NF 2005 05 wojownicy


Jaga Rydzewska
Wojownicy

W mieście Peng Lai jak zwykle świeciło słońce. Dom Vikman unosił się majestatycznie sto pięćdziesiąt metrów nad ziemią. Z zewnątrz wyglądał jak spłaszczona, opalizująca biała kula.
Na trzecim poziomie mieściła się okrągła sypialnia, urządzona w surowym, mistycznym stylu myrddiańskim: gdziekolwiek spojrzeć, biel i szarość w idealnej harmonii. Podłoga, sufit i wszystkie większe płaszczyzny biegły ostrymi skosami. Ścian nie było - sypialnię okalały wielkie okna, od sufitu po posadzkę.
Z okien roztaczała się rozległa panorama Peng Lai. Stolica Ziemi zdawała się maleńka i bajkowo piękna, jakby mieszkały w niej czarodziejskie elfy. Dom Vikman, solidnie zakotwiczony nad lesistymi wzgórzami, płynął na wietrze, opierając się prądom próbującym unieść go w dal. Gdy otwierano okna, w sypialni, mimo znacznej wysokości, pojawiał się znad lasów łagodny powiew o zapachu żywicy.
Dag lubił ten zapach. Jeśli chodzi o ścisłość, było to jedyne, co lubił w domu Vikman. Ale odkąd niebacznie się z tym zdradził, Vikman podczas jego wizyt trzymała okna szczelnie zamknięte. Nie ze złośliwości: uważała po prostu za niedopuszczalne, aby podczłowiek za darmo delektował się najzdrowszym powietrzem, za które ona i inni ludzie musieli płacić wysoki miejski podatek.
Oprócz domu Vikman dryfowały po niebie i inne, z rzadka rozrzucone. Jednak to na ziemi zbudowano większość rezydencji. Spośród gęstej zieleni sterczały wieże pałaców, gdzie mieszkali najwyżsi rangą aminowie. Za ich posiadłościami ciągnęły się wielkie obszary leśne, otaczające masywne budowle w stylu neobabilońskim - siedziby ziemskich instytucji rządowych. Dalej znajdowały się tereny rekreacyjne: boiska, kawiarnie, parkiety taneczne, filharmonia synestetyczna, oniria, gdzie ludzie mogli wspólnie przeżywać marzenia, olbrzymie, otwarte dla pływaków akwarium pełne morskich stworzeń, park safari czy luksusowe domy publiczne. Hen, za terenem wypoczynkowym, leżała mieszkalna i szkoleniowa dzielnica ludzi. Tam znajdował się między innymi Uniwersytet Ziemski wraz z rozległym kampusem. Jeszcze dalej, na obrzeżach Peng Lai, ciągnęły się długie, piaszczyste plaże, gdzie palmy łagodnie kołysały się na wietrze, a fale, całkiem jak w virtu, delikatnie obmywały brzeg. Chlubą stolicy był Park-Monument. Na wzgórzach, na rozległym lesistym terenie, wzniesiono kilkadziesiąt białych pomników. Byli to Nieśmiertelni, których imię nigdy nie zostanie zapomniane. Najliczniejszą grupę tworzyli ideolodzy i męczennicy; tylko w tej grupie znalazło się miejsce dla przedstawicieli starej Europy. Obok Konfucjusza, Buddy, Wielkiego Mani, Manco Capaka i innych Nauczycieli, wznosili się więc ku niebu niezłomny Giordano Bruno, błyskotliwy Wolter, genialny Hegel czy wódz albigensów, Guilhabert de Castres; i tam też trwali, zaklęci na wieki w białym kamieniu twórcy pierwszej w dziejach teorii unifikacji społecznej - Marks i Engels. Nieopodal na wspólnym postumencie uwieczniono przecierających szlaki praktyków tej teorii - Lenina, Hitlera i Mao Zedonga.
Wszyscy Nieśmiertelni mieli status nadludzi. Za dnia ich posągi lśniły oślepiającą bielą, skąpane w słońcu. W nocy, z lotu ptaka, można było ujrzeć, jak postacie Wielkich emanują światłem pośród gęstych ciemności parku, unosząc głowy w stronę gwiaździstego nieba, ku milionom dalekich słońc. Widok był niezapomniany; poeci pisali o nim wiersze. Lecz również zwykły człowiek, choćby siudra, mógł tu znaleźć temat do wielu wzruszeń i przemyśleń.
