Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
II.68)
Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana
Maria Valtorta
Księga II -
Pierwszy rok życia publicznego
–
POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA –
68. UZDROWIENIE
JOANNY,
MAŁŻONKI CHUZY,
W POBLIŻU KANY
[por. Łk 8,2-3]
Napisane 8 lutego
1945. A, 4426-4437
Uczniowie są na
tyłach domu, w
trakcie wieczerzy, spożywanej w wielkiej pracowni Józefa. Warsztat
służy za stół i
wszystko, co potrzebne, znajduje się na nim. Widzę, że pracownia służy
także za
pomieszczenie do spania. Na dwóch innych stołach stolarskich,
zmienionych na posłania,
są maty. Wzdłuż murów postawiono niskie łóżka (maty na drewnianych
listwach).
Apostołowie
rozmawiają ze sobą i z
Nauczycielem.
«A więc to prawda,
że udajesz się
na Liban?» – dopytuje się Iskariota.
«Nigdy nie czynię
obietnic, aby ich
potem nie wypełnić. A to obiecałem dwa razy: pasterzom i piastunce
Joanny, małżonki
Chuzy. Czekałem pięć dni, jak powiedziałem, i dla pewności dorzuciłem
jeszcze
dzisiejszy dzień. Jednak teraz odchodzę. Pójdziemy po wschodzie
księżyca. Droga
będzie długa, nawet jeśli przepłyniemy łodzią do Betsaidy. Jednak chcę
dać tę
radość Memu sercu pozdrawiając także Beniamina i Daniela. Widzisz, co
to za dusze,
pasterze! O, zasługują na to, by iść ich uczcić. Sam Bóg nie pomniejsza
się czcząc
jednego ze Swoich sług, a nawet przeciwnie, ukazuje Swą sprawiedliwość.»
«W tym upale!
Uważaj na to, co
robisz. To ze względu na Ciebie to mówię...» [– odpowiada Judasz.]
«Noce są już mniej
duszne.
Słońce będzie jeszcze przez krótki czas w [konstelacji] Lwa, a burze
łagodzą upał.
Poza tym powtarzam: nikogo nie zobowiązuję do tej wędrówki. Wszystko
jest dobrowolne
we Mnie [i tak niech też będzie] wokół Mnie. Jeśli macie jakieś sprawy
lub czujecie
zmęczenie, pozostańcie. Spotkamy się później.»
«Właśnie... tak
jak mówisz...
[– odzywa się Judasz. –] Muszę pomyśleć o sprawach rodziny. Nadchodzi
czas żniw i
matka prosiła, abym zobaczył się z przyjaciółmi... Widzisz, w końcu
jestem głową
rodziny, to znaczy – mężczyzną w rodzinie.»
Piotr szepcze: «Na
szczęście
przypomniał sobie, że pierwsza po ojcu jest zawsze matka...»
Judasz nie daje
poznać, czy doszedł
do niego szept Piotra: albo nie usłyszał, albo nie chciał usłyszeć.
Zresztą Jezus
powstrzymuje Piotra spojrzeniem, a Jakub, syn Zebedeusza, ciągnie go za
ubranie, żeby
milczał.
«Idź, Judaszu. Nawet
musisz
iść. Nie należy uchybiać posłuszeństwu [należnemu] matce.»
«Zatem zaraz idę,
jeśli pozwolisz.
Dotrę na czas do Nain, by jeszcze znaleźć nocleg. Żegnaj, Nauczycielu,
żegnajcie,
przyjaciele.»
«Bądź przyjacielem
pokoju i
zasługuj na to, by Bóg był zawsze z tobą. Żegnaj...» – mówi Jezus,
podczas gdy
pozostali uczniowie żegnają go wspólnie.
Nie widać żalu z
tego powodu, że
odchodzi i nawet... Piotr – być może lękając się, że Judasz się
rozmyśli –
pomaga mu zawiązać rzemienie torby i przełożyć ją przez ramię.
