Cześć, słuchasz tygodnika Fakty i Mity nr.2/2008
ksiądz nawrócony
Fakty
10 lat temu, 8 stycznia 1998 roku, polski Sejm uchwalił konkordat z Watykanem najbardziej wiernopoddańczy dokument państwowy wobec Kościoła. Rozpoczęła się grabież majątku narodowego na niespotykaną skalę. Powstało państwo wyznaniowe... które wkrótce wyjdzie bokiem watykańskiej firmie.
Rzecznik praw dziecka Ewa Sowińska jest idiotką. Ta wstydliwie skrywana w Polsce tajemnica wydostała się, niestety, poza granice i dotarła nawet za ocean, do USA. W rankingu The Washington Post Idiota Roku 2007 pani rzecznik zajęła zaszczytne trzecie miejsce (pierwsze wśród laureatów spoza Ameryki). Za co? Oczywiście za podjęcie dochodzenia, czy aby jeden z teletubisiów nie jest gejem. Geje amerykańscy stanowczo odmówili sprawdzenia preferencji seksualnych Sowińskiej.
Gen. dyw. Tadeusz Płoski, biskup polowy Wojska Polskiego, przyznał (i wręczył) Radiu Maryja, TV Trwam i Naszemu Dziennikowi medale Milito pro Christo (Walczę dla Chrystusa), które jak oświadczył są przyznawane za dawanie świadectwa i zabieganie o to, aby Chrystusowy duch przemieniał duszę narodu oraz kształtował postawy społeczne ludzi polskiej ziemi, by życie odmieniło się ku dobru, prawdzie, miłości braterskiej i sprawiedliwości tym wartościom, na których można budować zdrowy organizm życia państwowego i społecznego.
Wkrótce po tym fakcie Zbawiciel przemówił do ludu ustami posłanki Joanny Senyszyn.
Joachim Brudziński, którego Fakty i Mity ścigają po sądach za notoryczne obrażanie tygodnika i jego Czytelników, rezygnuje z funkcji sekretarza generalnego PiS, bo jak twierdzi chce wzmocnić lokalne struktury partii w woj. zachodniopomorskim. Tere-fere... W Szczecinie też cię, Brudziński, znajdziemy.
Pseudolewicowy, koniunkturalny tygodnik Polityka zaatakował brutalnie naczelnego FiM Jonasza. Opublikowano (autor: Cezary Łazarewicz) oszczerstwa dotyczące m.in. jego rocznych przychodów, cytowano szkalujące naczelnego i nasz tygodnik obraźliwe wypowiedzi m.in. skazanego prawomocnie kryminalisty oraz osób zwolnionych z pracy w redakcji; Czytelników FiM obraziła obecna dziennikarka NIE i Trybuny Agnieszka Wołk-Łaniewska (z którą rozstaliśmy się po miesiącu pracy). Sprawa znajdzie swój epilog w sądzie.
Pewna parafianka rozpoczęła w jednym z lubelskich kościołów zbieranie podpisów pod listem poparcia dla Rydzyka. No i... nie uwierzycie! Miejscowy proboszcz pogonił jej kota, oświadczając, że kościół jest dla Boga, a nie dyrektora redemptorysty. Paniusia najpierw oniemiała, a później poleciała z rozdartą mordą na skargę do abpa Życińskiego. A to, co ją tam spotkało, to już naprawdę koniec świata. Abp wykopał moherówkę za drzwi, oświadczając: Dobrze proboszcz zrobił i miał rację!. Znakami Dni Ostatnich mają być jeźdźcy Apokalipsy i morza zamienione w krew, ale czegoś podobnego nawet św. Jan nie przewidział.
Abp Głódź w najnowszej homilii wyznaczył zadania, które stoją przed współczesnym dziennikarstwem: Jakże istotne jest dla dziennikarzy trwać przy Chrystusie i nie dać się zwieść fałszywym prorokom. Chrystusowym przykazaniem jest trwanie przy prawdzie i poszanowanie wartości chrześcijańskich. W wolnym tłumaczeniu wchodzenie w tyłki biskupom.
Prokuratura umorzyła śledztwo (nie dopatrując się znamion przestępstwa) w sprawie faszystowskiej imprezy, podczas której kilkudziesięciu młodych ludzi wznosiło na tle hitlerowskiej flagi nazistowskie okrzyki oraz paliło pochodnie w kształcie swastyki. Nie chodzi tu o rok 1933 i o Monachium, lecz o listopad 2006 i o Zabrze. I o polską, a nie niemiecką prokuraturę!
Prezes TVP Andrzej Urbański jest uczciwym fachowcem, który chce jak najlepiej dla publicznej telewizji. Tak najkrócej można streścić słowa... No czyje? Dorna? Putry? Brudzińskiego? Może Kurskiego? Ależ nie. Taką opinię prezesowi karnie wykonującemu wszelkie polecenia Kaczyńskich wystawił... Tomasz Lis. Ów Dziennikarz Roku (dlaczego nie tysiąclecia?) obecnie na dorobku z drugą żonką, Hanią Smoktunowicz będzie od lutego prowadził w TVP swój autorski program. Za 100 tysięcy złotych miesięcznie. Wszystko jasne?
Trzydziestu intelektualistów (tak zostali nazwani) skierowało do premiera Tuska list w obronie Centralnego Biura Antykorupcyjnego, które jak czytamy jest taką wartością, że należy ją chronić. Pod apelem podpisali się m.in. Czabański
z PR, Urbański z TVP, były rzecznik interesu publicznego Nizieński, redaktor Pospieszalski, poeta Długosz, aktorka Dałkowska, a nawet muzyk Gintrowski.
Patrząc na tę listę, nareszcie dostrzegamy płynne różnice semantyczne: ci, którzy popierają PiS-owskie majaki, to intelektualiści, zaś ci, co ośmielają się je krytykować, to wykształciuchy. Jest jeszcze i trzeci rodzaj bytu: Saba, Alik, Nelly i Doda.
Czwartego stycznia w Kaniowie (powiat bielski) miał się odbyć spory koncert zespołów rockowych, wspomagający Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy Jurka Owsiaka. Ale się nie odbył, choć sprzedano moc biletów i zjechali się znani muzycy. Imprezę odwołał wójt Stefan Wodniak: Uczyniłem tak, bo otrzymałem negatywną opinię księdza proboszcza napisał w specjalnym oświadczeniu. Odpowiedzią dla wójta są setki wściekłych wpisów internautów portalu bestiwna.eu. Ot, pozyskał Kościół całą rzeszę wiernych, młodych i oddanych przeciwników.
komentarz naczelnego
Donald ma plan
Do naszej redakcji płyną zewsząd oburzone głosy antyklerykałów, którzy zarzucają premierowi Tuskowi niepodpisanie w całości Karty praw podstawowych oraz uległość rządu wobec Kościoła w kwestiach świątyni Glempa i dotowania in vitro. To boli. A jeśli w dodatku będzie zgoda na maturę z paciorka, to PO przekroczy granicę śmieszności i sięgnie casusu Teletubisiów.
Mimo to, apeluję, aby dać Tuskowi szansę, czyli czas, i pochopnie go nie dyskredytować.
Donald Tusk, jak każdy zwycięzca, stanął przed zadaniem jak skutecznie rządzić i nie pogrążyć przy tym własnej formacji, czyli władzę utrzymać. Kilka lat temu za jeszcze większą uległość wobec Kościoła potępiany był
Leszek Miller. Dzisiaj z podniesioną przyłbicą twierdzi on, że było to planowe dopieszczanie episkopatu, byleby tylko poparł on zjednoczenie Polski z UE, i że Unia była warta mszy. I co? I niewielu Millera za to kombinowanie potępia, bo ówczesne haracze i ustępstwa dla kleru przyniosły efekt nadrzędny jesteśmy w Unii. Jest oczywistą oczywistością, że także Tusk ma plan i kombinuje. Z pewnością wyciągnął wnioski z wyborów przegranych w 2005 roku i nigdy więcej nie zlekceważy wroga, a jego jedynym wrogiem jest PiS. Ale czy jest to tylko jego wróg? Nie! PiS to największy wróg wszystkich Polaków. To przekleństwo dla wszechstronnego rozwoju Polski, ciemna strona mocy, uosobienie wszystkiego co najgłupsze i najbardziej nieudolne w polskiej naturze.
Dlaczego Tusk złamał słowo i nie podpisał całej Karty praw podstawowych? Czy przestraszył się PiS-u i Kościoła? A może po prostu zmienił zdanie? Niekoniecznie. Swoje poglądy wyrażał w przeszłości wielokrotnie i nie były to poglądy klerykała. Myślę, że postanowił taktycznie odłożyć w czasie pierwsze bezpośrednie starcie z PiS-em. Z Kościołem może powalczyć jeszcze później, gdy ten straci setki klakierów w Sejmie.
Przypomnijmy, że Jarosław Kaczyński zapowiedział, iż gdyby liberalno-ludowy rząd podpisał całą Kartę praw podstawowych, to PiS będzie się domagało referendum w tej sprawie. Jego wynik wcale nie byłby taki pewny z powodu trudności z uzyskaniem wystarczającej (50 proc.) frekwencji wyborczej. Ewentualna porażka Platformy w referendum osłabiłaby siłę rządu. Po co Tuskowi wzmacnianie PiS tuż przed rozpoczynającym się w 2009 r. dwuletnim maratonem elekcyjnym?
Zgodnie z konstytucyjnymi regułami, następne wybory parlamentarne miałyby się odbyć w 2011 roku. Z tą datą jest jednak problem. Otóż właśnie wtedy Polska ma objąć przewodnictwo w Unii Europejskiej. Według zasad unijnych, wybory to wykluczają. Możemy oczywiście zrezygnować z bycia liderem wspólnoty. Ale otoczenie Tuska wpadło na inny pomysł. Jest nim przyśpieszenie wyborów parlamentarnych i połączenie ich z wyborami prezydenckimi albo samorządowymi, które przypadają na rok 2010. Ten maraton rozpoczną zaś wybory do Parlamentu Europejskiego w 2009 r. I tutaj dojdzie do pierwszego zderzenia programowego PO z PiS.
Tusk i politycy europejscy wiedzą, że we współczesnym świecie tradycyjne państwo narodowe, na które stawiają Kaczyńscy, nie ma już racji bytu. Nastał czas regionów. Politolog profesor Kazimierz Kik twierdzi, że w Europie tylko polska prawica wierzy jeszcze w anachroniczne państwo narodowe, w dodatku zarządzane odgórnie. Nie dociera do nich, że obywatele chcą mieć bezpośredni wpływ na większość spraw ich dotyczących. PiS-owcy bronią się przed ideą referendum, podobnie jak przed postępującą pluralizacją życia społecznego, mozaiką religii, przekonań i tradycji. Tymczasem na świecie w walce o inwestycje, kapitał czy turystów konkurują nie państwa, a regiony. A takie czy inne wyznanie nie jest sprawą narodową, ojczyźnianą, lecz prywatną.
Rządy państw unijnych, ale także Rosji czy Chin, zajmują się głównie koordynacją polityk regionalnych. Realnie w ich rękach pozostała tylko dyplomacja i armia. Jednocześnie są takie działy gospodarki i projekty, np. pozyskiwanie surowców, obrona przed ekspansją Chin, gdzie państwo narodowe jest za słabe. Dzięki silnemu euro Europa, w tym Polska, uchroniła swoje rynki przed zawałem, jaki przeżywa gospodarka USA oparta na dolarze. Każdy potrzebuje silniejszego. A tym silniejszym jest dla nas Unia.
Jednemu i drugiemu, czyli decentralizacji władzy w kraju i ściślejszej integracji z UE, przeciwni są Kaczyńscy i PiS, oczywiście tradycyjnie na szkodę polskiej racji stanu.
Na szczęście dla Polski i dla Tuska hasła obrony polskiego zaścianka i katolickich wartości już nigdy nie pozwolą Kaczorom na wygranie wyborów. Społeczeństwo polskie poczuło się po wyborach silne. Przejawem tego jest odrzucenie wszystkich skrajności. Takie społeczeństwo oscyluje wokół centrum i wybiera spokój, porządek, stabilizację. A PiS ma w pierwszym szeregu Macierewicza, Sobecką, Bendera, Kamińskiego czy Kempę, czyli czystej wody
fanatyków i oszołomów. Na sztandarach zaś niezmiennie narodowo-katolicki populizm, lustrację, walkę z okrągłym stołem. Mówiąc językiem młodzieżowym, PiS przestaje być trendy i to nawet w środowiskach małomiasteczkowych, tradycyjnych i katolickich. Prowincja zawsze głosowała na mniejsze zło a to na AWS, a to na PiS... Teraz ma jednak realny, zdroworozsądkowy wybór: Platformę Obywatelską. Stąd te umizgi Tuska do kardynała Dziwisza i efekt w postaci bardzo dobrych wyników PO w prawicowych miastach, takich jak Kraków czy Wrocław.
Tusk czeka, aż PiS skompromituje się jeszcze bardziej i wykrwawi na tyle, że straci wszelkie szanse na wygraną w wyborach. Premier będzie teraz lawirował i grał na czas; nie zaryzykuje otwartej wojny z Kościołem. Stawką jest odstawienie Kaczyńskich do lamusa historii, czyli zwycięstwo w wyborach w 2010 roku. Jeśli nawet PO uzyska w nich wynik gorszy od ostatniego, to będzie mogło rządzić dalej w koalicji z LiD i PSL. Testuje ją już w Sejmiku Województwa Łódzkiego oraz w regionie lubelskim (matecznik PiS) i na Podlasiu. Warszawą już rządzi koalicja PO-LiD. Należy mieć nadzieję (a co nam innego pozostaje?), że dopiero po wyborach 2010 r. stabilna, lewicowo-liberalna władza zweryfikuje obecne klerykalne decyzje PO. Bliźniaki z pewnością wejdą do przyszłego Sejmu, ale zajmą w nim fotele Giertycha i Leppera, z podobnym jak tamci poparciem i łatką ekstremy.
Poczekajmy więc, bo Kaczyńscy naprawdę warci są mszy. Pogrzebowej.
JONASZ
gorĄce tematy
Dzieci brata mniejszego
Są takie kraje na świecie, gdzie na ulicach roi się od bezpańskich psów, a dziecko można sobie kupić za kilka dolarów. Istny raj dla zboczonego misjonarza!
W ostatnim dniu minionego roku Sąd Rejonowy w Jeleniej Górze aresztował na trzy miesiące ojca Ryszarda Ś. z krakowskiej prowincji Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych (popularnie zwanych franciszkanami) podejrzanego o rozpowszechnianie treści pornograficznych z udziałem dzieci i zwierząt. Podczas przesłuchania w prokuraturze wielebny poszedł w zaparte, nie przyznając się do postawionych mu zarzutów oraz odmawiając składania jakichkolwiek wyjaśnień.
Podobnie zareagowało kierownictwo zakonu.
Absolutnie nie będziemy wypowiadać się na temat sprawy ojca Ryszarda ani jego pracy duszpasterskiej oznajmił nam o. Zenon Szuty, zastępca krakowskiego prowincjała.
Nie, to nie, łaski bez...
Wstrzemięźliwość franciszkańskich dygnitarzy w pełni zrozumieliśmy, gdy udało nam się odtworzyć przebieg kościelnej kariery podejrzanego o pedo- i zoofilię 52-letniego kapłana. Okazuje się, że o. Ryszard nie jest jakimś szeregowym mnichem klepiącym zdrowaśki w mroku klasztornej celi, bowiem przed aresztowaniem sprawował eksponowaną funkcję specjalnego delegata prowincjalnego na Amerykę Południową oraz gwardiana klasztoru w Asunción (Paragwaj) i tamże mistrza postulantatu (wychowawca pracujący nad osiągnięciem przez kandydata takiej dojrzałości ludzkiej i duchowej oraz znajomości charyzmatu franciszkańskiego, aby był zdolny do podjęcia obowiązków stanu zakonnego czytamy w ichniej konstytucji).
W końcu lat 90. ojciec Ryszard Ś. urzędował w Boliwii, gdzie z finansowym wsparciem Episkopatu jak wynika ze sprawozdania Rady Gospodarczej Komisji Episkopatu ds. Misji za rok 1997 budował w Cochabamba dom nowicjacki dla przyszłych franciszkanów.
Do sąsiedniego Paragwaju przybył na stałe w styczniu 2001 roku.
A po dwóch latach...
Systematycznie obsługujemy duszpastersko Instytut Ravasco. Animujemy i publikujemy różnorodne materiały dla Apostolstwa Bożego Miłosierdzia. Nieprzerwanie od kilku lat wydawany jest miesięcznik Tupasy Nee (paragwajski odpowiednik Rycerza Niepokalanej), prowadzimy audycje w różnych rozgłośniach
radiowych. Na uwagę zasługuje również duszpasterstwo pielgrzymkowe do Ziemi Świętej i sanktuariów maryjnych. Ci pielgrzymi tworzą później grupy, w których spotykają się na modlitwie i rozważaniach. Z myślą o przeszczepieniu Zakonu na tę ziemię prowadzona jest formacja. Aktualnie do życia zakonnego przygotowuje się jeden nowicjusz i jeden kandydat w prenowicjacie. Przyszłość rokuje nadzieje, gdyż wielu młodych prosi o przyjęcie do Zakonu sprawozdawał o. Ryszard o swoich misyjnych sukcesach władzom prowincji.
I tylko niektórym kolegom wysyłał pocztą elektroniczną zdjęcia... przyrodnicze.
Aktywność o. Ryszarda Ś. w rozpowszechnianiu na terenie naszego kraju pedo- i zoofilii rozpracowali funkcjonariusze Wydziału Zaawansowanych Technologii Biura Kryminalnego Komendy Głównej Policji (KGP), zajmujący się m.in. identyfikacją osób odwiedzających witryny internetowe z pornografią dziecięcą, by zamieszczać tam (lub pobierać) filmy oraz zdjęcia.
Sprawą zajęli się później policjanci z Rzeszowa, na których terenie działał jeden z odbiorców pornografii, a gdy już przekonali się, kim jest nadawca, przekazali sprawę do jego rodzinnej Jeleniej Góry. Tu wobec nieobecności w Polsce o. Ryszarda śledztwo czasowo zawieszono w czerwcu 2007 r., zarządzając jednocześnie poszukiwanie podejrzanego listem gończym.
Śledczy cierpliwie czekali, aż franciszkański delegat prowincjalny przyjedzie do Polski. No i w połowie grudnia pojawił się w podjeleniogórskich Kowarach, gdzie zakon ma jedną ze swoich placówek, a o. Ryszard rodzinę. Miasteczko okazało się zbyt małe, by udało mu się ujść uwadze lokalnych policjantów (gratulujemy!).
Święta spędził w gronie najbliższych i współbraci w kapłaństwie, ale już Nowy Rok powitał za kratami...
Według naszego informatora z KGP, zakonnik był jednym z istotnych węzłów pedofilskiej sieci, systematycznie dostarczając doń świeżego towaru.
Skąd go brał?
Na tym etapie śledztwa trudno o precyzyjną odpowiedź, ale prawdopodobnie nie musiał się zbytnio trudzić, bo w Asunción tanich dziecięcych aktorów i piesków statystów jest pod dostatkiem zauważa policjant.
Dwunasto-, trzynastoletnie dziewczyny często są zmuszone do prostytucji. W bogatych domach występuje zjawisko, które nazywa się servicio completo. Zamożni wyjeżdżają na wieś w poszukiwaniu wielodzietnych rodzin. Gdy znajdą, płacą rodzicom za jedną z dziewczyn do tzw. służby. Ta w ich posiadłości gotuje, sprząta, pierze i żeby ich dorastający chłopcy nie szukali wrażeń na zewnątrz, owa dziewczyna służy im również do zaspokojenia potrzeb seksualnych (...). Rząd nie zajmuje się bezdomnymi dziećmi, które śpią na skrzyżowaniach, narkotyzują się klejem. To się po prostu nie opłaca opowiada o Paragwaju franciszkański misjonarz Łukasz Samiec na łamach tygodnika Niedziela (43/2007).
Rysiek ma duszę artysty. W seminarium grał na gitarze i śpiewał w naszym zespole muzycznym. Dzieci? Lgnął do nich, ale ja osobiście nie zauważyłem w tym nic podejrzanego. Skoro jednak okazuje się, że miał seksualne motywy, to widzę co najmniej kilkunastu braci, którzy za ścisłe z nim kontakty mogą mieć teraz kłopoty. Słyszałem, że co bardziej spanikowani pokasowali już twarde dyski swoich komputerów zwierza się nam jeden z zakonników.
Próżny trud, bowiem z technicznego punktu widzenia potrafimy zidentyfikować wspólników tego gagatka bez przeglądania zawartości ich komputerów i jeśli prokuraturze nie zabraknie odwagi bezspornie udowodnić każdemu winę. Intensywnie pracujemy w tej chwili nad internetowymi powiązaniami Ryszarda Ś. i analizą jego korespondencji zapewnia policjant.
ANNA TARCZYŃSKA
gorĄce tematy
Koniec świata w Rzeszowie
Czyżby w Polsce, opętanej coraz to nowymi pomysłami rozliczania się z przeszłością, nastąpił przełom?
Kiedy rzeszowscy włodarze postanowili włączyć dwuipółtysięczną wieś Zwięczycę w obręb administracyjny miasta, większości z nich pewnie przez myśl nie przeszło, jakie się z tego zrobi piekło. Nawet na sesji rady, podczas której ustalano nazwy ulic dla nowej dzielnicy, było dość spokojnie. Do czasu.
Atmosferę wzajemnego zrozumienia popsuł Grzegorz Budzik, szef Klubu Rozwój Rzeszowa, gdy oświadczył: W imieniu klubu składam wniosek, aby część ulicy Beskidzkiej nosiła imię Władysława Kruczka.
To oświadczenie wywołało na sali obrad prawdziwą burzę z piorunami: Ten człowiek był przecież członkiem m.in. Komunistycznej Partii Polski, która działała na rzecz Związku Radzieckiego. Taka propozycja patrona ulicy nie powinna paść w wolnej Polsce! z wielkim oburzeniem zareagował Jacek Kiczek z Prawa i Sprawiedliwości.
Przeciwny podobnej inicjatywie był również Antoni Kopaczewski, były przewodniczący rzeszowskiej Solidarności. Jest to smutna chwila, że po tylu latach chce się przypomnieć tych, którzy gnębili naród oświadczył.
Zachowawczą postawę przyjął natomiast Konrad Fijołek, przewodniczący Rady Miasta: Czasy PRL-u nie były czarną dziurą, nie były czasem, w którym działy się wyłącznie rzeczy złe. Czy gnębieniem narodu jest budowa filharmonii? Czy gnębieniem narodu jest tworzenie ośrodka akademickiego? Nikt przed Kruczkiem nie zrobił z Rzeszowa miasta stutysięcznego. A jemu się udało podsumował.
Rzeczywiście, bez względu na to, do jakiej opcji politycznej zaliczał się Kruczek, Rzeszów bardzo wiele mu zawdzięcza: przyczynił się do rozwoju miasta, powstawania wyższych uczelni, a także osiedli. Właśnie te działania pamięta wielu starszych i wdzięcznych mieszkańców. To był dobry gospodarz, który całym sercem kochał swoje miasto.
I właśnie dlatego radni Rozwoju Rzeszowa chcieli tę postać uhonorować: Chcieliśmy wykonać taki mały ukłon w jego stronę i symbolicznie go upamiętnić mówi Fijołek.
Rada Miasta większością głosów kontrowersyjny projekt przegłosowała. Nie oznacza to rzecz jasna końca dyskusji. Opozycyjni radni wspierani przez przyparafialne organizacje natychmiast zainicjowali zbiórkę podpisów pod petycją (na razie podpisało się ok. 500 osób) o zmianę podjętej uchwały. Bo jak przekonuje Jacek Adamowicz z PiS były aparatczyk PRL nie może po latach dostąpić podobnego zaszczytu.
WIKTORIA ZIMIŃSKA
Świat według rodana
Kopara opada
Po sylwestrze jeszcze mi kanarki dźwięczą i błędnik pulsuje, ale już czujnie obserwuję telewizor oraz życie tych, co leczą się na nogi, bo na głowę za późno.
Tylko jakiś szurnięty, sztywny Leon przestanie wierzyć w power polskich stacji telewizyjnych. Ja tam wierzę, bo TVN już zapowiada w 2008 roku interesujący serial paradokumentalny pt. Generał. Dadzą takiego czadu, że po prostu kopara opada! Ponoć mają być wyjaśnione okoliczności śmierci (4 lipca 1943 r., Gibraltar) generała Władysława Sikorskiego, naczelnego wodza i premiera polskiego rządu na uchodźstwie. Tytułową postać zagra Krzysztof Pieczyński, jego córkę młoda aktorka Kamila Baar, a adiutanta Marcin Bosak. I mimo że zdjęcia będą kręcone w Londynie, Maroku i na Gibraltarze, nie sądzę, aby tajemnica śmierci generała została wyjaśniona. Nie udało się to także reżyserowi Bohdanowi Porębie w filmie Katastrofa w Gibraltarze (1983 roku, gen. Sikorskiego grał Jerzy Molga) ani też Leszkowi Wiśniewskiemu (reżyser) oraz Janowi Tarczyńskiemu (autor scenariusza) w filmie Londyńskie dni generała Sikorskiego, i to mimo użycia arcyciekawych materiałów archiwalnych i ikonograficznych. W ogóle nie jestem pewien, czy plan filmowy to odpowiednie miejsce na śledztwo w sprawie śmierci.
Drugim szlagierem 2008 r. może być dziesięcioodcinkowa Dynastia Tudorów z Jonathanem Rhys-Meyersem (zdobywca Złotego Globu za tytułową rolę w fimie Elvis), który wystąpił tutaj w roli Henryka VIII, króla Anglii. Serial cieszy się tak wielką popularnością, że już otrzymał dwie nagrody Emmy oraz dwie nominacje do Złotych Globów 2008 w kategoriach: najlepszy serial obyczajowy oraz najlepszy aktor serialowy. Życie tego angielskiego władcy i losy jego sześciu żon, z których połowa została zamordowana na jego rozkaz, już od powstania sztuki filmowej fascynowało twórców. Pierwszym filmem był brytyjski Henryk VIII, nakręcony w 1911 r. Jak do tej pory za wręcz kultowy obraz uchodzi Prywatne życie Henryka VIII (Private Life of Henry VIII) w reżyserii Alexandra Kordy (1933 r.). Obejrzymy więc Dynastię Tudorów i zastanówmy się, czy nie warto jednak nakręcić serialu o dynastii Kaczyńskich.
Za tym pomysłem przemawiają ich ostatnie wypowiedzi, tak celne, że kopara opada. Lechu Kaczyński chwali brata i w orędziu wali z fleka: Ja oczekuję tylko tego, żeby było równie dobrze jak w ciągu ostatnich dwóch lat!. I czego ten twarzowy tulipitekpatutki życzy Polakom w Nowy Rok?! Szaleju się najadł? U mnie na wsi chłopy zrobiły zrzutę po 5 złotych i skomentowały to tak: Chyba trza mu kupić telewizor, bo nie wie, co się działo przez te dwa lata!. Jak zwykle jednak kupili 3/4 litra.
Oprócz Jarkoleszków powinien jeszcze wystąpić w tym sitcomie Zbyszko Ziobro, który powiedział, że prokuratura za późno powiadomiła opinię publiczną o przesłuchaniu Ryszarda Krauzego. I tu ma rację, bo za czasów Ziobry rzuciliby Grubego Ryśka na glebę, walnęli w kocioł, skuli kajdankami, sfilmowali i wyemitowali w TVPUrbański, aż by telemaniakom kopara opadła.
Uff, kończę. Idę wyprowadzić kreta na spacer.
ANDRZEJ RODAN
rzeczy pospolite
Lewica i lewizna
SLD i SdPl, czyli lewica parlamentarna, po przegranych wyborach poszukują dla siebie jakiejś cechy, która odróżniłaby ich od PO. Na razie obserwujemy nie bez sympatii że postawiła na antyklerykalizm, ale czy na entuzjazm nie jest za wcześnie?
LiD ma problem. Bo aspiruje, idąc za wzorem PO i większości innych partii politycznych, do reprezentowania interesów klasy średniej, czyli tych, którym się po 1989 r. udało czegoś dorobić, a jednocześnie usiłuje się koniecznie od reszty odróżnić, aby nie dopuścić do zupełnej własnej marginalizacji. Wszak jeśli niczym od PO nie będzie się różnić, to nie będzie żadnego powodu, by głosować na słabszego Olejniczaka, a nie na Tuska, skoro ten drugi ma większe szanse na objęcie władzy. Poza tym, paradoksalnie, PO okazało się bardziej lewicowe w kilka tygodni po objęciu władzy, niż SLD w całym ostatnim dziesięcioleciu. Oto Tusk chce wycofać z Iraku armię wysłaną tam przez dwie ikony lewicy Kwaśniewskiego i Millera. Poza tym Platforma przynajmniej podjęła sprawę refundacji zapłodnienia in vitro, co nawet przez myśl nie przechodziło SLD; zabrała się też za interesy Rydzyka.
