Dodziuk Anna - Pokocha
ć siebie
Wydawnictwo „Intra”
Warszawa 1993
Psychologia podr
ęczna część trzecia
Dzie
ń dobry, mój kochany.
Znajd
ź trochę czasu na to, by być szczęśliwym!
Jeste
ś cudem, który żyje, Który rzeczywiście istnieje na ziemi.
Jeste
ś kimś jedynym, niepowtarzalnym, nie można cię z nikim pomylić.
Czy wiesz o tym?
Dlaczego si
ę nie zdumiewasz, nie podziwiasz, nie cieszysz się swym
istnieniem i istnieniem innych wokó
ł ciebie?
Czy to tak oczywiste, czy to nic nadzwyczajnego,
że żyjesz, że możesz żyć,
że dano ci czas, abyś śpiewał i tańczył, czas, abyś był szczęśliwy? (...)
Phil Bosmans: Nie zapomnij o rado
ści.
Pallotinum Warszawa 1990
Serdecznie dzi
ękuję wszystkim, którzy przeczytali maszynopis i podzielili się
ze mn
ą swoimi uwagami: Agnieszce Korzeniewskiej, Mai Lis, Grażynie Płachcińskiej,
Piotrowi Fijewskiemu, W
łodkowi Kameckiemu, a
zw
łaszcza Andrzejowi
Goszczy
ńskiemu, który od paru lat jest cierpliwym i ba-rdzo wnikliwym pierwszym
czytelnikiem tego, co przet
łumaczę lub napiszę.
Wiesz, zajmuj
ę się tym już prawie 20 lat i ciągle nie mogę się nadziwić. Aż
trudno uwierzy
ć, jak źle ludzie myślą o sobie i jak źle sami siebie traktują. Zrób mały
eksperyment: powiedz paru znajomym komplement, a zobaczysz, ile wysi
łku włożą
w to,
żeby go „unieważnić” - udowodnić Ci, że są brzydsi i głupsi niż myślisz, a ciuch,
który Ci si
ę spodobał, to stara szmata.
A co Ty robisz, kiedy kto
ś Tobie powie coś miłego albo Cię pochwali? Co Ci
wtedy przychodzi do g
łowy? Czy natychmiast zaczynasz szukać argumentów, żeby
udowodni
ć sobie, że to nieprawda? Jeżeli tak, to myślę, że nie lubisz też patrzeć na
siebie w lustrze. Jedna moja kole
żanka wróciła po długich wakacjach na zabitej wsi
w bardzo dobrym humorze i stwierdzi
ła, że najlepszy był nie wspaniały las dookoła,
nie pi
ękny widok na Tatry ani zatrzęsienie grzybów, które uwielbia zbierać - tylko fakt,
że nie było tam lustra i przez dwa miesiące nie musiała na siebie patrzeć. Chcesz
przygl
ądać się temu dalej? Sprawdź jeszcze coś, tym razem u siebie. Zaznacz we
właściwych miejscach odpowiedzi na pytania i połącz je linią tak, żeby tworzyły
wykres.
Jakie uczucia odczuwasz do samego siebie?
W tym celu u
żyj poniższej skali skali:
1. Nigdy.
2. Wyj
ątkowo.
3. Rzadko.
4. Czasem.
5. Cz
ęsto.
6. Prawie zawsze.
W stosunku do swoich uczu
ć:
1. Mi
łość, sympatia do samego siebie.
2. Uczucia mieszane (do samego siebie).
3. Niech
ęć, nienawiść do samego siebie.
Przeanalizuj swoje odpowiedzi. Po przeczytaniu ksi
ążki odpowiedz ponownie
na postawione wy
żej pytania.
Chcia
łam Cię prosić, żebyś to zrobił nie tylko dla siebie, ale i dla mnie. Może
si
ę kiedyś spotkamy, wtedy poproszę Cię, żebyś mi powiedział, czy była jakaś
ró
żnica - jeśli tak, to znaczy, że udało mi się wpłynąć na zmianę Twojego
autoportretu. A na tym mi zale
ży, bo mam taki oto ambitny zamiar: żebyś nie tylko
dowiedzia
ł się czegoś o sobie, ale też że-by coś się w Tobie zmieniło. Żeby Ci było
łatwiej i weselej żyć. W największym skrócie można to ująć tak. Myślenie o sobie
mo
że dodawać Ci skrzydeł, a może je obcinać. Może być motorem, który dostarcza
Ci energii do
życia, realizowania przedsięwzięć, pomysłów i marzeń, a może być kulą
u nogi, baga
żem, z powodu którego wszystko przychodzi Ci z trudem, rzadko coś się
udaje, a marzenia nie spe
łniają się nigdy. Najczęściej myślimy o sobie źle, chociaż
zwykle nie przyznajemy si
ę do tego przed ludźmi, a nawet przed sobą. Ponieważ
wiele lat temu, zaczynaj
ąc pracę jako psycholog w poradni rodzinnej przekonałam
si
ę, że wszystkim moim pacjentom doskwiera złe mniemanie o sobie, zaczęłam to
sprawdza
ć u innych ludzi.
Ilekro
ć miałam na ten temat wykład czy jakieś spotkanie - a sprawa po-czucia
własnej wartości jest moim hobby i mówiłam o tym do setek słucha-czy - zadawałam
zebranym pro
ściutkie zadanie: prosiłam, żeby dokończyli zdanie, składające się
z w
łasnego imienia i słowa „jest”. W moim przypadku brzmiało to „Ania jest...”. Oni
mieli na „trzy-cztery” z
łapać pierwszą myśl jaka odruchowo przyjdzie im do głowy.
Otó
ż niezależnie od tego, czy byli to pacjenci, którzy mieli jakieś kłopoty ze sobą,
psycholodzy szkol
ący się w lepszym pomaganiu innym czy też po prostu ludzie
zainteresowani poznawaniem siebie, którzy przyszli „z ulicy” do jakiego
ś domu
kultury - zawsze reakcja by
ła taka sama. Najpierw poruszenie, szmer, wyraźne
zaskoczenie na wielu twarzach, potem pe
łen napięcia śmiech albo smutek. Niektórzy
zaczynali niecierpliwie tr
ącać sąsiada, żeby natychmiast zwierzyć się ze swojego
odkrycia. Oczy-wi
ście tak mocna reakcja pojawiała się nie u wszystkich, ale
u
znacznej wi
ększości. Znalazło się zawsze parę osób na tyle odważnych
i otwartych,
żeby podzielić się tym, co im wyszło.
Mog
łoby się wydawać, że pojawią się tu głównie takie określenia, których
używamy zapytani o charakterystykę jakiejś osoby. Kto to jest Kowalczyk? Młody
facet z Poznania, nauczyciel,
żonaty. Albo sprzedawczyni z naszego sklepu
osiedlowego, starsza pani. Jednak w
śród setek odpowiedzi, jakie zdarzyło mi się
słyszeć, zawód ani miejsce zamieszkania nie występowało nigdy, płeć i wiek tylko
par
ę razy, podobnie stan rodzinny. Określenia, jakie padały, to nie były informacje,
lecz oceny. I to oceny w znacznej wi
ększości negatywne: „Piotrek jest głupi”, „Basia
jest brzydka”, „Józek jest do niczego”. Czasem bardziej rozwini
ęte bardziej
szczegó
łowe - niektórym na przykład przychodziło do głowy zdanie „Krysia wszystko
gubi” albo „niczego nie potrafi doprowadzi
ć do końca”. Robię ten eksperyment już
kilka lat i nadal szokuje mnie, jak du
ży jest procent osób z takimi negatywnymi
ocenami w
śród zgromadzonych na dowolnej sali. No dobrze, nie ma się czemu
dziwi
ć, kiedy siedzą tam ludzie z jakimiś problemami: alkoholowymi, małżeńskimi,
z trudno
ściami w szkole (daję takie przykłady, bo z kłopotami tego rodzaju
najcz
ęściej miałam do czynienia). Ale również kiedy grupy były dobierane pod innym
kątem - młodzież z warszawskiego klubu osiedlowego, studenci, dokształcający się
pracownicy socjalni - zawsze okre
ślenia „na minus” przeważały nad pozytywnymi
i by
ła to przewaga miażdżąca.
A co z Tob
ą? Czy już sprawdziłeś, co masz w głowie na własny temat?
Mo
żesz powiedzieć, że to się rozpisuje na całe mnóstwo różnych szczegółowych
ocen. To znaczy: co my
ślisz o sobie jako o człowieku w ogóle albo jako o kobiecie
czy m
ężczyźnie jakim jesteś synem, jaką matką, jakim pracownikiem. Jak gotujesz,
pływasz, całujesz, jak sobie radzisz w towarzystwie, czy umiesz zbierać grzyby, co
my
ślisz o własnych zdolnościach do uczenia się języków obcych. To prawda,
w ka
żdym z tych obszarów masz jakąś samoocenę, myślisz o sobie dobrze albo źle.
Ka
żdy z nich zresztą i niezliczone inne można by dzielić na jeszcze mniejsze cząstki.
Ale masz równie
ż - jak każdy - pewien syntetyczny obraz, jakieś ogólne poczucie na
własny temat. U amerykańskiego psychoterapeuty Erica Berne’a nazywało się to
poczuciem, czy jestem O.K. czy nie O.K., czy jestem w porz
ądku, czy nie. Można
o tym mówi
ć jeszcze inaczej, mianowicie: jaki mam stosunek do samego siebie? Czy
siebie akceptuj
ę, lubię, kocham? Czy godzę się na siebie takiego lub taką, jaka
jestem? Co jestem wart czy warta? (Niestety, mam z t
ą książką pewien kłopot
w zdaniach takich jak dwa poprzednie trudno za ka
żdym razem używać i rodzaju
męskiego, i żeńskiego. Po długich wahaniach zdecydowałam się konsekwentnie
zwraca
ć się do Ciebie w
rodzaju m
ęskim, ponieważ wszyscy jesteśmy
przyzwyczajeni do okre
ślonego sposobu czytania. Otóż - jak myślę - zdanie „jesteś
dobra” zostanie tylko przez kobiety odczytane jako skierowane do nich, za
ś „jesteś
dobry” brzmi naturalnie zarówno dla m
ężczyzn, jak i dla kobiet. Andrzej, mój
przyjaciel i recenzent, któremu zwierza
łam się z tej trudności, trochę mnie pocieszył:
„Przecie
ż zwracasz się do człowieka, a człowiek w naszym języku jest rodzaju
męskiego”). Mnie samej, muszę Ci powiedzieć, jako uzupełnienie zdania „Ania jest...”
przez wiele lat pojawia
ło się „głupia” albo „brzydka”. Mówię to, bo chcę, żeby było
jasne,
że problem niskiej samooceny znam nie tylko z pracy z pacjentami
i psychologicznej literatury - gdzie ostatnio po
święca się tej sprawie coraz więcej
miejsca - ale te
ż z własnych prze-żyć. Udało mi się wiele poprawić, mój autoportret
jest coraz lepszy. Z tym,
że w trakcie tej niełatwej pracy uprzytomniłam sobie coś
wa
żne-go: że negatywne myślenie o sobie to sprawa nie tylko indywidualna, ale
i spo
łeczna. Mówić - i myśleć! - o sobie dobrze jest czymś nieładnym, nietaktownym,
tak nie wypada. Cz
łowiek boi się, że zostanie uznany za chwalipiętę, narazi się na
zarzut wywy
ższania się albo pychy. Nie ma zwyczaju nie tylko chwalenia siebie, ale
te
ż innych. Skrytykować, powiedzieć „całą prawdę prosto w oczy”, wytknąć błędy
i niedostatki - tak, to si
ę ceni. Jesteśmy przesiąknięci takimi nawykami. Natomiast
rzadko kiedy spotykamy si
ę z pochwałą chwalenia, dostrzegania korzystnych cech
i otwartego wyra
żania pozytywnych opinii o drugim człowieku. Dlatego nawet jeśli jak
powietrza potrzebujesz dobrego s
łowa, życzliwego zdania o sobie, uznania ze strony
innych, to sam uparcie im tego odmawiasz. I
oto mamy do czynienia ze
spo
łeczeństwem pod tym względem dosłownie wygłodzonym.
Nie da si
ę tego zmienić tak od razu, ale - jak mawiał pewien chiński mędrzec -
nawet droga o d
ługości dziesięciu tysięcy li zaczyna się od pierwszego kroku.
Napisa
łam tę książkę dla tych, którzy chcą go zrobić. Kilkanaście lat temu
pracowa
łam przez pewien czas w zespole jednego z najlepszych polskich
psychoterapeutów. Kiedy
ś rozmawialiśmy o wypisaniu z ośrodka pacjentki z nerwicą,
której uda
ło się podczas leczenia pozbyć przykrych objawów nieustannego lęku.
Pami
ętam smutne słowa szefa: „Ona jest młoda, ładna, inteligentna ale tak strasznie
źle myśli o sobie. Anka, co ja mam zrobić?”
Wzi
ęłam sobie to pytanie mocno do serca i przez następne piętnaście lat
szuka
łam odpowiedzi na nie. Czytałam książki, analizowałam własne prze-życia,
a przede wszystkim s
łuchałam ludzi, którzy zdecydowali się zajrzeć w siebie i coś
w sobie zmieni
ć. Poszukiwania wciągały mnie coraz bardziej i nie wygląda na to,
żebym miała ich zaprzestać, bo ciągle odnajduję jakieś nowe cegiełki, z których
buduje si
ę odpowiedź. W każdym razie dzisiaj wiem już na pewno, że niska
samoocena to jedna z
najwa
żniejszych i najbardziej powszechnych ludzkich
dolegliwo
ści.
Rozdzia
ł 1
Co naprawd
ę myślisz o sobie?
Czy ju
ż wiadomo, o
czym w
łaściwie mamy rozmawiać? W
j
ęzyku
psychologicznym mówi si
ę o poczuciu własnej wartości, samoocenie albo obrazie
własnej osoby. I każdy wie, że najogólniej chodzi o to, jak przeżywamy samych
siebie, czy my
ślimy o sobie dobrze czy źle, jaki jest nasz prywatny „wewnętrzny
autoportret”. Ale... co innego patrze
ć z zewnątrz, z dystansu, a co innego znaleźć się
w skórze cz
łowieka z samopoczuciem typu „mniej niż zero”.
Skomplikowany autoportret Jestem g
łupia, zła i brzydka; do niczego się nie
nadaj
ę, nic mi nigdy nie wychodzi; czy komuś może zależeć na kimś takim jak ja? -
niestety, wi
ększość ludzi przynajmniej czasami myśli o sobie w ten sposób. Niektórzy
nawet zawsze. Najpierw spróbujemy po
łapać się w tym myśleniu, przeanalizować je
nieco dok
ładniej, rozłożyć na czynniki pierwsze - bowiem każdy plan poprawy
sytuacji musi poprzedza
ć rozeznanie czyli diagnoza. Masz więc i Ty, jak każdy, jakąś
ogóln
ą samoocenę. Malujesz swój auto-portret w jaśniejszych lub ciemniejszych
barwach. Ale ten obraz jest oczywi
ście znacznie bardziej skomplikowany, złożony
z ró
żnych - jeśli tak można powiedzieć - składników czy wymiarów. Myślę, że cztery
z nich s
ą najważniejsze:
- powierzchowno
ść, wygląd zewnętrzny, ciało - inteligencja, mądrość,
zdolno
ści - dobroć, uczciwość, kwalifikacje moralne - jaką jestem kobietą? jakim
mężczyzną?
Jest jeszcze pi
ąty ważny wymiar co myślę o sobie w obszarze „ja-inni”. Czy
ludzie mog
ą mnie lubić? Czy warto ze mną być? Czy zasługuję na miłość? Można
by
ć przecież pięknym, mądrym i dobrym, a mimo to czuć się bardzo samotnie.
Jedna z moich przyjació
łek zwierzała mi się kiedyś: „Jestem niebrzydka,
życzliwie traktuję wszystkich i chętnie im pomagam, głowę mam też nie najgorszą,
nauka zawsze sz
ła mi dobrze i w pracy osiągam spore sukcesy. Ale chyba mi czegoś
wa
żnego brakuje. Prawie nie mam przyjaciół, znajomi o mnie zapominają, mężczyźni
si
ę mną nie interesują. Strasznie mi tego brakuje”. Rozumiem ją, pewnie i Ty ją
rozumiesz - trudno cieszy
ć się życiem bez dobrych kontaktów ze znajomymi,
przyjació
łmi, najbliższymi. Spróbuję zastanowić się przez chwilę nad każdym z tych
pi
ęciu obszarów - zachęcam Cię do tego samego. Ale przedtem jeszcze parę zdań
dla tych, którzy lubi
ą rozważać kwestie teoretyczne. Jeżeli Ciebie to nie interesuje,
po prostu opu
ść ten kawałek i zacznij czytać dalej od następnego.
Dla tych, co lubi
ą rozważania teoretyczne Czy obraz własnej osoby i poczucie
własnej wartości to jest to samo, czy też co innego? - pytają mnie czasami. Otóż
moim zdaniem, chocia
ż na temat tego rozróżnienia została napisana niejedna
ksi
ążka, dla naszych potrzeb można używać tych dwóch pojęć zamiennie. Co
prawda poczucie w
łasnej wartości - i słychać to już w samym sformułowaniu - jest
skojarzone z warto
ściowaniem czyli myśleniem o sobie dobrze albo źle, z plusem
albo z minusem. Natomiast obraz w
łasnej osoby mógłby być czymś neutralnym
czym
ś w rodzaju nieoceniającego samoopisu. Tylko że tak nie bywa. Człowiek jest
dla siebie zbyt wa
żnym tematem i sam siebie przeżywa w sposób ogromnie
zaanga
żowany. W związku z tym, gdy próbujesz zrobić nawet najbardziej neutralny
opis, sporz
ądzić czysto informacyjny autoportret, to jest on taki tylko pozornie, bo do
ka
żdego jego elementu są dołączone jakieś uczucia i oceny. Jeśli czytasz ten
fragment, to znaczy,
że jesteś dociekliwy i pewnie zechcesz na własnym przykładzie
sprawdzi
ć, czy tak jest. Wypisz na kartce dziesięć cech, które charakteryzują Ciebie
bądź Twoją sytuację, a potem dopisz do każdej plus albo minus - w zależności od
tego, czy to dobrze czy
źle, że tak jest.
Drugie wa
żne pytanie: jak się ma poczucie własnej wartości do uczuć wobec
siebie samego? Inaczej mówi
ąc, idzie o to, czy siebie lubisz, czy nie lubisz. Ludzie
o niskiej samoocenie czy negatywnym obrazie w
łasnej osoby nie lubią siebie, nie
maj
ą do siebie zaufania, brakuje im pewności siebie, kiedy zabierają się do zrobienia
czego
ś albo kiedy kontaktują się z innymi. Nie musi tak być w każdej sytuacji ani we
wszystkich sprawach, ale generalnie tak w
łaśnie jest.
Marzy mi si
ę, żeby ktoś skonstruował przyrząd do mierzenia samooceny. Taki
warto
ściometr na jednym krańcu skali miałby totalną akceptację: lubię siebie, kocham
siebie, w ca
łości siebie akceptuję. Na drugim biegu-nie: w ogóle siebie nie lubię, nic
mi si
ę w sobie nie podoba, uważam, że zasługuję wyłącznie na negatywne oceny we
wszystkich sprawach. Oczywi
ście takie skrajne okazy nie występują w przyrodzie,
wi
ęc ani na jednym, ani na drugim końcu skali mego przyrządu pomiarowego nie
znalaz
łby się żaden konkretny człowiek.
Na „lepszym” nie by
łoby nikogo, ponieważ różne niesprzyjające okoliczności
i przeszkody
życiowe są informacją, że czegoś się nie może, nie wie, coś się nie
udaje - i w wyniku zetkni
ęcia z nimi nawet absolutnie jasny obraz samego siebie
musia
łby ulec przyciemnieniu. Natomiast człowiek z drugiego bieguna, który niczego
by w sobie nie akceptowa
ł, niczego nie lubił, żywił do siebie wyłącznie niechęć, moim
zdaniem umar
łby po prostu, pogrążony w głębokiej depresji i apatii. A więc wszyscy
lokujemy si
ę gdzieś pośrodku. Zaś przyrząd pomiarowy chciałabym mieć, bo myślę,
że ogólna samoocena stanowi fundament, na którym gorzej lub lepiej buduje się cały
gmach swojego
życia. No dobrze - zapytał mnie kiedyś znajomy psycholog - ale czy
nie spotka-
łaś takich ludzi, którzy w zasadzie siebie akceptują, ale jest jakiś obszar,
którego nie toleruj
ą, jakaś cecha czy własność, której wręcz nienawidzą i chcieliby ją
wyci
ąć, usunąć? Otóż nie spotkałam. Myślę, że jeśli człowiek absolutnie odrzuca,
fundamentalnie nie akceptuje jakiego
ś kawałka samego siebie, to ten fakt musi
rzutowa
ć na całość. Ludzie z dobrym stosunkiem do siebie są tolerancyjni i ta
tolerancja obejmuje równie
ż ich samych. Powiadają: ja jestem w porządku, a moje
słabości, wady czy nieudolność znoszę i godzę się z nimi albo próbuję je poprawiać.
Ale do
ść teoretyzowania. Wróćmy do samooceny w pięciu najważniejszych
wymiarach.
Nie ka
żda jest jak Wenus, nie każdy jak Apollo Byłam kiedyś uczestniczką
grupy rozwoju osobistego dla kobiet, gdzie wa
żnym tematem - jak zwykle
w kobiecych grupach - by
ła atrakcyjność fizyczna. Dla niektórych najważniejsza była
twarz, dla innych zgrabna sylwetka. Przy bardziej szczegó
łowym rozważaniu
kompleksów okaza
ło się, iż jednej zatruwa życie fakt, że ma nie dość szczupłe nogi,
drugiej - za du
ży brzuch i pupa, kolejnej - za mały biust (ta miała zresztą w grupie
swój „negatyw” - dziewczyn
ę, która uważała za niewybaczalną wadę swojej urody
biust zbyt wydatny). Mia
ły jeszcze nie takie nosy, ręce, oczy, no i oczywiście włosy.
Musz
ę tutaj zrobić dygresję na temat włosów. Wyczytałam gdzieś opis pracy
z grup
ą młodzieży, w której coś się zgadało na temat włosów. Nie było tam ani jednej
osoby, która akceptowa
łaby to, co ma na głowie. „Ludzie w tej grupie mieli włosy
najró
żniejsze: byli bruneci i szatyni, blondyni; o włosach prostych i kręconych, długich
i krótkich - nikomu nie podoba
ły się takie, jakie ma. Wszyscy się ich wstydzili. Każdy
próbowa
ł coś z nimi zrobić, ale nikomu nic nie wychodziło. Myślę, że wszyscy
czujemy si
ę nieswojo w sprawie swego wyglądu zewnętrznego i jakoś się to wiąże
z w
łosami. Włosy są śmieszne. Kupa czegoś takiego wyrasta ci z głowy. I masz coś
z nimi zrobi
ć. Są pewne reguły, których należy przestrzegać, tylko nikt dobrze nie wie
jakie”. (Tim Jackins: Wstyd - nie trzeba si
ę z nim liczyć, tylko odreagowywać.
„Nowiny Psychologiczne” nr 1-2 (66-67), 1990, s.161).
Zacz
ęłam po cichu sprawdzać i po paru latach musiałam zgodzić się z opinią
autora tamtego artyku
łu: prawie nie zdarzają się ludzie - i kobiety, i mężczyźni -
zadowoleni ze swoich w
łosów. I niemal całej reszty. Jestem pewna, że nie ma wśród
moich czytelników nikogo, kto nie uwa
żał-by, że ma jakąś fundamentalną skazę na
urodzie. Odstaj
ące uszy czy za duże stopy to coś, czym sami jesteśmy gotowi latami
zatruwa
ć sobie życie. I co ciekawe, obiektywność nie ma tu nic do rzeczy. Spotkałam
przy ró
żnych okazjach dziesiątki bardzo atrakcyjnych kobiet i mężczyzn, którzy
uwa
żali, że są okropni. Na szczęście pracuję głównie z grupami i okazuje się, że jeśli
kilka osób w grupie wypowiada si
ę o kimś pozytyw-nie, to ów ktoś musi zmienić
nastawienie do siebie, chocia
ż trochę uwierzyć, że może się podobać. Tylko niestety
w
życiu rzadko trafiają się okazje pozbierania takich opinii o sobie.
Zreszt
ą jeżeli spojrzeć na całą tę sprawę od innej strony, to okazuje się, że
prawie wszyscy powy
żej pewnego wieku komuś się w życiu bardzo spodobali.
Statystyka jest wysoce wymowna: dziewi
ęćdziesiąt parę procent dorosłych wchodzi
w zwi
ązki małżeńskie, a przecież zwykle mąż czy żona nie jest pierwszą osobą, która
zwróci
ła na nich uwagę. Widocznie za długi nos albo nie taka sylwetka jeszcze
niczego nie przekre
ślają - ważny jest cały człowiek.
W poradni ma
łżeńskiej wielokrotnie pytałam mężów i żony, co im się pod-oba
u drugiej po
łowy, i najczęściej słyszałam: „Ona cała” albo „Wszystko mi w nim
odpowiada”. Zar
ęczam, że nie przychodzili do mnie akurat małżonkowie nadzwyczaj
urodziwi, tylko zwyczajni ludzie, niekiedy niem
łodzi, niekiedy sporej tuszy. I co
z tego? Ka
żdy z nas ma w głowie jakiś ideał urody, zwykle bardzo odbiegający od
własnego wyglądu. Tymczasem dla oso-by, której się podobasz, atrakcyjne są cechy,
na jakie si
ę emocjonalnie i erotycznie „uwarunkowała”. A mówiąc prościej, z którymi
ma pozytywne skojarzenia.
Dla jednych b
ędzie to typ urody - wtedy ktoś z boku może na przykład
zauwa
żyć, że kolejne dziewczyny Grzesia są do siebie dosyć podobne, zawsze
blondynki bez biustu, o ostrych rysach i d
ługim nosie. Innych najmocniej pociąga
sposób poruszania si
ę albo głos. I podobno wszystkich - zapach, którego zwykle
w ogóle nie jeste
śmy świadomi. A więc paradoksalnie: jakaś dziewczyna może
zadr
ęczać się tym, że ma grube nogi, gdy tym-czasem dla mężczyzny jej życia
w wyniku okre
ślonego uwarunkowania erotycznego pociągające są wyłącznie kobiety
z grubymi nogami. W sprawie nóg, jak te
ż innych rzekomo niewybaczalnych felerów
urody, polecam wszystkim opowiadanie Witolda Gombrowicza ze zbioru „Bakakaj”
zatytu
łowane „Na kuchennych schodach” (Witold Gombrowicz „Bakakaj”, W:
„Dzie
ła” t. I, Wydawnictwo Literackie Kraków - Wrocław 1986). W skrócie:
jego bohatera, niesko
ńczenie eleganckiego pana, wysoko postawionego
urz
ędnika Ministerstwa Spraw Zagranicznych latami fascynują nogi sług do
wszystkiego, grube i pokraczne jak s
łupy, o potwornie rozklapanych sto-pach. Marzy
o nich i podgl
ąda je ukradkiem, a z obrzydzeniem myśli o no-gach własnej żony,
„gi
ętkich jak liana, długich, cienkich w pęcinie”. Podsumowanie można zrobić
banalne: je
śli chodzi o atrakcyjność zewnętrzną, nie to ładne, co ładne, a co się
komu podoba. To jak jest z Tob
ą? Czy Ty też jesteś w stanie spojrzeć na siebie od
tej strony tylko przez pryzmat za grubych nóg (je
śli jesteś kobietą) albo zbyt słabo
umi
ęśnionej klatki piersiowej (jeśli jesteś mężczyzną)? A Twoje piękne oczy?
A wyrazista,
ładna twarz, niepowtarzalna, jedyna na świecie? A ręce, które na pewno
chcia
łby malować któryś ze starych holenderskich mistrzów albo rzeźbić Wit Stwosz?
Tym, którzy maj
ą szczególne pretensje do losu, że nie wyposażył ich
w ol
śniewającą filmową urodę, chcę zalecić parę minut rozmyślań nad wyglądem
zewn
ętrznym dwojga ludzi sukcesu. Dla zakompleksionych panów - Woody Allen,
ma
ły, źle zbudowany, łysiejący okularnik, twarz że pożal się Bo-że. A w życiu?
Wyre
żyserował i zagrał w kilkunastu filmach, które ogląda cały świat, rozchwytywany
przez elit
ę intelektualną i kulturalną USA oraz reszty kuli ziemskiej, bogaty do
obrzydliwo
ści, romansował z niebywale pięknymi kobietami, przez kilkanaście lat
żonaty ze zjawiskowo śliczną Mią Farrow (właśnie się z nią rozchodzi, o czym
plotkuje Ameryka i
pó
ł Europy). Dla pań - Barbara Streisand, niezgrabna,
nieregularne rysy, ma
łe, jakby krzywe oczy i długi nieforemny nos. Co zrobiła z tym
wyposa
żeniem, chyba nie trzeba nikomu mówić. Niezwykle popularna aktorka, sama
robi filmy,
śpiewa i mimo niemłodego wieku ciągle podbija serca setek nowych
wielbicieli.
