J
J
A
A
N
N
U
U
S
S
Z
Z
D
D
O
O
M
M
A
A
G
G
A
A
L
L
I
I
K
K
B
B
a
a
n
n
d
d
a
a
R
R
u
u
d
d
e
e
g
g
o
o
1
1
Taki sobie Pająk
ROZDZIAŁ I
DECYDUJĄCY MECZ
Miasto było niewielkie. Z wapiennymi wzgórzami kamionek wciskającymi się w jego
ulice, z rozległym i zapuszczonym parkiem, który ciągnął się wzdłuż rzeki Brynicy, i starą
kopalnią węgla. Wieże wyciągowe jej szybów, kominy i szary blok sortowni z daleka były
widoczne. Drzewa zaczynały się na dobre zielenić, kwietniowe słońce mocno już
przygrzewało. Ostatnia tego dnia lekcja w siódmej c zaczęła się z opóźnieniem.
1.
Pani Ciszewska, wychowawczyni, przyszła do klasy grubo po dzwonku i Edek
Furdała, który miał do takich rzeczy nosa, ledwo na nią spojrzał, powiedział cicho do
Wajnerta:
- Będzie bombardowanie, aż iskry polecą, zobaczysz.
- Żeby tylko w nas nie trafiła... - mruknął Wajnert i odpukał na wszelki wypadek. Ale
widocznie źle pukał, bo mu nie pomogło.
- Wajnert! Znowu przeszkadzasz?
- Ja? - zdziwił się szczerze Wajnert. - Jak boga kocham-żenie.
- Co „żenie”? Jakie „chamżenie”? Znowu się stawiasz? Chodź do tablicy. Z zeszytem!
Klasa poruszyła się niespokojnie. Bardzo wiele zależało teraz od tego, czy Wajnert
podejmie dyskusję z wychowawczynią, czy też obrazi się i będzie milczał. W pierwszym
wypadku sprawdzanie zeszytów i w ogóle odpytywanie na stopnie zakończyłoby się na
Wajnercie. Miał on bowiem dziwny sposób mówienia: dwie, a najchętniej trzy ostatnie sylaby
każdego zdania wypowiadał łącznie i nie wiadomo czemu z pytajnikiem, co doprowadzało
zawsze panią Ciszewską do szewskiej pasji. W takim zaś stanie ducha wychowawczyni
rezygnowała na ogół z odpytywania klasy, koncentrując się bez reszty na Wajnercie.
- Popukać nie wolno czy jak? - zapytał półgłosem Wajnert wstając powoli i bardzo
niechętnie, ale było to powiedziane zbyt cicho, choć końcowe „noczyjak?” zabrzmiało nieźle.
Długo przy tablicy Wajnert nie stał, nie zdążył się zmęczyć. Pani Ciszewska od razu
spostrzegła, że pokazuje jej zeszyt Furdały, natomiast Wajnert nie wiedział, niestety, że
Furdała również nie napisał wypracowania.
Sytuacja rozwijała się w szybkim tempie i Staszek Koza już po paru minutach mógł
szeptem podsumować:
- Cztery bomby... Nieźle. Mogło być gorzej.
- Pewnie! - zgodził się Michalski, który z nim siedział. - Ja też nie napisałem. Nie było
czasu, przez telewizję. Najpierw mecz, potem film... Widziałeś, jak tamtemu łysemu lordowi
wąsy odpadły?
Ale Koza nie zdążył wyrazić swojej opinii o wąsach łysego lorda, choć niewątpliwie
miał na ten temat sporo do powiedzenia. Pani Ciszewska gwałtownie zerwała się z krzesła.
- Zupełnie już nie mogę wytrzymać!
Siódmą jakby zamurowało. Patrzyli po sobie, nikt nie wiedział, o co właściwie chodzi.
Zwykle jednak, kiedy wychowawczyni oświadczała, że już zupełnie wytrzymać nie może,
biegła do dyrektora i dopiero wtedy zaczynał się sądny dzień. Więc Michalski zbladł, bo
myślał, że to wszystko przez jego gadanie o łysym lordzie z wczorajszego filmu.
- Wstań, ofiaro telewizji, i przeproś! - podpowiedział mu usłużnie Koza, który miał
znacznie szybszy refleks. - Przeproś ją, bo będzie heca.
- Ja panią bardzo przepraszam... - wyjąkał Michalski, co mu zajęło trochę czasu, bo
kiedy się zdenerwował zawsze się zacinał, a najbardziej na literze „p”. - Ja już nie będę,
proszę pani...
- Siadaj! Co ty znów pleciesz? - zdziwiła się pani Ciszewska. - Pakujcie książki i
idźcie do domu. Tylko nie szaleć na korytarzu. Michalski! Czego ty właściwie chcesz? Siadaj,
powiadam. Stelmachówna! Jak spotkasz pana dyrektora, to powiedz, że jednak musiałam iść
wyrwać ząb, bo już nie mogłam wytrzymać... - i pani Ciszewska trzymając się za policzek
wyszła szybko z klasy.
Ledwo wychowawczyni zamknęła za sobą drzwi, prawie równocześnie, zupełnie
jakby się umówili - Furdała rąbnął Wajnerta za to, że pokazał jego zeszyt, Michalski trzasnął
Staszka Kozę, słusznie uważając, że przez niego się ośmieszył, a Pająk podstawił nogę
Witwickiej zupełnie bez powodu. Od razu też w siódmej c zrobiło się trochę głośno, bo
Wajnert potrząsnął Furdałą, Koza oddał Michalskiemu, a Irka Witwicka podniosła się i bez
większego wysiłku wepchnęła Pająka pod stolik, przy którym siedział.
Pająk miał w życiu wyraźnego pecha: zawsze trafiał na silniejszego. A tym razem w
dodatku zahaczył pod stolikiem o jakiś gwóźdź i rozdarł nogawkę od spodni.
- Po co ci to było, Pajączek? - pokiwał nad nim głową Gruby. - Nie zaczepiaj
dziewczyn. Cała twoja nadzieja w tym, że Irka znajdzie jakąś agrafkę...
Pająk popatrzył smętnie na swoje spodnie, potem na Witwicką.
- Ja niechcący... noga mi się sama wyciągnęła. Mam za długie nogi. To jak, znajdziesz
mi?
- Co ci mam znaleźć?
- No, agrafkę.
Nikt jakoś
nie miał agrafki, ale Witwicka miała dobre serce i kilka szpilek, pomogła
więc Pająkowi pospinać nogawkę, przynajmniej na tyle, żeby nie furkotała na wietrze.
Ostatecznie, nogawka to nie transparent, nie ma prawa furkotać.
Siódma wysypała się na dziedziniec szkolny, ale mało kto poszedł od razu do domu.
- Panowie, zagramy? - zaproponował Zenek Gazda i nie czekając na odpowiedź zaczął
się rozbierać.
- Boisko jeszcze trochę mokre...
- Nie szkodzi, możemy zagrać pełnymi składami.
- Kto u was będzie bronił? - zapytał Wajnert. - Rudy?
- A kto? Przecież zawsze Rudy broni.
- Myślałem, że może w tym sezonie ściągnęliście do siebie Witwicką. Podczas zimy
jeszcze parę kilo przytyła, mogłaby wam całą bramkę zastawić!
Chłopcy z „Wichra”, którego Jurek Wajnert był kapitanem, wybuchnęli śmiechem, ale
Gazda nie podjął zaczepki. Zwołał swoją drużynę i zaczął ustalać, kto będzie grał na jakiej
pozycji.
2.
Mecz był poważny, przede wszystkim ze względów psychologicznych, ponieważ
rozpoczynał nowy sezon. „Wichrowi” i drużynie konkurencyjnej o równie meteorologicznej
nazwie „Huragan” bardzo zależało na wyniku. Wiadomo, że potem przez całą wiosnę aż do
wakacji zwycięzcy będą się do tego pierwszego meczu odwoływać, usprawiedliwiając swoje
późniejsze porażki. Bo w świętej wojnie między „Huraganem” a „Wichrem” nie było
zdecydowanych faworytów, raz jedni, raz drudzy byli nieco lepsi. Tym bardziej więc miało
znaczenie, która grupa pierwsza wysunie się na czoło klasy.
Chłopcy z „Huraganu” rozbierali się za swoją bramką.
- Dowcipny ten Wajnert. Dlaczego mu nie dałeś w łeb? - spytał ktoś Zenka.
- Po co? Dokopiemy im na boisku. Rudy, o czym ty myślisz? Rozbieraj się!
- Chłopcy, posłuchajcie... - zaczął Rudy. - Nie zasłaniać mi zawodnika, który ciągnie z
piłką na bramkę. Będę się starał bronić na przedpolu...
- Co to znowu za taktyka?
- Właśnie!
- Wydumałeś coś, Rudy!
- Dajcie mi powiedzieć! Nie idzie o taktykę, tylko o błoto. Popatrz, jakie błoto w
naszej bramce. Chcesz, żebym się cały upaprał?
- A jak będzie trzeba?
- Jak będzie trzeba, to trudno. Nie zadawaj głupich pytań. Ale nie zasłaniać mi
atakującego... No, już! Rozgrzewać się, szybko! Zenek, wybiegajcie pierwsi.
Dziewczęta, które obsiadły skarpę przy szkolnym boisku, porozpinały palta,
wystawiając twarze do słońca, a obie drużyny piłkarskie powoli zajmowały pozycje.
Zawodnicy porozbierali się prawie do rosołu, choć takiego znów upału nie było. Pewno
chcieli w ten sposób zamanifestować swoją wolę gry na pełny gaz.
Mecz z trzech powodów sędziował Gruby. Po pierwsze dlatego, że był właścicielem
prawdziwego gwizdka sędziowskiego. Po drugie: kto by się odważył z Grubym konkurować,
skoro chłopak miał pięść jak główka dorodnej kapusty i ważył 65 kilogramów? Trzeci powód
był jednak najprostszy. Gruby wyjął z kieszeni gwizdek, wytarł go starannie o spodnie,
wyszedł na boisko i oznajmił:
- Ja będę sędziował. - Potem powiedział znacznie głośniej: - Ciapciak! Nie chowaj się
za Ryśka, bo i tak cię widzę. Chodź tutaj i dawaj zegarek. Ale już! - Wreszcie pełnym głosem
ryknął Gruby w stronę kibiców zgromadzonych na skarpie: - No, co jest? Gdzie piłka?
Ciapciak wychylił wtedy swój długi nos i stwierdziwszy, że i tak już mu nic nie
pomoże, lekkim truchtem podbiegł do Grubego. Z bardzo kwaśną miną wręczył mu swój
zegarek, o który trząsł się zawsze, jakby to było nie wiadomo co. A był to zwykły zegarek,
tyle tylko, że z dużym sekundnikiem. Pechowy dla Ciapciaka przypadek sprawił, że wszystkie
inne zegarki w klasie miały sekundniki znacznie mniejsze albo nie miały ich wcale.
Dziwny człowiek był z tego Ciapciaka. Coś niecoś może tłumaczyć fakt, że ojciec
Ciapciaka wcale nie nazywał się - jakby można było przypuszczać - Ciapciak, tylko
Apolinary Lewandowski, choć był jego ojcem jak najbardziej rodzonym. Ciapciak otrzymał
przezwisko Ciapciak od tych, którzy uważali, że jest właśnie ciapciak. To znaczy od całej
siódmej, kiedy była jeszcze klasą czwartą czy piątą. Od całej klasy z wyjątkiem, oczywiście,
Ciapciaka.
Piłka poszła w ruch.
Obie drużyny zaczęły z impetem, nikt się nie oszczędzał. Pierwsza akcja „Wichru”
pod bramką „Huraganu” skończyła się jednak tylko tym, że Wajnert zgubił obcas od lewego
buta, ale go znalazł i schował do kieszeni. Potem było dużo bieganiny w jedną i drugą stronę.
Tu i tam zaczęły padać bramki, co niebywale podnieciło widownię.
Kibice wznosili rozmaite okrzyki, jak to kibice.
- Nie kiwaj się, strzelaj!
- Podaj na lewo!
- Ciągnij, bałwanie, do przodu!
- Furdała, z boiska! - krzyknął Mizera.
- Ganiaj, ganiaj! - darł się Staszek Koza, a Zośka Stelmachówna wrzasnęła kilka razy:
- Brawo, Wajnert! Gola!
Pająk, który snuł się wokół boiska z teczką pod pachą i znudzoną miną, bo mecz tyle
go obchodził co zeszłoroczne sianokosy, zagapił się teraz na dziewczęta i mruknął do Mizery:
- Słyszałeś? Co one wszystkie widzą w tym Wajnercie?
- Kto? - spytał nieprzytomnie Mizera. - Daj mi święty spokój!
- „Wicher” wygra! - zagadnął znów po chwili Pająk, ale Mizera, który kibicował
„Huraganowi”, popukał się palcem w czoło, więc zniechęcony Pająk przeszedł powoli do
innych kibiców.
- „Huragan” wygra, to jasne! - zagadywał, ale i tym razem źle trafił.
- Głupi jesteś. Spływaj! - zgasił go Rysiek Pustecki.
Na boisku tempo wzmogło się, zawodnicy byli już rozgrzani i faulowali, jak kto mógł.
Gruby co chwilę musiał gwizdać i uspokajał wybujałe temperamenty graczy swoją starą
metodą: stukał ciężką łapą i tego, który kopnął, i tamtego, co twierdził, że został sfaulowany.
Była to metoda nad wyraz sprawiedliwa, a co najważniejsze, dość skuteczna.
Dziewczęta zaczynały się powoli nudzić. Stelmachówna wyjęła lusterko, przeczesała
się, podała grzebień Brygidce.
- No, masz. Zrób się na bóstwo...
Usłyszał to Pająk, który właśnie tamtędy przechodził. Nie przepadał za
podsłuchiwaniem, ale skoro już się zdarzyło, to i przystanął niedaleko nich udając, że patrzy
na boisko. Brygidka od dawna bardzo mu się podobała, choć nigdy by się nikomu do tego nie
przyznał. A teraz przyszła mu nagle do głowy myśl, która go rozzłościła: „One się tak czeszą
dla Wajnerta!”
- Chodźmy już może... - powiedziała Brygidka. - Zaraz po lekcjach powinnam iść do
domu. Mama znowu dzisiaj rano źle się czuła. Idziesz?
- Jeszcze troszkę! Oni zaraz skończą mecz, nie możesz Jurkowi tego zrobić -
namawiała Stelmachówna. - Przecież obiecałyśmy, że na nich zaczekamy. Brygidka, proszę
cię...
Pająk przestał podsłuchiwać. Dość miał już Wajnerta, meczu i w ogóle wszystkiego.
Głodny był, postanowił iść do domu. Ale właśnie wtedy na boisku wydarzył się drobny
incydent. Zenek Gazda, który prowadził atak „Huraganu”, wpadł na Wajnerta, potknął się i
wyciągnął jak długi.
- Faul! - wrzasnął Pająk, a za nim i inni. - Sędzia kalosz!
Zrobiło się gorąco. Michalski, chłopak dobry, ale bardzo nerwowy, nie wytrzymał i
wtargnął na boisko z całą serią okrzyków.
- Zenek, nie daj się kopać! Oddaj mu! Sędzia kalosz nie widzi! Lej go, Zenek!
Rozległ się krótki gwizd i gracze stanęli w miejscu.
- Michalski, uciekaj! - powiedział Pająk. - Albo chociaż zejdź z boiska... Gruby idzie
do nas.
