NF 2005 10 ujrzeć gwiazdy


Lawrence Schimel & Mark A. Garland
Ujrzeć gwiazdy

- Ludzie, jak tu ciemno! - jęknęła Jerina, nie mogąc dostrzec ręki, którą uniosła przed twarz. - To niewiarygodne!
- Psst! - syknął Mitchell. Wpatrywał się w gwiazdy wyświetlane na sklepieniu kopuły, wciąż oczarowany, choć widział już ten pokaz ze sto razy.
Jerina mruknęła coś pod nosem, ale Mitchell nie zwracał na nią uwagi. Usiłował skupić się na głosie wykładowcy w słuchawkach:
- ...przykład tego, co przed zbudowaniem sfery dysona było zjawiskiem codziennym. Na większości powierzchni starej Ziemi noc trwała od sześciu do dwunastu godzin, choć były rejony, gdzie ciągnęła się przez sześć miesięcy, po czym następował równie długi dzień. Jak większość z was dowiedziała się w tym tygodniu, sferę dysona zbudowano, by przechwycić całą energię Słońca, której większość uciekała niegdyś w przestrzeń. Z powodu ruchu obrotowego starej Ziemi korzystanie z energii słonecznej było ograniczone do pewnej liczby godzin każdego dnia. Ludzie musieli zwrócić się ku innym, niebezpiecznym źródłom energii, na przykład reakcjom termojądrowym.
I dalej:
- A teraz, jeśli pójdziecie za przewodnikiem do następnej sali, zobaczycie przykłady maszyn, używanych na starej Ziemi do wytwarzania energii.
Zapaliły się światła, a iskierki gwiazd zgasły. Mitchell wciąż jednak patrzył na sklepienie, jakby gwiazdy nadal tam były, tylko trudniejsze do dostrzeżenia w blasku lamp.
- Chciałbym zobaczyć je naprawdę - powiedział.
- Wcale że nie! - krzywiąc się, skarciła go Jerina. - Byłaby to ostatnia rzecz, jaką w życiu widziałeś, i świetnie o tym wiesz. Poza tym, nawet gdyby nie pociągnęły cię w przestrzeń, w rzeczywistości gwiazdy są tak daleko, że widziałbyś je dokładnie tak samo jak te tutaj. A poza tym w ciemności zamarzłbyś na śmierć, bo nie ogrzałby cię tam nawet jeden promyk Słońca. - Pokręciła głową. - No, chodź już. Nie chcę przegapić prezentacji nuklearnej. Słyszałam, że hologramy z Czernobyla są fenomenalne.
Wzruszył ramionami. Wszyscy wiedzieli, że ten, kto opuściłby sferę dysona (czego nikt nie mógł dokonać i stanął w obliczu gwiazd (czego nikt nigdy nie uczynił), zostałby przez nie pociągnięty w przestrzeń, by bezsilnie spadać i spadać, bez końca. Wszyscy, nawet ojciec Mitchella, twierdzili, że przyciąganie było tak silne, że natychmiast zerwałoby stalową linkę, a w krótkim czasie pokonałoby choćby najpotężniejsze silniki. Wedle wiedzy Mitchella od dwóch tysięcy lat nikt nie wyszedł poza sferę dysona, a jeśli nawet, to nie pożył potem wystarczająco długo, by o tym opowiedzieć.
Mimo to jednak Mitchell był pewien, że coś tu nie gra, choć istotnie czuł jakieś niemal namacalne przyciąganie tych "fałszywych" gwiazd, wyświetlanych na sklepieniu instytutu. Mógł sobie co najwyżej wyobrazić, co zrobiłyby z nim prawdziwe gwiazdy. Co za niewiarygodna moc!, pomyślał. A jednak, mimo wszystko, pozostawały pytania...
Poszedł dalej za Jerina. Ona była na tej wycieczce po raz pierwszy, on praktycznie tutaj się wychował. Jego ojciec był przewodniczącym Rady Powierniczej Instytutu. Mitchell wiele już widział, zarówno w Instytucie, jak i poza nim, potajemnie korzystając z kodów ojca. Zobaczył rzeczy, których nie powinien oglądać chłopiec w tym wieku. Znał też takie miejsca, o których w ogóle nikt nie powinien wiedzieć. Miejsca, przez które dręczące go wątpliwości stawały się jeszcze silniejsze.
