka widziała panią i Pete'a razem w kinie. Popytałam tu i
ówdzie i dowiedziałam się, kim pani jest.
- To zaoszczędzi nam wyjaśnień - odparła spokojnie Emma.
Dawała do zrozumienia Claire, że jest jedynie koleżanką z pracy Pete'a.
Claire jednak nie zareagowała na jej słowa.
- I tak zamierzałam skrócić moją wizytę u matki, jednakże po tym, czego się
dowiedziałam... Podobno wyglądaliście oboje...
Nagle, ku zdumieniu Emmy, Claire zalała się łzami i zaczęła mówić
błagalnym tonem:
R S
83
- Proszę tego nie robić, dobrze? Wiem, że nie mam prawa niczego żądać, bo
Pete niedługo będzie wolny... Proszę mi wierzyć, że nie zachowuję się jak pies
ogrodnika, tylko potrzebuję więcej czasu na przemyślenie wszystkiego. Ja tak nie
potrafię!
- Claire, proszę się uspokoić. Może zrobię herbaty?
- Nie, nie, muszę iść. - Claire wytarła nos i spokojniejszym głosem dodała: -
Przepraszam, jestem dalej w dość kiepskiej formie. Moja choroba mnie przeraziła.
Pewnie pani o niej wie.
- Co nieco - odparła ostrożnie Emma.
- Jest uleczalna, ale może pozostawać w uśpieniu przez całe życie. W związku
z tym potrzebuję spokoju i oparcia. Lekarstwa i psychoterapia bardzo dobrze mi
robią i wiem, że wkrótce poczuję się lepiej. Jednak sam fakt, że jestem naznaczona
chorobą, po prostu mnie przeraża.
- Nie wolno pani tak mówić, Claire. Choroba nie wybiera. Tak jak grypa czy
artretyzm, może przydarzyć się każdemu. Nie jest pani niczym naznaczona, a już na
pewno nie chorobą.
Claire machnęła ręką, jakby nie przyjmowała słów Emmy do wiadomości.
- Choroba zmieniła cały mój pogląd na życie. Dlatego właśnie tak bardzo
potrzebuję czasu, żeby się z nią oswoić. Z nią i ze wszystkimi zmianami, które
przyniosła. Pete i ja nie podjęliśmy jeszcze ostatecznej decyzji w sprawie córek. Nie
chcę, aby nowy związek namieszał mu w głowie do tego stopnia, że zrzuci mi na
barki zajmowanie się dziewczynkami, żeby mieć dla pani więcej czasu.
- Ja też tego bym nie chciała i jestem przekonana, że Pete nie ma zamiaru do
tego dopuścić - odparła Emma spokojnie, choć słowa Claire o córkach były co
najmniej dziwne.
- Och, dziękuję! Bardzo pani dziękuję!
Emma przeczekała chwile tego chorobliwego wybuchu radości i spytała:
- Czy Pete wie o pani wizycie u mnie?
R S
84
- Uchowaj Boże, nie! To sprawa tylko między nami. To wszystko, co miałam
do powiedzenia. Dziękuję, że mnie pani wysłuchała.
Emma odprowadziła niespodziewanego gościa do drzwi i usiadła na kanapie,
starając się zebrać myśli. Miała nadzieję, że podczas tej chaotycznej rozmowy nie
zobowiązała się, że więcej nie spotka się z Pete'em.
Nie, chyba nie. Możliwe jednak, że Claire w ten sposób zinterpretuje jej
słowa.
Nawet jeśli tego nie zrobi, niewiele to zmienia. Emma popadła w tak ponury
nastrój, jakiego już nie pamiętała.
Miała wrażenie, że wizyta Claire nieodwołalnie zmieniła jej życie, niszcząc
złudzenia, które nadawały jej egzystencji tyle sensu.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Praca na oddziale toczyła się zwykłym rytmem.
Gdy u Liz Stokes rozpoczął się trzydziesty dziewiąty tydzień ciąży,
pozwolono jej wstawać z łóżka i codziennie brać samodzielnie prysznic.
To właśnie podczas którejś wizyty w łazience Liz poczuła skurcze porodowe.
Natychmiast wróciła do łóżka i poprosiła pielęgniarkę, by wezwano Pete'a. Ten po
zbadaniu pacjentki uznał, że nie trzeba powstrzymywać porodu.
Mimo że Liz od dawna domagała się cesarskiego cięcia, teraz, gdy miało ono
stać się rzeczywistością, straciła nieco pewność siebie.
- Dobrze, że panią widzę - zagadnęła Emmę.
- Dzień dobry. Słyszałam, że wreszcie doczeka się pani zabiegu.
- No właśnie. - Liz zmarszczyła brwi. - I chciałabym na ten temat zamienić z
panią słówko. Kilka tygodni temu uzgodniłam z doktorem Croftem, że poddam się
znieczuleniu ogólnemu, ale było to w okresie, kiedy zupełnie nie panowałam nad
R S
85
nerwami. Bałam się, że się obudzę podczas zabiegu i tak dalej. Czy jest za późno,
żebym zmieniła zdanie i zdecydowała się tylko na znieczulenie miejscowe?
- Trudno powiedzieć. Decyzja należy do doktora Crofta i anestezjologa. A jak
zapatruje się na to pani mąż, Warren, i czy w ogóle będzie obecny przy zabiegu?
- Chyba tak. I to jeden z głównych powodów, dla którego zmieniłam zdanie.
Rozmawiałam z kilkoma kobietami, które miały cesarskie cięcie. Wszystkie
zachwycały się faktem, że przy znieczuleniu miejscowym wiedziały przez cały czas,
co się wokół dzieje, i niemal natychmiast po zabiegu mogły potrzymać własne
dziecko. Twierdziły, że tak samo szczęśliwi byli ich mężowie. Natomiast jeśli
zabieg będzie się odbywał przy znieczuleniu ogólnym, to o ile wiem, Warren nie
będzie miał prawa wstępu na salę operacyjną. Czy to prawda?
- Tak, takie są zasady.
- Rozumie więc pani, dlaczego tak mi zależy na zmianie decyzji.
- W takim razie porozmawiam z lekarzami i zobaczę, co się da zrobić -
obiecała Emma.
Pete'a zastała w jego gabinecie - rozmawiał przez telefon. Nie widziała go od
czasu niespodziewanej wizyty Claire u niej w domu. Nadal nie otrząsnęła się z
niemiłego wrażenia, jakie tamto spotkanie w niej pozostawiło.
Zastanawiała się, czy powinna o tym wspominać Pete'owi. Może i tak, ale na
pewno nie w tej chwili.
Gdy tylko Pete odłożył słuchawkę, zrelacjonowała mu swoją rozmowę z Liz
Stokes.
- Jeśli o mnie chodzi, nie widzę problemu - odrzekł Pete po namyśle. -
Podejrzewam, że anestezjolog też nie będzie zgłaszał zastrzeżeń.
- Doskonale. Liz i jej mąż na pewno się ucieszą. Jak wiesz, oboje byli
początkowo nieprzekonani do roli rodziców. Ostatnio zupełnie zmienili kurs i
należy im się nagroda.
R S
86
- A propos Liz i cesarskiego cięcia - odezwał się Pete z zamyślonym wyrazem
twarzy. - Podczas studiów przeczytałam interesującą rzecz. Lekarz o nazwisku Tyler
Smith pisał w 1847 roku na łamach „Lancetu": „Żywię nadzieję, iż nadejdą czasy,
gdy życie matki nie będzie kolidowało z życiem dziecka, gdy medycy nie będą
musieli podejmować bolesnej decyzji, kogo ratować, matkę czy dziecko. I gdy
działania lekarzy nie będą zależały od tego, czy są Brytyjczykami, czy
mieszkańcami kontynentu europejskiego, katolikami czy protestantami. Ich nadrzęd-
nym celem będzie ratowanie, a nie niszczenie życia". Nie sądzisz, że to piękne?
- Nawet bardzo... - Emma westchnęła. - A ty zadałeś sobie tyle trudu, żeby
zapamiętać cały cytat.
- Ponieważ uznałem, że jego treść jest ważna do dziś i ponieważ to, o czym
marzył Smith, jest dziś całkowicie realne. W okresie, kiedy był lekarzem,
prawdopodobnie ani Liz, ani jej dziecko nie przeżyliby tej ciąży. W najlepszym
wypadku udałoby się uratować jedno z nich, przypuszczalnie dziecko. Dziś naszym
największym problemem jest wybór znieczulenia.
- Muszę przyznać, że przeszedł mnie dreszcz...
- Zbyt przerażająca opowieść jak na wieczorną porę?
- Nie, zbyt wzruszająca. Aż zbiera mi się na płacz.
- Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybyś z mojego powodu uroniła łzę -
odparł poważnie Pete. - Nigdy, Emmo.
Spojrzała na niego, czując ogarniającą ją falę ciepła, ale także ból rozpaczy.
Przeżyli tyle cudownych chwil, które zbliżały ich do siebie coraz bardziej, jednak
nie mogli posunąć się dalej, bo tak postanowili.
A teraz, po wizycie Claire, sprawa jeszcze bardziej się skomplikowała.
Niewinne spotkanie Emmy z Pete'em w kinie nabrało niemal piętna zdrady.
