JANUSZ DOMAGALIK
Banda Rudego
GDZIE JEST SZTANDAR?
Dziwny przypadek, że wiośnie tutaj leżę w szpitalu... - mówił ranny w wypadku
samochodowym. - Żebyś ty wiedział, Rudy, Ile ja razy myślałem o tym waszym mieście. I coś
mnie jakby tu ciągnęło. Aż i przyciągnęło ostatecznie. Pechowe dla mnie to miasto, bardzo
złe.
Przyjdź koniecznie, trzeci raz już cię nie będę prosić. Przystąpcie do Zielonych -
namawiał Mizera. - Zrozum, że to nie jest żadna gangsterska organizacja. W Domu Dziecka
wszyscy o niej oficjalnie wiedzą. Tylko Szef jest tajny... Przyjdź do nas, przecież ty sam sobie
nie dasz rady, Pająk. Wszyscy cię tłuką.
Cała tą opowieść porucznika, wszystko, co tej nocy usłyszał, wracało do Rudego,
właśnie tu, do Borzechowa, w znajome miejsce. I obce twarze ludzi z tamtego wojennego
września zaczęły mu się mieszać z twarzami chłopców z klasy i miejscowych, dobrze znanych
ludzi. Rudy miał o czym myśleć. Ta frontowa historia była bez zakończenia.
Co tam u was nowego, Pająk? W tej siódmej c, w której „nie ma prawdziwych
przyjaciół i nic na to nie można poradzić”... - pan Kowalik uśmiechnął się - tak przecież
mówiłeś, kiedy odwoziliśmy Rudego do szpitala. A teraz co? Nikt się na nikim nie zamierza
odegrać, kiedy Rudy wróci? Ktoś tam się przecież odgrażał...
Wiem trochę więcej, niż wam opowiedziałem... Sztandar nie wpadł Niemcom w ręce.
Ale i nie odnalazł się do dziś. Ostatni ślad urywa się tu u nas. Chłopcy, ja naprawdę muszę
ten sztandar znaleźć. Będę go szukał - zdecydował Rudy. - Zrozumcie mnie. Muszel To gdzieś
tutaj, może właśnie patrzymy w to miejsce?
„Frontowa historia”
Rozdział I
SIEDMIU OSTATNICH
Sytuacja nie była prosta. Chłopcy znaleźli się nagle w środku tej nie zakończonej
wojennej sprawy, którą Rudy wyniósł ze szpitala. Decyzja została podjęta, ale to zbyt mało
powiedzieć sobie: to gdzieś tutaj, może w zasiągu raki, zaczynamy więc szukać. Mieli przed
sobą całe miasto, niby tak dobrze znajome, ale teraz już jakby inne, bo kryło w sobie ich
tajemnicę.
A równocześnie Zieloni czekali na odpowiedź. A nawet więcej: energicznie dopytywali
o nią, przynaglani przez swojego Szefa.
1.
Siódma c ucieszyła się, że Rudy wrócił do szkoły, a najbardziej swoją radość
manifestował Jurek Wajnert i Furdała. Na pierwszej przerwie nie odstępowali Rudego, na
drugiej odciągnęli go na koniec korytarza i tam Wajnert gorąco popierany przez Pusteckiego i
paru chłopców z „Wichra”, przedłożył Rudemu propozycję, którą dokładnie przemyślał i
bardzo był z niej dumny.
- Wybierzemy najlepszych zawodników z „Huraganu” i „Wichru”, ty będziesz w
bramce, ja na środku ataku, resztę składu ustalimy po paru treningach; Stworzymy jedną
drużynę, słabszych graczy usuniemy. Zobaczysz, jaka będzie silna! Wykosimy wszystkich... i
na boisku i w ogóle. Nikt nam nawet nie podskoczy!
- Możemy naszą drużynę nazwać „Tajfunem” - wtrącił Furdała.
- Albo „Tornado”! - powiedział Pustecki.
Widać było, że nawet nazwę mieli z góry przygotowaną, nie mówiło się tylko na razie
o tym, kto będzie kapitanem.
- Zgoda - powiedział Rudy. - Z tym, że ja mogę grać dopiero jak mi gips z ręki
zdejmą. „Tornado” to bardzo dobra nazwa... więc zgoda. Ale pod jednym warunkiem!
- Pod jakim warunkiem? - spytał Furdała.
- Powiem wam na dużej przerwie, bo teraz muszę coś załatwić...
I Rudy odszedł w drugi koniec korytarza. Spostrzegł, że Mizera rozmawia tam z
Pająkiem i Staszkiem Kozą. Ale zanim zdążył zapytać, o co chodzi, podeszła do nich
Brygidka.
- Nie obraź się, Rudy, ale bardzo ci się dziwię, wiesz? Irka jest na ciebie oburzona i
mówię również w jej imieniu...
-: Skocz po Grubego! - polecił Rudy Staszkowi Kozie. - A ty, Pająk, na następnej
przerwie w ogóle nie wstawaj od stolika... - I do Brygidki: - Przepraszam cię, ja słucham,
mów dalej...
- Tylko tyle mam do powiedzenia - Brygidka podniosła nieco głos, była urażona -
tylko tyle, co powiedziałam. Ledwo przyszedłeś, a już zadajesz się z Wajnertem. Nawet na
ciebie pod szpitalem czekali. Wielcy przyjaciele! Nie wiesz, co tu się działo w klasie po tym
twoim wypadku? Zapytaj chłopców!
- Fakt - powiedział Mizera. - Już cię wajnerty omotały. A myśmy myśleli, że jak
wrócisz, to coś się w klasie zmieni. Pająk wtedy mówił...
- Przecież już się zmieniło - przerwał mu Rudy i uśmiechnął się lekko. - Sam o tym
dobrze wiesz, Zielony!
Mizera obejrzał się niespokojnie.
- Ciszej... Chcesz, żeby mnie nalali?
- Niby kto?
- Wajnerty.
- Zieloni cię nie obronią?
- Ich tu w szkole nie ma - mruknął Mizera i spojrzał na Brygidkę. - A ty udawaj, że nie
słyszysz. Bo to jest tajne.
- Co jest tajne? O czym wy mówicie? Tajne, że Wajnert pobił Pająka? I że ty się go
boisz? I inni? Rudy, czy ty naprawdę nie wiesz, o co mi chodzi? Dobra, zadawaj się z
wajnertami. W końcu nie moja sprawa...
Brygidka odeszła. A Pająk, który do tej pory słuchał tego wszystkiego spokojnie,
rozzłościł się nagle.
- No i po co ją denerwujesz, Rudy? Trzeba było wyjaśnić...
- Zrobimy to przed całą klasą. A ty, Mizera...
- A ty, Mizera, przestań się bać Wajnerta - dokończył za niego Pająk. - Jeśli Zieloni
nie potrafią cię obronić, to do czego ci oni właściwie potrzebni?
- Przecież wiesz, że ich nie ma w szkole... - tłumaczył Mizera.
Pająk pokiwał głową.
- No widzisz. A w szkole spędzamy jednak pół dnia, czyli jedną trzecią życia... Ale
nie bój się Wajnerta, chłopie. My tu jesteśmy.
Zanim zdumiony Mizera zdążył o cokolwiek zapytać, znalazł się obok niego Gruby z
kawałkiem chleba w ręku i Staszek Koza.
- Doprowadziłem go. Jak zwykle zajmował się żarciem. Zobaczycie, że on kiedyś
pęknie - powiedział Staszek.
Rudy zawahał się, czy mówić przy Mizerze, ale Pająk mrugnął do niego dyskretnie i
kiwnął głową. Więc Rudy zaczął wydawać polecenia:
- Teraz jest lekcja z panią Ciszewską. Pamiętacie plan? Staszek błyska i przesadzamy
wajnertów do pierwszego stolika. Do końca roku będą na oku...
- Zrymowało ci się! - ucieszył się Gruby. - Roku na oku. Może byś pisał wiersze?
Albo piosenki?
- Nie wygłupiaj się, słoniu! - zgasił go Rudy. - Na początku dużej przerwy blokujecie
obaj z Zenkiem drzwi. Gdyby doszło do ostrej draki, przepuszczacie tylko Niewysokiego,
który leci po dyrektora... Pająk przy mnie. Michalski pilnuje Furdałę. Jasne?
- A ja? - zapytał Mizera. Jakoś tak mu się wyrwało.
- Co ty? - zdziwili się. - Przecież jesteś Zielony. Co cię to obchodzi? Siedź sobie
spokojnie i już.
- Patrz i podziwiaj! - dodał Staszek Koza. Ledwo wychowawczyni weszła do klasy,
Rudy powiedział:
- Dzień dobry. Chciałem zameldować, że już wróciłem ze szpitala...
- Dobrze. Ale dlaczego wy siedzicie we trzech przy jednym stoliku? Co to ma
znaczyć?
- Taka jest bezlitosna logika matematyki - wyjaśnił bardzo mądrze Michalski. -
Bezlitosna i okrutna!
Cała klasa spojrzała na niego ze zdumieniem, a wychowawczyni aż otwarła usta...
Wstał Zenek Gazda,
- Michalski chciał po prostu powiedzieć, że klasa liczy trzydzieści siedem osób. A
stolików od początku roku jest osiemnaście. Trzy rzędy po sześć. Pomnożyć przez dwa równa
się trzydzieści sześć.
- Ciekawe... - zaczęła pani Ciszewska, ale przerwał jej Staszek Koza.
- Nawet bardzo ciekawe, proszę pani. Dlaczego dwa razy osiemnaście daje trzydzieści
sześć, a nigdy nie trzydzieści pięć albo siedem? W ogóle matematyka jest dziwna.
Tylko Ciapciak wygłupił się i głośno zachichotał, odwracając w ten sposób na
szczęście uwagę pani Ciszewskiej od Kozy. Ściągnął na siebie całą złość wychowawczyni,
która wybuchnęła:
- Z czego ty ryczysz, Lewandowski? Proszę za drzwi! Ale już. Co to w ogóle za
wygłupy?
Klasa z trudem tłumiła śmiech, całe zajście było jednak nieprzewidziane i psuło plan
Rudego, więc Michalski momentalnie zareagował:
- Ja bardzo przepraszam, ale jeśli Ciapciak... chciałem powiedzieć jeśli Lewandowski
teraz wyjdzie, to już nie tylko straci lekcję polskiego, ale również zepsuje nam całą
matematykę. Bo zostanie w klasie trzydzieści sześć osób i znowu wszystko się będzie ze
stolikami zgadzać. A tymczasem się nie zgadza!
Ciapciak spojrzał na niego z wdzięcznością i nie ruszył się z miejsca.
Wychowawczyni nagle zamyśliła się przez chwilę.
- Czy wy przez to chcecie powiedzieć, że od początku roku szkolnego po raz pierwszy
dzisiaj wszyscy są obecni? Nieprawdopodobnie... Co za klasa jakaś? Ja tego nie wytrzymam,
to jest ponad moje siły...
- Już niedługo wakacje, proszę pani... - wyrwała się Zośka Stelmachówna. Chciała się
podlizać, powiedziała to przymilnie, ze szczerym współczuciem, ale efekt był piorunujący i
zupełnie odwrotny skutek.
- Wstań! - powiedziała ostro pani Ciszewska. - Wstań, kiedy się zwracasz do
nauczyciela. I w ogóle, Stelmachówna, właśnie ty za to odpowiadasz! Ty, bo jesteś
gospodynią klasy. Co to znaczy, żeby przez dziewięć miesięcy nie można było załatwić
dodatkowego stolika? Żeby nie zauważyć, że jeden uczeń nie ma gdzie siedzieć?
Odpowiadaj!
- Ale co? - jęknęła Stelmachówna ze łzami w oczach. - Jak będę odpowiadać? Przed
kim?
Drugi nieprzewidziany przypadek
PH
pomyślał Michalski.:- Coś nam się jakby nie
składa. Trzeba by teraz błysnąć...
Najszybszy był Pająk. Wstał i powiedział poważnie:
- Przed klasą, Stelmachówna. Trudno, musisz odpowiadać za to niedopatrzenie. A w
ogóle jesteś kiepską gospodynią klasy i to już od trzech lat. I nikt cię nigdy nie wybierał!
Proszę pani, ja proponuję żebyśmy zrobili wybory gospodarza klasy...
Pani Ciszewska spojrzała na niego z uznaniem.
- Mów dalej... bardzo słusznie. Widzę, że wyrabiasz się społecznie, Pająk. I z ostatniej
klasówki dostałeś piątkę... dobrze, zrobimy wybory. Kogo proponujesz?
- Witwicką i Edka Furdałę! - odpowiedział bez wahania Pająk i usiadł.
Klasę zamurowało. Sytuacja rozwijała się tak szybko, że mało kto za nią nadążał. Co
się właściwie dzieje, o co tu chodzi? Furdała wlepił w Pająka zupełnie ogłupiałe spojrzenie, w
głowie nie mogło mu się pomieścić, że Pająk właśnie jego zaproponował. Innym zresztą też.
Gruby poruszył się niespokojnie, Zenek Gazda spojrzał na Rudego, a Michalski szepnął do
Kozy:
- Chwytasz go? Bo ja nie... Co on wyprawia? Staszek Koza miał szybszy refleks.
Zerwał się i powiedział:
- Popieram kandydaturę Furdały, bo jest zgrywus. Witwicką jest za poważna na naszą
klasę. Z Furdałą będzie weselej!
Rudy zakrył twarz dłonią, żeby nie wybuchnąć śmiechem. I on już zrozumiał całą grę
Pająka i Staszka. Stuknął łokciem Zenka Gazdę i szepnął:
- Zgłoś Ciapciaka! Prędko!
- Coś ty?
- Zgłaszaj!
- Ja proponuję Ciapciaka! - powiedział Zenek.
- No nie! - rzuciła się pani Ciszewska. Nawet nie zwróciła uwagi, że Zenek użył
przezwiska, czego nie znosiła. - Na Lewandowskiego nie zezwolę, bo on się głupio śmieje nie
wiadomo z czego. Ja rozumiem, że takiej klasie jak wasza nie odpowiada Witwicką. Mówisz,
Koza, że ona jest za poważna, tak? Bo sam jesteś niepoważny. Tak jak i Furdała...
- Głosujemy! - powiedział głośno Rudy. - Kto za Irką Witwicką? Prędko, bo szkoda
lekcji! Kto jest za?
I pierwszy podniósł rękę do góry. Za nim Gruby, Zenek, Michalski, Koza, Pająk,
Brygidka, Mizera... i prawie cała klasa.
- Nawet nie ma co liczyć! - ucieszyła się wychowawczyni. - Kto przeciw? Nikt. Kto
się wstrzymał?
Podniósł rękę Furdała, Stelmachówna i Witwicką.
- Witwicką rozumiem, bo jej nie wypada na siebie głosować. Ale dlaczego ty,
Stelmachówna, wstrzymałaś się? - zapytała pani Ciszewska. - Co to ma znaczyć? A ty,
Furdała?
- Bo ja nie wiedziałam, jak głosować, jak pani sobie życzyła... - powiedziała
płaczliwie Stelmachówna.
Głośny ryk całej klasy zupełnie zagłuszył Edka Furdałę, tak że nikt nie słyszał jego
odpowiedzi. A Furdała chciał tylko wyjaśnić, że on się wcale nie wstrzymał, że on jest
przeciw.
- Daj spokój... - a mruknął do niego Wajnert. - Co nas to wszystko obchodzi, ja tam
wcale nie głosowałem.
- Nie chciałem, żeby Zośka miała do mnie pretensję - tłumaczył mu Edek. - Przecież
rozumiesz... Takie układy, stary.
Zagadali się przez moment, a w tym czasie Rudy realizował ustalony plan.
- Trzeba teraz zorganizować dziewiętnasty stolik. Myślę, że Witwicka da sobie z tym
radę, bo ona jest energiczna.
- Witwicka, proszę się tym zająć! - powiedziała wychowawczyni.
- Wstań i powiedz, żeby z tobą wyszedł Michalski i Zenek... - podpowiedział jej
Gruby.
Posłuchała. I po chwili wyszli we trójkę z klasy.
- Co teraz? - spytała na korytarzu Irka. - Skąd ja wezmę dodatkowy stolik? Co wy
dzisiaj wyprawiacie? Co się w ogóle dzieje?
- Więcej zaufania do przyjaciół, a nie zginiesz - powiedział filozoficznie Michalski. -
Stolik jest już przygotowany, załatwiliśmy to z woźną na pierwszej przerwie...
Weszli z Zenkiem do pracowni fizycznej, która mieściła się na wprost siódmej c i po
chwili wyszli ze stolikiem.
- Otwórz nam drzwi do klasy...
Cała operacja trwała nie dłużej niż pięć minut. Pani Ciszewska była zachwycona..
- Brawo, Witwicka! Nawet się nie spodziewałam tego po tobie. Nareszcie mamy
prawdziwego gospodarza klasy. Postawcie, chłopcy, ten stolik z przodu, w tym rzędzie od
okna. Kto tu usiądzie? Proszę się szybko decydować. Rudy odwrócił się i spojrzał na Staszka
Kozę.
2.
Ale Rudy wcale nie musiał Staszkowi przypominać, że teraz jego kolej.
Dam im koncert błysków - pomyślał sobie Staszek. - Wszystko zależy ode mnie.
Teraz najtrudniejszy moment.
- Ja chciałbym usiąść przy pierwszym stoliku, proszę pani, bo jestem niewysoki...-
poprosił, - Mogę?
- Dobrze. Z kim chcesz siedzieć?
- Z Jurkiem Wajnertem! - odpowiedział Koza.- Bardzo o to proszę, bo on jest dobry w
matematyce i w ogóle. Będzie mógł mi pomóc w lekcjach...
- Co! - krzyknął Wajnert. - Ja mam siedzieć z tobą?
- Po pierwsze nie wrzeszcz! A po drugie jesteś egoistą, jeśli nie chcesz pomóc koledze
w nauce. I ja cię tego oduczę. Wajnert, proszę się natychmiast przenieść do pierwszego
stolika! - zarządziła wychowawczyni. I Koza też. Bez dyskusji.
Przenieśli swoje rzeczy i usiedli obaj przy dostawionym stoliku, Wajnert czerwony ze
złości, a Staszek Koza cichy i spokojny jak baranek.
Zaczęła się normalna lekcja. Siódma powoli uspakajała się, uznali, że już koniec
sensacji. Tylko chłopcy Rudego wiedzieli, że Staszek Koza ma jeszcze wykonać drugą część
swojego zadania. Najbardziej denerwował się Michalski. Wreszcie Rudy spojrzał na zegarek i
dał Staszkowi znak. W tym momencie pani Ciszewska pisała na tablicy temat wypracowania
domowego.
Staszek podszedł powoli do tablicy, przeprosił wychowawczynię, przyjrzał się
tekstowi, pokręcił głową.