Dag jednak nie był człowiekiem, toteż nie poczuwał się do ludzkiej tradycji. Jego własna tradycja spoczywała gdzie indziej. W małej dolince parku, nad szemrzącym strumieniem, zbudowano szalety - budowle nieduże, dyskretne i czyściutkie. W ziemi poniżej znajdował się masowy grób nieznanej liczby podludzi, którzy w początkach Królestwa Ziemi zostali uznani za potencjalnych wichrzycieli.
Nikt w stolicy o tym nie wiedział. Nikogo by to zresztą nie obeszło. Świat szedł naprzód, ku coraz lepszej przyszłości. Minęły czasy ciemnoty, dziś panowała kogitokracja. Prości podludzie mogli sobie wyobrażać, że oznacza to władzę kogiterów. W rzeczywistości oznaczało władzę czystego zwycięskiego Ducha - Intelektu niecofającego się przed niczym. Rządy w państwie sprawowali najmądrzejsi. Owszem, do tych najmądrzejszych zaliczali się również obywatele abiotyczni - potocznie zwani kogiterami - co tylko dawało świadectwo potędze Umysłu.
Właśnie dlatego cywilizacja miała tak znaczne osiągnięcia. Zasiedlanie kosmosu przebiegało planowo i sprawnie. Nikt nie cierpiał głodu. W społeczeństwie ludzkim panował spokój i porządek. Ludzie nie bali się nędzy ani walki o byt. Ba, możliwe, że nie bali się nawet śmierci, choć o tym Dag nie był do końca przekonany. Na zdrowy rozum nie powinni, skoro śmierć oznaczała tylko zmianę wcielenia, skok o oczko wyżej w kastowej hierarchii.
Kiedy Dag był dzieckiem, zazdrościł ludzkim dzieciom. Latami żył w poczuciu niezasłużonej krzywdy. Dziś, gdy był starszy i mądrzejszy, wiedział, że ludzie nie są ani lepsi, ani gorsi od podludzi. Łączył ich z pod-ludźmi wspólny język i system pojęć, ale niewiele więcej. Na swój sposób żyli szczęśliwie, jeśli ich egzystencja w ogóle mogła być rozpatrywana w tych kategoriach. Czy szczęśliwe jest stado zadbanych hodowlanych zwierząt, szczerze wierzących, że żyją w najlepszym ze światów?
Vikman na pewno się nad tym nie zastanawia, pomyślał, przypatrując się kochance.
Jak każdy człowiek, Vikman została poczęta in vitro. Jej materiał genetyczny powstał w bioformatorze, a całe życie biegło wedle planów Urzędu do Spraw Populacji. Zrazu była pyzatym, miłym brzdącem; minęło dziesięć lat i wyrosła na samodzielną, rozhasaną nastolatkę. Mieszkała w internacie na terenie parku krajobrazowego, chodziła do jednolitej kastowo szkoły, latała z klasą na wycieczki po kosmosie, a wakacje spędzała na obozach albo w ośrodkach medytacyjnych, doskonaląc się fizycznie i duchowo. No i fakt, wydoskonaliła się całkiem nieźle. Na studiach przeżyła okres zabaw i romansów, po czym trafiła do Agencji Ochrony Dobra. Teraz, w wieku lat zaledwie pięćdziesięciu ośmiu, była Brigadefiihrerem - jedną z trojga najwyższych rangą oficerów Agencji na Ziemi. W tym punkcie jej kariera osiągnęła apogeum. Będzie jeszcze pracować przez pięćdziesiąt lat, kolejne dwadzieścia dwa przeżyje na wojskowej emeryturze, i w końcu odejdzie do następnej, już nadludzkiej inkarnacji. W zasadzie mogłaby pożyć jeszcze ze dwadzieścia lat dłużej, ale państwo niechętnie utrzymywało emerytów.
Była piękną nienasyconą kobietą. Stałym zwyczajem Vikman uprawiali seks, unosząc się w powietrzu, owinięci pasem lewitacyjnym. Wygodne to nie było - Dag stokroć bardziej wolał zwykłe łóżko - ale co zrobić; Vikman miała swoje dziwactwa. Przed chwilą wylądowali. Leżeli w hamaku, jeszcze spoceni, jeszcze przytuleni. Za moment nadfrunie mały prysznic i wymasuje ich ciała strumieniami wody. Jak zawsze.
Ale nie. Coś się zmieniło w stałej rutynie. Prysznic nie nadleciał, a Brigadefiihrer uniosła się i zeskoczyła z hamaka.
