Ferdynand Ossendowski Szkarłatny kwiat kamelii (zbiór)

background image

1

background image

Szkarłatnykwiatkamelji.

OpowieścizżyciaJaponji

FerdynandOssendowski

WydawnictwoPolskieR.Wegner,Poznań,1928

PobranozWikiźróde łdnia17.03.2018

2

background image

F.ANTONIOSSENDOWSKI

SZKARŁATNYKWIAT

KAMELJI

OPOWIEŚCIZŻYCIAJAPONJI

P O ZN A Ń

W Y D AW N I C T W O P O LS K I E

< R. W E G N E R >

S P I S R Z E C ZY.

3

Strona

background image

WSZELKIEPRAWAZASTRZEŻONE

D R U K A R N I A C O N C O R D I A

4

SZKARŁATNY

KWIAT

KAMELJI

5

CUDBOGINIKWAN-NON

45

NAŚCIEŻKACHFUDŻI

63

SERCE

ŻÓŁTEGO

CZŁOWIEKA

75

PRZEDOBLICZEMBUDDY

85

WIELKIE

SERCE

MAŁEJ

GEJSZY

97

JUTRO

119

HARAKIRI

127

STARASZABLA

143

TAJFUN

151

BUSZIDO

161

WYKLĘTAWYSPA

169

TANIECMIECZA

179

TAJEMNICA

PÓŁNOCNEJ

ŚWIĄTYNI

195

LOTOSY

217

background image

Tekstjest

własnościąpubliczną

(publicdomain).Szczegółylicencjinastronie

autora:

FerdynandOssendowski

.

5

background image

SZKARŁATNYKWIATKAMELJI.

B

yłpromiennylipcowywieczór.CałaJokohamawyległana

ulicę.Kupcy,urzędnicy,popychacze-dżeneriksze

[1]

irzemieślnicy

siedzieli przed swemi domkami z bambusu, papieru i laki, a
pałającemi, zachwyconemi oczami spoglądali w jednym
kierunku,zapatrzeni,zasłuchani.

 — Co pociąga oczy tych ludzi, w białych lub barwnych

kimonach

[2]

i w drewnianych geta

[3]

na zachód? — myślał,

przechodząc ulice Jokohamy, Olaf Larsen, sekretarz poselstwa
szwedzkiego.

 Gdysięwpatrzyłuważnie,spostrzegłwemglewalczącychze

sobą, złotych i szkarłatnych promieni biały połyskujący trójkąt,
zawieszonywysokonadziemią.

 Uśmiechnął się, czując jakieś rozrzewnienie. Poznał ten

trójkąt,widzianysetkirazynaobrazkachjapońskich,nawazach,
filiżankach i spinkach. Był to stożkowaty, dziwnej i jedynej w
swej formie szczyt góry Fudżi-Jama. Nie widział jej jeszcze,
wylądowawszy w Japonji dopiero przedwczoraj. Pokryta
śniegiem święta góra była podobna do trójkąta, wyciętego z
cienkiego białego jedwabiu i zawieszonego w powietrzu, gdyż
podnóże góry, porośnięte lasem i trawą, kryło się w świetlanej
mgle i tylko szczyt, niby wielki, odwieczny majak, niby godło
nieznane,dumniewznosiłsięnadziemiąNippon.

 Larsen zatrzymał się, oczy wpił w tajemniczy szczyt, a w

duszyjegojużbudzićsięzaczęłypoetyckiemyśliiobrazy.

 Japończycyspostrzeglizapatrzonegocudzoziemcaizsympatją

spoglądali na wysoką barczystą postać Szweda z kosmykiem

6

background image

jasnych włosów, które wymknęły się z pod ronda miękkiego
kapelusza.

 — Kono okatawà donata désuka?

[4]

— zapytał jakiś sędziwy

urzędnik siedzącego na stopniach ganeczku sąsiada — młodego
kupca.

 — Watàkusiwa sirimasén! — Nie wiem! — odparł sąsiad,

podnoszącramiona.

 Te słowa doszły jednak do wnętrza małych, połyskujących

czystością i laką domków. Jedna po drugiej z lekkiemi jak
westchnienia okrzykami wybiegać zaczęły kobiety. Zatrzymały
siębarwnemigrupkami,jakpękikwiatów,przyproguiczarnemi
połyskującemi

oczkami

przyglądały

się

cudzoziemcowi.

Ogarnęły wzrokiem jego szeroką pierś i ramiona, mocne nogi
sportowcaispokojną,szlachetnątwarzmarzyciela.

 — Igiris-zin? Anglik? — szepnęła jedna z dziewczyn w

różowemkimonowniebieskiekwiatyizpurpurowąkameljąw
kruczychwłosach.

 —Jé!Nie!—takżeszeptemodpowiedziałainnaidlaczegoś

westchnęła.

 TymczasemLarsenwyjąłzkieszenimałąksiążeczkęizapisał:

Nieboprzeszyłaostrzemzlodu
Klęskęiurokrodząca
Kolebkabohaterówipiewcówrodu
Fudżi,lękizachwytbudząca.

 Widzieć cudzoziemca, zapatrzonego w świętą górę i w

dodatku coś piszącego, — tego było za wiele! Barwnym
wiankiem otoczyły Szweda dziewczyny i młode kobiety i,
uśmiechając się i szczebiocąc, zaglądały w jego niebieskie,
rozmarzoneoczy.

7

background image

 StaryurzędnikpodniósłsięipodszedłdoLarsena,zwyrzutem

spoglądającnakobiety.

 — Gokigen-jo! Bądź pozdrowiony! — rzekł, wyciągając do

niegorękę.

 Larsen uścisnął małą, ciemną dłoń Japończyka i uśmiechnął

się.

 — Nie umiem mówić po japońsku! — odezwał się po

angielsku.

 Urzędnikpocztyzrozumiał,kiwnąłgłowąiwskazałSzwedowi

na tarasik przed swoim domkiem, ruchem ręki zapraszając go.
Larsen,wciążsięuśmiechając,poszedł.

 Wkrótce siedzieli na podłodze, na miękkich poduszkach i

spoglądalinasiebiewmilczeniu.WreszcieJapończykklasnąłw
dłonieicośzawołał,zwracającsiędownętrzadomku.Pochwili
wyszła młoda kobieta z tacką, zastawioną imbryczkiem,
filiżaneczkami i spodeczkami z łakociami i cukrem. Uklękła
przed gościem, złożyła pokłon do ziemi i zaczęła nalewać
herbatę, poczem z równie niskim pokłonem odeszła. Gospodarz
tymczasemwydobyłzszafkimapkęEuropy,icośmówiąc,podał
ją Larsenowi. Ten zrozumiał o co chodziło Japończykowi,
dotknął swojej piersi palcem, a później wskazał na
Skandynawję.

 —Oe!Swiden-zin!O,—Szwed!—zawołałurzędnik.
 — Yes! — odpowiedział, ucieszony z pomyślnie rozpoczętej

rozmowyLarsen.

 —Yes!—poważnymgłosempowtórzyłJapończyk.
 Rozmowa się urwała. Pili herbatę i każdy myślał o swojem.

Larsen patrzył na perspektywę ulicy. Różnokolorowe szyldy,
barwnetkaniny,owoce,rybyleżałynaczystychtotami—matach
bambusowych, lub ze słomy ryżowej, i cieszyły oko piękną

8

background image

harmonją odcieni; kwiaty wychylały się z terasów, z okien, nad
dachamiwznosiłyswekoronydrzewakwitnące.

 Chodnikami sunęły z suchym szczękiem geta powiewne

postaciewkimonach.Larsenowiwydałosię,żejestwAtenach,
że widzi tłum w greckich chitonach i sandałach i znowu fala
rozczuleniawezbrałamuwsercu.Konieculicyznikałzagarbem
wzgórza,awyżejnadnim,odcinającsięodgasnącegojużnieba,
ciemną granatową linją, zamarł w potędze nieprzebranej ocean.
Ciszę zamącał tylko szmer geta, lecz i on wreszcie ustał, gdyż
ludzie po mozolnym dniu udali się do łazienek przed ucztą
wieczorną. W gęstwinie magnolij kwitnących odezwały się
cykady wieczorne; niebo ściemniało nagle, a na horyzoncie
świeciłsiętylkoszkarłatemszczytFudżi-Jamy;zniknąłoceanw
zapadającym zmroku; głosy ludzkie stały się cichsze,
powolniejszeigłębsze,pełnetajemniczegoznaczenia.

 LarsenpożegnałgościnnegoJapończykaiposzedłdalej.
 Przechodziłulicęzaulicą,corazrzadziejspotykającludzi,aż

wyszedł na szeroką aleję, którą mknęły oświetlone wagony
tramwaju, gdzie tłumy zalegały chodniki, ponieważ wszystkie
sklepybyłyjeszczeotwarte.Naprawoinalewo,tużzadomkami
wznosiły się góry, połyskujące światełkami, gdyż tam, śród
drzewstaływilleimałedomkidzielnicySagijama.

 Larsenminąłkilkateatrzyków,wktórychjużzapalonolampy,i

wreszcie, kierując się linją tramwajową, wyszedł na obszerne
pole. Na przeciwległym końcu świeciły małe domki o
rozsuniętych, ruchomych ścianach. Pole było otoczone ze
wszystkich stron wysokiemi drzewami, a śród nich połyskiwały
elektrycznemi lampkami tonące w zieloności małe i duże wille.
Larsen podszedł do policjanta i, wskazując na przeciwległy
koniecpola,zapytałpoangielsku,cosiętammieści.

9

background image

 Policjant długo namyślał się, lecz przypomniał sobie

potrzebnesłowa,wykutewszkoledlapolicjiwTokio.

 —WieśHommoku...Pięknypark...rybacy...stawyzlotosami

izłotemirybami...Verybeautyful!

 Larsenpodziękowałiposzedłprzezpole.
 Wkrótce był już w parku. Mrok ogarnął go ze wszystkich

stron. Zdawało się, że czarne strugi ciemności wypływały z
krzaków i gajów, zalewały bielejące, żwirem i muszlami
wysypane ścieżki i podnosiły się szybko coraz wyżej i wyżej.
Razem z ciemnością biegły jakieś powiewy ciepłe i wonne, a
śród krzewów i klombów z kwiatami snuły się smugi mgliste,
opadające nad stawami, otoczonemi wysokiemi trzcinami i
papirusami.

 Larsen zatrzymał się na brzegach stawów, widział olbrzymie

liście lotosów i nenufarów, słyszał plusk ryb i cienkie, żałośne
kwilenie kuliga piaskowca, zaczajonego śród kamieni,
zwalonychprzybrzegu.

 Szwed, posuwając się w głąb parku, wyszedł na aleje,

oświetlonelatarniamielektrycznemi,którerzucałyblaskinamałe
świątynie, zbudowane na pagórkach, na dziwacznie postrzyżone
krzaki i na wspaniałe gazony, podobne do barwnych,
przepięknychkobiercówzkrainybajek.Coraztowięcejspotykał
tu ludzi. Szli, rozmawiając cichemi głosami, lub dyskretnie
śmiejącsię.Przystawalinagrzbietachwykrzywionych,garbatych
mostków i przyglądali się stawom i potokom. Dzwoniły małe,
sztuczne wodospady i dzwoneczki, wiszące po rogach kaplic,
rozrzuconychpocałymparku.

 Zgrabne,

lekkie,

przezroczyste

budynki

herbaciarni,

restauracji, sklepów roiły się od ludzi w barwnych lub białych
kimonach,dochodziłystamtądodgłosyrozmówiśmiechu,brzęk

10

background image

porcelany i dalekie huczenie gongu, nawołującego do jakiegoś
teatru.

 Larsen przeszedł przez park i zatrzymał się przy bramie,

zbierając wszystkie wrażenia. Po przyjeździe do Tokio, po raz
pierwszyzwiedzałsamotnieJokohamę.Jużrozumiał,żetrafiłdo
kraju odmiennego, pełnego uroku, nieuchwytnych ech prastarych
czasów i tradycyj, co swoje piętno nałożyły na ludzi i na ich
życie. Wrażenie było silne, lecz kojąco i melancholijnie
nastrajałoLarsena.

 Dusza Skandynawa, nawykła do jednostajności gołych skał,

ciemnych,prawieczarnychlasówisiwychfalponurychfiordów,
wobec tej wybujałej, mieniącej się barwami, łagodnej,
pieszczotliwej natury nie czuła się obcą i zabłąkaną, gdyż
przemawiała do niej nieuchwytna rzewność i pogoda, podobna
do oblicza Buddy, mędrca, co wszystko zrozumiał i wszystko
przebaczył.

 Tak myślał Larsen, idąc dalej ulicami rybackiej wioski

Hommoku, przedmieścia Jokohamy. Małe domki mieszkańców i
nawet drobne sklepiki tonęły tu w gąszczu krzaków i drzew.
Ulica, którą posuwał się Larsen, wyprowadziła go na brzeg
morza.Wysokaskaławznosiłasięsamotnietużprzywodzie.Na
uboczustaładługalekkagalerja,zdachempłóciennymimałemi
kabinami dla kąpiących się. Kilku Europejczyków wraz ze
swemipaniamikąpałosię,mimospóźnionejpory.Jakiśpływak,
odsadziwszysiędalekoodbrzegu,cośwykrzykiwał.Głosjego,
jakciężkakula,toczyłsiępopowierzchniłagodnieszemrzącego
morza,aecho,odbiteodskały,powtarzałouderzającowyraźnie
każde słowo, jakgdyby dziwiąc się brzmieniu nieznanych,
cudzoziemskichwyrazów.

 O jakie trzysta kroków dalej kilka zupełnie nagich Japonek z

11

background image

wesołymśmiechemwbiegało,jednapodrugiej,nadługi,wysoko
nadwodąwystającypomostirzucałosiędomorza.Wypływały,
wbiegały na brzeg i znowu, jak lekkie, białe zjawy rusałek
podnosiłysięnadziemią,sunąckorowodem...

 Byłocośżywiołowegoipięknegowtychzabawachwiotkich,

nagich ciał, majaczących na pomoście i znikających potem w
pianieoceanu.Larsenowiwydawałosię,żeczyjaśniewidzialna
rękaciskałatedrobnebiałeciała,nibyofiaryludzkie,dopaszczy
potwora, a ten z głuchym szmerem namiętnej rozkoszy żuł je
kłami spienionych fal, pożądliwie liżąc piasek nadbrzeżny,
czekając na coraz to nowe ofiary. Czemś pogańskiem,
bałwochwalczem tchnęły zabawy nagich kobiet, prawie
fosforyzującychnatlenocy.

 Larsenstałzapatrzonyizamyślony.Północnybarbarzyńcamiał

w swej krwi dziedziczne wspomnienia takich misteryj nocnych
na cześć potęgi morza, więc rozumiał je i stał w niemym
zachwycie.

 Niechciałmyślećotem,żewidziprzedsobąludziogorącej

krwi, troskach i radościach drobnego, codziennego życia. Stał
zapatrzonyimyśląuniósłsięwteczasy,gdywychodziłycieniez
Walhalli i blade widma z siwej, wściekłej otchłani morza,
bijącegobałwanamiwczarne,martweskały.

 Białezjawywybiegłynabrzegizwesołymśmiechemuganiać

się zaczęły, pląsać i śmiać się wesoło. Spostrzegły nieruchomą,
czarną postać mężczyzny, krzyknęły, podbiegły i przyglądały się
ciekawie, spokojne w swej nagości, połyskujące mokremi
ciałami i rozbawione. Wplotły go w swój korowód, zmusiły
biegać,obracaćsięigonić.Przyciskałysiędoniegobiodramii
twardemi, zimnemi od wody piersiami, śmiejąc się figlarnie i
wskazującnaniegopalcami.Pochwilipierzchłyześmiechemi

12

background image

szczebiotem, podobnym do głosów jaskółek, zaczęły szybko
narzucać na siebie białe, miękkie kimona i przepasywać je
szerokiemiobi

[5]

.

 Larsenoprzytomniałiuśmiechnąłsię,gdyżspostrzegł,żejest

mokryodstópdogłowy.

 Japońskiedziewczyny,jużubrane,znowuotoczyłygoijednaz

nich dość dobrą angielszczyzną, przekornie pochylając główkę,
uwieńczoną gumowym turbanem, skrywającym misterną fryzurę,
zawołała:

 —Gentlemanpowinienwysuszyćsięiogrzać.Mieszkamyw

Hotelu Keyo. Wesoły domek herbaciany!... Mamma-San
poczęstuje gentlemana cherry-brandy, herbatą z Hioge i, jeżeli
gentleman sobie życzy, Mamma-San każe podać gorące,
aromatyczne „skiaki

[6]

, grzaną saké i ryż... Mamma-San dobra,

gościnna kobieta... My zagramy na „koto“

[7]

, zatańczymy i

zaśpiewamy pieśni gejszy-kamelji... Hotel Keyo, to — blisko...
Tam świeci się w oknach i palą się lampki na werandzie. W
ogródku dużo drzew kameljowych, bzu i azalji... Noc ciemna,
duszna i gorąca... My umiemy śpiewać, tańczyć i zabawiać
białych,dostojnychgentlemenów!...

 Larsen był jeszcze pod wrażeniem przeżytych chwil, nie

chciał,abypierzchłybezpowrotnie,więc,nicniemówiąc,szedł
za dziewczętami, słuchał ich dziwnego szczebiotania i śledził
zwinneruchyichwiotkichpostaci.

 — Hotel Keyo! — zawołała jedna z Japonek, potrącając go

zlekka w wąską bramę z bambusowych tyk, oplecionych
wijącemisięroślinami.

 Krętemi, wąskiemi schodami Larsen podniósł się na wyższe

piętro, co chwila zawadzając szerokiemi ramionami o cienkie

13

background image

ściany,uginającesiępodjegociężarem.

 Zakażdymrazemmówił:
 —Pardonme!Przepraszam!
 Tesłowabudziłyśmiechidącychzanimdziewczyn.Wreszcie

weszli do malutkiej salki. Ściana zwrócona na wschód, była
odsunięta, i Larsen przez wierzchołki rozłożystych drzew
oleandru i kamelji ujrzał ocean, ciemny i potężny w tytanicznej
zadumie. Na powierzchni szerokich, spokojnych fal migotały
odbicia gwiazd, a trochę dalej sunęło czerwone światełko
płynącej łodzi. Zupełnie na horyzoncie widniał połyskujący
oświetlonemi iluminatorami duży okręt morski, dążący do
Ameryki.

 Larsenmimowolizamyśliłsięiszepnąłdosiebie:
 — Tam, na tym okręcie ruch, śmiech i gwar. Tam flirtują,

obrabiająinteresy,tańcząigrająwbridge’a.Tamjestwszystko,
do czego musiało przyzwyczaić mnie cywilizowane życie
Europy,atymczasem...

 Uśmiechnąłsięidokończył:
 — Czuję się znacznie lepiej i spokojniej tu, w nieznanym mi

hoteliku, śród zabawnych rusałek, które porwały mnie z brzegu
morzaiukryłytu...

 Nagłafalajakiegośdziecinnegoszczęścia,jakiejśżywiołowej

radościwezbrałamuwsercu,odwróciłsięodmorzaipierwszy
razspojrzałwoczyjapońskichmusme

[8]

.Stałyzdziwionetrochę,

leczrozumiały,żewduszytegonieznajomegobiałegogentlemana
musiało się coś dziać, więc cierpliwie wyczekiwały. Larsen
zdjął kapelusz i długie, miękkie włosy bezładnemi kosmykami
opadłymunaczołoioczy.Odgarnąłjeszybkimruchemizaśmiał
się wesoło. Jak ptaki, świergotać zaczęły w różnych językach
dziewczęta, uwijać się dokoła gościa, przysuwać krzesła do

14

background image

stołu,wachlowaćLarsenaiścieraćmupotzczoła.

 OlafLarsen,wychowanywskromnejrodzinieurzędniczej,nie

przyzwyczajony do towarzystwa kobiet, zmieszał się narazie i
zarumienił. Dziewczęta odrazu to dojrzały, zamieniły między
sobą kilka wykrzykników, z podziwem i sympatją przyglądając
sięgościowi.Szwedteżprzyglądałsięswoimnowymznajomym.
Byłoichsiedm.Wszystkiemłode,gdyżnajstarszaniemogłamieć
więcej nad 16 lat, w białych kimonach i barwnych gumowych
czapeczkach, wydały się Larsenowi świeże i wesołe. Śród nich
były przystojne, były też brzydkie, lecz wszystkie miały
olśniewająco biało-różową cerę, szkarłatne usta, białe zęby i
jarzące się, czarne, trochę skośne oczy, przykryte ciężkiemi
powiekami o długich rzęsach. Stały spokojnie przed siedzącym
gościem,rozumiejąc,żeoglądaje,potemcofnęłysięwgłąbsali.
Weszła mała, przystojna, choć już niemłoda Japonka, o bardzo
ruchliwej twarzy, w jedwabnem, ciemno granatowem kimono,
przepasanemobiceglastegokoloru.

 Nisko przysiadłszy, ukłoniła się Larsenowi i z udanym

gniewem, choć śmiejące się oczy zdradzały wesołość, zgromiła
dziewczęta.

 —Chazi!Wstyd!—zawołała.
 Dziewczyny ze śmiechem rozpierzchły się, niby spłoszone

stadko wróbli. Larsen usłyszał tupot miękkich sandałów na
stopniach schodów i okrzyki uciekających: „Mamma-San!
Mamma-San!“

 Tymczasem „Mamma-San“ zagaiła rozmowę. Mówiła dość

biegle po angielsku. Larsen mógł się z nią porozumieć.
Dowiedziałsię,że„Mamma-San“kazaładziewczynomprzebrać
się,zdjąćczepkiipokazaćsięgościowiweleganckichstrojach,
bocomożegentlemanpomyślećojejherbacianymdomku?!

15

background image

 Larsen poprosił o porcję „skiaki“, a potem o herbatę i

„cherry-brandy“dlaswoichnowychznajomych.

 „Mamma-San“wyszłazadowolona.
 Larsen pozostał sam. Przeszedł się po sali, obejrzał ją i

wzruszył ramionami. Na ścianach coprawda wisiały japońskie
obrazki, długie, szerokie wstęgi z hieroglifami, lecz tuż obok
stało rozklekotane pianino, a na niem gramofon. W kącie na
niskim stoliku mieściła się ofiarna kadzielnica, a nad nią na
półeczcewkąciezłoconyposążekboginiKwan-Non.Mięszanina
WschoduiZachoduniepodobałasięSkandynawowi.

 Wyszedł na terasę, wychodzącą na morze. Usłyszał plusk fal,

wbiegających na mokry piasek wybrzeża, daleką monotonną
piosenkę rybaka, brzęczenie i dzwonienie cykad... i nagle w
ciemnym kącie jakiś dziwny szmer. Szybko spojrzał na prawo i
spostrzegł w ciemnym kącie terasy skuloną postać niewieścią,
zobaczył różowe kimono, haftowane dużemi niebieskiemi
chryzantemami, złocisty pas „obi“, srebrne szpilki w dużej,
kruczej fryzurze. Kobieta siedziała z głową, opuszczoną na
piersi, i zasłaniała twarz szerokim rękawem kimona. Plecy jej i
ramiona wstrząsały łkania, tak ciche, że Larsen nie mógł nic
dosłyszeć. Kobieta nie spostrzegła przyglądającego się jej
mężczyzny.

 Larsen nie wiedział co robić. Postanowił cofnąć się. Lecz

skrzypnęły deski terasy i kobieta podniosła zapłakane oczy.
Wtedy ujrzał śliczną delikatną twarzyczkę o smutnych, czarnych
oczach i pięknie rozchylonych ustach. Patrzyła ze strachem i
ździwieniem. Szybko otarła chusteczką oczy i wstała. Była to
dość wysoka dziewczyna, a pod miękkiemi fałdami szerokiego
kimonawyczuwałosięsilne,młode,wiotkieciało.Jednakokoło
ustpięknejmusmezarysowałysięgłębokiezmarszczkibólu.

16

background image

 —PrzepraszamSan!—szepnąłLarsen.
 Westchnęła i weszła na salę. Przy świetle lampy jeszcze

bardziej występowała niezwykła dla Japonki uroda, wysoki
wzrost i melancholijna twarz. Uśmiechnęła się smutno i,
wyciągającrękę,rzekłapoangielsku:

 —NazywamsięMali!Mali-San...Proszęsiadać.
 Dystyngowanymruchemwskazałamukrzesłoiusiadła.
 Tymczasem wypłynął księżyc. Morze stało się srebrne,

połyskujące niby rybią łuską, a w płynnem srebrze utonęły bez
śladu odbicia gwiazd i światełka na łodziach rybackich, tylko
parowiec świecił żółtemi otworami iluminatorów oddalając się
coraz bardziej. Na tle zielonego nieba czarnemi wydawały się
koronydrzewizarysybudynków.

 —Zgaszęnachwilęświatło,—cichym,melodyjnymgłosem

rzekła Mali-San, widząc zapatrzoną na morze twarz Larsena. W
odpowiedzi skinął tylko głową. Lampy zostały zgaszone. Blada
twarz, z szeroko rozwartemi, rozmarzonemi, a tęsknemi oczami,
patrzącemi gdzieś wewnątrz duszy tej smutnej dziewczyny,
dziwneuczyniławrażenienaOlafie.

 Obejrzał się. W miękkiem świetle księżyca wszystkie

przedmioty nabrały innych, niewyraźnych kształtów. Już nie
raziły wzroku ani zniszczone pianino, ani gramofon i taki obcy
dla tej malutkiej przezroczystej salki ciężki, niezgrabny stół.
Cichodrgającepromienieksiężycawypełniływszystkiezakątkii
złagodziły je, upiększyły. Księżyc płynął, podobny do pięknego,
srebrzystego

łabędzia,

prującego

przestworza

dumną

i

połyskującą piersią. W duszy Szweda wrażenia składać się
zaczęły w korowód rymów. Przeniósł wzrok na dziewczynę.
Siedziałanieruchoma,zapatrzonaizasłuchana.Zramionzsunęło
się kimono, obnażając piękną szyję i pierś. Larsenowi wydało

17

background image

się, że z barwnego kielicha czarownego kwiatu wychyla się
marmurowa postać kobieca, bezwładna od zachwytu, z lękiem
oczekującanachwilęprzebudzenia.

 —Bajka...bajka!—szepnąłLarsen,leczszepttenusłyszała

Mali-San. Spojrzała na siedzącego gościa, szybkim ruchem
poprawiłakimonoiwstałazmieszana.

 —Jakpięknie!—powiedziałaledwiedosłyszalnymgłosem,

podobnymdowestchnienia,oczamiwskazującnanieboimorze.
Zapaliła lampy i podeszła do wiszącego w kącie lustra. Teraz
dopieroLarsenspostrzegł,żemawewłosachpłonący,jakogień,
kwiatkamelji.

 W tej chwili wbiegły przebrane we wzorzyste kimona

dziewczęta, niosąc ze sobą talerze, kieliszki i butelki. Szybko
nakryłystółirozsiadłysięnapodłodze,uśmiechnięteiuprzejme.

 „Mamma-San“wprowadziłasłużącązpółmiskiem,naktórym

jeszcze syczało gorącym, rozpryskującym się masłem soczyste
„skiaki“istałabiałabutelkazgrzanąwódkąryżową—saké.

 Larsen nie wiedział co robić. Zajadać przysmaki i widzieć

śledzące każdy jego ruch oczy dziewcząt, to żenowało go.
Zmieszany spojrzał na Mamma-San. Odrazu przyszła mu z
pomocąiobjaśniła,żemożezaprosićdostołujednązdziewcząt.
LarsenucieszyłsięipodszedłdoMali-San.

 —Bardzodobrze!—kiwnęłagłowąwłaścicielkahotelu.—

Tokosztujepięćjenów.

[9]

 Larsen zmarszczył czoło. Życie codzienne tchnęło na niego

swoją brutalnością. Bajka już gotowa była prysnąć. „Mamma-
San“spostrzegłatoirzekła:

 — Powiedziałam, żeby nie było nieporozumienia. Mali-San

jest gejszą i dlatego jej towarzystwo przy stole ceni się drożej.
Tylkotochciałampowiedzieć.

18

background image

 Odeszła, a za nią jedna po drugiej wyślizgnęły się z pokoju

dziewczyny.

 Larsen pozostał z Mali-San. Jadła z wdziękiem, piła saké

małemi łykami, mile marszcząc foremny nosek, usługiwała
gościowi, nakładając mu jedzenie, napełniając trunkiem drobny
kieliszek i zabawiając go rozmową o błahych rzeczach.
Opowiadała o teatrze, o strojach i o jakimś rosyjskim oficerze,
który wczoraj chciał pocałować jedną z dziewczyn, lecz był
pijanyiprzezpomyłkęschwyciłipocałowałstarąsłużącą.

 — Oficer krzyczał na cały hotel, a staruszka była

uszczęśliwiona, wsadziła sobie do fryzury jakiś żółty kwiatek i
przezcałydzisiejszydzieńwzdychała.

 Zaśmiała się, jak srebrny dzwoneczek, lecz w tym śmiechu

Larsenwyczułwysiłekiprzymus.

 — Niech Mali-San mnie nie bawi temi opowiadaniami, bo

oneniezajmująjejbynajmniej...

 — Dlaczego? — spytała, podnosząc na niego oczy. —

Przecieżgentlemanprzyszedłtu,abysięzabawić?

 —Niewiem,pocotuprzyszedłem,—odpowiedział.
 — Więc trzeba się bawić! — rzekła poważnym głosem. —

Młody gentleman powinien się bawić wesoło. Staram się go
zabawić...Pokolacjibędziemytańczyćiśpiewać,aterazwesoła
uczta...

 Nalała mu kieliszek saké i dotknęła ustami swego,

uśmiechającsiędoLarsena.

 Szwedzamyśliłsięipochwilirzekł:
 —NiechMali-Sanopowiemiosobie!Dobrze?
 Obojętnie,widoczniezprzyzwyczajenia,zaczęłarecytować:
 — Rodzice oddali mnie do szkoły gejsz w Tokio. Nauczono

mnie śpiewać i tańczyć. Później wstąpiłam do przedsiębiorcy;

19

background image

bardzo to bogaty człowiek, ma dwa domy przy ulicy Ginza.
Śpiewałam po restauracjach tokioskich, a teraz właściciel
podpisałkontraktzHotelemKeyo,ituzabawiamgości...

 Umilkła,patrząctajemniczemioczaminaLarsena.
 —Towszystko?—spytał.—Aserce?Adusza?
 —Sercegejszyśpi,aduszapowinnabyćzawszewesoła!—

odparłazuśmiechem.

 —Żadnasiłaniezmusisercaspać,gdysłońcewschodzi...—

szepnąłmłodzieniec.

 —Mojesłońcejużzaszło...—odparłanagleponurymgłosem

inarzęsachzawisłyłzy.

 — To się zdarza... — ciągnął dalej Larsen. — Lecz wschód

był...zapewnebył...

 — Trwał chwilę jedną i tem smutniejszym mi się wydaje

wieczór,—zwestchnieniemodpowiedziałagejsza.—Aletonie
wesołarozmowa...

 —Byćmoże...—odparłiumilkł.
 — Gentlemeni lubią zwykle pytać nas o to, — powiedziała

zimnymtonem.—Dowiedząsięizapomnązachwilę...

 Larsenzarumieniłsię.
 — Ma rację! — pomyślał. — Za pięć jenów każdy ma,

prawdopodobnie, prawo zadawać takie pytania i zaglądać do
duszytejsmutnejgejszy.

 Czułsięzawstydzonyibyłnasiebiezły.
 LeczMali-Sanwstałaipodeszładoniego.Położyłamumałą,

wypieszczoną dłoń na ramieniu i, pochylając się do ucha,
szepnęła.

 —Widziałam,jakpanpatrzyłnamorzeiksiężyc.Gentleman

jest nie podobny do tych innych, którzy upijają się tu, śpiewają
tak głośno i brzydko i starają się objąć nas i pocałować. Ja

20

background image

wiem,jawiem,żegentlemanjestinny!

 Larsen zajrzał dziewczynie w oczy. Pozostały tajemnicze, a

myśliuczuciakryłpołysk,nadanyprzeznaturęoczomwyłącznie
azjatyckiejkobiety.

 — Mali-San mówiła to samo wczoraj komu innemu? —

zapytał.

 — Gentleman pytał o moją duszę, a gdy dusza moja

przemówiła,gentlemanniezrozumiałtego...

 Larsenchciałnatoodpowiedzieć,leczweszła„Mamma-San“,

azaniąwszystkiedziewczęta.Podanoherbatęinieodzownewe
wszystkich domkach herbacianych cherry-brandy. Dziewczęta
piły herbatę z małych filiżanek i maczały usta w kieliszkach,
napełnionychwiśniowympłynem.

 Rozległy się śmiechy i żarty. Wkrótce na salę weszło kilku

Europejczykówidwóchjapońskichkupców.Rozsuniętojednąze
ścianioczomLarsenaukazałasiędrugasala,trochęwiększaod
tej, w której się znajdował. Nowi goście zajmowali stoliki i
zamawiali coś do jedzenia i picia; część dziewczyn, na znak
właścicielki,przeniosłasiętam.

 —Czytoteżgejsze?—spytałswojejtowarzyszkiLarsen.
 — Nie! — odparła, wzgardliwie podnosząc ramiona. — To

—Joro.

 —Joro?—powtórzyłLarsen.
 — Tak! Takie same nieszczęśliwe niewolnice, jakie

zamieszkują Josziwarę w Tokio lub tu — w Jokohamie. Może
trochęszczęśliwsze,gdyżmogązmieniaćmiejscepobytuiniesą
niewolnicamidłużej,niżnaterminkontraktu.Zresztąsątaksamo
pogardzaneprzezwszystkich...Dotakiejsprzedajnejkobietynikt
się nie zbliży na ulicy i nikt publicznie nie zechce z nią
rozmawiać...

