ż
BRAT REMI
PORZUĆ SWOJĄ PRZESZŁOŚĆ
CZYLI O UZDROWIENIU PAMIĘCI
Wydawnictwo: LIST
Kraków 2004
Książka jest zbiorem konferencji wygłoszonych podczas rekolekcji i spotkań modlitewnych. Teksty zostały zebrane i opracowane przez Viviane de Monta-lembert. Dziękuję jej za ogromny wkład pracy, bez którego książka nie ukazałaby się.
Brat Remi Schappacher OP
SPIS TREŚCI
PRZEDMOWA
Chcę spotkać Chrystusa tu i teraz
Czy Bóg naprawdę chce uzdrawiać?
Wiem, że Bóg mnie uzdrowi. Ale kiedy?
Wspomnienia nie są neutralne
Nasza pamięć jak zagracony strych
1. W POSZUKIWANIU SENSU ŻYCIA
"Za górami za lasami."
Pochodzenie - źródło naszej tożsamości
Pamięć nadaje sens życiu
Bóg pamięta
Bóg pamięta, ale my chcemy zapomnieć
Nasza historia jest święta
Poznaj swojąprzeszłość, abyś mógł ją porzucić
Szczęśliwy człowiek, który rozumie sens wydarzeń
Odnalezienie sensu życia uzdrawia
Nie jesteśmy jedynymi autorami naszej historii
2. NASZA PAMIĘĆ JAK GÓRA LODOWA
Szybkowar i góra lodowa
Pamięć nas chroni
Interpretujące okulary
To tak, jakbyśmy tam byli.
Przecież mi to przepowiedziano!
3. JESTEŚMY ZRANIENI
Dwadzieścia cztery godziny na dobę
Wszyscy myślą tylko o sobie
Grzeczna dziewczynka
Fobie powodują utratę kontroli nad sobą
Śmierć jako doświadczenie nieodwracalności
Od dawna śnię o umarłych
Gdy nasza rana jest wynikiem grzechu
4. W OCZACH BOGA CZŁOWIEK JEST PIĘKNY
Człowiek, a nie anioł, jest jedną z Osób Trójcy Świętej
Nuda, smutek, niechęć
Nie pogardzajmy swoim ciałem
Ciało zdradza stan naszej duszy
Spójrz na siebie życzliwie i otwórz się na innych
5. MAŁO KATOLICKI OBRAZ BOGA
Kim jest Bóg?
Czy Bóg może być zły?
Czy człowiek potulny może stanąć przed Bogiem?
Być starą gruszą
Widzę Jezusa
Widzenie Boga ulega zmianie
Bóg Sędzią Sprawiedliwym.
Człowiek skazany na uniewinnienie
6. CZY CHCESZ BYĆ ZDROWY?
Nie bój się zdrowieć
Czy nadal będziecie przy mnie, jeśli wyzdrowieję
Chromy, który "posiadał" swoją chorobę
Gdyby mnie bardziej kochali, wyzdrowiałbym
7. GDYBYŚ MÓGŁ
Płonący dom
Komu powinniśmy wybaczyć
Posiniaczona dusza
Ale czy ona mi wybaczyła?
Nie potrafię sobie wybaczyć
U kresu wytrzymałości!
Wybaczyłem jej, ponieważ poprosiłeś o wybaczenie
Czy gdybyś mógł, wybaczyłbyś?
8. UWIERZYĆ W MIŁOŚĆ
Porządni ludzie nie należą do skąpanych w łasce
Kiedy smuci nas szczęście bliźniego
Pamiętajmy o walce Jakuba
Uzdrowienie nie jest powrotem do początku
Ufam Tobie
Pracuj nad swoją wyobraźnią
Zawiedziona ufność
Praktykowanie ufności
Mówić o miłości, to jeszcze nie znaczy kochać
To, co zachowujemy dla siebie, niszczeje
Na wysokościach bez zabezpieczeń
Radź sobie sam!
W połowie moich dni muszę odejść
Czy w Izraelu jest chociażby jeden prorok?
Skacz! Nie będziesz żałować
9. NASZE ŻYCIE W DUCHU
To nie magia
Nawrócenie
Bóg jest obecny i nudzi się
Nawracanie się boli
Nie dotykajmy zabliźnionych ran
Jakiego człowieka chcesz w sobie ocalić?
Nie ulec zniechęceniu
Uwierzmy, że Bóg nas kocha
Piętno skarabeusza
Uzdrowienie to duchowe wzrastanie
Rekonwalescencja pozwala istnieć
Kierownictwo duchowe
10. WSZĘDZIE IW KAŻDYM CZASIE
Pragnęła, aby Jezus jąpocałował
Kiedy się modlę, patrzę
Szukajmy prawdy o naszym cierpieniu
Nie mówmy, że Boga nie ma
Ile lat ma płaczące dziecko?
Jezu, czy byłeś wtedy ze mną?
Bóg widzi nasze serca
Uzdrawiające sny i widzenia
Łaska pokoju w Duchu Świętym
Bóg stosuje miejscowe znieczulenie
Kiedy człowiek jest niewolnikiem swych czynów
Co widzisz i słyszysz?
A gdyby otworzyły się drzwi i weszło twoj e dziecko?
11. KOCHAJĄC IDZIEMY SZYBCIEJ I DOCHODZIMY DALEJ
Alleluja, Jezus cię uzdrowił!
Niedyskrecja przeszkodą w uzdrowieniu
To jak wizyta u dentysty
Żeby zrozumieć modlitwę, wyobraźmy sobie gąbkę
Kiedy kochamy, idziemy szybciej
Odczuwać miłość
Bezinteresowność
PO UZDROWIENIU
W bitewnym zamęcie
Ścieżki na pustkowiu
Owoce zranienia
Oto na zdrowie zamienił mi gorycz
Przyodziejmy się w miłość! To takie łatwe!
Cierpienie daje władzę nad Bogiem
Umrzeć aby żyć
To nadzwyczajne!
UZDROWIENIE
Uzdrowienie jest objawieniem człowiekowi jego piękna i prawdy.
W oczach Boga człowiek zawsze godzien jest miłości i zaufania, ale w oczach innych ludzi i w swoich własnych, nie zawsze.
Dlatego musi walczyć o miłość.
Uwierzmy w Bożą miłość!
Uzdrowienie to jakby objawienie Boga człowiekowi dokonane przez samego Boga albo poprzez kochającą go osobę.
Uzdrowiony wierzy, że jest piękny, godzien zaufania i miłości teraz i w wieczności!
Nie wspominajcie wydarzeń minionych, nie roztrząsajcie w myśli dawnych rzeczy.
Oto Ja dokonują rzeczy nowej: pojawia się właśnie.
Czyż jej nie poznajecie?
Otworzę też drogą na pustyni, ścieżyny na pustkowiu.
Sławić Mnie będą zwierzęta polne,
szakale i strusie,
gdyż na pustyni dostarczą wody
i rzek na pustkowiu,
aby napoić mój lud wybrany.
Lud ten, który sobie utworzyłem, opowiadać będzie moją chwałę.
Iz 43, 18-21
Albowiem oto Ja stwarzam nowe niebiosa i nową ziemię; nie będzie się wspominać dawniejszych dziejów ani na myśl one nie przyjdą.
Iz 65,17
PRZEDMOWA
Muszę przyznać, że wielu chrześcijan nie chce dzisiaj słuchać o uzdrowieniu wewnętrznym. Chętniej słuchają o charyzmatach i darach, których Duch Święty udziela rzekomo wyłącznie kapłanom. Uzdrowienie wewnętrzne, cuda, łaska pokoju w Duchu Świętym, dar języków, proroctwa - to wszystko im przeszkadza, uważają że jest w złym guście. Wielu kapłanów nie wie co począć z przypowieściami o uzdrowieniach czytanymi podczas liturgii i najchętniej by je pominęło. Według niektórych cuda i nadzwyczajne zdarzenia powinny być inaczej interpretowane przez Kościół lub mieć miejsce wyłącznie w sektach. Brak nadzwyczajności wzbudza w nich więcej zaufania, ma więcej "klasy". Można odnieść wrażenie, że cuda wywołują w nas lęk przed opinią innych. Dlaczego tak się dzieje? Czy dlatego, że pragniemy zachować idealny obraz samych siebie jako ludzi nie potrzebujących pomocy? A może dlatego, że łatwiej nam zawierzyć osiągnięciom nauki i opiniom "wielkich tego świata" niż Ewangelii?
Są i tacy, którzy chcieliby, żeby uzdrowienia zdarzały się tylko w Kościele katolickim, są bowiem przekonani, że Duch Święty działa jedynie w nich i w ten sposób potwierdza prawdziwość ich życia. Myślą: "Czyż Duch Święty nie udziela darów tylko tym, którzy na nie zasługują? Jeśli ja je posiadam, to znaczy, że jestem lepszy, wybrany, a to daje mi prawo mówić o Jezusie!" Oto żart ilustrujący taki sposób myślenia:
Pewien człowiek przybywa po śmierci do nieba.
Nie jest chrześcijaninem, ale był zawsze człowiekiem dobrej woli. Jezus więc mówi do niego:
- Możesz wejść, mój synu. Wiesz pewnie, że w domu Ojca Mego jest mieszkań wiele. Wybierz jedno.
Dochodzą do przepięknego miejsca, w którym tysiące osób wspólnie się modli. Mężczyzna mówi:
- Ależ tłok! Czy mogę zobaczyć inne miejsca?
Docierajądo wielkich drzwi prowadzących do sali, w której znajduje się niewiele osób.
- Kim oni są? - pyta gość?
- Chrześcijanami.
- To dlaczego nie przebywają z innymi?
- Chcą być sami, bo dzięki temu mogą myśleć, że tylko oni zostali zbawieni i ta myśl sprawia im ogromną przyj emność.
Uzdrowienie dzięki modlitwie nie jest czymś wyjątkowym czy nadzwyczajnym w historii Kościoła. Nie jest też czymś nowym. Pojawiło się o wiele wcześniej niż ruch odnowy charyzmatycznej, Katherine Kulman czy ojciec Tardif. Cuda i uzdrowienia zdarzały się w Kościele zawsze. Duch Święty nigdy nie opuścił ani nie pozbawił swoich darów Kościoła katolickiego, prawosławnego czy protestanckiego. Do dzisiaj Ewangelie głoszą obietnicę: Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą i ci odzyskają zdrowie.
Obietnica ta skierowana jest do wierzących wszystkich czasów. Święty Jan przychodzi do Jezusa i wyraża swoje oburzenie: "Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodził z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami". Lecz Jezus odrzekł: "Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami".
Święty Paweł Apostoł, który, jak wiemy, dokonał wielu cudów, wymieniając różne charyzmaty nie zapomina o darze uzdrawiania. W II wieku św. Ireneusz wylicza uzdrowienia dokonane w jego czasach mocą Ducha Świętego. Podaje nawet kilka przypadków zmartwychwstania. Nie mają więc racji ci, którzy twierdzą, że dar uzdrawiania był jedynie rodzajem pomocy Ducha Świętego dla rodzącego się Kościoła i to w dodatku zarezerwowanym dla Apostołów. "Jezus jest dawcą zdrowia. Przez Niego odzyskujemy pełnię natury" - powiada św. Grzegorz z Nazjanzu. Chrystus nigdy nie powiedział, że charyzmaty są przywilejem tylko kilku wybranych uczniów, świętych, biskupów, kapłanów, duszpasterzy czy ojców duchowych. Powiedział, że otrzymająje ci, którzy uwierzą, bo Duch Święty w swojej mądrości wylewa swe dary na każdego z nas: Wszystkim zaś objawia się Duch dla [wspólnego] dobra - pisze św. Paweł.
Chcę spotkać Chrystusa tu i teraz
Czyżbyśmy dzisiaj nie mieli nic do zaproponowania naszym cierpiącym braciom prócz ulgi, jaką dają osiągnięcia medycyny? W jaki sposób pomagamy chorym, zniewolonym i więźniom? W taki, że zostawiamy ich samym sobie? Czy taka jest nasza wiara? Czy to właśnie jest Dobra Nowina, że "wykuwając dobre serce przeciw złemu losowi" z cierpienia czynimy religię? Gdyby człowiek został stworzony, by nieustannie cierpieć i walczyć, zostałby wyposażony w pancerz. Ćwiczenie stoickiej postawy w nieszczęściu nie jest celem chrześcijaństwa. A przekonanie, że Bóg chętnie ogląda nas w cierpieniu, które należy znosić, oczekując na życie wieczne, jest niedorzecznością. Bóg pragnie naszego wyzwolenia i uzdrowienia. Tak mówił Jezus i dawał temu świadectwo. Zaufajmy Mu, On przyszedł uwalniać ludzi od grzechu i uzdrawiać ich. Dwa tysiące lat temu w Galilei i w Judei uzdrowił wszystkich chorych, których do Niego przyprowadzono. Czasem nawet przerywano Mu nauczanie prosząc, aby komuś pomógł: Moja córeczka dogorywa, przyjdź. Również Piotra wezwano do wezgłowia Tabity, by przywrócił ją do życia: Przyjdź do nas bez zwłoki!1.
Zwróćmy uwagę, że Jezus nie uzdrowił WSZYSTKICH chorych w KAŻDEJ części świata. Przebywał w Galilei, w Judei i w Jerozolimie, a nie we Francji czy Kanadzie. Urodził się w Ziemi Świętej i tam właśnie dokonywał cudów. A dzisiaj posyła nas, żebyśmy w Duchu Świętym głosili DobrąNowinę wszędzie i wszystkim, aby cuda i znaki mogły mieć miejsce wszędzie i we wszystkich czasach. Nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie" - tak modli się Jezus za swoich uczniów. Wysyłając Dwunastu z misją głoszenia Dobrej Nowiny, dając im moc uzdrawiania, a nawet władzę nad złymi duchami, mówił: Ojciec wasz, który jest w niebie, da to, co dobre, tym, którzy Go proszą. Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam". Jak Ojciec - zauważmy to sformułowanie!
Kościół potrzebuje zarówno kapłanów, jak i ludzi świeckich napełnionych Duchem Świętym, głoszących Chrystusa, sprawujących sakramenty i uzdrawiających w Jego Imieniu. Jan Paweł II wysyła nas z misją ewangelizacji nie po to, byśmy "głosili Słowo i czynili cuda", ale byśmy "głosili Słowo i sprawowali sakramenty". Taka ewangelizacja jest prawdziwa i skuteczna. Znaki i uzdrowienia towarzyszą Słowu. Tam, gdzie głoszone jest Słowo, działa Duch Święty. I na odwrót: gdzie działa Duch Święty, tam głoszone jest Słowo. Uzdrowienia są znakami Zbawienia. Zarówno we wczorajszym, jak i w dzisiejszym Kościele mnożą się dzieła dokonane mocą Ducha Świętego, którego otrzymaliśmy przez Chrystusa.
Niech więc cierpiący uwierzą w obecność Jezusa i proszą Go o wybawienie. Oby ich uzdrowił. Gdyby życie chrześcijanina miało być tylko oczekiwaniem na szczęście w niebie, to ja... poczekałbym na tę chwilę, by przyjąć Chrystusa!
Czy Bóg naprawdę chce uzdrawiać?
Na pewno Bóg posiada taką moc. Stworzył nas, może więc nas odrodzić i przywrócić nam zdrowie. Jest Panem niemożliwego - może uzdrowić ciało, serce i duszę. Ale czy chce tego? Słuszne pytanie.
W modlitwach o uzdrowienie słyszę czasem: "Niech się stanie wola Twoja Panie, Ty możesz mnie uzdrowić... jeśli zechcesz!" W tej modlitwie można wyczuć ukryty lęk przed rozczarowaniem. Prosząc ostrożnie:, jeśli zechcesz", podejmujemy mniejsze ryzyko. Gdyby przypadkiem Bóg nas nie uzdrowił, nie zachwieje to naszej wiary i ufności albo przynajmniej zachwieje w mniejszym stopniu! A przecież Jezus powiedział: O cokolwiek prosić Mnie będziecie w imię moje, Ja to spełnię. Bóg może nas uzdrowić i w dodatku bardzo tego pragnie. Jezus przyszedł właśnie w tym celu: Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło. Nie powiedział: "Mogę zbawić to, co zginęło"! Powiedział: "Przyszedłem zbawić to, co zginęło".
Powiedział również: Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem wezwać do nawrócenia sprawiedliwych, lecz grzeszników". Nie mógł wyrazić jaśniej Swojej woli uzdrawiania. W języku greckim określenie: "zbawić, ocalić" znaczy również: "uleczyć, uzdrowić". Kiedy Jezus uzdrawia kobietę cierpiącą na krwotok, mówi do niej: Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliłal, czyli uzdrowiła.
Wiem, że niektórzy z nas uważają się raczej za zatwardziałych grzeszników niż za ludzi słabych, którzy wciąż upadają. Ja jednak twierdzę, że wśród nas jest więcej słabych i upadających niż zatwardziałych, więcej zranionych niż złej woli. Dlatego uzdrowienie jest tak ważne. Po uzdrowieniu: nie będzie się wspominać dawniejszych dziejów ani na myśl one nie przyjdą. Uzdrawiając nasze serce Bóg, w jakimś sensie, stwarza nas od nowa. Może się zdarzyć, że ktoś ma osiemdziesiąt lat i wciąż jest spętany cierpieniami, mającymi swe źródło w zranieniach pochodzących z życia płodowego. Albo cierpi przez całe życie, ponieważ ktoś mu kiedyś nie wybaczył czy w dzieciństwie nie usłyszał od rodziców słów miłości lub sam ich nigdy nie wypowiedział. Zdarza mi się spotykać ludzi, którzy w chwili śmierci naciągają na siebie prześcieradło i wołają mamę. Ich serca pozostają zranione nawet w wieku osiemdziesięciu lat.
Bóg nie chce pozbawić nas trudnych wspomnień, ale chce je "rozbroić" i uczynić czymś w rodzaju granatów pokazywanych w muzeach. Takie pociski wprawdzie ciągle istnieją, ale nie mogąjuż wybuchnąć, nie sąjuż niebezpieczne. Podobnie jest ze śladem minionego wydarzenia zapisanym w naszej pamięci. Wygląda bardzo prawdziwie, wydaje się, że ciągle może wybuchnąć i obudzić w nas lęk, gniew lub przygnębienie, a jednak nie wybucha. Czy nie to właśnie nazywamy uzdrowieniem wewnętrznym? Oczywiście, na tym świecie nie unikniemy biedy, nieszczęść, grzechów - tego wszystkiego, co nam ciąży, zniewala nas i piętnuje. I wcale nie o to chodzi, żebyśmy wydostali się z zamętu, jaki niesie świat, lecz o to, byśmy tak jak trzej młodzieńcy opisani w Księdze Daniela szli wśród ogólnego chaosu w wolności, aby nasze życie, nawet w cierpieniu, stało się świadectwem dla innych.
Wiem, że Bóg mnie uzdrowi. Ale kiedy?
Nie twierdzę, że ci, którzy cierpią i umierają w bólu, to ci, którzy nie przyjęli Bożego uzdrowienia. To byłoby uproszczeniem. Cierpią również ludzie głęboko religijni. I oni odczuwają lęk i ból. Patrząc na nich zastanawiamy się, dlaczego tak wiele naszych modlitw pozostaje niewysłuchanych. Zdarza się, że jesteśmy świadkami "trudnej" śmierci, lub skandali i jawnych niesprawiedliwości. Nie możemy tego zrozumieć. Nie w każdej chwili umiemy dostrzec pełnię mądrości Bożej. Nie od razu odkrywamy sposób, w jaki Bóg nas stwarza od nowa zgodnie ze swoimi zamysłami. Ale dzięki uzdrowieniom, których jesteśmy świadkami, i rozmowom z ludzi odrodzonymi, możemy stwierdzić, że stwarzanie świata od nowa już się rozpoczęło. Niektórzy z nas mocno i głęboko doświadczyli znaków obecności Bożej. Inni doświadczają tego nieco łagodniej.
W Lourdes Matka Boża powiedziała do małej Bernadetty: "Obiecuję ci szczęście w przyszłym życiu". Takie zdanie pozbawione kontekstu może stać się pożywką dla niewiary. Często słyszę skargi, że w trudnych sytuacjach życiowych człowiek może jedynie bezczynnie czekać na koniec. Czyżby szczęście, uzdrowienie, pokój były możliwe dopiero po śmierci, po drugiej stronie!? "Brat twój zmartwychwstanie". Rzekła Marta do Niego: " Wiem, że zmartwychwstanie w czasie zmartwychwstania w dniu ostatecznym". Rzekł do niej Jezus: "Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we
Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki" . Bóg nie jest [Bogiem] umarłych, lecz żywych.
Apokalipsa również zapowiada uzdrowienie: I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już [odtąd] nie będzie[..." Wspaniała obietnica, ale jeśli dotyczy wyłącznie życia przyszłego, po co mielibyśmy iść za Chrystusem już dzisiaj? Jeśli nie zmienia On niczego w naszym doczesnym życiu, nie przemienia serc, nie pomaga zwalczyć trudności, nie chce uzdrawiać, odradzać i ratować tego świata już od teraz, to po co przyszedł? Żeby być Panem? Nasz Pan nie jest tym, który poprzestaje na panowaniu. On nie pozostawia ludzi w okowach udręki. Jest Tym, który wyzwala. Świadczą o tym słowa wypowiedziane przez Niego w synagodze w Nazarecie - uroczyste powtórzenie proroctwa Izajasza:
Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ posłał Mnie, abym więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnymi. Albowiem Bóg posłał swego Syna na świat po to, by świat został przez Niego zbawiony.
Wspomnienia nie są neutralne
Pierwszym krokiem na drodze uzdrowienia wewnętrznego jest uświadomienie sobie swojego zranienia. Człowiek, który uważa się za zdrowego na ciele i umyśle, nie będzie prosił o ocalenie i uzdrowienie, bo "nie poi się osła, któremu nie chce się pić". Najpierw trzeba uznać swoją chorobę i zranienie. To trudny etap, bo łatwiej dostrzegamy słabość u innych niż u siebie.
To, czy byliśmy kochani, czy niekochani w dzieciństwie, warunkuje sposób percepcji rzeczywistości, innych i nas samych. Wspomnienia decydująo tym, jacy jesteśmy, determinują nasz sposób ubierania się, chodzenia, mówienia, a nawet życie rodziny, którą założyliśmy czy założymy. To one nas wykreowały. Ale uzdrowienie wewnętrzne nie polega na amnezji. Wyobraźmy sobie, że Bóg wymazuje nam z pamięci naszą historię! Stalibyśmy się tuzinkowi, utracilibyśmy swoją wyjątkowość, wszyscy bylibyśmy tacy sami. Właśnie nasza wyjątkowa historia zbudowana z osobistych wspomnień odróżnia nas od innych.
Rzadko wypieramy do nieświadomości wspomnienia. Jeśli nie są bolesne, to na ogół wywołujemy je z pamięci z łatwością, choćby fragmentarycznie, choćby z pozoru były zapomniane. Na ogół osoby starsze łatwo zapominają niedaleką przeszłość, a pamiętają wydarzenia bardzo odległe. Na starość cała przeszłość wraca do nas z naszej pamięci.
Nasze wspomnienia nie są neutralne. Szczególnie te bolesne bywają "naładowane", gotowe wybuchnąć w każdej chwili. Niektóre sąjak nieustający wewnętrzny krwotok, który wyczerpuje duszę. Wystarczyło, że pewnego dnia usłyszeliśmy: "Jesteś idiotą. Niczego nie osiągniesz!" i rzeczywiście przez całe życie tułamy się od niepowodzenia do niepowodzenia, nie mogąc wydostać się z apatii i nie rozumiejąc przyczyn naszych kłopotów. Nie rozumiemy, że po prostu tak zostaliśmy "zaprogramowani" owym jednym zdaniem usłyszanym w dzieciństwie. Kiedy stajemy się dorośli, chcielibyśmy wierzyć, że przeszłość się nie liczy. A jednak nadal boimy się przejść przez ciemny korytarz, wychodzić wieczorem, przechodzić obok zamkniętych drzwi itp. Dlaczego? Tego nie wiemy.
Nasza pamięć jak zagracony strych
Pierwszym etapem uzdrowienia jest przyzwolenie, żeby bolesna przeszłość, wszystkie wydarzenia sprawiające nam ból wydostały się z nieświadomości do pamięci. Pamięć jest czymś w rodzaju strychu, na którym gromadzimy niechciane wspomnienia. Jedne strychy są uporządkowane, inne nie. Tam, gdzie brakuje porządku, możemy się potknąć o coś, co leży na podłodze i na przykład złamać nos. Nie wiemy, gdzie postawić nogę, boimy się, że któraś deska się załamie i spadniemy w dół. Boimy się również kurzu. W efekcie często rezygnujemy z wejścia. Nasza pamięć to taki zagracony strych. Bóg chciałby zrobić tam porządki. Chciałby, abyśmy odkryli fantastyczne rzeczy. On wie, że pod zewnętrznym nieporządkiem i kurzem kryją się skarby przyszłej radości.
Tylko w jaki sposób rozpocząć porządkowanie?
TAK PO PROSTU
Tak po prostu zamknąłem się w sobie, bo bardzo mnie zraniono.
Być może powrócę do Boga za dzień, miesiąc lub za rok,
jeśli uda mi się zmienić moje myśli i uczucia i jeśli On jeszcze będzie na mnie czekał.
Powoli odwrócę stronę, wybiorę inną książkę z obrazkami, nauczę się kochać żarliwie.
To będzie zupełnie inne życie w zupełnie innym świecie.
Tak po prostu zamknąłem się w sobie, bo bardzo mnie zraniono Zamknąłem umysł i serce, by wszystko jeszcze raz rozważyć.
1. W POSZUKIWANIU SENSU ŻYCIA
"Za górami, za lasami..."
Tak najczęściej zaczynają się bajki dla dzieci. A tak się kończą: "Pobrali się i mieli dużo dzieci!" Opowieść, która ma piękny początek, na ogół również kończy się szczęśliwie. Właśnie dlatego religie, narody czy ideologie poszukując wiarygodności wskazująna swoje szacowne korzenie, na "ojców założycieli", czy "ojców narodu" spoczywających w Panteonie. Ideologie polityczne szczycą się swoimi założycielami, na przykład gaullizm de Gaullem, marksizm Marksem, stalinizm Stalinem itp. Przypowieści o założycielach wielkich miast, których uważano za bogów czy półbogów, są wytworami wyobraźni zbiorowej, które bardzo się ceni - że wspomnę tylko o Romulusie i Remusie, legendarnych założycielach Rzymu.
Wydaje się, że pragnienie awansu społecznego i politycznego implikuje konieczność powrotu do swoich korzeni. Im bardziej jakaś osoba lub naród stająsię sławni, tym bardziej odczuwają potrzebę udowodnienia swego znakomitego pochodzenia. Wszystko dlatego, że w naszym umyśle, podobnie jak w bajkach, chlubna przeszłość zakłada konieczność szczęśliwej przyszłości. Można powiedzieć, że dynamizuje jej perspektywę. Toteż wiele rodzin sporządza swoje drzewa genealogiczne, a cała współczesna epoka podróży kosmicznych i coraz nowszych komputerów poszukuje wiedzy o początkach świata i życia na ziemi. Człowiek, w poszukiwaniu tożsamości, pragnie opowiedzieć swojąhistorię i historię swoich praojców.
Pochodzenie - źródło naszej tożsamości
Szukając pracy przedstawiamy curriculum vitae, a w nim informacje dotyczące naszego pochodzenia, czyli tego, co stanowi naszą tożsamość w oczach innych. W niektórych krajach wystarczy wypowiedzieć swoje nazwisko i od razu jesteśmy identyfikowani. Np. w krajach Wschodu: Ibrahim ben Youssef, czyli syn Józefa. Przodków wymienia się czasami aż do piątego pokolenia. Ewangelia według św. Mateusza podaje rodowód Jezusa: syna Dawida, syna Abrahama. Abraham był ojcem Izaaka; Izaak ojcem Jakuba itd. Św. Mateusz wylicza aż czterdzieści dwa pokolenia od Abrahama do Jezusa.
Czy we współczesnej Europie jest ktoś, kto mógłby wymienić czterdzieści dwa pokolenia swojej rodziny? Dzisiaj wyczynem bywa podanie imion dziadków. Kiedy zapominamy o przodkach, zubażamy naszą osobistą historię, ograniczamy ją do nas samych. Ciężki, nieznośny ból istnienia jest czasem wynikiem braku korzeni. Jedną z wielkich potrzeb człowieka jest znajomość swoich korzeni. Adoptowane dziecko, mimo że jest dobrze przyjęte przez nową troskliwą rodzinę zastanawia się, często zadając sobie ból, kim sąjego rodzice i dlaczego je porzucili. Świadczy o tym sukces programów telewizyjnych typu: "Utracony z oczu", "Zerwane więzi" i in. Miliony telewidzów oglądają kogoś, kto poszukuje swoich bliskich i prosi o pomoc chcąc odzyskać spokój.
Pamięć nadaje sens życiu
Nasza tożsamość kształtuje się dzięki osobistej i zbiorowej pamięci. Rzeczywista a nawet fikcyjna pamięć pozwala nam istnieć, sytuuje nas w czasie i w przestrzeni, a także w społeczeństwie, we wspólnocie, w rodzinie. Pamięć nadaje sens naszemu życiu. Sprawia, że istniejemy w swoich własnych oczach, w oczach innych ludzi, a nawet w oczach Boga. Pamięć pozwala wejść w relację z sobą i innymi. Osoba zamknięta samotnie przez czterdzieści lat w czterech ścianach zachowa poczucie sensu istnienia i uniknie rozpaczy, pod warunkiem, że ocali pamięć i wspomnienia.
Jeśli odnajdziemy swoją historię, ona nada sens naszemu życiu, a wtedy przestaniemy się miotać we wszystkich kierunkach i kręcić się w kółko. W opowiadaniu Raymonda Devosa wszystkie zjazdy z ronda zostają zamknięte znakami zakazu. Ludzie jeżdżą wkoło tak długo, aż pacjent z ambulansu zostaje przeniesiony do karawanu. Osoby, a bywa że i całe narody, zdają się być zamknięte na "rondzie z zakazem wyjazdu" z powodu braku znajomości pozytywnego sensu swojej historii.
Pamięć o odważnych rodzicach, którzy łatwo się nie poddawali, ale radzili sobie z trudnościami, może ustabilizować czyjąś psychikę na całe życie. Zdarza się, że śmierć rodzica wymazuje długotrwały wstyd, nieoczekiwanie rodzi dumę z pochodzenia, pomaga zaakceptować fizyczne podobieństwo, które dotąd niepokoiło. Przestańmy się więc miotać we wszystkich kierunkach i kręcić się w kółko, jak bohaterowie wspomnianego opowiadania, spróbujmy odnaleźć sens życia, to znaczy spróbujmy odnaleźć pamięć. Jeśli wymażemy przeszłość, teraźniejszość straci swoje barwy, a na tym ucierpi przyszłość. Tracąc pamięć o przeszłości przestajemy żyć w teraźniejszości. Człowiek boi się najbardziej nie tego, że inni o nim zapomną- do tego, niestety, jesteśmy w stanie się przyzwyczaić - człowiek boi się najbardziej utraty pamięci, amnezji. Prędzej pogodziłby się z utratą nóg, rąk, oczu niż z utratą pamięci, która jest zapisem jego osobistej historii. Na progu starości wiele osób zaczyna tracić pamięć. Choroba Alzheimera wszystkich nas przeraża. Nawet jeśli ciało zawodzi, człowiek chce zachować pamięć. Przedkładają ponad wszystko, bo ona stanowi o jego istnieniu. Tak długo jak pamiętamy, tak długo istniejemy. Pamięć jest naszym prawem do życia.
Bóg pamięta
W Piśmie Świętym człowiek często prosi Boga: "Panie, pamiętaj o mnie". Na krzyżu dobry łotr mówi do Jezusa: Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa". Bóg o nikim nie zapomina. Czy ktoś z nas mógłby przejść pomiędzy kroplami deszczu? To niemożliwe! Podobnie niemożliwe jest, żeby Bóg o nas zapomniał.
W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata - pisze święty Paweł. Bóg wybrał nas zanim nas stworzył. To ważna wiadomość, zwłaszcza jeśli rodzice nie pragnęli naszego poczęcia, jeśli pojawiliśmy się w nieodpowiednim momencie i zostaliśmy źle przyjęci. Kiedy czasem przychodzi nam do głowy okropna myśl: "Po co się urodziłem? Nikomu nie jestem potrzebny!", to pamiętajmy, że sam Bóg pragnął naszych narodzin. Nie zapominajmy o tym zwłaszcza w chwilach, kiedy inni zjadliwie nas krytykują, kiedy mówią: "Co za niezdara!", albo "Jesteś tu potrzebny jak piąte koło u wozu!". Bóg mówi wtedy: Ten się tam urodził. W tobie są wszystkie me źródła. Tak mówi Pan o Jerozolimie, która jest matką wszystkich ludów.
Boża pamięć nie jest ulotna, jak nasza, ona jest odwieczna, takjak On jest odwieczny: od wieku po wiek Ty jesteś Bogiem. Żyjemy w Jego obecności, jesteśmy z Nim na wieczność. Ustami Izajasza Bóg nas zapewnia: Ja cię miłuję! Bardzo chciałbym zobaczyć Boga mówiącego do mnie te słowa. Uwierzyłem w nie, bo są prawdziwe i wiem, że pewnego dnia wszyscy usłyszymy coś, co już dziś przeczuwa nasze serce: Ukształtowałem ciebie, nie pójdziesz u Mnie w niepamięć . To obietnica na całą wieczność.
Bóg zapomina jedynie o naszych grzechach. Prorok Ezechiasz mówi wręcz: poza siebie rzuciłeś wszystkie moje grzechy. Bóg widzi wszystko i wszystko pamięta, ale nasze grzechy wyrzuca z pamięci. Jeremiasz zapewnia o zmazaniu winy, której nie będzie. Po grzechu nie pozostanie żaden ślad. Zupełnie nic.
Bóg pamięta, ale my chcemy zapomnieć
Czasami, by uniknąć bólu, nieświadomie fałszujemy naszą historię, wypierając zbyt bolesne i trudne wspomnienia. Ale nawet jeśli zafałszujemy naszą pamięć, tak, że nie będziemy mogli jej "odczytać" w sposób obiektywny i pozytywny, wcześniej czy później stłumione treści zaczną przenikać w nasze codzienne życie. Będziemy odczuwać pokusę nieustannego opowiadania o sobie z podawaniem coraz większej ilości szczegółów albo przeciwnie, będziemy milczeć na swój temat obawiając się, że inni DOWIEDZĄ SIĘ. Czego mogliby się dowiedzieć? Sami nie wiemy. Ale chcemy być czyści jak łza.
Tylko wtedy czujemy się godni istnienia, kiedy możemy opowiedzieć swoją przeszłość nie wstydząc się jej. Toteż niektórzy wymyślają swoją genealogię i znakomitych przodków, by nabrać wartości zarówno w oczach innych ludzi, jak i w swoich własnych. Lęk przed brakiem akceptacji np. dla naszej urody czy inteligencji może być przyczyną przechwalania się wspaniałą przeszłością rodzinną lub narodową.
Niestety, współczesne społeczeństwo skłania do takiej postawy, a my coraz częściej zgadzamy się zapłacić cenę kłamstwa za naszą "szacowność".
Czasem nawet chcielibyśmy utracić pamięć, bo jest dla nas źródłem wielkiego cierpienia. Marzymy o posiadaniu innej przeszłości, innej rodziny, innego zdrowia, innych włosów. Chcemy zapomnieć o wojnie, rozwodzie, śmierci bliskiej osoby. Chcielibyśmy zmienić przeszłość i albo wymyślamy dla siebie nową historię, albo, mimo wszystko, z trudem akceptujemy naszą przeszłość. I tylko wtedy, kiedy ją zaakceptujemy, kiedy przyjmiemy prawdę o sobie, będziemy mieli odwagę wyznać ją innym. Wtedy też odzyskamy sens życia. To nie tyle nasze przeżycia potrzebują uzdrowienia, ile nasza pamięć musi uporać się z ciężarem wydarzeń, którymi została naznaczona. Nie chodzi o zafałszowanie wspomnień, lecz o uzdrowienie ich z bólu, o rzucenie na nie nowego światła. W innym świetle coś, co przez długi czas blokowało nas i raniło, może stać się przyjemne, a przynajmniej znośne.
Pewną trudność stanowi jednak fakt, że nie zawsze wiemy, które wspomnienia wymagają uleczenia.
Nasza historia jest święta
Nie tylko historia Izraela jest święta, nasza również, bo Bóg jest obecny w każdej chwili naszego życia. "Każdy człowiek ma swojhistorię świętą, jest bowiem stworzony na obraz Boga" - mówią słowa piosenki. Czasem spotykam ludzi u kresu sił. Tłumaczę im, że ich historia jest święta, a oni patrzą na mnie zdumieni, jakby chcieli powiedzieć: "Ależ ja jestem zerem. Nawet przez chwilę nie ośmieliłbym się pomyśleć, że moje życie jest święte!"
Tymczasem każdy z nas ma swoją "historię świętą". Spojrzyjmy na nasze życie oczami Pana Boga, a odkryjemy, że już w dawno weszliśmy w historię zbawienia. Odczytajmy na nowo nasze życie, a odkryjemy w nim działanie Boże. Zacznijmy pracę nad naszą pamięcią właśnie od tego. Pomagajmy sobie nawzajem w tym trudzie. Niech będzie tak, jak kiedyś w Izraelu, gdy prorocy wskazywali drogę ludowi. To oni tłumaczyli działanie Boże, wyrywali z martwoty i rozpaczy, rozjaśniali wątpliwości. Jeśli brakowało proroka, naród się skarżył: Już nie widać naszych znaków i nie ma proroka; a między nami nie ma, kto by wiedział, jak długoi0.
Potrzebujemy proroków, żeby wyrywali nas z martwoty. Żeby nam mówili, że nikt nie przyszedł z nicości i nikt w nicość nie odejdzie. To Bóg pragnął naszego przyjścia na świat, a teraz idziemy do Niego, On na nas czeka. Trzeba o tym pamiętać. Człowiek, który nie wie, skąd przychodzi, dokąd idzie i dla kogo żyje, nie wie również, co począć ze swoim życiem. Jest pusty i rozbity wewnętrznie. Czasem popada w aktywizm, ale szybko odkrywa swoją pomyłkę, nie widzi celu swojej pracy i nie może być szczęśliwy. Izajasz pisze: Ja zaś mówiłem: Próżno się trudziłem, na darmo i na nic zużyłem swe siły. Lecz moje prawo jest u Pana i moja nagroda u Boga mego. Wiara w to, że istniejemy dla Innego, a naszym przeznaczeniem jest życie szczęśliwe, pomoże nam przetrwać najtrudniejsze chwile i uniknąć upadku.
Pan zaś jest Duchem, a gdzie jest Duch Pański - tam wolność. My wszyscy z odsłoniętą twarzą wpatrujemy się w jasność Pańską jakby w zwierciadle; za sprawą Ducha Pańskiego coraz bardziej jaśniejąc, upodabniamy się do Jego obrazu.
Poznaj swoją przeszłość, abyś mógł ją porzucić
Nie można zbudować pomyślnej przyszłości wymazując przeszłość.
Nie rozumiejąc tego międzynarodowe trybunały ułaskawiły przywódców armii odpowiedzialnych za wydanie rozkazu uśmiercenia tysięcy ludzi. Takie działanie pozostawia w pamięci całych narodów rany, które nie mogą zostać uleczone, dopóki nie zostaną wypowiedziane i uznane.
Nasza przeszłość składa się z wielu wydarzeń, zarówno zbiorowych jak, i indywidualnych, których sens najlepiej odkrywać etapami. Uporządkujmy je, a odnajdziemy szczęście. Posegregujemyje jak segregujemy rozsypane perły, z których jedne wyrzucamy, bo są bezwartościowe, a inne zostawiamy, bo są cenne. W ten sposób powstaje nowy, piękny sznur pereł. Takie działanie zakłada pewne ryzyko -porządkowanie wspomnień nie jest ani łatwe, ani przyjemne.