- Temat ci się nie podoba? - spytała zdziwiona pani Ciszewska. - Czemu robisz miny?
Koza nie odpowiadał. Powoli, krok za krokiem, zaczął się cofać, wciąż wpatrując się
w tablicę. Zatrzymał się dopiero w połowie klasy.
- Ciekawe... teraz już widzę. Ale jakby zamazane - powiedział z namysłem. - Bardzo
niedokładnie widzę te kwadraciki na pani sukni!
Przeholował, bałwan - pomyślał ze złością Michalski. - Że też on zawsze musi
przesadzić...
- i Co ty pleciesz? Jakie kwadraciki? - wychowawczyni odłożyła kredę i serio
zainteresowała się Kozą.
Staszek znowu zaczął się cofać. Aż doszedł do ściany, do ostatniego stolika, przy
którym siedział Furdała, a obok niego było puste miejsce po Wajnercie. Usiadł Staszek na
dawnym krześle Wajnerta i wykrzyknął, wyraźnie uradowany:
- Rzeczywiście! Przecież pani ma suknię w grochy! W białe grochy. Bardzo ładną
suknię. Dopiero stąd wszystko wyraźnie widzę!
- Znakomicie... - szepnął Mizera do Pająka. - On jest genialny...
- Cicho... - mruknął Pająk. - To jeszcze nie koniec...
Wychowawczyni uśmiechnęła się i powiedziała łagodnie:
- Staszek! I po co ty zawracałeś głowę z tym pierwszym stolikiem? Zostań tam.
Widocznie jesteś dalekowidzem!
- Widocznie jestem! - przyznał Koza. - Coś podobnego! Taki mały i do tego jeszcze
dalekowidz... Zostaję tu przy ostatnim stoliku, dziękuję.
Tylko chłopcy Rudego mieli poważne, a raczej zupełnie obojętne miny. Reszta klasy
nie mogła się zdecydować, czy śmiać się, czy dziwić temu wszystkiemu co się dzieje.
Furdała, wściekły, kopnął Kozę pod stolikiem. Kopnął go w nogę, ale Staszkowi bardzo to
było na rękę.
- Ojej! - wykrzyknął.
- Co się dzieje?
- Ja nie chcę siedzieć z Furdała! Proszę go przesadzić. Nie dość, że grabiami rzucał w
panią wtedy, w parku, to jeszcze mnie teraz kopie! On jest zupełnie niepoważny, żeby nie
powiedzieć chuligań...
- Masz rację! - powiedziała pani Ciszewska. - Taki jak Furdała powinien siedzieć
gdzieś na widoku. Marsz do pierwszego stolika. Do Wajnera! Natychmiast! - podsumowała
wychowawczyni.
Rozległ się dzwonek. Lekcja polskiego była skończona, nauczycielka wyszła z klasy.
- No i co powiesz? - spytał Pająk Mizerę, choć wiedział, że nie musi pytać, żeby znać
jego zdanie.
- Rewelacyjnie! - Mizera był szczerze przejęty. - Nie do wiary, jak wam to wyszło.
Ale właściwie po co ta cała historia? Żeby wajnertów ukarać?
- Mów ciszej... Nie. Trochę też idzie o to, żeby kowbojów usadzić na tyłku, ale zanim
oni się kapną, że to planowa robota, minie jakiś czas. Albo nigdy się nie kapną. Chcieliśmy,
jak to nazwał Michalski, zmniejszyć zagrożenie dla klasy. Przy pierwszym stoliku będą
musieli być spokojniejsi. Nie pamiętasz, jak kiedyś na przykład rzucali z końca klasy w nas
wszystkich pestkami od śliwek? I przez cały dzień nie było na nich rady. Teraz siedzą tuż pod
nosem nauczycieli...
- Fakt - przyznał Mizera. - Pająk! Kto to wymyślił?
- Rudy i my - powiedział Pająk. - Czyli wspólnie.
- A z tymi wyborami Witwickiej?
- To przypadek. Można powiedzieć, że improwizacja... Ale od dawna Irce się to
należało. Stelmachówna była do kitu.
- Nie musisz mnie przekonywać... - i Mizera urwał nagle, choć bardzo chętnie
powiedziałby po raz setny, co myśli o Zośce Stelmach, której nie znosił.
Musiał urwać, ponieważ coś się zaczęło dziać. Gruby i Zenek Gazda stali przy
drzwiach i nikogo nie wypuszczali na korytarz.
- O co tam chodzi? - zawołała Witwicka.
- Prosimy o małe zebranko... - odpowiedział Michalski. - Niech wszyscy przez chwilę
zostaną.
- Od organizowania zebrań to jestem teraz ja!
- Ale oficjalna... - mruknął przy drzwiach Zenek do Grubego.
- Ma prawo.
- Mówcie szybko, czego chcecie? Cisza! - i Witwicka wyszła na środek klasy. - Kto
chce mówić?
- Ja! - powiedział Rudy i stanął obok Irki. Zrobiło się cicho, większość usiadła z
powrotem przy stolikach.
- Chciałem wszystkim chłopcom, którzy grają w piłkę, powtórzyć, co mi
zaproponował Jurek Wajnert...
- I po co robić z tego wielkie halo? - przerwał mu Wajnert. - Załatwiłoby się po
cichu...
- A ja właśnie chcę, żeby wiedziała o tym cała klasa. Stworzymy jedną, silną drużynę
piłkarską „Tornado I”. Reszta piłkarzy będzie w rezerwowej drużynie „Tornado II”. Ale to
wspólne „Tornado” będzie silne tylko na boisku, Wajnert. A nie w bijatykach... Zgoda?
Zaskoczony Wajnert milczał. A na twarzy Edka Furdały widać było, jak intensywnie
myśli, na razie jednak bez rezultatu.
- Może być na to zgoda... - odezwał się Rysiek Pustecki. - Przynajmniej ja tak
uważam.
- A ja i jeszcze inni zgłaszamy się do „Tornado” nawet chętnie - ciągnął Rudy - ale
pod jednym warunkiem!
- Mówiłeś już... - mruknął Wajnert. - Jaki to warunek?
- Poprosisz teraz, w naszym wspólnym imieniu i przy wszystkich - powiedział Rudy z
naciskiem - poprosisz Pająka, żeby został kapitanem tego naszego „Tornado”...
Pająk zrobił się czerwony i opuścił głowę. To nie było wcześniej ustalone, Rudy
zaskoczył wszystkich.. I cała klasa zrozumiała, o co tu chodzi: bez przepraszania, bez
obrażania się i odgrywania jednych na drugich, bez tego wszystkiego - ale koniec podziału na
silnych i słabych, których można bezkarnie tłuc, koniec władzy klasowych kowbojów.
Patrzyli na Pająka, na Wajnerta i Rudego, cisza przedłużała się, a siódma c czekała w
napięciu.
- Nie! - powiedział Wajnert.
- Ty się, Jurek, nie spiesz z tym „nie” - spokojnie mówił Rudy. - Widzisz, ja znam
Pająka. On ci odpowie, że dziękuje, bo nie gra w piłkę i nie nadaje się na funkcję kapitana.
Wszyscy wiemy, że najlepszym kapitanem byłbyś ty albo Rysiek Pustecki, który moim
zdaniem gra w ogóle najlepiej z nas wszystkich, choć nie był ani w „Huraganie”, ani w
„Wichrze”...
- Ja miałem kłopoty w nauce, wiesz dobrze, Rudy - powiedział Pustecki. - Dlatego nie
mogłem co dzień z wami grać. Bo ja się zapisałem do juniorów „Górnika”, a oni mnie wyleją,
jeśli nie wyjdę choćby na parę czwórek...
Rudy uważał, że wszystko już zostało powiedziane i spojrzał na Witwicką.
- Co mam zrobić? - spytała Irka.
- Prowadź zebranie. Ja skończyłem. Czekamy teraz na odpowiedź Wajnerta. Będzie
zgoda w klasie?
Wajnert wstał, rozejrzał się uważnie po twarzach chłopców. Nikt mu niczego nie
podpowiadał. To nie lekcja, gdzie można liczyć na innych, teraz musiał sam decydować.
Odpowiedz, Jurek, czy przyjmujesz warunek Rudego?.
- Nie! - powiedział Wajnert. - Nie będzie zgody.
- Kto z was myśli tak jak on? - spytała Irka.
- Ja!
- Rozumiem, Furdała. On i ty, jasne. Więc trudno, nie będzie zgody - Irka zaczęła
podnosić głos.
- Nie będzie zgody, bo jej nie chcecie, ale nie będzie również bijatyk w klasie!
Choćbym miała biegać każdego dnia po dziesięć razy do dyrektora. I niech mi nikt potem nie
mówi, że donoszę. Koniec zebrania! Gruby, proszę otworzyć drzwi. Wszyscy wychodzą na
przerwę...
Siódma powoli opuszczała klasę. - Banda... - mruknęła ze złością Zośka
Stelmachówna tuż koło drzwi. Usłyszał Gruby.
- O kim to, Zosiu? O klasie?
- O was!
- W porządku... - pokiwał głową Gruby. - Niech będzie, że banda. A jak oni tłukli
Mizerę, małego Staszka, Pająka... jak zaczepiali dziewczyny i maltretowali Ciapciaka, jak
zbierali siłą pieniądze niby na kwiatki dla pani Ciszewskiej, które ty potem przynosiłaś z
własnego ogródka... wtedy było wszystko cacy w naszej klasie, prawda? W tym samym
czasie wychowawczyni siódmej c, pijąc kawę w pokoju nauczycielskim, mówiła do pana
Kowalika:
- Coś mi Się klasa zmienia na wiosnę... proszę sobie wyobrazić, że dzisiaj mnie
zupełnie zaskoczyli! Zrobili zebranie, wybrali gospodynię klasy, bardzo poważną
dziewczynę...
- Teraz wybory, pod koniec roku? - zdziwił się pan Kowalik. - A kto tam taki
aktywny?
- Na przykład Pająk. Taka mizerota, chudy jak kij od szczotki...
- Co pani powie? - uśmiechnął się pan Kowalik. - Pająk zorganizował wybory? To
pewno pomagał mu Michalski, Rudziński...
- Zna pan moich chłopców? - zdziwiła się pani Ciszewska. - Przecież dopiero w
przyszłym roku pan ich będzie uczył.
- Prywatnie znam, przypadkowo... - powiedział pan Kowalik. - I wcale nie jestem
pewien, czy dobrze ich znam. Ale Pająka nawet lubię.
- A ja staram się nie mieć żadnych swoich prywatnych sympatii w klasie. Trzeba być
sprawiedliwą dla wszystkich...
- Bardzo słusznie! - zgodził się pan Kowalik. Na dziedzińcu szkolnym, po lekcjach, do
Rudego i chłopców podeszła Irka Witwicka z Brygidką.
- Cofam to wszystko, co powiedziałam, Rudy! - uśmiechnęła się Brygidka. - Chciałeś
bardzo dobrze, nie twoja wina, że nie wyszło...
- Oj wyszło, Brygidka, wyszło! Nawet nie wiesz jak! - powiedział Staszek Koza. - Po
pierwsze wyszło ostatecznie szydło z worka, to znaczy z Wajnerta i Furdały. Takiej szansy
już im długo nie damy. A po drugie, wyszedł nam cały plan, nawet w dwustu procentach.
Oczywiście, ja tam się nie chwalę, bo zawsze byłem cichy i skromny...
- Znowu coś pleciesz, Stasiu - powiedziała Irka. - A już zaczynałam myśleć, że
chłopcy jednak do czegoś się mogą przydać.
- Co to niby znaczy? Do czego? A nie przydają się? - spytał Gruby. - A kto był z tobą
w kinie?
- Do tego to każdy bałwan się nada... - zaczęła Irka, ale szybko zorientowała się, że
fatalnie to wyszło. - Ja, co prawda, z bałwanami nie chodzę. Alę inne dziewczyny...
Chłopcy uśmiechnęli się nieznacznie i Gruby jakoś to przełknął.
- Podziękuj za wybory, gospodyni klasowa.
- A guzik! - rzuciła się Irka. - Nikt was nie prosił. Potrzebne mi jeszcze to użeranie się
z całą klasą. I nie liczcie na żadną protekcję, mowy nie ma. Ja już czuję, ile będę miała
kłopotów! - Z wajnertami sytuacja jest jasna - powiedział półgłosem Pająk do Rudego. - To
znaczy jasne jest, że zła. A co z Zielonymi?
- Michalski przedstawi im naszą odpowiedź, że nie przystąpimy do nich. I cześć,
koniec. Chociaż... kto wie, czy nas zostawią w spokoju. Mizera podszedł do mnie i znowu
namawiał...
- Ja go lubię - stwierdził Pająk. - Od dawna z nim siedzę. Dobry chłopiec. Nawet nie
wiesz, jak mu dzisiaj zaimponowaliśmy.
- Przecież to był drobiazg, łatwizna... - powiedział Rudy.
- Nie taki znowu drobiazg - wtrącił się Zenek. - Przesadzić wajnertów siłą, a
właściwie sposobem, to jest coś! Chyba że to drobiazg w porównaniu z tym, co nas jeszcze
czeka. Wiecie, jak Zośka o nas powiedziała? Gruby słyszał.
- Jak?
- Banda.
- Tak? - uśmiechnął się Rudy. - No i dobra.
- i Mizera idzie w naszą stronę. Widzicie? - zauważył Michalski. - Mizera i Rysiek
Pustecki. Ciekawe.
3.
Minęło kilka dni, podczas których niby nic się szczególnego nie wydarzyło, ale jednak
sporo się działo. Rudy polecił chłopcom rozpytać się w domu i wśród znajomych, ale
dyskretnie, gdzie podczas wojny i okupacji chowało się różne cenne rzeczy. Słowo „sztandar”
w ogóle, oczywiście, miało nie padać.
- Ale o broń i dokumenty możecie pytać - tłumaczył Rudy. - Wtedy już będziemy
blisko tematu. A najlepiej pytać ludzi starszych, bo chętniej różne rzeczy opowiadają. Na
przykład dziadek, babka...
- Starsi ludzie to wszystko przekręcają - powiedział Gruby. - Lepiej pytać młodszych.
- A młodsi guzik pamiętają! - uciął Pająk. - Za to na przykład mój dziadek to ma taką
pamięć, że...
- Ale mieszka gdzieś daleko na wsi i o nic go nie zapytasz. Najwyżej podczas wakacji.
- Niestety... - przyznał Pająk. - Zaraz... a dlaczego nie? Mogę napisać list. I napiszę!
- To twój dziadek umie czytać? - zdziwił się Koza. - Nie wierzę!
- Żebym cię nie kopnął! - oburzył się Pająk, który bardzo kochał swojego dziadka i
był na jego punkcie szalenie drażliwy. - On nawet gra na skrzypcach...
- Znaczy, że to jest taki Janko Muzykant. A przynajmniej był. Czyli, że czytać nie
może umieć! - upierał się Koza. - Tak wynika z literatury...
Pająk wzruszył ramionami i zignorował całą wypowiedź.
Z Michalskim wyszło bardzo niezręcznie. Bo kiedy powiedział, że on nie ma kogo
zapytać, gdzie chowano cenne rzeczy podczas okupacji, Zenkowi Gaździe wyrwało się jakoś
bezmyślnie i spytał ostro:
- A - niby dlaczego nie możesz?
Spojrzeli wszyscy na niego i Zenek stropił się, zmarkotniał.
- Przepraszam... - powiedział, ale dopiero po chwili.
Michalski udawał, że nic się nie stało.
- Wiecie co? U nas w Domu Dziecka jest taki stary palacz w kotłowni, właściwie
dozorca. Bardzo równy i on mnie chyba lubi. Może jego spytam, on ma ze sześćdziesiąt lat...
- A jeśli potem Zieloni wyciągną od niego, o co pytałeś? Lepiej może nie ryzykować -
powiedział Staszek. - Chyba, że bardzo chytrze.
- Spróbuję bardzo chytrze, na robaki... - uśmiechnął się Michalski.
- Na co?
- On jest wędkarzem...
- Pomogę ci tego świństwa nałapać - zaofiarował się Koza - chociaż strasznie się tym
brzydzę. Okropnie!
Rysiek Pustecki kilka razy w ciągu tych paru dni rozmawiał z Zenkiem Gazdą i
Rudym. Chodziło mu o tę wspólną drużynę piłkarską, zły był, że przez upór Wajnerta cały
pomysł brał w łeb.
- Mnie tam niby nie zależy - mówił. - I tak gram w prawdziwym klubie. Ale zawsze...
Widzicie, dobra drużyna szkolna to jest coś. W jesieni moglibyśmy zgłosić się do turnieju o
złotą piłkę, jest taki turniej. I nazwa „Tornado”, jest bardzo dobra. Sam ją wymyśliłem
„Tornado” – Borzechów. Dobre, nie?
- To zorganizuj taką drużynę.
- Sam? A wy? Wajnert mnie złości, bo on nic tylko chce być kapitanem. I żeby
Furdała grał na skrzydle...
- Furdała się nadaje do gry na grzebieniu... - powiedział Zenek. - I do kopania po
kostkach. Prawdziwy sędzia to by go wyrzucił z boiska po dziesięciu minutach.
- Tak... - zgodził się Pustecki. - Ale gdyby Edek się przyłożył, to dobry trener mógłby
z niego coś zrobić.
- Rysiek, zakładaj „Tornado”! - przekonywał Rudy. - i Jeśli wajnerty przyjdą do
ciebie, to dobrze. Jeśli nie, to machnij na nich ręką... Chociaż Jurek naprawdę nieźle gra i
szkoda by go było...
- Co to teraz znaczy „wajnerty”? Teraz, po tym zebraniu w klasie? - Zenek skrzywił
się lekceważąco. - Zostali właściwie we dwóch. Wajnert i jego cień, Furdała. Chłopcy z
„Wichra” chętnie przyjdą do tego „Tornado”. Inni też. Na przykład ja... - i Zenek spojrzał
pytająco na Rudego.
- No właśnie - powiedział spokojnie Rudy. - Ja sam odpadam, przez ten gips i w
ogóle... mam teraz na głowie inne sprawy. Ale Zenka Gazdę od delegujemy, Rysiek, do
twojego „Tornado”. Weźmiecie też najlepszych z dawnego „Huraganu”, Ale ze słabszych
koniecznie zmontujcie rezerwę, czyli „Tornado II”...
- Co to znaczy, że mnie oddelegujecie? - obruszył się Zenek. - Sam wiesz, że ja też
mam teraz na głowie inne sprawy.
- Masz! - zgodził się Rudy i spojrzał na Zenka tak, żeby go dobrze zrozumiał. - To
prawda, że masz i będziesz je miał. Ale możesz również grać w „Tornado”. Przecież ty,
bracie, nie umiesz żyć bez piłki, dobrze cię znam...