Co wiesz? Co umiesz? Co potrafisz?
Intryguj
ące, co też przychodzi Ci do głowy w odpowiedzi na te pytania. Nie
sądzę, żeby lawiną napływały myśli o niezliczonych talentach i umiejętnościach.
Raczej dwa-trzy nie
śmiałe pomysły, a i to ze znakami zapytania. Zawsze mnie
szokowa
ło, jak wielu ludzi uważa się za nieudolnych czy wręcz tępych. A już prawie
ka
żdy jest zdania, że nie ma zdolności do matematyki, nie potrafi nauczyć się
języków obcych i na pewno nie umie śpiewać.
No w
łaśnie, jak to jest z tym śpiewaniem? Chyba nie znalazłby się nikt
o zdrowych zmys
łach, kto gotów byłby powiedzieć o Luisie Armstrongu, że nie umiał
śpiewać. A wiesz, że miał wrodzoną wadę strun głosowych i jego słynna chrypka to
nie maniera, nie sposób na s
łuchaczy ani wyrafinowanie artystyczne? Twierdzę, że
masz lepszy g
łos od Armstronga, i w 99% nie mylę się.
Jestem przekonana,
że Twoje zdolności umysłowe są wielokrotnie większe,
ni
ż sobie wyobrażasz. Skąd to wiem? Z obserwacji dzieci: wszystkie są zdolne,
twórcze,
łatwo przyswajają nowe wiadomości i łatwo je kojarzą. Niestety, później -
w za du
żej grupie, w atmosferze konkurencji i ostre-go oceniania - zbyt często
przestaj
ą korzystać ze swoich możliwości, zaczynają źle reagować na samo uczenie
si
ę i pozornie głupieją. Pewien psycholog z małego miasteczka opowiadał mi, jak
robi
ł sześciolatkom wiejskim tak zwany test dojrzałości szkolnej. Na jednym
z obrazków by
ł królik bez oka, dzieciaki miały odpowiedzieć na pytanie, czego mu
brakuje. Jaki
ś bystry maluch powiedział, że ten królik nie ma żarcia, więc śpi.
I oczywi
ście w teście dostał minus, bo odpowiedź przewidziana przez miejskich
autorów sprawdzianu by
ła inna. Zawsze mi się przypomina ten królik bez oka i bez
żarcia, kiedy zastanawiam się nad tym, jak oduczano nas od myślenia.
Zw
łaszcza że wszystkie sprawdziany odbywały się na pewno w atmosferze
napi
ęcia i stresu. Tylko nieliczni w takiej sytuacji mobilizują się i zaczynają radzić
sobie lepiej ni
ż zwykle. Większość ludzi gorzej się wtedy skupia, myśląc głównie
o czekaj
ącym ich niepowodzeniu. A przecież bywa inaczej. Wielki pianista Artur
Rubinstein, jeden z nielicznych szcz
ęśliwych geniuszy, w swoich pamiętnikach
opowiada o tym, jak po raz pierwszy koncertowa
ł publicznie.
„Dla rodziców by
ła to niełatwa decyzja, nie miałem jeszcze ośmiu lat (...).
Termin koncertu ustalono na 14 grudnia 1894. Rankiem tego dnia ca
ły dom popadł
w stan najwy
ższego podniecenia i tylko ja byłem spokojny i zadowolony. Otrzymałem
właśnie piękne, wspaniałe ubranko, z czarnego aksamitu z białym koronkowym
ko
łnierzykiem, toteż czułem się okropnie ważny. Koncert wypadł znakomicie (...).
Poniewa
ż w
garderobie artystów ju
ż wcześniej zauważyłem wielkie pudło
czekoladek, w nader szcz
ęśliwym nastroju wykonałem sonatę Mozarta, a także dwa
utwory Schuberta i Mendelssohna, publiczno
ść zaś, złożona głównie z członków
mojej rodziny, ich przyjació
ł, a także łódzkich melomanów (...) nagrodziła mnie
gor
ącą owacją”. (Artur Rubinstein: Moje młode lata. Państwowe Wydawnictwo
Muzyczne, Warszawa 1976, s.17).
I w tej dziedzinie - podobnie jak w sprawach wygl
ądu zewnętrznego - bardziej
koncentrujemy si
ę na brakach niż na tym, co nam wychodzi dobrze. Szkoda, że
ludzie prawie nie maj
ą wspomnień podobnych do Rubinsteina.
Uczciwy, dobry, szlachetny Jak cz
ęsto gryzą Cię wyrzuty sumienia, co? Nie
tylko w zwi
ązku z tym, co zrobiłeś wczoraj albo tydzień temu, ale też parę miesięcy
czy par
ę lat wstecz. Czy kiedy wyrządzisz komuś coś złego, myślisz raczej: „Przy-kro
mi, zdarzy
ło się, muszę przeprosić”, czy też zagłębiasz się w bolesne rozważania
o tym,
że jesteś z gruntu zły? Gdyby przeciągnąć linię od anioła do diabła i kazać Ci
umie
ścić się gdzieś na niej w zależności od tego, ile masz z jednego i z drugiego,
gdzie wypad
łoby Twoje miejsce? Może zawsze, kiedy tylko coś się nie układa -
niekoniecznie Tobie, innym te
ż - myślisz sobie: to wszystko przeze mnie. Może
czujesz si
ę podobnie jak dziecko z rodziny alkoholika, którego samopoczucie tak
opisuje Janet Woititz, ameryka
ńska specjalistka od tego problemu:
„Nie mog
łeś się oprzeć wrażeniu, że gdyby cię nie było, nie byłoby wszystkich
tych k
łopotów. Matka nie walczyłaby z ojcem. Nie byłaby spięta cały czas, nie
krzycza
łaby, nie byłaby skłonna do wybuchów. Życie byłoby o niebo lżejsze, gdyby
ci
ę po prostu nie było. Czułeś się bardzo winny. W pewien sposób już samo twoje
istnienie spowodowa
ło tę sytuację: gdybyś był lepszym dzieckiem, byłoby mniej
problemów. To wszystko przez ciebie, jednak najwidoczniej nie mog
łeś zrobić nic,
żeby zmienić życie na lepsze”. (Janet Woititz: Dorosłe Dzieci Alkoholików. IPZiT,
Warszawa 1992, s.13).
Wszyscy mamy sobie co
ś do zarzucenia, chodzących ideałów nie ma - i chyba
nawet by
łyby nieznośne. Moja znajoma dopytywała się kiedyś o pewnego
mężczyznę, nazwijmy go Józkiem, który jej się podobał, a ja go dobrze znałam.
Zacz
ęłam opowiadać o jego zaletach, nazbierało się tego sporo i na to ona poprosiła
mnie: „Znajd
ź szybko jakąś wadę, bo zaraz Józek w ogóle przestanie mnie
interesowa
ć”.
Chc
ę opowiedzieć o jednej rzeczy, która zawsze zdarza się w grupach, jakie
prowadz
ę. Po pewnym czasie uczestnicy nabierają zaufania do innych, coraz więcej
mówi
ą o sobie, zaczynają zdradzać wstydliwe tajemnice. Każdy jakąś ma, nie żyjemy
wśród świętych, a niektórzy naprawdę nie-źle w życiu narozrabiali. Przyznają się do
tego, bo chc
ą sprawdzić, czy mimo to ktoś może ich jeszcze akceptować, nie
pot
ępiać, nie skreślać całkiem. Nie mają śmiałości zapytać o to, patrzą w podłogę,
boj
ą się rozejrzeć dookoła. Zachęcam wtedy, żeby taki winowajca podszedł do
ka
żdego członka grupy, zadał pytanie: „Co teraz o mnie myślisz?” i żeby patrzył na
tego kogo pyta. Reakcje s
ą różne, ale najwięcej jest rozumiejących i życzliwych typu:
„Wiem co
ś o twoim życiu i myślę, że trudno ci było po-stąpić inaczej”, „Sama nieraz
robi
łam podobne rzeczy, ale nie chcę się tym dręczyć do końca życia”, „Znam cię
i lubi
ę, więc nie przekonasz mnie, że jesteś aż taki okropny”.
Okazuje si
ę, że jeśli człowiek sam się osądza, zwykle jest dla siebie znacznie
surowszy ni
ż inni. Nie mówię tu o tych, którzy są zawsze pewni swojej racji i znajdują
ró
żnorakie uzasadnienia dla własnych świństw i podłości. Mówię o osobach
z
mizern
ą samooceną moralną. Te nie są zbyt skłonne do uwzględniania
okoliczno
ści łagodzących, a swoje trudności i problemy widzą jako wady czy skazy
moralne.
Jaka z ciebie kobieta? Jaki m
ężczyzna?
Wyobra
ź sobie pierwsze spotkanie księcia i Kopciuszka, tylko bez interwencji
dobrej wró
żki. Może książę nawet się i zakocha, ale Kopciuszek musi mieć niebywałą
si
łę ducha, żeby chociaż na pięć minut przestać się zajmować swoją podartą
sukienk
ą i zaczerwienionymi od domowych prac rękami.
Będzie więc albo zachowywać się nienaturalnie, próbując jakoś odciągnąć
uwag
ę księcia od swego mizernego położenia, albo wciąż sprawdzać, czy takie
umorusane zero jak ona naprawd
ę podoba się temu wspaniałemu facetowi. Panna
Kopciuszek - tak samo jak jej m
ęski odpowiednik - pełna lęku i niepewna własnej
atrakcyjno
ści nie będzie w stanie zdobyć się na spontaniczność, swobodnie dawać
(„co godnego uwagi mog
łabym mu dać?”) ani brać („cóż może się należeć komuś tak
niepoci
ągającemu jak ja?”). Pamiętasz zresztą, jakie plany miał Kopciuszek, zanim
nie pojawi
ła się wróżka? W ogóle nie zamierzał iść na bal. Ty również - jak Cię znam
- cz
ęsto w ogóle nie wychodzisz z kąta, boisz się odezwać wyczekująco podpierasz
ścianę, zwłaszcza jeśli w pobliżu jest ktoś bardzo dla Ciebie atrakcyjny. Zamiast
zachowa
ć się jak paw, rozpuszyć najpiękniejsze pióra swego ogona, chowasz się
albo uciekasz.
W dodatku na pewno masz w g
łowie szereg wyobrażeń o tym, jaka powinna
by
ć kobieta i jaki powinien być mężczyzna. A te wyobrażenia często Ci
przeszkadzaj
ą, bo zwykle nie pasują do tego, jaka czy jaki jesteś. Facet ma być silny,
twardy, pe
łen inicjatywy, niczym się nie przejmować. Więc pod groźbą utraty
poczucia,
że jest prawdziwym mężczyzną, nie może pozwolić sobie na miękkość
i ciep
ło ani chwilową nawet słabość, chociaż na pewno czasem bardzo tego
potrzebuje. Kobieta ma by
ć ciepła, na pierwszym miejscu stawiać miłość i rodzinę,
nie mo
że być za mądra ani zbyt przedsiębiorcza. Więc boi się okazać złość czy
zachowa
ć stanowczo nawet w obronie swoich najważniejszych praw, nie wypada jej
za bardzo koncentrowa
ć się na sprawach zawodowych, wiecznie ma wyrzuty
sumienia,
że zaniedbuje rodzinę.
Spotka
łam u znajomych pewną panią z zagranicy, świetnego lekarza
o mi
ędzynarodowej sławie, którą zapraszano, żeby jeszcze raz przyjechała do Polski,
tym razem na d
łużej. Bez zastanowienia odpowiedziała, że nie może tego zrobić
swojej rodzinie. Poniewa
ż miała najwyraźniej ponad 60 lat, z czystej ciekawości
zapyta
łam o tę rodzinę. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że ma męża, również
lekarza rozje
żdżającego po świecie i dwie zamężne córki po trzydziestce, które
w dodatku mieszkaj
ą w innym niż ona mieście. Czyli w rzeczywistości pani profesor
nie mia
ła już absorbujących obowiązków rodzinnych, a jednak wciąż gotowa była
czu
ć się nie w porządku jako kobieta, żona i matka.
Wiesz, tak naprawd
ę nikt dobrze nie wie, na czym polega prawdziwa męskość
i kobieco
ść. Dążąc do tego, żeby to uściślić, próbowano na różne sposoby badać
wrodzone psychologiczne ró
żnice między płciami, ale wyniki zawsze wychodziły
sprzeczne i
niepewne. Zwyczaje czy tradycja te
ż nie dostarczają jasnych
wskazówek, raczej - tworz
ąc zdumiewające mieszanki z
d
ążeniem do
nowoczesno
ści - są źródłem dodatkowego zamętu. A skoro nie ma jednego
wyra
źnego modelu mężczyzny i kobiety, dla mnie wynika z tego przynajmniej tyle:
masz wi
ęcej do wyboru. Twoje cechy, skłonności, zachowania są wystarczająco
męskie, nawet jeśli daleko od-biegasz od ideału spartańskiego wojownika,
i dostatecznie kobiece, nawet je
śli nie jesteś wzorową strażniczką domowego
ogniska ani s
łodkim kobieciątkiem.
W kontaktach z lud
źmi Jakie uczucia i myśli towarzyszą Ci, kiedy wybierasz
si
ę gdzieś z wizy-tą? Co sobie wyobrażasz, kiedy masz wkrótce spotkać się z osobą
najbli
ższą Twemu sercu? Na pewno inaczej jest przed pierwszą randką, a inaczej po
dwudziestu latach ma
łżeństwa. Ale czy jest to raczej radosne oczekiwanie miłego
kontaktu, czy ponure przewidywania czego
ś przykrego? „Bezpiecznie czuję się tylko
wtedy, kiedy jestem sama. Jak tylko znajd
ę się w towarzystwie, boję się, że się
zb
łaźnię, wykonam coś nie tak i zrobi się głupia sytuacja. Ale znowu w ogóle nic nie
mówi
ć i nie robić - też głupio. To mnie kompletnie paraliżuje” - tak napisała do mnie
kiedy
ś Kasia, którą usiłowałam korespondencyjnie leczyć z kompleksów. Niestety,
listowne poradnictwo nie jest zbyt skuteczne, bo
żeby się czegoś istotnego
dowiedzie
ć o sobie w układzie „ja-inni”, potrzebne są informacje od tych innych.
Kasia mimo nie
śmiałości dała się przekonać i znalazła się w jednej z prowadzonych
przeze mnie grup.
Poprosi
łam ją, żeby zrobiła bilans swoich wad i zalet w kontaktach
mi
ędzyludzkich. Oczywiście bukiet wad był daleko bogatszy i bardziej barwny niż
nieliczne i mizerne zalety. A potem zrobi
łyśmy sprawdzian: dla kogo jej poszczególne
wady rzeczywi
ście są wadami, komu są obojętne, a kto uważa je za zalety?
Katarzyna by
ła bardzo zdziwiona. Paru osobom na przykład podobała się jej
nie
śmiałość i zahamowania. Ktoś powiedział, że lubi nieśmiałe dziewczyny, ktoś
jeszcze okre
ślił tę cechę jako skromność, dwie osoby uznały, że to pasuje do niej.
Pami
ętam, jak się rozpogodziła, kiedy jeden chłopak, jej rówieśnik, prawie na nią
nakrzycza
ł:
„To co,
że się nad wszystkim długo zastanawiasz? Nie znoszę mówienia co
ślina na język przyniesie. Ty jak się odezwiesz, to przynajmniej do sensu. Mówisz
ma
ło, ale smacznie”. I tak było ze wszystkim oprócz obgryzania paznokci, którego nie
pochwali
ł nikt.
Czy Ty te
ż stronisz od ludzi, jak kiedyś Kasia? Pamiętaj, Tobie też - jak jej -
tylko wydaje si
ę, że inni nie będą chcieli Cię zaakceptować. Bzdura! Większość
z nich po prostu boi si
ę tego samego co Ty i dlatego trzyma się na dystans.
Inne plusy i
minusy Wiem,
że to jeszcze nie wszystko w
Twoim
skomplikowanym autoportrecie. Ka
żdą z tych rzeczy można rozłożyć na szereg
mniejszych i wi
ększych kawałków. Jedne z nich będą dla Ciebie bardzo ważne, inne
prawie bez znaczenia. Cz
ęsto nawet nie w pełni zdajesz sobie sprawę, ile tego jest.
Kiedy pogrzeba
ć głębiej, stworzyć ludziom okazję, żeby uważniej rozejrzeli się
w sobie pod k
ątem samooceny, wówczas kolejne nieakceptowane detale wyskakują
jak grzyby po deszczu. Najcz
ęściej, niestety, nie równoważone przez plusy. Zrób
teraz swoj
ą listę. Nie tak, żeby wypisywać wszystko, tylko pięć rzeczy, jakie Ci
najpierw przyjd
ą do głowy. Nie myśl zbyt długo, ważne są pierwsze skojarzenia.
Natomiast w rubryce plusów mo
żesz się zastanawiać dłużej, bo podejrzewam, że nie
nawyk
łeś do zauważania swoich mocnych stron i może będzie to okazja, żebyś
troch
ę poćwiczył tę bardzo potrzebną umiejętność.
A oto lista:
I. W wygl
ądzie zewnętrznym, we własnym ciele:
1) nie lubi
ę w sobie (uważam za swój minus): a... b... c... d... e...
2) lubi
ę w sobie (uważam za swój plus): a... b... c... d... e...
II. W swojej inteligencji, m
ądrości, zdolnościach:
1) nie lubi
ę w sobie (uważam za swój minus): a... b... c... d... e...
2) lubi
ę w sobie (uważam za swój plus): a... b... c... d... e...
III. W swoim charakterze, kwalifikacjach moralnych:
1) nie lubi
ę w sobie (uważam za swój minus): a... b... c... d... e...
2) lubi
ę w sobie (uważam za swój plus): a... b... c... d... e...
IV. Jako m
ężczyzna/kobieta 1) nie lubię w sobie (uważam za swój minus):
a...
b...
c...
d...
e...
2) lubi
ę w sobie (uważam za swój plus):
a...
b...
c...
d...
e...
V. W zwi
ązkach z ludźmi, byciu z nimi, kontaktach 1) nie lubię w sobie
(uwa
żam za swój minus): a... b... c... d... e...
2) lubi
ę w sobie (uważam za swój plus): a... b... c... d... e...
VI. W innych wa
żnych dla mnie sprawach, które nie mieszczą się w tamtych
kategoriach 1) nie lubi
ę w sobie (uważam za swój minus):
a...
b...
c...
d...
e...
2) lubi
ę w sobie (uważam za swój plus):
a...
b...
c...
d...
e...
Ciekawe, czy co
ś Cię zaskoczyło? Czy łatwiej było Ci pisać o plusach, czy
o minusach? Czy Twoje ogólne zdanie na w
łasny temat wiąże się jakoś ze
szczególnymi ocenami?
Sytuacja
życiowa a samoocena Chcę jeszcze powiedzieć o jednej rzeczy,
z której pewnie zdajesz sobie spraw
ę, ale może nie dość wyraźnie. Samoocena nie
jest cz
łowiekowi dana raz na zawsze. Zmienia się na przykład z wiekiem. Przypomnij
sobie, co by
ło najważniejsze w Twoim autoportrecie parę lat wstecz, spróbuj
wyobrazi
ć sobie co może wybić się na pierwszy plan za parę lat. Dostałam list od
Ma
łgosi dokładnie na ten temat. Pisała: „Będąc młodą dziewczyną strasznie się
męczyłam. Zawsze mi się zdawało, że jestem nie-stosownie ubrana, inne dziewczyny
- one umia
ły zrobić się na bóstwo! W dodatku nie tańczyłam za dobrze. W ogóle
by
łam strasznie zakompleksiona. Teraz przestałam się przejmować tym, jak
wygl
ądam. Ważne, żeby ludzie mnie lubili i żeby mieć paru przyjaciół od serca.
Potrafi
ę gadać z nimi godzinami, pomagamy sobie nawzajem w trudnych chwilach.
Nie wy
ładniałam, nigdy nie byłam zbyt ładna, zresztą wiesz - lata lecą. Ale chyba
zm
ądrzałam i mniej się skupiam na sobie, a bardziej na innych. Może to jest mój
sposób na kompleksy?”
Bez w
ątpienia na samoocenę wpływa Twoja sytuacja życiowa, co najlepiej
wida
ć, kiedy się gwałtownie zmienia. Przekonują się o tym choćby wszyscy młodzi
rodzice, kiedy - wraz z pojawieniem si
ę na świecie ich pierwszego potomka -
zaczynaj
ą liczyć się umiejętności i dobra orientacja w sprawach pieluszek, kolek,
karmienia itd. itp. Na par
ę tygodni albo miesięcy dla matki takie rzeczy stają się
najwa
żniejsze we własnym autoportrecie, określają jego jasną lub ciemną tonację.
A wszyscy ci, którzy ze wsi przenie
śli się do miasta i nagle okazało się, że
ca
ła ich skomplikowana i obszerna wiedza o przyrodzie oraz zdolności do ciężkiego
wysi
łku fizycznego specjalnie się nie liczą? A mężczyźni, którzy wraz ze wzrostem
bezrobocia stracili prac
ę i teraz muszą jakoś odnaleźć się w sytuacji, kiedy jedyną
pracuj
ącą osobą w rodzinie jest żona?
Lepszy - gorszy czyli w pu
łapce bezustannych porównań Jeszcze siedziałeś
w wózku, siusia
łeś w pieluchy i niewiele rozumiałeś z tego, co mówią dorośli, a już
nad Twoj
ą głową co chwila ktoś Cię do kogoś porównywał: Piotrusiowi wyrósł ząbek!
A mojemu Stasiowi jeszcze nie. A czy ju
ż siada, czy już staje, czy już liczy do pięciu,
bo moje ju
ż do siedmiu? Żyjemy w społeczeństwie, w którym od zera uczą nas
porównywania. Na pewno by
łoby Ci łatwiej wymienić pięćdziesiąt rzeczy, w których
jeste
ś od innych lepszy albo gorszy, niż pięć takich, które są niepowtarzalne,
odr
ębne, jedyne na świecie.
Takie my
ślenie w kategoriach „lepszy-gorszy” wrosło w nas do tego stopnia,
że nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie innego podejścia do życia. A przecież
mo
żna. Z wykształcenia jestem etnografem, w związku z tym miałam okazję -
oczywi
ście poprzez lekturę - przyjrzeć się na przykład południowo-amerykańskim
Indianom Zuni, opisywanym przez Ruth Benedict, s
łynną badaczkę ludów
egzotycznych. Owi Zuni w ogóle ze sob
ą nie rywalizują. Podczas rytualnych świąt
urz
ądzają biegi, w których wcale nie chodzi o to, żeby wygrać. Każdy biegacz ma
dotrze
ć do mety, natomiast nie stara się wyprzedzić innych.
Cz
ęsto coś podobnego dzieje się w grupach terapeutycznych, kiedy usiłujemy
wyeliminowa
ć porównywanie, a w to miejsce wprowadzić koncentrowanie się na
swoich mocnych stronach. I okazuje si
ę, że można myśleć w taki sposób: jestem
inny, niepodobny do nikogo na
świecie. W czymś dobry, a nie lepszy; w czymś
marny, a nie gorszy. Albo jeszcze inaczej - nie jestem kiepski, tylko to jest moja
trudno
ść.
Jest jedna sytuacja, w której si
ę nie porównuje, raczej przeciwnie - podkreśla
jedyno
ść i wyjątkowość. „Jest inna niż wszystkie”, „nikogo takiego jeszcze nie
spotka
łam” - tak mówią zakochani. A więc umiemy patrzeć też w ten sposób,
a wszyscy ci, którzy byli zakochani z wzajemno
ścią, wiedzą, jak szczęśliwy może być
cz
łowiek, gdy nie obawia się porów-nań.
I przeciwstawna sytuacja: z pracy odchodzi kto
ś kogo wszyscy lubili i cenili,
a Ty przychodzisz na jego miejsce i masz wra
żenie, że każdy Twój krok i każde
odezwanie jest zestawiane z post
ępowaniem owej nieobecnej osoby. Trudno się
w takiej sytuacji wyrobi
ć, prawda? Każde „inaczej” oznacza „gorzej”, wszystko obraca
si
ę na Twoją niekorzyść.
Czy masz by
ć ideałem?
Pe
łno jest wszędzie dookoła nas różnych wzorów doskonałości, modeli do
na
śladowania, które - jeżeli traktowane zbyt poważnie - potrafią popsuć humor nawet
zadowolonym z siebie. Wkroczyli
śmy w epokę reklam i mam wrażenie, że musi się to
źle odbijać na poczuciu własnej wartości wielu z nas. Bo która ma takie włosy
i sylwetk
ę, jak Cindy Crawford, zachęcająca do kupowania szamponu firmy L’Oreal?
Który wygl
ąda tak korzystnie jak facet z reklamy „Gilette - najlepsze dla mężczyzny”?
Nie sta
ć Cię również na nowy model Opla czy nawet Poloneza. Zapewne nie jesteś
i mo
że nigdy nie będziesz eleganckim biznesmenem korzystającym z komputera IBM
najnowszej generacji.
Ale czy tylko o to chodzi? Zastanów si
ę dobrze: pragniesz mieć hollywoodzką
urod
ę, umysł Einsteina i karierę zawodową w tempie Alexis Colby czy po prostu
chcesz by
ć szczęśliwy? Niejednokrotnie te reklamowane symbole powodzenia
i sukcesu wcale nie maj
ą szczęśliwego życia. Jestem przekonana, że Marylin
Monroe zamieni
łaby się z niejedną szarą myszką, dziewczyną z Pułtuska, która ma
kochaj
ącego męża i udane dzieci. Wrócimy do tego jeszcze, a teraz posłuchaj: każdy
z nas, a wi
ęc i Ty, ma w sobie coś niepowtarzalnego, jedynego na świecie i przez to
cudowne-go i pi
ęknego. Nikt nie jest ideałem, ale też nikt nie jest kompletnym zerem.
A wi
ęc i Ty nie jesteś. Spróbuj spojrzeć na to tak: często myślę o sobie źle, ale to nie
jest obiektywna prawda, tylko moje wyobra
żenia. A skoro tak, to mogę zacząć je
zmienia
ć.
Rozdzia
ł II
Co wynika z twojego my
ślenia Weźmy sytuację najprostszą, jakiś sprawdzian
czy egzamin. Dosta
łeś pierwsze pytanie, które nie bardzo Ci pasuje, i zmagając się
z nim mo
żesz wpaść - jak wóz na piaszczystej drodze w wyżłobione koleiny - w jeden
z dwóch torów my
ślenia:
1. Na pewno nast
ępne pytanie będzie gorsze i skompromituję się jeszcze
bardziej. Po co w ogóle si
ę do tego zabierałem, skoro wiem, że jestem do niczego.
Ju
ż tyle razy mi się nie powiodło. Dobrze pamiętam, jaką dałem plamę w zeszły
wtorek. Mam coraz wi
ększą pustkę w głowie... Nic mi nie wyjdzie!
2. Zobaczymy, czy nast
ępne pytanie nie będzie lepsze. Jestem całkiem nieźle
przygotowany. Teraz trzeba tylko skupi
ć się i nadrobić złe wraże-nie. Już parę razy
poradzi
łem sobie z dużo trudniejszą sytuacją. Przecież nie dalej jak przedwczoraj
posz
ło mi tak dobrze. Musi się udać!
Nie musz
ę mówić, kto ma większe szanse. Lubię to porównanie, bo właściwie
we wszystkich
życiowych sprawach jest podobnie, od projektu ugotowania zupy po
plan przebudowy
świata. Najpierw coś zamierzamy - sami lub pod wpływem
oczekiwa
ń innych ludzi - potem zastanawiamy się, jak nam to pójdzie, i ten
pesymizm albo optymizm wyznacza dalszy bieg zdarze
ń. Idzie jak z płatka albo jak
po grudzie. Oczywi
ście, tak zwane obiektywne okoliczności też mają znaczenie, ale
nasze nastawienie jest du
żo ważniejsze, niż na ogół sądzimy.
A mo
że sam jesteś autorem własnych niepowodzeń?
Jak to si
ę dzieje? Otóż najpierw uruchamiamy łańcuch wspomnień. Osoby,
które maj
ą skłonność do dołowania się, przypominają sobie swoje poprzednie
niepowodzenia i dos
łownie zwieszają nos na kwintę. Do i tak już ciężkiego bagażu
przekonania o swoich nik
łych szansach dodają nową cegłę i znowu próbują. Nadal
bez skutku, tyle
że dalej jest im coraz ciężej. Kolekcja niepowodzeń rośnie jak
toczona w dó
ł kula ze śniegu. A ci, którzy są nastawieni, że pójdzie dobrze? Ich
kolekcja sk
łada się z kolorowych baloników - wspomnień udanych działań i sytuacji -
które ci
ągną ich do góry, łącząc się w coraz większy pęk. Czyli im gorzej, tym gorzej,
a im lepiej, tym lepiej. Co jest przeciwie
ństwem nosa na kwintę? Nos triumfalnie
skierowany ku górze.
