v 02 090







Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
II.90)



 
 









Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana













Maria Valtorta


Księga II -
Pierwszy rok życia publicznego





  POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –






90. JEZUS W
[DOLINIE]“PIĘKNEJ
RZEKI”.
«NIE BĘDZIESZ
POPEŁNIAŁ
NIECZYSTOŚCI»


Napisane
4 marca 1945. A, 4653-4667

Jezus mi mówi:
«Bądź cierpliwa, Moja
duszo, z powodu
zdwojonego zmęczenia. To jest czas cierpienia. Wiesz, jak Ja byłem
zmęczony w ostatnich
dniach? Widzisz to. Aby iść, opieram się o Jana, Piotra, Szymona, a
nawet Judasza...
Tak. A Ja – z którego emanował cud, nawet tylko przez muśnięcie Mojej
szaty – nie
mogłem zmienić tego serca! Pozwól Mi wesprzeć się na tobie, mały Janie,
aby
powtórzyć słowa już powiedziane w ostatnich dniach tym umysłom uparcie
zamkniętym,
na które zapowiedź Mojej męki spływała bez wnikania w nie. Pozwól też
Nauczycielowi
mówić o godzinach nauczania na smutnej równinie “Pięknej Rzeki”.
Pobłogosławię
cię dwa razy: z powodu twojego zmęczenia i z powodu twojej litości.
Liczę twoje
wysiłki. Zbieram twoje łzy. Wysiłki [podejmowane] z miłości do braci
otrzymają
nagrodę [należną] tym, którzy spalają się, by dać poznać Boga ludziom.
Za łzy,
które wylewasz nad cierpieniami Mego ostatniego tygodnia, zostanie ci
dany w nagrodę
pocałunek Jezusa. Pisz i bądź błogosławiona.»

Jezus stoi na
stosie desek
wzniesionych jak mównica w jednej z izb – w ostatniej. Mówi bardzo
głośno przy
drzwiach, aby słyszeli Go ci, którzy są w pokoju, oraz osoby które są
pod szopą, a
nawet na podwórku zalanym deszczem. [Patrząc] na ich ciemne płaszcze z
surowej wełny,
po której spływa woda, można by powiedzieć: mnisi. W pokoju są
najsłabsi, pod szopą
– kobiety, na podwórku, wystawieni na opady – ludzie mocni, przeważnie
mężczyźni.
Piotr chodzi tam i
z powrotem, bez
obuwia, tylko w krótkim odzieniu. Chroni go płótno żaglowe, które
założył sobie na
głowę. Nie traci dobrego humoru, nawet jeśli musi brnąć w błocie, w
wodzie i doznaje
nieprzewidzianego prysznicu. Z nim jest Jan, Andrzej i Jakub. Przenoszą
ostrożnie
chorych do drugiego pokoju, prowadzą niewidomych, podtrzymują chromych.
Jezus czeka
cierpliwie, aż wszyscy
będą na miejscach, i martwi się, że czterej uczniowie są zmoczeni jak
gąbki
wyciągnięte z wiadra wody.
«To nic, to nic!
Jesteśmy jak
nasmołowane drewno. Nie przejmuj się. Otrzymujemy drugi chrzest, a tym,
który chrzci,
jest Sam Bóg» – odpowiada Piotr na troskę Jezusa.
W końcu wszyscy są
na miejscu i
Piotr myśli, że może iść włożyć suche ubranie. Czyni to wraz z trzema
innymi. Gdy
jednak powrócił do Nauczyciela, widzi, jak zbliża się do rogu szopy
szary płaszcz
zawoalowanej kobiety. Myśli tylko o tym, aby iść do niej. Nie troszczy
się, że trzeba
będzie znowu przejść na ukos przez podwórko, w rzęsistej ulewie i
kałużach wody,
która – uderzana wielkimi kroplami – tryska po kolana. Dochodzi do
niej, chwyta ją
za łokieć i – nie poruszając jej płaszcza – ciągnie ją wyżej, do muru
izby, by
osłonić [ją] przed deszczem. Potem staje obok, sztywny i nieruchomy jak
wartownik.
 