Szczęśliwy człowiek, który rozumie sens wydarzeń
Wyobraźmy sobie linię wychodzącą z jednego punktu i zmierzającą do drugiego. Tak właśnie w tradycji judeochrześcijańskiej opisujemy czas. Człowiek przez całe życie dokądś dąży, przez całe życie się rozwija, bez względu na przeciwności. I ten rozwój, między innymi, nadaje sens naszemu istnieniu. Biblia przedstawia ludzkość w nieustannym rozwoju, w nieustannym wzrastaniu. Mamy początek, ale nie mamy kresu. Życie człowieka zaczyna się pewnego dnia, lecz nigdy się nie kończy. Przychodzimy od Boga i wracamy do Niego. Istnienie człowieka rozpoczęło się w punkcie zero - Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię - i zdąża do nieskończonego, by ostatecznie dokonać się w Bogu. Już teraz Bóg nadaje sens wydarzeniom naszego życia, prowadząc nas ku Sobie.
Niektóre cywilizacje i niektórzy filozofowie negujątę prawdę. Ateiści utrzymują, że życie jest dziełem przypadku, że jest wpisane w określony odcinek czasu, zaczynający się i kończący w nicości. Wobec tego nasze istnienie nie ma większego znaczenia - na zegarze świata obecność człowieka trwa zaledwie pięć minut, bo wiemy, że galaktyki istniały miliony lat, zanim my się pojawiliśmy. Starożytni Grecy byli przekonani, że historia jest nieustannym powrotem cyklu: narodziny - apogeum - schyłek, narodziny - apogeum - schyłek...
Czasem życie niektórych ludzi i ich relacje z innymi wydają się zabarwione nonsensem. Sami nie potrafią uporządkować swojego życia i wykorzystać je najlepiej. Ale kiedy widzą nasze poszukiwanie sensu i wiarę w Boga, oskarżają nas o zakłamanie lub słabość: "Wierzycie w Boga, bo jesteście słabi, wiara pomaga wam przetrwać" - stwierdzają ci rzekomi twardziele. Uważają, że można żyć "bez sensu", to znaczy nie szukając żadnego logicznego uzasadnienia dla życia.
Myślę, że tylko nieliczni mogą wytrzymać życie pozbawione sensu. Utrata sensu istnienia popycha wielu współczesnych ludzi do rozpaczy i do śmierci, bo zawiera w sobie śmiercionośny przekaz: "Radź sobie tak długo, jak potrafisz. Kiedy nie będziesz już miał sił, zatrzymasz się i wtedy twoje życie się skończy". W konsekwencji wrodzony dynamizm człowieka zostaje podminowany, teraźniejszość przytłacza, a przyszłość zagraża. Jakiekolwiek planowanie staje się niepotrzebne i napawa lękiem.
Życie nie jest przypadkiem.
Szczęśliwy człowiek, który rozumie sens wydarzeń. Porównuje koleje swego losu do pereł w naszyjniku. Nie chowa ich do szuflady, lecz z dumą nosi na szyi. Jest radosny, a jego życie jest piękne, tak jak piękna jest jedno, dwu, lub trzyrzędowa kolia pereł, nawet jeśli gdzieniegdzie ma jeszcze sztuczne perły. Te sztuczne nie rzucają się w oczy. Musimy się pogodzić z tym, że nie od razu wszystkie nasze perły będą prawdziwe.
Odnalezienie sensu życia uzdrawia
Życie pozbawione sensu to śmiertelna choroba. Wielu na nią umiera. Czy wiecie, że we Francji więcej łudzi popełnia samobójstwo niż ginie w wypadkach drogowych? Co roku czterdzieści tysięcy Francuzów, przeważnie młodych, popełnia samobójstwo. Utracili sens życia - nie mają powodu, by żyć dalej.
Kiedy zdecydujemy się na analizę naszego życia, szybko odkryjemy te wspomnienia, które potrzebują uleczenia. Można by ten proces nazwać Bożą anamnezą. Rozważamy życie w Bożej perspektywie, tak jakbyśmy układali puzzle. Krok po kroku eliminujemy nonsensy, a zatrzymujemy wszystko, co prawdziwe. I powoli zaczynamy rozumieć, w jaki sposób Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra. To początek drogi prowadzącej do uzdrowienia.
Uzdrowienie wewnętrzne to nie jakiś zbytek, ale konieczność. Stawką jest życie lub śmierć duszy, a czasem nawet ciała. Świadczą o tym słowa Bernarda:
Nazywam się Bernard. Jestem w więzieniu od 1985 roku. Pragnę, aby moje świadectwo pomogło innym. Nie chciałbym jednak wydać się pretensjonalny czy religijnie nawiedzony. Opowiem, jak doszło do tego, że udało mi się uwierzyć w obecność Pana w moim życiu. Otóż w każdy wtorek, środę, czwartek i niedzielę więźniowie mogą pójść do kaplicy. W pewien wtorek i ja zdecydowałem się tam pójść. I, chociaż jestem epileptykiem, dotkniętym psychozą maniakalno-depresyjną, człowiekiem smutnym, pełnym różnych lęków, którego trzeba faszerować lekami, żeby mógł żyć, po wejściu do kaplicy natychmiast poczułem spokój. Postanowiłem przyłączyć się do modlitwy. A kiedy pod koniec tej modlitwy o. Remi powiedział: "Jeśli ktoś chce, może poprosić o modlitwę wstawienniczą", zdecydowałem się poprosić. W ten sposób zrobiłem pierwszy krok na drodze ku uzdrowieniu. Kiedy tylko ojciec Remi położył dłonie na mojej głowie, pogodziłem się z samym sobą. Zrozumiałem, że otrzymałem wielką łaskę od Pana. Położyłem się krzyżem na podłodze i modliłem się.
Odtąd, czyli od około sześć i pół miesiąca, modlę się regularnie, zacząłem się uśmiechać i nie miałem ani jednego ataku padaczki. Lekarstwa, które zażywam, są dużo słabsze. Wcześniej zażywałem rano: luminal 10, orzinam 100, dwie tabletki tranxeny 50, dwadzieścia kropli teralenu i relanium 10; w południe i wieczorem: idem - pięćdziesiąt kropli. Teraz tylko jeden luminal 10 rano i jeden wieczorem! Myślę, że jedynie Bóg mógł tego dokonać, chociaż On nie zawsze uzdrawia od razu.
W medycynie nazywa się to "kamizelką lekową". Oczywiście, po takiej dawce leków więźniowie przestają być agresywni. Lekarz zauważył, że po modlitwie o uzdrowienie poprzednie leki stały się dla Bernarda zbyt mocne i zdecydował się je ograniczyć. A przecież wcześniej te mocne leki ani nie uspokajały Bernarda, ani nie zapobiegały u niego atakom epilepsji.
Bernard zrozumiał, że uzdrowienie wymaga czasu:
Powinniśmy uzbroić się w cierpliwość, w nadzieję na uzdrowienie, a zwłaszcza w miłość.
Bóg pragnie, abyśmy pokochali samych siebie ze wszystkimi naszymi grzechami i wadami. On akceptuje nas takimi, jakimi jesteśmy, a my krok po kroku uczmy się miłości do bliźnich. Zaakceptujmy ich ze wszystkimi ich niedoskonałościami. Oczywiście, może się zdarzyć, że "pękniemy". Ale Pan czuwa, aby nie spotkało nas nic złego, On przywraca pokój tym, którzy się lękają. Bóg jest miłością- ludzie, którzy nie przyjmujątej prawdy, bojąsię odsłonić. Nie wiedzą że tak łatwo jest otworzyć serce.
Znam Bernarda i zapewniam, że nie jest egzaltowany. Jestem szczęśliwy, że zrozumiał, czym jest uzdrowienie i jak się dokonuje. Ale czy powinienem się temu dziwić, pamiętając, że Bóg objawia tajemnice Królestwa prostaczkom i maluczkim? W owym czasie Jezus przemówił tymi słowami: " Wysławiam cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie ".
Bernard podkreśla ważną sprawę: pewnego dnia każdy z nas znów może upaść, może "pęknąć". A jednak zawierza Bożej miłości. Nie łudźmy się, że od razu, z dnia na dzień, natychmiast po modlitwie zostaniemy całkowicie uzdrowieni. Modlitwa zaledwie rozpoczyna proces uzdrawiania, ale droga do pełni zdrowia jest długa. Może będziemy potrzebować dziesięciu dni, a może dziesięciu lat. Kto wie, może nawet całego życia... Bóg może nas uleczyć błyskawicznie i ostatecznie - nie wątpię w Jego moc. Trudno jednak oczekiwać, że np. trzydziestoletnie zranienie psychiczne, wciąż rozdrapywane w tym samym miejscu, zostanie uleczone w pięć minut! Mogłoby to być nawet uznane za brak szacunku dla człowieka ze strony Pana Boga. Dlatego właśnie uzdrowienie najczęściej dokonuje się poprzez powolny powrót tą samą drogą którą przeszliśmy.
Istniejemy w czasie i przestrzeni - tak nas Pan Bóg pomyślał. Również Chrystus żył w czasie i przestrzeni. Przez trzydzieści lat, zanim zaczął publicznie nauczać, żył jak zwyczajny człowiek. Czy nie mógł objawić całej swojej mocy już w momencie narodzin? Nie wiemy zbyt wiele o trzydziestu latach Jego życia. O życiu wielu współczesnych ludzi wiemy więcej niż o Tym, który jest Synem Bożym! Bezpieczniej jest przychodzić do zdrowia powoli, dzień po dniu. Ktoś taki chwali Boga codziennie i CODZIENNIE prosi o łaskę uzdrowienia. Ktoś, kto został uzdrowiony natychmiast, w spektakularny sposób, po wielu latach może zapomnieć, że pewnego dnia Pan podniósł go mocą Ducha Świętego. I w swej niewdzięczności może oddalić się od Boga.
Nie jesteśmy jedynymi autorami naszej historii
Księga Rodzaju przytacza rozmowę Ewy z wężem, według którego Boże Ojcostwo jest dla człowieka pułapką i więzieniem. Ewa daje wiarę wężowi, a potem przez całą Biblię Pan Bóg próbuje uleczyć swój lud z buntu i niewierności. Dając nam Pismo Święte Bóg każe każdemu z nas na nowo przeczytać historię ludzkości, byśmy zrozumieli sens wszystkiego, co się zdarzyło od stworzenia świata. Jezus postępuje z nami tak samo jak z uczniami idącymi do Emaus po Zmartwychwstaniu. Żadne wydarzenie, również niepomyślne, nie jest dziełem przypadku. Wszystko tworzy naszą historię i jest zapowiedzią szczęśliwej przyszłości. Bóg prowadzi nas w taki sposób, abyśmy powrócili do Niego, który jest Ojcem, który jest początkiem i celem wszystkiego: Idźcie dokładnie drogą wyznaczoną wam przez Pana, Boga waszego, byście mogli żyć, by dobrze wam się wiodło i byście długo przebywali w ziemi, którą macie posiąść.
Oto czym jest historia zbawienia poszczególnych ludzi w Izraelu: sędziów, królów, proroków i całego narodu wybranego, również całej ludzkości. Głosem Mojżesza i innych proroków Bóg przypomina swojemu ludowi jego świętą historię, naznaczoną obecnością Stwórcy. Przypomnijmy sobie wszystkie etapy naszej drogi, znajdźmy punkty odniesienia, pamiętając o tym, skąd i którędy przyszliśmy, a obierzemy właściwy kierunek. I odkryjemy, dokąd idziemy...
Pamiętaj na wszystkie drogi, którymi cię prowadził Pan, Bóg twój, przez te czterdzieści łat na pustyni, aby cię utrapić, wypróbować i poznać, co jest w twym sercu; czy strzeżesz Jego nakazu, czy też nie. Utrapił cię, dał ci odczuć głód, żywił cię manną, której nie znałeś ani ty, ani twoi przodkowie, bo chciał ci dać poznać, że nie samym tylko chlebem żyje człowiek, ale człowiek żyje wszystkim, co pochodzi z ust Pana. Nie zniszczyło się na tobie twoje odzienie ani twoja noga nie opuchła przez te czterdzieści lat. Uznaj w sercu, że jak wychowuje człowiek swego syna, tak Pan, Bóg twój, wychowuje ciebie. Strzeż więc nakazów Pana, Boga twego, chodząc Jego drogami, by żyć w bojaźni przed Nim. Albowiem Pan, Bóg twój, wprowadzi cię do ziemi pięknej [...] nie zapominaj o Panu, Bogu twoim, który cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli. On cię prowadził przez pustynię wielką i straszną.
Nie jesteśmy jedynymi autorami naszej historii. Bóg tworzy jąrazem z nami. Dlatego każe nam pamiętać. Wypełnienie naszego życia dokonuje się w Jego obecności, w Jego wejrzeniu, zarówno wtedy kiedy zbaczamy z drogi, buntujemy się i zdradzamy Go czując się przez Niego opuszczeni, jak i wtedy, kiedy pozostajemy Mu wierni, bo czujemy Jego obecność. Niektórzy myślą że lata grzechu poprzedzające nawrócenie nie należą do ich życia. A przecież Bóg mówi: "Zawsze byłem obecny przy tobie. Znam twoją historię od a do z, znam wszystkie twoje uczynki, również te, których nie chcesz mi wyznać". Byłoby straszne, gdyby jakaś część naszego życia, choćby najmniejsza, rozegrała się poza Bożą obecnością.
Odczytajmy więc na nowo swoją historię, pomni na to, że Bóg jest obecny w każdej sekundzie naszego życia. Pamiętajmy, że chrześcijanie powinni wspomagać jedni drugich. Ci, którzy rozumieją Słowo Boże, niech wskażą sens życia poszukującym. Bóg pragnie nadać sens naszemu życiu, teraz i w wieczności. Przecież powiedział: przyszedłem po to, aby [owce] miały życie i miały je w obfitości.
2. NASZA PAMIĘĆ JAK GÓRA LODOWA
Szybkowar i góra lodowa
Podświadomość to stłumiona część pamięci. Jest napełniona wspomnieniami, które wyparliśmy ze świadomości, ponieważ przeszkadzały nam żyć. Te bolesne wspomnienia mimo wszystko dają o sobie znać, ale w trochę inny, czasem pokrętny sposób. Zachowują się podobnie jak szybkowar: zamykamy szczelnie pokrywkę, a jednak czasem to zamknięcie nie wytrzymuje. Gorąca para niespodziewanie potrafi wyrzucić pokrywkę. Niesie to ze sobą duże niebezpieczeństwo.
Inną metaforą naszej pamięci jest obraz góry lodowej. Znaczna część góry lodowej pozostaje zanurzona i niewidoczna. Ta zanurzona część jest podobna do tego, co nazywa się podświadomością. Tam przechowywane są trudne wspomnienia. Bezwiedne tłumienie pewnych treści jest naszym mechanizmem obronnym, próbquniknięcia bólu i lęku. Jednak nawet zraniona, bolesna przeszłość kształtuje nas, poprzez to, że pojawia się nieustannie w naszej pamięci, a my nieustannie "poddajemy ją obróbce". Dlatego uzdrowienie wypartych do podświadomości wspomnień nie polega na ich wymazaniu, lecz przeciwnie, na wyciągnięciu ich na powierzchnię. Uleczyć wspomnienia to znaczy oczyścić je ze zła i z cierpienia, jakimi emanują. Nie od razu jesteśmy w stanie zapanować nad przeszłością. Czasem powracamy do wspomnień w nieskończoność, mimo że traumatyczne przeżycia, na przykład odejście przyjaciela, śmierć małego braciszka, przeprowadzka, przewlekła choroba matki czy utrata pracy przyprawiają o drżenie, lęk i płacz.
Niektóre techniki terapeutyczne, np. hipnoza, sięgajądo podświadomości, by obudzić wspomnienia, które niemal definitywnie zostały wyparte ze świadomości. Jeśli terapeuta wydobywa je na siłę, nierzadko zostają na nowo zapominane tuż po wybudzeniu z hipnozy. Zapominanie ma swoje racje...
Często jest korzystne dla osłabionej psychiki - pamiętanie mogłoby ją destabilizować. W pewnych okolicznościach proces przywracania pamięci wymaga wielkiej ostrożności. Np. dziecko, które doświadczyło przemocy seksualnej ze strony bliskiej osoby, często tłumi wspomnienie gwałtu, a kiedy dorasta, zupełnie o nim zapomina. To reakcja obronna. Bywa że podczas modlitwy o uzdrowienie chory otrzymuje "objawienie" na ten temat. Nie musi o tym opowiadać, Bóg i tak może to uleczyć.
Jezus może wyzwalać i uzdrawiać, nie ujawniając nam przyczyny naszej choroby. To Jego prawo. Ale najczęściej objawia wiedzę o chorobie tym, którzy Go o to proszą. Taka wiedza pomaga ukierunkować modlitwę i uwagę, pomaga stać się łagodniejszym wobec siebie. Bóg działa roztropnie. Czeka na odpowiedni moment, by ukazać człowiekowi pełnię prawdy o jego życiu. Być może niektórzy poznają tę prawdę dopiero w wieczności.
Pamięć nas chroni
Na szczęście mamy również radosne wspomnienia. Pamięć jest siedliskiem całego naszego doświadczenia. Gdybyśmy jqutracili, utracilibyśmy również całe nasze doświadczenie życiowe i zachowywalibyśmy się jak dzieci. Dotykalibyśmy tego, co ostre lub gorące, nie wiedząc, że możemy się skaleczyć czy poparzyć. W każdej chwili ryzykowalibyśmy życiem. To właśnie nasze bardziej lub mniej bolesne doświadczenia nauczyły nas, które sytuacje (a nawet ideologie) są bezpieczne lub niebezpieczne. Bowiem nasza pamięć przez cały czas wysyła nam sygnały ostrzegawcze.
Czasami ktoś tak bardzo ucierpiał, np. z powodu uzależnienia od narkotyków, seksu czy alkoholu, że nie jest gotowy zbliżyć do innych ludzi zanim nie odzyska sił. Kocha przyjaciół i pragnie im pomagać, nawet ewangelizować, ale trochę później. Tuż po uzdrowieniu byłoby to zbyt trudne, zranienie jest zbyt świeże, a człowiek zbyt słaby, by wchodzić w relację z innymi.
Interpretujące okulary
Mówimy często: o gustach się nie dyskutuje. Wiadomo - każdy człowiek jest inny, każdy ma inne upodobania. Dwie osoby opowiedzą to samo wydarzenie zupełnie inaczej i prawdopodobnie każda opowie prawdziwie. Niektórzy potrafią opisać święta lub ślub precyzyjnie, podając mnóstwo szczegółów, inni to samo będą pamiętać ogólnikowo. Ktoś powie: "Tego dnia było mglisto, wynudziłem się", a ktoś inny: "Była cudowna pogoda, wspaniały dzień!" O czym to świadczy? O tym, że wspomnienia są subiektywne. Ich treść zależy od wrażliwości, od sposobu naszego widzenia i słyszenia, a nawet od wyobraźni. Dlatego odtworzenie wypadku lub napadu jest jedną z najtrudniejszych rzeczy. Zeznania świadków prawie nigdy się nie zgadzają. Ktoś twierdzi, że widział nadjeżdżającego mercedesa: "Gdybyś widział w jakim stanie był samochód!" A ktoś inny nie pamięta samochodu, ale opowiada o zabitych, rannych, karetkach pogotowia, ogólnej panice. Podobnie jest w rodzinie. Każdy z jej członków inaczej wspomina to samo rodzinne wydarzenie, ponieważ każdy odbiera bodźce zewnętrzne w indywidualny i niepowtarzalny sposób.
Zranienia psychiczne zniekształcają nasze postrzeganie świata. Człowiek zraniony i obawiający się nowych zranień zakłada "interpretujące okulary", by skorygować rzeczywistość, "poprawić" osobistą i zbiorową przeszłość. Wystarczy, że ktoś nas skrzywdzi, a odtąd boimy się każdego, kto go przypomina psychicznie lub fizycznie. Tak samo jest z miejscami i sytuacjami, w których ucierpieliśmy.
Można użyć jeszcze innej metafory dla opisania tego problemu: oczy duszy sąjak oczy ciała. Krótkowidz lub astygmatyk widzi zdeformowaną rzeczywistość. Możliwe, że nigdy nie zobaczy świata w sposób obiektywny. Tak samo zraniony człowiek widzi świat w sposób wypaczony. Często nie rozumie sensu wydarzeń i np. nieustannie podejrzewa, że ktoś chce go skrzywdzić.
To tak, jakbyśmy tam byli...
Tyle rzeczy może nas zranić! Zdarza się czasem, że sprawiają nam ból i głęboko naznaczają naszą pamięć dramatyczne wydarzenia, w których nie braliśmy udziału, które zostały nam jedynie opowiedziane. To niezwykłe, jak jesteśmy wrażliwi - wystarczy czyjaś opowieść, aby głęboko zranić naszą pamięć. To tak, jakbyśmy tam byli...
Cierpimy również, kiedy na coś czekamy, a to w ogóle nie chce się wydarzyć, czyli kiedy nie możemy zrealizować naszych pragnień. Zdarza się to często bezdzietnym małżeństwom, które marzą o dziecku i całe życie cierpią, bo nie mogą go mieć. "Braciszku, którego nigdy nie miałem... szczęśliwy jestem przez chwilę, bo cię wymyśliłem..." -śpiewa Maxime Forestier.
Raniące wspomnienie może się też wiązać z urojeniem. Czasem dziecko boi się w nocy, bo wyobraziło sobie, że ktoś siedzi w fotelu, na którym wieczorem położyło swoje ubranie. Ze strachu zaczyna się trząść, dusi się, ale nie śmie zawołać mamy, obawiając się, że usłyszy: "Ależ spójrz, tu nie ma nikogo!" Jeśli matka nie zada sobie trudu i nie zaprowadzi dziecka do fotela, aby samo stwierdziło, że nic mu nie zagraża, dziecko zapamięta, że w fotelu rzeczywiście siedział ktoś groźny. Taki lęk, mimo iż pozbawiony realnych przyczyn, może pozostać i czaić się w człowieku przez całe życie. Albo inny przykład. Dziecko słyszy krzyki w sąsiednim pokoju i bardzo się boi. Może sobie nawet wyobrazić, że tata zabija mamę. Kiedy wreszcie odważy się tam wejść i zobaczy oboje rodziców żywych i spokojnych, pokona lęk i uspokoi się. Podobnie jest kiedy dziecko obawia się zasnąć, ponieważ śnią mu się po nocach koszmary. Dobrze, jeśli matka będzie wtedy przy nim. Nawet krótka jej nieobecność może wytrącić je z równowagi.
Ranią również niewłaściwie zinterpretowane zdarzenia i źle zrozumiane słowa. Kiedy zmęczona matka mówi do dziecka: "Nie pętaj mi się pod nogami. Nie widzisz, że pracuję?" - dziecko może usłyszeć coś zupełnie innego: "Zostaw mnie w spokoju. Nie kocham cię. Jesteś niepotrzebny, przeszkadzasz mi. Czuję się lepiej, kiedy cię nie widzę". Nie pozostawiajmy go z takim uczuciem, inaczej długo będzie wstrząśnięte, mimo że matka powiedziała zupełnie coś innego.
Pamięć składa się więc również z przyjemnych lub przykrych wspomnień będących wytworem wyobraźni, które zniekształcają postrzeganie rzeczywistości.
Przyjrzyjmy się jeszcze innemu mechanizmowi. Wspomnienie może być równocześnie przyjemne i traumatyczne, wyzwalając na długo reakcję jednocześnie skłonności i niechęci. Pragniemy mocnych wrażeń i oglądamy horrory, chociaż wiemy, że będziemy się bać. Nie potrafimy podać racjonalnej przyczyny takiego zachowania. Filmy grozy wywołująlęk i dostarczają mocnych wrażeń i dlatego fascynują podobnie jak karuzele, diabelskie koła itp. Ludzie boją się, a jednak kupują bilety i jeżdżą. Coś ich fascynuje. To czego najbardziej się obawiamy, na przykład śmierć może również fascynować.
Podobny mechanizm skłania ludzi do grzechu. Ktoś wie, że po dwóch lub trzech kieliszkach wina traci kontrolę nad swoim zachowaniem, a jednak nie może oprzeć się pokusie. Zachowania seksualne podlegajątej samej zasadzie. Można podawać inne przykłady. Niebezpieczeństwo pociąga niektórych ludzi.
Przecież mi to przepowiedziano
Pamięć to nie tylko umysł. Również nasze zmysły przechowują minione zdarzenia i doświadczenia.
WĘCH: Wyobraźmy sobie kogoś, kto nienawidzi odoru padliny. Lubi zapach wsi, krów, ziemi, ale nie może znieść zapachu padliny. Ten ktoś w pewnym momencie odkrywa w sobie awersję do samego słowa "śmierć". Nie wie dlaczego, ale ucieka przed tym słowem. W rzeczywistości nie ucieka przed tym, co naprawdę niesie ze sobą doświadczenie śmierci, ale przed zapamiętanym przez zmysł węchu znienawidzonym zapachem padliny.
SMAK: kochamy kwaśne lub gorzkie, nie znosimy słodkiego... i nie wiemy dlaczego. W dziecku zmuszanym ku uciesze dorosłych do picia wina, którego smaku nie lubiło, może rozwinąć się wstyd i złość do osób uzależnionych od alkoholu.
DOTYK: Pamiętam, że kiedyś modląc się o uzdrowienie, położyłem rękę na ramieniu chorej, która niespodziewanie krzyknęła: "Zabierz ręce!" Nie mogła znieść dotyku. Związane to było z dramatycznym doświadczeniem z dzieciństwa, które przypomniała sobie podczas modlitwy. Jej zachowanie było nietypowe, bo ludzie na ogół potrzebują kontaktu fizycznego. Dotykając innych, zmniejszają dystans. A to ich uspokaja.
SŁUCH: Traumatyczne przeżycia z dzieciństwa mogą na trwałe zniekształcić percepcję. Będziemy słyszeć nie to, co ktoś rzeczywiście do nas mówi, ale to, do czego zostaliśmy przyzwyczajeni. Słowa: "Głupiec! Kłamca! Ofiara losu. Będziesz taki, jak ojciec!" pozostawiają ślady w psychice. W trudnych momentach, w momentach klęski, człowiek myśli: "Oczywiście, musiało tak się stać. Przecież mi to przepowiedziano!" Niektórzy życzą sobie, żeby zwracać się do nich po nazwisku, ponieważ nie identyfikują się ze swoim imieniem. W dzieciństwie brat nazywał mnie "gruby". Do dzisiaj lubię, kiedy tak do mnie mówi, może dlatego, że nie jestem gruby. Ale gdybym był gruby, mogłoby mnie to obrażać. Nie wszyscy lubią swoje przezwiska. Dziewczęta mające na imię Genowefa nie bardzo lubią być nazywane "Gezette", tak jak w bajce Le Pćre Noel est une ordure.
WZROK: to najważniejszy zmysł. To głównie poprzez wzrok przenika do naszego serca łaska widzenia świata w prawdzie: Światłem ciała jest oko. Jeśli więc twoje oko jest zdrowe, całe twoje ciało będzie w świetle. Zdarza się, że w telewizji lub w kinie oglądamy sceny ukazujące przemoc i seks. Na jednych to nie działa, a inni, nawet o tym nie wiedząc, pozostają pod wpływem takich scen. Potem błędnie interpretują rzeczywistość i odczuwająlęk.
Zmysły rozwijają się nierównomiernie. Niektórzy są wzrokowcami, zauważają dużo szczegółów i długo pamiętająto, co widzieli. Ich wzrok jest najbardziej rozwiniętym zmysłem. Inni są raczej słuchowcami, słyszą dźwięki, z dużą precyzją rozpoznają fałszywe nuty i kłamstwo w głosie. Jeszcze u innych najbardziej rozwinięty jest dotyk. Potrafią wytwarzać przedmioty, formować je z czegokolwiek, choćby ze sznurka, rzeźbić w byle kawałku drewna, umieją naprawić co inni popsują.
Przypominam sobie pewien epizod, który miał miejsce w więzieniu przed świętami Bożego Narodzenia. Robiliśmy żłobek z plasteliny. Świetnie się bawiliśmy: ktoś ulepił Jezuska, ktoś inny Jego Matkę, a jeszcze ktoś inny Mahometa i Abrahama. W żłobku robiło się tłoczno. A trzeba było jeszcze ulepić trzech króli. Jeden z więźniów zrobił duży sześcian.
- Co to jest? - spytałem.
- Czy trzej królowie nie przynieśli drogich podarunków?
- Tak, przynieśli złoto, kadzidło i mirrę.
-No, to zrobiłem sejf, żeby ich nie okradziono!
Zrobił sejf, żeby królowie bezpiecznie donieśli złoto Jezusowi! Niezdarnie usiłował przykleić pudełko do rąk króla. Powiedział: "Nie potrafię nic zrobić moimi łapskami". Widać było, że nie umie dotykać.
Nie był pewny, czy widzi i czuje obiektywnie. Kiedyś zasiano w nim zwątpienie w siebie i obawę przed zniszczeniem wszystkiego, czego dotyka. Uwierzył, że może jedynie wszystko niszczyć, rzeczy i życie.
Chcemy uchronić siebie przed zbyt dotkliwym bólem, więc stosujemy różne mechanizmy obronne. A kiedy nie radzimy sobie z bolesnymi wspomnieniami i przeciwnościami losu, stajemy się znerwicowani. Niestety, prawda jest taka, że nie tylko inni posiadają wstydliwe wspomnienia. My też często wstydzimy się i obawiamy, że nie jesteśmy normalni. W pewnych środowiskach kościelnych pomoc psychologa jest źle widziana: "Mam Jezusa! Po co mi psychoterapia?" Z pewnością psychoanaliza i psychoterapia nie są pozbawione niebezpieczeństw, pułapek. Jednak nie wylewajmy dziecka z kąpielą! Sam Bóg powiedział: Kto zaś z ludzi zna to, co ludzkie, jeżeli nie duch, który jest w człowieku?
3. JESTEŚMY ZRANIENI
Podziwiam chrześcijan.
Kiedy przyjmująobcego, przyjmująJezusa.
Kiedy spotykają głodnego i dająmu jeść, dająjeść Jezusowi.
Kiedy odwiedzająwięźnia, odwiedzają Jezusa.
Ale nie rozumiem dlaczego nie widzą Jezusa w swoim ubóstwie! Widzą ubóstwo wokół siebie, służą ubogim, lecz nie akceptują ubóstwa w sobie.
Carl Gustav Jung
Szanujmy życiowe wybory innych, nie oceniajmy ich problemów. Często wysłuchiwałem dramatycznych opowieści więźniów, a potem w drodze do klasztoru spotykałem osoby mówiące: "Martwię się, bo mój wnuk od dwóch tygodni nie daje znaku życia" albo "Proszę się pomodlić, bo mój pies jest chory". Wiele razy miałem ochotę odpowiedzieć: "Mam dość ludzi, którzy przychodzą prosić o modlitwę z byle powodu, pomódl się sam!" Zmuszałem się jednak do uważnego słuchania, pamiętając, że dla zwierzającej się osoby jej problem jest najważniejszy. Nie można oceniać, co jest ważne w życiu innego człowieka.
Wielu z nas czuje się małym opuszczonym dzieckiem. Ta rzeczywista lub urojona rana zapisana jest w psychice. Oto jak może powstać taka rana:
Wyobraźmy sobie dziecko, które wyszło do miasta z matką. W pewnym momencie zapatrzyło się na wystawę i nie zauważyło, że matka weszła do sklepu zrobić zakupy. Pobiegło ulicą, pragnąc ją dopędzić, ale okazało się, że to była obca kobieta. Zrozumiało, że się zgubiło i znajduje się w tłumie obcych ludzi! Kiedy kilka minut później matka je odnalazła zapytało wystraszone: "Gdzie byłaś?". "W sklepie - odpowiedziała - dlaczego pobiegłeś tak daleko?" Wystarczyło tych kilka chwil, żeby dziecko doświadczyło prawdziwego opuszczenia. Wiele lat później, to "dziecko" zastanawia się, dlaczego wciąż gorączkowo poszukuje towarzystwa innych, dlaczego ciągle upewnia się, że druga osoba jest przy nim. Robi to dwadzieścia cztery godziny na dobę. Uzależnia się od nieustannej obecności innej osoby i nie wierzy w trwałość relacji. Trzeba odkryć powód takiego zachowania. Być może jest nim traumatyczne przeżycie podobne do opisanego, być może coś zupełnie innego. Ale nieustanne poszukiwanie możliwości zaspokojenia potrzeby czyjejś obecności nie jest rozwiązaniem problemu. Trzeba znaleźć źródło zranienia i ofiarować je Bogu, aby spojrzał na osobę, która doświadczyła opuszczenia, pocieszył ją i uzdrowił.
Uraz z powodu opuszczenia może zrodzić się z błahych powodów. Wystarczy, że ktoś poczuje się oszukany, np. usłyszy obietnicę: "Przyjdę do ciebie" i wie, że to nieprawda. Składanie obietnic bez pokrycia nie tylko nie łagodzi poczucia opuszczenia, ale może komuś wyrządzić krzywdę. Zatajenie prawdy z tego powodu, że jest przykra, rodzi głęboki niepokój w drugim człowieku.
Rodzice zaproponowali dziecku wspólne obejrzenie nowej szkoły z internatem. Podczas wizyty w szkole udając, że są zajęci rozmową, odeszli, zostawiając je z nauczycielem. Dziecko czekało na nich cały dzień, mając nadzieję, że wrócą. Wieczorem wychowawca wskazał mu posłane łóżko. W ten sposób rodzice umieścili dziecko w internacie, nic mu o tym nie mówiąc, nawet się z nim nie żegnając. "Nie chcieliśmy, żeby cierpiał" - tłumaczyli się.
Dziecko poczuło się zdradzone. Czterdzieści lat później mężczyzna usiłuje mówić o tym swobodnie, usprawiedliwia postępowanie rodziców, ale wewnątrz nadal jest zdradzonym, płaczącym chłopczykiem. "To było głupie - mówi - ale nie będę ich przecież oskarżać teraz, kiedy jestem dorosły!" To nie tak - przecież wewnątrz ten człowiek jest wciąż małym chłopcem ze złamanym sercem.
I pozostanie nim, póki nie zawierzy swego zranienia Jezusowi, by je przeżyć razem z Nim jeszcze raz.
Módlmy się i prośmy Jezusa o uzdrowienie naszych traumatycznych przeżyć. Zapewniajmy jedni drugich o obecności Pana, który wszystko widzi i wszystko rozumie. Pozwólmy Jezusowi powiedzieć do nas: "Nigdy cię nie opuściłem, wysłuchałem twojej modlitwy, przecież nic ci się nie stało. I nawet jeśli tamtego dnia bliscy naprawdę cię opuścili, a ty odczuwałeś ból i lęk, dzisiaj wchodzę z tobą na drogę uzdrowienia, żebyś zrozumiał, że zawsze byłem z tobą".
Wszyscy myślą tylko o sobie
Pan Bóg towarzyszy nam w ponownym przeżywaniu zranień, abyśmy nabrali pewności, że bolesne opuszczenie było zaledwie chwilką. Kiedy to zrozumiemy, traumatyczne wspomnienie przestanie pozbawiać nas sensu życia. Uwierzymy, że jesteśmy upragnieni, oczekiwani i ukochani. Dopóki nie ofiarujemy swego opuszczenia Bogu, może nas kochać tysiąc osób, a my i tak będziemy czuli się samotni i cały świat będzie dla nas wyludniony.
Znałem kobietę, której dzieciństwo przypadło na czas wojny. Była przedostatnim dzieckiem w rodzinie. Najmłodsze dziecko było wówczas niemowlakiem. W razie alarmu lotniczego wszyscy pędzili do piwnicy sąsiadów. Pewnego dnia, kiedy starsi bracia pobiegli tam już co sił w nogach, mama wzięła najmłodsze dziecko na ręce, a do dziewczynki powiedziała do: "Biegnij, wszyscy już tam są".
Dziewczynka pobiegła, ale bardzo się bała, że nie zdąży dobiec. Marzyła, żeby ktoś przyszedł po nią, ale miała wrażenie, że wszyscy myślą tylko o sobie.
Wtedy w jej sercu zrodziło się przekonanie, że nikt jej nie kocha. Ogarnęła ją panika. Pomyślała, że powinna zatrzymać się na środku drogi i umrzeć, skoro nikt nie zatroszczył się o nią. Błędnie zinterpretowała sytuację i to naznaczyło całe jej życie. Modliłem się z nią: "Panie spraw, aby uwierzyła, że towarzyszyłeś jej wtedy, kiedy wyły syreny, a ona była sama na środku drogi, że nie mogło jej się przytrafić nic złego, ponieważ Ty byłeś z nią".
Grzeczna dziewczynka
Uczucia dzieci współgrają z uczuciami rodziców. Kiedy widzą rodziców ciągle nieszczęśliwych lub skłóconych, mają głębokie poczucie winy. Czują się odpowiedzialne za ich kłopoty i za wszelką cenę starają się ich zadowolić. Potem, już jako ludzie dorośli, z obawy przed odrzuceniem próbują przez cały czas sprawiać innym przyjemność i bardzo się starają nikomu nie sprawić przykrości. Uwierzyły, że zasługują na miłość wyłącznie wtedy, kiedy są posłuszne. Zdarza się, że dorosła kobieta zachowuje się w kontaktach z innymi jak mała grzeczna i posłuszna dziewczynka, która pragnie zasłużyć na rodzicielską miłość. W jaki sposób to naprawić?
Odwiedzałem ciężko chorą kobietę, która nigdy się nie skarżyła. Wszyscy jąpodziwiali. Ale nadszedł dzień, kiedy wreszcie "pękła" i wyznała: "Nigdy nie umiałam się przyznać, że cierpię. Przez całe życie nie ośmieliłam się nikomu poskarżyć. Obawiałam się, że ludzie przestaną mnie kochać". Jaki ciężar musiała dźwigać, bojąc się wyrazić to, co naprawdę czuła. A wszystko ze strachu przed odrzuceniem, w zamian za namiastkę miłości!
Fobie powodują utratę kontroli nad sobą
Fobia to nieuzasadniony, bardzo silny lęk połączony często z przykrymi objawami fizycznymi. Człowiek wessany w spiralę fobii niewiele może zdziałać. Nie przyjmuje żadnego logicznego argumentu, chociaż jest świadomy irracjonalności swojego zachowania. Ucieczka wydaje mu się jedynym rozwiązaniem. Fobie powstają w następstwie wypierania bolesnych wspomnień. Spróbujmy je rozszyfrować, a znajdziemy źródło lęków.
Christelle bardzo cierpiała. Nie była w stanie znieść żadnych rytmicznych dźwięków. Musiała nawet wyłączyć lodówkę. Hałas młota pneumatycznego na ulicy wywoływał w niej głęboki niepokój. Przyszła do mnie wyczerpana nerwowo. Zaczęliśmy się modlić, a ona nagle krzyknęła: "Znowu słyszę, jak mama wraca stukając butami na szpilkach!" Podczas modlitwy odkryła przyczynę lęku. Kiedy była dziewczynką zdarzało się, że poirytowana przez dzieci matka rzucała im w twarz: "Zabijecie mnie!" i wychodziła z domu zostawiając załamaną Christelle, która siadała wtedy tam, gdzie stała, najczęściej na schodach, i czekała. Dziewczynka czuła się, jakby to był koniec świata. Kilka godzin później z daleka słychać było, jak matka wraca, wybijając krok obcasami. Mówiła wtedy: "Pewnie bylibyście zadowoleni, gdybym nie wróciła!" Przez kilka godzin nieobecności Christelle sądziła, że matka umarła z jej winy. A jednocześnie widząc ją żywą dziewczynka nie była w stanie poczuć ulgi. Nigdy nie wypowiedziany lęk zogniskował się w życiu dorosłym na różnych przedmiotach.