Ubrana wyłącznie w kółko w nosie, otoczona wonią egzotycznych perfum, zakręciła się po wielkiej sypialni. Wspaniale zbudowana, gibka i silna, wyglądała wciąż na dwadzieścia lat. Uprawiała miłość z dzikim temperamentem, który działał Dagowi na nerwy, bo zaspokajanie jej wyuzdanych żądań wypruwało z niego siły za każdym razem. Ale trudno: wchodziło to w zakres jego obowiązków, bo stosunki z Vikman były przecież czysto służbowe. I jako takie, obarczone ryzykiem. Musiał suce dogadzać, jeśli nie chciał źle skończyć.

---------------------------
JAGA RYDZEWSKA
Ttumaczka, autorka dwóch książek o G. K. Chestertonie, którego twórczością jest zafascynowana. Z wykształcenia jest prawnikiem, mieszka w centralnej Polsce. Debiutowała u nas opowiadaniem "Bądzioły1' ("NF" 10/1999). Prezentowane opowiadanie rozgrywa się w świecie powieści "Wojownicy". W tej space operze ludzkość opanowała Galaktykę i sięga dalej. Cywilizacja ziemska jest ekspansywna, lecz zdegenerowana. Władzę sprawują neurikomy, które wyewoluowały z komputerów - obywatele abiotyczni, obdarzeni nadświadomością i nadnaturalnymi mocami. Społeczeństwo dzieli się na ludzi, podludzi i potężnych nadludzi. Z daleka obserwują Ziemian prastare, obce cywilizacje. Książka ukaże się wiosną nakładem wydawnictwa NOWA. (mp)
------------------------

Brigadefiihrer Vikman Hundzeng należała do neuromii Wielkiej Yomo Maire. Yomo Maire uchodziła za bóstwo potężne, lecz łaskawe, więc yomoici, jak większość odłamów synkretycznych, potępiali okrucieństwo. Człowiek - głosili - powinien być dobry dla podludzi tak jak dla innych, milszych zwierząt. Vikman, nie można powiedzieć, stosowała się do tych wskazań. Jej niewolnicy byli bici tylko wtedy, gdy zasłużyli, a z okazji świąt Vikman rozdawała ich dzieciom cukierki, wcale niezatrute. Gdy jednak któryś podczłowiek wpadł jej w oko i brała go do łóżka, miał jak w banku, że po wykorzystaniu zginie paskudną śmiercią.
Gdzieś w tym domu, na innym poziomie, stała lampa, której brązowy abażur był pokryty oryginalnym wzorem. Tylko tyle zostało z uwodzicielskiego Metysa - Wojownika Triady - z którym Vikman żyła kilka miesięcy. Gdy miała dość, kazała obedrzeć go ze skóry. Żywcem oczywiście; inaczej to żadna atrakcja.
Tak naprawdę w życiu Vikman liczyły się tylko dwie osoby: jej opiekunka z czasów dzieciństwa i jej osobisty kogiter, zwany Gandharwą. Niestety, Vikman należała do najwyższej kasty i wolno jej było spędzać w virtu najwyżej dwie godziny tygodniowo, więc mogła kochać się z Gandharwą o wiele rzadziej, niż potrzebowała. Nic dziwnego, że wyszukiwała sobie ludzi i podludzi, by zapełnili tę lukę. I nic dziwnego, że nimi gardziła. Kimże byli w porównaniu z Gandharwą? Ludzie i podludzie, nawet Doskonali, mieli wstrętne realne ciała. Musieli jeść, trawić, wydalać, ślinili się i pocili, rosły im włosy... Ich psychika też przedstawiała się żałośnie. W porównaniu z nimi Gandharwą stanowił uosobioną Perfekcję - Perfekcję, której, jak Vikman ponuro zdawała sobie sprawę, ona sama nie zdoła dorównać. Kochała go, nie wiedząc nawet, czyjej miłość jest odwzajemniona. Gandharwą nie okazywał uczuć.
Psycholog mógłby twierdzić, że Vikman zabija pod-ludzkich kochanków, aby ukarać ich za to, że zdradza z nimi Gandharwę. Dag był innego zdania. Vikman zabijała, bo to lubiła, a w virtu była zbyt zajęta innymi rzeczami.