Mówi
ę zawsze, że człowiek ma wypisane na nosie to, co ma go spotkać. I jest
to - po
łańcuchu wspomnień - druga tajemnica Twoich sukcesów i nie-powodzeń.
Tam wszystko odbywa si
ę w Twojej głowie: musisz zużyć mnóstwo energii, żeby
przebi
ć się przez swoje negatywne nastawienie i już nie tak wiele zostaje na samo
zadanie, które przed Tob
ą stoi. Tu w grę wchodzą inni ludzie, którzy czytają
z Twojego nosa. Zreszt
ą nie tylko z nosa. Niska samoocena, niewiara we własne
mo
żliwości da się odczytać z wielu różnych sygnałów, chociaż być może nie zda-jesz
sobie z tego sprawy. Przyjrzyj si
ę na przykład swojej sylwetce. Jeśli masz złe
mniemanie o sobie, pewnie nie nosisz dumnie wypi
ętej piersi, tylko raczej kulisz
ramiona. Pewnie masz sk
łonność do cofania brody i pochylania głowy, zamiast
obnosi
ć ją wyprostowaną po królewsku. Może też trzymasz ręce blisko tułowia i nie
zagarniasz nimi
świata, tylko często krzyżujesz na piersiach, jakbyś się chciał przed
nim os
łonić. Bywa odwrotnie: chociaż w środku czujesz się bezradny jak małe
dziecko i tak naprawd
ę nie wart uznania i uczucia - nadrabiasz miną i postawą,
wypinasz pier
ś, zadzierasz głowę, mocno gestykulujesz. Wymowa niby inna niż
u tych niepewnych i zahamowanych, ale tylko niektórzy daj
ą się zwieść pozorom. Bo
jednak cz
ęsto można zauważyć, że Twoja przebojowość jest troszkę przesadna czy
sztuczna,
że jesteś odrobinę za sztywny albo ciut zbyt głośny. Jakbyś to nie był Ty,
tylko maska czy przebranie, zza których chwilami przeziera co
ś całkiem innego. Jeśli
tak w
łaśnie funkcjonujesz - wewnątrz niska samoocena, na zewnątrz pewność siebie
i dobre samopoczucie - to jestem przekonana,
że musi Cię to drogo kosztować.
Płacisz ciągłym napięciem, albowiem wspinanie się na palce pochłania wiele energii
i na krótk
ą metę zwyczajnie męczy. A jeśli utrzymuje się przez dłuższy czas, może
si
ę nawet niekorzystnie odbić na Twoim zdrowiu.
I drugi rodzaj kosztów: zamieszanie, jakie wywo
łuje Twoja niejednoznaczność
u ludzi, którzy usi
łują Cię zrozumieć. Gdyby ktoś nawet chciał dać Ci to, czego
potrzebujesz, trudno mu b
ędzie odczytać, o co Ci właściwie chodzi. Mam przyjaciela
Filipa, który za
łożył nową firmę i wpadł w - przejściowe zresztą - tarapaty. Jego
dziewczyna
żaliła się kiedyś, że chciałaby podtrzymać go na duchu ale nie umie tego
zrobi
ć. Wyczuwa jego znękanie i niepokój, natomiast Filip zachowuje się tak, jakby
wszystko sp
ływało po nim jak woda po gęsi.
Pozostaj
ąc jednak przy skulonych ramionach i nosie na kwintę - to tylko
przyk
łady sygnałów, jakie bezwiednie dajesz innym. Jeden z nich jest szczególnie
wa
żny, to mianowicie, czy w kontaktach z ludźmi patrzysz im w oczy. Osoby
niepewne siebie na ogó
ł tego nie robią. Co wtedy przeżywa ten, na kogo nie
patrzysz? Najcz
ęściej myśli sobie: coś tu jest nie w porządku, chce coś przede mną
ukry
ć, pewnie oszukać; a może, skoro unika kontaktu, źle o mnie myśli albo mnie
lekcewa
ży. Mało komu przychodzi do głowy, że to z nieśmiałości czy zażenowania.
Jak wiele mo
że zmienić patrzenie w
oczy, sprawdzi
łam w
bardzo
niewdzi
ęcznej sytuacji międzyludzkiej, mianowicie przy załatwianiu spraw
urz
ędowych. Największy formalista, dla którego normalnie klient czy petent to wróg,
je
żeli złapać jego wzrok - mięknie i zaczyna traktować człowieka bardziej po ludzku.
Nie mówi
ę już o tym, że jeśli nie patrzysz, pozbawiasz się wielu bez-cennych
informacji, przede wszystkim nie dowiadujesz si
ę, jaka jest reakcja na Ciebie i różne
Twoje zachowania. Mia
łam raz w prowadzonej przez siebie grupie przykład jak
z podr
ęcznika. Był tam bardzo duży facet, Krystian, który bał się ludzi, i kiedy coś od
nich chcia
ł, zawsze patrzył sobie na buty. Zaproponowałam mu, żeby podnosił wzrok,
ilekro
ć zwraca się do innej osoby. I dokonało się wielkie odkrycie: Krystian stwierdził,
że to oni się go boją. No, może nie wszyscy, ale spora część.
Wró
ćmy do sytuacji egzaminacyjnej mając na uwadze, że całe życie to je-den
wielki egzamin, bo - pami
ętasz, jak pisała Wiesława Szymborska - „nic dwa razy się
nie zdarza i nie zdarzy. Z tej przyczyny zrodzili
śmy się bez wprawy i pomrzemy bez
rutyny”. A wi
ęc stajesz ze skulonymi ramionami i oczami wbitymi w podłogę, a na
nosie masz wypisane,
że na pewno Ci się nie uda. Egzaminator widzi to i Twoje
przekonanie przynajmniej w jakim
ś stopniu mu się udziela. Czyli jeszcze zanim
cokolwiek si
ę zacz-nie, już ma do Ciebie nie najlepsze nastawienie. Ono z kolei
udziela si
ę Tobie, kulisz się jeszcze bardziej i Twój sygnał, że spodziewasz się
niepowodzenia, staje si
ę wyraźniejszy. I tak nastawiacie się nawzajem coraz gorzej
i gorzej.
Na szcz
ęście w życiu nie jest aż tak źle. Specjalnie przesadziłam w tym opisie,
żeby wyraźniej było widać, jak sam stajesz się źródłem własnych kłopotów.
Namawiam Ci
ę w tym miejscu na mały eksperyment: postaraj się parę razy
w ró
żnych sytuacjach, kiedy czujesz się nieszczególnie, wyprostować ramiona,
podnie
ść głowę i patrzeć prosto w oczy. Sprawdź, czy to coś zmienia, może się
zach
ęcisz do trochę innego zachowania, niż dotąd miałeś w zwyczaju.
Trudne pocz
ątki Pamiętasz jak było, kiedy znalazłeś się w nowej szkole albo
poszed
łeś na studia? Gdy zaczynałeś nową pracę? Opowiadała mi znajoma
dziewczyna, jak czu
ła się przez parę pierwszych tygodni w szkole za granicą, dokąd
wyjechali s
łużbowo jej rodzice: „Byłam kompletnie ogłupiała i zupełnie do niczego. Na
lekcjach jak przyg
łup, na prywatkach jak jakiś raróg. Nie wiedziałam nawet, o czym
rozmawia
ć na przerwach, co się odezwałam, to głupio. Byłam nie tak ubrana, inaczej
podnosi
łam rękę na lekcjach. Miałam wrażenie, że nawet nogi i ręce mam nie takie.
Tak mi si
ę wtedy wydawało. Z czasem zaczęło być lepiej, wciągnęłam się”. Co jakiś
czas, bez wyje
żdżania, wszyscy trafiamy na sytuacje, w których czujemy się jak
w obcym kraju.
Ka
żda nowa sytuacja wymaga przystosowania, wszystkie początki obfitują
w niepowodzenia, bo poruszasz si
ę po nieznanym gruncie bez rozeznania i wprawy.
Nic dziwnego,
że reagujesz niepewnością wątpliwościami na własny temat i zwykle
w konsekwencji pogarsza si
ę Twój autoportret. Przypuszczam, że nie jesteś wtedy
dla siebie zbyt dobry i nie fundujesz sobie okresu ochronnego, czasowej taryfy
ulgowej na wej
ście w nowe układy. Pewnie z przykrością stwierdzasz, że inni radzą
sobie lepiej, zazdro
ścisz im, a nawet jesteś na nich zły.
Trudno bywa zw
łaszcza wtedy, gdy oni znają się od lat i dużo ich ze sobą
łączy. Naprawdę nie do pozazdroszczenia jest sytuacja nowego pracownika
trafiaj
ącego do zgranego zespołu, nowej dziewczyny czy chłopaka wprowadzanego
do paczki starych przyjació
ł swojej sympatii, małżonka przyjeżdżającego z pierwszą
wizyt
ą do rodziny partnera. Oni śmieją się z jakiejś zabawnej historii sprzed lat,
a Tobie wydaje si
ę, że z Ciebie. Rozumieją się w pół słowa, przerzucają doskonale
czytelnymi dla nich aluzjami, a Ty nic nie kojarzysz i czujesz si
ę jak ostatni tuman.
Spokojnie! Mo
żesz być pewien, że to minie, jeżeli tylko nie zamkniesz się w sobie
i nie podejmiesz postanowienia,
że się odcinasz i wycofujesz. To trochę tak, jakbyś
si
ę znalazł wśród ludzi mówiących w obcym języku i z czasem zaczął się nim
pos
ługiwać, najpierw słabo, a potem co-raz swobodniej. Więc lepiej poprzyglądaj się
i troch
ę poczekaj pamiętając, że na początku pewna sztywność i niezręczność to
rzecz naturalna, a Twoje marne samopoczucie jest zrozumia
łe i przejściowe. Pół
biedy, kiedy chodzi o dalsz
ą rodzinę albo szkolnych kolegów Twojej drugiej połowy -
mo
żesz przestać się z nimi widywać. Ale jeżeli to jest nowa praca lub szkoła czy,
powiedzmy, te
ściowie? Trudno całkiem zerwać takie kontakty. Bywa, że decydujesz
si
ę wówczas na coś w rodzaju „emigracji wewnętrznej”. Rezygnujesz z włączania się
we wspólne rozmowy i rozrywki, je
żeli to możliwe siadasz w kącie, starasz się wyjść
jak najwcze
śniej. I może się to ciągnąć latami, pogłębiając Twoje poczucie, że jesteś
niewa
żny, nielubiany, gorszy.
Pobra
ły się dwa zera A jeśli żyjesz z kimś pod jednym dachem i - jak dawniej
mówiono - dzielisz z nim lub ni
ą stół i łoże? Pracując w poradni rodzinnej
zauwa
żyłam, że raz po raz powtarza się pewien rodzaj kłopotów, które trapią
ma
łżonków ze złą samooceną. Chcę przedstawić je tutaj bardziej szczegółowo, bo
prawie wszyscy albo jeste
śmy z kimś w stałym związku, albo będziemy, albo - co
gorsza - ju
ż mamy za sobą rozpad takiego układu. Zacznijmy od konkretnej sytuacji,
bardzo prostej i typowej. Niech to b
ędzie Gosia i Andrzej, może po dwóch, może po
siedmiu latach ma
łżeństwa. W każdym razie zdążyli już zapomnieć o zalotach
i miodowym miesi
ącu, tkwią w prozie codziennego życia: praca, gospodarstwo
domowe, pewnie te
ż dzieci. On uważa, że jest niezbyt atrakcyjnym mężczyzną
i marnym m
ężem, ona nie czuje się ani ładna, ani pociągająca i stale ma do siebie
pretensje,
że nie wywiązuje się na piątkę z roli żony (bo prowadzenie domu, proszę
Pa
ństwa, to tak skomplikowane i wielowątkowe zadanie, że zawsze można znaleźć
co
ś, co się zrobiło nie dość dobrze). Punkt wyjścia weźmiemy banalny - on mówi do
niej: „Mi
ła moja, zupa jest przesolona”. Bo rzeczywiście jest.
Teraz zajmiemy si
ę czytaniem w myślach. Kobieta, która dobrze czuje się
w
życiu, w swoim związku i w roli gospodyni domowej, pomyśli w takiej sytuacji:
„Przykro mi. Nast
ępnym razem, kiedy będę robić ogórkową, muszę pamiętać, żeby
da
ć mniej soli”. A nasza Gosia? Jej monolog wewnętrzny wygląda zupełnie inaczej:
„Nie smakuje mu. Dobra
żona potrafiłaby ugotować tak, jak on lubi. Pewnie ma do
mnie jeszcze mas
ę innych zastrzeżeń i pretensji. Kto wie, czy w ogóle mu
odpowiadam. Mo
że już nie chce ze mną być?”. I tylko czeka, że Andrzej za chwilę
zacznie mówi
ć o rozwodzie. A on powiedział jedynie, że zupa jest przesolona. Teraz
kolej na to,
żeby zajrzeć do głowy Andrzejowi. Gosia, u której jego niewinna uwaga
uruchomi
ła lawinę małżeńskich kompleksów, musi zrobić niezadowoloną minę, bo
przecie
ż z jej punktu widzenia już nie chodzi o zupę, tylko o ostateczne rozstanie.
A on patrz
ąc na tę skrzywioną buzię myśli sobie: „Coś jej złego zrobiłem, zaraz
obrazi si
ę i dojdzie do wniosku, że ma mnie po prostu dosyć. To, że wyszła za takie
zero, wcale nie oznacza,
że zawsze będzie chciała ze mną być”. Jednym słowem on
te
ż już prawie pakuje walizki.
Tym razem - jak setki razy wcze
śniej i później - rozejdzie się po koś-ciach.
Pewnie za par
ę minut albo parę godzin któreś z nich wykona jakiś pojednawczy gest
i wszystko jako tako wróci do normy. Tylko
że jeśli tak dzieje się często, w pewnym
momencie ilo
ść przejdzie w jakość. Spójrzmy więc na konsekwencje podobnych
sytuacji.
Po pierwsze - obydwoje zu
żywają dużą część swojej energii na ciągłe
sprawdzanie. Z napi
ętą uwagą śledzą: jak jest w tej chwili? czy on jeszcze mnie
kocha? czy jej jeszcze na mnie zale
ży? I wtedy oczywiście zawsze znajdzie się coś,
co potwierdzi najczarniejsze przewidywania, jak cho
ćby owa przesolona zupa.
Powiem wi
ęcej, nawet niektóre obojętne albo pozytywne uwagi mogą być odbierane
jako negatywne. Za
łóżmy, że Gosia za-łożyła nowy opalacz, zaś Andrzej, któremu
si
ę w nim spodobała, powie: „O masz dwuczęściowy kostium”. A ona - pewna tego,
że nie jest dość zgrabna - nawet na niego nie spojrzy i nie zauważy jego
zadowolonej miny, tylko pomy
śli: „No tak, chciał mi delikatnie dać do zrozumienia, że
nie powinnam pokazywa
ć brzucha. Już mu się nie podobam”. Wobec nagromadzenia
podobnych niezrozumie
ń i nieporozumień obydwoje starają się uniknąć zapalnych
tematów.
W ich sytuacji takimi szybko okazuj
ą się wszystkie, które coś mówią o drugiej
stronie. Inaczej mówi
ąc, w ogóle przestają ze sobą rozmawiać o sobie.
Po drugie - unikaj
ą zwłaszcza okazywania wszelkich oznak niezadowolenia.
Andrzej na drugi raz g
łęboko się zastanowi, czy w ogóle mówić, że mu nie smakuje
zupa. W efekcie Gosia b
ędzie niewiele wiedzieć o tym, co on lubi a czego nie, zaś
Andrzej b
ędzie tłumił swoje niezadowolenie i godził się z sytuacją, która mu nie
odpowiada. Do czasu, poniewa
ż kiedy uzbiera się tego dużo i w różnych
dziedzinach, jedno z nich pierwsze wy-buchnie. Wtedy to drugie, które te
ż zdążyło
ju
ż nagromadzić sporo urazy i pretensji, odpowie tym samym. I zacznie się coś,
czego obydwoje nie rozumiej
ą: wielka awantura z błahego powodu.
Po trzecie - ka
żda oznaka smutku, złości lub zniecierpliwienia Gosi jest
odbierana przez Andrzeja jako sygna
ł, że to on zrobił coś nie tak, że „wszystko przez
niego”. A Gosi
ę może boleć ząb, mogły ją spotkać jakieś przykrości w pracy czy
zdenerwowa
ć dzieci. I chce, żeby ją ktoś po-cieszył albo chociaż wysłuchał, a tu
ślubny najdroższy też już zdążył wpaść w przygnębienie bądź irytację pod wpływem
jej minorowej miny. Wi
ęc traci chęć opowiadania temu ponuremu facetowi, co jej się
dzi
ś przykrego wydarzyło. To samo Andrzej: miał męczący dzień albo boli go głowa,
a Gosia ju
ż jest pewna, że ma coś do niej. Więc na wszelki wypadek nie odzywa się
i schodzi mu z drogi. W ten sposób zamiast wspiera
ć się nawzajem w drobnych
i wi
ększych kłopotach, oddalają się od siebie. Po czwarte - obydwoje czekają na
jakie
ś potwierdzenie, dowartościowanie, przejaw uczucia drugiej strony, ale nie są
zbyt sk
łonni wychylać się z tym sami. Nie zrobię tego, boję się, że mnie odtrąci -
my
ślą. I tak czekają obydwoje, nieraz latami, coraz bardziej utwierdzając się
w poczuciu,
że są nieważni, niekochani, niezauważani. Po piąte - unikają jak ognia
wyja
śniania tego, co się między nimi dzieje. Każde z nich obawia się, że kiedy
cho
ćby piśnie coś na ten temat, dopiero wtedy druga strona zacznie się serio
zastanawia
ć i niechybnie dojdzie do wniosku, że zrobiła życiowy błąd decydując się
na ten zwi
ązek. Jest w tym coś z myślenia magicznego (niektórzy nazywają to strusią
polityk
ą): jeśli nie dotknę tej chwiejnej konstrukcji, jest szansa, że się utrzyma; ale jak
nieopatrznie rusz
ę, a jest to gmach wzniesiony z chybotliwych, nie połączonych ze
sob
ą cegieł, to w ciągu paru sekund rozsypie się w gruzy.
Niestety, ma
łżeństwom takim jak Gosia i Andrzej nie sprzyja też tradycja czy
zwyczaje rodzinne. Spodoba
ło mi się podsumowanie, jakie zrobiła kiedyś na moją
pro
śbę pewna pani: „Pochodzę z rodziny, gdzie nawet pyta-nie ‘która godzina?’ było
zbyt osobiste”. W ich rodzinnych domach musia
ło być tak samo: dorośli ani między
sob
ą, ani z dziećmi nie rozmawiali o wzajemnych uczuciach, o żalach i pretensjach,
nikt nikogo nie chwali
ł i nie zapewniał, że kocha. Skąd to wiem? Bo inaczej nie
mieliby tych k
łopotów.
Zamiast zadr
ęczać się wątpliwościami, mogliby zabrać się do wyjaśniania
sytuacji i przekonaliby si
ę szybko, że cała ta spirala rozkręcająca się w ich głowach
jest absurdalna -
że naprawdę chodzi tylko o zupę, a całą resztę kochają nad życie.
Wi
ęc gdyby to ode mnie zależało, od przedszkola wprowadziłabym naukę
porozumiewania si
ę z bliskimi. Kiedy pracowałam w poradni rodzinnej, miałam okazję
towarzyszy
ć wielu ludziom w próbach lepszego porozumiewania się żałując, że
spotkali
śmy się tak późno, gdy już narosło mnóstwo przykrych „zaszłości”.
Umawia
łam się z różnymi małżeństwami, że wprowadzą u siebie zwyczaj
systematyczne-go rozmawiania o tym, jak im ze sob
ą jest, co do siebie czują,
z czego s
ą zadowoleni, a z czego nie. Wiem, wiem, to takie sztuczne, ale chcę
podkre
ślić, że ludzie, którzy mają dużo lęków i wątpliwości - wynikających z niskiej
samooceny - z pewno
ścią nie przestawią się spontanicznie na inny sposób
porozumiewania. Natomiast przy odpowiedniej zach
ęcie mogą popracować nad
wyrobieniem sobie lepszych nawyków czy rutyny. Je
śli partnerzy wspólnie decydują
si
ę na mówienie o tym, co się pomiędzy nimi dzieje, wtedy wiadomo, że narażają się
obydwoje, wi
ęc poważnym i zasadniczym rozmowom przestaje towarzyszyć
atmosfera zagro
żenia, nikt nie musi się wychylać z inicjatywą, można nawet losować,
kto zaczyna. W poradni dok
ładnie uzgadnialiśmy, że na przykład we wtorki po
po
łożeniu dzieci spać zawsze przeznaczają na ten cel po pół godziny lub trzy
kwadranse i obydwoje maj
ą powiedzieć, co złego i co dobrego spotkało ich ze strony
tego drugiego w minionym tygodniu.
Gdyby
ś się zdecydował wprowadzić taki zwyczaj w swoim związku, musisz
trzyma
ć się kilku zasad. Trzeba pilnować: a) żeby nie skończyło się na samym
postanowieniu; to naturalne,
że - tak jak od każdej trudnej rzeczy - będziecie mieli
ch
ęć się wykręcić; b) żeby każdy miał z góry uzgodnioną ilość czasu, a potem
zmiana (np. Gosia kwadrans, Andrzej kwadrans, Gosia kwadrans, Andrzej kwadrans
- po dwóch-trzech próbach b
ędziecie wiedzieli, jaki czas jest dla Was
najwygodniejszy); c)
żeby w tych uzgodnionych ramach czasowych nie przerywać
sobie nawzajem; d)
żeby mówić i o plusach, i o minusach, nawet gdyby na początku
trzeba by
ło wyszukiwać coś na siłę (jednym jest trudniej mówić o dobrym, innym
o z
łym, to też jest naturalne); e) żeby zaczynać od żalów i pretensji, a kończyć na
rzeczach pozytywnych, mi
łych, ciepłych.
Z czym jeszcze mog
ą być kłopoty?
Sądzę, że miałeś okazję stwierdzić to sam w różnych sytuacjach: niekorzystne
my
ślenie o sobie jest samospełniającym się proroctwem. Nie jestem w stanie omówić
rozlicznych dziedzin, w których mo
że Cię hamować i ograniczać, jednak muszę
po
święcić parę słów przynajmniej nauce i pracy. Co do zdolności uczenia się - mam
spor
ą wprawę w przebijaniu się przez uporczywe złe mniemanie o sobie osób
ucz
ących się języków obcych i pracy z komputerem. To równie dobre przykłady jak
ka
żde inne. We wmawianiu sobie, że „komputer to nie dla mnie” i „nigdy się tego nie
naucz
ę” celują kobiety. Jeżeli już potrzeba albo chęć zmusi którąś z moich
zaprzyja
źnionych pań, żeby jednak spróbować, zaczynam od tego: „Ta maszyna nie
jest du
żo bardziej skomplikowana od pralki automatycznej. Umiesz ją obsługiwać?
Je
śli tak, to z komputerem też dasz sobie radę”. Oczywiście początkowo nie wierzą,
ale stopniowo - par
ę prostych operacji, żeby przekonać się, że to skomplikowane
zwierz
ę jest posłuszne - nabierają pewności siebie. „Napisz coś, wydrukujemy to”,
żeby mogły szybko zobaczyć efekt swojej pracy. I jeszcze namawiam je do robienia
błędów, żeby się z nimi oswoiły i przy samodzielnych próbach nie wpadały w totalną
bezradno
ść, kiedy coś pójdzie nie tak. Z nauką języków jest podobnie. Jest mnóstwo
ludzi, którzy latami obiecuj
ą sobie, że zabiorą się za angielski czy francuski, i nie
robi
ą tego, bo nie wierzą, że coś im wyjdzie. Znam na to dwa sposoby proste i trzeci
pracoch
łonny. Pierwszy: weź obcojęzyczną gazetę i na dowolnej stronie (byle nie
z og
łoszeniami) znajdź 100 słów, które rozumiesz. Nie uda Ci się to po grecku czy po
węgiersku, ale angielski, niemiecki, włoski, hiszpański, nawet holenderski czy
portugalski od razu stanie si
ę bardziej przezroczysty.
Drugi sposób polega na tym,
żeby przed każdą lekcją czy odrabianiem za-dań
domowych powtórzy
ć sobie kilka razy na głos (jeśli się boisz, że rodzina uzna Cię za
wariata, który gada sam do siebie, zrób to szeptem):
„Angielski sam wchodzi mi do g
łowy”. Jeżeli jesteś zainteresowany innym
językiem, wstaw go w miejsce angielskiego.
I sposób trzeci: popro
ś kogoś, żeby wskazał Ci prosty i niezbyt długi,
a interesuj
ący dla Ciebie tekst, i przetłumacz go ze słownikiem. Może się okazać, że
satysfakcja ze zrozumienia czego
ś, na czym Ci zależało, jest większa niż
nieporadno
ść językowa. Moje pokolenie z dużym skutkiem uczyło się angielskiego na
Beatlesach, a rosyjskiego na Okud
żawie. Opowiadam to wszystko, żeby było widać,
co oznacza czy te
ż z czego się składa owo „nie potrafię się tego nauczyć”. Na
pierwszym miejscu oczywi
ście króluje ogólne poczucie niemożności. Ale ważne jest
te
ż i to, że ani Twoi dotychczasowi nauczyciele, ani Ty sam nie mieliście wprawy
w stopniowaniu trudno
ści, wybieraniu na początek zadań, których dobre wy-konanie
zach
ęciłoby Cię do dalszych prób. Nie było też pomostu do czegoś, co już umiesz.
A poza tym nie mia
łeś okazji przeżyć choćby niewielkiej satysfakcji związanej
z wst
ępnym opanowaniem nowej umiejętności. Chcę Ci na zakończenie tego wątku
powiedzie
ć jedną rzecz: żeby przekonać mnie, że nie jesteś w stanie czegoś się
nauczy
ć, musiałbyś zużyć ba-rdzo dużo energii i czasu. A myślę, że i tak by Ci się
nie uda
ło. Teraz sprawa pracy. Odnosi się do niej to wszystko, co mówiłam
o trudnych pocz
ątkach. Na niepewność związaną z nową sytuacją i nowymi
zadaniami nak
łada się jeszcze coś - powszechny niedobry zwyczaj, że przełożeni
niech
ętnie wyrażają uznanie, za to dość skrupulatnie wytykają błędy i z upodobaniem
gani
ą. Jeśli już i tak nie myślisz o sobie zbyt dobrze, pogrążasz się w tym jeszcze
bardziej. I cz
ęsto nawet nie umiesz zobaczyć, kiedy z nieporadnego nowicjusza
zmieniasz si
ę w kompetentnego fachowca. A dopóki czujesz się „młodszym kolegą”,
Twoi wspó
łpracownicy i zwierzchnicy też mają skłonność, żeby Cię tak traktować.
Mo
że warto co pewien czas sprawdzać to przekonanie?
Jednym z
łatwo dostępnych sprawdzianów jest robienie od czasu do czasu -
co pó
ł roku, co rok - bilansu własnych dokonań. Szczegółowo i konkret-nie: kartka
papieru, Twoje prywatne podliczenie, ile i
czego wykona
łeś w
„okresie
sprawozdawczym”. Sama tak robi
ę, bo mnie też nieraz przychodzi do głowy, że od
dłuższego czasu nic godnego uwagi nie zrobiłam. Muszę powiedzieć, że ilekroć
kogo
ś namówiłam na takie sprawozdanie, zawsze kończyło się radosnym
zaskoczeniem. A gdyby nawet wysz
ło Ci inaczej, przynajmniej będziesz miał jakąś
miar
ę, rozeznanie, że Twoje „nic nie zrobiłem” oznacza” o trzy za mało” w jednej
sprawie, „nie do
ść starannie” w innej, a w pozostałych nie najgorzej. Zobacz, że to
zupe
łnie inny punkt wyjścia, gdybyś chciał coś zmienić. Najlepiej takie podliczenie
robi niepracuj
ącym matkom, które często uważają, że czas przecieka im przez palce,
są źle zorganizowane i z ni-czym nie dają sobie rady. Jeżeli jeszcze krytykuje je
w tym duchu m
ąż albo teściowa, trudno przekonać je inaczej niż robiąc bilans czasu.
Mówi
ę o tym przy okazji pracy, ponieważ uważam, że zajmowanie się małym
dzieckiem i domem to ci
ężka i odpowiedzialna praca, niejednokrotnie trudniejsza niż
zaj
ęcia zawodowe.
W podsumowaniu chc
ę przypomnieć, że w każdej z wymienionych dziedzin -
w ma
łżeństwie, w nauce, w pracy - Twoje zdanie o sobie jest ważnym czynnikiem
sprawczym. Mówi
ąc prościej, kiedy jest dobre, lepiej funkcjonujesz i Ty, i często inni
wokó
ł Ciebie; kiedy jest złe, wyrabiasz się z reguły gorzej.