Towarzyszy mu aż do
drzwi pracowni. Są już otwarte – jak i drugie, wychodzące na ogród – z
pewnością
po to, by przewietrzyć pomieszczenie. Powietrze jest duszne po skwarnym
dniu. Piotr stoi
przy drzwiach i patrzy, jak [Judasz] odchodzi. Widząc, że faktycznie
się oddala, robi
do niego radosny grymas ironicznego pożegnania, po czym powraca,
zacierając ręce. Nic
nie mówi... ale już wszystko powiedział.
Kto go widział...
śmieje się pod
nosem. Jednak Jezus nie zwraca na niego uwagi, bo obserwuje kuzyna
Jakuba, który całkiem
się zaczerwienił i posmutniał. Odsunął oliwki. Pyta go: «Co ci jest?»
«Powiedziałeś:
“Nie należy
uchybiać posłuszeństwu [należnemu] matce...” Co więc z nami?»
«Nie miej
skrupułów. Taka jest
ogólna zasada, kiedy jest się jedynie człowiekiem i cielesnym
synem. Kiedy
jednak przyjęło się inną naturę i inne ojcostwo – nie. Ta jest wyższa i
trzeba
iść za tym, co ona nakazuje i czego pragnie. Judasz przybył przed tobą
i przed
Mateuszem... jednak jest jeszcze spóźniony. Musi się uformować, a
będzie to robił
bardzo powoli. Darzcie go miłością. Miej miłość [do niego], Piotrze! Ja
rozumiem...
lecz mówię ci: miej miłość. Znosić osoby nieprzyjemne to cnota, która
nie jest
pozbawiona wartości. Praktykuj ją.»
«Tak,
Nauczycielu... jednak kiedy
widzę go takim... takim... Dobrze, zamilcz, Piotrze, bo On rozumie
bardzo dobrze...
Wydaje mi się, że jestem żaglem zbyt nadętym przez wiatr... Trzeszczę,
trzeszczę pod
naporem i zawsze coś we mnie się łamie... jednak Ty wiesz – albo raczej
nie wiesz, bo
nie masz doświadczenia przewoźnika i dlatego właśnie to mówię – że
jeśli żagiel
z powodu nadmiernego naporu wiatru zrywa umocowania, zapewniam Cię, że
to takie
uderzenie dla niewprawnego przewoźnika, iż go ogłusza... I właśnie
czuję, że...
grozi mi zerwanie wszystkich wiązań... a wtedy... Lepiej jest w takim
wypadku, aby sobie
poszedł. Wtedy żagiel uspokaja się od wiatru, a ja akurat nadążam
umocnić wszystkie
wiązania.»
Jezus się uśmiecha
i kiwa głową
– pełen wyrozumiałości dla sprawiedliwego i wrzącego Piotra.
Od ulicy dochodzi
wielki stukot
podbitych żelazem kopyt i okrzyki mężczyzn: «To tutaj! To tutaj!
Zatrzymaj się,
mężu!»
Zanim Jezus i Jego
uczniowie sobie
uświadamiają, [co się dzieje], przed otworem zewnętrznych drzwi pojawia
się ciemny
kształt konia całkiem dymiącego od potu. Schodzi z niego jeździec.
Spieszy do środka
jak meteor i rzuca się do stóp Jezusa, całując je ze czcią. Wszyscy
patrzą
zaskoczeni.
«Kim jesteś? Czego
chcesz?»
«Jestem Jonatan.»
Odpowiada mu
okrzyk Józefa, który
siedzi na końcu wielkiego stołu. Z powodu gwałtowności nadejścia nie
rozpoznał
przyjaciela. Pasterz spieszy do męża znajdującego się jeszcze przy
ziemi:
«Ty? To naprawdę
ty!»
«Tak. Adoruję mego
uwielbianego
Pana! Trzydzieści lat nadziei, o! Długie oczekiwanie! Teraz oto [lata
te] obsypują się
kwieciem jak samotna agawa i bardziej od niej ukwiecone są w tej
szczęśliwej ekstazie
– jeszcze szczęśliwszej niż tamta, tak odległa! O! Mój Zbawicielu!»