Owego wieczoru, gdy Claire wyszła, Emma długo w nocy płakała. Z powodu
swojej głupoty i komplikowania sobie życia w imię szlachetnych ideałów.
R S
87
Wiedziała, że Pete jej potrzebuje, a jednak nie mógł przyjąć od niej nic, co mu
mogła ofiarować.
Otrząsnęła się z ponurych rozmyślań. Czas zająć się przygotowaniami Liz do
zabiegu. Jak przypuszczał Pete, anestezjolog nie miał nic przeciwko znieczuleniu
miejscowemu.
Gdy Emma wróciła na oddział, mąż Liz stał obok łóżka, kołysząc się nerwowo
na palcach i piętach. Jeden rzut oka na jego twarz powiedział Emmie, że jest
przerażony.
Kilka chwil później Liz zawieziono na salę operacyjną. Na jej twarzy znów
pojawił się wyraz paniki.
- Może jednak powinnam się zdecydować na znieczulenie ogólne? - zawołała,
patrząc z rozpaczą na Pete'a. - Czy widok będzie straszny?
- Nie ma obawy - uspokajał ją Pete. - Miejsce zabiegu będzie zasłonięte
specjalnym ekranem. Jedynym widokiem, który panią czeka, będzie widok włas-
nego dziecka.
Podczas gdy anestezjolog podawał pacjentce środki znieczulające, do sali
wszedł cichutko doktor di Luzio. Rzucił szybki uśmiech swojej narzeczonej Kit i
przywitał się z resztą personelu.
On i Pete nie potrzebowali wielu słów, by porozumieć się w sprawach
fachowych dotyczących zabiegu. Znali się od lat, od lat też współpracowali, a co
ważne - łączyło ich uczucie sympatii. A to w sali zabiegowej było czasami
kluczowym czynnikiem, ponieważ wprowadzało dobrą atmosferę, która sprzyja
pracy.
Emmie bardzo podobał się szacunek, jakim się darzyli. Sądziła, że w dużej
mierze spowodowany jest naturą Pete'a, jego spokojem, umiejętnością wzbudzania
zaufania i niechęcią do ostentacji.
W kilka minut po zastrzyku anestezjologa Liz zawołała z mieszaniną
zadowolenia i strachu:
R S
88
- Nie czuję skurczy!
- A to? - spytał anestezjolog, drapiąc ją lekko paznokciem w brzuch.
- Też nic nie czuję...
- To doskonale.
Niespełna dziesięć minut później Ben, synek Liz i Warrena, pojawił się na
świecie. Wciągnął pierwszy głęboki haust powietrza i ryknął co sił w płucach.
Liz na przemian śmiała się i płakała, a Warren wlepiał w dziecko nieruchomy
wzrok, powtarzając szeptem:
- To niemożliwe, niemożliwe...
- Powinniśmy sobie pogratulować. Wykonaliśmy kawał świetnej roboty.
- Pete? Co ty tu robisz o tej porze? - spytała Emma.
- Zanim skończyłem porządkować dokumenty i przygotowywać się na jutro,
dochodziła już jedenasta i uświadomiłem sobie, że o tej porze ty kończysz pracę...
Pete mówił nieco niepewnym głosem i przestępował z nogi na nogę jak
dziesięcioletni chłopczyk.
- Pomyślałem, że wpadnę się spytać, czy nie miałabyś ochoty na kawę.
Właściwie nie miałem okazji podziękować ci za pomoc w ogrodzie i za przepiękny
wieczór w kinie.
- I wcale nie musisz. Jedno i drugie sprawiło mi ogromną przyjemność.
- Nie o to chodzi. - Pete spoważniał. - Nie pomagałabyś w ogrodzie każdemu,
kto by cię o to poprosił. Zrobiłaś to dla mnie, Emmo. I niekoniecznie tylko dlatego,
że sprawiało ci to przyjemność. Myślę, że istniały także inne powody.
- Były to powody zbożne - odparła zmieszana.
- Sam nie wiem. Nic już nie wiem. - Spojrzał na nią, marszcząc brwi. -
Zostawmy to. To jak? Napijemy się razem kawy? Mam trochę luzu, bo dziewczynki
są u siostry.
Jeśli istniał jakiś powód, by odmówić, Emma nie mogła go sobie w tej chwili
przypomnieć.
R S
89
Zwłaszcza gdy Pete patrzył na nią takim wzrokiem, który wyzwalał w niej
burzę emocji. Poza tym czego się obawiać? Dotychczas udawało im się nie prze-
kraczać granic, które sobie wyznaczyli. Dlaczego dziś miałoby być inaczej?
- Zgoda. Kawa dobrze mi zrobi. Możemy pojechać do mnie, bo do ciebie jest
trochę za daleko.
- Nieważne gdzie - odparł i zawiesił głos, jak gdyby chciał dodać: „Byle z
tobą".
Tak przynajmniej się Emmie wydawało.
- No to ruszajmy.
Gdy wyszli ze szpitala, Pete bez słowa objął ją i przytulił. Emma machinalnie
położyła głowę na ramieniu Pete'a, czując ciepło jego szyi i policzka.
Już dawno nie było jej tak błogo. Po chwili jednak zreflektowała się i
delikatnie usunęła jego dłoń ze swoich ramion. Nie protestował, jak gdyby taki
kontakt mu wystarczył. Oboje jednak wiedzieli, że jest inaczej.
Emma jechała pierwsza, Pete tuż za nią. Przemykali się pustymi ciemnymi
ulicami, a Emma miała wrażenie, jak gdyby byli jedynymi ludźmi na świecie.
Gdy wysiedli przed jej domem, oboje roześmiali się.
- Co cię tak bawi? - spytał Pete.
- Nie mam pojęcia. A ciebie?
- Też nie wiem.
Emma domyślała się, że to nerwy, świadomość tego, co się może zdarzyć.
Czuła intuicyjnie, że ich dzisiejsze spotkanie będzie różniło się od pozostałych, i z
trudem hamowała podniecenie.
Nie będzie z nimi córek Pete'a, które w odpowiednim momencie
rozładowałyby rosnące między nimi napięcie i które dawałyby im szansę od siebie
uciec. Nie było tłumów w kinie, których obecność nie pozwalała na intymność.
Mieli być sami, tylko we dwoje.
R S
90
- W takim razie zapraszam do środka - powiedziała i otworzyła drzwi. - To co,
kawa?
- Obojętne...
- I tak nie ma specjalnego wyboru - zauważyła, starając się zachować spokój,
ale głos jej drżał.
Pete natychmiast to zauważył.
- Czy coś się stało? - spytał z niepokojem.
- Nie, po prostu jestem nieco spięta i zmęczona. Przyznasz, że jest dość późno.
A poza tym wczoraj była u mnie twoja żona i błagała, żebym ci dała spokój,
dodała w myślach.
- Zdaje się, że pomysł z kawą nie był najlepszy - zauważył po chwili Pete.
- Możliwe - odparła niepewnie.
Stali naprzeciwko siebie w milczeniu, w niemal całkowitym mroku, który
rozświetlała jedynie niewielka lampka. Twarz Pete'a pozostawała w cieniu, mimo to
Emma dostrzegała płomień w jego oczach i czuła wzbierające w niej gorąco.
- To moja wina - powiedział zmęczonym głosem - ale bardzo chciałem z tobą
porozmawiać. Wróciła Claire...
- Tak, słyszałam - rzekła ostrożnie Emma, nie zdradzając jeszcze, że się z nią
spotkała.
- Na razie nie chciałbym powierzać jej dzieci, bo nic nie wiem o jej stanie
zdrowia. Nie mam pojęcia, dlaczego nie zatrzymała się u matki dłużej. Twierdzi, że
czuje się już doskonale, ale...
- Pete - przerwała mu nagle Emma - czy moglibyśmy nie rozmawiać o Claire?
Bardzo proszę.
- Wydawało mi się... - Popatrzył na nią niepewnie.
- Nie gniewaj się. Wiem, że unikaliśmy tego tematu i że w końcu chciałbyś o
niej porozmawiać.
R S
91
Możliwe, że celowo nie pozwalałam ci na to, łudząc się, że chronię cię przed
stresem. W istocie chyba bardziej chroniłam siebie niż ciebie, i przez cały czas się
oszukiwałam.
- Nie wiem, czy mogę się z tobą zgodzić - wtrącił.
- A jednak chyba tak było. Wiem, że traktujesz mnie jak przyjaciółkę, z którą
można o wszystkim porozmawiać, o bzdurach i największych problemach. Lecz nie
dziś, zwłaszcza dziś nie chcę rozmawiać o Claire.
- Masz rację - westchnął głęboko. - Niech to szlag!
- Chyba powinieneś wracać do domu...
- Nie. - W jego oczach zapalił się błysk. - To wszystko nie tak. Nie tego nam
trzeba. Masz rację, zostawmy Claire. Chciałbym porozmawiać o nas, Emmo.
Właściwie to najważniejsza dla mnie sprawa. Nadszedł czas...
Jakby chcąc wzmocnić siłę swoich słów, przesunął pieszczotliwie dłońmi po
jej policzkach, odgarniając włosy. Nachylił się nad nią z poważnym, niemal
uroczystym wyrazem twarzy, wpatrując się w nią intensywnie.
