Bruce Holland Rogers
Tatuaż
Co wiem o pocieszaniu ludzi pogrążonych w rozpaczy? Ano tyle - i to z własnego doświadczenia .- że każda strata jest inna i że trzeba żalowi dać trochę czasu, bo prędzej czy później i tak sam ucichnie. Mimo to chciałem jakoś pomóc Jasonowi Langfordowi. Doszedłem do wniosku, iż najlepiej będzie jeśli zaprowadzę go do Donata Bobeta, choć w gruncie rzeczy nie miałem pojęcia, dlaczego ta wizyta miałaby stanowić antidotum na ból Langforda. Langford był moim młodszym kolegą. Nie znałem go wystarczająco dobrze, żeby nazwać go przyjacielem, i nic nie wskazywało na to, by to się kiedykolwiek miało zmienić. Był sporo młodszy ode mnie. Podziwiałem go - przede wszystkim za ból, z którym dobrowolnie postanowił się zmierzyć.
Czekał na mnie w swoim mieszkaniu. Wyglądał tak, jakby przed chwilą ocknął się z drzemki, ale to nie było nic nowego, od dłuższego czasu wyglądał tak codziennie, od rana do wieczora. W metrze odzywał się tylko wtedy, kiedy go o coś zapytałem. Patrzył w pustkę. Czułem się trochę tak, jakby to on wyświadczał mi przysługę, a nie odwrotnie. Raz czy dwa przemknęło mi przez głowę, że może powinienem zostawić go jego losowi, zamiast namawiać, by pojechał ze mną na kolację do mego przyjaciela poety.
Budynek, w którym mieszka Bobet, to nic nadzwyczajnego, ale Langford wyraźnie ożywił się na widok wykonanego czarnym flamastrem napisu na sfatygowanych drzwiach mieszkania: ZABYTKOWE DRZWI BOGATO ZDOBIONE RZEŹBIONYMI ORNAMENTAMI ORIENTALNYMI. Zapukaliśmy. Poeta wpuścił nas do środka. Panowie przedstawili się sobie, a wkrótce potem Langford wyruszył na obchód pokoju, uważnie czytając wszystkie napisy na ścianach. Były ujęte w naszkicowane mniej lub bardziej starannie ramy i ogłaszały wszem i wobec, że są słynnymi malowidłami lub - w jednym przypadku - starą mapą Orientu. Ja rozmawiałem z Bo-betem, który przez cały czas uważnie obserwował gościa.
- Proszę opowiedzieć mi o sobie - zwrócił się do niego, kiedy usiedliśmy do stołu.
- Nie bardzo jest o czym opowiadać - odparł mój kolega.
Bobet spojrzał na mnie, po czym przeniósł wzrok z powrotem na Langforda.
- Zdaje się, że pracujecie razem?
- Owszem.
Wyglądało na to, że Langford rzeczywiście nie zamierza nic mówić, musiałem więc go wyręczyć. Opowiedziałem Bobetowi o dziewczynie Langforda, o tym, jak się w sobie zakochali, kiedy mieli po kilkanaście lat, i o tym, jak zapadła na chorobę, która stopniowo, rok po roku, odbierała jej życie. Od początku było wiadomo, że nie ma nadziei. Gdyby Langford zostawił ją i zajął się swoim życiem, nikt zdrowo myślący nie mógłby mieć do niego pretensji. Miała liczną rodzinę: dwie siostry, brata, rodziców. Przy niej czekała go smutna, bolesna przyszłość, lecz mimo to pozostał wierny ukochanej, odwiedzał ją najpierw w domu, potem w szpitalu, a wreszcie w hospicjum. Był przy niej do samego końca. Uważałem, że to duże poświęcenie ze strony tak młodego człowieka.
- Miała szczęście, że cię poznała - powiedziałem na koniec do Langforda.
- To ja miałem szczęście, że ją poznałem - odparł.
- A teraz jest pan zrozpaczony, ponieważ uważa pan, że ona nie żyje... - powiedział Bobet.
- Niczego nie uważam. Umarła na moich oczach. Trzymałem ją za rękę.