Pustecki nie bardzo to wszystko rozumiał, wystarczyło mu, że Zenkowi błysnęły oczy
i Rudy najwyraźniej popiera całą sprawę.
- Trzeba będzie poszukać kogoś na bramkę... Za ciebie, Rudy.
- Może z innych siódmych klas? Rozejrzyj się po szkole.
- I wiecie? - zakończył nieoczekiwanie Pustecki. - Ja już rozmawiałem z naszym
trenerem klubowym. On chętnie od czasu do czasu przyjdzie na trening „Tornado” i coś nam
pokaże, może czegoś nauczyć. W końcu to w jego interesie, żeby sobie przygotować
juniorów. No, to ja zacznę działać. A ty, Zenek, pomożesz?
- Jeśli Rudy powiedział, że mam pomóc, to pomogę!
Niemały kłopot zaczynał się z Mizerą. A właściwie Mizera miał kłopoty i przerzucał
je na Pająka, ten znów wszystko powtarzał Rudemu, a Rudy przekazywał odpowiednie
polecenia Michalskiemu, który coraz mniej chętnie pełnił rolę posła do Zielonych. I kółko
zamykało się, bo Zieloni naciskali coraz bardziej na Mizerę. Chłopak trochę się w tym
pogubił, próbował kręcić, nie wiedział, jak z tego wszystkiego wybrnąć. W dodatku nie miał
się kogo poradzić, bo jego ojciec, z którym Mizera żył w wielkiej przyjaźni i ze wszystkiego
mu się zwierzał, akurat w tych dniach awansował i - jak to mawiała matka - prawie w ogóle
przestawał bywać w domu. Więc Mizera zwierzył się Pająkowi, że nie ma się komu zwierzyć.
Odprowadzał go któregoś dnia po szkole i tak im się jakoś zgadało. Pierwszy raz
zgadało im się na serio, jak to się mówi, o życiu.
- Założyli nam wczoraj telefon, wiesz? - powiedział Mizera. - Ale po diabła mi to?
Chcesz, to przyjdź do mnie kiedyś, podzwonimy sobie na przykład do Katowic, do informacji
kolejowej...
- Jedziesz gdzieś?
- Coś ty. Ale gdzie mam dzwonić? Chyba jeszcze tylko do zegarynki, żeby się
dowiedzieć, która godzina.
- A nie szybciej spojrzeć na zegarek?
- Szybciej - przyznał z żalem Mizera. - No i sam widzisz, że nic mi z tego awansu
naszego starego. W ogóle go teraz nie widzę w domu, nie mam kiedy pogadać, mijamy się ze
sobą. Jak on przychodzi na obiad, to ja jeszcze jestem w szkole, a jak wraca wieczorem, to już
śpię. A matka zadowolona, nie wiadomo z czego...
- Kim twój ojciec teraz jest? - spytał Pająk.
- Niedawno dali mu czwartą gwiazdkę. A od pierwszego maja został komendantem
milicji u nas.
- Na cały Borzechów?
- No.
- Nieźle. Może się do czegoś przydać... - mruknął Pająk.
- Nam? A niby do czego?
- Prawdę mówiąc, to jeszcze nie wiem. Wejdziesz na górę? - spytał, bo byli właśnie
pod jego domem. - Matki nie ma, w robocie.
- A jakby była, to co? Nie można by wejść?
- Dlaczego nie? - uśmiechnął się Pająk. - Najwyżej wypytałaby cię dokładnie, kim
jesteś i zmusiła do jedzenia ciastek...
- To gdzie te ciastka? - zainteresował się Mizera, już w mieszkaniu.
- Zaraz ci dam. To takie kruche ciastka, domowe. Matka sama je bez przerwy piecze,
takie ma hobby. Jak już się nazbiera za duży zapas, to wołam Grubego i on czyści sytuację do
dna... do dna pudełka. Bo matka trzyma ciastka w takim pudle blaszanym, żeby nie schły... - i
Pająk poszedł do kuchni.
Zupełnie zapomniał, że na stole leżał list do dziadka do połowy napisany, bo Pająk
pisał ten list już trzeci dzień, po kawałku. Kiedy wrócił do pokoju, spostrzegł, że Mizera stoi
tuż przy stole... więc Pająk szybkim ruchem, może trochę zbyt szybkim, zabrał kartkę, złożył
i wsunął między książki.
- Ja wcale nie chciałem przeczytać... - burknął Mizera. Speszył się trochę. - Tak tylko
rzuciłem okiem, przypadkowo. Nie gniewaj się...
Czy z tego kawałka można się zorientować, o co w liście pytam dziadka? -
zastanawiał się Pająk. - Chyba nie... A może lepiej od razu powiedzieć mu trochę więcej
nawet niż tam było w liście? Żeby się sam nie wysilał na różne domysły. Każę mu dać słowo,
że nikomu nie powtórzy...
Mizera jakby wyczuł, że właśnie to jest odpowiedni moment. I wystrzelił prosto z
mostu:
- Pajączek... poradź mi. Od paru dni mnie to gryzie. Ja bym chciał być z wami! To
znaczy z tobą, z Rudym. Przecież jesteśmy z jednej klasy... sam mówisz, że jedną trzecią
życia spędza się w szkole. Ale u Zielonych zaczyna teraz być coraz ciekawiej. Naprawdę,
wiesz? Mnie się u nich podoba. Tylko, że wy tam nie chcecie przyjść... To co ja mam zrobić?
Pająk milczał, trochę zaskoczony.
- Poradzisz mi coś? Zrobię, jak powiesz, Pajączek...
- No dobra, więc zrobisz tak, jak Rudy zdecyduje... i my, ale wspólnie. Załatwię to! -
powiedział Pająk krótko. - A teraz jedz ciastka. I nikomu ani słowa. Jasne?
- Jasne, że jasne! - ucieszył się Mizera. - Tylko pospieszcie się z tą decyzją, dobrze?
Na każdym spotkaniu Zieloni chcą ode mnie odpowiedzi, co jest z wami. I kiedy do nich
przyjdziecie. A ja kręcę, bo nie wiem, co powiedzieć...
- To nie kręć. Zresztą Michalski już im odpowiedział, że dziękujemy za zaproszenie,
ale nie skorzystamy. Mamy na głowie inne sprawy.
- Jakie?
- Może się dowiesz.
- Ale oni też bardzo by chcieli wiedzieć, jakie macie sprawy.
- No, to oni się tego nie dowiedzą - powiedział Pająk. I spojrzał na Mizerę z ukosa. -
Chyba... chyba że ty coś im sypniesz.
- Ja? Daję słowo, że nie. A u mnie słowo to jest mur. Możesz mi wierzyć, Pająk.
- Spróbuję. To znaczy: spróbujemy.
Michalski nie tylko potwierdził wszystko, co mówił Mizera o Zielonych. Opowiedział
również, że opanowali już cały Dom Dziecka, coraz bardziej ich widać i coraz głośniej
słychać. W ostatnich dniach Michalski ciągle się denerwował. Jego sytuacja była
najtrudniejsza, zaczynał mieć przykrości.
- Pamiętajcie, że ja jestem stamtąd - tłumaczył chłopcom, chociaż i tak dobrze go
rozumieli. - Powinienem z nimi żyć w zgodzie, to jest przecież mój dom. A Zielonych
zaczynam już złościć, przygadują mi, więc ja się odcinam... coraz gorzej mi tam jest. Na
każdy mój krok patrzą bardzo podejrzliwie. Zwłaszcza teraz, kiedy Mizera przestał się u nich
pokazywać.
- Czy oni by się nie mogli w ogóle od nas wszystkich odczepić? - zdenerwował się
Rudy. - Mamy na głowie ważną sprawę, a tu nowe zmartwienia i kłopoty.
- Takie życie... - mruknął Gruby. - Bo ja właśnie...
Michalski przerwał mu, odpowiadał Rudemu:
- Zieloni chyba nie odczepią się tak łatwo, ich Szef postanowił, że powinniśmy być z
nimi. Uparł się, wszystko na to wyraźnie wskazuje. Wściekli się, że Mizera przeszedł do nas...
- Z tego wszystkiego wynika, że Mizerę wciągamy w nasze sprawy, tak? - spytał
Pająk. Koniecznie chciał to do końca załatwić. - Można mu opowiedzieć o sztandarze?
- Tak. Dostajesz go, Pajączek, pod opiekę - zdecydował Rudy.
- Dacie mi wreszcie coś powiedzieć? - Mów, Gruby. To ważne?
Bardzo. Z matką Brygidki jest prawie beznadziejnie. Dziewczyna nawet niezupełnie
zdaje sobie z tego sprawę. Wiem to wszystko od Irki.
- Przecież nie możemy nic pomóc... - powiedział smutno Pająk.
Milczeli wszyscy. Michalski opuścił głowę.
- Ja to znam, chłopcy...
Ale po chwili opanował się, wyprostował i zupełnie już spokojnie powiedział:
- To jest prawdziwe nieszczęście. A z wszystkimi naszymi kłopotami damy sobie
radę. Nie przejmujcie się mną i Zielonymi.
- Słusznie - poparł go Zenek. - Ogólnie przecież nie jest źle. „Tornado” świetnie
wystartowało, a my już mamy w garści coraz więcej informacji o różnych wojennych
skrytkach...
- Jeśli już się odezwałeś i tak ci wesoło, to coś dodam! - obciął go ostro Gruby. - Irka
Witwicka uważa, że ty możesz zostać w siódmej na drugi rok. Z matmy i z polaka grozi ci
lufa. Irka kazała nam szybko się tobą zająć! Słyszysz dobrze?
- Co to znaczy „kazała”? Ona tobie może rozkazywać, ale nie nam zaczął się rzucać
Zenek Gazda. - Niech się odczepi! Ty też przestań mnie pouczać!
Rudy wkroczył w to bardzo stanowczo:
- Cisza! Irka i Gruby mają rację, możesz się obsunąć. Więc na treningi „Tornado”
będziesz chodził do wakacji najwyżej dwa razy w tygodniu. I jeszcze coś wymyślimy, a na
razie koniec dyskusji. Teraz zajmijmy się wreszcie sztandarem...
4.
Spotykali się najczęściej na wzgórzach, ale nie w tym miejscu, gdzie Rudy powtarzał
im opowieść porucznika, bo uznali, że bardzo ich tu widać, nawet z daleka. Gruby
zaproponował ruiny starego wapiennika, położone nieco w dole. Były to już właściwie same
ściany, zburzone do połowy albo i więcej, przypominały jakby starą twierdzę dawno zdobytą,
opuszczoną i zapomnianą.
Zajęli te ruiny, ale starali się nie zostawiać żadnych śladów, które mogłyby świadczyć,
że ktoś się tutaj spotyka. Schodzili się pojedynczo, wychodząc na wzgórza z różnych stron
miasta, każdy najkrótszą drogą od swojego domu. Najdalej miał Michalski, bo Dom Dziecka
znajdował się na drugim końcu miasta. Idąc do wapiennika, Michalski kluczył po całym
Borzechowie na wypadek, gdyby Zieloni go śledzili. Zawsze się więc spóźniał, a czasem w
ogóle nie mógł się wyrwać na spotkanie i wtedy Staszek Koza wszystko, o czym mówili,
przekazywał mu potem w cztery oczy.
Wystarczyło, żeby jeden z chłopców, usiadł na murku wapiennika, a widział
dokładnie całą okolicę i nikt ich nie mógł zaskoczyć ani w ogóle podejść nie zauważony i
podsłuchać. W klasie o swojej sprawie nie rozmawiali. A słowo „sztandar” jakby zniknęło ze
słownika. Taka była umowa. Każdego dnia przybywało środków ostrożności. I zanim się
chłopcy zorientowali, mieli już ustalone szyfrowane powiedzenia, którymi posługiwali się
przy obcych. Któregoś dnia Gruby nie mogąc przyjść do szkoły, bo coś mu ważnego wypadło
w domu, pobiegł rano do Irki Witwickiej i poprosił:
- Zwolnij mnie u pani Ciszewskiej i zapytaj jednego z naszych chłopców, wszystko
jedno którego: co jest grane? Wpadnę do ciebie po obiedzie, to mi powtórzysz. Dobra?
- Ale w jakim sensie, co jest grane?
- Oni będą wiedzieli.
- Ja też chcę wiedzieć! Co to za tajemnice przede mną?
- Irka... - zawahał się Gruby. - Nie pytaj. To nie są tajemnice przed tobą, tylko w ogóle
tajemnice. Przed wszystkimi obcymi.
- Ja jestem dla ciebie obca? - oburzyła się Irka. - Albo na przykład Brygidka?
- Wiesz, że nie. Ale nie dopytuj o coś, co nie ma z tobą nic wspólnego. To są nasze
sprawy. Załatw mi to, nie zapomnij!
Spytała więc Irka w szkole Pająka: - Co jest grane? Mam powtórzyć Grubemu.
- Powtórz mu: „normalka, kwadrat w kole” - odpowiedział Pająk. Ale po chwili
pogadał z Rudym i zmienił zdanie: - Irka, skup się i uważaj. „Normalka, trójkąt w kole,
wykrzyknik, punkt w ośmiokącie”. Zrozumiałaś? Powtórz.
- Czyś ty oszalał? Przecież ja tego nigdy nie zapamiętam!
- To sobie zapisz - poradził Pająk. - Tylko nie przekręć ani słowa, bo to bardzo ważne!
Kiedy Irka oddała Grubemu po południu kartkę z tekstem podyktowanym przez
Pająka, spytała ironicznie:
- No i co? Masz stukniętych przyjaciół. Chyba mi nie będziesz wmawiał, że coś z tego
rozumiesz!
- Oczywiście, że rozumiem. Wszystko jasne, dziękuję ci.
- To chociaż powiedz, dlaczego najpierw Pająk mówił o kwadracie, a potem stanęło na
trójkącie?
- Zmienili godzinę - wyjaśnił Gruby i spojrzał na zegarek. - Muszę już lecieć!
Jest teraz po drugiej, a więc trójkąt oznacza chyba trzecią - domyśliła się Irka - czyli,
że ośmiokąt to będzie godzina ósma. Ale co, gdzie i po co?
Opowiedziała to wszystko Brygidce, oczywiście w tajemnicy.
- Daj im spokój, nic złego chyba nie robią. Jakieś głupstwa im w głowie, Czy to
można chłopców zrozumieć? Ciesz się, że nie mają prawdziwych zmartwień...
Przyznała jej Irka rację i przestała o tym myśleć. Brygidka coraz bardziej
przygnębiona co wieczór siedziała po kilka godzin w szpitalu przy matce, która czuła się
bardzo źle. Więc Irka starała się Brygidce pomagać jak mogła, zapraszała do siebie raz na
obiad, raz na kolację, wychodziła po nią wieczorem pod szpital i odprowadzała do domu.
Bardzo się z Brygidka zaprzyjaźniły. Tak zwykle bywa, kiedy komuś jest ciężko, a ktoś drugi
potrafi być mu potrzebny.
Kartka, którą Gruby dostał od Irki, powędrowała do Mizery, bo on też nie był w
szkole i wpadł do Grubego, żeby zapytać, jakie plany na dzisiaj. Ale Mizera, trochę
zapóźniony w całej sprawie, nie bardzo jeszcze wszystko rozumiał. Stał więc nad Grubym,
który szybko pochłaniał już drugi talerz zupy, stał nad nim i nudził:
- Rozumiem, że o trzeciej w wapienniku, a potem o ósmej u Rudego...- ale
przetłumacz mi dokładnie ten szyfr. Bo się nigdy nie nauczę.
- Pająk jest twoim opiekunem, a nie ja - tłumaczył mu Gruby z pełnymi ustami. - Nie
zawracaj mi głowy, kiedy jem. I to nie jest szyfr, tylko szyfrogram. A szyfr masz mieć w
pamięci... i nie przetłumacz, bo to nie jest po szwedzku, tylko rozszyfruj... A w ogóle tekst
brzmi tak: „Wykonywać dotychczasowe zadanie, o trzeciej spotkamy się w wapienniku, jest
coś nowego, o ósmej spotykamy się u Rudego w domu”. A teraz zmykaj, daj człowiekowi
zjeść! Mizera poszedł do Pająka.
- Gruby mówi, że ty masz mi wszystko wyjaśniać. To powiedz na przykład, skąd
wiemy, że sztandar na pewno był w naszym mieście?
- Porucznik dopiero po latach z trudem ustalił, że plutonowy pochodził od nas.
Pamiętaj, że znał tylko jego nazwisko, stopień i to, że był z łączności - tłumaczył Pająk. -
Przecież plutonowy przyłączył do oddziału podczas walk. A kiedy porucznik dotarł wreszcie
po raz pierwszy do Borzechowa, mógł już rozmawiać tylko z żoną tego człowieka, która
wiedziała, że jej mąż podczas okupacji sztandar tu przywiózł. I chyba nic więcej...
- A co z plutonowym?
- Już nie żył. Parę lat temu zginął w wypadku przy pracy. I ślad się urwał.
- Parę lat temu... Na kopalni?
- Może. Nie wiemy. Porucznik nie podał Rudemu żadnych szczegółów. Nie chciał o
tym mówić.
- Nie chciał? - zdziwił się Mizera. - Z powodu?
- Tego właśnie i ja nie bardzo rozumiem... - mruknął Pająk. - Chodź, bo się spóźnimy.
Dlaczego dwa spotkania jednego dnia, szybko się wyjaśniło. Bo na pierwszym Rudy
chciał przedstawić przygotowany przez siebie długi spis wszystkich miejsc - skrytek, o
których zdołali się dowiedzieć. A robiąc spis doszedł do ciekawego wniosku. To było właśnie
to „coś nowego”. Na ósmą zaś rodzice Rudego wybierali się do kina i mieszkanie było wolne.
Można więc było to „coś nowego” dokładnie omówić już przy pomocy szkicu, który
pomiędzy jednym a drugim spotkaniem Rudy zdążył z pomocą Zenka Gazdy narysować.
Nawet w dwóch kolorach.
Chodziło o stare kopalniane ogródki, które ciągnęły się między hałdami a ostatnimi
zabudowaniami miasta i torami kolejowymi. Długo trwała dyskusja i chłopcy rozstali się w
nie najlepszych humorach. Bo cała sprawa wyglądała coraz trudniej.
Bardzo późno wieczorem przyszło coś Pająkowi nagle do głowy. Aż się zdenerwował.
Ale my jesteśmy niemądrzy! - pomyślał. - Żeby nie wpaść na taką prostą rzecz...
- Nieprawdopodobne głąby! - powiedział głośno.
- Kto? - zdziwiła się matka. - O kim ty mówisz?
- O sobie, niestety, też... - mruknął Pająk. - Mamo! Puść mnie na piętnaście minut.
Muszę wyskoczyć do Rudego. Bo nie usnę.
- Teraz chcesz wyjść? Po nocy będziesz biegał?
