Rozdział XVIX.
Północne rubieże Punda-Milii. Czerwiec, 1252.
Kopyta Prairie Sunset zostawiały ślady w błocie na równym, niezbyt stromym stoku,
prowadzącym do jej oczka wodnego. Spojrzała na szklaną powierzchnię stawu i uśmiechnęła
się. Widok zbiornika napełnionego słodką, wiosenną deszczówką, nietkniętą przez stworzenia
zamieszkujące sawannę, podniósł ją na duchu. Westchnęła z zadowolenia. Usłyszała szelest
trawy i ostrzegawcze szczeknięcie. Pewnie to nic wielkiego, ale nie zaszkodzi sprawdzić.
Nadstawiła uszu i ruszyła w stronę zródła hałasu. Ogrodzenia były tylko ostrzeżeniem; tylko
dzięki ustawicznej czujności byli w stanie wypędzać mieszkańców sawanny ze swojej małej
farmy. A tylko dzięki wodzie z tego stawu - i dzięki magii ziemnych kucyków - ich akry
wysuszonej ziemi zostały przekształcone w małą, żyzną farmę. Ta woda była zbyt cenna, żeby
mogli się nimi dzielić.
Czasami jakiś przechodzący tubylec próbował dobrać się do ich warzyw. Co gorsza,
próbowali też dobierać się do ich oczka wodnego. Ale otwarty dostęp zagrażałoby ich zapasom
wody. A bez wody, farma nie mogłaby przetrwać - a wtedy musieliby zostać nomadami, jak
te tubylcze trawojady. Tak więc Prairie Sunset i jej mąż Hayseed bronili swojej farmy, i bronili
jej zawzięcie. Czasem tubylcy zbierali się w większe grupy i próbowali wypędzić ich z farmy.
Ale kucyki były zawsze gotowe - tak jak i ich psy. Tak więc, dzięki upartej determinacji i
więcej niż odrobinie przemocy, farma pozostawała w ich kopytach.
Idąc w stronę linii wysokich traw, usłyszała kolejny szelest, a po chwili także
szczekanie - tym razem paniczne. Zwolniła i zaczęła skradać się w stronę zródła hałasu.
Usłyszała dziecinne gruchanie, następnie ciche skomlenie, a potem wydało jej się, że
zobaczyła psa, wylatującego z ogromną prędkością w niebo. Mrugnęła i potrząsnęła głową z
niedowierzaniem. Zmrużyła oczy, patrząc w szafirowe niebo i próbując dostrzec lecącego psa.
Nie zobaczyła niczego. Opuściła wzrok. Para wielkich oczu wypełniła jej pole widzenia.
Odskoczyła, przestraszona. Przed nią stał lawendowy kucyk o poplątanej,
fioletowo-białej grzywie.
***
Na północ od Lasu Everfree, Środkowa Equestria. Czerwiec, 1252.
Twilight Sparkle siedziała w swoim namiocie, oddychając głęboko. Wdech. Przez
ostatnie dwa tygodnie, większą część jej życia pochłaniało nadzorowanie reorganizacji armii.
Przekształcanie chaotycznej masy zagubionych żołnierzy w armię, która będzie w stanie
przyjmować i wykonywać rozkazy. Tworzenie nowego systemu poboru. Wydech. Miała coraz
więcej obowiązków. A Celestia zachowywała się coraz dziwniej. Wyglądała na przestraszoną.
To było dziwne. Wdech. Na dodatek, byli w ciągłym ruchu. Cały czas zbierali zapasy. Wysyłali
kurierów. Rozsyłali zwiadowców. I niemal wszyscy składali jej raporty. Wydech. Prawdę
mówiąc, nie miała pojęcia, jak ciężką pracą było dowodzenie armią. Oczywiście wiedziała, że
będzie musiała podejmować trudne decyzje, ustalać strategię, taktykę i tak dalej. Ale myślała,
że nie będzie musiała męczyć się z trywialnymi obowiązkami i papierkową robotą. Wdech.
Cóż, myliła się.
Nie miała pojęcia, że każda decyzja, podjęta przez któregokolwiek oficera, ostatecznie
trafiała na jej biurku, albo w formie prośby o autoryzację, albo ujęta w liście raportów od jej
podkomendnych. Wydech. Tak więc dopóki nie była w stanie stwierdzić, którzy oficerowie są
godni zaufania, a których należy wymienić, musiała czytać od deski do deski wszystkie
raporty i oceniać każdą decyzję każdego ze swoich oficerów. Wdech. Powinna była się
domyślić. W ciągu wojny, o wszystkich swoich decyzjach informowała Celestię, ustnie czy
pisemnie. A Celestia ciągle udzielała jej porad. Myślała, że był to wyraz specjalnego
sentymentu Księżniczki wobec jej najlepszej uczennicy. Wydech. A Celestia po prostu oceniała
oficera, który nie udowodnił jeszcze swojej wartości. Musiała tak traktować wszystkich innych
oficerów.