Emma zacisnęła nerwowo usta, potem je rozchyliła i przygryzła wargę,
czekając na to, co się stanie, unieruchomiona spojrzeniem jego oczu.
Pocałunek nastąpił kilka sekund później. Pragnęła go już od tak dawna, że
nawet nie pomyślała, by się przed nim bronić. Z cichym jękiem przywarła do ust
Pete'a, potem otoczyła go ramionami, wtulając się w niego i pragnąc go teraz
jeszcze bardziej niż kiedykolwiek przedtem, gdy ich ciała nie znały jeszcze swojego
dotyku.
Kocha go. Nie ma sensu zaprzeczać, że jest inaczej. Nie ma sensu się łudzić,
że potrafi dłużej bronić się przed uczuciem i że pomogą jej w tym przyjęte przez
nich reguły gry. Kocha go i wszystko okazuje się bardzo proste. Czy też mogłoby
się okazać proste, gdyby nie okoliczności...
Ogarnęła ich fala gwałtownych emocji, jak płomień trawiący wysuszony las.
Pocałunek Pete'a był zaborczy, ale zarazem czuły. Tulił do siebie jej ciało, jak gdyby
R S
92
nie mógł się nim nasycić, jak gdyby wzrastające od tygodni pożądanie w końcu
znalazło kulminację, której nie chciał powstrzymywać.
- Emmo... - wyszeptał. - Wiedziałem, że tak właśnie będzie.
- Och, Pete...
Emma z trudem powstrzymywała się od szlochu. Teraz ona go całowała.
Gorączkowo, łapczywie, jak gdyby chciała wchłonąć w jednej chwili to wszystko,
za czym tak długo tęskniła.
- Nie masz pojęcia, jak pragnęłam naszego pocałunku - wyszeptała w końcu.
Drżała i była pewna, że podobna burza wstrząsa ciałem Pete'a.
- Oszukiwałem się - mówił jakby do siebie Pete - że uda nam się uniknąć tej
bliskości i w ten sposób zaradzimy wszelkim problemom, niebezpieczeństwom czy
poczuciu winy.
- Ja myślałam podobnie...
- Ale dziś... do diabła z tymi wszystkimi ograniczeniami i zasadami! Ja... po
prostu mam to gdzieś!
Ich ruchy stały się coraz bardziej gorączkowe. Zaczęli zdzierać z siebie
ubranie. Emma przesunęła dłonią po jego plecach, ciepłych i nierównych od
napiętych mięśni. Jego dłonie zsunęły się po jej szyi niżej i ujęły przez materiał obie
piersi.
- Chcę iść z tobą do łóżka. Już mam dość udawania, że jesteśmy tylko
przyjaciółmi. Od czasu twojego powrotu z Paryża przyjaźń przestała mi wystarczać.
Nie boję się już żadnym przeszkód, które by mogły nam zagrażać.
Emma słuchała i myślała. Jej serce jest wolne i gotowe do miłości - jego serce
nie.
Pete nie może jej kochać, ponieważ nie jest wolny. Przynajmniej na razie, pod
względem formalnym i moralnym jest związany z inną kobietą.
I możliwe, że tak już zostanie.
R S
93
Nie dalej jak wczoraj jego żona przyszła do niej, starając się ratować swoje
małżeństwo.
- Przestań... - powiedziała słabym głosem.
- Ależ Emmo... - Z ust Pete'a wydarł się zduszony jęk zdumienia i protestu.
- Proszę, przestań. Dlaczego akurat dziś... ze wszystkich tych chwil, kiedy
mieliśmy sposobność? - mówiła z goryczą Emma. - Tak długo powstrzymywaliśmy
się przed bliskością. Nie przyznaliśmy się ani słowem czy gestem do naszych uczuć,
dlatego tak długo nam się udawało. Teraz to już niemożliwe. Chyba zapominasz, że
masz żonę.
- Przecież to tylko kwestia czasu... Od ponad roku jesteśmy w separacji, a
formalności rozwodowe powinny się zakończyć w ciągu najbliższych tygodni. Jeśli
tak długo czekaliśmy z decyzją o rozwodzie, to ze względu na dziewczynki. A poza
tym Claire nalegała, żeby jeszcze próbować ratować nasze małżeństwo, jednak
wszystkie starania nic nie dały. Nasz związek skończył się na długo przed tym,
zanim zdecydowaliśmy się na rozwód.
- Formalnie nadal jesteście małżeństwem - przypominała Emma.
- Sugerujesz, że gram na dwa fronty? Że chcę cię wykorzystać? Jak możesz,
Emmo!
- Niczego takiego nie sugeruję. Co więcej, wiem, że jesteś wobec mnie
absolutnie uczciwy, ale postaraj się mnie zrozumieć. Gdzieś bardzo głęboko tkwi we
mnie przekonanie, że małżeństwo trwa dopóty, dopóki nie jest formalnie
rozwiązane. Dla mnie to kwestia moralności. A poza tym w twoim życiu istnieje
cała masa innych niewyjaśnionych kwestii. Macie wspólny dom, a przede
wszystkim dwoje dzieci. Czy rozwiązałeś już te sprawy?
- No nie... Choroba Claire wszystko spowolniła...
- No właśnie, choroba Claire to kolejna przeszkoda, która przedłuży
rozwiązywanie problemów. Potem może pojawić się następna. A gdy w końcu twoja
sytuacja się wyjaśni, może upłynąć bardzo wiele czasu. Czy możesz przysiąc, że
R S
94
nadal będziesz coś do mnie czuł? - Emma ukryła twarz w dłoniach i wyszeptała: -
Wczoraj Claire mnie odwiedziła...
- Co takiego? Claire była u ciebie?!
- Tak - mówiła Emma, poprawiając strój. - Jej koleżanka, którą spotkaliśmy w
kinie, powiedziała jej, że widziała nas razem.
- Co za gaduła! Czego Claire chciała? - spytał głucho Pete.
- Prosiła, żebym zostawiła cię w spokoju. Przekonywała, że potrzebuje więcej
czasu na przemyślenie waszych spraw i uporanie się z emocjami. I jeszcze, że twój
związek ze mną może być w tej chwili wyjątkowo szkodliwy dla dziewczynek.
- Widzę z tego - zauważył twardo Pete - że zawarłyście przymierze i
zaczynacie decydować o moim losie. Cudownie. A może ja też mam prawo do
kierowania własnym życiem?
- Oczywiście, i nikt nie ma zamiaru ci tego uniemożliwić. Strasznie żałuję, że
tak się zaangażowałam, że nie przemyślałam konsekwencji, kiedy jeszcze była na to
szansa. Że nie byłam silniejsza i nie przewidziałam, co się może zdarzyć.
- Ja niczego nie żałuję...
- Łatwo ci mówić! - wypaliła, niemal natychmiast żałując swych słów.
- Boże, naprawdę tak uważasz? - Pete nie starał się już tłumić wzburzenia. -
Sądzisz, że to wszystko jest dla mnie łatwe? Że najpierw bez żadnego powodu
powstrzymywałem się przed okazaniem ci uczuć, a potem uległem impulsowi?
Nieprawda. Decyzja wcale nie przyszła mi łatwo. Ja też musiałem ją przemyśleć.
- I jesteś jej pewien?
- Tak. I dlatego tak dbam o to, co czujesz, Emmo.
- To pomóż mi. Wróćmy do poprzedniego układu.
- Mamy udawać, że się nie całowaliśmy? Że się nie dotykaliśmy i nie
wyznaliśmy sobie uczuć? To niemożliwe, nie zgadzam się.
- Bo tak ci wygodnie. Jeśli chcesz mnie przekonywać, że nasz związek ma
przyszłość, nie uwierzę ci, ponieważ teraz nie jesteś w stanie niczego przewidzieć i
R S
95
niczego mi obiecać. Zwłaszcza biorąc pod uwagę stan Claire i jej prośbę. Czeka cię
zbyt wiele pracy i niewiadomych, żeby móc planować przyszłość. Na razie nie
wiesz, na czym stoisz.
- Dlaczego nie chcesz mi pomóc? Dobry Boże, czy nie mam prawa mieć
czegoś tylko dla siebie? - Głos Pete'a drżał.
- Przez cały czas byłam z tobą - zawołała Emma - ale jako przyjaciel, bo tylko
w takiej roli mogłam ci pomóc oddzielić przeszłość od przyszłości. A teraz
wszystko utrudniasz.
- Nie zapominaj, że ty mnie też całowałaś - rzekł spokojnie. - I mam wrażenie,
że bardzo ci to odpowiadało.
- Fakt. - Roześmiała się nerwowo. - Ja też nie jestem bez winy, tyle że to
niczego nie zmienia. Za daleko Zabrnęliśmy. Nie trzeba było udawać, że łączy nas
tylko przyjaźń, bo tak nigdy nie było.
- Teraz na pewno nie jest. - Jego słowa zabrzmiały ostro jak uderzenie bicza. -
No, czas na mnie. Chciałem z tobą porozmawiać, ponieważ zamierzałem ci
powiedzieć, że istnieje szansa na przyspieszenie rozwodu, na podjęcie decyzji.
- Mam nadzieję, że to się uda, Pete, i że stanie się tak dla dobra waszego i
dzieci.
Pete podszedł do drzwi i zatrzymał się z dłonią na klamce.
- Czy taka sytuacja jak dziś zdarzyłaby nam się niezależnie od okoliczności?