Podstawowa zasada post
ępowania byłaby tutaj taka: nie ufaj swoim ogólnym
złym opiniom o sobie spróbuj je podważać, zbieraj dowody na to, że nie masz racji,
kiedy si
ę tak dołujesz.
Obiektywno
ść nie ma tu nic do rzeczy Namawiam Cię, żebyś konkretnie
i szczegó
łowo analizował swoje przeświadczenia na własny temat, ponieważ
przekona
łam się, że niskie poczucie własnej wartości w różnych dziedzinach potrafi
mie
ć niezbyt wiele wspólnego z obiektywną rzeczywistością sprowadzoną właśnie do
namacalnych konkretów. Chc
ę opowiedzieć tu o dwóch przypadkach, kiedy kontrast
mi
ędzy ogólną złą oceną a jej rozpisaniem na poszczególne elementy był wyjątkowo
dobrze widoczny.
Jedna to opowie
ść Marka, pacjenta z grupy dla osób z nerwicą, w której byłam
obserwatorem, kiedy uczy
łam się swego zawodu. Otóż Marek uważał, że jest nie
do
ść sprawny fizycznie i wysportowany. Jego niedościgłym wzorem był ojciec,
kapitan marynarki, któremu chcia
ł zaimponować. Zapytany, czy uprawiał kiedyś jakiś
sport, Marek wymieni
ł jeździectwo, pływanie i parę innych dyscyplin, w których
osi
ągał bardzo dobre wyniki. Kiedy doszedł do tego, że zdobył mistrzostwo Polski
w skokach spadochronowych, grupa zacz
ęła się śmiać. On w pierwszej chwili nie
zrozumia
ł, co ludzi tak bawi, więc chichocąc zaczęli mu tłumaczyć, że wyżej
w m
ęskich sportach wspiąć się już nie można.
Bohaterk
ą drugiej sytuacji, też w
grupie terapeutycznej, by
ła Lusia,
trzydziestoletnia pracuj
ąca mężatka, matka dwojga dzieci. Płacząc oskarżała się o to,
że jest wyrodną matką i złą żoną, nie dba o dom i rodzinę, poświęca im za mało
czasu i stara
ń. Na marginesie dodam, że pracowała na półtora etatu. Poprosiłam
Lusi
ę, żeby opowiedziała, jak wygląda jej powszedni dzień i sobota z niedzielą,
szczegó
łowo, od rana do wieczora. W tej grupie było nas jeszcze pięć w podobnej
sytuacji, jednocze
śnie matek i pracownic. Wszystkie opowiedziałyśmy o swoim
gospodarowaniu czasem i okaza
ło się, że każda - chociaż ma tylko jedną pracę -
po
święca obowiązkom domowym i rodzicielskim mniej więcej tyle samo czasu co
Lusia.
Mo
żna powiedzieć, że tych dwoje to wyczynowcy. I rzeczywiście, a mimo to
wynikom ich
życiowych starań nie udało się przebić przez uporczywe
prze
świadczenie, że nie sprawdzili się w ważnych dla siebie dziedzinach. Tym
bardziej trudno mi uwierzy
ć, że uda się to w Twoim przypadku, skoro nie skaczesz ze
spadochronem i nie pracujesz na pó
łtora etatu (trochę się niepokoję, czy aby te
przyk
łady - powtarzam, wyjątkowe - znów nie wpędziły Cię w kompleksy).
Dlatego jeszcze raz namawiam Ci
ę do sprawdzania swego ogólnego
mniemania o sobie za pomoc
ą rozkładania go na czynniki pierwsze. Nic nie zrobiłeś
w tym tygodniu? Wypisz, czym si
ę zajmowałeś w każdym kolejnym dniu. Zawsze
wszystko gubisz? Przypomnij sobie ostatnie trzy przypadki, kiedy Ci co
ś zginęło.
Jeste
ś złym pracownikiem? Sprawdź, ile razy i za co zganił Cię ostatnio szef. Może
uda Ci si
ę prześledzić to bardziej szczegółowo i konkretnie, a dzięki temu bardziej
realistycznie - i w korzystniejszym
świetle - zobaczyć siebie.
Na wierzchu i pod spodem Chcia
łabym wspomnieć o jeszcze jednej
konsekwencji niskiej samooceny, która chyba Ciebie nie dotyczy. Je
śli zabrałeś się
do czytania tej ksi
ążki, to na pewno masz świadomość swoich kłopotów i chęć
zmiany. Natomiast sytuacja, któr
ą teraz chcę opisać, dotyczy ludzi nieświadomych
swoich kompleksów. Chodzi mi o zarozumialców, szpanerów, zadufków - oso-by,
które za wszelk
ą cenę usiłują udowodnić swoją wyższość. Otóż chcę Ci zwrócić
uwag
ę, że w gruncie rzeczy są do Ciebie podobni. Przypomina mi się Wiśka, która
nie dawa
ła nikomu dojść do słowa; Paweł, który zawsze wiedział lepiej; Monika
próbuj
ąca oczarować wszystkich mężczyzn bez wyboru; Kuba zawsze gotowy, żeby
lekcewa
żąco wypowiedzieć się o cudzych osiągnięciach, choćby to nawet była
nagroda Nobla. Zawsze my
ślałam o nich ze współczuciem. Skoro tak bardzo chcieli
udowodni
ć całemu światu, że są lepsi - albo że inni są gorsi, co na jedno wychodzi -
to rozumiem,
że sami bynajmniej nie byli o tym przekonani. Czuli się tak niepewnie,
że aż musieli zbudować sobie całą sztuczną konstrukcję, teatr pozorów, żeby
zas
łonić przed ludźmi swoje prawdziwe samopoczucie. Zresztą robili to nie ze złej
woli, tylko dlatego,
że było im - tak jak Tobie - trudno ze sobą wytrzymać. Z czasem
tak z
żyli się z odgrywaną przez siebie rolą, że stracili kontakt ze swoim wnętrzem,
swoimi prawdziwymi prze
życiami.
My
ślę, że czasem im zazdrościsz łatwości, z jaką przedstawiają swoje zdanie,
si
ły przebicia i pewności siebie. Rzeczywiście, z wieloma sytuacjami radzą sobie
lepiej od Ciebie, ale czy lepiej si
ę czują? Nie jestem o tym przekonana. Wiem na
pewno,
że dopadają ich załamania i depresje, nagle przestają się wyrabiać i wtedy
czuj
ą się bardziej bezradni od Ciebie. A przede wszystkim kiepsko im się układają
kontakty z
lud
źmi. Paradoksalnie, potrzebują tego samego co Ty: uznania,
docenienia, po-chwa
ły. A inni wcale się do tego nie kwapią. Sam pewnie wiesz, że
jak kto
ś się wywyższa, masz go ochotę nie pochwalić, tylko ściągnąć na ziemię,
przek
łuć szpilką jak balon, żeby uszło powietrze. Ci, którzy naprawdę siebie lubią,
znaj
ą swoją wartość i mają zaufanie do własnych możliwości, nie muszą się przed
nikim wykazywa
ć. Nie potrzebują ciągłych potwierdzeń od innych, bo rzeczy
oczywiste nie wymagaj
ą dowodów. Są zwyczajnie skromni, nie muszą też ukrywać
wad i s
łabości, żyć z ciągłą obawą, że ktoś ich zdemaskuje. Ich spokój i harmonia
wewn
ętrzna promieniują na zewnątrz, a ludzie lgną do nich i kochają - zdawałoby się
- za nic.
Prawie wszystko mo
żesz Każdy z nas wykorzystuje tylko niewielki procent siły
swoich mi
ęśni i możliwości swojego umysłu. I nie jest to moje pobożne życzenie ani
wyraz ogólnej wiary w cz
łowieka, tylko wynik żmudnych i wieloletnich badań
fizjologów. Jak s
ądzę, osiągamy tak mało w stosunku do swoich możliwości między
innymi dlatego,
że brak nam wiary w ich ogrom i różnorakość. Przez wiele lat
zgromadzi
łam niemałą kolekcję opowieści z literatury i z życia o ludziach, którym
uda
ło się dokonać rzeczy niemożliwych. Joanna D’Arc zebrała wielką armię
i poprowadzi
ła ją do walki, Ghandi bez prze-mocy uwolnił Indie od Anglików, Jacek
Kuro
ń zapoczątkował ruch społeczny, dzięki któremu runął w Polsce ustrój
komunistyczny - to s
ą przykłady szeroko znane.
Ale chc
ę też wspomnieć o kilku innych, znacznie skromniejszych, a rów-nie
nieprawdopodobnych. Mówi
ę „nieprawdopodobnych”, ponieważ zanim te osoby
zrobi
ły to, co zrobiły, wszystkim wokół wydawało się to niemożliwe. Jak choćby
Tadeusz Paciorek, psycholog wi
ęzienny z Siedlec, który przez parę lat dobijał się
o wprowadzenie grup Anonimowych Alkoholików do zak
ładów karnych. Kto trochę
wie o polskim wi
ęziennictwie, przyzna, że taki pomysł całkiem niedawno musiał
wydawa
ć się szalony. Dzisiaj mamy w Polsce już kilkadziesiąt grup AA za kratkami,
są nawet stosowne odgórne instrukcje ułatwiające zakładanie nowych. Zawsze, kiedy
spotykam Tadeusza, mam wra
żenie, że kontaktuję się z człowiekiem, który przebił
głową mur.
Inny przyk
ład to Ewa Milewicz, kobieta po chorobie Heinego-Medina, której tak
trudno si
ę poruszać, że problemem dla niej jest nawet wejście na schody. A jednak:
by
ła w opozycji jeszcze przed Sierpniem 1980, w stanie wojennym aktywnie działała
w podziemiu, dzi
ś jest w czołówce dziennikarzy „Gazety Wyborczej”. Ale najbardziej
Ewa zadziwi
ła mnie tym, że po wyjściu za mąż urodziła i wychowała dziecko, choć
w jej sytuacji wydawa
ło się to zamiarem ponad siły. Córka Ewy jest już na studiach
i stanowi
żywy dowód na to, że rzeczy niemożliwe są możliwe. I wreszcie trzeci
przyk
ład: Tadeusz Orłowski, niepełnosprawny zdobywca Tatr. Wybitny lekarz,
cz
łonek Polskiej Akademii Nauk, dziś już starszy pan, należał do najlepszych
polskich taterników swojego pokolenia. Ma jedn
ą nogę krótszą, mocno utyka, a mimo
to dokona
ł pierwszych przejść wielu dróg wspinaczkowych w Tatrach. Tak trudnych,
że podobno wśród na-szych alpinistów kursuje powiedzenie: „Ja na drogi
Or
łowskiego wolę cho-dzić na drugiego” (bo wtedy spadanie jest mniej
niebezpieczne). My
ślę, że kto inny na jego miejscu nawet by się nie wybrał na
dłuższy górski spacer.
Nie namawiam Ci
ę tutaj, żebyś nastawiał się na przebudowę świata albo
ca
łkiem nie licząc się z okolicznościami porywał się z motyką na słońce. Chcę tylko
uprzytomni
ć Ci, że zasadnicza różnica pomiędzy tymi osobami a innymi jest taka, że
one wierzy
ły w możliwość osiągnięcia z pozoru nie-realnych celów. Chcę korzystając
z ich przyk
ładu przekonać Cię, żebyś - zanim odruchowo, z nawyku powiesz o czymś
„to nie dla mnie” - zastanowi
ł się nad tym. Może jednak warto zakreślać swoje plany
ambitniej, a nawet du
żo ambitniej, niż masz w zwyczaju?
Rozdzia
ł III
O
ładowaniu akumulatorów, nagrywaniu płyt i filtrach Gdyby Ci się zdawało, że
ten rozdzia
ł został przez pomyłkę przeniesiony z innej książki, to chcę Cię uspokoić,
że jednak tak nie jest. Nadal będziemy się zajmować poczuciem własnej wartości,
a konkretnie tym, jak ono si
ę kształtuje. Po prostu czasem lubię porównywać
mechanizmy psychologiczne do jakich
ś urządzeń, bo wtedy najważniejsza zasada
funkcjonowania staje si
ę lepiej widoczna - wpływy, jakim podlega psychika ludzka, są
tak skomplikowane i ró
żnorodne, że często warto opisać coś za pomocą pewnego
skrótu.
Akumulator jako model pojawi
ł mi się tak dawno, że już nawet nie pamiętam
kiedy. Na pewno by
ło to w momencie, gdy czułam się wyczerpana, na resztkach
energii i bez szans na oparcie w kim
ś z zewnątrz, kto mógłby mi pomóc doładować
nieco nowych si
ł i optymizmu. Potem się okazało, że nie ja jedna mam podobne
skojarzenia, w ka
żdym razie dla bardzo wielu osób jest ono czytelnym i równie
wygodnym skrótem my
ślowym jak dla mnie. O czymś w rodzaju zapisów czy też
nagra
ń w psychice człowieka mówi wielu autorów, a w języku potocznym też
natrafiamy na wyra
źne ślady tego typu skojarzeń, kiedy mówimy, że coś komuś
w duszy gra albo
że stale powtarza starą śpiewkę. Ta analogia przyda nam się też
w nast
ępnym rozdziale, kiedy będę mówić o tym, jak wymazywać stare nagrania
i nagrywa
ć czy zapisywać inny tekst - może melodię? - w miejsce starego, który nie
najlepiej Ci s
łuży. Zaś do filtrów dojdziemy w stosownym momencie. Wszystkie te
porównania czy modele maj
ą swoje zalety (prostota, czytelność, łatwość
przekazywania innym), ale te
ż zasadniczą wadę: nie do wszystkiego pasują,
nadu
żywane nie sprawdzają się.
Je
żeli jesteś jak gramofon...
Wró
ćmy do ćwiczenia z początku - uzupełniania zdania „Ania jest...”. Jest to
najbardziej zwi
ęzły i zarazem bardzo archaiczny opis Twego po-czucia własnej
warto
ści. Jak już mówiłam, mnie przez całe lata pojawiało się - mimo całkiem
niez
łych zdolności intelektualnych - zdanie „Ania jest głupia”. I żadne dobre stopnie,
sukcesy na studiach, rozpocz
ęty doktorat, nawet napisane książki nie potrafiły tego
zmieni
ć. Dlaczego? Bo w głowie miałam - Ty też masz - jakiś wcześniejszy zapis,
jakie
ś przeświadczenie na własny temat, twarde jak skała i jak skała odporne na
wp
ływy zewnętrzne. Trudno je zmienić, bo pochodzi z najwcześniejszego okresu
życia, jeszcze z niemowlęctwa. Pamiętasz film Disneya o śpiącej królewnie? Jest tam
scena, kiedy trzy zacne grubiutkie wró
żki pochylają się nad kołyską królewskiej córki
i dotykaj
ąc jej różdżkami przepowiada-ją, że będzie piękna, dobra i mądra. Z nami
wszystkimi by
ło podobnie: nad kołyską albo trochę później jakieś ważne osoby
powiedzia
ły nam, jacy będziemy.
Mo
że nie tyle powiedziały, co mówiły wiele razy i w ciągu wielu lat. Może nie
zawsze mówi
ły, tylko dawały do zrozumienia poprzez gest czy minę, jak również
poprzez to, czego nie robi
ły. Dziesiątki razy we wspomnieniach z dzieciństwa, jakie
słyszałam w prowadzonych przez siebie grupach, powtarzały się gorzkie słowa: „Nikt
mnie nigdy nie bra
ł na kolana, nie przytulał, nie głaskał po głowie, nie chwalił”.
W pierwszych latach
życia - jedni mówią o pierwszym roku, inni o dwóch latach,
jeszcze inni o pi
ęciu albo nawet dłużej - nagrało Ci się w głowie szereg płyt
z informacjami o tym, jaki jeste
ś, o Twojej urodzie, zdolnościach, możliwościach.
We
źmy sobie prosty przykład. Maluch postawił trzy klocki jeden na drugim
i przyszed
ł do mamy ze słowami: „Patrz, jaki zbudowałem piękny pałac”. Rzecz
zreszt
ą mogła dziać się znacznie wcześniej nie przyszedł, tylko przyczołgał się na
czworakach i nie powiedzia
ł, tylko spojrzał pytająco. Od tego, co zrobi matka, zależy
teraz, jakie nagranie na w
łasny temat zapisze się w głowie jej dziecka.
Rozpatrzmy kilka mo
żliwości zakładając, że tak właśnie matka reaguje często,
na tyle cz
ęsto, że u dziecka wytwarza się na tej podstawie prze-konanie o naturze
świata. Tak, tak, myśl że nie przesadzam dla niemowlaka do roku czy półtora matka
stanowi prawie ca
ły świat, więc to ona jest głównym źródłem poczucia, że ten świat
jest
życzliwy, godny zaufania, bezpieczny, czy też obojętny albo wręcz szorstki
i wrogi. Mo
żliwość pierwsza - mama zajęta czym innym nie zwraca uwagi na dziecko.
Skutek: wytwarza si
ę u niego przekonanie, że „żadne moje starania czy osiągnięcia
nie maj
ą znaczenia”.
Mo
żliwość druga - mama zirytowana na przykład na ojca albo bardzo
zmartwiona brakiem pieni
ędzy odburknie, żeby dać jej spokój. Skutek: powstaje
zapis,
że „kiedy coś mi wychodzi, inni złoszczą się i opędzają ode mnie”.
Mo
żliwość trzecia - mama odezwie się lekceważąco: tylko trzy klocki? i stoją
krzywo! Skutek: „
żebym nie wiem jak się starał, nic godnego uwagi mi nie wyjdzie,
nie uda si
ę zasłużyć na uznanie”. Możliwość czwarta - mama pochwali „ślicznie,
synku! „i pog
łaszcze albo popatrzy z ciepłą aprobatą. Skutek: „warto się starać,
potrafi
ę!”. Możliwość piąta (a właściwie cała gama możliwości) - mama pochwali, ale
nawet nie spojrzy albo zrobi zniecierpliwion
ą minę. Skutek: niepewność dezorientacja
co do znaczenia ró
żnych sygnałów docierających ze świata, poczucie, że się ich nie
rozumie.
Naturalnie w rzeczywisto
ści malutkie dziecko podlega najróżnorodniejszym
wp
ływom, zwykle już od początku otacza je kilka osób, a matka nie jest automatem
i zachowuje si
ę raz tak, a raz inaczej. Można więc raczej mówić o tym, że suma tych
wszystkich oddzia
ływań składa się na powstanie pewnej skłonności do odbierania
świata. Sytuacja z klockami to celowe uproszczenie, zrobione po to, żeby łatwiej było
zaobserwowa
ć, jak kształtuje się poczucia własnej wartości.
Wydaje mi si
ę, że przywiązujemy zbyt małą wagę do tego, w jakim stopniu i w
jaki sposób nasza w
łasna historia odcisnęła się w nas i jak wpływa na teraźniejszość.
Pozwól,
że odbędziemy teraz tę wędrówkę: od początku życia do dorosłości.
Narodziny - najwa
żniejsza chwila w życiu Psychika noworodka to nieomalże
czysta, bia
ła karta czy - jeśli wolisz - zestaw nowych płyt, na których jeszcze nic nie
zosta
ło nagrane. Dlatego wszystko, co do Ciebie wówczas docierało, osadziło się
bardzo g
łęboko, tworząc jakby fundament tego, jakim się staniesz. To, czego
dowiadujesz si
ę o sobie, może pochodzić nawet z czasów jeszcze wcześniejszych.
W m
ądrości ludowej zawsze było wiadomo, że kobieta w ciąży nie powinna oglądać
strasznych widoków,
że trzeba chronić ją przed przykrymi przeżyciami i dostarczać
nie tylko dobrego jedzenia, ale te
ż dobrych myśli, otaczać miłością, zaś dookoła
powinno by
ć dużo pięknych rzeczy i muzyki.
Je
żeli lubisz racjonalne wyjaśnienia, to może przekonywająco zabrzmi dla
Ciebie przypuszczenie,
że zapewne jest to zjawisko o naturze biochemicznej: pod
wp
ływem pozytywnych bodźców, w dobrej atmosferze zmienia się wydzielanie
wewn
ętrzne i do płodu przez pępowinę docierają wraz z krwią matki inne substancje.
Wiele kobiet w ci
ąży odruchowo głaszcze się po brzuchu, niektóre rozmawiają ze
swoim jeszcze nienarodzonym dzieckiem, co - dla mnie nie ulega w
ątpliwości -
dobrze robi takiemu ma
łemu człowiekowi.
Z drugiej strony wiele kobiet, zw
łaszcza w pierwszej ciąży, przeżywa bardzo
du
żo lęku i napięcia. Gdyby mogły się nim podzielić, opowiedzieć komuś o swoich
obawach, ju
ż to miałoby dobroczynny, kojący skutek. Może mogłyby usłyszeć coś
pocieszaj
ącego - wiem, że kilka uspokajających słów potrafi radykalnie zmienić na
lepsze nastrój przysz
łej matki. Jej naturalny obrońca i opiekun, przyszły ojciec, akurat
tutaj cz
ęsto nie potrafi wiele pomóc, bo sam bardzo się boi i woli unikać
niepokoj
ących tematów.
W dodatku wszyscy - niestety - jeste
śmy wychowani w jakimś fałszywym
kulcie macierzy
ństwa, który nakazuje kobiecie być zadowoloną i szczęśliwą
w oczekiwaniu na dziecko (mówi si
ę przecież „błogosławiony stan”), a nie pozwala
zdradza
ć się z obawami i poczuciem dyskomfortu. Pozostaje więc albo tłumić te
uczucia, albo rozmawia
ć o nich tylko z kobietami, które są bądź były w podobnej
sytuacji. A ich opowie
ści zwykle dodatkowo podsycają lęk.
Pami
ętam, jak pod koniec pierwszej ciąży zostałam wcześniej skierowana do
szpitala i g
łównie chowałam głowę pod kołdrę albo zasłaniałam się książką
(walkmanów jeszcze wtedy nie by
ło), żeby nie słyszeć tego, co mówią moje
wspó
łmieszkanki. Bo cały czas opowiadały tylko o smutnych, przykrych, okropnych
i przera
źliwych rzeczach, jakie zdarzyły się i mogą zdarzyć przy porodzie lub po nim.
Przysz
ła matka rzadko może dać upust napięciom i lękom, więc nosi je
niejako w sobie razem z przysz
łym dzieckiem. Dlatego nie jest rzadkością sytuacja,
gdy ono, zanim si
ę jeszcze urodzi - tak przynajmniej twierdzą niektórzy, a ja się
z nimi zgadzam - odbiera komunikat,
że coś w związku z nim jest nie w porządku.
Wreszcie poród, zwykle bardzo higieniczny, ale te
ż bardzo przykry
i bezosobowy. Pierwsze wra
żenia, jakie atakują dziecko przychodzące na świat
w szpitalu, to ostre
światło, przeraźliwie głośne dźwięki, straszne zmiany temperatury
i mechaniczne dotkni
ęcia rąk. To nie jest powita-nie oczekiwanego gościa, tylko
ta
śmowa obróbka: mycie, krępowanie na sztywno w kilka pieluch, zakraplanie
czego
ś do oczu, zastrzyk. I przede wszystkim samotność. Są już miejsca na świecie,
gdzie jest inaczej: dziecko rodzi si
ę do rąk ojca, który z czułością i troską przenosi je
na brzuch matki. My
ślę, że to zupełnie inny start w życie. Przecież i tak noworodek
ma wystarczaj
ąco trudne zadanie. Musi z przyjaznego i w stu procentach
dostosowanego do jego mo
żliwości środowiska przenieść się w takie, do którego on
ma si
ę przystosować. Musi nauczyć się oddychać, ssać, opanować regulację
temperatury - s
ą to wszystko rzeczy, które wymagają nieprawdopodobnego nakładu
energii i wyt
ężonego treningu. Jeśli kompletnie bezbronny maluszek nie ma wtedy
poczucia czyjej
ś ciepłej obecności, oparcia, źródła ukojenia, to już u samych
pocz
ątków nabiera przekonania, że nie jest wart opieki i troski, że nie zasługuje na
mi
łość.
Stanowimy kolejne pokolenie takich szpitalnych noworodków i na pewno fakt,
że jest wśród nas tak wiele osób o złej samoocenie, po części z tego właśnie wynika.
A swoj
ą drogą, ciekawa jestem, jakie będą dzieci rodzone bez lęku, w przyćmionym
świetle i cichych dźwiękach łagodnej muzyki, nie odrywane od matki, której cały czas
towarzyszy kto
ś bliski i kochający.
Czy wiesz co
ś o tym, w jakiej atmosferze Ty przyszedłeś na świat? W do-mu
czy w szpitalu? Czy by
łeś dla rodziców wyczekiwanym gościem, czy zbędnym
balastem? Chc
ę się z Tobą podzielić historią jednej z najbardziej promiennych osób,
jakie spotka
łam w życiu, amerykańskiej terapeutki Heidi Schleifer.
Jej rodzice uciekli z hitlerowskiego obozu koncentracyjnego w Transylwanii
i po wielokilometrowej pieszej w
ędrówce znaleźli się w miejscu, z którego cudem
przedostali si
ę do Szwajcarii. Heidi opowiadała: „Przy-szłam tam na świat dokładnie
w dniu, kiedy zosta
ła wyzwolona Francja. Wszyscy szaleli z radości. Nieznajomi
rzucali si
ę sobie na szyję, ludzie szli po ulicach objęci, płakali ze szczęścia, śpiewali -
a ja my
ślałam, że to wszystko na moją cześć”.
Mi
łość przenika przez skórę To zdanie, które poraziło mnie swoją trafnością,
pochodzi z
artyku
łu w czasopiśmie „Rodzice i Dziecko” (maj 1992), gdzie
wyczyta
łam, że w pro-porcji do wagi ciała niemowlę ma około dwa razy większą
powierzchni
ę skóry niż dorosły. I jeszcze: „Dla niemowlęcia czułości ze strony matki
są warunkiem niezbędnym do życia, ponieważ każde dotknięcie jest impulsem dla
mózgu i systemu nerwowego. Od dawna wiadomo,
że rozwój dzieci, które nie są
głaskane i pieszczone, jest gorszy. W skrajnych przypadkach brak kontaktu
fizycznego prowadzi
ć może nawet do śmierci”. Dlatego dawny zwyczaj noszenia
niemowlaka w chu
ście na piersiach czy na plecach i nasze dzisiejsze nosidełka,
pozwalaj
ące swobodnie poruszać się z maluszkiem przytroczonym do brzucha lub
biodra, maj
ą dobroczynne działanie. Instynktowna wiedza o ważności kontaktu
fizycznego sprawia,
że często ojcowie - mniej niż matki przejęci straszliwymi
bakteriami - k
ładą sobie taką kruszynkę na brzuch albo pierś i tak spędzają z nią
czas ku obopólnemu wielkiemu zadowoleniu.
Widzia
łeś na pewno, jak matka albo babcia przewija lub ubiera dziecko. Jeśli
masz w
łasne, czy zastanawiałeś się, jak to robisz? Najczęściej jest to okazja do
pieszczot i czu
łości, ale niekiedy widuję mamy bardzo spięte albo zirytowane, kiedy
to robi
ą. Zauważyłam też, że znaczna część matek - nawet tych najczulszych - omija
ró
żne partie ciała, na przykład prawie nie dotyka dołu brzucha i narządów płciowych,
chyba
że podczas mycia.
Kiedy ju
ż byłam tego świadoma, zorientowałam się w pewnym momencie, że
przy przewijaniu mojej m
łodszej córki lepiej traktuję tył niż przód, o wiele rzadziej
dotykaj
ąc jej klatki piersiowej, brzuszka i podbrzusza. Starałam się to później zmienić
w obawie,
żeby moja mała nie została z informacją, że jedne kawałki jej ciała są
lepsze, a inne gorsze. My
ślę, że skoro miłość przenika przez skórę, niemowlaki
powinno si
ę głaskać od stóp do głów.
Wa
żne jest nie tylko dotykanie, lecz cały sposób kontaktowania się, na
przyk
ład noszenie na rękach: można jak obojętny pakunek, a można czule, miękko
i wygodnie. Wa
żnym źródłem informacji o sobie jest też dla malutkiego dziecka ton
głosu otaczających je dorosłych. Treści być może jeszcze nie rozumie, ale sens
wyczuwa, g
łównie z tonu głosu. Zauważyliście, że matki, babcie, a często i ojcowie,
kiedy maj
ą poczucie, że nikt się im nie przysłuchuje, zaczynają przemawiać do
niemowlaków takim specjalnym, wysokim g
łosem? To „ciu-ciu-ciu” niektórych
śmieszy, ale jego główny odbiorca jest zachwycony, bo z tego czyta, że jest kochany,
że lubi się z nim być.
Pomi
ędzy niemowlęciem a jego otoczeniem, zwłaszcza matką, wkrótce
wytwarza si
ę odruchowy mechanizm porozumiewania się bez słów, odczytywania
stanów uczuciowych. Zwykle matka bardzo szybko uczy si
ę, że kiedy jest spięta,
zdenerwowana, pe
łna niepokoju albo złości, wtedy jej dziecko zaczyna być płaczliwe,
gorzej je, wyrywa si
ę przy ubieraniu. W niedobrej atmosferze nawet karmienie piersią
- tak wskazane dla dziecka zarówno ze wzgl
ędu na wartość pokarmu, jak i możliwość
najcudowniejszego dla niego kontaktu - mo
że okazać się niekorzystne.