[por. Mt 5,27; 15,19, 19,9, 19,18; Mk 7,22; 10,11; 10,19; Łk 16,18;
18,20]
Jezus widział to.
Uśmiecha się,
pochylając głowę, by ukryć jasność Swego uśmiechu. Teraz mówi: «Nie
mówicie –
wy, którzy przychodziliście regularnie [słuchać] Moich pouczeń – że nie
omawiam po
kolei przykazań i że przeskakuję niektóre. Słuchacie. Widzę to.
Słuchacie dobrze.
Dostosowuję się do cierpień i ran, które w was dostrzegam. Jestem
Lekarzem. Lekarz
idzie najpierw do najbardziej chorych: do tych, którzy są najbliżsi
śmierci. Potem
zwraca się ku tym, którzy są mniej chorzy. Ja robię tak samo.
Dzisiaj mówię:
“Nie popełniajcie
nieczystości”.
Nie patrzcie wokół
siebie,
usiłując odczytać na czyimś obliczu: “rozpustny”. Miejcie miłość jedni
względem drugich. Czy chcielibyście, by coś takiego odczytano na
waszych twarzach? Nie.
Zatem nie usiłujcie odczytywać [tego] w zmieszanym spojrzeniu sąsiada,
na jego czole,
czerwieniejącym i pochylającym się ku ziemi.
A ponadto... O,
powiedzcie,
szczególnie wy, mężczyźni: kto z was nigdy nie kosztował tego chleba z
popiołu i
odpadków, którym jest zadowolenie zmysłowe? Czy istnieje tylko taki
nierząd, który
popycha na godzinę w ramiona kurtyzany? Czyż nie jest rozpustą również
profanacja
małżeństwa z małżonką? Profanacją – zalegalizowanym grzechem,
polegającym na
wzajemnym zaspokajaniu zmysłów i unikaniu wypływających z tego
konsekwencji.
Małżeństwo znaczy przekazywanie życia, a akt oznacza i ma być
płodnością. Z
wykluczeniem jej staje się niemoralnością. Nie można czynić z
małżeńskiej komnaty
domu publicznego, a ona staje się nim, jeśli plami ją pożądliwość i
jeśli nie
uświęca jej macierzyństwo.
Ziemia nie odrzuca
nasion. Ona je
przyjmuje i czyni z nich rośliny. Nasienie nie opuszcza gleby, gdy
zostało w niej
złożone, lecz tworzy korzeń i zakorzenia się w niej, aby wzrastać i
utworzyć kłos.
Roślina rodzi się z zaślubin ziemi z nasieniem. Mężczyzna jest
nasieniem, kobieta –
to ziemia, kłosem jest dziecko. Odrzucać powstanie kłosa i tracić siłę
na grzech to
wina, to nierząd popełniany w łożu małżeńskim, ale nie różniący się w
niczym od
innego, a nawet cięższy przez nieposłuszeństwo nakazowi, mówiącemu:
“Bądźcie
jednym ciałem i rozmnażajcie się przez wasze dzieci.”
Widzicie więc, o
kobiety dobrowolnie
bezpłodne, małżonki legalne i uczciwe - ale nie w oczach Bożych, lecz w
oczach świata
– że możecie być jak prostytutki i jak one popełniać nieczystość, choć
jesteście cały czas z waszym jedynym mężem. Szukacie bowiem nie
macierzyństwa, lecz
przyjemności – i to zbyt często.
Nie zastanawiacie
się, że
przyjemność jest trucizną. Wchłaniana z jakichkolwiek ust ona zaraża,
wysusza ogniem,
który – sądząc że się nasyci – kieruje się poza małżeństwo i pożera,
coraz
to bardziej nienasycony. Pozostawia cierpki smak popiołu na języku.
Daje niesmak,
