MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 36 (KONIEC)


Rozdział XXXVI.
Dolina Mora Gryf, Królestwo Gryfonii. Sierpień, 1252.
Scootaloo szła wąską ścieżką. Jej skrzydła trzęsły się. Wzdrygała się za każdym razem,
kiedy jakiś kucyk wychodził spomiędzy namiotów. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek
wcześniej tak się denerwowała. Za godzinę wyruszy na swój pierwszy zwiad w służbie Armii
Północnej Equestrii. Ale przedtem& Cóż. Uzyska odpowiedz na pytanie, które zadawała sobie
bez przerwy w ciągu trzech nieprzespanych nocy.
Dotarła do namiotu Sweetie Belle i zamarła. Zaczęła powtarzać sobie w myślach scenariusze
tej rozmowy, które wcześniej układała. Więc, Sweetie, powiedziałaś mi, żebym-- Nie, nie, zbyt
pasywnie. A może coś w stylu:  Właśnie ruszam na misję, i chciałam-- Nie, to w końcu był
jej pomysł, powinnam to przyznać. Więc może: Sweetie Belle, ruszam na misję i chcę
wiedzieć, czy mnie kochasz, bo ja chyba kocham ciebie. Nie, zbyt bezpośrednio. Może&
- Oh, jej& - ze środka namiotu dobiegł trzesący się głos. - Aha. No, to wejdz, Scootaloo.
Scootaloo poczuła mdłości. Oh, nie, powiedziałam to na głos? No, to czas wziąć się w garść.
Pomarańczowa klacz poprawiła czapkę i weszła do namiotu. Sweetie siedziała na swojej
pryczy. Na jej puszystej grzywie spoczywała oficerska czapka.
- Cześć, Scootaloo. - powiedziała nerwowym tonem, przesuwając się, aby zrobić więcej
miejsca na łóżku. - Usiądz, proszę.
- Um& Dobrze. - odparła Scootaloo, czując, że jej śmiałość wyparowuje. - Nie chciałam&
- To nic. Ja też nie chciałam.
- Um&
- Mówiłaś prawdę? Przed wejściem?
- No& Chyba tak.
Sweetie Belle westchnęła ciężko.
- & Oh. Przepraszam, Scootaloo.
Scootaloo poczuła pustkę w brzuchu.
- Za co?
- Cóż. - zaczęła Sweetie.
-  Cóż co?
Odpowiedziała jej cisza.
- Sweetie Belle.  Cóż co?
Azy pojawiły się w kącikach oczu białej klaczy.
- Nie wiem, Scootaloo. Dawałam ci fałszywe sygnały i nie wiem, dlaczego.
- Jakie fałszywe sygnały? Nie rozumiem. Wydawało mi się, że wyrażasz się całkiem jasno.
Kłamałaś?
- Nie! Nie, nie, nie. Wszystko, co mówiłam, było prawdą. Naprawdę cię lubię. Bardzo. Jesteś
moją najlepszą przyjaciółką na świecie i nie chcę, żeby stała ci się krzywda, i chce zawsze być
twoją przyjaciółką, i naprawdę chcę, żebyś o mnie pomyślała, zanim zrobisz coś
niebezpiecznego, bo ja bym chyba nie zniosła, gdyby coś ci się stało. A ty powiedziałaś, że
pójdziesz i będziesz się narażać, a ja się przestraszyłam, bo pomyślałam, że zrobisz coś
głupiego!
- Ale& - zaczęła zdezorientowana Scootaloo. - Ale zachowywałaś się, jakbyś lubiła mnie&
Inaczej. Jak& Sama wiesz.
- Wiem! Nie wiem, dlaczego! - Sweetie otarła oczy kopytem. - Może chciałam sprawić, żebyś
mnie posłuchała!
- Ale skąd wiedziałaś, że ja& No, wiesz? Większość klaczek chyba by się przestraszyła, gdyby
ich najlepsze przyjaciółki zaczęły je podrywać, Sweetie Belle. A ty& Na Celestię, sama nie
wiem. Myślałam, że ty&
Sweetie zwinęła się w kulkę.
- To żadna tajemnica, Scootaloo. Widziałam, jak na mnie patrzysz.
Scootaloo potrząsnęła głową.
