89
VII
Nazajutrz nadzwyczajne szczekanie wielkiego podwórzowego brytana zbudziło Tuśkę
i Pitę.
Porwały się obie i siadły na łóżkach, przecierając oczy.
- Cóż znowu za psisko! - wyrzekła zirytowanym głosem Tuśka.
- Może to w sąsiedniej willi.
- To będzie przyjemność.
Szczekanie zamieniło się w przeciągłe wycie.
- Ależ to tu, w domu, w sieni - wyrzekła znów Tuśka odrzucając kołdrę.
Ale przenikliwe, poranne zimno zakopiańskie zmusiło ją do powrócenia do łóżka.
Szczekanie brytana umilkło, natomiast zaczął poszczekiwać jakiś mały szczeniak.
- Cóż to? Cała rodzina?
- Och, mamo!... to szczenię,- prawda?
- Szczenię.
- Ja zobaczę.
- Ani mi się waż, przeziębisz się. Leż spokojnie. Dopiero ósma.
Nagle miauknął kot.
- Cała menażeria! - westchnęła Tuśka. - Już ja się z gaździną rozmówię.
Lecz za drzwiami zaczął się rozgrywać cały dramat. Kot spotkawszy się widocznie
z brytanem parskał, a pies warczał i naszczekiwał. Trwało to długą chwilę,
wreszcie wrzask koci i szczekanie psie zwarły się w jeden głos tworząc tak
straszny hałas, że Tuśka wyskoczyła jak szalona z łóżka i pobiegła do okna.
Otworzyła je i wychyliwszy się, zaczęła wołać rozpaczliwie:
- Gaździna!... Wikta!...
Spoza węgła wysunęła się gaździna.
- A co kcom?
- Wypędźcie natychmiast te psy i koty z sieni.
Lecz Wikta ani na chwilę nie straciła spokoju.
- Nikany ni ma psów ani kotów - odrzekła powolnie. - Jak to? Nie słyszycie, jak
szczekają i wrzeszczą?
Lecz gaździna potrząsnęła tylko głową.
- To nie psy ani kocury, to je mój gość...
- Gość?
- Haj... o mlicysko się upominajom. To on takie figlasy robi!
I podszedłszy ku oknu gaździna odezwała się głośniej:
- A cichojcie, zaro wam mlicysko piknie przyniosę.
Szczekanie i miauczenie natychmiast ustało.
Tuśka, zirytowana i zziębła, wróciła do łóżka. Pita, która ze swego posłania
słyszała rozmowę matki z gaździną, miała minę zdumioną i oczy szeroko otwarte.
- Śpij - rzekła do niej przechodząc matka. - To jakiś wariat widocznie
sprowadził się w nocy. Jeżeli się nie będzie przyzwoicie zachowywał, zażądam,
żeby się wyniósł.
Położyła się, otuliła kołdrą i próbowała zdrzemnąć się jeszcze, gdyż czuła, że
ogarnia ją migrena.
Przez kwadrans panowała wzorowa cisza.
Nagle odezwał się silny głos trąby.
Ktoś grał walca ze Słodkiej dziewczyny na dużej trąbie, a przenikliwy, trywialny
głos dętego instrumentu rozlegał się z rozpaczliwą siłą w drewnianych ściankach
chaty.
I znów Tuśka i Pita, jakby na sprężynach, usiadły na posłaniu.
- Co to jest? - jęknęła Tuśka.
- To trąba, mamusiu! - objaśniała Pitą,
- Boże!... ten człowiek gra na trąbie.. ależ to straszne! Ja, która już znieść
nie mogę waszych gam i ćwiczeń fortepianowych.
- Ustaje...
Głos trąby skonał.
Natomiast wypłynął głos skrzypiec, na których ktoś wcale nieźle grał Śmierć Azy
Griega.
- I to jeszcze!... - wyszeptała Tuśka.
Lecz jakby zbudziła się w niej energia, znów wyskoczyła z łóżka i pobiegła ku
oknu.
- Gaździna! Wikta!
Spoza tego samego węgła wysunęła się gaździna i znów spytała:
- Cego kcom?
- Któż tam znowu gra?
Gaździna zsunęła chustkę z ucha i nasłuchiwała przez chwilę.
- To je mój gość. Lezy se grajęcy.
- Wynajęliście mi mieszkanie mówiąc, że tu jest spokój i cicho.
- Ano...
- Ładnie cicho: jak nie psy, to trąba, jak nie trąba, to skrzypce.
Gaździna ujęła w rękę fartuch i z przyzwyczajenia zaczęła obcierać belki
chałupy.
- Nikany ni ma zadnej trąby ani skrzypecków.
- Jak to nie ma, słuchajcie.
- A wej słysę.
- No, więc.
A to przecie tak piknie grajom nie na trąbce i nie na skrzypeckach, ino na
gębusi.
