Action Mag # Opowiadania
::: Laurelin :::
Empatia 2 - odcinek pierwszyDeszcz i sny
Szarość.
Dziewczyna kuliła się pod drzewem, twarz wtuliła w kolana. Kapiące na nią krople spływały po spodniach, mieszając się z łzami.
Po jej mokrych włosach płynęła srebrna łezka wody.
Kropla została strząśnięta, gdy Inrami poruszyła się. Odchyliła głowę do tyłu, dotknęła brzozowej kory.
Patrzyła w szare chmury. W smutno zwieszone gałęzie. Gdzieś w oddali uderzył piorun, a drzewo zatrzęsło się pod uderzeniem wiatru. Deszcz zaciął mocniej, po czym wrócił do swojego monotonnego, płaczliwego staccato. Kap, kap, kap, o liście, po korze, o ściółkę, do ziemi. Młoda brzózka zaszeleściła. Drzewo wytrzymywało ciosy zadawane przez wiatr, ostro tnące krople. Tak jakby wiedziało, że musi wytrzymać.
Że kiedyś nadejdzie słońce.
Dla mnie nie ma słońca.
Inrami otarła z twarzy kolejną łzę. Celika odeszła, i nigdy już nie wróci.
Wiedziała, że nikt jej nie pomoże. Nikt nie pocieszy. Nie miała nikogo.
Wszystkie jej dobre wspomnienia wiązały się z Celiką.
Zapłakała, skuliła się na korzeniu. Krople regularnie kapały na jej przemoczone ubranie. Nagle dotarło do niej, że trzęsie się z zimna.
To nic. Dla mnie nie zostało nic, prócz chłodu.
Drżał jej oddech. Położyła głowę na splecionych dłoniach. Ułożyła się, tak po dziecięcemu, bezbronna.
Jej żółte oczy skryły się pod powiekami.
Celika. Celika w złotej karocy, Celika w kąpieli, Celika śmiejąca się, Celika zasmucona.
Celika.
Znaleźli ją kilka godzin później.
Szlochała, krzyczała przez sen. Gristel przeniósł ją do obozowiska. Ułożył ją obok śpiącej Serubi, na rozścielonym płaszczu pod dachem z liści.
Serubi przymknęła oczy.
Obracała w myślach świetliste konstelacje. Wnikała w znane układy, tworzyła nowe, analizowała je, burzyła. Sześcian świateł zmienił się w kulę...
Leciała wśród burzowych chmur. Szła ulicami zatopionego miasta. Siedziała nad przepaścią, patrząc w ogromny, pełny księżyc. Jeden z jej butów spadł w otchłań. Leciał, spadał, coraz niżej...
:.:.:.:.:
Było ich dwóch. Śmierdzieli wódką, tytoniem.
Podchodzili w milczeniu, przypierając ją do ściany. Cofała się aż poczuła chłodny, wilgotny mur.
Blokowali wylot zaułka. Nie było szans na ucieczkę. Jeden z nich miał dłonie skryte w rękawiczkach. Czystych, jasnych. Syn panicza. Chłopak z dobrego domu. Skoczył ku niej. Chciała krzyknąć, ale brutalnie zatkano jej usta; została powalona na bruk. Uderzyła plecami w zimne, mokre kamienie, Któryś szarpnął ją za włosy, wygiął jej szyję do tyłu.
Poczuła na karku obrzydliwe, wilgotne usta, kłujący zarost. Chciała krzyczeć. Nie mogła. Usta zaciskała jej brudna, spotniała ręka. Oderwał wargi od jej szyi. Płakała. Widok jej wielkich, przerażonych oczu musiał mu się spodobać, bo zaśmiał się. Trzeźwo. On nie był pijany.
Wsadził jej rękę w dekolt. Zaczęła się szarpać, rozpaczliwie jak ryba w sieci. Uderzył ją, przycisnął do ziemi. Ten który stał obok i przyglądał się, zarechotał lubieżnie. Jedwabne rękawiczki wpijały się w jej uda.
I wtedy obudziło się światło w jej głowie. Zaszumiało jej w uszach, pod powiekami rozpalił się ogień. Gdy otworzyła oczy, mężczyźni leżeli pod murem. Ich klatki piersiowe były dymiącymi, czarnymi kraterami.
Potworny smród uderzył ją w nozdrza, zakrztusiła się. Podciągnęła ściągnięte do kolan spodnie. Nie zwracała uwagi na potargane włosy.
Gdy szła do domu, na ulicę kapały jej łzy.
Srebrzyste łzy.
:.:.:.:.:
Później śniło jej się, że idzie łąką, a dotknięcie jej stóp zamienia ziemię w białą magmę. Psss! Skwierczała palona, soczysta trawa, skwierczały żaby, skwierczały parujące źródełka. I wtedy przed jej oczami wyrosła kolumna ciemności, błyskawicznie rozdęła się, zakrywając sobą wszystko. Serubi wisiała w czarnej otchłani. Obudziło się światło w jej głowie; rozpaliła je, tak by promieniowało na zewnątrz. Zapaliło się małe światełko. Ale ciemność je zdusiła, naparła natychmiast, krzycząc w bluźnierczym pradawnym języku. W głowie dziewczyny zapulsował palący ból. Krzyknęła...
Zbudził ją krzyk, taki jak we śnie. Ale to nie był jej krzyk.
Serubi poderwała się natychmiast, by dojrzeć znikającą w chaszczach Inrami. Dałaby głowę, że Inrami krzyknęła "Celiko?!". Z prawej już podrywał się człekork Gristel. Było ciemno. Małą polankę oświetlał jedynie wąski sierp księżyca.
Serubi skoczyła za Inrami.
Biegłą przez chwilę, bordowo-biały strój mewisanki Inrami migał między drzewami. Biegnąc za znikającą bielą, czuła się jak w koszmarnym śnie. A co, jeśli to jej się wydawało? Jeśli Inrami pobiegła w innym kierunku? Jeśli to mignięcie, tam między drzewami, jest tylko złudzeniem? Bała się, ale biegła. Więcej - była przerażona, przepełniał ją irracjonalny, podświadomy lęk. Miała wrażenie, że coś biegnie za nią. Że zaraz coś rzuci się na nią z ciemności, z gałęzi, z chaszczy.
Coś szeptało na granicy słyszalności. Dudniący puls w ciemnościach był niemal wyczuwalny.
Gdy potknęła się, jej serce oszalało. Sparaliżował ją lęk. Upadła na ziemię. Gdzieś z przodu majaczyło światełko. Czerwone, migotliwe, tańczące. Poczołgała się. Światełko co chwila znikało.
I nagle znalazła się na skraju polany. Z góry spoglądał księżyc, migotały gwiazdy, a polana stała w płomieniach. Właściwie to już się dopalała.
Serubi dostrzegła klęczącą pośrodku polany Inrami, przynajmniej tak jej się wydawało. Mewisanka pochylała się nad czymś. Jej ramionami wstrząsał szloch. Serubi wyczołgała się z chaszczy, podeszła do klęczącej dziewczyny.
Inrami podtrzymywała głowę leżącej dziewczyny.
- Celiko... Celiko... Myślałam, że jesteś martwa...
