Storytellers
::: JUZEF :::
Opowiadania
Cykle
Emapatia2
Inne Teksty
Komiks
Komentarze
Wywiady
Baza Linków
Regulamin
Forum
Forum Offline
[Online]
Gdzie diabeł nie może Część 2: Wielki W.
Na czym to ja stanąłem... aha! No więc stanęliśmy z Batmanem u progu baru. Drzwi nie
dawały się otworzyć konwencjonalnymi metodami, widać były zaryglowane od środka, więc kulturalnie zapukaliśmy. W wyniku tego gwar w lokalu ucichł i po chwili niepewności coś w środku załomotało i z wnętrza lokalu wyleciała siekiera. Rozwalając drzwi i przelatując koło mnie wbiła się w drzewo po drugiej stronie drogi. Drzwi już nie było, weszliśmy więc do środka traktując zajście jako element lokalnego folkloru. W środku było siwo od dymu papierosowego, a wyposażenie baru zrobione w większości z płyty wiórowej nie było w najlepszym stanie. Tubylcy nieufnie śledzili nas wzrokiem kiedy siadaliśmy przy stole. Tylko część z nich będąca kibicami Śląska Wrocław , a zgromadzona przed telewizorem nie zwracała na nas uwagi. Podobno jechali na mecz, ale ich kierowca za dużo wypił i ledwo odkleili się od drzewa. W pełnym uzbrojeniu stadionowym i klubowych szalikach obserwowali mecz pomiędzy ich drużyną a Arką Gdynia. Ich stosunek do tego klubu najlepiej wyrażało ich ulubione hasło:” Arka Gdynia – k***a świnia!!!”.
Nie zważając na wyczuwalną nieufność miejscowych meneli zajęliśmy się konsumpcją zakupionego kanistra spirytusu, kulturalnie nalewając do kieliszków. Gdy zapłaciłem dolarami sprzedawca dorzucił jeszcze flaszkę ukraińskiego whisky gratis. Kilka kolejek i ładne parę litrów później Batman zrobił się bardziej rozluźniony niż zwykle. Ja też bym taki był, gdybym nie musiał walczyć z natrętnymi białymi chomikami obłażącymi mnie z każdej strony. Z czasem ciągłe ruchy kieliszkiem od flaszki do paszczy i z powrotem zaczęły mi się nudzić. Postanowiłem zabawić się kosztem siedzących obok kiboli. Moje zdolności telekinetyczne były raczej kiepskie, ale wystarczyły do zrobienia małej zadymy. Osuszyłem jeszcze kieliszek, po czym zacząłem zabawę od wylania kufla piwa na gacie siedzącego w pobliżu cwela. Idiota obtłukł za to współtowarzysza i sytuacja się unormowała. Przy następnym podejściu sprawiłem, że gosciu palący papierosa zamiast wrzucić go do popielniczki, wsadził przypadkiem do flaszki ze spirytusem. Solidna eksplozja przypaliła żelowane czupryny kibiców Śląska i osmaliła Batmana. Miejscowi jednak zbytnio się tym nie przejęli. Po ugaszeniu kilku klientów i infrastruktury miejscowi menele wrócili do zwykłego trybu konsumpcyjnego. W związku z takim obrotem spraw zdobyłem się na bardziej wyrafinowany numer.
Poczyniłem wstępne przygotowania, po czym wstałem od stolika i wziąłem kompletnie pijanego Batmana na barana. Wylazłem na forum lokalu, gdzie krzyknąłem: Śląsk zdech, srał go pies, Śląska nie ma, dobrze jest!! - taki kibolski okrzyk nieco przerobiony. Zadymiarze wobec takiej zniewagi ich klubu wyjęli broń sieczną i palną i usiłowali rzucić się na mnie. Jednak przy próbie wstania ze stołków odczuli moje działanie. Wszystkim jak leci przywiązałem telekinetycznie sznurówki do krzeseł, a na stołkach dziwnym trafem znalazł się butapren ze stojącej na parkingu cysterny. Cwele rzucali się wściekli że nie mogą mi dołożyć. Rzuciłem im jeszcze parę bluzgów, po czym opuściłem lokal z Batmanem przewieszonym przez ramię. Dowlokłem się jakoś w okolicę gdzie zostawiłem służbową Nysę. Rzuciłem Batmana na ziemię i spostrzegłem, że ktoś własnym moczem zbezcześcił chromowane kołpaki mego grata. Wykrzyczałem chyba wszystkie znane mi przekleństwa, po czym wyjąłem kilka lasek dynamitu z zamiarem wysadzenia w powietrze domniemanych sprawców tego zajścia. Batman niespodziewanie ocknął się i zaczął bredzić.