- Twilight Sparkle, proszę natychmiast przyjść do mojego namiotu. - dający otuchę, a
jednocześnie budzący respekt głos Celestii wytrącił Twilight z zamyślenia. Odwróciła się,
akurat żeby zobaczyć kołyszącą się klapę namiotu i cień odchodzącej Księżniczki.
***
Północne rubieże Punda-Milii.
Prairie Sunset złapała głośno powietrze, po czym zmrużyła oczy, oceniając intruza.
Lawendowy kucyk wydął wargi, nadąsany.
- Ten pies nie był przyjazny. - powiedziała trzęsącym się głosem.
- Penny? Pewnie, że nie jest. - odparła Prairie ostrym tonem; ciężkie i niebezpieczne życie na
granicy przyzwyczaiło ją do szybkiego, głośnego tonu. - Co ty robisz na mojej farmie?
- Szukam Księżniczki Celestii. Jestem blisko znalezienia jej? Albo przynajmniej bliżej, niż
byłam?
- No, raczej nie da się być dalej, chyba że przychodzisz z plemiennych terenów zebr. Co ty tu
robisz? Próbujesz się dobrać do mojej wody? Bo my nawet nie zakopujemy tych, co próbują.
Zostawiamy ich dla ptaków.
- Um... Nie. Nie, mam dużo wody. I mogę sobie zrobić więcej.
- A dlaczego niby szukasz Celestii tutaj? Ona pewnie jest gdzieś w Equestrii. Cała ta wojna i co
ona tam robi. A jak ty przeszłaś wszystkie trzy ogrodzenia? I co, do cholery, robi kucyk na
granicy, jeśli nie próbuje przejąć czyjejś farmy?
- Proszę, przestań mówić. Rolnictwo jest nudne. Ja chcę znalezć Celestię. Proszę, pomóż mi.
Szłam tak długo. - w kącikach oczu kucyka pojawiły się łzy. - Chodziłam od miasta do miasta,
a zebry nie chciały mi pomóc. Ale w końcu spotkałam kucyka, ale on kłamał, ale
dowiedziałam się, że muszę iść w tą stronę, ale nie wiem, czy to jeszcze jest ta strona, mam
mapę, ale nikt mi nie chce pomagać. Wszyscy są wredni albo nie żyją.
- & Zgubiłaś się? W Punny-Milly lepiej się nie gubić. Sterta bezwartościowego łajna, ci
tubylcy. Zebry próbują ci zjeść jedzenie, dzikie zwierzęta próbują ci wypić wodę, i to tylko na
początek dnia. Eh. - Prairie wypuściła głośno powietrze. - Dobra, chodz ze mną. Penny
popilnuje terenu. Stara Prairie Sunset ci pomoże. Nie można zostawiać innego kucyka na
łaskę tych dzikusów.
- Pies? Oh. Ha ha ha. On pilnuje teraz dużo rzeczy.
- Uh, tak, dzieciaku, w końcu to pies stróżujący. Jej, chyba jesteś jakaś dziwna. Heh. No, dalej,
chodz do domu.
Prairie Sunset odwróciła się i ruszyła w stronę swojego domu. Screwball ruszyła za nią.
Za nimi, niezauważony przez nikogo, pies spadł z nieba i roztrzaskał się o ziemię.
***
Na północ od Lasu Everfree, Środkowa Equestria.
Rarity siedziała w swoim namiocie, marszcząc brwi ze skupienia. Miała formularze do
wypełnienia - niezliczone formularze, ułożone w równe, papierowe wieże, zawalające jej
biurko i wszystko wokół. Była teraz pułkownikiem Rarity i dowodziła dywizją wsparcia Armii
Środkowej Equestrii. I ani trochę nie była z tego faktu zadowolona. Nie przyjęła awansu z
radością, jako że nie zrobiła nic, aby na niego zasłużyć - poza pozostaniem przy życiu i byciem
w pobliżu Celestii w chwili, w której nie było żadnego innego kucyka, przewyższającego ją
rangą. Ale nawet jej nowy stopień był niczym cios w twarz, biorąc pod uwagę, że dywizja
wsparcia była wcześniej dowodzona przez generała. Oh, Rarity, skarbie, gratulacje, dostałaś
awans, bo nie ma nikogo innego, kogo możnaby awansować. Oh, ale nie damy ci stopnia, na
który zasługuje kucyk o twojej pozycji. Z całą pewnością nie było to wyrazem zaufania.
Celestia mówiła, że nie może odtworzyć hierarchii dowództwa Nowej Equestriańskiej
Armii, biorąc pod uwagę autonomię armii dowodzonej przez tą śmieszną listonoszkę.