- ! ! !
- Ano... złozy se ten pon gębusię i tak se parska, a to niby skrzypki albo
trąba, hej.
Tuśka zamknęła okno.
W łóżku siedziała zachwycona Pita.
- Proszę mamusi, to ten pan tak ślicznie imituje trąbę?
- Widocznie.
- Ach, Boże! żebym ja tak umiała.
- Właśnie, tego by brakowało.
Serenada ustała.
- Szkoda - westchnęła Pita.
- Bogu dzięki - mruknęła Tuśka.
Teraz już na dobre rozsłoneczniło się i rozjaśniło Zakopane. Cała chata
zapachniała świerkowym drzewem. Taka sama woń płynęła z lasu.
Matka i dziecko ubierały się, myły i czesały w milczeniu. Tuśka tylko wydała
dyspozycję małej, jaką ma włożyć sukienkę i pończoszki. Chodząc po pokoju
zauważyła, że Pita włożyła różę, otrzymaną wczoraj, w szklankę i umywszy się
starannie, wodę w tej szklance zmieniła.
Róża ta przypomniała Tuśce cały wczorajszy wieczór. Dziwne połyskliwe oczy
aktora, jego trochę narzucający się sposób zachowania, a mimo to pewne jakieś
uczucie ciepła moralnego, które ją z jego zbliżeniem przeniknęło.
Uśmiechnęła się przypominając sobie jego słowa:
- Szkoda, że nie mam drugiej róży...
Tak dawno już nie dostawała kwiatów!
A kobiety tak lubią, gdy im kto bodaj bukiecik fiołków za parę groszy rzuci.
Zwłaszcza te kobiety, za którymi pozapadały tak zwane klamki.
Bo one są jak groby opuszczone i samotne, które od przechodniów domagają się
bodaj jałmużny kwiecia.
Nagle w sieni ozwał się stłumiony odgłos warczącego bębna.
Tuśka i Pita zwróciły głowy ku drzwiom.
Warczenie bębna uporczywie rozlegało się niedaleko ich drzwi i wypełniało całą
sień.
Oczy Pity wyrażały znów nie znany u niej wyraz zachwytu.
Natomiast Tuśka zapłonęła cała od gniewu.
- Nie, tego już nadto!
- O! mamo! - szepnęła Pita - to już niepodobna, żeby to człowiek naśladował...
Ten pan musi mieć bęben.
Tuśka sczesała szybko włosy z czoła, zapięła na piersiach niebieską flanelową
matinkę i pobiegła ku drzwiom.
Otworzyła je jednym szarpnięciem i wychyliła się ku sieni.
Sień była ciemna, bo drzwi od ulicy były zamknięte.
Przy ścianie Tuśka dostrzegła pochylonego nad rowerem męźczyznę.
Ukośny promień światła z drzwi przez nią uchylonych oświetlił pająkowate
błyszczące koła i nogę, i rękę schylonego mężczyzny, który, odziany w szarą
flanelową koszulę, sportowe spodnie, czarne pończochy i żółte buty, majstrował
coś koło roweru.
Majstrowanie to nie przeszkodziło mu widocznie w dawaniu folgi swemu dobremu
humorowi, bo "na gębusi" udawał przedziwnie łomot bębna. Do uszu Tuśki doleciały
słowa łączące się w warczenie pałek walących w oślą skórę.
Tuśka przerwała szybko ową zbyt ranną pobudkę. - Przepraszam pana! - wyrzekła
głosem podniesionym i niemiłym - czy można prosić o spokój? Przyjechałam dla
leczenia się, a nie dla denerwowania...
Mężczyzna nie zdołał jeszcze podnieść głowy, kiedy Tuśka zniknęła w swoim pokoju
zatrzaskując drzwi tak silnie, iż sama się tym faktem zgorszyła.
Warczenie bębna ucichło.
Jakieś ciche kroki przebiegły sień i nastała ogromna cisza.
Nagle prawie pod oknami rozległo się cichutkie świergotanie ptasząt.
- O!... - wyrzekła Pita.
Lecz Tuśka spojrzała na nią spod brwi ściągniętych.
- Moje dziecko, proszę cię, masz pilnik i opiłuj sobie równo paznokcie. Rosną ci
w festony. Zamiast zajmować się błazeństwami tego pana, pilnuj, żebyś, gdy
dorośniesz, nie potrzebowała się rumienić za źle utrzymane ręce.
Pita wzięła pilnik i zaczęła z nadzwyczajną wprawą manewrować koło swoich
paznokci.
Tuśka wzięła w rękę list męża, który dostała wczoraj, wróciwszy z teatru.
