Córka morza 01 Sztorm


TRINE ANGELSEN



SZTORM



SAGA CÓRKA MORZA I



PROLOG



Lofoty, lato 2002



Strych był zakurzony, pachniał starymi książkami, ubraniami, meblami
po prostu
graciarnia. Samotna żarówka u sufitu rzucała skąpe światło na podłogę pośrodku. Pod
ścianami stały jakieś skrzynki, szafki, staroświecki gramofon i porzucony koń na biegunach.

Elizabeth rozglądała się bezradnie, ale nie przestawała myśleć o letniskowym domku,
do którego powinna teraz jechać. Ale nie, musi siedzieć obok matki na jakimś przysypanym
pyłem strychu. Jaki sens ma porządkowanie tego wszystkiego? Gdyby to od niej zależało,
sprzedałaby klamoty na pierwszym pchlim targu.

Matka spojrzała przez ramię.

- No i jak, zaczęłaś już sprzątać?

- Zaczęłam. Pracuję, jak mogę
westchnęła Elizabeth, próbując dostać się do skrzyni,
stojącej głęboko pod skośnym dachem. Skrzynia miała wypukłe wieko i kute w żelazie uchwyty
po bokach. Była wyraźnie nadgryziona zębem czasu.

- Patrz, co znalazłam
powiedziała.

Matka podeszła bliżej. Ostrożnie pogłaskała wieko i wyszeptała ledwo dosłyszalnie:

- Boże kochanym toż to wyprawna skrzynia Elizabeth Andersdatter. Słyszałam o tek
skrzyni, byłam jednak pewna, że dawno temu zaginęła. Jakim sposobem ona się tu znalazła?

- Elizabeth? To ta, po której dostałam imię? Super!

- Tak, to twoja pra-pra-prababka, urodzona w 1854 roku.

- Zobaczymy, co jest w środku
podniecona Elizabeth przekręciła wielki klucz.
Dziwny zapach uderzył w nozdrza, zapach jakiego nigdy przedtem nie czuła. Woń przeszłości!

Wsunęła rękę w głąb i wyjęła czarną jedwabną chustkę.

- Jezu, jaka śliczna!
Przytuliła policzek do materiału.

- Chłodna
zauważyła zdumiona.
Chłodna i miękka, jak to jedwab
zniżyła głos.
Albo
jak morze
dodała.

- Bądź ostrożna
ostrzegła matka.
Ta chustka wiele dla Elizabeth znaczyła. Moja
babcia opowiadała - umilkła na chwilę, a potem rzekła: - Ten, kto dał jej tę chustkę, nadał
jej też imię
"Córka morza".

Wyjęła ze skrzyni czarną, starannie złożoną suknię z grubej wełny.

- Jest taka stara, że nie mam odwagi jej rozłożyć. To suknia Elizabeth od konfirmacji.

Młoda osoba obok skrzyni musiała się uśmiechnąć.

- Tak, tak ówczesne dziewczyny w mini nie chodziły
zadrżała, bo wyobraziła sobie,
jak taka wełna musiała drapać skórę.

- Masz rację, wtedy panowała inna moda
matka odłożyła suknię z powrotem do
skrzyni i oznajmiła:

- Zanim przejrzymy resztę, musisz wysłuchać mojej opowieści.
Mama nigdy chyba
nie była taka poważna, pomyślała Elizabeth, kiwając głową.
Właśnie skończyłaś szesnaście


lat
mówiła dalej matka.
Czas najwyższy, żebyś poznała dzieje Elizabeth Andersdatter.
Wszystko wskazuje, że jesteś do niej podobna. Ona też miała jasne włosy i jasnobrązowe oczy.

Elizabeth próbowała tworzyć sobie obraz tamtej. Zawsze wyobrażała sobie swoje
prababki jako stare, przygarbione kobiety.

- Elizabeth posiadała wyjątkowe zdolności. Wdziała rzeczy, których inni widzieć nie
mogli.

Elizabeth przewracała oczami zaskoczona.

- Rany boskie, mamo! Oszczędź mi takich historii. To najgorsze, co znam. Nikt już
dzisiaj w takie rzeczy nie wierzy. Nas interesuje rzeczywistość. Jesteśmy ludźmi
nowoczesnymi, mamy oczy i uszy otwarte

- Milcz!
krzyknęła matka, spoglądając na córkę tak surowo, że ta aż się skuliła.
Ja
usłyszała, tę historię, kiedy miała tyle lat co ty teraz, moja matka także poznała ją w tym
samym wieku. Teraz kolej na ciebie i żądam, żebyś wysłuchała, co mam do powiedzenia.

- Przepraszam
mruknęła Elizabeth, odgarniając do tyłu półdługie włosy.

Matka kilka razy głęboko wciągnęła powietrze, jej pierś unosiła się wyraźnie i
opadała. Milczała przez dłuższy czas, zanim zaczęła.

- Czy ty nigdy nie przeżyłaś czegoś, czego nie potrafisz wytłumaczyć?

Elizabeth zaczęła się zastanawiać.

- Nie, w każdym razie nie pamiętam.

- Nigdy ci się nie zdarzyło, że myślałaś o jakiejś piosence i nagle ktoś ją zaśpiewał?

- No pewnie, ale to przecież przypadek.

- A nigdy nie pomyślałaś: to już kiedyś przeżyłam? Albo nie przeczułaś, że coś stanie
się za parę sekund, coś, co ktoś przed chwilą ci opowiedział?

Elizabeth poczuła zimny dreszcz na plecach, obciągnęła krótką bluzkę, niesięgającą
pępka.

- Zdarzało mi się, to prawda, ale

- Wiesz pewnie, że tylko niewielka część mózgu jest wykorzystywana?

- No pewnie, że wiem.

- A co w takim razie robimy z resztą? Jesteś pewna, że nikt nie może rozwinąć i
wykorzystać tych pozostałych części?

- Możliwe

- Elizabeth Andersdatter nie mogła sobie kupić gazety, w której znalazłaby reportaż o
ludziach, potrafiących takie rzeczy. Nie mogła pójść do biblioteki i wypożyczyć stosu książek
na temat niewyjaśnionych spraw. Była sama i wielokrotnie ta zdolność wydawała jej się
przekleństwem.

- Biedaczka.
Elizabeth naprawdę tak uważała. Głos matki znowu wyrwał ją z
zamyślenia.

- Oto Biblia
mówiła matka, biorąc dużą zniszczoną książkę, oprawioną w skórę.
Otworzyła ją na pierwszej stronie i pokazała napisane ręcznie zdanie. Przeczytała je głośno:
Omma Vincent Amor.
To po łacinie i znaczy: Miłość wszystko zwycięża. Historię, którą
teraz ci opowiem, Elizabeth, ty powinnaś przekazać swoim dzieciom. Ona nie może zaginąć,
popaść w zapomnienie. Chodź na dół, usiądziemy sobie w salonie. Zajmie nam to trochę
czasu. Wszystko zaczęło się tamtego lata, po szesnastych urodzinach Elizabeth



Rozdział 1



Lofoty, lato 1870



Elizabeth wolno szła przez podwórze, niosła do obory dwa wiadra wody. W pół drogi
przystanęła i ogarnęła wzrokiem wieś. Gdy zmrużyła oczy, miała wrażenie, że tysiąc gwiazd


migocze na zielononiebieskim fiordzie. Po drugiej stronie, w Storvika, rozłożyło się kilka
komorniczych zagród. Za daleko stąd, by mogła zobaczyć jakichś ludzi, ale wiedziała, że oni
tam są i że z pewnością też pracują przy sianokosach.

Przez całe życie
to znaczy przez szesnaście lat
mieszkała w Nymark. To pierwsza
mała zagroda, którą się napotyka, jadąc drogą nad fiordem. Dom i obora szare, wysmagane
wiatrem. Torfowe dachy też sprawiają, że budynki zlewają się w jedno z naturą. Niewielkie
gospodarstwo leży u podnóża góry, schodzącej niemal nad sam fiord.

Liczne pokolenia ludzi zbierały kamienie, by uczynić pola urodzajnymi. Wiele głazów
jednak trzeba było zostawić, a ziemia wokół nich nie nadawała się do uprawy.

Elizabeth musiała się uśmiechnąć na wspomnienie baśni, jakie ojciec opowiadał
o trollach,
wściekłych tak, że tłukły swoimi potężnymi łapami w górskie ściany, w rezultacie czego
powstała mała odnoga fiordu i wszystkie głazy zalegające w okolicy.

Dalej, w Neset, znajdował się dom Dorte. Z wyglądu tamto obejście nie bardzo różniło
się od Nymark
nieduże i szare. A całkiem na skraju znajdowało się Heimly. Pan Bóg czynił
wielkie różnice stwarzające naturę. Należące do Heimly pola były rozległe i równe, bez
kamieni.

Trawa rosła tam zielona i bardziej soczysta. Wyróżniał się też dom
piętrowy, pomalowany
na żółto. Dziedziniec otaczały zabudowania: obora, chlew i spichlerz.

W dole, nad wodą była szopa na łodzie, o wiele większa i ładniejsza niż u pozostałych
gospodarzy.

Czy to o takiej okolicy mówi się, że jest zapomniana przez Boga?
westchnęła
Elizabeth.



Zima była ciężka, bo połowy zawiodły. Nieustanne sztormy i zawieruchy nie
pozwalały rybakom wypływać w morze, brakowało pieniędzy na kupno mąki, ludzie żywili
się głównie rybami, złowionymi przy brzegu. Od dawna próbowali uprawiać zboże, ale
ziemia była tu zbyt jałowa, a pogoda przeważnie nieprzyjemna. Rodzice Elizabeth mieli
nadzieję, że tej zimy uda im się spłacić pożyczkę zaciągniętą na zakup gospodarstwa, ale nic z
tego nie wyszło. Obejście kosztowało czterdzieści talarów, wciąż dziesięć pozostawało do
spłacenia.

Ale teraz jest już lipiec. Słońce świeci i jeśli wierzyć kalendarzowi ojca, pozostanie
tak na dłużej. Wzrok dziewczyny znowu podążył w stronę Heimly, gdzie Jens kosi trawę.
Była za daleko, widziała mało co, ale przecież dobrze wie, jak on wygląda. mogłaby swojego
ukochanego opisać ze szczegółami. To przybrany Sun gospodarzy Heimly. Miał siedem lat,
kiedy przyjechał na Lofoty z archipelagu Vesteraalen. O rok od niej starszy, Elizabeth
pamięta, że chodziła już wtedy do szkoły i uznała, że to ona powinna przedstawić małego
sąsiada innym dzieciom.

Na początku Jens nie mówił tym samym językiem co ludzie tutaj i starsi chłopcy go z
tego powodu wyśmiewali. On jednak szybko zdobył sobie respekt
rzucił się na jednego z
zaczepiających i spuścił mu lanie, chociaż tamten był od niego ze dwa razy starszy.

Tak, Jens nigdy się niczego nie bał. Nie była pewna, kiedy ona i on zaczęli odczuwać
do siebie nawzajem coś więcej; coś innego niż tylko dziecinną przyjaźń. Może miała wtedy
koło trzynastu lat? W każdym razie serce jakby podskakiwało w piersi na jego widok i
zawsze, gdy się spotykali, chciała wyglądać jak najładniej. Był jej taki bliski, jakby stanowił
część jej istoty. Pragnęłaby wślizgnąć się pod jego skórę, czuć jego zapach, bicie jego serca,
oszołamiało ją to i uszczęśliwiało.

Jakaś mewa wrzasnęła nad głową dziewczyny, jakby chciała przypomnieć, że robota
czeka. Matka przygotowywała w kuchni obiad, do Elizabeth należały porządki w oborze:

- Robota i robota
burknęła sama do siebie. Zostawiła drzwi otwarte, by wpuścić do
środka trochę światła.


Czy w życiu nie ma niczego więcej? Przyniosła trochę zeszłorocznej słomy i rozsypała ją w
zagrodach dla zwierząt. Nagle w oborze pociemniało. W drzwiach stanęła nieduża kobieta
cała ubrana na czarno. Elizabeth zdumiała się, że w taki upał kobieta nosi czepek. Twarz
nieznajomej pokrywała gęsta sieć zmarszczek. W ręce trzymała sękaty kij.

- Dzień dobry
przywitała się staruszka. Elizabeth dostała gęsiej skórki, miała
wrażenie, że w oborze pojawił się lodowaty wiatr. Głos nieznajomej brzmiał głucho, jakby
odbijał się echem od ścian.

- Kim jesteś?
zdołała wykrztusić Elizabeth.

- Nazywają mnie Lina-Laponka a ty jesteś Elizabeth
rzekła stara.

- Skąd wiesz, jak mam na imię?

Nieznajoma zaśmiała się ostro, ale zamiast odpowiedzieć na pytanie, ciągnęła dalej
swoje: - Skarżyłaś się przed chwilą na nieustającą pracę, Elizabeth, ale przeżyjesz w życiu o
wiele większe wyznania. Bo widzisz, życie nie zawsze bywa lekkie.
Pokiwała głową, jakby
dla podkreślenia wagi swoich słów.

Elizabeth słyszała tylko, że mowa starej jest inna niż jej własna. Może to mieszanka
jeżyka Lofotów z mową mieszkańców Finnmarku?

- Skąd ty pochodzisz?
spytała, a głos jej drżał. Skuliła się, mimo że dzień był ciepły.

- Myślę, że wolałabyś tego nie wiedzieć
odparła staruszka i mówiła dalej: - Musisz
mnie teraz wysłuchać, Elizabeth. Ja wiem wszystko o twoim losie. Wiedziałam to już w
chwili, kiedy się urodziłaś. Strzeż się, Elizabeth, strzeż się. Zło bowiem może być większe,
niż sobie wyobrażasz. Ale masz też zdolności, którymi możesz się posługiwać. Tylko uważaj,
wykorzystuj je właściwie.

- Jakie zdolności?
wykrztusiła Elizabeth, czując, że zbiera jej się na płacz. Narastała
w niej złość, ale najbardziej strach
była śmiertelnie przerażona.

- Potrafisz widzieć i słyszeć rzeczy dla innych niedostępne
odparła stara.
Zastanów
się, umiałaś to od dzieciństwa.

- Nie mam żadnych zdolności, niczego nie umiałam!
krzyknęła Elizabeth. Z oczu
trysnęły jej łzy, dygotała jak w febrze.

- Tak, tak Elizabeth, nie wyprzesz się, przewidywałaś wiatr i pogodę, widziałaś
zbłąkane w górach owce i znajdowałaś zagubione przedmioty. Mnie też widzisz, prawda?

- Pewnie, że cię widzę! Ale teraz zbieraj się stąd!
wrzasnęła Elizabeth i ukryła twarz
w dłoniach.

- Pamiętaj, co ci powiedziałam
dotarł jeszcze do niej głos starej.

Otarła zapłakaną twarz i chciała coś powiedzieć, nagle jednak zdała sobie sprawę, że
kobieta zniknęła.

Bliska paniki rozglądała się po oborze.
Wiem, że gdzieś jesteś. Chowasz się, ty
głupia babo!
krzyknęła ostatni raz przez ramię i pobiegła do domu.

Chwytając powietrzem ze szlochem opadła na podłogę w kuchni.

- Dziewczyno, co tobie?
spytała matka, stawiając garnek z ziemniakami na stole.

Elizabeth otarła rękawem, wielokrotnie głęboko oddech, nim odzyskała mowę.

- Widziałam jakąś panią w oborze.

- Panią w oborze?
powtórzyła matka.
Czego chciała?

- Mówiła jakieś głupstwa, a potem rozpłynęła się w powietrzu.
Płacz wrócił i
Elizabeth ukryła twarz w dłoniach.

Matka stanęła przed nią:

- Musisz się uspokoić, Elizabeth. Nikt nie rozpływa się w powietrzu. Ojciec opowiada
ci za dużo historii o huldrach. Idź teraz do strumyka, umyj twarz i przebierz się, zaraz
będziemy jeść.

- Sama z domu nie wyjdę
szlochała Elizabeth.


Jej mała siostrzyczka siedziała na stołku i przygryzała koniec cienkiego warkoczyka.
Teraz zeskoczyła na podłogę i oznajmiła dorosłym tonem:

- Ja z tobą pójdę. Mnie nie wystraszy pani, która pływa w powietrzu.

- Ona nie pływa, Maria
poprawiła Elizabeth. Wyszła za siostrą na dwór. Na
szczęście obora znajdowała się daleko od strumienia, po drugiej stronie obejścia, Elizabeth
jednak trzęsła się ze strachu, ochlapując twarz i ramiona zimną wodą.

- Skąd ta pani przyszła?
spytała Maria. Spoglądając z ciekawością na oborę.

- Nie wiem
odparła Elizabeth krótko, zaraz jednak stanowczo dodała: - Nie chcę
więcej o tym rozmawiać.

W sieni zdjęła robocze ubranie, włożyła codzienną sukienkę, po czym obie z Marią
weszły do kuchni.

Ojciec też już przyszedł i siedział przy stole. Najwyraźniej wiedział, co się stało, bo
matka uśmiechnęła się do niego porozumiewawczo. Gdy spytała Elizabeth:

- Widziałaś jeszcze tę panią?

- Elizabeth nie chce więcej o tym rozmawiać
poinformowała Maria, siadając na
swoim miejscu.

Ojciec jak zwykle odmówił przed jedzeniem krótką modlitwę.

- Ojcze Niebieski, dziękujemy ci za dobre jedzenie. Amen
zakończył.

Elizabeth pomyślała, że powinni raczej sobie nawzajem dziękować. Ojciec przyniósł
do domu ryby, matka je przygotowała. Głośno jednak tego nie powiedziała.

Przez jakiś czas posilali się w milczeniu.

- Odwiedziłam dzisiaj Dorte w Neset
rzekła nagle mata.
Nie zawsze jej się
wszystko układa. Niełatwo, jej żyć samotnej wdowie.

Ojciec przełknął jedzenie, które miał w ustach.

- A ja uważam, że nieźle sobie radzi. To już cztery lata, jak Peder utonął. U nas w
domu też by było marnie, gdybyśmy nie szukali pomocy u innych ludzi.

Matka spojrzała na niego surowo, ale milczała.

Elizabeth dziobała w talerzu. Nie mogła przestać myśleć o tym, co przeżyła w oborze.
Wiedziała, co jej się ukazało, chociaż matka sobie z niej kpi. Czy powinna opowiedzieć o tym
Jenesowi? A co będzie, jeśli on też ją wyśmieje? Nie, chyba najlepiej zachować sprawę dla
siebie. Stara powiedziała przecież, że jej życie nie będzie łatwe. Na myśl o tym żołądek jej się
kurczył. Ale najgorsze, co przerażało ją najbardziej, to to, że zło będzie większe i
potężniejsze, nuż teraz przypuszcza. Rozmyślała o tym, oddzielając na telerzu rybę od
ziemniaków.

- Elizabeth bawi się jedzeniem
poskarżyła Maria.

Matka zirytowana uniosła wzrok.

- Skończ z tym i jedz porządnie.

Elizabeth zrobiła, co jej kazano. Przełykała kęs za kęsem, choć jedzenie wcale jej nie
smakowało. Wiedziała jednak, że do następnego posiłku minie wiele czasu.

- Dziękuję za obiad
rzekł ojciec, zostawiając brudny talerz na stole.

Dlaczego mężczyźni nigdy nie zmywają?
pomyślała Elizabeth, ale natychmiast się
zawstydziła, bo ojciec dodał: - Wracam na łąkę, do roboty.

- My też niedługo przyjdziemy
obiecała Ane-Margrethe krótko i zaczęła sprzątać ze
stołu. Ruchy miała szybkie.

Maria uklękła na ławie i wyglądała przez okno.

- Mogę iść na trochę do Indianne?
spytała cieniutkim głosikiem.

- Co będziesz robić w Heimly? Mylisz, że oni nie mają swoich zajęć?
spytała matka.

- Tak, ale Indianne jest na brzegu i zbiera ślimaki. Mogłabym też nazbierać, to tata
będzie miał przynętę.

- W takim razie idź, w imię Boże. Tylko nie siedź tam za długo.


- Nie
obiecała Maria pospiesznie. Zanim zatrzasnęła za sobą drzwi, Elizabeth
usłyszała, że dziewczynka mówi: - Zaraz opowiem Indianne o pani, która pływa w powietrzu.

Elizabeth pomogła matce przy zmywaniu. Nad paleniskiem grzał się wielki saganek z
wodą, podniosły go obie i przelały wodę do drewnianej wanienki.

- Mamo
zagadnęła Elizabeth, by przerwać męczącą ciszę.
Skąd się wzięło moje
imię? Czy dostałam je po kimś?

Matka przez chwilę patrzyła przed siebie, zamyślona, potem uśmiechnęła się i zły
humor się ulotnił.

- Nie, nikt w naszej rodzinie takiego imienia nie miał.

Z żadnej ze stron. Prawdę powiedziawszy, kiedy chodziłam z tobą w ciąży, często śniła mi się
moja mama. Ona już wtedy nie żyła, więc zgodnie ze starym zwyczajem, powinnaś dostać
imię po niej.

= Dlaczego tak nie zrobiłaś?
spytała Elizabeth, biorąc czysty talerz.

Matka zerknęła na nią spod oka i roześmiała się krótko.

- Ona miała na imię Kentura. Chciałabyś odziedziczyć coś takiego?

Elizabeth ze śmiechem kręciła głową. Matka milczała przez chwilę, a potem zaczęła
jakby w zamyśleniu:

- Przy porodzie była Lina-Laponka, właśnie ona pomogła ci przyjść na świat. To
żebraczka, zjawiła się akurat, kiedy zachorowałam.

Zimny dreszcz przeniknął Elizabeth, a głos jej drżał, kiedy spytała:

- Lina-Laponka? Kto to taki?

- Och, to bardzo dobra kobieta, w tamtych czasach chodziła od dworu do dworu. Ale
po twoim urodzeniu wyniosła się z naszej okolicy. Pamiętam, że wpadła w złość, kiedy
usłyszała, jakie imię ci wybrałam. Uważała, że powinnam je zmienić, ale ja upierałam się, że
Elizabeth to stare i bardzo piękne imię.

Matka podała jej ostatni talerz i wytarła ręce w fartuch, mówiąc dalej:

- Dokładnie nie pamiętam, co jeszcze wtedy zostało powiedziane, dość, że sprawa
skończyła się kłótnią między nami. A ostatecznie ona rzuciła na mnie klątwę.

Kolana się pod Elizabeth ugięły, musiała usiąść na najbliższym krześle.

- To nieprawda
wyszeptała.

- Owszem, prawda. Ale kto by wierzył w takie głupstwa

- A co dokładnie powiedziała?
zdołała wreszcie wykrztusić Elizabeth.

- Nie wiem, kto by pamiętał teraz takie rzeczy? To przecież było szesnaście lat temu.

Elizabeth czuła, że mdłości podchodzą jej do gardła. Myśli jak szalone krążyły po
głowie. Lina-Laponka! Czy to może być ta sama baba, którą widziała dzisiaj w oborze?

- Ona zawsze chodziła w czarnym czepku
oznajmiła stanowczo
nawet w
największy upał. I nosiła w ręce sękaty kij.

- Tak, kiedy to mówisz, przypominam sobie, że tak było
odparła matka zdumiona.

To ojciec ci o niej opowiadał?

- Ja widziałam ją dzisiaj w oborze, już ci mówiła,

Tylko ty nie chcesz mi uwierzyć.

Matka spoglądała na nią z niedowierzaniem.

- Lina-Laponka umarła kilka lat temu, Elizabeth. Musiałaś widzieć kogoś innego.

Kogoś innego?
pomyślała Elizabeth zrozpaczona.

Kto by to mógł być? Rozsądnie jednak trzymała język za zębami. Ta wymiana zdań donikąd
nie prowadzi.

W milczeniu poszła za matką na łąkę i nie mówiono już więcej ani o Linie-Laponce,
ani o innych niewytłumaczalnych zjawiskach. W obecności rodziców, daleko od obory,
wydarzenie zdawało się odległe i nierzeczywiste. Ale całkiem zapomnieć o nim nie mogła.






Kiedy po południu rodzice zrobili sobie przerwę, Elizabeth wymknęła się, żeby pójść
na spotkanie z Jensem.

Za szopą na siano byli dobrze ukryci, z żadnych zabudowań nikt by ich nie zobaczył. To ich
stałe miejsce spotkań.

Elizabeth stała oparta o ścianę, Jens tuż przed nią z jedną ręką na jej ramieniu. Drugą
głaskał głowę Elizabeth, potem skronie, warkocze. Ostrożnie rozwiązał wstążkę
przytrzymującą włosy tak, że opadły na plecy.

Sięgały jej teraz aż do bioder.

- Dlaczego zawsze nie nosisz rozpuszczonych włosów?

- Bo przeszkadzają. Poza tym jestem już na to za duża.
Elizabeth stanęła na palcach.
Bardzo chciała być dorosła.

- Wcale nie jesteś
powiedział Jens, całując ją delikatnie.

Elizabeth przymknęła oczy. Pocałunki Jensa przesuwały się w dół po policzku, w
końcu dotarł do ust. Wtedy rozchyliła delikatnie wargi. Serce tłukło się głośno z podniecenia i
strachu, że ktoś mógłby ich przyłapać.

Dorównywała mu wzrostem, ale niedojrzałe jeszcze dziewczęce ciało było chudziutkie
i kanciaste. Letnia sukienka, uszyta w zeszłym roku, wciąż była za duża. Jasnozielony
materiał zwisał luźno. Ubranie na wyrost, powiedziała mama. Żebyś mogła je nosić wiele lat.

- Czy twoi rodzice wiedzą, że spotykasz się ze mną za tą szopą?
spytał Jens.

- Co ty sobie wyobrażasz?

Jens wzruszył ramionami.

- Myślisz, że mówię: "mamo, pójdę trochę do Jensa za szopę?"
Elizabeth
zachichotała z drżeniem.

- Czy ty się boisz?
spytał Jens.

Zastanowiła się. jest tyle rzeczy, których się boi, między innymi tego, że zostaną
przyłapani, ale najbardziej boi się tych uczuć, które ją ogarniają, kiedy wymyka się na
spotkania z Jensem. Tego mrowienia w całym ciele, szumu w uszach. A dzisiaj boi się tego,
co przeżyła i tego, co powiedziała matka. Czy powinna powtórzyć to Jensowi?

Potrząsnęła głową, włosy falowały na ramionach i na plecach.

- Piękne
powiedział Jens krótko i znowu zaczął ją całować, przeczesując
równocześnie palcami jej czuprynę. Język chłopca szybko odnalazł drogę do jej języka i
wkrótce Elizabeth poczuła, że ogarnia ją ciepło, a ciało staje się bezwolne. Ostrożnie
zarzuciła Jensowi ręce na szyję i przycisnęła do siebie jego duże, rozgrzane ciało.

On przesuwał dłonie po jej plecach, trzymał ją przy sobie, pieścił biodra i pośladki. Oboje
oddychali ciężko.

Elizabeth poczuła pulsowanie w dole brzucha. Pragnęła czegoś więcej, choć nie
bardzo wiedziała czego. Jens ostrożnie położył ją na trawie, leżeli potem przy sobie, objęci.
On gładził ją po całym ciele, ostrożnie wsunął rękę pod suknię i podniósł ją powyżej bioder.
Odszukał guziczki, podtrzymujące majtki i zaczął je rozpinać. To sprawiło, że Elizabeth
odzyskała przytomność.

- Co ty robisz?
spytała ochryple i usiadła.

- Ty też tego chcesz, prawda?
spytał Jens, oczy mu błyszczały, próbował położyć ją
znowu.

- Nie
odparła zdecydowanie, nie bardzo wiedząc, przeciwko czemu tak protestuje.
Bo, owszem, chciała, ale jednocześnie w jego pieszczotach było coś przerażającego. Coś, nad
czym nie miała kontroli.

- Muszę ci coś powiedzieć, Jens
mówiła dalej, z ulgą, że wypuścił ją z objęć.
Usiadła, nerwowo skubała jakieś źdźbło, słyszała, że Jens westchnął głęboko i odsunął się od
niej lekko. Ze wzrokiem skierowanym ku fiordowi szukała odpowiednich słów.


- Dzisiaj - zaczęła niepewnie.
Dzisiaj przytrafiło mi się coś niezwykłego.
Sprzątałam właśnie w oborze, kiedy zobaczyłam jakąś panią.

Elizabeth zrobiła przerwę, by jej słowa dotarły do Jensa.

- Panią? A to dopiero!
rzekł Jens niechętnie.

Słyszała w jego głosie złość i rozczarowanie, postanowiła jednak się tym nie
przejmować.

- Ta pani powiedziała, że moje życie nie będzie łatwe.

Że widziała to już przy moim urodzeniu, że spotka mnie wiele złego, a to zło będzie większe i
potężniejsze niżbym przypuszczała. Mówiła jeszcze więcej, ale wszystkiego nie pamiętam.

Jens oparł się na łokciu.

- Skąd ona się wzięła?

- Tego nie wiem.
Elizabeth poczuła się odważniejsza, kiedy Jens w końcu zaczął jej
słuchać.
Powiedziała tylko, że słyszę i widzę różne rzeczy, których inni nie dostrzegają. I że
nazywa się Lina-Laponka. A potem moja mama powiedziała, że jedna taka, co się nazywała
Lina-Laponka, rzuciła na mnie przy urodzeniu urok.

To ostatnie nie było do końca prawdą. Lina-Laponka rzuciła klątwę na matkę, ale tego
Jens nie musi wiedzieć.

- A co twoja matka zrobiła, kiedy jej opowiedziałaś o tej kobiecie?
spytał Jens, tym
razem rozbawiony.

Elizabeth odwróciła się od niego.

- Ty mi nie wierzysz?
spytała urażona.

- Ależ wierzę. Wydaje mi się to tylko trochę dziwne, sama musisz przyznać, że jest
dziwne.

- Tak, to dziwne
przytaknęła Elizabeth trochę niechętnie, zaraz jednak dodała z
uporem: - Ale nie wyobrażasz sobie, jak się przeraziłam, kiedy ona nagle zniknęła.

- Zniknęła?
powtórzył Jens niczym echo.

- Tak, na moment spojrzałam w inną stronę, a wtedy ona przepadła. Potem umiałam
opisać Linę-Laponkę, o której opowiadała mama, chociaż nigdy jej nie widziałam, ani o niej
nie słyszałam. Zrozum, Jens, ja widziałam upiora! Bo Lina-Laponka nie żyje.

Jens zbladł pod opalenizną. Minęła dłuższa chwila, zanim zapytał:

- A potrafisz widzieć albo słyszeć coś, czego inni nie mogą?

Elizabeth zastanowiła się.

- Chyba zawsze potrafiłam, chociaż się nad tym nie zastanawiałam. Jak byłam mała, to
myślała, że wszyscy tak mogą, a mama ani taka też nic mi nie mówili. Tylko że to nie zdarza
się często i nie musi też długo trwać. Czasem może tylko kilka sekund. Musisz mi obiecać,
Jens, że nigdy nikomu o tym nie powiesz. Nie chciałabym się wystawiać na pośmiewisko.

- No jasne, że nie powiem
obiecał z powagą.

- Ale chyba mi wierzysz?
spytała.

- Wierzę w każde twoje słowo
odparł stanowczo.
A możesz zobaczyć, co czeka
mnie w przyszłości?

Elizabeth długo mu się przyglądała. Studiowała każdy rys w jego twarzy, by się
upewnić, czy sobie z niej nie żartuje. Jens ma takie piękne oczy, pomyślała nagle.
Ciemnoniebieskie jak morze. Rzęsy natomiast czarne i gęste.

- Nie. Nie ja decyduję, kiedy to się ma stać. Pojawia się po prostu samo z siebie.

Zamilkła na moment, a potem dodała: - Dlatego nikt nie chce mi wierzyć. Więc kto by mi
uwierzył, gdybym powiedziała, że widzę przyszłość?

- Pewnie nikt
przytaknął Jens szczerze i dodał: - Kiedy tak się teraz zastanawiam, to
przypominam sobie, że wiele razy znajdowałaś coś, co zgubiłem.
Uśmiechnął się krótko.

Myślałem tylko, że bardzo pilnujesz porządku.


W tej samej chwili usłyszeli Marię, która gadała do siebie na drodze. Elizabeth
zerwała się pospiesznie i zaplotła włosy, zanim wyszła siostrze na spotkanie.

Maria zauważyła ich i krzyknęła:

- Jens, miałam ci powtórzyć, żebyś wracał do domu.

Chłopak uniósł rękę na znak, że słyszy. Potem odwrócił się do Elizabeth.

- Uważam, że nie powinnaś tyle rozmyślać o tej babie, którą widziałaś w oborze.

- Ale nie mogę przestać. Przecież nie codziennie widuje się upiory.

- No tak, masz rację. A wiesz co, może później wypłyniemy na ryby? Będziesz mogła
zająć myśli czym innym.

Elizabeth skinęła z radością.

- Dobrze, spotkamy się na dole, przy waszej szopie?

-Mhm, ale to będzie dość późno, bo mam jeszcze sporo rzeczy do zrobienia.

- Dobrze, nie szkodzi.

- No to do zobaczenia.
Pogłaskał ją palcem po policzku i pobiegł w dół.



Rodzice i Maria położyli się i zasnęli, zanim Elizabeth wymknęła się z domu. Nie
chciała mówić matce, dokąd się wybiera w obawie, że jej nie pozwolą. Elizabeth już słyszała
głos matki: "Tylko pamiętaj, że jutro też jest roboczy dzień i musisz wstać razem ze
słońcem".

Dobrze, dobrze, wstanie. Letnia noc była jasna i ciepła, krew burzyła się w żyłach,
Elizabeth czuła się lekka i beztroska, biegnąc w drogą na brzeg.

Jens siedział oparty o ścianę szopy na łodzie, na jej widok natychmiast wstał.

- Jaka jesteś śliczna
powiedział, przyglądając się jej niebieskiej sukience.

Elizabeth zarumieniła się.

- E tam, to przecież stara codzienna sukienka, którą widziałeś już wiele razy.

Chłopak uśmiechnął się i podszedł bliżej.

- Ale mimo wszystko ty jesteś inna. Może dlatego, że masz rozpuszczone włosy?

- Możliwe
powiedziała wymijająco, ale słowa Jensa bardzo ją ucieszyły. Wystroiła
się dla niego, za nic na świecie jednak by się do tego nie przyznała. Nikt przecież się nie stroi,
wypływając na ryby.

- Chodź
powiedział Jens, kierując się w dół ku łodzi.

- Muszę ją najpierw spuścić na wodę. Poczekaj chwileczkę.

Kiedy wracał, brodząc, woda sięgała mu ponad kolana.

- Przeniosę cię
powiedział i mimo protestów Elizabeth wziął ją na ręce.

- Och, ty głuptasie. Przecież sama mogę iść
wyrywała się niepewnie, czując, że
przenika ją słodki dreszcz.

- Ja jestem głuptas? O nie! Nie powinnaś sobie chyba zamoczyć nowej sukienki.

Zęby Jensa są jeszcze bielsze na tle opalonej skóry, zauważyła Elizabeth.

W łodzi siedziała z tyłu, a Jens wiosłował. Długie, umięśnione nogi wyciągnął przed
siebie. Miał na sobie niebieską koszulę w tym samym kolorze co jego oczy, była tego pewna.
Elizabeth przesuwała palcami po powierzchni wody. Fiord trwał nieruchomy, gdzieś daleko
przy brzegu krzyczał ostrygojad. Jedyny dźwięk tutaj, to zgrzyt wioseł w dulkach i cichy
plusk za każdym razem, gdy wiosła cięły taflę.

- Tutaj możesz zarzucić linkę z haczykami
uznał Jens.

Elizabeth odgarnęła długie włosy na plecy. Cały dzień nosiła je zaplecione w ścisłe
warkocze, od czego zostały piękne fale. Mokrymi palcami chwyciła linkę i wyrzuciła ją za
burtę, a Jens nieprzerwanie wiosłował.

- Myślisz, że dużo złowimy?
spytała, pociągając miarowo linkę.

- Łódź będzie pełna po brzegi
odparł Jens z udawaną pewnością.
Pamiętam, jak
kiedyś byłem na zimowych połowach. Wtedy ryby było tyle, że morze aż się gotowało.


- Aha, już ci wierzę. Oj, spójrz tam
Elizabeth pokazywała morświna,
przepływającego opodal.

- Uważaj, żeby cię nie porwał
roześmiał się Jens.

Elizabeth śledziła zwierzę, dopóki nie zniknęło jej z oczu.

- A pamiętasz, jak byliśmy mali? Strasznie się bałam morświna, kiedy znalazł się
blisko łodzi, wrzeszczałam niczym zarzynane prosię.

Jens zachichotał.

- Tak, moje biedactwo. Potrzebowałem pół dnia, żeby cię uspokoić, a potem przez
cały dzień wylewałem łzy z łodzi.

- A ty zawsze musisz przesadzać
roześmiała się Elizabeth.
Poczekaj, już kilka razy
coś szarpnęło linkę.
Pochyliła się, miała wrażenie, że na haczykach szarpie się kilka ryb.

- Mam ci pomóc?
Jens złożył wiosła.

- Nie, sama sobie poradzę.

On mimo wszystko pociągnął linkę i do łodzi wpadły dwie małe rybki.
Nie możesz
sobie ubrudzić pięknego ubrania
powiedział, czyszcząc ryby. Wnętrzności wyrzucił
mewom, które natychmiast przyleciały i walczyły z wrzaskiem o smakołyki.

Elizabeth przyglądała się Jensowi ukradkiem. Włosy wyblakły mu na słońcu. Z tyłu
opadały na kark, ale było mu z tym do twarzy.

Zarumienił się pod jej spojrzeniem.

- O czym myślisz?
spytał.

Elizabeth wzruszyła ramionami, w palcach zwijała kosmyk włosów.

- Myślałam, że jesteś bardzo urodziwy
odparła zuchwale i patrzyła onieśmielona, jak
chłopak znowu ujmuje wiosła.

Płynęli przez jakiś czas w milczeniu, potem spytał:

- Może przybijemy do jakiejś wysepki?

Elizabeth skinęła bez słowa.

skała była jeszcze ciepła po długim słonecznym dniu.

Leżeli obok siebie na plecach i patrzyli w niebo. nocne słońce barwiło je na czerwono, żółto i
pomarańczowo, jakby cały nieboskłon stanął w płomieniach.

Elizabeth po omacku odszukała rękę Jensa. On przewrócił się na bok, ujął jej dłoń i
dotykał leciutko wargami. Pachniał rybą.

- Jesteś słodka
wyznał z powagą.

Elizabeth poczuła pulsowanie w całym ciele. Jens często mówił jej miłe rzeczy, a to że
ma ładną sukienkę, a to drewniaki, nigdy jednak nie powiedział jeszcze, że jest słodka.

- Naprawdę jesteś
powtórzył.
Masz słodki nosek, śliczne jasnobrązowe oczy, lekko
skośne słodkie brwi
takie cieniutkie, że wyglądają jakby były narysowane.

I masz też słodkie usta, których teraz muszę spróbować.

Zanim się zorientowała, poczuła jego wargi, wsunęła przez nie swój język i zarzuciła
mu ręce na szyję.

- Naprawdę jesteś słodka
powiedział Jens ze śmiechem.

Elizabeth miała na ciele gęsią skórkę, z podniecenia i od nocnego powietrza,
przenikającego przez cienką bawełnianą sukienkę.

- Wracamy?
spytała zdyszana.
Minęła północ
dodała. Mówiąc, równocześnie
podniosła się z miejsca, ale nie puściła jego ręki, kiedy razem wracali na dół do łodzi.



Pracowali na łące, okruchy siana wciąż dostawały się pod ubranie. Słońce stało
wysoko na niebie wskazując, że zbliża się pora obiadu.

Elizabeth wyprostowała się i oglądała kolejny pęcherz na ręce, kiedy podszedł do niej
ojciec.


- Fiord jest teraz taki spokojny i piękny, że aż szkoda cały dzień spędzić przy sianie.
Jak myślisz, świeża ryba z podpłomykami i masłem mogłaby znakomicie smakować? Taka
świeża, że aż podskakuje na patelni.

Elizabeth zerknęła na niego spod oka. Czyżby ojciec słyszał, że w nocy wymykała się
z domu?

- Mogłabym wypłynąć na ryby dziś wieczorem. Jens z pewnością ze mną popłynie,
jak go poproszę.

Ojciec mrugnął niemal niezauważalnie.

- To dzisiaj w nocy nic nie złowiliście?

Elizabeth uśmiechnęła się do niego.

- Nie, tylko jakieś dwa maleństwa, które Jens zabrał dla kota.

- Łowiliście w niewłaściwym miejscu.

- A wy o czym tak szepczecie?
spytała matka, podchodząc do nich.

- Powiedziałem tylko Elizabeth, żeby wzięła Jensa i wieczorem wypłynęła na ryby. Ja
sam nie mam czasu.

A świeża ryba jest smakowita. Co ty na to?

Matka strząsała siano z kołnierzyka bluzki.

- Ja to bym powiedziała, że Elizabeth powinna się wcześnie położyć, Bi jutro czeka
nas kolejny dzień pracy.

Z tego pływania po nocach niewiele wyniknie.

- Ale jedzenie przecież musimy mieć
rzekł ojciec spokojnie, wciąż spoglądając w
stronę fiordu.

- Dobrze, róbcie, co chcecie. To, co ja mówię i tak nie ma znaczenia.
Odwróciła się,
by odejść, ale nagle przystanęła.

- Elizabeth, mogłabyś pobiec do Heimly, trzeba zanieść Ragnie włóczkę, którą dla niej
ufarbowałam.

Elizabeth bardzo się ucieszyła. Przy okazji porozmawia z Jensem.



Spotkała go na podwórzu, właśnie wychodził z szopy.

- Oj, co za nieoczekiwany gość
uśmiechnął się i pociągnął ją za warkocz.

- Mam oddać Ragnie włóczkę, którą mama dla nie ufarbowała. I chciałam cię zapytać,
czy dzisiaj też popłyniesz ze mną na ryby.

Jens puścił jej warkocz i patrzył gdzieś w bok.

- Przykro mi, ale obiecałem Dorte, że pomogę jej coś naprawić.

Elizabeth poczuła bolesne rozczarowanie. Tak się już cieszyła. Planowała, że mogliby
zabrać coś do jedzenia i picia, i posiedzieć znowu na skałach.

- Czy ta sprawa u Dorte jest bardzo pilna? Chciałam powiedzieć, że nie wiadomo jak
długo utrzyma się piękna pogoda.

- Tak, to coś pilnego.

Jens spojrzał w jej oczy. Wygląda, jakby mu było przykro, pomyślała Elizabeth,
przegryzając wargę.

- Chyba nie jesteś zazdrosna?
spytał zaczepnie.

- O kogo? O Dorte?
Elizabeth roześmiała się perliście.

- Śmieszny jesteś, Jens. Miałabym być zazdrosna o jakąś podstarzałą babę?

- Ona chyba nie jest stara. Pewnie nie ma trzydziestki.

- No to właśnie jest stara
powiedziała Elizabeth stanowczo. Potem znowu się
zamyśliła.
Wiesz, chodzi mi o tę historię z Laponką w oborze. Ty chyba nie myślisz, że ja
sobie ją wymyśliłam?

- Oczywiście, że tak nie myślę. Skąd ci to przyszło do głowy?

Wzruszyła ramionami.


- Bo to bardzo dziwna historia, prawda?

- Ja zawsze cię wierzę, niezależnie od tego, co mówisz.

Bo jesteś moją ukochaną.

Słowa zapadły w mózg Elizabeth. Bo jesteś moją ukochaną. Po raz pierwszy Jens
ubrał w słowa to, co jest między nimi. Ukochana.

Musiała odchrząknąć, zanim znowu mogła mówić.

- Możesz oddać Ragnie tę włóczkę? Ja muszę wracać do domu, pomóc mamie przy
obiedzie.

Cmoknęła go pospiesznie w policzek, odwróciła się i pobiegła do domu. A w głowie
śpiewały jej słowa Jensa.

"Bo jesteś moją ukochaną".



Tego wieczora Elizabeth siedziała przy oknie i robiła na drutach. Pracowała nad
białymi rękawicami do połowu ryb. Dla ojca. obcięła trochę własnych włosów i dodała je do
wełny, którą potem uprzędła. Dzięki temu rękawice będą miękkie i mocne. Jeden kciuk był
już gotowy, teraz robiła drugi. Takie rękawice nazywają się palczatki. Mają po dwa kciuki,
kiedy są przemoczone po wewnętrznej stronie dłoni, można je odwrócić, wykorzystując drugi
kciuk.

Wyjrzała przez okno i uśmiechnęła się, widząc, że Jens idzie do domu Dorte. Pod
pachną niósł szeroką deskę. To znaczy, że ma tam jakieś stolarskie zajęcia. Odwróciła się do
okna plecami i pomyślała, że właściwie jest strasznie zmęczona. Jak dobrze byłoby wślizgnąć
się pod okrycie i spać, spać. Do robótek na drutach była wprawiona od wczesnego
dzieciństwa, więc mogła na chwilę przymknąć oczy, a i tak się nie myliła.

- Pracujesz we śnie?
spytała matka, która siedziała przy stole i łatała jakieś spodnie.

Elizabeth otworzyła oczy i stłumiła ziewanie.

- Jestem po prostu bardzo zmęczona.

- Ale zanim się położysz, musisz skończyć tę rękawicę.

Elizabeth skinęła głową. Wiedziała, że protest na nic się nie zda, pracowała więc
szybciej, a myśli tymczasem błądziły własnymi drogami. Przez dłuższy czas siedziały obie w
milczeniu, a robota rosła w palcach Elizabeth.

W końcu to ona przerwała milczenie.

- Powinniśmy jak najszybciej zebrać suche siano, bo niedługo zacznie padać.

- Skąd ci to przyszło do głowy?
spytała matka, nie podnosząc oczu.

- Po prostu wiem
odłożyła robótkę i wpatrywała się przez okno w błękitne niebo.
nigdzie ani śladu chmur.
Pójdę ostrzec tatę, musimy zebrać to, co wyschło
oznajmiła
Elizabeth zdecydowanie.

- Elizabeth, co to za głupstwa? Masz dokończyć rękawicę, a nie zajmować się sianem.

Elizabeth odwróciła się w drzwiach. Głos miała spokojny, ale stanowczy.

- Rękawica może zaczekać
powiedziała.
Ojciec nie będzie jej przecież używał
przed zimą.
Potem poszła do ojca do szopy na łodzie.

Czyścił sieć do połowu fląder.

- Tato! Musimy zaraz zebrać suche siano. Dziś w nocy będzie padać.

Ojciec przerwał pracę i długo jej się przyglądał.

- Będzie padać? Skąd ci to przyszło do głowy?

- Po prostu wiem. Jeśli ze mną nie pójdziesz, to sama wszystko zrobię.
Przez
moment miała wrażenie, że niedowierzanie rodziców jej też się udzieliło, ale zaraz
odepchnęła od siebie tę myśl, odwróciła się i poszła w stronę łąki. Nie słyszała kroków ojca,
ale wiedziała, że za nią idzie. Podeszła do pierwszego stojaka, i zaczęła zdejmować suche
siano. Kiedy się odwróciła, ojciec stał obok z dwiema długimi linami, które rozciągnął na
ziemi. Razem ułożyli na nich siano i związali, potem ojciec zaniósł snopek do szopy.




Elizabeth stała i patrzyła w ślad za nim. Snop był tak wielki, że ojciec pod nim ginął.
Dlaczego o nic więcej nie zapytał? Dlaczego jej się nie przeciwstawił i zabrał się do
sprzątania siana, choć niebo takie niebieskie? Tylko tam przy szopie na chwilę ogarnęło go
zwątpienie, potem jednak przyjął do wiadomości to, co powiedziała. I zawsze tak robił.
Przeniknęła ją radość, że ojciec jednak wierzy.

Matka wyszła z domu, zamieniła parę słów z ojcem, zanim podeszła do Elizabeth.

Nie rozumiem, taka robota późnym wieczorem i to przy pięknej pogodzie? Ludzie
gotowi pomyśleć, że nam się w głowach pomieszało.

- Niech sobie myślą, co chcą
odparła Elizabeth, zdejmując siano ze stojaka.
To my
na tym zyskujemy.

Pracowali milcząc, ramię przy ramieniu, dopóki wszystkie suche siano nie znalazło się
pod dachem. A wtedy nad górami pojawiły się czarne chmury.



Elizabeth czuła, że ze zmęczenia kręci jej się w głowie, kiedy tej nocy znalazła się w
końcu na posłaniu. Mimo wszystko sen nie nadchodził.

Słoma chrzęściła w sienniku, rozłożonym na gołej podłodze, bo ani ona, ani siostra nie
miały łóżek. Latem dobrze jest tak spać, ale zimną przez dziury w podłodze ciągnie lodowaty
ziąb. Elizabeth przeniknął dreszcz na myśl o zimnej porze roku.

W ciągu dnia dużo rozmyślała nad tą klątwą i nad niewyjaśnionymi zdolnościami. Na
razie nie mogła nawet marzyć, by rodzice, a zwłaszcza matka, uwierzyli w tej jej zdolności.
Dlatego z ulgą przyjęła fakt, że o sianie nie było więcej mowy. I tak dobrze, że Jens jej
wierzy. Przeciągała się, myśląc o ukochanym, kiedy dotykał jej ciała, pragnęła, by pieścił ją
dopóki oszołomienie nie minie.

Ostrożnie, żeby nie zbudzić siostry, ściągnęła nocną koszule przez głowę. Delikatnymi
ruchami gładziła własne ciało zwłaszcza w miejscach, których przedtem dotykał Jens, ale to
nie to samo. O tym, co robią jej ręce, mogła sama decydować. Ręce Jensa błądziły własnymi
drogami, nie podlegały jej kontroli. Już samo to było tak rozkoszne podniecające.

Maria przewróciła się na drugi bok i mamrotała coś przez sen. Elizabeth na moment
wstrzymała dech. Potem pospiesznie naciągnęła z powrotem koszulę i obróciła się do ściany.
Tej nocy będzie miała dobre sny, sny o ukochanym. A jutro znowu się z nim spotka. Ostatnie,
co usłyszała przed zaśnięciem, to deszcz bębniący w ziemię. Jakby w niebie otworzyły się
jednocześnie wszystkie śluzy.



Rozdział 2



Rano Elizabeth obudziła się z wrażeniem, jakby dopiero co zasnęła. Jednak jakiś
wewnętrzny zegar alarmował, że pora wstawać. Izba była zimna i wilgotna. Elizabeth
wkładała ubranie, trzęsąc się z chłodu.

Nad paleniskiem wisiał saganek z wodą i wkrótce udało jej się rozpalić pod nim ogień.
To był jeden z jej głównych porannych obowiązków, matka była pod tym względem bardzo
surowa. Czekając, aż woda się zagrzeje, Elizabeth przetarła zaspane oczy i usiadła przy oknie.
Szara mgła wisiała nad górami, przesłaniała dachy zabudowań. Minie sporo czasu, nim taka
mgła się rozproszy. Fiord, jeszcze wczoraj migotliwy, zielononiebieski, dziś wyglądał
ponuro.

Wąską drogę nad brzegiem zalewała błotnista maź.

Elizabeth nadziwić się nie mogła nagłym zmianom pogody. Świat w blasku słońca jest
taki piękny, a w niepogodę robi się szary i smutny. Oparła policzek o szybę i wpatrywała się
w dogorywającą na parapecie muchę. Miała wyrzuty sumienia, że nie ostrzegła sąsiadów o


nadchodzącym deszczu. Ale oni pewnie i tak by jej nie uwierzyli. Bo kto by słuchał jakiejś
dziewczyny wieszczącej deszcz, kiedy na niebie nie ma ani jednej chmurki?

Myśli kierowały się ku Jensowi. Zaczerwieniła się na wspomnienie tego, co zrobiła
wczoraj wieczorem. Zdjąć nocną koszulę i dotykać własnego ciała tego po prostu nie
wolno! Nikt nie pozwala sobie na takie rzeczy. Czy ona nie jest trochę nienormalna? Ale
kogo o to pytać? Na pewno nie matkę. A gdyby nawet ktoś taki był, to jak znaleźć
odpowiednie słowa?

Wzrok powędrował w stronę małego, szarego domku. Dorte. Nagle Elizabeth
zesztywniała. Jakaś znajoma postać wymykała się z obejścia. To nie może być ale kto to
jest, taki podobny do Jensa? Nie, to musi być on! To Jens o brzasku skrada się z Neset do
domu. Pod pachą niesie deskę. Czyli że nie była mu potrzebna! Wziął ją tylko, by ludzie
myśleli, że będzie pomagał Dorte, pomyślała Elizabeth. Ten głupek! Niesie ją teraz z
powrotem do Heimly.

Serce tłukło się w piersi boleśnie, krew szumiała w uszach. Nie, nie Jens i Dorte!
Pospiesznie złożyła ręce i mamrotała cicho:

- Kochany Boże w niebiosach. Spraw, żeby to nie był Jens. Żeby to nie on po kryjomu
wymykał się z domu Dorte.

Dobrze jednak wiedziała, że ta modlitwa nie zostanie wysłuchana. Late, na Lofotach
jest widno przez całą dobę i nawet mgła, wisząca nad okolicą nie pozostawia wątpliwości

nikt prócz Jensa tak nie wygląda.