Oszalała, pomyślała Serubi. Zwariowała, dostała halucynacji. Księżna Celika miała włosy barwy miedzi. A ta nieprzytomna dziewczyna ma włosy kruczoczarne...
- Inrami...
Na dźwięk jej głosu mewisanka zadrżała. Odwróciła głowę ku Serubi. Patrzyła w ziemię. Kącikami oczu płynęły jej łzy.
- To nie jest Celika... - Powiedziała Serubi cicho.
- Co...? - Mewisanka zbliżyła twarz do twarzy nieprzytomnej dziewczyny. - To... to nie jest Celika...
I wybuchła płaczem. Opuściła głowę, wypuściła nieznajomą z rąk. Biła od niej rozpacz. Łzy kapały na jej strój. Z krzaków na skraju polany wypadł ork, wraz z nieodłączną lutnią.
Grunt zadrżał.
Obca dziewczyna drgnęła. Rozchyliła usta, łapiąc powietrze jak ryba wyjęta z wody. Zatrzepotały jej powieki.
- Nie zwyciężysz, Shyvannezis... nie... łowcy demonów cię... łowcy... i nicość cię... przeklinam... - Krzyczała, miotając głową na boki. - ...nic... śmierć, to nic... wrócę...
I otworzyła oczy. Gwałtowne ruchy natychmiast ustały.
Miała niesamowite oczy.
Wielkie, głębokie, jasne. Przypominały górskie jeziora, subtelnie zabarwione kryształy. Otoczone świetlistymi pierścieniami źrenice pulsowały delikatnie. A może to tylko wrażenie?
- Kim jesteście? - Spytała, podnosząc się, siadając na trawie. Mówiła miękkim, ciemnym mezzosopranem.
- Ja... - Serubi zająknęła się. Te oczy coś jej przypominały. Coś, czego nie mogła sobie zwizualizować. - Jestem Serubi.
- Gristel. - Zagrzmiał bas orka tuż przy uchu Serubi. Drgnęła. - A tobie jak na imię, panienko?
Dziewczyna zadrżała, jej oczy rozszerzyły się. Były delikatnie purpurowe. Kiedy zaczęła mówić, oczy wyklarowały się. Purpurowa barwa była chyba tylko odbiciem płomieni.
- Ja... ja nie wiem. Nie pamiętam. - Powiedziała cicho, ale pewnie. Głos jej nie drżał.
Amnezja, stwierdziła w myślach Serubi.
W oddali uderzył piorun.
:.:.:.:.:
Mortimer siedział pod brudną ścianą.
Na ścianie wisiał obraz. Sportretowana była kobietą o wygłodniałych, drapieżnych oczach; ostrych rysach twarzy. Twarz miała trupio bladą. Jej czarne włosy zlewały się z ciemnym tłem obrazu.
- Na zdrowie, mamusiu. - Mortimer zakołysał kieliszkiem, ujętym w dwa palce. Wypił. Rozparł się wygodniej pod ścianą. Przez chwilę wpatrywał się w głąb pogrążonego w mroku pokoju.
Wstał, podszedł do wielkiej, ciemnej szafy.
Skrzypnęły otwierane drzwi. Mortimer wyciągnął ze środka ciało trzyletniego, małego chłopca. Malutkie, wychudłe ciałko było poznaczone ranami, śladami po pazurach.
- Tak, mamusiu, zapłacą za twoją śmierć!
Wizg rozcinanego powietrza. Szpony zagłębiły się w miękkie, zimne ciało. Wyrwał je i uniósł rękę do następnego ciosu.
- Zapłacą - sieknął podłużnie, długo - za - błyskawiczny, gwiżdżący cios na odlew - wszystko! - Uderzył jeszcze raz, i głowa chłopca odchyliła się do tyłu. Rozchyliły się martwe usta. W nich błyskały duże, blade kły.
Mortimer zapłakał, i odrzucił ciało młodego wampira w kąt pomieszczenia. Upadł na kolana. Wyciągnął lewą rękę przed siebie.
- Pomszczę cię, mamusiu - Pociągnął pazurami po skórze, nowy ślad przeciął starsze blizny. - Pom-szczę.
Doczołgał się do ściany i przytulił do niej.
Przez brudne okno dało się dojrzeć odległy zygzak błyskawicy.
Matka na portrecie uśmiechała się, jak zawsze.
:.:.:.:.:
Czwarte spotkanie.
Organizowali je od kilku dni. Zawsze wyznaczali kogoś, kto musiał wykraść księgi na następne zgromadzenie. Tym razem wybrany został Arachid, młody, przystojny chłopak. Przyniósł czarną, grubą księgę zatytułowaną "Czarna wieszczba". W tej chwili księgę przeglądała Salai. Arachid trzymał świecę i bardziej interesowała go szyja dziewczyny niż księga. Chwiejny płomyczek drżał w przeciągu. Salai poruszyła się.
- To bardzo ciekawe. Serubi, chodź, spójrz. Może byśmy spróbowali?
Serubi zmarszczyła brwi. Zdekoncentrowali ją. Wirujące w powietrzu płomienie zgasły, strzępy popiołu opadły na deski. Wstała i zajrzała do księgi.
- Myślę, że to zbyt niebezpieczne. - Mruknęła po chwili. Wujko wpajał jej od dziecka ostrożność.
- Och, przestań. Odkąd tu jesteśmy, cały czas robimy coś niebezpiecznego.
Serubi milczała.
- Dobrze, zbierzmy się w krąg... Arachid, przestań! Zbierzmy się. No to tak... - Przeszła na środek, demonstrując długie, smukłe nogi. Usiadła. - Dobrze... Dębniak, Iliou, skoncentrujcie się na mnie. Reszta niech się przygląda.
Zaczęła recytować kolejne wiersze z księgi. Inkantacja brzmiała dziwnie bluźnierczo. W końcu skończyła, odetchnęła i...
Rozwarła oczy. Były czarne. Trzęsła się, łapała powietrze jak ryba wyjęta z wody. Kiedy przemówiła, mówiła męskim, starczym głosem jakieś niezrozumiałe słowa. Zakończyła we wspólnym języku:
- Nadejdą, bo tak jest zawsze... Nic więcej. Nic. Teraz zapłata.
Dziewczyna drgnęła. Jej piękna twarz wykrzywiła się w paroksyzmie strachu.
Nagle poderwała się, chwyciła za szyję. Dygocąc, wzleciała w górę. Jej stopy zawisły metr nad ziemią. Wytrzeszczyła oczy, rozwarła usta, jak do krzyku. Pojawiła się ciemność, czarna, niematerialna wstęga cienia. Wąż czerni wtłoczył się w gardło Salai. Dziewczyna dopiero teraz wrzasnęła. Coś deformowało jej ciało. Coś pełzało pod skórą.
Krzyknęła jeszcze raz, i pochłonęła ją ciemność.
Arachid zabił się dopiero po dwóch dniach picia.
:.:.:.:.:
Serubi obudził piskliwy, psychopatyczny śmiech.
Dostrzegła go natychmiast, mimo mroku lasu. Był to karzeł w białych, pokrwawionych szatach; na nosie miał okularki w miedzianych oprawkach.