Wyczyta
łam gdzieś kilkanaście lat temu sprawozdanie z badań amerykańskich
nad dwoma rodzajami
żłobków. Jedne - w bogatej dzielnicy, prowadzone były
niezwykle higienicznie i „naukowo”, z fachowymi piel
ęgniarkami w charakterze
opiekunek. Drugie - w dzielnicy biedoty mia
ły kiepskie warunki lokalowe i poziom
czysto
ści, zaś dziećmi zajmowały się proste kobiety bez żadnych kwalifikacji.
Piel
ęgniarki w obawie przed infekcją starały się jak najmniej dotykać
niemowlaków, a one mimo to bardzo du
żo chorowały, rozwijały się wolno, były
apatyczne. Natomiast w „gorszych”
żłobkach maluchy były wesołe, energiczne,
rozgarni
ęte i zdrowe. O ile pamiętam, właśnie te choroby spowodowały całą serię
bada
ń.
Nie uda
ło się znaleźć żadnego czynnika o charakterze medycznym czy
higienicznym, który móg
łby je powodować. Domysły skierowano więc w stronę
psychologii i wtedy wysz
ło na jaw, że ciepłe, gadatliwe murzyńskie nianie - które
skuba
ły, głaskały, przewracały, przytulały, nosiły dzieci - są właśnie tym
poszukiwanym elementem zapewniaj
ącym zdrowie i dobre samopoczucie.
A zatem w tym okresie
życia, kiedy jeszcze nie potrafiłeś porozumiewać się za
pomoc
ą słów, wieloma innymi drogami docierały do Ciebie informacje kształtujące
Twój autoportret. Od tego, czy otacza
ła Cię wówczas atmosfera zadowolenia
i zachwytu, czy l
ęku, złości i napięcia, zależało nie tylko to jak w niemowlęctwie
spa
łeś i jadłeś, płakałeś czy nie, byłeś zdrowy jak rydz czy chorowity, ale również to,
jak si
ę w późniejszych latach czułeś na świecie i jak z tym jest dzisiaj. Inaczej
mówi
ąc, z tamtego okresu pochodzi podstawowy zrąb Twego poczucia, że
zas
ługujesz na miłość i radość życia albo nie.
Musz
ę tu zrobić jedną dygresją, przeznaczoną zwłaszcza dla kobiet, które
maj
ą do siebie pretensje, że za mało czasu poświęcają dziecku. Otóż myślę, że
lepsza od pe
łnego poświęcenia i ciągłej obecności jest sytuacja, kiedy matka potrafi
zorganizowa
ć sobie „wychodne”, skoro poczuje, że ma dosyć opiekowania się swoją
pociech
ą i przesiadywania w domu. Zajmowanie się malutkim dzieckiem to ciężka
praca i du
ży wysiłek psychiczny, który wymaga przerw na odpoczynek i zmianę
otoczenia. Je
żeli matka sobie tego nie zapewni, często, chcąc nie chcąc, daje
dziecku od-czu
ć, że jest nim zmęczona. I mimo najlepszych intencji i najuczciwszych
stara
ń zamiast komunikatu „dobrze mi z tobą”, przekazuje coś wręcz przeciwnego:
„jeste
ś dla mnie ciężarem”, „męczysz mnie”, „złościsz mnie”. Kiedy moja pierwsza
córka mia
ła cztery miesiące, a ja chciałam być idealną matką i byłam już na ostatnich
nogach, m
ądra lekarka - pediatra, która się nią opiekowała, powiedziała do mnie:
„Niech pani zadba o siebie, zajmie si
ę trochę czym innym. Małej jest potrzebna
mama wypocz
ęta i zadowolona z życia”.
mnie sta
ć?
Odpowied
ź na to pytanie kształtuje się nieco później, w czasie, kiedy malutki
cz
łowiek zaczyna zdobywać świat: uczy się siadać, stawać i cho-dzić, posługiwać się
przedmiotami, uruchamia
ć urządzenia. Wciąż jeszcze jego osiągnięcia i porażki
zale
żą od innych, ale w coraz większym stopniu staje się aktywnym uczestnikiem,
a nie tylko obiektem ich zabiegów. Na przyk
ładzie nauki chodzenia najlepiej widać,
jak powstaje poczucie „ja mog
ę” - ta część samooceny, od której będzie zależała
aktywno
ść i inicjatywa, zdolność osiągania sukcesów i znoszenia niepowodzeń.
Dwuletni Krzy
ś, o którym chcę tu opowiedzieć, jest dzieckiem chyba nie-typowym.
Włazi na kredens w kuchni i na pianino, wędruje po poręczach foteli, skacze
z murków i sprz
ętów prawie tak wysokich jak on sam. Prze-wraca się czasami przy
bieganiu, ale rzadko kiedy p
łacze. Musi się na-prawdę porządnie rąbnąć, żeby
chcia
ło mu się obwieszczać światu głośnym rykiem, że coś sobie złego zrobił.
Wyra
źnie różni się od swoich rówieśników sprawnością fizyczną i śmiałością.
Spyta
łam jego mamę, skąd się bierze ta różnica. A ona na to opowiedziała mi,
jak post
ępują słoniowe matki względem małych słoni, kiedy te mają się wygramolić
z do
łu albo wejść na skarpę. Wyczytała to gdzieś i postanowiła przyjąć jako regułę
własnego postępowania. Otóż słoniątko samo wdrapuje się pod górę tak długo i na
tyle wysoko, jak da rad
ę. I dopiero kiedy zaczyna się obsuwać, słonica podpycha je
tr
ąbą, ale delikatnie, tylko na tyle, żeby starało się dalej. Pozwala mu nawet spadać,
a z po-moc
ą przychodzi dopiero wtedy, gdy zanosi się na to, że małe zrezygnuje.
Inaczej mówi
ąc, pozwala mu przekonać się, ile potrafi, i wykorzystać do maksimum
własne możliwości.
„Wiesz - mówi
ła dalej - strasznie się o niego boję i dlatego staram się być
w pobli
żu i w razie czego złapać w locie. Ale nie chcę, żeby wyrósł na taką niezdarę
jak ja. Mnie, kiedy by
łam mała, mama albo babcia tak skutecznie chroniły przed
jakimkolwiek niebezpiecze
ństwem, że zawsze by-łam jakaś taka nieruchawa
i nieporadna. Nie biegaj, bo upadniesz, nie skacz, bo si
ę potłuczesz - bez przerwy
wbijali mi do g
łowy w dzieciństwie. Wbijali, aż wbili chyba na zawsze.”
Cz
ęsto dorośli próbują ochronić dziecko albo ułatwić życie jemu i sobie:
nakarmi
ę cię, bo się ubrudzisz; dam pić, bo jeszcze rozlejesz; ubiorę, to będzie
szybciej; przynios
ę, żeby ci nie było ciężko. Na różne sposoby ograniczają jego
dążenie do samodzielności. A do malucha, które-mu nie pozwala się próbować,
dociera wyra
źny komunikat, że „nie potrafisz, nie możesz, tobie się nic nie uda”.
Lepiej nie prze
żywać Chcę tu powiedzieć o jeszcze jednym fragmencie
autoportretu, który zaczyna kszta
łtować się na tyle wcześnie, że warto o nim mówić
ju
ż teraz, kiedy zastanawiamy się nad znaczeniem najwcześniejszego etapu życia.
Chodzi mianowicie o to, co wolno, a czego nie wolno prze
żywać. W tym miejscu
oddam g
łos świetnemu angielskiemu psychoterapeucie Robinowi Skynnerowi, który
opisuje powstawanie wewn
ętrznego zakazu przeżywania na przykładzie złości.
„(...) Nasz maluch stopniowo nabierze przekonania,
że złość jest nie-dobra,
poniewa
ż pozostała część jego rodziny czuje się w obliczu złości bardzo nieswojo,
niezr
ęcznie i bardzo się jej wstydzi. (...) Taki komunikat dociera do dziecka raz po
raz. Widzi ono równie
ż, jak bardzo jego złość smuci rodziców, jak wcale nie potrafią
sobie z ni
ą poradzić i jak ignorują je albo odsuwają się od niego czy nawet atakują,
ilekro
ć ono samo próbuje ją okazać. Nie trzeba wiele czasu, żeby dziecko też
zacz
ęło przeżywać złość jako coś niedobrego. Widzi przecież, że nie może być
kochane, kiedy si
ę wścieka, a ponieważ wszystkie dzieci chcą być kochane przez
rodziców, chc
ą ich kochać i uszczęśliwiać - stara się ukryć przed nimi wszelkie
przejawy w
łasnej złości.
Czyli kojarzy sobie z
łość z lękiem przed odrzuceniem, a to dla dziecka musi
by
ć zagrożeniem najgorszym z możliwych. (...) W dodatku dziecko oczywiście ma
jeszcze poczucie,
że oszukuje, ponieważ nie może być na-prawdę sobą. Czuje się
w jakim
ś stopniu odcięte od rodziców, bo nie jest akceptowane w pełni - musi
udawa
ć, że nie przeżywa złości. Ale oszukiwanie nie jest aż tak złe, jak groźba
kompletnego odrzucenia, wi
ęc zapewne wybierze raczej to, by być fałszywym
i kochanym ni
ż autentycznie sobą, ale odrzuconym.
Czyli odt
ąd, kiedy wydarzy się coś, co rozzłościłoby normalnego malucha, to
dziecko pohamuje swoj
ą złość. Ażeby ukryć ją przed rodzicami. A następnie nauczy
si
ę ukrywać ją przed sobą samym, gdyż tylko w ten sposób zdoła zachować
poczucie,
że jest warte miłości. Złość jest czymś aż tak niedobrym, że w ogóle nie
mo
że przyznać się do jej przeżywania, na-wet przed sobą. Dlatego przyzwyczai się
do niezauwa
żania złości - nauczy się odcinać od niej - w końcu nabierze
przekonania,
że jej tam wcale nie ma. (...)
W ka
żdej rodzinie niektóre uczucia są uważane za dobre, a niektóre za złe.
Złe umieszcza się za kurtyną i cała rodzina ma rodzaj cichej, ale bardzo wiążącej
umowy,
że emocje ulokowane za kurtyną muszą pozostać niezauważone. Wszyscy
udaj
ą, że ich tam nie ma. Więc też każde kolejne dziecko uczy się usuwać te same
rzeczy z pola widzenia. Zwyczaj odcinania si
ę od nich jest przekazywany jak odra -
ani celowo, ani
świadomie, toteż nikt nie wie, że się to dzieje”. (Robin Skynner, John
Cleese: „
Żyć w rodzinie i przetrwać”. Jacek Santorski & Co, Warszawa, 1992, s.38-
39) A wi
ęc w różnych rodzinach dzieci uczą się, że nie wolno przeżywać,
a przynajmniej okazywa
ć różnych uczuć i tym sposobem stają się jakby oka-leczone
emocjonalnie. Ma to dwojaki wp
ływ na poczucie własnej wartości. Weźmy tym razem
jako przyk
ład ból i rozpacz, żeby pokazać, jakie skutki ma zakaz odczuwania. Po
pierwsze - kiedy zakazane uczucie pojawia si
ę (a pojawiać się musi, bo tak jest
skonstruowany cz
łowiek, że reaguje bólem i rozpaczą na przykład na rozstanie
z kochan
ą osobą czy pozbawienie ważnej dla siebie rzeczy), w ślad za nim narasta
przekonanie,
że jestem „nie w porządku”, jestem „niedobry”.
Spróbuj sobie uprzytomni
ć, ile razy w dzieciństwie musiałeś jakoś zareagować
na to,
że mama wychodzi, że trzeba wyjechać od babci, że ojca nie ma, gdy go
potrzebujesz. Albo tragedia, kiedy zgubi
ła się ulubiona zabawka - takich i podobnych
zdarze
ń były dziesiątki. Jeśli otaczający Cię dorośli dawali Ci do zrozumienia, że nie
nale
ży płakać, bardzo często musiałeś mieć poczucie, że nie jesteś taki, jak trzeba,
skoro zbiera Ci si
ę na płacz.
Po drugie - odcinaj
ąc się od własnych bolesnych uczuć musiałeś stracić
zdolno
ść rozpoznawania ich u innych i odpowiadania współczuciem. Chciałeś być
dobry, wspó
łczujący - wszystkie dzieci chcą - ale jakoś Ci to nie wychodziło i zresztą
nadal nie wychodzi. Nie wiesz, jak si
ę zachować, co powiedzieć, kiedy przytulić,
zaproponowa
ć pomoc. A czując się nieswojo z cudzym bólem, unikasz go i w ten
sposób oddalasz si
ę od ludzi nawet bardzo Ci bliskich. I też dochodzisz do wniosku,
że coś musi być z Tobą nie w porządku, skoro Twoje kontakty są tak powierzchowne.
To samo mo
żna powiedzieć o wielu rozmaitych uczuciach: zazdrości, radości,
wstydzie i wszystkich innych. Odci
ęcie od któregokolwiek - a trening w tej sprawie
zaczyna si
ę bardzo wcześnie, jeszcze przed nauką siadania na nocniku - powoduje,
że czujesz się gorszy i nie możesz w pełni zaakceptować siebie.
„Ka
żdy jest dzieckiem podszyty”
Takim wnioskiem ko
ńczy się jedno z opowiadań w moim ulubionym zbiorze
Gombrowicza zatytu
łowanym „Bakakaj”, który już tutaj cytowałam. Oczywiście
w pe
łni podzielam ten pogląd. To, co zostanie przekazane małemu dziecku przez
najbli
ższe otoczenie czyli rodzinę, zapisuje się bardzo głęboko z dwóch powodów.
Po pierwsze - jest to zwykle najwcze
śniejszy i przez parę lat jedyny model, jaki widzi
z bliska, najwa
żniejsza pula do-świadczeń i informacji, w tym oczywiście również
informacji na w
łasny temat. Po drugie - rodzice są tak ważnymi osobami, od ich
opieki i mi
łości zależą dosłownie szanse przetrwania, że dzieci nie mają innego
wyj
ścia: muszą dostosować się do sposobu życia i myślenia, jaki się im proponuje.
Wp
ływ rodziców może być bardzo wyraźnie widoczny lub ogromnie subtelny:
od solidnego klapsa za to,
że maluch dotknął panią w kolejce (na marginesie:
przyjrzyj si
ę, jaki popłoch budzi u mamuś „dotykalskie” dziecko i jaki to musi mieć
wp
ływ na późniejsze trudności w kontaktach fizycznych) do bardziej uważnego
spojrzenia, nieznacznego uniesienia brwi, kiedy zrobi
ł coś niestosownego.
Mo
że to być bicie, ale może też być kara równie dotkliwa, mianowicie odmowa
mi
łości. Jeśli nie sam, to u innych na pewno słyszałeś zdanie:
„Jak nie zjesz zupki (nie w
łożysz kapci, nie przestaniesz wrzeszczeć, nie
poca
łujesz cioci), mamusia nie będzie cię kochała”. I znów, nie musi tego mówić,
wystarczy,
że spojrzy w określony sposób, wzruszy ramionami, lekko się zmarszczy.
Taka „warunkowa mi
łość” - jak się ją określa w niektórych podręcznikach
psychologii - jest niew
ątpliwie skuteczną metodą uzyskiwania pożądanych
rezultatów. Jest
łatwiejsza, mniej pracochłonna, szybsza niż przekonywa-nie,
zach
ęta, cierpliwe znoszenie złych humorów i ataków wściekłości, jakie inaczej
nieuchronnie wywo
łują zakazy i nakazy nie po myśli wychowanka. Tak jest
wygodniej: dzieci pe
łne lęku, że rodzice przestaną je kochać, jeżeli będą
niepos
łuszne, nie buntują się. Są naturalnie gorsze rzeczy: maltretowanie, głodzenie,
ca
łkowity brak zainteresowania i opieki. Ale uważamy je za wynaturzenie i kiedy
wychodz
ą na jaw, rodzicom odbiera się prawa rodzicielskie, a nawet stawia przed
sądem. Już samo grożenie czymś takim jest uważane za znęcanie się nad
dzieckiem. Natomiast gro
źba odebrania miłości jest traktowana jako coś całkiem
normalnego w arsenale podr
ęcznych metod wychowawczych. A dla mnie to jeden
z
najprzykrzejszych mo
żliwych widoków: mały człowiek idea-lnie grzeczny,
apatyczny, co chwila z niepokojem popatruj
ący na rodzica, czy aby jest w porządku.
To te
ż jest przeświadczenie, które może zapisać się w psychice na całe
dalsze
życie: miłość, akceptacja, zainteresowanie to nie jest coś, na co zasługujesz
sam przez si
ę, Ty jako taki, z tego tylko powodu, że jesteś; musisz na nie zarobić,
dostosowa
ć się do określonych oczekiwań, być taki a nie inny. Dość szybko stajesz
si
ę własnym strażnikiem - psychologowie mówią, że „uwewnętrzniasz” te wymagania.
I sam zaczynasz si
ę dołować, kiedy tylko nie zdołasz utrzymać się w ramach, dawno
temu narzuconych Ci z zewn
ątrz.
W poradni, kiedy zach
ęcałam ludzi do trochę innych zachowań niż dotąd,
cz
ęsto miałam wrażenie, że reagują, jakby chodziło o naruszenie jakiegoś
straszliwego tabu. Gdy mówi
łam na przykład zaradnym, dzielnym kobietom,
z pogod
ą znoszącym przeciwności losu, że mogłyby pokazać mężowi i dzieciom,
jakie w rzeczywisto
ści są zmęczone i zagonione - nieraz reagowały na te moje
sugestie autentycznym silnym l
ękiem. Po bliższym rozpatrzeniu okazywało się, że
boj
ą się utraty uczuć swoich bliskich, jeśli się zmienią; były przekonane, że są do
przyj
ęcia tylko w tej jednej wersji. Zawsze w takiej sytuacji pytam: „A jak było u pani
w domu rodzinnym?” i w 99% tam odnajdujemy
źródło owego lęku.
Zar
ęczam Ci, że z Tobą było tak samo. Też musiałeś dostosować się do
oczekiwa
ń, uwewnętrznić je i uznać, że wynik tego zabiegu to właśnie prawdziwy Ty.
Nie mia
łeś innego źródła wiedzy o sobie i siłą rzeczy mu-siałeś uwierzyć w to, co
wyczuwa
łeś przez skórę, odczytywałeś z zachowania swoich najbliższych, słyszałeś
o sobie. Jednym s
łowem, Ty również jesteś dzieckiem podszyty.
Na Twoje pierwsze, najwcze
śniej zapisane w psychice przekonania na własny
temat z czasem zaczynaj
ą nakładać się inne, które mogą być zgodne lub sprzeczne
z tamtymi, mog
ą je utrwalać albo modyfikować. Ale późniejsze wpływy są zwykle
słabsze, gdyż trafiają na coś, co już jest nagrane. Owe istniejące nagrania stanowią
jakby filtr, który z wi
ększą łatwością przepuszcza informacje podobne do już
zgromadzonych, za
ś osłabia albo wręcz nie pozwala przedostać się tym, które
odbiegaj
ą od istniejącego zapisu. Można tu użyć też innego porównania: że jest to
rodzaj oku-larów, które s
ą różowe albo ciemne i nadają odpowiedni odcień
wszystkie-mu, co widzimy.
Dlatego kto
ś, kto nabrał przekonania, że jest okropny i nie da się na-wet lubić,
a có
ż dopiero kochać, może latami być głuchy na szczere komplementy i nie
dostrzega
ć dowodów sympatii. Trochę tak, jakby klawisz „play” w jego magnetofonie
wcisn
ął się na stałe i gra mu ciągle tylko „nikt mnie nie kocha, nikt mnie nie lubi”.
Nawet w przyjaznym otoczeniu nie rozstanie si
ę z poczuciem, że tak naprawdę wcale
nie jest dobrze, a swoim zachowaniem faktycznie b
ędzie zniechęcać tych, którzy
zechc
ą okazać mu życzliwość, miłość czy uznanie.
Ile razy mo
żna na przykład powiedzieć: „podobasz mi się” albo „mądrze
my
ślisz” komuś, kto na każdy taki tekst odwraca wzrok, krzywi się, chce odejść,
odpowiada „nie wyg
łupiaj się” albo zastanawia, czego od niego chcesz? W każdym
razie wida
ć, że raczej nie sprawia mu to przyjemności, może nawet jest przykre.
Oczywi
ście spróbujesz raz i drugi, ale potem zrezygnujesz. To jakby działanie wbrew
własnym potrzebom: osoby, które mają najgorsze zdanie o sobie i dlatego najmocniej
potrzebuj
ą dowartościowania z zewnątrz, najbardziej też od niego uciekają i nawet
broni
ą się.
Natomiast je
śli główny motyw nagrany na płycie jakiejś osoby brzmi „jestem
sympatyczna i warta mi
łości”, „dobrze mi idzie”, „ludzie mnie lubią”, to z łatwością
zobaczy ona i us
łyszy pozytywne sygnały z otoczenia, odpowie na nie i następnie
zbierze kolejne dowody, umacniaj
ące ją w poczuciu własnej wartości.
Goebbels mia
ł rację Szef hitlerowskiej propagandy twierdził, że dowolne
kłamstwo powtarzane wystarczająco często i uporczywie wchodzi ludziom do głowy.
Mówi
ł co prawda o propagandzie politycznej, ale jestem gotowa posunąć się do
stwierdzenia,
że różne deprecjonujące bzdury, które uważasz za prawdę na swój
temat - przypomn
ę: że jesteś brzydki, niezdolny, niedobry, mało inteligentny, nie
nadajesz si
ę do tego czy tamtego, a w trudnej sytuacji już na pewno nie dasz sobie
rady - zosta
ły Ci wmówione na takiej samej zasadzie, jak nazizm Niemcom.
Raz zdarzy
ło mi się słyszeć coś podobnego w postaci rzeczywiście zbliżonej
do okupacyjnej szczekaczki. Przechodzi
łam ulicą obok narożnego do-mu
i us
łyszałam z okna na pierwszym piętrze straszny wrzask. W pierwszej chwili
sądziłam, że to awantura małżeńska, może mąż wrócił do domu pijany. Brzmiało to
tak: „Co ty sobie my
ślisz, ty łajdaku! Myślisz, że ja ci będę na wszystko pozwalała?
Co ty sobie wyobra
żasz? Mam już przez ciebie kompletnie zdarte nerwy!”
I niespodziewane zako
ńczenie: „Ile razy będziesz jeszcze wychodził z kojca?” Myślę,
że skoro on był w stanie wyjść z kojca, to już na pewno rozumiał, co się do niego
mówi. Normalnie brzmi to o wiele zno
śniej i dlatego mniej zauważalnie. „Znowu
rozla
łeś mleko? Ale jesteś niedorajda”, „Jak ty okropnie wyglądasz! Idź się uczesz”,
„Dlaczego zawsze wszystko gubisz?”, „To nie do pomy
ślenia, żeby tak brzydko
pisa
ć” itd. itp. Muszę podkreślić to bardzo wyraźnie: nie było w tym żadnej złej woli.
Po prostu wszyscy my
śleli, że tak trze-ba, bo dziecko może się zepsuć, wbić się
w dum
ę, bo musi realistycznie oceniać swoje możliwości, bo trzeba je odpowiednio
wychowa
ć. A „odpowiednio” oznacza za pomocą wytykania błędów, okazywania
niezadowolenia i pretensji, krytykowania.
Mam przed oczami pewn
ą scenę jak z filmu. Jedna z dziewczynek z mojej
dalszej rodziny by
ła bardzo mała, siedziała w niemowlęcym leżaczku i za-kochany
w niej bez pami
ęci ojciec powtarzał: „Monisiu, jaka ty jesteś śliczna, ja ciebie
uwielbiam, jaka ty jeste
ś cudowna”. Na to weszła babcia i mówi: „Jak to dobrze, że
Monika jest jeszcze taka malutka. Ju
ż niedługo nie będzie można mówić do niej
takich rzeczy, bo si
ę ją zepsuje”.
Szkoda,
że wychowaliśmy się w takiej atmosferze. Przecież czulibyśmy się na
świecie zupełnie inaczej, gdyby od początku towarzyszyły nam takie słowa, jakie na
co dzie
ń słyszy Monika. Już sobie wyobrażam, że w tym miejscu ktoś może zgłosić
sprzeciw,
że dzieci akceptowane bez za-strzeżeń wyrastają na egoistów
przekonanych,
że im się wszystko należy i że mają większe prawa od innych ludzi.
Takie my
ślenie - moim zdaniem - opiera się na nieporozumieniu: brak dyscypliny
i pozwalanie dziecku na wszystko myli si
ę z jego dowartościowaniem.
Cz
ęsto rodzicom, którzy postanowili wychowywać swoją pociechę bez
hamulców - a w
łaściwie nie wychowywać jej wcale - przyświeca szlachetna intencja,
żeby przypadkiem nie wytworzyć u dziecka kompleksów. Nic bar-dziej mylnego.
Pozbawione drogowskazów i
regu
ł czuje się zdezorientowane zagubione
i
rzeczywi
ście depcze ludziom po odciskach, ponieważ nie wie, że im to
przeszkadza. A
ż w końcu - nawet jeśli rodzicom uda się wytrwać w takiej nieznośnej
sytuacji - dowie si
ę, kiedy już wyjdzie spod rodzinnego ochronnego klosza, że inni
ludzie nie mog
ą z nim wytrzymać. A wracając do Goebbelsa: paradoksalnie rodzina
jest najlepszym miejscem do wk
ładania dziecku bzdur do głowy. Zwłaszcza że ma
ono mizerne mo
żliwości sprawdzenia, czy to, co powtarzają mu na okrągło i dają do
zrozumienia na ró
żne sposoby, jest zgodne z prawdą, czy od niej odbiega. I tak oto
olbrzymie mo
żliwości, z jakimi przychodzimy na świat, są bardzo często blokowane
zamiast rozwija
ć się i rozkwitać. Na zakończenie tego wątku chcę opowiedzieć coś
o sobie. Moja macocha z du
żą pewnością siebie mawiała do mnie: „Żaden
z Dodziuków nie mia
ł zdolności artystycznych”. Nie wiem, może rzeczywiście ich nie
mia
łam, ale nawet nie próbowałam się o tym przekonać. Przez następne 30 lat nie
rysowa
łam nawet dla własnej przyjemności, starannie omijałam w szkole, na studiach
i podczas wakacyjnych szale
ństw wszelkie inicjatywy teatralne czy kabaretowe, nie
zabiera
łam się do grania na żadnym instrumencie, nie napisałam też chyba ani
jednego zdania, które by
łoby blisko literatury.
W gronie kolegów Dzieciaki z podwórka, koledzy z klasy, Twoja paczka albo
chocia
ż jeden dwóch przyjaciół, dziewczyny, chłopaki - z czasem to wszystko
zaczyna by
ć coraz ważniejsze. Od ich opinii w coraz większym stopniu zależy
poczucie w
łasnej wartości. Najwyraźniej widać to w sytuacjach skrajnych: spotkałam
w
życiu paru niedoszłych młodych samobójców, którzy postanowi-li skończyć ze
sob
ą, bo zostali odtrąceni przez rówieśników. Już od piaskownicy, od pierwszych
zabaw na podwórku ka
żdy z nas stanął przed nowym zadaniem życiowym -
przystosowania si
ę do rówieśników. Pamiętasz, jak w gronie kolegów bardzo
chcia
łeś mieć to co inni i umieć to co inni, nawet jeśli to wcale do Ciebie nie
pasowa
ło? Mini, punkowe fryzury, muzyka, która doprowadzała do szału dorosłych,
i niezliczone inne rzeczy powodowa
ły konflikty z rodzicami i poczucie, że jeśli Tobie
tak nie wolno, to jeste
ś gorszy, bo Kasia czy Mietek wszystko ma i może. Opinia
kolegów, akceptacja z ich strony by
ła ważniejsza, jeśli nie miałeś oparcia w jakim-
takim albo jeszcze lepiej dobrym zdaniu o sobie samym. A
żeby je poprawić zyskując
ich uznanie, by
łeś gotów robić rzeczy, które nie podobały się dorosłym narażały Cię
na kary i które by
ć może sam również uważałeś za niesłuszne. Kiedy się
zastanawiam nad przyczyna-mi tak powszechnego w
śród młodych ludzi palenia,
picia alkoholu, próbowania rozmaitych narkotyków,
łamania prawa - myślę, że robią
to mimo po-t
ępienia społecznego głównie po to, żeby podnieść w ten sposób
poczucie w
łasnej wartości.