21

background image

 Larsendopierowtedyzrozumiał,dojakiegohotelutrafił,lecz

jakiśgłoswewnętrznykazałmutupozostać.

 Kilka starszych Japonek wniosło tymczasem coś w rodzaju

estrady,pokryłyjączystemitotamiiwyszły.Pochwilipowróciły
z „koto“ i „semisen“

[10]

w rękach i uklękły. Wkrótce zaczęły

grać. Tęskne, jednostajne motywy, przypominające wycie lub
świstwiatru,przechodziływskoczne,dzikiedźwięki.

 DwieJorowdługichkimonachiwpstrychczepkachzaczęły

coś śpiewać piszczącemi głosami, ilustrując piosenkę ruchami
rąkiwachlarzy,przyklękały,siadałyiznowuwstawały.Wreszcie
skończyły i, upadłszy na kolana, złożyły przed obecnymi pokłon
doziemi.

 — Mali-San! — krzyknął jakiś gruby, o czerwonej, pijackiej

twarzyFrancuz.

 —Mali-San!—powtórzyłocałetowarzystwo.
 Larsen obejrzał się, lecz gejsza już odeszła. Zjawiła się po

chwili na estradzie, w ciemnych szatach, zazdrośnie
skrywającychręceiszyję.

 Przy dźwiękach nisko nastrojonego semisenu zaczęła

melodeklamację.Byłatoopowieśćwdowy,tęskniącejpomężu-
bohaterze, poległym na wojnie. Zbolała twarz, drgające usta i
pełne łez oczy gejszy świadczyły o wielkim talencie
deklamatorki.Dawanojejogłuszającebrawa.Powtórzyłaswoją
muzyczną opowieść, a później zatańczyła heroiczny taniec
gejszy-pieśniarki bojowej. Gdy schodziła z estrady, czerwony
Francuz zerwał się z krzesła i chciał schwycić ją wpół.
Wymknęła mu się wężowym ruchem i, odszedłszy parę kroków,
zawołaładumnieigroźnie:

 — Nie jestem przyzwyczajona do takich obyczajów. Jam

gejsza! Jeżeli to się raz jeszcze powtórzy, nie będę więcej

22

background image

śpiewałaitańczyła...

 Pijanymarynarzsunąłjednakdoniej,trochęzataczającsięna

nogachirozstawiającręce.Mali-Sanjednymskokiembyłaprzy
Larsenie.Szwedowipociemniałynagleoczy,wstałipodszedłdo
Francuza.

 —Tagejszajestwmojemtowarzystwie,mójpanie!—rzekł

dobitnie,wpatrującsięwoczypijaka.

 — Pardon! — odparł Francuz, zmiarkowawszy, że dalej nie

możejużnapastowaćgejszy.—Niewiedziałem...

 Powrócił do towarzystwa trochę zmieszany i już bardziej

przyzwoity w słowach i ruchach. Przybiegła Mamma-San,
zaczerwienionaioburzona,itłumaczyła:

 — Cudzoziemcy nie umieją obchodzić się z gejszami. Stary

zwyczaj wymaga grzeczności względem nich i pewnego
szacunku,ponieważwdawneczasygejszeoddaływielkieusługi
ojczyźnie, walcząc z wrogami na morzu i lądzie obok
samurajów

[11]

. Cudzoziemcy, po dłuższym pobycie w Japonji,

nigdy już sobie nie pozwalają na niegrzeczne żarty względem
gejszy.

 Larsen spojrzał na Mali-San. Siedziała ze spuszczonemi

oczamiiciężkooddychała.

 Gdy wzburzona właścicielka hotelu odeszła, gejsza

uśmiechnęłasięboleśnieiszepnęła:

 —Tenobcokrajowiecznanaszeobyczaje,leczwidzikwiatek

kamelji w moich włosach i dlatego pozwala sobie na
napastowaniemnieinaniegrzeczność...

 Larsen nie chciał rozpytywać Mali-San o znaczenie kwiatu

kamelji,zdawałomusię,zresztą,żewszystkorozumie.Gejszapo
chwili zaproponowała mu przechadzkę po ogrodzie. Zgodził się
natychmiast. Weszli w aleję wśród drzew i usiedli na plecionej

23

background image

kanapce. Zdala dochodziły ich śmiechy i śpiewy pijanego
towarzystwa, zabawiającego się w hotelu. Za parkanem z
przystrzyżonychakacyj,niewidzialnymuzykgrałna„koto“icoś
sobiemruczałpodnosem.Darłysięcykady,radezciepłejnocy
księżycowej. Od czasu do czasu pluskała, płaszcząc się na
piasku,nadbiegającafala.

 Milczeli oboje, zasłuchani i pełni drażniącego oczekiwania.

Pierwszaodezwałasiędziewczyna:

 —Przedrokiempokochałamcudzoziemca.Byłbardzodobry

dlamnie.Wykupiłmnieodprzedsiębiorcyiobiecał,żezawiezie
do swego kraju, aby prosić rodziców o pozwolenie na
poślubieniemnie.Dlaniegozmieniłamwiaręnasząimodlićsię
doChrystusanauczyłam...

 Umilkła,zapatrzonawprzeszłość.
 — Cóż się stało potem? — spytał, biorąc gejszę za rękę,

Larsen.

 —Cudzoziemiecodjechałinigdyjużonimnicniesłyszałam,

— odparła. — Zwykła historja, często się ona zdarza naszym
gejszom.Każdaznasmarzyomężu,rodzinie,własnymdomu,a
szczególnie o mężu-Europejczyku. Japończyk źle się obchodzi z
kobietą. My zaś widzimy, że inaczej postępują biali gentlemeni.
Często z tego powodu barwne motyle, marzące o słońcu, palą
sweskrzydławpłomykuświecy...Takimmotylembyłamja...

 Westchnęłaipochwiliciągnęładalej:
 — Od tego czasu zmuszona jestem nosić kwiat kamelji, jako

oznakę wykreślenia mnie z kasty prawdziwych gejsz, mających
dwie fałdy na ramionach — emblemat niewinności. Jestem już
gejsząhotelową.Jedenkroki—stanęsię„Joro“...

 Wzdrygnęłasięcałaigłowęspuściłanapiersi.Larsenznowu

zobaczyłskulonąpostaćzdrżącemiodcichychłkańramionami.

24

background image

 Długo jeszcze rozmawiali ze sobą gejsza i Szwed. Szczyt

Fudżi-Jamy, na nowo płonącej, ujrzał ich przechadzających się
pobrzegumorzaistąpającychpomiędzywodorostami,muszlami
imałemi,zwinnemikrabami.

 Gdy Larsen odchodził, w klapie tużurka miał czerwoną

kamelję,adoprzystankutramwajowegoodprowadzałagoMali-
San w ciemnem, skromnem kimonie i długo stała, patrząc za
oddalającymsięwozem.

II.

 OdtądLarsenstałsięczęstymgościemwHoteluKeyo.
 Nigdyjednakniewchodziłwewnątrz,gdyżwstrętogarniałgo

na wspomnienie pijanych Europejczyków w małej sali z
gramofonemizniszczonempianinem,zmałemi,wiotkiemi„Joro“
o niewolniczo uśmiechniętych twarzyczkach, zawsze smutnych
oczachiozbierającychsięnapłaczumalowanychustach.

 Podchodził zwykle do bramy hotelowej, wywoływał

„Mamma-San“, płacił jej dwadzieścia jenów, zabierał ze sobą
gejszęiodchodzilirazemnacałydzień.Błąkalisiępoparku,lub
jechali do Tokio. Tu Mali-San oprowadzała go po mieście.
Obiadikolacjęjedliwmałychrestauracyjkachjapońskich,gdzie
gejsza żądała „koto“ i, przygrywając sobie, śpiewała pieśni o
dawnych bohaterach, a później treść ich opowiadała mu po
angielsku. Najczęściej Mali-San śpiewała lub deklamowała o
odważnych, awanturniczych wyprawach japońskich żeglarzy,
mordipłomieńniosącychdosmętnejKorei,lubdowspaniałych,
dumnych Chin. Larsen wynajdywał w tych legendach,
opowiadanych

śpiewnym

głosem,

podobieństwo

do

25

background image

skandynawskich sag i rozumiał, że zaborczość wytwarza
jednakowe typy i charaktery we wszystkich ludach i rasach,
niezależnie od ich wiary, pochodzenia i potężnych wpływów
natury.

 Gdy gejsza milkła, Szwed zaczynał cichym głosem snuć

opowieść o skandynawskich wikingach, tych odważnych
piratach,którzyztonącychwemglerodzimychfiordówodbywali
dalekie pławby. Opowiadał, że w obcych krajach pozostawiali
kości swoich rycerzy i swoje dynastje, potężne i bezwzględne,
krwią znacząc swe panowanie; rymami, mocnemi jak bałwany
północnego morza, wysławiał wikinga Fingala, który osiadł na
wyspie Staffa i opanował Szkocję; powtarzał pieśń bojową
boskiego Osjana-ślepca i przysięgę Finna-zdobywcy. Gdy
mówił, widział przed sobą ostre, uwieńczone głowami
końskiemi, wysokie dzioby długich łodzi Skandynawów;
szerokie, skośne żagle; ludzi, zakutych w żelazne zbroice i
okrągłe hełmy; wstawały przed nim wnętrza domów
wikingowych, o ścianach z potężnych kloców sosnowych, z
wisząceminanich,nigdynierdzewiejącemimieczamiprzodków,
posiekanemi tarczami i hełmami; słyszał wycie wichru, szum i
plusk spienionych fal siwego morza, odgłosy i zgiełk bitwy,
krzykizwycięzcówijękiniewolników;biłymuwoczyblaskiod
ognisk ofiarnych na cześć groźnego boga Odina i dochodziły
pienia kapłanów w białych szatach, z wieńcami z lilij wodnych
narozwianych,srebrnychwłosach.

 Zasłuchana i zapatrzona Mali-San nie odrywała oczu od

natchnionej,pałającejzachwytemsmagłejtwarzySzweda.

 Nierazdniecałeschodziłyimnamarzeniachiwspomnieniach,

którenosiliwekrwi,odziedziczonejporycerskichprzodkach.

 —Skądżeśsięwzięłataka?—pytałdziewczynyLarsen.

26

background image

 —Mójdziadwsiódmempokoleniunosiłnalewemramieniu

wytatuowanyodkolebkiokrętżaglowy—odpowiedziała.

 —Cotoznaczy?
 —Toznaczy,żebył„dajmio“,księciem,panującymnadcałym

klanem. Mały to był klan! Skalista wyspa Risziri na północ od
Hokkaido, na morzu, gdzie nawet podczas wiosny suną góry
lodowe. Lecz dumny i odważny był ten dajmio. Zagony czynił
pod brzegami Azji, zdobycz i jeńców przywoził, a w wojnach
Daj-Nippon

[12]

byłwpierwszychszeregachzeswymizwinnemi

„chomajsen“.

[13]

Przeszły wieki i upadł ród Risziri, zubożał, w

rybaków się zmienił, a później przeszedł nawet do kasty
„heiminów“-wieśniaków. Jednak pamiętamy o sławnych dajmio
—przodkachzRisziriiprzechowujemydawnąsławęrodu...w
opowieściach, pieśniach i tańcach rycerskich... Na więcej nas
niestać!...

 Larsenwtowarzystwiejapońskiejgejszyczułsięlepiejniżw

najbardziejwytwornemtowarzystwie,gdziesztukęinatchnienie
uważanozarozrywkę,niezatreśćżyciawybrańców.Przywiązał
się do Mali-San, a na tem tle zjawiło się coś więcej. Silny,
czysty i śmiały młodzieniec powiedział o tem dziewczynie,
obiecał, że wykupi ją od „Mamma-San“ i przedsiębiorcy,
trzymającego w ręku „gejsze-kamelje“, poślubi ją, poczem całe
życie zejdzie im w marzeniach i natchnieniu; czuł, że stanie się
wielkimpoetąiżeona—mała,skrzętnagejsza„momoirono“

[14]

będzie jego muzą. Postanowił pracować jak najwięcej, aby
prędzejzarobićpotrzebnądlawykupieniaMali-Sanilośćjenów.

 Gejsza,słuchającgo,uśmiechałasięsmutno.
 —Niewierzyszmi,Mali-San?—pytał.—Niewierzysz...
 — Wierzę — odparła, przyciskając jego rękę do swego

27

background image

policzka. — Wierzę, lecz wiem, że życie jest zdradliwe, i nie
przeczuwamy,comożenamprzynieśćjutro.

 — Nic nie zmieni mego postanowienia! — zawołał Larsen,

energiczniepotrząsającgłową.

 —Wierzę...—powtórzyła.—Niemogęniewierzyć,bojuż

powiedziałam ci, że jesteś inny, nie podobny do reszty gości
Hotelu Keyo. Nie jesteś podobny nawet do tamtego, przez
któregostałamsięgejszą-kamelją!Niczegoodemnienieżądasz.
Jesteś szlachetny i czysty, jak śnieg ze szczytu Fudżi. Przy tobie
zapomniałam o swojej tęsknocie za tamtym i o rozbitem życiu z
jegomarzeniemoszczęściu...

 Więcej już o tem nigdy nie mówili, czując jednak, jak coraz

głębiejprzywiązanieizachwytwzajemnyopanowująichmyślii
serca.

 Pięćmiesięcytrwałaznajomośćszwedzkiegopoetyzjapońską

gejszą; Larsen wpadał w rozpacz za każdym razem, gdy
odprowadzał Mali-San do bramy Hotelu Keyo i słyszał głosy
mężczyzniśmiechmałych„Joro“.ZdążyłposłaćdoStockholmui
wydać tam pierwszą książeczkę poezyj japońskich pod tytułem
„Szkarłatny kwiat kamelji“. Książeczka miała powodzenie i
pierwszacegiełkawyzwoleniadziewczynybyłazałożona.

 Pewnego dnia, gdy Larsen wybierał się z Tokio jechać do

Jokohamy, nadszedł list. Redakcja zawiadamiała go, że,
pozostawiając go korespondentem swoim na Japonję, daje mu
zleceniejechaćdoKanady,napisaćszeregwrażeńzpodróżypo
tym kraju i wybadać szczegółowo kwestję emigracji, za co
pewne towarzystwo okrętowe miało mu zapłacić znaczną sumę.
Do listu załączono czek bankowy na podróż. Larsen szybko
obliczył, że spełniając zlecenie redakcji, będzie mógł wykupić
Mali-San. List ten jednak obok radosnej nowiny o szybkiem

28

background image

wyzwoleniu dziewczyny zwiastował też smutną wieść o
zbliżającejsięrozłące.

 WysłałdepeszędoredakcjiipojechałdoJokohamy.
 Mali-San wysłuchała nowiny ze spuszczonemi oczami, lecz

gdy je podniosła, Larsen nic w nich nie dostrzegł. Wschodni
połysk zazdrośnie ukrył rozpacz i tęsknotę, czające się w głębi
czarnych źrenic. Poszli razem do towarzystwa okrętowego,
dowiedzieli się o najbliższym statku, odchodzącym do Kanady.
Larsenzmieniłtuprzysłanymuczekinabyłbilet.

III.

 Wparędnipotem,Mali-Sandżenerikszązajechałanaprzystań

okrętową, trzymając w ręku mały pakuneczek, zawinięty w
różowąjedwabnąchusteczkę.

 Okrętjużstałgotowydodrogi.Zdwóchpotwornychkominów

buchałczarnydym,zgrzytałyłańcuchyiwarczałyblokiparowych
kranów, wciągających na pokład paki z towarami i kufry
pasażerów; wszędzie uwijali się majtkowie, agenci okrętowi,
stewardowie restauracyjni, sanitarjusze w białych fartuchach.
Pomostami, przerzuconemi z brzegu na pokład, płynęła dwoma
potokami odjeżdżająca i odprowadzająca publiczność. Czarne
krypy węglowe, przyczepione do burty okrętu, wyładowywały
resztkiwęgla.Długisznurludzi,schylonypodciężaremkoszów,
podnosił się schodami do otwartej luki i wysypywał węgiel do
wnętrza statku, poczem zbiegał z powrotem, niby potworna
stonoga.

 Zamieszawszy się w tłumie, Mali-San weszła na pokład i

odszukałakabinęLarsena.Jużbyłrozlokowanyzupełnieiczekał

29

background image

na gejszę. Przyszła cicha, trochę bledsza, niż zwykle, z oczami,
przykrytemi długiemi rzęsami. Podług zwyczaju złożyła ukłon,
podałaLarsenowirękęinachwilęusiadłanamałymtabureciku.
Przez chwilę oglądała kabinę, lecz wnet wstała i zaczęła
rozwiązywać różowy pakuneczek. Wydobyła talerzyk z kupką
pomalowanego na różowo ryżu, wonną świeczką ofiarną, pęk
różnobarwnychserpentynimałykoszyczekczerwonychkwiatów.
Zaczęłasiękrzątać.Koszyczekpowiesiłanahaku,wkręconymdo
sufitu. Na stoliku postawiła talerzyk z ryżem, do którego
wetknęła świeczkę i zapaliła ją. Usiadła z powrotem na
tabureciku i wzrokiem śledzić zaczęła smugę wonnego dymu ze
świeczki.

 Smuga ta zmieniała się w falującą płachtę, wiszącą w

powietrzu,afalowaniajejsłabły.Jeszczechwila,izdawałosię,
że mały obłok znikł bez śladu, lecz nagle przeleciał jakiś
niewidzialny prąd, gwałtownie podniósł szarą płachtę, cisnął ją
nadół,porwał,poszarpałnastrzępyirozproszył...

 Mali-Sanciężko,prawiezjękiemwestchnęła.
 —Złyomen...—szepnęła,niepatrzącnaLarsena.
 — Uspokój się! — rzekł, zrozumiawszy jej myśl. — Patrz!

Świeczkatwojasnujenowesmugidymu,jużukładająsięwsieć,
staje się ona coraz gęstszą i po chwili nową utworzy płachtę,
którabędzietak,jakpierwsza,wisiećifalowaćwpowietrzu...

 —Byćmoże,—rzekłazwestchnieniem—leczbędzietojuż

cośinnego...

 Oczyzałzawionepodniosłanawzruszonątwarzmłodzieńcai

przyglądała się bacznie, uporczywie, jakgdyby zapamiętać
chciałakażdyrys.

 Larsenniewiedział,jakjąuspokoić.Ciężkiesą,nieuchwytnie

drażniące, a pełne zakłopotania ostatnie chwile przed rozłąką.

30

background image

Milczeli...

 Nagleuderzonowgong.Dźwięki,trwożneinaglące,drżaływ

powietrzu,biegłyipłoszyłymyśl,budzącpośpiechioczekiwanie
zbliżającejsięważnejchwili.

 — Koniec... — szepnęła Mali-San. — Sygnał na odejście

odprowadzających...

 Wstała, wzięła szczyptę ryżu i zawinęła ją do chusteczki;

zgasiła świeczkę i, wsunąwszy serpentyny do rękawa kimona,
zbliżyłasiędoLarsena.

 — Powracaj prędko i szczęśliwie! — szepnęła, kładąc mu

główkę na pierś. — Będę dla ciebie dobrą żoną, jeżeli nie
zapomniszomnie...

 — Mali, Mali-San! — zawołał Larsen i, po raz pierwszy

przygarnąwszydosiebiedziewczynę,jąłcałowaćjejoczyiusta.

 Gongzadzwoniłjeszczeraz.
 Wyszli na pokład. Gdy już miała wejść na mostek,

prowadzący na brzeg, zatrzymała się, wzięła Larsena za ręce i
zajrzała w oczy. Znikła tajemnicza powłoka błysków i Larsen
ujrzałwźrenicachgejszycałąotchłańrozpaczyibólu.

 — Goki gen-jo! Bądź zdrów! — szepnęła i wsunęła mu do

rękipękserpentyn.DrugiichkoniecpozostałwdłoniMali-San.
Zbiegła na przystań, przerzuciła wstęgi serpentyn przez poręcze
mostku i stała na brzegu, połączona z wysokim, jasnowłosym
Szwedempasmamijaskrawychwstęg.

 Gongwydzwoniłtrzyrazy,trzyrazyodpowiedziałamusyrena

okrętowa; rozległy się gwizdki kapitana i komendorów,
zaturkotały koła odstawionych mostków, zawarczała maszyna,
wyciągającakotwicę,zagrałaorkiestraistatekdrgnął.

 — Sajonara... Tegàmi... Do widzenia... Listy... — doszedł

Larsenagłosgejszy.

31

background image

 Statekodchodziłcorazdalejodbrzegu,aleLarsenałączyłyz

Mali-San ciągnące się barwne serpentyny. Wkrótce jedna po
drugiej poczęły się zsuwać do wody... Czerwona, żółta, kręcąc
się w powietrzu, upadły. Za niemi niebieska, zielona... i tylko
biała rozwija się jeszcze i łączy tych dwoje ludzi, lecz szybko
zmniejsza się zwój białej wstążki. Dziewczyna wyjmuje z
rękawa nożyce i przecina pasemko, pozostający w jej dłoni
koniec rzucając w powietrze. Leci biała wstęga jeszcze przez
kilkachwilzaodpływającymokrętem.

 — To są wspomnienia Mali-San o mnie... — domyślił się

Larsen,zdejmująckapelusziwymachującnimnadgłową.

 Długo stał na pokładzie, wpatrując się w samotną postać,

wciążpozostającąnabrzegu.Wiedział,żestoitamdziewczynao
tęsknych, zapłakanych oczach, ze szkarłatną kamelją w kruczych
włosach.

 Wkrótcebudynkiportowe,wybrzeżeistojącananiempostać

zniknęły we mgle oddalenia. Larsen westchnął i odszedł od
parapetu.

∗∗

 CzyOlafLarsenokazałsięinnymniżbialigentlemeni,którzy

lubią odwiedzać Hotel Keyo, tonący śród kwitnących drzew i
krzaków, w Hommoku, małej wiosce za Jokohamą, tuż przy
brzeguoceanu?

 Czy doczekała się smętna gejsza z rodu zubożałych dajmio

swegozłotowłosegoSkandynawa-marzyciela?...Czyzapomniała
jużoszkarłatnymkwiatkukamelji?Czyżbypozostałaśródgejsz-
„momoirono?“

32

background image

 Czy też, być może... Olaf Larsen przybył do Japonji z

pieniędzmi i najlepszemi zamiarami zapóźno... wtedy, gdy cała
Jokohama, zburzona przez podziemne siły, legła w gruzach, a
malutkieHommokuzginęłobezśladu,zmytezpowierzchniziemi
olbrzymim bałwanem, rzuconym przez ocean na wyspę Nippon,
wstrząsanąrękamiukrytychwgłębiziemiszatanów?

 Hommoku znikło w otchłani morza... Kto wie, czy nie

spoczywa na jego dnie ciało pięknej gejszy-kamelji, pełnej
natchnienia, marzeń i szlachetnej prostoty, ciało Mali-San,
ukojonejnazawsze...

Przypisy

1.

Ręcznywózekdwukołowy.

2.

Długa,luźnaszataoszerokichrękawach.

3.

Pantofle.

4.

Cotozapan?

5.

Obi—wzorzysty,szerokipas.

6.

Wytwornapotrawajapońskazkury.

7.

Kotorodzajlutni.

8.

Musme—dziewczyna.

9.

Jen=½dol.amerykańskiego.

10.

Semisen—rodzajcytry.

11.

Samuraj—rycerz.

12.

Daj-Nippon—Japonja.

13.

Żagloweokręty.

14.

Szkarłatna.

Tekstjest

własnościąpubliczną

(publicdomain).Szczegółylicencjinastronie

autora:

FerdynandOssendowski

.

33

background image

C UD BO G I N I K WA N - N O N

M

łody japoński kapitan Masao Gejo szedł główną ulicą

Asakusaiuważnierozglądałsięnawszystkiestrony,wypatrując
kogoś. Nie zwracał uwagi na tłum rozbawiony i barwny, nie
patrzył na pstre szyldy herbaciarni, teatrzyków, cyrków i budy
znanej trupy sztukmistrzów — „magów“, nie widział
kinematografów,cukierni,saldlaszermierkiistrzelaniazłuków.
Szedł ponury i zamyślony. Dwie gejsze-miako

[1]

spojrzały na

smagłą,przystojnątwarzkapitanai,gdyprzeszedł,oglądaćsięza
nimzaczęły,potrącającsięłokciami.

 — Ohe! — zawołała jedna z dziewczyn. — Przybył do

Asakusa-Ku, do dzielnicy wesołości, śmiechu i zabawy, a taki
smutny?

 — Pewnie w jego sercu rozkwitł kwiat miłości, ale poranek

jest jeszcze mglisty i mroźny! — odparła druga, przykrywając
oczymałymwachlarzemzezłotegopapieru.

 Zaśmiałysięobieiposzłydalej,szurgającbiałemisandałami.
 Istotnie w Asakusie nie było miejsca na nudy lub smutek.

Olbrzymia dzielnica wspaniałego Tokio była przeznaczona dla
rozrywki i zabawy. Wszystko, czego może dlatego celu zażądać
Japończyk, czy to prosty heimin-wieśniak, czy też kulturalny
potomek samurajów, czy europeizowany w amerykańskim
college’u,wangielskimuniwersytecielubwparyskiejSorbonie
japoński dyplomata i uczony, każdy mógł znaleźć wszystko w
barwnej,bawiącejsięwesołoAsakusie.

 AjednakkapitanMasaoGejobyłbardzosmutny.Idącgłówną

ulicą zwarjowanej dzielnicy, śród przybytków zabawy i tysięcy

34

background image

jaskrawych straganów i sklepików, ujrzał wreszcie na schyłku
pagórka, za którym ciągnął się obszerny park, świątynię,
wzniesioną z cyprysowego i hinokowego drzewa. Ciężkie, lecz
misternie rzeźbione dachy, powyginane, pokoszlawione i
pogarbione, pokryte różnokolorową laką i złoceniem, panowały
nad tem miejscem zabawy, jak panuje samotna skała bazaltowa
nadspienionemmorzem.

 Minąłkilka„tori“—portykówdrewnianych,zbudowanychze

„świętego“ drzewa hinoku, i odrazu wszystko się zmieniło.
Śmiechy, piosenki, odgłosy muzyki, nawoływania kupców i
aktorów, zapraszających publiczność do swoich szop, szczęk
drewnianych „geta“,

[2]

umilkły nagle. Zdawało się, że wszystkie

dźwięki kornie padały do stóp pierwszej „tori“ i zamierały w
modlitwie. Pobożni zdejmowali przy ostatnim portyku obuwie i
w miękkich pończochach, uszytych z bawełnianej tkaniny, z
lekkim

szmerem

szli

ku

świątyni

białemi

płytami

wypolerowanegokamienia.

 Coś pociągnęło młodego oficera do świątyni. Zbliżył się do

starego bonzy — kapłana, dał mu kilka senów

[3]

, otrzymał

płóciennefuterałynaswojelakierowanebotfortyiposzedłdalej.

 Wolnymkrokiem,oglądającsięcochwilapozasiebieiwciąż

szukając kogoś w tłumie, pozostającym za „tori“, wznosił się
Masao Gejo szerokiemi stopniami świątyni. Podwoje były
naoścież otwarte, i pobożni wchodzili i wychodzili, skupieni,
lecz rozradowani. Kapitan przecisnął się przez tłum i stanął
przed ołtarzem. Długie i szerokie, czarne ze starości cyprysowe
korytooddzielałogoodniego.Ludziewrzucalidokorytamonety,
któremi już do połowy było zapełnione. Kapitan opuścił swoją
ofiarę, zbliżył się do wiszącego gongu i uderzył weń trzy razy.
Złożywszy ręce do modlitwy, pochylił się przed ołtarzem i

35

background image

podniósł oczy do góry. Na wzniesieniu, w mroku głębokiej
framugi,stałposągboginiKwan-Non.MasaoGejoujrzałgłowę
o kilku twarzach, olbrzymie ciało o czterdziestu ramionach i
tysiącurąk.

 Kapitan polecił się opiece bóstwa, trzymającego w swych

rękach wszystkie przejawy życia ludzkiego, wszystkie drogi
losówczłowiekaizakończyłkrótkąmodlitwęsłowem:

 —Doozo!—Błagam!...
 Skłoniłsięrazjeszczeiskierowałsiękuwyjściu.
 W przedsionku był straszliwy tłok. Tłum pobożnych karmił

„świętego“ konia bogini. Kapitan kupił w małym straganie
paczkęugotowanegoryżuizażądałpapieru.

 —Jakiegokoloru?—spytałsprzedającybonza.
 —Różowego...—odparłzmieszanyGejo,zdradzającswoją

tajemnicę, gdyż każdej prośbie, zapisywanej na papierze,
odpowiadałosobnykolor.

 Bonzauśmiechnąłsięprzyjaźnieipodałwąskipasekróżowej

cieniutkiej bibuły. Kapitan odszedł od straganu i przy małym
stolikunapisał:

 — Daj, dobra Kwan-Non, miłość uroczej Kenson-San!

Doozo!...

 Zwinął papierek w malutką rurkę i, wcisnąwszy ją pomiędzy

ziarnkaryżu,podszedłdokonia.

 Rozpasiony, połyskujący ciemnem okiem ogier wyciągnął ku

kapitanowi głowę z zaplecioną w warkocze grzywą. Oficer
zaczął karmić go ryżem z dłoni, śledząc uważnie, czy przełknie
papierekzmodlitwą.

 Masao Gejo radośnie westchnął, gdy spostrzegł, że ryż znikł

wrazzpapierkiemwpysku„świętego“konia.

 Jakiśdziwnyspokójogarnąłduszękapitana.Jużniechmurzył

36

background image

czoła, a oczy miał pełne radosnych błysków. Oddychał głębiej,
swobodniejiszedłzwysokopodniesionągłową.Nieprzestałsię
jednakrozglądaćiwkrótceujrzałtę,którejszukał.

 Była to drobna, zwinna jak jaszczurka, świeża jak wiśnia,

musme

[4]

. Miała na sobie skromne, lecz drogie, zdradzające

dobry smak i wysokie pochodzenie kimono, przepasane pstrem
„obi“, zawiązanem ztyłu w misterną kokardę. W ręku trzymała
ciemno-fioletową parasolkę i wachlarz. Obok niej kroczył
wysoki, chudy młodzieniec w okularach i z miną gapia oglądał
szyldy teatrów i wystawy sklepów. Prawie nie rozmawiał ze
swojątowarzyszkąichwilamiszedłnawetoparękrokówprzed
nią, jakgdyby był już jej mężem. Wszystko to odrazu spostrzegł
MasaoGejo,poprawiłmundur,szablęiczapkęi,przeszedłszyna
drugą stronę ulicy, stanął przed „musme“, salutując po
wojskowemu.

 —O,Kenson-San,panisamatu,wAsakusa-Ku—zawołałz

udanemzdziwieniem.

 —O,nie!JestemtuzJurakuszoDori!—rzekłazoburzeniem,

wskazując na plecy chudego młodzieńca, gapiącego się na
olbrzymiszyld,znamalowaneminanimlwamiitygrysami.

 Spojrzałanakapitanaidodałaniezadowolonymgłosem:
 —Samazdomuniewychodzę...
 —Wiemotemidlategobyłemzdziwiony,ujrzawszyKenson-

Sansamą,—ciągnąłkapitan.

 — Nie jestem sama, już powiedziałam! — zawołała,

nerwowymruchemotwierającparasolkę.

 — Słyszałem... — odparł. — Ale ten... ten... Dori, jak pan i

władca,idzieprzedKenson-Saniniebyłbywmożności,wrazie
jakiegoś wypadku, przyjść jej z pomocą! Dziwi mnie ten
młodzieniec!...

37

background image

 — Dlaczego? Bardzo miły i inteligentny... — rzekła,

podnoszącramiona.

 — Na jego miejscu oczu nie spuszczałbym z Kenson-San,

śledziłbym każde stąpnięcie jej drobnych nóżek, przed każdym
powiewemwiatrubroniłbymjej!—wybuchnąłMasaoGejo.—
Tak!Tak!anieszedłbymsobieprzednią,iniegapiłbymsięna
głupieszyldy!

 KensonSanzarumieniłasięimimowolizwyrzutemspojrzała

nadługąjaktykapostaćJurakuszoDori,kołyszącąsięwtłumie.

 Kapitanspostrzegłtoiprowadziłatakdalej:
 —Gdyjaprzyszedłemkiedyśprosić,abyKenson-Sanraczyła

pójść ze mną do Hibia-parku obejrzyć kwitnące wiśnie —
odmówiła mi! Jurakuszo Dori — szczęśliwszy ode mnie!
Kenson-SanprzyszłaznimdoAsakusy.Onjużuważajązaswoją
własność i nie zwraca na uroczą Kenson-San żadnej uwagi.
Zupełnie jak mąż w kupieckiej rodzinie, gdzieś na Kiu-Szu, w
głuchejprowincji...

 Mówiłzoburzeniem,leczjednocześniebacznieprzyglądałsię

drobnej twarzyczce dziewczyny. Spłonęła cała rumieńcem,
ściągnęłaczarnełukibrwiizachmurzyłaczoło.

 —JurakuszoDori,zpewnością,zostaniemoimnarzeczonym,

gdyż jego i moi rodzice bardzo sobie tego życzą, — rzekła,
jakgdybyusprawiedliwiającsię.

 — A najpewniej dlatego, że Kenson-San kocha się w tym

bogatym kupcu... a on już uważa się za jej pana! — dorzucił
Gejo.

 — Nie! Nie! — potrząsając główką i tupiąc nóżką,

zaprotestowała dziewczyna. Chciała jeszcze coś dodać, lecz w
tejchwiliobejrzałsięDoriizbliżyłsiędonich.

 Kapitanwymieniłswojenazwisko.

38

background image

 WysokiDoriskrzywiłsięi,nibynierozumiejąc,spytał:
 —Kapitan...kapitan...Jaknazwisko?...
 — Masao Gejo... Doprawdy, stara samurajska rodzina!

Żadnegokupcawrodzie...