Czy zawsze na przeszkodzie stałyby nierozwiązane kwestie mojego małżeństwa?
- Nie wiem - odparła bezradnie. - Zaczynam jednak myśleć, że tak.
Pete pokiwał powoli głową.
- W takim razie do widzenia.
- Do widzenia. Pewnie przez jakiś czas ciężko nam się będzie spotykać w
szpitalu, ale jakoś sobie poradzimy.
R S
96
- Też tak uważam. Spójrz, jaka ironia losu: nawet nie pamiętaliśmy, kiedy
spotkaliśmy się po raz pierwszy, ale przynajmniej nie towarzyszyły temu żadne
fajerwerki. A teraz równie nieciekawie się żegnamy.
- Nie mamy wyboru. Oboje jesteśmy rozsądni i jakoś sobie poradzimy...
Taką przynajmniej miała nadzieję. A jeśli nie...
A jeśli nie, to ostatecznie jest już noc i czeka na nią łóżko z poduszką, w którą
może się wypłakać, wykrzyczeć cały żal i frustrację.
A Pete wcale nie musi o tym wiedzieć.
- Dobranoc, Emmo - powiedział i wyszedł. Emma powoli zamknęła za nim
drzwi.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Claire i Pete siedzieli w nowo otwartej restauracji. Pete zauważył, że jego
żona wygląda bardzo dobrze.
Tydzień wcześniej skończyła dwadzieścia dziewięć lat. Włosy miała
ufarbowane na ciemnozłoty kolor, który najbardziej lubiła. Ubrana była elegancko,
ale jednocześnie sportowo, w lniane spodnie do połowy łydek i pastelową niebieską
bluzkę z krótkimi rękawami. Oczy zasłaniały jej ciemne okulary.
Wyglądała niesłychanie atrakcyjnie, jak typowa kobieta sukcesu, kontrolująca
każdy fragment swojego życia.
Dotychczas ich rozmowa toczyła się przyjaźnie, jednak Pete nie potrafił
udawać sam przed sobą, że czuje się swobodnie, choć jego zadanie na dzisiaj było
bardzo proste - chciał jedynie spędzić z Claire choć pół godziny bez kłótni i
nieprzyjemnej wymiany zdań.
Mieli masę spraw do omówienia, lecz dziś nie spieszyło mu się tak bardzo jak
zazwyczaj. Z powodu spięcia z Emmą poprzedniego wieczoru czas przestał
odgrywać dla Pete'a kluczową rolę. Emma dała mu wyraźnie do zrozumienia, że jej
R S
97
nie wystarczą same starania o rozwód. A więc musi dać jej konkret w postaci
rozwodu, a to przy dotychczasowej postawie
Claire nie ma szans na szybką realizację. Więc nie ma sensu zabijać się o
każdą minutę.
Miał irracjonalne poczucie, że Emma zostawiła go własnemu losowi, choć
domyślał się, że ona ma na to zupełnie inny pogląd. Określając jasno i stanowczo
swoje stanowisko, cierpiała równie mocno jak on.
- Miałam czas przemyśleć pewne rzeczy - mówiła tymczasem Claire - i
uważam, że powinniśmy spróbować jeszcze raz. Podrzeć papiery rozwodowe i
zacząć od nowa.
Pete z trudem się opanował.
- Przecież próbowaliśmy już wiele razy - odrzekł spokojnie - i za każdym
razem odkrywaliśmy, że to na nic. Ściśle mówiąc, ty odkrywałaś.
- Tak było kiedyś.
Pete domyślał się, że Claire nawiązuje do swojej choroby. Tego właśnie się
obawiał - że zacznie wykorzystywać swą chorobę do wyjaśnienia wszystkich
problemów dotyczących ich małżeństwa.
- Nie sądzę, żeby coś się zmieniło.
- Tak łatwo ci niszczyć nasz związek?
- Przecież wiesz, że to nie jest nagła decyzja. Zdecydowaliśmy się na nią rok
temu po dokładnym przemyśleniu wszystkich za i przeciw. Najważniejszą kwestią
jest, dlaczego boisz się rozwodu. Musisz odnaleźć prawdziwe motywacje, dla
których chcesz zaczynać wszystko od nowa. Ale prawdziwe, bo na pewno nie
należy do nich miłość do mnie.
Pete patrzył na żonę ze skrywanym niepokojem. Nie był pewien, jak odbierze
tak brutalne przedstawienie prawdy.
Claire nie zareagowała jednak w gwałtowny sposób.
R S
98
- Chyba masz rację - powiedziała. - To nie miłość nas łączy, Pete, choć bardzo
cię szanuję i podziwiam jako człowieka.
- To bardzo ważne, co mówisz - odetchnął z ulgą - bo świadczy o umiejętności
odważnej oceny sytuacji. Idźmy więc dalej. Uważam, że za utrzymaniem naszego
małżeństwa nie przemawia także dobro dziewczynek. Jeśli uda nam się wypracować
rozsądne porozumienie dotyczące opieki nad dziećmi, ich życie będzie o wiele
spokojniejsze niż teraz, bo pozbawione konfliktów, które ciągle między nami
wybuchały. Nie chcę, żeby dalej wyrastały w atmosferze braku poczucia
bezpieczeństwa, wśród chaosu.
- Masz rację. Ja również tego nie chcę.
Pete zauważył, że przy słowach „rozsądne porozumienie dotyczące opieki nad
dziećmi", Claire lekko zesztywniała, jak gdyby się przestraszyła. Nie potrafił
zgadnąć dlaczego.
Przecież już wycofał pismo w sprawie przyznania mu całkowitej opieki nad
córkami ze względu na chorobę Claire. Jako lekarz wiedział, że choroba nie musi
komplikować życia ani Claire, ani nikomu z jej otoczenia, pod warunkiem, że podda
się terapii. A to mu obiecała i w tej kwestii ufał jej bez zastrzeżeń.
- W takim razie czemu chcesz, żebyśmy spróbowali jeszcze raz?
- Bo uważam - wyjaśniła - że nie wyczerpaliśmy wszystkich możliwości.
Pete drgnął. Miał wrażenie, że niedawno słyszał podobne słowa. Zaraz, kiedy
to było? No tak - podczas jego dramatycznej rozmowy z Emmą!
Przypominał sobie teraz przebieg tamtej rozmowy. Nadal nie mógł ochłonąć
po tym, co od niej usłyszał. Wprawdzie rozumiał, że wizyta Claire mogła ją roz-
stroić, ale dlaczego stawiała mu aż tak twarde warunki?
Spotykają się przecież tyle lat. Najpierw jako znajomi z pracy, a ostatnio jako
przyjaciele. Czy Emma szukała pretekstu, by wycofać się z ich raczkującego
związku, ponieważ przestraszyła się komplikacji? To raczej wykluczone. Emma nie
jest tchórzem.
R S
99
Teraz, gdy rozmawiał z Claire, po raz pierwszy zaświtała mu myśl, że Emma
podczas krótkiego spotkania z Claire o wiele dokładniej zrozumiała jego sytuację
niż on sam przez wiele lat.
W takim razie musi się zdobyć na większą stanowczość w postępowaniu z
Claire.
- Nie zgadzam się z tobą - odparł. - Uważam, że wyczerpaliśmy wszystkie
możliwości, a taka ciągła huśtawka w naszych relacjach działa katastrofalnie na
psychikę dziewczynek. Trzeba jak najszybciej podjąć decyzję.
Pete zauważył, że jak zwykle w podobnych chwilach, Claire wyłączyła się.
Siedziała z przestraszoną miną, a on wiedział, że jego słowa już do niej nie
docierają. Postanowił zmienić temat.
- Dlaczego nie zatrzymałaś się u matki dłużej? Zaczęłaś się nudzić?
- Ależ skąd. Mama dbała, żeby nie zabrakło mi atrakcji. Poza tym doskonale
się dogadywałyśmy, prawie jak siostry. Była naprawdę wspaniała. Uważa, że
powinnam dalej podnosić swoje kwalifikacje, a także je poszerzyć. Może wybiorę
się na kurs grafiki komputerowej.
- W takim razie dlaczego wyjechałaś?
- Ponieważ nie mogę cię opuścić. A także dziewczynek... - W jej oczach znów
pojawiła się panika. - Musiałam wrócić. Przecież jestem ich matką.
- I tego nikt ci nie odbierze, Claire - powiedział Pete spokojnie - jednak w tej
chwili przede wszystkim musisz zadbać o zdrowie, bo tylko wtedy będziesz w stanie
podjąć najlepszą decyzję.
Po pożegnaniu się z Claire Pete zatopił się w rozmyślaniach. Musi jak
najszybciej porozmawiać z Emmą i przeprosić ją. Uświadomił sobie, że był
podobnie bezradny w ocenie swojej sytuacji jak Claire.
Chociaż dotąd był pewien swojego uczucia do Emmy i wiary, że dzięki niemu
może pokonać każdą przeszkodę, teraz zaczęły rodzić się w nim wątpliwości.
Możliwe, że zgodnie z sugestiami Emmy, uczucie do niej miało mu zapewnić
R S
100
ucieczkę od problemów. Czy w tej sytuacji może być pewien czystości swych
intencji?