Oczywiście, dla nas taki antyklerykalny zwrot w LiD-zie jest miły sercu. Zwłaszcza po wieloletnim festiwalu podlizywania się klerowi, jaki lewicowe rządy zafundowały swoim wyborcom (wykpiwał to nawet ks. Sowa w ostatnim programie Teraz my!). Potrafimy docenić to nawrócenie. O ile jest szczere. I jeśli będzie konsekwentne.
Na razie obserwujemy tę nową falę antybiskupiej odwagi z mieszanymi uczuciami, zwłaszcza że w chórze obrońców świeckiego państwa widzimy m.in. Leszka Millera, oraz innych konwertytów bardzo świeżej daty. Aż język świerzbi, aby zapytać, gdzie ci mili państwo byli, kiedy sprawowali władzę, i gdzie będą, jeśli jakimś cudem do tej władzy wrócą. Czy antyklerykalizm nie okaże się wówczas tylko balastem krępujących deklaracji, rodzajem zużytej dekoracji wyborczej czy też przemokniętego plakatu z minionej kampanii? Może wtedy nastąpi powrót do tego, co Kwaśniewski i prawicowcy nazywają szyderczo historycznym kompromisem, a co jest po prostu niezmiennym dyktatem Kościoła w sprawach światopoglądowych. Dobrze pamiętamy, jak patron SLD i SdPl nazwał antyklerykalizm chorobą, a jego pupil, Wojciech Olejniczak, udzielając nam wywiadu, robił wszystko, aby nie nazwać siebie antyklerykałem. Teraz zresztą robi za hamulcowego antyklerykalnej kampanii we własnej partii.
Zatem cenimy ten zwrot, ale nie rzucamy się jeszcze na szyję nowym sojusznikom FiM w walce o świeckie państwo. Po owocach Was poznamy, Towarzysze...
ADAM CIOCH
z notatnika heretyka
Prowincjałki
Ogniem i mieczem
Artur B. z Opola, lat 46, podczas zwady małżeńskiej oblał swoją żonę Lidię rozpuszczalnikiem i usiłował ją podpalić. Nie udało mu się, bo w zapalniczce skończył się kamień. Z kolei w Lublinie podczas policyjnej interwencji w trakcie nocnej libacji jeden z biesiadników zdjął ze ściany replikę japońskiego miecza i rzucił się z nim w kierunku mundurowych.
Krecia robota
Prokuratura oskarżyła ośmiu mężczyzn o to, że chcieli okraść jeden z banków we Włocławku. W tym celu wydrążyli podziemny tunel. Sprawa została odkryta, a do rabunku ostatecznie nie doszło, gdyż podkop mylnie został skierowany nie do skarbczyka, lecz do... pomieszczenia bankowych agentów ochrony.
Duch w narodzie...
W pewnej wsi pod Zamościem znaleziono bimbrownię. W beczkach było ok. 200 litrów gotowego wyrobu i drugie tyle dojrzewającego zacieru. Gospodarz tłumaczył się, że alkohol wytwarzał jedynie na własny użytek, a te resztki zostały mu po... świętach.
Wyłudzacz
Warszawska policja poszukuje 80-letniego Eugeniusza G. Starszy mężczyzna ścigany jest w związku z wyłudzeniem odszkodowania za pobyt w hitlerowskim obozie koncentracyjnym, gdzie nikt nigdy go nie widział.
Opracowała WZ
z notatnika heretyka
myśli niedokończone
Lewica i Demokraci nigdy nie mieli sympatii dla żadnej świętości. Szefowie LiD mogą sobie tak szczekać. (bp Tadeusz Pieronek o krytyce LiD
dot. państwowej dotacji na Świątynię Opatrzności Bożej)
Nie wiedziałem, że pani Senyszyn zna się na krowach. Ale cóż, skoro tak, to niech się nimi zajmie. (bp Tadeusz Pieronek)
Przepraszam za Kościół katolicki w Polsce. Przepraszam za to, że doi państwo i swoich wiernych. Za to, że pobiera opłaty za posługi religijne, a nawet udzielanie sakramentów. Za to, że zamiast ewangelizować w ramach swojej misji, bierze pieniądze z budżetu państwa. Przepraszam za to, że Kościół zapomniał o miłości bliźniego i nie ma wyrozumiałości dla ludzkich grzechów. Za to, że ukrywa i bagatelizuje afery z udziałem duchownych. Przepraszam, że Kościół, z pomocą poddanych sobie prawicowych polityków, uczynił naszą ojczyznę Klechistanem.
(Joanna Senyszyn)
Naprawdę nie płacimy Joachimowi Brudzińskiemu za kompromitowanie PiS-u kilka razy w tygodniu. On po prostu myśli, że to, co mówi, jest mądre, pomaga jego partii, a nam szkodzi. Taki sobie bystrzacha. Jakich wielu na pierwszej linii PiS-u. (Tomasz Głogowski, PO)
Widzę, że poseł Wenderlich chce być doradcą papieża Benedykta XVI. Od czasów, gdy grywał pan na skrzypcach dla o. Rydzyka, bardzo oddalił się pan od Kościoła. W modlitwie będę polecał Bogu pana i pana rodzinę.
(Joachim Brudziński)
Na razie jesteśmy pospolitym ruszeniem, które przybywa na ratunek lewicy. Jak najszybciej musimy przeobrazić się w pełnokrwistą partię polityczną. Polska Lewica rodzi się z potrzeby rozumu.
(Leszek Miller o swojej partii)
Leszek Miller został przez wyborców wysłany na emeryturę i myślę, że powinien wziąć to sobie do serca. (Jarosław Gowin)
Budowa Świątyni Opatrzności Bożej to obowiązek konstytucyjny, to sprawa całego narodu. (Marek Jurek)
Głosowałem za przyznaniem środków na budowę Świątyni Opatrzności, popierałem i popieram działania samorządu województwa mazowieckiego w powołaniu i sfinansowaniu Instytutu i Muzeum Jana Pawła II przy Świątyni Opatrzności Bożej nie tylko jako wypełnienie przyrzeczenia przodków, nie tylko jako katolik, ale także z pełnym przekonaniem jako ekonomista i człowiek. (Janusz Piechociński, PSL)
Wybrała OH
na klęczkach
Piąta kolumna
Rzecznik czuwa
Janusz Kochanowski rzecznik praw obywatelskich powiązany z PiS chce zaskarżyć do Trybunału Konstytucyjnego ustawę antyaborcyjną. Oczywiście nie dlatego, że ogranicza ona prawa kobiet do legalnej aborcji, ale że zezwala na nią, nie precyzując wystarczająco warunków jej legalności np. w przypadku zagrożenia życia matki. Zastanawiamy się w redakcji, czy nie jest to niezamierzony efekt naszej publikacji (FiM 48/2007), w której wskazaliśmy zainteresowanym Czytelniczkom na luki prawne umożliwiające łatwiejszy niż się wydawało dostęp do legalnego zabiegu. Cóż, wolelibyśmy, aby ludzie Kaczyńskich czytali nas czasem mniej wnikliwie...
MaK
Nienormalni
Poseł Niesiołowski indagowany przez dziennikarza jednej ze stacji telewizyjnych o lekcje etyki w szkołach zapytał: A po co, dla kogo? Dla jednego? Kto na to będzie chodził?
Dziękujemy, Panie Pośle! Wyjaśnił Pan bez ogródek, że pod rządami Platformy nie ma co liczyć na normalne państwo. Jak to jest, że opowiadanie katolickich bajek (wg papieża Leona X wszak nieomylnego) trzeba finansować z naszych podatków, a na ustanowione prawem lekcje etyki nie ma pieniędzy? Bo to niewygodne dla biskupów? Nie ma 1,5 miliona na nauczycieli etyki, a jest 30 mln na Świątynię OpaCZności?! My akurat jesteśmy zdania, że już po roku, dwóch sale etyki byłyby pełne. I tego boi się czarny okupant. Nawet PZPR tak bezczelnie nie prała mózgów młodzieży.
Zresztą, na co liczyliśmy? Wszak biolog prof. Niesiołowski to jeden z twórców ZChN, kolega Marka Jurka hołdownika Pinocheta, chilijskiego mordercy. Inny znany biolog to Maciej Giertych, ten od dinozaurów i smoka wawelskiego. Łączy ich jeszcze jedno: ojciec Giertycha był działaczem katonacjonalistycznego Stronnictwa Narodowego. Jego działaczem był też wuj Niesiołowskiego.
LV
Bezkarni
Prokuratura Rejonowa z Płocka umorzyła właśnie śledztwo w sprawie molestowania seksualnego ministrantów i kleryków przez miejscowych kapłanów (FiM 10/2007), uznając, że co prawda były zachowania oraz sytuacje, które nie powinny mieć miejsca, ale napastujący księża nie wykorzystywali stosunku zależności w przypadku 10 młodocianych ministrantów. Zdaniem prokuratury, zachowania księży mogą podlegać jedynie ocenie moralnej, a nie karnej. Dziwne to podejście, bo przecież relacja ksiądzministrant automatycznie rodzi zależność. Oby w tym umorzeniu nie chodziło o inne zależności...
BS
Doda dała księdzu
Doda to zaprzeczenie matki Polki i katoliczki sztuczne cycki, wyzwolone poglądy, w trakcie rozwodu. Nie przeszkodziło to jej dać (a proboszczowi wziąć) 60 tys. zł na kościółek we wsi Ładzin, na wyspie Wolin. Dlaczego tam? Szef parafii, ks. Marszałek, jest znajomym sławnego Radzia, partnera Dody, i to jeszcze z czasów, gdy był kapelanem drużyny piłkarskiej Pogoń Szczecin. Proboszcz zna też Dodę i nachwalić się jej nie może, podobnie jak chłopy ze wsi Ładzin. Ci nie mogą się doczekać, żeby bardzo gorąco podziękować za wsparcie. Może się to odbyć na festynie, który na cześć dobrodziejki chce zorganizować sołtys. Myśli on także o dziękczynnej tablicy pamiątkowej, koniecznie z popiersiem Dody, oczywiście w kościele. Ciekawe, co na to parafianki, które tylko żegnają się na jej wspomnienie. Nas dziwi trochę fakt, że mieszkańcy Ładzina o darowiznie dowiedzieli się dopiero od dziennikarzy, na początku stycznia, chociaż wpłynęła ona już w połowie grudnia. Czyżby proboszcz Marszałek był aż tak skryty...?
Ale najlepszy z tego cyrku jest tytuł z Super Expressu, który namierzył cały temat: DODA KOCHA BOGA i podtytuł: Pozornie zepsuta gwiazda dała 60 tys. zł na kościół. A więc wystarczy dać na kościół, żeby z ikony zepsucia stać się pozornie zepsutym. Nic nowego. Polskie gwiazdki estrady szybko się uczą od rodzimych polityków.
RK
Miejsce przy stole
Starsza pani, wyrzucona przez najbliższych z domu, w wigilijny wieczór zapukała do drzwi plebanii św. Katarzyny w Nowym Targu. Nie doczekała się ani zrozumienia, ani pomocy, natomiast usłyszała od księdza mniej więcej to, co pewien warszawiak od prezydenta Kaczyńskiego. Zrozpaczoną i zziębniętą kobietą zaopiekowała się przypadkowa rodzina. 67-letnia Karolina Długosz spędziła u nich wigilię i święta. Rodzina ta załatwiła jej również miejsce w ośrodku dla samotnych kobiet w Krakowie i dała pieniądze na podróż.
Dlaczego postawa księdza specjalnie nas nie zdziwiła?
PP
Spiryt-ysta
Źle się zaczął nowy rok dla pabianickiego księdza Kazimierza Sz. z parafii św. Mateusza. Sąd skazał go na karę 8 miesięcy pozbawienia wolności (w zawiasach), mandat 500 zł i 3 lata przerwy za kółkiem. Wszystko za marne 2,2 promila alkoholu.
Kazimierz Sz. (od połowy 2002 roku w archidiecezji łódzkiej, wcześniej w przemyskiej) w sylwestrowy wieczór z dwoma kolegami z innych parafii wypił litr whisky, a potem jeszcze szampana i wino. Następnie (bez prawa jazdy oraz dowodu rejestracyjnego samochodu) zasiadł za kierownicą pojazdu, co skończyło się wypadkiem. Doprowadzony w kajdankach przed oblicze Temidy kapłan przyznał się do winy i tłumaczył... chorobą.
BS
Precz, szatany!
Jak zatrzeć diabelski charakter wspomnień z czasów PRL-u? W Siedlcach znaleźli na to sposób władze miasta (PiS) za Bóg zapłać przekazały Kościołowi plac, na którym stała niegdyś siedziba Milicji Obywatelskiej, a następnie za pieniądze z budżetu i Unii Europejskiej (ponad 5,6 mln zł) zbudowano w tym miejscu Katolickie Liceum Ogólnokształcące. Wkrótce odbędzie się pokropek nowego świętego gmachu. Apage, Satanas!
PS
Wieś się bawi
Na początku stycznia w Gdowie (woj. małopolskie) kardynał Stanisław Dziwisz uroczyście zainaugurował rok księdza Karola Wojtyły.
Gmina Gdów szczyci się tym, iż na jej terenie leży wieś Niegowić, w której to papież Wojtyła stawiał swe pierwsze kapłańskie kroki jako wikary. Był tu raptem rok, lecz miejscowi radni uchwalili, że przez najbliższe 12 miesięcy gmina Gdów będzie świętować to niezwykłe wydarzenie. Według wójta Zbigniewa Wojasa, organizatorzy przygotowali mnóstwo niezwykłych wydarzeń kulturalno-edukacyjnych. Istotnie, kiedy patrzy się na repertuar, to brakuje przymiotników od słowa papież, by wymienić wszelkie cud-atrakcje, bo to sympozja naukowe poświęcone twórczości papieskiego wikarego, wystawy, pokazy filmów i pamiątek, mnóstwo referatów i odczytów, oraz poetyckich konkursów. Zaplanowano nawet bieg przełajowy z Gdowa do Niegowici z obowiązkowym postojem przy każdej kapliczce oraz koncert pieśni Maryjnej.
Imprezę zwąchała zawsze wierna Poczta Polska, która zorganizowała wystawę papieskich znaczków, pocztówek i innych pamiątek.
PP
RIO Brawo
Chodzi o pomorską Regionalną Izbę Obrachunkową (RIO). Zakwestionowała ona niezgodne z prawem przeznaczenie przez władze Słupska publicznych środków na budowę wielkiego krzyża ku czci Jana Pawła II (koszt 190 tys. złotych). Dzielni urzędnicy RIO orzekli, że krzyż jest znakiem wiary i finansowanie go z kieszeni podatników nie stoi w zgodzie z prawem.
MaK
Mamy imama?
Muzułmański Związek Wyznaniowy w Polsce domaga się równouprawnienia z rzymskim katolicyzmem. Jednym z jego przejawów ma być ustanowienie w armii urzędu imama polowego odpowiednika chrześcijańskiego kapelana. Żołnierze muzułmanie mieliby także prawo pięć razy dziennie odmawiać modlitwę.
AC
Wojna secesyjna
Tego jeszcze nie było z powodu wyświęcenia na biskupa amerykańskiego Kościoła episkopalnego (część Kościoła anglikańskiego, ok. 77 mln wyznawców na świecie, tego 2,5 mln w USA) zdeklarowanego geja Genea Robinsona doszło do buntu jednej z diecezji. Biskupstwo San Joaguin w środkowej Kalifornii, uchodzące za najbardziej konserwatywne, powiedziało dość i przyłączyło się do przeciwników biskupa homoseksualisty.
Głowa Kościoła episkopalnego, bp Katharine Jefferts-Schori, ubolewa nie z powodu oderwania się tak dużej struktury kościelnej, lecz groźby długotrwałych procesów... o podział majątku.
BS
Rzucanie łaciną popłaca
The Times zwrócił uwagę, że pontyfikat Benedykta XVI oznacza wyjątkowe dochody dla Kościoła. Zyski Watykanu z tytułu świętopietrza wzrosły o 100 procent (do 102 milionów euro rocznie) w stosunku do końca panowania Jana Pawła II. Do Rzymu przybywa także więcej pielgrzymów niż za czasów Papy Wojtyły. Ów napływ manny brytyjscy dziennikarze wyjaśniają wdzięcznością zamożnych środowisk kościelnych, które doceniają i nagradzają konserwatyzm papieża Ratzingera, w tym między innymi wielki powrót łaciny do liturgii.
MaK
Dowód z psa
Naukowcy z uniwersytetu w Manchester zbadali czaszki psów bernardynów z ostatnich 120 lat, zgromadzone w muzeum historii naturalnej w Bernie. Na podstawie badań prześledzili oni rozwój charakterystycznych cech tej rasy, m.in. zmiany w budowie głowy. Uczeni twierdzą, że ich badania są dowodem na teorię ewolucji i selekcję naturalną, która na przestrzeni milionów lat mogła doprowadzać do zmiany cech organizmów, np. takiej jaką w przeciągu stulecia osiągnęli hodowcy. Stary Giertych i tak w to nie uwierzy.
AC
polska parafialna
Ojcowie rządzą
Stary Prokocim. Jedna z niewielu zacisznych i urokliwych dzielnic Krakowa. Dominuje tu cisza, zieleń i spokój. Ale już wkrótce to się zmieni. Za sprawą bogobojnych zakonników.
Główną atrakcją Prokocimia jest piękny XVII-wieczny park z unikatowymi w skali kraju dębami szypułkowymi oraz magnacki pałacyk, zawdzięczający swą świetność Erazmowi Jerzmanowskiemu właścicielowi majątku od 1896 r. To o nestorze rodu Jerzmanowskich mówiono: Człowiek, który oświetlił Amerykę, bo przebywając na emigracji, dorobił się największej w USA fabryki gazu, a amerykańskie metropolie jemu właśnie zawdzięczają pierwsze oświetlenie ulic.
Niestety, choć rozjaśnił pół Ameryki, nie udało mu się oświecić żony Anny Jerzmanowskiej, która do końca życia pozostała zdewociałą babą.
Kiedy została samotną wdową z ogromnym majątkiem odziedziczonym po mężu, okazała się łakomym kąskiem dla pobliskich zakonników.
Augustianie do spółki z bonifratami roztoczyli nad podstarzałą i zabobonną kobietą swą duszpasterską opiekę, przypominając wciąż wizję bliskiej śmierci i mamiąc szczęściem wiecznym w katolickim niebie.
Ich zabiegi nie poszły na marne, gdyż jeszcze przed śmiercią dziedziczki zakonnicy zostali właścicielami całego majątku. Rządy rozpoczęli od przerobienia stajni na kościół i zyskownej sprzedaży części posiadanych areałów, na których państwo planowało rozbudowę infrastruktury kolejowej.
W 1950 r., w myśl ustawy o przejęciu dóbr martwej ręki, Skarb Państwa przejął majątek augustianów. W pałacu utworzono Państwowy Dom Dziecka, a ogród pałacowy przekształcono w ogólnodostępny park miejski.
Nadszedł rok 1989 i wszystko zaczęło stawać na głowie. Augustianie, mimo że dostali pokaźne dobra na krakowskim Kazimierzu, to wzorując się na haśle TKM, przypomnieli sobie i o Prokocimiu. Błyskawicznie odzyskali majątek, doprowadzili do likwidacji Domu Dziecka i usunięcia sierot, a w pałacu urządzili sobie podmiejską rezydencję.
Teraz, gdy trwa potężny boom na budownictwo, zwietrzyli i na tym interes. Planują ku rozpaczy mieszkańców i wściekłości obrońców przyrody na skraju zabytkowego parku budowę apartamentowców.
Już sprzedali firmie deweloperskiej przylegające do parku ogródki działkowe i dalej przygotowują następne tereny pod inwestycje budowlane.
Zrozpaczeni działkowicze muszą do 10 grudnia br. opuścić swoje ogródki, które uprawiali przeszło 40 lat, pozostawiając nań majątek szacowany na ok. 800 tys. złotych.
Następnie pod młotek ma pójść pobliski stadion klubu sportowego ,,Prokocim. Klubu wielce zasłużonego dla dzielnicy (wkrótce będzie obchodził 90-lecie istnienia) i zrzeszającego wielu sportowców w różnym wieku.
Władze miasta starają się blokować zapędy braciszków, którzy angażują w to przedsięwzięcie coraz lepszych prawników.
W 1998 roku nad Prokocimiem przeszła wichura, która powaliła w parku 12 bardzo starych, zabytkowych drzew. Okazało się, że to był tylko lekki wietrzyk przed burzą, która nadeszła teraz.
PP
polska parafialna
Misja specjalna
Katecheci ruszyli do szkół kilkanaście lat temu, aby rozbudzać w maluczkich wiarę w jedynie słuszną Bozię. Dla stanu polskiej religijności efekty ich pracy są żadne. O moralności wychowanków... lepiej nie wspominać.
Młodzież odchodzi od Kościoła, nie chce religii tym bardziej w szkole i nie praktykuje. Rośnie odsetek przestępczości wśród uczniów. Przymusowa katecheza sytuacji nie polepsza. Wpływ kleru na młodzież jest śladowy.
Jak dziś wyglądają katechezy? Jedni odrabiają lekcje, bo za chwilę będzie matematyka, inni pałaszują przyniesione z domu drugie śniadanie. Inni nie chcą się modlić i zadają pytania. Prowokujące. Spośród 30 osób słuchają może trzy, cztery w pierwszych ławkach. Na katechezie działa zwykle kółko dyskusyjne rozwodzące się nad najnowszą modą dla nastolatek oraz klub fanów konsoli play station. Ksiądz marzy o jednym byle jak najszybciej zadzwonił dzwonek.
Ten obrazek, podpatrzony w jednym z łódzkich gimnazjów, pasuje idealnie do większości szkół. Nic zatem dziwnego, że niektórym katechetom puszczają nerwy.
Ksiądz Krzysztof Wojnarowski religii uczy w Zespole Szkół Sportowych nr 1 w Krapkowicach. Od czterech lat. Dzieciaki mówią o nim, że rękę ma ciężką i często jej używa. Bicie dziennikiem po głowie, ciąganie za włosy, straszenie paskiem i ciągłe pogróżki nikogo tu nie zaskakują. Bywa gorzej, kiedy ksiądz ma zły dzień. Dwa lata temu przekonał się o tym 10-letni Tomek. Trafił nawet na dwa tygodnie do szpitala z podejrzeniem urazu mózgoczaszki po solidnym ciosie od katechety. Sprawa jednak rozeszła się po kościach, gdyż pani dyrektor Teresa Wichary obiecała matce chłopca, że porozmawia z księdzem i nikt już jej syna więcej nie uderzy. Jego nie uderzył, ale w szkole innych dzieci jest pod dostatkiem.
Ostatnio trafiło na Adriana. Dostał tęgie lanie księżym paskiem, bo rozmawiał. Matka chłopca nie układała się z dyrekcją, tylko od razu pobiegła na policję. Jarosław Waligóra, rzecznik prasowy komendy w Krapkowicach, informuje, że prokurator w tym przypadku polecił wszcząć postępowanie z urzędu, biorąc pod uwagę ważny interes społeczny oraz to, że podejrzanym jest ksiądz. Postępowanie wyjaśniające potrwa do 18 stycznia. Dyrektor Wichary żadnych informacji na temat swojego pracownika udzielać nie chce, bo jak twierdzi czeka na wynik prokuratorskiego postępowania wyjaśniającego. Zapewnia przy tym, że o pedagogicznych metodach księdza nic nie wiedziała, a dzieci nigdy się nie skarżyły. Sam zainteresowany, który nadal bez przeszkód edukuje dziatwę w jedynce, swoje metody wychowawcze nazywa... zabawnymi.
Co na to opolska kuria? Według swoich prawideł, chowa głowę w piasek, chociaż jak twierdzi ks. Krzysztof Matysek dyrektor kurialnego wydziału katechetycznego przeprowadził dyscyplinującą rozmowę z proboszczem Wojnarowskim. Oświadczenie, jakie wydał po spotkaniu z podwładnym, zapewne doprowadziło do palpitacji serca rodziców pobitych dzieci. Bo ksiądz Matysek powiedział: Dla mnie ktoś pobity to już nie wstaje, ma ślady, można mu zrobić obdukcję. A tu tego nie było...
Ksiądz Wojnarowski najwidoczniej należy do tych, którzy nie słuchali uważnie nauk własnego papieża, kiedy ten w 1999 r. w Łowiczu głosił: Dzięki katechezie Kościół może prowadzić swoją działalność ewangelizacyjną z jeszcze większą skutecznością i w ten sposób poszerzyć zasięg swojej misji. Potrzeba szczególnej wrażliwości ze strony wszystkich, którzy pracują w szkole, aby stworzyć w niej klimat przyjaznego i otwartego dialogu.
JULIA STACHURSKA
polska parafialna
Koszmary o Bogu
Senniki od stuleci cieszą się nieprzemijającą popularnością w pewnych kręgach czytelników. Może dlatego, że są... antyklerykalne?
Jedna ze współczesnych publikacji tego typu Sennik XXI wieku (wyd. Alpress) wśród 10 tys. haseł przydatnych do interpretacji snów przewiduje, że w marzeniach sennych niektórych nawiedzać może ksiądz i papież, a nawet... sam Pan Bóg.
Tyle że według sennika żadna z tych sennych wizji nie oznacza nic dobrego. Bezwzględnie złą wróżbą jest np. ksiądz ukazujący się w snach, i to w każdej z możliwych konfiguracji. Stojący na ambonie przepowiada chorobę i kłopoty. Spowiadanie się księdzu oznacza upokorzenie i ból. Jeśli kobieta śni, że się zakochała w księdzu, powinno to być dla niej ostrzeżenie przed oszustwami i pozbawionym skrupułów kochankiem. A gdy... ksiądz kocha się z nią, będzie się jej zarzucać zamiłowanie do żartów. Ogólne kłopoty obwieszcza także krzyż, zaś sen o kimś niosącym krzyż oznacza, że zostaniesz wezwany przez misjonarzy do udzielenia pomocy charytatywnej. Widziany we śnie kościół oznacza rozczarowanie długo oczekiwanymi przyjemnościami, a spacerowanie w zimie w pobliżu kościoła wróży długą i ciężką walkę z ubóstwem oraz pobyt z dala od domu i przyjaciół. Z kolei każdy sen, w którym widzisz papieża, ale z nim nie rozmawiasz, ostrzega przed poddaństwem (ktoś będzie mieć nad tobą władzę, być może kobieta). Sen, w którym występuje smutny lub niezadowolony papież, przestrzega przed złymi skłonnościami lub jakiegoś rodzaju troskami. Ale już rozmowa ze zwierzchnikiem Kościoła ma ponoć zapowiadać dostąpienie wkrótce pewnych zaszczytów. Zdecydowanie lepiej jednak nie śnić o Panu Bogu. Jeśli we śnie widzisz Boga wyjaśnia Sennik XXI wieku zdominuje cię kobieta tyran. Ten sen nie wróży nic dobrego. Jeśli Bóg przemawia do ciebie, uważaj, żeby nie zostać potępionym. Żadne interesy nie będą ci się udawać, może to być również zapowiedź choroby. Jeśli śni ci się, że czcisz Boga, będziesz mieć powód do skruchy, gdyż popełnisz błąd. Po tym śnie pamiętaj, żeby przestrzegać przykazań.
AK
a to polska właśnie
Koniec morskiej gwiazdy
Po płotkach, które wpadły w sieci i stanęły już przed obliczem sądu, przyszła wreszcie pora na najgrubsze ryby z archidiecezjalnego wydawnictwa Stella Maris, piorącego przez lata brudne miliony.
W tych dniach do sądu trafi akt oskarżenia dotyczący ks. Zbigniewa B. (były kapelan abp. Tadeusza Gocłowskiego), Tomasza W., (pełnomocnik wydawnictwa Stella Maris), Józefa A., głównego księgowego tej firmy, a także właścicieli firm konsultingowych Janusza B. i Konrada K. Będą oni odpowiadać za współudział w przywłaszczeniu mienia ok. 20 spółek handlowych (ponad 60 mln zł) i kilkunastomilionowe uszczuplenia podatkowe na szkodę Skarbu Państwa. Grozi im do 10 lat odsiadki.
Afera Stella Maris wybuchła kilka lat temu, gdy okazało się, że archidiecezjalne wydawnictwo (powołane w 1989 r. dekretem abp. T. Gocłowskiego), a kierowane przez księdza B., stało się gigantyczną pralnią brudnych pieniędzy.
W złodziejskim procederze, w którym kluczową rolę grały lewe faktury, nie mające pokrycia w wykonywanych usługach, uczestniczyło wiele firm z Wybrzeża. Organy ścigania przez kilka lat krok po kroku odsłaniały kulisy machinacji w kościelnym wydawnictwie.