- To blisko, na osiedle. I zaraz wracam. Przyszło mi do głowy... no, wiesz...
rozwiązanie zadania. Żeśmy na to wcześniej nie wpadli!
- Jeśli to takie ważne i masz przez to nie spać... ale szybko wracaj, bo się będę
denerwowała.
Sztygar Rudziński wychodził właśnie na nocną zmianę. Otworzył drzwi i zderzył się
w nich z Pająkiem.
- i Co jest? Gonią cię? Może się pali? Czy ostatnio wy wszyscy na pewno jesteście
normalni? To ciebie uśpił Bobuś?
- Jaki Bobuś?, Aha... dziecko. Nie, to ja go uśpiłem.
-i Chodź! - powiedział Rudy, który wyszedł właśnie z łazienki. - Nie zagaduj go, tato.
Bo się spóźnisz na kopalnię.
Sztygar Rudziński wzruszył ramionami, spojrzał jeszcze raz podejrzliwie na Pająka i
nagle wybuchnął śmiechem. I wyszedł.
- Znowu ojciec przez ciebie czkawki dostanie... - mruknął Rudy. - Cicho teraz...
Przechodzili koło śpiącego dziecka. Niby taki słodki, kiedy śpi - pomyślał Pająk - a
taka bestia!
- Co się stało? - i Rudy zamknął drzwi do pokoju, byli sami. - Z czym przyleciałeś?
- Jesteśmy kompletne trąby. Że nam nie przyszło do głowy to, co najprostsze - mówił
Pająk. - Przecież trzeba iść w odwiedziny do tego porucznika do szpitala. Koniecznie musimy
do niego iść! Już nie tylko dlatego, że on tu nikogo nie ma i będzie mu przyjemnie... Ale
przecież teraz, kiedy dowie się, że szukamy tego sztandaru, na pewno jeszcze coś nam
dopowie. Choćby jedną dodatkową informację, jakiś szczegół albo nawet jakieś nazwisko...
przekonamy go wspólnie, Rudy, rozumiesz?.
Rudy kiwnął głową. I milczał.
- Mów coś.
- Nie jesteśmy trąby, Pajączek. Ale nie pójdziemy do porucznika. I nic nam już więcej
nie powie..
- Dlaczego?
- Ja tam byłem. Od razu w tamtą niedzielę. Jeszcze zanim spotkaliśmy się pierwszy
raz na wzgórzach.?.
- I co?
- Nic. Nie chciałem wam o tym mówić. Jego już tam nie ma.
- Nie ma go w szpitalu? - Pająk nie mógł zrozumieć, nie chciało mu się to jakoś
pomieścić w głowie. - Co to znaczy „nie ma”. A gdzie jest?
- Jego już nie ma.
Cisza. Patrzyli obaj na siebie bez słowa.
- Więc my, Rudy... - zaczął Pająk.
- Tak. Kazałem wam dziś wieczorem odliczyć, pamiętasz... żeby wszyscy dobrze
zrozumieli, ilu nas jest. Pomijając żonę plutonowego, która tu gdzieś w Borzechowie
mieszka, ale nie zna wcześniejszej historii sztandaru i w ogóle nic by nam nie pomogła, skoro
nie potrafiła pomóc porucznikowi. Zdziwiło was to odliczanie, że niby po co taka zabawa w
wojsko. Wcale nie zabawa - i Rudy wyciągnął dłoń. - Patrz: ty, ja, Gruby, Staszek Koza,
Michalski...:- liczył na palcach. I teraz druga dłoń: - Zenek Gazda i Mizera. Siedmiu.
- Siedmiu ludzi, którzy znają sprawę. Wszyscy inni już nie żyją... - powiedział cicho
Pająk. - Więc tylko my możemy...
- Musimy, Pajączek. Właśnie dlatego. My, czyli siedmiu ostatnich, którzy znają
tajemnicę zaginionego sztandaru. Choć nie do końca. Dziwne, prawda? Ale tak jest.
- Siedmiu ostatnich... - powtórzył Pająk poważnie. - Wiesz, stary... dobrze się stało, że
jesteśmy teraz razem, nie tak jak dawniej.
Rozdział II
GDZIE JEST SZTANDAR?
Wszystko zupełnie inaczej wyglądało z daleka, kiedy mówiło się o tym ogólnie. Sprawa
była tajemnicza i bardzo ciekawa. Ale teraz wszelkie trudności przybliżyły się dosłownie na
odległość wyciągniętej dłoni, bo trzeba było decydować: tu zaczynamy poszukiwania. I trzeba
było zacząć. Choć zawsze niby wiedzieli o tym, dopiero teraz chłopcy przekonywali się coraz
bardziej, że każdy z nich jest inny, i to wcale nie jest złe. Bo każdy z nich w czym innym był
lepszy. Sporo mieli okazji, żeby to stwierdzić. Jedynie piękna majowa pogoda nie sprawiała
im kłopotu.
1.
Stare kopalniane ogródki dawały jakąś szansę. Może to właśnie gdzieś tutaj sztandar
jest schowany? Rudy wpadł na tę myśl, kiedy zorientował się, że większość ludzi, których
chłopcy pytali o wojenne skrytki, wskazywało właśnie te ogródki koło hałd jako miejsce,
gdzie chowano przed Niemcami różne cenne rzeczy. Wybrali się więc następnego dnia, żeby
rozejrzeć się w terenie i ostatecznie wszystko zdecydować.
- Trzeba, panowie, naukowo... czyli z głową. Jeśli zaczynamy od ogródków, to
wchodzą w grę tylko te, które istniały tutaj już trzydzieści parę lat temu, czyli podczas
okupacji - tłumaczył Rudy. - Więc ty, Staszek, te swoje trzy kluczyki odnieś z powrotem
mamie, wujkowi i komu tam jeszcze je gwizdnąłeś.
- Rzeczywiście, nie pomyślałem o tym... - zmartwił się Koza, który bardzo chciał
zaczynać poszukiwania od ogródków swojej rodziny. - Nasze odpadają, szkoda. A tak chytrze
zdobyłem te klucze.
Pająk skrzywił się niechętnie, nie podobał mii się taki początek.
- Ja proponuję, żeby niczego nie kraść. I ustalmy to raz na zawsze! Nawet jednego
gwoździa z płotu, nawet...
- Jasne! - poparł go Mizera. - Staszek się wygłupił.
- A co ja ukradłem? Zwariowaliście? Własnej rodzonej ciotce nie wolno podgrandzić
głupiego kluczyka od kłódki?
- Nie wolno. Odnieś je zaraz, żeby nikt się nie zorientował, że zginęły. Zasuwaj! - i
Gruby jednym ruchem swojej ciężkiej łapy odwrócił małego Staszka o sto siedemdziesiąt
stopni, nadając mu równocześnie tak znaczną prędkość początkową, że Koza w sekundę
zrobił dobre parę metrów.
- Ty niedźwiedziu! Zobaczysz, jak cię kiedyś naleję! - zdążył jeszcze tylko wrzasnąć
ze sporej odległości i pobiegł do domu.
Mizera pochylił się nad szkicem.
- To znaczy, że zielonym kolorem zakreśliliście te ogródki, które trzeba przeszukać,
tak? Fioletowe odpadają czy niezupełnie? A skąd wiecie, które ogródki są stare?
- Kosztowało to trochę! - powiedział z dumą Zenek Gazda. - Ponad godzinę łaziłem
tutaj z dozorcą, zagadywałem go ze wszystkich stron, wypaliliśmy z pół paczki papierosów,
resztę mu dałem...
Michalski popatrzył na niego uważnie.
- Dałeś mu paczkę sportów?
- Tak. Co z tego?
- Nic, bardzo dobrze. To była twoja ostatnia paczka, wiesz?
- Mogę sobie kupić następną. Co za zmartwienie? Mam pięć złotych...To kupisz dla
nas oranżadę. - uśmiechnął się Rudy. - Bo nie zdążyliśmy ci powiedzieć, że od dziś
przestajesz palić. Taka jest decyzja. Zapadła jednogłośnie, tyle że bez ciebie, bo w tym czasie
uzupełniałeś informacje do szkicu. Przestajesz palić albo nie będziesz grał w „Tornado”.
Właśnie. Albo jedno, albo drugie. Masz prawo wyboru - powiedział Gruby. - Sam
widzisz, że nie jesteśmy bez serca. Ale oba rodzaje sportów razem za bardzo cię wyczerpują.
Stąd te lufy z matmy i polaka.
- Czyście się uwzięli na mnie? Chłopcy... - zaczął Zenek zupełnie oszołomiony. - Po
prostu zawzięliście się wszyscy...
- Tak! - przerwał mu Pająk. - Dobre słowo. Zawzięliśmy się na ciebie. Jutro dasz
odpowiedź: piłka czy papierosy. Wracamy do szkicu... więc fioletowe zupełnie odpadają?
Mizera pytał, odpowiedz mu, Rudy.
Zenek Gazda ze zdumieniem słuchał dalszej rozmowy, prowadzili ją tak spokojnie,
jakby nic się nie wydarzyło. A przecież... I w końcu nie mógł się zdecydować: obrazić się? -
myślał. - Zrobić awanturę? Ale komu, jeśli w ogóle nie zwracają na mnie uwagi? Powariowali
zupełnie. Bo chyba jednak wcale nie żartują z tymi papierosami...
- Nie mamy skrzydeł, żeby fruwać - mówił Rudy - i dlatego ogródki nowe,
zaznaczone przez Zenka fioletowo, muszą być na szkicu, bo przecież czasem trzeba będzie
przez nie przechodzić...
- Ale jak? - zmartwił się Pająk. - Przez płot? Ja nie potrafię.
Od dziś zaczniesz ostro trenować. Możesz przychodzić do mnie na podwórko -
zaproponował Gruby. - Będę cię doglądał przez okno. Jest tam taki dwumetrowy płot z desek,
zupełnie gładki, nawet nie ma o co nogi zaczepić. Bardzo dobry do treningu.
Michalski roześmiał się głośno, ale zaraz spoważniał, nie chciał Pająka urazić. Więc
starał się jakoś szybko zagadać.
- Mizera będzie pomagał ci w treningu. Poproś go, na pewno się zgodzi...
- Kiedy ja też nie umiem! Skądże? - wystraszył się Mizera.
- To nic. Pająk ci pomoże! - powiedział Rudy. - Załatwione? Tylko musicie szybko
osiągnąć jakąś przyzwoitą formę.
Gruby ciągle jeszcze miał wątpliwości, czy rzeczywiście należy zaczynać od
ogródków kopalnianych.
- Dlaczego ludzie mówili nam właśnie o tych ogródkach? Czemu nie o zwyczajnych,
małych, jakich pełno w Borzechowie koło domów? - zastanawiał się głośno.
- Były wypadki, że podczas aresztowań Niemcy przeprowadzając rewizje szukali
najchętniej w piwnicach i w ogródkach koło domów. Ale nikt nawet nie wspomniał, żeby w
tych tutaj, kopalnianych, czegoś szukali. Może dlatego, że są za miastem? Że to tak, jakby
szukać wiatru w polu?
- Jakby szukać wiatru w polu... - mruknął Gruby. - Właśnie...
- Ja myślę, że Niemcy rozumowali tak: każdy chowa coś blisko siebie, żeby mieć to na
oku - powiedział Michalski. - I w związku z tym nasi zaczęli postępować zupełnie na odwrót.
Logiczne, nie? A jakie skrytki znajdują się w naszym spisie na drugim miejscu?
- Skrytki zamurowane w ścianach. Najczęściej w piwnicach...A jednak! Czyli to
mogło być tak: kiedy nasi sparzyli się na murowaniu w piwnicach, zmienili metodę. Swoją
drogą, skrytki murowane są dla nas nie do znalezienia. Nie będziemy chyba rozbierać
domów, co? - uśmiechnął się Michalski. - Przypomnij jeszcze, jakie miejsce pojawia się w
spisie najrzadziej?
- Dwa - powiedział Rudy. - Stara łaźnia miejska, gdzie produkowano tajnie jakieś
bomby i zresztą zdarzył się wypadek, bo pod koniec okupacji łaźnia wyleciała w powietrze
- Więc odpada.
- Odpada. I kopalnia.
- Kopalni nie przeszukamy. Bo niby jak? Pozostają te ogródki. Przekonaliście mnie -
zgodził się Gruby.
Zenek Gazda, mimo że czuł się głęboko obrażony, nie mógł wytrzymać:
- Nie tylko ogródki. Rudy jeszcze ma w naszym spisie parę ciekawych miejsc. Ale od
czegoś trzeba zacząć! Tylko nie od gnębienia kolegów...
- Słusznie! - i Rudy przejechał dłonią po szkicu, a potem zatoczył szeroki łuk w
powietrzu. - To właśnie wszystko, co mamy przed sobą... sporo roboty, nie? Do wakacji na
pewno starczy. Tu zaczniemy szukać...
- Od jutra? - ucieszył się Mizera;
- Niestety, do jutra to wy obaj z Pająkiem nie nauczycie się przełazić przez płoty -
powiedział Michalski. - Musimy na was zaczekać. Proponuję dać im dwa dni czasu. I trzeba
postarać się o jakiś sprzęt... gdyby Zenek szybciej podjął swoją sportową decyzję, na przykład
teraz, od ręki...
- To co? - warknął Zenek Gazda. - To co wtedy?
- To moglibyśmy zaraz ustalić, jaki sprzęt jest potrzebny - powiedział spokojnie
Gruby. - Ty się na tym najlepiej znasz!
- Możemy zaraz ustalić..- - mruknął Gazda pod nosem. - Co ma piernik do wiatraka?
- A to, że może w ogóle nie zechcesz zostać z nami? Kto cię tam wie, co dla ciebie w
końcu ważniejsze? A u nas, Zenek, decyduje większość. Jeśli ma rację. I tutaj jak się raz daje
słowo, to nie wolno go złamać...
Spojrzał Zenek na Rudego, przez chwilę milczał.
- Możemy mówić o sprzęcie! Wybrałem: gram w „Tornado”, nie palę. Bo mnie to
znudziło i nie mam ochoty. Jasne?
- Jasne. Grasz w piłkę. Oczywiście do wakacji tylko dwa razy w tygodniu -
przypomniał Michalski i odwrócił się nieznacznie, żeby Zenek nie dostrzegł jego uśmiechu.
Oczekiwanie na wyraźne postępy Pająka i Mizery w pokonywaniu treningowego płotu
na podwórku Grubego przedłużyło się do trzech dni, choć obaj robili, co mogli, bardzo się
starali. W tym czasie Staszka Kozę z nudów zaczęła ponosić fantazja i tak szybko wymyślał
coraz to nowe tajne znaki, hasła i szyfry, że chłopcy zupełnie się w tym pogubili.
Któregoś dnia na przerwie Zenek Gazda podał Michalskiemu kartkę, którą otrzymał
od Staszka i powiedział:
- Puknij ty swojego Niewysokiego w czoło, bo ja zwariuję albo go naleję. Co to niby
ma znaczyć?
Michalski czytał:
- „W sprawie Er jedynka wpadła na pe, żeby wprowadzić ka - na - pe. Dobre, nie?”
Rozzłościł się Michalski, bo zawsze był nerwowy, a Pająk, który zajrzał mu przez
ramię i trzymał właśnie w ręku długopis, odruchowo poprawił „e” na „ę” w słowie „kanapa”.
Ściągnięty za głowę Koza, zamiast wyjaśnić o co mu chodzi, zaczął się awanturować.
- Kto tu wpisał „ę”? Dureń jakiś psuje mi rym i cały szyfr!
- Tylko nie dureń! - oburzył się Pająk. - Naucz się pisać!..
- A ty się naucz myśleć!
- A ty siadaj na tyłku i nie podskakuj! - i Gruby posadził Staszka Kozę na krześle
jednym zdecydowanym ruchem, aż Staszek sobie jęknął, a krzesło zaskrzypiało.
- O, kumple leją Kozę! - wtrącił się Furdała uradowany.
- A ty się odwal! - odpowiedzieli chórem wszyscy czterej. I umilkli nagle, zdziwieni,
że akurat te same słowa przyszły im do głowy.
Doskoczył Zenek Gazda.
- Co on wam zrobił?
- Kto? - spytał Pająk. - Furdała? Podsłuchuje...
- Żebym ja cię nie podsłuchał... - zaczął Zenek misternie zaplanowane przemówienie,
ale w tym momencie Staszek Koza podniósł się z krzesła i powiedział:
- Odpłyń, Furdała, na oceany świata, bo cię nie pozna rodzony tata. Od dzisiaj będę
mówił czasami do wiersza. A ty, Furdała, nie wtrącaj się w nie swoje sprawy. Już cię tu nie
ma! A kysz!
Podszedł Rudy.
- Co się dzieje?
Przeczytał kartkę Staszka Kozy, pokręcił głową.
- Stasiu, przyhamuj, ja cię bardzo proszę. Co to jest „pe”? Albo „Er”? Jaka kanapa?
Co ty znowu wymyśliłeś?
- Zgodnie z umową odmawiam na: ten temat dyskusji w szkole! W domu
odpowiedzieć wolę - powiedział Staszek twardo, bardzo oficjalnie i do rymu. - Mogę wam
wyjaśnić wszystko dzisiaj jedynka w pięciokącie!
Patrzyli na siebie.
- Cyfry coś znaczą? - spytał Mizera. - Bo już sam nie wiem...
- Nic nie znaczą - stwierdził Gruby.
- Znaczą! Cyfry to my, tylko zapomniałem was o tym poinformować. A jedynka to ja,
bo pierwszy na ten pomysł wpadłem, chociaż się nie chwalę... - powiedział skromnie Staszek
Koza.
- Wiecie co? On jest naprawdę stuknięty - zmartwił się Zenek. - Moim zdaniem on
wcale nie udaje.
- Tak? To powiedz mi, czy ktoś stuknięty potrafi przeprowadzić na zimno logiczną
analizę? - zaperzył się Staszek. - Analizę połączoną z eliminacją drugorzędnych albo
wtórnych szczegółów, zaciemniających emocjonalnie sytuację, co uniemożliwia ocenę
faktów...
- Dość! - przerwał mu Gruby. - Nie wyprowadzaj mnie z równowagi!
- A mówiłem. Sami widzicie... - mruknął Zenek Gazda. - Czy to, co on bredzi, ma w
ogóle jakiś sens?
- Ma. Ja go trochę zrozumiałem.
-Ja też - poparł: Pająka Mizera. - Nawet jakbym już kiedyś coś podobnego słyszał. Ale
gdzie?
- Może w telewizji? Albo w radiu? Różne rzeczy tam mówią.
Michalski przypatrywał się Staszkowi przez chwilę bardzo uważnie. Wreszcie
powiedział:
- Trochę to ten bałwan ściąga ze mnie. I tak sobie myślę, czy to wszystko nie jest moja
wina? Może za szybko douczam go matmy? Jeśli chodzi o ścisłe rozumowanie, trzeba
przyznać, że Niewysoki robi postępy. Ale mówienie do wiersza to on ma nie po mnie.