Wielu mężczyzn po rozwodzie czy podczas separacji szuka pocieszenia w
ramionach innej partnerki. Emma nie zasługuje na to, by traktować ją jak zastępczą
żonę.
Po powrocie do szpitala natychmiast ją odszukał.
- Chciałem cię przeprosić za tamten wieczór - powiedział.
Emma znieruchomiała, słysząc jego głos, a potem powoli podniosła oczy.
Pete tymczasem mówił dalej:
- We wszystkim miałaś rację. Wciągnąłem cię do swojego życia w złym
okresie, zabrakło mi obiektywnego spojrzenia na swoją sytuację. Zabrakło mi także
cierpliwości i pewne sprawy starałem się przyspieszyć ze złym skutkiem. Mam
nadzieję, że przebaczysz mi bezmyślność i egoizm.
- Tak, bardzo chętnie - powiedziała, starając się, by nie załamał jej się głos. -
Bo rozumiem, co tobą powodowało.
- W takim razie dziękuję - rzekł półgłosem i dodał jeszcze ciszej: - Mam
nadzieję, że i ja sobie kiedyś to wybaczę.
Musieli przerwać rozmowę, bo zaczęły się przyjęcia pacjentów.
Rozmowa z Pete'em i to, co jej powiedział, było tak niespodziewane, że Emma
długo nie mogła dojść do siebie. Odpowiadała pacjentom monosylabami i unikała
ich wzroku, by nie można było dostrzec, że ma zaczerwienione oczy.
Minął tydzień. Emma i Pete widywali się rzadko, i to pomogło obojgu uporać
się z emocjami.
Tymczasem Kit i Gian ustalili datę ślubu, który ostatecznie miał się odbyć na
początku grudnia. Rozmawiali ze wszystkimi kolegami i koleżankami, sprawdzając,
czy zapisali sobie w kalendarzu prawidłową datę.
Także Emma otrzymała dwuosobowe zaproszenie, dla siebie i partnera.
Jedyną osobą, z której towarzystwa by się cieszyła, był Pete, tylko że akurat jego nie
R S
101
mogła zaprosić. A zresztą pewnie Pete otrzymał oddzielne zaproszenie, ostatecznie
przyjaźnił się z Gianem.
Przez cały czas nie dawała jej spokoju myśl, czy nie postawiła Pete'owi zbyt
twardych warunków. Czy nie nastawała zbyt mocno, by jednoznacznie rozwiązał
sprawę swojego małżeństwa. Tym bardziej że z tego, co wiedziała, formalności
rozwodowe posuwały się do przodu, więc nie mogła mu zarzucać opieszałości.
Miała nadzieję, że natychmiast po rozwodzie Pete do niej zadzwoni, a potem z
rykiem silnika podjedzie swym czerwonym ferrari pod jej dom, machając
dokumentami rozwodowymi. W drugiej zaś ręce będzie trzymał bukiet
karmazynowych róż. Za wzgórzami będzie zachodziło malowniczo słońce, a w
powietrzu będą rozbrzmiewać dźwięki skrzypiec. Pete porwie ją w ramiona i...
- Daj sobie spokój, niepoprawna marzycielko! Emma roześmiała się z
przymusem. Jest zbyt dorosła, by wierzyć w baśnie.
- Gdybym to ja wychodziła za mąż - mówiła Caroline do Kit - to
pojechałabym po suknię ślubną do Sydney. Widzę jednak, że także u nas można
znaleźć coś szałowego.
- Zgadzam się z Caroline, że suknia jest rewelacyjna - potwierdziła Emma.
Nawet Nell nie potrafiła ukryć zachwytu, choć zrobiła to w charakterystyczny
dla siebie sposób. Przez chwilę taksowała krytycznym okiem przyjaciółkę, w końcu
mruknęła:
- Ujdzie... Tylko miej się na baczności, jak będę beczała! Nienawidzę beczeć
na ślubach.
- I zawsze to robisz - przypomniała jej wesoło Emma.
- Tak jakoś wychodzi...
- Naprawdę uważacie, że ta suknia dobrze leży? - dopytywała się Kit,
oglądając się po raz setny w lustrze.
- Idealnie - zapewniała Caroline. - Jak na ciebie szyta.
R S
102
- Pytam, bo pani Seccomb, u której robiłam kilka przeróbek, uważa, że można
ją nieco popuścić w talii, gdyby istniała taka konieczność. Mam nadzieję, że czegoś
mi nie sugeruje...
- Ciąży? Ale fajnie! - zawołała zachwycona Caroline.
- Nie, nie! - zaprzeczyła gwałtownie Kit i nagle poczerwieniała. - Raczej tego,
że zdążyłam przytyć na włoskiej kuchni przyszłej teściowej.
- Nie wywiniesz się tak łatwo takimi wyjaśnieniami! Skoro pani Seccomb
zasugerowała coś takiego, to nie bez podstaw. Szyła suknie chyba dla wszystkich
panien młodych w Glenfallon i od razu wyczuwa, kiedy trzeba poszerzyć talię, bo
dziewczynie zaokrągla się brzuch, i to na pewno nie z przejedzenia!
Ku zdumieniu przyjaciółek Kit posmutniała, a po chwili odezwała się cichym i
łamiącym się głosem:
- Już dawno powinnam była wam to powiedzieć, tylko ciągle brakowało mi
odwagi. - Kit wciągnęła powietrze. - Sęk w tym, że nie mogę mieć dzieci. To z tego
powodu rozpadł się mój poprzedni związek. Na szczęście Gian jest tak cudownym
człowiekiem, że zamiast się ode mnie odwrócić, zaczął mnie wspierać.
Namówił mnie nawet na sztuczne zapłodnienie, którego nigdy nie brałam pod
uwagę. Zgodziłam się, że jak już trochę okrzepniemy w małżeństwie, zdecyduję się
spróbować. To tyle. Wybaczcie, że trochę zepsułam wam nastrój, ale chciałam już to
z siebie wyrzucić.
- Boże, ależ ze mnie idiotka! - Zawstydzona Caroline schowała twarz w
dłoniach.
- Nie masz się za co winić - uspokajała ją Kit. - Niby skąd miałaś o tym
wiedzieć?
- W najgorszym razie będziesz miała Bonnie... - posunęła Nell.
- Tak, ale wcale nie w najgorszym razie - powiedziała z mocą Kit. - Kocham
Bonnie jak własną córkę i nigdy nie będę jej traktowała jako namiastki własnego
dziecka.
R S
103
- Oczywiście! - Nell się zmitygowała. - Chciałam cię tylko jakoś pocieszyć, no
i nie wyszło. Ale intencje miałam dobre.
- Wiem i dziękuję ci bardzo. No! - Kit klasnęła w dłonie - dość tych
smuteczków. Wracamy do tematu numer jeden. Czyli waszym zdaniem suknia nie
wymaga już żadnych przeróbek?
- Absolutnie żadnych - potwierdziła Emma. - Leży idealnie.
- Przepraszam was na chwilę - wtrąciła nagle Caroline - ale chciałabym
zadzwonić do mojego syna. Jest dziś cały dzień sam w domu i muszę sprawdzić, czy
wszystko tam w porządku.
Emma natychmiast domyśliła się, dlaczego Caroline tak nagle przypomniała
sobie o synu. Wyznanie Kit uświadomiło jej, że mimo nieudanego małżeństwa,
mimo fatalnych kolejnych związków, powinna czuć się szczęśliwa, ponieważ
dostała od losu dar, który dla wielu kobiet jest w życiu najważniejszy - własne
dziecko.
Po powrocie do domu Emma pomyślała, że informacja o bezpłodności Kit,
chociaż smutna, jeszcze bardziej zbliżyła przyjaciółki do siebie i nie tylko dla
Caroline stała się okazją do refleksji.
Emma zastanawiała się, jaki dla niej wypływa wniosek z dzisiejszej, niezbyt
radosnej rozmowy z przyjaciółkami. Odkryła, że wbrew rozsądkowi poczuła nowy
przypływ nadziei i odwagi. Może w jej relacjach z Pete'em jeszcze nie wszystko
stracone?
R S
104
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Gian di Luzio i Kit McConnell brali ślub tego dnia po południu. Pete tak
ułożył sobie rozkład zajęć, by zdążyć na ceremonię, jednak zawsze istniało niebez-
pieczeństwo, że zdarzy się coś nieprzewidzianego.
Ilekroć wychodził do poczekalni, doznawał wrażenia, że pacjentów raczej
przybywa, niż ubywa. Dopiero po kilku godzinach w poczekalni zaczęło się prze-
rzedzać. W momencie, gdy prosił następnego pacjenta, do jego gabinetu zajrzała
asystentka, Angela.
- Przepraszam, panie doktorze, dzwoni żona.
Pete z trudem powstrzymał westchnienie.
Claire często nękała go telefonami w pracy, zwykle prosząc, by zaopiekował
się awaryjnie dziewczynkami, bo jej wypadło coś bardzo pilnego. Czasami dzwoniła
też w sprawie ich domu, który wystawili na sprzedaż, pytając o setki nieistotnych
spraw.
Zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku zagłębiała się w szczegóły,
które rozmowę rozwlekały. Pete miał nadzieję, że dziś Claire będzie się streszczać,
bo wkrótce wybierał się na ślub, a kilku pacjentów czekało jeszcze na wizytę.
- Dziękuję, Angelo, odbiorę w gabinecie.