W wyniku prowadzonych w tym okresie blisko 20 postępowań postawiono zarzuty ponad czterdziestu osobom mówi Zbigniew Niemczyk, prokurator Wydziału II Prokuratury Krajowej. Śledztwa te umożliwiły postawienie zarzutów ludziom zarządzającym wydawnictwem. Akt oskarżenia, jaki w tych dniach trafi do gdańskiego Sądu Okręgowego, ukazuje pranie pieniędzy i uszczuplenia podatkowe na olbrzymią skalę.
Stella Maris jako instytucja kościelna była zwolniona z podatków i właśnie to stanowiło sens złodziejskiego mechanizmu finansowego. Dzięki firmom konsultingowym, np. wykonującym usługi doradcze, do archidiecezjalnego wydawnictwa trafiały olbrzymie pieniądze za fikcyjne czynności. Potwierdza to ponad 200 faktur, które stały się przedmiotem drobiazgowych analiz biegłych i prokuratorów.
Na fikcyjnych rachunkach i usługach przewiozło się już wiele firm nie tylko w kraju, ale nasi rodzimi biznesmeni w koloratkach przez lata byli przekonani o swej bezkarności i nie dopuszczali nawet myśli, że kontrolerzy ze skarbówki oraz policji kiedykolwiek wkroczą na grunt kościelny. Stało się jednak inaczej.
Główny bohater afery, ks. Zbigniew B. (lat 60, obdarzony licznymi tytułami i zaszczytami, m.in. szefujący niegdyś Fundacji im. Brata Alberta i gdańskiemu Radiu Plus, odpowiadał za przygotowanie papieskiej wizyty na Wybrzeżu), stanął już wcześniej przed obliczem Temidy w związku z przywłaszczeniem maszyn gdańskiego wydawnictwa. Był aresztowany (styczeń 2003 r.), a potem wypuszczony po prawie 2 miesiącach dzięki temu, że zdecydował się na współpracę z prokuraturą. Wraz z nim za kratki trafił też wspomniany Tomasz W. (syn znanego prawnika, niegdyś sekretarz miasta Gdańska, udziałowiec wielu spółek, m.in. kolporterskiej Dat-Press, upadłej w 1995 r., zwykle zwalał całą winę na szefa, czyli księdza dyrektora, mawiając: Ja byłem jednym z podległych mu dyrektorów), wypuszczony na wolność dzięki kaucji.
Inni oskarżeni w tej kompromitującej Kościół aferze czekają na wyroki, jako że wciąż toczą się liczne procesy karne.
W jednym z nich odpowiada m.in. znany na Wybrzeżu biznesmen i działacz polityczny z SLD, Jerzy J.
O skali procesu świadczy m.in. liczba ponad pół tysiąca świadków, których musi przesłuchać sąd.
Co na to wszystko kuria gdańska? Generalnie rżnie głupa i milczy jak zaklęta, udając, że nic się nie stało. Jedynie abp T. Gocłowski prosił przed laty o wyrozumiałość i niewyciąganie zbyt pochopnych wniosków... O przeprosinach podatników, których kościelna firma okradała przez wiele lat, nikt dotąd nie usłyszał. Ani o zwrocie wszystkich pieniędzy zagrabionych państwu...
PIOTR SAWICKI
a to polska właśnie
Pralnia
Ksiądz Paweł P. z Kongregacji Oratorium św. Filipa Neri w Tarnowie oskarżony o malwersację ponad 4 mln zł czeka na wyrok sądu, a grozi mu 10 lat pierdla.
Ksiądz Paweł jako duszpasterz dzieci i młodzieży wkradł się w łaski biznesmena i senatora SdPl Józefa S. oraz jego dwóch synów. Fundacja Kongregacji Oratorium św. Filipa Neri dostawała od nich milionowe wpłaty. Jednak wpłacone pieniądze, oficjalnie przeznaczone na cele statutowe, nie trafiły do biednych dzieci. Tylko w okresie od lutego 2002 r. do kwietnia 2005 r. z konta fundacji ksiądz wypłacił sobie do kieszeni ponad 4 mln zł.
Według prokuratury, mechanizm procederu był następujący: na kościelne konto wpływały miliony złotych od darczyńców, następnie pieniądze te pomniejszone np. o 10-procentową dolę wracały do pierwotnych właścicieli, dzięki czemu unikali oni płacenia podatków.
Ks. Paweł oszwabił biznesmenów i Skarb Państwa. W końcu trafił za kratki i tylko dzięki 70-tysięcznej kaucji i poręczeniu superiora filipinów po trzech dniach odzyskał wolność.
Wiele wskazuje na to, że o procederze wiedzieli inni zakonnicy, a z pewnością kulisy oszustw znał ks. Tadeusz B., proboszcz parafii administrowanej przez filipinów.
W ostatnim dniu minionego roku do sądu trafił akt oskarżenia dotyczący 8 drobniejszych biznesmenów, którzy wykonywali fikcyjne roboty budowlane na kwotę 750 tys. zł, uszczuplając za pośrednictwem kościelnej fundacji Skarb Państwa. Wiosną będzie gotowy akt oskarżenia przeciwko głównemu bohaterowi wielomilionowych przekrętów senatorowi Józefowi Sz.
BS
a to polska właśnie
Rok strajków
Okres ochronny dla rządu wyraźnie dobiega końca. Coraz więcej grup zawodowych zgłasza swoje żądania. Rok 2008 może być rokiem protestów.
Nie ma już dnia, abyśmy nie słyszeli o jakiejś demonstracji czy proteście. Możliwe są także najbardziej uciążliwe strajki. W większości przypadków chodzi wyłącznie o podwyżki. I to wysokie, bo często sięgające kilkuset złotych miesięcznie. Wprawdzie wiele środowisk deklaruje chęć rozmów z rządem, ale nie oczekują one przełomowych decyzji.
Rząd RP nie realizuje od dawna dialogu społecznego, wniosków centrali związkowych w zakresie wynagrodzeń pracowniczych. Jesteśmy zbulwersowani tym, że mówi się o tym, iż płace rosną wysoko, a zbyt mało mówi się, że koszty utrzymania rodzin pracowniczych rosną dużo wyżej narzeka na relacje, tak z ekipą PiS-u, jak i PO, szef OPZZ Jan Guz. Według jego opinii, wzrost wynagrodzeń mógłby być większy, a pracodawcy często chcą je podwyższać, ale na drodze stoi jednostronne ustalanie przez rząd wskaźników wzrostu płac.
OPZZ domaga się zmiany rozporządzenia o wskaźnikach wynagrodzeń tak, by dążyć do wyrównania ich poziomu do standardów unijnych, podpisania pełnej Karty praw podstawowych i art. 4 Europejskiej Karty Społecznej o godziwym wynagrodzeniu, przyjęcia ustaw o zabezpieczeniu emerytalnym, a na dzień dobry rozpoczęcia profesjonalnego dialogu. W przeciwnym wypadku dojdzie do protestów.
Już 18 stycznia w Warszawie demonstrować będą nauczyciele zrzeszeni w Związku Nauczycielstwa Polskiego, którzy nie akceptują zbyt niskich, ich zdaniem, podwyżek zapisanych w budżecie na nowy rok, wbrew zapowiedziom polityków PO z kampanii wyborczej. Przyjęte wzrosty nakładów na edukację w żadnej mierze nie muszą przełożyć się na wzrost wynagrodzeń dla nauczycieli przekonuje Sławomir Broniarz, prezes ZNP. Do rozstrzygnięcia pozostaje też kwestia rozwiązań emerytalnych po roku 2008 oraz reforma systemu oświaty. Zdecydowana większość z ponad 60 tys. nauczycieli związku wypowiada się za akcją strajkową właśnie w okresie egzaminów maturalnych nie ukrywa planów prezes ZNP i liczy, że rząd znajdzie czas na refleksję i rozmowy.
Apelujemy do dyrektorów, aby w końcu zaczęli rozmawiać i przekazywać środki na podwyżki, które mamy zagwarantowane ustawowo. Jeżeli do negocjacji nie dojdzie w tym tygodniu, od 21 stycznia zaczynają się protesty we wszystkich regionach zapowiada z kolei Dorota Gardias, szefowa związku pielęgniarek i położnych. W budżetach rządu i samorządów znalazły się pieniądze na podwyżki dla lekarzy, bo innego wyjścia nie było ustawa przyjęta przez PiS wręcz do tego zmuszała. Jednak pozostały personel medyczny pyta: A co z nami?. Pielęgniarki, położne, ratownicy medyczni nie chcą się zgodzić na to, aby ich pensja wynosiła tyle co dyżur niedzielny lekarza, bo jak mówią wcale nie kształcą się mniej niż lekarze, a często wykonują trudniejszą pracę. Społeczeństwo jest bardziej przychylne ich postulatom płacowym niż postulatom lekarskim. Pod koniec stycznia ratownicy medyczni zadecydują o wszczęciu sporów zbiorowych.
Jak mówił nam Jan Guz, organizacje członkowskie OPZZ aktywnie przygotowują się do akcji protestacyjnych. Konflikty mogą niebawem pojawić się też w transporcie, głównie na kolei. Jeżeli nie poskutkują protesty w poszczególnych branżach, może dojść do paraliżu całego kraju. Sierpień 80 już zapowiada ostrą walkę w górnictwie i wsparcie górników dla pielęgniarek. Bierna nie zamierza być Solidarność, tym bardziej że jej obecne kierownictwo sympatyzuje z PiS-em.
DANIEL PTASZEK
a to polska właśnie
Szpiegujemy szpiegów
Wiele tajemnic państwowych można rozszyfrować z jawnych i ogólnodostępnych dokumentów.
Wystarczy umieć czytać...
Wojsko ma swoje sekrety to oczywiste, a jeśli chodzi o wywiad i kontrwywiad wojskowy, to już w ogóle szkoda prądu, żeby dzwonić do nich z pytaniami typu: Ilu z grubsza ludzi u was pracuje?, bądź też: Na co wydajecie publiczne pieniądze?.
Oczywiście, nie mamy żalu, gdy stanowczo odmawiają odpowiedzi, zasłaniając się jakże zrozumiałą tajemnicą rangi przed przeczytaniem zjeść. Cóż zatem ma zrobić ciekawski dziennikarz albo szpieg wiadomego mocarstwa, który musi się dowiedzieć, bo mu za to płacą?
Okazuje się, że wystarczy śledzić... przetargi. Oczywiście, wszystkie jawne i publiczne, żeby nie było żadnych przekrętów.
Służba Kontrwywiadu Wojskowego ogłosiła w grudniu zamówienie na tegoroczne badania profilaktyczne żołnierzy, funkcjonariuszy i pracowników cywilnych na terenie województwa mazowieckiego, czyli praktycznie rzecz biorąc zatrudnionych w samej centrali SKW.
Analizujemy wyszczególnione w zamówieniu liczby przewidywanych badań OB, morfologii, moczu oraz rentgenowskich (pamiętając o uregulowanych odrębnymi przepisami wymogach dotyczących częstotliwości badań) i już wiemy na przykład, że:
ń Warszawę chroni przed szpiegami ok. 800 osób, w tym circa 30 kobitek korzystających z konsultacji ginekologicznych oraz 10 kontrwywiadowców o wątpliwej poczytalności, którzy zostaną w 2008 r. skierowani na badania psychiatryczne;
ń w bieżącym roku zostanie przyjętych do SKW ok. 80 ludzi, tyle bowiem przewidziano obowiązkowych oznaczeń grupy krwi do trwałej ewidencji;
ń głównym macherem od spraw zdrowia żołnierzy i funkcjonariuszy kontrwywiadu jest major Ryszard Ś., do którego możemy sobie zadzwonić nawet w niedzielę po sumie, na ujawniony w jednym z załączników numer telefonu komórkowego.
Jeśli zaś chodzi o ludzi wywiadu wojskowego, to na początku 2007 roku działało ich w stolicy niespełna 400, z czego prawie 300 ledwie patrzących na oczy i wymagających konsultacji okulistycznych. W minionym roku zaplanowano przyjąć do służby prawie 100 świeżaków. Nad tym zaś, aby wszyscy wywiadowcy byli zdrowi niczym rydze, czuwa w owej niesłychanie tajnej instytucji Karina H. wespół z Tomaszem W. (wszystkie nazwiska znane redakcji).
Gdy stało się oczywiste, że Prawo i Sprawiedliwość przegrało wybory parlamentarne, a dni Antoniego Macierewicza na posadzie oberkontrwywiadowcy są policzone, 25 października SKW ogłosiło pilny przetarg (otwarcie ofert wyznaczono na 6 listopada) na niszczarki (64 szt.) oraz kopiarki cyfrowe (47 szt.). I nie byle jakie, lecz superwydajne urządzenia potrafiące kopiować dokumenty w tempie 50 szt. na minutę bądź niszczyć 22 kartki jednocześnie. Ciekawe, że wcześniej jakoś nie były ludziom Macierewicza do szczęścia potrzebne...
Kosztowało nas to ładnych kilka milionów złotych, ale za zamówione później akcesoria (tusze, tonery, wkłady atramentowe itp.) zapłaciliśmy już tylko 121,5 tys. zł.
I całe szczęście, że skończyło się na sprzęcie biurowym, bo około 400 funkcjonariuszy z elitarnych pododdziałów specjalnych SKW już sposobiło się latem 2007 r. do nadzwyczajnych ćwiczeń bojowych, zakupując na cito umundurowanie, karimaty i śpiwory...
Do warszawskiej centrali SKW przy ul. Oczki 1, chronionej całodobowo w sumie przez 120 wartowników (dowiadujemy się tego z banalnego przetargu na tzw. pochewki do pagonów dla ochroniarzy...) obcym wstęp wzbroniony, a gości mających zaproszenie uprzedzamy, że od początku 2008 r. nie wniosą tam już żadnej minikamery bądź dyktafonu U la Ziobro.
Za łączną kwotę 338 tys. zł kontrwywiadowcy wyposażyli się bowiem w dwie specjalne bramki z licznikiem osób przechodzących, pięcioma strefami wykrywania i odpornością na zakłócenia zewnętrzne. Do tego dwa tunele rentgenowskie prześwietlające bagaż i rozróżniające obiekty organiczne od nieorganicznych oraz automatycznie archiwizujące obraz zawartości teczki. Jeśli dodamy piętnaście ręcznych wykrywaczy pistoletów, noży, żyletek, kluczy, naboi i małych elementów metalowych, to już całkiem pozbawiają nas złudzeń, że do siedziby można coś dyskretnie wnieść. Na wszelki wypadek radzimy też gościom SKW zostawić w domu koperty ze wstydliwą zawartością, bo mają tam przy wejściu zmyślne urządzenia do prześwietlania poczty z automatycznym archiwizowaniem skanowanych obrazów, coby je później spokojnie odczytać.
Nie możemy sobie popatrzeć, jak funkcjonariusze z Macierewiczowskiego naboru próbują łapać szpiegów, ale przynajmniej wiemy (ze specyfikacji zrealizowanego w grudniu zamówienia na sprzęt kwaterunkowy), że mają ku temu bardzo komfortowe warunki.
Oficerom rozwiązanych Wojskowych Służb Informacyjnych oko by zbielało na widok gabinetów wyposażonych teraz w gustowne komódki, szafy ubraniowe i regały biblioteczne (wszystko w kolorze wiśni), czy wreszcie pachnące nowością komputery kupione w lipcu (300 tys. zł) i listopadzie (478 tys. zł). W każdym pokoju służbowy radioodbiornik z zakresem częstotliwości pozwalającym na odbiór audycji Radia Maryja, tu i ówdzie plazma...
Owszem, żadnego szpiega jeszcze nie złapali, ale gdyby tylko ktoś poważył się zakłócić sygnały nadawane przez o. Tadeusza Rydzyka, to zaraz takiego zuchwalca zneutralizują dzięki zakupionemu za 1,6 mln zł mobilnemu systemowi namierzania sygnałów radiowych, pozwalającemu też podsłuchiwać każdego i wszędzie.
Doprawdy, wcale by nas nie dziwiło, gdyby nowym lokatorom tych apartamentów nie chciało się ruszyć tyłka z krzeseł obrotowych wyściełanych o dużym aktywnym komforcie pracy, mających regulowane mechanizmem pneumatycznym siedziska wyprofilowane w przedniej części tak, aby skutecznie likwidowały punkty nacisku pod kolanami.
Niestety, czasem trzeba wstać i zamiast kopnąć się do domu jedną z dziewięciu nabytych ostatnio bryk klasy średniej (po 75 tys. zł sztuka) ubrać mundur ochronny, aby polecieć do tego okropnego Iraku lub jeszcze gorszego Afganistanu...
Prawdę powiedziawszy, wcale nie jesteśmy pewni, czy lecą, czy też może jadą tam z Polski czołgami, skoro roczne zużycie paliw w SKW dochodzi obecnie do 110 tys. litrów (ponad 83 tys. litrów benzyny Pb-95 i 24 tys. litrów oleju napędowego).
O to, żeby Polska wygrała obie toczone aktualnie wojny, troszczy się w Iraku i Afganistanie łącznie około 180 kontrwywiadowców. Nie brakuje wśród nich pułkowników, majorów, i kapitanów (po około czterdziestu w każdym z tych stopni), stosunkowo najmniej jest podporuczników i starszych chorążych sztabowych (po 20).
Chłopaki są na ogół łebskie (ponad połowa z nich szczyci się obwodem czaszki 5758 cm), ale jakieś takie niespecjalnie wyrośnięte, bo aż czterdziestu przejdzie bez schylania pod poprzeczką zawieszoną na 170 cm. No, ale dwudziestu to chłopy na schwał z klatą o obwodzie 120 cm i więcej.
Smuci nas tylko, że wrogowie łatwo rozpoznają kontrwywiadowcę, choć będzie on zamaskowany mundurem polowym tropikalnym w kamuflażu pustynnym. Po czym rozpoznają? Po butach! Okazuje się, że większość z nich ma takie duże stopy, że normalnie mogliby stać bez trzymanki na grzędzie.
A skąd o tym wszystkim wiemy? Ot, z uważnej lektury rozstrzygniętego w listopadzie 2007 r. przetargu na zakup i dostawę przedmiotów zaopatrzenia mundurowego dla SKW.
Z dziesiątków ogłoszeń publikowanych przez kontrwywiad i wywiad wojskowy, któremu dzisiaj daliśmy wyjątkowo spokój, można uzyskać mnóstwo bezcennych dla szpiega informacji. Gdzie dokładnie nasi specjaliści urzędują, kto u nich sprząta, do którego piętra zajmowanego gmachu dojeżdża winda, od kogo i jakie kupili oprogramowanie komputerowe oraz samochody, gdzie się stołują i ile zużywają później papieru toaletowego, według jakich wskaźników badają swoją inteligencję i osobowość, ile na koszt podatników wypili latem wody mineralnej (np. w SKW za ponad 50 tys. zł!), w jakich pasmach pracują ich urządzenia do zagłuszania telefonii komórkowej oraz ile okien w budynkach jest wyposażonych w przetworniki uniemożliwiające zdalny podsłuch z wykorzystaniem drgań szyb. Itp.
Nie mniej ciekawostek dostarczają zamówienia innych formacji zmilitaryzowanych. Weźmy przykładowo na tapetę Oddział Specjalny Żandarmerii Wojskowej w Mińsku Mazowieckim, stanowiący jak czytamy na stronie internetowej ŻW istotny element systemu reagowania kryzysowego na obszarze kraju. Czy ktoś zgadnie, ile alkoholu zamówiło dla żołnierzy na 2008 r. kasyno funkcjonujące przy owej elitarnej jednostce?
Odpowiadamy:
ń 950 szczeniaków (0,2 l);
ń 3900 półlitrówek czystej (zdecydowanie najlepiej smakuje wojakom wódka Palace, której spożycie prognozuje się na 300 flaszek) i 110 kolorowej (w tej kategorii przewodzi żubrówka);
ń 374 butelek czystej w opakowaniach 0,7 l;
ń ok. 150 w sumie koniaków, łyskaczy i likierów.
A że na kaca nie ma nic lepszego niż browar, dla żandarmów przewidziano również prawie 9 tys. litrów piwa w opakowaniach (butelki, puszki) oraz 1900 litrów beczkowego.
Przetargi to, doprawdy, piękna literatura...
ANNA TARCZYŃSKA
patrzymy im na ręce
Zbytki przy zabytkach
Jednego nasze państwo potrafi obdarować milionami, żeby tylko nie spadła mu na łeb cegła, innego nie potrafi zmusić do wypełnienia podstawowych obowiązków. Skąd biorą się te różnice w traktowaniu prywatnych właścicieli zabytków?
Z komunikatu proboszcza parafii św. Marii Magdaleny w Chorzowie:
Po interwencji straży pożarnej i Inspektora Nadzoru Budowlanego zaistniała konieczność remontu dachu i wieży kościoła. Uchwałą parlamentu parafia nasza uzyskała na ten cel dotację budżetową w wysokości 2 milionów złotych. Obecnie trwają przygotowania niezbędnych dokumentów (projektu prac konserwatorskich i budowlanych oraz kosztorysu) do rozpoczęcia remontu kościoła ogłosił w kwietniu 2007 r. ksiądz Edward Chmiel.
Z listu grupy śląskich czytelników do FiM:
Prosimy Was, pomóżcie uratować nasz zabytkowy ratusz w Hajdukach, zanim runie i pamięć o nim zaginie, bo władze Chorzowa zupełnie nie interesują się tym obiektem.
Hajduki Wielkie to wciąż funkcjonująca wśród Ślązaków obiegowa nazwa dawnej osady (pierwsze o niej wzmianki odnotowano około 1676 r.), a w czasach nam bliższych samodzielnego miasta i silnego ośrodka przemysłowego przyłączonego w 1939 roku do Chorzowa jako dzielnica Chorzów Batory.
Neobarokowy ratusz z 1911 r. jest jednym z najcenniejszych tam zabytków, określanym przez tubylców jako esencja tożsamości. Tu zginęli w II Powstaniu Śląskim, walcząc z pruskim zaborcą o wyzwolenie tej polskiej ziemi... informuje tablica upamiętniająca sześciu naszych rodaków. Trudno zliczyć, ilu tam w środku straciło życie w okresie okupacji, gdy ratusz w Hajdukach wybrało sobie na siedzibę gestapo...
Ostatnim współcześnie użytkownikiem obiektu była Komenda Miejska Policji, która wyprowadziła się stamtąd w 2000 r. Rok później wojewoda śląski oddał ratusz zarządowi Śląsko-Dąbrowskiej Solidarności jako rekompensatę za poniesione w stanie wojennym szkody majątkowe. Znani z przywiązania do symboli związkowcy rychło zamienili zabytek na szeleszczącą mamonę, sprzedając obiekt tajemniczemu inwestorowi, o którym u władz Solidarności czegokolwiek dowiedzieć się nie sposób (podobnie jak o finansowych szczegółach transakcji).
Nie bez trudu ustaliliśmy, że ratusz wpadł w ręce mieszkającego stale w Hiszpanii Mariusza J. (na papierze właścicielką jest jego żona
Jadwiga), jednego z najsłynniejszych na Śląsku specjalistów od załatwiania działek pod hipermarkety i stacje benzynowe dla zachodnich sieci handlowych. Bacznie jak nas zapewniono obserwowanego przez organa ścigania lobbysty, który np. potrafił zobowiązać się w umowie z niemieckim koncernem Metro nawet do załatwienia zmiany planu zagospodarowania przestrzennego w jednym z miast, aby tamtejsze grunty mieszkaniowe uczynić handlowo-usługowymi.
Po cóż mu zabytkowy obiekt, w który trzeba wkładać pieniądze, zamiast je inkasować?
J. chodzi raczej o atrakcyjnie położoną (kilkaset metrów od tzw. trasy średnicowej dop. red.) pustą działkę budowlaną o powierzchni prawie 4 tysięcy metrów kwadratowych, a nie o stojący nań kosztowny w utrzymaniu zabytek twierdzi jeden z chorzowskich deweloperów.
Ba, ale jak tę działkę opróżnić?
Jeszcze trzy, cztery lata i ratusz sam runie, a potem wystarczy tylko wywieźć gruz, jeśli miasto w dalszym ciągu będzie lekceważyło problem, a konserwator zabytków nie zmusi właściciela do realizacji ciążących na nim obowiązków tłumaczy nam ekspert z nadzoru budowlanego.
Z Ustawy o ochronie zabytków...:
Opieka nad zabytkiem sprawowana przez jego właściciela lub posiadacza polega w szczególności na prowadzeniu prac konserwatorskich, restauratorskich i robót budowlanych przy zabytku, zabezpieczeniu i utrzymaniu zabytku oraz jego otoczenia w jak najlepszym stanie, korzystaniu z zabytku w sposób zapewniający trwałe zachowanie jego wartości.
I nie ma zmiłuj dla właściciela, jeśli chce nim być dalej, bowiem:
W przypadku wystąpienia zagrożenia dla zabytku nieruchomego polegającego na możliwości jego zniszczenia lub uszkodzenia, starosta, na wniosek wojewódzkiego konserwatora zabytków, może wydać decyzję o zabezpieczeniu tego zabytku w formie ustanowienia czasowego zajęcia do czasu usunięcia zagrożenia (...). Jeżeli nie jest możliwe usunięcie zagrożenia, zabytek nieruchomy może być wywłaszczony przez starostę na rzecz Skarbu Państwa lub gminy właściwej ze względu na miejsce jego położenia.
Innymi słowy, można J. postawić twarde warunki. Tymczasem to, co zobaczyliśmy w Hajdukach, stanowi obraz nędzy i rozpaczy.
W środku ratusza jest jeszcze gorzej. Wszystko, co tylko dało się ukraść ukradziono, a woda lejąca się przez dziurawy dach i powybijane okna dopełniła dzieła zniszczenia. Dopiero tuż przed zimą trochę połatali dach, ale tylko tak dla picu, żeby ludziom zamknąć gęby mówi mężczyzna mieszkający vis-U-vis zabytkowego obiektu.
Przed dwoma miesiącami spotkałem się z pełnomocnikiem właściciela w celu sprawdzenia stanu technicznego budynku oraz uzgodnienia zabezpieczeń przed śniegiem i deszczem. Oni deklarują chęć inwestowania w ten teren, myślą też o wykupieniu okolicznych gruntów. Jeśli zdołają, to w ratuszu będzie część biurowo-gastronomiczna, a obok apartamentowiec. Podobno mieli już kilku chętnych do zainwestowania pieniędzy, ale wszystkich odstrasza przepływająca tuż obok Rawa, będąca w tej chwili kanałem ściekowym. Prace nad całkowitym zakryciem rzeki mają zostać ukończone około roku 2010 i być może wówczas coś się zmieni w kwestii ratusza wyjaśnił nam Ryszard Szopa, miejski konserwator zabytków w Chorzowie.
Konfrontując tę perspektywę ze stwierdzonym stanem technicznym budynku, jesteśmy dziwnie spokojni, że do czasu zakrycia Rawy i przy dotychczasowej bierności urzędników (zwłaszcza wojewódzkiego konserwatora), zabytek szlag trafi, a J. dostanie na tacy wolny grunt.
Kościół św. Marii Magdaleny jest starszy od ratusza o zaledwie 16 lat. Proboszcz Chmiel dostał od państwa na tacę 2 miliony złotych. 2 miliony na odnowienie siedziby firmy, gdzie zarabia pieniądze on i inni księża. Ile jest w całym kraju podobnych perełek architektury należących de facto do Watykanu? Tysiące! A słyszeliście o parafii, która nie stara się o jakieś dofinansowanie?
Dominika Nagel
patrzymy im na ręce
Milioner mimo woli
Burdel, jaki pozostał po budowniczych IV RP, trzeba posprzątać, zaglądając uważnie w każdy kąt i zakamarek. Jeśli na biednym Podkarpaciu na prywatne konto przelano 10 milionów, to czy możemy mieć pewność, że w kraju nie było więcej takich przelewów?
Pewnego dnia Tadeusz Błaszczyszyn były radny wojewódzki (SLD) i były wiceprezes Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Rzeszowie wybrał się do banku. Gdy rzucił okiem na saldo swojego rachunku, zdębiał, bo nieoczekiwanie został krezusem. Na całe szczęście zawału nie dostał, a mógł... jak każdy, kto nagle dowiedziałby się, że bez własnego udziału jest bogatszy aż o 10 mln złotych!
Dobrym wujkiem okazał się zarządzany od roku przez geniuszy z PiS i Samoobrony, wspomniany już WFOŚiGW w Rzeszowie, który dziewięć dni wcześniej zasilił konto byłego wiceprezesa równowartością 3 milionów euro!
Błaszczyszyn zaczął się zastanawiać, co tu może być grane: jakaś prowokacja, koszmarna pomyłka, totalny bałagan w firmie, z której wyleciał zaraz po tym, jak po wyborach w 2006 r. Urząd Marszałkowski zdobył PiS? Zamiast podjąć kasę i pojechać z nią do ciepłych krajów, napisał pismo do władz funduszu z żądaniem udzielenia natychmiastowych wyjaśnień, w jaki sposób tak ogromne pieniądze mogły się znaleźć na jego prywatnym koncie.
