V. Wewnątrz bloku wschodniego
Przemiany i rozwój krajów Europy Środkowej i Wschodniej
Śmierć Stalina zamknęła pewien rozdział w dziejach komunizmu, a zinstytucjonalizowany przymus
utracił swój wszechwładny kształt. Nowa reformatorska faza zadeklarowana na XX Zjeździe KPZR
przyniosła gruntowną zmianę nie tylko oblicza systemu, który stał się nieporównywalnie mniej
represyjny, ale i jego sfery ekonomicznej. Odtąd ewoluujący komunizm stopniowo wyzbywał się tych
elementów, które legły u podstaw jego tworzenia. Zmieniając się, w istocie przygotowywał grunt dla
własnego unicestwienia, gdyż dla takich warunków nie był w przeszłości powoływany. Okazywał się
również z gruntu niereformowalny, jako że wszelkie próby głębokich zmian faktycznie naruszały jego
fundamenty, określone a priori jako doskonałe.
Stosunkowo wolne tempo przemian, zwłaszcza na płaszczyźnie gospodarczej, znacznie oddaliło w
czasie implozję, która zainicjowała proces "zapadania się". Gotowość do odrzucenia systemu
wymagała bowiem nie tylko odpowiednich warunków społeczno-ekonomicznych, ale i mentalnej
dojrzałości społeczeństw Związku Radzieckiego i krajów bloku wschodniego. Przebudowując struktury
gospodarcze, przekształcając społeczeństwa i mobilizując je
komunizm przez długi czas pełnił na
Wschodzie rolę zastępczą wobec wczesnej fazy kapitalizmu na Zachodzie.
Dość szybko przeprowadzona została destalinizacja, choć jej rezultaty nie były takie same we
wszystkich krajach bloku. Najwyraźniej i najszybciej upadek dawnego systemu zaznaczył się w Polsce
i na Węgrzech, co wiązało się z wydarzeniami 1956 r. W NRD i Czechosłowacji proces ten był
znacznie bardziej spowolniony i dotyczył bardziej sfery represji aniżeli odchodzenia czy negowania
systemu. Tamtejsze elity władzy niewiele zresztą zmieniały się. Poza Jugosławią, która do struktur
bloku nie należała, rzeczywistego zreformowania gospodarki w warunkach zakreślonych ustrojem
dokonano jedynie na Węgrzech. Zainicjowane przemiany doprowadziły tam do sytuacji bliskiej
rynkowej. Był to swoisty ewenement na miarę bloku, a jego szczytem było zaprowadzenie polityki
"nowego mechanizmu gospodarczego" w 1966 r., ukierunkowanej na połączenie planowania z
rynkiem. Za utrzymanie rynku i obfitego zaopatrzenia sklepów w dłuższym czasie zapłaciły jednak
Węgry olbrzymim wzrostem zadłużenia zagranicznego. W innych krajach reformy gospodarcze przez
długie lata nie wychodziły poza skalę eksperymentu. Na dobre przystąpiono do nich dopiero w
schyłkowej fazie komunizmu, gdy szanse na ich powodzenie były w istocie niewielkie. Wówczas też
próby przechodzenia do gospodarki rynkowej jedynie przyspieszyły proces upadku komunizmu.
Znaczącej liberalizacji uległy stosunki wewnątrz bloku, czego przejawem była schizma Albanii, a także
wyraźne usamodzielnienie się Rumunii. W obu przypadkach nie oznaczało to jednakże odchodzenia
od systemu. Przeciwnie
zarówno w Albanii, jak i Rumunii trwał on w szczególnie ortodoksyjnej
formie, bliskiej stalinizmowi. Z tych też przyczyn, pomimo rozluźnienia (Rumunia) lub zerwania więzi z
blokiem (Albania), radziecka interwencja raczej nie groziła. Już zresztą sam anachroniczny system
skutecznie izolował oba kraje od reszty "państw wspólnoty". W przypadku Albanii schizma wiązała się
z destalinizacją oraz późniejszym konfliktem radziecko-chińskim. Już podczas narady partii
komunistycznych w 1960 r. albański przywódca, Enver Hodża, ostro skrytykował radzieckie dążenia
do hegemonii. Niedługo potem stosunki między obu państwami zostały zerwane, a Tirana coraz silniej
wiązała się z Pekinem. Ostatecznie i ten partner nie przetrwał próby czasu, zwłaszcza gdy po 1978 r.
Chińczycy przystąpili do modernizacji i otwarli się na Zachód. Doprowadziło to do kolejnego zerwania
oraz samoizolowania się Albanii.
Z konfliktem radziecko-chińskim oraz jego tłem wiązała się również emancypacja Rumunii. Budując
swoje państwo, tamtejsi komuniści wyraźnie sięgali do nacjonalizmu, co wynikało z dość silnych
konfliktów z mniejszościami narodowymi. Wyraźnie nie odpowiadała im rola Rumunii jako surowcowo-
rolnego zaplecza bloku, na co w ramach RWPG naciskali Rosjanie. W 1958 r. wojska radzieckie
opuściły ten kraj, co znacznie wzmocniło pozycję coraz bardziej "narodowych" komunistów.
Pozostawali oni pod silnym wrażeniem chińskich teorii samodzielności i samowystarczalności, a
radziecki dyktat zupełnie im nie odpowiadał. Stopniowo podniesiona została nawet kwestia wcielonej
do ZSRR Besarabii, co od dawna było kością niezgody pomiędzy Moskwą a Bukaresztem.
Niezależna polityka zagraniczna Rumunii umocniła się wraz z dojściem Nicolae Ceause7scu do
władzy w 1965 r. Więzi z Moskwą i blokiem uległy osłabieniu, a w 1968 r. potępiono nawet interwencję
w Czechosłowacji. Choć stosunki Rumunii z ZSRR przeżywały lepsze i gorsze fazy, samodzielność
Bukaresztu była jednakże zawsze zauważalna.
Swoistemu zakonserwowaniu uległ natomiast system. Stopniowo wyradzał się on w rodzaj dyktatury
rodzinnego klanu Ceause7scu. Sam conducatore pełnił rolę naczelnego ideologa, obficie
szermującego klasykami marksizmu
leninizmu, a także hasłami nacjonalistycznymi. Żyjącym w
niedostatku Rumunom powszechnie wmawiano, że są potomkami ... Daków, a osiągnięcia ich kraju
stawiają go w światowej czołówce.
Wraz z upadkiem stalinizmu ogromnie wzrosła również polityczna aktywność Polski, nie tylko
wewnątrz bloku, ale i na arenie międzynarodowej. Sprzyjało temu ułożenie na nowo stosunków z
ZSRR, co poszerzyło obszar suwerenności. Było to niewątpliwą zasługą Władysława Gomułki, dla
którego zmniejszenie radzieckiej obecności w Polsce stanowiło jeden z politycznych priorytetów.
Zasady równouprawnienia potwierdzone zostały we wspólnej deklaracji, w następstwie trudnych
pertraktacji z kierownictwem radzieckim w listopadzie 1956 r. W związku ze spadkiem
zimnowojennego napięcia wzrosło zresztą znaczenie państw średnich i małych, z których większość
uzyskała szanse na współuczestniczenie we wzajemnym porozumieniu. W tamtych latach polska
dyplomacja złożyła wiele znaczących propozycji, m.in.: plan utworzenia strefy bezatomowej w Europie
(tzw. plan Rapackiego z 1957 r.), zwołania konferencji bezpieczeństwa w Europie z 1964 r.,
nieprzedawniania zbrodni wojennych z 1965 r., zniesienia dyskryminacji kobiet z 1967 r., deklarację
wychowywania społeczeństw w duchu pokoju z 1978 r. Część z nich zyskała owocny finał.
Do 1989 r. Polskę czterokrotnie wybierano do Rady Bezpieczeństwa, a w 1972 r. jej przedstawiciel
przewodniczył Sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Czynnie uczestniczyła również w misjach
pokojowych w Wietnamie i Korei. Polak przewodniczył Międzynarodowemu Trybunałowi
Sprawiedliwości w Hadze. Nader znaczący okazał się polski udział w pracach przygotowawczych, a
później w samej Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (KBWE), zakończonej
podpisaniem aktu końcowego w sierpniu 1975 r. Już wcześniej Polska zdołała uporządkować swoje
stosunki z RFN. Podstawą dla układu o normalizacji stosunków i uznaniu granicy na Odrze i Nysie,
podpisanego w grudniu 1970 r., była inicjatywa Władysława Gomułki z maja 1969 r. Gomułka
wyraźnie obawiał się "drugiego Rapallo", tj. porozumienia radziecko-niemieckiego poza plecami
Polski. Cechował go pesymizm wobec radzieckiej polityki imperialnej i starał się maksymalnie zadbać
o to, aby polskie nabytki terytorialne po II wojnie światowej uzyskały międzynarodowe uznanie. Traktat
zgorzelecki z NRD z 1950 r. był oczywiście niewystarczający, jeśli wziąć pod uwagę jego niewiarę w
trwałość NRD. Układ z RFN miał doniosłe znaczenie dla europejskiego procesu pokojowego, a jego
realizację wywołano pomimo wstępnego niezadowolenia ZSRR. Ówczesne ustalenia graniczne
umocnione zostały później w toku KBWE, gdy delegacja polska aktywnie włączyła się w uzgadnianie
stanowiska w kwestii nienaruszalności granic.
Chociaż wysokość tempa wzrostu gospodarczego bywa często kwestionowana, nie ulega wątpliwości,
że kraje bloku wschodniego ogromnie rozwinęły się, a ich potencjał uzyskał znaczące rozmiary. W
latach 1960
1990 liczba ludności Polski wzrosła z 29,7 mln do 38,1 mln, Czechosłowacji z 13,6 mln
do 15,5 mln, Węgier z 9,9 mln do 10,3 mln, Albanii z 1,6 mln do 3,2 mln, Bułgarii z 7,8 mln do 8,9 mln,
Rumunii z 18,4 mln do 23,2 mln. Znacznie niższy od jednego procenta roczny przyrost naturalny miały
w latach osiemdziesiątych Węgry, NRD i Czechosłowacja. Nastąpiły głębokie zmiany w strukturze
zamieszkania ludności krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Z ogółu mieszkańców jeszcze w
1950 r.
w Albanii tylko 27% mieszkało w miastach, w 1985 r.
34%; w Bułgarii
odpowiednio 25% i 64%, w
Czechosłowacji
37,4% i 60%, w Rumunii
25% i 51%, na Węgrzech
36,8% i 59%. Wielkości te
świadczą nie tylko o stopniu zaawansowania procesów urbanizacyjnych, ale i gruntownych zmianach
struktury gospodarczej tych krajów, które, poza wyjątkami, z krajów rolniczych lub rolniczo-
przemysłowych stały się krajami o dominującym przemyśle. W państwach takich jak Jugosławia,
Rumunia, Bułgaria, Węgry czy Albania w okresie przedwojennym nowoczesny przemysł właściwie nie
istniał i zbudowano go całkowicie od podstaw.
Symbolem awansu wielu krajów bloku wschodniego było nie tylko uznanie na światowych rynkach, ale
i uczestnictwo w radzieckich programach badania kosmosu. Dla uzyskania niezbędnej kadry
konieczne było oczywiście poszerzenie poziomu edukacji społeczeństwa. Trzeba powiedzieć, iż w
większości przypadków osiągnięto ogromne sukcesy, a dzięki bezpłatnemu i rozwiniętemu kształceniu
wytworzyła się dość rozległa warstwa inteligencji związanej z komunistycznym państwem. Z czasem
konsekwencje tego okazały się zgubne dla systemu, gdyż warstwa ta, napotykając rozmaite bariery w
zaspokajaniu swoich aspiracji, opowiedziała się przeciwko komunizmowi, za demokracją i gospodarką
rynkową. Odrzucenie komunizmu było w znaczącej mierze jej zasługą, chociaż proces zniechęcania
do systemu był dość powolny.