Jego przyjaźń z Jerina nie trwała jednak jeszcze tak długo, by czuł, że może ją zaprowadzić do tych sekretnych miejsc. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Im więcej jednak spędzał z nią czasu, tym bardziej skłonny był myśleć, że może jednak miała rację. Miała własne zdanie o wielu sprawach, podobnie jak on, i czasem były to bardzo ciekawe poglądy.
Wycieczka dotarła do ekspozycji kosmicznej, ulubionej przez Mitchella. Jerina i reszta dzieci z zapartym tchem oglądały holofilmy pokazujące, jak wszystkie planety i księżyce układu słonecznego zużyto jako materiał do budowy sfery dysona. Mitchelł obserwował statki kosmiczne konstruujące sferę, odzianych w skafandry mężczyzn i kobiety przy pracy.
- Czy kiedykolwiek odbyły się jakieś wyprawy do innych gwiazd? - zapytał Mitchell. Z reguły pytał o to samo, bo nigdy nie był zadowolony z otrzymywanych odpowiedzi.
- Nie - odparł przewodnik, tak jak to zawsze czynił ojciec Mitchella. - Wysłaliśmy sondy do wszystkich pobliskich gwiazd, i nigdzie nie znaleźliśmy życia ani w ogóle czegokolwiek, co byłoby na tyle istotne, by uzasadnić ryzyko utraty ludzi i sprzętu. Miejsce rodzaju ludzkiego jest tutaj, w bezpiecznym schronieniu przed rojeniami głupców i zimną, pustą otchłanią kosmosu.
- A dlaczego przyciąganie gwiazd nie porwało ludzi, którzy budowali sferę? - To pytanie również należało do stałego repertuaru Mitchella. - Ani ich statków albo tych sond?
- Prawdę mówiąc, wielu spotkał ten los - odparł przewodnik. - Teraz przyciąganie jest dużo potężniejsze niż wówczas, tysiące lat temu. Teraz nikt nie przeżyłby takiej próby.
Wycieczka przeszła do Sali Antyków, gdzie znajdowały się setki eksponatów, w tym autentyczne statki kosmiczne oraz narzędzia i sprzęt, których użyto do budowy sfery. Była tam nawet makieta modułu mieszkalnego stacji kosmicznej. Przy gablocie w kącie Sali Mitchell nie po raz pierwszy zatrzymał się na dłużej. Za szkłem stały na baczność idealnie zachowane, nieskalanie białe skafandry kosmiczne. Mitchell wpatrywał się w nie przez dłuższy czas, szczególnie w jeden z nich, doskonale mu znany.
- Ejże! - zawołała Jerina, znudzona czekaniem. - Przez ciebie przegapię całą resztę!
- Może tak - odpowiedział. - A może i nie.
- Co proszę? - zapytała.
Rozmyślał nad tym od lat. Dzięki kodom ojca mógł wejść do Instytutu, kiedy tylko zechciał. Zawsze jednak był za młody, za mały, zbyt wystraszony. Zawsze... Potrzebował odpowiedniej osoby, żeby mu pomogła.
- Chodzi mi o to, że możemy się
cofnąć - oznajmił.

O dwudziestej drugiej okna jego sypialni stały się nagle nieprzezroczyste, pogrążając pokój w mroku. Mitchell obrócił się na bok i wpatrzył się w zaciemnione okno. Gdybym mieszkał na starej Ziemi, wyglądając nocą przez okno, ujrzałbym gwiazdy, pomyślał. Tutaj, gdyby otworzył okno albo wyszedł z domu i spojrzał w niebo, zobaczyłby lejący się z góry jasny blask słońca oraz krzywiznę sfery dysona.
Znów spróbował sobie wyobrazić, jak wyglądało życie na starej Ziemi, jak to było mieszkać na planecie, krążąc wokół Słońca, a nie, jak teraz, wewnątrz pustej skorupy. Istniało coś takiego jak pory roku, wszystko ulegało ciągłym zmianom. Na starej Ziemi co noc zapadał ten cudowny mrok, nawet gdy było się poza domem! A gdy z nieba znikało słońce, pojawiały się gwiazdy...
