POWODY
Dafne patrzyła na młodszą siostrę z rozbrajającą bezradnością. Astoria, która początkowo była w
prawdziwie bojowym nastroju, szybko pękła i zamiast wyłożyć swoje racje ostrym, zdecydowanym tonem —
tak, jak ćwiczyła to tego ranka przed lustrem — zaniemówiła. Nie wiedząc, co zrobić z rękami, zaczęła miąć
rąbek swojej szaty, wyrzucając sobie w duchu własną słabość. Nikt tak jak Dafne nie umiał w niej wzbudzić
poczucia winy.
— Co ty robisz, Astoria? — zapytała starsza z sióstr miękko.
Astoria wzięła głęboki oddech:
— Jestem już dorosła i w związku z tym mogę samodzielnie podejmować najważniejsze decyzje
dotyczące mojego życia — zaczęła szybko, próbując wyrzucić z siebie przygotowaną wcześniej przemowę,
zanim znowu ugnie się przed wszystkowiedzącym spojrzeniem modrych oczu siostry. — W związku z tym… —
Dafne westchnęłą, jakby czekała ją długa i trudna rozmowa z wyjątkowo tępym dzieckiem. — Chciałabym,
żebyś uszanowała… — Dyskretne potarcie skroni. — Mój… — Potrząśnięcie głową. — Wybór? — zakończyła
dziewczyna cichutko, mimowolnie kuląc się w sobie. Jak to się działo, że przy Dafne zawsze czuła się tak, jakby
znowu miała osiem lat i nie chciała się przyznać, że zbiła dzbanek soku dyniowego?
Starsze rodzeństwo powinno być zakazane przez konwencje genewskie*.
Ponieważ do tej pory stała wyprostowana jak struna na środku saloniku, teraz klapnęła z rezygnacją na
fotel.
— Więc — wyjąkała po chwili elokwentnie. — Tak. No.
— No?
— No.
— To no wszystko wyjaśnia — zakpiła Dafne, ale na jej twarzy nie można było dostrzec nawet cienia
uśmiechu. — Astoria… Popełniasz błąd.
Nie zaszczyciła tego odpowiedzią.
— Masz dwadzieścia lat i wydaje ci się, że wszystko przed tobą — ciągnęła jej siostra poważnie. — Że
masz jeszcze czas, mnóstwo czasu i że ze wszystkim zdążysz. Z ułożeniem sobie życia na czele. Ale to
nieprawda. — Astoria uniosła głowę i popatrzyła na Dafne zdezorientowana. — Rzucając Terry'ego i wychodząc
za Malfoya zmarnujesz sobie życie. A wtedy straconego czasu nie odda ci już nikt. Ja wiem — roześmiała się
ponuro — co myślisz. Wydaje ci się, że chodzi mi o wojnę, o to, po której stronie ten kretyn stanął, o wyrok, o
złe nazwisko, o rodzinę, z której połowa nie żyje, a druga połowa gnije w Azkabanie. Ale przecież ty już o tym
wszystkim wiesz, więc po co miałabym się powtarzać. Poza tym… Astoria — zniżyła głos — jesteś moją siostrą,
moją ukochaną, młodszą siostrą i nikt nie zna cię tak dobrze, jak ja. I wiem, że tamto nie ma dla ciebie
znaczenia. Nie dlatego, że zwykle bezinteresownie poświęcasz się dla innych. Po prostu uparłaś się jak ten osioł,
że to zrobisz i choćby Malfoyowi wyrosła druga głowa, nie zrezygnujesz. W porządku. Nie w tym problem. —
Dafne pochyliła się w stronę siostry, patrząc jej prosto w oczy. — Astoria, Malfoy to najbardziej pokręcony,
uprzedzony, zawistny, małostkowy, złośliwy, arogancki i niestabilny psychicznie człowiek, jakiego znam. Może i
poradzisz sobie z tym, jak nisko upadł on i jego rodzina, ale z nim samym — nie. Unieszczęśliwi cię tak, jak
unieszczęśliwiłby każdą inną osobę. Do końca życia będzie się zadręczał wszystkimi swoimi porażkami, ale
ponieważ jest takim cholernym egoistą, to mimo to nigdy się nie przyzna, że poniósł klęskę, tylko wiecznie
będzie szukał winnych wśród swoich najbliższych. Jednocześnie zacznie go zżerać poczucie winy, że tak was
krzywdzi, a tobie nie zostanie nic innego, tylko patrzeć, jak gnije, aż w końcu zaczniesz gnić razem z nim. Tego
dla siebie chcesz? Takie życie sobie wybrałaś? Malfoy cię zniszczy. A naprawdę, uwierz mi, bo znam go dłużej
niż ty, nie jest tego wart.