obrzydzenie i pogardę dla samego siebie i towarzysza przyjemności. Gdy
bowiem sumienie
się budzi - a budzi się między dwoma gorączkami – może zrodzić tylko
pogardę do
samego siebie, że się upodliło bardziej niż zwierzę.
“Nie popełniajcie
nieczystości”
– jest napisane.
Nierząd w dużej
mierze rodzi się z
pożądliwych czynów mężczyzn. Nie będę dłużej omawiał niepojętego i
obrzydliwego
zjednoczenia, które Księga Kapłańska potępia słowami: “Nie będziesz
obcował z
mężczyzną, tak jak się obcuje z kobietą, bo to jest obrzydliwość! Nie
będziesz
też obcował z żadnym zwierzęciem; przez to stałbyś się nieczysty.
Kobieta też nie
podda się zwierzęciu w celu obcowania z nim, bo to rzecz haniebna!”
Po wskazaniu
obowiązku małżonków
względem małżeństwa - które przestaje być święte, gdy przez złe
nastawienie staje
się niepłodne - przejdę do omówienia nierządu w ścisłym sensie. Chodzi
o wspólny
grzech między mężczyzną i kobietą opłacany pieniędzmi lub podarunkami.
Ciało ludzkie jest
wspaniałą
świątynią, która ukrywa w sobie ołtarz. Na ołtarzu powinien się
znajdować Bóg,
ale Boga nie ma tam, gdzie istnieje zepsucie. W ciele nieczystego
ołtarz jest więc
zbezczeszczony i nie ma [tam] Boga.
Podobny do
pijanego człowieka,
tarzającego się w błocie i w swych wymiocinach, człowiek degraduje
samego siebie w
zezwierzęceniu nieczystości. Staje się gorszy niż robak i niż
najbardziej nieczyste
zwierzę. I powiedzcie Mi – jeśli wśród was jest ktoś, kto zdeprawował
się do tego
stopnia, że sprzedaje swe ciało, jak się sprzedaje zboże lub zwierzę –
jakie dobro
z tego wynikło? Weźcie do rąk serce, przebadajcie je, przepytajcie je,
wsłuchajcie
się w nie, zobaczcie jego rany, ból, wywołujący jego drżenie. Potem zaś
mówcie i
odpowiedzcie Mi: czy owoc ten był taki słodki, że było warto zadać
takie cierpienie
sercu, zrodzonemu jako czyste, wy zaś zmusiliście je do życia w ciele
nieczystym;
[sercu, które zmusiliście] do bicia, dając życie i zapał nierządowi i
niszcząc je w
grzechu?
Powiedzcie Mi: czy
jesteście aż tak
zdeprawowane, że nie łkacie w skrytości słysząc głos dziecka, które
woła:
“mamo”, i myśląc o waszej matce, o kobiety lekkich obyczajów, które
uciekłyście
z domu lub zostałyście przepędzone, aby gnijący owoc nie psuł zgnilizną
innych
dzieci? [Czy nie płaczecie] na myśl o matce, która może umarła z bólu,
gdyż
musiała powiedzieć: “Urodziłam istotę, która przynosi mi hańbę”?
Czy – przy
spotkaniu ze starcem,
którego siwe włosy czynią godnym szacunku – nie odczuwałyście waszego
serca
rozdzierającego się na myśl, że okryłyście hańbą włosy waszego ojca,
jak błotem
zaczerpniętym pełną dłonią, a wraz z tą hańbą [wywołałyście] pogardę w
jego
rodzinnej osadzie?
Czyż nie
odczuwacie, jak żal
ściska wam wnętrzności na widok szczęścia małżonki lub niewinnej młodej
dziewczyny, gdy musicie sobie powiedzieć: “Ja odrzuciłam to wszystko i
nigdy