Niewiasty, dzieci
i kilku mężczyzn
– pomiędzy nimi: dobry Alfeusz, syn Sary – trzymając jeszcze w ręce
kawałek chleba
i serca, tłoczą się przy wejściu i stoją nawet we wnętrzu.
«Wstań, Jonatanie.
Właśnie
miałem iść ciebie szukać, a z tobą Beniamina i Daniela...»
«Wiem...»
«Podnieś się, abym
ci dał
pocałunek, który dałem już twoim towarzyszom.»
[Jezus] zmusza go
do wstania i
całuje go.
«Wiem... –
odpowiada krzepki
starzec, dobrze się trzymający i dobrze odziany. – Wiem. Ona
miała rację. To
nie było majaczenie umierającej! O! Panie Boże! Jakże dusza widzi i
słyszy, kiedy Ty
ją wzywasz!»
Jonatan jest
wzruszony. Opanowuje
się. Nie traci czasu. Adorujący, a jednak aktywny, szybko zmierza do
celu:
«Jezu, nasz Zbawco
i Mesjaszu,
przybyłem prosić Cię, abyś poszedł ze mną. Rozmawiałem z Esterą i ona
powiedziała
mi... Jednak wcześniej, wcześniej Joanna rozmawiała z Tobą i
powiedziała mi... O! Nie
śmiejcie się z człowieka szczęśliwego, wy, którzy mnie słuchacie...
szczęśliwego
i niespokojnego aż do otrzymania Twej [odpowiedzi:] “Idę”. Wiesz, że
byłem w
podróży z umierającą panią. Co za podróż! Z Tyberiady do Betsaidy
poszło dobrze.
Jednak potem zostawiłem łódź i wziąłem wóz. Choć go wyposażyłem
najlepiej jak
mogłem, to była męczarnia. Posuwaliśmy się powoli nocą, a ona
cierpiała. W Cezarei
Filipowej wydawało się, że umrze, tak upływała z niej krew.
Zatrzymaliśmy się...
Trzeciego dnia rano, siedem dni temu, przywołała mnie. Wydawała się już
umarła, tak
była blada i wyczerpana. Jednak kiedy się do niej odezwałem, otwarła
swe słodkie oczy
umierającej gazeli i uśmiechnęła się do mnie. Dała mi znak lodowatą
ręką, abym
się pochylił, bo ledwo już mówiła. Powiedziała mi: “Jonatanie, zabierz
mnie do
domu, ale natychmiast.” Nakazała mi to z tak wielką mocą – ona,
zawsze
bardziej łagodna od dziecka – że jej policzki się zaróżowiły, a jakiś
błysk
zalśnił w jej oczach. Mówiła dalej: “Śnił mi się mój dom w Tyberiadzie.
W jego
wnętrzu był Ktoś, kto miał oblicze jak gwiazda. Był wysoki, jasnowłosy,
miał
niebiańskie oczy, a głos łagodniejszy od dźwięku harfy. Mówił mi: ‘Ja
jestem
Życiem. Pójdź, wracaj. Czekam na ciebie, aby ci je dać.’ Chcę wrócić.”
Powiedziałem jej: “Ależ, pani! Nie możesz! Źle się czujesz! Jak tylko
ci się
polepszy, wtedy zobaczymy”. Sądziłem, że to było majaczenie
umierającej. Jednak ona
płakała i potem... O! Powiedziała to po raz pierwszy od sześciu lat,
czyli odkąd jest
moją panią... Tak, nawet usiadła, wzburzona – ta, która nie może się
poruszyć –
i powiedziała mi: “Sługo, chcę tego! Jestem twoją panią. Bądź
posłuszny!”
Potem upadła, cała we krwi. Sądziłem, że umiera... Powiedziałem:
“Zróbmy jej
przyjemność. I tak umrze!... Nie będę miał wyrzutów sumienia, że ją
zawiodłem na
koniec. Przecież zawsze chciałem sprawiać jej radość”. Co za podróż!
Odpoczywała
jedynie pomiędzy trzecią a szóstą godziną. Zamęczałem konie, by jechać
szybciej.