- Rymowanie może mieć po Rudym - poddał Zenek.
Rudy oburzył się szczerze:
- Ja mówię do wiersza?
- Tak. Czasami coś ci się zrymuje. Może nie specjalnie, ale zawsze...
- No, dobra. Niech wam będzie. Pozwolimy Niewysokiemu wygadać się do końca -
podsumował Gruby. - A potem się zdecyduje, czy zaprowadzimy go do lekarza, czy
będziemy sami leczyć. Mów, Stasiu!
Ale Koza uparł się jak muł, że niczego więcej teraz nie powie. Dla świętego spokoju
przyszli więc wszyscy do niego o piątej.
2.
Staszek czekał na ławce przed swoim domem. Minę miał taką, jakby przed
kwadransem odkrył penicylinę i właśnie przygotowywał się do wymyślenia prochu. Spod
swetra coś mu na brzuchu sterczało.
- Wyjaśnij, co wydumałeś! - zarządził krótko Rudy, a chłopcy otoczyli ławkę ciasnym
kołem.
- Tylko nie przerywać mi za często głupimi uwagami - powiedział Koza. - Najpierw
wytłumaczę kryptonimy. „Er” - to sztandar. Od ostatniej litery, żeby było trudniej zgadnąć. A
żeby jeszcze utrudnić, to nie „R”, tylko właśnie „Er”, tak jak się wymawia. Tego nikt nie
rozszyfruje, nawet najmądrzejszy z Zielonych. Przyjmujemy?
Pająk pierwszy przerwał ciszę.
- Dobre. Bo „Er” to może również znaczyć „razem”.
- Że co razem?
- My. Razem.
Zenek pokiwał głową, chłopcom też się to spodobało.
- Przyjmujemy - powiedział Michalski. - A „pe”?
- Napisałem, że wpadłem na „pe”. Od pierwszej litery. Pomysł. Wpadłem na pomysł.
- Głupie. Tak to można każde słowo skracać i nigdy się nie połapiemy. Proponuję
odrzucić.
- Mizera ma rację. Odrzucamy - zdecydował Gruby.
- A co będzie z cyframi? - spytał Mizera. - Ja ewentualnie mogę być siódemką, bo
ostatni do was przystąpiłem. Ale jedynka to musi być Rudy. Dwójką mógłby być Pająk...
- Nie chcę być dwójką - skrzywił się Pająk. - To głupie. A Gruby będzie szóstką, tak?
Bo cyfra sześć ma brzuch.
- Bardzo głupie - przyłączył się momentalnie Gruby. - I wcale nie śmieszne.
- Wiecie co? Tak sobie myślę... u nas nikt nie powinien być ważniejszy od drugiego.
Nie będziemy się numerować. Po co to komu?
Spojrzeli na Rudego.
- No, ty akurat to mógłbyś być jedynką - powiedział Pająk.
- Nie chcę.
Staszek Koza zmarkotniał.
- Trudno, niech będzie... - zdecydował się ustąpić - skoro nie chcecie. Ale to Rudy
poddał mi pomysł przez to odliczanie, ilu nas jest. A Co będzie z „kanapą”? - i wyjął spod
swetra gruby brulion.
- Co to jest?
- Właśnie „kanapa”, czyli kronika naszych poszukiwań. W skrócie ka-na-pa. Świetna
nazwa, prawda? Jest bardzo dziwna i zmyłkowa! - zachęcał Staszek. - No? Przyjmujemy?
- A po co nam w ogóle kronika? - zastanawiał się Zenek. - W klasie mamy kroniką i
same bzdury tam są. Co prawda prowadziła to Stelmachówna i Furdała. A ty już zapisałeś coś
w tej swojej „kanapie”? Pokaż!.
- Nie musi pokazywać! O ile znam dobrze Niewysokiego, to niczego tam jeszcze nie
wpisał, tylko wymyślił niepoważną nazwę - powiedział Michalski. - I ja wam coś
zaproponuję. Jeśli się mamy wygłupiać i bawić w różne takie kanapy, to lepiej chodźmy do
Zielonych i zrezygnujmy ż szukania sztandaru.
Rudy pokiwał głową i popatrzył po chłopcach. Milczeli
- Chciałem dobrze. - mruknął Staszek Koza. - Ja naprawdę. co tak stoicie? Chcecie
powiedzieć, że dziecinny jestem. Wiem, że tak sobie myślicie. To mówcie głośno!
- Sam powiedziałeś. I wystarczy.
Pająkowi żal się zrobiło Staszka, który jakby zmalał jeszcze o parę centymetrów,
przygarbił się na ławce, opuścił głowę.
- Ale uważam, że Brulion się przyda - powiedział Pająk stanowczo.- - Nawet bardzo
może się przydać. Trzeba prowadzić różne notatki... Szkic terenu i brulion to będzie nasza
dokumentacja sprawy „Er”. Prawda, Rudy?
- Tak. Notatki będzie prowadził Pająk i Staszek na zmianę. Zenek najlepiej rysuje...
Wszystkie szkice on będzie robił. Gruby, czy ty jeszcze zajmujesz się fotografowaniem, czy
już ci przeszło?
- Nie przeszło
- Ja też mam aparat - pochwalił się Mizera. - Teraz zbieram forsę na powiększalnik...
- Dobra. W miarę potrzeby będziecie obydwaj robili zdjęcia do tej kroniki naszych
poszukiwań... - i Rudy uśmiechnął się do Staszka Kozy. - W porządku, Niewysoki? Ale z
„kanapą” daj sobie spokój. A za to ćwicz się w ścisłym rozumowaniu, dlaczego nie? Tylko
każdą swoją. - jak to mówiłeś? Każdą „logiczną analizę połączoną z eliminacją wtórnych
szczegółów” i tak dalej, czyli wszystkie genialne myśli, na jakie wpadniesz, przedyskutuj
najpierw z Michalskim, bo jednak on jest z nas wszystkich najlepszy matematyk. A potem
wnioski podyktujesz Pająkowi i on to najlepiej zapisze. Zgoda? Wszystko jasne?
Zerwał się Staszek Koza z ławki, w jednej chwili wrócił mu dobry humor. Podał
Pająkowi brulion.
- Trzymaj go ty w domu. Tak będzie lepiej. Bo co na ten zeszyt spojrzę, to mi coś
nowego przychodzi... Mówię wam, że różne pomysły tak mi skaczą po głowie, jak te pchły po
kundlu Grubego...
- Po pierwsze mój kundel już nie ma pcheł, bo go wykąpałem - powiedział Gruby, -
Po drugie to nie jest kundel, tylko krzyżówka owczarka z czymś tam, a po trzecie: jeśli masz
mądry pomysł to możesz powiedzieć. Nie wstydź się, Niewysoki. Błyskaj!
- Rudy, mogę? Bo już wiem, co wpisać na początek do naszej kroniki poszukiwań.
Tak wpisać: „pierwsze prawo: nie wolno obrażać się na kolegów...” Co ci jest Pajączek?
Znowu czymś głupim błysnąłem?
Pająk spojrzał na Staszka tak jakoś dziwnie, że aż tamten stropił się na moment, a
chłopcy czekali, co Pająk powie. Ale on wyjął z kieszeni długopis, pomyślał chwilę...-
Zróbcie mi miejsce. I cisza! Ani słowa, bo mi ucieknie!
Usiadł Pająk na ławce i powoli zaczął coś pisać na pierwszej stronie brulionu. Nikt się
nie odzywał, żeby Pająkowi nie uciekło i strona powoli zapełniała się, aż Pająk doszedł do
połowy i odłożył długopis. Uśmiechnął się sam do siebie, a może do chłopców, którzy
wpatrywali się w niego.
- Uwaga, czytam: „Siedmiu ostatnich, którzy znają tajemnicę Er, siedmiu z siódmej c
w Borzechowie, których nazwano »bandą Rudego« postanowiło, że pierwsze prawo - zawsze
razem i większość ma rację, jeśli ją ma, że drugie prawo - zawsze razem i u nas się liczy
słowo, że trzecie prawo - zawsze razem i nie wolno się obrażać”...
Rudy rozejrzał się po chłopcach. Nie musiał o nic pytać.
- Resztę strony zostawimy. Może nam później przyjdzie do głowy jeszcze jakieś
prawo - powiedział poważnie. - A teraz podpisz się, Pająk, u dołu. I daj długopis...
Podpisali się wszyscy.
3.
Maj kończył się piękną, prawdziwie już letnią pogodą. Miało do dobre, ale miało
również złe strony dla chłopców Rudego. Bo w starych kopalnianych ogródkach ludzie często
zostawali do końca dnia i czasem można było rozpoczynać akcję dopiero po zmroku. Sprzęt,
którym posługiwali się, został więc powiększony o latarki elektryczne. Coraz większego
znaczenia nabierał brulion, który szybko zapełniał się notatkami i szkicami. Oznaczano na
nich nie tylko miejsca już przeszukane, ale również przejścia, tajne oczywiście, z jednego
ogródka do drugiego.
Bez szkiców trudno by to wszystko spamiętać: gdzie znajduje się deska specjalnie
obruszana, którą odsuwało się i przechodziło do następnego ogródka, gdzie były gęste krzaki
umożliwiające szybkie ukrycie się, jakie altany porośnięte są dzikim winem, co pozwalało
łatwo podciągnąć się na dach.
Przez płoty nie zawsze można było przechodzić, bo widać to z daleka, ale Pająk i
Mizera wcale nie żałowali, że osiągnęli w tej dziedzinie zupełnie dobrą formę. Nabrali dzięki
temu pewności siebie i w ciągu tych trzech dni ostrego treningu na płocie Grubego bardziej
się wyrobili sportowo niż w ciągu kilku lat szkolnych zajęć na sali gimnastycznej.
W akcjach popołudniowych i wieczornych nie wszyscy zawsze mogli brać udział. Ale
wystarczyło, żeby ktoś nieobecny jednego dnia przejrzał sobie potem u Pająka kronikę
poszukiwań i już był na bieżąco zapoznany z nowymi miejscami i dziurami w płotach.
Nauczyli się uważnie i cicho poruszać i porozumiewać nawet bez słów. Kiedy jednak
akcja przenosiła się na teren ogródka należącego do rodziny albo do bliskich znajomych
któregoś z chłopców, środki ostrożności przestawały być potrzebne.
Któregoś popołudnia weszli do ogródka Irki Witwickiej. Nie wiedziała oczywiście o
tym, ale za to Gruby dobrze wiedział, że nikt im tu dziś nie przeszkodzi, bo rodzice wybrali
się z Irką do miasta, żeby jej kupić letni płaszcz. Gruby miał ze sobą kluczyk od kłódki,
często tu przecież z Irką przychodzili. To właśnie Gruby razem z Irki ojcem skopał ten
ogródek wczesną wiosną. Ale zanim zdążył otworzyć furtkę, zorientował się, że został w
alejce sam, a chłopcy już są w środku.
- Co to jednak znaczy przyzwyczajenie... - westchnął Mizera. - Jak tylko napotykam
na swojej drodze płot, to go momentalnie przeskakuję. Żeby mój tata widział!
- Może by cię nawet pochwalił? Przyda ci się to wszystko w wojsku, na torze
przeszkód - pocieszył go Staszek Koza, który wyspecjalizował się w przechodzeniu dołem
przez takie wąskie szpary, że aż dziw brał, jak on się w nich mieścił.
Zabrali się do roboty. Świeciło słońce, w ogródku Irki czuli się bezpieczni,
pozdejmowali więc koszule, żeby się trochę opalić.
- Należy nam się ulgowy dzień - uznał Rudy. - Który to już ogródek? Piętnasty?
- Siedemnasta altana, a ogródek szesnasty - powiedział Pająk po sprawdzeniu w
brulionie.
- Co ty pleciesz?
- U starego Więcka oprócz altany była taka buda na narzędzia pod płotem -
przypomniał Gruby. - Policzyliśmy to za drugą altanę i dlatego się nie zgadza.
- To skreśl jedną altanę. Buda to jest buda!
- Zostaw budę. Jaka różnica? Dach miała przecież... i
- Ale podłogi nie miała. A zresztą... niech będzie, że to altana.
Najczęściej szukali właśnie w altanach, pod dachami i pod deskami podłóg. Wiele
altan stało na podmurowaniach, chłopcy uznali więc, że podłogi są bardzo ważne. Czasami
zwracało ich uwagą również jakieś inne miejsce. Na przykład odkryli w pewnym ogródku
podwójny płot, a ściślej kilka desek podwójnie zbitych gwoździami. Sporo czasu zajęło
rozerwanie tych desek, ale nie przyniosło niczego.
- Za tym płotem jest pastwisko. Pewno krowy przewracały płot i ktoś go wzmocnił... -
uznał z żalem Mizera, który chyba najbardziej zawsze przeżywał rozczarowanie, jeśli niczego
nie znajdowano, a już, już wydawało się, że coś w tym miejscu może być.
Altana u Irki bardzo szybko została przeszukana, innych ciekawych miejsc tu nie było.
- Wiecie co? - powiedział nagle Staszek Koza. - Coś mi się przypomniało. Ojciec
kiedyś opowiadał, gdzie podczas wojny schował z kolegą zdobyczny pistolet...
- Nie podałeś tego do spisu - zwrócił mu uwagę Rudy. - Dlaczego?
- Bo takich miejsc i tak nie przeszukamy. Są ich tysiące, to nie ma sensu. Ale tutaj, u
Irki, toby można raz spróbować, bo mamy czas...
- A gdzie twój stary schował ten pistolet?
- Wykopali wielki krzak porzeczek czy agrestu, po prostu unieśli go w górę... i
wsadzili zawiniątko dokładnie pod ten krzak. Dobre, nie? Więc jak? Wykopiemy Irce jakiś
agrest?
- Nie zgadzam się! - zaprotestował Gruby. - Absolutnie! Jeszcze potem agrest uschnie
i co?
- On myśli, że dostanie ten ogródek w posagu...- mruknął Koza do Pająka. - Chytrus
jeden. Ale nie, to nie...
Gruby udał, że nie słyszy. Chodził za chłopcami i pilnował, czy nie uszkodzili czegoś.
- Przybij, Pająk, jeszcze tamtą deskę! - zarządził.
- Tej nie wyrywaliśmy. Tak było.
- To co? Napraw przy okazji, nie możesz? Jeszcze ktoś sobie nogę skręci...
- Na przykład twoja przyszła teściowa - przygadywał Koza, który pracował przy
pomocy miotły zrobionej z paru gałązek i raz tu machnął, raz tam, snuł się po całym ogródku.
Tak go zastał Michalski, który przyszedł później niż wszyscy.
- Ledwo was znalazłem - powiedział. - Który to ogródek dzisiaj?
- Drugi już. Irki Witwickiej. Zaraz przechodzimy do trzeciego.
- A po co zamiatasz? Dlatego, że to Irki?
- Nie zamiatam, tylko maskuję akcję... Tu zamiotę, tam naśmiecę... żeby było jak w
życiu Sam to wymyśliłem. Dobre, co? Rudy chwalił.
Michalski rozejrzał się po ogródku.
- A gdzie Zenek?
- Został w pierwszej altanie... I zasuwa. Pająk tam do niego doskakuje co jakiś czas...
- Co nasuwa?
- Matmę na jutro.
- Nie wygłupiaj się... Przez cały czas?
- Nie. Od godziny. Myślisz, że chciał? Ale Rudy mu kazał. Stęka, krzywi się... i
zasuwa.
- Coś takiego! - Michalski pokręcił głową. - Niebywałe! No, to dajcie mi jeszcze jakąś
robotę.
- Przejdziesz do tamtego ogródka i zrobisz rozpoznanie na jutro. Bo już chyba dzisiaj
damy sobie spokój... Staszek, idź z nim i notuj... - powiedział Mizera. - Nie zapomnij
zaznaczyć przejścia. Tu chyba trzeba będzie iść górą, bo coś zbyt masywnie ten płot
wygląda...
Wracali do miasta wszyscy razem. Nagle usłyszeli śpiew. Przybliżał się do nich, był
coraz głośniejszy.
- Co to jest? Przecież nie z radia...
- Pewnie, że nie, bo fałszują.
- Może wojsko idzie?
- Nie wiesz czasem skąd u nas wojsko? Nie zawracaj głowy...
- Zaraz wyjdziemy z alejki na ulicę, to się wyjaśni - powiedział Gruby.
Ale wyjaśniło się wcześniej. Nagle z ulicy, właśnie w główną alejkę między
ogródkami, skręciła duża grupa chłopców. Szli teraz dwójkami, ale równo, jednym krokiem.
Śpiew umilkł, skończyli piosenkę.
- Już nie pryśniemy, bo nie ma gdzie... - mruknął Michalski. - Choroba jasna! Idą
Zieloni.
Zbladł, zdenerwował się i momentalnie udzieliło się to innym, choć nie mieli przecież
żadnego powodu, żeby się bać. Mizera przystanął.
- Może zawrócimy?
- I będziemy tak przed nimi szli? Albo biegli? Pomyślą, że uciekamy.
- Ale jakoś głupio... - krzywił się Mizera. - Zwłaszcza mnie. Pierwszy raz spotykamy
się wszyscy z Zielonymi twarzą w twarz...
- I bardzo dobrze! - powiedział twardo Rudy. - Staniemy pod płotem, przepuścimy
ich. Cisza.
Czuli wpatrzone w siebie spojrzenia pierwszych chłopców ze zbliżającej się kolumny.
I nagle usłyszeli komendę:
- Śpiew!
- Ale co? Jaką piosenkę? - rozległy się pytania z szeregu.
- Tę samą, tylko lepiej. Zaczynać!
I cały oddział Zielonych przedefilował obok chłopców Rudego ze śpiewem. Na
samym końcu szedł starszy, dorosły już chłopak. Pająk i Gruby rozpoznali go: to był ten sam,
który prowadził pierwsze spotkanie koło komórek za Domem Dziecka. Michalski i Mizera nie
musieli rozpoznawać, bo dobrze go przecież znali. Mizera odwrócił głowę, jakby nagle coś
bardzo ciekawego zobaczył za płotem, o który był oparty. Ale Michalski przeciwnie,
pierwszy się odezwał. Był już zupełnie spokojny.
- Cześć, Andrzej!
- Jak się masz? - odpowiedział tamten i przystanął na moment. - Przyłączysz do nas?
Kolacja dziś będzie później, idziemy na małą wycieczkę. Za hałdy. Chłopcy chcieli
poćwiczyć śpiew w marszu...
- Przyda się wam to! - wyrwał się Staszek Koza i zanim Gruby zdążył go kopnąć w
kostkę, roześmiał się głośno: - Fałszujecie aż strach!
- No właśnie! Więc jak, przyłączysz? Pytanie skierowane było do Michalskiego.