–Motylem jestem, aaaaaaaa! - zawył i spróbował odlecieć ale grawitacja usadziła go na d**ie.
Ja tymczasem podłączyłem już bombę pod stojącą opodal cysternę z paliwem, gdy niespodziewanie za moimi plecami pojawili się dwaj dziwni goście w czarnych strojach i kolorowych skarpetkach.
–Andrzej Bordon? - spytał jeden grobowym tonem.
–A czego k***a? - odszczeknąłem, gdy nagle poczułem coś jakby ścięło mnie po wypiciu kanistra bimbru naraz. Chlupnąłem bezwładnie na glebę. Czułem jeszcze jak ktoś targał mnie za nogi, a potem straciłem kontakt.
* * *
Ze starego radia Śnieżnik płynęły kojące dźwięki hiphopowej wersji Międzynarodówki. Na ścianie wielkiej sali w podziemnym kompleksie bunkrów pod Zakrzowem zawisł wielki ekran LCD a cały elektroniczny złom z połowy lat 70. został zastąpiony nowoczesnymi komputerami. Przy głównym serwerze siedział lokalny chałupniczy informatyk i zapałem wklepywał coś na klawiaturze.
–Długo jeszcze? Budowanie socjalizmu nie może czekac!! - Lew coraz bardziej się niecierpliwił.
–Jeszcze tylko znajdę serwer proxy..... - specjalista był już bliski celu. Lenin i Stalin siedzieli w pobliżu zniecierpliwieni. Józef wyjął specjalnie trzymaną na tę okazję flaszkę wina Czerwony Październik.
–Mam!! System budowania socjalizmu gotowy!!- krzyknął nagle informatyk aż mu się okulary przekrzywiły. Lenin w reakcji na to przeniósł się ze swej dotychczasowej lokalizacji i zajął miejsce przy komputerze. Podczas gdy zajął się oglądaniem efektów pracy fachowca, jego towarzysze stali obok z wyrazami twarzy zdradzającymi, iż są laikami w tej dziedzinie.
–Co się tak gapicie??? - wydarł się Wielki W. - Ma się znajomości! Siedziałem z Billem Gatesem w jednym kotle. A myślicie że kto jak nie ja nauczył go obsługi kompa, ha? Beze mnie ten cwel robiłby dzisiaj w McDonaldzie... - pochwalił się. Stalina i Lwa z wrażenia zatkało, pogrążyli się w nostalgicznych wspomnieniach za dawnymi czasami, gdy nie było tych kapitalistycznych maszyn. Lenin nadal uparcie dłubał coś przy serwerze. Wreszcie wstał i zaczął wygłaszać orędzie.
–Panowie, nadejszła wiekopomna chwiła.... Wystarczy teraz jedno kliknięcie by wprowadzić tu socjalizm.!
–Mogę ja.....???? - zakwiczał Lew.
–No.... dobra... - zgodził się niechętnie Lenin. Lew bardzo uroczyście użył przemocy wobec klawisza[ Enter]. Dysk zazgrzytał i na ekranie pojawił się komunikat:
–“ Program Zrób to sam- Socjalizm 1. 9. 18. zakończył budowanie twojego socjalistycznego imperium!! pamiętaj, w każdej chwili możesz go skonfigurować poprzez specjalny Scentralizowany System Sterowania. Nasz program oferuje również rozbudowane narzędzia w zakresie zaciesniania więzi mas chłopsko – robotniczych, utrwalania socjalizmu, rozbudowy imperium oraz profesjonalny generator haseł propagandowych. Gott mit uns!!!!”
–Lenin wyłączył chwilowo komputer i dla uczczenia okazji wyjął kilka flaszek ruskiej wódy. Stalin świętował razem z towarzyszami, ale ciągle miał jakieś zastrzeżenia.
–Ja bym jednak tak tradycyjnie wolał... - wyznał Lwu.