Natychmiast zauważył, że się obudziła. Przyskoczył do niej, i sypnął jej czymś w oczy.
Zapiekło.
Gdy przestało piec, była już przywiązana do kija, tak jak ork, szamocząca się Inrami i Kristo. Bezimienna zniknęła gdzieś. Okularnik podszedł do Serubi, ścisnął jej wargi, wlał w nie jakiś płyn, zmusił do połknięcia. Lodowata ciecz spłynęła jej do żołądka.
Dziewczyna natychmiast straciła przytomność.
Miała bolesną pewność, że to nie jest sen.
:.:.:.:.:
Powoli otworzyła oczy.
Pierwszym, co zarejestrowała, było gniecenie w brzuch, piersi. Po chwili jej oczy przyzwczaiły się do półmroku i zrozumiała że leży na brzuchu, na skalnym podłożu. Poczuła na plecach ciężką, twardą łapę. Krzyknęła. Została brutalnie obrócona na plecy. Bardzo trudno było jej oddychać.
- Nie krzycz. - Szepnął Gristel. - To nic nie pomoże.
Ork puścił ją.
Usiadła i rozejrzała się.
Byli uwięzieni w małej, obskurnej jaskini. Jedynym wyjściem - i źródłem światła - był otwór kilka metrów wyżej. Pod ścianą w tę i z powrotem chodziła Inrami, złorzecząc. Kristo - zaskakujące! - rozmawiał z kroczem. Było niesamowicie duszno.
- Co się stało? - Serubi zadała pierwsze pytanie, jakie jej przyszło do głowy.
- Sama widzisz. - Fuknęła Inrami i machnęła ręką.
- Cóż... podszedł mnie nad ranem, i sypnął jakimś śmieciem po oczach. - Zaczął łagodnie ork. - Gdy już otworzyłem oczy, Kristo i Inrami byli związani i leżeli obok mnie. Nie mam pojęcia jak ten kurdupel mnie przeniósł te kilkanaście metrów. Ale przeniósł.
- I?
- I nic. Wlał we mnie jakieś świństwo, omdlałem i obudziłem się tutaj. Nie, nie można się stąd wydostać. A przynajmniej żadne z nas nie potrafi. - Uprzedził pytania Gris.
Serubi siedziała przez chwilę w milczeniu. Światła w jej głowie jakoś nie chciały zapłonąć. "Zamiast magii - rozmowa; zamiast wojny - pokój" - przypomniała sobie cytat ze starej księgi. Wybrała rozmowę. Jak tu duszno!
- Wiesz może, kto nas schwytał?
Ork nie odpowiedział od razu.
- Mam pewne przypuszczenia. Chcesz je usłyszeć?
- Jasne. - Powietrza!
- No to siądź wygodnie. Otóż bywałem czasem w Koralowie... no i tam mają różne historie. No i słyszałem taką jedną. Że niby w lasach jest zło, że temu złu się karzeł wysługuje. Ja w to ni deczka nie wierzyłem, ale pewnego dnia do karczmy przyleciał jakiś oszołom, zaczął się drzeć, że karzeł, że mrok w jaskini, że chcieli mu zabrać duszę... nikt mu nie wierzył, bo wiało od niego jak od bimbrowni, ale... no... a. Mówił jeszcze, że go piękna dziewczyna zwiodła do tego karła... właściwie to on twierdził, że karzeł to tylko sługa... no, rozumiesz... - Urwał, widząc że Serubi zbladła.
- No i... - Urwał; poruszył nozdrzami tak, jakby coś zwęszył.
Światło ściemniało. Na podłoże padł cień. W otworze widniała głowa karła.
- Mewisanka do mnie. - Zaskrzeczał. - Albo wytruję was wszystkich. Ale raz. - I spuścił w dół linę.
Inrami chwyciła ją bez wahania.
- Przecież on cię zabije. - Stwierdziła Serubi. Czuła, że brakuje jej tlenu.
- Ale nie zabije was - odparła zrezygnowana Inrami. - Przynajmniej jeszcze nie teraz. A dla mnie nie ma życia.
Gristel szanował jej honor i poświęcenie.
- Łap. - Powiedział, i wyjął z włosów szerokie, płaskie ostrze. Inrami złapała je w locie, zawirowała nim na palcu.
- Dzięki.
- Powodzenia. - Szepnęła Serubi, chodź wiedziała, że mewisance nie zależy na życiu. Czuła się, jakby miała się zaraz udusić.
- Żegnajcie.
I podskoczyła. W kilku pociągnięciach znalazła się na górze.
Zapadło pełne napięcia milczenie.
Przeklinam noc, gdy spotkaliśmy tą nieznajomą dziewczynę, pomyślała Serubi.
:.:.:.:.:
Ciemność rosła, nadymała się.
Świece tliły się bardzo słabo. Ciemność dusiła malutkie płomyki.
Karzeł zniknął. Inrami klęczała na ciemnej, polerowanej podłodze. Ostrze od Gristela ukryła w bucie, właśnie przecinała więzy na rękach.
Ciemność skondensowała się.
Drgnęła. Naprzeciw niej unosił się czarny, humanoidalny kształt. Trupie, odległe oczy jaśniały fioletem w stworzonej z ciemności twarzy.
Przemówił. Jego głos atakował ze wszystkich stron, odbijał się w czaszce, burzył spokój. Dziewczyna spięła się, zadziałał instynkt osaczonej zwierzyny.
- Witaj, Inrami.
Milczała.
- Nie bój się. Nie ma czego. Wszak dla ciebie już nie ma życia.
Patrzyła na drżące w świetle pazury cienia.
- Spójrz mi w oczy. Wszak masz piękne oczy.
Oparła się upiornemu głosowi. Cień podpłynął do niej. Drgnęła.
- No dobrze. Chcesz wiedzieć, co z tobą zrobię. Jesteś kobietą zdolną do poczęcia dziecka. Dlatego nie zabiję cię. Urodzisz moje dziecko, a potem będziesz wolna. Czy jeszcze się boisz?
Drgnęła ponownie. Wzdragała się przed choćby dotknięciem tego potwora, a co dopiero...
- Nie jestem taki straszny. - Powiedział i stanął na ziemi. Przez chwilę nie widziała nic.
Na miejscu potwora stał niesamowicie przystojny, jasnowłosy mężczyzna. Uśmiechał się.
Inrami patrzyła na swój ideał mężczyzny.
Wyobrażała sobie jak to jest, gdy tuli ją w ramionach, gdy całuje...
- Czy nadal jestem taki straszny? Obrzydliwy? - Mówił ciemnym, łagodnym głosem. Pięknym głosem.
Mewisanka drgnęła, jej oczy rozszerzyły się.
Urok!
Oderwała od niego wzrok, zerwała się na nogi. Zawirowała ostrzem w dłoni.
- Ach. Więc ciebie trzeba poskromić. Cóż, mam jeszcze drugą. - Wskazał na siedzącą w rogu sali dziewczynę. - Ona praktycznie nic nie pamięta, wmówię jej że jestem jej mężczyzną...
Inrami zagryzła wargi, skoczyła do przodu tnąc ukośnie. Cień wywinął się spod ciosu i uderzył ją w plecy tak, że padła na twarz. Przygniótł ją kolanem.