Trudno uwierzyć, że wczoraj wieczorem mógł jej tak kłamać w żywe oczy! Chciała
płakać, ale oczy miała suche niczym piasek. Ciało odrętwiałe, mózg pusty. Przymknęła
powieki i wyszeptała: żeby to był sen, zły sen. Żebym znajdowała się na własnym posłaniu,
kiedy otworzę oczy. Ale gdyby znowu uniosła powieki, nadal widziała Jens, zdążającego,
ukradkiem do Heimly. Nie mogła mieć żadnych wątpliwości
Jens spędził noc z Dorte.



Kiedy w jakiś czas potem matka wstała, Elizabeth wciąż siedziała w tym samym
miejscu. Ogień na palenisku wygasł, woda ostygła.

- Nie dopilnowałaś ognia i wody na kaszę?
spytała matka zirytowana.

Elizabeth spojrzała półprzytomnie na rodzicielkę rozgarniającą węgle na palenisku.
Ruchy miała szybkie i gniewne. Jak niewiele trzeba, żeby ją rozzłościć

- Zapomniałam o tym
odparła Elizabeth krótko, wyciągnęła przed siebie zdrętwiałą
nogę. Musiała długo tak siedzieć, nie dostrzegając, że czas płynie. Żołądek zaciskał się
boleśnie. Tak bardzo chciała powiedzieć matce, o czym myślała, i o tym, że Jens całą noc
spędził u Dorte. Żeby to jeszcze u kogoś innego, ale u Dorte, tej starej baby! Elizabeth skuliła
się na ławie i objęła ramionami kolana. Było jej niedobrze. Ta Dorte mogłaby przecież być
jego matką.

- Ty często ostatnio błądzisz myślami daleko do Nymark
stwierdziła marka.
Brunatne włosy wiązała na karku w sztywny węzeł. Przedziałek miała taki prosty i wyraźny,
że widać było skórę.

Elizabeth czuła się bezbronna wobec jej wielkiego ciała. W dzieciństwie było ono
miękkie i bezpieczne, mogła się chować w objęciach matki, kiedy życie stawało się zbyt
trudne. Teraz też miała ochotę tak zrobić. Wybuchnąć płaczem i opowiedzieć matce o tym, co
boli. Tylko że takie zachowanie już jej nie przystoi, a i chwila jest mało odpowiednia do
zwierzeń.

- Sama prosiłaś, żebym zaniosła włóczkę Ragnie
bąknęła Elizabeth.

- Wczoraj prosiłam, owszem. Ale mówię ogólnie. To pewnie za tym Jensem tak
biegasz
mówiła z przekąsem matka, której w końcu udało się ponownie rozpalić ogień.

- Ale ja ci powiem, Elizabeth, trzymaj się z daleka od tych, którzy mają pieniądze i władzę.
Znajdź sobie lepiej kogoś ulepionego z tej samej gliny co ty.


Elizabeth chciałaby spytać, czy tutaj nad fiordem miałaby jakiś wybór. A poza tym
Jens jest przecież teraz z Dorte. Głośno powiedziała więc:

- Jens i ja bawiliśmy się razem przez tyle lat i

Więcej nie była w stanie wykrztusić. Czuła, że płacz dławi ją w gardle. Wyglądała
więc wciąż przez okno, próbując odzyskać nad sobą kontrolę. Nie patrzyła jednak ku
sąsiednim dworom. Tylko nie płacz, tylko nie płacz, powtarzała sobie w duchu. Żaden
mężczyzna nie jest godzien twoich łez. Jeśli z niego jest taki zdradziecki głupek, to niech
sobie będzie. Dam sobie radę bez niego.



Deszcz lał przez trzy dni. Ludzie wykorzystywali ten czas na prace pod dachem i
Elizabeth cieszyła się, że nie musi spotykać Jensa. Potrzebowała czasu, by oswoić się z tym,
co widziała.

Był wczesny ranek, Elizabeth jak zwykle siedziała na ławie pod oknem. Za jej
plecami matka przygotowywała śniadanie, gdy otworzyły się drzwi alkierza i wyszedł
stamtąd ojciec z Marią. Zdarzało się dość często, że siostra w nocy budziła się, przechodziła
do łóżka rodziców i tam już spała do rana. Jej brązowe, półdługie włosy były związane z tyłu.

- No wygląda, że nareszcie deszcz ustaje
stwierdził ojciec.
Ale mgła jeszcze gęsta
niczym kasza. Tak, tak.

Ojciec był niewielkiego wzrostu, w dodatku ostatnio chodził pochylony, jakby krył się
przed czymś, czego inni ludzie nie widzą. Włosy miał jasne jak Elizabeth, ale ciemne oczy
ona musiała odziedziczyć po matce, bo ojciec miał niebieskie.

- Elizabeth, bądź tak dobra i nakryj do stołu.

Dziewczyna zrobiła, o co ją poproszono, ale poruszała się sztywno. Coś się chyba pod
tym kryje. Kiedy matka nieoczekiwanie odzyskuje ten dobrotliwy głos, to zwykle ma do
powiedzenia coś, czego się obawia. Zachowuje się więc, jakby chciała to oswoić, najpierw
udobruchać słuchacza. Elizabeth próbowała pochwycić spojrzenie ojca, ale on odwracał
twarz.

Usiedli, ojciec odmówił modlitwę i potem, jak zawsze, przez jakiś czas jedli w
milczeniu.

- Elizabeth, mamy ci coś do powiedzenia.
Matka chrząknęła, nim mówiła dalej: -
Znaleźliśmy ci miejsce w Dalsrud. Będziesz tam służącą.

- Od kiedy?
Elizabeth ze zdumieniem usłyszała swój głos.

- Pojedziesz na przełomie sierpnia i września.

Dziewczyna próbowała spojrzeć ojcu w oczy. Tym razem się nie odwracał. Wyczytała
w jego spojrzeniu coś jakby zaproszenie. Na moment ogarnęła ją irytacja na tego człowieka.
Sprawia wrażenie wycofanego, tchórzliwego. Zawsze pozwala mówić innym. Zwłaszcza
matce.

- Dobrze wiesz, jak u nas teraz jest
mówiła Ane-Margrethe.
Po prostu żyjemy z
dnia na dzień. Ale w Dalsrud dostaniesz dziesięć talarów, wełnę z jednej owcy rocznie, no i
oczywiście jedzenie. My się nie skarżymy na jedzenie, jakie Bóg nam daje, ale mu
dziękujemy, choć teraz jadamy przeważnie kaszę na wodzie i ryby. W Dalsrud będziesz się z
pewnością odżywiać dużo lepiej.

Elizabeth ogarnęła złość i poczucie bezsiły. Zacisnęła zęby/ Dalsrud! Nie chce jechać
do Dalsrud. Chce zostać tutaj, gdzie jest jej dom. I gdzie mieszka Jens, chociaż on jest taki
głupi, że składa nocne wizyty Dorte.

- Mamy dziękować Bogu za jedzenie, mamo? Czyż nie sami je zdobywamy ciężką
pracą? Czyż nie powinniśmy być raczej wdzięczni sobie nawzajem?
Słowa wprost
wypływały jej z ust, teraz nikt już by jej nie powstrzymał.
A tymczasem wy chcecie mnie
wysłać z domu, żebym harowała dla innych ludzi. Ale to pewnie dlatego, że nie chcecie mnie
dłużej oglądać.


Natychmiast pożałowała tych słów. Nigdy przedtem nie była taka zuchwała wobec
rodziców. Zawsze pamiętała o nauce z dzieciństwa: "Czcij ojca swego i matkę swoją".

- Dość!
Ane-Margrethe uderzyła pięścią w stół.
Nie bądź taka bezczelna! Idziesz
do jednego z najlepszych miejsc w okolicy. Twoja niewdzięczność

- No dobrze, już dobrze
Andres spokojnie położył rękę na dłoni matki.

Elizabeth miała łzy w oczach.

- Dziękuję za jedzenie. Pójdę do obory
powiedziała, zatrzaskując za sobą drzwi.

- Przecież nawet nie zjadła kaszy
narzekała matka.

Maria siedziała i uklepywała swoją porcję łyżką.

- Elizabeth i Jens robią tak
złożyła wargi w ciup i cmoknęła w powietrze. Elizabeth
zdążyła jeszcze posłać jej ostrzegawcze spojrzenie.

W oborze złość przemieniła się w strach. Ostrożnie otworzyła drzwi i przygotowała
się na spotkanie kolejnego upiora. Serce tłukło się jej w piersi. Ale czekały ją tu tylko
życzliwe poklepywania kóz z ciężkimi od mleka wymionami. Stała przez dłuższą chwilę,
póki oczy nie przywykły do mroku i serce się trochę uspokoiło. Potem pospiesznie sprzątnęła
w oborze. Kiedy doiła kozy, myśli wciąż niespokojnie krążyły w głowie.

Jens spędził noc z Dorte, a ona sama ma rozpocząć pracę w Dalsrud. Chociaż mimo
wszystko miała szczęście, że mogła tak długo pozostać w domu. Dzieci z biednych rodzin
często oddawano na służbę w innych dworach już w wieku pięciu, sześciu lat. najpóźniej
opuszczało się zwykle dom zaraz po konfirmacji. Gila w gardle narastała, Elizabeth z trudem
przełykała ślinę.

Gdyby tylko między nią i Jensem wszystko układało się dobrze, łatwiej by jej było
wyjeżdżać. Teraz będzie musiała się z nim spotkać, żeby powiedzieć mu o Dalsrud, i o tym,
co widziała dziś rano.

Raz po raz rzucała lękliwe spojrzenia ku drzwiom, czy przypadkiem nie ukaże się w
nich Lina-Laponka. Z ulgą odstawiła wiadro i wyszła na światło dzienne. Mlekiem zajmie się
matka.

Elizabeth szczelniej otuliła się kurtką w chłodnym morskim powietrzu i poprowadziła
zwierzęta na pastwisko. Pachniało świeżo skoszoną, mokrą trawą. Na łące należącej do
Heimy widziała stojaki pokryte brunatno-żółtym, ociekającym wodą sianem. Kozy same
odnajdywały drogę, skubiąc to tu, to tam jakieś źdźbła. Ona też znalazła kępę czarnych jagód,
nazbierała owoców i wepchnęła je sobie do ust.

Szła wąską ścieżką, wijącą się u stóp góry. Za domem Dorte na moment przystanęła.
Wściekła i przygnębiona pozwoliła łzom płynąć.

- Ty brudna babo
powtarzała szeptem, idąc dalej.

Kiedy dotarła do Ura, opadła na mokry mech i szlochała tak, że cała się trzęsła. Co
Dorte i Jens będą robić, kiedy ona wyjedzie do Dalsrud? Co właściwie robili tej nocy? Myśli
przelatywały przez głowę niczym błyskawice. Całowali się? Boże, czy całowali się tak, jak
Jens ją nauczył, z językiem? Czy dotykali się nawzajem? Czy są w sobie zakochani? Nie,
Dorte nie może kochać Jensa, bo jest na to za stara. To tak samo głupie, jakby rodzice
Elizabeth mieli być w sobie znowu zakochani.

Trochę ją to uspokoiło płacz ucichł. Wolno powlokła się nad rzekę i obmyła twarz.
Ocierała ją rękawem i głęboko wciągała powietrze. W końcu poczuła się lepiej. Zawróciła i
ruszyła w drogę powrotną. Kiedy mijała stojące nieopodal powietrze. W końcu poczuła się
lepiej. Zawróciła i ruszyła w drogę powrotną. Kiedy mijała stojące nieopodal stare
zabudowania, przeniknął ją dreszcz.

Ludzie mówią, że w tym opuszczonym drewnianym domu straszy. Kiedyś była to zagroda
komornicza należąca do dworu Heimly. Ale komornik się powiesił, a jego żona
wyprowadziła. Teraz ludzie gadają, że ten komornik straszy i nikt nie chce tu mieszkać.


Pobiegła kawałek w dół, dopóki nie straciła obejścia z oczu, potem przystanęła i
zaczęła się zastanawiać. Musi dzisiaj porozmawiać z Jensem. Jens, widziałam, jak
wychodziłeś wcześnie rano od Dorte. Co to znaczy? Tak powinna zapytać.

A on odpowie, uśmiechając się i głaszcząc ją po policzku: nie mogłem spać, bo
myślałem o tobie siedziałem na dworze, kiedy Dorte zawołała, że potrzebuje pomocy przy
noszeniu wody do obory, bo rozbolały ją plecy.

Wiesz, Dorte jest stara i schorowana. Bardzo się już posunęła w latach.

Potem Elizabeth spyta, co robił z deską. Szukała jakiegoś rozsądnego wyjaśnienia i w
końcu je znalazła: Jens z pewnością powie, że ją znalazł.

Elizabeth skrzywiła nos na te swoje głupie rozważania. Wzruszyła ramionami i
pomyślała, że wkrótce Jens wszystko naprawdę wytłumaczy. Sprawy znowu się ułożą. Nagle
przestała rozumieć, czym się tak przejmuje.

Lekkim krokiem ruszyła przed siebie, a ostatni kawałek przebiegła ze śmiechem.



Zobaczyła Jensa nad wodą, wykopywał z piasku robaki.

Wiedziała, że nie każdy może się tego nauczyć, że to specjalna sztuka, bo robaki szybko
wpełzają z powrotem pod kamienie. Obok szopy na łodzie zderzyła się z Jakobem,
przybranym ojcem Jensa.

- Dzień dobry, Elizabeth. Co to tak biegasz rano po okolicy?

Elizabeth dygnęła, rzucając ukradkowe spojrzenia w stronę Jensa. On zauważył ją i
pomachał ręką na powitanie, ale nie przerywał pracy.

- No bo wyprowadzałam zwierzęta na pastwisko
wyjaśniła Jakubowi.

- A, no tak
mruknął, siadając na progu szopy i drapiąc się po brodzie.
Tak,
zwierzęta.

Elizabeth nie bardzo go już słuchała. Dotarło do niej tylko, jak mówi, że ich zwierzęta
dzisiaj wyprowadziła Ragna, jego żona. Elizabeth niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę
w nadziei, że Jakob wkrótce skończy, a ona będzie mogła się pożegnać i pójść do Jensa.
Nauczono ją, że bardzo nieładnie jest przerywać dorosłym.

Zajrzała do wnętrza szopy. Na ścianach wisiało tam mnóstwo sieci na ryby. O takich
sieciach jej ojciec mógłby tylko pomarzyć. Pod sufitem ulokowano dwa nowe wiosła i cztery
używane. Szopie znajdowały się też deski. Może to materiał na trumnę, zastanawiała się
Elizabeth. Ludzie często mają takie rzeczy gotowe do użytku. Skrzynia na podłodze była
zabrudzona krwią i rybimi odpadkami. Pachnie tu smołą i wodorostami, pomyślała.

Jakob wciąż coś mówił, w pewnej chwili napotkała spojrzenie jego ciemnobrązowych
oczu, skinęła głową i uśmiechnęła się, a on odpowiedział jej tym samym. Jaki on miły,
przyszło jej do głowy. Dużo sympatyczniejszy niż Ragna.

Na wodach fiordu kołysała się łódź z dwoma mężczyznami. Czyścili ryby, bo mewy
wrzeszczały i kłębiły się nad wodą.

Docierała do niej spokojna opowieść Jakoba:

- To był wielki chwalipięta, ten facet. Jak myślisz, co mi odpowiedział, kiedy
spytałem, ile sztuk bydła ma w oborze? Musiałabym policzyć, odparł. Potem zaczął: to jest
jedno, a tam są dwa i tam są dwa - a tak naprawdę miał wszystkiego dwie sztuki!

Jakob wybuchnął głośnym śmiechem.
Tak, to był bardzo zabawny człowiek.

W końcu wstał i przeciągnął swoje wielkie ciało.

- No, trzeba wracać do roboty. Pozdrów tatę.

Elizabeth dygnęła i uśmiechnęła się, a Jakob odszedł w stronę domu Jens oparł się na
łopacie i przywoływał ją gestem.

- jakob dzisiaj wyjątkowo gadatliwy
stwierdził, kiedy do niego podeszła.

Elizabeth przytaknęła. Jens zawsze mówił o swoich przybranych rodzicach po
imieniu. Widocznie nie wydawało mu się naturalne mówić o nich mama i tata.


Chrząknęła, zanim zaczęła mówić:

- To co, pomogłeś Dorte?
spytała.

Jens rozejrzał się wokół rozbieganym wzrokiem, wbił szpadel w piasek i odgarnął
ręką jasną grzywkę.

- Tak, pomogłem
przytaknął, popatrzył na przesłaniającą góry mgłę i dodał:

- A tu nagle ten deszcz. Mam nadzieję, że siano nie zgnije.

Elizabeth poczuła, że serce zamiera jej w piersi. Nie tak wyobrażała sobie spotkanie z
Jensem.

Chciała wypytać dokładniej o Dorte, ale odwaga ją opuściła.

- Dostałam pracę w Salsrud
powiedziała zamiast tego.

Jens wypuścił szpadel z rąk i zrobił krok w jej stronę.

- W Dalsrud? Dlaczego chciałem powiedzieć

- Mam już szesnaście lat
przerwała mu Elizabeth.
Zima była ciężka, potrzebujemy
pieniędzy. Dostanę dziesięć talarów za rok i wełnę z jednej owcy.

- Dziesięć talarów?
Jens gwizdnął przeciągle.
To mnóstwo pieniędzy.

Elizabeth poczuła bolesne rozczarowanie. To jemu chodzi tylko o pieniądze? Nie jest
mu przykro, że Elizabeth wyjeżdża? Ale skoro on jest taki, to ona też będzie.

Dlatego odparła buńczucznie:

- Przepracuję tam ze cztery lata, to będę mogła kupić sobie taki dwór
wskazała
głową w stronę Nymark.

- Cztery lata?
głos Jensa zabrzmiał piskliwie.
Chyba nie masz zamiaru siedzieć
tam cztery lata?

Elizabeth obojętnie wzruszyła ramionami, ale patrzyła w inną stronę, odpowiadając.

- Może. Kto wie?

Jens kręcił głową.

- Kiedy jedziesz?
Spytał w końcu.

- Na przełomie sierpnia i września.

- A przyjedziesz do domu na Boże Narodzenie.

- Nie wiem.
Elizabeth przygryzała wargę. Nie czuła się już taka dzielna. Objęła się
rękami i wstrzymała oddech. To zwykle pomaga powstrzymać płacz jakby łagodzi tę gulę w
gardle. Myśli o tym, że Jens będzie pomagał Dorte nosić wodę, wydały jej się teraz po prostu
głupie.

- Tyle chciałbym ci powiedzieć, zanim wyjedziesz.
Jens podszedł i położył rękę na
jej ramieniu.

- Naprawdę?
Elizabeth patrzyła na niego wyczekująco.

Cofnął rękę i wsunął ją do kieszeni.

- Nie teraz. To znaczy chciałem powiedzieć, że teraz byłoby mi łatwo to mówić.

- Czy to ma coś wspólnego z Dorte?
spytała nagle Elizabeth. Kolor twarzy Jensa
zmienił się ze złocistobrązowego na czerwony, Elizabeth widziała, że chłopak zesztywniał,
patrząc równocześnie gdzieś ponad jej ramieniem.

Odwróciła się. ku kamienistemu brzegowi szła Dorte.

Elizabeth najchętniej by uciekła, ale nogi miała jak z ołowiu. Dorte zauważyła ich, skinęła
głową, a piegowate policzki pokryły się rumieńcem.

Powinnam coś powiedzieć, pomyślała Elizabeth, ale nie była w stanie wykrztusić ani
słowa. Kącikiem oka widziała, że Jens skrobie stopą w złocistobiałym piasku. Tam gdzie
wykopywał robaki, piasek był czarny, pomieszany z gliną.

- Popłyniesz ze mną zarzucić liny?
spytał.

Elizabeth słyszała, że jego głos brzmi jakoś inaczej.

Wciąż wpatrywała się w Dorte, która sypała morski piasek do wiadra. Pewnie będzie nim
szorować podłogę, pomyślała Elizabeth.


Dorte ponownie skinęła głową, przechodząc obok, ale nie patrzyła im w oczy. Nieco
wyżej na drodze spotkała Rangę. Dopiero teraz Elizabeth zdała sobie sprawę, że istnieje
wielka różnica między kobietami we wsi. Ranga była koścista, gładko zaczesane włosy
wiązała na karku w węzeł. Dorte miała włosy rude, zaplecione w długi warkocz. jej piersi
były wielkie, talia szczupła, a biodra okrągłe. Elizabeth popatrzyła w dół na swoje chude, nie
do końca rozwinięte ciało. Ze złością stwierdziła, że wciąż ma na sobie fartuch, którego
używała w oborze.

- Popłyniesz ze mną zarzucić liny?
Powtórzył Jens za jej plecami.

Elizabeth odwróciła się, płacz dławił ją w gardle, gdy mówiła:

- Nie, nie popłynę. W domu czeka na mnie robota.

Ruszyła przed siebie. Pospiesznie, unosząc rękami spódnicę. Zachowanie Jensa i
Dorte nie pozostawiało żadnej wątpliwości: oni spędzili tę noc razem.

- Elizabeth, zaczekaj!
zawołał, biegnąc za nią.
Możemy spotkać się wieczorem za
szopą?
spytał cienkim głosem.

- Nie!
Musiała długo chrząknąć, zanim mogła mówić dalej.
Mama usłyszała, że
wychodzę z domu wieczorami. Poza tym mam tyle roboty w ciągu dnia, że nie starcza mi na
to czasu
kłamała. Potem pobiegła do domu, a Łazy spływały jej po policzkach.



Wkrótce nadszedł dzień wyjazdu. Matka pomogła jej zapakować tych trochę rzeczy,
które miała zabrać ze sobą do Dalsrud. Posiadała niewiele. Kilka ubrań na zmianę i domową
postyllę. W kartonowej walizce, która ojciec kupił na targu rzeczy używanych, zostało jeszcze
dużo miejsca. Na samym wierzchu Elizabeth położyła przybory do pisania, które dostała od
Jensa.

Nie spotykali się często. Wprawdzie Jens wieczorami rzucał małe kamyki w okno
izdebki, w której spała Elizabeth, ona jednak udawała, że nie słyszy. Jego zdrada była zbyt
wielka i zbyt ciężka, by mogła mu wybaczyć i udawać, że nic się nie stało. byli przyjaciółmi,
później się w sobie zakochali. Teraz czasami Elizabeth wątpiła, czy rzeczywiście go kochała.
Myśl o tym przerażała ją, ale skoro smutek i zazdrość zmieniły się w złość, łatwiej jej będzie
wyjeżdżać.

Któregoś popołudnia Jens przyszedł do Nymark i podarował jej przybory do pisania.

- Może, gdybyś miała czas, napiszesz do mnie kilka słów
wyjąkał.

Elizabeth przyjęła prezent bez słowa, ale w sercu czuła chłód. Pisać, pomyślała. Po
co? Jens ma przecież Dorte

- Sam to kupiłem w karmiku Abrahama
wyjaśnił Jens.

- Dziękuję
skwitowała Elizabeth, ale nie obiecała, że do niego napisze.

Kiedy już wychodził, długo marudził przy drzwiach.

Najwyraźniej chciał, żeby ona też wyszła na dwór, to mogliby porozmawiać bez świadków.
Elizabeth jednak udawała, że nie rozumie jego intencji, zajęta pracą. W końcu nie mógł już
dłużej zwlekać, musiał iść, z uszami po sobie.

Elizabeth nie czuła się z tym dobrze, udawała twardszą niż jest.



Matka, która tak nagle i stanowczo poinformowała ją o miejscu w Dalsrud, teraz
całkiem się zmieniła. Z płaczem tuliła Elizabeth do siebie.

- Obiecaj mi, że będziesz się zachowywać porządnie, tak, byśmy nie musieli się za
ciebie wstydzić. I dbaj dobrze o siebie.

Elizabeth obiecała jej po raz chyba setny.

- Jak już będziesz tam jakiś czas, to zapytaj, czy nie mogłabyś dostać paru dni
wolnych na święta
mówiła matka dalej.
My nie mieliśmy odwagi wspomnieć o tym
Dalsrudwi, kiedy umawialiśmy się w sprawie twojej pracy.


- Dobrze, zapytam
obiecała Elizabeth.
A jak tylko czegoś się dowiem, to zaraz
dam wam znać. Opowiem wam też, jak mi tam jest.

W końcu uściskała Marię, po czym razem z ojcem wsiadła na furkę. Pożyczyli wóz i
konia od Jakoba. Na razie nie bardzo go potrzebował w gospodarstwie. Raz może się obejść.



Elizabeth była bardzo dumna, że jadą tak wozem jak jacyś bogaci ludzie. Tylko brak
wprawy ojca w powożeniu mógłby ich zdradzić. Miała nadzieję, że skoro oboje z ojcem mają
na sobie niedzielne ubrania nikt nie uzna ich za biedaków.

Jechali długo, ale Elizabeth cieszyła się wszystkim, co widzi. Na tych drogach bywała
rzadko lub zgoła nigdy.

Spotykali dwory naprawdę okazałe, o wiele większe nawet niż Heimly. Budynki malowane
na biało, kryte dachówką. Obory były tu większe i w ogóle więcej zabudowań niż w Heimly.
Raz po raz jednak widziała też małe, zniszczone zagrody komornicze
domki o jednym
okienku, kryte torfem.

- tato, ja jestem bardzo zadowolona
oznajmiła nagle.

Ojciec bez słowa skinął głową.

- To jasne, że będę za wami tęsknić
ciągnęła dalej Elizabeth.
Ale pomyśl, ile
nowin będę miała do opowiadania, kiedy znowu przyjadę do domu! I ile wspaniałych rzeczy
poznam, przeżyję - przez chwilę siedziała w milczeniu, potem mówiła dalej: - Będę
pracować z całych sił, najlepiej jak potrafię, tao. I zawsze poproszę o pożyczenie żelazka,
żebym mogła uprasować wszystkie swoje ubrania po praniu.

Miała zamiar opowiedzieć, że mama to nawet jej majtki uprasowała, zanim włożyła je
do walizki, ale powstrzymała się. o takich sprawach nie rozmawia się z mężczyznami. Poza
tym nie tak znowu wiele kobiet chodzi w prawdziwych majtkach. Uważają, że to męskie i
grzeszne. Kobiety najchętniej używają czegoś takiego, co przypomina nogawki spodni,
przypinają je do paska wokół bioder, jeśli w ogóle noszą majtki. Mama jednak uważa, że
prawdziwe majtki są bardzo ciepłe, a nikt nie musi wiedzieć, co dziewczyna ma pod spódnicą.

- Niedzielną suknię od razu powieszę, żeby się nie gniotła
oznajmiła zamiast tego. O
tylu sprawach chciała porozmawiać z ojcem, ale dała spokój. On siedział pogrążony we
własnych myślach.

- Tylko dbaj o siebie jak najlepiej, Elizabeth. Chociaż pochodzisz ze skromnych
warunków, nie jesteś mniej warta niż inni. Pamiętaj o tym
rzekł ojciec z naciskiem.

Zdumiały ją te poważne słowa. To takie niepodobne do ojca.

Powtórzył raz jeszcze: - Obiecujesz mi?

- Obiecuję
rzekła, kiwając głową. Potem skręcili na drogę prowadzącą do Dalsrud.



Rozdział 3



Elizabeth znieruchomiała w napięciu, patrząc z bliska na wielki, pomalowany na biało
dom. A co będzie, jeśli jej tu nie polubią? Ciekawe jak też wyglądają pokoje? Nagle ogarnęła
ją panika. Nigdy jeszcze nie była wewnątrz takiego wielkiego i pięknego domu. A jeśli nie
poradzi sobie z obowiązkami i zostanie przepędzona z dworu? Co powiedzieliby ludzie, jak
rodzice by to przyjęli?

Kiedy furtka zatrzymała się na dziedzińcu, ona siedziała, nie mając siły się ruszyć.
Ledwo zauważyła, że ojciec zeskoczył i coś do niej powiedział. Chcę wracać do domu,
pomyślała, rzucając pospieszne spojrzenie w stronę domostwa. Przepełniał ją okropny strach.
Miała wrażenie, że dom szczerzy do niej zęby i mówi, że nie ma odwrotu. Koronkowe firanki
w oknach i piękne kwiaty to rzeczy mające zwabić ją do środka.

Przymknęła na chwilę oczy i głęboko wciągnęła powietrze. To, oczywiście, tylko gra
wyobraźni bo jestem przerażona i zdenerwowana, powtarzała sobie. Coś przyciągało jej


wzrok ku jednemu oknu na strychu. Nagle serce podskoczyło jej w piersi jak szalone. Jakaś
młoda kobieta patrzyła prosto na Elizabeth. Spojrzenie było natarczywe, kobieta miała
woskowo białą skórę o delikatnej, niebieskiej poświacie. Elizabeth zadrżała, pomyślała, że ta
pani musi być chora. Może za mało przebywa na świeżym powietrzu? Kobieta wolno
pokręciła głową, jakby chciała powiedzieć: wracaj do domu, Elizabeth. Pamiętaj, że cię
ostrzegałam, to twoja ostatnia szansa!

- Mogę ci pomóc?
spytał jakiś głos tuż obok Elizabeth.

Dziewczyna podskoczyła. Jakiś mężczyzna, chyba dwudziestoparoletni uśmiechał się
do niej. Włosy miał co najmniej tak samo czarne jak oczy. Jeden przedni ząb zachodził trochę
na drugi, zauważyła Elizabeth; uznała, że to bardzo ładne. Serce biło głośno, kiedy kręciła
głową, zsiadając z wozu bez pomocy. Za nic na świecie nie przyjęłaby jego ręki po to, by
pomógł jej zsiąść z wozu jak jakiejś eleganckiej pannie.

- Krystian Dalsrud
powiedział, wyciągając rękę.

- Elizabeth Andersdatter
wymamrotała, dygając.

- Zdaje mi się, że cię przestraszyłem- mówił mężczyzna.

- Nic nie szkodzi
odparła cicho.
Taka byłam zajęta widokiem tej pani na strychu
ona nie wygląda na całkiem zdrową.

Krystian zmarszczył brwi.

- Chora pani na strychu?
powtórzył. Potem roześmiał się cicho.
Musiałaś widzieć
Nikoline. To nasza pokojówka.

W tej samej chwili podszedł ojciec i wyciągnął rękę na powitanie. Wymieniali
uprzejmości.

- Och, teraz powinniście spotkać się z gospodarzem.

Zaraz pokażę wam drogę. Ojciec pracuje w swoim kantorze
objaśniał Krystian.

W drzwiach spotkali jedną ze służących. Kiwnęła im krótko głową na powitanie, a
Krystian przedstawił ją jako Helene. Elizabeth spojrzała na nią pospiesznie. Dziewczyna
mogła być trochę starsza od niej, miała pełne kształty, ale nie była gruba. Rude włosy
zaplatała w długi warkocz, z którego wymykały się luźne kosmyki. Helene nie wyglądała na
zaniedbaną, może tylko trochę nieporządną. Uśmiechnęła się za to do Elizabeth ciepło.

- Miło cię powitać.

- Dziękuję, mnie też
powiedziała Elizabeth z nadzieją, że wkrótce poznają się lepiej.

W końcu stanęli przed drzwiami kantoru Leonarda Dalsruda, jego nowego
gospodarza, i Elizabeth ponownie ogarnął przejmujący strach.

Gospodarz siedział za wielkim biurkiem, ale na och widok natychmiast wstał.

- To jest Elizabeth Andersdatter i jej ojciec, Anders Mekkelsen
oznajmił Krystian i
natychmiast zniknął.

Znowu nastąpiły uściski dłoni i wypowiadano jakieś nieważne słowa, w końcu
poproszono ich, by usiedli. Elizabeth siedziała z rękami złożonymi na podołku i rozglądała
się ukradkiem wokół. W wielkich oknach wisiały ciężkie zasłony, a naprzeciwko, przy
dłuższej ścianie stały dwa głębokie fotele i mały okrągły stolik. Zauważyła, że leży tam fajka,
a obok popielniczka. A więc gospodarz pali. A wiadomo, że tytoń jest bardzo drogi! Krótsza
ściana pokryta była od podłogi po sufit półkami pełnymi książek. Boże, że też widzę tyle
książek, pomyślała zdumiona.

- Tutaj mam gotowy kontrakt
głos Leonarda wyrwał ją z zamyślenia.
Trzeba tylko
podpisać. Podsunął im arkusik. Jakie on ma grube, białe palce, zdziwiła się Elizabeth,
rzucając pospieszne spojrzenie na gospodarza. Miał czerwoną twarz, jakby długo przebywał
na słońcu. Brzuch sterczał pod piękną błyszczącą kamizelką. Włosy były koloru żółtoblond.
Nie jasne, jak włosy Elizabeth, ale brudnożółte. Pewną ręką Elizabeth wypisała swoje
nazwisko, po dziecinnemu dumna z tego, że ma taki ładny charakter. A poza tym gospodarz
dowiedział się, że umie pisać.


Leonard Dalsrud pociągnął za sznurek dzwonka, wiszący na ścianie.

- Pewnie chcielibyście coś zjeść po takiej długiej podróży?
spytał.

- Dziękuję za zaproszenie
odparł Anders
ale myślę, że powinienem niezwłocznie
wracać do domu.

Elizabeth pokręciła przecząco głową, kiedy gospodarz spojrzał na nią pytająco. Miała
mdłości ze zdenerwowania i od tej jakiejś grozy, otaczającej dom, w którym się znalazła, i z
pewnością nie przełknęłaby ani kęsa.

Wkrótce potem zapukano do drzwi i weszła Helene.

Tym razem dygnęła Ledo dostrzegalnie.

- Pan gospodarz dzwonił?
spytała bezbarwnym głosem.

- Tak, zajmij się teraz Elizabeth. Pokaż jej wszystko i naucz zajęć, które będzie
wykonywać. Zresztą będziecie mieszkać w jednym pokoju. No, dobrze, sama wiesz najlepiej,
co robić.
Roześmiał się rubasznie, a potem jeszcze uśmiechał do wszystkich po kolei.
Andres i Elizabeth odpowiadali niepewnymi uśmiechami, Helene natomiast zachowała
powagę.

Po kilku uprzejmych słowach pożegnania Andres wstał. Elizabeth dygnęła przed
gospodarzem i wyszła z ojcem. W milczeniu patrzyła, jak wsiada na wóz. Ojciec popatrzył na
nią z miłością i leciutko uniósł dłoń w geście pożegnania, po czym cmoknął na konia. Furka
wyjechała z dziedzińca w Dalsrud. Elizabeth stała i nieustannie mrugała. Ma szesnaście lat.
nie powinna płakać.

- Boisz się tego, co cię czeka?
spytała Helene. Wyszła za Elizabeth i stała kawałek
za nią, gdy dziewczyna żegnała się z ojcem.

Elizabeth przytaknęła.

- Nie powinnaś
pocieszała Helene.
To całkiem zwyczajna praca
sprzątanie, opiek
nad zwierzętami. Zresztą przez cały czas będziesz pracować ze mną, wszystko się ułoży,
zobaczysz. A teraz chodźmy do kuchni, żebyś przywitała się z pozostałymi domownikami.

Pośrodku dłużej izby stał długi stół. Przy jednym końcu siedziała dziewczyna o
żółtych włosach pod białym czepeczkiem. Obok niej chłopiec, może dwunastoletni, a przy
piecu stała rosła, tęga pani około sześćdziesiątki i przygotowywała obiad. Pachniało mięsem.
Solony, mięsem. Kiedy ja ostatnio jadłam coś takiego?
zastanawiała się Elizabeth.

- Przywitajcie się z Elizabeth, to nasza nowa służąca
oznajmiła Helene.
Tam przy
końcu stołu siedzi Nikoline
mówiła dalej, wskazując dziewczynę o żółtych lokach.
Dalej
siedzi Ole, a to jest Gurine.

Tęga pani imieniem Gurine podeszła i ujęła rękę Elizabeth w obie dłonie.

- Mam nadzieję, że będziesz się u nas dobrze czuć. Ja w każdym razie zrobię
wszystko, żeby tak było. Wiem, że niełatwo jest znaleźć się w całkiem nowym miejscu.

Elizabeth uśmiechnęła się, poczuła, że zalewa ją fala ciepła i dobroci dla tej kobiety.
Potem skierowała wzrok w stronę Nikoline i skuliła się. blada, szczupła twarz tamtej
wyrażała czystą wrogość, dziewczyna wpatrywała się zmrużonymi oczyma w Elizabeth.

- Aha, to ty jesteś ta nowa do obory
wycedziła przez zęby, mierząc ją od stóp do
głów.

Elizabeth czuła, jak te słowa ją ranią, ale odpowiedziała spokojnie:

- W oborze z pewnością dam sobie radę, ale chyba i w domu znajdą się dla mnie
jakieś obowiązki?
Zdziwiła się, jak dziwnie tamta dziewczyna mówi, ale nie skomentowała
tego.

Nikoline przewracała oczami.

- Jakie obowiązki miałyby na ciebie czekać tutaj w domu? Noszenie torfu i
szorowanie podłogi? Nie, najlepiej pasujesz do obory.
Nikoline potrząsnęła głową, a potem
poprawiła swoje loki.


- Czy to ty nosiłaś do tej pory torf i szorowałaś podłogi?
spytała Elizabeth, czując, że
dławi ją złość.

Kiedy Nikoline otworzyła usta, żeby się odciąć, przerwała jej Helene: - Moim
zdaniem powiedziałaś już dość, Nikoline. Chodź, Elizabeth, pokażę ci nasz pokój. zanim
opuściły kuchnię, jeszcze jedna myśl przemknęła przez głowę Elizabeth. To nie była
Nikoline, tak kobieta, którą widziała w oknie strychu.



- Nie powinnaś się przejmować tym, co mówi Nikoline
tłumaczyła Helene, kiedy
znowu znalazły się na szerokim korytarzu.
Ona jest taka wobec wszystkich. Pochodzi z
okolic Bodo, ale była przez jakiś czas w Christianii i uczyła się tam prowadzenia
gospodarstwa, eleganckiego gospodarstwa, jak to ona podkreśla. Od tamtej pory próbuje
mówić miejskim językiem, ale wygląda to dość żałośnie. Jest tutaj pokojówką. Całymi dniami
podlizuje się gospodarzowi i jego synowi. Poza tym każdą osobę w spódnicy traktuje jako
zagrożenie. Na szczęście wygląda na to, że ty potrafisz odpyskować.

Skręciły w mniejszy korytarz a potem szerokimi schodami weszły na górę.

- Jakie zagrożenie ona mogłaby widzieć we mnie?
spytała Elizabeth.

- Nikoline boi się, że Krystian mógłby spojrzeć na ciebie dwa razy. Ona sama jest taka
w nim zakochana, że wprost nie wie, co robić.

- A on w niej też?
spytała Elizabeth.

- Wcale nie. Tylko że Nikoline nie może zrozumieć, że jemu nigdy nie będzie na niej
zależało. mimo wszystko to syn bogatego gospodarza, a ona zwyczajna służąca. Tutaj jest
nasz pokój.
Helene wskazała ręką.
Tu będziesz spać, a to jest moje łóżko.

Elizabeth weszła do małego pokoiku ze skośnym sufitem. Maleńkie okienko
wpuszczono do pokoju wątły strumień światła. Na ścianach były haczyki na ubrania.
Elizabeth przeciągnęła dłoń po oparciu łóżka, poczuła przyjemny skurcz żołądka. Pomyśleć,
że po raz pierwszy w życiu będzie sypiać w łóżku.

- Bardzo się cieszę, że się do nas sprowadziłaś
powiedziała Helene.
Poprzednia
dziewczyna, która tu pracowała, odeszła trzy miesiące temu. Wychodzi za mąż.

- A jaka jest pani?
spytała Elizabeth.

- Ona nie żyje
odparła Helene.
Nie wiedziałaś tego?

- Nie
rzekła Elizabeth, czując, że nie mówi prawdy.

Bo zrozumiała wszystko, choć nikt tego nie powiedział.

A w następnym momencie wiedziała również, co Helene teraz powie: że żona Leonarda
zmarła na płuca. Wydało jej się to okropne, jakby owionął ją zimny cmentarny wiatr.

- Gospodyni zachorowała na płuca i umarła rok temu.

To było straszne. Bardzo nam jej brakuje, była wyjątkowo miłą kobietą.

Elizabeth słyszała, że Helene mówi dalej, ale słowa do niej nie docierały. To, że
przewidziała, co Helene powie, było zupełnie nowym przeżyciem. Nigdy jeszcze czegoś
takiego nie doświadczyła. Przewidzieć deszcz, albo "zobaczyć" zabłąkane owce, to jedna
sprawa. Ale to tutaj wydawało się przerażające. Z pewnością to zwykły przypadek,
pomyślała, pragnąc odepchnąć od siebie nieprzyjemne myśli. Może ktoś kiedyś o tym
wspomniał?

- Czy pracują tu jeszcze jacyś ludzie, oprócz tych, których spotkałam w kuchni?

spytała, mając w świeżej pamięci panią w oknie strychu.

Helene przecząco pokręciła głową.

- Nie, ale są zagrodnicy, którzy też pomagają i od czasu do czasu wynajmuje się
ekstrapomoc. Ale teraz zdejmij tę ładną sukienkę i włóż coś innego, to opowiem ci więcej o
twojej pracy.

W tym oknie to pewnie widziałam jakąś wynajętą służącą, pomyślała Elizabeth,
wkładając brązową codzienną sukienkę.


- Masz narzeczonego?
spytała, żeby coś powiedzieć.

- Nie
odparła Helene krótko i Elizabeth odniosła wrażenie, że Helene musiała
przeżyć coś bolesnego z powodu mężczyzny. Postanowiła nie drążyć tego tematu, kiedy obie
wyszły na dwór.



Helene oprowadziła ją po obejściu, pokazała spichlerz, obory, szopy na siano i pralnię.
Niemal kręciło jej się głowie od oglądania tych wszystkich wspaniałości, zwłaszcza
spichlerza wypełnionego beczkami z solonym mięsem, suszonymi owczymi udźcami
rozwieszonymi pod sufitem, stosami podpłomyków, płaskich chlebków, masła i serów. W
oborach zwierzęta stały gęsto jedno przy drugim. Krowy i kozy, dwa konie, świnie i kury.

- Owce nie wróciły jeszcze z górskich pastwisk
tłumaczyła Helene, wskazując na
puste zagrody.

- Pewnie będziemy musiały po nie pójść
rzekła Elizabeth.

- Nie. do naszego dworu należy pięć komorniczych zagród, ludzie stamtąd
przyprowadzają owce. My w każdym razie tej pracy unikniemy. Teraz pokażę ci jeszcze
szopę z torfem. Nosimy torf na zmiany, Ole i ja. A teraz ty się też do nas przyłączysz. Torf
przynosi się dwa razy dziennie. Po obiedzie i wieczorem.

Elizabeth kiwała głową, próbując zapamiętać wszystko, co Helene mówi.

Kiedy wyszły z szopy, prawie zderzyły się z Leonardem i Krystianem. Elizabeth
dygnęła, spoglądając to na jednego, to na drugiego, niepewna, co powinna powiedzieć i jak w
ogóle ma się zachować.

Leonard pomógł jej wybrnąć z trudnej sytuacji.

- No, Elizabeth, myślisz, że będziesz się dobrze czuła w Dalsrud?

- Jestem pewna, że tak
odparła, choć dręczyły ją wątpliwości. Pierwsze wrażenie z
tego dworu nie było najlepsze.

- A ja będę się tobą opiekował
mówił dalej Leonard i poklepał ją po ramieniu.

Teraz jednak panienki muszą mi wybaczyć. Czeka mnie praca.
Uśmiechnął się i poszedł w
stronę domu.

- Przywitałaś się już z pozostałymi domownikami?
spytał Krystian.

Elizabeth przytaknęła.

- Gurine robi bardzo miłe wrażenie.

- O tak, to sama dobroć. Przyszła do Dalsrud na długo przed moim urodzeniem

opowiadał Krystian.

- Czy dwór jest bardzo stary?
spytała Elizabeth. Była zachwycona, że Krystian
patrzy na nią, kiedy z nią rozmawia. Głos miał niski, bardzo spokojny. Oczy czarne niczym
głębokie studnie.

- Zbudował go mój dziadek w 1802 roku.

- To sześćdziesiąt osiem lat temu
powiedziała Elizabeth.

- Jak ty szybko liczysz
uśmiechnął się Krystian, a Elizabeth pokraśniała, słysząc
pochwałkę. Szukała pospiesznie jakiegoś tematu do rozmowy. Było jej miło, że syn takiego
bogatego człowieka poświęca jej uwagę.

- Macie tu największą szopę na łodzie, jaką kiedykolwiek widziałam.
Rzekła,
wskazując głową w stronę fiordu. Jest o wiele większa niż szopa Jakoba, pomyślała. I pewnie
mają tam wiele dużych łodzi.

Krystian nie spuszczał z niej wzroku, uśmiechnął się i rzekł:

- Chętnie bym ci opowiedział więcej o naszym dworze, ale Gurine czeka na nas z
obiadem.

- Będziesz dzisiaj jadł z nami?
spytała Helene.

Elizabeth poczuła dziwny niepokój. Pomyśleć, że mogłaby siedzieć przy tym samym
stole co syn gospodarza!


- Nie, dzisiaj dotrzymam towarzystwa ojcu.

Kiedy się rozstawali, jeszcze raz spojrzał na Elizabeth.

- Mam nadzieję, że wkrótce nadarzy się okazja, bym mógł cię przewieźć łodzią.

Poczuła, że cała twarz jej czerwienieje. Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu, musiała
przyznać, ze Krystian jest bardzo miły.



W kuchni wszystko było już gotowe, z daleka czuło się zapach peklowanego mięsa.
Elizabeth rozkoszowała się każdym kęsem. Naprawdę nie umiała sobie przypomnieć, kiedy
jadła coś takiego. Musi opowiedzieć o tym mamie. Dopiero się ucieszy w imieniu córki.

- O czym to tak rozmawialiście z Krystianem?
spytała nagle Nikoline i wpiła
spojrzenie jasnoniebieskich oczu w Elizabeth.

- On mi opowiadał o dworze
odparła Elizabeth krótko.

Nikoline dłubała paznokciem małego palca między zębami i spoglądała na nią ponuro.

- Opowiadał o dworze? A cóż on ma za interes, żeby tobie coś takiego opowiadać?

- Może po prostu lubi Elizabeth?
wtrąciła Helene, unosząc brwi.

Nikoline prychnęła gniewnie.

- Lubi ją, lubi

- A są jakieś powody, dla których miałby tego nie robić?
spytała Elizabeth, nie
odwracając oczu.

Nikoline zachichotała szyderczo i ogarnęła wzrokiem stół.

- Są. Mogłabym długo wyliczać
powiedziała w końcu.

Elizabeth wzruszyła ramionami i skupiła się na jedzeniu. Jeśli pokojówka chce prawić
złośliwości, to proszę bardzo, pomyślała, pamiętając o słowach ojca. nie jest gorsza od
innych, chociaż pochodzi ze skromnych warunków.

Fakt, że Nikoline nie powiedziała już nic więcej, Elizabeth odczuwała jako
zwycięstwo.

Gurine odłożyła cha chwilę sztućce i popatrzyła na zebranych przy stole.

- Jak już zjemy, to ty, Ole, będziesz nosił torf. Nikoline zabierze się do cerowania
odzieży, Helene będzie zmywać, a Elizabeth umyje podłogę. Ja upiekę chleb.

Wszyscy po kolei przyjmowali polecenia, kiwając głowami. Wszyscy, z wyjątkiem
Nikoline.

- Ja zostanę w izbie i będę szyć
powiedziała w końcu.

- Wyświadczysz nam tą wielką przysługę
odcięła się Helen, a Ole nie mógł
powstrzymać śmiechu.

- Zamknij się, smarkaczu
krzyknęła Nikoline z wściekłością, zapominając tym
razem o miejskiej mowie.

- A co mi zrobisz, jak się nie zamknę?
drażnił ją Ole.

- Naskarżysz na mnie do Leonarda?

Nikoline zamachnęła się, by wymierzyć Olemu policzek, ale chłopak zdążył uskoczyć.

- Siedźcie spokojnie i jedzcie
upomniała Gurine zmęczonym głosem. Nikoline
rozglądała się ponuro wokół, ale nic więcej nie mówiła. Elizabeth zastanawiała się, czy wśród
służby zawsze panuje taka atmosfera. Helene zachowywała się dziwnie. Zdawała się nie
żywić dla nikogo szacunku. Wobec Kristiana była obojętna, Leonarda nie zawsze pozdrawiała
i kłóciła się z Nikoline. Ale mimo wszystko to sympatyczna dziewczyna. W każdym razie dla
Elizabeth.



Elizabeth klęczała i szorowała podłogę, nagle zaczęła myśleć o swojej niedzielnej
sukience. Miała ochotę pokazać się z niej Kristianowi. Kiedy przyjechała do Dalsrud, miała
na sobie narzutkę, spod której sukienka nie bardzo była widoczna. A ma dopiero rok, została
uszyta na konfirmację. Czarna, z maleńkim białym kołnierzykiem.


- Chodzicie w niedzielę do kościoła?
zwróciła się do Helene, ocierając pot z czoła.

- No, dosyć rzadko. Bo to strasznie daleko, więc zostajemy w domu i robimy tutaj co
trzeba. Ale Bóg na pewno spogląda na nas łaskawie, bo od czasu do czasu sami organizujemy
sobie krótkie nabożeństwa.

Elizabeth słuchała rozczarowana. Miała nadzieję, że będzie mogła włożyć świąteczną
sukienkę do kościoła.

- Jak skończę zmywać, to pomogę ci z podłogą
obiecała Helene. Wkrótce potem
obie na kolanach szorowały deski, o niedzieli i chodzeniu do kościoła nie było więcej mowy.



Wieczorem, kiedy inni poszli spać, Elizabeth i Helene siedziały przy kuchennym stole.

- Próbowałaś już kawy?
spytała nagle Helene.

Elizabeth pokiwała przecząco głową. Biedni ludzie nie mają na takie rzeczy pieniędzy.

- No to ja ci trochę zrobię. zaparzymy świeżej, nie takiej gotowanej na fusach

mówiła podniecona.
tylko nikomu o tym ani słowa. Bo jedynie gospodarz pija u nas świeżo
parzoną kawę. My dla siebie gotujemy na starych fusach.

- Obiecuję
przyrzekła Elizabeth, przyglądając się, co robi Helene. W piecu był
jeszcze żar, więc dziewczyna wyjęła naczynie do palenia kawowych ziaren, potem zmieliła
brązowe ziarna w małym młynku.

- No, gotowe
oznajmiła i wysypała brązowy proszek do dzbanka z gotującą wodą.
Zastanawiała się jeszcze chwilę.
Skoro będziesz pić kawę pierwszy raz, to dodam trochę
mleka.

Pobiegła do spiżarni, po chwili wróciła z maleńkim dzbanuszkiem śmietany.

- Wcale nie jestem zmęczona
powiedziała Elizabeth w jakiś czas potem, kiedy
siedziały każda z kubkiem kawy w ręce. Elizabeth marszczyła nos, próbując obcego dla niej
napoju, stwierdziła jednak, że nie jest to złe.

- Spędziła u nas tylko pół dnia. Zresztą dzisiaj nie było za dużo roboty
wyjaśniła
Helen. Wyglądała chwilę przez okno, a potem rzekła w zamyśleniu:

- Elizabeth, widzisz ten mały domek tam wysoko w górze?

Elizabeth oparła się o parapet, wyjrzała na dwór i skinęła głową.

- W tym domu mieszkał kiedyś stary, samotny człowiek. Nigdy go nikt nie odwiedzał,
on też nie schodził na dół do wsi. Aż kiedyś ludzie zauważyli, że od dawna nad jego dachem
unosi się już dym. Okazało się, że starzec leży martwy w swoim łóżku. Obok stała gotowa
trumna, więc czterech mężczyzn ze wsi ułożyło go w niej i na sankach zaczęli zwozić zwłoki
na dół. Bo to było zimą.

Elizabeth spoglądała wciąż na górę, wydawało jej się, że widzi nieszczęsnego starca.

- Ale
ciągnęła dalej Helene
kiedy zjeżdżali, sanki wymknęły się na zboczu z góry i
zaczęły zsuwać się same w wielkim pędzie. Podskakiwały na kamieniach tak, że w końcu
trumna spadła i pusta sunęła w dół,

- To nie może być prawda
dziwiła się Elizabeth, nie odwracając wzroku od okna.

- To najprawdziwsza prawda
zapewniała Helen.
Wszyscy czterej biegi co sił w
nogach za trumną, aż nagle odkryli, że biegnie z nimi jeszcze piąty.

Umilkła na chwilę, czekając na reakcję Elizabeth.

- Kim był ten piąty? O rany boskie, czy to ten trup?

- Tak. Bo starzec nie umarł. On tylko wyglądał jakby umarł!

Elizabeth wypatrywała jeszcze przez chwilę, próbując sobie to wszystko wyobrazić,
kiedy Helene wybuchnęła śmiechem.

- Nakłamałaś mi?
zachichotała Elizabeth niepewnie.

- Nie, to prawda. W każdym razie ludzie mówią, że to prawda.
Wypiła ostatni łyk
kawy i przeciągnęła się. ale jeśli ja się teraz trochę nie prześpię, to też będę wyglądać, jakbym
umarła.