nie będę tego mieć!”?
Czyż nie
odczuwacie wstydu,
napotykając wzrok mężczyzny pełen pożądliwości lub pogardy?
Czy nie odczuwacie
waszej nędzy,
pragnąc pocałunku dziecka, a nie ośmielacie się już powiedzieć:
“Pocałuj mnie”?
Bo zabiłyście wielokrotnie to życie, które miało się narodzić. Bo
odrzuciłyście
je jak męczące jarzmo i bezużyteczne obciążenie, oderwane od drzewa,
które je
poczęło, wyrzuciłyście je na gnojowisko. Teraz to małe życie krzyczy:
“zabójcy!”.
Czy nie drżycie
przede wszystkim na
myśl o Sędzi, który was stworzył i oczekuje was, by zapytać: “Co
uczyniłeś z
samym sobą? Czy po to dałem ci życie? Gniazdo robactwa i zepsucia,
jakże ośmielasz
się stać w Mojej obecności? Miałaś już wszystko, co było dla ciebie
bogiem: uciechę.
Idź teraz do miejsca wiecznego przeklęcia.”
Kto płacze? Nikt?
Mówicie: nikt? A
jednak Moja dusza idzie na spotkanie innej duszy zalanej łzami.
Dlaczego tam idzie? Aby
rzucić przekleństwo na ladacznicę? Nie. [Idzie], bo jej dusza wzbudza
Moją litość.
Wszystko we Mnie czuje odrazę do jej plugawego ciała, spoconego od
lubieżnego wysiłku.
A jej dusza!
O, Ojcze, Ojcze!
To również dla tej
duszy przyjąłem ciało i opuściłem Niebo, by być jej Odkupicielem i dla
wielu innych
dusz, jej sióstr! Dlaczego nie miałbym przyjąć tej zabłąkanej owieczki,
doprowadzić
do owczarni, oczyścić, przyłączyć do stada, dać jej pastwisko i miłość,
która
byłaby doskonała, jak tylko Moja może być? Jakże różna jest od tego, co
dotąd ona
nazywała miłością, choć była to tylko nienawiść. Miłość, [którą jej
dam,
będzie] tak współczująca, tak doskonała, tak słodka, że już nie będzie
płakać
nad minionym czasem lub zapłacze jedynie mówiąc: “Zbyt wiele dni
straciłam z dala od
Ciebie, Wieczna Piękności. Kto mi przywróci utracony czas? Jak
zakosztować – w
krótkim czasie, który mi pozostaje – tego czego bym zasmakowała, gdybym
zawsze była
czysta?”
A jednak nie
płacz, duszo zdeptana
całą pożądliwością świata. Posłuchaj: jesteś jak odrażający łachman,
ale
możesz stać się kwiatem. Jesteś gnojowiskiem, ale możesz stać się
kwietnikiem.
Jesteś nieczystym zwierzęciem, ale możesz stać się aniołem. Któregoś
dnia nim
byłaś. Tańczyłaś na ukwieconych łąkach – róża wśród róż, świeża jak
one,
pachnąca dziewictwem. Śpiewałaś, pogodna, dziecięce piosenki. Potem
biegłaś do
matki, do ojca i mówiłaś im: “Jesteście moją miłością”. Niewidzialny
stróż
– którego każde stworzenie ma u swego boku – uśmiechał się wobec
lazurowej bieli
twojej duszy...
A potem? Dlaczego?
Dlaczego
wyrwałaś sobie skrzydła niewinnego dziecka? Dlaczego podeptałaś nogami
serce ojca i
matki, aby biec ku innym sercom zawodnym? Dlaczego poniżyłaś swój
czysty głos
kłamliwymi słowami namiętności? Dlaczego złamałaś łodygę róży, zadając
gwałt
samej siebie? Nawróć się, córko Boża! Nawrócenie odnawia, oczyszcza,
porywa ku