- Jak nie po dobroci, to będzie po złości. Chociaż będzie mniej przyjemnie, niż gdybyś współpracowała.
Zszedł z jej pleców, stanął obok. Coś ją przygwoździło do ziemi.
Podszedł, pochylił się, zajrzał jej w oczy.
- Ale najpierw - ona.
Podszedł do pogrążonej we śnie dziewczyny. Zbudził ją pstryknięciem palców. Inrami mogła tylko patrzeć. Bezimienna otworzyła oczy. Jaśniały purpurą.
- Masz niesamowite oczy, moja piękna. - Zaczął cień. Urwał.
- Wiem. - Odpowiedział skulony w rogu mężczyzna. Cień cofnął się.
- Co...?
Mężczyzna, który jeszcze przed chwilą był bezimienną dziewczyną, podniósł się. Był wysoki. Górował nad cieniem. Cień dostrzegł coś w oczach mężczyzny, bo cofnął się jeszcze bardziej.
- Czarny... Pamiętasz chyba o pokoju shivańskim? Mistrzyni nie puści ci tego płazem... nie zabijesz mnie bezkarnie...
- Układ Shivana nie mówił nic o zezwoleniu na płodzenie dzieci z ludzkimi kobietami, Cieniu. - Stwierdził obcy.
Cień przestał się cofać. Nastąpiła zmiana w jego postawie. Nie dał już się spychać.
- Ircaine, sam tego chciałeś. Cienie zostali stworzeni, by tępić zwyrodnienia wśród innych. Jesteś zwyrodnieniem, Łowco. Broń się, Ircaine. - I zmienił się w chmurę ciemności.
Czarny krzyknął; dobył miecz płynnym ruchem. Poszedł półkolem, okrążając ciemność.
Nagle pochylił się, machnął dłonią. Światło z palców, gest: dłoń do barku, do kolana, przez łokieć ku głowie. Szepnął coś.
Zapłonęło światło. Ciemność pochłonęła je szybko, Cień przybrał kształt humanoidalny. Jego pazury miały pół metra długości.
- Nie próbuj tego więcej.
Łowca syknął, ale wyglądał na zadowolonego. Wybadał obronę przeciwnika.
- Nic o mnie nie wiesz, Ircaine.
Cień skoczył, ciął pazurami szyję Czarnego. Ircaine wygiął się do tyłu, odskoczył z saltem; upadł na kolano. Wyciągnął rękę, rozczapierzył palce. Cień uderzył plecami w ścianę. Łowca sprężył się, skoczył, w salcie wziął zamach, uderzył na ciemność z góry. Przeciwnik wywinął się, drasnął pazurami ramię Ircaine'a. Trysnęła ciemna, gęsta krew. Rany zabliźniły się w oczach.
Czarny zaatakował; ciął, zablokował ręką lecące pazury, odskoczył, pchnął. Zatańczył, zasypał wroga gradem ciosów. Cień obronił się.
Ircaine skoczył, stanął na suficie. Spadł za plecy cienia; ten zwinął ciało, znalazł się naprzeciw Łowcy.
Szybkie, poprzeczne cięcie Łowcy chybiło. Natychmiast zawinął mieczem, uderzył z góry; ostrze zadźwięczało o czarne pazury. Sieknął jeszcze raz, odbił uderzenie szponów, po czym upadł na plecy, odepchnięty przez niewidzialną siłę. Jego oczy płonęły purpurą.
- Nie jesteś tak silny jak myślałeś, Łowco. Jak widać miecz to nie wszystko... ale dla ciebie na naukę jest już za p ó ź n o...
- Wcale nie. - Syknął Czarny i rąbnął Cieniem o ścianę. Jego oczy buzowały gniewem. Cień świsnął pod sufit i nadział się na malowniczy stalaktyt. Czarna krew wypaliła kamień. Stwór uderzył o podłogę, niszcząc kamienne płytki. Uniósł się parę metrów nad podłogę, trzymając się za szyję.
Coś stękało w jego gardle. Dusił się.
Ircaine podszedł i ściął go jednym, umykającym oku ruchem dłoni. Przydeptał wijącą się ciemność i wypalił ją oślepiającym, białym ogniem.
Odetchnął dopiero, gdy ostatnie pełzające macki zniknęły.
Inrami poczuła, że jest wolna.
- Jak... - Zaczęła. Oczy Łowcy były chwilowo zielone. Odetchnęła. - Skąd się tu wziąłeś?
- Byłem cały czas z wami.
- Czyli ta dziewczyna... to byłeś ty?
- Część mnie. - Potwierdził. Uprzedził następne pytanie. - Dlaczego? Walczyłem z demonem i zostałem pokonany. Rozproszyłem swój umysł, aby demon nic nie mógł z niego przejąć. Jakaś część mnie przeżyła i zmaterializowała się. Szedłem z wami, nic nie pamiętając.
Jednak kiedy dostrzegłem odbicie swoich oczu w oczach cienia, moje myśli powróciły. I nagle wiedziałem kim jestem, wiedziałem czym dysponuję. Jestem Ircaine. - Uśmiechnął się.
- Rzeczywiście... kiedy cię znalazłam, krzyczałaś... krzyczałeś... coś o demonach...
Łowca odetchnął.
- Możliwe. Chodź, chcę ci coś pokazać.
Poprowadził. Był blisko. Wyszli na skalną półkę, nad chmurami. To dlatego tak trudno się oddycha, stwierdziła mewisanka w myślach.
Ircaine dotknął jej szyi. Był wcale przystojny...
Machnął dłonią. Chmury rozrzedziły się na tyle, by było widać co jest w dole.
Poznała Las Koralski. Maab zdawało się być malutką, ciemną wioską.
I wtedy dostrzegła to. Nad równinami, daleko za Maab, unosiły się obłoki kurzu.
- Co to? - Spytała odruchowo. Poczuła chłodne wargi na swojej szyi, szept: Patrz.
Leciała wśród chmur. Opadała ku łąkom. Wznosiła się. Zanurkowała.
Tysiące, setki tysięcy zbrojnych. Piesi, konni.
Armia Palateku.
- To miejsce nazywa się Wartownia. Dlatego, że przy dobrej pogodzie można stąd zobaczyć i Mewisaan, i Palion. Teraz Palatek zrywa pokój i prowadzi wojska na stolicę Mewisu. Wojna. Król Palateku już wybrał. Atena wybrała. Celika została powstrzymana od wyboru. Co zrobisz, ty, powierniczka sekretów Celiki?
Odwróciła się. Łowca zniknął. Szyję całował jej delikatny wiatr.
:.:.:.:.:
Uderzył piorun.
Atena zadrżała i skuliła się.
Ścigali ją. Słyszała ich głosy.
Ale nie może się bać. Musi dostać się na zachód.
Wyszła spod osłony drzew, na łąkę. Poszła w dół, zboczem doliny.
Wiatr przynosił myśli. Żal. Przygnębienie.
Niósł dawno przebrzmiałe okrzyki, łkanie...
::: Laurelin :::
Empatia 2 - odcinek pierwszyDeszcz i sny
Szarość.