- Co? Ja nie-- Ja nie-- Ja wcale na ciebie nie patrzyłam! Nie myślałam nic z tych rzeczy,
dopóki nie zaczęłaś ze mną flirtować!
- Właśnie, że patrzyłaś. Odkąd zdobyłam swój uroczy znaczek.
- No, tak, trochę się wtedy zmieniło. - odparła Scootaloo, czując, że rośnie w niej złość. - Ale
nie kochałam cię wtedy, ani nic.
- Ale przed chwilą powiedziałaś, że mnie kochasz. To nie mogło się zacząć trzy dni temu.
- Może tak, a może nie! - Scootaloo zaczęła wściekle gestykulować. - Sama nie wiem! Nie
myślałam, że cię kocham, a wtedy ty zaczęłaś zachowywać się tak dziwnie, ja zaczęłam
myśleć, że cię kocham, a teraz ty mówisz, że to była tylko sztuczka! Nic już nie wiem!
- & Tak. Ja& Nie powinnam była udawać, że cię kocham. To było złe z mojej strony. Bardzo
złe. Ja& Nie chcę z tobą chodzić, Scootaloo.
Scootaloo poczuła, jakby ktoś uderzył ją w twarz. Patrzyła na Sweetie, łudząc się, że jej kolejne
słowa cofną poprzednie.
- Przepraszam, Scootaloo. Ale ja naprawdę nie chcę z tobą chodzić. Mi chyba nie podobają się
klacze. To znaczy& Nie tak, jak tobie się chyba podobają. Jesteś moją przyjaciółką i chcę,
żebyś była bezpieczna, i czuję, że jest między nami więz& Ale nic ponad to.
Serce Scootaloo biło, jakby chciało wyskoczyć z jej piersi. Zaczęła się trząść. Objęła Sweetie
kopytem i zbliżyła swoją twarz do jej twarzy. I pocałowała ją, w dziwny sposób, z
zamkniętymi ustami. Spod jej zaciśniętych powiek lały się łzy. Opuściła kopyto. Sweetie nie
ruszyła się. Scootaloo odsunęła głowę i otworzyła oczy. Sweetie nie odzywała się.
- & Przepraszam. - szepnął pegaz.
- Nie przepraszaj. - odszepnęła Sweetie. - Ale nie rób tego więcej. Chyba byłam ci to winna.
Ale jesteśmy teraz kwita, dobrze?
- & Dobrze. Mogę cię pocałować jeszcze raz?
- Nie. Jesteśmy kwita. Koniec z całowaniem.
- Może chociaż w policzek?
- Nie, Scootaloo. Koniec z tym.
Scootaloo wbiła wzrok w ziemię.
- Więc& Już nigdy?
- Nie, pewnie nie.
- Pewnie nie? Więc może tak? - ożywiła się pomarańczowa klacz.
- Nie wiem, Scootaloo! - Sweetie nagle poczuła złość. - Chyba nie, ale ja jeszcze nie wszystko
rozumiem, dobrze? Nie znam się na tym, i ty też nie. Nie wiem, co dokładnie czuję, ale jestem
chyba pewna, że nie chcę, żebyś mnie całowała, i jestem całkiem pewna, że nie chcę z tobą
chodzić! Chcę, żebyśmy przyjaciółkami, naprawdę dobrymi przyjaciółkami, ale tylko nimi!
Naprawdę! - wzięła głęboki oddech i uspokoiła się trochę. - Naprawdę. Może tak być?
Scootaloo znowu wbiła wzrok w ziemię. Kręciło się jej w głowie.
- Tak. - rzuciła tylko, i zerwała się z pryczy.
- Czekaj. Jesteśmy ciągle przyjaciółkami, tak?
Scootaloo nie odpowiedziała i wyszła z namiotu.
- Czekaj! Proszę, zaczekaj!
Klapa namiotu opadła za pegazem. Sweetie opadła na łóżko.
***
Scootaloo wlekła się przez szaro-zieloną, krasową łąkę. Jej kopyta naprzemian
uderzały o odsłonięte skały i zapadały się w miękką ziemię. Trzymała głowę nisko - po części
po to, żeby osłaniać oczy od rażącego słońca, ale głównie z powodu swojej niedoli.