Również niektóre filmy mogą rodzić irracjonalny lęk. Psycholodzy nazwali moje pokolenie "pokoleniem Belphegora", od tytułu ponurego serialu, który oglądałem jako dziecko. Grająca główną rolę Juliette Greco nosiła czarną skórzaną maskę. Zabijała nocą w Luwrze. Odczuwałem dreszczyk emocji, ponieważ śmierć zawsze powracała. Nigdy nie było wiadomo, kiedy i skąd przyjdzie, by znowu uderzyć.
Śmierć jako doświadczenie nieodwracalności
Już w najwcześniejszym dzieciństwie możemy doświadczyć nieodwracalności. Niektóre słowa, obrazy, dotyk, związane ze śmiercią otwarcie lub skrycie pozostawiająw duszy ślady i długo niepokoją.
Mały Franek przyszedł do swojej mamy z nożykiem do jarzyn w jednej dłoni i złotą rybką w drugiej. Próbował ją oskrobać. "Rybka nie żyje" - tłumaczy mama. Dziecko nie rozumie. Przecież nie chciało jej uśmiercić! Pragnie przywrócić jej życie. To jego pierwsze doświadczenie nieodwracalności.
Śmierć niełatwo zaakceptować. Nawet jeśli jest to tylko śmierć zwierząt. Niełatwo zgodzić się na to, że kogoś JUŻ NIE MA, odszedł, nie zobaczymy go już, nie usłyszymy jego łagodnego głosu... Chcielibyśmy, aby życie było spokojne, piękne, a nasze szczęście trwało zawsze. To zrozumiałe pragnienie. Ale Bóg stworzył nas do szczęścia wiecznego i jeśli oczekujemy wyłącznie ludzkiego szczęścia, prędzej czy później zdarzy się coś, co spowoduje, że je utracimy.
Lęk przed śmiercią może zdestabilizować całą naszą psychikę. Dzieci, a czasem nawet dorośli, boją się śmierci swoich rodziców. Bywa że ktoś ma sześćdziesiąt lat, jego rodzice nadal żyją, a on nieustannie zadręcza się perspektywą ich śmierci. Zatruwa swoje życie lękiem przed śmiercią która jeszcze nie przyszła, chociaż może nadejść w każdej chwili. Instynktownie wyczuwamy, że nasze życie nie kończy się z chwilą śmierci, a jednak, kiedy w końcu zostajemy skonfrontowani z doświadczeniem śmierci (niektórzy bardzo wcześnie i w dość traumatyczny sposób), trudno nam się z tym pogodzić. Może to być śmierć ukochanego kotka, który wysłuchiwał naszych zwierzeń. A tu nagle zobaczyliśmy kotka rozjechanego na ulicy. Dla każdego dziecka pierwsze doświadczenie śmierci jest bardzo bolesne.
Czasami odczuwamy lęk przed życiem i śmierć wydaje nam się lepsza. Wtedy powtarzamy za Hiobem: Moja dusza wybrała uduszenie, a śmierć - moje członki i: Dlaczego nie umarłem po wyjściu z łona, nie wyszedłem z wnętrzności, by skonać? Po cóż mnie przyjęły kolana, a piersi podały mi pokarm? [...] Teraz bym spał, wypoczywał, odetchnąłbym w śnie pogrążony.
Od dawna śnię o umarłych...
Zdarza się, że nasze życie naznaczająjakieś mgliste wspomnienia. Opowiem o pewnym moim doświadczeniu:
Wiele lat temu często śniłem o umarłych. Widziałem trupy znajomych i nieznajomych w trumnach.
Umierali, następnie ożywali, a ja pytałem: "Co tu robisz, przecież umarłeś?" Albo krzyczałem: "O nie, tylko nie on!". Uczestniczyłem nawet w identyfikacjach zwłok, kiedy chciałem się dowiedzieć, kto umarł. W ciągu dnia na pozór prowadziłem normalne życie. Dziwiło mnie jednak moje zainteresowanie cmentarzami - to był rodzaj fascynacji. Systematycznie chodziłem na cmentarze i oglądałem groby. Wyobrażałem sobie, jak tam jest w środku, a równocześnie obawiałem się, że coś znajdę. Nie wiedziałem jednak, co właściwie miałbym znaleźć? To była chorobliwa reakcja skłonności i odrazy jednocześnie. Lękałem się śmierci, ale zarazem chciałem się dowiedzieć, czym ona jest.
Pewnego dnia jeden z moich braci dominikanów powiedział: "Modlisz się o uzdrowienie wewnętrzne ludzi, a nie widzisz, że sam potrzebujesz uzdrowienia". Odpowiedziałem, że się dobrze czuję, ale on zwrócił mi uwagę, że regularnie przy śniadaniu opowiadam sny o trupach, co nie jest przyjemne dla współbraci. Postanowiłem się pomodlić. Dochodziłem do zdrowia etapami. Najpierw odkryłem, że kiedy byłem mały, kazano mi zobaczyć katechetkę na łożu śmierci. Nie poszedłem. Inne dzieci poszły i powiedziały do mnie: "Szkoda, że jej nie widziałeś". Ja jednak bardzo się bałem trupów! Wyobrażałem sobie, że umarły ma otwarte usta i to mnie przerażało. Modląc się ze współbratem o uzdrowienie odkryłem w sobie ten lęk.
Potem przypomniałem sobie gest "zakrywam-odkrywam" wykonywany przez umarłych z moich snów, którzy następnie ożywali. Zrobiłem wywiad w mojej rodzinie. Brat powiedział: "Remi, przecież ty widziałeś mnóstwo umarłych! Nie pamiętasz?" Przypomniał mi, że kiedy byliśmy dziećmi, proboszcz przychodził po nas za każdym razem, jak ktoś umierał we wsi, a on szedł się przy nich pomodlić. Matka usiłowała się sprzeciwiać, lecz proboszcz tłumaczył jej, że dzieci nie boją się śmierci i zabierał nas. Brat przypomniał mi również, że w naszym regionie często twarz zmarłego przykrywano welonem. Przed modlitwą za zmarłego podnoszono ten całun i to był właśnie gest "zakrywam-odkrywam", który widziałem we śnie.
Zaczynałem rozumieć. Modliłem się z moim współbratem i odtąd w ciągu dnia czułem się lepiej, a w nocy sny o umarłych stawały się coraz rzadsze. Powiedziałem mu o tym, ale on zwrócił mi uwagę, że "rzadko" znaczy Jeszcze trochę". Nadal więc drążyłem kwestię i wtedy wreszcie odkryłem najgłębszą przyczynę mojego zranienia: czułem się winny śmierci mojej siostrzyczki. Kiedy na modlitwie współbrat powiedział: "Boże, Ty wiesz, że Remi nie jest odpowiedzialny za śmierć swojej siostry", zacząłem płakać. Szlochałem jak dziecko!
Wystarczyło, że mój współbrat powierzył moje zranienie Jezusowi, a On uzdrowił mnie z nieuświadomionego poczucia winy.
Od tamtej chwili rzadko śnię o umarłych. Nawet kiedy umierają przyjaciele, śniąmi się jako żywi. Po śmierci ojca nie musiałem powstrzymywać się od natrętnych myśli o śmierci i nie śniłem o nim. Cmentarze też mnie już nie fascynują, składam kwiaty na grobach i to wszystko. Zostałem uzdrowiony. Śmierć wycofała się z mojej duszy, dzięki czemu życie zdobyło więcej przestrzeni. Poczułem ulgę, wiem, że zawdzięczam to Bogu! Na ogół śmierć jest bardziej obecna w naszym życiu niż nam się wydaje, bo doświadczenie życia jest zarazem doświadczeniem śmierci. Czuły, kochający dziadek na łożu śmierci staje się nagle zimny i nieobecny. To może być bolesne, ale ofiarujmy to doświadczenie Jezusowi. On nas pocieszy.
Niby wiemy, że śmierć jest tylko fizycznym zaniknięciem, a jednak tak trudno zaakceptować odejście kogoś bliskiego, trudno przyzwyczaić się do myśli, że jesteśmy sierotami. Słowa: "On jest teraz w niebie, patrzy na nas i wciąż nas kocha" nie wyjaśniają tego, co się stało. Jest w niebie? A ja chciałbym dziś wieczorem, jak zawsze, z nim porozmawiać...
Każdy pogrąża się w bólu po śmierci bliskiej osoby i każdy musi przejść okres żałoby. Jednak nie wpadajmy od razu w kryzys. Spróbujmy obchodzić żałobę spokojnie. Nie próbujmy jej też oszczędzić nikomu. To ważne indywidualne doświadczenie każdego człowieka. Dlatego nie sterujmy w tym doświadczeniu niczyimi reakcjami, niech każdy reaguje w sobie właściwy sposób. Możemy co najwyżej służyć radą.
W takich chwilach sięgnijmy po Pismo Święte:
Synu, wylewaj łzy nad zmarłym i jako bardzo cierpiący zacznij lament, według tego, co mu przystoi, pochowaj ciało i nie lekceważ jego pogrzebu! Płacz gorzko i z przejęciem uderzaj się w piersi, zarządź żałobę odpowiednio do jego godności, dzień jeden lub dwa [...], potem już daj się pocieszyć w smutku!
Ranimy samych siebie, zarówno kiedy sami grzeszymy, jak i wtedy, kiedy jesteśmy świadkami grzechu. Jako dziecko byłem świadkiem kradzieży. Chłopak w moim wieku lub niewiele starszy ukradł piłkę z wystawy i szybko uciekł. Stałem jak zamurowany, nie mogąc wymówić ani słowa. Sądzę, że gdyby przyszła sprzedawczyni, rozpłakałbym się i krzyknąłbym: "To nie ja!". Byłem tak zszokowany, jakbym to ja popełnił kradzież, a przecież byłem tylko jej świadkiem.
Zdarza się, że grzeszymy z rozmysłem, wiedząc dobrze, że wyrządzamy krzywdę sobie i innym. Mówimy: "Jestem wolny i nikt nie będzie mi dyktował, co mam robić. Będę robił, co mi się podoba".
Grzech, nawet jeśli został popełniony w odległej przeszłości, może naznaczyć całe nasze życie. Kościół proponuje wtedy coś nadzwyczajnego, coś, co umożliwia każdemu uzdrowienie wewnętrzne. To sakrament pojednania. Ci, którzy w Lourdes oczekują na cudowne uzdrowienie, a nie pojednali się z Bogiem, zrobiliby lepiej, gdyby się wyspowiadali. Mnóstwo ludzi otrzymało łaskę uzdrowienia podczas sakramentu pojednania. Nie pozbawiajmy się tej szansy. To wyjątkowy sakrament, w którym w imieniu Boga kapłan wybacza grzechy, których żaden człowiek nie może wybaczyć. Mocą jakiej władzy człowiek mógłby powiedzieć do innego człowieka: "Odpuszczam ci grzechy, twoja wina została zmazana"?
4. W OCZACH BOGA CZŁOWIEK JEST PIĘKNY
Jeśli rzeczywiście jesteśmy świątynią Boga, i Duch Boży mieszka w nas, to znaczy, że dusza człowieka wierzącego jest więcej warta niż wszystko co podziwiamy w niebie.
święty Leon Wielki (VII w.), Kazanie na Boże Narodzenie
Człowiek, a nie anioł, jest jednąz Osób Trójcy Świętej
Bóg nikogo nie odrzuca. Nie pogardza ani grzesznikiem, ani ubogim, ani bogatym. W oczach Boga człowiek jest piękny, godzien miłości i właśnie dlatego Bóg przyszedł do nas jako człowiek. Czy wobec tego faktu możemy uważać się za istoty niegodne Jego miłości? Widząc to Szymon Piotr przypadł Jezusowi do kolan i rzekł: Odejdź ode mnie, Panie, bom jest człowiek grzeszny.
Człowiek jest tak piękny, że Bóg stał się człowiekiem z krwi i kości i w Chrystusie pozostanie człowiekiem na wieczność. Taka jest nasza wiara: Bóg stał się człowiekiem nie chwilowo, ale na całą wieczność. To właśnie człowiek, a nie anioł, jest jednąz Osób Trójcy Świętej. Czy możemy to pojąć ludzkim rozumem? Na końcu czasów Jezus, Pan całego stworzenia, ukaże się nam w postaci człowieka i jednocześnie w całej swojej boskości. Stając się człowiekiem wywyższył nas, nie ujmując niczego swojej boskości. On, który nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, ale poprzez swojąkenozę, czyli ogołocenie i uniżenie, wywyższył człowieka i pojednał go z Bogiem.
W młodym, rodzącym się dopiero Kościele, takie uniżenie się Chrystusa wydawało się czymś zupełnie niezrozumiałym, szokującym. Dlatego niektórzy twierdzili, że Chrystus nie był człowiekiem, ale Bogiem, i tylko stał się podobny do człowieka. Przyjął ludzką "powierzchowność", ale Jego ciało było pozorne. Przecież Bóg nie mógł stać się stworzeniem! Byłaby to degradacja, poniżenie boskości. Głosili nawet, wbrew nauce zawartej w Piśmie Świętym, że Chrystus nie cierpiał na krzyżu, lecz udawał cierpienie. Skoro ciało jest złe, człowiek powinien od niego uciekać, żeby kiedyś mógł żyć w wiecznej szczęśliwości niczym skrzydlaty aniołek.
A jednak człowiek otrzymał ludzką naturę, nie anielską. Wyznawcy doketyzmu, bo tak nazywała się ta herezja, twierdzili, że cały świat materialny jest gorszy niż niematerialny. Negując Wcielenie zanegowali zarazem wartość naszego człowieczeństwa i dzieła stworzenia.
Nuda, smutek, niechęć...
Jeśli nie akceptujemy swojego ciała albo swojego wyglądu, to w konsekwencji nie możemy ścierpieć samych siebie. To rodzi smutek, nudę i niechęć do wszystkiego. Pogardzamy sobą i jednocześnie pogardzamy innymi, a swoją pogardą zadajemy ból sobie i innym. W takich chwilach zapominamy, że nasze ciało jest świątynią Ducha Świętego, że chrześcijaństwo, w jakimś sensie, jest "religią ciała". Kiedy widzimy kogoś kto uparcie twierdzi, że nasze ciało jest bezwartościowe i liczy się tylko dusza, kto mówi: "Chcę szybko do nieba, byłoby lepiej, gdybym nie miał ciała", powiedzmy mu, że zmartwychwstaniemy ciałem i w naszym ciele będziemy oglądać Boga. Chrześcijanie, którzy gardzą ciałem, sprzeciwiają się swojej wierze. Chociaż trzeba przyznać, że na ogół chrześcijanie mówią o ciele nieporównywalnie częściej niż wyznawcy innych religii. Nasz szacunek dla ciała przejawia się również w tym, że nie unikamy kontaktów z ludźmi pogardzanymi i odrzucanymi, a nawet otaczamy ich troską.
W niektórych religiach ciało zmarłego jest uważane za nieczyste i dlatego grzebane gdzieś na uboczu albo palone. Dla wierzących w reinkarnację ciało to tylko "powłoka", która po śmierci staje się nicością. Natomiast chrześcijanie podczas pogrzebu przemawiajądo zmarłego, podobnie jak Chrystus, który ujął za rękę zmarłą dziewczynkę i powiedział: Dziewczynko, wstań". Naszym przeznaczeniem jest zmartwychwstanie. Kapłan poświęca grób, w którym zostanie złożony zmarły w oczekiwaniu na zmartwychwstanie przy końcu czasów.
Nie pogardzajmy swoim ciałem
Przestańmy więc odczuwać wstręt do siebie, zaakceptujmy swoje ciało, a odkryjemy, że jesteśmy godni miłości - Bożej i ludzkiej. Uwierzmy, że miłość, którą otrzymujemy nie jest podarowanym z litości bukietem kwiatów. Jesteśmy kochani, ponieważ jesteśmy godni miłości. Kiedy nauczymy się kochać tak jak Bóg nas kocha, spojrzymy na siebie tak jak On patrzy na nas - ponad naszym grzechem. Tego dnia zostaniemy ocaleni.
Ja, Bóg twój, znam twoją nędzę, twoje zmagania i zmartwienia duszy.
Znam słabości twojego ciała, twojąniemoc, grzechy i upadki, i mówię do ciebie:
"Oddaj mi serce takie, jakie ono jest, i pokochaj Mnie.
Jeśli czekasz na chwilę, w której staniesz się podobny do anioła,
nigdy nie będziesz Mnie kochać!"
Gdyby Bóg chciał, abyśmy byli aniołami, stworzyłby nas aniołami już na początku czasu. Wtedy nie przebywalibyśmy tu na ziemi, ale w niebie. Jeśli stworzył nas ludźmi to nie po to, by nas upokorzyć czy zastawić na nas pułapkę w postaci ciała, ale by człowiek stanął na szczycie stworzenia. Dlatego nawet upodlone, wychudzone, bezwładne ciało to nie jest coś wstydliwego, domagającego się ukrycia czy zlikwidowania jako niegodne życia, jak twierdzą zwolennicy eutanazji. Całe życie człowieka jest wartością fundamentalną i bez cienia wątpliwości nie należy do nas. Nosiłem [was] od urodzenia, piastowałem od przyjścia na świat. Aż do waszej starości Ja będę ten sam i aż do siwizny Ja was podtrzymam.
Ciało zdradza stan naszej duszy
Przekazujemy i odbieramy informacje poprzez gesty i słowa. Nie zawsze udaje się nam perfekcyjnie zapanować nad ekspresją. Zdarza się, że język ciała zdradza nas i ujawnia to, co chcielibyśmy ukryć, a nasze zachowanie przeczy naszym słowom. Język ciała obnaża sekrety naszej duszy przed innymi, ale i nasza dusza przyjmuje informacje o innych ludziach za pośrednictwem ich ciała. Dusza i ciało są połączone czymś w rodzaju wahadłowych drzwi, które otwierają się w obie strony. Oto fragment listu od więźnia, w którym widać, jak mocno wrażenia duszy związane są z ciałem:
Remi! Jest wtorek, jedenasta wieczór. Od południa płaczę wewnętrznie. Na zewnątrz utrzymuje się mżawka, jest smutno i szaro. We mnie również... Ale nawet jeśli pogoda przestaje mnie przygnębiać, następuje zamiana i zaczyna mnie dręczyć pamięć. Czuję, jak wolno upływa czas.
Jestem pewny, choć to tylko wrażenie, że dzisiaj jestem "bardziej niż wczoraj, ale mniej niż jutro" -jak głosi znany slogan. Oczywiście, wiem, że znowu się postarzałem, w dodatku gorzej. To nic takiego, to tylko cierpienie z okresu dojrzewania, kiedy wierzyłem, że miłość uskrzydla, a zabijają banalna rzeczywistość. Mimo wszystko nadal kocham ludzi. Ale co Ty możesz wiedzieć o absurdalnym i idiotycznym wyczekiwaniu tutaj? Nie wiem, co mógłbym jeszcze zrobić, który przedmiot przenieść z jednego miejsca w drugie lub zetrzeć na proch, jaki gest poćwiczyć, co zrobić, żeby wydarzyło się coś, czego wyczekuję. Obdzierają mnie tu żywcem ze skóry, poczynając od samego wnętrza. Niszczą mnie. Jestem bólem. Żeby przeżyć w pace, trzeba zabić nadzieję, która tutaj jest oznaką słabości, niszczy nerwy i uniemożliwia przystosowanie. Przeżyć tutaj to zwinąć się w szczelną kulę. Szczelnie zamknąć swoją duszę, wszystko szczelnie zamknąć, nie zważać na uczucia, nie cierpieć. Zachowywać się tak, jakby nic się nie czuło. Pobyt tutaj jest nieustanną walką. Trzeba zachowywać obojętność i przejawiać aktywność. Tylko w ten sposób możesz uchwycić się życia i nie stać się katem. Wiesz przecież: wszystko, co nas nie zniszczy, wzmocni nas. Cisza murów, niepewność co do zachowania innych i bezczynność przygnębiają w każdej minucie! Czasami pragnę zejść w głąb siebie, żeby poszukać innego człowieka.
Nie mam nikogo. Nie rozmawiam z innymi więźniami. Większość to kłamcy, pozerzy, pragnący uchodzić za kogoś innego niż są. Nie mam siły walczyć z nimi, a nie chcę stać się taki jak oni. Odczuwam potrzebę zrzucenia jarzma samotności, które mimo wszystko lubię. Potrzebuję rozmowy i rady. Nie chcę błądzić po omacku. Pragnę się odnaleźć. Bezpośrednie dyskusje z moim sumieniem wyczerpują mnie. Przedkładam spokój nad moją agresywną, gwałtowną i hałaśliwą naturę. Ale mogę stać się głuchy na wycie. Rozumiesz to?
Nie mam ci nic specjalnego do powiedzenia. Nic, co byłoby warte tego, żebyś tu przyszedł. Wiedz jednak, że drzwi są zawsze otwarte. Pamięć o Tobie daje mi siłę i dlatego opieram się czarnym myślom. Nie poddaję się, bo nie chcę wypalić się w środku. Tylko tego brakuje, żebym zaczął mieć do Ciebie pretensje. Na razie zrzędzę, ale nie odczuwam urazy. Zrzędzenie jest reakcją chemiczną na ból. Uspokaja nerwy i uwalnia zablokowaną przez porażki energię. Prawdę mówiąc dałbym wszystko za namiastkę akceptacji, za jeden przyjazny gest. Być może oczekuję zbyt wiele od ludzi, których kocham...
Spójrz na siebie życzliwie i otwórz się na innych
Niewiele osób przyznaje się, że nie znosi samych siebie. Skarżąc się na swój los mówią chętnie o przeciwnościach losu. Słuchając ich można odnieść wrażenie, że wszyscy dookoła są podli. Ale przyglądając się im z bliska dochodzimy do wniosku, że są po prostu załamani, nie wytrzymują trudności życiowych i nie potrafią wejść w relację z innymi. W rozpaczy zrywają dotychczasowe kontakty. Pomóżmy im uwierzyć w Bożą życzliwość. To cały program leczenia dla nich. Pod koniec swojego życia św. Paweł mógł już powiedzieć: Mnie zaś najmniej zależy na tym, czy będę osądzony przez was, czy przez jakikolwiek trybunał ludzki. Co więcej, nawet sam siebie nie sądzę. [...] Pan jest moim sędzią. Jakże lekko musiał się poczuć uwalniając się z poczucia winy i troski o siebie. Ludzie, którzy nie kochają siebie, skupiająna sobie uwagę, chociaż nie są skłonni przyznać się do tego. Twierdzą nawet, żejest przeciwnie. A w konsekwencji spędzają całe dnie nie znosząc siebie i innych. Jako świadek nie będziesz mówił przeciw bliźniemu twemu kłamstwa.
Stawać się życzliwym to troszczyć o swoje oczy, usta, uszy, wyobraźnię, myślenie. To przestać osądzać siebie i innych. Również chrześcijanie muszą się tego nauczyć: Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz? Jeśli pragniemy zmienić swoje życie, wyrzeknijmy się osądzania, które rani serce i sieje w nim fałsz. Chrystus uczy, jak powinniśmy postrzegać siebie i innych. On widzi wszystko i wszystkich, ale nikogo nie potępia.
5. MAŁO KATOLICKI OBRAZ BOGA
Kim jest Bóg?
Na tak postawione pytanie odpowiadamy spontanicznie, że Bóg jest Miłością, Światłem, Ojcem, Prawdą, Mocą, Czułością... To są nasze "katolickie", a więc wzbudzające zaufanie, wyobrażenia Boga. Rzadko ośmielamy się powiedzieć o Bogu coś, co nie jest zgodne z powszechnie przyjętym wyobrażeniem. A jaka jest prawda, którą rzeczywiście nosimy w naszym wnętrzu? Czy kiedy mówimy: Bóg jest Miłością, Czułością... nie przychodzą nam przypadkiem do głowy inne określenia, których sami się obawiamy, np. że Bóg jest zły, niesprawiedliwy, mściwy, nieczuły, bezsilny?
Postrzeganie Boga wynika z naszego sposobu postrzegania siebie i innych. Jeśli z powodu zranień i różnych przykrych doświadczeń życiowych nasza percepcja rzeczywistości jest w jakimś stopniu zniekształcona, to również nasza relacja z Bogiem jest zniekształcona.
Jeśli zakładamy maskę sobie, zakładamy ją również Bogu. W efekcie nasza wiara jest pełna sprzeczności: wierzymy, że Bóg jest Ojcem wybaczającym wszystko i jednocześnie obawiamy się, że karze za wszystko; wierzymy w Jego obecność i ciągle podejrzewamy, że jest nieobecny. Zakładanie maski zawsze wynika ze zniekształconego obrazu rzeczywistości i uniemożliwia wejście w prawdziwą relację.
Czy człowiek w masce mógłby zaufać Bogu i szczerze prosić Go o to, czego potrzebuje?
Czy Bóg może być zły?
Na ogół twierdzimy, że Bóg nie jest zły, a w każdym razie nie ośmielamy się twierdzić inaczej. Kiedy byliśmy dziećmi, dorośli straszyli nas: "Poczekaj, Pan Bóg cię ukarze!", co miało znaczyć, że Bóg jest sprawiedliwy, więc karze. Czasem ktoś się skarży: "Co ja takiego zrobiłem, że Bóg zsyła na mnie takie cierpienia!?" albo zadaje sobie dręczące pytanie: "Dlaczego Bóg dopuszcza śmierć dzieci i torturowanie niewinnych?" Ten ktoś mógłby chociaż od czasu do czasu dodać słowo "dobry" do słowa "Bóg".
Czy Bóg może być okrutny, nieczuły i bez serca? Spróbujmy odpowiedzieć na to pytanie.
Od lat odwiedzam chorych, a chorzy to ludzie, którzy często złoszczą się i buntują przeciw Bogu. Najczęściej usiłująjednak zdusić swój bunt. A szkoda, bo Bóg może objawiać się w naszym sercu i uzdrawiać tylko wtedy, gdy stajemy przed Nim w prawdzie. W Psalmach można znaleźć takie zdanie: Kto będzie przebywał w Twym przybytku, Panie, kto zamieszka na Twojej świętej górze? Ten, który [...] mówi prawdę w swoim sercu. Psalmista często otwarcie wykrzykuje Bogu swój ból, a nawet złości się na Niego: "Dlaczego milczysz, Panie? Jeśli jesteś potężny, czemu nie zmiażdżysz moich wrogów? Gdybyś to uczynił, uznałbym Cię za mojego Boga. Opuściłeś mnie. Zdradziłeś. Zatkałeś uszy, żeby mnie nie słyszeć. Jak więc mógłbym Ci zaufać? Zawsze jesteś nieobecny, kiedy Cię potrzebuję". Modląc się psalmami wyrażajmy czasem swój ból. W ten sposób łatwiej odkryjemy prawdę o sobie.
Bóg wysłuchuje naszych skarg i zwątpień, tak jak kiedyś wysłuchał skargi Marty i Marii, które robiły Mu wyrzuty, że był nieobecny, gdy Łazarz umierał: Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Kobiety posłały po Niego, gdy Łazarz jeszcze żył. Jezus jednak zwlekał z przyjściem i wyruszył w drogę dopiero po śmierci ich brata.
Czy człowiek potulny może stanąć przed Bogiem?
Zdarza się, że oszukujemy, udajemy potulnych, bo wydaje nam się, że tylko wtedy możemy stanąć przed Bogiem. Zachowujemy się tak, jakbyśmy nie odczuwali bólu i rzeczywiście nie buntowali się przeciw Bogu. Upiększamy nasze życie duchowe, zapewniamy Go o swojej ufności, ale w gruncie rzeczy, po cichu, liczymy na siebie:
- Panie, liczę na Ciebie, ale radzę sobie sam!
-Cierpię, ale nie proszę o uzdrowienie, bo nigdy nie widziałem cudu!
- Jesteś wszechmocny, ale prawdę mówiąc tylko w Biblii, nie w życiu.
To jest dopiero bunt! I to ukryty. Dlatego zanim zaczniemy modlić się o uzdrowienie, zastanówmy się jaki jest nasz obraz Boga i jeśli trzeba, skorygujmy błędne przekonania. Właśnie w tym punkcie uzdrawianie spotyka się z posługą głoszenia Dobrej Nowiny o tym, że Bóg nas kocha:
Idźcie i głoście: "Bliskie już jest królestwo niebieskie". Uzdrawiajcie chorych.... Słowo Boże głoszone z wiarą uzdrawia samo przez się, pozwala bowiem przyjąć Bożą miłość i nowe życie, tak jak jest napisane w Księdze Mądrości:
Nie zioła ich uzdrowiły ani nie okłady, lecz słowo Twe, Panie, co wszystko uzdrawia.
Być starą gruszą
Pewnego dnia, pod koniec tygodniowych rekolekcji, które spędziłem w samotności, Bóg obdarzył mnie niezwykłą łaską. Skarżyłem się, że poświęciłem cały tydzień na modlitwę i nic się nie wydarzyło. Było zwyczajnie: modliłem się, spałem, nudziłem się i wciąż miałem wrażenie, że monologuję. Bóg ani raz nie przemówił do mnie. A tak bardzo chciałem zrozumieć cokolwiek z moich problemów. Ostatniej nocy, około piątej rano, w głębi duszy usłyszałem słowa, wypowiedziane jakby moim głosem: "Chrześcijanin nie ufający Bogu podobny jest do drzewka bonsai!". No tak - pomyślałem - piękny koniec rekolekcji, bo co to niby ma znaczyć? I nagle wszystko poukładało się w mojej głowie. Przecież cały czas zastanawiałem się, czy niewierzący w Boga może być chrześcijaninem. I znalazłem odpowiedź: "Tak, jeśli piwo bezalkoholowe jest alkoholem!" Niektórzy uczęszczają na niedzielną Mszę, czynią znak krzyża, uważają się za chrześcijan, a nawet podają się za nich, ale nie żyją wiarą chrześcijańską. Nie są więc chrześcijanami.
Zrozumiałem, co to znaczy, że chrześcijanin nie ufający Bogu podobny jest do bonsai. To karłowate drzewko potrzebuje do życia mało ziemi, mało powietrza, mało wody, a mimo to jest bardzo kosztowne. Jeśli wyjeżdżasz na wakacje, musisz zapłacić trzy franki dziennie za przechowanie małego bonsai i aż pięć franków za przechowanie dużego. Kiedy takie drzewko usycha, wyrzuca się je, próbując zapomnieć o tym, ile kosztowało. Jest małe, ale bardzo drogie! Pomyślałem, że lepiej być starą gruszą lub jabłonią, która, niewrażliwa na pogodę, rośnie w każdej ziemi. W każdej ziemi może kwitnąć i nawet powykręcana ze starości owocuje. Dzieci przyczepiają do niej huśtawkę. A kiedy usycha, człowiek ścina ją i wykorzystuje na opał. Potem wszyscy wspominają o niej z rozrzewnieniem.
A my, czym chcemy być? Drzewkiem bonsai czy gruszą? Owocować to znaczy kochać i być kochanym. Czy nie taki jest cel ludzkiego życia? Wszystko inne jest nieważne.
Nie dowierzajmy mitom o doskonałej harmonii w relacjach z bliźnimi i z Bogiem. Taka ułuda drogo kosztuje i niesie ze sobą wiele rozczarowań.
Widzę Jezusa
Przez całe życie aż do śmierci powoli, stopniowo stajemy się podobni do Boga. Pomagajmy sobie nawzajem w tym trudzie. Wszyscy nosimy w sobie zafałszowany obraz Boga - to jest raczej obraz idola niż Boga. Sw. Paweł pisze: Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz. Teraz poznają po części, wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany. Już w Starym Testamencie Bóg mówi kim jest. Ale dopiero Syn wprowadza nas głębiej w tę tajemnicę, między innymi w rozmowie z apostołem Filipem: "Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy". Odpowiedział mu Jezus: "Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. Dlaczego więc mówisz: "Pokaż nam Ojca"? Bóg objawił się w swoim Synu i już nie musimy Go sobie wyobrażać. Wystarczy, że przyjmiemy świadectwo Pisma. Święty Paweł pisze: głosimy, jak zostało napisane to, czego ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują. Nam zaś objawił to Bóg przez Ducha. Duch przenika wszystko, nawet głębokości Boga samego.
Wszystko wiemy, a jednak pozwalamy, żeby w nasze widzenie Boga wśliznął się fałsz. To dlatego, że ulegamy kuszeniu diabła, który wykorzystuje nasze zranienia i słabości.
Kościół przypomina, że diabeł nie jest wymysłem, mającym uzasadniać pochodzenie zła w świecie. Przezwyciężony przez Chrystusa szatan wciąż walczy z człowiekiem. Sobór Watykański II przypomina, że walka ta będzie trwać aż do ostatniego dnia (zob. Gaudium et spes, część I, rozdz. III, 37).
Widzenie Boga ulega zmianie
W miarę upływu czasu, zależnie od życiowych doświadczeń zaczynamy postrzegać Boga coraz bardziej prawdziwie. Nasze rozumienie spraw związanych z wiarą ulega zmianie przez całe nasze życie w zależności od tego, co robimy i kogo spotykamy. Nie wszyscy musimy głosić Boga w każdej chwili w taki sam sposób, więc nie miejmy za złe bliźniemu, że czyni to po swojemu. Zauważmy, że różnice mogą dotyczyć nawet sprawy tak wydawałoby się oczywistej jak to, że Bóg jest Ojcem. W niektórych momentach życia możemy przecież odkryć w nim Matkę. Już prorocy Starego Testamentu tego doświadczyli: Ich niemowlęta będą noszone na rękach i na kolanach będą pieszczone. Jak kogo pociesza własna matka, tak Ja was pocieszać będę.
Moje wyobrażenie Boga zmienia się z upływem lat. Nieustannie próbuję usunąć z niego fałsz i tak już będzie do końca moich dni. Wspominam te chwile w swoim życiu, kiedy powoli odkrywałem w Bogu Ojca. Dzień po dniu Chrystus objawiał mi, kim jest Ojciec. Zbliżałem się do Ojca, bo Jezus mi towarzyszył. Kiedy mówił: Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie, cieszyłem się, bo widziałem, że szukam właściwie - bez Syna nie odnalazłbym Ojca. Dzisiaj kocham już Ojca Jezusa Chrystusa i wierzę w Boga Jezusa Chrystusa. Wierzę w Boga Ojca, ale moje serce pozostaje "Chrystusowe". I wiem, że nie zawsze tak było. Wiem też, że moja droga nie musi być waszą. Każdy sam musi dokonać wyborów.
Swego czasu chciałem doświadczyć obecności mówiącego, działającego i uzdrawiającego Boga. Teraz wydaje mi się oczywiste, że jeśli ktoś Go nie słyszy, to znaczy, że jest głuchy, jeśli Go nie widzi, to jest ślepy, a jeśli nie czuje Jego Miłości, to ma serce z kamienia.
Bóg Sędzią Sprawiedliwym
Codzienne doświadczenia kształtują w nas obraz Boga. Kiedy byłem kapelanem więziennym, często rozważałem słowa: Bóg jest Sędzią Sprawiedliwym. I wszystko, co zobaczyłem w więzieniu, potwierdzało tę tezę. Święty Paweł pisze: Wiemy zaś, że sąd Boży według prawdy dosięga tych, którzy się dopuszczają takich czynów. Sędzia jest tym, który rozsądza o prawdzie. Przyjęcie prawdy o swoim życiu, o sobie, o innych ludziach, o wydarzeniach, w których uczestniczyliśmy jest bardzo trudne. W więzieniu można spotkać ludzi, którzy bardzo potrzebują prawdy o swoim życiu. Niektórzy odsiadująkarę dziesięciu czy piętnastu lat więzienia i jeśli nikt im nie pomoże, odsiedzą tę karę, ucierpią z powodu zamknięcia, ale niczego nie zmieni to w ich życiu. Nadal będą naginać prawdę do okoliczności. Z braku pomocy duchowej i psychologicznej, z braku współczucia nie otworzą się na prawdę, która przywraca radość życia.
Bądźmy wdzięczni Jezusowi przychodzącemu, by nas uzdrawiać: Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. Tak jak słyszę, sądzę, a sąd mój jest sprawiedliwy. Prośmy Go, by pomógł nam w doskonaleniu siebie i w odkrywaniu, kim jesteśmy naprawdę. Stawką jest nasze życie. To może przerażać. Zwracając się do Boga, prorok Jeremiasz błaga: Ukarz mnie, Panie, lecz według słusznej miary. Tym, którzy kochają nawet wrogów, Bóg obiecuje że miarę dobrą, natłoczoną, utrzęsioną i opływającą wsypią w ich zanadrza. Pragnie uzdrowić nas ze skłonności do buntu, z niewierności i zranień. On leczy złamanych na duchu i przewiązuje ich rany. Przez całe Pismo Święte z głębi swojej rozpaczy człowiek błaga Boga o ocalenie: nie gardzisz, Boże, sercem pokornym i skruszonym".
Człowiek skazany na uniewinnienie
W sakramencie pojednania kapłan pomaga nam rozjaśnić sumienie. Nie potępia, ale prowadzi w Duchu Świętym. Spowiedź jest czymś w rodzaju rozprawy sądowej, ale oskarżonym jest szatan, a człowiek zaledwie współwinnym, chociaż tak chętnie i często ulega jego podszeptom. Jezus mówi: poślę Go [Ducha] do was. On zaś, gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie. Podczas procesu Duch Święty wzywa oskarżonego do powstania. Wtedy podnosi się współwinny i zamierza wyznać całą prawdę. W tym momencie diabeł pochyla się nad nim i grozi: "Tylko spróbuj. Jeśli coś piśniesz, zniszczę cię. Masz to jak w banku". Jeśli współwinny jest naprawdę zdecydowany wyznać prawdę, odpiera groźby: "Możesz mnie zniszczyć, ale ja jestem grzesznikiem i nie mogę żyć z takimi grzechami na sumieniu, więc je wyznaję". Wtedy dzieje się coś niesłychanego. Oto Sędzia skazuje grzesznika na uniewinnienie. Sąd Boży jest uniewinnieniem i ułaskawieniem. Wyznajemy prawdę, prosimy Boga o wybaczenie i On wybacza. Natomiast książę tego świata, prawdziwy sprawca grzechu i kłamca, od samego początku jest skazany na klęskę. I wie o tym.
6. CZY CHCESZ BYĆ ZDROWY?
Nie bój się zdrowieć
Pozwólmy Jezusowi zapuścić się w labirynty naszej pamięci i naszej duszy, tam, gdzie sami nie mamy odwagi wejść, a zaczniemy odzyskiwać zdrowie.
Psychoanaliza stawia sobie podobne zadanie. Jednak terapeuta nie wchodzi w głąb duszy. Przebywa obok swojego pacjenta i mówi: "Opowiedz mi, co się z tobą dzieje, jak to wygląda od wewnątrz". Zdarza się, że niektórzy terapeuci modlą się za pacjentów. Na ogół jednak ograniczają się do wysłuchania ich przy zachowaniu odpowiedniego dystansu. Terapeuta jest tylko świadkiem schodzenia pacjenta w głąb swojej psychiki. Cierpiący schodzi tam sam i sam przebywa w tej ciemności. Natomiast Jezus, kiedy uzdrawia, towarzyszy nam we wszystkich bolących miejscach. On taki właśnie jest, przecież umierając na krzyżu zstąpił do samego piekła, by odkupić grzeszników i cieszyć się z nimi chwałą i miłością Ojca: Ojcze, chcą, aby także ci, których mi dałeś, byli ze mną tam, gdzie Ja jestem [...] aby miłość, którą Ty mnie umiłowałeś, w nich była i Ja w nich. Jeśli zaufamy Jezusowi, On będzie dla nas niczym lekarz, zdejmujący stary bandaż z zabrudzonej rany, która nie chce się goić. Niestety, często stawiamy warunki: "Pozwolę Ci na to pod warunkiem, że..." albo "Ufam Ci, ale...Wydaje się, że wszyscy pragniemy uzdrowienia. A jednak nie umiemy zaufać bezwarunkowo. I to jest największa i najbardziej ukryta przeszkoda w procesie uzdrawiania. Czasem powodem jest zwykły strach. Ktoś, kto bardzo długo cierpiał i to cierpienie ukształtowało jego osobowość, obawia się nieznanego, obawia się utraty dotychczasowych punktów odniesienia. Odczuwa swoje uzdrowienie jak utratę samego siebie. Nowa sytuacja wydaje mu się czymś niepokojącym, dlatego wybiera chorobę zamiast zdrowia, wegetację zamiast pełni życia.