I Pająk wmieszał się pomiędzy dziewczęta. A Michalski, na widok Grubego, który
powoli zmierzał w jego stronę, wycofał się dyskretnie za linię autową, ale nie próbował
ucieczki. Na nic by się to nie zdało. Panował bowiem niepisany zwyczaj, że w takim
wypadku w pogoń za kibicem, który był powodem przerwania meczu, rzucali się wszyscy
zawodnicy. Nie uciekał więc Michalski, a jego nerwy znacznie się zdążyły uspokoić, zanim
Gruby stanął tuż obok i spytał basem:
- Michalski! Czy ja ci mówiłem już jesienią zeszłego roku, żebyś mi nie właził
podczas meczu na boisko, bo ci nogi powyrywam? Mówiłem czy nie?
- No... - odburknął dość niezdecydowanie Michalski. Mogło to znaczyć „tak”, mogło
znaczyć „nie”, ale właśnie nic nie znaczyło.
A Gruby spokojnie pytał dalej, bo miał wielkie zamiłowanie do porządku i był
zdumiewająco dokładny.
- Michalski! Kogo to Zenek miał lać? No, kogo? Mnie? Powiedz, nie żałuj sobie.
- Wajnerta! Nie widziałeś, jak go zasunął w kostkę, co? Nawet taki Pająk zauważył! -
zaperzył się Michalski. Ale na krótko, bo zaraz padło następne pytanie.
- Michalski! Powiedz ty mi: kto sędziuje? Może ty albo Pająk? Kto tu jest sędzią?
- Ty! - ponuro odparł nerwowy kibic, bo doskonale wiedział, że to już pytanie
końcowe.
- No, to ja cię uspokoję! - stwierdził bez złości Gruby.
Wykonał niewielki ruch swoją ciężką łapą i Michalski - trzeba przyznać, że bez
własnej woli - usiadł sobie na trawie. Przez chwilę miał jeszcze nieco dziwny wyraz twarzy,
ale był już zupełnie spokojny.
- A Pająkowi się upiekło - podsumował Staszek Koza. - Ten Gruby to ma łapę. Ale ja
tam cię, Michalski, rozumiem. Bo też jestem nerwowy. Wstawaj!
- Musicie przyznać, że nie ma na was innego sposobu! - powiedziała Witwicka. -
Gruby jest sprawiedliwy...
- Nie wtrącaj się! - przerwał jej Michalski. - Nie musisz go bronić. Czy ja mówię, że
niesprawiedliwy? Tyle, że niedźwiedź!
- A to prawda! - zgodziła się Irka i westchnęła sobie. - Niestety, niedźwiedź to on jest.
Mecz wznowiono. Kibice nie wrzeszczeli już tak, jak przedtem. Gra toczyła się
szybko i była coraz ostrzejsza, ale bez faulów. Pająk przystanął za bramką „Huraganu”.
- Rudy, ile już jest?
- Cztery do czterech. Nie przeszkadzaj...
Zawodnicy „Wichru” rozpoczęli właśnie misternie zaplanowaną akcję i szybko
zbliżali się do bramki Rudego. Równocześnie sędzia zerknąwszy na zegarek Ciapciaka
stwierdził, że należy odgwizdać koniec meczu. Przystanął więc, nadął policzki... I nic.
Gwizdek nie gwizdnął. Zatkał się, kto go tam wie, jakim sposobem. Jak w takiej sytuacji
skończyć mecz?
Do Grubego nikt potem nie miał pretensji, bo niby co on winien. Każdy gwizdek ma
prawo się zatkać. Ale sędzia nie może przecież wydzierać się na boisku jak pierwszy z brzegu
bałwan-kibic: „Koniec meczu!” Więc Gruby usiłował jakoś nieszczęsny gwizdek
przedmuchać. I właśnie wtedy atak „Wichru” wpadł na obrońców „Huraganu”, zakotłowało
się na polu podbramkowym.
- Podaj do mnie!
- Rudy, uważaj!
- Przerzuć!
- Kryj go, Zenek!
Wajnert przerzucił piłkę na skrzydło, do Furdały, potem znowu ją przejął. Był teraz
sam na sam z bramkarzem. Kibice wstrzymali oddech. Rudy zorientował się, że nie zdąży już
wybiec, schylił się i czekał. A Wajnert poszedł jeszcze metr do przodu, jeszcze pół metra,
żeby strzelać na pewniaka...
Strzał! Rudy wyskoczył w górę i ściągając piłkę do siebie upadł na ziemię. W tej
samej chwili rozległ się przeciągły gwizd oznajmiający koniec meczu. To Grubemu udało się
uruchomić gwizdek. Pająk wyskoczył zza bramki i wybiegł na boisko, podrzucając z radości
teczkę.
- Obronił! Brawo, Rudy!
Ale nagle. Pająk stanął jak wryty. Nadbiegający gracze zatrzymali się, ucichł wrzask
kibiców. Rudy leżał twarzą do ziemi, a prawa ręka, którą przyciskał piłkę do piersi, osunęła
się bezwładnie. Piłka, lepka od błota, wyśliznęła się i powoli wtoczyła do pustej bramki.
Rudy nie podnosił się...
Podbiegło paru chłopców, ale tylko Gruby nie stracił głowy.
- Niech ktoś leci do szkoły! - zawołał. - Irka! Biegnij po dyrektora albo kto tam będzie
w pokoju nauczycielskim. Szybko! Chłopcy, no chodźcie tu który... pomóżcie mi! Co z wami
jest?
Nikt się nie ruszył, stali jak zaczarowani, wpatrzeni w leżącego na ziemi ubłoconego
bramkarza. Więc Gruby sam przykląkł przy nim i podkładając Rudemu rękę pod głowę
próbował odwrócić go i podnieść.
- Rudy, słyszysz mnie? Co ci jest? Rudy...
Ale Rudy był nieprzytomny. Rozejrzał się Gruby bezradnie, widział, jak Witwicka
biegnie w stronę szkoły, jak zawodnicy schodzą z boiska, a cała grupa, która obsiadła skarpę,
szybko topnieje. Chłopcy z obu drużyn ubierali się błyskawicznie, a Pająk, przerażony, cofał
się za bramkę powoli, krok za krokiem. W dziwny sposób boisko opustoszało.
ROZDZIAŁ II
TAKI SOBIE PAJĄK
Wszystko dokoła wydawało mdły zapach, wszystko było białe: ściany, ławki, fartuchy
przechodzących ludzi. I Pająk czuł, że robi mu się od tego wszystkiego słabo. Coraz bardziej
bolała go głowa.
Siedział na korytarzu szpitalnym trzymając na kolanach swoją teczkę i torbę Rudego.
Otwierały się i zamykały drzwi gabinetów zabiegowych, przebiegały pielęgniarki. Czekanie
przedłużało się, wciąż nie było wiadomo, co z Rudym.
1.
Na widok dyrektora szkoły biegnącego na boisko Pająk ulotnił się jak i inni. Na
wszelki wypadek. Nie potrafiłby chyba powiedzieć dlaczego. Po prostu wystraszył się i zrobił
to, co wszyscy. Prawie wszyscy. Nawet nie wiedział, kiedy znalazł się na moście. Ale tam
Pająk przystanął, obejrzał się... Boiska nie było stąd już widać, zasłaniał je budynek szkoły i
drzewa.
Po co ja tu stoję? - pomyślał Pająk. - Głodny jestem, już dawno powinienem być w
domu. Czy dyrektor mógł mnie spostrzec? Nie, na pewno nie. Więc czemu teraz stoję na tym
moście?
Ruszył do przodu, ale po paru krokach znów stanął. Poczuł, że coś tu nie jest w
porządku. Zbliżała się do niego grupa chłopców z klasy, szła z nimi Brygidka i
Stelmachówna. Głośno rozmawiali, Wajnert tłumaczył coś, wymachując rękami.
Pająk oparł się o barierkę, chciał jakoś do nich zagadać, ale nie wiedział, co
powiedzieć. Zatrzymali się przy nim.
- Popatrzcie! On już tutaj! - zdziwił się Furdała. - Nie wiedziałem, że taki sprinter z
Pająka.
- Może trzeba go na setkę wystawić? Ma charakter w nogach.
- Czekasz na nas, ofiaro? - spytał Wajnert. - Czego chcesz?
- Może na Brygidkę czekał? - poddała Stelmachówna. - Ostatnio ciągle się koło niej
kręci.
- Daj spokój...
- Albo koło ciebie, Zośka. Tylko powiedz!
Wajnert roześmiał się głośno.
- Wiałeś, Pająk, aż się kurzyło! I czego się tak boisz, ofermo jedna? Przecież ty z nami
nie grałeś.
- A może wróć do szkoły, poskarżysz, że ktoś był winien, i jeszcze cię pochwalą. No,
Pająk - powiedziała Stelmachówna - co ty na to?
- Zasuwaj! - i Furdała popchnął Pająka ze złością. - Zasuwaj, gnojku jeden...
Brygidka złapała Furdałę za rękę, odciągnęła go. Koło Pająka zrobiło się luźniej.
- Zostaw go, Edek! Zostawcie go... - powiedziała. - Niech sobie ucieka do domu.
Przecież widzicie, jaki wystraszony.
- A wy? - odezwał się Pająk.
- Co my?
- A wy niby co robicie? Wy nie uciekacie?
- Ty, zamknij się, bo... - zaczął Wajnert, ale w tej właśnie chwili usłyszeli syrenę. Od
strony rynku jechała karetka pogotowia, przemknęła przez most.
- To do nas, do szkoły... - mruknął Furdała. - Szybko przyjechali. Więc coś tam jest
poważnego z Rudym. Chodźcie, nie stójmy urna widoku...
I wtedy Pająk nagle zdecydował się, popatrzył na nich wszystkich, a najdłużej na
Wajnerta.
- Tchórze... - powiedział. - Wy tchórze!
Zanim ktokolwiek zdążył się ruszyć, Pająk odepchnął najbliżej stojących i zawrócił w
stronę szkoły.
- Policzymy się jeszcze, jeśli coś poskarżysz! - usłyszał za sobą. - Pilnuj się, Pająku!
Minął szkołę i wszedł na zupełnie już puste boisko. Nie bardzo wiedział, dlaczego to
robi. Rozejrzał się Pająk: dziwne to wszystko, jeszcze parę minut temu było tu głośno, prawie
cała siódma kibicowała swoim obu drużynom. A. teraz? On jeden, Pająk, stoi tu nie wiadomo
po co... Jest pusto i cicho, ani żywej duszy. Tylko przed szkołą sanitarka.
I nagle zauważył, że za bramką „Huraganu” leży coś na ziemi. Podszedł bliżej: torba
sportowa. Zajrzał do środka. Książki, zeszyty Rudego... widocznie zapomnieli o tym, kiedy
zabierali go z boiska. Wziął więc Pająk torbę Rudego i wszedł do szkoły.
- Czego ty chcesz? - spytał dyrektor, kiedy spostrzegł Pająka w kancelarii. - Nie
przeszkadzaj teraz, widzisz, że chłopak ledwo dochodzi do siebie.
Na krześle siedział Rudy, któremu lekarz z pogotowia przewiązywał rękę i całe ramię,
mocno zaciągając bandaż. Młody nauczyciel, pan Kowalik, mieszał jakieś krople w szklance.
- Więc jak, panie doktorze, zabieracie go? - pytał dyrektor. - A może po prostu
odpocznie tu chwilę, ktoś go potem odprowadzi do domu?
Rudy był bardzo blady i patrzył na Pająka bez słowa.
- Przyniosłem jego torbę - powiedział Pająk. - Zostawić tu, czy może zanieść do
domu?
- Zostaw i zmykaj! Albo nie...
Pan Kowalik spojrzał na Rudego i zastanowił się przez moment.
- Albo nie... - powtórzył. - Poczekaj! Podał Rudemu lekarstwo i spytał:
- To twój przyjaciel?
Pająk zaczął się powoli cofać w stronę drzwi. Nie miał tu już nic do roboty. Teraz
przecież Rudy zrobi zdumioną minę i pewno powie: „Nie. Przyjaciel? Skądże znowu! On?
Przecież to Pająk, taki tam jeden z naszej klasy... oferma i skarżypyta. Tchórz...” Na pewno
zaraz tak powie, bo to przecież prawda...
- Pytam, czy to twój przyjaciel? - powtórzył pan Kowalik. - Chcesz, żeby tu został?
- Tak - powiedział Rudy i uśmiechnął się do Pająka.
- Wobec tego zostań - zdecydował dyrektor. - Odwieziesz go z panem Kowalikiem do
szpitala. Może się do czego przydasz. Zmieści się z wami?
Lekarz skinął głową.
- Niech jedzie. Choremu będzie raźniej.
Kiedy sprowadzali Rudego po schodach, Pająk nachylił się do niego i powiedział
bardzo cicho:
- Rudy... dziękuję.
- Za co? Chłopie, co ty pleciesz? To ja tobie...
- Nie, Rudy. Dziękuję, że się do mnie... przyznałeś.
Wsiedli do karetki pogotowia. Rudy położył się na noszach i przymknął oczy.
Samochód ruszył. A kiedy jechali przez miasto, Pająk myślał: gdyby godzinę temu ktoś
powiedział w klasie, że właśnie on, Pająk, będzie po wypadku odwoził Rudego do szpitala,
najbardziej z całej siódmej zdumiałby się właśnie Rudy., nie, najbardziej byłby zdziwiony on
sam, Pająk. Więc jak to możliwe? Co takiego się stało?
A teraz siedzieli z panem Kowalikiem na szpitalnym korytarzu i czekali na
wiadomość, co jest z Rudym.
- Bardzo długo to trwa, proszę pana, nie? - odezwał się Pająk.
- Widocznie tak trzeba.
- Śmierdzi tu strasznie, czymś takim... chemicznym, nie? I wszystko białe. Dziwnie
jakoś.
- Zwyczajnie. Jak w szpitalu. Pierwszy raz jesteś? Coś ty taki blady? Tylko mi tu nie
zemdlej. Tobie też coś jest?
Pająkowi robiło się niedobrze, bolała go głowa. Zawsze z nim tak było, kiedy się
przestraszył albo zdenerwował. Ale teraz tłumaczył to sobie Pająk tym, że zapach szpitala tak
na niego działa. I głodny był bardzo.
- Proszę pana... już mnie mdli od tego szpitala. Może wyjdę na ulicę?
- To cię potem nie wpuszczą. Która to już? Dochodzi czwarta... - powiedział pan
Kowalik. - Prawie dwie godziny tu siedzimy... o, idzie chyba ktoś do nas. Nareszcie.
- Pan jest nauczycielem, który przywiózł tamtego chłopca?
Pan Kowalik wstał z ławki, a Pająk za nim.
- Możemy go już odebrać? - spytał Pająk. - Bo w domu się pewno martwią.
- No, więc trzeba zawiadomić rodzinę - powiedział lekarz. - Weźmiecie to panowie na
siebie, tak?
- Z nim coś poważnego? Proszę powiedzieć!
Pająk nawet nie zauważył, że pierwszy raz w życiu ktoś go potraktował jak dorosłego.
- To znaczy, że Rudy zostaje w szpitalu? - zapytał przerażony. - Dlaczego?
- Gips założyliśmy, ale coś tam jeszcze jest z nim niezupełnie w porządku...
Zatrzymamy go. Niech wieczorem przyjdzie ojciec chłopca, to mu lekarz dyżurny wszystko
wyjaśni. Do widzenia.
- Dziękujemy - powiedział pan Kowalik. - Trudno, skoro musi tu zostać... Damy znać
rodzicom.
Wyszli ze szpitala. Pająk odetchnął głęboko raz i drugi, ale wcale nie poczuł się lepiej.
- Wiesz, gdzie pracuje ojciec tego chłopca?
- Na kopalni. Jest sztygarem. Zaprowadzę pana.
- No, to chodźmy tam. Widzisz, przydałeś się jednak. Jak on się właściwie nazywa?
- Rudy? Nazywa się Rudziński. Ale wołamy Rudy...