Nie rozumiała tego wszystkiego. Jeszcze tydzień temu Sweetie była dla niej tylko
przyjaciółką, której przyjazń wysoko sobie ceniła. A teraz myśl, że mają być tylko
przyjaciółkami, była dla niej torturą. To tak miała wyglądać miłość? Tak wyglądała dla
wszystkich innych? I, jeśli już o tym mowa, czy to w ogóle była miłość, czy coś zupełnie
innego? Głupie, głupie, głupie.
Próbowała skupić się na misji: szukaniu jakichkolwiek śladów obecności wroga -
śladów łap, połamanej trawy, odległego zapachu spalenizny i dymu, oznaczającego, że gdzieś
palił się ogień. Ale nie była w stanie myśleć o niczym oprócz Sweetie. Sweetie siedzącej na tej
pryczy, mówiącej, że to wszystko było tylko sztuczką. Sweetie mówiącej, że mimo wszystkich
uczuć, jakie celowo wywołała u Scootaloo, nie mogły być razem. Dlaczego w ogóle rozpalała
takie pragnienie w Scootaloo, jeśli nigdy nie miała zamiaru dać mu upustu? Jaka przyjaciółka
robi coś takiego?
Purpurowo-niebieski motyl przeleciał Scootaloo przed nosem. Zrobił kółko, po czym
wylądował na jej pyszczku. Spróbowała go delikatnie złapać, ale on bez wysiłku uniknął jej
kopyta i wrócił na jej nos. Spróbowała ponownie, i ponownie motyl zatańczył wokół jej
kopyta. Zmrużyła oczy i machnęła kopytem jeszcze szybciej. Motyl nic sobie z tego nie robił.
Prychnęła i machnęła pyszczkiem w górę, wysyłając owada w powietrze. Wyskoczyła za nim,
ale on przeleciał pod nim, a ona wylądowała o metr dalej. Spróbowała ponownie, ale za
każdym razem motyl pozostawał poza jej zasięgiem. W końcu krzyknęła z irytacji i
zaszarżowała na niego, ale potknęła się o kamień, ukryty w trawie, i zaryła twarzą w ziemię.
Tymczasem motyl zniknął. A ona leżała tak przez jakiś czas.
Leżała na plecach, patrząc ze smutkiem na chmurę, powoli lecącą przez niebo, kiedy
usłyszała głosy. Głosy gryfów. Przetoczyła się po ziemi, najciszej, jak umiała.
- Nie obchodzi mnie, że jesteście zmęczeni. - powiedział jeden z głosów. - Musimy się
pospieszyć. Mamy do zrobienia jeszcze pięćdziesiąt lwich wsi, a Szara Klacz już zaczęła
rozsyłać na prawo i lewo swoich propagandzistów.
- Jestem cholernie zmęczony, koleś. Chodzimy tak od tygodnia, i nie jedliśmy nic oprócz
lwiego żarcia, a to jest gorsze od tego syfu, którym karmi mnie twoja matka po tym, jak ją
zerżnę.
- To powinieneś się lepiej starać. - odezwał się trzeci głos. - Mi zawsze daje wielkiego,
soczystego kotleta.
- No, pewnie, że daje, ale ja tu mówię o jedzeniu. - odparł drugi głos ze śmiechem.
- Zamknij się, Gordon. - warknął pierwszy gryf. - I ty też, Rollie. Nie obchodzi mnie, co takie
ofiary bez skrzydeł sobie myslą.
- Nazywam się Roland, sierżańcie, a moje skrzydła są w porządku.
- Nazywasz się tak, jak mi się podoba. Zamknij się, albo zostaniesz Beth.
- W takim razie: Rollie gotowy do służby, sierżancie!
- No i dobrze. - odparł sierżant.
Zapadła cisza. Scootaloo ostrożnie wychyliła się spośród traw, aby spojrzeć na gryfy.
- Ale twoja matka i tak jest kurwą, sierżancie. - powiedział Rollie.
- Bardzo zabawne, Beth. - warknął sierżant.
- Hej, wiesz co? Twoja matka też mnie różnie przezywała. Nazywała mnie swoim małym
kucykiem. Wiesz, dlaczego? No, nie dlatego, że mam kopyta.
- Morda w kubeł, Beth.
