Sebastian Imielski
Misja: Animal Planet
Gdyby nie znakomity sprzęt obserwacyjny i broń, warunki atmosferyczne mogłyby zakłócić wykonanie zadania. Silny wiatr połączony z niebezpiecznymi ukłuciami promieni słonecznych przebijających się przez rzednącą powłokę chmur to najgorsze, co może spotkać snajpera. Zwyczajnego snajpera, z pewnością. W moim przypadku górę bierze doświadczenie i najnowocześniejsze wyposażenie. Nie przypadkiem wybrano mnie do tej misji.
Leżę na dachu budynku nr 126 przy ul. Wyrwidęba i czekam na okazję, która sprawi, iż moja kariera ostro ruszy do przodu. Przepiękny szybkostrzelny Luger wyprodukowany w Niemczech na bazie izraelskich i hiszpańskich części, co prawda częściowo montowany w Chinach, ale przy zastosowaniu wymaganych reżimów produkcyjnych, spoczywa obok gotowy do strzału. W niewielkiej odległości leży zegarek. Nie jakiś zwykły czasomierz, rzemieślniczy szmelc, który możecie nabyć w supermarkecie. Mój Swanson to arcydzieło szwajcarskich zegarmistrzów, przetestowane w syberyjskich mrozach, na pustyniach Egiptu i Sudanu, cacko, którego używają amerykańscy i izraelscy komandosi w najbardziej niebezpiecznych misjach. W moim fachu nie mogę sobie pozwolić na byle jaki sprzęt.
Swanson pokazuje właśnie godzinę piątą. Boże, jak pięknie, jak profesjonalnie i niezawodnie to pokazuje. Kiedy włącza system zapobiegający odbijaniu promieni słonecznych, a w górnym prawym rogu leciutko migocze data (na wypadek gdybym potrzebował tej informacji, a na skutek zamieszania związanego z operacją nagle o tym zapomniał), wtedy wiem, że każda złotówka wydana na zakup Swansona była najlepszą z inwestycji. Nie żebym nie doceniał Lugera, to majstersztyk, jednak po zakończeniu zadania leży ukryty w skrytce w piwnicy i ze względu na bezpieczeństwo nie mogę nim cieszyć oczu. Swansona noszę codziennie i jestem nim zachwycony.
Wskazówka przesunęła się nieznacznie, pokazując piętnaście po piątej. Cel powinien pojawić się na linii strzału za dwie minuty. Teraz cisza i spokój. Muszę się skupić, mogę oddać tylko jeden, jedyny strzał. Na powtórkę nie będzie czasu.
Piekło, jakie się potem rozpęta, odwróci uwagę służb, będę miał pięć, może sześć minut na ucieczkę. Skupiam wzrok na obrazie w lunetce celownika. Chodnik i przechodnie. Sklepy. Najpierw spożywczy, dalej rybny i drogeria. Celownik przesuwa się na lewo. Drzwi do restauracji. To stamtąd wyjdzie ofiara. Trzeba tylko zaczekać.
Leżę i patrzę. Jestem cierpliwy. Swanson zasygnalizował, że wiatr z kierunku północnego zachodu wzmógł się. Wspaniale, dzięki przyjacielu. Coś pojawiło się w polu widzenia celownika. Natychmiast reguluję ostrość i dostrajam przybliżenie. Fałszywy alarm, to tylko kundel zatrzymuje się na chwilę, zwabiony smakowitymi zapachami dobiegającymi z restauracji. Mam wrażenie, że przez ułamek sekundy spojrzał mi w oczy. Idiotyczne przypuszczenie, jak zwykły pies mógłby dostrzec idealnie zamaskowanego snajpera z odległości stu metrów? Niedorzeczność. Muszę się skupić.
Sekundy upływają, umysł wkracza na najwyższe obroty, wyostrzone zmysły sprawiają, że zamieniam się w perfekcyjnie działającą maszynę do zabijania. Swanson właśnie sygnalizuje..'. CO DO CHOLERY!!! Ten pieprzony kundel znowu gapi mi się w lunetę i do tego... Boże, chyba wariuję, to skutek uboczny stresu i przeciążenia nazbyt skupionego umysłu. Wydaje mi się, że pies merda do mnie ogonem i... nie, nie, to niemożliwe, żeby zwierzak się uśmiechał. Na pewno nie do idealnie ukrytego snajpera. Dlaczego on tu wrócił? Wiem, że to nieprawda, ale ten pies zachowuje się, jakby wiedział, że go obserwuję. Nie mam czasu, muszę go zignorować i skupić się na celu.