Twierdziła, że nie może awansować jej do rangi dowódcy całej sekcji zaopatrzenia wojska
Equestrii, jako że obie armie miały odrębne dywizje wsparcia. Śmieszne. Twilight Sparkle
miała zostać mianowana marszałkiem polowym, na papierze głównodowodzącym Armii
Środkowej Equestrii I Armii Północnej Equestrii, a dowodziła ledwie kilkoma tysiącami
żołnierzy. Wyraznie nie chodziło o dokładne odzwierciedlenie rzeczywistej sytuacji.
Potrząsnęła głową i kontynuowała pisanie. Genialna projektantka, urodzona w
rolniczym miasteczku, musiała nauczyć się ignorować podobne afronty. Poza tym, miała
jeszcze tyle do zrobienia. Stworzenie nowych linii zaopatrzeniowych okazało się być trudnym
zadaniem; na jej mapie, niczym rozrzucone spaghetti, wiły się i przecinały linie i drogi,
spotykające się z innymi w posterunkach zaopatrzeniowych, które mogły nawet nie istnieć w
prawdziwym świecie. Ale nie ustawała w wysiłkach. Już teraz musiała zadbać o wiele
kucyków. Ale będzie ich o wiele, wiele więcej. Wiedziała, że wkrótce będzie musiała zacząć
wybierać, komu pomóc, a kogo zostawić na pastwę losu - i wiedziała, że trochę pracy więcej
teraz może sprawić, że pózniej będzie mogła ocalić o kilka żyć więcej.
Spoza namiotu dobiegł głos.
- Rarity, moja droga, proszę jak najszybciej stawić się w moim namiocie.
Celestia. Oczywiście. Rarity prychnęła, i nawet nie uniosła wzroku znad formularza.
Skończyła go wypełniać - celowo pisała tak wolno, jak tylko umiała - po czym podbiła
pieczątkę i złożyła na nim swój podpis. Dopiero wtedy wstała i wyszła z namiotu.
***
Północne rubieże Punda-Milii.
Promienie światła wpadały przez otwory w ścianach, oświetlając mały domek.
- No, to jesteśmy. - powiedziała Prairie Sunset. - Wiem, że to kiepski dom, ale w
Punny-Milly nie ma za wielu drzew, racja? Hayseed jest na obchodzie, ale pewnie wróci za
kilka godzin, jeśli chcesz go poznać.
- Lubię poznawać nowe kucyki! To znaczy, jeśli są miłe. Ale wiele kucyków nie jest miłych.
Ale ty może jesteś! Nazywam się Screwball.
- Pasuje do ciebie, z tym twoim bagażem. Skąd masz tą torbę i te inne rzeczy?
- Zrobiłam je. - odparła Screwball dziwnym tonem. - A ty masz tyle rzeczy w tym małym
domku!
- No, raczej. Ale chyba kiepski z ciebie kuśnierz, co? Zresztą, ja nie jestem lepsza. Brzydzę się
dotykać tego ścierwa, ale dzikusy tego używają, więc czasem kupujemy trochę.
- Jestem głodna. I znudziło mi się wszystko, co umiem zrobić. Chcę coś nowego.
Prairie Sunset zdziwiła się nagłą zmianą tematu, ale podjęła go.
- No, mamy pełno świeżych traw i kwiatów, różne rodzaje.
- Umiem robić trawę. Umiem robić kwiaty. Chcę coś nowego.
- & Wczoraj upiekłam szarlotkę na urodziny córki. Jeszcze trochę zostało. Mogę ci
odsprzedać, jeśli chcesz.
- Umiem robić szarlotkę. - odparła zniecierpliwiona Screwball. - Chcę coś, czego jeszcze nie
jadłam. Coś nowego.
Prairie Sunset spojrzała na małą półkę z jedzeniem. Nie było go tam wiele. Pionierzy wiedli
skromne życie.
- Mam... Cytrynę? - zamilkła, uświadamiając sobie absurdalność sytuacji. - Wiesz, to
nie jest restauracja, panienko, to jest nasz dom, a my nic ci nie jesteśmy winni. I tak
zrobiliśmy więcej, niż musieliśmy, pozwalając ci tu odpocząć.
- Cytryny nie są dobre. Dasz mi coś nowego. Chcę, żebyś dała mi coś nowego.
- No, panienko, a ja nie chcę ci już nic dawać.
- Hmpf. Zaraz zobaczymy. Na pewno mogę...
Kamień na czubku kapelusza Screwball zaświecił się, a ona sama uniosła się na kilka cali w
powietrze. Jej prawo oko zawirowało.
***
Na północ od Lasu Everfree, Środkowa Equestria.
Pinkie Pie leżała na plecach, trąc tylnimi nogami o siebie. Wyprostowała je. Jedna
sięgnęła ścianki namiotu. Druga nie. Zamknęła oczy i spróbowała wyciągnąć ją jeszcze dalej.