W poczciwych czasach wiktoriańskich uchodziłaby za obłąkaną. Umieszczono by piękną Vik w wiejskiej posiadłości, a po okolicy krążyłyby legendy o jej demonicznym śmiechu bądź rozpaczliwym płaczu. Dziś pojęcie normy psychicznej stanowiło anachronizm. Bo przecież ktoś, kto uważa się za cesarza zrobionego ze szkła, ma niezbywalne prawo do samodefiniowania swej psychiki i być może w innym aspekcie struktury Brahmana jego definicja jest prawdziwa. Psychologowie mieli inne problemy, na przykład, jak niwelować uboczne skutki mocy parapsychicznych albo gdzie poszukiwać sławnego Archetypu Zero, którego istnienie zostało w teorii wykazane, ale nikt nie wyodrębnił go klinicznie.
Dag wyciągnął się w hamaku. Postępowanie z Vikman angażowało całą jego przebiegłość. Była od niego dwa razy starsza, dwa razy bardziej doświadczona. Wygrywał, lecz ta gra przypominała taniec na polu minowym.
Wciąż jeszcze żył. Unikał teleporterów. Jako dostojnik tongu przybywał do niej z całą pompą, pancernym grawilotem, otoczony żołnierzami. Triadę Trójgłowego Smoka łączyły z Agencją liczne i rozległe interesy, a oni dwoje dostawali prowizje od udanych przedsięwzięć. Te racje - i parę innych - składały się na fakt, że po czterech latach związku z Vikman Dag nadal znakomicie prosperował.
Brigadefiihrer stanęła przed ogromnym lustrem, przeciągając się jak kotka.
- Jestem piękna - stwierdziła z zadowoleniem. Dag obejrzał ją beznamiętnie.
- Masz wystający tyłek.
Rozeźlona, cisnęła w niego butelką. Od niechcenia złapał butelkę w locie.
Zadzwonił telekom. Vikman wyłączyła zewnętrzną wizję i fonię, żeby Dag nie wiedział, z kim rozmawia. Zamieniła tylko parę słów i jej twarz skurczyła się ze złości.
- No nie! Idź w cholerę z taką nowiną! Przerwała połączenie i z pasją cisnęła aparatem o kosztowną posadzkę.
- Co się stało?
- Julia dostał nominację na Brigadefuhrera! Julia! A Ćhoti mi przysięgała, że to będzie Gero!
- Tak przypuszczałem - skwitował Dag.
Julia Figueroa był poprzednim kochankiem Vikman, zaś Geronimo Paucar - aktualnym i bardzo w łaskach. Dag wiedział o awansie Julii już parę tygodni temu. Z różnych powodów, on też wolałby Gero. Miał z nim . niezłe układy, Julia Figueroa siedział zaś w kieszeni u konkurencyjnej Triady Tysiąca Ramion. Były też inne, prywatne względy. Rok temu Figueroa wymyślił i nadzorował operację "Polowanie na ichtiozaury".
Pod tym kryptonimem Agencja wyszukiwała niedobitki joszuitów, wegetujące ponoć na Ziemi. Chociaż Dag nie był heretykiem, kosztowało go to trochę nerwów. Miał do ukrycia tak wiele, że każdą akcję Agencji przeciw podludziom odbierał jak osobiste zagrożenie. Figueroa, niestety, pałał gorliwością i ambicją, a że był inteligentny, należało się go poważnie obawiać. Jego nominacja zmieniała cały układ sił w ziemskich strukturach Agencji.
- Bydlę! - wrzasnęła Vikman, krążąc po swym rozległym apartamencie. - Pieprzony Julia!
Dag założył ręce pod głowę, kołysząc się w hamaku.
- To teraz czekamy na ślub - zauważył. Vikman stanęła i przyjrzała mu się podejrzliwie.
- Jaki ślub?
- Naprawdę zapomniałaś? Zaraz, może ja niepotrzebnie...
Zmarszczyła brwi.
- Ach, ten!
Rok temu Figueroa popełnił nieostrożność. Publicznie obiecał, że jeśli dostanie awans, weźmie uroczysty ślub ze swoim małym tyranozaurem. Perspektywa awansu zdawała się wtedy wątpliwa.
Vikman zatarła ręce ze złością i zarazem dziką satysfakcją.
- Już my go zmusimy, żeby dotrzymał słowa! Weźmie ślub, dżoude shil I wyprawimy mu nawet uroczyste pokładziny albo nie nazywam się Vikman Hundzeng!
- Jak to sobie wyobrażasz?
- A to już jego zmartwienie, przeklętego pozera! Myślisz, że ktokolwiek wierzy, że on naprawdę żyje z tym swoim jaszczurem? Wiadomo, że to przechwałki!