Gdy asystentka zostawiła go samego, podniósł słuchawkę.
- Pete, dzięki Bogu! - W wysokim, wibrującym głosie Claire brzmiała histeria.
- Musisz mi pomóc! Zoe upadła i zrobiła sobie coś w rękę!
- Myślisz, że jest złamana? - zapytał, starając się stłumić niepokój.
- Nie wiem. Trzyma rączkę kurczowo przy sobie i nie pozwala jej dotknąć ani
obejrzeć. Boję się, że to może być złamanie.
- Możesz ją do mnie przywieźć?
- Tak, oczywiście. - Wzięła głęboki oddech. - Tylko muszę się uspokoić. To
pewnie wszystko moja wina...
R S
105
- Nie czas na szukanie winnych. Ochłoń trochę i jak najszybciej przywieź do
mnie Zoe.
Pete zdążył przyjąć jeszcze dwóch pacjentów, gdy do jego gabinetu wkroczyła
Claire i obie dziewczynki.
Jessie miała w ręku ogromną torbę chipsów i karmiła nimi raz siebie, raz
siostrę, która wyglądała jak kupka nieszczęścia. Tuliła do piersi rączkę niczym
ranne zwierzątko i lekko popłakiwała. Instynkt lekarza natychmiast podpowiedział
Pete'owi, że ręka rzeczywiście jest złamana.
- Powiedz, skarbie, gdzie cię boli - poprosił ją łagodnie.
Spodziewał się, że Zoe wskaże na miejsce pomiędzy nadgarstkiem a łokciem,
gdzie najczęściej dzieci łamią ręce. Jednakże Zoe wskazała paluszkiem ramię.
- Tu, u góry... - szepnęła zbolałym głosikiem.
Czyżby kość ramieniowa? Jeśli tak, to będzie musiał unieruchomić gipsem nie
tylko całą rękę, ale połowę klatki piersiowej dziewczynki.
- Jak to się stało, Zoe?
- Robiłam fikołki na poręczach w ogrodzie. Nagle, kiedy zeskakiwałam,
zaplątała mi się nóżka i spadłam na ręce, i jedna tak mi się jakoś podwinęła...
- To moja wina - oznajmiła pobladła Claire drżącym głosem. - Poszłam do
domu odebrać telefon. Straciłam dziewczynki z oczu dosłownie na kilka chwil, i
stało się!
- Nie możesz się obwiniać - odparł Pete uspokajająco. - To był wypadek.
Wiesz, że dzieci trudno upilnować. Nie można bez przerwy sterczeć nad nimi i
obserwować. Ogród jest bezpiecznym miejscem, więc nie mogłaś niczego się
obawiać. Takie rzeczy się zdarzają. W gabinecie codziennie mam kilka podobnych
przypadków. A teraz przede wszystkim trzeba zająć się Zoe. Weź ją do gabinetu
radiologicznego, trzeba jej zrobić kilka zdjęć. Założę jej tymczasowy temblak i dam
paracetamol na uśmierzenie bólu.
Pete zwrócił się do drugiej z córek.
R S
106
- Jessie, chcesz zostać z nami i zobaczyć, jak leczę Zoe, czy wolisz się
pobawić w poczekalni zabawkami?
- Chcę się pobawić - odparła Jessie.
- To może ja z nią posiedzę - rzekła niepewnie Claire.
Nadal była blada i roztrzęsiona. Widać było, że nie radzi sobie w takich
sytuacjach. Pete kiwnął głową i zajął się Zoe.
- Już tak nie boli? - zapytał.
- Już nie - chlipnęła cichutko dziewczynka.
- To dlatego, że bardzo ślicznie trzymasz rączkę. A za chwilę dostaniesz
lekarstwo, które jeszcze bardziej ci pomoże.
- Czy będę musiała dostać zastrzyk?
- Nie, kochanie. Trzeba tylko prześwietlić ci rączkę, a to nic nie boli.
Pete nabrał do dozownika paracetamolu w płynie, a gdy Zoe posłusznie
otworzyła buzię, wstrzyknął jej całą dawkę. Lekarstwo miało smak truskawkowego
soku i większość dzieci przyjmowała je bez protestu.
Potem poprosił Angelę, by zrobiła Claire herbatę. Miał nadzieję, że jego żona
choć trochę się uspokoi. Na koniec otworzył tajemną skrytkę w swoim biurku, wyjął
z niej pięknego wielokolorowego lizaka i podał go Zoe. Był przygotowany na takie
sytuacje - ostatecznie jego córka nie jest pierwszym dzieckiem, któremu musiał
osłodzić ból.
Tymczasem w poczekalni znów zadzwonił telefon. Angela odebrała, po czym
zaczęła mu dawać jakieś tajemnicze znała. Pete zastanawiał się z rezygnacją, co
czeka go tym razem. Po rozmowie Angela zawołała:
- Dzwoniła Rebecca Childer, Alethea jest już w domu! Właśnie przyleciała z
Melbourne i czuje się doskonale.
- No, przynajmniej raz dobre wieści - mruknął Pete.
R S
107
- Rebecca dopytuje się, czy chciałby pan zobaczyć dziewczynkę dziś po
południu. Ponoć umówił się pan z nią, że zaraz po powrocie z Melbourne wpadnie
panu pokazać Aletheę.
Pete zerknął ukradkiem na zegarek i ciężko westchnął.
- Dobrze. Przekaż jej, że bardzo chętnie ją zobaczę.
Angela uśmiechnęła się z aprobatą. Pete zastanawiał się, kto tu właściwie
rządzi. Najgorsze, że czeka go jeszcze przekazanie wskazówek Claire, jak ma
postępować z Zoe, a z doświadczenia wiedział, że w podobnych przypadkach jego
żona wpada w panikę.
- Pozwól, Claire - zwrócił się do niej. - Chciałbym ci wyjaśnić, co masz dalej
robić.
Claire znów zaczęła dygotać. Kiwnęła sztywno głową, przypominając
marionetkę. Pete zaprosił ją do gabinetu i zamknął drzwi.
- Kiedy zabierzesz Zoe do pracowni rentgenowskiej, musisz jej zdjąć temblak.
Zadzwonię do personelu i przekażę, jakie mają zrobić zdjęcia, więc tym sobie nie
zaprzątaj głowy. Potem któraś z pielęgniarek założy Zoe temblak z powrotem. Przez
kilka pierwszych dni Zoe powinna bardzo uważać, więc musisz jej jak najszybciej
kupić specjalną szynę do usztywnienia ramienia. Przy okazji musisz poprosić o leki
uśmierzające ból dla dzieci.
Claire siedziała sztywno i milczała. Miała nieobecny wyraz twarzy, jak gdyby
w ogóle nie słyszała Pete'a.
- Nie zrobię tego - powiedziała nagle. - Nie dam rady.
- Ależ dasz - przekonywał ją cierpliwie. - W aptece pomogą ci wybrać
odpowiednią szynę, a Zoe uspokoiła się już na tyle, że nie będzie sprawiać
problemu.
- Nie o tym mówię. - Zamachała rękami. - Nie chodzi o to, że nie poradzę
sobie teraz, lecz o to, że w ogóle nie radzę sobie z dziewczynkami. I zawsze tak
było...
R S
108
Urwała, szukając odpowiednich słów.
- Starałam się i próbowałam, ponieważ jestem matką, a wszyscy uważają, że
opieka nad dziećmi jest głównym obowiązkiem matki. Miałam nadzieję, że dam
sobie radę, jeśli będziesz mi pomagał, tylko że wtedy musielibyśmy pozostać
małżeństwem. Teraz, kiedy zdecydowaliśmy się rozstać, wiem już, że sama nie
podołam. Dzisiejsza sytuacja uświadomiła mi jasno, że nie dam sobie rady z
samotnym wychowaniem dzieci. To była kropla, która przepełniła czarę.
Claire znów urwała, jak gdyby wahając się, czy mówić dalej. Nagle wypaliła:
- Czy byś mnie odsądzał od czci i wiary, gdybym nie zabrała dziewczynek ze
sobą do matki? Gdybym zostawiła je tobie?
Claire patrzyła na niego z takim napięciem i błaganiem, jak gdyby od jego
odpowiedzi zależał jej los. Zaciskała z całych sił dłonie, aż pobielały jej kłykcie.
Widać było, że zrozumienie własnych uczuć i pragnień, a jeszcze bardziej wyrażenie
ich, kosztowało ją niemało.
Oszołomiony jej wyznaniem Pete zaczął szybko myśleć. Czy odsądzałby ją od
czci i wiary? Przeciwnie! Gdy zrozumiał, o co Claire go prosi, doznał wrażenia, że
całe jego życie nabiera blasku.
Jednocześnie jasno pojął, dlaczego Claire zwlekała z doprowadzeniem ich
rozwodu do końca. Czuła się rozdarta pomiędzy tym, co według siebie powinna, a
tym, co naprawdę chciała robić. Dlatego tak długo nie potrafiła się przyznać, nawet
sama przed sobą, że jest przerażona koniecznością opiekowania się dziećmi.
- Wcale nie będę cię odsądzał od czci i wiary - odrzekł spokojnie Pete.
Już dawno nie czuł w stosunku do swej żony takiej sympatii, szacunku i
współczucia.