Chciała, żeby dotknęła ścianki namiotu. Desperacko próbowała poczuć nacisk kopyta na
napiętym płótnie. Ale jedynym, co czuła, był pulsujący ból nieistniejącego kopyta. Kilka razy
kopnęła kikut drugą nogą. Widmowa noga ciągle bolała. Warknęła i zaczęła kopać szaleńczo.
Bez skutku. Usiadła i zaczęła uderzać w miejsce, w którym, według jej mózgu, była noga. Jej
przednie kopyta odbijały się od łóżka. Uderzała raz za razem. Nie działało. Wydała z siebie
krótki, cichy skowyt, po czym zwaliła się z powrotem na plecy. Zatrzęsła się z frustracji, po
czym westchnęła i uspokoiła się, poddając się bólowi. Beznadziejne.
Nazwali to widmową kończyną. Raczej głupią kończyną. Nogi nawet tam nie było.
Jak mogła boleć? To nawet nie był ból kikuta; ten ból towarzyszył jej bez przerwy i miał sens.
Ale czucie bólu w części ciała, której nawet nie miała? Sama myśl o tym byłaby śmieszna,
gdyby to nie było tak okropne.
Ale nie będzie się z tego śmiać. Nie. Nie Pinkie Pie. Może to było śmieszne, ale ona
zachowa się jak dojrzała klacz i... i pogodzi się ze swoimi złymi uczuciami , czy coś w tym
stylu. Uh. Twilight i Celestia zawsze mówiły takie śmieszne rzeczy. Eh. Ale gdy przestała ich
słuchać, stała się paskudnym kucykiem SZALONYM KUCYKIEM i robiła okropne rzeczy
SZALONE STRASZNE RZECZY i wszyscy jej przyjaciele zginęli. HA HA WSZYSCY
ZGINLI PRZEZE MNIE BO NIE POTRAFIAAM-- Nie. Nie. Uspokój się. Nic się nie stało.
Nic się nie stało, Pinkie. Straszne rzeczy się dzieją, ale potrafisz się z tym pogodzić. Są
straszne, ale nie jesteś z nimi sama. Straszne rzeczy się dzieją, ale potrafisz się z tym
pogodzić. Są straszne, ale nie jesteś z nimi sama. Straszne rzeczy się dzieją, ale potrafisz się z
tym pogodzić. Są straszne, ale nie jesteś z nimi sama.
Oh. Lepiej. Westchnęła i zorientowała się, że leżała zwinięta w kłębek. Jej grzywa była
wilgotna od potu. Rozciągnęła się na łóżku. Twilight miała rację: mówienie do siebie może
było śmieszne, ale pozwalało odpędzać złe myśli. Nie potrafiła już odprężać się tak, jak kiedyś,
ale... no, było coraz lepiej. I było jej coraz łatwiej radzić sobie z napadami złych myśli.
Nagle rozległ się głos.
- Pinkie Pie, przyjdz natychmiast do mojego namiotu.
Celestia. I nie brzmiała na zadowoloną. Księżniczka pewnie znowu powie coś, co sprawi, że
złe myśli wrócą. Ale Pinkie sobie z tym poradzi. Bo straszne rzeczy się dzieją, ale potrafisz się
z tym pogodzić. Są straszne, ale nie jesteś z nimi sama.
***
Północne rubieże Punda-Milii.
- Co się dzieje, do cholery? - powiedziała przerażona Prairie, cofając się pod ścianę. -
Czy ty jesteś jakimś demonem czy--
- Nie wiem, czy to zadziała. - odparła Screwball. Na jej twarzy malował się nieobecny
uśmiech. - Ale spróbujemy. Puk-puk!
Prairie Sunset poczuła nacisk w swoim umyśle. Przyłożyła kopyto do skroni. Zaczęła boleć ją
głowa. Nagle nacisk zelżał, a ona poczuła nawałę myśli, wlewający się do jej świadomości.
Obrazy. Uczucia. Tysiące obrazów. Nieskończoną ilość uczuć. Falę myśli; wir emocji.
Zagubiła się w morzu możliwości. Brzęczący głos rozległ się w jej umyśle, ale ona ledwo go
słyszała. Ups. Za dużo.
Nagle wszystko się skończyło. Znalazła się w czarnej otchłani. Nic nie istniało. Nic nie
myślała. Panowała niewyobrażalna pustka - nie istniała nawet idea pustki. Stała w milczeniu
przez sekundę. Albo może całe stulecie. Nie dostrzegała różnicy. Ponownie rozległ się głos. Ha
ha. O wiele za mało. Nie radzę sobie z tym! Ha ha.
Prairie Sunset poczuła napływ emocji. Teraz chyba lepiej. Wow. Trudne to. No, zobaczmy.