Mam prawo domniemywać, że podobnych transakcji mogło być więcej. Sytuacja ta spowodowała olbrzymie zamieszanie w banku, konsternację i stres u mnie i mojej rodziny podkreślił w piśmie, którego kopie trafiły do rzeszowskiej delegatury NIK, Urzędu Kontroli Skarbowej i władz Podkarpacia. Pierwszą reakcją była szybka zwrotka kasy do prawnego jej dysponenta, ale na pamiątkę po niej byłemu wiceprezesowi pozostały... 13-tysięczne odsetki.
Upłynął tydzień, a rzeszowski WFOŚiGW milczał jak grób. Wypowiedział się za to członek poprzedniego zarządu funduszu, Bogdan Płodzień. Pytany, co o tym myśli, skwitował wymownie: To niesłychana sprawa. Jeżeli to prawda, to uważnie trzeba przyjrzeć się procedurom obecnie obowiązującym w funduszu. Byłem przekonany, że funkcjonujące w funduszu systemy bezpieczeństwa przepływu pieniędzy są dobre...
Obaj panowie w swojej naiwności być może nie biorą pod uwagę faktu, że pracowali w funduszu w realiach III RP. Ich następcy (ci z hasłem Zasady obowiązują na ustach) wdrażali w życie wzorce RP numer IV, w której widocznie zmieniły się standardy bezpieczeństwa dla państwowego grosza. Za Chiny jednak nie przypuszczalibyśmy, że ludzie Jarosława K. zechcą uszczęśliwić gościa z komuchowatą przeszłością, a na to wychodzi. Mówiąc Pietrzakiem (tym z dobrych czasów) gdybym nie wiedział, że to głupota, pomyślałbym, że prowokacja...
JANUSZ ADAMSKI
pod paragrafem
Pro kurator
Ostrzegamy premiera Donalda Tuska przed poukrywanymi w urzędach państwowych funkcjonariuszami PiS. Na dowód przedstawiamy jednego takiego specjalistę...
W nasze ręce wpadł jeden z listów, jakie codziennie wysyła do dyrektorów publicznych szkół i placówek oświatowych z województwa mazowieckiego tamtejszy kurator. Zazwyczaj są to instrukcje dotyczące sposobu przeprowadzania egzaminów, ogłoszenia o konkursach, olimpiadach i tym podobne zwykłe zarządzania administracyjne.
Ale jeszcze żaden z kuratorów, i to nawet pochodzący z pisowsko-ligowego zaciągu, nie wpadł na pomysł ustawiania szefów szkół. Obowiązująca ustawa o systemie oświaty przewiduje, że ich dyrektorzy są powoływani w jawnych konkursach, zaś ich zwierzchnikiem jest szef organu prowadzącego, czyli wójt, burmistrz czy starosta (w kilku przypadkach minister), i tylko oni mają prawo wydawać polecenie dyrekcji podstawówki, gimnazjum czy innego liceum.
W specjalnej instrukcji z 11 grudnia 2007 r. państwowy urzędnik Grzegorz Tyszko upomina dyrektorów szkół, iż najważniejszym wydarzeniem w trakcie roku szkolnego są rekolekcje wielkopostne. Dokonał przy tym odkrycia, iż są one nie tylko imprezą stricte wyznaniową, ale jest to czas zwieńczenia całorocznej pracy wychowawczej, możliwość zjednoczenia wysiłków wychowawczych nauczycieli
i duszpasterzy, czas mówienia jednym głosem do wychowanków. Aby ułatwić dyrektorom wywiązanie się z nowego obowiązku, pan kurator poprosił księży dyrektorów wydziałów katechetycznych Kościoła katolickiego, aby sporządzili stosowne wytyczne. Ich treść państwowy urzędnik odebrał (jak sam się chwali) na specjalnej naradzie z wysłannikami biskupów. Instrukcja zawiera dziesięć punktów.
Na początku szefowie szkół dowiedzieli się, że ich obowiązkiem na początku roku szkolnego jest poprosić księdza proboszcza o temat rekolekcji.
Potem mamy polecenie, aby program pracy wychowawczej szkoły publicznej został dostosowany do pomysłów duchownego. Po trzecie, dyrektor nie powinien zapominać, że w trakcie rekolekcji jego zwierzchnikiem jest ksiądz.
Obowiązkiem szefa szkoły jest zapewnić bezpieczeństwo uczniom uczestniczącym w religijnej imprezie. Tu grzecznie przypominamy, że zgodnie z rozporządzeniem klerykalnego ministra edukacji narodowej prof. Andrzeja Stelmachowskiego, za to akurat bezpieczeństwo odpowiada organizator rekolekcji, a nie szkoła.
No i, oczywiście, to dyrektorzy mają zadbać o kasę potrzebną na zorganizowanie rekolekcji. W końcu jak inaczej tłumaczyć następujące zdanie instrukcji: (...) z wyprzedzeniem przemyśleć potrzeby w zakresie bazy i potrzeb zasobów materialnych.
Dyrektorzy ze szkół na Mazowszu na epistołę kuratora zareagowali mało grzecznie. Jednemu uroiło się, że jedyną właściwą nazwą państwa, w którym rządowy urzędnik dyrektorom państwowych szkół wydaje takie polecenie, jest pojęcie Klechistan. Inna pani dyrektor tak streściła epistołę: W kwestii merytorycznej jestem wzburzona, ponieważ życzę sobie faktycznego rozdziału Kościoła od państwa i świeckiej edukacji państwowej. Cóż to w ogóle za bzdura, by najważniejszym wydarzeniem i okresem w życiu szkoły były rekolekcje! Czy takie stwierdzenie, ale dotyczące komisariatów policji, szpitali czy teatrów województwa mazowieckiego, miałoby jakikolwiek sens?.
Kurator Grzegorz Tyszko pytany przez Fakty i Mity o podstawę prawną odgórnego ustalania zasad organizacji rekolekcji oraz termin spotkania z przedstawicielami pozostałych Kościołów i związków wyznaniowych odpowiedział, że ten list był taką swobodną wypowiedzią, która nie naruszyła żadnych zasad....
Warto wobec tego przypomnieć konstytucyjną regułę, która nakazuje władzy
publicznej (a Kurator do niej należy przyp. red.) zachowania
bezstronności w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych.
Panu kuratorowi podsuwamy następujący patent na to, aby szkoła stała się jeszcze bardziej pobożna. Otóż w Częstochowie dzieciaki z podstawówek i gimnazjów na tydzień przed świętami Bożego Narodzenia zamiast głupiej matematyki mają dodatkowe lekcje religii pod hasłem: Przygotowujemy jasełka. Dodatkowo dyrekcje organizują zbiorowe wyjścia do kościołów w celu odbycia przez małolaty spowiedzi świętej.
A może pomogą w tym dziele przemyślenia księdza Tomasza Słabiaka, katechety Gimnazjum nr 18 w Częstochowie? Oto garść jego odkryć (wg internautów) dotyczących największych zagrożeń, jakie czyhają na nasze dzieci:
* Po pierwsze: muzyka grana przez metalowych satanistów, których przedstawicielami m.in. są: AC/DC, (...), Aerosmith, Rammstein, Pink Floyd oraz chyba najgorszy z nich wszystkich Freddie Mercury z Queen, który był (...) pedałem (...);
* po drugie: satanistyczne książki, takie jak Harry Potter. Autorka tej książki to ogólnie znana satanistka, która była inspirowana do jej napisania przez wyznawców okultyzmu;
* po trzecie: na naszą dziatwę czyhają czciciele szatana, tacy jak: buddyści, wyznawcy Kriszny, Arabowie, Żydzi oraz brudni śmierdzący Murzyni, których czarna powłoka już sama w sobie jest zła;
* po czwarte: śmiertelne niebezpieczeństwo niosą także dziecięce wygłupy: wywoływanie duchów, zabawa w Halloween, czytanie horoskopów, wróżby.
Cóż... pozostaje tylko wymienić społeczeństwo.
MiC
pod paragrafem
Porady prawne
Od przeszło 4 lat naszą wspólnotą mieszkaniową zarządza pewna firma. Właściciel firmy nie posiada licencji na zarządzanie nieruchomościami, licencję posiada jedynie pracownica firmy. Naszą wspólnotę tworzą 24 lokale, z czego 6 jest własnością miasta. Chcę wnieść sprawę do sądu i oskarżyć właściciela firmy o działalność przestępczą, gdyż przekupił on członka zarządu naszej wspólnoty i razem ją okradają. Wspólnota nasza nie jest władna zmienić zarządcy, a skorumpowany członek zarządu nie chce zmiany. Zarząd nie prowadzi żadnych papierów, wszystkie sprawy prowadzi jedynie zarządca wspólnoty.
Sąd żąda ode mnie dostarczenia dowodów winy właściciela firmy; dowody te posiada zarządca, który jednak odmawia mi dostarczenia kserokopii żądanych dowodów bez podania podstawy prawnej swojej odmowy. Otrzymałem również pismo z Ministerstwa Budownictwa, z którego wynika, że mam jedynie prawo wglądu do pism wspólnoty, również nie podając podstawy prawnej.
Według art. 29 ustawy o własności lokali, każdy właściciel lokalu ma prawo kontroli zarządu. Jak mogę korzystać z przysługującego mi prawa, skoro zarządca odmawia dostarczenia mi żądanych kserokopii?
W swym liście podnosi Pan kilka kwestii. Pierwszą jest kwestia licencji zarządcy nieruchomości. Każdy podmiot prowadzący działalność w zakresie zarządzania nieruchomościami musi zapewnić wykonywanie czynności zarządzania przez osobę posiadającą taką licencję. Nie jest natomiast wymagane, by właściciel firmy zajmującej się zarządzaniem nieruchomościami taką licencję posiadał, wystarczy jedynie, by nadzór nad czynnościami zarządu był wykonywany przez osobę posiadającą uprawnienia; wykonanie większości czynności zarządu można natomiast powierzyć innym osobom.
Dalej pisze Pan, że wspólnota nie jest władna zmienić zarządcy, gdyż członek zarządu jest przeciwny zmianie. Nie jest to prawda, bowiem powierzenie zarządu nieruchomości innej osobie nie umniejsza kompetencji ani wspólnoty, ani jej zarządu. Powierzenie bowiem zarządu polega w istocie na przekazaniu na czas określony w zawartej między stronami umowie części uprawnień właścicieli lokali. Jeśli w umowie nie ma dodatkowych postanowień w tym temacie, to zgodnie z przepisami ustawy o własności lokali poszczególni właściciele mogą, po pierwsze żądać w odpowiednich terminach zdania rachunku z zarządu, po drugie oceniać zarządcę, po trzecie podejmować wspólnie decyzje w tzw. sprawach przekraczających zakres zwykłego zarządu. Przysługuje im też legitymacja do żądania rozstrzygnięcia przez sąd w razie podjęcia przez zarządcę decyzji rażąco sprzecznej z prawem, z umową właścicieli lub z zasadami prawidłowego zarządu rzeczą wspólną (art. 25 ust. 1 ustawy), mogą też wszcząć postępowanie o ustanowienie zarządcy sądowego (art. 26 ustawy). Wreszcie, przysługuje im też uprawnienie do zmiany lub rozwiązania umowy z zarządcą (art. 28 ust. 2a ustawy). Zatem jeżeli właściciele podejmą na zebraniu stosowną uchwałę, umowa z zarządcą zostanie rozwiązana.
Kolejną kwestią jest charakter prawa do wglądu. Zgodnie z nazwą, jest to uprawnienie do przeglądania dokumentów, które podmiot musi w tym celu udostępnić albo dostęp do nich umożliwić. Nie ma obowiązku sporządzania z nich odpisów, wypisów ani kserokopii, o ile takiego wymagania nie nakłada nań przepis ustawy. Art. 29 ustawy o własności lokali takiego obowiązku nie nakłada. Natomiast nic nie stoi na przeszkodzie, by podczas przeglądania dokumentów sporządził Pan notatki na własny użytek. Oczywiście, notatki takie będą mieć znacznie mniejszy walor dowodowy, mogą jednak posłużyć Panu do przekonania pozostałych właścicieli lokali o potrzebie skontrolowania zarządcy; jeżeli Pana obserwacje zostaną potwierdzone przez pozostałych właścicieli, może być to powód nieudzielenia zarządcy absolutorium i przyczyna dla jego odwołania, jak i uzasadnienie dla ewentualnego wszczęcia postępowania o ustanowienie zarządcy sądowego. (Podstawa prawna: ustawa o gospodarce nieruchomościami DzU z 1997 r., nr 115, poz. 741 z późn. zm.; ustawa o własności lokali DzU z 2000 r., nr 80, poz. 903 z późn. zm.).
Drodzy Czytelnicy!
Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach FiM.
Opracował MECENAS
od paragrafem
Szklane domy
Łzom radości nie ma końca, gdy uda się wreszcie przekroczyć próg długo wyczekiwanego i wreszcie własnego M. Rozgoryczenie przychodzi, kiedy okazuje się, że w tej rozgrywce wygrała tylko jedna strona. Developer.
Każdy rozumie, że aby powierzyć oszczędności życia konkretnej fi rmie, należałoby ją przedtem sprawdzić. Problem polega na tym, że gwarancji rzetelności nikt nam dać nie może, bo rynek budownictwa mieszkalnego przeobraża się tak szybko i często, że przeciętnemu zjadaczowi chleba trudno za tym nadążyć. Na nieszczęście przyszłych lokatorów, w budowniczych bawi się coraz więcej ludzi, których kompetencje w tym zakresie bywają co najwyżej mierne. Toteż na efekty tej zabawy nie trzeba długo czekać, zaś umowy z developerem są zazwyczaj tak skonstruowane, że nabywcom trudno dochodzić swoich praw.
Lokatorzy z bloku przy ulicy Chorzowskiej na warszawskim Aninie swoje pieniądze powierzyli firmie I. Kłopoty zaczęły się już na początku, kiedy okazało się, że po podpisaniu umowy developer zmienił projekt i zamiast kameralnego osiedla domków jednorodzinnych powstały dwuipółkondygnacyjne bloczki.
Później było już tylko gorzej:
Wymuszone przez lokatorów przekazywanie mieszkań odbyło się ponad pół roku po ustalonym terminie;
Odbiór budynku nie został prawidłowo przeprowadzony. Co więcej według danych wydziału geodezji i katastru opisywana nieruchomość przy ulicy Chorzowskiej nie istnieje!;
Szybko na jaw wyszły liczne usterki techniczne wadliwe orynnowienie, przecieki z dachu i elewacji, pękające sufi ty i ściany. Na wszelkie interwencje developer nie reagował, a jeśli już, kończyło się na obietnicach bez pokrycia, które zdaniem mieszkańców miały doprowadzić do oczekiwanego zmęczenia materiału, czyli ich samych;
Przegrody między balkonami różnych mieszkań dobudowano dopiero po licznych ponagleniach, mimo że widniały w folderze reklamowym firmy. Podobnie zresztą jak plac zabaw i telewizja przemysłowa.
W rzeczywistości na 50 rodzin przypadło 15 mkw. piasku, jedna ławka i drewniany konik bujany, a oko kamery nie obejmuje wszystkich mieszkań;
Faktury za wykup mieszkania nie są zgodne z ceną mieszkania wpisaną w akcie notarialnym.
Ówczesny zarząd wspólnoty mieszkaniowej szybko dopatrzył się także braków w dokumentacji.
Okazało się bowiem, że nie ma dokumentu, z którego wynikałoby, jaka jest powierzchnia nieruchomości, jakie są jej granice, a także czy suma powierzchni wymienionych w aktach notarialnych w toku dokonywania transakcji jest zgodna z powierzchnią nieruchomości sprzedanej przez developera.
Do tego i tak pesymistycznego obrazu należy dodać fakt, że koszty utwardzenia ulicy prowadzącej do bloku przy Chorzowskiej ponieśli mieszkańcy, że co miesiąc płacą niebotyczne sumy za wywóz nieczystości, gdyż developer podpisał niekorzystną dla nich umowę z prywatną oczyszczalnią.
Lokatorzy z Chorzowskiej już od kilku lat walczą o sprawiedliwość, toteż na placu boju zostali tylko najbardziej wytrwali. Teraz jako przeciwników mają przedstawicieli nieuczciwej i upadłej już fi rmy budowlanej, ale także członków zarządu wspólnoty, którzy nie ujawniają dokumentów, łamiąc tym samym art. 268 i 276 kk. Jak to możliwe, że kancelarie odmawiają zajęcia się sprawą, gdy tylko usłyszą nazwisko developera? Jak to możliwe, że prokurator nie bierze pod uwagę pokazanych mu dokumentów, nie rozmawia z wnioskodawcami?
Kto za tym stoi? pyta retorycznie pani Barbara, jedna z niewielu, którym chce się jeszcze walczyć o swoje. W 2003 r. bezsilni wobec bezczynnego i stronniczego zarządu skierowali do sądu sprawę o ustanowienie zarządcy przymusowego. Do dziś nie zapadła żadna decyzja...
Przedstawiciele fi rmy I . z z acisza swej willi w warszawskiej Radości wszelkie zarzuty kwitowali stwierdzeniem, że inne firmy są jeszcze gorsze. Niestety, mieli rację...
Kilkaset kilometrów od Warszawy od ponad pół roku o prawo do swoich mieszkań walczą klienci (na zdjęciu) sopockiej firmy developerskiej N. Ponad 30 rodzin, głównie młodych i na dorobku, uwierzyło w górnolotnie brzmiące obietnice zamieszczone na stronie internetowej firmy: Proponujemy Państwu unikalne i niestandardowe nieruchomości, zarówno mieszkaniowe, jak i komercyjne. Nowa jakość pośrednictwa.
O tym, jaka to jakość, wszyscy przekonali się na początku ubiegłego roku, kiedy wpłacili sto procent sumy na własne M. Miesiąc później developer przekazał im mieszkania, chociaż... budynek nie posiadał odbioru technicznego ani pozwolenia na użytkowanie. Nikt też nie spieszył się z wykończeniem mieszkań i naprawieniem usterek. Całości dopełnia fakt obciążenia nieruchomości hipoteką, która ma zabezpieczać prawie 4-milionowe długi firmy budowlanej. Nowi lokatorzy do dziś nie otrzymali aktów własności...
Mają natomiast całkiem uzasadnione obawy, że ich nieruchomość w końcu zostanie wystawiona na komorniczą licytację.
Zainwestowaliśmy oszczędności naszego życia i kredyty hipoteczne w mieszkania, których właścicielami nie jesteśmy. Zamiast spokojnie żyć w naszych wymarzonych mieszkaniach, mieszkamy na dziko i w każdej chwili możemy zostać bankrutami twierdzą.
Poza tym działają. Wspólnie założyli Stowarzyszenie Nieborowska 34 i pod tą banderą starają się coś ugrać u inwestora.
Wielu z nas to młode rodziny, które mają małe dzieci, właśnie oczekują dziecka lub planowały powiększenie rodziny w nowym, wymarzonym, własnym mieszkaniu. Niestety, nasze plany legły w gruzach piszą w liście otwartym zamieszczonym na stronie internetowej stowarzyszenia.
Zdesperowani są do tego stopnia, że zadeklarowali nawet spłatę obciążającej ich blok hipoteki, byle wreszcie cieszyć się z mieszkań, które kosztowały tak wiele wyrzeczeń.
Wojciech Kościaniuk, prezes stowarzyszenia, wyjaśnia, że lokatorzy chcą po prostu utworzyć spółkę, która w zamian za spłatę długu spółki przejęłaby od niej budynek na własność.
Z kolei developer oświadczył, że mieszkańcy wprowadzili się do bloku bez formalnego zezwolenia, a co za tym idzie mieszkają w swoich czterech kątach nielegalnie.
Zapomniał przy tym, że każdy z lokatorów wprowadził się, bo trzymał w ręku klucz, protokół zdawczo-odbiorczy i potwierdzenie wpłaty ostatniej raty.
Do porozumienia nie doszło. Lokatorzy nie dowiedzieli się też, na co zostały przeznaczone pieniądze, które wpłacili na własne M, a ponieważ ich propozycja przejęcia własności napotkała ścianę milczenia, złożyli doniesienie do prokuratury w Sopocie o nieogłoszeniu przez N. upadłości oraz działaniu na szkodę wierzycieli.
Czy ta coś zdziała czas pokaże.
Na razie prowadzi postępowanie przygotowawcze.
Za tydzień poradnik, jak nie dać się oszukać developerowi!
WIKTORIA ZIMIŃSKA
zamiast spowiedzi
80-letni omnibus
Rozmowa z Wojciechem Siemionem jednym z najwybitniejszych polskich aktorów, pedagogiem, muzealnikiem, a ostatnio także radnym.
Fakty i Mity: Rozmawiamy 14 grudnia 2007. Mija właśnie 61 lat od Pana debiutu. To kawał historii...
Wojciech Siemion: Tak, rzeczywiście.
Dzisiaj wieczorem przypada rocznica mojego pierwszego występu na scenie teatru w 1946 roku.
Rok później rozpoczął Pan studia prawnicze na UMCS w Lublinie.
Jak to się stało, że studiował Pan prawo, mimo że występował Pan na scenie i był zarażony teatrem?
To był czas powojenny. Uważałem, że oprócz sztuki powinienem mieć normalny zawód, który dawałby mi utrzymanie. Poza tym prawo rzeczywiście mnie interesowało.
Jednocześnie chodziłem na zajęcia Studia Teatralnego przy lubelskim teatrze. Wtedy studiowało się o wiele szybciej niż teraz. Kraj wytrzebiony z inteligencji potrzebował jak najszybszego jej uzupełnienia.
Proszę sobie zresztą wyobrazić, że po studiach pracowałem krótko w Urzędzie Skarbowym w Lublinie, choć bardzo mnie to nudziło. Jednak już w 1951 r. rozpocząłem pracę w teatrach zawodowych, m.in. w warszawskim Ateneum.
Lata Pana młodości to burzliwy okres w historii Polski. Jak duży wpływ miał na Pana ojciec, kim on był?
Do mego ojca pasuje bardzo wiele określeń. Rolnik, żołnierz I Brygady, wcześniej pracował w rzeźni chicagowskiej. Był członkiem Polskiej Partii Socjalistycznej we frakcji rewolucyjnej Piłsudskiego, którego w tamtym czasie nazywano bandytą kolejowym z powodu dwóch udanych akcji. Jeszcze wcześniej
rozpoczął naukę w seminarium duchownym. Ojciec był też nauczycielem wiejskim, stąd w domu spora biblioteka z XIX wieku. Zginął w 1943 roku w Oświęcimiu.
Sympatyzował Pan w młodości z PPS-em?
Tak, chociaż byłem członkiem Polskiej Partii Robotniczej do zjednoczenia z PPS-em, czyli faktycznej likwidacji PPS-u w 1948 roku. Miałem wtedy 20 lat. Młody człowiek musi mieć swoich mistrzów. Moim był na pewno Zelwerowicz. On był człowiekiem PPS-u. Tuż po wojnie swój pierwszy teatr, o niezwykle ambitnym repertuarze, miał w Łodzi, a to było miasto ogromnej aktywności PPS.
Wiele osób pamięta Pana z wystawionej w ludowej konwencji sztuki Historyja o chwalebnym zmartwychwstaniu Pańskim Mikołaja z Wilkowiecka, zakonnika częstochowskiego. Pan był rewelacyjną duszą tego przedstawienia.
Skąd pomysł wystawienia tej XVI-wiecznej śpiewogry?
Kilka dni temu kardynał Glemp wypomniał mi właśnie to przedstawienie!
To Kazimierz Dejmek, który wówczas był dyrektorem sceny narodowej i reżyserem sięgnął do tego utworu. Jego przedstawienia były znakomite. Miał ambicje wystawiania dramatu staropolskiego, a także wielkiej polskiej klasyki. Zapewnił sobie też współpracę doskonałych scenografów i muzyków.
Występował Pan wielokrotnie w fi lmie, bardzo często w roli prostego żołnierza...
Proszę zwrócić uwagę, że mój żołnierz miał pewien rys filozofi czny.
Nigdy nie był nadzwyczajnym żołnierzem, wręcz przeciwnie. On w gruncie rzeczy nie lubi wojny, gdy tymczasem fi lmy wojenne są bohaterskie, przygodowe. Jest to człowiek, który musi strzelać, bo jest do tego zmuszony.
Jest Pan mistrzem monodramu, cudownie przekazywanej poezji...
Przywiązuję wielką wagę do brzmienia słów. Mówi się, że wynalazek Gutenberga spowodował, że przechowujemy kulturę w książkach, co dla mnie jest oczywistą nieprawdą. W gruncie rzeczy kulturę magazynujemy w głowie, w pamięci. Proszę zwrócić uwagę, jak niedoskonały jest przekaz drukiem, zwłaszcza poezji. Tylko pamięć magazynuje dźwięk. Słucham z przerażeniem moich studentów wydziału aktorskiego. Oni nic nie wiedzą o dźwięku poezji. Oni mają tylko zapis, druk. Nie dziwię się młodym ludziom, bo my, Polacy, jesteśmy wychowani na Lokomotywie Tuwima. Umieszczamy główne słowo, a więc to zawierające sens, na zakończeniu wypowiedzi.
Nasz wielki Mickiewicz w nie naszym, ale swoim polsko-ruskim języku w sensie intonacji główny wyraz umieszczał z kolei w środku wersu.
A oto jak jedna z moich studentek przeczytała lokomotywowo Stepy akermańskie:
Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu,
Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi,
Śród fali łąk szumiących,
śród kwiatów powodzi...
Jednym słowem, przeczytała go na mokro, a step jest przecież suchy!
Zamiarem Mistrza była interpretacja sucha, szeleszcząca.
Dlatego od lat piszę cykl wykładów pod wspólnym tytułem Lekcja czytania, w ramach którego opracowałem do tej pory sposób czytania poezji Norwida, Mickiewicza, Białoszewskiego, Wata, Gałczyńskiego, Reja i Różewicza. I pracuję dalej...
Często się dzisiaj mówi, że kultura sprymitywizowała się, że zmierza ku upadkowi, schlebia niskim gustom, bo oglądalność jest najważniejsza. To Pana zdaniem prawda?
Nie, kultura jest tylko fałszywie traktowana. W gruncie rzeczy jeżeli chcemy uratować polską kulturę i poezję, to w drugiej klasie szkoły podstawowej trzeba by młodego Polaka uczyć czterech języków obcych.
Kultura jest w pamięci, a my operujemy językiem telewizyjno-nadwiślańskim.
Sama kultura nie zmierza ku upadkowi, dlatego, że w samym pojęciu upadku zamknięty jest rozwój.
Kiedy spadnie na dno, to musi się zacząć podnosić. Moje książki będą potrzebne pewnie za sto lat, nie teraz. Od 36 lat pracuję w pedagogice teatralnej.
Co roku mam około 20 studentów.
Z tych 700 mogę się przyznać, niestety, tylko do trzech, czterech osób.
Wydaje się jednak, że kiedyś było inaczej, chyba lepiej.
W czym tkwi np. różnica pomiędzy kinem czasów PRL a dzisiejszym?
Dlaczego tak wielu Polaków woli wracać do starych produkcji, słynnej polskiej szkoły filmowej odnoszącej przecież kiedyś sukcesy światowe?
W gruncie rzeczy współczesny reżyser fi lmowy jest bardzo biednym człowiekiem. Dlatego, że jest aż tak ograniczany możliwościami finansowymi.
Pozwólmy sobie na odrobinę fantazji. Reżyser robiący Potop potrzebuje 3 tys. Turków atakujących Kamieniec. Jak on to robił?
Ano dzwonił do wojska, do generała i mówił, że potrzebuje 3 tys. żołnierzy i do tego 2 tys. koni. Generał tylko pytał, na kiedy. Który z reżyserów w tej chwili dostanie to bezpłatnie?
Wtedy reżyser mógł myśleć swoją wyobraźnią. Teraz reżyser myśli przede wszystkim możliwościami finansowymi. Można mu współczuć.
Oprócz pracy nad Lekcją czytania i kształcenia młodych, prowadzi Pan też w swoim domu, w pięknym starym dworze w Petrykozach, gdzie teraz jesteśmy, Wiejską Galerię Sztuki.
Tak się nazywała dawniej.W tej chwili to Muzeum Jadwigi i Wojciecha Siemionów w Petrykozach. Mam status muzeum, zatwierdzony przez Ministerstwo Kultury. Są tu stałe ekspozycje, ale i wystawy czasowe.
Chciałbym zachować przede wszystkim imię mojej zmarłej przed kilku laty żony, no ale i swoje także.
Kandydował Pan w ostatnich wyborach samorządowych z listy PSL, ale z przekonań jest pan ciągle socjalistą?
Na pewno. Nie należę do żadnej partii, ale w tej chwili reprezentuję barwy PSL, bo jestem człowiekiem wsi. W gruncie rzeczy jej mieszkańcy chcieliby mieć swoją partię. Sukces Samoobrony to pokazał, choć ona sama okazała się błędem.