Dag leniwie kołysał się w hamaku. Podzielał opinię Vikman. Nikt na świecie, nawet Brigadefiihrer Agencji, nie byłby na tyle stuknięty, żeby uprawiać miłość z tyranozaurem, choćby skarlałym do dwóch metrów wzrostu. Większość dino nie przywiązywała się do ludzi i była odporna na hipnozę. Jeśli okaz Julii nie został poddany neuromodyfikacji - a Julia zaklinał się, że nie - każda próba seksu skończyłaby się śmiercią, tym bardziej, że Figueroa rzucał swemu pieszczoszkowi na pożarcie podludzkich niewolników. Trudno przecież wymagać, by gad pojmował subtelną filozoficzną różnicę między podczłowiekiem a Brigadefuhrerem. Z gadziego punktu widzenia jedno i drugie oznaczało ruchome mięso.
- Julia, kretyn skończony, opowiada, że Fafik pobudza go fizycznie i duchowo - ciągnęła Vikman z drwiną. - Odkąd zakochał się w tym plejstoceńskim monstrum, nic go nie interesuje. Ani kobiety, ani chłopcy, nic w ogóle. Bo jaszczur dostarcza mu nieopisanych wrażeń. Sam się podłożył! No, urządzimy mu weselisko jak się patrzy!
Dag milczał. Vikman była wystarczająco nakręcona, ale na wszelki wypadek zadba o rozwój sytuacji. Wkrótce piękna Brigadefiihrer dowie się, że Julia próbował wystawić ją do wiatru przy kontrakcie na induktory snu. Jest szansa, że Figueroa tym razem się nie wymknie.
Uśmiechnął się kącikami ust. Ślub się nie liczy, to tylko rejestracja związku. Następnego dnia można wziąć rozwód lub ożenić się z paroma innymi istotami - dwunogami, czworonogami, stonogami, co kto lubi. Ale pokładziny? W jaki sposób Julia zabierze się za seksualne molestowanie tyranozaura?
Będzie kluczył. Pewnie oświadczy, że jego miłość jest wyłącznie duchowa. Że to najprawdziwsze, platoniczne renbo. Może to zresztą prawda? Może Julia jest szczerze zafascynowany charakterem Fafika, jego osobowością? Ile oni mają cech wspólnych! Istna harmonia dusz. Jakie to musi być przykre dla Julii, odnaleźć swą drugą połowę i nie móc się z nią połączyć. Julia i Fafik- dwa statki, które mijają się nocą... A stworzyliby takie udane, zgodne stadło.
- Chyba przesadzasz - powiedział na głos. Vikman spojrzała na niego z uwagą. Gruby, czarny
warkocz spadł mu na ramię. Miał mocne ciało, szczupłe i sprężyste.
- Bronisz Julii?
- Co za pomysł. Wiesz, że mam wobec niego parę obiekcji. Ja tylko myślę, że tego nie da się zrobić.
Vikman uśmiechnęła się drapieżnie.
- Zobaczymy.
- Nie byłbym pewien, czy to technicznie wykonalne. Oni różnią się konstrukcją.
- Dla chcącego nic trudnego.
- Zwierzątko nie zrozumie dobrych intencji Julii, zdenerwuje się i trzeba będzie je zastrzelić. Nie żal ci Fafika?
Zmrużyła oczy, próbując dociec, czy naprawdę odwodzi ją od pomysłu, czy raczej podpuszcza. Dag miał nieruchomą twarz. A zastanawiaj się, zastanawiaj, Brigadefuhrerze, zachęcił życzliwie. Vikman była skazana na domysły - ani ona, ani Gandharwa nie umieli przebić się przez jego alarm telepatyczny.
Zeskoczył z hamaka i sięgnął po ubranie. Spróbowała go zatrzymać:
- Zjedz ze mną obiad.
- Wolę zjeść w bazie.
- Nie o truję cię - prychnęła.
- Uchronię cię od pokusy, skarbie.
- Doskonale. Zjem sałatkę z Kikkim i Tollim. Chodźcie, moje słodkie!
Miniaturowe białe jednorożce, leżące jak trusie pod oknem, zerwały się i podbiegły do pani.
- Masz rację - zgodził się Dag. Cmoknął, łakomie patrząc na stworzonka. - Sałatka z ich mięsem będzie świetna. Nie ma to jak jednorożec, dobrze podduszony w pomidorach.
- Nie mów takich rzeczy, dżoude shil Tylko podczłowiek może być takim ohydnym zboczeńcem!
Dag uśmiechnął się. Wiedział, że kiedyś, na studiach, Vikman potajemnie zabiła, upiekła i zjadła królika, by poczuć dreszcz zakazanych emocji. Gorzej - zataiła ten grzech podczas Publicznej Spowiedzi.