Chwila... O, już wiem! Poczuła spokój. Leżała w łóżku. Spojrzała w dół. Trzymała w objęciach
swojego nowonarodzonego zrebaka. Była z powrotem w Appleloozie, zanim się wyprowadzili.
Pocałowała zrebaka, po czym wyszeptała mu do ucha:
- Będę cię bronić. Dam ci wszystko, czego będziesz chciała.
I znowu znalazła się w pustce. Istniały tylko słowa, które właśnie wypowiedziała. Ta jedna
myśl wypełniała przestrzeń. Nie słyszała nic oprócz tych słów. Nie czuła nic oprócz nich. Ona
sama była tymi słowami. Minęła minuta. Albo całe życie. Ha ha. Dobrze! Możesz już wrócić!
Kamyk na czapce przygasł. Screwball poczuła, że jej umysł wraca do stanu przypominającego
normalność. Prairie Sunset potrząsnęła głową. Strasznie bolała ją głowa, i nie miała pojęcia,
od czego. Ale... Ta klacz prosiła o jedzenie, prawda? Spojrzała na Screwball i uśmiechnęła się.
Oczywiście, że nakarmi swojego gościa. Jaka byłaby z niej matka, gdyby odmówiła?
- Co mogę ci zrobić?
- Ha ha ha ha! Nie wierzę, że to zadziałało. Ale fajnie. Oh, um, poproszę coś nowego. Coś,
czego jeszcze nie jadłam. Coś, czego nie umiem zrobić!
- No, to zobaczmy, co my tu mamy. - odparła Prairie Sunset. Odwróciła się w stronę półki z
jedzeniem. - Hm. No, mam tą szarlotkę, cytrynę, o, i trochę miodu. Spróbuję coś z tego
przyrządzić.
***
Na północ od Lasu Everfree, Środkowa Equestria.
Rainbow Dash leżała na plecach, zakrywając twarz poduszką. Była wyczerpana. Nie
spała dobrze od... No, właściwie to od wielu miesięcy, ale przez ostatnie tygodnie nie spała
prawie wcale. Całe dnie tylko zataczała się, działając wyłącznie instynktownie. Całe noce tylko
leżała, wpatrując się w ciemność, dopóki jej oczy nie zaczynały piec. Wtedy zaciskała powieki
tak mocno, jak potrafiła, dopóki oczy nie zaczynały boleć. A w każdej wolnej chwili próbowała
zasnąć. Czasem jej się udawało. Zwykle nie. Dzisiaj, niestety, było tak jak zwykle.
Na szczęście jej praca była całkiem prosta. Było jej dużo, ale papierkowa robota prawie
nie wymagała myślenia, a te decyzje, które musiała podejmować, podejmowała bazując
wyłącznie na swoich przeczuciach. Może podejmowała złe decyzje. Ale wydawało się, że jak
na razie działały dobrze. Na przykład jej system organizacji wsi - każda wieś kierowała
odnalezionych żołnierzy do jednej ze wsi, wyznaczonych jako punkty zbiórki. W ten sposób,
wystarczało wysłać posłańców, aby sprowadzili maruderów z powrotem do armii. Oczywiście,
to było oczywiste rozwiązanie, ale czasem, kiedy nie ma żadnego rozwiązania danego
problemu, potrzeba tego jednego kucyka, który wymyśli oczywiste rozwiązanie.
Przewróciła się na bok, cały czas zakrywając twarz poduszką.
- Heh. Potrafi wymyślać oczywiste rozwiązania.
To z pewnością była dobra przyczyna jej awansu do stopnia pułkownika i otrzymania
dowództwa nad całą kawalerią Armii Środkowej Equestrii. Nieważne, że praktycznie w
pojedynkę zruinowała obie bitwy. Nieważne, że miała na swoim koncie więcej zabitych
kawalerzystów, niż jakikolwiek gryf mógłby wymarzyć. Nieważne, że zawodziła w
praktycznie każdej chwili swojej wojskowej kariery. Nie. Porucznik Dash prawie przegrywa
bitwę i awansuje do rangi majora. Major Dash prawie przegrywa wojnę i dostaje awans na
pułkownika. I nie chodziło tylko o to, że Celestia nie chciała przyjąć do wiadomości porażek
Rainbow Dash. O, nie. Armia ciągle ją kochała - i to było w tym najgorsze.
Żołnierze odebrali jej pierwszą porażkę jako jakiś genialny popis latania i dowodzenia,
które ocaliło armię przed zniszczeniem. A z tego co widziała, jej druga porażka została
odebrana jako ostatnia, heroiczna szarża, a nie bezsensowne marnowanie życia kucyków. W
dodatku... Ugh. Była jeszcze cała ta sprawa z Elementami, która tylko umocniła jej reputację
bohaterki. Jej straszną, zafałszowaną reputację.