Rozwijające się gospodarki krajów bloku wschodniego wymagały coraz większego kredytowania,
któremu nie była w stanie sprostać ani Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej (RWPG), ani też
Związek Radziecki. To, co zupełnie wystarczało w przeszłości, w nowej sytuacji okazywało się
zupełnie nieadekwatne do potrzeb. Zresztą sam ZSRR przeżywał stałe trudności finansowe. W tej
sytuacji, nie bez wskazówek Leonida Breżniewa, przywódcy państw bloku coraz częściej sięgali po
zachodnie pożyczki. W latach 1970
1980 zadłużenie poszczególnych krajów ogromnie wzrosło: Polski
z 0,8 mld $ do 24,5 mld $, NRD z 1 mld $ do blisko 12 mld $, Rumunii z 1,2 mld $ do 9,2 mld $. Jak na
możliwości płatnicze tych państw były to kwoty ogromne, stanowiące dotkliwy ciężar. Wiele dziedzin,
w które je zainwestowano, nie przyniosło spodziewanych dochodów, a pomimo znaczącej
modernizacji przemysłu towary eksportowe były nadal mało konkurencyjne. Rosnące zadłużenie oraz
konieczność jego obsługi miały fatalne konsekwencje nie tylko dla stanu budżetu, ale i sytuacji na
rynku. W połączeniu z anachronicznie zarządzaną i funkcjonującą w oderwaniu od rynku gospodarką
bloku wschodniego powodowało to wielkie trudności wewnętrzne oraz poważne napięcia społeczne.
W sferze kultury zaniechano sztywnych ograniczeń, choć jako całość nadal była ona "socjalistyczna".
W istocie termin ten był bardzo nieprecyzyjny i sprowadzał się raczej do eliminowania treści
uznawanych za szkodliwe dla ideologii lub systemu, a w mniejszym stopniu do nadawania formy
odpowiadającej komunistycznemu państwu. "Socjalistyczne zasady" znajdowały swój wyraz i
uzasadnienie poprzez stały mecenat państwa nad wszystkimi przejawami twórczości. Przez długi czas
większość twórców i artystów akceptowała system i wspierała go. De facto bowiem obszar, którego
mogliby się wstydzić, ogromnie się zmniejszył, a państwa bloku wschodniego były dobrze postrzegane
w świecie. Świadczyło o tym nie tylko dyplomatyczne uznanie, ale i żywe kontakty z Zachodem, dla
którego blok wschodni stał się czołowym importerem i kredytobiorcą. Szeroko znany w świecie był
również tamtejszy dorobek kulturalny, który komunistyczne państwa uporczywie propagowały. Nigdy
przedtem ani też później książki polskich autorów nie były tłumaczone na tyle języków, co wówczas.
Wielu twórcom sponsorowano zagraniczne wystawy, nie tylko wewnątrz bloku, ale i na Zachodzie.
Państwo było również mecenasem filmu, dzięki czemu wielu reżyserów zyskało światowe uznanie.
Oczywiście w każdym z krajów istniała grupa nieprzejednanych, niepodatnych na konformizm. Tym
pozostawała jedynie współpraca z ośrodkami emigracyjnymi bądź wydawnictwami podziemnymi. Jeśli
ich twórczość dotykała bezpośrednio systemu lub ideologii, narażali się oni na rozmaite kłopoty, a
niekiedy aresztowanie. Skala represji zależała od kraju i była inna w bardziej liberalnej Polsce, inna w
ortodoksyjnej Czechosłowacji czy rządzonej po dyktatorsku Rumunii.
Chociaż opozycja demokratyczna stała się widoczna dopiero w drugiej połowie lat siedemdziesiątych,
co stanowiło wytwór nie tylko wzrastającej dojrzałości politycznej, ale i pewnej liberalizacji związanej z
Konferencją Bezpieczeństwa i Współpracy w Helsinkach, w formie izolowanych ognisk stale
towarzyszyła ona systemowi komunistycznemu. Do jej szczególnie dojrzałych form należał zarówno
utworzony po wydarzeniach w Radomiu Komitet Obrony Robotników w Polsce, jak i tzw. Karta 77 w
Czechosłowacji. Przez długi jednakże czas były to formy właściwe jedynie części środowisk
intelektualnych, a ich oddziaływanie na społeczeństwo było bardzo ograniczone w swoim zasięgu.
Zwłaszcza w Polsce wielkim przeciwnikiem systemu pozostał Kościół katolicki, który chociaż
wypracował formę koegzystencji z komunistycznym państwem, a nawet kilkakrotnie wspomagał je w
rozmaitych opresjach
nigdy nie przestał pełnić roli aktywnego czynnika moralnego, krytykującego
naruszenia wolności, jaką formalnie deklarowano. Konflikt pomiędzy Kościołem a państwem rodził się
zresztą na gruncie najgłębszych różnic światopoglądowych. Inna rzecz, że na wielu płaszczyznach
osiągnięto znaczące porozumienie, zwłaszcza w okresie rządów Edwarda Gierka.
Znaczący konflikt na linii państwo
Kościół zarysował się wokół obchodów tysiąclecia państwa
polskiego. U schyłku 1965 r. episkopat polski przesłał orędzie do biskupów niemieckich z prośbą o
pojednanie i wybaczenie. Dla Władysława Gomułki stanowiło to przejaw samowoli oraz godzenia w
prowadzoną przezeń politykę zagraniczną. Wybuchł publiczny spór, podsycany przez rządowe źródła
przekazu, a władze oficjalnie potępiły pojednawcze stanowisko Kościoła. Kilka miesięcy później w
Polsce odbywały się hucznie obchodzone, zarówno przez państwo jak i Kościół, obchody Millenium.
Na ich gruncie ożył tradycyjny spór wokół kwestii wyższości władzy świeckiej czy też duchownej.
Komuniści wyraźnie afirmowali rocznicę powstania państwa polskiego, dla Kościoła była to przede
wszystkim rocznica chrztu Polski. Pozycja Kościoła w Polsce była ogromnie wpływowa, a w miarę
słabnięcia systemu jeszcze bardziej umacniała się. Po zaprowadzeniu stanu wojennego w grudniu
1981 r. to właśnie Kościół przejął znaczny ciężar opozycyjności wobec państwa. Dzięki ambonom
dysponował niemal nieskrępowaną możliwością wypowiadania się, a jego baza oraz struktury
wydatnie służyły demokratycznej opozycji.
Chociaż "bratnie partie" wielokrotnie naciskały na PZPR w kwestii ograniczenia wpływów Kościoła,
było to w istocie niewykonalne. Tzw. ofensywy ideologiczne kończyły się zupełnym fiaskiem, a o
zastosowaniu represji nikt w kierownictwie partyjnym nawet nie myślał. Potencjalne konsekwencje
takich działań obrazowały niepokoje społeczne wywołane zamordowaniem przez funkcjonariuszy
tajnej policji zaangażowanego po stronie opozycji księdza Jerzego Popiełuszki w 1984 r. W
kluczowych sprawach komuniści mogli bowiem osiągać modus vivendi z Kościołem bez uciekania się
do użycia siły. Takie stanowisko wynikało nie tylko z interesu własnego Kościoła jako instytucji, ale i
jego odpowiedzialności za państwo. Linię dążności do porozumienia prezentował zarówno prymas
Stefan Wyszyński, jak i jego następca
biskup, a później kardynał Józef Glemp. Bywało, iż płacili za
to krytyką ze strony części opozycji, która domagała się radykalnego stanowiska wobec komunistów.
W istocie jednak warunki, w jakich działały Kościoły w Polsce, niepomiernie odbiegały od tego, co
działo się w innych krajach bloku. Przede wszystkim w Polsce nigdy nie prowadzono nachalnej
ateizacji, którą inne partie komunistyczne podnosiły do rangi sprawdzianu swojej pryncypialności.
Sytuacja nie była co prawda sielankowa, ale zwłaszcza od lat osiemdziesiątych liberalizacja systemu
sprawiła, iż Kościół dysponował rozległą, legalną bazą dla swojego działania, a w żartobliwej ocenie
znacznej części społeczeństwa budownictwo sakralne stało się "czołową inwestycją PRL". Budowano
oczywiście za własne pieniądze, ale już w Czechosłowacji o jakichkolwiek zezwoleniach na budowę
kościołów nie było mowy. W istocie czechosłowaccy komuniści ostro prześladowali Kościół, który
ogromnie tracił swoje wpływy. Czechosłowacki "Kościół podziemny" czy też "Kościół milczenia" stał się
wskutek tego raczej odniesieniem moralnym aniżeli realną siłą wspierającą opozycję. Rozmaitym
sankcjom podlegali tam nie tylko księża, których m.in. zabroniono wyświęcać, ale i zwykli wierni.
Surowe represje dotykały również Kościół katolicki w Bułgarii i Rumunii, choć Kościół prawosławny
tamtejsze władze musiały tolerować. Podobnie było w NRD, gdzie policja polityczna dokładnie
infiltrowała Kościół ewangelicki, nie bez racji podejrzewany o sprzyjanie opozycjonistom. Albanię z
kolei już w 1967 r. oficjalnie ogłoszono "pierwszym państwem ateistycznym", z oczywistymi tego faktu
konsekwencjami.
Wbrew intencjom, którymi kierowali się sprawcy, uprowadzenie i morderstwo księdza Jerzego
Popiełuszki okazało się ciosem wymierzonym w system. Tak wspomina te wydarzenia ówczesny
minister spraw wewnętrznych, gen. Czesław Kiszczak:
"Kiedy dowiedzieliśmy się o porwaniu Popiełuszki, została powołana grupa operacyjna z Ciastoniem i
jego podwładnymi
Płatkiem, Pietruszką, Piotrowskim na czele oraz innymi
ds. poszukiwania
uprowadzonego księdza.
Nikt wtedy nie zakładał, że to właśnie Pietruszka i Piotrowski z podwładnymi to zrobili i wiedzieli, że
nie ma kogo szukać.
Taki skład grupy to nie przypadek, tylko normalna procedura. Jeżeli zaginął ksiądz, to szukali go
ludzie, którzy zajmowali się m. in. działalnością polityczną Kościoła. Gdyby został porwany dyrektor
fabryki, to szukaliby go ludzie z Departamentu V
ochrony gospodarki.
Zbigniew Pudysz był wtedy dyrektorem Biura Śledczego, Władysław Ciastoń był szefem SB, Zenon
Płatek dyrektorem IV Departamentu, Pietruszka
pierwszym zastępcą dyrektora IV Departamentu,
Piotrowski
kierownikiem jednego z wydziałów.
Pietruszka i Piotrowski zacierali ślady, utrudniali prowadzenie śledztwa, aranżowali anonimowe
telefony żądające okupu itp.
Otrzymaliśmy sygnał z Bydgoszczy, że w dniu 19 października w rejonie kościoła został odnotowany
fiat 125, z określoną rejestracją. Takich samochodów namierzonych w okolicy było więcej i wszyscy
właściciele byli sprawdzani jako potencjalni sprawcy. To jest rutynowa czynność. W przypadku tego
fiata zorientowaliśmy się, że takiego samochodu w Polsce nie ma, a więc wiedzieliśmy już, że
prawdopodobnie ten samochód służył do porwania księdza.
Było to wiele, a jednocześnie niewiele.