Przybyliśmy do Tyberiady o dziewiątej godzinie, dziś rano... I Estera
powiedziała
mi... Wtedy zrozumiałem, że to Ty ją wezwałeś. Bo to było o godzinie i
w dniu, kiedy
obiecałeś Esterze cud! Wtedy ukazałeś się mojej pani. Ona chciała
natychmiast tu
przyjechać, o nocnej godzinie, i wysłała mnie, aby jechał przodem... O!
Chodź, mój
Zbawicielu!»
«Już idę. Wiara
wymaga nagrody.
Kto Mnie pragnie, ten Mnie posiądzie. Chodźmy.»
«Poczekaj.
Rzuciłem sakiewkę
pewnemu młodzieńcowi, prosząc: “Trzy, pięć, ile tylko posiadacie
osłów... skoro
nie macie koni! Szybko pod dom Jezusa!” Zaraz przybędą. Będziemy
szybciej. Mam
nadzieję spotkać ją w pobliżu Kany. O ile jeszcze...»
«Co, Jonatanie?»
«O ile jeszcze
żyje...»
«Żyje. A nawet
gdyby umarła – Ja
jestem Życiem. Oto Moja Matka.»
Dziewica, z
pewnością przez kogoś
powiadomiona, właśnie nadbiega, a za Nią Maria Alfeuszowa.
«Synu, odchodzisz?»
«Tak, Mamo. Idę z
Jonatanem.
Dotarł. Wiedziałem, że będę Ci go mógł przedstawić. To dlatego
zaczekałem jeden
dzień dłużej.»
Jonatan najpierw
głęboko się
skłonił, z rękoma skrzyżowanymi na piersiach. Teraz pada na kolana,
lekko podnosi kraj
szaty Maryi i całuje go ze słowami: «Witaj, Matko mojego Pana!»
Alfeusz, syn Sary,
mówi ciekawskim:
«Tak... Co na to powiecie? Czy wam nie wstyd, że my jesteśmy jedynymi
bez wiary?»
Hałas licznych
kopyt daje się
słyszeć na drodze. To osły. Sądzę, że to wszystkie osły z Nazaretu. Są
tak liczne,
że wystarczyłoby ich dla oddziału kawalerii. Jonatan wybiera najlepsze.
Ustala cenę.
Płaci hojnie. Z osłami zabiera też dwóch Nazarejczyków, na wypadek
gdyby jakieś
zwierzę straciło podkowę w drodze i po to, aby odprowadzili całą tę
hałaśliwą
gromadę. W tym czasie obydwie Marie pomagają przypiąć torby i manierki.
Maria, żona
Alfeusza, mówi do synów:
«Pozostawię wasze
posłania na
miejscu i będę je głaskać... Będzie mi się wydawać, że to was obsypuję
pieszczotami. Bądźcie dobrzy, godni Jezusa, dzieci... a ja... ja będę
szczęśliwa.»
Płacze łzami
pełnymi
serdeczności.
Maryja pomaga
Swemu Jezusowi,
głaszcząc Go z miłością. Udziela tysiąca rad i prosi o przekazanie
pozdrowień dwom
pasterzom na Libanie, bo Jezus oświadczył, że nie powróci, zanim ich
nie odnajdzie.
Odjeżdżają. Zapada
noc i właśnie
wschodzi księżyc w pierwszej kwadrze. Na czele jest Jezus i Jonatan. Za
nimi – wszyscy
inni. W mieście posuwają się stępa, bo zgromadzili się ludzie. Jednak
zaraz po
opuszczeniu [miasta] kłusują. Grupa rozbrzmiewa odgłosem kopyt i
dzwonków.
«Ona jest w wozie
z Esterą –
wyjaśnia Jonatan. – O! Moja pani! Co za radość sprawić ci przyjemność!
Przyprowadzić ci Jezusa! O, mój Panie! Mieć Cię przy sobie! Posiadać
Ciebie! Ty masz
naprawdę blask gwiazdy na obliczu, tak jak to ona widziała. Masz jasne
włosy i oczy w
kolorze nieba, a głos Twój jest jak dźwięk harfy... O! A Twoja Matka!