Ale... Cóż, nie było tak całkiem zle. Nie zasłużyła na nią w żaden sposób, ale mogła
czerpać z niej korzyści. Zgrzytała zębami, kiedy jej pegazy wychwalały ją jak jakąś bohaterkę -
ale kiedy kazała im ćwiczyć jakiś manewr, nie spoczywali, dopóki nie doprowadzili go do
perfekcji. Słowo pochwały od pułkownik Dash było największym zaszczytem wśród kawalerii,
a jej kucyki potrafiły zaharowywać się do granicy omdlenia, żeby nań zasłużyć. Ćwiczyli z
całkowitym oddaniem, bo stawiali sobie ją za wzór. I czasem - tylko czasem - pozwalała sobie
przez chwilę wierzyć, że była tego warta. A Twilight mówiła, że nie powinna siebie tak
zadręczać.
Ale Twilight nigdy nie musiała znosić konsekwencji swoich porażek. Twilight nie
musiała patrzeć, jak armia zostaje zniszczona przez jej rozkazy. Twilight nie miała krwi
Spitfire na swoich kopytach - dosłownie na swoich kopytach; lepkiej, ciepłej krwi, plamiących
czerwienią jej niebieską sierść. Może Twilight miała rację. Może powinna sobie odpuścić. Może
byłaby lepszą przyjaciółką, gdyby mogła przestać myśleć, że jest okropna. Pewnie. Może i tak.
A może wtedy na czole wyrośnie jej róg i zostanie Księżniczką.
- Rainbow Dash. - rozległ się głos. - Proszę natychmiast stawić się w moim namiocie.
To była Celestia. Jak zwykle Celestia. Nigdy nie myślała, że będzie w stanie znienawidzić ten
głos. Nigdy nie myślała, że znienawidzi go za to, że będzie ją zbyt mocno wspierać.
Potrząsnęła głową, po czym wgryzła się w poduszkę. Gryzła ją, dopóki nie zaczęły z niej
wypadać pierze.
***
Północne rubieże Punda-Milii.
Prairie Sunset postawiła talerz przed Screwball i wzruszyła ramionami.
- No, panienko, to niewiele, ale sama niewiele miałam. Trzymaj. Szarlotka z polewą z
cytryny i miodu. Nie wiem, czy dobrze wyszła, ale mam nadzieję, że będzie ci smakować.
Screwball przekrzywiła głowę, patrząc na ciasto.
- Powiedziałam, że chcę coś nowego. To wszystko już znam.
- Na całym świecie nie ma tak wielu składników, a w moim domu znajdziesz ich jeszcze
mniej. - odparła Prairie skrzywdzonym tonem.
- Hm. Masz rację! Nie ma tak wielu składników. Chyba nigdy o tym w ten sposób nie
pomyślałam. Szarlotkę robi się ze składników, prawda?
- Huh. Tak. Pewnie, że tak. Przecież to znaczą składniki . Że robi się z nich inne rzeczy.
Prairie Sunset nie starała się już zrozumieć lawendowej klaczy. Była jak zrebak. Uznała, że to
właśnie dlatego czuła taką potrzebę zaopiekowania się nią. Screwball w pewien sposób
przypominała jej jej własną córkę, chociaż nie potrafiła stwierdzić, dlaczego tak było.
- Ale tak samo jest z plackami. I robi się je z tych samych składników. A są takie różne! Ha
ha. W końcu to zrozumiałam. Ha ha ha! - Screwball zaśmiała się krótko, po czym zanurzyła
pyszczek w cieście. Pożarła je błyskawicznie, po czym uniosła wzrok, uśmiechając się szeroko.
- Smakowało ci, panienko?
- Tak! To dziwne. To znaczy, wiedziałam, jak smakuje cytryna, miód i szarlotka, ale nie
wiedziałam, jak będą smakować razem. Można robić nowe rzeczy łącząc stare!
- No, o to właśnie chodzi w gotowaniu.
- Hm. Jesteś dobrym kucykiem. Lubię cię!
Prairie Sunset zaśmiała się.
- Ty też nie jesteś taka zła, chociaż może i jesteś dziwna.
Screwball oblizała wargi, po czym spojrzała dziwnym wzrokiem na rozmówczynię.
- Hej! Możesz mi powiedzieć, co się robi z mapą?
***
Na północ od Lasu Everfree, Środkowa Equestria.
Fluttershy szła przez obóz ze spuszczoną głową. Nienawidziła wychodzić z namiotu.
Wszyscy na nią patrzyli. Wszyscy wiedzieli, że była tchórzem. Wszyscy wiedzieli, że ich
opuściła. Wszyscy wiedzieli, że nie zasługiwała na bycie dowódczynią sekcji medycznej armii.