- A małe dzieci i dziewczyny mają kolację normalnie?
- Normalnie.
- To zjem z nimi - powiedział Michalski. - Słuchaj... ty chyba wiesz, że ja się
oficjalnie zwolniłem?
- Wiem. Ale te zwalniania będą się musiały skończyć. Sam widzisz, jak nasi chłopcy
na ciebie patrzą! W ich oczach to ci nie pomoże, oficjalnie czy nieoficjalnie.
- Gwiżdżę na nich! - rzucił się Michalski, ale nagle zmienił ton. - Andrzej! Dałeś
komendę „śpiew”, żeby mi nie przygadywali przechodząc?
- Bystry jesteś. Do widzenia...
I pobiegł, doganiając po chwili całą kolumnę Zielonych.,;.
- To jest ktoś ważny tam u was w Domu Dziecka? - spytał Zenek Gazda, kiedy ruszyli
przed siebie. - Ale nie ich Szef, co?
- Szef jest tajny. Andrzej prowadzi Zielonych w imieniu Szefa, tłumaczyłem ci już to
sto razy! - rozzłościł się Mizera.
- Nie ciebie pytam, nie wrzeszcz.
- Andrzej to dobry chłopak... - mówił Michalski. - Jest wychowankiem naszego
Domu, od małego w nim był. Teraz już ma chyba dziewiętnaście lat, pracuje na kopalni. Ale
mieszka u nas. Dyrektor go zatrzymał. Pomaga wychowawcom, wykonuje różne prace... A
ostatnio zajmuje się Zielonymi. Potrafił ich wziąć w garść, sami zresztą widzieliście...
- Tak - powiedział Rudy. - Chyba to sensowny gość. Ale swoją drogą, to ja ci nie
zazdroszczę twojej sytuacji...
- Mówi się trudno - uciął Michalski. - Dla mnie sztandar ważniejszy. I wy.
Chłopcy długo szli w milczeniu. Każdy myślał sobie o czymś tam, może nawet każdy
o czym innym, ale przecież nikt się nie zdziwił, kiedy nagle, już na moście, Mizera
powiedział głośno:
- Szkoda, że porucznik nie podał Rudemu żadnego szczegółu więcej, żadnego
nazwiska. Myślę o tym plutonowym od nas z Borzechowa. Łatwiej byłoby sztandar znaleźć...
a wtedy można by jakoś dogadać się z tymi Zielonymi...
Rudy przystanął. Więc chłopcy też. I otoczyli go w koło.
- Przecież porucznik znał nazwisko i nic mu to nie pomogło.
- Może źle szukał... Był sam. A nas jest siedmiu. Powiedz, Rudy, dlaczego nie chciał
ci podać nazwiska? - spytał Pająk. - Od dawna mnie to zastanawia...
- Chłopcy, czy wy nie rozumiecie... przecież sztandar wojskowy to nie jest kawałek
materiału.
- My tego nie rozumiemy? - oburzył się Gruby. - No wiesz!
- Nie przerywaj. Ja w innym sensie... Porucznik na moje pytania powiedział, że w
wojsku zła sława ciągnie się za całą jednostką, za pułkiem, dywizją, która straciła sztandar.
Zła sława, straszna... I pech. Frontowi żołnierze uważają, że nawet mówienie o tym przynosi
nieszczęście!
- Przecież wróg sztandaru nie zdobył.
- Tak. Ale widzisz, porucznik mówił, że nie chce, aby ta cała historia rzucała jakiś
cień na plutonowego, na jego rodzinę nawet... Może był trochę staroświecki. A może nie? I
miał rację, że nie powiedział nazwiska? W każdym razie wiemy tylko tyle, ile wiemy.
Trudno.
Michalski kiwnął głową. I uśmiechnął się do chłopców, bo przyszło mu do głowy, że
to może jego kłopoty w Domu Dziecka tak ich jakoś nastroiły.
Szukał słów, które by im poprawiły humor, podniosły trochę na duchu.
- Ja tam wiem jedno - powiedział. - Postanowiliśmy i tak będzie. Szukamy sztandaru
i... i już!
4.
Pająk tak się zmienił w ostatnim czasie, że sam nie zdawał sobie z tego sprawy, a jego
matka, którą początkowo to cieszyło, zaczęła się na serio martwić. Zbierała się do rozmowy,
zbierała, ale wciąż jej jakoś brakowało odwagi. Wreszcie którejś niedzieli rano, ledwo Pająk
oczy otworzył, usłyszał pytanie:
- Synku... Czy tobie coś jest? Pomyślał chwilę, przeciągnął się i wstał.
- Tak. Chyba głodny jestem... A co?
- Ja nie o tym... Odpowiedz mi poważnie.
- Kiedy ja poważnie głodny jestem.
- Chcę z tobą porozmawiać, a ty o jedzeniu... A właśnie! To jest jeszcze jeden dowód.
Przecież ty nigdy tyle nie jadłeś co ostatnio. Powiedz mi: co ci jest? Może... może ty mi się
zakochałeś?
Bardzo się Pająk zdumiał tym pytaniem. Tak bardzo, że aż zapomniał się zarumienić.
Otworzył jeszcze szerzej oczy, a dopiero po dłuższej chwili usta i odpowiedział niezbyt
mądrze:
- Mamo... ja?
- Przecież nie ja. Więc jak? Zakochałeś się, synu?
- Mówiłem coś przez sen?- zapytał wystraszony. - Skąd ci to przyszło do głowy?
- Jesteś teraz zupełnie inny niż dawniej. Podśpiewujesz sobie. Latasz gdzieś, a nikt cię
nie bije, jak to kiedyś było. Głowa cię nie boli. Opaliłeś się i jesz za czterech. Urosłeś jakby
trochę... Jakiś jesteś inny. Więc powiedz, co ci jest?
- Starzeję się, mamo! - roześmiał się Pająk, bo zrozumiał wreszcie o co chodzi. - Nic
się nie martw. Wszystko jest w porządku!
Ta rozmowa sprawiła mu przyjemność. Jeśli już nawet mama widzi, że nie jestem taka
ofiara losu jak dawniej - myślał sobie - to bardzo dobrze. I zaczął się starać w domu, żeby
było jeszcze lepiej. Wreszcie wymyślił coś niezwykłego.
Matka wróciła tego dnia z pierwszej zmiany i zastała na stole w wazonie kwiaty, a
obok leżały dwa bilety do kina. Pająk kręcił się po mieszkaniu jakby nigdy nic. Przynajmniej
wydawało mu się, że zachowuje się, jakby nic się nie stało.
Matka popatrzyła na niego i nagle roześmiała się głośno. Bardzo dawno już jej się to
nie zdarzyło. Ucałowała syna.
- Chciałeś mi przypomnieć, że dzisiaj twoje urodziny? Trzynaste, szczęśliwe...
- To też. Ale głównie chciałem ci przypomnieć, że” dziś twoje imieniny. Bo nigdy
tego nie zauważasz! - powiedział Pająk i złożył matce życzenia.
- Rzeczywiście... przecież urodziłam cię dokładnie na swoje imieniny. W szpitalu
śmiali się, że twój ojciec zrobił mi drogi prezent. A te bilety, to co?
- Idziemy dzisiaj do kina na dziewiętnastą.
- Do kina? Ja i ty? Przecież ja już nie pamiętam, kiedy byłam w kinie... Może idź
sobie z jakimś kolegą, albo... no, bo ja wiem... albo ostatecznie z koleżanką, co?
- Ostatecznie idę z tobą! - oświadczył Pająk. Bardzo był z siebie zadowolony, cieszył
się, że matka patrzy na niego jakoś inaczej, jak na dorosłego. Aż się kilka razy tego
popołudnia przejrzał w lustrze, ale nic ciekawego w sobie nie zauważył. Za to matka
zauważyła. I wreszcie powiedziała to głośno.
- Zaczynasz się robić do niego podobny. Jak jeszcze trochę zmężniejesz...
- Do kogo?
- Do twojego ojca.
- To on był też taki jak kij od szczotki? Czyli jak ja?
- Co ty za głupstwa wygadujesz? - oburzyła się matka. - Był bardzo wysoki i
przystojny. I mądry był, dowcipny... wszystkie dziewczyny mi zazdrościły. Kij od szczotki!
Też coś!
- No, mądry to ja już jestem...- zgodził się skromnie Pająk. - Ale żeby przystojny?
Pierwsze słyszę.
I nagle zmienił temat, to znaczy trochę tylko zmienił.
- Dlaczego tak mało o nim mówisz? Właściwie nigdy...
Matka odwróciła się, w jednej chwili i tak gwałtownie, jakby jakaś siła szarpnęła ją
znienacka. Wyszła do kuchni. Dopiero stamtąd odpowiedziała:
- Może dlatego, że za bardzo go kocham... daj już spokój.
Ale Pająk nie ustępował, poszedł za matką, chwycił ją za rękę i powiedział poważnie:
- Mamo... chyba już czas trochę zapomnieć. Ja rozumiem, że kochałaś ojca... ale to już
bardzo było dawno. Dziesięć lat minęło...
- Nie. Ja go i dziś kocham. Zostaw mnie, co ty się na tym możesz znać? I nie dziesięć
tylko dziewięć i pół roku minęło od tego wypadku...
Pająk zamyślił się, milczał chwilę.
- Nigdy nie opowiadałaś, jak to się właściwie stało.
- Po byłeś za mały. I bardzo nerwowy... może również przez to wszystko, przeze
mnie. Gdybym nie miała dziecka, nie wiem, co bym ze sobą wtedy zrobiła. To było straszne...
- Zasypało ich?
- Nie. Paliło się na kopalni, nawet nie na naszej...
Ratowali kolegów przez trzy doby. I uratowali. Zupełnie znienacka coś się tam stało,
ogień odciął im drogę... pięciu ratowników przepadło. Nasz ojciec tam był, Domański, Witek
Kwiatkowski... no i tak się to nieszczęście stało. Już mnie o to nigdy nie pytaj.
- Dobrze, mamo.
Wieczorem wyszli do kina. I nagle na moście przyszło coś Pająkowi do głowy. Niezły
jest dla mnie ten most - wspominał sobie potem wiele razy. - Stąd przecież zawróciłem do
szkoły po wypadku Rudego... A teraz właśnie na moście, myśląc jeszcze o tym wszystkim, co
matka mówiła mu o ojcu, Pająk coś sobie skojarzył, coś takiego, że aż go na moment jakby
zamurowało.
- Mamo! Czy nasz ojciec był na wojnie? W wojsku znaczy? Był?
W napięciu czekał na odpowiedź. Ale nie takiej się spodziewał. Bo matka
uśmiechnęła się tylko i wzruszyła ramionami.
- Skądże? Przecież ojciec podczas wojny był w twoim wieku...
- Dobry wieczór! - usłyszeli nagle tuż koło siebie.
To z przeciwnej strony, pewno od szpitala, szedł Gruby z Irką Witwicką i Brygidką.
- Dobry wieczór.
Już pod kinem matka powiedziała do Pająka:
- A wiesz co? Ta mała Domańska też ma dzisiaj urodziny. Obie z jej matką
męczyłyśmy się tego dnia. I nie tylko tego...
- Brygidka urodziła się razem ze mną? - ucieszył się Pająk nie wiadomo dlaczego. -
Nic nie mówiła...
- Skąd ma wiedzieć? - roześmiała się matka. - I nie z tobą, tylko jakąś godzinę po
tobie. Ale potem razem was kąpali, przewijali... leżeliście na takim długim stole koło siebie...
- Nago? - wystraszył się Pająk. - Coś ty?
- No wiesz! A już myślałam, że wydoroślałeś. Co ty wygadujesz? To nie wiesz, że
małe dzieci rodzą się od razu w dżinsach i swetrach? Ale bardzo ładna dziewczyna zrobiła się
z tej małej, dawno jej nie widziałam. Piękna panna, prawda?
I kiedy nie otrzymała odpowiedzi, matka Pająka kątem oka zerknęła na swojego
jedynaka: chłopak był czerwony jak burak, zarumienił się jak nigdy chyba jeszcze dotąd. Nic
już nie powiedziała, ale coś tam sobie pewno pomyślała.
Tym rumieńcem zakończyłoby się wszystko, co było ważne w dniu trzynastych
urodzin Pająka, gdyby po seansie nie dojrzał w tłumie pana Kowalika. Potem, już na skwerze
przed kinem, nauczyciel ukłonił się matce Pająka.
- Wcale go nie znam... - powiedziała cicho.
- Ale on mnie zna, więc się tobie kłania.
- A kto to jest? - wystraszyła się. - Co ty masz za znajomych? On się tak uśmiecha,
jakbyście razem od lat konie kradli!
- Poddałaś mi myśl! - powiedział wtedy Pająk. Bo nagle coś bardzo rozsądnego
przyszło mu do głowy i postanowił od ręki to załatwić. A w każdym razie spróbować. -
Zaczekaj tu chwilę, mamo!
Podbiegł do pana Kowalika, który szedł do kina sam, tylko na jedną albo dwie minuty
podbiegł Pająk do niego. Wrócił bardzo zadowolony, wziął matkę pod rękę.
- Wracamy do domu. Ale pomału, spacerem... Nie żałujesz, że byłaś ze mną w kinie?
Jak się czujesz?
- Bardzo dobrze... Bardzo! - odpowiedziała.
Rozdział III
ŁĄCZNIK OD RUDEGO
Chyba nikt tego nie mógł przewidzieć. Sytuacja nagle zmieniła się tak zaskakująco, że
nie tylko chłopcy Rudego zupełnie się nie mogli zorientować, co się właściwie dzieje. A
zaczynało się dziać coś groźnego, co z dnia na dzień wyglądało bardziej niebezpiecznie. Było
niebezpieczne.
Ktoś uderzył znienacka? zaatakował chytrze i równocześnie z kilku stron. Cała szkoła
zaczęła początkowo szeptać nieśmiało, potem głośno szumieć, aż wreszcie jakby wybuchła
bomba. I to nie jedna, nie tylko w szkole. Ale zanim do tego wszystkiego doszło...
1.
Irka Witwicka była wściekła. Nie dość że spóźniła się do szkoły, czego bardzo nie
lubiła, zwłaszcza od czasu, gdy została gospodynią klasy, ale w związku z tym, że było
późno, Irka nie poszła już po Brygidkę, która również się spóźniła. Do tego zapomniała Irka
zabrać długopis, a na trzecią i czwartą lekcję była zapowiedziana bardzo ważna, decydująca o
końcowej ocenie całorocznej dwugodzinna klasówka z matematyki.
- Długopis jakiś ci załatwię, nie denerwuj się - prosił Gruby, na którego napadła
podczas przerwy. -
Zrozum, mieliśmy dzisiaj ostatnią szansę! Ale to tajemnica...
- Ostatnią szansę, żeby sobie pospać dłużej, tak? - złościła się Irka. - Przyznaj, że
zaspałeś i dlatego nie przyszedłeś po mnie, a nie czaruj jakimiś tajemnicami! Co za tajemnice
można mieć o siódmej rano?
O której? - oburzył się Gruby. - Ja dziś wstałem o piątej! O wpół do szóstej stary
wyszedł do roboty, matka też i mieliśmy wolną chatę, ale musiałem trochę posprzątać...Irka
przymrużyła oczy i wpatrywała się w Grubego w taki sposób, że speszył się i zamilkł nagle.
Tym bardziej, że to wszystko, co mu się wyrwało, już było właściwie tajemnicą.
- Proszę cię, mów dalej. - powiedziała słodko Irka.
- Nie mogę.
- Mów, ale zaraz! - krzyknęła, aż chłopak drgnął zaskoczony. - Więc mieliście wolną
chatę... i co dalej?
- Dobra.:. - mruknął zrezygnowany. - O szóstej wyciągnąłem Zenka z łóżka, musiałem
jego matce skłamać, że idziemy robić gazetkę szkolną, bo dyrektor nam kazał. Szósta pięć był
już u mnie Michalski, który wymknął się z Domu Dziecka, oczywiście bez śniadania. Więc
dla całej trójki robiłem śniadanie, a oni...
- Jacy oni? Mów dokładnie, kto?
- Przecież mówię, że Michalski, Zenek i Pająk, bo Pająk jeszcze doszedł, a potem
Staszek Koza, ale on był po śniadaniu...
- I co wyście razem robili? - spytała Irka. - Co można robić tak wcześnie rano i do
tego w tajemnicy przede mną?
- Finiszowaliśmy...
- Ja się z tobą, słoniu, nie dogadam dzisiaj! - uznała Irka i podeszła do Pająka, żeby
jego spytać. A może również trochę po to, żeby sprawdzić, czy Gruby czegoś tam nie zmyśla.
Pająk szybko jej wszystko wyjaśnił. Opowiedział, jak to od dwóch tygodni ostro
podciągali Zenka Gazdę z matmy i polaka, a przy okazji Staszka Kozę z historii, i w ogóle
każdy tam z czegoś się podciągał.
- Przecież właśnie ty poddałaś nam ten pomysł - mówił Pająk. - Wiesz, jak to się
nazywało? Tylko nikomu nie zdradź. To były dyżury holownicze. Czasem rano, przed
lekcjami, czasem po południu albo wieczorem. Głównie holowaliśmy Zenka, kiedy
powiedziałaś, że on jest zagrożony i może się obsunąć. A dziś był finisz z matmy. Michalski
dał koncert, przepytał nas na wszystkie strony. A Zenek w tym czasie robił w kuchni zadanie
po zadaniu. No i czekamy teraz na klasówkę, zobaczy się, co z tego wyjdzie...
Wyszło. Co prawda nie od razu się o tym dowiedzieli, bo matematyk zabrał klasówki i
obiecał poinformować o stopniach następnego dnia. Ale chłopcy Rudego wcześniej wiedzieli,
kto miał dobrze zrobione zadanie. Dzięki Irce. Bo tak jej się spodobała cała akcja holownicza,
o której usłyszała od Pająka, że na ostatniej przerwie zdecydowała się pójść do pokoju
nauczycielskiego.
Matematyka nie było, pani Ciszewskiej też, prawie wszyscy nauczyciele zeszli do
stołówki na obiad. Ale Irka dostrzegła, że klasówki z matematyki leżą na stole i odważyła się
zwrócić do pana Kowalika, który pił herbatę i patrzył na nią, zaciekawiony, czego tu szuka.
- Ja przepraszam, my się nie znamy..-: - mówiła. - Ja tylko wiem, że pan uczy fizyki w
ósmych. Więc czy pan by nie mógł rzucić okiem choćby na jedną z naszych dzisiejszych
klasówek z matmy i zobaczyć, czy zadania są dobrze zrobione?
- Na czyją? - zapytał.
- Na klasówkę Zenka Gazdy, bo on był najbardziej zagrożony..? A ja jestem
gospodynią klasy, więc.:, zresztą, chłopcy bardzo starali się ostatnio Zenka podciągnąć.