* * *
Ocknąłem się z trudem ale zaraz tego pożałowałem, bo dopadł mnie cholernie niewyżyty kac – sadysta. Jednym okiem spostrzegłem, że leżę na pokrytej gumoleum podłodze pomieszczenia wyglądającego na oko na piwnicę. Z trudem zdjąłem z głowy wydrążoną połówkę arbuza i chwiejąc się wróciłem do pozycji pionowej. Gdy to uczyniłem spostrzegłem, że obiekty zgromadzone w jednym z kątów pomieszczenia, które do tej pory uważałem za jakieś rupiecie niespodziewanie zaczęły się ruszać. Raczej nie było to delirium, rzuciło się na mnie dwóch pakerów w trochę mi już znanych czarnych płaszczach i różowych stringach. Jeden dzierżył w owłosionej łapie zakrwawiony klucz francuski, drugi zrobił sobie narzędzie do duszenia z rury i łańcucha. Myślałem, że się za mnie wezmą, ale w lokalu zjawił się cichaczem jakiś ich wspólnik, ubrany jak oni, ale o metr od nich niższy, i powstrzymał ich gestem. Goryle opuścili lokal. Kurdupel popatrzył się na mnie wzrokiem psychopaty. Próbowałem coś na ten temat myśleć, ale szybko zaniechałem tej męczącej czynności bez większych rezultatów.
–Ju madafaka..... - odezwał się wysokim głosem zupełnie nie pasującym do jego sylwetki.
–Co k***a? - zastosowałem standardowe w takiej chwili pytanie. Kurdupel popatrzył na mnie dziwnie.
–Agent 0 700? - spytał niepewnie.
–Nie, k***a!! Andrzej Bordon, technolog obróbki cieplnej metali. - wyjaśniłem bez rękoczynów. Twarz kurdupla przybrała wyraz zdradzający myślenie. Chciałem już przejść do bardziej egzystencjalnych pytań, ale kurdupel znowu zaczął.
–Gdzie TO jest??? - warknął wyjmując myśliwską dwururkę.
–Czyli k**a co? - wściekłem się. Masoni jacy czy co? - pomyślałem.
–Jajco!! gdzie ??? - kurdupel wyraźnie tracił cierpliwość. Takiego delirium jeszcze nie miałem...
–Aha.... więc wy tego..... precz ode mnie pedały!!! - chyba wreszcie skapowałem. Kurdupel tymczasem stracił cierpliwość i wezwał swoich kolegów by się na mnie wyżyli. Nie mając wyjścia zaimprowizowałem. Wyjąłem z kieszeni starą tarczę od szlifierki kątowej i tak jak w tych japońskich filmach rzuciłem mendom po pyskach. Jakimś cudem trafiłem jednego uszkadzając mu w ten sposób żelowaną czuprynę. Gdy cwel zabrał się za nakładanie nowej warstwy żelu, wyrwałem mu kałasza i puściłem parę serii w tłum. Dzięki temu żaden z nich nie miał już do mnie żadnych buntów.
–MY.... ONI.... załatwimy cię!! - wystękał leżący na podłodze kurdupel.
–Hasta la vista baby!!! - pożegnałem się i odcisnąłem na czole mendy ślad mego kalosza.
W lokalu nie było niczego, co warto by ukraść, więc pospiesznie wydostałem się z meliny. Dopiero po dłuższej inwentaryzacji zawartości kieszeni odkryłem ukryte tam zapleśniałe jajco. Prawdopodobnie było ono mym drugim śniadaniem jakiś miesiąc temu, ale widać zapomniałem skonsumować.... Tylko po co ono IM potrzebne?? Rozmyślając nad różnymi aspektami bytu podążyłem w stronę przystanku PKS, bo służbowego grata gdzieś mi zachachmęcili.....
* * *
Autobus spóźnił się jak zwykle. Maiłem już dość bezproduktywnego stania pod wiatą zabazgraną przykładami twórczej myśli tubylców. Szybko wpakowałem się do środka i zająłem lukratywne miejsce na tyle pojazdu. Autobus ruszył. Pasażerowie byli dzisiaj jakoś dziwnie spokojni. Nikt nie ciął siedzeń żyletkami, nikt nie wydrapywał na szybach swoich inicjałów. Tylko jeden znajomy żul zajął swym bytem cztery miejsca siedzące i odsypiał wczorajszą imprezę. Siedziałem kulturalnie i kombinowałem jakby tu... aż do kolejnego przystanku. Grat jak zwykle zatrzymał się skrzypiąc nieco. Na przystanku nie było nikogo oprócz NIEJ. Stała tam i bezmyślnie się gapiła – obleśna, lat 67, 170 kg żywej wagi.