- Zdążyłem zauważyć - powiedział pan Kowalik. - Chodź, bo szkoda czasu. Daj tę
torbę, niewygodnie ci przecież nieść i torbę, i teczkę... A ty wciąż taki blady? Boisz się o
niego, tak? Prawdę mówiąc, ja też się martwię...
2.
Szli szybko w stronę kopalni i Pająk zastanawiał się, tak by tu najłatwiej znaleźć
sztygara Rudzińskiego. Może być przecież pod ziemią, nie wiadomo gdzie. Trzeba się
zwrócić do kogoś... może iść od razu do dyrekcji? Albo do zawiadowcy kopalni? Wiedział, że
sam musi coś wymyślić, bo pan Kowalik pewno zupełnie się nie orientuje, jest tu przecież
nowy. U nich w szkole uczy dopiero od półrocza.
- Coś ci powiem... - usłyszał nagle Pająk i podniósł głowę.
Nauczyciel zwolnił nieco i mówił powoli, jakby zastanawiał się jeszcze nad tym, co
chce powiedzieć, albo głośno myślał.
- Tak mi teraz przyszło do głowy, wiesz... Nie podoba mi się ta wasza klasa. Siódma,
tak?
- Tak. Siódma c.
- No, właśnie. Więc nie znam zupełnie tej klasy, ale nie podoba mi się jakoś. Jeden z
was ma wypadek i wszyscy uciekają. No, nie wszyscy. Ale większość. Nawet ci, którzy z nim
grali. To chyba coś nie tak. Prawda?
- To jest świństwo... - zgodził się Pająk i opuścił głowę.
Szli obok siebie, jeszcze bardziej zwalniając.
- A tak zawsze lubicie mówić: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. I okazuje się,
jak co do czego, że to tylko zawracanie głowy.
- U nas to nie ma dobrych kolegów - odpowiedział z goryczą Pająk. - Wcale nie ma.
Tylko w książkach się czyta o takich. Albo ogląda na kowbojskich filmach, na wojennych...
W życiu jest inaczej.
- Naprawdę tak myślisz?
- Pewno, że tak. W życiu to nie ma prawdziwych przyjaciół.
- Tak ci się wydaje?
- Ja to wiem, proszę pana. Bardzo dobrze wiem.
Zamyślili się obydwaj.
- Słuchaj, bracie - zaczął po chwili pan Kowalik - a jak ty myślisz: nic na to nie można
poradzić?
Pająk wzruszył ramionami.
- Poradzić? Jasne, że nie.
- Na pewno?
- A co można zrobić, żeby mieć przyjaciół? Nic... Przyspieszyli kroku, rozmowa
urwała się. Tuż przed kopalnią Pająk przystanął.
- Coś panu powiem... Ja też uciekłem. Może nawet uciekłem pierwszy. Żeby pan sobie
nie myślał, że ja jestem inny.
- Uciekłeś? Ale potem wróciłeś. Dlaczego? Dlaczego właśnie ty wróciłeś?
Pająk nie odpowiadał. Nie wiedział, co powiedzieć. Nie potrafiłby wyjaśnić, dlaczego
wrócił na boisko.
- Lubisz go?
- Niby kogo?
- Rudego.
- Co ja go mogę lubić albo nie? Właśnie ja... - mruknął niechętnie Pająk. - Jemu na
takich nie zależy, proszę pana. Nawet w piłkę nie umiem grać.
Pan Kowalik pokręcił głową.
- Coś tu jest nie tak...
Życia nie zna, dziwny jakiś - myślał o nim Pająk - więc po co zadaje pytania, a potem
się dziwi i sam nie wie, co powiedzieć...
Weszli na portiernię, zatrzymał ich strażnik.
- My do dyrekcji - zaczął tłumaczyć Pająk. - Szukamy sztygara Rudzińskiego...
Późno już było, dochodziła piąta, kiedy Pająk dotarł do domu. Bardzo był zmęczony i
nawet jeść już mu się odechciało. Patrzył na matkę, ale jej słowa przelatywały jakby koło
niego, ledwo rozumiał, o co w tym jej krzyku chodzi.
- Gdzie ty się włóczysz? Sto razy przygrzewam i odstawiam gary! Mów coś.
Wytłumacz się jakoś.
- Przepraszam... - powiedział Pająk i usiadł przy stole.
Trzaskając ze złości talerzami matka przygotowywała mu obiad.
- Umyj ręce! Co to znaczy „przepraszam”? Gdzieś ty tyle czasu był? Co ty taki blady?
Rany boskie, całe spodnie masz rozdarte... Pobił cię ktoś znowu?
- Mamo, daj spokój... - prosił Pająk. - Głowa mnie strasznie boli, jeść mi się już nawet
nie chce, położę się chyba.
- Akurat! Nie będziesz jadł, jeszcze czego? Mów, gdzie byłeś? Z kim? Kto cię bił?
- Nikt mnie nie bił. Daj mi już spokój... Kolega miał wypadek, złamał rękę.
Odwoziłem go do szpitala.
- Rany boskie! - wystraszyła się matka. - Wypadek? Przez ciebie złamał rękę czy jak?
- Nie.
- A przez kogo?
- Przez nikogo.
- To dlaczego ty go musiałeś odwozić? Po co się tam pchałeś? Jeszcze w końcu
wszystko będzie na ciebie! - mówiła podniesionym głosem. - Tyle razy tłumaczyłam, żebyś
się do niczego nie mieszał!
- Mamo, zrozum przecież...
Patrzył Pająk na matkę i nie słuchał już tego wszystkiego. Nawet nie bał się jej
krzyku, sam był zdziwiony, że nie boi się wcale. Patrzył na matkę i było mu bardzo przykro.
Po raz pierwszy w życiu pomyślał, że wstyd mu za to, co ona mówi.
Następnego dnia była niedziela. Ochłodziło się i padał deszcz. Pająk cały dzień
przesiedział w domu.
- Bardzo dobrze, że leje - mówiła matka. - Przynajmniej nigdzie nie łazisz.
- A kiedy ja gdzieś chodzę? Nawet mnie dzisiaj do szpitala nie chciałaś puścić. Były
odwiedziny...
- I po co ty tam potrzebny? Rodzina pewno była. Myślisz, że on czeka akurat na
ciebie?
- Nic nie myślę, przecież nie poszedłem.
- Ale chciałeś... Niby nigdzie nie chodzisz, a zawsze ktoś cię pobije. Same bandziory
w tej waszej szkole. Do czego to doszło? Milicjanta by trzeba postawić...
- Nie starczyłoby milicjantów, mamo... Gdyby przy każdym milicjanta stawiać...
- Ale zadajesz się z nimi. Teraz też się w to wszystko wmieszałeś. W ten cały
wypadek... no już, rozumiem, zdarzyło się, nie ma co gadać. Żeby tylko jakiej biedy z tego
jeszcze nie było. Ręce i nogi sobie łamią, do szpitala ich odwożą, a ty się w to pchasz.
Potrzebny im jesteś? Albo oni tobie? Sam powiedz...
- Ja tam im wszystkim, mamo, do niczego nie jestem potrzebny - powiedział Pająk
smutno. - A oni mnie?
- Co?
- Nie, nic takiego... - urwał, bo co miał powiedzieć.
Pod wieczór przyjechał na rowerze Zenek Gazda i zagwizdał pod oknem. Nie
pierwszy raz to się zdarzało i Pająk nie zdziwił się wcale. Wziął ze stołu zeszyt do
matematyki i spojrzał na matkę.
- No i proszę. Znowu jakiś chuligan gwiżdże na ciebie, a ty już lecisz...
- A co mam zrobić, mamo? - spytał. - Co poradzę? Oni są silniejsi. Niby nie wiesz o
tym?
Nic nie odpowiedziała, gwizd ponowił się, teraz już na klatce schodowej, i Pająk
posłusznie zeszedł na dół. Zenek czekał, jak zawsze, na półpiętrze. Tu było najwidniej i na
parapecie okna można było wygodnie pisać.
- Wyszło mi to zadanie. Ale jest dość trudne - powiedział Pająk. - Możesz sobie
sprawdzić. Tylko szybko, bo mnie pewno zaraz matka zawoła... Przepisuj!
Tak to się ładnie nazywało w ich klasie: sprawdzić. Podczas takiego sprawdzania
zawsze się jednak okazywało, że Gazda co prawda zaczął swoje zadanie, ale nie potrafił
dokończyć. I po prostu przepisywał - wszystko, co było do przepisania - z zeszytu Pająka.
Najczęściej chodziło o matematykę, ale i pozostałe przedmioty też bywały przyczyną
wieczornych odwiedzin. Innych spraw Zenek Gazda nigdy dotąd do Pająka nie miał.
Tym razem jednak Zenek na widok zeszytu machnął lekceważąco ręką.
- Schowaj to, nie o matmę chodzi. Długo na siebie każesz czekać, Pająk...
- Nie o matmę? A o co?
- Odpisałem już od Wajnerta.
- Od Wajnerta? - zdziwił się Pająk. - Ty od Wajnerta?
- Ja. Co robisz taką głupią minę? Nie wolno?
Pająk wzruszył ramionami. Co mnie w końcu obchodzi, od kogo on odpisuje? -
pomyślał. - Ale właśnie on ni stąd ni zowąd od Wajnerta? Ciekawe.
- To cześć - powiedział.
- Poczekaj...
- Co jeszcze?
Ale tamtemu najwyraźniej nie szło, kręcił coś, kręcił, wreszcie wyrzucił z siebie:
- Słuchaj... coś trzeba chyba zrobić, nie?
- Z czym?
- Nie udawaj, Pająk.
- Niczego nie udaję. Co niby trzeba zrobić?
- No, nie wiem właśnie. Ale coś trzeba... Przecież nikt nie był winien, no nie? Chyba
nie powiedziałeś dyrektorowi niczego na nas?
Boi się - pomyślał Pająk i poczuł przez chwilę jakąś złośliwą radość. - Tak, teraz oni
trzęsą się ze strachu. Oni wszyscy, tacy zawsze pewni siebie i odważni cwaniacy. Wszyscy
się boją, oprócz mnie. Więc któż to jest największym tchórzem w klasie? Ja, Pająk? Zawsze
tak uważali. Bardzo dobrze, niech się teraz boją...
Pająk odwrócił się bez słowa i poszedł na górę.
- Poczekaj! No, bądź kumpel, Pajączku... - usłyszał za sobą. - Co mówił dyrektor?
Poczekaj, to poważna sprawa...
- Poważna sprawa, że ty się boisz, tak?
I Pająk zatrzasnął za sobą drzwi mieszkania. Specjalnie głośno, aż matka podniosła
głowę i popatrzyła na niego zdziwiona.
- Co tak trzaskasz?
- Ja? Nie. Zdawało ci się, mamo... - powiedział spokojnie.
- A co się stało?
- Nic.
- Jak to nic?
- Po prostu. Nic.
3.
Niedzielny wieczór nie skończył się dla Pająka na tej jednej wizycie. Późno już było, w
telewizji wyświetlali właśnie film, kiedy zapukał ktoś delikatnie, potem jeszcze raz, trochę
głośniej.
- Kto to może być? - zdziwiła się matka. - O tej porze? Poczekaj, ja pójdę otworzyć...
W drzwiach stanął Jurek Wajnert. Ukłonił się, przywitał z matką Pająka, pocałował ją
w rękę.
- Przepraszam, że tak późno, ale tyle nam teraz w szkole zadają, proszę pani -
tłumaczył. - Nie wiadomo zupełnie, kiedy to wszystko odrobić. Ja tylko na sekundę...
Mrugnął do zdumionego Pająka, podał mu jakąś książkę, zabrał ze stołu inną.
- Wyjdź ze mną na chwilę, z łaski swojej...
- Przecież możecie tu, w mieszkaniu - powiedziała matka.
- Nie, nie... Po co pani przeszkadzać? Odprowadź mnie...
- Czego chcesz, Wajnert? - spytał na korytarzu Pająk.
- Żebyś się przestał stawiać, gnojku jeden. Bo ci tu na miejscu gębę skuję. Albo w
szkole tak ci wlejemy, że się nie pozbierasz, jasne?
Pająk milczał.
- Pytam, czy jasne?
- Przypuśćmy, że tak. Co dalej?
- Słuchaj: Zenek Gazda po obiedzie był w szpitalu. Ale nie chcieli go do Rudego
wpuścić. Tam musi być z nim niedobrze. Mów: co powiedziałeś dyrektorowi? Czy on uważa,
że ktoś z nas jest winien? Tylko mów prawdę, cholerny Pająku, bo cię zrzucę ze schodów!
Inni też ci dołożą. Przecież tu chodzi o nas wszystkich!
Wiadomość, że Gazdy nie wpuszczono do szpitala, zaskoczyła Pająka. Może
rzeczywiście Rudemu pogorszyło się, stało się coś złego? - pomyślał. I nagle poczuł, że
ogarnia go wściekłość.
- Jak ty powiedziałeś, Wajnert? O kogo chodzi?
- No, o nas... o wszystkich, którzy grali w tym meczu.
- Nieprawda! Najmniej tu chodzi o was! - Pająk nawet nie zdawał sobie sprawy, że
podnosi głos i zaczyna krzyczeć. - O Rudego chodzi! Tylko o niego, rozumiesz?
- Nie drzyj się, bo ludzie usłyszą... - mruknął Wajnert i spuścił z tonu. - Powiesz, co
mówił dyrektor o nas? No, proszę cię.
- Spływaj, Wajnert.
- Ty do mnie w ten sposób? Ty?
- Ja. Mówię: spływaj!
- Będziesz żałował... - wycedził Wajnert przez zęby. - Ciężko pożałujesz, Pająku!
Odwrócił się gwałtownie i zbiegł ze schodów, aż zadudniło w całym domu.
- Bardzo miły chłopiec, prawda? - powiedziała matka do Pająka, kiedy wrócił do
mieszkania. - Gdyby jeszcze tylko nie tupał tak na schodach. Ale umie się kulturalnie
przywitać, nie gwiżdże pod oknem jak inni. To twój dobry kolega? Pierwszy raz go u nas
widzę...
- I ostatni.
- Dlaczego? Czy coś się stało? - wystraszyła się matka. - Kto to właściwie był?
- Taki tam jeden... - powiedział pogardliwie Pająk. - Nic ważnego.
Przeszedł się po pokoju, popatrzył w telewizor, usiadł przy stole i ni stąd, ni zowąd
zabrał się do przeglądania swojego albumu ze znaczkami. A wszystko po to, żeby matka nie
poznała, jak bardzo jest zdenerwowany. I żeby nie domyślała się, że te wizyty drogo mogą go
kosztować.
Nigdy dotąd słaby, chorowity Pająk nie odważyłby się narazić któremuś z tych
najważniejszych w klasie chłopców. Tych najsilniejszych, którzy zawsze mieli go za nic. Nie
tylko jego zresztą, ale chyba jego najbardziej. Może dlatego, że właśnie on najbardziej ich się
bał. I oto jednego wieczoru Pająk naraził się dwóm najgroźniejszym: Gaździe i Wajnertowi.
Za każdym z nich stało pół klasy, więc Pająk dobrze wiedział, że teraz całą siódmą będzie
miał przeciwko sobie. On, którego pobić może każdy w klasie, nawet najsłabszy, bo nawet
taki jest od niego silniejszy.
Bał się, ale inaczej niż dotychczas. Przyszła mu do głowy dziwna mysi: że nie tylko
on został dzisiaj zupełnie sam, poza klasą. Podobnie jest chyba z Rudym. Jeszcze tak
niedawno, przed tym meczem, Rudziński był jednym z tamtych. Tyle że nie rozbijał się tak
jak Wajnert, Gazda czy choćby Edek. Ale Rudy był jednym z nich. Teraz już nie jest i Pająk
to zrozumiał. Oni boją się tylko o siebie samych. Teraz, kiedy bramkarz „Huraganu” leży w
szpitalu i zdjął ich strach, że ktoś im każe za to odpowiadać, wykreślili go jakby spośród
siebie.