- A ja nie mam jeszcze ochoty się kłaść. Chyba trochę się przejdę
powiedziała
Elizabeth.
Znasz może jakieś ładne miejsce, z którego widać morze? To trzeba po prostu
zejść na brzeg.

- Nie, chciałabym popatrzeć na otwarte morze. Wiesz, w domu miałam takie miejsce.

- No to idź przez pola, w tamtą stronę.
Helene pokazywała kuchenną ścianę za
Elizabeth.
Miniesz niewielkie wzniesienie i wyjdziesz prosto nad morze. Ale nie siedź za
długo. Jutro musisz wcześnie wstać.

- Nie, nie będę
odparła Elizabeth przez ramię i wybiegła z domu.

Poszła w kierunku wskazanym przez Helene i rzeczywiście, za niewielkim
wzniesieniem zobaczyła morze. Wiele razy wciągnęła głęboko powietrze, czuła zapach
wodorostów i słonej wody. Usiadła w niewielkiej grocie i szczelniej otuliła chustą ramiona,
bo mokre powietrze było ostre. siedziała tak długo, wpatrując się przed siebie. Daleko od
brzegu kołysały się na wodzie jakieś zielone spławiki. Może to Ole zarzucił sieci? Jakie
morze jest wielkie, myślała. Jakby nie miało końca. Nie zauważyła, ani nie usłyszała, że
Krystian przyszedł, zanim nie usiadł obok niej. Blisko, tak że dotykali się ramionami.

- Ach, więc to tutaj siedzisz?
Bardziej stwierdził, niż zapytał.

Elizabeth skinęła głową. W gardle jej zaschło. Krystian pachniał trochę inaczej niż
Jens. Nagle jednak poczuła się odważniejsza.

- Szedłeś za mną?
Spytała, czując, że się rumieni.

- Tak! Nie podoba ci się, to mogę sobie pójść.

- Nie, zostań
uśmiechnęła się.
Miło mieć towarzystwo.

Krystian ujął jeden jej warkocz i bawił się nim.

- Twoje włosy są jak srebro
rzekł dziwnie stanowczo.

- A ci dopiero!
roześmiała się.
W takim razie jestem bogata. A do czego podobne
są twoje włosy, takie czarne?

Krystian przeczesywał palcami grzywkę, ale ona wciąż opadała. Jakie on ma wysokie
czoło, zauważyła Elizabeth.

- Myślę, że do niczego, są po prostu czarne
odparł, wpatrując się w dziewczynę.

Za to ty masz najładniejsze oczy, jakie widziałem. Naprawdę bardzo ładne, jasnobrązowe.

Elizabeth odsunęła się trochę. Nie przywykła do takich pięknych słów. Z Jensem było
łatwiej, znają się przecież tak dobrze. wiele razy przełknęła ślinę, by móc coś powiedzieć, ale
w głowie miała kompletną pustkę. W milczeniu wciąż wpatrywała się w morze, zerwała
jakieś źdźbło i bawiła się nim. Bardzo chciała coś powiedzieć.

Coś mądrego, żeby dobrze o niej pomyślał.

Krystian podniósł coś z ziemi. Elizabeth nie widziała, co to, bo ramieniem dotknął jej
kolana. Przeniknął ją gorący dreszcz.

Zaraz jednak poczuła wyrzuty sumienia. Bo przecież kocha Jensa. Chociaż on poszedł
do Dorte. Ale Jens jest daleko stąd, może znowu z tą Dorte skuliła się, szczelniej otuliła
chustką. Nagle poczuła chłodny palec na swoim policzku i odwróciła się gwałtownie.

- Jesteś ładna, Elizabeth
wyszeptał Krystian, wstając.

Zniknął za wzniesieniem, jakby rozpłynął się w powietrzu. Tylko zagłębienie w trawie
świadczyło, że przed chwilą tu siedział.

Elizabeth położyła tam rękę. Trawa wciąż była ciepła.

- Czy on zostałby dłużej, gdyby coś powiedziała?
szepnęła cicho sama do siebie.

Podciągnęła kolana pod brodę i pokręciła głową. Nie, i tak by odszedł.

Powiedział, że jestem ładna, pomyślała. "Jesteś ładna, Elizabeth". Jak inaczej
zabrzmiało jej imię, kiedy on je wypowiadał.

Zanim odeszła, ostrożnie zerwała mały kwiatek. Zasuszy go sobie na pamiątkę tej
chwili. Szła wolno na wypadek, gdyby miała go znowu zobaczyć; wolała usunąć się w cień.


Bo nie miała pojęcia, o czym by z nim rozmawiała, gdyby stanęli znowu twarzą w twarz.
Jeszcze nie teraz. Potrzebuję więcej czasu.



Kiedy Elizabeth wróciła do pokoju, Helene spała. Najciszej jak mogła zdjęła z siebie
ubranie, powiesiła je na haczyku i wślizgnęła się pod kołdrę. Nie miała odwagi wyciągnąć
walizkę spod łóżka, żeby wyjąć nocną koszulę. Mogłaby obudzić Helene, a chciała teraz być
sama, żeby uporządkować myśli i uczucia. Nie była pewna, czy śpi czy nie, być może
znajdowała się w jakimś stanie pomiędzy snem i jawą, kiedy przeniknął ją dreszcz. Później
była pewna, że oczy miała otwarte, cały czas jednak nie opuszczało jej poczucie, że to był
dziwnie żywy sen. Zobaczyła mężczyznę, bijącego kobietę. Kobieta wzywała pomocy, w
końcu zaczęła błagać o litość. Chociaż Elizabeth bardzo się starała dojrzeć jej twarz, nie
zdołała tego zrobić. Mężczyzna szarpał suknię kobiety, a kiedy upadła na podłogę, wyzywał
ją ordynarnie.

Kiedy widzenie znikło, Elizabeth poczuła na policzkach słone łzy, jakby to ona sama
przeżyła ból i upokorzenie. Skuliła się na posłaniu i myślała: Czy to ja przeżywałam to
wszystko, czy też ktoś inny przez to przechodził?

Otarła łzy wierzchem dłoni i wpatrywała się w mrok.

Bała się zasnąć, bała się, że koszmar wróci, starała się więc mieć oczy otwarte, w końcu
jednak sen i tak ją zmorzył.

Noc minęła spokojnie, bez majaków.



Rozdział 4



Elizabeth szybko włączyła się do prac we dworze. Nauczyła się też cenić rozwagę
Gurine. Starsza kobieta nie lubiła kłótni i ostrej wymiany zdań, zwykle w takich wypadkach
usuwała się na bok.

Ole był miłym chłopcem, zawsze zadowolony i wesoły. Zręczny w pracy, szybki.

Nieczęsto Elizabeth miała okazję rozmawiać z Kristianem, bo praca pochłaniała
większość czasu. Do zazdrości i złośliwości Nikoline przywykła i nauczyła się z tym żyć.
Albo udawała, że nie słyszy, co pokojówka mówi, albo odpowiadała jej równie ostro.

Helene stała się jej najlepszą przyjaciółką, chyba też dzięki temu Elizabeth tak dobrze
dawała sobie radę.

Liście opadły z drzew, a ptaki odleciały na południe.

Zostały tylko wielkie mewy. Najwyższe szczyty gór pokrywały się już śniegiem, kiedy
Kristian uznał, że czas najwyższy sprowadzić owce na dół.



Tego rana w kuchni panowało zamieszanie i pośpiech, trzeba było przygotować
prowiant na drogę dla mężczyzn.

- Ja zaniosę jedzenie Kristianowi
oznajmiła Nikole, zerkając spod okna na Elizabeth.

- To zanieś
odparła Elizabeth obojętnie.
Ale weź przy okazji śniadanie dla Olego.
A zresztą
dodała
chyba powinniśmy zrobić też coś do jedzenia komornikom?

Oni chyba niewiele wzięli z domów.

Nikoline odwróciła się i spojrzała na Elizabeth ze złością.

- Co ty myślisz, że kim ty tu jesteś? Komisja dla ubogich?

- Nie, dla bogatych
warknęła Elizabeth.
W Dalsrud jedzenia jest więcej niż dość.
Nikt nie będzie głodował, jeśli oddamy trochę biedniejszym od siebie. Mimo wszystko ich też
czeka długi pracowity dzień.

Gurine, która wydawał się bardzo zajęta przy kuchni, jak zwykle wolała się w nic nie
mieszać. Mimo to powiedziała cicho:

- Nie zaszkodzi, jeśli przygotujemy trochę dodatkowy kanapek.


- Nie zaszkodzi, nie zaszkodzi
przedrzeźniała ją Nikoline, strojąc grymasy.

- Zamknij się w końcu
krzyknęła Elizabeth, patrząc tamtej prosto w oczy.

Zachowujesz się jak głupi bachor.

Nikoline zacisnęła wargi. Jej oczy miotały błyskawice, ale zanim zdążyła coś
powiedzieć, do kuchni weszła Helene. Popchnęła zawiniątko z jedzeniem w stronę pokojówki
i powiedziała, unosząc jedną brew:

- Co się dzieje, Nikoline? Nie będziemy się tym zajmować przez cały dzień. Idziesz z
tym jedzeniem, czy Elizabeth ma je zanieść?

Tamta chwyciła zawiniątko i ze złością zniknęła za drzwiami.

Elizabeth domyślała się, że pokojówka chce zanieść Kristianowi drugie śniadanie, bo
to będzie okazja, żeby z nim porozmawiać. Sprzątając ze stołu, spoglądała przez okno w ślad
za nią. Drugie zawiniątko podała jednemu z komorników, żeby podzielił się z innymi. Ten
wiele razy otwierał i zamykał usta, jakby szukał odpowiednich słów. Nikoline jednak nie
czekała na podziękowania, pobiegła do Kristiana.

Elizabeth zastygła w bezruchu, przyglądała się parze na dziedzińcu. Widziała, jak
Nikoline się mizdrzy, jak śmieje się z czegoś, co Kristian powiedział. On jednak nie sprawiał
wrażenia specjalnie zainteresowanego. A może tylko udaje, że ona nic go nie obchodzi?

pomyślała Elizabeth.

Rosły, na szeroko rozstawionych nogach pokazywał coś w stronę kur, wydając
równocześnie polecenia pracownikom. Przez ramię przewiesił zwiniętą linę, brał ją na
wypadek, gdyby trzeba było wspinać się po owce, które weszły za wysoko. U pasa miał nóż
w pochwie. Kristian był naprawdę dobrze przygotowany do wyprawy.

Elizabeth, patrząc na tych dwoje na podwórzu, poczuła bolesne ukłucie w sercu.
Nikoline coś mówiła. Kristian spoglądał na nią i śmiał się głośno, w końcu pogłaskał ją lekko
po plecach. Takie samo ukłucie czułam tamtego ranka, kiedy zobaczyła, Jensa wychodzącego
z domu Dorte, pomyślała nieoczekiwanie i ogarnęła ją bolesna tęsknota.

Jens też głaskał ją tak samo po plecach.



Gurine i Nikoline miały przygotować, co się da do jutrzejszego obiadu. Kiedy wrócą
owce, będzie wielkie zamieszanie. Helene i Elizabeth siedziały tymczasem w tkackiej izbie i
zakładały osnowę na warsztat.

- Powiedziałaś kiedyś, że masz chłopaka imieniem Jens
powiedziała Helene,
siadając na taborecie.
Opowiedz, jaki on jest.

- Jaki on jest?
powtórzyła Elizabeth, wpatrując się w krosna. Skończyły szybciej, niż
planowały. Może mogłaby pozwolić sobie na kilkuminutową przerwę, zanim zabiorą się do
innej pracy. Elizabeth poszła więc za przykładem Helene i wyciągnęła się na wąskim łóżku,
stojącym pod ścianą. Jak cudownie móc wyprostować plecy i dać nogom odpocząć,
pomyślała z zadowoleniem.

- No, jak on wygląda?
marudziła Helene.

- Ma jasne włosy tak samo jak ja. Tylko oczy ma ciemnoniebieskie
zaczęła
Elizabeth trochę niepewnie.
Jest silny od ciężkiej pracy, która wykonuje we dworze i od
łowienia ryb.

- A jest miły?

- Tak, Jens jest bardzo miły, trzeba dużo czasu, żeby go rozzłościć.
W zamyśleniu
przygryzała dolną wargę.
Myślę, że on należy do tych mężczyzn, którzy biją się tylko we
własnej obronie, sam nigdy nie wszczyna awantur.

- Ale czy jest też dzielny?

Elizabeth przytaknęła.

- Kiedyś u nich we dworze był bardzo zły byk, tylko Jens i Jakob z całej wsi dawali
sobie z nim radę.


- A kto to jest Jakob?
spytała Helene, podnosząc się lekko i opierając na łokciu.

- To przybrany ojciec Jensa. On przyjechał z Vesteraalen jako mały chłopiec, bo jego
rodzice umarli.

Helene bawiła się swoim rudobrązowym warkoczem, po chwili powiedziała:

- Wygląda, jakby w ogóle nie miał wad. A mimo to jesteś na niego zła!

Elizabeth podskoczyła na swoim łóżku. Jakby nagle została wyrwana z dobrego snu.
Obraz Jensa wymykającego się po kryjomu z Dorte, znowu stanął jej przed oczyma.
Niewierny kłamca, dźwięczało jej w uszach, pod powiekami czaiły się łzy. Wstała
gwałtownie.

- Dlaczego miałabym być na niego zła?
spytała, odwrócona plecami do przyjaciółki.

- Bo nigdy o nim nie mówisz. I teraz też wyglądasz na rozzłoszczoną.

- No nie, myślę, że powinniśmy wracać na dół, zanim zaczną nas szukać

powiedziała Elizabeth surowo.

- Ale mam rację, że między sobą i Jensem stało się coś niedobrego?
spytała Helene.

Elizabeth udała, że nie słyszy i wybiegła z pokoju. Przy jednych drzwiach na
korytarzu poczuła nagle, że ogarnia ją zimny prąd powietrza. Przystanęła, spojrzała przez
ramię i usłyszała, że Helene schodzi już po schodach.

Przeciąg dociera z tego pokoju, pomyślała, ujmując klamkę. Drzwi nie były zamknięte
na klucz, więc ostrożnie weszła do środka. Była przekonana, że ktoś otworzył tu okno, ale
nie, powietrze w pokoju było zatęchłe. Elizabeth dostała gęsiej skórki. Przerażona wycofała
się na korytarz. To ten sam pokój, w którego oknie pierwszego dnia widziała tę chorowitą
bladą twarz!

Kolana się pod nią uginały, kiedy pospiesznie zbiegła po schodach. Nigdy nie odważy
się nikomu o tym powiedzieć.



Widowisko było wspaniałe, kiedy wielkie stado owiec wkroczyło na dziedziniec.
Mężczyźni biegali jak w ukropie, by zagonić zwierzęta prosto do owczarni.

- Ile sztuk liczy to stado?
spytała Elizabeth, stojąc obok Helene na schodach.

- Wystarczająco dużo, byśmy pozdzierały sobie skórę z rąk, kiedy będziemy je strzyc

odparła tamta cierpko, otulając się szczelniej bluzą w chłodnym wrześniowym powietrzu.

Poczekały, aż owce wejdą do środka, potem poszły do owczarni, by pomóc.
Mężczyźni byli zmęczeni. Klęli na owce, które nie chciały wchodzić do zagród. Elizabeth
nieśmiało zerkała w stronę Kristiana, ale on był zajęty pracą, w ogóle jej nie zauważał. Kiedy
ich spojrzenia spotkały się na chwilę, nie odwzajemnił jej pospiesznego uśmiechu i Elizabeth,
zawstydzona, pożałowała swojego zachowania. Potem już go unikała, koncentrowała się
wyłącznie na tym, by zwierzęta znalazły się na swoich miejscach szybko i bez zbędnej
szamotaniny.

Kiedy później stali na dziedzińcu, próbowała wymyślić coś, co mogłaby powiedzieć,
coś zwyczajnego, bezpiecznego.

Ale Kristian ją uprzedził.

- Straciliśmy jedną owcę i dwa jagnięta.

- Nie żyją?
spytała Elizabeth.

- Tego nie wiem
odrzekł krótko ze wzrokiem skierowanym ku górom.
Nie
znaleźliśmy najmniejszego śladu.

Elizabeth popatrzyła w tę samą stronę. Kierowała wzrok ku górskim zboczom, w
stronę kępek trawy, rosnących głęboko pod skalnymi nawiasami, osłoniętych przed wiatrem i
nieprzyjemną pogodą. I wtedy znowu się to stało
nagle Elizabeth zdała sobie sprawę, że
wie, gdzie podziewają się zwierzęta.

- One są tam, wysoko
powiedziała zdecydowanie, pokazując ręką.
Tuż pod linią
śniegu. Wszystkie żywe, nic im nie jest.


Ludzie gapili się na nią bez słowa, więc dodała pospiesznie:

- Musicie wziąć liny, bo tam jest stromo.

Mężczyźni wymknęli między sobą spojrzenia.

- Ty znasz te okolice?
spytał Kristian.

- Nie, po prostu widziałem je
odparła Elizabeth zgodnie z prawdą. Ludzie znowu
spoglądali po sobie.

- Aha, po prostu to widziałaś? Jaką to siłą jesteś obdarzona, dziewczyno?

Pytanie było niczym cios w żołądek. Krew szumiała Elizabeth w uszach, dopiero teraz
dotarło do niej, co powiedziała. Znajdowanie zabłąkanych owiec w domu, to jedna sprawa,
ale co innego robić to tutaj. Spoglądała rozbieganym wzrokiem na otaczających ją mężczyzn,
nie wiedząc, do kogo się teraz zwrócić, ani co powiedzieć.

- Chcesz być zabawna, Elizabeth?
spytał Kirstian, a jej się wydawało, że słyszy w
jego głosie szyderstwo.

Roześmiała się, ale nie wypadało to naturalnie.

- Tak mi tylko przyszło do głowy
rzekła, rozglądając się niepewnie.
A teraz muszę
iść do domu.

Ruszyła pospiesznie, a Helene krok w krok za nią.

- O czym ty gadałaś?
spytała Helene, kiedy znalazły się na tyle daleko, by tamci ich
nie słyszeli.

- O niczym. Po prostu zapomnij.

- Zapomnieć, nie. Ty naprawdę potrafisz zobaczyć, gdzie są owce?

- Powiedziałam, że nie chcę więcej o tym gadać!
odparła na pół z płaczem, łzy
zbierały się pod powiekami. Przystanęła niepewnie, wpatrywała się w ziemię.

Helene oplotła ją ramieniem i pociągnęła za sobą do domu.

- Uspokój się, Elizabeth. Jesteś po prostu zmęczona i smutna, że odnieśli się do ciebie
tak ostro, prawda?

Elizabeth skinęła głową i nagle nie była już w stanie powstrzymywać łez. Ukryła
twarz w rękawie bluzki i rozpłakała się. czuła się taka mała i nieszczęśliwa. Kristian jest na
nią zły, inni się wyśmiewają i na pewno będą jej dokuczać, jak długo zostanie w Dalsrud.

- Jakoś się ułoży z tymi owcami. Oni mają po południu iść szukać. Nie przejmuj się
tym więcej
mówiła Helene łagodnie.

Elizabeth skinęła głową i otarła oczy, głęboko wciągała powietrze, by się opanować.
Tak, ale gdyby to tylko chodziło o owce, pomyślała. Ja płaczę dlatego, że Kristian mnie
ofuknął i dlatego, że jestem tak daleko od domu.

- Masz rację, wszystko się ułoży
mruknęła, próbując się uśmiechać, kiedy weszły do
kuchni.



Tego dnia Kristian jadł ze wszystkimi w izbie. Żuł rybę i ziemniaki, jakby nie czuł
wcale smaku. Elizabeth miała nadzieję, że Nikoline się do niego przyklei tak, że chłopak
nawet nie spojrzy w jej stronę. Bała się, że Kristian lub ktoś inny wspomni, że Elizabeth
"widziała" zabłąkane owce, wpatrywała się więc w talerz, nie miała odwagi spojrzeć na
nikogo.

Przy stole panowała cisza, dopóki Kristian nie odsunął krzesła i nie powiedział krótko:

- Chodź, Ole. Weźmiemy ze sobą jeszcze ze dwóch mężczyzn, trzeba poszukać zguby,
zanim się ściemni.



Elizabeth nie mogła się uspokoić, sama ofiarowała się, że pozmywa po obiedzie.
Dzięki temu przez cały czas była zajęta, a równocześnie mogła raz po raz wyglądać przez
okno. Co będzie, jeśli nie znajdą owiec tam, gdzie wskazała? Kristian był zły przedtem, ale
nie będzie w lepszym humorze, jeśli się okaże, że niepotrzebnie poszli w góry. Może uzna, że


go oszukała? A co będzie, jeśli znajdą owce dokładnie w miejscu, które wskazała? Z
pewnością zażądają wyjaśnień, a ona przecież nie ma żadnej rozsądnej odpowiedzi.

Helene wyrwała ją z zamyślenia: - Skończysz jeszcze dzisiaj myć ten talerz?

- Co? A tak, tak, dobrze. zamyśliłam się tylko.
Elizabeth wycisnęła ścierkę, odłożyła
ją i podniosła drewnianą wanienkę.
Pójdę wylać wodę.

Już na schodach zobaczyła wracających: Kristian, Ole i dwaj komornicy. Nie była
pewna, czy odczuwa ulgę, czy przerażenie, kiedy stwierdziła, że mężczyźni przyprowadzili
owcę o oba jagnięta. Nagle świat jakby się na moment zatrzymał. Chciała zawrócić i uciekać,
ukryć się gdzieś. Drżącymi rękami odstawiła wanienkę i odgarnęła włosy z twarzy. Potem
dwa razy głęboko wciągnęła powietrze, modląc się w duchu: Boże spraw, żeby Helene nie
wyszła z domu. Muszę być przez chwilę sama.

Pozostało tylko jedno: wyjść mężczyznom na spotkanie i przyjąć wszystko ze
spokojem.

- I co, znaleźliście owce
stwierdziła, idąc za nimi do obory.

- No, jak widzisz
odparł Kristian krótko.

- A gdzieście je znaleźli?
dopytywała niepewnie.

- Tam, gdzie mówiłaś. Poniżej Svartflage.

Jeden z komorników podszedł do Elizabeth.

- Ty dobrze znasz nasze okolice?

Słowa Elizabeth płynęły jakby same z siebie:

- Nie, ale wszyscy ciągle mówią o jakichś miejscach wokół. A teraz, wciąż
rozmawialiście o tym, gdzie owce mogły się zapodziać.
Była zdumiona tym, jak swobodnie
i obojętnie brzmi jej głos, choć wszystko się w niej trzęsło.

Kristian wzruszył ramionami.

- No, pewnie tak. Dobrze, że udało się je sprowadzić do domu.

Serce Elizabeth szalało z radości. Dlatego, że wszystko poszło tak gładko i dlatego, że
Kristianowi wrócił humor. Ale kiedy komornicy ją mijali, usłyszała, jak mówią między sobą:
- Nigdy się nie zdarzyło, żeby owce zabłądziły właśnie tam. Ta baba wie więcej niż inni.



Kristiana dobry humor nie opuszczał ani tego dnia, ani następnego. Często powtarzał,
że to zasługa Elizabeth, bo tylko ona jedna się domyśliła, gdzie owce mogły pójść. A mówił
to tak, jakby uważał, że Elizabeth jest wyjątkowo mądrą służącą.

Natomiast oczy Nikoline płonęły nienawiścią. W końcu pokojówka nie była w stanie
dłużej nad sobą panować. Kiedy wszyscy zebrali się w kuchni, nieoczekiwanie wypaliła:

- Nic mi do tego, ale ty, Kristian, powinieneś się mieć na baczności.

Młody mężczyzna spojrzał na nią zaskoczony:

- Co masz na myśli?

Kiedy Nikoline wskazała głową na Elizabeth, ta poczuła, że serce podchodzi jej do
gardła. Zaraz stanie się coś złego, pomyślała.

- Coś mi się zdaje, że ta dziewucha umie nie tylko Ojczenasz.

- O co ci chodzi?
spytała Elizabeth, by zyskać na czasie.

Nikoline odchyliła w tył głowę i wpatrywała się w nią spod przymrużonych powiek.

- Zobaczyłaś, że owce zabłądziły w górach. Nie mów nam teraz, że to przypadek. Nikt
nie zna gór aż tak dobrze.

Przy stole zrobiło się cicho. Tak cicho, że Elizabeth słyszała oddech siedzącego obok
niej Olego. Wszyscy oczekiwali wyjaśnień!

- Słyszałaś już, że ja potrafię zobaczyć zabłąkane owce
powiedziała Elizabeth
pospiesznie, patrząc Nikoline w oczy.
A teraz widzę jeszcze więcej. Teraz widzę -
umilkła na chwilę, wytrzeszczała oczy, jakby czegoś wypatrując
teraz widzę, że obora i
owczarnia pełne są zwierząt. I że tutaj po drugiej stronie stołu siedzi kompletna idiotka.


Gruchnął śmiech, pokojówka zrobiła się ogniście czerwona.

- Dobrze, teraz możesz się śmiać
prychnęła.
Ale któregoś dnia zostaniesz
przyłapana. Zapamiętaj to sobie.

Elizabeth otarła spocone ręce w spódnicę. Wprawdzie oddała cios, ale pozostał jej
niesmak.

W dniach, które potem nadeszły, Nikoline czepiała się Elizabeth niczym kleszcz i
wciąż krytykowała jej pracę. Dopóki jednak pokojówka nie wspominała o jej niezwykłych
zdolnościach, Elizabeth udawała, że nie słyszy zaczepek.

Na widomość o tym, że będzie musiała pomagać przystrzyżeniu owiec, pokojówka
wpadła we wściekłość i próbowała wyładować ją na Elizabeth. Choć to przecież nie była jej
wina, po prostu żoną jednego z komorników właśnie urodziła dziecko i trzeba ją było
zastąpić.

Przypadek sprawił, że Elizabeth i Nikoline pracowały obok siebie.

- Jutro ty będziesz trzymać owce, a ja będę strzygła
powiedziała Elizabeth, by
rozładować ponury nastrój.

- Chyba sobie nie wyobrażasz, że jutro ja też przyjdę do chlewu?
spytała Nikoline z
szyderstwem.

Elizabeth najpierw była zaskoczona, a potem wpadła w złość. Czy ta bezkrwista
głupia służąca wyobraża sobie, że jest więcej warta?

- Źle dzielisz wełnę, wkładasz nie do tego worka
krzyknęła.
Wełnę z ud i brzucha
wkładaj tutaj.

- Wkładam tam, gdzie trzeba
upierała się Nikoline.

- Wcale nie. i przestań gadać po miejsku. Jeśli nie umiesz mówić jak ludzie, to się w
ogóle nie odzywaj. Zachowujesz się po prostu głupio. Kristian też tak powiedział.

To akurat nieprawda, ale Nikoline nigdy by się nie odważyła go zapytać. Elizabeth
widziała, że pokojówka się kuli. A więc cios był celny. Wróciła do pracy, ale nie spuszczała z
tamtej oka. Sama była doświadczona, strzygła owce równo, nie zostawiając żadnych kępek
ani nie kalecząc skóry. Nikoline tak nie potrafiła.

- Rób, jak należy, bo jak nie, to zostaniesz tu i będziesz musiała wełnę od początku
posortować
zagroziła Elizabeth. Potem wróciła do pracy jakby nigdy nic. Mimo to jakiś
cichutki wewnętrzny głos ją ostrzegał. Nikoline niełatwo jest przestraszyć. Poza tym z
pewnością będzie chciała się mścić.

Przez resztę dnia nie zamieniły już obie ani słowa. Elizabeth właściwie była z tego
rada. Plecy bolały ją po ciężkiej pracy, nikt nie miał ochoty na ploteczki. Może też dlatego
Ole zapomniał powiedzieć, że przyszedł do niej list. Dopiero późnym wieczorem zapytał:

- Wzięłaś swój list?

Elizabeth przecząco pokręciła głową.

- Przyniosłem ci go z kramiku
poinformował, wyjmując list z narożnej szafy.
Od
kogo to?

- I tak go nie znasz
odparła wymijająco, usiadła w drugim końcu kuchni, by móc w
spokoju przeczytać list. Po piśmie na kopercie poznała, że to od Jensa.



Heimly, 25 sierpnia1870



Moja najdroższa Elizabeth

Biorę pióro w swoje ręce, by napisać ci, że żyję i jestem zdrowy. Siedzę teraz w swoim
pokoju i myślę o tobie. Jak ci tam jest w Dalsrud? Mam nadzieję, że od czasu do czasu
przekażesz mi kilka myśli. Teraz chciałbym ci opowiedzieć trochę o tym, co się dzieje tutaj we
wsi. Z siedmiu jagniąt, które wysłaliśmy w góry, straciliśmy tylko jedno. Jakob znalazł je


martwe pod Overheia. Szkoda, ale i tak jesteśmy zadowoleni, że nie zginęło więcej. Twoi
rodzice odebrali obie swoje owce i oba jagnięta. W ogóle twoja rodzina ma się dobrze.

Ja często wypływam na ryby, bo bardzo dobrze czuję się na fiordzie. Tam tak
spokojnie, mogę pomyśleć o tobie. Czy gdzieś w Dalsrud widzisz morze? Jeśli tak, to
pomyśl czasem o mnie, kiedy na nie patrzysz.

Teraz muszę ci opowiedzieć, że Ragna uszkodziła sobie rękę. Koń ją kopnął. Ręka była
cała sina i musieliśmy wzywać doktora. Okazało się, że kość jest złamana w dwóch miejscach.
Okropnie ją to bolało, ale doktor dał lekarstwo. Takie mocne, że potem cały czas spała. Mam
nadzieję, że ty jesteś zdrowa i masz się dobrze, bo chcę ci powiedzieć, że jestem bardzo
smutny, bo nie mam od ciebie żadnych wiadomości moja najdroższa przyjaciółko. Chyba
zabrałaś ten papier, który ci dałem?

Teraz kończę moje pisanie i mam nadzieję, że niedługo się odezwiesz.

Twój oddany Jens



Elizabeth czytała list wolno, dwa razy. Tymczasem wszyscy domownicy wyszli z
kuchni, została tylko Helene.

- To list z domu?
spytała.

- Tak, od Jensa.

- U niego wszystko dobrze?

- Tak, i u niego, i u mojej rodziny też.
Złożyła arkusiki równo i wsunęła je do
kieszeni fartucha, potem wstała.
Myślę, że czas do łóżka, jutro znowu trzeba wstawać o
brzasku.

Helene obrzuciła spojrzeniem kuchnię, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku,
potem spytała:

- Chyba mu niedługo odpiszesz?

- Ech, zobaczę
odparła Elizabeth.
Jak znajdę trochę czasu.
W duchu jednak
pomyślała, że czas, by napisać parę słów zawsze się znajdzie. Inna sprawa, czy ona ma ochotę
do niego pisać. Jeśli Jens nadal odwiedza Dorte



Następnego dnia Elizabeth nakrywała do stołu, kiedy do izby weszła Gurine.

- Nikoline położyła się do łóżka. Powiada, że boli ją brzuch.

Helene wytrzeszczyła oczy.

- To znaczy, że nasza delikatna panienka zrobiła sobie dzisiaj wolne?
spytała ze
złością.
Tak, w tym domu ludzie najwyraźniej się od siebie różnią.

- Przecież wiesz, jaka ona jest
rzekła Gurine wymijająco.
Nie chcę już tego
roztrząsać.

- Ale ja chcę
krzyknęła Helene, nie pozwalając kucharce zlekceważyć sprawy.

Ona nie może się kłaść tak po prostu w środku dnia. Jedynie, czym się dzisiaj zajmowała, to
sortowanie wełny, a my tymczasem obie urabiałyśmy sobie ręce po łokcie w oborze. Zaraz
pójdę i każę jej wstawać.

- Nie
prosiła Gurine.
Zostaw ją w spokoju. Sama wstanie. To, co jej dolega, ta
choroba nazywa się zazdrość.

- Zazdrość?
powtórzyła Helene ze złością.

- Tak, nie chcę nic mówić, ale moim zdaniem ona jest zazdrosna o Elizabeth.

Kucharka zwróciła się do Elizabeth.
To tylko takie głupie gadanie, ja wiem, ale ona
twierdzi, że rzuciłaś na nią urok i od tego dostała boleści. Może chce tylko zwrócić na siebie
uwagę. A zresztą jak zgłodnieje, to wstanie. Najlepiej dać jej spokój.

Elizabeth zszokowana przyglądała się Gurine.

- Mówi, że rzuciłam na nią urok? Ona nie ma dobrze w głowie. Skąd bierze takie
pomysły?


- Pewnie mówi tak dlatego, bo wiedziałaś, gdzie są owce
wtrąciła Helene cierpko.

A poza tym jej się nie dajesz.

- Ja nie widziałam żadnych owiec.
Kłamała Elizabeth.

- Zgadywałam i tyle. Wszyscy mówili o tym miejscu w górach, które wskazałam.
Pot
spływał jej z czoła, chciała wyjść z kuchni.

Ratunek nadszedł bardzo szybko.

- Kto zaniesie dzisiaj jedzenie Leonardowi i Kristianowi?
spytała Gurine.

- Ja!
zawołała Elizabeth pospiesznie.

Helene przyjrzała jej się uważnie, ale udawała, że jej to nie obchodzi.

- Najpierw obsłużysz gospodarza. Głębokie talerze stoją na stole, trzeba tylko nalać
zupy.

Elizabeth wzięła wazę i dopiero teraz poczuła, że nogi się pod nią uginają ze
zdenerwowania. Pomyśleć, że ona, Elizabeth, będzie obsługiwać gospodarza przy stole! To
praca Nikoline. Ciekawe, co by mama na to powiedziała. I Jens, pomyślała. Dumna, z
bijącym sercem wkroczyła do jadalni.

- Ach, to ty dzisiaj podajesz do stołu
mruknął Leonard.
Bardzo miła
niespodzianka.

Elizabeth zaczerwieniła się, było jej gorąco.

- Nikoline źle się czuje, boli ją brzuch
powiedziała cicho, stawiając wazę na stolę.
Chciała nalewać zupę.

- Pozwól swoim małym paluszkom odpocząć
Leonard wyszczerzył zęby w
uśmiechu.
Dzisiaj ja sam się obsłużę.

Podczas gdy Leonard nalewał zupę, Elizabeth ogarnęła wzrokiem stół. Był nakryty
białym lnianym obrusem, chociaż to środek tygodnia. Kryształowe szklanki, przy
porcelanowych talerzach srebrne łyżki. Elizabeth nigdy nie widziała czegoś równie pięknego.

Poczuła na sobie spojrzenie Kristiana i zerknęła w jego stronę. Młody pan
nieoczekiwanie mrugnął, a ona ze złością stwierdziła, że czerwieni się jeszcze bardziej.

Chciała wziąć wazę z zupą, okrążyć stół, żeby podejść do Kristiana, kiedy poczuła
rękę Leonarda na pośladku. Nie żaden przypadkowy, delikatny dotyk, ale mocny ordynarny
uścisk.

Najpierw zesztywniała, a potem, w pierwszym odruchu, chciała wymierzyć mu
policzek. Kiedy jednak się od wróciła, Leonard siedział jakby nigdy nic. Spojrzała na
Kristiana, który patrzył na nią lekko zdumiony. Czyżby sobie to wszystko wyobraziła?
Zdezorientowana i roztrzęsiona nalewała zupę Kristianowi, a wtedy Leonard powiedział: -
Zasługujesz na lepszą zapłatę, Lise.

- Elizabeth
poprawiła.

- Tak, Elizabeth, chciałem powiedzieć. Widziałem, że jesteś bardzo zręczna i dobrze
pracujesz.

Skrępowana wpatrywała się w podłogę. Rzadko kiedy otrzymywała pochwały, a po
tym, co się przytrafiło, jeśli w ogóle coś się przytrafiło, była zakłopotana. W końcu odzyskała
mowę i spojrzała na gospodarza.

- Robię, co do mnie należy. A zapłatę mam dobrą.

Leonard mlaskał i chrząknął przez chwilę, a potem powiedział:

- A co tam u twojej rodziny?

- Wczoraj dostałam list, myślę, że u nich wszystko dobrze.

Tłuszcz spływał gospodarzowi po brodzie. Elizabeth zrobiło się niedobrze.

- No cóż, skoro nie chcesz lepszej zapłaty, Elizabeth w takim razie znajdziemy coś
innego. A może kilka wolnych dni? Na przykład na Boże Narodzenie?

- Dziękuję, bardzo bym się ucieszyła
odparła Elizabeth i dygnęła.
Ale może to by
było niesprawiedliwe wobec pozostałych służących.


- Jakoś się dogadamy, ty i ja, Elizabeth. Pracuj dobrze, to będziesz miała wolne dni.
Domyślam się, że chciałabyś spędzić święta w domu.

- No pewnie
wykrztusiła Elizabeth.

- No to dogadaliśmy się.
Zabrzmiało to trochę jak pytanie, ale bardziej jak
informacja, zanim Elizabeth zdążyła pomyśleć, odparła, że tak, jeszcze raz głęboko dygnęła i
ruszyła ku drzwiom. Tam przystanęła.

- Czy coś jeszcze potrzeba?

Leonard pokręcił głową.

- Teraz już nic, Elizabeth. Teraz nic.

Wolała, żeby nie używał jej imienia za każdym razem, kiedy coś do niej mówi. Kiedy
Kristian mówił do niej po imieniu, było jej przyjemnie. Imię brzmiało wyjątkowo. Leonard
jednak wypowiadał je jakoś nieprzyjemnie.

W kuchni reszta domowników siedziała przy posiłku.

- Długo ci zeszło
powiedziała Helene, przyglądając jej się natrętnie.

- Tak, gospodarz był bardzo gadatliwy
odparła swobodnie.

- A o czym rozmawialiście?
dopytywała się Helene.

- O niczym specjalny, - kłamała Elizabeth. Z jakiegoś powodu nie chciała, żeby inni
dowiedzieli się o tych wolnych dniach. Nawet Helene wolała nie informowaćw każdym
razie jeszcze nie teraz. Potrzebowała czasu, żeby sama się z tym oswoić.



Rozdział 5



Kiedy pierwsze promienie porannego światła wpadły przez maleńkie okienko,
Elizabeth zaczęła budzić Helene.

- Wstawaj, wstawaj zaraz. Robota na nas czeka.

- Muszę jeszcze chwilę pospać. Tylko parę sekund
mruczała Helene w odpowiedzi,
odwracając twarz do ściany.

Elizabeth pozwoliła jej trochę poleżeć, a sama zaczęła się ubierać. Ubranie wisiało
ładnie rozwieszone na haczyku wbitym w ścianę. W dzieciństwie uczono ją, że trzeba dbać
ubrania, to starczą na dłużej. Porządek i staranność to ważne cnoty. Włożyła czarne wełniane
pończochy i przymocowała je podwiązkami powyżej kolan.

- Helene, wstawaj już
powtórzyła, wkładając sukienkę.
Wstawaj zaraz, to może
Gurine da nam trochę kawy.

- Kawy?
Mamrotała.
To pewnie będzie jakaś wczorajsza lura.

- Wczorajsza czy świeża, wstawaj.

- Nie rozumiem, jak ty możesz być taka rozbudzona i ożywiona tak wcześnie rano

krzywiła się Helene, ale posłusznie stawiała stopy na zimnej podłodze.

Elizabeth nie od razu odpowiedziała. Jej też nie zawsze wstawało się lekko, bo w
Dalsrud dni robocze były długie, kończyły się późnym wieczorem. Dzisiaj będą musiały obie
z Helene wysprzątać izbę dla parobków, bo jutro zaczyna się kopanie ziemniaków i kilki
komorników będzie nocować we dworze. Może uda jej się porozmawiać choć chwilę z
Krystianem, bo on głównie pracuje w obejściu.

Każdego wieczora próbowała znaleźć coś miłego, co może jej się przytrafić
następnego dnia. Dzięki temu chętniej wstawała rano, a dzień nie wydawał się taki długi.
Chwilę mocowała się z ostatnim guzikiem, potem zaczęła rozczesywać włosy. Bez tych
małych radości życie tutaj byłoby nieznośne. We dworze czaiło się coś nieprzyjemnego, ale
wciąż nie umiała określić, co to jest. Kim była pani, którą widziała w oknie na strychu? I
dlaczego Leonard zachowuje się wobec niej tak dziwnie? Wielokrotnie zauważyła, że gapi się
na nią i jakoś nieprzyjemnie uśmiecha. Postanowiła porozmawiać o tym z Helene, jak tylko
nadarzy się okazja.


- No to jestem gotowa iść na kawę
głos Helene wyrwał ją z zamyślenia.

Odwróciła się. Helene była ubrana, ale brązowy warkocz miała potargany po nocy.

- Nie uczesz się?
spytała.

- Nie, warkocz jest wystarczająco porządny
odparła Helene obojętnie, przecierając
zaspane oczy.

Elizabeth wzruszyła ramionami, gdyby od tego zależało, czy dostanie upragnioną
filiżankę kawy, przyjaciółka z pewnością starannie by się uczesała.



W izbie parobków panował zaduch i bałagan.

- Ciekawe, kiedy ostatnio było tu sprzątane?
spytała Elizabeth, marszcząc nos.

- Na wiosnę w całym domu robiliśmy generalne porządki. Ale wiesz, mężczyźni -
Helene pozostawiła resztę wyobraźni Elizabeth.

Pokój był dosyć duży, po obu stronach stały piętrowe prycze, sięgające niemal do
sufitu. Były takie szerokie, że na każdej mogło spać dwóch mężczyzn, podobnie jak na kojach
w łodzi. Pośrodku, przy krótszej ścianie, znajdowało się maleńkie, brudne okno, które nie
wpuszczało zbyt wiele światła. Pod oknem stał stolik, zbity z grubych desek, dość zniszczony
od długiego używania. Długie ławy przymocowano do podłogi. Tuż przy drzwiach stała
skrzynia na jedzenie. Zabierano takie skrzynie na zimowe połowy, ta tutaj zawierała
wszystkie ziemskie dobra Olego.

- Uważasz, że Ole się tutaj dobrze czuje?
spytała Elizabeth, bardziej sobie niż
koleżankę.

- Dobrze, a dobrze przecież nie ma wyboru. Ale głównie przychodzi tu spać. Teraz
przynajmniej będzie miał towarzystwo. Zamieszka z nim jeszcze trzech komorników. To ci,
którzy nie mają rodzin, bo pozostali po skończonym dniu pracy uciekają do domu.
Helene
sprawdzała sienniki.
Chyba nie trzeba będzie zmieniać słomy. Mają służyć tym samym
ludziom, którzy spali na nich w czasie sianokosów. Przynoszą pewnie własne okrycia z
owczych skór, tak że innej pościeli nie trzeba.

- A może poduszki?
podsunęła Elizabeth.

- No, może. Zobaczymy później. Teraz trzeba tu porządnie wyszorować.

Elizabeth stała, odrywając wiórek od ściany i w zamyśleniu wyglądała przez otwarte
drzwi. Leonard szybkim krokiem przeciął dziedziniec, kierując się do obory.

- Nie uważasz, że Leonard jest dziwny?
spytała oczekiwanie.

- Ja uważam, że on jest obrzydliwy
odparła Helene krótko. Zaraz się jednak
opanowała, zmrużyła oczy.
Co właściwie masz na myśli? Zrobił ci coś?

- Nie - Elizabeth cedziła słowa.
Wiem, że to zabrzmi głupio, ale też myślę, że jest
w nim coś bardzo nieprzyjemnego. Wystarczy, że znajdzie się w pobliżu, a przenika mnie
chłód. No, ale z drugiej strony zachowuje się też sympatycznie.
Odłożyła miotłę. Teraz
poczuła się swobodniej, a słowa płynęły swobodnie.
Że pozwala komornikom sypiać we
dworze w czasie wykopów i jadają też z nimi, to miłe z jego strony.

Helene potrząsnęła głową i roześmiała się jakimś dziwnie suchym, krótkim śmiechem.

- Tak, pozwala robotnikom sypiać i jadać we dworze, bo dzięki temu znacznie dłużej
pracują. Nie myśl, że robi to z innego powodu. Ci biedni ludzie nie przywykli do dobrego
traktowania. Biorą to, co im się daje. I zapamiętaj sobie moje słowa: zobaczysz różnice w
jedzeniu, kiedy oni tu zamieszkają. Wtedy na stole nieczęsto pojawi się mięso, możesz mi
wierzyć.

Helene wyszła po wodę, Elizabeth szła krok w krok za nią. Nagle Helene przystanęła.

- A że jest obrzydliwy, nie musisz mnie przekonywać.

Nie ma w tym człowieku jednej sympatycznej cechy.


Elizabeth zadrżała. Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach, nie wiedziała czy to od
wrześniowego chłodu, czy z powodu słów Helene. Skuliła się, słysząc, jak na dachu
wrzeszczy wrona.



Elizabeth podniosła się i rozcierała obolały krzyż, wpatrując się przed siebie na
rozległe ziemniaczane pole. Zebrali się tu wszyscy komornicy, z żonami i dzieciakami.

Mężczyźni szli przodem i motykami wykopywali krzaczki, za nimi podążały kobiety i dzieci,
zbierając ziemniaki. Przed nią szedł ten sam mężczyzna, który sprowadzał z gór zabłąkane
owce i tak bardzo interesował się jej "zdolnościami". Nazywa się Lars Jensa, nie ma rodziny,
jest jednym z tych, którzy mieszkają w izbie dla parobków. Wysoki, chudy, o czarnych,
tłustych włosach. Elizabeth wolałaby, żeby on się w ogóle przy tej robocie nie pojawiał.
Całymi dniami dręczył ją niepokój, że znowu zagadnie ją o te odnalezione owce. Pospiesznie
spojrzała w górę na zaciągnięte chmurami niebo. żeby się tylko nie rozpadało, pomyślała,
rozcierając zdrętwiałe ręce, zanim wróciła do pracy.

- Czy mogłabym zbierać z tobą?
rozległ się nagle cieniutki głosik.

Elizabeth podniosła się i zobaczyła drobną dziewczynkę.

- Pewnie, że możesz. Jak masz na imię?

- Amanda i niedługo skończę dziewięć lat. a ile lat masz ty?

Elizabeth stłumiła śmiech, odpowiedziała z powagą:

- Ja mam szesnaście, a na imię mi Elizabeth. Teraz jednak musimy pracować. Idź
przede mną.

- Ale przy pracy możemy rozmawiać
oznajmiła Amanda, zbierając ziemniaki tak
szybko, jak tylko mogła nadążyć.

- O czym będziemy rozmawiać?

- O wszystkim. Ja mieszkam na dole, tam przy zakręcie, z mamą i z tatą, i mam
dziewięcioro rodzeństwa. Pomyśl, tyle dzieci, ile ja mam lat. czy to nie dziwne? A ile ty masz
rodzeństwa? Może szesnaścioro?
roześmiała się perliście.

- Nie, ja mam tylko jedną siostrę
wyjaśniła Elizabeth, myśląc, o ile łatwiej się
pracuje, odkąd ta mała gaduła tutaj przyszła.
Moja siostra ma na imię Maria i skończyła
pięć lat. zresztą trochę do ciebie podobna.

- A jak wygląda? O, zobacz jaki wielki ziemniak!
Amanda pokazywała Elizabeth.

Wystarczyłby pewno na obiad dla całej naszej rodziny.
Potem wrzuciła ziemniaka do
drewnianego wiadra i zbierała dalej.

- Jak wygląda Maria?

Ma jasnobrązowe włosy, podobne do twoich. Tylko oczy ma niebieskie, nie takie
szare jak ty. Jest mała i szczuplutka.

- Pewnie dużo mniejsza ode mnie, bo przecież ja jestem starsza.
Potem Amanda
długo milczała. Tak długo, że Elizabeth zaczęła się zastanawiać, czy jej czymś nie uraziła.

- Czy wy jesteście biedni?
spytała Amanda nagle, tym razem mówiła bardzo
poważnym tonem.

- Tak. To dlatego tutaj pracuję.

- My też jesteśmy biedni. Mam pięcioro młodszego od siebie rodzeństwa. Reszta jest
starsza, wszyscy pracują w różnych miejscach.

Elizabeth zawstydziła się. tak przeżywała, że musi wyjechać z domu, a przecież ma
szesnaście lat. a to dziecko ma dopiero dziewięć, pochodzi z takiej licznej rodziny. Matka
Amandy rodziła pewnie rok po roku. Pewnie wydała na świat jeszcze więcej dzieci, tylko że
niektóre zmarły. Takie tragedie zdarzają się niemal we wszystkich rodzinach. Rodzice nie są
w stanie zdobyć jedzenia dla takiej dużej gromady, myślała. W każdym razie nie tyle, żeby
dzieci najadały się do syta.


- Jak przyjdziesz tu znowu po południu, to przyniosę ci trochę jedzenia
powiedziała
krótko.
Nie będzie tego dużo, ale kawałek chleba uda mi się przygotować. Chleba z
solonym mięsem, co ty na to?

Amanda uśmiechnęła się szeroko, pokazując, że brak jej przednich zębów.

- Bardzo ci dziękuję! Myślę, że jesteś najmilszą osobą, jaką znam.

Dalej pracowały w milczeniu. Amanda była bardzo zwinna, odeszła spory kawałek do
przodu, nagle Elizabeth znieruchomiała ze zgrozy. Zerwała się i krzyknęła przerażona, bo
spojrzała prosto w wodniste, niebieskie oczy Leonarda.

- Przestraszyłem cię?
zachichotał.

Elizabeth przytaknęła. W gardle jej zaschło, nie mogła wydobyć z niego głosu.

- Widzę, że posuwacie się szybko naprzód. Jesteś bardzo zręczna, Elizabeth.

Odwrócił się, żeby odejść, ale nagle znowu przystanął.
Pamiętasz naszą umowę?

O wolnych dniach w Boże Narodzenie?

Elizabeth znowu przytaknęła w milczeniu, nie była w stanie nic powiedzieć.

- I wiesz co?
dodał i klepnął ją w tyłek, zanim odszedł.
Bardzo mi się podoba
sposób, w jaki zbierasz ziemniaki. Pochylasz się na sztywnych nogach, tyłeczek unosisz w
górę.

Elizabeth zrobiło się gorąco ze wstydu i upokorzenia, lecz także z powodu jego słów,
że ją dotknął.

W tej samej chwili rozległ się dzwonek wzywający na posiłek do dworu i Leonard
ruszył przed siebie szybki krokiem. Podbiegła Amanda i pociągnęła Elizabeth za rękę.

- Teraz musze już iść, ale wrócę po południu. I wtedy dostanę kawałek chleba,
prawda?

- Tak, prawda, Amando. Ja dotrzymuję obietnic
powiedziała Elizabeth jakby
nieobecna, rozglądając się wokół. Ale ani Amanda ani nikt inny najwyraźniej nie zauważył,
co się stało.

Ku nim przez pole szła chuda kobieta. Elizabeth domyślała się, że to mama Amandy.

- Kto pilnuje twojego rodzeństwa, kiedy wszyscy jesteście tutaj?
spytała Elizabeth.

- Babcia. Bo babcia z nami mieszka. Ale teraz muszę iść, mama mnie woła.



Na obiad były stare ziemniaki i gotowane śledzie. A więc Helena miała rację: Leonard
nie karmi mięsem swoich komorników. Mięsa jada on sam, obok, w jadalni. Leonard jedną
ręką daje, a drugą zabiera.

Jakiś czas temu w wodach fiordu pojawiły się wielkie ławice śledzi. Pierwszy odkrył
je Ole.

- Mewy biją się nad fiordem. Myślę, że śledzie przypłynęły
wrzasnął, wpadając do
kuchni.

- Powiedz o tym Leonardowi, nie nam
warknęła Helene.

- Czy ty się nigdy nie nauczysz mówić o nim gospodarz, a nie Leonard?
upomniała
Gurine.

- Mówię o nim tak, jak ma na imię
odparła krótko Helene.

Wkrótce potem na fiordzie zaroiło się od łodzi, bo wszyscy chcieli zapewnić sobie jak
najwięcej śledzi, nazywanych tu srebrem morza. Dobrze jest od czasu do czasu zjeść śledzia,
ale jeśli pojawia się on na stole dzień w dzień, to wszyscy uważają, że jedzenie jest nic nie
warte.



Elizabeth wyjmowała ości czarnymi od ziemi rękami.

Nie udało jej się wymyć ich do czysta, chociaż szorowała długo. Ziemia wżerała się głęboko
w skórę, pod paznokciami powstawały czarne grube obwódki.


Przy stole panowała cisza. Tylko łyżki chrobotały po talerzach, poza tym nic nie było
słychać. Nikt nie miał siły na rozmowy. Nikt, prócz Nikoline. Ona cały dzień spędziła w
tkalni, sama na pustym strychu i spragniona była towarzystwa.

- Boże kochany, jak ty wyglądasz
powiedziała, spoglądając spod jasnych rzęs na
ręce Elizabeth.

- Od pracy w ziemi ręce brudzą się wszystkim, a jeśli ziemniaki mają się znaleźć na
stole, trzeba je najpierw wykopać i pozbierać
odparła Elizabeth zmęczona. Ostatnie, czego
teraz pragnęła, to kłótnia z pokojówką Nikoline siedziała w swojej pięknej, czarnej sukni z
białym koronkowym kołnierzykiem i Elizabeth nie była w stanie przestać myśleć o
zniszczonym ubraniu małej Amandy.