Został Pan niedawno radnym Sejmiku Mazowieckiego. Jak wyobraża Pan sobie swoją działalność?
Dopiero rozpoczynam sprawowanie tej funkcji. Rozmyślam o tym, jak należałoby Mazowsze otworzyć na Europę. Ten region ma powierzchnię Belgii. Do Belgii jeździmy, żeby zobaczyć różne piękne miejsca. A co na Mazowszu można pokazać? Niewiele, tymczasem są tu piękne architektonicznie miejsca, ale prawie nieznane. Można na przykład opracować trasę turystyczną po cmentarzach I wojny światowej; są na Mazowszu średniowieczne baszty, pozwalajace zrozumieć, co oznaczało zamknąć kogoś w baszcie o chlebie i wodzie; jest trasa napoleońska.
Trzeba chcieć i zmusić miejscowych organizatorów do pracy.
Jednak najbardziej interesuje mnie pedagogika. Ta moja mała pedagogika, którą można by określić zdaniem: Przekaż dźwięk. Już planuję kolejne książki z tej dziedziny.
Rozmawiali:
TERESA JAKUBOWSKA
DANIEL PTASZEK
skansen socjalizmu czy komunistyczna mĘczennica za wiarĘ?
O Nowej to Hucie...
Wzorcowe miasto socrealizmu po latach zapomnienia zaczyna stawać się miejscem kultowym i fascynującą atrakcją turystyczną.
Odkryj sekrety komunistycznego raju zachęca do zwiedzania Nowej Huty jedno z krakowskich biur turystycznych. Z kolei inna firma, specjalizująca się wyłącznie w communism tours, kusi zagranicznych turystów przejażdżkami po Nowej Hucie oryginalnymi pojazdami z epoki PRL-u: trabantem, dużym fiatem lub zabytkowym jelczem ogórkiem.
Oprócz zwiedzania socrealistycznej dzielnicy oferuje również wizytę w autentycznym robotniczym mieszkaniu i spożycie prawdziwego komunistycznego posiłku we wciąż prosperującym barze mlecznym.
Warto zauważyć, że zabudowa placu Centralnego i tzw. starej Nowej Huty ze słynnymi socrealistycznymi watykanami, czyli dwoma bliźniaczymi gmachami centrum administracyjnego kombinatu metalurgicznego, stylizowanymi na renesansowe i barokowe pałace włoskie jest unikatem urbanistycznym i architektonicznym na skalę europejską. Tylko dawnych socrealistycznych nazw ulic Marksa, Lenina, Rewolucji Październikowej, Armii Radzieckiej czy Planu 6-letniego można dziś szukać jedynie w archiwach. Są za to ulice Obrońców Krzyża, Fatimska, Jana Pawła II, Solidarności, a placowi Centralnemu dodano imię... Ronalda Reagana. Ostała się aleja Przyjaźni, bo zawsze można powiedzieć, że dziś chodzi o tę polsko-amerykańską...
Promocja wizerunku dzielnicy jako skansenu socjalizmu nawet wyłącznie na potrzeby turystyki stanowczo nie podoba się nowohuckim kombatantom świętującym właśnie pięćdziesiątą rocznicę obrony krzyża ustawionego na miejscu planowanej budowy pierwszego w Nowej Hucie kościoła. Dla nich nie zasługują na uwagę relikty socjalizmu, ale Krzyż Nowohucki, będący jedną z najważniejszych spraw biskupa Karola Wojtyły i symbolem walki o niepodległość i wiarę (od niego wszystko się zaczęło), oraz Nowa Huta jako wizerunek komunistycznej męczennicy za wiarę.
Pierwotnie plan nowoczesnego socjalistycznego miasta, powstającego jako alternatywa dla starego Krakowa, zwanego małym Rzymem lub miastem stu kościołów, nie przewidywał ani jednego nowego kościoła (poza już istniejącymi we wchłoniętych przez Nową Hutę wsiach). Zezwolenie na budowę pierwszej świątyni zostało wydane dopiero w styczniu 1957 roku. W dwa miesiące później na placu Teatralnym stanął drewniany krzyż. Nim jednak inwestycja zdążyła ruszyć, w 1960 roku ówczesne władze cofnęły zgodę, postanawiając zamiast świątyni katolickiej zbudować w tym miejscu szkołę (tzw. tysiąclatkę).
Rozwiązany został komitet budowy kościoła, nakazano usunięcie krzyża i rozbiórkę fundamentów oraz... skonfi skowano zgromadzone przez parafi an 2 mln zł, przekazując je na cele społeczne. Ponieważ wierni nie usunęli krzyża, 27 kwietnia władze poleciły zrobić to robotnikom.
Próba usunięcia krzyża stała się pretekstem do poważnych zajść ulicznych i kilkunastogodzinnych starć pomiędzy oddziałami milicji a obrońcami krzyża. Ofi cjalnej liczby ofiar wśród demonstrantów badaczom legendy nowohuckiego krzyża do dziś nie udało się ustalić. Podobno oprócz kilkuset rannych wśród protestujących i milicji były również ofiary śmiertelne według jednych źródeł, podczas walk o krzyż zabito 6 osób, według innych, w szpitalach zmarło 17 rannych. Dziwnym zbiegiem okoliczności nikt nie potrafi wymienić ani jednej ze śmiertelnych ofiar z imienia i nazwiska (nawet po otwarciu archiwów milicji i SB).
Mimo zastosowania represji wobec uczestników zajść, drewniany krzyż pozostawiono na swoim miejscu.
Z czasem zastąpił go metalowy, którego fragmenty, jako relikwie, zabrał do Rzymu Karol Wojtyła, gdy został papieżem. Obok krzyża w 2001 roku stanął kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa, w którego ścianę wmurowano tablicę upamiętniającą tych, którzy stanęli w obronie krzyża. W listopadzie br., w pięćdziesiątą rocznicę ustawienia pierwszego krzyża, dotychczasowy (trzeci z kolei) krzyż zastąpiono odlanym z brązu pomnikiem Obrońców Krzyża (sponsorowany m.in. przez Radę Miasta Krakowa 200 tys. zł; nowohuckie rady dzielnic 60 tys. zł oraz parafi an 50 tys. zł) z napisem: Od krzyża w Nowej Hucie zaczęła się nowa ewangelizacja, ewangelizacja nowego Milenium. Pomnik Obrońców Krzyża ma być wezwaniem do pokuty dla tych, którzy występowali przeciw ludziom i ich wierze, a ostatecznie przeciw samemu Bogu.
Pozwolenie na budowę pierwszego nowohuckiego kościoła Matki Bożej Królowej Polski w Bieńczycach wydano ostatecznie po staraniach biskupa Karola Wojtyły w 1967 roku.
Kopanie fundamentów pod trzypoziomową świątynię w kształcie arki Noego osiadłej na górze Ararat własnoręcznie kilofem zainaugurował bp Wojtyła, a papież Paweł VI przysłał z Watykanu kamień z grobu św. Piotra jako kamień węgielny oraz 10 tys. dolarów. Kiedy w 1977 roku kard. Wojtyła konsekrował Arkę Pana, bieńczycka parafi a liczyła około 100 tys. wiernych.
W 1976 roku w Mistrzejowicach rozpoczęto wznoszenie drugiego, równie monumentalnego nowohuckiego kościoła św. Maksymiliana Kolbego. Konsekrował go także Karol Wojtyła, ale już jako papież podczas pielgrzymki w 1983 roku. Obecnie licząca ponad 200 tys. mieszkańców Nowa Huta ma 12 parafii.
Obecnie mimo hojnego dofinansowania przez władze Krakowa kultu bohaterskiej obrony krzyża ustawionego na rogu dawnych ulic Marksa i Majakowskiego turystów odwiedzających Nową Hutę (zarówno krajowych, jak i zagranicznych) bardziej interesuje wpisana w 2005 roku do rejestru zabytków socrealistyczna starówka niż historia wycierpianego, wyklęczanego i wymodlonego żarliwą wiarą pierwszego nowohuckiego kościoła.
AK
ze świata
Prostytucja nielegalna?
Handel żywym towarem i ogromne zyski dla zorganizowanych grup przestępczych stały się powodem planowanego zakazu prostytucji w Wielkiej Brytanii.
Harriet Harman, minister do spraw kobiet, która stoi za propozycją zakazu, ujawniła, że rząd analizuje prawo Szwecji, gdzie wyłącznie płacenie za seks jest nielegalne (co nie ma nic wspólnego z walką polskiej prawicy z tirówkami). Podobna regulacja obowiązuje w Amsterdamie. Minister spraw wewnętrznych i wiceminister ds. kobiet mają odwiedzić te miejsca, by zdobyć doświadczenie przed wprowadzeniem takiego prawa w Wielkiej Brytanii.
Prostytucja jest najczęstsza wśród kobiet znajdujących się poza nawiasem społeczeństwa, np. nielegalnych emigrantek podlegających deportacji, aczkolwiek trudnią się nią także kobiety z Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Polki. Pozostają tylko dwa pytania. Pierwsze: czy z równym zapałem rząd zlikwiduje popyt i podaż? I drugie: czy panie policjantki ujawnią prowokację policyjną po zapłaceniu, ale przed usługą (z czego adwokat jeszcze powinien klienta wybronić), czy dopiero po usłudze (co na pewno zwiększy szanse skazania)? No bo chyba nie w trakcie...
Dość dziwnym brytyjskim zwyczajem jest, że ulotki prostytutek rozwieszone są wewnątrz budek telefonicznych, które w bogatych dzielnicach wyglądają jak wnętrza sex-shopów.
MPs
Święty Putin
Człowiekiem Roku tygodnika Time został Władimir Putin, co zostało przyjęte z niesmakiem przez prawicowych polityków amerykańskich. Tymczasem...
...nie wiadomo, jak by zareagowali, słysząc, że batiuszka Rasiji jest przez niektórych uważany za reinkarnację św. Piotra...
Kult św. Putina kwitnie w wiosce Bolsza Ełnia na Zawołżu. Uprawiają go członkowie sekty Zmartwychwstanie Rosji. Ta sekta wykorzystuje prezydenta do rekrutacji członków twierdzi zwierzchnik miejscowej diecezji prawosławnej, Igor Pczelincew. Na stronie internetowej ugrupowania jest deklaracja założycielki, Swietłany Frołowej: Bóg Ojciec oświecił mnie, że Putin dysponuje tym, czego Rosja obecnie potrzebuje: uczciwością, miłością do kraju i odwagą.
JF
Medyczne mity
Para naukowców ze szkół medycznych Indiany wzięła pod lupę święte prawdy zdrowotne i poddała je analizie.
Rezultatem jest opublikowany w British Medical Journal artykuł 7 mitów medycznych. Oto one:
* Nieprawdą jest, że od czytania przy słabym świetle psuje się wzrok.
* Wbrew częstym zapewnieniom znachorów i producentów wody butelkowanej, nie ma żadnego uzasadnienia twierdzenie, że dziennie należy wypijać 8 szklanek wody.
* Włosy, na przykład na nogach, nie rosną intensywniej od częstego golenia i nie stają się przez to twardsze.
* Po zjedzeniu indyka człowiek nie robi się śpiący. Drób istotnie zawiera substancje powodujące senność, ale jest ich za mało, by wywołać taki efekt. Indyk nie zawiera ich więcej niż wołowina.
* To bzdura, że ludzie używają tylko 1/10 swego mózgu. Naukowcy nie stwierdzili, by jakakolwiek część mózgu pozostawała kompletnie bezczynna.
* Użycie telefonów komórkowych w szpitalach nie zakłóca działania aparatury medycznej. Nie znaleziono na to żadnych dowodów.
* Włosy i paznokcie nie rosną po śmierci. Skóra, wysychając, cofa się i czasem tak to może wyglądać.
JF
Miodzio
Coraz częściej słyszy się o superbakteriach odpornych na działanie antybiotyków, o ranach, które nie chcą się goić, i mutacjach wirusów. Ale z odsieczą przychodzi natura.
Ponad 4 tys. lat po tym, jak Egipcjanie kładli na rany opatrunki z miodem, współczesna farmakologia przeprasza się z pszczelim specyfikiem. Amerykańska agencja federalna dopuszczająca leki do obiegu zatwierdziła leczniczy produkt medihoney na bazie miodu.
Ma on formę opatrunku nasączonego specjalnym gatunkiem miodu, zwanym manuka, pochodzącym od pszczół z Australii i Nowej Zelandii, mającym wyjątkowo silne właściwości lecznicze: zabija bakterie i przyspiesza gojenie się ran. Jego działanie można bez przesady określić jako cudowne. Rany, które miesiącami nie chciały się zabliźniać, goją się, poza tym manuka nie dopuszcza do groźnych dla życia zakażeń bakteriami odpornymi na antybiotyki. Ten gatunek miodu nawet rozwodniony w stosunku 1:10 zabija najgorsze bakterie.
pz
Jedzcie łożyska
Devorah Shaley, 31-letnia matka z Las Vegas, po urodzeniu pierworodnego przeżywała typową dla większości kobiet depresję poporodową. Przy drugim dziecku pomyślała nigdy więcej. I zastosowała sposób, o którym wcześniej słyszała od innych zjadła własne łożysko. Rezultat, jak zapewnia, był bardzo zadowalający.
Wcześniej w Las Vegas głośna była sprawa innej matki, która chciała zjeść łożysko, ale szpital odmówił jej. Sędzia wydał wyrok na korzyść matki...
Łożysko zawiera hormony, estrogen i progesteron, których produkcja po porodzie gwałtownie spada. Teoretycznie więc pomysł nie jest poroniony. Lekarze podkreślają jednak, że nie ma żadnych danych medycznych na potwierdzenie słuszności teorii o antydepresyjnym działaniu skonsumowanego łożyska. A nie ma, bo... badań nigdy nie prowadzono.
Zjadanie łożysk było przez wieki praktykowane w różnych krajach świata. W Czechach, Maroku i Indonezji wierzono, że jest to gwarancja płodności. Na Węgrzech odwrotnie kobiety, które miały już dość potomstwa, paliły łożyska i popiół dosypywały mężom do napojów, wierząc, że taki koktajl ukatrupia plemniki. Chinki były przekonane, że jedzenie wysuszonego łożyska przyspiesza poród.
Receptury na potrawy z łożyska można już znaleźć w internecie: przekłada się nim zamiast warstwy sera lasagne lub sypie na pizzę. Inny przepis instruuje, by wysuszone łożysko zmielić w moździerzu, wsypać do kapsułek i połykać po jednej dziennie przez 3 tygodnie po porodzie.
cs
Stany zarobaczenia
Alarmująco duża liczba Amerykanów choruje na pasożyty charakterystyczne dla krajów Trzeciego Świata.
To konkluzja studium badawczego dra Petera Hoteza, eksperta z George Washington University.
Czwarta część murzyńskich dzieci z zabiedzonych, śródmiejskich gett cierpi na tasiemce i inne groźne pasożyty. 14 proc. całej populacji amerykańskiej zarażone jest robakami pochodzącymi od psów i kotów. Pasożyty są częstą przyczyną astmy i epilepsji u dzieci.
Jestem głęboko przekonany stwierdza dr Hotez że te oraz inne groźne problemy zdrowotne są ignorowane przez służby medyczne, bo dotyczą biednych i czarnych. USA wydają setki milionów dolarów na profilaktykę bioterrorystyczną, tymczasem tuż pod nosem mamy epidemię pasożytów.
pz
Kiblował
Emerytowany nauczyciel spędził cztery dni w szkockiej toalecie. Nie miał megasraczki. Po prostu drzwi się zacięły, a klamka urwała.
Wychodek zlokalizowany był na trawniku przed klubem kręglarskim na peryferiach Aberdeen. 55-letni David Leggat bliski był rozstania się z życiem w tym niestosownym miejscu, bo na dworze było mroźno. Na szczęście w toalecie była ciepła woda, w której moczył nogi. Zimno nie pozwalało mu jednak na więcej niż 3 godziny snu na noc. Zbawienie przyszło pod postacią pisuardessy, która zajrzała do klozetu po środki czyszczące i skonstatowała, że stał się on aresztem.
Mimo traumatycznych przeżyć pedagog nie stracił animuszu, zaznaczając, że przynajmniej nie miał problemu z załatwianiem potrzeb fizjologicznych. Jedno, czego żałuję, to to, że nie zatrzasnąłem się w barze stwierdził.
ST
Gówniana sztuka
Najnowsza praca hiszpańskiego artysty Santiago Sierry, eksponowana w londyńskiej Lisson Gallery, jest produktem na wskroś ludzkim. Także w sensie materiału.
Galerię wypełnia 21 bloków ludzkiej wielkości. Ich tworzywem są... ludzkie ekskrementy. Nad ich produkcją pracowali wolontariusze w indyjskich miastach Delhi i Jaipur, pod kontrolą organizacji obrony praw ludzkich Sulabh International. Kał, zanim został zmieszany z plastikiem i uformowany w końcowy kształt, przez 3 lata leżakował. W intencji twórcy dzieło sztuki ma wywołać szok i zwrócić uwagę na los najniższej kasty Hindusów, zwanych niedotykalnymi, którzy zarabiają na życie myciem klozetów.
To nie pierwszy niestereotypowy produkt Sierry. Poprzednio wpompował do niemieckiej synagogi trujący gaz i wpuszczał ludzi do środka w maskach przeciwgazowych. Usiłował też zrealizować inny happeningowy projekt: w pobliżu granicy amerykańsko-meksykańskiej planował utworzyć z dmuchanych liter gigantyczny napis: Uległość.
Wykorzystanie odchodów jako tworzywa sztuki ma długą historię. W roku 1961 włoski artysta Piero Manzoni zaprezentował 90 puszek z etykietami Kupa artysty. W roku 1999 Brytyjczyk Chris Ofili wystawił w nowojorskim The Brooklyn Museum of Art podobiznę Matki Boskiej umajoną grudkami słoniowego gówna. Wywołało to skandal, protesty konserwatystów religijnych i energiczną reakcję ówczesnego mera Nowego Jorku Giulianiego.
st
Angole na kacu
Przyjęło się uważać, że tęgie picie to w Europie specjalność Rosjan i Polaków. To już przeszłość.
Teraz konkurują już z nimi Brytyjczycy, a żeby osiągnąć (niedrogo) stan nieważkości, coraz częściej wyprawiają się na drugi koniec Europy do Polski, Czech lub na Słowację.
Przeprowadzone niedawno badania wykazały, że jedna piąta Anglików bierze zwolnienia i nie przychodzi do pracy z typowo słowiańskiego powodu: ma ciężkiego kaca. Firma ubezpieczeniowa Unum, która prowadziła te badania, utyskuje, że zaczyna się to odbijać na biznesie. Także na zdrowiu: w latach 20052006 do szpitali brytyjskich przyjęto 188 tys. obywateli strutych alkoholem od lat 16 wzwyż.
Na drugim miejscu po kacu przyczyną bumelki jest chęć pozostania w domu i doprowadzenia się do porządku po rodzinnej awanturze.
cs
Mikołaj odkupiciel
Mieszkańcy Brementon w stanie Waszyngton, mijając dom Arta Conrada, stawali jak wryci...
...na widok tego, co tam w okresie przed- i poświątecznym zobaczyli. Właściciel wzniósł przed domem okazały krzyż, na którym zawisł ukrzyżowany św. Mikołaj. Ponadto znajomi Conrada dostawali odeń w tym roku na święta kartki ze zdjęciem tej konstrukcji i słowami: Mikołaj umarł za twoją master card.
W ten sposób autor pomysłu zapragnął zaprotestować przeciw komercjalizacji świąt. Jest mocno wątpliwe, czy swój cel osiągnął, bo większość przechodzących nie rozumiała, o co mu chodzi, i reagowała obrazą.
PZ
koŚciÓŁ powszedni
Bóg na prezydenta!
W USA już od kilku prezydenckich elekcji umacnia się rola kryterium religijnego w wyborze najważniejszego przywódcy na świecie.
Ale śledząc kampanię przed tegorocznymi wyborami, coraz częściej odnosi się wrażenie, że Amerykanie wybierają naczelnego kaznodzieję czy duchowego przewodnika, nie zaś prezydenta świeckiego (deklaratywnie...) państwa.
Ponieważ w roku 2000 i 2004 o wyborze Busha i dominacji konserwatywnej Partii Republikańskiej zadecydowali ewangeliccy fundamentaliści protestanccy, działacze Partii Demokratycznej doszli do przekonania, że bez poparcia przynajmniej części tego bloku mają mniejsze szanse na sukces. Trwają więc zaloty pod hasłem, że republikanie nie mają wyłączności na głosy pobożnych.
Równocześnie w gronie republikańskich pretendentów brak kandydata, którego to ugrupowanie mogłoby poprzeć bezapelacyjnie. Rudi Giuliani robi co może, by zapomniano i wybaczono mu kilka małżeństw, poparcie dla gejów i aborcji. Mitt Romney ze swego poparcia dla przerywania ciąż wycofał się już wcześniej, teraz usiłuje zatrzeć złe wrażenie, jakie na protestantach robi jego mormonizm. Wygłosił niedawno przemówienie, w którym zapewnił, że jest prawie chrześcijaninem (protestanci nie traktują mormonów jako chrześcijan, uważają to wyznanie za kult). Romney usiłował powtórzyć sztukę Johna Kennedyego pierwszego kandydata katolika, któremu udało się rozwiać obawy protestantów, że gdy zasiądzie w Białym Domu, będzie spełniał polecenia papieża. Ale Kennedy jasno oświadczył: Wierzę w Amerykę, gdzie separacja Kościoła i państwa jest absolutna. Romney nigdy nie odważyłby się czegoś takiego zasugerować, bo byłoby to dziś polityczne samobójstwo.
Inny republikanin, John McCain, chcąc zyskać punkty u religijnej konserwy, głosi, że Ameryka jest narodem chrześcijańskim i taka była intencja jej ojców założycieli. To nieprawda. Założyciele nie byli fanatykami religii. Byli światłymi ludźmi, po części masonami. Jednoznacznie deklarowali, że Stany mają być państwem wolności religijnej, dającym równe prawa wyznawcom różnych religii. Kandydaci na dowód chrześcijańskości USA cytują hasła: Ufamy Bogu (na pieniądzach) oraz Kraj boży (w ślubowaniu recytowanym przez uczniów). Nie wspomina się jednak, że oba sformułowania wprowadzono do oficjalnego obiegu dopiero w latach 50., w dobie makkartyzmu. Artykuł 6 Konstytucji USA wyraźnie stwierdza, że test religijny nie może być wymagany przy sprawdzaniu kwalifikacji kandydatów na urzędy ani stanowiska wymagające publicznego zaufania.
Dzisiejsza praktyka bardzo od tego odeszła. Partycypują w tym nawet media. Telewizja CNN dopuściła, by w jednej z debat kandydatów padło i zostało nagłośnione pytanie aktywisty religijnego. Z Biblią w ręku powiedział on: Odpowiedź na to pytanie powie nam o panu wszystko, co potrzebujemy wiedzieć. Czy wierzy pan w każde słowo tej księgi?.
Nic dziwnego, że w takiej atmosferze w górę idzie trzeciorzędna kandydatura byłego gubernatora Arkansas, Mikea Huckabee, który przez 6 lat był duchownym w Kościele baptystów i w reklamach przedstawia się jako chrześcijański lider.
Piotr Zawodny
koŚciÓŁ powszedni
Chrystus na Ambonie
Zwariowali! Racjonalnie myślący, oszczędni Niemcy zwyczajnie zwariowali i na szczycie góry Ambona (1613 m) w okolicy Bad Reichenhall chcą wznieść największą na świecie i chyba najkosztowniejszą figurę Chrystusa.
Wysokością ma ona przewyższać nie tylko słynny monument Chrystusa (30 m) zbudowany w 1931 r. na górze Corcovado w Rio de Janeiro, ale i (co za bezczelność!) podobną 31-metrową rzeźbę, która powstaje w Polsce pod Świebodzinem (FiM 47/2007). Niemiecki Chrystus ma mieć aż 55 m wysokości! Zdaniem obrońców środowiska, rzeźba popsuje walory widokowe Bawarii. Jej budowie sprzeciwia się też monachijskie... arcybiskupstwo, które twierdzi, że zgodnie z tamtejszą tradycją, bardziej odpowiednia byłaby budowa krzyża lub kaplicy.
Ks. Józef Obermaier, diecezjalny opiekun turystów, nie mogąc przekonać projektantów gigantycznej rzeźby do rezygnacji z pomysłu, zwrócił się do przedsiębiorstwa kolei linowych w Bad Reichenhall. Oczywiście, odradzał firmie angażowanie się w budowę kontrowersyjnego monumentu, proponując jednocześnie, w imieniu arcybiskupa Monachium, postawienie jedynie kaplicy z krzyżem.
Nieco więcej światła na kulisy stanowiska Kościoła rzuca wypowiedź jednego ze zwolenników budowy figury: inwestycja na Ambonie ma mieć charakter komercyjny, nastawiony na turystów. Zyski będą jednak kasować świeccy inwestorzy, a to nie podoba się władzom kościelnym. Stąd torpedowanie prywatnej inicjatywy.
BS
koŚciÓŁ powszedni
Tylko festiwal?
Zaskakującą niespodziankę zrobił liderom katolicyzmu przywódca bratniej religii chrześcijańskiej arcybiskup Canterbury Rowan Williams. Duchowy zwierzchnik Kościoła anglikańskiego tuż przed świętami Bożego Narodzenia zakwestionował obowiązującą wersję narodzenia Chrystusa w grudniu.
Historia trzech króli wydaje się wątpliwa twierdzi abp Williams. Także rola gwiazdy betlejemskiej jest naciągana, bo gwiazdy nie zachowują się w ten sposób.
Zdaniem lidera anglikanów, jest wysoce nieprawdopodobne, że
Jezus przyszedł na świat w grudniu w Betlejem. Tradycja obchodów narodzenia Pańskiego w tym właśnie miesiącu została spopularyzowana, bo pasuje dobrze do zimowego festiwalu. Arcybiskup, oczywiście, kwestionuje też świętą w katolicyzmie prawdę, że Jezusa zrodziła dziewica. Wiara w boże narodzenie nie jest warunkiem bycia chrześcijaninem podsumował arcybiskup.
Równocześnie we Włoszech ujawniono rezultaty najnowszych badań archeologicznych prof. Andrei Carandiniego z Uniwersytetu Sapienza. Okazuje się, że niedawno odkryta pogańska świątynia dedykowana Romulusowi i Remusowi ma związek z pierwszymi obchodami Bożego Narodzenia. W listopadzie 2007 r. archeolodzy odkryli grotę, w której odbywały się nabożeństwa starożytnych Rzymian. Zdaniem czołowych włoskich ekspertów, tu właśnie narodziła się tradycja obchodów świąt 25 grudnia.
cs
koŚciÓŁ powszedni
Ksiądz gwałcił księdza
James Chevedden, jezuita, nie miał zbyt szczęśliwego życia.
W znacznej mierze dzięki swym zakonnym braciom w Kalifornii.
Kiedy rozpoznano u niego schizofrenię, przełożeni przenieśli go do ośrodka dla starszych i chorych księży. W tym samym obiekcie rezydował inny jezuita, Charles Connor, którego historia molestowania seksualnego była udokumentowana. Przyznał się do przestępstw seksualnych na chorym umysłowo pomywaczu naczyń, ale kierownictwo domu nie widziało w tym żadnego problemu. Kiedy ks. Connor zaczął molestować swego zakonnego kolegę, Chevedden wielokrotnie skarżył się przełożonym, a gdy na nic się to zdało, usiłował popełnić samobójstwo. Próbował czterokrotnie. W roku 2004, w dniu swych 56 urodzin, wyskoczył z szóstego piętra i... wreszcie mu się udało. Jego rodzina mówi, że gdyby wiedziała o skłonnościach ks. Connora, nigdy nie zgodziłaby się na umieszczenie krewnego w tym samym domu.
Ostatnio kalifornijska prowincja jezuitów, oskarżona przez bliskich ks. Cheveddena, zgodziła się polubownie wypłacić odszkodowanie w wysokości 1,6 mln dolarów. Ale nie przyznaje się do popełnienia jakiegoś błędu.
Takie to formy przybiera czasami służba Bogu w Towarzystwie Jezusowym...
cs
koŚciÓŁ powszedni
Nie taki diabeł straszny
FBI złożyło wizytę w szkole średniej w Cortland w stanie Ohio i zabrało na przesłuchanie jej ucznia, 18-letniego Andrew Culvera.
Powodem zainteresowania agencji był e-mail, w którym chłopak mówił o zamiarze zgładzenia swych dziadków w celu zagarnięcia ich forsy i auta. Morderstwo miało nastąpić w imię nieświętego pana Szatana, zaś adresatem e-maila był Peter Gilmore papież Kościoła Szatana z Nowego Jorku.