Objął ją mocno, aż jęknęła, i ugryzł w usta. Vikman oblizała krew. Wtedy odsunął ją szorstko.
- Do zobaczenia, Vik.
Rozczarowana, spojrzała na niego chłodno. Jej skośne oczy miały dziś barwę zieloną, usianą maleńkimi czarnymi gwiazdeczkami.
- Taki jesteś pewien, że będę miała ochotę znowu cię zobaczyć?
- Będziesz.

Grawilot czekał, gotowy do startu. Sadowiąc się w fotelu, Dag punkt po punkcie przeanalizował randkę z Vikman.
Ośmieliła się dziś nazwać go podczłowiekiem. Ciekawe. Rzadko sobie na to pozwalała. Ilekroć coś knuła, była słodka i przymilna.
Głupia suka. Przecież wie, że jest jałowa jak krater księżycowy, inaczej każdy z podludzkich kochanków mógłby jej zrobić dziecko. Genetycznie należymy do tego samego gatunku.
Co prawda, różnica między ludźmi a podludźmi miała charakter metafizyczny, nie biologiczny. Dag urodził się z podkobiety - a więc w zwierzęcy, brudny sposób. Vikman powstała w sterylnym laboratorium. Jej narodziny głosiły chwałę Czystej Myśli. On wywodził się z prymitywnej, grzesznej materii, stworzonej przez złośliwego Demiurga.
No i świetnie, pomyślał Dag. Mogę być zwierzęciem, ale ty, Vikman, skarbie, jesteś tylko przedmiotem. Ja chociaż miałem jakichś przodków. Twój materiał genetyczny, każdy atom adeniny, cytozyny, każde białko - wszystko powstało fabrycznie jako zwykły nanoformant. Zostałaś wytworzona, jak rzecz. Należysz do hodowli prowadzonej przez kogitery, w tym także twego umiłowanego Gandharwę. Jesteś jego kukłą, nie partnerką.
A czym są kogitery? Tworem moich przodków. Nie żebym się tym szczycił. Musieli być głupcami, skoro ukręcili bat sami na siebie.
Spojrzał na ekrany. Wkrótce będzie w domu. Wyspy i ocean zostały już daleko. Podłużny cień grawilotu przesuwał się po rudych górach, wypalonych słońcem.
Marzył o kąpieli. Czuł się spocony i brudny. Na jego skórze została woń ciała Vikman. Najchętniej odszorowałby z siebie każdą molekułę jej potu, jej śliny... Brigadefuhrer wiedziała o tym, a jednak prysznic dziś nie nadleciał. I to złośliwe spojrzenie, kiedy wchodził na pokład... Przemknął wzrokiem po pulpicie. Nie, wszystko w porządku. Powinien wylądować cało. Vikman nie pozbędzie się go, póki nie załatwi porachunków z Julią. Nie walczyła na dwa fronty.
Niech więc zatruje Julii życie. Kto wie, może Julia nie wymiga się od uroczystych pokładzin z Fafikiem. O resztę już się zadba. Małżeństwo zostanie skonsumowane - razem z Julią. Proste i piękne. Gero raczej nie zdobędzie awansu; następnego Brigadefuhrera przyślą z centrali w teczce i znów trzeba będzie skurwysyna mozolnie rozpracowywać... Ale nic to. Nie pozwólmy, by lenistwo brało górę nad artyzmem. Jest szansa, że Vikman zostanie za karę zesłana do jakiejś odległej dziury - wtedy przyślą inną kobietę, by zachować parytet płci. I dobrze. Układ zrobił się już zbyt zastarzały i zaczynał się rozkładać. Pora na coś nowego.

Jaga Rydzewska


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
NF 2005 05 balet słoni
NF 2005 05 execute
NF 2005 05 brudne brzegi
NF 2005 05 życie śmierć i magiczne ropuchy
NF 2005 05 ciemna strona miasta
NF 2005 05 kosmiczna plaża
NF 2005 09 operacja transylwania
NF 2005 02 siła wizji
NF 2005 06 wielki powrót von keisera
NF 2005 10 prawo serii
NF 2005 08 pocałunek śmierci
NF 2005 10 misja animal planet
NF 2005 12
NF 2005 06 dęby
2005 05 Egzamin maturalny odp
NF 2005 10 śniąc w lesie wyniosłych kotów
NF 2005 08 twórca

więcej podobnych podstron