Był to szary, przeciętny list, niezmiernie smutny w tej swojej obojętności
zrezygnowanego człowieka. Czytając go, widziało się zielone palto, schylone
plecy i zagasłe oczy. Tak jakby myśli jaśniejsze omijały starannie ten umysł i
nawet nie zwabione nigdy już nie biegły w tę stronę. Było to beznadziejne dla
siebie, słabonadziejne dla in nych. Mimo to spełnienie obowiązku wiodło go po
szynach dobrze ułożonych przez porządek przyjęty milczącym ogólnoludzkim
układem.
"Moja droga Tuśko! Bardzo się cieszę, że zajechałyście zdrowo i szczęśliwie do
Zakopanego. Zmartwiło mnie to, co piszesz o ciągłym deszczu, ale tam nawet
deszczowe powietrze jest zdrowsze niż tu w Warszawie w najświetniejszą pogodę.
Proszę cię więc, lecz się pilnie i każ Picie, aby piła mleko i przebywała na
świeżym powietrzu jak najwięcej. Spotkałem wczoraj, wracając z biura, doktora i
ten polecił mi to ci napisać. Dywany i portiery już wytrzepane i złożone. Kwiaty
podczas deszczu kazałem stróżowi wynieść na dziedziniec. Duża palma ma mszyce,
ale obmywać ją będę tytoniem. - Mam teraz dużo czasu, to mi zajmie wieczory.
Chłopcy wybornie się na wsi mają. Zbierają się do ciebie napisać. Kończę już, bo
muszę iść do biura. Przyjmij serdeczne ucałowanie dla ciebie i dla Pity -
kochający mąż"
Ani słowa o sobie, tylko to krótkie "idę do biura, wracam z biura", a potem:
"będę obmywał palmy wieczorami".
W Tuśce jednak nie zadrgało nic, nie pomyślała nawet, jaka melancholia jest w
sytuacji tego spracowanego człowieka, który w letnie upały, wróciwszy od jarzma
biurowego, za całą rozrywkę ma miednicę, gąbkę i chronienie od śmierci roślinę
znędzniałą w miejskim kurzu tak, jak on sam.
Według niej, on wypełnia swój obowiązek. Ożenił się, miał dzieci, powinien był
zapracowywać na wyżywienie i uzdrowotnienie całej rodziny.
Taka była ustawa społeczna.
Złożyła list i schowała go pod lusterko.
Sama zwróciła się ku córce.
- Wypiłaś mleko?
- Tak, proszę mamusi.
- Weź kapelusz i wyjdź przed dom. Możesz pospacerować naokoło domu, tylko nie
oddalaj się na drogę, nie chodź po słońcu i uważaj na buciki. A... weź
mitynki... A oddychaj ustami, nie nosem - dosyć to powietrze kosztuje. Nie
potrzebujesz go sobie żałować.
Pita włożyła ładny ogrodowy kapelusz i cichutko, biała, kształtna, milutka,
wysunęła się z izby.
Tuśka tymczasem ziewnęła i powoli skierowała się w stronę łóżka.
Anemia ją trapiła, przejawiając się w ciągłej senności.
Spoza opuszczonych na otwarte okna firanek płynęła jasność słoneczna.
Coraz silniej rozpachniało się drzewo chałupy, a woń ta była dziwnie rozkoszna i
upajająca.
Zmieszane głosy ludzkie, dzwonek roweru, czasem turkot furki, brzęk pod powałą
tańczących much podnosił senność atmosfery.
Tuśce zdawało się chwilami, że słyszy głos Pity, to znów jakiś męski głos śmiał
się serdecznie, potem ćwierkały ptaki, cichutko ozwały się skrzypce, zarżał
daleko koń...
Chciała oczy otworzyć, zawołać córkę, ale sił jej nie stawało. Senność dziwna ją
ogarniała.
Powietrze silne, górskie, czyste, upajało ją jak stare, kuracyjne wino.
I nagle z oddali doleciał ją warkot bębna... przerywany śmiechem i znów warkot,
a potem śmiech.
Głowa Tuśki uniosła się trochę, potem opadła w poduszki. Cała twarz młodej
kobiety, oplątana złotym welonem włosów, przeświecała lekką różowością przez
jasne pasma.
Próbowała odsunąć włosy z rzęsów, z twarzy. Sił jej nie stało.
Zasnęła.
KONIEC ROZDZIAŁU
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Sezonowa miłość Sezon25Sezonowa miłość Sezon32Sezonowa miłość Sezon22Sezonowa miłość Sezon4Sezonowa miłość Sezon9Sezonowa miłość Sezon11Sezonowa miłość Sezon35Sezonowa miłość Sezon33Sezonowa miłość Sezon1Sezonowa miłość Sezon18Sezonowa miłość Sezon28Sezonowa miłość Sezon17Sezonowa miłość Sezon34Sezonowa miłość Sezon13Sezonowa miłość Sezon30Sezonowa miłość Sezon38Sezonowa miłość Sezon23Sezonowa miłość Sezon36więcej podobnych podstron