- Często nie jesteśmy w stanie pokonać swej natury i nie możemy się za to
winić. Oddanie mi dzieci pod opiekę to chyba najlepsza decyzja, jaką mogłaś
podjąć. Jest to także wyraz ogromnej odwagi.
R S
109
- Dziękuję... - Claire odetchnęła i wyraźnie się odprężyła. - Oczywiście, będę
chciała jak najczęściej się z nimi widywać, zabierać je na wakacje, będę do nich bez
przerwy dzwonić, wysyłać im kartki i prezenty. Ale wiem, że nie poradzę sobie z
ich wychowywaniem. Bez przerwy byłabym na granicy histerii. Przy byle błahostce
wpadałabym w panikę. Dziewczynkom najlepiej będzie z tobą. - Ostatnie słowa
Claire wymówiła z trudem i rozpłakała się.
- Porozmawiamy o szczegółach w odpowiedniej chwili - powiedział Pete,
gładząc ją po ramieniu.
- Zaraz po pracy przyjadę do ciebie i coś ustalimy. Naprawdę podjęłaś bardzo
mądrą decyzję.
- Żałuję tylko, że zajęło mi to tyle czasu...
- Wiesz, matkom nie pozwala się na tego rodzaju uczucia. Z każdej matki robi
się na siłę bohaterkę i cierpiętnicę.
- Widzę, że mnie rozumiesz. - Claire odetchnęła.
- A teraz, już na spokojnie, powiedz mi jeszcze raz, co mam kupić w aptece. A
najlepiej mi to napisz.
- Mam lepszy pomysł. Zadzwonię do zaprzyjaźnionej apteki i poproszę, żeby
wszystko ci przygotowali.
- Fantastycznie. Dziękuję, Pete. Dziękuję za wszystko!
Gdy Pete skończył przyjmować pacjentów, Angela dała mu znać, że Rebecca i
jej córeczka już czekają.
Wyszedł do poczekalni i ku swojemu zdumieniu zobaczył w niej także Emmę.
Spodziewał się, że spotka ją dopiero na ślubie Kit i Giana. Miał nadzieję, że
do tego czasu ochłonie po rozmowie z Claire - rozmowie, która zmieniała jego życie
i otwierała mu drogę do związku z Emmą.
Pytanie tylko, czy Emma jeszcze go zechce? Ostatecznie od ich spotkania w
jej mieszkaniu, które skończyło się taką przełomową rozmową, upłynęło sześć
tygodni, podczas których po prostu się unikali.
R S
110
- Doktor Croft! - zawołała Rebecca, gdy do niej podszedł.
Emma podniosła wzrok, posyłając mu nieśmiały uśmiech, który omal nie
złamał mu serca, ale też napełnił nikłą nadzieją, że jeszcze nie wszystko stracone.
Nie miałby pretensji do Emmy, gdyby nie chciała go więcej znać. Dał jej przecież
tak mało, żądając w zamian tak wiele.
Nachylił się nad Aletheą.
- Czy to naprawdę nasza mała podróżniczka?
- Poznałby ją pan? - Rebecca śmiała się, podając mu dziewczynkę.
Pete wziął Aletheę na ręce i patrzył na nią z zachwytem.
- Z trudem! - odparł z uśmiechem.
I nie przesadzał. Choć Alethea nadal była malutka jak na swój wiek, wreszcie
wyglądała jak normalne dziecko. Miała zaróżowioną skórę i tyle, ile trzeba, fałdek
tłuszczu.
Mimo że w ciągu zaledwie trzech miesięcy przeżyła dwie poważne operacje
serca, które nawet dla dorosłego człowieka byłyby niebezpieczne, uśmiechała się
radośnie i strzelała oczkami na boki, jak gdyby cały ten dramat nie zostawił na niej
najmniejszego śladu.
Znajdowała się w tym cudownym okresie, gdy serce dziecka należy do całego
świata i swoim uśmiechem raczyła wszystkich bez wyjątku. Ale widać też było, że
trochę już się przyzwyczaiła do tak powszechnej uwagi i bardzo dobrze z tym się
czuje.
Zmieniła się nie tylko Alethea. Zupełnie inaczej wyglądała też Rebecca. Nie
przypominała w niczym dawnej przerażonej, zagubionej dziewczyny. Promieniała
prawdziwie matczyną dumą i szczęściem.
- Masz cudowną córeczkę - oznajmił Pete z przekonaniem i oddał
dziewczynkę matce.
- Zgadzam się - dodała Emma.
R S
111
Przez cały czas starała się skoncentrować na dziecku, jednak w obecności
Pete'a przychodziło jej to z trudem.
Na twarzy miał znów swój ciepły, radosny uśmiech, który widać u garstki
najwspanialszych mężczyzn, kiedy obcują z dziećmi. Emanowała z niego także
zwykła zawodowa satysfakcja, do której miał pełne prawo - to w dużej mierze
dzięki niemu Alethea była w tak znakomitej formie.
W ciągu ostatnich tygodni, gdy tak rzadko się widywali, Emma zupełnie
zapomniała, jakie Pete wywiera na niej wrażenie. Zapomniała też, że wystarczy
jeden jego uśmiech, by natychmiast topniało jej serce. Zapomniała, jak bardzo
pragnęła go dotknąć, trzymać w ramionach, czuć przy sobie ciepło jego ciała i słu-
chać słów przeznaczonych tylko dla jej uszu.
- Pamiętaj - zwrócił się z naciskiem Pete do Rebeki - że Alethea nadal jest
naszą pacjentką. Gdybyś miała jakiekolwiek pytania czy problemy, natychmiast
dzwoń.
- Obiecuję, panie doktorze, i dziękuję bardzo!
Po wyjściu Rebeki, Pete zawahał się, po czym spojrzał na Emmę. Nie
spuszczała z niego oczu, jakby czekała, co usłyszy.
Jednak jeśli Pete chciał jej cokolwiek powiedzieć, to zmienił zdanie. Posłał jej
tylko uśmiech i wrócił do gabinetu. Emma westchnęła, zastanawiając się, kiedy
znów będą ze sobą normalnie rozmawiali.
Jedna z koleżanek zapytała ją, czy ma ochotę skoczyć na kawę, lecz Emma
odmówiła. Jeśli ma się pokazać na ślubie Kit i Giana w swojej nowej paryskiej
sukni, odpowiednio umalować się i uczesać, to potrzebuje sporo czasu na
przygotowanie.
A wszystko to dla Pete'a, pomyślała gorzko. Tymczasem on pewnie nawet
tego nie zauważy, bo ani słowem nie napomknął, że pojawi się na ślubie.
Gian i Kit wybrali na zaślubiny ogród różany. Przyjęcie weselne miało
odbywać się w przylegającej do niego sali bankietowej.
R S
112
Emma siedziała z pozostałymi gośćmi, czekając na młodą parę. Choć starała
się przekonać samą siebie, że znalazła się tu tylko i wyłącznie ze względu na ślub
przyjaciół, bez przerwy wypatrywała w tłumie Pete'a.
Wśród gości rozległ się szum i po chwili nadjechała biała limuzyna, z której
wysiadła panna młoda, prowadzona przez swojego ojca. Szli w kierunku uplecione-
go z żółtych róż łuku, pod którym czekał Gian wraz z matką i córką.
Kit wyglądała oszałamiająco, a Gian pochłaniał ją wzrokiem. Nell wytarła
głośno nos i mruknęła, że takie sentymentalne zachowanie nie uchodzi poważnemu
lekarzowi. Siedząca po drugiej stronie Emmy Caroline też bez przerwy wycierała
łzy. Tylko oczy Emmy pozostały suche.
Urzędnik stanu cywilnego ogłosił małżeństwo za zawarte. Kelnerzy zaczęli
roznosić wśród gości koktajle, a panna młoda i najbliższa rodzina pozowali do
fotografii wśród rozkwitający róż.
A Pete'a ani śladu...
Potem goście przeszli do sali bankietowej, gdzie przywitał ich zespół
muzyczny. W przerwach wykwintnego obiadu, składającego się z licznych dań, od-
bywały się tańce, wygłaszano mowy i wznoszono toasty.
Pochodząca z Włoch rodzina pana młodego dbała, by przyjęcie ani trochę nie
zamieniło się w nadęte i nudne. Gdy temperatura zabawy choć odrobinę opadała,
natychmiast strzelały korki szampana. Goście nie dawali też spokoju młodej parze,
co chwilę domagając się, by się pocałowali. Kit i Gian nie opierali się ani trochę.
A Pete nadal się nie pojawił.
Emma wiedziała, że nie ma dyżuru, więc dlaczego nie przychodzi? Kit i Gian
nie dopytywali się o niego, więc przypuszczalnie uprzedził ich o swojej
nieobecności.
Ale nawet jeśli tak zrobił, to jej nie wypadało pytać. Bo niby z jakiej racji?
R S
113
Dziś nie dawało jej spokoju jego zachowanie podczas wizyty Rebeki z
dzieckiem. Wyglądał tak, jak gdyby chciał jej zakomunikować coś ważnego, a tym-
czasem nie pojawił się na przyjęciu.
Pewnie to zbieg okoliczności, a ona nie ma podstaw przypuszczać, że to z jej
powodu Pete nie przyszedł, bo inaczej musiałaby zakładać, że coś jeszcze znaczy w
jego życiu, a takich złudzeń już się wyzbyła.