Gilmore doszedł do wniosku, że to może nie być dowcip i podzielił się swymi obawami z agentami FBI. W ten sposób lider Kościoła wcale nie otaczanego w społeczeństwie estymą, a raczej będącego na oku rzeczonych funkcjonariuszy, zachował się rozsądniej i bardziej odpowiedzialnie niż niejeden hierarcha katolicki. Normą zachowania bardzo wielu z nich jest ukrywanie przestępstw i chronienie sprawców. Nie zanotowano biskupa, który poinformował FBI o przestępstwach seksualnych księży...
Gilmore wyjaśnił, że odium otaczające jego Kościół jest niesprawiedliwe: wyznawcy Szatana są ateistami, którzy wierzą w niego jako symbol wolności, a nie zła. Dla satanistów on jest Bogiem.
PZ
koŚciÓŁ powszedni
Szatan dostaje kopa
Kiedy większość mieszkańców Waszyngtonu zaczyna pochrapywać, do kościoła na przedmieściach ciągną wierni, by walczyć z wiedźmami i diabłem. O północy. Cztery razy w tygodniu.
Ich duszpasterstwo zwie się Spiritual Warfare (Duchowa Walka). Parafianie są imigrantami wywodzącymi się z francuskojęzycznych krajów afrykańskich. Podczas nocnych nabożeństw śpiewają, modlą się, a także krzyczą, wymachują ramionami i kopią, co jest nieodzowne, by dać nauczkę demonom. Członkowie działającej od dwu lat kongregacji Spiritual Warfare wierzą, że Afryka została przeklęta, bo ich przodkowie nie byli chrześcijanami (oni za takowych się uważają), a grzechy ojców spadają na głowy dzieci.
Dające wycisk demonom poczynania były tak donośne (trwają 2 godziny), że mieszkańcy okolic kościoła wzywali policję, skarżąc się na zakłócanie ciszy nocnej.
FJ
prawdziwa historia kościoła w polsce (69)
Wierni zaborcom i wierni Polsce
W okresie I wojny światowej kler na ogół działał na szkodę polskiej kwestii niepodległościowej. Ale wśród hierarchów było też kilka jaśniejszych postaci.
W czasie I wojny światowej wielu hierarchów kościelnych budziło zgorszenie swoim stosunkiem do zaborców. Zwalczali oni lub zniekształcali ruch niepodległościowy i godzili w polski interes narodowy. Taką czarną robotę wykonywał na przykład biskup kielecki Augustyn Łosiński. Został on mianowany biskupem dzięki poparciu Rosjan, a wbrew życzeniu ludności. Uważany za rusofila (sprzeciwił się na przykład usunięciu z kościelnej ściany tablicy sławiącej cara Aleksandra II), odmówił posług religijnych wkraczającym w 1914 r. do Kielc Legionom Piłsudskiego. Nie zezwalał miejscowemu duchowieństwu choćby na asystowanie podczas mszy polowych legionistów, przegnał polskie wojsko z placu katedralnego. Swoich podwładnych sprzyjających legionistom przenosił karnie na inne parafie. Do ostatnich dni wojny zabraniał wiernym śpiewać w kościele Boże coś Polskę, zaś podczas uroczystości 3 Maja w 1917 r., podając podległemu duchowieństwu treść kazania okolicznościowego, zakazał w nim mówić o wojsku.
Znamienne były słowa posła Kazimierza Czapińskiego, wypowiedziane w sejmie 4 listopada 1920 r., odnoszące się do innego hierarchy, arcybiskupa lwowskiego Bilczewskiego. Otóż, jak stwierdził Czapiński, ów purpurat wydał 4 sierpnia 1914 roku odezwę, w której oznajmił: Należy bić się o Austrię, bo żołnierze opuścili swe domy, a jak słychać opuścili je z ofiarną gotowością i w poczuciu, że sprawiedliwą jest wojna podjęta przez katolickie państwa w obronie kultury i chrześcijańskich zasad. Żołnierze nasi spełnią swój obowiązek i zaświadczą zarazem, że umieją być wdzięczni ukochanemu i sprawiedliwemu monarsze za to, że nam pozwolił być Polakami. Ten sam arcybiskup wydał w 1917 r. list otwarty do księży, w którym pouczał kler, iż należy zwalczać Ligę Kobiet Polskich i nakłaniać żywioły katolickie w całym kraju do odmawiania jej swojego poparcia. Ligę Kobiet założyła w 1913 r. w Warszawie Izabela Moszczeńska działaczka społeczna i polityczna, publicystka. Głównym celem Ligi Kobiet była współpraca z ruchem niepodległościowym. Jej członkinie zbierały dary dla wojska, szyły, cerowały, gotowały, opiekowały się legionistami i ich rodzinami. Działały również na rzecz równouprawnienia kobiet, organizując wiece, pisząc odezwy i publikując artykuły prasowe. Jak widać, ta patriotyczna i emancypacyjna działalność była nie w smak klerowi.
Zgorszenie Polaków budziła również postawa biskupa warszawskiego (późniejszego kardynała) Aleksandra Kakowskiego w zaborze rosyjskim (Roman Warecki, Ołtarz i tron). Kiedy za czasów istnienia Rady Regencyjnej (powołana 12 września 1917 r. w Królestwie Polskim jako forma rządu polskiego) wielki wiec przedstawił rezolucję, aby przemianować w Warszawie ulicę Berga na ulicę Traugutta, zwrócono się z tym do Kakowskiego, członka Rady. Na czele deputacji stał późniejszy minister oświaty, a następnie premier prof. Ponikowski. Jak podała Gazeta Podlaska (24/1930 r.), ksiądz kardynał kategorycznie odmówił swej zgody na tę zmianę, tak, że po dłuższej burzliwej rozmowie deputacja opuściła niegościnne progi ks. kardynała, nawet nie pożegnawszy go odpowiednio do jego godności. Zabieganie egoistyczne około zwiększenia swoich wpływów nawet kosztem interesów polskich, nawoływanie do wierności wobec zaborców, przypominanie, że wszelka władza pochodzi od Boga i szanować ją należy, rezerwa, a często paraliżowanie prądów wolnościowych oto naczelne zasady, jakiemi kierowali się dostojnicy Kościoła w swoich poczynaniach.
Narodowiec Roman Dmowski w broszurze pt. Polityka polska i odbudowa Państwa wspomina, że jeszcze w 1916 r. polityka papieska nie przewidywała niepodległej Polski w powojennej rzeczywistości. Przytacza on rozmowę, która miała miejsce w czasie audiencji u watykańskiego sekretarza stanu, kardynała Gasparriego, w 1916 r.: Kardynał Gasparri zaczął się śmiać i wreszcie taką uczynił uwagę: Polska niepodległa? Ależ to marzenie, to cel nieziszczalny. Cóżby nam Wasza Eminencja doradziła? Przyszłość Polski jest pod zaborami odpowiedział krótko kanclerz papieski. Jeszcze w 1925 r. Gasparri mówił, że ustępstwa papiestwa w sprawie ziem zajętych przez Polaków, a należących niegdyś do Niemiec, są tymczasowe!
Oczywiście, nie cały kler godził się z polityką ustępstw wobec zaborców. Wśród hierarchów kościelnych byli również co prawda w mniejszości żarliwi patrioci polscy, oddani kwestii niepodległościowej. Zupełnym przeciwieństwem biskupa Łosińskiego był lwowski sufragan (biskup pomocniczy) Władysław Bandurski niepodległościowy pisarz i mówca, wytrwały zwolennik Legionów. W 1914 r. udał się do Wiednia, gdzie opiekował się uchodźcami. Odwiedzał legionistów na froncie, wspomagał ich materialnie, celebrował, wygłaszał patriotyczne kazania. Zrzekł się sufraganii i w 1920 roku osiadł w Wilnie jako kapelan naczelnych sił zbrojnych Litwy Środkowej. Patriotyzmem odznaczali się również arcybiskup gnieźnieńsko-poznański (od 1915 r.) Edmund Dalbor oraz arcybiskup ormiańsko-katolicki ze Lwowa, Józef Teodorowicz. W okresie I wojny światowej abp Teodorowicz poparł antyniemiecką i antyaustriacką koncepcję odzyskania niepodległości, nakreśloną przez Dmowskiego. Na zjeździe episkopatu, odbytym 10 marca 1917 roku w Warszawie z okazji stulecia tej archidiecezji, wygłosił żarliwe kazanie patriotyczne, w którym stwierdził, że archidiecezja, która w zamiarach ludzkich miała być po wsze czasy pieczęcią na dokonanych rozbiorze (...) staje się narodowi w setnej jej rocznicy zwiastunem życia i zmartwychwstania.
Abp Dalbor wykazał się patriotyzmem, popierając udział duchowieństwa w walce o polskość w czasie powstania wielkopolskiego (19181919) i akcji plebiscytowej na Warmii i Mazurach.
ARTUR CECUŁA
Życie po religii
Pałka pasterska
Kiedy Kościół rzymskokatolicki uzna jakiś kraj za swoją strefę wpływów, to nie cofnie się przed niczym, aby utrzymać zdobycz. Nie wstydzi się kierowania wyzwisk pod adresem polityków, wyśle swoich ludzi na ulice, nie pogardzi też wsparciem zamachu stanu.
Kilka dni temu znaną posłankę Joannę Senyszyn, felietonistkę FiM, arcybiskup Pieronek wysyłał do krów, bo odważyła się publicznie obnażyć krętactwa hierarchów wokół finansowania z budżetu państwa Świątyni Opatrzności Bożej.
Tydzień wcześniej episkopat Hiszpanii na parę tygodni przed wyborami wysłał na ulice setki tysięcy ludzi przeciwko legalnemu rządowi w histerycznym proteście w obronie rodziny chrześcijańskiej, której przecież nikt i nic, ani na Półwyspie Iberyjskim, ani w żadnym innym miejscu Europy, nie zagraża. Kościół chce zdestabilizować sytuację polityczną, miotając kłamliwe oskarżenia i mnożąc demonstracje, aby nie dopuścić do prawdopodobnej powtórnej wygranej socjalistów i zapewnić sukces powiązanej tysiącami więzów z Kościołem (w tym z Opus Dei) prawicy byłego premiera Aznara. Oczywiście, episkopat zapewnia przy tym nieustannie, że nie miesza się do polityki i że jego królestwo nie jest z tego świata.
Przypomnijmy, że już kilka miesięcy po demokratycznym wyborze w 2004 roku kardynał Herranz porównał premiera Zapaterę do szatana, który, tak jak w Ewangelii, sieje kąkol wśród zboża. Czym zawinili socjaliści biskupom? Otóż ośmielili się doprowadzić do równouprawnienia homoseksualistów, grupy społecznej wyklętej przez Kościół w Europie już 1600 lat temu. I jeszcze, o czym mało kto w Polsce wie, zablokowali wprowadzoną przez prawicę reformę oświaty, która uczyniłaby z religii katolickiej de facto przedmiot obowiązkowy w szkołach publicznych. Zgodnie z reformą uczniowie mieliby do wyboru katechezę lub religioznawstwo wykładane przez katolickich katechetów. Potem socjaliści ośmielili się uprościć procedury rozwodowe i obniżyli ich ceny, a następnie wprowadzili do szkół świeckie wychowanie obywatelskie.
Kościół denerwuje się, bo socjaliści planują dać alternatywę dla lekcji religii i co gorsza chcą usunąć ze świadectw oceny z religii jako przedmiotu nadobowiązkowego. Biskupi mówią więc, że Zapatero chce zadać cios podstawowym prawom do wolności religijnej i nasilają histeryczną kampanię. Co będzie, jeśli Zapatero znów wygra wybory? Czy biskupi rozejrzą się za nowym generałem Franco?
Co potrafią katoliccy biskupi, wie dobrze prezydent Wenezueli Hugo Chvez, który z pomocą episkopatu omal nie stracił demokratycznie zdobytej władzy, a może nawet głowy. W Wenezueli także rozpoczęło się od wyzwisk rzucanych przez biskupów pod adresem prezydenta. Jego główną winą jest usunięcie z nowej konstytucji w 1999 r. historycznego zapisu o tym, że rzymski katolicyzm jest oficjalnym wyznaniem kraju. Potem Chvez rozpoczął szereg reform społecznych, a olbrzymie pieniądze ze sprzedaży ropy, zamiast m.in. na budowę kościołów, przeznaczył na wyrwanie połowy społeczeństwa z nędzy i społecznego wykluczenia. Zraził tym do siebie egoistyczne elity polityczne i powiązany z nimi Kościół, które przejadały dotąd bogactwa kraju. W 2002 r. Kościół wsparł przewrót wojskowy sterowany przez ambasadę amerykańską, Chvez został aresztowany i uprowadzony. Nowy, nielegalny rząd poparty natychmiast przez USA i episkopat katolicki (w specjalnym oświadczeniu kardynała Velasco, członka Opus Dei) został zaprzysiężony w obecności przewodniczącego episkopatu Wenezueli, a ministrem spraw zagranicznych został opusdeista. Przewrót poparła także Hiszpania rządzona wówczas przez związaną z Kościołem prawicę. Jednak po kilku godzinach w obronie Chveza na ulice wyszły setki tysięcy ludzi, część armii odmówiła posłuszeństwa nowym władzom i prezydent wrócił, ku zgryzocie biskupów. Chvez wspaniałomyślnie nie ukarał biskupów za zdradę, ale ci nie okazali mu wdzięczności: wyzywają go od paranoików, jątrzą nieustannie; oczywiście, wszystko to w imię rzekomej obrony demokracji i swobód religijnych.
Ci zatem, którzy podnoszą rękę na święte przywileje Kościoła, muszą się liczyć z tym, że zostaną odesłani nie tylko do krów, ale i do samego diabła. Kościół nie cofnie się przed niczym, ale musimy pamiętać, że jego obłudny system został obnażony, jego walka jest przegrana. Śmiertelne rany zadała mu reformacja i oświecenie, a od tamtej pory trwa już tylko jego agonia. Choć nie można zaprzeczyć, że jest to prawdopodobnie najdłuższa agonia w historii świata.
MAREK KRAK
mroczne karty historii kościoła (87)
Milczenie bywa zbrodnią
Pod koniec pontyfikatu Pius XI żywił już nieco mniejsze nadzieje wobec narodowego socjalizmu.
Ale kurs ten miał się załamać wraz z następnym pontyfikatem, kiedy nie było już polemik czy protestów, lecz zapanowało milczenie.
Zwiastunem zmiany był już list, który wysłał nowy papież niedługo po swej koronacji w 1939 roku do Hitlera jako głowy obcego państwa: Do Szanownego Pana Adolfa Hitlera, Fhrera i Kanclerza Rzeszy Niemieckiej! Rozpoczynając nasz pontyfikat, pragniemy zapewnić Pana, iż nadal z oddaniem będziemy służyć duchowemu dobru narodu niemieckiego, którego przywództwo Panu powierzono (...). W ciągu naszego długiego pobytu w Niemczech staraliśmy się z całych sił ustanowić harmonijne stosunki pomiędzy Kościołem i państwem. Teraz, gdy nasze duszpasterskie obowiązki zwiększyły nasze możliwości, o ileż żarliwiej modlić się będziemy w tej intencji. Niechaj pomyślność narodu niemieckiego i jego postęp we wszystkich dziedzinach ziści się z Bożą pomocą!.
Pius XII nie podjął się krytyki nazizmu, którą planowano przy końcu pontyfikatu Piusa XI. W czerwcu 1938 r. Pius XI zlecił przygotowanie encykliki poświęconej nazistowskiemu rasizmowi i antysemityzmowi.
Z pewnością nie byłaby ona jaskrawym głosem w obronie Żydów, choćby dlatego, że ujawniony projekt zawierał również wiele myśli antyżydowskich; Żydów obarczono winą za położenie, w jakim się znaleźli (bo wyparli się Boga): Zaślepieni marzeniem o doczesnych zyskach i dobrach materialnych zasłużyli sobie na doczesną i duchową zgubę. Widzimy tam też obawy przed duchowym zagrożeniem ze strony Żydów, dopóki trwać będą w niewierze i wrogości do chrześcijaństwa. Obowiązkiem Kościoła jest zaś ostrzegać i pomagać wszystkim zagrożonym przez ruchy rewolucyjne, do których ci nieszczęśni i zbłąkani Żydzi przystąpili w zamiarze zburzenia społecznego porządku. Encyklika ta mogłaby być ważnym dopełnieniem głosu Mit brennender Sorge. Nim jednak doszło do jej ogłoszenia, papież zmarł, zaś Pius XII jak wiemy milczał.
20 października 1939 r., a więc tuż po podbiciu Polski, Pius XII ogłosił swą pierwszą encyklikę Summi pontificatus, w której niektóre środowiska przeciwne faszyzmowi próbowały między wierszami doszukać się potępienia faszyzmu, gdyż papież krytykował państwo absolutystyczne. Jednak oficjalny organ kościelny Civilta Cattolica wyprowadził ich z błędu: Co innego jest potępiać państwo absolutystyczne w sensie opisanym w encyklice pisali wówczas a co innego określić, które państwo wykazuje w swojej konstytucji te cechy. Byłoby rzeczą zbyt pochopną sądzić, że potępienie zawarte w encyklice dotyczy takiego państwa jak Włochy, państwa, które przez pewien okres historyczny, dość nawet długi, musi zgodnie z wolą większości obywateli, ze względu na konieczność społecznego, politycznego i ekonomicznego rozbudzenia narodu pogrążonego dawniej we śnie, zastosować system, w którym władza stoi wyżej niż tak zwane wolności demokratyczne, zwłaszcza że udzielono niezbędnych gwarancji zachowania naturalnej wolności w takich dziedzinach jak religia, wychowanie, rodzina itd..
Później zapada kilkuletnie (sic!) milczenie na temat błędów doktryny nazistowskiej. Ale w końcu owczarnia znów słyszy głos swego pasterza, który już jednoznaczne ogłasza potępienie doktryny, o jakiej nigdy przedtem nie słyszano: nazizm jest szatańskim upiorem (...) butnym odstępstwem od Jezusa Chrystusa, zaprzeczeniem Jego nauki i dzieła odkupienia, kultem przemocy, bałwochwalstwa wobec rasy i krwi, klęską ludzkiej wolności i godności. Szkoda tylko, że było to już po kapitulacji Niemiec, kiedy Hitler leżał w grobie, a cały świat zdążył już go potępić na długo przed Watykanem...
Ale nawet wówczas, po wojnie, papież ochraniał ludobójców nazistowskich w Watykanie zorganizowano dla nich całą siatkę przerzutu do Ameryki Południowej, dawano im pieniądze i załatwiano fałszywe dokumenty. Wcześniej dla ich ofiar nie zrobiono nic...
Gdzie są wasi biskupi? pytał bawarskiego katolika pewien młody komunista w lecie roku 1933, w monachijskim więzieniu. Dawniej, ilekroć wystawiono sztukę teatralną, która wam się nie podobała, nigdy ich nie zabrakło. A teraz, kiedy się morduje tysiące ludzi, żaden nie wejdzie na ambonę i nie bąknie choćby jednego słówka... Przekona się pan, że ci biskupi marzą tylko o jednym: aby zawrzeć konkordat, który ich samych zabezpieczy, a my wszyscy możemy zdechnąć!. Jakaż okrutna była to prawda! Tak, oni milczeli nawet wtedy, kiedy mordowano ich własne owce... I czyż nie jest niedorzeczne to, że kiedy są najmniej potrzebni, nigdy ich nie zabraknie ot, choćby tam, gdzie pokazuje się dwa centymetry nagiego ciała czy mało pobożne ujęcie religijnej symboliki? Ale mało tego milcząc w obliczu zbrodni, potrafili się radować wieloma posunięciami rządów faszystowskich, poskramiających przejawy wolności osobistej. Wiadomo, jak cieszyło ich to, że Mussolini tępił pornografię. Również niemiecki faszyzm postrzegano jako formę obrony moralności. Prałat Fhr napisał w roku 1933: Trzeba zdobyć się na unikanie wszystkiego, co mogłoby utrudnić stosunki między państwem a Kościołem. Ceni się ten ruch szczególnie za to, że zwalcza on bolszewizm i niemoralność.
Ale nie jest prawdą, że zawsze milczeli podczas najokrutniejszej z wojen. Otóż nie! Protestowano głośno i wyraźnie przeciwko... likwidacji stowarzyszeń katolickich, lekcji religii w szkołach czy też krzyży w salach lekcyjnych, protestowano przeciwko łamaniu konkordatu, przeciwko eutanazji, sterylizacji; papież potępił też napaść Związku Radzieckiego na Finlandię, nie mniej energicznie wystąpił przeciwko bombardowaniu jego Świętego Miasta przez Brytyjczyków i Amerykanów.
Milczano wobec całej reszty faszystowskich poczynań: anszlusu Austrii, zajęcia Czechosłowacji, ataku na Polskę, bombardowania miast angielskich i hiszpańskich (w czasie wojny domowej), przemocy, Holocaustu itd. Kościół potępił i ekskomunikował tych, którzy się pojedynkowali czy polecili skremować swoje zwłoki, a nie potępił tych, którzy mordowali w obozach koncentracyjnych. Nie oznacza to, że Kościół popierał te praktyki, lecz przerażające było jego milczenie tam, skąd oczekiwano głosu właśnie z watykańskiego wzgórza, domniemanej stolicy chrześcijaństwa! A Krzyż czarny stał nieruchomy i zimny na stole, jako milczące wobec łez ołtarze (M. Konopnicka)...
Jakże gorszące dla wielu było milczenie wobec zagłady Żydów! Watykan milczał wobec ustaw norymberskich, wobec nocy kryształowej, łapanek itd. Na tym tle pozytywnie odróżniają się niektórzy katoliccy duchowni z Francji, Holandii i Belgii.
Jednym z argumentów za usprawiedliwieniem milczenia papieskiego ma być rzekoma konsekwencja nasilenia prześladowań. Ale przecież jeśli na czymś biskupom zależało, to potrafili podnieść głos. Katolicy argumentują: Było mało prawdopodobne, aby w państwie totalitarnym protesty i apele do opinii publicznej mogły odnieść jakiś rzeczywisty skutek (R. Aubert). Otóż mogły! Na przykład przeciw przymusowej eutanazji protestowało kilku niemieckich hierarchów i nie tylko nie wzmogło to liczby przymusowych eutanazji, lecz wręcz przeciwnie były przypadki odwrotne: np. kiedy w sierpniu 1941 r. bp von Galen zagrzmiał w intencji świętości życia ludzkiego (mówiąc inaczej: przeciw eutanazji), Hitler ugiął się i nakazał wstrzymanie tego programu (by go potajemnie wznowić w 1943 r.)! Niektórzy przywódcy nazistowscy domagali się egzekucji Galena, lecz Goebbels, propagandzista hitlerowski, przytomnie zauważył, że jeśliby do tego doszło, wówczas owce westfalskie przestałyby popierać Hitlera. A jakże było to podobne do mordowania Żydów! Przecież umysłowo chorzy ginęli w tych samych komorach, w których później zagazowywano Żydów. Dlaczego w tym przypadku nie znaleźli się chętni do okazania tak często deklarowanej miłości bliźniego, tudzież odwagi do poświęceń? Warto jeszcze dostrzec, że działo się to w okresie apogeum władzy i powodzenia Hitlera, kiedy czuł się najbardziej silny i pewny. Przecież gdyby takie głosy w obronie Żydów pojawiały się, dajmy na to, od roku 1933 i przybrałoby to dużą skalę, można byłoby snuć różne supozycje na temat losów hitlerowskiego reżimu. Z lekcji, jaką był los hitlerowskiego programu eutanazji, wynika, że niemiecka opinia publiczna i Kościół były siłą, z którą należało się liczyć z zasady, tak więc mogły odegrać rolę w sprawie zagłady Żydów. Inny przykład: w czasie wojny biskup Conrad Grber interweniował w sprawie zagazowywania niepełnosprawnych dzieci. Kiedy dowiedział się o tym programie, zadzwonił do szefa partii hitlerowskiej w okręgu, mówiąc: Jeśli do tego dojdzie, rano będą pisać o tym szwajcarskie gazety. Program uśmiercania niepełnosprawnych dzieci wstrzymano!
Co najmniej trzech historyków (Nathan Stolzfus, J.P. Stern, Guenter Lewy) doszło do przekonania, że protesty Kościoła przeciwko antysemityzmowi mogły odmienić los Żydów. Stern pisał: Jest pewne, że gdyby Kościoły przeciwstawiły się zabijaniu i prześladowaniu Żydów, tak jak przeciwstawiły się zabijaniu chorych umysłowo i na choroby dziedziczne, to nie doszłoby do ostatecznego rozwiązania. Ale dla tego Kościoła były inne priorytety i z całą pewnością chętniej poświęcali się, walcząc z eutanazją, niż stając w obronie morderców Chrystusa. Kiedy w latach 30. starano się uzyskać od kardynała Bertrama jakąś interwencję w obronie życia Żydów, ten odpowiedział, iż istnieją znacznie ważniejsze pilne sprawy: szkoły, utrzymanie stowarzyszeń chrześcijańskich, sterylizacja. Oto typowa hierarchia wartości: najpierw nasze interesy, później dola innych. Bertram powtórzył za Faulhaberem, że Żydzi są w stanie pomóc sobie sami. Otóż to! Duchowni mieli inne zmartwienia na głowie. Na przykład jakże istotną kwestię krzyży w salach lekcyjnych, o które kler zawsze potrafił dzielnie walczyć. Kiedy w roku 1936 wydano zarządzenie o usuwaniu krzyży w Oldenburgu, protest podniósł Lew z Mnster biskup von Galen.
I dzięki tej fali oburzenia popartego przez biskupa, 25 października tegoż roku zarządzenie cofnięto!
A dziś się nas kłamliwie przekonuje, że protesty nic nie dawały i tylko zaogniały problemy. Zorganizowany opór pod przewodem purpuratów niejednokrotnie mógł naprawdę wiele zdziałać. Wszak Hitler nieraz powtarzał, że nie chce otwartej wojny z Kościołem, nie chce męczenników, nie będzie nękał ludowych form pobożności.
Nawet Edyta Stein, która została wyniesiona na ołtarze przez Jana Pawła II, napisała do Piusa XII list z błaganiem, żeby potępił nienawiść, prześladowania i antysemityzm. Nie doczekała się żadnej reakcji ani odpowiedzi.
Mariusz Agnosiewicz
mity koŚcioŁa
Zbawiajmy nasze dusze!
Nie ulega wątpliwości, że to dobry Bóg, stworzyciel wszystkiego, wyposażył człowieka w jego seksualność.
Z pewnością nie było bożym zamiarem, abyśmy naszą seksualność tłumili i przez to się umartwiali...
Bóg jest dobry, a nie można być dobrym, nie mając poczucia humoru, daleko posuniętej tolerancji i chęci wybaczania. To i oczywistą oczywistością jest zamiar Boga: radujcie się bożym darem swoją seksualnością i róbcie z niej użytek!
Coś absolutnie przeciwnego wpajają swojej trzodzie samozwańczy pośrednicy. Twierdzą mianowicie, że seks jest źródłem wszelkiego grzechu. A więc można nazwać ich po imieniu sługami szatana i mamony. To, że dowcipnisie poprzebierali się w czarne kiecki, dowodzi, że jednak poczucie humoru mają, lecz tylko w swoim zamkniętym gronie, i jaja sobie robią, ale z ogłupionej trzody, której głównym zadaniem jest dostarczać pasterzom kasę. I tolerancję zachowują też tylko wobec siebie.
To księża chcą nas pozbawić radości z darowanej nam przez Boga seksualności. Wmawiają nam, że stosunek ma służyć prokreacji, a jak nie, to grzech. Wciskają kit, iż ludziom wolno uprawiać seks dopiero wtedy, gdy... oni nam na to pozwolą, czyli udzielą ślubu! To właśnie ich cel: namnożyć grzechów, abyśmy mieli z czego im się spowiadać i zabiegać u nich o zbawienie. I znosić wyłżygroszom kasę, oczywiście. A won od naszych łóżek!
Przez tysiące lat ludzie uprawiali seks bez względu na religijne ograniczenia i zakazy, które prowadziły tylko do występków, zbrodni, nawet wojen. Po prostu WOLA BOŻA jest silniejsza od nakazów oszustów i darmozjadów. Utrzymywanie restrykcyjnych zakazów moralnych rodem ze średniowiecza jest nieskuteczne i nierozsądne, a w dzisiejszych czasach jest ordynarnym wciskaniem kitu.
Trzeba obalić to głupie gadanie. Jeżeli spotyka się dwoje niezwiązanych ludzi potrzebujących seksu, to tylko zdrowy rozsądek i wola boża. A wolę bożą trzeba spełnić. Bo czy samotny mężczyzna, który zostawił kobietę w potrzebie, bo niezaspokojoną, nie zgrzeszył? A czy kobieta stanu wolnego, która zostawiła niezaspokojonego mężczyznę, nie zgrzeszyła? Sprzeciwili się woli bożej, a więc zgrzeszyli oboje. Czyli bzyknięcie chętnej kobiety to nie grzech, ale dobry uczynek, bo spełnienie woli bożej. Tylko bez przemocy!