Mitchell wypożyczał ze szkolnej biblioteki wideodyski z zachodami słońca, ale wciąż nie potrafił sobie wyobrazić sytuacji, kiedy po prostu nie byłoby go na niebie. Na wideodyskach wyglądało to tak, jakby słońce spadało z przestworzy! Mitchell wiedział, że to Ziemia krążyła wokół Słońca, ale z powodu jej ruchu wirowego wydawało się, że to Słońce ją okrąża. Mitchell pragnął tego doświadczyć, widzieć, jak słońce wędruje po niebie, zamiast stale wisieć dokładnie nad głową, albo siedzieć sobie w ciszy zmierzchu, kiedy dzień i noc zawisały w równowadze.
A księżyc! Ach, gdyby tak na niebie był jeszcze księżyc. Jakże Mitchell tego pragnął...
Przewrócił się na drugi bok, plecami do okna, i wbił spojrzenie w ciemności panujące w sypialni. Gwałtowne wzruszenie sprawiło, że nie mógł dokończyć myśli.
Zastanawiał się, czy chodząc po powierzchni sfery dysona, mógłby wyczuć, które jej fragmenty powstały z resztek księżyca. Przeprowadziłby się w takie miejsce - to był teraz jedyny sposób, by zobaczyć księżyc, skoro pocięto go na plastry, żeby wykonać skorupę sfery.
Czy taka przeprowadzka uczyniłaby z niego człowieka z księżyca? Dawno temu żyli ludzie gotowi przysiąc, iż układ kraterów na powierzchni księżyca przypomina ludzką twarz. A dzieci wierzyły, że księżyc jest ulepiony z sera. Wielka, olbrzymia kula pleśniowego sera! Czyżby wydawało im się, że księżyc znalazł się na orbicie po to, żeby dłużej zachować świeżość? Złożony w próżni jak w gigantycznej hermetycznej lodówce? Całkiem możliwe. Jeszcze dawniej ludzie wierzyli, że gdyby odpłynąć daleko od brzegu, można by spaść z krawędzi świata!
Czasami mówili też o księżycu w lisiej czapie, choć przecież przez cały czas lśnił tą samą perłową bielą. Wyglądało na to, że na starej Ziemi postrzeganie kolorów nie miało zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością.
Chyba że dawno temu, zanim nagrano wideodyski, księżyc istotnie mienił się różnymi barwami... Mitchell nie mógł jednak przekonać się o tym osobiście, tak jak nie miał jak dowiedzieć się, jak to jest na własne oczy zobaczyć gwiazdy, ani poczuć, jak silne przed wiekami było naprawdę ich przyciąganie. W tym celu najpierw musiałby przedostać się na zewnątrz sfery, a każdy wiedział, że wszystkie śluzy wyjściowe zostały zablokowane całe wieki temu. Potem zaś trzeba było znaleźć sposób, by przetrwać w próżni na tyle długo, by się porządnie rozejrzeć. A każdy wiedział, że to również było niemożliwe...
Mimo wszystko stare pytania dręczyły go z niesłabnącą siłą. Chłopiec juz wcześniej wypróbował jeden ze skafandrów, naładował ogniwa, uzupełnił zapasy płynów i tlenu. Zbudował nawet mały odbiornik pracujący na częstotliwości radia skafandra.
A wśród supertajnych miejsc, które ostatnio odwiedził, były też takie, których niemal na pewno nikt inny nie odwiedzał przez całe wieki... Znalazł też tam coś jeszcze, coś, co było nadal sprawne...
Teraz potrzebował już tylko jednego: pomocy. Nie był pewien, czy Jerina zgodzi się na jego plan, ani nawet, czy może jej zaufać, ale kiedy zamykał oczy, próbując w końcu zasnąć, zdecydował, że nie zaszkodzi spróbować.

- Odbiło ci! - wykrzyknęła Jerina, patrząc na Mitchella z przerażeniem, choć przez jej twarz przemknął też cień prawdziwej ciekawości. - Zabierze cię przyciąganie. Wszyscy o tym wiedzą, tylko nie ty! Chcesz, żebym ci pomogła popełnić samobójstwo?