Grzech jest niczym błoto, z którego czasami przez chwilę chcemy się wydostać, a jednak trwamy w nim, bo jest czymś, co dobrze znamy. "Czy mógłbym żyć inaczej? - pytamy samych siebie -przecież jak długo sięgam pamięcią, zawsze tak żyłem - w cierpieniu, w chorobie i w grzechu". W ten sposób w jakimś sensie utożsamiamy się z cierpieniem i grzechem i, świadomie lub nie, pragniemy pozostać chorzy.
Oto świadectwo Nadine, która została uzdrowiona z bólu pleców:
Bolał mnie kręgosłup szyjny. Zgłosiłam się do lekarza, a on coś uszkodził i niektóre kręgi przesunęły się. W wyniku tego rozbolał mnie cały kręgosłup.
Po powrocie ze szpitala odczuwałam ciągły ból.
Nie mogłam pościelić łóżka, odkurzyć mieszkania i w ogóle poruszać się. Zamierzałam przejść na rentę. Bałam się, że nie potrafię zająć się sobą. Modliłam się o uzdrowienie. Podczas rekolekcj i poprosiłam o modlitwę w tej intencji. Prawie natychmiast otrzymałam łaskę pokoju w Duchu Świętym.
Chciałam się podnieść. Brat Remi podszedł, by mi pomóc. Wziął mnie za ręce i zapytał:
- Bolą cię plecy?
- Tak. Ból nie ustaje. Poruszam się z trudnością.
- Pan pragnie Twojego uzdrowienia i szczęścia.
Pokaż, gdzie odczuwasz ból.
Remi położył dłoń na bolące miejsce, a ja poczułam przyjemne ciepło. Modlił się. Poprosił siostrę zakonną o przyłączenie się do modlitwy. Ona również położyła dłoń na bolące miejsce, a ja znowu poczułam ciepło. Zapewniła mnie, że Bóg pragnie mojego szczęścia i uzdrowienia. Podczas drugiej modlitwy Remi podszedł do mnie, dotknął bolącego miejsca i znów otrzymałam łaskę pokoju w Duchu Świętym.
Remi obiecał, że odzyskam zdrowie. I pewnego dnia tak się stało.
Uzdrowienie Nadine dokonało się dwuetapowo. Najpierw ból pleców niemal ustał, ale nadal odczuwała bóle krzyża. Było coś, co trzymało jąw jej chorobie, jakiś "duch choroby". Pomodliłem się o uwolnienie jej od nieświadomego przywiązania do choroby. I wtedy kiedy Nadine rzeczywiście zapragnęła uzdrowienia, ból ustał na dobre. Przywiązanie do choroby pojawia się, jeśli choroba staje się rozwiązaniem trudnej sytuacji. Obawiamy się uzdrowienia i dlatego mimowolnie wybieramy chorobę. Uzdrowienie zakłada ryzyko.
Czy nadal będziecie przy mnie, jeśli wyzdrowieję?
Czy to możliwe, że z chorobą i z cierpieniem wiążą się jakieś korzyści? Niekiedy rzeczywiście wykorzystujemy nasze nieszczęście, by domagać się miłości i obecności innych. Człowiek, który potrafi mówić wyłącznie o swoich bolączkach i kłopotach, obawia się pustki po uzdrowieniu. Obawia się, że inni nie będą go już słuchać, jest przekonany, że tylko wtedy może być interesujący i kochany, kiedy wzbudza litość. Odzyskanie zdrowia mogłoby spowodować, że przestałby być w centrum zainteresowania. Pragniemy być "ważni". Nasze "a" i "moim zdaniem" pozostają w centrum naszej uwagi i żądań. To przejaw wewnętrznej pustki, którą usiłujemy zapełnić chorobą. Wydaje nam się, że kiedy jesteśmy chorzy, możemy się domagać, by inni dotrzymywali nam towarzystwa. Na przykład mężczyzna, który przeczuwa, że żona zamierza go opuścić, trwa uparcie w depresji, jakby chciał jej powiedzieć: "Nie możesz mnie teraz zostawić. Jeśli umrę, będziesz winna. Jeśli mnie opuścisz w takiej sytuacji, to znaczy, że jesteś mniej niż zero!" Inaczej mówiąc: "Zatrzymuję cię, bo jestem w depresji i... szybko nie wyzdrowieję!"
Poznałem pewnego zupełnie zdrowego mężczyznę, który zaczął zajmować się z upośledzonymi. Miał jednak duże problemy wewnętrzne i nie umiał zapomnieć o sobie. Fizycznie był całkowicie zdrowy, ale nagle, z dnia na dzień, zaczął odczuwać bóle kręgosłupa. Musieliśmy wezwać lekarza. Ten człowiek skończył na wózku inwalidzkim. Byliśmy tam po to, by troszczyć się o upośledzonych, ale on nie umiał.
Być może jego zachowanie było sposobem na wymuszenie naszej uwagi: "Popatrzcie na mnie. Ja również jestem godny zainteresowania. Zajmijcie się mną!"
Rozmawiałem też z pewną kobietą cierpiącą na depresję, którą otoczono bardzo dobrą opieką. Spytałem:
- Ilu pielęgniarzy kręci się wokół ciebie?
Nie odpowiedziała.
- Ile osób zajmuje się tobą próbując przywrócić ci chęć życia?
- Tylko ty wierzysz w moje uzdrowienie! Pozostali spełniają jedynie moje zachcianki. Dlaczego wierzysz we mnie?
-Nie umiem inaczej. Mógłbym ci sprawić przyjemność mówiąc: "To beznadziejny przypadek, nigdy nie wyzdrowiejesz", ale nie potrafię. To silniejsze ode mnie. Poza tym wiem, że wyzdrowiejesz.
- Inni mówią co innego!
- Lekarze, psycholodzy opierają się na zawodowej wiedzy. Ja mówię to, co odczuwam w sercu. Zacznij żyć, możesz powrócić do życia.
Miałem wrażenie, że życie w nią wstępuje. To było jak ponowne narodziny. Ajednak zadzwoniła do mnie kilka tygodni później: "Czuję się fatalnie! Lekarze jednak mieli rację" Zachorowała, żeby udowodnić, że się myliłem. Podczas następnego spotkania znowu zapytałem:
- Ilu osób kręci się koło ciebie?
Doliczyliśmy się siedmiu: dwaj lekarze, psycholog, fizjoterapeuta, osteopata, różdżkarz i kapłan.
- Czy ty naprawdę chcesz wyzdrowieć?
Odpowiedziała po długim milczeniu:
- A jeśli wyzdrowieję, czy nadal będziecie przy mnie?
Jak bardzo obawiała się być zdrowa. Rozumiem jej strach przed samotnością ale czy cierpienie i wycieńczenie organizmu, mające oszukać ten lęk, jest rozwiązaniem?
Chromy, który "posiadał" swoją chorobę
Św. Jan Ewangelista opowiada o spotkaniu Jezusa z chorym nad sadzawką Betesda:
Potem nastąpiło święto żydowskie i Jezus udał się do Jerozolimy. W Jerozolimie zaś znajduje się sadzawka Owcza, nazwana po hebrajsku Betesda, zaopatrzona w pięć krużganków. Wśród nich leżało mnóstwo chorych: niewidomych, chromych, sparaliżowanych, którzy czekali na poruszenie się wody. Anioł bowiem zstępował w stosownym czasie i poruszał wodę. A kto pierwszy wchodził po poruszeniu się wody, doznawał uzdrowienia niezależnie od tego, na jaką cierpiał chorobę.
Sądzę, że Betesda była miejscem kultu nieuznawanym przez ówczesne władze religijne, tak jak dzisiaj San Damiano, Garabandal czy Dozułe. Betesda nie należała do Świątyni, a jednak przybywały tam rzesze. Kapłani ze Świątyni przymykali oczy na ten stan rzeczy. Tłumy chorych pragnących uzdrowienia oczekiwały, by anioł zstąpił i poruszył wodę. A potem wszyscy naraz rzucali się do sadzawki. Było to cudowne miejsce i każdy chory chciał tam pójść. Przypomnę, że Betesda znaczy dom miłosierdzia. I, jakby przypadkiem, Jezus znalazł się w tym nieuznawanym przez Świątynię miejscu, które przyciągało zranionych, nędzników i chorych. Także dzisiaj Jezus może być obecny w miejscach, których Kościół nie uznaje. Objawia się tam, ponieważ tam również ktoś może potrzebować zbawienia. Nawet w Kościołach uważanych za sekty mogą mieć miejsce uzdrowienia. Jezus jest zawsze tam, gdzie lud Go potrzebuje. Dopiero po uzdrowieniu Jezus pyta człowieka: "Znasz Mnie?" Nie pyta o to wcześniej.
Znajdował się tam człowiek, który od lat trzydziestu ośmiu cierpiał na swoją chorobę. Gdy Jezus ujrzał go leżącego i poznał, że czeka już długi czas, rzekł do niego: " Czy chcesz stać się zdrowym? " To jasne, zrozumiałe i konkretne pytanie. Czy jednak Jezus powinien je postawić choremu od trzydziestu ośmiu lat? Chory odpowiada wymijająco: "Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. Gdy ja sam już dochodzą, inny wchodzi przede mną".
Ciekawe, że chory nie odpowiada wprost na pytanie Jezusa. To tak, jakby nie chciał przyjąć uzdrowienia lub jeszcze nie był gotowy. Jezus mówi do niego: " Wstań, weź swoje łoże i chodź!"
Chromy zabiera łoże i zaczyna chodzić. Rzadko się zdarza, żeby Jezus uzdrawiał, jeśli chory nie poprosi o to wyraźnie. Dlaczego chromy leżący przy sadzawce nie odpowiada wprost na pytanie Jezusa? Dlaczego mówi: "Gdy ja sam już dochodzę, inny wchodzi przede mną "? Leżał przecież nad tą sadzawką od dłuższego czasu i mógłby poprosić kogoś o zaniesienie do wody. Przypomnijcie sobie przypowieść o paralityku, którego przyjaciele spuścili do Jezusa przez otwór w dachu, ponieważ tłum nie chciał ich przepuścić. Musieli rozebrać dach, co mogło nie spodobać się właścicielowi domu. Mieli niezachwianą wiarę i dzięki temu znaleźli drogę do Niego. Również chromego znad sadzawki Betesda przyjaciele mogli zanieść do wody. Wokół niego przecież było mnóstwo ludzi. Często myślałem, że na jego miejscu nie czekałbym. Kazałbym się wnieść do sadzawki o piątej rano i czekałbym w wodzie aż anioł zstąpi. Wydawało mi się dziwne, że Jezus kieruje się właśnie w stronę chromego, a nie w stronę tych, którzy pragną uzdrowienia i których wiara jest tak wielka, że sami, bez niczyjej pomocy, rzucają się do wody. Poprosiłem współbrata o przeczytanie tego fragmentu Ewangelii Janowej po grecku. I wtedy wszystko zrozumiałem. Po grecku brzmi to tak: "Pewien człowiek od lat trzydziestu ośmiu posiadał swoją chorobę". Nie: "cierpiał na swoją chorobę", ale "posiadał swoją chorobę". Jezus, uzdrawiając chromego, leczy nie tyle jego paraliż, co przywraca mu chęć życia. Jest Panem Życia, więc przywraca mu życie, a choroba ustępuje sama.
Gdyby mnie bardziej kochali, byłbym zdrowy
Choroba i cierpienie mogą posłużyć za usprawiedliwianie alkoholizmu, próżniactwa, zdrad, lenistwa, kłamstw itp. "Jestem taki, bo cierpię. Zachowuję się tak, bo nikt mnie nie kocha. Zmieniłbym się, gdyby mnie ktoś naprawdę pokochał". Potrzebujemy miłości. Pragniemy jej. A jednak wynajdujemy preteksty, by się nie zmienić, nie porzucić niszczących upodobań, uzależnień. Zdarza się, że mówimy: "Zrozum, jestem chory. Nic na to nie poradzę. Inni są winni, ale nie ja, ja choruję!" Spójrzmy na siebie i zastanówmy się, czy nie z wyrachowania jesteśmy awanturnikami, egoistami, leniuchami, kłamcami. Odkryjmy rzeczywiste zranienie będące przyczyną takich postaw i pozwólmy Jezusowi przyjść do nas. Powiedzmy: "Gdybym kochał, porzuciłbym szkodliwe przyzwyczajenia i grzech. Gdybym naprawdę kochał, pozwoliłbym, by Jezus pocieszył mnie i uzdrowił. Chciałbym kochać".
7. GDYBYŚ MÓGŁ...
Chcesz być szczęśliwy przez chwilę? Zemścij się!
Chcesz być szczęśliwy na wieczność? Wybacz!
Jean B. Lacordaire OP
GDYBYŚ MÓGŁ.
Płonący dom
Odpuść przewiną bliźniemu, a wówczas,
gdy błagać będziesz,
zostaną ci odpuszczone grzechy.
Gdy człowiek żywi złość przeciw drugiemu, jakże u Pana szukać będzie uzdrowienia?
Nie ma on miłosierdzia nad człowiekiem do siebie podobnym, jakże błagać będzie o odpuszczenie swoich własnych grzechów?
Sam będąc ciałem trwa w nienawiści, któż wiec odpokutuje za jego przewinienia?
Pamiętaj na ostatnie rzeczy i przestań nienawidzić;
- na rozkład ciała, na śmierć i trzymaj się przykazań!
Pamiętaj na przykazania i nie miej w nienawiści bliźniego,
na przymierze najwyższego i daruj obrazę!
Niektórzy pragną uzdrowienia, lecz odmawiają innym wybaczenia. To tak jakby pragnęli czystości i grzechu jednocześnie. A to jest nie do pogodzenia.
Od czasu do czasu wszyscy odczuwamy urazę i gniew. Na ogół nie wyrażamy negatywnych uczuć, bo się ich wstydzimy. Nie chcemy ich nawet pamiętać, wypieramy je do podświadomości. Ale stłumione uczucia wpływają na nasze wybory i zatrzymują nas na drodze uzdrowienia wewnętrznego. Uświadomienie i wyznanie ich jest pierwszym krokiem na drodze prowadzącej do uzdrowienia. Bóg nie może nas uzdrowić dopóki rozmyślnie utrzymujemy w ciemnościach jakąś część naszego życia.
Bóg jest światłością, a nie ma w Nim żadnej ciemności. [...] nie ma w nas Jego nauki.
Miałem kiedyś sen o odrzuceniu wybaczenia.
Znajdowałem się w wiosce leżącej na wzgórzu.
Stałem na ulicy prowadzącej w dół. Widziałem stamtąd wszystkie domy. Nie byłem sam.
Towarzyszył mi kapłan z ministrantem.
Chłopiec trzymał kropielnicę i kropidło.
Ktoś przybiegł po kapłana. W wiosce płonął dom tak szybko, że nie było sensu wzywać strażaków.
Tylko cud mógłby ugasić ogień. Kapłan pobiegł i ugasił pożar, modląc się i kropiąc dom wodą święconą. Za chwilę dom znowu się zapalił.
Kapłan znowu ugasił pożar. Dom zapalił się po raz trzeci. Wówczas ja też znalazłem się przed palącym się domem. Płomienie ognia jakby lizały ściany i nie niszcząc ich przechodziły z jego wnętrza na zewnątrz. Nie było widać źródła pożaru, które znajdowało się wewnątrz.
Pomyślałem o wielokrotnym upadaniu ludzi, którzy płoną jak ten dom ze snu. Patrząc na niego zwróciłem uwagę, że był bardzo ładny, zbudowany z białych drogich kamieni. Płomienie wydostawały się na zewnątrz, a mimo to nie naruszyły ścian, nawet sadza ich nie ubrudziła, Podobnie bywa z naszym wnętrzem. W naszym wnętrzu również płonie ogień, otrzymujemy rozgrzeszenie i znowu zaczynamy płonąć. Jezus mówi: podobni jesteście do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelakiego plugastwa.
W tym śnie w pewnym momencie znalazłem się wewnątrz domu. Przy stole siedziały trzy osoby. To nie była Trójca Święta, ale trzech rudawobrązowych lokatorów pomarszczonych jak wyschnięte jabłka. Wydawało się, że pożar zupełnie im nie przeszkadza. Siedzieli nieporuszeni. I wtedy odkryłem, że dom symbolizuje osobę. Usłyszałem głos:
"Oni wiedzą gdzie jest trup! Dom będzie się palił tak długo, dopóki nie powiedzą w której części fundamentów go ukryli!"
Wszyscy przechowujemy "trupy" w swoich "domach" i będziemy płonąć tak długo, dopóki nie uznamy naszych stłumionych zranień i grzechów. Uzdrowienie wiąże się często z wybaczeniem, które odrzucamy, tak jakby życie w Bogu krępowało nas.
Komu powinniśmy wybaczyć?
Wielu z nas robi listy osób, którym powinni wybaczyć. Ja również mam taką listę. Jeśli chcecie, możecie ją trochę zmienić, przystosować do siebie:
Powinienem wybaczyć rodzinie:
Rodzicom, którzy mnie rozczarowali.
Rodzicom, którzy kochali bardziej moje rodzeństwo niż mnie.
Nadopiekuńczej matce, która nie pozwoliła mi dorosnąć.
Ojcu, który odszedł i przestał kontaktować się z rodziną.
Ojcu, który był agresywny.
Bratu lub siostrze, którzy zajęli moje miejsce w rodzinie.
Matce lub ojcu, którzy byli alkoholikami i których musiałem się wstydzić.
Współmałżonkowi, który zmienił się do tego stopnia, że robił mi upokarzające uwagi, zwłaszcza w obecności innych.
Żonie, z którą musiałem się rozwieść. Dorastającemu i popadającemu w konflikty z prawem synowi, który przynosi wstyd rodzinie.
Komu jeszcze?
Przyjaciołom i bliskim.
Przyjacielowi, który porzucił mnie w chwili, kiedy go najbardziej potrzebowałem.
Przyjacielowi, który okazał się niedyskretny. Głupiemu lub zbyt rygorystycznemu nauczycielowi, który zniechęcił mnie do nauki.
Dyrektorowi, który ma potrzebę potwierdzania swojej wartości kosztem innych i poniża mnie w obecności kolegów z pracy.
I wielu innym, których nadal przechowuję w sercu i pamięci.
I komu jeszcze?
Pijanemu kierowcy, który zabił moje dziecko. Lekarzowi, który postawił błędną diagnozę, pociągającą za sobą przykre skutki zdrowotne i finansowe.
Złodziejowi, który pogwałcił intymność mojego domostwa, raniąc mnie i upokarzając.
Firmie, która podziękowała mi za pracę po wielu latach, skazując mnie na bezrobocie.
Narodowi, który dokonał zbrodni ludobójstwa na moim narodzie lub usiłował tego dokonać.
Zdarza się, że na ławie oskarżonych sadzamy samego Boga, którego uważamy za okrutnego w Jego Wszechmocy.
Jakiemu Bogu powinniśmy wybaczyć?
Czy Bogu, którego obwiniam za niepowodzenia?
Czy Bogu, który rzekomo mnie kocha, lecz ja nie czuję Jego obecności w trudnościach?
Czy Bogu rzekomo wszechobecnemu, którego ja nigdzie nie widzę?
Czy Bogu, który nie wysłuchuje próśb?
A może Bogu, który dopuszcza cierpienie i śmierć?
Pewien kapłan doświadczył czegoś niezwykłego. Modlił się, siedząc na krześle, i nagle zobaczył Jezusa, który powoli uklęknął przed nim, oparł głowę na jego kolanach i powiedział: "Wybacz mi wszystkie przykrości, jakie dotknęły cię przez te lata, kiedy nie byłeś w stanie Mnie zrozumieć". Sam Bóg przyszedł poprosić o wybaczenie, bowiem Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra. Nie jest wolą Ojca waszego, który jest w niebie, żeby zginęło jedno z tych małych. To my jesteśmy jednym z tych małych, którym Bóg nie pozwoli zginąć!
Posiniaczona dusza
Tylko wtedy nauczymy się wybaczać i tylko wtedy nauczymy się kochać, kiedy się potłuczemy i posiniaczymy naszą duszę - głosi o. Xa-vier Dumortier. Naprawę, trudno jest nauczyć się miłości i wybaczania. Wybaczyć zniewagi i oddać swoje życie to dwa szczyty miłości. Wybaczenie nie jest zanegowaniem winy. Przeciwnie, zanim wybaczymy, musimy uświadomić sobie winy innych i pogodzić się z przykrą rzeczywistością która naznaczyła nasze życie. Ludzie robią mi czasem wymówki: "Kiedy ojciec mówi, otwierająmi się stare, zapomniane rany. Po co to robić?" Z pewnością nie otwieram ran, by zadawać ból, lecz by pomóc w porzuceniu błędów przeszłości. Tylko wtedy możemy żyć w wolności dzieci Bożych. Jest rzeczą wiadomą, że dzieci bite przez rodziców prawdopodobnie będąbić swoje dzieci. Dlaczego? Dlatego, że zanim się zmienimy, musimy zanalizować korzenie zła. Tylko wtedy unikniemy przymusu powtarzania złych zachowań.
Wybaczyć wrogowi jest czasem łatwiej niż wybaczyć przyjacielowi czy bliskiej, zaufanej osobie. Jest tak, jak woła psalmista z głębi swojego nieszczęścia: Nawet mój przyjaciel, któremu ufałem i który chleb mój jadł, podniósł na mnie piętę. To bliski człowiek, jeden z Dwunastu, ten, którego Jezus powołał i który spożywał z Nim chleb podczas Ostatniej Wieczerzy, wydał Go. W Ogrodzie Oliwnym Jezus mówi do niego: Judaszu, pocałunkiem wydajesz Syna Człowieczego?
Ale czy ona mi wybaczyła?
Nasze uzdrowienie odwleka się, kiedy nie umiemy wybaczyć innym i kiedy inni nie chcą nam wybaczyć. W więzieniu dla nieletnich mówiłem kiedyś w homilii o Baranku. Usłyszałem, jak jeden z więźniów, muzułmanin stojący w głębi kaplicy, powiedział: "My zabijamy barana na święto ramadan!" Pomyślałem, że oto przybliżamy się do prawdy zawartej w Dobrej Nowinie. Ale inny więzień oburzył się: "To obrzydliwe. Przecież baranek jest niewinny!" Wtedy dokończyłem opowieść o Chrystusie, niewinnym Baranku zabitym za nasze grzechy. Jeden z więźniów czekał na mnie po Mszy:
- Czy mógłbym się wyspowiadać?
- Tak, ale powiedz mi, czym dla ciebie jest sakrament pojednania?
- To wyznanie grzechów.
- Jesteś chrześcijaninem?
- Tak.
- A dlaczego chcesz się wyspowiadać?
- Chcę przyjąć Baranka.
Wiedziałem o nim tyle, że będąc pod wpływem narkotyków i alkoholu zabił koleżankę, potem wrócił do siebie i spokojnie oglądał telewizję. Został zatrzymany w domu. Wyglądał jakby był nieświadomy swego czynu. Nie był pewny, czy to on, czy ktoś inny popełnił zabójstwo. Powtarzał bez przerwy: "Czuję wstręt do moich rąk". Wyspowiadał się i przyjął Baranka. Wkrótce znowu z nim rozmawiałem. Chciałem się dowiedzieć, czy otrzymał łaskę pokoju. Rzeczywiście uwierzył w Boże przebaczenie, ale nie był pewny, czy koleżanka mu wybaczyła. Pomodliliśmy się razem na kolanach. Zapytałem: "Gdybyś ją spotkał w obecności Jezusa, jak myślisz, co by zrobiła?" "Uśmiechnęłaby się do mnie - powiedział - pogodzilibyśmy się". Otrzymał pokój, jakiego człowiek dać nie może.
Każdy może otrzymać łaskę uzdrowienia wewnętrznego, nawet ci, którzy znajdująsię w sytuacji dramatycznej i pozornie bez wyjścia.
Uzdrowienie nie wymazuje skutków zła, nie powoduje zapomnienia zranień, lecz zmienia ich treść, wzbogacając nas i otwierając na przyjęcie Bożego pokoju, a to pozwala patrzeć w przyszłość z ufnością.
Nie potrafię sobie wybaczyć
Grzech rani duszę. Ta otwarta rana przeszkadza w przyjęciu prawdy. Właśnie dlatego dobrze jest modlić się o uzdrowienie już po wyznaniu grzechów w sakramencie pojednania. Ktoś, kogo skrzywdziliśmy, mógł nam już dawno wybaczyć, ale my ciągle czujemy się "naznaczeni". Pozostaje w nas krwawiąca rana jak po wyciągnięciu ciernia, który wbił nam się w stopę. Jeśli nie oczyścimy tej rany, może wywiązać się infekcja. Po spowiedzi módlmy się o naprawienie spustoszeń, jakie grzech spowodował w naszym życiu i w życiu innych. Czasami najtrudniej jest wybaczyć samemu sobie. Wspomniany chłopak, który zabił dziewczynę, powiedział:
Myślę, że Bóg mi wybaczył. Wybaczyła mi również dziewczyna, którą zabiłem. Aleja nie wybaczyłem sobie. Będę więźniem przez całe życie bez względu na to, czy będę w pace piętnaście, czy dwadzieścia lat, czy też uwolnią mnie już dzisiaj.
Tłumaczyłem mu, że to dobrze, iż czuje się odpowiedzialny za swoje czyny i widzi ich zło. Ale odmawiając sobie wybaczenia pozwala, żeby prowadził go i oskarżał szatan. To on jest naszym oskarżycielem: oskarżyciel braci naszych [...] dniem i nocą oskarża ich przed Bogiem naszym. Oskarża dniem i nocą! Czy możemy sobie to wyobrazić? Oskarża nas nie tylko nocą kiedy zasypiamy i zapominamy o całej rzeczywistości, nie tylko kiedy jest nam ciężko, czyli "w noc zwątpienia i grzechu", ale również za dnia, kiedy życie wydaje nam się łatwe, kiedy czujemy się napełnieni wiarą miłością i miłosierdziem. Szatan zawsze jest obecny i zawsze nas oskarża. Mówi Bogu: "Spójrz na tych śmiesznych chrześcijan. Nie sprostali zadaniu. Jak możesz ich jeszcze uważać za swoje dzieci? Tracisz czas. Marnujesz miłość dla istot bez wartości".
Lecz Bóg ucina krótko: "Pan zakazuje ci tego szatanie?. Tak, to Moje dzieci. Widzę w nich znak Mojego Syna. Oni do Mnie należą". Niestety, Pismo nie mówi, czy zawstydzony szatan odchodzi natychmiast z opuszczoną głową ze świadomością odtrącenia, ale z pewnością, wcześniej czy później, nie mogąc szydzić z nas przed Bogiem, zjawi się przed nami ze swoim szyderstwem i powie: "Widzisz, jakiego masz Ojca! W ogóle na ciebie nie zważa. Nadal wierzysz w Niego? Pomyśl, czym jest On, a czym ty jesteś? Jesteś niczym. On nie mógłby interesować się kimś takim jak ty?" A my, zamiast postąpić tak jak postąpił Bóg i uciąć krótko: "Idź precz, Krew Chrystusa obmyła mnie z grzechów!", słuchamy jego podszeptów. A rozpacz czyha u naszych drzwi.
U kresu wytrzymałości!
W Piśmie Świętym znajdujemy opowieść o trzech młodzieńcach skazanych na śmierć w ogniu, ponieważ odważyli się wypowiedzieć posłuszeństwo królowi Nabuchodonozorowi i nie oddawali czci bożkom. Wśród płomieni błagająBoga o wybaczenie swoich win i win przodków: Błogosławiony jesteś, Panie, Boże naszych przodków [...] Bo wydałeś prawdziwe wyroki we wszystkim, co sprowadziłeś na nas i na Jerozolimą, święte miasto naszych przodków.[...] Tak, zgrzeszyliśmy i popełniliśmy nieprawości, opuszczając Ciebie. Okazaliśmy się przewrotni we wszystkim.
Kiedy mówią "zgrzeszyliśmy", żałująnie tylko za swoje grzechy, ale i za grzechy tych, którzy byli przed nimi. Podczas modlitwy o uzdrowienie młodej kobiety podszedłem do niej, pragnąc się podzielić z nią tym, co odczuwałem w swoim sercu:
- Chrystus przelał za Ciebie krew.
- Ale to nie ja ją przelałam, to nie ja ponoszę odpowiedzialność! - krzyknęła mimowolnie.
Okazało się, że przeżyła wypadek samochodowy, w którym zginęli jej rodzice. Nieświadomie obwiniała siebie za ich śmierć, chociaż nie ponosiła winy za spowodowanie wypadku. Właśnie dlatego inaczej usłyszała moje słowa. Modliłem się nad nią: "Krew Chrystusa obmywa cię i przywraca ci życie, a twoim rodzicom daje życie wieczne".
Wsłuchajmy się w modlitwę kobiety z Indii:
Boże Wszechmocny, dziś rano czuję się fatalnie.
Błagam, weź mnie za rękę, bo jestem u kresu. Spadłam na dno studni, która przedtem była pełna wody, a teraz wyschła. Jestem tutaj, bo nie mam gdzie iść. Właśnie tutaj klękam przed Tobą, błagając o pomoc. Cierpię głęboko. Moje ciało ciąży, jakbym dźwigała kamień. Boże, zdejmij ze mnie ten ciężar. Panie, nie mogę tak dalej żyć. Pragnę, żeby moja rodzina przestała ze sobą walczyć, zadręczać się nawzajem, przeklinać i nienawidzić. Panie, tylko ty jesteś dla nas dobry.
Wiem, że zgrzeszyliśmy i nie mogę Ci obiecać, że więcej nie zgrzeszymy. Jesteśmy bowiem tylko ludźmi, grzesznikami, zaledwie pyłem. Jesteśmy złymi ludźmi w złym świecie. Ale proszę Cię, nakryj nasze grzechy Twojąmiłością i miłosierdziem.
Po modlitwie wróciła do domu i powiedziała do rodziny:
Kiedy nienawidzimy, stajemy się źli i złośliwi. A przecież powinniśmy kochać wszystkich, tak jak Bóg nas kocha. Kiedy wybaczamy, współczujemy tym, którzy wyrządzili nam krzywdę, dajemy im miłość za nienawiść, dobro za zło. Nasze serce napełnia się szczęściem i staje się tak wielkie, że może pomieścić wszystkich. Napełnieni miłościąjuż nie czujemy się zagubieni ani opuszczeni. Ale nienawidząc kurczymy się wewnętrznie. Nasze serce staje się wtedy jak suszona śliwka. To złość sprawia, że potrzebujemy lekarza.
Wybaczyłem jej, bo poprosiłeś o wybaczenie
Trudno jest wybaczyć komuś tak z dnia na dzień. Być może będziemy musieli wypowiedzieć sto, a nawet tysiąc razy słowa wybaczenia, zanim nasze serce rzeczywiście wybaczy. Może nigdy nie uda nam się dokonać tego całkowicie. Czasami ktoś powtarza: "Dlaczego to wspomnienie nadal sprawia mi ból, przecież wybaczyłem?" Albo "Wydaje mi się, że mu wybaczyłem, a jednak nadal nie mogę z nim rozmawiać", Może dlatego, że często wybaczamy nie z własnej inicjatywy, ale dlatego, że ktoś prosi nas o wybaczenie - to wszystko!
Przez dziesięć lat mój ojciec był w depresji. Wiele wydarzeń przyczyniło się do tego, ale on utrzymywał, że główną przyczyną było zachowanie zakonnicy, z którą pracował w klinice. Nazywał ją wielbłądem. Być może miał rację. Zakonnica wielokrotnie upokarzała ojca, którego najbardziej szokował fakt, że tak zachowuje się osoba duchowna.
Uważał się za niewierzącego, ale miał syna zakonnika, a ponadto był zdania, że niedopuszczalne jest, żeby siostra zakonna była złośliwa wobec kolegi z pracy, zwłaszcza w obecności chorych. Pewnego dnia chwyciła go za ramię i tak mocno ścisnęła, że wbiła paznokcie w jego ciało. Na ramieniu pozostała zaczerwieniona szrama, która ciągle swędziała i bolała.
Kiedy został umieszczony w szpitalu z powodu depresji, odwiedziłem go. Byłem pewny, że powinien przebaczyć i poprosić o wybaczenie. W myślach przygotowałem listę osób, którym powinien wybaczyć. Rzeczy jednak potoczyły się inaczej. Powiedział:
-Wybaczam całej mojej rodzinie i wszystkim tym, którzy mnie skrzywdzili.
- A siostrze zakonnej?
- Jej nie mogę wybaczyć!
- Dlaczego?
- Jak długo będzie żyła, nie mogę jej wybaczyć.
Za bardzo mnie skrzywdziła.
- Tato, a gdybyś mógł, wybaczyłbyś jej? Chcieć i móc to różne rzeczy.
- Gdybym mógł, to owszem.
Nazajutrz, kiedy przyszedłem do szpitala, płakał.
Jak tylko mnie zobaczył, powiedział:
-Udało się. Wybaczyłem siostrze, bo mnie o to poprosiłeś.
Wybaczył jej z miłości do mnie, a nie z miłości do Boga. A mimo to Bóg go uzdrowił! Obejrzałem jego ramię. Żadnego śladu blizny. Wybaczył siostrze i został uzdrowiony. Zniknęła nawet blizna.
Czy gdybyś mógł, wybaczyłbyś?
Bywa że Bóg oczekuje od nas jedynie odpowiedzi na pytanie: "Czy gdybyś mógł, wybaczyłbyś?" Wielu z nas zatrzymuje się właśnie w tym miejscu, myśląc: "To byłoby zbyt łatwe. On jeszcze nie zasłużył na wybaczenie". Nie ośmielamy się tego głośno powiedzieć, więc mówimy, że nie umiemy wybaczyć, najczęściej jednak nie chcemy. Pragniemy, żeby winowajca dalej "płacił". W ten sposób możemy go zatrzymać na jego drodze do uzdrowienia, ale z całą pewnością zatrzymujemy się na naszej. Uwalniając kogoś od winy, uwalniamy również siebie.
Chrystus wybaczył na krzyżu, chociaż Jego wielkoduszność nie złagodziła bólu przebitych rąk i nóg i nie powstrzymała innych od obrzucania Go zniewagami. Nie zdjęto Go z krzyża mówiąc: "Wybaczyłeś, więc Cię oszczędzimy". Nawet nie pozwolono Mu umrzeć w pokoju. Wybaczył i nadal musiał znosić obelgi i ból.
Prawdopodobnie wciąż nosimy w sobie ślady wielu zranień. Chrystus wybaczył katom, ale w niebie nadal nosi rany. Wskazuje na nie, mówiąc do nas: "To rany po grzechu, wybaczyłem ci, dotknij ich i... żyj w pokoju". Wyobraźmy sobie dziecko, które musi wybaczać co wieczór ojcu, który wraca pijany i je bije. Dziecko wybacza, wiedząc, że następnego dnia będzie tak samo. Słyszałem jak młody mężczyzna modlił się: "Wybaczam mamie, że kiedy byliśmy dziećmi, kazała nam zażywać luminal ilekroć wychodziła wieczorem". Wybaczenie nie wymazuje konsekwencji czynu, lecz otwiera na światło i wcześniej czy później uzdrawia i daje pokój. Odmowa wybaczenia jątrzy, rodzi nienawiść, urazę, zazdrość, złość i chęć zemsty, które mogą owładnąć naszym całym ciałem, do tego stopnia, że spowodują naszą śmierć.
8. UWIERZYĆ W MIŁOŚĆ
SŁABI JAK MY
Nie potrafią zachować umiaru w życiu duchowym. Z powodu swej słabości upadają bardzo nisko.
Na szczęście z powodu tej samej słabości powstają bardzo szybko.
Kochają żarliwiej niż porządne dusze.
Łatwo ulegają namowom Chrystusa, bo miłość jest jedyną drogą ocalenia słabych jak my.
Miłość przyzywa miłość i rodzi miłość.
Im bardziej kochamy tym goręcej pragniemy miłości i tym odważniej zapuszczamy się w jej gęstwinę...
o. Genadios Mourany
Porządni ludzie nie należą do skąpanych w łasce
Są takie słowa Pisma Świętego, które warto wielokrotnie rozważać.
Na przykład ten fragment z Listu św. Pawła do Efezjan: trzeba porzucić dawnego człowieka, który ulega zepsuciu na skutek zwodniczych żądz, odnawiać się duchem w waszym myśleniu i przyoblec człowieka nowego, stworzonego według Boga, w sprawiedliwości i prawdziwej świętości.
Pierwszym krokiem na drodze uzdrowienia jest uświadomienie sobie tego, czego nam w życiu brakowało i rezygnacja z nieustannego domagania się zadośćuczynienia. Terapeuta postawiłby nam takie pytania:
- Czy jesteś gotów odbyć żałobę po miłości rodzicielskiej, której nie otrzymałeś, chociaż tak bardzo jej pragnąłeś?
- Czy jesteś w stanie stanąć wobec rodziców i zachować spokój?
- Czy potrafisz pogodzić się z tym, że ojciec nie obdarzył cię taką miłością, jakiej miałeś prawo od niego oczekiwać?
- Czy umiałbyś opowiedzieć, w jaki sposób rodzice cię skrzywdzili, co pomogłoby ci porzucić przymus ciągłego wspominania trudnych chwil, w których brakowało ci miłości, i zacząć żyć nowym życiem?
Jeśli uda nam się znaleźć odpowiedzi na te pytania być może spojrzymy na siebie innymi oczami: pełnymi miłości oczami Pana Boga, który nigdy nas nie osądza i nie potępia. Właśnie tak spogląda na nas Bóg.
Czy pamiętacie, w jaki sposób Jezus ocalił Marię Magdalenę? Otóż, spojrzał na nią z miłością i przemówił do jej serca. Jej nawrócenie miało początek w Chrystusowym spojrzeniu. Potem Maria Magdalena, podobnie jak i my, potrzebowała czasu, żeby oczyścić swoje serce. Ewangelista zanotował, że Jezus wypędził z niej aż siedem złych duchów. A jednak to ona, ta "nic nie warta kobieta" poszła za Nim aż do stóp krzyża, gdzie nie odważyli się pójść Jego uczniowie.
A pamiętacie, jak było z Zacheuszem? Był niskiego wzrostu więc wszedł na drzewo, żeby zobaczyć Jezusa. Pan zatrzymał się, spojrzał w górę, rozpoznał go i zwrócił się do niego po imieniu: "Zacheuszu zejdź szybko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu ". Jezus go rozpoznał, to znaczy zobaczył w nim człowieka i przyjaciela, a nie poborcę podatków. W tamtej chwili Zacheusz został ocalony. Poczuł się kochany. Jezus nie zganił go i nie wyjawił od razu całej prawdy o nim. Wystarczyły te słowa: dziś muszę się zatrzymać w twoim domu. Zacheusz zrozumiał i odpowiedział pospiesznie: Panie, oto połowę majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie.
Czyjeś spojrzenie lub słowo może sprawić cud - może zrodzić do nowego życia. A jednak nie wszystkim udaje się zobaczyć siebie samego w Bożym spojrzeniu. Bogaty młodzieniec uważał, że przestrzega wszystkich przykazań. Jezus powiedział do niego: "Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną! " Lecz on spochmurniał na te słowa, miał bowiem wiele posiadłościr i odszedł. A mimo to Jezus kochał bogatego młodzieńca, który posiadał tak wiele, że nie był w stanie pójść za Nim. Trzeba przyznać, że tak po ludzku patrząc, ten młodzieniec to był porządny człowiek: nie grzeszył i czynił dobro. "Porządni ludzie nie należą do skąpanych w łasce" - powie Peguy. Jezus nie udzielił nagany młodzieńcowi. Wyraził jedynie żal: Jak trudno... Kiedy zaniepokojeni Apostołowie zadawali Mu pytania: Któż więc może się zbawić? odpowiedział: U ludzi to jest niemożliwe, ale nie u Boga; bo u Boga wszystko jest możliwe. On kochał tego młodzieńca - spojrzał na niego i już na zawsze go pokochał.