Potem z Bydgoszczy przyszedł sygnał, że ustalono samochód fiat 125 o podobnym kolorze, o innych
numerach, które po sprawdzeniu okazały się numerami MSW. Szybko dowiedzieliśmy się, że jest to
samochód w dyspozycji Departamentu IV, a konkretnie kpt. Piotrowskiego.
Nie zostałem o tym jeszcze na bieżąco poinformowany, dopiero zameldował mi Ciastoń, że w rejonie
kościoła został odnotowany samochód IV Departamentu w dyspozycji kpt. Piotrowskiego i że
Piotrowski tłumaczy się mętnie, twierdząc, że w dniu porwania samowolnie zabrał samochód i bez
wiedzy przełożonych wyjechał do lasów toruńskich na grzyby.
Ciastoń powiedział mi także, że od Piotrowskiego odebrali oświadczenie i że jest ono nie bardzo
klarowne.
Powiedziałem więc Ciastoniowi, żeby wraz z gen. Płatkiem i Piotrowskim przyszli do mnie do
gabinetu.
I wtedy po raz pierwszy w życiu zobaczyłem Piotrowskiego. Znałem przecież tylko kadrę najwyższego
szczebla. [...]
Piotrowski [...] oświadczył mi (w obecności między innymi zastępcy prokuratora generalnego) z zimną,
pokerową twarzą: Obywatelu generale, wszystko co miałem do powiedzenia napisałem i
powiedziałem. To polega na prawdzie, ja z tą sprawą nie mam nic wspólnego, w rejonie kościoła
znalazłem się przypadkowo, byłem w tym rejonie na grzybach. Poprosiłem więc Pudysza, żeby
zabrał Piotrowskiego do Biura Śledczego na przesłuchanie".
Cyt. za: W. Bereś, J. Skoczylas, Generał Kiszczak mówi ... prawie wszystko, Warszawa 1991.
Wielką rolę w rozwoju myśli demokratycznej większości krajów bloku wschodniego odgrywały ośrodki
emigracyjne. Tylko NRD w sposób oczywisty posiadała za sobą zaplecze intelektualne o charakterze
państwowym, tj. RFN. W przypadku Polski, Czechosłowacji i Węgier były to centra emigracyjne,
ukształtowane w różnym okresie i sytuacjach dziejowych. Ich oddziaływanie dokonywało się głównie
drogą potajemnego kolportażu rozmaitych wydawnictw, a także na bieżąco poprzez zachodnie
rozgłośnie radiowe. Chociaż zasięg rzeczywistych odbiorców nie był zbyt rozległy, to jednak przekaz
trafiał do środowisk opozycyjnych, które kształtował i umacniał. W przypadku Polski doniosłą rolę
odegrały publikacje z kręgu "Kultury" i Instytutu Literackiego w Paryżu, kierowanego przez Jerzego
Giedroycia. Wiele książek emigracyjnych było przedrukowywanych przez tajne wydawnictwa, których
możliwości, zwłaszcza w latach osiemdziesiątych, ogromnie wzrosły. Ośrodki emigracyjne
organizowały również zbiórki pieniężne dla wsparcia antykomunistycznej opozycji, a przede wszystkim
umacniały sprzyjające tendencje w polityce państw zachodnich, dzięki którym Zachód otwarcie
upomniał się o dysydentów oraz wspierał ich finansowo.
Chociaż w świetle oficjalnej doktryny kraje socjalistyczne wolne były od konfliktów wewnętrznych, w
istocie nie było to prawdą, nie dotyczyło wyłącznie sporu na linii komunistyczna władza
opozycja.
Najczęstszym powodem konfliktów z państwem były sprawy natury ekonomicznej, zwłaszcza na tle
płacowym oraz dostępności towarów. W większości krajów bloku, może poza NRD, Czechosłowacją i
Węgrami, poziom życia pozostawiał wiele do życzenia. Braki towarów były dosyć powszechne, gdyż
reguły rządzące gospodarką dalekie były od rynkowych. Tamtejsza konsumpcja wcale nie "nakręcała
koniunktury", lecz poprzez system dofinansowań stanowiła obciążenie budżetu. Również wzrost płac
tylko częściowo warunkowany był wynikami gospodarczymi, a w większości rządziły nimi zjawiska
polityczne. W tej sytuacji podwyżek cen dokonywano rzadko i zazwyczaj wywoływały one wielkie
protesty społeczne. Ich skala zależała oczywiście od państwa, gdyż tam, gdzie władze zwykłe były
reagować ostro, niezadowolonych szybko aresztowano, tłumiąc opór w zarodku. Skala pracowniczych
protestów była związana również ze stopniem świadomości.
Drastycznym przejawem konfliktu władzy ze strajkującymi były wydarzenia w Polsce na Wybrzeżu w
grudniu 1970 r. Podjęta przez Władysława Gomułkę próba zrównoważenia coraz większego deficytu
budżetowego drogą podwyżek cen doprowadziła tam do dramatycznych zajść, stłumionych kosztem
kilkudziesięciu zabitych i setek rannych. Podwyżki cen, chociaż uzasadnione z ekonomicznego punktu
widzenia, boleśnie godziły w i tak niewysoki poziom życia robotników. Ich późniejsze anulowanie
przez następcę Gomułki, Edwarda Gierka, miało poważne konsekwencje dla polskiej gospodarki.
Decyzja Gomułki o stłumieniu siłą rozruchów na Wybrzeżu nieźle ilustrowała mentalność i system
władzy tamtego czasu. Gomułka pełen był bowiem niewiaryw polską klasę robotniczą, twierdząc, iż
zgubi ona swoje państwo. Tak się zresztą stało, chociaż trudno powiedzieć, czy odrzuciła ona swoje
własne państwo. Wydawało mu się wówczas, że rozkazując strzelać do demonstrantów występuje w
imieniu tych, którzy w przypadku powrotu kapitalizmu utracą pracę i perspektywy życiowe. Chociaż
mógł wesprzeć się partyjnym gremium, wolał podjąć decyzję sam, co wynikało ze specyfiki
sprawowanej przez niego władzy. W ówczesnych krajach bloku wschodniego rola statutowych
gremiów pozostała ograniczona, a de facto rządzili pozbawieni poczucia demokratyzmu przywódcy
oraz tzw. ścisłe kierownictwa, co oznaczało dosłownie kilku najbliższych współpracowników.
Sprzyjało to znacznemu oddaleniu nie tylko od społeczeństw, ale i partii. W istocie komitet centralny
miał niewiele do powiedzenia, a faktyczną władzę sprawowały wyłaniane z niego coraz węższe
struktury: biuro polityczne, sekretariat, "ścisłe kierownictwo" i sam przywódca. Trzeba powiedzieć, że
bezwzględna reakcja władz związana z demonstracjami na Wybrzeżu, bynajmniej nie pokojowym
paleniem budynków publicznych i plądrowaniem sklepów była, niestety, na miarę tamtego czasu, i to
nie tylko w bloku wschodnim. Zabici i ranni towarzyszyli tłumieniu zajść w 1968 r. w Europie
Zachodniej, a w maju 1970 r. siły porządkowe zastrzeliły kilku studentów podczas demonstracji na
uniwersytetach w Kent i Jackson (USA). Potrzeba było wiele czasu, aby nawet w krajach uznawanych
za "cywilizowane" rozwiązywanie konfliktów społecznych przemocą odeszło w przeszłość.
Wydarzenia na Wybrzeżu w 1970 r., a raczej sposób reakcji na nie, rzucają ciekawe światło na
ówczesne funkcjonowanie polskiego kierownictwa partyjno
państwowego. W chwili gdy w Gdańsku
tysięczna grupa robotników wychodziła na ulice, w Warszawie obradowało VI Plenum KC PZPR (14
grudnia 1970
poniedziałek). Na jego posiedzeniu nie poinformowano jednakże o zajściach i w ogóle
nie dyskutowano nad kwestią cen. Do Gdańska, bez żadnych instrukcji, udała się grupa władz z
wicepremierem Stanisławem Kociołkiem oraz I sekretarzem tamtejszego KW PZPR, Alojzym
Karkoszką. Gomułka wiedział o sytuacji, lecz nie widział potrzeby informowania o tych zdarzeniach
członków KC. Po południu sytuacja była już groźna i rozpoczęły się starcia demonstrantów z milicją.
Wieczorem tego samego dnia Gomułka skierował do Gdańska swojego najbliższego
współpracownika, Zenona Kliszkę, w towarzystwie Ignacego Logi
Sowińskiego oraz wiceministra
obrony narodowej, gen. Grzegorza Korczyńskiego. Kliszkę potraktowano jako pełnomocnika
kierownictwa, choć de facto takich uprawnień nie posiadał.
Następnego dnia, we wtorek 15 grudnia, do Warszawy dotarły wiadomości o powadze sytuacji, m. in.
o demolowaniu gmachów, w związku z czym Gomułka na posiedzeniu najwyższych władz partyjnych i
państwowych podjął osobiście decyzję o użyciu broni w razie bezpośredniego zagrożenia. Decyzje te
przekazano do Gdańska gen. Korczyńskiemu. Tego samego dnia po południu, w związku z
informacjami o rozszerzeniu się zajść, Gomułka zarzucił siłom porządkowym nieskuteczność i zalecił
utworzenie w Gdańsku sztabu lokalnego z gen. Korczyńskim na czele. W składzie tego gremium nie
znaleźli się jednak przebywający w Gdańsku Kliszko i Loga
Sowiński, chociaż pierwszy z nich
uchodził tam za człowieka o szczególnych, acz nieformalnych prerogatywach, i to on dyktował
sztabowi lokalnemu większość poleceń.
Jaskrawym rezultatem konfliktu kompetencji stały się wydarzenia w Gdyni.
W środę dnia 16 grudnia po południu Zenon Kliszko podjął decyzję o zwolnieniu z pracy wszystkich
pracowników Stoczni im. Komuny Paryskiej oraz zablokowaniu przez wojsko dojścia do niej (co
wcześniej uczyniono w Gdańsku). Znacznie później, nie poinformowany o decyzji Stanisław Kociołek,
w przemówieniu telewizyjnym wezwał wszystkich do spokoju oraz ... powrotu do pracy. Rezultat był
łatwy do przewidzenia. Rano, dnia 17 grudnia, idący do pracy coraz tłumniej gromadzili się w rejonie
dworca tamtejszej kolejki. Wielka liczba obecnych skłaniała niektórych do agresywnych zachowań i
prób przerwania blokady milicyjno
wojskowej. Rezultatem byli zabici i ranni.
Zob. Sprawozdanie z prac komisji KC PZPR powołanej dla wyjaśnienia przyczyn i przebiegu
konfliktów społecznych w dziejach Polski Ludowej, "Nowe Drogi"(dodatek specjalny) 1983.
W Polsce krwawe zajścia na Wybrzeżu wywołały wstrząs, który spowodował, iż właściwie nigdy więcej
komunistyczne państwo nie sięgnęło po przemoc w tej formie i skali. Pod wrażeniem wydarzeń był
zwłaszcza Edward Gierek, toteż gdy w 1976 r. kolejne rozruchy przeciwko podwyżkom cen ogarnęły
Radom i Ursus, sięgnął jedynie po zbrojnych w pałki milicjantów. Było to już zresztą po podpisaniu
"aktu końcowego" KBWE, co obligowało powiązaną gospodarczo z Zachodem Polskę do
przestrzegania pewnych norm. Demonstranci nie uniknęli co prawda rozmaitych represji, nie miały już
one jednak dawnego wymiaru. Wystąpienia na tle ekonomicznym zdarzały się również w pozostałych
krajach bloku, chociaż zjawiska te starano się tłumić w zarodku. Nigdy też, może poza
Czechosłowacją z lat 1968
1969 czy też Węgrami 1956
1957, konflikt z władzami nie osiągnął
"rozległego wymiaru". Dominowały strajki o charakterze lokalnym, o których wieści z trudem przenikały
do społeczeństwa. Takie izolowane fakty były jednakże bardzo liczne.