- Słuchaj uważnie. - Wyglądało na to, że nie obejdzie się bez bardziej szczegółowych wyjaśnień. - Podobno przeżycie poza sferą jest niemożliwe, ale ten skafander działa, sprawdziłem to. Podobno też nie ma już żadnej śluzy prowadzącej poza sferę, ale ja jedną znalazłem! I wciąż działa tam zasilanie. Podobno też już nikt nie chce wychodzić w przestrzeń, a na pewno nikt z dorosłych, ale widziałem, jak mój ojciec był zupełnie sam w instytucie i oglądał gwiazdy na sklepieniu. Widziałem, jaką miał wtedy minę. Myślę, że on też czasem się nad tym zastanawia.
Jerina skrzywiła się, ale ciekawość przeważyła.
- No i...?
- I chodzi mi o to, że ta historia o przyciąganiu gwiazd to nie musi być do końca prawda, wiesz? Może nie jest ono wcale mocniejsze niż wtedy, kiedy budowano sferę. Może w ogóle nie jest takie silne! Wiem jedno: muszę się dowiedzieć. I potrzebuję do tego twojej pomocy.
Jerina miała przestraszoną minę, ale nie było aż tak źle, jak w najgorszych obawach Mitchella. A iskierki w jej oczach zdecydowanie nabierały mocy.
- Ale ja nie będę musiała wychodzić, prawda? - zapytała.
- Nie - odparł. - Będziesz tylko obsługiwać śluzę.
- Gwiazdy pociągną cię w dal i zginiesz... -jęknęła. - A wtedy twój ojciec razem z moim obedrą mnie ze skóry.
Mitchell wciąż patrzył jej prosto w oczy.
- Możliwe, ale kiedy się dowie, że używałem jego kodów, to i tak mnie zabije. Martw się tylko o to, w ile kłopotów sama się przez to wpakujesz. Więc jak, pomożesz?
- W porządku - powiedziała z uśmiechem rodzącym się w kącikach warg. - Wchodzę w to.

Skafander sprawował się bez zarzutu, tak jak przed paroma tygodniami, kiedy Mitchell go testował. Chłopiec wciąż był nieco za niski i ledwie starczało mu sił, by zginać metalowe przeguby, ale był w stanie poruszać rękoma na tyle, by obsługiwać zewnętrzny panel sterowania, no i widział przez przyłbicę... Niewiele, ale dobre i to. Zrobił sobie stalową linkę, jak smycz, ze specjalnie zaprojektowanego stopu węglowego. Był pewien, że wytrzymałością stukrotnie przewyższa wszystko, czego mogli używać budujący sferę przodkowie. Podpiął ją do skafandra, po czym sprawdził, czy radio działa.
- Rozpocznij procedurę - powiedział, obracając się tylko tyle, żeby kątem oka dostrzec Jerinę. Stała przy konsolecie obsługi śluzy, przestępując nerwowo z nogi na nogę. Zmniejszyli oświetlenie pokoju, żeby wzrost zużycia energii stał się zauważalny dopiero po uruchomieniu śluzy. A wtedy już nikt nie będzie w stanie im w żaden sposób przeszkodzić. Przynajmniej do chwili, kiedy Mitchell wróci do środka - zakładając, że mu się to uda...
Jerina dotknęła kilku wielkich klawiszy na konsoli i cała ściana pokoiku powoli rozsunęła się, odsłaniając długi, pusty korytarz.
- Dobra, wchodzę - powiedział. Niezgrabnie ruszył naprzód, kolebiąc wielkim, obszernym skafandrem, walcząc z jego masą, która sprawiała, że wciąż groziła mu wywrotka.
- Teraz! - rozkazał. Obrócił się i zobaczył, jak Jerina dotyka kolejnego przycisku, po czym drzwi się zamknęły i został zupełnie sam.
- Słyszysz mnie? - zapytał.