 JurakuszoDorizmieszałsięiwykrztusiłswojenazwisko.
 Kapitanpodniósłoczydogóry,nibycośsobieprzypominając,

iwreszcierzekł:

 — Tak, tak... wiem! skład emaljowanego naczynia... Gdzieś,

niepamiętamtylkogdzie,widziałemszyldJurakuszoDori...

 — To nie nasz szyld! Nasza firma eksportuje jedwab do

Europy,—zaprzeczyłwysokimłodzieniec.

 — W każdym razie „akindo“-kupiec, więc nie omyliłem się!

— z niewinnym uśmiechem rzekł oficer, zwracając się do
Kenson-San.Stałapurpurowaodgniewu,czyzakłopotania,lecz
MasaoGejoudał,żeniespostrzegłi,wpadającwprzyjacielski
ton, jął opowiadać kupcowi o ostatnich wielkich manewrach,
bardzo zręcznie napomknął o swojem powodzeniu i o tem, że
zostałwyznaczonydoakademjisztabugeneralnego,anominację
podpisałsamksiążę-regentHiroshito.

 Mówił niedbałym tonem, zlekka pobrzękując ostrogami i

zapalającpapierosa.

 NiepatrzącnaKenson-San,wyraźnieczuł,żeonawzrokswój

przenosi z jego twarzy i suchej, szczupłej figury na wysoką,
pałąkowatąpostaćmłodegokupca.

 Jednak rozumiał, iż powinien pożegnać dziewczynę i jej

towarzysza.

 — Dokąd zamierzają wstąpić na zabawę Kenson-San i

Jurakuszo Dori? — zapytał. — Dziś, podobno, są wyjątkowo
interesującewidowiska?...

 — Pójdziemy do cyrku, gdzie występuje pogromca lwów i

39

background image

niedźwiedzi, — odpowiedział Dori. — Musimy już iść! Do
widzenia!Sajonara!

 —Sajonara!—rzekłoficer,prostującsięisalutując.
 — Czekaj-no, — ty tyko ogrodowa! — myślał kapitan,

odprowadzając wzrokiem oddalającą się parę. — Będę i ja w
tym cyrku i zobaczę, jak umiesz zabawiać piękne dziewczyny.
Brzękzłotaniemożekobieciezastąpićmuzykisłów,jedwabniku
eksportowy....

 ZamięszałsięwtłumieisunąłzaoddalającąsięKenson-Sani

jej

przyszłym

małżonkiem.

Mógłby

czuć

się

bardzo

nieszczęśliwymipożeranymprzezzazdrość,jednakwsercujego
cośśpiewałoigrało,nibypowiewbliskiejigłębokiejradości.

 Przeczekał, aż dziewczyna i jej towarzysz weszli do cyrku, z

namalowaneminaszyldzielwamiitygrysami,kupiłsobiebileti
ulokowałsięodwapiętrawyżej,wprostnadmusmeikupcem.

 Rozpoczęło się przedstawienie. Na posypanej piaskiem i

trocinami arenie błaznowali clowni, zadziwiali swoją siłą i
zręcznością akrobaci, biegały piękne konie, jakieś wystrojone
kobietyśpiewałyskocznepiosenkiitańczyły.

 Jurakuszo Dori, rozparty na parapecie loży, wcale nie

rozmawiał z dziewczyną, głośno się śmiał, wykrzykiwał coś i
zwracał się do Kenson-San tylko wtedy, gdy ona mówiła do
niego.Zresztąwachlowałasięzapamiętaleijadłacukierki,które
wyciągałaróżowemipaluszkamizmalutkiejtorebki,zwisającejz
zielonejnefrytowejbransoletki.

 Po przerwie nastąpił najciekawszy moment z całego

przedstawienia. Na arenie zbudowano dużą klatkę z grubych
żelaznychprętów.Gdybyłaukończona,podwieziononakółkach
z desek sklecone pudło i ustawiono je przed małemi drzwiami,
prowadzącemi do klatki. Jakiś bardzo szybki w ruchach

40

background image

człowiek,wystrojonywciemno-granatowy,wygalowanymundur,
podniósł kraty w pudłach i jeden po drugim miękkiemi skokami
na arenę wbiegły dwa lwy. Zaczęły chodzić po klatce,
rozglądającsięiziewając.Donichwkrótceprzyłączyłysiędwa
niedźwiadki.

 Lwy były bardzo stare, już zupełnie pogodzone z losem

artystów cyrkowych i nie marzące bynajmniej o bezgranicznych
przestworachpustyniafrykańskiej.Niedźwiadkizaś,zpewnością
już urodziły się na clownów, gdyż bez przerwy śmieszyły
publiczność: przewalały się przez głowę, udawały pijanych i
wykonywałydużonadzwyczajzabawnychruchówisztuk,patrząc
zpodełba malutkiemi oczkami wielkich nicponiów. Lwy groźnie
ryczały,leczochoczoskakałyprzezobręczeiliny,toczyłyprzed
sobą dużą kulę z gliny i kładły olbrzymie, grzywiaste łby na
ramiona pogromcy. Japonki piszczały i garnęły się pod szerokie
rękawykimonswoichojcówimężów,zasłaniałydłońmitwarze,
niektóre nawet płakały, nie mogąc znieść widoku strasznych
krwiożerczych drapieżników, z których niezawodnie każdy
potrzebowałnagłejpomocywprawnychjapońskichdentystów.

 Wreszcie numer był skończony. Sędziwe lwy pokazały

wszystko, co umiały, a staranne niedźwiadki osłabły nawet od
śmieszenia publiczności. Wygalowany pogromca otworzył
drzwiczki klatki i długim batem zaczął zaganiać zwierzęta do
drewnianychpudeł.Lwyzpodwiniętemiogonamibardzochętnie
opuściły arenę, syte powodzenia i oklasków; jeden z
niedźwiadków, fiknąwszy ostatniego koziołka i pomrukując z
zadowolenia, wlazł do swego pudła. Nagle... przy zapędzaniu
drugiegoniedźwiadka,stałsięcud,cuduczynionyprzezłaskawą
boginię Kwan-Non, która tysiącem rąk kieruje losami
śmiertelników.

41

background image

 Masao Gejo zrozumiał w tym momencie potęgę bogini,

zrozumiałsiłęmodlitwyinamiętnego„doozo“,któremzakończył
swojebłaganiewświątyni.

 Niedźwiadek najspokojniej w świecie podchodził do wylotu

klatki, gdy nagle dał susa naprzód, przewrócił podciągnięte do
drzwiczek pudło i wyrwał się na arenę. Obiegł ją parę razy i
stanąłnatylnełapy,zdziwionyiprzerażony.Boteżibyłoczemu
siędziwić!Wtłumiepublicznościpowstałzgiełkitumult.Ludzie
w popłochu biegli ku wyjściu, popychając się wzajemnie i
tratując upadających. Krzyki, płacz, nawoływania, nawet wycie
przerażonych widzów ogłuszyły niedźwiadka i oszołomiły;
miotał się po arenie, szukając schronienia. Nagle ujrzał
uczynionyprzezuciekającychwidzówwyłomwbarjerzeirzucił
sięwtęstronę,wbiegłdopierwszejlożyitusięzaczaił.Jednak
krzyki i zgiełk wypłoszyły go znowu, więc wypadł i schodami
zaczął się gramolić do lóż wyższego piętra, gdzie siedziała
Kenson-San z młodym kupcem. Jurakuszo Dori nie był zbyt
odważnymmłodzieńcem,więcwziąłdługienogizapasizmykał,
sadzącprzezkrzesłaiławki,kuwyjściu.Wlożypozostałablada,
wylęknionaKenson-San;niemogłaruszyćsięzmiejsca,chociaż
widziałaczarnykłębek,mknącywjejstronę.Alegdyniedźwiedź
byłojakiedziesięćkrokówodloży,bacznynawszystkoiwierny
swej miłości kapitan Masao Gejo, brzęcząc szablą, zeskoczył
raptownie z wysokiego parapetu wprost do loży przerażonej
dziewczyny.

 Kenson-Sankrzyknęłaradośnieiprzytuliłasiędoniegocałem

drżącemciałem,śmiejącsięipłacząc.Codziwniejsze,ucieszył
się również niedźwiadek, znalazłszy się nareszcie w miejscu,
gdzie nie widział ruszających się bezładnie nóg i nie słyszał
wrzaskliwegowyciaikrzykówludzkich.Zatrzymałsięwięctuż

42

background image

przy wniebowziętym kapitanie i przykucnął przy jego
lakierowanych botfortach. Masao Gejo z obawą spojrzał sobie
podnogi,corazmocniejprzyciskającwiotkąkibić„musme“,lecz
spotkał się z błagającemi, wystraszonemi oczami figlarnego
niedźwiadka i, pochyliwszy się nieznacznie, podrapał go za
uchem,szepnąwszywduchu:

 —Arigato,czisajkuma!Dziękuję,małyniedźwiadku!
 Objąwszyramieniemjeszczedrżącądziewczynęimocnotuląc

ją do siebie, kapitan przez zapasowe drzwi wyprowadził ją na
ulicę i zamieszał się w tłumie. Ze wzburzonych opowiadań
widzów dowiedzieli się o „okropnych“ szczegółach wypadku i
niezwykłejdrapieżności„olbrzymiegoczarnegoniedźwiedzia“.

 — Jeżeli tak dalej pójdzie, — myślał, śmiejąc się cicho,

MasaoGejo,—będęmyślał,żestugłowegosmokadrapałemza
uchem.

 Leczprzebiegłykapitangłośnotegoniepowiedział.
 PrzeddomemrodzicówKenson-San,przycichejulicySzimo-

Szibuja,zatrzymalisię.Musmenieodchodziłajednakimilczała.
Milczał i kapitan, uważając zakłopotanie dziewczyny za dobry
znak.

 — Jurakuszo Dori — „okubiona“ — tchórz! — zawołała z

wybuchemitupnęłanóżką.

 — Niech Kenson-San nie sądzi zbyt surowo tego

sympatycznego młodego człowieka! — łagodnym głosem
powiedział przyszły oficer sztabu generalnego. — Jurakuszo
Dori przeląkł się, gdyż istotnie te „olbrzymie czarne
niedźwiedzie“sąstraszliwiekrwiożercze...

 Znowuumilkł,leczKenson-Sanspojrzałanakapitanairzekła:
 —Nie!nie!—Okubiona!okubiona!
 Umilkła,apóźniejzapytała,rumieniącsię:

43

background image

 — Dlaczego kapitan tak rzadko odwiedza nas? Kenson-San

jużniebędzietakprzekorna...

 —AconatopowieJurakuszoDori?—szepnął,pochylając

siękuniej,MasaoGejo.

 —OnjużnicnigdydoKenson-Sanniebędziemówił,—także

szeptemodparładziewczyna.

 — Co powie ojciec, który lubi bogatych eksportowych

kupców?

 Kenson-San podniosła się na paluszki w białych, miękkich

sandałkach, położyła malutką rączkę na wargach kapitana, a
później

dotknęła

nią

swoich

uśmiechniętych

usteczek,

czerwonych,jakdojrzałyowocgranatu.

 — Powie to, co ja mu zaśpiewam o kapitanie Masao Gejo...

— szepnęła i, jak spłoszony ptak, frunęła do bramy, oplecionej
glicynjami.

 Kapitanpozostałsam.Pochwilipodniósłgłowę,popatrzyłna

niebozpałająceminanimgwiazdami,ujrzał,żeodkażdejznich
ciągną się promienne ręce bogini, kierującej życiem ludzkiem, i
szepnąłwzruszonymgłosem:

 —Dobra,miłosiernaKwan-Non!...

Przypisy

1.

Gejsze—tancerki.

2.

Drewnianesandały.

3.

Srebrnamoneta;1jen=100senom.

4.

Dziewczyna,panna.

44

background image

Tekstjest

własnościąpubliczną

(publicdomain).Szczegółylicencjinastronie

autora:

FerdynandOssendowski

.

45

background image

N A Ś C I EŻK A C H F UD ŻI .

S

rożyła się jesień. Drobny, ciepły deszcz szarą, drgającą

płachtąprzysłoniłwidnokrągibezkresnyocean.

 W zwojach tumanów tonęły gaiki, małe domki skrzętnych

rolnikówitkwiącegdzieniegdzieświętetoriimałekapliczki.

 Z szarego mroku połyskiwały pomarszczoną powierzchnią

wody kanały pól ryżowych, drobne wodospady i zalane
powodziąkwadratyszmaragdowychłanów,gdziewpocieczoła
pracowały pochylone pod czerwonemi parasolami postacie
wieśniaków.

 Nad zmokłą ziemią niby kopuła podnosiła się tajemnicza

Fudżi-Jama.

 Jej szczyt spowiły ciemne, okiem nieprzeniknione,

zwichrzone,porwanenastrzępychmury.

 Tysiącami ścieżek, wydeptanych po zboczach nogami

pielgrzymów,

pędziły

tysiące

potoków

i

strumyków,

spływającychzpodturbanuchmur.

 Jednatylkopostaćludzkapowoliwspinałasiękuszczytowi.
 Idący człowiek co chwila ślizgał się i obsuwał, gdyż

rozmiękła ziemia nie wytrzymała ciężaru i leniwie spełzała na
dół.Toczyłysiękamienie,potrąconedrewnianemisandałami,iz
warkotembiegłykupodnóżugóry.

 Człowiekmiałnasobieciemnoliljowezherbemnaramieniu,

bogate

kimono,

przepasane

czarnem,

szerokiem

obi.

Rozwiewające się na wichurze poły ukazywały inne, lżejsze
kimonaobarwachweselszych.

 Obnażona głowa była krótko ostrzyżona, a strumyki deszczu

46

background image

spływały po surowej, zamarłej twarzy o oczach, w których
gnieździłasięgroźba,amoże—rozpacz.

 Pątnik był zupełnie samotny i, podpierając się wysoką laską

bambusową, wytrwale wspinał się ku szczytowi świętej góry
ścieżką,wijącąsiępozboczustromegospychu.

 Nareszcieczłowiekznużyłsięiprzystanął.
 Z jednej strony podnosiła się ściana skalna, pełna szczelin i

wychylającychsięzniejzielonychpędówkrzaków,zdrugiej—
widniała przepaść, gdzie snuły się chybkie smugi i kłęby mgieł
jesiennych, kreśliły się strugi deszczowe, a za niemi majaczyło
bladezwierciadłomorza.

 Pątnik wszystko to ogarnął wzrokiem i gorzki uśmiech

zmarszczyłmuzaciśniętewargi.

 —Takbyłoprzedwiekamiitakwiekiprzetrwapomnie!—

szepnął, a w tęsknych, surowych oczach zjawiło się
postanowienie.

 — Niech cieniom twoich dostojnych przodków w

szczęśliwościpłynieżyciezagrobowe!Niechświatłośćwieczna
nigdy nie gaśnie przed ich zachwyconym wzrokiem, panie! —
rozległ się nagle głos żebrzącego mnicha, ukrywającego się
przedulewąwzagłębieniuskały.

 Pielgrzymdrgnął,lecz,spostrzegłszyskulonąwewnęceskały

postać, uspokoił się. W milczeniu wyjął z zanadrza kimona
sakiewkęipodałjąmnichowi.

 — Bardzo źle, szlachetny panie, — mruknął mnich, —

oddajeszwszystko,comasz...Widzę,żemyślitwojeodbiegłyod
ziemiiżeonaniepociągaciędosiebie.Myślitwojesąponurei
radośćzgasławtwojemsercu...

 — Dawno zgasła... — odparł pielgrzym, — a może nigdy

jeszczeniepłonęła...

47

background image

 Chciałiśćdalej,leczmnichzatrzymałgo.
 — Usiądź obok i opowiedz o sobie, dobry sanwo! — rzekł

łagodnymgłosem.

 Człowiekoponurejtwarzysiadłnakamieniuimilczał.
 Mnich też się nie odzywał. Tylko deszcz padał z cichym

szmerem na rozmiękłą ziemię i biegnące strugi mętnej wody,
tylkopaciorkiróżańcaszeleściływzgrzybiałychpalcachstarca.

 Pątnik podniósł głowę i spoczął na twarzy mnicha twardym,

surowymwzrokiem.

 —Widzisztenherbnaramieniu?—spytał.
 —Widzę,dostojnypanie!—odparłstarzeccichymgłosem.
 —Niedostojeństwemizasługamiprzodkówzdobyłemgo!—

mruknął człowiek o zastygłej twarzy. — Z gminu pochodzę. W
młodości ładowałem okręty po portach, byłem prostym
karownikiem,copalcamijeryżnieokraszonyisuszonenasłońcu
ryby...

 —Słuchamciebie,panie...—odezwałsięmnich,gdypątnik

umilkłnagle.

 — Wszystko zdobyłem temi dłońmi, tą głową i wiernem

sercem,conawojnienieznałostrachu,—mówiłdalejczłowiek
w ciemnem kimono, z herbem na ramieniu. — Doszedłem do
wielkich zaszczytów, bogactwa i władzy... Inny uważałby się za
szczęśliwegoizwdzięcznościąspoglądałbywniebo,starcze!

 —Tak,dostojnysanwo!—szepnąłmnich.
 — Ja nie czuję się szczęśliwym i niema radości w mojem

sercuiwdzięcznościwduszy,starcze!—wybuchnąłnamiętnym
okrzykiem pątnik. — Przeklinam godzinę, gdym wstąpił na
ścieżkę doczesnego powodzenia. Oto mam teraz wszystko, a
jestem ubogi, jak nędzarz najbiedniejszy, bo nie mam już siły i
wolidożycia.Nicniecenię,niczegoniepragnęiniemamcelu

48

background image

przedsobą...

 —Mów!...—padłszeptzwnękiskalnej.
 — Chcę umrzeć... Wyszedłem dziś przed świtem, aby po raz

ostatnizeszczytuFudżirzucićwzrokpożegnalnynależącąustóp
góry Japonję, która dała mi wszystko i wszystko bez reszty
zabrała...

 —Dalej...—dobiegłszeptmnicha.
 — Chciałem ze szczytu świętej góry posłać przekleństwo

bóstwu,conaszlakbeznadziejnyskierowałołódźmegożycia!...

 Zapadło milczenie. Szumiał deszcz, spływający po skałach.

Cichoszeleściłypaciorkiróżańca.

 Gdzieś zdaleka dochodził jęk mewy zbłąkanej, przez wicher

porwanej.

 — Znasz-li przyjaźń, wierność, szlachetność? — zapytał

mnichzcichemwestchnieniem.

 — Sam byłem przyjacielem wiernym dla druhów moich, a

życianieskalałemczynemnieszlachetnym!Niepociągamnieto!
Nie w tem się kryje treść życia i pociąg do niego! — odparł
pątniksurowymgłosem.

 —Przeżyłeśuniesieniamiłości?—pytałdalejstarzec.
 —Nie!Wciężkiejwalceipracyprzemknęłożycie...Kobieta

nigdyniewchodziławgrę...—mruknął.

 — Może to lepiej dla ciebie, panie, a może — gorzej... —

szepnąłmnich.

 Znowuumilkli.
 —Pójdęjuż...—rzekłpątnikipodniósłsięruchemznużonym

śmiertelnie.

 —Idź,dostojnypanie,awstąpnasamszczytFudżiispojrzyj

stamtąd na północ, południe, wschód i zachód — odpowiedział
starzec.—IdźzBogiem!

49

background image

 Opuścił ciężkie, pomarszczone powieki i pogrążył się w

modlitwie.

 Pątnikodszedł.
 Południejużminęło,gdydoszedłdoszczytuFudżi.
 Niezatrzymałsięprzymałejkaplicyischronisku,gdziemnisi

w lecie przyjmowali pobożnych zdrożonych pielgrzymów. Nie
ujrzałtuteraznikogo.

 Wspiąłsięnanagie,popękane,śniegiemprzyprószoneskały.
 Szerokorozwarłciemne,ponureoczyispojrzałnadół.
 Napółnocyoddychał,wznosząciopuszczającmocarnąpierś,

ocean, miotający na falach okręty i krypy żaglowe, bijący
bałwanamipiennemiwwiszaryispychynadbrzeżne.

 Na południu lśniły się blade tafle jezior, otoczonych ramami

ciemnychgajów,łanybezkońcaiciemneplamysiedzibludzkich.

 Nazachodzieiwschodziebiegływdalpołyskującestalątory

kolejowe, czarne wstęgi szos, znikających wśród zabudowań
wielkichzgiełkliwychmiast.

 Zmarszczyłpątnikbrwiiustamocniejzacisnął.
 Znałtowszystkoodlatdawnychiwiedział,żetezbiorowiska

ludzkie,jaksprutpotworny,wyssałymuzduszyradośćżycia.

 Syknąłzbólu,pogardyinienawiści.
 Chciał zejść ze skały, gdy nagle się zatrzymał i uważnie

spojrzał na małą polankę, ukrytą wśród nędznych, targanych
wichremkrzaków.

 Stałatamdziewczyna.
 Była podobna do posągu rozpaczy i cierpienia, do posągu z

szarego kamienia, bo z jego barwą łączyła się szara tkanina
kimona.

 Dziewczynastałabezruchu.
 Oczyzałzawionepatrzyływprost,wmgłęsmugdeszczowychi

50

background image

wchaospowichrzonychchmur.

 Ręce wyciągnęła ku nieznanym zjawom, na ustach miała

bolesny,

w

rozpaczy

skamieniały

krzyk

bezdźwięczny,

nieuchwytnyjękptaka,umierającegozsercemzranionem.

 Pątnik o twarzy surowej zobaczył zjawy, majaczące przed

załzawionymwzrokiemdziewczyny,zrozumiałruchrozpaczliwie
wyciągniętychrąk,usłyszałstrasznykrzyknieruchomychust.

 Podniósł głowę i zawołał głosem donośnym, aby wycie i

świstwichuryzwalczyć:

 —Musme!Musme!...
 Szybkozwróciłakuniemuzbolałątwarz,awahanieitrwoga

błysnęływjejoczach.

 —Musme!—powtórzył,podchodzącdoniej.—Gdywnoc

burzliwą dwa zbłąkane spotkają się ptaki, cieszą się oba,
chociażby jeden był gołębicą płochliwą, drugi — orłem
drapieżnym.

 —Tak,sanwo...—szepnęłamusme.
 —Jamjestzbłąkanywnocyżyciaorzeł,—rzekł.—Aty?
 —Jajestemtylkogejszą...—odparła,—gejszą,któradoszła

do szczytu sławy, zapomniawszy o swem sercu, co zimne i
samotne pozostało w pierwsze dni jesieni życia, sanwo... Chcę
umrzeć, panie, tu, gdzie tak cicho, że śmierć się wydać może
snemspokojnym...

 Pątnikzamyśliłsięgłęboko.
 Musme patrzyła w jego surową twarz, nieruchomą,

napiętnowanątwardąrękążycia,naszerokiebaryidrobne,lecz
silnedłonie,zaciskającebambusowykijpielgrzyma.

 Podniósł na dziewczynę oczy, które nagle opromienił błysk

łagodny,iszepnął:

 —Gołębicaiorzełmogąuniknąćzagłady,gdyrazemożycie

51

background image

swoje walczyć spróbują, musme, walczyć dla siebie... Czyż nie
tak?

 — Tak... tak, panie! — odpowiedziała, ręce do piersi

przyciskając.

 —Spróbujmy...—rzekł,uśmiechającsię.
 Milczała...
 Nagleprzezszarą,bezbarwnązasłonęmgieł,obłokówipłacht

deszczowychprzerwałosięsłońce.

 Nabrał szafiru ocean i skrzyć się zaczął wesoło; rozbłysły

szmaragdowe łany i gaje; niebieskie i srebrne pobiegły potoki
dokoła; rozegrały się na śnieżnych wydmach Fudżi miljony
błyskotliwych, mieniących się ogników, niby diamenty, hojną
dłoniąrozsypane.

 —Tak,sanwo!...—szepnęła.
 Podali sobie ręce i cicho schodzili ze szczytu świętej Fudżi-

Jamy.

 Minęliżebrzącegomnicha,niespostrzegłszygo.
 Starzec wygramolił się z głębokiej wnęki skalnej i,

wyciągnąwszysięnagołychkamieniach,grzałskostniałeczłonki,
uśmiechał się do słońca i do tych dwojga, co szli ręka w rękę,
cichomówiącdosiebie.

 Schodzili ku zielonym dolinom coraz szybszym krokiem, a

ruchyichstawałysiępewniejszeiśmielsze.

 Mnich przesuwał paciorki różańca i szeptał z uśmiechem

radosnym:

 — Wejdź, człowiecze, na szczyt Fudżi, obejrzyj widnokrąg i

zrozumżyciedodna,doreszty,doostatniegodrgnieniajego,do
najcichszegoecha!...

52

background image

Tekstjest

własnościąpubliczną

(publicdomain).Szczegółylicencjinastronie

autora:

FerdynandOssendowski

.

53

background image

SERCEŻÓŁTEGOCZŁOWIEKA.

O

brzydliwy,brudnychińskistatekzaryczałochrypłąsyrenąi

rzucił kotwicę w porcie Anpin na wyspie Formoza. Po chwili
małyjapońskiparowiecportowy,syczącidymiąc,podpłynąłdo
statku; na pokład weszli urzędnicy i lekarze. Rozpoczęło się
przeglądaniepaszportówibadanielekarskie.

 Statek płynął do Sajgonu, wiózł chińskich kulisów,

umierającychodskwaruizaduchuwgłębistatku,ikilkarodzin
europejskich, zamierzających przesiąść się na francuski okręt w
Sajgonie dla dalszej podróży do Europy. Była to bardzo
niezamożna publiczność, przeważnie uciekinierzy z Rosji,
uchodzący przed Sowietami, kilku niefortunnych poszukiwaczy
szczęścianabrukuwspaniałegoizgiełkliwegoSzanhajuikobieta
niemowa z chłopcem lat siedmiu, ślicznym jak złotowłosy
aniołek,żywymifiglarnym.

 Niemowazapomocąpismaobjaśniałatowarzyszompodróży,

że była służącą w domu bogatej rodziny polskiej we
Władywostoku. Podczas rewolucji bolszewickiej całą rodzinę
wymordowano, pozostał przy życiu tylko najmłodszy chłopak,
któregoobecniewiezieonadoFrancji,dokrewnych.

 Chłopakbyłogólnymulubieńcemnapokładzie.Nawetchińscy

majtkowie,ordynarniiciąglegniewliwi,uśmiechalisięnajego
widokidawalimusuche,jakkamień,piernikimarcepanowelub
czerwone daktyle, brali na kolana i słuchali szczebiotu dziecka,
które w dziwny sposób umiało się porozumiewać z
Japończykami,Chińczykami,anawetzczarnymiMalajczykami.

 „Ka-zi“,jaknazywaliChińczycymałego,złotowłosegoKazia,

54

background image

miał wszędzie wolny wstęp, nie wyłączając kapitańskiego
mostku, tego przybytku wielkiej tajemnicy. Tu grał z kapitanem,
otyłym, ciągle spoconym Chińczykiem, w domino, bawił się z
jego pieskiem „czao-czao“ i raczył się herbatą z angielskiemi
biszkoptami.

 Jadalna sala, po zawinięciu statku do portu, była nabita

publicznością, defilującą przed stołem z siedzącymi przy nim
japońskimi urzędnikami o surowych twarzach. W innym zaś
końcu sali lekarze mierzyli temperaturę pasażerom, oglądali
językiioczy.Czynnościteodbywałysięwsposóbmęczącodługi
iprzykry.

 Kapitan-Chińczyk i jego pomocnicy w sąsiedniej sali

deklarowali Japończykom ładunek statku i wypłacali pieniądze
za węgiel, który ładowano z kryp, stojących przy burcie
parowca.

 Nagle z pokładu rozległ się przeraźliwy krzyk, a później

głuchegłosytłumukulisów,znoszącychwęgiel.

 Dyżurnyoficerwybiegłzsaliiprzechyliłsięprzezparapet.
 Podzwrotnikowe słońce wylewało strugi płomieni, które

rozpalały żelazną posadzkę pokładu, wytapiały smołę z lin
okrętowych, wsiąkały w wodę i, zdawało się, przepajały ją
żarem i znużeniem. Oblewając się potem, z nagiemi ciałami,
czarnemiodwęgla,kulisistalizeswemikoszykamii,krzycząc,
patrzyli na coś, co pluskało się w wodzie pod wystającym,
wypukłym bokiem statku. Oficer zbiegł schodami aż na ostatnią
platformę zwisającego trepu. Spojrzał na wodę i krzyknął
przeraźliwie. W wodzie, czepiając się rączkami śliskiej blachy
poszycia, krzycząc i płacząc, nurzał się mały złotowłosy Kazio.
Chwilami pogrążał się z główką, lecz kierowany instynktem
życiowym znowu wydostawał się na powierzchnię i kurczowo

55

background image

czepiał się boku statku, niby tonąca mucha, daremnie szukająca
oparcianagładkiejpowierzchninaczynia.

 Jednakżechłopakbezwiednieposuwałsięcorazbliżejibliżej

dołańcucha,podtrzymującegotrep.Jeszczechwilaisłabnącejuż
rączkichłopakadotknęłyłańcuchairozpaczliwymruchemwpiły
sięwżelazo.

 Oficerażwestchnąłzulgąikrzyknąłdodyżurnegomajtka,aby

wyciągnąłchłopaka.Majtek,wołając:„Ka-Zi!“Ka-Zi!“,szybko
zbiegał ze schodków, ale nagle stanął jak wryty, wzrok
przerażony utkwiwszy w wodzie. Jednocześnie zgrzytliwy krzyk
kulisówwstrząsnąłpowietrzemizmusiłpasażerów,urzędników
iotyłegokapitanadowybiegnięcianapokład.

 To,cozobaczyli,zgroząprzejęłowszystkieserca;ludziestali

w osłupieniu, bezwładni z przerażenia. Tuż przy zwisającym z
łańcuchadzieckuzakołysałasięwoda,jakieśdługie,czarneciało
mignęło całym pędem, rzuciwszy się z głębiny, błysnęło białym
brzuchemiznikło,pozostawiwszyposobietylkowirującąwodę
i kłęby piany. Po chwili potwór zjawił się znowu, przemknął
obok chłopaka, pędem wody omal nie oderwał go od łańcucha,
zamajaczywszynajednomgnienieokabiałąsmugą.

 — Rekin!... Rekin! — rozległy się przerażone krzyki

pasażerówikulisów.—Ratujciedziecko!dzieckoginie!

 Tymczasem rekin zjawił się o kilka staj od chłopca. Płynął

wolno, wystawiwszy czarny, połyskujący grzbiet z krzywą, jak
szeroki sierp lub indyjska „kora

[1]

, pletwą. Już można było

dojrzeć potwornie dużą głowę i małe, skośnie osadzone oczy.
Byłtorekin,takzwanywtychpołudniowychmorzach—„pies“.

 — Zaraz przewróci się... — zawołała jakaś Japonka i twarz

zasłoniłarękami.

 Drapieżnik, rzeczywiście, zaczął powoli przewracać się na

56

background image

grzbiet, ukazując potworną paszczę o kilku rzędach ostrych,
powyginanych zębów. Już prawie cały biały brzuch rekina był
widzialny—izaledwiekilkastópoddzielałonapastnikaodjego
ofiary,gdyzkołyszącejsięniedalekoodokrętułodzirybackiej,z
głośnym pluskiem skoczył do wody człowiek. Rekin w
okamgnieniu znikł. Jakiś Japończyk z czołem przepasanem
ręcznikiem,jaktoczyniąrybacy,szybkowyrzucającręcezwody,
płynął ku chłopakowi. W zębach trzymał krótki cienki nóż do
otwieraniaostrygipatroszeniakrabów.

 Raptownie dał nura, a na jego miejscu mignęło czarne ciało

rekina,zgięłosięwpałąki,rozcinającwodęogonem,zniknęło.
Wypłynęłagłowarybaka,tylkonożajużniebyłowustach.Rybak
obracałsięnamiejscu,zapatrzonywwodę,anóżbłyszczałmuw
prawej ręce. Po chwili rybak znikł pod wodę, którą wzburzył
potężnemuderzeniemogonanapadającynańrekin.

 Zapomniano prawie o dziecku i nikt nie spostrzegł, kiedy

majtekschwyciłgozaubranieiwyciągnąłnatrep.Pasażerowie,
kulisi i załoga statku, z zapartym oddechem, śledzili walkę
człowieka z rekinem. Coraz częściej zjawiał się rybak i dawał
nurka,usiłującpodpłynąćpodpotwora.Rekinwywijałmusięi
sam napadał. Wreszcie prawie zwarły się dwa walczące ciała.
Szeroka rana krwawiła się na boku rekina, lecz nie opuszczał
pola walki, stawał się zuchwalszym i nacierał coraz
natarczywiej. Rybak jednak był zwinniejszy, wykorzystał
niezręczny zwrot przeciwnika i jak wąż wślizgnął pod jego
czarnykadłub.Zakotłowałasięwoda,pianąikrwiąsiępokryła
wokołomiotającegosięrekina.Pochwilizniknąłpodwodą,ao
kilka kroków od niego wypłynął rybak, spokojnie wyrzucając
rękami i trzymając skrwawiony nóż w zębach. Nie popłynął
jednak do swojej łodzi, lecz krążył na polu niedawnej walki i

57

background image

wyczekiwał. Przeszło kilka minut i na powierzchnię zalanego
słońcem morza wynurzył się biały, zbroczony krwią brzuch
rekina

ze

zwisającemi

z

długiej

poprzecznej

rany

wnętrznościami. Jeszcze otwierał straszliwą paszczę i łapał
powietrze.Rybaksilnymrzutempodpłynął,uderzyłswegowroga
kilkarazyi,oparłszysięonieruchomytrup,podniósłjednąrękęi
krzyknąłtriumfującymgłosem:

 —Banzaj!Banzaj!...
 Następnie nożem odciął pletwę i szybko sunąć zaczął ku

okrętowi.Wgramoliłsięnatrepiwbiegłnapokład.Turoztrącił
tłum,otaczającyzłotowłosegochłopca,przyjrzałmusiębacznie,
spracowaną dłonią pogłaskał go po jasnej główce i podał mu
odciętąpletwę,mówiączuśmiechem:

 —Kirejnakodómo!Kirejnakodómo!Ślicznedziecko!
 Spojrzał raz jeszcze w niebieskie oczy chłopaka, zaśmiał się

radośnieijednymsusemskoczyłzpokładudomorza.Pochwili
jużbyłnaswejłodzi,wycisnąłmokryręczniki,uczyniwszyręką
pożegnalnyznak,podniósłczerwony,połatanyżagiel.