Tak... - myślał Pająk - gdyby to tylko było możliwe, najchętniej powiedzieliby, że w
ogóle Rudzińskiego nie znają i nigdy w życiu w piłkę z nim nie grali.
Pająk czuł, że Rudy stał im się obcy właśnie dlatego, że jest teraz przyczyną ich
strachu o samych siebie. A przecież z Pająkiem sprawa ma się podobnie. Trochę podobnie.
Tylko że on, Pająk, nie leży w szpitalu, będzie musiał jutro stanąć przed całą klasą. I w końcu
Rudy to jest Rudy. A Pająk jest tylko Pająkiem.
Udawał więc, że przegląda swoje znaczki, żeby matka niczego się nie domyśliła, bał
się tego, co z nim będzie, martwił się o Rudego i nagle odkrył coś, co go zaskoczyło. Przyszła
mu do głowy myśl, że nie ‘cofnąłby ani jednego słowa, które powiedział im dzisiaj, że nie
żałuje niczego.
Za to Zenek Gazda mocno żałował. Był wściekły. I nawet wcale nie rozmowa z
Pająkiem tak go rozzłościła. Gazda był na siebie wściekły o to, że prosto od Pająka pojechał
do Grubego.
Zastał go na podwórku, a właściwie w komórce, skąd dochodziły odgłosy rąbania
drzewa. Ciemno było, więc Zenek zapytał:
- Gruby, to ty?
- Nie. Biskup. Król Madagaskaru... - odezwał się Gruby po dłuższej chwili. - Dureń!
Gazda udał, że tego nie słyszy.
- Przestało padać, wiesz? - zagadywał. - Po ciemku rąbiesz drzewo?
- A ty po ciemku jeździsz na rowerze?
- Szukamy cię z Wajnertem pół dnia.
- Ty i Wajnert, tak?
- Tak.
- No i bardzo dobrze... - mruknął Gruby.
- Co dobrze?
- Dobrze, że źle szukacie. Bo zupełnie niepotrzebnie... Dobranoc, kapitanie!
- Posłuchaj, chcę z tobą pogadać...
Gruby rąbnął parę razy siekierą. Nie odpowiadał.
- Wiesz... Wajnert i ja, i w ogóle wszyscy, boimy się, że...
- To się bójcie! - przerwał mu Gruby. - Szczęść Boże. Zjeżdżaj, kapitanie.
- O co ci chodzi?
- O to, że nie mam ochoty z tobą gadać. Ani na ciebie patrzeć. Całe szczęście, że
ciemno...
- Czego ty chcesz, Gruby? - rzucił się Zenek. - Zwariowałeś?
- Niczego nie chcę od was.
- To o co ci chodzi? Ty przeciwko nam? Czego się czepiasz?
- Śmierdzieli! - odpowiedział Gruby.
- Co?
- Właśnie to. Jeszcze tu jesteś?
Zenek Gazda tak był zaskoczony, że nawet mu do głowy nie przyszło, żeby się
obrazić. Zupełnie nie rozumiał, o co chodzi. W ciszy, przerywanej uderzeniami siekiery,
opowiedział o nieudanych odwiedzinach w szpitalu. Nie był pewien, czy Gruby go słucha.
- A ty się nie boisz? - zapytał. - Przecież brałeś udział w tym meczu, sędziowałeś.
Wajnert mówi, że możemy wszyscy odpowiadać. Nie boisz się?
- Owszem - powiedział spokojnie Gruby i wyszedł z komórki. - Trochę się boję, tak
samo jak Witwicka. Nawet o tym z Irką dzisiaj rozmawiałem...
- A co ma do tego Irka Witwicka? - zdziwił się Gazda. - Co ty pleciesz?
- Tylko nie „pleciesz”, dobrze? My się z Irką boimy, że nie będziemy mogli na tych
wszystkich śmierdzieli spokojnie patrzeć. Rozumiesz?
- Na jakich znowu śmierdzieli?
- Na przykład na ciebie! - odpowiedział Gruby.
- Co?
- A właśnie to, kapitanie „Huraganu”.
- Gruby, pytam, o co ci właściwie idzie? Czego ty się mnie czepiasz?
- Uciekłeś z boiska. Zenek milczał przez chwilę.
- Wszyscy uciekli...
- Nie wszyscy. Ważne jest właśnie to, że nie wszyscy.
- Gruby, zrozum...
- Zostawiłeś, kapitanie, swojego bramkarza na ziemi. Nieprzytomnego. Nie zasłaniaj
się wszystkimi. Kto jak kto, ale ty powinieneś sterczeć tam do końca. Prysnąłeś i dla mnie
jesteś śmierdziel. Została tylko Irka i ja, pomogliśmy dyrektorowi wnieść Rudego do szkoły...
Dla Irki też jesteś śmierdziel, jeśli chcesz wiedzieć.
- Guzik mnie twoja Irka obchodzi! - krzyknął Gazda, ale Gruby położył mu łapę na
ramieniu i Zenek aż ugiął się nieco.
- Dobranoc, kapitanie! - powiedział Gruby i odepchnął go od siebie.
Gazda wsiadł na rower, odjechał parę metrów, przystanął.
- Gruby! - zawołał. - Żebyś się nie czuł aż taki ważny, to ci coś powiem. Tak
naprawdę to z Rudym został do końca tylko Pająk. On go odwiózł do szpitala, a nie ty.
Słyszysz?
- Nie wiedziałem... - mruknął Gruby i zastanowił się przez chwilę. - To dziwne, że
Pająk wrócił. Coś podobnego...
- A teraz chodzi o to, że ta oferma klasowa stawia się na całego. Nagle się zrobił
cholernie dzielny, zaczyna nam wszystkim grozić. Kto go wie, co na nas dyrektorowi
naskarżył. A z Rudym jest niedobrze... I co, teraz też się nie boisz?
- Zjeżdżaj! - krzyknął Gruby. - Nie denerwuj mnie... Ale już!
- Zobaczymy jutro, jakiego prosiaka nam Pająk podłożył. I co się będzie w klasie
działo! - powiedział Zenek Gazda, nacisnął pedały i szybko odjechał.
- Zobaczymy... - mruknął Gruby do siebie. - Taki sobie Pająk, no! Kto to wie, co w
takim siedzi?
ROZDZIAŁ III
ZEMSTA PAJĄKA
Siódma c od samego rana bardziej przypominała pole minowe, na które lada moment
ma wjechać czołg, niż zwykłą szkolną klasę. Denerwujący nastrój oczekiwania na coś złego
udzielił się wszystkim.
Czego się bali? Jakiejś wielkiej awantury ze strony dyrektora szkoły i śledztwa, kto
jest winien wypadkowi? Ukarania wszystkich grających w tamtym meczu? A może klasa bała
się złych wiadomości o Rudym? Nikt właściwie nie wiedział, czego się boi, a jednak bali się
prawie wszyscy. Bywa tak czasem.
1.
Idąc do szkoły Gruby - od kilku miesięcy, może nawet od początku, roku szkolnego -
zatrzymywał się zawsze przed domem Irki Witwickiej. Nazywało się to, że zabiera ją ze sobą
„po drodze”, choć właściwie wcale mu tak bardzo po drodze nie było. Zatrzymywał się na
wprost domu, po drugiej stronie ulicy, i czekał. Raz dłużej, raz krócej czekał, ale nigdy się do
szkoły nie spóźnili.
Tego dnia Irka wypadła z domu jeszcze z kawałkiem chleba w ręce, zapinając w biegu
torbę z książkami.
- Co się stało? Czy już tak późno, czy ty tak wcześnie przyszedłeś? Która godzina?
- Najpierw przełknij... - powiedział Gruby. - Albo oddaj mi ten kawałek, to ci pomogę
zjeść.
- Akurat! Wypchaj się. Nic prawie nie zjadłam. Ledwo zaczęłam śniadanie, a matka
spojrzała w okno i mówi: „Irka, pospiesz się, bo już Gruby na ciebie czeka. Pewno nasz
zegarek się spóźnia.”
- Nie spóźnia się, dopiero wpół do ósmej. Twoja matka mówi na mnie Gruby?
- Przecież wszyscy tak mówimy.
- Ale w klasie.
- Jak chcesz, to jej powiem, żeby mówiła na ciebie „słoń”. Albo „niedźwiedź”. Ona
cię lubi.
- Dlaczego? - zdziwił się Gruby.
- A bo ja wiem, za co ciebie można lubić? Sama sobie się dziwię...
- Nie pytam o ciebie, tylko o twoją matkę.
- Nie zawracaj mi głowy. Gruby... był u mnie wieczorem Zenek Gazda z Wajnertem.
Czemu przystajesz? Nie rób głupich min, przecież ich nie zapraszałam!
- U mnie też był Zenek - powiedział Gruby. - Wyrzuciłem go z podwórka. Śmierdziel,
tchórz. Czego chcieli?
- Oni się boją, że Pająk naskarżył coś dyrektorowi i dzisiaj będzie piekło w szkole...
- To wiem. Ale czego chcieli od ciebie? Irka wzruszyła ramionami.
- Bo ja wiem? Żebym cię przekonała albo namówiła...
- Do czego?
- No, nie wiem. Ich zupełnie zaskoczyło, że jesteśmy przeciwko nim, wiesz? Ty, ja i
Pająk. Dlaczego znowu stajesz?
- A co Pająk ma z nami wspólnego?
- Pająk podobno wrócił wtedy do szkoły. Dziwne, nie?
- Tak. To dziwne - przyznał Gruby. - Przecież pierwszy uciekł. Widzisz, jak to nigdy
nie wiadomo, co w takim Pajączku siedzi? Zupełnie go nie znałem...
- Skąd możesz wiedzieć, po co Pająk wrócił i co tam naopowiadał? Dzisiaj może być
afera. Gruby, a jak was wszystkich wyleją ze szkoły albo co?
- Nie...
- Co nie? - spytała Irka. - Mówże całymi zdaniami, a nie bąkaj pod nosem. No?
- Pająk niczego złego nie mógł powiedzieć. On skarży tylko wtedy, kiedy ktoś go bije.
A i to nie zawsze. Bo jak się ma bronić? Oddać nie może, jest za słaby, sama wiesz...
- Gruby, uwaga - szepnęła Irka. - Widzisz?
- Co znowu?
- Nie widzisz? Pająk idzie...
- No i co z tego? Takie dziwne? Do szkoły idzie, jak my.
- Ja bym tam chyba na jego miejscu nie przyszła dziś do szkoły. Zobacz, jaki blady.
Jak on się musi bać tych wszystkich wajnertów! Żal mi go, wiesz? Ciężki dzień dzisiaj
będzie...
Tymczasem mijała lekcja po lekcji i nic szczególnego w klasie nie działo się, rósł
tylko nastrój podenerwowania. Ale kiedy na ostatniej lekcji sprawdzono już listę obecności i
w dalszym ciągu na nic się nie zanosiło, Edek Furdała nachylił się do Wajnerta.
- No i co?
- Nic. Chyba spokój... Może niepotrzebnie się boimy?
- Też tak myślę. Pięć lekcji przeleciało i cisza. Jakby coś się miało dziać, toby zaczęli
na dużej przerwie. Albo zaraz po niej.
- Dlaczego?
- Bo podczas dużej przerwy mieli czas na zebranie.
- A bez zebrania nie mogą?
- Coś ty? Nasz dyrektor bez zebrania niczego nie zacznie. Zawsze się najpierw musi
naradzić z innymi. Taki już jest.
- Pleciesz... - mruknął Wajnert. - Ale chyba już rzeczywiście będzie spokój. Więc
może ta oferma nie podłożyła nam świni...
- Odpukaj!
Wajnert odpukał.
- Proszę! - powiedział nauczyciel prowadzący lekcję historii.
Furdała zachichotał. Ale nikt na niego nie zwrócił uwagi. Klasa wpatrywała się w
drzwi. Znowu rozległo się pukanie.
- To znowu ty? - spytał szeptem Furdała. - Czy naprawdę ktoś puka?
- Proszę wejść! - powtórzył nauczyciel głośniej. Do klasy wsunęła się woźna.
- Przepraszam... pan dyrektor pyta, czy jest uczeń Pająk?
- Pająk? - wywołał historyk.
- Jestem...
- Do dyrektora!
Przez klasę przeleciało ciche westchnienie.
- No, zaczyna się... - szepnął Mizera z wyraźną ulgą.
Pająk wyszedł.
- O co idzie? Czego może chcieć dyrektor? - zapytał na korytarzu woźną. - Nie wie
pani?
- Dyrektor mi się nie zwierza. Pewno coś narozrabiałeś, nie? Przypomnij sobie.
- Ja?
- Przecież nie ja. Wy wszyscy dobrzy jesteście, aniołki - mówiła woźna. - A znowu
ktoś szybę wybił w ubikacji. A dymu to tam było tyle po papierosach, że...
- Dyrektor jest sam? - przerwał jej Pająk.
- Nie. Ktoś z miasta u niego siedzi... może z milicji?
- Dlaczego z milicji?
- A dlaczego nie? Co ty mnie wypytujesz? Wejdź, to się dowiesz. No już, właź! -
Woźna otwarła drzwi do gabinetu dyrektora i popchnęła lekko Pająka, jakby się bała, że sam
nie zdecyduje się tam wejść.
W siódmej c tymczasem panowała taka cisza, jak nigdy. Aż nauczyciel, mocno
zdziwiony, zapytał:
- Były jakieś szczepienia dzisiaj w szkole? Może na tyfus albo na cholerę? Co wy tacy
spokojni?
Nikt się nawet nie uśmiechnął. Tylko Stelmachówna, jako gospodyni klasy, poczuła
się w obowiązku odpowiedzieć:
- Historia nas coraz bardziej interesuje...
- Jaka historia? - zaciekawił się historyk. - Coś się stało?
- Nie. Ogólnie historia. Jako nauka, znaczy... - plątała się Stelmachówna. -
Powszechna historia i w ogóle...
- Siadaj, nie podlizuj się! - rozzłościł się nauczyciel. - Zupełnie z wami nie można
poważnie porozmawiać.
Pająk wrócił po paru minutach i spokojnie usiadł na swoim miejscu. Na nikogo nawet
nie spojrzał. Zupełnie jakby nie widział, że cała klasa wpatruje się w niego. Zajął się lekcją,
przepisywał z tablicy, co było do przepisania. Chyba tylko on jeden.
Po chwili z dwóch różnych stron klasy dotarły na stolik Pająka dwie kartki. Pierwszą
podał mu Michalski.
- Od Stelmachówny - powiedział.
- Możesz podrzeć. Albo daj.
I Pająk sam podarł kartkę na drobne kawałki, nawet nie czytając.
- Coś Pająk wcale nie wystraszony. Nawet się nie krzywi... - usłyszał szept
Pusteckiego, któremu odpowiedział Staszek Koza:
- Zaraz wywołają następnych, zobaczysz...
- Pająk! Co, nie mogłeś odczytać? - zapytała półgłosem Stelmachówna. - Pisałam,
żebyś powiedział, czego dyrektor chciał od ciebie.
- A co cię to obchodzi? - odpowiedział na cały głos Pająk. - Nie przeszkadzaj mi w
lekcji!
Nauczyciel spojrzał na Pająka z sympatią:
- Tobie też przeszkadza? No, widzisz. Mnie się podlizuje, ciebie zaczepia...
Stelmachówna! Masz u mnie drugi minus w tym półroczu!
Parę osób roześmiało się, napięcie w siódmej c opadało, wracał normalny gwar, w
którym od razu i klasa, i nauczyciel poczuli się lepiej.
Druga kartka, którą otrzymał Pająk, była od Grubego. Pisał w niej: „Odpisz, Pajączek,
czy coś złego z Rudym? Pająk namyślał się chwilę, ale wreszcie odpisał: „Nie. W porządku.