Pod tym wzgl
ędem nastoletni etap życia to bardzo trudny czas. Nie będę się
przy nim zatrzymywa
ć dłużej, bo o okresie dojrzewania i konflikcie pokoleń zostały
napisane ca
łe tomy. Myślę, że jednym z częściej przeżywanych wtedy uczuć są
niepewno
ść i wstyd. Pamiętam opowiadanie Grażyny o tym okresie jej życia: „Nie
cierpi
ę przypominać sobie, jak to wtedy było. Cały czas wydawało mi się, że robię
co
ś nie tak i byłam gotowa spalić się ze wstydu. Oczywiście było mi głupio, że
przestaj
ę być komplet-nie płaska, ale tak samo głupio, że jeszcze nie mam dużych
piersi. Ze dwa lata musia
łam się przełamywać, żeby chodzić do szkoły, kiedy miałam
okres, a poza tym stara
łam się nie wychodzić z domu, tak się wstydziłam. Jak nikt ze
mn
ą nie tańczył, było mi okropnie wstyd, ale jeżeli jakiś chłopak mnie poprosił,
robi
łam się cała sztywna na myśl, że wyjdę na środek i na pewno wszyscy będą na
mnie patrze
ć. Mówię ci, po prostu koszmar!”
Tu chcia
łabym na chwilę wrócić do analogii z gramofonem. Przez pierwsze
lata
życia zdążyła się już nagrać cała płytoteka i w zależności od sytuacji zaczyna się
odtwarza
ć ta lub inna płyta. Nawet jeśli ktoś ma w przewadze te gorsze, to przecież
nie graj
ą mu one w głowie cały czas: kiedy się kąpie, czyta książkę, rozmawia
z sympatyczn
ą ciotką, robi coś, co lubi, gramofon może milczeć bądź snuć
przyjemn
ą melodię. Natomiast w momentach napięć, niepowodzeń, w nowych lub
niejasnych okoliczno
ściach albo gdy dzieje się coś, co przypomina poprzednie
przykre sytuacje - wtedy ciszej lub g
łośniej włącza się jedna z płyt z negatywnym
nagraniem.
Zawieszenie mi
ędzy dzieciństwem a dorosłością, zmiany fizjologiczne,
ujawniaj
ące się potrzeby seksualne, pierwsze niepewne próby kontaktów
erotycznych - wszystko to sprzyja szczególnie cz
ęstemu przywoływaniu tych zapisów
czy nagra
ń, które nie należą do przyjemnych. Pamiętasz, jak bałeś się wówczas
śmieszności? Jeżeli ktoś się śmiał albo choćby uśmiechał, a Ty nie wiedziałeś,
z jakiego powodu, wtedy zawsze domy
ślałeś się, że z Ciebie - i pewnie Ci to zostało
do dzi
ś. Często uśmiecham się do ludzi albo śmieję z radości na ich widok i już
jestem przygotowana na pytanie: „Ze mnie si
ę śmiejesz?”, bo często zdarza mi się je
słyszeć. Cierpliwie tłumaczę: „To nie z ciebie, tylko do ciebie”. A wtedy rzeczywiście
wy
śmiewaliście się z siebie nawzajem, ponieważ to był sposób, żeby zagłuszyć
własny wstyd i obawę przed śmiesznością, wyglądać na bardziej pewnych siebie.
Szczególnie trudn
ą sytuację wśród rówieśników, dojmujące poczucie, że są
gorsi, maj
ą młodzi ludzie z biednych rodzin. Krysia wspomina: „Miałam marne ciuchy,
wi
ększość z darów. Szliśmy gdzieś wszyscy i klasa mnie wy-pchnęła na jezdnię.
Powiedzieli,
że nie mogę z nimi iść, bo wyglądam jak ze wsi. Poszłam w drugą stronę
i dosta
łam od nauczyciela naganę za odda-lanie się od klasy”.
Je
żeli byłeś biedniejszy od kolegów, z innego środowiska niż większość
z nich, je
żeli wyróżniałeś się jakoś fizycznie albo interesowałeś zupełnie czym innym
ni
ż oni - dawali Ci to boleśnie odczuć. I Twój autoportret po każdym takim
do
świadczeniu wydatnie się pogarszał.
Lepiej si
ę nie wychylać czyli szkoła dla przeciętniaków Rzadko spotykam
ludzi, którzy maj
ą dobre wspomnienia ze szkoły. Pamiętają raczej nauczycieli, którzy
si
ę czepiali, kary za nieprzygotowanie jakichś zadań domowych czy niewłaściwe
zachowanie, konieczno
ść naginania się do wymagań, w których nie widzieli sensu.
Z ich opowie
ści wyłania się obraz szkoły, w której chodziło raczej o to, żeby
przy
łapać na czymś ucznia, niż żeby czegoś go nauczyć. Byłam całkiem dobrą
uczennic
ą, ale mnie też towarzyszyło poczucie, że potencjalnie jestem stale nie
w po-rz
ądku i w każdej chwili może to wyjść na jaw. Z dość pokaźnej wiedzy
psychologicznej o funkcjonowaniu grup wiadomo,
że osoba prowadząca grupę może
przytomnie kontaktowa
ć się najwyżej z kilkunastoma osobami. Powyżej tego progu
ju
ż nie sposób podchodzić do każdego indywidualnie, orientować się w jego
mo
żliwościach, nawet trudno utrzymać w
pami
ęci podstawowe informacje
o poszczególnych osobach. Jak liczne by
ły klasy, do których Ty chodziłeś? Moje
miewa
ły po 30-35 osób, w największej było nas 56. Siłą rzeczy byliśmy dla
nauczycieli niesforn
ą i niezróżnicowaną gromadą, którą trzeba było utrzymać
w ryzach i wystawi
ć stopnie, a nie uczyć i wychowywać.
Dla rodziców i
prawie wszystkich nauczycieli w
łaśnie stopnie były
najwa
żniejsze. Rozumiem, że w szkole musi istnieć pewien jednolity system ocen,
ale ten, z którym mieli
śmy do czynienia, był wyjątkowo niefortunny. Określał zestaw
stereotypowych umiej
ętności i wiadomości, a cała procedura oceniania polegała na
przystawianiu kolejnych uczniów do gotowego, bardzo sztywnego szablonu. Je
śli do
niego pasowa
łeś - to dobrze, a jeśli nie - musiałeś strawić swoją porcję upokorzeń
i informacji, jaki to jeste
ś kiepski.
Mieli
śmy w liceum chłopaka, niezwykle zdolnego chemika. Uchodził wśród nas
za geniusza, by
ł pupilem pana od chemii, ale najbardziej rzucało się w oczy -
pami
ętam to wyraźnie do dzisiaj - że jest strasznie smutny. Miał ciężkie życie
z innymi nauczycielami, z trudem przechodzi
ł z klasy do klasy i ledwie zdał maturę.
Jako
ś niezwykle wcześnie w olimpiadzie chemicznej zaszedł tak wysoko, żeby bez
egzaminów dosta
ć się na studia. Spotkałam go potem jeszcze parę razy i z
przyjemno
ścią stwierdziłam, że bardzo poweselał.
Nasz model szko
ły w gruncie rzeczy najbardziej lubi takich, którzy są
niek
łopotliwi i układni. Podsłuchałam kiedyś odbierając córkę ze szkoły, jak
nauczycielka z zachwytem mówi
ła do innej matki: „Kasia była dzisiaj taka grzeczna,
taka grzeczna, jakby jej w ogóle nie by
ło”. Ile musieli się nacierpieć ci, którzy
odwa
żyli się zaistnieć na lekcjach na swój własny sposób, przeciwstawić się
nauczycielom. Jeden z
twórców obecnej reformy naszego systemu o
światy
opowiada
ł mi, że przebrnął całą szkołę z opinią „uczeń arogancki”, bo miewał własne
zdanie. Tak, w szkole nie starano si
ę o to, żebyś myślał o sobie dobrze, nabrał
zaufania do w
łasnych możliwości czy żebyś miał okazję przekonać się, jakie są
Twoje mocne strony.
Dorówna
ć idolom Jako pracownik poradni rodzinnej miałam wiele lat temu
okazj
ę oglądać szwedzki film „Język miłości”, sponsorowany przez Królewskie
Towarzystwo Wychowania Seksualnego. W filmie czwórka lekarzy i pedagogów
omawia
ła rozmaite aspekty oświaty seksualnej dla młodzieży, a poszczególne tematy
by
ły ilustrowane krótkimi scenkami. Szwedzi są - zgodnie z powszechnym
przekonaniem -
śmielsi od nas w mówieniu o seksie i pokazywaniu go na ekranie, ale
wra
żenie zrobiło na mnie całkiem co innego. Oto na przykład siedzą tam na ławce
młodzi ludzie pieszcząc się i całując, on ma trą-dzik, a ona odciśnięty na ramieniu
ślad po ramiączku od stanika. Albo pokazany tam fragment seksu małżeńskiego:
dosy
ć zażywna pani w wałkach na głowie, ze śladami kremu na twarzy idzie do łóżka
z
łysiejącym panem z brzuszkiem w mało efektownej piżamie i skarpetkach. Żadnego
retuszu,
żadnego upiększania - specjalnie po to, żeby było widać, że ci ludzie są
zwyczajni. W
łaśnie to mnie zafrapowało: różnica między tym, co widziałam,
a g
ładkimi, wypielęgnowanymi, idealnie piękny-mi ciałami, jakie normalnie oglądamy
na ekranie. Film, reklamy, ilustrowane tygodniki atakuj
ą nas takimi wizerunkami, do
jakich móg
łby się porównywać najwyżej jeden czy jedna na tysiąc.
Jaki to ma zwi
ązek z poczuciem własnej wartości? Ano taki, że Twoje nogi
w porównaniu z d
ługością nóg lalki Barbie czy Julii Roberts muszą wyglądać
pokracznie, a
mi
ęśnie Schwarzeneggera mogą wpędzić w kompleksy nawet
kulturyst
ę. Inaczej mówiąc, film i reklama są dla większości z nas - zwłaszcza we
wczesnej m
łodości - nie tylko wzorem do naśladowania, ale też źródłem ciągłej
frustracji, poniewa
ż do tak wygórowanych, idealnych modeli nie sposób się
doci
ągnąć.
„Mieszka
ńcy masowej wyobraźni”, jak ich nazywał Krzysztof Teodor Toeplitz,
osoby przedstawiane w telewizji i prasie to przecie
ż ci najlepsi, najwybitniejsi,
rekordzi
ści, ludzie sukcesu. W dodatku są wspaniali w tak różnych dziedzinach: jedni
zdobywaj
ą medale olimpijskie, inni nagrody Nobla, a jeszcze inni filmowe Oskary.
W
cicho
ści ducha zazdrościliśmy im wszystkim, zwykle zapominając, że ci
najpi
ękniejsi czy najlepiej wysportowani na ogół nie są tytanami intelektu, sławom
z ekranu nie musi uk
ładać się życie osobiste, a wielcy artyści może przez wiele lat
klepali bied
ę czekając na uznanie.
Na pewno by
łoby znakomicie mieć naraz olśniewającą urodę, salomonową
mądrość, wszechstronne zdolności Leonarda da Vinci, mnóstwo siły i zręczności
oraz zdolno
ści do robienia świetnych interesów. Tylko że tak po prostu nie bywa,
cho
ć bardzo byśmy tego chcieli. Jedynie nieliczni w wieku parunastu lat są na tyle
pewni siebie,
żeby myśleć: „Mnie też na wiele stać, będę dążyć do tego, żeby coś
niezwyk
łe-go zrealizować w przyszłości”. Większość czuje się raczej przytłoczona
takim zmasowanym atakiem doskona
łości i z góry poddaje się, nawet nie próbując
oceni
ć, w jakiej dziedzinie ma szanse powodzenia i jak duże są te szanse. Może
posuwam si
ę za daleko, ale mam wrażenie, że środki masowego przekazu
przyczyniaj
ą się do powstawania u
wi
ększości z
nas postawy rezygnacji
i niemo
żności.
Z czym wchodzimy w doros
łe życie?
Mój kolega z poradni rodzinnej - znany Ci mo
że z telewizyjnych „Rozmów
intymnych” - Andrzej Komorowski mówi,
że wszystkiemu są winne duchy. Duch to
kto
ś (lub coś), kto (lub co) już nie istnieje, ale pojawia się w bezcielesnej postaci,
żeby zakłócać życie tym, co żyją. Nasze złe duchy to ślady przeszłości, które
utrwali
ły się w
psychice w
dawnych i
pó
źniejszych latach i
w pewnych
okoliczno
ściach ujawniają się, utrudniając nam funkcjonowanie. Często prawie nie
kontaktujemy si
ę z realną rzeczywistością, tylko właśnie z duchami.
Wczasy, weso
ła zabawa, Magda siedzi w kącie i nie włącza się ani do
rozmów, ani do ta
ńców - straciła cały impet towarzyski, od kiedy paczka jej chłopaka
przez rok usilnie udowadnia
ła jej, że do nich nie pasuje. Tamtych ludzi wśród
rozbawionych wczasowiczów nie ma, ale Magd
ę te duchy nieomalże paraliżują.
Oldze nie uk
łada się współżycie seksualne z mężem, bo zawsze w intymnych
momentach nie mo
że odczepić się od poczucia, że ma brzydkie ciało a takie
przekonanie towarzyszy jej, odk
ąd siebie pamięta - przez ostatnie dwadzieścia parę
lat zmieni
ła się bardzo, jest ładnie zbudowaną, zgrabną kobietą, ale duchy są
silniejsze od zapewnie
ń męża, że jest dla niego bardzo pociągająca.
Te duchy szepc
ą nam do ucha swój własny tekst, nie pozwalając usłyszeć
informacji docieraj
ących z zewnątrz. Ustawiają się pomiędzy nami a światem,
zniekszta
łcając jego obraz jak w krzywym zwierciadle. Są źródłem takiego myślenia,
które w wielu dziedzinach zmniejsza nasze
życiowe szanse. W psychice jak
w przyrodzie nic nie ginie, wszystkie jej warstwy - ta ukszta
łtowana w chwili narodzin,
we wczesnym dzieci
ństwie, w latach przedszkolnych i szkolnych w młodości - trwają
w utajeniu i zawsze co
ś może nas cofnąć do którejś z nich, wywołać jakiegoś ducha.
Inaczej mówi
ąc, jeżeli byłeś nie dość tulonym niemowlakiem, nie chwalonym
maluchem, wiecznie sztorcowanym dzieckiem, wy
śmiewanym młodym człowiekiem -
to nadal jeste
ś nimi wszystkimi naraz. Pewnie dzisiaj, jako dorosła osoba, umiesz to
nie
źle ukrywać i przed innymi, i często przed samym sobą. Ale potrzeba ciepłego
fizycznego kontaktu, dobrego s
łowa, szacunku, uznania, jednym słowem
dowarto
ściowania na różne sposoby nie da się zagłuszyć i nieraz daje o sobie znać.
A wtedy jest Ci przeogromnie smutno, bo nie wierzysz,
że możesz dostać w życiu to,
czego Ci zawsze brakowa
ło.
Ju
ż czas, żeby zobaczyć, czy jest to możliwe. A jeśli tak, to jak to zrobić?
Szcz
ęśliwie różnego rodzaju pomoc psychologiczna w postaci grupowego treningu,
konsultacji indywidualnych, warsztatów psychologicznych zaczyna by
ć trochę
bardziej dost
ępna więc jeśli masz taką możliwość i wystarczająco dużo determinacji,
mo
żesz poszukać fachowców i zgłosić się do nich. Jest też parę „domowych”
sposobów, pomocnych w zmianie autoportretu na lepszy. O nich mówi nast
ępny,
ostatni ju
ż rozdział.
Rozdzia
ł IV
Ka
żde brzydkie kaczątko może zostać łabędziem Nieraz w rozmowach albo
po wyk
ładach o poczuciu własnej wartości, którym z uporem maniaka zajmuję się od
lat, pada pytanie: no dobrze, a co w sytuacji, kiedy kto
ś rzeczywiście nic nie potrafi,
naprawd
ę jest głupi albo brzydki? Co wtedy?
Czy co
ś tu da się zmienić?
Otó
ż w tej sprawie mam bardzo skrajne stanowisko: głupi może stać się
mądrym, z brzydkiego potrafi zrobić się piękny, a największa niedorajda może
zmieni
ć się w sprawną, świetnie funkcjonującą osobę. Skąd to wiem? Bo widziałam
wiele takich cudownych przemian na w
łasne oczy. Negatywne cechy charakteru
i umys
łu czy brzydki wygląd to skutek przykrych prze-żyć, które się w człowieku
zapisa
ły, a więc mogą się też „odpisać”. Powiem więcej, Ty też to widziałeś, tylko
mo
że nie przyszło Ci do głowy, żeby popatrzeć od tej strony. Weźmy dwa przykłady,
kiedy zmiana sytuacji jest tak wyra
źna, że można wyrobić sobie jakieś pojęcie o skali
mo
żliwych przeobrażeń. Gdy wychowanek domu dziecka trafia do dobrej rodziny
adopcyjnej i po paru miesi
ącach z apatycznego, niezgrabnego, jakby ociężałego
umys
łowo mruka robi się żywe, wesołe, zgrabne i przemądrzałe stworzenie. Albo
kobieta, któr
ą rzucił ukochany mąż: gwałtownie postarzała się i zbrzydła, zgorzkniała,
przesta
ła radzić sobie nawet z nie-skomplikowanymi zadaniami życiowymi. I nagle -
jakby nie ta sama, znów
ładna, pogodna, energiczna, bo przeżywa nową miłość.
Mówi
ę o tym, ponieważ chcę, żebyś sobie uprzytomnił, że i z Tobą wcale nie jest tak
beznadziejnie, jak my
ślisz. Żeby Cię jeszcze trochę poprzekonywać, chcę się
zatrzyma
ć przy pięknie i brzydocie. Bo cóż to jest brzydki człowiek? Mam wrażenie,
że taki, który ma gorycz, strach, wstyd, ból, złość czy wstręt na stałe wypisane na
twarzy, jakby zastyg
łe na niej. Więc kiedy zmieni się coś w jego wnętrzu, w sposobie
prze
żywania uczuć i nastawieniu do świata, to łagodnieją ostre rysy, kąciki ust
unosz
ą się do góry, zmarszczki i bruzdy wokół ust rozprostowują się. Twarz przestaje
mie
ć martwy, białoszary odcień, nabiera ciepłego, różowego koloru, oczy zaczynają
by
ć duże i błyszczące.
Bardzo cz
ęsto ludzie mają lęk wypisany na twarzy w ten sposób, że ich oczy
robi
ą wrażenie bardzo małych. Wydaje się, że to konstrukcja powiek, zostają tylko
wąskie szparki. Ale - widziałam to wielokrotnie i uwielbiam ten widok - w życzliwym
otoczeniu, w
śród dobrych uczuć, w atmosferze bezpieczeństwa, kiedy można być
sob
ą bez obawy, że ktoś skrytykuje, ukarze, wykpi, nagle okazuje się, że ten sam
cz
łowiek ma duże, błyszczące oczy. Zamiast dawnej brzydoty wszyscy dookoła
zaczynaj
ą dostrzegać, jaki jest piękny.
Bo pi
ękno to nic innego jak harmonia wewnętrzna i żywy, nieskrępowany
przyp
ływ uczuć. Przyjrzyj się dzieciom: są takie różne i wszystkie takie ładne, kiedy
ca
łą gamę różnorodnych przeżyć widać na ich twarzach i jasne jest, że to co
wewn
ątrz i co na zewnątrz pozostaje ze sobą w zgodzie. Kiedy się odzyskuje ten
dzieci
ęcy, bezpośredni sposób przeżywania - wszyscy stają się piękni. Brzydkich po
prostu nie ma. Albo inna cecha, o której my
ślisz, że nie da się jej zmienić: głos. Tyle
razy s
łyszałam, jak pod wpływem wewnętrznych zmian - większej pewności i wiary
w siebie, wzrostu poczucia,
że mogę kochać i być kochany - wysokie, piskliwe głosy
zmienia
ły się w głębokie, dźwięczne, niskie, pełne wyrazu. I nikt mnie nie przekona
o tym,
że to należy do wrodzonego wyposażenia człowieka.
Podobnie jest z wieloma cechami, o których my
ślisz, że to Twoja natura czy
charakter. Ja w ogóle uwa
żam, że charakteru nie ma, ponieważ wiele razy w życiu
widzia
łam, jak w wyniku psychoterapii albo korzystnych zmian sytuacji życiowej
zaj
ące zamieniają się w lwy, a z jeżozwierzy robią się gołąbki.
Z natury jeste
ś skryty? Już taki masz charakter, że wolisz nie ryzykować?
Sk
łonność do podporządkowania się i bierność to cechy Twojej osobowości?
Z do
świadczenia wiem, że charakter, osobowość, natura człowieka nie są mu dane
raz na zawsze i traktowanie ró
żnych swoich cech w ten sposób, opisywanie ich za
pomoc
ą takich pojęć stanowi tylko wyraz naszej niemożności uwierzenia, jak bardzo
mo
żemy się zmienić.
Nie b
ądź taki pewny, najpierw spróbuj Prawdę mówiąc zależałoby mi na tym,
żebyś jak najwięcej swoich prze-świadczeń o sobie samym postawił pod znakiem
zapytania. I
oczywi
ście że-byś zaczął je testować czynnie czyli przez
eksperymentowanie. Nie potrafisz czego
ś? A kto powiedział? Spróbuj, a gdy nie
wyjdzie, spróbuj jeszcze raz. Jestem w tej szcz
ęśliwej sytuacji, że zajmuję się
pomaganiem ludziom w zmianie. Dlatego mam okazj
ę bardzo często słyszeć: „Nigdy
nie przypuszcza
łem, że uda mi się...”
Czasami taka zmiana b
ędzie wymagała inwestycji i czasu. Ale przecież jeżeli
nie zaczniesz, na pewno Ci nie wyjdzie. Przypominam: ka
żdy człowiek ma wielkie
niewykorzystane rezerwy - u
żytkujemy tylko kilkanaście procent swojej siły
mi
ęśniowej i kilka procent możliwości swego mózgu. A więc wmawianie sobie
bezradno
ści, bezsilności i niemożności nie ma żadnego realnego uzasadnienia.
Jedno z rozwi
ązań polega na tym, żeby prze-stać zastanawiać się nad swoim
potencja
łem, tylko zrobić z niego użytek, przejść od teoretyzowania na ten temat do
eksperymentowania. Ale do tego musisz zapewni
ć sobie dobre warunki zewnętrzne
i wewn
ętrzne. Wsparcie z zewnątrz to ktoś, z kim możesz podzielić się swoimi
trudno
ściami i niepowodzeniami. Może to być osoba z rodziny, przyjaciel, własne
dziecko, je
żeli nie jest bardzo małe. Jedna z moich znajomych po-szła teraz do nowej
pracy w pr
ężnej firmie z wymagającym szefem. I umówiła się ze swoją siostrą, że
będzie ją „wykorzystywać”: dzwonić nawet codziennie i opowiadać, jak jej idzie. Bała
si
ę, że bez tego zjedzą ją obawy i niepewność, które przestają być tak dolegliwe,
je
żeli można dać im upust.
Za
ś warunki wewnętrzne to przekształcenie własnego nastawienia czyli
świadoma, celowa zmiana negatywnego myślenia o sobie na pozytywne. Mam tu ma
my
śli głównie afirmacje.
Cz
łowiek jest automatem samosterującym Tłumaczę to od dawna ludziom,
z którymi pracuj
ę: na co się nastawisz, to najprawdopodobniej uzyskasz. Dla
wi
ększości z nas stałym, uważanym za naturalny nawykiem jest ciągłe wmawianie
sobie niekorzystnych tre
ści. Można ten proces odwrócić i kazać mu działać na swoją
korzy
ść - inaczej mówiąc, równie skuteczne jest wmawianie sobie informacji
pozytywnych. Mo
żna nazywać to z łacińska autosugestią.
Jest to metoda znana od staro
żytności, a
wspó
łcześnie szeroko
wykorzystywana (chyba najbardziej popularny przyk
ład to wprowadzanie siebie
w stan relaksu). Osoby od lat pos
ługujące się nią do wprowadzania głębokich zmian
w
życiu opracowały wiele szczegółowych technik jej stosowania. Jedną z nich - pracę
z afirmacjami - zamierzam przedstawi
ć tutaj na podstawie książki Sondry Ray
„Zas
ługuję na miłość”. Sondra, która jest taką samą optymistką jak ja, w rozdziale
zatytu
łowanym „Potęga afirmacji” pisze:
„Afirmacja to pozytywna my
śl którą się świadomie wybiera, żeby zaszczepić ją
w swoim umy
śle w celu uzyskania pożądanego wyniku. Innymi słowy, robisz tak
celowo dostarczasz swojej psychice okre
ślonych treści. Na pewno może ona
wykreowa
ć wszystko, co zechcesz, jeżeli tylko dasz jej szansę. Przez powtarzanie
mo
żesz zasilić je pozytywnymi myślami i osiągnąć pożądany przez siebie cel. Są
ró
żne sposoby posługiwania się afirmacja-mi.
Chyba najprostsz
ą i najbardziej skuteczną, metodą, z jaką się zetknę-łam, jest
przepisanie ka
żdej afirmacji 10 czy 20 razy na kartce papieru i zostawienie miejsca
po prawej stronie na reakcje (...). Kiedy afirmacja jest ju
ż napisana po lewej stronie,
wtedy na prawej po
łowie kartki notuje się wszystkie myśli, uwagi, przeświadczenia,
lęki i inne emocje - wszystko, co może przyjść do głowy. Powtarzaj afirmację
i obserwuj, jak zmienia si
ę reakcja po prawej stronie. Afirmacja o dużej mocy jest
w
stanie wydoby
ć wszystkie negatywne myśli i
uczucia tkwi
ące głęboko
w pod
świadomości. A wtedy powstaje szansa odkrycia, co przeszkadzało Ci
osi
ągnąć cel. Systematyczne przerabianie afirmacji będzie wywierać wpływ na Twoją
psychik
ę, wymazując stare schematy myślowe i powodując trwałe pożądane zmiany
w Twoim
życiu!
(...) Za ka
żdym razem za pomocą afirmacji udawało mi się odsłonić jakieś
negatywne decyzje, które podj
ęłam w bardzo wczesnym okresie swego życia.
Zmieniaj
ąc te postanowienia nagle poczułam się uwolniona od własnej przeszłości.
Nabra
łam odwagi, żeby zająć się rzeczami, które w cichości ducha zawsze chciałam
robi
ć. Stałam się niezależna materialnie. Całkiem przestałam chorować. A moje
zwi
ązki z mężczyznami są teraz trwałe, wszechstronnie mnie wzbogacają i nie
wymagaj
ą żadnego wysiłku. Jak łatwo sobie wyobrazić, te zmiany tak mnie
zafascynowa
ły, że wprost nie mogłam się doczekać, kiedy podzielę się nimi
z przyjació
łmi i wreszcie z klientami. Zaczęłam uważniej słuchać, co ludzie do mnie
mówi
ą, dostrzegać ich negatywne myśli, przerabiać je na pozytywne i tą metodą
dobiera
ć dla nich afirmacje. Dotychczas nie zdarzyło mi się stwierdzić, żeby ta
technika zawiod
ła wobec kogoś, kto ją zastosował”. (Sondra Ray: „Zasługuję na
mi
łość. Jak dzięki afirmacjom poprawić swoje życie osobiste i seksualne. Agencja
Wydawnicza Jacek Santorski & Co, Warszawa 1991, s.8-10)
Jeszcze par
ę uwag technicznych i przykład, żebyś mógł lepiej zobaczyć, jak
pos
ługiwać się afirmacjami. Otóż trzeba je pisać codziennie, mniej ważne przez kilka
dni, a zasadnicze, fundamentalne nawet miesi
ąc i dłużej. Jestem stosunkowo
świeżym kierowcą i na początku ułożyłam sobie afirmację „Ja, Ania, prowadząc
samochód czuj
ę się pewnie i bezpiecznie”. Mniej więcej po tygodniu zaczęła działać:
przesta
łam się ociągać z wy-chodzeniem z domu, kiedy miałam pojechać gdzieś
samochodem, i ju
ż nie dręczyły mnie wizje strasznych wypadków, którym ulegam.
Teraz niekiedy ten sam l
ęk odzywa się znowu, ale żeby ustąpił, wystarczy kilkakrotne
powtórzenie albo napisanie tamtej afirmacji.
Warto na pocz
ątku przez parę dni - zgodnie z sugestią Sondry Ray - dzielić
kartk
ę na dwie części i na drugim kawałku po każdej afirmacji zapisywać reakcje.
Nast
ępnie wybrać z tych reakcji dwie-trzy najważniejsze, przerobić na afirmacje
i do
łączyć do pierwszej, wyjściowej. Czas na przykład. Ponieważ ostatnio nie
najlepiej si
ę czuję, zaczęłam dzisiaj od napisania 15 razy następującej afirmacji: Ja,
Ania, z dnia na dzie
ń czuję się lepiej, odzyskuję formę i energię do pracy. Reakcje:
Bzdura, przecie
ż to nie zależy ode mnie; Dopiero będę musiała się namęczyć, jeśli
zaczn
ę pracować na pełny gaz; A czy to w ogóle war-to? Po co?; I tak nie zarobię
tyle, ile mi si
ę należy; Znowu będę musiała udawać pogodną i wesołą. Jak jestem
chora, to przynajmniej mog
ę mieć smutną minę; Może to jednak lepiej nie chorować;
Właściwie lubię, jak mi dobrze idzie; To wcale niezły pomysł.