 Lekkiwietrzykpochwyciłłódźipopędziłjąnapółnoc,gdzie

czekałanaswegoszlachetnegosynaAmaterazu,boginimorza...

Przypisy

1.

Krzywynóżbojowy.

Tekstjest

własnościąpubliczną

(publicdomain).Szczegółylicencjinastronie

autora:

FerdynandOssendowski

.

58

background image

P R ZED O BLI C ZEM BUD D Y.

 —

K

amakura! — oznajmił konduktor, zaglądając do mego

przedziału.

 Wyszedłem. Ujrzałem mały, czyściutki dworzec, trochę

publiczności, oczekującej pociągu do Tokio i dwuch „akaba-
san“, tragarzy w czerwonych czapkach. Okrągły, mały placyk
przed dworcem był otoczony lekkiemi kioskami, z werandami,
przykrytemipłóciennemidachami.Tusięsprzedawałypocztówki
z widokami Kamakury, japońskie broszurki historyczne o niej,
posążkiBuddyiróżnedrobiazgiwyrobumiejscowychmajstrów.
Od placyku prowadziła szeroka aleja z wysokich kasztanów na
zachódiwschód.Zobustronalei,zawysokiemiogrodzeniamiz
krzaków azalji, glicynji, bzu i mirtów, wyglądały dachy
zeuropeizowanych will i biły w oczy duże szyldy z napisem
„Kahin-Hotel“;tylkogdzieniegdziewychylałasięjednopiętrowa,
do klatki podobna chałupka japońska, gdzie można studjować
życie„heimina“

[1]

odwschodusłońcadopółnocy.

 Malutkiewozytramwajowe,nibyzabawkidladzieci,ślizgały

sięwzdłużalei,czasemprzemykałsięsamochód,lubpochylony
nadsterembicyklista.Przechodniówprawieniespotykałem.

 Długo szedłem tą aleją, aż się skończyły wille. Na lewo

ujrzałem ocean. Zdawało mi się, że widzę turkusową posadzkę
olbrzymiej świątyni o ścianach, ukrytych za zwojami białych
mgieł i promiennych zasłon, o kopule z przezroczystego
szafirowego szkła. Ani dymu płynącego statku, ani żagla
rybackiego nie widziałem na niebieskiej, spokojnej pustyni
morza.Krzakiidrzewazbiegałyzwysokiegobrzegukuwodziei

59

background image

przeglądałysięwniej.

 Minąłemostatniezabudowania;naprawooddrogirozpoczął

się las, bujny, gęsty, pełen ciepłych oparów, lgnących do
konarówdrzewidogałęzikrzaków.

 W miejscach, gdzie słońce przedzierało się przez rozłożyste

korony grabów i dębów, strzelały do góry, jak wysokie lance
jakieś krzaki, usiane drobnemi kwiatkami, płonącemi jak
rozżarzone węgle. Długie, wiotkie pędy przerzucały się na
stojąceobokdrzewa ipięłysię, ażkugórze, płonącnaciemnej
korzeszkarłatemswegokwiecia.Żółte,dzikieirysykryłysięw
gęstej trawie, a na odkrytych polankach bielały, jak śnieg,
narcyzy.

 Szedłem wąską ścieżką, wijącą się śród krzaków i trawy,

szedłem długo, podnosząc się na zbocza pagórków leśnych lub
schodząc na dno wąwozów, z szemrzącemi w nich wartkiemi
strumykami,śpieszącemiwobjęciaoceanu.

 Czasami spostrzegałem jakieś stare zwaliska, zazdrośnie

ukryte w gąszczu krzaków i pnących się roślin, resztki mostów,
zbudowanych niegdyś z olbrzymich ciosanych kamieni lub płyt.
Na małej, zacienionej polance stała stara kaplica buddyjska,
porzucona oddawna i, zdawało się, zapomniana. Jednak, gdy
zajrzałem do wnętrza, ciemnego i wilgotnego, zobaczyłem
podnóżeposągumądregoSakkia-Muni,wkwiatkulotosu,aprzy
nim wiązankę żółtych irysów, zupełnie świeżych, ze skrzącemi
sięnanichkroplamirosy.

 Na schyłkach pagórków, zbiegających ku szerokiej dolinie,

gdziezieleniałyszmaragdowekwadratypólryżowych,pozostały
ruiny domów, murów obronnych i złożone z kamieni podstawy
warownych wież, resztki, zwaliska całych miast lub zamków
warownych. Skrzętny rolnik japoński krok po kroku wspinał się

60

background image

już na te pagórki i zakładał na nich pola ryżowe, przeciągał
rowkiirurybambusowezbieżącąwodąźródlaną,stawiałsłupy
i wieszał na nich kable elektryczne. W innej okolicy nie
znalazłem wyraźnych śladów współczesnego człowieka, zato
krzyczała namiętnie i głośno przeszłość. Zwalone oddawna
pagody, po których pozostały tylko podwaliny z głazów,
częściowoporozrzucanych,kawałygnijącychbelekhinokowychi
szczątki drewnianych ścian, mówiły głosami bez dźwięku o
czemś, co zmuszało stojące naokół drzewa w rozpaczy
załamywać ręce-gałęzie i wyciągać je błagalnie ku niebu. Tym
rozpaczliwym głosom i błaganiom wtórował smętny szmer
twardejtrawy,rosnącejpośródzwaliskniegdyśpotężnegozamku
„sziro“.

Kojącą,

pełną

wdzięcznych

wspomnień

nutą

odpowiadały dalekie westchnienia oceanu. Widział on wrące tu
niegdyś życie, pamiętał wszystkich, którzy tu w dumnej nadziei
zamierzali zostawić po sobie wieczne pomniki, a przekazali
zwaliska, kamienie i gnijące belki, z każdym rokiem znikające
coraz to bardziej w gęstych zaroślach. Więc wzdychał ocean i
cośszemrał.MożeopowiadałosławnychNabrunadze,Hidejoszi
iJesasie,opierwszymmikadoDżinmu-Tennie,potomkuboskiej
parySuzanaiAmaterazy?Możeprzypomniałsobiewspaniałego
„Szoguna“

[2]

Joritoma, co to złoty wiek ustalił w kraju

Wschodzącego Słońca? Może ostrzegał przed kroczącą klęską i
fale swoje ciskał na skały Jenoszimy, przegradzającej mu drogę
do odwiecznego wroga — dumnej Fudżi-Jamy, panującej nad
górami i dolinami cichej, smętnej, umierającej od starości
Kamakury.

 Cały dzień spędziłem śród mogił, gdzie leżały szczątki

wielkichmyśliiśmiałychczynów,agdysłońcezapadaćzaczęło
za Fudżi-Jamę, z sercem, przepełnionem cichym smutkiem i

61

background image

zrozumieniemznaczeniatwórczejsiłyśmierci,wyszedłemznowu
na drogę. Jakiś stary żebrak, z wielkim czarnym hieroglifem na
białejszacie,oznakąodbytejpielgrzymkinaszczytświętejgóry,
wyciągnął do mnie czarną, pomarszczoną dłoń, a otrzymawszy
jałmużnę,kiwnąłgłowąizapytał:

 —Możezechcesz,synu,spojrzećwobliczeDajbutcy?
 Skinąłem twierdząco i długo szedłem za żebrakiem, widząc

przedsobąjegozgarbioneplecyitrzęsącąsięgłowę.

 Nareszciewskazałminagajciemnychdrzew,szepnął:„Tu...“

iodszedł.

 Przeszedłem po dużych płytach jasnego piaskowca do małej

bramki, wrzuciłem do skarbony kilka senów, usłyszałem
sakramentalne „arigato“

[3]

białego bonzy i wstąpiłem pod cień

drzew, gdzie już zapadał zmrok. Za drzewami znalazłem
niewielką polanę, a na niej Tego, do którego dążą myśli
Buddystów całej Azji, a także Europejczyków, znużonych
bezładnymiokrutnympościgiemzazjawąszczęścianaziemi.

 Na wzniesieniu, otoczony kadzielnicami, wazami z kwiatami

ofiarnemi, siedział w lotosie olbrzym z bronzu. To był On —
Sakkia-Muni, mędrzec z Gangesu, boski Budda-Gotama.
Misternefałdyszatobjęłyzamarłewodwiecznymspokojuciało,
obnażając szeroką, prawie niewieścią pierś. Na potężnej,
kształtnejszyiwysokonatlegasnącegoniebawznosiłasięgłowa
Nauczyciela.Spokojna,słodkatwarzzopuszczonemipowiekami
i uśmiechniętemi łagodnie ustami, które przed stuleciami
wypowiedziały

najgłębsze

słowa

przebaczenia,

żyła.

Wierzchołek głowy okrywały misternie odlane w bronzie
ślimaki, miłosierne ślimaki, które w skwarny dzień otoczyły
swemi zimnemi ciałami czoło Mędrca, aby ochronić go od
płomiennych promieni słońca. Te ślimaki, zdawało się, zamarły

62

background image

nazawszenaboskiemczole,itembardziejżywąwydawałasię
twarzposągu.Niemogłemodpędzićwrażenia,czyprzeczucia,że
drgną te łagodne usta, podniosą się ciężkie powieki i błysną
pogodne,jasne,wszystkorozumiejąceoczy.

 Usiadłem na kamiennej ławce i patrzyłem w oblicze Tego,

którygdzieśwdzikich,tajemniczychdolinachHimalajówwyrył
naskalewielkie,dumne,pocieszającesłowa:

 „Możesz, człowieku, wznieść się wyżej od boga nieba —

Indry; możesz upaść niżej od robaka, czołgającego się po ziemi
bagnistej!“

 GdymprzypomniałsobiepełneotuchysłowamędrcaGotamy

z książęcego rodu Sakia, ujrzałem, że wyraźniejszym się stał
łagodnyuśmiechustzestarego,jakKamakura,bronzu.

 Tymczasem niewidzialne fale mroku, jak fale przypływu

morskiego, bez szmeru nadbiegały zewsząd, otoczyły mnie, w
czarną gazę owinęły rozłożyste magnolje i skryły na chwilę
potężną postać Buddy-Dajbutcy. Lecz on zwalczył ciemność i
wynurzył się z niej czarny, jeszcze większy, jeszcze
potężniejszy...

 Białybonzazajrzałdomnie,zaniepokojony,żeniepowracam.

Brzęknęły dwie monety w dłoni sługi Buddy, skłonił się
uprzejmieirzekł:

 —Tusięnigdybramaniezamyka...nigdy...
 —Jarosi!Dobrze!—powiedziałem.
 Jeszczerazskłoniłsięiodszedł.
 Przez kilka minut na polance pozostawali niewzruszony

niczem Budda, czarne, senne magnolje i Polak o miotającej się
duszy. Lecz przyszedł ktoś jeszcze. Był to księżyc. Rzucił garść
bladych, niebieskawych promieni, zajrzał i popłynął, porwany
prądemwiecznegoprzeznaczeniaiładu.

63

background image

 Rozjaśniła się polanka, pociągnął powiew ciepłej bryzy i

ocknęłysięznużone,uśpionemagnolje,awtedydziaćsięzaczęły
dziwnerzeczy.

 Cienieruchome,chybkieidługie,błyskinieuchwytne,łudzące,

naokamgnieniewżerającesięwbronzposągu,przebiłysięprzez
liście drzew, broniących Buddę od promieni nocnego żeglarza-
księżyca,iożywiłyobliczeMędrca.

 Oblicze to zmieniało swój wyraz, jak gdyby wszystkie

wrażeniaiuczuciaziemirzeźbiłyje.Znikłyłagodnośćipogoda,
przebaczenie i miłosierdzie; gniew i oburzenie, zgroza i
surowość piętnowały oblicze boga. Podniosły się powieki
ciężkieibłysnęłyogniemwielkiegowzruszeniapiękne,głębokie,
jak otchłań źrenice; umarł i roztopił się w metalu szczęśliwy
uśmiech,ustawykrzywiłgniewniepohamowany...

 Siedziałem skulony, przejęty tą grą cieniów i błysków na

twarzy posągu Dajbutcy, aż wstałem, a oczy od księżyca dłonią
przysłoniłem i wpatrywać się jąłem w oblicze Nauczyciela z
Gangesu.

 UstaBuddydrgnęłyiporuszyłysię...
 Nie wiem, czy to wiatr w tej chwili zaszeleścił liśćmi

magnolji,czyzustDajbutcypadłysłowa,jakszmernieuchwytny:

 —Biada,biadawam,kretyziemne,gadyczołgającesię!Oczy

swe w ziemię utkwiliście, nie odważacie się podnieść ku
niebu!...

 Umilkłnachwilę,leczznowuspochmurniałiszeptaćzaczął:
 — Zaiste powiadam, jeżeli duchem nie będziecie dążyć do

potęgi Indry, siłą rąk i pomysłem mózgu niczego nie dokonacie.
Powiew wiatru, bałwan morski, struga ognistej lawy,
wstrząsający ziemią szatan, wielki a potężny zbrodniarz,
wyrokówKarmybezwiedniedokonywujący,zburzypychęwaszą,

64

background image

dobytekrąkimózguwaszegoiżyciewaszezdmuchnie,jakgasi
płomieńświeczkiofiarnejdechtajfunu...Biadawam...

 — Co czynić, Nauczycielu ludów? — rzuciłem mimowoli

cichepytanieiczekałemnaodpowiedźznamiętnąnadzieją.

 —Ofiarnośćiczystość...czystośćduchaiciała...—popłynął

z falującym od światła księżycowego powiewem i umarł w
cieniuczarnychmagnolijgorący,pełenrozkazuisiłyszept...

 Księżycstanąłwzenicie.Wszystkodokołazbielałoisrebrem

połyskiwać zaczęło. Przede mną wznosił się srebrny, potężny
Budda-Dajbutca. Ciężko opadły mu powieki na niewidzialne
oczy; uśmiech, umierający przez wieki, rozchylił piękne
niewieściewargibóstwa;nieruchomo,wniezamąconymspokoju
leżałyręceichłodziłymądreczołomiłosierneślimakizbronzu.

 Budda-Dajbutcaspoczywał,wielki,niewzruszony...
 Przestałyśpiewaćcykady.Wszystkieszmeryucichły.
 Gdzieśzegarwybiłpółnoc...
 DługopatrzyłemwobliczeBuddy,żegnającgo,byćmoże,na

zawsze...

Przypisy

1.

Wieśniak.

2.

Szogun—namiestnikcesarza.

3.

Arigato—dziękuję.

Tekstjest

własnościąpubliczną

(publicdomain).Szczegółylicencjinastronie

autora:

FerdynandOssendowski

.

65

background image

WIELKIESERCEMAŁEJGEJSZY.

W

Kioto, starej stolicy Mikadów, potomków boskiego

Dżinmu-Tenna,panowałniezwykłyruch.Kupcy,samuraje,prości
żołnierze, bonzowie ze świątyń Szinto i kapłani buddyjscy,
wieśniacy, kobiety i dzieci tłumnie zalegali wszystkie ulice.
Tłumy w skupionem milczeniu przelewały się z jednej ulicy w
drugą, z placów i parków zdążały w różne strony. Jeden potok
ludzi płynął ku pałacowi władcy, drugi — ku pomnikowi
„miljonówuszuinosów“.

 Samurajenawetwtakpoważnejchwiliniemoglipozostawać

obojętnymi wobec piramidy złożonej z kamieni, a noszącej taką
dziwnąnazwę.Zatrzymywalisięwięc,oglądalijązewszystkich
stron i krokami wymierzali obwód, zajęty przez nią. Jakiś
sędziwy człowiek w ubraniu mnicha, spostrzegłszy kilku
samurajów i zwykłych gapiów, stojących przed pomnikiem,
zbliżyłsięirozpocząłdrżącym,starczymgłosemopowiadać,sto
razysłyszanąistorazynowąhistorję.

 — Siedm wieków już minęło, szlachetni samurajowie, gdy

wasi odważni przodkowe z kasty „ronin“

[1]

uczynili śmiały

najazd na Czosen-Czi

[2]

. Wyprawa były szczęśliwa! Odważni

rycerze w pień wycięli kilka miast nadbrzeżnych, nagromadzili
stosy drogocennej zdobyczy i postanowili ogniem i mieczem
nawiedzić serce kraju biało ubranych, tchórzliwych ludzi
Czosen-Czi.PrzedtąniebezpiecznąwyprawąposłaliSzogunowi
dar, aby ucieszyć jego mężne serce. Krwawy był to dar —
skórzane wory, pełne nosów i uszu, obciętych zabitym wrogom!
Nie powrócili z tej wyprawy „roninowie“, polegli w wąskich i

66

background image

głębokich jarach od strzał podstępnych Koreańczyków. Wtedy
aby uczcić poległych, Szogun rozkazał wznieść pomnik na
wieczneczasy.Wykopanodół,mający120stópobwoduina30
stóp głęboki, napełniono go trofeami, przysłanemi przez
walecznych, a nad dołem wzniesiono ten kopiec z ciosanych
kamieni.

 Długo jeszcze opowiadał starzec, wychwalając odwagę

samurajów, a ci ręce kładli na głownie obudwóch szabel,
zatkniętych za pas, a stanowiących szlachetny przywilej
rycerstwa.

 —NiechżyjeSzogun!—zawołałstarzeciwszyscysamuraje

podchwycili ten okrzyk, aż zagrzmiało wśród drzew,
otaczającychobelisk.

 — Niech żyje Szogun... — powtórzył młody, o chudej,

ruchliwej twarzy, ciemno ubrany człowiek. — Na Kwan-Non!
Alecóżnicomikadzieniemówicie,samurajowie,atyś,starcze,
teżonimniewspomniałwswejopowieści?

 Zapanowałomilczenie.Pierwszyodezwałsięstarymnich.
 — Mikado, bogom równy i od bogów ród swój

wyprowadzający, powinien być wysławiany w modlitwach, nie
zaśwprzygodnychopowieściach,młodzieńcze!

 — U nas inaczej o tem myślą! — podnosząc dumną głowę,

rzekłmłodzienieciutkwiłoczywpomarszczonejtwarzymnicha.

 — Skąd przybywasz, jeżeli tak mówisz? — pytano go ze

wszystkichstron.

 — Przybyłem dziś z wyspy Hokkaido — odparł śmiało, a

zmieniłsięcały,stającsiędodrapieżnegoptakapodobnym.

 — Co u was o... tem myślą? — padło z tłumu tchórzliwe

pytanie.

 Młodzieniecgrzmiącymgłosemmówićzaczął:

67

background image

 —My—ludzielasówizimnegomorza,myślimyuczciwiei

prosto, jak prosta jest nasza ziemia! Myślimy, że skoro wielki
bóg zesłał nam, jako władcę, potomka swego, powinniśmy stać
przy nim wiernie, patrzeć w oblicze jego, jak spoglądają
synowie na twarz ojca! Tego zabronili nam Szogunowie, ukryli
dzieciom ich ojca i rządzą Daj-Nippon tak, jak gdyby na niem
przebywali tylko dajmio-książęta i samuraje — ich rycerze!
Zapomniano o mrowiu pracowitych wieśniaków, kupców,
rzemieślników i o innych stanach, w poniewierce i ciemnocie
trzymają naród i znęcają się nad nim! Potomek bogów nie
uczyniłby tego! My tam na północy chcemy widzieć śród siebie
Mikada,nieSzoguna.NiechżyjeMikado!...

 Ledwie przebrzmiał ten okrzyk, gdy jakiś samuraj błysnął

szabląirzuciłsięnamłodzieńca.Tencofnąłsięokilkakrokówi
drwiącymgłosemzawołał:

 — Odkąd to samuraj napada na bezbronnego? W naszym

klanieuważamytozashańbienieszablirycerza!

 —Niewiem,kimjesteś,leczwydajeszsiębyćszlachetnego

pochodzenia. Wzywam cię tedy do boju, natychmiast, tu!... —
krzyczałzmieszanyizłysamuraj.

 — Dobrze! — uśmiechając się, rzekł młodzieniec. — Niech

któryzwalecznychsamurajówzechcepożyczyćmiszabli.

 —Biedak!—szepnąłktośztłumu.—Niewie,żebędziesię

bił z najlepszym szermierzem — Konosuke Abiko! Poleje się
krew...

 Młodzieniec tymczasem zrzucił ciemne kimono i pozostał w

krótkimkaftanie,jakinosząrybacyimarynarze.Wziąłpodanąmu
szablę,spojrzałnaniąpodświatłoimruknął:

 —Dobra!...
 — Szabla dobra, nie wiem tylko, czy w dobre dostała się

68

background image

ręce!—szyderczymgłosempowiedziałwłaścicielszabli,jużnie
młody,poważnysamuraj.

 — Nie obawiaj się, waleczny Inne, nie uczynię ujmy tej

szlachetnej stali! — odparł młodzieniec, stając w pozycji
bojowej.

 Jegoprzeciwnikzajrzałmuwgroźne,pełneogniaoczyinagle

zmieszałsię.Pochwilijednakpodniósłszablęostrzemdogóryi
rzekł:

 —Przedstawiamcisię,szermierzu,jestemKonosukeAbiko!

Wymieńswojeimię,abymwiedział,ktopadniezmojejręki.

 — Znam ciebie, Abiko, i ciebie, Inne! Widziałem was przed

rokiemwKioto...

 —Nieprzypominamysobie!—odezwalisięsamurajowie.
 — Zbyt wielcy jesteście i znakomici, aby pamiętać moje nic

nie znaczące oblicze, gdyż nie jestem Szogunem. Ale — pora
zaczynaćpojedynek!ImięmojeKasiwa-Tenna.

 Rzekłszyto,przyciął.Samurajodbił,leczmłodzieniecuczynił

wężowy ruch swoją szablą i broń przeciwnika wyleciała w
powietrze, głęboko zarywszy się ostrzem w piasek. Tenna
przyłożyłsztychdoszyisamurajaizawołał:

 — Na Kwan-Non, na Dajbutca! Mam prawo zarżnąć cię jak

wołu, lecz daruję ci życie, Konosuke Abiko, gdyż będę cię
wkrótce potrzebował. Pamiętaj prawo samurajów! Człowiek,
który oszczędza przeciwnika, ma w nim przyjaciela do grobu.
Czyżnietakmówiąsamurajowie?

 — Znasz nasze prawo i obyczaje, — odezwali się

samurajowie, potakująco kiwając głowami, a Abiko na znak
przysięgi podniósł rękę do czoła, a później przycisnął ją do
serca.

 — Arigato! Dziękuję! — zawołał młodzieniec, z godnością

69

background image

skłaniającgłowęprzedsędziwymInneizuprzejmymuśmiechem
wyciągającdoniegoszablę.

 GdyTennawymówiłpożegnalne„Sajonara“,Abikozbliżyłsię

doniegoizapytał:

 —Jesteś,jednak,szlachcicem,przyjacielu?
 Młodzieniecrozpiąłkaftani,obnażającpierś,pokazałnaniej

jakiśznak.

 —Toherbdajmio?—szepnąłsamuraj.
 — Nie, ale prawie tak samo dobry! — odparł z uśmiechem

Tennaizamieszałsięwtłumie.

II.

 Działo się to w r. 1868, w pamiętnym dla Japonji roku.

Mikado Mutsu-Hito, więziony przez podstępnego Szoguna i
przebywającystalewswoimpałacu,podobnymdoświątyni,nie
opuszczał Kioto. Tu spędzał dnie otoczony kapłanami i strażą,
padającą przed nim na twarz, jak przed bóstwem, lecz
jednocześniestrzegącągo,jakowięźnia.Mutsu-Hitopostanowił
zerwać z Szogunem, obalić go i stanąć u steru swego kraju.
Mądry był, chociaż niewiele jeszcze wiosen liczył sobie,
Mikado.Odswojejżony,pochodzącejzezwykłej„kuge“

[3]

—z

rodu Johiszo-Tadaka, Mikado dowiedział się, że dajmio —
książę Owasi został skrzywdzony przez Szoguna i pała przeciw
niemu zemstą, więc zaczął działać. Cesarzowa Haruka przez
swego ojca urządziła spotkanie księcia Owasi z małżonkiem-
cesarzem i wtedy zrodził się spisek przeciwko Szogunowi.
Owasi porozumiał się z innymi obrażonymi przez Szoguna lub
skrzywdzonymi dajmio: Hizena, Satsumo i Nagato i spisek

70

background image

szerzyć się zaczął. Dajmio już zebrali sporo wojska i czekali
tylkonarozkazMikada,abyrozpocząćwojnęzarmjąSzoguna.

 Szpiedzy, otaczający osobę Mikada, dowiedzieli się o

zamiarachMutsu-HitoidonieśliSzogunowi.Rodzinęcesarzowej
schwytano i odwieziono do Kamakury, do więzienia.
Wzmocniono straż w pałacu i wystawiono posterunki na
wypadek zbliżenia się oddziałów wiernych cesarzowi książąt.
Mutsu-Hitozrozumiał,żedostałsiędoniewoliiżeSzogunmoże
go pozbawić życia. Postanowił ratować się ucieczką. Najpierw
znikła w przebraniu służącej Haruka, a później sam Mikado,
który przyłączył się w przebraniu do sług, prowadzących konie
pałacowenawodopój.

 Chodziło teraz oto, ażeby Owasi i inni dajmio rozpoczęli

wojnę.

 Szogun tymczasem daremnie poszukiwał dzielnego cesarza.

Mikado skrył się, jak kret pod ziemią, jak ryba w głębi morza,
jakobłokwśnieżnychszczelinachFudżi-Jamy.

 Trzy dni ukrywał się Mikado, na czwarty dzień wyszedł, aby

wynaleźć kogoś, kto mógłby zanieść jego rozkaz wiernym
dajmio, niecierpliwie wyglądającym sygnału z Kioto... Tego
właśnie dnia potomek bogów po raz pierwszy spotkał się z
ludem swoim i pod przybranem imieniem Kasiwa Tenna miał
zajściezsamurajemAbiko.

 Mutsu-Hitoznałrycerza,gdyżwidywałgoworszakuSzoguna,

dwa razy do roku przybywającego do pałacu w odwiedziny
władcy;wiedziałteż,żesamurajmieszkałwrycerskiejdzielnicy
Kiota. Znaleźć tam Konosuke Abiko mogło z łatwością nawet
dziecko, gdyż był to ulubieniec Szoguna i dowódca jego straży
przybocznej.

 Na schyłku tegoż dnia Mikado kroczył spokojnie ulicami

71

background image

dzielnicy samurajskiej, i tu mu wskazano bardzo malowniczy
ogród,zestojącymwgłębidużymiwspaniałymdomemAbiko.

 — Proszę powiedzieć szlachetnemu samurajowi, że jego

„koinaku“

[4]

czeka na niego na granicy jego posiadłości.

NazywamsięKasiwa-Tenna—oznajmiłMikadoodźwiernemui
zacząłprzechadzaćsięprzedbramą.

 Pochwilisługapowróciłizniskiemipokłonamiwprowadził

gododomu.

 Wkrótce wyszedł samuraj i serdecznie powitał Tennę.

Mikado,wchodząc,spostrzegł,żenastalugachdlabroniwisiała
szabla, w znak żałoby przewiązana białą wstęgą. Widział tę
szablędziśprzedsobąiuśmiechnąłsięnieznacznie.

 Gdyceremonjapowitalnabyłazakończona,Tennazapytał:
 — Nie zapomniałeś, synu, swojej przysięgi przyjaźni i

wierności.

 —Nie!—odpowiedziałsamuraj.—Aledlaczegonazywasz

mniesynem,przecieżjestemstarszyodciebie.

 —Jesteśmoimsynem,—ciągnąłdalejTenna—całyludmój

—todziecimoje.

 — Tak mówić może tylko boski Mikado, ojciec nasz! —

zawołałAbiko.

 Tennaobnażyłleweramięinaniemszkarłatempłonąćzaczął

wytatuowany i zalany drogą purpurową farbą kwiatek
chryzantemy,godłoboskiegoroduDżinmu-Tenna.

 —Mikado!—jęknąłsamuraj,padającnatwarz.
 —Wstań!—rozkazałwładca.—Jesteśmoimprzyjacielem,

gdyż stal nas połączyła. Nikt, jak ziemia stoi, nie miał w
obecności Mikada broni przy sobie. Tobie nadaję to prawo,
Konosuke,zsamurajskiegoroduAbiko!

 Wylękniony samuraj nie śmiał się podnieść i spojrzeć w

72

background image

obliczebóstwa.

 Z trudem zmusił go do tego Mikado, a później długo

rozmawializesobą,jedliryż,piliherbatęimodłyprzedołtarzem
przodków zanosili, stojąc ramię przy ramieniu, rycerz-samuraj i
bóg-Mikado. Późno w nocy władca opuścił dom Abiko, a w
godzinę po nim porzucił go także samuraj, mknąc, co koń
wyskoczy,wstronęHiogo,gdziestałyzbrojneoddziałyOwasii
potężnegodajmioSatsumy.

 Mikadoniechciałnocąpowracaćdoswegoschroniska,gdyż

słudzy Szoguna czaili się wszędzie i chwytali każdego
przechodnia, wzbudzającego w nich podejrzenie. Ujrzawszy
niewysoki płot, przeskoczył go i znalazł się w niewielkim
ogrodzie,terasamizbiegającymdowartkiegostrumyka.Niktnie
spostrzegłjegowejścia,więczaczaiłsięwkrzakach,rosnących
nabrzegustrumyka,iczekałtunawschódsłońca—ojcaojców
MikadaMutsu-Hito.

 Zaledwie pierwsze blaski słońca pozłociły wierzchołki

magnolij i cyprysów i zaczęły szybko wdzierać się do gąszczu
liści, rozpędzając nocny mrok i budząc ptaki, owady i ludzi, z
małego domku wyszła dziewczyna. Była zupełnie naga i tylko
runo kruczych włosów, niby płaszcz wspaniały, spadało jej na
piersi i ramiona. Szła jak widmo, utkane ze srebrzystych piór
obłoków,którenocująnapromiennejFudżi,lubzrodzonezpiany,
gdyigrafalamiOceanupotężnaboginiAmaterazu.Słońcezłotem
płynnem, różem kwitnącej wiśni, mieniącemi się kaskadami
połyskówmuszliperłowej,ozdobiłobiałe,młodeciałowiotkiej,
pięknejdziewczyny.

 Mutsu-Hito oczu nie mógł oderwać od cudownego zjawiska.

Zdawałomusię,żeześwieżościświtu,zbarwkwiatów,zwoni
kwitnących drzew wiśniowych, z radosnej melancholji

73

background image

fioletowo-perłowych

glicynij,

dobra

bogini

Kwan-Non,

opiekunkapotężnychinędznych,utkałatępostaćdziewiczą,jako
symbolnowej,młodejipięknejkrainyDaj-Nippon,włościjego
—Mutsu-Hito,spuściznypoprzodkach-bogach.

 — Niech dobra bogini błogosławi dnie twoje, miła,

wdzięczna„musme“!—szepnąłMikado.

 Dziewczyna tymczasem stanęła nad wartką wstęgą potoku i

schylającsię,małemirączkamiwodęczerpaćzaczęłaioblewać
wiotkie ciało srebrzącemi się i skrzącemi, jak sznury pereł,
strugami wody źródlanej. Jeszcze piękniejszą, jeszcze bardziej
cudowną, nieziemską wydała się ta dziewczyna-trzcina,
dziewczyna-rusałka,dziewczyna-radośćisłodkaobietnica.

 Lecz w tej chwili jak zgrzyt, wrywający się do kaskady

słodkich dźwięków semisenu, rozległ się krzyk. Dwóch otyłych
bonzówwypadłozkrzakówiporwałomusme.Mikadowidział,
jak ich brudne dłonie gniotły i szarpały jej srebrzyste ciało,
słyszał, jak wargi wyrzucały ohydne, lubieżne słowa.
Dziewczyna broniła się zawzięcie, lecz oni wlekli ją dalej i
głębiejwkrzaki.WkilkususachMikadobyłprzynich,pochwili
bonzowie,jęczącizłorzecząc,ztrudempodnosilisięzziemi,z
obawą patrząc na groźną twarz młodzieńca. On nie widział ich
jednak.

Oczy

swoje

napawał

cudnem

zjawiskiem,

najpiękniejszemdziełemtwórczejsiłyziemiisłońca.

 — Ktoś ty i dlaczego porwali cię tamci? — spytał szeptem,

patrzącwszerokootwarteciemneoczymusme.

 — Jestem gejsza-śpiewaczka! — odparła. — Szogun

pozbawił nas prawa do szacunku ludzkiego, zrównawszy ze
sprzedajnemi„joro“.

 Zapłakała, kryjąc piękną alabastrową twarzyczkę w

zaróżowionychodzimnejwodydłoniach.

74

background image

 — Teraz każdy może znieważać i krzywdzić gejszę! —

zawołała, zanosząc się od płaczu. — Ludzie zapomnieli, że my
— gejsze, umierałyśmy na wojnie, że dodawałyśmy odwagi
wojownikom i święcie przechowywałyśmy sztukę i stare
obyczajeDaj-Nippon!Zaco,zacospotkałanastakakara?!

 Płakałagorzkiemi,beznadziejnemiłzami.Pochwilipodniosła

oczynatwarzstojącegoprzedniąmłodzieńcaiszepnęła:

 —PrzysięgamnaimięMikada,żeuczciwienoszędwiefałdy

na ramionach kimona! Jestem musme, musme! Nie znałam objęć
kochanka! Nie odczuwałam jeszcze żaru myśli namiętnych!
Przysięgam...