Ocieram pot z czoła i ponownie przystawiam oko do lunety. Cel opuści restaurację lada chwila. Pies paraduje przed lokalem z wysoko podniesioną głową, nagle przystaje i... o mało nie nacisnąłem przedwcześnie spustu! Pies fiknął koziołka, wylądował na czterech łapach i skłonił się lekko, jakby w oczekiwaniu gromu oklasków. JEZU CHRYSTE, czy to cyrkowiec? Dlaczego nikt inny nie zwraca uwagi na jego wygłupy?
Spokojnie, bez nerwów. Drzwi restauracji uchylają się, widać opuszczającego ją mężczyznę. Zakłada kapelusz i rusza w kierunku centrum. Robię zbliżenie twarzy. Szpiczasty nos, wysunięty podbródek, okulary, wąs, trzydniowy zarost. To nie on. To nie mój cel. Powracam celownikiem na miejsce obserwacji. Swanson pokazuje dwadzieścia po piątej. Jest już po czasie, ale cel może się spóźnić. Może coś zatrzymało go w restauracji. Grunt to spokój. Trzeba czekać. Czuję strużkę potu spływającą z czoła. Kątem oka znowu dostrzegam cholernego zwierzaka. Że pies powrócił, mogę jeszcze strawić, ale fakt, iż przyprowadził ze sobą czarnego kocura, przed którym się pokłonił i zaprosił go do tańca, sprawia, że zaczynam zastanawiać się nad swoim zdrowiem. Zwierzaki tańcują przed drzwiami restauracji jak gdyby nigdy nic. W pewnym momencie... Ależ dlaczego nie, proszę bardzo, już nic mnie nie zadziwi. Kot z ogromną gracją i finezją godną baletnicy wykonał właśnie poczwórny piruet, wprawiając kompana w niewyobrażalny zachwyt.
Nie zwracaj na nie uwagi, myśl o zadaniu i drzwiach restauracji.
Co z tego, że pies właśnie rzucił się na grzbiet i zaczyna wirować na chodniku jak jakaś dzika karuzela. To nie moja sprawa! Do tego... O JA CHRZANIĘ. Ze studzienki kanalizacyjnej wychodzi szczur i ciągnie za sobą... Jasne, co w tym dziwnego! Szczur rozkłada małą perkusję, zasiada na krzesełku i pałeczkami zaczyna walić w bębny i talerze. Kot z psem podskakują w uciesze, pilnując rytmu. Ciśnienie skacze mi do poziomu zagrożonego zawałem i wylewem. Boże, dlaczego zwariowałem. To koniec mojej kariery, a miało być tak pięknie. Wykonane zadanie, zaszczyty, medale... ZADANIE!!! Wracam do drzwi restauracji. Są otwarte. Cholera, ktoś ważny opuścił lokal. Przegapiłem go. Kilka osób idzie chodnikiem. Trzech mężczyzn, jeden starszy, dwóch młodszych, i kobieta. Kobieta odpada. Który to?!!! Nie mogę odwołać zadania. To równoznaczne z dezercją, czeka mnie sąd. Wojenny! Trudno, rozwalę wszystkich. Potem się będę tłumaczył. Na pierwszy ogień głowa starszego mężczyzny. Celownik pracuje bezbłędnie. Raz kozie śmierć, pociągam za spust. Luger reaguje bezproduktywnym, głuchym plaśnięciem.
STOP ANDRYCZEWSKI, ZADANIE SKOŃCZONE, MISJA NIEWYKONANA.
To głos z megafonu ustawionego na dole. Nagle zjawiają się transportery opancerzone pełne żołnierzy, którzy blokują ruch. Za nimi wjeżdżają na sygnale samochody dowództwa i dwa opancerzone pojazdy rządowe. Nad budynkiem wisi śmigłowiec.
PORUCZNIK ANDRYCZEWSKI PROSZONY JEST O NATYCHMIASTOWE STAWIENIE SIĘ W TYMCZASOWEJ KWATERZE DOWÓDZTWA.
Kwatera to metalowy barak przywieziony przed kilkoma minutami przez potężną ciężarówkę. Żołnierze otaczają go szczelnym kordonem umocnień. Przybywa samochodów, które formują obszerny krąg. W środku przed drzwiami baraku stoją strażnicy, kontrolują moje papiery. Dziwne, zwykle żołnierze nie uśmiechają się na widok dokumentów. Przechodzę przez elektroniczną bramkę, oddaję Lugera w depozyt. Zaraz stanę przed dowódcami, którzy zapewne dobiorą mi się ostro do tyłka. To jednak nic w porównaniu z tym, co zrobią po wysłuchaniu mojego sprawozdania. Ciekawe, czy po opuszczeniu psychiatryka łatwo będzie w cywilu zdobyć robotę. W dzisiejszych czasach zapewne tak.