wyżynom. Człowiek nie potrafi ci przebaczyć? Nawet twój ojciec nie
mógłby tego
uczynić? Ale Bóg to potrafi. Dobroci Boga nie można porównać z dobrocią
ludzką, a
Jego miłosierdzie jest nieskończenie większe niż nędza człowieka.
Uszanuj samą
siebie, uczyń swą duszę godną czci przez życie szlachetne. Znajdź
sprawiedliwość w
Bogu, nie grzesząc już więcej przeciwko swej duszy. Przy Bogu nadaj
sobie nowe imię.
Oto co posiada wartość. Jesteś występkiem, stań się prawością. Stań się
ofiarą.
Stań się męczennicą swej pokuty. Potrafiłaś zadawać męczeństwo swemu
sercu dla
sprawienia radości ciału. Teraz umiej umartwić swe ciało, aby dać pokój
wieczny
swemu sercu.
Idź. Idźcie
wszyscy - każdy ze
swym brzemieniem i myślą. Zastanawiajcie się. Bóg was wszystkich
oczekuje i nie
odrzuca żadnej osoby, która się nawraca. Niech Pan da wam światło,
abyście poznali
swe dusze. Idźcie.»
Wielu idzie do
wioski. Inni wchodzą
do izby. Jezus udaje się do chorych i uzdrawia ich.
Grupa mężczyzn
dyskutuje w kącie.
Podzieleni w swych opiniach, gestykulują i unoszą się. Niektórzy
oskarżają Jezusa,
inni Go bronią, jeszcze inni radzą wszystkim więcej dojrzałości w
osądzie. Wreszcie
najbardziej zawzięci – może dlatego że niezbyt liczni w stosunku do
dwóch innych
grup – idą drogą pośrednią. Podchodzą do Piotra, który wraz z Szymonem
przenosi
niepotrzebne już nosze cudownie uzdrowionych, i zuchwale go atakują w
pomieszczeniu
zamienionym na hotel dla pielgrzymów. Mówią: «Posłuchaj, człowieku z
Galilei!»
Piotr odwraca się
i patrzy na nich
jak na rzadkie zwierzęta. Nie mówi, ale wyraz jego twarzy to cały
poemat. Szymon
ogranicza się do rzucenia okiem w stronę pięciu wzburzonych. Potem
zostawia ich i
wychodzi. Jeden z pięciu ciągnie dalej: «Jestem Samuel, uczony w
Piśmie. Ten drugi
uczony w Piśmie to Sadok. Tamten to Żyd, Eleazar, bardzo znany i
wpływowy. Tamten to
znakomity Kalaszebona, starszy, ten ostatni, to Nahum. Zrozumiałeś?
Nahum!»
Tu ton jego głosu
stał się
całkiem napuszony.
Piotr skłania się
z lekka przy
każdym imieniu, ale przy ostatnim zatrzymuje się w połowie ukłonu i
mówi z
największą obojętnością: «Nie wiem. Nigdy nie słyszałem. I... nic nie
rozumiem.»
«Gburowaty rybaku!
Wiedz, że to
zaufany człowiek Anny!»
«Nie znam Anny. To
znaczy znam wiele
kobiet, które nazywają się Anna. Jest ich bez liku, nawet w Kafarnaum.
Ale nie wiem,
jakiej Anny zaufanym jest “ten” człowiek.»
«Ten?! To o mnie
mówisz:
“ten”?!»
«A co chcesz,
żebym powiedział?
Osioł lub ptak? Gdy chodziłem do szkoły, nauczyciel nauczył mnie mówić
“ten”,
kiedy mówi się o mężczyźnie, a jeśli mnie wzrok nie myli, jesteś
mężczyzną.»
Mężczyzna miota
się, jakby to
słowo go żywcem przeszyło. Inny – pierwszy, który mówił – wyjaśnia:
«Przecież Anna
jest teściem
Kajfasza...»
«Aaaa!...
Zrozumiałem!!! No i co?»
«No i wiedz, że
jesteśmy
oburzeni!»
«Z powodu czego?
Pogody? Ja też.