Dziewczyna kuliła się pod drzewem, twarz wtuliła w kolana. Kapiące na nią krople spływały po spodniach, mieszając się z łzami.
Po jej mokrych włosach płynęła srebrna łezka wody.
Kropla została strząśnięta, gdy Inrami poruszyła się. Odchyliła głowę do tyłu, dotknęła brzozowej kory.
Patrzyła w szare chmury. W smutno zwieszone gałęzie. Gdzieś w oddali uderzył piorun, a drzewo zatrzęsło się pod uderzeniem wiatru. Deszcz zaciął mocniej, po czym wrócił do swojego monotonnego, płaczliwego staccato. Kap, kap, kap, o liście, po korze, o ściółkę, do ziemi. Młoda brzózka zaszeleściła. Drzewo wytrzymywało ciosy zadawane przez wiatr, ostro tnące krople. Tak jakby wiedziało, że musi wytrzymać.
Że kiedyś nadejdzie słońce.
Dla mnie nie ma słońca.
Inrami otarła z twarzy kolejną łzę. Celika odeszła, i nigdy już nie wróci.
Wiedziała, że nikt jej nie pomoże. Nikt nie pocieszy. Nie miała nikogo.
Wszystkie jej dobre wspomnienia wiązały się z Celiką.
Zapłakała, skuliła się na korzeniu. Krople regularnie kapały na jej przemoczone ubranie. Nagle dotarło do niej, że trzęsie się z zimna.
To nic. Dla mnie nie zostało nic, prócz chłodu.
Drżał jej oddech. Położyła głowę na splecionych dłoniach. Ułożyła się, tak po dziecięcemu, bezbronna.
Jej żółte oczy skryły się pod powiekami.
Celika. Celika w złotej karocy, Celika w kąpieli, Celika śmiejąca się, Celika zasmucona.
Celika.
Znaleźli ją kilka godzin później.
Szlochała, krzyczała przez sen. Gristel przeniósł ją do obozowiska. Ułożył ją obok śpiącej Serubi, na rozścielonym płaszczu pod dachem z liści.
Serubi przymknęła oczy.
Obracała w myślach świetliste konstelacje. Wnikała w znane układy, tworzyła nowe, analizowała je, burzyła. Sześcian świateł zmienił się w kulę...
Leciała wśród burzowych chmur. Szła ulicami zatopionego miasta. Siedziała nad przepaścią, patrząc w ogromny, pełny księżyc. Jeden z jej butów spadł w otchłań. Leciał, spadał, coraz niżej...
:.:.:.:.:
Było ich dwóch. Śmierdzieli wódką, tytoniem.
Podchodzili w milczeniu, przypierając ją do ściany. Cofała się aż poczuła chłodny, wilgotny mur.
Blokowali wylot zaułka. Nie było szans na ucieczkę. Jeden z nich miał dłonie skryte w rękawiczkach. Czystych, jasnych. Syn panicza. Chłopak z dobrego domu. Skoczył ku niej. Chciała krzyknąć, ale brutalnie zatkano jej usta; została powalona na bruk. Uderzyła plecami w zimne, mokre kamienie, Któryś szarpnął ją za włosy, wygiął jej szyję do tyłu.
Poczuła na karku obrzydliwe, wilgotne usta, kłujący zarost. Chciała krzyczeć. Nie mogła. Usta zaciskała jej brudna, spotniała ręka. Oderwał wargi od jej szyi. Płakała. Widok jej wielkich, przerażonych oczu musiał mu się spodobać, bo zaśmiał się. Trzeźwo. On nie był pijany.
Wsadził jej rękę w dekolt. Zaczęła się szarpać, rozpaczliwie jak ryba w sieci. Uderzył ją, przycisnął do ziemi. Ten który stał obok i przyglądał się, zarechotał lubieżnie. Jedwabne rękawiczki wpijały się w jej uda.
I wtedy obudziło się światło w jej głowie. Zaszumiało jej w uszach, pod powiekami rozpalił się ogień. Gdy otworzyła oczy, mężczyźni leżeli pod murem. Ich klatki piersiowe były dymiącymi, czarnymi kraterami.
Potworny smród uderzył ją w nozdrza, zakrztusiła się. Podciągnęła ściągnięte do kolan spodnie. Nie zwracała uwagi na potargane włosy.
Gdy szła do domu, na ulicę kapały jej łzy.
Srebrzyste łzy.
:.:.:.:.:
Później śniło jej się, że idzie łąką, a dotknięcie jej stóp zamienia ziemię w białą magmę. Psss! Skwierczała palona, soczysta trawa, skwierczały żaby, skwierczały parujące źródełka. I wtedy przed jej oczami wyrosła kolumna ciemności, błyskawicznie rozdęła się, zakrywając sobą wszystko. Serubi wisiała w czarnej otchłani. Obudziło się światło w jej głowie; rozpaliła je, tak by promieniowało na zewnątrz. Zapaliło się małe światełko. Ale ciemność je zdusiła, naparła natychmiast, krzycząc w bluźnierczym pradawnym języku. W głowie dziewczyny zapulsował palący ból. Krzyknęła...
Zbudził ją krzyk, taki jak we śnie. Ale to nie był jej krzyk.
Serubi poderwała się natychmiast, by dojrzeć znikającą w chaszczach Inrami. Dałaby głowę, że Inrami krzyknęła "Celiko?!". Z prawej już podrywał się człekork Gristel. Było ciemno. Małą polankę oświetlał jedynie wąski sierp księżyca.
Serubi skoczyła za Inrami.
Biegłą przez chwilę, bordowo-biały strój mewisanki Inrami migał między drzewami. Biegnąc za znikającą bielą, czuła się jak w koszmarnym śnie. A co, jeśli to jej się wydawało? Jeśli Inrami pobiegła w innym kierunku? Jeśli to mignięcie, tam między drzewami, jest tylko złudzeniem? Bała się, ale biegła. Więcej - była przerażona, przepełniał ją irracjonalny, podświadomy lęk. Miała wrażenie, że coś biegnie za nią. Że zaraz coś rzuci się na nią z ciemności, z gałęzi, z chaszczy.
Coś szeptało na granicy słyszalności. Dudniący puls w ciemnościach był niemal wyczuwalny.
Gdy potknęła się, jej serce oszalało. Sparaliżował ją lęk. Upadła na ziemię. Gdzieś z przodu majaczyło światełko. Czerwone, migotliwe, tańczące. Poczołgała się. Światełko co chwila znikało.
I nagle znalazła się na skraju polany. Z góry spoglądał księżyc, migotały gwiazdy, a polana stała w płomieniach. Właściwie to już się dopalała.
Serubi dostrzegła klęczącą pośrodku polany Inrami, przynajmniej tak jej się wydawało. Mewisanka pochylała się nad czymś. Jej ramionami wstrząsał szloch. Serubi wyczołgała się z chaszczy, podeszła do klęczącej dziewczyny.
Inrami podtrzymywała głowę leżącej dziewczyny.
- Celiko... Celiko... Myślałam, że jesteś martwa...
Oszalała, pomyślała Serubi. Zwariowała, dostała halucynacji. Księżna Celika miała włosy barwy miedzi. A ta nieprzytomna dziewczyna ma włosy kruczoczarne...
- Inrami...