- Przyjacielu, widziałem, jak przed kolacją podziwia pan moje obrazy. Kto by przypuszczał, że skromny poeta ma w domu tak wspaniałą kolekcję? Urodziłem się i wychowywałem na ubogiej farmie, a teraz mam apartament z tym oto cudownym widokiem; - Wskazał na okno wychodzące na wąską, zaśmieconą uliczkę. Na szybie widniał napis: PANORAMA SAINT-LAURENT, NAJPIĘKNIEJSZEGO MIASTA AMERYKI PÓŁNOCNEJ. - Czy sądzi pan, że zdołałbym przebyć drogę z wiejskiego chlewiku na szczyty luksusu, gdybym poddawał się losowi i ustępował wobec niesprzyjających okoliczności? Proszę mi wierzyć: ona żyje.
Langford uśmiechnął się blado.
- Doceniam to, co stara się pan dla mnie zrobić, ale...
- Naprawdę? Czy na pewno?
- ...ale ona umarła - dokończył ze łzami w oczach.
- Nie jest pan bohaterem - stwierdził Bobet i na powrót zajął się jedzeniem.
- To było okrutne, co powiedziałeś - skarciłem go.
- Ale prawdziwe. - Nie odrywając wzroku od talerza, wskazał widelcem na Langforda. - Cieszę się, że ta Orfeusz wyruszył na wyprawę do podziemi, a nie ten młody człowiek.
Langford wbił spojrzenie w obrus. Żałowałem, że go tu przyprowadziłem. Pospiesznie skierowałem rozmowę na inny temat. Wkrótce po skończonym posiłku pożegnaliśmy się i wyszliśmy.
Miałem nadzieję, że wizyta u Bobeta - pomimo tego niefortunnego zgrzytu -jednak wyjdzie Langfordowi na dobre, ale on nigdy nie wspomniał o niej ani słowem, tylko nadal żył w cieniu śmierci. Wiedziałem, że prędzej czy później ten cień zacznie się kurczyć i że Jason Langford wróci pomiędzy żywych, tymczasem zaś od czasu do czasu odwiedzałem Bobeta, przyjmowałem jego zaproszenia na kolacje i dawałem mu trochę pieniędzy, wspierając w ten sposób jego twórczość. Niekiedy zabierałem go do restauracji i właśnie w jednej z nich, w rzęsiście oświetlonej sali, dostrzegłem na jego czole różowe znaczki.
- Co to? - zapytałem.
- Gdzie? -Tutaj.
Dotknąłem własnego czoła we właściwym miejscu.
- Ach, to... Myślałem, że nie będzie się rzucać w oczy. - Odgarnął włosy na bok i pochylił się w moją stronę. Ja również się pochyliłem i ujrzałem tatuaż, tak delikatny, że prawie niezauważalny. Litery. Słowa. Zmrużyłem oczy, starając się je odczytać. - Kazałem to sobie zrobić zaraz po kolacji, na którą przyprowadziłeś tego młodego człowieka.
Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że słowa są ułożone z lustrzanych odbić liter. Tak, żeby można było je łatwo odczytać na przykład podczas golenia.
ONA ŻYJE.
- Ciekawe, co powie Langford, kiedy to zobaczy...
- Naprawdę myślisz, że zrobiłem to dla niego? - zapytał Bobet.
Przełożył Arkadiusz Nakoniecznik
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
NF 2005 02 siła wizjiNF 2005 02 podróżnicyNF 2005 02 interesy nie idą dobrzeNF 2005 02 paszczaNF 2005 02 testNF 2005 02 trzy wiosnyNF 2005 09 operacja transylwaniaNF 2005 06 wielki powrót von keiseraNF 2005 10 prawo seriiNF 2005 05 balet słoniNF 2005 08 pocałunek śmierciNF 2005 10 misja animal planet2005 02 33NF 2005 12NF 2005 06 dęby2005 02 26NF 2005 10 śniąc w lesie wyniosłych kotów2005 02 All on Board Kontact with Imap Based Calendar and Address ManagementNF 2005 08 twórcawięcej podobnych podstron