Pan Kowalik szybko znalazł kartkę Gazdy, sprawdził raz i drugi.
- Dwa błędy tylko, nie powinno być mniej, niż czwórka.
- No! - westchnęła z ulgą Irka Witwicka tak głośno, że aż uśmiechnęli się obydwoje. -
To razem z poprzednią lufą powinno dać mocną trójkę na świadectwie!
- Powinno - przyznał pan Kowalik. - Nikt więcej cię nie interesuje?
- Owszem. Wszyscy. Ale nie mogę pana męczyć...
- A ja nie powinienem wtrącać się do nie swoich klasówek - powiedział pan Kowalik.
- Sprawdzę tylko jeszcze Michalskiego i Pająka... No, Pająk sam mi wpadł w ręce... nie ma
ani jednego błędu. Możesz mu to dyskretnie powiedzieć...
- Michalskiego pan nie musi sprawdzać. To jest u nas najlepszy matematyk. On nawet
równanie z dwiema niewiadomymi potrafi robić w pamięci... tylko wtedy zawsze patrzy w
sufit.
- W sufit, powiadasz? - uśmiechnął się pan Kowalik. - No, to teraz zmykaj! I nie
dziękuj. Nie było tej rozmowy. To nasza tajemnica...
Powariowały wszystkie chłopy z tymi tajemnicami - myślała Irka, wracając do klasy. -
Tu tajemnica, tam tajemnica... Ale bardzo była zadowolona z wyników klasówki. Tak bardzo,
że na oczach klasy ni stąd ni zowąd ucałowała Zenka Gazdę w jeden policzek, a Michalskiego
w drugi. I nikt w klasie nie wiedział dlaczego. Tylko Pająk wiedział, bo usłyszał od Irki. A
Grubemu rzecz jasna musiał sprawę wyjaśnić. Więc Gruby powtórzył Rudemu. Ten
oczywiście poinformował Zenka Gazdę. Zenek Michalskiego, a Mizera był przy tym. Staszek
Koza dowiedział się ostatni, ale jaka to różnica, nie chodzi przecież o drobiazgi.
2.
Furtka nie ustępowała. Michalski szarpnął więc jeszcze raz, mocniej. I wtedy usłyszał
dzwonek. Rozejrzał się niepewnie. Ostry dźwięk dzwonka najwyraźniej dochodził z budki
dozorcy, która stała pomiędzy boczną furtką, a główną bramą wjazdową na teren Domu
Dziecka.
Dzwoni nie tylko wtedy, kiedy ruszam furtkę - pomyślał Michalski - więc to coś
innego. Dlaczego zamknęli furtkę na klucz? I kto dzwoni, skąd?
Jeszcze raz nacisnął klamkę i kiedy miał już zamiar po prostu przeskoczyć przez płot,
usłyszał z góry, gdzieś ponad sobą:
- Stój! Nie usiłuj pryskać przez płot, bo cię zaraz złapiemy. Odsuń się trzy kroki od
furtki. dobrze. Teraz chwilę poczekaj!
Zdumiony Michalski bez sprzeciwu wykonał polecenie, tak go to wszystko
zaskoczyło. Ale szybko ochłonął, zadarł głowę do góry, przyjrzał się jednemu drzewu,
drugiemu... Jest! - ucieszył się. - To ten bałwan pewno dzwoni. Ale na kogo?
W rozłożystych gałęziach wielkiego kasztana, dobrze zamaskowane było coś, co
mogło przypominać bocianie gniazdo. Siedział tam, oparty o linki, które go zabezpieczały,
niewielki chłopak z młodszej grupy, którego Michalski znał tylko z twarzy. Tym bardziej
więc zdenerwował się, że jakiś smarkacz nim rządzi.
- Co to wszystko ma znaczyć? Dlaczego furtka zamknięta? I co ty tam robisz na
drzewie?
- Pilnuję. To znaczy... mara wartę.
- Czego pilnujesz, gnoju jeden? Mnie? I tak zaraz przejdę przez płot i tyle mnie
upilnujesz. Kto ci kazał?
- Nie obrażaj mnie, bo jestem na służbie. Oni tylko czekają na to, żebyś prysnął przez
płot... bo wtedy złamiesz regulamin. Poczekaj chwilę, dobrze ci radzę. Już dzwoniłem...
Ma rację - pomyślał Michalski. Ale zanim zdążył spytać, na co ma tu pod płotem
czekać, zobaczył, że z budki dozorcy wychodzą dwaj starsi chłopcy, dobrze mu znajomi.
- Zapraszamy do głównego wyjścia! - zawołał jeden. - Może się łaskawie tutaj
pofatygujesz...
- Proszę uprzejmie! - odburknął Michalski, bo równocześnie złościło go to wszystko i
zaczynało bawić.
- Dokąd idziesz? Nikt cię dzisiaj nie zwolnił, o ile wiemy.
- Nie wasz interes. Za godzinę wrócę.
- Znowu się urywasz do swojego Rudego? Nie wyjdziesz!
Michalski zzieleniał ze złości.
- Odsuńcie się od bramy, bo palnę jednego z drugim! Co to, obóz wojskowy? Chcę
wyjść, to wychodzę. Jeśli zamknęliście furtkę, to wyjdę przez główną bramę. Jasne? Bo od
tego jest brama...
- Dla kogo brama, to brama. Dla wychowawców i dla gości - odpowiedział mu jeden z
chłopców. - A dla nas jest to wartownia numer jeden!
- A dla mnie jesteś bałwan numer trzy!
- Dlaczego trzy? - zdziwił się Zielony,
- Bo jeden sterczy w bramie, drugi siedzi na drzewie, a trzecim jesteś ty. A dlaczego
bałwan, to nie pytasz? - i Michalski roześmiał się pogardliwie. - No już. Szpinaki, odsuwać
się od bramy...
- Nie przezywaj nas od szpinaków, bo...
- Bo co? Mów. Bo co, Zieloni? Nalejecie mnie? Jest jeszcze dyrektor...
- Uspokójcie się, cisza! - krzyknął drugi Zielony. - Jest odpowiedź ze Sztabu. Muszę
odczytać...
Rozejrzał się Michalski, ale niczego nie zauważył, co by mogło wyglądać na
odpowiedź. Ze zdumieniem patrzył, jak Zielony wyjmuje szybko notes, długopis i zaczyna
coś pisać, nie spuszczając oka... właśnie, w co on się tak wpatruje? - zastanawiał się
Michalski. - W któreś okno, ale w które? I co tam widzi?
I wreszcie sam dostrzegł. W oknie od jednej z piwnic Domu Dziecka, ledwo
wystającym ponad ziemią, najwyraźniej błyskało coś regularnie, w krótkich odstępach.
- Ty, co to ma być? - spytał Michalski po cichu drugiego z Zielonych, żeby tamtemu
nie przeszkadzać.
- To jest, a nie ma być. Sygnalizacja. Tak cię bardzo dziwi? Jakbyś był z nami, to też
byś umiał...
- Nie muszę umieć... - mruknął Michalski i odwrócił się do nich tyłem, żeby nie
spostrzegli, że jednak mu to zaimponowało.
Obydwaj Zieloni zaczęli po chwili coś szeptać między sobą, potem kłócili się
półgłosem, a Michalski czekał niby zupełnie spokojnie.
- Długo jeszcze? - spytał. - Macie już tę odpowiedź?
- Mamy.
- Jaką?
- Że możesz wyjść. Niestety... Ja się z tym co prawda nie zgadzam, ja bym cię nie
wypuścił... - zaperzył się Zielony.
- Ale widocznie to nie ty tutaj rządzisz. Prawda? - roześmiał mu się w twarz
Michalski, choć jego najbardziej zaskoczyła właśnie taka decyzja Sztabu. - Ucz się, szpinak,
że rozkaz to rozkaz. Cześć!
- Tylko przestań nas przezywać! - usłyszał za sobą. - I masz wrócić do kolacji!
- Pocałujcie wy mnie w nos... - mruknął do siebie Michalski, ale równocześnie
postanowił przestać nazywać Zielonych szpinakami. Ostatecznie cały; ten ich Sztab ładnie się
znalazł - pomyślał. - Chociaż. choroba wie, dlaczego nagle tacy dobrzy dla mnie. Może będą
mnie teraz śledzić? Chcą się dowiedzieć, dokąd idę i co my robimy? Trzeba uważać...
- Trzeba bardzo uważać! I to nie tylko ty, ale my wszyscy! - zdecydował Rudy, kiedy
Michalski opowiedział chłopcom całą historię. - Oni są świetnie zorganizowani, jak z tego
wszystkiego widać.
Staszek Koza pokiwał głową.
- A wiecie, co było dziś na końcu korytarza podczas dużej przerwy? Regularna
kocówa, tylko że błyskawiczna...
- Mów jasno!
- Pamiętacie, że od rana Furdała szukał zaczep-; ki, coś mu odbiło. Przed lekcjami
przyczepił się do mnie. I dostał w łeb od Michalskiego i Zenka. Na pierwszej przerwie
popchnął Irkę, a Wajnert podstawił jej nogę. Wajnertowi Irka oddała sama, a Furdałę uspokoił
Gruby. Ale nie widzieliście, że na drugiej przerwie Furdała nalał Ciapciaka...
- Za co? - spytał Rudy. - Dlaczego nic nam nie powiedziałeś?
- Właśnie! - rzucił się Mizera. - Trzeba chłopcu pomóc, bo Zielonych w szkole nie
ma...
- Nie powiedziałem, bo nie zdążyłem. A potem już nie było potrzeby. Bo ty się Mizera
mylisz, to już nie te czasy... Ciapciak co prawda popłakał się i uciekł. Ale za to> na dużej
przerwie otoczyło Furdałę nagle chyba z pięciu chłopców z ósmych klas. Wszyscy z Domu
Dziecka. Trwało to nie więcej jak dziesięć sekund. Dostał taki wycisk, że aż miło. I nawet nie
wiedział od kogo. Kiedy się podniósł, już ich nie było, prysnęli jak sen. Michalski pomyślał
chwilę.
- Więc zaczęli bronić swoich również w szkole. A może nie tylko swoich bronią?
Ciekawe. Ale chyba bardzo dobrze robią.- Tylko dlaczego nagle tacy mili dla mnie? Czyżby
wreszcie postanowili przestać się mnie czepiać?
- O tym akurat, bracie, to nie rozmyślaj! - uśmiechnął się Pająk. - Ciesz się, że
zmądrzeli i dadzą ci spokój.
- Skąd wiesz?
- Tak myślę. To znaczy, mam nadzieję - powiedział Pająk. I odwrócił się nagle do
Staszka: - A ty przestań wreszcie żuć gunię, bo mnie to już denerwuje! Jak nie dziki szczaw w
ogródkach to gumę albo jeszcze inne świństwo. Nic tylko żujesz i żujesz. Jak ta, z
przeproszeniem...
- Koza! - powiedział mu uprzejmie Staszek Koza.
3.
Akcja przeszukiwania starych kopalnianych ogródków rozwijała się i wszystko niby
biegło zgodnie z planem, ale coraz bardziej było jasne, że końca nie widać. Na dużym szkicu
całego terenu przybywało znaczków, które wskazywały miejsca, altany już sprawdzone,
większa część planu przypominała jednak raczej mapę Antarktydy. To znaczy kontury, w tym
wypadku płoty, były znane. Ale reszta, to co w środku, składała się z białych plam.
Chłopcy starali się nie rozmawiać o tym, bo żaden za nic nie chciał przyznać się
drugiemu, że jest już trochę zniechęcony, czy może nawet rozczarowany. A plan - szkic
terenu, który Zenek Gazda przerysował na czysto, ciągle przypominał, że większa część pracy
ciągle jeszcze jest przed nimi.
Rudy chyba najbardziej zdawał sobie z tego sprawę, ale Rudego martwiło również co
innego. Któregoś dnia, idąc między ogródkami, zauważył przyczepioną do płotu kartkę.
Sądził, że to jakieś ogłoszenie: „sprzedam grabie” albo „kupię używany wózek dziecinny”...
Ale kartka informowała: „W tych ogródkach kradnie banda Rudego”. Tekst napisany
zielonym atramentem, nosił podpis: Zieloni. Zniszczył Rudy kartkę i nie wspomniał o niej
chłopcom. Ale następnego dnia podobną kartkę wyjął z kieszeni Gruby i powiedział:
- Zerwałem to z furtki ogródka Irki.
Wtedy okazało się, że i Pająk, i Zenek Gazda również znaleźli i zniszczyli kartki,
które trochę różniły się słowami, ale podpis i sens był taki sam. I wszystkie pisane były
zielonym atramentem.
- Dlaczego nic nie mówiliście?
- A czemu ty nie mówiłeś? Żeby się nawzajem nie straszyć, prawda? Ale dlaczego
Zieloni to robią?
- To ja wam jeszcze coś powiem - zdecydował się nagle Mizera. - Ojciec ze mną
rozmawiał. Podobne donosy zerwane z płotów przyniósł już ktoś do nich na milicję. Ojciec
pytał, czy nie domyślam się, kto to jest Rudy. I dobrze, że spytał. Bo oczywiście mogłem mu
od ręki wszystko wyjaśnić...Wszystko?
- No, może niezupełnie... - mruknął Mizera. - Ale to, co trzeba i zgodnie z prawdą.
- Uwierzył?
- Ojciec mi zawsze wierzy. Bo ja nie kłamię, takie mam hobby, jak powiada moja
mama, kiedy jest w humorze.
- A co mówił ojciec?
- Na razie tylko pokręcił głową...
Staszek Koza nie wiadomo dlaczego zupełnie się tym wszystkim nie przejmował.
Nawet ucieszył się wyraźnie.
- Ale draka! Twój stary jest komendantem milicji, tak? No, to mamy teraz za sobą siłę
zbrojną!
Rudy był przygaszony i zdenerwowany.
- Nie wygłupiaj się, Staszek. Co najwyżej jeszcze nie mamy milicji przeciwko sobie!
Ale za sobą nie mamy nikogo...
- Tylko te dwadzieścia przeszukanych już ogródków.
- Dwadzieścia jeden! - poprawił Michalski.
- A co u ciebie słychać, w Domu Dziecka? - spytał go Rudy.
- Zupełnie nic. Cisza.
To nie była prawda. Ale Michalski, z którym mało kto z jego kolegów w Domu
Dziecka w ogóle rozmawiał, po prostu niczego nie wiedział. A tym bardziej nie mógł przecież
orientować się w poglądach Sztabu Zielonych. Nawet gdyby mógł, w ostatnich dniach i tak
by się w tym wszystkim zgubił. Bo Sztab miał teraz tyle poglądów, ilu było członków Sztabu,
a do tego wszystkiego każdy z nich z dnia na dzień swój pogląd zmieniał. Jak to się mówi:
pod naciskiem sytuacji.
Zbierali się ostatnio nawet po kilka razy dziennie. Andrzej, który kierował Zielonymi
w imieniu Szefa, zaczynał mieć trudności ze swoim własnym Sztabem.
- Nie mogę zrozumieć, dlaczego cackamy się z tym Michalskim! - złościł się dowódca
pierwszego patrolu.:- Przecież on na pewno nas szpieguje i wynosi wszystkie informacje do
Rudego i tej całej ich bandy, która rozrabia w ogródkach!
- Jest wyraźny rozkaz Szefa: zostawić w spokoju Michalskiego! Już dziesięć razy to
mówiłem. Szef nie musi się tłumaczyć ze swoich decyzji. Wie, co robi!
- Czy masz, Andrzej, odpowiedź na nasze pytanie, kiedy Szef wreszcie się ujawni?
- Tak. W dniu zakończenia roku szkolnego. Przygotowuje również niespodziankę dla
wszystkich Zielonych.
- Niespodziankę. - mruczał drugi patrolowy. - Ciekawe jaką? Może taką, jak ten
ostatni pomysł Szefa, żeby wyjść na zewnątrz z naszą robotą i urządzić jakąś imprezę dla
6z!koły? Bez sensu! Głupota jakaś...Licz się ze słowami! - krzyknął Andrzej. - Szef to jest
Szef! A nie jakiś twój kumpel, z którym się możesz wykłócać.
- Czy tu mamy Sztab i można dyskutować, czy ty będziesz się na nas wydzierał? -
postawił się trzeci patrolowy. - Ja zaczynam już mieć wątpliwości, czy ten nasz tajny Szef w
ogóle istnieje. Słyszysz? Czy ty go sobie nie wymyśliłeś?
- Zapewniam cię, że to on sobie mnie wymyślił - uśmiechnął się Andrzej. - I tylko
mam z wami kłopoty dzięki temu. Co jeszcze was gryzie? Mówić szczerze! Masz rację,
wolno dyskutować...
- No, to my się nie zgadzamy, żeby cokolwiek robić dla szkoły. I w ogóle dla tych z
miasta. Niech nam teraz wszyscy zazdroszczą tego, co sami dla siebie potrafimy zrobić. A co
oni kiedykolwiek dla nas zrobili? Zawsze byliśmy ci gorsi od nich. Dla nauczycieli w szkole
też. Piąte koło u woza, „ci z Domu Dziecka”! Jak tylko coś komukolwiek zginęło, to od razu:
„a był tu ktoś z Domu Dziecka obok ciebie?” Pamiętacie?
- To prawda - przyznał Andrzej poważnie. - Dla wielu zawsze byliśmy ci gorsi. Ale
teraz pokażemy, że jesteśmy tacy sami jak oni.
- Lepsi! - rzucił się dowódca drugiego patrolu. - Daliśmy ochronę słabym. Jak tylko
ktoś bije w szkole słabszego, mój patrol momentalnie wkracza. To mało?
Andrzej trochę się skrzywił.
- No... wiecie, akurat tej roboty to nasz Szef za bardzo nie pochwala. Ale i nie
zabrania. Radzi tylko, żeby raczej nastraszyć, a nie od razu z łapami.
- Takich chuliganów, jakich my w szkole mamy, to możesz przestraszyć, wiesz?
Pukawką na wodę! Jak jeden z drugim nie dostanie w łeb, to nie wie, co jest grane. A jak
dostanie, to się domyśli, że lepiej nie bić słabszych.
- Ale znowu będą gadać, że Dom Dziecka się rozbija. A tego ani ty nie chcesz, ani
Szef. Prawda? Jeszcze nam się milicja w to wszystko wmelduje i będzie miała rację.
- To ograniczmy interwencję tylko do takich ostrych wypadków... Bo musisz
przyznać, że jednak bijatyki w szkole trochę dzięki naszej akcji ustały.
- Chłopcy od Rudego też w tym kierunku działają, o ile wiemy. Przynajmniej swoją
siódmą c prawie zupełnie uspokoili. Więc nie jesteście w szkole sami... - przekonywał
Andrzej. - Możecie już chyba złagodzić tę akcję.
- A ja bym proponował, żeby teraz przeszkodzić tym od Rudego w ich rozrabianiu w
ogródkach! Czort wie, co oni tam robią?