- No, to wiesz, dlaczego? Bo uwielbia mojego wielkiego--
Rozległ się trzask, gdy sierżant uderzył Rolliego w twarz. Gryf upadł na ziemię. Scootaloo
skrzywiła się. Sierżant tymczasem z całej siły kopnął Rolliego w brzuch. Rollie z trudem łapał
oddech. Gordon patrzył na scenę, wytrzeszczając oczy.
- A teraz słuchaj, Beth! - wrzeszczał sierżant. - Nie wiem, czego was uczą w tej stercie gówna,
którą nazywasz swoją górą, ale teraz jesteś w armii! A to znaczy, że albo nauczysz się
dyscypliny, albo ja sam wbiję ci ją do łba! Zrozumiano?
Rollie zakaszlał.
- Tak jest, sierżancie.
- Bardzo dobrze. - splunął na ziemię. - To samo tyczy się ciebie, Gordon.
- Tak jest.
- No to zacznijmy od początku, co? Szara Klacz chce oddać ziemie naszych przodków tym
cholernym lwom. Więc musimy usunąć je z jej drogi, chyba że wolicie, żeby zrobiły z flaków
waszych matek wstążki, a z waszych sióstr lwie kurwy. Więc ruszać się! Bo gwarantuję wam,
że Szara Klacz nie ma zamiaru robić sobie wakacji. Powiedziałem: ruszać się! Wstawaj, Beth.
- Ciągle nie rozumiem, dlaczego ich po prostu nie zabijemy. - wymamrotał Gordon. -
Zbieranie ich do kupy to zły pomysł.
- Bo nie jesteśmy kucykami! Widzisz u mnie jakieś kopyta, Gordon? Nie. Jesteśmy gryfami, a
lwy są naszymi gośćmi. A gryfy nie mordują swoich gości. Poza tym, w ten sposób mogą się
nam jeszcze na coś przydać. Przejdą przez granicę na wschodzie, ruszą na Manehattan, a my
będziemy mieli w Equestrii nową armię.
- Dobra, ale co, jeśli się zbuntują?
- Chcesz powiedzieć, że kucyki nie zaatakują armii liczącej czterdzieści tysięcy lwów?
- Tak. Co, jeśli lwy przejdą na ich stronę?
- Wtedy kucyki będą musiały wymyślić, jak wyżywić czterdzieści tysięcy drapieżników. W
każdym wypadku, my na tym zyskujemy.
- Tak jest, sierżancie.
Gryfy wznowiły marsz. Scootaloo zaczekała, aż odejdą, po czym ruszyła w przeciwnym
kierunku. Co prawda nie znalazła obozowiska gryfów, ale z pewnością pani generał będzie
chciała to usłyszeć. Inwazja ze wschodu? Armie lwów kierowane prosto na nadciągające
armie kucyków? Będą musieli-- nagle usłyszała znajomy, wysoki, silny głos, dobiegający zza
wzgórza.
Do broni, kucyki!
Zewrzyjcie szyki wraz!
I marsz, i marsz!
Equestrię wyzwolimy dziś!
Scootaloo natychmiast pogalopowała w stronę zródła śpiewu, machając skrzydłami, aby
nadać sobie prędkości. W końcu znalazła Sweetie Belle, obaliła ją na ziemię i zakryła jej usta
kopytem.
- MZMNLNNN! - spróbowała krzyknąć Sweetie.
- Ciii! - uciszyła ją Scootaloo. - To będzie cud, jeśli cię nie usłyszały! Co ty tu robisz? I nie drzyj
się! - Scootaloo uniosła kopyto, ale była gotowa, aby ponownie zatkać usta swojej przyjaciółki.
- Cóż. - zaczęła Sweetie, wstając z ziemi. - Wyglądałaś na bardzo zmartwioną, a ja nie
chciałam, żebyś zrobiła coś głupiego, więc dowiedziałam się, dokąd masz iść. No i poszłam za
tobą, żeby ci powiedzieć, że ciągle bardzo mi na tobie zależy.
- Ale jak-- Skąd-- Jak?