Po dłuższej chwili w słuchawkach zabrzmiało ciche ale wyraźne "Tak". Mitchell spojrzał w głąb słabo oświetlonego korytarza, na końcu którego powoli otwierały się drzwi
- To działa! - zawołał, drżąc ze zniecierpliwienia. -Wszystko działa!
Rzucił się ku ścianie, szukając czegoś, do czego mógłby uwiązać linkę. Ściana była zupełnie gładka. Drzwi otworzyły się jeszcze szerzej, zastąpił je kwadrat absolutnej czerni i niezliczone prawdziwe gwiazdy. Mitchell zdał sobie sprawę z tego, że powoli odpływa, nieważki, w przestrzeń, i że nie może tego w żaden sposób powstrzymać.
Znalazłszy się w próżni, zaczął desperacko rozglądać się w poszukiwaniu uchwytu. Zewnętrzną powierzchnię sfery poza otworem wyjścia pokrywały rzędy metalowych pierścieni, wielkich jak pięść. Mitchell sięgnął hakiem na końcu linki do najbliższego z nich - i nie trafił.
Spróbował jeszcze raz, wyciągnięty jak struna, jakby próbował się odbić, choć już nie miał od czego. Tym razem hak zaczepił o pierścień.
Czterdzieści metrów linki rozwinęło się bezgłośnie, po czym nastąpiło lekkie szarpnięcie. Mitchell z zapartym tchem czekał na chwilę, kiedy stal pęknie, a gwiazdy pociągną go ku sobie z siłą, której nie zdołają się oprzeć nawet najdoskonalsze materiały. Czekał, uwieszony nad bezmiarem na kawałku liny... i nic się nie działo.
- Wszystko w porządku - zameldował Jerinie. - Linka wytrzymała.
Odetchnęła z ulgą, ale nie zwrócił na to uwagi, ponieważ patrzył w gwiazdy. Były ich miliardy. Więcej nawet niż na obrazach wyświetlanych w kopule instytutu. Promieniały światłem, przeszywając wszechświat jaskrawobiałym blaskiem, ostre i wyraźne jak niezliczone lasery, a jednak delikatne... i łagodne jak upływ czasu.
Chwilę później poczuł ich przyciąganie. Czuł, jak się wzmaga, jak przerasta jego najśmielsze wyobrażenia. Teraz już wiedział, że było dość potężne, by zerwać najsilniejsze więzy, przełamać największe przeszkody, a w końcu przezwyciężyć wszelkie bariery, jakie człowiek mógłby kiedykolwiek napotkać czy choćby je sobie wyobrazić...
- O czym ty gadasz? - zawołała Jerina z paniką w głosie. - Co się tam dzieje?!
Uświadomił sobie, że przez cały czas mówił, wypowiadał myśli tłoczące mu się w głowie.
- To przyciąganie naprawdę istnieje - wyjaśnił. - Tyle że gwiazdy nie ciągną mnie tam, na zewnątrz, ale do środka. Wszystko jest wewnątrz, w moim umyśle, w każdej cząstce mojego ciała.
- Bredzisz jak wariat - skwitowała Jerina. - Dobrze się czujesz?
- No... Nie całkiem - przyznał.
- Zaraz wracasz, prawda?
- Tak, ale tylko na chwilę - odparł. - Jerina... Chcę, żebyś też spróbowała.
Usłyszał jej jęk:
- Obiecałeś, że nie będę musiała tego robić! Uśmiechnął się tylko i zaczął podciągać się z powrotem
do środka.

Przełożył Tomasz S. Gałązka


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
NF 2005 10 prawo serii
NF 2005 10 misja animal planet
NF 2005 10 śniąc w lesie wyniosłych kotów
NF 2005 10 dzień strachu
NF 2005 10 mater tenebraum
NF 2005 10 kłopotliwe pytania
NF 2005 09 operacja transylwania
NF 2005 02 siła wizji
NF 2005 06 wielki powrót von keisera
NF 2005 05 balet słoni
NF 2005 08 pocałunek śmierci
2005 10 084133 set9
NF 2005 12
NF 2005 06 dęby
2005 10 23
NF 2005 08 twórca
NF 2005 02 tatuaż
NF 2005 02 podróżnicy
2005 10 111139 set8?[1]

więcej podobnych podstron