Gdy wsiadała zadrżał cały pojazd a wraz z nim wszyscy zajmujący miejsca siedzące. O tej porze autobus był raczej pusty, oprócz mnie jechało tylko pięciu pasażerów. Babsztyl miał perfidny zwyczaj wyłudzania od ludzi miejsc siedzących w autobusach z racji swego wieku. Miałem dzisiaj pechowy dzień. Menda podążyła prosto w moją stronę. Stanęła mi za plecami i wlepiła we mnie wzrok jak rzeźnik we wieprzka. Grat ruszył, z każdym hamowaniem czułem jak moje siedzenie ugina się pod ciężarem opierającego się o niego babska. Czułem jak żołądek podchodził mi do gardła. Tymczasem babsztyl zaczął coś ględzić do swojej sąsiadki o braku kultury wśród młodzieży. Kiedy spostrzegła, że i to nie wywarło na mnie żadnego skutku, przeszła do frontalnego ataku.
–MASZ SZCZĘSCIE ŻE JUŻ WYSIADAM BO BYM CIĘ WY******ŁA Z TEGO MIEJSCA.... - tu nie zdążyła dokończyć, bo rzuciłem się na nią, obaliłem na ziemię, a kabel który zacisnąłem jej między trzecim a czwartym podbródkiem skutecznie uniemożliwił jej mówienie. Przyłożyłem jej lufę kałasznikowa do łba.
–Sądzę, iż pani roszczenia co do miejsca mego bytowania są bezpodstawne... - zacząłem kulturalnie ale zaraz mi się odechciało. -... a zresztą... jeszcze jeden taki numer a nogi z dupy powyrywam!!
Zapowiadała się niezła jatka, ale niespodziewanie na drugim końcu autobusu rozległ się okrzyk: “Bilety do kontroli k***a!”. Być może był to jeden z lokalnych meneli lubiący udawać kanara, ale wolałem nie ryzykować. Z żalem odłożyłem dokonanie zemsty na inną okazję, babsztyl i tak już nigdy nie podskoczy. Na szybie dojrzałem napis: “Stłuc w razie potrzeby”. Potrzeba była nader adekwatna, więc użyłem kolby karabinu i wywaliłem jedną ze szyb.
–ONI widzą!! - wystękał babsztyl, więc skopałem po ryju. Wreszcie ucichł. Nie bawiąc się w subtelności wyskoczyłem z jadącego autobusu do przydrożnego rowu. Z tego, co zdążyłem dojrzeć, kanary jednak były prawdziwe.....
* * *
Wieść o przywróceniu socjalizmu rozeszła się po Zakrzowie nadzwyczaj szybko. Fakt ten spotkał się z aprobatą głównie tych, którym za komuny rzekomo było lepiej. Zgodnie z zarządzeniem świeżo powołanego zakrzowskiego komitetu centralnego partii wszyscy mieszkańcy Zakrzowa zebrali się koło zakładowego domu kultury „Polar”. W głównej sali zmieścili się nieliczni, większość sterczała na zewnątrz. Porządku pilnowała banda wynajętych za piwo na godzinę dresów. Wreszcie nadszedł ten długo oczekiwany moment. Przed dom kultury zajechała czarna Wołga. Ze środka wylazło ich troje: Józef Stalin, Lew Tocki i Włodzimierz Lenin ubrani wedle teraźniejszych norm w garnitury. Wśród wiwatów tłumu weszli do obiektu. Niebawem pojawili się na prowizorycznej mównicy zorganizowanej z trzech europalet.
–Obywatele! Ludu pracujący miast i wsi! Elektoracie! Oto w końcu udało nam się.
<{[(CDN)]}>
JUZEF
juzefwt@tlen.pl
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
i1 Usuwanie odpadówRozbitk i1I1 Prototypowanie algorytmów sterowania pracą elastycznej linii w środowisku PLC S7 300i1 wywrownowazanieZalacznik do instrukcji I1i1 Obróbka warzyw8 02 2014 arkusz AON I1i1 Obróbka mięsai1i1 Mycie lady chłodniczej7 8 12 arkusz AON I1więcej podobnych podstron