Kiedy smuci nas szczęście bliźniego
Każdy z nas jest inny. Nie musimy naśladować we wszystkim św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Nie powinniśmy pragnąć tego, co mają inni. Może się zdarzyć, że chrześcijanin zazdrości komuś darów duchowych. To nie ma sensu - każdy z nas jest inny i ma inne dary. Jeśli nie przestaniemy porównywać się z innymi, nigdy nie dowiemy się, kim naprawdę jesteśmy i nie znajdziemy swojego miejsca w życiu. To był właśnie błąd Kaina: Gdy po niejakim czasie Kain składał dla Pana w ofierze płody roli, zaś Abel składał również pierwociny ze swej trzody i z ich tłuszczu, Pan wejrzał na Abla i na jego ofiarę; na Kaina zaś i na jego ofiarę nie chciał patrzeć.
Kain i Abel mieszkali razem. Radowali się Bożą obecnością. Rozmawiali z Bogiem jak z przyjacielem. Niczego im nie brakowało. Gdyby Kain kochał brata, cieszyłby się jego szczęściem. Powiedziałby: "Bóg jest dobry, bo przyjął twoją ofiarę!" Kain jednak nie kochał brata. Bóg zwraca się do Kaina, usiłując zatrzymać go i sprowadzić na dobrą drogę: Dlaczego jesteś smutny i dlaczego twoja twarz jest ponura? Przecież gdybyś postępował dobrze, miałbyś twarz pogodną. To tak, jakby mówił: "Popatrz mi w oczy. Zobacz, że cię kocham i przestań się bać. Jeszcze nie wszystko stracone, bo Ja jestem przy tobie. Grzech cię osacza jak dzikie zwierzę i musisz się z nim zmierzyć". Bóg nie potępia, nie udziela nagany. Przypomina o prawie człowieka do wyboru. Kain może wciąż wybrać miłość zamiast nienawiści. Ale zatyka uszy, by nie słyszeć Bożego wezwania. Wybiera nienawiść i zdradza brata podwójnie, w myślach i uczynkach. Mówi do Abla: Chodźmy na pole i już wie, że go zabije.
Zastanawianie się nad darami, które otrzymali inni, prowadzi do zawiści. Bóg kocha nas takimi, jakimi jesteśmy, to On obdarzył nas tymi możliwościami, które mamy Zaufajmy Mu.
Pamiętajmy o walce Jakuba
Wcześniej czy później walka duchowa zaczyna drażnić nasze zranienia. Boleśnie doświadcza tego Jakub. Po powrocie z polowania Ezaw jest tak głodny, że odstępuje mu pierworodztwo za miskę soczewicy. Wkrótce Jakub, który podstępnie zdobywa również ojcowskie błogosławieństwo przeznaczone dla Ezawa, musi uciekać przed gniewem brata. Po długim wygnaniu powraca na ziemię ojców. Boi się spotkania z Ezawem. Wysyła do niego posłów i każe im przekazać słowa: Nabyłem sobie woły, osły, trzodę, sługi i niewolnice. Pragnę więc przez posłów oznajmić o tym tobie, panie mój, abyś mnie darzył życzliwością. Z niepokojem czeka na odpowiedź. Wtedy właśnie ma miejsce owa słynna noc, podczas której zmaga się z aniołem w miejscu zwanym Penuel. Oto Ezaw oczekuje na niego z drugiej strony potoku. Jakub wspomina, jak podstępem wydarł mu błogosławieństwo. Boi się. Mówi do anioła: Nie puszczę cię, dopóki mi nie pobłogosławiszZ. Walcząc z aniołem walczy z samym Bogiem o błogosławieństwo, czyli walczy o swoje życie. Pragnie dowiedzieć się czy Bóg wybaczył mu krzywdę, jaką zrobił Ezawowi. Jego lęk przed spotkaniem z bratem jest zrozumiały. Ciekawe, że aż dotąd czuł się bezpieczny i nic nie zakłócało jego spokoju. Posiadał żony, dzieci, niewolnice i stada. W ciągu kilku godzin jego bezpieczeństwo legło w gruzach. Przeszłość i teraźniejszość mieszają się teraz w duszy Jakuba - walczy ze sobą a zarazem z Bogiem.
Podobnie bywa z nami - my również walczymy o Boże błogosławieństwo. I nam również Pan Bóg go nie odmawia. Ale zanim będziemy gotowi je przyjąć, musimy tak jak Jakub zmieszać w sobie przeszłość i teraźniejszość. Tylko w ten sposób staniemy się zdrowi.
Jakub walczy z przeszłością z bratem i z Bogiem, który wkrótce stanie się prawdziwym Panem jego życia, zarówno jego przeszłości jak i przyszłości. Jeszcze raz wyobraźmy sobie tę noc: tylko potok oddziela braci. Zanim jednak Jakub stanie po drugiej stronie, musi przejść przez swoje Morze Czerwone. Można powiedzieć, że to jego Pascha -przejście. W końcu Pan błogosławi Jakubowi, ale zadaje mu ból. Anioł uderza go w staw biodrowy i odtąd Jakub będzie kulał. To symbol tego, że uzdrowienie pozostawia ślad: Odtąd nie będziesz się zwał Jakub, łecz Izrael, bo walczyłeś z Bogiem i z ludźmi, i zwyciężyłeś.
Jakub nareszcie wolny otrzymuje też nowe imię. Uwolniony od przeszłości, uzdrowiony z dręczącego lęku otwiera się na przyszłość. Bóg uobecnił się w jego życiu i Jakub odnalazł swoją prawdziwą tożsamość. Czuje obecność Boga i odtąd z Nim będzie łączył swoje imię. Uzdrowi relację z bratem i zawrze pokój. Na znak walki z Bogiem i ludźmi będzie kulał przez całe swoje życie. Można zapytać, jak to możliwe: zostaje uzdrowiony, a jednak kuleje, jest zdrowy, ale jednocześnie, w pewnym sensie, "naznaczony"? Ta blizna będzie mu przez całe życie przypominać, że inni również cierpią. Ci, którzy wiele w życiu przecierpieli i doznali uzdrowienia, stają się szczególnie wrażliwi na cierpienia innych. Dlatego mogą im pomóc w przyjęciu uzdrowienia: Nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie: jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana - pisze św. Paweł". Ten, który nas pociesza w każdym naszym utrapieniu, byśmy sami mogli pocieszać tych, co są w jakiejkolwiek udręce, pociechą, której doznajemy od Boga. Jak bowiem obfitują w nas cierpienia Chrystusa, tak też wielkiej doznajemy przez Chrystusa pociechy.
Uzdrowienie nie jest powrotem do początku
Po uzdrowieniu życie toczy się dalej, ale nie możemy udawać, że nic się nie stało. We wspólnotach odnowy charyzmatycznej często śpiewa się pieśń: "Możesz narodzić się na nowo, możesz wymazać przeszłość i zacząć od zera". Zmieniłbym słowa "zacząć od zera" na "zacząć od nowa". Uzdrowienie nie polega na rozpoczynaniu życia od zera. Nie można wymazać przeszłości. Otrzymując łaskę uzdrowienia otrzymujemy nowe życie, stajemy się nowymi ludźmi i w nowy sposób widzimy swoją przeszłość. Próba, której zostaliśmy poddani ogołaca nas, a jednocześnie wzbogaca. Otrzymujemy bogactwo, które nie napełnia pychą i ubóstwo, które nie napawa lękiem. Jesteśmy silni i, jak Jakub po doświadczeniu Penuel, umocnieni Bożym błogosławieństwem, chociaż kulejący. Jesteśmy jak ktoś, kto po długiej chorobie odzyskał zdrowie, radość życia, przyjemność jedzenia, wąchania kwiatów, spotkań z przyjaciółmi. Taka próba wzmacnia duszę, lecz osłabia ciało. Być może osoba uzdrowiona nie będzie już mogła dźwigać ciężarów, wychodzić wieczorem itp. Rehabilitacja ofiary wypadku drogowego może być uciążliwa, lecz kiedy skutki wypadku znikają, człowiek odżywa, zaczyna cenić życie i obiecuje sobie, że teraz będzie korzystać z niego jak nigdy dotąd.
Czy wiemy już, co w naszym życiu powinno zostać uzdrowione? Prośmy o taką wiedzę. Bóg daje temu, który prosi... a nawet temu, który nie prosi. Czasem oczekujemy małej poprawy, czegoś, dzięki czemu nasze życie stanie się bardziej znośne, a dostajemy dużo więcej. Być może właśnie dlatego po modlitwie o uzdrowienie, zwłaszcza jeśli ta modlitwa wyzwoliła u chorego gwałtowne emocje, konieczna jest rekonwalescencja i reedukacja, podobnie jak po operacji czy wypadku. Trzeba na nowo nauczyć się żyć.
Ufam Tobie
Byłem na rekolekcjach w ośrodku w Chateauneuf, a potem rozmawiałem z Martą Robin. Zwierzyłem się jej: "Podczas rekolekcji jestem radosny, wierzę żarliwie, a potem mam kryzys. Wszystko mi się wali. Dlatego nie lubię rekolekcji". Odpowiedziała: "Musisz bezgranicznie zaufać. Im bardziej zawierzysz, tym twoja wiara stanie się głębsza". Wychodząc od niej poczułem spokój. Uwierzyłem, zawierzyłem Bogu. Wiara i ufność idą w parze. Uwierzyć to znaczy zawierzyć komuś, zaufać, dać mu wiarę. Posłuszeństwo to pójście za kimś, kto naucza czym jest prawda, piękno i dobro. Słowa "zawierzenie" i "posłuszeństwo" nie mogą napawać lękiem, bo lęk rani, pęta wolność i niweczy szczęście. Zaufajmy. Zgodnie z obietnicą Bóg rzeczywiście jest obecny w naszym życiu, od narodzin aż do śmierci. Mówią o tym słowa Aktu zawierzenia, który był niegdyś czytany w Kościele:
Boże, ufam Ci bezgranicznie przez zasługi naszego Pana Jezusa Chrystusa. Wierzą w obietnicą łaski Bożej na tym świecie i w życie wieczne po śmierci, bowiem Ty dotrzymujesz obietnic.
Uwierzmy w Słowo Boże, bo jest prawdą. Zaufajmy Bogu, który jest miłością. Ufność to pokój i cisza.
Pracuj nad swoją wyobraźnią
Osiągnięcia medycyny pozwalają zrelaksować się, złagodzić lęki. Również pewne techniki mentalne mogą okazać się skuteczne. Dotyczy to szczególnie pracy naszej wyobraźni. Spróbujmy wizualizować pozytywnie. Wizualizacja, przed którą czasem nas ostrzegają, nie zawsze jest zła. Chory na raka może bez lęku wizualizować swoje zdrowe ciało, a czekający na ważną rozmowę -jej sukces.
A czy nasza wiara i nadzieja nie są formami pozytywnej wizualizacji Bożych obietnic: Powiedziałem, jeśli uwierzysz, chwałą Bożą oglądać będziesz. To zachęta do zobaczenia w sobie dobra pomimo trudności, upadków i grzechu. Kiedy mówię do kogoś: "Pomyśl o Jezusie", zachęcam właśnie do wizualizacji. Sam Jezus powiedział: Gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich. Możemy bez obaw to sobie wyobrażać. Zdarza się czasem, że podczas modlitwy "widzimy" jakieś obrazy. Bóg posługuje się naszą wyobraźnią i wrażliwością żeby się objawić. Ale zawsze zawierzajmy naszą wyobraźnię Duchowi Świętemu - On ją przemieni, byśmy mogli służyć bliźnim. Właśnie w wyobraźni rodzą się charyzmaty zwane profetycznymi: dar języków, dar słowa.
Duch Święty pragnie nas obdarować, uświęca więc również naszą wyobraźnię i nasz rozum. Wielu ludzi boi się wyobraźni, sądzi, że jest kłamliwa, niesie ze sobą ułudę.
Ale gdyby nawet tak było, gdyby ktoś z nas miał kłopoty z "prawdziwością" swojej wyobraźni, to i tak, mimo wszystko, może służyć Bogu i braciom. Musi tylko zachować ostrożność w sądzeniu. Św. Paweł upomina nas: wszystko niech służy zbudowaniu.
Zawiedziona ufność
Ciekawy jest przebieg procesu kuszenia. Wydawałoby się, że w raju skusiło człowieka piękno zakazanego owocu. Ale to nieprawda: wszystkie owoce w raju były równie piękne i smaczne. Zakazany owoc nie stanowił istoty kuszenia. Grzech pierworodny bierze swój początek nie w pożądaniu piękna, ale w niejasności i w szatańskich niedopowiedzeniach, w budzeniu podejrzliwości. Kuszenie zasadza się na słowie węża zasiewającym w sercu człowieka fałsz i zwątpienie w Boga:
" Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu?" Niewiasta odpowiedziała wężowi: " Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy, tylko o owocach z drzewa, które jest w środku ogrodu, Bóg powiedział: Nie wolno wam jeść z niego Wtedy rzekł wąż do niewiasty: wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło". Szatan sugeruje, że Bóg oszukał pierwszych ludzi. Stają się podejrzliwi, a z podejrzliwości rodzi się nieufność, zwątpienie w Boga.
Adam i Ewa codziennie oglądali Boga, Bóg przemawiał do nich tak jak do przyjaciół, a jednak w ich serca wkradła się podejrzliwość, poczuli się zawiedzeni. Zaczęli podejrzewać, że Bóg nie powiedział im całej prawdy.
Gdy zaś mężczyzna i jego żona usłyszeli kroki Pana Boga przechadzającego się po ogrodzie, w porze kiedy był powiew wiatru, skryli się przed Panem Bogiem wśród drzew ogrodu. Pan Bóg zawołał na mężczyzną i zapytał go " Gdzie jesteś? " On odpowiedział: " Usłyszałem Twój glos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi, i ukryłem się". Rzekł Bóg: "Któż ci powiedział, że jesteś nagi? Czy może zjadłeś z drzewa, z którego zakazałem ci jeść?"
Podejrzliwość wobec Boga, podejrzliwość wobec innych i podejrzliwość wobec siebie samego są tym samym. Jeśli nie możemy zaufać sobie, naszą relację z Bogiem również naznaczy nieufność. Nieufność to wybór niewiary, który wynika najczęściej z uczuciowego zranienia. Nie jesteśmy w stanie zaufać, bo zostaliśmy zranieni przez kogoś bliskiego. Może być również tak, że sami zraniliśmy przyjaciela i myślimy w głębi duszy: "Nigdy mi nie tego wybaczy", tak jakby brakowało mu dobroci i miłości.
Praktykowanie ufności
Boga możemy poznawać tylko wtedy, kiedy jesteśmy w prawdziwej relacji z Nim. A budowanie prawdziwej relacji wymaga zaufania. Wyobraźmy sobie, że chcemy wejść w relację poznawania i zaufania z jakąkolwiek osobą z naszego otoczenia. Co robimy?
Przede wszystkim rozważamy, co ta osoba powiedziała. Nasza postawa nie jest jednak postawą czysto intelektualną to również postawa doświadczalna. Zaufanie komuś to decyzja. Jeśli rozważając słowa tej osoby zaufaliśmy jej i nie zostaliśmy zdradzeni, możemy zaufać kolejnej osobie. W ten sposób zaczynamy praktykować ufność, która wzrasta dzięki nowym aktom. "Jeśli nie możecie czynić wielkich aktów zaufania, czyńcie małe" - powtarzała Teresa od Dzieciątka Jezus.
Sw. Mateusz pisze w swojej Ewangelii: Każdego zaś, kto tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym. W naszych czasach wiele osób uważa, że Kościół powinien inaczej interpretować teksty Pisma Świętego. To ci, którzy poznali Słowo Boże, ale nie są w stanie zrobić tego jednego kroku naprzód - nie są w stanie zaufać, nie są w stanie uwierzyć. Uwierzyć to znaczy wypełniać. Zacznijmy praktykować, a uwierzymy. Tylu ludzi buduje swoje życie na zaufaniu Słowu i jakoś nie traci życia z tego powodu. Wręcz przeciwnie, błogosławi swój wybór! Jak prorok Elizeusz, który ufał Słowu Bożemu przez całe swoje życie, a nawet po śmierci:
w grobowcowym spoczynku ciało jego prorokowało.
Za życia czynił cuda i przy śmierci jego działy się rzeczy przedziwne.
Podobnie jest z sakramentami. Nie możemy sprawdzić, czy "działają", jeśli pozostaniemy na uboczu. Sakramenty dająłaskę, jeśli się je przyjmuje. Jeśli ktoś nie "praktykuje", nie powinien w ogóle podawać się za chrześcijanina. Wierzyć w modlitwę to znaczy modlić się. Jeśli chcemy "sprawdzić", czy Bóg wysłuchuje naszych modlitw, zacznijmy się modlić. Praktykowanie ufności trochę kosztuje. Ale lepiej, zamiast ciągle oczekiwać znaków i cudów, zaufać i trwać w wierze, nawet jeśli nie rozumiemy wszystkiego.
Wiara i ufność są związane z praktykowaniem. Co np. znaczą słowa Ewangelii mówiące o tym, że Jezus jest obecny w biednych i maluczkich? Czy my w ogóle w to jeszcze wierzymy? Jeśli wierzymy i rzeczywiście chcemy zobaczyć w tych najmniejszych Jezusa, to musimy bronić ich, służyć im, szanować, zostawiać im pierwsze miejsce, tak jak Jezusowi. Czy jesteśmy w stanie aż tak zaufać?
Ufność to trudna umiejętność. Ileż to razy zdarza nam się mówić: "Boże, ufam Tobie, powierzam Ci mojąrodzinę", a jednocześnie nieustannie zamęczać Go różnymi prośbami, tak jakbyśmy bali się, że On nie wie, co jest dobre dla naszej rodziny.
Mówić o miłości to jeszcze nie znaczy kochać
Mówić o miłości Bożej to jeszcze nie znaczy kochać Boga. Oto modlitwa ułożona przez brata Łazarza. Napisał ją dla kobiety, która zbyt wiele wycierpiała i dlatego nie potrafiła zaufać Bogu:
Boże, wołam do Ciebie z głębi mego cierpienia i nędzy. W imię Twojego Syna proszę o ocalenie i ufam, że mnie wysłuchasz. Przecież patrząc na mnie widzisz nie tylko Swoją córkę, ale i Samego Siebie. Mam twarz Twojego Syna, bo żyję w zjednoczeniu z Nim. Dlatego wierzę, że nie jesteś nieczuły na moje cierpienia, przeciwnie, wyciągasz do mnie Swe ramiona. Wiem, że współcierpisz ze mną i wskażesz mi drogę ocalenia. Wystarczy, że Ci zaufam. Nie wiem jednak ani jak mnie ocalisz, ani kiedy. Być może stanie się to nocą a być może dniem. A może poślesz anioła...?
Powierzam Ci siebie całkowicie. Wiem, że gdyby moje ocalenie wymagało cudu, dokonałbyś cudu. Ale wiem też, że to nie będzie konieczne. Masz przecież tyle zwykłych, prostych i skutecznych środków! Znasz tyle sposobów! Ocalisz mnie, ponieważ błagam Cię o ratunek. Ocalisz mnie ze względu na Swoje miłosierdzie i w imię Twego Syna, którego posłałeś, aby mnie zbawił.
To, co zachowujemy dla siebie, niszczeje
Niektórzy gotowi są oddać Bogu wiele różnych rzeczy, może nawet wszystko, z wyjątkiem... życia duchowego. Wyobrażają sobie, że nie przeżyliby bez swojego indywidualnego planu rozwoju. A Bóg obiecuje o wiele więcej niż nasze plany. On może nas uwolnić od tego, co najtrudniejsze, czyli od przeszkód wewnętrznych, np. od lęku czy pragnienia zaszczytów. Pragnie zejść z nami na samo dno naszego serca. Czy ufamy Mu na tyle, by zawierzyć Mu bez lęku wszystko to, co jest nam tak bliskie? Chętnie oddajemy to, czego nie lubimy. Dzielimy się z Nim jak z ubogimi - tym, co nie jest nam już potrzebne. Dla siebie zatrzymujemy to, co kochamy, zarówno rzeczy, jak i osoby. Przeprowadziłem kiedyś krótki test wśród czternasto-piętnastolatków. Zapytałem: "Czy jesteś gotów zawierzyć Bogu swoją przyszłość, rodzinę, przyjaciół i zdrowie?" Młodzież odpowiedziała gremialnie: "Nie!" Zapytałem więc: "Może chociaż walkmana?"
Ktoś powiedział: "Mam dwa. Jeden właściwie mógłbym oddać!" Byłem pod wrażeniem.
Niewielu z nas byłoby gotowych oddać Panu Bogu np. swoje zdrowie bez panicznego lęku, że za dwa tygodnie zachoruje na raka.
A czy bylibyśmy w stanie zawierzyć Mu życie swoich dzieci, nie lękając się, że je zabierze? Albo karierę zawodową pamiętając o trudnościach ze znalezieniem pracy? Niby wiemy, że trzeba całkowicie zdać się na Boga - tak nas nauczono - a jednocześnie nie robimy tego ze strachu przed utratą kogoś lub czegoś. Zachowujemy się tak, jakby Bóg zamierzał zniszczyć wszystko, co Mu oddajemy, dla samej tylko przyjemności "wypróbowania" nas. Albo jakby nasza ufność to był jakiś kredyt, którego udzielamy Panu Bogu, zakładając jednocześnie, że On go nie spłaci. Ludowe przysłowie mówi: pożyczyć to znaczy dać. Być może doświadczyliśmy tego w kontaktach z ludźmi i stąd nasze lęki. Ale Bóg jest inny. Jeśli powierzymy Mu siebie i tych, których kochamy, możemy spodziewać się jedynie błogosławieństwa. Masz problem z oczami? Powierz Mu swoje oczy, a nie oślepniesz - On je pobłogosławi. Zawierz Mu rodzinę - otrzymasz błogosławieństwo. Bóg błogosławi to, co Mu oddajemy. Niszczeje natomiast to, co w ukryciu zachowujemy dla siebie. Nikt nie może urodzić się, wzrastać i owocować bez Bożego błogosławieństwa. Bez Jego błogosławieństwa wszystko obraca się w nicość. Jeśli nie powierzymy Mu naszego ciała i naszej duszy, czy będziemy mogli doświadczyć mocy zmartwychwstania? Przecież i tak niczego nie jesteśmy w stanie zatrzymać na wieczność.
Jeśli mamy trudności z zaufaniem Bogu, wyobraźmy sobie matkę, której synek połknął truciznę. Przerażona przybiega z nim do lekarza i woła:
- Mój synek połknął truciznę!
Lekarz zwraca się do chłopca:
- Podejdź do mnie.
Ale matka, pełna niepokoju, protestuje:
-Nie! Nie puszczę go! Niechże pan coś zrobi!
- Nic nie mogę zrobić, dopóki mi pani nie zaufa.
- Ale to moje dziecko.
Nie oddam go!
Gdyby dziecko umarło w ramionach matki, nie byłaby to wina lekarza, ale matki, która nie umiała zaufać. Mój dentysta zawsze tłumaczył mi wszystko, co robił. Pewnego razu nic nie mówił - pracował w milczeniu. Nie wiedziałem, co się dzieje i zacząłem się bać. W końcu ugryzłem go w rękę. Ja, który tak często mówię o zaufaniu.
Na wysokościach bez zabezpieczeń
Pewien Afrykanin opowiedział mi taką historię:
Wyobraź sobie, że twój przyjaciel jest znanym w świecie linoskoczkiem. Jesteś dumny, że znasz kogoś takiego. Nagle zadaje ci pytanie:
- Czy mógłbym przejść nad Niagarąbez żadnych zabezpieczeń?
- Jesteś najlepszy - możesz to zrobić.
W twojej obecności przechodzi ponad wodospadem bez zabezpieczeń i znów pyta:
- A czy mógłbym przejść z zawiązanymi oczami?
- Poradzisz sobie - odpowiadasz.
I on znowu przechodzi.
- A czy mógłbym przejść po raz trzeci z zawiązanymi oczami, niosąc kogoś na ramionach?
Ty, pełen entuzjazmu - widziałeś przecież dwie pierwsze udane próby, zachęcasz go energicznie do podjęcia kolejnego ryzyka.
Wówczas przyjaciel patrzy ci w oczy i pyta:
- Masz rację. Dla mnie to żaden problem.
Czy usiądziesz mi na ramionach?
Co byś zrobił, gdyby to Chrystus zaproponował ci Swoje ramiona? Oto próba ufności.
Radź sobie sam!
Byłem na dworcu razem z bratem Jakubem.
Zapytałem go:
- O której odjeżdża nasz pociąg?
- O siedemnastej, z dziewiątego peronu.
- A która jest?
Podał mi dokładną godzinę. Popatrzyłem na zegarek. Zapytał:
- Co robisz?
- Sprawdzam godzinę.
- Patrzysz na zegarek, chociaż dopiero podałem ci dokładny czas? Chodźmy na peron.
Czemu się tak wleczesz?
- Sprawdzam, z którego peronu odjeżdża nasz pociąg.
Zszokowałem go brakiem ufności. Powiedział:
- Nie ufasz mi, więc radź sobie sam!
Jeśli mamy trudności z zaufaniem Bogu, innym ludziom i samemu sobie, zacznijmy od małych, łatwych rzeczy. Powtarzajmy małe akty ufności, a wkrótce zaufamy Bogu we wszystkich sprawach. Święta Teresa z Lisieux obiecała, że nauczy nas "małej drogi", kiedy będzie w niebie. Ona jest dobrym teologiem. Prośmy ją o pomoc, zwłaszcza wtedy, kiedy trudno nam zrozumieć, dlaczego Bóg pozwala na te cierpienia i próby, przez które przechodzimy. Uwierzmy Jezusowi, kiedy mówi: Jest wolą Tego, który Mię posłał, abym ze wszystkiego, co Mi dał, niczego nie stracił.
Ufajmy Bogu, nawet wtedy, kiedy zwątpimy w sens zaufania. Ufajmy nawet, kiedy myślimy, że zawsze czyni cuda dla innych, nigdy dla nas, a nawet wtedy kiedy pełni żalu już nic nie myślimy. Uwierzmy nadziei wbrew nadziei i powtarzajmy za świętym Pawłem: Zewsząd znosimy cierpienia, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni, obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy. [...] okazujemy się sługami Boga przez wszystko: przez wielką cierpliwość, wśród utrapień, przeciwności i ucisków.
Święty Paweł wielokrotnie widział Chrystusa, a jednak często odczuwał zwątpienie i zniechęcenie. Mimo to uwierzył nadziei wbrew wszelkiej nadziei. Oto ufność. Choć, prawdę mówiąc to jeszcze nie ufność, to dopiero nadzieja wiary.
W połowie moich dni muszę odejść
W okresie poprzedzającym uroczyste złożenie ślubów wieczystych w zakonie przechodziłem próbę wiary podobnie jak wielu moich współbraci. Ulegałem podszeptom Złego i zwątpiłem w swoje powołanie. Przez trzy pierwsze lata w zakonie, kiedy składa się śluby czasowe nie odczuwałem żadnych pokus, a kiedy miałem zdecydować się usque ad mortem, zacząłem się zastanawiać czy dokonałem słusznego wyboru. Ciągle chodziłem rozdrażniony, wszystko mi przeszkadzało, modlitwy, nabożeństwa, współbracia, nowicjusze... Pod pretekstem konieczności zmiany celi przeprowadziłem się na inne piętro. Współbracia dziwili się, lecz nie komentowali. W końcu doprowadziłem się do skrajnego wyczerpania. Pewnego dnia podczas Eucharystii wysłuchałem tekstu o Naamanie, trędowatym, którego uzdrowił Elizeusz. Codziennie rano czytaliśmy wtedy pieśń Ezechiasza, który wolał w chorobie:
Mówiłem: w połowie moich dni muszę odejść; w bramach Szeołu odczuję brak reszty lat moich!
Mówiłem: Nie ujrzę już Pana na ziemi żyjących, [...]
Zwijam jak tkacz moje życie. On mnie odcina od nici.
Za dzień i jedną noc mnie zamęczysz. Krzyczę aż do rana. [...] Oczy me słabną patrząc ku górze.
Panie, cierpię ucisk: Stań przy mnie!
Cóż mam mówić? Wszak On mi powiedział i On to sprawił. [...] Uzdrowiłeś mnie i żyć dozwoliłeś!
Oto na zdrowie zamienił mi gorycz.
Czy w Izraelu jest chociaż jeden prorok?
W swoim rozgoryczeniu myślałem: "To wszystko bujdy!" Podczas wizyty w klasztorze ówczesnego prowincjała o. Jeana-Rene Boucheta byłem tak poirytowany, że wybuchnąłem gniewem: "Czy w Izraelu jest chociażby jeden prorok?". Odpowiedział spokojnie: "Przyjedź we środę do Paryża, to się dowiesz". Ufałem ojcu Bouchetowi, ale dotąd mieliśmy mało okazji do rozmów. Zdecydowałem się wyjechać do Paryża zaledwie na kilka dni, ale zabrałem prawie wszystkie swoje rzeczy. Pomyślałem, że jeśli nie wrócę, w klasztorze będą wiedzieli, co zrobić z resztą.
Przełożeni często otrzymują dar proroctwa w podobnych okolicznościach. Tego dnia o. Bouchet słuchał mnie przez sześć godzin. Przerwaliśmy rozmowę tylko po to, żeby pójść na obiad, a potem mówiłem dalej: "Nie ufam już ani Bogu, ani innym, ani sobie. Nie wiem, co robić. Dziwne, ale ufam tobie!" To była łaska wypływająca ze ślubu posłuszeństwa. Zdecydowałem się zawierzyć swój los przełożonemu. Powiedziałem: "Ojcze, ufam ci i będę posłuszny. Jeśli zdecydujesz, że mam powołanie do zakonu dominikańskiego, zostanę. Jeśli każesz pójść do kartuzów, pójdę. Jeśli uważasz, że nie nadaję się w ogóle do życia zakonnego, odejdę". Spodziewałem się, że stwierdzi, że nie mam powołania zakonnego. Zadręczałem się wątpliwościami, ale pamiętałem słowa Chrystusa: tego, który do Mnie przychodzi, precz nie odrzucę. Desperacko dodałem:
- Czuję się spętany! Doświadczam fizyczne więzów wokół rąk i nóg, a także ciężaru na ramionach.
- Remi, a pamiętasz dzisiejsze czytanie o zmartwychwstaniu Łazarza? Pamiętasz Łazarza wychodzącego z grobu?
- Miał spętane ręce i nogi, a twarz zawiniętą w chustę.
- Doświadczyłeś lęku przed śmiercią. Ale zostajesz uzdrowiony. To już nie wróci.
- Obiecujesz?
- Obiecuję. Otrzymujesz łaskę pokoju. Jeśli chcesz, możesz otworzyć drzwi i odejść.
- Chcę zostać z wami.
- Więc zostań.
Skacz! Nie będziesz żałować
Jego odpowiedź zdziwiła mnie, ale wciąż nie byłem pewny, co mam robić, więc opowiedziałem mu swój sen:
Ojcze, stałem przed tobą, a ty opierałeś się o jakiś mur. Nie wiedziałem, co za nim jest, i bałem się. A ty, pokazując na mur, rozkazałeś: "Skacz!". Pomyślałem, że każesz mi skakać, bo uważasz, że nie jestem w stanie tego zrobić. Postanowiłem ci udowodnić, że sobie poradzę. Skoczyłem ze świadomością że skaczę w próżnię. Ale nic mi się nie stało. Wylądowałem w jakimś urzekającym miejscu. Poczułem się wolny.
Kiedy skończyłem, o. Bouchet popatrzył na mnie i powiedział: "Skacz! Nie będziesz żałował". Miał rację. Skoczyłem i nigdy tego nie żałowałem.
9. NASZE ŻYCIE W DUCHU
UJRZYSZ DROGĘ
Dam ci życie - odpowiedział Bóg -i wszystkie chwile Mojego życia:
Dam ci Moje dzieciństwo,
Moją młodość, a także Moją śmierć, Zmartwychwstanie i Wniebowstąpienie.
Ześlę Swojego Ducha, by dać ci prawdziwe życie. Moja śmierć zniweczy twoją śmierć,
Moje Wniebowstąpienie przygotuje twoje wniebowstąpienie, a Duch Święty umocni cię.
Wtedy ujrzysz drogę, którą powinieneś pójść
i poznasz jej kierunek.
Ja nigdy nie oddaliłem się od ścieżek czystości, posłuszeństwa, pokory, cierpliwości i miłosierdzia. Ty możesz pójść Moimi śladami.
św. Bernard z Clairvaux
Kazanie na Zesłanie Ducha Świętego 2, 5
To nie magia
W życiu chrześcijanina nie chodzi o uzdrawianie, ale o odnawianie. Celem nie jest łaska uzdrowienia, ale życie w Duchu. Można nawet powiedzieć, że tu na ziemi nigdy nie zostaniemy ani całkowicie uzdrowieni, ani całkowicie wyzwoleni. Aż do ostatnich chwil, do ostatniego tchnienia będziemy powtarzać za Jezusem: Ojcze nasz, zbaw nas od złego. Albo... będą to za nas powtarzać inni. Być chrześcijaninem to znaczy nie tyle "być uzdrowionym", co "żyć w Duchu Świętym". Sw. Paweł upomina: Mając życie od Ducha, do Ducha się też stosujmy. Dar uzdrowienia związany jest z poznaniem prawdy o sobie, wyzwoleniem z grzechu i z przyjęciem zbawienia. Uczniowie poszli za Jezusem z miłości do Niego, ale większość ludzi prosiła jedynie o uzdrowienie i odchodziła, gdy tylko otrzymywała to, o co prosiła: A cały tłum starał się go dotknąć, ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich.
Wielu odchodziło, gdy tylko Jezus ich uzdrowił, nie przyjmując Jego nauki. Po cudownym rozmnożeniu chleba powiedział to wyraźnie: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Szukacie Mnie nie dlatego, żeście widzieli znaki, ale dlatego, żeście jedli chleb do sytości. Wygląd nieba umiecie rozpoznawać, a znaków czasu nie możecie?
Kiedy widzę, że ktoś, kto został uzdrowiony, opuszcza wspólnotę, która się za niego modliła, tuż po otrzymaniu tej łaski, myślę, że ryzykuje dalsze życie bez Chrystusa. Czym byłaby modlitwa o uzdrowienie bez spotkania Tego, który jest dawcą łask, który proponuje nam nowe życie? Modlitwa nie jest magią. Dlatego tak ważną rolę odgrywa w niej Słowo Boże - jego głoszenie i słuchanie. Często kapłan, zanim zacznie modlitwę o uzdrowienie, czyta Pismo Święte i wyjaśnia znaczenie zawartych tam słów. Niektórzy słuchają i myślą: "Kiedy wreszcie skończy to kazanie i zajmie się mną?" Warto wtedy zadać pytanie: "Czy naprawdę chciałbyś usłyszeć tę wiadomość, na którą tak niecierpliwie czekasz? Czy chciałbyś usłyszeć Dobrą Nowinę?"
Nawrócenie
Niemal na każdej stronie Pisma Świętego można znaleźć wezwanie do nawrócenia i obietnicę nowego życia skierowane do Izraela. Po Zesłaniu Ducha Świętego, kiedy Piotr głosi Ewangelię o Zmartwychwstaniu, ma miejsce następujące zdarzenie: " Cóż mamy czynić, bracia? " -zapytali Piotra i pozostałych Apostołów. " Nawróćcie się - powiedział do nich Piotr - i niech każdy z was ochrzci się w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a weźmiecie w darze Ducha Świętego. Bo dla was jest obietnica i dla dzieci waszych, i dla wszystkich, którzy są daleko, a których powoła Pan, Bóg nasz". W wielu też innych słowach dawał świadectwo i napominał: "Ratujcie się spośród tego przewrotnego pokolenia!" Ci więc, którzy przyjęli jego naukę, zostali ochrzczeni. I przyłączyło się owego dnia około trzech tysięcy duszm.
Widzimy, że ustami proroków Bóg wzywa już nie tylko dzieci Izraela, ale wszystkie narody, również pogan, do przyjęcia nowego życia.
Nasze ciało wcześniej czy później przejdzie przez śmierć, dlatego, powtórzę to jeszcze raz: celem życia nie jest uzdrowienie ciała, lecz przebywanie w Bożej obecności. Wszyscy bowiem zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej - pisze św. Paweł. Ani jednego sprawiedliwego wśród nas! Wszyscy musimy stać się nowymi ludźmi, wszyscy musimy nauczyć się sprawiedliwości i życia w Bożej obecności. Wtedy dopiero otrzymamy dary Ducha Świętego, o których mówi prorok Joel.
I wyleję potem Ducha mego na wszelkie ciało, a synowie wasi i córki wasze prorokować będą, starcy wasi będą śnili, a młodzieńcy wasi będą mieli widzenia.
Nawet na niewolników i niewolnice wyleję Ducha mego w owych dniach.
Pewien więzień modlił się w ten sposób:
Boże, od miesiąca nie otrzymałem listu od żony. Wiesz, że jąkocham. Wybaczam jej zło, które mi wyrządziła.
Nie czuję do niej urazy. Jestem gotów oddać za nią życie. Znalazłem się w więzieniu z własnej winy, bo pragnąłem wyłącznie zemsty. Odkąd jestem tutaj, uczestniczę we wszystkich nabożeństwach, czytam Pismo Święte i zrozumiałem, że żądza zemsty jest grzechem. Żałuję za wszystkie moje grzechy. Kiedy stąd wyjdę, będę głosił Chrystusa wszędzie: w mojej rodzinie, w dzielnicy, w mieście. Więzienie otworzyło mi oczy. Tutaj odkryłem sens przebaczenia. Kapelan modlił się ze mną o moje uzdrowienie. I zostałem uleczony z raka w początkowym stadium, choroby serca i problemów z nadgarstkiem. Teraz, Panie, proszę Cię jeszcze o jedno: ocal moje małżeństwo. Zawsze będę Ci dziękował za wszystko, co uczyniłeś i wciąż czynisz wszystkim ludziom.
Można zrozumieć, że ktoś, kto bardzo cierpi, ma ochotę powiedzieć: "Panie Boże, przede wszystkim mnie uzdrów, a potem pomyślę o przyjęciu nauki Chrystusa". Ale czy naprawdę można rozdzielać Chrystusa, który jest źródłem życia od uzdrowienia, które jest nowym życiem? Czyż w ogóle można zostać uzdrowionym bez Chrystusa? Oczywiście, można, ale jeśli uzdrowieniu nie towarzyszy przemiana wewnętrzna, nawrócenie i pojednanie z Bogiem, będzie to zaledwie uzdrowienie tymczasowe. Można powiedzieć: doczesne. Prawdziwe uzdrowienie sięga w wieczność. Popatrzmy na Marię Magdalenę płaczącą w wielkanocny poranek. Szukając Chrystusa, szuka Umarłego:
Maria Magdalena natomiast stała przed grobem płacząc. A kiedy [tak] płakała, nachyliła się do grobu i ujrzała dwóch aniołów w bieli, siedzących tam, gdzie leżało ciało Jezusa - jednego w miejscu głowy, drugiego w miejscu nóg. I rzekli do niej: "Niewiasto, czemu płaczesz?" Odpowiedziała im: "Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono".
Maria nie cieszy się widząc dwóch aniołów, pragnie bowiem zobaczyć Chrystusa! Gdybym to ja zobaczył anioła, byłbym zachwycony. Ale ona szuka JEZUSA, Jego chce zobaczyć, a nie aniołów. I oto widzi Chrystusa, ale nie rozpoznaje Go: sądząc, że to jest ogrodnik, powiedziała do Niego: "Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go wezmę". Jak żarliwa jest jej miłość! Jest zupełnie sama, a jednak poszukuje ciała Chrystusa, by przenieść je do grobu. I wtedy Jezus rzekł do niej: "Mario!" A ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku: "Rabbuni", to znaczy: Nauczycielu"!