Nikoline odsunęła nieco talerz ze śledziem i przyglądała się swoim pięknym palcom.
Jej paznokcie były czyste, bez żadnych czarnych obwódek.

- Ale pamiętaj, żeby chować swoje czarne pazury przed Krystianem
powiedziała
złośliwie, rozglądając się wokół, żeby zobaczyć, jak inni na to zareagują.

Ludzie przyglądali się, wytrzeszczając oczy. Elizabeth spuściła wzrok, bo poczuła
rumieniec wstydu na policzkach. Skoro Nikoline zauważyła, to inni pewnie też. Bo
oczywiście ukrywała ręce przed Krystianem. Czy Nikoline nie rozumie, że to nieprzyjemne
pokazywać brudne ręce synowi gospodarza, który na dodatek jest niewiele starszy? Była
zawstydzona. Ale przecież zakochana jest w Jensie tylko że cierpi także z jego powodu.

Nagle przypomniała sobie napomnienie ojca, kiedy odwoził ją do Dalsrud: "Mimo że
pochodzisz ze skromnych warunków, nie jesteś mniej warta niż inni, Pamiętaj o tym".
Elizabeth czuła, że ogarnia ją złość i wpiła wzrok w Nikoline.

- Nie zabrudziłaś jeszcze rąk pracą, Nikoline. Ale poczekaj, na ciebie tez przyjdzie
kolej. Przeżyjesz rzeczy, których byś się nie spodziewała w najgorszych snach. Zapamiętaj
sobie moje słowa
powiedziała spokojnie.

Nagle stało się tak, jakby czas się zatrzymał. Nikt nie jadł, nikt nie oddychał

wszyscy patrzyli na Elizabeth.

Ona odetchnęła ciężko. Serce tłukło się w piersi tak bardzo, że miała ochotę położyć
rękę, by je uspokoić.

Dlaczego powiedziała te wszystkie słowa? Najrozsądniej byłoby milczeć i zlekceważyć
Nikoline.

W końcu Lars Jens chrząknął.

- To i złe uroki potrafisz na ludzi rzucać?
spytał Elizabeth głośno przełknęła ślinę.
Zmusiła się teraz, by spojrzeć mu w oczy. Ledwo było słychać głos, kiedy odpowiedziała:

- Oczywiście, że tego nie potrafię. Nigdy się z nikim nie kłóciłeś?

- Kłóciłem się, ale nikomu nie groziłem w taki sposób.

I nie umiem też znajdować zbłąkanych owiec.

Nikoline nareszcie odzyskała mowę. Głośni i przejmująco oznajmiła:

- No właśnie, to czarownica!

- Nie możecie przestać z tymi głupstwami?
krzyknęła Helene.
Gdyby sprawdziło
się wszystko, co ja ludziom powiedziała, to niech mnie Bóg broni

Wstała demonstracyjnie i hałasując zrzuciła ze swojego talerza obierki od ziemniaków
do wiadra. Ale nikt nie zwracał na nią uwagi. Teraz wszyscy patrzyli na Elizabeth. Wiedzieli
przecież, że ona różne rzeczy "widzi". Takie słowa zapadają ludziom w pamięć, pomyślała
Elizabeth. Gdyby jakaś przepowiednia się spełniła, natychmiast sobie o nich przypomną.

Próbowała zachowywać się obojętnie.

- Ale zabobony!

Podskoczyła na miejscu, kiedy Helene wypuściła z rąk na podłogę talerz, który
roztrzaskał się na tysiąc kawałków.


- Helene!
wrzasnęła Nikoline.
Gospodarz się o tym dowie, żebyś wiedziała! I sama
to wszystko pozbieraj, powiadam ci.

- Och, zamknij się nareszcie. Jesteś gorsza ode natrętnej muchy
odparła Helene ze
złością.

Mężczyźni przy stole chichotali, wstając. Sprawa Elizabeth została zapomniana.
Wszyscy muszą wracać do pracy, do wieczora jeszcze daleko, a Leonard nie toleruje
obiboków.

Ale Elizabeth kręciło się w głowie, kiedy przygotowywała chleb dla Amandy. Zanim
wyszła z kuchni, spytała cicho Helene:

- Czy ty to zrobiłaś celowo?

Helene spojrzała na nią nie rozumiejąc.

- Celowo? Z pensjo mi to potrącą!

- Przepraszam
tylko tyle powiedziała Elizabeth, za nim wyszła z kuchni.



Rozdział 6



Elizabeth znalazła w szopie na torf drewnianą skrzynkę. Wyszorowała ją do czysta i
ustawiła w pokoiku, który zajmowały obie z Helene. Tego dnia na skrzynce paliła się łojowa
świeca, a Elizabeth próbowała skreślić parę zdań do rodziców. Nie miała zamiaru się
rozpisywać. Chciała tylko poinformować, że powodzi jej się dobrze, jedzenia ma pod
dostatkiem i pracuje tak, że rodzice nie muszą się za nią wstydzić. No i oczywiście chciała
powiadomić, że na święta przyjedzie do domu. O innych sprawach, które ją niepokoiły,
wolała nie opowiadać.

- Do kogo piszesz?
spytała Helene.

- Do mamy i taty. Nie odzywałam się do nich, odkąd tu przyjechała. A pewnie
chcieliby wiedzieć, czy będę w domu na święta.

- A będziesz?

Elizabeth pożałowała. Lepiej było nie wspominać o Bożym Narodzeniu. Z jakiegoś
powodu nie chciała, by Helene wiedziała, że Leonard jej to obiecał.

- Możliwe
odparła wymijająco, chowając przybory do pisania.

- Odpisałaś już Jensowi?

- Nie, nie miałam czasu.

- Czasu, czy chęci?

- Chyba trzeba iść spać.

Elizabeth zdmuchnęła świecę i resztę schowała pod skrzynką razem z przyborami do
pisania. Ze względu na groźbę pożaru, ale też dlatego, że wszyscy mają oszczędzać na
świecach. Mimo to Helene zawsze dbała, żeby mieć jedną czy dwie na wszelki wypadek.

- Elizabeth, ty sama siebie oszukujesz
rozległo się w ciemności.
Wydaje mi się, że
jesteś trochę zajęta Krystianem. To dlatego nie odpowiadasz swojemu chłopakowi na list,
prawda? Ale jeżeli nie chcesz już Jensa, to powinnaś mu to powiedzieć wprost. Natomiast o
Kristiana tak czy inaczej powinnaś zapomnieć. Nigdy go nie dostaniesz.

Słowa sprawiły ból i w końcu Elizabeth poczuła, że ogarnia ją złość. Dlaczego Helene
się wtrąca? Co ona właściwie wie?

- Co ty masz na myśli? Może sama interesujesz się Krystianem
spytała chłodno.

- Nie, wcale nie. ale to prawdziwy bałamutnik. Sprawi ci tylko ból, Elizabeth. Jesteś
więcej warta niż zaloty Kristiana. I nie zapominaj, że to dziedzic wielkiego dworu. Z
pewnością ożenią go też z jakąś dziedziczką.

- Nie zależy mi na Kristianie w ten sposób
odparła Elizabeth ostro.
Moim zdaniem
on jest miły, ale nic więcej.

Helene mówiła dalej, jakby nie słyszała.


- Zapamiętaj sobie moja słowa. Trzymaj się z daleka od rodziny Dalsrud, a najlepiej
odpisz Jensowi. Z tego, co mówisz on wygląda na chłopaka, na którym można polegać.

Elizabeth zrobiło się gorąco.

- Polegać? No to ja ci coś powiem. Ten nasz dobry Jens spotyka się z Dorte z Neset.
Spędził z nią całą noc. Sama widziałam, jak od niej wychodził. Z pewnością się całowali,
może nawet są zakochani.

W mroku rozległ się cichy śmiech, potem znowu głos Helene:

- Przepraszam, że chichoczę, ale to brzmi bardzo dziwnie.
Odchrząknęła raz i drugi.

Kim jest ta Dorte?

Czy to jakaś stara baba?

- Wystarczająco stara, żeby mogła być jego matką
warknęła Elizabeth, czując, że
płacz dławi ją w gardle. W końcu opowiedziała Helene o Jensie i o tym, co zrobił. teraz
przyjaciółka będzie musiała przynajmniej okazać trochę zrozumienia.

- No może, ale to pewnie nie jest tak, jak myślisz
odparła Helene z uporem.
Z tego,
co mi o nim mówiłaś, rozumiem, że on nie mógłby się zakochać w tej Dorte. Poza tym nie
widziałaś przecież, żeby się całowali.

- Wcale nie musiałam widzieć. A jak myślisz, co oni robili przez całą noc?

Helene odpowiedziała pytaniem na pytanie:

- Pytałaś go?

- Nie.

- No to nie masz dowodu. I nie masz też powodu, żeby się mścić, rzucając
powłóczyste spojrzenia w stronę Kristiana.

Elizabeth mocno zacisnęła powieki i przez dłuższy czas wstrzymywała oddech. Nie
chciała okazać się dziecinna i słaba, za nic nie chciała się rozpłakać.

Leżała potem długo i wpatrywała się w mrok. W końcu znowu odezwał się głos
Helene. Łagodny, jakby tamta żałowała.

- Posłuchaj mnie, Elizabeth, ja to mówię dla twojego dobra. Niezależnie od tego, jak
postąpisz wobec Jensa, to trzymaj się z daleka od Dalsrudów. Może i Jensza coś na sumieniu,
może nie ma. Nie osądzaj nikogo, zanim nie zdobędziesz dowodów.

- Teraz chciałabym spać
mruknęła Elizabeth.
Dobranoc.

Ale i tak długo leżała nie śpiąc i rozmyślała o tym, co powiedziała Helene. Może
powinnam zapytać o to Jensa, kiedy będzie w domu na święta. Helene z pewnością ma rację.
Najlepiej jest trzymać się z daleka od bogatych ludzi, chociaż Kristian bywa miły. Ona jest i
pozostanie biedną służącą, powinna wiedzieć, gdzie jest jej miejsce.



Następnego ranka ubrała się, nie budząc Helen. Pospiesznie zeszła do kuchni, żeby
uniknąć rozmów na temat tego, co powiedziały sobie wczoraj wieczorem.

Sądziła, że tak wcześnie rano kuchnia będzie pusta. Zagrzeje sobie kawy i w ciszy
uporządkuje dręczące ją myśli.

Ale w kuchni siedziała Nikoline. Chociaż rozpaliła ogień i zagrzała kawę, to akurat
Nikoline była ostatnim człowiekiem, którego Elizabeth chciałaby spotkać.

- Chcesz kawy?
spytała pokojówka, patrząc rozmarzonym wzorkiem w okno. Na
dworze wiało. Elizabeth wiedziała, że wkrótce szyby pokrywają się szarą powłoką morskiej
soli.

Nie odpowiedziała na pytanie. Wyglądała tylko z szafy kubek w kwiatki i nalała sobie
kawy pół na pół z mlekiem, potem usiadła na drugim końcu stołu, możliwe jak najdalej od
Nikoline.

Pokojówka przez dłuższy czas wpatrywała się w firanki i na pół zwiędłe geranium na
parapecie, potem westchnęła zadowolona, napiła się kawy i rzekła przejęta:

- Co za noc!


- Co masz na myśli?
spytała Elizabeth i natychmiast pożałowała, że dała się
wciągnąć w pułapkę. Bo zanim jeszcze dokończyła pytanie, już wiedziała, że Nikolinie chce,
by zaczęła ją wypytywać.

- Potrafisz dochować tajemnicy?
spytała Nikoline poufale, pochylając się nad
krawędzią stołu. Nie czekając odpowiedzi, wsunęła żółty lok za ucho i powiedziała:

- Dzisiaj w nocy był u mnie Kristian.

Elizabeth nie była w stanie ukryc szoku.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- To, co powiedziałam.
Nikoline odchyliła się zadowolona na krześle i spoglądała
spod oka na Elizabeth.
Dzisiaj w nocy był w moim pokoju. I zapewniam cię, jest tak dobry,
jak na to wygląda.

Elizabeth poczuła, że z trudem oddycha. Fantazja podsuwała jej najstraszniejsze
obrazy. Nikoline miała własny pokoik, najmniejszy ze wszystkich. Oczyma wyobraźni
Elizabeth widziała Kristiana leżącego obok Nikoline na jej łóżku. Jego silne dłonie głaskały
białe ciało dziewczyny. Czarny wzrok promieniał, kiedy Kristian się do niej uśmiechał.
Pocałunki były coraz gwałtowniejsze, wymagające. Szerokie barki przesłaniały szczupłe ciało
tamtej odpychała od siebie ten obraz, nie miała dość wyobraźni ani doświadczenia, by
wiedzieć, co dzieje się dalej. Wiedziała tylko, że w takich chwilach uczucia są gwałtowne.
Przeżyła to z Jensem. Jens czy on robił to z Dorte tamtej nocy?

- Jesteś zazdrosna?
Nikoline uśmiechnęła się nieprzyjemnie.

Tak, była zazdrosna. Zazdrosna o pokojówkę, która robi wszystko, co możliwe, by
oddalić od niej Kristiana, który jest wobec niej miły i troskliwy. Zazdrosna o to, że Nikoline
przeżyła to, co ona powinna przeżyć z Jensem.

Elizabeth musiała bardzo nad sobą panować. Najbardziej ze wszystkiego pragnęła
uciec od tej zarozumiałej dziewczyny po drugiej stornie stołu. Ale zdążyła już nabrać wprawy
w ukrywaniu uczuć przed Nikoline.

- Zazdrosna? O co? Nie obchodzi mnie to, co robisz z Krystianem. Poza tym uważam,
że kłamiesz.

Nikoline wybuchnęła szyderczym śmiechem.

- Sama możesz go o to spytać, jeśli mi nie wierzysz.

Elizabeth prychnęła przez nos i wstała.

- Wiesz, wcale mnie to nie interesuje. Ja w domu mam chłopaka.
Te ostatnie słowa
wypadły z jej ust, zanim zdążyła pomyśleć. Była zadowolona i zraniona równocześnie.
Helenie miała rację
nie ma przecież żadnego dowodu na to, że Jens zrobił coś złego.
Poza
tym dodała Elizabeth złośliwie
czy to ze względu na Kristiana przestałaś mówić po
miejsku?

Zobaczyła błysk wściekłości we wzroku Nikoline, ale udawała, że go nie widzi.

Elizabeth siedziała przy dojeniu w ponurym nastroju.

Myśli nieustannie krążyły wokół rozmowy w kuchni. Wkrótce po ostrej wymianie zdań
pojawiła się tam Gurine, zdumiona i zdezorientowana. Dopytywała się, która godzina i czy
nie zaspała, skoro one już tu są. Nikoline uśmiechnęła się tylko krzywo i powiedziała, że tej
nocy ona właściwie nie spała, dlatego tak wcześnie zjawiła się w kuchni. Gurine wspomniała
coś na temat ciepłego mleka przed nosem. Kiedy przyszła Helene, Elizabeth nakrywała już do
śniadania. Musiała coś robić, by powstrzymać płacz i nie spoglądać wciąż w stronę Nikoline.
W duszy wypowiedziała najpaskudniejsze słowa, jakie zna, wszystkie skierowane do
pokojówki i Kristiana.

- Zastanawiałaś się na tym, co ci powiedziałam wczoraj wieczorem?
spytała Helene,
wstając ze stołka.

- Trochę
skłamała Elizabeth zadowolona, że Helene nie wie, co powiedziała
Nikoline.


- No i napiszesz w końcu do niego?
pytała dalej przyjaciółka, cedząc mleko.

- Tak, napisze dzisiaj wieczorem.

Helene uśmiechnęła się krótko.

- Bardzo dobrze. dokończysz sama dojenia, bo ja muszę teraz nanosić torfu.
Zapomnieliśmy o tym wczoraj wieczorem.

Elizabeth skinęła głową w odpowiedzi. Wymiona krowy były już puste. Mimo to
nadal siedziała na stołku. Ciepłe, przeżywające krowy pozwalają odzyskać spokój. Wszystkie
prace w oborze były już zakończone, mogła sobie pozwolić na chwilę odpoczynku.

Pogrążona we własnych myślach, nie słyszała kroków, dopóki Kristian przy niej nie
stanął. Elizabeth podskoczyła i chciała poprawić chustkę na głowie, ale dała spokój. Po co ma
się dla niego stroić?

- Dzień dobry
powiedziała oschle i wstała z wiadrem w jednej ręce, a stołkiem w
drugiej. Chciała przejść obok, ale on zastąpił jej drogę. Stał uśmiechnięty z rekami w
kieszeniach spodni. Przypomniała sobie dzień, kiedy przyjechała do dworu. Zauważyła
wtedy, że jeden z przednich zębów jest trochę krzywy i zachodzi na drugi. Pomyślała, że
bardzo mu z tym do twarzy i teraz ze złością stwierdziła, że nadal tak uważa to, że spędził noc
z Nikoline, odczuwała jako zdradę. A ja myślałam, że Kristian chce być moim przyjacielem.
Jak strasznie się pomyliłam. To prawda, co mówi Helene: nie pochodzimy z tego samego
stanu, on i ja, pomyślała urażona.

- Odsuń się, żebym mogła przejść
powiedziała, chcąc go okrążyć. Ale Kristian zrobił
krok w bok.

- Nie poświęcisz mi ani jednego spojrzenia, Elizabeth?

- A dlaczego miałabym to zrobić? Chodzi ci o coś konkretnego?

Kristian wzruszył ramionami.

- Chciałabym trochę porozmawiać.
Wyjął jedną rękę z kieszeni i odgarnął na bok
kosmyk, który wysunął się spod jej chusteczki. Elizabeth czuła, że gorący dreszcz przenika
ciało. Kolana się pod nią uginały, jakby nie chciały jej dźwigać. Wysiłkiem woli opanowała
się. nie wolno pokazywać słabości.

- Myślę, że nie mamy o czym rozmawiać.
Odepchnęła go na bok i poszła wylać
mleko do bańki.

- Jesteś na mnie z jakiegoś powodu zła?
Kristian szedł tuż za nią.

- Nie, dlaczego miałabym być zła? Ale jeśli masz ochotę na rozmowę z dziewczyną, to
powinieneś pójść do Nikoline. Słyszałam, że spędziliście razem noc.

Kristian oparł się o ścianę.

- Kiedy ona ci to powiedziała?

- Dzisiaj wcześnie rano.

- I to ci się nie spodobało?
spytał, a w jego głowie czaił się śmiech.

- A więc to prawda.
Elizabeth odstawiła puste wiadro i popatrzyła mu prosto w oczy
a potem powiedziała ze złością: - Możesz sobie robić z Nikoline, co chcesz. Oboje jesteście
siebie warci. Ale powiem ci, że takie zachowanie to łajdactwo.

Chciała odejść, ale on chwycił ją za ramię i nagle spoważniał.

- Nie obawiasz się powiedzieć tego, co myślisz, Elizabeth.

Nie odwracała wzroku. Może zostanie wypędzona z dworu za to gadanie, ale proszę
bardzo, swoich słów nie cofnie.

- Lubię cię
powiedział i zaraz dodał: - A Nikoline kłamie. Dzisiejszej nocy byłem w
gościach i do domu wróciłem przed świtem. Jeśli mi nie wierzysz, spytaj Helene. Ona
widziała, jak wyjeżdżałem.

- Puść moją rękę
wysyczała Elizabeth. Możliwe, że osądziła go zbyt pochopnie.
Wiele wskazuje na to, że Kristian mówi prawdę.

Opuściła go z dziwnym uczuciem.




Tego wieczora, kiedy się upewniła, że Helene śpi, napisała list do Jensa.



Drogi Jensie,



zaczęła i z wahaniem gryzła obsadkę.



Dziękuję ci bardzo za twój list, który dostałam jakiś czas temu. Jest mi bardzo przykro,
ale nie miałam chwili, żeby do ciebie napisać. Tyle tu roboty.



Nie była to do końca prawdą, więc Elizabeth wolała nie roztrząsać tego tematu,
zaczęła pisać o czym innym.



Najpierw muszę ci opowiedzieć o ludziach, którzy pracują tutaj we dworze. Gurine
przygotowuje dla wszystkich jedzenia. Nikoline jest pokojówka, ale jakoś się ze sobą nie
zgadzamy.



Oczywiście nie mogła pisać o Kristianie, ale chciała podkreślić, że Nikoline wciąż na
nią plotkuje.



Wiem, że nie zawsze mówi o mnie prawdę, ale też wiem, że kłamstwo ma krótkie nogi.

Jedynym parobkiem jest tutaj Ole, poza tym wszyscy komornicy maja obowiązki wobec
dworu. I wreszcie jest Helene. Trochę starsza ode mnie i bardzo dobry człowiek.

Ucieszyłam się, słysząc, że straciliście tylko jedno jagnię. Tutaj trzy się zabłąkały, ale
ja powiedziała, gdzie one są. Widziałam to swoim wewnętrznym wzrokiem. Teraz żałuje, bo
jeden z komorników i Nikoline nie zostawiają mnie po tym w spokoju, w takich przykrych
chwilach tęsknie za wami wszystkimi najbardziej.



Czuła się dobrze, że może o wszystkim opowiedzieć Jensowi. On rozumie. Kiedy
spotykają się później, opowie mu wszystko, co zostało o niej powiedziane. Czy mogłaby
opowiedzieć o tym także ojcu? Pamiętała, jaka Maria była przejęta, kiedy dowiedziała się, że
Elizabeth widziała w oborze Linę- Laponkę. Teraz zatęskniła za swoją młodszą siostrzyczką.
Pisała dalej.



Któregoś dnia poznałam małą dziewczynkę imieniem Amanda. Ona mi trochę
przypomina Marię i powoduje, że tęsknota za domem jest jeszcze większa. Ale w Boże
Narodzenie znowu was wszystkich zobaczę.

Teraz muszę kończyć moje pisanie.



Elizabeth wpatrywała się w papier i zastanawiała, jak podpisać ten list. Czy powinna
napisać "twoja oddana", czy tylko własne imię? W końcu wykaligrafowała datę i pełne
nazwisko, szybko, żeby się nie rozmyślić.



Dalsrud, trzeciego października 180

Elizabeth Andersdatter.



No to zrobione, pomyślała, starannie składając arkusik. Jutro Ole zabierze list do
sklepiku i wyśle.

W ciągu następnych tygodni unikała spotkania z Krystianem. Tak jest najlepiej,
powtarzała sobie.


Nadszedł czas wielkiego prania i cała pralnia wypełniona była gęstą mokrą parą. Stos
brudnych ubrań zdawał się nie mieć końca. Helene rozpięła bluzkę pod szyją, pokazując
białą, spoconą skórę.

- kto pójdzie po wodę? Zaczyna brakować
spytała Helene, wygniatając energicznie
jakąś sztukę ubrania.

- Ja mogę iść. Potrzebuję trochę świeżego powietrza
powiedziała Elizabeth i otuliła
się wełnianą chustką. Nosidła wzięła pod pachę, w każdej ręce miała wiadro. Jesienne
powietrze przyjemnie chłodziło, kiedy biegła w stronę rzeki, kawałek za obejściem. Biały
morski piasek przemieszany z potłuczonymi muszlami, którymi wysypano dróżkę, chrzęścił
pod drewniakami.

Ciekawe dlaczego nie zbudowali domu bliżej rzeki, a obory trochę dalej, pomyślała,
napełniając pierwsze wiadro wodą. Ale dobrze znała odpowiedź. Zwierzęta potrzebują dużo
więcej wody, to naprawdę lepsze rozwiązanie.

Drugie wiadro zostało napełnione, Elizabeth pochyliła się, żeby przypiąć wiadra do
nosideł.

- Może ci pomóc?
nagle stanął przed nią Leonard, jakby wyrósł spod ziemi.

On ma włosy żółte jak siki, pomyślała Elizabeth z drżeniem.

- Dziękuję za propozycję, ale sama dam sobie radę
odpowiedziała, dygając.

Pochyliła się, by podnieść wiadra, chciała odejść stąd jak najszybciej. Nagle Leonard
stanął za nią. Jego lewe ramię ściskało ją w pasie niczym imadło, druga ręka szarpała ubranie
dziewczyny w kroku. Sprawiało jej to ból, wyrywała się gwałtownie, słyszała, że Leonard
głośno dyszy.

- Puść mnie! To boli
prosiła cieniutkim głosem. Ale on atakował coraz bardziej.
Elizabeth była bliska płaczu, słowa z trudem wydobywały się z zaciśniętego gardła.

- Puść mnie, słyszysz?
Chciała go podrapać po ręce, ale paznokcie miała zdarte od
nieustającej pracy.

- Pamiętasz, co mi obiecałaś?
szeptał jej do ucha.
Że oddasz mi przysługę, a za to
dostaniesz wolne na święta.

Słowa Leonarda wolno docierały do Elizabeth. Zawisły na chwilę w powietrzu razem
ze wspomnieniem tamtego dnia, kiedy obsługiwała go w jadalni. Leonard powiedział wtedy
coś o pracy i obiecał jej wolne dni. Jezu Chryste, to on to miał na myśli? Czuła, że ogarnia ją
panika, szarpała się i kopała. Udało jej się trafić go drewniakiem w goleń. Leonard puścił ją z
rykiem. Dziewczyna rzuciła się do ucieczki. Wolna! Jak najdalej od Leonarda! Ale drewniaki
były śliskie i ciężkie, spódnica plątała jej nogi. Kiedy upadła, próbowała wstać, ale wszystko
działo się strasznie szybko, nie mogła oddychać, była sztywna ze strachu.

- Ty przeklęta dziwko! Obiecałaś mi, ale kłamałaś
syczał Leonard przez żółte żeby i
przewrócił ją na plecy. Jedną ręką ujął oba jej nadgarstki i uniósł wysoko nad głowę.

Drugą podniósł spódnicę i próbował zedrzeć z niej majtki.

On zniszczy wszystkie drogocenne guziki, które mama przyszyła. Chciała, żebym
miała porządne majtki, skoro mieszkam u obcych, pomyślała Elizabeth.

Kwaśny oddech owionął jej twarz.

Elizabeth wrzeszczała ile sił, choć wiedziała, że nikt jej nie usłyszy tutaj nad rzeką.

- Mamo! Mamo, ratunku!

- Stul pysk, do diabła
wysyczał Leonard, uderzając ją pięścią w policzek.

Świetliste punkciki roztańczyły się przed oczyma Elizabeth. Jakaś część jej osoby
pragnęła pogrążyć się ciemnościach, druga jednak podpowiadała, ze jeśli do tego dojdzie, to
koniec. walczyła z ogarniającymi ją mdłościami.

Majtki zostały ściągnięte. Leonard zwalił się na nią ciężko, rozepchnął jej nogi
kolanem i wdarł się w jej ciało. Elizabeth krzyczała z bólu i przerażenia.

- Ratunku, błagam cię, zostaw mnie mamo, pomóż!


Nie rób tego! To boli! Tak strasznie boli

W końcu z jej gardła wydobywał się tylko ostry bulgoczący skowyt. Głos odmawiał
posłuszeństwa. Wydawało jej się, że jest rozdzierana na części. W dole brzucha czuła palenie
jak żywym ogniem. Nigdy by nie przypuszczała, że istnieje takie przerażenie i taki ból.



Rozpaczliwie szlochając leżała sama, kiedy Leonard już sobie poszedł, jego nasienie i
jej krew spływały po dziewczęcych udach. Wiedziała, że nikt jej nie uwierzy. Nikt nie zechce
uwierzyć, że bogaty gospodarz Leonard Dalsrud mógłby zrobić coś takiego. Po omacku
naciągnęła majtki, drżącymi rękami pozbierała wszystkie guziki, potem ruszyła z powrotem
do pralni.



Helene wpatrywała się w nią, wytrzeszczając oczy.

- O rany boskie!
wyszeptała.
Kto ci to

- To Leonard
powiedziała Elizabeth. Odpowiedź przeszła w bolesny skowyt.

Helene rzuciła, co miała w rękach i pulchnymi ramionami obejmowała Elizabeth.
Kołysała ją i tuliła do dużych piersi tak, jak matka pociesza własne dziecko.

- Moja mała, dobra Elizabeth. Co on ci zrobił?
płakała przyjaciółka z twarzą ukrytą
w jej włosach.
Powinnam była powiedzieć ci o tym przedtem. Leonard mnie zrobił to samo.
Mnie też kiedyś zgwałcił. Powinnam była cię ostrzec, Elizabeth.

Słowa Helene zdawały się nie docierać do Elizabeth, która spytała ze szlochem:

- Dlaczego on tak postąpił, przecież nie zrobiłam mu nic złego.

- Oczywiście, że nie zrobiłaś.

- Wyzywał mnie tak paskudnie. Ja wcale taka nie jestem. A może jestem?
Elizabeth
otarła łzy rękawem bluzki i popatrzyła na Helene.

- Nie, nie jesteś taka
pocieszała tamta, nie pytając, jak mianowicie ją nazywał.

- On zrobił ze mną to, co robią ze sobą zwierzęta.
Elizabeth z trudem wypowiadała
słowa.

- Moje biedne, niewinne dziecko
mruczała Helene, kręcąc głową.

- Ale dlaczego on to zrobił?
powtórzyła Elizabeth, jakby wyjaśnienie mogło cofnąć
to, co się stało.

- Tego nie wiem. Sama też się o to pytałam, wiele razy. Zrobił to pewnie dlatego, że
jest największym capem, chodzącym na dwóch nogach.

- Tak strasznie mnie boli w

- Ja wiem
przerwała Helene.
Chodź, teraz musisz się umyć.

Obejmując się nawzajem ramionami, poszły schodami na strych. Bardzo uważały,
żeby ich nikt nie zobaczył ani nie usłyszał. O takim wstydzie ludzie nie powinni wiedzieć.

Elizabeth ściskała w ręce swoje guziki.



Rozdział 7



Tej nocy Elizabeth przysypiała czasami na chwilę, by zaraz znowu się obudzić

obolała i spocona. Śniło jej się, że biegnie i biegnie, ale nie może ruszyć z miejsca. Czuła
oddech Leonarda na karku, kwaśny odór wciąż przesłaniał jej twarz niczym maska. Ręka
napastnika szarpała jej suknię, tłuste białe paluchy obmacywały ciało, słyszała jego szyderczy
śmiech, widziała żółte zęby, podbiegnięte krwią oczy i czerwoną gębę. I czuła ból. Ból taki,
jakby była rozszarpywana na strzępy, nie mogła oddychać. Próbowała odpychać go rękami,
ale bez rezultatu.

Potem budziła się, mokra od potu, przerażona. Łzy płynęły strumieniami, nie dawały
się powstrzymać.


Nie wiedziała, czy jest dzień czy noc, zresztą wcale jej to nie obchodziło. Nic już nie
miało znaczenia. Chciała po prostu umrzeć, by uwolnić się od tego wstydu i upokorzenia.

Poprzedniego dnia Helene jej pomogła. Przyniosła wodę do mycia, wyjęła czystą
bieliznę, pocieszała, zabrała brudne ubranie i obiecała, że wszystko znowu będzie dobrze. ale
dobrze to już nigdy nie będzie, nigdy nie będzie tak jak dawniej. Elizabeth została
unicestwiona, to jedno jest pewne. Została zhańbiona, nic jej nie uwolni od wstydu.

Zasypiała wyczerpana, budziła się i znowu zaczynała płakać. I tak to trwało cały dzień
i kolejną noc.

Słyszała chrzęst siennika na drugim łóżku. Na podłodze rozległy się kroki i jej własny
siennik ugiął się pod ciężarem Helene. Kiedy przyjaciółka położyła rękę na ramieniu
Elizabeth, ta się skuliła.

- Nie bardzo wiem, co ci powiedzieć
zaczęła Helene.

Po dłuższej chwili powiedziała znowu: - Dzisiaj będziesz odpoczywać, Elizabeth. Powiem
wszystkim, że wciąż jesteś zaziębiona. Wczoraj im tak powiedziałam. Twoje rzeczy
naprawiłam i wyprałam, teraz się suszą.

Elizabeth dziękowała jej matowym głosem, ale wiedziała, że ani dobre słowo, ani
czyste ubrania nie mogą odwrócić tego, co się stało. najbardziej chciałaby zasnąć i nigdy
więcej się nie obudzić.

Helene westchnęła niemal niedosłyszalnie i wstała z łóżka. Elizabeth słyszała, że się
ubiera, a potem wychodzi ze słowami:

- Przyjdę do ciebie później, jak już skończę obrządek.

Teraz spróbuj zasnąć.



Zgodnie z obietnicą Helene przyszła w jakiś czas potem.

- Przyniosłam ci trochę jedzenia.
Postawiła tacę na drewnianej skrzynce.

- Nie chcę jeść
odparła Elizabeth, odwracając się do ściany.

- Rozumiem, zjesz trochę później.
Helene przyniosła czystą chusteczkę do nosa i
podała ją Elizabeth, sama usiadła na krawędzi łóżka.

- Am wyrzuty sumienia
zaczęła, nie czekając na odpowiedź.
Powinnaś była
wiedzieć wcześniej, jaki jest Leonard.

Kilkakrotnie głęboko wciągnęła powietrze.
Nie przypuszczałam też, że tak mało
wiesz o tych sprawach. Powiedziałaś, że on zrobił ci to, co robią ze sobą zwierzęta, to ty nie
wiesz, co się dzieje między mężczyzną i kobietą w łóżku?

Elizabeth nie odpowiedziała, wstydziła się, że Helene mówi o takich sprawach.

- To, co Leonard zrobił tobie, robią też ze sobą małżonkowie, by okazywać sobie
nawzajem dobroć.

Elizabeth zesztywniała. Czy przyjaciółka straciła rozum? Chciała zapytać, ale Helene
mówiła dalej: - Tylko że oni robią to bardzo delikatnie. Nie siła. I oboje tego chcą.

- Czy mogłabyś opowiedzieć, jak to było, kiedy on kiedy on zrobił to tobie?

poprosiła Elizabeth cicho, odwracając się do Helene.

Tamta skinęła głową i zaczęła opowiadać. Elizabeth słuchała jej słów ze zgrozą.
Leonard wysłał Helene do lasu. Powiedział, że dojrzewają już bagienne maliny. A jej nawet
do głowy nie przyszło, że to podstępny plan, że chce ją wyprawić daleko od ludzi. Wprost
przeciwne
Helene była zadowolona, że może wyjść na jakiś czas z dworu. Te nieustanne
zaczepki i spojrzenia Leonarda dawały się biedaczki we znaki.

- Mnie też to robił
przerwała Elizabeth.
To znaczy obłapiał mnie.

- Dlaczego nic nie mówiłaś?

- Wstydziłam się.

Helene kiwała ze zrozumieniem głową i ciągnęła dalej swoją opowieść. Leonard
poszedł w ślad za nią na bagna, gdzie rosną maliny. Skradał się cicho, zaatakował, zanim


zdążyła się zorientować. Ale Helene walczyła. Drewnianym wiadrem, które miała w rękach,
uderzyła go w twarz tak, że upadł.

- Ja też powinnam była walczyć
wykrztusiła Elizabeth i znowu zaczęła płakać.
To
moja wina. Gdybym walczyła, on by tego nie zrobił.

- Niestety, zrobiłby. Mnie i tak zgwałcił. I stłukł mnie do nieprzytomności. Na
szczęście nie po twarzy, więc mogłam ukryć ślady pod ubraniem. Jak Leonard wytłumaczył
ludziom pochodzenie siniaków na policzku, tego nie wiem. I wcale mnie to nie obchodzi.

Pogładziła palcem twarz Elizabeth.
Widzę, że masz siniaki. Powiemy, że przewróciłaś się w
pralni.

- Powinnam była powiedzieć mu na początku, że nie chcę
powtarzała Elizabeth,
wpatrując się w sufit.
On myślał, że mnie się to podoba i dlatego mnie zgwałcił.
Skuliła
się jak małe dziecko i znowu wybuchnęła płaczem.
Sama się o to prosiłam!

- Nic podobnego.
Helene chwyciła ją za ramiona.
To tylko takie uczucie. Ja też tak
myślałam na początku. Ale żebym mogła żyć dalej i nie postradać zmysłów, musiałam sama
siebie przekonać, że to nie była moja wina.

- Jeśli to nie my jesteśmy winne, to dlaczego nie możemy nikomu o tym powiedzieć?

spytała Elizabeth.

- Bo nikt nam nie uwierzy, Elizabeth. Tak było zawsze, i zawsze tak będzie. Nikt nie
wierzy bardziej biednej służącej niż bogatemu gospodarzowi. Dzisiaj jeszcze sobie poleż, ale
jutro trzeba będzie wstać. Życie musi toczyć się dalej, a w tych sprawach i tak nic się nie
zmieni. Powtarzaj sobie tylko codziennie, że to nie twoja wina.

Obiecujesz?

Elizabeth skinęła głową, a kiedy Helene wyszła z pokoju, powtarzała w duchu: to nie
moja wina. To nie moja wina. Dopóki nie zasnęła. Ale sny i tak miała straszne. Kiedy
obudziła się spocona i przerażona, pomyślała, że Helene ma rację: nikt nie zechce wierzyć
bardziej jej niż Leonardowi. Nie mogła się nadal uwolnić od myśli, że wina jednak jest po jej
stronie. Bo w przeciwnym razie, skąd by się brało to poczucie?



Trzeciego dnia Elizabeth wstała. Nie zawracała sobie głowy grzaniem wody,
wyszorowała całe ciało do czerwoności w zimnym pokoju, dostała gęsiej skórki, ale i tak nie
czuła się czysta. Miała wrażenie, że odór Leonarda wciąż tkwi w jej skórze. Spojrzała na
ubranie, które Helene wyprała i ułożyła na krześle, zanim poszła do pracy. To samo ubranie,
które miała wtedy, gdy Leonard ją dopadł. Elizabeth zacisnęła mocno powieki, by nie płakać,
potem zmusiła się, by włożyć te rzeczy. Gdyby mogła, wyrzuciłaby wszystko na śmieci, ale
nie ma wiele ubrań na zmianę, nie ma wyboru. Pogłaskała drżącą dłonią brązowy materiał,
przypominała sobie, ile nocy nie przespała, żeby uszyć tę sukienkę.

Potem znowu opadła na łóżko. Od wczesnego dzieciństwa mama opowiadała jej o
Bogu i Panu Jezusie, że siedzą w niebie i śledzą wszystko, co Elizabeth robi. Jeśli się modli,
to Pan Bóg zawsze ją wysłucha. To był dobry Bóg i dziewczynka chętnie w niego wierzyła.
Na naukach przed konfirmacją pastor mówił im o diable, ogniu piekielnym i kotłach z siarką.
Ci, którzy nie słuchają słowa bożego zawsze i we wszystkim, będą się smażyć w piekle po
wsze czasy. Teraz Elizabeth nie była pewna, w co wierzyć. Jeśli Bóg istnieje, to dlaczego
pozwolił, żeby ją to spotkało? Co złego zrobiła, że zasłużyła na taką karę? I dlaczego Bóg
pozwala, żeby Leonard był bogaty i potężny, podczas gdy takie niewinne dziecko jak
Amanda głoduje? Uczono ją, że Bóg istnieje, chociaż go nie widzimy. Ale teraz miała
wątpliwości. Linę-Laponkę przecież widziała, choć ta od dawna nie żyje. Dlaczego Bóg nie
może się pokazać? Albo Jezus?

Przymknęła oczy i mamrotała półgłosem.

- Może to bluźnierstwo, że nie modlę się do Boga. Ale jeśli ty, Lino, słyszysz mnie
teraz, to mi pomóż. Daj mi siłę, bym mogła przeżyć kolejny dzień.


Kiedy otworzyła oczy i wstała, czuła w sobie spokój. Nie wiedziała, czy pomógł jej
Bóg, czy może Lina-Laponka, czy po prostu jej własne myśli.

Na dole przy schodach zderzyła się z Nikoline, wychodzącą z któregoś pokoju.

- O, tu jesteś
powiedziała pokojówka, gapiąc się na Elizabeth.
To zaziębienie
szybko ci przeszło, musze powiedzieć.

- Jeśli o mnie chodzi, to możesz mówić, co chcesz. Nie muszę wszystkiego słuchać

odparła Elizabeth gniewnie.

- A poza tym niedawno sama leżałaś w łóżku. Mówiono, że dokuczała ci zazdrość.

Wargi Nikoline zacisnęły się w wąską kreskę, na białej twarzy pojawił się lekki
rumieniec.

- Kto tak powiedział?
spytała.

- Wszyscy to wiedzą. Ale uważaj, Nikoline
dodała mrużąc oczy.
Powiedziałaś, że
ja mogę rzucać na ludzi urok. Może któregoś dnia ty naprawdę zachorujesz

Nikoline zaczęła się nagle spieszyć. Szeleszcząc spódnicą, zniknęła bez słowa w
jakichś drzwiach.

Może ja jestem silniejsza, niż myślę? Albo może Lina mi pomogła?
zastanawiała się
Elizabeth. Ale nie powinnam była mówić tego o rzucaniu uroków na ludzi. Robię to w
gniewie. Starała się odepchnąć od siebie złe myśli. Co się stało, to się nie odstanie. Muszę
jakoś przeżyć ten dzień, pomyślała i powlokła się ciężko w stronę kuchni.



Po tym, jak w ubiegłym roku Leonard owdowiał, nadzór nas służącymi przejęła
Gurine. Zdarzało się, że przydzielała też obowiązki Olemu, najczęściej jednak on był pod
rozkazami gospodarza.

- No i co z tobą?
spytała Gurine, kiedy dziewczyna weszła do kuchni.

- Lepiej
odparła krótko Elizabeth z nadzieją, że kucharka nie będzie drążyć tematu.

Gurine podeszła pospiesznie do okna i oparła ręce na swoich szerokich biodrach.

- Co za gówniana pogoda
jeśli mogę tak brzydko to określić. Patrz, jaka plucha na
dworze. No tak, tak, mamy przecież październik, czego innego można by się spodziewać.

- Tylko dwa miesiące do świąt
rzekła Elizabeth bardziej do siebie niż do kucharki.

A wtedy pojadę do domu.

Gurine jej nie słuchała. Oberwała dwa ostatnie liście geranium, z którego teraz zostało
tylko parę nagich łodyżek. A może jednak odrośnie? Niech postoi jeszcze chwilę.

- Posłałam Olego do obory razem z Helene. Nie sądziłam, że tak szybko
wyzdrowiejesz
mówiła dalej Gurine, nakładając kaszę dla Elizabeth.
Może zdołasz teraz
coś zjeść?

Dziewczyna skinęła głową i wzięła łyżkę. Nie miała ochoty na śniadanie, ale musi coś
zjeść, jeśli ma przetrwać dzień.

Gurine była tego ranka niezwykle rozmowna. Przygotowywała ciasto na chleb i wciąż
mówiła: - Ole był trochę skwaszony, że musiał zająć się obrządkiem. Wiesz, babska robota. A
poza tym pomyślałam, że trzeba zacząć świąteczne porządki. Zostały już tylko dwa miesiące.
Mochu? Za to Nikoline mogłaby

- Nie!
krzyknęła Elizabeth tak, że Gurine podskoczyła przy stole.

- Chcę być razem z Helene.
Sama słyszała, jak dziwnie brzmi jej głos i gorączkowo
szukała wyjaśnień.
Pierwszy raz będę myć taki ładny dom, myślę, że najlepiej byłoby,
gdybym pracowała razem z Helene.
Słowa padały w pośpiechu. Potem Elizabeth
wstrzymała oddech w napięciu, przestraszona, że kucharka nie przyjmie tłumaczeń.

Gurine uważnie popatrzyła na Elizabeth.

- No dobrze, dobrze, skoro tak mówisz. Ale przecież umiesz sprzątać, więc nie
rozumiem, skąd te obawy.
Zaczęła wyrabiać ciasto na chleb.
Możecie zacząć od swojego
pokoju, a Nikoline będzie myć jadalnię.


Elizabeth jadła tak wolno, jak tylko mogła. Gdyby skończyła zbyt szynko, Gurine
mogła znaleźć jej jakieś zajęcie w innym miejscu. A ona nie odważyłaby się tam pójść,
śmiertelnie się bała zostać sama.

Kasza była już zupełnie zimna, kiedy Helene i Ole wrócili z obory.

Żrący ług piekł w oczy i szczypał w ręce. Łóżka zostały odsunięte, dziewczyny stały
każda swojej części pokoju i szorowały drewniane ściany. Elizabeth oczekiwała, że może
przy tej pracy otrząśnie się ze strasznych wspomnień, tak jak bywało w dzieciństwie, kiedy
chorowała i miała gorączkę, a potem mama zmieniała jej pościel. Wtedy od razu czuła się
znacznie lepiej. Tym razem jednak nie pomogło. Czy coś jest z nią nie tak? Myśl przeniknęła
ją niczym błyskawica, Elizabeth wypuściła ścierkę z rąk. Jakiś czas temu miała wizję, czy
sen, czy jak to nazwać, w której mężczyzna napadł na kobietę. To było wkrótce po
przyjeździe do Dalsrud. Czy widziała wtedy Helene? I co z kobietą z okna na strychu
czy to
upiór, który chciał ją ostrzec przed Leonardem? A może jakaś służąca, która pracowała tu
wcześniej i wiedziała, jaki on jest?

- Ja potrafię przewidywać przyszłość
powiedziała ni stąd, ni zowąd. Natychmiast
jednak zapragnęła, by Helene tego nie słyszała.

Za jej plecami panowała cisza, potem Helene spytała z niedowierzaniem:

- Co chcesz przez to powiedzieć? Umiesz wróżyć z fusów?

- Nie, to po prostu samo przychodzi, całkiem nagle.
Elizabeth odwróciła się i
patrzyła błagalnie na przyjaciółkę.
Boję się, że tracę rozum. To nie jest normalne. I zdarza
mi się, że spotykam ludzi, którzy już nie żyją. Albo raz przyszła do mnie taka jedna, co się
nazywała Lina-Laponka, - Nagle stało się ważne, by opowiedzieć jak najwięcej, przekonać
Helene, że to nie jest pojedynczy przypadek.
Zawsze umiałam pokazać, gdzie są zbłąkane
owce. Tej jesieni też tak było, pamiętasz?

Chciała jeszcze opowiedzieć o tajemniczej kobiecie w oknie, gdy Helene przerwała jej
spokojnie:

- Nie przywiązuj do tego zbyt wielkiego znaczenia. To na pewno czysty przypadek.

Elizabeth stała ze ścierką w ręce, w końcu wróciła do pracy. Pożałowała, że
powiedziała o wszystkim Helene.

Głupio z jej strony wierzyć, że inni zrozumieją. Poza tym już od dawna dziwnego nie
przeżyła. Może ta kobieta w oknie to tylko wyobrażenie?



W następnych dniach Elizabeth czepiała się Helene niczym kleszcz. Przyjaciółka
rozumiała, o co chodzi, i pomagała jej tak, by nikt nie zadawał pytań.

Kristian często wypływał na fiord i łowił ryby, bo śledzie już właściwie zjedli.
Dlatego teraz niemal codziennie podawano świeże ryby. Leonard przesiadywał w swojej
części domu, w pokojach i kantorku, często zaprzęgał konia do wozu i jeździł gdzieś w gości.



Ku wielkiej radości Olego Elizabeth znowu chodziła z Helene do obory. Kończyły
właśnie wieczorny obrządek i latarka rzucała mdłe światło na zwierzęta.

- Musze biec do wygódki, Elizabeth
powiedziała Helene.
Zostaniesz tu na chwię
sama?

Elizabeth skinęła głową i uśmiechnęła się mężnie.

- No pewno, idź.

Bliska paniki powtarzała sobie półgłosem:

- Przecież muszę od czasu do czasu być sama. wszystko będzie dobrze. Oddychaj
spokojnie.

Nagle w drzwiach stanął Leonard. Serce Elizabeth tłukło się tak bardzo, że bała się,
czy nie zemdleje. Pot oblewał całe ciało, a ona nie mogła opanować dygotania. Chciała


krzyczeć, ale nie potrafiła wykrztusić ani słowa. On zbliżał się wolno i uśmiechał
złowieszczo.

- No i jak tam z tobą, Lise?

Zniszczył mi życie, a nawet nie pamięta jak mam na imię, pomyślała, zastanawiając
się przez moment, czy powinna go poprawić. Usta jej otwierały się i zamykały wiele razy, ale
nie zdołała nic wykrztusić.

- Może powtórzymy te miłe chwile, jakie spędziliśmy za oborą?
spytał.

Elizabeth myślała, że zwymiotuje. Żołądek jej się wywracał, mdłości podchodziły do
gardła. Kiedy objął ją ramieniem w pasie, była pewna, że umrze ze strachu. Ręka Leonarda
zaciskała się na jej piersi.

Wtedy w drzwiach stanęła Helene.

- Co się tu dzieje?
wrzasnęła przejmującym głosem.

Leonard puścił Elizabeth, jakby się oparzył.

- Tonie chyba nic do tego?
spytał, pochylając głowę do przodu, jakby chciał
zaatakować.

- Obowiązkiem służącej jest pracować w oborze, o ile mi wiadomo
odparła Helene
bezczelnie i dopiero wtedy Elizabeth zauważyła, że przyjaciółka trzyma w rękach żelazne
wędzidło. Naprawdę by go użyła, odważyłaby się na to? To by chyba był straszny ból, dostać
takim twardym przedmiotem w twarz.

Leonard stał przez chwilę z rozbieganym wzrokiem, gdy on też zauważył wędzidło.
Mimo to głos miał pewny, gdy mówił:

- Chodzę tam, gdzie chcę, a jeżeli tobie się coś nie podoba, to możesz się wynosić,
droga wolna.

Zawsze musi mieć ostatnie słowo, jak to Leonard. Gapił się na Helene, dopóki nie
odwróciła głowy, potem wyszedł z obory, zostawiając obie służące.

Elizabeth płakała cicho w ramionach przyjaciółki.

- Czy nie możemy po prostu stąd uciec? Dłużej tego nie zniosę.

- Nie, nie możemy. On się zabezpieczył przed czymś takim. Wytłumaczył mi to, kiedy
chciałam odejść. Powiedział, że nie dostanę świadectwa i tak mi zepsuje opinię, że nikt mnie
już na służbę nie przyjmie. On potrafiłby to zrobić możesz być pewna. I z czego byśmy potem
żyły? Umarłybyśmy z głodu.

Były niczym więźniowie we dworze. Obie uwięzione w domu zła, jak to Elizabeth
nazywała w duchu.



Rozdział 8



Drzewa uginały się pod ciężarem śniegu, pola zrobiły się białe, a budynki pokryła
warstwa szronu. Nad fiordem, prorokowali jesienią starzy, widząc ja w lasach czerwienieją
jarzębiny. Przy piecu zawsze suszyły się wełniane skarpety i rękawice, a obok buty ze skóry i
samodziałowe kurtki, których Kristian i Ole używali w czasie wypraw na ryby. To był nie
tylko zimny, ale i pracowity czas. Koniec listopada, wszystko, co należało jeszcze zrobić
przed świętami, zdawało się nie do wykonania. Kilka tygodni wcześnie były we dworze uboje
zwierząt, teraz mięso, zapeklowane, znajdowało się w beczkach w spiżarni, lub posolone
rozwieszono do suszenia. Część przeznaczono na szynki, balerony, kiełbasy i inne przysmaki.
Elizabeth nie była w stanie pojąć, kiedy to wszystko zostanie zjedzone.

Praca i oczekiwanie świąt były całkiem odmienione od przygotowań, do jakich
przywykła. Oczywiście w domu też szykowano jedzenie, wszyscy żyli w radosnym napięciu,
ale to, co działo się tutaj, w jej oczach było przesadą i marnotrawstwem. Mimo wszystko
cieszyła się, że ma tyle pracy. Przynajmniej nie musi wciąż myśleć o nieszczęściu, jakie na
nią spadło. Wieczorami była zbyt zmęczona, żeby się nad tym zastanawiać. W pokojach na


strychu panowało lodowate zimno, bo nie było pieców. Służące kładły się spać w
pończochach i ubraniach, by zatrzymywać ciepło. Wieczorami wkładały do łóżek rozgrzane
kamienie, to trochę pomagało.

Pewnego ranka Elizabeth obudziła się bardzo wcześnie. Rozglądała się niespokojnie,
bo czuła się źle. Raz po raz musiała przełykać ślinę, ale do ust wciąż napływała woda.
Dosłownie w ostatniej chwili zdążyła wyciągnąć nocnik spod łóżka. Wymiotowała długo, w
końcu wyrzuciła z siebie już tylko cierpką żółć. Wyczerpana opadła na poduszkę i w tej samej
chwili poczuła na czole czyjąś chłodną rękę.

- Ty jesteś chora, Elizabeth?
spytała Helene zatroskana.

- Nie wiem, może trochę. Od kilku dniu źle się czułam, ale nigdy przedtem nie
wymiotowałam.
Chciała się podnieść, jednak powracające mdłości jej na to nie pozwoliły.

- Poleż trochę w spokoju, przyniosę ci kubek wody, to chociaż usta sobie
przepłuczesz.

- Kiedy ty ostatnio krwawiłaś?

Elizabeth poczuła, że się rumieni.

- Jakoś jesienią, tak mi się zdaje
bąkała skrępowana.

- Wkrótce pewnie znowu będę miała - zaczęła liczyć na palcach.
Chyba powinnam była
mieć to już jakiś czas temu.
Spoglądała pytająco na przyjaciółkę. Skąd ta gadanina o jej
krwawieniach?

- Ty chyba wiesz, jak to jest z tymi sprawami?
spytała Helene.
Dziewczyna, która
zaczyna krwawić co miesiąc, może rodzić dzieci.