Bóg ustanowił też karę dla niedajek i nieużytych: wszyscy wiemy, jakie to nieszczęście niedorż... o, pardon, niezaspokojona pani.
Z facetami chyba jest jeszcze gorzej, czego dowodem pewien złośliwiec, którego mamy nieszczęście bacznie obserwować od dwóch lat. Zadowalał się kotem, miast znaleźć sobie jakąś laskę. Efekt: frustracja, nieustanna agresja, ataki nienawiści, miotanie obelg, słowem murowany kandydat do psychiatryka. A sposób na wyluzowanie jest taki prosty i przyjemny, o czym go zapewniamy z całym przekonaniem.
Oczywiście, mówimy tu o sytuacji dwojga wolnych ludzi, bo pozostawanie w związkach zmienia sytuację całkowicie. Wtedy to grzech. No chyba że partner nie zostanie pominięty. Przeto pozostawanie w wolnych związkach nie jest żadnym grzechem, a seks grupowy, jak ktoś lubi też nie.
O grzechu bredzą słudzy szatana, bo ucieka im sprzed nosa kasa za ślub, a potem za chrzty i kolejne ichnie złotodajne obrzędy. Od naszych portfeli też won!
Bóg w swej dobroci nie zapomniał o ludziach pozostających w związkach. Dał im inwencję i natchnął do wymyślania rozmaitych gadżetów umajających zabawy łóżkowe. Są liczne dowody, że to prawda. Należymy do nielicznych stworzeń, które mogą się kochać przez okrągły rok. No, z krótkimi przerwami. Przeważająca większość stworzeń musi czekać na ruję, i to właśnie u nierozumnych zwierząt okres rui owocuje poczęciem! Czyli odziani w czarne kiecki mędrcy chcą dzieci boże sprowadzić do poziomu nierozumnych zwierząt!
Warto przypomnieć, że oni sami przez wieki od wprowadzenia celibatu żyli w nieformalnych związkach z kobietami i nie tylko (np. papież Aleksander VI uprawiał kazirodztwo, a równie nieomylny Juliusz III, homoseksualista, dwóch swoich młodych kochanków mianował kardynałami. Według niektórych relacji, współżył nawet z... małpą). Wielu księży i biskupów, zależnie od posiadanej kasy, utrzymywało po kilka kochanek, czasem nawet całe haremy. Rozwiązłość kleru katolickiego przekroczyła wszelkie granice i była jedną z przyczyn buntu trzody na folwarku zwierzęcym wybuchu reformacji. Wygonić kochanek ze swych łóżek księża nie mieli najmniejszej ochoty, skoro jeszcze pół wieku później cesarz Ferdynand I przekonywał papieża Piusa IV do zniesienia celibatu. Ludziom tylko robili wodę z mózgu, wmawiając urojone grzechy łóżkowe, by wyłudzić kasę.
Wydaje się, że w tej dziedzinie i dzisiaj niewiele się zmieniło. Wszak nie doczekaliśmy się odpowiedzi, po co arcybiskupowi Głódziowi małżeńskie łoże, dwie poduszki na nim i dwie szafki nocne obok... (FiM 40/2007).
O prawdziwym księżowskim podejściu do zagadnienia świadczy anegdota: kiedyś Julian Ursyn Niemcewicz, odwiedzający w Lidzbarku Warmińskim swego przyjaciela biskupa warmińskiego Ignacego Krasickiego, zauważył, że do stołu usługuje im niemożebnie brzydka służąca. Znając dowcip biskupa, znakomitego poety zresztą, wypalił: Kto z brzydką grzeszy, dwa razy grzeszy, bo i Boga obraża, a i ludzi śmieszy. Świętojebliwy biskup wykazał refleks i odpalił: Kto z brzydką grzeszy, duszę swoją zbawia, bo grzesząc, jednocześnie pokutę odprawia.
Dodajmy do tego, że nie ma kobiet brzydkich, tylko wódki może być za mało. O cholera! Wyjaśniliśmy tajemnicę państwową: dlaczego w pałacu na Krakowskim Przedmieściu wydają taką kasę na alkohol. Od stycznia do kwietnia wychlali za 83 tys. zł. My wiemy kto i dlaczego. Rozumiemy i wybaczamy. I współczujemy, bo aż tyle nie musimy pić, zresztą nie bylibyśmy w stanie.
Przeto kierujmy się w życiu nauką mądrego biskupa i zbawiajmy nasze dusze! Przecież rdzeniem słowa zbawić jest BAWIĆ!
A więc droga do zbawienia biegnie niewątpliwie przez radość, zabawę. Bawmy się przeto! Radośnie! Na chwałę bożą!
LUX VERITATIS
mity koŚcioŁa
Oficjalna prostytucja
W ostatnich dniach grudnia polskie telewizje pokazały migawki z urlopowego pobytu w Egipcie prezydenta Francji Nicolasa Sarkozyego jeszcze żonatego, ale prawie rozwodnika z byłą modelką Carlą Bruni.
No i wyszło szydło z worka. Polski Kościół oraz czołowi szermierze tzw. wartości katolickich (nie mylić z wartościami chrześcijańskimi) okazali się libertynami, moralnymi relatywistami i zgniłkami, i co tam jeszcze komu przychodzi do głowy. Zamiast pryncypialnie podnieść wrzask aż pod niebiosa w związku z propagowaniem przez media oficjalnej prostytucji nic, kompletna cisza.
Na szczęście polityczne oszołomstwo i religijny fanatyzm nie są wyłącznie polską specjalnością. Czujność zachował i na bezeceństwa francuskiego prezydenta stanowczo zareagował m.in. niejaki Gamal Zahran, poseł do egipskiego parlamentu. Powiedział on miejscowym mediom, że wysoce nieodpowiednie było nie tylko zachowanie francuskiego prezydenta, który zamieszkał ze swoją niepoślubioną partnerką w tym samym hotelowym pokoju, ale także postępowanie władz Egiptu, które z zadowoleniem przyjęły fakt, iż francuski prezydent postanowił spędzić swój urlop w Egipcie. Żeby nikt nie miał wątpliwości, jak bardzo było to wszystko nieodpowiednie i niezgodne z wartościami islamskimi (te właśnie wartości można jak najbardziej przyrównywać do wartości katolickich), Gamal Zahran bez owijania w bawełnę powiedział: Rząd wysłał fałszywy sygnał z kraju Allacha do innych krajów. Wynika z niego, że jesteśmy gotowi akceptować oficjalną prostytucję, jeżeli dopuszczają się tego głowy państw.
Prawda, że Gamal Zahran pięknie dał rozpustnikowi Sarkozyemu i swojemu relatywistycznemu rządowi do wiwatu? Porąbaniec aż miło. Byłby ozdobą każdej audycji RM i równoprawnym partnerem występujących tam geotermalnych profesorów i biskupów. Bo wspólne zamieszkiwanie w jednym pokoju bez ślubu to przecież rozpusta taka, że Mahomet i wszyscy inni prorocy w grobach się przewracają. Tymczasem w katolickiej Polsce nie było żadnej reakcji! Nie wstyd to dać się wyprzedzić w pryncypialności byle arabskiemu posłowi? Byłby to naturalny powrót do sytuacji z lat 60. (Sobecka czekamy na pani inicjatywę!), kiedy również w polskich hotelach mężczyzna i kobieta mogli otrzymać ten sam pokój tylko wtedy, gdy byli małżeństwem. No, chyba że dali w łapę portierowi.
W Egipcie jeszcze dzisiaj para Egipcjan lub muzułmanów z innego kraju, która chciałaby nocować w hotelu (albo spędzić tam kilka godzin, katolicy już dobrze wiedzą, w jakim celu...), musi udowodnić, że pozostaje w związku małżeńskim. Allach, jeśli nie zobaczy (oczami portiera) świadectwa ślubu, będzie się źle czuł, wiedząc doskonale, co oni w tym hotelu wyprawiają.
Z. Dunek
mity koŚcioŁa
Non possumus
Jonasz utrafił komentarzem na temat in vitro w samo sedno. To właśnie należało głośno powiedzieć faryzeuszom w sutannach, którzy szczęście człowieka (w tym przypadku rodzinne) mają za nic.
Gwałcą nawet prawa, które dał według nich samych! ich katolicki Bóg. Sam byłem katolikiem, ale Bóg (w którego ciągle wierzę) dał mi siłę i odszedłem (w 2005 roku). Teraz czuję się wolny, także umysłowo i na sumieniu. Chciałbym dodać do tematu in vitro, że biskupom, oczywiście, wcale nie zależy na jakichś tam zarodkach, podobnie jak w nosie mają przerywane ciąże. Gdyby im zależało, to już od dawna głośno krzyczeliby w ich obronie, bo zabiegi sztucznego zapłodnienia wykonuje się w Polsce od kilkunastu lat. Dopiero teraz kiedy wiadomo, że może dojść do oficjalnego uznania in vitro przez rząd (stałoby się to poprzez decyzję o refinansowaniu z budżetu) kler zawył nad utratą swojej władzy, bo to przecież temat będący w gestii biskupów, a tu nikt się ich nawet nie pyta o zdanie! Dopóki coś jest przykryte dywanem (jak pokątnie wykonywana aborcja) wszystko jest dla kleru w porządku. Problem zaczyna się, gdy w grę wchodzą przepisy i pieniądze. Wtedy słyszymy: Non possumus!!!
Radosław Kędzior
listy od czytelnikÓw
Listy
Pełen podziwu...
...jestem dla odwagi pani profesor Senyszyn, że w tym sklerykalizowanym kraju głosi swoje poglądy! A tym panom o żelbetonowych i rycerskich głowach z fioletowymi beretami co chwilę w odpowiedni sposób przypieka i dowala! Tak trzymać, Pani Joanno, bo dzięki pani jest nas coraz więcej! Chciałbym doczekać chwili, kiedy zostanie Pani takim odpowiednikiem Zapatery, tylko w spódnicy. Chciałbym doczekać chwili, kiedy klechy będą siedzieli na swoim miejscu, czyli w kruchcie, a nie panoszyli się wszędzie i udawali, że się na wszystkim znają, np. na genetyce, ginekologii i tym podobnym. Widać, co mają w głowie, i nie ma co się dziwić, że jest wśród nich tylu zboczeńców.
Pani Profesor! Siać, prać, siać!!!
Zauroczony
Gdzie ci mężczyźni?, czyli przesłanie do
Posła Jarosława Gowina
Poseł Gowin chowa głowę w piasek, twierdząc, że niepotrzebny nam Urząd ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn.
W środę 19 grudnia 2007 r. Dziennik opublikował artykuł pt. PO ucieka od sporów światopoglądowych, którego autorkami są panie Kamila Wronowska i Anna Monkos. Opisują one pomysł wiceszefa klubu PO, Jarosława Gowina, który w rozmowie z dziennikarkami twierdzi, że będzie namawiał partię, by rząd nie podejmował inicjatyw
w kwestiach światopoglądowych. Oznacza to, że rząd, żeby nie psuć stosunków z Kościołem, nie powoła pełnomocnika ds. równego statusu kobiet i mężczyzn. Zdaniem posła Gowina, gorliwego sługi biskupów, problemy równouprawnienia nie muszą znajdować odzwierciedlenia
w polityce państwa i powinny być przedmiotem działań organizacji pozarządowych. Poseł nie ma odwagi jednak powiedzieć wprost polskim podatnikom, że brak organu ds. polityki równych szans oznacza dla Polski nie tylko kompromitację, ale także duże kary pieniężne wynikające z unijnych dyrektyw. Poseł Gowin zapomniał, że Rada Legislacyjna przy premierze RP odrzuciła projekt ustawy o równym traktowaniu, co jest równoznaczne z faktem, że Polska zaniechała implementacji prawa
w tym zakresie i grożą jej za to kary pieniężne. Kary kiedyś trzeba będzie zapłacić, a poseł Gowin nie przeznaczy na to swoich diet i innych dochodów zostaną one zapłacone
z budżetu państwa (...). Mamy nadzieje, że mądre posłanki Platformy Obywatelskiej nie pozwolą Panu wdrożyć tych pomysłów w życie polityczne, liczymy również na konstruktywną krytykę w tym zakresie.
Panie Pośle, kontynuuje Pan niechlubną tradycję polityczną łagodzenia stosunków z Kościołem poprzez ograniczanie wolności
i praw jednej z najsłabszych grup społecznych. Poseł, który otrzymał mandat od narodu, musi służyć całemu społeczeństwu, a szczególnie grupom najsłabszym i defaworyzowanym. Prawdziwy mężczyzna nie chowa głowy w piasek, ale rozwiązuje problemy. Proszę potraktować to jak wyzwanie. Rękawica została rzucona, podniesie ją Pan?
Renata Berent-Mieszczanowicz
Prezeska Polskiego Lobby Kobiet
List otwarty do biskupa Tadeusza Pieronka
Zażenowany Pańską piątkową wypowiedzią dla prasy, chciałbym wyrazić swoje oburzenie i zaapelować
o zdrowy rozsądek, którego najwidoczniej Biskupowi zabrakło w ostatnim czasie. Pańskie słowa mówiące, iż szefowie LiD mogą sobie tak szczekać, są delikatnie mówiąc niekulturalne, a właściwie zaczerpnięte z rynsztoka. Najbardziej szokujące jest, że padły one z ust człowieka, który uważa siebie za sumienie narodu. Świadczy o tym chociażby kolejna wypowiedź Biskupa, argumentująca potrzebę budowy Centrum Opatrzności Bożej z publicznych pieniędzy: Dziękujemy Bogu za niepodległość, nie tylko my, wierzący, ale wszyscy, którzy zostali obdarzeni tą wolnością. I sądzę, że społeczeństwo ma jakieś wewnętrzne przekonanie, że po tylu, tylu latach jest pewien gest narodu wobec tego dobrodziejstwa, jakie go spotkało.
Zapewniam Biskupa, że nie wszyscy Polacy dziękują za wspomnianą wolność katolickiemu czy jakiemukolwiek Bogu, a już na pewno nie chcą uczynić tego poprzez budowę kolejnej, niepotrzebnej świątyni katolickiej. Zdaję sobie sprawę z tego, iż jest to niewygodne dla Biskupa, ale w kraju tym żyją również wyznawcy innych religii, dlaczego więc mają finansować owo przedsięwzięcie? Ponadto zasadność owej inwestycji jest podważana również przez znaczną część katolików. Podejrzewam, że również oni mogą czuć się obrażeni słowami, w których Biskup sugeruje, iż osoby niezgadzające się z ideą tej kosztownej budowli wolałyby siedzieć w niewoli.
Chciałbym na koniec zaapelować do Biskupa o zastanowienie się nad swoją działalnością jako osoby duchownej. Piątkowa wypowiedź była bowiem daleko odbiegająca od nauk Jezusa Chrystusa. To przykre, że trzeba apelować do osoby tak wysoko postawionej w kościelnej hierarchii o pamięć o tak podstawowych zasadach wiary jak miłość do bliźniego. Niewiele wspólnego z chrześcijańskimi wartościami ma również zamiłowanie do mamony. Zapewniam Biskupa, że nawet największe fundusze czerpane przez Kościół katolicki z polskiego budżetu nie sprawią, iż przybędzie mu wyznawców.
Mimo wszystko z wyrazami szacunku,
Łukasz Markowski
Sekretarz Zarządu Krajowego Stowarzyszenia Młoda Socjaldemokracja
Czas najwyższy...
...aby kardynałowie, biskupi, prałaci i ich szeregowi agenci w sutannach przestali zaglądać kobietom
w krocza, małżeństwom pod pierzynę, a zajęli się czyszczeniem własnych szeregów z wszelkiego zła moralnego, prawnego i zgodnie z własnymi naukami nie czynili drugiemu tego, co im niemiłe. Czas najwyższy zakończyć terror wobec Polaków ze strony większości watykanistów. To oni posługują się szantażem nie pochowamy na cmentarzu, nie poprzemy aktu akcesji do UE, ogłosimy z ambony, żeś taki i owaki. Dość pasożytowania na polskich organizmach płaćcie, jak każdy mieszkaniec tego nieszczęsnego kraju, podatki (wszelkie), ZUS, utrzymujcie swoje latyfundia, szkoły rzymsko-koraniczne, zastępy niewolników, dziwek (gospodyń) za swoje, a nie za moje, ateisty, podatki. Tak wam zależy na przestrzeganiu prawa naturalnego? To po kiego czorta lecicie do
szpitala czy lekarza, kiedy zachorujecie?! Liczcie na Bozię i cudowne wyzdrowienie! Lamentujecie nad zamrożonymi embrionami, a gdzie wasze krokodyle łzy nad plemnikami waszych księży homoseksualistów i pedofilów, że o onanistach nie wspomnę? Wasza hipokryzja wzbudza
u mnie odruch, jaki pojawia się u normalnego człowieka w czasie choroby morskiej. Kraju Polan, powstań z kolan!
AD
Nareszcie zmiana!
Rada Episkopatu ds. Rodziny w liście do parlamentarzystów uznała metodę in vitro za niegodziwą
i niedopuszczalną m.in. dlatego, że każde dziecko ma prawo zrodzić się z miłosnego aktu małżeńskiego jego rodziców.
Jak z tego wynika, nie powinny przychodzić na świat dzieci z probówki, dzieci pochodzące ze związków wolnych, a zwłaszcza pochodzące
z gwałtu. No proszę, a jeszcze nie tak dawno episkopat uważał, że kobieta zgwałcona powinna rodzić. Jak widać, stanowisko Kościoła uległo zmianie.
Teresa Jakubowska
RACJA Polskiej Lewicy
teresa.jakubowska@op.pl
Każą się wozić
Czy i na jakiego typu zwolnienia podatkowe może liczyć ksiądz, kupując samochód osobowy, i po jakim czasie może pozbyć się starego i kupić następne auto na tych samych warunkach? Interesuje mnie to, ponieważ w mojej parafii księża każą się wozić na kolędę samochodami wiernych, a mają znacznie lepsze auta niż większość mieszkańców. Ciekawi mnie też, czy mogą odliczać sobie koszty benzyny w związku
z pełnieniem obowiązków.
Interesuje mnie też wiele innych udogodnień, jakie mają, a o których mało kto wie (także sposób osiągania i rozliczania dochodów, gdy ksiądz nie pracuje w szkole jako katecheta).
Wojtek
Szanowny Panie
Duchowni handlujący samochodami podlegają takim samym obowiązkom podatkowym jak zwykli obywatele. Są zobowiązani na podstawie ustawy o podatku od czynności cywilnoprawnych do uiszczenia
(w razie zakupu czterech kółek) podatku w wysokości 1 procenta wartości transakcji. Jak wszyscy muszą przy tym uważać, aby nie zaniżyć wyceny nabywanego samochodu, gdyż urząd skarbowy wyliczy im wówczas podatek według własnych szacunków (w ustawie mówi się o wartości rynkowej).
Dochody duchownych uzyskiwane w Kościele nie podlegają podatkowi PIT. Dla nich ustawodawca wymyślił specjalne zryczałtowane stawki. Najwyższa stawka dla proboszcza wynosi kwartalnie 1217 zł, zaś dla wikariusza 397 złotych. Wysokość ryczałtu jest uzależniona od liczby wiernych w parafii im większa liczba, tym wyższy podatek. Skądinąd wiadomo, że proboszczowie na kilkunastotysięcznych parafiach zarabiają miesięcznie 2050 tys. zł. W przeliczeniu na jeden miesiąc płacą więc zaledwie ułamek procenta podatku ze swoich dochodów.
Redakcja
A jednak szatan!
Ostatnio wpadł mi w ręce artykuł, w którym Wasza redakcja rozszyfrowała szatański numer 666. Według mnie, kolejną oczywistą oczywistością jest liczba liter w słowach opisujących najbardziej znanego redemptorystę w Polsce: OJCIEC, KSIĄDZ, RYDZYK.
OJCIEC liczba liter: 6
KSIĄDZ liczba liter: 6
RYDZYK liczba liter: 6
Zbieg okoliczności? Przypadek? SZATAN?! Mam nadzieję, że to potwierdza tezę wysnutą przez redakcję. Pozdrawiam.
Dragon
Drodzy Czytelnicy!
Telewizja Plante już nieraz pokazywała, jako jedyna w Polsce, filmy krytyczne wobec katolicyzmu
i kleru dziś możecie obejrzeć kolejny WSTRZĄSAJĄCY dokument o tym, jak w praktyce wygląda miłosierdzie w wykonaniu watykańskich funkcjonariuszy.
Znęcanie się nad matkami i dziećmi, handel dziećmi, bicie i gwałcenie niewiniątek... Tego się nie da opisać, trzeba to obejrzeć, posłuchać relacji tych, którzy tam byli: w katolickiej ochronce, w katolickim Quebecu.
Przygotujcie telewizory i nagrywarki, bo to ostatnia powtórka na TV Plante: Nestor i zapomniane ofiary, 11.01., piątek, godz. 23.40. Obejrzyjcie! Nagrajcie! I puszczajcie każdemu katolikowi! Niech zobaczy, czym pachnie jego kościółek!
Ab
pytania czytelnikÓw
Odkupienie a przymus
Proszę o odpowiedź na pytanie, czy Jezus rzeczywiście powiedział (a jeśli tak to do kogo i co te słowa oznaczają): ,,Każdy, kto idzie do Raju Boga, idzie tam poprzez mnie, nie ma innej drogi. Ja jestem drogą. Sprowadź ludzi przez tę drogę, nawet jeśli miałbyś ich do tego zmusić. Że zmuszano to wiadomo!
Czy jednak naprawdę chciał tego Odkupiciel?
Bo jak wtedy pogodzić ten przymus z Odkupieniem?
Zacznijmy od tego, że przytoczony powyżej cytat to luźna parafraza dwóch tekstów biblijnych. Pierwszy pochodzi z Ewangelii św. Jana i brzmi: ,,Ja jestem droga i prawda, i żywot, nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze mnie
(J 14. 6). Drugi natomiast z Ewangelii św. Łukasza, w której czytamy: ,,Wyjdź na drogi i między opłotki i przymuszaj, by weszli, i niech będzie zapełniony dom mój (Łk 14. 23).
Przytoczony przez Czytelnika cytat rzeczywiście więc zawiera słowa, które jak podają ewangeliści wypowiedział Jezus.
Jeśli chodzi o tekst Janowy, słowa te skierowane zostały bezpośrednio do apostołów. Były one odpowiedzią na pytanie Tomasza: ,,Panie, nie wiemy, dokąd idziesz, jakże możemy znać drogę? (J 14. 5). Natomiast drugi tekst, mówiący o przymuszaniu, pochodzi z przypowieści o wielkiej uczcie (Łk 14. 1524), którą opowiedziano podczas przyjęcia w domu jednego z przedniejszych faryzeuszów (Łk 14. 1). Słowa te zostały więc skierowane głównie do gospodarza i wszystkich jego gości.
W pierwszym przypadku Jezus zwrócił uwagę na podstawowe elementy wiary. Użył przenośni, aby wskazać, że jest On drogą prowadzącą do Boga. Co to oznacza? Po pierwsze może to oznaczać, że Boga można poznać tylko w Jezusie Chrystusie. W Ewangelii św. Mateusza czytamy: ,,Wszystko zostało mi przekazane przez Ojca mego i nikt nie zna Syna, tylko Ojciec, i nikt nie zna Ojca, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić (Mt 11. 27). Innymi słowy: Ojciec objawia się w Synu do tego stopnia, że cała pełnia boskości została wyrażona w osobie Jezusa. Dlatego też w innym miejscu czytamy: ,,Kto mnie widział, widział Ojca (J 14. 9). A zatem, chociaż Boga nikt nie widział, jednorodzony Syn, który jest na łonie Ojca, objawił go (J 1. 18). Syn jest więc ucieleśnieniem Ojca Boga niewidzialnego (por. 1 Tm 6. 16).
Po drugie Jezus jest drogą prowadzącą do Boga również jako pośrednik nowego przymierza. Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek Chrystus Jezus, który siebie samego złożył jako okup za wszystkich (1 Tm 2. 56, por. Hbr 8. 6; 9. 15; 12. 24). Oznacza to, że nikt z ludzi (w tym i Maria, i święci) nie może zająć miejsca, które należy wyłącznie do niego. Powiedział bowiem Jezus: Nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze mnie (J 14. 6). Pośrednikiem bowiem może być tylko ten, kto jest Odkupicielem, kto spłacił cały dług ludzkości. A ponieważ uczynił to Jezus (por. Mt 20. 28; Ef 1. 7; Tt 2. 14), stąd też tylko On jako jedyny pośrednik może zagwarantować wszystkim ludziom absolutne pojednanie i społeczność z Bogiem (Rz 5. 1011; 2 Kor 5. 1820; Ef 2. 16; Kol 1. 1920).
I wreszcie, Jezus jest też jedyną Bożą drogą prowadzącą do zbawienia. Czytamy: I nie ma w nikim innym zbawienia; albowiem nie ma żadnego innego imienia pod niebem, danego ludziom, przez które moglibyśmy być zbawieni (Dz 4. 12). Jezus przyszedł więc po to, aby zbawić lud swój od grzechów jego (Mt 1. 21), czyli oczyścić go od grzechów wcześniej popełnionych (1 J 1. 9; 2. 12), wyzwolić z niewoli grzechu (J 8. 36), aby już żaden grzech nad nim nie panował (Rz 6. 14; Flp 2. 13; 4. 13), i wreszcie, by w przyszłości usunąć również bolesne skutki grzechu (Rz 8. 2123; Hbr 9. 28; Ap 21. 35). Wtedy też, mówiąc językiem Apokalipsy, to ostateczne zwycięstwo zostanie uwieńczone ,,ucztą Baranka (Ap 19. 9).
Warto przypomnieć, że z symboliczną wizją takiej królewskiej uczty spotykamy się już w Księdze Izajasza (25. 69). W niej znajdujemy również zapowiedzi przyszłych błogosławieństw. Biblia jednak mówi, że jeśli ktoś chce z nich skorzystać, już teraz powinien poważnie potraktować Boże zaproszenie na królewską ucztę.
O tym właśnie mówił Jezus w przypowieści o wielkiej wieczerzy (Łk 14. 1524). Podobieństwo to jednak kończy się powyżej cytowanymi już słowami o przymuszaniu. Czy oznaczają one, że Jezus zachęcał swoich słuchaczy do stosowania fizycznego przymusu?
Odpowiedzią na to pytanie niech będzie przede wszystkim wyjątkowy charakter Jezusa, czyli On sam. Według zgodnej relacji pism Nowego Testamentu, charakter Jezusa różnił się bowiem pod każdym względem od naszego. Między Jego słowami i czynami nigdy nie było żadnej rozbieżności. Posiadał więc niespotykaną osobowość. Był On, jak czytamy w wielu miejscach: bezgrzeszny (święty), sprawiedliwy, życzliwy, wyrozumiały, współczujący, miłosierny, łagodny i pokojowo nastawiony (por. Dz 3. 14; J 8. 46; 2 Kor 5. 21; 1 P 2. 22; Hbr 2. 1718; 4. 15; Flp 2. 1, 57). Krótko mówiąc, był dobroczyńcą dla wszystkich potrzebujących (por. Łk 4. 18; Dz 10. 38).
A zatem, chociaż Jezus głosił ,,ewangelię Bożą i wzywał ludzi do pokuty i wiary (Mk 1. 15), nigdy nie stosował jakichkolwiek środków przymusu w celu nawracania ludzi. Przeciwnie, podkreślał, że każdy musi sam decydować o sobie. Pozostawiał więc słuchaczom wolność wyboru, dodając, że lepiej wcześniej ,,obliczyć koszty (Łk 14. 28), niż później narazić się na ośmieszenie. Poza tym to właśnie On stał się ofiarą przemocy, mimo że uczył, iż należy miłować nawet nieprzyjaciół i modlić się za nich (Mt 5. 44), co już samo w sobie wyklucza jakikolwiek przymus.
Ale nie tylko wyjątkowa osobowość Jezusa wyklucza stosowanie przymusu w dziele zbawienia. Jakikolwiek fizyczny przymus stoi też w rażącej sprzeczności z istotą Dobrej Nowiny. Ponieważ przestałaby ona być dobrą właśnie z powodu przymusu. Prawda jest taka, że zarówno pokuty, czyli zmiany nastawienia umysłu i serca, jak i wiary czynnej w miłości zrodzonej ze Słowa, Ducha i działania Bożego nie sposób na kimkolwiek wymusić. Można, oczywiście, jak to przez całe wieki czynił Kościół rzymski, siłą narzucić własną religię całym narodom, ale niemożliwe jest przymusić kogokolwiek do prawdziwego nawrócenia pokuty, wiary i miłości Boga bo ono rodzi się w sercu człowieka.
Świetnie ilustruje to opowieść o synu marnotrawnym, która nie tylko uczy, że należy uszanować wolność wyboru (często najbliższych), ale również potwierdza, że nawrócenie i wiara rodzą się we wnętrzu, w duszy człowieka (Łk 15. 1718), i to niejednokrotnie dopiero na skutek zawodu, rozczarowań i bolesnych doświadczeń.