W zanotowanych z prawej strony reakcjach jest materia
ł na kilka następnych
afirmacji, które mog
ę dołączyć do już napisanej. Są to: „Moje zdrowie i dobra forma
zale
żą ode mnie”, „Ja, Ania, zawsze mogę zrobić sobie przerwę w pracy i odpocząć”
„To, co robi
ę, jest sensowne i pożyteczne”, „Zasługuję na godziwe wynagrodzenie
i takie b
ędę dostawać”, „Ja, Ania, mam prawo być smutna i zła również kiedy jestem
zdrowa”. Wybra
łam do dalszej pracy tę o wypoczywaniu i ostatnią, bo wydają mi się
najwa
żniejsze.
Chc
ę tu przytoczyć jeszcze parę przykładów afirmacji z książki Sondry Ray,
żeby pokazać, że nie muszą one - jak te dotychczas cytowane - służyć doraźnym,
wąskim celom. Moje ulubione to oczywiście tytułowa „Zasługuję na miłość”
i dotycz
ące bezpośrednio poczucia własnej wartości:
Ja..., z dnia na dzie
ń lubię siebie coraz bardziej.
Ja..., jestem tak udana,
że mogę podobać się każdemu.
Ja..., staram si
ę teraz być dobry dla siebie.
Ja..., nie jestem pechowcem, tylko wyj
ątkowym szczęściarzem. I jeszcze dwie
- przepraszam za ten nat
łok - dla dwóch specjalnych kategorii czytelników. Pierwsza
dla tych, którzy s
ą zdania, że mają nad-miarową tuszę i muszą się odchudzać:
„Wszystko, co zjem, przysparza mi zdrowia i urody”. Druga dla osób samotnych,
nieszcz
ęśliwych z powodu braku partnera: „Ja..., jestem teraz gotów, żeby w moim
życiu zjawiła się taka kobieta, jakiej zawsze pragnąłem” albo „...taki mężczyzna,
o jakim marz
ę”.
Mog
łabym, prawdę mówiąc, poświęcić sprawie afirmacji całą książkę, więc
musz
ę się choć trochę ograniczać. Dlatego jeszcze tylko kilka słów o sposobach ich
uk
ładania i stosowania. Afirmacji nie trzeba daleko szukać: sprawdź, co o sobie
my
ślisz i zamień myśli negatywne na pozytywne. „Nie potrafię...” na „coraz lepiej mi
idzie...”, „nie zas
ługuję...” na „jestem wart...”, „nikt mnie nie lubi” na „wszyscy kochają
mnie i ubiegaj
ą się o mnie”.
Dalej: z afirmacjami jest jak z aspiryn
ą - nie zażywane nie skutkują. Chcesz
mie
ć efekty, pisz je. Można też powtarzać w myśli lub jeszcze lepiej głośno,
zw
łaszcza w chwilach, kiedy masz wolną głowę i zajęte ręce, na przykład przy
zmywaniu naczy
ń albo goleniu. Jazda autobusem, stanie w kolejce to też dogodne
momenty. Z tym
że pisanie daje lepsze skutki, bo angażuje więcej zmysłów. Dobrze
jest równie
ż nagrać sobie afirmacje na magnetofon - mogą być także w trzeciej
osobie (na przyk
ład „Kasia jest bardzo zgrabna”), bo w takiej formie docierały do nas
negatywne komunikaty - i s
łuchać choćby w łóżku przed snem.
Oprócz afirmacji Uwa
żam, że afirmacje są najskuteczniejszą z „domowych” -
nie wymagaj
ących pomocy psychoterapeuty - metod przekształcania swojego
my
ślenia, a w ślad za nim i życia. Ale chcę krótko powiedzieć też o innych
sposobach, bo mo
że akurat któryś z nich Ci się przyda. Pierwszy to chwalić siebie
samego. Po raz kolejny namawiam do tego,
żeby brać przykład z dzieci. Często
pods
łuchuję własne i nieraz zdarza mi się słyszeć podniecony szept: „Udało się!
Uda
ło!” albo „Ale mi fajnie wyszło!”. Podejrzewam, że jesteś z tych, co za
niepowodzenia obwiniaj
ą tylko siebie, natomiast swoje sukcesy skłonni są uważać za
dzie
ło przypadku albo innych ludzi. Dlatego zachęcam Cię, żebyś nie zostawiał
żadnego, nawet drobnego powodzenia bez pochwalenia się za nie. Możesz nie
doczeka
ć się uznania od innych - pamiętasz, co mówiłam o niedobrej tradycji, która
ka
że unikać pochwał, rezerwując je tylko na wielkie okazje. Zresztą o niektórych
Twoich sukcesach wiesz tylko Ty sam. Z trudem przychodzi Ci za
łatwianie spraw
w urz
ędach, a dzisiaj zdobyłeś dwa papierki; nie umiesz zmusić się do odpisywania
na listy, ale wys
łałeś kartkę z pozdrowieniami; zwykle ubieranie dzieci trwa długo
i denerwujesz si
ę przy tym, teraz poszło Ci spokojnie i sprawnie. Nie są to oczywiście
wielkie wydarzenia i nawet trudno by
łoby dopominać się, żeby ktoś je zauważył. Ale
Ty wiesz i mo
żesz nie pozostawiać ich bez skwitowania ja-kimś wyrazem uznania dla
siebie samego.
Mo
żesz posunąć się o krok dalej w dbaniu o siebie. Otóż Ty sam możesz
dawa
ć sobie nagrody i sam pocieszać się w trudnych chwilach. Jeżeli coś Ci się
uda
ło - przeszedłeś trudny sprawdzian, załatwiłeś sobie pracę, zdobyłeś się na
powiedzenie wa
żnej osobie, że nie chcesz być przez nią źle traktowany, skończyłeś
robi
ć półkę zaczętą dwa miesiące temu - koniecznie wymyśl dla siebie jakąś
nagrod
ę. To nie musi być nic wielkiego: kup sobie ładne skarpetki lub wymarzoną
ksi
ążkę, zjedz lodowego Snickersa albo piękną brzoskwinię, idź na mało ambitny film
czy do weso
łego miasteczka. Ważne, żeby to było coś, co lubisz, i żeby było jasne,
że to w nagrodę.
Teraz od drugiej strony: spotka
ło Cię coś przykrego. Bolesne borowanie
u
dentysty, niemi
ła rozmowa z narzeczonym, pominęli Cię przy awansach
i podwy
żce, znowu zabrali się do kucia ścian w Twoim bloku, jesteś w dołku
psychicznym bez wyra
źnego powodu - taktyka ta sama. Zrób coś, co sprawi Ci
przyjemno
ść, zadbaj o siebie. Sprawdziłam na sobie i innych, to działa! Agatka, moja
młoda przyjaciółka, kobieta w wieku późno-szkolnym, a więc bez własnych źródeł
dochodu, kupuje sobie w takich chwilach na po-cieszenie
ładną chusteczkę do nosa.
Wszystkie te pochwa
ły i nagrody zmierzają do jednego: żebyś sam sobie
udowodni
ł, że jesteś ważny. A kiedy już przestaniesz mieć siebie za nic i zaczniesz
dobrze traktowa
ć, inni na pewno się dołączą. To znana prawidłowość: kiedy chcesz
zmieni
ć na lepsze nastawienie świata zewnętrznego, zacznij od stosunku do samego
siebie.
Inna mo
żliwość zmiany myślenia na własny temat to koncentracja na swoich
mocnych stronach. Je
śli zatruwa Ci życie fakt, że masz brzydkie nogi to znajdź jedną
lub dwie cechy, które Ci si
ę u siebie podobają i zacznij trening przeciwstawiania się
my
ślom o nogach za pomocą zdania: „Ale przecież mam piękne oczy i ładne ręce”.
Dla my
śli „nie umiem gotować” przeciwwagą może być „jednak dobrze sprzątam”,
a lekarstwem na „jestem marnym pracownikiem” - „za to dobr
ą matką”. Masz wtedy
szans
ę poprawić bilans, rozpamiętywanie minusów przynajmniej w pewnym stopniu
równowa
żąc przypomnieniem o plusach.
Znam jeszcze jeden, dora
źny sposób usuwania złych myśli ze świadomości.
Jest on tak prosty,
że przedstawiam go z pewnym zażenowaniem. Otóż gdy tylko
pojawi
ą się w głowie, trzeba zacząć śpiewać albo chociażby nucić jakąś melodię. I ta
technika - jak dwie poprzednie - wykorzystuje tak
ą oto cechę ludzkiego umysłu:
w naszej
świadomości może zmieścić się naraz tylko jedna myśl. Kiedy zaczynasz
my
śleć o czym innym, to siłą rzeczy wyrzucasz z głowy to, co było tam poprzednio.
Właśnie dlatego można sterować swoim myśleniem, przestawiać je na lepsze tory.
Przecie
ż można się upomnieć Czy wiesz, że możesz się upomnieć o aprobatę
i docenienie, kiedy uwa
żasz, że Ci się należy? Rozumiem, boisz się, że ktoś Cię
zgasi i zamiast ciep
łej, życzliwej reakcji zostaniesz potraktowany zimno i pogardliwie.
Rzeczywi
ście ryzykujesz, ale są możliwości zmniejszenia ryzyka. Jeden ze
sposobów to zacz
ąć od rzeczy, których jesteś absolutnie pewien. Asekurujesz się
w ten sposób, bo zdanie innych mo
że Cię zranić tylko wtedy, gdy sam masz
wątpliwości. Gdyby Ci ktoś powiedział, że masz zielone włosy, pomyślałbyś, że to
wariat, chocia
ż pewnie na wszelki wypadek zerknąłbyś w lustro. Inny sposób polega
na tym,
żeby nie pytać, tylko zwracać się o potwierdzenie. Nie „Czy mi w tym
ładnie?”, tylko „Zobacz, jak mi w tym do twarzy!”. Nie „Smakuje wam?”, tylko
„Ugotowa
łam dzisiaj dla was pyszną zupę”. Nie „Jak mi poszło?” tylko „Uważam, że
mi posz
ło świetnie”. Albo jeszcze bardziej wprost: „Proszę mnie pochwalić”. Warto
zainwestowa
ć pewien wysiłek w tym kierunku zwłaszcza w kontaktach z ludźmi,
z którymi jeste
ś na codzień: z rodziną, kolegami z pracy, z dziećmi. Z początku
będziesz się czuć głupio, ale z czasem najpewniej zdołasz ich nauczyć, żeby Cię
chwalili. Spróbuj raz-drugi, mo
że wyniki będą zachęcające. Tylko nie zapominaj
o tym,
że ich też trzeba chwalić, jeśli mają się przyzwyczaić do takiego stylu
Waszych wzajemnych stosunków.
Opowiada
ła mi pewna kobieta, jak latami cierpiała z tego powodu, że jej
mężczyźni - ojciec, mąż i syn - wiecznie krytykowali pieczołowicie przygotowywane
dla nich obiady. Có
ż poradzić, właśnie tutaj miała ulokowane ambicje i ich
niezadowolenie stawia
ło pod znakiem zapytania jej samopoczucie w roli córki, żony
i matki. Mia
ła mnóstwo pracy w domu i zajęć zawodowych, więc tym bardziej
oczekiwa
ła, że docenią jej starania. Doradziłam jej taktykę opisaną przed chwilą
i uda
ło się! Ojciec po raz pierwszy po obiedzie - zamiast z ponurym wyrazem twarzy
odsun
ąć od siebie talerz - powiedział „dziękuję”, czym wprawił ją w radosne
os
łupienie. Mąż zaczął zjawiać się w kuchni, gdzie jadali, z pytaniem: „Co mamy
dzisiaj dobrego na obiad?”. A syn coraz rzadziej mówi „nie lubi
ę” albo „nie będę tego
jad
ł”.
Pami
ętam inny, bardzo wymowny przykład mego przyjaciela z dawnej pracy,
nies
łychanie zdolnego i ogromnie pracowitego, ale wiecznie skwaszonego, ponieważ
- jak twierdzi
ł - nikt nigdy nie wyrażał się dobrze o tym, co zrobił, i wszyscy traktowali
go jak klasycznego m
łodszego kolegę. Zbieg okoliczności sprawił, że kilkakrotnie
podczas dyskusji w zespole musia
ł użyć jako argumentu informacji o swoich
kompetencjach i przypomnie
ć parę najlepszych rzeczy, jakie wykonał. Inni słuchali
tego z szacunkiem i uwag
ą i chyba czegoś go to nauczyło, bo zamiast złościć się
w k
ącie zaczął od czasu do czasu spokojnie przypominać, co potrafi. Po paru
miesi
ącach uprzytomniłam sobie, że po sfrustrowanym młodszym koledze nie zostało
śladu, a w swoim gronie mamy współpracownika pewnego swoich racji i otoczonego
uznaniem.
Nie puszczaj mimo uszu tego, co mówi
ą inni Pamiętasz, co mówiłam o filtrach,
które lepiej przepuszczaj
ą te informacje z zewnątrz, które są zgodne z Twoim
wcze
śniejszym nastawieniem? Jeśli uważasz, że jesteś nie w porządku, nie taki jak
nale
ży, wówczas wyłapujesz z otoczenia głównie sygnały, które to potwierdzają. Ale
skoro ju
ż o tym wiesz, możesz świadomie nastawić się na odbiór tych słabiej
słyszalnych czyli lepszych i nawet je wzmacniać. Byłeś na przyjęciu, część obecnych
potraktowa
ła Cię obojętnie, ale nie-którzy wyraźnie ucieszyli się na Twój widok.
Przypomnij sobie, kto by
ł zadowolony przy poprzedniej podobnej okazji i kiedy
jeszcze mia
łeś po-czucie, że jesteś mile widziany. Panie niech sumiennie
kolekcjonuj
ą przejawy męskiego zainteresowania, do prób nawiązania rozmowy
w
poci
ągu włącznie. Pechowcy niech zrobią rejestr sytuacji, kiedy fortuna
uśmiechnęła się do nich. Musisz uświadomić sobie, co naprawdę mówią i dają Ci do
zrozumienia ludzie na Twój temat.
Po prostu potrzebujesz - jak ka
żdy - aktualnych informacji o sobie, jeśli masz
przesta
ć polegać na tym, co tępo i uporczywie odtwarza się na Twojej starej płycie.
Nie jest
łatwo zapytać drugiego człowieka: „Jak ci ze mną jest?” albo „Czy mnie
lubisz? A za co?”. Zdarzaj
ą się jednak takie momenty szczerych nocnych rozmów
z przyjacielem czy d
ługiej wspólnej podróży, kiedy można o to zagadnąć. A już na
pewno warto, nawet bez specjalnego pretekstu, dowiadywa
ć się o to od najbliższych
i kochanych. Tylko nie w momentach napi
ęcia czy złości, bo wtedy górę muszą wziąć
pretensje.
Takie „informacje zwrotne” od innych s
ą jedną z najważniejszych technik
zmiany autoportretu stosowanych w grupowej psychoterapii. Jestem pod
świeżym
wra
żeniem z ostatniego weekendu: spotkaliśmy się z grupą trzeźwych alkoholików
i ich
żon z pewnego Klubu Abstynenta, którzy od paru lat przyjaźnią się ze sobą i żyją
- tak to okre
ślali - jak w rodzinie. Zaproponowaliśmy im na zakończenie, żeby każdy
wys
łuchał od wszystkich członków grupy informacji o dwóch rzeczach, jakie się
w nim podobaj
ą, i dwóch, które się nie podobają. Trochę się tego bali, ale później
wszyscy byli uszcz
ęśliwieni. Mówili, że mimo dobrej znajomości i częstych kontaktów
jeszcze nigdy nie dowiedzieli si
ę tyle o sobie i że nie przypuszczali, jak dobrze inni
o nich my
ślą.
W naturalnych, nieterapeutycznych sytuacjach prawie nigdy nie ma do te-go
okazji. Czasami na obozach harcerskich czy Oazach robi si
ę podsumowanie dnia
z podzi
ękowaniem dla tych, którzy coś dobrego dzisiaj dla mnie zrobili. Niektóre
ma
łżeństwa zachowały z czasów pierwszego zakochania zwyczaj mówienia sobie
o mi
łości i ważności dla siebie nawzajem. Niekiedy przeglądu wspólnej przeszłości
dokonuj
ą osoby sposobiące się do śmierci. Są to wszystko rzadkie, wyjątkowe
sytuacje. Normalnie jeste
ś skazany na domysły albo przypadkowe strzępki
informacji. Mog
ę Cię tylko zachęcać: nie zamykaj oczu i uszu. Nawet z tych
strz
ępków da się złożyć obraz bardziej prawdziwy niż Twoje utrwalone dawno te-mu
prze
świadczenie. Ważne jest nie tylko to, co możesz usłyszeć, ale przede wszystkim
inne sygna
ły - oczy rozjaśnione na Twój widok, oznaki troski i pamięci, żywe
zainteresowanie s
łuchacza, kiedy mówisz o sobie.
„Wymazywanie” starych nagra
ń Sposoby, o których dotąd była mowa,
polega
ły na wprowadzaniu nowych treści w miejsce starych niekorzystnych. Teraz
chc
ę opowiedzieć o tym, jak można usuwać obciążenia z przeszłości. Tam świeży
zapis nak
ładał się na dawny, tu idzie o jego wymazanie. Ażeby mogło do tego dojść,
musimy mie
ć możliwość odreagowania przykrych przeżyć związanych z określonym
zdarzeniem czy seri
ą zdarzeń z przeszłości.
Owo odreagowanie polega na ujawnieniu uczu
ć, którym dotąd nie pozwalałeś
doj
ść do głosu. Załóżmy, że kiedy byłeś mały, musiałeś na jakiś czas rozstać się
z matk
ą, ponieważ poszła do szpitala. Nie mogłeś wtedy smucić się, płakać
i protestowa
ć, bo dorośli wokół Ciebie - ojciec, babcia, inni krewni - sami byli
zdenerwowani i smutni i starali si
ę jak najszybciej Cię uspokoić. Stłumiłeś więc swoje
bolesne uczucia, które latami tkwi
ły ukryte w zakamarkach Twojej psychiki,
pozostawiaj
ąc Cię w poczuciu, że widocznie nie jesteś aż tak ważny, skoro można
Ci
ę niespodziewanie opuścić.
Gdyby
ś chciał dzisiaj stworzyć sobie okazję do odreagowania skutków
tamtych zdarze
ń - a w konsekwencji zmienić to poczucie, które zatruwa Ci życie -
musia
łbyś nie tylko opowiadać o tym, pewnie wiele razy, ale też wypłakać cały ból,
jaki wtedy prze
żywałeś. Czasami robimy to w samotności, łkając w poduszkę,
czasami ogl
ądając film, w którym los bohaterów jakoś przypomina nasz własny. Ale
najbardziej pomocna w odreagowaniu jest
życzliwa obecność innego człowieka, który
jest uwa
żny i skoncentrowany na Tobie, rozumie Cię i nie stara się uspokoić. Trudno
o kogo
ś takiego, zresztą samemu też niełatwo się zdecydować, bo od maleńkości
konsekwentnie uczono nas powstrzymywania si
ę od płaczu. Kiedy się uderzyłeś albo
spotka
ła Cię inna przykrość, dorośli na wyprzódki zaczynali Cię uspokajać.
„W jednych rodzinach ów tekst móg
ł brzmieć tak: ‘No już, no już, nie płacz
(buju, buju). No ju
ż, no już, nie płacz, nie płacz’. W innych słyszeliście coś w rodzaju:
‘W porz
ądku, synu, weź się w garść! Nie ma co płakać nic ci z tego nie przyjdzie. Co
si
ę stało, to się nie odstanie. Już, w porządku!’ itd.
Inne wersje, jakie znacie z w
łasnego doświadczenia albo z opowiadań, to
mi
ędzy innymi: ‘Cicho bądź! Przestań płakać albo tak dostaniesz, że na-prawdę
będziesz miał powód do płaczu’; ‘Proszę cię, przestań płakać, bo robisz mamie
przykro
ść’; ‘Patrz, jaki ładny obrazek! Śliczny, prawda? Lepiej sobie obejrzeć ładny
obrazek ni
ż płakać, prawda?’ W miłych lub szorstkich słowach i tonie zmuszano
ka
żdego z nas, kiedy coś nas zraniło, do hamowania uzdrawiających procesów.
Zwykle pojedyncza wymówka nie wystarcza
ła do powstrzymania następnych prób
pozbycia si
ę cierpienia; ale za każdym razem nieodwołalnie zdarzało się to samo:
kiedy zwracali
śmy się do jakiejś osoby, zaczynaliśmy odreagowywać i uwalniać się
od doznanego bólu, kto
ś mówił - najczęściej ten dorosły, u którego szukaliśmy
wsparcia -
że powinniśmy stłumić swoje uczucia i nie obnosić się z nimi”. (Harvey
Jackins: W pe
łni ludzkich możliwości. Teoria Wzajemnego Pomagania. Rational
Island Publishers, Seattle /w druku/, s. 78-79).
Rzadko mo
żna usłyszeć: „Wypłacz się, będzie ci lżej”. Raczej wszyscy wokół
nawet w przypadku wielkiego nieszcz
ęścia namawiają, żeby wziąć się w garść, zająć
czym innym, obnosi
ć pogodną twarz. Nawet mówienie o bólu czy cierpieniu jest na
ogó
ł źle widziane. Dobry słuchacz - taki, który nie wyśmieje i nie zbagatelizuje, nie
będzie wtrącać się ze swoimi kłopotami, podsuwać rozwiązań, oceniać ani zmieniać
tematu - zdarza si
ę niezwykle rzadko. A właśnie tego potrzebujemy: nie tylko
wyp
łakać ale i wypowiedzieć swój smutek, gorycz, lęk. Bowiem mówienie, jeśli
towarzysz
ą mu emocje, jest również formą odreagowania.
Podobnie
śmiech. Oglądając komedie Chaplina nie zdajemy sobie sprawy, że
za
śmiewając się do rozpuku odreagowujemy wstyd, lęk przed ośmieszeniem,
rozmaite obawy i napi
ęcia. Mówimy nawet „nerwowy chichot” o takim śmiechu, który
służy wyrzucaniu z siebie napięcia. A pamiętasz, jak bez końca zarykiwaliście się
z byle czego wieczorami na kolonii albo innym zbiorowym wyje
ździe? Wiadomo, że
po takim „seansie
śmiechu” człowiek czuje się znacznie lepiej.
Zdarzy
ło Ci się też na pewno nieraz zetknąć z odreagowaniem złości.
Klasyczny przyk
ład to facet obsztorcowany przez szefa, który po powrocie z pracy
pod dowolnym pretekstem zaczyna w
ściekać się na domowników. Sam zresztą
wiesz, co si
ę dzieje, kiedy powiedzmy w urzędzie zostałeś potraktowany jak śmieć:
wewn
ętrzne ciśnienie, żeby wyrzucić z siebie złość jest tak duże, że niecierpliwie
szukasz s
łuchacza, przed którym mógłbyś ciskać się, wymachiwać rękami,
pokrzykiwa
ć.
Wreszcie dr
żenie, które jest odreagowaniem lęku. Kiedy się dzieje coś
strasznego - albo chwil
ę później, gdy zagrożenie mija i już można skupić się na sobie
- czasem dr
żą nam kolana lub trzęsie się broda, jakbyśmy szczękali zębami. Mamy
tak mocno wbudowany zakaz pozwalania sobie na co
ś takiego, że zdarza się nam
nie przestrzega
ć go tylko w sytuacjach rzeczywiście skrajnych: podczas pożaru,
napadu, wypadku. Dlatego ten rodzaj odreagowania mo
żna zobaczyć częściej
w grupie terapeutycznej, gdzie ka
żdy rodzaj przeżywania jest dopuszczalny, niż
w
życiu. Skoro wiadomo już, na czym polega odreagowanie, chcę jeszcze poradzić
Ci, jak z niego korzysta
ć. Otóż przede wszystkim - nie powstrzymywać, jeśli tylko
warunki na nie pozwalaj
ą. Osobiście bardzo bronię swojego prawa do płaczu i tego
samego domagam si
ę dla moich dzieci. Jeżeli trafię w kinie na „wyciskacz łez”,
staram si
ę pójść drugi raz w celach leczniczych. Moi domownicy, przyjaciele,
wspó
łpracownicy przyzwyczaili się do tego, że często płaczę. Kiedy ktoś usiłuje
uspokoi
ć którąś z
moich p
łaczących córek, cierpliwie tłumaczę, żeby nie
przeszkadza
ć, bo jest im to potrzebne. Nie jest stosownym momentem narada
u kierownika ani imieniny cioci, ale sam ze sob
ą czy z bliskim człowiekiem możesz
pozwoli
ć sobie na łzy, bo one uzdrawiają.
Ten lecz
ący mechanizm odreagowania, powodujący wymazywanie starych
zapisów w Twojej psychice, jest naturalny i odruchowy. Kolejny raz odwo
łam się do
tego, jak zachowuj
ą się małe dzieci, zanim zostaną nauczone po-wstrzymywania
naturalnych reakcji. P
łaczą całym ciałem, wrzeszczą wymachując rękami i nogami,
za
śmiewają się do rozpuku, lata im broda, a kiedy już potrafią mówić i spotka je coś
przykrego, s
ą gotowe gadać, gadać i gadać. Zanim nie nauczą się, że to brzydko, nie
wypada i w ogóle bez sensu.
Na szcz
ęście zdolność do odreagowania można odzyskać. Wystarczy dać mu
szans
ę, czyli zapewnić sobie dobrego słuchacza i bezpieczne warunki (żeby nikt nie
podgl
ądał, nie przerywał itp.), a odreagowanie przyjdzie samo, jeżeli zdecydujesz się
poruszy
ć jakiś bolesny temat z przeszłości. Może być konkretny, jeśli na przykład
by
łeś bity lub upokarzany jako dziecko i zechcesz o tym komuś szczegółowo
opowiedzie
ć. Może też być ogólny: opowieść o Twoim życiu, dzieciństwie, rodzinie,
o przykrych zdarzeniach, dotkliwych stratach czy pora
żkach.
Twoja m
ądra psychika sama wybierze z tego ogólnego tematu takie wątki,
które potrzebujesz odreagowa
ć. Gdybyś spróbował, przekonałbyś się, że opowieść
na ten sam temat za ka
żdym razem będzie inna. Dlatego jeśli widzisz, że ktoś bliski
mówi o czym
ś z przejęciem i zbacza z zapowiedzianego tematu, nie trzeba zwracać
mu uwagi - najpewniej zdrowy instynkt prowadzi go we w
łaściwą stronę. Od siebie
te
ż nie musisz w podobnych sytuacjach wymagać żelaznej logiki, bo kieruje Tobą
logika emocjonalna. Prawie zawsze w grupach, które prowadz
ę, próbuję uczyć ludzi
odreagowywania obci
ążeń z przeszłości. Najpierw ustalamy temat, na przykład
„Kiedy by
łem dzieckiem...”. Potem proszę ich, żeby usiedli w parach i uzgodnili, kto
z nich b
ędzie mówił pierwszy, a kto drugi. Żeby następnie po-dzielili dostępny czas
na pó
ł - 10-15 minut to już jest wartościowy kawałek czasu - i żeby najpierw jedna
osoba opowiada
ła, a druga patrzyła na nią i słuchała nie przerywając, nie komentując
i nie radz
ąc (dobrze jest też wziąć mówiącego za rękę). Zaś po upływie pierwszej
cz
ęści umówionego czasu mają zamienić się rolami.
Zawsze znajd
ą się jakieś osoby, które protestują, że kwadrans to dla nich za
du
żo, a potem dziwią się, że to już koniec. Widzę, jak bardzo brakuje im tego, żeby
wyrzuci
ć z siebie swoją trudną przeszłość jak czasem żywo gestykulują, śmieją się
albo ocieraj
ą łzy. I zawsze mówią, że im to przynosi ulgę. Niejednokrotnie długo
w noc rozmawiaj
ą ze sobą da-lej, już poza grupą.
Cz
ęsto zdarzało mi się również zalecać coś podobnego parom małżeńskim:
dwa razy w tygodniu po po
łożeniu dzieci spać mieli - każde przez pół godziny -
opowiada
ć drugiemu historię swego życia rozpoczynając od najwcześniejszych
wspomnie
ń. Liczyłam nie tylko na to, że w świetle przeszłości różne pozornie
nieuzasadnione zachowania i reakcje partnera stan
ą się zrozumiałe. Uważam
równie
ż, że jest to okazja do odreagowania uczuć, które - zalegając w psychice od
dawna - utrudniaj
ą im wzajemne kontakty.