Elizabeth skinęła pospiesznie, udając, że wie. Ale tak naprawdę nie miała pojęcia. Kto
miałby jej powiedzieć?

Mama o takich rzeczach nigdy nie rozmawia.

Kiedy zaczęły się jej miesięczne krwawienia, Elizabeth myślała, że to jakaś groźna
choroba i zastanawiała się, przerażona, czy nie umrze. Mama dała jej wtedy robione na
drutach podpaski i powiedziała, że ma ich używać. Że wszystko po paru dniach minie. Bo to
coś, z czym wszystkie kobiety muszą się zmagać. Nie więcej nie wyjaśniła. A Elizabeth nie
miała odwagi pytać.

- Elizabeth, moja droga, ja myślę, że ty jesteś w ciąży.

Nieszczęsna dziewczyna wpatrywała się w przyjaciółkę, a jej mózg starał się pojąć
słowa, które padły. Nie chciała tego wiedzieć, nie chciała rozumieć.

- Leonard uczynił cię brzemienną
mówiła Helene.

Głos brzmiał łagodnie, ale słowa i tak były okrutne. Nie ma sposobu, żeby coś takiego
powiedzieć delikatnie.

Boże spraw, żeby to był sen, myślała Elizabeth. Spraw, żebym się obudziła w domu,
na swoim posłaniu.

Mózg wydawał się kompletnie pusty, miała wrażenie, że jej ciało znalazło się gdzieś
obok. Nagle wybuchnęła śmiechem
głośnym, ostrym śmiechem, który miał się nigdy nie
skończyć. Helene chwyciła ją za ramiona i mocno potrząsnęła.
Opanuj się teraz i posłuchaj
mnie, dziewczyno!

Elizabeth wciąż się śmiała, dopóki nie dostała siarczystego policzka. Wtedy śmiech
ustał, jak ucięty nożem. Zdumiona wpatrywała się w przyjaciółkę. Helene też uparcie na nią
patrzyła i spytała spokojnie:

- Czy są jakieś inne oznaki wskazujące, że jesteś brzemienna? Co z piersiami?

Czy zmiany w piersiach, to oznaka, że kobieta jest w ciąży?
zastanawiała się
Elizabeth ociężale. Myślała, że jej piersi stały się większe i bardziej wrażliwe w wyniku
dobrego i obfitego jedzenia a także dlatego, że jest starsza. Prawda spadła na nią niczym
kubeł zimnej wody. Nosi w brzuchu dziecko! Leopardowego bękarta!


Złapała Helene za ręce i zaczęła krzyczeć, głośno i przejmująco, w końcu krzyk
przeszedł w rozpaczliwy płacz. Helene przytuliła ją i wolno kołysała.

Nagle wszystko stanęło znowu przed oczami Elizabeth jak żywe, gwałt, o którym tak
bardzo starała się zapomnieć. Pamiętała wstrętny oddech gospodarza, odór potu, jęki i
pomruki, pamiętała, jak ona sama krzyczała ze strachu i bólu. Nigdy, nigdy nie uwolni się od
Leonarda i pamięci o nim. Niczym tonący wczepiała się w ramię Helene, szepcząc:

- Leonard każe nam sypiać w zimnym pokoju i marznąc, a ja będę miała z nim
dziecko!

Potem nie była w stanie już nic więcej mówić. Płakała dlatego, że jest w ciąży,
dlatego, że musi sypiać na lodowatym strychu, dlatego, że Helene jest taka dobra i że w jej
życiu nie ma już nic jaśniejszego. Głowę miała pełną bolesnych myśli, pogrążała się w
chaosie.

Płakała, aż ucichła wyczerpana, nos był zatkany, twarz opuchnięta i rozpalona. W
końcu wyszeptała:

- Co ja mam zrobić?

- Nie wiem
odparła Helene szczerze.

- Nie mogę wrócić do domu z dzieckiem. Mama i taka nie są w stanie wyżywić
jeszcze jednego. A ja jestem zhańbiona

Sama była zaskoczona, że w środku nieszczęścia jest w stanie myśleć o takich
rzeczach.

- Powinnam wcześniej zdać sobie sprawę z tego, że mogłabym być w ciąży. Myślę, że
to jasne, tyle wiem, ale próbowałam się nad tym nie zastanawiać. Chciałam zapomnieć, co
on mi zrobił. rozumiesz mnie, Helene?

- Tak, rozumiem, to był dla ciebie szok, Elizabeth. Ale zwykle w życiu sprawy się w
jakiś sposób układają. Teraz trzeba po prostu żyć i brać, co los niesie. Prawda?

Elizabeth przytaknęła niechętnie. Rozumiała, że Helene chce ją pocieszyć, ale to
przecież nie jest żadne rozwiązanie. Boleśnie zdawała sobie z tego sprawę.



Elizabeth wypełniała obowiązki bez szemrania. Każdego ranka wstawała jak dawniej.
Czuła się źle, ale zdecydowała, że nikt prócz Helene nie powinien się o niczym dowiedzieć.
Jeśli tylko poranne wymioty się skończą, to najgorsze będzie miała za sobą. Helene
wspomniała parę razy o jej stanie, ale Elizabeth nie chciała na ten temat rozmawiać. Jakby
zamknęła się w sobie i nie zamierzała nikogo wpuścić do swojej skorupy. Tylko tak mogła
wytrzymać to, co ją spotkało.

Pewnego dnia przyszedł list od Jensa. Elizabeth wsunęła go do kieszeni sukni, jak
tylko rozpoznała charakter pisma.

- Czy t od tego ukochanego, o którym kiedyś mówiłaś?
spytała Nikoline.

Elizabeth domyślała się, że tamta jest ciekawa i zazdrosna. Normalnie pewnie by się z
nią drażniła, ale nie teraz. Skinęła tylko głową i pracowała dalej.



Dopiero wiele godzin później, tuż przed pójściem spać, wyjęła list. Siedziała na
schodach na strych i czytała. Przebiegła wzrokiem linijki, w których Jens opowiadał o pracy
we dworze i na morzu. Pisał, ile ryb złowili i ile zwierząt zostało zaszlachtowanych.

To, co przeczytała w następnych wierszach zaparło jej dech piersi.

Ty pozostaniesz na zawsze moją najlepszą przyjaciółką. Elizabeth. To ciebie kocham i
chcę dzielić z tobą resztę mojego życia. Dlatego pytam cię, Elizabeth, czy chciałabyś wyjść za
mnie? Mam nadzieję, że odpowiesz mi najszybciej jak to możliwe, bo czekanie będzie dla mnie
udręką.




Te ostatnie linijki Elizabeth odczytała wolno jeszcze raz, zanim złożyła list i położyła
go na podołku. Objęła kolana ramionami. Jens chce się z nią ożenić. Z nią, która została
zhańbiona, złamana i okryta wstydem. Nikt nie zechce jej teraz wziąć. Jens także nie, jeśli
pozna prawdę. A może on by zechciał? Nie, nie może obciążyć go bachorem innego.
Bachorem! Nie chciała myśleć o tej istocie jako o dziecko. Musiała stworzyć dystans wobec
tego, co się dzieje w jej ciele. Widziała owce, które traciły jagnięta. Były to zakrwawione,
pokryte śluzem pecyny mięsa. Jej dzieciak też powinien tak wyglądać.

Schowała list z powrotem do kieszeni i poszła do pokoju. Domyślała się, że Helene
udaje sen, bo nikt śpiąc nie oddycha tak miarowo. Elizabeth była wdzięczna przyjaciółce za
taką troskliwość. Za to, że rozumie, iż ona chciałaby być sama. zdjęła suknię, resztę ubrania
zostawiła, kładąc się do łóżka. Rozdygotana skuliła się, żeby nie tracić ciepła. W myślach
znowu powtarzała słowa, które napisał Jens. Jeśli powie "tak", nie będzie musiała dłużej
mieszkać w Dalsrud, a z czasem zostanie gospodynią we własnym dworze.

Czy to Jens odziedziczy Heimly, kiedy nadejdzie odpowiednia pora? Jest przecież
najstarszy, chociaż wzięli go tylko na wychowanie. Zresztą to nie takie ważne, mogą przecież
zbudować sobie własne obejście. Mogliby z czasem mieć dwoje dzieci. Chłopca podobnego
do Jensa, i dziewczynkę, podobną do niej. Elizabeth przymknęła oczy i wyobraźni zobaczyła
dzieci bardzo wyraźnie. Potem uniosła powieki i znowu wpatrywała się w pustkę i mrok. To
tylko marzenie, ucieczka od rzeczywistości. Prawdą jest to, że nosi bękarta Leonarda.

Nie ma możliwości ucieczki z Dalsrud, nie utrzyma się sama z dzieckiem. Nie
powinna też obarczyć Jensa obcym bękartem. Zatkała rękami uszy, jakby chciała w ten
sposób nie dopuszczać do siebie złych myśli.

Dopiero kiedy noc przechyliła się na stronę dnia, Elizabeth zasnęła, nie znalazłszy
żadnego rozwiązania.



W pralni było ciepło, kiedy Helene i Elizabeth lały tam świece. Normalnie Elizabeth
bardzo lubiła tę pracę, ale teraz myślami przebywała gdzie indziej. Nad paleniskiem wisiał
wielki kociołek z wodą i łojem. Na drążku dziewczyny zawiesiły rząd bawełnianych
sznurków. Brały te sznurki, zanurzyły je głęboko w kociołku tak, by łój osiadał na knocie,
zanurzały knot wielokrotnie, aż powstała piękna świeca. Tylko gdyby ktoś otworzył drzwi,
świeca mogłaby być krzywa.

Elizabeth jednym uchem słuchała tego, co mówi Helene. Bo dziś rano usłyszała coś,
co Nikoline opowiadała kucharce. Z drżącym sercem Elizabeth stała pod drzwiami kuchni i
podsłuchiwała.

- No, powiem ci, że teraz to Edrikke postąpiła dobrze
mówiła Nikoline, słychać
było, że naprawdę się cieszy.
Pomyśl, że ona jest zaręczona z bardzo porządnym mężczyzną
i wiesz, co ona zrobiła?

- Nie wiem i wcale mnie to nie interesuje
odparła Gurine, hałasując talerzami w
wanience do zmywania.
Wycieraj te kubki, bo trzeba skończyć robotę. Nigdy nie słuchałam
plotek.

- Plotek?
zdziwiła się Nikoline.
Kiedy to najprawdziwsza prawda! Otóż Edrikke
tarzała się na sianie z jednym parobkiem i sama możesz się domyśleć, jak to się skończyło.
Tak jest, Edrikke zaszła w ciążę. Wyobrażasz sobie? Ale posłuchaj teraz: Edrikke pożałowała
tego, co się stało, i chciała usunąć bękarta, poszła więc do jednej znachorki.

Akurat w momencie, kiedy Nikoline to powiedziała Elizabeth usłyszała, że ktoś
otwiera drzwi dalej w korytarzu. Może to Kristian, albo Leonard? Z drewniakami w rękach
uciekła i nie słyszała reszty opowiadania. Ale ta historia nie dawała jej spokoju. Gdyby tylko
wiedziała, kim jest owa znachorka, mogłaby sama ją odszukać. Nie bardzo umiała sobie
wyobrazić, co takie mądre babki robią, ale gdyby mogła pozbyć się dziecka, to wszystkie
problemy by się rozwiązały. Prawda, że już kiedyś słyszała o jakichś ziołach, które mają takie


działanie. W większych dawkach pewnie są trujące. Ale teraz jest zima, więc nie ma o czym
gadać. Mimo wszystko chciała wyrzucić z siebie ten strzęp mięsa okrwawiony i wymazany
śluzem. Jeśli tego nie zrobi, zmarnuje sobie życie.

- Ty w ogóle nie słuchasz, co mówię?
spytała Helene.

Elizabeth podskoczyła, jakby przyjaciółka czytała w jej myślach.

- Owszem, słucham.

- No to co ja mówiłam?

Elizabeth zanurzyła świecę w łoju po raz ostatni i przyglądała jej się zadowolona.
Potem odwiesiła do suszenia i westchnęła nieco zirytowana:

- Nie, nie słucham. Tyle mam ostatnio zmartwień.

Helene wstała i powiedziała stłumionym głosem:

- Tak, wiem. Przepraszam. Ale chodzi o to, że w tym tygodniu będzie się zabijać
świnię. Zawsze to zostawiają na ostatnie dni przed świętami.

Elizabeth pożałowała ostrego tonu.

- Tak, bo chcą mieć świeże mięso. Jak oni zdołają zjeść to wszystko, tego nie
rozumiem.

Helene skrzywiła się, rozgarnęła żar w piecu i westchnęła.

- Mnie o to nie pytaj, sama tego nie pojmuję. W każdym razie postaram się, żebyś nie
musiała mieszać krwi.

- Dziękuję ci
szepnęła Elizabeth, czując mdłości na samą myśl o zapachu krwi.



To była kolejna niespokojna noc. Elizabeth wierciła się i przewracała w łóżku, ale sen
nie nadchodził. Żeby tak mogła się dowiedzieć, gdzie mieszka ta mądra babka! Oczywiście,
Helene pytać nie mogła, ona by natychmiast zrozumiała, o czym Elizabeth myśli. Nie mogła
też spytać Nikoline, bo przyznałaby się tym samym, że podsłuchiwała pod drzwiami.

Spędzanie płodu, tak ludzie to nazywają. Słowo spadło na nią, kiedyś je już słyszała
ale gdzie i kiedy? Pewnie wtedy, kiedy dowiedziała się o tych specjalnych ziołach. Delikatnie
położyła rękę na brzuchu, który na szczęście wciąż był płaski. Potem przesunęła dłoń w górę,
do wrażliwych piersi. Nie, nie wolno budzić w sobie żadnych uczuć do maleństwa. Trzeba się
go pozbyć! Przygryzała dolną wargę i wstrzymywała dech, by nie płakać. Potem znowu
myślała o liście Jensa, który schowała razem z przyborami do pisania. Nie powiedziała
jeszcze Helene o oświadczynach. Najpierw musi sama się z tym oswoić.

Czy nie byłoby lepiej, gdyby Jens się nie oświadczył?

Wtedy nie musiałaby wybierać. Nagle wpadł jej do głowy pomysł: schody na strych! Jeśli z
nich spadnie, to na pewno straci dziecko. Słyszała kiedyś o klaczy w sąsiednim dworze, która
biegała i straciła źrebię. Stało się tak pewnie z wielkiego wysiłku. U ludzi musi być chyba
podobnie?

Elizabeth leżała przez jakiś czas i rozważała swój plan, potem wstała i na palcach
wymknęła się z izdebki. Zagryzała zęby, żeby nie dzwoniły. W pokoju panował lodowaty
chłód, dygotała, niosąc pod pachą drewnianą skrzynkę, służącą jej za nocny stolik. Stanie na
niej, żeby upadek był z jeszcze większej wysokości. Kiedy ją znajdą, może powiedzieć, zę
chodzi we śnie.

Ostrożnie zamknęła za sobą drzwi i po omacku szła ciemnym korytarzem. Drżącymi
rękami ustawiła skrzynkę na samej krawędzi i weszła na nią. Schody wydawały się
oszałamiająco strome i długie. Czy to będzie boleć? Na chwilę ogarnęły ją wątpliwości,
potem zamknęła oczy i pomyślała: boleć? Czy coś może boleć bardziej niż teraz?

Już miała rzucić się w dół, gdy nagle chwyciły ją dwa silne ramiona i ściągnęły ze
skrzynki. Elizabeth była taka przerażona, że nawet nie zdążyła krzyknąć.

- Czyś ty kompletnie rozum straciła, dziewczyno?
prychnęła Helene prosto w ucho
Elizabeth. Ona nie znajdowała odpowiedzi. Wstyd, gniew i rozpacz mieszały się w jej głowie.


- Chodź tutaj
dyrygowała przyjaciółka, ciągnąć ją z powrotem do pokoju.
Zdecydowanymi ruchami zapakowała Elizabeth pod kołdrę, sama okryła się własną kołdrą i
usiadła na krawędzi łóżka.

- Próbowałaś pozbyć się dziecka, prawda?
szepnęła z wściekłością.

Elizabeth kiwała głową i wielokrotnie przełykała ślinę, zanim odzyskała zdolność
mowy.

- Jens mi się oświadczył, a przecież nie mogę mu przynieść do domu bękarta. Chyba
rozumiesz?
Wstydziła się tak bardzo, że nawet płakać nie mogła, a równocześnie pragnęła
pociechy i zrozumienia.

- Jeśli Jens jest taki, jak myślę, to weźmie i ciebie, i bękarta
powiedziała Helene
zdecydowanie.

- Nie, ty nie rozumiesz Helene. On pochodzi z bogatego dworu, jest ich przybranym
dzieckiem, a oni są bardzo pobożni i uważający w takich sprawach. Przynajmniej przybrana
matka, Ragna. Nawet nie będą chcieli o niczym takim słuchać. Zostanę sama - teraz nie
była w stanie dłużej powstrzymywać płaczu i przytuliła się do Helene.
Chce iść do tej
mądrej babki, o której mówiła Nikoline, nie wiem tylko, gdzie ona mieszka.

- No i dziękuj za to Stwórcy
odparła Helene szorstko. Przez dłuższy czas panowała
cisza, potem Helene powiedziała: - Wierz mi lub nie, ale Leonard mnie też zrobił dziecko. I ja
poszłam do tej mądrej babki, jak ją nazywasz. Chcesz, żebym ci powiedziała, co ona mi
zrobiła?

Elizabeth spojrzała w górę na przyjaciółkę.

- Ty też byłaś w ciąży?
wyszeptała przerażona. Twarz Helene wyglądała niczym
surowa maska, dziewczyna patrzyła gdzieś przed siebie.

- Tak, byłam w ciąży. I poszłam do tej mądrej babki zaczęła cicho.

- Co ona robi?
spytała Elizabeth, chociaż właściwie nie chciała słuchać.

- Położyła mnie na sienniku, takim brudnym i śmierdzącym, że czuć go było z daleka.
Baba miała powyciągane palce, aż czarne od brudu. Jej ubrania nie były prane od miesięcy.

Helene mówiła bezbarwnym głosem dalej: - Miała taki drut, długi drut na końcu
zakrzywiony, który wsunęła we mnie.
W końcu Helene spojrzała przyjaciółce w oczy i
długo nie odwracała wzroku.

Elizabeth pozwalała, by te słowa zapadły w jej mózg.

Mimo woli zacisnęła uda, jakby broniła się przed bólem, który przyjaciółka musiała
odczuwać.

- To ona nie mogła dać ci ziół albo

- Ja też tak myślała, kiedy do niej szłam.

Głos Helene był teraz nabrzmiały łzami, łamał się co chwila. Elizabeth unosiła się
lekko i pogłaskała ją po policzku. Helene płakała cicho.

- Ona mnie nie znieczuliła
mówiła dalej, z trudem przełykając ślinę.
Nie dała mi
nawet kubka wódki, nic. A kiedy krzyczałam, zakneblowała mi usta, żeby nikt nie słyszał, co
się dzieje. Ręce i nogi miałam przywiązane. Ból, jaki sprawił mi Leonard, to nic wobec tego,
co tam przeżyła,. W końcu zemdlałam. Chcesz słuchać dalej?

- Nie, nie chcę.

Teraz ona też płakała, płakała nad tym, przez co Helene musiała przejść. Płakała ze
strachu, z bólu i upokorzenia.

- Ale nie, poczekaj, posłuchaj. Myślałam, że wykrwawię się na śmierć, Elizabeth. A
teraz prawdopodobnie już nigdy nie będę mogła mieć dzieci. Zresztą to akurat mnie nie
martwi, żadnych dzieci nie planuję.

Elizabeth zaczęła głośno szlochać.

- Moja biedna Helene. Gdybym tylko wiedziała a ja myślałam wyłącznie o sobie.


- Wcale nie
rzekła Helene wielkodusznie.
Ale gdybyś zeskoczyła z tych schodów,
mogłabyś skręcić sobie kark i umrzeć.
Otarła pospiesznie twarz i ze szlochem wciągnęła
powietrze.

- Wiem o tym, ale akurat wtedy mnie to nie martwiło.
Elizabeth podziękowała w
duchu, że została uratowana. Mimo wszystko nie chciała umierać.

- Czy możesz spać ze mną dzisiaj w nocy, Helene? Dobrze mi przy tobie i czuję się
bezpieczna.

Helene skinęła głową i wślizgnęła się do łóżka. Przez maleńkie okienko widziały
zorzę polarną falującą na niebie. Białe, żółte i ostre zielone fale. Jakie to [piękne, pomyślała
Elizabeth, zdziwiona, dlaczego przedtem nigdy się czymś takim nie zajmowała. Czy dziecko
Helene znalazło się w niebie, skoro nie przyszło nawet na świat? Słyszała opowieści o
kobietach, które zabijały swoje nowo narodzone dzieci, albo wynosiły je do lasu i tam
zostawiły, żeby umarły. Niektóre robiły to z biedy, bo nie były w stanie wykarmić więcej
dzieci. Inne dlatego, że nie były zamężna i wstyd wydawał się zbyt wielki. Wyrzutki,
mówiono o tych dzieciach, a one wracały. Krzyczały przez całe noce i dnie. Często skarżyły
się na swoją matkę. Wiele kobiet z tego powodu zostało skazanych na śmierć.

- Często zastanawiałam się, czy to był chłopiec, czy dziewczynka?
powiedziała
Helene tak nieoczekiwanie, że Elizabeth drgnęła.

- Wydaje mi się, że kiedy one są takie malutkie, to jeszcze nie są ani chłopcem ani
dziewczynką
odparła Elizabeth, by pocieszyć i przyjaciółkę, i siebie.

- Gdyby moje dziecko żyło, to wiosną skończyłoby trzy lata.

- Nie wolno ci tak myśleć
powiedziała Elizabeth ochryple.
Nigdy! To był przecież
pomiot Leonarda.

- Ale też mój
rzekła Helene cicho.
Może to była malutka dziewczynka. Albo
słodki chłopczyk, podobny do mojej rodziny.

Elizabeth uniosła się wsparła na łokciu, przyglądała się Helene. Domyślała się, że po
policzkach przyjaciółki spływają łzy.

- Nie myśl tak
powtórzyła.
Nigdy! Bo zanim się obejrzysz, stracisz rozum. Życie
musi toczyć się dalej. Pozbyłaś się wstydu i żyj dalej tak jak przedtem. W każdym razie
prawie tak, dodała w myślach.
Ale ja wciąż noszę w sobie pomiot Leonarda. Ja nie będę
miała prawa zapomnieć. Nigdy!

Poczuła, że Helene tuli się do niej jeszcze bardziej.

- Może masz rację
szepnęła przyjaciółka.
Najlepiej nie myśleć za dużo o tym, co
mogłoby być.

Helene powiedziała to bardzo stanowczo, ale Elizabeth słyszała, że przez większą
część nocy płakała cicho i rozpaczliwie.



Rozdział 9



Początek grudnia to czas uboju świątecznego wieprza.

Powinno się to robić podczas przypływu i przy rosnącym księżycu, bo wtedy mięso jest
lepsze i bardziej tłuste. Niektórzy twierdzą, też że w tym czasie świnia krawat obficie i łatwiej
wyjąć wnętrzności. Elizabeth nie wiedziała, czy w to wierzyć.

Dwaj komornicy i rzeźnik spotkali się około piątej nad ranem, więc zanim domownicy
się pobudzili, wieprz był martwy.

Tego dnia służące wstały wcześniej niż zwykle. Miski i garnki, zawczasu
przygotowane, stały na ławie. W pralni wszystko było gotowe dla kobiet, pomagających przy
rozbieraniu mięsa.

Elizabeth przyniosła do kuchni przybory do pisania. Powinna napisać do Jensa.
Chłopak musi dostać odpowiedź na swoje oświadczyny, dłużej nie można z tym zwlekać.


Ona i tak ma zmarnowane życie, dotarło to do niej, kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży.
Próbowała odsuwać od siebie myśl o dziecku, ale mdłości i zmiany w jej ciele to
uniemożliwiały. Nie ma sposobu, żeby się od tego uwolnić. Zresztą teraz była wyczerpana,
żeby dalej walczyć, łez też już jej brakowało. Usiadła przy stole, zanurzyła pióro w kałamarzu
i zaczęła pospiesznie pisać.



Drogi Jesnie

Najpierw muszę ci podziękować za list, który dostałam jakiś czas temu. Następnie
muszę ci powiedzieć, że cieszy mnie i bardzo mi pochlebia twoja propozycja.



Elizabeth odłożyła na chwilę pióro. Nienawidziła sama siebie za to, że pisze taki
fałszywy list. Ale nie możne mu przecież opowiedzieć prawdy.



Ale, mój drogi przyjacielu, pisała dalej, bardzo mi przykro, nie mogę jednak przyjąć
twojej propozycji małżeństwa. Jesteśmy jeszcze tacy młodzi, ja mam dopiero szesnaście lat.



Nikoline tego rana chodziła naburmuszona, podeszła do Elizabeth i, wyciągając szyje,
powiedziała:

- Nic mnie nie obchodzi, do kogo piszesz:

- No i bardzo dobrze. tylko może nie zaglądaj mi przez ramię.
Elizabeth zasłaniała
list przed ciekawską pokojówką. Sama nie mogła zrozumieć, co sprawiło, że w następnej
chwili napisała takie słowa. Może jakaś resztka nadziei na lepszą przyszłość?



Cieszyłabym się jednak, gdyby twoja propozycja była ważna również w przyszłości.



Zanim zdążyła się rozmyślić, pisała dalej:



Zbliża się już noc, więc muszę skończyć moje krótkie pisanie.



Było to oczywiście kłamstwo, ale ładny sposób na zakończenie listu. Uzyskała w
każdym razie odroczenie, nie musiała tak zaraz podejmować decyzji.

Leonard obiecał jej kilka wolnych dni w Boże Narodzenie w zanim za owe
"rozkosze", jakie sam sobie wziął. Zastanawiała się, czy zechce teraz dotrzymać słowa. Ale
czy ona będzie miała odwagę spotkać się z rodziną i Jensem? Zdoła udawać, że nic się nie
stało? Nie, nawet myśleć o tym nie może. Podpisała się pod listem, dodała datę i włożyła list
do koperty.

W tym samym momencie do kuchni wpadł Ole.

- Potrzebuję więcej wrzątku do oparzenia świni.
Podał Gurine drewniane wiadra, a
ona natychmiast napełniła je parującą wodą. Chłopak pobiegł do drzwi ze słowami:

- Niedługo wasza kolej! Tylko patrzeć, jak przyjdą komornice.

Elizabeth wsunęła list do kieszeni. Da go Olemu, kiedy chłopak skończy swoją pracę.
Pewnie potem pójdzie do sklepu, to go wyśle.

W szafie znalazła bawełniany sznurek, którym związała mocno swój jasny warkocz,
żeby nie przeszkadzał w robocie. Przez kuchenne okno, z którego widać było oborę,
zobaczyła parę kobiet i jakieś dziecko.

- Przyszły żony komorników
oznajmiła.

Gurine natychmiast wyszła na schody, żeby wydać polecenia pracowitym, które też
zaraz zniknęły w pralni, gdzie dzielono mięso. Do kuchni razem z Gurine przyszła Amanda.

- A ja mam nową kurtkę
powiedziała dziewczynka dumna niczym paw.


- O rany, ale pięknie wyglądasz
chwaliła Elizabeth, choć widziała wyraźnie, że kurta
uszyta jest z jakiegoś starego, zniszczonego ubrania.
I jaką masz piękną chustkę. Wyglądasz
jak dorosła dama!

Amanda uśmiechnęła się z dumą i zdjęła chusteczkę, związaną pod brodą.

- Włosy mam zaplecione tak jak ty. W jeden warkocz, nie w dwa, jak to noszą małe
dziewczynki.
Usiadła na krześle przy długim stole i machała lekko nogami.

- Co ona tu robi?
spytała Nikoline, wskazując Amandę.

- Czeka na mnie
odparła Elizabeth.
Będziemy razem czyścić kiszki.

- Tak, to odpowiednia dla was praca. Życzę wszystkiego dobrego! Ja mam zajęcia w
domu.

Elizabeth poczuła, że złość ją dławi, jej głos brzmiał złowieszczo, kiedy powiedziała:

- Miej się na baczności, Nikoline. Bo zanim się obejrzysz, sama trafisz do brudnej
roboty. Twoja kolej też nadejdzie.

Nikoline potrząsnęła głową i roześmiała się szyderczo.

Potem wpiła wzrok w Amandę, która jadła chleb z masłem i serem, przygotowany przez
Gurine.

- Lekką ręką rozdajesz chleb, jak widzę
warknęła Nikoline.

- A ty się strzeż
syknęła Elizabeth, podchodząc do pokojówki.
Więcej nie będę cię
ostrzegać.

Nikoline zacisnęła wargi i już się nie odezwała.



Elizabeth czuła bolesne pulsowanie w palcach rąk. Jelita trzeba było ostrożnie
wywrócić na drugą stronę i zebrać cały tłuszcz, który znajdował się we wnętrzu, potem
starannie wypłukać w morskiej wodzie, bo, jak mówiono, morska sól jest najlepsza.

- Zbieraj, zbieraj tłuszcz i łój
podśpiewywała Amanda, jakby przydzielono jej jakieś
wymarzone zajęcie. Małe rączki były czerwone z zimna, ale ona mimo to pracowała
niezmordowanie.

- Nie marzniesz?
spytała Elizabeth.

- Tak miło jest pracować razem z tobą, że nic mi nie szkodzi.

- Popatrz no, Amando.
Elizabeth rozpięła bluzkę pod szyją, ukazując nagą skórę.

Wsuń tam ręce, to się trochę ogrzejesz.

Dziewczynka przyjęła propozycję i śmiała się radośnie, gdy Elizabeth jęczała i
chwytała powietrze, wytrzeszczając oczy.

- Chcesz ty też ogrzać swoje ręce u mnie?
Amanda zaczęła rozpinać ubranie.

- Nie, nie na Boga, dziecko. Zapnij kurtkę, bo się zaziębisz.

Amanda posłusznie pozapinała guziki, Elizabeth tymczasem chuchała na swoje ręce i
rozcierała je.

- Nie, Amando, musimy pracować jak najszybciej.

Wisz, im szybciej skończymy, tym prędzej będziemy mogły pójść do domu i się ogrzać.

Mała przytakiwała i pracowała dalej. Amanda gadała i śpiewała. Elizabeth natomiast
pogrążona była w myślach. czasami praca pomogła uwolnić się od bolesnych rozważań,
najczęściej jednak zmartwienia nie dawały o sobie zapomnieć. Tak jak teraz, przy tej
obrzydliwej robocie. Żółte i białe kulki tłuszczu trzeba było zbierać i odkładać do drewnianej
miski, którą miały między sobą. Elizabeth na widok bezkształtnych bryłek tłuszczu poczuła,
że mdłości podchodzą jej do gardła.

- Zostań tu, ja zaraz wrócę
powiedziała nagle.
pobiegła wydeptaną ścieżką,
prowadzącą od brzegu morza do dworskich zabudowań. Nie wiedziała, dlaczego biegnie tak
daleko. Może nie chciała, żeby Amanda zobaczyła, jak wymiotuje? Dziewczynka ma kilkoro
młodszego rodzeństwa, być może jej matka też chorowała w ciąży, więc Amanda by się
zorientowała. A nikt nie może wiedzieć, że Elizabeth spodziewa się dziecka!


Kiedy zwymiotowała już wszystko i śniegiem przemyła twarz, nagle zobaczyła, że
Leonard idzie do brzegu w stronę zabudowań. Nie wiedziała, że jest tam jakaś ścieżka.
Przeniknął ją lodowaty strach. Chwyciła brzeg spódnicy i najszybciej jak mogła pobiegła w
dół. Nie pozwól, żeby stało się coś złego, nie pozwól, żeby stało się coś złego, powtarzała w
duchu. Chciała krzyczeć, ale brakowało jej powietrza. Strach niczym szpony zaciskał jej
żołądek.

Amanda siedziała w kucki pośród nabrzeżnych kamieni, skulona niczym przerażone,
małe zwierzątko. Policzki okolone czarną chusteczką były mokre od łez, gdy rzuciła się
Elizabeth na szyję. Drobnym ciałkiem wstrząsał szloch.

- On mnie złapał! On jest okropny
szlochała dziewczynka.

Elizabeth przyciskała ją mocno do siebie, w głowie miała chaos. Przeżywała znowu
własne przerażenie, ten piekący ból, kiedy mężczyzna wdzierał się w nią. Nagi strach, kiedy
znalazła się pod jego wielkim cielskiem. To niemożliwe, by Amanda musiała przeżyć to
samo!

- Co ci zrobił?
spytała Elizabeth, odsuwając małą lekko od siebie.
Opowiedz mi
wszystko. wiesz, że możesz mi powiedzieć, prawda?

Amanda skinęła głową i otarła nos rękawem. Szloch wstrząsnął nią jeszcze kilka razy,
a potem powiedziała:

- On próbował zerwać ze mnie ubranie. Nawet moją kurtkę!

Elizabeth czuła, że łzy palą ją pod powiekami, pozwoliła im płynąć.

- I co jeszcze zrobił?
spytała.

- Podniósł mu sukienkę. I łapał mnie za pupę, to było wstrętne. Za gołą pupę.

Elizabeth nie wiedziała, jak ma pytać. Nie była pewna, czy wie, jak nazywają się
różne części kobiecego ciała.

- Sprawiło ci to ból?
spytała w końcu.

- Nie, ale było paskudne.

Elizabeth przyciągnęła ją znowu do siebie. Kołysała małą tak, jak Helene, kiedy
pocieszała ją tamtego dnia w pralni. Leonard nie zgwałcił Amandy. Dzięki Bogu, nie udało
mu się.

- Ja go ugryzłam
powiedziała Amanda, odsuwając się od Elizabeth.
Czy zrobiłam
źle?

- Nie, moje dziecko
zapewniała Elizabeth, uśmiechając się przez łzy.
Postąpiłaś
znakomicie. Gdyby sam gospodarz albo ktoś inny próbował zrobić ci coś takiego jeszcze raz,
to gryź, jak tylko zdołasz.

Amanda uśmiechnęła się i ocierała łzy rękawem kurtki.

- Wtedy on mnie puścił. Myślę, że zobaczył ciebie. Ja próbowałam cię wołac, ale on
zasłonił mi buzię ręką.

- Amanda, posłuchaj mnie teraz uważnie. Nie wolno ci nigdy, ale to nigdy zostawać w
tym dworze samej. Gospodarz to niebezpieczny człowiek. On będzie chciał zrobić ci to
jeszcze wiele razy. Przez cały czas trzymaj się w pobliżu innych ludzi. Ale gdybyś chciała
komuś o tym opowiedzieć, to na pewno nikt ci nie uwierzy.

- Dlaczego?

- Tak po prostu jest. Wszyscy myślą, że Leonard jest miły, ale to nieprawda. I jeśli o
tym powiesz, to ludzie ci nie uwierzą i będzie jeszcze gorzej. Rozumiesz, co mam na myśli?

Amanda przytakiwała. Dygotała z zimna i ze strachu.

- Czy nie możemy iść na trochę do ciepłej kuchni, Elizabeth?

- Tak, pójdziemy i będziemy pomagać Gurine. Co ty na to?

- Gurine jest miła. Prawie taka jak ty. Ale ta druga, ta z żółtymi, głupimi lokami, ona
jest zła.

- Tak, Nikoline jest zła. Ale teraz trochę się z nią zabawimy. Chcesz mi pomóc?


- Ja mam to zrobić?

- Jak będzie trzeba, to się domyślisz.

Amanda skinęła głową. Może więc to mimo wszystko będzie dobry dzień.

Kiedy znalazły się bezpieczne w ciepłej kuchni, Elizabeth powiedziała, że ma dla
Nikoline polecenie od gospodarza, by zastąpiła je w pracy.

Nikoline protestowała.

- Nie będę stać na brzegu i marznąć
prychnęła oburzona.
Mimo wszystko jestem
pokojówką.

- Chcesz się przeciwstawić swojemu gospodarzowi, to proszę bardzo

Nikoline rozważała tę sytuację przez chwilę, potem wściekła pobiegła ku drzwiom.

- Przypomnij sobie moją przepowiednię, Nikoline
cisnęła z nią Elizabeth.
Ty też
dostaniesz swoją porcję brudnej roboty

Gurine słuchała tego zdumiona, a potem rzekła ostrzegawczo:

- Uważam, że nie powinnaś się tak drażnić z Nikoline.

- Co masz na myśli?
spytała Elizabeth niewinne.

- Ty wiesz, co mam na myśli. Niedobrze jest wygadywać o sobie takie rzeczy. Są
ludzie, którzy w to wierzą.

Elizabeth pożałowała, bo Gurine mówiła z wielką powagą. To przestroga, najlepiej
zrobi, jeśli jej posłucha. Ale otrząsnęła się z nieprzyjemnych uczuć.

- Wierzą
odparła swobodnym tonem
chyba tylko tacy jak Nikoline.

Gurine milczała, przyglądała się tylko Elizabeth długo, a potem wróciła do pracy.
Wkrótce jednak zaczęły znowu rozmawiać, roztrząsały różne tematy i w kuchni nastał miły
spokój.



Elizabeth długo rozważał to, co Leonard zrobił Amandzie, i co mogło się stać. Myśl
była przerażająca, budziła w niej straszny gniew. Zrobić coś takiego małemu, bezbronnemu
dziecku! Leonard to bestia, ni mniej ni więcej.

Od czasu do czasu mignął jej gdzieś w obejściu.

Niekiedy miała wrażenie, jakby jej unikał. Nigdy nie patrzył jej w oczy, udawał, że nie widzi.
To okrycie dało jej lekkie poczucie siły, a strach przed Leonardem powoli przeradzał się w
niewinność
palącą, dławiącą nienawiść, którą ledwo była w stanie opanować.

Pracując, nie mogła zebrać myśli, ponieważ rzadko bywała sama. ale często, w
przerwach, wymykała się nad morze.



Pewnego dnia brnęła w głębokim śniegu, w stronę niewielkiego wzniesienia, z którego
rozciągał się widok na otwarte morze. Tutaj mogła pomyśleć w samotności, odzyskać spokój
i dać chwilę odpoczynku znękanej duszy.

Nagle usłyszała, że ktoś ją woła. Zirytowana odwróciła się.

- Elizabeth, dokąd idziesz?
Kristian unosił rękę w geście powitania i kierował się w
jej stronę.

- Idę w takie miejsce, gdzie mogę być sama. całkiem sama
dodała, wybierając
miejsca, z których wiatr zwiał śnieg. Niech Kristian sobie myśli, co chce. Ona jest w ciąży z
jego ojcem. Urodzi przyrodniego brata lub siostrę Kristiana. Myśl sprawiła jej taki ból, że
odwróciła się, by nie dostrzegł cierpienia w jej twarzy.

Mróz przenikał do szpiku kości, ale na szczęście ubrała się ciepło. Latały nad nią z
krzykiem jakieś mewy, nieustannie polujące na jedzenie. Morskie fale pokrywała biała piana.
Im dalej od brzegu, tym fale były większe. Życie też jest takie, pomyślała Elizabeth.
Dokładnie takie jak morze. Najpierw jest cicho, a potem, zanim człowiek się obejrzy, zrywa
się sztorm. I to mają na myśli ludzie, którzy mówią, że trzeba trzymać głowę ponad wodą, to
znaczy trzeba się przedostać na następną falę.


Ona potrafi to zrobić! Ale Leonard dostanie za swoje.

Prędzej czy później, zapłaci za to, co zrobił. nagle przyszło jej do głowy, że powinna stąd
wyjechać, może nawet na krańce morze, daleko pod horyzontem? Do Bergen? Tyle słyszała o
tym mieście. A może do Christianii? W każdym razie tam, gdzie mogła urodzić dziecko i
oddać je jakimś miłym ludziom na wychowanie. Nikt nie będzie wiedział, że to dziecko
Leonarda. Dla rodziców zmyśli jakąś historię, jak nadejdzie pora. A potem zobaczy, co dalej.
Do domu wrócić nie może, nigdy. Ale da sobie radę. Świadectwem od Leonarda nie
zamierzała się przejmować. To samo dotyczy plotek, jakie on będzie na nią rozsiewał.
Elizabeth odejdzie tak daleko stąd, że żadne plotki jej nie dosięgną. A może i Helene ucieknie
razem z nią?

Uśmiechnęła się delikatnie w stronę morza. Może mimo wszystko znajdzie się jakaś
rada.



Rozdział 10



Święta były tuż-tuż. Służba mogła spoglądać wstecz na pracowitą jesień, kiedy to
jedno ciężkie zajęcie następowało za drugim: wykopki, uboje, strzyżenie owiec, pieczenie,
pranie, znowu ubój. Gurine czasami traciła panowanie nad sobą, czerwona i zdenerwowana,
rozpaczała, że nic nie będzie gotowe na czas. Helene mówiła jednak, że tak jest co roku.

Elizabeth lubiła przedświąteczny czas. Odkąd strach przed Leonardem zmienił się w
gniew, dni stały się łatwiejsze. Miała też więcej czasu na rozmyślania. Tak często, jak mogła,
chodziła na "swoje miejsce", jak je nazywała. Widok na otwarte morze dawał jej odpoczynek,
a myśli krążyły swobodnie. Zwłaszcza jeśli dni były szczególnie trudne, lubiła tam siadywać.
Marzyła wtedy, jeśli to będzie, kiedy znajdzie się daleko stąd, to, jak rodzice przyjmą tę
decyzję oraz z czego będzie żyć, odsuwała jak najdalej. Potrzebowała odwagi, by spełnić soje
plany. By pokonać strach. Nawet Helene jeszcze o niczym nie powiedziała. Dowie się
wszystkiego, jak Elizabeth będzie gotowa.

Ole wysłał list do Jensa. Teraz w dniach, kiedy do wiejskiego, kramu przychodziła
poczta, Elizabeth nie opuszczał lęk, że dostanie odpowiedź. Tak niewiele trzeba, by zburzyć
jej kruche plany. Parę słów, że Jens za nią tęskni, że spodziewa się zobaczyć ją znowu w
święta, może sprawić, iż niepewność powróci. A wtedy nie będzie w stanie przeprowadzić
tego, co wymyśliła. Napisze do przyjaciela, kiedy już znajdzie się daleko od Daslrud. Daleko
od Leonarda. Wtedy może będzie w stanie znowu pomyśleć o Jensie.

Elizabeth wstała, strzepnęła śnieg ze spódnicy, głęboko wciągnęła słony zapach morza
i ruszyła z powrotem do dworu. Gurine przydzieliła jej tego dnia prasowanie bielizny,
Elizabeth wiedziała, że na to trzeba czasu. Ale poprosiła Gurine, by pozwoliła jej trochę się
przejść i zaczerpnąć świeżego powietrza.

- Nie wyglądasz ostatnio najlepiej
kucharka kiwała głową.
Może właśnie tego
potrzebujesz, świeżego powietrza. Idź, idź, Elizabeth, ale nie siedź tam za długo. Pamiętaj o
prasowaniu.



Kiedy Elizabeth wróciła, Helene zdążyła już przynieść wielki stos rzeczy do
prasowania, które suszyły się na otwartym strychu.

- Spacer dobrze ci zrobił. widać to po tobie
ucieszyła się Gurine.
Masz piękne
rumieńce na policzkach.

- Tak, ale na dworze jest potwornie zimno
odparła Elizabeth.
Dobrze jest wrócić
do ciepła. A poza tym nic nie pachnie tak, jak bielizna, która suszyła się na dworze.

Gurine przytaknęła, Helene poszła do kolejnych zajęć. Elizabeth zabrała się do
prasowania. Rozgrzewała żelazko w piecu, najpierw sprawdzała na specjalnej szmacie, zanim
zaczęła prasować. Miarowymi ruchami wygładzała wszystkie zmarszczki i zagniecenia,


potem starannie składała prasowaną rzecz. To bardzo przyjemna praca w porównaniu z tym,
co trzeba było robić przez całą jesień. Może powinna poszukać sobie miejsca jako pomoc
domowa u jakiejś starej, bogatej pani w mieście? Słyszała, jak Nikoline zachwalała, że stare
panny i bogate wdowy w mieście zatrudniają dziewczęta do towarzystwa i lżejszych prac
domowych. To się nawet nazywa dama do towarzystwa. Westchnęła zadowolona, pogrążona
w tym swoim śnie na jawie.

Ole wpadł do kuchni w zaśnieżonych butach.

- List do Elizabeth!

Gurine ofuknęła go.

- Gdzie się tu pchasz w tych buciorach? Dopiero co umyłam podłogę.

- Sama go jej dam. A ty idź i się przebierz.

- Tak zaraz wracam na dwór.
Ole zniknął równie szybko, jak się pojawił.

Elizabeth wzięła list spoconymi rękami. Żeby to tylko nie od Jensa! Ale nie, pismo
było znajome, więc to nie od niego. Rozerwała kopertę i ogarnęła wzrokiem arkusik.



Moja najdroższa córko, Elizabeth.

Od dawna waham się, czy nie napisać do ciebie tego listu. Ale teraz czuję, że muszę.
Chociaż twoja mama mi zakazuje. Twoja mama jest chora i leży w łóżku. Strasznie kaszle.

Chciałem cię tylko o tym poinformować. Maria jest zdrowa i wesoła. Wszyscy inni
posyłają ci najlepsze pozdrowienia. Ja myślę o tobie codziennie. I jesteś przy mnie zawsze w
czasie wieczornego pacierza.

Pozdrawiam od twojego oddanego ojca.



Pierwsze, co przyszło Elizabeth do głowy, to zdumienie, że ojciec pisze niezwykle
poprawnie. Następnie pomyślała, że napisał "najdroższa", słowo, które nigdy nie padło z jego
ust. Jej rodzice byli bardzo skąpi, jeśli chodzi o dobre słowa. Zarówno wobec siebie, jak i
wobec córek.

- Stało się coś złego, Elizabeth?
spytała Gurine.
Zamilkłaś i zrobiłaś się taka blada.

- Mama jest chora
odparła Elizabeth, wpatrując się w kuchenną szafę.
Podobno
strasznie kaszle.
Spojrzała w oczy starej kobiety i dodała: - Oni nie są z tych, co narzekają.
Pracowali i męczyli się całe życie, nigdy nie kładli się do łóżka, niezależnie od tego, jak
bardzo byli chorzy. A teraz mama nie wstaje. Nie chciała, żeby ojciec mnie o tym
zawiadomił. To cała ona. Ale chyba to coś poważnego, skoro tata mimo wszystko do mnie
napisał.

U nas w domu to mama zawsze decydowała, pomyślała. Tata milczał i słuchał mamy.
Dopiero teraz przeciwstawił się jej woli.

Elizabeth opadła na najbliższe krzesło. Matka nigdy nie chorowała. A przynajmniej
nigdy się nie skarżyła. Oczywiście rodzice zapadli na jakieś grypy, mieli niestrawności i bóle
pleców. Ale o tym nigdy się nie rozmawiało. Po prostu stwierdzali, że tak jest, poza tym to
wszystkim czasami dolega, nie ma się czym przejmować. Elizabeth pamiętała też dzień, kiedy
mama rodziła Marię. Ona sama musiała biec całą długą drogę do akuszerki. Jeszcze pamięta
tę starą kobietę, którą wzywano do rodzących. Elizabeth biegła tak, że czuła w ustach smak
krwi, a w uszach wciąż miała krzyk matki.

I widziała poród, chociaż to nie są sprawy przeznaczone dla dziecięcych oczu. Przez
ponad dobę matką wstrząsały bolesne skurcze, bo Maria ułożona była tyłem. Potem akuszerka
powiedziała, że mama powinna leżeć w łóżku przynajmniej dwa tygodnie. Ale pojawiły się
problemy, których stara kobieta nie przewidziała. Koza, która dawała doić się tylko mamie,
kopała wiadro i nie pozwalała się nikomu dotknąć. W końcu wprowadzono ją do alkierza i
tam mama wydoiła uparciucha.


Następnego dnia wstała. Blada, słaniająca się na nogach, ale nigdy o swoim zdrowiu
nie mówiła. Jakby tak miało być. Elizabeth jednak pamięta, że trzeba było dużo czasu, zanim
naprawdę wróciła do zdrowia. Więc teraz musi być naprawdę chora, skoro ojciec uznał, ze
powinien o tym napisać do córki. On, którego Elizabeth nigdy nie widziała, żeby napisał choć
jedno zdanie.

- Muszę jechać do domu
oznajmiła, patrząc na Gurine, która również usiadła.

Elizabeth myślała o obietnicy, jaką złożyła sama sobie, że nigdy do domu nie wróci.
Teraz będzie musiała patrzeć w oczy rodzicom i Jensowi, będzie musiała kłamać i ukrywać
to, co się z nią stało. nie zasłużyli sobie na takie traktowanie. Nawet Jens nie zasłużył, chociaż
spędził noc z Dorte. Ale czy na pewno? Odepchnęła od siebie tę myśl.

- Porozmawiaj o tym z gospodarzem
poradziła Gurine. Żywiła dla Leonarda wielki
respekt.
Jeśli powiesz mu, jak się sprawy mają, z pewnością da ci wolne. To sprawiedliwy
człowiek.

Tak, niczym anioł, pomyślała Elizabeth, zdając sobie jednak sprawę, że będzie
musiała stanąć przed Leonardem twarzą w twarz. Na myśl o tym poczuła, jakby dostała
bolesny cios w żołądek.

- Kto ma rozmawiać z Leonardem?
spytała Helene, która akurat stanęła w drzwiach.

- Moja mama jest chora, myślę, że to coś poważnego tłumaczyła Elizabeth ochrypłym
głosem.
Dostałam dzisiaj list od taty.

- To pracowici ludzie
wtrąciła Gurine.
Nie z takich, co to narzekają z byle
powodu. No to jej powiedziałam, że musi iść do gospodarza. Innej rady nie ma.

Helene i Elizabeth wymieniły spojrzenia.

- Chcesz to zrobić teraz?
spytała Helene i dodała na tym samym oddechu:

- Ja będę za ciebie prasować.

- Teraz
przytaknęła Elizabeth pospiesznie, żeby się nie rozmyślić.
Jak już z nim
porozmawiam to wrócę, żeby cię zastąpić.

- On jest w kantorze
poinformowała Helene.
Chciałabyś, żebym z tobą poszła?

Elizabeth pokręciła głową. Tę sprawę musi załatwić sama.

- Ale dziękuję, mimo wszystko
szepnęła w odpowiedzi.

Na uginających się nogach, z sercem bijącym boleśnie szła długim korytarzem, aż
stanęła przed drzwiami kantoru.

Czego ja się boję?
spytała sama siebie. Przecież się na mnie rzuci tutaj w domu. I
czy to nie on powinien się bać mnie? To on wyrządził mi zło, nie ja jemu. I powinnam myśleć
o Amandzie. Czy to była jej wina? Czy ona o to prosiła? A gdyby na jej miejscu znalazła się
Maria? Zdecydowanie wyciągnęła rękę i głośno zapukała w ciężkie dębowe drzwi.

- Proszę wejść
usłyszała.

Wciągnęła dwa razy powietrze i przytrzymała je w płucach.

- Dzień dobry
powiedziała, ale nie dygnęła. Aż taka pokorna nie chciała być, skoro
najchętniej ze wszystkiego wymierzałaby mu policzek.

Elizabeth w ułamku sekundy zauważyła niepewność w jego twarzy, kiedy ją zobaczył.
A może tylko jest zdziwiony, bo zaraz opanował się i uśmiechnął obleśnie.

- No co, stęskniłaś się za mną?

Elizabeth udawała, że nie słyszy, przystąpiła do rzeczy.

- Dostałam dzisiaj list od taty. On pisze, że mama jest bardzo chora. Muszę pojechać
do domu.

- To twój ojciec zna litery?

Myślała najpierw, że się przesłyszała. Do jakiego stopnia złośliwym można być?
Przez chwilę nie znajdowała słów. Zacisnęła powieki, by się opanować. Potem otworzyła je i
ogarnęła wzrokiem rzędy książek na półkach. Od podłogi aż po sufit. Jak bardzo imponowało


jej to bogactwo, kiedy przyszła tu pierwszy raz. Bogactwo i władza. Władza potrzebna do
niszczenia innych ludzi.

Starała się nie tracić panowała nad sobą, zebrać myśli. Z pewnością chciałaby
doprowadzić ją do płaczu, ale tej radości mu nie sprawi. Dlatego zignorowała złośliwą uwagę
i powiedziała bezbarwnym głosem:

- Jak mówiłam, mama jest chora i muszę jechać do domu na parę dni.

- A co byś powiedziała na trochę przyjemności, gdzieś za oborą?
spytał i pochylił się
nad biurkiem, szczerząc zęby w paskudnym uśmiechu. Teraz Elizabeth nie była w stanie już
nad sobą panować. Podeszła do biurka, oparła ręce na blacie, drżąc z hamowanego gniewu.

- Pamiętasz, Leonard, tamten dzień, kiedy podawałam obiad tobie i Kristianowi?

Specjalnie zwracała się do niego po imieniu. Nie oczekiwała, że jej odpowie, więc
mówiła dalej:

- Obiecałeś mi wtedy kilka wolnych dni na Boże Narodzenie, jeśli oddam ci
przysługę. Tak w każdym razie myślałeś, chociaż ja byłam naiwna jak dziecko i myślałam że
chodzi o pracę. Że muszę pracować ciężko, tak jak rodzice mnie uczyli. Potem ty wziąłeś
sobie siłą to, co chciałeś. Teraz ja chcę dostać swoje wolne dni.