- Cóż, kiedy powiedziałaś mi, że wstąpiłaś do armii, ja też się zaciągnęłam, a dalej jakoś się to
wszystko potoczyło. Jestem teraz porucznik Belle z departamentu propagandy. Widzisz? -
podniosła swoją czapkę z ziemi i włożyła sobie na głowę. - Robię praktycznie to samo, co
wcześniej, ale teraz dostaję za to kilka bitów tygodniowo, a żołnierze muszą do mnie mówić
 proszę pani . - zachichotała. - Więc poszłam do sztabu zwiadowców i przekonałam jakiegoś
ogiera, żeby pozwolił mi zobaczyć twój przydział.
Scootaloo potrząsnęła głową.
- Nie miałabyś na coś takiego zezwolenia.
Sweetie uśmiechnęła się i przejechała kopytem po grzywie.
- Nawet nie wiesz, co potrafię teraz zrobić z kucykami. Wystarczy, że się słodko uśmiechnę,
porozmawiam z nimi chwilę, a one-- nagle zarumieniła się. - Oh! Um. Nie chciałam, żeby to
tak zabrzmiało. Przepraszam, Scootaloo, naprawdę.
- Nie przejmuj się tym. Ja--
Rozległ się szelest trawy.
- Oh, jej. - szepnął pegaz. - To gryfy. Słuchaj, Sweetie, ja odwrócę ich uwagę, a ty wynoś się
stąd. I muszę ci powiedzieć coś bardzo ważnego, nie możesz tego zapomnieć, dobrze?
- Scoot, ja to wiem, ja--
- Nie! Posłuchaj! Chodzi o lwy i-- Oh, lwia mać! - jeden z gryfów wyszedł spośród traw. -
Uciekaj!
- Miałeś rację! - krzyknął Gordon. - Faktycznie jakiś kucyk śpiewał! Mam je tu! - Sweetie
wytrzeszczyła na niego oczy, po czym zaczęła uciekać, podczas gdy gryf szykował się do
skoku na nią. Scootaloo tymczasem darła kopytami ziemię, gotując się do ataku. Właśnie
miała rzucić się na gryfa, kiedy zobaczyła purpurowo-niebieskiego motyla, unoszącego się
między żółtymi kwiatami. Zmrużyła oczy, patrząc na tego cholernego owada - po czym
uśmiechnęła się.
Scootaloo wyskoczyła z krzykiem w powietrze, zwracając na siebie uwagę Gordona.
Mrugnęła do niego i zbliżyła się. Gryf wyskoczył w powietrze, żeby ją złapać, ale ona
pozwoliła sobie opaść na ziemię i lekko kopnęła go od dołu. Tymczasem drugi gryf - Rollie -
wyszedł spośród traw, i od razu wzbił się do lotu. Scootaloo zaczęła szybować w przeciwną
stronę, cały czas obserwując go. Rollie zaszarżował na nią bez przekonania; Scootaloo, zaraz
przed uderzeniem, złożyła skrzydła i pacnęła go kopytem, gdy przelatywał obok.
W tym momencie Gordon zdołał już zebrać się z ziemi i znowu rzucił się na nią. Scootaloo
zrobiła zgrabny unik, wykonała młynek w powietrzu, a na koniec odbiła się od czaszki
Rolliego, który ponownie spróbował ją zaatakować. Przez całą minutę trójka tańczyła w ten
sposób: dwójka gryfów szarżowała z coraz większą szybkością na Scootaloo; klacz robiła
uniki, obroty, śmigała wokół nich, jakby prawa fizyki jej nie dotyczyły, wyglądając, jakby
miała dać się złapać, ale zawsze pozostając o milimetry poza zasięgiem gryfich szponów.
I chociaż postronnemu obserwatorowi musiało się wydawać, że skacze tak bez żadnego ładu i
składu, ona cały czas pilnowała pozycji swojej i przeciwników. Rollie zanurkował w jej stronę
- jego szał przeważył nad rozsądkiem - a Scootaloo znowu bez wysiłku uniknęła jego ataku -
ale tym razem, zamiast przelecieć obok niej, musnąć trawę i wzbić się w powietrze - przeleciał
obok, wpadł w trawę i uderzył prosto w ukryty w niej głaz. Gordon usłyszał trzask kości
uderzającej o skałę, a gdy się obrócił, zobaczył pomarańczowego kucyka, wykonującego
kopytem coup-de-grace na jego kompanie.