Zastanówmy się co mogą znaczyć słowa: "obróciwszy się"? Przecież ona stoi naprzeciw Niego! Odwracając się - nawracając się rozpoznaje Jezusa. Tak jakby otrzymała światło. A wtedy pragnie Go zatrzymać: Rzekł do niej Jezus: "Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich braci... "
Jezus wysyła Marię z misjądo uczniów, ponieważ jej serce już się napełniło Zmartwychwstaniem. Ona już jest gotowa, by pójść do innych, już ma w sercu Ukochanego, którego tak rozpaczliwie szukała, już jest szczęśliwa i może dawać szczęście. Chrystus jest jej Oblubieńcem, sensem życia i samym życiem.
Bóg jest obecny i nudzi się
Gdybyśmy szukali Jezusa tak żarliwie, jak Maria Magdalena, szybko byśmy Go znaleźli. Odkrylibyśmy Go wchodząc do kościoła i klękając przed Tabernakulum. Posileni Ciałem i Krwią odczulibyśmy Jego uzdrawiające działanie. Celebrowałem kiedyś Eucharystię w hospicjum dla ciężko chorych. Powiedziałem: "Nudzicie się przez cały dzień. Bóg również się nudzi. Macie bardzo ładną kaplicę i przechodzicie obok niej kilka razy dziennie. Zamiast nudzić się siedząc w rządku przed telewizorem, idźcie całą grupą do kaplicy i ponudźcie się razem z Bogiem. Jeśli się razem z Nim ponudzicie, być może coś się wydarzy".
Sakrament namaszczenia chorych też nie jest zarezerwowany na ostatnie chwile życia. Jeśli kapłan przybywa w ostatniej godzinie, chory najczęściej wpada w panikę. A przecież można wezwać kapłana również w przypadku innych ciężkich chorób, na przykład w początkowym stadium sklerozy, w dolegliwościach procesu starzenia, w niekończącej się depresji, w próbach samobójczych czy przed operacją. To sakrament dający uzdrowienie i pociechę. Pomaga tylko odejść w pokoju, ale i otworzyć się na nieskończoność w trudnych chwilach.
Nawracanie się boli
Wyrzeczenie leży w naturze nawrócenia. W jakimś sensie nawrócenie to unicestwienie samego siebie czy może raczej naszego wyobrażenia o sobie. Ten proces bywa bolesny, ponieważ jesteśmy bardzo przywiązani do naszego wyobrażenia o sobie i bronimy go, jakby od niego zależało nasze życie. Nikt nie zostanie uzdrowiony na siłę. Niektórych przyzwyczajeń i zachowań pozbędziemy się spontanicznie, niemal bezwiednie, ponieważ pozostają w sprzeczności z obecnością Chrystusa w naszym życiu, ale uwolnienie od innych będzie wymagało długich wysiłków i potykania się jeszcze przez jakiś czas. Zdarza się, że musimy wyrzec się osobistych planów, rozrywek czy niebezpiecznej relacji, by uniknąć okazji do grzechu. To może sprawiać dotkliwy ból, może być odczuwane przez nas jak utrata jakiejś części samego siebie. Ale takie są konsekwencje słów Chrystusa: jeśli twoja ręka lub noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie! Lepiej jest dla ciebie wejść do życia ułomnym lub chromym niż z dwiema rękami lub dwiema nogami być wrzuconym w ogień wieczny. I jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je i odrzuć je od siebie! Lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do życia, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła ognistego.
Wbrew pozorom porzucając szkodliwe nawyki nie ryzykujemy popadnięcia w chwiejność emocjonalną chociaż przez pewien czas możemy być bardziej podatni na zranienia niż dawniej. Kiedy Jeremiasz woła: Spraw, bym powrócił, a wtedy powrócę, bo jesteś Panem, Bogiem moim. Gdy bowiem odwróciłem się, pożałowałem tego, to tak naprawdę wyznaje, że bez Bożej pomocy, mimo że pragnie nawrócenia, nie potrafi ani porzucić dawnych upodobań, ani uporządkować swojego życia i uczuć.
Pragnienie nawrócenia to pierwszy krok ku uzdrowieniu, ale chory sam musi go zapragnąć. Nie wolno wywierać na niego presji. Chrystus powiedział: jeśli twoja ręka lub noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie!, ale nie pozwolił swoim uczniom narzucać innym prawdy siłą. Kiedy słudzy z przypowieści o chwaście pytają: Chcesz więc, byśmy poszli i zebrali go? Jezus odpowiada: Pozwólcie obojgu róść aż do żniwa; a w czasie żniwa powiem żeńcom: "Zbierzcie najpierw chwast i powiążcie go w snopki na spalenie; pszenicę zaś zawieźcie do mego spichlerza ".
Nie dotykajmy zabliźnionych ran
Kiedy już doświadczymy uzdrowienia, nie rozprawiajmy o tym zbyt często. Potrzebujemy jeszcze dużo czasu, nawet jeśli mamy wrażenie, że czujemy się dobrze. Pozwólmy Bogu ukoić nasz ból i nie podnośmy nieustannie opatrunku, by oglądać ranę. Bóg nas uleczył, pociesza nas i przywraca do życia. Pozwólmy Mu działać. Nie dotykajmy dopiero co zabliźnionych ran. Zranienia zawsze pozostawiają ślady, które przypominają jak bardzo jesteśmy słabi. Uzdrowienie potrzebuje utwierdzania. Jeśli ktoś przestał palić i wypali choćby jednego papierosa, ryzykuje ponowne popadnięcie w nałóg. Pismo Święte mówi: Któż się litować będzie nad zaklinaczem ukąszonym przez żmiję? Kiedy czujemy się uzdrowieni z jakiegoś nałogu, trzymajmy się na dystans wobec sytuacji skłaniających do grzechu. Na przykład jeśli chętnie osądzaliśmy i "łamaliśmy" innych, unikajmy osób "plujących jadem". Słuchanie oszczerców szkodzi. Porzućmy ich towarzystwo, a jeśli to niemożliwe, nie słuchajmy ich, wyjdźmy na chwilę. Również słuchając plotek możemy znowu odczuć pokusę osądzania. Nie znaczy to, że Bóg nas nie uzdrowił. To my niepotrzebnie dotykamy zabliźnionych ran, żeby sprawdzić, czy wciąż bolą. Świeża blizna to ciągle gojąca się rana. Nie możemy jej ani zaniedbywać, ani być zbyt pewni jej zabliźnienia, w każdej chwili może się znowu otworzyć.
Musimy pamiętać, że nawet po uzdrowieniu na zawsze pozostaniemy ludźmi zranionymi, tak jak Jakub. Nie wystarczy powiedzieć choremu, cierpiącego np. z powodu braku miłości: "Alleluja, Jezus cię uzdrowił! Idź i dawaj świadectwo wierze". A co będzie, jeśli znów poczuje się niekochany? Nawet jeśli Jezus uśmierzył jego ból, codzienne trudności, sytuacja rodzinna i zawodowa mogąjątrzyć starą ranę. Może upaść nawet będąc w grupie modlitewnej, jeśli zdecyduje się jedynie na powierzchowne uczestnictwo. Osoba odzyskująca zdrowie jest wątła, czuwajmy z niąw chwilach, w których mogłaby znowu się pogrążać.
Czasami ktoś uzdrowiony wybiera życie zakonne, co nie zawsze jest zgodne z Bożymi zamiarami. Jezus nie wszystkich powołuje do takiego życia. Nawet jeśli ktoś przeżył istotne chwile swojego życia we wspólnocie, nie musi to znaczyć, że jest powołany do życia zakonnego. Ewangelia św. Łukasza opisuje uzdrowienie opętanego. Nikt nie był w stanie nad nim zapanować. Dopiero Jezus uzdrowił go i przywrócił mu godność. Tłumy przychodzą oglądać tego, którego Jezus uwolnił od złych duchów, i widzą człowieka ubranego i przy zdrowych zmysłach, siedzącego u nóg Jezusa, w postawie ucznia. Uzdrowiony pragnie być uczniem Jezusa i pozostać z Nim. Ale Jezus wie, że został on powołany do innego życia i ukazuje mu jego nowe życiowe zadanie: Wracaj do domu i opowiadaj wszystko, co Bóg uczynił z tobą. Poszedł więc i zaczął rozgłaszać w Dekapolu wszystko, co Jezus z nim uczynił, a wszyscy się dziwili. Prawdopodobnie odpowiedź Jezusa nie zachwyciła tego człowieka. Ale tak już jest, że od każdego z nas Pan wymaga innego praktykowania miłosierdzia i innej posługi. Czasem będzie to troszczenie się o samotną chorą babcię, a czasem katechizacja, modlitwa czy ewangelizacja. Kiedy zajmujemy się innymi, myślimy mniej o sobie, zapominamy o swoim bólu, uczymy się znosić nieszczęścia i głębiej odczuwamy radość. Izajasz zachęca, by: dzielić swój chleb z głodnym, wprowadzić w dom biednych tułaczy, nagiego, którego ujrzysz, przyodziać i nie odwrócić się od współziomków.
Wtedy twoje światło wzejdzie jak zorza i szybko rozkwitnie twe zdrowie.
Jakiego człowieka chcesz w sobie ocalić?
W pierwszym okresie nawrócenia bardzo często odczuwamy niepokój. Wydaje nam się, że porwaliśmy się na coś, co przerasta nasze siły. Obawiamy się o przyszłość, pytamy: "Jak ja teraz będę żył? Czy nadal będą mnie akceptować w rodzinie i w pracy? A czy proboszcz nie uzna mnie za wariata?" Obawiamy się nowego życia, bo jesteśmy przyzwyczajeni do dawnego człowieka w nas, a nie wiemy jeszcze, jaki powinien być w nas człowiek nowy. Czy potrafimy zmienić się sami, czy może powinniśmy poszukać kogoś, kto nam w tym pomoże? Święty Paweł nalega: co się tyczy poprzedniego sposobu życia - trzeba porzucić dawnego człowieka, który ulega zepsuciu na skutek zwodniczych żądz, odnawiać się duchem w waszym myśleniu i przyoblec człowieka nowego, stworzonego według Boga, w sprawiedliwości i prawdziwej świętości.
Pewnej nocy miałem taki sen:
Stałem nad małym, kwadratowym stawem. Woda była przeźroczysta i tak głęboka, że wydawała się nie mieć dna. Różni ludzie wpadali do tego stawu i tonęli. Zanurzali się i powoli znikali w czeluściach.
Ja również się zbliżyłem. Zobaczyłem starca z niemowlęciem. Oni również zanurzali się powolutku.
Starzec zaczął wzywać pomocy, a niemowlę wyglądało jak martwe. Chciałem ich ratować, ale wiedziałem, że mogę uratować albo starca, albo niemowlę. Które życie wybrać? W tym momencie się obudziłem.
Zrozumiałem, że był to sen o dawnym i nowym człowieku. Stawiałem w nim pytanie: "Jakiego człowieka chcę ocalić w sobie: dawnego czy nowego? Dawnego, którego dobrze znam i który walczy o przetrwanie we mnie, czy nowego, który jest tak słaby, że sprawia wrażenie umarłego, i tak inny, że zastanawiam się, czy jest realny. Którego wybiorę, nowego, który wzrośnie we mnie, czy starego, który mnie demoralizuje?" Pamiętajmy o łacińskiej sentencji: Faciente quodse est, deus non denegat gratiam - Bóg nie odmawia łaski czyniącemu wszystko co w jego mocy.
Nowe wspólnoty w Kościele katolickim na Haiti często przedstawiają Jezusa jako nowego Mojżesza, który prowadzi lud niewolników do wolności, do Ziemi Obiecanej. Członkiem jednej z takich wspólnot była pewna kobieta, która wprawdzie już wierzyła, że dojście do Ziemi Obiecanej jest wyborem nowego życia, ale wciąż obawiała się własnej słabości. Wspólnota utwierdzała jąna drodze nawrócenia, a jednak ona podczas każdego spotkania modlitewnego pytała: "Kto pójdzie jutro ze mną na targ w Portau-Prince? Nie mam wiele do sprzedania, ale ktoś musi mnie pilnować, żebym nie oszukiwała na wadze. Potrzebuję towarzystwa chrześcijanki żyjącej wiarą która powie: Teraz ważysz sprawiedliwie, a teraz uważaj, bo oszukujesz". W ten sposób prosiła o pomoc w nawróceniu. Nie zawsze potrafimy zdobyć się na taką prostotę. I nie od razu po nawróceniu stajemy się dobrzy i łagodni. Nie staniemy się tacy tylko dlatego, że dotąd byliśmy ubodzy i nic nie znaczący. Bogaci nie zawsze są źli, a ubodzy nie zawsze są ich ofiarami. Dziś lub jutro wszyscy możemy być wystawieni na pokusę czynienia zła. W obozach koncentracyjnych naziści manipulowali zazdrością i nienawiścią w sytuacji, kiedy więźniowie nie mieli prawie nic. Ktoś, kto znajduje się na dole drabiny społecznej, może próbować wywyższyć siebie depcząc kogoś, kto znajduje się jeszcze niżej.
Nie ulec zniechęceniu
Rozważmy pewne zdarzenie opisane w Księdze Liczb. Kiedy Mojżesz wraz z Izraelitami zbliżał się do Ziemi Obiecanej, posłał ludzi celem zbadania ziemi Kanaan, mówiąc: "Idźcie przez Negeb, a następnie wstąpcie na góry. Zobaczcie, jaki jest kraj, a mianowicie jaki lud w nim mieszka, czy jest silny, czy też słaby, czy jest liczny, czy też jest go mało. Jaki jest kraj, w którym on mieszka: dobry czy zły, i jakie miasta, w których on mieszka: obronne czy bez murów? Dalej, jaka jest ziemia: urodzajna czy nie, zalesiona czy bez drzew? Bądźcie odważni i przynieście coś z owoców tej ziemi ". Jozue i Kaleb byli odpowiedzialni za tę grupę. Mojżesz wymienia imiona pozostałych, mających zbadać Ziemię Obiecaną. Wysłannicy poszli i odkryli bogaty kraj. Przynieśli tak ogromną kiść winogron, że musieli dźwigać ją we dwóch. Powiedzieli: Jest to kraj rzeczywiście opływający w mleko i miód. Cóż za wspaniała perspektywa! Dla Izraelitów wybiła szczęśliwa godzina po trudach wędrówki przez pustynię. Oto zwiadowcy stanęli przed Mojżeszem i Aaronem oraz przed całą społecznością Izraelitów, złożyli przed nimi sprawozdanie oraz pokazali owoce kraju. Jest to kraj rzeczywiście opływający w mleko i miód.
Popatrzcie, oni mówiąjak uczestnicy rekolekcji: "Dokonaliśmy rozpoznania, zbadaliśmy ten kraj", a ci, którzy ich słuchają, odczuwają pragnienie poznania Ziemi Obiecanej. Ale w tym momencie wysłannicy dodają: Jednakże lud, który w nim mieszka, jest silny, a miasta są obwarowane i bardzo wielkie. Nie możemy wyruszyć przeciw temu ludowi, bo jest silniejszy od nas i w ten sposób zasiewają zniechęcenie wśród Izraelitów. Na szczęście Jozue i Kaleb niezachwianie trwają w swojej wierze: Kraj, który przeszliśmy celem zbadania go, jest wspaniałym krajem. Jeśli nam Pan sprzyja, to nas wprowadzi do tego kraju i da nam ten kraj, który prawdziwie opływa w mleko i miód. Tylko nie buntujcie się przeciwko Panu. Nie bójcie się też ludu tego kraju, gdyż ich pochłoniemy. Obrona od niego odstąpi, a z nami jest przecież Pan. Zatem nie bójcie się ich!"
A jednak pozostali wysłannicy uparcie rozgłaszają złe wieści: Kraj, któryśmy przeszli, aby go zbadać, jest krajem, który pożera swoich mieszkańców. Wszyscy zaś ludzie, których tam widzieliśmy, są wysokiego wzrostu. Widzieliśmy tam nawet olbrzymów - Anakici pochodzą od olbrzymów - a w porównaniu z nimi wydaliśmy się sobie jak szarańcza i takimi byliśmy w ich oczach.
Zaledwie kilka osób sieje zwątpienie, a natychmiast cały lud zaczyna szemrać i wpada w panikę.
Wtedy cale zgromadzenie zaczęło wołać podnosząc głos. I płakał lud owej nocy. Izraelici szemrali przeciwko Mojżeszowi i Aaronowi. Całe zgromadzenie mówiło do nich: " Obyśmy byli pomarli w Egipcie albo tu na pustyni! Czemu nas Pan przywiódł do tego kraju, jeśli paść mamy od miecza, a nasze żony i dzieci mają się stać łupem nieprzyjaciół? Czyż nie lepiej nam będzie wrócić do Egiptu? "
Wystarczyło dziesięć minut, żeby zapomnieli o Bożym błogosławieństwie i żałowali życia w Egipcie, w domu niewoli.
Wtedy Pan przemawia do nich: postąpię z wami według słów, któreście wypowiedzieli przede Mną. [...] wy, którzyście przeciwko Mnie szemrali, nie wejdziecie z pewnością do kraju, w którym uroczyście poprzysiągłem wam zamieszkanie. Wasze małe dzieci, o których mówiliście, że będą wydane na łup, one wejdą i poznają kraj, którym wyście wzgardzili. Buntownicy nie umrą od razu. Będą się błąkać po pustyni aż wymrze całe pokolenie. Dopiero wtedy Izrael wraz z Jozuem i Kalebem, dwoma wiernymi świadkami Boga, wejdzie do Ziemi Obiecanej i przejdzie przez Jordan, tak jak niegdyś przeszedł przez Morze Czerwone.
Na początku nawrócenia my również możemy ulegać zniechęceniu. Możemy wydawać się sobie szarańczą w porównaniu z innymi. Radykalna zmiana życia nie jest łatwa. Nie zapominajmy jednak, że jesteśmy dziedzicami obietnicy: Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię. Nie wstydźmy się być chrześcijanami.
Uwierzmy, że Bóg nas kocha
Ciężko chora kobieta wyznała mi kiedyś: "Zadałam sobie w życiu wiele trudu, aż wreszcie zrozumiałam, że Bóg mnie kocha tak po prostu, bez względu na to, jak wielkie są moje grzechy". A w jaki sposób my Go kochamy? Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. W niebie będziemy blisko tych, których kochamy, bo będziemy blisko Chrystusa, a On jest wszystkim we wszystkich. Więc już dziś pozwólmy Mu zająć pierwsze miejsce w naszym życiu. On chce być Bogiem całego naszego życia, a nie tylko tego małego fragmentu, który nazywamy modlitwą. Pozwólmy Mu mieszkać w naszym domu, być Panem naszej rodziny, uczynków i myśli. Abraham odkrywał Boga przez całe swoje życie. I my, podobnie jak wielki Patriarcha, musimy opuścić swoją ziemię i udać się do ziemi, którą nam wskaże Bóg.
Piętno skarabeusza
Bywa że żałujemy rzeczy, którą niegdyś podarowaliśmy komuś z radością. Znałem pewną siostrę zakonną, której ojciec przez całe życie interesował się archeologią. W pewnym okresie swego życia budował fabrykę w Egipcie. Prace przebiegały na starym egipskim cmentarzu, mógł więc kupić tanio wiele cennych przedmiotów. Robotnicy egipscy wydobywali je z grobów królewskich i sprzedawali za bezcen. Po śmierci ojca zakonnica odziedziczyła interesującą kolekcję. W dniu moich urodzin pozwoliła mi wybrać jakiś prezent z egipskiej kolekcji. Wybrałem pieczęć z pięknym skarabeuszem, która należała kiedyś do faraona lub dostojnika królewskiego. Byłem z niej bardzo dumny. Zawsze kiedy wyjeżdżałem na kilka dni, ukrywałem ją starannie, obawiając się kradzieży. Nie widziałem w tym nic złego. Wydawało mi się, że nie przywiązuję się do rzeczy i z łatwością oddaję je innym. Aż do chwili, kiedy podczas rekolekcji miałem taki sen:
Znajdowałem się przed wejściem do klasztoru.
Bóg wskazał mi wielki stół pełen różnych przedmiotów. Tłumy brały do ręki i oglądały wszystko jakby to była wyprzedaż staroci. Każdy mógł wziąć, co mu się podobało: klejnoty, pieniądze lub coś bezwartościowego, np. plastikową torebkę, w którą pakuje się zakupy. Ludzie zabierali mnóstwo rzeczy. Ja również zacząłem szukać czegoś dla siebie. Myślicie, że zainteresowałem się jakimiś cennymi klejnotami? Skądże! Zabrałem pewien kamyk i jakiś przedmiot z plastiku. To były rzeczy, którymi kiedyś obdarowałem moich bliskich. Teraz skwapliwie zabierałem je z powrotem. Nagle zobaczyłem swoją egipską pieczęć. Chwyciłem ją, a ona na moich oczach zaczęła rosnąć. Urosła tak bardzo, że musiałem wypuścić ją z rąk i, przerażony, obudziłem się.
To był sen o nieumiejętności oddawania. Obdarowywałem bliskich drobiazgami, do których nadal byłem przywiązany. Nie potrafiłem porzucić przywiązania nawet do całkiem bezwartościowych przedmiotów. A skarabeusz z egipskiej pieczęci stał się wręcz moim bożkiem. Tak go pokochałem. Postanowiłem nauczyć się dawać. Natychmiast bez żalu podarowałem komuś ową pieczęć. Czasem wydaje nam się, że oddajemy Bogu wszystkie swoje sprawy, a nie zauważamy swego przywiązania do wspomnień czy marzeń o bogactwie i sławie. Wielu z nas przechowuje w sercu obraz wymarzonego domu, samochodu, pracy. Bywa nawet tak, że ktoś wybiera życie zakonne i nadal marzy o innym życiu. Jesteśmy wszyscy tacy bogaci w marzenia! A gdyby Bóg powiedział: "Oddaj mi swoje marzenia o domu, wspaniałym mężu czy żonie"? Z taką łatwością mówimy, że Jezus jest Panem naszego życia, ale czy oddaliśmy Mu naprawdę wszystko?
Może się też zdarzyć, że ktoś podarował nam jakiś prezent, a sześć lat później spytał, czy wciąż go mamy. Taki prezent ciąży i zniewala. Ofiarodawca zachowuje się tak, jakby pragnął nas przywiązać do siebie. Unikajmy takiej postawy wobec Boga i ludzi.
Uzdrowienie to duchowe wzrastanie
Rzadko odzyskujemy zdrowie od razu. Na ogół zdrowiejemy stopniowo. Sw. Paweł pisze: A ja nie mogłem, bracia, przemawiać do was jako do ludzi duchowych, lecz jako do cielesnych, jako do niemowląt w Chrystusie, mleko wam dałem, a nie pokarm stały, boście byli niemocni; zresztą i nadal nie jesteście mocni" i dalej: aż dojdziemy wszyscy razem [...] do człowieka doskonałego, do miary wielkości według Pełni Chrystusa. To prawda, że zanim rzeczywiście znajdziemy ścieżkę wiary, jesteśmy niemowlętami. Potem musimy przejść przez etap "bycia dzieckiem" w wierze, kiedy Chrystus w nas wzrasta i osiąga Pełnię. Duch Święty prowadzi nas wtedy od jednego małego zwycięstwa do drugiego małego zwycięstwa, od uzdrowienia do uzdrowienia. Uzdrowienie psychiczne, fizyczne czy duchowe może objawić się w sposób bardzo spektakularny. Takie uzdrowienie nie zawsze jest trwałe. Jest znakiem Bożej miłości do nas, ale nie zawsze znakiem naszej miłości do Niego. Czasem pragniemy uzdrowienia, ale nie zamierzamy się zmieniać. A On chciałby w nas zamieszkać.
Rekonwalescencja pozwala istnieć
Uzdrowienie, zarówno fizyczne, jak i duchowe, wymaga rekonwalescencji. To okres umacniania wiary, bycia z Bogiem, nauki modlitwy (codziennie chociażby dziesięć minut, pół godziny). Obarczona obowiązkami matka pozwala sobie na przerwę w pracach domowych i codziennie modli się, bez względu na to, czy "czuje" czy "nie czuje" Boga. Odmawia dziesiątek różańca nawet wtedy, kiedy dzieci są z nią, a mąż ogląda telewizję. Rekonwalescencja ułatwia wzrost duchowy i w jakimś sensie pozwala istnieć. Żeby się udała, spróbujmy na początek urządzić w mieszkaniu choćby mały kącik do modlitwy. Wystarczy jakiś obraz, świeca, Pismo Święte. Bądźmy na Mszy św. nie tylko w niedzielę, zaglądajmy do kościoła, kiedy przechodzimy obok.
Nie należy przedwcześnie wychodzić z domu po chorobie. Zwykłe przeziębienie może wtedy przerodzić się w zapalenie płuc. Nie zachowujmy się jak chorzy na grypę, którzy decydują się na kurację szokową i zażywają antybiotyki, a kiedy tylko przestają kaszleć, przerywają leczenie i wychodzą z domu. Ktoś, kto został uwolniony z uzależnienia od alkoholu, narkotyków, wybuchów gniewu, kłamstw czy od złego ducha, może z braku ostrożności zaprzepaścić tę łaskę. Upadając może zwątpić w uzdrowienie, a wtedy wszystko zacznie się wydawać bardziej beznadziejne i trudniejsze niż uprzednio: Gdy duch nieczysty opuści człowieka, błąka się po miejscach bezwodnych, szukając spoczynku, ale nie znajduje. Wtedy mówi: " Wrócę do swego domu, skąd wyszedłem"; a przyszedłszy zastaje go niezajętym, wymiecionym i przyozdobionym. Wtedy idzie i bierze z sobą siedmiu innych duchów, złośliwszych niż on sam; wchodzą i mieszkają tam. I staje się późniejszy stan owego człowieka gorszy niż był poprzedni.
Czeka nas walka przez cały okres rekonwalescencji, czyli przez całe życie. Zachowanie ostrożności, postawienie strażnika u bram naszego serca, pamięci i wyobraźni, będzie koniecznością. Matka Boża - Brama Niebios, jak mówi o niej Litania Loretańska, niech będzie bramą naszego serca, oczu, ust, uszu, całego ciała. Dzięki niej nie będziemy oglądać, mówić czy robić byle czego.
Kierownictwo duchowe
Kierownik duchowy może nam bardzo pomóc w zrozumieniu niektórych aspektów uzdrowienia. To prawda, że niektórzy z nas są na tyle silni, że mogą sami przejść drogę nawrócenia, ale nie rezygnujmy zbyt łatwo z pomocy kompetentnych i doświadczonych osób. Z braku kierownictwa duchowego możemy mieć pokusę opowiadania o swoim życiu przypadkowym osobom i będziemy wysłuchiwać sprzecznych rad. Możemy się wtedy pogubić. Wiem, że duchowe wsparcie innych to dzisiaj rzadkość, że niełatwo jest znaleźć kierownika duchowego. Warto pamiętać, że w Kościele już w pierwszych wiekach byli również świeccy kierownicy duchowi, czyli Boży ludzie, którzy doradzali innym, także duchowieństwu. Może znamy kogoś takiego? Nad wyborem kierownika duchowego trzeba się dobrze zastanowić, bo stawką w tej grze jest nasze życie. Dobrze jest się upewnić, że ten, przed którym otworzymy swoją duszę, potrafi zachować postawę Jezusa, który Trzciny zgniecionej nie złamie ani knota tlejącego nie dogasi. Ale kiedy już wybierzemy kierownika duchowego (ojca łub matkę), nie zmieniajmy go pochopnie. Naprawdę, niewiele osób może nam służyć w tej materii. Pamiętajmy, że ten, który, w jakimś sensie, ma prawo do naszej duszy, otrzymuje od Boga specjalne światło. Nawet jeśli się pomyli, sprostuje pomyłkę i nie wyrządzi nam krzywdy.
Nie zawsze otrzymujemy kierownika duchowego na całe życie. Na ogół "dostajemy" go na jakiś czas.
Przez wiele lat byłem kierownikiem duchowym seminarzysty. W pewnym momencie straciłem go z oczu. Po roku spotkaliśmy się na jego prośbę. Rozmawialiśmy przez godzinę, ale czułem, że przestaliśmy być bratnimi duszami. Ciekaw byłem, co porabia. Otwierał się przede mną, lecz ja nie rozpoznawałem jego duszy. Zmienił kierownika duchowego. Powiedziałem: widocznie teraz on otrzymał tę łaskę, aby ci towarzyszyć.
Wybór ojca duchowego nie może być podyktowany zachcianką. Potrzeba czasu, by właściwie wybrać. Módlmy się więc i rozważajmy. Otwierajmy się i obdarzajmy zaufaniem stopniowo. Być może po jakimś czasie kierownik duchowy zdecyduje, że dalej możemy już iść sami. Nie zapominajmy, że on również jest osobą zranioną. Nie utożsamiajmy się z nim i nie oczekujmy, że będzie nieomylny. Jezus powiedział do Piotra zanim ten trzykrotnie się Go zaparł: Ty ze swej strony umacniaj swoich braci.
10. WSZĘDZIE I W KAŻDYM CZASIE
UFNOŚĆ
Ufność to ręka Jezusa prowadząca wszystko. Ufam, nawet kiedy nic nie rozumiem z wydarzeń mego życia.
Uśmiecham się, składam dzięki, zawsze wyglądam na zadowoloną z działania Boga, ponieważ wszystko jest łaską.
Ufność prowadzi do miłości i czyni cuda...
Kiedy ufamy Bogu, ośmielamy się mówić, otwierać serce bezwarunkowo i bezinteresownie.
św. Teresa od Dzieciątka Jezus
Pragnęła, aby Jezus ją pocałował
Chorzy wołają do Jezusa: ulituj się nade mną!, a On ich pyta: Co chcesz, abym ci uczynił? Takie pytanie może wydawać się dziwne wobec ogromu ludzkiego nieszczęścia. To oczywiste, czego oni pragną: Rabbuni, żebym przejrzał albo: spojrzyj, proszę Cię, na mego syna,. I Jezus odpowiada: Idź, twoja wiara cię uzdrowiła. Tak jakby chciał usłyszeć, że chory woła o pomoc z samej głębi swojego serca.
Wołającemu człowiekowi nie zawsze chodzi o uzdrowienie fizyczne, jak o priori zakładamy. Każdy człowiek jest inny, każdy modli się i błaga o pomoc inaczej. Pamiętam wizytę złożoną wiele lat temu siostrom Saint-Maur mieszkającym w Buissonnets w pobliżu mojego klasztoru. Bardzo lubiłem do nich przychodzić, rozmawialiśmy i modliliśmy się wspólnie. Szczególnie lubiłem s. Marie-Stanislas, która miała wówczas ponad osiemdziesiąt lat. Ona też lubiła moje wizyty, wyznała, że odczuwa po nich pokój. Poznałem ją, kiedy nie byłem jeszcze kapłanem i wtedy po raz pierwszy modliłem się o jej uzdrowienie. Była sparaliżowana. Położyłem dłoń na jej ramieniu i modliłem się. Siostry pomagały Marie-Stanislas we wszystkich codziennych czynnościach. Za ścianąjej celi znajdowała się kaplica. Siostra Marie-Stanislas opierała głowę o tę ścianę i rozmawiała z Jezusem. W dniu mojej wizyty siostry nie założyły jej welonu. Poskarżyła się Jezusowi, który przemówił do jej serca: "Czy jesteś w welonie, czy bez welonu, Ja i tak cię kocham, bo ty bardzo Mnie kochasz". Siostra podkreślała słowa "bo ty bardzo Mnie kochasz". Przemawiając do niej Jezus odpowiedział miłością na jej miłość. Chciałem się dowiedzieć, czego tak naprawdę oczekiwała od Niego, co mógłby dla niej zrobić. Powiedziała, że chciałaby, żeby ją pocałował. Popatrzcie, ta sparaliżowana siostra wcale nie prosiła o uzdrowienie! Od tamtej pory, kiedy ludzie proszą o uzdrowienie, pytam, czego oczekują od Jezusa. Rozważam ich słowa i nie odpowiadam od razu. Staram się zrozumieć, czego naprawdę potrzebują.
Kiedy się modlę, patrzę
Podczas modlitwy o uzdrowienie nie należy się niczemu dziwić. Nie do nas należy szukanie rozwiązań. Pozwólmy działać Duchowi Świętemu, który odpowiada na nasze prośby i wie, kto potrzebuje uzdrowienia. Nie obiecujmy choremu: "Alleluja, Jezus żyje. Pomodlimy się za ciebie i Jezus cię uzdrowi!" Wysłuchajmy jego zwierzeń tak, jakbyśmy go nie słuchali, jakbyśmy na niego nie patrzyli. Ale zanim zaczniemy się modlić o uzdrowienie, spójrzmy na niego. W poprzednich rozdziałach mówiliśmy, że bolesne wspomnienia często wypieramy do podświadomości. Jeśli są zbyt bolesne, pozostają stłumione, nieznane. Możemy się tylko modlić o ich uzdrowienie.
Jezus uzdrawia każdego inaczej, niekiedy dwustopniowo, niekiedy trzystopniowo, jak niewidomego z Betsaidy: Potem przyszli do Betsaidy. Tam przyprowadzili Mu niewidomego i prosili, żeby się go dotknął. On ujął niewidomego za rękę i wyprowadził go poza wieś. Zwilżył mu oczy śliną, położył na niego ręce i zapytał: " Czy widzisz co?" A gdy przejrzał, powiedział: " Widzę ludzi, bo gdy chodzą, dostrzegam ich niby drzewa ". Potem znowu położył ręce na jego oczy. I przejrzał [on] zupełnie, i został uzdrowiony; wszystko widział teraz jasno i wyraźnie.
Jezus dwukrotnie kładzie ręce na oczy niewidomego, tak pragnął utwierdzić go w pragnieniu uzdrowienia i wzrastania w wierze. Czasem Jezus uzdrawia na odległość, czasem kogoś dotyka, a czasem pozwala dotykać Siebie. Nie stosuje jakiejś jednej konkretnej techniki, jak współcześni uzdrawiacze. Jest Synem Bożym i wie, czego potrzebują chorzy.
Popatrzmy przez chwilę na sposób, w jaki Pan uzdrawia: znieśli do Niego wszystkich chorych i prosili, żeby przynajmniej frędzli Jego płaszcza mogli się dotknąć; a wszyscy, którzy się go dotknęli, zostali uzdrowieni.
A pewna kobieta od dwunastu lat cierpiała na upływ krwi. Słyszała ona o Jezusie, więc przyszła od tyłu, między tłumem, i dotknęła się Jego płaszcza. Mówiła bowiem: "Żebym się choć jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa". Zaraz też ustał jej krwotok i poczuła w ciele, że jest uzdrowiona z dolegliwości. A Jezus natychmiast uświadomił sobie, że moc wyszła od Niego. Obrócił się w tłumie i zapytał: "Kto się dotknął mojego płaszcza?"
A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych okolic, wolała: " Ulituj się nade mną, Panie, synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha ". Wtedy Jezus jej odpowiedział:
" O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!" Od tej chwili jej córka była zdrowa.
Szukajmy prawdy o naszym cierpieniu
Nasze trudności życiowe mają na ogół głębsze przyczyny niż nam się wydaje. Myślimy, że wystarczy rozwiązać bieżące problemy i już będzie dobrze. Bóg jeden wie, jak głęboko ukrywamy swój lęk. Opowiedzmy ojcu duchowemu o swoich trudnościach. Mądry kierownik duchowy nie będzie odpowiadał natychmiast, ale przez dłuższy czas będzie szukał rozwiązania. Postępujmy wtedy rozważnie: módlmy się o dar rady dla niego i nie ukrywajmy swoich niepokojów, a w końcu odkryjemy prawdę o swoim życiu. Nie łudźmy się, że wystarczy powiedzieć: "Panie, daj mi siłę, pomóż mi wyjść z przygnębienia" i już się zmienimy. Takie słowa niewiele znaczą, jeśli nie pozwalamy Bożej miłości przeniknąć w głąb naszego serca. Nauka miłości wymaga czasu. Cierpiąc i wołając do Boga o uśmierzenie naszego bólu spostrzegamy czasem, że Duch Święty nie ogranicza się do zewnętrznego uzdrowienia, ale dotyka nas głębiej. Dlatego również jeśli modlimy się za kogoś, nie powtarzajmy do znudzenia: "Panie, uzdrów tę osobę". Pytajmy raczej, gdzie potrzebuje uzdrowienia. Nie spieszmy się, modlitwa o uzdrowienie wymaga od nas również mądrości, prośmy więc o ten dar.
Na ogół spowiadając się wyznajemy zło, pod którym ukryte są stłumione cierpienia, zranienia. Odkryjmy prawdziwą ich przyczynę, a spowiedź i modlitwa o uzdrowienie odniosą skutek. Źródło zła znajduje się w korzeniu, nie ścinajmy chwastów, lecz wyrywajmy je z korzeniami.
Starałem się kiedyś pomóc pewnej kobiecie cierpiącej na artretyzm. Modliłem się o uzdrowienie jej z fizycznego bólu. Cały czas czułem jednak jakąś blokadę. Spytałem, czy kiedykolwiek odmówiła komuś wybaczenia. Przyznała, że nie może wybaczyć siostrze jakiegoś postępku sprzed trzydziestu lat. Właśnie wtedy miała pierwszy atak artretyzmu. Pomodliliśmy się. Kiedy zdobyła się na wybaczenie, została uzdrowiona z fizycznego bólu. Uwierzyła w moc modlitwy i dawała temu świadectwo. Sześć miesięcy później przyszła do mnie, bo zaczęły ją boleć ramiona. Okazało się, że w międzyczasie siostra wprowadziła się do niej. Jej codzienna obecność była uciążliwa. Znowu jej wybaczyła i znowu fizyczny ból minął.
Nie mówmy, że Boga nie ma
Mój ojciec cierpiał na raka kręgosłupa, a jednak umierał spokojnie, nie odczuwał bólu, wydawało sie jakby zasypiał. Dziś już umiem się cieszyć, że odszedł w taki sposób, choć wtedy pragnąłem przede wszystkim jego uzdrowienia. Ojciec nie wierzył w Boga, ale był wdzięczny za modlitwę. Modliliśmy się za niego, a on odczuwał ulgę. Lekarze nie wierzyli, że przestał odczuwać ból, uważali, że udaje twardziela. Nie uniknął odleżyn, wycieńczenia, wyniszczenia ciała, ale odszedł w pokoju, choć lekarze spodziewali się trudnej agonii. Pamiętam jak się buntowałem, jak pragnąłem aby wyzdrowiał. Sześć miesięcy wcześniej Jezus powiedział do mnie: Twój ojciec jest chory. Cieszę się moimi ziemskimi dziećmi, ale pragnę je mieć blisko siebie. Nie buntuj się". A ja buntowałem się mimo wszystko. Teraz wiem, że ojciec rzeczywiście został cudownie uzdrowiony. Nie zawsze tak się dzieje. Nie mówmy jednak wtedy, że Boga nie ma. To my nie potrafimy dostrzec Jego obecności. Módlmy się często za konających.