Pami
ętam pacjentkę, której mąż bardzo się złościł, że po zmroku zawsze
pro
śbą i groźbą zatrzymuje go w domu - widział za tym brak zaufania i podejrzenie
o niewierno
ść. Zrozumiał, że ona się zwyczajnie boi, dopiero kiedy odnaleźliśmy w jej
życiorysie straszną wojenną noc, gdy jako kilkuletnia dziewczynka z młodszym
bratem i babci
ą, w domu oddalonym od wsi, przez parę godzin w poczuciu pełnej
bezsilno
ści słuchała dobijania się do drzwi jakiegoś mężczyzny.
Umówi
łam się z nimi, że on będzie wykorzystywał swoje pół godziny na
mówienie o tym, o czym zechce, za
ś ona - zaapelowałam do niego o cierpliwość -
będzie za każdym razem opowiadać tamto zdarzenie tak szczegółowo, jak tylko
zdo
ła sobie przypomnieć. Potrzeba było pięciu czy sześciu razy, żeby przestała bać
si
ę zostawać sama w domu kiedy jest ciemno. Nawiasem mówiąc, przy okazji
pozby
ła się też bezsenności, która dręczyła ją zawsze, ilekroć mąż wyjeżdżał
w delegacj
ę, do czego wcześniej się nie przyznawała, bojąc się posądzenia
o zazdro
ść. Gdybyś chciał skorzystać z tego sposobu, musisz przestrzegać paru
regu
ł. Przede wszystkim uzgodnij z osobą, którą upatrzyłeś sobie na słuchacza, czy
akurat ma czas i woln
ą głowę. „Chciałbym Ci opowiedzieć coś o sobie. Masz dla
mnie pó
ł godziny? Chodzi mi tylko o to, żebyś mnie wy-słuchał” - z grubsza tak
mog
łoby wyglądać to uzgodnienie. Poza tym trzy-maj się wyznaczonego czasu. Na
ko
ńcu podziękuj za wysłuchanie i zaproponuj, że teraz lub w innej umówionej chwili
Ty jeste
ś gotów zrewanżować się tym samym.
Wiesz, zawsze marzy
łam o tym, żeby wydostać się spod władzy duchów
przesz
łości i wziąć swoje życie we własne ręce. Okazało się, że wiedza
o odreagowaniu i sposobach przestawiania si
ę na pozytywne myślenie, zwłaszcza
o afirmacjach, umo
żliwia mi to w coraz większym stopniu. Może Ty też spróbujesz?
Kolejnym krokiem - po zadbaniu o swoje wewn
ętrzne nastawienia - może być zajęcie
si
ę tym, co jest na zewnątrz, mianowicie środowiskiem, w jakim przebywasz.
Truj
ące otoczenie Zacznę od historii mojej przyjaciółki Misi, która przez
ostatnie par
ę lat chodzi do pracy jak na ścięcie. Zawsze się denerwuje, rozmyśla, co
ją tam złego spotka, rozpamiętuje nieprzychylne uwagi koleżanek. Często mam
wra
żenie, że po powrocie do domu nie rozstaje się z tamtymi problemami, które
nawet we
śnie jakoś ją gnębią. Zresztą kiepsko sypia i w nocy zastanawia się, jak
powinna ustawi
ć się wobec szefowej. Cała sprawa nabrała już niemal rozmiarów
obsesji. Ale na wszelkie moje sugestie,
że-by rozejrzała się za inną pracą, Misia
reaguje
źle. Jest podobnie bezradna wobec teściów: utrzymuje z nimi regularne
kontakty, mimo
że nie są dla niej w żadnym stopniu budujące. Zawsze jest na-rażona
na uszczypliwe uwagi, próby udowodnienia,
że wszystkie jej pomysły na życie są bez
sensu,
że źle wychowuje dziecko, a jeszcze na dodatek nie umie się ubrać. Co tu
mówi
ć o wizytach - obowiązkowo co tydzień nie-dzielny obiad - kiedy każdy telefon
te
ściowej wytrąca ją z równowagi na parę godzin. Przy czym takie telefony bywają
prawie codziennie, a czasem kilka razy w ci
ągu dnia.
Jedyna rada, jak
ą mam dla Misi i osób jej podobnych, to odciąć się od
truj
ących wpływów. Najpierw trzeba rozejrzeć się dookoła i sprawdzić: czy ludzie,
z którymi si
ę widuję, pomagają mi myśleć o sobie dobrze, czy wręcz przeciwnie.
Czasami trudno bywa nawet zacz
ąć zastanawiać się nad tym, bo nasze prawdziwe
odczucia przes
łania jakiś ogólnie słuszny pogląd, na przykład: jak może mi być źle
u rodziców, przecie
ż dziecku u mamy zawsze musi być dobrze; albo: Nowakowie to
tacy kulturalni ludzie, powinni
śmy się z nimi widywać. Nieraz ciężko się przebić przez
tego typu przekonania.
Żeby odróżnić „trujące” otoczenie od „pożywnego”, musisz zadać sobie dwa
pytania. Pierwsze: co w danym miejscu s
łyszę na swój temat, jakie komunikaty do
mnie docieraj
ą? Jeżeli głównie typu „źle postępujesz”, „głupio myślisz”, „brzydko
wygl
ądasz” oraz pretensje i pouczenia; jeśli spotyka Cię tam głównie brak
zrozumienia i nigdy nikt nie staje po Twojej stronie - zastanów si
ę, czy czasem nie
warto zrezygnowa
ć z tych kontaktów albo przynajmniej poważnie je ograniczyć.
Druga wa
żna kwestia: jak reagujesz na towarzystwo tych ludzi lub tej osoby. Czy na
przyk
ład masz poczucie, że jesteś ciężki czy lekki? Czy często boli Cię wtedy głowa
albo brzuch? Czy kto
ś Cię tam uważnie słucha? Czy są jakieś wyraźne oznaki
zadowolenia, kiedy si
ę pojawiasz? U
siebie zaobserwowa
łam pewną
charakterystyczn
ą reakcję: w miejscach, które mi nie służą, mam zwolnione ruchy,
tak jakby by
ło mi trudno podnieść rękę czy nogę. Kiedy się na tym łapię, zaczynam
uwa
żnie przyglądać się całej tej sytuacji i zastanawiać, czy mam tam jeszcze zostać,
czy raczej wyj
ść.
Szczególnie trudno odci
ąć się od trujących wpływów szerszego kręgu
rodzinnego: rodziców, te
ściów, dalszych krewnych. Często widzę, jak zupełnie
doro
śli, samodzielni ludzie, którzy mają już własne potomstwo, zachowują się tak,
jakby dali im uprawnienia do wtr
ącania się i swobodnego wyrażania swoich
niepochlebnych opinii. Jakby istnia
ła cicha umowa, że rodzinie nie można w tym
miejscu powiedzie
ć „stop, nie życzę sobie te-go”. I zdecydować, że do podtrzymania
wi
ęzi rodzinnych wystarczy Boże Narodzenie i Wielkanoc plus może jeszcze imieniny
dziadka. Przeczyta
łam kiedyś stosy pamiętników, przysłane na konkurs „Moje
ma
łżeństwo i rodzina” i utkwił mi w pamięci jeden z nich. Młoda mężatka pisała, jak
par
ę razy w tygodniu przychodzi do niej teściowa, zagląda we wszystkie kąty, nawet
do garnków i do szaf, nie szcz
ędząc cierpkich uwag. Muszę powiedzieć, że dla mnie
ta historia zabrzmia
ła naprawdę przerażająco. W podobnych przypadkach zachęcam
Ci
ę do kierowania się zasadą ujętą w angielskim przysłowiu „Mój dom to moja
twierdza”. Masz mo
żliwość wyboru, możesz tam wpuszczać tylko swoich
sprzymierze
ńców. A jeśli zdecydujesz się pozwolić wejść komu innemu, to na
wyra
źnie określonych przez Ciebie zasadach. Proszę bardzo, herbata albo kawa, po-
bawi
ć się z dzieckiem ale naprawdę świat się nie zawali, jeżeli powiesz:
„Kuchnia i sypialnia nie jest dla go
ści” albo „O szóstej mamy coś ważne-go do
zrobienia, wi
ęc serdecznie zapraszam do za dziesięć szósta, a potem już musimy
zaj
ąć się naszymi sprawami”. I o 17.50 przypomnieć, że taka była umowa.
Boisz si
ę narazić, jeżeli zrobisz coś takiego? Przecież naprawdę nic nie tracisz
- z pewno
ścią chodzi o kogoś, kto i tak niezbyt Cię szanuje (a może zacznie, kiedy
oka
że się, że nie może swobodnie chodzić Ci po głowie?). W rzeczywistości grozi Ci
nie to,
że stracisz dobrą opinię, tylko złudzenie, że uda Ci się na nią zasłużyć.
Rozmawiaj
ąc z ludźmi przekonałam się, że najtrudniej ograniczyć kontakty
z w
łasnymi rodzicami. I nie tylko z powodu normy społecznej czy też obyczaju. Do
ponawiania kontaktów, które ju
ż tyle razy okazały się trujące, przyciąga nas jak
magnes nadzieja,
że uda się otrzymać od nich coś, czego się nie dostało
w dzieci
ństwie. Może teraz zauważą, docenią, zaczną kochać? Często nie do końca
zdajemy sobie spraw
ę, że takie dziecinne nadzieje na otrzymanie miłości i uznania
przetrwa
ły do dziś. Tylko że skoro przez tyle lat ich spełnienie się nie powiodło, to
trudno - trzeba rozsta
ć się z iluzjami i zacząć szukać gdzie indziej.
Jak zapewni
ć sobie wsparcie?
W tej sprawie masz zapewne bardzo s
łabą wyobraźnię, ponieważ - jak
przypuszczam - rzadko kiedy kto
ś Cię rozumnie wspierał. Teoretycznie wiemy, że od
tego mamy przyjació
ł, ukochanych czy rodziców, żeby byli gotowi pomóc,
podbudowa
ć, dodać otuchy. W praktyce bywa z tym bardzo różnie. Zawsze
zazdro
ściłam ludziom, których najbliżsi poczuwali się do towarzyszenia im
w trudnych sytuacjach: chodzili z nimi do dentysty, tkwili na korytarzu podczas
egzaminów - im trudniejszy moment, tym wi
ększą otaczali troską i życzliwością.
Niestety, w moim otoczeniu cz
ęściej spotykam wyznawców zasady „każdy
powinien radzi
ć sobie sam”. Jeżeli dorastałeś w takim przekonaniu, to nic dziwnego,
że kiedy dzisiaj masz kłopoty albo chandrę, wstyd Ci nie tylko poprosić o pomoc
(cho
ćby „pobądź trochę ze mną, bo jest mi smutno”), ale nawet przyznać się, że coś
Ci
ę gnębi. To pierwsza bariera utrudniająca otrzymanie wsparcia. Zapominasz o tym,
że wszyscy - nawet najwspanialsze okazy doskonałego zdrowia psychicznego - mają
swoje „do
łki”, załamania, momenty bezradności i beznadziejności. Drugą barierą jest
prze
świadczenie, że nie jesteś tego wart i nic Ci się nie należy. To oczywisty
nonsens: wsparcie nale
ży Ci się po prostu dlatego, że go potrzebujesz - i nie
wymaga to
żadnych dodatkowych uzasadnień.
Wreszcie trzecia bariera - poczucie,
że wokół Ciebie nie ma nikogo, kto byłby
gotów zainteresowa
ć się Twoim samopoczuciem, poświęcić Ci trochę czasu, kto Cię
naprawd
ę lubi czy kocha. Że nie ma żadnego grona ludzi, w którym Ty autentyczny,
ze swoimi k
łopotami i problemami mógłbyś znaleźć dla siebie miejsce. Słyszałam to
dziesi
ątki razy i tyleż razy zachęcałam do rozpoczęcia poszukiwań i prób.
I przekona
łam się, że kiedy człowiek jest gotów przyznać się przed sobą, że
potrzebuje innych ludzi, i zacz-nie si
ę rozglądać - inni wyczuwają to i zbliżają się do
niego. Wi
ęc jeśli potrzebujesz dobrych, dowartościowujących kontaktów, a masz ich
ma
ło albo nie masz wcale, to najpierw zrób przegląd swoich starych oraz obecnych
znajomo
ści i przyjaźni, żeby sprawdzić, czy nie warto nie-których z nich odnowić albo
wzmocni
ć. Miła koleżanka szkolna ma dwójkę małych dzieci i nie chcesz sprawiać jej
dodatkowych k
łopotów? Ależ nie-wykluczone, że ona marzy, żeby ktoś wpadł do niej
pogada
ć. U kuzyna, którego lubisz, nie byłeś już trzy lata i czujesz się nie
w porz
ądku? Całkiem możliwe, że jemu też jest przykro, że się nie widujecie. Chętnie
zaprosi
łbyś na imieniny parę osób z pracy, ale nie ma takiego zwyczaju. To dlaczego
Ty nie mia
łbyś go wprowadzić?
Rozejrzyj si
ę, popróbuj, włóż w to trochę wysiłku. Nastaw się, że nie wszystkie
próby pójd
ą Ci równie dobrze, pewnie się zdarzy parę niewypałów. Cała sztuka
polega na stworzeniu sobie mo
żliwości wyboru, bo przecież widać, kogo Twoja
obecno
ść cieszy, a komu ciąży. Tylko pamiętaj, że inni też mogą mieć kompleksy,
wi
ęc musisz zdobyć się na trochę inicjatywy: zapytać, czy możesz wpaść,
zaproponowa
ć kawę u siebie, zaprosić na spacer.
Jest tutaj jeszcze jedna wa
żna rzecz: nie tylko nie rób drugiemu, co Tobie
niemi
ło, ale i odwrotnie - rób to, co byłoby miłe dla Ciebie. Chcesz, żeby ktoś był
z Tob
ą szczery i otwarty, więc pierwszy zdobądź się na szczerość. Chcesz, żeby Cię
wys
łuchał, więc zacznij od uważnego słuchania. Chcesz usłyszeć coś życzliwego
o sobie, wi
ęc sam raz i drugi powiedz coś miłego. Może efekty nie będą
natychmiastowe, ale wkrótce przekonasz si
ę, że to skutkuje.
Zadbaj o swoich bliskich, a oni zadbaj
ą o ciebie Czasami trudno w to
uwierzy
ć, zwłaszcza jeżeli tkwisz w małżeństwie, gdzie uczucie wygląda na mocno
ju
ż wystygłe albo też toczy się nieustająca wojna; jeśli z rodziną czujesz się obco;
je
żeli Twoje dzieci są z Tobą w ostrym konflikcie. Wiem to na pewno: poza
nielicznymi wyj
ątkami dowartościowanie bliskich osób zmienia sytuację na lepsze.
Chc
ę Ci za-proponować parę - zresztą dość oczywistych - sposobów jak to robić.
Z jednym zastrze
żeniem: żadnego fałszu, bo wtedy najbardziej finezyjne metody nie
skutkuj
ą.
Nawet w bardzo wrogich uk
ładach są lepsze momenty, kiedy ciepło myślisz
o drugiej osobie, czujesz, jak wa
żna jest dla Ciebie, coś Ci się szczególnie spodobało
albo Ci
ę ujęło. Nie chodzi o manipulację, tylko o ujawnianie pozytywnych rzeczy,
które przychodz
ą Ci do głowy, a które dotąd miałeś w zwyczaju zachowywać dla
siebie.
Musz
ę się tu pochwalić najmniej pracochłonnym sukcesem, jaki odniosłam
w poradni rodzinnej. Przysz
ła do mnie pani po pięćdziesiątce, o dość przeciętnej
powierzchowno
ści i pokaźnej tuszy. Skarżyła się, że mąż zaczął znikać z domu,
prawie z ni
ą nie rozmawia, burczą tylko na siebie i obrzucają się pretensjami.
Doradzi
łam jej, żeby go czasem pochwaliła, powiedziała coś miłego, zatroszczyła się
troch
ę o niego (z zastrzeżeniem jak wyżej). Pani zniknęła i pojawiła się znowu po pół
roku, tym razem w sprawie konfliktów z doros
łą córką zresztą niezbyt głębokich. Przy
okazji opowiedzia
ła mi o czymś, co zakrawało niemal na cud: zastosowała się do
moich wskaza
ń i mąż zupełnie się odmienił. Znów przesiaduje w domu, jest grzeczny
i mi
ły, powtarza, że ją kocha, i... nosi na rękach. Może zechcesz skorzystać
z podobnych sposobów dowarto
ściowania swoich bliskich. Przede wszystkim mów
im rzeczy dobre i mi
łe, kiedy tylko przyjdą Ci na myśl. Najpierw będą może nieufni,
mo
że pomyślą, że coś chcesz za to uzyskać albo zatuszować jakieś swoje
przewinienie (
żonom w pierwszej kolejności przychodzi do głowy, że skoro mąż jest
taki podejrzanie mi
ły i prawi komplementy, to pewnie wykonał skok w bok). Ale po
pewnym czasie zobaczysz, jacy s
ą uszczęśliwieni.
Drugim wa
żnym sposobem dowartościowania są ciepłe gesty. Każdy człowiek
potrzebuje - wiesz o tym dobrze, kiedy chodzi o Ciebie, a przecie
ż oni mają podobne
potrzeby - pog
łaskania, przytulenia czy choćby przyjaznego poklepania albo wzięcia
za
łokieć. Boisz się tak bez okazji? Nie wiesz, jak się przełamać? Możesz jemu czy
jej oprze
ć głowę na ramieniu przy wspólnym oglądaniu telewizji albo usiąść ramię
w rami
ę jadąc gdzieś autobusem. Pomalutku, bezpiecznie.
Dobrze jest równie
ż trochę zadbać o najbliższych. Przygotować albo ku-pić
co
ś, co szczególnie lubią. Moja starsza córka za najwyższy dowód miłości uważa to,
że czasami przynoszę jej polskie „Bravo” albo inne czasopismo z rockowymi
zespo
łami. Warto zapewnić czasami odrobinę komfortu: podać gorącą herbatę, kiedy
wróci zzi
ębnięty, chociaż mógłby obsłużyć się sam; zaproponować półgodzinną
drzemk
ę, kiedy ona wygląda na zmęczoną; jeśli ma smutną minę, zapytać, czy
czego
ś nie potrzebuje. Myślę, że bardzo ważne jest także okazywanie autentycznego
zainteresowania i uwagi. Banalne „jak tam dzisiaj?” czy „jak ci posz
ło?” połączone
z uwa
żnym spojrzeniem i gotowością wysłuchania odpowiedzi może być bardzo
przekonywaj
ącym sygnałem. Tak samo powiedzenie, że widzisz, w jakim nastroju
jest druga strona „Chyba ci
ę zmartwiło to, co powiedziałem”, „Widzę, że jesteś dzisiaj
bardzo zdenerwowana”, „To mi
ło, że masz taki dobry humor”.
Zdaj
ę sobie sprawę, jak trudno jest zrealizować każdą z tych sugestii.
Zw
łaszcza jeżeli nie masz żadnego treningu czy nawyku w tej dziedzinie:
nie jeste
ś zbyt wylewny ani „dotykalski”, mało się orientujesz w potrzebach
i upodobaniach swoich bliskich, boisz si
ę, że odrzucą Twoją troskę i zainteresowanie.
Niemniej moim zdaniem warto zacz
ąć, bo często nawet drobna zmiana wystarczy,
żeby uruchomić proces „ocieplania” całego układu. Inaczej mówiąc, jest spora
szansa,
że jeśli zrobisz pierwszy krok czy raczej parę kroków, żeby dowartościować
najbli
ższych, to po pewnym czasie oni zaczną odpowiadać tym samym.
Co to znaczy „kocha
ć siebie”?
Wszystko, o czym mówi
łam w tym rozdziale zmierzało do jednego celu: że-byś
si
ę zapoznał z paroma sposobami zmiany własnej samooceny na lepszą. Żeby
poprawi
ło się Twoje nastawienie do siebie samego czyli żebyś bar-dziej siebie polubił
czy nawet pokocha
ł.
Cytowana tu niedawno Sondra Ray pisze, i
ż ludzie często tak źle o sobie
my
ślą, że nawet nie rozumieją, na czym ma polegać taka miłość do samego siebie.
I proponuje swoje rozumienie:
Kocha
ć siebie to chwalić siebie i werbalnie wyrażać dla siebie uznanie.
Kocha
ć siebie to akceptować wszystkie swoje działania.
Kocha
ć siebie to mieć zaufanie do swoich możliwości.
Kocha
ć siebie to sprawiać sobie przyjemność bez poczucia winy.
Kocha
ć siebie to kochać swoje ciało i zachwycać się swoim pięknem. Kochać
siebie to dawa
ć sobie to, czego pragniesz z poczuciem, że na to zasługujesz.
Kocha
ć siebie to pozwalać sobie na wygrywanie. Kochać siebie to dopuszczać
do siebie innych zamiast godzi
ć się na samotność.
Kocha
ć siebie to kierować się własną intuicją.
Kocha
ć siebie to odpowiedzialnie tworzyć swoje własne zasady.
Kocha
ć siebie to dostrzegać własną doskonałość.
Kocha
ć siebie to sobie przypisywać zasługi za to, co się zrobiło.
Kocha
ć siebie to otaczać się pięknem.
Kocha
ć siebie to pozwolić sobie na zamożność zamiast żyć w biedzie.
Kocha
ć siebie to otoczyć się mnóstwem przyjaciół.
Kocha
ć siebie to nagradzać się i nigdy się nie karcić.
Kocha
ć siebie to mieć do siebie zaufanie.
Kocha
ć siebie to karmić się dobrym pożywieniem i dobrymi myślami.
Kocha
ć siebie to otaczać się ludźmi, których obecność ci służy.
Kocha
ć siebie to czerpać radość z aktywności seksualnej.
Kocha
ć siebie to często dawać sobie robić masaż.
Kocha
ć siebie to uważać siebie za równego innym.
Kocha
ć siebie to wybaczać sobie.
Kocha
ć siebie to pozwalać na czułość.
Kocha
ć siebie to być dla siebie autorytetem zamiast cedować to na kogo
innego.
Kocha
ć siebie to rozwijać swoje twórcze impulsy.
Kocha
ć siebie to cały czas dobrze się bawić.
Kocha
ć siebie to przemawiać do siebie naprawdę łagodnie i czule.
Kocha
ć siebie to stać się własnym, akceptującym rodzicem wewnętrznym.
Gdyby
ś do tego momentu jeszcze nie wiedział jak zabrać się do kochania siebie
samego, masz tu prawdziw
ą kopalnię pomysłów.
Mo
że być inaczej Niewątpliwie byłoby lepiej, gdyby świat był inaczej
urz
ądzony: gdybyś był otoczony wyłącznie życzliwymi ludźmi, pomocnymi
i wspieraj
ącymi, pełnymi uznania dla Twoich zalet i uroków, ale też wyrozumienia dla
słabości i felerów. Pomyślałam, że na koniec mogłabym Cię zachęcić do tego, żebyś
nie czeka
ł, aż tak będzie, tylko zabrał się do zmieniania świata - zaczął traktować
innych tak, jak sam chcia
łbyś być traktowany. Możesz zacząć od siebie i swoich
najbli
ższych, swojego miejsca pracy czy nauki. Że nic Ci nie wyjdzie w pojedynkę?
Dooko
ła masz pełno sojuszników, chociaż zapewne oni sami jeszcze o tym nie
wiedz
ą. Kto może być Twoim sprzymierzeńcem? Każdy. Przecież wszyscy -
podobnie jak Ty - marz
ą o tym, żeby przestać się chować i odgradzać od innych,
żeby spotykać się z akceptacją i miłością. Tylko że ktoś musi zacząć i nie ma
żadnego powodu, żebyś to nie był Ty.
Jak ju
ż mówiłam, próbuję coś robić na tym polu od kilkunastu lat i mam
poczucie,
że moje starania nie idą na marne. Wiem też, że jestem jedną z wielu
osób, które dzia
łają w tym samym kierunku: lecząc ludzi, wychowując dzieci, tworząc
sztuk
ę, wykonując inne zawody - robią to wszystko w taki sposób, że każdy, kto się
z nimi styka, czuje si
ę potem lepszy i lepiej traktuje siebie i innych. Krąg się
poszerza, bo kto
ś, kto bar-dziej kocha siebie, jest też bardziej zdolny do obdarzania
mi
łością innych.
Na koniec chc
ę Ci opowiedzieć bajkę, którą słyszałam po raz pierwszy ponad
20 lat temu. Nie wiem, kto jest jej autorem i sk
ąd pochodzi, ale mam nadzieję, że -
jak wszystkie bajki - jest wspólnym dobrem, z którego wolno swobodnie korzysta
ć.
Waha
łam się trochę, czy umieścić ją tutaj, bo dotychczas opowiadałam ją tylko
ludziom zaprzyja
źnionym i bliskim, a Ciebie przecież nie znam. Ale przypomniałam
sobie,
że to nieładnie być skąpym i postanowiłam podzielić się z Tobą.
Bajka o ciep
łym i puchatym W pewnym mieście wszyscy byli zdrowi
i szcz
ęśliwi. Każdy z jego mieszkańców, kiedy się urodził, dostawał woreczek
z Ciep
łym i Puchatym, które miało to do siebie, że im więcej rozdawało się go innym,
tym wi
ęcej przybywało. Dlatego wszyscy swobodnie obdarowywali się nawzajem
Ciep
łym i Puchatym wiedząc, że nigdy go nie zabraknie. Matki dawały Ciepłe
i Puchate dzieciom, kiedy wraca
ły do domu; żony i mężowie wręczali je sobie na
powitanie, po powrocie z pracy, przed snem; nauczyciele rozdawali w szkole,
sąsiedzi na ulicy i w sklepie, znajomi przy każdym spotkaniu; nawet groźny szef
w pracy nierzadko si
ęgał do swojego woreczka z Ciepłym i Puchatym. Jak już
mówi
łam, nikt tam nie chorował i nie umierał, a szczęście i radość mieszkały we
wszystkich rodzinach.
Pewnego dnia do miasta sprowadzi
ła się zła czarownica, która żyła ze
sprzedawania ludziom leków i zakl
ęć przeciw różnym chorobom i nieszczęściom.
Szybko zrozumia
ła, że nic tu nie zarobi, więc postanowiła działać. Poszła do jednej
młodej kobiety i w najgłębszej tajemnicy powiedziała jej, żeby nie szafowała zbytnio
swoim Ciep
łym i Puchatym, bo się skończy, i żeby uprzedziła o tym swoich bliskich.
Kobieta schowa
ła swój woreczek głęboko na dno szafy i do tego samego namówiła
męża i dzieci. Stopniowo wiadomość rozeszła się po całym mieście, ludzie
poukrywali Ciep
łe i Puchate, gdzie kto mógł. Wkrótce zaczęły się tam szerzyć
choroby i nieszcz
ęścia, coraz więcej ludzi zaczęło umierać.
Czarownica z pocz
ątku cieszyła się bardzo: drzwi jej domu na dalekim
przedmie
ściu nie zamykały się. Lecz wkrótce wyszło na jaw, że jej specyfiki nie
pomagaj
ą i ludzie przychodzili, coraz rzadziej. Zaczęła więc sprzedawać Zimne
i Kolczaste, co troch
ę pomagało, bo przecież był to - wprawdzie nie najlepszy - ale
zawsze jaki
ś kontakt. Już nie umierali tak szybko, jednak ich życie toczyło się wśród
chorób i nieszcz
ęść. I byłoby tak może do dziś, gdyby do miasta nie przyjechała
pewna kobieta, która nie zna
ła argumentów czarownicy. Zgodnie ze swoimi
zwyczajami zacz
ęła całymi garściami obdzielać Ciepłym i Puchatym dzieci
i s
ąsiadów. Z początku ludzie dziwili się i nawet nie bardzo chcieli przyjmować - bali
si
ę, że będą musieli oddać. Ale kto by tam upilnował dzieci! Brały, cieszyły się
i kiedy
ś jedno z drugim powyciągały ze schowków swoje woreczki i znów jak dawniej
zacz
ęły rozdawać.
Jeszcze nie wiemy, czym si
ę skończy ta bajka. Jak będzie dalej, zależy od
Ciebie.
Post scriptum Od Agnieszki i Lucyny, dwóch uroczych dziewczyn i
świetnych
terapeutek dowiedzia
łam się, co Albert Einstein uważał za największe odkrycie
swego
życia. Mylisz się, jeśli sądzisz pochopnie, że teorię względności. Otóż pewien
dziennikarz zapyta
ł o to wielkiego uczonego pod koniec jego życia i usłyszał od
Einsteina: najwa
żniejsze, co odkryłem, to że Wszechświat jest łaskawy Autorka,
Anna Dodziuk, od blisko 20 lat zajmuje si
ę poradnictwem, treningiem
psychologicznym, psychoterapi
ą oraz uczeniem pomocy psychologicznej. Pracuje
w Instytucie Psychologii Zdrowia i Trze
źwości w Warszawie, głównie z grupami
trze
źwych alkoholików i
cz
łonków ich rodzin. Po-przednio w
Poradni
Przedma
łżeńskiej i Rodzinnej Towarzystwa Planowania Rodziny zajmowała się
indywidualnym poradnictwem i psychoterapi
ą dla par.
Uko
ńczyła studia etnograficzne. Ma 45 lat, wychowuje dwie córki.