Na tym tle wyraźnie wyróżniał się konflikt z komunistycznym systemem, który zarysował się w Polsce
w 1968 r. Nie miał on co prawda ani wymiaru, ani też następstw "praskiej wiosny", chociaż jego
przesłanki były dosyć podobne. Z pewnością miał on natomiast wielopłaszczyznowy charakter, a
widocznym przejawem były wystąpienia studenckie, do pewnego stopnia związane z młodzieżową
rewoltą w świecie w 1968 r. oraz przemianami w Czechosłowacji.
Objawy kryzysu wewnętrznego widoczne były w Polsce już wcześniej. Sytuacja ekonomiczna była zła,
a Władysław Gomułka najwyraźniej utracił popularność. Po obchodach Millenium w 1966 r. miał
przeciwko sobie Kościół, a po przeprowadzeniu nowej ustawy o szkolnictwie wyższym oraz ustaleniu
"siatki płac" dla nauczycieli
również znaczną część inteligencji. Zawiązująca się opozycja
demokratyczna wystosowała do władz kilka petycji, w tym znany "list 34", co tylko rozsierdziło je.
Protestowano przeciwko ograniczeniu wolności słowa oraz sankcjom, jakie spotkały wielu
zbuntowanych intelektualistów, wśród nich filozofa tej miary co Leszek Kołakowski. W atmosferze
narastającego kryzysu dzieliło się również kierownictwo partyjne; wyraźnie odżywał stary spór z
udziałem "krajowców". Dążący do władzy Mieczysław Moczar i jego "partyzanci" ostro krytykowali
tych, którymi kierować miały rzekomo obce interesy. Chodziło oczywiście o osoby żydowskiego
pochodzenia, a ostatnią ofiarą tej akcji byłby zapewne sam Gomułka, którego żona Zofia, zdaniem
"narodowych komunistów", również nie miała "właściwego" rodowodu. Gomułka zawiódł niewątpliwie
nadzieje społeczeństwa i nie okazał się typem reformatora. Wyraźnie zrezygnował z walki o
maksymalne uniezależnienie od ZSRR, zadowalając się minimum. Rządzone przez niego państwo
wywoływało jedynie frustracje umacniającej się inteligencji, która nie widziała szans dla samorealizacji.
W swojej walce o władzę grupa "partyzantów" sięgnęła w połowie 1967 r. po szczególnie odrażającą
broń, jaką był antysemityzm. Wiązało się to z "wojną sześciodniową" oraz ponoć z proizraelskim
stanowiskiem osób żydowskiego pochodzenia. Nagonkę, której wynikiem była emigracja tysięcy osób
spośród polskiej elity intelektualnej, prowadzono przy raczej biernej asyście Władysława Gomułki. Od
tej pory wszystkie wydarzenia oceniane były według rzekomych interesów syjonizmu, a narastający
kryzys znalazł wreszcie swoją genezę. Gdy w marcu 1968 r. wystąpiła młodzież studencka, również i
w tym środowisku doszukiwano się "spisku międzynarodowego żydostwa". Tak jak dwie dekady
wcześniej ustalano zagraniczne koneksje, tak w 1968 r. studiowano metryki i pokrewieństwa
przeciwników politycznych oraz tych, których w ogóle zamierzano się pozbyć. Po raz kolejny
ujawniony przed światem polski antysemityzm wywołał falę potępienia, a także dał asumpt do wielu
nieprawdziwych tez.
W istocie wydarzenia marcowe 1968 r. uzewnętrzniły protest całego społeczeństwa polskiego, mniej
lub bardziej zawiedzionego polityką Gomułki. Niegodziwa nagonka, prowadzona metodami znanymi z
chińskiej "rewolucji kulturalnej", stanowiła jedynie wątpliwą zasłonę konfliktu i była próbą skierowania
go na inne tory. Inicjowanie podziałów w społeczeństwie w typie narodowościowym było w krajach
bloku wschodniego zjawiskiem dość rzadkim. Od strony doktrynalnej system reprezentował bowiem
"monolityczne społeczeństwo", w którym nawet sprzeczności klasowe były już w zaniku. Nie znaczy to
jednak, że np. Cyganie i Węgrzy w Rumunii czy też Turcy w Bułgarii nie bywali oskarżani o wszelkie
możliwe niepowodzenia.
Głośny wydźwięk w świecie miały prześladowania ludności tureckiej, podjęte w Bułgarii w 1984 r.
Intencją władz była likwidacja jej odrębności etnicznej, czemu początek dała bułgaryzacja imion i
nazwisk. W oficjalnej propagandzie Turków nazywano "bułgarskimi muzułmanami", odrzucając ich
prawa do własnego języka i kultury. W następstwie zaprowadzonego ustawodawstwa antytureckiego
oraz represji z udziałem sił wojskowych i politycznych 300 tys. Turków zbiegło z Bułgarii. Kraj ten
ogromnie stracił w oczach światowej opinii publicznej, a także w sferze własnej gospodarki, gdyż
Turcy stanowili grupę wykwalifikowanych rolników.
W przypadku Polski wydarzenia 1968 r. miały doniosłe znaczenie. W odróżnieniu od znacznie
częstszych w dziejach komunistycznych systemów protestów na tle ekonomicznym, niosły z sobą
wyraźnie antysystemowy charakter, niezależnie od stopnia krytyki czy tendencji w kierunku
"poprawiania ustroju". W jakiejś mierze wyrażały wątpliwości całego społeczeństwa, choć ich
wyrazicielem była właściwie tylko inteligencja. Legły one u podstaw kształtowania się demokratycznej
opozycji, choć w sensie formalnym zawiązała się ona dopiero po zajściach radomskich 1976 r.
Tamtego czasu sięga jednakże wspólna działalność organizacyjnego trzonu przemian z lat 1989
1990: Jacka Kuronia, Karola Modzelewskiego, Adama Michnika, Jana Lityńskiego i innych. Byli to
podówczas ludzie młodzi, którzy po latach aktywności opozycyjnej stali się częścią kierowniczej kadry
"Solidarności", decydując o kierunkach jej działania, a w znaczącym stopniu
także o polskiej
transformacji.
Przemiany i rozwój w krajach bloku wschodniego niosły z sobą narastające symptomy przyszłego
odrzucenia systemu i formacji. Zurbanizowane i wykształcone społeczeństwa wyrażały coraz większe
niezadowolenie z istniejących barier. Narody Europy Środkowej i Wschodniej nie były już takimi
samymi, jak w czasach komunistycznych przewrotów, a skostniała forma ustroju miała im coraz mniej
do zaoferowania. Reformowany system wyzbywał się również tradycyjnych mechanizmów,
właściwych sobie, bez których nie był w stanie należycie funkcjonować. Odrzucając najpierw swoją
postać, a później i treść
nieuchronnie kończył egzystencję.
"Żandarm bloku": Związek Radziecki wobec wydarzeń na Węgrzech, w Czechosłowacji i w Polsce
Po XX Zjeździe KPZR radziecki model rozwojowy utracił swój obowiązujący charakter, co miało
ogromne znaczenie dla krajów bloku wschodniego. Dało to początek nie tylko nowej formule
stosunków ze Związkiem Radzieckim, ale również przyniosło konieczność akceptacji specyfiki
rozwojowej. Następstwa podjętej przez Nikitę S. Chruszczowa krytyki stalinizmu były zresztą daleko
głębsze w państwach "demokracji ludowej" aniżeli w samym ZSRR.
Na skutki zjazdowego referatu Chruszczowa "O kulcie jednostki i jego następstwach" nie trzeba było
długo czekać. Najszybciej i najgłębiej dały one o sobie znać w Polsce i na Węgrzech. W Polsce
wszczęciu dyskusji nad sprawami systemu i jego różnymi aspektami, sprzyjała dodatkowo śmierć
Bolesława Bieruta w Moskwie, w marcu 1956 r. Mocno osłabiło to ortodoksyjną grupę, ułatwiając
krytykę poczynań z przeszłości. Nowe kierownictwo PZPR, z Edwardem Ochabem na czele, było
wewnętrznie skonfliktowane. Na tle ożywienia intelektualnego w Polsce, a także coraz żywszej
dyskusji wewnątrzpartyjnej sam Ochab prezentował stanowisko zachowawcze. We władzach
centralnych partii wyraźnie rysował się podział na bardziej zachowawczych "natolińczyków" i
proreformatorskich "puławian". Chociaż symptomy politycznej "odwilży" były dostrzegalne już
wcześniej, dopiero w 1956 r. szersza dyskusja sięgnęła poziomu oficjalnej prasy.
W przeciwieństwie do Związku Radzieckiego, w bloku wschodnim zmniejszenie represyjności systemu
nie następowało od razu po śmierci Stalina, a w wielu krajach nadal prowadzono aresztowania.
Jeszcze we wrześniu 1953 r. w Polsce internowano kardynała Stefana Wyszyńskiego, co wywołało
wielki wstrząs oraz wrażenie, iż system pozostał nienaruszony. Polscy ortodoksi wyraźnie liczyli na to,
że nic się nie zmieni i dopiero radiowe wyznania zbiegłego na Zachód płk. Józefa Światły wywołały
oficjalną reakcję w sprawie m.in. naruszania praworządności przez Ministerstwo Bezpieczeństwa
Publicznego (październik 1954).
Do połowy 1956 r. dokonały się znaczące zmiany we władzach partyjnych i państwowych, z których
usunięto znaczną część osób najbardziej skompromitowanych. W czerwcu 1956 r. konflikt na tle
płacowym stał się przyczyną krwawych zajść w Poznaniu. Niektórzy z demonstrantów z bronią w ręku
zaatakowali Urząd Bezpieczeństwa, co dało później asumpt do politycznego interpretowania zdarzeń.
W istocie nie miały one jednak takiego tła jako całość, choć w indywidualnych przypadkach mogło być
inaczej. Na lipcowym plenum KC PZPR skłócone ze sobą frakcje nie osiągnęły porozumienia,
niewątpliwym sukcesem była jednak rehabilitacja Władysława Gomułki oraz podjęcie z nim rozmów.
Był on nie tylko znany ze swoich poglądów, ale jako więziony w czasach stalinizmu nie odpowiadał
bezpośrednio za nieprawości tamtego czasu. Za powrotem Gomułki do władzy szczególnie gorąco
opowiadali się członkowie orientacji (grupy) zwanej natolińską. Jeden z jej liderów, działacz związkowy
Wiktor Kłosiewicz, już jesienią 1954 r. domagał się wyjaśnienia sprawy ludzi niesłusznie
aresztowanych. Ostatecznie jednak wybór Gomułki był wynikiem consensusu dwóch frakcji.
"Puławianie" zresztą, którym przewodził Roman Zambrowski, szybko modelowali się i w sumie to ich
postulaty były najbardziej reformatorskie. Niemałe znaczenie w toczących się sporach miało również
wyniesienie nastrojów antysemickich. Wielu tzw. narodowych komunistów, zwłaszcza z grupy
"natolińczyków", krytykowało poprzedni system poprzez prymat nadmiernego udziału Żydów w
aparacie represji. W ich ocenie atutem Gomułki był jego "nacjonalizm", tj. uwzględnianie specyfiki
narodowej, za co popadł w 1948 r. w niełaskę.