We wnętrzu tymczasowej kwatery siedzi trzech wojskowych. Salutuję najwyższej szarży, generałowi Kaczorowskiemu.
- Porucznik Andryczewski melduje się na rozkaz!
- Spocznij, poruczniku - odpowiada generał. - Proszę, wejdźcie.
Wchodzę. Pozostali mężczyźni nie ruszają się z krzeseł.
- To major Podbierzalski z naszego korpusu technicznego - przedstawia generał Kaczorowski. - A to porucznik Jacewicz z kontrwywiadu.
Witam się. Co oznacza to spotkanie? Sprawę spapranej misji mógłby załatwić sam generał bez asysty służb technicznych i kontrwywiadu. Dziwpe. Generał Kaczorowski okrąża stolik i zwraca się do mnie:
- Cóż, poruczniku, wasza misja zakończyła się fiaskiem i muszę przyznać, że jesteśmy rozczarowani pańską postawą. Wiele pracy i czasu kosztowało wasze szkolenie, mieliśmy nadzieję, że podoła pan zadaniom jak to dzisiejsze. Na całe szczęście to tylko ćwiczenia i symulacja, w naturalnych warunkach bylibyście już martwi. Czy chciałby pan coś dodać w ramach komentarza?
Serce wali mi jak oszalałe. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Może to całe wojsko, tajne misje i stresujące zadania to nie dla mnie? Czyżbym pomylił się co do marzeń o swoim życiu? Zostały same rozterki.
Wpatrują się we mnie bez słowa, czekając zapewne, aż honorowo palnę sobie w łeb. Tylko z czego?
- Generale - mówię. - Chciałbym zakomunikować, iż podczas wykonywania misji zaszły niespodziewane okoliczności, uniemożliwiające doprowadzenie jej do pozytywnego finału.
- Mianowicie?
No właśnie. Jak im to powiedzieć?
- Coś mnie... rozproszyło.
- Był pan szkolony również pod tym kątem - odzywa się major Podbierzalski. - Nie miał pan prawa poddać się jakimkolwiek wpływom i rezygnować z absolutnej i oddanej koncentracji na misji. Co to było?
- Zdaje się, że pies i kot.
- Co?!!!
- I jeszcze szczur.
Milczą i patrzą. To na siebie, to na mnie. A więc do jednostki powrócę w kaftanie bezpieczeństwa.
- Porządkując myśli, podsumujmy. - Generał przechadza się od okna do ściany, drapiąc się w głowę. - Jeden z naszych najlepszych snajperów zawala zadanie, bowiem rozprasza go widok psa i kota. Dobrze rozumiem?
- I szczura. On rozstroił mnie kompletnie.
- Nie lubi pan zwierzaków, poruczniku?
- Lubię, ale te tańczyły i fikały kozły - mówię, nie wytrzymując presji, nerwy mi puszczają, potok słów wylewa się ze mnie jak z dziurawego wiadra. - To było coś niesamowitego, może uznacie mnie za wariata, co tam może, na pewno stwierdzicie, że jestem świrem, ale przysięgam, że one robiły wszystko, aby mnie rozproszyć. Wiedziały doskonale, że siedzę na dachu, i mrugały do mnie, puszczały oko, przesyłały całusy, śmiały się i tańczyły. A szczur, szczur...
- Co z nim, poruczniku?
- TEN PIEPRZONY SZCZUR GRAŁ NA PERKUSJI, JAK CHOLERNY RINGO STAR!!!
Znowu cisza. Nie za długa. Generał Kaczorowski zwrócił się do Podbierzalskiego.
- Co pan o tym myśli, majorze?
- Cóż, wygląda na to, że Animal Planet zadziałało znakomicie.
Ich słowa docierają do mnie z opóźnieniem. O czym oni mówią?
- Muszę przyznać, że mój początkowy sceptycyzm diabli wzięli, rozwiał się jak ranna mgła nad polem bitwy - kontynuuje generał. - Dzisiejszy dzień przekonał mnie do tego projektu.
Słucham i nie wierzę własnym uszom.
- Przepraszam - wtrącam. - Czy mogliby panowie szerzej i bardziej wyczerpująco wytłumaczyć mi, o co chodzi?
Generał podchodzi bliżej. Kładzie mi dłoń na ramieniu.