Trzy razy się przebierałem. Teraz nie mam już nic suchego.»
«Nie rób z siebie
głupca!»
«Głupca? Przecież
to prawda. Skoro
nie oburza was pogoda, to co w takim razie? Rzymianie?»
«Twój Nauczyciel!
Fałszywy
prorok.»
«Ej, drogi
Samuelu! Uważaj, bo mnie
obudzisz! Jestem jak jezioro. Od ciszy do burzy – tylko jedna chwila.
Uważaj na
słowa...»
W tym czasie
weszli synowie
Zebedeusza i Alfeusza, a z nimi – Iskariota i Szymon. Zbliżają się do
Piotra, który
coraz bardziej podnosi głos.
«Chyba nie
dotkniesz swymi
plebejskimi rękami wielkich ze Syjonu!»
«O! Co za piękni
panowie! A wy nie
dotykajcie Nauczyciela, bo w przeciwnym razie pofruniecie do studni – i
to zaraz, aby
się porządnie oczyścić, w środku i na zewnątrz.»
«Pozwolę sobie
przypomnieć uczonym
ze Świątyni – mówi spokojnie Szymon – że ten dom jest własnością
prywatną.»
Iskariota unosi
się: «A Nauczyciel,
za którego ja ręczę, zawsze miał wielki szacunek dla cudzego domu, a w
szczególności
dla pierwszego ze wszystkich domów – domu Pańskiego. Niech i Jego dom
będzie
traktowany z podobnym szacunkiem.»
«Zamilcz, fałszywy
robaku!»
«Fałszywy? Pod
jakim względem?
Wzbudziliście we mnie obrzydzenie i poszedłem tam, gdzie go nie
odczuwam. A dzięki Bogu
przebywając z wami nie zepsułem się do głębi!»
«Krótko, czego
chcecie?» – pyta
sucho Jakub, syn Alfeusza.
«A ty, kim jesteś?»
«Jestem Jakub, syn
Alfeusza,
Alfeusza – syna Jakuba, Jakuba, syna Matana, Matana – syna Eleazara. A
jeśli chcesz,
wymienię wszystkich moich przodków, aż do króla Dawida, od którego
pochodzę. Jestem
kuzynem Mesjasza. Proszę cię więc, żebyś rozmawiał ze mną, potomkiem
królewskim i
żydowskim, jeśli twą wielkość rani rozmawianie z prawym Izraelitą,
który zna Boga
bardziej niż Gamaliel i niż Kajfasz. No, mówże.»
«Twój Nauczyciel i
krewny pozwala,
by chodziły za Nim prostytutki. Ta zawoalowana kobieta to jedna z nich.
Widziałem ją,
gdy sprzedawała złoto. Rozpoznałem ją. To kurtyzana. Uciekła od
Szammaja. To hańba
dla twego Krewnego.”
«Czyja? Rabina
Szammaja? A więc ona
jest jakimś starym rupieciem. Nie ma niebezpieczeństwa...» – drwi
Iskariota.
«Zamilcz, szalony!
Szammaj, syn
Elchiasza, to ulubieniec Heroda.»
«Proszę, proszę!
To znaczy, że
ona już nie lubi ulubieńca! Była jego kurtyzaną, nie twoją. Dlaczego
więc się
martwisz?» – mówi Judasz z Kariotu ironicznie.
«Człowieku, czy
nie sądzisz, że
okrywasz się hańbą, szpiegując? – pyta Juda, syn Alfeusza. – I czy nie
sądzisz,
że hańbi siebie ten, kto upada grzesząc, a nie ten, kto usiłuje
podnieść grzesznika?
Jakaż to hańba spada na mego Nauczyciela i brata, jeśli, przemawiając,
dotyka Swym
głosem nawet zanieczyszczone śliną uszy rozpustników na Syjonie?»
«Swoim głosem?
Cha, cha! Twój
Nauczyciel i kuzyn ma trzydzieści lat i jest tylko większym obłudnikiem
niż inni! A
ty, i wy wszyscy, śpicie jak głusi w nocy...»
«Bezwstydny