Potem ci wszystko opowiem”. I Gruby uśmiechnął się do niego, kiwnął głową.
Szybko się rozniosła po klasie ta odpowiedź. Zaraz też po skończeniu lekcji otoczyli
Pająka chłopcy.
- Ty, nie bądź taki kozak. Mów, co jest?
- Dlaczego cię zawołał? Krzyczał bardzo?
- Mówisz czy nie? Skąd wiesz, co z Rudym?
- Pająk nie stawiaj się! O co dyrektor pytał?
- O wasze zdrowie! - odpowiedział Pająk i nic więcej nie mogli z niego wyciągnąć.
Pakowali teczki, parę osób już wyszło z klasy. Edek Furdała wskoczył na swoje
krzesło i wtedy dopiero jakby wybuchła bomba. Spadła na siódmą z tej strony, z której nikt
jej się nie spodziewał. Bo Edek zawołał:
- No i po strachu! Nie było żadnej hecy. A mecz mamy wygrany!
W jednej chwili zakotłowało się, chłopcy zapomnieli o dyrektorze, o Pająku i o tym
wszystkim, czego od rana się bali. Do tej pory w ogóle nie mówiło się o wyniku sobotniego
meczu, bo wszyscy uważali, że sprawa jest oczywista. Ale teraz okazało się, że dla każdego
jest oczywiste zupełnie co innego.
- Mecz był przerwany, trzeba go powtórzyć! - krzyczał Pustecki.
- Zwariowałeś?
- Dlaczego powtórzyć? Wszystko było w porządku!
- Nie wszystko! - wrzasnął Mizera.
- W porządku, ale jest remis - powiedział Michalski. -1 ty, Furdała, nie próbuj niczego
wmawiać.
- Właśnie! - poparł go Staszek Koza.
- Nie ma remisu! A ty się nie wtrącaj, bo nie grałeś.
- Wygraliśmy pięć do czterech i nie ma o czym mówić! - zawołał Wajnert. -
Strzeliłem piątego gola!
- Pewnie, że nie ma o czym mówić, bo jest remis! - odpowiedział mu Gazda. -
Przecież Rudy obronił.
- Nie obronił! - upierał się Furdała.
- Obronił! - powiedzieli chórem Michalski i Koza.
- Piłka była w bramce, więc jest gol! - stwierdził Wajnert. - Była czy nie?
- Ale wpadła po gwizdku! - zawołała Witwicka.
- A co ma do tego gwizdek? - roześmiał się Furdała. - Nie gramy na gwizdki, tylko na
gole. Zamknij się!
- Właśnie!
- Ty się zamknij - zdenerwował się Staszek Koza. - I przestań tu rządzić, Wajnert. Ona
ma rację!
- My mamy rację! - poparł go natychmiast Michalski. Wtedy Zenek Gazda, nie bardzo
wiadomo dlaczego, przypomniał sobie nagle o Pająku.
- Słuchajcie, cisza! - krzyknął. - Pająk nie jest zainteresowany wynikiem, bo nikomu
nie kibicuje, a on stał najbliżej naszej bramki. Niech Pająk powie, czy piłka wpadła do bramki
już po gwizdku, czy przed?
Nagle zrobiło się cicho. Zdumiona klasa patrzyła na Pająka, który stał spokojnie z
teczką pod pachą. Spoglądali po sobie: a co on niby może mieć do powiedzenia?
- Piłka wsunęła się do bramki po gwizdku, czyli już po meczu - powiedział Pająk. -
Nie było piątego gola, Rudy obronił. Jasne?
- Co znowu? Czyś ty, Zenek, zwariował? Taki Pająk ma decydować o meczu? -
oburzył się Wajnert. - Nigdy!
- To zróbmy głosowanie! - próbowała ratować sytuację Irka Witwicka. - Ja głosuję, że
nie ma gola.
- A ja głosuję za Jurkiem Wajnertem! - krzyknęła Stelmachówna.
Ktoś rzucił w nią gąbką, ktoś inny potrącił niechcący tablicę, która spadła z hukiem.
Zrobiła się awantura, chłopcy rwali się do bójki. Wtedy wyskoczył na środek Gruby.
- Spokój! Nie Pająk będzie decydował i nie żadne głosowanie, tylko ja. Bo ja
sędziowałem. Jest remis cztery do czterech. Koniec dyskusji!
- Słusznie! - zgodził się Koza. - Gruby dobrze mówi!
- Powtarzam: jest remis. I wychodzę, grajki zakichane! Cześć! - powiedział głośno
Gruby. A trochę ciszej, do Pająka: - Czekam na ciebie przed szkołą. Miałeś mi opowiedzieć,
wiesz, co...
Gruby zabrał swoją teczkę i nie oglądając się, spokojnie wyszedł z klasy.
- No, tak! - podsumował Michalski. - Koniec dyskusji. Zamknąć buzie i do domu.
- Nie zgadzam się! - ryknął Wajnert, czerwony ze złości. - Nie zgadzam!
- A co ty masz teraz do gadania? - roześmiał się Pająk.
I wtedy Wajnert rzucił się na niego. Z całej siły pchnął Pająka, który zatoczył się,
potknął o przewróconą tablicę i upadł. Wajnert doskoczył do niego.
- O Boże! - krzyknęła któraś z dziewcząt. - On go zatłucze.
Nikt nie ruszył Pająkowi na pomoc. Nie pierwszy i nie dziesiąty raz obrywał w klasie,
nie stanowiło to żadnej sensacji. Kto zresztą miałby ochotę wejść w drogę rozwścieczonemu
Wajnertowi dla jakiegoś tam Pająka.
Czekali więc wszyscy, kiedy leżący na podłodze Pająk rozpłacze się, a Wajnert
jeszcze raz uderzy. I Wajnert uderzył. Zaciśniętą pięścią, prosto w twarz. Ale wtedy stało się
coś dziwnego.
Pająk podniósł się powoli. Nie płakał. Na rozciętej wardze pojawiła się krew. Pająk
patrzył na Wajnerta z nienawiścią, bez strachu.
- Policzymy się, Wajnert, kiedy Rudy wróci... - wycedził przez zaciśnięte zęby.
Wtedy podszedł do niego mały Staszek Koza.
- Masz rację, Rudy to załatwi. Staję po twojej stronie, Pająk... No, Wajnert? Lej nas,
póki jeszcze możesz.
Stanął obok Pająka, bo za niski był, żeby go zasłonić. Odwrócił się w stronę
chłopców.
- Lej nas, Wajnert. A wy się patrzcie!
Wajnert skoczył do przodu. I wtedy nadział się na Michalskiego, który zagrodził mu
drogę.
- Cofnij się... - powiedział zduszonym głosem Michalski. - No? Bo jak walnę!
- Ty też, Michalski? Przeciwko mnie?
- Jak widzisz... Odstąp, bo ja mam nerwy... nie żartuję!
- Rozdzielcie ich! - krzyknęła Stelmachówna. - Michalski złapał krzesło... o rany!
Niech ich ktoś rozdzieli...
I w zupełnej ciszy, jaka teraz zapanowała w klasie, usłyszeli znowu głos Pająka:
- Zobaczymy, Wajnert, jak Rudy wróci!
A Wajnert na to:
- Rudym mnie straszysz? Rudym? A kim on jest? Ty ofermo cholerna, Pająku
zasmarkany. Wielka mi rzecz: Rudy. Szpitalna kaleka. Kicham na twojego Rudego!
2.
Poniosło Wajnerta i wiedział o tym. Ale było za późno. Nie mógł się już wycofać:
słowa zostały wypowiedziane i klasa je słyszała. Miał jednak Wajnert prawo sądzić, że nic nie
ryzykuje. Skąd Pająkowi przyszło do głowy straszyć go Rudym? Nigdy dotąd Rudy nie
stawał w obronie Pająka, bo niby dlaczego miałby to robić. A zresztą Rudy jest przecież
nieobecny, więc nie może być groźny...
A jednak był groźny. Nawet nieobecny w klasie, a może właśnie dlatego, że
nieobecny.
- Słyszeliście dobrze, tak? - zapytał głośno Michalski i rozejrzał się po chłopcach.,- Na
co czekacie?
Słyszeli. I dziesięciu chłopców z „Huraganu”, jeden po drugim wysuwali się teraz z
gromady przechodząc na środek klasy. Tam gdzie stał Pająk z rozciętą wargą, mały Staszek
Koza i Michalski.
Chłopcy z „Huraganu” dobrze wiedzieli, że tylko dzięki Rudemu nie przegrali meczu,
ale może nawet nie to było w tej chwili najważniejsze. Nagle zostali postawieni w takiej
sytuacji, jakby to wszystko działo się podczas meczu, na boisku. Kopnięto bramkarza. A
zaczepić bramkarza, to znaczy zaatakować drużynę. Rudy nieobecny był jednak groźny.
- Przeholowałeś, Wajnert. Nie będziesz sobie Rudym gęby wycierał... - powiedział
Zenek Gazda.
- Przypomniałeś sobie jednak, że jesteś kapitanem drużyny, co? - mruknął pod nosem
Michalski. - Lepiej późno niż wcale.
- Że byłeś, Zenek, kapitanem. Byłeś! - dodał Staszek Koza.
- Wajnert! Jeśli natychmiast nie wyjdziesz z klasy, idę po dyrektora! - krzyknęła ostro
Witwicka, świetnie zdając sobie sprawę, co tu się może zacząć. - I wy tam wszyscy!
Wychodzić!
Do Pająka podeszła Brygidka. Podała mu chusteczkę.
- Masz. Wytrzyj krew.
Pająk pociągnął nosem. Dopiero teraz poczuł, że spuchnięta warga boli go i w oczach
pojawiają się łzy. Przycisnął chusteczkę do ust.
- Dziękuję... - powiedział.
- Byłeś dzielny, Pająk. Ale już wystarczy. Chodź! - popchnęła go lekko przed sobą i
wyszli z klasy.
Michalski spojrzał na Staszka Kozę.
- Wychodź, odprowadzę cię do domu... Nikt cię nie ruszy!
Teraz między Gazdą a Wajnertem stanęła Witwicka.
- Uprzedzam, że jeśli zaczniecie się lać między sobą przed szkołą, to również pójdę do
dyrektora. Zrozumiano? Wychodzić!
Posłuchali. W zupełnej ciszy klasa rozeszła się, nawet na korytarzu i na schodach nie
było ich słychać. Zupełnie jakby to nie siódma c wychodziła ze szkoły.
Na skarpie przy boisku siedział Gruby i jadł drugie śniadanie. Na widok Pająka z
Brygidką wstał, zawinął resztkę chleba w papier i schował do teczki.
- Czekam na ciebie... Miałeś mi opowiedzieć, co jest z Rudym?
- Za wcześnie wyszedłeś z klasy - powiedziała Brygidka. - Spójrz na niego!
- Co się stało?
- Nic takiego... - mruknął Pająk. - Nie warto mówić.
- Gruby, zajmiesz się nim? Bo ja muszę lecieć do domu. A oni go jeszcze tutaj drugi
raz mogą pobić...
- Jacy oni? Kto go uderzył?
- Wajnert.
- Za co?
- Daj spokój, Brygidka... - prosił Pająk. - Nic się nie stało.
- Więc jak? Obronisz go przed tym grandziarzem? Mogę już iść?
- Pierwszy raz słyszę, że mówisz coś przeciwko Wajnertowi... - powiedział Gruby -
pierwszy raz, Brygidka. Dobrze, zajmę się nim...
Odwróciła się i szybko odeszła. Nie słyszała już, jak Gruby dodał:
- To znaczy, zajmę się Wajnertem... Usadzimy kowboja, Pajączek. Nic się nie bój.
- Ja się wcale nie boję, Gruby... - zaczął Pająk i urwał nagle. Popatrzył na Grubego. Po
co go oszukiwać? Jego i siebie? - pomyślał. I zakończył zupełnie inaczej, niż zamierzał. - To
znaczy, teraz już go się nie boję... Z tobą. I z Rudym...
Podbiegła Witwicka, zdyszana i wściekła.
- Gdzie ty łazisz? Nigdy cię nie ma tam, gdzie jesteś potrzebny! - napadła z krzykiem
na Grubego. - Musiałeś wyjść z klasy, niedźwiedziu? I wszystko potem spada na moją głowę!
Podszedł Staszek Koza z Michalskim.
- Ale draka! Żałuj, Gruby, że nie widziałeś - powiedział Staszek. - O mały włos, a tak
bym nalał tego Wajnerta, że nie wiem! Szkoda, że mnie Michalski odciągnął...
Wybuchnęli śmiechem. Wszyscy. Nawet Pająk, choć spuchnięta warga mocno mu
przeszkadzała.
- No co? Co się śmiejecie? - zaperzył się Koza. - Może trochę przesadzam, ale
niewiele...
- Przesadzasz, Stasiu, zmyślasz jak zawsze - powiedziała Witwicka. - Z Wajnertem nie
tak łatwo. Ale trzeba przyznać, że byłeś odważny. Prawie tak jak Pająk!
- Pająk był dzisiaj pierwszoligowiec! - potwierdził Michalski. - Fakt niezbity.
- Za to Pająk zbity... - mruknął Gruby.
Z kilkoma chłopcami z „Huraganu” podszedł Gazda.
- Ustaliliśmy, że nie będziemy z wajnertami grali! - oświadczył. - Dopóki nie wróci
Rudy, nie wychodzimy na boisko. Nie gramy z „Wichrem”.
- A jak wróci? - spytał Michalski.
- To się zobaczy...
- Nie jestem taki pewien, czy Rudy po ostatnim meczu będzie chciał u was grać! -
powiedział Gruby.
- Niby dlaczego?
- A niby nie domyślasz się, kapitanie?
- Jaki on teraz kapitan? - mruknął Staszek Koza. - Kapitan zatopionej balii...
Gazda zmieszał się, ale nie chciał, żeby chłopcy to zauważyli. Odwrócił się, zaczął
rozmawiać ze swoimi piłkarzami. Nie wszyscy byli zgodni, że nie należy grać z „Wichrem”.
Każdy miał inne zdanie i wszyscy mówili równocześnie.
- Jak nie z „Wichrem” to z kim będziemy grali?
- Może sami ze sobą?
- Dlaczego mamy z nimi nie grać? Niech tylko przyznają, że jest remis, i wszystko
będzie w porządku...
- Ale Wajnert Rudego obraził! - powiedział Gazda.
- E tam... wielka rzecz: obraził! Rudy przyjdzie, da mu raz w łeb i będzie zgoda...
- A ja mówię, żeby z nimi nie grać!
- To nie graj. Ale nie mów za wszystkich...
- Pająka nalał! - przypomniał nagle Zenek Gazda. - Słuchajcie, przecież Wajnert nalał
Pająka, który był za nami, po naszej stronie.
Na moment umilkli, zdumieni takim argumentem. Właśnie przechodził obok Wajnert
ze swoimi. Może usłyszał?
- Popatrz na nich wszystkich! - powiedział głośno do Edka Furdały. - Zobacz tylko,
jaka się zrobiła sitwa z Pająkiem. A jeszcze niedawno sami go tłukli...
Furdała zachichotał.
- Pewno go teraz wybiorą na prezesa! Kumpla sobie nagle znaleźli: największą ofermę
w klasie. Dobre, co?
Przeszli już dawno, ale te docinki jeszcze bardziej podzieliły chłopców z „Huraganu”.
Tak jak awantura w klasie podzieliła chłopców z „Wichru”. Bo nie wszyscy przyznawali rację
Wajnertowi. Siódma c opuszczała szkołę i boisko szkolne małymi grupkami, w których
dyskutowano i kłócono się między sobą. Dziewczyny dolewały jeszcze oliwy do ognia, bo
jedne stawały po tej stronie, inne po tamtej, i w końcu nikt już nie wiedział, ile było stron i co
się właściwie w siódmej wydarzyło.