W wyniku krwawych zajść czwartkowych w Poznaniu dnia 28 czerwca 1956 poniosło śmierć około
siedemdziesięciu osób (dokładna liczba nie jest znana). Na rozkaz władz miasto pacyfikowały
sprowadzone tam jednostki Śląskiego Okręgu Wojskowego, w tym 2. Korpus Pancerny.
Najintensywniejszy ostrzał trwał w rejonie gmachu Urzędu Bezpieczeństwa przy ul. Kochanowskiego.
Tam też najwięcej było ofiar śmiertelnych. Jak we wszystkich konfliktach tego rodzaju, agresja po obu
stronach była znaczna. Tak wspomina tamte wydarzenia profesor medycyny Henryk Karoń:
"Spośród wszystkich rannych, których zaopatrywałem w tamten czarny czwartek, szczególnie zapadł
mi w pamięci młody, 16-letni chłopiec. Był to Marian Kubiak. Przywieziono go do sali operacyjnej w
stanie bardzo ciężkim. Blada, wycieńczona twarz, pokryta zimnym potem, zakrwawione ubranie.
Stwierdziliśmy wspólnie z dr Granatowiczem znaczny upływ krwi spowodowany ranami kłutymi,
zadanymi bagnetem w brzuch.
Chłopiec odpowiedział z najwyższym trudem na kilka pytań. Operował dr Granatowicz, ja
asystowałem. Niestety, po kilku godzinach chłopiec zmarł.[...]
Marian Kubiak zginął zakłuty bagnetem przez polskich żołnierzy, niewiele od niego starszych, kiedy
przed szpitalnym budynkiem odbijali z rąk cywilów zajęty przez nich czołg z nr 945. O Marianie
Kubiaku nikt już dziś nie pamięta, poza najbliższymi i mną.
Mówiłem o młodych, których tragiczny splot wydarzeń postawił po przeciwnych stronach barykady.
Oto właśnie ta druga strona. Około południa 28 czerwca wyszedłem przed wejście do szpitala (im.
Raszei) od strony ul. Zacisze. Właśnie dostarczono na noszach rannego żołnierza. Młody podchorąży
miał rozszarpane podudzie i roztrzaskane kości w wyniku postrzału kulą karabinową. Ta rana
eliminowała go z dalszej kariery w wojsku.
Będący w stanie wstrząsu urazowego podchorąży uniósł się na noszach i grożąc pięścią w kierunku
tłumu krzyczał:
Nasze chłopaki zemszczą się za mnie!
Tłum złożony z kilkudziesięciu osób zareagował oczywiście zdecydowanie wrogo, gwizdami i
wrzaskami".
Z aktu oskarżenia w sprawie o zabójstwo funkcjonariusza UB:
"Kpr. Zygmunt IZDEBNY, w dniu 28 czerwca 1956 r. przybył ze swego miejsca zamieszkania w
Marlewie pow. Wągrowiec do Poznania o godz. 13.47 w celu objęcia służby wartowniczej na
posterunku przy gmachu Wojewódzkiego Urzędu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego. W drodze z
Dworca Głównego do WU ds. BP, u zbiegu ulic Czerwonej Armii i Dworcowej został on rozpoznany
przez grasujących w tym dniu bojówkarzy jako funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa i napadnięty.
[...]
Osk. FOLTYNOWICZ i trzech nie ustalonych napastników wskoczyło za nim do tramwaju i tam bijąc
go zdarli z kpr. IZDEBNEGO mundur oraz zabrali mu zegarek ręczny. Kpr. IZDEBNEMU udało się
wyrwać z rąk napastników i wyskoczyć z tramwaju. Usiłował schronić się do pociągu stojącego przy
peronie 5 na Dworcu Głównym. Przy płocie odgradzającym peron 4 od placu przed dworcem został
ponownie schwytany przez osk. FOLTYNOWICZA i inne osoby, pobity i wrzucony na wspomniany
płot.
Po zdjęciu go z płotu przez nie ustalone osoby, IZDEBNY wbiegł na peron 4, przebiegł przez tory
położone przy tym peronie i usiłował dostać się do stojącego pociągu przy peronie piątym. W czasie
tych usiłowań kpr. IZDEBNY został znów schwytany przez osk. FOLTYNOWICZA i wciąż bity, przez
kilkanaście metrów wleczony między torami. Tu uderzony pięścią w twarz przez osk. ŻURKA,
zbroczony krwią IZDEBNY upadł na tory. Kilka kropel krwi IZDEBNEGO prysnęło na kołnierzyk od
koszuli osk. ŻURKA. Z kolei osk. FOLTYNOWICZ wskoczył na brzuch, klatkę piersiową leżącego
IZDEBNEGO, deptał go i kopał w głowę i twarz. [...]
O sadyzmie osk. SROKI świadczy fakt włożenia niedopałka papierosa z tlącym końcem do ust
IZDEBNEGO, który na skutek zadanego mu bólu przewrócił się na drugi bok. Dalsze kopanie i
znęcanie się nad nim doprowadziło IZDEBNEGO do stanu nieprzytomności. [...]
Około godziny 16-ej trzecia wojskowa karetka pogotowia przywiozła Zygmunta IZDEBNEGO do
Wojskowego Szpitala Rejonowego Nr 111, gdzie w czasie obmywania ran pobity zmarł, nie
odzyskawszy przytomności. Z protokółu sekcji zwłok Zygmunta IZDEBNEGO wynika, że zgon nastąpił
wskutek odniesionych ran, zadanych mu w czasie bicia".
Cyt. za: M. R. Bombicki, Polski Październik
początek drogi, Poznań 1993. oraz (j.w.), Poznań 1956,
Poznań 1992.
Bardzo wyraźne było ożywienie intelektualne, a swoją aktywność zaznaczały rozmaite gremia, głównie
spośród inteligencji twórczej. Prasa stała się odważna, publikowano w niej wiele niesłychanych do
niedawna poglądów, co dotyczyło nie tylko reformatorskiego "Po prostu", ale i partyjnej "Trybuny
Ludu". Powstawały kluby dyskusyjne (m. in. Klub Krzywego Koła), zaktywizowały się różne
środowiska, w tym katolickie.
Sytuacja wewnątrz kierownictwa PZPR stawała się coraz bardziej zagmatwana. Ostatecznie, po
rozmaitych przetasowaniach, z władz usunięto niepopularnych w społeczeństwie "natolińczyków", a
Gomułkę zdecydowanie wsparli "puławianie". Było to nieodzowne dla procesu reform, jak i nowego
sformułowania stosunków z ZSRR.
Dotychczas zmiany w kierownictwie partii komunistycznych krajów bloku wschodniego były
uzgadniane z Moskwą. Tym razem było inaczej, toteż ZSRR poważnie obawiał się konsekwencji
polskich przemian. Sytuacja stała się bardzo napięta. Do Warszawy przyleciał sam Chruszczow, a
wojska radzieckie podwyższyły gotowość bojową. Niektóre fakty wskazywały na próbę interwencji w
Polsce. Ostatecznie kierownictwo PZPR zdołało przekonać Chruszczowa do własnej lojalności, a
wkrótce potem Władysław Gomułka stanął na czele partii. Czas był zresztą trudny dla ZSRR, gdyż
imperium przeżywało nie tylko kryzys wewnętrzny, ale również problemy z Polską, Węgrami, a także
na Bliskim Wschodzie. Jest mało prawdopodobne, aby w takiej sytuacji Rosjanie decydowali się na
interwencję o wielkiej skali. Zresztą program, który rysował Gomułka, nie miał wielkiego wymiaru i
mieścił się w normach "komunizmu reformatorskiego". Nie zamierzał on bynajmniej odbudowywać
demokratycznego państwa, a jedynie zreformować to, które już istniało. Nie groziło to ani
rozniesieniem fermentu po całym bloku, ani też jego osłabieniem, np. wskutek wystąpienia Polski z
Układu Warszawskiego. Pomimo wrzenia w całym kraju, partia komunistyczna nie utraciła kontroli nad
wydarzeniami. Tym samym "polski październik", jak nazywano gomułkowskie przemiany, zyskał
wymuszoną akceptację Moskwy.
Ujawnienie przez zbiegłego na Zachód Józefa Światłę odrażających faktów łamania praworządności
przyspieszyło jeśli nie proces destalinizacji, to z pewnością
wyciągania konsekwencji w stosunku do
najbardziej winnych. W listopadzie 1954 r. aresztowano dyrektora Departamentu Śledczego, płk.
Józefa Różańskiego. W lipcu 1955 r. zatrzymani zostali okrutni śledczy MBP: Dusza, Kaskiewicz,
Misiurski i in. W kwietniu 1956 r. aresztowano byłego wiceministra Bezpieczeństwa, gen. Romana
Romkowskiego, oraz płk. Anatola Fejgina.
"Romkowski pracował w Krakowie jako dyrektor administracyjny Zarządu Budowy Sieci Elektrycznej.
W Warszawie nie znano jego adresu. Prokuratorzy Kukawka i Fronczak ustalili, że mieszka w małym
hotelu robotniczym pod Krakowem. Wiedzieli, że ma pistolet i granat. 23 kwietnia 1956 roku o godzinie
22 portier zastukał do pokoju Romkowskiego pod pretekstem, że z Warszawy dzwoni żona.
Prokuratorzy wtargnęli do środka z bronią w ręku. Romkowski dygotał ze strachu, spodziewając się
wykonania wyroku. Kiedy okazano mu nakaz aresztowania, powiedział:
"
Nie jest tak źle, jak myślałem".
W czasie rewizji zakwestionowano między innymi: notes z czarnej skóry, zegarek ręczny
Chronographe-antimagnetic ze złota osiemnastokaratowego, pióro wieczne Sheaffer Pen-co, lusterko,
obcinacz do paznokci, ołówek metalowy Hardtmuth , książeczkę oszczędnościową, 176,50 zł,
pistolet nr 79520 eska Zbrojovka, 2 magazynki, 40 sztuk amunicji kalibru 6,35, kaburę z żółtej skóry,
neseser, 2 brzytwy, scyzoryk o pięciu ostrzach, aparat do golenia i korkociąg. Rewizję zakończono o
północy. Romkowski przewieziony został do Warszawy i osadzony w areszcie Głównego Zarządu
Informacji". W listopadzie 1957 r. zapadły wysokie wyroki wobec głównych oskarżonych
Romkowskiego, Różańskiego i Fejgina. Więzienie opuścili dopiero w 1964 r., spędzając za murami 8
10 lat. Podobne procesy odbyły się również w pomniejszych rangą sprawach. Regułą była niejawność
w celu uniknięcia antyustrojowego wydźwięku. Równolegle pracowały rozmaite komisje państwowe,
badające nadużycia w aparacie bezpieczeństwa, informacji wojskowej oraz wymiarze sprawiedliwości.
W wyniku ich ustaleń setki obciążonych winami osób wydalonych zostało z pracy.
Cyt. za: S. Marat, J. Snopkiewicz, Ludzie bezpieki, Warszawa 1990.
Destalinizację w Polsce przeprowadzono dosyć konsekwentnie. Rozmaite komisje państwowe
szczegółowo analizowały nadużycia prawa, w rezultacie czego wielu stalinowskich przestępców już
wówczas otrzymało wysokie wyroki. Ważne było również to, że w odróżnieniu od ZSRR nie
odpowiadali oni za wydumane winy, np. szpiegostwo, lecz oczywiste, tj. za nadużywanie prawa i
znęcanie się.
O zaufaniu, jakim Polacy obdarzyli nowe kierownictwo PZPR, świadczył niepospolity entuzjazm
towarzyszący pierwszym wystąpieniom Gomułki, porównywalny jedynie z późniejszymi wizytami w
Polsce papieża Jana Pawła II. Świadczyło to wyraźnie o kontroli PZPR nad procesem reform i samym
społeczeństwem, a także o wielkiej ufności Polaków i usatysfakcjonowaniu tym, co obiecywano.