 Mutsu-Hitodotknąłdłoniąjejgłówkiiszepnął:
 — Idź, włóż szaty, geta i obi i przybywaj tu. Będę czekał na

ciebie.

 Rozkaziwolabyływgłosiemłodzieńca.Gejszaskłoniłasię

wmilczeniuiznikła,jaksarnazNikko.

 Mikadousiadłnakamieniuiczekał.
 Długo nie wracała, a gdy wreszcie nadeszła, miała misternie

ułożoną fryzurę, ozdobioną wielkiemi złotemi szpilkami; żółte
kimono, z wyhaftowanemi fioletowemi i białemi irysami i duży
wachlarzwformieliścialotosu.

 Opuściła się na kolana przed młodzieńcem i pokłon mu do

ziemizłożyła.

 — Nie znam imienia twego, sanwo

[5]

, — szepnęła

dziewczyna. — Czekałeś na mnie, szlachetny panie, gdyż
szlachetnośćwidzęwtwoichoczach,twarzy,czynachisłowach.
Pozwól więc, że wymienię imię swoje. Nazywają mię Haru

[6]

-

San...

 — Dobrze się nazywasz — uśmiechnął się Mikado — bo

jesteś,jakwiosna!

75

background image

 —Arigato!dziękuję!—rumieniącsię,zawołaładziewczyna.

— Czekałeś na mnie, szlachetny sanwo, więc masz mi coś do
powiedzenia?Rozkazuj,spełnięwszystko!

 Mikado zamyślił się głęboko. Zmarszczkami pokryło się

wysokie,śmiałeczoło,aoczymgłąsiępowlekły.

 — Słuchaj, Haru-San — rzekł wreszcie, spojrzawszy na

zapatrzonąwniegomusme.—Słuchaj!Mamżonę...Jestpiękna
jak kwiat lotosu, kochana jak niebo pogodne... Haruka ma na
imię.

 — Haruka?... — powtórzyła gejsza. — Haruka — to imię

boskiej

cesarzowej,

małżonki

trzykroć

błogosławionego

Mikada?...

 —Tożonamoja,tokwiatmojegoserca!—szepnąłMikado.

— Jestem Mutsu-Hito, 124-ty władca z rodu Dżinmu-Tenna,
zrodzonegoprzezbogów.

 Musme upadła twarzą na ziemię i szeptać zaczęła modlitwę,

wysławiającąprzodkówMikada.

 — Wstań, Haru-San, i słuchaj uważnie, co powie ci władca

Daj-Nippon!—rozkazałMikado,idziewczyna,drżącairadosna
zarazem,natychmiastpowstała.

 — Słuchaj! — mówił Mutsu-Hito. — Piękna, mądra Haruka

jestsamotnaiczasjejpłyniewtrwodzeomnie.

 — Władco, boski Mikado! — wyrwały się z głębi serca

dziewczynysłowa.—Rozkaż,apobiegnęiprzyniosęjejwieśćo
tobie,abysercamałżonkitwojejnieściskałnieznośnyból!

 Naglesmutnieopuściłagłówkęiszepnęła:
 — Zapomniałam, że śmiertelnych nie wpuszczają do pałacu-

świątyni, a tem bardziej ja — gejsza, którą Szogun zniżył do
pogardzonych „joro“, czyż dotrę przed oblicze Haruki?! Próżne,
niemądresłowaspadłyzniegodnychustmoich...

76

background image

 Westchnęłagłębokoiręcewrozpaczyzałamała.
 — Dotrzesz, mała, miła Haru-San, jeżeli będziesz mądra i

przebiegła!—rzekłMikado.

 —Naucz,apocieszęmałżonkętwoją,chociażbymmiałazato

życie swoje oddać! — zawołała gejsza i, pochyliwszy się,
czołemdotknęłakolanwładcy.

 —Dobrze!—szepnąłMikado.—Czyznaszzłotąświątynię

nadstawemzlotosamiwzachodniejczęściogrodupałacowego?

 —Znam!—zawołała.—Byłamtamporazpierwszypodczas

wiosennychpopisówgejsz.DobryMikado...ty,Władco,kazałeś
otworzyćswójogróddlamieszkańcówmiasta.Późniejbywałam
tamnieraz...

 — Na terasie pierwszego piętra spotkasz młodego samuraja.

Zawołasz do niego: „Nogi, od Kasiwy przychodzę!“ On cię
zaprowadzidoHaruki,dzieweczkowiośniana.Zrozumiałaś?

 Mówiąc to, Mikado zdjął z palca wąski żelazny pierścień i

podałgomusme.

 — Pokażesz to Haruce i pozdrowisz ją ode mnie słowami:

„NigdyniezajdziezagóryizamorzasłońceTennów“.

 —Wszystkozrozumiałam,władco,iuczyniętak,jakkazałeś,i

powtórzęto,cośrzekł.Czymogęodejśćjuż?

 — Idź! Będę myślał o tobie, Haru-San, i teraz i potem, gdy

słońcemojeznowuzabłyśniewzenicie...Idź!

 Skłoniwszy się raz jeszcze do ziemi, odchodziła gejsza, lecz

zatrzymałasięnachwilę,uklękłai,dotykającdłoniąswegoczoła
ipiersi,rzekła:

 — Oby dusza twoja, władco, nie była nieufną do gejszy-

miako.Umrę,anikt,opróczwielkiejHaruki,niedowiesię,ktoś
tyigdziety...Bądźpewny!

 Wybiegłaizniknęłazaścianązglicynijiniskichmirtów.

77

background image

III.

 MikadoMutsu-Hitoiwiernimudajmiopokrwawychbitwach

obaliliwładzęSzoguna.Ten,którysiętargnąłnaosobęwładcy,
ukrył się na północy i przywiódł ze sobą wojska dalekich
klanów. Znowu zaczęły się bitwy i ciężkie pochody. Na czele
wojskMikadastałsamMutsu-Hito,płomiennyiśmiały,walczył,
jakzwykłysamurajinamiotzpłótnalubzezwykłych„totami“

[7]

nierazchroniłpotomkabogówodwiatruideszczu.

 Przyszedł czas ostatniej, stanowczej bitwy. Zawrzała w

okolicy Fuszimy, niedaleko od stolicy, a trwała trzy dni i trzy
noce. Padli w bitwie dajmio Satsuma, Owasi i Nagato —
obrońcyMikada,alestokroćwięcejzginęłodajmioisamurajów
wwojskuSzoguna,ażsiępoddał,naklęczkachbłagającwładcę
ożycieimiłosierdzie.

 Gdy Mikado po zwycięstwie dziękował walczącym dajmio,

surowym samurajom i wiernym heiminom-wieśniakom, którzy
kosamiisierpamiwalczylizadynastjęiswojeprawo,doMutsu-
HitopodszedłstarysamurajRikitaroOkumairzekł:

 — Nie tylko nam — mężom o dwóch mieczach i wiernym

wieśniakomnależysięwdzięcznośćtwoja,Panienasz,lecztakże
nieznanej nam musme! Przyszła z dźwięcznym semisenem i
pieśnią swoją, jak dawne gejsze-pieśniarki bojowe, zachęcała
wojsko twoje do walki, w bitwach dodawała odwagi,
przypominała sławne, stare czyny walecznych przodków i
wysławiałaimiętwoje,Władco!

 —Niechprzyjdzietu!—rozkazałMikado.
 StarybohaterRikitaroOkumeodpowiedział:

78

background image

 —Nieprzyjdziejuż,Władco!Wbojumusmepadła,jakścięty

cyprys.

 — Chcę wiedzieć jej imię, aby potomni o nim pamięć

zachowali!—zawołałMikado.

 —Gdyumierała—rzekłOkuma—prosiławalczącegoobok

niej samuraja, aby powiedział ci, wielki Mikado, że nazywała
się Haru-San, że była gejsza-miako, o dwóch fałdach na
rękawach kimona, i że w sercu i duszy gejszy niema
nikczemności „joro“, lecz odwaga i wierność bojowych gejsz,
miłującychojczyznęijejwładców,potomkówbogównaziemi...

 — Miała na imię Haru? — zapytał Mikado. — Musme-

wiosna, mała, wiotka, bezbronna, skrzywdzona gejsza, pełna
ofiarności, odwagi i wierności!... Znam ją... Chcę uczynić tak,
abypamiętałyoniejpokolenia.

 ZamyśliłsięMikado,leczpochwilipodniósłgłowęirzekł:
 — Rozkazuję, aby od dnia dzisiejszego nikt się nie ważył

poniżać i pogardzać gejszą, mającą dwie fałdy na szatach, a
najlepsza, najpiękniejsza i najcnotliwsza z gejsz, wybrana przez
sędziów podczas wiosennych popisów, z rąk Mikada ma
otrzymaćwnagrodęszlachetneizaszczytneimięg e j s z y - H a r u.
Takbędzie!...

 Znowu się zamyślił Mutsu-Hito, a przed jego oczami, jak

zjawa nieuchwytna, przesunęła się zrodzona z woni kwiatów, z
piany morza, z białopiórych obłoków, utkana z promieni
wschodzącego słońca, ze zmiennych błysków pereł, wiotka,
pięknainiewinnajakrusałkapotoków,mknącychzFudżi-Jamy,
postaćmusme...

 SzepnąłMikado:
 — Haru-San... Gejsza-wiosna... Stara baśń, odrodzona w

srebrzystemcielemusme!...

79

background image

Przypisy

1.

Kastasamurajów,rycerzy.

2.

Korea.

3.

Kuge—rodzinaszlachecka.

4.

Przyjaciel.

5.

Sanwo—panie.

6.

Haru—wiosna.

7.

Maty,plecionezesłomy.

Tekstjest

własnościąpubliczną

(publicdomain).Szczegółylicencjinastronie

autora:

FerdynandOssendowski

.

80

background image

J UT R O . . .

„D

laczego zawsze kryjesz oblicze swoje, tajemnicze jutro?

Czyż nigdy go nie odsłonisz, aby ujrzały je zawczasu oczy
śmiertelników?

 Dlaczego nie wiemy, czy słońce, wschodzące po długiej,

pełnejnadzieinocy,oświecitwepiękne,łagodneoblicze,czyteż
wyłoni z mroku straszliwą, potworną twarz, wykrzywioną
zgrozą?Dlaczego?

 O, gdybyśmy wiedzieli to jutro, ileż chwil bezpowrotnych

przeżylibyśmypromiennieirozkosznie!Amoże...

 A może to miłosierna Kwan-Non narzuciła na twoje oblicze,

nieznanejutro,czarnąpłachtętajemnicy,abyśmiertelnipłonęliw
radosnymogniunadziei,potęgowalirozkoszpożądania?

 Może...
 W każdym razie bądź błogosławione, jutro, bo niesiesz ze

sobąalboszczęście,alboulgęwnieszczęściu,jużdziśprzeżytem
iznanem,albośmierć—zapomnienie!“

 Tak myślała młodziutka musme, Tinino Gosari, zbliżając się

do„ZłotejŚwiątyni“.

 Weszła na najwyższe piętro i usiadła przy balustradzie,

zwisającej nad dużym, głębokim stawem. Spojrzawszy przed
siebie,poprzezwierzchołkidrzewujrzałacałąJokohamę:morze
domków

bambusowych,

masywy

murowanych

gmachów

europejskich, wieże kościołów chrześcijańskich i fantastyczne
dachyświątyńszinto,

[1]

trochęnalewo,jakolbrzymianiebieska

kropla, leżało, przepojone promieniami słońca, morze. Cichy, a
groźnyipotężnyszmerdolatywałodmorza,botobyłnigdy,ani

81

background image

w dzień, ani w nocy nie milknący głos oceanu. Nie ruszały się
liście na drzewach, nie latały ptaki, nie szumiał najlżejszy
powiewwiatru,żadenodgłosżycianiedochodziłdokrużganków
ZłotejŚwiątyni,porzuconejprzezniewidzialnychbogówiprzez
bogówzbronzu,kościsłoniowejlubtajemniczego,trwałegojak
nefryt hinoku.

[2]

Coś się zaczaiło w powietrzu, pod białemi

obłokamiiwparnymcieniudrzew.Ciszaprzerażałaibudziłazłe
wróżby, przeczucia i niewysłowioną, ledwie odczuwaną
tęsknotę.

 Żeby zrzucić z siebie ciężar przeczucia zbliżającego się

nieszczęścia, musme zaczęła przyglądać się wodzie. Jakąś
żywiołowąmiłościąkochałatenstaw.Tylewspomnieńłączyłoją
z nim. Tu, na brzegach zarośniętych irysami i szmaragdowo-
zielonemi bananami bawiła się, gdy była małem dzieckiem,
później z książką przechadzała się ścieżkami, otoczonemi
malowniczemizwałamiskał,pokrytychdziwacznemikaktusamii
karłowatemi cedrami; gdy była podlotkiem, tu, przy tym stawie,
spotkałaporazpierwszypięknego,porywającegoGenzoAdaszi,
słuchała jego barwnych opowieści o dalekich krajach Europy i
Ameryki;tupoznałamiłość,tenpiękny,gorącykwiatserca...

 Przed paru miesiącami tu żegnała Genzo Adaszi, który

odpłynąłnaswoimstatkugdzieśnaokołoAfrykidoEuropy.Dziś
otrzymałaodniegodepeszę:

 „JutroczekajnamniewZłotejŚwiątyni!“...
 Całydzieńicałąnocczekałategojutra!Godzinyciągnęłysię

niby stulecia, sen odbiegał od powiek, myśl była pochłonięta
tylko„jutrem“.

 Widziała ogorzałą na ciemny bronz suchą twarz marynarza,

jegobystre,nawykłedopatrzeniawdaloczyibiałe,połyskujące
w zawsze wesołym uśmiechu zęby. Słyszała muzykę jego głosu,

82

background image

głębokiego,pełnegorzewnościizdrowej,figlarnejzaczepności.
Czułamocnyuściskjegosilnej,drobnejdłoni...ajutrowciążnie
przychodziło! Nareszcie przyszło i oto siedzi musme na terasie,
na „ich“ miejscu, gdzie spędzili tyle miłych, szczęśliwych,
niezapomnianych chwil upojenia i promiennej wiary w piękną
przyszłość.

 Opuściłaoczynapowierzchnięstawu.Zdawałosię,żenicsię

tuniezmieniło.Taksamopływały,nibyzzielonej,polerowanej
laki wycięte liście nenufarów i bielały ich zimne, woskowe
kwiaty o złotych sercach; wysoko podnosiły się na długich
mocnychłodygachświęte,ukochaneprzezBuddę-Gotamęlotosy,
uwieńczone białemi, żółtemi i różowemi kwiatami; kobierce
malachitowej rzęsy wodnej lśniły się na słońcu. Wszystko było
postaremu,ajednak...

 Musme drgnęła, gdyż zimne, trwożne przeczucie ścisnęło jej

serce.

 Zdziwiło ją, że nie widziała dotąd żadnej złotej rybki...

Zwyklepływałytucałemistadami,uwijającsięwszędzie,goniąc
się wzajemnie, lub zbierając pożywienie z liści nenufarów i z
pędów lotosów. Teraz pochowały się wszystkie i piękny staw
wydałsięjejmartwym,osieroconym...

 Tinino położyła główkę na dłonie wypieszczonych rąk i

zamyśliłasięgłęboko.

 Obudził ją głuchy huk, który wstrząsnął świątynią i zmusił

drzewa kołysać się i zginać pod uderzeniami niewidzialnego
wichru. Zaszumiały trwożnie liście, z przeraźliwem krakaniem
przeleciało kilka czarnych kruków, drobne fale biec zaczęły i
marszczyćpowierzchnięstawu.

 Huk jeszcze silniejszy wstrząsnął powietrzem. Wszystko

dokoła zadygotało i zakołysało się. Z pluskiem stoczył się do

83

background image

stawu duży głaz, leżący na pagórku z małą kapliczką. Brzękły i
prysnęły barwne szkiełka w oknach świątyni. Przerażone głosy
przechodniów, zmieszany, ciągle rwący się na strzępy ryk tłumu
dolatywaćzaczęłyzmiasta.

 Tymczasem głuche, a coraz potężniejsze uderzenia częściej i

silniej wstrząsać zaczęły ziemią. Obsunęła się i runęła mała
kapliczka na pagórku i zawalił się stary portyk-tori, stojący na
brzegu; z hukiem gruchnęła murowana brama parku, a słup
kurzawypodniósłsięwyżejdrzew...

 Drżałaimiotałasięziemia,jakgdybylegjonyzłychasilnych

szatanówrozsadzałojejczarnąpierś,walczącoswojąwolność.
Nagle cały staw z wodą, rybami, nenufarami i lotosami
wciągnęławotwierającąsięotchłańziemia,połknęłabezśladu,
a po chwili wypluła z powrotem, zmięszawszy muł, wodę i
kamienieztrupamirybiszczątkamizmiażdżonychroślin.

 Nie mając sił podnieść się, przerażona, odrętwiała patrzyła

musme szeroko otwartemi oczami przed siebie. Półprzytomna
dojrzała jeszcze walące się drzewa i majaczące w oddali
wysokie budynki, miotające się nad miastem potworne języki
płomieni, słupy czarnych dymów, ocean, pokryty ciemnemi
bałwanamiobiałych,rozwianychwszalonympędziegrzywach.
Trzaskwalącychsięgmachów,syczenieognia,hukpodziemnych
uderzeń,rykmorza,krzyki,wycie,płacz,tupotnógsetektysięcy
uciekającychnaoślepludziogłuszyłymusmeipozbawiłyresztek
przytomnościisiły.

 Nieruszyłasięzmiejscaipatrzyłanieprzytomnienapowolnie

zsuwający się wprost na terasę okap ciężkiego dachu i, z
pewnością, długo jeszcze leżała ze zdziwionemi i przerażonemi
oczami na dnie stawu pod gruzami Złotej Świątyni, aż znikać
zaczęła, jako ciało, posiadające kształty ludzkie, jako istota,

84

background image

któraniegdyśmarzyła,wierzyła,płonęławpromieniachnadzieii
kochała,nieopatrznieczekającnazdradliwetajemnicze„jutro“.

 Ale to „jutro“ zgubiło olbrzymią Jokohamę, rozmiotło ją w

gruzy, ogniem zatarło ślady miasta, a później rzuciło rozszalałe,
rozhukanebałwanymorskie,abyzmyłyjegozbrodnię.

 Znikły w czeluściach ziemi, w łonie oceanu, w wichurze

płomieniświątynie,pałace,potężnyport,dobyteksetekpokoleń,
skarby całego narodu i jedną malutką, niedostrzegalną kroplą w
tym kielichu męki, łez i bólu było życie młodej musme,
zdmuchnięte, jak słaby płomyk wonnej, różowej świeczki
ofiarnej...

Przypisy

1.

Szinto—kultprzodków.

2.

Hinoku—świętedrzewo.

Tekstjest

własnościąpubliczną

(publicdomain).Szczegółylicencjinastronie

autora:

FerdynandOssendowski

.

85

background image

HA R A K I R I .

„H

onorjestsztandarem,honorjestbronią,honorjestcelem

rycerskichsamurajówodwieków.“

 „Szablajestdusząsamuraja.“
 Tak mówił niegdyś sławny Szogun Jejas w „Testamencie

Gongensamy“, a słowa jego pamiętał młody, waleczny kapitan
Taki Zenzaburo, gdy pozostał nareszcie sam w dużej sali,
oddzielonej od głównej nawy świątyni ciężką haftowaną złotem
kotarą jedwabną. Obejrzał całą salę uważnie, podniósł nawet
oczy ku sklepieniu i dopiero wtedy na twarzy oficera
odmalowałosięzadowolenieispokój.

 Podłoga była zasłana nowemi, białemi „totami“ z ryżowej

słomy, na ścianach, pomiędzy oknami wisiały długie i szerokie
pasma białej tkaniny i takież wstęgi gęstą siecią prawie
całkowiciezasłaniałysklepieniesali.Naoknachstaływazonyz
czerwonej, gładkiej laki, a w nich duże bukiety z gałęzi
żałobnych cyprysów. Dwa proste drewniane świeczniki
umieszczonopokątachpółnocnejściany.

 Taki Zenzaburo nigdzie nie spostrzegł przygotowanego

posłaniaiznowusięuśmiechnąłiszepnął:

 —Konniczi...jarosi!Dziś...dobrze!
 Przeszedł się po sali i klasnął w dłonie. Kotara natychmiast

sięuchyliłaioficerwpełnemuzbrojeniuwszedłizuprzejmym
ukłonemzapytał:

 — Czego sobie życzy, szlachetny samuraj? Mój władca —

książę Hiogo polecił mi spełniać wszystkie życzenia dostojnego
więźnia...

86

background image

 Zenzaburoskinąłgłowąirzekł:
 —Proszęprzynieśćmimoją„too“

[1]

iprzepisyharakiri.

 Po tych słowach zaczął chodzić wzdłuż sali, oficer zaś,

skłoniwszysięrazjeszcze,wyszedł.

 Taki Zenzaburo jął przypominać sobie, co zaszło w tych

ostatnich dniach. Odtworzył wszystko w swojej pamięci z
zupełnądokładnością.

 — Mikado walczył z Szogunem — nie nasza rycerska rzecz

mieszaćsięwichsprawy!Powinniśmysłuchaćrozkazu.Naszym
wodzem jest Szogun. On to kazał mi napaść na dzielnicę
cudzoziemską w Kobe, ponieważ, jak powiadają ludzie,
cudzoziemcy podbudzili Mikada do wojny z Szogunem, aby
bezkarnie mogli wedrzeć się do Daj-Nippon. Spełnił rozkaz
wodza, ale dajmio Hiogo, obrońca Mikada, kazał schwytać
Zenzaburo i stawić go przed sądem dajmio. Został skazany na
śmierć. Wtedy złożył na ręce sędziów prośbę o pozwolenie
odebraniasobieżyciapodługodwiecznegorycerskiegozwyczaju
— harakiri. Mikado zgodził się i zaraz potem Taki Zenzaburo
zostałodprowadzonydoświątyniIkuta.

 Z oględzin sali wywnioskował, że pobyt jego tu nie

przeciągnie się do wschodu słońca. Do wieczora pozostawało
jeszczekilkagodzin.

 Kapitan usiadł na poduszce przed małym stolikiem z pliką

cienkiej bibuły i przyrządami do pisania. Wziąwszy pendzelek,
szybkonapisałlistiznowuklasnąłwdłonie.Wszedłinnyoficer,
powtórzyłtosamo,cooznajmiłjegopoprzednik,a,usłyszawszy,
żewięzieńprosiowysłanielistu,wziąłkopertęiwyszedł.

 Zenzaburo,oparłszysięłokciemoposadzkę,spojrzałwokno.

Ujrzał turkusowe, pogodne niebo bez żadnej chmurki; w oddali,
na horyzoncie, niby wygięty grzbiet węża, ciągnął się łańcuch

87

background image

pokrytych lasem pagórków. Nad niemi wznosił się szczyt
wysokiejgóry.

 —To—Maja-San!—westchnąłkapitan.Przypomniałsobie,

jak niedawno wspinał się na ten szczyt wraz z Kinsuke Izono i
jegosiostrą.Widziałprzedsobąbarwnekimonomałej,figlarnej
musme, jej drobne stopki i pałające oczka, patrzące na niego.
Odpoczywali w świątyni księżyca, gdzie stały starożytne posągi
bogów i cicho, bez szmeru sunęły białe postacie mnichów,
poważnychiskupionych.

 Tu, przed świątynią, siedząc pod drzewami, przez które

przebijały się promienie księżyca, patrzyli na lśniące w jego
blaskachmorze.Wtedywyrwałysiękapitanowisłowamiłościi
wyznań,amusmeodpowiedziałacichemwestchnieniemigłówkę
oparłamunaramieniu.

 — Wszystko to już minęło... na zawsze, — pomyślał

Zenzaburo,—niewartomyślećotem!

 Znowuzacząłoglądaćsalę.Wiedział,żezakotarąmieścisię

nawa świątyni, ze złoconym ołtarzem i posągiem Buddy z
zielonegobronzu.

 — Świątynię Ikuta — przypomniał sobie kapitan —

zbudowała waleczna cesarzowa Dżingo, która na czele wojsk
walczyławzbroizłotejzKoreańczykami.Opiekunkącesarzowej
była mądra bogini Waka-Hirumeno-Mikoto i ona to dała jej
zwycięstwo...Dawnotobyło...

 Wszedłoficeripodałmuszablęiksiążkęwbiałejoprawnez

samotnym, czarnym na niej hieroglifem. Zenzaburo wskazał
oficerowinawolnąpoduszkęitennatychmiastusiadł.

 Kapitan oglądał z tkliwością ostrą klingę i rękojeść z

jaszczura, ze złotemi skówkami. Po chwili, zwracając się do
oficera,rzekł:

88

background image

 — Bojowy towarzyszu! Oddaję w ręce twoje tę szlachetną

broń. Mój sławny przodek przed sześciu stuleciami znalazł ten
miecz w pniu hinoku, rozłupanego przez piorun. Od tej chwili
błysktejstaliwidziałyróżnekrajeimorza,anigdyzrąknaszego
rodu nie wychodziła. Oddaj ją Teibi Zenzaburo, memu
młodszemu bratu, wraz z obietnicą moją, że do ostatniego
tchnienia nie splamię honoru rodu i honoru kasty rycerskiej.
Powiedziałem!

 — Spełnię coś powiedział, szlachetny samuraju! — odparł

oficer i odszedł, unosząc szablę, opartą na obu rękach,
wyciągniętychprzedsiebie.Kapitanodprowadzałgowzrokiem,
ażzniknąłzakotarą.Wtedyzacząłprzerzucaćkartkiksiążki.Znał
ją,jakustawęwojskową,jakalfabet;czytałjąjużsetkirazy.Był
toopis,historjaietykietaharakiri.

 Już skończył czytanie, gdy stojący na warcie oficer

zameldował przyjście „szlachetnego Sziro Sziba“. Po chwili
kotara się uchyliła i wszedł wysoki, barczysty mężczyzna w
drogiem, jedwabnem kimonie. Zatrzymał się przy wejściu i
pokłonzłożyłdoziemi.

 Długo trwała ceremonja powitania, aż nareszcie kapitan

odezwałsię:

 — Sziro Sziba! Jesteśmy z pokrewnych rodów tego samego

klanu. Ojcowie nasi razem chodzili na wojnę i przyjaźń na
mieczach i ogniu przysięgli. Pisałem do ciebie, gdyż chcę cię
prosićoostatniąprzysługę,przyjacielu.

 — Jestem na twoje usługi, Taki! — zawołał, kłaniając się,

gość.

 —Zapraszamcięnakaiszaku!

[2]

—ciągnąłkapitan.—Wiem,

że twoja szabla jednem cięciem odwala kark koński ze łbem,
więcspokojnyjestem,żezetnieszmnieprędzej,niżświadkowie

89

background image

zdążą zmrużyć powieki. Jestem spokojny o to! Proszę cię więc
nie o szybkie ścięcie, lecz o to, byś pozwolił mi zdążyć zadać
samemusobieśmiertelny,azgodnyztradycjącios.

 — Taki Zenzaburo... — zaczął Sziba, lecz kapitan przerwał

musłowami:

 —Niesprzeciwiajsięprośbietego,którydziśjeszczestanie

wotoczeniucieniów,Sziro,apamiętaj,żeniedrgnę,nieulęknę
się,niezblednęnawetihańbyiwstydurodowi,klanowiikaście
samurajównieprzyniosę!

 — Wiem, — szepnął gość. — Zgadzam się być twoim

kaiszaku...

 —Arigato!Dziękuję!—zawołałucieszonykapitan.—Niech

widzątekrukicudzoziemskie,jakumierasamuraj!

 —WezmęmieczsławnegoGotoArida,którywalczyłramięw

ramięzwielkimJoritomą!—rzekłSziroSziba.

 —Arigato!—powtórzyłTakiZenzaburoipochyliłsięprzed

gościemdoziemi,dającmutemznakdoodejścia.—Bądźgotów
każdejchwili!...

 Kapitanznowupozostałwsamotności.Nadsłuchiwaćzacząłi

douszujegodoszłyzeświątyniodgłosypiły,stukmłotkaikroki
kilkuludzi.

 — Tak! niezawodnie, dziś... — pomyślał i wzrok utkwił w

błękitnieba.

II.

 Już zmierzch zapadać zaczął i Zenzaburo w jakiemś

rozmarzeniuśledziłzłocisto-szkarłatnepasmaostatnichpromieni
zachodzącego słońca. Czerwone błyski nagle się zapalały na

90

background image

załamaniach gzymsów pod rzeźbionym sufitem i na ostrych
krawędziachkolumn.Zzadumywyprowadziłogogłośnestąpanie
całego tłumu ludzi. Odsunięto kotarę i do sali wszedł książę
Hiogo w otoczeniu uzbrojonych samurajów. Kapitan Zenzaburo
powstał i złożył księciu niski pokłon. Dajmio pochylił głowę z
uszanowaniem,rycerzezaśprzyklękli,naznakpowitaniakładąc
ręcenaefezachmieczy.

 — Przyszedłem, — rzekł dajmio Hiogo, — aby się

dowiedzieć o życzeniach szlachetnego samuraja, którego z
wielką radością podejmuję w świątyni Ikuta, stojącej na mojej
ziemi.

 Taki Zenzaburo schylił się w niskim ukłonie i odpowiedział

cichym,wzruszonymgłosem:

 —Jaśniepanie!Składampodziękowaniemożnemuksięciuza

jego uprzejmość, lecz nie mam żadnych życzeń. Jestem księciu
wielcewdzięcznyzałaski,jakiemiwyświadczaodchwili,kiedy
zostałemoddanywjegoręce.Proszę,żebyksiążęraczyłwyrazić
mójgłębokiszacunekiubóstwianienaszemuwładcy—Mikadoi
wdzięczność szlachcie swego klanu za tak łaskawe ze mną
obejście.

 —Czyszlachetnysamurajpoczyniłwszelkiezarządzenia?—

zapytałmistrzceremonji.

 — Moja „too“ jest już w ręku mego brata — Teibi, który

potrafiutrzymaćjąwrodzienaszym.Mój„kaiszaku“—samuraj
Sziro Sziba jest w pogotowiu i czeka na rozkaz twój, możny
panie.

 Zenzaburo skłonił się i usiadł, sztywny i poważny. Od tej

chwili przysługiwało mu prawo wypowiedzenia zaledwie kilku
słów,wymaganychprzezetykietę.

 Dajmio i jego rycerze złożyli przed nim, jak przed jakimś

91

background image

władcą, pełne uszanowania ukłony i odeszli. Zenzaburo
pozostawałnieruchomy,zapatrzonywnieznanyświat,widzialny
jużdlajegooczu.Niezwracałuwaginaprzesuwającychsiępo
sali ludzi, którzy zapalili świeczniki, krwawe błyski i chybkie
cienie rzucające w mrok obszernej sali, zaściełali podłogę
nowemi totami, śledząc, aby pomiędzy ich brzegami nie
pozostawało niepokrytej posadzki; wrzucali do kadzielnicy
wonnąsmołęipłatkikwiatów.

 Siedział kapitan Zenzaburo, jak posąg, nic nie widząc i nie

słysząc, chociaż wokoło zaczął się wielki ruch. Ustawiano
właśnie drewnianą, z nowego, białego drzewa wannę i zaczęto
rozpalać piecyk. Dym podnosił się długą smugą i snuł się pod
sklepieniem sali, wychodząc przez niewidzialne w ciemności
okno.Kapitannieporuszyłsięnawet,gdypostawionoprzednim
stolikzowiniętemwbiałąbibułękimonoidługi,miękkiręcznik.

 Dopiero, gdy zupełna cisza zapanowała w sali i w świątyni,

TakiZenzaburoobudziłsięzodrętwienia.Wtedywstał,obejrzał
wszystkie zmiany, zaszłe wokoło niego, odchylił kotarę i
zobaczył wnętrze świątyni, ledwie oświecone kilku olejnemi
lampkami, zwisającemi z sufitu. Pośrodku przed ołtarzem
urządzono niewysokie wzniesienie, zasłane szkarłatnem suknem.
Na posadzce zaś ułożono szerokie pasmo białej tkaniny aż do
wzniesienia,naktóremmiałzakończyćswojeżycieon—kapitan
Zenzaburo. Była to ostatnia droga, prowadząca do Nirwany, do
krainy błogich cieniów. Kapitan zasunął kotarę, szybko się
rozebrałiwszedłdowanny.Późniejprzebrałsięwprzyniesione
kimono, starannie się uczesał i usiadł, o niczem więcej nie
myśląc.

 Zostawałookołogodzinydopółnocy,gdywświątynirozległy

się kroki i głosy ludzi. Błysnęły na chwilę oczy kapitana, lecz

92

background image

natychmiastzgasły,przykrytepowiekami...

 Kotara zaczęła się powoli rozsuwać i odkryła wnętrze

świątynimądrejboginiWaka-Hirumeno-Mikoto.

 TakiZenzaburoujrzałczterywysokieświeczniki,stojąceprzy

rogach wzniesienia i czternaście siedzących postaci o kilka
krokówodniego,twarzamidoołtarza.Naprogustanąłkaiszakui
zgiął się w pokłonie do ziemi. Kapitan powstał. Sziro Sziba
obejrzał go od stóp do głowy, sprawdził, czy Zenzaburo zdjął
obuwie,poprawiłmuskładkikimonaiwęzełwzorzystegopasa,
odstąpiłparękroków,złożyłukłoniznowustanąłnaprogu.

 Taki Zenzaburo na jedną chwilę przymknął oczy, jakgdyby

skupiając myśl, lecz natychmiast ruszył naprzód. Gdy przestąpił
próg świątyni spostrzegł trzech znajomych oficerów, stojących
tużprzywejściudosali.