Na dźwięk jej głosu mewisanka zadrżała. Odwróciła głowę ku Serubi. Patrzyła w ziemię. Kącikami oczu płynęły jej łzy.
- To nie jest Celika... - Powiedziała Serubi cicho.
- Co...? - Mewisanka zbliżyła twarz do twarzy nieprzytomnej dziewczyny. - To... to nie jest Celika...
I wybuchła płaczem. Opuściła głowę, wypuściła nieznajomą z rąk. Biła od niej rozpacz. Łzy kapały na jej strój. Z krzaków na skraju polany wypadł ork, wraz z nieodłączną lutnią.
Grunt zadrżał.
Obca dziewczyna drgnęła. Rozchyliła usta, łapiąc powietrze jak ryba wyjęta z wody. Zatrzepotały jej powieki.
- Nie zwyciężysz, Shyvannezis... nie... łowcy demonów cię... łowcy... i nicość cię... przeklinam... - Krzyczała, miotając głową na boki. - ...nic... śmierć, to nic... wrócę...
I otworzyła oczy. Gwałtowne ruchy natychmiast ustały.
Miała niesamowite oczy.
Wielkie, głębokie, jasne. Przypominały górskie jeziora, subtelnie zabarwione kryształy. Otoczone świetlistymi pierścieniami źrenice pulsowały delikatnie. A może to tylko wrażenie?
- Kim jesteście? - Spytała, podnosząc się, siadając na trawie. Mówiła miękkim, ciemnym mezzosopranem.
- Ja... - Serubi zająknęła się. Te oczy coś jej przypominały. Coś, czego nie mogła sobie zwizualizować. - Jestem Serubi.
- Gristel. - Zagrzmiał bas orka tuż przy uchu Serubi. Drgnęła. - A tobie jak na imię, panienko?
Dziewczyna zadrżała, jej oczy rozszerzyły się. Były delikatnie purpurowe. Kiedy zaczęła mówić, oczy wyklarowały się. Purpurowa barwa była chyba tylko odbiciem płomieni.
- Ja... ja nie wiem. Nie pamiętam. - Powiedziała cicho, ale pewnie. Głos jej nie drżał.
Amnezja, stwierdziła w myślach Serubi.
W oddali uderzył piorun.
:.:.:.:.:
Mortimer siedział pod brudną ścianą.
Na ścianie wisiał obraz. Sportretowana była kobietą o wygłodniałych, drapieżnych oczach; ostrych rysach twarzy. Twarz miała trupio bladą. Jej czarne włosy zlewały się z ciemnym tłem obrazu.
- Na zdrowie, mamusiu. - Mortimer zakołysał kieliszkiem, ujętym w dwa palce. Wypił. Rozparł się wygodniej pod ścianą. Przez chwilę wpatrywał się w głąb pogrążonego w mroku pokoju.
Wstał, podszedł do wielkiej, ciemnej szafy.
Skrzypnęły otwierane drzwi. Mortimer wyciągnął ze środka ciało trzyletniego, małego chłopca. Malutkie, wychudłe ciałko było poznaczone ranami, śladami po pazurach.
- Tak, mamusiu, zapłacą za twoją śmierć!
Wizg rozcinanego powietrza. Szpony zagłębiły się w miękkie, zimne ciało. Wyrwał je i uniósł rękę do następnego ciosu.
- Zapłacą - sieknął podłużnie, długo - za - błyskawiczny, gwiżdżący cios na odlew - wszystko! - Uderzył jeszcze raz, i głowa chłopca odchyliła się do tyłu. Rozchyliły się martwe usta. W nich błyskały duże, blade kły.
Mortimer zapłakał, i odrzucił ciało młodego wampira w kąt pomieszczenia. Upadł na kolana. Wyciągnął lewą rękę przed siebie.
- Pomszczę cię, mamusiu - Pociągnął pazurami po skórze, nowy ślad przeciął starsze blizny. - Pom-szczę.
Doczołgał się do ściany i przytulił do niej.
Przez brudne okno dało się dojrzeć odległy zygzak błyskawicy.
Matka na portrecie uśmiechała się, jak zawsze.
:.:.:.:.:
Czwarte spotkanie.
Organizowali je od kilku dni. Zawsze wyznaczali kogoś, kto musiał wykraść księgi na następne zgromadzenie. Tym razem wybrany został Arachid, młody, przystojny chłopak. Przyniósł czarną, grubą księgę zatytułowaną "Czarna wieszczba". W tej chwili księgę przeglądała Salai. Arachid trzymał świecę i bardziej interesowała go szyja dziewczyny niż księga. Chwiejny płomyczek drżał w przeciągu. Salai poruszyła się.
- To bardzo ciekawe. Serubi, chodź, spójrz. Może byśmy spróbowali?
Serubi zmarszczyła brwi. Zdekoncentrowali ją. Wirujące w powietrzu płomienie zgasły, strzępy popiołu opadły na deski. Wstała i zajrzała do księgi.
- Myślę, że to zbyt niebezpieczne. - Mruknęła po chwili. Wujko wpajał jej od dziecka ostrożność.
- Och, przestań. Odkąd tu jesteśmy, cały czas robimy coś niebezpiecznego.
Serubi milczała.
- Dobrze, zbierzmy się w krąg... Arachid, przestań! Zbierzmy się. No to tak... - Przeszła na środek, demonstrując długie, smukłe nogi. Usiadła. - Dobrze... Dębniak, Iliou, skoncentrujcie się na mnie. Reszta niech się przygląda.
Zaczęła recytować kolejne wiersze z księgi. Inkantacja brzmiała dziwnie bluźnierczo. W końcu skończyła, odetchnęła i...
Rozwarła oczy. Były czarne. Trzęsła się, łapała powietrze jak ryba wyjęta z wody. Kiedy przemówiła, mówiła męskim, starczym głosem jakieś niezrozumiałe słowa. Zakończyła we wspólnym języku:
- Nadejdą, bo tak jest zawsze... Nic więcej. Nic. Teraz zapłata.
Dziewczyna drgnęła. Jej piękna twarz wykrzywiła się w paroksyzmie strachu.
Nagle poderwała się, chwyciła za szyję. Dygocąc, wzleciała w górę. Jej stopy zawisły metr nad ziemią. Wytrzeszczyła oczy, rozwarła usta, jak do krzyku. Pojawiła się ciemność, czarna, niematerialna wstęga cienia. Wąż czerni wtłoczył się w gardło Salai. Dziewczyna dopiero teraz wrzasnęła. Coś deformowało jej ciało. Coś pełzało pod skórą.
Krzyknęła jeszcze raz, i pochłonęła ją ciemność.
Arachid zabił się dopiero po dwóch dniach picia.
:.:.:.:.:
Serubi obudził piskliwy, psychopatyczny śmiech.
Dostrzegła go natychmiast, mimo mroku lasu. Był to karzeł w białych, pokrwawionych szatach; na nosie miał okularki w miedzianych oprawkach.
Natychmiast zauważył, że się obudziła. Przyskoczył do niej, i sypnął jej czymś w oczy.
Zapiekło.