Mieli za sobą dziwny dzień. Klasa wyraźnie podzieliła się i wszyscy czuli, że zaszło
coś ważnego. Ale nie potrafiliby tego jeszcze nazwać. A już zwłaszcza Rudemu, który leżał w
szpitalu, nie mogło oczywiście przyjść do głowy, że Pająk otworzył mu w klasie bardzo
dziwne konto: nadziei - dla tych wszystkich najsłabszych, że można nawet samego Wajnerta
postraszyć właśnie nim, Rudym. I można sobie pomyśleć albo i powiedzieć: „Zobaczymy, jak
Rudy wróci!”. Można wierzyć, że Rudy pomoże, obroni.
Siódma c była podobna do wielu innych klas. Niczym nie wyróżniała się w szkole.
Może tylko zapalonych piłkarzy było tutaj więcej niż w innych klasach, nawet ósmych. Ale
też dlatego każdy, kto nie potrafił grać w piłkę, kogo nie chciała żadna z obu drużyn - nie
liczył się w siódmej c zupełnie.
Poza szkołą mało kto miał z innymi jakieś wspólne sprawy. Mieszkali dość daleko od
siebie, rozrzuceni po całym Borzechowie. Może dziewczęta bardziej się lubiły między sobą,
ale wśród chłopców nie było właściwie żadnych przyjaźni. Klasa składała się z tych silnych,
czyli piłkarzy - i z całej reszty. Na samym końcu tej reszty znajdował się Pająk.
I właśnie on rozbił dzisiaj klasę. Rozbił solidarność tych najsilniejszych, którzy od
dawna narzucali ton siódmej c.
3.
Zanim Zenek Gazda zorientował się, że Gruby z Pająkiem odeszli, kiedy on kłócił się
ze swoją drużyną, nie było ich już widać przed szkołą ani na ulicy. Zaczął biec jak najszybciej
w stronę domu Pająka. Na pewno Gruby odprowadzi go - myślał - a Irka Witwicka mieszka
tuż obok Pająka, mają więc po drodze...
Zły był na siebie nie tylko o to, że tak się zagapił. A jeśli w ogóle nie będą mu chcieli
powiedzieć nic o Rudym? Pająk może się uprzeć, twardy się nagle zrobił.
Trzeba było od razu się wtrącić do tej awantury w klasie i nie pozwolić, żeby Wajnert
go nalał - myślał Zenek. - Bo wyszło na to, że właśnie Pająk jest najlepszym kolegą Rudego.
Nie mogło się to wszystko pomieścić Zenkowi w głowie i biegł jak mógł najszybciej, żeby
ich dogonić.
Bardzo się zdziwił, kiedy z daleka dostrzegł całą grupę tuż przy furtce prowadzącej do
Domu Dziecka. Zwolnił nieco.
- To już mój dom, żegnamy się... - powiedział Michalski. - Co macie takie miny? Że
mówię „dom”? Dla was to jest Państwowy Dom Dziecka numer... o, taki jak tu napisali na
tabliczce. A dla mnie po prostu dom, innego nie mam. No, cześć. Odprowadzicie małego?
- Kto tu jest mały? - rozzłościł się Staszek Koza. - Chyba nie ja?
- Właśnie ty - uśmiechnął się Michalski.
- Sam mówiłeś kiedyś, że mam refleks jak nikt u nas w klasie! A teraz co? Teraz się
mnie czepiasz?
- O co wy się kłócicie?
- Bo on się gryzie, że jest mały. Znaczy Staszek. To jest... chciałem powiedzieć:
niewielki...
- Niewysoki! - powiedziała Irka.
- O, właśnie. Niewysoki. Dobre słowo! - ucieszył się Michalski. - Ale ma znakomity
refleks, jest bardzo zwinny. Powinien się z tego cieszyć, a nie tamtym martwić!
- Słusznie! - powiedział Pająk. - Ja jestem jak tyka i co mi z tego?
- Za to pasujesz, Pająk, do nazwiska - pocieszył go Gruby. - Ręce to masz długie, jak
stąd do Radomia. A nogi jak z Radomia do... do...
- Do Kutna - poddał Koza. - Ucz się geografii, Gruby. Widzisz, zabrakło ci wiedzy.
Panowie! Mogę błysnąć refleksem? Oraz inteligencją?
- Błyskaj - powiedziała Witwicka.
- Błyskaj, stary - zachęcił Kozę Michalski. - Tylko szybko, bo mi zupy nie dadzą. Już
tam u nas dzwonią na obiad. Błyskasz?
- Błyskam. I to będzie o Pająku. Ty, Pająk, jesteś jak tyka i to jest w porządku. Ale do
dziś to byłeś jak scyzoryk, wiesz?
- Nie rozumiem... - mruknęła Irka.
- Łamał się, to znaczy... zginał się jak scyzoryk. Rozumiesz już? A jak się pierwszy
raz wyprostował, to od razu pierwszoligowiec zrobił się z Pajączka. Wajnert się na niego
nadział jak śliwka...
- E tam... - Witwicka nie bardzo była przekonana. - Dwa razy go porządnie zasunął.
- To nic - powiedział Michalski. - Staszek ma rację. Wajnert się dzisiaj ostro naciął,
więcej stracił, niż zyskał. A Pająk oberwał, ale wygrał. No dobra, Staszek. Błysnąłeś! To ja
już lecę...
Popędził przez dziedziniec, patrzyli przez chwilę za nim. Z Domu Dziecka słychać
było przerywany sygnał dzwonka, na dużej, oszklonej werandzie zrobił się ruch.
- Tam chyba mają stołówkę - powiedział Gruby.
- Jadalnię! - poprawił go Staszek Koza. - Tak się nazywa, a nie stołówka. Byłem tam
kiedyś z Michalskim, nawet kompot dla mnie załatwił, niezły. I świetlicę widziałem. Mają
telewizor, różne rzeczy mają, ale...
- Co? Ale co? - spytał Pająk.
- Ale tam jakoś chyba smutno jest... Bo ja wiem zresztą. Może mnie się tylko tak
zdawało.
Irka Witwicka zamyśliła się przez chwilę.
- Michalski od dawna nie ma rodziców? Dopiero dziś zauważyłam, że ty się z nim,
Staszek, przyjaźnisz...
- Co to znaczy: przyjaźnisz? On jest dobry, ale nerwowy, a ja za to mam błyski.
Nerwy też mam, ale on jest dużo silniejszy, a ja jestem mały... chciałem powiedzieć:
niewysoki. On jest lepszy w matmie, a ja w czym innym. I tak leci, nie? We dwóch nam jakoś
leci.
- Wytłumaczył ci - uśmiechnął się Pająk. - Już wszystko wiesz.
- Michalski, był w różnych domach dziecka - mówił Staszek - ale ten tutaj chwali, że
nie najgorszy. A od zeszłego roku przychodzi na każde święta do mnie... do nas do domu.
Mój stary mówi, że Michalski jest bardzo ciekawy...
- Co to znaczy: ciekawy? - spytał Gruby.
- Nie wiem. Tak naprawdę to nie wiem - skrzywił się Staszek Koza. - Ja tylko
powtarzam. Mój stary ma czasem takie błyski jak ja. Że nikt go nie rozumie.
- U nas w klasie chyba jeszcze ktoś jest z Domu Dziecka? Oprócz Michalskiego.
- Jakaś dziewczyna... a może dwie? - zastanawiał się Gruby. - Tylko nie wiem, które.
- Co my w ogóle o sobie wiemy? - powiedziała Irka. - Chodźcie stąd, to głupio tak
stać i gapić się na nich...
Po paru krokach Pająk odezwał się nagle:
- Wiecie co? To dziwne, ale do dzisiaj to jakbym w ogóle nie zauważył w klasie ani
Michalskiego, ani ciebie, Irka. A już Staszka to zupełnie...
- No i sam widzisz! Małego nikt nie dojrzy... - i Koza zrobił śmieszną minę. -
Trzymajcie się, ja tu skręcam!
- Poczekaj! - powiedziała Witwicka. - Zenek idzie za nami, jakby się skradał...
Przedtem biegł, od dawna go widzę. Ale on cię chyba nie uderzy, co?
Zatrzymali się wszyscy. I Zenek chcąc nie chcąc podszedł powoli, bez słowa. Umilkli
na jego widok i nie wiedział, co powiedzieć.
- Czego chcesz? - wyrwał się zaczepnie Koza. - Siedzisz nas? Może mnie, co? Chcesz
się bić? Proszę bardzo. Pająk, potrzymaj teczkę!
- Nie wygłupiaj się, mały... - mruknął Zenek Gazda. - No, Irka, odciągnij go, bo
skacze jak pchła.
- Daj spokój, Staszek - powiedziała Witwicka. - Leć do domu. No, zasuwaj na obiad.
Staszek Koza zmarkotniał.
- Nikogo mi dzisiaj nie pozwalają nalać! Pająk, oddaj teczkę... cześć.
Gruby patrzył na Gazę bez słowa, Pająk stał bokiem udając, że w ogóle go nie widzi.
Nie było łatwo Zenkowi zacząć rozmowę.
- Szukałem was... - powiedział wreszcie. - Chciałem poczekać, aż tamci dwaj odejdą.
Goniłem za wami...
- No i co, Zenek? - spytał Gruby po dłuższej chwili. - Co nam chciałeś powiedzieć?
- A co ja mogę mówić? Chciałem zapytać...
- O co? Kogo i o co? Pytaj!
- Gruby... wiesz już, co jest z Rudym? Pająk powiedział?
- Powiedział.
- Dlatego biegłeś za nami? - spytała Irka.
- Dlatego.
- Naprawdę tylko dlatego, kapitanie?
- Nie mów do mnie „kapitanie”. Nie będę już z nim grał. Nie jestem już kapitanem,
Gruby. No, więc jak? Powiecie coś?
- O czym?
- O Rudym.
Ale odpowiedź nie padała. Jakby wciąż nie chcieli przyjąć do wiadomości, że Zenek
idzie z nimi i czeka, aż któreś się odezwie.
- Czy to takie dziwne dla was, że chcę się czegoś dowiedzieć o Rudym? - pytał Zenek.
- Dlaczego nic nie mówicie?
- Pająk, powiedz mu! - zdecydował wreszcie Gruby. - Ja myślę, że teraz już możesz
mu powiedzieć...
A Irka dodała:
- Powtórz Zenkowi to, co nam mówiłeś.
Pająk skinął głową.
- Dobrze - zgodził się. - Skoro tak uważacie... Więc u dyrektora był ojciec Rudego.
Myślę, że przyszedł podziękować za opiekę... Opowiadał, że to złamanie okazało się
skomplikowane, trzeba było po raz drugi nastawiać rękę i zakładać gips jeszcze raz. To była
taka operacja w narkozie. Ale po tej narkozie Rudy źle się czuł całą niedzielę...
- I dlatego nie chcieli mnie wpuścić do szpitala?
- Pewno tak. No i ojciec Rudego dał mi od niego kartkę.
- Rudy pisał do ciebie? Do ciebie, Pająk?
- A ty uważasz, że powinien napisać do Wajnerta albo do ciebie, tak? - spytał Gruby. -
Pomyśl ty chwilę, Zenek.
- No... i to już wszystko - powiedział Pająk.
- Jakie wszystko? A co Rudy pisze?
- Żebyśmy go odwiedzili.
- My? To znaczy kto? - zapytał Gazda. - O mnie też pisze?
- Nie! - powiedział Pająk. Ale szybko dodał: - To znaczy nie pisze konkretnie, o kogo
mu chodzi...
- No, to jak będzie? Kto do niego pójdzie?
I Gazda spojrzał na Pająka, potem na Grubego. Milczeli.
- Mówcie coś. Jak będzie? Pająk? Gruby, jak ty uważasz? Kto pójdzie do Rudego?
- Ja myślę, że pójdziecie tam we trzech! - powiedziała wtedy Irka Witwicka. - Ale
tylko razem. Słyszycie? Pójdziecie razem. Załatwione?
- Zgoda - mruknął Pająk. - Pójdziemy.
- Dobrze - potwierdził Gazda. - Wszyscy trzej.
- Dobry pomysł! - ucieszył się Gruby. - Razem. Tak zrobimy.
A kiedy tamci dwaj odeszli, Gruby pokiwał po swojemu głową i powiedział do Irki:
- Ale ty lubisz rządzić! Nawet tego do tej pory nie zauważyłem. Zawsze musi wyjść
na twoje...
- A co ty, niedźwiedziu, potrafisz zauważyć? - roześmiała się Irka. - Dobrze w ogóle,
że mnie jakoś zauważyłeś... w klasie, nie tak jak Pająk do dzisiaj. A gdybym się nie wtrąciła,
tobyście się przez miesiąc targowali, kto jest najlepszym kolegą Rudego. Przecież o to wam
chodzi, nie?
Gruby otworzył usta, ale nic nie powiedział. Skąd ona wiedziała? - pomyślał i bardzo
był zadowolony, że Irka taka mądra.
ROZDZIAŁ IV
DZIEŃ ODWIEDZIN
Rudego zatrzymano w szpitalu na dłużej, niż początkowo wszyscy przewidywali.
Zdążył się już przyzwyczaić do szpitalnego życia akurat na tyle, żeby przestać się bać każdej
pielęgniarki wchodzącej na salę z zastrzykiem i mądrych min lekarzy podczas porannych i
wieczornych obchodów. Leżał w małej, trzyosobowej sali i nudził się coraz bardziej. Kiedy
przychodził kolejny dzień odwiedzin, Rudy nie mógł się doczekać godziny piętnastej.
1.
Pogoda zrobiła się prawdziwie wiosenna, prawie upal. Zazieleniło się w mieście. I
zaczerwieniło, bo tu i ówdzie zaczynały się już pojawiać pierwszomajowe dekoracje, na
rynku budowano trybunę.
Tak się jakoś składało, że przez kilka ostatnich dni Gruby, Zenek i Pająk razem
wychodzili ze szkoły. I nawet po południu raz czy dwa razy spotkali się ze sobą. Każdy z nich
udawał, że niby nie ma w tym niczego nadzwyczajnego, jakby zawsze tak było. Ale przecież
każdy wiedział, że to nieprawda. Nie mówili jednak o tym.
W klasie nic się nie działo. Panował spokój, nawet na lekcjach było ciszej niż zawsze i
pani Ciszewska uznała, że siódma c poważnieje na wiosnę.
Mało kto zauważył, że Brygidka przestała przychodzić do szkoły. Pająk spostrzegł to,
zagadnął Grubego, Witwicką, ale okazało się, że nikt nie zna przyczyny.
- Może ma anginę? - poddała Irka. - Ona często choruje na gardło. Nie przejmuj się,
Pajączek.
Pająk zarumienił się i dał sobie spokój z pytaniami.
- Chciałem jej tylko oddać chusteczkę, wiesz, co mi wtedy dała w klasie... - tłumaczył.
Jak co roku, cała szkoła poszła do parku robić wiosenne porządki. Ciężarówka z
kopalni przywiozła grabie, szpadle i miotły. Każda klasa w innym miejscu poskładała swoje
teczki i torby, wszyscy porozbierali się, siódmej c przypadła stara część parku wokół wielkiej
altany, w której w niedziele grywała górnicza orkiestra.
- Zabierać się do roboty! - zarządziła wychowawczyni. - Jak się szybko uwiniecie,
można się opalać...
I usiadła na schodkach altany, wystawiając twarz do słońca.
- Stelmachówna! Zanieś jej trochę kremu, bo nam się spiecze... - powiedział Mizera. -
Zatrzesz w ten sposób wrażenie po tym twoim arcydziele o Kościuszce z Cepelii!