 Zenzaburo z wysoko podniesioną głową powolnym krokiem

sunął „białą ścieżką śmierci“ w stronę świadków, zatrzymał się
przed przedstawicielami klanu i złożył im niski pokłon;
zwróciwszy się potem do siedmiu cudzoziemców, skłonił się
przednimi.

 Świadkowie odpowiedzieli mu pełnemi uszanowania

pokłonami; wtedy kapitan wstąpił powolnym, lecz pewnym
krokiem na wzniesienie, przyklęknął dwa razy przed ołtarzem,
poczemusiadłplecamidoniego,podwinąwszypodsiebienogi.

 Zapanowałochwilowemilczenie.
 TakiZenzaburopomyślał:
 —Ilestajodbiegłbymójkarykońprzezczas,któryupłyniedo

mojejśmierci?...

 Jeden z oficerów w tej chwili zbliżył się do kapitana i na

małej tacy z czerwonej laki podał mu małe zawiniątko w białej
bibule.

93

background image

 Kapitan odwinął papier i ujrzał „wakinaszi“, krótki sztylet,

ostry, połyskujący. Oficer z pokłonem odszedł. Wtedy drugi
oficer podszedł do stojącego na lewo od kapitana „kaiszaku“ i
podałmumiecz.

 Taki Zenzaburo podniósł sztylet obu rękami do wysokości

twarzy i złożył broń na swoich kolanach. Spojrzał do góry,
spostrzegł błyski na złoceniu zwisających z pułapu lamp i
kadzielnic,zgiąłsięwukłonienachwilęitwardymgłosemrzekł:

 — Ja, kapitan wojsk Szoguna, — Taki z rodu samurajów

Zenzaburo, dałem rozkaz bombardowania cudzoziemskiej
dzielnicyKobe.Sąduznałtozazbrodnię,którazniewalamniedo
przerwaniapasmamegożyciazapomocąharakiritu,wświątyni
Ikuta,poświęconejboginimądrości.Proszęszlachetnychrycerzy
mego klanu i dostojnych cudzoziemców, aby raczyli zrobić mi
zaszczytbyćświadkamitejceremonji!

 TobyłyostatniesłowasamurajaZenzaburo.
 Terazkrainacieni,tajemniczaNirwanazbliżałasiękuniemu.

Samuraj jeszcze raz pochylił się w ukłonie, spuścił z ramion i
piersikimono,obnażyłswemuskularneciałodopasaipodłożył
szerokie rękawy szat pod nogi w ten sposób, aby, podług
rycerskiegozwyczaju,upaśćtwarząnaprzód.

 Ująłwręcesztyletiprzyjrzałmusiębacznie.
 Trwało to zaledwie oka mgnienie, ale i tego było dość, aby

przed oczami Taki Zenzaburo przemknęły obrazy z bitwy około
Kioto i Kamakury, ciemne ściany świątyni księżyca, wzruszona
twarzyczka małej musme, siostry Kinsuke Izono, pełne rozpaczy
oczy matki samuraja i jeszcze coś, czego uprzytomnić sobie nie
miałjużczasu.

 Jednempchnięciemwbiłsobiesztyletwbrzuch,przesunąłstal

powoli od lewego boku ku prawemu, obrócił klingę w ranie i

94

background image

wyjął sztylet, jednocześnie pochylając się naprzód i wyciągając
szyję.

 Zamigotała w półmroku w straszliwym zamachu długa „too“

Sziro Sziba, spadła nadół, jak piorun; rozległ się głuchy łoskot
toczącejsięzwzniesieniagłowyipadającegociała.

 Jeden z oficerów podbiegł, uniósł do góry, schwyciwszy za

kosmyk włosów, głowę samuraja i podał ją kaiszaku. Ten oparł
ją na rękojeści swego miecza i powolnym krokiem przeszedł
przedsiedzącymiświadkami,mówiąc:

 —TojestgłowasamurajaTakiZenzaburo!...
 Japończycy i cudzoziemcy powstali, i po wzajemnych

ukłonach odeszli. Ceremonja była skończona. Odszedł wierny
kaiszakuSziroSzibaioficerowie,pomagającymu.

 W świątyni na szkarłatnym kobiercu, zalanym gorącą,

szlachetną krwią, pozostało nieruchome ciało i leżąca obok na
plice białej bibuły głowa tego, który przed kilku minutami był
walecznym, kochającym ojczyznę i naród kapitanem Taki
Zenzaburo.

 O północy bonza bez szmeru otworzył wejście do świątyni

Ikutaizniknął.

 Wtedy do świątyni wślizgnęły się dwie niewieście postacie.

Naklęczkachpodpełzłydozłowrogiegomiejscadumnejkaźnii,
pochyliwszysię,cośszeptaćzaczęły,zginaćsięwpokłonachdo
ziemi, ręce do Waka-Hirumeno-Mikoto wyciągać i łkać, łkać,
łkać...ażdoświtu...

 Kogo kryły ciemne, szerokie płaszcze, nasunięte na głowy i

zasłaniającetwarze?

 Może to były płatne pogrzebowe płaczki, które czekały, aż

samurajezabiorąciałoswegobojowegotowarzyszaizaniosąza
miasto,gdziegospalązhonorami,jakienależąsięrycerzowi?

95

background image

 A może... A może jedna z nich była matką samuraja,

zrozpaczoną i zarazem dumną ze swego syna, który nie drgnął
przedobliczemśmierci,adruga—małą,wiotkąmusme,conie
zapomni nigdy nocy księżycowej w objęciach samuraja w gaju
świątyninaschyłkachMai-San?...

Przypisy

1.

Too—szabla.

2.

Kaiszaku—przyjaciel,pomagającyprzyobrządkuharakiri.

Tekstjest

własnościąpubliczną

(publicdomain).Szczegółylicencjinastronie

autora:

FerdynandOssendowski

.

96

background image

S TA R A S ZA BLA .

W

szyscywNagasakiznalistaregoFumioJano.Takprzyrósł

do tego portu, jak muszla „midżio“ przyrasta do dna łodzi
rybackich.NazywanogonieFumioJano,leczpoprostu„starzecz
zawiniątkiem“, a to dlatego, że nigdy nie widziano go bez
długiego,wąskiegopakunku,owiniętegowkilkawarstwbibułyi
szmat. Dźwigał go zawsze pod pachą i nigdy się z nim nie
rozstawał.

 —Jakieskarbymaszwtympakunku,Jano?—pytanonieraz

starca.

 Uśmiechałsięzwyklenatoiodpowiadał:
 —Watakusinotamasi!Duszamoja!
 — Bacz, — śmiano się z niego, — aby ci nie skradziono

duszy!

 —Wtedyumrę!—odpowiadałpoważnymgłosemiwlókłsię

dalej.

 Dziś stary czuł się bardzo źle, — gorzej niż kiedykolwiek.

Wydał ostatnie seny, zarobione przy sortowaniu podmoczonej
bawełny,ijużoddwóchdnidaremnieszukałpracy.

 Był to martwy sezon. Fabryki zmniejszyły ilość robotników,

większestatkinieprzychodziły,więcniemógłsięwynająćjako
„kacugi-ninbu“ do ładowania lub wyładowywania towarów. A
głód tymczasem dokuczał staremu Jano. Nogi mu drżały od
osłabienia,awoczachwirowaćzaczynałyzieloneogniki.

 —Źlezemną,takźle,jakjeszczenigdyniebyło!—mruknął

Janoirzuciłokiemnamorze.

 Nic!Nigdzieaniśladudymówokrętowych.

97

background image

 Pokiwał stary głową ze smutkiem i, poprawiwszy pod pachą

swój pakunek, zakulał w stronę miasta. Znał tam jedno miejsce,
gdziemożnabyłoznaleźćcośdozjedzenia.

 ByłatopięknaświątyniaSuwa.Wgaju,otaczającymją,rosły

cedry,ipodniemistaremunierazsięudawałoznaleźćorzechy;w
trawieodbijałybrunatnemipędamiczerwoneboby,którezrywał
i zjadał, a co najważniejsze, bonzowie świątyni szanowali
zawsze grzecznego i rozumnego starca i częstowali go czasem
ryżem z tartą, suszoną rybą, lub słodką „dajkon“.

[1]

Niebardzo

lubiłwyprawytegorodzajuFumioJano,leczgłódpognałgotam.

 Gdy się zbliżył do szerokich, o stu pięćdziesięciu stopniach

schodów, prowadzących do zacienionej, uroczyście cichej,
zawsze pustej świątyni, spostrzegł kilka barwnie przystrojonych
musme, podnoszących się stopniami, i jakiegoś młodego
Japończyka, w eleganckim europejskim stroju, fotografującego
świątynię,schodyimusme.

 Fumio pozdrowił Japończyka słowem: „Gokigen-jo“ i zaczął

się wspinać schodami, słysząc, jak brzęknął za nim zatrzask
kodaka.

 — Nie ma nic lepszego ode mnie, to niech sobie fotografuje

FumioJano!—uśmiechnąłsięsamdosiebiestarzec.

 Naterasieprzedświątyniąspotkałznajomegobonzę.
 —Dowasprzyszedłem,sługoboży!—szepnąłJano.—Nie

manigdziepracyi—jestemgłodny.

 — Idź, stary Fumio, do gospody! Zaraz będzie wieczerza —

zawołałbonza,klepiącgoporamieniu.

 Starzec już chciał odejść, gdy się zbliżył młody Japończyk z

kodakiem i zaczął rozmowę z bonzą. Jano był ciekawy, więc
pozostał. Młodzieniec rozpytywał bonzę o świątynię, a w jego
mowieJanodosłyszałobcebrzmienieiparębłędównawet.

98

background image

 Bonzapoprowadziłgościadoświątyni,azanimiwszedłJano.
 Tupodszedłdoołtarza,klasnąłwdłonieiszeptaćzaczął:
 — Miłościwe bóstwa! Dajcie zarobek i pożywienie staremu

Fumio! Głodny jestem, bardzo głodny! Nie mogę nic wam
ofiarować,bonicniemam,alezłożęofiarę,gdybędęsammiał.
Nie zapomnę! Spełnijcie moją prośbę. Spełnijcie, jeżeli nie dla
mniesamego,todla...niej!

 Mówiącto,dotknąłrękązawiniątka,zaciśniętegopodpachą.
 Janoskładałjeszczepokłony,gdybonzazawołałnaniego:
 —Jano,staryJano!Chodźtu,chodźprędzej!
 Starzecpodszedł.
 — Ten młody człowiek chce mieć dobrego przewodnika po

Nagasaki—rzekłbonza.—Niktchybalepiejodciebieniezna
naszego miasta. Może, podjąłbyś się oprowadzić sanwo po
mieście?Sanwocizatozapłaci...

 —O,naturalnie!Dziękuję!—ucieszyłsięFumioJano.
 ObejrzawszyświątynięSuwa,nowiznajomizaczęlizwiedzać

miasto, lecz w pobliżu hotelu Ikkakuro Jano poczuł taki zawrót
głowy,iżzmuszonybyłusiąśćnasłupkuprzychodniku.

 — Chory jesteś, starcze? — z trwogą w głosie zapytał

młodzieniec.

 — Nie, sanwo, jestem głodny! — odparł Jano z

westchnieniem.

 W parę minut potem siedział już przy stoliku naprzeciwko

młodegoczłowieka,aeleganckilokajhotelowypodawałmuryż,
pieczoną rybę, smażone ostrygi, dajkon z miodem i znowu ryż,
ryż i ryż, biały jak śnieg ze szczytu Fudżi-Jamy, smaczny i
pożywny.

 Gdy się nasycił, młodzieniec kazał podać herbaty i popijali

rozmawiając. Fumio Jano opowiadał swemu znajomemu dzieje

99

background image

Nagasaki, malował życie miasta w dawnych czasach i teraz.
Wreszcieniskosiękłaniając,zapytał:

 —Przepraszamzamojąśmiałość!SanwoprzybyłzEuropy?
 — Tak! — odparł młody człowiek. — Z Anglji. Tam się

urodziłem.MójdziadwyjechałzJaponjiporewolucjiirodzina
pozostaławAnglji.

 — Teraz sanwo nazawsze powrócił do kraju? — pytał dalej

Jano.

 —Niewiem!—odezwałsięmłodzieniec.—Przybyłemtuna

poszukiwanie naszego rodowodu. Jeżeli go znajdę, mamy
otrzymać tu znaczne posiadłości, wtedy powrócimy wszyscy.
Jeżelinie—pozostaniemywLondynie.

 — Przepraszam, że zapytam o nazwisko sanwo? — spytał

Jano.

 — Nazywam się Takiwa Jano, — z dumą zawołał młody

człowiek. — Pochodzimy ze sławnego rodu samurajów, lecz,
wyemigrowawszy,zgubiliśmydowody.Alecopanujest?

 FumioJano,bladyidrżący,bezwładnieopuściłgłowęnastół.

ZtrudemocuciłgozaniepokojonyTakiwaJano.Gdystarymógł
nareszcie mówić i ruszać nogami, wyszli na ulicę. Fumio
zaprowadził swego młodego przyjaciela na brzeg morza aż za
skały portowe. Tu usiedli i starzec, jąkając się i drżąc ze
wzruszenia,jąłszeptać:

 —UtakoJano,walecznysamuraj,niechciałodstąpićSzoguna

ibyłzmuszonyporzucićDaj-Nippon.Przeducieczkąpozostawił
swemukrewnemuTairiJanoszablę—too,wakinasziiprawona
posiadłośćwokolicachOhamy.DziadtwójnosiłimięUtako?

 —Tak!—rzekłzdziwionymłodzieniec.—UtakoJano.
 — Jesteś wnukiem Utako Jano, ja jestem synem Tairi.

Dostałem w spuściźnie po ojcu obie szable samuraja Utako i

100

background image

dokument na władanie ziemią sławnych przodków. Oto są!
Oddajętobie,gdyżjesteślatorośląwalecznegorodu...

∗∗

 W rok później do schodów świątyni Suwa z rykiem syreny

podjechał samochód, z którego wysiadło dwóch starszych
Japończyków i młodzieniec. Jeden ze starszych panów miał na
sobie bogate, czarne jedwabne kimono, z hieroglifem
szlacheckimnapiersi.

 ByłtoFumioJano.
 Przybył, aby oddać dług miłościwym bóstwom za ich opiekę

wchwili,gdybyłgłodnyisłaby...

 Przybył,ponieważprzyrzekł.

Przypisy

1.

Długabiałarzodkiew.

Tekstjest

własnościąpubliczną

(publicdomain).Szczegółylicencjinastronie

autora:

FerdynandOssendowski

.

101

background image

TA J F UN .

T

ojori Hiaszi był w świetnym humorze. Jego trzymasztowa

krypa, niosąca żółte fałdziste żagle, chyżo płynęła po morzu. O
świcie spodziewał się już zobaczyć niebieską linję brzegów
Japonji. Patrzał z wdzięcznością na szerokie, spokojne fale
morza,zlekkakołyszącekrypę.

 —Głębokosiedzi!—myślałHiaszi,patrząc,jakwiększefale

wbiegałynapokładilizałyzwojeumocowanychprzyburcielin.

 Krypa musiała siedzieć głęboko, gdyż miała całkowity

ładunek, składający się z ciemnogranatowych wiązanek
wodorostów, używanych do jedzenia, a wydobywanych w
pobliżu wybrzeża Korei. Był to dobry i drogi ładunek. Tojori
Hiasziobliczałswójzarobekicorazczęściejsięuśmiechał.

 — Zarobimy sobie trochę na starość, Wmiko! — krzyknął

Tojori, zwracając się w stronę szałasu, wybudowanego w
pobliżusteru.

 —NiechbędziebłogosławioneimięKwan-Non!—odezwał

się z szałasu niewieści głos i młoda, o przystojnej, opalonej na
morzutwarzykobietawyszłanapokład.

 ByłatożonaHiaszi,wiernatowarzyszkażeglarza.Przyniosła

imbrykinalałamężowiherbaty.Tojoripoklepałjąporamieniui
powtórzył:

 — Zarobimy sobie na starość! Kupiłem wodorosty tanio,

pomimo, że są w najlepszym gatunku, i dobrze sprzedam je w
restauracjachwModżiiSzimonoseki,Wmiko!

 —Chaj!Tak!—odparławesołymgłosem.
 Umilkli, patrząc na morze i na to, co się działo na pokładzie

102

background image

krypy.Trzechmajtkówpracowało.Jedenstałprzysterze,dwóch
innych naprawiało stary żagiel; od czasu do czasu jeden z
majtków wstawał i szedł do linek, idących od wydętych,
brzemiennychwiatremżagli,odpuszczałjelubprzykrócał.

 —Chejso!—krzyknąłnaglesternik.—Chejso!

[1]

 Wgłosiemajtkabyłatrwoga,iTojorinatychmiastpodszedłdo

niego.

 —Cocisięstało?—spytał,patrzącnaniegozeździwieniem.
 Sternikwmilczeniuwskazałspracowanądłoniąwprostprzed

siebie.

 TojoriHiaszispojrzałispochmurniał.
 —Zdążymy,czynie?—rzuciłkrótkiepytanie.
 —Nie!—mruknąłmajtek.
 Zachmurzyło się czoło Hiaszi, a oczy nabrały groźnego

połysku.

 —JakpozwoliAmaterazu!

[2]

—dodałmajtek.

 —Chłopcy!—zawołałHiaszi.—Schowajciewaszżagieli

zabierzciesiędoroboty!

 Podnieśligłowyipatrzylinagospodarza.
 — Tajfun się zbliża! — dodał niechętnym głosem,

odpowiadającnaichniemepytanie.

 Wmikospojrzałanawschód.Spostrzegładużyokrągłyobłok.

Napoczątkubiały,stawałsięcorazżółtszym,amknąłjakpocisk,
wypuszczonyzdziała.Trwogaodbiłasięnatwarzykobiety,lecz
trwało to zaledwie kilka chwil, gdyż natychmiast zaczęła się
krzątać, układać rzeczy i naczynia w szałasie i obwiązywać je
sznurkami.

 Hiaszi tymczasem oglądał morze. Lśniło się całe od słońca,

którewylewałodowodycałekaskadyswoichpromieni.Krypa,
łagodniekołyszącsię,płynęłaspokojnienawschód,ajejwydęte

103

background image

żaglechwilamiopadały,jakgdybypieszczącwysmukłemaszty.

 Nahoryzonciemorzebyłonibyroztopionezłoto.Pararekinów

doganiałaodpołudniakrypę,tnącwodęgrzbietamiiwyrzucając
wpowietrzebiałąpianęuderzeniamipotężnychogonów.

 —Czujązbliżaniesiętajfunu—pomyślałHiaszi.—Czatują

nanas...

 Tylerazywżyciuwidziałtajfunnamorzu,aleterazjakieśzłe

przeczuciezrodziłomusięnaglewsercuinieopuszczałogo.

 Wyjąłzrękawaszczyptęryżuiwrzuciłziarnkadomorza.
 —Tobie,litościwaAmaterazu!—szepnął,przymykającoczy.
 Gdy otworzył je po chwili, spostrzegł, iż wszystko naokoło

zżółkłoispochmurniało:woda,niebo,obłokiitwarzemajtków.
Gładka, złoto-lśniąca smuga na horyzoncie zmarszczkami
pokrywać się zaczęła. Zmarszczki te zmieniły się w bałwany o
białych, rozwianych grzywach i pędziły od wschodu z zawrotną
szybkością. Hiaszi widział, jak odrywały się od grzbietów
bałwanówsiwepłachtypianyirozpraszałysięwpowietrzulub
znikały,porwaneprzezdoganiającejejeszczewyższefale.

 Żeglarz rozumiał, że to wicher, straszliwy tajfun smaga

biczami morze i pędzi bałwany ku brzegom Azji na walkę ze
skałamiipiaszczystemiłachamistarejziemi.

 Tajfundoleciałdokrypy,uniósłjąnagrzbieciewysokiejfali,

zsunął dziobem na dno otchłani, aż się zaryła w wodzie,
przerzucił przez cały pokład słoną, spienioną wodę i znowu
cisnąłdogórynagrzebieńnowejfali.Wicherszalećzaczął bez
przerwy.Syczałihuczałśródmasztówilin,grałnanichjakna
naciągniętychstrunach,wydobywającznichponure,rozpaczliwe
nuty; chylił maszty, które przeraźliwie skrzypiały, łącząc swoje
dźwiękiztrzaskiemijękiembelekidesekkrypy.

 Majtkowie spuścili, zwinęli i mocno uwiązali żagle. Tylko

104

background image

jeden pozostał podniesiony do połowy tylnego masztu,
wyprężony, tętniący pod smaganiem wichru, i parł krypę
naprzeciwmknącymnaspotkaniebiało-grzywymbałwanom.

 Krypa wzlatywała do góry i raptownie spadała na dół,

nurzając się w wodzie z jękiem i skrzypem. Wypływała znowu,
ociekając wodą, i znowu wspinała się na szczyt fali, aby
przewalić się przez nią i ślizgać się głębiej i głębiej w obliczu
następnejnadbiegającejgórywirującejwodyisyczącejpiany.

 WmikodawnojużukrywałasięwgłębirumuiHiaszizasunął

i zamocował przykrywkę nad luką. Majtkowie, czepiając się
naciągniętychlin,biegaliodżagladodwóchwiszącychczółenek
ratunkowych, ciągle zrywanych z bloków. Hiaszi wraz z trzema
majtkami stał przy sterze i kierował krypą tak, aby jej dziób
pozostawał wciąż naprzeciw mknącym, coraz wścieklejszym
falom.

 Nagle tajfun zmienił kierunek. Zakręcił falami, pomieszał je,

poszarpał na strzępy i cisnął na prawy bok krypy. Pochyliła się
niezgrabnieibezwładnieiżaglemzaczęłaciąćiczerpaćwodę.

 — Spuścić żagiel! — zawołał Hiaszi, starając się

przekrzyczećwyciewiatru.

 Dwóch majtków rzuciło się do masztu, lecz tajfun tchnął i

zerwałgórnąreję.Ciężkie,namokłepłótnomignęłowpowietrzu,
z rozmachem smagnęło biegnących ludzi, zbiło ich na pokład i
porwane potokiem wody, która w tej chwili runęła na krypę,
wraz z nimi pogrążyło się w morzu. Na jedną chwilę mignęło
ramięwynurzającegosięczłowiekaiznikłonazawsze.

 Hiasziisternikmilczeli,przejęcizgrozą.
 Tajfun, oszalały i porwany dziką radością, z nową mocą jął

się miotać i zaprzepaszczać bezwładną krypę, aż postawił ją
bokiem do swych wściekłych podmuchów, pochylił ją tak, że

105

background image

ukazaładnooblepionemuszlamiiporosłewodorostami,jęknęła,
drgnęła, na moment pokryła się olbrzymią falą i powoli zaczęła
sięprostować,obracającsięnajednemmiejscu...

 Popewnymczasiezwolnaodsuwaćsięzaczęłapokrywaluki,

a w niej ukazała się głowa Wmiki, z bladą twarzą i
wystraszonemioczyma.

 Obejrzałasięwokołoiokrzykzgrozyzamarłjejnaustach.Na

pokładzieniebyłonikogo.

 Złamaneramięsteruleżałojeszczenapokładzie,zawadziwszy

ozwójlin.

 Wmikowybiegłaiślizgającsię,pełzłakuszałasowi,szukając

męża. Wołała, głośno szlochając, lecz wszystkie dźwięki tonęły
wwyciuwichru,wszumieipluskubałwanów.

 Tajfun nie tracił czasu. Wyprężył potężną pierś i tchnął.

Pochyliłkrypęicisnąłolbrzymibałwan,któryjaklawinarozbił
się, rozprysnął na pokładzie, łamiąc maszty i znosząc do morza
szałas...

 Umilkły ciche łkania... Grała tylko długo, bo przez całą noc,

triumfująca pieśń tajfuna, rycząca wichrem, grzmiąca falami i
syczącasiwąpianą...

 O świcie, gdy Hiaszi spodziewał się ujrzeć piękny brzeg

rodzimej Daj-Nippon, nadleciały mewy, zwiastunki ziemi,
szybować zaczęły, miotać w kotłującem się powietrzu i jęczeć,
skarżyćsięiżalić...jakpłaczkiżałobne.

Przypisy

106

background image

1.

Gospodarz.

2.

Amaterazu—boginimorza.

Tekstjest

własnościąpubliczną

(publicdomain).Szczegółylicencjinastronie

autora:

FerdynandOssendowski

.

107

background image

BUS ZI D O .

M

ieszkałem już od kilku dni w hotelu „Station“ i nudziłem

się. Upały lipcowe w Tokio są nieznośne, a życie towarzyskie
zamiera zupełnie, gdyż cudzoziemska kolonja ucieka z tego
zbiorowiska rozpalonych kamieni i asfaltu do Kamakury,
Jokohamy,Nikko,albonawetdalejnadjeziora,położonewokoło
Fudżi.

 Wkrótce jednak znalazłem dla siebie rozrywkę. W

zacienionej, ochładzanej za pomocą wściekle kręcących się
wentylatorów sali restauracyjnej lub w zacisznym barze hotelu,
spotykałemprzepięknąparę.

 Ona — japońska musme, elegancko ubrana, wytworna w

ruchachiczarującawakordziekruczychwłosów,śnieżno-białej,
świeżejcery,purpurowychwargipłonącychpiwnychoczu.

 On — wysoki, wiotki, rasowy Rosjanin, lat trzydziestu, w

białym flanelowym kostjumie, z głową, dumnie osadzoną na
szerokichbarkach.

 Rozmawiali z sobą po francusku, a gdy ich spojrzenia

spotykały się, ciemny rumieniec zabarwiał im policzki i ciepłe
błyskizapalałwźrenicach.

 Całem zachowaniem, każdem słowem i ruchem zdradzali

miłośćwzajemnąitriumfującezakochanie.

 Z radością spoczywały na tej pięknej parze oczy wszystkich.

Nawet restauracyjni lokaje, szwajcar i kołyszące się na swoich
trochę krzywych nóżkach służące, spotykali i odprowadzali ich
uprzejmymiszczęśliwymuśmiechem.

 Widziałemichczęstowychodzącychrazemzteatru,cukiernii

108

background image

muzeów, znajdowałem siedzących w parku Hibia lub
zwiedzających Ueno

[1]

, a byli zawsze szczęśliwi i weseli,

trzymalisięzaręceirozmawialibezkońca.

 Doszedłem do tego, że wprost potrzebowałem widzieć ich

codziennie; gdy zaś nie udało mi się spotkać ich w sali
restauracyjnej, szedłem ich szukać w parku lub na Ginza.
Potrzebni mi byli jak słońce, jak powietrze, byli najlepszem
lekarstwemnamojątęsknotę.

 Inarazwszystkoznikło.
 Pewnego wieczoru nieznajomy zjawił się przy swoim stoliku

bez musme. Siedział zadumany i zgryziony. Palił papieros po
papierosie i, ledwie zapaliwszy, wrzucał go do popielnicy.
Patrzyłemnaniegouporczywie,śledzącgręjegotwarzyiruchy,
pełnerozdrażnienia.

 — Co się stało z musme, świeżą jak kwiatek wiśni? —

pytałemwduszy.—Czyżbyprysnąłczarwaszejmiłości?

 Naraz,nieznajomyobrzuciłmnieszybkiemspojrzeniem,wstał

i podszedł do mego stolika. Wahającym się, niepewnym głosem
rzekł:

 — Ciągle widywałem pana tu i w innych miejscach...

Jesteśmyprawieznajomi...NazywamsięksiążęPiotrGamin...

 Wymieniłem swoje nazwisko. Usiadł obok mnie i ze

szczerością, niespodziewaną i żenującą, lecz tak zwykłą u
Rosjan,zacząłopowiadanie.

 — Kochałem nad życie Joko Witoni, o, i ona mnie kochała!

Rodzicejejcieszylisięnaszemszczęściem.Mieliśmysiępobrać
za tydzień. Przez dwa miesiące byłem tak szczęśliwy, jak tylko
może być człowiek szczęśliwym! I nagle, jak piorun z jasnego
nieba,takiestrasznenieszczęście!

 Umilkł,awjegogłosiedosłyszałemzdławionełzy.

109

background image

 —Cosięstało?—zapytałem.
 — Szliśmy wczoraj ulicą Ginza, gdy Joko zadała mi

niespodziewaniepytanie:—„GdziebyłeśpodczaswojnyRosjiz
Japonją?“ Odpowiedziałem, iż byłem na wojnie. —
„Walczyłeś?“ — zapytała. — Tak! — odparłem. — Biłem się i
zautopieniejapońskiegotorpedowcadostałemkrzyżśw.Jerzego
za waleczność. — „T-aak!“ — przeciągnęła i, zbladłszy, dłonie
przycisnęła do piersi. Zacząłem ją uspokajać; nie pamiętam już,
comjejmówił,leczonamilczałaiszłaobok,blada,zdruzgotana.
Na wszystkie moje pytania wcale nie odpowiadała. Doszliśmy
doparkuHibia,usiedliśmynaławceituwszystko,wszystkosię
skończyło!

 Z rozpaczą ścisnął sobie głowę dłońmi. Milczał przez kilka

chwil,apóźniejsmutnymgłosemciągnął:

 —Żegnam,—szepnęładomnieJoko—żegnamnazawsze!
 Szepnęłaipowstała.
 —Dlaczego?—pytałem,chwytającjązarękę.
 Smutnieopuściłagłówkęiszepnęłajednotylkosłowo:
 „Buszido“...
 Umilkł i długo milczał, aż ramionami jego i piersią zaczęły

wstrząsać łkania. Wstał i szybko wyszedł z sali. Nazajutrz
wyjeżdżał z hotelu „Station“. Spotkałem go w hallu, gdy
regulował swój rachunek, a japoński „boy“ układał jego bagaże
nawózek.

 Gaminspostrzegłmnie,podszedłiściskającrękę,rzekł:
 — Nie spałem dziś przez całą noc, dużo myślałem i

zrozumiałem szlachetność japońskiej kobiety. Jestem bardzo
nieszczęśliwyismutny,leczczujędlaJokogłębokieuwielbienie.
O, gdybyż rosyjskie kobiety znały prawo „buszido“, nie
spotkałaby nas hańba zdrady na wojnie i jeszcze ohydniejsza

110

background image

hańbaizbrodniabolszewizmu.Żegnampana...

 Odszedłzaboy’emizamieszałsięwtłumie.

∗∗

 PotężnajestJaponjaswojem„buszido“.
 Jest to patrjotyzm i przestrzeganie praw obywatela i jego

obowiązkówprzedwładzą,narodem,społeczeństwemirodziną,
stanowiącemiojczyznę.

 O buszido pamiętają tak mężczyźni, jak i kobiety, figlarne

musme i dzieci. Dla buszido poświęcają życie, osobiste
szczęście,przyjemnośćinawetnajsilniejszezewszystkichuczuć
—miłość.

 Blednie ona przed inną miłością, potężną i olbrzymią,

ponieważ jest umiłowaniem całego pracowitego, pełnego
poświęcenia ludu i stanowiących państwo Daj-Nippon wysp,
które, jak sznur pereł, ciągną się od mroźnej Kamczatki, gdzie
konają góry lodowe, do płomiennej Formozy, rozkosznie
wybujałejpodpalącemsłońcemzwrotnikaRaka.

Przypisy

1.

Ueno—dużyparkwTokiozposągiemBuddyigrobowcamironinów.

Tekstjest

własnościąpubliczną

(publicdomain).Szczegółylicencjinastronie

autora:

FerdynandOssendowski

.

111

background image

W Y K LĘTA W Y S PA .

O

parę mil od Kamakury, gdzie dumnie wznosi nad ziemią

swe czoło Budda-Dajbutcu z bronzu, z morza wyłaniała się
samotna wysepka. Wąskie i płytkie pasmo wody odcinało ją od
brzegu,gdzierybacysuszyliswojesieciinaprawialiłodzie.

 Olbrzymia skała, porośnięta ciemnym lasem, nosiła nazwę

Jenoszima.Nawybrzeżu,tużprzywodzie,przedwiekamistanęła
duża osada rybacka, a mniejsze grupy domków tkwiły wzdłuż
piasczystej łachy, otaczającej całą wyspę. Mieszkańcy wysepki
pracowaliciężko,abogaczyśródnichnigdyniebyło.Zajęcibyli
połowem ryb w otwartem morzu, zapuszczając się weń nieraz
daleko, aż hen! skąd nie było widać brzegów pięknej Hondo;
odłupywaliodrafpodwodnychostrygi—małe,okrągłeidługie,
bardzo duże i tłuste; łapali mięczaki, jadalne robaki morskie,
gwiazdy, meduzy i sieciami z drutu wyciągali muszle barwne i
muszle z perłowej masy. Wszystko to wieźli czółnami do
Kamakury,Jokohamy,anawetdoTokionarynek,gdziewszyscy
znalirybakówzJenoszimy.

 Wyżej,namałychterasach,wykutychzaniepamiętnychczasów

w skale, stały, tonąc w zieleni i cieniu gajów, wille bogatych
kupców z Jokohamy i potomków dajmio z Kamakury.
Właścicielerzadkoprzyjeżdżaliwtowiejskieustronie,gdzienic
nie przypominało europejskich miejscowości leczniczych,
pociągającychdosiebieśmietankęarystokracjijapońskiej.

 Nasamymszczycieskały,ukrytejprzedoczamiciekawych,od

strony morza i od strony brzegu, mieścił się klasztor szinto i
świątynia. Kilka malowniczych „tori“ — portyków prowadziło

112

background image

do nich, i ubodzy rybacy z osady byli tu dość częstymi gośćmi,
ponieważzeszczytuJenoszimycudnyirozległywidokodkrywał
sięnamorze.

 Pewnego razu, w maju, gdy na południowych stokach

Jenoszimy zaczynały już kwitnąć różnobarwne azalje, grupa
młodych rybaków i dziewczyn, silnych i ogorzałych, weszła w
ogrodzenie klasztoru i, złożywszy skromne ofiary do skarbony,
strzeżonej przez staruszka-bonzę, skierowała się ku kwitnącym
krzakom. Chłopcy usiedli przy dziewczynach i, trzymając je za
ręce, niby z bronzu rzeźbione, napawali się widokiem
wspaniałychkwiatówibezbrzeżną,turkusowąpustyniąoceanu.