Może właśnie dlatego nieobecność Pete'a tak ją bolała. Uświadomiła jej, że
Pete ma swoje własne życie, o którym ona nic nie wie i w którym w żaden sposób
nie uczestniczy.
Na wózku przykrytym białym obrusem na salę wjechał weselny tort. Składał
się z dwóch warstw zwieńczonych kopułą lodów i przyozdobiony był ciemnoróżową
wstążką oraz delikatną koronką o bladoróżowej barwie.
Gian z wprawą chirurga pokroił tort na idealnie równe kawałki. Goście zaczęli
klaskać.
W tym także Pete.
Kiedy się pojawił? - zastanawiała się Emma. Pewnie przed chwilą. Stał po
drugiej stronie sali i nie patrzył w jej kierunku, mimo to Emma poczuła, jak od stóp
do głów pokrywa się rumieńcem. Dziękowała Bogu, że ma obok siebie Caroline i
Nell, bo w każdej chwili mogła szukać w nich oparcia.
Jednak w tym momencie obydwie przyjaciółki zostawiły ją samą i ruszyły na
pogaduszki do młodej pary i jej rodziny.
I w tym momencie Emmę zauważył Pete.
Ruszył w jej kierunku zdecydowanym i szybkim krokiem, niemal potrącając
stojących mu na drodze gości. Emma machinalnie postąpiła kilka kroków w jego
stronę. Gdy tylko do niej dotarł, nie wytrzymała i zapytała gwałtownie:
- Gdzieś ty się podziewał przez cały czas?
- Byłem z Claire.
R S
114
Emma odniosła wrażenie, że serce jej stanęło. A więc jednak. A ona, naiwna
idiotka, łudziła się nadzieją, że Pete już rozwikłał swoje sprawy.
- Rozumiem... - powiedziała smętnie.
- Nie dało się inaczej. - Pete niespodziewanie położył jej dłonie na ramionach,
jakby zapraszał ją do tańca.
Emma nie chciała się wyrywać, by nie wzbudzać sensacji. Weszli na parkiet i
zaczęli się kołysać w rytm muzyki.
- Miałem bardzo ważną sprawę - dodał Pete.
- Zawsze jest jakaś ważna sprawa - mruknęła Emma gorzko.
- W końcu podjęliśmy decyzję. Odkryliśmy, co robiliśmy źle.
- I wróciliście do siebie - szepnęła głucho.
Uniosła dumnie głowę do góry, jak gdyby pokazując, że spodziewała się
takich wieści i traktuje je obojętnie.
Pete zmarszczył czoło, starając się ją zrozumieć.
- Co takiego? Ależ nie! - zawołał. - Uświadomiłem sobie, podobnie jak Claire,
co nas powstrzymywało przed ostatecznym rozwiązaniem naszych spraw.
- Poczekaj, Pete, nie rozumiem. Musisz... - Wciągnęła głęboko powietrze. -
Musisz mówić powoli i wyraźnie.
- Okazało się, że Claire przez cały czas bała się opieki nad dziewczynkami.
Czuła się rozdarta, ponieważ uważała, że jako matka powinna tego pragnąć, choć w
istocie taka perspektywa przerażała ją. Zrozumiała to wszystko dziś, gdy Zoe
złamała rękę i...
- O Boże! Zoe złamała rękę?
- Spokojnie, już jest dobrze. A ten wypadek uświadomił Claire, że zupełnie nie
radzi sobie w takiej sytuacji. Coś nagle w niej pękło i odkryła przyczynę swojego
rozdarcia, a także tego, dlaczego tak kurczowo trzymała się naszego małżeństwa. Po
prostu sama nie radziła sobie z dziewczynkami, więc szukała wsparcia u mnie. Gdy
R S
115
w końcu to zrozumiała, zrzuciła z siebie ciężar niechcianej odpowiedzialności. A to
oznacza, że dziewczynki zostają ze mną.
- Nie wierzę własnym uszom! - zawołała Emma.
- A jednak to prawda.
- To cudownie, Pete! Wreszcie udało ci się rozwiązać twój największy
problem.
Dopiero teraz dostrzegła zmianę w jego wyglądzie. Jego złotobrązowe oczy
błyszczały jak nigdy, a zmarszczki gdzieś zniknęły. Wyglądał, jakby ubyło mu kilka
lat, lecz jednocześnie jakby dojrzał, stał się silniejszy. Sprawiał wrażenie
mężczyzny, który w końcu znalazł swą szansę na szczęście i który wie, że na nie
zasługuje.
Nagle jednak na jego twarzy pojawił się wyraz zagubienia i zatroskania.
- Ale czy nie jest za późno? - spytał niespokojnie.
- Za późno? Na co?
- Za późno... dla nas. - Pete wpatrywał się w jej twarz. - Przeżyłaś przeze mnie
straszny zamęt uczuciowy. Wpierw starałem się przekonać cię, że jesteśmy tylko
przyjaciółmi, a kiedy nadarzyła się okazja, niemal rzuciłem się na ciebie.
- Wina leży także po mojej stronie...
- A jednak to ja przerwałem tę iluzję, w dodatku zrobiłem to w złym czasie.
- Sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby nie wizyta Claire w moim domu.
Przestraszyłam się, kiedy uświadomiłam sobie, ile nas jeszcze czeka przeszkód. I że
być może pozostało między wami o wiele więcej uczucia, niż mi się wydawało.
- Teraz już wiesz, że tak nie było. Moje uczucia były jasne od dłuższego
czasu. Najpierw uznałem, że moje małżeństwo jest pomyłką, a potem, kiedy cię
spotkałem...
Zawiesił głos, jakby mu zabrakło słów. Zespół zaczął grać utwór „Gdy
odchodzisz, niknie słońce". Pete mocniej przytulił Emmę.
R S
116
- Właśnie to ostatnio czułem: kiedy odchodziłaś, znikało słońce. Tak właśnie
było, Emmo. Brakowało mi twojego cudownego ciepła. - Musnął wargami jej usta, a
Emma poczuła, że serce zaczyna jej bić jak oszalałe. - A kiedy jesteś obok mnie,
słońce wychodzi zza chmur i rozprasza ciemność. I tego pragnę, wiecznego słońca,
które mi dajesz swoją obecnością.
Pete jeszcze mocniej ją przytulił i zniżył głos, szepcząc jej do ucha:
- Teraz i ja wreszcie mogę ci coś dać. I choć chciałbym złożyć ci u stóp cały
świat, na razie mogę dać ci tylko swoje serce. Jeśli zgodzisz się je przyjąć...
- Och tak, Pete! - zawołała. - Bardzo tego chcę i bardzo cię kocham.
- Ja również bardzo cię kocham, Emmo. - Pete ponownie ją pocałował, tym
razem odważniej, nie zważając na obecność pozostałych gości. - Na razie nie chcę
prosić cię o rękę, bo oboje potrzebujemy trochę czasu, ale strzeż się, bo to nastąpi!
- Naprawdę? - Choć słowa Pete'a miały formę groźby, w uszach Emmy
zabrzmiały jak najpiękniejsza obietnica.
- Naprawdę. Wystąpię z oświadczynami w ciągu najbliższych miesięcy, kiedy
najmniej będziesz się tego spodziewała. Tylko jedno jest w tym pewne - będzie to o
zachodzie słońca, w rękach będę trzymał ogromny bukiet róż, rzucę się przed tobą
na kolana i...
- A nie można by do tego interesującego scenariusza dodać czerwonego
ferrari?
- W jakim celu?
- No, żebyś mógł z rykiem silnika podjechać pod moje drzwi!
- No dobrze, niech będzie także czerwone ferrari...
- Możliwe, że w nagrodę ujrzałbyś mnie w tej sukience co dziś...
- To już przesadzasz. Przy odrobinie dobrej woli pewnie udałoby mi się
wypożyczyć czerwone ferrari, ale jakim cudem miałabyś mieć na sobie tę kreację,
nie mając pojęcia, kiedy się oświadczę?
R S
117
- No dobrze, może trochę przesadziłam. A teraz mnie pocałuj, a o resztę
będziemy martwili się kiedy indziej.
Dwa miesiące później, w gorący lutowy piątek, gdy słońce zaczęło zniżać się
nad horyzont, Emma stała na trawniku, zastanawiając się, dlaczego nie działa zra-
szacz. W tym momencie do jej uszu dotarł ryk silnika samochodu pędzącego po
ulicy.
Z zaciekawieniem podniosła wzrok, rozplątując jednocześnie supeł na wężu
zraszacza. Po chwili wszystko już było w porządku - wokół niej zaczęła tańczyć
wodna mgiełka, w której promienie słońca utkały wielobarwną tęczę.
W tym momencie zauważyła samochód: czerwony, z otwieranym dachem,
bardzo głośny, a za kierownicą znajomą sylwetkę mężczyzny. Na tylnym zaś siedze-
niu auta siedziały rozchichotane, piszczące z zachwytu dziewczynki.
Uświadamiając sobie, że zamiast kosztownej paryskiej sukni ma na sobie
pognieciony T-shirt i czarne szorty, Emma zaczęła pokładać się ze śmiechu.
Ale to w tej chwili nie miało znaczenia, bo na podjazd jej domu właśnie
zawitała przyszłość.
R S