Uśmiech Leonarda znikł jak zdmuchnięty.

- Nigdzie się stąd nie ruszysz, zapamiętaj to sobie!

- Tylko spróbuj mnie zatrzymać. Gdybyś chciał słuchać, co ludzie gadają, to byś
wiedział, że umiem nie tylko wieczorny pacierz. I uważaj, żebym tej umiejętności nie
wypróbowała na tobie.

Leonard na moment rozdziawił usta, zaraz się jednak otrząsnął.

- Nie wierzę w takie głupoty. Ale, jak mówię, w tym domu rządzę ja, a nie jakaś
nędzna wywłoka. Nie dostaniesz wolnego i więcej nie chcę o tym słyszeć.

- Nie skorzystasz z możliwości, żeby posłuchać, co ludzie gadają, Leonard? Podobno
nie ma dymu bez ognia.

Głos Elizabeth o mało się nie załamał. Dlatego odwróciła się na pięcie i wyszła,
stukając twardymi drewniakami. Kiedy drzwi się za nią zamknęły, opadła na ścianę na
podłogę. Zacisnęła oczy i głęboko wciągnęła powietrze. Nie chciała płakać, musiała
opanować gniew. Nie miała odwagi wyobrazić sobie, jak się odbędzie to spotkanie, ale nie
uwierzyłaby, że on nie pozwoli jej jechać do domu. Przecież odkąd przybyła do Dalsrud, nie
miała ani jednego wolnego dnia.

Otarła lepkie dłonie o spódnicę. Że też człowiek może być taki zły! Właściwie nie
powinno jej to zaskakiwać, ale mimo wszystko sprawiało ból, czuła bolesne skurcze w
żołądku. Ale już postanowiła. Pojedzie do domu. I to zaraz jutro.



W kuchni zastała samą Helene, więc mogła opowiedzieć jej, o czym mówiono w
kantorze.

- Że też miałaś odwagę
zdumiała się Helene.

- A ty byś nie zrobiła tak samo?

- No ja z latami stałam się twardą, ale nie wiem

- Przecież wtedy w oborze zamachnęłaś się na niego wędzidłem
przypomniała
Elizabeth.
Nie pamiętasz?

- Znalazłam je za drzwiami, więc po prostu wzięłam.

Nie miałam pojęcia, że to Leonard tam jest. I co ty teraz zrobisz?
pytała, składając obrus,
który Elizabeth tymczasem zdążyła wyprasować.

- Teraz muszę odnaleźć Kristiana. Powiem mu, że jego ojciec dał mi wolne i że on ma
mnie odwieźć do domu jutro rano.
Powiedziała to z siłą, jakiej nigdy jeszcze w sobie nie
czuła.

Helene wytrzeszczała oczy.


- Ty kompletnie zwariowałaś, Elizabeth. A co będzie, jeśli cię przyłapią? Pomyśl, że
Kristian odmówi?

- Nie zrobi tego
odparła z przekonaniem.
mam nadzieję, że kiedy wyjadę, ty też mi
pomożesz? Gdyby ktoś pytał, gdzie jestem.

- Oczywiście, że pomogę ci, Elizabeth. Powiem wszystkim, że masz wolne. A tedy
nikt się nie będzie więcej nad tym zastanawiał. I jeśli chodzi o Leonarda, to też coś wymyślę,
gdyby odkrył, że zniknęłaś.

Elizabeth znowu rozgrzewała żelazko.

- Mam wyrzuty sumienia, że zostawiam ci tyle pracy, Helene. Nie wiem, jak długo
tam zostanę.

- Radziłam sobie przez trzy miesiące, zanim ty tutaj nastałaś. Więc i teraz poradzę

odparła Helene.

Po południu, kiedy skończyły obrządek, Elizabeth chciała zostać jeszcze trochę w
oborze.

- Przyjdę za chwilę
poinformowała Helene, kończąc dojenie ostatniej krowy.

Tamta spojrzała na nią w zamyśleniu, więc Elizabeth dodała pospiesznie:

- Muszę pobyć trochę sama, zanim porozmawiam z Krystianem.

Przyjaciółka zrozumiała, że Elizabeth, kiedy została sama, weszła na siano i położyła
się w kącie. Zastanawiała się, co powiedzieć Kristianowi. Wszystko się w niej burzyło
przeciwko oszustwu, ale skoro Leonard nie pozwolił jej wyjechać, musi kłamać.

Wszystko się z pewnością ułoży, przekonywała samą siebie. Nie mogła myśleć
inaczej.



Musiała się na chwilę zdrzemnąć, bo była przemarznięta i obolała, gdy dotarły do niej
jakieś ciche jęki z dołu, z obory. Rozejrzała się zdezorientowana i stwierdziła, że na ścianie
wisi zapalona latarka. Łagodny, żółty blask oświetlał dwoje ludzi, leżących nieco dalej.
Rozpoznała głos Nikoline i drugi, męski. W pierwszej chwili Elizabeth pomyślała, że
mężczyzna, który leży na pokojówce, ją gwałci. Chciała krzyczeć i przepędzić łajdaka, gdy
nagle dotarło do niej, że tamta robi to z własnej woli. Nikoline najwyraźniej bardzo się
podobało zachowanie mężczyzny.

- O, tak, jeszcze, jeszcze. O, jesteś wspaniały
jęczała, pomagając mu rozpiąć swoją
bluzkę.

Ukazały się białe, nieduże piersi, a mężczyzna natychmiast zaczął pieścić językiem
różowe brodawki.

Elizabeth leżała jak sparaliżowana i wpatrywała się w nich. co mam zrobić?
myślała
gorączkowo. W każdym razie nie mogę się teraz ujawnić. Muszę leżeć cicho, zanim stąd nie
wyjdą, postanowiła.

Mężczyzna, w którym Elizabeth szybko rozpoznała jednego z komorników, zadarł
spódnicę Nikoline do góry i całował jej nagie uda. Elizabeth zaczerwieniła się, widząc, że
tamta odsłaniała się przed nim.

- Podoba ci się to, co widzisz?
szeptała pokojówka, rozchylając uda jeszcze bardziej.

Mężczyzna kiwał głową w odpowiedzi, wsuwając w nią dwa palce.

Nikoline odrzuciła z jękiem głowę. Szeptała coś stłumionym głosem, oddychała coraz
szybciej i poruszała biodrami w takt ruchów jego ręki.

- Jeszcze trochę. Tak, tak

Oniemiała Elizabeth patrzyła, jak nagle Nikoline zaczęły wstrząsać spazmy, a po
chwili opadła bez ruchu. Z przymkniętymi oczyma i uśmiechem zadowolenia, powiedziała: -
Ty to wiesz, jak dogodzić dziewczynie.

Mężczyzna zachichotał z pewnością siebie.


- Teraz moja kolej
powiedział, przewracając Nikoline na brzuch.
No, zadek w
górę!
komenderował, obejmując jej nagie biodra.

Tak robią zwierzęta, pomyślała Elizabeth, czując równocześnie dziwne podniecenie na
widok tych dwojga.

Nikoline jęknęła głośno z rozkoszy, kiedy mężczyzna brał ją od tyłu, szybko i
brutalnie. Nie trwało długo i skończył, po czym opadł bezsilny obok Nikoline.

- Mam nadzieję, że to nie będzie miało następstw
powiedział po chwili.

- Nie przejmuj się tym
odparła Nikoline lekko, wstała i porządkowała ubranie.

Jestem w bezpiecznym okresie.

Mężczyzna wzruszył ramionami, on też wstał i zapinał spodnie.

Elizabeth przypomniała sobie, że Helene wspominała coś o tym któregoś dnia.
Podobno czas tuż przed i zaraz po miesięcznym krwawieniu, kobiety uważają za bezpieczny
przed zajściem w ciążę. Często jednak się mylą i wiele młodych dziewcząt mimo wszystko
rodzi dzieci.

Elizabeth leżała, dopóki nie upewniła się, że tamci zniknęli, dopiero potem odważyła
się wymknąć z obory.

Kristiana znalazła w szopie na łodzie, gdzie naprawiał sieci. Szybko powiedziała mu,
że jej matka jest chora i Leonard dał jej parę dni wolnego. Kristian patrzył wyczekująco,
dopóki nie skończyła:

- Gospodarz powiedział, że jutro wcześnie rano masz wziąć konia o odwieźć mnie do
domu.

- Rano to ja będę zarzucał sieci
odparł krótko.

- No to zarzucisz je później. Twój ojciec tak kazał.

Widziała, że oczy Kristiana ciemnieją.

- Od dawna mnie unikasz
burknął.
Ale jak nagle potrzebujesz pomocy, to ja mam
być gotowy. Taka jesteś, Elizabeth?

- Ja zawsze mam mnóstwo pracy, poza tym nie wiedziałam, że chcesz ze mną
rozmawiać. A w końcu to jest polecenie twojego ojca. i radzę ci nie rozmawiać z nim o tym,
on i tak nie był zachwycony, że muszę pojechać do domu teraz przed samymi świętami. Ale,
jak powiedział, skoro matka jest chora, powinnam. To przecież jasne.

Akurat teraz mijała się z prawdą, jak to tylko możliwe i czuła się z tym źle.

- Musisz być gotowy o brzasku.

- Najpierw trzeba konia nakarmić, po jedzeniu musi trochę odpocząć, bo jak nie, to
zachoruje.

- Poproszę Olego, żeby dał koniowi jeść o świcie.

Po tych słowach wyszła, modląc się w duchu, żeby Kristian nie poszedł poskarżyć się
ojcu.



Końskie kopyta rozpryskiwały śnieg wokół sań, kiedy następnego dnia rano ruszyli w
drogę. Otuleni w futrzane okrycia siedzieli w milczeniu, gdy ludzie w okolicznych dworach
dopiero zaczynali przecierać oczy.

- Co dolega twojej mamie?
Spytał Kristian po dłuższym milczeniu.

- Jest chora
odparła Elizabeth krótko, odwracając głowę.

- Domyślałam się. ale co jej jest?

- Czy ja wyglądam na doktora?

Znowu nastało długie milczenie, a w końcu Kristian rzekł surowo:

- Moim zdaniem to nie jest powód, żebyś siedziała tu i pyskowała.

Robię, co mi się podoba, pomyślała. Bo wkrótce wyjadę z Dalsrud na zawsze.

- Przykro mi, że tak to odbierzesz, Kristian
bąknęła.

Ale nie byłeś specjalnie życzliwy, kiedy przyszłam powiedzieć, że potrzebuję podwody.


Kristian ściągnął lejce i cmoknął na konia.

Jest wściekły, że go odepchnęłam, pomyślała. On, dziedzic dworu Dalsrud został
zlekceważony przez ubogą służącą. To pewnie dla niego nowe doświadczenie. Ale w takim
razie mnie nie zna!

Elizabeth była rada, że Kristian nie kontynuuje rozmowy. Ceniła sobie milczenie i
pogrążyła się we własnych myślach.



Rozdział 11



Kidy zbliżali się do rodzinnej wsi, Elizabeth opuścił gniew, ale też i odwaga. Została
tylko troska i lęk o matkę. Mimo to dobrze było widzieć znajome miejsca. Jakby jej tu nie
było wiele lat, a nie tylko trzy czy cztery miesiące. Ale pewnego dnia, i to niedługo, będę
musiała wyjechać stąd na zawsze, pomyślała z bólem.

- To ten dom tam
powiedziała, wskazując małą szarą chatę, pokrytą torfowym
dachem. Nie krępowało jej, że dom taki skromny, nawet chciała podkreślić, jaka różnica ich
dzieli.

Kristian zatrzymał konia i spoglądał ku zagrodzie.

- Życz mamie szybkiego powrotu do zdrowia
powiedział bezbarwnym głosem.

Elizabeth nie miała pewności, czy życzenia są szczere, czy też to tylko uprzejmość.

- Dziękuję
odparła i dodała pospiesznie.
I dziękuję, że mnie tu przywiozłeś. Dobrej
podróży z powrotem. Zdaje mi się, że koń jest zmęczony.

Kristian skinął głową, zawrócił i odjechał.



Przed domem stał ojciec i czekał.

- Witaj w domu, Elizabeth. A to dopiero niespodzianka, zobaczyć się znowu tak
szybko.

Elizabeth ujęła jego rękę. Najbardziej chciała, żeby ojciec ją objął, a nie witał tak
sztywno. Tylko że ludzie rzadko się nawzajem obejmują, a już zwłaszcza mężczyźni.

- Wczoraj dostałam twój list. Jak mama?
Spytała. On podrapał się zmęczony po
brodzie, zanim odpowiedział:

- Strasznie kaszle. Zresztą sama zobaczysz, jak wejdziesz do domu.

- Od dawna jest chora?

Ojciec zwlekał z odpowiedzią.

- Kilka tygodni.

- Dlaczego nie powiedziałeś nic wcześniej?
spytała. Przyglądając się jego twarzy.

Ojciec wzruszył ramionami.

- Myśleliśmy, że to zwyczajne zaziębienie. Ludzie chorują o tej porze roku. Ale było z
nią coraz gorzej - reszta zdania zawisła w powietrzu.

Elizabeth spojrzała w dół.

- Tato, ty stoisz w śniegu tylko w samych skarpetach!

Ojciec popatrzył na swoje nogi. Potem wybuchnął głośnym śmiechem. Elizabeth
przyglądała mu się zdumiona. Wygląda, jakby nie śmiał się od wielu tygodni, pomyślała, i
nareszcie teraz znalazł powód. Uśmiechnęła się do ojca blado.

- Widocznie jestem stary i niedołężny
rzekł, wchodząc do domu. A nieco poważnie
dodał: - I chciałem ci powiedzieć, jak bardzo się cieszę, że przyjechałaś. Kto cię tutaj
przywiózł?

- Syn Dalsruda
wyjaśniła Elizabeth, wieszając płaszcz na gwoździu przy drzwiach.

Zdejmij skarpety i powieś je nad piecem, żebyś i ty się nie rozchorował.

- Zaraz zrobię ci coś do jedzenia
powiedział ojciec, kiedy włożył już suche skarpety.

- Nie przejmuj się tym. Najpierw chciałabym porozmawiać z mamą.


Ojciec skinął głową.

- Zobacz tylko, czy nie śpi. Leży na sienniku Marii.

Elizabeth weszła na palcach do izdebki. Matka leżała z przymkniętymi oczyma. Twarz
miała obrzmiałą, zwłaszcza pod oczami. Córka ostrożnie usiadła na podłodze obok siennika.

- Elizabeth, to naprawdę ty?
Spytała matka, wytrzeszczając oczy.

Głos miała ostry. Nie taki jak kiedyś, szorstki i władczy. Ujęła obie ręce córki. Bardzo
schudła, stwierdziła Elizabeth.

- Moje biedno dziecko, wróciłaś do domu? Bóg jedyny wie, jak mi ciebie brakowało.

Matka mówiła z trudem, robiła długie przerwy i leżała z przymkniętymi oczyma.

Elizabeth usłyszała, że drzwi wejściowe zostały otwarte, ojciec wyszedł na dwór.

- Jest w tobie coś niezwykłego, Elizabeth
mówiła dalej matka.

- Cicho, nie odzywaj się. odpoczywaj teraz, mamo.

Matka pokręciła głową.

- Żebyś tylko wiedziała, jakie to było trudne, wysłać cię z domu. Jedyną pociechą było
dla nas dostać od ciebie list. Tak, ale czy tobie jest dobrze tam w Dalsrud?

- Najlepiej jak to możliwe
odparła Elizabeth z wysiłkiem.

- Dostajesz pod dostatkiem jedzenia?

- Tak, nie tylko pod dostatkiem, ale bardzo dobrego jedzenia.

- Każde jedzenie jest dobre
matka przymknęła oczy.

Elizabeth poczuła bolesną gulę w gardle. Jaka ta matka dobra, martwi się, czy córka ma dość
jedzenia. Dla niej to najważniejsze: jedzenie, praca i dach nad głową. Kiedy w końcu
wyzdrowieje, Elizabeth musi bardzo uważać, żeby nigdy nie poznała prawdy.

Nagle matka zaczęła gwałtownie kaszleć. Z trudem chwytała powietrze, twarz zrobiła
się czerwona. Elizabeth wspierała ją jak mogła i w ostatniej chwili potrzymała nocnik, by
matka zaczęła wymiotować. Spazmy wstrząsały całym ciałem, wyrzucała z siebie gęsty śluz.
Po dłuższej chwili kaszel ustał, matka oddychała ze świstem.

Jej twarz z wolna odzyskiwała normalną barwę.

Elizabeth mokrą szmatką ścierała jej pot z czoła.

- Śpij teraz, mamo. Musisz odpoczywać, żeby wyzdrowieć.

- A nie wyjdziesz znowu, kiedy będę spać?

- Nie mamo, możesz być pewna. Zostanę tu, dopóki nie wyzdrowiejesz.

Matka przymknęła oczy i uśmiechnęła się zadowolona.

Elizabeth siedziała przy niej w kucki, dopóki się nie upewniła, że chora zasnęła. Dopiero
wtedy poszła do kuchni.

Ojciec wrócił, nawet tego nie słyszała. Teraz odgrzewał trochę ryby i ziemniaków.
Pomogła mu nakryć stół i usiadła przy nim. Nie miała apetytu, choć w jelitach jej burczało.

- Czy mama coś jada?
spytała zatroskana, ale też po to, żeby coś powiedzieć.

- Nie, nie bardzo. Czasem udaje mi się wmusić w nią trochę zupy albo mleka.

Elizabeth skinęła głową. Zauważyła, że szara koszula ojca ma dziurę na łokciu.
Wieczorem będzie musiała przejrzeć jego ubrania. Podłogę trzeba by wyszorować piaskiem,
pomyślała i nagle zdała sobie sprawę z tego, że oni tu nic nie przygotowali na święta. W
domu nigdy nie żyło się w dostatku, ale zawsze na święta szorowali izby do czysta, trochę
lepszego jedzenia też wtedy było.

Czy ojciec jakoś o siebie dba, odkąd mama leży? Jasny zarost ojca był długi,
wydawało się, że zapuszcza brodę.

- A gdzie Maria?
spytała, zawstydzona, że dopiero teraz zainteresowała się
nieobecnością siostry, choć przecież w Dalsrud myśli o niej codziennie.

- Maria mieszka u Dorte.
Ojciec napił się wody. On też wyraźnie nie miał apetytu.
Rozgniatał widelcem ziemniaki, ryby ułożył na kupkę obok.


- Dlaczego?
Elizabeth odsunęła od siebie talerz i poczuła, że znowu rozpala się w
niej złość. Najpierw Dorte polowała na Jensa. Czy teraz ma zamiar odebrać jej też siostrę?
Czego to babsko tak naprawdę chce?

- Doktor powiedział, że tak będzie najlepiej. Bo ludzie mieszkający z chorym też
mogliby zachorować
tłumaczył.

- To tutaj był doktor?
spytała Elizabeth zaskoczona.

- I co powiedział?

Ojciec drapał się po jasnych włosach.

- No tak, to Jakob posłał po doktora. I on też zapłacił. Ja nie myślałem, że z mamą jest
tak źle.
Westchnął.

- To zresztą porządny człowiek, ten doktor, chociaż czasem trudno zrozumieć, co mówi. Bo
on jest tu nowy, pochodzi z Danii.

Elizabeth o tym wiedziała. Ojciec zwlekał z odpowiedzią na pytanie. Próbowała
patrzeć mu w oczy, ale odwracał wzrok.

- Tato! Co powiedział doktor?

- Że to koklusz. I przypuszczalnie też zapalenie płuc
wyrzucił, jakby chciał mieć to
już za sobą. Elizabeth spojrzała w okno. Śnieg ustał, może spadnie deszcz? Przydałby się.
Skierowała wzrok na dół, w stronę brzegu. Widziała, że podczas mrozu ojciec wywiesił ryby
na drążkach. Dzięki temu nie zalegają się w nich robaki, ryby schną, a potem ojciec może
wymienić je na towary w wiejskim kramiku. W szarym świetle zimowego dnia majaczył jej
dom Dorte w Nesce. Wydawało jej się, że wieczność minęła od tamtego ranka, kiedy widziała
wymykającego się stamtąd Jensa, choć to przecież było ostatniego lata. A tyle się wydarzyło
od tamtej pory. Przeklęta Dorte, pomyślała.

- Mógłbyś przynajmniej umyć podłogę, teraz, kiedy mama jest chora
burknęła.
Słowa padły, zanim zdążyła pomyśleć.

Ojciec drgnął, skulił się, schował głowę w ramionach.

- Tyle rzeczy trzeba zrobić, nie starcza na wszystko czasu, a ja nie jestem dość
zręczny.

Poczuła bolesne ukłucie w sercu. Pochyliła się nad stołem i położyła rękę na dłoni
ojca.

- Wybacz mi, tato, nie chciałam. To wszystko dlatego, że mama leży

- Tak, ja to rozumiem.
Pogłaskał wolną ręką jej dłoń i uśmiechnął się blado.

- Dorte zaproponowała, że będzie nam sprzątać, ale mama nie chciała.

Elizabeth uśmiechnęła się krzywo. A zatem jest jeszcze żar w matce. To bardzo
dobrze.

- Jestem tego samego zdania. Teraz ja będę wam sprzątać. Poza tym jest tu bardzo
ładnie. dajesz sobie radę, tato.

- A kiedy wyjeżdżasz?
spytał, jakby dopiero teraz dotarło do niego, że Elizabeth
dostała wolne i przyjechała do domu.

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

- Jak mama wyzdrowieje.

- To może potrwać.

- No to zostanę długo.

- Nie będą cię tam potrzebować? Ile wolnego ci dali?

- Dopóki mama nie wyzdrowieje. Poza tym obiecali mi wolne dni na Boże
Narodzenie.
To kłamstwo również wygłosiła swobodnie. Powinna oszczędzać ojcu
kolejnych zmartwień.

- Dobrze ci Dalsrud?
spytał i zaczął sprzątać ze stołu.

- Tak, bardzo dobrze
odparła wymijająco, pomagając ojcu. Musiała coś robić,
musiała na coś patrzeć.


- A jak sam gospodarz?

- Co z gospodarzem?
powtórzyła, chcąc zyskać na czasie i zapanować nad głosem.

- Jaki on jest?

Elizabeth hałasowała naczyniami.

- Rzadko go widuję. Ale to chyba dobry człowiek, tak myślę.

Ojciec kilkakrotnie skinął głową, uśmiechając się z zadowoleniem.
A nie poszłabyś
do Neset, Elizabeth?

Wiesz, jak Maria by się ucieszyła?

- Dobrze.
Spojrzała niepewnie na drzwi alkierza.

- Twoja mama pośpi teraz długo. A ja tu będę, jak się obudzi. Ona kaszle najwięcej w
nocy.
Słowa Elizabeth zabrzmiały jak modlitwa.

Ojciec kiwnął głową.

- A teraz idź. Potrzebujesz świeżego powietrza.



Elizabeth włożyła kurtkę i buty.

- No to idę
rzekła z wahaniem, chciała zobaczyć siostrę, ale do domu Dorte wolała
nie wchodzić. To by było zbyt trudne. Skinęła głową i wyszła. Nie mogła tak stać w
nieskończoność.

Po drodze postanowiła, że zabierze Marię i pójdzie z nią do Heimly, to upiecze dwie
pieczenie przy jednym ogniu: będzie mogła pobyć z siostrą i równocześnie spotkać z Jensem.
List który mu posłała, był zbyt krótki. Należą mu się obszerniejsze wyjaśnienia. Przynajmniej
tyle jest mu winna. Niezależnie od tego, czy spotykał się z Dorte, jej grzech jest większy.
Nosi pod sercem dziecko Leonarda, i nie ma znaczenia, że stało się to wbrew jej woli, że
została zgwałcona. Poza tym wkrótce wyjedzie. Wiedziała, że kiedy się to wyda, zostanie
przepędzona z Dalsrud. Tego wstydu wolała uniknąć, wyjedzie z własnej woli.

Kiedy Elizabeth przyszła, Maria zmiatała śnieg z dróżki do obory.

- Och, Elizabeth, przyszłaś do mnie!
wrzasnęła Maria, odrzuciła ciężką łopatę i
wybiegła siostrze na spotkanie. Łzy radości mieszkały się ze łzami z powodu choroby matki.
Obejmowały się nawzajem długo i mocno.

- Moja mała Maryjka, jak dobrze cię widzieć!
Elizabeth lekko odsunęła dziecko od
siebie, by lepiej mu się przyjrzeć. Policzki siostry były zaczerwienione od mrozy, niebieskie
oczy błyszczały. Przypomniała małą gosposię w tej chusteczce związanej pod brodą.

- Nie masz pojęcia, jak ciężkie jest odśnieżanie, Elizabeth
powiedziała Maria,
wskazując wąską ścieżkę, którą się zajmowała.

- Czy Dorte kazała ci to robić?
spytała Elizabeth, w nadziei, że usłyszy
potwierdzenie. Miałaby sąsiadce jeszcze więcej do zarzucenia. Czy można pozwalać, żeby
taka mała dziewczynka tak ciężko pracowała?

- Nie, sama chciała.
Maria lekko wysunęła pierś do przodu.
My, kobiety, musimy
robić to same.

Elizabeth nie mogła powstrzymać uśmiechu. Tak, kiedy jest się kobietą, to trzeba.

Na schodach ukazała się Dorte. Ręce splotła na brzegu, jakby marzła.

- Dzień dobry, Elizabeth, witaj z powrotem w domu.

Chyba z powodu choroby waszej mamy przyjechałaś?

- Tak
odparła Elizabeth krótko, nie chciała się wdawać w dłuższe rozmowy.

- Jaka to tragedia! I to Ane-Margrethe, która zawsze była taka zdrowa i silna. Ale ona
wydobrzeje, zobaczysz.

Dlaczego wszyscy uważają za coś oczywistego, że mama znowu będzie silna i
zdrowa?
zdziwiła się Elizabeth. Czy nikt nie widzi, jaka ona jest wyczerpana, jak bardzo
cierpi?

Milczała, stała tylko i przyglądała się Dorte.


- Nie chciałybyście wejść na chwilę do środka?
spytała, wskazując ręką na drzwi.

- Mam kawę
dodała, odgarniając rudy lok z czoła.

- Dziękuję. Kawę mamy w domu. Dopiero co piłam
kłamała Elizabeth
kłamała
Elizabeth, odrzucając na plecy długi warkocz.

Neset to zagroda komornicza, należąca do Heimly.

Dorte z pewnością pomagała przy uboju i za pracę dostała trochę kawy. U nich w domu nigdy
czegoś takiego nie było, kawa jest za droga, by zwyczajni ubodzy ludzie mogli sobie na nią
pozwolić.

- Teraz muszę iść
powiedziała Elizabeth, biorąc Marię za rękę.
Pójdziemy do
Heimly odwiedzić mojego ukochanego.
Sama słyszała, jak dziecinnie to brzmi, ale nie
potrafiła się opanować.

- To przyjdź kiedy indziej
zaprosiła Dorte niepewnie i wróciła do domu. Dzięki
temu Elizabeth nie musiała odpowiadać.

- Dlaczego jesteś zła na Dorte?
spytała Maria, kiedy ruszyły w drogę.

- Nie jestem na nią zła. Skąd ci to przyszło do głowy?

- Nie byłaś dla niej miła.

- Po prostu mam wiele zmartwień.

Maria o nic więcej nie wypytywała.



Strząsnęły śnieg z butów przed drzwiami.

Ragna i Jakon przyjęli je bardzo serdecznie. Już dawno nie mieli żadnych nowych
wiadomości, bo rzadko ktoś przychodził z wizytą. Ściskali im ręce na powitanie, jakby były
gośćmi z daleka.

Między Jensem i Elizabeth nie było wcale lepiej. Zbyt wielu ludzi im się przyglądało,
by mogli powiedzieć sobie słowa, które mieli na myśli, z tym trzeba poczekać na inną okazję.
Nagle Elizabeth ucieszyła się z tego, że nie musi tak od razu nic mówić. Nie wiedziała, co
dokładnie miałaby powiedzieć, gdyby Jens zaczął nalegać.

W kuchni pachniało jeszcze obiadem. Tutaj nie uszczelniali dziurawych ścian mchem
tak, jak to oni robią w domu, w Nymark. Kuchnia była wyłożona boazerią, chociaż deki nie
zostały pomalowane. Pomieszczenie jest większe niż cały nasz dom, pomyślała Elizabeth.
Było tu też więcej ławek, kuchennych szafek i firanek w oknach niż oni mają w całym domu.
Chociaż nie jest to takie ładne jak w Dalsrud, Elizabeth stwierdziła, że wciąż porównuje. W
domu te tak robiła, bo dopiero teraz dotarło do niej, jak nędznie urządzony jest dom w
Nymark.

Na wyszorowanym do białości stole podano jedzenie.

Pyszne, złote mało, chleb, ser i dzbanuszek z mlekiem, a także trochę mięsa na talerzyku.
Jakob, Jens i Elizabeth siedzieli przy stole, a Ragna nakrywała. Na podłodze Maria bawiła się
z Indianne i o czymś po kryjomu szeptały. Między dziewczynkami jest tylko rok różnicy.
Miały pięć i sześć lat Olav, rok starszy od siostry, siedział na skrzyni z torfem i gniewnie
spoglądał na dziewczynki. Może to z niego się śmieją?

- No i jak tam twoja mama?
Spytała Ragna, ustawiając na stole białe filiżanki w
niebieskie kwiatki.

- Bardzo kaszle i jest strasznie chuda. Prawie nic nie je.
Elizabeth nie wiedziała, co
ma jeszcze powiedzieć. Ktoś im pewnie mówił, że mama ma koklusz i możliwe, że także
zapalenie płuc. Przecież to oni opłacili doktora, pomyślała zawstydzona, w nadziei, że
pewnego dnia będzie mogła im te pieniądze zwrócić.

- Biedna kobieta
westchnęła Ragna, nalewając kawy do filiżanek.
A ty w ogóle
pijesz kawę?
spytała.

Elizabeth poczuła się dumna, mogąc twierdząco odpowiedzieć na to pytanie.


- Ale Bóg ma w tym jakiś zamysł
westchnęła Ragna, stawiając dzbanek z powrotem
na piecu.

Elizabeth akurat teraz nie była w stanie słuchać o Bogu i jego zamysłach.
Przypomniało jej to o jej własnym stanie, miała wątpliwości, czy Bóg w ogóle istnieje.

- Dobrze się czujesz w Dalsrud?
spytał Jens. To pierwsze zdanie, jakie
wypowiedział, odkąd Elizabeth przyszła.

Skinęła głową potakującą i spróbowała gorącego napoju. Jens ma wyraźniejszy zarost
niż ostatnio, zauważyła. Najwyraźniej zaczął się golić. Nagle ogarnęła ją fala ciepła i dobroci
dla tego chłopaka. Kiedy dmuchał na kawę, bo się oparzył, miała ochotę pogłaskać go po
policzku, powiedzieć, jak bardzo jest jej przykro, że musi wyjechać. W gardle pojawił się
ucisk. W tym samym momencie ich oczy się spotkały. Źrenice Jensa były takie duże, że
niebieskiego prawie w ogóle nie było widać. Patrzył na nią uporczywie, jakby oczekiwał, że
coś mu powie. Odwróciła wzrok w inną stronę, odsuwała od siebie myśli.

- A co z twoją ręką, Ragna?
spytała zamiast tego.
Jens pisał mi w liście, że koń cię
kopnął.

- Nawet o tym nie mów. Kość pękła w dwóch miejscach, ale już się zrosła.

- Tylko ręka nie jest już taka silna jak przedtem
stwierdził Jakob.
Ciężarów nie
możesz jeszcze podnosić.

- Tak, to prawda. Nie jest taka silna, ale z pomocą Bożą, będzie lepiej. Napisano w
Piśmie, że ten co prosi

Jakon chrząknął i spojrzał na Elizabeth.

- Jak tutaj dotarłaś?

- Przyszłam
odparła zaskoczona.

- Szłaś aż z Dalsrud?
Jakob zachłysnął się kawą tak, że Jens musiał go uderzyć w
plecy.

- Ach, to masz na myśli? Nie, Kristian, syn Dalsruda mnie przywiózł.
Opróżniła
filiżankę i zwróciła uwagę na wyraz Jensa. Czy on jest zazdrosny?

Rozmowa przeszła na inne tematy. Mówili o pogodzie, rybach i Bożym Narodzeniu.
Elizabeth unikała wspominania o Dlasrud. Gdyby ją zaczęli wypytywać, jaki jest Leonard, to
nie wie, jakby zareagowali. Kiedy znowu zaczęła mówić o matce, Elizabeth wstała.

- No, muszę wracać do domu. Dziękuję za poczęstunek i kawę. Odprowadzisz mnie
kawałek, Jens? Jeśli oczywiście masz czas.

Może będę mogła z nim porozmawiać o małżeństwie, pomyślała. W każdym razie
dowiem się, jak przyjął moją odpowiedź. Nie byłabym w stanie wyjechać, gdyby on się na
mnie gniewał.

Nikt nie zwrócił uwagi, że jej ręka zgarnęła buteleczkę, stojąca na parapecie okna. To
był impuls. Działała pod jego wpływem, niczego nie planowała.



Zatrzymali się przed domem Dorte. Elizabeth uściskała siostrę.

- Szkoda, że nie możemy sobie dłużej porozmawiać, Maria, ale ja zostanę w domu na
jakiś czas. A poza tym będę do ciebie pisać, kiedy wrócę do Dalsrud.

Maria zmarszczyła mały nosek. Brązowe włosy wystające spod chusteczki powiewały
lekko na wietrze.

- ja nie znam liter
powiedziała naburmuszona.

- No to poprosisz kogoś innego, żeby ci przeczytał.

- Dobrze, może Dorte będzie umiała.

Elizabeth poczuła ukłucie w sercu na dźwięk tego imienia.

Maria pomachała ręką i zniknęła w sieni. Elizabeth i Jens szli dalej, ramię przy
ramieniu. Elizabeth chciała porozmawiać o jego oświadczynach, ale nagle straciła na to
ochotę. Nie dzisiaj. Może później.


- Dziękuję ci za listy, Jens
powiedziała zamiast tego.

- Bardzo ładnie piszesz.

- Dziękuję, ty też.

- Powinnam była wysłać ci więcej listów, ale wciąż jest tyle roboty, nie ma czasu na
takie sprawy.

- Więc to Kristian Dalsrud przywiózł cię do domu?
spytał.

Przytaknęła.

- Jest coś między wami?
spytał znowu niepewnie.

Elizabeth prychnęła przez nos.

- Dziwne rzeczy chodzą ci po głowie!

Dotarli do Nymark, Jens przyglądał jej się uważnie.

- Dziękuję, że mnie odprowadziłeś
powiedziała, zanim zdołał otworzyć usta.

- W porządku
burknął niechętnie.
Pewnie się już nie zobaczymy przed twoim
wyjazdem.

- To zależy, co będzie z mamą.

- Tak, tak. Pozdrów ją ode mnie. I ojca też.

- Dziękuję, pozdrowię.

Szła ku domowi z mieszanymi uczuciami. Tyle rzeczy pozostawało między nimi
niewypowiedziane. Nie wiedziała zresztą, czy to w ogóle można powiedzieć.



Rozdział 12



Ojciec wyszedł z alkierza.

- Byłaś u Dorte?
spytał.

Elizabeth zdjęła drewniaki, skarpety powiesiła nad ogniem, zanim odpowiedziała:

- Wstąpiła,. Spotkałam Marię na dworze, więc z Dorte porozmawiałam tylko na
schodach. Pytała, jak się czuje mama. A potem my z Marią poszłyśmy do Heimly.

Ojciec dołożył torfu do ognia i spytał:

- Co tam mówili? Bardzo dawno nie wychodziłem już z domu. Nie pamiętam, kiedy
rozmawiałem z ludźmi. No, z wyjątkiem waszej mamy. Powinienem chyba popłynąć na ryby.

Odwrócił się do okna i popatrzył na fiord.
Przydałoby się świeże jedzenie, już mi się
przejadło to solone.

- Możesz wypłynąć jutro
zaproponowała Elizabeth i poszła do izdebki, którą dzieliła
z Marią. Buteleczka z lekarstwem paliła jej dłoń. Nikt nie widział, że ją zabrała. Jens w
swoim pierwszym liście pisał, że Ragna dostała od doktora lekarstw. To musiała być ta
buteleczka, lekarstwo jest pewnie bardzo mocne, skoro pomagało przy złamaniu kości.
Elizabeth wpatrywała się w etykietę na buteleczce. Napisano tam Opium. Pojęcia nie miała,
co to takiego, bo oni nigdy żadnych lekarstw nie używali. Mama parzyła zioła, jak komuś coś
dolegało.

Postanowiła, że da Leonardowi tego opium. Prawdopodobnie, że da Leonardowi tego
opium. Prawdopodobnie strasznie go po tym rozboli brzuch. Więc będzie miał za swoje.
Chciała, żeby cierpiał, tak, iż pożałuje, że się kiedykolwiek urodził! To mu się należy. Zanim
Elizabeth opuści Dalsrud i podąży swoją drogą, powie jak szczerze i głęboko go nienawidzi.

Matka spała spokojnie w drugiej części izdebki. Elizabeth pospiesznie wsunęła
buteleczkę pod swój siennik i wyszła do kuchni. Ojciec czekał na nowiny. Nie było nic
specjalnie ciekawego do opowiadania, ale to, co jej mówiono, ojciec powinien usłyszeć. Poza
tym ma mu przekazać pozdrowienia od Jensa.



Tej nocy Elizabeth czuwała przy matce. Teraz, zimą, podłoga była lodowata, bo
strasznie ciągnęło przez szpary między deskami. Przyniosła futrzane okrycie, którego ojciec


używał podczas wypraw na ryby. W tym będzie jej przynajmniej ciepło. Ojciec mówił, że
mama najbardziej kaszle w nocy. I tak rzeczywiście było. Ojciec zaglądał zatroskany raz po
raz i stwierdzał, że ataki za każdym razem są silniejsze, Elizabeth zaś miała wrażenie, że
matce rośnie gorączka. Bardzo się przestraszyła, kiedy twarz chorej zrobiła się sinoczerwona,
ale starała się nie okazywać niepokoju. Ostrożnie przemywała twarz mokrą szmatką,
podpierała chorą poduszkami i pocieszała.

Po każdym ataku matka była wyczerpana.

- Opowiedz mi, jak ci tam jest w Dalsrud, moje dziecko
prosiła ochrypłym głosem.

I Elizabeth opowiadała. O Gurine, z którą się świetnie dogaduje, o Helene, która jest
jej przyjaciółką i o Olem, którego traktuje prawie jak młodszego brata. O Nikoline
wspomniała tylko krótko, a Leonardowi nie poświęciła ani słowa. Matka, słuchając, raz po
raz zapadała w krótką drzemkę, ale jak tylko się budziła, chciała słuchać dalej.

- To, co opowiadasz, dla mnie brzmi niczym baśń.

- Mają oni dwie piękne izby
mówiła więc Elizabeth dalej.
Jedna jadalna i druga,
którą nazywają salonem. Na podłodze nie ma chodników, tylko grube dywany. A żebyś
widziała meble! Są tam stoły o krzesła, i coś, co nazywają kanapą. Ta kanapa jest obita
błyszczącym materiałem, pokryta grubymi poduszkami. Nie wiem, skąd wzięli takie meble,
ale widziałam je, kiedy pewnego dnia podawałam obiad i kiedy palę tam w piecach.

- I firanki też mają, takie jak w Heimly?
spytała, po chwili jednak kolejny atak
kaszlu o mało jej nie udusił.

Elizabeth dała jej do picia trochę wywaru z owsa i czekała, aż najgorsze minie, żeby
opowiadać dalej: - Firanki mają i to bardzo piękne. A szyby w oknach są jasne i czyste
niczym letni dzień. Na parapetach stoją kwiaty. Ale powiem ci coś więcej, mamo
do ścian
mają przyklejony papier w piękne wzory. Nikoline mówi, że to tapety.

- No to teraz wiem
wyszeptała matka, uśmiechając się blado.

- Chcesz pospać, mamo?

- Chyba muszę, moje dziecko
Ane-Margrethe przymknęła na chwilę oczy, a potem
zapytała:

- Widziałaś się z Marią po przyjeździe?

- Tak. Jej jest bardzo dobrze u Dorte. I zabrałam ją dzisiaj do Heimly. Wszyscy
prosili, żeby cię pozdrowić i życzą ci szybkiej poprawy. Syn Dalsruda też życzył ci zdrowia.

Matka wzięła ją za rękę.

- Opiekuj się Marią, jakbym ja nie wyzdrowiała.

- Nie mów tak, mamo!

- Posłuchaj mnie
przerwała jej matka.
Ojcem też się opiekuj. On nie jest zbyt silny.

- Nie myśl o tym, mamo. Śpij teraz, to poczujesz się lepiej.

Miarowy oddech matki działał na Elizabeth usypiająco. Pochwali matka spokojnie
zasnęła. Elizabeth wsłuchiwała się w każdy jej oddech. Miała wrażenie, że chorej się
poprawiło. Twarz się wygładziła, głębokie zmarszczki wydawały się płytsze. Wyglądała na
szczęśliwą.

Od czasu do czasu Elizabeth ujmowała spracowaną rękę swojej matki, głaskała ją i
pieściła delikatnie. Ta ręka trudziła się przez wiele lat, od wczesnego dzieciństwa. Tę dłoń
Andres trzymał w swoich rękach, kiedy byli młodzi i zakochani. Potem urodziło im się dwoje
dzieci. Elizabeth pamiętała ręce matki, które głaskały ją i pocieszały, kiedy stało się coś
złego. Ale pamiętała też, że tamta sama ręka mogła szarpnąć za warkocz, kiedy dziewczynka
była nieposłuszna. Matka ma dopiero trzydzieści trzy lata, ale ciężkie życie sprawia, że ludzie
wcześnie się starzeją.

W głowie Elizabeth kłębiło się tej nocy tyle myśli.

Wspomniała wydarzenia z dzieciństwa. O przyszłości wolała teraz nie myśleć, chciała tak po
prostu siedzieć i wsłuchiwać się w absolutną ciszę, panującą w nocy. Wsłuchiwać się w


absolutną ciszę, panującą w nocy. Wsłuchiwać się w szum fal uderzających o kamienisty
brzeg i oddech matki.



Kiedy noc przechodziła w poranek, Ane-Margrethe nieoczekiwanie bardzo długo i
głęboko wciągnęła powietrze, a potem zrobiło się cicho.

- Mamo!
szeptała Elizabeth z drżeniem.
Mamo, słyszysz mnie? Obudź się, słuchaj!

Zacisnęła mocno wargi i starała się nie wybuchnąć szlochem.

- Żegnaj, mamo. Mam nadzieję, że już cię nic nie boli.

Potem wstała i cicho poszła do ojca, który spał w sąsiedniej izbie.

- Tato, obudź się.

Zdezorientowany przecierał oczy, ale zaraz wstał.

- Co się dzieje? Z mamą gorzej?

- Mama odeszła.

Andres wpatrywał się w nią długo, jakby nie mógł uwierzyć w to, co powiedziała. W
końcu opadł na posłanie i ukrył twarz w dłoniach. Jego ciałem wstrząsał szloch. Jej cierpliwy,
uparty ojciec płakał.

Elizabeth wybiegła na dwór. Napełniła płuca mroźnym, zimowym powietrzem. Na
ciemnym niebie mrugało jeszcze kilka gwiazd. Mama odeszła, nigdy więcej jej nie zobaczę,
myślała. Nigdy, nigdy więcej. Ani jutr, ani w przyszłym roku. Mała Maria też została sierotą.

W końcu przyszły łzy. Najpierw spokojnie, jakby niepewne, potem ciałem Elizabeth
wstrząsnął głęboki szloch. Opadła na kolana w śnieg i płakała rozpaczliwie.

- Dlaczego zabrałeś mamę do siebie, Boże? Czy ona zrobiła coś złego? Myślisz, że nie
była nam potrzebna?
krzyczała ku niebu.
A my jej potrzebujemy! Maria jest taka mała,
potrzebuje mamy.

Objęła się ramionami, nie z zimna, bo go nie zauważyła, ale chciała się jakoś sama
pocieszyć. Wolno kołysała się w tył i w przód. Spódnica zrobiła się mokra, kolana całkiem jej
zdrętwiały. Chłód wpełzał pod bluzkę, krew pulsowała w przemarzniętych palcach. Trwała
tak, dopóki płacz nie ustał. Potem wolno się podniosła, nabrała garść śniegu i zmyła łzy z
twarzy, zanim weszła do domu.

Ojciec siedział na kuchennym stołku
na miejscu matki przy stole.

- Dlaczego mnie nie obudziłaś wcześniej?
spytał.

W jego głosie wyczuwała coś jakby pretensję.

- Wszystko poszło tak szybko
broniła się Elizabeth. Stała pośrodku kuchni. Śnieg
opadał z jej spódnicy na podłogę.
Ale mama była szczęśliwa. Uśmiechała się, zasypiając.

- Powiedziała cos?
spytał.

- W ostatniej godzinie już nie. ale wcześniej powiedziała, że powinnam się wami
opiekować. Myślę, że ona wiedziała, że umiera
dodała ostrożnie.

Przedtem o tym nie myśleli. Może zresztą dobrze, bo nie wiadomo jak by
zareagowała, gdyby zrozumiała to wcześniej. Dopiero teraz Elizabeth poczuła, że ubranie ma
przemoczone, tak, iż zęby dzwonią jej głośno.

- Muszę się przebrać
powiedziała, idąc do alkierza.

Kiedy wróciła, ojciec szykował gorące picie. Stał przy piecu i nalewał napój do dwóch
kubków.

- Powinnaś wypić coś ciepłego
powiedział, podając jej jeden.
Przyniosę moje
rybackie okrycie, nie znajdziesz nic, w czym byłoby ci cieplej.

Otulił ją starannie, po chwili poczuła, że ciepło rozchodzi się w jej ciele, a mięsnie się
rozluźniają.

- Przygotuję mamę do trumny
powiedziała, przyglądając się ojcu.
Spodnie miał
mocno połatane na kolanach, przypatrywał je w pasie sznurkiem. Pił gorącą herbatę małymi
łyczkami, po chwili rzekł cicho:


- No tak, chyba tak.

- Musimy powiedzieć. Marii, jak tylko ludzie wstaną
mówiła dalej Elizabeth. Było
jej teraz ciepło.
Przygotuję mamę, zanim Maria wróci.

- A ja idę do obory
oznajmił ojciec, wstając.
Trzeba obrządzić zwierzęta.

Elizabeth dopiła herbatę i wstała równocześnie z nim.

Powiesiła nad ogniem saganek z wodą. Trzeba matkę umyć, zanim martwe członki zaczną
sztywnieć.

Ubrała zmarłą w jej najlepszą sukienkę. Tę czarną, w której matka chodziła do
kościoła. Schudła bardzo w czasie choroby, bo suknia okazała się o wiele za duża. Włosy
zostały splecione w warkocze i upięte w koronę dookoła głowy, nie w ten ciasny węzeł na
karku, który zwykle matka nosiła. Dopiero przy czesaniu Elizabeth zwróciła uwagę, jak
bardzo matka posiwiał.

- Miałaś trudne życie, mamo, z mnóstwem zmartwień.
Złożyła jej ręce na piersi,
podbródek podparła psałterzem.

- Nie podwiążę jej brody chusteczką
mruczała pod nosem. 0 Miedzianych monet na
oczy też nie położę. Niech sobie ludzie mówią, co chcą, ale mnie się ten dawny zwyczaj
bardzo nie podoba.

Andres wszedł do izby.

- Zbiłem już trumnę. Leżała na pół gotowa w szopie na łodzie razem z moją.

Włożył ręce do kieszeni spodni, ale zaraz pospiesznie je wyjął.
Nie myśleliśmy, że tak
szybko znajdą zastosowanie.

Elizabeth wzięła miskę z wodą.

- Tak, masz rację, nikt nie myślał. Przynieś tutaj trumnę, to razem włożymy mamę.

Ojciec skinął głową i zniknął. Wkrótce był z powrotem.

Wspólnymi siłami ustawili trumnę na dwóch stołkach i ułożyli w niej zmarłą. Prześcieradła,
najlepsze, jakie posiadają, Elizabeth przygotowała już zawczasu.

- Teraz pójdę po Marię i powiem sąsiadom, co się stało
oznajmiła.

Ojciec jakby nie słyszał jej słów. Może chciałby mieć trochę czasu, by pożegnać się z
żoną. Elizabeth ubrała się i wyszła. Nie mogła teraz myśleć, ani o matce, ani o bękarcie,
którego wkrótce urodzi.



Lekko zastukała do drzwi Dorte i weszła, nie czekając odpowiedzi. Maria klęczała
przy krześle i myła naczynia, które Dorte wycierała.

- Dzień dobry i szczęść Boże przy robocie
powiedziała Elizabeth matowym głosem.

Maria zerwała się z podłogi i uczepiła spódnicy siostry.

- Chyba jeszcze nie wyjeżdżasz?
pytała.

- Nie, przyszłam zabrać się do domu.

- Stało się coś złego?
spytała Dorte, odstawiając kubek, który trzymała w ręce.

- Mama odeszła w nocy.

- Dokąd odeszła?
dopytywała się Maria.

Elizabeth ukucnęła i patrzyła z powagą na siostrę.

- Anioły zabrały ją ze sobą do Boga.

To najłagodniejsze wyjaśnienie, jakie przyszło jej do głowy. Przyglądała się siostrze.
Pończochy opadały na cienkich nóżkach. Warkocze miała związane czerwoną włóczką. To z
pewnością Dorte tak ją ustroiła.

- Ci aniołowie, którzy pilnują mnie, kiedy śpię?
spytała Maria.

- Tak, ci aniołowie, zabrali ze sobą mamę.
Elizabeth czuła, że zbiera się jej na płacz,
więc pospiesznie wstała.
Muszę powiadomić też Heimly. Wszystkich serdecznie prosimy,
byście przyszli dzisiaj pożegnać się z mamą.

- Ale przecież ona odeszła
wtrąciła Maria. Dolna warga jej drżała.


- Tylko jej dusza odeszła, Maryjko. Jej ciało jeszcze tu jest. Zobaczysz, jak wrócimy
do domu
tłumaczyła Elizabeth, zapinając guziki u swetra siostry.



Zbliżał się wieczór, kiedy sąsiedzi przyszli pożegnać zmarła. Ragna przyniosła trochę
podpłomyków i kawy. Elizabeth przyjmowała dar zawstydzona. Ragna przyniosła to w
najlepszej wierze, ale ona miała nadzieję, że Dorte nie zauważyła tej kawy. Przecież okłamała
ją wczoraj, że mają dość kawy w domu. Natychmiast ją zagotowała, nie mogła postąpić
inaczej. Nakryła kuchenny stół, podpłomyki ułożyła na talerzu.

W małej kuchni zrobiło się ciasno, kiedy wszyscy tu weszli. Elizabeth źle się czuła w
obecności Jensa. Trudno było jej się poruszać, żeby go nie potrącić. Nie spuszczał z niej
wzroku i to też ją peszyło. Czy on widzi, że ukochana jest w ciąży? Nie, to jeszcze za
wcześnie. A może zachowuje się inaczej i Jens domyśli się, co się stało? Na myśl o tym
robiło jej się niedobrze.

Maria i dzieci z Heimly nagle poczuły się skrępowane.

Stały, każde w swoim kącie, i rzucały sobie ukradkowe spojrzenia. Jens wszedł jako ostatni
do alkierza, dotknął dłonią czoła i złożonych rąk zmarłej mówiąc:

- Odpoczywaj w pokoju.

Elizabeth chodziła do kuchni i z powrotem, nalewała kawę i jednym uchem słuchała,
co mówią ludzie przy stole. Wspomnieli zmarłą, jeden od drugiego, wszyscy mówili jaka to
była dzielna i pracowita kobieta. Od czasu do czasu głaskali Marię po głowie, mówiąc:
"Biedne dziecko, co teraz z tobą będzie?".

Kiedy wyszli, rodzina odetchnęła z ulgą.



Tej nocy przy trumnie czuwał ojciec, bo Elizabeth musiała się położyć. Spała
niespokojnie i męczyły ją dziwne sny. Śniło jej się na przykład, że przyszła do domu ze
swoim dzieckiem. Nosiła je otulone w kilka kołder tak, że nie widziała buzi, choć bardzo się
starała.

- Mam dziecko
powiedziała do matki.

- Mówiłaś o tym komuś?

- Tak, Jens wie.

Wtedy matka zaczęła płakać, a Elizabeth spytała dlaczego. Przecież może oddać to
dziecko innym ludziom. Matka odparła z oczyma pełnymi łez: - Ty wiesz, jak ja lubię
nowiny. Powinnaś była powiedzieć o tym najpierw mnie!



Następnego dnia przyszedł Jakob i pomógł Andresowi wynieść trumnę do szopy na
łodzie.

- Będzie tam stała aż do wiosny
tłumaczyła Elizabeth siostrze.
Dopiero jak ziemia
odtaje, będziemy mogli złożyć mamę w grobie na cmentarzu.

Maria kiwała głową, jakby rozumiała, potem jednak bąknęła zapłakany, głosem:

- Ja nie chcę, żeby składali mamę do grobu. Chce, żeby ona była z nimi!