W istocie potwierdziło to w pełni trafność radzieckich ocen, niezależnie od tego, czy "polski
październik" witano w Moskwie z radością, czy też nie. Już wkrótce jednak stanowisko Gomułki miało
ulec znaczącemu usztywnieniu, do czego przyczyniły się wydarzenia na Węgrzech. Jego odwrót od
"października" wyraźnie ukazywał limity i obawy, jakimi podówczas kierowano się. Zdawano sobie
bowiem sprawę, że utrata kontroli nad społecznymi oczekiwaniami może dokonać się w iście
piorunującym tempie, z konsekwencjami takimi jak w Budapeszcie.
Wskutek forsownej industrializacji, realizowanej zgodnie z radzieckimi wzorcami, w kraju tak ubogim i
typowo rolniczym jak Węgry sytuacja była bardzo ciężka. Z uwagi na nią, już latem 1953 r.
zainicjowano "politykę nowego kursu", a urząd premiera objął Imre Nagy. Nowy premier nie znalazł
jednak silniejszego oparcia wewnątrz partii, toteż zainicjowane przez niego reformy były dość płytkie.
W marcu 1955 r. ortodoksyjna grupa Mtysa Rkosiego ponownie odzyskała pełnię wpływów, a
Nagy usunięty został ze stanowisk państwowych, a później z partii.
W nowych warunkach dogmatyczny kurs był jednakże nie do utrzymania, i to niezależnie od wielkich
zdolności Rkosiego do politycznego lawirowania. Wokół popularnego, choć mało zręcznego
Nagyłego stopniowo grupowała się coraz szersza opozycja, w znacznej mierze wyłaniająca się z
szeregów partii komunistycznej. Nadzieje Rkosiego, iż "wszystko wróci do normy", nie sprawdzały
się, a sytuacja na Węgrzech stawała się coraz bardziej napięta. Coraz aktywniej działały rozmaite
kluby dyskusyjne, m. in. znany Klub Sandora Petych wzywano do przywrócenia
praworządności i demokracji. Otwarcie domagano się rehabilitacji ofiar reżimu, w tym Lszló Rajka.
W lipcu 1956 r. w Budapeszcie pojawiła się delegacja KPZR z Anastasem Mikojanem, który wydatnie
wsparł krytyków Rkosiego. Nowym przywódcą Węgierskiej Partii Pracujących został jednak nie mniej
odpowiedzialny za błędy przeszłości Ernało to, że
w przeciwieństwie do Polski
partia nie jest zdolna do przewodzenia procesowi reformowania komunizmu, a ciężar przemian
przesuwać się będzie poza zasięg jej oddziaływania.
Gdy w październiku 1956 r. Moskwa zrozumiała swój błąd i zdecydowała się powierzyć władzę
Nagyłemu, było już za późno. Sytuacja była już wówczas krańcowo napięta, a u schyłku miesiąca
rozpoczęły się wielkie demonstracje, coraz jawniej wymierzone nie tylko w skostniały reżim, ale
komunizm w ogóle. Urzędujący na stanowisku premiera Imre Nagy miał coraz mniej do powiedzenia i
w zasadzie nie kontrolował wydarzeń. W obliczu zamieszek, ogłoszony przezniego stan wyjątkowy nie
zdał się na nic i choćby z tego powodu rząd tracił zaufanie Moskwy. Żadnych gwarancji nie stwarzała
również partia komunistyczna, na czele której stanął represjonowany w przeszłości Jnos Kdr.
Partia komunistyczna traciła swoje pozycje z dnia na dzień, przy niemal pełnej bierności armii oraz
bezsilności sił bezpieczeństwa. W Budapeszcie tłumy demonstrantów wręcz polowały na "awoszy"
(AVH, policja bezpieczeństwa), do czego przyczyniła się tłumiona przez lata nienawiść, a także próby
rozproszenia manifestantów strzałami, m.in. pod parlamentem. Na czynione przez władze obietnice
amnestii i głębokich zmian politycznych nikt już nie reagował.
W końcu października Węgierska Partia Pracujących (WPP) rozwiązała się, a na jej miejsce powstała
budowana niemal od nowa
Węgierska Socjalistyczna Partia Robotnicza (WSPR), z Kdrem na
czele. W atmosferze zamętu i walk wewnętrznych faktycznie rządziła ulica oraz samorzutnie
wyłaniające się "komitety rewolucyjne". Było oczywiste, że sprawy zmierzają nie w kierunku
reformowania komunizmu, lecz jego odrzucenia. Do rządu Nagyłego wprowadzono przedstawicieli
demokratycznej opozycji, która odbudowała swoje partyjne struktury. Widoczną rolę odgrywał Kościół
katolicki, którego zwierzchnikiem był represjonowany kardynał József Mindszenty. Z początkiem
listopada 1956 r. premier Imre Nagy ogłosił wystąpienie Węgier z Układu Warszawskiego oraz ich
neutralizację na wzór Austrii.
To, co stało się na Węgrzech, było złamaniem wszelkich zasad funkcjonowania bloku wschodniego i
daleko wykraczało poza radziecką zdolność akceptacji. Nie tylko partia komunistyczna utraciła swoją
hegemoniczną pozycję, ale i kraj de facto opuścił struktury imperium. W następstwie pospiesznych
konsultacji z "bratnimi partiami" Moskwa podjęła decyzję o interwencji, w celu "ratowania socjalizmu
na Węgrzech". Wątpliwą podstawę prawną miała stanowić prośba samozwańczego Węgierskiego
Rewolucyjnego Rządu Robotniczo-Chłopskiego, który w Szolnoku utworzył zbiegły z Budapesztu
Kdr i jego współpracownicy. Zbrojna interwencja na Węgrzech przypadała w skrajnie niekorzystnym
dla ZSRR momencie, stąd i nienawiść Chruszczowa do ekipy Rkosi
Geradziła do
takiego stanu rzeczy, była ogromna. Na ofertę pomocy ze strony Rkosiego, Chruszczow
zaproponował mu wyjazd na Węgry, "aby naród go powiesił".
Na początku listopada 1956 r. na Węgry wkroczyły wojska radzieckie. Rozpoczęły się zacięte walki,
zwłaszcza o Budapeszt. Były tysiące zabitych i rannych. Legalny rząd Imre Nagyłego bezskutecznie
apelował do ONZ, głosząc przed światem fakt bezprawnej agresji. Nikt nie zamierzał jednak w tej
sprawie interweniować, toteż koniec "rewolucji węgierskiej" był szybki i dramatyczny.
Budapeszt był zrujnowany i spacyfikowany, ale sytuacja przez długi czas nie mogła się ustabilizować.
Bardzo silne były protesty środowisk robotniczych; najdłużej bronił się przed Rosjanami ich ośrodek
Csepel, trwały strajki, a w opozycji do ustanowionego rządu Kdra próbowano zorganizować tzw.
Centralną Budapeszteńską Radę Robotniczą. Po okresie ostrych represji, w tym skazaniu na śmierć
Nagyłego i wielu innych, nowe władze przystąpiły jednak do realizacji kompleksowych reform
eksperymentu ekonomicznego na skalę bloku.
Ograniczenie swobody politycznej w powiązaniu z liberalizacją gospodarki, elementami rynku oraz
pełnymi półkami sklepowymi przyniosło oczekiwane przezwładze rezultaty i przez długie
dziesięciolecia niewielu Węgrów pamiętało Kdrowi jego wjazd do Budapesztu pod pancerzem
radzieckiego czołgu. Niezależnie jednak od gospodarczych eksperymentów nowego kierownictwa
WSPR
fundamentalne zasady, które naruszył Nagy, doprowadzając do radzieckiej interwencji,
pozostały na Węgrzech niewzruszone.
Przez długie lata kierownictwu partyjnemu Czechosłowacji udawało się skutecznie tłumić krytykę
systemu, która już w 1956 r. przyniosła pewne zmiany w większości krajów bloku wschodniego. Do
rangi symbolu urastał fakt, że dopiero w 1962 r. rozebrano górujący nad Pragą pomnik Stalina.
Rehabilitacja ofiar stalinowskich procesów przebiegała bardzo powoli, a pozycja ortodoksyjnego
kierownictwa z Antoninem Novotnię niezachwiana. Stopniowo, pod wpływem
liberalizacji, jaką do Czechosłowacji wniósł XXII Zjazd KPZR i kolejny atak na stalinowskie
dziedzictwo, ożywiły się tamtejsze środowiska intelektualne, w tym publicyści i literaci. Kontestacja
pojawiła się również wewnątrz samej partii komunistycznej, w tym na gruncie ideologii oraz myśli
ekonomicznej. Coraz liczniejsi partyjni reformatorzy wskazywali na różnice dzielące Wschód od
Zachodu oraz znaczenie rewolucji naukowo-technicznej. Wielu czechosłowackich filozofów coraz
jawniej wskazywało na konieczność zrewidowania marksizmu-leninizmu. Podejmowano badania nad
społeczeństwem i jego oczekiwaniami. Wyraźne ożywienie przejawiali Słowacy, żywotnie
zainteresowani zrewidowaniem swojej pozycji wewnątrz czechosłowackiej państwowości.
Wszystkie te wątpliwości i przemyślenia nurtujące społeczeństwo znalazły swój otwarty wymiar na
zjeździe literatów w czerwcu 1967 r. Dyskutanci nie potępiali socjalizmu, lecz
identyfikując się z nim
wzywali do jego naprawy. Reakcją władz była krytyka tych poczynań oraz rozmaite sankcje. W
październiku tegoż roku na plenum Komitetu Centralnego Novotn krytyki m.in.
ze strony szefa komunistycznej partii Słowacji, Alexandra Dubeka. Novotn
wsparcia ze strony przywódcy Związku Radzieckiego Leonida Breżniewa, na co liczył, i nie powiodła
się podjęta przez niego próba wyaresztowania wewnątrzpartyjnych oponentów. W styczniu 1968 r.
utracił on swe stanowisko szefa partii, a na jego miejsce wybrano uznanego za przedstawiciela
kompromisu Alexandra Dubeka.
Wydarzenia w Czechosłowacji nabierały tempa, a życie polityczne wyraźnie ożywiło się. W marcu
1968 r. słowacka Rada Narodowa opowiedziała się za federacyjnym charakterem państwa. Niedługo
potem z funkcji prezydenta ustąpił Antonin Novotnano Ludvika Svobodę, przez
długie lata pozostającego w niełasce. Trwałym elementem życia publicznego stały się rozmaite
gremia, głównie intelektualne. Wyraźnie zaangażowana w przemiany była prawica i radio. Podjęto
oficjalne rozmowy z represjonowanym dotąd Kościołem katolickim. W kwietniu 1968 r. Komitet
Centralny KP Czechosłowacji przyjął program reform na rzecz "pełnej demokracji socjalistycznej".
Mówiono o potrzebie "socjalizmu z ludzką twarzą", demokratyzacji, podniesieniu poziomu życia,
odejściu
od ideologizacji, konieczności przekształcenia państwa w federację. Odtąd we władzach partyjnych
dominowali rzecznicy reform i oni też starali się zagwarantować KP Czechosłowacji rolę kontrolera
zainicjowanego procesu. Chociaż coraz liczniej powstawały kluby poza bezpośrednim oddziaływaniem
komunistów, w istocie to właśnie oni nadawali ton zachodzącym przemianom. Już w czerwcu jednak
grupa niezależnych intelektualistów ogłosiła manifest "2000 słów", w którym postulowano, aby
zainicjowanego procesu nie pozostawiać wyłącznie w rękach partii. Chociaż KP Czechosłowacji
wzywała do przestrzegania "tradycyjnych" norm aktywności politycznej, tj. z zachowaniem pozycji
monopartii, w praktyce było to coraz trudniejsze.