 — Taj — joo ojobi mizu!

[1]

— zawołał młody rybak Soni

Kamura.

 — Ojobi aj

[2]

— dodała z wyrzutem wysmukła, silna, jak

młodyklon,NisiOmori.

 —Chaj!Tak....—aj!—dodałKamura.—Tolepszenawet

odsłońca...

 —Słońcepozostanienawiekiiprzetrwawszystko,amiłość

zniknie bez śladu! — rozległ się głos, i z krzaków wyszedł
ponury, niestary jeszcze człowiek w ubraniu pielgrzyma o
przykrej,drwiącejtwarzy.

 Młodzież nieprzychylnie patrzyła na niego. On zaś

przenikliwie oczy utkwił w twarzy zawsze wesołej Nisi i
powtórzył:

 —Miłośćznikniebezśladu...
 —Naszamiłośćnigdyniezniknie!—rzekł,zsiłąpotrząsając

głowąKamura.—Nigdy!

 —Młodyjesteśigorący,więcniewidziszścieżkipodnogami

—mruknąłnieznajomy.

 Chłopcy i dziewczęta milczeli i czekali, aż odejdzie ten

113

background image

przykry, kraczący jak kruk, człowiek o ponurej twarzy i
przenikliwych, złośliwych oczach, lecz on usiadł i zdjął
kapelusz,splecionyzgrubejsłomy.

 — Zaczekajcie chwilę! — powiedział, krzywiąc usta w

pogardliwymuśmiechu.—Wkrótceodejdę...wkrótce.Przedtem
jednaknimpójdędalej,—chcęwamcośopowiedzieć...

 Usiadł wygodniej i oparł się plecami o pień zrąbanego

drzewa.

 — Dawno, oj, bardzo dawno to było... Nikt już tych czasów

nie pamięta, i tylko gadka o nich pozostała... Na wyspie
Jenoszimazamieszkałjakiśczłowiek.Niewiadomoskądprzybył
dużym,trzymasztowymokrętemzlicznązałogą.Zbudowałtu,na
samym szczycie sziro — zamek obronny. Widzicie te głazy?
Pozostały one od bramy wjazdowej. Mnisi nieraz znajdują
zawiasy i rygle z bronzu, rozpadające się w proch miecze i
zbroje. Wszystko to pozostało z tamtych dalekich czasów.
NazywałsiętendziwnyczłowiekJugawa.Opowiadałosobie,że
pochodzi z dalekiej ziemi, która znikła pod wodą wraz z
miastami, ludami, lasami i górami. Wymieniał nazwę tej ziemi,
leczgadkanieprzechowałatejnazwy.Jugawazeswoimiludźmi
napadał na okoliczne wioski i miasteczka i wkrótce opanował
całe wybrzeże, gdzie teraz widzimy Kamakurę, Katasę, Uraga,
MisakiiJokohamę.Mężczyznzabijał,kobietyidziewczynybrał
doniewoli,wybierającniektóredlasiebiezażony,inneoddając
swoimwojownikom.Porokukazałwszystkiezrzucaćzeskałydo
morza, a czynił to zwykle w sierpniu, gdy ocean walczył z
Jenoszimą,walącwniąswemibałwanami,którepianąplułydo
połowy skały. Po roku czynił nową wyprawę i nowe żony dla
siebieiswoichludzizdobywał.PewnegorazuJugawaprzywiózł
sobie brankę. Pięknością zaćmiewała wszystkie kobiety, jakie

114

background image

kiedykolwiekbądź dotykały swemi stopami ziemi Jenoszimy.
TegożdniaJugawakazałprzyprowadzićdosiebiebrankę,ubraną
wpiękne,zdobyczneszaty.

 Dziewczynaweszłaistanęłaprzyprogu.
 —Zbliżsię!—rzekłJugawa.
 —Władco,—odpowiedziaładziewczyna,—zaniechajmnie!

Jestem ze szlachetnego rodu Mej-Jo i byłam przyobiecaną
innemu.

 — Musiał zginąć, — uśmiechnął się Jugawa, — bo nikogo z

mężczyznnieżywiłem!

 Jęknęłamusmeiopuściłazrozpaczonągłowęnapiersi.
 O świcie dopiero wyszła z izby Jugawy, blada i znękana z

niemąrozpacząwoczach.Wieczoremznowuprzyprowadzonoją
do władcy, lecz gdy przestąpiła próg izby, gdzie spadła na nią
hańba,zajrzaławojownikowiwjegorozradowaneoczyirzekła:

 —DajmiwolnośćiopuśćsamJenoszimę!Opuśćnazawsze...

Cieniestraconychprzezciebieniewiastwdarłysiędopodziemi
skały i czyhają na chwilę zemsty z woli bogów. Dziś zjawił mi
sięwpółśnie,wpółjawiekorowódbladychpostaciiponuremi
głosamioznajmiłmiwolębogów.Przyjdzieprędkoczaswielkiej
wojny, brzemiennej krwią, ogniem i mordem, a gdy przeminie,
boginiAmaterazuzrzuciwyspęzjejposadipochłoniejąpaszcza
oceanu.Później,gdywodazmyjezeskałyśladytwojejzbrodni,
otchłańwyplujeskałęnadawnemmiejscu.Przetrwaonawieki,a
gdy przyjdzie nowa wojna, w której ginąć będą narody i kraje,
wtedyporazdrugipołknieJenoszimęmorze,połknienazawrze,
zwalniając mściwe cienie twoich ofiar, zamkniętych w piersi
skały.Pamiętaj!

 Śmiał się z przepowiedni okrutny, krwawy Jugawa, kazał

strącić do morza wieszczkę i nową obrał sobie żonę. Po kilku

115

background image

wiosnach walczył z jednym z północnych klanów, pustynię po
sobie na Hondo pozostawiając i potoki krwi. W rok później
podziemneszatanywstrząsaćzaczęłyziemiąNippon,zalewaćją
ognistą lawą, popiołem gorącym zasypywać i niszczyć falami,
rzucanemi przez Amaterazu na brzeg. Zawaliła się Jenoszima,
wraz z zamkiem Jugawy i osadą jego wojowników. Tejże nocy
wynurzyła się ze spienionego morza, przechowawszy z siedziby
potężnego władcy zaledwie kilka głazów i kawałków bronzu...
Pamiętajcie,commówił!

 Objąłwszystkichswoimciężkimwzrokiemiciągnąłdalej:
 —

Była

wielka

krwawa

wojna.

Księga

Karmy-

sprawiedliwości zapełniona została do ostatniej karty zbrodnią
ludzką.CzekajciezgubyJenoszimy!Czekajcie!...

 Skończyłiodszedł,nawetnierzuciwszysłówpożegnania...
 Minęło od tego dnia kilka miesięcy i hufce podziemnych

szatanów ruszyły do boju. Wylały roztopione wnętrze Asamy na
łany i miasta, przysypały żrącym, palącym popiołem, rzuciły do
domu płonące żagwie, a po nich pomknęły na wstrząsaną,
kołyszącąsięziemię,dygocącą,jakgdybywostatniemzmaganiu
się ze śmiercią, białe szeregi mściwej Amaterazu — bałwany
morskie, odrywające skały od piersi gór, znoszące do szczętu
lasy,łanyipotężnesziro—zamki...

 Drgnęła, pochyliła się i runęła Jenoszima, tworząc potworny

wir, w którym ginęły krypy żaglowe, łodzie rybackie i okręty,
walczącezmorzem...

 Czy uszli śmierci zwinny i wesoły rybak Soni Kamura i

wysmukła,zbronzurzeźbionaNisiOmori?Czymiłośćichznikła
bez śladu razem z Jenoszimą tam, gdzie się rozwarła paszcza
otchłani, głęboka na trzy kilometry, i gdzie w księżycowe noce
nad morzem snują się mgławicowe widma ofiar krwawego

116

background image

Jugawy,wychodźcyznieznanej,zaginionejkrainy?...

Przypisy

1.

Słońceiwoda.

2.

Miłość.

Tekstjest

własnościąpubliczną

(publicdomain).Szczegółylicencjinastronie

autora:

FerdynandOssendowski

.

117

background image

TA N I EC MI EC ZA .

N

apołudniuodHondonawszystkichdrzewachwiśniowych

już nabrzmiewały różowe pączki. Całe tłumy dążyły do parku
UenowTokio,abypodziwiaćpierwszeprzebudzeniewiosny.

 W Tokio, w Kioto, Jokohamie, Osace, Nagasaki, Nikko,

Nagoja i w innych mniejszych i większych miastach gejsze-
śpiewaczki, gejsze-tancerki i deklamatorki przygotowywały się
do wielkich wiosennych popisów w stolicy. Gdy poranna zorza
różowemi blaskami muska drzewa wiśniowe, biało-różowem
kwieciemprzybrane,nibywelonemmłodaoblubienica,doTokio
przybywają gejsze ze wszystkich miast. Małe, podobne do
laleczek porcelanowych gejsze-miako, wspaniałe gejsze-
magnolje z Nary; piękne gejsze-piwonje z Kioto, gejsze-azalje,
gejsze-kwitnącego klonu i inne spotykają się tu, w grodzie
Mikada i ubiegają się o tytuł gejszy-wiosny, gejszy królowej.
Nieraz do dziesięciu tysięcy najpiękniejszych, najbardziej
utalentowanych,pożądanychprzezwszystkichkobiet—kwiatów
przesuwa się przed oczami tłumów, gdzie obok dumnego
potomka rodu Tokugawa, możnych niegdyś dajmio, oficerów i
uczonych,siedzątragarz-„akaba“popychaczdżenerikszy„gesia“,
prostyrobotnik—„ninpu“iuśmiechniętazawsze„sentakuja“—
praczka,opopękanychodmydładłoniach.

 Przedtymtłumemodbywająsiędorocznepopisyszkół:tańca,

deklamacji i śpiewu oraz najbardziej słynnych „chaosi“ —
gwiazdzeświatkagejsz.

 WmałemmiasteczkuOmori,tonącemwbujnejroślinności,w

znanej szkole gejsz-tancerek starej Miko Jamaguczi, która przed

118

background image

dwudziestu laty zdobyła tytuł gejszy-haru, przygotowywano się
dopopisuwTokio.Mikomiałatylkosześćwychowanek,aśród
nichnajzdolniejsząbyławysoka,cienkajaktrzcinaiświeżajak
zroszony biały nenufar — Kallio Kanni. Dziewczynka tańczyła
już w „tańcu ziemi“ w ubiegłym roku i zasłużyła na oklaski
najbardziejsurowychsędziów,znawcówsztukigejsz.Byćmoże,
że już wtedy dostałaby nawet upragniony tytuł, gdyby nie to, że
zjawiła się również słynna Aki Szimbo, nieprześcigniona w
tańcach historycznych i rytualnych, i ta zdobyła palmę
pierwszeństwa, wykonawczy taniec ziemi w zupełnie nowy,
odmienny sposób. Prawda, że stara Miko Jamaguczi sarkała i z
przekąsem mówiła coś o upadku sztuki, o nowatorstwie i
zaniedbaniuobyczajówtanecznych.

 Lecz tytuł gejszy-haru pozostał przy Aki Szimbo na cały rok.

O! Jakże dobrze zapamiętała sobie ten dzień porywcza, zwinna
Kallio!Spotkałojąwtedywielkieszczęścieoboknieszczęścia,a
nie zdawała sobie sprawy, co było większe: szczęście, czy
nieszczęście?

 Byłototak.Gdyjeszczewoczekiwaniuwystępusiedziałana

estradzie,wswoimbarwnym,pięknymstroju,jakinoszonoprzed
trzema stuleciami, spostrzegła w pierwszym rzędzie widzów —
młodzieńca. Szczupły, wysoki, o ciemnej, dumnej twarzy i
dużych, rozmarzonych oczach, miał na sobie drogie kimono z
herbem swego rodu na ramionach. Siedział swobodnie i
spokojnie rozglądał się po szeregach gejsz i tłumie widzów.
Kallio spostrzegła pewną uniżoność tych, którzy zbliżali się do
młodzieńcairozmawializnim.

 GdyzatrzymałnaKallioKanni,małejgejszy-miakozOmori,

swój dumny wzrok, a jego rozmarzone oczy rozszerzyły się i
błysnęły, tancerka wydała radosny okrzyk i malutkie,

119

background image

wypieszczone dłonie przycisnęła do piersi. Uczuła wtedy, że w
sercunaglerozkwitłpurpurowykwiatmiłości,wżarłsięswemi
pędami w każdą żyłę, w każdą kroplę krwi, w każdą myśl,
rodzącą się w pięknej, pełnej nadziei główce. Wszystko na
świeciezasłoniłasobątapostaćmęska,błyskitychrozmarzonych
oczuwielkiegopana.

 Nie wiedziała mała Kallio Kanni, nieznana nikomu gejsza-

miako,żeoczyjejpieściłypotomkamożnegoroduTokugawy.

 Wkrótceprzyszłakolejnajejtaniec.Tańczyła,niespuszczając

oczu z dumnej twarzy młodzieńca, tańczyła tylko dla niego
jednego, tańczyła, nic poza nim nie widząc i tylko instynktem
wyczuwającrytmorkiestry,złożonejzkotoisemisenów.

 Gdy skończyła, młodzieniec zaczął klaskać w dłonie i

przyjaźniesiędoniejuśmiechać.

 Rumienieczalałjejpoliczki,aserceprzestałobićwpiersi.
 Gdy upadła w ukłonie na niebieskie sukno estrady, ręce

wyciągającdotłumuwidzów,usłyszaławyraźnie:

 —Drogocennaperła!Marzeniepoety!Kwiatwiosenny!
 Mówił to młodzieniec, któremu wtórowali otaczający go

poważni„sanwo“.

 Gdy schodziła po skończonych tańcach wszystkich gejsz z

estrady,szukającMikoJamaguczi,nieznajomyzbliżyłsiędoniej
ispytałzledwiewyczuwanym,drwiącymuśmiechem:

 —Tańczyłaśdlamnie?
 —Gdynaniebieświecisłońce,wszystkodziejesiępodjego

promieniami,—odparłagejsza.

 —Dlaczegopatrzyłaśnamnie?—pytałdalej.
 —Gdysłońceświeci,oczyśmiertelnikówniewidzągwiazd,

tylkojegopromienneoblicze!—szepnęła.

 — Jesteś nie tylko piękna i zgrabna, jak sarna leśna, ale i

120

background image

dobrzewychowana,umieszmówićładnesłowa,—powiedział,
uśmiechającsię.

 — Ładne słowa nieraz kryją jeszcze piękniejsze myśli! —

odpowiedziałazmieszana.

 —Myśli?—powtórzyłmłodzieniec.
 —Iuczucia!...—szepnęłajeszczeciszej.
 — Robisz mi wyznania miłosne, dzieweczko! — odparł

drwiącymgłosem.

 —Tak,szlachetny„sanwo“...
 — Mówisz to z taką prostotą, śliczna Kallio Kanni! —

zawołałmłodzieniec,dotykającjejdłoni.

 — Zachwycona ręka z prostotą zrywa piękny kwiat! —

odparła,podnoszącnaniegooczy.

 — Chcesz, abym cię wykupił u twego właściciela i miał cię

jakokochankę?—spytałpochylającsiękuniejmłodzieniec.

 — Chcę być kamieniem, który potrąca twoja stopa, sanwo,

twoją niewolnicą, zabawką, lecz zarazem twoją radością i
szczęściem.

 Młodzieniec wyprowadził ją z tłumu w aleję, zacienioną

cyprysami, i tu zaczęli przechadzać się. Powoli opanowało go
dziwnewzruszenie.Ustamudrżałyipałałyoczy.Długomilczał,
wreszcieprzemówił:

 — Mała gejszo! Jesteś jak świt wiosenny, jak biały kwiat,

perlący się czystemi łzami rosy. Mógłbym uczynić tak, jak
pragniesz. Lecz... lecz pochodzę z wysokiego rodu... Mnie nie
wolnopoślubićzwykłejkobiety...Miećcię,jakokochankę...tak,
jak to czynią bogaci kupcy i młodzi arystokraci, chełpiący się
swemi przyjaciółkami, — nie chcę... Nie chcę! Szkoda mi
ciebie... Zmuszą cię do włożenia we włosy purpurowego
kwiatka...zostanieszgejszą-kamelją...Nie!Niechcę...

121

background image

 Powiedział to szczerym, gorącym głosem, a ręka jego,

ściskającadłońKallio,byłazimnaidrżąca.

 —Sanwo,sanwomój!—szepnęłanieśmiałogejsza.—Czyż

nie lepiej mieć miesiąc gorącej miłości niż lata całe szarego,
smutnegożycia?Pomyśl!

 Młodzieniec opuścił głowę i zamyślił się. Rozumiał, że los

rzucił na jego drogę niewinną sercem i duszą dziewczynę, że
nieuchwytna bogini, kojarząca mężczyznę i kobietę, zapaliła w
piersipięknejgejszyżagiewpłomiennejmiłościdlamiłości,dla
szczęścia,dlasłońca,niegasnącegoprzezcałeżycie.Wahałsię...

 — Nie! — zawołał nareszcie stanowczym głosem. — Nie,

dzieweczko! Tego uczynić nie mogę. Lecz jest jedno wyjście.
Tytułgejszy-harunadajesamMikado.Jesttotytuł,równyherbom
szlacheckim. Takie gejsze-królowe wchodziły, jako żony, do
domówsamurajów,anawetdajmio.Rozumiesz?

 Kallio Kanni podniosła główkę i radośnie uśmiechać się

zaczęła.

 — Rozumiem, sanwo, rozumiem! — zawołała, chwytając go

zaobieręce.—DziśzwalczyłamnieAkiSzimbo,leczto—nic!
Będę przez cały rok pracowała od świtu do zachodu słońca i
prześcignęją,prześcignę!

 Potemjużnicwięcejdosiebieniemówili,awkrótcerozstali

się aż do nowej wiosny, gdy ogołocone z liści stare wiśnie w
parkuUenoprzywdziejąróżoweszaty.

II.

 Nastał dzień popisu. Osiem tysięcy gejsz stanęło do walki o

tytuł „haru“, a śród nich również przesławna Aki Szimbo.

122

background image

Patrzyła na rywalkę skromna Kallio Kanni, widziała jak
uśmiechała się Aki, z pogardą spoglądając na inne tancerki,
pewnazwycięstwaioklaskówtłumu.

 Gejsze tańczyły różne tańce, lubiane przez lud Daj-Nippon.

Tłumwskupieniuizupełnemmilczeniuśledziłkażdyruchgejsz-
miako.Chwilamitylko,nibyfalapołaniezbożowym,biegłcichy
pomruk zadowolenia i zamierał gdzieś daleko, aż pod
ogrodzeniemUeno.

 Kallio długo nie mogła odważyć się podnieść główki, aby

przyjrzeć

się

tłumowi,

temu

potworowi

o

tysiącach

połyskujących oczu, bojąc się napotkać źrenice tego, którego
kochała, nie znając nawet jego imienia, a jeszcze bardziej
obawiając się, że może nie ujrzy ściągłej, dumnej twarzy, o
płonących,rozmarzonychoczach.

 Wreszcie zwalczyła strach i oczy błagalne w pierwszych

rzędachwidzówutkwiła.Drgnęła.

 Spostrzegła umiłowanego nad życie, nad słońce, nad sławę.

Siedziałtużprzedestradąi,pochyliwszysiędostrojnie,bogato
ubranejmusme,cośjejszeptałdoucha.

 — To — jego siostra, zapewne, ma równie dumną twarz i

wysoka jest, jak on — uspokajała siebie gejsza, zwalczając
obawyipodejrzenia.

 Aki Szimbo tymczasem wyszła na estradę i, w towarzystwie

innej gejszy, wykonała „taniec kwiatów wiśniowych“,
spodziewając

się,

że

w

tym

tańcu

przewyższy

współzawodniczkę.

 Szumne oklaski spotkały Aki Szimbo za jej sztukę, pełną

wdziękuizrozumieniaduchaczasuikultu.

 Terazheroldwyszedłioznajmił:
 — Szkoła gejsz-miako z Omori, kierowana przez szlachetną,

123

background image

znakomitą Miko Jamaguczi, wystawia zapomniany „taniec
miecza“,wwykonaniuuroczejKallioKanni!

 Gejszapowstała,skłoniłasiędoziemi.Gdysiępodniosła,w

każdym jej ruchu, spojrzeniu, w każdem drgnieniu twarzy, w
najmniejszej fałdzie złocistego kimona, w drżeniu kokardy
„obi“

[1]

już odczuwał się taniec. Cała postawa gejszy była

uosobieniem trwożnego oczekiwania, co dręczy, osłabia duszę i
zrywasięchwilamiwrozpaczliwyszał.

 Pomruk tłumu, zachwyconego grą gejszy, a nawet lekkie

okrzykikobietimusme,corazczęściejrozlegaćsięzaczęły.

 Tymczasem taniec trwał dalej. Kallio chodziła wolnym

krokiem, w którym wyczuwały się boleść i śmiertelne znużenie,
naglezatrzymałasięzzałamanemirękomaipałającymwzrokiem
patrzyła z nadzieją i rozpaczą w dal, skąd czekała wyroku dla
siebie... Brała kwiaty i obrywała płatki, wróżąc. Szukając
zapomnienia, goniła motyle, ale wnet przychodził niepokój i
kazał gejszy miotać się po estradzie w niemej rozpaczy, w
torturzeoczekiwania...

 Zjawiłasięinnagejsza,gejsza-służebnica.
 Żałobnystrójizbolałatwarzmówiłyonieszczęściu...Wicher

rozpaczy porwał Kallio. Wyprężyła się, jak trzcina, na którą
tchnąłmroźnywiatr,aonadaremnieciągniesiękusłońcu.

 Tymczasemsłużebnicaruchamiiwyrazemtwarzyopowiadała,

że ukochany samuraj poległ śmiercią walecznych i kochance
posyłamiecz,krwiąrycerskązbroczony,iprośbę,abypamięćo
nimwswemsercudośmierciprzechowała.

 Mieczrycerskizłożyłanaziemiiodeszła.
 Kallioczołgaćsiękuniemuzaczęła,doziemisamejrozpaczą

przytłoczona, łzami zalana, bólem poszarpana. Ujęła miecz
drobnemi dłońmi i twarz zbolałą do zimnej stali tuliła i łkała,

124

background image

zawodziłabezgłosu,bezłez.

 Widzom oddechu w piersi brakło na widok rozpaczy. Nie

widzieli takiego tańca, zapomniano o nim oddawna. Stara Miko
odnalazła go gdzieś w starych rysunkach japońskich malarzy i
pokazała potomkom dawno umarłych bohaterów z Hondo, Jezo,
Szikoku, tych, co to śmiałe najazdy na smętną Koreę i na stare
Chinyczynili,roznoszącsławęDaj-Nippon.

 Łkała i zawodziła gejsza chwil kilka, aż, widać, stal miecza

przemówiładoniej,gdyżjęławpatrywaćsięwniązdziwionai
rozradowana.Oczemmówiłastal?

 Ruchamiiwyrazemtwarzyopowiedziałaotempiękna,wiotka

gejsza.

 To była pieśń bojowego miecza, co błyskał w ręku rycerza,

szerzył klęskę śród wrogów, siał lęk i zgrozę, rozbrzmiewał
sławą przy każdem cięciu, przy każdej migotliwej błyskawicy,
gdyzświstemrozcinałpowietrze.Padłrycerz,ugodzonystrzałą
wserce,alemieczpozostałwręcestygnącejitarękaoddałago
giermkowi, aby przekazał jej, ukochanej, tęskniącej i na zawsze
porzuconej,beznadzieispotkania.

 — Odszedłeś, odszedłeś na zawsze! — woła tanecznemi

ruchamitancerkazOmori.—Pozostawiłeśmniesamą,samąna
całejziemi!Bogowie,gdzieżsprawiedliwość?!Jakchryzantema
bez słońca, tak ja bez ciebie; umiera chryzantema — umiera
musme...

 Ostatnia walka młodego ciała z życiem, z jego wołaniem

potężnem,zjegopokusąnowegoszczęścia...leczsercesamotnei
zrozpaczonejużbićniemoże...

 — Idę do krainy cieniów za tobą, do ciebie, do ciebie,

umiłowany mój! — zrywa się krzyk bez dźwięku, niemy, a
strasznywruchachmiotającegosięciała,wzburzonegoostatnią,

125

background image

śmiertelnątęsknotą.

 Upadła gejsza na ostrze miecza i ruchem nieznacznym z fałd

złocistego kimona długie pasmo szkarłatnej wstęgi wyrzuciła,
jakgdybykrewswąoddałaziemi,radośćibólrodzącejdlaludzi
—dzieciswoich...

 Nigdy nie pamiętało Tokio takiego wybuchu zachwytu i

uznania. Od oklasków i krzyków w całym parku Ueno drzewa
szemraćzaczęłyironićróżowepłatkiswychkwiatków;zdziwił
się i uśmiechnął dobrotliwie Budda-olbrzym, a cienie
czterdziestu roninów w zdumieniu do grobowców swych
pierzchły.

 —Gejsza-haru!Gejsza-haru!—wołanozewszystkichstron.
 —KallioKanni,powtórzyć!—rwałysiękrzyki.
 —Powtórzyć!
 Gejsza-miako z Omori powtórzyła swój taniec; zmuszono ją

tańczyć,jeszczeraz...iznowu,znowu.

 Siedem razy wykonała Kallio Kanni taniec miecza,

najtrudniejszy taniec dawnych gejsz, z czasów, gdy na wojnę
chodziły wraz z samurajami i pancerze miały na piersiach.
Tańczyła coraz piękniej i wymowniej, gdyż widziała
zachwyconą, wpatrzoną w nią z miłością i uniesieniem twarz
tego,zaktóregosamaposzłabynaśmierćiniedolę,bokochała...

 Tłumryczałiszalał,żądającdlaniejtytułukrólowejgejsz:
 —Haru!Haru!
 Heroldzi oznajmili wolę Mikada, który z wyroku sędziów

nadaje Kallio Kanni, gejszy-miako z Omori, tytuł gejszy-haru,
gejszywiosny.

 Leczonajużtegoniesłyszała.Leżaławgłębokiem omdleniu,

blada,bezwładna,apiękniejszajeszcze.

 Obudziła się wreszcie w wspaniałej sali, śród miękkich,

126

background image

jedwabnychpoduszekikwiatów,kwiatówbezliku.

 Cichyokrzykzdziwieniawyrwałjejsięzustprzybladłych.
 Uchyliłysiędrzwiiwszedłmłodzieniecościągłej,poważnej

twarzyioczachrozmarzonych,apełnychognia.Przynimkroczył
stary sanwo o nieruchomej, jak u posągu, i uroczystej twarzy.
Gdy poznała umiłowanego, zdawało się jej, że to tylko piękny
sen, więc dotknęła czoła, oczu i ust, myśląc, że śni i widzi w
marzeniu umiłowanego, ku któremu mknęło jej serce, myśli i
gorącepragnieniemłodegociała.

 Tymczasemmłodzieniecpodniósłjąirzekł:
 — Ja, Hinajoszi z rodu Tokugawa, biorę ją, ojcze, za żonę,

gdyżjestonagejszą-haru,równąnam,złaskiMikada,aukochaną
przezemnienadnasząstarąkrew,nadsłońce,morzeigóry!Janie
chcę życia bez Kallio Kanni, kwiatu mojej duszy, ognia mego
sercadoostatniegotchnieniamego...

 — A ty, musme, czy chcesz go? — spytał starzec, dotykając

ramieniaKallio.

 —O,sanwo...Ojcze!—zawołałazełzamiszczęściagejsza.
 WięcejnicniemogłapowiedziećKallioKanniidonógstarca

upadła.

Przypisy

1.

Pasróżnobarwny.

Tekstjest

własnościąpubliczną

(publicdomain).Szczegółylicencjinastronie

autora:

FerdynandOssendowski

.

127

background image

TAJEMNICAPÓŁNOCNEJŚWIĄTYNI.

G

dzieś, niedaleko od południowego wybrzeża wyspy

Hokkaido, śród gór i lasów, stoi, przeżywszy wieki, świątynia
buddyjska.Rzadkoktoodwiedzatenstary,sczerniałybudynekze
stojącym w zmroku posągiem mędrca Gotamy i z przerażeniem
ogląda potworne twarze przeróżnych bóstw, umieszczonych na
ołtarzu,podścianamiświątyniinadługich,czarnychodstarości,
zasnutych pajęczyną półkach pod pułapem, skleconym z grubych
belek cyprysowych. Kilku starych mnichów strzeże tego
zaniedbanego i nieodwiedzanego przez pobożnych przybytku
Buddy-Sakkia-Muniiwłasnemi,spracowanemirękomanaprawia
szkody,poczynioneprzeznielitościwyczasiżarłoczneszczury.

 Starcywalczązniemijakmogą,burząteżgniazdanietoperzy,

kryjących się za czarnemi posągami o oczach ze szkła, lub
kamieni.Ciężkiprowadzążywot—wnędzyipracyodświtudo
północy. Nieraz już dostawali rozkaz od najstarszego kapłana
buddyjskiegozKioto,lubodjegozastępcyzHakodate,abyzdać
świątynięnałaskęlosuiczasu,coburzywszystkoiniepamięcią
niby piaskiem przyprósza, lecz bogobojni starcy błagali, aby
pozwolonoimbyłotrwaćprzyświątyninadalibronićjej.

 Zmuszała ich do tego myśl, pełna wyrozumienia dla ludzi, i

miłośćdonich.

II.

 NiedalekoodHakodate,wmałejmieścinierybackiej,wlipcu

128

background image

odbywało się święto narodowe. Towarzyszyły mu wyścigi
rybaków na lekkich czółnach, ubieganie się młodzieży o tytuł
najlepszegopływakainurka.Nietylkoludnośćosady,lecznawet
liczni przyjezdni widzowie z Hakodate, Sawary i Nakanosawy
zalegliwysokibrzeg,przypatrującsięwidowisku.

 Najciekawszym momentem popisu była walka pewnej pary

pływaków—dziewczynyimłodzieńca.

 Cuki Akijama była córką wójta, najbogatszego rybaka w

Hakodate. W czasie wielkich połowów sto trzydzieści dużych
łodzi wypuszczał stary Akijama na morze, a swemi sieciami
mógłbyogarnąćcałązatokęIburi—odpółnocnegoMuroranudo
południowejSawary.Dumnybyłzeswegobogactwaiwyniosły
w obejściu z ludźmi. Dumę i ambicję przelał na córkę-
jedynaczkę — Cuki. Dziewczyna była jak nimfa Urakawy,
wysoka, rozrosła, zwinna w ruchach i silna, jak młodzieniec,
spędzający całe życie na morzu śród sieci, wioseł, żagli i lin
przesmolonych. Miała siedmnaście lat, lecz na jej dziecinnej,
złocisto-bronzowej twarzyczce było tyle zawadjactwa i
śmiałości, że bez uśmiechu nie można było patrzeć na nią. Co
najbogatsi rybacy i kupcy, a nawet kilku oficerów marynarki
nagabywało ojca Cuki o rękę córki, lecz on groźnie chmurzył
czołoiodsyłałstarającychsiędodziewczyny.Taklepałasiępo
mocnych,zgrabnychbiodrachiukazującbiałe,połyskującezęby,
odpowiadała:

 — Owszem... Ale chcę mieć męża, lepiej ode mnie

pływającego. Wyjdę za tego młodzieńca, który na popisie
zapłyniedalejodemnie...

 Kilku zakochanych na śmierć w Cuki przyjęło te warunki.

JedenznichnawetutonąłniedalekoodprzylądkuSziokubi,inni
zaś ze wstydem powrócili i później opowiadali, że dorównać

129

background image

Cuki nikt nie zdoła, gdyż dziewczyna płynie sobie i płynie i
może, z pewnością, przepłynąć ocean, oni zaś nie chcieli i nie
mogli, bez narażenia życia, odbywać z szaloną musme takiej
ryzykownejprzedślubnejpodróży...doAmeryki.

 Tak się więc złożyło, że Cuki Akijama słynęła na całej

Hokkaido jako niedostępna musme i pierwsza pływaczka, czem
siębardzochełpiła.

 Wopisywanychzawodachprzeciwnikiemjejbyłmłodzieniec,

nieznany w okolicach Hakodate i w osadach, rozrzuconych po
brzegachzatokiIburi.Gdysięprzedstawiałsędziom,powiedział,
że się nazywa Ten Sziahara, że jest rybakiem z wyspy Rebun,
skąd czyni dalekie wyprawy do morza Ochockiego, ścigając
wielorybyifoki.

 Ubranybyłbardzoskromnie,prawieubogo,leczpodciemno

granatowem

kimonem

wystawała,

niby

wielka

misa,

przewrócona do góry dnem, potężna pierś. Był małomówny,
spokojnyiskupiony.

 Siedzącwherbaciarni,usłyszałdrwinyzprzybyłegośmiałka-

rybaka, lecz tylko raz błysnęły mu długie, skośne oczy, gdy ktoś
opowiadał o Cuki Akijama, jej sztuce pływania i warunkach,
stawianychprzezniąnieszczęśliwymkonkurentom.

 — Chaj! Tak! — mruknął do siebie i spokojnie wypuścił

strugędymuzfajeczkirybackiej.

 Cukiszukaławszędzieswegowspółzawodnika,żebyspojrzeć

na niego i ocenić jego wartość. Jeden z młodych rybaków
przyprowadziłjądoherbaciarni,gdziesiedziałTenSziahara.

 — A! Cuki Akijama! — krzyknęli młodzi rybacy, ujrzawszy

dziewczynę. — Gokigen-jo! Jutro nowy triumf czeka na ciebie,
ty,nimfo!