Tak więc i on zaszarżował na nią, zaślepiony furią. A ona zrobiła krok w bok, ale tym razem
nie ograniczyła się do tego. Kopnęła go w głowę z całej siły. Gryf stracił równowagę i
przetoczył się po ziemi. Złapał się za głowę i spróbował powstać. Nie był w stanie. Zobaczył
purpurowogrzywego pegaza, podlatującego do niego. Kucyk warknął coś niezrozumiałego,
patrząc na niego. Po czym zakończył jego życie trzema kopniakami w czaszkę.
Scootaloo rozejrzała się. Było ich trójka. Ona walczyła tylko z dwoma. Zaczęła nasłuchiwać,
ale nic nie słyszała. Wzbiła się w powietrze i zaczęła przeczesywać teren.
Nagle poczuła ostry ból w nodze. Ziemia wzleciała w górę na spotkanie z nią. Scootaloo
uderzyła w nią z hukiem, trafiając prosto w nagą skałę. Spróbowała wstać, ale nogi bolały
zbyt bardzo, żeby była w stanie się ruszyć. Otworzyła oczy i z trudem uniosła głowę. Krótka
włócznia przebiła jej biodro i wbiła się w brzuch. Krew wylewała się z ran. Jej głowa opadła z
powrotem na ziemię.
- Sprytna jesteś. - usłyszała głos. Otworzyła oczy. Stał nad nią gryf. - Na pewno sprytniejsza
od tych bezużytecznych ścierw. Ale ty nie jesteś nawet żołnierzem, prawda? Jesteś
dzieciakiem.
- Nie jestem. - odparła Scootaloo, po czym rozkaszlała się i splunęła krwią. Spojrzała gryfowi
prosto w oczy. - Już nie. Jestem żołnierzem.
- Dobrze, żołnierzu. Przyznam, że jesteś pierwszym kucykiem, którego zabiłem. Liczyłem na
bardziej wymagającego przeciwnika.
- Zabiłam& Dwóch twoich. - wykaszlała Scootaloo. - A ty zabijasz klaczkę? - uniosła głowę i
splunęła mu w twarz krwią. - Dwa do jednego. Ja wygrałam. - jej głowa ponownie opadła. - A
teraz pospiesz się. To boli.
- Dzielna. Dumna. Dziękuję za uśmierzenie mojego poczucia winy.
Gryf uniósł włócznię i pchnął.
Ale tym razem, nie trafił w ciało. Uderzył w skałę. I upadł na ziemię, a na jego pierś wskoczył
biały kucyk.
- Zasłoń uszy, Scootaloo. - zawołała. A potem jej róg zaświecił, a ona zawyła - jedną wysoką,
długą nutą, przeszywającą uszy, zaśpiewaną setką różnych głosów. Scootaloo jęknęła z bólu.
Gryf zwinął się w kłębek i zakrył uszy szponami. A Sweetie Belle obróciła się i roztrzaskała
jego nagą czaszkę serią kopniaków. A następnie podbiegła do Scootaloo.
- Dziękuję za ratunek. - wydyszała.
- Nie ma za co. - odparł pegaz.
- Przepraszam za hałas.
Scootaloo uniosła brwi.
- No, to bolało. Nie wiedziałam, że umiesz zrobić coś takiego.
- Nazywam to chórem. - wyjaśniła Sweetie, siląc się na entuzjazm. - Nauczyłam się tego,
kiedy zdobyłam swój znaczek.
- Hej& Ja chyba umieram. Mam zawroty głowy i ledwo cię słyszę.
- Oh, Scootaloo, nie, oh--
- Słuchaj, chciałam ci powiedzieć& Lwy idą ze wschodem i idą z razem& I& Lwy& I&
Mane& Hattan&
Sweetie rozejrzała się, spanikowana. Scootaloo zamarła.
- Nawet się nie waż. - krzyknęła Sweetie. - Nawet się nie waż!
Jej róg zaświecił. Za pomocą magii zerwała mundur z gryfiego sierżanta i zrobiła z niego
bandaże i opaskę uciskową. Następnie zakryła uszy Scootaloo. Jej róg zaświecił ponownie, a
ona krzyknęła na pomoc setką różnych głosów.
***
Namiot był niemal pusty. Była w nim tylko Siostra Redheart, załamany biały
jednorożec i wyglądający na martwego pegaz.