- Krótko mówiąc, poruczniku Andrzejewski, zawalił pan misję, co jest oczywiście zdecydowanie naganne. Ale można pana częściowo rozgrzeszyć z uwagi na to, że pozwoliliśmy sobie przetestować na was nasz najnowszy sprzęt dywersyjno-szpiegowski. Zwłaszcza że test dał doskonałe wyniki.
Bach. Obuchem w łeb.
- Czyli te, eee... przed restauracją...
- Tak, poruczniku. To najbardziej zaawansowany technologicznie sprzęt przekazany nam przez armię amerykańską w ramach offsetu za zakup bombowców B-729. Pentagon strzeże projektu Animal Planet jak oka w głowie, a my jako sojusznicy w pokojowych misjach stabilizacyjnych na frontach w Syrii, Libanie, Iranie, Wietnamie i Korei Północnej dostaliśmy w zaufaniu cztery zestawy do testów. Dzisiaj przeprowadziliśmy pierwszy z nich.
- Zestawy? - pytam, szok powoli mija.
- Tak, właśnie. W skład pierwszego wchodzą cybernetyczne, zdalnie sterowane i programowane kopie psa, kota i szczura wraz z akcesoriami.
- Na przykład perkusją?
- Tak. To miało pana dodatkowo rozproszyć i uniemożliwić wykonanie zadania.
Biada tym, którym Animal Planet dobierze się do skóry!
- Zapewne zdaje pan sobie sprawę, że możliwości Animal Planet są ogromne. Jako pies, kot czy szczur, ale również wrona oraz łasica możemy dostać się na tyły wroga, wykonując misje szpiegowskie i dywersyjne. Cyborgi obsługiwane są z naszej bazy głównej za pośrednictwem satelity. To genialne. Ale jeszcze nie wszystko. W ramach umowy offsetowej borsuki samobójcy i zające miotające pociski będą produkowane w naszych zakładach w Mielcu. Czy to nie wspaniałe?
Nawet nie próbuję ukrywać entuzjazmu.
- Będzie pan musiał podpisać oświadczenie o zachowaniu tajemnicy - odzywa się po raz pierwszy porucznik Jacewicz z kontrwywiadu. - Od tej chwili obejmujemy pana stałą ochroną. Rosjanie coś podejrzewają i zintensyfikowali działalność szpiegowską na naszym terenie. Mogą chcieć pana przechwycić.
- Czyli będę siedział zamknięty, bez możliwości swobodnego poruszania się?
- Nic z tych rzeczy, poruczniku - odpowiada Jacewicz. - Pan zachowuje się jakby nigdy nic, a my zajmiemy się resztą.
- Ale jak...
Pies wyłonił się nie wiadomo skąd, otarł mi się o nogawkę i szczeknął przyjaźnie.
- Niech pan pozna swego partnera T-364. Od dzisiaj będzie pana nieodłącznym towarzyszem. Dzięki niemu będziemy mogli prowadzić obserwację i nasłuch bez wzbudzania podejrzeń. Otrzyma pan oczywiście instrukcję obsługi i konserwacji. Nie powinno być problemów.
Schyliłem się i odruchowo podałem T-364 łapę. To znaczy...
Dzień powoli zbliża się ku końcowi. To była bardzo pracowita i emocjonująca doba. Idę w stronę śródmieścia, gdzie na czwartym piętrze kamienicy mieści się moje mieszkanie. T-364 podąża za mną jak cień. Będę musiał wymyślić mu jakieś imię. Wiem, że moje życie teraz się zmieni. Jacewicz tłumaczył, bym się nie denerwował, gdy zobaczę u siebie szczura przenoszącego sprzęt nasłuchowy z jednej części mieszkania do drugiej. To normalka. Niemniej, sporo czasu upłynie, nim się przyzwyczaję.
No i będę musiał uprzedzić o wszystkim Marię. Cholera, to może być najtrudniejsze zadanie.
Sebastian Imielski
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
NF 2005 10 prawo seriiNF 2005 10 śniąc w lesie wyniosłych kotówNF 2005 10 ujrzeć gwiazdyNF 2005 10 dzień strachuNF 2005 10 mater tenebraumNF 2005 10 kłopotliwe pytaniaNF 2005 09 operacja transylwaniaNF 2005 02 siła wizjiNF 2005 06 wielki powrót von keiseraNF 2005 05 balet słoniNF 2005 08 pocałunek śmierci2005 10 084133 set9NF 2005 12NF 2005 06 dęby2005 10 23NF 2005 08 twórcaNF 2005 02 tatuażNF 2005 02 podróżnicy2005 10 111139 set8?[1]więcej podobnych podstron