Najbliżej pracujący zaczęli się śmiać, ale Zośka Stelmachówna potraktowała
propozycję poważnie i pobiegła do kiosku „Ruchu”, który stał tuż przy parkowej bramie.
Zawziął się coś ostatnio Mizera na Zośkę albo chciał w ten sposób dokuczyć Edkowi Furdale,
który był zbyt silny, żeby Mizera mógł go wprost zaczepić.
A z Kościuszką to było tak: siódma c pisała klasówkę na temat: „Kogo chciałbyś w
życiu naśladować?” Każdy tam sobie kogoś wybrał, Gazda na przykład piłkarzy Deynę, Lato
i Lubańskiego, Michalski - kapitana Baranowskiego, żeglarza, który samotnie opłynął świat,
Pająk pisał o swoim własnym dziadku, Witwicka o Marii Skłodowskiej. Stelmachówna
postanowiła wszystkich przechytrzyć i wybrała Kościuszkę, który był patronem szkoły. Nie
bardzo jej to jednak wyszło, bo się wdała w rozważania o kosynierach i nieco trudno było
wymyślić, w czym by ich tu można naśladować. Więc skończyła klasówkę uwagami o
Cepelii, ludowych strojach i zapewnieniem, że niczego w życiu tak nie uwielbia jak zespołu
Śląsk.
Klasa pokładała się ze śmiechu słuchając tego wypracowania, a kiedy pani Ciszewska
zaproponowała dyskusję, wstał tylko Mizera i z poważną miną zaczął bronić autorkę.
- Ona ma wszelkie warunki, żeby naśladować właśnie Kościuszkę! - powiedział. -
Może nie we wszystkim. Ale musicie przyznać, że ona jedna w klasie ma taki zadarty nos!
Mizera dostał dwóję, Stelmachówna dwóję z plusem, mieli więc solidarnie powody
zarówno do sympatii wobec patrona szkoły, jak i wychowawczyni. A dodatkowo Mizera
zawziął się na Zośkę, co ogromnie bawiło klasę, bo chłopak był złośliwy, a Stelmachówna
niezbyt lotna. Chociaż od trzech lat pełniła funkcję gospodyni klasy, z wyboru pani
Ciszewskiej.
Porządkowanie parku posuwało się powoli, ale coś tam już było widać. Coraz częściej
więc odpoczywali.
- He razy biorę w ręce szpadel, to wiem, że za parę dni 1 Maja. Ciekawe, nie? -
powiedział Staszek Koza, wycierając pot z czoła. Pracował na serio i zmęczył się już.
- Jak ktoś nie ma ogródka, to się chwyta za grabie i szpadel tylko przy takich
okazjach! - przyłączył się Pustecki. - Ze mną też tak jest. Ciapciak! Co tam oglądasz?
Znalazłeś coś?
- Bąble mi się porobiły... - skarżył się Ciapciak. - Chcesz zobaczyć?
- Wypchaj się. Sam sobie własne bąble oglądaj. Jeszcze czego!
- Staszek, mogę cię zapraszać do mojego ogródka - zaproponowała Irka Witwicka. -
Przez cały rok będziesz miał co robić!
- To Gruby już nie wystarcza? - spytał Staszek Koza. - Gruby, słyszysz?
- Nie zaczepiaj mnie... - jęknął Gruby. - Nie widzisz, jaki głodny jestem? O rany...
gdzie ten Pająk? Poszedł po bułkę i przepadł! A ja tu padnę z głodu.
- Przestań stękać! - powiedziała Irka. - Przecież już zjadłeś i moje śniadanie, i swoje.
- Ale znowu głodny jestem... Powietrze tak na mnie działa. Albo ogólnie wiosna. I nie
wymawiaj mi tego swojego chleba, bo był z serem, którego nie cierpię.
- Kogo nie cierpisz? - spytał Koza, nie dosłyszał.
- Sera.
- To po co jadłeś? - zainteresował się Michalski.
- Z litości.
- Co?
- A tak. Bo Irka się odchudza. Jakbym tego jej chleba nie zjadł, to ona by go wrąbała i
znowu by trochę przytyła...
Za głośno to było powiedziane i doszło do pani Ciszewskiej. Wychowawczyni
ożywiła się wyraźnie.
- Kto powiedział „wrąbała”? Kiedy ja was oduczę wyrażać się po chuligańsku?
- Ma słuch, trzeba jej przyznać... - mruknął Michalski.
- Tak. Wyostrzony dzisiaj pracą fizyczną - dodał Staszek Koza. - Bo w klasie słyszy
głównie tego podlizucha Stelmachównę...
- Przerwać pracę! - zawołała pani Ciszewska. - Pytam, kto się wyraził „wrąbała”?
- Staszek, błyśnij czymś... - podpowiedział szeptem Michalski. - Trzeba ratować
Grubego.
- Proszę pani, to niewinne słowo. Co to znaczy „wrąbała”? - powiedział głośno
Staszek Koza. - Znam o wiele gorsze słowo na „ała”!
Ktoś zachichotał, chłopcy podnieśli głowy, czekając na ciąg dalszy, pani Ciszewska
podeszła powoli do Kozy.
- Ach tak? No, słucham. Co miałeś na myśli?
- Ale to okropne słowo... - zawahał się Staszek. - Powiedzieć?
- Proszę bardzo, mów!
- Furdała! - wyjaśnił Staszek Koza i błyskawicznie uchylił się, a grabie rzucone przez
Furdałę wylądowały tuż obok wychowawczyni.
- Do dyrektora! - krzyknęła pani Ciszewska. - Furdała, natychmiast do dyrektora! No,
coś podobnego!
- Coś podobnego! - powtórzył za wychowawczynią Michalski. - Żeby rzucać w panią
grabiami. I to podczas pracy społecznej!
- Ja przepraszam... ja chciałem w tego tam... - bąkał Furdała, ale nic mu to nie
pomogło.
- Ty się najpierw naucz celować! - roześmiał się Koza. - Ja jestem mały, sam widzisz,
że we mnie trudno trafić...
- Ja wam jeszcze pokażę! - powiedział półgłosem Furdała i poszedł z
wychowawczynią w drugi koniec parku, gdzie z klasami ósmymi pracował dyrektor.
- Załatwiłeś go. I bardzo dobrze! - pochwalił Staszka Michalski.
- Od dziś będę miał takie hobby - oświadczył Staszek Koza. - W dni parzyste
załatwiam „błyskami” Furdałę, a w dni nieparzyste Wajnerta...
- Ty uważaj, żeby ciebie Jurek Wajnert nie załatwił! - powiedziała ze złością
Stelmachówna.
Koza popatrzył na nią z uśmiechem.
- Śliczności ty nasze! Dobrze, że mi przypomniałaś. Na ciebie zostawiam sobie
niedziele i święta...
- Przyłączam się! - zawołał Mizera.
Powrócili do pracy, bo wszyscy pomału zaczynali już mieć jej dość i chcieli szybciej
skończyć. Tylko Gruby stał bezczynnie, oparty o swój szpadel i smętnie rozglądał się za
Pająkiem, który ciągle nie wracał.
Michalski i Staszek Koza skończyli już ścieżkę, którą im przydzielono, i zajęli się
klombem przed altaną.
- Jeszcze parę minut - stwierdził Michalski - i zaczynamy opalanko z hejnałem...
- Dlaczego z hejnałem?
- Bo zaraz dwunasta. Ciapciak mówił, że dochodzi południe.
- Chyba na jego zegarku. Bo u mnie w kościach to już prawie wieczór. Wszystko mnie
już boli... Co jest z tym parkiem? Nie uważasz, że dziwnie jakiś urodzajny? Co rok na wiosnę
porządkujemy go i skutku nie widać. Za rok trzeba zaczynać od nowa.
- Bo wszystko rośnie. A głównie zielska. Nie narzekaj, mały.
- Nie narzekaj... - mruknął Koza. - Dobrze ci mówić. Wszystko rośnie, tylko jakoś ja
nie mogę...
- Może się za bardzo wiercisz? Jakbyś rósł spokojnie, jak ta pokrzywa na przykład, na
stojąco, to może byś i szybciej podrósł?
Do Grubego podeszła Witwicka.
- Usnąłeś, niedźwiedziu? Nie widzisz, że Pająk stoi tam, w krzakach, i macha ręką?
Pewno do ciebie.
- Rzeczywiście... Ale czemu sterczy w krzakach? Przecież poszedł po swoją teczkę, w
drugą stronę.
- Wszystko jedno, gdzie poszedł. Ważne, że macha. No, rusz się tam!
- Macha... - stękał Gruby. - Dużo mi z jego machania. Tutaj miał przynieść swoje
śniadanie, a on tam gdzieś sobie macha. Idę już, idę! - krzyknął głośno. I do Irki: - Tylko nie
wiem, czy dojdę... ale ja zgłodniałem, no! Weź ten szpadel, będzie mi trochę lżej...
Pająk był mocno zdenerwowany. Wyciągnął Grubego za krzaki, nie było stąd widać
nikogo z klasy.
- Co ty się wygłupiasz? - spytał Gruby. - Przed kim się chowasz?
- Przez pół godziny szukałem swojej teczki - tłumaczył Pająk. - Nie mogłem znaleźć
ani tu, gdzie zostawiliśmy rzeczy, ani tam, gdzie rozbierały się szóste klasy... Już myślałem,
że zginęła!
- Ale widzę, że ją trzymasz w łapie... to wyjmuj to śniadanie i nie gadaj tyle. Dajesz,
czy nie?
- Gruby... - zaczął Pająk i urwał.
- Co się stało? Coś ty taki blady?
- Moją teczkę ktoś przestawił, w zupełnie inne miejsce, koło tych krzaków. Razem z
kilkoma innymi teczkami...
- No i co z tego?
- Zobacz! Ktoś mi podrzucił do teczki ten papier... - wykrztusił wreszcie Pająk
podając Grubemu sporą kartkę złożoną we czworo. - Przeczytaj!
- Choroba... - mruknął Gruby, kiedy przeczytał kartkę szybko, raz i drugi. - To dopiero
historia! Chyba jakiś podstęp, nie? Właściwie to jest anonim... może nawet groźba?
W jednej chwili zapomniał o tym, jak bardzo był głodny. Patrzyli na siebie z Pająkiem
bez słowa, nic rozsądnego nie przychodziło im do głowy.
- Gruby, boję się... - powiedział Pająk. - Chcą mnie tam po południu ściągnąć i nalać,
nie? Na to wychodzi.
- Chyba na to wychodzi. Coś musimy wymyślić, ale co? Może jednak trzeba tam iść?
Stawić się na to wezwanie i zobaczyć...
- Mieliśmy iść dzisiaj o trzeciej do Rudego - przypomniał Pająk. - Więc jak?
- Poczekaj, Pajączek... - mruczał Gruby. - Niech ja się przez chwilę skupię... Co robić?
2.
Odwiedziny w szpitalu dobiegły już końca, ojciec i matka Rudego poszli do domu,
pielęgniarki wypraszały z sal ostatnich odwiedzających. Chłopców wciąż nie było. I kiedy na
korytarzach ucichł ostatecznie gwar i szpitalne życie wróciło do swojej codzienności, Rudy
zrozumiał, że nikt już do niego dzisiaj nie przyjdzie.
Starał się o tym nie myśleć, ale było mu trochę nieprzyjemnie. Wziął do ręki książkę,
którą przyniósł mu ojciec, i próbował czytać. Powoli książka zaczynała go wciągać, akcja
rozgrywała się w ich mieście, w Borzechowie, i Rudy rozpoznawał znajome ulice i miejsca.
Znał już film „Koniec wakacji”, ale w książce wszystko jednak było trochę inne, bardziej
przypominało prawdziwy Borzechów. Rozśmieszyło Rudego, że w powieści też występuje
Rudy, tyle że tamten to był zwykły gołąb, który ciągle uciekał. Wakacje... do najbliższych
wakacji niecałe półtora miesiąca - pomyślał nagle Rudy. - Ciekawe, jak my je spędzimy?
Kiedy mi ten gips zdejmą... Co tam teraz słychać w naszej klasie?
- Całe szczęście, że już po tych wszystkich cholernych gościach - odezwał się nagle
chory spod ściany.
Rudy nie bardzo go lubił. Nie odpowiadając więc, udawał, że czyta.
- Zawsze się gorzej czuję po takich odwiedzinach... - narzekał chory. - Powinni to
skasować albo co. Nie cierpię tego...
- To niech pan zabroni do siebie przychodzić i już! - powiedział Rudy i ściszył głos. -
Nie gadajmy tyle, sąsiad śpi.
- Nie... nie śpię. Żebym to mógł spać... - odezwał się chory spod okna, ale nie otwierał
oczu. - A do ciebie, synu, mieli przyjść dzisiaj koledzy, tak? I co? Żaden nie przyszedł?
- No właśnie... - mruknął niechętnie Rudy. - Nie wiem dlaczego. Pewnie po prostu nie
mieli czasu.
Chory spod ściany ożywił się, aż usiadł na łóżku.
- Tak to jest. Właśnie tak! Zdrowym nie spieszy się do szpitala. Oczywiście, po co
mieliby przychodzić? Co ich obchodzi, że tu na nich wyczekujemy? Tak to jest w życiu...
- Przed chwilą pan mówił coś innego. Niech pan się zdecyduje, albo w jedną, albo w
drugą stronę... - uciął rozmowę ten spod okna. A do Rudego powiedział: - Nie przejmuj się,
że nie przyszli. Zaraz będzie kolacja, poczytasz trochę, potem zgaszą światło. I jeszcze jeden
dzień zleci... Może ostatni?
- Co też pan mówi? - obruszył się Rudy. - Nie można tak. Może ja poproszę
pielęgniarkę? Gorzej pan się czuje?
- Nie... daj spokój. Nie trzeba.
Rudy wrócił do książki. Ale wieczorem znowu sobie przypomniał: właściwie dlaczego
nie przyszli? Ani jeden z nich trzech nie miał czasu? Może zapomnieli? I właśnie wtedy, już
po wieczornym obchodzie lekarskim, do sali weszła Brygidka.
Cicho zamknęła za sobą drzwi i prawie na palcach, żeby nie przeszkadzać sąsiadom
Rudego, podeszła do jego łóżka. Usiadła bez słowa i uśmiechnęła się jakoś smutno.
- Brygidka? Skąd ty się tu wzięłaś?
- Ja tylko na chwilę... Zdziwiłeś się? Oddziałowa pozwoliła. Co z tobą, Rudy? Nie
mam kogo z klasy spytać, więc sama zajrzałam... Jak się czujesz?
- Już dobrze. Nie rozumiem, dlaczego mnie tu wciąż trzymają... A co w klasie?
Chłopcy dzisiaj nie przyszli, nic nie wiem, co u was...
- Co tam może być ciekawego? Jak to u nas, ciągle jakieś bijatyki. A ostatnio to nawet
nie wiem...
Rozmawiali szeptem. Rudy był speszony i bardzo się bał, że to po nim widać.
Ucieszył się, ale zaskoczyła go ta wizyta. Brygidka przychodzi do niego? Właśnie ona? I o tej
porze?
- Wpuścili cię do szpitala tak późno?
Chory spod okna poruszył się, jęknął cicho. Zamilkli.
- Wyjdźmy na korytarz... - szepnął po chwili Rudy. - Ja przecież mogę chodzić. A on
jest bardzo chory.
Na korytarzu było pusto, podeszli do okna.
- Brygidka... - zaczął Rudy.
- Słucham?
- Nie, już nic... Wpuścili cię tak późno? Jak to załatwiłaś?
- Chciałeś spytać o coś innego?
- No, tak. Chciałem - powiedział Rudy i zdecydował się jednak: - Martwiłaś się o
mnie?
Brygidka popatrzyła na niego.
- Widziałam, że masz tam na stoliku „Koniec wakacji”. Znam to. Chłopcy też lubią
takie książki? O miłości?