Przegięła.
— Wiesz co? Mam tego dosyć. — Astoria wstała z rozmachem, czując, jak krew napływa jej do twarzy.
— Wiedziałam, że będziesz zła. Merlinie! Wiedziałam, że wszyscy będą źli i zawiedzeni, i że będą mnie potępiać,
bo przecież mogłam zostać żoną Terry'ego Boota, tego Terry'ego Boota, Gwardzisty i bohatera, i… Wiedziałam,
naprawdę, nie spodziewałam się niczego innego. Praktycznie słyszałam w głowie twój głos, jak mówisz, że robię
błąd, że zmarnuję sobie życie. Wyobrażałam sobie, że krzyczysz na mnie i się złościsz. I to by było w porządku,
bo jesteś moją siostrą i wiem, że mnie kochasz i że to wszystko dlatego, że się martwisz. Ale nie zniosę, żebyś
mówiła o mnie i o nim tak, jakbyś cokolwiek o nas wiedziała…
Dafne uśmiechnęła się gorzka.
— Astoria. Wszyscy wiedzą.
* Nie, Astoria nie wie, czym są konwencje genewskie, ale narrator wszystkowiedzący wie i z tej wiedzy
korzysta.
1
Wszyscy. Świetnie. Tylko jak mogą wiedzieć wszyscy, skoro jeszcze do niedawna nie wiedziała nawet
ona, a kto, za przeproszeniem, miał wiedzieć, jeśli nie Astoria właśnie? Miała nieodparte uczucie déja vu. Znowu
o pewnym bardzo ważnym aspekcie jej życia wiedzą ci bliżej nieokreśleni, cholerni wszyscy. Tylko ona nie. A
Terry? Morgano, Terry też…?
Miała już serdecznie dosyć tej nieznośnej wszechwiedzy swojego otoczenia. Oby się nią udławiło.
— Tym bardziej — w końcu pokonała ściśnięte gardło — nie powinno cię to dziwić.
— I nie dziwi. Ale wiesz, do samego końca miałam nadzieję, że okażesz się mądrzejsza.
W tonie jej głosu, w sposobie, w jaki zaintonowała to ostatnie zdanie, było pewne niedopowiedzenie,
to, czego żadna z nich nigdy by nie powiedziała, ale o czym obie wiedziały aż nazbyt dobrze. Mądrzejsza niż ja.
Dafne odruchowo położyła dłoń na brzuchu*.
Astoria z powrotem usiadła.
— Wszystko będzie dobrze — powiedziała cicho i sama już nie wiedziała, czy ma na myśli siebie, czy
siostrę. — Wiem, co robię. Naprawdę.
Smutny uśmiech Dafne wyraźnie mówił, że zupełnie w to nie wierzy.
— Dobrze — podjęła po chwili ciężkiego milczenia. — I tak wiem, że zrobisz, co będziesz chciała. Ale i
tak musiałam, chciałam… Nieważne. Astoria, powiedz mi tylko jedno. Dlaczego?
O. Tego pytania też powinna się spodziewać. A mimo to, nie wiedzieć czemu, jakoś jej umknęło. W
związku z czym nie miała zielonego pojęcia, jak na nie odpowiedzieć.
— Okej — westchnęła Dafne, nie doczekawszy się odpowiedzi. — Rozumiem, nie musisz wiedzieć,
dlaczego wychodzisz za mąż za największego gnojka, jakiego magiczna Anglia widziała. W porządku, zdarza się
w najlepszych rodzinach — ironizowała, wpędzając Astorię w coraz większe zakłopotanie. — Może lepiej ci
pójdzie z podpowiedzią. Kochasz go?
Nie wiem, chciała odpowiedzieć. Naprawdę nie wiem. Po prostu dobrze się z nim czuję. Bo przy nim nie
muszę udawać, że jestem kimś lepszym niż w rzeczywistości. Bo przy nim mogę być szczera — albo nie,
inaczej, mogę być tak nieszczera, jak tylko chcę, bo on też jest nieszczery i możemy się w tej naszej
nieszczerości kisić do upadłego. Czy to nie wystarczy?
Słowa jakoś nie chciały przejść jej przez gardło, więc wzruszyła tylko niezobowiązująco ramionami.
Dafne wyglądała na załamaną.