Praktycznie do wiosny 1968 r. wydarzenia w Czechosłowacji nie wywoływały niepokoju Moskwy.
Breżniew nie zamierzał wspierać Novotnego, a wydarzenia w tym kraju uznawał za sprawę
wewnętrzną. W marcu, na drezdeńskiej naradzie Układu Warszawskiego, Alexander Dubek zdołał
zapewnić sojuszników o swojej lojalności, choć jego polityka już wówczas wywoływała wiele
wątpliwości. Już w kwietniu jednak daleko krytyczniej oceniano sytuację, do czego przyczynił się
ogłoszony wówczas w Czechosłowacji program reform. Orientowano się zresztą, że niezmiernie
popularny w społeczeństwie Dubek nie ma pełnego poparcia w partii, czego dowodem było istnienie
wpływowej grupy zachowawczej, kierowanej przez Vasila Bilaka i Aloisa Indrę. Niejednolite było
również stanowisko KPZR wobec "praskiej wiosny" i Dubeka. Za jej liberalnym traktowaniem
opowiadali się Aleksiej Kosygin i Michaił Susłow, za zdecydowanym
Andriej Kirilenko, Jurij
Andropow, Petro Szelest. Sam Breżniew, jak zwykle, wahał się, choć nacisk na niego wywierali
Gomułka i Ulbricht. W rezultacie, już w końcu maja 1968 r., Rosjanie przygotowali się na wariant
zbrojnej interwencji oraz podjęli rozmowy z grupą Bilaka.
Nie tylko Rosjanie, ale i przywódcy innych krajów bloku wschodniego (poza Rumunami) upatrywali w
wydarzeniach czechosłowackich inicjatywę mogącą prowadzić do demontażu całego systemu.
Formalnie wszystko było w porządku, gdyż w Czechosłowacji nadal rządziła partia komunistyczna, i to
nie ustająca w zapewnieniach o swojej lojalności. Z pewnością nie były to Węgry w 1956 r.
W lipcu komuniści czechosłowaccy przyjęli projekt nowego statutu partii, który miał zostać przyjęty na
zjeździe we wrześniu 1968 r. Modyfikacje funkcjonowania partii były w nim znaczące, z
dopuszczeniem do organizowania się frakcji wewnątrzpartyjnych włącznie. Było to zakazane w
partiach typu leninowskiego i mogło sygnalizować zmiany wiodące w kierunku samolikwidacji KP
Czechosłowacji. Byłoby to nader groźne dla innych krajów bloku i dla niego samego jako całości. A
zatem ewentualna interwencja w Czechosłowacji miała dokonać się w imieniu i dla dobra całej
"socjalistycznej wspólnoty", co później sformułowano w postać tzw. doktryny Breżniewa. Prawo do
własnej drogi nie mogło bowiem kolidować z interesem systemu, w tym godzić we współegzystencję
"imperium wewnętrznego" i "imperium zewnętrznego".
Dramatyczne rozmowy w ernej nad Cisą z końca lipca 1968 r. przebiegały w atmosferze kłótni i nie
przyniosły żadnych rezultatów. Wkrótce potem od Bilaka uzyskano list, w którym w imieniu "oddanych
towarzyszy" opisywano postępy rzekomej kontrrewolucji, z prośbą o ewentualną interwencję.
Wkroczenie do Czechosłowacji wojsk Układu Warszawskiego, w tym również polskich, stanowiło
prawdziwy majstersztyk, toteż nie napotkano żadnego oporu. Stale uspokajane przez Breżniewa
kierownictwo czechosłowackie było kompletnie zaskoczone i nie bardzo wiedziało, co począć.
Bezzwłocznie też Dubeka i innych wywieziono doMoskwy, gdzie zmuszono ich do wyrzeczenia się
programu reform oraz odrzucenia uchwał konspiracyjnego XIV Zjazdu KP Czechosłowacji. Koncepcja
z "robotniczo-chłopskim" rządem Aloisa Indry okazała się niepotrzebna, poparcie dla aresztowanych,
w tym Alexandra Dubeka i premiera Oldo zresztą powszechne.
Wejście wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji było dla tamtejszego rządu i kierownictwa
partyjnego całkowitym zaskoczeniem. Wspomina Alexander Dubek:
"Na pogłoski z terenów przygranicznych nie zwracałem większej uwagi; brałem je za jeden z
elementów taktyki zastraszania. Ale na krótko przed północą wywołano premiera ernika do telefonu.
Po powrocie poinformował nas, że rozmawiał właśnie z generałem Dzię, że Armia
Radziecka i czterej jej sprzymierzeńcy rozpoczęli inwazję. Sam Dzy w swym
gabinecie w Ministerstwie Obrony Narodowej; najeźdźcy pozwolili mu tylko zadzwonić do premiera i
powiadomić go o ich wkroczeniu. [...] Tymczasem na szerokim nabrzeżu przed gmachem Komitetu
Centralnego zgromadziły się setki, może nawet tysiące ludzi, przede wszystkim młodych. Nieśli
czechosłowackie sztandary, słyszałem, jak skandowali moje nazwisko i śpiewali hymn państwowy, a
nawet Międzynarodówkę. Cóż za gorzka ironia! [...]
Około czwartej rano ukazała się czarna wołga. Na czele kolumny czołgów i transporterów
opancerzonych przejechała most Hlvki i skierowała się w stronę naszego gmachu. Tłum rozstępował
się, robiąc drogę prącym prosto na niego wozom, lecz nie dość prędko, wobec czego doszło do
starcia, podczas którego żołnierze radzieccy otworzyli ogień z pistoletów maszynowych. Młody
człowiek zginął na naszych oczach. Smrkovskhawkę telefonu, wykręcił numer i
krzyczał do kogoś na drugim końcu przewodu, żeby przestali zabijać. Myślałem, że rozmawia z
Czerwonienką, ale potem uświadomiłem sobie, że mówił po czesku, a Czerwonienko nie rozumiał
czeskiego ani w ząb. [...]
Potem zobaczyliśmy spadochroniarzy, tak zwaną "piechotę powietrzną", wyskakujących ze swych
pojazdów. Z pistoletami maszynowymi w rękach szybko otoczyli gmach KC. [...]
Zaczęło świtać, gdy pododdział w sile co najmniej plutonu, dowodzony przez kilku oficerów, wdarł się
do gmachu. Było już rano, kiedy siedmiu czy ośmiu radzieckich spadochroniarzy pod dowództwem
jednego albo dwóch niższych stopniem oficerów wtargnęło do mego gabinetu. Natychmiast ustawili
się przy oknach i drzwiach wewnętrznych. Wyglądało to jak napad rabunkowy z bronią w ręku.
Odruchowo sięgnąłem po telefon, ale jeden z żołnierzy wymierzył we mnie pistolet maszynowy,
schwycił telefon i wyrwał kabel ze ściany".
Cyt. za: A. Dubek, Nadzieja umrze ostatnia, Warszawa 1995.
Przywrócenie gwarancji dla kierowniczej roli partii przywitano w Moskwie
z zadowoleniem. Czesi najwyraźniej nie rozumieli, iż pozostanie w Układzie Warszawskim, o czym w
odróżnieniu od Węgrów gorąco zapewniali, nie wypełnia całości zobowiązań wobec ZSRR i
"socjalistycznej wspólnoty". Pokrętny manewr z aresztowaniem kierownictwa, jego przywróceniem do
władzy oraz stopniową eliminacją był symbolem nowych czasów, w których nie za bardzo było już
miejsce dla rządów typu "Szolnok" czy też "Alois Indra".
Następstwa interwencji były znaczące i daleko wykraczały poza Czechosłowację. W samej
Czechosłowacji gruntowne zmiany polityczne przeprowadzono dopiero w 1969 r., kiedy to usunięto
Dubeka, a później innych. Siłą tłumiono demonstracje, zaostrzyły się represje i walka z opozycją, za
granicę emigrowały dziesiątki tysięcy osób. Doszło również do poważnych rozdźwięków wewnątrz
międzynarodowego ruchu komunistycznego, a wiele partii na tle stosunku do wydarzeń
czechosłowackich podzieliło się. Interwencja była politycznym fiaskiem, przynajmniej z
międzynarodowego punktu widzenia. Po raz kolejny ZSRR ukazał swoje prawdziwe oblicze
"żandarma bloku". Bardzo osłabiło to komunistyczne wpływy w Europie Zachodniej, wydatnie
sprzyjając natomiast prowadzonej stamtąd propagandowej ofensywie. Z punktu widzenia interesów
Moskwy sprawy te stanowiły jednakże "naturalne koszta" utrzymania imperium. Realnie rysująca się
"czechosłowacka schizma" była bowiem niezwykle groźna dla systemu, który w istocie był
niereformowalny.
Wydarzenia w Czechosłowacji poderwały wiarę znaczącej części opozycji demokratycznej w krajach
bloku wschodniego w możliwość zreformowania systemu od wewnątrz. Zwłaszcza w Polsce wielu
zwolenników zdobywały koncepcje budowy "społeczeństwa alternatywnego", którego znaczne obszary
znalazłyby się poza oddziaływaniem komunistycznego państwa. Realizacja tego była jednak
nieprawdopodobnie trudna, gdyż opozycja nie dysponowała środkami dla stworzenia jakiejkolwiek
rzeczywistej alternatywy, a co najwyżej była zdolna zasygnalizować ją. Już bowiem na etapie druku
bezdebitowych książek czy prasy napotykano przeciwności trudne do przezwyciężenia. Chociaż
utworzony po zajściach w 1976 r. Komitet Obrony Robotników cieszył się uznaniem w wielu
środowiskach intelektualnych, w szerszym wymiarze jego działalność była mało znana. Kontestującej
inteligencji wyraźnie brakowało masowego, robotniczego poparcia. Tradycyjnie silne wpływy Kościoła
katolickiego ogromnie wzmocnił wybór kardynała Karola Wojtyły na papieża, w październiku 1978 r.
Wizyta Jana Pawła II w Polsce w czerwcu 1979 r. przyniosła nie tylko wielkie ożywienie religijne, ale
i konsekwencje polityczne. Nie miało też znaczenia, że wiele papieskich wypowiedzi
"nadinterpretowano", gdyż antykomunistyczny wydźwięk był i tak łatwo zauważalny. Niewiele jednak
zapowiadało eksplozję, do jakiej doszło w lipcu
sierpniu 1980 r. Jej tło było wybitnie ekonomiczne,
gdyż sytuacja gospodarcza od pewnego czasu znacznie pogorszyła się, a ogłaszane przez rząd
podwyżki cen żywności były tradycyjnie już źle widziane przez społeczeństwo.
Fala strajków spowodowanych niezadowoleniem z braku towarów oraz niskiej stopy życiowej
stopniowo ogarnęła cały kraj. W połowie sierpnia 1980 r. zastrajkowała Stocznia Gdańska, w której
rozpoczął działalność Międzyzakładowy Komitet Strajkowy z Lechem Wałęsą na czele. Sformułował
on 21 postulatów, które poza ekonomicznymi obejmowały żądania rejestracji "wolnych związków
zawodowych", a także przestrzegania zasad demokracji. To ostatnie tyczyło jednak poszanowania
prawa na gruncie systemu, a nie wprowadzenia nowego obszaru, nie znanego w krajach
komunistycznych. "Wolne związki zawodowe" istniały na Wybrzeżu już wcześniej. Strajk w stoczni nie
był jednakże rezultatem jakiegoś zaplanowanego przez nie "spisku". Propagandowy wydźwięk na
skalę całego kraju, jaki wywołało przerwanie pracy w tak prestiżowym zakładzie, spowodował, iżw
wydarzenia włączyli się działacze demokratycznej opozycji. Było to komunistom bardzo nie na rękę,
gdyż same postulaty płacowe mogli załatwić stosunkowo szybko. Novum strajków była ich
solidarność, co podniesione zostało wkrótce do rangi idei i nazwy. Wielkie zakłady strajkowały bowiem
w imieniu i interesie małych, których protest zostałby przez władze zlekceważony.