Wiedzieli to wszystko, mimo, że jej tego nie mówili - mimo, że powtarzali, że cieszą się, że ją
widzą - mimo, że powtarzali, że jest niesamowicie utalentowana, że posiada zadziwiającą
wiedzę na temat leczenia urazów prostymi sposobami, i że jest nieustraszona pod ostrzałem.
Wiedzieli. Więc jak mogli jej ufać? Nie mogli, rzecz jasna. Wzięła udział tylko w kilku małych
potyczkach. Nie zadośćuczyniła tym za swoją dezercję. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek będzie
w stanie ją odpokutować.
Weszła do namiotu Celestii. Pozostała piątka siedziała już w ciasnym, otwartym
półokręgu wokół Księżniczki. Celestia skinęła na nią głową i wskazała, żeby usiadła. Fluttershy
z ociąganiem usiadła pomiędzy Rainbow Dash i Rarity.
Celestia przemówiła, zanim jeszcze Fluttershy usiadła. Mówiła spokojnym, ale
nieznoszącym sprzeciwu tonem.
- Moje drogie kucyki, wezwałam was do siebie, bo dowiedziałam się czegoś ogromnie
ważnego. Od jakiegoś czasu kontaktowałam się z Najwyższą Radą Zebrzych Plemion, i dzięki
otrzymanym od niej informacjom, mogę stwierdzić bez cienia wątpliwości, że gryfi spisek na
moje życie jest o wiele bardziej niebezpieczny, niż poprzednio zakładałam. Zagraża mojemu
życiu w bardzo realny sposób, i z całą pewnością zagraża także wam i każdemu innemu
kucykowi. Gryfy, prawdopodobnie nieświadomie, uwolniły istotę o niemal nieograniczonej
magicznej mocy.
Należy się wam słowo wyjaśnienia. Ale pozwólcie, że zacznę od początku. Dawno
temu, znałam klaczkę o imieniu Topsy-Turvy. Straciła ona rodziców w wypadku i trafiła do
sierocińca. Nie była specjalnie bystra ani specjalnie utalentowana - z całą pewnością nie
nazwalibyście jej mądrym kucykiem - ale widziała świat w bardzo optymistycznych barwach
i była kreatywna w dziwny sposób, który mnie zauroczył. Bardzo ją polubiłam i przygarnęłam
ją pod swoje skrzydła. Miała wszystko, czego mogła potrzebować - uczyłam ją, karmiłam,
ubierałam, jakby była moją własną córką, pozwalałam jej bawić się ze zrebakami z
magicznego przedszkola. Była całkiem szczęśliwa.
Wtedy pojawił się Discord. Uznał... spaczenie mojej małej przyjaciółki za coś bardzo
zabawnego. Kiedy ją spotkał, była tylko ograniczoną umysłowo klaczką, otoczoną przez małe
jednorożce. Postanowił, że zrobi z niej jedną z najbardziej rozwiniętych umysłowo istot na
świecie. Otworzył w jej umyśle niemal nieograniczone połączenie ze Strumieniem -
pierwotnym zródłem całej magii. Rzecz jasna, jej umysł nie był w stanie sobie z tym poradzić.
Topsy-Turvy została wymazana, całkowicie i natychmiastowo. Przestała być tą uroczką
klaczką, którą znałam; stała się chorą drwiną z bóstwa. Discord nazwał ją Screwball . Nie
wiem, co się z nią działo pózniej. Na początku założyłam, że umarła, ale po pewnym czasie
zaczęły do mnie czasem dochodzić wieści o jej istnieniu - a ja kazałam zapomnieć o niej
każdemu kucykowi, który ją spotkał. Była tylko spaczoną, nieszczęśliwą, ale nieszkodliwą
istotą - dopóki nie została sprowokowana. Dlatego pozwoliłam jej żyć.
Gryfy ją znalazły. Nie wiem, jak. Odnalazły też swój starożytny artefakt, Okultację -
urządzenie, które blokuje wszelką magię, które dawno temu miało zostać użyte przeciwko
moim armiom. Gryfy najwyrazniej planowały użyć go, aby zablokować magię moją i Luny,
co umożliwiłoby ich zabójcom zabicie nas. Nie wiem, w jaki sposób Okultacja trafiła w kopyta
Screwball, ale tak właśnie się stało. To oznacza, że może ona wybrać, czy chce być zwykłą
klaczą, oszalałą boginią, czy czymś pośrodku.
Jednakże, mimo całej swojej mocy, pod względem zdolności pojmowania i
emocjonalnej dojrzałości, Screwball jest niczym mała klaczka. Co więcej, wygląda na to, że
nie wie, czym jest sumienie, a wszystkie inne istoty traktuje jak bezwartościowe przedmioty.
Ona nie jest zła. Jest czymś gorszym. Jest czystym impulsem, niezwiązanym wiedzą,
moralnością, emocjami czy fizycznymi możliwościami. Nie przeszkadza jej zabijanie innych.