— A wiesz może chociaż, od jak dawna…?
~*~*~*~
Człowiek, z którym miała spędzić resztę swojego życia, siedział na tej samej ławce w parku Saint
James's, co zawsze; na jego kolanach rozłożony najnowszy numer Proroka codziennego, na ustach brzydki
grymas wiecznego niezadowolenia.
Naprawdę, czy to nie wystarczy?
— Jesteś wreszcie. — Uniósł głowę znad gazety i obdarzył ją tym zniecierpliwionym spojrzeniem, które
zdawało się być zarezerwowane specjalnie dla niej. Kolejny niepodważalny argument za.
— Nie zapytasz, czy Dafne jeszcze kiedykolwiek się do mnie odezwie? — rzuciła naburmuszona, z
rozmachem siadając obok niego. Niech wie, że jest nieszczęśliwa. Niech się, cholera, przyzwyczaja.
— Nie — odpowiedział obojętnie. — Bo wiem, że nigdy by ci tego nie zrobiła. Chociaż ja nie miałbym
nic przeciwko. Nie cierpię jędzy, bez urazy.
To prawie jak komplement. Z naciskiem na prawie, fakt, ale zawsze.
— Mógłbyś tak o niej nie mówić? — westchnęła Astoria zrezygnowana. — To moja siostra.
— Wiem. — Pokiwał głową. — Trochę mnie to martwi, ale jakoś sobie z tym radzę.
— Biedaku — zakpiła. W odpowiedzi westchnął tylko jak największy męczennik swoich czasów.
— Dobra, to co ci nagadała? — rzucił po chwili.
Astoria zamrugała zdezorientowana.
— Słucham?
— Dafne, co ci nagadała Dafne?
— Skąd ci przyszło do głowy, że powiedziała mi coś…?
— Przecież widzę, że wyglądasz jak Puchon, któremu ktoś połamał łopatkę i zrobił dziurę w wiaderku.
— Powiedziała, że jesteś świrem, że mnie unieszczęśliwisz i że popełniam straszny błąd. — Wzruszyła
ramionami. — Nic, czego bym sama nie wiedziała.
* Przepraszam, że wplatam w tę historię inną i to w dodatku taką, której w końcu nie opisałam. Ale nie umiem
tego wszystkiego rodzielić – w mojej głowie wszystkie wątki stanowią pewną nierozerwalną całość i nie mogę z
tym nic zrobić.
2
— To czemu tak się tym przejmujesz?
Proszę, jaki troskliwy. Doskonały materiał na męża. Niech ją Kirke ma w swojej opiece.
— Ale wiesz, postaraj się tak nie krzywić, kiedy myślisz — wtrącił, zanim zdążyła odpowiedzieć — bo
przedwcześnie zrobią ci się zmarszczki i będę cię musiał zamknąć w komórce pod schodami, żeby ludzie nie
widzieli, że wyglądasz jak wysuszona na słońcu morela.
Astoria roześmiała się. Draco rozparł się wygodniej na ławce, zadowolony z siebie, pewny, że to jego
żart tak ją rozbawił. Ponieważ nie zauważył, że śmiała się z niego, nie z jego żałosnego dowcipu, postanowiła
wyprowadzić go z błędu.
— Dafne pytała mnie, dlaczego to robię — wyjaśniła mu lekkim tonem, gdy tylko się trochę uspokoiła.
Malfoy spojrzał na nią podejrzliwie. — Dlaczego za ciebie wychodzę — dopowiedziała uprzejmie. Nie
spodziewała się, że wywrze to na nim jakiekolwiek wrażenie. Pomyliła się. Przez chwilę Draco stracił nad sobą
kontrolę, a na jego twarzy pojawił się cień niepewności i coś na kształt strachu. Jak echo, do Astorii wróciły
słowa siostry. — I kiedy to wszystko się zaczęło — dodała szybko, żeby odwrócić swoją własną uwagę od tamtej
rozmowy.
— I co odpowiedziałaś? — zapytał dziwnym głosem.
Uśmiechnęła się.
— Że sama dobrze nie wiem, kiedy, ale przypuszczam, że w chwili, w której zobaczyłam twoją
rodzinną posiadłość.
— Przecież nienawidzisz naszego dworu. — Draco zmarszczył czoło. — Mówisz, że nie dasz się zamknąć
w tej trupiarni.
— Bo nie dam. Ale musisz przyznać, że twój majątek to mocny argument.
— Mocniejszy od mojej czarującej osobowości? — obruszył się.
— O niebo.
Fin.
3