- Zgadzam się. Ja nie mam nic dobrego do powiedzenia o Rudym i jego kompanii! -
stwierdził zimno pierwszy patrolowy.
- Ale i nie masz właściwie nic złego do powiedzenia, prawda? - podsumował Andrzej.
- Więc nie przyczepiajcie się do nich. Jasne? To polecenie Szefa.
Była to jednak tylko jedna z narad Sztabu Zielonych. A każda sprawiała Andrzejowi
coraz to nowe kłopoty, o których późno wieczorem, albo nawet w nocy, informował swego
Szefa, namawiając go, żeby ujawnił się jak najszybciej i wziął wreszcie Zielonych pod swoje
bezpośrednie rozkazy.
4.
Zupełnie nagle, podczas obiadu, Rudy zdecydował się odwołać dzisiejsze
poszukiwania w ogródkach. Podjął tę decyzję między zupą a drugim daniem, zerwał się
gwałtownie od stołu i wybiegł.
- Zobaczysz, że poskarżę ojcu! To po co ja gotuję? - zdążyła jeszcze tylko krzyknąć za
nim matka, ale Rudy już był na ulicy.
Matka Rudego nie zdawała sobie oczywiście sprawy, że to właśnie ona ostatecznie
wpłynęła na podjęcie przez niego tak nagłej decyzji. Bo kiedy usiadł do zupy, zaczęła
opowiadać, co ludzie mówili w sklepie.
- Ty uważaj synku, jak wracasz ze szkoły albo wieczorem gdzieś idziesz... Kobiety
mówią, że jacyś chuligani napadają na uczniów, były już podobno takie wypadki. A znów w
ogródkach szaleje jakaś banda, kradną i niszczą... Jakoś tak się kolorowo nazywają, ale
zapomniałam...
Wywołał Rudy z domu Pająka, posłał go do Mizery i Staszka Kozy, a sam miał
zawiadomić Zenka i Grubego. Zarządził, że spotkają się na wzgórzach, w starym wapienniku,
jak dawniej.
- Ale Michalskiego nie zdołamy już odwołać, bo jak? - martwił się Pająk. - Będzie nas
szukał w ogródkach...
- Trudno... - powiedział Rudy. - Zresztą i tak nie wiadomo, czy on dziś potrafi się
wyrwać z Domu Dziecka. Wątpię.
- Dlaczego? Już mu przecież dali spokój.
- Tak było do wczoraj. Dziś już chyba powstała zupełnie nowa sytuacja.
,W. tej jednej sprawie byli zgodni, kiedy zaczęli się naradzać na wzgórzach: sytuacja
jest nowa. Ale jak się w tej nowej sytuacji znaleźć, zachować?
- Szkoda, że nie ma Michalskiego, bo on by najlepiej przeprowadził analizą - mówił
Staszek Koza. - Spróbuję go jakoś zastąpić, ja też mam bardzo ścisły umysł, jak wynika z
ostatniej klasówki. Tylko słuchajcie uważnie: Analizujemy na zimno... Więc po pierwsze,
wszyscy wyczuwamy, że coś niedobrego zaczyna się dookoła nas dziać. A teraz zbierzmy do
kupy główne fakty. Tylko fakty.
- Meldowałem, że wczoraj w ogródkach ktoś mnie śledził, kiedy do was szedłem.
Może nawet nie jedna osoba. Ale nie wiem kto. I znów znaleźliśmy później na płotach kilka
kartek z podpisem Zielonych! - powiedział Gruby Dzisiaj po lekcjach kilku chłopców z Domu
Dziecka najwyraźniej czekało na mnie przed szkołą. -
mówił Rudy. - Paru starszych i dwóch
czy trzech małych gnojków. Gapili się na mnie i szeptali coś między sobą. Specjalnie
przystanąłem, żeby nie myśleli, że uciekam. I nic. Odeszli...
- To nie mą sprawy - zaczął Pająk. - Przecież...
Ale Staszek Koza przerwał mu ostro:
- Nie komentuj! Teraz idą tylko fakty. Mizera, masz coś?
- Ciapciak przestał ze mną w ogóle rozmawiać. Wyraźnie odsuwa się od nas,
jakbyśmy byli chorzy na ospę...
- Co to za fakt? - rzucił się Zenek. - Wielki mi fakt: Ciapciak! Nie truj... Mów, jeśli
coś masz do powiedzenia, a jak nie, to siedź cicho. Ja mam jeden fakt: Rysiek Pustecki
powiedział, że Furdała i Wajnert przestali przychodzić na treningi „Tornado”. Nie wiem, czy
to ma cokolwiek do rzeczy, ale jest dziwne...
- Teraz ja - powiedział Staszek. - Wychodziłem ze szkoły dużo później niż wy, bo
czekałem na dentystkę. I zaraz usłyszycie coś, czego jeszcze nie wiecie! Na korytarzu, jak
przechodziłem, woźna szkolna, zapłakana, opowiadała dyrektorowi, że zniszczono jej
ogródek wczoraj wieczorem albo w nocy. Ktoś zdeptał grządki, poniszczył płot i tak dalej.
Głośno płakała...
- Niesamowite - mruknął Mizera. - To jest świństwo! Kto to mógł zrobić? Przecież
chyba nie Zieloni? Nie uwierzę...
Poczekaj, może jesteś blisko. Ale to dopiero początek - mówił Staszek Koza. - Woźna
mnie zna i lubi, to moja sąsiadka. Więc pytam ją, czy kogoś podejrzewa. A ona do mnie:
„Staszek, to zrobiły jakieś Zielone, może wiesz kto to są Zielone? Tobym poszła na milicję...
I pokazuje mi kartkę, którą jej podrzucono w szkole. Na kartce była informacja: „Pani
ogródek zniszczyli Zieloni. To są łobuzy i świnie”. Zgadnijcie, kto był podpisany?
- Kto? - spytał Rudy, a chłopcy wlepili oczy w Staszka Kozę, który przez moment
jakby zwlekał z odpowiedzią.
- Ty!
- Ja? - zerwał się Rudy. - Naprawdę ja?
- Naprawdę ty. Widziałem na własne oczy. Ty, ale nie nazwiskiem. Podpisane było:
„Rudy”. Rozumiecie?
- Pisałeś coś takiego? - wyrwał się Mizera, ale momentalnie sam sobie odpowiedział. -
Bzdura, zupełny idiotyzm. Przepraszam...
Chłopcy długo milczeli. Wreszcie Rudy powiedział powoli:
- To nie jest wcale taka bzdura. Pomału zaczyna jedno do drugiego pasować. Zaczęła
się afera. I to się może bardzo źle skończyć...
- Nie kr acz! - rozzłościł się Zenek. - Dla mnie nic tu do siebie nie pasuje. Kto mógł
mieć złość do woźnej? Tak trzeba postawić pytanie. No, kto?
Gruby wzruszył ramionami.
- Na przykład ty..?
- Co ty pleciesz?
- Wiem, co mówię. Różni chłopcy mogli mieć złość. Jeśli tych, co zniszczyli jej
ogródek, szukamy w szkole. Bo mogło być inaczej. Kto inny mógł zniszczyć, a kto inny
wykorzystał to i napisał kartkę w naszym imieniu. A złość do woźnej mogą mieć na przykład
ci, których przeganiała z ubikacji za palenie papierosów, prowadziła do dyrektora... Dlatego
powiedziałem żartem, że na przykład ty, Zenek, oczywiście dawniej...
- Nie pora na głupie żarty, wiesz?
- Słusznie - poparł Zenka Pająk. - Sumujmy. Faktem jest, że ktoś zniszczył ogródek.
Uderzył w szkolną woźną, żeby się na niej za coś zemścić albo dlatego, żeby cała rozróba
przeniosła się również do szkoły. Co dalej? Pomóżcie mi myśleć...
Staszek Koza rozłożył bezradnie ręce. Ale wtedy zabrał głos Mizera:
- Ktoś uderzył, masz rację, ale nie tylko w woźną. Bo wybrał taki teren uderzenia,
żeby to wyglądało na nas. Ogródek. A przez parę dni rozpowszechniał donosy, że w
ogródkach właśnie my rozrabiamy. Czyli niszcząc ogródek woźnej uderzył w nas...
- Tak. To miałem na myśli mówiąc, że wszystko do siebie zaczyna pasować! -
powiedział Rudy. - Ktoś uderzył w nas podwójnie. Bo teraz zwala na nas, że niby my to
chcemy zwalić na Zielonych..:
- Skomplikowane trochę... - mruknął Zenek. - Zaczynam się w tym gubić.
- Nie tylko ty. I o to chyba temu komuś chodzi, żeby wszyscy się pogubili w tej całej
aferze. Bo przecież równocześnie uderzył również w Zielonych! O co tu właściwie idzie cała
walka?
- Czy to wszystko robiła jedna ręka? - spytał Pająk. - Chyba takiej pewności nie
mamy?
Nikt mu na to pytanie nie potrafił odpowiedzieć. I nikt nie miał na razie żadnego
pomysłu, co teraz należy zdecydować. Ale dobre pomysły to mają dc siebie, że przychodzą
czasem nie z tej strony i nie w tym momencie, kiedy ich się oczekuje.
5.
Przy głównej bramie, czyli wokół wartowni numer jeden, oraz w całym parku
otaczającym Dom Dziecka, wyraźnie widać było, że dzieje się coś niezwykłego. Tak
przynajmniej uznał Pająk i szeptem podzielił się tą uwagą ze Staszkiem Kozą.
- Podejrzany spokój, nie uważasz? Ani żywej duszy, a zawsze przecież tu jest duży
ruch... Przestań się wiercić! Stój poważnie...
- Nie wiercę się, tylko przeprowadzam rozpoznanie. Gdybyś lepiej obserwował, to też
byś zobaczył, że wszędzie w krzakach porozstawiali posterunki. Pilnują...
Chłopcy czekali koło budki dozorcy. Stali sami. Wiedzieli jednak, że są uważnie
obserwowani, choć niby obaj Zieloni, którzy zatrzymali ich w bramie, poszli do Domu
Dziecka i przepadli.
Po dłuższej chwili Pająk i Staszek Koza usłyszeli dzwonek.
- To chyba telefon? Coś podobnego! - zdziwił się Pająk. - Tak samo dzwoni ten u
Mizery w domu.
- Już nie sygnalizują światłem, jak opowiadał Michalski. Rozwinęli się technicznie... -
mruknął Staszek. - Ciężko z nimi będzie! Uwaga.
Z budki wyszedł jakiś chłopak, który do tej pory nie pokazywał się, i zawołał:
- Już!
- Co już? Idziemy do budynku?
- Nie. Oni do was idą. Przygotować się do rozmowy.
- Tutaj, w bramie?
- Tak.
- Nie dyskutuj z nim. Cicho bądź! - polecił Staszkowi Pająk, - Nie będziemy gadali z
byle wartownikiem...
Ale właśnie wtedy z Domu Dziecka wyszedł Andrzej razem z tymi dwoma, którzy po
niego poszli. Zbliżali się do bramy powoli, równym krokiem. Mieli bardzo poważne miny.
Groźnie wyglądają - pomyślał Koza. - Żartów z Zielonymi nie ma. Żeby tylko Pająk się nie
dał zastraszyć, bo jakiś taki blady.
- Cześć! - powiedział Pająk, kiedy tamci podeszli i stanęli dwa kroki przed nimi, a
wartownik zaczął zamykać bramę.
- Nie witamy się z wami... - usłyszał suchą odpowiedź. - Nie podajemy ręki ludziom
podejrzanym...
- I wrogom! - dorzucił drugi z Zielonych. - Wrogów lejemy i wyrzucamy za bramę...
- Spokój! - powiedział ostro Andrzej. I do Pająka: - Kim jesteście? Szybko mówić, bo
nie mamy czasu. Dlaczego chcecie widzieć się z Szefem? Przyszedłem w jego imieniu.
Słucham.
Dopiero teraz Pająk uświadomił sobie, że zadanie, którego się podjął, nie tylko jest
bardzo trudne, ale również nie należy do miłych i rzeczywiście, tak jak chłopcy Rudego
przewidywali, może być niebezpieczne. Spiął się cały, wiedział, ile teraz zależy od każdego
słowa.
- Dobrze. My też nie musimy się z wami witać. Nie przyszliśmy w goście. Ja jestem
Pająk, a to jest Koza...
- Kretyńskie pseudonimy! - wybuchnął jeden z Zielonych. - Prawdziwa banda...
- To są nazwiska! - powiedział głośno, ale spokojnie Pająk. - Takie same dobre
nazwiska, jak wasze. Chociaż ich nie wymieniliście. I proszę, żeby nas tu nie obrażano!
Andrzej spojrzał na Pająka uważnie, potem popatrzył na swojego Zielonego.
- Odmaszerować! Tak, ty. Wracaj do budynku. Zielony posłusznie odszedł, mrucząc
coś pod nosem.
- Przepraszamy was za niego. Słucham dalej.
- Jestem łącznikiem od Rudego! Andrzej kiwnął głową.
- W porządku. Czego chce Rudy?
- A co to, w bramie będziemy rozmawiać? Na przeciągu? - wyrwał się Staszek Koza,
oburzony na Pająka, że zbyt miękko się zachowuje. - Co to jest? Teren zakazany? Dżuma? A
może cholera panuje u was i dlatego wejść nie wolno?
- Cisza! - powiedział Pająk. - Bo cię natychmiast odeślę do bazy. Przepraszam za
niego...
Staszek Koza wybałuszył oczy. Takiego Pająka jeszcze nie widział. Pajączek
rozkazuje! - pomyślał ze złością, ale równocześnie trochę spodobało mu się, że Pająk potrafił
przyjąć taki sam ton, jak dowódca Zielonych.
- Kto to jest? - spytał Andrzej. - Ten mały to też łącznik?
- Obstawa łącznika! - odpowiedział dumnie Staszek Koza i wyprężył się na baczność,
żeby wydać się chociaż trochę wyższym. Zieloni z trudem powstrzymali śmiech, ale jakoś im
się to udało.
- Wszystko już jasne: łącznik i jego obstawa. Teraz mówcie, czego chcecie?
- Mamy dla was bardzo ważną propozycją od Rudego! - powiedział Pająk.
- Dobrze. My też mamy ważną propozycję dla Rudego. Ale my... - i Andrzej zawiesił
na chwilę głos - my jeszcze mamy warunek wstępny. Dlatego wyszedłem do was tutaj. Jeśli
ten warunek odrzucicie, to w ogóle nie będziemy rozmawiać. Jeśli przyjmiecie - zaprowadzę
was na rozmowę z całym naszym Sztabem. Jasne?
- Tak, jasne. Jaki to warunek?
- Zobowiążesz się Pająk, w imieniu Rudego... bo sądzę, że jesteś upoważniony do
podejmowania decyzji, skoro przysłano cię na rozmowy z nami... więc zobowiążesz się, że
natychmiast przerwiecie waszą akcję w ogródkach. Nie pytamy, co tam robicie, ale macie tę
robotę przerwać. Czekam na odpowiedź!
- Mamy poprawkę do sformułowania... - powiedział wtedy nieoczekiwanie Staszek
Koza i Zieloni spojrzeli na niego z dużym zainteresowaniem. A Pająk z największym. -
Mamy poprawkę! Jasne?
- i Nie rozumiem... - mruknął Zielony, który towarzyszył Andrzejowi.
- Nie moja wina, bardzo żałuję - odpowiedział mu uprzejmie Staszek. - Trzeba więcej
czytać, telewizję oglądać... może zmądrzejesz?
- Ty, obstawa! - zdenerwował się Zielony. -
Albo jesteś drugi łącznik i wtedy mów jasno, o co ci chodzi, albo jesteś obstawa i bądź
cicho, obstawiaj! Staszek Koza tym razem nie dał się wyprowadzić z równowagi.
- Jestem obstawa... - powiedział. - Łącznikiem jest Pająk. Ale ja obstawiam łącznika
również w myśleniu. W myśleniu! Rozumiesz, co to takiego? Możemy złożyć wam
następujące oświadczenie: „Rudy informuje, że postanowił na jakiś czas przerwać akcję w
ogródkach”. Przyjmujecie to oświadczenie?
Zieloni jakby zaniemówili na moment, więc Pająk popatrzył na Staszka z uznaniem i
zapytał:
- Czy to wam wystarczy, Zieloni?
- Zgoda. Wystarczy! - stwierdził po namyśle Andrzej. - Możemy zacząć rozmowy ze
Sztabem.
- Nie. Jeszcze nie możemy - powiedział wtedy Pająk. - Bo my też stawiamy warunek
wstępny...
- Jaki?
- Oświadczysz wobec całego Domu Dziecka, że Rudy i nikt z nas nie napadał na
wasze dzieciaki. To pierwsze. Drugie: przeprosicie publicznie Michalskiego. Wiesz, za co,
prawda?
- Tak. Przyjmuję oba warunki - zgodził się Andrzej. - Tym bardziej, że nasz Szef
przed godziną wydał w obu sprawach dokładnie taki sam rozkaz...
Wiem o tym... - mruknął Pająk. - Ale chciałem, żebyście zrobili to nie tylko na rozkaz
swojego Szefa. Również na nasze żądanie...
- Kategoryczne! - dorzucił Staszek Koza, który tak był przejęty przebiegiem
pertraktacja wstępnych przy bramie, że nawet się nie dziwił, skąd niby Pająk może znać
rozkazy, jakie Zieloni otrzymali od Szefa.
- Możemy podjąć rozmowy. Proszę teraz za mną... - powiedział Andrzej.
A Zielony, który stał obok Andrzeja, zwrócił się do wartownika:
- Przepuścić. I przekaż do Sztabu: baczność, łącznik od Rudego!
- Tak jest! - odpowiedział wartownik. A kiedy byli w połowie drogi do budynku,
usłyszeli za sobą jego okrzyk: - Sztab Zielonych gotów do rozmów z łącznikiem Rudego!
Spojrzał Staszek Koza na Pająka, a Pająk na małego Staszka. Nigdy chyba w życiu nie
czuli się tak ważni jak w tej chwili. I Pająk pomyślał sobie: szkoda, że Brygidka tego nie
widzi... Ale zaraz inne myśli przesłoniły tamtą, prywatną. Szli przez park Domu Dziecka na
ważne i trudne rozmowy ze Sztabem Zielonych. Bardzo wiele od tego spotkania zależało.
Może wszystko?
Oświadczyli w imieniu Rudego I całej swojej siódemki, że przerywają akcję w
ogródkach. Nie było innego wyjścia. A co ze sztandarem? Przestaną go szukać, zrezygnują?
Nie wiedzieli chłopcy, co wydarzy się za chwilę. Skąd więc mogli wiedzieć, jakie
jeszcze problemy, i może trudniejsze, trzeba będzie rozwiązać jutro, za tydzień?