Gdy przestało piec, była już przywiązana do kija, tak jak ork, szamocząca się Inrami i Kristo. Bezimienna zniknęła gdzieś. Okularnik podszedł do Serubi, ścisnął jej wargi, wlał w nie jakiś płyn, zmusił do połknięcia. Lodowata ciecz spłynęła jej do żołądka.
Dziewczyna natychmiast straciła przytomność.
Miała bolesną pewność, że to nie jest sen.
:.:.:.:.:
Powoli otworzyła oczy.
Pierwszym, co zarejestrowała, było gniecenie w brzuch, piersi. Po chwili jej oczy przyzwczaiły się do półmroku i zrozumiała że leży na brzuchu, na skalnym podłożu. Poczuła na plecach ciężką, twardą łapę. Krzyknęła. Została brutalnie obrócona na plecy. Bardzo trudno było jej oddychać.
- Nie krzycz. - Szepnął Gristel. - To nic nie pomoże.
Ork puścił ją.
Usiadła i rozejrzała się.
Byli uwięzieni w małej, obskurnej jaskini. Jedynym wyjściem - i źródłem światła - był otwór kilka metrów wyżej. Pod ścianą w tę i z powrotem chodziła Inrami, złorzecząc. Kristo - zaskakujące! - rozmawiał z kroczem. Było niesamowicie duszno.
- Co się stało? - Serubi zadała pierwsze pytanie, jakie jej przyszło do głowy.
- Sama widzisz. - Fuknęła Inrami i machnęła ręką.
- Cóż... podszedł mnie nad ranem, i sypnął jakimś śmieciem po oczach. - Zaczął łagodnie ork. - Gdy już otworzyłem oczy, Kristo i Inrami byli związani i leżeli obok mnie. Nie mam pojęcia jak ten kurdupel mnie przeniósł te kilkanaście metrów. Ale przeniósł.
- I?
- I nic. Wlał we mnie jakieś świństwo, omdlałem i obudziłem się tutaj. Nie, nie można się stąd wydostać. A przynajmniej żadne z nas nie potrafi. - Uprzedził pytania Gris.
Serubi siedziała przez chwilę w milczeniu. Światła w jej głowie jakoś nie chciały zapłonąć. "Zamiast magii - rozmowa; zamiast wojny - pokój" - przypomniała sobie cytat ze starej księgi. Wybrała rozmowę. Jak tu duszno!
- Wiesz może, kto nas schwytał?
Ork nie odpowiedział od razu.
- Mam pewne przypuszczenia. Chcesz je usłyszeć?
- Jasne. - Powietrza!
- No to siądź wygodnie. Otóż bywałem czasem w Koralowie... no i tam mają różne historie. No i słyszałem taką jedną. Że niby w lasach jest zło, że temu złu się karzeł wysługuje. Ja w to ni deczka nie wierzyłem, ale pewnego dnia do karczmy przyleciał jakiś oszołom, zaczął się drzeć, że karzeł, że mrok w jaskini, że chcieli mu zabrać duszę... nikt mu nie wierzył, bo wiało od niego jak od bimbrowni, ale... no... a. Mówił jeszcze, że go piękna dziewczyna zwiodła do tego karła... właściwie to on twierdził, że karzeł to tylko sługa... no, rozumiesz... - Urwał, widząc że Serubi zbladła.
- No i... - Urwał; poruszył nozdrzami tak, jakby coś zwęszył.
Światło ściemniało. Na podłoże padł cień. W otworze widniała głowa karła.
- Mewisanka do mnie. - Zaskrzeczał. - Albo wytruję was wszystkich. Ale raz. - I spuścił w dół linę.
Inrami chwyciła ją bez wahania.
- Przecież on cię zabije. - Stwierdziła Serubi. Czuła, że brakuje jej tlenu.
- Ale nie zabije was - odparła zrezygnowana Inrami. - Przynajmniej jeszcze nie teraz. A dla mnie nie ma życia.
Gristel szanował jej honor i poświęcenie.
- Łap. - Powiedział, i wyjął z włosów szerokie, płaskie ostrze. Inrami złapała je w locie, zawirowała nim na palcu.
- Dzięki.
- Powodzenia. - Szepnęła Serubi, chodź wiedziała, że mewisance nie zależy na życiu. Czuła się, jakby miała się zaraz udusić.
- Żegnajcie.
I podskoczyła. W kilku pociągnięciach znalazła się na górze.
Zapadło pełne napięcia milczenie.
Przeklinam noc, gdy spotkaliśmy tą nieznajomą dziewczynę, pomyślała Serubi.
:.:.:.:.:
Ciemność rosła, nadymała się.
Świece tliły się bardzo słabo. Ciemność dusiła malutkie płomyki.
Karzeł zniknął. Inrami klęczała na ciemnej, polerowanej podłodze. Ostrze od Gristela ukryła w bucie, właśnie przecinała więzy na rękach.
Ciemność skondensowała się.
Drgnęła. Naprzeciw niej unosił się czarny, humanoidalny kształt. Trupie, odległe oczy jaśniały fioletem w stworzonej z ciemności twarzy.
Przemówił. Jego głos atakował ze wszystkich stron, odbijał się w czaszce, burzył spokój. Dziewczyna spięła się, zadziałał instynkt osaczonej zwierzyny.
- Witaj, Inrami.
Milczała.
- Nie bój się. Nie ma czego. Wszak dla ciebie już nie ma życia.
Patrzyła na drżące w świetle pazury cienia.
- Spójrz mi w oczy. Wszak masz piękne oczy.
Oparła się upiornemu głosowi. Cień podpłynął do niej. Drgnęła.
- No dobrze. Chcesz wiedzieć, co z tobą zrobię. Jesteś kobietą zdolną do poczęcia dziecka. Dlatego nie zabiję cię. Urodzisz moje dziecko, a potem będziesz wolna. Czy jeszcze się boisz?
Drgnęła ponownie. Wzdragała się przed choćby dotknięciem tego potwora, a co dopiero...
- Nie jestem taki straszny. - Powiedział i stanął na ziemi. Przez chwilę nie widziała nic.
Na miejscu potwora stał niesamowicie przystojny, jasnowłosy mężczyzna. Uśmiechał się.
Inrami patrzyła na swój ideał mężczyzny.
Wyobrażała sobie jak to jest, gdy tuli ją w ramionach, gdy całuje...
- Czy nadal jestem taki straszny? Obrzydliwy? - Mówił ciemnym, łagodnym głosem. Pięknym głosem.
Mewisanka drgnęła, jej oczy rozszerzyły się.
Urok!
Oderwała od niego wzrok, zerwała się na nogi. Zawirowała ostrzem w dłoni.
- Ach. Więc ciebie trzeba poskromić. Cóż, mam jeszcze drugą. - Wskazał na siedzącą w rogu sali dziewczynę. - Ona praktycznie nic nie pamięta, wmówię jej że jestem jej mężczyzną...
Inrami zagryzła wargi, skoczyła do przodu tnąc ukośnie. Cień wywinął się spod ciosu i uderzył ją w plecy tak, że padła na twarz. Przygniótł ją kolanem.
- Jak nie po dobroci, to będzie po złości. Chociaż będzie mniej przyjemnie, niż gdybyś współpracowała.
Zszedł z jej pleców, stanął obok. Coś ją przygwoździło do ziemi.