Tam, gdzie ma miejsce biblijna pokuta, niepotrzebny jest więc jakikolwiek przymus. Co więcej, wszelkie próby przymuszania do wiary (natury fizycznej lub psychicznej) nie tylko mijają się z celem, ale wręcz szkodzą istocie nawrócenia. Przynoszą bowiem odwrotny skutek, co tak wyraźnie widoczne jest w naszym kraju. Dlatego też wszelkie próby odgórnego nacisku np. episkopatu na władze, na ustawodawstwo, by podporządkować sobie wiernych, a nawet wyznawców innych społeczności religijnych z niewierzącymi włącznie, stoją w rażącej sprzeczności z duchem Ewangelii nauką i przykładem Jezusa Chrystusa.
Jak wobec tego rozumieć słowa o przymuszaniu z przypowieści o wielkiej wieczerzy? Po prostu należy je odczytywać tak jak każdą przypowieść nie w sensie dosłownym, lecz przenośnym. Chodzi o głoszenie, apelowanie, zachęcanie, żarliwe przekonywanie (Mt 10. 78; 28. 1920; Łk 24. 47; Dz 1. 8; 2 Kor 5. 11; 2. 17; 4. 2), a nie o stosowanie jakiegokolwiek przymusu. Trafnie ujął to założyciel metodyzmu John Wesley, pisząc: Bądź względem mnie takim, jakim chciałbyś, żeby inni byli dla ciebie. Wskaż mi lepszą drogę niżeli ta, którą dotychczas widziałem, opierając się na Piśmie Świętym. Miej cierpliwość i wyrozumienie dla mnie, jeśli niechętnie schodzić będę z dobrze mi znanej ścieżki. Weź mnie jakby za rękę i prowadź wedle sił moich, lecz nie gniewaj się, gdy prosić będę, abyś mnie nie deptał dla przyśpieszenia kroku. W najlepszym razie będę stąpał powoli, w przeciwnym wypadku nie zdołam iść w ogóle. Chociażbym najgłębiej był pogrążony w błędzie, nie obrzucaj mnie niegodnymi przezwiskami dla zawrócenia mnie na właściwą drogę. Prawdopodobnie odsunęłoby mnie to jeszcze dalej od was, a tym samym od prawdy.
Podobnie też czytamy w Pierwszy Liście św. Piotra: Lecz Chrystusa Pana poświęcajcie w sercach waszych, zawsze gotowi do obrony przed każdym domagającym się od was wytłumaczenia z nadziei waszej, lecz czyńcie to z łagodnością i szacunkiem (1 P 3. 1516, por. 2 Tm 2. 2426).
A zatem, można głosić, zachęcać i przekonywać, ale nie wolno nikomu narzucać Ewangelii lub też zabraniać jej głoszenia, jak to początkowo próbowali czynić nawet uczniowie Pańscy (por. Łk 9. 4950). Słowa: Włóż miecz swój do pochwy; wszyscy bowiem, którzy miecza dobywają, od miecza giną (Mt 26. 52) oraz nagana, jakiej Jezus udzielił swym uczniom, którzy chcieli ściągnąć ogień z nieba na niegościnnych Samarytan (Łk 9. 5455), jednoznacznie świadczą o tym, że ,,ewangelia pokoju (Ef 6. 15) nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek formą przymusu. Albowiem Syn Człowieczy nie przyszedł zatracać dusze ludzkie, ale je zachować (Łk 9. 56).
Przymusu w żaden więc sposób nie da się pogodzić z odkupieniem. Jest on z gruntu sprzeczny z istotą Dobrej Nowiny, z pokutą, wiarą, miłością, jednym słowem z wszystkim, czego Jezus nauczał i jak postępował. Jak głosi Pismo: Jeśli kto pragnie, niech przyjdzie do mnie i pije (J 7. 37).
BOLESŁAW PARMA
z grubej rury
Beton opatrzności
Kościół ma za punkt honoru postawienie w stolicy kupy cegieł i betonu, jakoby wotum narodu za odzyskanie niepodległości. To łgarstwo. Żadne to wotum chcą nam postawić pomnik fałszu i obłudy, a nawet hańby! Jedyny obecny tam symbol to beton.
Podciąganie budowy kolejnego centrum wyłudzania kasy pod uchwałę Sejmu Wielkiego to fałsz. Po pierwsze dlatego, że świątynia miała być podzięką wobec Opatrzności za to, że nie utraciliśmy tej szczęśliwej dla ocalenia narodu pory.... A przecież wkrótce potem utraciliśmy nie tylko szczęśliwą porę, ale i niepodległość, do czego walnie przyczynił się Kościół rzymskokatolicki. W finale zaś 2/3 terytorium państwa. Wyraźnie widać, że Opatrzność sprzyjała schizmatykom prawosławnej Rosji, luterańskim Prusom, a także bratniej, arcykatolickiej Austrii. Opatrzność, dopuszczając rozbiór Polski, wypięła się na katolicki kraj.
Po drugie, świątynia miała być wotum wszystkich stanów, czyli całego narodu. To znaczy, że źródłem finansowania ma być zrzutka Polaków, a nie dojenie budżetu państwa. Jakie to wotum narodu, jeśli dla wyłudzenia kasy obchodzi się prawo, zamieniając kościół w muzeum?
Po trzecie, skoro wotum wszystkich stanów, to kasę mają dać także... biskupi i księża! Ale numer! To byłby cud ksiądz inwestuje w swoje miejsce pracy! Księży jest w Polsce ok. 30 tys. Wychodzi 1000 zł od kiecki, nie stać ich?
Po czwarte, uchwała Sejmu Wielkiego mówi wprost i bez wątpliwości: TO MA BYĆ KOŚCIÓŁ, nie żadne centrum czy muzeum. A więc mamy kolejny fałsz!
Po piąte, gdy Sejm Ustawodawczy w 1921 r. podjął uchwałę o wypełnieniu zobowiązania Sejmu Wielkiego, Opatrzność... ponownie zdecydowała, że Niemcy i Ruscy zrobili nam kolejny rozbiór! Wychodzi, że co wrócimy do tego pomysła, to Opatrzność się na nas wypina! Wyraźnie chce nam powiedzieć, że Bóg nie mieszka w świątyniach ręką ludzką zbudowanych (Dz 17. 24). Ferdek Kiepski by pojął.
Reasumując, ten kościół będzie Polakom przypominał nie odzyskanie niepodległości, ale rozbiory i okupację to będzie pomnik hańby! Jasno widać, że czarnym pasożytom nie chodzi o żadne wotum ani opatrzność, ale o kolejną wyciskarkę kasy; nie o świątynię, ale o złotego cielca. Już się mówi, że za nieliche tysiące złotych będzie sobie można kupić w ŚOB-ie kryptę lub tablicę pamiątkową. Stołeczni pasterze pozazdrościli Jasnej Górze, Licheniowi, Łagiewnikom i też chcą mieć podobny punkt poboru danin.
Będzie to Świątynia Fałszu i Obłudy. Bo jak logicznie wytłumaczyć, gdzie była Królowa Nasza i Opiekunka, Żydówka Miriam, gdy zaborcy bestialsko, żywcem rozrywali powierzone jej opiece Królestwo? Co robiła, gdy ufny w Jej opiekę naród, wyznający jedynie słuszną katolicką wiarę, jęczał pod butami prawosławnych i luterańskich siepaczy? Gdzie była, gdy katolicki naród ginął w powstaniach, tracił najlepszych synów, wylewał krwawy pot i łzy na Sybirze? Co robiła, gdy Polaków katolików zaborcy rusyfikowali i germanizowali?
Kościół sam daje Polakom dowód, że z tą opieką to zwykłe oszustwo. Bo plagami, jakie spadły na Polskę po powierzeniu jej opiece Najświętszej Marii Panny, można obdzielić pół Europy! Wszak dowodami opieki mogą być nadzwyczajne sukcesy, ale nigdy pasmo klęsk, z utratą niepodległości na czele. Wspomnijmy też smutny los jej poprzednich podopiecznych zakonu krzyżackiego, bo przecież NMP była patronką krzyżackich morderców.
Dzięki też klerowi za uświadomienie narodu, że JPII to dla nich wytrych do sejfu Skarbu Państwa. Pomnikomania niedługo przebije leninowską; jak kraj długi i szeroki rosną instytuty i ośrodki myśli, nauczania, badań nad myślą. Jak je tam zwał, doją nasze podatki lub zaraz będą po nie sięgać. To jaskrawy brak zaufania do KUL-u i UKS Wyszyńskiego, które już finansujemy. Czy tam nie potrafią zbadać myśli?
Ten nachalny kult jednostki budzi nadzieję. Polacy nienawidzą przesady i bałwochwalstwa. A w tym Kościół przebił nieboszczkę komunę. Przeto ducha nie gaście! Nadchodzi duch i odmieni oblicze ziemi! Tej ziemi! Wybrańcom narodu liżącym klesze tyłki na oczach zniesmaczonych wyborców podaliśmy chyba dosyć argumentów, żeby zgraję pasożytów pogonić na drzewo. Nadejszła wiekopomna chwila! Zwracamy uwagę na sondę Superstacji: 99 proc. telewidzów uważa, że Kościół doi Polskę.
Jako ostateczność mówimy wybrańcom, jak wygrzebać się z szamba. Podnieśli sobie diety o 3 tys. zł na miesiąc, niech przeznaczą tę podwyżkę na budowę Świątyni Fałszu i Obłudy! Jest ich 460 + 100 = 560. Minus 54 skąpców z LiD = 406. Rachunek prosty: 406 x 3 tys. zł x 25 miesięcy = 30.450.000 zł.
Co oznacza, że zrobią dobrze klechom w zaledwie 25 miesięcy i będzie jeszcze na pokropek! Nie wkurzając przy tym wyborców złodziejską ekwilibrystyką prawem, którą można nazwać glempizacją.
LUX VERITATIS
gŁaskanie jeŻa
Szanowny Panie Bolesławie
...o pardon, królu Bolesławie. Czekałeś, Wasza Królewska Mość, blisko 1000 lat, no to bardzo proszę poczekać jeszcze kilka miesięcy, bo wiele wskazuje, że już niedługo pojedziemy po Najjaśniejszego Pana i triumfalnie przywieziemy do Polski.
Artykuł Powrót króla, zamieszczony w numerze świątecznym Faktów i Mitów, spotkał się z takim Państwa odzewem, że do tej pory nie możemy wyjść ze zdumienia. Przypomnijmy: współpracownik FiM Piotr Wojnar (to ten od coraz silniejszego i liczniejszego w naszym kraju ruchu Prasłowian) zaszczepił w nas pomysł, aby sprowadzić do Polski i uroczyście pogrzebać prochy przeklętego przez kler, acz wielkiego króla Bolesława Śmiałego. Śmiały to pomysł, jako że władca ów znany jest głównie z tego, iż kazał poćwiartować biskupa Stanisława, który przez to męczeńskie rozczłonkowanie stał się patronem podbitej przez Watykan ojczyzny. Per saldo miał wielkie szczęście. Szkolne podręczniki (i nie tylko szkolne) jakoś dziwnie milczą o tym, że klecha ów był zwykłym zdrajcą pobierającym żołd od wrogich mocarstw, na co są niezbite dowody historyczne.
Nic to. Ogłosiliśmy, że Bolesława spoczywającego od niemal 1000 lat na terenie klasztoru w austriackiej miejscowości Ossiach wykopiemy i do Polski przywieziemy. A wszystko z należytą władcy oprawą i atencją. Zainteresowanym podaliśmy numer telefonu Piotra oraz numer konta, na które drobnymi datkami można wspierać inicjatywę. No i... No i pierwszego dnia, w którym FiM pojawiły się w kioskach, pomysłodawcy do czerwoności rozgrzała się komórka. Po siedemdziesiątym z kolei telefonie przestał liczyć połączenia. Telefonowali nauczyciele, policjanci, studenci, emeryci, a także naukowcy z uniwersytetów. Gratulowali i deklarowali pomoc. I finansową, i logistyczną. W ciągu kilku dni na konto akcji Powrót króla wpłynęło blisko 7 tysięcy złotych. To maleńko wobec ogromu projektu? Nic podobnego. To bardzo wiele. Dlatego, że setki ludzi wysupłało po 10, po 15 złotych. I tak naprawdę właśnie to się liczy. Naprawdę spore pieniądze potrzebne na realizację zadania jakoś zdobędziemy, a Wasz udział jest nieoceniony, a będzie doceniony. Każdy darczyńca znajdzie swoją sygnaturkę na przyszłym monolicie upamiętniającym nowe miejsce pochówku monarchy. Z każdej podarowanej złotówki rozliczymy się co do grosza, zaś o postępach w realizacji projektu Powrót króla (który już do szału doprowadza niektóre siły polityczne w RP) będziemy Was informować na bieżąco.
Napisałem do szału doprowadza? A tak! Oto ni stąd, ni zowąd, oczywiście zupełnie przypadkowo, dwa tygodnie po naszej publikacji o możliwości sprowadzenia do Polski prochów króla, w dyspozycyjnym dla prawicy tygodniku Wprost pojawił się materiał pt. Święty biskup i przeklęty król. Treść? Nieistotna. Ważny finał. Dowiadujemy się z niego, że król Bolesław został... spalony, więc szczątków żadnych nie ma. Tym bardziej nie należy szukać ich w austriackim Ossiach, bo tam w grobie leży, co potwierdzono naukowo... kobieta. Ciekawe, czy po tej rewelacji bardziej opadła szczęka nam, czy żuchwa królewskiego kościotrupa. Otóż królów w XI wieku nie palono. W ogóle nikogo nie palono, nawet wygnańców, bo to na sprawcę sprowadziłoby wieczne potępienie, jako że doczesne szczątki potrzebne były do życia wiekuistego. Ani Gall Anonim, ani Wincenty zwany Kadłubkiem, ani żaden współczesny badacz o spopieleniu Bolesława nie wspomina. A więc to kłamstwo nr 1. A kłamstwo nr 2 jest takie, że w roku 1960 przeszukano grobowiec i znaleziono w nim kości mężczyzny, fragmenty zbroi rycerskiej i co ważne ozdoby o pochodzeniu z całą pewnością polskim. O co więc chodzi we Wprostowej publikacji?
O zasianie ziarna niepewności wśród decydentów, którzy prędzej czy później będą musieli sprawą się zająć. A autor artykułu? O... to postać powszechnie w świecie historyków znana jako... baron Mnchhausen. Czyli notoryczny łgarz. Tak go określił m.in. Andrzej Garlicki profesor historii z Uniwersytetu Warszawskiego. Nazywa się Dariusz Baliszewski i tym się wsławił na przykład, że ogłosił, iż generał Sikorski był tajnym agentem Francji i Austrii, a taki Mikołajczyk to wstyd dla Polski i skończona miernota.
Faktycznie, miernota...
Nic to, my króla Bolka tak czy inaczej uroczyście do Polski sprowadzimy, choćby usłużni, kościelni historycy zaczęli głosić i taką tezę, że monarcha ów nigdy nie istniał.
MAREK SZENBORN
PS Jeszcze raz podajemy numer konta, na które można wpłacać datki zasilające projekt Powrót króla: PKO BP Oddział Wrocław 19102052260000640202563153 oraz numer telefonu Piotra Wojnara, który czeka na wszystkie Wasze pomysły i sugestie związane z tym przedsięwzięciem: 602794255.
racjonaliści
Okienko z wierszem
Staruszek Asnyk. Poeta okrakiem siedzący na epokach literackich. Na romantyzm już się nie załapał, na pozytywizm jeszcze. O Bogu pisał sporo i z atencją np. w wierszu Do młodych. Ale miewał chwile zwątpienia. I to jakie! Takie jak choćby w mało znanym wierszu Julian Apostata.
(...)
I zionąc duszę w namiętnym krzyku,
Słabnący rzekł Apostata:
Dziś zwyciężyłeś, Galilejczyku!
Lecz jutro!... Gdzie jutro świata?
Cóż, że my padniem przy tych bożyszczach,
Tchnących wdziękami młodości?
Cóż, że na naszej potęgi zgliszczach
Ponury krzyż się rozgości;
Że ten świat grecki w mgły się rozwieje
Z harmonią tęczowych mitów,
Że w miejsce niego niebo zadnieje
Męczeńskich pełne zachwytów?
Czy krzyż otworzy swoje ramiona
Tułaczej narodów rzeszy?
Czy w cieniu jego spocznie strudzona
Ludzkość, co nie wie, gdzie śpieszy?
Czy tak, jak teraz kona świat stary
Pod znakiem boskiego zbawcy,
Nie będą padać ludów ofiary,
Wleczone pod miecz oprawcy?
Czy w imię tego czarnego krzyża
Świat się nie spławi krwi strugą
I wiara, co dziś niebo przybliża,
Ciemności nie będzie sługą?
O! Przyjdzie chwila, w której o Tobie
Gromady zwątpią cierpiące
Gdy ujrzą na swych nadziei grobie,
Jak ja dziś niebo milczące.
I wołać będą w dzikim okrzyku,
Padając pod topór kata:
Dziś zwyciężyłeś, Galilejczyku!
Lecz jutro! Gdzie jutro świata?.
racjonaliści
Kościół budzi strach
Jestem przerażony uległością naszych władz wobec funkcjonariuszy Watykanu.
Premier Tusk zawiódł okropnie się przestraszył tupnięcia nóżką przez purpurowe eminencje w kwestii podpisania Karty praw podstawowych, finansowania
zapłodnienia in vitro; nabrał wody w usta w sprawie religii katolickiej na maturze i wpisywania ocen z tego, pożal się Boże, naukowego przedmiotu do średniej na świadectwie.
Śmiech budzi powoływanie się na jakiekolwiek prawo przez marszałka sejmu i wszystkich, dosłownie wszystkich posłów, którzy nie widzą bezprawnie zawieszonego krzyża na sali obrad, a podczas składania ślubowania poselskiego przyrzekali przestrzegać konstytucji i innych praw RP. Większość jak zwykle powoływała się na Boga, biorąc go za wiarygodnego świadka składanych obietnic. Ten jawny fałsz i obłuda porażają.
Pan poseł Palikot chwalebnie wychylił się i zaproponował zlikwidowanie art. 196 kk. Ten kuriozalny przepis został wprowadzony do polskiego prawa karnego tylko dla szczególnej ochrony dominującego w Polsce wyznania rzymskiego katolicyzmu: Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
Zastanawia mnie, dlaczego szczególnej ochronie mają podlegać tylko uczucia religijne, a nie podlega jej niezbywalna godność człowieka. Artykuł ten jest dyskryminujący dla tych, którzy uczuć religijnych nie posiadają, ale mają tylko swoją ludzką godność. Zarówno uczucia religijne, jak i godność człowieka podlegają równej konstytucyjnej ochronie prawnej, bo stanowi ona w art. 32. ust. 1., że wszyscy są równi wobec prawa i wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne. Na jakiej więc podstawie ochrona uczuć religijnych została wyniesiona w kodeksie karnym ponad konstytucyjne zapisy i przyznano jej szczególny charakter, o czym zawyrokował Trybunał Konstytucyjny RP w orzeczeniu z dnia 7 czerwca 1994 r., stwierdzając, że uczucia religijne, ze względu na ich charakter, podlegają szczególnej ochronie prawa. Bezpośrednio powiązane są bowiem z wolnością sumienia
i wyznania, stanowiącą wartość konstytucyjną? To jest przecież pomylenie z poplątaniem!
Dziwaczne są również komentarze do tego artykułu innych prawników, którym chyba fanatyzm religijny bardzo przyćmił umysły. Jedni mówią, że przedmiotem czci może być sam Bóg, jego wizerunki, sposób przedstawiania, postacie świętych czy Matki Boskiej, określone znaki, rytuały, a nawet słowa mające charakter sprawowania sakramentów. Dam konia z rzędem temu, kto mi pokaże, jak wygląda Bóg, którego tak chroni polskie prawo; kto poświadczy, że go widział i z nim rozmawiał, kto mi poda adres Jego siedziby, telefon, faks czy e-mail, abym mógł się z Nim porozumieć, bo Jego sługom od Watykanu
począwszy, a na ostatnim ciurze w parafii kończąc nic a nic nie wierzę. Ci, którzy się na Niego powołują, mają w związku z Nim coraz to inne zachcianki. Kto posiada autentyczne zdjęcia tzw. Matki Boskiej? I ile ich w końcu jest? Nie ma zdjęcia, adresu, nic...? To dlaczego państwo swoim autorytetem i sankcją karną zmusza niewierzących obywateli do oddawania pokłonów i czczenia malowideł, posągów i figur wykonanych ręką rzemieślników w celach zarobkowych, szat rytualnych, kawałkowi opłatka i innych symboli wymyślonych przez fanatyków?
Są tacy prawnicy, którzy twierdzą, że urażenie uczuć religijnych może polegać na działaniu lub zaniechaniu (Wydawnictwo Prawnicze Lexis Nexis, Warszawa 2006). Nie zauważyłem, aby którykolwiek poseł przeżegnał się przed krzyżem wiszącym na sali obrad Sejmu RP. A tak należy postępować, aby mu oddać cześć. Zatem wszyscy obrażają uczucia religijne katolików, bo okazują lekceważenie temu symbolowi, któremu, zgodnie z art. 196 kk, należy się cześć szczególna. A czy opluwanie przeciwników politycznych, mówienie fałszywego świadectwa o innych pod krzyżem sejmowym, nie jest obrazą uczuć? I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom... Tak sobie katolicy skaczą do gardeł pod znakiem najwyższej świętości, a niewierzącym pod sankcją karną nakazują oddawanie mu czci. Absurd!
Czy doczekamy się kiedyś w Polsce takiej władzy, która uwolni się od strachu i wpływów Krk, a sprawowanie wszelkich kultów zapewni wiernym w ich świątyniach? Tak czynią inne wyznania i dlatego na obrazę uczuć się nie powołują.
Stanisław Błąkała, RACJA PL Kraków
katedra profesor joanny s.
Noworoczne postanowienia
Nowy Rok. 1 stycznia. Data całkowicie umowna, a jednak skłania do zadumy nad upływem czasu. Skoro nie możemy być młodsi, chcemy być w kolejnym roku choć lepsi i atrakcyjniejsi.
W domu i w zagrodzie. Jako osoby prywatne i publiczne. Pracodawcy i pracobiorcy. Matki, żony i kochanki. Dziadkowie i wnuki. Gwiazdy wschodzące i upadające. VIP-y i NIP-y.
Odnowie ciała, a zwłaszcza ducha, służą noworoczne postanowienia. Dotyczą wszystkiego. Zdrowia, urody, moralności, słowności, punktualności i co tam komu do łba strzeli. Zazwyczaj są całkowicie nieszkodliwe, bo nierealizowane. O solennych przyrzeczeniach szczęśliwie zapominamy po kilku dniach. W najgorszym razie po miesiącu. A potem stosujemy podstawową zasadę zachowania dobrego samopoczucia: jeżeli sobie przypomnisz, że o czymś zapomniałeś, to natychmiast zapomnij, że sobie przypomniałeś.
Politycy limit obietnic bez pokrycia wyczerpują w kampanii wyborczej. Na nowy rok, zwłaszcza powyborczy, nic już nie zostaje. Raczej przeciwnie. Wycofują się rakiem. I oczywiście pałają iście świętym oburzeniem, gdy im to wypomnieć. Prawda bowiem wyzwala tylko uczciwych. Obłudników kole w oczy. Prawda na pewno nie jest przyjaciółką PO ani jej szefa. Nawet mniejszą. Zwłaszcza naga. Wszak nagość jest potępiana przez Kościół jako niemoralna, a Tuskowa partia drży przed biskupami. Dlatego przedstawiany na portalu SLD internetowy filmik Ewolucja premiera Tuska wywołał furię zamiast refleksji. Wicemarszałek Niesiołowski ocenił, że koalicja Lewica i Demokraci uprawia czystą propagandę i rozpaczliwie szuka sobie jakiegoś miejsca. Poseł Chlebowski uznał, że to efekt frustracji słabymi notowaniami SLD w sondażach. I dodał: Są bezbarwni programowo, nie mają żadnych inicjatyw. A w takiej sytuacji najlepiej atakować innych. Akurat ta ostatnia opinia pasuje jak ulał, ale do jej autora.
W rzeczywistości film żadnym atakiem nie jest. Obnaża tylko obłudę Tuska. W przedwyborczej debacie z ówczesnym premierem Kaczyńskim powtarzał jak mantrę: Przykro mi, że pan prezes Kaczyński, jako premier polskiego rządu, nie wie, na czym polega Karta praw podstawowych. Przykro mi, że nie ma odwagi powiedzieć opinii publicznej, że ta Karta praw podstawowych, np. w rozdz. IV Solidarność, mogłaby gwarantować w Polsce, tak jak w całej Europie, naprawdę godziwe życie. To prawo europejskie, które pan odrzuca w imieniu polskiego rządu, ale na szczęście nie w imieniu Polaków, to prawo europejskie mogłoby także gwarantować godziwe życie Polakom, tak jak wszystkim innym członkom Unii Europejskiej. Dostał rzęsiste brawa, które kilkanaście dni później, 21 października 2007 r., przełożyły się na głosy dla Platformy Obywatelskiej. Pięknym słowom uwierzyło 6 701 010 wyborców. 41,5 proc. ogółu głosujących. Spełniając obywatelski obowiązek, nie tylko obalali kaczyzm. Wybierali lepsze jutro. Z Kartą praw podstawowych. Długo się nie cieszyli. Premier Tusk okazał się innym człowiekiem. Nie z debaty. Ze skrzeczącej rzeczywistości. Odmienił się jak za dotknięciem różdżki złej wróżki. W expos z podpisania Karty wycofał się ostatecznie. Już nie chce zapewniać Polakom godziwego życia. Zechce za cztery lata.
W noworocznym wystąpieniu życzył Polakom, aby w 2008 roku czuli się co najmniej tak dobrze jak w czasie nocy sylwestrowej. Najwyraźniej uznał, że trudno będzie znieść jego rządy bez 40-procentowego znieczulenia.
JOANNA SENYSZYN
PS Zapraszam na www.senyszyn.blog. onet.pl
jaja jak birety
Się powiedziało (8)
Były premier Kazimierz Marcinkiewicz ma teraz ciepłą posadkę w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju w Londynie, ale w tym roku ma nastąpić jego wielki comeback. Przypomnijmy zatem kilka z jego złotych myśli.
Cały czas ciężko pracujemy i staramy się robić to uczciwie.
Nie jest prawdą, że rząd o tym nie myśli, po prostu na efekty trzeba poczekać.
Ja również bardzo dziękuję za szereg celnych pytań i uwag, szeroko się uśmiecham i gwarantuję, że to się nie zmieni.
Polska w siatkówce nie tylko męskiej i żeńskiej, ale w każdej innej może osiągnąć sukces.
Mam służbowe mieszkanie przy ulicy Parkowej. Jednak nie w słynnej willi premierowskiej, która jest tak ekskluzywnie wykończona, że nie byłem w stanie w niej zamieszkać.
I właśnie wasze wygrywanie stawia na baczność
w oku łzę. I to nieważne, czy to jest piękne błękitne oko polskiej blondynki, czy oko twardego, starszego mężczyzny (do piłkarzy reprezentacji przyp. red.).
Ja tego słowa nie powiem, ale niech mi ktoś powie, że nie powiedziałem prawdy!
Kierowałem dotychczas wieloma ważnymi podmiotami o dużych obrotach (...). Byłem m.in. wicedyrektorem szkoły, kuratorem oświaty w byłym woj. gorzowskim, wicedyrektorem wojewódzkiego ośrodka
metodycznego, prezesem fundacji na rzecz gorzowskiej wyższej szkoły
zawodowej (odpowiadając na pytania dziennikarzy o kwalifikacje do objęcia stanowiska prezesa PKO BP przyp. red.).
Chcieliśmy iść dalej, ale bardzo cieszymy się z tego, że mogliśmy się cofnąć po to, by zawrzeć kompromis. Na tym polega współpraca w UE.
Nie jestem alfą i omegą. Jeszcze.
Nie byłem, nie jestem i nigdy nie będę marionetką w ręku braci Kaczyńskich.
Chwytałem się brzytwy,
a brzytwą okazał się Tusk.
Odszedłem z polityki, bo to choroba śmiertelna.
Polska polityka to wspinaczka bardzo wysokogórska, a potem skok z tej góry na bungee.
Zawsze stawiałem na młodych. Można z nimi robić właściwie wszystko.
Wybrała PAR
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
FiM 01 08TI 99 02 08 T B M pl(1)TI 02 08 26 T pl26 02 08 sem IIArt z Gościa NIedzielnego (MĘŻCZYZNA MOCNY DUCHEM Wrocław 02 08 2010)02 0826 02 08 sem IITI 02 08 28 B pl(1)FiM 05 08TI 02 08 27 T pl(1)FiM 11 08TI 02 08 14 T B pl(1)więcej podobnych podstron