Elizabeth potrzebowała mnóstwa czasu, żeby wytłumaczyć dziecku, że matka była
bardzo chora i że teraz jest jej dużo lepiej w niebie. Nie wiedziała, ile siostra z tego
rozumiała, ale Maria jest taka mała, szybciej pogodzi się ze stratą niż dorośli.

Alkierz wydawał się teraz taki pusty, zewsząd czaił się niepokój.

- Maria
zwróciła się do siostry
idź na brzegu i przynieść piasku. Będziemy
sprzątać.
Siostra posłuchała natychmiast i Elizabeth poszła do strumienia po wodę. Grzała
w saganku nad ogniem jedno wiadro po drugim.

- Co mam teraz robić?
spytała Maria, stawiając napełnione do połowy piaskiem
wiadro przy drzwiach.


- Pozdejmuj pościel. Słomę w siennikach też trzeba wymienić. Niedługo święta, w
domu musi być ładnie.

- Zostało jeszcze tyle dni
Maria uniosła w górę pięć palców.

- Tak, wiem o tym, moja mała. Musimy zrobić tu, ile się uda.

Elizabeth wyszorowała piaskiem stół i podłogę, umyła ściany gotowym w domu
mydłem. Nie oszczędzała się, nawet nie zauważyła, że ręce ma czerwone i popękane.

W południe przyszedł ojciec. przyniósł sprawione ryby.

- Myjecie
stwierdził i położył ryby na stole, nie zauważając nawet, że brudzi.

- Trzeba to zrobić
odparła Elizabeth krótko i odgarnęła z twarzy mokry lok. Na jej
bluzce widniały wielkie palmy potu, czuła, że kręci jej się w głowie. Dopiero teraz zdała
sobie sprawę, że nie jadła nic od wczoraj.

- Maria, przygotujesz obiad. A ja powlekę pościel.

- Ja zrobię obiad
wtrącił ojciec, wieszając kurtkę na gwoździu.

- Ty?
Spytała Elizabeth, patrzyła na ojca, marszcząc brwi.

- Cały czas to robię, odkąd się uśmiechnąć. Oczywiście, że przygotowywał sobie
jedzenie, chociaż normalnie jest to babskie zajęcie.

- Maria, pomożesz tacie
nakazała i poszła do alkierza. Słyszała, że Maria mówi:

- Elizabeth jest niemiła. Chciałabym, żeby mama była z nami. A ty nie chcesz?

Nie dosłyszała słów ojca, ale to, co powiedziała siostra, sprawiło jej ból.



Dopiero następnego dnia nadarzyła się okazja do przygotowania sobie kąpieli. Ojciec
poszedł do wiejskiego kramu i zabrał ze sobą Marię. Elizabeth podejrzewała, że nie ma
pieniędzy na zakupy i bierze jedzenie na kredyt.

- Wkrótce święta, musimy mieć coś lepszego
powiedział wymijająco, gdy Elizabeth
przyglądała mu się trochę zbyt długo. Ona nie chciała, żeby się zadłużali, ale nie
skomentowała tej sytuacji. Rzeczywiście, idą święta. I tak w tym roku będą smutne, skoro
matki nie ma.

Nagrzała bardzo dużo wody, bo chciała umyć też włosy. Minęło wiele tygodni od
ostatniego mycia. Niektórzy uważają, że wystarczy myć co trzeci miesiąc, a kąpią się dwa
razy w roku bo, jak mówią, mycie wyciąga siłę z ciała. Elizabeth nie bardzo w to wierzyła.
Poza tym czuje się źle, jeśli czeka z kąpielą zbyt długo.



Jakob wyciągnął łódkę na kamienisty brzeg i patrzył przed siebie. Morze wyrzuciło
mnóstwo wodorostów na przybrzeżne kamienie. Jakaś wielka mewa rzuciła się na coś, co tam
dostrzegła, a cała chmara pobratymców za nią.

Wrzeszczały przeraźliwie i biły się o jedzenie.

- Patrz, to Andres tam płynie
mruknął do Jensa.


- Czterdzieści
odparł Jens, stawiając kołnierz kurtki.

Strasznie szkoda ich wszystkich, pomyślał. Może najbardziej Marii i Elizabeth, które zostały
bez matki. Żeby tylko nie stało się nic Andersowi. Niech Bóg się ulituje nad mieszkańcami
Nymark.

- Tak, tak. Na szczęście człowiek nie wie, ile czasu wydzielono mu na tej ziemi

ciągnął Jakob, zbierając sieci. Ruszył z nimi do szopy na łodzie, Jens podążał za nim.

- Na jutro jestem zaproszony do lensmana. Chciałbyś ze mną jechać?
spytał Jakob

Lensman mieszkał niedaleko Dalsrud.
Nie, myślę, że nie
odparł Jens.
Ale
przejdę się do Elizabeth. Pewnie chciałaby zawiadomić w Dalsrud o śmierci matki. Może
wstąpisz tam i powiesz Leonardowi.

Jakob skinął głową i zniknął z sieciami w szopie.




Jens miał nadzieję, że zamieni z Elizabeth parę słów sam na sam. Zmieniła się, odkąd
wyjechała. Nie śmiała się już tak chętnie jak dawniej. Dawniej często żartowała, a ruchy
miała lekkie, dziewczęce. Teraz zrobiła się ociężała i zła. Czyżby znalazła sobie innego i
dlatego tak się zachowuje? Zazdrość dławiła go w piesi, kiedy wlókł się w stronę Nymark.
Może dlatego nie chce jeszcze wychodzić za mąż i tłumaczy to tym, że jest za młoda. Nie,
koniecznie powinni porozmawiać. Elizabeth nigdy by go nie zdradziła. Nie jego Elizabeth.
Gdyby chciała poczekać rok czy dwa ze ślubem, to on nie będzie nalegał. Bo to ją chce za
żonę, żadną inną.

Pogrążony w myślach zapomniał zapukać i krzyknął, kiedy zobaczył Elizabeth w
kąpieli, w bali. Pospiesznie przymknął drzwi, ale zostawił je lekko uchylone. Oddychał
pospiesznie, stał i patrzył. Balijka była taka mała, że Elizabeth musiała w niej siedzieć z
podciągniętymi kolanami. Sprawiała wrażenie bardzo delikatnej, wyglądała na mniej niż te jej
szesnaście lat. może sprawiły to rysy twarzy. Policzki były jeszcze po dziecięcemu okrągłe,
nos maleńki, a rzęsy długie i czarne. Zarazem jednak była kobietą. Skórę pod mydłem miała
białą niczym mleko. Wyciągnęła rękę po kubek z wodą, którą potem wolno wylewała na
swoje jasne włosy. Wygląda niczym huldra, pomyślał Jens, czując narastające pożądanie.
Jeszcze raz namydliła włosy miękkimi ruchami i Jens nie mógł oderwać wzroku od jej jędrnej
piesi. Pojękiwał rozkosznie, kiedy Elizabeth wstała i ukazała mu się w całej swojej
wspaniałości. Woda spływała z nagiego, szczupłego ciała, dziewczyna narzuciła na siebie
ręcznik, wytarła się pospiesznie i powiesiła go na oparciu krzesła. Potem, pochyliła się do
przodu i spłukała mydło z włosów.

Jens musiał panować nad sobą z całych sił, by nie rzucić się do niej, do środka.
Przymknął oczy, by odzyskać równowagę. Kiedy je ponownie otworzył, Elizabeth zdążyła
owinąć się prześcieradłem.

Na palcach wycofał się na dwór. Oddychał ciężko, a kiedy przymknął oczy, pod
powiekami wciąż miał ją. Pomyśleć, jak by to było mieć ją nagą przy sobie w dużym,
ciepłym łóżku, całować ją, głaskać i pieścić miękką skórę. Dałby jej tyle rozkoszy

W końcu otworzył oczy i zacisnął dłonie w rękawicach.

Myśl o czymś innym, powtarzał sobie. Myśl o zimowych połowach, mroźnych nocach w
zimnym szopach, o pełnych wszy siennikach. To stłumiło trochę jego podniecenie. Oparł się
o narożnik domu i wypatrywał, czy nikt nie nadchodzi. Zabijał rękami, bo chociaż miał na
sobie samodziałową kurtkę i skórzane buty na grubych drewnianych podeszwach, to bardzo
zmarzł, stojąc bez ruchu.

Teraz już się pewnie ubrała, pomyślał i ruszył znowu w stronę drzwi. Elizabeth
zapinała ostatni guzik bluzki, potem wzięła kościany grzebień, a wtedy rozległo się pukanie
do drzwi. Drgnęła, widząc Jensa. Patrzył się na nią jakoś dziwnie, zauważyła to natychmiast
io odwróciła twarz.

Czy on widzi, co Leonard mi zrobił?
przemknęło jej przez głowę.

- Dzień dobry, Jens, to ty?
spytała. Głos brzmiał pewnie, choć wszystko się w niej
trzęsło.

- Tak, Jakob mnie przysyła. Powiedział, że gdybyś chciała przekazać wiadomość do
Dalsrud, to on może się tego podjąć. Jedzie jutro w tamte strony.
Jens mówił strasznie
szybko.
Mówi, że skoro twoja mama odeszła, to ty pewnie zechcesz tu zostać dłużej. A
zresztą przecież dostałaś wolne dni w święta

Elizabeth wstała i parę razy przeszła po izbie tam i z powrotem.

- Tak, poproś Jakoba, żeby przekazał wiadomość o śmierci mamy. Niech powie, że
zostanę w domu do pierwszego dnia świąt. A drugiego dnia spotkam ludzi z Dalsrud w
kościele.
Umilkła na chwilę.- Dziękuję, że zechciałeś to załatwić, Jens. Jesteś bardzo miły

dodała łagodnie.


Chłopak obracał czapkę w rękach, w końcu Elizabeth zapytała, czy chce powiedzieć
coś jeszcze.

- Nie, ja nie, już nic więcej
wybąkał pospiesznie i zniknął za drzwiami.

Ciekawe, co zrobi Leonard, kiedy dostanie wiadomość? To spore ryzyko, Elizabeth
liczyła jednak na to, że gospodarz nic Jakubowi nie powie. Bo musiałaby się tym samym
przyznać, że służące go nie słuchają. No a mimo wszystko tutaj chodzi o śmierć. Leonard
musi robić dobra minę do złej gry, w każdym razie dopóki Elizabeth nie wróci. Przeniknęła ją
groza, na razie jednak ma inne zmartwienia.

Wieczór wigilijny bez Ane-Margrethe był przykry i smutny. Wszystko szło inaczej,
niż przywykli. Ojciec przygotował trochę mięsa i kawy, kupił też mąki na chleb. Elizabeth
upiekła tak zwane biedne ciastka, jak to nazywają. Robi się je z ryby, ziemniaków i mąki.
Kiedy była mała, bardzo je lubiła, dopiero w Dalsrud dowiedziała się, jak smakują prawdziwe
słodkie ciastka pieczone z cukrem, masłem i jajkami.

Na szczęście ojcu udało się złowić kilka pięknych fląder, to ryba, którą nad fiordem
podaje się na wigilijną kolację. Ojciec przeczytał z Biblii odpowiedni fragment, mimo to
Elizabeth nie czuła, że to jakieś szczególne podniosłe chwile. Wyjrzała przez okno, ale
zobaczyła tylko własne odbicie. Studiowała je uważnie. Uznała, że wygląda poważniej,
chociaż może to światło wigilijnych świec ją zmienia.

Ojciec chrząknął i wstał.

- Znalazłem coś od waszej mamy. Jeden Bóg wie, jak musiała oszczędzać pieniądze
na te prezenty, ale to dla was.
Wyjął z szuflady dwie ksiązki i dał córkom. Obie zostały
napisane przez Marię Wexelsen. Elizabeth poczuła, że łzy napływają je do oczu, kiedy
przeczytała tytuł:

Mała Kari, czyli sierocy los. Maria położyła na stole swoją książkę: Kitel
Na gwiazdkę dla
dzieci. Elizabeth pogłaskała siostrę po włosach i otworzyła książkę na pierwszej stronie.
Pierwszy wiersz nosił tytuł: Dziecięca kolęda.

- Możesz mi poczytać. Lisabeth?
prosiła Maria.

Elizabeth walczyła z płaczem, zaczynając:



Kocham wieczór wigilijny,

Bo to czas świętej dzieciny.

Gwiazda na mroźny, niebie mrugają,

Anioły pańskie słodko śpiewają.



- Może to te same anioły, które zabrały mamę?
Przerwała Maria.

- Tak, możliwe. Ale myślę, że później przeczytamy więcej.

Kiedy wigilijne świece się dopaliły i trzeba było kłaść się do łóżek, ojciec powiedział:

- Tak, tak, Elizabeth, jutro wyjeżdżasz. Miejmy nadzieję i módlmy się, żebyśmy mogli
się znowu jak najszybciej spotkać. Ale, widzisz, wszystkim kieruje Bóg.

- Tak
przytaknęła Elizabeth. Więcej nie była w stanie wykrztusić.



Rozdział 13



Elizabeth doiła krowy w oborze Dalsrud. Mleko z szumem spływało do wiadra, ona
opierała policzek o ciepły bok krowy. Te chwile lubiła najbardziej, teraz myślami wróciła do
nabożeństwa w kościele w pierwszy dzień świąt.

Przyszli wszyscy mieszkańcy jej wsi. Ona razem z Marią siedziała na samym końcu.
Ze swojego miejsca dostrzegła Leonarda, zajmującego miejsce z przodu. W kartonowej
walizce miała buteleczkę z lekarstwem, które ukradła Ragnie. Wkrótce ty też będziesz
cierpiał, myślała. Skierowała wzrok na obraz ołtarzu. Blask łojowych świec sprawiał, że Jezus


na krzyżu zdawał się żywy. Elizabeth skuliła się. Ona jednak ubrała się dobrze, włożyła
podwójne wełniane pończochy, więc nogi jej nie marzły. Niech Leonard trafi do gorącego
miejsca, kiedy opuści ten świat, sama przeraziła się tym pomysłem. Nie powinno się w
kościele snuć takich mściwych rozważań. Ale, z drugiej strony, Leonard też nie powinien
tutaj siedzieć
z tymi wszystkimi grzechami, które obciążają jego sumienie! Jeśli Bóg
naprawdę istnieje i jest taki, jak mówią, powinien zrozumieć nienawiść, którą ona odczuwa.
Nie miała co do tego wątpliwości.

Zerkała też spod oka na Jesna, który siedział bardziej z przodu, w drugiej ławce po
męskiej stronie. Żeby tylko mogła pożegnać się z nim naprawdę i wyjaśnić mu, dlaczego
musi jechać. To jednak niemożliwe. A jeśli tymczasem on znajdzie sobie nową ukochaną,
pomyślała z bolesnym skurczem gardła. Jens wyrósł od ostatniego lata i zmężniał.
Dotychczas tego nie zauważyła. Ale inne dziewczyny wyraźnie zwróciły na to uwagę, bo
posyłają mu powłóczyste spojrzenia.



Elizabeth wstał, opóźniła wiadro i przeniosła się do następnej krowy. Dość już tego
rozmyślania, postanowiła. Czeka ją praca, koło południa będzie ubijać masło. Mimo wszystko
jednak myśli znowu wróciły do pobytu w kościele.

Po nabożeństwie Elizabeth przyjęła kondolencje od służby z Dalsrud i ludzi z innych,
mniejszych dworów. Próbowała się uśmiechać i dziękować, ale cały czas rozglądała się za
Jensem. Nie może wyjechać tak całkiem bez pożegnania. Nawet jeśli nie wyjaśni mu
wszystkiego, to ona zasługuje na lepsze traktowanie, nie powinna po prostu zniknąć. Ale Jens
jakby się zapadł pod ziemię.

Uścisnęła rękę ojcu na pożegnanie, potem pochyliła się i uściskała Marię.

- Będę pisać- obiecała. Więcej nie była w stanie powiedzieć. W końcu musiała wracać
z innymi do Dalsrud, nie porozmawiawszy z Jensem.

Po powrocie wypytała Selene, co działo się we dworze od jej wyjazdu. Przyjaciółka
uspokajała ją.

- Wszystko poszło gładko, Elizabeth. Leonard nie wspominał o tobie ani słowem
pozostałe służące też nie miały żadnych podejrzeń, co do moich tłumaczeń.

Elizabeth odetchnęła. Pisząc do ojca powie mu, że znalazła lepszą pracę w innym
miejscu. O dziecku oczywiście nie wspomni. Może nawet ojciec będzie z niej dumny? To
trochę łagodziło wyrzuty sumienia.

- Jesteś dzisiaj jakaś nieobecna
stwierdziła Helene, kiedy wychodziły z obory. Był
jeszcze wczesny ranek. Mróz trochę zelżał, zrobiło się ciepło. Dziedziniec pokrywał
rozmokły śnieg, musiały więc iść ostrożnie, bo w przeciwnym razie do drewniaków
nabierałoby się wody.

- Nie, jestem tylko zmęczona wszystkim, co się stało
odparła Elizabeth w nadziei, że
przyjaciółka nie będzie więcej pytać.

- No tak, to straszne z twoją mamą. Jak to dobrze, że człowiek nie wie, ile czasu
wyznaczono mu na tej ziemi.

Elizabeth przystanęła.

- Myślisz, że to jest postanowione przy naszym urodzeniu?

Helene skinęła głową.

- tak, jestem tego całkiem pewna. Pomyśl o nieszczęściach na morzu. Może się
uratować jeden lub dwoje ludzi, a czasami dwudziestu tonie. Dlaczego akurat oni?

Elizabeth wzruszyła ramionami i weszła do domu.

W sieni, zanim weszły do kuchni, zmieniły drewniaki i powiesiły robocze ubrania na
gwoździach. Woń obory mieszała się z zapachem kawy, kaszy i dymu z paleniska. Poranne
aromaty. Normanie bardzo dobrze i uspokajająco wpływały na Elizabeth. Ale nie tego ranka.


Bo dzisiaj będzie musiała wlać lekarstwo do jedzenia Leonarda. Spróbowała sama zawartości
buteleczki i stwierdziła, że nie ma ani smaku, ani zapachu.

Minęły dwa tygodnie od jej powrotu do Dalsrud, była już w trzecim miesiącu ciąży.
Helene pomogła jej poszerzyć ubrania, poranne mdłości na szczęście ustąpiły. Wkrótce
jednak zacznie być widoczne, w jakim jest stanie.

Umyły ręce w miednicy, stojącej na skrzyni z torfem.

- Helene, mogłabyś wylać wodę?
spytała Elizabeth.

Muszę zmienić skarpety. Przemoczyłam sobie.

Helene bez słowa wzięła miskę i wyszła. Elizabeth wsunęła rękę do kieszeni, by
przekonać się, że buteleczka wciąż tam jest. Potem rozejrzała się pospiesznie wokół. Gurine
nakrywała stół, a Nikoline kłóciła się o coś zaciekle z Olem. Na nią nikt nie zwracał uwagi. I
najważniejsze: taca z kawą i kanapkami została przygotowana, zaraz podadzą śniadanie
Leonardowi. Elizabeth ostrożnie wyciągnęła korek z buteleczki. Pospiesznie, niemal
niezauważalnie, wyciągnęła rękę nad filiżanką z kawą. Lekarstwo znalazło się w filiżance, a
w następnym momencie ręka dziewczyny wróciła do kieszeni. Zatkała buteleczkę. Zrobione!

Wkrótce potem wróciła Helene, a Nikoline chwyciła tacę i poszła do jadalni.

- Zmieniłaś skarpety?
spytała Helene.

- Co? Skarpety? A tak, w porządku, - Elizabeth kręciło się w głowie, miała wrażenie,
że wyszła ze swojego ciała i stoi obok.

Helene przyglądała jej się badawczo.

- Czy ty jesteś chora, Elizabeth?

- Nie, tylko kręci mi się w głowie. Ale chyba zaraz przejdzie.

Rany boskie, gdyby tak mogła opowiedzieć Helene o wszystkim! Ale jeszcze nie
teraz. Kiedy nadejdzie pora, spyta, czy Helene nie chciałaby wyjechać razem z nią.



Tego samego wieczora Leonard zachorował. Codzienne pracy zostały zakończone,
służące siedziały wokół stołu z robótkami, rozmawiając o tym i o owym. Nagle drzwi się
otworzyły i wszedł Kristian.

- Szczęść Boże
pozdrowił jej z powagą, a potem dodał: - Tata jest chory.

Elizabeth nie wiedziała, czy to przywidzenie, ale była pewna, że na nią spoglądał
szczególnie długo. Jakby wiedział. Chciała się napić herbaty, ale filiżanka tak stukała o
talerzyk, że zrezygnowała. Wróciła do swojej robótki, zauważyła jednak, że zgubiła mnóstwo
oczek.

Wstrzymywała oddech i starała się patrzeć na Kristiana, kiedy ten mówił dalej: -
Ojciec leży w swoim pokoju, trzeba będzie przy nim w nocy czuwać. Poważnie się o niego
niepokoję.

Znowu wydawało się Elizabeth, że spojrzał na nią jakoś dziwnie. Natychmiast
odwróciła głowę w obawie, że się zaczerwieni.

-Posłałem po doktora
mówił Kristian.
Może przyjedzie jeszcze dziś wieczór, albo
w nocy, a gdyby nie, to spodziewam się go jutro wcześnie rano. Chciałem, żebyście
wiedziały.

- Czy to poważna choroba?
Elizabeth usłyszała własny głos. Natychmiast
pożałowała, powinnam sobie odgryźć język, pomyślała. Czarne oczy Kristiana rozbłysły, gdy
odpowiadał.

- czy ja wyglądam na doktora?

Elizabeth przypomniała sobie własne słowa, kiedy odwoził ją przed świętami do
domu. Teraz jej oddał, i to przy wszystkich.

- Jak powiedziałem, ojciec czuje się bardzo źle
mówił znowu Kristian z powagą.

Nikoline, to ty będziesz czuwać przy nim w nocy.
Po tych słowach wyszedł z kuchni.


Elizabeth miała ochotę się roześmiać. Nikoline siedziała z miną godną królowej. Sam
fakt, że Kristian zlecił jej pracę, podniósł ją we własnych oczach. Wolała jednak niczego nie
komentować.

- Jak ty mogłaś pytać o coś takiego
prychnęła Nikoline, zwracając się do Elizabeth.
Nieoczekiwanie ona też była poważna.
To jasne, że choroba jest niebezpieczna, w
przeciwnym razie Kristian by nas o tym nie powiadamiał. Ale też dobrze ci odpowiedział

zachichotała.

Elizabeth chciała wyjść, że to jej własne słowa, ale dała spokój. Nie miała dzisiaj
nastroju do kłótni z nikim.

- Skoro wszystko zrobione, to idę do łóżka
powiedziała, wstając. Włóczka w jej
rękach stała się lepka, zwinęła ją i włożyła do kieszeni fartucha.

- Tak, ja też się zaraz kładę
wtrąciła Gurine, odgryzając nitkę, którą cerowała
podartą koszulę. Helene i Nikoline również zaczęły pakować swoje robótki.

Elizabeth pospiesznie wbiegła do pokoju na strychu.

Musi się położyć i udawać, że śpi, kiedy Helene przyjdzie. Musi się przygotować do
jutrzejszego dnia. Leonard z pewnością tak szybko nie wyzdrowieje, a Elizabeth musi znaleźć
okazję, żeby z nim porozmawiać.



Rano przyjechał ten nowy doktor. Był szczupły i blady.
Może sam nie jest całkiem
zdrów
zastanawiała się Gurine.
W każdym razie jada za mało
stwierdziła stanowczo.
Nikoline stała na korytarzu i podsłuchiwała, rozumiała, co doktor mówi. Poznała duńską
mowę, kiedy w Christianii uczyła się eleganckiego prowadzenia domu. W kuchni toczyły się
ożywione rozmowy. Nareszcie mieli co roztrząsać.

Elizabeth jednak milczała, starała się nie zwracać na siebie uwagi. Mimo wszystko
czuła, że pot spływa jej po plecach. Co będzie, jeśli doktor odkryje, że Leonard dostał opium i
przyjdzie lensman? Nie, trzeba się opanować. Elizabeth nigdy się do niczego nie przyzna!
Zresztą wkrótce i tak wyjedzie daleko, jak najdalej od Dalsrud.

- Gospodarz miał w nocy wysoką gorączkę
informowała Nikoline, marszcząc swój
spiczasty nos.
Co zjadł, to wypływało z niego z obu końców. Ale powiem wam jeszcze, że
dzisiaj wy będziecie przy nim czuwać!
Wbiła spojrzenie w Helene i Elizabeth.

Serce Elizabeth biło tak mocno, iż obawiała się, że jej bluzka się porusza. Opanuj się!
Zachowuj się jak inni, myślała.

- Oczywiście, że będziemy
odparła swobodnie.
To przecież część naszej pracy. W
duchu zaś pomyślała: Teraz w końcu będę mogła powiedzieć Leonardowi parę słów prawdy.
A potem wyjadę.

- Żeby tylko doktor wyściubił nos, to dowiemy się, jak się sprawy mają
powtarzała
Gurine z westchnieniem.

Wkrótce potem rozległy się kroki na schodach i głosy w holu na dole. Drzwi z kuchni
były otwarte i Elizabeth wyszła, zanim zdążyła się zastanowić. Natychmiast pożałowała
swojego zachowania, ale nie było odwrotu. Nogi same poniosły ją ku drzwiom. Kristian i
doktor spojrzeli na nią, więc dygnęła uprzejmie.

- Przepraszam za moją śmiałość, ale bardzo jestem ciekawa, co z gospodarzem.

Mówiąc to, pragnęła zapaść się pod ziemię. Jak można zachowywać się tak bezmyślnie?

- Bardzo przepraszam
szepnęła i chciała zawrócić, ale Kristian ją zatrzymał.

- Nie, to żadna tajemnica. Mój ojciec jest chory, tak - patrzył na doktora, jakby
kazał mu wyjaśniać.

Pozostałe służące też nieśmiało podeszły i niczym ciekawskie dzieci stały za plecami
Elizabeth, chcąc usłyszeć, co się dzieje.

- Moim zdaniem tu chodzi o zatrucie pokarmowe
oznajmił lekarz z powagą.


Słowa spadły na nie jak cios. Żadna nigdy przedtem nie słyszała takiego określenia,
domyślały się jednak, że musi to być coś strasznego. W każdym razie tak to zabrzmiało
pospiesznie spoglądały po sobie, a Nikoline mamrotała coś pod nosem.

Elizabeth czuła pulsowanie w całym ciele, podłoga uginała się pod nią lekko.

- Muszę za potrzebą
bąknęła i wybiegła na dwór. Na mróz. Kierowała się w stronę
wygódki, gdzie zwymiotowała.

Kiedy wróciła do domu, doktor już wyjechał, a wszyscy byli zajęci swoimi
obowiązkami. Helene szła na strych.

- Teraz ty będziesz go pilnować?
spytała Elizabeth, czując dziwną suchość w gardle.

- Tak, ktoś musi przez cały czas z nim siedzieć. Doktor powiedział to Kristianowi i
wyraźnie. A ty będziesz mogła czuwać w nocy?

Elizabeth przytaknęła. Czy Leonard to zniesie? Miała wrażenie, że krew odpłynęła jej
z twarzy, a pokój kręcił się wokół, potrzebowała czasu, żeby się uspokoić.

- Uważaj, bo zemdlejesz
krzyknęła Helene, schodząc ku niej po schodach.

Elizabeth przytrzymała poręczy.

- Uffm jak mi się w głowie kręci. Wiesz - poklepała się po brzuchu.

Helene kiwała głową.

- Tak, rozumiem - nagle nie było o czym rozmawiać.

Żadna nie lubiła tego tematu.
To ja już pójdę
bąknęła na koniec Helene i zniknęła.



Kiedy tego wieczora domownicy szykowali się do snu, Elizabeth poszła na górę do
Leonarda. Leżał w ogromnym łóżku pod baldachimem z ciemnozielonego pluszu. Poduszki
miały białe powłoczki z pięknymi koronkami. Mógłby podzielić się trochę swoimi dobrami i
nie kazać nam sypiać w lodowatych pokojach pod zniszczonymi kocami, pomyślała
gniewnie. Dolne części ścian wyłożone były ciemną drewnianą boazerią, górne natomiast
pokryte perłowo-szarą jedwabną tapetą. Okrągły dębowy stół i cztery krzesła obite pluszem
dywan, w którym stopy dosłownie się zanurzały. Przy drzwiach stał biały piec, gospodarz nie
marznie po nocach.

Na jednej z dłuższych ścian wisiał wielki obraz, przedstawiający kobietę. Elizabeth
przyjrzała mu się dokładniej, zasłaniała ręką usta, by stłumić okrzyk. Obraz przedstawiał tę
samą kobietę, którą widziała w oknie na strychu tego dnia, kiedy przyjechała do Dalsrud!

Nie ma najmniejszych wątpliwości, myślała Elizabeth wzburzona i podeszła jeszcze
bliżej. Nigdy nie zapomni tych oczu, takich ciemnych i intensywnych. Skórę kobieta miała
białą jak mleko, co stanowiło silny kontrast wobec jej czarnych włosów. Kto to jest? W
każdym razie nie żadna służąca, tak jak początkowo Elizabeth myślała.

Głośny jęk od strony łóżka sprawił, że się odwróciła. Leonard wiercił się przez jakiś
czas niespokojnie, po czym znowu wszystko ucichło. Elizabeth opadła na krzesło przy łóżku.
W ciągu ostatnich godzin nie przestawała myśleć o nim. Gdyby ktoś ją podejrzewał, że wlała
mu trucizny do jedzenia, Helene coś by o tym wiedziała.

Wzrok Elizabeth zatrzymał się teraz na czerwonej, obrzmiałej twarzy w łóżku.
Pierwsze, co zauważyła, to bujny kilkudniowy zarost. W kolorze moczu. Wijące się włoski
pokrywały większość twarzy.

Nagle Leonard otworzył oczy. Wyglądał na zaskoczonego.

- To ty tutaj siedzisz?
Elizabeth słyszała pogardę w jego głosie.
Daj mi wody

rozkazał. Dyszał ciężko.

- Jasne, że on dostanie wody
powiedziała słodziutkim głosem, przystawiając mu
szklankę do ust. Przytrzymywała ją, patrzyła, jak woda spływa z grubych warg na podbródek
i szyję. Ale nie zatroszczyła się, by go powycierać, nie byłaby w stanie zrobić czegoś tak
intymnego.


Leonard napił się i zasnął. Niespokojnie i gorączkowo przewracał się z boku na bok,
ona jednak nawet palcem nie ruszyła, by ochłodzić jego czoło zimnym kompresem.

Wyprostowana siedziała, gniew wciąż w niej narastał. Chory jęczał i wił się z bólu, w końcu
znowu otworzył oczy.

- Musisz mi pomóc
wyszeptał.

- W czym miałabym mu pomagać?

- Ja muszę iść za parawan.

- O nie, nie, teraz on będzie leżał spokojnie. Niech pamięta, że jest chory

protestowała Elizabeth delikatnie, ale ostrego tonu w głosie nie umiała ukryć.

Chory uniósł się na łokciu, zirytowany, że ktoś stawia mu opór.

- Postawiłaś mi się o jeden raz za dużo
prychnął.

Elizabeth skrzyżowała ręce i pochyliła się do przodu.

- Tak, no i co z tego? Masz na myśli coś szczególnego?

- Nie wygłupiaj się, łachudro. Najpierw wyjeżdżasz z Dalsrud bez pozwolenia, a
potem masz śmiałość przysyłać tu Jakoba z wyjaśnieniami. Ty przeklęta

- No, no
chichotała Elizabeth, unosząc w górę palec wskazujący.
Pilnuj swoich ust,
nie wypowiadaj takich brzydkich słów.
Potem spoważniała.
Dobrze wiesz, że moja mama
była chora i umarła, to czego się spodziewałeś?
Niemal wypluwała słowa.
Nie dałeś mi
wolnego dnia, żebym mogła się pożegnać z własną matką? Oczywiście, to do ciebie podobne.

Leonard ciężko opadł na poduszki. Oddychał z trudem.

- Niech no tylko wrócę do zdrowia, to ostatecznie cię przegonię.

Elizabeth czuła, że wszystko się w niej burzy. Musi nad sobą panować, by nie
wykrzyczeć, co o nim myśli.

Leonard położył ręce na brzuchu i powtórzył:

- Teraz pomożesz mi pójść za parawan.

- A co będziesz tam robił?
spytała.

- A co się robi za parawanem?
warknął, czerwieniejąc coraz bardziej. Próbował
wstać, ale nie miał siły.
Tam stoi wiadro
powiedział w końcu.
Musisz mi pomóc, żebym
do niego doszedł.

- Uff, jakie to przykre. Jakie przykre, bo ja, słaba dziewczyna, sobie z tym nie
poradzę.

- No to sprowadź pomoc, idiotko!

Elizabeth roześmiała się i słodziutkim głosem spytała:

- A dlaczegóż to? Kiedy ja potrzebowałam pomocy, byłam sama. nie pamiętasz tego,
Leonardzie?

- O czym ty, na Boga, pleciesz?
Na twarzy chorego widać było wściekłość i panikę.
Zaraz stanie się coś złego.

- Nie pamiętasz tamtego dnia jesienią za oborą, kiedy mnie zgwałciłeś?

- Przeklęta dziwka, leć i sprowadź pomoc!
krzyczał.

Elizabeth śmiała się. miała na sobie szarą sukienkę i fartuch. Teraz wstała, położyła
rękę w dole brzucha i odwróciła się bokiem.

- Chyba nie zaprzeczysz, że to dziecko jest twoje
powiedziała, wskazując niewielkie
zaokrąglenie na brzuchu.
Ale to mnie już nie obchodzi.

- Zamknij się nareszcie, przestań wygadywać te głupoty, dziwko!
W tym samym
momencie oboje usłyszeli brzydkie dźwięki dochodzące z łóżka.

Elizabeth musiała zachichotać.

- No to teraz leż sobie we własnym gównie
powiedziała, a poważnie dodała: -
Poczujesz trochę tej bezsilności, jaką ja kiedyś przeżyłam. Ściągnąłeś na mnie upokorzenie,
wstyd i ból. Zniszczyłeś mnie, Leonardzie. Zniszczyłeś też Helene, ale Bogu dzięki z małą
Amandą ci się nie udało. Jesteś potworem, Leonardzie Dalsrud, i mam nadzieję, że będziesz


się smażył w piekle, kiedy opuścisz już ten świat!
Głos jej drżał z gniewu, gdy wypowiadała
te słowa, słowa, jakich nigdy nie spodziewałaby się we własnych ustach.

Leonard przymknął oczy i zbierał siły, zanim się znowu odezwał:

- Poczekaj tylko do rana!

- I co takiego stanie się rano?
spytała Elizabeth lodowatym tonem.
Wypędzisz
mnie z domu?
spytała, uchylając okno, bo spod kołdry chorego wydobywał się smród.

Chory nie odpowiedział, ale Elizabeth domyślała się, o czym teraz myśli, więc mówiła
dalej:

- Mam się teraz ciebie bać? O nie! Kiedyś się ciebie bałam. Tamtego dnia, kiedy mnie
zgwałciłeś. Ale już mam to za sobą. Wkrótce wyjeżdżam. Ta choroba brzucha to ostatnie
pozdrowienie ode mnie.

Wodniste oczy o mało nie wyszły mu z orbit.

- Odpowiesz mi za to! Zapamiętaj sobie!

Elizabeth wzruszyła ramionami i uważnie studiowała wzór na jedwabnej tapecie,
potem znowu usiadła.

- Zresztą myślę, że opowiem ludziom, jaki ty naprawdę jesteś. I oczywiście muszę im
powiedzieć, że dziecko jest twoje. I że wziąłeś mnie siłą tak jak to zrobiłeś z Helene.

- Nie zrobiłem nic złego, a poza tym nikt ci nie uwierzy.

- Możesz zaprzeczać, ile tylko chcesz, Leonardzie. Ale i tak ktoś jednak mi uwierzy.
Ludzie lubią dobre historie.

To było tylko takie straszenie. Dobrze wiedziała, że nikt jej nie uwierzy, ale czuł się
znakomicie, mogąc mu to mówić.

Leonard odsuwał się pod ścianę, jak najdalej od Elizabeth i świństwa, w którym leżał.

- Jeszcze pożałujesz
rzucił przez ramię, odwracając się do niej plecami. Wkrótce
zaległa cisza. Chory albo zasnął, albo udawał, że śpi, i tak było do końca nocy. Pewnie mu się
poprawiło, myślała Elizabeth. Nadchodzi czas pożegnania z Dalsrud.



Kiedy następnego dnia przyjechał doktor, Leonard nie żył od wielu godzin. Elizabeth
była w szoku. Nigdy nie miała zamiaru odbierać komuś życia, nawet Leonardowi.
Załamywała ręce, chodziła bez celu po domu.

Wszyscy rozumieli, że musi to być dla niej straszne przeżycie. Najpierw umarła jej
matka, a teraz gospodarz pożegnał się ze światem i to w czasie, kiedy ona przy nim czuwała.
Jasne, że dla takiej młodej dziewczyny to ponad siły.

Nikoline przyprowadziła Elizabeth do kuchni. Tym razem nie prawiła złośliwości.
Zagrzała jej trochę mleka, tymczasem Gurine i Helene przygotowywały zmarłego do trumny.
Elizabeth odpowiadała półsłówkami i tylko wtedy, gdy musiała.

- Przypuszczalnie musiał coś zjeść
powtarzał doktor.
Ale raczej nie ma powodu
zawiadamiać lensmana
dodał uprzejmie. Leonard był człowiekiem prawym i
sprawiedliwym, niech spoczywa w pokoju. Nie ma co narażać jego dobrego imienia i
reputacji. Kristian też tego sobie życzył.



W najbliższych dniach Elizabeth chodziła niczym we śnie, prześladowana przez
bolesne myśli. Czasami miała wrażenie, że straciła rozum. Żaden normalny człowiek nie robi
przecież tego, co ona zrobiła. Chociaż nie posiadała się ze złości i rozgoryczenia na Leonarda,
to przecież nie miała zamiaru stać się morderczynią.

Robiła takie wielkie plany, chciała wyjechać do Bergen albo do Christianii! Teraz nie
miała pojęcia, co będzie. Trzeba czekać. Uspokoić się, chłodniej popatrzeć na wydarzenia.

- Co ciebie tak dręczy?
spytała Helene któregoś dnia, głaszcząc Elizabeth po
plecach.

- Nie. Nic.


- Owszem, przecież widzę. Spójrz na swoją włóczkę!

Jaka nierówna. Błądzisz myślami gdzieś daleko. A ostatnio wciąż się skarżysz, że boli cię
głowa i brzuch.

Elizabeth zatrzymała kołowrotek i skuliła się.

- Trochę za dużo ostatnio przeżyłam.

Helene przyniosła krzesło i usiadła.

- opowiedz mi o wszystkim.

Po raz pierwszy od śmierci Leonarda, Elizabeth miała ochotę płakać. Helene się nie
myli. Nieustannie boli ją głowa, boli ją też brzuch. Czy powinna opowiedzieć przyjaciółce, co
się tak naprawdę stało? Czy potem będzie jej lżej? Od wielu dni rozważała tę sprawę, nigdy
jednak nie doszła do żadnych wniosków.

- Po prostu jestem w ciąży, a mama umarła
bąknęła.

Poza tym tęsknie za domem.

Helene ujęła jej ręce. Bawiła się chwilę cienkimi, drobnymi palcami, a potem
powiedziała:

- Tak, no i ta sprawa z Leonardem też sytuacji nie poprawia. Nigdy go nie lubiłam,
Bóg wie, że tak było. Nienawidziłam go bardziej niż kogokolwiek. Ale przecież nie życzyłam
mu śmierci. No zresztą może, w myślach czasami mi się to zdarzało. Akie kiedy umarł, to
było prawdziwe zaskoczenie.

Próbowała się uśmiechać, ale twarz miała poważną.

- I w domu taka ponura atmosfera. Może później się to ziemni?

Elizabeth czuła, że dzwoni jej w uszach. Bogu chwała, że nie powiedziała Helene nic
o lekarstwie. Pospiesznie skierowała myśli na obraz wiszący w pokoju gospodarza.

- Helene, co to za dama jest na obrazie w pokoju Leonarda?
spytała.

- To mama Kristiana. Nie widzisz, jacy są podobni?

Elizabeth przytaknęła. Tak, ten sam kolor oczu i włosów. A zatem miała rację
to
upiór się ukazał, żeby ją przestrzec. Ale że żona Leonarda mogła coś takiego zrobić

W tej samej chwili zapukano do drzwi.

- Halo, Elizabeth
wrzasnął Ole.
Znowu list do ciebie. Mogę wejść w butach?

- Nie. dawaj list. I nie stój tak!
Elizabeth wstała i podeszła do niego. Od razu
rozpoznała pismo ojca i głuchy ból żołądka powrócił. Żeby tylko nie stało się coś strasznego!

Boże kochany, spraw, żeby to nie były złe wiadomości, prosiła w duchu drżącymi
rękami otwierając list. Pospiesznie ogarnęła wzrokiem kartkę. Najpierw ojciec pisał, że
wszyscy są zdrowi i mają się, jak na te okoliczności, nieźle. Maria bardzo za nią tęskni, i
oczywiście, tęskni też za mamą. Jest tyle spraw, z którymi ojciec sam nie może sobie dać
rady. Między innymi wkrótce trzeba będzie wypłynąć na ryby, a Maria potrzebuje opieki. Nie
tylko w czasie, kiedy ojciec będzie daleko na morzu, ale później też. Nie mogą ciągle liczyć
na pomoc Dorte. Ojciec rozważył wszystko dokładnie i doszedł do wniosku, że Marię trzeba
oddać jakimś ludziom. Reszta listu zniknęła, bo z oczu Elizabeth pociekły łzy.

- Nigdy! Po moim trupie!
Wierchem dłoni przetarła oczy i przeczytała ostatnie
zdania w największym pośpiechu. Nie jeszcze nie powiedział Marii, ale musi zrobić to jak
najszybciej, chociaż bardzo się tego boi. Na koniec życzył Elizabeth wszystkiego najlepszego.

- Złe wiadomości?
spytała Helene.

- Tata chce oddać Marię na wychowanie obcym ludziom. Nie radzie już sobie ze
wszystkim sam, a wkrótce wypłynie na zimowe połowy. Rany boskie, Helene, co ja mam
zrobić?
Rozszlochała się Elizabeth i rzuciła przyjaciółce na szyję.

Helene głaskała ją po włosach i mamrotała jakieś słowa pociechy, dopóki płacz nie
ustał.

- Elizabeth, posłuchaj mnie teraz. Możesz zrobić tylko jedno, jeśli twoja siostra nie ma
trafić do obcych. Musisz jechać do domu i zająć się małą.


Elizabeth spojrzała na nią.

- Ja nie mogę! Dobrze wiesz, że jestem w ciąży. Jak to sobie wyobrażasz?

- Głowa do góry, Elizabeth. Masz rzeczywiście wielki ciężar do dźwigania, zgadzam
się z tobą. Ale jeśli jesteś silna, a moim zdaniem jesteś, to dasz sobie radę. Podnieś głowę i
patrz ludziom w oczy, a wszystko będzie dobrze.

- Łatwo powiedzieć
rzekła Elizabeth.
Ale w życiu to nie takie proste.

- A masz inną propozycję, to mi ją przedstaw
powiedziała Helene ostro.

Przepraszam cię
dodała pospiesznie.
Ale nie masz wyboru, Elizabeth. Co innego
mogłabyś zrobić? Będziesz służącą kiedy twoje dziecko przyjdzie na świat, a siostra znajdzie
się u obcych? A zresztą na pewno i tak cię wypędzą, jak tylko twój stan wyjdzie na jaw.

To były surowe słowa i chociaż Elizabeth od dawna to wszystko wiedziała, to sytuacja
wydawała się gorsza, kiedy Helene zaczęła o tym mówić. Czuła w duszy głęboką pustkę,
jakby wszystkie siły z niej wyciekły. Po prostu nie jest w stanie zrobić nic więcej. Wróci do
domu i będzie dźwigać swój wstyd z podniesionym czołem, jak radzi Helene. Otarła łzy i ze
szlochem wciągnęła powietrze.

- To pójdę zaraz rozmawiać z Krystianem.

- Przemyj najpierw oczy. Nie wyglądasz najlepiej
poradziła Helene obojętnie.

Wszystko się ułoży, zobaczysz
dodała, wycisnęła mokrą szmatę i podała ją przyjaciółce.

Elizabeth przemyła twarz, nie przejmowała się tym, że jest zapuchnięta i czerwona.

- No to idę
rzekła ponuro i ruszyła ciężkim krokiem w stronę salonu, gdzie
przesiadywał Kristian. Zapukała ostrożnie i weszła. Kristian siedział odwrócony plecami do
drzwi i patrzył w okno, ale odwrócił się, gdy Elizabeth chrząknęła.

- Tak?
Patrzył na nią pytająco. Miał na sobie świąteczne ubranie, czarną kurtkę i
czarne spodnie. Koszula była biała niczym świeży śnieg, miała sztywny kołnierzyk. Po
śmierci ojca Kristian przestał uczestniczyć w pracach domowych, wynajął nawet
dodatkowego parobka.

- Jest coś, o czym chciałabym z tobą porozmawiać
zaczęła Elizabeth, skubiąc palce.

- Ach tak. Nie usiądziesz?
spytał, wskazując krzesło naprzeciwko siebie.

Elizabeth przykucnęła na brzegu, zaskoczona, że krzesło jest takie twarde. Myślała, że
jest wyścielone puchem.

- Dostałam dzisiaj list od taty.
Umilkła na chwilę, jakby zbierała siły.
On pisze, że
teraz, po śmierci mamy, nie daje sobie rady z wychowaniem mojej młodszej siostry, Marii.

Kiedy raz zaczęła mówić, słowa gładko płynęły z jej ust.
Niedługo będzie musiał
wyjechać na zimowe połowy, ktoś w tym czasie musi się zajmować małą. Zresztą nie tylko
wtedy, później też. Ojciec pisze, że nie widzi innej możliwości, tylko oddać małą do obcych
ludzi.

Kristian przeczesał palcami czarną grzywkę.

- I ty chcesz jechać do domu, żeby się nią zająć?

- Tak
powiedziała po prostu i czekała na jego reakcję.

Kristian wstał i wpatrywał się w małe szybki okna. Duże płatki śniegu lepiły się do
szkła.

- Dobrze się czułaś tutaj w Dalsrud?
spytał.

- Tak
skłamała i musiała przygryzać wargi, by nie powiedzieć więcej nie
powiedzieć prawdy.

Kristian odwrócił się do niej i z wielką powagą zapytał:

- Będziesz za mną tęsknić?

Patrzyła na niego długo. Czy on sobie żartuje? W takim razie jest dobrym aktorem,
pomyślała, zwracając uwagę, że w jego wzroku pojawił się jakiś bolesny błysk.

- Nie wiem, co odpowiedzieć na takie pytanie
odparła
ale myślę, że będę tęsknić
za wszystkimi.


Ważył przez chwilę jej słowa.

- Jaką miałaś obiecaną zapłatę?

- Dziesięć talarów i wełnę z jednej owcy w roku. Ale byłam tylko pięć miesięcy.

- W takim razie, powiedzmy, połowę
oznajmił zdecydowanie.

Elizabeth wstała z ulgą, ale też trochę niepewna. Przy drzwiach przystanęła.

- Kiedy będę mogła wyjechać?

- Zapłatę przygotuję ci jeszcze dzisiaj.

Elizabeth była zaskoczona, że tak łatwo to poszło.

Spodziewała się jednak protestów. Równocześnie ogarnęło ją też rozczarowanie. A może on
jest zadowolony, że Elizabeth wyjeżdża?

- To, kiedy wyruszasz, zależy od ciebie
dodał, odpowiadając w końcu na jej pytanie.

To daleko, będziesz musiała długo iść
dodał.

- Iść?
Z jakiegoś powodu Elizabeth była pewna, że ją odwiozą. Może uraziła go tym,
że nie powiedziała, czy będzie za nim tęsknić.

- To prawda
rzekła stanowczo i wyszła. Najważniejsze, że umowa została
rozwiązana.



Rozdział 14



Mróz znowu chwycił i ziąb był przejmujący. Biały obłok unosił się przy twarzy
Elizabeth, kiedy oddychała. Nos i usta miała kompletnie zdrętwiałe, ale poza tym było jej
ciepło. Szło jej się dobrze, na szczęście, bo doga z Dalsrud do domu jest długa.

Pożegnanie z mieszkańcami dworu było przykre. Nawet Nikoline głos się trząsł, kiedy
mówiła "do widzenia".

W głębi duszy Elizabeth jakoś jej współczuła.

Sanie zaprzężone w konia przemknęły obok tak szybko, że ledwo zdążyła uskoczyć do
rowu. To doktor jechał z pewnością do chorego. Nawet na nią nie spojrzał, koń biegł szybko,
rozpryskując śnieg na wszystkie strony. Niczego innego nie mogła oczekiwać. Ujęła więc
znowu swoją zniszczoną walizkę i szła dalej. W drugiej ręce trzymała worek z wełną.

Kristian przyniósł jej pieniądze i wełnę, tak jak obiecał.

Mówił niewiele, życzył tylko wszystkiego dobrego. Elizabeth miała nadzieję, że podziękuje
jej za pracę we dworze. Przecież nigdy się nie oszczędzała, tak jak uczono ją w domu.

Ale teraz ma to już za sobą.

Idąc próbowała znaleźć słowa, jakimi wyjaśni ojcu, dlaczego wróciła. Pierwsze było
oczywiste: wróciła, bo musi zająć się Marią i dlatego, że w domu potrzebna jest kobieca ręka.
Kto będzie pracował w oborze, kiedy ojciec wypłynie na ryby, czy zastanawiał się nad tym? Z
pewnością rozmawiał z Dorte, ale teraz Elizabeth wszystko przejmie, ojciec powinien to
zrozumieć. Najgorszy problem to jej brzuch. Kiedy powinna poinformować ojca?

Elizabeth przystanęła. Była prawie u celu. Po lewej stronie widziała wieś. Na widok
znajomych miejsc w sercu pojawiła się radość. Jakie to miłe uczucie. U stóp wysokiej prawie
do nieba góry rozłożyły się doki, jakby uczepione skały. Torfowe dachy pokrywała teraz
gruba warstwa śniegu. Wzrok Elizabeth kierował się w stronę fiordu, nad którym unosiła się
marznąca mgła. Przeniknął ją lodowaty dreszcz. Ale już blisko. Trzeba tylko okrążyć górę i
będzie w domu!



Ojciec wychodził właśnie z obory, kiedy Elizabeth mijała narożnik domu. Niósł
wiadro z mlekiem. O tej porze roku zwierzęta trzeba było obrządzać rano, w południe i
wieczorem. A zatem jest już tak późno, pomyślała Elizabeth przystając. Maria szła za ojcem,
usta jej się nie zamykały jak zwykle.


- Muszę porządnie zamknąć drzwi obory, tak, żeby huldra nie weszła do środka

mówiła mała z przejęciem.

- Bo huldra mogłaby zamienić nasze zwierzęta na swoje, prawda, tato?

- Prawda
odparł ojciec w powietrze. Myślami był najwyraźniej gdzie indziej. Nagle
zobaczył Elizabeth. Długo stał jak wryty i patrzył, w końcu postawił wiadro w śniegu. Nadal
jednak stał w miejscu, jakby zobaczył upiora.

- No idź
marudziła Maria, popychając ojca. a ponieważ nie reagował, okrążyła go,
brodząc w głębokim śniegu, po czym znowu weszła na wymiecioną ścieżkę. Spojrzała w górę
na ojca, żeby sprawdzić, czemu on się tak przygląda, po czym zobaczyła siostrę.

- Elizabeth!
wrzasnęła na całe gardło i pobiegła ku gościowi. Obejmowała uda
siostry i tuliła policzek do brzucha.

- Oj, jaki masz gruby brzuch
powiedziała ze śmiechem.

Elizabeth poczuła, że krew odpływa jej z twarzy.
To dlatego, że jestem tak grubo
ubrana
kłamała ochrypłym głosem. Jakim sposobem Maria odkryła to, czego dorośli nie
widzą?

Ojciec podszedł do nich.

- Teraz przyjechałaś do domu?
spytał.

- Tak, nie mogłam pozwolić, żebyś oddał - Elizabeth umilkła. Czy ojciec
powiedział Marii, że chce ją oddać? I czy siostra nie zauważyła, że ona o mało się nie
wygadała? Nie, Maria zajęta była teraz wzrokiem z wełną.

- Patrz, jaka się zrobiłam silna, Elizabeth
mówiła, unosząc worek ponad głowę.

Elizabeth uśmiechnęła się i przytaknęła, zanim znowu odwróciła się do ojca.

- Porozmawiamy o tym w domu.

On przytaknął i wziął wiaderko z mlekiem.

- Witaj w domu, mimo wszystko
bąknął, wchodząc przed córkami przez niskie
drzwi.

Maria wszystkimi swoimi pytaniami rozpraszała przygniatający nastrój.

- Jak długo teraz zostaniesz w domu, Elizabeth?

- Na zawsze. Będę się tobą opiekować, kiedy tata popłynie do Storvaagen na zimowe
połowy. I przez wszystkie pozostałe dni.
Elizabeth zauważyła, że ojciec ostrzygł małej
grzywkę. Wypadło krzywo, a warkocze się rozplatają. Może Maria sama się teraz czesze?