- To przecież nie tylko o miłości...
Przerwała mu szybko.
- Masz rację, nie tylko. Owszem, martwiłam się... Nie ja jedna. Chłopcy na przykład...
I nagle, zupełnie nieoczekiwanie dla Rudego, a może i dla samej siebie, powiedziała: - Wiesz
co? Tak sobie czasem ostatnio myślę, że lepiej być chłopcem. Wy to się właściwie tak
naprawdę niczym nie przejmujecie. W ogóle chłopcy są jacyś dziwni...
- Dlaczego dziwni? Niby jacy?
- Bo ja wiem? Może ty nie. Ale inni...
- Brygidka...
I w tym momencie stanęła obok nich pielęgniarka oddziałowa, nie widzieli, kiedy
podeszła, patrzyli w okno.
- Koniec rozmowy, państwo młodzi! - powiedziała. I do Brygidki: - No, możesz teraz
iść do mamy. Zrobiłam już opatrunek, mama na ciebie czeka. Tylko nie siedź długo!
- Dobranoc, Rudy! - powiedziała Brygidka i odeszła szybko.
- A ty wracaj na salę. I do łóżka!
Ale Rudy nie odchodził. Patrzył za Brygidką, dopóki nie zniknęła za jakimiś
drzwiami, teraz zrozumiał już te wieczorne, późne odwiedziny.
- Siostro, czy... czy jej mama jest bardzo chora?
- Tak. Miała ciężką operację.
- Więc dlatego...
- Co dlatego? - spytała pielęgniarka.
- Dlatego jej pozwalacie wejść do szpitala nawet późno wieczorem. Czy Brygidka wie
o tym?
- Kładź się spać! - powiedziała oddziałowa. - Zamiast się cieszyć, że dziewczyna cię
odwiedziła, to zadajesz jakieś pytania. Bardzo chciała cię odwiedzić, dlatego jej pozwoliłam.
- Tak. Rozumiem. Siostro...
- Słucham?
- Wcale mi się spać nie chce. Nie wiedziałem, że mama Brygidki leży w szpitalu...
- Mówicie na nią Brygidka? Dlatego, że ładna?
- Nie... nie wiem. Chyba chodziło o uczesanie, o włosy. Dziewczyny tak zaczęły
mówić, może nawet od pierwszej klasy. I tak zostało. Nawet nauczyciele mówią Brygidka. U
nas w klasie - tłumaczył Rudy - to czasem zupełnie nie wiadomo, jak kto ma naprawdę na
imię albo jak się nazywa. Na przykład Ciapciak.
- Co Ciapciak?
- Nazywa się Lewandowski, ale jest ciapciak. Świetnie o tym wie i nawet się nie
obraża, że został Ciapciakiem. A znów Pająka to dyrektor już kilka razy pytał, jak się
naprawdę nazywa...
- A jak się nazywa naprawdę? - zainteresowała się oddziałowa.
- Właśnie Pająk.
- Przestań mnie rozśmieszać... Dziwna ta wasza klasa, nie?
- Trochę dziwna - zgodził się Rudy. - A ja wcale siostry nie chcę rozśmieszać, bo mi
nie jest do śmiechu. Ja po prostu „błyskam”, jak mówi Koza...
- Co to znowu za jedna?
- Koza to on, a nie ona. Staszek Koza, śmieszny chłopak, ale równy, też od nas.
- Rudziński! - powiedziała pielęgniarka. - Jeśli natychmiast nie pójdziesz na swoją
salę, to ci zrobię zastrzyk! Poczekaj... a co to znaczy „błyskam”?
- Wiedziałem, że siostra o to zapyta - uśmiechnął się Rudy. - W tym wypadku to
znaczy „zagaduję”...
- No, proszę! A dlaczegóż to chcesz mnie zagadać?
- Bo chcę tu zaczekać, aż Brygidka będzie wychodziła...
- No wiesz, Rudy... Rudziński, że ty bezczelny jesteś!
- Ale szczery. To jak będzie? - spytał Rudy. - Mogę tu zaczekać?
- Nie. Lepiej nie... wracaj na salę - i oddziałowa spoważniała. - Widzisz, matka tej
małej jest w złym stanie. Dziewczyna może wychodzić zapłakana... Sam rozumiesz.
- Rozumiem... - powiedział po chwili Rudy. - Zapomniałem, że to naprawdę szpital.
Mnie już nic nie jest, to trudno uwierzyć, że inni... Siostro! Mój sąsiad spod okna gorzej się
czuje. Może mu czegoś potrzeba?
- Przyjdę tam później. A ty posiedź przy nim trochę... porozmawiaj, jeśli będzie miał
ochotę. On może mieć ciężką noc.
- A kto to jest, siostro?
- Nie wiem. Mieli wypadek samochodowy niedaleko naszego miasta. Nie wiem, kim
jest. Po prostu ranny z wypadku.
- Chyba... chyba ciężko ranny?
- Tak.
- To ja... - zaczął Rudy. - Ja...
- Co?
- Nie będę tu czekał na Brygidkę. Wracam na salę, siostro...
3.
Późno już było i wyjątkowo ciemno. Lampy przed szpitalem oświetlały tylko sam
podjazd i wejście, ale ławka stojąca pod murem skryta była w mroku. A jednak chłopcy
widzieli, że ktoś na niej siedzi. Stąd, zza parkanu, nie byli jednak pewni, czy to Zenek Gazda.
Bali się, że może nocny dozorca albo ktoś z personelu szpitalnego.
- Zenek, Zenek... - zawołał półgłosem Pająk.
Nic. Cisza. Nieruchoma postać na ławce ani drgnęła.
- Gdyby to stróż, to już by nas stąd odgonił... - szepnął Gruby i głośno zawołał: -
Zenek, odezwij się! To ty? Pajączek, a może on tam zamarzł?
- Nie wygłupiaj się, Gruby... - mruknął Pająk. - Nie naśmiewaj się z niego. On jest na
pewno na nas ciężko obrażony. Ale zobacz, twardo siedzi i czeka.
- Zenek! Twoja matka już się martwi. Posłała nas, żeby cię poszukać po mieście. No,
odezwiesz się, czy nie?
Nie było żadnej odpowiedzi, więc Gruby zmienił ton. Zaczął tłumaczyć:
- Zenuś, zaraz ci wszystko wyjaśnimy. Byliśmy już u ciebie w domu ze trzy razy. A
twoja matka za każdym razem odpowiadała, że jak wyszedłeś do szpitala o trzeciej, to
przepadłeś na amen. No, przyznajemy z Pająkiem, że od razu powinniśmy cię tutaj szukać,
ale do głowy nam nie przyszło, że...
- Że co? Że jestem taki dureń, tak? - odezwał się ponury głos z ławki. - Że u mnie się
liczy słowo, tak? Że jak się umówiłem, to czekam, tak? Do głowy im nie przyszło...
- Zenek, ty masz rację - powiedział Pająk. - Masz rację, ale...
- To, że ja mam rację, to ja wiem! Nie musisz mi mówić! - krzyknął ze złością Zenek,
nie wytrzymując już nerwowo. - W ogóle nie rozmawiam z wami!
- Ale wstań przynajmniej z tej ławki i chodź do domu - przekonywał go Gruby. - Już
prawie dziewiąta. Przecież wyszedłeś z chaty sześć godzin temu!
- Przyznajemy, że jesteś twardy! - powiedział Pająk z pełnym przekonaniem. -
Przyznajemy, Zenek, że powinniśmy tu przyjść zaraz po tym spotkaniu...
- Po jakim spotkaniu? - zainteresował się Zenek i wstał z ławki. Ale nie podszedł do
parkanu. - Nie obchodzi mnie to zresztą. Możecie spływać. Nie rozmawiam z wami!
- No, dobrze - zgodził się Gruby dla świętego spokoju..- To nie rozmawiaj z nami
przez chwilę, a my ci w tym czasie wszystko dokładnie wyjaśnimy. Tylko chodź tutaj, na
ulicę...
Zenek podszedł do nich, stanął.
- No?
- Teraz powiedz, czy byłeś u Rudego? Co mówił?
- Odsuńcie się o metr... - powiedział Zenek. - Jeszcze trochę...
- Dlaczego? - zdziwił się Pająk.
- Bo nie wytrzymam i palnę jednego z drugim. Oni jeszcze pytają, czy ja byłem u
Rudego! Jak mogłem tam pójść? Przecież była umowa, że idziemy razem. Wszyscy trzej.
Razem. Tak czy nie? Była taka umowa czy nie?
- To ty tutaj siedzisz tyle godzin i nawet nie poszedłeś na górę do Rudego? -
zdenerwował się Gruby. - Nie, ja oszaleję! Czyś ty normalny? Przynajmniej ty mogłeś tam
iść, jeśli nas nie było!
- No wiesz... - zaczął tłumaczyć Pająk. - Trzeba zrozumieć, że on się trzymał umowy.
Honorowy jest. Jak razem to razem. Trzymał się słowa...
- Głupi, a nie honorowy! - krzyknął Gruby.
- Sam jesteś głupi i niesłowny, wiesz? - rzucił się Zenek.
- Cisza! - wrzasnął Pająk i zreflektował się, ściszył głos: - Odejdźmy spod tego
szpitala, bo ich wszystkich pobudzimy. I koniec kłótni!
Ruszyli przed siebie, wszyscy trzej. Ale po paru krokach Gruby stanął i ni stąd, ni
zowąd roześmiał się głośno.
- Słyszałeś, Zenek? Pajączek rządzi! A my za nim jak baranki... no, no!
- Przydałaby się tu Irka Witwicka! - powiedział Pająk, żeby odwrócić od siebie uwagę
i zrobić Grubemu przyjemność. - Tylko ona daje sobie jakoś z wami radę...
- No, dobra! - odezwał się już zupełnie spokojnie Zenek Gazda. - Zmieniamy temat.
Gdzie wyście obydwaj byli? Mówić mi, ale szybko, bo się jeszcze mogę rozmyślić i przestanę
słuchać. No?
- To wszystko nie takie proste, wiesz? - zaczął Pająk. - Ale w skrócie...
- Tylko bez skrótów!
- Dobra. Więc Pająk dostał anonim. Podrzucili mu do teczki, wiesz, w południe -
tłumaczył Gruby - jak porządkowaliśmy park. Ktoś mu podrzucił kartkę...
- No to podrzucili, czy podrzucił? Iłu ich było? Zdecydujcie się w końcu.
- Nie przerywaj, bo niczego nie pojmiesz. Ktoś włożył do teczki kartkę. Potem się
okazało, że i paru innych chłopaków znalazło w swoich teczkach takie same kartki. Ale
początkowo o tym nie wiedzieliśmy. Jasne?
- Mniej więcej. Co to za anonim? Co tam było napisane?
Pająk nie musiał wyjmować kartki, chociaż wciąż miał ją w kieszeni. Tyle razy już
czytał, że znał treść na pamięć.
- Tekst był taki: „Szef ufa, że nikomu tego nie zdradzisz. Przyjdź koniecznie dzisiaj o
trzeciej. Czekamy koło komórek za Domem Dziecka.” Podpisano: „Przyjaciel”.
Zenek wzruszył ramionami, jak dotąd nie zrobiło to wszystko na nim zbyt wielkiego
wrażenia.
- No i co z tego? Bzdura jakaś. I wyście tam poszli? A po diabła?
- Pająk bał się, że to wajnerty chcą go tam ściągnąć i nalać. Ja się też tego bałem -
powiedział Gruby. - Więc zaczęliśmy myśleć...
- Co zaczęliście?
- Myśleć. Co tak głupio pytasz?
- Zaczęliśmy sprawę analizować - wyjaśnił Pająk. - Najpierw doszliśmy do tego, że
tamtych jest kilku. Potem Gruby wysunął myśl, że coś mu w tej kartce nie wygląda na
Wajnerta ani na Furdałę.
- Niby co?
- Czy oni by napisali „ufać”? Sam się zastanów. Zbyt skomplikowane słowo jak na
nich.
- To fakt! - przyznał Zenek. - Ale mogli się posłużyć kimś bystrzejszym. Kto u nas
pisze najlepsze wypracowania z polaka?
- Brawo. Rozumujesz tak, jak ja wtedy. Dokładnie tak zapytałem Pająka - mówił
Gruby. - A on mi na to, że Irka Witwicka. Oczywiście Irka odpadała. Kto jeszcze? Rudy.
Odpadał. Brygidka. Nieobecna od paru dni. I też odpada...
- Długo wam tak jeszcze będą odpadać? - zniecierpliwił się Zenek. - Pustecki mógł
napisać, on trzyma z Wajnertem Przynajmniej od czasu do czasu. Albo choćby głupia
Stelmachówna. Sami wiecie, jakich ona potrafi użyć słów...
- Właśnie. Zgadza się. Też nam to przyszło do głowy. Więc przestaliśmy analizować i
wróciliśmy do pracy jakby nigdy nic - powiedział Pająk. -1 Gruby kazał mi dyskretnie
obserwować całą klasę...
- Całą? - spytał Zenek. - Całą? I tak zrobiliście?
- A co byś ty zrobił?
- Ja w każdym razie - cedził Zenek powoli przez zęby - ja nie obserwowałbym ani
ciebie, Pająk, ani Grubego. To po pierwsze. A wy obserwowaliście również i mnie, jeśli
dobrze rozumiem, tak?
- No, niezupełnie... - zaczął Gruby, ale głupio mu się zrobiło.
- A po drugie. Gdybym ja taką kartkę otrzymał, tobym komuś o niej powiedział.
Natychmiast.
- Komu? - spytał Pająk i zaraz pożałował tego pytania.
- Wam. Właśnie wam obu. Jasne?
Odpowiedziała mu cisza.
- Hm... - mruknął po dłuższej chwili Gruby. - Jakby to określić? No... masz rację.
Przyznajemy, że należało natychmiast wtedy powiedzieć ci o wszystkim... prawda, Pająk?
- Prawda. Przyznajemy, Zenek. Źle zrobiliśmy...
- Miło mi to usłyszeć! - powiedział wyniośle Zenek Gazda i przystanął. - Dziękuję
również za zaufanie oraz za odprowadzenie mnie do domu...
- Nie ciekawi cię, co było dalej? - spytał Pająk.
- Może i ciekawi. Ale nie za bardzo. I na dzisiaj mi już tego wszystkiego wystarczy.
Was też!
- Obraziłeś się? Daj spokój...
- A co ja robię? Wrzeszczę? Rozrabiam? Przecież jestem spokojny. Coś wam tylko
jeszcze powiem na dobranoc. Myślę, że Rudy by tak nie postąpił, jak wy dzisiaj ze mną. A i
jego wystawiliśmy do wiatru. Pewno sobie teraz myśli, jakich to ma kolegów...
Zenek odszedł powoli, zostali sami.
- No i co? - zapytał Pająka Gruby. - Łyso, nie?
- Głupio wyszło. Ale przecież nie chcieliśmy źle...
- Chcieli nie chcieli, ale sam widzisz, jak to jest... Bardzo głupio, Pajączek, bardzo.
- To wszystko przeze mnie - powiedział Pająk. - Ty chciałeś dobrze, chciałeś mi
pomóc.
- Daj spokój...
- To przez ten mój strach. Znowu wszystko zaczyna się między nami rozsypywać... A
przecież mogłem tam iść sam. Wy byście wtedy obaj poszli do Rudego. I byłoby inaczej.
Znowu złamałem się... jak scyzoryk. Pamiętasz, tak powiedział kiedyś Staszek Koza.
Widzisz, Gruby, nie warto ze mną...
- Co ty pleciesz? - przerwał mu Gruby. - O czym tu w ogóle teraz gadać?
- Masz rację - powiedział Pająk bardzo jakoś smutno. - O czym gadać z takim jak ja.
Cześć. Gruby.