Chociaż w końcu sierpnia i początku września 1980 r. przedstawiciele rządu podpisali porozumienia z
komitetami strajkowymi, realizacja postulatów była nierealna, zwłaszcza w owładniętej kryzysem
Polsce 1980 r. Najważniejszym rezultatem była jednak legalizacja zorganizowanego przez
strajkujących i opozycję niezależnego związku zawodowego "Solidarność". Był to znaczący wyłom w
dotychczasowym systemie komunistycznego monopolu władzy. Nowi związkowcy dobitnie opowiadali
się za utrzymaniem scentralizowanego charakteru "Solidarności", upatrując w tym szanse na
przeciwstawienie się wszechwładzy PZPR. Tymczasem partia, której struktury ogarnął również
reformatorski ferment, wyraźnie ustępowała. We wrześniu 1980 r. ze stanowiska I sekretarza
zmuszony był ustąpić Edward Gierek, a jego miejsce zajął skłonny do kompromisu Stanisław Kania.
Wewnątrzpartyjni reformatorzy, usiłujący dostosować program PZPR do nowej sytuacji, byli jednak w
bardzo trudnej sytuacji. Z jednej strony musieli oni liczyć się z sytuacją, z drugiej
ze stanowiskiem
Kremla oraz wspierającymi radziecką linię "twardogłowymi".
W istocie roszczenia "Solidarności" lawinowo narastały. Nie miała ona specjalnie wytyczonych celów,
lecz wzorem komunistów
osiągnąwszy jeden cel, sięgała po drugi. O ile początkowo oficjalnie
głoszono potrzebę naprawy systemu, to z upływem czasu pojawiły się hasła sięgające "finlandyzacji"
Polski czy też częściowego przynajmniej przywrócenia demokracji. Do faktycznego wyłuszczenia
zamiarów nigdy nie doszło, a większość ocen kształtowano na podstawie szczątków wypowiedzi czy
domniemań. Tak czy inaczej "Solidarność", którą coraz trudniej było nazywać związkiem zawodowym,
była bardzo silna, a liczba jej członków sięgała kilku milionów.
Nadzieje Moskwy na uporanie się przez PZPR z "kontrrewolucją" zaczęły się wyczerpywać z
początkiem 1981 r. Rosjanie gotowi byli do interwencji już wcześniej, z czego jednak wycofali się,
gdyż niejasne były jej konsekwencje, a PZPR nie utraciła kontroli nad państwem. Chwilowo
poprzestano na wywieraniu nacisku na władze polskie, by same uporządkowały sytuację, w
przeciwnym razie spotkają się z konsekwencjami, w tym gospodarczymi. Wyraźnie wskazywano na
zagrożenia dla systemu płynące z rysującej się dwuwładzy w Polsce, a także na wsparcie
"Solidarności" ze strony Kościoła katolickiego oraz Zachodu.
W lipcu 1981 r. PZPR przeprowadziła swój IX Zjazd, na którym reformatorzy starli się z ortodoksami. Z
punktu widzenia przyszłości jego ustalenia były znaczące, gdyż umocniły skrzydło reformatorskie,
które u schyłku dekady miało zadecydować o "okrągłym stole" i pokojowym transferze władzy.
Wówczas jednak sytuacja była zupełnie inna, a dopasowanie się do wydarzeń i podzielenie władzą z
"Solidarnością" miałoby katastrofalne konsekwencje. O wyrzeczeniu się przez PZPR hegemonii w
sferze władzy nie mogło być mowy. To było jasne i wcześniej sprawdzone w Czechosłowacji.
W październiku 1981 r. funkcję I sekretarza objął gen. Wojciech Jaruzelski. W swoim ręku skupiał on
już funkcje premiera oraz dowódcy armii. W tym samym czasie ponownie wzrosła fala strajków, a
społeczeństwo było coraz bardziej zmęczone brakami na rynku oraz politycznym zamętem. Nie
znaczy to, że poparcie dla "Solidarności" oraz jej aktywność zmniejszyły się. Praktycznie nie było wizji
co do dalszego istnienia stanu dwuwładzy, gdyż demontaż komunistycznej hegemonii w Polsce
zdawał się nieuchronny. Takiego stanu rzeczy Moskwa nie zamierzała w nieskończoność tolerować,
toteż Jaruzelski postawiony został wobec perspektywy "albo
albo". O żadnej "finlandyzacji" Polski nie
było mowy, a Rosjanie posiadali zdolność skutecznego interweniowania, przy relatywnie niewielkich
stratach. Społeczeństwo polskie było zresztą podzielone, a w znacznej części zniechęcone, co nie
wróżyło zdeterminowanego poparcia dla "Solidarności". Nawet władze związku coraz słabiej
kontrolowały swoje struktury. W tej sytuacji decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego nocą 13
grudnia 1981 r. była praktycznie jedynym rozwiązaniem, jakie Moskwa pozostawiła Jaruzelskiemu.
Jego ogłoszenie gruntownie zaskoczyło wszystkich, a zwłaszcza "Solidarność". Internowano
kilkanaście tysięcy osób, tylko w sporadycznych i niejasnych przypadkach doszło do użycia broni, co
pociągnęło za sobą niewielu zabitych i rannych. Do końca grudnia 1981 r. wszystkie strajki załamały
się, a "Solidarność" znalazła się w podziemiu.
Dnia 16 grudnia 1981 jednostki wojskowe otoczyły katowicką kopalnię "Wujek", a na jej teren, dla
złamania strajku okupacyjnego, wkroczyły jednostki ZOMO. W nie całkiem jasnych okolicznościach
doszło tam do użycia broni przeciwko górnikom atakującym milicję żelaznymi drągami, śrubami i
spychanymi wózkami. W wyniku strzałów poniosło śmierć dziewięciu górników. We wczesnym okresie
stanu wojennego siły porządkowe strzelały jeszcze w innych miejscach, czego rezultatem było kilka
dalszych ofiar śmiertelnych. Trzeba jednakże powiedzieć, iż broń palna nie stanowiła środka dla
rozpraszania demonstrantów, jak to miało miejsce na Wybrzeżu w 1970 r. Rząd dysponował bowiem
wielkimi siłami milicyjno
wojskowymi i poza odosobnionymi przypadkami demonstracje nie
przekształcały się w zamieszki. Tak wspomina wydarzenia z "Wujka" ówczesny wicepremier
Mieczysław F. Rakowski:
"Tragedia w kopalni Wujek z pewnością pozostanie w świadomości ludzkiej, pozostanie też w
pamięci ówczesnej ekipy kierowniczej. Dowiedzieliśmy się o niej w czasie posiedzenia Dyrektoriatu. Z
sali wywołano Kiszczaka, informując, że ma bardzo ważny telefon z Katowic. Po chwili wrócił do nas z
wiadomością, że pod Wujkiem jest bardzo gorąco. Przekazał też pytanie szefa milicji w Katowicach,
nieżyjącego już generała Gruby, czy można użyć broni w obronie własnej? Jaruzelski odpowiedział, że
w żadnym wypadku. Kiszczak wrócił więc do telefonu. Wybiegłem za nim ze słowami: Sprawdź, czy
komisarz wojskowy jest tam na miejscu. Moje pytanie nie było przypadkowe. Uważałem, że jeśli są
tam jakieś gorące głowy, to rękojmią ich ochłodzenia może być komisarz wojskowy.
Po dwóch godzinach ponownie zadzwoniono z Katowic. Dowiedzieliśmy się, że pod Wujkiem użyto
broni i są zabici. Ta wiadomość zrobiła straszne wrażenie na siedzących przy stole. Jak mi powiedział
później Jaruzelski, byłem blady jak ściana...
Od pierwszych chwil stanu wojennego z lękiem czekaliśmy na taką wiadomość. Musieliśmy przecież
liczyć się z tym, że może gdzieś dojść do takiego wydarzenia, ale jest też nadto zrozumiałe, że niemal
modliliśmy się, aby do niego nie doszło. Pierwsze dwa dni trwania stanu wojennego kończyliśmy z
westchnieniem ulgi. Nabieraliśmy wiary, że wprowadzenie rygorów stanu wojennego przebiega
spokojnie i na szczęście bez ofiar. No i 16 grudnia, nieoczekiwanie, wbrew naszej woli i intencjom,
doszło do tragedii".
Cyt. za: M. F. Rakowski, Zanim stanę przed trybunałem, Warszawa 1992.
Mało kto wierzył, iż zdławienie "Solidarności" będzie w praktyce tak łatwe i napotka jedynie
sporadyczny opór. Aby złamać ruch tej miary co "Solidarność"
Chile stanęło na granicy wojny
domowej, tysiące osób zamordowano, a krwawy charakter dyktatury Augusto Pinocheta nie ulegał
kwestii. Na Filipinach, gdy występowano przeciwko Marcosowi, dziesiątki tysięcy ludzi zablokowały
drogę do Fortu Aguinaldo, gdzie zamknęła się grupa buntowników, godząc się raczej na rozjechanie
przez czołgi aniżeli przepuszczenie rządowych kolumn pancernych. W Polsce sytuacja była zupełnie
inna, gdyż niezależnie od potęgi "Solidarności" system komunistyczny nadal cieszył się niemałym
poparciem. Poza tym jego przeciwnicy nie wprost godzili w system, a raczej go poprawiali. Zasadniczo
zmieniało to charakter i możliwości oczekiwań, w przypadku ewentualnej mobilizacji społecznej.
Chociaż w Polsce Związek Radziecki nie interweniował bezpośrednio, jak na Węgrzech czy w
Czechosłowacji
rezultat osiągnął taki sam. System nie był już jednak tak sprawny, jak w przeszłości,
toteż "Solidarność" przetrwała nieporównywalnie dłużej. Nie wypełniły się oczywiście wszystkie
przesłanki, jakie zazwyczaj decydowały o interwencji, toteż Moskwa mogła wymusić na kierownictwie
polskim zaprowadzenie stanu wojennego pod groźbą innych znanych rozwiązań. Choć stan wojenny
w Polsce pociągnął za sobą amerykańskie sankcje, nic nie wskazuje, by USA potraktowały inaczej
ewentualną agresję aniżeli tak, jak w przypadku Czechosłowacji, tj. jako "godny ubolewania epizod"
(Lyndon B. Johnson). Funkcja "policjanta bloku wschodniego" wiązała się bowiem z podziałem świata i
nie podlegała dyskusji, jeśli nie wykraczała poza ramy zakreślone powojennym układem sił.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
r9 Kres Bloku Wschodniegor4 kształtowanie się bloku wschodniegor5 kres europejskiej dominacji na bliskim wschodzieKatar jako geopolityczne centrum Bliskiego Wschodu (Biuletyn Opinie)MICHALKIEWICZ JAKÓŁKI WSCHODNIE I ZACHODNIEDom wschodzącego słońcarushdie salman wschod zachodR5Szybko i wściekle Fast & Furious (2009) DVDRip R5 XviDKierunek Wschód tam musi być jakaś cywilizacjar5więcej podobnych podstron