Podszedł, pochylił się, zajrzał jej w oczy.
- Ale najpierw - ona.
Podszedł do pogrążonej we śnie dziewczyny. Zbudził ją pstryknięciem palców. Inrami mogła tylko patrzeć. Bezimienna otworzyła oczy. Jaśniały purpurą.
- Masz niesamowite oczy, moja piękna. - Zaczął cień. Urwał.
- Wiem. - Odpowiedział skulony w rogu mężczyzna. Cień cofnął się.
- Co...?
Mężczyzna, który jeszcze przed chwilą był bezimienną dziewczyną, podniósł się. Był wysoki. Górował nad cieniem. Cień dostrzegł coś w oczach mężczyzny, bo cofnął się jeszcze bardziej.
- Czarny... Pamiętasz chyba o pokoju shivańskim? Mistrzyni nie puści ci tego płazem... nie zabijesz mnie bezkarnie...
- Układ Shivana nie mówił nic o zezwoleniu na płodzenie dzieci z ludzkimi kobietami, Cieniu. - Stwierdził obcy.
Cień przestał się cofać. Nastąpiła zmiana w jego postawie. Nie dał już się spychać.
- Ircaine, sam tego chciałeś. Cienie zostali stworzeni, by tępić zwyrodnienia wśród innych. Jesteś zwyrodnieniem, Łowco. Broń się, Ircaine. - I zmienił się w chmurę ciemności.
Czarny krzyknął; dobył miecz płynnym ruchem. Poszedł półkolem, okrążając ciemność.
Nagle pochylił się, machnął dłonią. Światło z palców, gest: dłoń do barku, do kolana, przez łokieć ku głowie. Szepnął coś.
Zapłonęło światło. Ciemność pochłonęła je szybko, Cień przybrał kształt humanoidalny. Jego pazury miały pół metra długości.
- Nie próbuj tego więcej.
Łowca syknął, ale wyglądał na zadowolonego. Wybadał obronę przeciwnika.
- Nic o mnie nie wiesz, Ircaine.
Cień skoczył, ciął pazurami szyję Czarnego. Ircaine wygiął się do tyłu, odskoczył z saltem; upadł na kolano. Wyciągnął rękę, rozczapierzył palce. Cień uderzył plecami w ścianę. Łowca sprężył się, skoczył, w salcie wziął zamach, uderzył na ciemność z góry. Przeciwnik wywinął się, drasnął pazurami ramię Ircaine'a. Trysnęła ciemna, gęsta krew. Rany zabliźniły się w oczach.
Czarny zaatakował; ciął, zablokował ręką lecące pazury, odskoczył, pchnął. Zatańczył, zasypał wroga gradem ciosów. Cień obronił się.
Ircaine skoczył, stanął na suficie. Spadł za plecy cienia; ten zwinął ciało, znalazł się naprzeciw Łowcy.
Szybkie, poprzeczne cięcie Łowcy chybiło. Natychmiast zawinął mieczem, uderzył z góry; ostrze zadźwięczało o czarne pazury. Sieknął jeszcze raz, odbił uderzenie szponów, po czym upadł na plecy, odepchnięty przez niewidzialną siłę. Jego oczy płonęły purpurą.
- Nie jesteś tak silny jak myślałeś, Łowco. Jak widać miecz to nie wszystko... ale dla ciebie na naukę jest już za p ó ź n o...
- Wcale nie. - Syknął Czarny i rąbnął Cieniem o ścianę. Jego oczy buzowały gniewem. Cień świsnął pod sufit i nadział się na malowniczy stalaktyt. Czarna krew wypaliła kamień. Stwór uderzył o podłogę, niszcząc kamienne płytki. Uniósł się parę metrów nad podłogę, trzymając się za szyję.
Coś stękało w jego gardle. Dusił się.
Ircaine podszedł i ściął go jednym, umykającym oku ruchem dłoni. Przydeptał wijącą się ciemność i wypalił ją oślepiającym, białym ogniem.
Odetchnął dopiero, gdy ostatnie pełzające macki zniknęły.
Inrami poczuła, że jest wolna.
- Jak... - Zaczęła. Oczy Łowcy były chwilowo zielone. Odetchnęła. - Skąd się tu wziąłeś?
- Byłem cały czas z wami.
- Czyli ta dziewczyna... to byłeś ty?
- Część mnie. - Potwierdził. Uprzedził następne pytanie. - Dlaczego? Walczyłem z demonem i zostałem pokonany. Rozproszyłem swój umysł, aby demon nic nie mógł z niego przejąć. Jakaś część mnie przeżyła i zmaterializowała się. Szedłem z wami, nic nie pamiętając.
Jednak kiedy dostrzegłem odbicie swoich oczu w oczach cienia, moje myśli powróciły. I nagle wiedziałem kim jestem, wiedziałem czym dysponuję. Jestem Ircaine. - Uśmiechnął się.
- Rzeczywiście... kiedy cię znalazłam, krzyczałaś... krzyczałeś... coś o demonach...
Łowca odetchnął.
- Możliwe. Chodź, chcę ci coś pokazać.
Poprowadził. Był blisko. Wyszli na skalną półkę, nad chmurami. To dlatego tak trudno się oddycha, stwierdziła mewisanka w myślach.
Ircaine dotknął jej szyi. Był wcale przystojny...
Machnął dłonią. Chmury rozrzedziły się na tyle, by było widać co jest w dole.
Poznała Las Koralski. Maab zdawało się być malutką, ciemną wioską.
I wtedy dostrzegła to. Nad równinami, daleko za Maab, unosiły się obłoki kurzu.
- Co to? - Spytała odruchowo. Poczuła chłodne wargi na swojej szyi, szept: Patrz.
Leciała wśród chmur. Opadała ku łąkom. Wznosiła się. Zanurkowała.
Tysiące, setki tysięcy zbrojnych. Piesi, konni.
Armia Palateku.
- To miejsce nazywa się Wartownia. Dlatego, że przy dobrej pogodzie można stąd zobaczyć i Mewisaan, i Palion. Teraz Palatek zrywa pokój i prowadzi wojska na stolicę Mewisu. Wojna. Król Palateku już wybrał. Atena wybrała. Celika została powstrzymana od wyboru. Co zrobisz, ty, powierniczka sekretów Celiki?
Odwróciła się. Łowca zniknął. Szyję całował jej delikatny wiatr.
:.:.:.:.:
Uderzył piorun.
Atena zadrżała i skuliła się.
Ścigali ją. Słyszała ich głosy.
Ale nie może się bać. Musi dostać się na zachód.
Wyszła spod osłony drzew, na łąkę. Poszła w dół, zboczem doliny.
Wiatr przynosił myśli. Żal. Przygnębienie.
Niósł dawno przebrzmiałe okrzyki, łkanie...
Laurelin
demon_hunter@o2.pl
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
e2Blaupunkt Travel Pilot E1 E2 Manualf af e2E2 zadania na powtorzenieRiget 2 e2990711 e2Opis jak zrobic start E2 z podpiętym HDD wewnatrz po SATAE2 ?e2SN2 SN1 E2 E1Riget e2chorg w 8 e1 e2więcej podobnych podstron