 Dziewczyna uśmiechnęła się i z pod oka zaczęła śledzić

130

background image

rybaka z wyspy Rebun. Ujrzała zczerniałą, smagłą twarz,
podobną do głowy drapieżnego ptaka, potężną pierś i
muskularne, bronzowe ręce, wychylające się z szerokich
rękawów kimona. Rzucił na nią obojętnem okiem pochylił się,
zapalającfajeczkę,spojrzałrazjeszczeidośćgłośnozapytałsię
stojącejzaladąposługaczki:

 — Jak się nazywa ta musme? Ta, co siedzi tam, przy oknie?

Powinnadobrzepływać,bomamocneciałoiśmiałeoczy...

 — Jakto? — zapiszczała zapytana. — Nie znasz Cuki

Akijama? To pierwsza pływaczka na całej Hokkaido! Z nią to
będziesz jutro ubiegał się o pierwszeństwo. Bacz, abyś nie
utonął,młodzieńcze!

 Zaśmiałasięiodeszła,ujrzawszynowegogościa.
 — Nie wielu, widać, macie dobrych pływaków na waszej

Hokkaido!—mruknął,aleCukidosłyszałasłowaTena.

 Serce w niej kołatać zaczęło, zarumieniła się i małe pięści

ścisnęłazsiłą.

 — Czekaj-no ty „awoj fukuro“,

[1]

będziesz się miał jutro

zpyszna! — pomyślała z oburzeniem dziewczyna i zawadjacko
potrząsnęłagłową.

III.

 Nazajutrzogodziniedziewiątejzrana,CukiAkijama,nadany

przez sędziów sygnał, skoczyła do morza i popłynęła. Pierwszy
wyścigmiałsięodbyćnakrótkąmetę,lecznaszybkiepływanie.

 Cuki w barwnych, pływackich spodeńkach, z obnażoną

piersią,ramionamiinogami,byłapiękna.Jejzłocisto-bronzowe
ciało,silneizgrabne,natleszafirowejwody,pociągałokusobie

131

background image

oczytłumu.

 — Ej! — westchnął jakiś mieszczuch. — Szczęśliwy będzie

ten,komuonasiędostanie.

 — Tak! — potwierdził inny. — Dziewczyna jak posąg, jak

rusałka,czynimfazestarychbajek...

 Cuki z siłą rozcinała wodę silnemi, zgrabnemi rękami, aż

piana pod niemi wirowała. Bała się obejrzeć, gdyż myślała, że
TenSziaharapłyniezanią.

 Sziahara tymczasem stał na brzegu bez kimona, w stroju

pływackim, pozwalającym podziwiać jego straszliwie szeroką i
wypukłą,jakkopuła,pierś,muskularneręce,nogiigrzbiet,niby
splecionezgrubychrzemienilublin.Stałipatrzyłzaoddalającą
siędziewczyną,patrzyłzbłyskamiradościwoczach.

 — Cuki Akijama! Przepiękna musme! — szeptał przez

zaciśnięte zęby, wpatrzony w bronzowe ciało Cuki, coraz
bardziej oddalającej się od brzegu. Już z trudem można było
dojrzeć czerwony czepek gumowy na kruczych włosach
pływaczki,gdyjedenzsędziówkrzyknął:

 — Ten Sziahara, dlaczego zwlekasz? Może zaniechałeś

zamiaruwalczyćznasząCuki?

 — Mam czas! — odezwał się niedbale i, powolnie

poprawiwszypasnabiodrach,rzuciłsięwmorze.

 Znawcy pływackiej sztuki, Japończycy, odrazu zrozumieli, że

widzą przed sobą mistrza. Płynął odmiennemi, nie stosowanemi
w Japonji ruchami. Wyskakiwał z wody i wyrzucał daleko
naprzód ramiona, jakgdyby chwytając się za niewidzialne liny,
ciągnące go coraz dalej na otwarte morze, gdzie, wśród
niewysokichfal,majaczącszkarłatnąplamączepka,chyżosunęła
CukiAkijama.

 Przy każdym ruchu ręki rybak cały wynurzał się z wody, jak

132

background image

delfin,goniącystadoryb.Zopalonegogrzbietuinógściekałamu
woda, a ciało wtedy połyskiwało pod padającemi promieniami
słońca.

 Zaczęłasięgonitwa.Cukiobejrzałasięwreszcie,ździwiona,

że nie słyszy za sobą odgłosów płynącego przeciwnika, i nagle
ujrzała jego wyrzucające się ponad wodę ciemne ciało, z
zawrotną szybkością zbliżające się ku niej. Podwoiła wysiłek,
dopłynęła do umieszczonej na morzu mety i, zawróciwszy,
skierowałasiękubrzegowi,robiącdrugąpołowęwyścigu.Gdy
przepływalisobienaspotkanie,rybakkrzyknął:

 —Niemęczsięnapróżno,pięknamusme,przegrasz!
 — Zobaczymy! — odkrzyknęła i pędzić zaczęła, ile sił

starczyło.

 Sziahara dopłynął, okrążył metę i gonił dalej. Z wysokiego

brzegu widzom wydawało się, że to latająca ryba ucieka od
goniącego ją delfina, lecz zrozumieli, że gonitwa długo nie
potrwa. Rybak, ani na chwilę nie zwalniając pędu, dogonił
dziewczynęispokojniepopłynąłobok.

 — Może zmęczyłaś się, musme, tedy pozwól że podtrzymam

cię...

 Cukizamiastodpowiedziprzyśpieszyłaruch.
 — Nie chcesz rozmawiać ze mną? — rzekł Sziahara. —

Dobrze... Wtedy patrz, jak się pływa. Ucz się, a być może, na
przyszłyrokbędzieszpierwszą,jeżelijatunieprzyjadę.

 Jednemuderzeniemodsadziłodniejojakiedwakorpusyi,nie

oglądającsięzapozostałą,jąłwyrzucaćsięzwodyisunąć,jak
rekin,samemigrzbietamifal,przelatującwpowietrzuzjednejna
drugą.

 Cuki Akijama była jeszcze daleko od brzegu, gdy rybak już

wyciskał ręcznik, którym miał owiniętą głowę, i spokojnie

133

background image

spoglądał na zachwyconych sędziów, krzyczących widzów i
zbliżającąsiędziewczynę.

 — Takiego pływaka nigdy nie widzieliśmy, młodzieńcze! —

zawołałstarywójtAkijama.

 — Na Rebunie wszyscy tak pływamy! — odparł skromnie,

naprężającspokojnieoddychającąpierś,podobnądodwutarczy,
złożonychrazem.

 WkilkaminutpoCukidopłynęliinniwspółzawodnicy,smutni

iźli.Cukimiałałzywoczachiciężkooddychała.

 — Jak śmiał! Jak śmiał ten rybak drwić sobie ze mnie! —

mówiła,prawiepłaczącitupiącnogami.

 — Za szybkość pływania pierwszą nagrodę zdobył Ten

Sziahara, drugą — Cuki Akijama! — oznajmił sędzia, a tłum
natychmiastodpowiedziałrykiem,jaktozwykletłum.

 Odbywałysięjeszczeinnezapasyiwyścigi,lecznakońcubył

najważniejszywyścignanajdłuższydystanspływania.

 Onagrodęubiegałosiędziesięciupływaków.Pośródnichbyli

TenSziaharaiCukiAkijama.

 Sędziazatrąbiłwmuszlęidziesięćpółnagichciałskoczyłodo

wody. Współzawodnicy płynęli, nie śpiesząc się, gdyż mieli
przed sobą trudne zadanie, tem trudniejsze, że zerwał się wiatr,
podniósłfale,awierzchołkiichuwieńczyłbiałemigrzywami.

 TylkoTenSziaharapłynąłszybko,prawietaksamo,jakwtedy,

gdygoniłCuki.

 Wyprzedziłwszystkichiznikłwoddali.Zbrzegutylkoprzez

lornetkę można było dojrzeć śród fal obwiązaną ręcznikiem
głowępływaka.

 Jedenpodrugimzawracaliwspółzawodnicyi,położywszysię

nawznak, płynęli do brzegu. Tylko Ten Sziahara dążył dalej i
dalej.

134

background image

 Przez silne lornetki morskie widziano go, jak wyrzucał po

swojemu rękami i sadził gwałtownemi rzutami z bałwana na
bałwan,rozpryskującpianęichrozwianychgrzyw.

 Wreszciezatrzymałsię,położyłnaplecyiczekał.Popewnym

czasiedopłynęłaCuki.Rybakpodniósłsięwwodzieispojrzał.
Bylisaminakotłującejsię,spienionejpustyni.

 Podpłynąłdodziewczyny.
 —Chcęmówićztobąpoważnie,musme!—rzekł,zaglądając

jejwoczy.

 — Czego chcesz, sanwo? — spytała pokornym głosem,

mimowolizzachwytempatrzącwjegośmiałeoczy.

 —Mnieniktniedorównawwodzie,—ciągnął, — pływam

tyle, ile chcę! Biję się w wodzie z rekinami i napadam na
kaszaloty, co zabijają ludzi uderzeniem swojej pletwy.
Rozumiesz, musme? Moglibyśmy z tobą płynąć aż na tamten
brzegoceanu,jeżelibypodrodzebyłyjakieśherbaciarnie,gdzie
dawalibycośdoprzetrącenia.Rozumiesz?

 —Widzętwojąprzewagę,sanwo,—odparładziewczyna.—

Powracam.

 — Zaczekaj! — zawołał. — Zapłynąć tak daleko, jak ty

zapłynęłaś, nie lada kto potrafi. Powrócimy razem i podzielimy
nagrodę.

 — Arigato! Dziękuję! — szepnęła Cuki. — Jest to wielki

zaszczytdlamnie...

 Nie śpiesząc się, płynęli razem do brzegu, z biegiem fal i z

wiatrem.Tuspotkanoichoklaskamiiokrzykami.

IV.

135

background image

 Nazajutrzpowyścigachpływackich,TenSziaharazapukałdo

domuwójtaAkijama.Samgospodarzspotkałgoi,rzeczdziwna,
spotkałuprzejmie.

 —A,zwycięzca,tryumfator!—zawołał.
 —Tobędzieodciebiezależało,czcigodnywójcie!—odparł,

kłaniającsię,Sziahara.

 —Jakto?
 — Przyszedłem prosić o rękę twojej córki. Podoba mi się

CukiAkijamaichcęjąmiećzażonę,—swobodnymipewnym
głosemobjaśniłrybak.

 — Chcesz ją mieć za żonę? Podoba ci się Cuki? — zawołał

stary.—Alecotomożemnieobchodzić?

 — Podług obyczaju, przyszedłem do ojca, aby prosić o rękę

jegocórki!—ciągnąłSziahara.

 —Aona?—spytałstary.
 —Cukinieodmówi!—mruknąłrybak.
 —No,no!—zdziwiłsięwójt.—Takijesteśpewny?
 —Tak!—odparł.
 —No,toidźirozmawiajznią!—śmiejącsię,rzekłstary.—

Idź!

 Sziaharaspokojnymkrokiemwszedłdoogrodu,gdziemusme

doglądałakwiatów.

 —Cuki-San!—powiedziałTenSziahara.—Przyszedłempo

ciebie.

 Obróciłasięipatrzyłananiegozdumiona.
 — Tak! — powtórzył, — przyszedłem po ciebie. Chcę, abyś

byłamojążoną...

 — Ty? — zapytała, śmiejąc się szczerze. — Ty — rybak z

Rebuna?

 —Obawiaszsię,żejestembiedakiem?—mówiłSziahara.—

136

background image

Coprawda, że tak jest, ale to dlatego, że jestem samotny i
niewiele potrzebuję dla siebie. Gdy będziemy razem, będę
pracowałdużoiprędkodojdziemydobogactwa!Mamtrzyduże
morskiełodzie,prawietakie,jakkrypy,alepsze,bozwinniejsze
i szybsze. Popłyniemy razem z tobą! Ty nie widziałaś
Ochockiego morza? Siwe jest, jak głowa starca, a góry lodowe
suną tam, niby wielkie okręty, które zgubiły ster. Znam na
wybrzeżu Azji miejsca, gdzie są legowiska drogocennych fok,
szałasy koczowników, polujących na sobole i kuny, piasczyste
łachy, wychodzące daleko w morze, gdzie w piasku ukryte są
duże kawały bursztynu, żółtego, jak miód... Zabierzemy to
wszystkoibędziemybogatsiodtwegoojca...

 Podszedł i ujął ją za rękę, lecz Cuki wyrwała mu ją i ze

śmiechempowiedziała:

 — Pływasz dobrze, ale to jeszcze nie racja, żebyś w ten

sposóbmówiłdoCukiAkijama!

 — Szkoda! — mruknął Sziahara. — No! ale to nic nie

zmieni... I tak — będziesz żoną Tena, a siwe morze będzie
pieściło twoje ciało, podobne do posągu z bronzu lub drogiej
koralowejlaki,któradługoleżałanasłońcu.Sajonara,Cuki-San!

 Rzekłszyto,niskosięukłoniłiwyszedł.
 Zaciekawionajegośmiałościąiprostotądziewczynapatrzyła

naoddalającąsięwysoką,zwinnąpostaćdziwnegorybaka.

V.

 TenSziaharanieodjechał.Pozostałwosadzieiprzesiadywał

całemi dniami w herbaciarni, a gdy przekonał się, że sakiewka
jego opustoszała, poszedł do konkurenta starego wójta — też

137

background image

bogategorybakaiwynająłsięzarobotnika.

 Wosadziewkrótcedowiedzianosię,żemłodyrybaknauczył

robotnikówswegogospodarzanowychsposobówpołowuryb,z
czego

właściciel

ciągnął

duże

zyski

ku

wielkiemu

niezadowoleniuzazdrosnegoiskąpegoAkijamy.

 Pewnego razu wypadło kilka dni świąt i młodzież z osady

wybrała się na wycieczkę do zapomnianej świątyni mądrego
Buddy.

 Przejechawszy kilka stacyj koleją, podróżni odbywali dalszą

drogępieszo.

 Droga szła lasem, wspinała się na góry i spuszczała do

głębokich dolin. Młodzież bawiła się, zbierając kwiaty polne,
goniącsięwzajemnie,włażącnadrzewapoorzechycedrowe.

 Ten Sziahara często zbliżał się do Cuki, rozmawiał z nią,

opowiadałowycieczkachswoichnamorzu,opolowaniunafoki
i wieloryby, o piratach, z którymi staczali bitwy mieszkańcy
Rebuna, lecz ani razu nie wspominał o swoich nieudanych
oświadczynach. Zachowywał się z całą swobodą i wesołością.
Drażniłotohardądziewczynę.

 —Zapomniałotem,comówiłwtedy?—myślała,szukającw

oczachrybakacieplejszychbłyskówlubzmieszanianatwarzy.

 Lecz Ten Sziahara niczem nie zdradzał smutku lub miłości.

ZachowywałsięwzględemCukitaksamo,jakwzględeminnych
musme, a wyróżniał szczególnie jedną — małą, wiotką i słabą
GasziTaori.Śpiewałdlaniejpiosenkirybackie,zrywałkwiatyi
orzechy,przenosiłjąprzezgórskie,wartkiepotoki.

 — Szukał orlicy, a znalazł szczyglicę! — myślała Cuki,

wzruszającramionami.

 Nareszcie doszli do świątyni i rozlokowali się w małym

hoteliku,utrzymywanymprzezmnichów.

138

background image

 Zwiedziliświątynię,gdziezłożyliofiarypieniężne,modlilisię

przed starym posągiem Nauczyciela z Sakia, a później,
obszedłszy okolice świątyni, powrócili do hotelu, gdzie mnisi
przyrządzilidlapodróżnychskromnąucztę.

 Gdyzasiedlidowieczerzy,brakowałotylkoTenaSziahara.
 Cukiodrazutospostrzegłaizawołała,klasnąwszywdłonie:
 —Ohe!GdzieśnamsięzaprzepaściłTen...
 —Powiedziałmi,—odezwałasięGasziTaori,—żepójdzie

kąpaćsiędojeziora,bomutęsknodowody.

 — Ty już wszystko wiesz o Tenie, Gaszi! — powiedziała z

przekąsemCuki.

 Mała, blada musme zarumieniła się po uszy; i to też

spostrzegłaCuki.

 Lecz Sziahara tymczasem wcale o kąpieli nie myślał.

Przyłapał jednego z kapłanów, chodził z nim przed świątynią,
pytał i słuchał, potem coś obszernie tłumaczył starcowi i kilka
razypalcezapuszczałdopasa,wyciągajączniegosrebrnejeny.

 Powróciłdopierowtedy,gdywszyscyjużbylipowieczerzyi

siedzieli przed hotelem. Rybak naprędce zjadł trochę ryżu i
wyszedłdocałegotowarzystwa.

 Wkrótce zjawił się stary mnich, nawiązał rozmowę, a potem

rzekł:

 —Dospoczynkujeszczesporoczasu,młodzisanwoiurocze

musme!Pozwólciewięc,żeopowiemwamcoś,cojestzwiązane
z naszą starą świątynią. Mamy tu śród posągów jeden —
wyobrażający „boga, rozpraszającego zwątpienia“. Jeżeli
mężczyznalubkobietaniewiedzą,comająmyśleć,czuć,czynić
— dość spędzić w świątyni czas do północy, gdyż bóstwo w
jakikolwiek sposób da stanowczą odpowiedź, a zwątpienia i
wahania natychmiast pierzchną. Był tu niegdyś sławny Taiko

139

background image

Sama,synprostegoheimina-wieśniaka.Czułwsobiewielkąsiłę,
lecz nie wiedział, na co ma ją skierować. Przybył tu, a bóg, o
którymmówię,wskazałmujegodrogę.Taiko-Samapojechałdo
potężnego Nobunagi, stał się wielkim wodzem, pojął za żonę
siostręMikadaistałsięSzogunem,wspaniałym„kawanbaku“.

[2]

Kiedy Nobunaga burzył świątynie Buddy, wtedy wdzięczny za
radę bóstwa, Taiko Sama obronił naszą świątynię, i oto stoi po
nimjużprawie400lat...

 Kapłan umilkł, a Sziahara mruknął dość głośno do jednego z

rybaków:

 — Pójdę dziś do tego boga. Dwie dziewczyny mi się

podobają,aniewiem,którąwolę...

 Wstałi,podszedłszydomnicha,zacząłsięznimukładać.
 Słowa rybaka usłyszała Cuki i, wyślizgnąwszy się z grona

towarzyszy, nie wiedząc, poco to czyni, pobiegła ku świątyni i
uprosiłamnicha-klucznika,abyjątamwpuścił.

VI.

 Bonza wprowadził Cuki do świątyni, zapalił jedną lampkę i

odszedł, obiecawszy przyjść o północy. Dziewczyna pozostała
sama, myśląc o dziwnym, niepojętym rybaku, który mówił tak
stanowczo, że chce mieć ją za żonę, i nagle o wszystkiem
zapomniał.Nawetżaluniemadoniejzaodmowęidrwiny.

 — Nie ma ani krzty dumy! — błysnęła jej myśl. — To —

wstrętne! Parobek... A teraz ta mała, słaba, jak pisklę, Gaszi
Taori...Nierozumiem,cowniejznalazłSziahara?!Jednakzdaje
misię,żejąkocha,bosięopiekujeniąigodzinamirozmawiaz
nią...

140

background image

 Naraz Cuki drgnęła. Dwoje jarzących się oczu wparło w nią

nieruchome źrenice. Przyjrzała się i przekonała, że to jakiś
czarnybógpatrzyłnaniąszklanemioczyma,wktórychmigotały
błyskilampy.Odeszłanaprawo—oczyszłyzanią,przeszłana
lewo — bóg i tu śledził ją połyskującemi w mroku źrenicami.
Przykrychłódzacząłsięzakradaćdopiersimusme.

 Później jakieś niewyraźne szmery rozlegać się poczęły po

kątachświątyni,gdzieśzaołtarzemcośbrzękłożałośnie;toznów
ciche cykania dochodziły jej uszu; jakieś powiewy dotykały
czołaitwarzy...

 Już zaczęła drżeć i ze strachem się oglądać, gdy podwoje

świątyni rozwarły się i na tle srebrzystej nocy księżycowej
poznała postać Tena Sziahary. Szedł powolnym krokiem, w
mrokuniespostrzegłjejiprzeszedłnadrugąstronę,zniknąwszy
wgłębokimcieniuzaołtarzem.

 Dziewczyna długo nadsłuchiwała, lecz rybak żadnym

dźwiękiemniezdradzałswojejobecności.

 Szmery,brzękiipowiewy,któreprzywejściuSziaharynagle

ustały, znowu się zerwały, szły ze wszystkich kątów, z czarnej,
tajemniczej ciemni, wiszącej pod pułapem. Coś cykało cienko i
żałośnie, jak pokutująca dusza, i lekko potrącało o szkła okien,
jakgdybywyrwaćsięchciałoiulecieć.

 Cukistarałasięniepatrzyćnaboga,któryprzeraziłjąswemi

nieruchomemi, lecz żywemi źrenicami, po pewnym czasie,
jednak, podniosła oczy i ujrzała straszną maskę posągu.
Wykrzywił usta w napadzie niemego śmiechu, wyszczerzył
olbrzymiekły,oczamiświdrowałwjejmózguisercu.

 Cuki wydało się, że słyszy nawet cichy chichot potwornego

boga i że twarz jego w migotliwych blaskach lampki zmienia
swójwyrazistajesięcorazbardziejdrwiącąiroześmianą.

141

background image

 Krzyknęła i pędem pobiegła za ołtarz, gdzie skrył się Ten

Sziahara.

 Zobaczyła go, stojącego z wyciągniętemi na jej spotkanie

ramionami.

 Drżąca, dygocąca cała, przycisnęła wylęknioną główkę do

jegopotężnejpiersiituliłasię,jakdzieckodomatki,corazbliżej
imocniej...

 —No,Cuki-San,no,jużwszystkodobrze,jużniemażadnego

strachu!Jacięprzedcałymświatemobronię,niebójsię!No—
no, mała, cudna musme! Kwiecie mego serca, słońce mojej
duszy, miłości i pragnienie Tena Sziahary! Uspokój się!... Już
wszystkodobrze!...

 Długouspokajałdziewczynęmłodyrybak,głaskałpowłosach

i rękach, nucił, jak nad kołyską, ciche piosenki o oceanie,
marzeniu i szczęściu, aż musme zarzuciła mu ramiona na szyję i
uśmiechnęłasię,cicha,szczęśliwai...poskromiona.

 Nie słyszała już Cuki-San szmerów i szelestu śmigających

wszędzie szczurów, cykania i powiewów nietoperzy, nie
widziałapotwornejtwarzyboga,rozpraszającegozwątpienia.A
właśniepadłoświatłoksiężycaitwarzjegostałasiędobrotliwą
ifiglarną,tylkoustaswojekrzywiłdziwaczny,staryzapomniany
bógichichotał,zanosiłsięodśmiechu...

Przypisy

1.

Granatowyworek.

2.

Wódzcałejarmji.

142

background image

Tekstjest

własnościąpubliczną

(publicdomain).Szczegółylicencjinastronie

autora:

FerdynandOssendowski

.

143

background image

LO T O S Y.

N

iedalekoodstarejJokohamystałyprzed400latyolbrzymie

świątynie z posągami Buddy-Gotamy. Ludzie nie pamiętali ani
czasów, gdy tu stanęły, ani ludzi, którzy wznosili te potężne
ściany z grubych kloców cedrowych i sosnowych, mury z
kamieni, piękne pagody z porcelany, laki i złocenia, posągi
bóstwa z bronzu, drzewa, kości lub tajemniczych nefrytów,
barwą przypominających zielone wodorosty z dna głębokiego
stawu, ciepłą, różową skórę niewinnej musme, lub obłoki
mleczne,mglisteitajemnicze.

 Za świątyniami ciągnęły się zabudowania klasztorne, domy

zajezdne, przepełnione ryżem śpichrze, składy ze wszelkim
dobytkiem, pałacyki starszych mnichów i bonzów w żółtych i
czerwonychszatach.

 Kapłani Buddy zapomnieli przepisów jego mądrej nauki i

pędzili życie w bezczynności, zabawach i rozpuście, gorsząc
naródDaj-Nipponirzucającwjegośrodowiskoziarnazepsucia
itruciznydladucha.

 Nikt nie wertował starych ksiąg mądrości, nikt nie studjował

Atharwy Wedy, Dhammapady i Katha Vatthu, nie czytał
życiorysów boskiego Sakkia Muni i mnisi coraz bardziej
pogrążali się w ciemnocie i zepsuciu. Słowa ich były jak suchy
piasek,jakziarno,oddawnazgniłeiumarłe,jaktchnieniemogiły.
Nikogojużonenieporywały,niewstrzymywałyinienauczały.

 Pobożni przestali odwiedzać świątynie i unikali kapłanów,

głoszących prawdę zimnemi ustami obłudników. Niewiara i
zwątpienie wkradły się w serca ludu, aż stracił ścieżkę,
prowadzącądoBogaprzeztrzęsawiskożycia.

144

background image

 Zbrodnie i zepsucie panować zaczęły na ziemi Daj-Nippon.

Nicjużniekierowałoludem.Wiarastałasięprzesądem,miłość
—rozpustą,ojczyzna—targowiskiem,mądrość—zwątpieniem.

 Zdawałosię,żenaród,stary,waleczny,uczciwynaródzapadł

naciężkąiśmiertelnąchorobę.

 UjrzałtęklęskęNobunaga,wielkisynswegokraju.Całeżycie

poświęcił walce o spokój i potęgę Daj-Nippon. Poskramiał
możnych, a czyniących krzywdę dajmio, hamował swawolę
walecznychsamurajówizdymempuszczałosadyrozbójnikówi
piratów,tylkotrupyzasobązostawiając.

 Na drodze stanęli mu kapłani i mnisi ze świątyń Buddy.

Zapomnieli oni prawa, co doszły z Gangesu aż hen! na Hondo,
Hokkaido,Kiuszu,SzikokoiKarafuto,inabezczynną,bezwładną
i bezładną tłuszczę zamienili naród, przez groźnego Nobunagę
umiłowanynadżycie.

 Przywołał pewnego razu Nobunaga przed oblicze swoje

ulubionego wodza Hidejoszi, i jego druha wiernego — Jejasa i
rzekł:

 — Gdy na dobrem drzewie rodzić się poczynają trujące

owoce, ogrodnik ma ściąć to drzewo, ponieważ przestało być
dobrem.

 Wodzowie słuchali w milczeniu, nie rozumiejąc, do czego

zdążawładca,atenciągnąłdalej:

 —Wielkinauczyciel,Budda,rzuciłnamziarnaswojejnauki,

iskry swego ducha. Porwał je wiatr południowy i niósł przez
Indję, Chiny, Koreę... Upadły na naszą ziemię i plon obfity
przyniosły. Lecz źli ludzie, duchem słabi i nieświadomi
wielkiego celu, stratowali żyzny łan i zgasili płomień boski! Ze
zdrowych ziaren chwasty wyrosły, z ognia — ciemność
powstała. Zbrodniarze powinni być śmiercią karani, krzew

145

background image

jadowitymabyćzkorzeniamiwyrwany.

 —Rzekłeś,władco!—odpowiedzieliwodzowie.—Leczo

kimmówisz?Nakogomaspaśćrękatwoja?

 — Nędzni, rozpustę szerzący kapłani mądrego Buddy mają

zginąć! Ich klasztory i świątynie oddacie płomieniom, gdyż
truciznadladuchaobrałasobiewnichsiedlisko...

 Odeszli Hidejoszi i wierny Jejas, a w kilka dni później po

całym kraju szalała krwawa wichura. Wojownicy Hidejoszi
mordowalibezlitościżółtychiczerwonychmnichówikapłanów
Buddy i palili klasztory i świątynie, jakgdyby dżuma straszliwa
kryłasięwichmurach.

 GdyHidejoszidoniósłNobunadze,żewszystkojużskończone,

władca zechciał odwiedzić najbliższy klasztor, zburzony z jego
rozkazu.

 Pokazano mu około Jokohamy miejsce, gdzie stały świątynie,

pagodyidomymnichów.

 Nobunagastałipatrzyłnazgliszcza,gruzyitrupy.
 Nagledoduszyjegozakradłosięzwątpienie.
 — Czy dobrze uczyniłem, burząc przybytki Buddy? — pytał

siebieztrwogą.

 Długo trwała ta rozterka i walka w duszy, aż Nobunaga padł

twarząnaziemięizawołałgłośno:

 —Budda—Nauczycieludobrotliwy!Miotasięduszamojai

nie mam znikąd odpowiedzi. Błagam cię — uczyń cud, abym
wiedział, dobrze, czy źle zrobiłem dla mądrości twojej i dla
dobraludumego!Uczyńcud!

 Nie zdążył jeszcze skończyć błagania swego, gdy z ziemi,

zgliszczami i skrwawionemi trupami pokrytej, wyrastać zaczęły
lotosy.

 Rosłyszybko,pędypuszczającobficie,ażpyszniezielenićsię

146

background image

zaczęły piękne liście i różowem, żółtem i białem kwieciem
rozkwitływspaniale.

 Całarówninawmorzelotosówzmieniaćsięzaczęła,ciesząc

oczyNobunagiikojąctrwogęjegowielkiejduszy...

II.

 Za Jokohamą od tego czasu pozostało to pole lotosów.

Umierająirodząsięnanowo,gdymiesiącAmidy—sierpieńłka
i łzy roni nad ziemią, smętny i beznadziejny. Wtedy kwitnąć
poczynająlotosywokołoJokohamy,szeleszcząszerokiemiliśćmi
ibudząuśmiechnadzieipysznemicieszącemiwzrokkwiatamio
kształtachcudnych,obarwachwesołych.

 Szemrzą i szeleszczą liście, opowiadają stare baśnie,

wspominają o dawnych ludziach i dziejach, głoszą proste hasła
prawdy, rozpalają miłość dla słabych, rzucają ogniste słowa,
wołającedowalkiznieprawdąizbrodnią.

 NicniezmieniawoliAmidyiproroczegożycialotosów.
 Podziemne, mściwe szatany wstrząsnęły piękną Hondo, w

gruzy i zwaliska zmieniły wspaniałe Tokio, zadumaną o
przeszłości Jokohamę, uśpioną Kamakurę, rozmarzone Nikko i
Nagoję, lecz lotosy przetrwały dzień kaźni, wybujały pięknie i
barwnieiszepcąstareopowieściodawnychklęskach,mękachi
dziejach,abyludziezrozumiećmoglidrogiprawdyiwiekuistego
szczęścia.

 Żyjciejaknajdłużej,pyszne,barwnelotosy!
 Cieszcie oczy ludzi, kojcie ich troski, mówcie o życiu,

krótkiem jak błyskawica, i o duchu nieśmiertelnym i potężnym,
co nie zna grzechu, nieprawdy, wojny i mordu, o duchu, tym

147

background image

najpiękniejszym darze Boga-Twórcy, który ręką miłościwą i
hojnąrzuciłgonaziemiebiałych,żółtych,bronzowychiczarnych
ludzi, do wszystkich zakątków lądów i wysp, aby kiedyś z tego
siewu wyrosła prawda bez skazy, nieśmiertelna, jak Bóg, i
potężna,jakOn!

K O N I EC.

Tekstjest

własnościąpubliczną

(publicdomain).Szczegółylicencjinastronie

autora:

FerdynandOssendowski

.

148

background image

Otejpublikacjicyfrowej

Tene-bookpochodzizwolnejbibliotekiinternetowej

Wikiźródła

[1]

.Bibliotekata,tworzonaprzezwolontariuszy,mana

celustworzenieogólnodostępnegozbioruróżnorodnych
publikacji:powieści,poezji,artykułównaukowych,itp.

Wpublikacjizostałazachowanaoryginalnaortografia,oczywiste
błędywdrukuzostałypoprawioneprzezredaktorówWikiźródeł.

Wersjaźródłowategoe-bookaznajdujesięnastronie:

Szkarłatnykwiatkamelji.OpowieścizżyciaJaponji

KsiążkizWikiźródełsądostępnebezpłatnie,począwszyod
utworówniepodlegającychpodprawoautorskie,poprzeztakie,
doktórychprawajużwygasłyikończącnatych,opublikowanych
nawolnejlicencji.E-bookizWikiźródełmogąbyć
wykorzystywanedodowolnychcelów(takżekomercyjnie),na
zasadachlicencji

CreativeCommonsUznanieautorstwa-Natych

samychwarunkachwersja3.0Polska

[2]

.

Wikiźródławciążposzukująnowychwolontariuszy.

Przyłączsię

donas!

[3]

Możliwe,żepodczastworzeniatejksiążkipopełnionezostały
pewnebłędy.Możnajezgłaszaćna

tejstronie

[4]

.

149

background image

Wtworzeniuniniejszejksiążkiuczestniczylinastępujący
wolontariusze:

Sempai5
Nawider
Grobur
Himiltruda
Ankry
JoannaLe
Wieralee

1.

https://pl.wikisource.org

2.

http://www.creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/pl

3.

https://pl.wikisource.org/wiki/Wikiźródła:Pierwsze_kroki

4.

http://pl.wikisource.org/wiki/Wikisource:Skryptorium

150


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Baronowa Orczy Szkarłatny kwiat
Ferdynand Ossendowski Męczeńska włóczęga
Ferdynand Ossendowski Czao Ra
Ferdynand Ossendowski Krwawy generał
Ferdynand Ossendowski Dimbo
Ferdynand Ossendowski Słoń Birara 2
Ferdynand Ossendowski Cień ponurego Wschodu
Antoni Ferdynand Ossendowski Orlica
Ferdynand Ossendowski Życie i przygody małpki
Ferdynand Ossendowski Afryka (Ossendowski, 1934)
Ferdynand Ossendowski Orlica
Ferdynand Ossendowski Puszcze polskie
Ferdynand Ossendowski W krainie niedźwiedzi
Ferdynand Ossendowski Słoń Birara
Baronowa Orczy Szkarłatny kwiat
Antoni Ferdynand Ossendowski Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów

więcej podobnych podstron