- Czy ona nie żyje? - spytała Sweetie. Siostra Redheart nie odpowiedziała. - Oh, nie powinnam
była za nią iść. - załkał jednorożec. - To było takie głupie!
- Tak. - odpowiedziała starsza klacz zachrypniętym głosem. - Bardzo, bardzo głupie.
Sweetie spojrzała na nią przez łzy.
- Oh, dlaczego tak mówisz? - spytała żałosnym tonem.
- Bo było.
Sweetie mrugnęła. Wargi pielęgniarki nie poruszyły się, a ona sama potrząsnęła głową ze
zdziwienia. Sweetie spojrzała na Scootaloo. Oczy pomarańczowego kucyka były zamknięte.
- Ale co z tego. Dajcie mi wody. - zażądał pegaz zachrypniętym, słabym głosem. - Muszę się
napić.
- Ty żyjesz?! - krzyknęła Sweetie.
- Czuję się, jakbym nie żyła. Wody...
Siostra Redheart odbiegła od łóżka, mamrocząc pod nosem przeprosiny, nalała wody do
dzbanka i wróciła do Scootaloo. Sweetie uniosła za pomocą magii dzbanek i głowę przyjaciółki
i napoiła ją.
- Przepraszam. Oh, przepraszam za wszystko, oh, byłam taka głupia, Scootaloo, ja po prostu--
- Cicho bądz. - przerwała jej Scootaloo. - Gryfy& Zbierają lwy i tworzą z nich armię& Chcą
wysłać je na Manehattan, żebyśmy nie mogli użyć ich przeciwko nim& Idz powiedzieć pani
generał.
- Ona już wie. Te gryfy, które zabiłyśmy, miały przy sobie różne dokumenty.
- Ja zabiłam. - poprawiła ją Scootaloo.
- Ja też jednego zabiłam. Tego, który rzucił w ciebie włócznią.
- Oh. Tak. Dzięki.
Zapadła cisza. Siostra Redheart po cichu odeszła od łóżka.
- Um& Scootaloo. Chciałam ci powiedzieć&
Scootaloo pokręciła głową ze smutkiem.
- Sweetie Belle, nie kochasz mnie. Proszę, nie udawaj tylko dlatego, że czujesz się zle.
- Nie, głuptasie. Nie to. Spójrz na swój bok.
Scootaloo spróbowała przesunąć głowę, aby móc zobaczyć swój bok. Nie była w stanie; jej
szyja była zbyt sztywna. Uświadomiła sobie, że praktycznie nie czuła swoich kończyn -
oprócz, co dziwne, tej, która została trafiona włócznią.
- Oh, racja! - zawołała Sweetie, ruszając do skrzyni stojącej w kącie namiotu. - Jesteś ranna.
Przyniosę ci lusterko.
Szybko wróciła do łóżka pegaza, i przytrzymała lusterko tak, żeby Scootaloo mogła zobaczyć
swój bok. A tam, na pomarańczowej sierści, widniał obrazek purpurowo-niebieskiego motyla
między dwoma żółtymi kwiatami.
- Patrz! Twój uroczy znaczek. Zdobyłaś go, bo jesteś tak dobrym lotnikiem i mnie uratowałaś!
Tak się bałam, że umrzesz, zanim go zobaczysz!
Scootaloo złożyła głowę na poduszce.
- Oh, jej. - jęknęła. - Rainbow Dash będzie się ze mnie nabijać, kiedy zobaczy, że mam taki
sam znaczek, jak Fluttershy.
Sweetie posmutniała i opuściła lusterko. Scootaloo myślała przez chwilę, po czym
uśmiechnęła się.
- Chociaż& W sumie& - spojrzała na Sweetie Belle. - Ta walka była czadowa. Mogę jeszcze
raz na niego spojrzeć?
Sweetie wyszczerzyła zęby w uśmiechu i uniosła lusterko. Scootaloo patrzyła z radością na
swój znaczek, dopóki nie zasnęła.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 33
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 01
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 15
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 27
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 29
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 02
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 02
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 32
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 11
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 06
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 16
MLP FIM Fanfic Rainbow Factory
Rozdział 36
Tom II rozdziały 36 40
Rozdział 36
Rozdział 36
Rozdział 36 2

więcej podobnych podstron