Być może nawet nie rozumie pojęcia śmierci. Ale jest w stanie zniszczyć - i zrobi to - wszystko
i wszystkich, co stanie jej na drodze do zrobienia tego, co sobie postanowi. Może i zrobi to
błyskawicznie i bez żadnego wysiłku.
I, z któregoś z wielu możliwych powodów, postanowiła sobie, że znajdzie mnie i zabije.
W pokoju zapadła cisza. W końcu została przerwana przez Applejack.
- & I... Chcesz, żebyśmy ją powstrzymali? Tą całą magią przyjazni?
Celestia pokręciła głową.
- Wątpię, żeby to było możliwe. Okultacja blokuje wszelką magię, a Elementy są
niczym, jeśli nie magią. Nie. Wrócę do Canterlotu, żeby Screwball mogła znalezć mnie bez
potrzeby mordowania kucyków na swojej drodze. Spróbuję z nią najpierw porozmawiać, a
jeśli nie uda mi się przemówić do jej rozumu, spróbuję się przed nią obronić. Jeśli i to mi się
nie uda, umrę wraz z Luną.
- Ale... Dlaczego... - wyjąkała Applejack, patrząc beznadziejnym wzrokiem na Księżniczkę.
- Applejack, mówię to waszej szóstce, bo potrzebuję kogoś, kto będzie gotowy przejąć władzę
nad Equestrią, kiedy mnie i Luny zabraknie.
***
Północne rubieże Punda-Milii.
- Huh! Więc mapa to tak jakby obrazek ziemi, tak, jak pegaz widziałby ją z bardzo
wysoka? - spytała Screwball.
- Tak! Dokładnie. - odparła Prairie Sunset.
- Ha ha, to ma sens! A to jest północ, a to południe, więc słońce wschodzi tutaj, tak?
- Po drugiej stronie, kotku. Na wschodzie.
- Naprawdę? - Screwball skrzywiła się. - Ah. Tak. Racja.
Prairie Sunset kiwnęła głową w matczynym geście.
- No, widzisz.
- Dzięki, że mi pomogłaś! - powiedziała Screwball, zwijając mapę. Wsunęła ją do swojej
groteskowej torby. - Jesteś taka pomocna. Bardzo cię lubię. Jesteś chyba moim ulubionym
kucykiem, poza tatą.
Pionierka zaśmiała się.
- Ty też nie jesteś taka zła, panienko. Chcesz coś do jedzenia na drogę?
- Niee. Mogę teraz robić różne nowe rzeczy, bo wiem, że można łączyć różne rzeczy!
- & Uh, a jak robiłaś rzeczy wcześniej bez łączenia składników?
- Magia. - odparła Screwball, po czym złapała pasek torby zębami i zarzuciła ją sobie przez
grzbiet.
- Nie jesteś jednorożcem, dzieciaku.
- W ten sposób. - powiedziała Screwball. Drzwi do domku zmieniły się w kaskadę ciepłych
babeczek. Screwball zachichotała, widząc, jak Prairie Sunset opadła szczęka. - Ale nie tak
pozbywam się złych kucyków, bo można zmieniać rzeczy z powrotem, jeśli tylko je zmienię.
Dlatego najpierw je miażdzę, żeby były całkiem martwe.
Prairie Sunset milczała jak zaklęta.
- Ha ha ha. Jesteś taka śmieszna. Przedtem mówiłaś tak szybko, a teraz nic nie
mówisz! Zmieniłabym cię w coś śmiesznego, ale zbyt cię lubię taką, jaka jesteś. Ale może
kiedyś cię odwiedzę! Chyba umiałabym się teleportować, ale nie wiem jeszcze, jak. A to chyba
jest niebezpieczne. Może najpierw popróbuję teleportować inne kucyki! O, to właśnie zrobię!
Więc jeśli jakiś kucyk kiedyś pojawi się u ciebie w domku i będzie wywrócony na nice, to
dlatego, że właśnie ćwiczę, dobrze?
Prairie Sunset nawet nie drgnęła.
- No. To cześć! I dzięki za szarlotkę, chociaż ja właściwie zmusiłam cię, żebyś mi ją
dała. Jeśli spotkam twojego męża, to spróbuję go tu teleportować!
Z tymi słowami, Screwball przeskoczyła ponad stertą babeczek i ruszyła w dalszą
drogę.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 33MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 01MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 15MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 27MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 02MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 02MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 32MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 11MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 06MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 36 (KONIEC)MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 16MLP FIM Fanfic Rainbow FactoryRozdział 29Shelly Laurenston Pride 05 Bestia Zachowuje się Źle Rozdział 29Pakt krwi rozdzial 29Rozdział 29dziewczyny z hex hall 3 Rozdział 29rozdział 29 Płody starożytnych cywilizacji i kwiaty tej współczesnejwięcej podobnych podstron