Na zawsze zapamiętam mężczyznę, którego znaleźliśmy powieszonego. Na stole zostawił Biblię otwartą na Ośmiu błogosławieństwach: Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. Pomyślałem, że Jezus był z nim w tym trudnym momencie. Ludzie umierają na raka, który niszczy ich ciało, ale umierają też na raka duszy, z rozpaczy. Teresa z Lisieux wyznała, że nie wyobrażała sobie, że wytrzyma tak dotkliwy ból. Tłumaczyła to pragnieniem zbawienia dusz. Kazała zabrać lekarstwa, obawiając się, że ulegnie pokusie i zażyje ich za dużo. Zamierzano usunąć ten fragment z pierwszego wydania jej pism, ponieważ uważano, że rzuca cień na wizerunek małej świętej, która odczuwała pokusę szybkiego skończenia z życiem. Pamiętajmy również o słowach Bernadety: "Mówmy raczej o trudnościach i walkach świętych, i o tym jak z tego zwycięsko wychodzili zamiast wychwalać ich cnoty!". Postrzegamy świętych jako wzór cnót, podziwiamy ich, bo nie jesteśmy w stanie ich naśladować. Pod koniec życia Tereska powiedziała: "W niebie dowiecie się ile wycierpiałam". A my często wyobrażamy sobie, że jej życie było usłane różami. Nie wiemy albo nie chcemy wiedzieć o jej cierpieniach. Jeden Bóg wie wszystko. Jednak pewnego razu Tereska zdradziła się: "Kiedy przechodziłam obok celi matki i widziałam światło, wiele razy zmuszałam się, żeby nie wejść. Z żalu ściskało mi się serce". Ten szczegół z codziennego życia świadczący ojej ludzkiej czułości. Kiedy leżała chora, wysunęła stopę z łóżka i głaskała nią policzek siostry. Niektórym z nas może się to wydawać rzeczą nie do uwierzenia. Była święta, a nie ukrywała ludzkich uczuć.
Ile lat ma płaczące dziecko?
Podczas modlitwy o uzdrowienie, powracamy niekiedy do wspomnień z wczesnego dzieciństwa. W naszej pamięci zapisują się nawet wspomnienia nauki chodzenia i mówienia, pierwsze doświadczenia rzeczy i pierwsze kontakty z ludźmi. Zdarza się, że podczas modlitwy ktoś zaczyna płakać. Pytam wówczas ile lat ma płaczące dziecko i słyszę na przykład: "Cztery". Podczas modlitwy bolesne wspomnienie wydostało się gwałtownie z mroków pamięci, podobnie jak wytryska źródło. Osoba zraniona cofnęła się w przeszłość i niespodziewanie odkryła dawno stłumione wspomnienia. Wszyscy nosimy w sobie zranione dziecko wołające o pomoc i pocieszenie. Możemy cofnąć się wspomnieniami nawet do życia płodowego. Już w brzuchu matki dziecko odbiera zewnętrzne bodźce, zwłaszcza od swoich rodziców. Coraz częściej mówi się o tym głośno. Dziecko wyczuwa nawet to czy rodzice pragnąjego narodzin, czy nie.
Często wyrażamy swoje uczucia poprzez język ciała. Zdarza się, że podczas modlitwy o uzdrowienie osoba zraniona, przeżywając cierpienia z okresu płodowego, przyjmuje embrionalną pozycję. Być może przypomina sobie obawy matki, odrzucenie, a może przykre okoliczności poczęcia (pozamałżeńska miłość rodziców, gwałt, pijany ojciec, itp.). Modlimy się również o uzdrowienie wspomnień związanych z porodem. Nie pamiętamy swojego przyjścia na świat, lecz niepokój rodziców pozostawia w nas trwałe ślady. Warto o tym pamiętać. Prośmy Boga o pobłogosławienie naszych narodzin, a uwierzymy w swoją wyjątkowość w oczach Boga, który pragnął naszych narodzin, pokochał nas już w chwili poczęcia i otoczył ojcowską troską. Nelly Astelli i Alexis Smets modlą się właśnie w taki sposób. Są przekonani, że osoba zraniona musi cofnąć się we wspomnieniach do samego poczęcia, by Jezus mógł ją uzdrowić wewnętrznie.
Modląc się o uzdrowienie pewnej kobiety odkryłem, że jej matka poroniła pierwszą ciążę. Bardzo cierpiała z tego powodu, lecz nigdy się nie poskarżyła, nigdy nie mówiła o swoim bólu. To był rodzinny sekret. Kiedy znowu zaszła w ciążę, urodziła dziewczynkę - właśnie tę kobietę, która prosiła o uzdrowienie. Podczas modlitwy kobieta zaczęła odczuwać brak oczekiwanej, lecz nigdy nie narodzonej istoty w rodzinie. Rodzinna zmowa milczenia jeszcze bardziej podkreślała poczucie straty. Dopiero podczas modlitwy kobieta odkryła to głębokie zranienie i wyraziła stłumione uczucia. Pomodliliśmy się za poronione dziecko. Wtedy zaczęła odzyskiwać spokój, którego wcześniej nigdy nie zaznała. Trudno rozstrzygnąć, czy w tym przypadku matka przekazała dziecku swój ból jeszcze przed narodzinami, czy też dziecko odczuło ból rodziny już po przyjściu na świat. W każdym razie zostało naznaczone bolesną stratą, którą wyparło ze świadomości.
Gdzie kończy się świadomość, a zaczyna podświadomość? Osoba, o której uzdrowienie się modlimy, może doświadczać gwałtownych emocji. Często płacze lub drży, kiedy uświadamia sobie swoje traumatyczne przeżycia. Trudno jest zbudować życie na czyjeś nieobecności, jak w przypadku wspomnianej kobiety. Trudno też odkryć bolesną tajemnicę i żyć pełnią. Czy możemy znaleźć swoje miejsce, jeśli nasi rodzice nie przyjęli życia lub nie zaakceptowali śmierci dziecka przed naszymi narodzinami? Zanegowanie życia lub zepchnięcie do podświadomości śmierci skutkuje procesem negacji, wypierania wszelkiej formy życia i wszelkiej formy śmierci. Następuje reakcja łańcuchowa, która dotyka nie tylko tych, którzy zastosowali mechanizmy obronne, ale również tych, którzy są z tymi osobami związani w czasie i w przestrzeni.
Jakie życie czeka dzieci zrodzone przez zgwałcone matki po tragicznych wydarzeniach w Bośni? One już dzisiaj potrzebują uzdrowienia. Jakie spojrzenie kierują na nie ludzie, a może nawet ich własne matki? Straszliwe okoliczności poczęcia wystarczą, by złamać czyjeś życie. Już teraz módlmy się za te dzieci. One potrzebują modlitwy o wiele bardziej niż my, chociaż wszyscy byliśmy w jakiś sposób ranieni od chwili poczęcia.
WSZĘDZIE I W KAŻDYM CZASIE
Modląc się o uzdrowienie Barbara Schlemon prosi Jezusa o uleczenie z bólu świadomych i nieświadomych wspomnień z całego życia. Osoba zraniona cofa się we wspomnieniach do początków swojego życia, może zatrzymywać się w kluczowych momentach i prosić Jezusa o towarzyszenie jej w trudnym doświadczeniu. Oto jej modlitwa, którąpoleca innym:
Jezu, proszę Cię, przyjdź do mego serca.
Uzdrów to, co we mnie potrzebuje uzdrowienia. Znasz mnie lepiej niż ja sam. Proszę, wiej Swoją miłość w każdy zakątek mego serca, wszędzie tam, gdzie odkryjesz we mnie chore dziecko. Dotknij je, pociesz i podnieś. Uzdrów okoliczności mego poczęcia. Zmyj ze mnie ślady krwi porodu i uwolnij od wszystkiego, co mnie wówczas raniło. Pobłogosław moje życie od chwili poczęcia w łonie matki i rozwiąż pęta, które ograniczały mój rozwój podczas ciąży. Spraw, abym pragnął przyjść na świat i uzdrów mnie z psychicznych i fizycznych wstrząsów narodzin.
Dziękuję Ci, że wziąłeś mnie w swe ramiona w tamtej chwili. Dziękuję za obietnicę obecności w moim życiu. Poproś Swoją Matkę, by objęła mnie ramionami, utuliła i przywróciła życiu w miejscach, gdzie czuję się umarły.
Pragnę Jej Matczynej miłości. Nie wiem też, co to ojcowska miłość. Dlatego spraw, bym mógł wypowiedzieć: Abba, Ojcze. Potrzebuję ojcowskiej miłości. Potrzebuję zapewnień, że byłem upragnionym i ukochanym dzieckiem. Proszę, obejmij mnie swoimi mocnymi ramionami, uzdrów całe moje życie i bądź mi pociechą w chwilach, kiedy inni mnie zniechęcają.
Ludzie często się żalą: "Byłem w sytuacji bez wyjścia i nikt nawet palcem nie kiwnął". Rozpaczają, bo myślą, że ich życie nie ma wartości ani dla innych ludzi, ani dla Boga. Są takie chwile, kiedy człowiek rzeczywiście może stracić wiarę w sens życia i rację swojego istnienia. Ofiarujmy Bogu to opuszczone, wylęknione dziecko i tego niezrozumianego dorastającego chłopca, jakiego wciąż w sobie nosimy. Oddajmy Jezusowi naszą bolesną przeszłość. Zaufajmy, że On nigdy nas nie opuścił.
Jezu, czy byłeś wtedy ze mną?
Zmieniam tekst modlitwy, kiedy ktoś doświadczył przemocy fizycznej i czuje się zbrukany, zdeptany, zmasakrowany. Czyż mógłbym się wówczas modlić: "Dziękuję Ci Jezu, że byłeś obecny"? Czyżby Jezus towarzyszył ofierze przemocy i nic nie zrobił? Uświadomienie sobie podobnego zranienia i wiara w obecność Jezusa wydają się nie do pogodzenia. A jednak Jezus rzeczywiście jest obecny w każdym momencie naszego życia. W jaki sposób rozumieć Jego obecność w chwili, kiedy doświadczamy przemocy fizycznej? To tajemnica Krzyża. Niełatwo ją zrozumieć i nie sposób jąkomukolwiek narzucić. Spróbujmy wchodzić w tajemnicę Krzyża stopniowo, oddając Jezusowi każdą naszą trudną próbę. Jezus pragnie ukoić nasz ból i uzdrowić nas, a nie obarczać ciężarami nie do uniesienia.
Za każdym razem prośmy też Jezusa, by chory wybrał właściwą drogę życia i nauczył się wybaczać. To pierwszy krok na drodze uzdrowienia. Możemy zaproponować choremu wizualizację osoby, która go skrzywdziła. Poprośmy Jezusa, by stanął pomiędzy ofiarą i oprawcą. Ofiara może spróbować wybaczyć lub przynajmniej spojrzeć na oprawcę oczami Boga. Chory nie musi po raz kolejny przeżywać traumatycznego wydarzenia, by dostąpić uzdrowienia. Znałem więźniów, którzy byli katami i jednocześnie głęboko zranionymi ofiarami. Modliłem się o ich głębokie i trwałe uzdrowienie. Modliłem się, by przyjęli do swego serca swoich oprawców, by zobaczyli w nich braci.
Bóg widzi nasze serca
Chrystus przyszedł uwalniać więźniów. Ale może nas uwolnić tylko wtedy, gdy spojrzymy na nasze zranienia w świetle Jego prawdy. Ewangelia według św. Jana opowiada o Samarytance udającej się do studni w południe, kiedy inne kobiety wróciły już do domu. Kobieta wybrała tę właśnie godzinę, mimo ogromnego upału, bo nie chciała narażać się na pogardliwe spojrzenia i raniące słowa. I w tej oto godzinie spotkała Jezusa siedzącego samotnie przy źródle. Zaczynają rozmawiać, wymieniają myśli o Bogu i ludziach, aż nadchodzi chwila, w której Jezus dotyka trudnych momentów w życiu kobiety, które ona chciałaby przemilczeć. "Idź, zawołaj swego męża i wróć tutaj!" A kobieta odrzekła Mu na to: "Nie mam męża". Rzekł do niej Jezus: "Dobrze powiedziałaś: Nie mam męża. Miałaś bowiem pięciu mężów, a ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem. To powiedziałaś zgodnie z prawdą ".
Jezus proponuje Samarytance przyjęcie prawdy, która jąwyzwoli, zwróci jej tożsamość i zdejmie z niej raniący ciężar potępienia. Kobieta wraca do domu i daje świadectwo o swoim nawróceniu tym wszystkim, których spojrzenia obawiała się wcześniej: Pójdźcie, zobaczcie człowieka, który mi powiedział wszystko, co uczyniłam: Czyż On nie jest Mesjaszem ? I ona stała się kobietą mogącą czerpać wodę ze studni o dowolnej godzinie.
Oto kilka modlitw o uzdrowienie. Nie są to modlitwy typu cudowny łańcuszek: "Jeśli odmówisz trzy razy, Bóg cię wysłucha". Tu nie o to chodzi. Nie jesteśmy znachorami. Każdy może też próbować ułożyć własną modlitwę. Bóg zna nasze serce i nie jest ani księgowym, ani nauczycielem literatury.
Panie Jezu, powróć ze mną do okresu dojrzewania. Niech światło Twojego Ducha rozjaśni zakamarki mojej duszy. Ciągle czuję wstyd z powodu niektórych dawnych postępków. Daj mi siłę, bym wyznał grzechy i obmyj mnie z win. Dziękuję za Twoją oczyszczającą miłość, która sprawia, że mogę stać się bielszy niż śnieg. Uwolnij mnie od poczucia opuszczenia, upokorzenia, ośmieszenia.
Pomóż uwierzyć w Królestwo Niebieskie i stać się jego godnym, pomóż zobaczyć, do kogo naprawdę należy moje życie.
W tamtym okresie wielokrotnie sprzeciwiałem się rodzicom. Ulecz bolesne wspomnienia nieporozumień, które nas wtedy zraniły i których do dziś nie rozwiązaliśmy. Obmyj mnie z urazy, z poczucia skrzywdzenia. Powierzam Ci moje życie. Dziękuję za miłość i za uzdrowienie trudnego okresu dojrzewania. Ufam, że jeśli pozostanę przy Tobie, uzdrowisz mnie całkowicie. Amen.
A oto modlitwa, którą usłyszałem po wieczornej Mszy świętej w Medziugoije:
Panie, dziękuję Ci za uzdrowienie mojej duszy.
Jestem nerwowy, porywczy, niecierpliwy, zapalczywy i podatny na zranienia, ponieważ nadal odczuwam przywiązanie do grzechu. Zgubne przyzwyczajenia pozostawiły blizny i rany. Chciałbym nauczyć się miłości bliźniego i ufności, którą utraciłem wskutek różnych bolesnych doświadczeń.
Jezu, oczyść moją podświadomość. Spraw, bym przyjął światło prawdy, które na zawsze rozproszy ciemności mojej duszy. Mocą Twej łaski uzdrów moje przywiązanie do dóbr materialnych, które rodzi niepokój. Oczyść mnie i spraw, aby moja dusza zwróciła się do Ciebie. Uzdrów mnie ze skłonności do wątpienia w Słowo Boże. Błagam cię, wyzwól mnie z traumatycznych wspomnień życiowych klęsk i niezrealizowanych marzeń.
Uwolnij od ciemności wewnętrznych i opatrz rany, które wyparłem ze świadomości. Spraw, bym cieszył się Bożym pokojem. Amen.
A teraz świadectwo Lucyny, które pomaga zrozumieć, co się dzieje w sercach naszych braci:
Lęk zaprowadził mnie w labirynty przeszłości. To było bolesne. Traumatyczne wspomnienia zawładnęły mną. Dzisiaj rozbroiłam je z ich ładunku emocjonalnego. Jednak wciąż niechętnie wracam pamięcią do bolesnych doświadczeń, które naznaczyły moje życie. Widzę przebieg całego procesu wydobywania ich z podświadomości do pamięci. Czas zaciera bolesne wspomnienia. Poddałam się czułości i nieskończonej dobroci Boga. Jestem spokojniejsza, pełna ufności, żarliwie pragnę prawdy.
Zwracam me oczy w stronę Jezusa na Krzyżu. Nie wiem, dokąd Bóg mnie zaprowadzi, ale oddaję Mu swoje życie. Zawierzam Mu wszystko. Akceptuję moją słabość.
Uzdrawiające sny i widzenia
Człowiek idący drogą uzdrowienia wewnętrznego zauważa, że wydarzenia z przeszłości, bolesne wspomnienia, często przedostają się do pamięci podczas snów. Pozwólmy pamięci przyjąć te stłumione treści. Odszyfrowanie ich zostawmy psychoanalitykowi, a my zatroszczmy się o to, co Duch Święty pragnie nam przekazać:
Marzenia senne podobne są do obrazów w zwierciadle, naprzeciw oblicza - odbicie oblicza. [...]
Poza wypadkiem, gdy Najwyższy przysyła je jako nawiedzenie, nie przykładaj do nich serca!
Zarówno teksty Starego jak i w Nowego Testamentu wspominają o sytuacjach, w których Bóg posługuje się snami, by pouczyć człowieka. Chodzi o znaki przyjścia Ducha Świętego, który umacnia i oświeca człowieka. W dniu Zesłania Ducha Świętego Piotr powtarza proroctwo Joela:
W ostatnich dniach - mówi Bóg - wyleją Ducha mojego na wszelkie ciało, i będą prorokowali synowie wasi i córki wasze, młodzieńcy wasi widzenia mieć będą, a starcy sny.
Czasami modlimy się o uzdrawiający sen i jeszcze tej samej nocy mamy sen, w którym Jezus w symboliczny sposób ukazuje nam nasze zranienia i uzdrawia je. Przypominam sobie rekolekcje, w trakcie których wielu z nas miało takie sny. Pewnego dnia pomodliliśmy się do Jezusa o uzdrawiający sen i wielu z nas doświadczyło takich snów. Ja śpię, lecz serce me czuwa, nawet nocami upomina mnie serce. Bardzo często uzdrawiający sen przedstawia nasz życiowy bilans, analizę tego, czego w życiu doświadczyliśmy psychicznie i duchowo. Słyszałem nawet o uzdrowieniu relacji ze zmarłą osobą poprzez sen. Zdarza się, że ktoś bliski umiera, a my nie zdążyliśmy mu wyznać miłości, a nawet byliśmy obrażeni. Jest już późno na pojednanie i wyznanie miłości. Zamiast dźwigać brzemię porażki uczuciowej przez całe życie, poprośmy Boga o zesłanie snu, w którym możemy wyrazić miłość i usłyszeć wyznanie miłości pomimo śmierci.
Zdarza się, że ktoś odrzuci taką szansę. Żona mojego przyjaciela popełniła samobójstwo. On był w szoku od dłuższego czasu (potrzeba wiele czasu, by pogodzić się z samobójstwem kogoś bliskiego). Modliliśmy się razem o to, żeby jej wybaczył. Powtarzał: "Nie mogę jej wybaczyć. Nie pomyślała, że będę musiał żyć bez niej. Widziałem, że się źle czuje, ale kochaliśmy się. Nie pomyślała o mnie". Nie powiedziałem nic. Tej nocy po raz pierwszy zobaczył we śnie twarz żony. Ktoś stał pomiędzy nimi. Mój przyjaciel miał wrażenie, że to był Jezus, który ujął jego rękę, potem rękę jego żony i chciał ich połączyć. Przyjaciel krzyknął: "Nie!" i obudził się.
Łaska pokoju w Duchu Świętym
Bywa że nosimy w sobie wspomnienia tak bolesne, iż nie możemy wydostać ich z podświadomości bez oddania ich Bogu. Aby nam pomóc, Pan Bóg może nas wtedy obdarzyć łaską, którą można opisać jako "zawładnięcie przez Ducha Świętego naszą cielesną powłoką". Ruch odnowy charyzmatycznej nazywa to łaską pokoju w Duchu Świętym. Często uważamy, że siedliskiem życia duchowego jest umysł, rozum, sama głębia istoty, dusza. Tak jakby tylko one były godne chwały. A przecież również ciało jest świątynią Ducha Świętego. Kiedy modlimy się do Ducha Świętego, nie lękajmy się reakcji fizycznych, nie dyskredytujmy ich i nie ośmieszajmy, nie posiadając daru rozeznania. Nie ważmy się pogardzać Bożymi darami. Na ogół znaki fizyczne towarzyszące uzdrowieniu wydają się spektakularne lub nieprawdopodobne. Dyskredytując je narażamy się na utratę łaski. Przecież nie chodzi o grę, w której Duch Święty miałby ukazywać swoją moc zabawiając się naszym kosztem. Duch Święty przychodzi na nas, ograniczonych istot, jakimi wszyscy jesteśmy, i chce, abyśmy przyjęli Go na wszystkich płaszczyznach: fizycznej, psychicznej, duchowej i emocjonalnej. Błogosławi ciało i zsyła pokój duszy. Kiedy Jezus mówi do paralityka: Odpuszczają ci się twoje grzechy, mówi przecież do jego duszy, a jednocześnie uzdrawia jego ciało. Wypowiada słowa: Wstań i chodź! Jako zapowiedź swojego Zmartwychwstania. Pamiętajmy, że my, chrześcijanie wierzymy w życie wieczne duszy i w zmartwychwstanie ciał. Życie duchowe chrześcijan świadczy o obecności Ducha Świętego w ciele człowieka. Czasem ta obecność uzewnętrznia się w jakiś szczególny sposób. Wielu mistyków tego doświadczyło. Ale egzaltowane zachowanie osób nadwrażliwych nie jest oczywiście znakiem obecności Ducha Świętego.
Na wiele różnych sposobów objawia się człowiekowi Duch Święty. On jest jak ogień, który wywiera różnorakie skutki w zależności od materiału, z którym wchodzi w kontakt. Suche drewno pod jego wpływem płonie, wilgotne spala się trzeszcząc, szkło wybucha, żelazo czerwienieje, a stal nie poddaje się zbyt szybko. Podobnie jest z ludźmi, każdy inaczej reaguje. Może to być płacz, gwałtowne emocje lub głęboki pokój. Prorok Izajasz mówi:
bo nie będą wiecznie prowadził Ja sporu ani zawsze nie będę rozgniewany; inaczej ustałyby niknąć sprzed mego oblicza tchnienie i istoty żyjące, którem Ja uczynił.
Pismo Święte opisuje, że kiedy Bóg się objawia, człowiek popada jakby w odrętwienie, rodzaj tajemniczego snu. Tak zachowuje się Adam podczas stwarzania Ewy: Wtedy Pan sprawił, że mężczyzna pogrążył się w głębokim śnie..., a także Abraham podczas zawierania Przymierza: A gdy słońce chyliło się ku zachodowi, Abram zapadł w głęboki sen i ogarnęło go uczucie lęku, jak gdyby ogarnęła go wielka ciemność, i żołnierze w Ogrodzie Oliwnym, kiedy przychodzą po Jezusa: Skoro więc rzekł do nich: "Ja jestem", cofnęli się i upadli na ziemię.
Czymże więc jest ten głęboki sen, jeśli nie stanem świadomości i zarazem poddania się łasce pokoju Ducha Świętego?
Również uczniowie padają na ziemię podczas Przemienienia na górze Tabor. Tak samo zachowuje się święty Paweł w drodze do Damaszku: olśniła go nagle światłość z nieba. A gdy upadł na ziemią, usłyszał głos. W południe podczas drogi ujrzałem, o królu, światło z nieba, jaśniejsze od słońca, które ogarnęło mnie i moich towarzyszy podróży. Kiedyśmy wszyscy upadli na ziemię, usłyszałem głos...
To nie jest stan omdlenia ani utraty świadomości. Człowiek cały czas zachowuje świadomość. Wyobraźnia, intelekt i uczucia są pogrążone w "odpocznieniu", a jednak nie ulegają ani stępieniu, ani zamroczeniu. W takim stanie Pan nawiedza najgłębsze zranienia człowieka. Człowiek otrzymuje łaskę pokoju. Czegoś podobnego doświadczamy czasem po przyjęciu Komunii Świętej, kiedy nie mamy ochoty mówić, ruszać się, odbierać jakichkolwiek bodźców zewnętrznych. Zmysły zwracają się do wewnątrz. Przyjemnie ciężkie ciało przypomina o fizyczności człowieka. To lekcja zawierzenia Bogu. "Odpoczynek" przywraca siły, daje głęboki pokój, spokojną radość i pogodę ducha. Może trwać nawet kilka godzin. Duch Święty objawia się wtedy w całej swej mocy i miłości. Spoczynek w Duchu nie jest nadzwyczajną łaską mistyczną. To jeden ze sposobów działania Ducha niezależny od stanu uświęcenia człowieka. Doświadczenie stanu łaski jest przyjemne. Niektórzy pragną łaski dla samej przyjemności odczuwania czegoś mocnego i cudownego. Domagają się regularnej, na przykład cotygodniowej porcji łaski, tak jak niemowlę domaga się regularnego jedzenia. Zamiast się modlić, usiłują "zasugerować" Duchowi Świętemu regularne przekazywanie łaski. Czy łaska otrzymana wyłącznie dla przyjemności mogłaby wydać duchowy owoc? Otrzymujemy łaski w odpowiednim czasie. Jeśli popadamy w niecierpliwość, popadamy w nieporządek duchowy.
Módlmy się o łaskę pokoju w Duchu Świętym. I pamiętajmy, że wszelkie naciski na świadomość człowieka, które byłyby bardziej hipnozą niż modlitwą, nie mają nic wspólnego z zawierzeniem Bogu w całkowitej wolności.
Bóg stosuje miejscowe znieczulenie
Kiedy Bóg nas uzdrawia, stosuje często znieczulenie miejscowe. Ciało odczuwa Jego obecność i doświadcza głębokiego pokoju. Stan spoczynku w Duchu Świętym przypomina utratę przytomności, człowiek jednak nie mdleje, zachowuje świadomość, zwraca się w stronę Boga, oddaje się Mu. Spoczynek w Duchu Świętym, będący znakiem Bożej obecności, jest zarazem znakiem uzdrowienia. Właśnie dlatego wspólnota powinna otaczać troską otrzymującego łaskę głębokiego pokoju, podtrzymywać i umacniać jego wiarę poprzez modlitwę i głoszenie Słowa Bożego. Grupa może przerwać modlitwę, jeśli widzi, że ktoś, kto otrzymuje łaskę uzdrowienia, odczuwa zbyt silne emocje. Zachowajmy wtedy spokój. Zdarza się, że ktoś przeskakuje z doświadczenia ufności w cierpienie. Odczuwa pokój i zaraz potem wybucha płaczem. Skorzystajmy ze stanu dłuższego spoczynku, by ofiarować życie Bogu, wybaczyć winowajcom, przypomnieć bolesne wydarzenia w obecności Jezusa. Czasem prawda w Duchu Świętym pozwala odkryć poważną chorobę psychiczną. A bywa i tak, że stan spoczynku nie pochodzi od Ducha Świętego. Daje się to zaobserwować głównie u osób, które odeszły od wiary chrześcijańskiej, wybierając okultyzm i inne praktyki sprzeczne z chrześcijaństwem. Wtedy mogą mieć miejsce gwałtowne i demoniczne znaki. W takich sytuacjach koniecznościąjest modlitwa o uwolnienie od złych duchów. Sam Jezus dokonywał uzdrowień podobnych do tych, których świadkami jesteśmy od wielu lat: A Jezus widząc, że tłum się zbiega, rozkazał surowo duchowi nieczystemu: "Duchu niemy i głuchy, rozkazują ci, wyjdź z niego i nie wchodź więcej w niego!" A on krzyknął i wyszedł wśród gwałtownych wstrząsów. Chłopiec zaś pozostawał jak martwy, tak że wielu mówiło: "On umarł".
Kiedy człowiek jest niewolnikiem swych czynów
Syn Boży objawił się po to, aby zniszczyć dzieła diabłam.
Jezus uwalnia uwięzionych. Głosząc DobrąNowinę wyrywa ludzi z mocy ciemności, uzdrawia chorych i opętanych. Przyszedł właśnie po to, żeby uzdrawiać, uwalniać od złego, wyzwalać wszystkich, którzy byli pod władzą diabłam. Człowiek może również w pewnym stopniu sam, ludzkimi siłami, zapanować nad złem. Bóg przypomina o tym, zwracając się do Kaina: grzech leży u wrót i czyha na ciebie, a przecież ty masz na nim panować. A jednak człowiek sam ogranicza swojąwolność, staje się niewolnikiem i przez to podejmuje walkę ze złem mając związane ręce i nogi. Wtedy już nie wygra w pojedynkę. Może dlatego Jezus wysyła uczniów po dwóch: dal im moc i władzę nad wszystkimi złymi duchami i władzę leczenia chorób.
Warto pamiętać, że są różne stopnie wyboru zła. Uleganie pokusie a oddanie duszy demonowi to są dwie różne rzeczy. Jeśli człowiek popełnia grzech ulegając pokusie nieczystości, to jeszcze nie znaczy, że został opętany przez demona. Nie demonizujmy! Niektórzy nawet Chrystusa oskarżali, że: Przez Belzebuba, władcę złych duchów, wypędza złe duchy.
Kiedy człowiek przestaje być panem swoich czynów, potrzebuje wyzwolenia, bowiem skłonność do grzechu łatwo staje się przywiązaniem. Wybieramy zło, czyniąc użytek z wolnej woli. Możemy delektować się smakiem alkoholu albo pić dlatego, że jesteśmy uzależnieni. Człowiek uzależniony to ktoś, kto przestaje kontrolować swoje decyzje, jego wola ulega sparaliżowaniu, jest "trzymany na uwięzi". Nie można powiedzieć, że świadomie grzeszy - on po prostu jest niewolnikiem, ktoś inny staje się panem jego życia. Taki człowiek koniecznie musi przepędzić "obcego" zakładającego mu kajdany: demona czy ducha nieczystego. Czeka go długa i trudna droga nawrócenia. Lecz jeśli Ja mocą Ducha Bożego wyrzucam złe duchy, to istotnie przyszło do was królestwo Boże. Albo jak może ktoś wejść do domu mocarza, i sprzęt mu zagrabić, jeśli mocarza wpierw nie zwiąże? I dopiero wtedy dom jego ograbi.
Jest wiele rodzajów więzów (nałogów, uzależnień) i wiele złych duchów, którym możemy ulegać: duch strachu, kłamstwa, okultyzmu, dumy, przemocy, śmierci, samozniszczenia. Przyczyna naszej "uległości" tkwi często w niewłaściwych relacjach rodzinnych. I tak np: jeśli w naszej rodzinie relacje pomiędzy rodzicami a dziećmi albo pomiędzy rodzeństwem oparte były na fałszu, jeśli więzi rodzinne, które tworzyliśmy, nie były wolne od zazdrości, pożądania, czy nawet nienawiści, jeśli często czuliśmy się zdradzeni i oszukani, w naszym sercu mogła powstać pustka. Taką pustkę zawsze chętnie "zajmuje" zły duch. Wtedy nasze duchowe zranienie staje się jak "zakażona", ciągle ropiejąca rana, która uniemożliwia życie w wolności zarówno duchowej, jak i fizycznej. Oczywiście nie zawsze grzeszymy w wyniku wewnętrznego zranienia, czasem po prostu cierpimy, nie rozumiejąc samego siebie. Dzieje się tak np. wtedy, gdy ktoś nie potrafi zaakceptować śmierci bliskiej osoby i obwinia się nieustannie ojej śmierć, karząc ten sposób, w jakimś sensie, samego siebie.
Człowiek na ogół ulega zniewoleniu nieświadomie, a potem trudno mu samotnie powrócić do życia w tej łasce, którą otrzymał podczas chrztu, dzięki śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa.
Chrystus jednak nieustannie nas wyzwala: Duch Pański posłał Mnie, abym więźniom głosił wolność, abym uciśnionych odsyłał wolnymi.
Módlmy się o uzdrowienie, ale nie odprawiajmy egzorcyzmów. Pamiętajmy, że tylko wyznaczony przez biskupa kapłan może to czynić. Nie jest jednak rzadkością, że podczas modlitwy chory zachowuje się tak jak osoba poddawana egzorcyzmom. Ewangelia opisuje, że kiedy Jezus wypędzał ducha niemego i głuchego z epileptyka, duch krzyknął i wyszedł pośród gwałtownych wstrząsów.Jeśli już modlimy się o uwolnienie kogoś od złego ducha wspólnie z kapłanem egzorcystą, róbmy to w małych grupach, unikając obecności osób słabych psychicznie. Jeśli trzeba, przerwijmy modlitwę, pamiętając jednak, że chory odzyska radość życia dopiero po całkowitym uwolnieniu. Jest oczywiste, że członkowie grupy modlitewnej powinni zachować dyskrecję i nie rozmawiać o tym, co działo się podczas modlitwy z osobą, za którą się modlili. Prowadzona za pomocą modlitwy trudna walka o uwolnienie od ducha nieczystego z czasem może pozostawić w duszy człowieka jedynie wspomnienie głębokiego pokoju. Bóg tak działa, by nie martwić i nie upokarzać osoby otrzymującej łaskę wolności.
Co widzisz i słyszysz?
Pomagając komuś odzyskać wspomnienia bolesnych przeżyć, często towarzyszymy mu w odkryciu istoty zranienia. Musimy jednak zachować absolutny szacunek wobec jego przeszłości. W więzieniu poznałem młodego mężczyznę, który zabił szwagra. Całymi dniami nie robił nic. Zażywał mnóstwo lekarstw, bo dręczyły go różne lęki. Był już u kresu wytrzymałości. Skarżył się: "Nie śpię, duszę się. Boję się, że szwagier znajdzie mnie tutaj, by się zemścić". Był zastraszony. Od kilku miesięcy przestał wychodzić z celi. Wreszcie ośmieliłem się zaproponować:
- A może pomodlimy się za wydarzenie, które doprowadziło cię tutaj?
- Mam tego dość! - odparował. - Czy zdajesz sobie sprawę, że wszyscy o tym mówią! Musiałem opowiadać o tym śledczemu, a potem adwokatowi. Podczas procesu wszystkie gazety o tym pisały. Kiedy ktoś mnie odwiedza, mówię tylko o tym. I jeszcze ty chcesz, żebym o tym mówił! Czy jest ktoś, kto nie każe mi tego opowiadać?
- Możemy milczeć. Ty zdecydujesz, czy chcesz mówić. Ja jedynie będę słuchał.
Zbladł i usiadł. Pomyślałem, że zemdleje i upadnie na ziemię lub zacznie tłuc głową o drzwi lub mnie zaatakuje. A on uspokoił się. Zapytałem:
- Czy coś widzisz i słyszysz?
- Widzę.
-Co widzisz?
- Widzę jak wbijam nóż.
- Czy coś słyszysz?
- Słyszę! Słyszę jak ktoś mówi do mnie: "Zrób co chcesz, ale uwolnij mnie od niego!" I słyszę szwagra, który odwraca się w moją stronę i pyta: "Dlaczego to zrobiłeś?"
Wystarczyło kilka pytań, by zrozumieć, że jego dłonie, oczy i uszy zostały zranione. Nie wytrzymałby szczegółowego przypominania sceny zabójstwa. Nie mogłem jednak zostawić go w takim stanie. Spytałem:
- Wierzysz, że szwagier jest w niebie?
- Tak, modliłem się o to.
- Jak się tam czuje?
- Dobrze.
- Powiedz, jak wygląda życie w niebie?
- Tam nikt nie czuje złości, nienawiści ani żądzy zemsty. Bo inaczej to nie byłoby niebo.
- A więc szwagier wybaczył ci! Czy zgodziłbyś się, żeby przyszedł do Ciebie z Jezusem? Kiedy Jezus jest obecny, niebo również jest obecne, towarzyszą Mu aniołowie i całe Królestwo Boże, Jego Matka i wszyscy nasi bracia i siostry, którzy są z Nim w niebie. Czy ujmiesz dłoń szwagra, który stoi przed tobą z Jezusem?
To była wyjątkowa chwila. Miał wrażenie, jakby dotykał dłoni szwagra, jakby go widział. Kiedy wyszedłem, zastanawiałem się, czy coś się w nim zmieniło. Zobaczyłem go jakiś czas później. Już nie mówił o morderstwie, miał pogodną twarz, pracował. Odzyskał radość życia. Powiedział: "Już nie potrzebuję leków. Wieczorem nie chowam się w pod kołdrą ze strachu przed szwagrem. Nie boję się, że przyjdzie mnie zabić. Kiedy mam kłopoty, proszę go o pomoc. Nikt nie wie, że on jest ze mną!" Jaka zmiana! Uwierzył, że Bóg mu wybaczył i uwierzył również, że szwagier mu wybaczył.
Psychoanalityk nie może nas pogodzić z niepowetowanymi stratami, nieodwracalnymi czynami, ze śmiercią kogoś bliskiego. On jedynie wskazuje na miejsce zranienia, otwiera na uświadomienie sobie traumatycznych wspomnień śmierci czy życiowych porażek i prowadzi do ich akceptacji, przyjęcia za nie odpowiedzialności, co czasami okazuje się bardzo trudne. Psychoanalityk pozostawia człowieka przed drzwiami do prawdziwych wydarzeń w przeszłości. Ale w jaki sposób pozostawiony przed tymi drzwiami człowiek ma dokonać wewnętrznej przemiany?
Pojednanie jest silniejsze niż akceptacja, a pokój płynący z przebaczenia silniejszy niż uspokojenie wynikające z zaakceptowania rzeczywistości.
A gdyby otworzyły się drzwi i weszło twoje dziecko?
Odwiedziłem więźnia, który zabił swoje własne dziecko. Było to tak: Opuścił na jakiś czas rodzinę, a kiedy powrócił, żona go przyjęła, ale niemowlę go odrzuciło. Miał wrażenie, że było to jakieś inne dziecko. Kiedy próbował je karmić, nie chciało jeść, kiedy brał je w ramiona, zaczynało płakać. Poczuł się odrzucony przez własne dziecko, które tak go drażniło, że uderzył je w twarz. Dziecko nie zapłakało, tylko po prostu popatrzyło na niego, zamknęło się przed nim. Wtedy poczuł się oskarżony o porzucenie rodziny. Wycofał się, ale w tym momencie coś w niego wstąpiło. Wcześniej nikt nie kazał mu się wycofywać! Rzucił się na dziecko i uderzył je. I wtedy dziecko zmarło. Mężczyzna mówił do mnie: "Kocham moje dziecko. Z niecierpliwością czekam na śmierć, żebym mógł je spotkać. Ale nikt w to nie wierzy!" Widziałem, że nie siedzi przede mną komediant, ale zapłakany, osłupiały z bólu ojciec. On również nie wytrzymałby szczegółowego przypominania sobie sceny zabójstwa. Czy mógłbym mu powiedzieć, że Jezus towarzyszył mu w chwili, kiedy zabijał swoje własne dziecko? Spytałem: "A gdyby drzwi się otworzyły i weszło twoje dziecko, co by się stało?" Odpowiedział: "Wziąłbym je w ramiona!" W tym momencie pogodził się z sobą. Dotąd zatrzymywał się przed bramą prowadzącą do spotkania, ponieważ bał się ją otworzyć. Bał się zobaczyć, co znajduje się z drugiej strony. Otworzył drzwi i uwolnił się od lęku. Odnalazł swoje dziecko. Drogo zapłacił za swój czyn, ale nikt nie może odebrać mu miłości do dziecka.
A jeśli nasze serce oskarża nas, to Bóg jest większy od naszego serca i zna wszystko.
11. KOCHAJĄC IDZIEMY SZYBCIEJ I DOCHODZIMY DALEJ
Alleluja, Jezus cię uzdrowił!
Uzdrowienie fizyczne często towarzyszy uzdrowieniu wewnętrznemu. To jest właśnie przypadek paralityka opisany w Ewangelii według św. Mateusza. Jezus najpierw uzdrawia jego duszę z wewnętrznego paraliżu, a dopiero potem leczy jego ciało. Mówi: Ufaj synu! Odpuszczają ci się twoje grzechy. Wstań, weź swoje łoże i idź do domu!.
Niektóre grupy modlitewne, w tym zielonoświątkowe, entuzjastycznie głoszą całkowite i natychmiastowe uzdrowienie. Mówią: "Alleluja, Jezus cię uzdrowił. Idź w pokoju". A jeśli ktoś nie otrzymuje łaski uzdrowienia, tłumaczą, że to z powodu jego małej wiary. Chory idzie do innego "głosiciela wiary", jak ich nazywają, i pyta: "Co się dzieje? Dlaczego się nie udało?" i słyszy: "Brak ci wiary, nie możesz zostać uzdrowiony!" To tak, jakby tylko potrzebujący uzdrowienia byli ludźmi małej wiary, nigdy ci, którzy ją głoszą. Zrzuca się winę na potrzebującego uzdrowienia, zamiast wysłuchać spokojnie jego prośby i poprosić Jezusa o wysłuchanie modlitwy. Grupy te utrzymują, że uzdrowienie jest kwestią wiary, zapominając o tajemnicy Krzyża, o Bożej miłości, o stopniowym uzdrowieniu wymagającym czasu. To brak poszanowania dla człowieka, jego ciała i życia. Przekonanie, że można się obejść bez lekarzy, np. bez psychiatrów, ponieważ "Jezus wszystko może", jest brakiem szacunku dla ludzkiej natury.