Czy zabierzesz
Ją kiedyś do mojej pani?»
«Pani Ją ujrzy.
Będą
przyjaciółkami.»
«Tak? O!... Tak,
ona może być
przyjaciółką. Joanna jest małżonką i była matką. Duszę ma jednak czystą
jak
dziewica. Ona może być przy boku Maryi, Błogosławionej.»
Jezus odwraca się,
słysząc
świeży wybuch śmiechu Jana, którego wszyscy naśladują. Odzywa się
Piotr: «To ja,
Nauczycielu, wywołuję ich wesołość. Na łodzi czuję się swobodnie jako
kot... ale
na tym! Wydaje mi się, że jestem beczką, która toczy się swobodnie po
pokładzie
statku, poruszanego południowo-zachodnim wiatrem!»
Jezus uśmiecha się
do niego i
dodaje mu otuchy, obiecując, że kłus wkrótce się skończy.
«O! To nic. Jeśli
chłopcy się
śmieją, nie ma w tym nic złego. Jedźmy, jedźmy sprawić radość tej
dzielnej
kobiecie.»
Jezus znów się
odwraca słysząc
nowy wybuch śmiechu.
Piotr woła: «Nie,
tego Ci nie
powiem, Nauczycielu! A zresztą, dlaczego nie? Powiedziałem: “Nasz wielki
minister pogryzie sobie ręce, kiedy się dowie, że stracił okazję
zagrania pawia przed
damą.” Oni się śmieją, ale tak to jest. Jestem pewien, że gdyby to
przewidział,
zapomniałby zatroszczyć się o ojcowskie winnice.»
Jezus nie
odpowiada. Szybko
przemierzają drogę na dobrze wykarmionych osłach. Przy świetle księżyca
mijają
Kanę.
«Jeśli pozwolisz,
wyprzedzę was.
Zatrzymam wóz. Jego kołysanie zadaje jej tak wielki ból.»
«Jedź!»
Jonatan galopuje
na koniu.
[Przebywają jeszcze] dość długi odcinek przy świetle księżyca i oto
wyłania się
ciemny kształt otwartego wozu, zatrzymanego na skraju drogi. Jezus
pogania osła, który
rusza lekkim galopem. Oto jest przy wozie. Zsiada.
«Mesjasz!» –
ogłasza Jonatan.
Stara piastunka
biegnie od strony
wozu ku drodze i pada na ziemię:
«O! Ocal ją! Ona
właśnie
umiera!»
«Oto jestem!»
Jezus wchodzi na
wóz, na którym
ułożono wielką ilość poduszek. Na nich spoczywa delikatne ciało. W
kącie stoi
latarnia, kubki, amfory. Z boku młoda, zapłakana służąca ociera zimny
pot z
umierającej. Jonatan przybiega z jedną z latarni wozu.
Jezus pochyla się
nad niewiastą,
która rzeczywiście umiera. Nie ma różnicy pomiędzy bielą jej lnianej
szaty i
bladością lekko lazurową jej rąk i wychudłej twarzy. Jedynie szerokie
brwi i długie,
bardzo czarne rzęsy nadają koloru tej śnieżnej twarzy. Nie ma już nawet
tej
złowróżbnej czerwieni na odbarwionych policzkach, jak u chorych na
płuca. Widać
różowofioletowy cień. To wargi lekko otwarte z powodu trudności w
oddychaniu.
Jezus klęka przy
niej i obserwuje
ją. Piastunka chwyta ją za rękę i woła. Jednak dusza, stojąca na progu
wieczności,
nie ma już świadomości. Przybyli uczniowie i dwaj młodzieńcy z
Nazaretu. Otoczyli
wóz. Jezus kładzie rękę na czole umierającej, która na chwilę otwiera
zamglone i
błędne oczy, a potem je zamyka.
«Straciła
przytomność» –
jęczy piastunka [Estera]. I płacze jeszcze głośniej. Jezus odzywa się:
«Matko, ona
to usłyszy. Miej ufność.»