gadzie, wynoś się
stąd albo cię uduszę!» – krzyczy Piotr, któremu wtórują Jakub i Jan.
Natomiast Szymon
ogranicza się do
słów: «Co za wstyd! Twoja obłuda jest tak wielka, że wychodzi i
przelewa się.
Ślinisz się jak ślimak na czystym kwiatku. Wyjdź stąd i stań się
człowiekiem, bo
na razie jesteś tylko śliną. Poznaję cię, Samuelu. Masz ciągle
takie samo
serce. Niech Bóg ci wybaczy, lecz zejdź mi z oczu.»
Kiedy Iskariota z
Jakubem, synem
Alfeusza, powstrzymują kipiącego Piotra, oto interweniuje Juda Tadeusz.
Bardziej niż
zwykle przypomina Kuzyna. W spojrzeniu ma ten sam błękitny płomień, a
Jego wygląd
przyciąga uwagę. Gromi ich:
«Samego siebie
hańbi ten, kto
usiłuje zhańbić niewinnego. Bóg uczynił oczy i język dla pełnienia
dzieł
świętych. Oszczerca je profanuje i poniża, każąc im wykonywać złe
czyny. Ja się
nie splamię złym czynem przeciw twym siwym włosom. Ale przypominam ci,
że tylko zły
nienawidzi człowieka doskonałego, a głupi uzewnętrznia swą
nieżyczliwość, nie
zastawiając się nawet, że demaskuje samego siebie. Kto żyje w
ciemnościach, ten myli
węża z kwitnącą gałązką. Kto żyje w światłości, widzi rzeczy właściwie
i z
miłości do sprawiedliwości broni ich, jeśli są atakowane. My żyjemy w
światłości.
Jesteśmy czystym i pięknym pokoleniem synów światłości, a naszą Głową
jest
Święty, który nie zna niewiasty ani grzechu. Idziemy za Nim i bronimy
Go przed Jego
nieprzyjaciółmi, do których, jak nas nauczył, nie mamy nienawiści, lecz
przeciwnie
– modlimy się za nich. Przyjmij, starcze, lekcję od młodego człowieka,
który
doszedł do dojrzałości, bo Mądrość go nauczyła nie mówić bez
zastanowienia, a
szybkim być w czynieniu dobra. Idź i donieś temu, kto cię posłał, że to
nie w
splamionym domu góry Moria, lecz w tej biednej siedzibie Bóg przebywa w
Swej chwale.
Żegnaj.»
Pięciu nie ma
odwagi odpowiedzieć.
Odchodzą.
Uczniowie zadają
sobie pytania:
trzeba o tym powiedzieć lub nie mówić Jezusowi, który jest jeszcze z
uzdrowionymi
chorymi? Lepiej będzie powiedzieć.
Idą więc do Niego,
wołają Go i
mówią Mu o wszystkim. Jezus uśmiecha się spokojnie i odpowiada:
«Dziękuję wam za
waszą obronę... ale cóż chcecie? Każdy daje to, co ma.»
«Jednak oni mają
trochę racji.
Ludzie mają oczy, aby widzieć i wielu ją zauważa. Ona ciągle jest przy
drzwiach, jak
pies. Szkodzi ci» – mówi wielu.
«Zostawcie ją. To
nie ona będzie
kamieniem, który uderzy Mnie w głowę. A jeśli ona się zbawi... radość
będzie dla
Mnie wielką zapłatą za te słowa krytyki!»

Wszystko kończy się tą
słodką
odpowiedzią.



 
 



Przekład: "Vox Domini"





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (02) Blask twoich oczu
t informatyk12[01] 02 101
introligators4[02] z2 01 n
02 martenzytyczne1
OBRECZE MS OK 02
02 Gametogeneza
02 07
Wyk ad 02
r01 02 popr (2)
1) 25 02 2012
TRiBO Transport 02
02 PNJN A KLUCZ

więcej podobnych podstron