- Ja jestem duża i wiele rzeczy umiem sama zrobić!
Maria wdrapała się na łóżko.
Ojciec był zajęty przy piecu, ale Elizabeth zauważyła, że śledzi jej każde słowo.

- No pewnie, że sobie radzisz
przytaknęła Elizabeth.

- W takim razie może będziemy sobie nawzajem pomagać?
Odstawiła na bok worek z
wełną i zwróciła się do ojca: - Dostała, wełnę za pół roku pracy. I pięć talarów.

Nareszcie na nią spojrzał.

- A nie jesteś winna tam żadnych pieniędzy?

Elizabeth rozzłościła się i odpowiedziała szorstko:

- Ja tam ani razu nie byłam w sklepie, tato. Pieniądze dostaniesz na spłatę pożyczki.
Wtedy zostanie ci już tylko pięć talarów. Nikomu nic w Dalsrud nie jestem winna, zapamiętaj
to sobie. Wełnę możesz sprzedać w sklepie Storvika
dodała, opierając ręce na biodrach.

W piecu nareszcie się rozpaliło jak należy. Ojciec powiesił saganek z wodą na
ogniem.

- Zrobię coś gorącego do picia, pewnie powinnaś się rozgrzać. A nie jesteś głodna?
Mamy jeszcze trochę ryby i ziemniaków.

Elizabeth podziękowała i za jedzenie, i za piecie. Była głodna, chociaż Gurine
przygotowała jej solidny posiłek prowiant na drogę.

Spotkanie z ojcem wypadło nie tak, jak myślała. Oczekiwała, że on się ucieszy,
tymczasem sprawiał wrażenie zagniewanego. Jak zareaguje, kiedy dowie się, że córka jest w


ciąży, nie miała odwagi nawet sobie wyobrażać. Ale zachowanie ojca nie sprawiało jej
przykrości, raczej wywoływało gniew. To do niego nie podobne.



Przez resztę dnia chodził koło siebie niczym obcy ludzie. Elizabeth wciąż
wynajdywała sobie jakieś zajęcia, dzięki czemu nie odczuwała tak bardzo tej dręczącej ciszy.
A przy tym czuła na sobie jego wzrok, cokolwiek robiła. Jak wtedy, kiedy przyglądała ich
ubrania. Niektóre były podarte i wymagały połatania, trzeba zrobić na drutach rękawice i
skarpety przed zimowymi połowami, trzeba wypełnić skrzynię z jedzeniem dla ojca. o wiele
rzeczy chciała ojca zapytać. Czy ma dość jedzenia na te miesiące, kiedy będzie poza domem?
Czy jest dość wełny, by zrobić nowe ubrania? Te wełnę, którą przyniosła ze sobą, trzeba
sprzedać. Ile mogą za to dostać?

Spróbowała znowu:

- Jutro możesz wziąć wełnę do Storvika i sprzedać.

Ojciec nie odpowiedział. Ale też nie było to pytanie.

Elizabeth dla Marii też znalazła robotę.

- Maria, pocerujesz te skarpety. Chyba umiesz?

- Pewnie, że tak. Przecież na wiosnę skończę sześć lat.

-Bardzo dobrze, ale rób to starannie. Nie byle jak! Żeby nie trzeba było poprawić.

Elizabeth mówiła szorstko, choć tego nie chciała. Maria umilkła.



Do obory poszła sama. teraz, kiedy wróciła do domu. Chciała przejąć wszystko, co
uważa się za zajęcia kobiece. Żeby tylko ojciec się przekonał, że jestem w domu potrzebna,
pomyślała urażona.

Dopiero kiedy Maria zasnęła, Elizabeth zaczęła poważną rozmowę z ojcem. Miała
czas, żeby się przygotować.

- Dlaczego ty jesteś zły, tato?
Stała pośrodku kuchni.

Gdyby wstał, żeby wyjść, zastąpi mu drogę. Ale on siedział skulony, ręce opierał na
kolanach. Mocno wyłysiał, nad czołem porobiły mu się zatoki, stwierdziła córka.

Wpatrywał się w podłogę, odpowiadając:

- Myślałem, że coś z cienie będzie, Elizabeth.

- Co masz na myśli?

- No, dostałaś tę pracę. Było ci tam dobrze, mogłaś zarabiać pieniądze.

Elizabeth poczuła, że ze złości robi jej się gorąco, kiedy wypluwała z siebie słowa:

- A ty byś zamienił Marię za to, żebym mogła być służącą u jakiegoś bogatego
człowieka!

Ojciec wyprostował się i patrzył w okno, w ciemność.

Nie potrafił nic powiedzieć. To pewnie dlatego, że chciał uniknąć jej spojrzenia.

- Przecież ja bym ją z powrotem zabrał. to niedobrze, że będziesz się tu kręcić po
domu i harować dla mnie
rzekł cicho.

Elizabeth poczuła, że złość w niej opada, złagodniała, podeszła do ojca i usiadła obok.

- Chętnie wypruję sobie żyły dla tych, których kocham, ale nie dla właścicieli Dalsrud,
za żadne pieniądze świata.

W końcu ojciec na nią spojrzał, zastanawiał się przez chwilę, a potem powiedział:

- Powinienem ci w takim razie podziękować. Dobrze jest mieć cię znowu tutaj.

Potem wstał i poszedł do alkierza.

Wielkie słowa, jak na niego, pomyślała Elizabeth, kiedy została sama. no to tę sprawę
mamy za sobą. Teraz pozostało już tylko jedno. Nie wiedziała, czy powiedzieć mu o ciąży już
teraz, czy zaczekać jeszcze trochę. Ostatecznie postanowiła czekać. Niech on najpierw
przywyknie do tego, że córka znowu jest w domu.




Ojciec zabrał Marię i popłynęli na drugą stronę odnogi fiordu do Storvika. Ojciec
zostawił trochę wełny na własny użytek, resztę miał wymienić na produkty. Musi mieć pod
dostatkiem jedzenia, kiedy pojedzie na zimowy połów, a także dla córek, zostających w
domu. W każdym razie starczy tego, jeśli będzie się oszczędzać, uważał. Trochę zresztą też
odłożył za prace, które wykonywał dla Jakoba. Nie był taki całkiem nieprzygotowany.

Elizabeth w znacznie lepszym humorze zaczęła sprzątać w domu. Minął ledwie
miesiąc, jak stąd wyjechała, ale wszystko wymagało dokładnego mycia. Cieszyła się, że
sprząta w tym małym domku i dla tych ludzi, których kocha i którzy, tego była pewna,
docenią to, co dla nich robi.

Kiedy w całym domu pachniało mydłem, postanowiła, że wykorzysta resztę mąki,
która im jeszcze została.

Ojciec z pewnością przywiezie nowy zapas, a świeżo pieczony chleb sprawi im wielką
przyjemność. Ciepły dom, pachnący chlebem i mydłem
czy istnieje coś lepszego, kiedy
człowiek jest przemarznięty i zmęczony?
myślała, nucąc przy robocie.

Kiedy chleb był gotowy, nakryła do stołu. Gdyby to było lato, nazbierałaby kwiatów i
postawiła w oknie. W końcu zobaczyła, że wracają. Ojciec wyciągnął łódź na brzeg i
starannie ją zamocował. Potem wziął Marię na ręce i wyniósł z łodzi. Wyjmując produkty,
coś mówił do córki. Ona ze złością tupała nogą, Elizabeth marszcząc brwi starała się
zorientować, o co chodzi, co się tam dzieje? Ojciec pokazywał w stronę domu Dorte, w końcu
pochylił się i dał córce kuksańca w bok. Maria poszła ze złością.

Dlaczego ojciec wysłał małą do Neset? Elizabeth wciąż stała przy oknie, gdy ojciec
wszedł, tupiąc ciężkimi butami. Produkty, które złożył w skrzyni, postawił z hałasem na
podłodze. Wchodząc, wpuścił do izby zimowy chłód, jego głos też był zimny niczym lód.

- Coś ty tam nawyprawiała w tym Dalsrud?
spytał bez wstępów.
Nie próbuj
zaprzeczać!
Wściekłym ruchem ściągnął czapkę z głowy. Niebieskie oczy miotały
błyskawice.

Elizabeth po prostu patrzyła, nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Nigdy nie
widziała ojca w takiej złości. Zresztą czy w ogóle kiedyś widziała go rozgniewanego?
Zastanawiała się. on, który zawsze podporządkowywał się poleceniom Ane-Margrethe?

- Co masz na myśli?
spytała, żeby zyskać na czasie.

- Nie udawał głupszej niż jesteś.

Cios był celny. Nigdy przedtem ojciec nie powiedział, że jest głupia.

- Wytłumacz mi wyraźniej
powiedziała surowo, czując, że ogarnia ją gniew. Już
dostatecznie mocno została sponiewierana! Teraz z tym koniec!

- Maria powiedziała mi to i owo, kiedy płynęliśmy do Storvika. Jeszcze i tak szczęcie,
że nikt inny tego nie słyszał.

- Maria?
Elizabeth początkowo nic nie rozumiała. Nagle wszystkie fragmenty
znalazły się na swoich miejscach. Przecież Maria zwróciła uwagę, że Elizabeth ma duży
brzuch. Czyżby powiedziała o tym ojcu, a on wyciągnął z tego odpowiednie wnioski?

- Tato, ja spodziewam się dziecka
powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. Kiedy te
słowa zostały wypowiedziane, Elizabeth odczuła wielką ulgę.

- Z kim?
spytał ojciec bezbarwnym głosem.

- Z Leonardem!
A zatem powiedziane zostało wszystko, tego nie można już cofnąć.

Ojciec gapił się na nią z niedowierzaniem, potem spuścił wzrok i patrzył w podłogę.
Elizabeth też tak zrobiła. Wokół jego stóp powstała kałuża z topniejącego śniegu.

Po chwili ojciec zaczerpnął powietrza i zapytał:

- Ale chyba nie poszłaś do łóżka z Leonardem Dalsrudem z własnej woli. Nie zrobiłaś
tego?

Czy w jego głosie brzmiał lęk, czy nadzieja?


- Nie, tato, nie zrobiłam.
trudno było jej wypowiadać słowa. To niemal gorsze niż
wspomnienia tamtego potwornego jesiennego dnia.
Nie
powtórzyła stanowczo.
On
wziął mnie siłą.

Poczuła, że trzeba wyznać wszystko, teraz, w tej chwili.

- Poszarpał na mnie ubranie, bił mnie, wyzywał najgorszymi słowami, na koniec mnie
zgwałcił i teraz jestem w ciąży! Tak dobrze mi było w Dalsrud! Dziecko urodzi się na
początku lata. Ale teraz Leonard nie żyje. Doktor powiedział, że zaszkodziło mu coś, co zjadł.
Zachorował i umarł.

Nagle nie była w stanie powiedzieć nic więcej. Zerwała się z miejsca, odepchnęła ojca
na bok i wybiegła z domu. Musiała wyjść. Ojciec nie może widzieć, jak płacze.

Poszła do obory i wślizgnęła się do zagrody dla owiec.

Skulona w kłębek siedziała i płakała, dopóki nie zmęczyła się tak, że nie była w stanie się
ruszyć. Wpatrywała się w swoje poocierane palce. Myła i szorowała dom do czysta, by
zdążyć, zanim ojciec i Maria wrócą. No i skończyło się w ten sposób.



Minęło sporo czasu, nim ojciec do niej przyszedł. Przyniósł to okrycie ze skór, którego
używa do wyjazdów na ryby i otulił ją szczelnie. Potem, podpierając córkę, zaprowadził ją do
domu. Maria już wróciła, ale nie mówiła wiele. Elizabeth zastanawiała się, co ojciec jej
powiedział. Mała nie skończyła jeszcze sześciu lat i nie wiedziała, co może mówić, a czego
nie. Nie miała na myśli nic złego, kiedy paplała o różnych rzeczach. Później Elizabeth będzie
musiała z nią porozmawiać.

Nie miała ochoty na jedzenie, czuła się bezgranicznie zmęczona i chciała tylko spać.
Ojciec też ją do tego zachęcał.

- Idź i połóż się, Elizabeth
powiedział łagodnie, jakby chciał naprawić wszystko, co
ich poróżniło. Elizabeth nie protestowała. Wślizgnęła się pod okrycie, czuła, że ciało wolno
się rozgrzewa, a sen kładzie czarną zasłonę na wszystkich złych myślach.



Następnego dnia podjęła decyzję. Jens musi się dowiedzieć o jej stanie. Wczoraj
Maria została wysłania do Dorte, jej z pewnością też powiedziała o brzuchu Elizabeth.

Wkrótce wiadomość rozjedzie się po całej okolicy.

Jens musi wiedzieć, dlaczego z nich nigdy nie będzie para, ale musi się tego
dowiedzieć od niej, a nie z krążących po wsi plotek.

Miała szczęście, Jens stał na brzegu i wylewał wodę z łodzi. Mogą więc porozmawiać
sam na sam. Elizabeth szła ostrożnie po mokrych kamieniach. Twarz Jensa rozbłysła w
szerokim uśmiechu, kiedy ją zobaczył. Nie powiedział jednak nic, stał tylko i czekał.
Uśmiech zgasł, kiedy zobaczył poważną twarz Elizabeth.

- Muszę z tobą porozmawiać, Jens
zaczęła Elizabeth bez powitania i wszelkich tego
rodzaju uprzejmości.

Jens wciąż na nią patrzył.

- Chciałam, żebyś usłyszał o tym najpierw ode mnie.

Później z pewnością inni też ci powiedzą.
Chrząknęła.
Ja nie mogę wyjść za ciebie za
mąż. Nigdy nie będziemy mogli być razem.
Wciągnęła powietrze.
Jestem w ciąży.

Widziała, jak Jens sztywnieje, mówiła więc dalej pospiesznie.
Leonard Dalsrud wziął mnie
siłą. No to teraz wiesz.

W końcu chłopak odzyskał mowę:

- Wziął cię siłą? Przecież nie mógł tylko co spowodowało, że to zrobił?
Powiedziałaś może coś, co źle zrozumiał?

A więc on mnie osądza mimo wszystko, pomyślała i wrzasnęła:

- Co ty sobie myślisz? Gówniarz jesteś, Jens. Nie pokazuj mi się więcej na oczy,
zapamiętaj sobie!


Rzuciła się do ucieczki po śliskich kamieniach. Jens wołał coś za nią, ale nie słyszała.
Nie chciała się zatrzymywać, a tym bardziej pytać.

Uspokoiła się trochę dopiero, gdy wróciła do Nymark.

Żałowała, że tak nakrzyczała na Jensa, ale wiedziała, że w najbliższym czasie wielu ludzi
będzie ją osądzać, musi nauczyć się nie dawać. A poza tym, dlaczego mu nie wykrzyczała, że
wcale nie jest lepszy, on który spędził noc razem z Dorte!

Ojciec wyszedł z szopy na łodzie. Nic nie powiedział, nie przywołał jej do siebie. Stał
tylko z rękami zwieszonymi wzdłuż ciała i czekał. Elizabeth podeszła.

- Rozmawiałam z Jensem
oznajmiła.
Powiedziałam mu wszystko. ale on on
chyba bierze stronę Leonarda.

Ojciec wrócił do szopy i zabrał się do naprawiania sieci, przecinał sznurki małym
nożykiem, inne wziął w supły. Ręce pracowały szybko, z wprawą.

- Co teraz zrobisz?
Spytał w końcu/

- W domu czeka na mnie praca
odparła, choć wiedziała, że on chyba nie o to pytał.

- Tak, no tak.

Milczenie trwało dłuższą chwilę, w końcu kiedy Elizabeth odwróciła się, żeby odejść,
ojciec powiedział:

- Maria jest w domu sama. przypilnuj, żeby nie zrobiła czegoś złego.
Próbował się
uśmiechać, jakby chciał dodać jej odwagi. Przynajmniej on nie jest na mnie zły, pomyślała
Elizabeth.

- Mógłbyś wziąć te sieci i przyjść do kuchni, tato, to nie musiałbyś tak marznąć.

- Myślałem, że nie lubisz, kiedy brudzę.

- Zmieniłam zdanie.
Odwróciła się i poszła do domu.

Wiedziała, że on przyjdzie za nią po chwili. Rozumie, że jest jej teraz potrzebny.



W czasie przed wyjazdem mężczyzn na zimowe połowy, Elizabeth prawie nie
wychodziła z domu, tyle miała roboty. Maria musiała przejąć większość domowych
obowiązków. Trzeba było przygotować skrzynie z jedzeniem dla ojca, który zostanie poza
domem wiele miesięcy. Elizabeth chętnie siedziała do późna w nocy, z jakąś robótką na
drutach czy szyciem. Ale nikt nigdy nie widział, żeby płakała, nikomu nie skarżyła się na to,
co ją spotkało. Tylko nocami, kiedy wszyscy spali, a ona mogła schować się pod okryciem,
pozwalała sobie na słabość. Kuliła się i płakała. Płakała dlatego, że mama umarła i nad
własnym losem, płakała długo, że stała się morderczynią, która odebrała życie innemu
człowiekowi i dlatego, że nigdy nie dostanie Jensa. I płakała, że nie potrafiła dotrzymać danej
sobie obietnicy, że nie będzie więcej wylewać łez.



Wieczorem przed wyjazdem mężczyzn na łowiska dała siostrze wolne i sama zajęła
się obrządkiem. Maria była w domu wielką pomocą. Wyćwiczyła się też w robieniu na
drutach tak, że parę skarpet lub rękawic robiła w ciągu dwóch, trzech dni.

Właściwie Elizabeth skończyła już pracę, ale nie miała ochoty wychodzić.
Przykucnęła w zagrodzie dla zwierząt i drapała kozę po głowie.

Kiedy drzwi się otworzyły, była pewna, że to ojciec albo Maria przyszli jej szukać. Aż
jęknęła ze zdumienia, kiedy odkryła, że to Jens. Pochylał się w niskich drzwiach. Czapkę miał
na głowie, ale rękawice zdjął. Nerwowo zwijał je w palcach.

- Powiedziałaś, że nie chcesz mnie więcej widzieć
zaczął cicho.
Ale ja
przyszedłem mimo to. Wypływamy jutro rano i chciałbym przedtem coś powiedzieć.

Elizabeth odwróciła głowę, wzięła wiązkę siana, udając, że jest bardzo zajęta.

- No to mów, słucha,

- Ty mnie źle zrozumiałaś. Ty myślałaś, że ja myślę, że ty - słowa m się mieszały
bez sensu i musiał zacząć od początku.


- Ja wiem, że nie zrobiłaś nic, co by żeby Dalsrud miał prawo ci to zrobić. Wiem, że
wziął cię siłą. Rozumiesz, co mam na myśli?

Elizabeth odwróciła się ku niemu i wolno wyszła z zagrody.

- Mówisz, że wiesz, że byłam niewinna?

- Tak, on nie miał prawa zrobić tego, co zrobił. ale teraz, jak słyszę, Leonard nie żyje,
więc nie musimy o tym więcej rozmawiać.

Elizabeth o mało się nie rozpłakała z radości, wiele razy przełykała ślinę, szukając
odpowiednich słów. Więc Jens słyszał o śmierci Leonarda. Na szczęście jednak nie
wypytywał, co ją spowodowało.

- Dziękuję ci, Jens
powiedziała na pół z płaczem.

Jens zwilżył wargi końcem języka, przesuwał czapkę w przód i w tył, jakby go
uwierała, potem powiedział:

- Nadal chcę się z tobą ożenić, Elizabeth.

- A co z dzieckiem, które urodzi się na początku lata?
spytała.
Chcesz wziąć ten
wstyd na siebie? Ludzie będą gadać. Co powiedzą u ciebie w domu, myślisz, że oni się na to
zgodzą?
Miała tyle pytań, ale musiała się powstrzymywać.

- Powiemy, że dziecko jest moje, Elizabeth. Na to też oni nie popatrzą łaskawym
okiem. Ciąża przed ślubem, ale co mi odpowiesz?

- Sama nie wiem
odparła nagle wyciszona.
Nie wiem, czy mogę pozwolić, byś
zrobił dla mnie coś takiego, Jens. Jesteś dla mnie za dobry. To nie byłoby sprawiedliwe.

- Sprawiedliwe dla kogo? Ja chcę ciebie za żonę, Elizabeth. Kocham cię. I wcale nie
jestem dla ciebie za dobry. Wprost przeciwnie.
Podszedł parę kroków, ale Elizabeth
powstrzymała go ruchem dłoni.

- Spędzisz parę miesięcy w Storvaagen. Pomyśl o tym przez ten czas. Jeśli po
powrocie do domu nadal będzie mnie chciał, wtedy ci odpowiem.

Jens uśmiechnął się lekko. Jakie on ma białe zęby, pomyślała Elizabeth, czując
mrowienie w ciele, o którym zdążyła już zapomnieć. Pożądanie? Czy nadal jest w stanie
odczuwać coś takiego?

- Uparta jesteś, Elizabeth
powiedział, wychodząc.

Ale zanim zamknął za dobą drzwi, dodał: - Ja nie zamienię zdania.

Zobaczymy, pomyślała. I zobaczymy, co ja postanowię.

Nie jestem już tą, którą znałeś, zanim wyjechałam do Dalsrud.



Rozdział 15



Pierwszego wieczora po wyjeździe mężczyzn na łowiska, Elizabeth położyła się
wcześnie, razem z Marią. Siostrzyczka potrzebuje mnie teraz, powtarzała sobie wiedząc, że to
niekoniecznie prawda. To ona potrzebowała ciepła i bliskości drugiej istoty. Dom zrobił się
pusty i cichy, kiedy mężczyźni wypłynęli, a ją dręczyły ponure myśli.

Siostry leżały przytulone do siebie. Elizabeth opowiedziała, że potem ma piękne sny.
Dziecko próbowało pogodzić się jakoś ze śmiercią matki, ale kiedy dotarło do małej, że
anioły nigdy już nie zwrócą im zmarłej, płakała przez wiele godzin.

Elizabeth leżała na boku, obejmując siostrę ramieniem.

Maria tarła oczy i ziewała.

- Tak się cieszę, że nie jesteście już na mnie źli
powiedziała sennie.

- A byliśmy
spytała Elizabeth.

- Tak, za to, że powiedziała, tacie o twoim dużym brzuchu. Ale skąd miałam wiedzieć,
że tego nie wolno mówić?

- No tak, nie mogłaś wiedzieć, już ci o tym mówiłam.


Ale teraz wiesz, że jestem gruba, w brzuchu mam maleńkie dziecko. I kiedy ono się urodzi, ty
zostaniesz ciotką.

Maria zmarszczyła brwi i zagryzała dolną wargę.

- Czy będę też ciotką dziecka Dorte?
spytała.

Elizabeth poczochrała jej brązowe włosy.

- Przecież Dorte nie ma dziecka, ty głuptasie.

Maria zaprotestowała gwałtownie.

- Oczywiście, że ma, dokładnie tak samo jak ty nosi je w brzuchu. Jej brzuch jest
trochę większy
dodała w zamyśleniu.

- Wiesz, Maria, że brzydko jest kłamać. Bóg się wtedy na nas złości. W każdym razie
jest mu przykro.

- Czy aniołom też jest przykro?

- Tak, im też.

- Ale ja nie kłamię, Elizabeth, ja mówię prawdę! Spytałam kiedyś Dorte, dlaczego ma
taki duży brzuch, a ona powiedziała, że nosi w nim dziecko.

Elizabeth zgasiła światło, szukała ochrony w ciemności, zanim spytała:

- Czy Dorte powiedziała coś jeszcze?

- No, powiedziała, że dostała prawie cały baleron od Ragny za to, że pomagała jej
przed świętami.

- Pytałam, czy powiedziała coś więcej o tym dziecku w brzuchu.

Maria zastanawiała się chwilę, ale potem wydęła wargi.

- Nie. już nic więcej
oznajmiła zdecydowanie.
A dlaczego?

- No nic, nieważne. Teraz musimy spać.
Pocałowała Marię w głowę i otuliła ją
starannie kołdrą.

- Teraz musisz jeszcze raz powiedzieć do mnie przepraszam, bo myślałaś, że kłamię

mruczała Maria.

- Przepraszam cię, Mario. Teraz musisz zamknąć oczy i przestać gadać, bo w
przeciwnym razie nie przyjdzie anioł, żeby nad nami czuwać.

- To ty też musisz zamknąć oczy.

- Tak, ja też.

Elizabeth długo nie mogła zasnąć. Kiedy w końcu sen nadszedł, przyniósł niespokojne
majaczenia. Razem z Jensem Elizabeth szła przez kościół. Brzuch miała całkiem płaski.
Kiedy spojrzała na ołtarz, Jens zniknął, a brzuch zrobił się wielki. Dorte stała ze swoim
dzieckiem na rękach i mówiła z uśmiechem:

- To jest dziecko Jensa.

Pastor podał Elizabeth list. Było tam napisane, że sprawiedliwości musi stać się
zadość. Pewnego pięknego dnia Elizabeth zostanie ukarana za zamordowanie Leonarda
Dalsruda. Dopiero wtedy będzie mogła czuć się wolna, ale musi zapłacić za to życiem.

- To nie była moja wina
tłumaczyła pastorowi.

Przerwał jej, kiedy chciała mówić dalej:

- Nawet nie chcę tego słuchać. Odebrałaś życie człowiekowi i musisz ponieść karę.

Odwróciła się i chciała uciec. Nagle za nią stanął jakiś mężczyzna
to kat, zrozumiała
natychmiast. Miał na twarzy maskę. Ale oczy Elizabeth rozpoznała. To Leonard. Zasłoniła
ręką usta, by nie krzyczeć, kiedy zobaczyła siekierę. Największą, jaką kiedykolwiek widziała.

Nagle znalazła się w jakimś innym, zupełnie jej nieznany, miejscu. Była tam tylko ona
i kat. Uniósł siekierę ponad głową do ciosu

W tej chwili obudziła się z krzykiem. Była taka spocona, że nocna koszula lepiła się
do ciała. Długi warkocz się rozplótł, włosy miała potargane. Leżała długo i rozmyślała o
swoim śnie. Wszystko w nim było takie żywe! Przesłoniła twarz rękami. Może to nie takie


dziwne, ze dręczą ją koszmary. Może to nie będzie jeszcze przez długi czas. Musi nauczyć się
z tym żyć.

W końcu wstała, nalała zimnej wody do miednicy i wymyła starannie całe ciało.
Poczuła się o wiele lepiej. Uczesała też i zaplotła włosy, ubrała się. potem rozpaliła ogień w
piecu, nastawiła wodę w saganku i posprzątała w kuchni. Zdążyła zrobić obrządek i ugotować
kaszę, zanim zaczęło świtać, a nad kominami sąsiadów pojawił się dym.

Elizabeth wiedziała, co powinna zrobić

- Muszę porozmawiać z Dorte
powiedziała sama do siebie i poszła budzić Marię.

- Obudź się, moja mała.
Poszturchiwała delikatnie siostrę, ale doczekała się w
odpowiedzi jedynie sennego burczenia. Maria naciągnęła okrycie na głowę.

- Posypię ci kaszę cukrem
wabiła Elizabeth.

- Cukrem?

- Tak, cukrem i dołożę jeszcze masła, jeśli szybko wstaniesz.

- Czy to prawda?
Potargana dziecięca głowa wysunęła się spod okrycia.
Ale
przecież dzisiaj nie święta!

Święta się dopiero co skończyły.

- To prawda. Zrobię to w nagrodę, że przedtem się na ciebie złościłam.

Maria śmiała się i pogadywała, wkładając ubranie.

- Ale nie sądź, że codziennie będę ci tak dogadzać
ostrzegła Elizabeth przez otwarte
drzwi.

Maria zrobiła złośliwą minę i Elizabeth usłyszała, jak mówi:

- Głupia Elizabeth
widocznie jednak pożałowała tego, bo złożyła ręce i dodała:

- Przepraszam was aniołowie, i Panie Boże, i Panie Jezu. Nie uważam, że ona jest
głupia. I chciałam podziękować za jedzenie chociaż go jeszcze nie zjadłam.

- Co ty się tak grzebiesz, Maria?
niecierpliwiła się Elizabeth.
Jedzenie ci
wystygnie.

- I powiedzcie mamie, że za nią tęsknię
skończyła Maria swoją szczególną
modlitwę, a potem pobiegła do kuchni.



Elizabeth czekała do końca śniadania, dopiero potem powiedziała do Marii.

- Pójdziemy dzisiaj odwiedzić Dorte.

- A dlaczego? Czy to dlatego, że ona też ma dziecko w brzuchu?

- Maria!
Elizabeth ujęła pod boki.
Do jednej rzeczy musisz się przyzwyczaić. Nie
pytaj bez końca o każdą sprawę na niebie i ziemi.

- A dla - Maria zasłoniła usta ręką. Potem dodała ostrożnie: - Myślę, że
mogłybyśmy pójść po południu, ale możliwe, że ty uważasz inaczej.

Elizabeth musiała się uśmiechnąć.

- Pójdziemy teraz
oznajmiła.
Ubierz się ciepło, na dworze mróz.

- Czy mogę o coś spytać?
szepnęła Maria, kiedy szły w stronę Neset.

- Pytaj.

- Czy ludzie chodzą w odwiedziny tak wcześnie rano?

- Nie, ale Dorte nie jest w takich sprawach za bardzo uważająca.

Nie mówiły już nic więcej. Elizabeth próbowała ustalić, co powie, kiedy znajdzie się u
Dorte, ale słowa jakoś się nie składały. Wiedziała tylko, że musi to zrobić dzisiaj. Trzeba
sprawę wyjaśnić przed powrotem Jensa.



Dorte była zaskoczona, ale i uradowana, kiedy przyszły.

- Dzień dobry, to tacy goście przychodzą w odwiedziny?
spytała.


Elizabeth miała ochotę dowiedzieć się, co ma na myśli mówiąc, tacy goście, ale
zrezygnowała. Pewnie to tylko takie powiedzenie. Nie trzeba wszystkiego rozpatrywać od
najgorszej strony. Uśmiechała się więc szeroko.

- Mam nadzieję, że nie przeszkadzamy ci w pracy.

- Mój Boże, nie, wchodźcie. Właśnie miałam robić herbatę. Siadajcie, napijemy się
razem.

Więc kawy już nie ma
domyśliła się Elizabeth. Maria znalazła małą szmacianą lalkę,
która leżała przy skrzyni z torfem. Pewnie Dorte ją uszyła, kiedy Maria u niej mieszkała,
pomyślała Elizabeth.

Usiadły przy stole, przez chwilę rozmawiały o pogodzie i wichurach, w końcu
Elizabeth postanowiła dłużej nie zwlekać.

- Słyszę, że spodziewasz się dziecka?
powiedziała, wskazując głową brzuch Dorte.

- Tak.

Elizabeth zorientowała się, że Dorte wolałaby o tym nie rozmawiać. W takim razie
jesteśmy dwie w takiej samej sytuacji, pomyślała i wstydziła się, wypytując Dorte dalej:

- Muszę cię zapytać wprost, kto jest ojcem?
Dorte zacisnęła wargi, skrzydełka nosa
poruszały się niespokojnie.

- Uważam, że nie powinno cię to obchodzić.

Elizabeth kurczowo ściskała kubek z herbatą, zerkając pospiesznie na Marię. Mała
zajęta była lalką i nie słyszała, o czym półgłosem rozmawiają obie kobiety. Mimo to
Elizabeth pochyliła się ku Dorte.

- Chcę wiedzieć, czy to nie Jens. Widziałam go kiedyś latem, jak wcześnie rano
wymykał się z twojego domu.

Zaprzeczysz?

Dorte wpatrywała się w nią. Elizabeth zauważyła, ze ma niebieskie plamki na
zielonych tęczówkach. Była tym zaskoczona. Zawsze myślała, że oczy Dorte są całkiem
zielone. Boże, dlaczego ja się wplątuję w taką głupią sprawę, pomyślała.
Czy to on jest
ojcem?
Powtórzyła jeszcze raz.

- Nie
odparła Dorte stanowczo.
To nie on.

- Kłamiesz. A co w takim razie on tu robił?

- Miał mi naprawić blat w kuchni.

- Dorte, ja nie jestem głupia. Jens mi się oświadczył, chcę znać prawdę.

Zaległa długa cisza. Dorte uniosła kubek z herbatą, ale natychmiast go odstawiła. Nie
piła, nerwowo obracała kubek w rękach. Wygląda, jakby powietrze z niej uszło.

- To chcesz teraz wyjść za mąż?

-Elizabeth nie odpowiadała.

- Tak, Jens tutaj był
przyznała Dorte z westchnieniem.
Najpierw jednak opowiem
ci coś innego. Otóż w Storvika mieszkał pewien parobek, który pracował tam w jednym
dworze. My nie wiem, jak ci to powiedzieć. Myślę jednak, że on się we mnie zakochał.
Powiedział mi to wiele razy. Ty wiesz, Elizabeth, że ja już kiedyś byłam mężatką, ale mój
mąż utonął w morzu.

Elizabeth przytakiwała. Pamiętała o tym. Ale jej myśli w tej chwili zajmowało co
innego, to mianowicie, że Dorte wspominała o jakimś mężczyźnie. W sercu Elizabeth
pojawiła się nadzieje.

Dorte mówiła dalej:

- Byliśmy małżeństwem przez wiele lat, ale on nigdy mi nie powiedział, że mnie
kocha. Ja jemu też chyba nie. ale dobrze nam było razem. Teraz jednak wrócimy do tego
parobka ze Storvika. Jak to jest dobrze usłyszeć takie słowa od mężczyzny że on jest we
mnie zakochany. Powiedział, że za jakiś czas się pobierzemy. Obiecywał tyle
dodała cicho,
ze wzrokiem utkwionym w podłodze.


- Czy ktoś w naszej wsi o tym wie?
spytała Elizabeth zaciekawiona. Nie mogła
pojąć, że coś takiego mogłoby przejść niezauważone.

- Nie, nie sądzę. Ale przeważnie plotki do zainteresowanych docierają na końcu, więc
może no i okazało się, że jestem w ciąży. A wtedy on już mnie nie chciał.

Elizabeth przyglądała jej się zmrużonymi oczyma. Czy Dorte kłamie? Czy zmyśliła
sobie jakąś historię, by ukryć, że spodziewa się dziecka Jensa? Trzeb ją o to zapytać.

- A co Jens robił tutaj tamtego ranka?

- Zaraz do tego dojdę. Ten, który jest ojcem mojego dziecka, wyjechał. Pojęcia nie
mam, gdzie się teraz podziewa.

Dorte napiła się herbaty. Elizabeth poszła jej śladem.

Napój wystygł. Słyszała, że Maria bawi się lalką na podłodze, przemawia do niej dziwnie
cienkim głosem:

- Gdzie jest twoja mama?
a potem odpowiedziała własnym, niższym: - Leży w
szopie na łodzie. Będzie tam leżeć, dopóki ziemia nie odtaje, żebyśmy mogli złożyć ją w
grobie. Ale aniołowie zabrali ją do nie wiem, jak to się nazywa, ale to jest w niebie.

Elizabeth poczuła ból w sercu i odwróciła się z powrotem ku Dorte.

- Powiedz mi teraz o Jensie. Po to przyszłam.

- Byłam załamana po tym, jak zostałam tak paskudnie zdradzona
mówiła Dorte
przygnębiona.
Rozpaczałam, ja możesz zrozumieć, jak to jest?

- tak
odparła Elizabeth z naciskiem, ale Dorte chyba tego nie zauważyła. Mówiła
dalej:

- Zwabiłam tutaj Jensa. Skłamałam mu, że trzeba naprawić mój kuchenny blat.
Pytałam, czy mógłby to zrobić. Elizabeth, niełatwo jest o czymś takim mówić, ale ja
próbowałam uwieść Jensa.

Elizabeth zauważyła blady rumieniec na policzkach tamtej.

- Jens się rozzłościł i uciekł stąd.
Dorte wstała i przyniosła kociołek z herbatą.

Chcesz jeszcze?

Elizabeth pokręciła przecząco głową. A więc Jens był zły i uciekł. Powinna była znać
go na tyle, by wiedzieć, że on się nie zada z inną kobieta. Ale zazdrość trudno opanować.

- No a co robił rano?
spytała, bo nagle ogarnęły ją wątpliwości.

- Wieczorem zostawił tutaj deskę, którą wziął Jakubowi. Widocznie chciał odłożyć ją
na miejsce, zanim Jakbob coś zauważy. Nie jestem pewna, coś o tym mówił. Zresztą później
niewiele z nim rozmawiałam. Jens mnie unika.

Elizabeth wpatrywała się w duże płatki śniegu, spadające na ziemię. Próbowała
śledzić jeden z nich wzrokiem, ale nie bardzo jej się to udawało. Odsunęła od siebie kubek,
miała mdłości ze wstydu. Jakim ona właściwie jest człowiekiem? Podejrzewała Jensa.
Pamiętała tamten poranek, kiedy zobaczyła, jak Jens wychodzi z domu Dorte. Niósł deskę
pod pachą. A więc Dorte mówi prawdę.

- Dziękuję, że mi o tym wszystkim powiedziałaś, Dorte
rzekła, wstając.

- Musisz już iść?

- Tak, nie będę ci dłużej przeszkadzać. Ja zresztą też mam w domu zajęcia.

To była wymówka. Oczywiście, mogłaby posiedzieć jeszcze trochę, ale nie była w
stanie. Musi przemyśleć tyle spraw.



W następnych tygodniach właściwie cały czas przeznaczała na przygotowanie
dziecięcych ubranek. W domu było to, co zostało po niej i po Marii. Niektóre rzeczy
wymagały reperacji, inne należało przerobić. Znalazła kilka powijaków i koszulek, poza tym
dwie sukienki, w które może będzie ubrać również chłopca. Ale na samą myśl, że mógłby się
urodzić chłopiec, kolejny Leonard, ogarniały ją zimne dreszcze.


W końcu ubranka zostały ułożone w niewielkiej skrzyni. Elizabeth zajmowała się tym
głównie wieczorami, kiedy wszystkie inne zajęcia miała już za sobą, a nie chciała się jeszcze
kłaść. Bo gdy tylko zasypiała, pojawiały się koszmary. Niech Bóg spojrzy na mnie łaskawym
wzrokiem tego dnia, kiedy będzie mnie sądził
te słowa powtarzała w duchu często.

Elizabeth skończyła naprawiać koszulkę i odgryzała nitkę.

- Pomyśleć, że człowiek może tu być taki maleńki
szepnęła, unosząc w górę jedną
koszulkę. I wtedy poczuła, najpierw jakby tchnienie wiatru. Siedziała bez ruchu, wstrzymując
oddech. Teraz! Kolejny, niemal niezauważalny ruch, ale tym razem była pewna. To maleńka
rączka albo nóżka, która się porusza.

- To będzie dziewczynka
powiedziała głośno. Po prostu wiedziała, że tak będzie,
była taka pewna, jakby ktoś jej o tym powiedział.
Moje dziecko, moja mała dziewczynka!

Po raz pierwszy pogłaskała rękami brzuch z miłością.
Będę o ciebie dbać.



W końcu marca mężczyźni wrócili. Elizabeth poszła z Marią na brzeg, by ich powitać.
Siostrzyczka od razu rzuciła się ojcu na szyje, niczym nieskrępowana, jak zawsze. Elizabeth
jednak zadowoliła się uściskiem jego ręki i słowami przywitania. Nie należało okazywać
radości z tego, że bliscy wrócili cało i zdrowo do domu. Uczucia trzeba ukrywać, nic innego
nie uchodzi.

Podeszła do Jensa, który stał nieco z boku i czekał.

Przed wyjazdem zadał jej ważne pytanie. Ona odpowiedziała, że się zastanowi, dając mu czas
na zmianę zdania.

- Witaj w domu, Jens.

- Dziękuję
uśmiechnął się niepewnie. Włosy miał bardzo długie, odgarnął je na bok
ręką. Chyba dawno też się nie golił. Zarost miał teraz gęsty, przecież w maju skończy
osiemnaście lat.

- Rozmyśliłeś się?
Zapytała ostrym głosem, niepewna, czy odważy się spojrzeć mu
w oczy. Ona sama podjęła decyzję. Okres oczekiwania był długi, rozmyślała nieustannie.

- Nie, powtórzę to, co powiedziałem
odparł Jens bez wątpliwości w głosie.
A co z
tobą?

- Tak. Ja mówię "tak", Jens, jeśli w dalszym ciągu chcesz się ze mną ożenić.

Umilkła na chwilę.
I jeśli podtrzymujesz wszystko, co powiedziałeś, to możesz powiedzieć
Jakubowi i Ragnie. Chociaż boję się, że oni nie będą zadowoleni.

Jens spojrzał przed siebie, potem objął jej barki. Przez chwilę bała się, że ją pocałuje
na oczach wszystkich.

- Nie myśl o tym, Elizabeth. Powiem, że to moje dziecko. I zawsze tak już będzie. W
kościelnych księgach też tak zapiszemy. Kocham cię, Elizabeth.

Nagle Elizabeth przypomniała sobie słowa Dorte. Parobek ze Storvika był jedynym
mężczyzną, który powiedział, że ją kocha. Uśmiechnęła się teraz do Jensa, czując, że
wypełnia ją wielka radość.

- Spotkamy się w szopie na siano dzisiaj wieczorem, po obrządku?
spytał Jens,
zniżając głos, by nikt go nie usłyszał.
A przedtem porozmawiam z Ragną i Jakobem.

Zawsze o swoich przybranych rodzicach mówił po imieniu, nigdy nie nazwał ich
mamą i tatą. Uważał to za nienaturalne, chociaż wychowywał się u nich od tylu lat.

Elizabeth skinęła głową, po czym poszła z innymi do domu. Ojciec czeka na kąpiel i
solidny posiłek. Trzeba opróżnić jego skrzynię, posortować ubrania i to, co ewentualnie
zostało z zapasów. Ale praca ją cieszyła, czas do wieczora szybciej minie. Miała
nieprzyjemne poczucie, że przybrani rodzice Jensa nie ucieszą się wiadomością.



- No i jak poszło?
spytała Elizabeth szeptem, kiedy siedzieli już na sianie.

- Bardzo dobrze, już ci mówiłem. Niepotrzebnie się martwiłaś.


- Powiedziałeś, że jesteś ojcem dziecka?

- Mhm
Jens rozpinał guziki swojej samodziałowej kurtki.

Elizabeth poznała po jego minie, że jednak nie wszystko jest w porządku. Zwłaszcza
że unikał jej spojrzenia.

- Kłamiesz
powiedziała stanowczo.
Jestem pewna, że Ragna nie przyjęła tego z
radością.
Zauważyła, że plecy Jensa sztywnieją, mówiła więc dalej: - Ona miała w stosunku
do ciebie inne plany i na pewno wpadła w złość, kiedy jej o nas powiedziałeś. Wiem, ze dla
niej to okropne, nie chce mieć nic wspólnego z tą historią. Ale Jakob wziął cię w obronę. On
jest zupełnie inny.

Jens odwrócił się i wpił spojrzenie w Elizabeth.

- Skąd ty to wiesz? Miałaś widzenie?

Pokręciła głowa.
Ale wiem, jacy są twoi przybrani rodzice. i czytam w tobie jak w
otwartej księdze.

- No dobrze, Ragna była zła
przyznał Jens niechętnie.

- Ale ja uderzyłem pięścią w stół i powiedziałem, że zrobię co zechcę. No i tak będzie.
Weźmiemy ślub najszybciej, jak to możliwe i przeprowadzimy się do naszego domu.

- Jakiego domu?

- Do starej chałupy w Dalen. Jakob powiedział, że od tej pory zagroda będzie twoja i
moja. To prezent ślubnych od nich.

Elizabeth położyła się na sianie i wpatrywała w powałę. Ten dom zawsze budził w
niej nieprzyjemne uczucia, choć nie wierzyła w żadne huldry i inne pozaziemskie istoty. Ale
przecież muszą gdzieś mieszkać, a prezent jest wspaniały.

- To strasznie miłe z ich strony
powiedziała.

- Oni przez cały czas mieli taki zamiar, że dostanę tę zagrodę, kiedy się ożenię.
Dzieciom Heimly jest Olav.

Położył się przy niej, znalazł jakieś długie źdźbło i łaskotał ją po policzku. Kiedy
odepchnęła go, spytał:

- A to lubisz bardziej?
Potem zaczął całować jej policzki.

Elizabeth przechyliła głowę, by mógł bez trudu dostać się do jej szyi. Czuła rozkoszne
mrowienie w całym ciele i przymknęła oczy. Ręka Jensa zakradła się pod kurtkę i bluzkę.
Odnalazł brodawkę piersi i zaczął ją ostrożnie pieścić. Elizabeth pojękiwała cicho z rozkoszy,
czekając na więcej.

Jens przysunął się bliżej, uniósł jej spódnicę i położył rękę na udzie, a potem próbował
się na niej położyć.

Panika przeniknęła Elizabeth niczym błyskawica. Nagle nie mogła oddychać. Jens
wydawał jej się ciężki niczym góra. Gwałtownie odpychała jego ręce. Pojawił się zapach
Leonarda, tamten widok, przerażenie

Miotała się pod nim jak szalona.

- Idź stąd! Puść mnie
wrzeszczała.

Jens puścił natychmiast i odsunął się na bok. Zdezorientowany siedział i patrzył.

- Co się dzieje, Elizabeth? Czy zrobiłem coś złego?

Oddychała pospiesznie, kręciło jej się w głowie, po perlił się na czole.

- Przeraziłeś mnie
wyszeptała.
Wróciło do mnie to jak Leonard mnie gwałcił.

Jens długo nic nie mówił. Elizabeth czuła się niepewnie. Czy złości się na nią? Czy
teraz sobie pójdzie?

Chciała zapytać, ale obawiała się tego, co jej odpowie,

Dlatego milczała, wpatrując się w siano.

- Mogę poczekać
rzekł Jens po prostu.
Później z pewnością będzie lepiej.

- Mógłbyś?
spytała nieśmiało.

- Tak, ja jestem cierpliwy
uśmiechnął się.
I dotrzymuję obietnic.


Elizabeth mogła tylko podziękować, ale nie była taka pewna, Jens nie wie przecież nic
o morderstwie.



Po wielu nocach koszarów, Elizabeth podjęła decyzję. Musi powiedzieć Jensowi, co
zrobiła, a on niech postanowi, co dalej. Czy będzie chciał zameldować o niej lesmanowi, czy
też wybaczy jej i zechce żyć, dźwigając razem z nią to kłamstwo. Dygotała z emocji. Jens jest
miły, ale nikt nie jest miły do tego stopnia. w najlepszym razie pewnie ją zostawi, nie mówiąc
dlaczego.

Wyobraźnia podsuwała liczne i straszne obrazy, jak to będzie w przyszłości. Ale teraz
Elizabeth już więcej nie zniesie. Miała bóle brzucha, wciąż ją mdliło, straciła apetyt.
Wiedziała, że od tego nieustannego rozmyślania za wiele ostatnio przeżyła.



Dręczył ją dziwny niepokój, kiedy szła do Heimly.

W wielu miejscach na wysypanej kamieniami drodze śnieg stopniał, ale na polach i wyżej w
górach zalegał jeszcze grubą warstwą. Spokojny fiord mienił się w wiosennym słońcu.
Zapach wodorostów przypominał o czekającej ją pracy. Trzeba zbierać wodorosty na paszę
dla zwierząt, bo siano się kończy. Przejmująco zimny wiatr wdzierał się pod spódnicę i
przenikał szary, robiony na drutach sweter. Elizabeth przystanęła, rozglądając się wokół,
znowu pojawił się ten niepokój. Tym razem silniejszy. I nagle zrozumiała, co ma się stać.
Przepełniał ją niezrozumiały strach, przez chwilę zastanawiała się, czy nie zawrócić. Ale
jakoś się opanowała i stanowczym krokiem pokonała ostatni kawałek drogi.

Jens stał na podwórzu i rąbał drewno. Uśmiechnął się radośnie i odłożył siekierę.

- Dobrze, że przyszłaś, to pomożesz mi z osełką. Siekiera się stępiła.

Zrobiła, o co prosił. Wielokrotnie wciągała głęboko powietrze, by powiedzieć, z czym
przyszła, ale za każdym razem opuszczała ją odwaga i ani jedno słowo nie padło. Trzeba
tylko zacząć, pomyślała, tylko jedno jedyne słowo, a potem już pójdzie. Czy to musi być takie
trudne? Ale dłużej nie jestem w stanie sama dźwigać tajemnicy.

Jens badał siekierę i zadowolony stwierdził, że jest ostra i powiedział:

- Pomyśl, ilu to ludzi zostało ściętych siekierą .

Elizabeth zadrżała, jakby miała dreszcze. Na taki moment czekała. Teraz trzeba tylko
zacząć opowiadać.

- Dlaczego to mówisz?
usłyszała własne pytanie.

Jens wzruszył ramionami.

- Tak tylko mi się przypomniało, opowiedzieć ci jedną historię?
spytał, wracając do
pracy.

- Opowiedz
odparła, czując, że tchórzy. Jeszcze raz chcę odsunąć całą sprawę.

- Żył sobie pewnego razu na Lofotach jeden człowiek, który miał narzeczoną. Byli w
sobie strasznie zakochani. Ale po pewnym czasie dziewczyna stała się brzemienna i wtedy on
nie chciał mieć już z nią do czynienia. Było mu na imię Knut, a jej Berit. No i ten Knut on
był trochę dziwny, bo wciąż nosił przy sobie siekierę. Któregoś razu zaprosił Berit na
przejażdżkę łodzią. Ale kiedy znaleźli się już na wodzie, wypchnął dziewczynę. Berit
krzyczała i trzymała się mocno burty. No to ten Kunt uderzył ją po plecach siekierą,
dziewczyna się utopiła! I wiesz co się stało dalej?

Elizabeth kręciła głową wbrew swojej woli. Dlaczego on opowiada tę historię.

- Kunt został złapany
mówił Jens, dalej rąbiąc drewno.
I został ścięty, a jego głowę
wbito na pal i wystawiono na widok publiczny.

Elizabeth czuła powracające mdłości. Raz po raz przełykała ślinę, w końcu pobiegła
do płotu i wymiotowała.

- Idź sobie!
warknęła, kiedy chciał ją pocieszać.
Nie musisz mnie oglądać w takim
stanie.


Odszedł parę kroków, a ona tymczasem nabrała garść śniegu i zasypała wymiociny.

- Przepraszam cię, Elizabeth. To było nieroztropne z mojej strony.

Powoli docierały do niej jego słowa. Czy on wie, dlaczego zareagowałam w ten
sposób? Boże kochany, ja nie chcę umierać. Jeszcze nie teraz! Jestem przecież taka młoda.

- Nie myślałem, że w ciąży zrobiłaś się taka wrażliwa
powtarzał Jens.

Z wdzięcznością przymknęła oczy. Chłopak niczego się nie domyśla.

- Skąd wziąłeś tę historię?
spytała, zwracając się do niego. Chciała po prostu coś
powiedzieć, ale słowa, które teraz od niego usłyszała, sprawiły, że omal nie zemdlała.

- Od lensmana. On jest tutaj.
Jens zmienił ton, w jego głosie wyraźnie było słychać
dumę.
Powiedziałem mu, że mamy zamiar się pobrać. Zaczął mnie wypytywać o ciebie.
Wcześniej był u was, ale nikogo nie zastał.

Elizabeth poczuła pulsowanie pod skórą. Dolna warga drżała jej nerwowo. Chciała
przykryć ją dłonią, żeby to powstrzymać, ale nie była w stanie się poruszyć. Lensman nie
przychodzi z wizytą do takich ludzi jak ja, żeby porozmawiać o pogodzie, pomyślała. Oni
odkryli, co zrobiłam. Teraz postawią mnie przed sądem. Morderstwo musi zostać ukarane
śmiercią. Jak mogłam sobie wyobrażać, że uniknę odpowiedzialności? Może pozwolą mi żyć,
dopóki nie urodzę dziecka. To będzie takie małe odroczenie, ale później na pewno zetną mi
głowę! Dyszała ciężko. Coś musi powiedzieć!

- Tata i Maria pojechali do Strovika
wykrztusiła.
A ja byłam w oborze.

Napotkała spojrzenie Jensa. Sprawiał wrażenie zatroskanego. Jakiś cień, który
dostrzegła kącikiem oka sprawił, że odwróciła głowę. To lensamn. Szedł prosto do niej!
Elizabeth wpatrywała się w rosłego mężczyznę w czarnym płaszczu. Wielkie, szare wąsy
dominowały w jego twarzy. Ale to, co widziała przede wszystkim, to jego oczy.
Stalowoszare, stanowcze, paraliżowały ją. Stała jak wryta. I nagle poczuła palący ból w dole
brzucha. Jęknęła przerażona i skuliła się.

Teraz stracę dziecko, pomyślała.




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Córka morza 30 Na dobre i złe dni
KOCHANKOWIE SZTORMOWEGO MORZA Swept from the Sea 1997
t informatyk12[01] 02 101
r11 01
2570 01
introligators4[02] z2 01 n
Biuletyn 01 12 2014
beetelvoiceXL?? 01
01
2007 01 Web Building the Aptana Free Developer Environment for Ajax
9 01 07 drzewa binarne
01 In der Vergangenheit ein geteiltes Land Lehrerkommentar
L Sprague De Camp Novaria 01 The Fallible Fiend

więcej podobnych podstron