Potem woła ją:
«Joanno! Joanno! To
Ja! Wzywam cię. Ja jestem Życiem. Popatrz na Mnie, Joanno.»
Umierająca otwiera
wielkie czarne
oczy, patrząc wzrokiem żywszym, i widzi pochyloną nad sobą twarz.
Porusza się
radośnie i uśmiecha. Lekko porusza wargami, by wypowiedzieć słowo,
jednak nie
słychać jej. [Jezus mówi:] «Tak, to Ja. Przybyłaś i Ja przyszedłem, aby
cię
ocalić. Czy możesz we Mnie uwierzyć?»
Umierająca daje
znak głową. Cała
jej żywotność skupia się w spojrzeniu, które mówi wszystko, czego nie
może wyrazić
inaczej – słowem. Jezus – pozostając cały czas na kolanach i z prawą
ręką na jej
czole – prostuje się i przybiera taką postawę jak w czasie cudów:
«Dobrze! Chcę
tego. Bądź
uzdrowiona. Wstań.»
[Jezus] odsuwa
rękę i wstaje. Po
minucie Joanna, żona Chuzy, bez czyjejkolwiek pomocy siada, wydaje
okrzyk i rzuca się do
stóp Jezusa, wołając silnym, pełnym szczęścia głosem:
«O! Chcę kochać
Ciebie, o moje
Życie! Na zawsze! Dla Ciebie! Na zawsze dla Ciebie! Piastunko!
Jonatanie! Jestem
uzdrowiona! O! Szybko! Biegnijcie donieść o tym Chuzie. Niech
przybędzie uwielbić
Pana! O! Pobłogosław mnie jeszcze, jeszcze, jeszcze! O! Mój Zbawicielu.»
Płacze i śmieje
się, całując
szaty i ręce Jezusa.
«Błogosławię cię,
tak. Cóż
chcesz, abym jeszcze uczynił?»
«Nic, Panie.
Jedynie, żebyś mnie
kochał i pozwolił mi kochać Ciebie.»
«A nie chcesz
dziecka?»
«O! Dziecko!...
Uczyń, co Ty
chcesz, Panie. Oddaję Ci wszystko: przeszłość, teraźniejszość i
przyszłość.
Wszystko Tobie zawdzięczam i wszystko Ci oddaję. Ty daj Twojej
służebnicy to, co
uznasz za najlepsze.»
«A więc – życie
wieczne. Bądź
szczęśliwa. Bóg cię kocha. Odchodzę. Błogosławię cię i was błogosławię.»
«Nie, Panie.
Zatrzymaj się w moim
domu, który teraz, o, teraz jest naprawdę jak kwitnący krzak róży.
Pozwól mi wejść
do niego z Tobą... O! Jestem szczęśliwa!»
«Przyjdę, ale mam
ze Sobą
uczniów.»
«Moich braci,
Panie. Joanna
będzie miała dla nich – tak jak dla Ciebie – posiłek i napój, i
wszystko, czego
trzeba. Spraw mi radość!»
«Chodźmy!
Odeślijcie osły i
idźcie za nami pieszo. Pozostało już niewiele drogi. Pojedziemy powoli,
abyście mogli
nadążyć. Żegnaj, Izmaelu i Aserze. Pozdrówcie ode Mnie Moją Matkę i
przyjaciół.»
Dwaj Nazarejczycy,
zaskoczeni,
odchodzą z hałaśliwym oddziałem, a wóz powraca – z rozradowanymi teraz
pasażerami.
Za nim idą uczniowie w grupie, komentując wydarzenie.
Wszystko się
kończy.
Przekład: "Vox Domini"
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (02) Blask twoich oczut informatyk12[01] 02 101introligators4[02] z2 01 n02 martenzytyczne1OBRECZE MS OK 0202 Gametogeneza02 07Wyk ad 02r01 02 popr (2)1) 25 02 2012TRiBO Transport 0202 PNJN A KLUCZwięcej podobnych podstron