Czcij lekarza czcią należną z powodu jego posług, albowiem i jego stworzył Pan.
Od Najwyższego pochodzi uzdrowienie, i od Króla dar się otrzymuje. [...]
Pan stworzył z ziemi lekarstwa, a człowiek mądry nie będzie nimi gardził. [...] On dał ludziom wiedzę, aby się wsławili dzięki Jego dziwnym dziełom. [...]
Synu, w chorobie swej nie odwracaj się od Pana, ale módl się do Niego, a On cię uleczy. [...]
Potem sprowadź lekarza, bo jego też stworzył Pan, nie odsuwaj się od niego, albowiem jest on ci potrzebny.
Jest czas, kiedy w ich rękach jest wyjście z choroby: oni sami będą błagać Pana, aby dał im moc przyniesienia ulgi i uleczenia, celem zachowania życiam.
Niedyskrecja przeszkodą w uzdrowieniu
Jeśli byliśmy świadkami uzdrowienia, zachowajmy dyskrecję. Tego wymaga proces dojrzewania wewnętrznego. Niedyskrecja może niepotrzebnie wzbudzić uczucie rozgoryczenia. Nie opowiadajmy o życiu innych. Nie należy również zbyt wcześnie prosić uzdrowionego o świadectwo, ponieważ może to zatrzymać lub skomplikować proces odzyskiwania zdrowia. Ktoś, kto uważa się za zdrowego, a w rzeczywistości zaledwie wszedł na drogę prowadzącą do uzdrowienia, dając świadectwo, ryzykuje utratę skupienia na Bożym działaniu. Jeśli znowu wpadnie w chorobę, będzie w dodatku odczuwał wyrzuty sumienia, że okłamał Pana Boga i innych. Wydaje mi się, że należy poczekać kilka miesięcy czy nawet rok. Ale kiedy nadejdzie czas pewności, uzdrowiony powinien dać świadectwo ustnie lub pisemnie ku chwale Bożej. Kiedy Chrystus czyni znaki i uzdrawia nas, opowiadajmy o tym innym a stanie się to wsparciem dla ich wiary. Apostołowie powracający z misji zwoływali wspólnotę i opowiadali o wszystkim, czego dokonali. Mówili, w jaki sposób otworzyli bramy wiary przed poganami, jak uzdrawiali chorych i nawracali grzeszników. Siedemdziesięciu dwóch uczniów posłanych przez Chrystusa powróciło do Niego i powiedziało w zachwyceniu: Panie, przez wzgląd na Twoje imię, nawet złe duchy nam się poddają.
Ale zachowajmy dla siebie "królewską tajemnicę". Niektóre słowa miłości i znaki, które Bóg dla nas uczynił, powinny pozostać tajemnicą. Nie opowiadajmy o nich nikomu. Stawką jest nasza bliskość z Bogiem. Możemy opowiadać o cudach, które się wydarzyły w naszym życiu, o tym, w jaki sposób umocniona została nasza wiara, ale pewne tajemnice zachowajmy dla siebie.
To jak wizyta u dentysty
Bądźmy cierpliwi w oczekiwaniu na łaskę, ponieważ często potrzebujemy czasu, by ją przyjąć. Oczekiwanie to trudny czas.
Uzdrowienie przypomina często wizytę u dentysty. Wiemy, że po wizycie poczujemy się lepiej, jednak zwlekamy z pójściem! Nie zawsze odczuwamy ból, lecz zawsze jesteśmy pod wrażeniem wizyty. Oto świadectwo uczestnika rekolekcji:
Po modlitwie o uzdrowienie odczuwałem gwałtowne emocje. Miałem wrażenie, że zostałem wewnętrznie złamany. Jednak nie chciałem się buntować. Zawierzyłem Bogu. Cierpliwie i z nadzieją czekałem aż On mnie wyzwoli. Sądzę, że tak się stało. Po naszym ostatnim spotkaniu modlitewnym odczułem potrzebę przypomnienia sobie bolesnych zranień. Teraz odczuwam potrzebę dawania świadectwa.
Nie spodziewajmy się, że całkowite uzdrowienie nastąpi natychmiast. To niebezpieczne i zwodnicze pragnienie. Kiedy podczas modlitwy o uleczenie zranień, spostrzegam, że osoba zraniona nie jest jeszcze przygotowana na radykalną zmianę życia, przerywam modlitwę. We wspólnocie często modlimy się o uzdrowienie jednej osoby przez wiele lat. Pamiętajmy, że Bóg pragnie uzdrawiać, a nie rozdrapywać rany. Każdy otrzymuje światło prawdy i łaskę uzdrowienia w zależności od swojej osobowości. Jezus ma czas. Człowiek potrzebuje wsparcia innych i ich modlitwy. Nic nie zastąpi codziennej cierpliwej i wiernej modlitwy rodziców za swoje dzieci, kapłana za swoich parafian, grupy modlitewnej za swoich członków. Może się jednak zdarzyć, że będziemy musieli zwrócić się w Kościele do kogoś, kto posiada dar uzdrawiania.
Żeby zrozumieć modlitwę, wyobraźmy sobie gąbkę
Tak więc, gdy cierpi jeden członek, współcierpią wszystkie inne członki; podobnie gdy jednemu członkowi okazywane jest poszanowanie, współweselą się inne członki.
Jeszcze raz to podkreślę: ci, którzy w Kościele modlą się o uzdrowienie, powinni pamiętać, że odzyskujący zdrowie potrzebują czasu. Być może potrzebują trzech tygodni, roku, a być może dwudziestu lat modlitwy i słuchania Słowa, by w sercu poczuć ulgę i miłość. Powinni cieszyć się dostrzegając choćby małe sygnały tego, że cierpiący nabierają chęci życia i stają się świadkami nadziei: Błogosławiony Bóg, Ten, który nas pociesza w każdym naszym utrapieniu, byśmy sami mogli pocieszać tych, co są w jakiejkolwiek udręce, pociechą, której doznajemy od Boga.
Wytrwałość, cierpliwość, wspaniałomyślność i dobroć są pokarmem prawdziwej modlitwy. Odzyskujący zdrowie potrzebuje obecności innych łudzi i ich miłości. Taką metodą jest paterning, stosowany w przypadku upośledzonych i ciężko chorych dzieci. Osoby czuwające przy dziecku zmieniają się co kilka godzin. Nawet jeśli stan dziecka się nie polepsza, jest ono uczone samodzielności. Jeśli zamiast chodzić nauczy się choćby raczkować, jego mama odczuje radość! Jeśli po upływie pięciu lat dziecko podniesie rękę i obejmie mamę za szyję, dla niej to będzie cud! Pomiędzy "nic" i "wszystko" jest jeszcze słowo "bardziej".
Czasem członkowie rodziny zamiast modlić się o uzdrowienie chorego czekająna kogoś, kto "lepiej się modli". Zapominają, że Jezus jest blisko matki, która co wieczór nakłada swoje dłonie na chore dziecko i modli się o jego uzdrowienie. Matka, modląc się za dziecko, przejmuje w jakiś sposób jego ciężar, a Jezus pragnie uzdrowić całą rodzinę. Chora żona może poprosić męża, jeśli jest on chrześcijaninem, żeby się wspólnie pomodlili.
Żeby zrozumieć czym jest modlitwa, wyobraźmy sobie gąbkę. Jeśli zamoczymy ją w wodzie na krótko, będzie wilgotna, ale trudno będzie nią umyć stół - skrzypienie sygnalizuje, że wewnątrz jest sucha i twarda. Trzeba ją bardziej namoczyć. Podobnie bukiety kwiatów ułożone w gąbce zachowują świeżość i urodę krótko, na przykład przez trzy godziny, później więdną z braku wilgoci. Czasem chcielibyśmy "poukładać" życie innych na swój sposób. Modlitwa, która nie wypływa z prawdziwej i bezinteresownej miłości do drugiego człowieka, z trudnością przechodzi przez bramę serca, zatrzymuje się, dostaje zadyszki. Taka modlitwa bardziej zubaża niż wzbogaca. Podobna jest właśnie do gąbki zanurzonej w wodzie tylko na chwilę, która nasiąkła wodą powierzchownie. Gąbka potrzebuje czasu, by wchłonąć wodę. Nie wyjmujmy jej zanim bąbelki powietrza nie ustąpią miejsca wodzie. A wtedy stanie się ciężka od wody.
Modląc się regularnie, nasiąkamy Bożą miłością. Nie biegnijmy od razu prosić o modlitwę kogoś, o kim sądzimy, że ma dar uzdrawiania. Sami też możemy wymodlić łaskę zdrowia dla siebie i innych. Oczywiście, Bóg może uzdrawiać i obdarzać łaską swój ludowi za pośrednictwem Bożych sług. Ale zacznijmy modlić się regularnie i uwierzmy, że słyszy także naszą modlitwę.
Kiedy kochamy, idziemy szybciej
Miłość jest najpewniejszym nośnikiem uzdrowienia. Jedyne przykazanie, które Jezus nam zostawił, jest przykazaniem miłości - Kościół to wspólnota związana miłością. W Nowym Testamencie czytamy:
Nie opuszczajmy naszych wspólnych zebrań, jak to się stało zwyczajem niektórych, ałe zachęcajmy się nawzajem, i to tym bardziej, im wyraźniej widzicie, że zbliża się dzień. Unikanie wspólnych spotkań, opuszczanie Mszy św., zaniedbywanie modlitwy w przekonaniu, że jej nie potrzebujemy, wystawia nas na niebezpieczeństwo. Im mniej jemy, tym mniejszy odczuwamy głód - im mniejszy odczuwamy głód, tym mniej jemy. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że tracimy na wadze i popadamy w chorobę. Tak samo jest z modlitwą. Im mniej się modlimy, tym mniejszą potrzebę modlitwy odczuwamy, a im mniejszą potrzebę modlitwy odczuwamy, tym mniej się modlimy. Pewnego dnia w ogóle przestajemy się modlić.
I zaczynamy się wić z bólu.
We wspólnocie uczymy się relacji z innymi, pomagania sobie, dźwigania wzajemnie swoich ciężarów, miłości i wspólnie poszukujemy Boga. Miłość nie jest relacjąjedynie między mnąi Bogiem.
Ona dotyczy także moich bliźnich. Przede wszystkim miejcie wytrwałą miłość jedni ku drugim, bo miłość zakrywa wiele grzechówm. W życiu rodzinnym i w pracy jest wiele miejsc pozbawionych miłości. Pospieszmy do miejsc nasiąkniętych miłością, zaczerpnijmy jej i przenieśmy tam, gdzie jej brakuje, nawet jeśli taka postawa dziwi i drażni innych. Kiedy kochamy osobę, za którą się modlimy, podążamy szybciej, Bóg, który jest Miłością, obdarza nas wieloma łaskami. Wszyscy żebrzemy o miłość i poszukujemy innych, do których moglibyśmy się zwrócić o pomoc, bo wszyscy czasem potrzebujemy pomocy. Nie pytajmy: "Masz stówę?", lecz zastanówmy się, co sami możemy dać innym. Gdyby każdy przyjął taką postawę, miłość krążyłaby między ludźmi tak jak krew krąży w organizmie.
Odczuwać miłość
Trwanie na modlitwie to szkoła miłości. Modlitwa nie jest magią, dlatego na ogół nie wystarcza jednorazowa modlitwa o uzdrowienie. Uboga wdowa codziennie naprzykrzała się niesprawiedliwemu sędziemu, który w końcu wziął ją w obronę. Jak widać, Pan zachęca nas do wytrwałości. Nie znaczy to, że Bóg jest niesprawiedliwym, pochopnym sędzią. Znaczy to, że nasze serce rozszerza się i oczyszcza dzięki wytrwałej modlitwie. Z czasem zniknie z niego wszystko, co nas zwodzi, a zostanie tylko miłość. Trwając na modlitwie dojrzewamy w miłości, do Bożych zamysłów, do poznania i przyjęcia woli Tego, który wie, co dla nas dobre. Takie trwanie uczy wierności i wytrwałości w wierze bez względu na to, co się dzieje. Pewnego dnia zdobędziemy się na odwagę i powiemy: "Wierzę ponad tym co widzę. Cierpię, lecz wierzę, że Bóg mnie kocha. Wierzę ponad cierpieniem i ponad śmiercią. On mnie pokochał na zawsze. Wierzę, chociaż nie widzę". Tak kształtuje się to, co nazywamy ufnością.
Cóż by to była za ufność, gdybyśmy pod koniec nowenny przerywali modlitwę wątpiąc w jej moc. A bywa przecież tak, że dzielimy życie z kimś, kto ma trudny charakter i trwa to o wiele dłużej niż czas nowenny. Trzeba mieć nadzieję np. przez czterdzieści lat albo i dłużej. Trzeba ufać, że współmałżonek się zmieni albo Bóg da nam siłę i rozum, by udźwignąć ten ciężar.
Ufności i wytrwałości potrzeba nam również w czynieniu miłosierdzia. Grupa modlitewna, która troszczy się o chorego przez pięć, dziesięć czy dwadzieścia lat i wierzy w jego uzdrowienie fizyczne albo chociaż w odzyskanie pokoju, umacnia w ten sposób także swoją wiarę i miłość. W takim przypadku nie chodzi już o uzdrowienie jednej osoby, lecz o głębokie i wewnętrzne przemienienie całej grupy. Grupa modli się o uzdrowienie chorego, a łaska dotyka wszystkich jej uczestników: Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali. Naszym przeznaczeniem jest zmartwychwstanie.
Bezinteresowność
Posługiwanie innym, modlitwa o ocalenie jest naszym powołaniem. Otrzymując łaskę uzdrowienia stajemy się świadkami wiary: Po opuszczeniu synagogi przyszedł do domu Szymona. A wysoka gorączka trawiła teściową Szymona. I prosili Go za nią. On stanąwszy nad nią rozkazał gorączce i opuściła ją. Zaraz też wstała i usługiwała im.
Od czasu do czasu warto też zastanowić się, czy służymy innym bezinteresownie. Przeanalizujmy swoje motywacje. Może się zdarzyć, że ktoś nie lubi bezczynności i w ten sposób zaspokaja potrzebę aktywności. Służy innym, ale tak naprawdę liczy się w tym wszystkim głównie on sam. Służba innym dowartościowuje go w oczach ludzi i w swoich własnych. To taka forma rekompensaty.
Nie wypada wykorzystywać cudzych nieszczęść dla nadawania sensu własnemu życiu. Dobrze jest odczuwać radość służąc innym, ale nie radość jest celem naszej służby.
W bitewnym zamęcie
Gdy pójdziesz przez ogień, nie spalisz się, i nie strawi cię płomień.
Albowiem Ja jestem Pan, twój Bóg, święty Izraela, twój Zbawca. [...]
Ponieważ drogi jesteś w moich oczach, nabrałeś wartości i Ja cię miłuję...
Bóg z uporem domaga się naszej bezwarunkowej miłości. Jemu chodzi o taką ufność w nas, która pozwala pójść za Nim w nieznane. Pewnie dlatego cuda niekoniecznie dzieją się w chwili, która nam się wydaje najlepsza. Wrzuceni do rozpalonego pieca Szadrak, Meszak i AbedNeg nie wiedzą, czy Bóg w ogóle ich ocali. Wiedzą tylko, że jest to w Jego mocy. Kiedy król pyta ich: Który zaś bóg mógłby was wyrwać z moich rąk? , młodzieńcy odpowiadają: Nie musimy tobie, królu, odpowiadać w tej sprawie. Inaczej mówiąc: "Nie dyskutujemy o tym, a ty rób co uważasz za stosowne. Bóg może nas wybawić, ale jeśli tego nie uczyni, my i tak zachowamy wiarę w Niego". Jednak anioł Pański zstąpił do pieca wraz z Azariaszem i jego towarzyszami i usunął płomień ognia z pieca, sprowadzając do środka pieca jakby orzeźwiający powiew wiatru, tak że ogień nie dosięgnął ich wcale, nie sprawił im bólu ani nie wyrządził krzywdy. W rozpalonym piecu trzej młodzieńcy śpiewają pieśń sławiącą Boga, który jest Panem wszelkiego stworzenia. Król Nabuchodonozor i jego słudzy sprawdzają, co się dzieje w ogniu, i stwierdzają cud. Król daje świadectwo: widzę czterech mężów rozwiązanych, przechadzających się pośród ognia i nie dzieje się im nic złego; wygląd czwartego przypomina anioła. Szadrak, Meszak i Abed-Neg wychodzą z ognia. Wszyscy obecni spostrzegają, że ogień nie miał władzy nad ciałami tych mężów, tak że nawet włos z ich głów nie uległ spaleniu ani ich płaszcze uszkodzeniu, ani nie było czuć od nich swądu spalenizny.
A przecież zostali wrzuceni do ognia! Można się zastanowić, czy nie byłoby prościej, gdyby Bóg porwał ich z tłumu i przeniósł w inne miejsce? Właśnie w taki sposób ocalił proroka Habakuka i Filipa.
Czy Bóg musiał czekać z ocaleniem młodzieńców aż do chwili, kiedy zostali wrzuceni do pieca? Czy musiał poddawać ich próbie ognia? Czy nie mógł ich od tego uchronić? Przecież mógł nie czekać aż do chwili, kiedy król zezwoli im wyjść, tylko od razu wydostać ich z ognia, a jednak postanowił inaczej i ocalił ich po swojemu. Ogień nie tknął młodzieńców. Doświadczyli łaski w ciężkiej próbie, od której się nie uchylili. Zwróćmy uwagę, że Izajasz nie mówi: "Gdy oglądać będziesz ogień", ale Gdy pójdziesz przez ogień:
Gdy pójdziesz przez wody, Ja będę z tobą, i gdy pójdziesz przez rzeki, nie zatopią ciebie.
Gdy pójdziesz przez ogień, nie spalisz się, i nie strawi cię płomień.
Bóg nigdy nie obiecał, że uchroni nas od prób. Powiedział: Nie lękaj się, bo cię wykupiłem .
Czas próby jest dla człowieka czymś bardzo ważnym. Przechodząc go jedni odczuwają coś w rodzaju orzeźwienia, inni pocieszenie, a jeszcze inni nie odczuwająnic, może dopiero w wieczności zrozumieją jej sens. Oto przejmująca modlitwa ułożona przez Żyda, który przeżył obóz koncentracyjny:
Panie, dlaczego w swojej chwale, pamiętasz tylko o ludziach dobrej woli? Pamiętaj również o ludziach złej woli. Zapomnij o ich okrucieństwie, brutalności, bezprawiu.
Wspomnij na cierpliwość więźniów, odwagę, przyjaźń i wierność niektórych z nas. Spraw, by owoc życia więźniów stał się odkupieniem dla katów.
Ścieżki na pustkowiu
Bezpodstawnie oskarżony Daniel zostaje wrzucony do jaskini wygłodniałych lwów. Również wówczas Bóg mógł dokonać cudu i uwolnić go na oczach wszystkich. Czy nie byłoby prościej zrobić właśnie tak, zamiast przenosić z ziemii Izraela aż do Babilonu proroka Habakuka z posiłkiem dla Daniela? Wyobraźmy to sobie: prorok Hababuk odbywa podróż, niesiony za włosy przez anioła! Bóg nie stroni od "spektakularnych" cudów, by przekonać nas o swojej miłości. Nie chce jednak, byśmy nie doświadczali żadnych prób. To wielka umiejętność znosić je spokojnie.
Księga Daniela tak opisuje zachowanie Szadraka, Meszaka i Abed-Nega: I chodzili wśród płomieni wysławiając Boga i błogosławiąc Pana. Podobnie Daniel aż przez siedem dni zachowywał spokój w jaskini lwów, zanim go stamtąd wydobyto. W tym czasie spożywał posiłki i rzucał kawałki jedzenia wygłodniałym lwom. W Ogrodzie Oliwnym anioł umacniał zatrwożonego Chrystusa.
Nie wspominajcie wydarzeń minionych, nie roztrząsajcie w myśli dawnych rzeczy.
Oto Ja dokonują rzeczy nowej: pojawia się właśnie. Czyż jej nie poznajecie?
Otworzę też drogę na pustyni, ścieżyny na pustkowiu.
Nie sądzicie, że to ciekawe? Bóg obiecuje, że przeprowadzi nas przez drogi na pustyni i ścieżki na pustkowiu? Czyżby pragnął wskazać nam wyjście z pustyni i z samotności? Nie! Dalsze wersy wyraźnie mówią: na pustyni dostarczę wody i rzek na pustkowiu. To człowiek pragnie opuścić pustynię, by znaleźć wodę i rzeki. Bóg mówi mu, że znajdzie to wszystko na pustyni, w samotności. Bóg nie ogranicza się tylko do naszego ocalenia - On pragnie naszego wzrastania. Nie traktuje nas jak konsumentów doczesnych dóbr, lecz jak ludzi, którzy są w stanie przyjąć nowinę o zbawieniu i głosić ją innym. Właśnie na pustyni Bóg daje znękanemu i osamotnionemu człowiekowi wodę i gasi jego pragnienie. Człowiek oczekuje uzdrowienia i uratowania z opresji, a Bóg zsyła łaskę, aby mógł sprostać próbie. Nie pozwala, by ogień nas spalił, woda zatopiła a lwy pożarły. Czasem mamy wrażenie, że już nie damy rady iść dalej. Wytrwajmy, nie ulegajmy zwątpieniu. Warto stale się podnosić.
Boimy się prób i źle je znosimy. Wpadamy w panikę, zachłystujemy się wodą toniemy, chociaż ląd jest blisko. Nie podejrzewamy czasem, że już otrzymaliśmy łaskę ocalenia, tylko tego nie widzimy, bo ze strachu nie chcemy się podnieść. Może się zdarzyć, że toniemy w płytkiej wodzie! Próba jest tylko wtedy naprawdę ciężka, kiedy decydujemy się zostać zupełnie sami, mimo że Pan mówi do nas: W nawróceniu i spokoju jest wasze ocalenie.
Owoce zranienia
Trwoga, cierpienie, słabość mogą stać się okazją do wyrzeczenia się siebie, formą kenozy, przez którą stajemy się podobni Chrystusowi: On, istniejąc w postaci Bożej,
nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie,
przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi.
A w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka,
uniżył samego siebie,
stawszy się posłusznym aż do śmierci -
i to do śmierci krzyżowej.
Jezus nie chce, żeby nasze cierpienia były jałowe, On zmartwychwstając przemienia je w światło. Widząc czasem, jak bardzo niektórzy ludzie cierpią niepokoję się, że w tym cierpieniu stracą wiarę. Ale potem, kiedy widzę, jak w ciężkiej próbie otwierają się na Boga i budzą się do nowego życia, doświadczam wielkiej radości.
Oto na zdrowie zamienił mi gorycz
W owych dniach Ezechiasz zachorował śmiertelnie. Prorok Izajasz, syn Amosa, przyszedł do niego i rzekł mu: " Tak mówi Pan: Rozporządź domem twoim, bo umrzesz i nie będziesz żył". Wtedy Ezechiasz odwrócił się do ściany i modlił się do Pana. A mówił tak: "Ach, Panie, wspomnij na to, proszę, że postępowałem wobec Ciebie wiernie i z doskonałym sercem, że czyniłem to, co miłe oczom Twoim ". I płakał Ezechiasz bardzo rzewnie. Wówczas Pan skierował do Izajasza słowo tej treści: "Idź, by oznajmić Ezechiaszowi: Tak mówi Pan, Bóg Dawida, twego praojca: Słyszałem twoją modlitwę, widziałem twoje łzy. Uzdrowię cię. Za trzy dni pójdziesz do świątyni Pańskiej. Oto dodam do twego życia piętnaście lat. [...] Powiedział też Izajasz: " Weźcie placek figowy i przyłóżcie do wrzodu, a zdrów będzie!"
Ezechiasz prosi o znak i otrzymuje go. A oto słowa jego pieśni, którą śpiewał, gdy popadł w chorobę, ale został z niej uzdrowiony. To pieśń dziękczynna, którą Ezechiasz ułożył jeszcze w trakcie choroby, a nie po otrzymaniu łaski uzdrowienia:
Cóż mam mówić?
Wszak On mi powiedział i On to sprawił. [...]
Nad którymi Pan czuwa, ci żyją, wśród nich dopełni się życie ducha mego.
Uzdrowiłeś mnie i żyć dozwoliłeś!
Oto na zdrowie zamienił mi gorycz. Rozgoryczenie może jednak prowadzić do pokoju. Chrześcijanie powinni pamiętać, że Jezus został ukrzyżowany za nas, byśmy mogli powiedzieć w strapieniu: "Panie, łączę się z Tobą w Męce". Wszystkich nas czeka zmartwychwstanie:
Jeżełiśmy bowiem z Nim współumarli, wespół z Nim i żyć będziemy.
Jeśli trwamy w cierpliwości, wespół z Nim tez królować będziemy.
Jeśli się będziemy go zapierali, to i On nas się zaprze
Lepiej mieć serce złamane niż obojętne, które nie odczuwa żadnych porywów. W zatrwożeniu i chorobie możemy zapragnąć Boga, zbawienia nas samych i bliźnich: Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? Jak to jest napisane: Z powodu Ciebie zabijają nas przez cały dzień, uważają nas za owce prowadzone na rzeź. Ale we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.
Św. Paweł dodaje:
" Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali". Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa.
Czasem ktoś jest przekonany, że nie wypada mu płakać. A przecież sam Jezus zapłakał. Jesteśmy ludźmi i przechodzimy przez doświadczenie cierpienia i śmierci podobnie jak Chrystus. Nie potępiajmy pochopnie lęku, cierpienia, słabości, mimo że nas zniewalają. Nie zapominajmy, że Jezus zbliżył się do grzesznych serc syna marnotrawnego i Marii z Magdali.
Przyodziejmy się w miłość! To takie łatwe!
Oto wiersz napisany przez więźnia:
Boże, mój Ojcze, niech się stanie wola Twoja.
Kiedy rozmawiam z Tobą na modlitwie, moje serce wznosi się do Ciebie, pragnę zrozumieć prawdy wiary, i porzucić moje zachcianki.
Pragnę skłonić głowę jak Chrystus i powiedzieć: "Wykonało się!"
Wiem, że Bóg w swojej mądrości czuwał nade mną w przeszłości, lecz przyszłość uciska mnie lękiem o jutro.
Wyznaję wiarę, i chcę czynić Twoją wolę, a porzucić moje zachcianki.
Boże, wołam do Ciebie,
bo pragnę poznać Twoją wolę,
bo ufam Twojej nieskończonej dobroci.
I jak Chrystus skłaniający głowę pragnę czynić Twoją wolę, a porzucić moje zachcianki.
Spotkałem go w więzieniu w 1987 r. Wtedy nie znał jeszcze Chrystusa. Odwiedzałem go w karcerze, gdzie został umieszczony, ponieważ podciął sobie żyły. Kiedy wszedłem, siedział na gąbkowym materacu. Powyrywał kawałki gąbki i zatkał dziurę ubikacji znajdującej się w podłodze, żeby smród się nie przedostawał. Był zakrwawiony. Zaszyto mu rany, lecz go nie obmyto. Mówiłem do niego, ale on odpowiadał jakimiś półsłówkami. Wróciłem do niego tego samego dnia po południu. Przyniosłem mu paczkę tytoniu. Kiedy wychodziłem, rzucił znienacka: "Szkoda, że spotkaliśmy się dopiero teraz. Ja już nie chcę żyć". Wystraszyłem się. Po powrocie do klasztoru powiedziałem do jednego ze współbraci: "Musisz uratować mu życie! Musisz przedłużyć jego życie do poniedziałku. Rób co chcesz. Możesz leżeć krzyżem, pościć, modlić się całymi nocami. Ale w poniedziałek on musi żyć". W poniedziałek więzień nadal żył. Miał zamiar powiesić się, lecz w półśnie miał widzenie. Wtedy przestał rozmyślać o samobójstwie. Otworzył się na nowe życie. Niebawem napisał do mnie taki list:
Nie obawiaj się już o mnie. Czytam Pismo Święte codziennie od jedenastej do dwunastej. Modlę się za ciebie. Tym razem Bóg zawładnął mną na dobre. Jestem szczęśliwy. Widzę Boże światło na mojej twarzy. Na razie nie potrafię Ci tego wytłumaczyć. Pewnego ranka rozkwitłem jak kwiat. Zima się skończyła i zaświeciło słońce. Myślę, że jestem na takim samym etapie jak Ty. Nie czytam niczego poza Biblią. Jedynie ona mnie interesuje. Mam nadzieję, że tak pozostanie.
Pomagam i kocham! Tylko tym tutaj żyję! Zgodziłem się na towarzystwo Gwinejczyka w celi. Pozdrowiłem go od Ciebie. Jest Ci wdzięczny. Wyślij mu szybko jakąś kartkę, bo bardzo rzadko dostaje listy. Sprawisz mu niespodziankę i radość. Liczę na Ciebie. Bóg widzi wszystko, co czynisz. Pragnę służyć innym ludziom w najtrudniejszym sytuacjach.
W jakiś sposób cierpienie stało się dla mnie dobrem. Otwieram się na miłość zawartą w tajemnicy Krzyża. To mnie wyzwala. Przepraszam Cię, że zacząłem mówić o wolności. W przeszłości pogardziłem wolnością a obecnie cierpienia w więzieniu pozwalają mi ją odzyskiwać i dawać innym. Czy nie sądzisz, że to cudowne? Wierz mi, nie bredzę ani nie pogrążam się w masochizmie. Stary, wierz mi, jestem bardzo normalny. Cierpienia skłaniajądo napełnienia się Bożąmiłością. Wyznaję z głębi serca, że nawet te najcięższe krzyże przestały mi ciążyć. Stałbym się najszczęśliwszym człowiekiem, gdybym mógł dźwigać krzyże innych ludzi.
Przyodziejmy się w miłość - to takie łatwe! A człowiek z każdym dniem coraz bardziej oddala się od miłości. No, chyba że spotyka Ciebie na swojej drodze. Liczę na Ciebie.
Jego przeszłość została uzdrowiona. Wybrał Boga, a Bóg zatroszczy się o niego. Przecież powiedział: Nie bój się, mała trzódko, gdyż spodobało się Ojcu waszemu dać wam królestwo.
Cierpienie daje "władzę" nad Bogiem
Wzruszyłem się, czytając list od młodego mężczyzny chorego na AIDS. Przysyłał mi kartki przedstawiające dzieci, które siedziały na krawężniku chodnika i obejmowały się za szyję. Skończyły zabawę. Hulajnogi stały obok. A potem nagle dostałem od niego kartkę z pustą ławką w parku jesienią. Niedługo potem zmarł.
Drogi Remi,
piszę do ciebie, żeby się wyżalić. Czasami tego potrzebuję. Przez ostatnie lata nauczyłem się wielu dobrych rzeczy. Odkryłem mądrość, którą chcę przekazać innym. Zrozumiałem, że największe wartości są ukryte w najprostszych rzeczach. To smutne, że ludzie gonią za błahostkami, które komplikują im egzystencję. Ja już dziś widzę rzeczy, które oni odkryją o wiele później. Czy muszą zapłacić wysoką cenę, podobnie jak Adam i Ewa, by przestać żyć w ignorancji? Czy tylko w cierpieniu można odkryć sens życia?
Życie to umiejętność podziwiania zarówno zwyczajnego piękna polnego kwiatu, jak i przedziwnej urody róży. Ale może istnieć miłość bez miłości i życie bez życia. Marzę o sprawach naprawdę ważnych. Odkryłem ogromną pustkę wokół mnie, chociaż spotykam wciąż tak wiele osób. Bawimy się i śmiejemy do rozpuku. Ale bawimy się tak dobrze, bo udajemy. Kiedy wracam do siebie, zostaję sam. Nikt nade mną nie czuwa. Nikt się o mnie nie troszczy. Twarz dziecka dodaje mi otuchy. Wiem, że modlisz się za mnie. Ja również się modlę. I to dużo więcej niż kilka miesięcy temu. Modlę się przede wszystkim za innych. Cierpienie daje mi pewien rodzaj władzy nad Bogiem. Nie obawiam się Go prosić. Ośmielam się nawet nalegać. Od mojego ostatniego listu przeszedłem kawał drogi. Idę do przodu i widzę ostatni etap. W ostatnich miesiącach wydarzyło się wiele. Odczuwałem niepokój i ból, ale również radość. Otrzymałem światło. Teraz jestem pewny, że Bóg jest obecny w moim życiu i mówi do mnie. To trochę jak w filmie Les Ailes du desir..."
Najgorzej jest, kiedy ktoś źle się czuje w swojej skórze, kiedy ma wrażenie, że nie liczy się dla nikogo i nie wie, co zrobić z życiem. Może wówczas myśleć, że Bóg również go nie kocha. Pamiętam zakonnicę, która powiedziała: "Bóg jest złodziejem energii. Zabrał moje najlepsze lata, młodość, a teraz nie daje mi nic. Popatrz, jak się zestarzałam!" Pracowała przez całe życie. Prawie oślepła. Miała trudności z modlitwą. Uwierzyła, że Bóg jąopuścił, bo opuściły ją siły i przestała być użyteczna. Bóg był obecny w jej życiu, a ona pragnęła śmierci. Pragnęła już być z Nim w niebie. Zrozumiałem, ze przeżywa "noc wiary". Ta kobieta była w Getsemani, współodczuwała z Jezusem, doświadczyła trwogi konania. Jej serce uległo przemianie po naszej rozmowie. Siostry wyznały, że zaczęła się uśmiechać, jeść, a nawet zachęca innych do życia. Uwierzyła, że Bóg ją kocha również wtedy, gdy nie jest już w stanie pracować i służyć innym. W oczach ludzi była stara i bezużyteczna. Uwierzyła, że również Bóg tak ją postrzega i dlatego negowała wartość swego ziemskiego życia, pragnęła śmierci i przebywania z Bogiem w niebie.
Umrzeć, aby żyć
Módlmy się za chorych i cierpiących. Towarzyszmy im na długiej drodze do uzdrowienia. Nie ograniczajmy się do jednorazowej modlitwy. Nie zawsze modlitwa odnosi taki skutek, jakiego pragniemy po ludzku. Niekiedy zastanawiam się nad jej sensem.
Od dłuższego czasu odwiedzałem dziewczynkę chorą na raka. Pewnego dnia przyszedłem, a ona leżała już na łożu śmierci. Matka czuwała przy jej zwłokach.
Zacząłem się zastanawiać nad sensem modlitwy.
Matka powiesiła obrazy, które podarowałem dziewczynce. Przybiła kropielniczkę ze święconą wodą.
Nagle powiedziała: "Popatrz, jaka piękna jest moja księżniczka. Bracie, uwierz mi - ludzie pewnie wezmą mnie za wariatkę - ale jestem najszczęśliwszą z kobiet. Teraz moja córeczka jest już szczęśliwa!"
Matka dziewczynki otrzymała łaskę pokoju. A ja ze swoimi wątpliwościami poczułem się bardzo mały.
Dziewczynka przed śmiercią miała sen. Ktoś przebił jej ciało uderzeniem włóczni. Jezus podszedł do niej, ujął włócznię w swoje dłonie, wyjął jąz ciała i powiedział: "Nie obawiaj się. Nie będziesz odczuwać bólu". Ujął ją za rękę i odeszli razem. Pomyśleliśmy, że dziewczynka wyzdrowieje. A tymczasem ona "zasnęła" w ramionach matki. Kilka godzin przed śmiercią lekko zaniepokojona powiedziała:
- Mamo, aleja nie znam nikogo w niebie.
- Ależ tak, w niebie jest twój dziadek.
- Jest stary!
- Znasz Jezusa.
- Rzeczywiście.
I odeszła do prawdziwego życia. My również, kiedy nadejdzie ten dzień, opuścimy doczesne życie i odejdziemy. Święta Teresa od Dzieciątka Jezus nie obawiała się umrzeć. Obawiała się, że nie potrafi umrzeć z miłości. W chwili śmierci wypowiedziała słowa, które na zawsze rozbrzmiewają w naszych sercach: Pragnę umrzeć, aby zacząć żyć!
To nadzwyczajne!
Lęk, cierpienie, doświadczenie słabości mogą otworzyć człowieka na współczucie i miłość. Cierpiąc, uczmy się kochać innych i pocieszać ich. Rozumiemy, czym jest cierpienie, jeśli sami go doświadczyliśmy. Apostoł Paweł mówi: Ten, który nas pociesza w każdym naszym utrapieniu, byśmy sami mogli pocieszać tych, co są w jakiejkolwiek udręce.. Kto doświadczył Bożej czułości, będzie umiał współczuć innym. Jeśli trudne doświadczenie, próbę życiową przeżyjemy w wierze, nasze serce przestanie być twarde. Najczęściej nie od nas zależy, jakim próbom zostajemy poddani, ale bywa i tak, że trudności życiowe mogą być skutkiem naszego błędu, upadku i grzechu. Tak naprawdę przyczyny nie mają znaczenia. Każda próba jest czasem działania łaski, jeśli właściwie ją przetrwamy.
Houari, młody człowiek, którego spotkałem w wiezieniu, został, wraz z innymi więźniami, ukarany dwutygodniowym pobytem w karcerze, mimo że był niewinny. Na początku miał ochotę zdemolować wszystko, ale cela była pusta. Zaczął przeklinać i odgrażać się, że popełni samobójstwo, żeby zemścić się na innych.
Odwiedziłem go w karcerze. Powiedział:
- Odwiedź mnie w nocy. Usłyszysz, jak walą w drzwi, wyją. W więzieniu noc jest czasem lęku.
- Houari, czy ty się modlisz?
- Oczywiście!
- Jezus również został uwięziony za nas. Na razie musisz tu przebywać. Pomódl się za więźniów, którzy się nie modlą. Być może zostałeś niewinnie ukarany, abyś mógłbyś "podźwignąć" swoich kolegów.
Kilka dni później strażnik dowiedział się, co naprawdę się wydarzyło. Naczelnik więzienia postanowił przenieść Houariego do normalnej celi. Houari zaprotestował. Chciał pozostać z tymi, którzy zostali słusznie ukarani.
Cierpienie, upokorzenie i poczucie niesprawiedliwości przemieniły się w jego sercu we współczucie. Poniżenie stało się sposobnością ofiarowania Bogu samego siebie i pocieszania innych. Zaczął odczuwać głęboką radość. Powiedział: "To nadzwyczajne!"
ZACZĄŁEM ISTNIEĆ
Dopóki Cię, Boże, nie poznałem nie istniałem: byłem nieszczęśliwy, nie znałem celu swego życia, a moja dusza wymykała mi się.
Zacząłem istnieć dzięki Twemu miłosierdziu.
Dzięki Twojej dobroci
wiemjuż,
że żyję.
Ojcze Przenajświętszy, Boże Wszechmogący,
Boże Przedwieczny, Ojcze Przedwieczny,
chcę głosić Twoje Imię
tak długo, jak długo żyć będę.
Hilare de Poitiers (zm. 367 r.), w: Prieres des premiers chretiens
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Sprawdź swoją pamięć A4Lekcja 7 Trening pamieci to nie wszystko Zadbaj o swoja koncentracjeSprawdź swoją pamięć A3Jutro zaczyna sie dzis czyli jak zaprojektowac swoja wymarzona przyszlosc jutzadJutro zaczyna sie dzis czyli jak zaprojektowac swoja wymarzona przyszlosc jutzadLekcja 9 Kilka rad jak z kazdym dniem polepszac swoja pamiecZamien Swoja Pamiec W Superkomputer! Szybka Nauka, Programowanie MozguNowelizacja ustawy o szkolnictwie, czyli komu przeszkadza orzeł na dyplomieBrand Equity czyli rynkowe efekty tworzenia markiwięcej podobnych podstron